Vous êtes sur la page 1sur 96

1 sierpnia we wtorek 1944 roku byo niesonecznie, mokro, nie byo za bardzo ciepo.

W poudnie chyba wyszedem na Chodn (moja ulica wtedy, numer 40) i pamitam, e byo duo tramwajw, samochodw, ludzi i e zaraz po wyjciu na rogu elaznej uwiadomiem sobie dat 1 sierpnia i pomylaem sobie chyba sowami: 1 sierpnia wito sonecznikw". Tyle e to pamitam odwrcony w Chodn w stron Kercelaka. A na jakim skojarzeniu soneczniki? Bo e wtedy kwitn i nawet przekwitaj, bo dojrzewaj... I to, e byem wtedy bardziej naiwny i sentymentalny, nie wycwaniony, po czemu i czasy byy, naiwne, pierwotne, nieco beztroskie, romantyczne, podziemne, wojenne... Wic ale ten ty kolor musia w czym by wiato tej niepogody z dobijaniem si (i jednak z przebitk) soca na tramwajach czerwonych, jak to w Warszawie. Bd szczery, przypominajcy sobie siebie tamtego w fakcikach, moe za dokadny, ale za to tylko prawda bdzie. Teraz mam czterdzieci pi lat, po tych dwudziestu trzech latach, le na tapczanie cay, ywy, wolny, w dobrym stanie i humorze, jest padziernik, noc, 67 rok, Warszawa znw ma milion trzysta tysicy mieszkacw. Miaem siedemnacie lat, kiedy raz si pooyem do ka i pierwszy raz w yciu usyszaem artyleri. To by front. I to by chyba 2 wrzenia 1939. Miaem wtedy racj, e si bardzo przeraziem. Pi lat potem - tak dobrze znani Niemcy chodzili w mundurach po ulicach. (Uywam tu okrelenia Niemcy", i nie tylko tu, bo inaczej wypadnie sztucznie. Tak jak wasowcw miao si wtedy czsto za Ukraicw. Wiedzielimy,"e hitlerowcami byli nie tylko Niemcy. Nawet widzielimy. W 1942 roku po likwidacji maego getta pamitam otyszw. Z karabinami. Cali na czarno. Stali wzdu Siennej. Gsto. Na aryjskim chodniku. I caymi dniami i nocami wypatrywali w oknach ydowskiej strony Siennej. To byty resztki szyb w futrynach, zatkane pierzynami. Trupie puchy. Ulic t jedn ulic szed od elaznej do Sosnowej nie mur, ale druty kolczaste. Wzdu. Jezdnia, kocie by -po tamtej stronie miay ju wysokie badyle i komosy zdyy zeschn si i zszarze na wgiel. A jednak ci a przykucali. Tak mierzyli. I pamitam, jak jeden co i raz strzela. W te okna.) Wic tego 1 sierpnia o jakiej drugiej po poudniu Mama powiedziaa, ebym poszed po chleb do kuzynki Teika na Staszica; widocznie brako chleba, a one si o to umwiy. Poszedem. I kiedy wracaem, pamitam, e ludzi byo bardzo duo i byo ju zamieszanie. I mwili: Na Ogrodowej zabili dwch Niemcw.

Zdaje si, e szedem nie tdy, co miaem i, bo apali ludzi, ale co mi si zdaje, e szedem wanie Ogrodow. Moje zamieszanie na Woli mogo by miejscowe, bo zaraz spotkaem si ze Staszkiem P., kompozytorem, i Staszek mia si potem: A moja mama mwia, e dzi taki spokojny dzie. Staszek sam widzia duo tygrysw". Takie czogi jak kamienice. Wic kryy. Kto widzia, jak na Mazowieck 11 wjechao tysic ludzi (naszych) na koniach. Byo wic rnie. A nie byo jeszcze pitej, czyli godziny W". Mielimy ze Staszkiem i na Chodn 24 do Ireny P., mojej koleanki z tajnego uniwersytetu (nasza polonistyka bya na rogu witokrzyskiej i Jasnej, na drugim pitrze, siedziao si w szkolnych awkach; to si nazywao, e to s kursy handlowe Tynelskiego). Wic mielimy i do niej na pi t (na sidm by em umwiony z Halin , ktra mieszka a z Zoch i z moim Ojcem Chmielna 32), a e byo za wczenie, chodzilimy po Chodnej od elaznej do Walicowa i z powrotem. Kocielny wyoy dywan na schodach wejciowych i wystawi zielone drzewa w kubach na paradny lub. Nagle widzimy, e kocielny sprzta to wszystko, zwija dywan, odnosi kuby z drzewami, ale szybko, i to nas zastanowio. (Wprawdzie wczoraj czyli 31 lipca przyszed egna si z nami Roman . Akurat byo sycha naraz sowiecki front, pioruny i jednoczenie samoloty z bombami na niemieckie dzielnice.) Wic weszlimy do Ireny. Byo przed pit. Rozmawiamy, nagle strzelanina. Potem tak jakby bro grubsza. Sycha dziaa. I w ogle r ne rodzaje. A krzyk: Hurraaa... Powstanie od razu powiedzieli my sobie, tak jak i wszyscy w Warszawie. Dziwne. Bo tego s owa nie u ywa o si przedtem w yciu. Tylko z historii, z ksiek. Ju nudzio. A tu raptem... jest, i to takie z hurraaa" i tumem na ubudu. To hurraaa" i ubudu to byo zdobycie Sdw od Ogrodowej. Pada deszcz. Pilnowalimy, co tylko da si widzie. Okna Ireny wychodziy na drugie podwrze z czerwonym murkiem na kocu, i za tym murkiem szo a do Ogrodowej jeszcze jedno podwrze, z tartakiem, szop, z kup desek, z wzkami. Patrzymy, a tu kto chyba w niemieckiej tygrysce, w furaerce, z opask przeskakuje przez ten czerwony murek z tamtego podwrza na nasze. Skoczy na nasz mietnik z klap. Z klapy na stoek. Ze stoka na asfalt. Pierwszy powstaniec! krzyknlimy.

A wiesz, Mironku, e ja bym mu si oddaa powiedziaa do mnie Irena w zachwycie przez firank. Zaraz potem z Ogrodowej na tamto podwrze wpadli ludzie i zaczli apa wzki i deski na barykady. Potem pamitam po ugotowaniu klusek przez Staszka i zjedzeniu gralimy w co, przegldalimy Gargantu Rabelais'go (pierwszy mj z nim styk). I poszlimy spa. Oczywicie nie byo spokoju. Cay czas. Tyle e troch przycichy te grubsze kalibry, tak potem znane. Wic Irena posza spa w pokoju swoim. A my ze Staszkiem do ka jej mamy w pokoju mamy, ktra nie wrcia z miasta, rzecz jasna. Deszcz pada. Drobny. Byo ch odno. S ycha by o karabiny te terkoty. Serie bli sze, dalsze. I kolorowe rakietki. Co i raz. Po niebie. Z tym chyba zasnlimy. Pierwszy raz o bombardowaniu w yciu tak naprawd dowiedziaem si w 1935 roku. Kiedy faszyci woscy napadli na Abisyni. Siedziaa u nas kulawa Mania ze suchawkami na uszach, suchaa radia i nagle ogosia: Bombarduj Addis-Abeb. Wyobraziem sobie dom na Wroniej, od ciotki Natki, nie wiem, dlaczego ten akurat, i pite pitro, i e tam jestemy na podecie cztery i p pitra. I e si z tymi pitrami zaczynamy wali. Potem zaraz pomylaem, e to chyba niemo liwe. No ale w takim razie jak to wyglda?... Co byo 2 sierpnia 1944 roku? Na zachodzie sza od czerwca ofensywa aliantw przez Francj, Belgi, Holandi. I od Woch. Front rosyjski sta na Wile. Warszawa wesza w drugi dzie powstania. Obudziy nas huki. Pada deszcz. Zaczo si organizowanie. Blokowi. Dyurni. Kucie piwnic. Przekuwanie podziemnych przej. Caymi nocami. Barykady. Najpierw ludzie myleli, e ze wszystkiego, jak te z desek z tartaku i wzkw na Ogrodowej. (Ogrodowa caa bo wyjrzelimy na ni bya w polskich flagach dziwne wito!) Zebrania i narady na podwrkach. Ustalanie kto, co. Chyba gazetka ju. Powstaniowa. W ogle powstacy. Si pokazali. W poniemieckim co popado: hemie, butach, z byle czym w rku dobrze, jak strzelao. Wyjrzelimy na Chodn. A prawda: ustali si front. W caej Warszawie. Z miejsca. A raczej ile frontw. Ktre ustalia pierwsza noc. A dzie zacz przesuwa. Co doniosy gazetki. Huki byy. Wszystkie. Z dzia. Bomby. Karabiny. Moe front? Ten prawdziwy, niemiecko-rosyjski. Gdzie od Modlina szed na Warszaw (nasza wielka nadzieja). Od Woli jeszcze nie sz o nic strasznego. Ale Ch odna by a w trudnej sytuacji. Bya niby nasza. Chyba ju wtedy z flagami. Ale rg

Walicw i Chodnej bya jedna wcha. Rg elaznej i Chodnej druga wcha ten dom pod filarami. W cha to znaczy o caa kamienica niemiecka, a to znaczyo strzelanie z pitra (z piciu). Karabiny maszynowe. Granaty. Co raz strzelanie pojedyncze z dachu, zza komina, kto ranny, kto zabity. To strzelali ci ukryci. Gobiarze mwio si. Wlatywao za nimi, szukao, i nic. Strzelali z naszych kamienic. Potem ich przyapywali. Ale byo ich duo. Wci. Do ko ca. Podobno szli za nacieraj cymi czo gami i wskakiwali do bram. Waliy pociski z dzia niemieckich od Woli, od Dworca Towarowego, czyli z torw, z poci gu pancernego, od Ogrodu Saskiego. Samoloty nad latyway i rzucay bomby. Co pewien czas. Czsto. Nieraz co p godziny. I czciej. I czogi. I od Hali Mirowskiej. I od Woli. Chciay zdoby, czyli oczyci tras. Chodn. Pierwsze barykady prowizoryczne drewniane nie byy nic warte. Czogi szy po nich. Pociski od razu to zapalay. Albo bomby zapalajce. Pamitam, jak z kamienicy na drugim rogu Chodnej i elaznej, tej naprzeciw wachy, wyrzucali z drugiego pitra stoy, krzesa, szafy na ulic, a tu ludzie zaraz to apali na poczekaniu na barykad. I zaraz te czogi po niej przechodziy. Wic zaczli ludzie wyrywa pyty z chodnikw, bruki z ulicy. Byy do tego narzdzia. Tramwajarze przyszykowali na powstanie ile omw elaznych i kilofw. Rozdawali ludziom. I tym si rozbija o bruk, podwaao pyty, rozwalao tward ziemi. Ale te dwie wachy bardzo przeszkadza y. Wiem, e moja Mama nagle si pokaza a pod 24-ym, u Ireny na podwrzu. Niespokojna o mnie. Przylecia a zza elaznej z Chodnej 40. Przyniosa co je. Wolaem zosta tu u Ireny ze Staszkiem. Odprowadziem Mam za rg. Ten koo wachy. Rozstalimy si na razie w dwie strony. Wszystko chykiem biegiem pod oson barykad. Nad samym skrzyowaniem druty tramwajowe jako si poobryway, popltay od obstrzau kto zreszt na nich powiesi portret Hitlera, co Niemcw zocio. I strzelali w to skrzyowanie. Gobiarze pykali. Niemog dobrze rozrni, co byo 2, a co 3 sierpnia (roda i czwartek). Obydwa dni pochmurne i z deszczykiem. Ju z poarami, z bombami. Obydwa dni ze zlatywaniem na d. Do schronu! czyli do zwykych piwnic. Na narady na podwrko, na dyury, na roboty przy kuciu, przy budowaniu barykad. Mieszkao si jeszcze na grze, na trzecim pitrze. Ale ju siedziao si w przedpokoju, lajwyej w kuchni, w jak najrodkowszych cianach, bo waliy pociski.

Spa o si na zestawionych kanapach w przedpokoju. Raz zlecieli my z Iren chyba bez butw, bo ju nalot i bomby. Staszek akurat siedzia w ubikacji. Ju bomby. Jako w nas nic. Staszek schodzi po ilu minutach: Wiecie, e jak siedziaem na sedesie, to ten cay sedes chodzi razem ze mn i z caym pitrem... Ale jak... Jednak nie od razu si wyszo na Chodn. Racja. Brama, tak jak i inne, bya zabarykadowana. Postanowilimy wywiesi flag. Wysadzio si j przez elazn krat. Baczno! i Jeszcze Polska nie zgina. Niemcy zaczli wali. We flag. W bram. Komu co byo w palec. Chyba temu porucznikowi, ktry wywiesza flag. A moe komendantowi OPL na terenie tego domu? Nie pamitam. O ktrej godzinie nagy straszny huk. A wszystko podskoczyo. Zlecielimy na d. Niemcy wysadzili si z wach na rogu Walicw! krzyczeli ludzie. Poszo pi kamienic! Wylecielimy na Chodn. Ulica bya w chmurach. Rudych i burych. Od cegie, dymu. Jak to si ustao, zobaczylimy straszn zmian . Rudoszary py siedzia na wszystkim. Na drzewach. Na liciach. Gruby na centymetr chyba. I to zniszczenie. Jedna wcha ubya. Ale jakim kosztem. Zreszt zacz o si ju zmienia . Na niespokojnie. I na coraz gorzej. I widokowo. Od placu elaznej Bramy, od placu Bankowego, od Elektoralnej Chodn po naszej stronie pod murem lecieli i lecieli ludzie, kobiety, dzieci, wszyscy schyleni, szarzy, posypani czym. Pamitam, e zachodzio soce. Palio si. Ludzie lecieli i lecieli. Potokiem. Ze zbombardowanych domw. Uciekali na Wol. Na drugi dzie pod wieczr ze Staszkiem ka nam przenosi p yty z chodnika. Na drug stron ulicy. Staszek zapa pyt i przenis. Podziwiaem. Nagle pociski. Jeden trafia w drewnian barykad straack na Chodnej, za kocioem. Caa w ogniu. Zaraz co wpada w Hale Mirowskie. Pal si. ywym pomieniem. Pomidorowe i tak. Soce zachodzi. Pierwszy raz pogoda. Ludzie wzdu murw lec po naszej stronie Chodnej do Elektoralnej i dalej. Tacy jak wczoraj. Ci sami. Uciekaj z Woli. Ukrai cy id od Woli i rn. I pal na stosach! Na pity dzie sobota, 5 sierpnia. Duo dugiego huku. Wyleciaem do bramy. Wcha zdobyta! wleciaem po schodach na gr. Z t radosn wie ci . Do Ireny i Staszka. Ch odna by a wolna. Ca a we flagach za

chwil. Za chwil wylegy tumy. Do robienia barykad. Wszyscy. Kobiety. Starsi. Pamitam. Ekspedientki w biaych fartuchach. I pani, starsz, ktra podawaa mi szybko jedn rk cegy, bo w drugiej trzymaa torebk. Ja podawaem cegy tej ekspedientce w biaym fartuchu. I tak dalej. Potokiem! Potokiem! krzyko si. Cegy si brao z wysadzonych kamienic na rogu Walicw. Nagle samoloty. Uciekamy na schody secesyjnej kamienicy, pod 22-gi czy pod 20-ty. Bomby. Zlatujemy do piwnicy. To by dom chyba pana Henneberga, in yniera, brata braci Henneberg, a ojca moich trzech kolegw szkolno-harcerskich, u ktrych tu by em przed wojn. Pamitam, jak wtedy wszedem do nich, byo peno ludzi, otwarty balkon i straszny haas z ulicy, tak jakby zupenie jedzili po mieszkaniu. Pan Henneberg wczoraj czy dzi rano sta na maszcie od tramwajw, podcina i zrzuca druty, eby zapltay si pod czogi, kl na Niemcw, gono. Niedawno, dopiero w tym roku, ze Stolicy" dowiedzia em si , e jeden z braci Hennebergw m odszych, to znaczy moich kolegw, poleg wtedy w powstaniu. Drugi te zgin. Ich matk pamitam ze szkolnych czasw, jak bya w aobie; miaa bardzo jasne wosy. Czogi byo sycha. Ju szy. Na caego. Trzeba byo ucieka. Wic w tej piwnicy w tej kamienicy jeden starszy pan. Przyszed. Skd pan przyszed? spytaem. Z Krakowskiego Przedmiecia. Mwi o tym, e Niemcy api ludzi i gnaj ich przed czo gami na powstacw, eby powstacy w tych ludzi strzelali. I caa ulica spalona... Ktra? pytam. No, Krakowskie Przedmiecie powiedzia to bardzo smutno. Zdziwiem si wtedy, pamitam, e, po pierwsze, Krakowskie Przed miecie kto nazywa ulic, i po drugie, e ten starszy pan tak strasznie by 0 to zmartwiony, teraz si nie dziwi. Po bombardowaniu wyszlimy. Woano do nastpnej barykady, przed sam elazn . M czyzn. Polecia em. Rozdali kilofy i omy. Do bruku 1 pyt. Zreszt ju cz roww bya wykopana. Pierwszy raz zobaczyem, e taka pl tanina rur i przewodw. Uprzedzali, eby kopa ostro nie. Na czwartym rogu elaznej wywrcili kiosk z papierosami, jako przeszkod, papierosy si posypay. Jeden facet zacz zbiera. E, panie, w takiej chwili! i zaczli krzycze jeszcze inni, na niego. Zawstydzi si, przesta, kopa z nami dalej. Nagle wywo z wachy na taczkach trupy tych Niemcw. Rozebrani do poowy. I bosi. Wystaj im zielone podeszwy. Goe. I czy u jednego, czy u dwch Niemcw pamitam 10

wystajcy brzuch z taczek. Po kilku na jednych taczkach ich byo. Ma si ich pochowa. Na skwerze przed kocioem Boromeusza. I nie robi krzya. A zaznaczy koo z ziemi (co potem, mniej wicej tak o zmroku, widziaem, e zrobili). Bior mnie do pomocy. Wstydz si wymwi. Ale ycz sobie w tej chwili nalotu, eby to zrobili za mnie. I jest. Tak szybko, szybciutko. Nadlatuj . I ju bomby! e ci z taczkami rzucaj te taczki w popochu, trupy Niemcw lec w rowy, w wykopy, obijaj si o rury, sieci i gdzie tam zostaj gboko. Z tym, e ich natychmiast jacy wydobyli, ale ju inni. Po bombach. Ja uciekem dla wszystkiego o dwie kamienice dalej. Potem powrt do Ireny. Postanawiamy si rozsta. No bo eby jednak i do swoich matek. Irena zostaje tu, u siebie. Ja mam i do siebie, na Ch odn 40. Staszek do siebie. Na Sienn 17. Bo ludzie lec stamt d i krzycz: Paska zbombardowana! Prosta zbombardowana! egnamy si midzy Walicowem a elazn. Lec do elaznej. Duo ludzi, rzeczy, zniszczenia, zmian, zamieszania. Tok. Uciekanie. Gobiarze. Pamitam. Patrz: z Chodnej w elazn koo tych arkad przez te rne wertepy skrca rzdkiem ilu harcerzykw chyba w zielonych mundurkach. Z butelkami z benzyn. Skrcaj w elazn. Jest pogoda. Sobota. So ce. Wpadam do nas. Mama jest. I oprcz Mamy: Babu Stefu! bo rzeczywicie siedziaa na krzele. W duym pokoju. Nagle. Tak j nazywa em, bo akurat czyta em Rabindranatha Tagore, gdzie wystpuje Panu Babu. Stefa ydwka bya nasz sublokatork do wiosny 44 roku. Prodzina. Mieszkaa przedtem u drugiej ony ojca (nielubnej, Zochy), Chmielna 32, z Zoch, moim Ojcem i Halin. Ale nie wiem, czy trzeba byo jakich innych powodw, czy po prostu si pokciy, tak e ktrego dnia w 42 roku, czyli wtedy kiedy dostalimy to mieszkanie na Ch odnej, po ydach, bo przedtem tam by o getto, mur getta sta w poprzek Chodnej midzy Wroni a Towarow, getto troch zmniejszyli, bo getto ci gle zmniejszali, wi c ile mieszka by o wolnych. Ojciec wystara si o to: Ch odna 40, z tym, e te mieszkania by y nie tyle zdemolowane, ile mia y jaki dziwny wygl d, w naszej kuchni le a a zaschnita kupa na rodku, ludzka oczywicie, i wanie tam w kuchni zamieszkaa sobie Stefa, zasaniajca si zielon firaneczk, jak tylko kto do nas przyszed, cho potem nieraz si odsaniaa, bo niektrych znaa z przyjaci czy z rodziny, miaa zaufanie, a zreszt bardzo niewielu o niej wiedziao. Wic krzyknem wtedy:

11

Skd si pani tu wzia!... i si cieszymy, witamy, krzyczymy, dziwimy, co za traf! Ja chyba najwicej. Babu Stefu, co takiego... Jak si pani tu dostaa waciwie? Ach, co to byo... Krzeso, na ktrym Stefa siedziaa, te by o po ydowskie, tylko nie z tego domu, ale z kamienicy, ktra chyba stoi do tej pory, czy ocalaa, czy odbudowana, w takiej lepej kiszce, dosownie lepej, od elaznej zaraz na Chodn po lewej stronie, tej od Wisy. Urzdzili tam licytacj. Poydowskich mebli. Ojciec wpad do domu, do nas. Krzykn, ebym szed z nim. By akurat Swen, wi c dla towarzystwa te polecia. Chocia ja nie chciaem. eby tam i. Ale byo trudno, bo Ojciec. W bramie tej kamienicy licytacyjnej poydowskiej byo peno kramu. Gratw. Rejwachu. Ludzkiego. Ojciec naapa ile krzese, kade z innej wsi, z tym, e wszystkie miay swoj wag, wielko, no i znioso si na Chodn 40. I tak Ojciec najpierw przyprowadzi wtedy w 42 roku z tej Chmielnej 32 prosto Stef do nas, niby na jedn noc, na dwie, i tak zostaa na dwa lata. Papiery jej wyrobi po Zosi Romanowskiej. Bo Zosia Romanowska 8 wrzenia 39 roku pojechaa na Grochw, do siostry i szwagra, i jeszcze zabraa ze sob bratow, po to, eby zatrzasny im si drzwi i eby nie mogli wymanipulowa kluczami, jak nadlatyway samoloty, i zanim co, to ju spadli do piwnicy, ocalaa tylko jedna osoba (na grze i pod gruzami), siostrzenica Zosi, ktra trzymaa za rk ma dziewczynk ssiadki, ju nieyw, sama bya przysypana, i jak potem mieszkaa na Lesznie obok nas u Nanki, kiedymy stracili mieszkanie w rdmieciu, wic jak mieszkaa po Zosi w jej pokoju, to wiem, e baa si nakrywa w ku kodr po szyj. Bo jak ju tracia wiadomo kodry, to jej si to mylio z gruzami, e s po szyj. Wic Stefa miaa kennkart na imi i nazwisko Zosi; troch starsza od niej, ale i tak bya utleniona, nie tyle ruda, ile robica wraenie rudawej, w ogle podobna do ydwki, tyle e Niemcy na szczcie si na tym nie znali, i na jeszcze wiksze szczcie Stefa miaa wiele odwagi i zbawiennego tupetu; skoro widziaa Niemcw na drodze bo chodzia po rnych drogach ze Suewca na d na Wilanw albo na Augustwk z tak zwanymi krtkimi towarami, bardzo krtkimi, z agrafkami, z czesk bi uteri , eby mie z czego y i troch pienidzy na zapas wic jak widziaa Niemcw, to sama podchodzia, pytaa: Wie spdt ist"?, a wracaa zawsze tramwajem, na pomo cie ,,Nur fur Deutsche"; raz, jak mnie spotka a w mie cie i mielimy wraca razem, powiedziaa: Niech pan jedzie ze mn, zrobi panu lekcj pokazow." I rzeczywicie, nie tylko wsiada przez Nur fur
12

Deutsche", ale wepchna si do przedniej czci wagonu, odgrodzonej acuchem od reszty, z tokiem, a tu byo luno, ja te tam za ni, troch gupawo staem, ona siedziaa i zacza si niby to podkca z jak folksdojczwn o to, e si niby na ni pcha. Wic. tak Ojciec po sprowadzeniu Stefy sprowadzi krzesa. Dwie ydowskie sprawy. Ktre si na pewien niewielki czas rozeszy. I znw si spotkay. W tym domu od licytacji z krzesami czy moe w tym naprzeciwko, ale w kadym razie w tej lepej kiszce elaznej, w 43 roku chyba zrobilimy jeden z tak zwanych wieczorkw. Swen, Halina, Irena, Staszek, no i ja. U kogo, kto tam mieszka. Taki wieczorek patriotyczno-literacki, z teatralnociami, Swen przedstawia, gra wtedy Nicka, a ja wedug jego pomysu na prawach prawie statysty graem krla. Z tej niemiaoci, drewnowatoci siedziaem cay czas sztywno i tak samo mwiem. Mj kolega z tajnego uniwersytetu, Wojtek, ktry te zgin w powstaniu, na oliborzu, powiedzia, e mu si to bardzo podoba. Powiedziaem, dlaczego tak wypadem. To nic, ale to byo bardzo adne. Gralimy tam, pamitam, kawaek Wesela Wyspiaskiego, Swen gra Staczyka, we fladze narodowej, ktr beztrosko sobie przenis w teczce czy w zawinitku. Ojciec swoj drog robi rne interesy przedziwne. Raz przytacha zKercelaka na Leszno, jeszcze na czwarte pitro, cay kosz kartofli. Zgnie. Zmarznite. Ale to i tak byo drogocenne. Nanka, Ojciec, Mama, Sabina pamitali z zeszej wojny, e z takich zmarznitych kartofli mona robi placki kartoflane. Zrobili, i byy dobre. Kiedy indziej Ojciec kupi na takiej licytacji lodwk. Mama i Stefa dziwiy si cay czas, po co. Bo bya zepsuta. Albo wchodzi kiedy na Chodn i ma cay paszcz rybek, takich malutkich. Tak bez niczego. Na podoku. Przeciekaj. Mwi Mamie, eby zrobia z tego kotlety. Mama zrobia. Ale ile ich wyszo! Na wszystkie parapety. A mielimy wtedy cztery okna. Kiedy, w Wigili w 42 czy 43 roku, wieczorem otwieraj si drzwi, wchodzi Ojciec i wnosi choink sonink. Mama zaczyna wydziwia. Ja te. Ojciec, e niby co takiego. Trzeba j zacz ubiera. Zaczem. Dziwnie byo nadziewa zabawki na te sosnowe gazie. Sosna to dla mnie w ogle byo nie drzewo. To jakby ubiera zabawkami sosn w Otwocku. W ogle to nie miao nic wsplnego, tak mi si wtedy zdawao, z choink. Zupenie inna faktura. Nic z tego zapachu. Ani tego kolenia.
13

Do pomysw Ojca naleao wykorzystywanie umarych, czego przykad ju jeden daem. Ale byo ich wicej. Bralimy marmolad, chleb i te rne jedzenia na kartki na nazwiska chyba czterech nieboszczykw. Oczywicie bliskich. Ale wtedy takie rzeczy si robio. Czego si wtedy nie robio? eby ju wyjani spraw Stefy. Stefa mieszkaaby u nas do koca. Ale ktrego dnia na wiosn 44 roku wracam z miasta, a Mama (szya wtedy dla bab, eby z czego miaa y i ona, i ja, kiecki, a waciwie przerabiaa, bo to byy przerbki z przerbek, fataachy tak zwane, a jak zacza sobie ktra kombinowa palto z futrem, czyli pelis, to krliki; wiedziay, e oba, i to tak jak koty na wiosn, ale co miay robi) wic Mama, ktra obszywaa rwnie i nasz dozorczyni, mwi mi w drzwiach: Wyobra sobie, e zdrtwiaam dzisiaj. Dozorczyni przysza po t swoj kieck i mwi mi: Ta pani syplokatorka to tak, jak idzie przez podwrko, to tak g ow krzywi i tak jako bokiem idzie, oj, z daleka pozna , e to taka ydwa." Wic Stefa musiaa si wyprowadzi. Dozorczyni, jak si okazao, powiedziaa to nie w zej myli, ale kto j wtedy wiedzia. Trzeba byo uwaa met za spalon, jak to si wtedy mwio. Zreszt po wyprowadzeniu si Stefy ktrego ciepego dnia, chyba majowego, obudziem si o szstej rano i sysz jaki harmider. Na dole. Tkno mnie od razu. Lec do okna w koszuli. A tu przed ka d klatk schodow Niemiec z karabinem. A po wszystkich klatkach chodz i sprawdzaj wszystkich. Nie wiadomo po co. Skoczyo si, u nas przynajmniej, na sprawdzeniu kennkarty, mojego ausweisu, i poszli. Niemiec i konfident, mwicy po polsku, w biaym paszczu. Moe by i nic nie byo. Ze Stef. Gdyby bya wtedy jeszcze. Moe by i usza jako Zofia Romanowska. Ale kto tam wiedzia tego w paszczu. No wic Stefa 5 sierpnia 44 roku siedzi na tym krzele, poydowskim, z ktrym si znw spotkaa, w turbanie na gowie, bo turbany na gowie i drewniaki na nogach by y wtedy modne, z musu, w ca ej Europie podobno, a szczeglnie jako rozpoznawao si Niemki po tych turbanach, a Stefa przecie uchodzi a za Niemk , wi c siedzi Stefa w tym krze le i mwi: A, gdzie ja nie by am. Jad tramwajem. Zamieszanie. Patrz w koszyk. A tu mi kto podrzuci opask. Zatrzymuj tramwaj, bior nas na Gsiwk. Tam jestemy, odbijaj nas powstacy, lecimy przez Ogrd Krasi skich, Biela sk i potem przez Ogrd Saski, tu Niemcy, tu si 14

cofamy, elazna Brama, ludzie klcz, maj rozstrzeliwa, uciekamy, cudem, ach, panie Mironie. Ale si pani tu dostaa? Ach, co to byo... Bya chyba zaraz i ciocia Jzia. Jej dom Ogrodowa 49 styka si z naszym Chodna 40. Tyle e jego trzecie podwrze, tylny mur, w nim dziura, to byo przejcie na nasze dugie podwrze, ale jedno. Byem szczliwy, e byo nas wicej. Co prawda ciotka Jzia wrcia do siebie. Ale Stefa zostawaa, nie byo smutno. I to, e ocalaa. Ale zaczo si nagle po rnych klskach i wieciach tak okropne pogorszenie i pieko, e odechciao si wszystkiego. Atak na Chodn, Ogrodow szed. Ludzie byli tam ju rozstrzeliwani, paleni na stosach na Grczewskiej, na Bema, na Mynarskiej, na Wolskiej. Ci, co bronili z uporem linii polskiego frontu, co i raz mieli odcite schody, zejcia, leeli na dachach, na tych czwartych, pitych pitrach, dachy si zapalay, paliy, a oni z dachem spadali w d. Piec, jak w getcie w 43 na Wielkanoc. Wydobywanie, odsypywanie, gaszenie, pomoc byo trudne, cho byo, ale uniemoliwiane przez wci nowe bomby, podpalania. Czyli beznadziejne. W kko. Na ktry krzyk: Samoloty! zlatujemy do piwniczyki, pytkiej suterenki z wytwrni szklanych rurek i bombek. Tok. Panika. Modlenie si. Huk. Warkoty, opotanie bomb. Jki i strach. Znw zniaj si. Huk, chyba trafio we front, kulimy si. Obok ktra stara ssiadka bije si w piersi: Najwitsze Serce Jezusa, zmiuj si nad nami... Wycie samolotw, bomb. Najwitsze Serce... I nagle wyrywa co naszym domem. Fruwaj framugi z okien, drzwi, szyby. Huki. Koniec? Jeszcze trzaski. Jeszcze dalsze huki. Na razie wychodzimy. Podwrze zmienione, czarne, posypane, osiwiae, okna puste, w drzazgach. Przed bram lej na p jezdni. Patrzymy z drugiego naszego pitra. Na to. Tumy na podwrzu. Pieko dalsze nieco ale bez ustanku. le. Tumy w popoch. Z pakami, toboami. Lataj. Ci do bramy. Ci z bramy. Ci do Ogrodowej przez dziur. Tamci z Ogrodowej do nas. Nagle zamieszanie. Straszny krzyk. Jakie zawirowanie tumu. Co nios. Kogo... Kad. Trupy? Krzyk... Czyj? To pani Grska jej syna zabio w szkole na Lesznie. 15

Znieli trupy. Caa szkoa zbombardowana. Leszno 100 ile? 111 czy 113. To ta, do ktrej poszedem raz na Szopk. Dawno przed wojn, oczywicie. W czasie ktrego aktu oberway si w lewym kcie sceny koce. Nagle goe kulisy. Katastrofa, bo tam czekao peno aniow, krle i rni na swoj kolej. Z piskiem to si rzucio w kt, stoczyo, zbio w trjkcik. Anioy tuliy si, wtulay, zakryway sobie okcie i piszczay. O, jak mi byo ciko tu na tym podwrzu teraz. (Pani Grska, jej syn i synowa patrioci, baptyci. Przychodziy sobie szy do Mamy. Obydwie. Jak moja Mama spytaa: Pani by nie rzucia swojej wiary?" Ja? nigdy, w tej wierze si wychowaam i w tej umr.") Postanowiem zajrze na razie do Ireny na Chodn 24. Zastaem ich ju wszystkich w piwnicy. Przygnbionych, ale tu byo i ciszej, i mniej ludzi. Naprzeciwko siedziay dwie kobiety. Jedna martwia si o dzieci, bo zostawia na Pradze u Wedla. Druga bya z ni, troch modsza. Siedziay skulone. W tym korytarzyku. Od chodzenia raz na ile po kartofle, po wgiel w normalnych czasach. Jak sowy powiedzia strasznie wyranym szeptem po swojemu i wolniutko Staszek. Pamitam spokj. I ulg. Po swoim domu. Tu si nocowao. Bo wiem, e na drugi dzie byo soce, ciepo, niedziela 6 sierpnia. Sowy (starsza Heka, modsza jak jej byo? wiem, e umiaa stawia karty) powiedziay: Dzi Przemienienie Paskie. Moe Pan Bg co przemieni na lepsze. I zaraz gruchna wie: Powstanie upado. Mj Boe zerway si piwnice, schody, baby, tumy tyle wysiku i na marne, mj Boe? Niemoliwe. No tak... Mj Boe zaamywali rce, latali w podwrzach. Po niejakich na pocztku narzekaniach ta zaprawa, solidarno. Bo rozpacz bya. I nagle lec z krzykiem, z gazetkami, z odwoaniem. e nieprawda. Sami powstacy pamitam powiedzieli o upadku i zaczli rozpacz; teraz co za rado! Ale niedziela zacza si dopiero. Sza groza, jakiej dotd nie byo. Wtedy wanie postanowienie rozej cia si w trzy strony. Staszek na Sienn. Irena zostaje. Ja znw do siebie. Soce, upa, dym, poary, huki, lec do domu. Wtedy chyba wanie zastaem cioci Jzi. W poudnie Niemcy, wyprzedzani przez wasowcw, zaczli przypuszcza ostateczny 16

atak na plac Kercelego, Towarow, Okopow. Kercelak upad. Linia naszych cofa a si . Le eli ju przy barykadach na rogach Wroniej. I strzelali. Ale po linii Towarowa Kercelak Okopowa miay pada dalsze ulice, ju nie Wola, ale ku rdmieciu. (Zreszt i my na Chodnej a do linii Kercelaka, Towarowej i Okopowej bylimy waciwie w rdmieciu, nie tylko w tym tradycyjnym administracyjnie, ale i w rdmieciu powstaniowym, przynajmniej tak to ustalono przed wybuchem powstania w dowdztwie przy podziale Warszawy na kilka obwodw.) Na razie bronio si tego paska midzy Towarow i Kercelakiem a Wroni. Ale atak szed nie tylko po jezdni, z piechoty, czogw, z artylerii, karabinw, granatw, miotaczy ognia, pepancw, ale co najgorsze z nieba. Samoloty bez przerwy teraz, wspierane tamt reszt, stadami leciay, wracay i znw leciay, i bombardoway dom po domu, oficyn po oficynie. Ch odn . Ogrodow. Krochmaln. Leszno. Grzybowsk . ucka. Itd. Waliy i paliy. Raz krzyk: Do odgrzebywania zasypanych! Zgosiem si. Czekamy przy bramie. Odwouj nas. Ju poszli. Inni. Ale zaraz znw krzyk: Pali si Chodna 39! Kto do gaszenia?! Wylatujemy. To akurat naprzeciwko. Cay dom pali si. Chyba trzypitrowy. Wody nie ma. Jest, ale obok, z pompki, trzeba z kubekami. Przez dziur w murze. Jest i ziemia do gaszenia. Kobiety lataj, pomagaj. Upa. Pomienie. Te rodki do gaszenia marne. A tu ciany ju w ogniu. Na trzecim pitrze z ktrych drzwi dym. Ale zamknite. Walimy. Nic. Bijemy siekierami. Wpadamy. ciana si pali. Go a ciana. Lecimy z tymi wiadrami. Po wod. Wracamy. Lejemy. Co tu tyle znaczy. Zlatujemy. Ziemi! Ziemi! krzycz baby. Lecimy znw. Tu samoloty. Sypi bombami. I bombkami. Zapalajcymi. Gasi bomby! Zlatujemy. Sypiemy na bombki. Jest ich ze dwadziecia. Ze trzydzieci. Na kupie. Na podecie. Znw tam na tym prawie trzecim pitrze. Pal si, sycz. I ju zaapuje od nich ogie ciana. Ziemia wietnie robi. Jednak. Sypiemy. Czy pomoe? Bo przecie to bucha i bucha. Pomaga. Ale tam ju i te ciany prawe i lewe. Pal si. Lecimy na d. Mijamy si. Dobrze, e jest nas troch. I e te kobiety. Daj gotowe ju kuby z ziemi (nie jestem pewien, czy wody nagle nie zabrako). Podaj nam przez dziur w murze, 17

ebymy nie musieli niepotrzebnie przelatywa. Donosz do schodw. apiemy od nich. Wlatujemy. Pamitam, e leciaem po tych bombkach. e po nich deptaem. Bo nie byo inaczej jak. Gasio sieje po drodze. Ju dogasajce. Caa ta sterta. Ale co najlepsze: ciany w pomieniach coraz mniejszych. Nie do wiary. Za ktrym sypniciem ogie si skurczy do zaniku. Cud! 1 ugasilimy, W tym piekle. Akcja skoczona. Wracamy. Natarcie si powiksza. Coraz wicej tego bombardowania. Uratowani, jako tako przytomni i cali, zlatuj si do naszych piwnic. Straszny popoch. Na podwrku te. My sami w popochu. Przenosimy si do ciotki Jzi. Przez t dziur . Na Ogrodow 49. Tam jakie baby na podwrzu przy kuchniach, dymach, i chopy bij si siekierami. Goni. Rzucaj nimi. Lataj siekiery w powietrzu. Nic nie przesadzam. Idziemy do mieszkania ciotki na czwarte pitro. Ale tam nie da si duej wytrzyma ni dwie minuty. Razem z sublokatork, starsz pani, ciotki Jzefy i z jej bratem (te siwym) zlatujemy z jakimi ich i swoimi manatkami na ktre nisze pitro do kogo. Do jakiej kuchni. Siadamy. Sublokatork ciotki Jzi podaje siwemu bratu: Masz chleb z cukrem. - Bierze, je. Da ci jeszcze chleba z cukrem? Kiwa gow. Ja tam nie mogem nic je od dwch dni. Nagle takie huki, wstrzsy, e lecimy na d. Zbombardowanych przybywa. Wszystko siwe. Od gruzu. Zadymione. Ciotka Jzia, Stefa, Mama uwaaj, e ta piwnica saba, dom z desek, trzciny z wapnem i z cegie tylko. A ssiednia 51 kleinowskie sklepienia nowy dom, nie otynkowany jeszcze. Przenosimy si szybko dziurami, podziemiami. Tam tumy. Siedz na betonie. Mokrym. Po ktach karbidwki. Mama, ciotka Jzia i Stefa zdejmuj z siebie bety, rozkadaj si na jakim wolnym kawaeczku. W tym tumie. Harmider. Huki, pociski, bomby nie do wytrzymania. A najgorsze, e id ci Ukraicy. I rn. Wszystkich. Wci o tym mwi. Ludzie. Po dwudziestu latach wanie teraz, w 1964 i 65 roku podano dok adne liczby od wiadkw z obydwch stron. Nasze pisma day wykazy, ile rozwalono ludzi na samej Woli w sam sobot i niedziel, 5 i 6 sierpnia. Kilkadziesit tysicy osb. Niektre niedostrzeliwane podpalono razem z tamtymi niby-zabitymi. Rzucao si ich na wsplne stosy. Ze szpitala witego Stanisawa, rg Wolskiej i Mynarskiej (teraz Szpital Zakany nr 1), rozstrzeliwali i wyrzucali ywcem chorych przez okna na dziedziniec. Tam podpalali, jak szo. 18

ywych czy nie. Zagrzebywali na miejscu. Te tak jak sz o. Jako dziennikarz w 1946 roku byem wysany na moment ekshumacji. Zajecha em z fotoreporterem. Weszlimy na ten dziedziniec. Trzy czy cztery rzdy wygrzebanych wieo, obronitych ziemi bezksztatnych bry. Kojarzyo mi si to z rnociami. Z kotletami w buce i utytanymi w czym. Jeden pamitam naprawd z koci, jedn, wystajc. Reszta utytana. Wpada nagle do schronu sanitariuszka: Kto pomoe nie rannego? I nagle, po haasie i pomimo hukw cisza. Nikt nie pomoe? Byo kobiet ileset. I chyba z tylu mczyzn. Wszystko znieruchomiao. Czy naprawd nikt? Ja pjd wstaem. Nikt si nie ruszy . Wyskoczy em za sanitariuszk . Po schodach. I wskoczyem wprost w ulic. Ogrodow. Tu! Tu! Zapaem za przd noszy. I dalej szybko. Wczylimy si w kondukt z noszami. Szli przed nami. Za nami. W stron elaznej i dalej w stron Sdw, bo tam by szpital powstaniowy. Cae uwijanie si sz o do S dw, do rodka miasta. By o popo udnie, jaka czwarta czy pita, niedziela, upa, podlatywanie dymu, ale razem z kurzem, czyli blisko poar czy co gorcego, huki, kocie by pod nogami, szo si szybciutko, raz patrzao pod nogi, to znw naprzd, to za siebie, to po domach i po niebie, latanina, wysokie kamienice, barykady w poprzek co i raz, gzymsy. Chciaem jeszcze doda, e gobie. Ale chyba gobi albo ju nie byo, albo pochoway si tak, e nie fruway, albo moe naprawd by y i wanie odryway si i odfruway za kadym hukiem, ale to chyba odryway si i odfruway, i robiy ten dym i kurz tylko gzymsy i framugi. A dlatego nie dowierzam sobie, e na pewno i wtedy dobrze nie wiedziaem co, bo i kiedy indziej i gdzie indziej wydawao mi si to samo, a zaraz po wojnie, jak mieszkaem na Poznaskiej i bya Wielkanoc z rezurekcj raniutko, to te gobie tym razem prawdziwe p oszyy si i robiy furkot midzy gzymsami za kadym hukiem. Wic szlimy kusem. W bramy takie tradycyjne z wjazdem w podwrka, z Mikoajami z elaza po bokach albo z wnkami te walio. W barykady. W ciany. Musielimy przecisn si przez wskie przejcie (takie wskie przejcia midzy barykad a cian by y wszdzie dla bezpieczestwa) przed elazn. I za elazn. Bo chyba dwie blisko siebie. Bo barykady szy gsto. Wsz dzie. I to przy elaznej le eli o nierze i strzelali z karabinw.
19

Zwykych. W stron Kercelaka. ByPPoch- Uciekanie cywilw. Obrona rozpaczliwa. Wiadomoci o tych paleniach, rozstrzeliwaniach szy, szy fakty, szy na nas, coraz bliej. Lecimy raz-dwa z tymi noszami. Ja z t sanitariuszk nios em kobiet . Ca!* 1 popielata. I na w osach. I twarz. W konwulsjach. Postrzpiona kiecka. By a przysypana. Na Chodnej. Zaraz za nami - cho ten kto (mczyzna) mia rce, nogi grubo pobandaowane, to krew tak sza, iff si?laa z noszy. Co byo wicej, dalej - ju nie wiem. Gmach S dw. Opadamy do bramy, tu ludzie stoj w bramie, jacy, rni, jedna nasza s*siadka z Chodnej 40. Zaczyna paka na widok tego wszystkiego. Chyba si? zacz y pacze w ogle, takie ze spazmami. W caej bramie. Kazali rf" postawi przysypan. Zostawi. Bo ju szpital. Chyba zoyli nosze. Polcieli P nastpnych. A tych ju zaczli wnosi do rodka. Wyleciaem, eby wraca. Po drodze wpadem -tyami od tego tartaku na Chodn 24, do piwnicy Ireny. Zastaem i Iren, i te dwie Sowy, i pana Malinowskiego w opasce OPL jako fokowego. I byo cicho, spokojniej ni gdzie indziej. W tej drugiej oficynie przynajmniej. Bo nie od frontu. Sycha byo wszystko dalej. I byo le. A1*5 spokj tej piwnicy. Zwyczajnej. Korytarzyki z zakrtami, z komrki- Ciemno. Czy najwy ej gdzie tam wpadao na szaro wiato. To nic. I4"5 chciao mi si i dalej. Opowiadaem. Co widziaem. Co za elazn. P Pytali- Zwlekaem tak. Zwlekaem. A wieczr. Radz poczeka . Tu. Na noc. Po co pcha si za elazn z powrotem. Moe tam jest jeszcze gorzej, ni byo, moe ju id? Std mona uciec. Bliej Starwki. Bo pigwie wszyscy, jak szykowali si, to na Starwk. Z tymi dwiema Sowami coraz wi?ceJ si? dogadywaem na ten temat. Starsza, ta Heka, uczesana w koron, wci si martwia o swoje dzieci, bo zostay na Pradze w doJ 1 Wedla. M odsza - Jad ka chyba - zacz a nam stawia karty. Mwi em im, e mam przyjaciela na Rybakach. Swena. e waciwie od kilku miesicy mieszka na Woli, na Szlenkierw, ale co mi si zdaje, e jest na Rybakach. Bo tam zostaa jego matka. Oczywi cie aden dowd. Najwy ej uczuciowy. I tak zwany yczeniowy sobie. Tego, e Teik i Swen najpierw ze sob z niewanego powodu zerwali, potem ja zTeikiem Przez solidarno ze Swenem, a potem ja ze Swenem, i za to nawi za e z Teikiem (przypominam: ten ze Staszica), to w ogle tego nie brae Pod uwag w teJ sytuacji. Jeszcze co: wpad em na pomys przep yni ci* Wis y. One to podchwyci y, jako oczywisto. Ja mwiem, e Rybak*t0 to samo co Wybrzee Gdaskie. Bo to bloki. Takie czerwone. elbe*- Nie wykoczone. Wielkie. (Niby
20

schronisko dla bezdomnych" w czasie wojny, ale Swen tam do niedawna mieszka, chocia ju od duszego czasu pracowa jako opiekun spoeczny na Parysowie.) Wic, bo te bloki maj front od Rybakw. Ty od Wisy. Pywa wszyscy troje umielimy, jak si domwilimy. A stamtd przecie cichcem w nocy da si przemyci dalej na era Jabonne. A tam ju w Jabonnie Rosjanie. Nie wiem w dodatku, jak sobie wyobraalimy dopynicie na tamten brzeg, te z Niemcami i co lepsze przejcie przez front. I to taki front, jakiego raczej w historii wiata do tej wojny nie byo. Chyba zadziaao tu to, e to Warszawa i era, e przez wasne da si wszystko. Przesiedzielimy tak jeszcze. A noc. Atak usta. Zrobiy si normalne huczki, pohukiwania. Moe i zupena cisza. Wylego wszystko na podwrze. Narady. Obgadywania. Gazetki. Przekuwania dalsze. Piwnic, przej. Pan Malinowski proponuje Irenie imnie spanieu nich. Bo gdziemy na trzecim pitrze? A oni maj due mieszkanie w pierwszym podwrzu, na parterze. Poszlimy. Ja dostaj pokj. Osobny. ko. Kodr. Rozbieram si. Odchylam kodr, eby wle, a tu jak nie huknie pocisk w rg domu! Jak nie walnie drugi, trzeci, czwarty; nic, tylko pociski. I ognie. Wszystko si zrywa. Wylatuje na podwrze. Przefalowuje na to podwrze od Ogrodowej. Z walizami, dziemi, plecakami. Ci ju wychodz. Ci si zbieraj. Tok. Huki. Narady. Przechodzenie z grupy do grupy. Irena stoi z chlebakiem. Naradzamy si. Z panem Malinowskim. No i z ca grup. Stoimy blisko tej bramy od Ogrodowej (drewnianej). Ale Irena co zwleka. A ja uwaam, e ju. Naradzam si z Sowami. Gotowe. Tylko polec odnios Mamie klucze, bo zabraem od mieszkania. Akurat ja zabraem klucze, jakemy wychodzili z domu wtedy w popochu. Brzcz mi teraz wci w kieszeni. Lec do elaznej. Przed elazn znw powstacy le, strzelaj w stron Wroniej, zmczeni, spoceni, midzy jakimi gratami. Dok d, dok d? Ja musz. Chodna 40. Gdzie? Nie wolno. Ale Matka. A ja zabraem klucze. Panie! Nic pan nie pomoe. Ani klucze na nic, ani w ogle... -Ale... Tam ju s Niemcy. Cofnem si. Wpadem na podwrze Ireny. Heka z Jadk gotowe. Jeszcze raz pytam Ireny, jak ona. Ale ona wci stoi koo tej bramy, w tej 21

samej grupce, tak samo wisi jej przez rami chlebak, i w ogle do niej nie bardzo dochodzi, co mwi . Wi c ja, He ka, Jad ka wylatujemy w Ogrodow, tym razem na prawo. I biegiem... Ktra z nich powiedziaa: Tylko zdejmijmy pantofle, eby nie byo nas sycha. Zdejmujemy. Lecimy. Boso. Ogrodow. Barykada. Przeciskamy si. Do Solnej. Pali si po drodze. Huczy. Lec belki. Szum. Spadaj w ogie. Z dudnieniem. Lecimy Soln. Do Elektoralnej. Barykada. Przeciskamy si. I dalej. Elektoraln. Do placu Bankowego (tam, gdzie dzi Dzieryskiego, tylko mniejszy i trjktny). Pali si po prawej stronie. Cay dom jeden pomie. Lecimy. Gdzie za Orl pali si cay dom po lewej stronie. Waciwie dopala si. Stropw ju prawie nie ma. Ani cian. Tylko wielkie ognisko na jakie trzy pitra. Znw szumi belki, odrywaj si. Gorco. To chyba Urzd Miar i Wag. Noc. Tu ciszej. A moe w ogle atak zacz przycicha? Jestemy nie jedni w biegu. Cay potok na Starwk. Wic za ludmi wlatujemy w lewo. W dziedzice na tyy Resursy, czyli Rotundy, dawnego Ministerium Finansw i paacu Leszczyskich. Luniej, mniej ciasno. Od placu Bankowego pojedyncze huki. I znw gzymsy. Tylko mniej szare. A te. To znaczy w tym wicie (ledwie wicie) takie, jakby pod niedzi. To tu moe te gobie. Si zryway. Albo te tylko te gzymsy. Na innej zasadzie. Bo z anielicami Corazziego. W girlandach. Tympanony. Wylot na Leszno. Tu nagle na pewno wita. Zatrzymuj nas przy barykadzie, a si zbierze wicej. S jacy nawet ydzi z ich kobietami. Jedna z tych ydwek trzymaa worek pod pach. Barykada jest w poprzek Leszna, u dzisiejszego wylotu na Tras W-Z. Tylko po prawej stronie bya Rymarska, jako wylot placu Bankowego. A w lewo Przejazd z widokiem, takim jak dzi, na paac Mostowskich. ydom sprawdzaj jakie papierki. Oddzielaj ich. Do dalszego sprawdzenia. Nas puszczaj. Ca grup. Wlatujemy midzy barykady Leszna. W Przejazd. Tam kawa ek. I skrt w prawo. Przez barykad. Duga . Pohukiwania. Na lekkim skrcie Dugiej po lewej paac Pod Czterema Wiatrami. Pali si calutki. Ju si koczy. Wyje ogie w oficynach, we froncie. Szumi, spadaj belki. Tympanon z p askorze bami jeszcze jest. Migaj medaliony. Bramy dziedzi ca z kuciami. I te Cztery Wiatry. Na filarach bramy. Maj zocone skrzyda. Igraj, wiec. Jeszcze bardziej roztaczone ni zwykle. Lecimy dalej. Ju Starwka. Wida . Na ko cu D ugiej za ilu barykadami doarza si niebieskozielona kula na dzwonnicy Dominikanw. Dziwne. Resztka spalonego hemu z blachy? Chyba. Lecimy wic ju nie boso 22

chyba na rogu Leszna i Przejazdu zaoylimy buty lecimy Dug, Mostow w d , do Rybakw. Ju jest dzie . I cisza. Stare Miasto spokojniutkie. Na Rybakach, za Prochowni, w zaomku chodnika pod murem nast pnej posesji bawi y si na trawie pomi dzy kocimi bami dzieci. Ty Prochowni wychodzi na Wis , tak jak ty ka dego domu z Rybakw. Ten mur, o ktrym wspomnia em, by bardzo stary. By y w nim dwie muszlowate rokokowe bramy. Stary zajazd. Jak tylko go minlimy, powiedziaem Hece i Jadce: To tu. Rybaki 14/16. Dwa z cegy, na elbecie, nie tynkowane dwupitrowe bloki, no i jeszcze przylepiony do nich trzeci blok, trjktny, ktry mi si wydawa mniej wany. Te dwa bloki stay w poprzek do Rybakw i Wisy. Midzy nimi byo due podwrze. Od Rybakw do samego Wybrzea. I od Rybakw, i od Wybrzea ogrodzone sztachetami. Wpadlimy przez bram z kraty do tego podwrza. I lew stron pod murem bo cay rodek by zajty na dziaki i zaronity do klatki schodowej, tej z mieszkaniem Matki Swena (chyba jest? i chyba Swen te jest miaem niespokojn nadziej). Ta klatka schodowa bya przy samym Wybrzeu, bo i ich okna wychodziy na Wis. Patrz, a tu we wnce wejcia do tej klatki stoi dwch dyurnych, jeszcze z nocy, z opaskami; jeden z czerwon opask AL, bo tu na Starwce duo byo AL. A drugi znajomy i z domu, i z biura Swena, pan Ad. Jest? Swen? pytam s? S. Wszyscy. I pan Swen z narzeczon. I ciocia z synem. I moja ona z dzieckiem. Gdzie s? Pan Ad., wci umiechnity, mwi: W schronie, jeszcze pi. Wpadlimy po pachncych betonem, cegami i niewykoczeniem schodach do gbokich piwnic z grubymi murami. Cisza. I zapach zaduszonej pralni. Wpad y nam w ucho i w nos. A co wpad o w oko szkoda gada. mawa otcha z pipicymi si wiecami na otarzyku z Matk Bosk w porcelance, a reszta same dziwne dziaki, zatoczone, wszystkie pice, chrapice, przygnbiajce. Te dziaki okazay si zespoami prycz. Kady zesp skada si z ilu prycz. Kada prycza z dwch albo czterech prycz sczepionych gowami. Kada bya duga, bo leao na niej kilka osb. Midzy zespoami prycz 23

pieniy si w mroku graty. I tylko wyrane byo jedno przejcie gwne od drzwi do otarza i dookoa. Poza tym betonowe filary. Czyli makabra katakumbowej kaplicy. Poszukaem dziaki rodziny Swena. Zobaczyem ich pokotem. Spali. Schyliem si nad Swenem. I co mwiem. Nie pamitam co. Swen si przecign, spojrza do gry na mnie, zdziwi si, rozrzewni, zacz wita. Zaraz reszta, gwnie Mama Swena, poruszyli si i zamrowili. Ciotka Uff. spaa ze Zbyszkiem na razie. Powiedziaem, z kim jestem. Powiedzieli, e dobrze. Ka zajmowa miejsca. Przyjmuj. Goszcz. Zaraz si budz i Celinka, i Ciotka, i Zbyszek, i pani Ad. z malutk creczk na ssiedzkim barogu. I inni. Ruszaj si. Troch wstaj. Wstawanie takie zupene nie byo wtedy w modzie. Bo po co? tylko eby si zbi w tok? Wic poporuszali si, poprzecigali, pogrzebali w swoich tumokach bez wstawania. I zaczo si: Ru-ru-ru gadanie, ale jakie!... I chyba poranna modlitwa przy otarzu, a raczej od otarza, czyli do otarza. Poranna, czyli pierwsza. Bo poza tym to modlitw byo duo. I pieww. Nawet w pierwszym tygodniu to nie tak duo, jak si okazao. Bo potem zaczy si czstsze. I gstniay. A doszo do tego, e w caej Warszawie we wszystkich piwnicach modlili si na gos chrami i piewami wszdzie, bez przerwy i wszyscy. Wic co? Od tej pory, od tego wejcia tam zacza si nowa, potwornie duga historia wsplnego ycia na tle moliwoci mierci. Co pamitam? I duo, i nie tak duo, nie zawsze po porzdku czy dzie po dniu. Mog co pomyli w kolejnoci, w jakiej dacie (jakiej nawet na og wanej, cho mam kilka dat murowanych), w ukadzie frontw, i tych naszych, i tego duego. Wic dowiedziaem si e ciotk Uff.-ow ze Zbyszkiem powstanie zastao na Freta w sklepie. ycie z piter w schrony, w doy przenioso si ju par dni temu. Ze wszystkim, co si dao. Ssiadka, gucha, ale mwica, tyle e faszywie piewajca Bacia, czyli, niewaciwie nazywana, Baciakowa, z maszyn i z synkiem z nogami po biodra w gipsie, szy a w piwnicy obok na maszynie i piewaa duo mia si Swen bo nie syszaa hukw. Wejcie (co, co miao by drzwiami, a zdyo zosta w 39 roku tylko otworem) do piwnicy z Baciakowa byo tylko malekim elemencikiem tego labiryntu pod Rybakami 14/16. Bo korytarzy, sal piwnicznych z filarami i bez filarw, przej, wyj na schody, ktw, separat, schowkw, piwniczek kieszonkowych, podpiwnic, zej w tutejsze 24

kotownie z mnstwem rur i kanalizacyjek bya tu nieskoczona ilo. Na dodatek dwa gwne bloki (A i B) miay poczenie, czyli tak zwany po tutejszemu tunel. Pod dziakami z dyniami. I z pomidorami. No i chyba z kartoflami, ktre w czasie okupacji byy tak modne w caej Warszawie, e nie tylko place, skwery (z ktrych w 39 roku w zimie ekshumowao si pochowanych naprdce we Wrzeniu), nie tylko wybrzea, ale i Aleje Jerozolimskie byy obsiane i obkwite w lipcu kartoflami. Nasza sala" piwnicowa, chocia takich jak ona byo jeszcze ze dwie albo trzy pod naszym blokiem B, bya tak jakby gwn na ten blok. Bo przecie sta tu otarz. A moe naprawd bya najwiksza? Chyba tak. Koo drzwi, to znaczy koo otworu wejciowego tego z klatki schodowej zaraz po prawej stronie, staa beka, pena wody, na wypadek poaru. Woda bya nie za wiea ju 7 sierpnia. Co dao potem pole do smrodu, ktni i zmiany wody w bece metod potokow. Drzwi byy na korytarze, ppiwnice, przej cia z kuchniami-kozami-sukami, o ktre baby zaraz si k ci y, a mowie si zaraz pobili siekierami. Drugie siekiery w tym powstaniu. Stamtd byy wanie schody z betonu na gr, na parter. Tu zaraz na lewo od nas byy wychodki (na razie z wod), wszystko czynne, wiato te. Tu wpaday z gry supy soca z kurzem, z tym, e jak wpaday codziennie raniutko, tak wieciy ile godzin, codziennie, bo bya tylko pogoda. Tu byy najwaniejsze wloty i wyloty, spotkania, narady, moje przesiadywania na kupce oegie i pisania. I naprzeciw szy piwnice dalsze. Zaczyna si cig. Synny potem nasz cig spacerowy. Bo si spacerowao. A nie byo jak na wierzchu. To tu. To byy zreszt ulice, place, tumy, ycia, zawierania znajomoci. Wr my do daty. Na dzie przede mn przylecia Swen z Celink . 1 sierpnia o pitej byli akurat na ulicy, ale blisko Chmielnej. Przelatywali z podniesionymi rkami pomidzy czogami przez Nowy wiat chyba. Wanie na Chmielnej miaa Celinka swj pokj. Ju tam zaczo si pomieszkiwanie wielu osb, zapltanych, oddzielonych od siebie. Wsplnota mieszkaniowa na kupie. Ale je co? Na duej? Mama Swena, starsza, dowiadczona, uskadaa sucharw z paru lat w torby. Wic w niedziel wzi Swen Celink. Przeleli okrn drog przez p rdmiecia. Bo nie byo jak inaczej. Gdzie do Zotej czy Paskiej, potem Walicowem do Chodnej, potem Ogrodow do Solnej, Elektoraln, placem Bankowym, no i Dug do Mostowej, czyli tras Staszka z Chodnej na Sienn, i moj z Ch odnej na Rybaki. Pa ac Pod Czterema Wiatrami ju si pali . W stronach Staszka i mojej byo pieko. Bo to przecie byo to natarcie od 25

Woli. A na Rybakach zaskoczy ich tak samo ten spokoik. Wic zalecieli na drugie pitro. Tu puchy. No, ale ten spokj, lato i Wisa, wic Swen domyli si, e Mama gdzie jest na dole, idzie jej szuka, a do Celinki mwi, eby sobie powygldaa przez ten czas oknem. Okno byo prosto na Prag. Na wielkie drzewa ZOO. Plae. Most kolejowy, wtedy ten stary, ten lewy, przycytadelowy. W prawo Kierbed w kraty. Dobrze, e nikt ani nic od tej Pragi nie strzelio wtedy, boby by o z Celink gorzej. Ludzie w schronie, jak si dowiedzieli o tym, to zapali si za gowy. Wic prdko po ni polecia. Prawie zaraz Swen zapyta mnie, czy nie znam najnowszego szlagieru: Pamitasz noc lipcow gorc... I zaraz dowiedziaem si, e crce, tej malutkiej, pastwa Ad. jest na imi Basia. I e jej si piewa. Mam... pajaca na sznurku, Fika w lewo, fika w prawo, To najlepsz jest zabaw... No i piewao si to jej w kko przez cay sierpie. I jak sobie to przypomn, to mi si robi od tego Hajsmutniej, od tej melodii, i od tych sw, nie wiem dlaczego. (Pastwo Ad. przeyli wszyscy troje, yj, tyle e ich si caymi latami nie spotykao, a tu ktrego czerwcowego piknego dnia kilka lat temu przychodzi do mnie wanie Basia, przedstawia si, kim jest, e obchodzi j moje pisanie wierszy i e podobno ja j znaem jako mae dziecko w schronie, i potem przeszo to w blisk znajomo, i Basia wreszcie wysza za m za Wocha polonist, siedzi teraz we Florencji, chocia podobno po naszym wyj ciu, jak one tam zosta y w tych Rybakach, to matka, Ra, mwia do niej: Nie pacz, i tak nie bdziesz ya", byy nawet pdzone przed czogiem.) Wic tego dnia z t Jadk i t drug i ze Swenem i Celink (chyba) polecieli my na Mostow . Pod gr . Za trzy czy cztery barykady. Barykady nie takie, jak si robio na pocztku, nawet nie takie, jakie po szeciu dniach na Ogrodowej, ale kada uoona z pyt chodnikowych na du wysoko, ubita ziemi, najeona szynami, powtykanymi, wbitymi w t ziemi. Zupenie byy nie do zdobycia. Teraz dopiero przygldaem si z niedowierzaniem w ogle na to wszystko tutaj. Bo dopiero tutaj to 26

powstanie zaczynao wyglda jak z ksiki. Jakiej takiej o obleniu. redniowiecznym. I to egzotycznego, upalnego miasta. Gdzie si zaczyna je kor z drzew i podeszwy. A tu przecie to grozio prawie z miejsca. Osaczenie byo. Szturmy te. Z tym, e jak ju byo, to zreszt o tym pniej. No i to niebo, i skwar. I tum. Prawie dostaem zawrotu gowy ze zdziwienia. Do dzi pamitam to uczucie. A do takiego gorca w nosie. Wic polecielimy Mostow pod gr (jeszcze ta skarpa i te pochyoci). Na rg Freta. Do sklepu. Po prostu. Nie do wiary. Sklep by czynny. Tylko jako tak dziwnie. Prawie otwarty (uchylony). Ale sprzedawa. Co? Kasz chyba. Chleb? Bo chybamy te dwie rzeczy kupili. W kadym razie co kupilimy. Jedyny i ostatni raz. Bo wicej sklepw ani przedtem, ani potem nie widziaem. Na ulicy by taki ruch, e ludzie szli jezdniami. Peno uciekinierw z ca ej Warszawy. Wszystko, co uciek o z Woli, to tu. Stare Miasto synna reduta. (Ju synna.) Nie do zdobycia. Barykady. Wzizny. Nie dla czogw. Stare Miasto jest mocne. Ma cae mury. I grube. I w ogle. I tradycje. Spotykania. Mijania z Iren P. Z chlebakiem. Przystpia do AK. Teik lecia do akcji na czele grupki, gsiego, szybciutko, po tych kocich bach Mostowej, pod gr, bomy si minli na Mostowej przy Starej, i albo nas nie zauway, albo w ogle to nie odgrywao roli, tak by i on, i oni zajci tym, na co szli. W kocu nie wiem, czy go spotkaem na tej Mostowej w sierpniu dwa razy, czy pierwszy raz na rogu Chodnej i elaznej, wtedy kiedy wracaem w sobot od Ireny do siebie. Chyba na Rybakach (te dwa razy w odstpach). Bo inaczej nie pomyliliby mi si ci ludzie w rzdku, mundurkowi jego, z tymi harcerzykami w mundurkach. Mniejsza o to na razie. Tak na czucie, to to spotkanie ze Swenem Teika byo pniej, wic 0 tym pniej. Jeszcze co z tego spaceru, ktry przypomina mi co tam z tego nastroju z 1939 roku, bo to te lato, co i uroczystego, i klskowego. Wic chciaem o Dugiej. No bo Duga bya najwaniejsz ulic tego kawaka Warszawy. Zreszt i najszersz. I najadniejsz. Wtedy jeszcze przynajmniej. No i tu chyba, jak syszaem wtedy, mieciy si najwaniejsze urzdy, a nawet i samo dowdztwo AL. Mwiem ju o tym, e Duga miaa dwie jezdnie midzy placem Krasiskich a Freta. I midzy tymi jezdniami szy kolejno dwa czy trzy placyki skwerowe. To dodawao jej szyku. Bulwarowego. Co tam jeszcze byo z trawy. Gray goniki z tej 1 z tej strony ulicy. I gaday. Wisiay flagi w kadej bramie. Na balkonach, 27

takich elaznych, siedziaa kupa ludzi. To pami tam. I pamitam, e midzy te tumy ludzi przeciska si elegancki samochd z polsk chorgiewk narodow. Wieczorem w naszej piwnicy, w kcie nie naszym, ale ich bo znalazy sobie kt -prycze pod cian koo filara w innej nawie Heka i Jadka... Jadka wrya na swojej pryczy Swenowi i mnie z kart. Nawet wywrya szczegliki nieliche, Co do ycia. Co jeszcze? Modlitwa. Ju wtedy pewnie Swen zaczyna je prowadz. Nie. Jeszcze nie. Prawda. Jeszcze jedna baba. Swen za dwa trzy dni. Odmawia. Czyta na gos gazetki (od razu przechodz do tego, bo to jednakowa liturgia), zawsze wtedy stawa porodku wszystkiego, w gwnej alei gwnej nawy, bo tak ju zabrnlimy w porwnywanie, ale suszne, bo to byo trzynawowe. Zawsze trzyma si prawej od wejcia strony tego przejcia, blisko pryczy i chyba blisko filara, a moe to ju dodaj ze zdawania mi si sobie. Dwie baby bra y z o tarza dwie wiece do owietlania najnowszych wiadomoci. Niekoniecznie raz dziennie. Tak samo jak z modlitw. Te rano i wieczr. Co najmniej. Wic te baby bray z otarza te wiece. Zapalay je. I jak do odczytywania Ewangelii zbliay si do Swena i stawa y po jego dwch stronach. Diakonki. Ja by em subdiakonem czy kocielnym. Reszta naszej rodziny bliziutko na siedzco na pryczy. Sam Swen porodku nas i dalszego kka zbitego tumku, najpierw siedzcego i kucanego, a w dalszych odlegociach stojcego. Ale zawsze z pilnym nasuchem. Co donosz. Bo to wane. Wszystko uciszao si wtedy. Ju na rozpoczcie. Tak, e naprawd byo to bardzo nabone. Czytanie. Kartka czy pachta gazetki by a r na, rnej wielkoci, wydawana przez rne redakcje i albo przez AK, albo przez AL, albo KB. Przy czytaniu od razu robio si tumnie miny, ale, zaamywania rk albo wybuchy radoci. Dalej przez pewien cig dni bdzie mi si mieszao. Do 15 sierpnia. Z tym, e i 12-go bo przypominam sobie, co wtedy by o co byo. I 13-go te co . I to znanego. Dot d. A co przypomnia em sobie: tramwajarza z kochank na pryczy obok naprzeciwko, przy beczce prawie. Bo jako byli i przy drzwiach, tych nie dokoczonych wyjciowych na schody, albo co tak przy filarze, chocia wydawao mi si przed chwil, e pod cian. W kadym razie blisko nas, w zasigu gosu. Mieli karbidwk. I j palili. Ale pamitam ich duo w mroku. Takim betonowym. Czy moe zafilarowyrn, Czy moe i to, e zmienili potem miejsce. Cho te blisko. Czy e wszystko byo takie w mroku. I pewnie tak. Uchodzili za maestwo. 28

Nielubne. On grubej koci. W granatowym mundurze. Na tramwajowe^ Ona pamitam j jako najwicej od gry, od roztarganych wosw, takich bujnych, popltanych. Na tle karbidwki. Te wosy. Bya grubej koci te. W jakim kostiumie, raczej akiecie. W szar kratk czy pepit. W miar modzi, troch adni i mili, i si kochali, przy tym wszystkim. Zaznajomilimy si z nimi. Czyli to byo tak: e z jednej strony, tej od otarza, przyjanilimy si z pastwem Ad.; a od drugiej strony, od strony beczki i wyjcia z tramwajarzami. Wracam na razie do dnia 7 sierpnia, cigle pierwszego dnia na Starym Miecie. Co jeszcze si dowiedziaem. Zaraz na pocztku. e przepynicie przez Wis to w ogle... No bo nie od razu o to zapytaem, bo si krpowaem, za to od razu wyczuem, e to co nie na miejscu o to pyta. Wic skoro odwayem si, pgosem w dodatku, Swen machn rk i si rozemia: Co-o-o...Id i zobacz... Cae wybrzee w zasiekach, jed czogi, a w nocy bez przerwy owietlaj wybrzee i Wis reflektorami ze wszystkich stron. Oczywicie od razu mnie to przekonao, bo przekonaa mnie ju pierwsza chwila wejcia na ten teren i do tego schronu. Jadka i Heka te to syszay. 1 tak samo jak ja machny rk. Zreszt to byy takie lepe instynkty. Raz chcia o si tu. Raz tam. Na Woli by strach o te rozstrzeliwania i palenia na stosach. Wic czowiek chcia si wydosta jakim cudem z tego pieka. Ale tu uderzyo do gowy od razu co innego. Nowy nastrj. Od pocztku. I wiem, tak jak znamy siebie i kadego przecitnego warszawiaka, e natychmiast chciabym wrci z powrotem spod tej Warszawy, z tego ocalenia cudownego do tego pieka. Przecie w 39 roku, bo z rodzicami rajzowaem wtedy a do Zdobunowa, wic nie byem od 5 wrzenia w Warszawie, nie mogem odaowa, e nie byo mnie tutaj przez cay wrzesie. I jak mi mwili, co byo, i apali si za gowy, i ten 23,24 i 25 wrzenia to wanie o te daty najbardziej mi chodzio Strasznie aowaem przez ca okupacj, e nie byo mnie tu 25 wrzenia, podczas tego synnego bombardowania od smej rano do smej wieczr. Kiedy to Nanka z Sabin i Michaem na Ogrodowej rg Wroniej na parterze u Olka w mieszkaniu. (Olek brat Zosi Romanowskiej, tej co zgina na Grochowie.) Wi c Nanka tam przesiedzia a jak opowiada a Sabina cay ten czas bez ruchu, skulona i trzymajca si za wtrob. No i teraz miaem to, co chciaem. No i chciaem ucieka. A jak bym uciek, powtarzam, to bym znw a owa , e nie prze y em tego, co mia em 29

przey. Dlatego mi tak szkoda tych umarych zbombardowanych. e mina ich ta frajda przeycia. Inna rzecz, e to na tym wanie polega. e mona nie przey. Ale dajmy na razie spokj z tymi rozwaaniami. I tak bdzie ich coraz wicej. Nie dlatego, e mi si teraz ich zachciewa. Ale e one naleay do materii yciowej tamtego ycia. Wyobraenie sobie, co moe by albo co na pewno bdzie za chwil, zajmowao chyba poow mylenia. Reszta sza na zaatwianie biecych spraw, rnych, a to jedzeniowych, a to pooeniowych si, nakryciowych. Byo gorco i lato, wic z tym nie byo specjalnie kopotu, bo przecie byo si bez niczego, tylko w ubranku dosy zuytym, ze szwurgoami u nogawek, w pantoflach z dziurkami, letnich, wi c sprawy tera niejsze, bytowe, te od skry, no i ostatecznie ta groza od Wisy, a jeszcze gorzej od nieba. Reszt odpychay wspomnienia. Trudno mwi wspomienia" w cis ym sensie. Bo i te z przedednia. I sprzed godziny. I te z Woli, i te ze wieej Mostowej. To wszystko si midlio. W kko. Razem z tymi wanie moliwociami, co moe by. Na tle tego, co si dziao. No i oczywicie musiaa by i luka na gadanie. I to jeszcze jaka dua. Z tym, e gadanie byo wanie na te tematy. Gwnie. I jeszcze dowiedziaem si czego. e Celinka Swen strasznie mia si przy tym chodzi do pracy na Miodow codziennie. Do Orodka Zdrowia. No bo jej O rodek Zdrowia by na Parysowie. Chodzi a z koleank, ktr tu spotkaa, do tutejszego. Swen nie chodzi. Zreszt: No i tak mia y chodzi codziennie urz dowa , a dzi posz y i Orodka ju nie byo! I tu Swen zamiewa si i pokada. A ja z nim. I Celinka z nami. Dugo si naurzdoway. Chodzilimy przez te pierwsze dni na rg Mostowej i Starej, a raczej za rg, na sam Star, w prawo od Mostowej, na obiady, darmowe, do sistr. Nie pamitam, jakie i ktre to by y. Stara sza od Mostowej po skarpie, z tym, e wicej wyej ni niej, i to coraz wyej, do Nowego Miasta, do samego Rynku. Te zakonnice od naszych stoowa si byy naprzeciwko tyw Dominikanw. Chocia ogrody Dominikanw szy a do Rybakw. Czyli ich obszar przecity ulic Star, i chyba tymi zakonnicami, zlatywa po skarpie do koca, na sam d, do samych Rybakw, oddzielony od Rybakw starym, zupe nie staro ytnym murem, biaym, z bram, nad ktr bya wyrzebiona, ale z metalu (wic jak prawdziwa) monstrancja, symbol witego Jacka Odrowa, naszego polskiego witego redniowiecznego, staromiejskiego, dominikanina, patrona kocioa Dominika30

nw, czyli witego Jacka wanie. Tego u wylotu Dugiej, ktremu tak si dopala na zielono hem dzwonnicy. Wic ten mur (biay, gruby i biay!), jak si szo od Mostowej Rybakami lew stron od skarpy do Swena, to zaczyna si nie tak dugo za rogiem, za kamienic, z podwrka, zaraz bya ta brama z monstrancj w zaomie chodnika, tyle e nie z pyt, ale z kocich bw, taki trjkcik jak ten naprzeciwko wanie, ten za Prochowni, tam gdzie si bawiy raniutko te dzieci na trawce, bo i tu rosa trawka na pewno, nawet chyba pamitam, e pod t monstrancj dominikask rosa taka trawka warkoczowa, taka w listki na kadcych si odygach, i chyba rumianek, taki zwyczajny, niski, taki, co lubi rosn midzy kocimi bami. Ogrd, bo to by ogrd od warzyw, owocw, od ywienia dominikanw i ich wychowankw i podopiecznych, bo mieli, cign si i wzdu, i wszerz i by widoczny, jak idzie pod gr od dou. A dalej w stron Kocielnej graniczy i z kamienicami od Rybakw, i ogrodem, te takim na skarpie i od ywienia Sakramentek. Zreszt b dzie o tym jeszcze du o. I dokadniej. Bo wanie te tereny bd wane. Z r nych powodw. Wi c na tej Starej u tych zakonnic sta o si w ogonku po wspomniane zupki; wcale nie pogardliwie to mwi zupki", bo to by wtedy naprawd luksus i dobra wola, eby dawa zup, i to gst i dobr. Stawao si z garami od ulicy na takich schodkach do czerwonego ich budyneczku. Tego naprzeciw biaych Dominikanw. Klasztoru. Masywnego, baroku, ju wszystko nad skarp, na jej wierzchu prawie. (A e biae u nich wszystko bo taki sobie kolor upodobali. Bo nosz habity te biae, wprawdzie z czarnym, a nawet polscy dominikanie przepasuj si czerwon grub szarf w pasie, taki maj przywilej, przez to, e zamordowali polskich dominikanw Tatarzy w Sandomierzu kiedy, co moe na og mao obchodzi, dopki nie zobaczy si gablotki w Sandomierzu, w kociele, z czaszkami odkopanymi niedawno tych dominikanw, poupanymi przez tatarskie toporki, a nawet w jednej czaszce taki toporek cigle siedzi jak si wbi, tak si nie wyj.) Tym bardziej ta biao zostaje w pamici, e to by upa, sierpie, no i ten dym albo i nieraz biae niebo i od dymu, i od skwaru, i tak Prochownia bya biaa, i Sakramentki byy biae, znaczy ich wysoki koci widoczny te od dou, z niebiesk kopu, wic znowu zwizany z niebem nawzajem. No i na dodatek byli Paulini (paulini s tylko w Polsce teraz w XX wieku). Paulini chodz cakiem na biao co prawda ich koci by bez nich, bo car w XIX wieku znis i Paulinw, i Dominikanw, i Benonitw, ktrzy byli na Nowym Miecie za Sakramentkami, a ich koci zamienili na fabryk noy Biekowskiego (to 31

znaczy pozwoli na to, i tak to zostao do powstania, o czym pniej, bo te wane w akcji). Ale jacy przedstawiciele tych zakonw byli na pewno. I byli ksia od witego Jacka i od Paulinw, ktrzy mieli koci naprzeciwko Dominikanw, tak e front wychodzi na Nowomiejsk i na wlot w Nowomiejsk Mostowej tak jak Dominikanie naprzeciwko nawzajem byli wylotem, jak ju powiedziaem, Dugiej. Z tym, e Paulini mieli dwie wiee, barokowe, ktre nie paliy si, ocalay, mieli schodki dwustronne do gwnych drzwi. Na tle caej tej toci, takiej, jak to bywa z tymi to ciami tynkowymi, sta a Matka Boska mi dzy latarniami. I wszystko to byo wida od dou, od rogu Mostowej i Rybakw, i ta Matka Boska staa u zakoczenia wspinania si dugo-dhigo pod gr, chocia stroma wiele kocich bw. Przy okazji przypomn, e Mostowa ma swj dalszy cig do Wisy. Tylko nazywa si inaczej. Bole. Lewy bok ulicy Bole, liczc od skarpy, to bya przede wszystkim Prochownia z boku. Bole sza do Wybrzea, tak jak zreszt idzie do tej pory, sza i wtedy, i w ogle od wiekw, i nawet kiedy bya wana, kiedy most jeszcze taki niewysoki, ywowy by nie od Bednarskiej, ale wanie od Mostowej. I w a nie, jak si nim przesz o na Prag , to oprcz drzew, ktre by y w powstanie ju ogromne, a dawniej moe mae, wic oprcz drzew zaraz dalej byo centrum Pragi. Z ratuszem. Od tego ulica Ratuszowa w tym miejscu, jakby przecign Mostow przez Wis. I koci Matki Boskiej Loretaskiej. Barokowy. Tak zwany koci w kociele. Duo tu moe mwi o tych zabytkach. Ale byy wane. Bo z nami giny. Prag byo wida. Skarpa z tym wszystkim, co pisz, bya nad nami. A e witoci to te nie od rzeczy. Stare Miasto by o i siedzib AL. I zagszczeniem witoci i duchowiestwa. A pisz o tym z sympati. Bo o tym duchowiestwie mona duo dobrego powiedzie. Przecie wanie od tych zupek si zaczo. To moje a zdziwienie. e nie tylko nie odmawiaj, ale same po prostu namawiaj . eby je , to co one daj . To stawanie w ogonku odbywao si szybko. Smo stanie byo niedugie. Nie niecierpliwio. Tak jak wszystko wtedy. Nie niecierpliwio. Zreszt stawao si w towarzystwie. Rodzinnym, przyjacielskim czy wieo zaoonym. Od razu byy wsplne gadania ze sob. Wszyscy znajomi. Przyjaciele. I byo nawet przyjemnie. Jak pamitam. Tylko e te samoloty. To si uciekao gdzie w cie . A potem znw stawa o do tych schodkw. Z tymi mena kami. Bo pami tam, e co si mia o, co dzwoni o i by o lekkie. I chyba zjadao si na miejscu, od razu na tych kocich bach, w rynsztoku. Ile to czasu trwao? Chyba te nie tak dugo. To codzienne chodzenie. To
32

znaczy te bidne zakonnice gotoway i gotoway. Tylko mwi o tym, e nagle potem byo z nimi tak jak z tym urzdem na Miodowej. I jak ze wszystkim. Gdzie tak w kadym razie okoo 13 sierpnia z zupkami by koniec. I w ogle stanie na Starej ulicy, na widoku, na skarpie, w ogle na dworze, byo raczej niemoliwe. I teraz sobie przypominam, e to wanie z okazji icia na t zupk w jakie chyba popoudnie zobaczyem tego wspinajcego si szybciutko, z ogonkiem ludzi w szyku bojowym za nim, Teika. Wic chyba raz to byo z okazji sklepu. A drugi raz z okazji zupki. A Chodna to chyba zudzenie. To wszystko zreszt zupenie jest tak jakby jednym zudzeniem. Strasznie oklepane powiedzenie. Ale tylko to mi pasuje. Do tego, co wtedy si odczuwao. Bo nie trzeba byo by a poet, eby troio si w gowie. A jeeli mao pisz o wraeniach. I zwyczajnym jzykiem wszystko. Tak jakby nigdy nic. Albo nie wchodz w siebie prawie, czyli jestem jakby od wierzchu. To tylko dlatego, e inaczej si nie da. e zreszt tak to siebie si czuo. I w ogle to jest jedyny sposb, zreszt nie sztucznie wykombinowany, ale jedyny wanie naturalny. Przekazanie tego wszystkiego. Przez dwadziecia lat nie mogem o tym pisa. Chocia tak chciaem. I gadaem. O powstaniu. Tylu ludziom. Rnym. Po ile razy. I cigle mylaem, e mam to powstanie opisa, ale jako przecie o p i s a . A nie wiedziaem przecie, e wanie te gadania przez dwadziecia lat bo gadam o tym przez dwadziecia lat bo to jest najwiksze przeycie mojego ycia, takie zamknite e wanie te gadania, ten to sposb nadaje si jako jedyny do opisania powstania. Wrmy do akcji. Okoo 13 sierpnia. Spady bomby. Na Stare Miasto. Oczywicie, e na t Miodow wczeniej. Ale w tych dniach Miodowej jeszcze si tak wyranie nie wczao do Starego Miasta, dopki nie bya tak bardzo i zupenie odcita od reszty Warszawy razem ze Starym Miastem, tak jak i caa ulica Duga, i a nawet Bielaska i Przejazd - to wszystko byo Stare Miasto. Inaczej si o tym nie mwio. I chyba nawet rzutuje do dzisiaj ta sprawa. e to jest Stare Miasto do tego miejsca. Dam potem inne przykady na takie topograficzne przepojciowania. Bomby tak samo spady i na Muranw. Ten od Bonifraterskiej do Wisy. To znaczy ten od Starego Miasta, cilej - od Nowego. I te to si zaczo nazywa: Stare Miasto. I do dzi zostao nim. Czyli Nowym Miastem. I tutaj ja tych rzeczy nie plcz, bo Nowe Miasto jest czci Starego Miasta. No wic na Muranw spady bomby, na Zakroczymsk, i trafiy w jaki tam ogromny zbiornik z benzyn. By jaki potworny wybuch. Ile ludzi zgino. Z tym,
33

e to liczyo si jako wypadek muranowski. Dla nas. Pamitam, e na Stare Miasto pierwsze bomby walny w sam rg Mostowej i Nowomiejskiej. Tam gdzie dzi zdaje mi si jest bar mleczny Nowomiejski". Midzy murami a Mostow . Dzisiejszymi murami. Bo wtedy po tej stronie Mostowej i Nowomiejskiej od Wisy nie byo murw. Tylko uryway si na Nowomiejskiej. Nie by o Barbakanu przecie . Bo by wmurowany w Gdask Piwnic. W tak kamienic o tej nazwie. Wic gdzie walny bomby, w ten dom naprzeciw sklepu albo w ten, w ktrym by sklep, ten jedyny, w ktrym kupili my pierwszego dnia co tam. I wtedy zrozumiaem, e to ju si zaczo. e nie ma na co liczy duej. Ani na p dnia spokoju. e moje wakacje staromiejskie ju si skoczyy. Ale to, e to si stao ju to bya rnica. e to ju nie przeczucie. A e ju to jest. I jak przyszlimy tam na Star, to nagle bya tylko kupa czerwonych cegie, pyu i same schodki. Moe ju wtedy poleciay i pierwsze bomby na Sakramentki. Moe zaczy si ju pali. Bo si paliy do koca. Kolejno, co miay. Dominikanom te chyba co si dostao. Po Wile krya kanonierka i walia. A na tamtym brzegu Niemcy siedzieli podobno na tych wielkich drzewach z lornetkami. Mwio si, e wszystko widz i sysz. Po Wybrzeu miotay si czogi i nieraz zapuszczay si w Kocieln, do pierwszej barykady. Dokadnie nie wiem, jak z tymi czogami byo. Bo weszo ju wtedy w mod powiedzenie, ktrym straszyo si: Cicho! Czog za cian. I cay schron powtarza: Cicho... czog za cian... Nawet ten pan z czerwon opask lubi to mwi g ono. Swen mia si strasznie z tego. Ale ten czog za cian nieraz chyba naprawd by. Bo kiedy patrz a tu wysoko w takim czerwonym okieneczku piwniczki powstaniec z butelk z benzyn, przykucnity, skulony, czeka. Tylko to chyba by o pniej. Co byo w tych pierwszych czterech, piciu dniach Rybakw? jeszcze? Wyprawa po dynie. Bya chyba ju wtedy. Na to podwrze. To znaczy, e w cigu dwch trzech dni tak si zmienio, e wylecenie kusem na podwrko, zerwanie dwch dy i wlecenie do wnki schodw byo ju wielkim ryzykiem. Dynie (czy banie) pokroilimy natychmiast w plastry i zjedli my ca tak zwan rodzin . Z jedzeniem zaczo by le. Teraz przy tym pozatrzaskiwaniu si dzielnic w fortece, na ile mogo starczy? A jeszcze to, e jak kopa, jak tu wal pociski i bomby? Na razie Stare Miasto z cz ci Muranowa ze Stawkami, to znaczy z magazynami na
34

Stawkach, yo z tych magazynw. Wci byy walki o utrzymanie tego w naszych rkach. Tak jak i elektrowni na Powilu. Wodocigi stracilimy szybciej. To bya pierwsza katastrofa: brak wody. Druga, troch pniej: stracilimy elektrowni brak wiata. Trzecia lokalna dla Starego Miasta: utrata Stawek, czyli gd. Wtedy ratoway ludzi, jak mogy, jeszcze sakramentki. Ale o tym potem. A jak byo w ogle? Wola jak ju wiadomo odpada. Mokotw si trzyma. oliborz te. Czerniakw. Powile. Wikszo rdmiecia. To wszystko byo nasze. Oczywicie nie dosownie cay Mokotw czy cay oliborz, czy Czerniakw. Na tym polegao, e nie cae. e czno wierzchem bya coraz trudniejsza. Wkrtce doszy do nas pierwsze wieci, e z Czerniakowem, z oliborzem, z Mokotowem jest czno, ale tylko kanaami. Z tym, e na Czerniakw tak mwili trzeba i przez pewn cz drogi na klczkach. Poczenie z oliborzem utrudnia burzowiec (chyba na Krasi skiego), do tego hitlerowcy odkrywali nieraz w azy i rzucali w d granaty albo (co wiem ju z filmw) zakadali cay wylot drutem kolczastym, a na tych drutach wisiay granaty. Mimo to czno bez przerwy bya. (Na wierzchu te ginli. Co za r nica!) cznikami byy przewanie dziewczyny albo mali chopcy. Z Powilem byo poczenie wierzchem jeszcze dugo. To znaczy rdmiecia z Powilem. I ze rdmieciem na razie my mielimy poczenie wierzchem. Co prawda mocno problematyczne. I chyba duo kosztujce. Co robio si w schronie? Gadao. Leao. Czasem szedem przez korytarz do piwnicy rodkowej, tej u wylotu ze socem z gry, i tam siedziaem, pisaem. Duo byo modlitw, w ktrych brao si udzia. Byem wtedy na jaki sposb jeszcze wierzcy. (Niektrzy sceptycznie albo ironicznie na pewno na to patrz. Albo i szyderczo to wspominaj, co mnie drani, chocia nic nie mwi, bo mam z tym powizanie po prostu uczuciowe.) Czekao si na gazetki. Przychodziy kilka razy dziennie. Bo byo duo drukarni. Akowskich. Alowska. Palowska. Nie wiem, czy KB mia swoj. Wychodziy i te prawicowe (Warszawianka" na przykad). Nie rozrnialimy wtedy tak, jak trzeba. Wydawao si, e polskie, to polskie. Zreszt na Starym Miecie tych faszyzujcych raczej nie byo. Tu byo AK i AL. I ludzie uznawali obydwie. Po pocztkowych pewnych, jak sobie przypominam, uprzedzonkach po prostu przywykli. I by a zgoda. Co do zaj jeszcze. Zaczlimy chodzi na spacery. Ze Swenem. Spacer polega na tym, e bralimy si pod rce i chodzilimy przez wszystkie
35

piwnice naszych blokw po kolei. Na ko cu ci gu naszego bloku B by tunel. Dugi. Obetonowany. Pod podwrzem. Pod tymi kartoflami i baniami. I tym tunelem szli my nieraz na obchd drugiego ci gu schronw pod blokiem A. Dla cisoci trzeba doda (potem nie tylko bdzie chodzio o ciso, ale i o ycie w tej topografii), e do naszego bloku B przylega y jeszcze dodatkowe dwa bloki boczne, mniejsze, ktre waciwie byy razem z naszym jedn caoci, tyle e ktry z nich mia swoje wasne trjktne podwrko. Wic i tam si chodzio. Spacery trway dugo. Bo w kadej piwnicy byo duo ludzi. W korytarzach i w korytarzykach te . A jeszcze by y po drodze ma e piwniczki. Bez drzwi. Takie otwarte przegrdki. W jednej z nich mielimy nowych znajomych. Mode mae stwo. Chodzio si do nich na ploty i na suchanie wierszcza. Bo siedzia tam w cianie. wierszczy zreszt by o wicej. Ale ten by najg o niejszy. W jednej z piwnic dalszych, tych du ych, odnale li my znajomego, Leonarda. Siedzia zwykle na jakich tobo kach, chyba nie swoich. Bo by sam. A moe na cegie kach? Szczuplutki. W okularach. I mia ze sob bia y p aszcz. Racja. Leonardek mieszka na Rybakach. Chyba pod 23. W czteropitrowej kamienicy po stronie Rybakw tej nie naszej. Tej od skarpy. O tym domu, ktry na razie jeszcze sta (wic albo Leonard przyszed tu wczeniej jako w miejsce bezpieczniejsze, bylimy przecie z elbetu, albo ja uprzedzam tutaj co najmniej o tydzie r ne fakty), o tym domu Leonarda b d jeszcze pisa . Jako o kamienicy, dwupoziomowej, przez ktr przechodzi szlak nowomiejski, najpierw jeden z dwch na ca ej Starwce, a potem jedyny do ko ca. Leonard na pewno nieraz zaglda do nas. Ale czciej pamitam go w tej piwnicy jego. W silnym owietleniu arwkowym. Moe to wtedy to wydawao si takie silne. Bo tyle byo ciemnoci. Pod ziemi. Na tle czerwonych cian. Bo tam byy strasznie czerwone ciany. Zreszt takie same jak u nas. Tylko chyba oni nie mieli tam betonowych filarw. Leonard w ostatnich spotykaniach si by bardzo smutny chyba. Niezdecydowany. Gdzie i. Kiedy ju jego dom nie istnia. Zastanawia si, tak jak i my, czy nie i do Sakramentek na gr . Kiedy nareszcie powiedzia nam, e tam pjdzie. Chyba. Za nast pnym spacerem ju go nie zastali my. Potem ju nie by o go jak spotka. Tylko po wojnie ju i po powrocie do Warszawy dowiedzielimy si, e tak zrobi. e poszed do Sakramentek. I tam go zasypao z reszt ludzi. Potem, w jakim 46 roku, kto znowu powiedzia, e by przysypany u Sakramentek, ale e znalaz doj cie do okienka, wygrzeba si i e podobno stamtd wyszed. Ale potem znw kto chyba jeszcze mwi, e to 36

pewnie nieprawda. Tym bardziej e Leonarda ani my, ani nikt w ogle wicej od powstania nie spotka. Ani o nim ywym po powstaniu nawet nie usysza. W tunelu zagniedzili si ludzie, cho tu byo najwicej ruchu i przy okazji przecigu. Strasznego przecigu o kadej porze dnia i nocy, bez wzgldu na upa. Tak, e robio si w kocu zimno. Kiedy przy miotaniu si po piwnicach, w okresie strasznego bombardowania naszych blokw, pognao nas na lepym i gupim instynkcie w stron bloku A. Przez tunel. Oczywicie. Z ca rodzin i wszystkimi toboami. Bo zreszt przedtem na jakim tam spacerze odnalelimy moj dalek kuzynk ciotk Trocisk, bratow cioci Jzi. Ja bym jej nie pozna mo e. Ale ona mnie pocigna za rkaw i ucieszya si. Mieszkaa przecie w okupacj w bloku A. Wic bya tam pod wasnym domem. I po uprzykrzeniu sobie swoich pierwszych schronw sprowadzia si do tunelu. Bya sama. Miaa tylko jakie tam rzeczy. Pamitam, e mieszkaa przy samych drzwiach, tych od bloku A. Namawiaa nas, ebymy si tam przenieli. Wrcilimy szybko ze Swenem do swojego punktu rodzinnego, do piwnicy pierwotnej. I wieczorem, pewno pnym, prawie w nocy, caa rodzina z nami na czele, bardzo chtnie, przetaszczya si do tunelu, pod cian koo tych samych drzwi co Trociska. Ludzi jeszcze wtedy byo mao w tunelu. Tylko te przecigi, trzaskania drzwiami i przelatywania z toboami i bez tobow, szybkie i jeszcze szybsze, bo o powolnoci w powstanie to mwi co chyba nie ma. Chyba jeszcze tej samej nocy koo nas pod cianami uoyo si o wiele wicej osb. Rano tunel by ju zagszczony. Przesiedzielimy tam pewnie nie duej ni ptorej doby. Moe i to nie. Wystraszyo nas nie to, e ludzie. Tylko przecigi. W cigu pierwszej nocy ju zmarzlimy. I pewnie druga noc nas wygonia. I to na pocztku. Nie byo si znw tak za bardzo czym przykrywa. Po co zreszt takie beznadziejne luksusy, kiedy by o lato? I zdychao si wszdzie z gorca i z poarw? Znw wybiegem naprzd. W piwnicach bloku A poznalimy jednego inyniera. Potem, kiedy Swen ju prowadzi modlitwy przy naszym otarzu, napisalimy, we dwch do spki, aktualn litani. Pamitam z tej litanii: Od bomb i samolotw wybaw nas, Panie, Od czogw i goliatw wybaw nas, Panie, Od pociskw i granatw wybaw nas, Panie, Od miotaczy min wybaw nas, Panie, 37

Od poarw i spalenia ywcem wybaw nas, Panie, Od rozstrzelania wybaw nas, Panie, Od zasypania wybaw nas, Panie... Litania bya dosy duga. Odmwilimy j jednego wieczora. Na gos. Strasznie to chwycio. Zaczy j odmawia i inne piwnice. Pamitam, e odpisali my j in ynierowi. Na drugi wieczr ten in ynier spotyka nas i mwi: Wiecie, panowie, e wasz litani odmawia w tej chwili p tora tysica ludzi w moim bloku. Bo byo nas pod tym jednym adresem co najmniej 3000. Samych powsta cw by o 350 czy 300. Zreszt ich przybywa o. Tak samo jak i cywilw. Z innych zbombardowanych domw. Tak jak ten Leonard. Odmawianie modlitwy przez Swena wynikao nie tyle z jego pobonoci, co z aktorstwa. Przedtem te modlitwy by y nieco monotonne. Ze Swenem zrobio si od razu ciekawie. I sensowniej. Swen, oprcz aktorstwa, mia wyczucie yciowoci, czyli najwieszych potrzeb. Po ktrej modlitwie wieczorowej, chyba tego dnia, kiedy w tym maym schronie koo wejcia bili si siekierami (nic sobie zreszt nie zrobili), Swen zwrci si do wszystkich, od otarza: Prosz pastwa, przysignijmy sobie, e nie bdziemy si kcili. Przysigamy... powtrzy pokornie cay tum. I nawet to pomagao. Przynajmniej na pewien czas. A potem znowu Swen to powtrzy . I schron znw pokornie przyrzek sobie. I znw pomogo na ile. Wic jednak nie takie goosowne. Wracam teraz do kolejnoci zdarze. Do zaprzyjanionej pary tramwajarzy. Z nimi wie si data 12 sierpnia. 12 sierpnia z naszych piwnic, jak to zwykle w dzie, po co tam, po jedzenie, nie wiem, po wod, na jak akcj ratownicz, barykadow moe, wyszo troch osb; a midzy nimi i tramwajarz. Przywyko si na razie do pociskw. Do bombardowania. Z Pragi. Z tej kanonierki na Wi le. I z pocigu pancernego od torw Dworca Gdaskiego. Nie byy jeszcze te wszystkie dziaania takie czste jak troch pniej. Zreszt wanie dzie 12 sierpnia by przeomowy. Po poudniu, kiedy ich nie byo, cae Stare Miasto poderwao si od nagego kilkakrotnego huku z podmuchami. Byo to zupenie co nowego, jakby tajfun. Zdawao nam si zupenie, e pozrywao grne pitra na caej dolnej Starwce. Mwili zreszt, e pozrywao wszystkie dachy. Nieznana bro. A na rodzaje broni miao si wyczulenie. 38

Ludzie wylecieli sprawdzi. Wrcili z t wieci o dachach. I e to co w ogle bardzo zego. Jakie V". Wybucha panika. Co to? Ale na niedugo. Bo niedugo powtrzyo si to samo. Do tej pory noce byy spokojniejsze. Samolotw w nocy nie by o. By y nag e ataki artylerii. I r no dodatkowa. Taka jak czo gi. Ale od tej pory ta nowa bro miotacze min zacza nas przeladowa dodatkowo, szczeglnie w nocy, coraz czciej: ile razy na noc. Byy i miotacze ognia. Nie wiedzielimy, jak one wygldaj. Te i te. Sycha byo tylko najpierw trzy albo sze skrzypw-zgrzytw, a potem zaraz tyle samo wybuchw z podmuchami. Na te skrzypy mwio si, e: Szaf" nakrcaj... 1 zaraz powsta nawet, i wyczytalimy go w gazetce, humorystyczny wierszyk o nakrcaniu szafy". Miotacze to te bya waciwa nazwa. Bo te podmuchy miotay murami i nami. Ale wrmy do tramwajarki. Czekaa na tramwajarza do wieczora. Nie wrci . W nocy nie spa a. P aka a. Rano nie wrci . Pocieszali my j . I chyba po ilu godzinach przestalimy j pociesza. Bo nie byo ju co. W tej chwili wydaje mi si nie takie pewne, czy to by 12-y. Ale chyba tak. Tego dnia nastpnego by 13-ty. Synny dzie wybuchu goliata" na Dugiej. A jednak chyba mam racj. Przed goliatem" jeszcze, czyli 13-go rano czy moe w poudnie, tramwajarka zwrcia si do nas: Moecie mi, panowie, pomc go szuka po szpitalach? Oczywicie! I we troje, ona, Swen i ja, wylecielimy na miasto. A moe to byo jednak 14-go? Bo 13-go to bya niedziela. Kto zreszt ze wiadkw osobistych kojarzy czy kojarzy kiedykolwiek wybuch goliata" z niedziel? To jest chyba dowd. A to, e may kawaek czasu wydawa si wielki, to nic dziwnego. Kadego dnia si mwio: Ju dwunasty dzie powstania... Ju trzynasty dzie powstania... I wydawao si, e ju cae lata tego za nami, i co przed nami?, e nic innego nie byo i nie bdzie, tylko powstanie. Ktrego nie mona byo duej wytrzyma. Kadego dnia nie mona byo duej. Potem kadej nocy. Potem kadych dwch godzin. Potem kadych pitnastu minut. Tak. Liczyo si czas bez przerwy. Nasuchiwao si z powietrza albo macao ziemi, czy dry teraz, czy nie, gdzie oni s? ten wschodni front? gdzie za 39

Wis, ale gdzie? w Winiewie? w Piekieku? Suchao si radia albo tych, co suchali radia, czyli co na Zachodzie. Tam te (od czerwca) szed front. Wyzwalane by y miasta francuskie. Belgijskie. A my co? By y zrzuty. Broni. Przylatywali niejeden raz. Najpierw ci z Zachodu. Alianci. Przewanie w tych samolotach Polacy. Przewanie czy wycznie. Kto opowiada, e raz caa chmura samolotw leccych ze zrzutami dla nas gdzie od Anglii czy Afryki trafia na zimny pas powietrza nad Alpami (chyba). Wszystkim zamarzy motory. I wszystkie tam od razu runy. Raz na naszych oczach w nocy spad samolot Unii Po udniowej Afryka skiej. Na Prag . Inny spad na Miodow. U wylotu na plac Krasiskich. Na sam barykad, na ktrej i tak by ju tramwaj. Lotnikw wydobyli. Wanie miaem si z nimi spotka tego 13 sierpnia przypadkiem. To byli Polacy. Ale moe nie z tego samolotu? Na Dugiej, midzy wylotem Kiliskiego a kocioem Garnizonowym, po stronie tej od Wisy oczywicie, byy po piwnicach nowe szpitale. Wtedy wanie zaoone. Gwnie z okazji goliata". Jak mam relacj od znajomej nauczycielki ostatnio, ktra tam bya, 13 sierpnia, w t nieuwiadomion niedziel tak pod wieczr, chyba po zachodzie soca, ze witojerskiej we Freta wykr ci puszczony przez Niemcw goliat". Taki ma y czo g. Raczej tank. e puszczony, to z pocztku si nie wiedziao. By raczej niby opuszczony. Czyli podpuszczony. I zdobyty przez Polakw. Natychmiast tumy rzuciy si wiwatowa. Prowadziy zdobycz. I szy koo niej. Z Freta potem wykrcili w Dug. I gdzie koo Kiliskiego (wylotu), kiedy euforia dochodzi a do szczytu, a balkony by y oblepione lud mi, nast pi a katastrofa. Po prostu wybuchn mechanizm zegarowy. Na balkonach zostao sporo postaci przechylonych przez elazne sztachetki. Najwicej trupw, kawakw ng, rk, wntrznoci, ubra byo na tych skwerach na rodku. Natychmiast na noc zrobio si te nowe szpitale. Moja znajoma nauczycielka mia a dwch braci, ktrzy brali udzia w akcji. Jeden dorolejszy zgin w potyczce. Drugi, chopczyk, przy czym tam pomaga. Lata. Tak byo i wtedy. One, to znaczy moja znajoma z matk (bo ucieky z Woli), siedziay w piwnicy, kiedy modszy brat by na Dugiej. Wyleciaa jego siostra, ta moja znajoma. Szukaa. Po wybuchu. Bo mwili jej, kto, e ten may tu by . I na tym skwerku, bez trawy wtedy, na goej ziemi znalaza jego kawaek nogi z bucikiem. Kto jednak mwi, e ten jej braciszek yje i pewnie jest w tym szpitalu nowym. Chciaa wej. Ale nie puszczali. Bo dopiero si urz dzali. Na drugi dzie szpitale by y ju zbombardowane. Irena P., kiedy j spotkaem jeszcze w czasie powstania
40

chyba tam na Starwce, mwia (bo te tam bya zaraz wtedy), e opatami zbierali wntrznoci. Kiedy wylecielimy z tramwajark na Rybaki, sprawdzilimy najpierw szpital na rogu Rybakw i Boleci. W tej Prochowni. Bo tam by szpital, na parterze. Tramwajarza tam nie byo. Powiedzieli nam, e jeeli ranny nie wojskowy, to najprdzej gdzie na Dugiej. Rybaki wygl da y ju inaczej ni na pocz tku. Co ile krokw barykady z ziemi, szyn, bruku i pyt; z wziutkim przesmykiem przy murze. Mury starego zajazdu i dwie muszlowe bramy poobijane z tynku, podziobane. Domy ju zaczynay zatraca swoje normalne cigi. Wysokoci. Linie fasad. Od rogu Boleci wrcilimy kawaek w nasz stron (Kocielnej), bo tu zaraz w zaomie by mur, ktrym si koczyy opadajce z gry, przecite wspomnian Star, ogrody Dominikanw. W tym murze, omwionym ju kilka stron temu, by a omwiona te ju brama, chyba ta w a nie z monstrancj , ktra rozpoczyna a szlak, ten staromiejski, przej cie z dolnego Starego Miasta na grne. Po wleceniu w bram z monstrancj skrcao si natychmiast w lewo. Dolatywao do mietnika pod murem poprzecznym. Wlatywao si na podstawiony stoek. Ze stoka na mietnik. Ze mietnika (starego typu skrzynia z klap) w dziur w murze. I byo si na troch wyszym poziomie, czyli na dnie podwrka, z ktrego po desce wlatywao si w okno, z okna w czyje mieszkanie, z tego mieszkania przez dziur w cianie w co drugiego ciemnego, co by o z do u parterem, a w rodku piwnic. Tam wpadao si na olep w tum siedzcych, lecych, nawet rannych. Ktrzy krzyczeli: O Jezu!... nie depta... O Jezu!... Stamt d zakr tami po ciemku na co jeszcze wy ej, na podwrko. Z tego podwrka w bram. Na Mostow. Tu si przelatywao w poprzek ulicy, za barykad chyjkiem. Po kocich bach. Zawsze std by o wida w szparze wylotu kawa niebieskiego nieba i Wis. Ulica jest spadzista. A ta barykada liczya si jako widokowo-frontowa. I czsto leeli na niej i strzelali na Wybrzee i na Prag powstacy. Moe nawet do tych legendarnych drzew z Niemcami z lornetkami. Po drugiej stronie Mostowej (wtedy byy tam domy) wpado si w bram dolnego podwrza Gdaskiej Piwnicy. A moe to nie bya jeszcze Gdaska Piwnica, tylko jej ssiedztwo. Nieco nisze. Bo wydaje mi si, e najstarszy w Warszawie szpital, witego azarza (pamitam jego wypalone mury, jeszcze stay, przylepione do murw obronnych, kiedy je odsaniano po wojnie; zabytek rozebrano), sta 41

chyba wanie naprzeciw wejcia z Mostowej, przy tym pierwszym, niszym podwrzu. O ile to by y dwa podwrza. I e za parkanem albo murem, w ka dym razie za otwart na o cie drewnian bram , by o drugie podobne podwrze. Z kocimi bami, te . I ono dopiero mia o Gda sk Piwnic. Gda ska Piwnica by a synn od zawsze kamienic. Mieszkaa w niej moja Babcia. Mj Ojciec caymi miesicami jako mae dziecko okoo 1905 roku tam przebywa. Gdaska Piwnica mia a cztery pitra od tego podwrza z kocimi bami i zawsze z szarymi kotami siedzcymi na nich, czyli miaa cztery pitra od dou, a dwa od gry, od Freta, czyli od frontu. Schody byy drewniane. Te z kotami. Pamitam to jeszcze sprzed wojny. Tylko e wtedy nie wiedzia o si ani o zabytkowo ci w. azarza (przebudowywanego zreszt, nadbudowywanego, przerabianego, tak jak wi kszo takich rzeczy w Warszawie, wi c trudno by o rozpozna znamiona zabytku), ani nie wiedzia o si o tym, e Gda ska Piwnica oprcz swojej frymunoci jest pasoytem na Barbakanie. Wic wpadao si na klatk schodow. Na drugie pitro. I po przeleceniu sieni okazywao si , e to jest parter Freta. I w ogle brama i ju ulica. Gra starego Miasta. Na tym szlaku, w Gda skiej Piwnicy i u jej wylotu na Freta, na rogu Dugiej, Nowomiejskiej, Mostowej, mijao si wci w toku, szybko du o ludzi. Chodzio si raz-dwa. Szukao. Zaatwiao. I lecia o. Duga bya wci t najwaniejsz i urzdow. Ktry z domw, czy Gda ska Piwnica, czy ten z aniami przy Mostowej mia front wykadany kremowoszarymi kafelkami. Modnymi w XIX wieku. Przecie podobne troch byy na Katedrze. Kolor kamienic jednak ju zaczyna przechodzi w siwo-spalony. Rg Mostowej i Freta by w gruzach. Moe nawet i dwa rogi. Bo na pewno, z niedawnych relacji wiem, e pierwsza bomba strzaskaa dom na prawo od Mostowej stojc twarz do Wisy; a za to w oczach do dzi mam rg lewy. Wanie ten sklepowy. Kupa rudych cegie. Gruzy byy zreszt tu niejedne. Ale to by wszystko dopiero pocztek. Co prawda moe ju wtedy zadusili si, jak bomba wpada, w piwnicy ludzie w Starym Rynku od mki. Ale stay jeszcze kocioy, klasztory, Katedra. Ulice stay. Dziwne, a dzikie, jak wtedy wszdzie byo daleko. Nigdy Warszawa chocia jest teraz cztery razy wiksza ni wtedy nie wydawaa si taka skomplikowana i dua, bez koca. Odlegoci rozcignite. Ukady i podziay przetentegowane, przeuskane, wykopane i przeapane w drobn siatuchn. Teraz to mnie rozczula, e byem na zbiegu Kruczej Piknej Mokotowskiej, a od placu Politechniki strzelali tamci i e to si wydawao i czuo daleko. Pewnie,
42

nie widziao si ani tych dzia, ani ich. Mimo woli czowiek przesuwa ca topografi frontu. Brzeg praski wydawa si w ogle jak z innej mapy. Hitlerowcy z lornetkami na wielkich drzewach w ZOO i front wschodni na eraniu czym, co si co prawda objawiao, ale jako druga i trzecia rzeczywisto. Wpadalimy do tych szpitali. Po lewej stronie wszystkie. Duo ich byo. Chyba co jeszcze koatao si na parterach. Ale e niebezpiecznie (Miodowa bya ju fest poupana), wic w podziemiach. A e podziemia to byy po prostu schrony, a schrony pod starymi domami to byy ordynarne piwnice na wgiel i kartofle, ciasne klitki i klity, wic nic dziwnego, e bylimy po wszystkich dowiadczeniach rbnici na nowo. Zdziwieniem. Po korytarzyskach byy napisy nad tymi wejciami do klitek na kartofle: sala 5, sala 6. A i w samym korytarzyku, tym od wejcia z podwrza byli ranni. To te bya sala ile. Jedni leeli na piwnicowej pododze. Na czym? Na kocykach, jak byy. I na papierkach te. I pod szarymi papierami te. Drudzy siedzieli. Podnosili si wp. A jeszcze inni, cali obandaowani, z twarzami spalonymi na kolor szafy, w owijakach z gazy. Rce te mieli w tym. I tak poczone owiniciami z reszt, e wyglday na tym (czym) podparte. Bo chodzili w t i w t. Jak totemy. Wci si mijali. Wracali. Bo cianiutko. Prawie dreptali w miejscu. I trzymali rce obydwie symetrycznie (std te totemy) w tych bandaach do gry. Usta mieli otwarte. Oddychali. Chodzili ze strasznej niecierpliwoci. Bo si nie dao usiedzie. Z tego popalenia si ywcem i ycia dalej ale wanie ycia ywcem. To byli podobno ci lotnicy. Z tego samolotu. Co spadli na wylot Miodowej na barykad z tramwajem. Co tam emy ich troch spytali. Niewiele. Co odkiwali. Ale to prawie bya nie rozmowa. Oni chodzili. Tylko. Z tymi rkami w grze. Z oddychaniem. Ze szpar na nos i na usta midzy owijakami twarzy. Tramwajarza tu te nie byo. Czyli szans niky. Tramwajarka pakaa. Chyba we troje wrcilimy. Po jakim czasie. Bo co byo robi? Wspomniaem ju o maej piwniczce koo wejcia na schody, w ktrej bya kuchnia i baby gotoway. Na blacie stao zawsze kilka garw, ale ciasno, tak e ledwie si mieciy. Dlatego byy ktnie i nawet ta awantura z siekierami. Raz dwie ssiadki te si pokciy o kolejno. Jedna z nich obrazia si i posza gotowa do swojego mieszkania. Czyli na gr. Od razu waln pocisk i trafio j odamkiem. Byem akurat przy schodach, kiedy j znosili. Zrobio si zamieszanie. Kto krzykn: Nosze! 43

I ju j na nosze kadli. Nie wiem, czy i ja. Ale i ja zaraz byem jednym z nios cych. Chyba od ng. Bo dosta a od amkiem w a nie w stop . I pamitam, e strasznie krew si laa. A nie zabandaowali, bo pewnie nie byo czym, a szpital by blisko. W Prochowni. Po schodach leciay za nami jej dzieci i ryczay. Ona jczaa. Wydostalimy si szybko na podwrze. By jasny dzie. Upa. Waliy pociski. Wylecielimy truchtem z tymi noszami na ulic. Rybaki jak ten garnek. Bum! Bum! Wziutkie przejcie koo naszej barykady, a trzeba byo nosze z bab z nog z lejc si krwi wzi jako bokiem i przecisn. Dalej ten zajazd. Mur. Walio w ten mur i w te dwie wnki. Co koo ktrej si szo, to bum! I tak do rogu. Do Prochowni. Tam stawiamy nosze. W rodku na parterze (nie wiem, czy w piwnicy brako miejsca?). Pamitam szare wiato. Jeden tok, ndza i szarzyzna. Chwileczk obywatelu chyba tak si do mnie zwrcono tu trzeba przenie tylko z ka (ka?) na (na co tam) rannego porucznika bez obydwch ng. Dobrze czekam zaszokowany. Ale nie. Za ile minut zwalniaj mnie: Nie trzeba. Jest ju kto inny. A wali o. Po tym garnku. Po tych Rybakach. Wracam. Wali o. O matko, jak walio! Ale doszedem. Cao. A jednak kuchnia (czy moe byo ich wicej, nie pamitam) bya nieraz wolniejsza. Bo Mama Swena stawiaa swj garnek. To znaczy jedzenie dla nas wszystkich. Albo nieraz my ze Swenem pieklimy na blasze placki. Z ciemnej mki. Jado si wtedy dwa razy dziennie. Nie byo wic le. Dostawao si czasem moe co i z oglnego przydziau. Ale ktrego dnia wybucha panika: Stracilimy magazyny na Stawkach! Wanie z magazynu na Stawkach dostalimy raz kartofle w patkach. O kartoflach w ogle nawet si nie marzyo. Przez cae powstanie. Bya to wic nadzwyczajna okazja. Innego dnia Swen mi zwierzy, e Mama mu zwierzya, e mki nie jest ju tak duo. Oprcz mki byy jeszcze i suchary, ktrych sporo Mama Swena w cudownym przewidywaniu zdya ususzy. Ale to duo", na sze osb, to wcale nie tak duo. Jeszcze jedno, co byo, to kawa zboowa. No, ale to tylko co do picia. Oczywicie nie osodzone nawet sacharyn. 44

Wic? Co tu poradzi? Co trzeba. I wyjcie si znalazo. Raz, jakemy wracali od otarzyka, kiwna na nas jedna dobra kobiecina mieszkajca" pod filarem po drugiej stronie naszego schronu: Jakby tak panowie odwayli si na gr do mojego mieszkania po m k , bo mam tam, ale sama boj si i , to przynie cie mnie troch , a reszt wecie, panowie, dla siebie, ile tylko chcecie... Ani pierwszego dnia, ani drugiego nie mielimy jeszcze odwagi. To nie 7, 8 sierpnia. Bylimy raz na grze, nie pamitam, czy na samym pocztku, czy troch pniej, w kadym razie jeszcze w tych dniach z pewnymi porami spokoju. Poszlimy w tajemicy. Na drugie pitro. Po co? Chyba po suchary. Bo musia by jaki wany powd. Drzwi wtedy jeszcze byy. Bo pamitam otwieranie, wchodzenie. I kanap. Zielon. Na tej kanapie wysiedzielimy si nieraz, gapic si za okno prosto na Wis, w dzie i w nocy. Mielimy tu z Teikiem, z Halin i Iren zebrania naszego kka literackiego. Nawet raz napisaem opowiadanie o nas i o tej kanapie. I okreliem j, e wywiechtana". Swen jako si na mnie o to rozali. Z czego sam pniej si mia. Kiedy pierwszy raz przyszedem do Swena i oczywicie, jak to wikszo ludzi chodzcych wtedy do przyjaci czy z wizytami, zostaem na noc. Siedziaem na parapecie okiennym. Patrzyem bokiem na Wis. Co gadaem do Swena. A Swen w pewnym momencie otworzy kanap, opar jej siedzenie o oparcie i klczc schylony dugo czego w niej szuka. Byem zdziwiony, e on taki rozproszony. Ale on mi pniej wyjani, e szuka dla mnie koszuli do spania i e by to dla niego kopot. Scena si powtrzya. Wanie teraz. Swen klcza przed otwart kanap i czego w niej szuka. Ja staem przy drzwiach (okno to groza) i nie widziaem, czego on szuka. (Suchary, jeeli wtedy wchodziy w rachub, mielimy ju przyszykowane.) Swen wydoby chyba yki. Nie jestem pewien. Wiedziaem potem co, bo mi mwi. Ale nie pamitam. Przypuszczalnie na trzeci dzie, po drugiej jeszcze namowie tej pani spod filara, namwilimy si ze Swenem i poszlimy na gr. Strach by. Moe waliy pociski, ale dalsze. Poszlimy chyba najpierw po drodze zajrze do mieszkania Swena. Sytuacja bardzo si zmienia. Nie byo mowy o otwieraniu drzwi. Ani o drzwiach. Korytarz i mieszkanie nie byy ju przedzielone. Nawet cian. Wszystko byo pomieszane, aurowe od pociskw. Spojrzaem w stron kanapy. Byo jej kawaek wida. Caa przywalona kawakiem muru. Do mieszkania tej pani dolecielimy szybko. Piorunem wzilimy mk. Ile si dao. I prdko na d! 45

Byem szczliwy, e widmo godu oddalone. Dla Mamy Swena, Swena, mnie, Ciotki Uff. ze Zbyszkiem i Celinki. No i sprawa honoru. Przestaem by darmozjadem. Mam kopot znw z kolejnoci pewnych faktw, ktre dziay si midzy 12 a 18 sierpnia. Wiem, e dla moich czytelnikw nie jest wane, co kiedy dokadnie. Ale niech si nie dziwi. Dla mnie to jest wane ta dokadno dat i miejsc (jak ju chyba zaznaczyem), to jest moje trzymanie si kupy konstrukcyjnej. Uwiadomiem te sobie, e moe beztrosko wychodzi u mnie zadzierzgiwanie i gubienie, mimowolne, moich rnych postaci dalszych, jeszcze dalszych, a nieraz bliszodalszych. Ale to tak byo. Tak si gdzie nagle gubili, jak si znajdowali. Byli bliscy przez ile tam. Potem byli bliscy inni. Nagle si ich gubio, a wani byli nowi. To byo oglne. Sprawa poczucia stadnego. Wszystko jedno, w jakim stadzie, byleby w stadzie. Wszyscy si wci wiercili, jak to bywa w takich (bd co bd) godzinach mierci, nie mogli znale miejsca. Ci z tej piwnicy szli do tej obok, a ci z tej obok do tej. Tak jak ci z dou Starego Miasta szli na gr, a z gry pod skarp, na d. Bo gdzie indziej lepiej. I nawet jak komu przyszo do gowy, e wszdzie jest jednakowo, to te nie pomogo. Wrmy do powstania. Sierpniowego. Jak wtedy mylelimy. e zostanie nazwane na wieki. W caej Polsce. Ale Polska ju w Mocinach, ju we Wochach bya nie-Warszaw, ya swoim yciem. Dla Polski Warszawa przede wszystkim palia si. To robio wraenie. Ojciec Romy Oliwowej wtedy pod Siedlcami wszed na drzewo, zszed i powiedzia: Oho, Warszawa si pali. Lotnicy przylatujcy w nocy na pomoc ze zrzutami nad Warszaw nie mieli trudnoci z trafieniem. Tam, gdzie byo czerwono, to Warszawa. Wic wracajc do Polski to Polska nie bya Warszaw. I powstanie zostao powstaniem warszawskim. Wrmy wic do powstania warszawskiego. Ktrego dnia czy wieczora... to trudno ustali; w schronie palio si peno karbidwek, troch wieczek, karbidu byo duo wszdzie na Chodnej, po chodniku, widziaem, jak ludzie toczyli z chrobotem i tym zapachem (karbidu) spod pachy cae blaszanki, takie karbowane beczuki. Wic trudno byo rozrni, a ju w pamici na pewno, w tym wiecznym wieczorze schronu, co byo dniem, a co nie... Takiego jednego wic nibywieczora weszli, jak to bywao co i raz, nagle, ludzie, wszyscy zwyczajnie tak, bez niczego, tym razem z Woli. Nie prosto z Woli, ale po zatrzymaniu si po drodze w innych schronach, pewnie zbombardowanych albo pewnie wydajcych im si gorszymi ni nasze. Zaprzyjanilimy si 46

wtedy zjedna grub kobit z grubymi nogami i rkami (bya w letniej sukni tylko, kwiecistej, z krtkimi rkawkami) z Towarowej rg Wolskiej. Ucieka stamtd. Na jej oczach ustawiali pod cian, zwaszcza mczyzn, rozstrzeliwali, podpalali. Ona, jak i sporo innych, jako w tym zamieszaniu, paleniu, krzyku i huku zwiaa. W naszym ceglanym duym schronie z otarzykiem przez tyle dni ju si dopchao. Wic nie miaa gdzie spa. Prycze by y zat oczone kompletnie. Znalaz a sobie lu ne drzwi, takie z filongami, moe od piwnicznych ubikacji, i gdzie blisko nas, o ile prycz za Ad-skimi, bliej otarza i przy samym przejciu, przespaa si pierwsz noc na drzwiach (pooonych) i jak wstaa, to miaa cae te swoje grube rce i ydki w rowach od filongw. By tok. Miejsca coraz mniej. Domw te. Obszar reduty Stare Miasto pomaleku si zaczyna zmniejsza; tak e czasem przesuwano i barykady, i okopy. Bo okopy byy normalne. Rowy. Do latania i strzelania. Cignce si. Krcone. Jak na froncie. No i coraz wicej bombardowa. Artyleria, kanonierka z Wisy, pancerniaki z kolei obwodowej, pociski najrniejszych kalibrw jednym sowem. To swoj drog. Ale samoloty. Ta groza. Dzienna. A dnie byy dugie. Samoloty przylatyway. Czyli zniay si nad dachy. I wtedy, jak ju byo sycha, e s... drrrrr... i zlatuj nad nasze dachy, naszych blokw albo nad najblisze, to wiadomo byo, e i bomby. I zaraz od tego widrowania z gry na d samolotowego odczao si wycie bomby; chwil si czekao, ale krciutk. Ta chwila to byo samo trafienie. A dalej huk, czyli wybuch. I dalej omot, trzask, rozsypywanie si czego, czyli skutki trafienia. Na szczcie strasznie duo byo niewypaw. Mwio si, e to Czesi. e u nich si te bomby robio i oni specjalnie nie dokrcali. Wic jak od samolotu odczao si to wycie, lecenie bomby, trafienie i cisza, to zaczynao si w pierwszych dniach po cichu, potem razem ze Swenem, potem caym chrem rodzinnym na gos liczy: Raz, dwa, trzy, cztery, pi, sze, siedem, osiem, dziewi, dziesi, jedenacie... dwa-na-cie... (tu ju spogldanie na siebie) trzy-na-ciee... i ten ruch rk, niedowierzania, odpdzania, westchnienie: Niewypa. Ale niedugo zlatyway samoloty, widroway, to odczanie si bomb, wycie, cisza i: Raz, dwa, trzy, cztery, pi, sze, siedem, osiem, dziewi, dziesi, jedenacie... i tu nieraz potrafio nagle jak grzmotn! 47

Przewanie wybuchao przy omiu, dziewiciu. No tak. Ale samoloty znw zlatyway i: Raz, dwa, trzy, cztery, pi, sze, siedem... Trzask! W nas? Nie... Ale ju wycie. Raz, dwa, trzy, cztery, pi, sze, siedem, osiem, dziewi... Trzask! Nie, obok, chyba no bo jestemy. Innego dowodu nie byo. I ju lec, wyj... Raz, dwa, trzy, cztery, pi, sze, siedem, osiem, dziewi, dziesi... Trzask! Ale ju nastpne: Raz, dwa, trzy, cztery, pi, sze, siedem, osiem, dziewi, dziesi, jedenacie... dwa-na-cieee... trzyna...cie... -O... Potem moga by nagle przerwa. P godziny. Godzin. I... Raz, dwa, trzy, cztery, pi, sze, siedem, osiem, dziewi, dziesi... sss i zaraz ..........................................................raz, dwa, trzy, cztery, pi, sze, siedem, osiem, dziewi, dziesi, jedenacie, dwanacie... trzy-naa-cie ........o... i ju zlatyway nowe raz, dwa, trzy, cztery, ...o rany!... i znw za troch o ju s o Jezu i raz, dwa, trzy, cztery, pi, sze, siedem, osiem, dziewi, dziesi, jedenacie, dwa-na-cie... trzy-naa-cie... o! To by dzie . A w nocy. Le ymy. Potokiem. Potokami. Piwnicami. I nagle: trzszach... trzszach... trzszach... tszach... tszach... tszach... Podmuchy, ogie i rwanie murami po sze razy, przewanie. Ale jak te mury chodziy... raz patrz a one chodz chyba na metr w t i w t... i w t... i w t... rozlatujemy si?!... niee pohutay si... troch mniej, coraz mniej, i ustawiy... tak jak stay. Przecieraem oczy ze zdumienia. Po kadej takiej szafie" ludzie chwil ru-ru-ru... i kadli si od razu, tak jak stali, i od razu spalimy.

I znw: wh...sz...wh rzsz...wh...sz ognie, podmuchy, latajce mury (czerwone), ludzie z dzie mi na r kach hurmem rzucaj si w stron beczki, w wskie przejcie do tamtych piwnic, a ci z tamtych piwnic rzucaj si w nasz schron. Wszyscy naraz. Zderzaj si, obijaj o siebie. Wracaj. Szafa" ucicha. Rzucaj si na prycze. pi. Dopki znw. Za godzin. Za dwie. Za p: wszch...wszch...wch... I znw z tymi dziemi na rkach, buch, w przejcie, tamci do nas, zderzenie, cisza, oklapnicie, tak jak stoj, w ubraniach, w paszczach... z dziemi, chrapi... O, nie. Noce od 12 sierpnia nie byy dobre. Pomijam pociski. Czogi. Podejcia. To te szafy". Po mk... wyprawa. Bya raz. Udana. Dalimy tej kobiecie. I ona miaa. I mymy mieli. Ale zaraz Swenowi przyszo do gowy niegupio, e na ile nas byo? Mama, on, ja, Celinka, Ciotka Uff. i Zbyszek sze! no wic, e na sze osb po dwa razy dziennie, nawet po raz, nawet przy reszcie sucharw, bo jeszcze byy, to nie tak duo tej mki. I powiedzia: Chodmy na gr. Poszedem za nim. Pierwszy raz byo te le. Co walio. W nasz blok. W te czci. Ale jako. Trzymaem si. A teraz co mniej. Na pierwszym pitrze krzycz do Swena: Wracamy! On: -Nie! Nagle trzask. Pocisk w cian obok. Swen leci wyej. Krzycz: Wracamy! Swen! Swen! On nic. Ja krzycz (pociski wal) i ju wychodz: Ja schodz! Nie chod! Nie pomogo. Pociski bi y w schody. W te nasze. Ja zwiaem. Stchrzyem. Swen za moment wrci zziajany i umiechnity z now mk . Tym bardziej mi to zaimponowao, e Swen mia zabandaowane kolano, bo co mu byo w kolano, i nie chodzi potem (bo z pocztku to tak)

48

49

na akcje. Inni bez mienia powodu, bez tumacze, przykucali, przycupywali prawie za beczk, za filary, pod prycze. I nie szli. A byy cae grupy, co chodziy. Na kade zawoanie. Do rannych. Do odsypywa. Do barykad. Przesuwa. Umocnie. Okopw. Gasze . Itd. Mwiem ju o tych proponowanych przy otarzyku przez Swena postanowieniach poprawy i o biciu si w piersi caego schronu z powtarzaniem przyrzekamy". Nie zawsze to si udawao, ale potem znw byo bicie si w piersi i zgody z przepraszaniami. Raz, kiedy cay nasz czerwony schron jeszcze chrapa i tylko pipiy si wieczuchny od otarza, nagle z lewej strony blisko ciany za filarami wybucha ktnia. Co pani, zwariowaa? Bo ktra miaa dziecko, a ktra inna czy wzia jej nocnik od tego dziecka i z tego nocnika posypywaa chlor po przejciu tym midzy lew stron schronu a lew cian... czy szo o nocnik, ale bez chloru, a mnie utkwia akurat posta tej idcej i co rozsypujcej, wanie chyba chlor, i szo chyba o ostry zapach... mniejsza o to. Albo poszo o bek. T nie tak daleko od nas, przy korytarzyku wyjciowym. mierdzi. Coo! Zmieni! Oo... co... cholera! Wreszcie nadesza chwila, e postanowiono co z beczk. Za bardzo mierdziaa ju na p schronu. Zmieni. Zmieni, zmieni. Ale jak? Kto? Metod potokow. Tak, tak. Metod potokow! Prosz pastwa, prosz si ustawi i podajemy sobie brudn wod... jedno drugiemu... i tak dalej i dalej.. Tak jak cegy na Ch odnej na barykady. I poszo. Do dna. Najpierw ta stara woda mierdzca. Potem nowa. Najpierw przez korytarzyk do ubikacji (potok ludzi). Potem od ubikacji przez korytarzyk do beczki. Podawao. Jedno drugiemu. Wyleli. Naleli. Zmienili. Dni si tak nie rozrniao za bardzo. Ale to jedno wito 15 sierpnia (wypadao we wtorek) nagle postanowiono obej, uczci. Na przekr. Od rana.

To wito (teraz zniesione) kocielne byo jednoczenie rocznic tak zwanego cudu nad Wis". Ktrego wcale nie byo. Oprcz metafory nic si nie zdarzyo. Ale metafora w cigu lat udosownia si. Ale to chodzio 0 przedwojenno. Tym razem czekao si te na cud nad Wis. Te z nimi. Po drugiej stronie. I za eraniem. Ale eby przyszli. eby ju weszli. eby ju przyszli. eby ju byli. Suchao si frontu. Macao ziemi. Szli. Czasem ustawali. Pitnasty dzie powstania mwio si rano 15 sierpnia. Pitnasty dzie powstania... Pitnasty dzie. Wydaje mi si , e uprzedzi em wobec tej daty pewne fakty, to rozhulanie si pieka. Ale przypominam sobie, e 15 sierpnia byo ju po wielu strasznociach tu na Starwce. e ten poranek, nie pamitam jak zaczty, oczywicie upalny, zadymiony, co si tam palio, to znaczy duo 1 dymu, i ywego ognia... Wic ten poranek, a raczej przedpoudnie, to byo kilka godzin wypoczynku, spokoju i witecznoci po caych ju katakli zmach. Mia a by na parterze w wielkiej sali z filarami uroczysta suma z udziaem piciuset (chyba) powstacw, ktrzy tu u nas ju kwaterowali, i caej ludnoci blokw A, B, C i D. Przygotowywano wiece, naczynia; skdci dywan chyba, moe i jeszcze co dla ozdoby co? nie pamitam. Pamitam, emy si zaczli schodzi. e by upa, spokj. e tum cywilw i t um powstacw w poniemieckich tygryskach, kawakach munduru, z karabinami i z hemami w rku, zdobytymi na hitlerowcach. e tum by wreszcie ogromny, e wiata si zapaliy, e ksidz wszed w zielonym, a moe biaym ornacie. I suma si zacza. Nikt nie bra pod uwag moliwoci zamieszania, popsucia si szykw. Ani e prawie nikt si nie goli dwa tygodnie. Upa si zwiksza, suma trwaa. Ludzie stali. I spokj. By i by. Na kocu ksidz zacz prawie rwno z powstacami i tumem: Boe, co Polsk... Odpiewao si. Rozeszli si. Wszyscy. Po swoich piwnicach. Wojsko po swoich kwaterach. Czyli po stanowiskach na parterze, w okienkach, u wylotu, u barykad, i reszta z cywilami po schronach. I wtedy chyba zaraz przyleciay samoloty. Zleciay na nasze dachy. I zaczy si bomby za

50

bombami. Chyba si wtedy nie liczyo nawet. Tyle ich naraz. Wszystkie w nasze bloki. Ludzie wiedzieli, e Niemcy wiedz, e tu jest kupa powstacw. Ale co? Mie pretensje? (Nieraz byy pretensje cywilw do wojskowych i na odwrt, ale tego dnia tu nie byo.) Nie wiem, czy to wtedy ktry z karabinu strzela (nieraz to robili) do lotnikw. I jednego trafi. Samolot spad . Ale spad a i bomba na nas. Na nasz piwnic . Huk. Ciemno. Wstrzs. I dziwne, ale stoimy, zbici w kup, jak stalimy. Wic nie na nas? Potem byy czogi. Atak. Waliy. Potem artyleria. I dopiero po paru godzinach w socu, w upale wychylilimy si ze Swenem na podwrko i zobaczylimy, e za cian naszego schronu jest d i wydobywaj co biaego. I to niejedno. A wiadomo, e jak zamiast domu i piwnicy d (otwarty) i wydobywaj co biaego, i co jeszcze biaego ley, to nagino sporo ludzi. Ano, przebio do piwnic. Najbliszych ssiadw. A my si nie poapalimy. Od tej pory dalsze pieko Starwki ruszyo ju nieprzerwanie. I chyba ju bez przerwy co dzie i co noc pali y si Sakramentki. Po kolei wszystkie ich zabudowania, te na skarpie i te nad skarp. Sakramentki si pal mwio si ju odtd codziennie. A Sakramentki si paliy. I latay w welonach. Biaych. I biy winie i krowy. Codziennie. I rozdaway ludziom. I przyjmoway, i opatryway u siebie ludzi. Coraz wiksze gromady. Tysice. Te sakramentki, ktre przez ile set lat, od Marysieki, pieway za kratami i przez kraty przyjmoway komuni, nagle stay si dziaaczkami, spoeczniczkami, bohatersk instytucj , oparciem dla Nowego Miasta. ywi y i cz wojska. Wojsko rozdawa o cz swego cywilom. Tylko pope niano w kko codziennie jeden i ten sam bd. Byy upay. I nie rozdawao si mi sa z dopiero co zar ni tych wi i krw, tylko to z wczoraj czy z przedwczoraj. A to z wczoraj czy z przedwczoraj byo ju zamierdziae. I jak wojsko to gotowa o, bo wojsko to gotowa o, w rodkowych schronach, w kotach, kubach, to smrd szed na cae piwnice. Raz sprbowalimy i my je. Alemy ze Swenem nie mogli tkn. mierdziao nie do zniesienia. Chocia bylimy ju bardzo wygodniali. W tym smrodzie pamitam lecych pokotem po nocnej akcji powstacw z czniczkami i sanitariuszkami pod jednymi kocami. Niektre kobiciny troszeczk si gorszyy, ale tylko tak, na zaszemraniu i spojrzeniu. Wicej si chyba dziwiy. Jak mona w takiej sytuacji myle o czym takim. Reszta bya na to idealnie obojtna. 52

Z powstacami byy na og dobre stosunki. Chocia pamitam jak przykr scen na Freta przed Dominikanami. Jakie baby wymy lay jakim przypadkowym powsta com. O to, co oni w ogle narobili. W innym miejscu (ale to ju tylko ze syszenia) powstacy wymylali babom. Bo jak Niemcy ogosili, e mona wychodzi z biaymi pachtami czy chusteczkami do poddania si na wiadukt oliborski, ile tam bab podobno wybrao si. Wiadomoci byy o tym rne. Zreszt pewnie niejedno byo takie wyjcie. Czy raczej prby. Jedno chyba byo szczliwe (dla tych z biaymi chustkami). Innym razem podobno Niemcy strzelali. I moe to wtedy baby w przeraeniu cofny si. Do najbliszego domu. Powstacy zatrzasnli przed nimi bram, obraeni. Potem chyba wymylali, ale wpuszczali. Ale wtedy niektre si obraziy. I poszy do innego domu. Sprawa kluczy do mieszkania naszego (mojego z Mam i Stef) na Chodnej 40 wci mnie przeladowaa. Jak one wrciy na gr - jak wychodziy do Niemcw jak nie miay kluczy? I w ogle co z Mam? Ciotk Jzia i Stef ? Klucze mia em ze sob . A mo e ciotka Limpcia i babka Frania (ciotka Mamy i jej crka) co wiedz? Mieszkaj Bielaska 16 w oficynie, w suterenie, koo paacu Radziwiw. W ich podwrzu. Z ca rodzin. Na pewno tam s. Co szkodzi w ogle widzie si z nimi? A moe uda si dotrze dalej Lesznem do elaznej? Mwi, e Leszno jednak w naszych rkach - cigle. e mona kilometr wzdu Leszna przej poczonymi, przekutymi piwnicami. W kadym razie - wybra si. I wybraem si. Swen nie chcia. I Mama Swena: Nie chod. Ale ja si uparem. Wyruszyem. Rybaki. Znany szlak staromiejski. Po stoku na mietnik, w dziur w murze. Podwruchno. Wlecenie na balkonik. Czyje mieszkanie. Podwruchno. Wlecenie przez dug dech w okno czyjego mieszkania. Tam siedz. Baby. Ludzie. Dziura. Wlezienie na ciemno w lecych. O Jezu... To ci ranni. Z piwnicy w podwrko, w bram, przeskok, w poprzek Mostowej, barykady, ze strzelajcymi na leco na Prag z tych kaemw powstacami. Otwarta drewniana brama. Podwrze w kocich bach. Bure. Due. W dole Gda ska Piwnica. Kocia Kamienica. Tu drugie pitro. Tam parter. Freta. I Duga. Na wprost prawie... Dug przeleciaem szybko.
53

Byo nie tak najgorzej. Moe si co palio. Obejrzaem wtedy t barykad u wylotu Miodowej. Z tramwajem i samolotem. I wleciaem w Dug. Ten jej dalszy, krzywy, w szo-nierwny brzeg. Tam co i raz barykada. I troszeczk gronie. Uprzedzali. Bo u wylotu Dugiej w Przejazd, naprzeciwko synnego z wybuchu powstania listopadowego Arsenau, sta siedmiopitrowy dom, obsadzony przez hitlerowcw. I mieli pod obstrzaem ca okolic. A ju Dug specjalnie. Duga przed Arsenaem miaa w prawo wlot Nalewek, a w lewo, prawie naprzeciw, koniec Bielaskiej. Przed tym skrzyowaniem barykada. Leciao si praw stron, licz c od Wisy, bo bezpieczniejsza (wi ksza osona). I pod barykad przelatywao si w poprzek Dugiej. Wpadao w bram i podwrko domu, ktry graniczy prawie albo bezporednio z Bielask 16. Tam, gdzie ciotka Limpcia, a waciwie Olimpcia, a waciwie Olimpia. Z mem Stachem, z Ry kiem (moim kuzynem) i z bratem swoim, Ce kiem, i z babk Franimoj, czyli swoj matk, ktra j zwaa Olemka. Sieniami od Dugiej dostaem si na ich podwrze. Dziwne, dugie. W kocich bach. Cignce si spomidzy boku Bielaskiej (tej tu za Tomackiem) a paacem Radziwiowskim (tym, co dzi stoi na wyspie Wuzetu); skrcajce pomidzy sztachetow bram wjazdow i kamienic z frontu, Bielask 16, a front paacu, z podjazdem, p okrgym, na trzech filarach; dalej podwrze skrcao znw, obchodzio paac z drugiego boku, a naprzeciw miao dug, dug oficyn. I na koniec tej oficyny, ju pod mur ogrodowy na tyach paacu wanie tam szybko szedem, chyba leciaem, doleciaem i zajrzaem do ich okna. Ciotka! krzyknem ciociu! Rysiek! Ciotka Limpcia gotowaa zup (krupnik), Rysiek wylecia na schody, by zaraz chyba i Limpci m, mj wujo, bidny Stach, pewnie brat Stacha Jziek te by. Zawoali na mnie. Zleciaem. Do nich. (Nie potrzebowali schronu innego.) A babcia Frania? zapytaem si. O ciotka Limpcia mieszaa gsty krupnik, bya pogodna. Babcia siedzi w paacu... W korytarzu, tam peno, maj wiato... id do niej, jak chcesz, o, jak ci zobaczy... A z moj Mam, nic nie wiecie? Zostaa na Chodnej. Ja mam klucze. Chciaem doj do Chodnej. Nic nie wiemy. Gdzie chcesz doj? No, Lesznem sprbowa, tam. 54

Ooo... szkoda mwi . Jak? Nie dojdziesz. Co my lisz? Daleko dojdziesz? Do elaznej? I e Chodna 40 nie ma Niemcw? Ano tak pogodziem si. Id do babci z Ry kiem, on ci zaprowdzi, a ja przez ten czas dogotuj krupnik. Chcesz? Duo dostaniesz. Tak, chc... No to idcie, ale babcia si rozpacze... Idziemy do paacu. Wchodzimy. Przez ten zajazd. W pokrge, idce w t i w t, rokokowe, szerokie korytarze, balowe kiedy; teraz pstrzy si tu wiato arwki... i ludzi, ludzi. I gadania, szumu, ruuu... ruu..., a gratw pod sufit. Po obydwu stronach jeden stos gratw w gr koo drugiego i ludzie, na tym, pod tym, niej, siedz, le, gadaj... i zakrt, i zakrt i tak idziemy, idziemy wci skrtem. A tu Rysiek pokazuje: -O! Patrz siedzi. Siedzi. Babcia Frania. Babciu. Babciu. Obraca si na stoku, patrzy, z czerwonymi oczami. I apie mnie za szyj, i caowa, i w pacz. Co z twoj matk, co z tob, bj si Boga, tak si martwi o was. Co z Kazia? Mwi, co (Kazia moja Mama). Posiedzielimy. Wrcilimy. Dostaem zupy. Gstej. Pysznej, duo kaszy. Peno. Pen, ogromn mich. Zjadem. Chcesz jeszcze? Jeeli mona. Dostaem drug. Tak sam. Co za szczcie byo wtedy z tymi dwiema michami do syta. Posiedziaem. Trzeba byo wraca. Ale wanie zacz si paskudny obstrza Dugiej. Z tego siedmiopitrowca z Przejazdu. Jak ty wrcisz? Jak przejdziesz? Pod barykad. Jako z kad minut robi si gorszy. Wyleciaem. W bramie Dugiej, waciwie w sieni tej przy barykadzie widz, e ludzie co i raz hop! plecy w d i lec w poprzek. Chwil zbieraem odwag. Ale widz: czniczka leci i nic sobie nie robi, to ja lu! schylam si, przelatuj, pewnie, e tylko tak. I ju lec drug stron Dugiej. W gb, w gb. Koo wypalenizny. Pod Czterema Wiatrami. A po skr t i za om. Tam, sk d wida ju plac 55

Krasiskich, dalej Dug. Tam, w lewo, jest uliczka za tym zaomem Dugiej maleka, lepa, na Ogrd Krasiskich od ty u. Barokowa j si nazwao. Formalnie. Przed wojn. Okolica dumna z nowego czego. Ale zrozumieli, e Barakowa" (tak mwili). (Przyznam si , e i ja do 1946 roku mylaem, e Barakowa). Raptem bombowce. I ju kucaj na dachy, sypi bomby. Ju ich nie ma. Ju s. Dalsze. Blisze. Ju wlatuj w Barokow. My te. One na olep. My te. My to ja. Z drugim. Jak ja. My. We dwch. Tu. Tylko. Ni std, ni siad. Bo ju. S! Wpadlimy. Do jednoczego pitrowego... Co (?) puste, lata, latamy po (?) dole, sali (?), czym (?), hali (?), co ju si zmienia, huczy, brzka, lecimy, cegy lec, bombowce paskudz. Cega przysowiowa. Jedna. A tu tyle: pac! pac! My z podniesionymi konierzami. Co za gupi instynkt? Skaczemy. Pac-pac! Byle nie da si. Trafowi. Wszystko wane. Bo leci. Ukosami. Z rozpdw. Pomidzy murkami. Szszu brzrzum. Osypy. Tynki. Co. Rynnowo. Czeka? Nie. Ale byle nie sta. Szszum. Ta gra fruwa, moe usi... My skoki na ile, naraz pac! Nic. Uniki. Same... Jak trzeba, w moim mniemaniu. (Z Leszna. Z 1930 roku. Klocki. Na szparach. Nanka obiera kartofle. Ja si dziwi, jak moe trafi kulka, przecie j zobacz i odskocz. Nanka na to, e to si nie da. Tu si co z tego dao.) Po nalocie. Facet w swoj. Ja w swoj. Wtedy biegiem. Duga. Plac. Duga. Mostowa. W d. Przejcia. D. Rybaki. Kocie by. My. Czyli o! jest! Swen spakany. apie mnie. Matka Swena mwi: Co tu on nie wyprawia cay czas, e ty ju nie wrcisz, e co si stao. Eee macham rk. Tak chciaem. A tak przeoczyem. To nie a takie wane. Niby. Ale dla mnie... I paacu Radziwiowskiego. Wane. I dla tego muru. Z ogrodem. Takim, jak i teraz on jest. Bo raz, e z tyu paacu (ty Wuzetu, spadek na tunel ten ju); dwa, e rozmiar ten. Pewnie. I taka trawa. I te figury. Jasne, e muru dzi nie ma, cay w tym dowcip, e nie mur, ale i po tej, i po tej tramwaje, on w rodku. Te figury wanie. By spokj, przerwa. Cichacz. Przynajmniej z grubsza. I przynajmniej tu. I w midzyczasie gotowania przez ciotk Limpci krupniku (ale parowa z okienka, z dou; i pachnia mia czym). Rysiek i ja. Do tego ogrodu. Nie bywa otwarty. Pogoda, upa. Wiadomo, dzie. To niebo. Upa niebieskie. Trawa zielona. I one. Te figury. Bo pamitam, e po wojnie nie byy; potem byy; potem ze 56

supkw, i tak na trawie stay, stay, na trawie, w trawie. Potem chyba na supkach znw, i teraz pomylio mi si jak stoj. A jak wtedy stay? Te. Niby na s upkach. A w a ciwie nie. Bez. Czy wszystkie? Bo ja wiem. A jednak co si kurzyo. Zakurzyo (wtedy). Strzelio. Tak. Oho. Ju wiem. W Bank Polski. Ten z banknotw. Sprzed wojny. Obok. Wic si zaczo. cichapk. Raz. Drugi. Echo. Puk. Pudowe. Bo nieraz to jak te dechy. I co chyba spado. Z tego towarzystwa figur. I tyle. W czasie okupacji dzieci polskie, ydowskie, staruszki, staruszkowie, Cyganie, wariaci (niby) i w ogle rni, osobno, grupami, od rana do wieczora wchodzili na podwrze naszej Chodnej i piewali. Najczciej: Dnia pierwszego wrzenia roku paa-mitnego napad wrg na Polsk z nieba wysokiego. Najwicej si uwzi na naa-sz Warszaw, oj, Warszawo biedna, ty jest miasto krwawe. Bya kiedy pikna, wielka i wspaa-niaa. Teraz z ciebie kupa gruzw pozostaa. Tak si wydawao po 1939 roku, po tym Wrzeniu. Kiedy jednego dnia 23-go (chyba) na Warszaw spado 18 tysicy pociskw. 25 wrzenia no, to by ten dzie decydujcy od rana do nocy dwanacie godzin bombardowanie ca ej Warszawy. Na drugi dzie dopalanie si , bo przecie poary. Szalay. Pociski. Ale ju co byo przesdzone. Rokowa nia. Ludzie 25 wrzenia nie wytrzymali. 27-go wyleli z piwnic ci, co ocaleli. Tak. Potem. Potem wywzki. Pawiaki. Nie tak od pierwszego tygodnia obozy. To narastao. Potem zacz o si getto. I ta ciana na placu Krasiskich, w Wielki Wtorek 20 kwietnia drugiego dnia powstania w getcie. Niemiec strzela chyba spod Garnizonowego, przy Miodowej, z armaty, w getto, w Bonifratersk. Tam spadali ludzie. Z murw takich wielkich, lepych, z okienkami. I z tych okienek. A on po ilu tam walni ciach zdj he m, bo s o ce, spoci si , zm czy ten bohater i ociera si z potu. 57

A potem by a synna pna i pikna Wielkanoc 1943. Aryjczycy tak zwani jeszcze wtedy my po kocioach odwitni a tam to pieko to wiadome, tylko bez nadziei. Byli tacy, co pomagali. Byli yczliwi. Niektrzy nawet obojtni. A na sam Wielkanoc bya kulminacja poaru. Na niebie ogie. To zaczo dziaa. Ale na placu Krasiskich by taki lunapark. Karuzele. Hutawki. No i troch naszej publiczki krcio si na tych hutawkach i mynkach. W tym dymie gstym. Bo szed. I szed. Z Bonifraterskiej. I Nowolipek. Z Dzielnej. witojerskiej. Przejazdu. Powstanie w getcie przecie trwao i trwao. Pierwsze jaskki. W maju ujrzaem wtedy w tych dymach i usyszaem, jak piszczay. Gdzie 10-go, pamitam. To ju dwa dni po zbiorowym samobjstwie ydowskiego dowdztwa. W bunkrze na Miej. Niemcy ich wykryli. Tak teraz my bylimy tymi odcitymi, niepodziwianymi. Przynajmniej z nadziej frontu. Niemcy byli przegrani. Formalnie. Od czerwca ofensywa sza na zachodzie. I na wschodzie, od duej. Tylko tyle, e powstacy le obliczyli siy Niemcw. Za Wis. Myleli wtedy, przed wybuchem, e zostaa resztka. A okazao si, e zostao ile dywizji. Tak. I nic nie pomogo, e przegrywali. Tu byli silni. Pierwszy sierpie, dzie krwawy, powsta nard Warszawy...
...................................... amie Niemcy ju w kadej bramie, tatatata tatata tata...

Tu nie pamitam sw. Chodzi mi o t piosenk o powstaniu, naiwn ale... I dalej tak: Jaka rozpacz si w sercu rozpina, walczy nie ma czym. Idzie na czog z butelk dziewczyna, by odpaci im za zburzon, spalon stolic i za... Jeszcze sprawa frontu. Wci mielimy nadziej. Tylko ju byy te odcicia, podziay: na oliborz, na Mokotw, Powile, rdmiecie, Stare Miasto. 58

Bugaj idzie od Mostu pod Zamkiem, pod Starym Miastem do Mostowej. Od Mostowej a do Mennicy (tzw. Wytwrni), czyli Sanguszki, szy Rybaki. Chodzio o utrzymanie Wytwrni. (Teik tam by. I tam byy cae noce i dnie walki o kady pokj, korytarz.) I o remiz na Sierakowskiej, pod Dworcem Gdaskim. eby przebi si przez wiadukt, kolej, na oliborz. Akcje byy uzgadniane z (oliborza i Starwki) dwch stron. Nie pomogo. Tracilimy ziemi niczyj", getto. Tracilimy remiz, kawaek Muranowa po Muranowie. Bronio si jeszcze Mennicy. To bya najsynniejsza reduta w tej naszej reducie Stare Miasto. Tak. Jeszcze co do tego wytrzymywania. Uporu. Co tu duo mwi: przymusowego. Wiadomo niby, e tam hitlerowcy, za Wis tu-tu Rosjanie, tu powstacy, tam na zachodzie Amerykanie, Anglicy. Alianci. Ale to by a po prostu rozkrcona, rozpdzona do nieprzytomnoci machina. Te fronty. I to powstanie. Tu wiadomo trupie czachy, hemy raus! raus! krzyki, darcie si. Hitlerowcy, groza, balimy si, eby z czogu ktrego nie wyskoczyli, nie napadli, nie zaczli rzuca granatw do piwnic. Bo tak byo. Wszdzie. Zawsze sobie wyobraaem te rumory, tupoty, rausy, Hande hoch" i trzask! granatem, wizk, w wejcie. Bysk. Rozprysk. Trzask. I e moe trafi co. A moe filar zasoni. Balimy si zwaszcza na spacerach po tych schronach, od jednego do drugiego, eby nagle nie zobaczy na cianie cieni duych, powikszonych, na ukos, tych hemw. Wic to by ten strach, groza. I nie chciao si ani nagego wejcia ich, ani niewiadomego wyjcia z sytuacji, ani adnego kontaktu. A wiadukt. Bo znw podobno ogaszali, oni, eby wychodzi, i ile tam kobiet z biaymi chustkami wyszo i co tam na tym wiadukcie byo niedobrego. A samoloty, pociski to to byy typowe objawy machiny. Kiedy i gdzie tu poza tym w tym huku, kotle, potrzasku co decydowa, o sobie! wychodzi z czym? do kogo? jak? ktrdy? kiedy? Ludwik z rozczuleniem miechu do ez opowiada 1939 rok, bombardowanie, pieko, tok, ju si nie da wytrzyma i tu w tych bombach wiu wiuuu wijuuuuu nagle baby woaj, ktra najpierw, na toboach, wpada na: poddajmy si i inne poddajmy si i cay schron 59

wanie! poddajmy si ale tu nic, tylko wiuuu wijuuu wijuuu to baby, tum, schron dalej ---------------------------no poddajmy si No i tyle. Wrmy do powstania. Akcji. Freta. witego Jacka. Czyli Dominikanie. 17 sierpnia. Wanie jest witego Jacka. No i witego Mirona. Ale w kalendarzu by o tylko w 1922 roku Mirona B. M." (Biskupa Mczennika) bo z kalendarza Nanka mnie wybraa jako Mirona. A tak to by o zawsze: Jacka Julianny." I kocioa witego Mirona Biskupa Mczennika bizantyjskiego (bo Jacek to polski, Odrow) nie byo. Wic co mnie ponioso, eby na t okazj wyj i pole na gr. Tam. Niby. I polazem. W nieco moliwszej chwili. I moe te kulki to wtedy latay po Freta? Czy nie wtedy. A ja zbieraem z rozwalonej ksigarni latajce lune kartki Psychologii Tit-schenera. Kulki wiuway mi koo ucha lewego, prawego i tak si schylam siedemnacie razy, bo tyle nazbieraem podwjnych stron. Na lektur do piwnicy. I bya. 17 sierpnia to wiem wszedem do kocioa witego Jacka. Stanem. Patrz. Pusto. I ju huki. Od pociskw. A kocioy, szczeglnie te due, s fatalne. Echo po nich niesie. Jak rzadko w czym. Wic huki i huki. Z tymi echami. Ale co za bardzo. Ju gdzie echa za cian. Ju walno obok. Ju koci si trzsie. Kurzy. Nagle bryzg, jak si zaperzy o, jak przeleciao przez cian, w rodek prezbiterium. I tyle e w grny gzyms, od razu dziura na wylot, osypka konsol, suchy smak w gbie. Wyleciaem. Bo co. A tu nagle sycha nakrcanie szafy": kha... kha... kha kha... kha... kha kha... kha... kha I ju z t umem jestem w bramie. Pan z teczk . Drzwi od apteki. Ju z t umem na schodach. Ju nami zaczyna miota , dmucha . A e wlecielimy zamiast do dou na pitro, tym wicej strachu, kulenia si; nie wiadomo, co miotanie si wasne, a co nami. Szafy" miay to do siebie, e nie tylko wyryway, wychapyway po cztery pitra, wysoko, ale ogupiay. No to takie byy te imieniny. Bo zaraz wrciem. Na zacierki. Chyba mi jednak winszowa a mama Swena. Kr ci a te zacierki. Jak wszystkie 60

kobiety. Bez przerwy. Albo r a ce. To i to drobione. Podobna technika. Chodzio si chyba sporo. Wicej, ni pamitam. Nie to, e wszyscy. Swen mniej. Chocia chodzi. A Mama, Ciotka Uff., Zbyszek wcale. Celinka,jak posza pierwszego dnia do tego obwodu na Miodow, do tej pracy, a jake, tak potem ju nie. Nigdzie. Wic dziki lataniom poznalimy ze Swenem i drugi szlak na gr. Nowomiejski. Rybaki 23 (dom Leonarda, tego w okularach i w paszczu, co stamtd uciek do nas, bo u nas beton). Od frontu. Do oficyny. Na drugie pitro. Przez podwrko z kocimi bami. Do oficyny na wprost. Na drugie pitro. Byo cztery. Wszystkich piter. Wic na drugim pitrze przelatywao si przez sie, jak w Gdaskiej Piwnicy, i byo si na parterze na skarpie. Co w rodzaju dziedzica, ogrodw. Do tego wiszcych (tyy Sakramentek, ale i jeszcze co). (Zreszt wygldy i drzew, i budowanych rzeczy, czyli zwalanych, czyli zapylanych, byy zmienione, i do tego wci dalej zmieniane.) Wic co wiszce bo leciao si pomostem nad przepaciami skarpy Nowego Miasta. I z pomostu do dawnego (teraz czynnego znw) kocioa witego Benona, baroku, zmienionego za caratu na fabryk noy Biekowskiego. W rodku pamitam i halowo, i kocielno, i wlecenie na galeri. Czyli chr. Coraz gorzej ten fabrykokoci wyglda, coraz poupaszy, w chudszych cegiekach, suchszych, bo sucho, wszystko w tych upaniach, paleniach i upaach byo suche. A nic si nie gasio, bo nie dawali, bo rozwalali znw, przypalali, wic bez celu, bo w kko. Za Benonem-Biekowskim, ju od gry, od Rynku Nowego Miasta, pamitam such, dug, drzazgowat i coraz bielsz (?) dech, ktra tylko pod nogami ubudu. No wreszcie wlatywao si w te elazne kraty, t bram kut, co jest i dzi i koczy ten sam zasakramentkowy, dobenonowy zauek. Tym zaukiem wylatywao si ju na sam Rynek Nowego Miasta. W najszerszym miejscu. Czyli po prawej. Za Sakramentkami ku odnodze na Pann Mari i Kocieln (ktra znw zlatywaa po drewnianych schodkach w d, cia Rybaki i sza a do tych zasiekw, do Wybrzea. Do czogu za cian). Miao si widok na cay Rynek. Zwenie. W trjkt. W lejek. U Freta rg Ko lej. Duo si chodzio, bo raz wtedy, kiedy, ze Swenem obaj poszlimy, chyba specjalnie, do Katedry. Odwiedzi. Jeszcze raz. Zobaczy si z ni. Dotkn . To by o potrzebne. U nas. Z t Katedr . Nic nie pami tam z drogi. Tej i z powrotem. Na pewno biegem. Chykiem. Szlak staromiejski. Dziura, piwnica, lecy, ranni: O Jezu... 61

Galeryjka. Balia. To prywatne co. Baby. W murze. Do Dominikanw. Chyba. Mig: Mostowa barykada le cy strzelaj cy widok Praga (inne miasto?). Gdaska Piwnica. Stare mury. Czerwone. Rynek. No, i wejcie do Katedry. Popo udnie. Upa . Jednak spokojniej. I ten t ok w rodku. I to zapylenie. Podeszli my. Prezbiterium. I nie t ok od ludzi. Ale rze b, postaci, figur, wi tych, biskupw, poz aca cw, infu ... T ok... T um. wiatocie . Upa. Ale nieostry wiatocie. Reszta mawa. Tam na przodzie, w gbi, w dole (od drzwi) zapylenie. Podeszlimy. Prezbiterium miao stalle. Po tej i po tej. No i otarz. I te katedralnoci. Fotele, trony, nalepy, narzuty, narole. Stalle miay ciasno eb w eb rzeby, postacie. Ale wtedy to byy i te dodane, jak si okazao. Mao tego: zebrane, u drzwi, na posadzkach, zdaje si, po prostu oberwane, ocalae, schronione si tu, zebrane w tok, z rnych miejsc, ju rbnitych. Odpust wisia w powietrzu. Zbir. Czy obir. S d, ostateczno. I to raz-dwa, w dwa, trzy dni. Gazetka, zawsze biegiem. Kto wpada. Daje. Te api. Ta przeapuje. Ta dalej. Te do otarza. Za wiece. Tu Swen. Ju ma. W rkach, w rodku. Ju otoczenie. Oblepienie!... Bomba. Ta dosowna. Jako wiadomo: Dzi o godzinie... zostaa zbombardowana doszcztnie Katedra." -O o o... Pamitam. To o o o szo przez wszystkie prycze, filary, sienie, schody. -O o o... Jak jeszcze staa, cho podszarpywana, mwio si, e tam si tukli ci z tymi. e barykady z konfesjonaw i z cukru (w worach). To tak jak z t Mennic. Ci tu ci tu. Albo gmach PAST-y potem, w rdmieciu. Szo plastrami. Pitro ci. Pitro ci. I to wszystko uparte, dugie. Dni. Noce. A i tygodnie. Albo to, e w kociele witego Krzya powstacy na kociele. Niemcy na organach. Co, e rzucali piszczakami. Wyrywali. Czy e huczay. Same, piszczay, dmuchay. Albo te sprawy kanaw. e na oliborzu to mona wpa w burzowiec, do Wisy. Porywa co i raz tych, co id. A na Mokotw trzeba nisko, garbi si. A z Czerniakowa idzie si chwilami prawie na klczkach. W dodatku tam nawrzucali gazw, i granaty. I zasieki we wazach. Zatyki. To by y te nie mity bo przecie ywe prawdy. Jak Bracka 18. Wpadli. Wyrnli. Wycofali si.

wiato. Jeszcze raz. wiato i woda. Ze wiatem i wod bdzie mi si nieraz jeszcze mylio. wiato i woda byy jeszcze bardzo dugo. Ale przecie zdarzay si co i raz uszkodzenia. Wtedy szy w ruch karbidwki. Wspomniaem ju o wychodkach, ktre byy obok tej piwnicy od schodw. Wejciowej. Waciwie jeden wychodek. Taki duy. Z iloma ubikacjami do kuca. Wanie tam pamitam arwki pod sufitem. Czyli to, e jeszcze byy. I wieciy. I to, e drzwi poszy. No, choby ta gruba z Towarowej, co spaa na drzwiach od wychodka. Wic kabiny do kuca wszystkie bez drzwi. Pamitam zawiasy. Wszdzie. Wychodki zawsze wszystkie byy zajte. Wic czekao si na swoj kolejk. I rajcowao. To, e drzwi nie byo, tylko zawiasy, to nic. Nikt na nikogo nie zwraca uwagi. Ani si nie wstydzi. Niecierpliwoci te nie byo, bo niby komu dokd miao si spieszy? Rajcowao si. Z tymi obok. Co czekali. Co robili kup. Co ju. Co jeszcze. Co dla towarzystwa. Co tak. Co siusiu. Co po drodze. Jednego razu na przykad to pamitam w nocy pod tymi arwkami ja byem przykucnity w swojej kabinie bez drzwi, a obok bya jedna starsza pani w biaym paszczu. Przez cay czas gadalimy ze sob po ssiedzku. Zaczo si le. To nie to, e dopiero wtedy. (Bo ile razy zaczynao si le.) Ale samopoczucie. Osaczenia. Tym razem narastajce do niemoliwoci. Oczywicie przyzwyczajenie, opanowanie, coraz wikszy sposb na sposb. Zdrowa, Mario, aski pena, Pan z Tob... wi ta Mario, Matko Bo a, mdl si za nami grzesznymi teraz i w godzin mierci naszej, amen. Pamitam jaskraw tosamo teraz" i w godzin mierci" ile razy j odczuwaem przy odmawianiach, a wci si odmawiao, syszao, tu, obok, tu drugi raz, na spacerze, u tych obok, i obok dalej, i jak przej dalej, i jak i, jak co tylko goniej walio, to to jak fala: Zdrowa, Mario, aski pena... Teraz i w godzin mierci naszej, amen. I odmawianie. To mao. piewanie. To dopiero. Pod Twoj obroon uuciekamy si... Wychodzio si z piwnicy O Paaani

62

63

Do drugiej piwnicy Ordowniczko naasza, Poredniczko naasza, Pocieszycielko nasza Przechodzi si dalej OPaani - bo to ju inni - ci dopiero zacz li. Za zakrtem ju s przy Z Synem Twoim nas poojednaj Nagle goniej, bomby i Najwitsze Serce Jezusa, zmiuj si nad nami, Najwitsze Serce Jezusa, zmiuj si nad nami, Najwitsze Serce Jezusa, zmiuj si nad nami. Od otarzyka, klcz: -Za wszystkich tych, ktrzy zgin tej nocy, i za wszystkich zmarychOjcze nasz... w niebie... Twoje... Twoje .......Twoja....... ziemi Walenie, lataj ciany. Ta rzeczywisto -marniuchno -dymi - oczy wci trzeba wtyka w konierzyk -albo zatyka rkami -py, gruzik; siwo, czerwono, sucho

Co si wali-----Pocieszycielko nasza raz dwa trzy cztery pi sze siedem... osiem dziewi dziesi... Niepokj si zacz, to trzeba byo spokoju. piewanie. Baganie. Stanie. Ju bez ciska si. Race. Zacierki. Jedzenie pod framug. Bo si brao ze sob. Jak zasypie, to co? Trudno. Chyba e jak duo. To si odtego, yk. I si je. Zacz si za to niepokj na temat, gdzie przebywa . W ogle. U wszystkich. My te. Zaczlimy mie potrzeb zmiany miejsca. Na razie maej. Potem to uroso. Pierwsza zmiana to by wanie tunel. Ale w tunelu jak ju wspomniaem byo straszne trzaskanie drzwiami, od ludzkiego latania, od szaf, z tego przecigu, wianie, z tego zimno. No i to, e po pocz tkowym luzie znw t ok, bo si nasz o takich amatorw jak my, z betami, a tam wsko, do tego przejciowo, bo przypominam, e tunel czy dwa bloki. I e szed pod podwrzem. I wyobrazilimy sobie, e bomba mo e przebi (kto wie, mo e bardzo cienk ) warstw ziemi i betonowy sufit. Wic wrcio si szybko do duego czerwonego schronu, tego z kaplic. Mwiem ju chyba, e oprcz blokw A i B byy jeszcze bloki dwa mniejsze. Bo pora tu ustali. C i D. Szy bokiem Kocielnej, od Rybakw do Wybrzea Gdaskiego. Jakie w nich trjktne podwreczko. A poza tym midzy blokiem B (tym naszym) a tamtymi C i D nie byo luzu. Przyrastay do siebie. Tak e od piwnic to my nie rozr niali. Byy przejcia, piwnice, piwnice-przejcia-cigi, piwnice due, czyli schrony, i w ktrym miejscu zejcie po schodach z betonu w piwnic piwnic. Kotownia. Drzwiczki. Podziemne pomieszczenie, elaza, drgomierze, koty, rury. I jeszcze dodatkowe obnianie si, d i tam taka kotowniana sadzawka; a gdzie obok waz do miejscowego kanau. Ktry by bardzo przez nas ogldany, brany pod uwag, przymierzany do moliwoci, obradzony, otoczony nami, ludmi, szczeglnie mczyni, bo najwicej my si balimy, a jeszcze modzi do tego. Bo pierwsze, co rozwalali to modych. Wic gdzie tam w okolicy tego popltania bya odnoga w betonie, wszystko w betonie, szaro, twardo, sucho, szorstko, z tym, e jak w pralni hannider, latania, bety. Ta odnoga miaa drzwi do tunelu. Wspomnianego. Tunel szed sobie dugi, kichowaty, szary, arwkowy. A do tych drzwi od bloku A. Przy ktrych wtedy usadowia si z betami na cianie Trociska. A potem my. I inni. 65

i8TWrSWZh ' **
Oo Paaani -Oo

Oooo Paaani oo Paani... I nagle (Najwitsze Serce Jezusa") liczenie -raz dwa trzy cztery pi (jest)

- Raz dwa trzy cztery pi sze siedem... fiest) zmiuj si nad nami

64

Wrcilimy do naszego duego schronu i zaraz my lelimy, do ktrej innej piwnicy si przenie. Czy? I kiedy? Jakie by y tak zwane powody bezporednie i niezalene od tego, e si znao prawo wiercenia si i miao stosunek do siebie i wzgl dno ci przeprowadza si ? Czy bezpiecznociowe? e jednak? e ta piwnica ciut wystaje, ma za mao filarw? Czy jak? Tak. Co z tego. Bo ta nastpna wanie by a, nie wiem, czy gbsza, ale wicej ofilarowana, betonowa, caa szara, szarociemna, bardzo stropowa, mniejsza, tak, jednak niej stropy, i to by wany powd. Bya pod blokiem C czy D. Bliej Kocielnej. No, ale ta stara, dua, wysza, miaa za cian Wybrzee. Prawda. Prag . Wis. Kanonierki. Czog za cian ... ..." arty artami. Ale to Wybrzee by o ich. Miao zasieki. Na nas. (My na nich barykady.) Wisa. I reflektory. Lewe. Prawe. I po asfalcie, i po wodzie, i po niebie, i znw po asfalcie, po wodzie, po niebie raz, dwa, trzy, i w k ko, raz, dwa, trzy, te z lewej raz, dwa, trzy te z prawej od Kierbedzia, i znw te lewe od mostu kolejowego, myn, myn. (I prawda, e cao panoramy bya w dwch mostach. Dwie elazne kraty przez Wis. Jeszcze stay. O! Suyy im. Prawy, Kierbedzia, ten, co szed od cerkwi, i lewy, kolejowy, obwodowy, co szed od lewego koca ZOO, ociera si o Goldzinw za Goldzinowem era do Cytadeli tu... Kolej sza nim wierzchem. Dwoma wierzchami. Bo to by taki dwumost. Na osobnych filarach. W samych kratach-klatach pod kolejami szy drugie na takich belach szuru-buru, co skakay i kurzyy bo drewno fury...) No nic. Ile jeszcze w schronie czerwonym, pierwotnym, tym pra, na prapryczach, z widokiem na pipice wiece otarzyka potem tunel, wiania i przecigi, obliczenia, powrt na praprycze, ale ju bli ej rodka, czyli i o tarza i ktrego, to nie pami tam, przeprowadzka. W drugi schron. Szary. Filarowy. Ciemniej, ciszej, ludzi mniej, w ogle mao na razie. Prycze? Chyba od razu tam byy tak czy to system taki, e to jako gotowe? Co z tego chyba. Wic zaraz... 17 sierpnia... witego Jacka i Mirona. Freta. Szafa. Ryms. W zasieki. Mama robia zacierki... W tunelu bylimy po 18-ym, po 19-ym. Czyli 20 sierpnia najwczeniej bya przeprowadzka. 26 sierpnia bya wyprowadzka. A 23-go (bo chyba tak!) by dzie pamitny. A siedzielimy tam kilka dobrych dni. Chyba na pewno jeszcze dwa, trzy dni przed 23-im. Bo w pamici to wyglda na kilka dobrych dni, te dwa dni. Prawie na tydzie . I nie tylko w pami ci. Bo i wtedy. Czas wtedy, w tym przednajgorszym okresie Rybakw, zacz si liczy jeszcze inaczej, szybciej. Schodzi niby wolniej. A to i tak pozr. Zagcio si. 66

Wic dwudziesty dzie powstania. Jestemy w nowym schronie, pod filarami. W czasach wojny zawsze chyba jest nawrt do matriarchatu. A jeszcze ta wojna. A jeszcze to zejcie w d, pod Warszaw (w to mrowisko schronowe), to powstanie. To by nawrt wybuch. Matriarchatu. Piwnicznego? Jaskiniowego? Co za rnica. Kupy ludzi. Rzdz matki. Siedzenie pod ziemi. Kryj si! Nie wychylaj si! Niebezpieczestwo miertelne. Wci. Nawet jak si nie wychyla. I te radzenia sobie. Dobrze, e byy wynalezione karbidy i karbidwki, i wiece. No i pierzyny. Bro troch lepsza od jaskiniowej. Ale niewiele. I niewiele tej broni. Dla wybranych. Zapasy arcia. Z tym, e malay, do niknicia. Bo i jakie to zapasy byy. Zwierzyna? Tej nie byo. Bo ta dua zjedzona ju. A ta maa? Kto czasem mia co swojego ulubionego, wzi to z sob na d i z tym siedza. Ale rzadko. Szczeglnie na Starwce. Albo mniej tu byo w ogle. Albo nie wzili. Albo wzili i poginy im. Co nie ucieko, nie odfruno, nie spalio si, nie pado, nie zdecho, to zostao upolowane. Koty zniky. Psy zniky. O fruwajcych mowy niema. Jedno co, to ten wierszcz w cianie po ciemku. A potem we wrzeniu wszy. Wic schron pod filarami. Najpierw normalny tok. Czyli luno. Jedna para. J pami tam. M oda. Jak energicznie potrz sa a karbidwk . Z Zakroczymskiej. Trzy razy gruzy bombardowali... Zdziwiem si strasznie. Bo zacza si rozmowa wanie od tego, e mwiem, e gruzw chyba tak specjalnie nie bombarduj. Wic teraz nie chciao mi si wierzy. A to tylko dlatego, e zaczo si liczy na gruzy jako na miejsce bezpieczniejsze. A tu masz ci los. Oczywicie, e gruzy bombarduj. I to specjalnie. Tu wanie myl si te sprawy ze wiatem. Bo niby byo. A pamitam j, jak czsto potrzsaa karbidwk. Bya krtko ostrzyona. Wci w ruchu. Na siedzco te w ruchu. Kiedy tylko karbidwk przygasaa, apaa j, i chrobot! chro-bot! I psss" pomie znw by duy. Poza tym w schronie pod filarami nic nowego. wita. Upa. Pali si. Sakramentki. Bo jeszcze wci si paliy. Prawie cay czas. I std dym leci. Z wysoka. Znad skarpy. I do u. I tam co . I tam. I zaraz: Ju s bo ju byo sycha zlatujce na nas samoloty. Zaraz, pewnie pierwszego dnia, pod filarami pamitam w szarym wietle z okienka awk pod cian. Zaczli si schodzi ze zbombardowanych domw. Obdarci. Godni. Z czym w rku ledwie albo bez niczego. Jestem taka godna mwi jedna moda. 67

Ma pani przerywa jedzenie zupy na tej wanie awce jeden starszy pan; a jak ju zacza je, to powiedzia: Ja nic nie jadem przez dwa dni, ale wytrzymam. W nocy szalay pociski i szafy". A jednak noce byy lepsze. Bo bez bomb. W nocy najwicej byo akcji. Takich dla cywilw. Na ochotnika. Tylko w nocy dao si teraz przesun barykad. Bo wanie o to chodzio. Raz. Pamitam. Widocznie stracilimy kawaek terenu. A moe tylko taktyka. Bo trzeba byo przenie barykad o ile metrw. W nasz stron. Na Rybakach. Ju niedaleko przed Wytwrni . Zbirka. Ochotnikw. O pierwszej czy o drugiej. Sporo nas. Dwudziestu paru chyba. opaty. Kilofy. omy. Wszystko rozdane. Ruszamy. Cieplunio. Nawet w tym momencie cicho. A gwiazdy, wydaje mi si. Ale gdzie tam gwiazdy! Na pewno zasonite dymami. Prowadzi nas porucznik. Porucznik? Czyby? Tak mi si powiedziao. Porucznik w czasie powstania to bya figura. Wic to by chyba kto taki jak kapral. Czy osoba cywilno-dyurno-pwojskowa w ogle. Warto przypomnie , e wszystkich powsta cw by o w Warszawie 55 tysicy. Wic szlimy. Nasz blok, ten B z tym C i D, sztachety naprzeciw, skarpa z Sakramentkami i murem. Barykada. Przecicie Rybakw z Kocieln. Znw barykada. Rne rowy. Od Wybrzea skady, ale i co mieszkalnego. Rybaki cae krzywe, zaomy, nierwno. Kocie by. Na lewo skarpa, nad murkami, murami, gruzami. (Racja gruzy!...) Na skarpie, na grze za kopu Sakramentek, Panna Maria. Gotycka. Z osobn wie. Z boku zawiewa Wisa. Zreszt te myny reflektorowe. Pod nogami coraz to inaczej. Nagle sucha trawa. Albo zway ziemi. Czy kupy czego nieokrelonego. Potem pamitam na pewno ju tylko te kocie by. I to, e byo wida troszeczk niskie zabudowania na Rybakach. I t barykad. Ktr trzeba byo wanie cofn. No i nagle ta cisza. Ktra bya i bya. Tak, e a zaczlimy si bardzo ba. ... bo Niemcy... ... bo usysz jeszcze... Dochodzimy do celu. Wszystko idzie w ruch. Za barykad by jeszcze kawaek Rybakw. I wylot. Chyba zniajca si jezdnia. Przeprowadzanie si z barykad byo dosowne. Pyta po pycie. Kady kawa bruczku. Szyna po szynie. (Chyba tych narzdzi, ktre wymieniem, nie rozdawali do tego; pomyliem to z inn akcj nocn.) Noc nie bya za duga. W kadej chwili mogo wybuchn nie wiadomo co. Cisza coraz bardziej robia si podejrzana. Wic tempo. Tempo. Ruch. A duo rzeczy cikich i brzcz68

cych. Duo to pamitam blachy. A blacha robi echo. Duo uwijania si, ludzi, dwigania kusem i latania po nastpne, i znw. To wci wszyscy, jedni do drugich, w tym lataniu z dwiganiem i mijaniem si, w tym chybciku, tylko siebie ciszyli: ... A przecie przy tylu ludziach i rzeczach co musiao si gubi. Bo jeszcze ten popiech. Wic ukadanie podobne do rzucania. Tyle e podobnego do przykadania. Ale tyle tego! Latalimy z tym od starej barykady (coraz mniejszej, znikajcej) w gb Rybakw, do nowej barykady, coraz wikszej. Mijajc kamienice od Wisy. A drewniak od skarpy. I chyba od skarpy te kamienic. Naraz kto chyba nie ja? upuci blach. Na te kocie by. Huk. Brzk. Potworne echo. W tej chwili wszystko, i to to z kompletnej ciszy, i to ciepo (sierpniowe), wydao nam si tak podejrzane, e zamarlimy. I nie wiem, czy to naprawd to. Ale zaraz zalecia nad nas ogie. Taki ywy. Z wyciem. I trzasn gdzie blisko. To pocisk. Potem drugi. Z wyciem. Jak kometa. I prask! Od mostu Kierbedzia. I trzeci: ogie wycie prask! Ogie wycie prask! z naprzeciwka, od Gdaskiego, nagle. I drugi, od Gdaskiego. I nowy od Kierbedzia. I od Gdaskiego. I od Kierbedzia. I prask! prask! Naraz. W dwa ognie nas wzili. Dosownie. Barykad prawie skoczylimy. A i tak, jakby nie, toby nie dao rady dugo. Chyba i od trzeciej strony. Zaczli. Z Wisy czy z ZOO. Wiem, e tylko te ognie z rnych stron. Mijanki. Krzywki. Czerwone. Nie od razu si spostrzegem. Co robi? I co inni? Jako zaczli znika. Trzeba znikn. Ale jak? Gdzie wpa? Wpadam pod mur. adna osona. Wpadam w bram tej kamienicy od Wisy. Wanie bya od Wisy. Od caej Pragi. Nie wiem, czy miaa podwrze. Czy jak to si zwao. Wiem, e nic nie miaa. Tylko Wis, Prag, pociski i huki z echem. Kto jeszcze koo mnie. Ile tam mona byo by, sta? Raz, dwa, w minut wyskoczyem. I pod mur. I do bruku. Patrz... to znaczy raczej czuj: nagle zbawienie okieneczko do piwniczki. Jak kot spaszczyem si. Siu. W d. Kto za mn. Te jak kot. I jeszcze kto. Ze rodka zawiao ciepekiem. I gadanin: Ru-ru-ru... Wpadem w zbit kup ludzk, w ciasnotk, chop przy chopie. Bo to ci my, od barykady. Z czym, z opatami (wanie, pamitam opaty)... Ale jak tu byo ciasno. A adnego nic innego, wyjcia, dziury, zapasiku zakamarkowego. Tylko kocie okienko w grze i to miejsconko. Ciepeko. Tyle bycia, co smrodku i strachu. I zbijania si

69

w koci zaradno. Prawie miejsca na pi workw kartofli. Kto co i raz jeszcze doszlusowywa, z okienka. Z naszych, z tej resztki. Szus! i jest. I coraz cianiej. e ani nog, ani rk ruszy. Wic si nie ruszao. Zreszt i tak szczcie by tu. A za to co tam, o ten skok kota z ulicy. Co si dziao. Bryzg! W nasz barykad. Co si roztego. Bryzg. W bruk! Tu zaraz. Bryzg w drewniak! Pomienie wysokie. Przez chwil. I ju si zniay. Drewniak si dopala. Iemy tam siedzieli? I dugo, i jednak nie do rana. Za ciemka jeszcze zaczo si uspokaja. Szybko. I ustao. Wylecielimy. Narzdzia w gar. Co nie pozbiera. Szybko. Co jeszcze, nie pamitam. Tylko e szybko. Kocie by. To niebo. Sierpie. Pod pach co (opata?). Kocielna. Rg. Przy barykadzie... tej tu... cisza tylko para on i ona powstaniec i powstaczym siedz z boku barykady na dyurze. I rajcuj. Jakby nic innego nie byo, nie miao by. Tylko ciepo. Siedzi si. Barykada jak bok mebla. I rajc. To, e byem szczliwy, e wracaem, to te pamitam. Rano od pocztku: soce, upa, dymy, samoloty, bombardowanie, pali si. Cigle przypominam. Je eli kto chce sobie wyobrazi trzy niszczenia Warszawy, wrzesie 1939, powstanie w getcie, od 19 kwietnia gdzie do 20 maja, i powstanie warszawskie 1944, to wszystkie byy wanie w tych socach, upaach, paleniach, samolotach. Upa, to soce i niebieskie niebo zmaglowane z poarami, dymem, hukiem, zasypaniem, to jeszcze dodawao temu, w co i tak trudno byo wierzy, chocia byo, czego egzotycznego. Czyli dodatkowego trojenia si w gowie. Wic od rana to. To ju byy te dni, kiedy co godzin, co p godziny co si zawalao koo nas, bliej, dalej, wyej, zasypywao. Cz si ratowaa, jak moga. Jedni drugich jak mogli, odgrzebywali. Co pewien czas do naszych schronw wchodzili nowi ludzie. Osypani jeszcze tynkiem, z toboami, bez tobow, bez niczego, z dziemi, z rodzinami, samotni. Wchodzili. Wlatywali. Przyjmowao si wszystkich. To byo oczywiste. Coraz cianiejsze awko-prycze. Szare wiato z okienka. Jeszcze luno. Potem wchodz, coraz nowi i nowi. Po ile razy na dzie. Ju zbombardowane Rybaki 23, to przejcie. Ju Mostowa ile. Ju Kocielna ile. Ju Rybaki za Kocieln. Ju Bole. W pewnej chwili weszy wanie te cztery pokolenia zbombardowanych. Lusia Romanowska z Mareczkiem, jej matka pani Rymiska, i ciotka pani Rymi skiej ciocia Zosia, w czarnym kapeluszu, w czarnym paszczu, z ciemn lask. Dzie dobry... czy mona...

Tak. Prosimy. Oczywicie. Skd jestecie? Tu jest miejsce. Prosz. Z Kocielnej 2. Teraz nas zbombardowali. Dobrze, e yjemy. Zrobilimy im miejsce blisko siebie. My caa szstka z kuchenk z trzech cegie pod filarem. One usiady na awie chyba. Mareczek mia ze trzy-cztery lata. Ciocia Zosia przysza do Lusi w gocie akurat 1 sierpnia. Lusia bya literatk. Od razu emy si zaprzyjanili. Zaczy si gadania, gadania. Tylko e nowe bomby. Nowe: Raz, dwa, trzy, cztery... Nowi zasypani. I ci ocaleni, co wchodzili: Mona? Tak, skd jestecie? Siadali. Opowiadali. Cay nasz schron pod filarami y ze sob w wielkiej przyjani. Nie byo tutaj ani jednej ktni, sprzeczki. Zreszt i w tamtych schronach te nie byo le. Schrony byy coraz lepsze dla siebie. I byo coraz gorzej. Nie pamitam daty. 23 czy 24 sierpnia? Po poudniu. Tego dnia duo razy stalimy. By jaki instynkt, eby podczas bombardowania sta. Nie siedzie. Moe nie wysiedziaoby si. A moe to, e przy filarach, bo stawalimy dokoa filarw. Przy filarach niby ten jeden procencik szansy wicej. W ostatecznych sytuacjach. Tak jak mj Ojciec jak raz w tym samym czasie wpad do piwnicy gdzie midzy Marszakowsk a Zieln, rbno obok, przebio piwnic i zaczo ukosem ich zasypywa. Wszyscy wtedy stali w miejscu i tylko trzymali sobie rkami gowy. eby jeszcze jak cega nawet spadnie to jeszcze da sobie szans. I jako ocaleli. Ci. Tych obok zaraz zaczli jacy inni odgrzebywa. Wic to byo popoudnie. Stalimy pod filarami ju chyba dosy dugo. Bo samoloty zlatyway jedne za drugimi. I waliy. I nastpne. I bomby. Nie wiedzielimy, co si dzieje w naszych blokach. W co ju tam trafili. Co przebite. Chyba to wtedy zasypao w bloku A, od Rybakw. Wiem, e nie byo ani pieww wtedy. Ani liczenia raz, dwa". Mama Swena oparta gow o filar, koo mnie, modlia si po cichu. wiato wtedy si palio to pamitam. Tak, to na pewno wtedy przebio blok A. Bo samoloty wci zlatyway. Z wyciem. Potem to wycie bomby. Jednej, drugiej. I walio si. Co si obrywao. Coraz bliej. Wtedy, przy ostatnim filarze chyba, pod arwk stana nagle kobiecina w jasnym, takim zwykym paszczu. Nie zna jej nikt. I nagle w tej ciszy zacza mwi: Ludzie, mdlmy si, przetrwamy. Ludzie, mdlmy si do witego Krzysztofa wyja szybko z torebki obrazek. Znw co osypao si. I znw wj-j-j-u-u. 71

70

*# *

razek do gry. wity Krzysztof nas z tej toni wyprowadzi. ty. szczu zacza mwi, monotonnie, ale tak, e dochodzio owo, z caym sensem: Kto si w opiek odda Panu swemu, a caym sercem szczerze ufa Jemu, miele rzec moe: mam obroc Boga, nie przyjdzie na mnie adna straszna trwoga.

. Obok mnie. Pod filarem. Wycie. I wtedy usyszelimy, e uk. Zgaso wiato. Co drgno. Zaczo si trz nad e drugiego pitra oberwao si na pierwsze. On ciebie z owczych obierzy wyzuje i w zaraliwym powietrzu ratuje, w cieniu swych skrzyde zachowa ci wiecznie, pod jego piry uleysz bezpiecznie.

. Osypywao si jeszcze. Tylko cay czas kobieta w paszAnioom swoim kae ci pilnowa, gdziekolwiek stpniesz, bd ci piastowa...

si posypao. wy. Na r kach nosi , aby id c drog na ostry krzemie nie ugodzi nog...

miejscu urwaa. si dygot. Osuwanie si z szumem. Coraz wikszym. Swen k za kolano. Ja wciska em w siebie oczy i wtuli em Wic ju? to ju? tak, trudno, tylko czy cinie od gowy? zy? i eby tylko pr dko." Dwa sklepienia razem run y ra na parter, wic teraz my. Swen wciska gow gdzie pod Matka Swena sta a bez zmiany. By o cichutko. By a Tylko co szumiao, osypywao si, jeszcze osypywao si,

z tym, e si kbio.

Nagle... zrozumielimy, e nas nie zmiady. I dopiero w zaczli si krztusi, dusi, kasa, kto krzykn: Drzwi! s drzwi?! Drzwi! zobaczcie! czy nas nie zasypao? drzwi! Zapaki! kto ma zapaki? Drzwi?! chyba zasypao! okienko zasypao! zapaki! Zbyszek, kaszlc, zapali pierwsz zapak: Nic nie wida... Drug, podchodzi: Nie, chyba nie ma drzwi zasypao! Nie! s! s! otwi w porzdku, w porzdku... Zbombardowany blok A od strony Rybakw ogldali dopiero na drugi dzie. Ze Swenem. Tego, co byo po zbomb nad nami, nikt nie szed oglda. Na drugi dzie te nie. N ciekaw. A mnie to dziwio. Ze wiatem byo chyba niewyr pewnie jeszcze byo. Tam, gdzie nie byy przerwane prze pamitam, jak na ten drugi dzie powiedzieli, e na parterze prysznice. Z zimn wod. Trudno byo wymaga ciepej. Swen mia chci na zimn wod. Ja te jestem zmarlak. Ale byo go tym uwaaem, e te czynne prysznice po takim czym s m okazj do wykpania si w jakiej spokojnej porze po nal drugi dzie pod wieczr bo przecie te prysznice byy gdzie a pod nami wiadomo co? wic jak to waciwie wyglda Okryem korytarz, schody, wyjcie i stanem przed naszy od podwrza, tego drugiego. Nawet wszedem na ten parter. B Przecie te prysznice tam naprawd by y. I by y czynne. N i kabiny. I mona byo bo nikt tak si do tych my nie pcha rozebra si do naga i pokpa. A jak wygldaa reszta? Reszta dwa sklepienia oberwane, zlepione w jeden betonowy grzyb, k si dalej z reszt parteru nasz schron by wanie tam, gdzie s jama z prysznicami, a zaczynao oklapywanie grzyba i przy parteru. Tego wanie dnia, drugiego po zbombardowaniu i p bombardowaniach od rana do wieczora, po mojej kpieli, wie si uspokoio, przynajmniej od bomb, przybieg do nas ksidz. N nas. Bo i do innych schronw. I nie pierwszy ksidz. I nie pi Przybieg, eby kademu schronowi udzieli tak zwanych sakramentw. Przybieg tak, jak sta. Nie mia ze sob nic. Ws ju wyczerpane albo przysypane. Pisz o tym, bo to te jest je

wanych wspomnie. Wiadomo, jak zawsze, w najgorsze czasy, kocioy s zaopatrzone w te opatki do komunii i jak o to dbaj. To jest rzecz, ktrej nigdy nie braknie! Kiedy na lekcji religii uczyem si o komunii witej z pragnienia". Wtedy, kiedy op atkw nie ma, a chce si przyj. Pamitam, e palio si wtedy wiato elektryczne i czy to bya nasza piwnica,.czy obok. Byo w niej peno ludzi. Chyba nasza. Bo ksidz mia blisko gowy arwk i strop. Byo ogromne przygnbienie. I skupienie. Ksidz powiedzia: Teraz odmwimy wszyscy razem na g os Spowied powszechn . Spowiadam si Panu Bogu Wszechmogcemu w Trjcy witej Jedy nemu... em zgrzeszy myl, mow i uczynkiem moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina." Cisza. A teraz powiedzia ksi dz po tamtym odmwieniu chrem przyjmiemy wszyscy komuni wi t z pragnienia. Tu krtka modlitwa. Cisza. Wszyscy pochylili gowy. I ju. Ksidz przeszed do nastpnej piwnicy. Czy na noc, czy rano przenielimy si do duego schronu, do tego starego. Jeszcze raz. W tamtej piwnicy, pod filarami, byo nam za bardzo strasznie. Ale i tu w tej starej byo strasznie. Ogldalimy ju przedtem te wejcia, zejcia w nasz kanalik. Ale dokd on prowadzi? Mylelimy o kanaach prawdziwych. Do rdmiecia. Ale podobno tumy czekay na wejcie. A na wejcie trzeba byo mie przepustki. A do przepustek byy tumy. Balimy si wejcia Niemcw. Balimy si tych cieni hemw. Przewanie pod wieczr. Czy w nocy. Patrzylimy ze Swenem nieraz na sufit: czy nie schodz, w kadej chwili mogli wylecie zza czogw. Czogi teraz naprawd podjedaj. I od Wybrzea. I od Kocielnej. Powstacy rozmieszczali si tylko po okienkach. I schyleni we framudze czekali nieraz godzinami. Z granatem. Albo z butelk. My laem wtedy o tych filarach. e w razie jak zaczn schodzi (Niemcy) i rzuca granaty, to te filary zawsze jaka ochrona. Na pierwszy rzut przynajmniej. Pniej nie wiadomo co ka wychodzi rozbiera barykady pognaj przed czogami bo wci to robili. Przecie R a Ad. z Basi zosta a tu i by a gnana przed czo giem. Podobno przedtem, w tej piwnicy jeszcze, mwia do Basi: Nie pacz, i tak nie przeyjemy. Chocia przeyy. Wic wci czowiek, razem z innymi ludmi, kombinowa: co teraz zrobi? Ciotk Uff. i Mam Swena ju kilka razy ponosio, eby std wyj.
74

I dwa razy ju si zbierali. Na grne Stare Miasto. Tylko za obydwoma razami ja gdzie by em. Po co . Raz na akcji pami tam. I dwa razy jednak czekali na mnie a jak przychodziem, to by taki obstrza, nalot albo w ogle jakie pieko, e odkadao si to wyjcie. Ale chyba 25 sierpnia bylimy bardzo naszykowani. I mielimy dosy Rybakw. Wisy. Tych blokw. My. Lusia z Mareczkiem i matk . Bo ciocia Zosia powiedziaa, ebymy szli, ona tu zostanie. I Ad. si wybierali z nami. Bya sprawa: gdzie i? Do Sakramentek. Ustalalimy na zmian: Do Sakramentek. Do Sakramentek. Sakramentki prawie si w caoci ju spaliy. Ale sam koci jeszcze sta. Nie wiem, w jakim stanie. Wydaje mi si, nadrbany. Ale e w zasadzie sta. Czy z kopu? Nie pamitam. W tych czasach mwienie o czym, e stoi", mogo by tak wzgldne, e po prostu nie wiem. Ale gdzie, jak nie do nich? Na caym obszarze naszej dzielnicy zostay jeszcze tak jak mwili wszyscy tylko dwa adresy: Hipoteczna 5 i Krzywa Latarnia (Podwale), wic bralimy pod uwag te dwa ocalae domy. Ale skoro tylko te dwa stay, to jaki tam tok. Lusia mwia: Najlepiej byoby na Hipoteczn 5. Mam tam znajom. Ale znowu dodatkowa przeszkoda Hipoteczna 5 bya daleko. No, ale tu zosta niemo liwe. Bloki s na wykoczeniu. I lada moment Niemcy tu wejd. Jak nic. A w gruzach? Wanie! W gruzach. To te ju padao nie pierwszy raz, ten pomys. Kiedy gruzy te bombarduj. Mo e jednak nie tak bombarduj jak tu, nie celuj. Tak, ale za to w gruzach jak przebije, to ju klapa, bo albo jedno sklepienie, albo wcale... No i tak w kko. Zawsze co si nie zgadzao. Ale mymy czuli, e musimy std wyj. Dzie 25 sierpnia na pewno by straszny, skoro chyba ju wieczorem ustalilimy, e o wicie wychodzimy. Bo przejcie na Nowe Miasto i na Stare Miasto ju spalone, zbombardowane. I do Sakramentek trzeba si wdrapywa po skarpie. Czyli po otwartej patelni". Pod obstrza.

75

W nocy wpadli powstacy. Kto pjdzie kopa okopy? Wstao ilu. Ja te. Tylko wracaj przed dniem mwi Swen. Dali nam po opacie, kilofie. I biegiem na ulic. Po cichu. Ciepo. Tylko wiem, e Rybaki, czyli tak zwane ulice, bo i Kocielna, i skrzyowanie bardzo si ju wtedy odmieniy. W ogle byy niepodobne ani do siebie, ani do ulicy. Ani do skrzyowania. Zapanoway inne ukady. Gry. Rowy. Barykado-ciany. Gruzo-barykady. Co raczej w poprzek. I na gboko. Mwi o zmianach na tak zwany niuch, dotyk: od dreptania, wycigania rk i wpadania kaszy gruzowej i dymu w dech; w ogle co w sylwecie bo przecie to noc. Jak si unosio tamto cae grne, znaczy: po grze, gra i to, co na grze: Nowe Miasto Starego Miasta? Mo e lepiej: jak wisia o? samo w sobie i nad sob? przepalone ywymi ogniami? dymione? pylone? bite? huczne? tuczone? Sakramentki si paliy od gry do dou, od lewa do prawej. I tuky. Jeszcze w lewo Dominikany, te si tuky, kotoway, pieky. Te do dou. To, co niej szo, i w naszym dolnym miecie nie do pozbierania co tu zbiera nawraca na uk ad, jaki by jak nic ju nie by o. Twierdza bloki, te od nas, twarde, szarpane i po ciemku. Mennic, czyli Wytwrni, to si jeszcze widziao. Byy jeszcze stuczki, skorupy, midzy ni a Pann Mari , t nad Ko cieln . Na wysoko ci. Nic. Robotmy w miejskiej, twardej ziemi, z przewodami, gdzie tkn, i to ile, odwalili. Blisko. I wio! No, pewnie, e to trwao troszek. Alemy tymi rowkami skakali, szli chykiem, wracali. opaty, kilofy zwrot. Szybko. Mj labirynt. Mj schron. Moi na nogach, z toboami. Idziemy? Idziemy. Kady co bierze. Ruszamy ca kup. Bo i Ad.-mscy. Lusia z pani Rymi sk i Mareczkiem. Poegnanie. Przykre. Z cioci Zosi. witao. I wanie o to chodzio, eby wyj, zanim zacznie si dzie. A jednak co si zabaaganio. Czy za dugo co si pakowao, czy tamci wczeniej zaczli. Bo ju by obstrza. U samego wyjcia by jeszcze krtki namys, czy przeczeka chwil. Ale wikszo chyba pokrzykiwaa, e nie ma co. Bo z kad chwil b dzie gorzej. Zreszt zacz li niektrzy ju wylatywa, 76

jednoczenie zaczy wali pociski, i od razu zacz si baagan. Na Rybakach byo ju widno. Kilka postaci leciao zgitych pod toboami. Ja miaem na plecach peno sucharw w kocu. Szlimy do tej bramy Dominikanw z monstrancj, eby klasztornymi ogrodami dosta si po skarpie na gr, bo Rybaki 23 byy ju zawalone. Po chwili ciszy zaczo znw wali. Popoch. Pan Ad. z podwinitymi spodniami lecia na samym przedzie z teczk. Pani Ra Ad. z Basi na rku leciaa za nim i woaa, eby poczeka, ale znw waln pocisk i pan Ad. zwikszy trucht. Wobec tego pani Ra z Basi wrcia si. Za panem Ad. leciaa teraz Lusia z Mareczkiem, te coraz szybciej. Jej matka (pani Rymisk) chciaa za nimi nady, ale nie moga. Ju wymijali j Ciotka Uff. ze Zbyszkiem. Pani Rymisk woaa: Poczekaj... poczekaj... Mina j reszta naszych, a ona wci woaa: Poczekaj! Zrobio mi si gupio i wrciem si. Tych ile krokw. Zaczem j podprowadza . Pod r k . Bo pe no by o pod nogami gruzw. I si potykaa. Jak szlimy za wolno, a tamci za prdko, to najpierw podcigaem j. eby szybciej. Potem podlatywaem do tamtych. eby wolniej. Ale by ju ostrza. Rozhuka si. Na dobre. I niewiele pomagao woa. Wic znw wracaem po pani Rymisk. I znw wylatywaem. eby zachowa niby jak czno. Pan Ad. by coraz dalej. I wyej. Na skarpie. Lecia po tych gruzach. Spodnie zawinite. Potem po tej trawie. Z cegami. Z tynkiem. Kurczy si. I lecia. Kiedy tak naprawd dokadnie wrcia si Ra z Basi na rku nie mog ju ustali. Odwracaem si, ogldaem. Podlatywaem. Nawoywaem. Widocznie ten instynkt stadny (we mnie). Poza tym ja lataem w ogle. Duo. Po ulicach. A oni nie. I oni si bali. Bo nie przywykli. Do tych pociskw i kulek. A to naprawd sprawa przyzwyczajenia. Wic Ra z Basi odpady. A caa reszta coraz bardziej chyba rozcignita sza ju za t bram z monstrancj, ogrodami klasztornymi, coraz wyej, ukosem. Po trawie. Ziemi. Kawakiem czego. Czasem drzewo. To dobrze. Na oko. Jako osonka. Bo szlimy na Nowe Miasto. I byo coraz gorzej. Im wicej na prawo. I im wyej. Szli jeszcze jacy inni ludzie. Duo. Zreszt szli z gry na d te. Mijali nas. Sza jeszcze z nami ta gruba kobita. Z Towarowej. Co spaa na tych drzwiach od ubikacji. Co miaa przywizane do plecw. Pod szyj. Chyba. Bo sza od niesienia czego schylona.
77

Zaczo huka i od erania. Od tamtych. Zza Wisy. Front. I to hukanie narastao. I to niemieckie te. I kulki. Koo nas. Coraz gciej. Czyli chyba w nas (miay by). Robio si gorco. Bio w oczy. Bo ju to soce. Pani Rymiska jako wesza w tempo. Nie wiem, ile czasu szlimy. Pod gr. Ukosem. Zaczlimy si drapa pod Sakramentki. Znaczy: pod Beno-naBiekowskiego. Ktry by ju w gruzach te, ale jako jeszcze niby sta. Ale bylimy dopiero pod nim. Ju nad Rybakami, nad kamienic numer 23 w gruzach hen w dole. Ale do Benona jeszcze byo wysoko. Wlelimy na najgorszy obszar. Najtrudniejszy do icia. Spadzisty. I najwicej obstrzeliwany. apalimy si chyba za gazie, za trawy, eby robi krok wyej. I wyej. Za byle co. Bo kulki wiu! i wiu! W te gazie. W te trawki. W nas jako nie. Ale to nie byo takie pewne. Gazki i trawki byy szare. I tryska y co i raz kulkami. Pociski te . No i ten front. Grzmot za grzmotem. W tym wdrapywaniu si po trawkach co mi si rozlunia na szyi, zsuwa z plecw, i... leci koc z sucharami, spada... niej... suchary si rozpryskuj, gdzie si da. Natychmiast zaczynam apa te najblisze. I do koca. Rwno z rozpacz. Jedna gar. Druga. Trzecia. Ale reszta i niej, i w trawie, i z osobna. Moi ju od ilu tam sekund dr si na mnie, prawie pchaj, nie daj. Zostaw to, zostaw to! Widzisz, co si dzieje! Miron, Mirek, Miron! Ja nic. Przecie g d. Kada gar sucharw to ycie na dzie . Miron! Zostaw to! Miron! Miron! Chod! Woali wszyscy. Ciotka Uff. Zbyszek. Swen. Celina. Swen bardzo krzycza. Miron! Miron! Mam te gosy do dzi w uszach, jak ywe. Czekaj. Troch id. Prawie wracaj . Staj nade mn . Z tymi tobo kami. Garbaci. Bo wci bzyka i bzyka. I wali. A tu kady suchar. A tu ile ich w trawie. Trawa gsta. Zbieram, piorunem. Ale... Miron! Miron! Ci, co byli niej, podeszli ju nade mnie. Jacy inni ludzie nadchodz. Garbi si. A tu w nas bije i bije. Ju nie tak duo. Jeszcze ten. Jeszcze ten. Z trawy trudno wydubywa. Wyrywam. Te suchary. 78

Ju, ju woam ju, ju! Mirek! Mirek! najd u ej pami tam g os Matki. Krzyk. I jej schylanie si cigle. Z takim kocem jak ja. Z sucharami. Ju-ju! bo ju. Ju! i wi, i na plecy, i podlatuj. Szybko. Szybko. Bo le. I wpadam w ruiny fabryki-kocioa. Deski. ubudu. Tup-tup-tup. Resztki sali. Chyba jeszcze byy. Front Benona. Od gry. Dechy. Kupa gruzu. Gruziku. Wapna. Tynku. Trzciny. Drzazg. Cegie . Gzymsw. W ogle. Co tylko. Ju na skarpie. Ju nie na tej patelni-pochylni. Moe trafi. Ale co za Benonem, to za Benonem. Zreszt dochodzimy ju do tych, co i dzi s, elaznych sztachet. Brama. Przez bram . W uliczk . T ulicuni od Benona na Rynek Nowomiejski. Po prawej Przyrynek, Panna Maria ta ceglana, stara. Po lewej Sakramentki. Ludzi peno. Z toboami. Z garbami. Z czym pod pach. Z koszykiem. Z byle czym. Albo bez. Tu pami tam, e pan Ad. chyba w tych podwinitych nogawkach popodskakiwa, po gruzikach, odpadach i odpadkach domw. I tak go gubi w pami ci. Rynek w trjk t. My u podstawy. Jako si namy lamy. Gorco. Jasno. Dym. Huczy. Front. Ludzie. U szyi leja rynkowego zebrane w kup skupienia toku z ludzi; gruzw; te pomieszane ju, wiszce, sterczce, lecce bo coraz jeszcze co leci, zlatuje (przecie wci si dalej jeszcze z m i e n i a ! ) te Freta, Kola, Franciszkany. Rozupane kamienice. Nadbudwki. Po ile piter. Rozupane na piony. W ukosy. Puste. W wiry. W wisiory. Z wapna, trzcin, desek, cegie. Strasznie duo tego. Z tego bya caa Warszawa. Prawie. Te piciopitrowe te: trzcina, wapno, cega, dachy. Czyli drzazgi. Rozsypki. Suche to. Trzeszcza o. Jak trafiao w to, to to tryska o. Dom po domu. Wisia y z dziur po balkonach albo z niczego ju po nich gzymsy podstawkowe konsole z blachy. Hutay si. Brzczay. Tuky. Cienkie, puste w rodku, te, co si mylao, e to gzyms mur-marmur. W ogle Warszawa zdradzaa si ze wszystkich swoich sekretw. Ju si zdradzia nie ma co ukrywa. Ju si sypna. Wkopaa. I te sto lat wkopaa. I te dwiecie. I te trzysta. I te wicej. Wszystko si wydao. Od gry do dou. Od Ksit Mazowieckich. Do nas. I z powrotem. Sta, Sobieski, Sasy, Wazy. Wazy, Sasy, Sobieski, Sta, Fukier. Sobiescy, Marysieka, Sakramentki. Skr cili my. Wszyscy nasi. I ta w pr gi od drzwi, i r ni, co szli, podchodzili, odchodzili. Front si rozegra. Jak ta ziemia. I na cae gruzy i niebo. Niebieskie. Zadymione. Czerwone. S o ce. Kurz w z bach. 79

Z wapnem. Gruzy pachn. Silnie. A spalone jak! A huk jak pachnie z t posypk . Przez uszy do nosa. Nos ma jeden katar z oczami. Pacz mechaniczny. Przesona. Dosownie. Reszta? Rce pracuj. Troch jak u lepych. Nogi w czym. Plecy maj wpraw. Cao zlepiona, spocona, zmachana, co si mwi na tle. My li te . To samo, szybciej. Wej cie. Z ludmi. Pod czym. Patrz. W dziur. Szpar. Schodki. W co ciemne, wilgotne, z tokiem. I ta klapa, czy to bya klapa? to wejcie (zejcie) pod Sakramentki? Czy w ogle co z desek? I pod tym gboko te chmary. To gniazdo. Swen tupie, krzyczy, zapiera si. Ja tam nie wejd. Ja tam nie pjd. Chodmy. Do Sakramentek nie chodmy. Do Sakramentek nie wejd. Do Sakramentek nie wejd. Pchamy go. A on swoje: Do Sakramentek nie wejd. Do Sakramentek nie wejd. Staje przed nami nagle sakramentka. Od dou. U nas ju bardzo ciasno, tysic osb pod kocioem rozkada rce; ma schylone oczy z gow; mwi szaro-szaro dalej: Naprawd, dokd moglimy... przyjmowalimy... zakopotana urwaa. Moe, a moe my na to. No, dokd moglimy... Moe jednak znwmy, czyli Ciotka, Matka, Zbyszek, ja, Celina, Lusia z Mareczkiem za rk (po skarpie go niosa, zasaniaa sob), pani Rymiska. I ta z Towarowej. Moe, moe jednak... Moe jako... Prcz Swena, ktry: -Nie! i -Nie! Tu nie! i tupa na boku. No, jak pastwo... no sprawdcie, tok... i ciany zarysowane... tyle bomb... ju trafio... w nas, w koci widzicie. (Tak, koci Sakramentek na wierzchu nie bardzo ju jednak istnia, tak, tak, ju wtedy, a nie miay wicej nic, nic, tylko to, tyle, ile pod kocioem, pod t klap.) No wejdcie, prosz jak si zmiecicie prosz, zobaczcie, wejdcie, prosz zapraszaa pod klap w d. Co tam by o? Bylimy zakopotani. Teraz my. Z toboami z sucharami. Wej? Nie? Nie, tam nie zejd, tam nie wejd, nie, nie. Swen zdecydowa, nie dopuci.

To gdzie teraz? To gdzie teraz? Do Panny Marii? No, czy tam s? tam przysypao, o! jak wyglda! Wygldaa strasznie, Panna Maria. Tak, tak. Przypominam sobie teraz wszystko. Jak to byo ju wtedy. A moe siedz? Moe s. Chodmy. Podeszlimy pod Pann Mari. Zupenie nas odstraszya. I koci. I ta ciemna dzwonnica. Jak te zabawy na wsi w sklep, w kakao z cegy; ano taka by a Panna Maria. I czy tam teraz siedz? Siedzieli. Ajednak. Pod tym kakaem" z cegy. Kto informowa. Kto' z nas troch pyta. Zreszt ludzie szli. Wracali. Wlekli si. Rozgldali. Soce. Upa. Front. Te nasze: kulki, wisty, gwizdy, pociski. Nikt si nigdzie nie mieci. Tu te siedziao ile. Dwa tysice. Bo ja wiem? Do Franciszkanw? Zburzeni. Pewnie te siedz. Dwa tysice. Trzy. Pod gruzami. Wracamy. Jednak Sakramentki. Jeszcze raz stajemy. Wpatrujemy si. Pod klap. Ale Swen krzyczy, cignie nas. Ja nie pjd. Idcie! Aleja nie pjd. Ja nie pjd. Do Sakramentek nie. Wsz dzie pjd . W gruzy tak. Ale do Sakramentek nie. Do Sakramentek nie! Swen zrobi swoje. Odeszlimy. Idziemy. Grzmi. Ten front. Sypie si. Wci. Co. Wazimy w t szyj Rynku. Tu gdzie chyba ta kobieta. Od drzwi. W rowki. Posza. Odesza. Si rozesza. Nie wiem. Bo to wszystko si rozazio. Nie trzymao kupy. Mijao. Szo. Garnizonowy? Dosta. Paulini? Po Paulinach. Katedra? Wiadomo. Jezuici? Obok. To samo co Katedra. Dominikanie. Moe Dominikanie. Idziemy Freta. I tak kocioy zreszt nie s dobre. Krzywa Latarnia tam wanie chcemy, albo Hipoteczna 5. Chodmy na Hipoteczn 5 to Lusia. Moe w gruzy? Peno ludzi, przecie mwi, siedzi w gruzach. Moe? Chodmy pod Krzyw Latarni. Tak, tam nie puszcz. No to w gruzy. 81

80

Wst pmy do Dominikanw. Patrzcie, jeszcze stoj. Stali. Jako koci. Klasztor gorzej. Wchodzimy. W istn szaf . Pseudogotyck . W krucht . W kruchcie w lewo rzd kuchenek. Wicej pokraki ni kuchenki. Za to na wszystkich gary. I wszystkie dymi. Ale jak! Rzdem. Przed kad stoi, kuca baba. Rozczochrana. Pod siwe wiat o, I macha pokrywk . Tak du . Od kotw. Wchodzimy. Na wprost. Drzwi. W d . Bo schody. Ko ci w dole. W kociele echo, huk. Tok. Skrcamy. W naw. W lewo. Peno. Otarze. A duo ich. Obijane zotem, srebrem. Baroki. Figury. Roztaczone. wite gwatowniki, mistyki. Krc si, od otarza na boki, w gr, w skosy. Pod otarzami, pod kadym (dlaczego akurat?), na schodkach postacie. ywe. Plece. Swojski barok. Te w skosy, w boki, tylko e w d i w wymitoszonych ciuchach. Wychodzimy... Barykady. Nasza Mostowa w d. Po lewej ju po Gdaskiej Piwnicy. Spalona. Po prawej mostek, korytko po fosie. I mury. Te stare. Rekonstrukcje. Cegy. Grubo. I tu ludzie. Pod murami. Rozoeni. Na trawie. Nad dnem rzeczki. Nieczynnej w dole. Od czterystu lat. Im bliej mostku, tym toczniej. I to pod goym niebem tak! Dalej te jednak. Obsiedli. Obleli. Te mury. Bo one id, krc. Rwno z Podwalem. A my idziemy, kr cimy Podwalem. Tym w skim. Jest. Krzywa Latarnia. To tu mwi Mama. -Tu? Ale w bramie (bo to kamienica) stoi starszy pan, ysy, moe mia wsy. Racja: wszyscy wtedy mieli brody, w sy, wosy. Ludzie kochani mwi co wy? Wy tu chcecie? Trzy tysice. Szpilki gdzie niema... trzy tysice. Dusz si. Udusz si. Ludzie, mowy nie ma. Nawet bycie nie weszli. Nawet emy nie wchodzili. Nie mwili. Nie stali. Ju szlimy dalej. Chod my Hipoteczna 5 mwi Lusia a mo e... Gdziee? i puszcz? Tam pi pi ter, mam znajom . A jak nie, to w gruzy... Pewnie, e w gruzy. Ale gdzie? W ktre? No, poszukamy. To ju chod my w stron tej Hipotecznej. A nu . 82

Idziemy. Z wskiego Podwala w szerokie. Tyy paacw. Ludzi. Ludzi. I co huka. Grzmi. I ten front. I inne. Samoloty. Ju gdzie... Trzeba si spieszy . Na D ug machn o si r k . Ju tam wtedy by klops. I te szpitale. W piwnicach. I ci podpaleni lotnicy. Poprzebijao. Poprzebijao. Przysypane. Wszystko. I Dominikanie mieli za dzie dwa te to mie. I ci ludzie. I ci wi ci. Razem. I do piwnic. I w ogle. Chodmy w Kapituln. Do Miodowej. Kapucyska jest prawie naprzeciw. Byle przej Miodow . A podobno trudno. Nie pamitam, czy weszlimy w Kapituln, i tu kto mwi, bo duo stoi, wraca, e Miodow si nie da. Zalana. Zagrodzona. Barykadami. Gruzami. Ale to, e ostrza. Z rogu Koziej, z siedmiopitrowca. I od Bonifraterskiej. I co jaki czas czogi. Od Krakowskiego w Miodow . Dokd mog i z powrotem. Wal . Podpalaj . Wi c czy Kapituln . I w prawo, przez zburzone co tam. Czy z powrotem na Podwale i t bram Chodkiewiczw z krat. W to samo podwrze, wielkie. Czy e Kapitulna zagrodzona barykady. I od razu przez te kraty, bram, w ten dziedziniec, w to gruzowisko, bo wszystko tu, oficyny, bloki, front zburzone, spalone, sterty czego, cegie, desek. Cae gry. Kupy. Przez podwrze. Potykanie si. Moe tdy przeskoczymy? Do sieni, do bramy. Z bramy do bramy Paca. Obok Kapucyni. Kapucy ska. A z Kapucyskiej przebicie jest na ty Hipotecznej. Tam ju blisko. Ale gdzie tam: przej Miodow. Sycha, co si dzieje. Ludzie wracaj. Ostrzegaj. Nie, nie, bo peno ley zabitych. Kto przelatuje, zaraz ley. I jczy. Albo trup. Wchodzimy w wypalony, cakiem wypalony, zawalony tylko te piony stercz front. W sie. Schody w d. Czarne. W d jeszcze czarniejszy. I w straszny upa Po po arze. Tam kto jest. na dole, zejd my spyta . W ogle tu zejdmy, zobaczymy. Schodzimy. To Miodowa, tak? Miodowa 14. Na wprost w czym ciemnym, czarnym na dole kobieta. Schyla si. Co robi. Koo kogo. Plecy. Goe plecy. I rana. Wida- Z daleka. On ley plecami do gry. Na ku. Ona mu przykada waty, gazy. Klitka. Czarno. 1 szum. W ogle woda. Wodospad. A przejcie jest? przez Miodow? 83

Co? Przez Miodow? Obstrza. Gdzie tam. Sycha obstrza i szum. A co to? Caa ulica zalana. Pynie rzeka. I tu leci? spada? -Tak. Wodospad dos owny. Ona moczy opatrunki w tej hucz cej wodzie z gry. Luksus! A te piwnice w lewo? To Izba Rzemielnicza. Tam da si? Pewnie. Pusto. Wchodzimy w lewo. Za filary tego przedpokoju niby, zaraz obok, z ocalaym Chrystusem na krzyu olejno. Jaki starszy pan, z wsami, zaglda, schodzi, pyta, odradzaj t Miodow, ale on nic, idzie. Wchodzimy w dalsze. Za prg. Czyli za to, co zostao, za wypalon do cegie framug. Zostamy tu. Zostamy tu. Wszyscy naraz godzimy si. Ulga. Pusto. S gruzy. Co jest. Nad gowami. Sklepienia. Niecae. Bliej ulicy co chyba brak. Ale mao. I to nic. Okienko jedno czy dwa? Chyba jedno. Tak. Jedno. Filar czy dwa filary. Wszystko w czerniach, popio ach, upale. Ju wiem. Filarw wi cej. I okienko drugie. Od drugiej strony. Podwrza. Dalej w lewo framuga i co dalej jest takie jak to. Lusia rozkada paszcz za filarem na kupie popiou i tynku, siada, pierwsza. Uuff, Robinson Kruzoe. Mama Swena siada na skrzanym fotelu. Uff... jak dobrze. Ciotka siada na drugim takim samym fotelu. Bliej ciany. Olaboga... nareszcie. Zbyszek siada na trzecim. Celina kadzie si na dziecinnym wzku, na rodku. Oo, dobrze... Wisz jej nogi i g owa, bo si nie mie ci. Ale szczliwa. Jak wszyscy. My ze Swenem apiemy trzy cegy. Jest ju kuchnia. 84

Idziemy po deski dla nas mwimy ze Swenem i wychodzimy. Bo jeszcze stoi elazne ko z siatk. Ca. Ale jak na tym? O Jezu! sycha zza bramy, z Miodowej o Jezu, ratunku!... No tak, to on. No i polaz, ten z wsami, i teraz ley, a teraz jak i. Kto mu pomoe, jak tam zabijaj? Szukamy na podwrzu desek. Wszystkie suche. Trzeszcz. S. Takie dugie. Dwie. Dobra. Bierzemy. Niesiemy. Tamten jczy. Trudno. O Jezu... ratunku... ratunku... Ukadamy dechy na ceglanych podprkach. I od razu si kadziemy obok. Swen na desce. Ja na swojej. Po lewej wysoko okienko. Ja od okienka. Tego od Miodowej. O, jak dobrze mwi. Jak dobrze mwi Swen. Ranny po godzinie po dwch cichnie. Kto go albo zabra, albo si wykoczy. My. Trudno. Swoje. W dziewicioro mieszkamy: Miodowa 14, paac Chodkiewiczw, Izba Rzemielnicza (front kamienicy od Miodowej, dziedzicowy od Podwala, bok Kapitulna). Naprzeciw Miodowej paac Paca wnka empire, z paskorzeb, krat i tym dziedziczykiem w krg. Na prawo paac Prymasowski. Na prawo po naszej stronie Bazylianie. Na lewo po naszej paac Igelstrma, Branickich. Wszystko na dwa fronty: Miodowa Podwale (wjazd). Na lewo, po nie naszej, za Pacem, tym w kko, w pkole, mur ciut cofni ty, schodki taras figura nad takim czym : Kapucyni. Z Kapucysk. Te Sobiescy. Na Krakowskim Matka Boska na czele rozwidlenia, Zwyciska, sercowa od serc ze zot, wotywna, obwieszona te Sobieski. Sakramentki Marysieka. Senatorska dla wszystkich krlw prosto z elekcji pierwsze dziki, buch na kolana. Leymy na dechach. Nie heblowanych. W drzazgi. Swen mwi: Daj Boe, ebym mia cae ycie takie ko. Pewnie przywiadczam, i te z tym dobrym mniemaniem, e nic lepszego nie ma. Mama Swena robi jedzenie. Ostatnio jemy nieduo. Dwa razy dziennie. I po bardzo nieduo. Chciaa nam Mama dogodzi. Zrobia zacierki na jakiej resztce octu, ktr miaa. 85

Jdi///.

o, zrobia mwi Swen. e, nie da si chyba je mwi. prbuj. . k dla odmiany. No i nie wyszo. a si to. Dostajemy co innego. Moe kaw z sucharami. e, dostawao si w szklanych soikach. Przynajmniej tu itam. Czy byy znalezione ju na Rybakach, czy zaraz orowe. Zielone. Brzowe. I moe troch pogite. Od oiczki. ie na Miodowej w popiele, bo strasznie tu si grzzo ntylatora sypay si jak tylko hukno kupy sadzy. cie byo zaraz popsute; i zaraz dalej i w kko psute

e ruszalimy si. No bo gdzie? Jestemy w gruzach. a, tego jednego, jest. Albo trafi akurat w nas, albo nie. ije. Tu ju cudw nie ma. Wic siedzimy. Wal. ej. W skarp, w Dug, w Podwale. W Miodow. Nawet jedzenia. Nauczylimy si tu zupenie jedzenia nie e ju bardzo bliskie bomby. To na chwil czowiek si ywali. Mama modlia si. Zaproponowaa raniec na y. Potem z Lusi i Swenem mylelimy, co robi. Czy y, czy Lusia. Lusia wpad a chyba na to, eby gra y we troje. Ze Zbyszkiem. Ale chyba Zbyszek siedzia byy wygodne. Due. I dziwnie poprzeginane w przegue nie chciao si wsta z wzka. Leaa, czyli wisiaa zt ng. I bya zadowolona. Pamitam, e karty byy naszych deskach. I e duomy si nie nagrali. Bo ju przerwao. Niby nic. Odleciay. Gralimy dalej. Znw omby. Znw patrzenie w sufit tak dla wszystkiego.

by o przynie wody. Dla Mamy. Do gotowania. Dla miskiej, Do mycia. Do rnoci. Woda jest trzeba dzbankiem i z kubem do tej ciemnicy z rannym z on tam si nabierao w sekund. Poleciaem zaraz tam si m. I pra koszul. Myda nie by o. Ale kto tam marzy zarna. Przyleciaa na ten pomys zaraz Celina. Te pra. a dziwi. e tak pierzemy. A moe dziwi si dopiero yba pra o si niejeden raz. Po ka dym grubszym

zakurzeniu. Czy wybuchu sadzy. Suszyo si w dziesi minu Wanie to gorco. Nie do wytrzymania. I chyba wedug po zwyczaju chodzilimy w rnych strojach; pamitam, e ta siedziaa tam w tej ciemnicy pod wodospadem w halce. wzruszaa halka? Natychmiast si ustalio, e do pokoju, teg za tym najbliszym za nami, bdzie si chodzio na kup wychodzenie na podwrze byo bardzo ryzykowne. Nawet wy schodki, przynajmniej te wysze. A wychodzio si na sch mona byo wytrzyma z gorca. Oczywicie woda. Mocz trzeba i powietrza. Jak si ciemnio, zaczlimy obsiadywa t nisko byo za gorco, tak jak na dole. A od poowy mnie wlatyway odpryski z pociskw. To zauwaylimy. Wic wy rodkowe stopnie. Tam gdzie ju mona apn yk powie odamki ju nie dolatuj. Poszo si spa. Pooenie si spa polegao na usidni w swoim fotelu, wzku, na rozoeniu si na paszczu na kupc Lusia z Mareczkiem. Albo, jak my ze Swenem w tym, w c a byo si w jednym na dechach. Czyli na tym samym, na miejsc zaraz, ale to zaraz i to wszyscy naraz po wejciu T pierwsz noc przespaem nie na deskach koo Sw elaznym ku z go siatk, bo tak sobie stao obok puste hamak. A e niemoliwe tu byo by w ogle w marynarce, jedna cienka koszula i ju siatka, elazna, w drobn kratk. N ilu godzinach i czy ju o wicie, czy wczeniej, wstaem i wrci Cae plecy miaem w drobn kratk, w kolczug. By jeszcze wyj i pooy krat, sam siat znaczy, na dechach. I na tym nie. Te le. Co lepszego od desek? Zostao si na deskach. Pierwsza noc i te nastpne, i cay chyba czas Miodow ksiycu. Dymy dymami. Poary poarami. A tu jako z n przez okienko wida byo grn cz wnki bramy paacu fryz. W ksiycu bo pogoda to bya, chyba e co z przesonio ta wnka. Szarobura przypominam sobie. W nocy wic miaa kolor przestaych do wyschnicia zac tajcie, e byo wci sucho w gbie). I ten fryz. Z postaciami. Postacie byy paskie, ale daway cienie. Jednak. Do tego Patrzaem na to godzinami. Zaintrygowany. Zdawao mi mniej. Troch miaem o to do niego gon pretensj. Zacierk Wszystko wtedy by o suche, m kowate, zacierkowane, d

I w tym wszystkim wodospad. Te! Przypadek, cud luksus. Wodospad szumia. Pobrzkiwa. Woda spadaa gdzie niej, ju nie pamitam jak. Caa Miodowa szumiaa. Przecie sza wci ni rzeka. Paac Paca. Bd co b d . Tego Paca. Od pa aca. Tego, nie tego. Ale tu tak sobie wyobraaem odbyway si sdy grodzkie za Prusa. Wic potem ta siatka. W nocy. wit. Jak zwykle pogoda arcy. Upa. No, a tu i upa , i do tego jak w piecu. Pi dni temu dom si spali powiedziaa ona rannego w plecy, ta w halce, z ciemnicy pod wodospadem. Dugo dom stygnie. A w lecie? Co to pi dni! A ile czasu poar pachnie! To wiem po 39 roku. Chyba pachniay te wypalenizny do powstania. Tak. Bo te z powstania pachniay znw z pi lat. I po omiu latach jeszcze zalatyway. Tyle e deszcze i to nasiknicie, i tyle ludzkich kup, zaschnitych, nowych, wci, e trudno mwi, co pachnie. Wic przebudzenie si z krat na plecach. Prba po o enia kraty na dechach. I pooenie si na tym. Wreszcie rezygnacja. ko sobie zostao, gdzie stao. Z kolczug. I puste. Zardzewiae, elazne. Przecie si palio. Jak ocala y fotele? Nie wiem. Bo e ten Chrystus i nieod upki tynku. W przedpokoju. Ale fotele? Nie wyjanione. Nie wiem, czy to wtedy, czy na trzeci dzie, ale chyba na ten drugi, tylko nie z rana, bo leelimy, leelimy. Byy naloty. Dostalimy po kolorowym soiczku patkw czy krupniku. Chyba resztk kaszy. Czy przedostatni kasz. Wic z tymi naczyniami le eli my pod framug mi dzy nasz sal a tym du ym przedpokojem z Chrystusem na filarze. Bo chyba by na filarze. A moe za framug na cianie. Bo wszyscymy si w jednej framudze nie pomiecili. Omioro dorosych. Bo dziecko przy kolanach. Wic cz chyba sza pod filar. By zaraz. A liczy si tak samo. Jak framuga. Zawsze to co, co w razie trafienia i oberwania si czego, tych resztek, moe zosta. Framugi ze cianami w pionie zostaway. Najczciej. Te zaleao. Ale miay szans. Filary te. Jakie. To nie betonowe co prawda. Jak tam na Rybakach. Ale zawsze. Wic jedzenie w tych soiczkach brao si z sob w t framug i, e byo si godnym, no racja! i to jak! to to by powd. Si jado. Patrzao w gr. Czasem potrafio posypa. Kasz. Kaw. Dlatego si nie zostawiao. To by drugi powd. W sali tak zwanej zawsze duo rzeczy si sypao. Z gry, z okienek. Z sufitu. Z niewiadomokd. Pewnie, e si odgarniao. I jado. Bo co? Bo i tu posypywao. Ale zawsze mniej. Wic chyba to tego dnia po co na chwil zerwaem si z desek, bo przecie si leao, jak nie stao si we framudze, i poleciaem na podwrko. Moe po filianki. Do ssiedniej klatki schodowej. W tym samym rogu, 88

tylko ze schodw obok. Te spopielone piwnice. I zaraz znalazem. Bo Mama Swena powiedziaa: Mirek, ty tak potrafisz wynajdywa. A mnie by si przyday jakie naczy ka. Filianki. Bo mamy za ma o soikw. Na pewno bd. I byy. Zaraz byy. Jak wszedem. Rozejrzaem si. Pogite. Przypalone. Ale wida, e porcelana. I e w kwiatki. I e od kompletu. Ze spodeczkami. Ucieszyem si. Wygrzebaem. Zaniosem. Mama Swena te si ucieszya: O, jak to dobrze, bdzie w czym dawa. Moe to wtedy wanie pokazali mi: O! patrz, odamek, jeszcze ciepy! Wpad... Teraz? Tak, akurat na twoje miejsce, gdzie plecy, jak tylko wyszede. No, ledwie si podniose i wyszede, a to pac! przez okno. Miae szczcie! Miaem. Bo wicej nie wpad. aden. Ten sobie obejrzaem. Ano, ciepy. Taka klucha. Tyle e z elaza. I moe to tego drugiego dnia - zrobilimy z Lusi i Swenem konkurs literacki. Pomys i od razu: Robimy? Robimy. Teraz? Teraz. Teraz, ale co? Temat? No ten... Dobrze, ten. Piszemy... Ile czasu? Dwie godziny. Dobrze. Uwaga powiedzia Swen, jak ju mielimy w rku owki, papierki zaczynamy. Konkurs by przerywany. Kilka razy. Lecielimy we framugi. Potem si odczytao. Po kolei. Nie pamitam nic. Pamitam tylko kartk Lusi, du, od poda, taki arkusz! I jej pochye, drobne pismo owkiem. I e jej byo najkrtsze. Wentylator si odmyka. Sadze leciay. Raz obsypay Zbyszka. Koszule wiec wci si prao. I si moczyo, eby si chodzi. Raniec oglny.

89

Wieczr. Troszk niby chodniej. Ale gdzie tam. To lato. W Warszawie. I w tej piwnicy. Wic na schody. Wynalelimy idealny stopie. rodkowy. Najwicej tam wysiadywalimy. Celina, Swen i ja. Na jednym schodku. Ale pamitam, e kiedy na dwch. To moe byy dwa idealne? W nocy dechy. Ksiyc. Szrapnele. Szafy". Wanie. Miotajce si szafy". Bo fryz fryzem, a spokoju to tyle byo co i w dzie. No, tyle e to jednak nie samoloty. I na te nocne bronie to si nikt nie my la rusza z miejsca. Leao si. Suchao. Patrzyo. Co si sypno. I dalej dym, dym i ksiyc w pkolu na fryzie. Podjeday czogi od Krakowskiego. Zatrzymyway si koo nas, gdzie przy Kapitulnej, pewnie pod barykad. I waliy. I waliy. Miarowo. Gucho. Sucho. Pyk! I po kadym pyk! co si sypao. Nieraz liczylimy. Gono. Raz doliczylimy si ju na pnie do 123. I wtedy mnie brzuch od tego huku i pyu rozbola. Wstao si. Soce. Upa. I tu jak w piecu. Dom nic a nic nie chcia stygn. Moe ostyg o jeden, dwa stopnie? Ale czy czterdzieci dwa, czy czterdzieci to wszystko jedno. A tyle byo na pewno. I przewiewu tyle tylko, co od bomb, miotaczy, pociskw, granatw i czogw. Te za to miay t z stron, e osypyway co tam zawsze. Albo maego, kruszonego, a za to z popioochodem, czy jak nazwa, popioopodrywem. Albo obryway gzymsy, gzymsiki, konsole, mury, murki, cegy, zlepy cegie, tynki, kawaki ktrego pionu; popychay kupy gruzu, te nad nami, te od frontu i od bramy. Zdawao si nam, e od pociskw i miotaczy min (tych szaf) cigle co si zwalao, sfruwao albo od bramy, albo od frontu. Coraz mniej byo tego frontu, tych pionw, tych aurw, wisiorw. Szafa" swoim razdwa-trzy, i drugie raz-dwa-trzy, szarpaa wszystkim, szarpaa, miotaa. Nie na darmo ta nazwa: miotacze. Miotaczy ognia z pocztku si balimy. e maj dostp do nas. Przez te dziury, aury. To samo z czogiem. e trafi. Ktrym wlotem. Albo podpali. To samo granaty. Ale po dwch dniach przywyko si, e nie dowidrowuj si do nas. Byle tylko ci z czogw nie wpadli. Nagle nie zaczli nas obrzuca. Drze si. Kaza wychodzi. Ijednoczenie wali. A potem gna przed sob jako oson. Wszystko to na razie by byo jako. Ale samoloty. Z samolotami nie mona byo sobie poradzi . Piwnica jako nowo , jako gruzy, ju nie bawi a. Mo e by i bawia. Co z tego. Jak cigle co dwadziecia, co pitnacie minut lec. Ciskaj. Znw przelatuj. Znw ciskaj. Co dwadziecia minut dziesi stania we framudze. No tak. P na p. Nie pamitam, co wtedy z frontem.
90

Pamitam to. Framuga. Mama Swena opiera gow o pocztek ciany, pod olejnym Chrystusem. Walili na olep. Wszystko jedno im byo gdzie, skoro wszystko ju poszo. Wic sypay si te same gruzy trzeci raz, czwarty raz. Gruzw ubywao, jako resztek aurowych oson. Wstawao si rano, nie do jedzenia przecie, bo zaczo si je ju chyba wtedy raz dziennie. Mama nad wieczorem robia z resztek kaszy zboow kaw. Na wszystkich. Rozdawaa po filiance kademu. Oczywicie bez cukru. Ju odkd bez cukru. Od pocztku chyba. I po trzy suchary. Takie ju cienkie, powyginane, niecae plasterki czarnego chleba. Potem byy ju tylko po dwa. To by a najuroczystsza chwila. I przedtem czy potem - raniec. Dzie by dugi. Chocia niby si mwi, e koniec sierpnia dzie krtszy, to gdzie tam. Tyle tego soca. Upau. I tyle tych bomb. I sta pod framug. I licze. Raz, dwa, trzy, cztery, pi, sze, siedem, osiem, dziewi, dziesi, jedenacie, dwaa-naacie... no... niewypa... o... I zaraz: -Raz, dwa, trzy, cztery, pi... -Huk, kotowanina, co si obrywa! My? Nie... I znw: Raz, dwa, trzy, cztery, pi, sze... Doczytywaem jeszcze Titschenera. Te 36 czy 38 stronic. Z Freta. Czy co pisaem? Moe jeszcze i dopisywaem swoje to poemacisko. Bo powiedziaem Swenowi w to drugie czy trzecie popoudnie na Miodowej, w chwili troch spokojniejszej, e chciabym mu przeczyta. Dobrze, to chod my, wiesz, tam do trzeciego pokoju na kup , i bdziesz mi czyta. No wiesz obruszyem si. No, co takiego? Nie, na kupie nie. Dlaczego? Bo nie; to id, jak wrcisz, to pjdziemy za filar i ci przeczytam. No dobrze. I przeczytaem mu za filarem. Tymczasem z wod. Niemia pspodziewanka. Miodowa pyna, pyna, szumiaa, ksiyc wieci. Ale soce te. A i te trafione rury si wypompoway widocznie. Przestao szumie. Jeszcze pyno co. Ale wodospad w ciemnicy na trzeci dzie ju nie szumia. Najpierw leciao jeszcze ciurkiem. Potem jako tako. Potem te resztki. Prawie kapania. Cierpliwe stanie nad wiaderkiem. eby cho na zapas do jutra. Prania 91

skoczone. Po luksusie. Po trzech dniach albo po dwch i p bylimy ju bez wody. Wziem wiadro. Wyleciaem na podwrze. Zagracio si ile razy wi cej r no ciami. Za pierwszym razem gdzie blisko, chyba jeszcze w naszym podwrku, naapaem wody. Ale to by o ostatni raz. Z wod. W ogle. W caej naszej dzielnicy. Wprowadzili si ju wtedy do nas. Ludzie. Ju mieszkali. W ten wtorek. Przyszli. Zeszli. Tak jak my. Weszli. Zostali. Mona? Mona. Caa rodzina. Dua. Skd, nie pamitam. Bya z nimi ciotka, stara. Jczaa. I zaraz si pooya na to elazne ko. Na t siatk. I ju si nie ruszya. Mwia przez nos. Niewyranie. Wci si skarya. e ma przepalony cay przeyk od poaru. W ogle bya poparzona. Te kobity, kilka ich, takie zdrowe, kobylaste, potwierdzay to, wiedziay, widziay. A jednak uciszay. I powtarzay: Dodaje sobie. Potem ju , jak w nocy jczaa, to na gos do niej: Dodaje sobie ciotka. Dodaje sobie. Byli jeszcze i inni ludzie. Po ktach pod cianami. Bo ich naszo. Te mwili: Dodaje sobie. Dodaje sobie. Naszo si i do tego pierwszego przedpokoju. I do tej sali za nami. Kobity z tej rodziny jakemy tak w swojej czci siedzieli jako jedzcy ju raz dziennie, po dwa suchary chodzi y gotowa do przedpokoju z Chrystusem. Tam miay kuchni. Raz przechodziy i przenosiy kluchy. wieo parujce. Biae. Kadzione. Czubata salatera. Z zapachem. Baranie kluski jak ja jako may mwiem. Przechodziy z tym za filarami. Do swojego gniazda. Nie pamitam ju, gdzie miay. W kcie, od podwrza. Nie tyle w kcie, ile pod cian. One byy tu trzecie. Po tej w halce z rannym w plecy w ciemnicy, ju suchej jak pieprz. I po nas. Zreszt, przecie pisaem, e schrony nie byy niczyj wasnoci. Warszawa pod ziemi bya do spki. Swen to wspomina: Pamitasz, jak ta baba przenosia te kluchy... ppeno... Baba moe by i daa kluch. Komu, jakby poprosi. Ale nikomu nie przyszo do gowy. To i tak nic by nie zaatwio. Jeszcze po te dwa suchary z popiciem kawy z porcelany przepalonej byo. A e baby pokrzykiway na 92

ciotk? To i inni te. Zreszt pokrzykiwao si nie tak bardzo znw. Dopiero ze rody na czwartek to ju dosy bardzo. I dosy chrem. I dosy dugo. A przestaa jcze. To trzeba przyzna. Tego rannego na Miodowej, co sam sobie winien, z w sami, te si zostawi o. W tym strachu o siebie, o wychylenie. Co byo z wiadomociami? Z gazetami? Chyba jednak docieray. Zdobywao si. Wiedziao si. e si pogarsza tak zwana oglna sytuacja. Chciaem powiedzie, e na Starwce nie miao si ju co pogarsza. Ale nieprawda. To pogorszenie wanie nie miao dna. Okazywao si zawsze, e moe by jeszcze gorzej. I jeszcze gorzej. Czekalimy na wysadzenie mostw. Ze specjalnym hukiem. Przez cay czas Rybakw. I byo si zdziwionym, e mosty jeszcze stoj. Na Pradze sta czerwony Florian. Z wieami. I cerkiew. Z niebiesk kopu. Jak ta pogoda. Czekao si na jeszcze jedn symboliczn, z a przesdzon nowin. Na koniec Zygmunta Wazy na kolumnie. Bo sta jeszcze wci. Dugo sta. A doszo do nas z gazetki, e zwalili go. Nie uchronili nas nasi krlowie. Ani mymy nie uchronili naszych krlw. Tego, co po nich. Wszystkiego. Wszystkiego. O moja Piwno! Od Augustianw! Od nieszporw! Psalmw: I Siedmiu Boleci. Chodziem kiedy do Augustianw na nieszpory. Byl tok. Kadzili. By y palmy. piewali. Te nieszpory. Te ydowskie sprawy w kociele z gotyku, w XX wieku jzykiem Kochanowskiego. I kiedy dochodzio do: Ty jeste kapan do koca wieka wedle obrzdku Melchizedeka... wzruszaem si najwicej. Od tych sw usyszaem, zapamit ;iem pierwsze nieszpory. Dlatego to pisz. Bo to si zazbia o siebie. Wszystko. 1 moje strony, Leszno, Chodna. I Muranw. Bo tam najwicci tych moich kociow. Potem ydzi. I te psalmy. I ta kobieta pod filarami. Jerozolima dom nasz, dom Boy, chwaa jego co dzie si mnoy... Potem byo, e co pena w spichrze", e zaszczyca ...trwaa stolica". Jerozolima na Starym Miecie czy Muranowie. Potem w getcie. By jeszcze jeden psalm: Jeeli domu sam Pan nie zbuduje, daremno nad nim robotnik pracuje.
93

H I

Jeeli miasta Pan nie strzee z gry, pr no stra czujna opasuje mury. ...(co) odpowiada, gdy do swych w bramie nieprzyjaci gada.

mitam, tyle:

o zrozumia em, e to brama obronna, taka z Podwala znego rzymskiego dramatu Szekspira. Tam si wypychaprzez tak bram. Ja wtedy mylaem naNowolipkach, j Piwnej, w toku, pod palmami, e to taka brama jak na oznaskiej 37, w ogle jakich peno byo. Brama frontu. pisem Handlarzom, piewakom, muzykantom i ebraoniony". Z wnkami po bokach, z Mikoajami z elaza. W krat, w kwiaty. A dalej, w rodku, przed wejciem wrze-studni, sfinkswna na nenufarach, olejna, nad Albo kafle. W girlandy. Pompeje. ka Boska Piwna. Kto by my la, jak wtedy si tak e sienie, bramy (zbuduje pilnuje, dom Boy mnoy), c z kubem szuka wody na Podwale, to zobacz ten rugi, w gruzach, siwy, czerwony, dom nasz, dom Boy" owie, po starcach, co w sieni ,,sid i lud sdzi bd", e gustianw. Tyy. Od Podwala. Zburzone. Ju nie ma Palm. Toku. piewania ydowskich spraw. By zachd pa. I te cegy, rozwaliska, siwe, popielate, kamie na mi, gruzem, z brzkiem kuba, pustego, mojego, i innych, arzy mi si zachd soca. Wdrapywanie si na Podwale. e. Coraz wyej. Na zway czego. Ju oglnego. To bya oznawao si po tym, e krzywa. Bo to bya cieka, gim pitrze, ze zbitych cegie. Czyli domw. Tyle ju t Rycersk. Brzcz kuby. Puste. Nigdzie wody. Tylko znalaz. Patrz nagle. Za krzywymi iluset metrami, po erwonym, leci kobieta, co niesie, w kuble, w dzbanku. z: niesie. Bo nie brzczy tak. A troch na jedn stron Doganiam. Pytam: .. o ona patrzy na mnie i w kube. I ja w kube patrz. A to w ci gu powojennych opowiada moim przyjacio om

tego, ta zupa bya jagodowa, to nie wiem. Dopiero po dwudzi czyli ostatnio, zastanawia em si , sk d jagody? W ko cu I w kocu Starwki? W ogle tu? Wtedy? I tyle. Tej zupy. A prz czarna. No nic. Rozminem si. Lec. Dolatuj. Zlatuj w co Skrcam. Piekarska. Bo ja wiem. Znw ludzie. Kuby. I nic. Bomby. Nie ma co myle o schowaniu si. Bo kiedy i gdzie. I t Wybuchy. I nastpne. I znw nadlatuj. Znianie. Wycie. Bom co mona byo zrobi, to jeszcze szybciej lecie. Z kubem. Ws jak najszybciej. Z kubami. Dzbankami. Ale to nic nie po sytuacj. Tylko eby odrnio si lecenie bez bomb od lecenia Fakt, e zbombardowali co blisko. I duo. Bo si kurzyo. D rude, siwe, cegowe te Pompeje, popioy. I nagle gruchna Szerokim Dunaju trysa woda. Z rury. Od bomby. W tej chwili. I lecimy wszyscy. Tam. W te pyy. W Wski Dunaj. Po pagrk Szerokiego. Tu si zleciao. I nagle cud wida, faktycznie w jak fontanna, z grubej rury, przebitej, wypchnitej z ziemi. Ra Nabieranie. Brzk. A e duo wody naraz, piorunem. I kad Przyleciaem na Miodow. Szczliwy. Z ywym dowodem s pokazania. I do picia. Od razu. Mama bya uradowana. A Potem noc. Haas. Huki. Ra ce. Ksiyc na Pacu. Fryzie. Rano ruch. Nalot. Framugi. I wtedy patrzymy, co ciotka A ciotka nie yje. No, nie yje tyle ju czasu. -1 kiedy? Wynieli j. Te one, znaczy. Ta rodzina. Na podwrze. Ale walili, to tylko tak pooyli szybko, prawie rzucili u wylot Troch z boku. Tak, e leaa w kucki. Rozkraczona. Cay dzie I dalej. Bo naprawd nie by o jak i kiedy pochowa. Niby. Nie wiem, czy to tego dnia pod wieczr, czy poprzedniego, z Celink i Swenem na dwch rodkowych schodkach i zaczli czy przeyjemy. Wiesz u miecha a si Celinka ja mam takie prz przeyj. Ja te powiedzia Swen. Celinka na to z umiechem: Tak, ale moja koleanka mwia to samo i zgin a.

Jeszcze to moje drugie wylecenie po wod. Z szukaniem. Tym razem jeszcze gorzej beznadziejnym. Bo gdzie? Drugi raz liczy na bomb w rur? Pltao si. Szukao. I nic. Z tym kubem. Jest! Podwale pi! Podwale pi! Podwale pi? Podwale pi, rg Kapitulnej, studnia, drewniana, odkryli... Lec. Inni te. Tym lepsze, e to obok nas, tyle e przez Kapituln. A ja gdzie zaleciaem daleko. Im bliej, tym wicej leccych z kubami, dzbankami. Nawet mijaj nas ju z penymi. -Tak! Jest! Wlatuj do bramy numer pi. Jest. Tok. Brzk. Ogon. Podwreczko. Studnia. Na podwreczku. Drewniana. Zielona. Omszaa. W kwadrat. Taka stara, e a o niej nie wiedzieli. Kto odkry. Kto? Bo ludzi tu nie ma. Dom niby stoi. Czciowo. Ale zupenie nieczynny. To znaczy, jaka czstka stoi. Nawet moe nie wypalona. Tylko co po bombach. Bo wci byy. I to co, co byo chyba biurem, posuyo za miejsce na ogon. Bo ogon by. I przybywa. Z wody nikt nie rezygnowa. I tak si stao. Cierpliwie. Parter bo parter. Ale zawsze nie na wierzchu. By upa. Dzie. Jasno. I dugo si stao. Bo studnia bya naprawd stara. I trzeba byo po kolei wpuszcza i wyciga (kijem czy sznurkiem) wiadro po wiadrze. A to byo biuro. Pzyj raem si resztkom mebli, czyli szafce. Zasuwanej na drewnian harmoni. Odsunit. Ale z papierami. Czystymi. Do pisania. Wziem sobie plik. To by luksus. Sam fakt. I gatunek. Pamitam znak wodny. Chyba SIMON i co tam. Papieru mi brako, wic bardzo si cieszyem. I czekaem. Swojej kolejki. Godzin. Dwie. Chyba dwie. Oprcz szafki byo jeszcze mo e co . Z gruzami. I wi cej nic. Owszem gruzy, wapno z trzcin, cegy, otwory bez drzwi i okien. Przez taki otwr wychodzio si w tym ogonku do tej studni, jak nadesza swoja pora. Bo wreszcie nadesza. Moja. Wpuciem kube. Wycignem. Kto nawet mi pomaga. Wiedzia jak. I poleciaem z wod i papierem do swoich. Do swoich gruzw. Noc by a na pewno ksiycowa. Z fryzem naprzeciwko. Z czym walcym (cigle czog). I z potwornym upaem. Tym po poarze. Na pewno zjad o si po p tora suchara na cay dzie. A te dni na Miodowej to byy swoj drog cae w bombach. Od rana do nocy. Bo wci te stania we framugach. I jednak z widokiem ruin na dwa pitra. Czyli e sklepienia nie byo w tym miejscu. adnego. Tyle e framuga. Ze sklepieniem w ogle przesadziem. Nie wiem, czy byo kawaek nad nami. Moe byo. Ale liczyo si tylko na framug. A co do 96

nielatania samolotw po mroku, to te przesadziem. Wanie 31 sierpnia, jak si zaraz dowiedzielimy, batalion Chrobry", ponad 200 ludzi, wrci z akcji. Do siebie. Do piwnicy w Pasau Simonsa (Nalewki przy Ogrodzie Krasiskich, dzi Bohaterw Getta). Wszyscy szybko si walnli na swoje ka polowe i pryczowe. To znaczy nie tyle walnli, ile zrobili ruch odchylania koca, eby si pooy i wtedy ten klops. Ocalao tylko czworo czy picioro. Ci te nie wiedzieli, chocia przeyli, kiedy co jak. Tyle e nagle bomby i si wali. Rozmawiaem z nimi, z tymi ocalaymi trzech czy czterech mczyzn i jedna (chyba jedna) kobieta. W 1946 roku. We wrzeniu. Wtedy w Warszawie od Ogrodu Saskiego do oliborza bya pustynia. Ogrd Saski te. Waciwie to od Alej Jerozolimskich do oliborza. Ja byem dziennikarzem. Pisaem o ekshumacjach. Podawao si, e tu i tu to i to. I sprawa rozpoznania. Listy rozpoznanych. Wic i tu. Tylko e tych kilkoro ocalaych zaczo ekshumacj ze swojej inicjatywy. Kopao kilku robotnikw. Byo wiadro, taka wielka blaszanka, na gowy, rce i nogi. Ale nie bardzo dao si rozpozna, ktre czyje. Pamitam te: Czy to noga Zdzisia? A moe Ryka? I wrzucanie do blaszanki po karbidzie. Nie dziwcie si. To wtedy bya rzecz zwyczajna. Palili ogniska. Od strony Ogrodu. Bo zacz y si pierwsze ch ody. Ale si zrezygnowa o z dalszego kopania. Bo ten Pasa by jedn pltanin, kup gruzu, i to takiego mocnego, zbitego, i stercza y elazne szyny. Bo dom by du y i silny. Ale te jak si (jako resztka ocalaoci) zwali, to i przywali. Wic tyle o tym. Potem rozbierali. Racja. Wydobywali. Pochowali. Czy rozpoznali? Nie wiem. No, to tyle. Dnia 1 wrzenia roku pamitnego byo te wspaniae lato. I by te pitek. Przeszo pi lat, ale dwa lata w tym przestpne, i historia w ten sposb zrobia okrenie. Wiem, e sobie to wtedy pomylaem. To, e napad wrg na Polsk z nieba wysokiego", to sobie my l teraz, e to dobrze opiewa. Bo i pogoda a w pogod niebo jest wysokie. I samoloty. Ale w 44-ym napad z nieba niskiego, dachowego. e ten pierwszy dzie wrzenia bdzie historyczny rano jeszcze nie wiedzielimy. Czyli o wicie. Bo chyba zacz si ten dzie wczeniuchno. Samoloty wstaway ze socem. Na pewno o pitej ju byy bomby. Obrywanie si naszych resztek. I ju ginli ludzie. Ci od przysypa. Bo w nocy te ginli. Od czego innego. Wic 1 wrzenia raniutko Mama Swena ogosia nam, e nie mamy co je. Mwi nam", bo caa piwnica bya ju na nogach. Kady mwi swoje. 97

mmi*

m na pewno postaniu we framudze postanowilimy ze zuka. Jedzenia. Jak? dzie co znajdzie... o trzeba kra . kra powiedzielimy sobie na gos. o schodkach od mierzenia upau i bezpieczestwa na anlimy za drzwiami nad rozkraczonym psiedzcym ciotki. Na jakim odruchu? Stalimy i przygldalimy si k na palcu. Dopiero po wojnie jeden drugiemu przyzna ej obrczce. Ale czy obrczka by wtedy posza to te o pienidze nie byy wane. e od dawna nie lubiem 1 wrzenia. Moe to zrobia ek wmawia w siebie przeczucia? A mo e ten dzie sobie na dugo przedtem niepokj? Prawie na pewno

o dnia oprcz tego wyjcia za szukaniem je wygnao wego. Po dugim staniu nad ciotk tych bab zaczlimy ami, podwrzami Miodowej w stron placu Krasiskich. , e krymy nie my jedni. e niepokj. e koniec. Stare ostatkiem si. Ale i ludzi coraz mniej. I je nie ma co. e maj. A tu idzie atak. Z rnych stron. Huki. Walenia. nich piwnic. Soce si podwyszao na niebie. Upa nia si. I cywilw, i powstacw. Bezradno. Nie wiem, wi, e Niemcy wchodz ju na Freta. I e kapitulacja

my do naszej piwnicy. Co tam si mwio, radzio. Ale wnie o to, e Niemcy o ktrej godzinie wpadn do wrzuca granaty. Znw te filary. Pomylaem: byle by za zaatwi spraw? Czy w ogle nasze gadanie, ustalanie co , huk, krtanina, narady, dymy, bo si palio i palio, ta oraz wikszy niepokj. I znw wyszlimy. We dwch. yszek te. Nie pamitam dokadnie co byo od odejcia tych pierwszych wieci. A potem od pierwszych wieci reta do spotkania naszego wsplnego znajomego, Henia. ndurze powsta czym, czyli w czym poniemieckim,

itariuszem powiedzia ; i usiedli my na podwrzu tym domu za Bazylianami. Na jakim schodku pod

cian, moe tylko pod cian, moe nawet pod resztkami czego wejcia z daszkiem. Suchajcie powiedzia Henio wycofujemy si dz kanaami, ciko rannych si zostawia, ale porucznik ma pupila, cik i trzeba go przenie. Zgodzicie si? -Tak! Moecie tylko we dwch, bo mog powiedzie, e trzeb na zmian, bo trzeba go nie na plecach. Swena bolaa wci ta noga. Kolano. To nic, to ja go bd nis powiedziaem a ty mi troch Ale nas jest trzech, suchaj na to Swen do Henia. Trzech? To gorzej. Mj kuzyn, nie moemy go tak zostawi. To si nie da. No trudno odezwaem si (jak to atwo z kogo zrezy Ale Swen by solidarny. Nie, bez Zbyszka nie pjdziemy. Henio zacz ustpowa. No, to nie ode mnie zaley, bo jakby ode mnie, ale m sprbuj wytumaczy... albo po prostu powie si o dwch, a trzeci si p nic, przyjdcie we trzech, na Dug (tu chyba poda adres), na lew Krasiskich. Tam jest szpital. I ten ranny. Tam jest w ogle pu Niemcy zdobywaj Stare Miasto, ale bdzie osona. Waz je Krasiskich. Nic ze sob nie bierzcie. Bo do wazu nie puszczaj rzeczami. Najwyej chlebak. Nie mielimy jeszcze uwierzy w te kanay. To byo nasz Przej do rdmiecia. Legenda o kanaach, o wejciu za prze znajomoci, i to w wyszych sferach, zrobia swoje. A e w ka by le, e si topili, e gubili drog, e z Mokotowa, tego D klczkach, bo dziewidziesit centymetrw, e niektre Niemcami i otwarte, e Niemcy wrzucaj granaty, to nas n przeraao. Byleby std! Zostan same kobiety, a im zawsze Tego rannego (tu poda nam jego pseudonim, nie pa jaki) trzeba ubra, trzeba w ogle udawa, e jest lekko ranny, bo wpuszcz go do kanau. No, to o godzinie... (tu poda Hen drug chyba po poudniu) bdcie... Na razie... A moe nie poda godziny, bo nie mia nikt zegarkw, tylko tak, prdzej to.

imani,

olecielimy szybko do naszych. e wpadlimy z wielkim a Uff. bya szczliwa, e i Zbyszek. Zbyszek te by ma Swena. O nas. Cho i Mamie, i Ciotce, i Celince, i Lusi ciko z nami si rozstawa. Szczeglnie Mamie Swena. o bd na niewiadome. Tyle, e w rdmieciu na urawiej ka Ciotki. Wic Zbyszek i Swen mieli tam Dank. A ja Ojca e wszystkim mielimy Halin. wiedzieli my, e wychodzi si na rogu Nowego wiatu ic Ojciec, Zocha i Halina najbliej. Bo Chmielna 32. a Marszakowsk. Wic do nich. Wszyscy trzej. Najpierw. kanaami po tych beznadziejnych godzinach byo takie ziaay na nas naloty, pociski, ktrych musiao by wanie ego jeszcze wicej ni codziennie, cho skala ju si dawno k zwany ostateczny ma swoje specyficzne cechy, znane mi y antyrodek: kanay. historyczny dzie. Upadek Starwki. Starwka bya ju olsce. I w obozach. I w Anglii. I kanay, te ze Starwki, byy rszawa wiedziaa, e to historyczny dzie. Tylko e to kie byo wietne. h udzieli si i reszcie. Szczeglnie Matce i Ciotce. Czyli

az, zaczekajcie! az, jeszcze to... o? Nie, chyba. One po prostu przez ten czas szybciutko zupenie ostatnich zapasw dla nas na drog po dwa ze. Takie, jak to si wtedy piek o. I nie na blasze. pomniaem. Na tych trzech cegach za filarem. To wyszo jakemy si egnali. Wtykay nam do kieszeni. Nie zlimy do rdmiecia. A im si zabierao ostateczki. Ale a. wszystkie kobiety jako niezwykle. A Mama Swena ka ka demu z nas po kolei robi y krzy yki na czole by o mo e najbardziej wzruszaj ce egnanie si z kim Pakay. Ostatecznie Mama Zbyszka nie zobaczya go ju yje w Anglii. Ale... ona, bo si oeni, listy przysya. Za yje? Chyba tak. Ale dlaczego to tak? my z piwnicy. Z Miodowej 14. Tyami. Praw stron. Do h. Tu przeszo si Miodow. Za barykad. W Dug. I ju pod murami mo na by o rozpozna punkt zborny.

Stoi dzi ten dom. Znw. Pierwszy od rogu. Chyba wtedy z wnk. A moe mi si tak wydaje? Najdziwniejsze, e i wtedy t Jeszcze. Przynajmniej w czci. Byo w nim jak w ulu. Napraw I chyba nie zmylam, e i na pitrach. Przynajmniej na pa pierwszym. Bo przecie chyba wchodzilimy na schody. Wan Henio nam pokaza. Gdzie i. Czeka. Co robi. A dziwne z nim znaleli. Bo nie mylcie, e cywilw tam nie byo. Kupa p i kupa cywilw. Na schodach wlatywania i zlatywania. Nikt uwagi na bomby. Okazao si, e kanay na wszystkich ta Dobrze, e bomba w nas nie wpad a. No, ale nie wpad a. 0 po piech. O ka d godzin . Bo atak przybiera na sil kosztowaa. A skoro zostawiao si w zasadzie ciko rannych i cywilw, to przynajmniej musieli zdy wycofa si wszyscy p kocu i i z obrony, co mieli broni ju tylko wazu i siebie. A jeszcze czekao duo-duo. W dodatku, jak zobaczyem, nieje ranny. I kupa cywilw, naprawd. Przemycanych tak jak my. 1 po znajomo ci. A to wszystko wyd u a o wycofywanie. A wszelk cen pilnowano planu. Porzdku. Dlatego nie byo ju banie si. Sala, do ktrej wlecielimy za Heniem, bya roztrajkotana i Przede wszystkim ruchem. Poza tym ludmi. I poza tym Pitrowymi. No i rnymi rzeczami. Szykowanie noszy. rzdem pod cian jakich czyby plecakw? Plecakw nie taszczy. Wic to musiao by co o wiele mniejszego i koniec Na pryczach siedzieli, leeli, ubierali si i ubierani byli p rni ludzie. Znaczy powstacy, czniczki, sanitariuszki. I p rodziny. Dodatki. W tej ca ej metodzie by o szale stwo z popiechem. Ale nad tym znowu panowaa sprawa kolejnoci Nasz ranny lea na pryczy parterowej. Nie pamitam, czy go czy to zrobiy ju powstaczynie. Pamitam, e miaem woy pantofle. No i zasznurowa. Samo zabieranie si do tego trwa Mj ranny by wychudzony, bardzo mody. I postrzelony w miejscach. Pomy la em, e trudno b dzie za niego udawa w porzdku. By pprzytomny. Jcza. Bolao go wszystko. 1 n Co zaczem zakada mu pantofel, to jcza, krzywi si, cofa mwiem. agodziem. Odczekiwaem. I znw prbowaem. N si dziao na dworze, czyli na niebie i na miecie. Par r porucznik Radosaw, ale nie ten synny. Blondyn. Po trzydzies

si z nami. Co te odbyo si w mig. Obchodzio go obucie rannego. I poza tym kana. Pokaza si par razy Henio. I jaka sanitariuszka. Jego koleanka. I tego rannego. Z oddziau. Dogldaa mojej roboty. Ja ju zaczem jeden pantofel naciga. Nie wiem, kiedy nacignem. Chyba mi pomog a w pewnym momencie. Nasza grupa mia a troszeczk luzu w czasie. Chocia nie wiem. Moe to wanie zaleao od zapakowania si. I od tych obu. Do kanau i tak bez przerwy wchodzili. Pantofle nareszcie mu naoyem. Ale znowu sznurowanie okazao si tak samo trudne. No bo nogi te byy przestrzelone. Zegarki jednak niektrzy mieli. Przesadziem, e nie. Zdaje si, e zakadanie pantofli ze sznurowaniem trwao dwie godziny. Moe troch mniej. Ale niewiele. Bo bardzo dugo byo si w tej sali. Potem si ju niby miao i. Ale si czekao. Na znak. Pamitam kup lataniny, krztaniny, wynoszenia, wykrzyknikw, rozkazw. Wreszcie my. Ja z rannym na plecach. By lekki. Tylko e go wszystko bolao. Stara si pomc mnie i sobie. Jak mg. Na pocztek, na to wejcie do wazu, i jemu udzielia si idea przeprawy. Wic ja z tym rannym, Zbyszek, Swen, Radosaw, Henio i ta sanitariuszka z chlebakiem. I ich ludzie. Tyle e pamitam idcych najbliej. Swen szed za mn, za Swenem Zbyszek. Za Zbyszkiem chyba Henio. Przede mn sanitariuszka. A moe Henio przed ni. A przed nimi Radosaw. Szybko zeszlimy po schodach. Prosto do bramy. Pamitam, e z bramy przesunlimy si do wnki. I tu czekao si. Potem kawaeczek dalej, ale wci przy bramie. Pamitam, e mur tego domu, tej bramy by ty. I e naprzeciwko palio si strasznie. I to nie w jednym miejscu. Ognie na kilka piter. I dym. Gryz w oczy. Olepia. Przez dym palio soce. Wydaje mi si, e i za nami, i przed nami byo sporo cywilw. Nie tylko modzi. Bo i starsi. I starsze panie. Kto siedzia w kolejce na skadanym krzeseku. Kolejka bya bardzo wygita. Bo wnka. A trzeba byo cile przy murze. Bo nagle tu w miar wychodzenia na ulic zaczo si czu te grozy. Nie pamitam, czy samoloty. Na pewno tak. I tylko paszczylimy si. Do ciany. Bombardoway i podpalay. Pamitam pociski. Leciay od Krakowskiego i od Bonifraterskiej. Pewnie i od Wisy. I od Przejazdu. Czuo si, e celuj w ogon do wazu i we waz. Przesunlimy si. Z bramy. Zupenie na ulic. Pod mur. Tu szo si troch szybciej. I wida ju byo, jak przed samym rogiem ludzie odrywaj si od muru i pezaj po jezdni, do wazu. A waz z drugiej strony placu. Naprzeciw lewej wiey kocioa Garnizonowego. Na mylenie, takie z uczuciami, by czas. Nie mylcie. Mimo wszystko. 102

Oj... mylaem sobie zostay tam na Miodowej i te krzyyki przy poegnaniu..." Znw si przesunlimy kawaek. Przy murze. A byo coraz groniej. Ooo mylaem sobie tam Halina, Ojciec, Zocha. rdmiecie." rdmiecie! Z Halin umwiem si na sidm. Pierwszego sierpnia. Bd pierwszego wrzenia. Te na sidm. Bo sobie pomylaem, e za dwie godziny ju tam bd, bo byo popoudnie. A co z Mam? Gdzie moja Mama? I czy yje? Ja z tymi kluczami. Jak si dostaa do mieszkania, nim j pognali? Co z Nank? Z Sabin? Z ciotk Jzia? Ze Stef? Znw kawaek przy murze. Pociski biy. I te poary. Po drugiej stronie Dugiej. Tu. Jaki wiey. I Garnizonowy chyba. Duga 13 czy 15. ywy ogie. A tu pali soce. Przez dym. Z ogniem. I gryzie. We wszystko. I ja mylaem tak mniej wicej ktry czytaem z Mam dawno w spokoju tego Jana Waljana, jak to si wymawia o, Victora Hugo, co z rannym na plecach szed kanaami Parya ja teraz z rannym na plecach za chwil, za trzy minuty wejd w kanay Warszawy. Kto by myla?" A rdmiecie tak daleko. Dzi kto moe nie zrozumie. Nowy wiat plac Krasiskich. Tu i tu rodek, rdmiecie. Tak niedaleko. A to byo strasznie daleko. Nie bli ej mwi wam ni mnie po wojnie z Warszawy do Parya. W ogle to si nie kojarzyo jako co wsplnego. By a pi ta po po udnu, jak oderwali my si od rogu muru D ugiej i muru placu Krasiskich i rzucilimy si od razu peza. Teraz ju szybko, szybko. Bo pociski waliy niemiosiernie. W nas. W wejcie. Barykada Miodowa bya dobra. Ale barykada w poprzek placu Krasiskich, od Bonifraterskiej, by a niziutka, do pasa najwy ej. Z szarych worw z papieru z czym w rodku. Z cementem pewnie. A ta barykada bya wana. I osona. I pod ni pezalimy. Ja cignem rannego po ziemi. Na si, ile mi starczyo. Szybko. Szybko. Naprzeciw tego poaru, tych ogni na ile piter, w socu by waz. Nad wazem p kuca, p sta kto. Jeden czy dwch. I regulowa ruch. Bez miosierdzia zrzuca, zdziera z plecw toboy i plecaki i ciska w bok; na stos, bo si uzbierao. Tu szo wszystko piorunem. Pociski biy wyranie w samo wejcie. Z dwch stron. Poar szala. I oblepia. Pezalimy. Ile si. Przed nami te. Za nami nieprzerwany ogon. Waz by nieduy. Pyta odrzucona w bok. Nikt nikogo nie uczy, co jak. Zarzuciem mojego rannego na plecy. Nie. Podali mi go chyba jednak. Nie. Nie pamitam. Moe jednak z nim. W ten otwr. Ostatni widok. Koci Garnizonowy. Pali si. Dym. Soce. Ogie. Pociski. I klamry. Raz noga. Raz noga. Coraz 103

niej. A gboko. Wcale nietrudno. Ile tych klamer. U dohi rozszerzenie. Jakby w dzwon. I jestemy zupenie, zupenie pod ziemi. Szum. Od razu idziemy. W prawo. Spodnie podwino si przedtem na Dugiej. Wazi si w to co. Wody do p ydki. Zaczynamy i. W wodzie. Tak zwanej. Noga za nog: szszu... szszuuu... szszuu... Pierwsze, co mnie zaskoczyo, to spokj. Cisza. Szumi. Te kroki. wiateka. Bo przed nami daleko wieczka. I nasza sanitariuszka te niosa wieczk. Wic spokj. Po tym piekle. Ulga. Niesamowita ulga. Ranny mi jeszcze nic a nic nie ciy. Odpoczywa po wysiku. By bierny. Wic rado a. Po tym piekle na grze. Bomby, pociski daleko. Sycha tylko u-uu uuuu uu uu u wyduone, strasznie wyduone, guche uu uuu to te pociski czy bomby; zupenie odlege, obojtne i to echo nioso, nioso. Chyba zaraz skrcili my w Miodow. Bo szept. Jedno do drugiego: Idziemy pod Miodow. Idziemy pod Miodow. Idziemy pod Miodow. A szept te byo sycha w echach, w wydueniu, jak w muszli. Nie. Jak w studni. To te mao. Bo to tylko studnia w poprzek, bez dna. Ale w ogle co bez pocztku i koca. I nieprzeliczone. Bo rozwidlajce si. Przecie tyle kanaw, ile ulic. Czyli jeszcze raz miasto. Trzecia Warszawa, liczc od wierzchu. Pierwsza na wierzchu wanie. Ta z przejciami przez podwrza i sienie. Druga schronowa. Z systemem podziemnych pocze. A pod t podziemn jedn ta podziemna. Z ruchem. Z regulowaniem. Z napisami. Bo przy kadym rozwidleniu nad wejciem w kana waciwy, czyli arteri dla pieszych Stare Miastordmiecie, by a kred na cegach strzaka i napis TU". Jak kanay wygldaj? Rnie w rnych miejscach. Zawsze w caoci sklepione ceg. I zawsze maj sklepienia okrge i dno te okrge. Czy raczej owalne. I w ogle s w przekroju, czyli w perspektywie, bo ten ich przekrj wyjtkowo si wanie widzi w nieskoczono. Na owal. Albo mniej wicej na owal. Pisz mniej wicej, bo wanie pod Miodow kana by duy i mia po obydwu bokach takie (betonowe chyba) awy. Szlimy ze wieczk. Sanitariuszka niosa. Przed nami daleko te kto nis wieczk. I chyba jeszcze dalej przed nami te. Tak, e si widziao. Oczywicie niewyranie. Poyskiway ciany. Ta perspektywa. Ten pochd te bez pocz tku i ko ca po yskiwa . Migota . Na lisko. Bo tu by o wszystko 104

liskie. Spodnie mielimy zawinite. Do kolan. Ale szo si w pantoflach. Woda wci bya do p ydki. Nie wiem czy mierdziaa. Czy parowaa. Nie wiem nawet, co w niej by o. Podobno r ne rzeczy. Podobno przeszlimy po dwch trupach. Co mi si chyba wanie ze dwa razy pltao pod nogami. A w ogle nie czu o si nic prcz chlup chlup... i ulgi. I tego, e si idzie do rdmiecia. Na Starym Miecie musiao by zupene pieko, skoro miao si tak otpiae oczy i nos. Dopiero niedawno kto mnie spyta, skd tam wtedy byy pomyje. Dlaczego jeszcze pyny? Nie wiem. Te betonowe awy moe s po to, eby obsuga miaa po czym chodzi. Bo normalnie przecie pomyje pyn wyej i szybciej. Wtedy si o tym nie mylao. awy to awy. Na awach zobaczyem nagle porzucony plecak. Potem dalej sj ze smalcem. Potem znw plecak. Czy koc. Przypominam sam sobie zreszt e niosem rannego. Pod Miodow byo szeroko i wysoko. Tak, e niosem go normalnie. Ale pod Miodow szo si i szo. I yskao. Od tych wiec. I ludzi. I grzmiao: uu... u uu uuu... Wic si jednak tym niesieniem zmczyem. Zbyszek odwrci em si g ow tylko, bo si sz o - mo e go wemiesz teraz ty? Dobra. Swen zwolni . Zbyszek go min . Podszed . I wzi . By em wolny. Zrobio mi si wygodnie. Jak rzadko kiedy. Nie pamitam, czy najpierw byo: Uwaga! zgasi wiato, waz otwarty. Uwaga, zwalniamy kroku, podchodzimy pod otwarty waz. Uwaga... gasi wiece., cisza zupena... u gry Niemcy... Czy najpierw moe to wiateko z naprzeciwka. Z daleka. Ale idce. W nasz stron. Chyba emy si zaniepokoili. Moe i zapytali: Co to? My, ci niedowiadczeni. Bo kto zaraz na kilka osb przed nami szepn: czniczka. Nic, nic podalimy dalej czniczka... Aha czniczka. 105

mmii*

a... u-wa-ga... agle zrobio si bliskie, szybko idce, chlupot te szybki. uwaga to czniczka. e wieczk.

az, nie wiadomo, czy nie otwarty. az... ktry nie by otwarty. Ale przeszo si wolniej, ciszej. Dla bardzo przez ten miesic przyzwyczailimy si do ucisza, cy pods uchuj " i do udawania, e nas nagle nie ma. m ju teraz tych supkw wiata pod otwartym wazem. m. Z daleka byy podobne do wieczki. Taki sam efekt. Co zawiecio. Szo. W nasz stron. uwaga... chyba chopak. Bo mijaa nas ta czno kilka razy. Raz z chyba nawet wicej. jest Miodowa, to si dziwilimy. O zabdzeniu nie byo iat a, i strza ki. I znawcy. I to, e nas by o bez ko ca. . Na rogu Nowego wiatu i Wareckiej od dawna ludzie ju chodzili. A na placu Krasiskich wci jeszcze wchodzili. mieli wchodzi. My trafili my na dobr por. Teik ostatkami, ju zupenie w nocy. Musieli i szybciej i po zili. W ogle Niemcy rzucali im granaty. Z gry. Zrobi si cu doszli i wyszli. Ale nie wszyscy. hwili znw wziem rannego. By ju i zmczony, i rozChciao mu si pi. Bolao go wszystko. Jcza. Ja go e co z tego? Pi mu si chciao. A wody nikt nie mia. Ani nie te nie by o lekarstwa. Trzeba byo go nie. Czyli elu miejscach dotykany. I tak dobrze, e trzyma si mnie, yj. A ja mu r kami trzymaem nogi. czasie zacz a i od przodu wiadomo , e skr cimy I e tam nie bdzie ju tak wysoko i szeroko. Czyli e nie ju tak swobodnie. Obchodzi o to szczeglnie mnie. o nieli na barana rannych. Czowiek by o przeszo gow ecie z kolei ja nie byem wysoki. i ciekawi tego rozwidlenia. Tego skrtu. Tej nowoci. ie!

Krakowskie! Krakowskie! Moe to tutaj dopiero by ten pierwszy otwarty waz. Bo K byo opanowane przez Niemcw. Ale i Miodowa od Krakow Koziej te bya ju chyba ich, skoro podjedali tam do nas po przy Kapucynach. I w ogle skoro siedzieli w siedmiopitrow Koziej. Wreszcie jest. Rozwidlenie. To wane. Skrcamy w prawo razu inny. Mniejszy. I tylko owalny. Bez tych aw. Troszeczk poprzygarbialimy. Ale nie byo tak le. To znaczy przygarbi na pewno. Nie pamitam ju, na ile. Ranny i tak mi ju ciy. Z si komu zmieni. Zbyszkowi. Czy komu trzeciemu. Z oddz Potem znw rannego wziem. Trzymaem go za kolana, n trzyma niej gow. I wcale tak nie wystawa. Bo gowa mu bardzo chciaa trzyma. Wic mu opadaa. A opada. N a ty mo Pi! jcza. No nie ma wody, co zrobi, jeszcze troch, niedugo dojdz ja tak pocieszaem. Ale on jcza: Pi... pii... Znw mu tumaczyem. Za chwil znw woa: Pi... nie wytrzymam... Niedugo dojdziemy, niedugo dojdziemy... Zacz si jeszcze wicej obnia, gowa mu leciaa w d i w pewnej chwili chciaem, przy jakim zatrzymaniu si, bo czy w zwolnienie kroku, czy nas kto mija, a tu cianiej, to trzeba by wic chciaem oprze si troszk rk o cian. Oparem s I d o mi zjecha a po zielonej na grubo mazi w d . Nie Wiedziaem, e to jest przecie pokrge i zielone, ale zdziwiem na tyle zaronite tym czym. Bo chyba mi w to wlaza c gar. I zjechaa. Z polizgiem. Wic i z opierania si nic" po bo wci jeszcze niby oszczdzao si ubrania, o naiwnoci Ruszylimy dalej. chlup chlup chlup... buuuuu sycha by o znw powstanie na grze buu uuuuuu uu... -Piii ... No ju niedugo... niedugo...

Piii... napij si tej wody z kanau... -Nie! Napij si... dajcie mi tej wody... z kanau... Nie, nie... Sanitariuszka przede mn usyszaa, te zawoaa: Nie, nie! Napij si... Chcia si zniy jeszcze wicej, ale nie da rady. No co z nim robi? co robi? byem troch zrozpaczony. Zaraz sanitariuszka otworzya chlebak dam mu kostk cukru. Mam. Oj, to dobrze - powiedzia em to pomo e na to pragnienie? Tak, cukier pomaga, gasi i podaa mu masz, to cukier, we. Dobrze... Otworzy usta, woya mu kostk w usta. Szlimy dalej. Na razie by o z nim troch spokoju. Dugo si szo. Pod tym Krakowskim. Rozwidlenia, nazwy ulic kred, strzaki: TU!" Mijania. Stawania. Uwaga! uwaga! uwa-ga! wazy! Ciisza! zgasi wiato! i znw zwalnianie kroku. Odgosy bomb, pociskw, czego, co i raz, nieskoczone: bu-u-u-uu-uuu-uuuuu... Kto znw (cywil) jeszcze raz wzi ode mnie rannego. Wreszcie: Nowy wiat! Nowy wiat! Nowy wiat! Ju niedugo... Nowy wiat! Ju niedugo wychodzimy, na rogu Wareckiej. Nowy wiat! Ju ostatni odcinek, wyjcie na Wareck! Nie pamitam, czy Nowy wiat czym si rni. Czy by troszk jeszcze mniejszy. Czy nie. Moe nie. Na pewno byo rozwidlenie. Na pewno ju zmczenie. I niecierpliwo. Chocia pocieszajce byo to, e si udao. Bez granatw. I e wchodzimy pod nasz teren. Nie pamitam, jakimi sowami to si przekazywao. W ty , za siebie. Ale to by o bardzo istotne. Godziny chyba nikt nam wtedy jeszcze nie ogasza. Ktra. Nie wiem, czy specjalnie. Bo potem tak. Wkrtce potem. Blisko ju wyjcia. Nie to, e ogasza. Ale si mwio ktra. Moe mnie si wydaje, e nie rozgadywali tak specjalnie, e tak dugo idziemy. A moe nie. Fakt e nikt si na og 108

nie orientowa. A nawet gdyby, to trudno byo uwierzy, e jednak tych kilka godzin ju si szo. Wiem na pewno, e przed dochodzeniem do celu byo wielkie podniecenie. e bya dziesita. Czy nawet po dziesitej. Wieczorem. Nawet chyba wp do jedenastej. Tak. Na pewno. I to najwczeniej. Bo kto powiedzia, e szlimy pi godzin. A przecie weszlimy do kanau o pitej. Byo soce. Upa. I wiem, e rannego wziem od Zbyszka, czy tego kogo, na swoje plecy. By wykoczony. Nie pamitam ju, czy bez przerwy jcza. Czy by ju cicho. I oklapy cakiem. Chyba to i to. Na zmian. W pewnym momencie haso: Sta! sta! sta! wychodzimy kolejno. Poda dalej! Sta! sta! sta! Poda dalej! Sta! wychodzimy w kolejnoci... Stanlimy. Henio i sanitariuszka gadali z nami; Radosaw powiedzia do nas: -* Przed nami wychodzi caa grupa Parasola". Dwiecie ludzi. Stalimy. Dosy daleko od wazu. Nie byo nic wida. Nawet sycha. Tego wychodzenia. Bo sami gadalimy. I za nami. Za daleko zreszt jeszcze od czoa. Przecigao si to bardzo. Ranny jcza. Traci przytomno. Mnie ciko te ju byo. Trudno. Co tam ubranie. Oparem si z rannym razem o cian nim i sob, tak jak si stao. Jemu byo wszystko jedno. A mnie te ju. A e oparcie byo okrge, wklse, wic wgiem si wypuko. Czuem, e si wlepiem. O chodzie nie byo mowy tego lata. A wilgo gupstwo. A i to, e ta mazi to te ju byo wszystko jedno. Dobrze, e nie zjechaem plecami w d. Ranny przewiesi si przeze mnie. I pojkiwa. Ja te si przygarbiem. Inni stali do siebie przodem, tyem, bokiem, grupkami; chyba si te niektrzy opierali. Moemy si w pewnej chwili przesunli o kilka krokw naprzd. Na pewno tak. Raz. I drugi. Bo dolatywao ju od przodu zamieszanie, harmider, porozumiewawczy, jakie okazao si sprawy techniczno-sprztowe. Henio czy sanitariuszka szepnli nam poufnie: Maj du o rannych... dlatego to tak si cignie... bo bior ich na nosze. A wic to tak? Duo rannych? Dopiero tu przestao si ukrywa. Wic ten mj nie wyjtek. Wszyscy czuli si winni, za tych zostawionych. Cywile to mniejsza. Oczywicie, e modzi mczyni to co innego. Ale ci powstacy? Ci ciko ranni? Ci najgorzej. Bo mundurowi. I w kupie. I bezradni. I z tymi... co? 109

udzilimy si, e... tak, jako, jednak... A tu potem okazao si. Co. Jak. Okropnie; inni to ju opisali. Nie bd powtarza. Tylko tyle, e powtrzyy si wolskie sprawy. Dugo stalimy. Coraz bliej wyjcia i tego harmideru. Ju zaczo si co widzie. Ruch w gr. Ale wci opieraem si razem z rannym o t zielon cian. Teraz to byo mi ju wszystko jedno, jak ta marynarka, w ilu miejscach bdzie do czyszczenia. Wszystko jedno, byleby nie zjecha po cianie. Stao si w sumie pod tym wazem prawie dwie godziny. Potem jak ju doszo do zdrowych tych z Parasola" i tych w ogle przed nami, to poszo szybko. Sprawnie. A poganiali. Bo przecie chodzio o tych za nami. A tych za nami byo wci do placu Krasiskich. Nadziany cay kana. Niespodziewanie krzyknli: Wychodzi, wychodzi, naprzd! Wychodzi, teraz my! Uwaga! teraz my! Wychodzi, wychodzi. Uwaga, teraz my! Pamitam, e najpierw chyba wcigali w gr, podpychali jakie nosze, jakie co czy kogo. Potem Radosaw. Potem Henio. Potem sanitariuszka. Potem ja. Po klamrach. Kazaem si rannemu mocno trzyma. I rkami, i nogami. Czepiaem si w tej wzinie. Coraz wyej. Wyej. Moe mnie kto podpycha. Zbyszek czy ten drugi pomagier. Oni i Swen wychodzili za mn. Wiem, e w pewnej chwili jednoczenie poczuem zapach powietrza. Nocy. Zobaczyem gwiazdy. I kto szybko zapa mnie za obydwie rce. Nie, nie, ja sam! Pan nie ma ju siy... Nie miaem. Poddaem si. Wycignli mnie na wierzch. Nie wiem kiedy. Szybko. Domy. Barykada. rdmiecie. wiadomo. Zapach. Zakoowanie. Ranny. Mj. By ju na noszach. Ju z nim dwie ruszaj. Sanitariuszki ze rdmiecia. W Wareck. Ja ponios zapaem za nosze. Nie, nie! To ju do nas naley tak powiedziay dosownie. I ju poszy. Nosze skrzypiay. Hutay si. Szedem chwil za nimi. Swen za mn. I Zbyszek. Duo noszy szo. Dalej przed nami. I na pewno za nami. Nie wiem, co z Heniem. Pamitam ju tylko siebie. Byo cicho. Na og. Barykady. Wska Warecka. Szedem. Szlimy. Rozklejeni. Wzruszeni. Domy? Cae? Halina! Ojciec! rdmiecie! Oooo! 110

Weszli my pod 12-ty. Przypadkowo. Du e podwrze. Tu to niebo. I chyba te gwiazdy. Wyrane. Usiado si na schodku. Wylewao si z kapci wod . Poprawia o. Opuszcza o nogawki. Wszystko w dobrej wierze. I troszk dla wygody. rdmiecie. Stoi. ywe domy z ywymi ludmi. Nie pali si. Nawet cisza. Moe co. Ale jak na to, co wtedy pamitam, to byo kompletnie cicho. Halina! Ojciec! Niebo. Zapach. Noc. Idziemy zerwalimy si raz-dwa. Brama. Warecka. Plac. Szpitalna. Znane. Znane. Jeszcze jak. Szlimy i szybko, i wolno. Rg. Chmielna. Wszystko stoi. Skrcamy. Do Marszakowskiej. Tylko to, e ciemno. Barykady. Ten klimat. A tak, to normalnie. Domy. Noc. Spokj. Dwunasta. Lato. Ciep o. Wszystko jest. Chmielna 32. Stoi! Wchodzimy. Brama. Podwrko. Zagldamy do dozorcy. Pani Rybiska jest? s? oni? S, s... W ktrej piwnicy? pytamy. W piwnicy? zdziwi si dozorca. S u siebie na grze. pi. To byo dopiero wstrzsem. Na grze? Tak... W mieszkaniu. Dzikujemy... idziemy... Panowie ze Starwki? Tak, prosto z kana u. Dozorca wylecia na rodek podwrka i krzyknk do okien: Panie Biaoszewskiii! Panie Biaoszewskiii! Paski syn przyszed ze Starwki. Ojciec odkrzykn co z trzeciego pitra. Zrobi si harmider. Zaraz. Tupoty po schodach. Wlecielimy i my na schody. Szybciutko. Chyba na drugim pitrze wpadlimy na Ojca. Zobaczyem otwarte drzwi pitro wyej. I wylatujc na schody Zoch. Miron! Swen! 111

t iS I

To kuzyn Swena przedstawiam Zbyszka przyszli my na razie do .. ze Starwki... kana ami... Oczywi cie, wchod cie, wchod cie... Wprowadzaj nas, sadzaj , daj jakie taborety, krzes a. Zaraz dam wam je , chcecie si umy ? Jak wy wygl dacie! Budzi si Stacha, matka Haliny, Halina. W kach. Lecimy do nich. ylam si po ciemku nad Halin . Ja ten z kana w; ona, ta pod ko dr , ta. Ca uj j . Mieli my si zobaczy pierwszego sierpnia mwi no to o rwny i c p niej. Halina zaspana, poma u si rozgl da. Jak ty wygl dasz, Bo e, w osy zlepione, Zocha, trzeba mu zmieni nie, Swen, jak wy wygl dacie! Ka dy z nas dosta co do przebrania. Rozbierali my si chyba na dach. Potem kolejne mycie si w przedpokoju. Zrobi si ruch, owanie, wstawanie, gadanie, gotowanie wody, jedzenia. Wszystko ko. este my w tej chwili szcz liwi. Gadamy bez przerwy. Naraz. Wszyscy . Oni te . Mycie trwa o dwie godziny. Chyba jednak najpierw co si zjad o. m te michy. Gor ce wody. Najd u ej w osy. Nie chcia y si rozlepia . agali nam. Ubranie do ognia. Tak, od razu do ognia decyduje za mnie Zocha z Ojcem. I buch kuchni . Kapcie te . Wszstko, co by o na mnie. Pote m to jedzenie nie. Potem szykowanie nowych pos a . Bo przecie taka du a zmiana kim ma ym mieszkaniu. Jeszcze gadania... I nag e za ni cie. Budzimy si rano. G odni. Halina ju na m szykuje trzy michy szonego makaronu. Podaje. Jemy. Zaraz wam ugotuj co nast pnego. Zenek jest w AK. Jest na mie cie. ha na kwaterze. Prowadzi kuchni . Zenek to mj Ojciec.) Z n w co jemy. Pe ne michy. Okr a szone. C o szumi. Dozorca? iata? Wygl damy przez okno. Tak. Halina znw nam co gotuje i podaje. Co godzin , p torej. Teraz ero to Stare Miasto zaczyna wy azi . Na razie ani Starwka nie jest prawdziwa, ani kanay, ani to mie cie. Nic. Wszystko nieprawdziwe. Tylko chce si je . R ne

zdziwienia. Halina. My. I to poczucie spokoju i szcz cia Ch godzin . A mo e da si do ko ca tego dnia. 1 na noc. Do Nie pami tam, czy co by o. Chyba to wtedy - pierw Halina powiedzia a w pewnym momencie: Zejd my lepiej do piwnicy. Ale nic strasznego. I nie na d ugo. By o wci lato, up Sobota. Jak pi lat temu. W 39 roku. Po po udniu arty wyja nia: O tej godzinie zaczynaj Wiemy, jakie ulice, bo maj Teraz Z ota i Zgoda. Tam za Marsza kowsk maj gorzej Chyba ju tego dnia z Halin postanowili my doucza si francuskim. Halina wyci gn a La symphoniepastorale Gide' ku. Z zapa em przeczytali my ca pierwsz stron . Co nie by a g sta. A po du o s w trzeba by o zagl da do s ownika. przy ka dym zajrzeniu od razu si trafia. Ojciec powiedzia , e tu w rdmie ciu obowi zuje zn i odzewu, ktre si zmienia codziennie. Przed go biarzami. wieczorem po ciemnieniu. e jest godzina policyjna. e ro zatrzymywania przechodniw. Do prac publicznych. Do barykad. e dowdztwo AK jest w tej chwili tu, na rogu w i Marsza kowskiej, w gmachu PKO. e na razie, przyna rdmie ciu rodkowym i po udniowym, jest jako tako, czy obrona i porz dek. e wobec tego wystara si nam tu gdzie si co robi. Co obowi zuje. To wszystko nas tego g upawego dnia rado ci i dziwi o, i bali my si roboty, Do tego si przywyk o. Do czego si n Tylko chyba mieli my w sobie pod pos odzonym nastr niepewno o to wszystko. Nawet pewno na nie. Ale na r tak. 1 tak mi dzy sob rozmawiali my juz o przyst pieniu d My la am o tym mwi a Halina. No w a nie ~ powiedzia em -jak chcesz, mo emy, w a ju wszystko jedno. Halina powiedzia a, e jej jest ju te wszystko jedno I tak zosta o. Na tej bierno ci. Jak si zreszt okaza o, nie albo przyjmowali niech tnie, bo nie by o broni. Chyba tego samego wci dnia po ilu jedzeniach Zocha przyj najedzenie na swoj kwater Blisko. Rg Chmielnej

dom stoi do dzi. Taki tort, kawaek tortu, na pi piter, z trjkcikiem w rodku na dnie (niby podwrko). Kwatera Zochy, czyli oddziau, dla ktrego gotowaa, bya w mieszkaniu pa stwa Ba tarowiczw. Zocha nazywa a si tam pani Zula. Chodzia w trenerkach i w turbanie na gowie. Posadzia nas przy stole. Daa kademu talerz makaronu. Prcz tego postawia sj ze smalcem. Ze skwarkami. I soki. Chyba te w sojach. Swen jako jednoczenie okrasi mnie i sobie. ych smalcu. Potem jeszcze. Jeszcze masz jeszcze po jednej. Jeszcze masz jeszcze po drugiej. I zapa za sok. Malinowy. Nie. Chyba winiowy. Lun na te smalce, na makarony. Co krzyknem. Ale on zacz jeszcze dolewa. Natychmiast zaczlimy to re. I to szybko. Z wielkim apetytem. Przyznaj. Z docenieniem wszystkiego w tym caym zmieszaniu. Na tym chyba skoczyo si pierwsze wielkie naeranie. Byo ju ciemno. Bo pamitam, e potem Ojciec wzi nas do wuja Stefana. Zecera. Na Grskiego. Do drukarni gazetek. By sodki, ciepy wieczr. Jak w 39 roku. Tak samo 2 wrzenia. Sobota. Spokj posodzony, ciepo. Ciemno. Ta sama Szpitalna i Chmielna. I ja z Mam. Z placu Napoleona poszlimy po ciastka do Jdrzejewskiego. Bo mia due i dobre ciastka. I ten front. Udawane szczcie. To zmylenie si przez fizyczne samopoczucie. W drukarni by o du o wiate , maszyn, ludzi, zapachu gazetek, skada, papierkw, stosw, nachyla si, stuka. Do tego nastawione radio. Akurat na Lublin. Mwi a Wanda Wasilewska. Do Warszawy 0 Warszawie. Przyjmowao si to troch dziwnie. Wujo Stefan robi , zdaje si , sk ad. I zdaje si , podjada z papierka. 1 mwi, bo spytaem, co z ciotk Natk, Krysi i Bogusi (bo przecie nie s na Towarowej, koo kolei, a tam mieszkali). Nie, s na Miedzianej u Marychy. Tam jest strasznie. Zrozumiaem, e tam ju jest po wszystkim, e chyba 26 i 27 sierpnia zrobili naloty, takie jak na Starym Miecie. One ocalay. Nie wiedziay, e maj przed sob jeszcze Drezno, bo tam akurat zostay po powstaniu wywiezione. Nie tylko za Marszakowsk byo strasznie. Za Nowym wiatem te zrobio si strasznie. Za Ogrodem Saskim byy tylko ruiny i pustki. Przez Ogrd Saski szed front. Wic zosta tylko ten wybrany ocalay pas, najwyej trzecia cz rdmiecia. Z pozorami porzdku. Z dowdztwem 114

AK. Piciominutowa Rzeczpospolita rdmiecia". A przecie i tu bya niejedna heca. Mwi em ju , jak Hitlerowcy wpadli za czo gami na Brack 18 i wyrnli ile ludzi. Potem to samo na Jasnej. A i naloty, i berty", i inne. Ojciec raz szed ulic Zgoda, kto gra na fortepianie. Nagle samoloty. Od razu bomby. P tego domu nie ma. Ten kto na pitrze odcity. Klatki schodowe spady. Na szczcie przyjecha wz. Straacki. Zdjli go drabinami. Nie na darmo w rdmieciu piewao si na star melodi rumby: Czo-gi przez Marszakowsk, czo-gi przez No-wy wiat... Sam gmach PKO (dowdztwa) by ju tykany. Ale niby sta. Niby nic. Mocny. Beton. Tyle piter. To siedzieli. Ojciec poszed po znajomego majora Brejdyganda. eby go stamtd wycign. Major Brejdygand na to: Nie... tu dobrze... Na drugi dzie rano Ojciec znw po niego poszed . Zasta gmach w gruzach. Major Brejdygand zgin. Poprzebijao piwnice, chyba na dwa pitra w gb. Nie pomg beton. Od mamy Janka Markiewicza wiem, e mieli tam, ona i Janek, kogo znajomego, rannego. Trzeba byo go wynie. Zdobyli nosze, polecieli, szukaj , nie ma. Wo aj . Nic. Pe no rannych. W wodzie. A wody przybywa. Bo co popkao. Ranni pezaj, ale nie mog. Ci szukaj swojego. Nareszcie saby gosik: Jestem tu... Patrz: mumia owinita w bandae. Bior na nosze. Wynosz. Inni woaj: A my kiedy? A kiedy nas? Przyjdziemy po was!" krzykn am opowiada mi mama Markiewicza musiaam skama. Straszne. Niesiemy tego bidul. Niesiemy. Mnie ju ciko. Koo Sienkiewicza przewracam si z noszami i zaczynam si drze. Janek krzyczy na mnie: Czego si drzesz, histeryczko!" A ja nic, tylko le i si dr ratunkuuuu!". I co? pytam ze miechem pomogo? Wyobra sobie, e pomog o. Nagle kto podlecia. W mundurze. Podnis z Jankiem nosze. Na kocu zasalutowa i odszed. I to by ten Jugosowianin, ktry bra udzia w naszym powstaniu. 115

Wszystko to dziao si wanie na pocztku wrzenia Jeszcze w sierpniu polecili Ojcu odszuka jednego z pocztowcw. Adres: liska ile. Ojciec idzie: ten znajomy starszy pan ze swoj siostr siedz w kuchence. Opowiada Ojciec: Mwi, eby szli, oni: nie., nieee.. Przychodz za kilka dni. Nie ma ju ich tam Siedz w piwnicy Ale wiesz jak? pod podwrzem. Przekopali cae korytarze pod domem i pod podwrzem w kwadrat. I siedzieli tak po obydwch stronach na awkach z ludmi, jedno obok drugiego, ale jak ciasno, bez odstpu. Znw namawiam, a on znw: Nieee... tu z siostr tak ju zostaniemy..." lak szedem do nich za jeszcze jednym razem, to wanie wtedy w tym domu, co kino Capitol", rzucio mnie o cian, wpadem do piwnicy, a tam zacza si sypa ciana szczytowa, bo trafio widocznie za cian i przebio piwnice... No i jak doszedem do liskiej, okazao si, e wszyscy tak w tych korytarzach pod cianami zginli. Poza opowieciami o s ynnych walkach w Pacie" i w kociele witego Krzya, gdzie podobno Niemcy byli na kociele, a Polacy na chrze z organami i nawet wyrywali piszczaki, eby ciska, Ojciec i Halina mwili nam o jednym smarkaczu, ktry caymi dniami siedzia w tramwaju na Marszakowskiej gdzie koo Zotej, i jak tylko zblia si czog, ciska butelkami: podobno tak wykoczy kilka czogw, a na kocu sam zgin. Wicej wtedy mnie dziwio, e Woytowicz na Nowym wiecie na parterze w kawiarni urzdzi koncert chopinowski. Dla powstacw. By wieczr. Zacz si obstrza artyleryjski. Woytowicz gra Etiud rewolucyjn, kiedy pociski zaczy wista i wali w Nowy wiat. Tu. Woytowicz nie przerywa. Nikt si nie rusza. Tylko przewracay si i tuky nakrycia. To mi opowiadaa po wszystkim Irena P. Halina mwi a, e by y koncerty w Konserwatorium. A w kinie ,,Apollo", blisko nich, dawali film. Dokumentalny. Z walk w kociele witego Krzya. Sama ogldaa. Opowiadaa wtedy. Ale wrmy do sytuacji na Chmielnej 32, na trzecim pitrze. Nie pami tam ju , jak spali my. Przecie by o nas siedmioro, a jednak wydawao si, e jako wygodnie. Zocha od pocztku okazywaa du sympati Zbyszkowi, z czego Swen si podmiewa. 3 wrzenia by od rana upa. Niedziela. Czuo si wyjtkowo wito. Jedzenie. Siedzenie. Rodzinne. Na kanapie. I spokj. Jak wtedy. W 39 roku. Te 3 wrzenia. Te w niedziel, Nagle nie byo bombardowania. Upa. Ludzie latali od ambasady do ambasady z manifestacjami, bo Anglia i. Frencja przyst pi y do wojny. Na Nowym wiecie, przy Koperniku,
J!6

natknem si na grup ludzi piewajcych po francusku Marsy Hank. Dyrygowaa nimi kobieta stojca na dachu limuzyny, z czarnymi wosami uczesanymi jakby na mokro i gadko i potrzsajca wielkimi zausznicami. Spytaem kogo, kto to. Powiedzia, e Sawojowa-Skadkowska. Wic dzi 3 wrzenia 1944, urzdziem czytanie, Poematu. Na zupenie oderwany temat. Pisanego na Rybakach. I rozpocztego dramatu o powstaniu. Ze scen w schronie na Rybakach. Dramat zapisywany by na papierze, ktry wycignem z szafy na Podwalu 5; tam gdzie bya ta drewniana studnia. Podczas mojego popoudnia autorskiego" siedzielimy wszyscy czworo Halina, Swen, Zbyszek i ja - na kanapie. Byem pewien, e tego dnia bdzie spokj do koca, I mniej wicej by. Nie wiem, czy najpierw zaczo si bombardowanie, czy wielka sraczka. Wiem, e najpierw Swen. Zacz lata . Do wychodka na podwrku. Z trzeciego pitra. I to co i rusz. Sraczka i rzyganie. Wielkie. To i to. Podejrzewam, e to ju go zapao pod koniec tej ostatniej (witej) niedzieli. Mnie chyba w poniedziaek. Od rana. Ta pogoda Wiadoma. Upa. Palenie mieci w mietniku. Wsplnym dla Chmielnej 32 i dla kina Palladium", bomy mieli wsplny mur z dziur. I u nich bya woda. U nas nie. U nas za to leay trupy na podwrku. Ju od soboty. A achy z tych trupw, takie rne zakrwawione kapoty, wisiay na klamce wychodka. Wic jak si zacza nasza lataczka, to nam to nie byo mie. A bombardowanie zaczo si jako te nagle. W poniedziaek. Ojciec mwi, emy leeli wtedy po przejciu kanaami prawie trzy dni w kach. Ale to nie by o trzy dni ani nie cae leenie zaraz po Starwce. Opisaem przecie nasze pierwsze dwa dni. Z chodzeniami. Trzeciego dnia, czyli 4 wrzenia, w poniedziaek, przypominam sobie rozoone ka polowe. Ale wobec musu zlatywania na d nie moglimy ze Swenem lee normalnie, po kowemu. Przecie nie tylko sraczka i rzyganie, ale i bombardowanie. Wspomniaem ju, e by jeden ciasny pokj z rodzajem przedpokoiku i e byo nas tyle. Oprcz tego dwa mae koty. Jeden czarny, drugi biay. Halina uwielbiaa koty. Ja te. Swen wola (bo ludzie dziel si na psiarzy i kociarzy) psy. Ale koty te lubi. No i mj Ojciec. Hoduje cae ycie zwierzta i jest dla nich cierpliwy. Jak rzadko kto. W ogle ma pogod ducha. yczliwo dla ycia, wiata i ludzi. Lubi dzia a . Bi stemple w okupacj. Podrabia podpisy. Niemieckie. Na szkle. Pod szkem wiato. Umia to wietnie. Nocami. A dniami z tymi ausweisami i to jakie iloci do Izby Przemys owo-Handlowej. Na Wiejsk rg Senackiej. Tam 117

obrabianie wonego. A raczej nie wonego bo wony by swj ile przez wonego upijanie kanarka" w rondlu, wartownika z SA. Szo o to, eby mie atwiejszy dostp do gabinetu szefa o kadej porze. Szef by od przybijania wron", czyli hitlerowskich gap. Czyli a la rzymskich orw. Szefem by a kobieta. Podkochiwa a si w wo nym, bo by m ody. I wychodz c na obiad nie zamyka a gabinetu, zdaj c go na opiek wonego. Wony przez ten czas zostawia podpitego kanarka", wchodzi do gabinetu, otwiera dorobionym kluczem szuflad ze stemplami i szybko stemplowa wronami to, co poda mu mj Ojciec i inni. Ale jeszcze trzeba by o sta w ogonku do okienka po podpisy. Sta o si i sta o, jak po wszystko wtedy. Bya jeszcze dodatkowa trudno. Jedna osoba moga zaatwia tylko jeden ausweis. Wic Ojciec bra Zoch, Halin, nieraz mnie i jeszcze kogo si dao. W ten sposb zaatwiao si cztery, pi ausweisw. Ale na drugi dzie tak zwana Niemra moga pozna. No to Zocha si przebieraa. Wanie gwnie Zocha. W okulary. W aob. Seplenia. Dosza do wprawy. Pamitam Ojca w 40 roku. Kiedy zaczy si apanki. Nasze okno na rg Leszna i Wroniej byo na czwartym pitrze i wychodzio na cay cig Leszna. Przez kawa wieczoru elazn jechay ciarwki z plandekami. W stron Pawiaka. Migay tylko jedna za drug, przecinajc Leszno. To byy typowe, bardzo znane pniej, budy apankowe, zapakowane ludmi. Ojciec sta w oknie. W bielinie. Za firank. I patrza w Leszno. Poszlimy dawno spa, ulica si ju uspokoia, a Ojciec cigle sta i patrza. W pierwszym dniu powstania, jako pocztowiec przedwojenny, polecia zdobywa Poczt Gwn. Potem zorganizowa jedn wypraw po cukier dla powstacw. Cukier by na Ciepej. Przy Ceglanej. Ojciec zwerbowa dwudziestu cywilw. Przypadkowych. Ogosi, e p na p. Dla wojska. I dla nich. Polecieli na Ceglan. Ale e w tym magazynie czciowo byli ju Niemcy, wzili obstaw. Trzech pitnastolatkw z granatami zaszo Niemcw po cichu od tyu. Wykurzyli ich raz-dwa. A tu adowanie. Ojciec ponagla. eby nie przechytrzy. Bo oprcz cukru okazao si duo innych jedze kuszcych. Wda te. liwowica. Podpili sobie. Pozabierali na zapas. No i ten cukier. I jeszcze te frykasy. I chodu z powrotem. Ojciec przynis wtedy te mnstwo cukru. Ca y wr. W kostkach. Wr pamitam. Taki ze sztucznego, rzadkiego, a w kratk, ptna. Ten cukier by wany potem za Alejami. Nie pamitam dokadnej daty naszej ucieczki za Aleje Jerozolimskie. Wtedy w poniedziaek 4 wrzenia bylimy ze Swenem i z Ojcem na rogu

Chmielnej, Brackiej i Zgoda. A moe nawet i bliej Nowego wiatu. Nagle zobaczylimy ludzi leccych w popochu i krzyczcych: Powile zbombardowane! Powile si koczy! Niemcy na Powilu! Wylecieli na pewno tak, jak stali. Bez niczego. Niektrzy z resztkami gruzu we wosach. Wbiegali od Ordynackiej i Foksal. Pytaem. W biegu. Tak jak tamtych, co uciekali Chodn najpierw na Wol, a potem z Woli. Zaraz zaczo si i u nas bombardowanie i popoch. I wtedy ta sraczka i rzyganie. I te trupy, ktre potem pochowali na tyach Palladium". I to palenie mieci i odpadkw. Wszdzie. Pali! Pali! Bo zaraza! I byo peno dymu. Paniki. Lataniny. Z pocztku emy nie zlatywali. Bo to cztery pitra. Trzy do parteru i czwarte do piwnicy. No, ale sraczka i rzyganie i tak zmusiy do zlatywa. Wci chciao si lee. Pamitam, jak przez nasz dom do Palladium" na Zot i z Palladium" na Chmieln przez cay dzie przelatyway stada ludzi. Bez przerwy. W obydwie strony. Na dole naszej klatki schodowej, w poowie sieni, ktr wanie prowadzi szlak, byy wahadowe drzwi, p oszklone. Te drzwi bez przerwy by y w ruchu i piszcza y, i t uk y 0 cian . I czy pierwszy raz z okna, a drugi raz w tych drzwiach, czy odwrotnie, widziaem mczyzn prowadzonego pod pach przez dwie kobiety. Mia wyrwany policzek. To znaczy wiszcy. Wpadli do naszej sieni kusem. W stron Chmielnej. Drzwi wci latay. I potem ci sami wracali te kusem. Tylko ten pan mia ju policzek przyszyty. Nie pamitam, czy widzia em, e przyszyty, czy w banda ach. Ale zdziwi em si potem, w powstaniu jeszcze, jak policzek mia . W szramach, ale mia . Bo go mijaem. A po wojnie te go spotkaem. I policzek znormalnia. A wyglda wtedy przeraliwie. Wic nie zlatywalimy z pocztku. Swen. Zbyszek. I ja. I Halina. (Ojciec z Zoch byli na miecie, a Stacha -matka Haliny zesza do schronu od razu.) Ale bombardowali dalej Zot, Chmieln, Zgoda, Jasn, Moniuszki, Sienkiewicza. Dom chodzi. Nie byo co czeka. Ani chwili. Zeszlimy. Bo 1 pociski byy. Do tego. I krowy". Krowa ryczy mwio si tu w rdmieciu, tak jak na to samo mwio si na Starwce szaf nakrcaj". Piwnica. Raczej piwnice. W kwadrat. Z przebiciami. Odnogami. Byy wskie. Troszk awek dla starszych. Na razie. Tu pod cianami. Reszta 119

118

staa. Te pod cianami. I my te. Blisko wejcia. Obok siebie. Po kolei. I jedno przy dragim. Zrobio mi si niemio, e to ju. I znw zapada we mnie zgoda na mier . Chodzio tylko o sposb. Halina mwi a: Ja uwaam, e najlepiej trzyma si za rce. I za drugim zleceniem tego zaraz dnia stalimy pod cian i trzymalimy si za rce. Strasznie bombardowali. Zaczo si po tej sielance nagle, ale za to w wiadomy sposb. Duo byo zlatywa i hukw. Wstrzsw. Obrywa si Bieganin. Tupotw. Woa. Wieci. Takich zych. e to... e to... e zaraz tu... I na Chmielnej. I na Zotej. I w ogle. Ju nie byo tego. Ju tego. Wydobywanie zasypanych. Poary. Z miejsca. Wiadome. Wiadome. Ale to zmczenie mimo pogodzenia si trzeci raz... trzeci raz? to samo? O rany... Zaczo si wtedy lata po wod dalej. Obok, w Palladium", wody zabrako. Co pewnie rbno. W co. Wic latao si na Chmieln. Za placyk Zgoda rg Brackiej i Szpitalnej. W bram. Ktr. A moe w ktr na tym odcinku. Ju nie pami tam. Pami tam, e sta o pe no ludzi w ogonie, poczwrnym ju na Chmielnej, przez bram, podwrza, na Widok, przez Widok do bramy, podwrza i przejcia (skomplikowanego, pod ziemi ) prowadz cego za Aleje, By ten p d. Za Aleje. Sta a, pamitam, i Wawa. W kapeluszu. Z torb pod pach. Z fioletowymi rzsami zupenie sztucznymi, przyklejanymi. Na tych swoich obcasach. Nie chc jej robi przykroci, ale jest, i wie, e jest, gruba, i e: Takie si wanie panu tu oblaa pewnego pana u Hani wod ze szklanki podobaj (z piskiem, troch opnionym). Potem byo jej przykro, przepraszaa. Ale to i tak w 1950 roku. Wawy wtedy jeszcze nie znalimy. Osobicie. Z widzenia, syszenia, wystpw -tak. Kto nie zna. Swen opowiada w tych dniach zaraz wtedy, e leci gdzie piwnicami w ten tum, ten przyklejony, nalotowy. W tumie Wawa w kapeluszu, Swen dolatuje: Pani Wawo! Ach! ona na to. Dzie dobry! Dzie dobry panu. Pani tu? -Ach... Na razie przez te bramy. Chmielnej. Przelatywalimy z brzczcymi kubami. Inni i z tym czekali. Ale Ojciec i Zocha mieli przepaski AK. Ojciec wprawdzie wczoraj wieczorem, czy moe dwa dni temu, zatai swoj 120

obecno, jak go przyszli szuka. Na co by potrzebny. To chyba wtedy, kiedymy przyszli w nocy ze Starwki. A moe 2 wrzenia. Po wuju Stefanie, drukarni i smalcu z winiami. Ojciec nie by takim dekownikiem. Pisaem ju, e lata, dziaa. Ale czasem nie. Trzeba, wedug kogo. A on uwaa, e ma swoje. Ale na kuby to to byo skuteczne. Przepust od razu. e kto z bab, cywilw marga, to zawsze marga. Woda bya w trzy kwadranse najpniej. W domu. Na grze. Na pace. Bylimy moe ju u pastwa Baturowiczw. (Po nocy z 4 na 5 wrzenia, bodaj ostatniej u Zochy, Chmielna 32.) Czyli na kwaterze. Czyli mielimy swj pokj. W szecioro. Bo tu byo pierwsze pitro w grubym trjkcisku, i pi piter, do tego kleinowskie sklepienia. A tam niebezpiecznie. Na Chmielnej 32. Wic moemy si ju przenieli po czci na w rg Chmielnej i Zgoda. I chyba tak. To byo 6 albo 7 wrzenia. roda-czwartek. Bo tak si byo tu, nocowao, jado. Na Chmieln 32 czasem si zagldao, coraz mniej. Bo wci szo na gorsze. Walio. Macanie po linii. To Zota, to Jasna, to Sienkiewicza. Wiadome wszystkim. Ktre kiedy. No, ale w dzie. Niebo. Fatalnawe. Duo. Duo. Czsto. Buuu-uu-u. Samoloty. Jak bl zba. I pogoda. Upa. Niebieski. A tu siwo! I uu-uu-uu-uu-uu... wjuuuuuu-uu-u... wiiijjjjjuuuu-uuu-trzask! wiiiiiii.. .jjuuu-.. .trzask. Po dniach. Trzech. Wielkiej biegunki i wielkiego rzygania. Wychodzilimy. Bo co siedzie i siedzie. Na tej naszej kwaterze rg Zgoda. Chocia le tu nie by o. Bo i w rodzinie. I Halina. I ten pokj, niby nasz. Zocha w samych czynnociach. Kumpelsko familijna. Podekscytowana wasn energi. Gotuje. Warzy. Leje z ychy. Dokada. W turbanie i w trenerkach bez przerwy. Opowiada, gada, do nas, do tych swoich z AK. Do jednego lubia si odzywa: Ty, Smutny bo mia taki peudonim. Jak Teik Szpon. Roman . Atos. Lech Emfazy. Zapomniaem, jak Ojciec. Raz chodz sobie biegiem, latam. Po Chmielnej. Ludzi tu i ludzi. Do bramy. Przechodniej, za Aleje. Ogon narasta. Wi si. Dzie noc. Wic sobie chodz. Tu bomby od linii Jasnej chyba, Moniuszki, Zotej. Id na nas coraz gciej. I od Powila. I zza Marszakowskiej. A tu wiijjj... krowy". Wlatuj w taki ogrom kolos szaf siedem pi ter gi ty w wykusze Chmielna ile. W prawo z bramy schody. Ju trzask, trzask. 121

Gdzie tu. I wjjjjuu... trzask. 1 nastpne, i znw. Czasu nie ma. Schody tylko te. Prawe. I tylko do gry. Wic wlatuj. Bram miao si za co najgorszego (wobec krw"). To by y te bramy bramowe. Typowo. Ze schodw z zatrzymaniem si na p tora pi trze, na pode cie i. oknem w podwruchno. Malutkie. Widz. Tak. Ale widz jeszcze co, czego nie spodziewabym si nigdy (tryb przypuszczajco-elegancki, czsto warimkowo-uprzejmociowy, typowo warszawski). Nagle wic na tle tyw drugiego domu oficynka-paacyk piterko; na piterku wiszcy ogrdek z alejkami, w kwiaty. Pyty, chodniczki, balustrady. I drzewa. Chyba bzy. Z limi posypanymi siwo i ceglasto. Z dosypk na wieo. To by zaskok. Dziwny. Jeden z tych, co Katedra w figury, ty ogrodu Radziwiw (dzi na wyspie), Cztery Wiatry na Drugiej palonej. Innym razem chodzimy ze Swenem ulic Zgoda i Zot. Naprzeciwko banku Pod Orami ogoszenie, e ubikacja. Zota chyba 5. Pakujemy si do rodka. D ugie podwrze. Na ko cu, gdzie tak ko o przebitego do nastpnej posesji murku latryna. Publiczna. Jedna z wielu. Takie grzdy. Z drgw, patykw. Dugachne. Nad dugimi doami. A na nich? Jak te kury. W spodniach. Opuszczonych. Na wiszco. Rni. I midzy nimi Wojciech Bk. Znany nam z wierszy, z tomikw. Pokaza mi go znajomy. Raz. e jest. W wojn. W Warszawie. Wysiedlili go z Poznania. Wic by. Doczeka. Tej chwili na grzdzie. W grozie i dymie. Widziaem, jak si tam gdzie jeszcze krci. No i okazao si przey wszystko. Od latryny mona byo przej wybitymi dziurami na Chmieln 32. A te trupy, jak ju achy spalili, to pochowali. W Palladium". Z trzeciego pitra wida byo wiee groby. Obok cigle dymicy mietnik. I jeszcze obok jeszcze jedna latryna. A co do banku Pod Orami... tak co i raz wychodzilimy z kwatery na Zgoda. Z Halin na przyk ad. Wychodzimy. I tak patrzymy na bank i marzymy sobie gono, e jak ma si pali, a na pewno ma, to niech ju prdzej i przy nas. Bo to przecie bdzie widowisko. Pi potnych piter. Okucia murw, w metal, czarne. W ogle cay gmach prawie czarny (by wtedy). A na dwch szczytach po rogach ory. Przykucnite. Czy szykujce si do zrywu, Patrz na dachy i troch w d. I wobec tego to wszystko pod nimi robi si na skay. No i wychodzimy znw z Halin. Przed nasz trjktn twierdz, t, w ktrej kwaterujemy. Nagle pocisk. Buch! I ory ju nad przepaci zajt. Ale jak. W mig. Ogniem. ywym. Na pi piter. Dymu ledwie-ledwie. Za 12.;

to pomienie od parteru pod same ory. Nikt mc nie robi, nie gasi. Bo jak? No i zbuzowao si. Z tym, e mury zostay. Teraz kto by si tego domyli? Panika narastaa. Coraz wicej ludzi toczyo si za Aleje. Tak jakb> tam miao by wybawienie. Ale po prostu, wedug znanego mi ju wtedy prawa, ludzie musieli zmienia teren i uznawa co za gorsze czy lepsze. A e terenu do dzielenia zostaa ju resztka, wic Aleje zrobiy si przedziaem. Oczywicie by niby powd. Bo kiedy zrobilimy wieczorem, chyba 6-go, z Ojcem i Zoch wypad na tamt stron (metod przyspieszon, dziki opaskom AK), okazao si, e tam na razie tak le nie jest. Nie mog sobie przypomnie, gdzie i do kogo wtedy za Alejami si poleciao. Tylko to oglne wraenie. Fakt, e ulegalimy coraz wikszej potrzebie uciekania std. Wtedy, 6 wrzenia wieczorem, a moe to byo z 5-go na 6-ty, szykowalimy si na dobre. Tego ostatniego wieczora na kwaterze obsiedlimy dookoa st i zaczlimy je. Jedzenia byo jeszcze sporo, rnego. I przez to pogotowie i niepokj zrobi si, jak to przekornie bywa, uroczysty nastrj. Co w rodzaju uczty. No bo jemy, jemy, nawet popijamy, a tu Zocha na dodatek rozdaje kademu cukierki w byszczcych papierkach. Zbyszkowi daa o jeden cukierek wicej. Ale zaraz dooya i mnie. Nie pamitam, czy Swenowi. W kadym razie Halina. Nagle. Wstaa od stou i wysza. Do drugiego pokoju. Ciemnego i pustego. Id sprawdzi. Stoi w szparze za drzwiami, oparta o te drzwi, i pacze. Pytam, co? Ona pacze. Pocieszam j, cauj w gow, bo mi si zrobio gupio, a ona pacze jeszcze wicej. (Jak j spytaem niedawno o to, to w ogle tego nie pamitaa, a co dopiero dlaczego.) Po kolacji postanowilimy zosta tu jeszcze. Ale chyba tylko do rana Na niedugo przedtem bya inna koncepcja. Ojciec i Swen polecieli przez te zatoczone bramy na Widok i zaczli szuka tam kwatery. Zupenie nie wiadomo, dlaczego na Widok. Zaatwili zjedna pani nie tylko nasz pobyt od zaraz, ale Swen jako zmwi si z ni o sztuce i obydwoje ustalili, e zaraz wieczorem urzdzimy tam wieczorek artystyczny. Plan szybko si odmieni, bo posypay si bomby na Widok wanie. 1 moe ja tam po kolacji z nimi byem. Sprawdzi, e si nie nadaje (bo bomby obok) I moe wcale nie przechodzio si pod Alejami, tylko mi si pomylio. I chyba tak. By ksiyc. Pna noc, taka po pnocy. Byo ciepo. Bya penia. Oboeni walizami, workami (ja niosem na plecach papierowy wr peen kostek cukru z Ciepej), wczylimy si zupenie powanie tym raz w tum na szlaku. Oczywi cie nie w ten t um powolny i strasznie wielki, ale 123

w mniejszy, szybki, ten, co mia chody. Halina i Zocha tachay walizy, bo nie mogy zrezygnowa z ilu zmian bielizny. Halina sza z niespokojnym sumieniem, bo zostawio si obydwa koty na grze. Naszykowao im si co prawda bardzo duo jedzenia i picia i otwarte okno jak ju wspomniaem a jednak byo nam gupio. Snulimy si w szumie idcego tumu w ogle z dziwnymi i urywanymi uczuciami. Ksiyc wieci. Mino si podwrka (z popiersiami Chopina i Mickiewicza), te, ktre do dzi su za pasa dalej, z tymi samymi popiersiami ku ozdobie. W pewnym momencie trzeba byo zrezygnowa z przywileju (czy tupetu) i wczy si w taki tum, jaki by. A by ju jeden, zbity w kup i suncy we wsplnym popochu. Lawina sza i sza. Na ca szeroko. I tyle jeszcze miao i za nami. Chocia tyle ju od kilku dni przeszo. Wawa te przesza. Bo za ktrym spacerem ze Swenem zauwaylimy w tumie wielki kapelusz z rondem, pod rondem fioletowe rzsy, a pod pach torebk. Dlaczego ogon szed wolno? hamowa? sta? Moe przelatywanie tych z prawdziwym pierwszestwem? Moe nieraz przeszkoda Alejowa? Czyli obstrza na ostro? Artyleryjski. Dajmy na to od Wisy. I od Dworca Gwnego. Moe najazd czogw, cho barykady czogw nie puszczay midzy BGK (na rogu Nowego wiatu) a Marszakowsk ju potem. Z pocztku trudno byo te barykady uklepa. I urobi to przejcie. Ale po wielkich trudach by o i to, i to. Wi c g wn przeszkod hamowa i przestojw ogona, czyli dwch ogonw (bo i zza Alej szli tu przed Aleje), byo wanie to, e byo ich dwa. I e raz przepust by od nas za Aleje, a raz zza Alej do nas. Jak zwykle wiercenie si std tam, a stamtd tu. Mimo oglnego pdu tam. Korytarze byy za ciasne i za krte, eby mogli si w nich mija ludzie. Nie mo na by o pozwoli sobie na masowe zderzanie w rozpdzie. No bo przypominam moda na pdzenie bya ca y czas wsz dzie. Bo chodzi o nie o mod , ale o obstrza , po piech i naloty. No i niecierpliwo. W kocu. Wic kiedy wczylimy si w bramie Widok czy w podwrzu w fal ludzi, postao si, posuno kawaek falang. Znw stano. A jak przysza pora na nasz stron w stron ich, ruszylimy. Czyli wpadlimy w piwnice. W korytarze nie piwnicowe, ale przekopowe, czyli sztuczne, czyli w popieszne tunele na okoliczno. W korytarzach, zakrtach byo bardzo gorco. I byo wida, e s z ziemi, takiej z korzonkami. Przejcie, czyli przelecenie pod samymi Alejami Jerozolimskimi, byo jeszcze wsze. Pytsze. I bez przykrycia. Owszem. Byy osony z barykad. Pamitam, e ta lewa od Nowego wiatu barykada bya zupenie nad nami.
124

Przykrycia wanie nie sposb byo si dorobi. Bo trzeba by popracowa na wierzchu. A tu ju Niemcy z BGK pilnowali. Wic dla pewnej sufitowoci byy przerzucone czy pnie, czy koy, czy gazie (sosny), seriami, rzadko. Jak popado. I gdzie. Byleby jak najwicej. Troch mi si z tym plcz palikowe wzmocnienia przekopu. Obstrza by. Chyba normalny. Nocny. Czyli niezbyt grony. Tak mi si wydaje. Raz-dwa i ju jestemy za Alejami. Wpadamy w takie same tunele, krtaniny. Korytarze. Niektre jednak z cegie. Moe czciowo. I chyba to po tej drugiej stronie Alej by o gorco. Bo moe od poarw. Na Nowogrodzk w ksiycu wylecielimy z tumem midzy Brack a Krucz. Na Nowogrodzkiej, na parterze od podwrka, mieszka dawny kolega Ojca, Mieczysaw Michalski. Ojciec poprowadzi ca ksiycow kawalkad" (jak mwia Halina), z jasnymi toboami w tym wietle, do Micia. Przeszlimy jezdni. Weszlimy w secesyjn bram. I zaraz w trzypitrowe podwrko, w ksiycow studni ze sztachetami na rodku. Bo niby ogrdek. Oparlimy wszyscy rzdem nasze tumoki i plecy na sztachetkach. I czekalimy. Nieco zmczeni. A Ojciec wszed w ktr zaraz sie. Do Micia. Nie uprzedzonego. Zreszt, nie wiedzielimy, czy y, czy tu by. To poczekanie plecami do ogrdka musiao by niedugie. Ale nam to uroso. Ju po kilku dniach. Do dugiej niepewnoci sennej. Lunatycznej. Bo ten ksiyc w peni. Tata wypad z sieni. Miecio y. By, znaczy. Z siostr. Maj pokj z kuchni. Prosz. Zgarniamy plecy i toboy ze sztachetek. Zupenie biae byy niektre worki. Haliny na pewno. Pamitam. W ksiycu. Powitanie, goszczenie, roztasowywanie si, od razu swojsko; nocleg jest. Parter pzbawienie. Mona spa. Na byle czym. Byleby si rozcign. Pociskw na parterze nie bierze si za bardzo w rachub. Jeli to nie wcieky atak. A nie byo nic wciekego. Na t stron. Ksiyc wieci. Wic spokj. Oddech ulgi. Jedzenie. St. Siedzimy. Gadamy. Myjemy si. Wszyscy. Po kolei. W miednicach. W prawdziwej wodzie. Z mydem. I spa. Tak. To byo nie wczeniej ni z 6 na 7 wrzenia. Ze rody na czwartek. Dni si wtedy nie wiedziao. Teraz odliczam. Wiedziao si tylko daty. Bo ju to zamieszanie, kot owanina od pocz tku. Nie p niej. Bo jak si 125

dowiedzia em, Powi le pad o 6 wrze nia. A przecie ci ludzie z do u, z Tamki, Oklnika, Obonej, wlatywali z krzykiem: Powile pado! (wtedy ostatecznie). To dowd na dat . Z t jedn trzeci rdmiecia to moe przesadziem. e nasze. Ale jak odpado Powile i getto, czyli ziemia niczyja. I trzeba wzi pod uwag, e rdmiecie nie obejmowao tyle co teraz. Za to nie dodaem, a to wane dla nie znajcych historii powstania, e wci nasza bya cz Mokotowa, i Grnego, i Dolnego. Nasze byo Powile poudniowe (tzw. wtedy bliski Czerniakw) i oliborz z Marymontem. Tyle e to byy pooddzielane koty. Rano nalot. Na to nasze nowe" rdmiecie. Bomba gdzie obok. Huk. I ju co si na nas sypie. Sadza. Ojca obsypao cakiem. Bo siedzia pod wentylatorem. Poderwa si. I sta czarny i bezradny, z troch wycignitymi rkami. Troch emy si zaczli mia. Bo trudno. Nie mona byo nie. I potem zaraz go czycilimy, pralimy, mylimy; gwnie Zocha. Siebie te musielimy podszorowywa. Znw. By upa. Po ksiycu w peni soce w peni. Jak co dzie (bez wyjtku!). No i co si okazao za Alejami? W tym luksusie? e i ta ostateczna ostoja te moe by zachwiana. Na razie jeszcze by spokj. Oczywicie wzgldny. Z pociskami. Czasem naloty. Ale to by ten, jak na te czasy, spokj. Ju wiedziaem, e ten spokj lada chwila si skoczy. e na razie bombarduj tamto rdmie cie. I zaraz wezm si do tej mojej nowej dzielnicy. Czyli czwarty raz to samo. I znw trzeba bdzie zacz godzi si ze mierci. Albo z urwaniem rki czy nogi. To, e kto z nas zginie, to si nie mylao, e osobno. Zawsze mylao si, e si zginie razem. Chyba Swen i Zbyszek poszli zaraz dowiedzie si na urawi o Dank. A my z Ojcem, chyba we dwch, poszlimy na Wilcz 21 do najbliszych przyjaci Zochy, Ojca i Haliny. Do pani Jadwigi i pana Stanisawa Woj. eby si do nich przenie. Bo z tym zamiarem przeszlimy Aleje. Na dodatek chyba wydawao nam si lepiej na Wilczej ni tu na Nowogrodzkiej. Racja anty-Alejowa? Pd na poudnie? Pd! W ogle. Wszystkie stwory w przeraeniu pdz, chowaj si, pdz dalej. Wstpilimy, przed Wilcz chyba, do mojego szkolnego przyjaciela, Zdzisawa liwerskiego. Co z tego, e szkolnego. Duo by o tym mwi. Na urawi 6. Na pierwsze pitro. Otworzy nam ojciec Zdzisawa. I zaraz 126

pokazaa si pani Alfreda. Zrobili gest zapraszajcy. Ale wanie ten niepokj. W dodatku pierwsze pitro. Czyli pobyt odpada. Bo i oni musieli myle ju o schronie. Gadalimy w przedpokoju. Na stojco. Potem jeszcze dugo w drzwiach i na schodach. Wszyscy w popochu. Zapytaem o Zdzisia. Zdzich jest na Emilii Plater powiedzia mi pan liwerski w swojej jednostce. Na Emilii Plater? zdziwiem si, bo nie mylaem, e tam s nasi; a tam. Tak. Na Emilii Plater. Chce pan tam go odnale? Tak. A tam da si doj? No tak i poda mi nazw jednostki. To miao by przy Wsplnej, Hoej? Ktry rg. Poszlimy jednak najpierw ja i Tata na Wilcz. Wzdu Kruczej. Bo sam Krucz byo niebezpiecznie. A moe jeszcze wtedy Krucz. atwo jest nie pamita. Bo wszdzie barykady. Wysokie. Ubite. Z pyt chodnikowych. Na pewno, nawet jak mona byo ulic, to nie cay czas. Czyli zaraz brama, podwrko, dziura w murze, sie. Znw dziura. W piwnicy. Podwrko. Ruch by niesamowity. Zagszczenie tej czci rdmiecia doszo w tym czasie do kompletnego toku. A jeszcze przybywali. I mieli przybywa. Roio si w kadym zakamarku. Na pewno ju wtedy wzd u Kruczej wyrabia si szlak podwrkowo-dziurowy po jej lewej (idc od Alej) stronie. Potem zaraz ten szlak zszed bardziej pod ziemi. A e by, jak inne znane mi z powstania szlaki czy deptaki elizejskie", zabawny bo byy i rury, i dziury, i piwniczki, krtaninki wic powsta o tym przechodzeniu niby-Krucz wierszyk. I czytalimy go w gazetce. Na gos. Zamiewajc si. Tak jak na Starym Miecie. Z nakrcan szaf". Tutejsz krow". Bo faktycznie, jak byo posucha, a nie trzeba byo nasuchiwa, bo to gone stworzenie, to miao co z porykiwa krowy. (Ogl dane po wojnie w Muzeum Wojska w Warszawie miotacze min, czyli szafy", czyli krowy", zdziwiy mnie. Szczeglnie pociski. Te po sze, po dziewi. Podobne byy do baniek na mleko. Czyli co krowiego.) Tu za Alejami zobaczyem powyrywane przez krowy" kamienice, w sko, ale na cztery pi tra nieraz. I jak mwiem, e krowy" to nic, to mi mwili: One potrafi, no, no! No i potrafiy. 127

Tak samo lekcewaona artyleria. Szczeglnie te wielkie modzierze, ktre mi si kojarzyy z czym solidnym, jako metal, moe mosidz, ale ten modzierzowy od modzierzy na tuczenie pieprzu i cynamonu. Te mi ludzie mwili: No, no... Ja na to: Ale nie przebijaj piwnic. A ludzie na to: Chacha! nie przebijaj? jeszcze jak potrafi przebija! I to by a te prawda. Mwiem ju o wyczuleniu suchu. Na to, co front. Co inna dzielnica. Co za Alejami. Co o dwie ulice. I jaki kaliber. Na such. Mielimy z Halin swoje porozumienia. Na to, co leci. Jedne pociski dziwnie miauczay. Mwilimy: Oho, koty"! Najgorsze byy berty". To te o ile pamitam trzyczwartotonwki. Trzy czwarte tony to niele. Tyle co trzy czwarte tony bomby, ale zamiast z nieba, to z boku. Uwaaem, e wanie to ma znaczenie. No, ale te z nieba leciay ukosem, po tej krzywej. A te z boku te po krzywej. Rnica nie taka wielka. A jednak bya. Zostan przy swoim. Chodzi mi tylko o rachunek piwnicowy. Pani Jadwiga bya w schronie. Bo ju wszyscy zeszli na partery. Raczej do schronu. Pani Jadwiga mwia, e zeszli, i powiedziaa do nas: Przyjdcie, bardzo chtnie, no pewnie, e przyjdcie; tylko e co, to piwnica. Zreszt zaraz przyjdzie Stasio. Pan Stanisaw by na dyurze. Pilnowa dachu. Z innymi. Zaraz zszed. No, niedugo. Leymy na dachu, jak tylko co, i pilnujemy, z mokrymi cierkami. Przed poarem. Pan Stanisaw wpad na pomys, eby my byli na parterze. Maj ssiadk; samotn, starsz, pani Rybkowsk. Ma na parterze dwa pokoje z kuchni. Sama siedzi w schronie. Ju dawno. Boi si bardzo. Zaraz to zaatwimy! I polecia. Dobrze, zrobione, zgadza si, przychodcie. Ju przychodcie! Dom Wilcza 21 mia pi piter. I podwrko pstudni. Wic bycie na parterze byo w takim domu nie najgorsze. Zreszt to miao by mieszkanie. Dla nas. A schron to schron. 128

Co do wysokoci domw jeszcze. Tu, w poudniowym rdmieciu, wanie by o najlepiej pod tym wzgldem. To bya najwy sza dzielnica w Warszawie. Domy po pi, sze, po siedem wysokich piter. I po wicej nawet. Czsto solidne. Ulice wskie. Czyli gsto. W ogle poudniowe rdmiecie byo najwiksz dzielnic powstaniow. Na dugo i na szeroko. Nie, przesadzam. I niepotrzebnie rozdzielam te dwa rdmiecia. Przecie miay poczenie. W rdmieciu w ogle caym byo jeszcze jedno charakterystyczne. By y roboty publiczne. Nie apania, ale takie w razie potrzeby zatrzymywania przechodniw i zwracanie si do nich z prob-rozkazem, e trzeba to i to. A e to na dwie, trzy godziny, wic wszyscy chtnie. Takich rzeczy si w ogle nie odmawiao. Cho to niebezpiecznie mwi za wszystkich. Ale w tym czasie prawie wszystko byo zrobione. A e ludzi byo strasznie duo, bo chyba ze dwiecie tysicy, to nikt mnie o nic nie prosi. I tak sobie si obijaem prywatnie. Jeszcze jedno. W rdmieciu byo wybitne pomieszanie si cywilw z powstacami. Duo byo opaskowcw z pozoru. Rni ppowstacy. Stany porednie. Skonno do geszeftw. W ogle rnoci. Pani Jadwiga opowiedziaa nam zaraz, e na pocztku szya masowo dla onierzy bielizn, furaerki i jeszcze co z mundurw. Wrcili my na Nowogrodzk z pomy ln wie ci . Swen wrci te z pomyln. Odnaleli Dank na urawiej. U pastwa Szu. Bo u nich odnajmpwaa pokj. Z tym, e oni raczej byli ju w piwnicy. Nie na drugim, swoim (bodaje drugie) pitrze. A Danka przychodzi tam, ale jest w AK czniczk. Wic siedzi w piwnicy, nadaje i odbiera. Zreszt blisko. Te chyba urawia. Zbyszek u niej ju zosta. Ma si zapisa. Czyli maj go przyj. O ile jest bro. Chyba bya. Bo i zdobyczna. I ze zrzutw. Nie tak duo, jak trzeba. Ale zaczynaa naprawd by. Ludzi tutaj te chyba byo sporo. Na miejsce tych, co zginli, zgaszali si nowi. Przypominam nasz by Mokotw, Czerniakw, oliborz. Po upadku Pragi, potem Ochoty, Powzek i Woli dugo by stan terenowo pomylny. Cho nie przesadzajmy co byo zego ju po tygodniu. Wrmy do naszej akcji. Swen te waciwie zamieszka" ju u pastwa Szu. Czyli w piwnicy. Jeszcze poby z nami na Nowogrodzkiej. Jeszcze emy tu co jedli, moe i pili. Ale pewnie nic. Pilimy wino na Chmielnej. Bo mieli. Jeszcze zdya waln gdzie berta" czy bomba. Bo znw Ojciec nagle zosta cay posypany. Tym razem na niebiesko. Obok by skad apteczny. Czy mydlarnia. Trafio w ni. I w farbk do prania. A to znw 129

w niego. Znw miechy, czyszczenia, mycia. Jeszcze przypominam sobie dzienne jedzenie zupy. I chyba mi si zdarzy wos. Jej. W zupie. Ale mog myli z czyj podobn do Mieciowej siostr, kiedy indziej, te w niebezpieczestwie. Te w zupie. No i hajda na Wilcz. Swen na urawi. I tak weszlimy w now faz topograficzno-mieszkaniow. Pierwsze co na Wilczej, u pani Rybkowskiej to zbudowalimy kuchni. Tym razem solidniejsz . Z ilu cegie. Oblepiana glin . I ruszt w rodku. I popielnik. Zocha zacza zaraz co gotowa. Nie wiem, czy kuchni zaraz nie rozwalio, zanim wyscha, i budowalimy j na nowo? Pani Rybkowska wicej si baa, ni bya ciekawa. Poznalimy j dopiero na drugi czy trzeci dzie. Spa mielimy wiele. Bo duo miejsca. Przed oknami komrka na co tam. Przy komrce beka z wod. Na poar. Po lewej stronie brama. Po prawej mur z dziur. Na krucz 7. Bo tam bya latryna i woda. Mur by szary: koci kolor. Caa kamienica te bya taka. Jeszcze co: naprzeciw, troch na lewo, przylepiony do kta sta domek pani Trafnej. Pani Trafna, jak mi potem Zocha powiedziaa, bya ydwk. Nie wiem, czy znay si przedtem, czy nie. Z pani Trafn weszlimy w przyja. Prdko. Jak to wtedy. Pierwszej czy nastpnej nocy miaem dyur. Na naszym podwrzu. Wilczej 21. Ze mn by jeszcze kto. Pan Stanisaw te dugo by. Pali papierosy. 1 Ojciec by. Stali. Gadali. Ja te. Stalimy na grkach, dokach, deskach od wykopkw. W nocy teren wyczuwa si bez uprzedze wzrokowych. Ksiyc wieci. Cign si okres ksiycowy. Ju drugi przecie. Z nocami wzgldnymi. Przynajmiej bez najbliszych poarw. Byo bardzo ciepo ca noc, tak e byem tylko w kapciach, bez skarpetek (skd skarpetki? luksus), w spodniach i w koszuli. Jasnej. Moe od ksiyca. Na drugi dzie przyszed Swen. Posiedzieli my z Halin. We troje. W pierwszym pokoju z kanap . Z oknem tu , naprzeciw beki z wod . W co moe gralimy. Moe co czytaem. Moe Swen te. Co pisaem prawie na pewno. Ale to ju mniej pamitam. Wydajemi si, e mniej. Cho nie. Wanie tu dopiero pisaem ten dramat o schronie. Cigle na papierze z Podwala rg Kapitulnej. Moe to wtedy zaryczaa krowa". Zacza wali. Pewnie blisko. Bo jak zarycza a druga, to tak jak byli my, niedoubrani, bez butw jako i (jednak) w skarpetkach, tak zlecieli my ze schodw. By y obok.
130

Zlecielimy to mao powiedzie. Jednym zakrtem porczy w lotne kucki! I ju by o si w piwnicy. Jak wtedy na Rybakach. Swen zaprowadzi mnie do siebie. Pokaza, gdzie jest. Potem chyba do Zbyszka. Zbyszek ju by wcielony. Blisko. Na ktrej z ulic midzy urawi a Ho. A moe Wilcz? Od Kruczej ku placowi Trzech Krzyy. Weszlimy na parter. Z bramy. Do czego zatoczonego powstacami. I na kanapie siedzia w toku z wycignitymi nogami ju niby umundurowany Zbyszek. Na razie siedzi si i czeka, bo nie mamy broni powiedzia. Gdzie blisko Swena na urawiej weszli my do piwnicy. W ktrej z komrek na wgiel, na kartofle, midzy cianami z aparatur tak jak rozebrane radio od tyu, siedziaa na krzeseku Danka. Miaa suchawki na uszach. I obydwiema rkami jednoczenie w szybciutkim tempie wczaa i wyczaa rne wtyczki, przetyczki. Jednoczenie mwia. Szyfry. Te w rodzaju: Bu-wa! Bu-wa! Sze! tu ma-ta-ha! tu ma-ta ha! hallo, hallo, nadajemy! en-ka osiemnacie! hallo! Dalej szy peniejsze toki, ale zaraz przerywane, bo co tam. I tak dalej. Cigle. Szybciutko. Raz tylko po dugim czekaniu (naszym) troszeczk si do nas odchylia. Co: dzie dobry, co sycha?" I dalej to samo. Nie moga si oderwa. Bo jak? Ale si nie nudzilimy. Bardzo nie! Pierwszy raz byem w takiej nadajni. Podczas jakiego siedzenia na urawiej czy te na grze, jeszcze u pastwa Szu., ktrzy zreszt byli w piwnicy czy na podwrzu pamitam, e w oknach na parterze w rogu s ycha by o du o ludzi, na towarzysko, brzczay widelce i noe. Jestem pewien do dzi, e to byy imieniny. To znaczy: niemam adnej pewnoci. Tak mi si zdawao. I zdaje. A e dziwne. Tym wiksze zdawanie. Byo popoudnie. Soce. Upa. Kurz. Na podwrzu duo. Czego? Rnoci. Baaganu. Krcenia si. Te imieniny mnie i dziwiy, i przygnbiay. Nawet denerwoway. Bo nie tylko ta beztroska. Ale nieomylny znak, e co zego nadciga. Bo nadcigao, nadcigao. Mieszkanie na Wilczej byo wietne, ale miejsce w schronie ju mielimy. I w schronie zaczo si nocowa. Raz tylko przesiedzielimy, czyli przespalimy noc na siedzco, ja i Halina, na zielonej pluszowej kanapie. Bo staa blisko drzwi na schody. A tu zostalimy sobie. Bo ja zatskniem za luksusem luzu. eby go mie chocia raz. A Halina dla towarzystwa. I dlatego, e nie za bardzo zya si jeszcze z nocowaniem po 131

piwnicach. Miaa na sobie ciemne palto (no zimowe, nosia na sobie, eby mie ze sob). Z popielatym futerkiem. Na rkawach. I na konierzu. Wtulaa si w te futerka jak w swoje koty. W schronie mielimy bety. Co pierzynowego. Bo wypchane od rodka, a czerwone z wierzchu. Ile byo pierzyn? Dwie? Bo przykrywa si czym mielimy. Na czym spalimy, to ju nie wiem. Stoki? awki? Chyba wszystkiego po trochu. I te wtulanie si. W bety. Pierzyn, poduch byo po naszych piwnicach i piwniczkach wiele. wieciy. Te karmazyny. Cynobry. Czyby w wietle elektrycznym? Chyba nie. Karbidwki! wiece! Ludzi byo peno. Po wszystkich zakamarkach. Na parterze tylko my jedni urzdowalimy. Te w pewnych godzinach tylko. I w dzie. Pani Trafna w swoim domku. Ale chyba pani Trafna przeprowadzia si na dobre do piwnicy. Co i dobrze. Bo zaczo wkrtce trafia w nasze podwrze. Nieraz du o kalibrw. I to uparcie. Granaty. Koty" (tak zwane), krowy". Berty". Modzierze rednie. Co z gry chyba. Bo domu zaczo od gry ubywa. Tak po troszku, na raty. Najpierw by demolowany. Potem mala. Mo e si i podpala. Na pewno tak. Ale zdyli zawsze ugasi. Pan Stanisaw bardzo lata (a by wysoki). Pilnowa. Blachy mokrymi cierkami. A pada plackiem troch pochyo, gow niej, nad rynn. Tak go sobie odtworzyem? wymyliem? Pani Jadwiga krzyczaa na niego w piwnicy: Nie chod! Stasiu! nie chod! A jak poszed, to si zamartwiaa. A e chodzi co i rusz, to bya tylko troch przyzwyczajona, a tak to zmartwiona. Bya modystk. Wic koleank po fachu i Stachy, i Zochy. Ze Stasiem yli najpierw pitnacie lat bez lubu, bo bali si legalnoci, odromantyzowania. Kiedy w wielkim strachu wzili si na odwag. lub. I znw pitnacie lat upyno. W lubnoci. Nic nie zepsua. I tak yli potem w Jeleniej Grze do koca razem. Pani Jadwiga wolaa legowisko koo nas. W naszej pace. Bo tworzylimy jedn rodzin. Oni -dwoje, Stacha, Zocha, Halina, Ojciec i ja. Obok pani Trafna. Inne panie, panowie, dzieci. Cae stada. Za prawym wejciem dalsze. Z lewej strony, w poprzedniej piwnicy poprzedniejsi zajmiciele miejsc. I pani Rybkowska w okularach, ktra czasem zajrzaa na parter, do siebie, czyli do nas. Bardzo rzadko. Ale miaa potrzeb sprawdzi. Raz sprawdzia, czy przypadkiem nie potuklimy szklanek w kredensie. Raz znw miaa al, e przesunlimy kredens. To byo przy niej. Nie wiem po co, sta ukosem. Ale jej chodzio znw o obraz, cudowny, Matki Boskiej 132

Czstochowskiej, ktry by za tym kredensem. Takie ordynarne obrazisko. Za szkem z kurzu. Bez koloru. Odsuwaa teraz kredens ona sama i tam wchodzia. Czsto przesiadywaa z nami na parterze - na gotowaniach obiadu i lepieniach kuchni, bo wci krowa" albo modzierze rozwalay j i pan Stanisaw. (Zocha ciut-ciut podkrzywiaa si na cige Stasiu, Stasiu, nie chod" pani Jadwigi. Wreszcie doszo do przymwek o to. Z tej i z tej strony. Malutka obraza i krtka. Bo czasy nie sprzyjay. Znw si kochay. I byy ze sob na pani". Dopiero po wojnie nie. Ale po wojnie si na dobre pognieway: z Gdaska do Jeleniej Gry. A si przeprosiy. To wtedy Stasio umar.) I jak pani Rybkowska za duo o tym kredensie, obrazie i o szklankach, i zaczyna sprawdza, to pan Stanisaw razem z nami mwi: O, samoloty! Tak?! pyta pani Rybkowska. Tak mwimy. I ucieka do schronu. Wierzya nam. Bo dlaczego nie. Raz trafio, podczas siedzenia na kanapie (Zocha gotowaa), w t beczk z wod. Z beki luna w bok fontanna. Potem trafio tu i tam. Potem walno w domek pani Trafnej. Jedno. Drugie. Posypay si suche wapna, murki, trzciny. Z kamienicy te si sypay. I tynk lecia. I framugi. I blacha. Dachy byy wtedy jeszcze cynkowe. Przewanie. Domek pani Trafnej robi si te coraz mniejszy. Bya jeszcze w schronie z nami, a raczej gdzie koo drzwi, bo co z tymi drzwiami byo, przecigi... ale czy ktnia? chyba tak... Wic bya jeszcze pani de la co. Czyli niby Francuzka. Czy tylko Francuzowa. Ale za to wdowa. Mieszkaa na czwartym pitrze. Bodaje. Raz awantura. Na cae podwrko. Zgromadzonko mczyzn - blokowych, pblokowych, wier-AK wymyla okronej, zastraszonej, w paltocinie pani de la co przed klatk schodow, t jej klatk i nasz, bo j wanie dopiero co przyapali na czwartym pitrze na robieniu kupy. Przed wasnymi drzwiami. No nic. Przeszo i to. Latryna bya na ssiedniej posesji: Krucza 7. Nie pamitam ju w tej chwili, czy to najpierw szo si przez (oczywicie najpierw przez dziur w murze) podwrze drugie. I dalej pierwsze. Od Kruczej. Od frontu. Czy od razu wchodzio si za dziur w to dugie olbrzymie podwrko z olbrzymim doem w rodku. Z ca wyklepan opatami dolin. Z goej ziemi. I tam porodku w dole i jeszcze w doku bya pompa. Zawsze z ogonem ludzi. Nieraz dugim. Na trzy zakrty. Tak, e 133

wypenia szczelnie dolin. Po to te ona bya. Tok by po poudniu najwi kszy. Tak pod wieczr. Jak by a nadzieja na zaczynanie si ciemnia. Bo to niby wtedy samoloty szy spa. A latryna? Latryna, tak czy owak, bya na prawo od dziury. Na kocu podwrza. Wszystko jedno ktrego. Na uboczu. W ogle w kcie. I to tak, e tylko tyle, eby zmieci si na wsko drg. Z doem. I cieka. Do dochodzenia. Jak si usiado na drgu nad doem, to si miao przed sob na nosie prawie szop z czym. 1 co nad ni, co szo wyej, wyej. Chyba bok oficyny. Bez okien. A za plecami, czyli za de", miao si olbrzymi mur na ile piter. Te lepy. Nad sob miao si wycineczek (wski i dugi) nieba. Po ktrym przelatyway pociski. Chciaem powiedzie: stworzenia. Ale tylko te sztuczne. ywe byy po piwnicach. U nas ktra pani miaa psa. Rasy? maej tustej. Pan Stanisaw mwi, e na tym psie (moe suce?) mona postawi szklank z wod. A do pani od psa czy suki mwi: Radz pani go pilnowa ! Bo podobno, a nawet na pewno, psy wtedy jadano. I koty. W schronie, nie tym, ale obok, pod 23-im (ogromne kamieniczysko na sze piter, tych dawnych, secesja, zazdrocilimy im tego, e maj kleinowskie sklepienia) wic obok mielimy radiostacj. Bya w jednej z komrek na kartofle. Za dechami. Ale w szpary. Mwi mielimy", bo tam si lata o. Na radio. --------------------- Bu bu bu buuu! Bi Bi Si... Ile razy dziennie wiadomoci. Stao si przed tymi dechami. Wkadao uszy w szpary. A latao si tam po prostu od siebie. Od swoich bar ogw. W swoim schronie. Przez inne schrony. Korytarze. Dziury. Przebitki. A gdzie w gb tamtych schronw. Pod 23-im. Czyli przelatywanie piwnicami. Jak wszdzie. Niezalenie od przej wierzchami. Pamitam w tych pierwszych, a nawet najpierwszych dniach Wilczej niedziel rano i naboestwo. Ktra pani wypoyczya na to swoje mieszkanie. Na parterze. Prostopadle do nas. Z oknami oczywicie od podwrka. Naszykowaa nawet dywan i palmy. Moe palm. Jedn. A to drugie to bya dracena? Co tam byo. Kocielnego. Niby. Po mszy bya spowied. Powszechna. Byo duo ludzi. Z warunkiem odmawianym gono pjcia do spowiedzi pojedynczej w razie przeycia tego wszystkiego. Niedziela wypadaa 10 wrzenia. To bya druga niedziela w rdmieciu, a pierwsza za Alejami, ktr zapamitalimy. A raczej, o ktrej wiedzieli my, e by a niedziel . Potem ju do ko ca, a do po owy

padziernika, nikt nigdzie nie rozrnia dni. Niedawno obliczyem, bo to data znaczca, w jaki dzie wypada 1 padziernika. Niedawno, czyli po dwudziestu latach. I ze zdumieniem dowiedziaem si po raz pierwszy, e to bya niedziela. Pamitacie. 6 sierpnia na Chodnej. (Moe Pan Jezus co odmieni.") wiadomo niedzieli. 15 sierpnia Rybaki wito cud nad Wis ale nie przychodz. 3 wrzenia niedziela taka jak ta wiwatowni w 1939. W ten sam zbieg daty i dnia. Kanapa. Chmielna. I to czwarte. Wiedziane. witeczne. Teraz. I to wszystko. W tych najpierwszych ju dniach szlak wzdu Kruczej zszed pod ziemi. Na samej Kruczej midzy Wspln a Ho lea skrwawiony (z kawakiem stopy) pantofel damski. Od tej pory zacza publika nieco uwaa. Tylko jeden odcinek ten od naszej Wilczej do Hoej zacz by synny z bezpiecznoci. Zaczli si na nim krci ludzie. Krcili si i midzy Wilcz a Pikn, czyli ju od naszego rogu do koca Kruczej. Do samego placu Pikna Krucza Mokotowska. Plac mia w poprzek, na wprost wylotu Kruczej, wzdu caej strony poudniowej Piknej barykad. Dug. Solidn. Z tych worw i toreb z czym. Z chodnikw. Ale barykada nie bya wysoka. Trzeba byo biec. I schyla si. I uwaa na Kruczej, jak si szo do placyku. Bo tam zaczyna si obstrza od Marszakowskiej i od placu Zbawiciela. Ale ludzie latali. Duo. Mnstwo. Na Kruczej i na Mokotowskiej byo duo kwater powstaczych i cywilnych. Po Kruczej wicej latali i cywile, i powstacy. I mieszacy. Krucza bya niewtpliwie gwn ulic poudniowego rdmiecia. A w ogle to, e bya podobna do ulicy. I miaa ruch. Mimo rnych i gruzw, i barykad. I mimo to, e tylko na pewnym kawaku. Ale to starczyo. e krlowaa. Staa si wnet Alejami na cae rdmiecie. Na Kruczej mona byo zaatwi wiele spraw. Na Kruczej spotykali si ludzie z rodzinami, przyjacimi. Z przybyszami z rnych dzielnic. Z tymi, co mieli t dzielnic ju jako trzeci czy czwart w powstaniowym dorobku. Mo na by o tu spotka kogo , kogo nie widziao si dziesi lat. Nagle. Tak ja miaem. Te. Spotkaem Frania hrabiego . Ze szkoy. Po ilu latach. Potem jeszcze kogo. Na Kruczej spotkalimy Romana . W mundurze AK. Atosa". Tego, ktry przyszed na Chodn wtedy, 31 lipca, jak bya ta burza i nalot jednoczenie. Poegna si. Z Mam. I ze mn. I zna Halin. Ojca i Zoch chyba te . To niewa ne. Zaraz nas odwiedzi . Raz i drugi. Zocha go

134

135

czstowaa. Zup wieo zrobion. Cay talerz. Zabiera si Roman do jedzenia. A tu krowa". u-u! u-u! u-u! - i sypie si z sufitu. Prosto w zup. Roman odgarnia ych, co si da. Drobniejsze sufitowe zjada. Drugi raz te tak chyba by o. Z tym, e i kuchnia si rozwalia. Co nie przejo nas. Bo si ulepio natychmiast od pocztku. Sufit spada chyba codziennie. Plastrami. Plasterkami. I do zup. I na gow. A miao co spada, bo to bya gorsza z wierzchu, ale w rodku te secesja. A raczej ten pity-szsty klasycyzm warszawski. W stiuki. Rozety. Girlandy. Co najmniej w gzymsy. Draka z trzcin w poudniowym rdmieciu. W tej ostatniej desce ratunku. Po naszym wynajciu (za darmo, bo pienidze nie szy. Wtedy!) Wilczej i po paru nocach mylenia jednak o tym 23-im, obok. Nasz mia nad sob te pi piter. Ale ju z ubytkiem. Wygryzione. Do tego okaza si lichy. Od pocztku nie wyglda za mocno. I za twierdzowo. Ale jak sypny si siwe tynki. Biaotawe, wyschnite do trzaskania dechy. Trzcina. I to si okaza o wi zaniami. To poszli my. Ca a grupa. Spod 21-go (dosownie spod, bo spodem). Oglda 23-ci. Pod ktem przeprowadzki. Lokatorzy 23-go nas znali. Wiadome byo przyzwolenie. A jakby i me znali, to tak samo. Miejsca troch jeszcze byo. Wic zostay ogldziny. Pami tam, jak kto z nas po kolei zachwala kleinowskie sklepienia, a reszta ogl da a, maca a. R ni ludzie, starsze baby Wszystko to doceniao, znao si, macao Kleina". Chyba ten Klein, po prostu niejaki pan Klein, Zyd, Niemiec, zrobi dobry wynalazek. I to w por. Tak, eby zd y o si nabudowa jeszcze za Prusa i Prousta du o takich domw w starym rdmieciu. Widocznie bomby waliy, bo decydowanie si nie trwao za dugo. Zaczlimy apa nasze bebechy", toboy, i wio! pod Kleina! eby nie ten Klein, czyli bardziej w beczuk cegy i te szyny przeyskujce, toby si tej piwnicy od tamtej tak znowu nie rozrnio. Zajlimy jakie tam co wsplnego. Z wlotem dalej. Z wylotem na nas od piwnic poprzednich. I znw pierzyny. awki. Torby. Rodziny. Siedzenia. Przeniosa si mniej wicej caa Wilcza 21. Lecia y. I bomby. I pociski. Takie du e. Bo siedzieli my nawet w rodkowym korytarzyku, jak najdalej od otworw na dwr. Na lewo korytarzyk mia piwniczk za piwniczk. Kada z drzwiczkami. Tyle e otwartymi. W najbliszej siedziaa rodzina pastwa Wi. Pan Wi., inynier, i pani Wi., jego ona. Siedzieli na workach. Z czym . Ca y dzie . Tak
136

potrafili. Ona bya podobna do Giocondy. A z szyi, z gosu i mowy do synogarlicy. Bo tak nazwalaj Halina. Mieli dwoje maych dzieci. Dzieci z innymi maymi dziemi latay. Chodziy po korytarzu. Bawiy si tak: Ty id naprzeciwko z torebk i spotkamy si. Wic si rozchodz. Z torebkami. Spotykaj: Dzie dobry pani. Dzie dobly. Pani dom ppalony? Ppalony i machnicie rk a pani ppalony? Ppalony... Bya jeszcze i zabawa w czogi. Dwojgiem maych od pastwa Wi. zajmowaa si pani Jzia. Nauczycielka. Jak tylko by huk, zatykaa sobie uszy palcami. A e hukw byo duo, wic siedziaa albo staa z palcami w uszach. Ale e zajmowa a si dzie mi i rozmawia a z nimi albo z pastwem Wi., albo z ludmi w ogle, to coraz sobie odtykaa uszy. To znw szybko zatykaa. Pytaa: Co? tak, nabraa gestw guchej. Czy niemowy. Raz maa Ewa (Bo Ewa, nagle: pamitam to) chce kup. Nocnik jest. Pani Jzia sadza Ew na nocnik. Na korytarzu. Pani Wi. w piwniczce-saloniku siedzi na workach. I woa: Na sam rodek! Na sam rodek! Wic pani Jzia przesadza Ew na sam rodek. Zatyka sobie uszy. Bo wal. Ale Ewa zaczyna si te ba: Ciociu, daj mi rk! Pani Jzia trzyma za rk Ew na nocniku. A drug rk zatyka sobie to drugie ucho. No dobre i to. Racja. Bya z nimi jeszcze i ich matka z Brackiej. I Jadzia, moda, jako im tam pomocna. Tyle e one raczej siedziay tu. Bo kada rodzina wtedy bya dua, a ta ich piwniczka malutka. Po korytarzach szy huki. Wstrzsy. I piewy. Pod Twoj obroon... wie--ta... Obok szo ju dalsze miejsce: o Paa-nii, oo Paaaniii-i, ooo Paa-ni na-a-sz-a Po-cie-szy-cieel-ko naa-szaa... 137

liilii J

d sob Kleina. Dobre mury. Troch szyn. I te sze piter. ykuszami. Wygiciami. Wisiorami. Sze piter. Plus caa r. Osiem kondygnacji. Ale tylko siedem do przebicia. Bo Siedmiu nie powinno przebi. Byy wyjtki. Czasem. Ale orm . A je eli bomba pjdzie wi cej z ukosa i trafi nie tro niej? To tylko sze. Te nie powinno przebi. Ale warte pitro? A i tak bywao w tych wielkich kamienicach. przypadku PKO. To wtedy zostaje pi. Tylko e ta n. A je eli krowa" wyrwie nagle od trzeciego w d ? er i wychapie co? Z piwnicy? Gupia krowa"? Albo , co si niby bierze mniej pod uwag. Albo wystarczy, e przegrdk. I utrci kogo z nas. Rodzin czy jednego. ao si o swoich. O tych obok, ale dalej troch mniej, ale szcze dalej, ale od tego adresu jeszcze mniej, ale jeszcze edni kamienic? Czy z przeciwka? Nie chodzi o przejcie. ebie, jak nas przysypie? Oni. To kto ich? My. No mi dalszymi cakiem? To dziwne obliczenia. Ktre kady m miejscu. Wedle mo liwo ci. A ilu ju tych, co tak o? No, ilu? Nikt nie wiedzia. Ale przeraliwa proporcja. ub rannych, ocalonych, odgrzebanych. Im nas wicej Bo rozkada si moliwo tak zwanych wypadkw (bo biorem nieszczliwych wypadkw, a powstanie wybuwicej. Czyli powinnimy gin rzadziej. Tymczasem co as bdzie w tej piwnicy 300 czy 500, jeeli nas zagrzebie na e? W getcie byo strasznie duo. Nie 500. Nie 5000. Nie 000.1 prawie wszystko poszo z tych, co nie uciekli. mier jwiksz moliwoci. Prawie jedyn. Prawie jako sto wielu prawie i bez tego. To te bd statystyki. Poza raz wal bomby, to znaczy ginie kto. Od kadego takiego wali si co. Powiedzmy nie od kadego. Bo niewypay. i w jezdni. Czy w trawnik. Czy w rodek podwrka. Poza i co, to moe si zwali i nie przebi do piwnic. Mog by nie ranni. Tyle e do odgrzebania. Co te jest ryzykowne. aszej Wilczej 23 odwala? Kto da rad? I ile ludzi? I czym? moe by uduszenie. Albo co. A brak wody? I przez ten czas opoty. Teraz dalej. Jeeli tylko jest cz zasypana do bania, a tylko cz zgina, a reszcie w ogle nic na ten a norma. Jako norma. W te czasy. Ale czy to w porzdku,

jak kto ginie? Nawet dziesi osb tylko? I czy ten drugi raz ni caej reszty kocem? A przecie przypadek moe si uwzi. M razy w to samo. Poza tym zaley wszystko od iloci bomb. A tylko wielkie iloci. I na obszar nie tak ogromny. Pewnie, e du jeszcze Mokotw. Tamto rdmiecie. oliborz. Czerniakw. te s domy. Pod domami ludzie. Nie mwi c o powsta ca Z gorsz oson. Albo bez. Im nas wicej ubywa, tym gorzej. B I z punktu widzenia statystyki te gorzej. Bo teraz na mniejsz przypada tyle samo bomb. Albo wi cej. A inne bronie? A rozwalania? Ustay podobno. A wywzki do obozu? A teraz jeszcze niszczenia oson. Jak naruszy ten dom, jak g mamy gorsze szans. A potem moe go jeszcze uby. I jeszcze g indziej i? Gdzie? Wszdzie ubywa. I tok. Gin. To racja. Ale i Albo po ary. Bo s . Sam po ar to jeszcze nic. W p z bombami. Od poaru mona uciec. Ludzie siedz w piwnicy, na parterze. Dopiero ssiedzi woaj: Wychodcie! Ju si pali parter! I wychodz. Ale wtedy traci si oson. A osona? Im lepsza, tym wicej e zostanie. Zdawaoby si. Ale za to, jak zdarzy si przypade fatalny, to wtedy cae dobre idzie na ze. I w kko tak mona liczy, my le, bada, ucieka.

Swen nie przyszed. Jeden dzie. Nic dziwnego. I Roman i te nie przyszed. Moe co wypado? Akqa? A zreszt te nal drugi dzie te ich nie ma. Czekamy. No, przyjd... Cho zastanowio. Siedzimy zaronici. Nie myjemy si. Czasem. Przewan Troszk. Co nieco. Nie ma mowy o wymyciu si caemu. Wody jest. W tej dolinie od Kruczej. Ale tam duy obszar. I wal. Al Powinni wszyscy czeka do zmroku. Tylko e o zmroku sza modzierze, berty", krowy". Na podwrzu wano broni je tylko bomby si licz, ale i ta reszta. I to bardzo. Mimo to lu wod. W ten dzie idzie i Ojciec. Bierze kube. Opaska na rk. Reszta: Zocha, Stacha, Halina, pan Stanisaw, pani Trafna Od pastwa Wi. te wszyscy siedz. Ojca dugo nie ma. W Daleko te. Ale coraz gdzie tu. No nic. Wiemy, e tam ogon o chyba wracaj . Niektrzy. Z wiadrami. Z wod . I mwi

Godzina. Dwie. Nagle huki. Obok. Czy sami emy wpadli na to? Czy kto wylecia sprawdzi? Czy przylecia? Tak. Chyba duo przyleciao. Bez wody. Wystraszonych. e walno. Raz. Czy wicej. Bo chyba bomba. Blisko. I pociski. Jeden w sam studni. Chyba cz zgina. No tak. Studnia rozwalona, rdo wody ucite. To frajer. Ale ludzie... Co z Ojcem? Zocha-Zula i ja podrywamy si. Lecimy. Przez dziur. Do tego ogromnego dou w wielkim podwrzu. Chyba ju ma si ciemnia. Czy ciemnia. Pobojowisko jakie jest. Rannych. Zabitych. Usunli. Ju. Ojca nie ma. Znikn. Wracamy. Nie ma. Siedzimy. Wieczr. Nie ma. Gdzie jest? Dlaczego go nie ma? Gdzie szuka? ladw? W takim razie. Nie pimy. Z Zoch. W ogle wszyscy. W naszej rodzinie. I czekamy. No przecie przyjdzie. A jak nie? Trzeba bdzie od rana po szpitalach. Od tego zacz. Ale przyjdzie... No tak. I noc... I to pna. A jego nie ma. Wreszcie chyba nad ranem czy rano, jak juemy byli pewni, e co zego, wraca. Chyba z kubem. Zdrowy, cay. W opasce. Ano nic. Walno. Trafio. Rozwalio studni. Ludzi? Cz tak. Co. Ale na og zdyli si rozprysn. Ojciec te uciek . Polecia na Szopena. Chyba po wod . Zaraz za ten placyk z barykad w poprzek. Tam by blisko kolega. Ktregomy znali. Wszyscy. Wieczny wojskowy. Jowialny. Pan Kowalski. Ojca skusio. Wstpi. Z tym kubem. Tam wchodzi. Na pitro. Bo kwatera na pitrze. Bo jedna strona Szopena polska, druga niemiecka, wi c tu nie wal . eby nie trafi w swoich. Kwatera u inyniera. Z crk. Doros. Okna otwarte. Pogoda. Dali-go! Gra w karty. Pewnie w bryda. Bo siadaj we czworo tak: Ojciec przy samej cianie, tyem do niej, midzy oknami. Kowalski naprzeciwko Ojca. W jednym oknie crka. W drugim inynier. Graj. Pocisk. Sowiecki. Nie wzi li pod uwag frontu. Wlatuj od amki. I w to okno. I w to. Ojcu i Kowalskiemu nic. In yniera rani, ale jeszcze p biedy. A crka ma wyrwany bok. Wi c zlatuj po nosze. Znosz . aduj. Bandauj. Chyba gdzie odnosz. Crka co le wspomina do dzi Ojciec ten bok, e... ca y wyrwany... uszkodzona wtroba... co... jeszcze... nie wiem... le, panie. Na drugi dzie przylatuje Swen. Bomba trafi a. W nasz oficyn . Przebi a do piwnic. Posz o p domu. Cztery pitra i przebia? No taaak. Ja staem w tej czci wanie, co miaa si zwali. Z ludmi. W ostatniej chwili zdyem nie tylko sam przelecie do tej czci ocalaej, ale popchnem jeszcze ca rodzin. 140

To by ten refleks Swena. I dowiadczenie ze Starwki. e mona duo zdy od uderzenia bomby do zawalenia. Trupy le na podwrku do tej pory, chod, zobacz. Polecielimy. P domu nie byo. Na podwrku leay przecierada. To znaczy co w przecieradach. Cz ju chowali chyba. Podwrze. Dom. Wszystko tu wygldao strasznie. Zawalone. Nie wiadomo czym. Okna bez framug. W powietrzu upa. I jak po wulkanie. Co szarego. Cigle. Wisi. Na trzeci dzie zgosi si Roman. Z zabandaowan ca gow. Przywalia mnie berta" na Mokotowskiej, na kwaterze, na szstym pi trze. Reszta zlecia a do schronu. My my we dwch zostali. Nagle berta". I ju leymy pod cegami. Mnie przywaliy drzwi. A na drzwiach cegy. Kawa ciany. Nie byo mnie wida. Miaem szpary do oddechu. S ysz ludzi. Id . Wo am. Us yszeli. Wlatuj . Odgrzebuj . I mnie od grzebali. Studni rozwalio. Obok. I zaczo si wody szuka gdzie indziej. Chyba po to lecielimy na Ho, tu od Kruczej ku Skorupki (dzi Sadowej) a nawet do Marszakowskiej prawie. Nagle gruzy. wiee. Zbombardowali. Do piwnic. Kino Urania" przedwojenna Mewa". (By a tu i rewia w 423 roku, polska, z najlepszymi piewakami. Od rewii si zaroio w Warszawie 423 roku.) Jak wychodzilimy, wyprowadzali z tej Mewy"-rewii-Uranii" duo Niemcw. W resztkach tynku, muru, w paltocinach tych zielonych. Rozpitych. W strzpy nieco. Jecy. Na wymian. Siedzieli pod kamienic z Urani" po Mewie". Trafio. Bomba. Czy bomby. Z przebitkami. Tych, ktrych nie zabio, odgrzebali. Teraz tych, co nie ranio, prowadzili. Po prostu w inne miejsce. Mijalimy si z nimi. W ogle mijao ich wiele tumu. Leccego. To ze zbombardowanych domw, to na pomoc, to szuka, to po wod, to subowo. Raczej ze zdziwieniem. A oni na nas i na domy, i na wszystko ze strachem. Co z tego, e to oni na nas przedtem. Chcieli. Moe nie wszyscy. A teraz od wasnych bomb. Ten paradoks. A nie arty. Przyapaem si na dwch ksiycach. Raz od 26 sierpnia na Miodowej, na tym fryzie. Drugi okoo 6 wrzenia na Nowogrodzkiej. Wic rozpito trzynacie dni. Niby to jest moliwe, gdyby uzna to za odstp od kwadry do kwadry. Ale na Nowogrodzkiej byo jednak co z tej peni, I na pewno to by ksiyc. A na Miodowej ksiyca nie powinno by. To mogo si tylko zdawa chwilami. Albo ju to przerobia na ksiyc pami. A to by na pewno odblask od poarw. Gdzie tam ksi yc? 141

A co z frontem? Sowieckim - tak si wtedy mwio. (Sowieci" albo wprost Rosjanie", czasem bolszewicy". Ale w powstanie rzadziej bolszewicy", bo to miao tradycje brzmieniowe u nas nie tego. A w tej sytuacji jako tego, co czym trcio, si nie uywao. W myl, jak bida, to do yda"). Wic chyba z 9 na 10 wrzenia pierwszy nalot na niemieckie dzielnice. Zrzucanie lampionw; tych, co tak si koysay i owietlay dugo, dugo wszystko, e mona byo ig znale na ziemi; a najwicej to si koysay to na due, to na krtkie cienie trawek. Pamitam huki. I byski. Wszystko to blisko nas. W Koszykow , w alej Szucha i alej R , w Szopena i w Bagatel. A wylecielimy na ulic z radoci. Potem, za dalszych nocy, byy nastpne. Z 13 na 14 wrzenia pierwszy raz rozleg si kukurunik. Sowiecki. Dwupatowiec. Znany z przydatnoci. Trajkota. Tur-tur-tur, tur-tur-tur... Nazwali my go od razu trajkotk . Lata po cichutku. Po ciemku. Niziutko. By trudny do strcenia dla Niemcw. Nigdy nie strcili. I robi zrzuty. Broni. ywnoci. Bez spadochronw. Tak to pacao, bo z niewysoka: pac! i worek z sucharami, albo: pac! i worek z broni. Mwili, e bro poamana. Nie wiem. Na zrzuty tamtych aliantw znowu mwili, e wikszo leci na stron Niemcw. Nastpnej nocy te trajkotk. Lataa, lataa dugo. Jak robak witojaski. Tur-tur-tur-tur-tur-tur-tur-tur... Troch w kko. Zawracaa. Cicha. To znw trajkotaa, tur-tur... Niby si mylia. Nie trafiaa. Z pozoru. Jak te owady. Co wiedz , co robi . Dla wszystkiego jednak powsta cy rozpalali ogniska. I czekali. Trajkotk miaa u atwione koowania. Wic front naprawd szed? Widocznie tak. Gosio to radio. I gazetki. Szed. To znaczy ju szed tu. Naprzeciw. A stao si. 15 wrzenia. W upa. Po poudniu. O czwartej. Moe. Czy pitej. Zaczo si. Nagle. Wszystko naraz. I ju tak szo. Jednakowo. Byo w tym sycha katiusze, czyli tak zwane organy Stalina". To znaczy - jakie serie, wyroje ale grzay. I t reszt. Ale chyba le okrelam. Bo jak raptownie zacz si jeden huk. Taki, e niebo si obijao
142

o ziemi. Albo -i chyba tak to wtedy czuem e rwie si cae na kaway (i a dziwne, e wisi dalej). Tak szo. I szo. To. Bez zmiany. Nie wiedziaem, e tego rodzaju huk moe istnie. A znao si bardzo duo rzeczy. No... Ale. To byo jedno z gwnych uderze. Wschodniego frontu. W tej wojnie. Po prostu tyle bio naraz. Bomb. Innych artylerii. Broni. I organw Stalina" (odpowiednik krw"-szaf'). e echo nie nadyo w ogle za niczym. Wylecielimy wszyscy. Gdzie kto by. Natychmiast. Cae tumy. Wylegy z piwnic. Ludzie stawali coraz wyej. Na deskach. Na pagrkach. Na gruzach. Tak jakby co to pomogo w zobaczeniu. 1 tak widziao si tylko niebo. Ale wydawa o si , e na kawa ku gruzw czy wykopkw z dechami, pytami bdzie bliej. A przynajmniej bdzie si wicej syszao. Czy w tym byo. Wanie. Zaskoczenie byo, due. Mimo pewnych przedtem znakw na niebie i od nieba do ziemi. Niemcw to musiao zaskoczy wicej ni nas. Mimo wszystko. Bo mymy tego chcieli. Choby dlatego. Co tam si dziao - na Pradze trudno byo si domyli. Znajome miejsca, ulice, ogrody, w ktrych teraz mog si rozgrywa dantejskoci. Przecie front musi przechodzi przez wszystkie domy, rowy, skwery. (Chyba e nagle trafi si prnia. Jak komu na lsku w lutym 45, ale to przez upicie si pewnej grupy, ktra zaspaa.) I rozgryway si. Podobno wanie w parku Skaryszewskim bya jedna z tych najwikszych kotowanin. Ile razy potem, ju po wojnie, przechodziem przez ten znajomy park, szczeglnie koo murowanego wychodka, bardzo poharatanego kulami, granatami, odamkami pociskw, wyobraaem sobie, e to gupie miejsce byo wtedy wane, e potoczya si tdy historia, e dla niejednego ten wychodkowy budyneczek by ostatni ucieczk albo ostatnim widokiem w yciu. Druga kotowanina by a podobno przy praskim wejciu na most kolejowy, ten od Cytadeli. Zgrupowao si tu duo Niemcw. Dla obrony przyczka. Rosjanie zrobili na nich napad. Samolotowy. Niemcy, spychani do Wisy, bo ich od ldu wypiera atak, rzucili si do pontonw. Wpaw. W wod. Ale nic nie pomogo. Zmasakrowali ich. My obserwatorzy ze suchu patrzelimy po sobie. Potem byy do siebie wykrzykiwane uwagi. Poza tym pamitam e przeszyway mnie dreszcze od ucha do odka i z powrotem. Nie przypuszczabym dawniej, e taki huk moe sprawi tyle radoci. Atak musia by potwornie silny. To si czuo. Po jednakowym nateniu bitwy. Przez dwie, moe trzy godziny. Nie duej. Bo stalimy 143

cay czas w najwyszym napiciu. I nagle wszystko ucicho. Byo ju po wszystkim. Soce jeszcze wiecio. Tylko Praga bya zdobyta. Tak. To by naprawd pierwszy szczliwy dzie. Bez cienia przygnbienia. Zacza si nadzieja. A prawd mwic pewno. e koniec naszej ndzy. Bomb. Niemcw. Ta pewno osaba nieco po kilku dniach. Nie pamitam, czy to wtedy, czy za czasw przyczka czerniakowskiego mieli pewno i w dowdztwie. I w gazetkach podawali, jak mamy si zachowa przy wkroczeniu armii radzieckiej. No wic co tu duo mwi. Bya wskazwka. eby nie robi owacji. I nie okazywa niechci. Ale co w rodzaju obojtnoci. Pamitam te dwa sowa, w ktrej gazetce, to ju nie wiem, moe w jakiej prawicowej: ,,... zachowa milczenie". "Po prostu zachowa milczenie." To nas zdziwi o. Wzruszali my ramionami. Przecie jaki tam kontakt zosta nawizany. U nas byli zrzuceni obserwatorzy radzieccy. Na dzielnice. eby dawa wskazwki swoim, jak kierowa artyleri. Byy i prby dogadania si. I proby o pomoc. Przez radio suchalimy o Mikoajczyku. e jedzie do Moskwy. Samolotem. Niecierpliwiem si, e nie od razu wsiada w ten samolot. e si najpierw wybiera. e pewnie b dzie si d ugo ubiera . O Bo e! Co za naiwno ! I po co to wszystko, eby i tak z tego nic nie wyszo? Prby dogadywania si tu na miejscu przez Wis te byy tylko prbami. To si i czuo. I jako wiedziao. Nie mam zamiaru wchodzi w dalsze roztrzsanie i tak wyjanionych ju rzeczy. To zaznaczam. Bo konieczne. Radio angielskie te nas nieraz denerwowao. Cho latalimy cigle przez korytarze z zakrtami do tych szpar sucha. Wic po pierwsze denerwowao, bo wpltali nam w audycje za duo dodatkw. yczenia na Nowy Rok ydowski." Z dymem poarw." I nowy hymn, cho bardzo stary, z czasw konfederacji barskiej: Do broni, Jezus Maryja, do broni... Wtedy my leli my z Halin , e nowy cakiem, i bardzo nam si spodoba. Po drugie denerwowalimy si z zazdroci. e tamten front idzie. e w Paryu powstanie. Cztery dni. I ju wolny Pary. Czyli jakemy sobie wyobraali swoje, zanim wybucho. e potem w Holandii coraz nowe nazwy oswobodzonych miast. Utkwio mi Arnhem. Jak gwd . 18 wrzenia w biay dzie nadleciaa nagle masa amerykaskich samolotw. I cae niebo zaczo fruwa. Od kolorowych spadochronw. Naprawd by y kolorowe. I to na r nie. Opuszcza y si d ugo. Jak na
144

nasz krtk cierpliwo. Co miay poprzypinane. Czekalimy co. Okazao si, e co tam z broni, bandae i ksiki. Okazao si nie tak od razu. Bo aden spadochron nie wyldowa koo nas. By chyba tego dnia troch powiew wiatru. Nawet wydaje mi si, e pogoda wyjtkowo nie ta upalna. Wic znosio gdzie te spadochrony. Ju-ju zdawao si, e na nas. A tu nie. No i wcale nam si nie zdawao. Bo wikszo tego poleciaa na stron niemieck. Po tej rozrywce nastroje si psuy. Bo front wprawdzie dziaa. Czyli strzela. Trajkotka lataa po nocach. Ale mymy chcieli po prostu by zdobyci. A tu jako nie. Jedno zaczo si wane. Bardzo czsto, jak tylko zaczynali nas bombardowa , tamci ich po prostu przeganiali. Swoimi samolotami. A Niemcy teraz byli tu silniejsi. Bo ci przerzuceni z Pragi na ten brzeg zostali wczeni w akcj przeciwpowstaniow. Artyleria zacza si wcieka . Poci g pancerny bi i bi . Od kolei obwodowej. Z zachodu. No i ataki na oddziay powstacw. Nie wiadomo byo, czy utrzyma si front przy Ogrodzie Saskim. I w zachodnim rdmieciu. Co i tak mnie dziwio po piekle na Chodnej i Wroniej, e front od Ceglanej-uckiej utrzymywa si wanie na Wroniej. Zaraz po utracie Pragi Niemcy zaatakowali to, co tu byo nie ich. Od Wisy. Pady Sielce. Z 15-go na 16-ty. I 16-go pad Marymont. O tym pewnie wtedy si czytao. Ale zapomniaem. I nie tylko ja. Jak taki Marymont wytrzyma ptora miesica? Kupka domw na pochyym piasku. Tyle e przypity jedn stron do oliborza. Bielany byy wtedy oddzielne, o wiele dalsze i mae. oliborz kilka razy mniejszy. Mia nie tak wiele ulic. Zabudowa raczej blokowa. Wic trudne przelatywanie. Mao zakamarkw. Bloki niezbyt wysokie. Wysze stay tylko przy placu Inwalidw i Wilsona (dzi Komuny Paryskiej). Byo troch ciasnych uliczek. Ale z zabudow pod Kubusia Puchatka. Wic jak ten oliborz si trzyma? A jednak si trzyma. Mao o nim wiem. Pamitam za to, jak wygldaa wypalona Mickiewicza. I doszcztnie zbombardowane centrum. Wilsona. Krasiskiego. I tyy. Tam, gdzie teren idzie w d. Niemcy tymczasem wzili si za Powile poudniowe. Czyli dawny grny Czerniakw. Co tam si dziao, wiem od Teika, ktry przecie ju przey Wol. Potem Starwk. Potem to. Przey to troch za mao powiedziane. To oni przecie spadali z dachami. Tacy jak Teik. Oni bronili Wytwrni (w sierpniu). I prbowali poczy si z oliborzem. Przez Muranw. oliborz si spni. Niemcy si spostrzegli. I zaczli atakowa. Teik i jego koledzy 145

bronili si w remizie. Przy Dworcu Gdaskim. Nie wiem, ilu ich wyszo z tego ywych. Teik w pewnym momencie znalaz si w ust pie. Nie na darmo wspomnia mi si ustp skaryszewski. Znam jeszcze kilka tragicznych sytuacji wychodkowych. Zygmu M. opowiada mi (w sanatorium ju), jak w 39 roku, jako onierz, podczas ataku Niemcw wskoczy do wychodka drewnianego. Jak wychodek dosta seri z karabinu. I Zygmu myla, e to jego koniec. Ja sam w 43 roku podczas nalotu sowieckiego w nocy wpad em nagle do swojej tak zwanej ubikacji podwrkowej na Chodnej. Za mn wpad jaki facet. Samoloty sowieckie celoway w tory dawnej Syberii". Troch niedaleko nas. Bomby leciay z opotem. Takim, jakby kto bi w blach. I troch chybiay. Bo z duej wysokoci. W pewnej chwili wychodek si zatrzs. I mylelimy, e to ju nasze miejsce do ziemi. Bomba trafia w naronik elaznej i Chodnej. Ale wrmy do Teika. Wic jest w tym remizowym wychodku na Muranowie. Z koleg. Naraz obydwaj le. Przez chwil nieprzytomni. Potem patrz, e nie mog si ruszy. Bo przywaliy ich i drzwi, i troch murku. Potem chc si ze sob porozumie. Ale nic nie sysz. Wic wygrzebuj si. Zbieraj. I w midzyczasie do siebie na migi. A tu ju pora wia. Wpadaj do hali. Niemcy zaskoczeni. Rzucaj dwa cekaemy i uciekaj. Teik w pdzie oblicza: mie dwa cekaemy, ale co potem? I dalej w nogi. Wybra dobrze. Bo yje. Teik by te na Solcu. Solec, ten daleki, szed dziwnie. Kocie by. Nie wiedziaem, e Solec idzie a tam. Wtedy jak byem may, zaszedem sobie. A tu kamienice, ludzie, baby. A e pogoda, wiosna, to du o-duo nieba z wody. Bo gdzie to, a gdzie to? Nie pamitam. No i ci ludzie. Wanie. Mieli tu, oj, mieli. I ten desant mia. Dzi w nocy wojska radzieckie (bo chyba tak nazwali) wyldoway na przyczku czerniakowskim. Byem wtedy rano sam przy radioszparach. Na t wie zaczem lecie od razu do swoich. Korytarzami. Zakrtami. W podskokach. Co za rado! Wi c jednak! A nagle huk w g ow . Bl. Krew. No, nic wa nego. W podskoku zapomniaem si. Co do niskoci przej. Z belkami Kleina. I o takie jedno co elazo rbnem si w czoo. Z zamroczkiem. Potem miaem przez sporo lat szramk na tym miejscu. Wic desant. I ten oliborski (na Krasiskiego), o ktrym chyba wtedy nie bardzo wiedzielimy. Nie uday si. Ludzi zgino a zgino. Reszta wycofanie. Cz z nimi. Chyba od nas. Cz naszych z dou i chyba ich przebia si na gr. Na Grny Mokotw. I po kilkudziesiciu godzinach drugiej nadziei pewnoci, razem z plot (czy moe prawd): 146

Rosjanie podobno na Ksicej! Co znaczyo, e tylko plac Trzech Krzyy i urawia ile to? kilometr i ju my. Ale nie. Potem, po tej nadziei radio. Sysz: Dzi o godzinie... kociuszkowcw... z przyczka na Czerniakowie... wycofano... Na Starwce mwio si, wzdychao: Pitnasty dzie... Szesnasty... Dwudziesty dzie powstania. Teraz, tu, po tylu koowrotach, ju nie by o co liczy. Czterdziesty czterdziesty. Pidziesity drugi pidziesity drugi... Zaczlimy to traktowa bo i czu jako jedyne rzeczywiste, co byo, jest. I bdzie. artowao si: I co? A jak nadejdzie zima? Wanie? I Boe Narodzenie? No? I tak bdziemy siedzieli... Moe choinki... skd bd. Obce nam byy sprawy zimna. Dalekie. W tym roku. Szczeglnie. Po wod chodzio si na Szopena. Chyba najpierw. W okresie nocnych nalotw sowieckich. Za t barykad. Bo te szare torby. I schylanie si . W nocy te byy szare. Kawaek jeszcze prosto. I zaraz w lewo. W nocy najbezpieczniej. Potem na Wilcz. Nie wiem, czy od razu do tego domu tu za rogiem Mokotowskiej, po prawej stronie. Bo raz si szo Krucz i Wilcz. To znw Mokotowsk. W kadym razie gdzie tam. Duo razy pamitam w dzie. Ale by o i chodzenie wieczorem. I o zmroku. Bo uczyli my si has a. I odzewu (odzew by waniejszy). I nieraz si odpowiadao. Ludzi szo z nami duo. I duo nas mijao. I cywilw. I powstacw. I tych na p. Z kubami i bez kubw. Wieczory byy ciepe. Pod nogami pamitam such ziemi. I piasek. Przy barykadach. Rowach przeciwczogowych. Przy dziurach. Gruzach. I te sylwetki w mroku. Popieszne. W dzie zapamitaem raz Wilcz. Na tym kawaku od Kruczej do Mokotowskiej. Byo soce. Wielkie domy. Wysokie barykady. Zapach pyt chodnikowych. Z barykad. Wziutkie przejcia. Kto z powstacw na dyurze. I, jak zwykle, tum. Zostao mi to w gowie, bo zaczem si wtedy od pocztku dziwi. e s ludzie. Chodz. S nawet resztki ulic. Domy. Jest wci lato. Niebieskie niebo. Spokojna godzina. Wi c te 147

pozory. I ta prawda. Smutna. al mi si wtedy nagle zrobio. e mogoby by normalnie. Nie wiem, czy mylaem o caej Warszawie. Pewnie nie. Wystarczyo, e na tym kawaku Wilczej co stao jeszcze, co yo. Byo ciepo. Wic eby sobie zacz y normalnie na tym kawaeczku. Kiedy indziej szlimy z Halin. I z Zoch czy z Ojcem. Na Wilcz. Ju pod ten adres wiadomy potem na duej. Po poudniu, nad wieczorem. Po upale. Sucho. Kurz. Trzeszczy a w zbach. Drzazgi, ziemia, niewygody pod nogami. Byo wieo po bombardowaniu. Wanie tu. Z daleka ju brak byo naronej trzy- albo czteropitrowej kamienicy. Nie. Nie z daleka. To jak wracali my. Ale to jak si ju wiedzia o. Bo szli my Wilcz . A zbombardowany by rg Wilczej i Mokotowskiej. Cakiem roztrzaskany. Wanie roztrzaskany. Na sucho. Trzeszczco. Na dechy, trzciny, mur, cegy. Resztki, poszarpane, stay, wisiay. Kamienica wysypaa si na ulice. Na obydwie. Na skrzyowanie. I rozsypaa. Posypaa. Bo tego byo i byo. Coraz rzadziej, im dalej. To decha, to cegy. A suche wszystko! Z powrotem, jakemy szli z wod, zabralimy kilka dech na opa. Wszyscy to robili. No bo co? Na Starym Miecie tak samo. Przez cae powstanie. Wszdzie. Bo niby czym pali. Nie wiemy nic, czy byli zabici. Nie widzielimy adnych zawinitek. Przecierade. Grobw swoj drog musiao by ju wtedy bardzo duo. Na skwerkach, trawnikach. Po wykopanych kartoflach. Na podwrkach. I trotuarach. W naszych schronach na Wilczej, niedaleko radiostacji, umara tak zwan naturaln mierci pewna starsza pani. I by jej pogrzeb. Na podwrku. Mama mamy Janka Markiewicza te wtedy umara naturaln mierci. W tej dzielnicy, tylko kawaeczek na poudnie. Czy na Mokotowskiej. Czy Suewskiej. Wiem, e musieli szuka we dwoje desek na trumn. Latali. Opowiada mi to i Janek, i jego matka. A znaleli. Zbili trumn. Pochowali u skraju Mokotowskiego Pola. Na Polnej. Trudno byo potem znale. Sprowadzeni byli ju ludzie do ekshumacji. Spytali: Gdzie kopa? Wtedy mama Janka uklka w bocie, bo byo boto, przyoya ucho do ziemi. I usyszaa zupenie jakby gos swojej matki. Spod ziemi. Z tym jej niewyranym rh": Nie bj si, crhunio, nie sprhawi ci kopotu... Nie dosy, e jej m dosta si na Szucha. e chyba 4 sierpnia by rozwalony. To po tym wszystkim matk Janka wsadzili z innymi jeszcze Niemcy na czog i ruszyli Alejami Ujazdowskimi do placu Trzech Krzyy. Uyli ich jako ywego zabezpieczenia dla swojego ataku. Mama Janka siedzi na czogu. I myli: 148

No dobrze, ale co to bdzie?" S coraz bliej. Jeszcze chwila... no dobrze, ale co to bdzie..." Powstacy jako nie strzelaj... Bo nie strzelali w takich wypadkach. Tu nastpi jaki nieoczekiwany zwrot w sytuacji. Chyba trafienie w czog czym. Ci zeskoczyli. Niemcy zginli (albo w nogi, albo do niewoli). No i byli u swoich. Nasi. Tu chyba dopiero matka Janka zobaczya si z nim. I byli do koca razem. On mia wtedy mao lat. Prawie jeszcze harcerski wiek. Wrmy do wody. Tych chodze. Najczciej potem chodzilimy we dwoje z Halin . Uczyli my si odzewu. Brali my kub y. Przewa nie o zmroku. I hajda. Z tumami. Na Wilcz. Czy kawaek dalej. Gdzie to zaraz napisz. Bo wiem, e na Wilczej za Mokotowsk skrcao si z bramy na lewo. Ale czy tu bya gdzie druga brama? Bo w jakiej (chyba drugiej) bramie wanie siadao si w nocnej kolejce. Dugiej. Stawiao si wiadra dnami do gry. Siadao si na nich. I dalej rajcowa. Dwie godziny. Trzy. Wszystko jedno. Traktowao si to i tak jako spacer z dyskusj i z przyjemnoci. Bez niecierpliwoci. Ogon si posun kawaek? Kuby zazgrzytay? To i my nasze podcigali my. I znw klap na dna i gadanie. Raz Halina powiedziaa, e pjdziemy troch dalej. Chyba nawet powiedziaa, e za Aleje Ujazdowskie. Byo ju porzdnie mawo. Wic idziemy. Idziemy. Przez podwrze. Jedno. Drugie. Wygldam. Gdzie te Ujazdowskie? Jestemy na nie takim znw duym podwrzu. Z murkami czy co. Czarne ciany. To s Aleje mwi Halina. -Jak to? to? -pytam. No to. To to nie jest podwrko? Aleje Ujazdowskie. To jak? zaczynamy si przyglda. No, Aleje Ujazdowskie. Nic nie pomogo przyjrzenie si. To na pewno byy barykady. Te murki. Wic przestrze zamknita. A e biednie no! I e czarne ciany, fronty. Takie same miay i inne pryncypialne ulice. Marszakowska te. Poszlimy dalej. Na drug stron Ujazdowskich. Za Ujazdowskimi nie wiem czy bylimy wtedy tylko. Ten raz. Ale to zaskoczenie, co to jest, to mi ju zostanie do koca ycia. No bo wzi Aleje Ujazdowskie za ndzne czarne podwrko! 149

Kuchnia dalej nam si rozwalaa. I dom numer 21. I domek pani Trafnej. I murki. I podwrze z granatami. By czas, e chyba nie gotowalimy na parterze. Siedziao si w schronie. Wtedy chyba ju zaczo si le zjedzeniem. W ogle. Cukru w kostkach te byy resztki. I to wtedy. Raz. Jak Zocha wysza z piwnicy. Dorwaem si do jej butelek. I przechyliem sobie do garda. Jedn. Jako sok. Sodkie. A tu nagle zaskok! Co (niezwykle!) innego. Wstr tne! Po kn em. Bo nie by o jak inaczej. I zaczynam si zastanawia. Olej! nage olnienie. Przecie olej lubi. No tak. Tylko gdybym wiedzia, e to olej, to nie byby wstrtny. Raz zdarzyo si, e mielimy w piwnicy sporo swojej wody. Nawet w kotle. Stacha co przelewaa. Przyszed Swen. Z buteleczk. Mona nabra? zapyta jako o oczywisto. Nieeee... o nieee... nagle w Stach wstpio co. Ach, przepraszam cofn si Swen. O nie... niech pan idzie sam sobie po wod przynie; tak jak wszyscy mog. Swen pamita to do tej pory. Moe i ma racj. Bo w tych niedobrych czasach Roman przynis mi nieduy, ale prawdziwy bocheneczek chleba. ytniego. Masz po o y . Mia em. Jaki by em zdumiony. I rozczulony. Przecie pamita em mu to przez tyle lat. I dlatego mieszka u mnie po wojnie. Chyba przez ten bochenek. Wic nie trzeba si dziwi Swenowi. Chocia Stacha wcale nie by a za. A miaa taki numer... Wanie sprawa numerw. Wracam do kuchni. Tej glinianej. Kiedy jestemy tam w kupie. Pora gotowania. Zocha pilnuje. Przyrzdza. O co jest za. Na Ojca. Czy na mnie. Wobec mnie bya raczej (i po wojnie te) dobra. Nawet wietna. Ale nagle za. I co mwi. O mojej Mamie. Ktra przecie jak si potem dowiedziaem rozbieraa barykad, gnana bya ze Stef i ciotk Jzia midzy tymi stosami trupw. Dalej Pruszkw. Stefa w pewnej chwili znika. Wykupia si (jak wiele osb). Potem wywzka. Do Gogowa. W Gogowie spotykaj Michaa. Ktry rozsta si na Lesznie z Nank. I nie zna jej adresu. Dopiero przez rodzin ze Skaryska. Ale ju po powrocie. Nanka mieszkaa u Sabiny. Micha przychodzi. Nie chciaa razem. Koniec! nie! W kocu ulega. A co? O co szo? Ano w pewnej chwili bomby wal, Niemcy wkraczaj, tam rn a on (nie wiem o co) do niej, na gos, w piwnicy: eby ci, cholero, pierwsza bomba zabia!
150

Na Mam... Tak, byle klepn. - Przecie y a z twoim ojcem - to ao i y. - Jak to? - ja na to nagle. _ No jak to? A nie siedziaa teciowi i RozWalUa si. i Na nowo. Na ^ B o Teraz ja. Niepotrzebnie. Plunem i v Bya malutka cisza. Nastpnie Zocha oc nikim to nie ktry raz? zrobio wraenia. To, z< Zaraz by o tuszowanie. rozmowa. Najduej Potem rozi moe mnie byo gupio. Mama mam . e. A na drugl znaczyo. Rozmawialimy ze sob raz'a , chyba n i e b y o l a d u . Z t y m , e ^ ^ ^ t a n i e m. J e s z c z e w j a k i m. Ale jeszcze inny numer przytocz. Przed P ^ ^^ tam 41 roku. Jak Ojciec nieraz n ocowa j* a ^ wtedy mieszkali. U Nanki ^^^ Mamy mojej nie byo. urodzenia. Pada nieg. Rano by o. Przys^o ^ ^ ^ Bo Zocha wypatrzy a. Ojciec le a w ozku. leg W pokoju. Ja siedziaem sobie w kuchni. Puk-puk! Otwiera Nanka. - Przepraszam, nie ma tu Zenka? " W^ z o b a c z y a . I zostaj Ja zamykam szybko drzwi od pokoj Nim ^ ffiwi > j N , w pokoju. Widz . Ojciec przera ony^c poa * ^ N Ojciec si przykrywa. N/e ^.^^ sina wtedy nie mylaa. Co Nanka jeszcze co. Normalnie. I jeszcze cny zrobi. Bo ju zmienia si jej gos. _Uapie za szczotk . -A zreszt coo? Co Pani tu rob ; ? Zjakie^ra ^ ^ .....
i. Z

Pani Bachmanowa. Z grubym mnie - Zygmunt Stary. Mwi a: _ Ale Nanka? patrzcie si ^ ytla Lgodno d . Bo tak jest. Nanka Nanka uchodzia, i uchodzi, za szczyt g jest anioem. Ale i w anioa nieraz co wst pi. Ale los te jest sprytny. Czechosowacj. Pieszo. Jest 1945 rok. Zocha wrcia z Austru. Przez ^ P o z nanskiej. Z wzkiem. Piszc pamitnik. Zamieszkaa na razie 151

Ja jej znosiem codziennie drzewo. Deski z kamienic. Ona gotowaa. Jak za powstania. I byo dobrze. Wic jest pierwsze Boe Ciao. pi. Rano. Sysz przez sen. Co. Kto. Budz si. Nanka?! wyskoczyem. Wita si. Zocha tymczasem szykuje niadanie. Prosz bardzo... prosz je... podejmuje Nank. A przecie si nie widziay. Od tej szczotki. Wic Gogw. Ten z historii. Z Krzywoustego. Tam Mama. Micha. Na waach. Nanka trzydzieci kilometrw dziennie piechot po pitnacie w te i we wte. Do pracy. I z pracy. W drewniakach. Przez nieg. Po grach. I wrcia rzeka. Chocia dawniej do Komety" na Chodn sza, sza, a mwia: E, pantofle uwieraj! i nie sza. Wic czy trzeba byo wojny na to? I powstania? Ruszenia narodu? Na te wicewersaszczotki, wspaniaomylnoci? Nie wiem. One te nie wiedz. Ostatecznie Mama te przedtem, dawno-dawno, sza co pewien czas dowiadywa si o Ojca. Raz wychodzi z korytarza Zochy. I mwi, e nie od niej. Potem mia jeszcze awantur od Zochy. O to, e Mama bya. Po wojnie, jak Mama bya ju pani Piekutow, zreszt i wczeniej, Zocha mwia mi. Raz, drugi, trzeci: Ta twoja matka to wita kobita... A Sabina mwia do mnie: No co? Matka powinna jej teraz postawi wdk. A obydwie, Mama i Sabina, mwiy: Teraz on powinien si z ni oeni. Po siedemnastu latach! Przyjecha do Warszawy, bo pojecha w 1945 roku z Zoch do Gdaska. Oeni si z Wal. Nanka z Sabin przyszy na wesele. Potem ju nie. A to jego siostry. Jed do Mamy. Mama do nich. Nie tak dawno wysza Zocha za m. Jeszcze jak zadowolona! Ojciec si z ni widzia. ycz se dobrze. Wrmy teraz do naszego toku. Za 20 wrzenia. Jak to z myciem byo gorzej. Bo po wod daleko. Brody rosy. Rosy. W ogle kaki. Tak, e jak usyszaem niespodziewanie o fryzjerze, ktry przyjmuje, i to tu, na Wilczej, po naszej stronie, o trzy czy pi kamienic dalej, zamarzyem o tym ostrzyeniu, ogoleniu. Ile bierze? Sto zotych. 152

Dziwiem si, e dla niego co warte te sto zotych. Tak mao i przedtem warte. e w ogle bierze. Czyli e przyjmuje. Swen siedzia z brod. Rud. No wiesz. W takiej chwili... Chwila trwaa ju pidziesit dni. Dlaczego miaem nie i? Dostaem od Ojca sto z otych. Mieli du o pieni dzy. Ojciec, Zocha, Halina. I polazem. Podwrkami. Czy moe ulic. W stron Marszakowskiej. Pod tymi wielkimi secesjami Wilczej. Strzelali. Owszem. Tak w miar. Z artylerii. Wszedem w podwrze. I czy z podwrza, czy z bramy, od tyu, dostaem si do fryzjera. Przyjmowa. Drzwi mia uchylone. Kogo chyba koczy obrabia. Bo kto wychodzi. Zaprosi mnie. Na fotel. Fotel by. Usiadem. Przed lustrem. Bo te byo. Woda bya zimna. I troszk jej. Ale bya. I grzebie. I maszynka. I brzytwa. I fartuch chyba mi zaoy. I mydo byo. Tylko wszystko wydawao si sztuczne. Cay lokal by ciemny. Bo mia front od ulicy dokadnie zasonity dechami. Ale dechy miay szpary. I byo tak pciemno. Cay lokal w kurzu. Pyle. Przedmioty te musiay by opylone. Krzeso. Fryzjer. Nie mwic o mojej gowie. Pamitam siedzenie. Bierno. Tradycyjn. Niby t od strzyenia, golenia. Ta pciemnia. Autozjawa w lustrze. Czyli pwidok caej tej sceny. Posadzk. Tak. Leciay wosy. Duo ich. O dechy chrobotao, bo co i raz co gdzie walno. Z tej artylerii. Fryzjernia bya dua. Miaa echo. Ulica tunel. Wic te. Ta swoje, ta do tego swoje. Fryzjer nic. Ja nic. Jakby nic. Zapaciem. Dzikuj. Dzikuj. Leciaem do swoich schronowych rodzin. Odnowiony. Bez brody. Bez kakw na szyi, na uszach. Nigdy ju przedtem ani potem fryzjer nie mia takiego uroku i obrzdu. Chocia. 10 wrzenia 1939 roku, w dziesitym dniu wojny, w pitym dniu rajzy", w Rwnem, pierwszy raz w yciu zasiadem u fryzjera do ogolenia. Tamten fryzjer by jednak na rozpdzie przedwojennym. Tamto byy postrzyyny. Wszy. Musiay si zacz. Ju byo za dugo. eby nie byo. Tak. Bez wody. Te kaki. Piwnica. Wiadomo. Tylko kto? Komu? Najpierw na wp niemiao ci tym. Piwnica piwnicy. Ulica ulicy. Przesadzam. Moe rodzinami. To na jedno wyjdzie. W dzie, dwa byo jasne. Jawne. Nikt nikogo si nie wstydzi. A radzi. Jak szuka. Wszyscy szukali. Nie wiem, kto z naszej rodziny najpierw. Chyba w ogle. urawia ju ogosia wszy. Swen przyszed. Powiedzia, e i on ma. Bo i wszyscy. e 153

chodz. Nawet. Wszy. Zaczy. Trudno. Rkawem te, bywa wylezie. Troch si czowiek obtentegowuje. Obmywa. Obszukiwa. Wytukiwa. I dalej siedzi si. Wiadomo. Przele inne. Zaczlimy u siebie czu. Natychmiast. e co pali. Caa Wilcza 21. Prdko! Szuka. Lecimy z Halin do kuchni. Bo chyba ju pastwo Woj. znaleli. Zabili. W tej kuchni pani Rybkowskiej. Ta kuchnia bya osobna. Skd wchd? Nie wiem. Z przedpokoju? No. Lecielimy z drzwi w drzwi, do kuchni. cigamy z siebie z Halin szybko to, mo. Halina apie swoje. Szuka. -Nic. apie moje. Czekam pgoy. -Nic. A mo e to ja najpierw. Swoje. A ona po mnie. Moje. I nic. A ogie rozpalilimy, na t okazj. E, to niemoliwe! mwi Halina. A ju Zocha si szykuje szuka. I Tato. Zocha te mwi, e niemoliwe. Halina apie swoje. Moje. Na wyrywki. Dawaj! Zaglda. Trzeba chyba zajrze dobrze w szwy. O, jest! Prosz! 1 prztyk. Na blach. O, druga! prztyk. Cztery! A ty? Cztery. A moe po osiem? I tak potem byo wicej. 1 dugo. Szukanie weszo w mod. Miao si wpraw. Godziny. Miejsca. Wyuszczyem pocztek. Tymczasem co zaznaczyem gd zacz si dawa we znaki. Kto z kim zamieni si na rogu Wilczej i Kruczej zapakami na pomidor. Potem kto wynis na ten rg chleb. Moe suchary. Znw kto inny papierosy. I chyba zoto. I tak zacz si bazar. Syszao si, e jest w naszych rkach myn na Prostej. Zaopatrzony jeszcze w duo yta, pszenicy, jczmienia. e organizuje si wyprawy. Takie karawany. Kto chce. Pitnacie kilo dla wojska. Reszt ile si ud wignie dla siebie. Podobno szli. Zaraz sami ujrzeli my takich z workami pod pach. Na ten myn. By daleko. Prawda. To mnie dziwio. e za elazn. A. I e to byo nasze. Ale to, e daleko. e hece po drodze. Niebezpiecznie. Artyleria. Z kolei. Z Syberii". Zza Towarowej. Z pancerniaka. To nas nie przeraao. Pomylelimy, e chyba trzeba. 1 to szybko. 154

Jutro. Organizowaa si wanie wyprawa na jutro. Punkt zborny by na Hoej. Nie pamitam, ile nas byo. W naszej grupie. Bo grupy szy co i raz. Ze 20 osb. A moe 30? 40? Szlimy: ja, Ojciec i Swen. Reszta nieznajomi albo p znajomi. By y chyba i kobiety. Jedn pami tam na pewno. Z workiem pod pach. Kady mia worek. Swj. O worki nie byo trudno. Mielimy przewodnika. Zbirka musiaa by szybciutka. I tempo caej wyprawy te. Bo nie pamitam nic z czekania. A powstacom, czyli organizatorom wypraw, zaleao na duej obrotnoci grup po zboe. Kada osoba to byo 15 kilo dla wojska. Utrzymanie myna nie byo takie pewne. Chyba od razu nasza grupa ruszya mniej wicej szeregiem. Takie chodzenie byo wtedy w modzie. Zreszt inaczej i si nie dao. Przez te piwnice, dziury i lochy Kruczej. Potem pod Aleje. Wic bylimy pierwszy raz przed Alejami" po ucieczce przy ksiycu. Wiksze wraenie robio to, e mamy i na Marszakowsk. Pierwszy raz w ogle. Ja i Swen. I chyba i niektrzy inni. Nie pami tam, ktr dy dokadnie doszo si do Marszakowskiej. Zacza si caa debata w locie. Ktrdy i. Po przekroczeniu Marszakowskiej. Najpierw miao si Zot. Ale gruchna wie ju tu e Zot si nie da. Wic Sienn. Wic chyba skrcilimy gdzie w tyy Sienkiewicza. 1 tu si przeleciao Marszakowsk. To znaczy najpierw byy piwnice. I piewali w nich: Pod Twoj obron... wieta Boa Ro-dzicielko... Potem czajenie si. 1 siup! Przez ten czarny wd. Bo jak to nazwa? Chykiem pod barykad. Niewiele widziaem. Marszakowska wida bya pod obstrzaem z wie kocioa Zbawiciela. Czarne ciany. Spody tramwajw. I s ysza em w czasie przelatywania, jak kto po naszej stronie (naszej Chmielnej) bbni na fortepianie Warszawiank. 1 natychmiast wpado si w piwnice po tamtej stronie. Tu piewali: Ale od wszelakich zych przy-y-gd... Wpadamy w nastpn piwnic: O Pa-a-ni, o Panii, o Paani na-asza. 155

Pamitam, e na pewno w trzech piwnicach po kolei trzy rne miejsca tej samej Antyfony. Byo widocznie troch nie bardzo, skoro tak piewali. Czyli walili. Walili z tego pancerniaka. Ojciec, bo posuguj si tu ze trzy razy pami ci Ojca, twierdzi, e co siedem minut pocisk. Co siedem? No, nie pami tasz, jak patrzelimy na zegarki i emy si spieszyli, eby tylko zd y przed nast pnym... -A to... tak... Ale wydawao mi si, e jeszcze waliy i inne. Dodatkowe. Amoe tylko to? W ka dym razie co , co by o groz . Dla nas lec cych. Huk by chyba przy wleceniu zaraz za Marszakowsk. Moe w tych piwnicach. Potem wylecielimy. Na wierzch. Zacza si Sienna. Tylko jak ona i ta caa okolica wygldaa! Ona, i te boki, i te tyy. A dlaczego leciao si ni sam? No bo po prostu wszystko byo zasypane. Z przejciami razem. Zbombardowane. I pi trzyo si na jakie dwa pi tra! Jak sign okiem. Bo i w lewo, i w prawo. Gdzieniegdzie co tam sterczao. Ale to si nie kojarzyo z yciem. Nie przypuszczao si, e pod takim czym mog siedzie ludzie. A siedzieli. Ci, co ocaleli. Bo mylaem o tym, eby wstpi do Staszka. Przynajmniej dowiedzie si. Mieszka wanie w tych lewych Tatrach". Ale po pierwsze, nasza grupa lecia a. A po drugie, byem pewien, e go nie ma. Bo jak? Prawie pewien. Staromiejskie dowiadczenie gdzie tam na dnie podpowiadao moliwo, e siedz. Ale rozum na oko wzi gr . I lecia o si dalej. Lecia o si po grzbiecie acucha grskiego z gruzw. Nawet chyba po ciece. Czerwonej. Od cegie. Z przysypk na siwo. Ojciec pamita, jak zahaczyem o co w biegu i rozwaliem sobie but. - No i co? No nic, leciae jako dalej. Ja tego nie pami tam. Tylko ten bieg. eby zd y . Nawo ywania. I coraz wi kszy strach. W pewnym momencie rbno. W nas. Tylko nie w nas trzech. W ogon grupy. Zrobio si zamieszanie. My jednym skokiem przypadlimy do muru. W prawo. Bo jaki mur by . I w co skr cili my. W ulic chyba, w Komitetow. Nie wiem, czy to miao sens. Tu za murem chwilk si przeczekao. Moe dlatego, e ten ogon. I trzeba byo pomc. Pomagali ci, co byli bliej. Zaraz polecielimy dalej. T sam Sienn. Czy moe ju lisk? Ale liska bya tak samo okropna. I caa w grach. Wic na jedno wychodzio. Byle prdzej! 156

Pod Tward by podkop. Pod ulic . Cianiutki. Na grubo jednej osoby. Z rurami po rodku. Tak, e trzeba by o si prze lizgiwa . Dalej nie pamitam, co byo. Ale te gry. Bieg. 1 drugi taki sam podkop pod elazn. Lecielimy chyba Pask. Bo tam te podkopy. Za elazn znw nie pamitam co. Myn by blisko. Po prawej stronie. Ale wlatywao si najpierw w jakie podwrze. A dopiero z tego podwrza po ogromnej drabinie. Przez mur. Naprawd wysoki. 1 tam po drugiej drabinie si schodzio. Szybko! szybko! popdzali. Schodzio si wprost do m yna, czyli w rojowisko ludzi na podwrze. I do rampy. Ta rampa bya celem. Bo tu sta y wory ze zboem. Stukilowe. Co w rodzaju kolejki mo e by o. A mo e nie. Chyba od razu skok na ramp . Rozpruwanie worw. I adowanie. Czyli sypanie do swoich. Obs uga nawzajem. Ta rampa by a wysoka i d uga, i zdawa o mi si , e jestem naTowarowej przy odnodze kolei. Wiedziaem, e nie. Ale chwilami chyba prawie zapominaem. I dziwiem si, e nie Towarowa. Trzymaem wory. Czy apa em z do u. Bo chyba by em pod ramp . A Ojciec i Swen weszli. I sypali sobie. Do sypania byy wielkie szufle. Swen i Ojciec przy tym sypaniu troszeczk si pok cili. Szybciutko. I tylko na moment. Nie wiadomo o co. Wszyscy tu si kcili. Nie wiadomo o co. 1 sypali. Chyba o to, eby szybciej. Bo popdzali. Ju! Ju! A kady chcia jak najwicej. A tu walili. I na dodatek pokazyway si niemieckie bombowce. Zaczy polowanie na nas. Zrobio si zamieszanie. Nagle radzieckie myliwce. Przegoniy tamte. Bylimy uratowani. Ju z worami na plecach szlimy do muru z drabin. Ja wziem tylko 30 czy 35 kilo. Swen wzi wicej. A najwicej Ojciec. Przechytrzyli w dobrej my li. Swen ba si g odu. Zreszt nie mia za bardzo co je . A Ojciec myla, e to i dla innych. Obydwaj zreszt byli skorzy do dzielenia si. Dla Swena to bya oczywisto. Ojciec mia z kolei instynkt rodzinny. I w ogle instynkt robienia zapasw. Za to mieli ciko, okropnie. Ju po tej drabinie ledwo wchodzili. W ogle te drabiny byy okropne do ciarw. Kiway si. A jak tu z ciarem apa rwnowag? A tu inni popdzaj. Dlaczego tu nie byo dziury w murze? Nie wiem. Jaki powd musia by. Przypomniaem sobie: Swen mia 35 kilo. Ojciec wzi wi cej. Ja 30. Ja wypad em tu na najwi kszego egoist . Po prostu ba em si zziajania pod worem nad si y. A o to, e nie bd mia co pniej, to si nie baem. Jczmienia bo by tam 157

i j czmie chyba nikt na razie nie tyka . Sta w worach. Jako co gorszego. Przekopy pod elazn i pod Tward dopiero teraz day si we znaki. Grzlimy midzy rurami z tymi worami. I jeden drugiemu musia wr podpycha, popycha, uklepywa i przeciga. Za Tward podwrzami i dziurami przeszlilmy z Paskiej a na Sienn. I to na drug stron Siennej. Na podwrza tych dwch czy trzech domw w nowym stylu przedwojennym. Tych, co ocalay i stoj. Jeden z nich dobrze znalimy, bo tu si urzdzao u Teika literackie wieczory. W podwrzu, tym od Teika, przy dziurze w murze na Zot usiedlimy, zziajani. Soce jeszcze wiecio. Byo gorco. Jakie kobiety wyniosy wiadro z kaw, czy kilka wiader, i rozdaway wszystkim. Byy rozczulajco dobre, pogodne. One wanie chyba powiedziay nam, e tylko Zot wraca. e to plota o Zotej, e nie mona. Na podwrzu, i tym, i tym od Zotej, byo duo rozkopanej ziemi, rowy, ogrdki, rolinki, tynk. Wszystko pomieszane. W socu. I jeszcze w tej kawie z wiader. Mj Boe! Ile w tej Warszawie byo wtedy dobroci. Po prostu dobroci. Ile! Dalej widocznie byo jako tako. Na tej Zotej. Bo nic nie pamitam. Przejcie przez Marszakowsk jak przejcie przez Marszakowsk. Co innego teraz powrt z wiadomego. Przecie to wane byo dla mnie: pozna t ostatni zachodni wiartk powstaniowego rdmiecia. Bo tak si stao, e oprcz Powila rodkowego i poudniowego (bo pnocne przecie tak!) poznaem w powstanie cae rdmiecie. Tak zwany IV obwd. Wic gdzie po przekroczeniu Marszakowskiej na wysokoci Zotej szlimy z tymi worami dalej Zot. I albo na rogu Zotej i Zgoda w podwrku, albo na rogu Zgoda i Szpitalnej w podwrku mieli punkt do odwaania zboa. Podwrko, czyli podwreczko byo trjktne. Zabudowane z trzech stron na cztery czy pi piter. Wic bezpieczne. Czekao si w kolejce. Dugiej. Dugo. Do tej wagi. Obsugiwanej przez dwie czy trzy osoby. A pociski waliy. ciemnio si. Pociski waliy. Ogon doszlusowa. Moe nie tylko nasz. Moe i inna czy inne wyprawy. Z tej dzielnicy. Bo szy ze wszystkich dostpnych. Byo ju zupenie ciemno (i ciepo) i pociski biy, jak waga jeszcze chodzia. Ogon si zmniejsza. Przysza pora na nas. Odwayli po 15 kilo. I ze zmniejszonym, czyli lekkim ciarem przelecielimy pod gorcymi Alejami. Moe teraz dopiero byy gorce? Po poarach tutaj? Wiem, e jaka zmiana w przejciu pod nimi zasza. Krucza jak Krucza. Znana. Swen skrci do siebie. My dobrnlimy ze skarbem na Wilcz. 158

Przypuszczam, e to w dniach zboowych wrcia beznadziejno. Nie taka jak w sierpniu. Bo ju nas na og wywozili na roboty do Niemiec. A nawet niezdatnych do pracy i tych z dziemi po Guberni Generalnej. Beznadziejno co do frontu. I losw powstania. Ko ciuszkowcy si wycofali. Front si ustali. Za to front may, ten nasz, powstaniowy, by niepewny. Mwio si, e mog nas zepchn z linii Krlewskiej. Ja i taksie dziwiem, e ta linia bya zachowana. e w ogle tyle si dao utrzyma. Kiedy poszed em na Marsza kowsk . Do Zdzis awa . Na rg Emilii Plater. (I tu si przyapuj na tym, e albo przekroczenie Marszakowskiej w wyprawie do myna nie by o pierwsze, albo, jeli u Zdzisia byem po mynie, to dopiero wtedy poznaem ostatni wiartk grnego rdmiecia. wiartka to te okrelenie niedokadne. Powiedzmy czstk). Wic kiedy przeleciaem za Marszakowsk wzdu ktrej z tych ulic. Hoej. Moe Wsplnej. Zdziwiem si, e mona przelecie. A potem dziwiem si, e mona i dalej. A moe to byo tylko na rogu Poznaskiej? E, chyba nie! Nasz teren w kadym razie szed a do Emilii Plater. Albo i kapk dalej. Bo to by naro ny dom. Ta kwatera. Du o powsta cw. Trafi em atwo. Zdzisia odszuka em te atwo. By . Usiedli my na schodach parteru. W tumie mundurowcw. Ktrzy albo siedzieli, albo latali. A nastrj by pogodny od pogody. Do tego akurat nie walili. Ale poza tym nastrj by melancholijny. A moe tam byem dwa razy? Ten raz, jeden z dwch czy jedyny, by wtedy, kiedy czuo si ju bliski upadek powstania. Siedzielimy. Zdzisio o stopie wyej. eby nie tarasowa przejcia. Mwilimy do siebie mao. Chocia byo swojsko. Zdzisio da mi kostk cukru. Masz. Od razu j zaczem ssa. Poczstowanie kogo wtedy kostk cukru byo czym znaczcym. To byo nasze ostatnie widzenie. Moe jeszcze kiedy si zobaczymy? Bo obydwaj yjemy. Mieszkamy po prostu od tamtej pory w innych krajach. Powrt Zot wtedy ze zboem natchn Ojca i mnie do zajrzenia do Sabiny. Sabina z Czesawem mieszkali na Zotej. Za Sosnow. Wic chyba nastpnego dnia po wyprawie polecielimy. Zota wygldaa lepiej ni te Sienne, liskie, Paskie. Stay jeszcze domy. Byy bramy. Sabin raz-dwa znalelimy. W schronie. Czyli w piwnicy. Takiej zwykej. Z korytarzykiem. Czyli w piwniczce (na kartofle). Jako tu by o dziwnie lu no. I spokojnie. Sabina i Czesaw mieli drzwi. Mieszkali osobno. Wstawili sobie tapczan. I siedzielimy u nich naprawd jak w gociach. Palia si karbidwka. By wieczr. 159

Trzeba byo wraca. Wyjcie na Zot. Zota z elaznymi bramami. Na chwil przypomniay si dobre czasy, a si zakoowao w gowie, a zapachniao normaln ulic. By o ciepo. I cakiem ciemno. I nagle: buuu uu! Wskakujemy do bramy. Pocisk. Rbn niedaleko. Wylatujemy. Bo trzeba dalej. Nastpny. Znw si chowamy. Tyle co we wnk. Tak jakby to miao ochroni. Jak zaczli wali, tak ju walili. Wiadomo byo, e nie przestan. Wraca nie ma co. Czeka nie ma co. Idziemy. Byo proci uteko. Do samej Marszakowskiej. Ale dalej ju nie pamitam. Co byo jeszcze? W tych dniach? Handel wymienny na Kruczej midzy Ho a Wilcz szybko narasta. Z dnia na dzie. Ju trzeciego dnia to by bazarek. Czwartego bazar. Pitego zbity tum. Stojcy. Wierccy si. (Ten odcinek do koca by wybrany", czyli bezpieczny.) Kady prawie co trzyma w rku. Byle co. Wszystko mogo i na wymian, byle nie za pienidze. Pienidze by y tyle warte co miecie. Podobno kto zacz handel za zoto. Oprcz sprzedajcych krcio si duo niby-kupujcych czy takich, jak ja i Swen zwiedzajcych. Drug rozrywk by o mielenie zbo a. Z dnia na dzie mielenie narastao. Jak ten bazar. I te szybciutko. Bo coraz wicej ludzi przytachiwao sobie zboe. Z tym, e w dwa-trzy dni po nas to by ju tylko jczmie. Cieszyli si i z tego. I odchodzio mielenie. Po wszystkich schronach. Od rana do nocy. Na rnych mynkach. Mniejszych, wikszych. Przewanie zaczynao si od maych. Tak jak u nas. Na takich od kawy. Szu-ru-buruszuru-buru korbkami. Ale to nam si wydawao powolniutkie. Malutkie. A pszenicy mielimy du o. (Ju j jedli my. W k ko. Po pe niutkich talerzach. Z sokiem. 1 z plewami. Bardzo dobra!) Czstowao si ni, kto jej nie mia. Dalimy cz pastwu Wi., bo nie bardzo mieli co je. Wic od mynka do kawy przeszo si do mynka nie wiem na co, wikszego. Poyczyo si. Wydaje mi si, e ten wikszy wymaga wicej wysiku, jako e mia wiksz korb i wiksze obroty. Tote Zocha posza i wystaraa si u niby to znajomych 0 mynek duy. Taki duy, e nie by do po yczenia. Czyli do ruszenia. 1 trzeba by o z pszenic lecie tam. Na mielenie. Polecieli my prawie wszyscy. Mynek by podobny do magla. Mia olbrzymi korb, chodzc w pionowe koo. Sypnlimy pszenicy. I dalej mle. Na zmian. Raz Zocha. Raz ja. Raz Halina. Raz Ojciec. Zagl damy do szuflady. A tam ledwie-ledwie w kcie. Tej mczki. Owszem: moe i drobniej zmielona. Ale co z tego, jak tak wolno? Znw mielemy. Na zmian. Namachao si kade 160

z nas. A do potw. Zagldamy. A tam znw nieduuchno. Zrezygnowalimy z dalszego przemiau. Podzikowalimy. Przeprosilimy tych pastwa. e niby ju wieczr. I rano wzi li my si za pogardzone te ma e mynki. Od kawy. Te byy niezastpione. I tak ju do ko ca ca e rdmie cie szuru-buru" me o zbo e, gotowao i jado z plewami, z apetytem i z zadowoleniem. W dniach rozkrcenia mynkw i bazaru Niemcy po Czerniakowie rzucili si na Mokotw i na oliborz. Przypominam: 23 wrze nia Czerniakw Powi le po udniowe; 27 wrze nia pad Mokotw; 30 wrzenia skapitulowa oliborz. I caa sia uderzenia miaa i teraz na t resztk rdmiecia. Jeszcze raz zbijam fa szywe legendy o tym, e oliborz ocala . I Mokotw. e tam nic takiego nie byo. Pamitam wygld i tego, i tego w 1945 roku: nie tylko spalone domy, ale kupa gruzu. W 1949 roku byem na Dworkowej, jak odkryli mas trupw (chyba koo dwustu) w kanale zapchanym. Tam gdzie schodki. Ponure dzieje mokotowskich kanaw s znane. Wanie tam i wtedy byy najgorsze kanaowe historie. To po wojnie Warszawa piewaa z werw Marsz Mokotowa: ...nam przecie te noce sierpniowe i prne ramiona wystarcz... Ten pierwszy marsz ma dziwn moc... Co w piersiach dry i w sercu ka... i tr bka gra, tra ta ta tra-tatata-ta-ta... Ale do rzeczy. Na Mokotowie ani na oliborzu nie byem. Byli inni. Przeyli albo nie przeyli. Ci, co przeyli tam swoje tamtejsze wzruszenia, pieka i rzeczywistoci, wiedz. I ju opisali. I jeszcze opisz. oliborz czeka chyba na swoje dzieje. Bo Mokotw ma swoj wielk tradycj powstaniow. Prawie kada dzielnica ma. Tej lewej Warszawy. Bo przejdmy od Wisy do Wisy pnoc poudnie wachlarzykiem. oliborz. Powzki tu wiem mao (stracone chyba 4 sierpnia). 161

Wola wiadomo co. Ochota synny Zieleniak, gdzie siedzieli dzie i noc zganiani ludzie; raz puszczono seri z karabinu do ogona przy pompie; i te gwacenia to wiem od rnych, i od Ludwika, bo by tam zagnany on, Ludmia, caa rodzina, e co i raz ktra z bab wracaa na swoj dziak" rodzinn, do ma, z rykiem. Mokotw co wyej. Czerniakw wiadomo. Po kapitulacji oliborza 30 wrzenia bya pogoda, upa. (Nie dziwcie si, e pamitam nagle. To tak jest. A poprawek nie robi, eby wyszo to szamotanie pamici i ta oddzielno dzielnic.) Zostao tylko rdmiecie. A w rdmieciu co? e ta Krucza bya? Z przecznicami? Czy Z ota? I to tak na niby. A reszta? W gruzach. Po reszcie. Wic co? Par na p i na wier ocalaych ulic, ktre tyle, e byy do ulic podobnawe. Tak si wtedy wydawao. Bo teraz by si nie wyday podobne nawet i te. Gdzie tam. Myn by wyczerpany. Zboe naniesione dla wojska, niby tak go duo, a ju si koczyo. Broni te wcale nie byo tak bardzo. Zreszt co za bro? miech na sali. Wiadomo, e rusz za chwil bombowce, krowy", pancerniak, artylerie wszelkich rodzajw, czogi na to rdmiecie. Na t Krucz. No i co? Kupa gruzw? Przebitych piwnic? I kupa trupw? Niepotrzebnie mdrkuj. Dawno inni zrobili ju i histori, i wnioski z tego, i ogosili. I rzecz jest znana. Tak mwi od siebie laika. I od innych. Te laikw. O tyle nam wolno mwi , e tam byli my. Laicy z nielaikami. Wszyscy razem skazani na jedn histori. Po rnych wrzeniowych plotach nabieralimy coraz wikszej nadziei. Na ocalenie. Wic moe nie skazani? Jeeli nie dopuci si do tej katastrofy na tym kawaku? Moe warto byo obroni, uratowa, co si da i kogo si da. Moe tu kto si z litoci umiechnie. Teraz? Jak ju tyle? Ano tak. Mymy yli. Wci. I ten pan z oberwanym policzkiem chodzi jednak po Kruczej ju z policzkiem przyszytym, bez bandaa. Kapitulacja wisiaa w powietrzu. Soce te. Kurz te. Czyli upa z hukiem z gruzem. Bo walio! walio! 162

I ja poleciaem chyba tego dnia wanie na urawi. Do Swena. Tym razem na gr. Bo co sobie wyobraziem, e moe Swen jest na grze. Nie. To chyba byo na drugi dzie. Nie mogem tak myle. e s na pierwszym pitrze 30 wrzenia. A jednak chyba mogem. Chyba to byo 30 wrzenia. Bo co byo jeszcze z tego niebezpieczestwa wprost, z nieba. I ju byo co z tego koca, klapy, zawieszenia. Gromu, za przeproszeniem metafory. Bo 0 kapitulacji nie tylko si mwio. Byo jak mi si zdaje oficjalnie podane o bliskich rokowaniach. 30 wrzenia. Id na urawi. Jasno w podwrzu. Soce na wylot schodw, mieszka. Moe nie byy pootwierane te inne; tylko to jedno, na pierwszym pitrze, pastwa Szu., zupenie na przestrza, w amfilad. Co pohukiwao. Co leao wszdzie. Czuo si duo ludzi. Gdzie? Niej? Tu wiecio puch. W socu. Tu na klatce. Byo wczenie przed zachodem. 1 cigno, wcigao w ten aur piewem. Jednym, pojedynczym. Z chryp i zajadle. A nabonie. Msko-wiej sko. Odprawczo-piwnicznie. Cho dochodzio z pierwszego pitra. Si okazao. I to z tej amfilady. A si chcia em przes ysze . Kto u pa stwa Szu. No jednak... Wnikam w pierwsze drzwi. Chciaem si dowiedzie o Swena. piew coraz przeraliwszy. Drugie drzwi. Przybiera na sile. No tu! No i widz, bo id dalej e kto siedzi na krzele, na rodku. Ju widz, e pan Szu., starszy. Tyem do mnie, do schodw, frontem do okna, podwrza i punktu naprzeciwko. W pokoju co? Luz. Wszystko wyniesione. Tylko ten piew. Ryk. Po porzdku, z przystankami: pikna jest caa, przyjaciko moja" jak trza, pmwione. Znw ryczenie. Przeplot stacja. Fachowo. I znw: ,jak wskazwki zegara nazad s cofnione". Co chcecie od tekstu Godzinek, od intencji, od skupienia w uporze? Byem ogupiay. To byy naprawd Godzinki. Podchodz do pana Szu. Ktry siedzi nieruchomy na krze le. Z r kami z o onymi na podo ek. I odprawia. I nic. Nie odwraca si. Nie przerywa. Nie widzi. Nie syszy. piewa. Stoj za nim. Zapyta? Nie? Przepraszam, czy... Nic. Prosz pana, czy... Nic. Czy Swen jest? Nic, ryczy dalej, nieruchomy. Czy nie ma nikogo? Tuu? S??? Nie?! Na dole?? gono, i nic. Gupi Miron. Pan Szu. ryczy. Miron lata. Obchodzi go z przodu. Pana Szu. Co oczy ma wlepione w okno, niebo; rce jak wyej (niej); piewa (ryczy) i nic. Obszedem go i speszony o wanie speszony wyszedem szybciutko. 163

Swena chyba nie znalazem tego dnia, piew rycza za mn na cae schody, na cae podwrze i chyba jeszcze dalej. Dziwny by jednak dom na urawiej. A pan Szu. odprawia w napiciu. Godzinki na zakoczenie powstania. To by a sobota. Jeszcze t ukli; w mo dzierze, w krowy" (bomby nie); w nocy te nie pamitam co, przywyko si. A mieszkao si w betach w piwnicy pod potg secesji, pod tym kredensem" Wilcza 23, ktry dotrwa, dosta do dzi. Rano doskwierao. Soce. Dalej. Bez zmian. Suche lato. I by a niedziela. O czym nikt nie wiedzia. Dzi te nie. Wiedziao si natomiast, e to ju padziernik. Padziernik... Padziernik... Niesamowite. Trzeci miesic? Trzeci. To ktry dzie? Szedziesity drugi. Ale nagle wtedy rano wszystko ucicho. Duy front by cicho. Niemcy cicho. I my cicho. Cisza. Taka, jakiej nie byo od 1 sierpnia. Czy emy ju przedtem wiedzieli, czymy si od razu domylili, czy byskawiczne ogoszenie, e zawieszenie do nocy i e pertraktacje? Chyba ogoszenie. A wic koniec? Waciwie? Wiadomo, e jak pertraktuj, to si zgodz. Wierzyo si, e nic zego nas nie czeka, chciao si w to wierzy, bo si miao dosy i powstania, i wojny w ogle, i nienawici, i zabijania, i ginicia. Nagle zachciao si wszystkim y! y! I! Wyj! Popatrze! Na soce. Normalnie. I naraz zaczli ze wszystkich piwnic, lochw, dziur wszyscy wychodzi. Na ulice! Ani to aoba. Ani wito. Nie wiadomo co. Wszystko naraz. Po prostu wylegnicie narodu na wierzch. I mymy wyszli. Ca piwnic. Na Krucz. Na Kruczej byo ju takie zaludnienie, e ledwie si przechodzio. Ale komu si spieszyo? Szlimy ca famu: Halina, Zocha, Stacha, Ojciec, Swen (bo przyszed), ja, pani Trafna z torebk pod pach. Waciwie to byo wito, co tu ukrywa. Szlimy z tumem. I mijalimy si z tumem narodu odwrotnym. Tum wali ze wszystkich bram, podwrek, gruzw, wylotw i przecznic. Bo gruzw nie brako. Caa Krucza bya w barykadach, w doach. W gruzach i w tumach. No i w socu. I w tej ciszy, posypanej miejscowym rozgardiaszem wylegnicia na miasto". Na rogu spotykao si rnych znajomych, dalszych, bliszych. Mijao si. Gadao. Przystawao. Patrzyo w niebo. Wszyscy ze wszystkimi. Na rogu Nowogrodzkiej weszlimy na Iren P. z mam i chyba z ciotkami. Tu byy te wykopy. Barykady. Stanlimy. Co si mwio i patrzao do gry. I nagle na niebieskim niebie zobaczylimy ze Swenem wysoko-wysoko, jak leciay dwa bociany. 164

1 padziernika? Pokazaem to im, popatrzyli i nic; dalej si mwio. Potem zaraz do widzenia, i dalej. Z tumem za Aleje, czyli przed Aleje przejciem podziemnym. Cigno nas na Chmieln, na stare miecie. W ogle cigno i patrze sprawdza. Koomt by taki i pomieszanie wrae; i te tumy, i soce; i to, e cisza i tyle rzeczy byo po drodze, ciasnot, mija, e nie pamitam, jak, co dalej. Zaszlimy na Chmieln 32. To wiem. W bram. Oficyna stoi. Pamitam, jak z bramy ju ujrzelimy, e oficyna nasza stoi. Ujrzelimy pitro. Drugie. I trzecie. Nasze. I nasze okna. Cae. Otwarte. Zahaczone. Tak jak si zostawi o. Wlecieli my na gr . To wszystko w socu, w suchym upale, w przezroczystoci. Kotw nie by o. Bo tak byo wszystko. Stao. Jedzenie dla kotw te. Gdzie koty? Zlecielimy na d, do dozorcy. Dozorca nam mwi, e kto widzia, jak koty wyszy ktrego dnia oknem na dach i ju nie wrciy. Oni wszyscy zostali na Chmielnej. Tylko my ze Swenem poszlimy dalej, do placyku, w Szpitaln i ktr na lewo do Jasnej. Bo przez plac Napoleona (Powstacw). Zaraz od placyku zaczo si strasznie. I to narastao. Gruzy za gruzami. Zway za zwaami. Nie wiem, czego si spodziewalimy. Przecie wiadomo byo chyba, e te ogryzki Kruczej czy Wilczej to tylko to i nic wicej. No, jeszcze gdzie co, p domu, ptora. Z tym, e to ju nie miao znaczenia. Ale jednak. To pewnie byo to, co Adam powiedzia, jak opowiadaem 0 tym dniu: No, bo nagle powrt do normy, i nagle niema miasta, nie ma domw, no... rozpacz... Tak, wanie to, e to ju spokj. Koniec. Po wszystkim. Dwiecie tysicy ludzi ley pod gruzami. Razem z Warszaw. Na Jasnej byo chyba najgorzej. Szlimy po potwornych zwaliskach. To wysoko. To nisko. Tu byo pusto. I Swen zacz nagle paka. Na cay gos. Na ca ulic. To mnie do reszty rozoyo. I tak zreszt ryczaem. Tyle e moe ciszej. Doszlimy do placu Dbrowskiego. Z czterech stron i na rodku gruzy. I puchy. I to niebo. Z zaczajonym echem. Bo by zachd. 1 co gdzie wystrzelio. W Ogrodzie Saskim. I dalej cisza. Zawrcilimy. Zaczy si znw strzay. W nocy byy jakie dziaania. Rano 2 padziernika 1944 roku wszystko w ogle ucicho. Tym razem na stae. Kapitulacja. Koniec powstania. Ogoszone. Wszyscy od dzi wychodz. Do 9 padziernika ma by pusto. Cae miasto. Powstacy sk adaj bro . Ludzie zdolni do pracy b d rozwo eni na roboty do 165

Rzeszy. Niezdolni i jedyni opiekunowie dzieci rozwiezieni bd po Guberni. Soca wyranego tego dnia wyjtkowo chyba nie byo, bo skoro wylecieli my: Zocha, Ojciec, Halina, Swen i ja, do Pi knej tym razem byle bliej i prdzej na Marszakowsk, sprawdzi pierwszych wychodzcych to byo jako matowo. O pierwszych wychodzcych trudno tu byo mwi. Marszakowska, jak spojrze w prawo, roia si. Ludzie... ludzie... w ogonie... ju czekali. Ju do wyjcia, z toboami, rodzinami. Marszakowska by a pokopana, poprzegradzana. Barykadami, rowami. Wic tum ustawi si po tej stronie od nas. Zahaczyem wzrokiem o napis ,,Imperial"(kino) nad tumem i w tumie zobaczyem Waw. Spojrzelimy na lewo: t um tu ju wy azi na ca szeroko . Doszli my naszym brze kiem, od naszej strony, do rogu Marsza kowskiej, Koszykowej i niadeckich. Jedno wyjcie byo wanie tu, std przez niadeckich do placu Politechniki. A drugie Alejami albo Towarow do placu Zawiszy. Z dalszej Marszakowskiej od Zbawiciela nadchodziy tumy. Z Koszykowej, tej lewej, jeszcze wi ksze t umy. Wszystko to albo pakowa o si w niadeckich i tam poruszao si powoli czy w miejscu, mrowio, roio, albo ogldao, oblatywao, miotao si jak my, albo wracao z Pola Mokotowskiego, z dziaek, z burakami, marchwi, pietruchami, baniami, narcza wieunie i te licie, zapachy, kolory i zachanno niesienia do swojego gara, eby co prdzej ugotowa i zje! pierwszy raz! od takiego czasu co takiego; te pochody z Pola Mokotowskiego byy coraz wiksze, ludzie lecieli, rwali, nieli, gotowali, jedli, i znw lecieli, rwali i jedli, eby chocia par dni poby tu sobie jeszcze, pooddycha, poje i dopiero wyj. Duo ludzi, obadowanych ju do wyjcia, kryo koo gwnego wyjciowego naronika. Siadao na toboach. Szukao swoich. Reszty. Zagubionych. Umwionych. Walizy. Dzieci. Niektrzy rozkadali si caymi obozami. Chyba na nocleg. Na tym skrzyowaniu Koszykowej ze niadeckich. Na samym rodku zbiegu piciu wylotw ulic by wielki lej od bomby, obsiedziany przez ludzi, okrany. Racja. Prawda. Te leje po bombach. Co pewien czas co sobie przypominam dosy wa nego na wygld i na such. To cae wychodzenie szo powoli. I byo podobne do zbierania si na sd ostateczny. Chyba ju wtedy z miejsca ustalilimy, e wychodzimy na drugi dzie, czyli 3 padziernika. Zwleka niema co. Co bdzie, to bdzie. Moe nie tak le. Jasne, e nas wywioz wszystkich na roboty do Rzeszy. Byle nie na zachd. I nie do bauera (synna harwa i g odowa): 166

U bauera piesek wyje. Na niadanie jad pomyje. A na obiad kawa flaka, eby szczeka na Polaka. Oj... lala -lala -la la tra lala lala la la alalalalalala lala alalala lala lala... Mielimy wychodzi razem. Pani Jadwiga i pan Stanisaw. Pastwo Wi. w caym komplecie, z dziemi, z Jzia, zmatk, z Jadzi. My wszyscy. Pani Trafna. Zocha wiedzia a o pani Trafnej, i pa stwo Woj. te , e to ydwka. Wiele ydw miao wychodzi z Polakami jako nie-ydzi. Inni, jak chcieli, to zostawali w gruzach. Ale na og ydzi mieli zaufanie wtedy do warszawiakw. Sytuacja uatwiaa zreszt i zaufanie, i nierozpoznawanie, i niemylenie o tym. Moje spotkanie z ydami, z ca rodzin Kuby. Kuba by uroczym, zgrabnym, po prostu pi knym m odym ydem. Chodzi w kapeluszu, w butach z cholewami. A by wysoki, mia czarne wspaniae wosy i biae wspaniae zby. Znaem go. I ja, i inni. Strasznie by lubiany. Chodzi, mia si . By bardzo kokieteryjny. Ale nie za bardzo. Zna si na sobie. Ostatni raz spotka em go na placu D browskiego, tu gdzie dzi mieszkam; byo lato, czerwiec, pioruny, burza; luno; stalimy pod daszkiem, a Kuba mia si z piorunw tymi zbami. I potem jeszcze jak z workiem czy czym dla rodziny szed . Potem znikn . Co by o normalne. Wspominao si go i my lao, e mo e z nim le. I nagle teraz 2 padziernika stoimy, chodzimy w miejscu po naszych podwrkach Wilczo-Kruczej. Zmieniamy pagrki. Bo by o ich du o. I do w te . Radzimy. Co. Jak. Kto kiedy z kim wychodzi. Patrz w bok. Te biae zby rozemiane. Ta sama wspaniaa sylwetka. Patrz i nie wierz. Ale ten si mieje. Podlatuje. Kuba! Jak si masz! To ty? Ten si mieje. Szeroko. Jak ty si uchowa? Dobrze. Gdzie jeste ? No i co? Co robisz? Sam jeste? Wychodzisz? Nie? Kuba! Co podobnego... 167

Kuba z caym zaufaniem do mnie i do Ojca, bo stoi obok, i do pana Stanisawa. Mwi: Jeste my tu w gruzach. Na Wilczej. Ca a rodzina. Ca y czas. Dwadziecia sze osb. Jestemy urzdzeni. A co wy? Wychodzicie? No, niby tak. Naprawd wychodzicie? Do Niemcw? Po co? No wanie do koca nie wiemy. Bo faktycznie Halina miaa ch zosta w gruzach. Ja te . Ojciec z Zoch tak na p . Ale niby by o postanowione wyj. A tu Kuba namawia: Zostacie z nami. Mamy dobrze. Nie bdziecie mieli le. Mamy co je. Mamy zapasy. Nie znajd nas. Ojciec mwi a moe? No czy ja wiem? Ojciec zacz si zastanawia. Zostacie z nami. Ja zaczem ulega Kubie. Spodobao mi si. eby zosta. Oni mieli dowiadczenie. Kuba by mdry, wietny. Naprawd miaem ch. Wielk. I Halina te. Bo zaraz do niej poleciaem. Kubie powiedziaem: No zobaczymy. Zostacie z nami. Halina i ja bylimy zdecydowani. Wcale nam si nie chciao wychodzi do Niemcw na niewiadome, na te roboty. Niby liczyo si, e niedugo. Ale licho wie ile. Moe p roku jeszcze? Nie lepiej tu zosta w gruzach? Kto nas znajdzie? Zocha te rozpatrywaa. I Ojciec. I zdawao si przez moment, e prawie tak. Ale potem zaczli si ba. A moe niebezpiecznie. Znajd, to rozwal. A wywioz (jak wyj), to na roboty, i tyle; na ycie, a nie na mier. Rozbija si znowu nie chcielimy. Chocia stao si w kocu inaczej. Bo zaczo si gupawe rozbijanie si, nietrzymanie si razem. Stopniowo. Coraz wi ksze. Zaczo si od Swena. Zamiast eby wyszed z nami, on i Zbyszek (jeliby chcia po cywilnemu), to nie. Jako si nie umwilimy. Nie dogadalimy. Z winy mojej. Troch Haliny. Ale co Halina winna. Ja! Niechlujstwo. Prawie polegajce na miniciu si. I niespotkaniu w por. Jeszcze tego dnia Swen u nas by. Czyja tam. To, e Swen by zraony t wod od Stachy wtedy i jeszcze tym, owym, drobiazgami, to co? Nie zadziaaem. I przegraem ja. Swen nie mia dobrze we wrzeniu. Z byciem. Z myciem. Z arciem. Wszystko le. I jeszcze przecigi. Bo mu wypado 168

takie miejsce. Mimo upaw. Ludwik w 1939 roku na Kercelaku w bramie sta midzy dwoma poarami w przecigu od ognia i trzs si z zimna. Pan Szu., ten od Godzinek, wcale wtedy nie zwariowa . Bo teraz z rodzin szykowali cae soje ze smalcem. Ich syn mia waliz pienidzy. Przezornie. To, co wiem, to wiem ju po ilu miesicach potem. Po spotkaniu Swena z Mam. Jego. Bo tu emy si tak niby zgubili, rozleli. Swen wyszed z Sz.-ami. Do Ursusa. Ich zagnali. Starych oddzielili. Syna Sz.-w, tego z pienidzmi, i Swena wsadzili na roboty, na wywz do towarwki. Tyle e otwarty wagon. Jad. Jad. Jest noc. Gdzie. Daleko. Jeszcze Gubernia. Pocig skrca. Zwalnia. Wyskakuj. Najpierw kto tam. Strza. Co? Kto wie co? Potem Szu. rzuca waliz z pienidzmi, Swen tob. I sami skok! skok! Udao si. Lec do wsi. Obok jest Schwanzdorf. Gubernia. Kieleckie. Po polsku: Ogonowice... Id do chaupy. Nocleg. Wypytki. No i olnienie z zatkaniem. Mama, ciotka Uff. i Celina. I Lusia z pani Rym. Wszystkie tu s. Co nie do wiary. Ale tak by o. Nasza starwkowa rodzina: Mama Swena, Ciotka, Celina, Lusia z Mareczkiem i swoj mam wyszy, jak Niemcy wpadli, w ile godzin po naszym wyjciu do kanaw. Granaty gdzie tam rzucili. Ale nie tak gronie. Powieli do Pruszkowa czy Ursusa. Matce i Ciotce nie grozio nic. Celince roboty. (Bya w 1942 cztery miesice w Majdanku.) Przebray j. Czyli ponakaday na ni, co si dao, pookryway. Chustkami. eby bya brzydka i stara. I tak przeszy. Przez segregacj. Wszystkie jako niezdolne do pracy. Do Guberni. Wrmy do wychodzenia gwnego. Ostatecznego. Do tak zwanego wyjcia. Dzie kapitulacji cign si i cign. Ci wychodzili. Ci si szykowali. Ci si namy lali. Ci mijali. Naradzali. A wszystko to dochodzio. Mnoyy si spotkania. Zbierania. I mnoyy si niezdecydowania. G upie rozdzielania si . Gapowato ci. Nitako ci-nisiako ci. No i jeszcze co: znoszenie wody, ile razy tyle co zwykle, na wielkie mycie przed wielkim wyjciem. Caa Warszawa zacza si my. Rodzinami. Schronami. We wszystkich moliwych naczyniach. Nie pamitam, co byo z goleniem. Na pewno, kto mia czym, ten si goli. Po wczorajszym wicie wylegnicia na ulic dzi by dzie szykowania si. My odoylimy nasze mycie pod wieczr. Tymczasem zacza si narada, co bra ze sob. Ile si udwignie. I co wobec tego zostawi na marne. Wszyscy odbywali te narady. Pastwu Wi. zostao nagle kaszy wicej, ni mogli wszyscy unie. Nam zostao sporo pszenicy, ktr te trzeba byo zostawi. Czciowo. Byli i tacy, co nic nie mieli. Ale sporo ludzi musiao co zostawi, co by si 169

przydao, czy zjedzenia, czy z ubrania. Ale nie dao rady tacha ze sob. Po ustaleniu, co wzi, zaczlimy radzi, w co wzi. Najlepiej: kady wemie co na plecy, a do rki to ju kto co chce na dodatek. Ojciec z Zoch wpadli na pomys, eby uszy dla nas piciorga pi workw-toreb na plecy. Na pasach, a la plecak. Torby z ptna. I pasy z ptna. Bo skry nie byo. Ptno byo. I maszyna si znalaza. Zocha, Halina i Stacha zaczy szy te torby. Ja zaczem si wierci za zapasem zeszytw i owkw. W kcie mieszkania pani Rybkowskiej odkryem garbaty pokoik. Cay zapchany stosami zeszytw. Moe nie by garbaty. A tylko zrobi si garbaty przez te zeszyty. By zatchy. Zeszyty byy stare. Wic szybko wyrywaem nie zapisane kartki. Na to akurat wesz a pani Rybkowska. Co pan robi? To s zeszyty szkolne mojej zmarej crki. No, ale przecie... Ale, prosz pana... Nic nie pomogo moje ale. Skoro sprawa wyrywania kartek ze starych zeszytw nie bya oczywistoci, to nie byo jak przekona. Nawet gdyby to traktowa jako pamitki. Postanowiem po wyjciu pani R. dalej wyrywa. Przecie musiaem mie na czym pisa. Na drog. I na wywzk. No i skoro wysza, wyrywaem dalej. Chyba po uszyciu toreb troch emy si porozchodzili. Czy jeszcze na Chmieln? Wiem, e ja z Ojcem poszlimy na Zot. Zachciao nam si jeszcze zobaczy z Sabin, na poegnanie. Byo poudnie, pochmurnawe, z tym, e bez deszczu. Pochmurno sza nie tyle od gry, ile od dou, tak byo rojno. Tdy przecie te ludzie wychodzili do placu Zawiszy. I tak samo mijali si, wracali, naradzali. Domy byy czarne i siwe. Jednoczenie. Jak tum. Poobrywane balkowy. I nagle w tych balkonach bo trudno powiedzie na ludzie. W oknach gowy. Dziwio to, e patrz z gry na ulic. Dawno nie byli na grze. Coraz kto taska rannego na noszach. Chorego. Sabina z Czesawem krztali si w swojej piwniczce. Spokojni. Co jedli. Czy mieli je. Wychodzi nie mieli zamiaru, ani jutro, ani pojutrze. Jak najpniej. Jak si obluni zupenie. Po co si spieszy. I wyszli 9 czy 10 padziernika. Na ktrym pitrze byy przecie mieszkania. Sabiny, Czesawa, siostry Czesawa. Wic poszedem na gr i stanem na pokiereszowanym balkonie. Tum wi si. Krzywo. Zbit kup. Omija przeszkody. Raz na lewo. Raz na prawo. Raz te porodku. Ulica szumiaa. W to wszystko wdawa si pijacko-wariacki ton. G o no. Coraz bli ej. 170

Przemowa? Ano, przemowa. Zobaczyem w tumie ale troch wyej, bo niby idcego, a niby zatrzymujcego si na pagrkach pijaka. O ile nie wariata. Przemawia to tumu: Luuuudzie... dokd wychodzicie! Luuudzie! Ju Napoleon powiedzia... Nikt nie sucha. Przemowa bya nieco niezwyka. Wyszlimy od Sabiny przez te mrowia. Na Krucz. Pki reszta dnia. My si. Mycie byo wielkie. I dugie. Po kolei. W miednicy, w grzanych wodach na cztery fajery. Myli si wszyscy. Halina, Zocha, Stacha, ja, pan Stanisaw, pani Jadwiga, Tata. Nadchodzi Trzeci Dzie wit. To niby metafora. Ale tylko niby. Wtedy ju j odczuwaem. I nie tylko ja. Koczy si dzie kapitulacji. Dzie, ktry rano jeszcze by ostatnim, szedziesitym trzecim dniem powstania warszawskiego 1944 roku. Czo-gi przez Marszakowsk, Czo-gi przez Nowy wiat... Pamitasz noc lipcow... Fika w lewo, fika w prawo... Caa Warszawa wykrzyknie nam hallo... Pod rk przez cay Mokotw... Do broni, Jezus Maryja, do... Pod Twoj obron... Na lwa srogiego bez obawy sidziesz... Mcio si w gowie. 3 padziernika, we wtorek, poszlimy jeszcze raz na Chmieln. Ludzie wci chodzili, szykowali si do wyjcia, wychodzili, spotykali si, znosili sobie buraki i marchwie z Pola Mokotowskiego. Mymy te si waciwie jeszcze krcili. Pastwo Baturkiewiczowie, gospodarze kwatery na rogu Zgoda, wzili nas do swojej piwnicy, ebymy si doubierali. Nie wiem, cz 171

to wtedy dostaem palto, czy w ogle od Zochy i Ojca, czy od nich. Od nich wtedy dostaem zimowe buty. Na wyjcie. I nie tylko ja. Caa rodzina grzebaa w piwnicy. Midzy butami. Dziwiem si w duchu, e ci ludzie cigle dbaj o innych. W tej piwnicy zostawiem w wglu brulion jednego mojego dramatu. Nie znalaz si nigdy. Drzwi na Chmielnej zamkno si na klucz. Niepotrzebnie. Bo dom zosta przez Niemcw spalony. Potem. Ale kto wiedzia, e to bd gruzy, e bdziemy tu za ile miesicy tylko we dwch z Ojcem? e przyjdziemy tu z pdzlem i mokr farb w garnku i e si bdzie pisao malowao malowao wielkimi literami: ZOCHA, HALINA, STACHA JESTE MY POZNA SKA 37 M. 5 W butach, paltach, w czym (narciarce pewnie, bo to si wtedy nosio) na gowie zrobilimy ostatnie przejcie przez Krucz. Zatoczon. Chyba jeszcze wpad do nas Swen. I jednak si widzielimy. Decydujc si na gupie rozstanie. I ni to egnajc si, ni to nie egnajc. Jeszcze w ostatniej chwili z Ojcem wzilimy dokumenty swoje, wiadectwo maturalne Haliny, aparat fotograficzny i moje zapiski (ten dramat o powstaniu inny ni na Zgoda) na papierze z Kapitulnej. eby zakopa. Do piwnicy, czyli schronu Wilcza 21. W schronach nie siedziao si ju dwa dni. Zeszli my. By o czarno. Pusto. Owin li my aparat w gagan. Papiery razem do blaszanego puda. Wykopalimy doek. Wkopalimy to. I zaklepalimy. Po powrocie w lutym odkopalimy. Byy. Inne rzeczy, na Miodowej, na Zgoda pozakrywane dokadnie cegami wsiky. Swen te by, osobno. I te nic nie byo. Wreszcie kady zaoy sobie na plecy du bia torb z ptna. Na szelkach. I wyszo si. My. Pastwo Woj., caa rodzina Wi. Pikn. Do Marszakowskiej. Tu ju tum si zagszcza. I w tym tumie dobrno si do rogu niadeckich, Koszykowej i Marszakowskiej ze wspomnianym lejem po bombie porodku (gdzie ludzie nocowali). Dzi byo troch atwiej dosta si w nurt. Bo to by nurt. Ta niadeckich. Ju ten gwny nurt wychodzcych. Pogoda bya, wydaje mi si, nie cakiem soneczna. Ale ciepo. niadeckich miaa po obydwu stronach ciany, czciowo popalone, poburzone, czciowo cae; w kadym razie wygldaa na ulic. Szo si wolno. Bo ludzie szli gsto na ca szeroko. Do tego trzeba byo uwaa, eby nie wej w dziur w jezdni albo na nosze z rannymi. Szo si i szo. Chocia to nieduga ulica. Czasem robi si na lewo albo na prawo, albo przed nami ma y luz. To si przyspiesza o. Albo skr ca o w lewo. Czy 172

w prawo. Nie wiadomo po co. Co si mwio. Wypytywao. Co dalej. Ale dalej byli tylko ludzie i ludzie. Od tych wszystkich ludzi razem szed jeden szum. Byo si w szumie, w rodku. I samemu si szumiao. Nogami. Mwieniem. Szum mia zafalowania. Bo coraz to wybijao si na wierzch pojkiwanie, nawoywanie. Nieraz ktre nosze wymijay nas. Czuo si falowanie dosownie. I co z pynicia. Ktre byo odpywaniem. ciany niadeckich zaczy si koczy. Ju. Ju. I wylegnicie na plac Politechniki. Tu odgosy si zmieniy. I wpado si w szybki rwetes. Z tumu wykrcay popiesznie nosze za noszami. Krzyki Niemcw. Podjedanie karetek. Samochodw. adowanie chorych i rannych. Zielone mundury. Hitlerowskie. Rozlatane. Duo ich. Wszystko na tle barykady w poprzek placu. Na barykadzie leaa biaa pachta. Barykada sza tylko do poowy. Dalej w bok od niej ruch samochodowy. I Niemcy. Ci od przejmowania nas. Jeden z oficerw, jakemy ju podchodzili pod barykad, badawczo wpatrywa si w nas. Wpatrywa si kolejno. W pewnym momencie we mnie. Podszed do mnie. I szybko obmaca mnie od gry do dou. I ju sta dalej na boku, wypatrywa i podlatywa do nastpnych. Ale nie tak czsto. Zdziwi em si wtedy, e upatrzy sobie mnie. Na podejrzanego. Czyli z ukryt broni. Powstacy mieli przecie wyj na kocu. I mieli tu sk ada bro . Pod barykad . I tak by o. Dwadzie cia dwa tysi ce. 9 padziernika. Ci, co wychodzili po cywilnemu zrzucali z siebie wszystko, co mogo zatrca umundurowaniem. I broni nikt ze sob nie mia zamiaru nie. Po co? Teraz? Widocznie nam nie dowierzali. Teraz si nie dziwi, e mnie obmaca. Nie dowierzali modym. A ja miaem wtedy dwadziecia dwa lata... A to, e wlokem si z rodzin, w tumie, z torb na plecach, to co... Swoj drog musielimy wtedy wyglda dziwnie. I cywile. I powstacy. Nie byli znowu wcale do siebie tacy niepodobni. Wszyscy ludzie, co wyazili wtedy z Warszawy, byli do siebie podobni i zupenie niepodobni do innych. A moe ten dzie by pochmurny i z deszczykiem? Bo ruch samochodw. Koo barykady i w Nowowiejsk syszaem na mokro. I tak, jakby by a jezdnia pomokrzona. Troch . Tak mi si widzi. I zaraz szpital z czerwonej cegy. Po lewej. Z licwki. Bo i tak liska... To moe. Ale nie. Te mi si widzi pomokrzony. Nikt nie zwraca na to uwagi. Kompletnie. Za bardzo zajci bylimy wychodzeniem. W wiat, jak by nie byo. Nie taki pewny. Ten wiat. Ale z nadziej. I nie taki daleki na razie. A ju wydawa si za barykad daleki. Za dalekiego wiata nie chciao si. Wiadomo. 173

Gubernia to wygrana. Wielka. I tacy jak my nie mieli co na ni liczy. Chyba zwia gdzie, z Pruszkowa, po drodze, z pocigu. Nas mieli siupn do Rzeszy. Niemcy robili wraenie zorientowanych, zorganizowanych, nie traccych rezonu. Do ostatka. A ponadto byli nami wszystkimi zaskoczeni. e nas wychodzi a tyle. Przecie tyle zgino. Tyle ju gnao si przedtem. Po upadku dzielnicy. Ulicy. Z rnych stron Warszawy. A tyle jeszcze zostao. My sami bylimy sob zdziwieni. e nas tyle. Przed nami, w nieskoczono, ogon. I to ogon na szeroko ulicy. W nieskoczono, bo trudno mwi o jego pocztku. Za nami trudno by o mwi o kocu. Ogon ogona wyszed 9 padziernika. W tym wychodzeniu po kapitulacji cakowitej. Skd byo w nas tyle dobrej wrby? Przecie wywzki z Warszawy byy ze. Wywzki z getta w zachlorowanych wagonach, w ktrych si umierao. Wywzki do obozw. Wywzki na roboty, przymusowe, to byo i tak szczcie. Przecie nigdy nie wiadomo by o co i jak. Mojego wuja z Bielaskiej, ma cioci Olimpii-Limpci, wywieli 31 sierpnia do Owicimia. Dlatego mwi em ten bidny Stach". Limpcia dosta a puszk z prochami. Moe nam si zdawao, e mamy szans, bo tyle nas w kupie. Jak te mrwki w lesie w Buchniku pod Jabonn, co widziaem przed wojn; bylimy blisko szosy wtedy, w lewo szed las, i gdzie tam spory kawa szo si do Wisy; budzimy si rano, a tu szum, wylatujemy: a tu Wisa przysza do nas, powd; patrzymy pod nogi: tu przecieka struka, tu robi si coraz szersza, obok ta, obok ta; i tak z sekundy na sekund szerzej; a tu pynie nagle wielka kula, z mrwek, przepyna; nie wiem, czy ocalay, czy moe te od spodu nie, czy stopniowo si topiy? One liczyy na co, a musiay zrobi z siebie kul natychmiast; a moe si pchay na zmian do rodka? tak jak ci na Cudzie w Mediolanie? w jednym rzuciku soca raniutko wylatuj ze zmarznitego spania, zbijaj si w kupk, kady chce do rodka, i wci si magluj dorodkowo; Ludwik macha na to rk, bo mia to bez metafory na Zieleniaku pierwsze noce powstania byy mokre i chodne, a oni byli na goych kocich bach. Uczucie, e skoro nas tyle, to przecie jako", moe by mylne. Ja tam od czasw getta nie wierz. No i szlimy t Nowowiejsk. Nie byo wyboru. Wybr by przed Sniadeckich. Mona byo zosta z rodzin Kuby w gruzach. Pod grami Siennej, liskiej, Paskiej. Ale si nie zostao. A szo. Wolno. Doszo si. Do skrzyowania. Z alej Niepodlegoci. 174

Tu nurt ogona skrca w lewo. Do Wawelskiej. Czyli do Pola Mokotowskiego. I znw w prawo. Brzegiem Pola. Wawelsk. Zawiao marchwiami. Zielenin. Przebyso soce. Ogon przed nami teraz wlk si i wlk. By o wida daleko. Bo daleki widok. Po prawej popalone wille i elegancje Kolonii Staszica, z ogrdkami, i pitrowe w ogrdkach, i te mae wszystko puste, dawno. Szlimy bardzo wolno. Nawet przystawalimy, bo robiy si korki, zgrubienia. Co kilka metrw wloka si wzdu nas eskorta. Bo chyba si wloka. A moe przekazywali nas sobie kolejno? Na pewno na niektrych odcinkach szli. To byli wehrmachtowcy. Inni ni ci przy barykadzie. Pokrzykiwali bez zoci. Z humorem. Ze szwargotaniem. Rwali marchwie, pomidory. Woali do kobiet: Marijaa! Marijaa! I dawali, co im si wyrwa o. Warszawskie Marije" przyjmowa y i jady. Co tam odpowiaday, w kombinowanym jzyku. Przy ktrym korku zaczlimy przysiada. Wehrmachtowcy przyzwalali, bardzo grzecznie. Jak tylko si odtykao, pokrzykiwali znw. E, Marijaa!! - i co tam, eby i. Ta Wawelska rozpogodzia ludzi. Bo i Pole Mokotowskie pachniao, i bomby nie waliy. Moe powinienem opisa wicej, jak Warszawa wygldaa od brzegu, tak niby w caoci i na poegnanie. Bo brzeg Warszawy szed tdy wtedy. Mokotw by niewidoczny. Prdzej si urywa. I Pole Mokotowskie po zahaczeniu o wystajc Grjeck star Ochot (te mniejsz, krtsz) szo i szo, nie wiadomo dokd, otwarte, na Koluszki i Konstantynopol. Wic Warszawa od brzegu. Ale czy tak si wtedy ogldao? Troch tak. Ale wyszlimy przecie ze rodka tego, co tu sterczao i musiao nie robi wraenia. Troch przesadzam. Po jednej stronie Pole Mokotowskie, duo rosncego. I ludzi nie wida. Po prawej wci stercz ulice, domy, jedne za drugimi, i po kolei te wszystko ciemne i puste. A rodkiem z przodu i z tyu wychodzimy my. Wychodzimy i wychodzimy. I przysiadamy. Ruszamy dalej. I gadamy. I wszyscy idziemy jedn ulic. To nie byo takie zwyczajne. Za wirki i Wigury, wtedy jeszcze bardzo nieulicow, zaczynao si wchodzi w rodek Ochoty. Midzy prawe zburzenie i lewe zburzenie. Na Grjeckiej powinien by ruch. Ale nie pamitam. Bo i tych nas drugich od placu Zawiszy - nie. I przelotowego ruchu Niemcw nie. Pamitam cig nasz. Przecinanie Grjeckiej. Pamitam kocie by z szynami pod nogami. Gruzy. Spalenizna. W nos. W oczy. Pamitam, jakemy si rozgldali. A nie pamitam za czym. Wychodzio si w niedue 175

ruiniarnie Kopiskiej z nieduych piterek, drewniakw, wozowni ze stajniami. Kopiska miaa kocie by na wsko, w spadzisty bochenek. Na dwa rynsztoki z deskami w podskokach na ka dy wjazd do bramy. Urywaa si. Wkrtce. Znaczy sza dalej, ale jako przejcie ju do Dworca Zachodniego; przez pole z ogrdkami, niby jeszcze prawie Mokotowskie. Wida ju byo nasypy, perony, wagony. Towarowe. Duo. Powykrcany ogon ludzi. I na kocu na tle peronw ogromne zamieszanie w poprzek. Za kocem, czyli za torami, peronami, musiay stercze gruzy Woli, okrglaki i bben Gazowni. Nie wiem, czy to wtedy widziao si jako ostatni widok Warszawy. S bocznice. Krzyki. Ruch. Upychanie kupami ludzi, gratw. Jestemy niedaleko peronw. My dobijamy wolniunio. U koca Kopiskiej wida nagle grup Polakw. Nios opaty, wory, worki, cebule, pomidory, kartofle. Przy nas Szwaby. Tam dworcowi. Peronowi. Te Szwaby. Zrwnujemy si z Polakami, tymi od kopania. Pilnuje ich tylko jeden Niemiec, a i to nie tak cile. Polacy trzymaj worki na plecach, w prawych rkach opaty. Patrz: midzy nimi mj znajomy. Podchodz. Da si. Wszdzie rejwach. Tu obojtno. Znajomy wita si. Pytam go, co tu robi. Przyjedaj od kilku dni z Pruszkowa na wykopki. Pytam dalej: czy nie da si do nich doczy. Daje mi od razu opat. Prbowa, moe pan przejdzie. Bior w gar opat. Wrmam przecie swj. Nie obliczyem, e jestem a tak napi tnowany. Moi, nasi z Warszawy lawinami kitosz si , kiebasz. Wszystko trwa moment. Idziemy. Niemiec sprawdza z pamici. Wszyscy links... Widz ju. A boj si. Halin. Zoch. Z tymi torbami. Biaymi na plecach. Uda si? Niee. Strach przed... co?... bicie?...A w nosie zapach cudu. Zdrada. No! To to pierwsze. Zostawi swoich. Prawie bez umwie. Nic. Tak. Ju. Prawie nie zauwayli. Niewane. Nie wiem. Nagle jestem odhalcowany w prawo, co, fafluchter" i nic wicej, adnego kopa, odstawionko, opat zaraz oddaem, egnaj, pruszkowska wolnoci Halina znw biae wory, Zocha, Tata. Stada. I ju w nich ja. Kto zauway? Nikt. Halina te nie? Nie. Wtedy byem pewien. A czuem si zdrajc. Paskudnie. Ju oto i kara. Ju kroczymy. Nic nie zaszo. Co byo jeszcze? zajmowanie miejsc? Wsiedlimy przecie na otwart platform. Zaczo si rozemywa. Szaro. Dugo. Smutno. Nagle ni to, ni sio. Dokd? co to? Gupie tory tory -je!... Wochy zatrzymanie. Rzucaj na nas, ale ile, z ulicy, ze schodw, okien, peronw: marchwie, cebule, rzodkwie, buraki. Niemcy nic za to. apiemy. My z Ojcem te. Cebul. Od razu ciach. 176

Wprost. Na surowo. Ojciec od razu zjad. Ja nie mogem. Jechalimy. Wolniusieko. Wolniusieko. Za Warszaw. Sensacja! Co w Piastowie? Co w Ursusie? Mawki. Przerzutki jarzyn z peronu. Mroczki. Tumki obserwatorw-pomagierw. Jechao si i jechao. Te pitnacie kilometrw. Tymi wagonami. Na czerwono. Spod choinki. Bo jak miaem cztery lata, to dostaem pocig towarowy z czterema towarowymi wagonami. Wiem, e jeden by na wgiel, a jeden na drzewo, taki duszy. Ja z moimi jechalimy teraz tym na wgiel. W Pruszkowie by ju mok. Wysiadka. Peno wyskakiwa, wyae, nawoywa. Bo nie tylko duo nas. Ale duo tych, co czekali. Niemcw. I naszych z RGO taka Rada (Gwna Opiekucza) od uatwienia przetrwania, dawania zup. I z Czerwonego Krzya. Weszlimy od razu od torw w prawo w nurt szyku. I zacz li my i w g b, w pruszkowskie kolejowe zagrody, przemysy teraz: obozy; bo to byy najpierw betonowe parkany, tory pod nogami, a potem hale, hale i jeszcze raz hale. Obz - remiza. To znaczy: obz remizy. Cig tych remiz zaczyna si ju w Ursusie. Takich, nie tych. Racja, e po Wochach jest Ursus. Po Ursusie Piastw. I dopiero po Piastowie Pruszkw. Kojarzy mi si z kredkami w owkach. Bo i od tego przemysu, i od tych kredek zacz si Pruszkw jako co. Choby powd miasto-stacji. Ta cz prawa. Ta, gdzie my - transport - transmisja czyli bez ustanku suw, suw, suw za suwem, si ci gn li my - to ta cz , prawa, ten Pruszkw mniejszy, z mniejszym pseudogotykiem ni po lewej. Niemcy. mok. My transport - do hal. Tamocig. Padao? Jak padao, to mao, nie wida. Szlimy. Od razu weszlimy. W te figury. Co metr, co p. Z Czerwonego Krzya, z RGO. Po tej i po tej stronie. My wolniuchno. Pod nogami nie wiemy co. Oni w miejscu. W paszczach. Bo zna. Janiej. Janiej. I te wywoywania. Na gosy. Adresy. Nazwiska. Szuka si. Wci. Lewe. Prawe. Lewe. Prawe. Lewe. Prawe. Adresy, nazwiska. Ogaszaj. Wci. Ci w paszczach, raz z prawej, raz z lewej. Niemcy ich mijaj, ci od nas, z karabinami. A my brniemy i brniemy. Marszakowska 35. Jadwiga Szamotulska. Chmielna 18. Andrzej Polakowski. Bracka 5. Zofia Wgrzyn. Malwina Kociela, Mazowiecka 5. Grjecka 13. Pelagia Wchocka. Antoni Marzec. Artur Marzec. Malawski... Szopena 2. 177

Kazimierz Czelad. Hoa 35. Jadwiga Penetrowa. Poznaska 12. Mieczysawa Puchaowska. Wsplna 43. Zenon Koodziej. Marszakowska 94. Jerzy i Barbara Poroscy, Zota 7. Borowska Barbara, Chmielna 5... Dlaczego nie mogem opdzi si od Zaduszek? Bo szlimy tak, jak wychodzi si z cmentarza w Zaduszki, w toku, midzy majaczejcymi biaawo (bo ju ciemno) figurami aniow i wypominkami dziadw ustawionych rzdami. Najdziwniejsze byo to, e przez cay czas nikt a nikt przed nami ani za nami na adne zawoanie nie odpowiedzia; nikt si nie zatrzyma ani nawet nie obejrza. Zupena obojtno. Moja zaduszkowa metafora wcale nie bya metafor. A jeeli bya, to nigdy nie przeywaem silniejszej. Weszlimy w now przestrze. Jeeli powiem, e do hali nr 5, parowozowej, ale bez parowozw, to to nic nie wyjani; wanie nowa przestrze, bez brzegw, bez koca, i nie tyle ciemna, ile zapeniona tumem wchodzcych, rozchodzcych si i oporzdzajcych chykiem ze wieczkami kwatery... Takie wanie jak na Powzkach, poprzedzielane alejkami, kada kwatera to ile tam przylegajcych do siebie grobw, na kadym grobie wieczki i rodzina, ktra co oporzdza albo siedzi, albo porozumiewa si , albo modli... A wic po wychodzeniu z cmentarza (Brdna czy Powzek) wejcie na cmentarz odwrcorfa kolej rzeczy. Dugo nie mogem uwierzy, e to nie cmentarz i nie Zaduszki. Nawet, jak ju nas osadzili w ktrej kwaterze, na czym... a mo e po prostu na betonie; nagrobki by y zbudowane i budowane dalej chyba z tobo w i walizek. Bo zaczlimy si z Halin natychmiast rozglda za desk do spania. Byle si wycign mwi do niej. Mnie te na tym zaley, chodmy czego poszuka. Poszlimy w gb hali. Rozgldalimy si na lewo, na prawo. Wszdzie tumy, nagrobki, wieczki, krztania i szum obijajcy si o ciany i nakrycie hali. Co w rodzaju ciany w kolorze tej przestrzeni zarysowao si, moe rozrniem j po poysku czy po jakim stwardnieniu cienia, bo tak, to oglny mok by rozproszony. Stropw trudniej si by o dopatrze. 178

Zeszlimy na dziwne ubocze z torem kolejowym, pod ktrym bya przepa (jak si tam fachowo nazywa) do reperacji podwozia. Na kocu szyn staa budka. W budce znalelimy dug i szerok dech. Idealne powiedziaa Halina. Zapalimy zdobycz. Co za ulga! I cakiem szczliwi donielimy j sobie do naszego rodzinnego nagrobka, ktry nie tak od razu si odnalazo. Wycignlimy si zaraz spa. Byo wietnie. Na razie o nic wicej nie chodzio. Jeszcze co zjedlimy, co nam daa Zocha, i tak w nieustajcych Zaduszkach w gigantycznej hali urwa si nam nie dokoczony pierwszy dzie ju nie-powstania. Rano byo cakiem inaczej. Nic z Zaduszek. Zapach szyn, hali; ludzie. Bomby si nie waliy na eb. Do roboty na razie nikt nie popdza. Ani nawet do wyjazdu. Dowiedzielimy si, e RGO rozdaje zup, e duo, e dobra, e z pomidorami i kartoflami. Polecielimy. Ogony przed beczkami z zup przesuway si szybko. Naleli peno. Ciepej, pachncej, prawdziwej pomidorowej z ziemniakami. Zjado si. Ogosili dolewki. Znw zjado si. Zupy byo strasznie duo. Zawsze dobrej. Podjeday beczkowozy czy cysterny, czy nie wiem co, i nalewali, ile kto chcia. Tak byo przez cay pobyt. A dostaem sraczki, lataem do wielkiej i dugiej latryny, w ktrej zawsze by tok. Z hali pitej przenieli nas do innej. Poza jedzeniem, lataniem do latryny, spaniem i gadaniem byy jeszcze takie sobie krcenia si z nudw. Widziaem przy tych okazjach niezliczone krztaniny z pertraktacjami w grupkach, midzy ewakuowanymi a tymi z RGO i PCK. W bramie ruch nie ustawa. Pielgniarze i pielgniarki wynosili na noszach i wyprowadzali ludzi. Domylaem si, e duo tam byo udawa przed Niemcami. Miaem pretensj do swoich, e tacy bogaci, a nie dziaaj. Bo co si okazao e pienidze byy wane. A mnie zatkao ze zdziwienia. Objawio mi si to nagle bodaj na drugi dzie. Poszlimy do bocznej maej przybudwki. Nie wiedzieem, po co tam tyle ludzi i po co my. A dostrzegem szpar-luk w cegach w cianie, czy okienko, przed ktrym stana Zocha, Halina i Ojciec. Nie wiedziaem, czego wypatrywali. Zobaczyem na pionowo, tyle co w strzelnicy, kawaek domu naronego, jezdni i chodnika. Zza rogu wyszed i skrci w socu elegancko ubrany pan w kapeluszu. Po prostu poszed sobie. Wic poza Warszaw by normalny okupacyjny cig ycia i spraw... W tej chwili pod okienko od ulicy, od tamtych", podesza kobieta. Co przez szpar z Zoch i Halin mwiy do siebie. Co one jej podaway. Za moment zobaczyem w ich rkach gom masa. 179

To pienidze id? spytaem si Haliny. No pewnie. I s wane? Wane kiwn gow Ojciec. No tak. Dlaczego poza Warszaw pienidze miay by niewane? Tutaj nie musieli budowa kuchni z trzech cegie. Tutaj nie panowaa pierwotna jaskiniowa wsplnota. W Pruszkowie moglimy zosta jeszcze. I tak mdrzejsi robili, bo do czego si pieszy? do robt? Ale Halina zarazia Zoch i swoj matk Stach jeszcze raz ide co ma by, to niech bdzie prdzej". Mj Ojciec poszed za nimi. Do Haliny czu wiele sympatii, przywizania; i znajc jej sabe strony, e wygodnicka i nic nie zaryzykuje co sama potwierdzaa e zawsze z walizami i ona, i Zocha, bo musz mie ile bielizny na zmian mimo to mia dla niej respekt i nawet podziw. Zdecydowalimy si stan do sortowania ju w czwartek 6 padziernika po poudniu. Sortowanie odbywao si cigle. Na zdolnych do roboty i na nadaj cych si tylko do rozwzki po wsiach Guberni Generalnej. W poczwrnym ogonie stanli koo nas pastwo Wi. z Jadzi, ciotk, matk i dwojgiem dzieci. Namwili si: Ty wemiesz ma, ja jego i tak zrobili; jedyny opiekun dziecka te nie nadawa si na roboty. Segregacja sza raz-dwa. Ilu Niemcw naraz pokrzykiwao, pytao, rozdzielao, pilnowao cay szpaler tych waniejszych. Na lewo Gubernia, na prawo Rzesza. Stacha trzymaa si mocno Haliny. Chcia j Niemiec, jako za star, do Guberni. Na to Stacha zapaa pod pach Halin. Nieee... razem i bya ju w naszym ogonie, i ju przesuwalimy si do bramy, za bram, i do wagonw. Wagony towarowe, czerwone, tak zwane wiskie. W naszym byo nas szedziesicioro. Zaryglowali nas. Pocig ruszy. Tok. Jednak powoli utrzsnlimy si. Raptem wyoni si kopot: siusiu. I co za rado: bya ogromna z ocista blaszanka. Ju kr y a. Trzeba by o siusia przy wszystkich. Do tego si przywyko. Gorzej, e nie mogem a chciao mi si bardzo zacz przez kiwanie si wagonu. Staem i staem z blaszanka. Denerwowaem si. e przepadnie mi okazja, jak oddam i nic, a musz wreszcie odda, bo tyle czeka. Po kwadransie udao si. Nowe szczcie. Potem uoylimy si na swoich toboach i jak si zaczlimy budzi - orze? mae wziutkie ^Haneczko z wysoka wpadao wiato dzienne. 180

Ludzie wspinali si i wygldali przez okienko: gdzie jestemy. Halina te wygldaa, ubrana w swoje palto z popielatym konierzem. Podobno minlimy przedtem d tyle na razie wiadome byo. Tak na razie nic nikt nie widzia. Powoli zorientowalimy si, e wioz nas na Dolny lsk. Pocig nareszcie stan. Byo rano. Pora potrzeb. Ci od drzwi bbnili w drzwi. A zgrzytny rygle i rzucilimy si do wyskakiwania. Ze wszystkich wagonw wyskakiwali wszyscy. Ja ukucnem obok Haliny. Na ca dugo pocigu w czterech rzdach odprawiao si kucane potrzeby, bez mrugnicia. Potem ju tylko skok do wagonw po rzeczy i kazali nam si ustawia do przemarszu. Na stacji z iloma torbami, z belkami drzewa na boku odczytalimy napis: Lammsdorf'. Dzisiejsze ambinowice. Poprowadzili nas w krajobraz. Pierwszy prawdziwy. Ciepy. Bez huku. Od caej tamtej epoki sprzed 1 sierpnia. W pewnej chwili wolno byo odpocz. Bady bachn si z toboami, walizami, jak popado, pod krzakami, drzewami, na wrzosie. Kwitn w najlepsze. Ludzie kadli si, przecigali, cieszyli, wchali, wzdychali. Wreszcie wprowadzili nas bram na teren ogrodzonego drutami obozu, alej dug i szerok. Na terenie obozu byy drzewa, trawa, pagrki, wydawao nam si tu spokojnie i przyjemnie, wyjtkowo, jak na obz. Po obu stronach alei szy way obronite zieleni. Dopiero w kilkanacie lat po wojnie przez przypadek ruszyo si te way. Okazao si, e byy w nich trupy. Po to byy way. Obz rozciga si hen, bo skrcilimy w inn alej i doszlimy do rezerwatw rnych narodowoci, jenieckich. Pierwszy raz widziaem obz jeniecki. Nie przypuszczaem, e taki malutki kawaek ziemi dokoa kadego baraku dla tylu ludzi, i ju druty, i nastpny wybieg". Bo to byy troch wybiegi, zoologiczne. Klateczki. Nas, tych z tego pocigu, wpucili w odrutowany obszarek bez baraku, bez niczego. A moe kilka rezerwacikw, bobymy si nie zmiecili. (To znaczy zmieci, toby si zmiecili wszyscy, jakby hitlerowcom zaleao na dosownym upchniciu w jedn kup.) Z lewej strony mielimy Polakw, z 1939 roku. Za nimi Francuzw. Dalej Anglicy, Belgowie i inne narody. No i Rosjanie. Natychmiast stalimy si sensacj. Francuzi przerzucali nam kolorowe drobiadki. Co do jedzenia. yletki. Jecy byli dosy zadbani, ogoleni tak wygldao to

181

na oko i w tym czasie. Polacy z 39 roku mwili, e teraz tu spokj. Ojciec pamita, e wspominali co z dawniejszego czasu gorszego. Zapyta em jednego z oficerw to byli chyba oficerowie sami kiedy dowiedzieli si o powstaniu. Pierwszego dnia, wieczorem. Tak od razu? Radio powiedzia. Grupami zaczto nas doprowadza do kpieli. Mwio si wtedy na to: Do mykwy. Szlimy znw kawa drogi, przez ki. Przy baraku z mykw peno si uwijao Ukraicw, jecw. Obsugiwali nas w kpieli. Czyli szatnia, prysznice, ustawianie, wyprowadzanie. Mycie jak mycie. Jeden tylko drobiazg. Kontrola wszowa. I przymusowa rada. e tu na supku w tym wgbieniu jest szara ma. Kady po ni signie i wysmaruje sobie wosy, pod pachami i w trzecim miejscu. Trudno, ale przytocz tu okupacyjny szlagier: Najlepsza jest szara ma, nie trzeba jej duo ka. Naciera wszdy, a zgin mendy... Jak nas na drodze zczyli znw z kobietami, Halina powiedziaa, e one byy te obsugiwane przez Ukraicw, czyli samych mczyzn. Chodzili midzy nagimi kobietami, eby regulowa prysznice, miali si i rozmawiali. I co? mylisz, e bvv wszystkie obraone? No?... Akurat. Te szczerzyy zby i umawiay si z tymi Ukraicami na randki. Jak ruszylimy drog, pkolist, za ukiem ukazaa si grupa w mundurach specjalnego rodzaju, przewanie khaki, z tornistrami, chlebakami. To byli powstacy. Dopiero co przywiezieni. Szlimy pod konwojem wzmocnionym. Oni te. Szlimy naprzeciwko siebie. Narastao podniecenie. Szum. No i mijanka. Krzyki, nawoywania. Niemcy popdzaj, dr gby. Ich prowadzili do mykwy. Nas na bok na razie. Czekalimy przez pewien czas w miejscu. Byo pne popoudnie. Ciepo. Powstacw wyprowadzili z mykwy i ustawili przy drodze na ce, ale daleko od nas. Najpierw stali. A potem kazali im co wyjmowa , mo e wszystko, 182

z pakunkw i tornistrw. Potem akurat zachodzio soce powstacy na rozkaz rozbierali si. Potem robio si ciemnawo i nas pucili w drog do naszych nowych miejsc. Widzielimy, jak tamci stali i stali rozebrani do bielizny na razie. Nie wisiao mimo to nic gronego w ciepym powietrzu. A jednak jak wiadomo ju po ciemku musieli rozebra si do naga i czekali. Co byo dalej trudno dociec. Cz wywieli gdzie indziej. Cz wrcia. Przeya. A inni nikt nie wie co. Wsikli. Czy tej nocy po cichu na boku gdzie dalej? czy pniej? nie wyjanione do koca. Nas wprowadzili w obszerny tym razem rezerwat na grce z zieleni, trawk, drzewami, odosobniony od caej reszty obozu, ssiadujcy nieomal z szos i polami rzepy i kartofli po bokach w dole. Czekao na nas kilka obszernych namiotw. Kiedy weszlimy pod swj namiot, okazao si, e mamy spa na grubej warstwie wirw. Byy uoone w dwa rzdy, midzy nimi przejcie. Wiry okazay si ciepe. Zreszt i noc bya ciepa. Dali co je . Ale dojedli my sobie jeszcze czym tam z zapasikw z Warszawy. Mielimy soki, makaron, kostki cukru. Zjado si co na sucho i dalej spa. Dopiero na drugi dzie od rana sz y gotowania. Na kuchenkach z trzech cegie, na prawdziwych piecykach nie wiem skd a moe to nie byy a takie piecyki, tylko byle co ze sob wzite. Zocha i Stacha te ugotoway makaron, chocia pod wieczr przed beczk z kasz stana jako rozlewaczka Zocha. Po jednej porcji krupniku podszedem z menach po nastpn , bo Zocha zrobia do mnie oko, i wlaa mi pen chochl. Dopiero w dzie rozejrzelimy si dokadnie w terenie. Podoba nam si bardzo. Bya pogoda do tego, wci ciepo. Za cigiem namiotw, czyli tak jakby za podwrkiem tego nowego gospodarstwa, by zagajnik z wrzosami. Ci, co nie gotowali albo nie byli w namiotach, siedzieli chtnie tam. Mymy z Halin te siedzieli i gadali. Byo nam dobrze, jak na majwce za szkolnych czasw. Nad wieczorem, wedug mojego zwyczaju, zrobiem dokadny obchd. W namiotach byo luno i sielsko. Na podwrzu" krztali si albo azili sobie r ni ludzie, na brzegu podwrza naprzeciw namiotw by rw i wzniesienie z krzakami. Nad rowem stay rzdem parujce kuchnie, to warszawianki robiy kolacj indywidualnie. Za kuchniami tu bawiy si dzieci. A za dziemi na tle krzeww nad rowem na dugich erdziach zupenie polowej latryny siedzieli szeregiem mczyni i srali. Z koca 183

HfHH
TO P P 3 S 2'

%%Q.* R 2 &

O N

o a-

I *

ss
O ^ N N

a H
3

o" 52. o'


P9 N ~

3
^

er ' S. o-

sr & g- o
B o o o

S " P S-

o' UQ "O

^'

"g N

Matka Janka M., jak si dokadnie dowiedziaem od niej samej, jechaa z innymi na czogu. Wjechay w Mokotowsk. Powstacy nie chcieli strzela. One krzyczay, eby strzelali, e sobie poradz. Czog sun na barykad. Powstacy zaczli strzela. Kobiety z czogu zeskoczyy, i do bramy. Zdaje si, nie od razu im bram otworzyli. Zamieszanie, strzelanina, huki, dym, krzyki. W kocu otworzyli. Ucieky i schoway si, te, ktre ocalay. Swen na swoim przeczuciu wyskoczy z pocigu koo Opoczna, wkrtce trafi do chaupy z mam, Celin i Lusi. Lusia i Celina s do tej pory w Warszawie. Swen, wiadomo, te. Halina i Zocha mieszkaj w Gda sku. Stacha niedawno umar a. Zawsze je dzia na Ok cie do Warszawy na wakacje. Czekaa na to kadego roku jedenacie miesicy. Moja Mama mieszka w Garwolinie w swoim domku. Wysza tam drugi raz za m, owdowiaa. Zaznaczam, e jest rodowit warszawiank. Ojciec mieszka na Targwku. Oboje, Ojciec i Mama, czuj si dobrze. Teik ze swoim oddzia em na Starym Mie cie bra udzia w prbie poczenia si z oliborzem. Stare Miasto i oliborz porozumiay si ze sob przez Londyn. Inaczej si nie da o. oliborz op ni natarcie na gdaskie tory co o dwie godziny. Byy przeszkody oczywiste. Teik z koleg znaleli si podczas natarcia Starego Miasta od tej strony w remizie na Muranowie, w ustpie. Granat niemiecki wyrwa drzwi. Ich przewrcio. Obaj porozumiewali si ze sob na migi. Oguchli, Teik wyskoczy pierwszy na hal . Kolega za nim. Teik nagle widzi dzia ko, od ktrego uciekaj Niemcy. Zlkli ich si. Teik biegnc namyla si, czy opanowa dziako, czy w zaskoczeniu uciec. Opanowanie dzia ka by oby chwilowe. Dalej okr enie. Uciek , nim Niemcy och on li. Kolega za nim. Po przej ciu kanaami walczyli na Czerniakowie. Byli w kamienicy na drugim pitrze. Na pierwszym Niemcy. Zakradli si , eby ich wygna . Z granatami. W skarpetkach. Id cy przed Teikiem po schodach zatrzyma si na zakrcie. Teik go wyprzedzi. Jednoczenie rzucili granaty, oni i Niemcy. A raczej oni o moment wczeniej. Niemcy na nich te w zaczajeniu czekali na swoim podecie. Jeden zgin od polskiego granatu, drugi od wasnego. Byo ich tylko dwch. Pomogo to na krtki czas. Ataki szy. Oddzia Teika wycofa si do portu czerniakowskiego na statek Bajka". Tam obrona, ale te nie na dugo. Ludzie wyrywali deski z pokadu, przywizywali si do nich i rzucali w Wis. Niemcy strzelali, topili. Dowdc pod filarem mostu 186

przesiekali wp. Teik zrzuci buty z cholewami i tak wyszed do Niemcw z czniczk. To zdjcie butw go ocalio. By w obozie. Potem w Anglii Zmywa talerze. Tam pne powoanie. Zosta ksidzem. Pojecha do Rzymu. Wrci po pidziesitym szstym roku do Polski. By ksidzem w Sandomierzu i Skarysku. Niedawno umar, majc ledwie po pidziesitce. Do mierci nie sysza na jedno ucho. Co do tej zupy, ktr tak dugo gotowaa ciotka Olemka, wyjanio si. Rysio powiedzia mi po Przeczytaniu Pamitnika to by groch. Ciotka Olemka jedzi do mojej Mamy do Garwolina, a Mama do niej na Stare Miasto. Sabina po pochowaniu Nanki i Michaa yje w starej kamienicy na Chmielnej. Kamienic maj rozebra. Mwi, e szkoda. Ale Sabina tam marznie i musi wchodzi bez windy. Martwi si, e nie doyje lepszych warunkw chocia na chwil. Oczywicie mowa tu o krewnych i przyjacioach bohatera ksiki. Autor

* Dodatek" napisa Miron Biaoszewski w roku 1978 odpowiadajc w ten sposb na pytania czytelnikw i przyjaci,,Pamitnika z powstania warszawskiego ", zainteresowanych dalszymi losami jego bohaterw. Przeznaczy go pocztkowo do publikacji w IV wydaniu ,,Pamitnika", ale ju w trakcie produkcji ksiki zrezygnowa z tego pomysu; odoy tekst ,,na pniej". Le. So.

Vous aimerez peut-être aussi