Vous êtes sur la page 1sur 224

Umarli rzucaj cie

Andrzej Wydrzyski



Spis treci
Vitria (1) ................................................................................................................................................. 3
Wdrwka dusz Cz pierwsza .............................................................................................................. 8
Ucieczka Cz druga ............................................................................................................................. 16
Niepokj Cz trzecia ........................................................................................................................... 24
Wieczr okupowanych Cz czwarta ................................................................................................... 40
Noc okupowanych Cz pita .............................................................................................................. 54
Osaczeni Cz szsta ............................................................................................................................ 86
Bunkier Cz sidma .......................................................................................................................... 106
Vitria (2) ............................................................................................................................................. 125
Las Cz sma .................................................................................................................................... 132
W matni Cz dziewita ..................................................................................................................... 150
Nie Cz dziesita .............................................................................................................................. 163
Konfrontacje Cz jedenasta ............................................................................................................. 184
Sd idzie Cz dwunasta .................................................................................................................... 201
Vitria (3) ............................................................................................................................................. 213


Ach, ci umarli (...)
Niechby kto bodaj zawy w tym milczeniu,
w tym biaym krgu pogrzebanych.

I pachnie krew, tak samo jak owego dnia,
gdy brat powiedzia bratu: wychodmy na pola.
I echo nieumilke, chodem przejmujce
do gbi ci przeniko, wtargno w twj czas.
Zapomnijcie, synowie, o tej chmurze krwi,
ktra wznosi si z ziemi, zapomnijcie ojcw:
ich groby obrciy si w popi i py
ptaki czarne i wiatr przewiay ich serce.
(QUASIMODO)

Vitria
(1)

- Sprawiedliwo wiata jest sprzeczna z moim poczuciem sprawiedliwoci - powiedziaem do Sylwii. -
Dlatego musiaem go zabi.
Wyczerpana podr i upaem, siedziaa w odlegym kcie pokoju na wskiej leance z wyprutymi
sprynami.
- Jeeli kto zabija, trzeba go take zabi - dodaem, zaniepokojony jej milczeniem.
Wilgotne i lepkie powietrze byo jak przezroczysta masa o rozrzedzonej konsystencji. Ta lepko
i gsto przenikaa przez szczeliny opuszczonych aluzji; wtacza j ar promieniujcy od rozpraonej
ziemi i bijcy z nieba. Nagie i czerwone soce zawiso w zenicie nad miastem otpiaym od nadmiaru
spiekoty. Na zewntrz powietrze drao a do blu renic, w pokoju byo nieruchome i zastyge.
Leaem na tandetnym hotelowym ku, osabiony gorczk przywiezion z gbi Brazylii.
Z interioru wrciem do So Paulo i stamtd wyjechaem do Santos, gdzie w agencji okrtowej
Miguela Figuereido zamwiem miejsce na Scylii odpywajcej do Europy.
Po zaadowaniu kawy w Santos, statek mia przyj jeszcze kilku pasaerw w Rio de Janeiro.
Nazajutrz wpynlimy do zatoki Guanabara.
Dziki nieprawdopodobnemu przypadkowi dowiedziaem si w Rio, e Sylwia yje. Mieszkaa w Porto
Alegre.

Od dwudziestu lat uwaalimy j za umar.
Rozszarpaa j wizka granatw wrzucona do nielegalnej drukarni - tyle wiedzielimy. Pniej kto
przynis wiadomo, e Sylwia wymkna si z okronego domu, ale nie przedostaa si przez
piercienie obawy. Jeszcze kto zapewnia, e aresztowaa j Tajna Policja Pastwowa, a kto inny da
mi sowo, e Sylwia nie yje. Szukasz jej od lat - mwi - i tracisz daremnie czas. Wiem na pewno, e
wywieli j do jakiego obozu i przetopili na mydo. Daj sobie wreszcie spokj, nie cigaj cienia.
Wiedziaem ju wtedy, e nawet umarli rzucaj cie. O tym wiadczyy chociaby rnorodne
i sprzeczne wersje o mierci Sylwii. Chciaem odnale przynajmniej cie.

Wiadomo uzyskana w Rio bya niewtpliwa; powiedziaa mi o Sylwii pewna kobieta, ktra
rozmawiaa z ni przed tygodniem.
Stao si to w czwartek wieczorem.
Scylla wypywaa w pitek rano.
Tak wic spotkanie z Sylwi byo niemoliwe, chocia zaleao mi na nim bardziej ni na wszystkich
minionych i oczekujcych mnie jeszcze spotkaniach. Wadze portowe ju wpisay mnie na list
pasaerw Scylli, policja uniewania moj wiz. Wiedziaem, w jaki sposb mona cofn to
uniewanienie i zatrzyma si jeszcze w Rio de Janeiro, ale pozostao mi zaledwie pidziesit
dolarw. W Brazylii, z przyczyny karkoomnej inflacji cruzeira w ostatnim roku rzdw Goularda,
stanowio to spor sum, nie wystarczajc jednak na zakupienie nowego biletu: kosztowa trzysta
pidziesit dolarw.
Musiaem wraca.
Postanowiem, e napisz do Sylwii w drodze przez ocean, list za nadam w Lizbonie, gdzie Scylla
miaa wyadowa kaw i przyj adunek pomaracz; jak wiele innych frachtowcw posiadaa jeden
pokad pasaerski, lecz jej gwnym przeznaczeniem by transport towarw.
Wic napisz do niej. Zreszt wikszo najwaniejszych spraw zaatwiamy listownie, przez telefon,
nawet w lakonicznym telegramie. Spraw z Sylwi postanowiem zaatwi w ten sam sposb, nie
widziaem innej moliwoci.
Statek przyj pasaerw w Rio i w przewidzianym terminie wypyn z zatoki Guanabara. W Vitrii,
w maym porcie stanu Espirito Santo, mia przyj jeszcze adunek rudy i std za trzy dni wzi kurs na
Lizbon. Jednak z winy nieudolnoci i skpstwa kapitana utkn w Vitrii na dwa tygodnie. Pienidze
przeznaczone przez armatora na tak zwane koszty reprezentacji kapitan wola przywaszczy sobie,
ni wyda kilka dolarw dla zdobycia sympatii capataza przewodzcego grupie robotnikw
tremujcych rud.
Dziki nowoczesnym urzdzeniom transportowym rud zaadowano w przecigu kilku godzin;
trudno dalsza polegaa na tym, e przed wypyniciem z portu musi si j tremowa, to znaczy
rwnomiernie rozprzestrzeni pod pokadem jej stokowate usypisko. Zaniedbanie tego grozi przy
sztormowej fali zsypaniem si cikiej rudy w adowni na jedn burt i zatoniciem statku. Kapitan
by nieprzejednany, nalea do ludzi upartych.
Capataz, uraony brakiem dowodu przyjani ze strony kapitana, co w Brazylii jest niemal obraz
i jawnym aktem wrogoci, tak zwolni tempo pracy swej brygady, jak mona film nakrcony
z szybkoci trzydziestu szeciu klatek na sekund, zwolni przy projekcji do omiu.
Umiechnici robotnicy przyjedali wic bez narzdzi i przykucajc na stercie rudy co jaki czas
unosili w dwch palcach bryk wielkoci orzecha. Zastanawiajc si przez minut co z ni pocz,
odrzucali j wreszcie w kt adowni.
Obserwujc t przemyln zabaw i znajc Brazyli, zrozumiaem, e w Vitrii zatrzymamy si duej.
Gdyby kapitan wywoa awantur, zorganizowano by strajk lub bojkot tego statku. Rozmowa
z capatazem w maym lanches przy szklance cuba-libri, potwierdzia moje przypuszczenia. Poniewa
kapitan by zarozumiay i uparty, nie zdobyby si na zmian pierwszej decyzji. Tak wic sprawa
musiaa si potoczy zwykym torem: capataz zarobi na dniwkach, kapitan przywaszczy sobie kilka
dolarw, a armator straci mnstwo pienidzy.
Przeniosem si na ld i telegraficznie poprosiem Sylwi o przyjazd. Nadaem depesz w prywatnej
amerykaskiej agencji Western, poniewa wysany przez poczt pastwow mg dotrze do Porto
Alegre dopiero za dwa tygodnie, a wic po odpyniciu statku. Wynajem pokj w podrzdnym
hotelu Rio Negro i tam porazia mnie nagle gorczka tropikalna przywieziona z mojej niezwyczajnej
wyprawy w gb interioru.
Po kilku dniach otrzymaem lakoniczn depesz: Przyjedam jutro - czekaj lotnisko - Sylwia.
Osabiony gorczk nie mogem po ni pojecha. Poprosiem chiefa Scylli - tak nazywa si starszego
mechanika na statkach - by czeka na Sylwi z tuzinem r o metrowych odygach i przywiz j
z lotniska do hotelu.

Od kilku godzin siedziaa w moim pokoju zdumiewajco odmieniona, inna od tej, ktr widziaem po
raz ostatni w latach wojny. Nie na tym polegaa przemiana Sylwii, e bya obecnie wytworn i bogat
dam, ani na tym, e przeistoczya si w dojrza kobiet; take nie na tym, e nie bya pikna jak
dawniej, chocia oczy miaa takie same i ksztat ust pozosta bez zmian; rwnie nie na tym, e ju jej
nie kochaem - czy na pewno? - chocia moje wzruszenie imitowao mio w sposb przewrotny
i udzco przypominajcy dawne uczucie. Metamorfoza Sylwii bya kompletna i nieodwracalna.
Opowiedziaem jej, po co przypynem z Europy do Ameryki Poudniowej.
Opowiedziaem o mojej awanturniczej wyprawie w gb kraju.
Opowiedziaem, ile tysicy kilometrw musiaem przeby w Brazylii, aby odszuka czowieka, ktrego
ona take znaa.
Opowiedziaem jej, jak znalazem tego czowieka, jak go zabiem, i jak on umiera.

Ockna si z zamylenia i powtrzya powoli moje sowa: Jeeli kto zabija, trzeba go take zabi...
Wstaa i przeniosa si z leanki na fotel stojcy przy oknie.
Bkitna jaszczurka peza ukonie przez cian i zatrzymaa si przed barat rozgniecion na listwie
podogi. Ju trzeci dzie rozdeptany owad klei si do tej listwy osaniajcej byle jak szczelin midzy
posadzk a cian. Ju trzeci dzie prosiem pitnastoletni Mulatk, sprztajc mj pokj, by
usuna to cierwo.
Rozumiem, rozumiem - odpowiadaa - pan chce mie dziewczyn. Przyprowadz, ale nie wiem, jakie
pan lubi.
Kiedy wreszcie zechciaa zrozumie o czym mwi, machna doni:
Tym paskudztwem niech si pan nie przejmuje. Brasil grande - Brazylia jest wielka. W jej pojciu
taki drobiazg nie mia znaczenia w porwnaniu z wielkoci Brazylii.
- Odwykam od waszego mylenia - odezwaa si Sylwia. - Przestaam rozumie, co nazywacie
demokracj, wolnoci, sprawiedliwoci... tam, u was.
- Mwiem tylko o sobie i od siebie. W niczyim imieniu.
- Dobrze, ju dobrze! Ale ten, ktry zabija morderc? Jak go nazwa? Kto mu da prawo zabijania?
- Umarli. Kto wystpuje w ich imieniu, rozumiesz? Inaczej najwaniejsze na tym wiecie rachunki
nigdy nie byyby spacone.
- Chyba porachunki! Wic po to przepywasz dwadziecia kilka tysicy kilometrw, po to latae
odrzutowcem i jedzie przez sertao na muach i koniach, i po to przedzierae si przez tropikaln
dungl, eby kogo zabi? Wic tylko po to. Co to da umarym? Nie wierzysz w wiat pozagrobowy
i wiesz dobrze, e oni odeszli na zawsze, cakowicie!
W tym upale trudno byo porusza wargami; jzyk zdrtwia i nie chciao si tyle mwi, zwaszcza
o sprawach, ktre dla mnie w ogle nie wymagay mwienia. Zaczem wic cicho, eby si zbytnio
nie mczy.
- Oni chyba nie odeszli tak zupenie.
Sylwia spojrzaa nieufnie, jakbym chcia j oszuka. Moe nawet podejrzewaa, e ciszeniem gosu
pragn wywoa odpowiedni dla tych sw nastrj.
- Co z nich pozostao... We mnie, moe nawet w tobie, w moim pojciu o sprawiedliwoci.
- Nic! - zawoaa. - Nic we mnie nie zostao. Tylko tak nie mw, nie woaj mnie, ja nie wrc, nie chc
do tego wraca...
Bya zdenerwowana. Pomylaem: wibruje. Trzeba przerwa ten nastrj.
- Podaj mi termos z lodem - poprosiem.
Leaem tak poraony spiekot i gorczk, e nie drgnbym nawet, gdyby hotel pon. Signem po
stojc przy ku czworoktn butelk Johnnie Walker i nalaem whisky do podrnego kubka
z bawolej skry; Sylwia wrzucia tam kilka kostek lodu.
- Poda ci wod? - zapytaa. - Lepiej w ogle nie pij, ju wystarczy... Dolej wody, dobrze?
- Jest obrzydliwie ciepa.
Wrcia na fotel stojcy przy oknie, usiada.
- Dlaczego nie odpowiadasz?
- Nikomu nie przyznam si do tego, wpakowaliby mnie do wizienia. wiat nie jest sprawiedliwy, ale
nie pozwoli na stosowanie sprawiedliwoci zgodnej z sumieniem poszczeglnych ludzi, nawet gdyby
mieli racj. Zreszt to nie jest takie gupie.
- Wic kto upowani ci do zabijania?
Co w tym byo, e mier ajdaka tak j przeja? Wiem: z pewnego punktu widzenia miaa racj.
Czowiek, ktry czyta powie tak samo jak gazet, przyzna suszno Sylwii, nie mnie. W wietle
prawa mj czyn by przestpstwem, dokonaem samosdu. Bybym usprawiedliwiony, gdybym zabi
zbrodniarza i zdrajc w czasie wojny; jeli jednak uczynibym to w dzie po skoczeniu wojny, mj
czyn uznano by za bezprawny, chocia nie podpisaem z nim zawieszenia broni.
- Kto ci na to pozwoli, powiedz?
Ja sam, konieczno, poczucie sprawiedliwoci - nie wiedziaem jak odpowiedzie. Musiaem go zabi,
bo nie wyrczyby mnie nikt inny. Kraje Ameryki Poudniowej nie podpisay midzynarodowych
umw o ciganiu zbrodniarzy wojennych; tysice przestpcw poszukiwanych przez europejskie
trybunay znalazy tam schronienie. W takiej sytuacji wymierzanie sprawiedliwoci legalnie, za
porednictwem sdu, byo przedsiwziciem absurdalnym.
- Wic kto ci upowani? - nalegaa podniesionym gosem. - Kto ci tu przysa?
- Wci nie rozumiesz. To bya moja sprawa, najbardziej osobista. Nie szo nawet o niego, lecz o to,
eby... Powiem po prostu: eby naprawi jaki bd wiata.
Sylwia umiechna si. Wyczuem w tym umiechu drwin i gorycz.
- Tylko ten jeden malutki bd? Jaki ty naiwny! I to wystarczy do naprawienia wiata, tak
przypuszczasz?

Nie odpowiedziaem. Jednak pojem w tym momencie i tylko dziki spotkaniu z odmienion Sylwi,
jak powinienem napisa ksik, ktrej forma i temat drczyy mnie od wielu lat; ksik, ktr byem
winien umarym i tym co pozostali, take tym, ktrzy po nich przyszli.
Wanie wtedy to zrozumiaem i jeszcze pniej, w nocy, kiedy zmczony bezwadem ciaa i arem
wtoczonym w mury hotelu Rio Negro opuciem pokj i wczyem si po owietlonych ulicach
i mrocznych zaukach Vitrii.
Widziaem smage Mulatki o ciaach jdrnych i smukych, wyzywajco umiechnite biae kobiety,
brunatno-czarne Murzynki z rozoystymi biodrami i wypitymi poladkami, delikatne dziewczta
o przydymionej tym odcieniem cerze i skonych oczach. Brazylijskie dziewczta miay fascynujce
oczy aniow i dzikich kotw; ich obnaone ramiona i plecy i nogi i prawie odsonite piersi opinaa
skra gadka i czysta.
Patrzyem na te kobiety jak na ryby leniwe i zrczne, poruszajce si pynnie za cian akwarium -
i mylaem o rozmowie z Sylwi. Przed trzema godzinami, nim jeszcze zapada noc, wysza z Rio
Negro i wrcia do luksusowego hotelu Copacabana. Nazajutrz miaa opuci Vitri.
Zmienia si - pomylaem; jeszcze opowiem o przemianie Sylwii - zmienia si tak dalece, e
wzbudzia we mnie popoch i przeraenie. W trakcie ostatniej naszej rozmowy w Vitrii,
w odpowiedzi na jej pytanie, pozostawiem j na rodku jezdni przez ktr przechodzilimy. Jak
dotrze do rde przemiany Sylwii, jak j wyjani? Tumaczy to najbardziej sposb mylenia Sylwii,
jej widzenie wiata. Zreszt od jej poprzedniego wcielenia - pozwlcie tak to nazwa - upyno
dwadziecia lat...
Jak wiele moe si zmieni na przestrzeni dwudziestu lat! W takim czasie Hitler przemieni
rozkolebanych piwoszy z monachijskich piwnic w zawodowych mordercw, lekarzy w katw,
prawnikw w ludzi gwaccych prawo i strzegcych bezprawia, urzdnikw bankowych w plutony
egzekucyjne, ekspedientki i fryzjerw z maych miasteczek w sadystw i oprawcw, ojcw rodzin
w siepaczy rozbijajcych o progi gwki niemowlt, praczki i modelki w zwyrodniae walkirie strzegce
koncentracyjnych obozw... Dwadziecia lat to duo, mona si zmieni.
Przechodzc nadbrzenym bulwarem zatoczonym przez kobiety wyczekujce z czarujc chocia
udan niewinnoci propozycji lub zachty ze strony mczyzn, przypomniaem sobie nagle zdanie
z ksiki, ktr czytaem czekajc na Sylwi:
I tak wanie myl czasem o sobie - jako o wielkim podrniku, ktry odkry niezwyky kraj, skd
nigdy nie wrci, eby podzieli si ze wiatem swoj wiedz, bo nazwa tego kraju brzmi: Pieko. Nie
znajduje si ono w Meksyku, oczywicie, ale w sercu.
Nie znajduje si ono w Polsce - pomylaem - ale w naszych sercach i w naszej pamici. Jestemy
oddaleni od tego pieka nie tylko o dwadziecia lat, ale o epok i inny rodzaj ycia, o odmienn
wiadomo i wraliwo przyjmujc rzeczywisto zupenie inaczej; take o to, e nasze pieka
i nieba pozostan na zawsze zamknite dla urodzonych po wojnie, cokolwiek by si jeszcze stao.
Dlatego moemy zazdroci urodzonym po wojnie. Dla nich wymylono filozofi pieka i rozterki, my
za przeylimy to pieko i t rozterk.
Tak wic w Vitrii oddalonej o kilkanacie tysicy kilometrw od miejsca tych wydarze,
zdecydowaem si na opuszczenie i opisanie pieka. Nie jak komentator - opis jest bardziej prawdziwy
ni komentarz, ani jak sdzia - nie wszystko bowiem rozumiem, zreszt brak mi odwagi i tej
nieodzownej dozy zuchwaoci i pewnoci siebie, ktra umoliwia klasyfikacj postpowania
i wydawanie wyrokw.
Przykad Sylwii, ktra staa si kim innym - i do ktrej jeszcze powrc - zmusi mnie, by opisa nasze
pieko przez was samych: niech kady mwi za siebie, take umarli powinni mwi o sobie. Ju czas,
eby o tym opowiedzie. W tej relacji kademu dam szans ujawnienia siebie: katom i ich ofiarom,
okupantom i okupowanym. Co do mnie, musz odda gos temu, kim wwczas byem, pozostawiajc
w spokoju siebie obecnego.
Wywoa z przeszoci miniony czas i zatrzyma go - o to idzie - zatrzyma czas, w ktrym ylimy
wwczas, i nasz wewntrzny czas, pomijajc wszystko, co dziao si z nami pniej - ze mn, Sylwi,
z innymi. ylimy wtedy - jak pisa kto obcy - w czasach niesmaku, w czasach pogardy, w czasach
krwi przelewanej bezsawnie, w czasach, kiedy bohaterowie ginli w plugawych miejscach przy
wtrze rynsztokowych wyzwisk, policzkowani i kopani w krzye...
Sprawa zawia o tyle, e pisarstwo dzisiejsze pomija na og nasz prawdziwo, odbiera
autentyczno naszym przeyciom i unika wzmianek o tym, co nie przystaje do legendy. Zagrzebano
take akta wielu spraw w archiwach, ktre posiadaj luki wiksze ni mona przypuszcza.
Niektrzy sdz, e tragiczne bohaterstwo ludzi osaczonych nie tylko przez przemoc i klimat okupacji,
nie tylko przez widzialnych wrogw, ale rwnie przez zdrad i najwiksz prowokacj jak kryj
dzieje ostatniej wojny, przyniesie - dlaczego? - ujm naszej pamici, albo teorii, albo legendzie, albo...

Wdrwka dusz
Cz pierwsza

May:
...nazywali mnie May, tak brzmia mj przypadkowy pseudonim. Byem jednym z nich. Inny ni oni,
moe nawet nie tak bardzo inny, ale moja inno rzucaa si w oczy, bya agresywna. Dwaj z tych, co
najbardziej mieli mi za ze moj odrbno, zreszt odrbno najzwyczajniejsz w wiecie, t, co
istnieje w kadym jeszcze nie przepuszczonym przez magiel...
- wic ci dwaj, kiedy przysza godzina najwikszej prby, jaka moe by dana czowiekowi, zdradzili
wiat wymylony przez nas. Co do mnie, wytrzymaem t prb i nic w tym niezwykego, wielu innych
rwnie j przetrzymao.
W tym wymylonym wwczas wiecie, w jakim chcielimy y po wojnie i ktry moglimy stworzy, to
byo pewne, bardziej pewne ni stworzenie czowieka na obraz i podobiestwo Boga i - wic w tym
wiecie istnia te wyimaginowany ; wzorzec czowieka, na wzr metra przechowywanego w Svres
pod Paryem. Czowiek ten powinien by podporzdkowany i posuszny, automatyczny
i nieskazitelny, niezachwiany i patetyczny. Sporo lat upyno, nim przekonano si, e takich ludzi nie
ma, i e nazbyt mao wiemy o innych, by cokolwiek pewnego o nich powiedzie; zawsze pozostaje
nieuchwytna reszta, nawet nieuchwytna cao. Niekiedy przykadali do mnie ten wzorzec
i stwierdzali, e odbiegam od modelu...
- jednak ufali mi i wiedzieli, jak bardzo mona na mnie polega, jakby przewidujc, e w przyszoci
uzna si oficjalnie odrbno ludzi, rozmaito ich temperamentw i podstaw. Kochaem ich
i uwaaem za braci, podziwiaem ich i uczyem si od nich, chocia zgodnie z prawem i przywilejem
modoci nie doceniaem tego, zakadajc z niewtpliw doz prnoci, draliwoci i nawet
zarozumialstwa, e sam sobie jestem wzorem. Byem bezlitosny dla cudzych bdw, okrutny dla
saboci innych, ale nie pobaaem rwnie sobie. Z biegiem lat czowiek zatraca t konsekwencj
i staje si coraz bardziej wyrozumiay dla siebie samego, nie dla innych.
- Chc by z wami - powiedziaem ktrego dnia. I zostaem z nimi. Tak zacza si najwiksza
i najbardziej ryzykowna przygoda mojej modoci.
Wracam do niej, odnajduj j - jak odnalazem siebie w tonie, ktrym zaczynam opowie o zdarzeniu
niezwykym i tragicznym. Jest to historia w swej osnowie autentyczna, a wic wizerunek niektrych
opisanych tu zdarze nie by uzaleniony od mojej woli; historie autentyczne maj to do siebie, e s
zawsze bardziej zdumiewajce ni jakakolwiek fikcja.

Kierowca:
...podsun mi pod nos paczk papierosw i zapyta, czy mam zapaki. Nie chciaem pali. Nie miaem
zapaek. Byem zdenerwowany.
- Moe by zapalniczka?
Zdziwi si i co tam sobie o mnie pomyla.
- Przecie to nie ma znaczenia...
Nie musia tumaczy. Wiedziaem, o co mu chodzi. Wpatrzony w szos, podaem przez rami
zapalniczk przytrzymujc lew rk kierownic. Pomylaem: zawsze wyciga si papierosy, kiedy
trzeba z kim pogada. Papieros kosztuje grosze, a gadanie moe by warte fur pienidzy.
Ale nie miaem ochoty na gadanie. Pot cieka mi po karku i donie kleiy si do kierownicy, chyba ze
strachu. Chciaem jak najszybciej odwali t robot i wraca do domu. Im byo atwo powiedzie:
Stary, jed tam, zatrzymaj si koo dworca i przywie no z tej zakichanej dziury takiego jednego....
Im byo dobrze mwi o takim jednym, i e trzeba go przywie, a ja musz teraz robi to wszystko,
co oni wymylili. Ju nic nie mwi o forsie, forsy nigdy bym od nich nie wzi, im te nikt nie paci.
Nawet sam, jak co lepszego podleciao, zawsze troch grosza dla nich odpalaem. Oni nawet nie
powiedz, kiedy ju przywioz im takiego jednego: - Dzikuj, stary. Moe czasu im brak, albo nie
znaj si na grzecznoci. Tyle, e mnie lubi, to prawda.
W lusterku odbija si ognik papierosa: w rowym blasku widziaem jego wskie usta i czubek nosa
i sterczcy podbrdek i jamy oczodow.
- Moe pan zgasi przednie wiata?
Byy przygaszone, w nocy nie mogem cakiem wyczy, jednak zrobiem jak chcia. Wyjedalimy
wanie z lasu na prosty odcinek szosy, kiedy nagle, daleko przed nami, pojawiy si cztery wyrane
wiateka. W tym momencie wygldao to tak, jakby odpalono z czterech karabinw: pomie ze
spalonego prochu odbi si na wylotach luf i tam pozosta.
- Widzia pan? - zapytaem.
Tak nisko pochyli si do przodu, e poaskota mnie w kark rondem filcowego kapelusza. Zakl
w jakim obcym jzyku, chyba po francusku.
Jedno wiateko zgaso, a trzy zatoczyy powolne krgi- Dawali znak, ebym zwolni i zatrzyma si. Ale
wiedziaem, kogo wioz i ile on jest wart. Dobra, pomylaem, dobra, moe jutro si zatrzymam.
Dzisiaj niech na mnie nie licz.
Zjechaem na skraj szosy, eby gwatownym skrtem kierownicy zarzuci wz do tyu. Robiem to jak
automat i mylaem o czym zupenie innym: dlaczego zgasa czwarta latarka. Zepsu si kontakt?
Wysiada arwka? Moe ten, ktry j trzyma, poszed si odla? To nie dawao mi spokoju.
Ju miaem szarpn kierownic, kiedy w lusterku odbiy si wiata cigajcego nas wozu. Chyba
czeka dotychczas na bocznej drodze, albo zaczai si na lenym trakcie. Ci gocie z latarkami znali si
na rzeczy, dobrze wszystko obmylili i wiedzieli, jak nas urzdzi. No i urzdzili, psiakrew, ju nas
maj, szkoda sw.
Zdumiao mnie, e ten w filcowym kapeluszu by taki spokojny. Zorientowa si, e odwrotu nie ma
i tylko tak sobie zapyta, eby co powiedzie:
- Za pno?
Pokiwaem gow i rwnoczenie pomylaem, e on nie moe tego kiwania zobaczy.
- Dostali nas - powiedziaem i zwolniem gaz.
Syszaem, jak ten z tyu podnosi blaszane wieczko popielniczki i dusi w niej papierosa. Pali dobry
tyto, dym mia delikatny zapach i by biay. al mi si zrobio, e nie przyjem papierosa kiedy mnie
czstowa.
- S w tych okolicach partyzanci?
Co on tam o partyzantach! Pozosta nam uamek sekundy.
- Doda gazu? Przebi si?
Nawet si nie namyla, od razu powiedzia:
- Na jedno wyjdzie. Rozpieprzyliby nas razem z wozem. A tak przynajmniej jest szansa.
Rozpieprzyliby - tak powiedzia. Ju straci fason.
Znowu zapalio si czwarte wiateko i pado wprost na przedni szyb, olepio mnie... A tamte trzy
obniay si zygzakami, przynaglay do zatrzymania wozu. Biae koa wiate lizgay si po ziemi,
paskie, przezroczyste. Wida byo pod nimi chropowat, atan powierzchni asfaltu.
Zatrzymaem maszyn i jeszcze wci mylaem, dlaczego tamten czwarty zgasi przed chwil swj
reflektorek - ten wanie, do ktrego trzej tajniacy w skrzanych paszczach mwili panie Hafer,
albo panie Oberleutnant
1
.
Byli w cywilu, ale mieli przewieszone przez rami schmeissery. Cywil dobrze wyglda z rewolwerem,
a z takim rozpylaczem albo z karabinem zawsze wyglda miesznie. Wanie pan Hafer, on jeden,
trzyma mausera w rce obcignitej skrzan rkawiczk.
- Jestemy w domu - powiedziaem po niemiecku.

1
Porucznik (zorg)
Taki sam pistolet miaem pod poduszk siedzenia. Czowiek nosi spluw, eby si obroni
w momencie zagroenia, jednak kiedy trafi si taki moment, nigdy nie zdy wycign jej w por,
chyba, e sam na kogo poluje. Znaem takich, co nosili po dwa rewolwery za paskiem od spodni i po
cztery magazynki w kieszeniach, ale te ich rbli nim zdyli odbezpieczy choby jeden rewolwer.
Pan Hafer sta przed mask wozu, z tym mauserem, duga lufa prawie dotykaa wycieraczki. Po co ten
strach, pomylaem. Go ma dobre papiery i nic mu nie moe zaszkodzi jaki tam pan Hafer. Jeszcze
na dworcu i pniej w miasteczku andarmi zatrzymali nas dwa razy. Kiedy obmacali papiery tego
w filcowym kapeluszu, zaraz salutowali, mao im w okciach szwy nie puciy. To byy na pewno
pierwszorzdne papiery.
Przednie wiata wczyem przed hamowaniem i tak zostay.
Dwaj cywile podbiegli do maszyny i z obu stron otworzyli drzwiczki. Jeden zapyta:
- Dokd pan jedzie?
- Do... - zacz go w filcowym kapeluszu i zawaha si na moment. Nie pozwolili mu skoczy. Cywil
stojcy z przeciwlegej strony zawoa: - Przesta! - i zwrci si do mojego pasaera:
- Dokumenty!
A do mnie:
- Rce do gry!
Go w filcowym kapeluszu:
- O co chodzi? - I ostrzej: - Co to ma znaczy?
Drugi tajniak luf schmeissera stukn go w rami.
- Wysiada! I rce w grze.
Zwrci si do Hafera:
- Panie Oberleutnant, niech wysiada, co?
Pierwszy zerwa mi z gowy skrzany kaszkiet i odrzuci go poza siebie, gdzie do rowu. Cholera, takiej
drugiej czapki ju teraz nie kupi, za adne pienidze. Niech szlag trafi tego cwaniaka.
- Ty zosta! - wrzasn do mnie. - Nie ruszaj si, ty!
Go w filcowym kapeluszu ju sta przy wozie i mwi spokojnie:
- Jestem Niemcem. Panowie bd odpowiada...
Przyskoczy do niego Hafer.
- Nikt o nic nie pyta. Stul pysk. Nikt nie pyta.
- Jakim prawem...
- Teraz nie ma praw - powiedzia Hafer i sign do wewntrznej kieszeni marynarki gocia
w filcowym kapeluszu.
- Zwariowalicie? - zawoa go. - Zobaczcie dokumenty!
Drugi tajniak uderzy go w plecy.
- Rce w grze, anioku.
- Ale pozwlcie wytuma...
Hafer wyj z jego marynarki pkaty portfel z dokumentami i tym portfelem uderzy go w twarz. Nie
spojrzawszy nawet na papiery schowa je do kieszeni paszcza. Przesuwa domi wzdu jego ciaa,
dokadnie, centymetr po centymetrze. Zacz od nogawek spodni. Pod pach znalaz rewolwer
w otwartej kaburze z cienkiej skry.
- Mam pozwolenie na bro.
Wtedy Hafer:
- Ju raz powiedziaem, eby stuli pysk. Nikt o nic nie pyta.
- Ale nie rozumiem...
- Nie musisz rozumie.
Hafer nie zwraca ju na niego uwagi. Powiedzia do tajniakw:
Zrbcie porzdek.
I co mu z tego - pomylaem - e pali taki dobry tyto, e trzeba byo jedzi po niego samochodem,
e dosta pierwszorzdne papiery, e kilka tysicy ludzi, a moe kilkanacie i kilkaset tysicy czeka na
jego przyjazd. Teraz zrobi z nim porzdek. Dobrze wiedziaem, co znaczy w tej odmianie jzyka
niemieckiego zrobi z kim porzdek.
Tajniacy pracowali wzorowo. Wzili gocia w kapeluszu pod pachy, zaczli go wlec. Opiera si, chcia
co wytumaczy, ale szybko da spokj. Umia y i umia umiera, nie by szmat.
W blasku wiate mojego wozu i tego mercedesa, ktry zatrzyma si kilka metrw za nami, zacignli
go do rowu i zepchnli w d.
Usyszaem jak pierwszy tajniak woa:
- Kad si.
Drugi tajniak wspar na biodrze kolb pistoletu automatycznego.
- No, lee!
W tym momencie Hafer trci mnie w rami.
- Zdejm nog ze sprzga. I odsu si. Ale ju. Ale zaraz. Ale szybko!
Przesunem si na drugie siedzenie.
- Nic z tym nie mam - powiedziaem. - Tylko wiozem gocia, bo prosi...
- Lepiej nic nie gadaj, ty... - odpar Hafer. - Widz dla ciebie czarno, mj kochany.
Niemcy mwili: Ich sehe Schwarz fr dich, a w wiziennym i obozowym argonie przeoono to
dosownie na popularne wwczas powiedzenie: Widz dla ciebie czarno. Niektrzy ludzie
przyczepi si do jakiego powiedzonka i wci je powtarzaj, moe chc by dowcipni albo
oryginalni? U Hafera brzmiao to zowrogo.
Usyszaem sze strzaw. Liczyem je i nawet widziaem na szybie odbicie byskw tego
szeciokrotnego odpalenia w gb rowu.
Hafer zapyta:
- Masz bro?
- Ja i bro... - powiedziaem. - Po co mi bro, co pan... Wiozem gocia, bo obieca, pan wie...
- U mnie jeste i tak przegrany.
- Z grzecznoci go wiozem...
Dwaj tajniacy wrcili do maszyny i usiedli z tyu. Ten czwarty, ktry przez cay czas sta z boku i do
niczego si nie wtrca, min nas i podszed do mercedesa.
Hafer zapuci motor, poderwa wz.
Reflektory owietliy plecy skulonego, lecego w rowie mczyzny, z twarz wtulon w ziemi,
z jedn rk odrzucon daleko ponad gow i z drug wykrzywion do tyu, jakby przywizan do
plecw niewidzialnym sznurem.

I to byoby wszystko, z tej nocy.

Bubi:
...odwaliem kawa roboty i przypuszczaem, e pozwol mi troch odetchn. Wybieraem si na dwa
tygodnie do Parya, albo do Szwajcarii, ale nie, raczej do Francji. Znaem tam kilka lokali, ktre na
pewno przeyy zajcie Parya i chciaem odnale jedn dziwk, drosz ni inne, ale wcale nie
lepsz od tych najtaszych, w pewnym sensie, oczywicie, bo byy takie sytuacje, w ktrych ta
wanie bya najlepsza.
Wanie mylaem, na czym to polega, kiedy zadzwoni telefon. Kto przy telefonie, doskonale,
nareszcie, zaraz bdzie z panem rozmawia pan Sturmbannfhrer
2
Kneif, prosz si nie wycza,
szukalimy pana przez cae popoudnie, ja ju dziesity raz... - i tak dalej.
Po chwili ten sam gos oznajmi, e pan Sturmbannfhrer Kneif nie bdzie rozmawia. Czeka na mnie
w biurze, musz si natychmiast stawi. Wtedy zapytaem, kto mwi, bo nowe instrukcje day
sprawdzenia wydawanych telefonicznie zlece. Przecie byle kto mg mnie wywabi pod pretekstem
wezwania do Kneifa i uziemi w bramie mego domu, lub na nastpnej ulicy.
Mwi Oberleutnant Hafer; sprawdziem, wybierajc jego numer. Wozu nie mogli po mnie wysa,
chocia ju kilka razy posyali nawet samolot, ale to byo gdzie indziej i zajmowaem si wwczas
czym innym.

Sturmbannfhrer Bruno Kneif siedzia za biurkiem na tle olbrzymiego portretu Himmlera; bya to
znana wersja w binoklach, z grymasem umiechu w prawym kciku wskich ust. Przy biurku stolik
z trzema telefonami, jeden aparat czerwony. Na szklanej pycie okrywajcej powierzchni biurka sta
porcelanowy talerzyk, na talerzyku kanapka z dwch cienkich kromek jasnego chleba przeoonych

2
Major (zorg)
patkami tustej szynki. Nigdy nie byem w gabinecie Kneifa, spotykalimy si za kadym razem gdzie
indziej, poza obrbem jego biura.
Kneif mia na sobie szare cywilne ubranie, nadmiernie obcise. Dugim ostrzem scyzoryka ci lec
przed nim kanapk na wskie pasma i kady taki skrawek kroi na drobniutkie szeciany.
- Od dzisiaj, od tej godziny, od tej minuty - zacz Kneif - nazywasz si Bubi. Tak bdziesz si
zgasza i podpisywa zaszyfrowane informacje. Jak ci wiadomo, zreszt to wiadomo uzyskana od
ciebie, mia tutaj przyby czonek francuskiego ruchu oporu. Tak?
- Tak.
- By kiedy oficerem tej ich miesznej armii, polskim oficerem. W trzydziestym drugim roku
skierowano go z kompani onierzy przeciw strajkujcym grnikom, w Zagbiu. Polecono mu
strzela do tumu, ale odmwi wykonania rozkazu. Zdegradowano go i osadzono w modliskiej
twierdzy. Po roku wykorzysta pierwsz sposobno i uciek z wizienia. Zbieg do Francji, tam wstpi
do partii. Nazywa si Frankowski. Tak?
- Tak.
Kneif sign kolejno po trzy kostki i starannie wkada je do ust, jak do pudeka. Usprawiedliwi si:
- Zby sabo siedz. Dlatego tak drobno kraj, bo le szczk dopasowali. Wanie na tego
Frankowskiego, czy jak go tam dzisiaj nazwa, czeka tutejsze podziemie.
- Tak.
- A ty, Bubi, zgosisz si u nich zamiast niego. Rozumiesz? Wdrwka dusz - zamia si. -
Reinkarnacja. Jego yciorys dostaniesz od Hafera. Nie musz mwi, jak masz si tego nauczy.
Reszt pozostaw swojej fantazji i wasnemu dowiadczeniu, ktre bardzo cenimy.
- Tak.
Jeszcze jeden szecian znikn za barier zbw Kneifa.
- Bubi, kontrwywiad ju zdmuchn tego gocia, Frankowskiego. Dzisiaj w nocy. Caa nasza akcja jest
cakowicie zaaprobowana przez Berlin. Jeeli wyjdzie ten numer, to nie masz pojcia co za...
- Tak.
Wsta, sign po talerzyk i przytrzyma go na wysokoci piersi.
- No tak, wanie mwiem, e kontrwywiad... Ale jedmy dalej. Tutaj nikt go dobrze nie pamita, nikt
go nie pozna. Kilku jego znajomych z dawnych czasw postaralimy si... usun, rozumiesz. Ty za,
Bubi, jeste zdumiewajco podobny do niego. Bg mi wiadkiem, brat albo bliniak, w kadym razie
jaka udana kopia. Do jego wzrostu brakuje ci dwch centymetrw. Co to jest dwa centymetry? To
jest nic, to nie ma znaczenia. Tak?
- Tak.
Wci trzyma talerzyk na wysokoci piersi, nawet kiedy zacz si przechadza wzdu ciany, na
ktrej wisia portret Himmlera.
- Bubi, uwaaj, co ci powiem. Dostaniesz si w samo gniazdo czerwonej zarazy. Na mio bosk... - To
mwic, szybko odstawi talerzyk na biurko i podszed do mnie.
- Wic Bubi, na mio bosk, musisz si pilnowa. Rozpoczynamy najwiksz rozgrywk. Sam
Reichsfhrer wie z tym bez porwnania... rozumiesz, wielkie nadzieje, olbrzymie nadzieje. To
historia... Tak szans ma si tylko raz w yciu.
By podniecony, przejmowa si nadmiernie. Angaowa si emocjonalnie i za to nim gardziem, bo
w tym tkwia jego sabo. On wci wierzy - jak ci, ktrzy zabiliby mnie bez litoci, gdyby
czegokolwiek si domylali - e s jeszcze na tym wiecie sprawy godne wewntrznego
zaangaowania.
Dla mnie sprowadzao si wszystko do inteligencji, przebiegoci, milczenia, wreszcie - i to byo
najwaniejsze - do fachowoci w prowadzeniu kadej gry. Wymagaem od siebie tylko opanowania
i zrcznoci. Bybym niespokojny o ca t akcj, gdyby nie wspudzia Hafera. Hafer by zimny
i dokadny jak ja.
- Powiem ci krtko, Bubi - podj Kneif po wrzuceniu do ust ostatnich dwch ksw kanapki - powiem
ci take prawd. Nie przeprowadzalimy dotychczas nic, co mona by porwna z tym planem. Nasz
cel ostateczny to opanowanie caego podziemia w okupowanej Europie. Nie zlikwidowanie, zrozum
mnie dobrze, Bubi. Opanowanie. Bdziemy sami kierowa kad organizacj. Postaramy si
zjednoczy wszystkie nielegalne organizacje, naprzd w tym okrgu, pniej w caej Guberni i w caej
Wielkiej Trzeciej Rzeszy, wreszcie w innych krajach. Damy im nawet bro i damy im drukarnie. My.
Rozumiesz?
- Tak.
Kneif spojrza na talerzyk i dostrzeg tusty skrawek szynki, ktry wysun si z uprzednio zjedzonej
kosteczki. Nadzia j na ostrze scyzoryka i uwanie wsun do ust, eby nie skaleczy wargi.
- Tak - powtrzyem.
- Na tak mia prowokacj nie zdoby si jeszcze aden wywiad. Na mio bosk, Bubi, cay start
zaley od ciebie. Reichsfhrer o tym wie... Bubi, ju nie pi do kilku tygodni. To szkodzi mi na
podranione dzisa. Ale kady musi ponie jakie ofiary dla Wodza. Puchn mi dzisa przez t
przeklt szczk. Wdz take si powica. Mg malowa obrazy, jest wielkim artyst, wiesz,
pejzae. Mg zaoy rodzin, wychowywa dzieci, w niedziel chodzi na piwo do korporacji, pogra
w krgle... To mieszne, wiesz, ale boj si dentystw... Wdz zrezygnowa z osobistego szczcia,
wszystko odda narodowi.
Byoby lepiej - pomylaem - gdyby ten ich Wdz gra w krgle i zapija si piwskiem zamiast
prowadzi wojny, ale o tym Kneifowi nie powiedziaem, Kneif kocha Wodza.
Kneif otworzy stalowy safes i wyj stamtd wypchany dokumentami portfel.
- Hafer przynis. Faszywe i prawdziwe dokumenty tego czowieka, ktry jecha do nich z Francji.
Komplecik. Zabierz to, Bubi, przestudiuj. Kryptonim caej akcji nazywa si Wdrwka dusz.
- Tak - powiedziaem i przyjem od niego portfel.
- Jeszcze jedna rzecz, cenna dla nas obu. W szpitalu trzymamy postrzelonego czonka Komitetu.
Nazywa si Gawlas. Wanie go przerabiamy, ale mia duy upyw krwi i musiaem przerwa
przesuchanie. Jeeli Gawlas zgodzi si na wspprac, bdziesz mie znaczn pomoc. On o tobie nic
nie wie i nie bdzie wiedzia. Ty o nim dowiesz si wszystkiego. Gawlas, tak si nazywa, ju mwiem.
Zapamitasz? mieszna pytanie. Ty wszystko pamitasz.
- Tak - powiedziaem. - Ja wszystko pamitam.

Ucieczka
Cz druga

Gawlas:
...eby ich naga mier!
Ma czowiek przeszo czterdziech i teraz wyleguje si w tej mierdzcej zakratowanej norze szpitalnej
i nawet nie moe za przeproszeniem porzdnie si wyprni bo ten pajac z Wehrmachtu siedzi i siedzi
dzie i noc przy drzwiach i ypie lepiami na czowieka jak na zwierz w klatce i tylko gaska ten swj
automat na kolanach i gapi si na kady ruch rki i nogi i syszy kade kichnicie eby ich naga mier
-
...trzeba si zgrywa e czowiek ju zdycha i nie ma siy eby pole do ubikacji trzeba tak udawa
i wci si pilnowa eby nie wzili znowu na przesuchanie na bicie i mj interes w tym eby jak
najduej tutaj lee -
- Ty, co tak jczysz?
Jemu te si znudzio i tyek mu cierp od siedzenia o tej nodze mu zasun o nodze bo wtedy ani nie
pomyl co tu si kombinuje

- Daby lepiej popali. Rwie w nodze jak jasna cholera.
On na to, e mi zazdroci tego odpoczynku. I dalej zasuwa:
- Frajer z ciebie. Leysz, resz, pniej idziesz na kibel i znw leysz. To jest ycie! Jakbym mia kup
forsy, to bym tylko tego sobie yczy.
Wyjaniam capowi, e za kilka dni znowu przesuchanie w Gestapo. I pytam, czy tego te zazdroci, e
mi tam znowu powykrcaj wszystkie gnaty i bd la w mord jak w worek z trocinami i nery odbij
i cholera wie co jeszcze mog mi zrobi. Ju miaem ciao dobrze poharatane i poparzone
papierosami.
- O tym nie bdziemy gada - powiada.- O polityce z winiami nie gadam.
- Nawet by nie umia. Za gupi jeste, woku.
- Uwaaj lepiej, jak gadasz. I z kim gadasz. Bo jak ci przylej...
- Zabronili ci bi, od tego s inni.
Usyszaem kroki na korytarzu. To podoficer z wartowni albo lekarz albo cholera wie kto. Rni ludzie
zachodzili do mnie.
Zapuka ten kto do drzwi. onierz wyj klucz z kieszeni, bo w kieszeni kazali mu nosi klucz, nie
wolno byo zostawia go w zamku. Za drzwiami sta lekarz. Ten wok go wpuci i znowu przekrci
klucz. Lekarz powiedzia, eby nie zamyka, bo zaraz przyjdzie siostra z zastrzykiem, a onierz na to,
e to jego rzecz, bo jak przyjdzie siostra, to on drugi raz otworzy, takie ma instrukcje, eby za kadym
razem otwiera i za kadym razem zamyka i nie wolno mu czeka a kto przyjdzie albo nie przyjdzie.
Gupi by ten onierz, to prawda, ale pysk mia wielki i umia swoje powiedzie.
Doktor zajrza mi pod powieki, kaza pokrci gak oczn to w gr, to w d, zmierzy puls, niby
porusza wargami, jakby liczy, ale on co innego cicho do mnie mwi, a ja nie dosyszaem, bo nie
byem nastawiony na suchanie i pomylaem, e teraz trzeba bdzie dobrze sucha, bo on chyba
drugi raz powie to samo.
Obejrza kart z wykresem gorczki i podnis koc, eby obmaca t nog postrzelon przez
sukinsynw, kiedy mnie cigali, a teraz usztywnion midzy dwoma kijami. Doktor dla pucu kaza
usztywni, niby e nerwy w tej nodze czy jakie tam cigna wci poraone, a ja udawaem, e nawet
na tej sztywnej ciko krok zrobi.
Znowu laz kto przez korytarz, a jak zblia si do drzwi, doktor powiedzia do woka z automatem,
eby otworzy, bo to pielgniarka z zastrzykiem. wok otworzy i wychyli si na korytarz i wtedy
doktor szybko wyj spod kitla zwj piknej linki, zdyem zauway, e bya w dobrym gatunku
i rzuci j na t chor nog i zasoni to wszystko kocem i powiedzia cicho, wanie wtedy, kiedy ten
wok wyglda na korytarz, ebym by gotw o dziewitnastej.
Szybko przeliczyem, e dziewitnasta to sidma wieczr i nawet temu doktorowi gow nie
kiwnem, bo ju wartownik gapi si na nas i na adne nogi pielgniarki, ktra stana przy ku.
- Prosz zrobi choremu zastrzyk - powiedzia doktor.
wok musia znowu drzwi przed nim otwiera i zamyka i klucz wrzuca do kieszeni, a pielgniarka
wyja spirytus, jak flaszeczk, wat, strzykawk i szykowaa si do tego, co miaa mi zrobi.

Kneif:
...stawiaem na Gawlasa. W pierwszej fazie akcji mg odegra wiksz rol ni Bubi. Bubi dosta
trudniejsze zadanie, trzeba si byo zdoby na najwiksz cierpliwo, ale Gawlas mg dziaa ju
teraz, choby od jutra. Trzeba mu byo uatwi ucieczk, ktr postanowiem tak wyreyserowa,
eby nie budzia najmniejszych wtpliwoci. Przewyszaem dowiadczeniem i inteligencj moich
wsppracownikw i adnemu z nich tej operacji nie mogem powierzy.
Wezwaem Hafera.
- Jak z nog Gawlasa?
Hafer usiad na skraju biurka. Nie mia za grosz taktu i nie umia si odpowiednio zachowa.
Pochodzc z tych okolic, gdzie obecnie pracowalimy, i znajc tutejsz ludno, by bardzo
poyteczny, ale przecenia swoj przydatno. Wanie to rozzuchwalio go i kusio do coraz wikszych
poufaoci. Gdyby nie jego lepe oddanie dla Wodza, powiedziabym mu ju niejedno przykre sowo.
Dzisiaj powiem mu o siedzeniu na biurku, ale za chwil. Wolabym, eby sam wsta i przeprosi, nawet
moe nie przeprasza.
- Szpital wanie meldowa, e z jego nog nie jest dobrze.
- Jak mam to rozumie? - zapytaem.
- e jest gorzej ni byo. Odamek strzaskanej koci przebi jakie tam minie. Zachodzi podejrzenie,
e moe wywiza si gangrena.
Miaem tego do.
- Na mio bosk, czowieku! Po trzech tygodniach leczenia nowe komplikacje. Co to za lekarz?
Musimy tam posa naszego doktora, z komendy... Hafer, nie lubi, jak kto siedzi na moim biurku. Ja
tu czsto jem, sam widzisz - i pokazaem mu lece na talerzyku jabko, do poowy obrane. Gdyby
Hafer nie wszed, obrabym do koca to jabuszko, tak cieniutk spiral skrki bym cina, delikatnie,
eby si nie przerwaa w adnym miejscu. I pniej pokroibym obrane jabuszko na wskie pasemka
i tak bym jad. Najbardziej wszystko mi smakuje, kiedy jest drobniutko pokrajane. Po co odek ma
si mczy z trawieniem? Po co maj si mczy dzisa gryzieniem? Mog to zrobi scyzorykiem.
Scyzoryk dostaem kiedy od mamusi i mam go do dzisiaj. A z t moj le dopasowan szczk trzeba
wreszcie pj do dentysty.
Hafer powoli zsun si z biurka i stan przede mn.
- Ten Gawlas - mwiem dalej - mdla na przesuchaniu co pi minut. Teraz, z przetrcon nog,
bdzie wysiada co minut. Do przesuchania nadaj si tylko ludzie zdrowi, ktrzy boj si blu. A
Gawlas musi by w takim stanie, eby mg wrci do Komitetu i pracowa tam dla nas.
Hafer poprawi pas, obcign mundur i nareszcie zrozumia, o co mi chodzi: e trzeba dziaa szybko
i precyzyjnie, ostronie i z rozmachem, delikatnie i zarazem bezwzgldnie. Taka jest moja dewiza.
Powiedzia:
- Widz czarno dla tego lekarza. Sam pojad do szpitala z naszym chirurgiem. Gawlas symuluje, tak to
rozumiem. I postaram si pogada z Gawlasem. Jeeli zmiknie, natychmiast uatwimy mu ucieczk.
- Ucieczk zostaw mnie - powiedziaem.-Jeden faszywy krok i caa historia na nic. Jeeli Komitet
czego si domyli, sami sprztn Gawlasa. A ja nie lubi konkurencji w zabijaniu. Lepiej bdzie, jeeli
monopol na zabijanie pozostanie przy nas.

Sylwia:
...sekretarz postanowi, e trzeba ocali Gawlasa. Zawiadomi mnie, e mam przyj.
Kiedy jego ona z dziwnym wyrazem twarzy, niechtnym i ironicznym, wpucia mnie do pokoju,
zastaam tam Wojciecha i Bolka. Sekretarz - mia pseudonim Edward - poprosi, ebym usiada.
Edward by najbardziej elegancki i kulturalny spord wszystkich czonkw Komitetu i mia wyjtkowy
urok w obcowaniu z ludmi. Imponowao mi, e jestem jego czniczk; inne dziewczyny zazdrociy
mi tej funkcji.
- Musimy to szybko zaatwi - powiedzia Edward. - Po kilku dniach rozwaa doszlimy do wniosku,
e moemy Gawlasa wyrwa z Gestapo. Wanie dowiedzielimy si, e po kryjomu przewieziono go
do szpitala. W dyurce urzduje podoficer andarmerii z trzema onierzami, ktrzy na zmian peni
wart w izbie szpitalnej. Dyurka znajduje si przy gwnym wejciu. Na podwrzu, pod oknem izby
Gawlasa, przechadza si od czasu do czasu jeden z wartownikw. Ale okno ubikacji, z ktrej moe
korzysta Gawlas, wychodzi na tyy szpitala, od strony ogrodu. Tdy moemy go wydosta.
- To jest do zrobienia - powiedzia Bolek.- Ju dwa dni temu chciaem go stamtd wyj.
- Oczywicie - odpar Edward. - Ale wolabym, eby mi nie przerywa.
Edward zwrci si do mnie:
- Sylwio, jeste ju mniej wicej zorientowana. Akcj przeprowadzi Bolek z Listonoszem, Bolek sam go
zawiadomi. Ty natomiast pjdziesz do Maego, powtrzysz mu, co tutaj usyszaa i powiesz, e
bdzie ubezpiecza Bolka i Listonosza. Dobrze zapamitaj: naprzeciw ogrodu szpitalnego, za murem,
ktry znajduje si po przeciwlegej stronie uliczki, jest stary trzypitrowy budynek, nieczynna dzi
wytwrnia kosmetykw. May musi si tam przedosta. Z trzeciego pitra bdzie mie doskonae
pole do obserwacji caej akcji. Zapamitasz?
- Tak - powiedziaam. I ucieszyam si, e zobacz Maego. Baam si wszystkich mczyzn, nawet
Edwarda, ale May, chocia take si do mnie zaleca, by najsympatyczniejszy i nie wzbudza we mnie
lku.
Edward umiechn si.
- Masz si porozumie z Maym, to wszystko na dzisiaj. Jeste z nim w kontakcie?
- Kiedy mnie do niego posyacie.
Na to Edward:
- Zauwayem, e May jest tob zachwycony.
- Niestety - powiedziaam szczerze - wszyscy si mn zajmuj!
- Do mnie chyba nie masz zastrzee? - zapyta.
- Gdyby tylko wszyscy byli tacy... - westchnam.
Rozemia si. I doda ju powanie:
- Ocalenie Gawlasa ma dla nas olbrzymie znaczenie. Lada dzie mog zamczy go na mier.
Wojciech pokiwa gow i zabbni po stole palcami, mia taki zwyczaj.
- Albo lada dzie on nie wytrzyma tortur i pod wpywem blu poda im jaki szczeg. Wie wszystko o
Komitecie.
- O to jestem spokojny - szybko powiedzia Edward. - Nie wolno ci tak mwi.
- Za dobrze znam ludzi - odpar Wojciech.
- A ty, Sylwio, jak mylisz? - zapyta Edward.
- Gawlas prdzej by umar, ni zdradzi.
Wojciech znowu zabbni po stole palcami, w szybszym rytmie ni przedtem.
- Powiedziae jej? - zapyta.
- Nie - odpar Edward. I do mnie:
- Sylwio, ju nie bdziesz moj czniczk. Przykro mi, ale...
Zaniepokoiam si.
- Czy co le zrobiam? Zawsze chciaam...
Przerwa mi:
- Nie w tym rzecz. Pracowaa bardzo dobrze. I nie wyobraam sobie, e mgbym znale lepsz
czniczk i bardziej odpowiedzialn ni ty. Sprawa jest baha, o drugorzdnym znaczeniu. Powiem ci
prawd, eby nie mczya si domysami: jeste za adna na moj czniczk.
- Tak, o to wanie chodzi - wtrci Wojciech. - Jeste za adna na jego czniczk.
- Ale przecie sekretarz ma on - zawoaam - i kocha j! A ja...
- Wanie dlatego - powstrzyma mnie Edward - musz speni jej prob. Ewa jest o ciebie zazdrosna.
No c, bdmy wyrozumiali. Kobietom trzeba to wybaczy. Wiktor Hugo powiedzia, e mio bez
zazdroci nie istnieje. A poniewa Ewa mnie kocha, jest o mnie zazdrosna. To logiczne, prawda?
Najwaniejsze, Sylwio, e zazdro ta nie ma adnych podstaw. I to nam wystarczy, prawda? A Ewa
ma ze mnie tak mao poytku, e naley si jej choby tyle spokoju.
Przytaknam. Ale przestraszyam si, co teraz bdzie ze mn. Czy w ogle mam od nich odej?
Znienawidziabym ich, gdyby odsunli mnie od tej pracy. Chwilami nie cierpiaam mojej urody. Wci
jakie kopoty, natarczywo mczyzn, gapienie si za mn na ulicy. W tym momencie chciaam by
brzydka, ale tylko w tym momencie...
Edward powiedzia:
- Wkrtce odbdzie si posiedzenie Komitetu, do tego czasu pozostaniesz moj czniczk. Na
posiedzeniu postanowimy, jak da ci funkcj. Bd gosowa za tym, eby przesza do pracy
w drukarni.
- W jednym miejscu, w zamkniciu?
- Zajmiesz si take kolportaem. Zadowolona?
Nie wiedziaem, co o tym myle. Obawiaam si pracy w zamknitej przestrzeni jakiej piwnicy czy
w komrce na strychu.
- Pniej powiem, kiedy ju si przekonam, jaka to praca.
Wsta, podszed do mnie i pogadzi po wosach. Po raz pierwszy zdoby si na taki odruch.
- Teraz id do Maego.

Poszam do Maego.
Tego dnia mia czeka o jedenastej rano w parku miejskim. Tam go zastaam. Powtrzyam, co
powiedzia Edward.
- Masz najtrudniejsze zadanie, znowu ty.
- Bo ja to lubi.
- I nigdy si nie boisz?
- Nie zastanawiaem si nad tym. Mam waniejsze sprawy ni mj strach.
- Jakie? - zapytaam. - Moesz powiedzie?
- Z tob. To moja najwaniejsza sprawa.
- Mwisz jak wszyscy.
- Jeste za moda, eby odrni, kto mwi prawd, a kto kamie. Moe nawet kilku mwi prawd. Ale
ty musisz zdecydowa, czyja prawda najbardziej ci odpowiada. Sama musisz wybra.
Gdyby May wiedzia, e jego najbardziej lubi! e wci myl o nim i e czasem w nocy budz si
i marz, eby by przy mnie - chocia tego tak strasznie si baam - i eby przytuli mnie i pocaowa...
- I chcesz mnie caowa? - zapytaam.
- Nie tylko caowa - odpowiedzia. - Ale z tej przyczyny, e ciebie kocham, a nie dlatego, e po prostu
lubi adne dziewczyny. Przyjd kiedy do mnie, albo...
- Nie mog przyj do ciebie.
- Wic zapro mnie do siebie.
- O czym ty mylisz? May, czego ty chcesz?
- eby spdzi wreszcie z tob kilka godzin bez wiadkw. Tylko o tym myl. Jeeli podejrzewasz
mnie o co innego, obraasz mnie. Musimy by ze sob czciej, eby moga mnie pozna. Kiedy
poznasz, wtedy dopiero powiesz, czy jestem taki sam jak inni.
- Nawet ci wierz... Ale ja ciebie jeszcze nie kocham.
- A kiedy w przyszoci?
- Naprawd nie wiem. Jeszcze nigdy nikogo nie kochaam... Jakby chcia, moesz mnie teraz
pocaowa.
- Teraz, tutaj?
- Tak - powiedziaam z biciem serca - teraz, tutaj.
Pochyli si nade mn i obj mnie.
Spojrzaam w jego ciemne i byszczce oczy i zrobio mi si gorco, ogarno mnie wzruszenie.
Chciaam przymkn powieki i wtedy zobaczyam, e przez alej, w ktrej siedzielimy na kamiennej
awce, przechodz dwaj policjanci.
- Uwaaj - szepnam.
Spostrzeg ich take, odsun si.
- Teraz odejd - powiedzia. - Tak, jakbym wyposzy ciebie z tej awki, bo si dosiadem. Do
zobaczenia, Sylwio.
- Do zobaczenia, May.
- Jeste mi winna pocaunek.
- Oddam - powiedziaam.

Gawlas:
...na dworze ju si ciemnio i trzeba zapyta tego woka ktra godzina jeszcze raz trzeba go zapyta
bo jak ju dochodzi sidma znaczy si dziewitnasta a na pewno dochodzi to trzeba si zbiera linka
dobrze siedzi pod koszul a ten paszcz wizienny ubior pod kodr i nawet jastrzb nie mgby
zobaczy e co tam mam pod spodem pod kocem

- Ktra, bdzie godzina? - zapytaem.
- Trzeci raz pytasz. Po co ci godzina?
- Bo nudno, cholera. Moesz powiedzie, jak ju masz zegarek.
- Za osiem sidma. Dogadza ci?
- Mnie tam wszystko jedno. Ale dogodzioby mi, jakby mnie wyprowadzi na kibel.
- I znowu bdziesz tam siedzie i stka p godziny.
- Wol siedzie w klozecie ni w Wehrmachcie.
- Ty tak nie gadaj. Lepiej siedzie w Wehrmachcie ni w obozie koncentracyjnym. Albo w piecu.
Chciaem go uagodzi i troch wybada.
- Taki jeste, e jakby ci wzili na front, to by zwia na drug stron. Ja ciebie przejrzaem.
- Zwiej nie zwiej, o tym nie bdzie si gada z pieprzonym winiem.
Wstaem z ka i po jczaem sobie kilka razy on otworzy drzwi i wyprowadzi mnie na korytarz.
Wlazem do ubikacji, tam by taki przedsionek z umywalk. Wartownik wyj dwa papierosy, oba
wpakowa do wasnej gby, zapali i pniej jednego zapalonego da mnie.
- Popal sobie, bohaterze - powiedzia - ale nie sied tam dugo.
Wlazem za przepierzenie, przymknem szczelnie drzwi i dobrze sobie pocignem tego papierosa,
a zakrcio si we bie. Zgasiem ar o cian i schowaem niedopaek do kieszeni. Zrzuciem ten
paszcz, oni to nazywali szlafrokiem, i wyjem link; dobra bya ta linka, solidna. Przywizaem j do
podstawy sedesu, sedes by mocno osadzony w betonie, i otworzyem malutkie okno. Teraz
podwinem nogawk spodni od piamy, zerwaem banda i odstawiem szyny, ktre usztywniay mi
nog. Bandaem owinem rce w przegubach i na doni, tak, e tylko palce byy swobodne. Pniej
przerzuciem sznur przez okno i sam te si przecisnem, bo tak ju jest na tym wiecie, e jak w jaki
otwr wazi gowa, to i reszta musi si przecisn.
Nawet nie spojrzaem w d. Wiedziaem, e dobrze odmierzyli link. Po gadkim murze zaczem
zjeda z tego drugiego pitra. Kiedy ju byem w poowie drogi, oblecia mnie strach.

Bolek:
...midlili spraw przez trzy dni. Gadali i gadali. A numer nie by skomplikowany. Ani tak ryzykowny,
jak oni to sobie wymylili. Odbi kogo z wizienia albo wybra z karetki policyjnej, to rozumiem.
Mona zarobi kilka dziurek. I to na wylot. Ale oni nie odrniaj jednej akcji od drugiej. Czasem a
miech bierze.
Zajechaem piekarskim wozem pod szpital. Przeegnaem si z dawnego nawyku. Tak, jak mj ojciec,
kiedy zjeda do kopalni. Zatrzymaem si w maej i cichej uliczce. Koo sztachet, za ktrymi by
szpitalny ogrd. Klomby i drzewa, krzaczki i kwiatki. Zlazem z koza z biczem w apie. Bya za cztery
minuty sidma. Albo za trzy. Tak wanie uplanowaem: przyjecha w ostatniej chwili. I nie stercze
z wozem na ulicy.
Bo nie ma na niej adnej piekarni. Ani sklepu z pieczywem.
Listonosz - tak go nazywalimy bo chodzi w mundurze listonosza, dla niepoznaki - przyszed
wczeniej. Nadpiowa krat ogrodzenia. Tylko wygi i mona przeazi. Jak przez drzwi. Nawet
odgi prt, eby tamtemu uatwi zjazd.
Listonosz sta na rogu. Mnie ubezpiecza. Widziaem jego plecy. Na mnie ani spojrza. To te byo
umwione.
May kry si w tej starej fabryce. Po drugiej stronie ulicy.
Podniosem klap wozu. Niby dla wywietrzenia. Odwrciem si, spojrzaem na mur szpitalny. Gawlas
zjeda po lince. Na rkach mia co biaego. Chyba jak szmat. Albo bandaem owin. Linka bya
do cienka. Mg sobie skr pozdziera.
Rozejrzaem si. Pniej znowu popatrzyem na Gawlasa. Jako mu szo. Ale paskudnie wolno. Troch
skra mi cierpa. Mg si kto wychyli z innego okna. Albo nadej z przeciwnej strony. A ja nie
chciaem bra wicej ludzi na ubezpieczenie. Tylko Listonosza. On by najlepszy do tych numerw.
Gawlas mija ju pierwsze pitro. Szo mu to paskudnie powoli. Musia by saby. Wtedy Listonosz
zagwizda. Odskoczyem troch do tyu. Przesunem rewolwer pod paskiem od spodni. eby by pod
rk. Zobaczyem, e spoza rogu ogrodzenia wychodzi jaki facet. By w czarnym niedzielnym
garniturku.
Co tam dubi przy wozie, dla niepoznaki. A ten czarny lezie wprost na mnie. Ale nie patrzy na wz.
Kwiatki oglda. Gapi si i gapi przez te sztachetki. A Gawlas jest ju przy parterze. I wcale nie widzi, e
kto go podpatruje.
Moe ten czarny nie zobaczy i pjdzie dalej? Dobrze by mu to zrobio. I nam te. Ale jak tu nie
zobaczy gocia spywajcego po murze? W niebieskiej piamie!
Ten czarny zobaczy Gawlasa. Podnis laseczk do gry, pogrozi ni. Staem z boku. Zobaczyem, e
ma odznak w klapie. To by taki znaczek NSDAP. Tych partyjniakw hitlerowskich. Zacz si drze:
- Ej, ty tam... - ale nie skoczy wykrzykiwa o co mu chodzi. Stuknem go w czaszk kolb visa. Tak
nie za mocno. Ale i nie za lekko. W kadym razie go zapomnia o szpitalu. Klapn na ziemi jak
worek ziemniakw.
Gawlas, troch utykajc, bieg przez te liczne klomby i kwiatki. Szarpnem za przepiowany prt.
Gawlas przeskoczy murek. Pomogem mu wspi si na wz. Wepchnem go do rodka.
Zatrzasnem klap. Zagwizdaem. Wtedy nadbieg Listonosz. Wskoczy na kozio. Pokaza mi okno
szpitalne. Z okna zwisaa linka.
Zobaczyem w tym oknie gb onierza w hemie. Pniej wysuna si lufa. Zaciem konie.
Podaem lejce Listonoszowi. I szykowaem si, eby kropn w tego onierza. Ale on mia sab
orientacj. Zamiast na nas otworzy ogie, zagapi si na faceta w czarnym garniturku. Facet wanie
dwiga si z ziemi. Wdrapywa si na murek chwytajc prty ogrodzenia. Zacz si drze. A onierz
moe pomyla, e to on uatwi Gawlasowi ucieczk, i wpakowa w niego seri z automatu.
Chciabym mie ten automat. Jak ja bym pru z takiej maszynki!
Ju oddalilimy si od szpitala. Ju ten czarny go polecia na bruk z odrzucon do tyu gow. Wtedy
onierz z okna zorientowa si w czym rzecz. Zacz kropi w nasz wz. Miaem stracha, e zrobi sito z
Gawlasa. Wz by drewniany, klejonk obity. Niepotrzebnie si baem. Nagle May zadziaa. Z okna
tej fabryczki zdmuchn onierza. Jednym strzaem.
Wjechaem w pierwsz przecznic. Powiedziaem do Listonosza:
- No i co, Listonosz? Jak tam leci?
- Ano nic, Bolek - odpar Listonosz. - Jeszcze tym razem mielimy szczcie i jako to poleciao.
- To nie szczcie - powiedziaem. - adnego szczcia na wiecie nie ma. Dobra robota. I tyle.
- Gdyby ciebie dzisiaj stuknli - powiedzia Listonosz - to ze dwa tuziny dziewic ocalioby swoj cnot.
A ja mu na to:
- Ze mnie maj wikszy poytek ni ze swojej cnoty.
Zamia si tylko. Zawsze si mia z tych moich historii z babami. Listonosz take wiedzia, e bez bab
cae ycie nie warte funta kakw. Byli i tacy u nas, co wci przyczepiali si do mnie o baby. Tym
swoim gadaniem psuli mi ca rado. Jakie uczone dziea kazali studiowa. Lenina czyta.
Prbowaem. Ani w zb nie mogem si pokapowa na tych filozofiach. Czyta, owszem, czytaem. Ale
musiao by o mioci. Albo jaki romans z trupami. W ogle lubi sensacj. I eby czowiek nie ziewa
przy ksice. I wiedzia o co chodzi. Do kina aziem tylko na cowbojskie filmy. Takie z dzikiego
zachodu.
Wydostalimy si za miasto. Ju przy rogatce jechalimy nawet powoli. Po drodze nikt si nie
przyczepi. Gawlasowi chyba te dobrze si jechao. Dno wozu kocami wyoylimy. Jeszcze wiartk
czystej Listonosz naszykowa dla biedaka. Dodaem par buek i p kila pasztetowej. Pierwszy
gatunek.
Musia si ucieszy, kiedy to zobaczy. Moe nawet pomyla, e tak Komitet kaza? A to byo od nas,
bo dobrze rozumielimy potrzeby czowieka.

Niepokj
Cz trzecia

Obiektyw:Narada(I)
Wypchana sowa przypomina picego spa urubu - chuda, sczerniaa, z ysin na szyi; podparta
szczudowatymi nogami stoi na kredensie, ktry wspiera si jednym bokiem o pluszow sof
zarzucon poduszkami haftowanymi w kwiaty i motyle. Na obitych tapetami cianach wisi kilkanacie
wyblakych fotografii rodzinnych i kilka pejzay w zoconych ramkach, nad wejciem do kuchni jelenie
rogi.
Wacicielka mieszkania - nazywana Mamusi - jest ros i tg kobiet; wychodzi z kuchni i stawia
na stole tac ze szklankami herbaty. Wok stou siedzi, kilku mczyzn. Ich pseudonimy: Franek,
Kordian, Wojciech, Zygmunt i Edward. Na ku, wsparty okciem o poduszk, Gawlas. Na kanapie
rozpiera si Bolek trzymajc gitar. Przy nim Sylwia.
Bolek bierze ze stou dwie herbaty, dla siebie i Sylwii. Patrzy na ni z zawadiack zuchwaoci. Sylwia
unika jego wzroku i wydaje si, e jest zawstydzona nie tylko jego agresywnoci, lecz w ogle
obecnoci Bolka. Ale tak si tylko wydaje, bo przecie nie wiadomo, o czym ona naprawd myli i jak
to odbiera.
Mamusia siada na ku, obok Gawlasa. Mwi do Edwarda:
- No, dalej, dalej, ju nie przeszkadzam.
- Zacze o mnie - podrzuca Gawlas. - Chciabym usysze.
Edward wypija yk herbaty i odstawia szklank.
- Gawlas, na razie wysiadasz z Komitetu. Przejdziesz do drukarni. Ale z daleka od kolportau i takiej
pracy, w ktrej musiaby chodzi po miecie i pokazywa si ludziom.
- Edek, zlituj si! Uwdzicie mnie w tej drukarni. Ja nie wytrzymam w drukarni.
- Nic nie poradzisz - mwi Mamusia. - Taka jest uchwaa.
Kordian umiecha si do Mamusi; on i Edward wyrniaj si wrd zebranych dobrze skrojonymi
garniturami, maj biae koszule, starannie zawizane krawaty i wypielgnowane donie.
- Gawlas, posuchaj - mwi Kordian - jeste spalony. Ogldali ciebie ze wszystkich stron, maj
fotografi, znaj gos. Ukryjesz si w drukarni albo przerzucimy ci do innego okrgu.
Edward pyta Bolka, czego dokonali w czasie zimy, co zdobyli?
Bolek klnie. Zdobywali, owszem, ale arcie dla godujcych oddziaw. I to prawie wszystko, tak jest!
Walczyli o ycie ludzi ukrytych w bunkrze, zasypanych metrow warstw niegu. To byo pieko, a nie
zima.
- Czym mielimy walczy? Trzema strzelbami i pistoletem?
- Nie bd taki skromny - przerywa mu Edward. - Kilka pocigw wyleciao w powietrze. wity
Mikoaj tego nie zrobi.
- Wyleciao! - unosi si Bolek. - atwiej wylatuj sowa z gby. Zapytaj lepiej, jakim kosztem
rozwalilimy pocigi!
- Bolek, znamy take koszty wojny - wtrca si Wojciech. - Siedzimy w miecie, ale tracimy wicej
ludzi ni wy, w lasach. Mamy dla was troch granatw.
Bolek rzuca gniewnie:
- Wasnej roboty, co? I czowiek nigdy nie wie, czy nie wybuchn w apach, zanim dolec do celu.
Kordian, musisz nam pomc!
Kordian rozpina konierzyk koszuli i rozlunia krawat; Edward nigdy by tak nie zrobi, jest nazbyt
poprawny.
- Za kilka dni dostarcz wam do bunkra troch broni i amunicji.
- No i widzisz, Bolek, cholera jasna - mwi Mamusia. - Po co si rzuca, po co gardowa? Jak ju
spotkacie si raz na kilka miesicy, to mona pogada po przyjacielsku. Za mao przyjani midzy
wami, za surowi jestecie dla siebie. A to nie jest dobrze, wiem co o tym.
Nie czekajc a kto odpowie, Mamusia wychodzi do kuchni.
- A ty Franek - pyta Edward - masz teraz u Bolka dowdztwo grupy operacyjnej? Cocie dotychczas
zrobili?
- Niech Bolek mwi - mruczy Franek. - Nie ma o czym gada.
- Stracie duo ludzi? - pyta Kordian.
- Trzech - odpowiada niechtnie Franek. - Ale doszo szeciu nowych. Wicej nie chc, bo przebieram
w ludziach. atwo wpa.
- I tak powinno by - mwi z prostodusznym i nieco naiwnym entuzjazmem wsaty Wojciech - e na
miejsce kadego zabitego przychodzi dwch nowych. A za rok trzech i czterech, zobaczycie. Ludzie
zaczynaj wierzy i rozumie, e my jedni...
Edward nie lubi patosu i nie podziela nadmiernej wiary w szybki wzrost podziemia. Wykorzystuje
wic krtk przerw, w ktrej Wojciech przygadza wsy. Mwi:
- Gwnym trzonem oddziau pozostaje nadal grupa Bolka, jej baz jest Bunkier. Franek i Zygmunt
dowodz silnymi ju dzisiaj grupami operacyjnymi. Caa reszta gwardzistw, wraz z rezerw,
pozostaje nadal w swoich domach i moecie ich ciga tylko, na akcje. Po akcji wracaj do domw.
Tego nauczyo nas dowiadczenie i na razie trzymamy si takiej taktyki. Bolek...
Patrzy na Bolka pochylonego w stron Sylwii.
- Bolek - powtarza Edward.
Bolek nie syszy.
- Jezu - szepce do Sylwii - gdyby tylko chciaa! Co ty wiesz o mioci. Tyle co nic. Mio musi by jak
ogie. Jak wichura. Rozumiesz? Cholera wie, z czym to porwna.
- Bolek, przesta - szepcze Sylwia. Chc co od ciebie.
- Syszae? - pyta Wojciech.
- Mog gada i sucha. To mi nie przeszkadza - mwi Bolek.
- Zostawiby dziewczyn w spokoju - rzuca Zygmunt.
- Zazdrosny jeste?
- Wygupiasz si. Jeszcze kiedy wpadniesz przez te baby.
- U mnie w bunkrze nie ma czniczek - odpowiada Bolek.
- Ale gorczki dostajesz, kiedy zobaczysz spdniczk.
- Moja sprawa. Kiedy robimy akcj, nie istniej dla mnie baby.
Wojciecha denerwuje przeduajcy si dialog.
- No wic teraz ju jest akcja: posiedzenie Komitetu i Sztabu Gwardii! Chyba zauwaye?
Bolek rwnie podnosi gos:
- Z posiedzenia nie trzeba robi pogrzebu.
Kocami palcw lekko uderza w struny gitary-
Po chwili, do Sylwii:
- Jak bdzie z nami?
- Nic nie bdzie.
- Nie chcesz? Nie wierzysz?
- Lubi ci, to wszystko.
- Boisz si mnie?
Sylwia wymyka si, mwic:
- Szybko nudzisz si kobietami.
- Bo s nudne. Ale ty jeste inna. Boisz si, e odejd? Czasem warto z jednym by przez tydzie, ni
z innym przez dziesi lat. Co ty tam wiesz...

Kordian podchodzi do kanapki, na ktrej siedz oboje, opiera si o jej porcz.
- Co ci przypilio? - pyta niechtnie Bolek.
Kordian:
- Co by powiedzia stary, jakbymy zlikwidowali szefa Okrgowej Komendy Gestapo?
- Kneifa? - wtrca siedzcy przy stole Zygmunt.
Kordian patrzy na Bolka.
- Do ciebie mwiem.
- Co ty - odpowiada Bolek. - Dzie i noc takich pilnuj.
- Twoi ludzie mogliby go te popilnowa. Co o tym mylisz?
- Nie, szefie - mwi Bolek. - Dla moich ludzi jest tylko ycie w lesie. W dzikim pejzau.
- Moemy zrezygnowa z twoich ludzi. Ale ty bdziesz potrzebny. Ty, Franek i Zygmunt. Nikt wicej.
To wystarczy.
- Wystarczy, eby zrobili z nas kotlety. Siekane. Za gruba szyszka tej twj Sturmbannfhrer Kneif.
- Moe masz racj - mwi Kordian. - Odmy to na pniej. Co dzisiaj szykujecie?
- Jak odwalimy - odpowiada Franek - to ci powiemy.
- Powinienem wiedzie - mwi Kordian.
- Dowiesz si - rzuca Franek.- Kiedy ja bior udzia w akcji, nikt w Miecie nie moe wiedzie.

Kneif:
...zamwi koniak i zaraz ta dziwka z baru yje chyba z caym garnizonem zaraz poda butelk wypij
kieliszek no moe dwa ten Hafer umie chlusta wymyli eby pi koniak z wod sodow wczoraj
wrci z Berlina tam nie mg si zala roi si od konfidentw tak si siedzi teraz i pije si i gada si
i myli si i gapi si i sucha si tej Lili Marlen z radia nie to pyta adapter wci puszczaj Lili
Marlen niedobrze si robi od tej Lili Marlen -
...ju przyniosa przy nas odkorkowaa butelk Hafer tak chcia boi si e co dosypi idiotyzm chyba
boi si e oszukaj no niech ju odejdzie i nie patrzy tak bezczelnie na co czeka ju posza i mwi do
Hafera e ja bym tak nie ryzykowa prawd mwic mocno mnie zaskoczy tym sprawozdaniem ale to
znaczy e Berlin chwyci nasz pomys pierwszy referowaem mj pomys nie nasz wic mu
powiedziaem e to zbyt wielkie ryzyko a na to Hafer troch ju podniecony koniakiem
i rozgorczkowany -
- Mwisz serio - zapyta - czy si droczysz? Za dzie, dwa, dostaniesz cile tajne instrukcje na pimie.
Teraz tylko tyle ci mwi, ale mi powiedzieli w Berlinie. Tym z podziemia trzeba podsun fors, to
wiesz, ale idzie nawet o to, eby im podsun troch broni. Podobny kawa zrobilimy z miejscowym
okrgiem Armii Krajowej i take chwycio. Rozpracowalimy ich na sto dwa. Rze niewinitek.
- Wic da im bro - powtarzam. - eby do nas strzelali? Do mnie i do ciebie? Na mio bosk,
czowieku, ja bym tak nie ryzykowa.
- Zastanw si. Oni ju maj bro i wci zdobywaj now. Mog kropi do mnie i do ciebie, w kadej
chwili. Nie potrzebuj tych kilku pistoletw od nas. Ale kiedy nasz czowiek da im spluwy, czy nawet
automat, wtedy nabior zaufania do naszego czowieka. Bubi na tym wygra.
- Takich rzeczy nie musisz mi wyjania, Hafer. Znam si na wielkiej polityce i wiem po co si j robi.
Ale myl, e kryje si za tym pewna koncepcja Suby Specjalnej i Suby Bezpieczestwa: stworzy
pozory, e w ich okrgach jest o wiele silniejszy ruch partyzancki i sabotaowy ni w rzeczywistoci.
Po co im to, tym spryciarzom? Wiesz po co, czowieku i zdaje si, e nawet po cichu trzymasz z nimi.
A to jest oszustwo wobec Wodza. Okropno. Oni nie chc i na front, boj si wcielenia do
frontowych formacji SS. A ja tymczasem, bez tych sztuczek, mam w moim okrgu pene rce roboty.
I naprawd nie mog nady. I naprawd potrzebuj dwa razy, co ja mwi, cztery razy wicej ludzi,
ni mam... Wypij.
Hafer wypi. I znowu zacz tak, jakby jemu Berlin bardziej ufa.
- Chodzi o co waniejszego. Czy nie wpado ci do gowy, e sprowokowanie i sztuczne spotgowanie
akcji podziemia usprawiedliwia wobec wiatowej opinii nawet najostrzejsze represje?
Co mg o tym wiedzie ten biedny Hafer? Ameryk odkrywa!
- Czy wyobraasz sobie - powiedziaem - e cokolwiek nas usprawiedliwia w oczach wiatowego
ydostwa i tych wszystkich parszywych liberaw i zawszonych humanistw? Poka ci nasuch
radiowy BBC, albo Moskwy. Tam przeczytasz, e nie uwaaj nas za onierzy, ale za zbirw
i mordercw. I jako takich chc nas sdzi. Po wojnie. Wci si udz, e przegramy.
Wziem szklank z lemoniad i zaczem dmucha w somk, a wyskakiway baki powietrza
rozpryskujc si na wzburzonej powierzchni pynu. Hafer take to obserwowa i przez chwil nic nie
mwi. Jednak by chytry i chcc mnie zjedna, powiedzia z wyranym pochlebstwem:
- To wzmocni twj wielki plan. Berlin jest nim naprawd zachwycony. Duo si tam o tobie mwi. I
dlatego musisz zrozumie, e bez tego ryzyka wszystko moe si zawali.
Do diaba, co on sobie wyobraa? e Sturmbannfhrer Kneif o tym nie wie? e on z Berlina musi
przywozi takie pomysy, bo Kneif tego nie przewidzia? Sturmbannfhrer Kneif ma to w maym
palcu.
Powiedziaem:
- Sdzisz, Hafer, e Kneif wczeniej o tym nie pomyla? e Kneif nie da im kilku rewolwerw, bo
rozpakaby si z alu, gdyby oni z tych rewolwerw zastrzelili jakiego tam policjanta, kierownika
urzdu pracy, czy nawet onierza, albo naszego konfidenta? Jeeli tak sdzisz, to mnie jeszcze nie
znasz, czowieku, i jeszcze nie wiesz, co potrafi Sturmbannfhrer Kneif!
Hafer by zaskoczony.
- Wic czemu si czaie? Dlaczego nie powiedziae wczeniej?
- Ostrono, to cecha mdrych politykw. Nie wiedziaem, jak twj wydzia to przyjmie, w Subie
Specjalnej. Ale co nieco zrobiem i co nieco przygotowaem. Na wasn rk i na wasn
odpowiedzialno.
Znowu wypiem i za chwil jeszcze jeden kieliszek, chocia postanowiem, e wypij tylko dwa. Hafer
kadzi mi przez ten czas, on mia w sobie co liskiego, ulego typow dla karierowicza. Jako mnie
jednak rozkrochmali, albo ten koniak to zdziaa, powiedziaem wic co mam na sercu.
- Czowieku, nie pi po nocach. Obmyliem wszystko, precyzyjnie, kady najmniejszy szczeglik. I ju
widz ten dzie, kiedy pooymy rk na caym podziemiu nie tylko tutaj, bo tutaj pjdzie do atwo,
ale w caej Guberni i na ziemiach wczonych do Trzeciej Rzeszy. I wreszcie, dziki sekretnym
kontaktom polskiego podziemia, w innych okupowanych krajach. A dobierzemy si do wszystkich.
Bd niezastpionym specem od tych spraw, ekspertem. Zaczn taczy jak pajacyki na sznurkach.
Widziae kiedy teatr marionetek? No, to wiesz o co chodzi. Lalki si ruszaj, ale tylko dlatego, e
kto, kogo w ogle nie wida, pociga sznurki...
- A sznurki? - zapyta chytrze Hafer. - Sznurki zawsze wida.
- Nie bj si sznurkw. Kada konspiracja, kada nielegalna organizacja czy banda, zawsze ma sznurki
i zawsze kto za tym stoi. To o czym myl, bdzie jak zegarek przez nas dowolnie regulowany.
Zechcesz na ten przykad, eby na kogo niewygodnego zrobili zamach? Powiesz im sowo i oni zrobi
ten zamach. Zechcesz ich nakarmi jak poyteczn dla nas plotk? Oni przepuszcz to w swojej
nielegalnej prasie. Na mio bosk, czowieku, czy rozumiesz jakie otwieraj si perspektywy? I co,
powiesz mi moe, tak po swojemu, e widzisz czarno mj plan?
- Tego nie powiem - zaprzeczy ostronie Hafer.
- Ale widz czarno twoje zamiary w stosunku do sekretarza Okrgowego Komitetu. Tego gocia nie
zamiesz, wiem co o tym.
- Nie znasz jeszcze ludzi, Hafer. Bubi ju rozmawia z tym Edwardem. Bez tego czowieka nie rusz
dalej ani kroku. On musi si podda. Byby szalecem, gdyby odmwi.

Obiektyw:Narada(II)
- Porozumielimy si w najwaniejszej sprawie - mwi Edward. - A wic przez cay miesic ani
jednego dnia bez sabotau, wysadzenia pocigu, likwidacji posterunkw policji, niszczenia supw
wysokiego napicia lub choby supa telegraficznego.
- Dlatego musicie dziaa na zmian - uzupenia Kordian. - Po kadej akcji grupa wycofuje si i wtedy
kolejno dziaaj nastpne. Dostarczymy wam troch broni. Reszt musicie sami zdoby.
- Zostawcie to mnie. I Frankowi - mwi Bolek - Ju ich urzdzimy.
- Czy kto jeszcze? - pyta Edward.
Wojciech wstaje, chocia wszyscy inni mwili siedzc.
- Bybym ciut ciut ostroniejszy. Po co tyle haasu? Zwaszcza ty, Franek, masz gorc gow. Po co
nam a taki rozmach?
Franek rwnie wstaje, ale gwatownie, bez tej powolnej godnoci cechujcej zachowanie si
Wojciecha. Nisko pochyla gow.
- Bo nard sparszywieje! Rozumiesz to, Wojciech? Oni mog depta po nas, rozstrzeliwa, wiesza i
ywcem pali, tak? A my? Stuli pysk, pooy uszy i czeka? Tego chcesz?
- Tak do mnie nie mw - odpowiada Wojciech. - Nie jestem przeciwnikiem odwetowych akcji. Ale
musimy oszczdza siy. Ilu z nas zostanie, kiedy wojna si skoczy?
- Nie upieraj si, Wojciechu - perswaduje Edward. - Ludzie widz co innego: e faszyci zabijaj nas
dzie po dniu, a jednak cigle jestemy. Ludzie zaczynaj pojmowa, e nas nie da si zabi, ani tego,
co im mwilimy przed wojn. I o czym mwimy teraz.
- Im wicej ludzi za nami i z nami - upiera si Wojciech - tym bardziej trzeba ich oszczdza.
- Jeste ju przegosowany - wtrca Zygmunt - nie ma o czym gada.
Na stole le karty i stoj kieliszki, take karafka z wdk, malowana w kwiatki. To na wypadek, gdyby
zajrza ktry z ssiadw.
Mamusia nalewa wdk do kieliszkw.
- Jak ju stoi na stole - mwi - trzeba wypi... To na poegnanie, bo u mnie ju nie mona si zbiera.
Niech to cholera wemie, ale nie da si inaczej. Dozorca co podejrzewa i ssiadki wcibiaj nosy.
- Dozorca te? - pyta zdziwiony Edward.
Mamusia mruga nieznacznie w jego stron.
- Mamy wdk, karty i gitar - mwi Bolek. - I jako mona...
- Ju ty mnie nie ucz, byczku, co mona. W pieluchy sikae, szczeniaku, kiedy u mnie zbierali si
waniejsi ni ty. Mwi co wiem, bo nie mog was naraa. I sama nie lubi umiera. Za krtko yam,
eby umiera. Lepiej zapiewaby i zagra, eby ssiedzi usyszeli.
Bolek piewa uderzajc w struny gitary i patrzc w oczy Sylwii.
Mio ci wszystko wybaczy,
Smutek zamieni ci w miech,
Mio tak piknie tumaczy,
Zdrad i kamstwo, i grzech...
Struna pka na najwyszym tonie i ten przenikliwy dwik wibruje w powietrzu, przejmuje trwog.
Moment milczenia, oczekiwania na co - i Bolek wie, e gdyby przesta teraz gra, lk ogarnby
wszystkich. Gra wic dalej i piewa, wci patrzc na Sylwi. Sylwi wreszcie zaczyna bawi
natarczywo Bolka, ale siedzi nieporuszona, powana i patrzc w okno sucha ciepego gosu Bolka
i myli o sowach tej piosenki, moe o czym innym, moe o kim innym.

Pij jeszcze herbat i korzystajc z tego spotkania omawiaj po dwch, po trzech, inne sprawy. Bolek
kadzie do na strunach.
- I jak, moja liczna? Co bdzie z nasz wielk mioci?
- artujesz, Bolek. Wcale nie jestem liczna. I nie bdzie mioci. Ani wielkiej ani maej. Na wielk
mio jestem za maa, a na ma za uczciwa.
- Nie wierzysz? Mylisz, e kami.
- Moe nawet nie kamiesz, kiedy mnie widzisz. Ale za chwil odejdziesz std i wszystko wyda si
nieprawdziwe.
- Komu si tak wyda? Mnie, czy tobie?
- Dla mnie ju teraz jest nieprawdziwe. Daj spokj, Bolek.
- Masz co takiego w oczach... To cignie jak magnes. Lubi, kiedy dziewczyna ma takie oczy. Ale
chyba ci si podobam. Co? Powiedz. Chocia troch, nie?
- Och, Bolek, zostaw mnie. Nie nadaj si do twojej kolekcji. Podobasz mi si, ale to nic nie znaczy...
Bolek chce co powiedzie, nadal przekonywa, ale dobiegaj go sowa Kordiana i zaczyna
przysuchiwa si uwaniej o co toczy si spr midzy nim a Frankiem. Mwi wic do Kordiana:
- Nie mam nic przeciw inspekcji Bunkra. Ale nie pokazujcie si tam bez broni. Bo przegnam
inspektora. A ty, Franek?
- Nie zgadzam si - z uporem powtarza Franek. - Nie trzeba mi adnych inspekcji w mojej melinie.
Dobrze kryj ludzi i niech tam nikt nie wazi.
- Musisz si podporzdkowa - odpowiada Kordian.
Edward nie wie, jak rozstrzygn ten spr: Kordian ma racj dajc posuszestwa, lecz Franek jest
zbyt cenny w tej walce i nie mona go urazi.
- Zgdmy si na razie z Frankiem - proponuje - z tym, e bdzie on przychodzi na nastpne
zebrania.
- Chyba, e zajdzie co bardzo wanego - mwi Franek. - Nie umiem radzi ani gldzi godzinami i
boj si miastowych ludzi, nie mam do nich zaufania. Umiem y tylko w lesie.
- Zdziczae w tym lesie - mwi Kordian. - Sied tam, ja jednak sprawy nie uwaam za zaatwion.
Bdziemy w kontakcie przez moj czniczk.
- O tym te chciaem. Nie przysyaj mi tej czniczki.
- Co masz do Czarnej Maki? - pyta Wojciech.
- adna z niej sztuka - mwi Bolek. - Nie narzekabym, gdyby Maria do mnie przysza.
Na to Franek:
- Nie ufam babom, ktre maluj gby i lakieruj paznokcie. Ani za bardzo nie ufam gociom z biaymi
konierzykami i kolorowymi krawatami... Co si gapicie? Mam chyba prawo nie lubi wylizanych
panienek ani eleganckich facetw. To dobre, ale nie wtedy, kiedy bawimy si w te cholerne wojenne
jatki.
- Nie wydziwiaj - mwi Edward. - Komitet pracuje w miecie, nie w lesie. A tutaj zaniedbany i nie
ogolony czowiek jest z reguy podejrzany. Dlatego Maria musi dba o siebie, i my wszyscy.
- Wiem, kto ona - wtrca Wojciech - ta Czarna Maka. Moesz by spokojny. Pracowaa z nami
w modzieowych organizacjach.
- I ja za ni gwarantuj - dodaje Kordian.
- Jak chcecie - odpowiada Franek. - Wasza rzecz i wasz czowiek ta Czarna Maka. adna jest, ale ma
w sobie co takiego dziwnego, e czasem czowieka dreszcz przechodzi.
- We zimny prysznic - mieje si Zygmunt - wtedy przejd ci te dreszcze.

Hafer:
...patrzyem na przechylon butelk, z ktrej Sturmbannfhrer Kneif wskim strumyczkiem nalewa
piwo do porcelanowego kufla bawarskiego stojcego przy samej krawdzi biurka. Butelk trzyma
w prawej rce, a w lewej suchawk telefonu.
- e kto? Bubi zwo? Tak, tak, sucham. - Tak, tak... ta... ta, ta...
...ma rybie oczy jak Kneifowi wyjdzie ten numer moe przegra usun go przenios moe nawet zrobi
co wicej bo wie za duo a jak ten numer nie wyjdzie bo takie numery s efektowne ale udaj si
tylko raz i na krtki zasig to take zajm si Kneifem do diaba te jego cholerne rybie oczy bez rzs
nie dopasowana szczka i strach przed dentyst -
- Bobrze, to si zgadza - mwi Kneif do suchawki - to si zgadza. A ty na drugi raz nie zgaszaj si
Bubi, ale Bubi zwo, bo to jest rnica, dla ciebie nie, ale dla mnie jest rnica, nawet znaczna.
Umiechn si jak czowiek wtajemniczony, ktry rozmawia z kim godnym politowania; czasem do
mnie tak si umiecha, ale nie wtedy, kiedy wrciem z Berlina. Nie moe mi wybaczy, e tam
omawialimy jego plan w Subie Specjalnej i w SD Inland.
Wic umiechn si, dotkn szczki i nagle spochmurnia.
- Hafer, na mio bosk, czemu Bubi nie da zna o tym zebraniu?
- Do ostatniej chwili nie zna adresu - powiedziaem - jak wikszo z tych, co byli na tej naradzie.
Przyprowadzia go o oznaczonej godzinie jaka czniczka i odesza spod bramy.
- Jeeli nie dali mu adresu... Moe nie maj zaufania? Niedobrze, bardzo niedobrze. Bubi zwo wanie
meldowa, e odbyo si to zebranie.
- Nie chodzi o zaufanie - powiedziaem - oni s tylko ostroni. Zawiadamiaj w ostatniej chwili.
- Mona z Bubim porozmawia, ale to zbyt ryzykowne. Nie wolno go naraa. Ty te nie prbuj si
z nim kontaktowa. Dajmy mu czas. Jeden faszywy krok moe zburzy wszystko. Jeden maleki bd
zniszczy gigantyczny plan. Nawet lwa moe zabi jadowity pajczek... Hafer, ty musisz...
Pocign olbrzymi yk piwa, syszaem jak pyn bulgocze w gardle. Gardo Kneifa dziaao jak
wzmacniacz, dudnio echem.
Odstawi kufel i ju nie powiedzia co ja musz.
- Tylko piwo z beczki smakuje jak naley. Takie butelkowe nie ma tego czego, co daje beczka. O,
widzisz, cienia nie ma. Piwo musi wyj z cienia, eby smakowao, a nie ze szka. To zebranie dugo
trwao. A korci, eby zrobi obaw.
- Ale gdzie, jaki adres? Nie widz szans - powiedziaem.
- Obawa w ogle nie wchodzi w rachub. To nonsens w tej fazie akcji.
- Mylaem o takiej, eby wiedzie dokd pjd ci z zebrania. Bubi nie zna wszystkich adresw ani
nazwisk.
- Nie wchodzi w rachub - powtrzy Kneif. - I co nam z tego, zastanw si, jeeli wzilibymy piciu,
choby tylko sposzyli ich, a piciuset zapadnie si pod ziemi. Oni tak robi.
- Wcale nie proponowaem, eby aresztowa tych piciu...
- Dobrze, Hafer, na mio bosk! Nie trzeba tyle gada. Trzeba co robi. Wzmocnimy patrole
w miecie, eby nie dopuci do adnej akcji. Bubi przecie wspomnia, e dzisiaj chc co
zorganizowa, prawda?
Unis kufel, przytkn go do ust i odchylajc do tyu gow wlewa do swego akustycznego garda
strumie piwa.
Maria:

...czekaam w barze Pod Map, w niechlujnej i zadymionej knajpie, suchajc, jak nie ogolony
skrzypek i pijany akordeonista graj faszywie stare tanga i romanse cygaskie. Nie chcia si umawia
w porzdnym lokalu, z jakich tam przyczyn wybiera ostatnio bar Pod Map. Tutaj rozmawialimy
pgosem wrd prostytutek i podejrzanych typw.
Tego dnia w kcie knajpy niemiecki kolejarz pi na umr z brodatym chopem, zapewne szmuglerem.
Pochyleni ku sobie bekotali o pdzeniu bimbru, kcili si o zatrzymane przez policj furmanki i o
ceny soniny. Tyle usyszaam.
Akordeonista piewa przepitym basem:
Ach przytul chwil ma,
Usta me w pocaunkach spal,
Ach we mnie, we mnie ca...
- i wtedy w drzwiach ukaza si Kordian. Podszed do stolika.
- Nie mogem wczeniej - powiedzia i zwrci si do podchodzcego waciciela knajpy:
- wiartka, woda i zakski jak zawsze.
Usiad.
- Rozmawialimy dzisiaj o tobie - powiedzia. Wyjam papierosa z paczki ktr Kordian pooy na
stole. Czekaam, a poda mi ogie. Wic dzisiaj mwili o mnie.
- I co? e ja co? - zapytaam. - Powiedz.
- Chyba si domylasz. Nikomu na wiecie tak nie ufam, jak tobie. Nie jako kobiecie, nigdy nie myl
o tobie jak o kobiecie, ale wiesz w jakim sensie. Inni podobnie myl.
- Chyba nie moecie inaczej myle.
Gospodarz przynis karafk, kanapki i wod; kiedy oddali si, pooyam do na rce Kordiana.
Delikatnie, bo nie chcia sprawi mi przykroci, usun swoj rk pod pretekstem, e chce rozla
wdk do kieliszkw.
Powiedziaam:
- Moge wzi butelk drug rk.
- Mogem.
- Masz zmartwienia?
- Takie, jak my wszyscy. Potrzeba broni, amunicji, papieru, powielaczy, pienidzy, lokali i uczciwych
ludzi. Jeszcze mocnych nerww i troch spokoju. A o ten towar najtrudniej. Mao tego? Potrzeba mi
troch spokoju i odprenia.
- Proponowaam ci... - zaczam, ale przerwa mi niecierpliwie:
- Niczego nie proponuj. I nie mw o tym. Wiem, co chcesz powiedzie. Inaczej odbieram wojn ni ty.
Kiedy nad gow wisi topr, nie mona sobie pozwoli na aden zamt, ani na sabo... o ktrej ty
mylisz.
Cho tak kochaa mnie ogromnie,
Zapomnisz o mnie na zawsze ju...
- piewa zalany akordeonista-
- To ci mczy - powiedziaam. - Takie napicie musi zmczy.
- Poczuj zmczenie wtedy, kiedy strac czujno i opanowanie. Prosz - podnis kieliszek.
Dotknam wargami pynu i skrzywiam si; nie cierpi czystej wdki. On nigdy nie zapyta na co mam
ochot i co lubi pi.
- Jeeli poddam si temu - mwi dalej - bdzie to pierwszy krok do przegranej.
Przytrzymywaam kieliszek przy ustach naciskajc nim na doln warg.
- Wcale nie musisz mnie kocha. Wystarczy, e ja...
- Wypij do koca.
- Czy nigdy nie odczuwasz strachu? - zapytaam.
Wypi jeszcze jeden kieliszek, znowu zapali papierosa. Ten poprzedni lea na skraju szklanej
popielniczki, ledwie nadpalony.
- Lubi ten rodzaj lku. Kto wie, czy nie dlatego daem si wcign... dlatego, eby si ba. Przy
wszystkich racjach rozumowych, ideowych i tak dalej, s jeszcze racje natury emocjonalnej, take
osobistej, i one, moim zdaniem, decyduj o koniecznoci angaowania si w jakiej grze. Najbardziej
ceni ryzyko i towarzyszcy mu lk. Ju nawet mylaem, e kiedy skoczy si wojna, bdzie mi go
brak.
- Chyba nigdy si nie skoczy - powiedziaam. - Ju nie wierz w koniec wojny.
- Dla nas wojna nie moe si skoczy. Masz racj. Moemy zgin nim skoczy si dla innych. Ale nie
powinna o tym myle.
- Nienawidz wojny.
- Lubi wojn. Jest potrzebna. Czy wiesz, jak wojny wpywaj na rozwj techniki, nauki? Dla potrzeb
wojny mobilizuje si najwybitniejsze umysy. Zaryzykowabym, e wojny warunkuj postp cywilizacji.
- I upadek kultury.
- Mniejsza o kultur. Z tego nie da si strzela.
Podsun mi kieliszek. Wypiam z obrzydzeniem, szybko popiam letni i niesmaczn wod.
Rozmieszy go grymas wstrtu na mojej twarzy.
- Kordian - powiedziaam - ty, i na przykad Edward, jestecie wyksztaceni i inteligentni. Powinnicie
mie wicej wyobrani ni reszta...
- Mylisz si. Ta, jak mwisz, reszta, ma olbrzymi mdro yciow. Niekiedy mam wraenie, e ich
wiedza o yciu jest cenniejsza od tej ksikowej, zdobytej na studiach. W kadym razie tak jest dzisiaj,
w czasie wojny. Chciabym mie takie dowiadczenie, jakie ma Wojciech, albo Gawlas...
Pochyliam si i powiedziaam ciszonym gosem:
- Kordian, czy nie przypuszczasz, e Gawlas...
- O czym mylisz? - przynagli.
- Tak niespodziewanie wrci... Udao mu si uciec... To dziwne.
- Mwiem ci, e jego ucieczk przygotowali Bolek i Listonosz. I lekarz tamtejszy wsppracowa
z nami.
- A moe jeszcze z kim? Moe temu lekarzowi Gestapo polecio, eby uatwi Gawlasowi ucieczk?
- Mario, fantazjujesz. To co mwisz, nie ma krzty sensu. Nie zajmuj si Gawlasem ani takimi
sprawami, dobrze?

Obiektyw:EdwardiGawlas
W pokoju znajduje si tylko Gawlas i Edward, inni ju wyszli. Drzwi do kuchni s zamknite. Edward
przechadza si wok stou. Przy stole siedzi Gawlas i zbiera porozrzucane karty, tasuje je. Pyta
Edwarda:
- Umiesz gra w karty?
- W bryda. Znasz to?
- Znam oko, wiesz dwadziecia jeden, a kiedy jeden proboszcz nauczy mnie gra w preferansa...
Wiesz, to dziecinne, e kadziecie karty na st, kieliszki, e Bolek ma gitar. Jakby kto wszed tutaj, nic
nie pomogyby karty.
- Takie rekwizyty uspokajaj nas samych, o to tylko chodzi.
I nagle, zmieniajc temat:
- Gawlas, co przed nami ukrywasz? Mw wreszcie, bo przecie po co mnie zatrzymae.
Gawlas: Tak, po co zatrzymaem... Widziae, jak mnie tam poobijali i jakie mam plecy. Torturowali
mnie, psiekrwie... mdlaem kiedy bili. Naga mier... Lali w mord jak w worek z trocinami.
Edward: eby sypa. To jasne. Nic nowego stamtd nie przynosisz. Z kadym robi to samo, wiem o
tym.
Gawlas: Nie tak byo. Nie dali, ebym sypa. Jeszcze nie, odoyli to na pniej. Ale nim zdyli,
kazae mnie stamtd wycign, ze szpitala.
Edward: Bolek przygotowa twoj ucieczk, nie ja. Powiedz teraz, co chcieli od ciebie, jeeli nie kazali
sypa.
Gawlas: ebym pracowa dla nich, tego chcieli. Tylko Edek, uwaaj, suchaj mnie, oni co szykuj
przeciw wam... Przeciw nam - szybko poprawi.
Edward: Jeeli tak, to na pewno nie zrobi tego przy twojej pomocy. Duo przeszede w yciu,
siedziae w wizieniach i w Berezie. I wszyscy inni mog uczy si od ciebie milczenia, wytrwaoci
i honoru. Powiedz mi, Gawlas, czy mog tak myle o tobie?
Gawlas: Siedziaem, przeyem... Ale teraz dochodz u nas do gosu tacy, co nie siedzieli w Berezie...
A nas, starych, ma si ju za nic. Wojciech mwi to samo.
Edward: Nie masz racji. Gorycz przez ciebie mwi. Czasami zdarza si, e niektrzy spord was,
starszych, przejawiaj zbytni ostrono i chc oszczdza siy na okres powojenny. A sytuacja
obecna wymaga nowej taktyki, zrozum to, chopie. Do bezporedniej walki potrzebni ludzie modzi,
zdrowi, odwani, nawet naiwni. Franek, Zygmunt, Bolek, Kordian i podobni im... Ludzie, ktrym defa
odbia nerki, ktrych wizienia wpdziy w grulic, nie nadaj si do bezporedniej walki. Dlatego
popieramy modych i powierzamy im waniejsze funkcje.
Gawlas: Odwagi mog te modziki uczy si od nas... Edek, ju nie zasuwaj, nie spierajmy si, ja i tak
nic tu nie zmieni... Edek, szykuje si co niedobrego, co tu strasznie cuchnie, Edek, powiem ci, ty
tylko uwaaj. Gestapo szykuje wielk nagonk.
Edward: Do czego namawiali na pierwszym przesuchaniu? Ale konkretnie, bo ty tak dziwnie... Wic
do czego?
Gawlas: Powiedzieli, e jak wrc do was, mam gapi si na wszystko i robi co kaecie... A oni
ktrego dnia zgosz si do mnie i wypytaj o to, na czym im zaley... I tak mieli skombinowa moj
ucieczk, ebym nie by u was w podejrzeniu.
Edward: Moe jednak pomogli ci w ucieczce, a ty nic o tym nie wiesz?
Gawlas: Edek, co ty mwisz, jak mogli mi pomc i za co, jeeli ja si nie zgodziem? A lekarza
zaatwilicie sami, eby podrzuci link, nie? No widzisz, sam kiwasz gow. I ten lekarz da link.
Edward: A andarm, ktry ci pilnowa?
Gawlas: To by b z Wehrmachtu, taki baran. Udawaem, e z nog coraz gorzej, bya usztywniona.
I on wierzy, e z nog gorzej. Nawet do gowy mu nie wpado, e z t sztywn nog, na szynach,
przelazbym przez okno w ubikacji. Kady daby si nabra.
Edward: Pomyl jeszcze troch, Gawlas. Ten baran z Wehrmachtu nie strzela do was, ale kropn
jakiego Niemca, jedynego wiadka twojej ucieczki. Moe to byo ukartowane przez Gestapo, moe
mia takie polecenie?
Gawlas: Na mj rozum, andarm myla, e ten Niemiec, co opiera si o kraty, pomaga mi
w ucieczce. Piekarski wz nie podpad mu tak od razu. Kiedy kropi z okna, mymy ju pdzili tym
wozem. Bolka spytaj, on wie najlepiej, albo Listonosz ci powie.
Edward: Wspomniae o prowokacji. Wiesz z wasnego dowiadczenia, czym to pachnie, i e w takiej
chwili nie ma dla nas nic groniejszego. I dlatego trzeba byo mwi o tym dzisiaj, na zebraniu. Nie
sdzisz?
Gawlas: Baem si, Edek, rozumiesz? Siedziaem w kcie, na ku i patrzyem na was, na kadego
z osobna. Pomylaem wtedy, e moe jest ju kto taki, wrd naszych ludzi, ktry da si namwi
i pracuje dla nich i sypie... Bo oni, tam, nawet nie pytali o was. Moe chowali to na pniej i nie chcieli
mnie straszy? A moe ju co wiedzieli o Komitecie i wcale nie musieli mnie wypytywa? To mnie
drczy, Edek, naga mier, eby ty wiedzia...
Edward: Nie. Tak nie moe by. Wiesz dobrze, jacy ludzie s w Komitecie i w sztabie Gwardii, jak
maj przeszo.
Gawlas: Prowokatorzy, zdrajcy i odszczepiecy zawsze maj dobr przeszo.
Edward: Jeeli jeste w porzdku, to znaczy, e wszyscy jestemy w porzdku. Nie m nam tutaj
atmosfery.
Gawlas: Edek, moe pomylae...

Edward kadzie do na ramieniu Gawlasa. Gawlas unosi gow, przechylajc j nieco do tyu i patrzy
wprost w oczy Edwarda. Tak milcz przez chwil. Obaj chc co powiedzie, ale milcz. Wreszcie
Edward mwi:
- Dobrze, e nie skoczye tego zdania. Ufam ci i nic zego nie pomylaem, ani przez moment. Gdyby
nie to, nie skierowalibymy ciebie do drukarni. Powiem ci szczerze, e jednak do pracy w Komitecie
nie moesz wrci. Dla twojego wasnego dobra i dla zabezpieczenia nas samych.
- Jeste sekretarzem - odpowiada Gawlas - ale jeden nie moesz decydowa. S waniejsi od ciebie.
- Uzgodni to z delegatem Komitetu Centralnego, Wiktorem.
Gawlas zrywa si z miejsca.
- Jest u nas, tutaj? Kiedy przyjecha? Edek, musz z nim pogada, zaatw mi to! On jeden mnie
zrozumie. On wie, e mnie nie mona odsun.
- Nie - stanowczo odpowiada Edward. - Nie bdziesz rozmawia z Wiktorem. Jeste spalony.
Powierzylimy ci odpowiedzialn prac, bardzo niebezpieczn. P roku, moe rok popilnujesz nam
drukarni. Pniej zobaczymy. Kadego innego, kto znalazby si w takiej sytuacji jak ty, w ogle
odsunlibymy od roboty.
Gawlas przechyla gow do tyu, pniej opuszcza j i patrzy na lece przed nim karty. Powtarza:
- Tak... Odsunlibymy... w ogle... To odsuwajcie. Wasza rzecz, nie moja.
Upywa kilka minut. Obaj milcz, nie patrz na siebie. Edward niecierpliwi si: chciaby ju skoczy t
rozmow. Wszystko powiedzia i wszystko usysza.
Mamusia otwiera drzwi wiodce do kuchni. Patrzy na milczcych mczyzn.
- Widz, ecie si nagadali do syta. To dobrze, bo Edek musi ju i. Zaraz przyjdzie Ewa.
- Cze, Gawlas - mwi Edward. - Wiesz, do kogo masz i. Dasz tam sobie rad, znasz si na
drukarstwie. Powodzenia.
- Od drukarstwa zaczynaem, pamitasz? Odbijaem stemple na murach. I na drukarstwie skocz.
Mona by powiedzie, e wiat w miejscu stoi... Cze. Pamitaj tylko, co mwiem i nie miej zoci za
moje podejrzenia. Po tym co przeszedem w yciu i po przesuchaniu, czowiek staje si podwjnie
ostrony i potrjnie...
- Nie zadrczaj si - mwi Edward. - Za p godziny moesz std wyj... Prdzej sobie przestabym
wierzy ni tobie.
Gawlas wstaje, podaje Edwardowi rk.
- Dzikuj. Wystarczy, e ty wiesz, jaki ze mnie czowiek. Co tu jeszcze kombinowa.
Edward wychodzi do kuchni, za nim Mamusia.
Gawlas siga po karty i dwie z nich ustawia pionowo, na nich poziomo wspiera trzeci. Na szczycie tej
budowli ustawia jeszcze dwie, ostronie, i znowu opiera na nich trzeci kart, ale dr mu rce.
I domek z kart wali si.

Edward:
...e nie moemy si u niej spotyka nie powiedziaa dlaczego i mrugna okiem trzeba natychmiast
wyjani tylko poegnam Gawlasa al mi go musi to wytrzyma prdzej sobie przestabym wierzy ni
tobie tak wiem jaki z ciebie czowiek cae zebranie nie takie jak powinno by nie podoba mi si ten styl
to dobre gdzie indziej nie u nas trudno trzeba przekn nie mog zraa ludzi zwaszcza tych
najmodszych Bolka Franka Zygmunta skierowao ich do nas nie tyle przekonanie ile zapa posmak
przygody moliwo odmienienia losu take dowiadczenie yciowe skaniajce ich odruchowo
instynktownie do opowiedzenia si po naszej stronie po wojnie bdziemy inaczej z nimi pracowa
dzisiaj nie wolno straci ani jednego ufam im no to cze Gawlas cze cika z nim sprawa
skomplikowana nieskoczona zaraz Mamusia powie o co szo

Nim zdyem zapyta, Mamusia podaa filiank kawy.
- Pij, lubisz kaw. Miaam dwa deka i dla ciebie chowaam. Nie mogam poczstowa wszystkich. Pij.
ciszya gos do szeptu i zapytaa wskazujc drzwi ruchem gowy:
- Co z tym?
- Prawy czowiek, jestem o niego spokojny. Powiedz teraz, dlaczego nas std wyrzucasz, z tej twojej
graciarni?
- To przytulne i mie mieszkanie - oburzya si - a nie graciarnia! Cae ycie harowaam, eby to jako
po ludzku urzdzi. Wiesz, ile kosztowaa sowa?
Popijaem gorc kaw maymi ykami, spogldajc w okno wychodzce na podwrze. Mamusia
polerowaa gagankiem mosine okucie kuchni.
- Co chcesz usysze? - zapytaa.
Wci patrzc na podwrze, powiedziaem:
- Mwia, e dozorca. Przecie Anio to nasz najpewniejszy czowiek.
- Wanie dlatego tak powiedziaam, eby nikt nie domyli si, kim on jest. Chroni Wiktora.
I mrugaam do ciebie. Mylaam, e si poapiesz. A wymwiam wam, bo co tu paskudnie zajeda,
niech to naga.
Odwrciem si gwatownie w jej stron. Miaem do atmosfery niepokoju i podejrze. Historia z
Gawlasem, walka Franka przeciw inspekcji i ta sprawa z mieszkaniem!
- Fakty, fakty! - zawoaem. - Chociaby jeden szczeg! Po co robicie panik, skd ten popoch,
dlaczego? aden z nas nie ma ju na to nerww. Jeeli teraz si rozproszymy, kiedy sprawy tak dobrze
ruszyy, to nie pozbieramy si nawet za p roku! A na to ju nie ma czasu, nie moemy sobie
pozwoli na cofanie si, nawet...
- Ciszej, cholera jasna!
Mwiem wic ciszej:
- Co Mamusia zauwaya? Skd to si wzio? Przez gupie podejrzenie take krew moe popyn. Ju
to znamy.
- Poczekaj, chopcze. Mam nosa do tych spraw. Kiedy mj stary jecha z kapepowcami na zjazd do
Rosji, czuam, e co nie jest w porzdku, zawsze miaam nosa do polityki. Niech to naga, straci
takiego krysztaowego czowieka! Mwiam, e mam ze przeczucia, ale mnie wymia. Niby, e
w dialektyce nie ma nic o przeczuciach, jak to on zawsze. I zosta tam, na wieczno... Nie myl, e
mam do nich, do ruskich... Nie, to nie tak. Nienawi chowam dla innych. Ale serce boli, e oszukali
takiego czowieka, ktry umiaby za nich umrze, zaszczutego u nas, sponiewieranego przez policj.
Tylko e u nas przynajmniej go nie zabili... Tam pojecha po mier, do swoich.
- Znam spraw.
- Jeszcze nie znasz. Nikt u nas tego nie zna. Przyjdzie jeszcze czas sprawiedliwego rachunku,
zapamitaj moje sowa. Oni sami zrobi ten rachunek. Gdybym nie wierzya w ten sprawiedliwy
rachunek przyszoci, nie byabym z wami.
- Prowokacja - powiedziaem tylko tyle, bo c mogem powiedzie? Wojna nie bya czasem
sprawiedliwych rachunkw.
Dochodzia ju godzina uzgodniona z Ew i nie mogem wdawa si w dusze rozmowy; zreszt i tak
historia, o ktrej wspomniaa ta dzielna kobieta, bya w moim pojciu ohydna, ale nie chciaem o tym
mwi.
- Powiadasz, e prowokacja - cigna uparcie Mamusia. - Niech tam. Ale takie sowo nic w tej
sprawie nie znaczy. To byo co wicej, co, co w pewnych okresach dry cay nasz ruch jak za
choroba. Prowokacja bya tylko nastpstwem tej paskudnej choroby. Kiedy powiem ci wicej.
Wspomniaam o tym, eby wiedzia, jakiego mam nosa do polityki. Kiedy powiem ci wicej. Co tu
nie tak pachnie jak trzeba. I dlatego lepiej bdzie, ebycie si na jaki czas std wynieli. Ja mam po
co y. Czekam, eby oni, tam, na Kremlu, powiedzieli wiatu, e mj stary by czysty.
Staem przy oknie pijc maymi ykami gorc i mocn kaw.
...jej m by na pewno czysty nigdy nas nie zdradzi zdradzili ci ktrzy go zabili nie on okruciestwo
tej prawdy urasta do rozmiarw koszmaru niepojty absurd strefa irracjonalna dlatego tak prawd
zatrzyma tylko dla siebie jak kilka innych prawd godzcych w zdrowy rozsdek i poczucie prawoci to
musi si wyjani wierz wyjani si usysz wyjanienie zaczekam -
Przez szyby zamglone wczesnym zmierzchem wida szare i ndzne podwrze. Otwieraj si drzwi
z kolawym napisem Dozorca; stamtd wychodzi Ewa, za ni Anio - taki mia pseudonim - z butelk
piwa w rku.
- Pilnujesz podwrza? - zapytaa Mamusia. - Bo ju czas. A o tym co mwiam, nie myl. Dla nas i tak
nie ma innej drogi.
Nie odpowiedziaem.
Ewa popycha gboki wzek dziecinny, poprawia pieluszki, okrywa flanelk dziecko, nasze dziecko.
Idzie w kierunku bramy czcej podwrze z ulic. Czekam jeszcze na znak umwiony z Anioem.
W chwili, kiedy Ewa znika w bramie, Anio otwiera butelk piwa, wntrzem doni przeciera wylot
szyjki i przykadajc go do ust, spoglda w okno w ktrym stoj. Oto ten znak. A wic Ewa ju dostaa
mundur stranika kolejowego, ma bro i Anio zauway mnie w oknie. Wszystko si zgadza.
Na razie.
Sigam po kapelusz lecy na kredensie, gestem egnam Mamusi i wychodz kuchennymi drzwiami.
Jeszcze myl o mojej mioci do Ewy, i e gdyby stao si jej co zego

Wieczr okupowanych
Cz czwarta

Obiektyw:Kordian,Mariaiandarmi
Kordian i Maria wychodz z baru Pod Map. Z ramienia Marii zwisa na rzemyku skrzana torebka.
Kordian trzyma praw rk w kieszeni paszcza. W milczeniu przechodz wskimi zaukami
i wkraczaj na jedn z gwnych ulic Miasta. Maria tak patrzy na Kordiana, jakby chciaa o czym
powiedzie, ale powstrzymuje si skrpowana jego powcigliwoci.
Nagle Kordian pochya si ku niej.
- Uwaaj!
Maria spostrzega dwch andarmw. Wynurzaj si z przecznicy i nadchodz krokiem niedbaym
i cikim.
Maria przytula si do Kordiana i cauje go w policzek. Umiecha si.
- Masz bro?
- A ty? - pyta Kordian.
andarmi przypieszaj kroku i s tu przed nimi. Podoficer z blaszanym pksiycem na szyi,
zatrzymuje si i woa dononie:
- Sta!
andarm kieruje na Kordiana wylot pistoletu automatycznego.
- Rce do gry!
- Szybciej!
Podoficer potrca Mari i popycha j pod mur nie otynkowanej kamienicy.
- Tam! - woa. - Sta. Nie rusza si. Odwrci si do ciany! Rozumiesz, czy nie?
Maria spenia polecenie. Widzi przed sob brunatne zacieki i nadupane cegy, a pomidzy nimi
zwietrza zapraw murarsk. Z muru bije zapach pleni i moczu.
Podoficer gestem przywouje Kordiana.
- Ty chod tutaj. Chod.
Kordian przyblia si o dwa kroki, tyle dzielio go od andarma. Stoj twarz w twarz. Oblicze Kordiana
jest tak spokojne, jakby siedzia na fryzjerskim fotelu.
- Nie tak blisko, ty - mwi podoficer.
Odchyla poy paszcza Kordiana, rozpina pasek.
Stojcy obok andarm bacznie obserwuje kady ruch Kordiana i jego spokojn, nijak twarz.
Podoficer jest zdenerwowany. Niecierpliwie dotyka kieszeni marynarki, ostronie, jakby tkwia w nich
bomba.
Maria, nie pochylajc gowy, szybkim ruchem doni odrzuca wieko torebki, ktra zwisa tu przed ni,
na wysokoci brzucha. To trwa uamek sekundy - i ju w jej doni znajduje si maokalibrowy pistolet,
wypolerowana efenka.
Maria odwraca si opierajc plecy o cian kamienicy. Prawie na olep strzela, kilkakrotnie. Odgos
wystrzaw jest tak niky, e kto znajdujcy si na przeciwlegej stronie ulicy mgby pomyle, e
dziecko bawi si korkow pukawk.
Rozlega si wysoki krzyk andarma trafionego w rami i pier.
andarm wypuszcza pistolet, ktry z chrzstem upada na bruk. Biegnie przed siebie zaszokowany,
ogarnity zdumieniem i panik. Przyciska doni zranione rami, na palcach ukazuje si krew.
Nim jeszcze automat andarma stukn o bruk, Kordian, trzymajc rce w grze, lew nieco opuszcza
i zadziera do gry hem podoficera; pasek opinajcy podbrdek zelizguje si i zaciska na szyi.
Rwnoczenie prawa pi Kordiana zatacza uk i lokuje sierpowy na szczce podoficera, ktry pada
na ziemi nadspodziewanie szybko i ciko.
Kordian pochyla si, porywa porzucony przez andarma automat. Podbiega Maria, wyrywa mu bro
i z rozmachem odrzuca j na rodek jezdni.
- Zostaw!
Chwyta go za rk i pociga za sob.
Biegn kilkanacie metrw. Znikaj w bocznej uliczce, tej, z ktrej przed chwil wynurzy si patrol;
jest najpewniejsza, bo pozostae patrole kontroluj inne ulice.
Nikt ich nie ciga. Jednak jeszcze wci biegn, pochania ich ciemno.

Edward:
...wiem, nie powinienem wciga Ewy. Kiedy powiedziaem jej o co chodzi, bya przeraona. S dni,
kiedy bez powodu ogarnia j popoch. I tak stao si tym razem. Wiedziaa, e trzeba przenie
pistolet i mundur. Pistolet wsunem do wzka jeszcze w domu, musiaem im poyczy visa.
Bolek i Franek nie mogli wej z broni do miasta. Dobrze si stao, bo rewidowano ich dwukrotnie.
Mundur by u Anioa i stamtd trzeba byo przerzuci ten ach do trafiki. Istniay przyczyny, dla
ktrych nie mogem Franka ani Bolka skierowa do Anioa. Po aresztowaniu i zamordowaniu kilku
najcenniejszych ludzi zabroniem czonkom Komitetu brania udziau w pojedynczych akcjach. Trzeba
byo wyczy spalonego Gawlasa, take Wojciecha, Kordiana i Zygmunta.
Trudno byo o ludzi cakowicie pewnych - jak trudno, o tym ju nikt si nie dowie, nigdy. Historia
przemilczy wstydliwie, moe nawet obudnie, nasz wzajemn nieufno, nadmiern podejrzliwo,
niekiedy chorobliw, ktr dla dodania otuchy sobie samym nazywalimy czujnoci.
Nadarzya si wyjtkowa okazja zdobycia broni, okazja, na ktr czekalimy od dawna. Bez broni
bylimy jak okaleczeni, pozbawieni rk, tknici bezwadem. Musiaem sam si tym zaj, znowu,
wbrew sprzeciwom innych czonkw Komitetu. Nie powiedziaem im zreszt caej prawdy. Na domiar
zego w tych dniach rewidowano prawie wszystkich mczyzn na ulicach, zostawiajc w spokoju
kobiety.
Moe wic Mari w to wcign?
Przydzielono j Kordianowi, ktry zastrzeg sobie, e nikt prcz niego nie moe powierza Marii
adnych zada, naraao to bowiem sztab Gwardii na dodatkowe niebezpieczestwo.
Sylwia? Bya modziutka, niedowiadczona, moe nawet lkliwa. Uywalimy jej przede wszystkim
jako czniczki midzy czonkami Komitetu, take do pomocy w kolportau. Gdyby wpada przy
bardziej ryzykownej robocie, czy umiaaby milcze kiedy bd bi, kiedy zaczn masakrowa twarz?
Sylwi musiaem zostawi w spokoju. Kilka dziewczt z grupy modzieowej nie mogo opuszcza
domu przed godzin policyjn, a w tym czasie musielimy przeprowadzi nasz akcj. Kilka starszych
kobiet miao nocn zmian w kopalni. I tak dalej, i tak dalej - zawsze co stao na przeszkodzie! A do
kilkunastu innych nie mielimy po prostu zaufania.
Pozostawaa tylko Ewa. Powiedziaem jej o tym.
- Dzisiaj i tak nie pozwol, eby poszed sam - odpara.
Na Ewie mogem polega, co do niej nie miaem wtpliwoci, jakkolwiek nie robia tego z penym
przekonaniem dla sprawy; nasz program budzi w niej zastrzeenia, jednak z mioci do mnie bya
gotowa do wszystkich powice. Zarzucaem sobie nieuczciwo wykorzystujc jej uczucia w taki
wanie sposb. Nie rozumiaa tych zastrzee i najczciej czua si szczliwa, kiedy moga mi
pomc.

Sza ulic po opuszczeniu bramy, prowadzc przed sob wzek. Ubezpieczaem j idc kilka krokw
w tyle, po drugiej stronie ulicy. Patrzyem wci na ni i nagle ogarna mnie rozpaczliwa czuo
i tkliwo: oto wszystko, co mam na tym bezsensownym wiecie - ona i dziecko w wzku nad ktrym
wanie si pochyla.
Patrzyem na jej drobne stopy, na smuke nogi, na delikatn i zgrabn sylwetk, zarys ramion i piersi.
Popeniaem przestpstwo wobec niej i dziecka, nie wolno mi byo ich naraa. Podwiadomie
szukaem usprawiedliwienia dla siebie, podobnie jak wszyscy, ktrzy zawinili. I dalej:
...wic Ewy nie chcesz naraa bo jest twoj on on sekretarza Komitetu to piknie lecz gdyby na
jej miejscu prowadzia ten wzek inna kobieta ktrakolwiek czy pomylaby tak samo nie na pewno
nie i popatrzyby na t obc kobiet jak na towarzysza broni ktry pomaga w walce ktry wykonuje
rozkaz wic uwaasz e ona sekretarza jest czym lepszym bo on sekretarza trzeba szczeglnie
chroni kiedy ony innych pacz po utracie najbliszych kiedy le w celach w kauy wasnej krwi
kiedy gin pod murami strace no tak elita partyjna arystokracja rewolucji tego chcesz patrz
sekretarzu sam teraz widzisz sam rozumiesz sekretarzu jak mao dzieli ci od takiego mylenia od
tworzenia przywilejw i podziaw zagraajcych zawsze kadej rewolucji -
I natychmiast nowe usprawiedliwienie, eby nie czu si winnym i znowu dobrze o sobie myle:
...nie oszukuj si jeste lepszy ni sdzisz pomylae tak o Ewie bo kochasz j najbardziej ze
wszystkiego co yje i istnieje pod socem dlatego jest ci drosza ni inne kobiety ktre mogy teraz i
na jej miejscu prowadzc przed sob wzek z ich wasnym dzieckiem z dzieckiem ktremu nie dae
ycia w akompaniamencie miosnego krzyku z dzieckiem ktre nie wydostao si z ciaa twojej kobiety
-
Obok Ewy przeszo kilka osb, obserwowaem kad. Dwoje maych dzieci trzymajcych si za rce,
zgarbiony mczyzna z ceratow teczk, trzej grnicy z karbidowymi lampkami. Dlaczego nie zostawili
ich w kopalnianej lampiarni? Moe wynosz w nich dynamit, dla nas?
Pniej mina Ew stara kobieta z tobokiem na plecach, cikim i przygniatajcym j ku ziemi.
Umorusany chopak, pogwizdujc cicho, cign rodkiem jezdni wzek naadowany wglem i wizk
smolnych szczap na podpak. Koa okute cynkow blach, obracajc si niesymetrycznie na
wypaczonych osiach, haaliwie podskakiway na kocich bach.
Od trafiki dzielio nas kilkadziesit metrw. Jeszcze chwila i ustpi to czujne, niespokojne napicie.
...ale uwaga uwaaj teraz uwaaj na wprost Ewy s dwaj wanie ci dwaj ktrzy nie powinni ktrzy
mogli inn ulic albo o kilka minut -
Oficer Wehrmachtu i funkcjonariusz SA w brunatnym uniformie, z czarn swastyk na czerwonej
opasce wysoko opinajcej rkaw.
Nie s na subie. Po prostu id, cakiem zwyczajnie id sobie. Wracaj z wdki, albo id na wdk,
albo do kasyna, albo s umwieni, albo spotkali si przypadkowo, albo jeden drugiego odprowadza
do domu. Po co tam id, najzwyczajniej, spacerowym krokiem, ale przecie nie po to, eby zaczepi
Ew, przecie nie...
...gdyby nie bya taka adna przeszliby obojtnie ale ona jest taka adna ach nonsens to jej tylko
pomoe na pewno nie zaszkodzi umiechn si do niej kto wie czasem umiechaj si do adnych
kobiet i przejd mimo -
Ju byem uspokojony, jednak odruchowo signem rk w rozchylon na piersiach bluz. Za
paskiem, jak zwykle, miaem rewolwer, nagan z trzema nabojami, bo visa z dwoma magazynkami
poyczyem, no, jeszcze nie poyczyem, ale woyem do wzka, dla Franka i Zygmunta, ktrzy mieli
cisze zadanie ni ubezpieczanie mojej ony!
...trzy naboje jeden w lufie i dwa w magazynku na sprynowym podajniku chyba nie zamoky chyba
odpal w razie czego ale czego i po co tak myle przecie oni przejd tylko si przechadzaj, moe
czekaj na kogo trzeciego -
Nie czekaj na nikogo.
Zbliaj si do Ewy.
Jeszcze pi krokw, moe cztery, ju tylko trzy.
Ewa pochyla si nad wzkiem, przyblia twarz do niewidocznej dla mnie buzi dziecka i chocia mae
pi - wiedziaem, e pi - udaje, e mwi co, jakby przekomarzaa si, jakby uspokajaa.
Przeszli. Co za ulga!
Nie mogem przekn liny, gardo byo zupenie suche. Po raz pierwszy zrozumiaem, co znaczy
wyschnite gardo, jakby wyoone szeleszczc pergaminow bon. Oto dwaj mczyni,
najgroniejsi w tym momencie na caym wiecie, rozstpu j si przed wzkiem i pozostaj po obu
jego stronach.
Rozluniem do na kolbie. Jest spocona.
Oficer umiecha si, jak przewidziaem.
Co ona czuje, o czym myli w tej chwili? Na pewno mnie nienawidzi i nienawidzi siebie samej
i postanawia e ju nigdy wicej...
Ten w brunatnym mundurze odwraca gow i zapewne spostrzega, e dziecko lece w wzku pi, e
moje dziecko pi, nasze dziecko. A wic zaczyna si nieuniknione, bo bydlak woa do mojej ony:
- Ty!
...i wtedy Ewa bezwiednie przypiesza kroku, jakby nie syszaa, nie rozumiaa, e ten okrzyk do niej
by skierowany. Zaciska powieki, widz wyranie, jak zaciska powieki, moja ona...
- Ty! - krzyczy ten w brunatnym mundurze. - Zatrzymaj si!-krzyczy tak gono, jakby Ewa oddalona
bya o kilometr, a przecie znajduje si w odlegoci kilku metrw od nich. Podziwiam j, e ani przez
moment nie spojrzaa na mnie, e nie szukaa u mnie ratunku, e w takiej chwili mylaa rwnie
o mnie, nie tylko o dziecku, nie tylko o sobie.
Funkcjonariusz SA ju jest przy wzku.
Oficer staje za nim.
- Wyjmuj dziecko! Ju, szybciej, ju! - woa ten z SA i chwyta za flanelowy kocyk.
...teraz szarpnie za pierzynk znajdzie pod spodem czarny mundur niemieckiego stranika kolejowego
a pod mundurem visa owinitego w gazet i dwa magazynki nie nie szarpnie nie zdy nie znajdzie
munduru nie wic strzela do niego raz czy dwa razy zostanie tylko jeden nabj nie a jeeli nie trafi
i postrzel jednego a oficer strzeli szybciej do mnie pniej zajmie si Ew -
Strzeliem w powietrze. Krzyknem po niemiecku:
- Bandyci, na pomoc! - i do Ewy, po francusku.
- Uciekaj, uciekaj! - liczc na to, e tamci nie domyl si o co chodzi, e nie znaj francuskiego.
Ju biegem przed siebie. Odwracajc gow i ponawiajc wezwanie o pomoc, wskazywaem
naganem najblisz przecznic.
Obydwaj wyjli pistolety. Oficer ruszy za mn i odwrciwszy si, przywoa niecierpliwym gestem
ogupiaego funkcjonariusza SA, skamieniaego, trzymajcego jeszcze wci w zacinitej doni
flanelowy kocyk.
- Rusz si, Erich! - zawoa oficer.
Kiedy skrciem w najblisz przecznic, strzeliem jeszcze raz i spojrzaem za siebie: Erich bieg za
oficerem kryjc si za jego plecami w tym niepojtym dla niego pocigu.
Rozlega si za mn dudnicy tupot odbity echem pustej uliczki.
Mj Boe, pomylaem, chocia nie wierzyem w Boga, mj Boe - ocalona - uratowana - kochana -
ona

Maria:
...i bieglimy a do tego domku na peryferiach miasta bieglimy coraz wolniej bez potrzeby nikt nas
nie goni: nikt co ja zrobiam to dziwne ja zawsze kiedy wkadam pistolet do torebki jestem
przekonana e nigdy nie potrafi go uy to przeraa mnie ale i mieszy dzisiaj zdecydowaam si
szybciej ni zdyam cokolwiek postanowi ale po co tak biegniemy po co
Zatrzymalimy si przed furtk, ktra prowadzia do zachwaszczonego ogrdka. W gbi niski domek.
- Tutaj mieszkasz? - zapyta.
Chciaam potwierdzi, lecz zabrako mi oddechu i tylko skinam gow.
- To dobre miejsce, na uboczu.
- Tak, dobre - powiedziaam. - Moe wstpisz?
- Po co?
- Tak sobie. Chod, wejd.
- Szkoda tego automatu - powiedzia Kordian.
- I co by z nim zrobi? Biegby z tym przez ulice? Byam pewna, e zaalarmuj wszystkie patrole
i posterunki. Mogli nas zatrzyma... Ten jeden uciek i na pewno ju da zna, bo usprawiedliwi jego
ucieczk tylko to, e pobieg zadzwoni do nich... Chod na gr, dobrze? Odpoczniesz.
- Szkoda - powiedzia, jakby nie sysza mojej propozycji - szkoda, to pikna bro. Za tydzie idziemy
z broni do Bunkra i warto by co takiego dorzuci. Razem pjdziemy. Pamitasz?
- Tak. O pitej rano na przystanku autobusowym, pamitam...
I po chwili:
- Nic wicej nie powiesz?
Mylaam, e mnie pochwali, podzikuje za pomoc. e bdzie mnie podziwia i zachwyca si
przytomnoci umysu i odwag. Wyobraziam sobie Sylwi w takiej sytuacji!
- Ta zabawka - powiedzia - ktr nosisz w torebce, ma may kaliber i krciutk luf. Gdyby staa
choby o metr dalej, andarmi zrobiliby z nas przecier pomidorowy.
- atwiej ukry may pistolet.
- Gdyby ci zrewidowali, dostaaby w czap tak samo, jak za pitnastostrzaowy mauser. A jeeli si
zdarzy, e zdysz strzeli nim ci zrewiduj, to ju lepiej strzela z duego kalibru.
- To jest logiczne co mwisz - odpowiedziaam - ale mnie przeraaj due pistolety.
Otworzyam torebk i pogrzebawszy w niej wyjam klucze od mieszkania.
- I nic wicej nie powiesz? - zapytaam.
Wzi ode mnie klucze i obejrza je.
- Kordian... Jakie jest twoje prawdziwe imi?
- O to nigdy nie pytaj. Sam nie pamitam.
Poda mi klucze.
- Czekasz, ebym podzikowa za uratowanie ycia? Na to czekasz?
Wygupia si, po co si wygupia! - pomylaam ze zoci.
- Na co czekasz? - powtrzy.
- eby wstpi do mnie. Na to czekam.
Patrzy przed siebie, w gstniejcy mrok.
- Szkoda - mrukn - e nie kropnem tego sieranta z pksiycem, kiedy upad po sierpowym.
- Take si zdziwiam, e go nie zastrzeli. Ale chyba wiesz co robisz.
- Nie zawsze. Ju na pewno si ockn.
- Kordian, jest pno - przynagliam. - Teraz organizuj obaw.
- Moe.
- Nie odchod, zosta. Po co si naraa?
- Do zobaczenia, Mario.
- Moesz u mnie przenocowa. Matka wyjechaa na kilka dni i moemy... Jestem teraz sama.
- Tacy jak ja nie powinni nocowa u kobiet ani myle o kobietach.
Wygupia si, nie wierzyam mu. Dlaczego nie chcia?
- Moje mieszkanie jest na pewno bezpieczniejsze ni twoje... Zreszt rb, jak chcesz.
Umiechn si.
- Kobiety przynosz mi pecha. A ja chc przey wojn. Koniecznie. Cholernie mi na tym zaley, eby
przey wojn. Dobranoc, Mario.
Przymknam oczy, przytuliam si do niego i podaam twarz do pocaunku.
Poczuam na ustach dotknicie jego palca, jakby mi nakazywa milczenie.
Kiedy otworzyam oczy by ju oddalony o kilka metrw.

Ewa:
...jest ocaleniem maa trafika a jej znajomy wygld uspokaja i zaciera zdarzenie z ulicy jakby byo
fantastycznym filmem ktry si skoczy i ekran jest ju pusty biay owietlony eby tylko nie myle o
nim on zawsze wybrnie jego mzg dziaa jak maszyna ktra nie moe si zepsu tutaj kupowaam dla
niego papierosy i dobrze e w tej chwili widz co znajomego tutaj take ojcu kupowaam papierosy
kiedy byam ma dziewczynk Edward wci uwaa mnie za ma dziewczynk z poziomu ulicy po
dwch kamiennych stopniach w d na cianach od lat te same kolorowe reklamy HER-BE-WO bibuki
SOLALI tutki MORWITAN papierosy RARYTAS BALTO EGIPSKIE niemieckie JUNO olbrzymie reklamowe
pudo drewniane pudo z drewnianymi cygarami od lat takie same zakurzone ale pki s puste nie jak
dawniej to wojna tylko troch paczek tytoniu w lichym papierze i papierosy pakowane setkami
w szary papier Boe ludzie pal i pal chyba wypalili miliony ton tytoniu -
...dopiero teraz dziecko jest bezpieczne ale co z nim po co strzela w ogle po co mu to wszystko wci
si naraa za innych dla innych dopiero teraz widz kto przeciska si obok wzka to Franek opuszcza
rolet zatrzaskuje zasuw w drzwiach i chyba si wita dopiero teraz widz staruszka siedzcego za
lad zawsze ten sam nieruchomy obojtny chyba ju teraz guchy ale ju nic nie mwi moe
guchoniemy nie zwaa nigdy na nic co si dzieje wok wci cierpliwie upycha tyto w tych
kremowych gilzach a teraz wyciga do tyu do w ktrej trzyma trzonek drucianego prta do
nabijania papierosw tytoniem a teraz trzykrotnie uderza tym drewienkiem w niskie drzwiczki ktre
prowadz w gb tego pomieszczenia a teraz pochyla si nad rozsypanym na gazecie tytoniem
upycha go w tutkach a teraz te mae drzwiczki otwieraj si wychodzi mczyzna o brutalnej twarzy
czowieka niezbyt inteligentnego ale pewnego siebie do ktrego Franek mwi -
- Ju jest bro.
...tak bro jest oni tylko widz bro ale nie widz mnie ani mego dziecka suymy dwoje ywych ludzi
kobieta i dziecko do przekazywania broni jak tama transportera -
I wtedy poczuam gniew i wszystko co zdarzyo si na ulicy stao si znowu prawdziwe.
- Dobry wieczr Ewo - powiedzia Franek.
Nie odpowiedziaam. Dawia mnie wcieko, take strach ktry nagle wrci. Podniosam dziecko
i czekaam, eby wyjli te swoje szmaty i kawaek strzelajcego elaza, przez ktre mogam straci
ycie.
- Zabierz to - powiedziaam.
Franek delikatnie odsun pierzynk, jakby bya ywa i stanowia cz podniesionego przeze mnie
dziecka. Byam mu wdziczna za ostrono z jak to zrobi. Chciaam mu podzikowa.
Wyj rozoony na dnie mundur i owinitego w gazet visa. Spojrza na mnie.
- Ewa, co ci jest? Nie chcesz si przywita? Wygldasz, jakby z grobu wstaa.
Pomylaam, e wanie wstaam z grobu, dobrze to okreli, i odyam dopiero w trafice.
- Wzie ju wszystko? - zapytaam. - No to po pierzynk.
- Zatrzymali ci? Uciekaa? Co ci jest?
Poprawi kocyk, wygadzi go doni.
- Bierz co twoje - powiedziaam - i daj mi spokj.
Uoyam dziecko. Wiedziaam, e jestem szorstka, odpychajca, ale nie mogam inaczej, jakby kto
inny regulowa ton mego gosu i ukada zdania.
- Franek - zapytaam - gdyby mia dziecko i on, czy pozwoliby...
- Na co?
- Na nic! Tak tylko powiedziaam.
- To dobre! - odpar Franek. - Nie mam dziecka ani ony.
Wtedy odezwa si Bolek, ktrego mj m nie zdy mi dotychczas przedstawi.
- Wiem, o czym pani myli. Gdybym mia nawet tak on, jak pani, i takie dziecko... I gdyby ta ona
sama si zgodzia, pozwolibym...
- Wiem, o czym pan myli - przerwaam mu. - Dzikuj.
- Och, dajcie spokj. Wiecie, jak jest - odezwa si Franek. - Gdzie Edward? Czeka na ulicy? Ewa, co si
stao?
Poczuam, e co amie si we mnie, e znika szorstko i oschy ton. Co mogam mie przeciw tym
dwom mczyznom, waciwie chopcom? Dzisiaj z visem Edwarda bd zdobywa bro i mog ju
nie wrci.
- Nie wiem - cicho powiedziaam. - Nie gniewaj si... cign na siebie dwch Niemcw. Chcieli mnie
zatrzyma, zatrzymali, i wtedy on...
Zaniepokoi si, chwyci mnie za rami.
- Uciek?
- Nie wiem...
- Powiedz!
- Boe, przecie ja nic nie wiem!
Staruszek siedzia wci nieporuszony, jak mumia, tylko jego suche i zrczne palce trzaskay maszynk
do nabijania papierosw.
- Ewa, gadaj jak byo! Powiedz co do rzeczy. Przy Dziadku - wskaza na staruszka - moesz mwi
wszystko.
Ju nie wytrzymaam.
- Przesta! - zawoaam. - Zostawcie mnie w spokoju, wszyscy! Syszae?
Bagaam ich w mylach, eby nic nie mwili, o nic wicej nie pytali. Usyszeli to nieme baganie,
zrozumieli mnie. Mczyzna, ktrego Franek nazywa Bolkiem, odsun zasuwk u drzwi i podnis
rolet. Wyjrza na ulic i powiadomi mnie ruchem gowy, e mog wyj. Sam cofn si w gb
sklepu. Franek wprowadzi wzek na schodki. Stojc ju na stopniu znajdujcym si na poziomie ulicy,
usyszaam, jak Bolek mwi do staruszka:
- Dziadek, syszae? Tak wyglda robota z babami.
Odwrciam si. Staruszek nie spojrza na mnie, nie patrzy nawet na Franka i spokojnie nabija gilzy
tytoniem. Bolek zamkn za mn drzwi.
Byam wstrznita, przestraszona, uginay si pode mn kolana, ale waciwie nie wiedziaam, co
dzieje si ze mn. A z nim co? Z Edwardem? Wszystko mu wybacz, eby tylko wrci do domu, eby
wrci...

Mamusia:
...serce sabo po zebraniu chciaam napi si kawy kaw mogabym pi litrami mam niskie cinienie
nawet znajomy lekarz zacny czowiek teraz siedzi w wizieniu bo opatrzy rany postrzelonemu
zbiegowi z obozu radzi pij kaw na to serce ale ostatnie dwa deka zaparzyam Edkowi takim ludziom
wszystko bym oddaa maj tylko przewrcone w gowie nie wiadomo co tam u nich siedzi pod czaszk
jakie myli o przyszoci jeeli nie podoba im si takie adne mieszkanie jak oni chc mieszka kiedy
wojna si skoczy jeli na mj salonik wychuchany schludny mwi graciarnia jedwabne poduszki
z piknym haftem sofa dbowa komoda w drzwiach szafy wielkie lustro fotografie rodzinne
w zoconych ramkach a kto moe sobie dzisiaj pozwoli na wypchan sow chyba jaki spekulant
saba jestem trzeba si wczeniej pooy poczyta do poduszki troch listw te listy mj mi posya
jeszcze za narzeczeskich czasw ale chyba kto stoi pod drzwiami syszaam kroki teraz dzwonek taki
troch niemiay ebrak to nie jest bo ebracy dzwoni silnie wic kto to moe by och to moje biedne
serce -
Otworzyam drzwi.
Sta za nimi - oczom nie wierzyam - syn mj, Jzek.
- Jzek - powiedziaam. Nic wicej nie znalazam do mwienia, bo nie spodziewaam si tych
odwiedzin. Widziaam Jzka przed dwoma laty. Pniej nawet mylaam, e Gestapo go zakatrupio,
ale on poszed do Armii Krajowej. Bya tam jaka straszna prowokacja, w naszym okrgu, i Niemcy
wybili im prawie wszystkich chopaczkw. al mi byo biedakw, ale sami troch zawinili, bo nie byli
ostroni. Zreszt co ja mwi, na prowokacj nie ma silnych ani zanadto ostronych. Prowokacja
moe rozoy najlepsze organizacje. Kto jak kto, ale my a za dobrze o tym wiemy.
Otworzyam drzwi i powiedziaam:
- Jzek - i te wszystkie myli szybko pojawiy si w gowie i odbiegay z niej.
- Mona wej? - zapyta.
- Mona, czemu nie -powiedziaam. - Mylaam, e kto obcy tak agodnie dzwoni.
- Bo jestem ju jakby obcy - odpar - i to w rnym sensie.
- Wejd. Nie gadajmy przy otwartych drzwiach.
- Mama wci trzyma klamk - umiechn si.
- Jak mam wej?
Wanie! Trzymaam klamk i zagradzaam mu przejcie ramieniem. Tak mnie zaskoczyy te
odwiedziny.
- Moe niedobrze robisz, e tu przychodzisz.
- A co? - zapyta. - Mama znowu bawi si w konspiracj?
- W jak tam konspiracj? To z uwagi na ojca. Jak tylko tutaj wkroczyli, zaraz przyszli zapyta, co
z twoim ojcem. Mieli go na czarnej licie. Powiedziaam im, e zabity, tam.... Poprawili to w swoich
kartotekach i od tego czasu dali spokj. Wejd do pokoju.
- Nie widzielimy si przeszo dwa lata - powiedzia Jzek siadajc przy stole. - Ma mama co do
jedzenia? Godny jestem. Pisaem do mamy, ale nie dostaem odpowiedzi. Moe mama nie ma
zaufania, bo byem w Armii Krajowej? Ale nie, to chyba nie, bo przecie aden okrg AK nie
wsppracowa tak cile z wami, jak tutejszy. Wasz Komitet mia nawet w naszej grupie likwidacyjnej
swojego delegata...
- Nie wiem o Komitecie, ani o tym delegacie. Co wygadujesz?
- May by u nas waszym delegatem - cign Jzek. - Takie jest jego pseudo. Co z nim?
- Maego widziaam ostatni raz na par lat przed wojn - skamaam. Nie by jeszcze zbytnio dojrzay
mj syn, jeeli pyta o takie sprawy.
- May pilnowa nas, ebymy przypadkiem nie robili zamachw na waszych ludzi. Uzgadnialimy
z wami kady nasz wyrok.
- Nie z nami, Jzek. Jestem teraz daleka od polityki. Staro robi swoje, ju mnie zmczya polityka.
Nic tak czowieka nie zmczy w yciu i nic go tak nie zamie jak polityka...
- Moe to i prawda - powiedzia jako dziwnie Jzek. - I zmczy i zamie. Chyba to prawda.
Poszam do kuchni i przyniosam mu chleb, margaryn i troch wtrobianki. Wrztek sta na kuchni,
wic rozpuciam w szklance kostk naszej wojennej - poal si Boe - herbaty, nazywaa si
Herbatol. Kiedy podaam mu to wszystko, sta przy oknie, jakby kogo wypatrywa na ulicy.
Usysza skrzypnicie drzwi i odwrci si nerwowo. Chocia by godny, nie usiad przy stole, ale nadal
sta przy oknie. Zacz mwi:
- Byem tu ostatni raz przed kilku laty, z Juli.
- Tak - potwierdziam. Gdzie ona? Ale siadaj, czemu nie siadasz, jeste godny.
- Ju nie jestemy ze sob.
- Kiedy j tylko zobaczyam, od razu powiedziaam, e taka narzeczona...
- To niewane, co mam wtedy od razu powiedziaa! Nie mwmy o tym. Mwi, e puszcza si
teraz z jakim Niemcem, wie mama?
- Nie moge jej nastarczy tych rnoci, jakie Niemcy maj. Wygldaa mi na tak, co tylko szmatki,
lustra i szminki...
- Mogem nawet nastarczy, nie o to poszo. Mamo - rzuci nagle pracuj wci w konspiracji.
- Przecie was rozbili! Syszaam od kogo...
- No, wiedziaem, e mama twardo trzyma si polityki i wci si tym interesuje. Tutaj mona mwi
prosto z mostu, prawda? Tak wanie mwi. Zaraz po wojnie nie mogem znale kontaktu
z waszymi modzieowymi organizacjami, wszystko si wtedy rozsypao, mama pamita. Pniej zrazi
mnie jeden z waszych, nawet obrazi. A kilku kolegw z mojej budy poszo od Armii Krajowej. Co za
rnica, pomylaem. Polski bdziemy razem broni, a na ktni o wadz jeszcze czas. Wstpiem do
nich. Nie mogem siedzie i patrze spokojnie, jak nas zabijaj. Mam chyba racj?
- Mw, mw do koca - powiedziaam. - Wtedy zobaczymy, czy masz racj. Ale prawd mwic, to
nie wiem, po co o tym tyle rozpowiadasz. O nic ciebie nie pytam i wolaabym o niczym nie wiedzie.
Moesz nie mwi.
- Mama pozwoli skoczy. e nas rozbili, e zmasakrowali cay trzon organizacji, o tym mama wie.
- Baam si, e i tobie co zego...
- Nie, nic mi si nie stao. Mam troch wicej szczcia ni ojciec...
- Siadaj, jedz - przypomniaam. - Wci masz do nich ten al za ojca?
Usiad. Ukroi grubo chleba, przecign go margaryn.
- Wci - powiedzia. - Wiesz jak ojca kochaem. I teraz powiem ci reszt prawdy: gdyby nie to, co oni
z ojcem zrobili, nigdy bym nie poszed do Armii Krajowej, ale do was. Niesprawiedliwo zawsze si
mci i odpycha ludzi.
- Byo inaczej, ni ty mylisz, Jzek. Nie rozumiesz, wci nic nie rozumiesz, synku.
- I nie chc rozumie. Nienawi jest zawsze nierozumna. Jeeli masz troch cierpliwoci mamo, to
suchaj dalej. Po pogromie w okrgowym AK zostao troch chopcw. Musieli i do lasu, wikszo
z nich. Wsypa bya generalna. Kto nas bezbdnie rozpracowa.
- Nie domylasz si kto? Ja bym takiemu...
- Tak, troch, jednak nie mam cakowitej pewnoci... Z tych ocalonych chopcw zorganizowaem
spory oddzia, doszo troch nowych. Nasza grupa ma lewicowe orientacje. Taka jest ju tradycja w
Zagbiu. Dlatego pozwolilimy, eby May by u nas waszym delegatem.
- No, niech si poszczci tej waszej grupie. Ale co mnie do tego? Ty, Jzek, opowiadasz tylko dlatego
o wasnych sprawach, bo do czego tam zmierzasz. Znam ciebie. Nie przyszede si spowiada.
- Zaraz powiem, do czego zmierzam. Mam pod sob osiemdziesiciu, no, nawet stu ludzi, tyle mog
mie. Ta setka jest pewna. Chopcy pal si do grubszej roboty, chc si bi. Z broni jest u nas
dobrze, lepiej ni u was. Mielimy wicej pienidzy na bro i korzystalimy z angielskich zrzutw. Ale
wysze dowdztwo, w gwnej komendzie, powstrzymuje nas chwilowo od wikszych akcji zbrojnych.
Stosuj inn taktyk, mamusia rozumie, eby oszczdza nasze siy na bardziej odpowiedni moment.
Na kocow rozgrywk.
- A jak ty to widzisz? -
- Tak samo, jak moi chopcy. Inaczej patrz na wiat. Nie wierz, eby ktokolwiek dopuci ich kiedy
do wadzy. Chc si bi za wolno. Patriotyzm. Honor. Czytali Conrada i eromskiego. Mama
rozumie? Modzi, zapaleni...
- To pogadaj, mj chopcze, ze swoim dowdztwem, a nie ze star bab.
Odsun pusty talerz, wytar usta i zakry wieczko maselniczki z margaryn.
- Mama wie z kim mwi. Przede mn nie trzeba si kry. I mama najlepiej rozumie, jaki efekt
propagandowy wywoa w dzisiejszej sytuacji fakt, e silna grupa Armii Krajowej chce chtnie nie tylko
wsppracowa z wami, ale w ogle przej pod komend Gwardii.
Przeczeka chwil, szuka czego w mojej twarzy. I doda, wrzucajc dwie tabletki sacharyny do
mtnego herbatolu:
- Bdziecie mogli wtedy powiedzie: przeszli do nas, bo zrozumieli na czym polega prawdziwy
patriotyzm. Bi si o Polsk to jeszcze nie wszystko. Wane dla nich byo, o jak Polsk maj si bi
...Czy nie tak powiecie? Ja was znam.
- Ja tam nic do gadania nie mam - odparam. - A jak chcecie by z Gwardi, to ycz wam szczcia.
Zgocie si gdzie trzeba i walczcie. Co mnie do tego?
- Mamusia skontaktuje mnie z Edwardem. Nie mam innej drogi do Komitetu, jak przez mam. Musz
mwi z Edwardem.
- Z jakim znowu Edwardem? Jzek, synu mj, ty mnie lepiej nie wrabiaj w jakie historie z Edwardami!
- Jest sekretarzem Komitetu Okrgu. Wiadoma rzecz. Ze mn mona mwi zupenie szczerze i ryzyka
nie ma.
- Ale ty ich przecie nienawidzisz, sam powiedziae!
- Ich? Skde znowu. Nienawidz tamtych, ze wschodu...
- Nasi nie wypieraj si ich. Chc z nimi przyjani, potrzebuj ich pomocy. I sami im pomagaj niszczc
transporty wysyane przeciw Zwizkowi...
- S teraz waniejsze sprawy ni moja nienawi. Odpowiadam za stu ludzi, ktrzy mi zaufali. Niech
Edward da nam kilka rozkazw i niech sprawdzi, jak je wykonamy. Niech nam powierzy
odpowiedzialn akcj. Niech nas wyprbuje. Sam si przekona, bez ryzyka. Pniej dopiero moe
z nami rozmawia, jeeli chce wystawi nas na prb. Ja si zgadzam.
- Jzek, niech to szlag trafi! Tumacz ci, chopcze, e nic nie wiem. A ty zawracasz mi gow takimi
paskudnymi sprawami.
Jzek wsta.
- I to jest ostatnie sowo mamy?
- Tak... Chyba tak. Bo nie wiem, jakby tu kogo odpowiedniego znale.
Pocaowa mnie w rk, podszed do drzwi.
- Dzikuj za poczstunek. Ale niech mama pamita, e szkoda zmarnowa tak okazj. Olbrzymia
korzy praktyczna i propagandowa. Taka szansa nie trafia si wam co dzie.
- Ju ci powiedziaam...
Nie da mi skoczy, nie wierzy.
- Niech mama pochodzi i popyta o Edka. Choby u starych znajomych ojca. Oni wiedz. Przyjd za trzy
dni po odpowied. Niech mi mama wierzy, oni dadz odpowied. A wic za trzy dni.
By tak bardzo pewny siebie i mwi z takim przekonaniem, e kiedy otworzyam przed nim drzwi,
powiedziaam:
- Jak uwaasz. Zaj do mnie moesz, ale co do reszty...
- Bdzie dobrze - rzuci. - Niech si mama nie martwi.
Wyszed. I dopiero wtedy zaczam si tym wszystkim naprawd martwi.
Co miaam pocz?

Obiektyw:Ewawracadodomu
Ewa wraca ulic, ktr przed chwil sza do trafiki. Patrzy tylko na wzek, na twarz dziecka: zbudzio
si i gaworzy.
Ewa boi si spojrze przed siebie. Kiedy po chwili unosi gow, spostrzega, e zbliaj si ci dwaj,
ktrzy uprzednio j zatrzymali. S oddaleni o kilkanacie krokw. Ewa ujmuje silniej uchwyt wzka
i szybko, zdecydowanie idzie wprost na nich. Jej twarz jest zacita, mciwa.
Rozkraczony na rodku chodnika funkcjonariusz SA zagradza drog. Ruchem caej doni przywouje
Ew wci bliej.
Oficer stoi obok niego; wydaje si by tylko przypadkowym obserwatorem.
Do funkcjonariusza SA jeszcze wci przywouje j, ale Ewa zatrzymuje si sama, uprzedza ich.
Nieproszona o to, siga po dziecko i przytula je do siebie.
Obaj zbliaj si do wzka. Ten z SA chce spojrze Ewie w oczy, lecz ona odwraca wzrok; unosi kilka
pieluszek, kocyk, pierzynk, cerat. Przetrzsa je kolejno i kad obejrzan sztuk opuszcza na
chodnik, u stp Ewy. Przesuwa doni po cianach oprnionego wzka, opukuje dno.
Niczego nie znajduje.
Patrzy niepewnie na oficera.
Ten mwi pgosem:
- Mwiem ci, Erich. Bya na przechadzce z dzieckiem. I teraz wraca t sam ulic. Wcale nie uciekaa.
Prawdopodobnie.
I zwraca si do Ewy:
- Pani rozumie po niemiecku? Chcielimy pani przeprosi.
Ewa nie odpowiada: nikt nic nie powiedzia i ona nie syszaa.
Funkcjonariusz SA jest niezadowolony z odruchu oficera.
- A po co tamten strzela? Po co nas zmyli? Dziwny zbieg okolicznoci. Nie sdzisz? To przecie nie
jest w porzdku.
- Wanie - mwi oficer. - Zbieg okolicznoci, przypadek. To nie ma znaczenia. Idziemy.
Odchodz.
Zatrzymuje ich stanowczy gos Ewy:
- Niech pan to podniesie - mwi Ewa wskazujc lec na bruku pociel.
- Co ona mwi? - pyta oficer. - Co takiego? Nie zrozumiaem.
- Mwiam do tego pana, ktry wyrzuci pieluszki... eby teraz podnis.
- Ty winio - krzyczy funkcjonariusz SA - ty wcieka suko! Co powiedziaa?
- eby pan to podnis - odpowiada spokojnie Ewa. - Jestem kobiet i matk.
Mczyzna w brunatnym uniformie wyrzuca do przodu rami ozdobione czarn swastyk. Chwyta
Ew za szyj i nie zwaajc, e trzyma ona dziecko w ramionach, dziecko, ktre teraz pacze -
przygniata jej kark ku ziemi, przytrzymujc gow kobiety nad rozrzuconymi pieluszkami.
- cierwo! Zbieraj natychmiast! Syszaa, co mwiem? Bierz to zbami, ty! Przeklta suko! Syszysz?
- Zostaw! - krzyczy falsetem oficer.
Podchodzi do rozjuszonego towarzysza, chwyta go za rami i odciga do tyu. - Zostaw to, Erich,
mwi ci, zostaw.
Szybko odchodz.
Ewa zbiera pieluszki powstrzymujc pacz. Jej twarz jest rozedrgana od dawionego szlochu i bezsilnej
wciekoci.

Noc okupowanych
Cz pita

Franek:
...niele na mnie lea czarny mundur stranika kolejowego. Dziadek, ten stary z trafiki, a cmokn,
kiedy mnie w tym zobaczy. To podnosi na duchu, jeeli nawet taki staruszek jest z nami. I co on
z tego ma? e jeszcze daje nam papierosy i pniej s jakie kopoty z kontrol przydziaw? Byo
u nas przed wojn palenia do diaba, a teraz przydzielaj po pi sztuk dziennie.
Szlimy z Zygmuntem przez ulic. To wygldao tak, e aresztowanego prowadz na wartowni.
Wartownia Stray Kolei bya na dworcu, na drugim peronie. Powiedziaem do Zygmunta, e miasto to
nie mj rejon. Czuj si tutaj jak zwierz w klatce. W lesie kada koleina jest dla mnie bocznic,
zakrtem, kade drzewo kryjwk i oson. A tu? Moesz biec p kilometra i nie ma gdzie skrci, ani
nie znajdziesz osony do strzau. W bramach z tyu schody, w kadej chwili moe kto wyj. I ludzie
tutaj s inni. Boj si o swoje mieszkania i graty, nie chc straci pierzyn ani garnkw. W lesie nie
mamy nic do stracenia. I dlatego u lenych ludzi wyrabia si inny charakter. Nie maj zaufania do
miasta i trac tutaj odwag.
Tak mwiem do Zygmunta.
- Uwaasz, e ja nie mam stracha? - powiedzia.
- To le uwaasz. Gniecie mnie w odku jak kamie. Kady czowiek, ktry umie pomyle i ma
troch wyobrani, zawsze odczuwa strach. To stara prawda. Ale i tak musimy zdoby automaty, ze
strachem czy bez strachu.
Nie wiedziaem, czy mam wyobrani, czy nie. W ogle tak mao wiedziaem, e czasem nawet i z
tego powodu lk mnie ogarnia. Ale za to miaem swoj ambicj i kiedy si tylko dao, czytaem co
tylko wpado w rce.
To May namwi mnie do czytania. Mia na nas czeka na dworcu. Troch baem si spotkania z
Maym. Wci mi dogadywa, e ja nawet nie wiem, o co si bij. - Czemu nie poszede do jakiej
innej organizacji - artowa ze mnie May - tylko wanie do nas? Tamte na pocztku byy nawet
silniejsze ni nasza, jeszcze dzisiaj niektre s silniejsze. A ty, Franek, przyszede wanie do nas.
Nie umiaem tego wytumaczy Maemu. Przyszedem do nich, bo tu byli ludzie tacy jak ja. Wywodzili
si z moich wsi, z moich kopal, z moich dzielnic penych ruder i przegniych barakw. Nie miaem
zaufania do tych inteligentnych, z wyksztaceniem, do tych fajnie ubranych. May duo umia, wci
si uczy, zna si nawet na filozofii, ale nosi si tak samo jak my. Mia buty jak my i nie wyprasowane
spodnie i kurtk tak jak ci, co wracali z fabryk. May nie odstawa od nas. Czasem wykonywa wyroki
na zdrajcach. Mwi wtedy, e nienawidzi tej roboty i e rzyga mu si chce, kiedy musi zabi jakiego
ajdaka. Wiedziaem, e to inteligencja przeszkadza mu w zabijaniu.
Kiedy spotkamy si na dworcu, zapyta mnie, czy ju przeczytaem te ksiki. Powiem, e nie, a on
zaraz zacznie: No pewnie, Franek. Gupi si urodzie, ale to nie powd, eby gupim umiera.
Pomyl tylko, Franek - czsto mi powtarza - co nasza wadza zrobi po wojnie z takimi nieukami, jak
ty? Zasugi bdziecie mieli, ordery te i zaufanie, ale gdzie was posadzi, na jakim stanowisku?
Portierami bdziecie w knajpach, bileterami w kinach? Trzeba si uczy, Franek.
May wiedzia, e si ucz, ale chcia podrani moj ambicj. Kiedy mu mwiem, e s przecie tacy
jak on i e znajd si wrd nas ludzie do rzdzenia, odpowiada, e jego rzdzenie nie pociga, e na
tym wiecie ma inne sprawy do zaatwienia. Nie bdzie robi kariery, nie chce stanowisk. Chce odda
bro, zrzuci te achy, w ktrych musia zabija i pragnie by tylko zwykym obywatelem, ktry ma
prawo do kontrolowania jak inni rzdz. Na tym polega demokracja - mwi - i to sowo wanie tyle
znaczy, eby lud, eby kady przecitny obywatel mia prawo kontrolowania i krytykowania tych,
ktrych wybiera si do rzdzenia. eby mg ich wybiera i usuwa.
Nie wiedziaem, czy to moe lecie tak adnie i skadnie, jak on sobie wymyli. Od caych pokole
bylimy przyzwyczajeni do tego, e zawsze nami kto rzdzi.

Szlimy tak z Zygmuntem przez opustoszae miasto, w mroku, ostronie, pod murami. Kady z nas
zajty by swoimi mylami. O czym Zygmunt myla, tego nie wiem, a pyta go nie chciaem.
Doszlimy ju do dworca, weszlimy na peron. Zygmunt dwiga na plecach worek wypchany traw
i klocami drewna. Specjalnie tak zrobilimy, bo gdyby kto nas zatrzyma, miaem mwi, e
prowadz szmuglera.
Przed wejciem prowadzcym na inny peron zatrzyma nas jaki go w skrzanym paszczu i dugich
butach. Tak nosili si gestapowcy. cierpa mi skra. Strzela nie mona, bo wyskocz andarmi
i stranicy kolejowi, a zwiewa nie ma dokd. Dworzec nie las.
- To Hafer - szepn Zygmunt.- Daj mi kopniaka.
Bylimy o kilka krokw od Hafera. Nigdy go nie widziaem, ale syszaem o nim duo i wiedziaem, kto
to jest. Delikatnie kopnem Zygmunta, ale wyszo troch mocniej ni chciaem. Trzepnem go take
w kark.
- No, popiesz si! - pokrzykiwaem. - Jazda!
Sabo znaem niemiecki, ale tych sw nauczyem si dobrze. A w Stray Kolejowej byo duo goci
z volkslisty, ktrzy jzyk niemiecki znali gorzej ni ja.
Hafer zatrzyma si na schodach peronu i zapyta.
- Co to jest?
- Ten gnj krad z wagonw - powiedziaem.
Hafer cofn si o stopie wyej.
- Po godzinie policyjnej?
Przestraszyem si, e kae Zygmunta odprowadzi na Gestapo.
- Nie - powiedziaem szybko. - Teraz tylko go prowadz...
- Dokd?
- Tu - pokazaem gow - na wartowni, do rewizji.
Hafer powiedzia do skulonego Zygmunta:
- Widz dla ciebie czarno.
I do mnie:
- Bierz to cierwo.
Odwrci si i zbieg po schodach.
Jeszcze raz krzyknem na Zygmunta, ale ciszej, eby nie usyszeli mnie na wartowni i nie wyszli
stamtd.
Stalimy ju przed murowanym jednoizbowym domkiem, w ktrym dawniej urzdowa dyurny ruchu
i kto tam jeszcze. Na drzwiach by napis: Wartownia Stray Kolei.
Rozejrzaem si, czy May jest w pobliu. Gdyby nawali, caa akcja na nic. Ledwo stanlimy przed
drzwiami, May wysun si spoza jakiego wagonu towarowego i stan przy nas.
Zapukaem.
Odsuna si klapa okienka wypiowanego w drzwiach.
Zobaczyem czyje oczy. W twarz uderzy blask wiata zapalonego wewntrz.

KapralstraykoleidoHafera:
...no i kiedy oni zapukali, panie Oberleutnant, ci bandyci, ja siedziaem za biurkiem, a Hans otworzy
drzwi. Nie jego wina, prawd mwic, bo tamten, co puka, ten bandyta, mia czapk i na konierzu
naszywki z naszej Stray. Hans widzia to przez okienko, bo wiato zawsze pada ze rodka na tego,
kto puka, a u nas dla bezpieczestwa zawsze drzwi s zamknite, eby nas nikt nie zaskoczy.
Kiedy Hans zobaczy, e kto z jakiego posterunku Stray Kolei prowadzi dwch ludzi, to zostawi ich
mnie, bo ja spisuj protok, a sam od razu wrci do piecyka, bo nastawia herbat i wanie przed
tym pukaniem odoy pokrywk z czajniczka, eby zala herbat wrztkiem. Usiad na skrzynce po
amunicji.
Mj zastpca, ten leniwy Mayer, lea na ku polowym i pisa list do rodziny, maj masarni pod
Wrocawiem. Dwaj moi ludzie mieli obchd w poczekalni i wok dworca, a dwaj inni poszli na
przepustki do miasta i dlatego byo nas tylko trzech, panie Oberleutnant.
Ten w mundurze podszed do biurka i zasoni tych dwch z tyu, ktrych przyprowadzi. Wycignem
rk i powiedziaem niech yje Wdz i wanie chciaem go zapyta, z ktrego posterunku
przyprowadza do mnie tych ludzi, mylaem, e to jeden z tych, co tylko tory obchodz, eby nie byo
sabotau, ale on wanie odskoczy na bok i wtedy zobaczyem, e obaj cywile maj bro. Jeden mia
parabellum, a ten drugi, do ktrego mwili May, trzyma nagan. Mundurowy wysun z kabury
visa, ale nawet go nie wycign, tak by pewien, panie Oberleutnant, e wszystko pjdzie po jego
myli.
Ten May powiedzia: Nie rusza si, rce do gry. A ten pierwszy powiedzia: Odda bro.
Szybko, nie ma czasu.
A ten mundurowy wyszed, chyba mia ich ubezpiecza, i wtedy ten drugi przekrci za nim klucz
w zamku. Ten drugi powiedzia wtedy do pierwszego:
Oprniaj worek.
I ten pierwszy wysypa z worka troch somy i klocki drewniane z suchego drzewa, pomylaem, e
pasowayby do naszego piecyka - no, tak sobie tylko powiedziaem - i podszed do Hansa i pniej do
Mayera, odpi im pasy, pozbiera ca amunicj, zabra trzy schmeissery, nowiutkie, ktre dostalimy
dopiero miesic temu. I wrzuca to wszystko do worka.
Paka si chciao, panie Oberleutnant.
Przez cay czas ten drugi trzyma nas na muszce parabellum i mia tak wykrzywion gb, jakby si
z nas mia i jakby to by jaki art na prima aprilis, a nie bandycki napad na ochron kolei.
Ale niech pan nie myli, panie Oberleutnant, emy byli jak barany. Ja nic nie mogem zrobi, Hans
take by z daleka od swojego automatu, bo przy piecyku usiad, kiedy tamci weszli, ale jak ten
pierwszy zabra ju Mayerowi automat i pas, to Mayer wsun rk pod poduszk, wycign stamtd
bagnet i skoczy na tego pierwszego. Byem pewny, e go zadga i sam naszykowaem si do skoku na
tego drugiego, ale ten pierwszy to cwana sztuka i jeszcze szybciej dwign nog obut w cik
saperk komin z polskiego wojska, a Mayer, kiedy by jeszcze w skoku, nadzia si brzuchem na ten
but, a jko. Zwin si wp i upad.
Zdziwio mnie, e ten drugi nie strzela, widocznie si ba, e strzay kogo zaalarmuj, i tylko kolb
parabelki stukn w gow Mayera, eby przesta jcze, a ten pierwszy wrzuci jego bagnet do worka
i zapyta:
Nie macie, chopcy, wicej takich scyzorykw? Hans powiedzia, e te ma bagnet i sam wrzuci go
do worka. Zrobio si nagle miesznie, bo pomylaem sobie, e wity Mikoaj przynosi zawsze co
w worku, a my tymczasem musimy napenia worek tego bandyty, ale to tak sobie teraz
powiedziaem, eby byo cakiem dokadnie.
A mnie dusio i oczy wyaziy na wierzch z wciekoci, bo kiedy ten pierwszy kopn w brzuch
Mayera, to powiedzia:
Zawsze mwiem, e lepszy dobry but, ni parabellum bez naboi i bez zamka.
Wtedy my dwaj, ja i Hans, popatrzylimy na jego parabellum i zobaczylimy, e ten bandyta prawd
mwi: nie byo zamka w tym gracie, ktrym trzyma nas tyle czasu w szachu. Zaatakowa ich byo ju
za pno, bo kiedy ten pierwszy powiedzia, to ten drugi ju trzyma nagan w apie i krzykn do nas:
Tylko bez gupich kawaw, chopaki.
Potem ten pierwszy do mnie powiedzia:
No i widzisz cwaniaku. Nie miaem w tej pukawce ani jednej liwki, a ty si poddae - mwi. - Z
takim wojskiem jak ty, Hitler nie zdobdzie wiata, fujaro. Fujar mnie nazwa, panie Oberleutnant
i dokadnie to powtarzam, eby wszystkie zeznania zgadzay si dla porzdku, panie Oberleutnant.
Jeszcze bym zapomnia, e zadzwoni telefon. Skrzynka bya zawieszona za biurkiem, za moimi
plecami. Wtedy drugi powiedzia: Moe sekretarz? i obaj popatrzyli na siebie. Jaki sekretarz? Wcale
tego nie rozumiem, panie Oberleutnant, bo i po co jaki sekretarz ma dzwoni na wartowni. May
jeszcze powiedzia do tego drugiego:
Z ciebie wiksza fujara, ni z tego cwaniaka. Miae przeci drut, tak powiedzia sekretarz. I co on
teraz pomyli?
Ten drugi zakl, przeskoczy biurko i kiedy jeszcze aparat dzwoni, wyrwa ze ciany drut telefoniczny,
a suchawk wrzuci take do worka.
A pniej to pan Oberleutnant ju wie. Mayer lea z boku, oguszony po uderzeniu kolb, a mnie i
Hansa ten drugi przytuli razem plecami i zwiza nas na stojco, od szyi a do ng, jak baleron
witeczny, tak mi si tylko powiedziao o tym baleronie, bo nic tu nie byo do miechu i ja wiem,
panie Oberleutnant, emy zawinili ciko, ale co mona byo zrobi?
Czasem myl nawet, e do wojska to si nadaj, owszem, ale do takich bandyckich napadw nie
jestem przygotowany, bo to nie jest normalna wojna, tylko Dziki Zachd i czowiek nigdy nie wie, co
spadnie mu na gow. Jeszcze dobrze, panie Oberleutnant, emy cao z tego wyszli i moemy dalej
pracowa dla dobra Wielkich Niemiec i naszego Wodza. A ci bandyci zakneblowali nam usta starymi
onucami Hansa.
Pniej ten drugi zabra latark z biurka i zawieci. Zawsze mam j pod rk, bo czasem elektrownia
wycza prd, psuj im si maszyny, bo duo miau w przydziale, a ten pierwszy kolb rozbi arwk
i zarzuci na plecy worek a ten drugi wyj klucz z zamka. Wyszli, zamknli za sob drzwi i przekrcili
z drugiej strony klucz.
Nie, panie Oberleutnant, krzycze nie moglimy, bo zakneblowali nam gby, ju mwiem, a Mayer
lea nieprzytomny na pododze. To wszystko mog pod przysig podpisa, bo opowiedziaem panie
Oberleutnant ca prawd i dopraszam si o uwzgldnienie...

May:
...wtedy zamknem za sob drzwi wartowni i wyrzuciem klucz. Natychmiast zjawi si Franek.
Wedug moich oblicze wartownicy, ktrzy byli na obchodzie, mogli wrci dopiero za czterdzieci
minut. Zeskoczylimy z peronu i przeszedszy kilkadziesit metrw weszlimy do pustego wagonu
stojcego na bocznicy.
Zygmunt przej visa od Franka, mia go odda sekretarzowi.
Powiedziaem do Franka:
- Worek z broni odniesiesz do dworcowego skadu wgla. Tam czeka Listonosz i powie ci, co dalej.
Przerzucimy to chyba do Bunkra.
- Bolka mona gdzie zapa? - zapyta Zygmunt.
- Zostaw to teraz - uciszyem go. - Znikamy. Zamcie karki.
- Bolek chce ci zabra do Bunkra - odezwa si Zygmunt.
- Moglibymy razem dowodzi moim oddziaem, co May? - zapyta Franek.
- Nie puszcz mnie std - odparem. Zreszt najlepiej si czuj w Miecie. W lesie za duo drg do
uciekania, a tu trzeba prawie zawsze przyjmowa walk.
- Tak ci pieszno do trumienki? - zapyta Franek.
- Moe i tak. Zreszt nie wasza rzecz.
- Do Komitetu i tak ci nie wezm - szepn Franek.
Zygmunt trci go okciem.
- Po co gadasz? Skd wiesz?
- Wojciech mwi, e May jest trudny. Ale ja wiem, May, e Wojciech umie mniej ni ty i dlatego
gosuje przeciw.
- Wojciech jest na to za uczciwy - powiedziaem. - On wie, dlaczego tak mwi. Zreszt nie wasza rzecz.
- No to cze, May. Sylwia kazaa ci przypomnie, e masz do niej wstpi. Na dzisiejszej odprawie
mwia.
- Wiem - powiedziaem. - Pamitam. Teraz znikajcie. Wyjd ostatni.
Pierwszy wyszed z wagonu Franek, z workiem na plecach. Kilka krokw za nim ruszy Zygmunt
z bezuyteczn parabelk i z visem Edwarda. Zeskoczyem na ziemi kiedy jeszcze widziaem jego
sylwetk, i szedem za nim tak, by nie straci go z oczu. Zygmunt ubezpiecza Franka, a ja Zygmunta.
Mnie nikt nie ubezpiecza.

Obiektyw:EwaiEdward
Jadalnia w mieszkaniu Edwarda. Dziecko pi w eczku przystawionym do fotela, na ktrym siedzi
Ewa z gow wtulon w ramiona wsparte o st.
Otwieraj si drzwi wejciowe, wchodzi Edward. Jest wyczerpany, jego ubranie pokrywa zaschnite
boto. Szuka Ewy w sypialni, pniej w kuchni. Zaglda do jadalni i tam j spostrzega. Staje za ni
i umiecha si. Dotyka delikatnie jej rozsypanych wosw.
Ewa zrywa si, przestraszona. mieje si nienaturalnie, z odcieniem histerii. Wyrzuca z siebie
bezadne sowa, troch przez senno, ktra jeszcze jej nie odesza i pod wpywem wstrzsu
nerwowego. Przytula si rozpaczliwie do Edwarda, jakby witaa kogo, o kim powiedziano jej, e nie
yje.
- Jeste - mj Boe - jeste - gdzie bye - tak dugo - czekaam - mj drogi...
Edward obejmuje Ew.
- Ci dwaj, ktrzy ciebie zatrzymali - wyjania - biegli za mn kilkaset metrw. Pniej wskazali mnie
przechodzcym andarmom, a sami zawrcili. Znaleli ciebie?
- Nie... nic si nie stao.
- Powiedz prawd.
- Tak. Kiedy wracaam... znaleli.
- I nic ci nie zrobili?
- Nie, nic, zupenie nic... A ty - patrzy na zegarek - ju po godzinie policyjnej... To potworne!
- Lepiej znam Miasto ni oni. Doczyli si do pocigu jeszcze inni, ale kluczyem po przechodnich
bramach. Na przedmieciu zgubili mj lad. Gdyby nie godzina policyjna, wrcibym wczeniej. Ewa,
nie pacz. Dobrze si skoczyo i nie ma powodu do paczu.
Wymkna si z jego obj, cofna si do tyu.
- Nie ma powodu? Tak mylisz? Dobrze, dzisiaj nie ma powodu. A jak bdzie jutro? A pojutrze?
Moesz powiedzie?
- Bdziemy si nad tym zastanawia jutro i pojutrze.
Nie dostrzega jego umiechu, ani spokoju z jakim to powiedzia. Atakuje gwatowniej:
- Pomylae o tym? Tak, dla ciebie dobrze si skoczyo. Ty masz nerwy z drutu, idziesz przed siebie
jak czog, jak silna maszyna. Ale ja jestem zwyczajnym czowiekiem, a nie bohaterem, jestem kobiet,
a nie mechanizmem nakrconym przez parti! Pomylae kiedy, jak to moe si skoczy jutro
i pojutrze? Dla mnie, dla naszego dziecka? Ale to ciebie nie obchodzi, ty tylko...
Szloch dawi gos w krtani, Ewa nie moe mwi.
Edward korzysta z tej przerwy i wskazuje eczko z upionym dzieckiem.
- Prosz ci, Ewa! Uspokj si. Zostawmy to do jutra. Dziecko moe si zbudzi. Wszystko co robimy,
to przecie...
Ewa odtrca do, ktr Edward kadzie na jej ramieniu.
- Przesta, ju przesta! - woa. - Niech si zbudzi, niech syszy! Mam dosy twoich wzniosych
poucze i tej caej gadaniny o przyszoci. Jeste moim mem dzisiaj, w teraniejszoci, a jeli ci
zabij, partia nie zwrci mi ani mioci, ani ciebie. Boe, mj Boe, czemu oni ciebie nie zostawi
w spokoju? Niech wreszcie pozwol nam troch y...
Chwieje si, jakby tracia rwnowag, osabiona napiciem i tym wybuchem.
Edward podsuwa fotel, pomaga jej usi. Przytula gow Ewy i mwi agodnie, jak do dziecka:
- Nie ka mi tak y ani nie zmuszaj do niczego. Sam si do nich wprosiem. To musi mie swoje
konsekwencje. Mog ich w kadej chwili opuci, ale wtedy stracibym szacunek dla siebie samego,
nawet prawo do twojej mioci. Umiaaby kocha tchrza, czowieka bez charakteru?
- Ciebie zawsze - mwi Ewa - kimkolwiek by by...
Edward odchyla jej gow do tyu i spoglda w oczy.
- Niczego od ciebie nie wymagam. Nie musisz by z nami. Nie musisz mi pomaga. Jeeli nie chcesz.
Wcale nie musisz, naprawd. Co trzeba zaatwi, zaatwimy sami, bez twojej pomocy. Wcale si tym
nie przejmuj.
Ewa ociera zy kocami palcw, zrzuca je z policzkw wierzchem doni.
- Ale ja wci mam wraenie, e bawicie si w konspiracj jak dzieci i e to nie jest tak powane, jak
sobie wyobraasz! Wydaje ci si, e jeste dorosy, silny, dojrzay, ale tak naprawd, to yjesz wci
jakimi zudzeniami. Znam ciebie lepiej ni przypuszczasz. Wszystko co robicie mona byo urzdzi
o wiele prociej, mylaam o tym. Mundur stranika kolejowego by ukryty u Anioa, w dozorcwce
tego samego domu, w ktrym mielicie zebranie. Franek mg stamtd odebra, a nie z trafiki.
I wtedy nie musiaabym chodzi... Visa moge mu da na zebraniu...
Edward: Nie. Gdyby tak mona byo zrobi, postpibym wanie tak jak mwisz. Z zebrania aden
z nas nie mg wyj z broni. Gdyby zatrzymano jednego, czy znaleziono przy ktrym z nas bro,
cay Komitet byby zniszczony, wymordowany. O tym, e Anio pracuje z nami, nikt inny poza mn i
Mamusi nie moe wiedzie. I ty jeszcze wiesz, nikt wicej. Anio zdoby kiedy taki mundur i od niego
mielimy odebra. Franek nie mg wyj od Anioa z paczk, ani w mundurze. Musielimy mie
wzek i dziecko i ciebie, eby nie dekonspirowa Anioa.
Ewa: Mwisz, e Anioa nikt nie moe zna, tak? Ale ciebie wszyscy znaj, do ciebie prawie kady
trafi! I kady moe ciebie wyda. Tylko ten dozorca jest na wyjtkowych prawach i jego tak
ochraniacie. Edek, to jest nielogiczne, idiotyczne!
Edward: Znaj mnie sekretarze komrek, take ludzie z Komitetu i sztabu. Tego nie unikn.
A dozorca, nie chciaem o tym mwi, ochrania kogo bardzo wanego, najcenniejszego dla nas
czowieka. Rozumiesz teraz?
Ewa: Tego z Komitetu Centralnego? On tam mieszka? Chciaabym mu powiedzie, jak yjesz, jak
naraasz wasne dziecko! Bo o mnie ju nie chodzi, moje ycie nie ma dla ciebie znaczenia...
Edward: On nie mieszka u Anioa, tego nie powiedziaem. Ani nie powiedziaem o kogo chodzi. Anio
tylko wie, gdzie znajduje si ta tak wana dla nas osoba, on jeden o tym wie. I dlatego Anioa musimy
specjalnie chroni.
Ewa: Kamiesz! Ty take wiesz, gdzie mieszka Wiktor. Ale boisz si, e kiedy ciebie nagle zabij, nikt
ju do Wiktora nie trafi, prawda? I wtedy tylko przez Anioa mona bdzie znale Wiktora. Wic
cigle mylisz o tym, e mog ciebie zabi. O to ci chodzi.
Edward: Tak. Boj si, e ktrego dnia mog mnie zabi. Ju wiesz? I dlatego musz moim ludziom
zostawi w rezerwie kontakt z Wiktorem. Ju wiesz? No, to przesta jcze i przygotuj gorc wod.
Widzisz jak wygldam. I mogaby pomyle, e jestem zmczony, a nie mwi o tym, o czym nie
masz pojcia. Dobrze?
Odstpuje od Ewy z twarz pochmurn i zacit.
Okra eczko, w ktrym pi dziecko i siada przy nim.
Ewa: Bagam ci, Edek! Wiem, e mwi gupstwa, ale mnie chodzi tylko o to, e wcale nie musisz si
miesza do zbrojnych akcji, do tych waszych napadw i... Przecie orientuj si, Edek, e to nie naley
do twych obowizkw! Od tego masz sztab Gwardii, grup specjaln, setki ludzi w lasach...
Edward ju nie panuje nad gniewem. Uderza otwart doni w porcz eczka.
- Sztab Gwardii, grupy specjalne, setki ludzi w lasach... Co moesz o tym wiedzie? Sztab! Oni nie
maj ordynansw. Dzisiaj dwaj czonkowie sztabu musieli sami atakowa wartowni na dworcu.
Jeden mia w rku zepsut zabawk, stare parabellum bez zamka, wygrzebane w mietniku, a drugi
poyczy mojego visa. Z tym poszli na wartowni, w ktrej mogli zasta piciu czy siedmiu doskonale
uzbrojonych ludzi. I tylko May mg im pomaga. Ale musieli tam pj, bo potrzeba nam broni.
Dzisiaj ciebie ubezpieczaem ze star pukawk, do ktrej miaem trzy naboje... Tak wyglda nasz
sztab. Ju wiesz? Ju rozumiesz? Dla naszego sztabu Anglia nie zrzuca broni...
Ewa umiecha si drwico, ale jest to umiech wymuszony, nie przekonywajcy. Mwi zaczepnie:
- Pewnie, wam nie zrzuc. Z jakiej racji? Dla was powinna Rosja zrzuca bro. Moe wam nie ufaj?
- Mamy z nimi sab czno. I moe istotnie za mao nam ufaj. Maj dobre kontakty z partyzantk
lubelsk. Nasz okrg stara si dogada z ich ludmi w kieleckich lasach. Musimy w najbliszym czasie
zwikszy ilo i tempo akcji sabotaowych. Ju to zarzdzilimy. I po to potrzebna nam bro. Musz
wiedzie, ile dla nich tutaj robimy. Jak niszczymy transporty, ktre wioz bro i amunicj
przeznaczon przeciw nim. Bd nam pomaga. A ty, ju ci powiedziaem, nie musisz nam pomaga.
Jeeli si boisz.
Ewa wstaje. Przechyla si ponad dzieckiem z przeciwlegej strony eczka; dziecko porusza si we
nie.
- Suchaj, zrozum! Nie o mnie chodzi. O dziecko, zrozum! Jeli ciebie zabij, kto o nas zadba? Jeeli
zabij ciebie i mnie, kto z nim zostanie? A jeeli dziecko zabij? O to tylko mi chodzi. Zrozum! Nie
bd potworem!
Edward wyciga rami ponad upionym dzieckiem i opiera do na rce, ktr Ewa zaciska na ramie
eczka.
- Dobrze, moja kochana. Ju nie bd potworem, obiecuj. Ale gdyby nie to, e chodziem w pewnych
sprawach razem z tym malestwem, kilka razy mogli mnie zatrzyma. I zabi, spali, powiesi... Czy ja
wiem, co mnie czeka i jak mier dla mnie obmylili?
Ewa podchodzi do siedzcego Edwarda, klka przy nim, obejmuje jego kolana.
- Przepraszam, ju si nie gniewaj... Bd ci pomaga... Ale dziecka nigdy nie zabior ze sob, ani ty...
Mj kochany, jedyny... I prosz, bardzo ci prosz, ju nie mw, e oni mog ciebie zabi. Nie zabij
ciebie, wierz w to. Moja mio bdzie ci chroni...
Edward nie odpowiada, moe nawet nie myli o czym ona mwi. Pochyla si nad dzieckiem
i poprawia poduszk, otula je szczelniej kocykiem.
Ewa wci klczy przed Edwardem.
- Powiedz co, prosz ci, postarzaam si dzisiaj o kilka lat, kiedy mnie zatrzymali na ulicy, gdyby ty
wiedzia...
Edward nie podejmuje tematu. Patrzy na zegarek widoczny na przegubie wspartej o siatk doni.
Wyjmuje z kieszeni paczk papierosw, na spodniej czci pudeka zapisany jest drobniutko numer
telefonu. Podaje to Ewie.
- Numer telefonu wartowni na dworcu. Powinno ju by po wszystkim. Zadzwo tam. Tak si z nimi
umwiem, e przetn przewody. Jeeli nie bdzie sygnau, jest ju po wszystkim.
- Dzikuj ci - mwi cicho Ewa.- Zaraz sprawdz.
Ewa podchodzi do umieszczonego na cianie aparatu telefonicznego, nakrca numer. Sucha.
Przysania doni mikrotelefon i mwi do Edwarda:
- Jest sygna.
- Niedobrze. Nacinij natychmiast wideki.
- Ju nie ma sygnau. Nagle si zerwa. Moe, kiedy usyszeli dzwonek, przypomnieli sobie o waszej
umowie i dopiero teraz wyrwali przewody, albo przecili?
- Moe tak. Nakr jeszcze raz ten numer. Trzeba sprawdzi.
- Dobrze - mwi skwapliwie Ewa. - Zaraz nakrc... Zrobi wszystko, co zechcesz...

Bolek:
...mieszkaa midzy ponurymi jak mier hadami. Dymiy noc i dzie. Zabudowania kopalni byy
z jednej strony, a huty z drugiej. Biy w niebo ognie huty, kiedy si tamtdy przekradaem. W ich
blasku zobaczyem domek Krysi.
Musiaa wynie si z Miasta. Znajomy stranik z wizienia da cynk. Mieli j aresztowa. Wtedy
Franek znalaz jej to schronienie. Ju z ptora roku tutaj mieszkaa. Tylko dwa razy byem u niej.
Tsknota mnie przygniota. Wicej do Krysi nie chodziem. Okrutnie si o ni baem. Ale tej nocy nikt
nie umiaby mnie wyledzi. Nic zego nie mogo si wydarzy.
Zapukaem w okiennice. Nie spaa. Zaraz pokazaa si w oknie. Bya silna i postawna. Nie takie
chuchro jak Sylwia czy Maria. Poznaa mnie. Ucieszya si. Otworzya drzwi. Cichutko. eby wdowa
nie poznaa si, e kto przychodzi w nocy. Mieszkaa u wdowy Maks. Maks pochodzia z Niemcw.
Miaa drug volkslist.
Weszlimy do sieni. Oddzielaa dwie czci tego parszywego domu. Na prawo bya izba Krystyny,
razem z kuchni. Poznaem od razu ten pokj. Kaflowe palenisko i st kuchenny. Kilka taboretw.
Stara szafa. Na niej tekturowa walizka. Kolawy kredens. Skrzynia malowana w lskie ornamenty.
A w nyy zasonite firank ko. Tak mieszkaa moja dziewczyna.
Krystyna zapalia naftow lamp. wiata elektrycznego tu nie podczyli. Ndzne to byo mieszkanie.
Ale pomylaem o moim Bunkrze. I yczyem sobie takich luksusw do koca wojny. Krysia postawia
wino owocowe i poprosia, ebym odkorkowa. Wyjem z kieszeni butelk z czerwon kartk. Nie
mogem pi tego wina. Smakowao jak ocet. Powiedziaem, eby podaa szklanki. Napijemy si czego
mocniejszego.
Dziwne to u mnie. Jak nie wypij, nie umiem gada z kobiet. Jakbym si wstydzi. I w ogle nie
wiedzia co z kobiet mona robi. Ani jak si to robi. Wdka jako mnie rozlunia. miaoci dodaje.
Krysia przyniosa szklanki. Podaa pleciony koszyczek z razowcem. Otworzya soik. Smalec topiony
z cebul. Znalazy si take kiszone ogrki. W ogle mona byo wypi jak naley. Ona sama saba bya
do picia. Ale miaa szanse, e si jeszcze przy mnie wyrobi. Prawd mwic, nie miaem w powaaniu
pijcych kobiet. Tylko Krysi mgbym to wybaczy. A ona wanie bya niepijca. Krysia to w ogle co
innego ni wszystkie inne na tym wiecie. Ale prawd mwic, poza ni jest take par udanych
kobiet.
Rozlaem do szklanek. Powiedziaem Krystynie, e trzeba si poegna. Nie na dugo. Przez kilka
miesicy bdzie gorco. I nie dam rady, eby tu jeszcze podskoczy. Chyba, e wojna si skoczy. Ale
kto tam wie, kiedy wojna si skoczy.
Zmartwia si tak mow i miaa racj. Jako pogrzebowo wyszo. Zapytaa:
- Kiedy chcesz pj? Jak dugo zostaniesz?
- Trzeba zaraz... W kadym razie tej nocy. To ju najpniej. Czekaj na mnie.
- Ledwo co przyszede. Nie id.
Zmikem.
- Troch mgbym zosta, jak mwiem. Do witu.
Nie wierzya. Pocigna odrobin ze szklanki. Sobie drug nalaem do poowy. eby to jako
przyzwoicie wygldao. Krysia przysuna taboret. Chciaa by bliej.
- Bolek, artujesz chyba i tylko tak sobie gadasz, eby mnie zmartwi. Posiedzisz u mnie kilka dni,
prawda? Ju kiedy tak zrobie. Tutaj jest bezpiecznie, nikt nie przychodzi, nawet listonosz...
- Byem u ciebie kilka dni. Pamitasz? Kiedy mnie Gestapo szukao. Do Bunkra miaem drog
zamknit. Bya obawa, nie wypuszczali z Miasta. Wtedy posiedziaem tutaj kilka dni. Tak byo?
- I tylko na to jestem ci potrzebna? Bolek, nie mw, e nie. Wiem, e tylko na to. Ciebie wiat cignie,
a nie dom, nie wytrzymasz spokojnego ycia z kobiet, przy rodzinie... Masz ju tak niespokojn
natur, nie usiedzisz na jednym miejscu.
- Co ty tam wiesz, dzieciaku - powiedziaem. - Szukali mnie wtedy, owszem. Ale i pniej szukali. Teraz
take mnie szukaj. Listy gocze wysali. Plakaty z moj gb klej na murach. I wyznaczyli nagrod.
Dla takiego, ktry mnie ywcem przyprowadzi albo umarym. Nawet za to zapac, e kto wskae
kryjwk. Zawsze mnie szukaj. I nie dlatego tu przychodz, e mnie szukaj.
Wiedziaa o listach goczych. Wszyscy wiedzieli.
- Wyznaczyli za ciebie dziesi tysicy marek, widziaam ogoszenia i ulotki. A ludzie s akomi
i chytrzy, musisz si pilnowa. Bolek, uwaasz na siebie?
Byem uradowany, e tak si boi o mnie.
- Komu trzeba pienidzy, niech do nich idzie. Oni s za gupi dla mnie. ywcem mnie nie wezm.
A akomych i chytrych ludzi nie ma tak duo. Da si jeszcze y. Na tej plugawej ziemi. Nim do ciebie
zaszedem, byem w kilku domach. Tak dokadniej mwic, to w siedmiu rodzinach. Chciaem
zawiadomi moich ludzi o akcji, ktra teraz si zaczyna. Ci mnie nie sypn. Ani ich rodziny. Kady
proponowa schowek. A ich kobiety wcale nie pacz, e chopcy musz odej. Do lasu. Wiedz, e
tak trzeba. I nie zatrzymuj.
yknem moj powk. Nagle powiedziaem co cakiem gupiego. Najgupszego co mona byo do
tej dziewczyny powiedzie:
- Moe tobie trzeba dziesiciu tysicy. To kupa forsy...
I natychmiast poapaem si, jakie to gupstwo byo. Jest chyba w mczyznach co okrutnego. Ch,
eby zadawa bl tym, ktrych si kocha. eby si znca. Zwaszcza nad kim, kto jest nam ulegy.
I mikki w naszych rkach.
Krystyna zacza paka. Chciaa powstrzyma to pakanie. Nie wyszo. Tylko zagryza wargi mokre od
ez. zy byy cikie, due. Widziaem, jak padaj na st. Spaday z oczu wpatrzonych we mnie.
- Jezu, Kryka - zawoaem - nie becz! Na artach si nie znasz? Tylko nie becz, Krysia! Mwi ci jak
jest. To byy takie sobie arty. Zwyky kawa. Bez kawaw czowiek umarby dzisiaj. Ze smutku
i strachu. Trzeba si troch wygupia. Wtedy jest lej. Nie pacz, prosz, syszaa!
- Mam sto marek - powiedziaa - i mog ci zaraz odda, jeli tylko potrzebujesz. Mog na ciebie
zarabia i posya ci wszystko co zarobi. Mnie nic nie potrzeba. Tylko ty mi jeste potrzebny, jedyny
na wiecie. Bratu dawaabym tylko poow tego co mam, chocia go kocham, ale tobie wszystko...
Nie chciaem, eby tak mwia. Rozkleia si. Beczaa. A ja miaem tylko kilka godzin nocy. Nic wicej.
I chciaem po sobie dobre wspomnienie zostawi. Przytuliem j. Wskazaem drzwi do sionki.
- A jak u tej wiedmy? Mieszka kto?
Krystyna otara zy. Nawet si umiechna.
- Ach, tego si nie bj, Bolek. Jest w domu tylko wdowa Maks. Przez trzy tygodnie mieszka u niej jaki
stary dziad, ale dwa dni temu wyprowadzi si. Niby daleki krewny z Chorzowa, ze strony
nieboszczyka ma. Moesz tu zosta.
Co mnie ukuo. Przez trzy tygodnie kto mieszka u wdowy Maks. Moe nasali go? eby zaczai si
na mnie? Wdowa wiedziaa, kto przywiz tutaj Krystyn. Wiedziaa, e u niej byem. Moe wpado jej
do gowy, kim jestem? I e za mn wysyaj listy gocze? I e Gestapo zapaci dziesi tysicy marek?
Za takie pienidze mogaby postawi nowy dom.
- Zostaniesz, prawda?
- Niech ci bdzie. Zaryzykuj. A ty nie myl le, e nie przychodziem. Nie chciaem ciebie naraa.
Dlatego nie mogem si pokaza. Gdyby mnie nie szukali, nie wyazibym std. Chyba, e na akcj. To
najlepsze miejsce na wiecie.
Rozpogodzia si.
- Zy nie jeste, ale i do dobrego take ci daleko. Ju ja ciebie znam, kawa drania. Napiby si kawy?
Mam tylko tak z odzi i troch cykorii... Potrafisz czarowa jak nikt na wiecie.
Posza do kuchni. Rozdmuchaa ogie. Dooya kilka polan. Chciaem jej pomc, ale nie pozwolia.
- Jeste tu gociem - powiedziaa przymilnie. - Masz dosy roboty z wojn. Powiedz, duo Niemcw
zabijacie? Tak, ty tego nie powiesz. Lubisz tajemnice - mwia, klczc przy palenisku kuchennym -
i chyba zakazali ci rozpowiada o tych rzeczach... Dla mnie czasu nie masz, to prawda, i mnie naraa
nie chcesz, to druga prawda. Ale na inne baby masz czas. I przy nich wcale si nie boisz, e przez
ciebie wpadn. Ju ty jeste dobry, Bolek...
miaa si, czerpic kubkiem wod z wiadra. Przelewaa j do garnka stojcego na kuchni.
- Bolek, dwa lata temu, kiedy mnie tak namawiae, ebymy to nareszcie zrobili, wiesz co... A ja
nikogo przed tob nie miaam... I baam si tego... Wtedy obiecae, e jak zaczniesz y ze mn, to
nie tkniesz adnej innej. Mwie, e jak mnie bdziesz mia, to stanie si tak, jakby mia wszystkie
najlepsze kobiety na wiecie i wtedy inne nie bd ci ju potrzebne. Pamitam to dobrze i zawsze
sobie przypominam, bo adnie powiedziae... Moe to twoje adne mwienie przycigao mnie ku
tobie? A tymczasem wci sysz od tego czy innego znajomka, e azisz do bab, nie dajesz im spokoju
i wci krcisz si koo jakiej. I nawet gdyby znajomi nie mwili, to sama czuj, e nie yjesz tak, jak
mi wtedy obiecywae...
Wziem kubek z jej rki. Odstawiem na kredens Nie kamaem, kiedy jej o tym mwiem. Jak teraz
wytumaczy? Powiedzie, e to nieprawda? Nie chciaem jej okamywa. Pniej wstydzibym si
tego kamstwa.
- Krysia, co ty tam wiesz. Tylko jedno si liczy, e ciebie kocham. Powiem ci wicej. Powiem ci to,
czego adnej innej nie powiedziaem. e tylko na ciebie mog patrze bez obrzydzenia. e ciebie
nigdy nie mam dosy. Zawsze mi czego za mao. Chciabym ciebie mie wci i wci. A opadbym
z si i nic ju nie czu.
Rozjania si twarz Krystyny. Miaa oczy powane, ale take wesoe i szczliwe. I czuem, e
zawstydziy j moje sowa. A mwio mi si dobrze i gadko. Jak za najlepszych dni.
- Postaraabym si o prawdziw kaw - powiedziaa - i o cukier, ale nie wiedziaam, e przyjdziesz...
To po co leziesz do innych bab, skoro nie moesz ich nawet szanowa?
- Take o tym mylaem - mwiem, odgarniajc wosy, ktre opady jej na czoo, kiedy pochylaa si
nad kuchni. - Duo o tym mylaem. Gdyby nie kobiety, to tacy, jak ja, staliby si dzikimi
zwierztami... Kobiety maj gorsze ycie od naszego. Ja to wiem. I nic nie maj z tego ycia. Albo za
mao, eby wynagrodzi im zo. Ale s lepsze od nas. I ta ich lepszo troch na nas przechodzi. Ty
jeste najlepsza. A ja tylko przy tobie... Co tam?
Nie myliem si. Kto puka do drzwi. Ale cichutko, nie jak puka policja. Wstaem z krzesa.
Odruchowo wyjem mausera. Krystyna zatrzymaa si. Przyoya palec do ust. Usyszelimy
skrzekliwy gos:
- To ja, Maksowa!
- Co si stao, pani Maks? - zapytaa Krystyna.
- Chciaam zajrze do ciebie, bo ckni si samej.
- Pora ju pna, pani Maks. A co takiego?
Chwila ciszy. Tylko spoza drzwi sycha chrapliwy oddech starej.
- Jest kto u ciebie, e nie wpuszczasz?
- Pora ju pna...
Daem znak Krystynie i potrzsnem gow. Czekaa, co ka jej powiedzie.
- Powinna ju pani spa, pani Maks.
- Wanie syszaam jakie gadanie - skrzeczaa stara - to chciaam si doczy. Na tym odludziu
ssiadw brak, i jak si ju trafi go...
- Pani wie - powiedziaa Krystyna. - Narzeczony mia przyjecha.
- Wanie syszaam i chciaam si doczy... Posucha, co tam wyprawia si na dalekim wiecie.
- To adnie. Dzikuj, e pani o nas pamita. Dobranoc pani.
- No, jak twj przyjecha - zachichotaa stara -to nie bd modym przeszkadza w kochaniu. Nie chc
zawadza. Take byam moda...
- Dzikuj. Dobrej nocy, pani Maks.
Czekalimy chwil, nim usyszelimy oddalajce si kroki.
Powiedziaem do Krystyny:
- Wiesz, ty jeste taki kawaek mnie. Jeste kawakiem mnie samego. Zdaje si, e strasznie le to
powiedziaem. Niegramatycznie, czy jak to si mwi. Gdyby May usysza, powiedziaby, e jestem
nieuk i barbarzyca...
- Ty przecie adnie mwisz!
- May nazywa barbarzycami tych, co si nie ucz. I popeniaj bdy w mwieniu. Tak o nas mwi.
Powiem ci, e twj Franek si uczy. Wstydzi si tego, ale si uczy. Czyta po nocach. Jak skoczy si
wojna, on wysoko zajdzie. Bdziesz dumna z brata.
- A ty? - zapytaa Krystyna.
Powiedziaem, ju bez przechwaek:
- Jestem gupi i ciemny. Jak tabaka w rogu. Troch uczy mnie czyta jeden ksidz. Pokciem si
z nim o polityk. Powiem ci prawd. Wcale nie znam si na polityce. Ani na Marksie. Nikt z moich
o tym nie wie. A moe i wiedz? Ale jestem przy nich. Czuj przez skr, e tylko oni maj racj.
I maj zrozumienie dla takich jak ty. Albo jak ja, Listonosz, Franek... Jestem z nimi, bo dostawaem
w tyek przez cae ycie.
- I uczysz si teraz, bo chcesz to wszystko zrozumie?
- Nie ucz si. Bo wiem, e mnie te skurwysyny wykocz. e mnie dopadn i e mnie wykocz. Nie
przeyj tej wojny. Wiem to dobrze. I dlatego nie warto mi si uczy. Ju nawet zapomniaem, jak si
pisze niektre sowa. Przez kreskowane, czy przez u zwyke. I nie wiem, kiedy si pisze rz
a kiedy . Kiedy samo h, a kiedy ch. Inteligenci wymylili rozmaite rnice w pisaniu. Nie chc,
eby taki jak ja pokapowa si w tym.
Zamiaa si.
- Powiedz mi jeszcze raz, tak niegramatycznie, kim jestem dla ciebie?
- Jak czci mojego ciaa. Mojego mylenia. Mojego ycia. Taka jeste.
To bya prawda, co powiedziaem Krystynie.
Moja wielka i jedyna prawda - mimo tych innych kobiet.

Obiektyw:WdowaMaks
Smuga wiata pada z izby wdowy Maks i rozjania sie. Wdowa Maks - kobieta lekko zgarbiona,
o twarzy skaonej zjadliwoci i wcibstwem - stoi pod drzwiami izby Krystyny. Pochyla si i zaglda
przez dziurk przesonit kluczem tkwicym wewntrz.
Maks prostuje si. Potrzsa pici groc tym co s za drzwiami i wysuwa jzyk niczym jaszczurka
polujca na much. Wraca przez sie do odlegej o dwa kroki izby. Wisi tam lustro w cikich ramach,
z ktrych odpady kawaki zoconego gipsu. Jest tam st, obszerna komoda i ko zasane stert
pierzyn i poduszek. W kcie pianino i zwinity dywan - to zdobycze wojenne wdowy Maks. Pod cian
worek z ziemniakami, na haku poe soniny.
Wdowa Maks wyjmuje z komody ksik do naboestwa. Wertuje kartki, przerzuca wetknite w nie
wite obrazki, kwity, banknoty. Znajduje ulotk listu goczego drukowanego z prawej po polsku, a z
lewej po niemiecku; u gry niewyrana odbitka podobizny Bolka, w kaszkiecie zawadiacko
odsunitym od czoa.
Grzebie w szufladzie, wyjmuje druciane okulary. Zakada je i przesuwa palcem po tekcie ulotki:
Za ujcie, zabicie lub wskazanie miejsca pobytu niebezpiecznego i gronego przestpcy,
przywdcy zbrodniczej bandy komunistycznej nazwanej od imienia poszukiwanego przez
policj bandyty Oddziaem Bolka - wyznaczono 10 000 (dziesi tysicy) RM nagrody.
Jego prawdziwe nazwisko... - czyta wdowa Maks - jego rysopis... - podkrela sowa palcem, ktrym
zmierza sowo po sowie do podpisu POLIZEIFHRER.
Wdowa Maks skada starannie ulotk, owija j w skrawek gazety i wsuwa do kieszeni szerokiej
spdnicy. Siga po weniany szal zwisajcy z koka, narzuca go na gow i prawie przylgnwszy twarz
do lustra - okulary zdja po przeczytaniu ulotki - poprawia kosmyki wosw wymykajce si spod
chusty.
Obniajc knot przyciemnia wiato naftowej lampy. Zamyka drzwi, przekrada si na palcach przez
sie - skrzypi podoga - i wychodzi przed dom. Jeszcze zatrzymuje si pod oknem mieszkania
Krystyny, ale stamtd aden gos nie dobiega. Jest ciemno.

Krystyna:
... taki silny i jest taki mj tylko mj powiedzia jestem jego czci i jestem z nikim nie moe by tak
jak z nim dziewczyny mwi rne rzeczy o swoich chopcach nawet nie pomylaam e moe by tak
dobrze z mczyzn tylko pierwszy raz byo le ze strachu i blu ale teraz jest cudownie Jezu jak
cudownie i wszystko si zapada i wiruje w oczach i ta lampa przy ku czemu nie zgasi bardzo si
wstydz pniej ju nic nie wiem i nie widz o Jezu jak jest dobrze jak cudownie i nie mona ju tej
rozkoszy wytrzyma pakaabym ze szczcia e on jest mj -
Zmczy si i teraz ley na wznak. Pooy moj gow na swoich piersiach i gadzi mnie po wosach,
jakbym bya maym dzieckiem. I czuj si nawet jak mae dziecko, ktre spotkao wielkie szczcie.
I tylko kiedy pomyl, e on moe robi to samo z innymi kobietami, to a boli mnie wszystko i serce
zamiera...
Tuli mnie do siebie i tak adnie mwi: przy mnie staje si lepszy i delikatniejszy, i e bez mioci
czowiek by zdzicza w lasach, i rzyga mu si chce, tak mwi, kiedy pomyli, e musi tam wrci
i znowu zabija, i e oni wszyscy nie chc zabija, ani kry si po lasach, jak zwierzta.
Powiedziaam, chocia wcale w to nie wierzyam, e powinien zosta tutaj, ze mn. Milcza, wic
zapytaam o czym myli.
- eby ta wojna przeklta ju si skoczya. I eby mona wrci do kopalni. O tym mylaem. Ale
chyba po wojnie ju mi si nie zechce pracowa. Wiesz, ja to jestem taki, e najchtniej jedzibym po
wiecie. Poznawabym dalekie strony. Nowych ludzi. Chciabym mie duo przygd w yciu. Takich
rozmiarw przygd..
- To ci przejdzie, Bolek. Jeste ju teraz dowdc, a po wojnie wysoko zajdziesz. Kady powie o tobie,
e bye wielkim bohaterem. Tutaj Niemcy za nikogo nie wyznaczyli takiej nagrody, jak za ciebie. Cae
Gestapo szuka ci, i policja, i andarmeria. Zrobi ci generaem po wojnie...
- Nie chc tego. Mao umiem jak na generaa. Mnie w yciu co innego pociga. Co ty tam wiesz,
dziecinko, o yciu. Albo o czowieku. Tyle co nic. Po wojnie ludzie i tak o nas zapomn. Za nic nas bd
mieli. I e umieralimy za nich, take w niepamici zostawi...
Dugo leelimy, byo cicho, a on wci gadzi mnie po wosach. Dobrze, e dzisiaj po poudniu myam
wosy, jakby mnie tkno przeczucie, e on przyjdzie. Teraz byy mikkie, puszyste i wiedziaam, e
podobaj mu si te rozpuszczone wosy. Chciaam co powiedzie o zazdroci, ktra mnie drczya,
ale urwaam w p sowa, po co mci szczliw chwil...
- Co tam mruczysz? - zapyta.
- Nic - powiedziaam. - Nic. Tylko westchnam.
- Mw, jak ju tu jestem. Wszystko masz powiedzie nim odejd.
Pomylaam, e bdzie mi lej jeli mu powiem.
- Tak mnie nagle zabolao, kiedy pomylaam o innych babach, i e z nimi moesz robi wszystko, to
samo co ze mn, i e take gadzisz je po wosach i caujesz tak samo...
- Do licha, o czym tu gada? Tamto si nie liczy. Ju powiedziaem. Zapomnij o tamtym.
- Ale i tak kocham ciebie jednego, jakim jeste. Bolek, naprawd, dla mnie nie musisz si zmienia,
w gbi serca nie mam ci tego za ze... Bo i to przejdzie, kiedy ju si pobierzemy... potrafi ci
przypilnowa.
- A ja cholernie nie lubi, jak mnie kto pilnuje. Wiesz?
- Jeste uczciwy - powiedziaam - sam si przypilnujesz. A nawet jakby nie chcia si ze mn eni, to
take...
- Chcia, nie chcia - odburkn. - Co ci si na gadanie o eniaczce zebrao? Przytul si. Bdziemy
gada, kiedy si zestarzejemy.
- Bolek, zaczekaj... Niech ci tylko powiem. Nie chc ci straci i zawsze myl, e powinnam by przy
tobie, w Bunkrze. I wszdzie tam, gdzie ty. Naprawd Bolek. Zrb, ebym moga pj razem z tob.
Kobiety take s w lasach. Bolek...
Przycign mnie jeszcze bliej i dotykajc gorcymi wargami moich ust mwi cicho:
- Nie chc, eby sza na mier. Ciebie musz uchroni. Na innych mi nie zaley. Krysia, nie mog
w tej wojnie straci wszystkiego. Kiedy skoczy si to cae zabijanie. Wtedy musi by kto taki,
ebym mia do kogo wraca... No, chod...
Usyszaam jaki szmer, i serce z lku podskoczyo.
- Bolek - szepnam i odsunam go od siebie.
Zaskrzypiay deski, moe podoga w sieni, moe wiatr.
Bolek odepchn mnie gwatownie. Unis si na okciu, chwyci za rewolwer.
- Co tam? Byo co? Co byo?
Skrzypienie ustao. Moe to wiatr, moe przywidzenie.
- Syszaa co? - zapyta.
Chciaam, eby mnie teraz przytuli, szybko, natychmiast, i ebym nie musiaa myle, e on odejdzie,
e podoga skrzypi, e w kadej chwili grozi mier.
- A nic - powiedziaam. - Stare belki trzeszcz, tak jak kadej nocy, caa buda zawali si lada dzie.
Bd spokojny, tutaj nic, ci nie grozi. Przytul mnie, chod do mnie...
Pochyli si nad moj twarz i znowu zaczo si to olepiajce i cudowne...

Hafer:
...natychmiast alarm.
Minuta zamieszania, bieganina, ubieranie hemw, pasw, tok przy stojakach z broni. Kazaem
wyda granaty i wezwaem druyn z psami. Sprawdziem bro i ilo amunicji. Kazaem poczy si
z Sturmbannfhrerem; centrala telefoniczna nie moga go znale. Trwao to przeklcie dugo.
Niecierpliwiem si.
Starucha, mimo e kazaem jej odej, jeszcze wci sterczaa przede mn. Umiechaa si obudnie
i przymilnie.
- Odczep si, stara - powiedziaem. - Ju wszystko wiem.
- Ale panie oficerze - mwia kiepsk niemczyzn, z fatalnym akcentem, chocia zasb sw miaa
spory - panie oficerze, ja jeszcze chciaam...
- Co jeszcze chciaa? Widzisz, przeklta papugo, e nie mam czasu.
Wygrzebaa z zatuszczonej spdnicy zoony we czworo papier. By to list goczy, ktry sam
rozesaem za nieuchwytnym Bolkiem - tak go tutejsza ludno nazywaa.
- Stoi napisane - stukaa brudnym paznokciem o papier - e naley si cae dziesi tysicy. Tak
obiecali, a podpisa sam pan komendant policji, o, tutaj...
Spojrzaem na ni przytomniej.
- Przecie jeste stara szmata - powiedziaem.
Wci umiechaa si, nie czua si obraona. Za jedn mark pozwoliaby plu sobie w twarz.
- Pomagam panom w walce z bandytami,..
- Gdybymy nie obiecali forsy, nie przyszaby tutaj. Robisz to tylko dla forsy i tylko dla forsy sypiesz
wasnego rodaka. Id std. Nie mog na ciebie patrze.
- Dziesi tysicy miao by. Bo jak nie dadz, bd si skary na pana oficera wyej...
- Jak dobrze pjdzie, dostaniesz sto marek i jeszcze pocaujesz nas w rk. Teraz wyno si.
Przestaa si umiecha, zo wykrzywia jej twarz. Potrzsaa ulotk przed moimi oczyma.
- Co tu stoi napisane? No co? Obiecali, to niech pac. Wydrukowali, panie oficerze. A jak ju
wydrukowali, to...
- Suchaj stara - powiedziaem - nie wierz nigdy w to, co jest wydrukowane. Masz ju tyle lat, e
powinna o tym wiedzie. A teraz odczep si, bo ka ci obi i zamkn.
Zadzwoni telefon. Stara Maks uczepia si mojego rkawa; odtrciem j, a zatoczya si pod cian.
Na pewno miaa wszy. Podbiegem do telefonu.
- Pan Sturmbannfhrer Kneif? Melduje si Oberleutnant Hafer. Tak, nadaem ten telefonogram.
cile tajne. Pi minut temu.
- Alarm, czowieku! Na mio bosk, alarm!
- Ju ogosiem. Czekamy tylko na rozkaz wyjazdu.
- adnie. Kwadrat 416 F, punkt 11. Bolka musimy mie koniecznie ywego. Rozbi band, jeeli go
ubezpiecza. Udana akcja usprawiedliwi dotychczasow zwok. Natychmiast do obawy.
- Tak jest.
- A ta stara, ktra przyniosa informacj...
- Jest jeszcze tutaj.
- Zatrzyma. Gdyby takie cierwo dostao fors od bandy take nas sypnie, e idziemy na obaw.
Zatrzyma bab do koca akcji. Niech yje Wdz!
- Niech yje Wdz!
Kazaem sierantowi odprowadzi star do izby zatrzyma. Jeeli wprowadzia nas w bd, widziaem
dla niej czarno. Rybie oczka Kneifa musiay by teraz wesoe. Gdybym schwyta Bolka, a to byo
prawdopodobne, Kneif przele meldunek do Berlina, lecz nie poda w nim mojego nazwiska. Gupiec.
SD-lnland i tak dowie si, kto to zrobi.
Wiedziaem, e akcja nie sposzy Komitetu i nie zepsuje planu wielkiej prowokacji. Nadarzya si
wyjtkowa okazja, jedyna od kilkunastu miesicy, eby przyskrzyni tego bandyt. Mordowa bez
litoci. Zasadzka u Maks, trwajca trzy tygodnie, nie przyniosa spodziewanego rezultatu. Kazaem
odwoa tego czowieka, przypuszczajc niesusznie, e bandyta tej klasy co Bolek nie zechce si
naraa i nie odwiedzi jakiej tam znajomej dziewczyny.
Dom na odludziu, prywatne odwiedziny - a on jest na pewno bez ubezpieczenia. Nikt z Komitetu nie
domyli si, e tu w ogle chodzi o nich wszystkich. Zwyky donos na jednego czowieka. To dobrze.
Wyprowadziem ludzi. Dwie ciarwki wyborowych onierzy SS, motocyklici i mj opel-kapitan.
Psy byy niespokojne, kazaem je uciszy.
Daem rozkaz wymarszu.

Obiektyw:Obawa
Bolek ley na skraju ka, skulony; prawa do podoona pod gow, lewa zwisa nad podog.
Krystyna nie pi, spoczywa obok z zazawionymi oczyma, przytulona do niego biodrem i ramieniem.
Pragnie, eby Bolek uoy si wygodniej, ale nie chce go budzi. Unosi gow, patrzy na zwisajce
rami. Pniej dotyka jego wosw i szepcze:
- pij odpocznij, mj kochany...
Wiatr przynosi z oddali odgos motorw.
Krystyna nasuchuje i uspokaja si, jest cicho.
Upywa kilka minut, moe kilkanacie. Dobiegaj j stumione szmery, szuranie butw po murawie
i kamieniach, skrzyp wiru, krtkie ujadanie psa. Wydaje si, e odgosy te wzbudziy si nagle wok
caego domku.
Krystyna raptownie siada i wyciga do, by zbudzi Bolka; ten - wiedziony instynktem osaczonego
i t podwiadom nieustann czujnoci, ktr nabywa si w atmosferze zaszczucia i pocigu -
otwiera oczy, zrywa si, podchodzi do okna i zaglda przez szpary okiennicy.
Dostrzega byski latarek i cienie.
Biegnie do przeciwlegego okna. Obawa zacienia si i przyblia. Znowu ujadanie psa, z innej strony.
Krystyna przysania domi twarz wykrzywion skurczem przeraenia, koysze gow.
- Przesta! - rzuca Bolek. - Jest stryszek? Moe piwnica? To na nic. Nie, to na nic.
- I co teraz bdzie, co bdzie?
- Broni si nie mona. Niech to krew zaleje. Po choler zostaem.
Krystyna spoglda na Bolka. Nagle opanowuje si, prostuje, odzyskuje przytomno. Jednym szybkim
szarpniciem odsuwa st kuchenny, a dzwoni stojce na nim szklanki i talerze. Podnosi klap
w pododze, tak, jaka zazwyczaj prowadzi do piwnicy.
- Zasypi mnie granatami - mwi Bolek sprawdzajc magazynek i repetujc bro. - Nie wejd tam.
Zamknij.
Krystyna popycha go w stron ciemnego otworu. Zgiek obawy wci si przyblia, narasta groza.
- To wejcie do biedaszybu, Bolek! Tutaj, zejd po tej drabince, prdzej! M Maksowej zrobi kiedy
w piwnicy przekop do biedaszybu, eby policja nie nakrya. Wybierali tdy wgiel.
Bolek wciga na nagi tors golf z grubej owczej weny. Zmit koszul wpycha pod sweter, wzuwa
buty.
- Dugi ten przekop? Nie zasypie? Gdzie wylot?
- Chyba z pidziesit metrw. Wylot jest... mj Boe, co ja zrobiam, po co ciebie zatrzymaam, och
Bolek, to przeze mnie, tylko przeze mnie...
I znowu opanowuje popoch i przeraenie.
- Wylot na stoku hady, przed potokiem. Odrzucisz tylko kilka desek i darnie.
Bolek staje na szczeblach sprchniaej drabinki, donie wspiera o krawd podogi.
- Nie znasz mnie. Pamitaj. Nie byem tutaj. Jakby wiedzieli, e byem, to spotkaa mnie. W osadzie.
I wzia na noc. Nie wiesz, kto jestem. Albo znasz mnie sprzed wojny. Nic nie wiesz. Pamitaj -
wyrzuca te sowa spokojnie, wyranie. Schodzi w d.
Krystyna przyklka. Cauje Bolka rozpaczliwie, jakby oboje byli skazacami i szli na mier. Przesuwa
doni po jego twarzy i wosach, jak w lunatycznym nie.
Kto gono wchodzi do sieni.
Uderza butem w drzwi izby wdowy Maks.
Krystyna opuszcza klap osaniajc wejcie do biedaszybu.
Przesuwa st, poprawia przewrcone szklanki.
Gone uderzenia w drzwi jej izby.
Dostrzega nagle flaszk wina i butelk po wdce, ktr przynis Bolek. Zaciska mocniej pasek
przytrzymujcy szlafrok. Chwyta butelk, ale jej rce s rozdygotane, pochliwe i butelka spada na
podog. Nie tucze si. Krystyna kopie j bos stop, pod ko.
Uderzenia kolb wywalaj okiennic. Przez rozbite okno wsuwaj si lufy karabinw i pistoletw
automatycznych. Twarze w hemach, twarze bez wyrazu. Trwa to kilkanacie sekund.
Wypadaj drzwi z lichych zawiasw, podskakuj przez chwil na pododze i wygldaj jak tratwa
rzucona na wzburzone morze.
W oknie ukazuje si twarz Hafera i wysunity do przodu automat.
- Bolek, wya! - krzyczy Hafer. - Wya!
Rozglda si. Widzi wntrze izby, w ktrej znajduje si tylko przeraona kobieta. Ma rozwichrzone
wosy i renice poszerzone obdnym strachem, jest rozdygotana.
- Gdzie on? - krzyczy Hafer. - Gdzie ten bandyta? Gdzie si schowa?
Odwraca si do kogo i rozkazuje:
- Wejdcie na strych. Drabina w sieni.
- Zamurowao ci? - woa do Krystyny. - Gdzie jest? Gadaj, ale ju! Ale szybko!
Dziewczyna doni przygadza wosy.
- Kto? Co si... ja... Nie ma... nikogo - mwi z trudem. Fakt, e jednak zdobya si na wypowiedzenie
kilku sw, uspokaja j coraz bardziej. - Nikogo nie byo, tutaj nie.
Hafera ogarnia wcieko. Rzuca kilka przeklestw. Spostrzega dwie szklanki na stole i wilgotn
plam. Niedbale kieruje luf na jedn ze szklanek i naciska jzyk spustowy.
Szko rozpryskuje si.
Krystyna odskakuje pod cian.
To szklanka, z ktrej pi Bolek. Druga, z resztk wdki wywrcia si, kiedy odsuwaa st.
- A to co? - pyta Hafer. - Chlejesz sama? Z dwch szklanek? Moe masz dwie gby?
- Byli po obiedzie znajomi - mwi cicho Krystyna - nie zdyam sprztn.
- Wiem, e nie zdya - potwierdza Hafer. I zwraca si do gestapowcw stoczonych w drzwiach:
- Szuka.
Wchodz do izby po lecych na pododze drzwiach.
Wyrzucaj szuflady z kredensu, przewracaj ko, odrzucaj materace. Otwieraj skrzyni stojc
w kcie. Wycigaj z szafy suknie i rzucaj je na podog. Badaj ciany, odsuwaj kredens.
- Gadaj, gdzie on jest - mwi Hafer do Krystyny.- Jeeli sami go nie znajdziemy, a ty nam nie
pomoesz, bdziesz umiera przez kilka miesicy, codziennie po trochu. A zdechniesz bez oczu, bez
zbw, z potrzaskanymi komi. Powiesz?
- Nic nie powiem - mwi Krystyna - bo nie wiem.
Hafer przesadza niski parapet okna. Ju jest w izbie. Woa w stron gestapowca stojcego
w drzwiach:
- Dajcie psa.
Wprowadzaj psa. Olbrzymi wilczur, zziajany, niespokojny, wyprony do skoku wszcy
w powietrzu.
Obwchuje szko z rozbitej szklanki, krzesa, walajc si po pododze pociel. Podchodzi do jednego
okna, pniej do drugiego, wsuwa pysk pod drzwi, obwchuje klamk sterczc ku grze. Kry wok
stou i przykada nos do szczelin podogi.
Wchodzi pod st i zaczyna ujada. Drapie pazurami deski klapy.
Hafer wywraca st i spostrzega klap. Unosi j i odskakuje, kierujc luf w ciemn czelu.
Krystyna spostrzega brak drabinki. Widoczne Bolek wyrwa j i odcign w gb szybu.
Hafer krzyczy:
- Bolek, mamy ci. Wya!
Inni pochylaj lufy nad czeluci piwnicy.
- Wya, Bolek! Ale ju! Ale zaraz! - woa Hafer.
Powtarza ten okrzyk wielokrotnie. Pyta Krystyn:
- Dua jest piwnica?
Krystyna potakuje.
- Jak dua?
- Nie wiem - odpowiada Krystyna. - Nigdy tam nie byam. To nie mj dom.
- Trzeba byo przywie tutaj star - mwi Hafer. I dodaje:
- Polijcie mu granat. On tam jest. Czuj, e on tam jest.
I znowu w gb szybu:
- Jeeli zaraz nie wyjdziesz, zasypiemy ci granatami.
Zwraca si do asystujcego mu cywila:
- Powtrz pan po polsku. Ja nie lubi mwi po polsku.
Tumacz powtarza, pochylajc si ostronie nad otworem:
- Pan Oberleutnant powiedzia, e jak zaraz nie wyleziesz, to rozszarpiemy ci granatami. Pan
Oberleutnant daje ci minut czasu.
- Tak, minut - potwierdza Hafer. - Wyazisz, czy nie? Tak?
Gestapowcy okraj otwr woajc:
- Wpucimy ci wizk granatw!
- No, wyskakuj!
- Popiesz si, ty!
Wcza si tumacz:
- Syszae, co pan Oberleutnant powiedzia? Da ci minut czasu. Jak sam wyjdziesz, to tylko na tym
wygrasz.
- Niech mu pan powie - dodaje Hafer - e jeli sam wyjdzie, to polemy go do obozu, a nie na
szubienic.
Tumacz przekada zdanie.
Cisza.
aden gos nie dochodzi z gbi. Pies rwie si na smyczy, chce zeskoczy do piwnicy.
Hafer dopada Krystyny. Chwyta j za gardo i przygniata jej gow do ciany.
- On tam jest? Gadaj!
Krystyna, uwiziona silnym uchwytem doni obcignitej skrzan rkawiczk, stara si przeczco
potrzsa gow.
- Nie, nie, nie - mwi zdawionym gosem.
- Tam jest wyjcie? Jest? Do drugiej izby?
- Nie wiem.
Hafer posya dwch gestapowcw, eby wywayli drzwi mieszkania wdowy Maks. Ci wychodz
zabierajc opierajcego si psa. Po chwili wracaj. Nie ma w tym drugim pomieszczeniu zejcia do
piwnicy.
Hafer krzyczy:
- Bolek, wrzucamy granat! Syszysz bandyto? Granat!
Tumacz powtarza po polsku:
- Pan Oberleutnant powiedzia, e wrzucamy granat, ty bandyto.
Hafer bierze granat od stojcego najbliej gestapowca.
Daje znak - i wszyscy wychodz przed dom, wyprowadzaj Krystyn.
Hafer staje w rozbitym oknie, uderzeniem kolby usuwa resztki szka.
Odbezpiecza granat i z odlegoci trzech metrw wrzuca go w gb piwnicy. Pochyla gow i kryje si
za oson muru, podobnie jak inni. Tylko Krystyna stoi o krok za nimi, wyprostowana.
Odgos detonacji jest przecigy, powtarza go dalekie echo. Hafer w lot orientuje si, w czym rzecz.
Patrzy na Krystyn i mwi cicho, powoli:
- Wic tam jest przekop. Tunel. Jest wyjcie. Dokd?
Oburcz bije Krystyn po twarzy.
Wydaje szybkie rozkazy:
- Do tunelu psa, ale na smyczy. Reszta w tyralier, dokadnie przeczesa teren. Jeden oddzia
i druyna z psami czeka na podanie kierunku przez onierza, ktry wejdzie do przekopu. Wykona.
Ale szybko, ale biegiem!
I do Krystyny:
- Bdziemy go mieli.

May:
...i nawet nie miaem pewnoci, czy Sylwia mnie kocha; o mioci kobiet nigdy nie wiedziaem nic
pewnego.
Mylaem o Sylwii ubezpieczajc Listonosza i Konia, ktrzy z dworcowych skadw wynieli bro
zdobyt w wartowni Stray Kolei. Odprowadziem ich przedmieciami poza rogatki Miasta, bro
trzeba byo dostarczy do Bunkra.
Mylaem o Sylwii od pocztku akcji i wszystkie czynnoci zwizane z zaskoczeniem
i obezwadnieniem stray wykonywaem mechanicznie, rutyna braa gr nad wiadomym
dziaaniem. Kiedy uprzytomniem sobie, e w kadej chwili mog strzela bez zastanowienia, reagujc
instynktownie na niebezpieczestwo, wrcz automatycznie - przestraszyem si. Co przecie z tego
wszystkiego zostanie we mnie, kiedy skoczy si czas zabijania - i po wojnie znowu sign odruchowo
po bro, ktrej nie bd posiada.
A moe tak, jeeli zrobi mnie kim wanym, odpowiedzialnym, naraonym przynajmniej
w pierwszych latach naszego panowania na nienawi i zamachy przeciwnikw?
Nie chciaem by po wojnie kim wanym - i to samo cieszyo mnie i zdumiewao u wikszoci tych,
ktrzy teraz walczyli. Moe zaley na tym Wojciechowi, Edwardowi, Zygmuntowi? Nie wiem.
O jednym z naszych wiedziaem na pewno, e liczy na koniec wojny jak na osobisty sukces i pocztek
wasnej kariery; czowiek ten, jakkolwiek znaczcy co przed wojn i zasuony, teraz nie wychyla
nosa z dobrze zaopatrzonego mieszkania. Zmieni adres, zerwa wszelkie kontakty, adnego z nas nie
poznawa na ulicy. Czeka na zdobycie wadzy i tylko czekaniem wypenia prniacze dni. Moe
przypuszcza, e wszyscy zginiemy, w kadym razie wikszo z nas, a on pozostanie na placu boju
opromieniony chwal polegych? Byem pewny, e dopnie swego; wiat sprzyja raczej takim
czekajcym i nie amie tych, ktrzy myl tylko o sobie. Wiedziaem, e jemu na pewno si poszczci.
Zaraeni mierci - pomylaem. - Jestemy skaeni zabijaniem. Winiowie w koncentracyjnych
obozw i chopcy z Armii Krajowej, nasi ludzie z Gwardii i czonkowie specjalnych grup i oddziaw
likwidacyjnych.
Widzielimy oczy ogarnite obdnym strachem, wpatrzone w lufy naszych pistoletw, czekajce
w przeraeniu na pocisk, ktry zgasi ich blask.
Widzielimy, jak poruszaa si ziemia na przestrzeni wielu metrw, ktr byle jak przysypywano
poranionych popiesznymi salwami, wyprowadzonych z getta i jecw z Czerwonej Armii.
Widzielimy paczce dzieci niesione w koszach na bielizn i wrzucane do piecw.
Widzielimy zgwacone dziewczta i zmasakrowane kobiety, starcw i kilkunastoletnich chopcw
zwisajcych z przydronych drzew, z latar, z balkonw.
Widzielimy ponce domy, w ktrych uprzednio zamknito gromady ludzi, widzielimy, jak
wybuchay granaty w piwnicach zatoczonych zakadnikami, widzielimy jeszcze wicej - i bylimy
zaraeni mierci. Dlatego mogem myle o Sylwii i rwnoczenie zabija.

Sylwia czekaa do dugo. Po raz pierwszy zgodzia si, ebym j odwiedzi; dotychczas nie pozwalaa
na to, ani nie przyjmowaa moich zaprosze.
- Wszyscy jestecie tacy sami - mwia - i mylicie tylko o jednym.
Nawet nie chciaem jej przekonywa, e nie myl o jednym. Ostatecznie, jeeli idzie oto, jest tego
mnstwo i przespanie si z jak dziewczyn nie nastrcza specjalnych trudnoci. Zreszt wiedziaem,
e Sylwia nie mwi szczerze i tylko broni si przed natrctwem mczyzn wci tym samym
komunaem: jestecie tacy sami.
Bya moda, delikatna i bardziej ni pikna. Przede wszystkim wanie to naraao j na rozmaite
propozycje, poczwszy od matrymonialnych a skoczywszy na wyraonej wprost chci przespania si
z ni. Wojna radykalnie zmienia obyczaje, take w naszym rodowisku, zreszt w kadym
rodowisku; pod tym wzgldem okupanci i okupowani podlegali tym samym procesom. y mocno,
chaotycznie, gorczkowa; zaraenie mierci rodzio si przede wszystkim z zagroenia mierci, jak
okupacyjna moralno, dorana i elastyczna, istniejca na wiecie do cna zdemoralizowanym.
Bylimy zagroeni. Zapomnie o mordowaniu tulc do siebie nag kobiet, zapomnie o czyhajcej
mierci w objciach dziewczyny. Chwyta kad szans rozkoszy, kad moliwo oszoomienia.
Podobnie mylay kobiety, ktre stay si jak haszysz.
Sylwia nie chciaa podporzdkowa si okupacyjnej moralnoci. Upara si, e ocali w sobie szacunek
dla mioci i wiar w moliwo czego trwalszego ni sam akt miosny, e przeduy rado
obcowania z mczyzn poza ten akt.

Czekaa na mnie niepokojc si o wynik akcji.
Czuem si skrpowany i nie mogem zrozumie dlaczego mnie zaprosia. Przygotowaa kolacj, miaa
prawdziw herbat i sodk nalewk, ktrej smaku moje przepalone bimbrem gardo ju prawie nie
odczuwao. Postawia na stole pudeko czekoladek. Wzruszajca bya jej naiwna gocinno:
przypuszczaa, e sprawi mi przyjemno, a ja czuem si jak koleanka szkolna zaproszona na
imieniny przez drug koleank z tej samej klasy. Brakowao tylko kakao z piank, w biaej filiance.
Przeamaa moje oniemielenie.
- Odmawiaam... wiesz o czym myl, bo jeszcze ci nie kochaam.
- Uywasz czasu przeszego? Kochaam, odmawiaam...
- wiadomie.
- To znaczy?
- e teraz ciebie kocham. To czas teraniejszy. I przyszy, ale to ju zaley od ciebie.
- I jeste zdecydowana na wszystko?
- Jeli chcesz. Nie odczuwam tego tak silnie jak ty, bo nigdy nie przeyam... Ale gdyby chcia... Wiem,
e zrobisz tylko to, na co pozwoli ci twoja mio.
- Nie umiabym inaczej... z tob.
- Teraz moemy ju o tym nie mwi. Nawet wol, eby o tym nie mwi.
Podziwiaem Sylwi: zawsze niemiaa, nawet niezdarna i prawie dziecinna w obcowaniu
z mczyznami, zdobya si na takie wyznanie.
- Powtrz ci - powiedziaem - to co zawsze: e na to mog zaczeka. To jest niezmiernie wane
i czasem nawet decydujce czy mczyzna i kobieta mog ze sob zosta, ale nie jest najwaniejsze.
- Wic chcesz zaczeka?
- Jeeli sobie yczysz.
A tak bardzo ci zaleao... - powiedziaa.
Wyczuem al, take rozczarowanie w jej gosie i to zaskoczyo mnie najbardziej. Baa si zblienia, jak
boi si tego kada wraliwa dziewczyna. Kiedy zacza o tym mwi, zauwayem, e ryzykuje
z domieszk brawury i zarazem lku, chyba spodziewajc si, e nie przyjm takiej ofiary.
- Zaleao mi - powiedziaem - bo wierzyem, e kiedy przytulisz si do mnie, powiesz to samo co
dzisiaj usyszaem: e kochasz. Czasem iskra nie przychodzi z umysu, ani z serca - ale zapala si
dopiero przy takim zblieniu. Liczyem na to, e wtedy ju ode mnie nie odejdziesz. Tak mi si
zdawao.
Ucieszyo j to wyznanie. Teraz zrozumiaa.
- A ju mylaam - powiedziaa cicho i wstydliwie - e kiedy moesz osign co na czym ci tak bardzo
zaleao, przestaje ci to interesowa... I zostaniesz ze mn? Na pewno?
- Okupacja nie ma jutra - powiedziaem. - Nic nie wiemy na pewno, zwaszcza dzisiaj. Ale chc zosta
z tob i bd czeka na ciebie. To wszystko, co mog powiedzie na pewno.
Przycignem j ku sobie. Usiada mi na kolanach i obja za szyj, przytulajc policzek do mojej
twarzy.
- Ju nie chciaam by sama - mwia. - Raczej nie chciaam by bez ciebie, bo bez ciebie najsilniej
odczuwam samotno... Pragnam, eby wszyscy inni zostawili mnie w spokoju. Kady powinien
wiedzie, e kocham ciebie, e jestem dziewczyn Maego... Ciebie si boj, wiesz? Budzisz w nich
szacunek i troch lku. Tylko ja jedna nie odczuwam strachu przed tob. I przy nikim nie jestem tak
bezpieczna...
- Sylwio... - zaczem.
- Nie, zaczekaj - powiedziaa. - Nie wiem co powiesz i boj si, e mnie zapeszysz i przestan mwi.
Nigdy nie mwiam tak duo. Dzisiaj powiedziaam Zygmuntowi, eby ci przypomnia o naszym
spotkaniu. Powiedziaam to przy wszystkich, kiedy skoczya si odprawa z sekretarzem.
- Pamitaem. Niepotrzebnie przypominaa przez Zygmunta.
- Nigdy si nie domylisz co znaczyo dla mnie takie wyznanie, tam, przy wszystkich. Popatrzyli na
mnie, jakbym ju od dawna bya... naleaa do ciebie. Obrazili mnie tym, w jaki sposb, ktrego
aden mczyzna nie potrafi zrozumie. Po raz pierwszy... Dawniej umarabym ze wstydu. Ale dzisiaj
byam bezwstydna i powiedziaam przy wszystkich, eby Zygmunt ci przypomnia. Powiedziaam
takim tonem, jakby to byo wyzwanie rzucone caemu wiatu, sekretarzowi, im, i mnie samej. Wtedy,
nie czujc ju wstydu, zrozumiaam, e ciebie kocham... Naprawd jeszcze mnie nie chcesz?
I zaczekasz na mnie?
Nie wiedziaem, czym sprawibym jej wiksz rado: przyznaniem si, e bardzo jej pragn, jak nie
pragnem adnej innej dziewczyny, czy te potwierdzeniem, e chtnie zaczekam. Nie umiem
rozmawia z kobietami. Powiedziaem:
- W czasie wojny nie powinno si czeka i niczego nie wolno odkada. Jednak sytuacja z tob jest
wyjtkowa, zreszt mio zawsze stwarza sytuacje wyjtkowe i komplikuje najprostsze sprawy
midzy dwojgiem ludzi.
- Najprostsze! - zawoaa. - Jak sobie wyobraasz, e co jest najprostsze? Nie wiem na przykad, czy
musiaabym si cakiem rozebra. To okropne. Chyba w ciemnoci, bo nie mogabym... Wiesz, Bolek
znowu mwi o mioci. Nawet adnie to robi, bo z przekonaniem, ale jako banalnie i przesadnie.
- Nie uwierzya mu?
- Nie wierz, chocia on nie kamie. Kiedy pragnie jakiej kobiety, na pewno mwi prawd, nie udaje.
- Napijesz si tego soczku? - zapytaem.
- To prawdziwa nalewka na spirytusie! - zawoaa z uraz. - Dostaam od koleanki, ktra pracuje
w aptece, maj przydziaowy spirytus... Wszyscy mwi, e duo pijesz.
- Nie wierz wszystkim. Wszyscy wymylaj mnstwo zarzutw przeciw innym, albo powtarzaj
kamstwa po innych wszystkich. Nikogo tak atwo nie mona nabra, jak wszystkich.
- Wic to nieprawda?
- Czasem, kiedy musz kogo zabi.
- Jeszcze nigdy nikogo nie zabiam. Czy umiaabym?
- Zabijaj, Sylwio. Naucz si ich zabija - powiedziaem - bo oni ciebie zabij.
- Nie mwmy dzisiaj o zabijaniu... - Klasna w donie. - May, naprzeciw mieszka ssiadka, handluje
wdk. Przynios ci, dobrze?
Chciaem jej powiedzie, e j kocham i wytumaczy, czym jest dla mnie, czym bdzie jutro, jednak
sowa nie ujawni uczu nawet w przyblieniu, a mwienie spyca mio i okrada j z tego, co jest
niewyraalne i najbardziej istotne.
Sylwia przyniosa butelk czerwonej. Nazywalimy j partyjn, bo na szkle bya czerwona
etykietka. Najlepszy gatunek czystej wdki mia bia etykietk; na zasadzie rwnie pozornych
skojarze nazywalimy j biaogwardyjsk.
Postawia przede mn butelk i malutki kieliszek na likier. Zamiaem si i przysunem szklank,
napeniem j wdk.
- Naprawd wypijesz ca szklank? - przestraszya si Sylwia.
- Sprbuj, moe si uda - powiedziaem.
Przysuna do siebie drug szklank i z desperacj napenia j do poowy nalewk.
- Mylisz, e dam rad? - zapytaa. - Wszystko chc robi tak jak ty.
- Take musisz sprbowa - poradziem. Czuem, e chce mi co wyzna.
Wypia may yk, odstawia szklank.
- Chyba si nie uda - powiedziaa. Nagle nachylia si ku mnie i zacza mwi popiesznie, jakby
chciaa si pozby czego, co j od dawna drczyo. Nie zaskoczyo mnie jej wyznanie; nie by to
przeom dokonany w tej wanie chwili, ale wynik postanowienia powzitego o wiele wczeniej,
tumionego dotychczas nieufnoci i wstydliwoci. Mwia:
- Strasznie ci kocham. To olbrzymie szczcie dla dziewczyny i mnie to szczcie spotkao. Kocham
ci tak bardzo, e moesz ze mn robi wszystko co zechcesz... Nawet gdyby mnie pniej zostawi.
Chocia - poprawia si szybko - wolaabym, eby si ze mn oeni. ona to jest co innego i wtedy
nikt nie ma prawa,.. Nigdy nie mwie o lubie.
- Dla ciebie mog to zrobi.
- Mwisz to tak uroczycie i powanie...
Wydawao mi si, e nagle ogarn j wielki niepokj. Zalniy jej oczy, pokazay si w nich zy.
- Teraz wiem - powiedziaa - co to znaczy by szczliw. Dotychczas tylko o tym czytaam, nawet
w ksikach nie byo tak wielkiego szczcia jak moje. May, powiedz, czy to jest nieprzyzwoite, e
chciaabym znowu usi na twoich kolanach? Czy to wypada, jeeli si kocha? I czy mnie take
bdzie wolno robi z tob wszystko, co zechc?
Oprniem do poowy moj szklank. Sylwia z trudem przekna may yk nalewki.
- Sam powiedz Bolkowi - poprosia - e jestem ju twoja. I eby da mi spokj i nic ju nie mwi o
mioci, boj si Bolka. Nagada mi tyle, przekonywa, prosi i wreszcie zabra si i poszed do Krysi.
Taki on jest. Chcesz, ebym zdja poczochy?
- Do Krysi?
- Przecie znasz j. Siostra Franka.
- Och, znam j. Czy na pewno tam poszed?
- Powiedzia, e musi si z ni poegna.
To mnie przerazio.
- Ale Krystyna mieszka u tej starej ajdaczki, wdowy Maks. Ta handlara wsypaaby go nawet za
dziesi marek, a co dopiero mwi o obiecanych dziesiciu tysicach!
- Naraa si, bo nie umie y bez kobiet. Nie chciaam spotka si z Bolkiem, wic poszed do
Krystyny. To okropne.
- On kocha Krystyn. A e spotyka si z innymi, w tym jest ch nadania swemu yciu, czy sobie
samemu, jakiego wikszego znaczenia, odzyskania poczucia wasnej wartoci. Rozumiesz, jaka
rekompensata za to, e on mao umie, e skoczy tylko kilka klas szkoy powszechnej. e ludzie nim
pomiatali. To samo co cignie go do kobiet, kae mu tak niebezpiecznie naraa si w kadej akcji
i skania go do szaleczej odwagi - mwiem, niezbyt skupiony na tym temacie. - Trzeba co zrobi.
Trzeba byo co zrobi, koniecznie. Stara Maks jest wcibska i na pewno zauwaya, jak Bolek
wchodzi do Krystyny. Jeeli sie bya zamknita, Maksowa otwieraa drzwi. Pruskie cianki
oddzielajce oba mieszkania przepuszczay kade goniej wypowiedziane sowo. A Bolek nie nalea
do najcichszych, mia tubalny gos. Moe wzi gitar i bdzie piewa? Moe si upije? Mia
awanturnicze usposobienie, lubi szarowa.
Zdecydowaem si.
- Sylwio - powiedziaem - musz tam i.
- May - szepna przestraszona - przecie dzisiaj... dzisiaj jest tak, jakby odby si nasz lub!
- Bolek jest moim przyjacielem. Jeeli nie rozumiesz, co znaczy przyjaciel, nie zrozumiesz, dlaczego
zdecydowaem si tak nagle. Mimo tego nie mog go opuci, musz tam i.
- A ja? Dopiero po Bolku? Moe dla ciebie jestem niczym, no tak...
- Sylwio, jeste dziewczyn, ktra potrafi zrozumie kad konieczno, jakiej musz si
podporzdkowa. Jeste dziewczyn, ktra straciaby dla mnie szacunek, gdybym opuci przyjaciela,
kiedy grozi mu mier. Wierzyem, e jeste tak dziewczyn.
- Tak, rozumiem, tak... - mwia bez przekonania, z wzrastajcym alem. - Rozumiem, pewnie e
rozumiem. - Ale zosta dzisiaj - nalegaa. - Ju nie bd czniczk, przenieli mnie do drukarni, nie
wiem, naprawd nie wiem, kiedy si spotkamy... Jestem taka, jak mylisz o mnie, i moesz na mnie
polega, i zawsze wszystko zrozumiem. Ale dzisiaj zrbmy wyjtek, zosta tutaj... Przecie nie mog
tak prosi! Nie wypada, eby dziewczyna prosia. Nie zawstydzaj mnie, bo si rozpacz...

Nie umiaem od niej odej. Obawiaem si, e dzisiejsze rozstanie bdzie ciy nad naszym
zwizkiem jak przeklestwo, i nad ca nasz przyszoci-Byem podniecony jej obecnoci w sposb
wyjtkowy, w tym pragnieniu namitno mieszaa si z tkliwoci i delikatnoci jakiej dotychczas
nie znaem. Ale nie wolno mi byo opuci Bolka. Zreszt co mnie obchodzi ten dziwkarz? Musia tam
le? Niech go diabli porw!
Musia, jednak musia - pomylaem w nastpnej chwili. Take musiabym zobaczy si z Sylwi,
gdybym na kilka miesicy opuszcza Miasto. Nie umiabym wyjecha bez poegnania. Wic poszed do
Krystyny, a poniewa sprawa bya jak najbardziej osobista, nie wzi obstawy. Nie chcia naraa
swoich ludzi. To byo podobne do Bolka: ryzykowa na wasny rachunek.
Wic kad rzecz, kade zdarzenie mona zobaczy dwojako. Teraz ju usprawiedliwiem Bolka i nie
mogem go opuci.

- May - powiedziaa - czy nie rozumiesz, e taki wieczr ju si nie powtrzy? Przepadnie, zaczty tak
cudownie i nieskoczony. I nie powtrzy si, nigdy.
Byo co rozdzierajcego w tym co powiedziaa. Jeszcze jedno takie zdanie i zaami si, skapituluj
po raz pierwszy od dnia, w ktrym zaczlimy nasz wojn.
Odsunem Sylwi na odlego ramienia. Miaa zy w oczach. Powiedziaem opanowujc mikko
i drenie gosu:
- Sylwio, masz lepsze wyczucie i wraliwsz intuicj: ten wieczr ju si nie powtrzy. Ale pozwl mi
takim pozosta, jakim byem dotychczas. Musz mu pomc. ycie Bolka take ju si nie powtrzy,
jeeli dzisiaj go zabij.
- Wic po co tam polaz? Straszny jest ten Bolek, jaki gupi!
- Bo ona go kocha, jak ty mnie.
- Rozumiem - odpowiedziaa. - Jeeli ona go kocha jak ja ciebie, powiniene tam pj.
- Wyrzuc go stamtd, albo, jeeli nie jest za pno, osoni mu odwrt.
- Nie zapomnij, e ciebie kocham, tylko ja jedna, a ty tylko mnie - powiedziaa Sylwia.

Obiektyw:UcieczkaBolka
Cienie nagonki w tyralierze rozsypane wzdu potoku i poza nim. Nawoywania, okrzyki, ujadanie
psw i mga bura jak dym.
Bolek biegnie przez mg, potyka si, upada, wstaje, znowu pada. Pot cieka po twarzy, koszula
wepchnita pod golf uwiera jak kamie; wyrywa j spod swetra, ociera ni spocon twarz i odrzuca.
Przed nim wysokie wzgrza had. Wdziera si na nie, ale jeden polizg stopy zrzuca go do podna
wzniesienia. Jest zbyt zmczony, nie przekroczy tych had. Biegnie wzdu nich.
Bije reflektor z wartowniczej wiey strzegcej karnego obozu winiw zatrudnionych w kopalni. Na
moment chwyta uciekajcego, min go, ale nagle zawraca i ciga biegncy cie. Zapala si drugi
reflektor i trzeci.
Bolek przystaje i strzela w ten blask, z trudem opanowuje drenie doni. Reflektor ganie, sycha
brzk szka; plama wiata bijca z drugiego muska go po stopach, nie zatrzymuje si na nich
i przesuwa si dalej po pospnym zagbiowskim pejzau. Z wiey padaj strzay z karabinu
maszynowego, seria za seri. Po chwili milkn.
Przed Bolkiem wysoki mur; biegnie wzdu tej ciany ciek wydeptan w spalonej murawie. Popi
chrzci pod butami, py wpada do rozwartych, ciko dyszcych ust; pokrywa gardo nalotem
szorstkim i gorzkim.
Daleko przed nim, za zaomem muru, byska na moment wiato latarki. Mog to by miejscowe
strae, albo obawa przecina mu drog. Za sob syszy zbliajce si szybko ujadanie psa, coraz
bardziej zacieke. Nie moe wrci.
Odwraca si i strzela do zamglonych sylwetek rozkoysanych w szybkim biegu. Oprnia cay
magazynek.
Kto gono jczy, inny krzyk brzmi jak pianie koguta, skowyczy pies. Ale Rottenfhrer biegncy
z wilczurem tu za Bolkiem, nie przerywa pocigu.
Bolek zadziera gow, patrzy na wierzchoek muru: jest zmurszay, ze szczytu najeonego odamkami
szka zwisaj nadtuczone cegy opltane kolczastymi drutami. W tym miejscu ciana wsparta jest
dug belk. Bolek wspina si po niej i wtedy apie go za pit mocny uchwyt psiej szczki; szarpie
nog w rozpaczliwym wysiku. Prawie zwisajc na obu doniach, lizga si po omszaej i wilgotnej
belce. Pies rozwiera pysk, a kiedy Bolek podkurcza nog wyej, pies chwyta go za ydk, rozdziera
sukno spodni, rozszarpuje misie. Bolek zamiera w bezruchu kurczowo uczepiony belki.
Pada strza i natychmiast drugi; ale tak nie brzmi strzay z automatu, raczej z wielokalibrowego
rewolweru. Olbrzymi ciar szarpie do tyu rozwcieczonego wilczura. Pies wyje, jakby go dusia ptla
obroy. Rozlega si przenikliwy krzyk Rottenfhrera, do jego doni uwizana jest smycz.
Bolek wspina si na szczyt muru.
Patrzy w d: pies szarpie dziko ciaem lecego onierza, rwie si w kierunku belki podpierajcej
mur i wydaje si, e za chwil wyrwie ze staww rami zabitego. Wic kto strzeli, kto mu pomg
w ostatniej sekundzie walki.
Ostre wiato pada na mur, chwyta skulonego tam Bolka. Znowu seria wystrzaw. Odpryskuj cegy,
kilka odpryskw uderza go w twarz. Widzi przed sob zarysy niskich zabudowa, szopy, stosy beczek,
sterty koksu i zomu, kominy.
Przewala si na drug stron muru i pada na ziemi jak kot, dotykajc jej wszystkimi koczynami.
Z lewej doni zdziera skr.
Wstaje, zatacza si, skrwawion rk wsuwa pod golf. Rusza chwiejnie w stron majaczcych przed
nim konturw.

Obiektyw:Mayzabija
Bysk przed Bolkiem, kiedy ten biegnie wzdu muru, to zapalona na moment latarka Maego.
May zblia si: jest tylko dzikim zwierzciem, ktre w ciemnoci wyczuwa drugie zwierz, silniejsze
od siebie. Ale musi je zabi, eby nie by zabitym, musi je pore, eby nie by poartym.
Widzi Bolka czogajcego si niezdarnie po pochyej belce wspierajcej mur, tu za nim onierza
z psem. Pies zaciska w paszczy but Bolka.
Teraz trzy skoki do przodu: zryw Bolka, na tej pochyej belce, skok psa, ktry chwyta go za ydk
i dugi sus Maego, do przodu. May strzela dwukrotnie do onierza widocznego teraz wyranie
w poblasku reflektorw. Strzela w szyj, pniej w doln krawd lewej kieszeni bluzy.
Trafiony odskakuje do tyu.
Pada, zwija si w kbek i lec w murawie wyglda jak koszmarny olbrzymi embrion.
Pociga za sob psa, ktry wyrywajc si szarpie rk lecego.
Kiedy Bolek znika za murem, May ucieka w t stron, z ktrej przyby - zwinny i czujny, pewny, e
ujdzie pogoni.
Nadchodz Sturmmanni z obawy.
Zatrzymuj si przy belce i przy lecym. Pochylaj si nad nim, chcieliby co usysze. Tgi
Scharfhrer chwyta za obro szamoczcego si psa, ale nie odpina smyczy.
Umierajcy Rottenfhrer, przynaglany pytaniami, ktrych ju nie rozumie, wyciga przed siebie
praw do; do lewej uwizany jest pies. Do ta zatacza uk i nieruchomieje wskazujc kierunek
przeciwny do tego, w ktrym ucieka May. Cz obawy kieruje si w t stron. Padaj nowe rozkazy.
Sturmmanni zbliaj si do belki i prbuj jej wytrzymaoci. Ocigaj si.
Wilczur znowu rzuca si w kierunku muru i szarpie ciaem umarego. Wlecze go po ziemi. Zatrzymuje
si, pochyla pysk nad trupem. Przysiada na zadzie i zadzierajc pysk ku ciemnemu niebu wyje
przecigle.
Tgi Scharfhrer podbiega i kopie psa.
Pies nadal wyje.

Do Maego dobiega lament psa; przekrada si na tyach obawy, w stron domku wdowy Maks.
Zatrzymuje go widok pomieni strzelajcych w niebo. Ukryty za stromym wystpem hady obserwuje
scen przed poncym domkiem.
Dostrzega zmniejszon oddaleniem posta Krystyny przy masce samochodu. Kilku umundurowanych
gestapowcw zawzicie rozprawia. Zblia si do nich mczyzna w paszczu.
Upywaj minuty.
Nadjedaj kolejno trzej motocyklici, skadaj meldunki. May poznaje: to Hafer, Oberleutnant
Hafer przyjmuje meldunki. Znowu patrzy na Krystyn: pytaj j o co i bij po twarzy.
May spoglda na odlegy mur i rzuca przez zby:
- Teraz rad sobie sam, ty dziwkarzu!
Zsuwa si z nasypu hady.
Okrajc przedmiecia Osady zmierza ku Miastu.

Obiektyw:Haferrezygnuje
Ponie domek wdowy Maks. Trzeszcz belki, odpryskuje wapno. We wntrzu pali si pianino, pali si
dywan. Zamieniaj si w popi wojenne zdobycze wdowy Maks i rozpadajce si ze staroci graty.
Topi si pocie soniny i zwglaj si ziemniaki.
Na tle miotanych wiatrem pomieni stoi czarny opel, przy nim Hafer, Krystyna i trzej gestapowcy.
Hafer przyjmuje meldunki od zziajanych cznikw obawy. Ju od trzech godzin szukaj Bolka.
Wzmocnione oddziay SS i andarmerii przeszukiway metr po metrze przestrze otoczon wysokim
murem, zagldajc we wszystkie zakamarki szop i magazynw, o ile to tylko byo moliwe.
Jeden z gestapowcw mwi:
- Gdzie pewno, e przesadzi ten mur?
Drugi:
- Na pewno pobieg wzdu muru.
Trzeci, Untersturmfhrer, take ma co do powiedzenia:
- Ten zastrzelony pokaza nam kierunek na prawo.
Pierwszy zastanawia si:
- By w agonii, nie mia ju siy. Chyba nie ma znaczenia, e pokaza na prawo.
Hafer jest zdenerwowany.
- Nie pytaem panw o zdanie - mwi ostro. Po chwili, chcc zagodzi napit atmosfer i przerwa
milczenie uraonych oficerw, dodaje: - Takiego pecha dawno nie miaem.
Untersturmfhrer potwierdza:
- To si zgadza, panie Oberleutnant.
- Stare cierwo ta Maks - mwi Hafer - nic nie powiedziaa o przekopie.
Pierwszy z asysty mieje si:
-Ucieszy si, kiedy wrci i bdzie szuka domku. Zaoybym si o ca Generaln Guberni, e go nie
znajdzie.
Nadjeda motocykl, hamuje przed grup oficerw. Oberscharfhrer z twarz przysonit cieniem
hemu melduje: poszukiwania bandyty nie day rezultatu. Jakie s dalsze rozkazy?
Hafer decyduje:
- Zostawi tylko wartownikw. Trudno, musimy zrezygnowa.
Podchodzi do Krystyny stojcej przy wozie, otwiera przed ni drzwiczki i popycha j.
- Wa tam i po si na pododze.
Krystyna kadzie si na dnie wozu, twarz w d, wzdu podstawy tylnego siedzenia. Gow zasania
ramionami.
Hafer i towarzyszcy mu tumacz wsiadaj do samochodu. Podcigaj wysoko kolana i opieraj
podeszwy butw na lecej u ich stp dziewczynie.

Kneifdov.d.Bacha
Der Hhere SS-und Polizeifhrer beim Oberprsidium Schlesien und beim Reichsfhrer Sudetengau
...potwierdzam te odbir zarzdzenia o udzieleniu pochwa, wyrnie i nagrd kademu czonkowi
Ordnungspolizei i Sicherheitspolizei, ktrzy w momencie zbrojnych napadw bandyckich podejm
tego rodzaju akcj obronn, ktra zakoczy si mierci przeciwnika.
Odnonie zarzutu opieszaoci w rozgromieniu tajnych organizacji i band zbrojnych donosz, e
tutejszy okrg Tajnej Policji Pastwowej ma olbrzymie osignicia, ktre przyczyniy si do
unieszkodliwienia kilku podziemnych organizacji na terenie caej Generalnej Guberni. Aresztowano
dotychczas kilkanacie tysicy osb za przestpstwa natury politycznej. Zaczam spis tajnych
organizacji wojskowych dotychczas rozgromionych przez nas (w nawiasach wyszczeglniono ilo
aresztowanych i skazanych):
Polska Organizacja Powstacza (500), Siy Zbrojne Polski (456, w tym 27 kobiet), Polska Obrona
Obywatelska (169), Racawice (26), Tajna Organizacja Narodowa (49, w tym 17 kierownikw),
Zwizek Walki Zbrojnej (171; organizacja istnieje nadal jako Armia Krajowa), Zwizek Odwetu (70),
Polska Tajna Organizacja Powstacza (154), dwie tajne organizacje wojskowe o nieustalonej nazwie,
obejmujce wedug spisu 500 osb (31 czonkw kierownictwa), placwka krakowskiej organizacji
Zwizek Odwetu (68), Armia Krajowa - rozbito aparat wywiadowczy aresztujc 71 czonkw gronej
i doskonale dziaajcej siatki szpiegowskiej, nastpnie aresztowano dziki pomocy zaufanych
agentw 56 osb z katowickiego inspektoratu AK.
Prawie wszystkie wyszczeglnione w niniejszym wykazie organizacje, zostay rozgromione dziki
wybitnej wsppracy agentw Bubi i szczeglnie Bubi Zwo. Ci wytrawni specjalici przerzuceni
zostali ostatnio na teren dziaalnoci band komunistycznych, zgodnie z planem operacji
Sturmglocke.

Osaczeni
Cz szsta

Dokument
cile tajne
Kancelaria Gwna Reichsfhrera SS
Do:
Pana Sturmbannfhrera Bruno Kneifa
Komenda Tajnej Policji Pastwowej
w Miecie
Dotyczy: Operacji Sturmglocke

Tekst: Potwierdzam odbir sprawozdania z pierwszej fazy akcji prowadzonej pod
kryptonimem Wdrwka dusz. Po jej zakoczeniu, co przyjmujemy do wiadomoci
i akceptujemy, zarzdza si co nastpuje: dalszy bieg w/w akcji bdzie prowadzony jako
operacja Dzwon alarmowy. Tym kryptonimem naley oznacza wszelkie dokumenty
dotyczce wiadomej sprawy. Proponujemy przystpienie do gwnych dziaa. Na tak
moliwo wskazuj dotychczasowe przygotowania. Zalecamy jak najdalej posunit
ostrono i rozwag. Przypominamy, e Reichsfhrer SS oraz zainteresowane w/w akcj
najwysze czynniki pastwowe przykadaj do pomylnego przebiegu nowej fazy operacji i jej
podanego zakoczenia wyjtkowe znaczenie.

Niech yje Wdz
Kneif:
...tak ma od czarnej kawy - bo lubi przedmioty mae i zgrabne, delikatne, jakby wymylone dla
dzieci - jadem konfitury z porcelanowego talerzyka ze zoconym brzegiem.
Przede mn siedzia Bubi - przystojny, mski, czego zawsze zazdrociem jemu i tym, co tak wygldali.
Bubi siedzia przede mn z t swoj twarz spokojn i nieruchom jak z kamienia. Ciekaw byem, czy
szanuje mnie i docenia, i czy mu imponuj, bo mogo by i tak, e mia mnie za nic i lekceway.
Zawsze w stosunku do podlegajcych mi ludzi odczuwam to samo: e oni tylko boj si mojego
znaczenia w naszej formacji i dlatego udaj szacunek i posuszestwo.
Jadem yeczk konfitury powoli i ze smakiem. Powiedziaem mu:
- Suchaj no, Bubi. Od chwili kiedy zaczlimy akcj nie prosiem ci tutaj, bo to byo zbyt ryzykowne.
Ale nadszed czas, w ktrym musielimy si spotka jeszcze raz. Uwaaem to za niezbdne.
- Tak - powiedzia Bubi.
- Jak wynika z waszych sprawozda...
- Naszych? - zapyta Bubi.
- Twoich - poprawiem si, bo on nic nie mg wiedzie, e pracuje dla nas jeszcze Bubi Zwo. - Zreszt
wiesz, czowieku, e mamy rnych obserwatorw, dziaajcych na innych odcinkach. Jak wic wynika
z tych informacji i z twoich sprawozda, sytuacja dojrzaa. Nareszcie dojrzaa, eby zaciska oczka
sieci.
Jak mylisz, dojrzaa?
- Tak.
- Sie jest teraz gsta i mocna - mwiem dalej - adne oczko nie puci. Jakby pucio, zaatamy.
Nawet na to nas sta. A e tam ktry z nich moe by zraniony, albo zabity, o to si nie martw... Nie
martwisz si?
- Tak.
- Na mio bosk, Bubi, na froncie ginie wicej onierzy dla Wodza i dla Wielkich Niemiec! Nasz front
jest tutaj, i jeeli kto zginie... Sam rozumiesz.
- Tak.
Wstaem. I wadczym tonem, ktry stosuj w waniejszych momentach, albo kiedy chc wzmocni
mj autorytet, powiedziaem:
- Teraz my, na naszym froncie, przystpujemy do generalnej ofensywy. Pierwsza linia ognia. Bd
ofiary. Ale zwyciymy.
Bubi patrzy tylko na yeczk, ktr trzymaem w rku, wymachiwaem ni. Przez t yeczk nie
wyszo naleycie to, co powiedziaem. Taki drobny i niestosowny rekwizyt moe czowieka omieszy.
Kiedy, w naszym hotelu w Warszawie, miaem w numerze jedn tak z pomocniczej suby
Wehrmachtu. Rozebraa si, ale nie zdja okularw w rogowej oprawie. Bya to jedyna rzecz, jak
pozostawia na nagim ciele. Zaczem si wtedy mia, mao nie umarem ze miechu. Ona obrazia
si i nic z tego nie wyszo, bo ja take nie mogem. Teraz sam wygldaem gupio z t yeczk, ktr
wymachiwaem jak buaw, i z wielkimi sowami o generalnej ofensywie i zwycistwie.
Poklepaem wybrzuszeniem yeczki powierzchni konfitur i powiedziaem:
- To domowej roboty. Lubi takie specjay. I wyobra sobie, Bubi, e przysyaj mi to a z Lipska. Tylko
Niemcy maj tak gbokie uczucia rodzinne. Kiedy skoczy si wojna, sam bd smay konfitury. Nie
wiem, czy si na tym znasz, ale wyobra sobie, e uczyem on jak przygotowuje si owoce albo
jagody i jak si smay, eby miay waciw gsto, delikatny smak i nie straciy aromatu.
Wyobraasz to sobie?
- Tak.
- Czowieku, wiesz co do ciebie naley. Przygotuj komplet adresw, ile tylko zdoasz ustali na sto
procent. Nie moemy si pomyli. Przygotuj wszystko, co moe by potrzebne. Dajemy ci jak
najwiksz pomoc. Za kilka dni chciabym mie tutaj Edwarda. Musisz odczuwa te same emocje, co
ja, emocje wielkiego gracza, ktry wszystko rzuca, eby rozbi bank. Bubi, rozbijemy ten bank!
- Tak.
Zadzwoni telefon. Zgosi si Bubi Zwo. Pooyem suchawk na biurku, przysoniem j doni.
- Bubi, na razie wszystko. Wstp jeszcze do porucznika Hafera, pniej znowu poprosz ci dla
uzgodnienia szczegw. Mam w tej chwili piln rozmow. Moesz i.
-Tak.
- Niech yje Wdz! - powiedziaem.
Bubi wyszed, zamkn za sob drzwi. On jeden nigdy nie trzaska drzwiami, zamyka je bezszelestnie.
Dziwny z niego czowiek, powiedziabym, e niebezpieczny.
Podniosem suchawk.
- No, poznaem od razu. Nie mogem rozmawia, bo by tutaj Bubi. Musiaem go cign do siebie,
bo co si zaczyna. No wic suchaj mnie: teraz kada minuta jest droga, jest wana, jest decydujca.
Musisz zwaa na wszystko, co robi Bubi. Kr si koo niego ile tylko moesz, ale eby to nie
podpado. Musimy by zabezpieczeni na kad ewentualno. O kadym jego kroku informowa tym
samym sposobem, co dotychczas. Na razie wszystko. Nim zaczniemy, jeszcze ci uprzedz.

May:
...drukarnia miecia si na stryszku zrujnowanego domu pitrowego, do ktrego przylegaa niska
szopa ze spadzistym dachem; leay w niej wp zardzewiae pleniejce narzdzia i maszyny rolnicze,
porzucone tu na pocztku wojny, w okresie ewakuacji ludnoci z terenw zagroonych przez
zbliajcy si front niemiecki. Byy to peryferie Miasta.
Zapukaem wedug umwionego znaku. Otworzy mi Gawlas. Mia szar twarz i zapadnite oczy.
W gbi pmroku dostrzegem Sylwi przy powielaczu. Na rodkowym stole sta drugi powielacz,
obok maszyna do pisania, kalka i pocite arkusze. Ryzy papieru i stosy drukowanych egzemplarzy pod
cianami obmurowania strychu. Z okna celowo nie usunito pyu i kbw zakurzonej pajczyny.
- Po co mnie tu szukasz, po co niepokoisz? - zapyta Gawlas.
- A czemu mnie tak przyjmujesz?
- Nie miej zoci. Nerwy mam stargane i ju nie te siy co dawniej, o to chodzi.
- I dlatego gniewasz si na mnie?
Poczstowa mnie papierosem, podaem mu ogie. Powiedzia:
- Nie lubi, jak przychodzi kto nie zapowiedziany. I nie lubi, jak przychodzi w sprawach prywatnych,
kapujesz?
Ju wiedzia, co czy mnie z Sylwi.
- Gawlas, nigdy bym tu nie przyszed w moich wasnych sprawach. Jest pilna informacja dla Edwarda.
Z jego now czniczk nie mam jeszcze ustalonych kontaktw, na razie spotykamy si tylko
w poniedziaki. Edwardowi musz co przekaza przez Sylwi.
- Od razu tak mw. Jak chodzi o Edka, to wszystko zrobi.
- Edwardowi co grozi, rozumiesz. Sylwia musi go uprzedzi.
- Od kogo to masz?
- Spotkaem si z naszym czowiekiem z wizienia. Ma dobre ucho i wie co zrobi z tym, co syszy.
- Macie tam kogo pewnego?
- Tak. Pseudonim Stranik. Spotkaem si z nim w sprawie Krystyny.
- Jeszcze j tam drcz? A to ci historia, popatrz.
- Tak. Chciaem wiedzie, czy czego nie chlapna. Ale trzyma si, chocia wlok j po kilka razy
dziennie na przesuchanie. Za kilka dni maj j przewie do innego wizienia, osobowym wozem.
Planujemy, eby j odbi.
- Jeli tyle mwisz, znaczy si, e mi ufasz.
- Nie mam powodu, eby ci nie ufa. Skocz z t podejrzliwoci, Gawlas! Bo cakiem si wykoczysz,
nerwy stargasz.
Odcign mnie na bok, chcia si z czego zwierzy, ale zbliya si do nas Sylwia.
- Serwus Sylwia - powiedziaem.
- Serwus May. Mwie o Krystynie?
Powtrzyem jej, co powiedzia Stranik.
- I chcesz, ebym posza do Edwarda?
- Edwardowi musisz powiedzie, e w czasie przesuchania Krystyny w celi, Hafer mwi o Edwardzie.
e ju go rozszyfrowali i moe nawet maj adres, i mwi, eby Krystyna nie upieraa si duej, bo
caa sprawa i tak jest przegrana. Mwili te, e w kadej chwili mog zdj Edwarda. Tyle usysza
Stranik. Z kilku innych sw domyli si, e Edwardowi grozi co konkretnego. Musisz to wszystko
powtrzy. Niech zmienia mieszkanie, i to zaraz.
Nim zdya odpowiedzie, wtrci si Gawlas:
- Sylwia, jak ju bdziesz u sekretarza, powiedz mu, e chciabym z nim pogada. I niech nam przyle
jaki automat.
- A co macie? - zapytaem.
- Dwa zaczepne granaty i efenk od Kordiana z jednym magazynkiem. To dobre na wesele, a nie do
drukarni.
- Nie jest tak le. Wystarczy.
- eby samemu si zabi - powiedzia Gawlas - na pewno wystarczy. Ale eby si obroni...
- Nie wierz w to. eby si obroni przed nimi, nie wystarcz wam nawet dwa karabiny maszynowe i
dziako przeciwpancerne.
- To wiem, nie musisz mnie uczy. Wam, modym, ju si w gowie przewrcio z tej zarozumiaoci
i za nic macie starych. Mnie rozchodzi si o to, eby ich jak najwicej powystrzela, nim oni mnie
stukn... Powiesz mu o tym, Sylwia?
- Powiem - powiedziaa Sylwia.
- To wszystko? - zapyta Gawlas.
- Gdzie reszta twoich ludzi?
- S jeszcze dwaj. Roznosz teraz propagand.
- Pozwolisz, e kilka sw z Sylwi...
Obruszy si, spojrza podejrzliwie.
- Chcesz co ukry? Nie masz zaufania?
- Przesta!
- Ju ja wiem, jakie moecie mie sprawy...
Odszed. Stan przed oknem zasnutym pajczyn.
- Pocauj mnie teraz, prdko, prosz - powiedziaa Sylwia. - On nie patrzy.
Pocaowaem j.
- Kiedy moemy si zobaczy? - zapytaem.
- Od dzisiaj przez trzy dni czekam w domu kadego popoudnia, o siedemnastej.
- W porzdku.
- Przygotowa ci co do picia?
- Nie trzeba.
- Zostao jeszcze z tamtego wieczoru.
- Doskonale. Wicej nie trzeba. Musz ju i, Sylwio. Edwardowi powiedz jeszcze, eby skontaktowa
si z Wojciechem. Wojciech ma by jutro w trafice u Dziadka, o pitej po poudniu. Stranik poda mu
szczegy przewiezienia Krystyny do innego wizienia, o ile to w ogle jest aktualne.
- Dobrze.
- Kordian porozumie si z Bolkiem i z Zygmuntem, opracuj plan odbicia Krystyny. Wojciech
zaproponuje Stranikowi odstpienie przydziau papierosw. To bdzie haso.
- Wszystko zapamitam. Ale popatrz tylko, jak ta biedna dziewczyna wpada przez Bolka. A on si
ocali...
- Zwykle tak bywa, e niewinni pac za winnych. Do zobaczenia, kochana.
- Przyjd, koniecznie!

Edward:
Wziem visa, najpotrzebniejsze drobiazgi i zmian bielizny. Woyem to do teczki i z tym bagaem
zjawiem si u Mamusi. Znowu zdobya gdzie kaw. Zmusia mnie, bym usiad na pluszowej kanapce
i czeka a ona kaw zaparzy.
Powiedziaem z czym przysza do mnie Sylwia.
- Kto przekaza jej ostrzeenie?
- May.
- A skd May wiedzia?
- Od kogo zaufanego z wiziennictwa.
- Znam czowieka?
- Chyba nie, lepiej o nim nie mwmy. W razie czego, gdyby zasza jaka potrzeba, zna go May, i
Wojciech si z nim zobaczy. Oni dwaj, w razie czego...
- Obawiasz si, e te psiekrwie mogliby ciebie dosta?
- Ostrzeenie Stranika brzmi powaniej, ni wszystkie poprzednie - powiedziaem.
Mamusia bya szczerze przejta.
- No i widzisz, Edziu, cholera jasna. Wiedziaam, e co tu paskudnie zajeda.
- I to teraz, kiedy udao si zebra tak dobry komplet i kiedy caa robota moga si niebywale
rozwin. Mam ju kilkuset pewnych ludzi w zakadach pracy... Mona przeczeka u Mamusi?
- Nic lepszego nie znajdziesz - ucieszya si. - Zebra ju nie ma. Wszystkich innych dla ostronoci
przepdziam i teraz spokj u mnie, jak na jakim odludziu.
- Kwestia kilku dni - dodaem. - Jeeli wiadomo o moim aresztowaniu nie miaa podstaw, za tydzie
wrc do domu.
Mamusia wysza do kuchni, przyniosa dwie filianki kawy. Cienko bya parzona, ale aromatyczna,
dobrze palona.
- A mwiam, e bdzie gorco. Niech to naga... Syszae co nowego o Krysi? Podobno sam Hafer j
przesuchuje i sam j bije.
Znaem Krystyn. Byo mi al tej dziewczyny, domylaem si, jak cierpi. W tym samym wizieniu
trzymano jeszcze kilkunastu naszych ludzi, nie udowodniono im jednak, e nale do partii.
Omawialimy wielokrotnie szturm na wizienie i uwolnienie aresztowanych, ale to byo nie do
zrealizowania. Moglimy co najwyej zorganizowa napad na transport przewocy winiw.
- Wiem - potwierdziem - e Hafer. Na niego te przyjdzie kolej, na Hafera.
- Mwi, e on i Kneif to najwiksze kanalie. Nikt nam tak nie brudzi, jak ci dwaj.
- Jednego z nich trzeba zlikwidowa.
Mamusia odstawia oprnion filiank; pia kaw szybko, jak kieliszek wdki.
- Albo oni nas jeszcze szybciej zlikwiduj. Niech to szlag trafi. Mwiam ci, e mam nosa do tych
spraw...
- Boisz si? - zapytaem.
Machna wzgardliwie doni, wyda wargi. Miaa misiste, adnie wykrojone usta; grna warga bya
obsypana ciemnym meszkiem.
- Nie takie strachy przeywaam. Powiadam ci, Edziu, e ich przeyjemy... Rozgo si u mnie. Jak
trzeba bdzie skoczy gdzie i co zaatwi, to mi powiedz.
- Nie powinna si naraa.
- Przynosiam szczcie tym, co u mnie si ukrywali. Moe i tobie przynios.

Obiektyw:Spotkaniewtrafice
Wntrze trafiki, do ktrej schodzi si z poziomu ulicy po trzech kamiennych schodkach.
Staruszek, zwany Dziadkiem, upycha w gilzach tyto. To jedyne papierosy, jakie w tym czasie mona
kupi na czarnym rynku. Jednak Dziadek nie zajmuje si nielegalnym handlem. Te papierosy z mocnej
machorki mieszanej z podlejszym gatunkiem tytoniu fajkowego przygotowuje dla partyzantw.
Wojciech stoi wsparty o lad, pali fajk.
Wchodzi Stranik. Praw stron twarzy ma poparzon; rana zagoia si dawno, ale tak niefortunnie,
e blizny wygldaj jak wiee.
- Junaki s? - pyta Stranik.
Dziadek wyciga rk po kartki ywnociowe z odcinkami na przydzia papierosw i siga po noyczki
zwisajce na sznurku umocowanym do krawdzi lady.
- Nie starczy palcemu taki przydzia - mwi Stranik patrzc na Wojciecha.
Wojciech: Pal fajk i mog odstpi moje papierosy.
Stranik: No to jestemy w domu. Takie miao by haso. A kto ty jeste?
Wojciech: Przyjaciel Edwarda.
Stranik: Powiedzcie Bolkowi, e Hafer chce Krystyn wypuci, na przynt. Bd j ledzi do kogo
ona pjdzie i kto z ni chce si zobaczy.
Wojciech: Edward wie. Jak Krysi zwolni, przerzucimy j do Warszawy.
Stranik: Bo spotkaem Maego i przekazaem mu o Krystynie co sam wiedziaem, dlatego sekretarz
wie. Ale Bolek nie wie i trzeba mu to zanie. Jakie yczenie ma Edward?
Wojciech: On ma yczenie, ebycie zebrali wszystkie informacje o Haferze. Co si szykuje na Hafera.
O ktrej i ktrdy Hafer chodzi do biura, kiedy przychodzi do was, do wizienia, i czy regularnie. Kiedy
wraca do domu i gdzie mieszka. I takie tam rne, eby si przydao.
Stranik: To da si zrobi. Jak si umwimy?
Wojciech: Jest teraz taki czas, e lepiej zrobimy, jak nie bdziemy si umawia.
Stranik: No to jak? Bo ja sobie nie ycz, eby kto jeszcze o mnie wiedzia.
Wojciech: Jak ju bdziecie wszystko mieli, zostawcie cay komplecik u Dziadka.
Stranik: Wyglda, jak niesyszcy i niemwicy.
Wojciech: Dla jednych syszy, a dla drugich nie. Ale wszystko macie mu przekaza na gb, nic na
pimie. Dziadek zapamita.
Stranik: Tyle to wiem. Jest takie powiedzenie: nie uczcie ojca, jak si robi dzieci. We Francji
pracowaem w partii przez pitnacie lat. A ty znasz francuski?
Wojciech: Nie.
Stranik: No i sam widzisz, kto kogo moe uczy.

Hafer:
...zadzwoni: przyjd zaraz do kasyna.
Zastaem go tam na zwykym miejscu, przy dwuosobowym stoliku za przepierzeniem
z politurowanego drzewa. Pi mitowy likier, zielony i obrzydliwy.
- Przerzuciem si na takie sodkie i delikatne rzeczy - powiedzia Kneif wybauszajc swoje rybie
lepia tkwice jak wypuke guziki w nalanej twarzy. - W ogle lubi rzeczy delikatne i razi mnie kada
gruboskrno.
- Jak z zbami? Obiecae, e pjdziesz do dentysty.
Dotkn odruchowo ust, sprawdzi nie dopasowan szczk.
- Wiesz co, nie uwierzysz, ju miaem i, nawet telefonowaem, e taro bd, ale nagle pomylaem:
tanie dopasowana szczka przynosi mi szczcie. Zaczem je delikatniejsze i bardziej strawne
potrawy i to dobrze mi zrobio na odek. Mj plan adnie si rozwija, mam dobre wiadomoci od
rodziny i w ogle nie mog narzeka. Chyba nigdy nie bd mia okazji by podzikowa Wodzowi, e
moje ycie tak dobrze si uoyo.
- Chyba nie dziki szczce...
- Moe nie, a moe tak. Pomylaem sobie, kiedy ju wybieraem si do dentysty, e jak zrobi mi now
szczk, to stanie si co zego. To babska rzecz, ale czowiek nigdy nie wyzbdzie si przesdw.
- Nie chce ci si i do dentysty i usprawiedliwiasz przesdami wasne lenistwo. To wszystko.
Okropno.
- Na mio bosk, nie artuj - zawoa Kneif - nie jestem leniwy! Wiesz, jak si napracowaem i jak
haruj przy tej nowej fazie operacji Sturmglocke.
- Mwic prawd, z tym nie spieszysz si zbytnio.
- Bo teraz trzeba powolutku, krok za krokiem. Najmniejszy szczeg dziesi razy obejrze ze
wszystkich stron.
Zamwiem podwjny koniak i krewetki. Wanie przyszed transport z Francji. Powiedziaem:
- Nie wiem, czy warto im dawa taki oddech. Jeeli si domyl, wszystko si zmyje. Wsikn, jak
woda w bibu. Nie dawaj im tyle czasu, zadawaj ciosy z prawa i z lewa, oczywicie - zaakcentowaem
to znaczco - dobrze przemylane ciosy.
- Moja zasada brzmi tak: dostosowa taktyk do okolicznoci. Nie ma innej rady. Pamitasz jak pisali z
Gwnej Kancelarii Reichsfhrera SS? Zalecamy jak najdalej posunit ostrono i rozwag - jako
tak. Ostrono i rozwaga to moja dewiza, moja busola w tych cikich latach. No, Hafer, prosit. Za
nasz jednomylno.
Wznis kieliszek z tym obrzydliwym likierem. Przeknem kieliszek koniaku. Ju wiedziaem, po co
Kneif cign mnie tutaj. By cwany i chcia wybada, co myl o jego posuniciach. Chcia si
zorientowa co donios do SD-Inland czy gdzie indziej.
- Musz stosowa tak taktyk - powtrzy. - Wiesz przecie, e Edward znikn. Ale to chyba
przypadek, bo nic nie mg zwcha. Siedzi gdzie w Miecie, ale w domu go nie ma... Dobry jest ten
likier. Ze Lwowa go przysali, z dawnej fabryki Baczewskiego. Co jak co, ale Polacy umieli robi wdki,
trzeba im to przyzna. I papierosy mieli dobre.
- I umieli si zalewa - powiedziaem. - U nas nigdy nie spotkae tylu zalanych ludzi na ulicach, co
u nich. Okropno. Chlej i chlej... Bruno, a Bubi nie moe ci znale nowego adresu Edwarda?
- Bubi pociesza mnie, e Edward czsto zmienia mieszkania, a pniej wraca do tego starego, gdzie
trzyma on z dzieckiem. Ale Bubi znajdzie jego nowy adres, lada dzie, lada godzina. Jego take nie
mona pogania. Dosta dobre przeszkolenie i wie co ma robi.
- A inne adresy?
- Zostaw to na razie mnie - odpowiedzia. - Mamy ju tego sporo. Bubi Zwo te da mnstwo i lista
powoli si kompletuje. Od czasu do czasu kogo si aresztuje, a na cao zaczekamy.
Chciaem mu zrobi przyjemno i zapytaem z podziwem, jak zdoa skaptowa dla nas Bubi Zwo?
Powiedziaem:
- Bruno, to byo genialne posunicie. Wedug klasycznej techniki dziaania wywiadu, kontrwywiadu i
informacji. I klasyczna zasada krzyowej obserwacji wasnych ludzi, co daje stuprocentowe
zabezpieczenie. I w jakich warunkach! Bruno, mwi ci, czasami jeste genialny!
Pokn to wszystko, gadko poszo. Naprawd zachwyca si sob. Zniy niepotrzebnie gos
i powiedzia tajemniczo:
- Przyjdzie czas, to si dowiesz. Na wszystko przyjdzie czas, czowieku. To byo naprawd szczliwe
posunicie.
- A co z t dziwk Bolka? - zapytaem. - Wypucimy j na wabika i wemiemy pod obserwacj?
- Rb, jak sam chcesz. Zostawiam ci Krystyn. Rb z ni co tylko zechcesz, twoja zdobycz.
- Gdybymy j wypucili - powiedziaem - mamy szanse trafienia na Bolka albo na jej brata. Obaj s
w jednej bandzie.
- Teraz mi ju nie zaley - powiedzia Kneif. - Bubi obieca na sto procent, e da mi nie tylko adres
Bolka, ale zlokalizuje Bunkier, razem z Band. Rb sobie z twoj Krystyn co tylko zechcesz... Prosit!
Zamia si haaliwie, nadmuchany podziwem dla siebie samego. W momencie kiedy przeykaem
koniak, klepn mnie na odlew w plecy. Zakrztusiem si, nie mogem zapa tchu, poplamiem
mundur. Bydl, co za chamskie kaway! Niech klepie swoj on, ktra przysya mu konfiturki z
Lipska!
- Lubisz - zapyta Kneif - jak kto ci klepnie tak po przyjacielsku? Wiedziaem, e lubisz.

Edward:
...ale rozleg si dzwonek i Mamusia wepchna mnie do kuchni.
- Zamkn za tob drzwi na klucz, eby mia czas wyj kuchennymi schodami, jakby co...
Usyszaem, jak otwiera sie. Po chwili kto wszed razem z ni do saloniku. Staem przy drzwiach
czcych kuchni z pokojem, lecz i bez tego wszystko wyranie syszaem i zorientowaem si
natychmiast, e matka rozmawia z synem. Wspomniaa ostatnio o pierwszych odwiedzinach Jzka, po
dugiej przerwie, ale nie powiedziaa dokadnie o co mu szo.
- No i jak - zapyta - zna mama chody do Edwarda?
- Jeden znajomy obieca. Jeszcze nic pewnego. Moe by i tak, e nic z tego nie wyjdzie.
- Chyba temu znajomemu nie wspomniaa mama o co chodzi? To dobrze, nikt nie moe wiedzie,
tylko Edward. Trzeba mu powtrzy, co mwiem o znaczeniu propagandowym poczenia tutejszej
Armii Krajowej z Gwardi.
- Jak si uda, to powiem. Ale nie obiecuj, eby wiedzia.
- Rozmawiaem z moimi chopcami, chc przej do was. Pod wasz firm chcieliby walczy jako
oddzia Armii Krajowej, w swojej grupie. Prosili tylko, eby w miar moliwoci nie rozproszy ich po
innych oddziaach. Takie rozwizanie dla Gwardii te wygodne, jeeli im za bardzo nie ufa. Nie ma
moliwoci, e bd u was jakimi tam wtyczkami. Sprawa jest czysta i pewna.
- Dobrze, dobrze - mwia Mamusia. - Ju wiem, o co chodzi. Wpadnij za trzy dni. Jak ci co powiem,
to dobrze, a jak nie, to wicej tu nie zachod. Mieszkanie jest trefne, ju mwiam.
- No wic za trzy dni. Jeeli Edward dowie si w czym rzecz, nie moe odmwi. On jest za mdry,
eby odmwi. Mj obecny pseudonim Bogumi, mama atwo zapamita.
- atwo nie atwo, zobaczymy.
Syszaem, jak Mamusia odprowadza Jzefa do drzwi. Za chwil wesza do kuchni. Sam zaczem:
- Wszystko syszaem. Interesuje mnie jego propozycja. Ale jeeli twj syn szuka mnie tutaj, musz
std wyj.
- On ci tutaj nie szuka - zaprzeczya. - Ju drugi raz przychodzi i zawraca mi gow, eby go z tob
skontaktowa. Wspomniaam ci o jego odwiedzinach, ale nie powiedziaam wszystkiego, o tym
poczeniu akowskiej grupy z nami. Nie chciaam ciebie w to wrabia, diabli wiedz, czym to pachnie.
Wiesz co o moim synu?
- Dowiedziaem si tyle, e jego dawna znajoma, Julka, ma rozlege kontakty w rnych nielegalnych
organizacjach. To jest niepokojce.
- On ju dawno j rzuci, na pocztku wojny. Puszczaa si.
- Sprawdziem take, e istotnie dowodzi oddziaem Armii Krajowej. Chopcy przyzwoici, przewanie
byli harcerze. Warto by ich pozyska dla nas. Maj za sob bohatersk obron Miasta, kiedy Niemcy
tutaj wkraczali.
- Mylisz, e mona z nim zaczyna?
- A co mwi synny nos Mamusi?
- Jest troch zakatarzony - odpowiedziaa wymijajco. - Jeeli Jzek nie nabra mnie i ma swj oddzia,
to czemu nie? Mona si zabezpieczy. Tak ci zaley na tym poczeniu?
Zdecydowaem si.
- Skontaktuj mnie z nim pod koniec tygodnia. Chciabym mie tych chopcw z Armii Krajowej.
I dzikuj za gocinno, ale sama wiesz, e po tych odwiedzinach nie mog z niej duej korzysta.
Odczekam godzin i wyjd.
- Zaatwi ci co? - zapytaa.
- Frankowi trzeba powiedzie, e po ostatniej ich akcji na skady benzyny, Gestapo zidentyfikowao
wrd zabitych dwch gwardzistw z jego oddziau. Trzeci jest w ich rkach, ciko ranny. Dlatego
wszyscy ludzie, ktrych trzyma w odwodzie, musz przej do lasu. Ju nie mog wraca do domw.
Kilku trzeba przerzuci do Bunkra.

May:
...powinna zrozumie, e kocha si bez ogranicze, bez pasa cnoty! Duchowa mio, dusza - tak
mwia kiedy. Teraz jest o krok od tego, by ten nonsens powtrzy, jakby dusza, jeeli ju uywamy
tego amorficznego pojcia, nie bya w caym czowieku, nie miecia si w kadym wknie, w kadej
komrce ciaa, w kadym sowie - nawet jeeli si kamie, bo kamstwo take wiadczy kim jestemy.

Sylwia bya skrpowana. Nie umielimy powtrzy tamtego wieczoru, jak w ogle nie sposb
powtrzy jakiegokolwiek spotkania. Moe gniewaa si, e poszedem ratowa Bolka?
- Jeliby Bolka zabili - powiedziaa - a zabiliby na pewno, gdyby tam nie poszed, ju nie umiaabym
y w spokoju... Jak on si wtedy wydosta?
- Cudem, jak zwykle dzieje si kiedy czowiekowi grozi mier. Znalaz wyjcie do kanau ciekowego,
ktry przechodzi pod murem i wpada dalej do potoku. Kiedy ju wlaz do wskiego otworu, szarpn
za jedn z beczek, ktrych stos pitrzy si tu obok wejcia do kanau. Beczki tak zasypay waz, e
Gestapo nawet nie wpado na lad tego przejcia. I koniec historii. Moe pogadamy o czym innym?
Nie chciaem pi tego dnia i nie przyjem kolacji. Byem u Sylwii od dwch godzin i sprawa nie
posuwaa si naprzd, raczej cofaa si. Kocham ci, kocham - powtarzaa, ale czym jest mwienie,
kiedy si kocha? Odblaskiem czego, czego nie da si wypowiedzie, odczytywaniem z cienia - prawdy
o czowieku, ktry rzuca ten cie.
- Zrzu, co masz na sobie - powiedziaem.
Umiechna si.
- Czekaam a to powiesz.
- Take tego chciaa?
- Tak.
- Ale odetchnaby z ulg, prawda, gdybym wyszed std i nic by si nie stao?
- Tak mylisz?
- A ty, Sylwio?
- Nie mog si przy tobie rozbiera.
- Przecie pniej i tak ci zobacz.
- Pniej nie bd si wstydzi. Wstydz si samego rozbierania.
- Mog si odwrci albo zrb to w kuchni i wr tutaj.
Szybko zrzucia bluzk i z jak desperacj w ruchach odpinaa spdniczk.
- A ty? - zapytaa.
Rozlego si trzykrotne pukanie. Pniej cisza.
I dwukrotne pukanie. I jeszcze raz ten sam umwiony znak.
- Chyba kto od Edwarda - powiedziaa.
- Musisz otworzy?
W popiechu szarpaa wszyty w rozcicie spdniczki zatrzask byskawicznego zamka.
- Dowiem si o co chodzi, to chyba jaka sprawa na jutro.
Wysza do przedpokoju.
I prawie natychmiast wprowadzia Dziadka. Wzruszaa mnie wsppraca tego staruszka z nami.
Dziadek by kiedy czonkiem SDKPiL, pniej w lewicy socjalistycznej, ale odsun si od ruchu
rewolucyjnego po rozwizaniu KPP. Mwi mi kiedy, e w tej wojnie widzi pierwsz realn szans
zdobycia wadzy przez lewic; tak to po swojemu rozumia i tym tumaczy swj powrt. Nie wierzy
jednak, e przeyje wojn. Mia raka puc.
- Posuchaj, chopcze - powiedzia sabym gosem. - By u mnie Stranik, znasz Stranika. Jest donos,
e Edward ukrywa si u Mamusi. Trzeba tam szybko skoczy. Teraz radz, czy zdj go stamtd, czy
nie zdj. Suchaj mnie dalej, chopcze. Stranik by u mnie, ale to ju powiedziaem. Stranik mwi,
e ta siostra Franka, Krysia, nie yje. Zastrzeli j Hafer. Sam Hafer j zastrzeli na przesuchaniu, bo
mu paznokciami rozoraa twarz. To trzeba zanie Bolkowi.
Zastanowiem si dopiero teraz, jak Dziadek wpad na to, e tutaj jestem.
- A kto powiedzia, Dziadku, gdzie mnie szuka?
Dziadek umiechn si, by zadowolony z siebie.
- Wiedziaem tylko, gdzie szuka Gawlasa. Mieszka teraz w tym rozwalonym domku za miastem, przy
szopie ze starymi maszynami. Tam go poszukaem. I Gawlas powiedzia, e masz by u Sylwii, a jakby
nie by, to Sylwia sama zaniesie ci, co powiem. Jak ju tutaj jeste, tobie powiedziaem.
- Zaraz pjd i dam zna Edwardowi - zacza Sylwia, lecz przerwaem jej:
- Nigdzie nie pjdziesz. Dom moe by pod obserwacj i trzeba wiedzie, jak z tego wybrn. Dam
take zna Bolkowi, do Bunkra. Sylwia, wiesz gdzie jest Kordian?
- Mia jecha do Wrocawia w sprawie papieru dla drukarni i po czcionki dla Trybuny. Ma tam kogo
w gwnej rozdzielni, dlatego pozwolili mu jecha. Jeszcze nie wrci. May, nie id sam, ja ci pomog.
- Nie - powiedziaem. - Dziadku - zwrciem si do starego - wychodz pierwszy. Wyjdziecie po mnie,
za dwadziecia minut.
- I co ja bd sam robi przy takiej modej? Nie te lata, oj nie... Kiedy byo inaczej.
- Sylwia, poczstuj Dziadka t nalewk dla oseskw, dobrze mu zrobi na puca. Do zobaczenia, mia.
Wysza za mn do przedpokoju.
- To straszny pech. Znowu nic...
Miaa zy w oczach. Pocaowaem j.
- Jestem i tak twoja - szeptaa mi do ucha, przytulona do mnie. - Cakiem twoja i na zawsze. Pamitaj.
Nawet gdyby mnie nie chcia albo gdybymy w yciu zgubili si jako i po latach nagle odnaleli
i nawet jeeli bd wtedy z kim innym, czyj on, czy co innego si zdarzy, nawet wtedy bd
nalee do ciebie, kiedy tylko zapragniesz, kiedy tylko zawoasz, bo ciebie jednego kocham,
najbardziej, cakowicie, wszystkim co jest mn i na zawsze...

Obiektyw:Rewizja
Hafer i dwaj cywile przeprowadzaj rewizj. Wyysiaa sowa wyglda jak sp, ktry czeka a oni
skocz i wszystko zdemoluj. Wtedy rzuci si na padlin.
Cywil w gabardynowym paszczu buszuje w kuchni, cywil w skrze wyrzuca z komody bielizn i ciska
j na podog zarzucon odzie, papierami i fotografiami zrzuconymi ze cian.
Hafer odsuwa pluszow kanap, zaglda w kt. Wywraca kanapk i oglda spryny podszyte pasami
tapicerskiego ptna.
Mamusia, oparta plecami o futryn drzwi, patrzy na pobojowisko, na te rzeczy, ktre lec na
pododze wygldaj jak zwide i martwe. Trupy przedmiotw.
Mruczy:
- Nawet zje spokojnie nie dadz.
Cywil w gabardynowym paszczu wychyla si z kuchni:
- Cicho by!
Mamusia nadal pomrukuje:
- I kto to pniej ma sprzta? Jak w stajni...
- Zamkn si! - ucisza j Hafer.
Cywil w gabardynowym paszczu wyania si z kuchni i melduje:
- Nic tam nie ma, szefie.
Hafer: A lady? Niedopaki, popi? Naczynia?
Cywil: Nic nie ma, szefie. Umiem patrze.
Hafer: Dokadnie sprawdzie?
Cywil: Tak szefie. Nawet popi przesiaem.
Mamusia: I sito zapaskudzi. I czego tam szukacie, naga cholera? Jakbym wiedziaa, za czym szukacie,
to bym moe pomoga w szukaniu, byoby szybciej.
Hafer: Mwiem, eby si zamkna.
Mamusia: Moecie chyba powiedzie, czego tak si szuka w moim wasnym mieszkaniu?
Hafer: Stul ty wreszcie pysk!
Mamusia: Kulturalny pan i tak mwi do starszej kobiety. A wstyd sucha. Gdyby tak paska matka
to syszaa, nataraby uszu...
Hafer patrzy z wciekoci na rozgadan kobiet.
- Bo tak ci skuj mord, ty... Przesta gada.
Podchodzi do niej, ale co go powstrzymuje przed wzniesieniem rki. Kobieta nie mruy oczu, nie
osania si, nie cofa. Tylko patrzy wyzywajco.
- Mgby by moim synem - mwi.
Hafer cofa si.
Cywil w skrze rozdziera haftowan poduszk, pierze wzlatuje, wypenia rozedrgan wirujc
puszystoci przestrze pokoju, unosi si przy kadym ruchu rewidujcych.
Na stole stoi zamknita waza na zup. Ten w gabardynowym podnosi przykrycie pod ktrym kbi si
para. Zanurza szybko pace w gorcej wodzie i wydobywa z niej dwie parwki. Koysze nimi nad
stoem, rozpryskuj si krople tustej wody. Rzuca ordynarny dowcip.
Mamusia podbiega do cywila i silnym uderzeniem rki wali w do trzymajc parwki; spadaj
z chlupotem do wody.
- Brudne apy z daleka!
Hafer zauwaa t scen. Odwraca gow i powstrzymuje miech.
Cywil: Szefie! Ona mi ublia!
Mamusia: To przydziaowe, z koniny, a moe i miso z kota dodali. Nim wycie tu przyszli, robio si
co takiego z cielciny.
Cywil: Wsadzibym jej eb do tych zasranych kiebasek.
Hafer: Zostaw to, Klaus, zostaw. Koczcie ju, idziemy.
Po chwili:
Cywil: Szef sam zamelduje panu Sturmbannfhrerowi?
Hafer: Nie twoja rzecz, Klaus.
Cywil: Nabrali nas z tym szukaniem.
Hafer: Widz czarno dla tego, co nas nabra. Idziemy.
Cywil: Idziemy, szefie.
Hafer bierze czapk lec na stole. Cywile drwico uchylaj przed Mamusi kapelusze, w czasie
rewizji nie zdjli ich. Idc ku drzwiom, kopi raz po raz walajce si po pododze przedmioty.

May:
...zawrciem jednak i zbliyem si do domu, w ktrym mieszkaa Mamusia. Kamienica bya
otoczona, chyba wewntrz odbywaa si rewizja.
Wycofaem si z zagroonego rejonu. Gdyby Edwarda dostali, byaby to niepowetowana strata dla
Okrgu, s jednak ludzie niezastpieni. Z Komitetu, w jego obecnym skadzie, nikt nie mgby
zapeni tej luki. Kogo by wybrano, istotnie, moe przyjechaby kto z Centralnego, ale to nie mogo
powetowa utraty Edwarda.
Zbiegiem okolicznoci udao mi si odnale now czniczk Edwarda. Powtrzyem jej, co mwi
Stranik. A od niej dowiedziaem si, e Edward kilka godzin temu opuci mieszkanie Mamusi.
- Wspaniale - ucieszyem si. - Wanie teraz robi tam rewizj. Znasz nowy adres sekretarza?
- Znam, ale nie mog ci powiedzie - odpara.
- Nawet nie chciabym usysze - powiedziaem.
Uzgodniem z ni dalsze spotkania: miaa czeka co drugi dzie w tym samym miejscu i o tej samej
porze. Ustalilimy te miejsce nowej skrzynki kontaktowej.
Wstpiem do mego mieszkania, eby si przebra; wybieraem si do Bunkra i nie mogem tam i
w lekkich sandaach.

Bunkier Bolka by doskonale ukryty. Gestapowcy wielokrotnie przetrzsali rozlegy obszar w ktrym
si znajdowa i nie natrafili na najmniejszy lad.
Przez otwr zamaskowany wie darni uoon na specjalnej klapie, wchodzio si do dugiej
i mrocznej jamy, dobrze umocnionej betonem.
Zauwayem w gbi lochu kilkunastu gwardzistw grajcych w karty. Tu przy wejciu siedzieli na
pryczach przegrodzonych stolikiem z surowych desek - Franek i Bolek.
Na cianie nad legowiskiem Bolka wisiaa gitara, kilka fotosw filmowych z podobiznami prawie
rozebranych aktorek, oraz uoone w wachlarz i spite u dou fotografie znajomych kobiet.
Franek lea na pryczy wsparty o cian, w spodniach i w koszuli rozpitej na piersi. Bolek siedzia przy
stole.
Ucieszyli si, kiedy mnie wprowadzi wartownik, ale nie wstali z miejsc.
- Siadaj, May! - zawoa Bolek. - Co u ciebie? Siadaj.
Nie usiadem.
- Jest wiadomo od Dziadka - powiedziaem.
- Siadaj, mw jaka.
- Naprzd ci powiem, e w mieszkaniu Mamusi rewizja.
- A Edward? - zapyta Bolek.
Franek poderwa si.
- Cholera, jakby mu co zrobili... A mwiem wam, e nie mam zaufania do miejskich ludzi!
- Pniej powtrzysz, co mwie - powiedziaem. - Edwarda tam nie byo, jest w bezpiecznym
miejscu.
- A co masz z trafiki? - zapyta Franek.
- Co dla ciebie i Bolka - powiedziaem.
Franek:
- Krystyna?
Bolek:
- Ju j wypucili? Bo mieli j wypuci. Na wabia...
- Dzisiaj w nocy Gestapo zadrczyo j na mier. W czasie przesuchania rzucia si na Hafera,
rozdrapaa mu twarz. On j zastrzeli.
Bolek nie mg sobie tego uwiadomi.
- To pewne? Sprawdzone? Czy tylko kto powiedzia...
Spojrza na Franka, ten patrzy na niego.
- Po co do niej laze? - zapyta Bolka. - Mao ci byo bab? Jeszcze j potrzebowae do kompletu! -
wskaza doni na wachlarz przypitych pluskiewk fotografii. - eby zgubi?
Bolek nie opuci gowy, wci patrzy w oczy Franka.
Franek wsta i pochyli si nad siedzcym Bolkiem.
Ten powiedzia cicho:
- Nie znaem lepszej ni Krysia. Inne tak si nie liczyy. Jak Krystyna. Franek, to jest prawda. Tylko to...
Moja wielka prawda.
- Ty dziwkarzu! - rzuci z pasj Franek. - Ty cholerny dziwkarzu!
Bolek wsta i wci patrzy w twarz Franka. Franek zwin pi i uderzy go w szczk. Bolek zatoczy
si. Wrci na poprzednie miejsce i sta znowu przed Frankiem, z zacinitymi piciami
opuszczonymi wzdu ciaa, z przygryzion do krwi warg.
- Bro si - powiedzia Franek.
Bolek bezradnie wznis pici, otworzy je i opuci w d. Spady jak dwa kamienie, rozkoysay si
na moment.
- Bij - powiedzia. - Bij.
- Powiedziaem, eby si broni! - krzykn Franek i znowu uderzy, mocniej, caym ciaem, ciosem
wyprowadzonym z biodra.
Bolek upad na prycz i osun si na beton podogi. Potrzsa przez chwil gow, dwign si,
znowu stan przed Frankiem, w tym samym miejscu co poprzednio.
- Bij - powiedzia spokojnie.
Franek nie wiedzia co pocz.
- Bij! - krzykn Bolek. - Na co czekasz? Bij, powiedziaem ci, bij!
Smuga krwi spywaa z jego rozcitej wargi.
- Ty - powiedzia urgliwie Franek - dowdco! Odwrci si, usiad na pryczy i przesun doni po
pobladej twarzy; sycha byo tarcie skry o twardy zarost.
Wci staem zasaniajc sob jasny kwadrat wejcia.
Bolek usiad przy stole. Wycign rk w stron Franka, dotkn jego ramienia.
- Franek, bracie... Wicej kochaem Krysi ni ty... Nie patrz tak. Nie gniewaj si. Brat tak nie moe
kocha. To byby grzech, gdyby kocha jak ja... A ta caa reszta, te inne... To byy... One s jak wdka.
Dla oszoomienia... I eby zapomnie o wojnie. I tylko po to, eby nie myle o Bunkrze.
O mordowaniu. O piecach i wizieniach.
- Nie gadaj tyle - powiedzia Franek.
Powiedzia tak, ale nie zrzuci doni Bolka ze swego ramienia.
Bolek mwi:
- Franek, bracie. Musiaem tam pj. Jeden raz za te wszystkie miesice. I ostatni raz. Tak sobie
przysigem. eby czekaa na mnie. eby wiedziaa... Powiedziaem wtedy, tej nocy... e gdyby co si
jej stao... to nie bd mia do czego wraca. Po wojnie. Bo chciaem wojn przey. Dla niej. Tak jej
mwiem. I eby na mnie czekaa. Teraz ju nikt nie czeka... Chciaem si tylko poegna. I znikn jej
z oczu. Do koca wojny. Franek, sowo honoru. Niech skonam. Niech mnie psy gestapowskie
rozszarpi. J jedn kochaem. A ona tylko mnie.. I bardziej mnie kochaa ni ciebie. Sama tak mwia.

Franek spojrza na mnie i powiedzia sigajc pod prycz, skd wydoby butelk bimbru zabarwionego
sokiem:
- Siadaj, May. Zapolujemy na tego Hafera, ty nam pomoesz. Wypij z nami, obgadamy to polowanie.
Na pce wiszcej nad prycz stay dwa blaszane kubki. Franek postawi je na stole, jeden przysun
dla mnie i rozla wdk do obu. Trzymajc przechylon butelk, jakby czeka jeszcze na trzecie
naczynie, zapyta Bolka:
- A twj kubek gdzie? Dawaj go tu, ty...

Sylwia:
...i jest nie do zniesienia co czuj przy nim zbyt wiele szczcia trudno to wchon trudno si nasyci
nie wiem jak wytrzymam kiedy ju si stanie eby wreszcie si stao i tylko ten pierwszy raz tak mnie
przeraa strasznie si tego boj nawet z nim kiedy ju si stanie bd czeka tylko na to bdziemy si
cigle kocha nawet mylaam ebymy std wyjechali kiedy to ju si stanie ale ani on ani ja nie
moglibymy zostawi ich wszystkich w tej strasznej sytuacji oni si tak mcz i Bolek w Bunkrze
i zabita Krystyna ona ju si nie mczy zapacia za mio wszystkim co posiadaa stracia ycie i Bolek
i Edward jak zaszczuty bez chwili spokoju a w domu dziecko i Ewa i Gawlas zadrczony schorowany
i mj biedny May taki kochany pi z granatem pod poduszk zawsze z rewolwerem nigdy nie jest
bezpieczny nie moglibymy ich opuci chocia moemy zgin jak oni nie mamy prawa do szczcia
jak dugo to plugastwo bdzie panowa jak dugo nie skoczy si wojna po wojnie bd si uczy Boe
Boe eby oni tylko umieli sprawiedliwie rzdzi eby nikogo nie skrzywdzili nie zabijali takich jak m
Mamusi i eby w ogle nie zabijali ludzi jutro przyjdzie May zostanie na noc bdzie ze mn przez ca
noc bdzie przy mnie ca noc bdzie bdzie we mnie

Nazajutrz May zapuka pno, po godzinie policyjnej. Byam pewna, e ju nie przyjdzie i pooyam
si. May omija gwn bram, o tej porze bya zamknita. Przedostawa si przez ogrodzenie
podwrza, pniej przez tyln bram domu, przez ktr szo si do piwnicy i mietnikw.
Kiedy zapuka, ubraam szlafrok, otworzyam mu i szybko wskoczyam do ka.
- Mylaam, e ju nie przyjdziesz. Baam si.
- Miaem kilka spraw - powiedzia.
- Co niebezpiecznego?
Usiad na ku i pochyli si nade mn.
- Jak si czujesz? - zapyta.
- Fatalnie. Nawet pakaam. Chyba mam spuchnite oczy i jestem teraz brzydka.
- Przeze mnie pakaa?
- Nie...
- Wic dlaczego?
Gadzi mnie po wosach i delikatnie dotyka mojej twarzy.
- Jeszcze ci powiem. Ale to straszne...
Przej si tym, moe nawet przelk.
- Jeeli straszne, musisz natychmiast powiedzie.
- Naprawd nie mog.
- Dlaczego mnie denerwujesz?
- Wcale tego nie chc...
- Czego znowu nie chcesz? Rozmylia si?
- Ach, nie, ty nic nie rozumiesz! Nie chc ci denerwowa.
- Jednak tak robisz.
- Boe, z tob nie mona wytrzyma - powiedziaam.
- Dlatego, e nie mwisz mi prawdy?
- Przesta ju! Nie mcz mnie.
- Jeste zdenerwowana. Zupenie niepotrzebnie.
- Jestem, ale potrzebnie.
May wsta, wyszed do kuchni. Syszaam, jak chlapie woda, my si. Wrci, zgasi wiato i pooy
si przy mnie. Serce walio mi tak gono, e on take musia sysze jego bicie.
- Zgasiem wiato. Jeste zadowolona?
Mocno przygarn mnie ku sobie.
- Cakiem si rozebrae? - zapytaam.
- Jeeli chcesz, to ubior paszcz, mog to zrobi. Ale wtedy nie ma sensu ebymy leeli obok siebie.
- Pocauj mnie - powiedziaam. Bardzo chciaam, eby mnie caowa.
Caowa usta, szyj i piersi. Jego usta miay delikatny ale i mocny dotyk, parzyy mnie i nastpnym
dotkniciem warg koiy to oparzenie.
- Nie mog - powiedziaam - naprawd nie.
- Wycofujesz si? I bdziemy zaczyna wszystko od pocztku? Dobrze, moe ciebie to bawi.
- Nie, nie to... Mj kochany, jestem naprawd twoja, zupenie twoja... - szepnam. I rozpakaam si.
Tuli mnie i pociesza, jakbym bya maym dzieckiem, ktre nie moe zasn. Uspokoiam si,
przestaam paka. Wstydziam si mojego zachowania i tego beczenia, ale nie wiedziaam, jak mu
o tym powiedzie.
- Teraz powiesz? - zapyta.
- Przesta, bo znowu zaczn rycze...
- Nic nie rozumiem - powiedzia. I nagle: - Sylwio! Jeste niezdrowa, tak?
Skinam gow, ale on tego nie widzia, bo byo ciemno.
- Tak, tak - prdko powiedziaam i byam szczliwa, e on sam zacz. - Dzisiaj rano zauwayam...
- Guptasku. Moga przecie powiedzie.
- I teraz pjdziesz std, prawda?
Zamia si i znowu mnie pocaowa.
- Chyba, e mnie wyrzucisz. Wolabym jednak zosta.
- I bdziemy tak spa? Jak rodzestwo?
- Tak.
- Koleanki mwiy, e mczyni nie chc spa z dziewczyn, z ktr nie mog tego robi...
Uoy moj gow na swoim ramieniu, w zagbieniu ciaa.
- Ju jest pno - powiedzia. - Sprbuj zasn.
- Jestem naprawd twoja - powiedziaam - zupenie twoja, na zawsze...
- Jest ju pno, Sylwio, sprbuj zasn.
Byam zmczona, ale jeszcze nie chciaam spa.
- Jestem naprawd twoja - powiedziaam - cakiem twoja i zawsze bd nalee tylko do ciebie, i
nigdy ci nie opuszcz...

May:
...wsuchiwaem si w melodyjn monotoni tego zwierzenia, bardziej w jego rytm i ton, ni
w znaczenie sw. Boj si takich zapewnie, boj si zbyt wielu sw, bo najczciej maskuj prni,
pozorujc samym tylko brzmieniem, e co naprawd istnieje. Jednak nie miaem powodu, eby nie
ufa Sylwii. Nic jednak nie powiedziaem, chciaem eby zasna.
Mylaem o kobietach, z ktrymi zetkna mnie wojna, o kobietach na pozr podobnych do siebie,
a jednak tak bardzo rnych: Krystyna, Maria, Ewa, Sylwia... Mylaem take o kilku innych, ktre
walczc przy nas, yy z dnia na dzie. Umiay umiera w milczeniu i w pogardzie dla swoich
mordercw, a wiedzc, e tak wanie zgin, upokarzane i bite, szukay niekiedy zapomnienia
w lichych radociach, w oszoomieniu trwajcym dzie lub kilka dni... Chciaem uchroni Sylwi przed
takim yciem.
Kiedy ju spaa, leaem przy niej nieporuszony, obejmujc ramieniem jej gadkie i delikatne plecy.
W mroku i ciszy tak wielkiej, jak znay tylko noce okupacji, w ktrych pojedyncze kroki huczay jak
ttent kopyt, jak lawina, wydawao mi si, e otacza nas stado wygodniaych wilkw i prdzej czy
pniej musimy pa ich ofiar; byo to nieuniknione, tak wtedy mylaem.
Bylimy osaczeni przez groz i niepewno, bezradni, waciwie bezbronni i tylko przypadek mg
ocali nas i nasz mio, czy te moj mio, bo dla niej to wszystko mogo by jedynie ucieczk
w niepami, antidotum przeciw grozie, romantyczn przygod, zudzeniem.
Moe dlatego, e czuem przy sobie jej dziewczce ciao, nie mogem zasn tej nocy.
A moe dla czego innego.
Tej nocy rozstrzelano siedemdziesiciu trzech.
Dowiedziaem si o tym nazajutrz, wychodzc od Sylwii.

Plakat
OBWIESZCZENIE
Policyjny Sd Dorany - Standgericht der Staatspolizeistelle - skaza na mier przez
rozstrzelanie 73 Polakw. Wyrok wykonano.
Przewinienia straconych:
16 przestpcw kryminalnych - za cikie pospolite kradziee.
10 Polakw czonkw tajnej organizacji ZWZ - za zdrad stanu, na podstawie paragrafu 80 i
83 RStGB.
22 Polakw czonkw nielegalnej polskiej komunistycznej organizacji PPR - za zdrad stanu.
10 Polakw czonkw komunistycznej organizacji Gwardia Ludowa - za zdrad stanu.
1 Polak czonek tajnej organizacji NOW - za zdrad stanu.
1 Polak czonek tajnej organizacji POZ - za zdrad stanu.
2 Polakw - za przygotowywanie zdrady stanu.
2 Polakw - za niedopenienie obowizku doniesienia o zbrodniczym antypastwowym
przedsiwziciu.
2 Polakw - z powodu udzielania pomocy i przygotowywania zdrady stanu i kraju.
1 Polak - za zdrad stanu i kraju.
1 Polak - za niedozwolone posiadanie broni.
5 Polakw - za pomoc udzielon bandytom.
DER OBERSTAATSANWALT

Bunkier
Cz sidma

Obiektyw:WBunkrze
Siedz w Bunkrze przedzieleni stoem: na jednej pryczy Franek, Bolek i Zygmunt, na drugiej Kordian z
Mari. Wszdzie zjawia si z Mari, ktr partyzanci nazwali Czarn Mak.
Kordian jest zdenerwowany przeduajcym si sporem o bro.
- I jak to sobie wyobraasz, Bolek? Ilu onierzy Wehrmachtu moesz rozbroi na ulicy, w Miecie?
Moe mi to wyjanisz?
- Ty Kordian - mwi Bolek - nie wymachuj tu swoj odwag. Z tego ciebie znamy. Ale gdybanie moi
chopcy, moglibymy zamkn Bunkier. Na kdk. I pj na ryby. Tyle mielibymy broni.
Rozbroilimy ju kilkunastu z Schupo i Kripo. Ale to tylko bro krtka. Przydatniejsza w Miecie ni
w lasach. I wyuskalimy ju bro z leniczwek.
Zygmunt wie, e ten spr nie doprowadzi do niczego: Kordian wicej broni nie moe dostarczy.
- Nie ma si o co spiera - mwi. - Mj oddzia zdoby dla was buty, benzyn i skrzynk
ywnociowych kartek. A teraz mamy waniejsz spraw do Kordiana: jak jest z tymi jecami
radzieckimi? Z oficerami, ktrzy wyrwali si z obozu?
- O jednym ju wiecie - odpowiada Kordian. - Wypytuje go teraz Listonosz, bo zna rosyjski. S przed
Bunkrem, w zagajniku, i moecie z nim gada.
Maria patrzy na Kordiana.
- Miao by trzech oficerw - wtrca Franek. - Trzech, a nie jeden.
- Razem z Wojciechem - wyjania Kordian - uatwilimy ucieczk z obozu trzem oficerom. Pomg
nam w tym obozowy lekarz. Dwaj z nich zadali, eby przerzuci ich na Lubelszczyzn, do radzieckiej
partyzantki. Interesowaa ich zwaszcza grupa, ktr utworzyli tam dezerterzy z armii Wasowa.
- A ten jeden chcia zosta z nami? - pyta Bolek.
- Tak - odpowiada Kordian - ten jeden chcia zosta z wami. Nazywa si Wasyl.
- Co on umie?
- To si okae. Moim zdaniem dobry z niego oficer, zna si na walkach podjazdowych i na dywersji.
Zreszt ma dla was wiadomoci o zrzucie broni.
Franek i Bolek patrz niedowierzajco.
- Co za zrzut, kiedy? - pyta Zygmunt.
Kordian wspiera donie na stole, pochyla si, mwi ciszej:
- W obozie jecw dziaa nielegalna organizacja. Maj kontakt z obozowym lekarzem,
Volksdeutschem; za jego porednictwem otrzymujemy wiadomoci z nasuchu. Doskonay schowek
na dobry aparat odbiorczy, bo legalny. Ju rok z tego korzystamy.
- Dobra wiadomo - podejmuje Bolek. - Jak to ma by?
- Szczegy jeszcze ci podam, zreszt ten oficer wie o wszystkim. Zastrzeg si tylko, e informacj
przekae dowdcy oddziau, ktry przyjmie zrzut.
- To mi si podoba - odzywa si Franek. - Im mniej ludzi wie, tym lepiej.
- Ty si tym zajmiesz? - pyta Kordian.
- On - mwi Bolek wskazujc na Franka i spogldajc ukradkiem na milczc Mari.
Maria patrzy na Kordiana.
- Dobra - potwierdza Franek. - Bior to na siebie.
- A chcesz przyj oficera? - pyta Kordian.
- Nie lubi nowych - odpowiada Franek. - Ale tego przyjm. Zawodowy oficer zawsze si przyda. Tylko
niech nie bdzie wany. Nie lubi wanych i sam dowodz bez komisarzy. A jak uda si zrzut, to
jeszcze cmokn go w rk i zrobi moim zastpc.

Listonosz:
...i wtedy zaprowadziem tego sponiewieranego jeca, chocia nie wyglda mi na zagodzonego - do
zagajnika obok Bunkra. Kordian kaza, ebym go wybada, bo znam rosyjski. Nasz komendant Bolek
w ogle nie umie si posugiwa tym jzykiem. Nauczyem si po rosyjsku od rodzicw, bo starzy yli
pod carskim panowaniem. Ojciec by sztygarem i musia gada do dyrektorw i inynierw po
rosyjsku. I nie tylko mwiem, ale i gadko czytaem cyrylic. To jeszcze si przyda, jak oni ju front
przeami i przyjd na nasz ziemi.
Mwiem do jeca z uszanowaniem, bo by oficerem. Nalea mu si szacunek take za to, e aden
nard tyle nie wycierpia co rosyjski, i w czasie rewolucji, i jak si ju skoczya, a najstraszniejsze
rzeczy w tej wojnie tam si dziay. Powiedziaem mu na koniec:
- O co miaem wypyta, ju wypytaem i wiem gdzie i kiedy wzili was w plen. Wszystko inne take
usyszaem. Nie miejcie wy alu do mnie, e to byo, nie przymierzajc, jak na ledztwie. Wiecie lepiej
ni inni, bo z Rosji jestecie, ile trzeba m i ostronoci, kiedy kto nowy przychodzi.
Wasyl si nazywa ten oficer. Wysucha mnie i tak powiada:
- Znam to lepiej ni wy, wita prawda. Nie ma na wiecie takiej ostronoci jak u nas. Przywyklimy
do tego, bo wrogw byo peno i kontra panoszya si nawet tam, gdzie by si tego nigdy nie
spodziewa. Dlatego wszystko co miaem do powiedzenia powiedziaem jak rodzonemu ojcu. A jak wy
si nazywacie? Mona wiedzie?
- Listonosz - powiedziaem - tak mnie przezwali. Kiedy na akcje w mundurze listonosza chodziem, po
bracie zosta mi mundur. Niemcy go zakatrupili, a ja nie miaem innego przyodziewku.
- Tak, rozumiem. Stracilicie brata. Moi te ju nie yj. Ale za kadego z naszych bd podwjnie
paci, eby ich pokrcio.
- Kl nie umiecie tak jak inni od was, taka jego i owaka, ale nie ma zmartwienia. Nasi chopcy jeszcze
adnie was wyucz... Suchajcie no, komandirze, a ci dwaj inni dziki wam wyzwolili si z obozu?
- Sam nawizaem czno z waszymi. W obozie, gdzie ludzie marli jak muchy, do radia miaem
dostp, na rewirze chorych. A trzeba wam wiedzie, e nawet szyfry umiem odczytywa. I tamtych
dwch towarzyszy wcignem w plan ucieczki. Nie chcieli zosta z wami, do swoich ich cigno.
- A jak ju ucieklicie - zapytaem, eby wszystko do koca byo odkryte i wiadome - by jaki ruch
w obozie, alarm? Szukali was, czy innych za to gnbili?
Rozoy rce i pokrci gow.
- Tego nie wiem. Trudno, ebym tam wraca i pyta.
- Zgadza si, tego to nie mona wiedzie, bo i skd? No dzikuj, wszystko akuratnie si zgadza.
Zapalicie?
Wyjem z kieszeni stare blaszane pudeko z fajkowego tytoniu, z gow kapitana marynarki
namalowan na wieczku. Pozacieraa si troch byszczca farba, ale gowa bya jeszcze wyrana,
i fajka, ktr ten marynarz pali. Nosiem w tym pudeku papierosy, a kiedy ich zabrako, to tyto na
skrty i bibuki. Teraz miaem machorkowe, ktre zdobylimy w jednej gminie.
Wasyl obmaca delikatnie kilka papierosw i wybra najmniej wykruszony.
- W obozie - zagada do mnie, kiedy ju popalilimy - chorowaem bez papierosw. To gorsze ni
zamiowanie do wdki, bo nic tak czowieka nie drczy jak brak tytoniu. Zy to nag.
- Wtedy zy, jak nie ma co popali - odpowiedziaem, i chyba susznie. - Patrzcie - pokazaem rk na
ludzi wyacych z Bunkra - naczalstwo ju po naradzie.

Maria:
...i pokazywa z dum swoje zdobycze: hem, sztylet paradny z Luftwaffe, trupie czaszki z czapek SS,
elazny Krzy i kilka innych orderw niemieckich, uski ze wietlnych pociskw, rakietnic... I wci
namawia na mio, niezmordowanie.
- No i co, Czarna Maka - pyta - jak bdzie z nami?
- A jak sobie wyobraasz? - zapytaam.
- Zostaaby tutaj. Spodoba ci si u nas. Jak nie, to moesz odej. W kadej chwili. Nikt ci nie
zatrzyma.
- Dobrze mi w Miecie i tam moje miejsce.
Prosi, ebym usiada i cicho szepta w obawie, e usysz go gwardzici siedzcy w gbi Bunkra:
- Mao takich kobiet na wiecie. Jak ty. Jezu, Czarna Maka! Powiadam ci, wiat jest za brzydki. Nie
mgby znie tyle pikna. Dlatego tylko tobie dostaa si ta uroda. Wszystkim si podobasz.
- Wanie tego najbardziej si boj - powiedziaam. - Bolek, nie lubi, jak kto mnie nazywa Czarn
Mak.
- Na to nie poradzisz. Wszyscy tylko tak ciebie nazywaj. Maria? Mog tak mwi. Jak zechcesz.
Maria.
Siedzia blisko i niby przypadkowo dotyka mojej doni, ale niemiao.
- Udusibym si w miecie. Tam jest niebezpiecznie dla nas. Dla lenych ludzi. Ty si tam marnujesz.
Wci jeste naraona. Na aresztowanie. Tortury. mier. A tutaj nic ci nie grozi. Pomagaaby troch.
Przyszya co trzeba. Opatrzya rany. Ciko jest, jak kobiety nie ma...
- Wniosabym tutaj tylko zamt. Nie nadaj si do lasu, ani do ycia w Bunkrze. I nie wiem jak
rozmawia z mczyznami, eby si odczepili, kiedy patrz na mnie napastliwym i obraliwym
wzrokiem. Nie, nie chc.
Przysun si bliej, na twarzy czuam jego oddech.
- Maria, niemdrze mwisz. Ze mn by bya. Nie z nimi. aden by si nie odway. Nawet na liskie
sowo. Oni mnie szanuj. Mam tward rk. Rozumiesz? Lubi si zabawi i pohula. Ale jak akcja, to
akcja. Jak suba, to suba. Mnie szanuj. I ciebie by uszanowali. Dawno chciaem ci powiedzie. Ale
nie byo okazji. eby z tob pogada. Tak od serca.
Umiechnam si.
- O serce ci chodzi - zapytaam - czy o inn cz ciaa? Chciaby tu ze mn spa, w tej piwnicy?
Zrobi tak min, jakbym go obrazia.
- Moe znajdziesz lepszego. Mogaby z nim spa. Nie musisz ze mn. Mnie nic do tego. Sama
wybieraj. Mio to co wicej ni spanie. Ja rozumiem. Ale co ty wiesz o mioci? Powiedz no, Czarna
Maka. Znaczy si Maria. Masz co z Kordianem?
Zaprzeczyam ruchem gowy.
- Kochasz go? A on ciebie? Take nie?
Spojrzaam na niego. By niedelikatny; czy to jego sprawa?
Wtedy Bolek:
- Jezu, wic go nie kochasz. Ani on ciebie. Wic co stoi na przeszkodzie? eby ze mn?
Zamiaam si gono. Co za logika!
- Bolek - powiedziaam - troch przykro mwi, ale czy naprawd zapomniae ju o Krystynie, e
teraz tak ze mn...
Przerwa mi:
- Domylaem si. Wiedziaem, z czym wyskoczysz. Nie zapomniaem o niej. Nie. Nigdy o Krysi nie
zapomn. I chciabym ciebie tak kocha. Jak j kochaem. Kapujesz? Jeste adniejsza od niej. Ale j
bardziej kochaem.
- Wic dlaczego tak szybko...
Znowu mi przerwa:
- Bo ja nie umiem udawa! Odczuwam potrzeb mioci. A ty mi podchodzisz jak nikt. Mog czu al
po umarych. Mog mczy si wspomnieniami. Ale nie umiem kocha umarych. Kocha trzeba
caym ciaem. Trzeba dotyka, eby kocha. Niech mi nikt nie pieprzy. Wiesz, takich historyjek
o duszy. Wymylonych dla dzieci. O jakiej planktonicznej mioci.
- Platonicznej - poprawiam.
- Wszystko jedno - rzuci uraony. - Grunt, e kapujesz. O co chodzi.
Szukali go ju i woali Bolek, Bolek! Zabawny by ten Bolek.
- Pomyl, co mwiem - jeszcze raz powtrzy.
- U mnie miaaby dobrze. Dbabym o ciebie. Jak nikt na wiecie. Jezu, jakby ty u mnie dobrze miaa!
- Chodmy std - powiedziaam - kto ci woa.
Wstaam.
- Zastanowisz si? Niech woaj. Maria, powiedz. Jak bdzie?
Chciaam mu dokuczy.
- A Sylwi ju uwiode? Syszaam, e jej spokoju nie dajesz.
- Co ty, Maria - by troch speszony. - Ona za gupia. Na wielk mio. May si tam krci.
Powiedziaam:
- Ja jestem jeszcze gupsza... na tak wielk mio jak twoja...
Wyszlimy z Bunkra.

Kordian:
...wyszlimy z Bunkra i odczuem ulg w wietle dnia. Maria zostaa jeszcze w tym lochu z Bolkiem,
co jej tam pokazywa, jakie wojenne trofea, i nadskakiwa jej.
Zygmunt tumaczy, wskazujc na otwr Bunkra:
- Rozumiesz, Kordian? Jak wylot zaoy si pyt i wie darni, to nawet pies policyjny nic tu nie
zwcha.
Franek jest przeciwnikiem dekowania si - jak mwi - w Bunkrze.
- Kiedy okr Bunkier - powiedzia - wszystko na nic. Gotowa mogia, macie zaoszczdzone kopanie
grobu. Rodzinny grobowiec, i nawet trawki nie trzeba sadzi, bo ju ronie. Bolek dosta chyba fioa,
e upiera si wci przy dekowaniu ludzi w Bunkrze. Bunkier speni swoje zadanie i teraz cze,
koniec z Bunkrem.
Zapytaem go, jak on taktyk uznaje.
- Kiedy wpadn na trop mego oddziau odpar - tyek w gar, karabin na plecy i opuszczamy len
melin. Zajmujemy inne stanowisko. I tak na zmian. A w najgroniejszym wypadku zaszywamy si
w gszcz.
- Albo - uzupeni Zygmunt - ostrym, szturmem, najlepiej w nocy, przerywamy obaw. A ty jak
sdzisz, Kordian?
- Bolek upiera si przy swoim - powiedziaem do Franka. - Przyszo pokae, kto mia racj. Kada
z tych taktyk ma swoje uzasadnienie. Bolek zimowa w Bunkrze i le na tym nie wyszed, jeszcze wam
pomaga.
Franek nie odpowiada. Trudno byo go przekona do czego, w co sam nie wierzy, jednak jego upr
nie wiadczy o braku wyobrani, ale o jej nadmiarze. Mia siln indywidualno, uczy si, duo czyta,
i jeli przeyje wojn, bdzie na pewno kim. Ale czy przeyje? Wtpi.
- Zapytamy tego komandira - powiedzia Franek - co on myli, i jak oni robi u siebie.

Obiektyw:WychodzzBunkra
Kordian koczy inspekcj Bunkra i przylegych terenw, egna gwardzistw, yczy powodzenia.
Teraz id w stron lasu graniczcego z polan, na ktrej zamaskowano Bunkier: Kordian, Zygmunt i
Franek.
Za nimi, oddaleni o kilka metrw, Maria i Bolek.
Bolek przewiesiwszy przez rami gitar, gra i piewa:
Pamitam twoje oczy dzikie,
Z rozkoszy nieprzytomne,
Otwarte i ogromne,
Tak jakby to byo dzi...
Kordian odwraca si na moment, patrzy na nich i wraca do gonej rozmowy z Frankiem. Jest
zdenerwowany, -z trudem hamuje gniew.
- I to ostatnie twoje sowo?
- Tak - odpowiada Franek - i szkoda kadego innego sowa. Ju raz o tym gadaem, na odprawie, i sam
sekretarz to zatwierdzi.
- Ja jestem od spraw Gwardii, nie musz ci przypomina!
- A on jest od caoci, tak mnie uczyli. Kordian, szkoda gada. Bo ja co powiem, potem ty co
powiesz, potem bdziemy mwi razem, i znowu ty zagadasz i ja zagadam, a sprawa nie ruszy
z miejsca. W moich kryjwkach, czy melinach, nie bdzie adnej inspekcji. I koniec. Kiedy ju wygramy
wojn, poka wam gdziemy si chowali i skd robilimy wypady na szkopw.
Wtrca si Zygmunt:
- Kordian ci tumaczy, e taki rozkaz dosta od naczelnego dowdztwa. On musi sucha i ty musisz
sucha. Moe na darmo tak si upierasz przy swoim? Ja si nie wtrcam, ale ty to przemyl.
- Niech bdzie, e na darmo - odpowiada Franek - u mnie to na jedno wychodzi. Mnie wojna ju
niejednego nauczya, i tego, com si nauczy, bd si trzyma. A jak nie, to zao wasny oddzia
Gwardii i moecie mnie pocaowa.
- Gupio mwisz, Franek - upomina go Zygmunt. - Podskakujesz jak rebak.
- Moe i gupio - odpowiada Franek - ale mdrzej si urzdz i lepiej na tym wyjd. Odpowiadam za
moich ludzi, o tym nie zapomnij.
Kordian: Czego ty si waciwie boisz? Wanie tego nie mog poj.
Franek: Na przykad tego, eby mi Czarna Maka nie azia po melinach.
Zygmunt: Co si tak przyczepi do Czarnej Maki? Boisz si, e zasypie? Zwariowae?
Franek: Nie boj si, co ty mi tam podsuwasz. Ale jak Gestapo wemie j w obroty, to baba zmiknie
i wszystko wypiewa. Wiecie, jak jest.
Kordian: Nie masz racji. Kobiety s bardziej wytrzymae na bl fizyczny ni mczyni.
Franek: Ju ja wiem, na jaki bl kobiety s wytrzymae. Mam ci powiedzie? No. Ale po jakie licho
mam ryzykowa? Powiedziaem swoje i koniec... Nam trzeba ju wraca, no to cze Kordian.
Franek i Zygmunt zatrzymuj si, egnaj Kordiana na skraju lasu.
Zblia si Maria z Bolkiem.
Zygmunt do Bolka:
- Ej Bolek, Bolek! Ty si jeszcze kiedy doigrasz, bracie.
- Szkoda, e nie z Mari - odpowiada Bolek.
-Z ni to bym poigra. - I do Marii: - Twarda i ciebie sztuka.
Maria przelotnie patrzy na Kordiana i mwi:
- Moe nie dla kadego taka twarda.
Na to Bolek, umiechajc si:
- Mam cierpliwo. Zaczekam. Czasem co upatrz. Nigdy mi si nie wywinie. Zaczekam. No, cze,
Kordian. Idziecie przez las? To musicie si popieszy.
I jeszcze do Marii, pgosem:
- A ty moe zatsknisz. Wtedy przychod. Twoje miejsce czeka. Nikt go nie zajmie. Cze.

Maria:
...tak bardzo tego pragnam, ale on nic nie mwi. Ju co najmniej pitnacie minut szlimy lenym
traktem, w milczeniu. Nie wiedziaem, jak zacz, eby go troch rozrusza i zainteresowa sob.
Spojrzaam na niego kilkakrotnie i dugo patrzyam w jego twarz. Zauway to, musia zauway, ale
nie odwrci gowy. Myla o czym i na pewno wcieka si na Franka. By ambitny, apodyktyczny
i nie znosi sprzeciwu. Ostatecznie to nasz najlepszy specjalista do walk partyzanckich i w ogle od
dowodzenia podziemn armi.
Nagle odezwa si:
- Pomijajc wszystkie inne aspekty tej sprawy, by to przykad prowokacyjnej niesubordynacji.
Ucieszyam si, e sam zacz.
- Mwisz o Franku? e odmwi? Moe powiesz o tym w Komitecie, i oni zaatwi.
- Edward jest mikki. Wci powtarza, e z ludmi trzeba si liczy. Przede wszystkim z ludmi,
a pniej z ideologi. Bez oddanych nam ludzi na nic caa ideologia. Tak wci powtarza. I e trzeba
wnika w motywy postpowania, rozumie ludzi, a nie na podstawie jednego czy trzech faktw z ich
ycia konstruowa wiedz o caym czowieku, i wydawa pochopne opinie. I powie mi jeszcze, e tak
postpuj tylko idioci. A ograniczeni gupcy w naszym ruchu wicej nam zaszkodzili ni wszyscy
wrogowie razem wzici... Wanie to usysz od Edwarda, kiedy mu przedo spraw Franka.
I jeszcze doda: nic atwiejszego jak zniszczy czowieka za jego wasne zdanie, za niestosown
wypowied, za chwil saboci, za trudny charakter, za skrytykowanie kogo w naszej hierarchii. Takie
metody pozostawiam biurokratom. Jeeli kiedy bd do nich nalee, przynios wicej szkody ni
poytku, nawet gdybym by oficjalnie jak najbardziej na linii.... I masz teraz Edwarda - i moje skargi
na Franka. Czasami... Ach, nie ma o czym mwi.
Kordian by wzburzony, mwi w uniesieniu, nigdy go takim nie widziaam. I jeszcze nigdy nie mwi
tak duo, musiaa go mocno urazi odmowa Franka.
Znowu milcza, ale wybuch uspokoi go troch.
- Mylisz - zapytaam - e to lepsza droga, przez las?
- Zawsze trzeba wraca inn drog ni ta, ktr przyszo si na miejsce zagroone z takich czy innych
powodw. Jeeli kto nas ledzi i zgubi lad, bdzie czeka na tej samej drodze, ktr przyszlimy.
Chciaam koniecznie podtrzyma rozmow.
- Daleko jeszcze?
- Trzy kilometry do przystanku autobusowego. Sdz, e dzisiaj nie zabraa swojej zabawki do
strzelania?
- Nie pozwolie mi zabra.
- Bdziemy jecha autobusem. Zamknita przestrze i tok. Tam nie ma miejsca na cud, jaki si
zdarzy, kiedy wychodzilimy z knajpy.
- Kordian, czy zastanowie si, dlaczego Franek boi si inspekcji? Bolkowi i Zygmuntowi na pewno by
nie odmwi.
- A co ty mylisz?
- Moe mnie nie ufa - powiedziaam. - A moe tobie...
- Chyba nie. Sdz, e Franek nawet Edwardowi nie pozwoliby na inspekcj. Musisz zrozumie,
Mario, e ci ludzie leni, sami tak siebie nazywaj, nie ufaj nikomu, kto nosi biay konierzyk i kto ma
starannie wyczyszczone buty i rwno przycite paznokcie.
- Tak - powiedziaam skwapliwie - troch zdziczeli w lasach. Czsto si zastanawiaam, jak bd y po
wojnie. S modzi i pewne cechy tego zdziczenia mog si w nich utrwali.
- Moe tak. Franek dzisiaj powiedzia, e rni si ode mnie, bo ma len psychik. A ja mam
wedug niego miejsk psychik. Waciwie nie mona uy jego oddziau do adnej wikszej akcji w
Miecie. Chyba, e pojedynczych ludzi...
Znowu zamilk, zastanawia si nad czym.
- A co z zamachem na Hafera? - zapytaam. - Moesz powiedzie?
- Nie wiem. Skomplikowana sprawa. Gdyby mona byo uy tych ludzi...
Teraz - zdecydowaam si - tylko teraz...
- Tak... Kordian, powiedz... czy mylae o tym, co kiedy mwiam... Czy pomylae...
Zatrzyma si, zdziwiony nateniem mojego gosu, jego barw, jego niespokojnym rytmem.
- O czym? i
Gwatownie przytuliam si do niego.
- e ciebie kocham! - zawoaam, zastanawiajc si, jak wyjdzie to woanie, czy zabrzmi naturalnie
i szczerze, czy go przekona. - e ciebie kocham, kocham, kocham... - powtarzaam.

Kneif:
...zebraem wtedy te dane, zestawiem je i kazaem si poczy z Haferem. Trzeba byo sprawniej
dziaa i zada im nowy cios, bardziej dotkliwy, eby wpadli w panik.
Zgosi si. Powiedzia krtko o swoich posuniciach. I o tym co on proponuje.
- Dobrze, Hafer, wszystko dobrze, jeeli ta stara nie domylia si, e szukalimy tam Edwarda. Jeli
nie domylia si, to znowu nasza wygrana. Moim zdaniem kto przypadkowy wyposzy go przed
twoim przyjciem, bo innej moliwoci nie widz. Co prawda na przesuchaniu Krystyny wmawiae
w ni, e znamy adres Edwarda, i e moemy go mie w kadej chwili, jednak prcz nas nikogo tam
nie byo. Z tej strony nic nam nie grozi.
- Bubi nie dostarczy jeszcze prywatnego adresu?
- Bubi wiedzia tylko tyle, e Edward wynis si z domu. Nic wicej, a jego adresu jeszcze nie ma.
Moim zdaniem Edward wrci do domu i niczego si nie spodziewa. Dlatego nie zastalicie go
w czasie rewizji u tej starej.
- Ale wiesz przecie - przypomnia mi niepotrzebnie Hafer - e Gawlas zna adres Edwarda, i take ta
maa, ktra teraz pracuje w drukarni. Adres drukarni jest murowany. Bubi daje za to gow.
- Wol adres Edwarda ni jego gow - powiedziaem.
Hafer zamia si. Chyba udawa, e to by dobry kawa. Zamia si z grzecznoci. e te czowiek na
wysokim stanowisku nigdy nie wie i nie moe wiedzie, co o nim naprawd myl jego podwadni!
- Zabiera si do tej drukarni, czy nie? Tam jest kto, kto im robi zestaw wiadomoci radiowych z BBC
i z Moskwy.
- Hafer - powiedziaem tym moim wadczym tonem - przecie po co do ciebie dzwoniem. Na pewno
nie po to, ebymy sobie powiedzieli co miego. Tak jest, moesz si zabiera do drukarni i wykurzy
ich stamtd, po to dzwoni. Jeste gotw?
- Wszystko przygotowane. Ludzie s w ostrym pogotowiu.
Tkno mnie przeczucie, e Hafer moe wszystko zepsu. Berlin kaza przystpi do drugiej fazy akcji
i nie mogem wci czeka i czeka, a Edward sam wpadnie nam w rce. Koniecznie trzeba byo
uderzy na drukarni, bo ta nieudana rewizja moga nam teraz zaszkodzi w Berlinie. Musiaem si
pochwali jakim sukcesem. I to szybko.
Hafer zaniepokoi si moim milczeniem.
- Masz co jeszcze? - zapyta.
- Mam, czowieku, mam co najwaniejszego: musisz pamita w kadym uamku sekundy, e trzeba
mi ywych! Jeeli maj by trupy, lepiej tego nie ruszaj. Na mio bosk, czowieku, trupw mamy
tysice, dziesitki tysicy. Trupw mamy sto tysicy, co ja mwi, mamy ju kilka milionw trupw!
ywych mi dawaj, Hafer, ywych!

Kordian:
...kocham kocham mwi Maria w czasie wojny atwo mwi kocham idzie si na jedn noc
z dziewczyn take mwi si kocham wszyscy teraz kochaj to sowo prawie nic nie znaczy moe
kocham Juli byem z ni wczoraj uznaj w mioci tylko namitno dobra kobieta powinna by pod
rk kiedy jest potrzebna wczoraj z Juli jedyna kobieta z ktr mog tu y jej zdumiewajca
perwersja ostatnia moliwo penego odprenia jedyna szansa penego zaspokojenia wyczerpanie
ktre uniemoliwia mylenie o innych kobietach jeeli z Juli jest tak zanika potrzeba posiadania
innych kocham powtarza Maria nie wie jak to si skoczy i powtarza

- I nigdy nie bd si narzuca, syszysz, Kordian? Chc by z tob tylko jeden raz, to mi wystarczy,
moe nie wystarczy - mwi szybko, bezadnie - ale musz mie ciebie, jestem bliska histerii, boj si
ciebie i pragn ciebie, potem moesz mnie zostawi, zrobisz ze mn co chcesz...

Rzuciem nieprzemakalny paszcz na muraw lenej polany.
Tu wziem Mari, na tym paszczu, paczc.

...leaa koo mnie z rozjanion twarz.
- Wiedziaam. To musiao si sta.
- Dlaczego? - zapytaem. Mylaem o czym innym, nie chciaem rozmawia.
- Bo wierz - powiedziaa - e podanie przyciga jak magnes. Mio zawsze zaczyna si od
prowokacji, od wymuszenia wzajemnoci.
- Jeste naiwna. Tak moe si zdarzy, ale jeste naiwna.
- A jednak... Przecie take czue co do mnie... Podobaam ci si, prawda? Suchaj, powiedz mi, czy
znasz jeszcze jak kobiet? Spotykasz si z ni?
Zaskoczya mnie. Skd moe wiedzie? Nie lubi, kiedy kto zajmuje si moimi sprawami i wie o tym,
o czym nie powinien wiedzie.
- Widziaam ci kiedy z bardzo pikn kobiet - dodaa.
Moga mnie tylko widzie z Juli. Powiedziaem:
- Nie wiem o kim mwisz. Mam rnych znajomych i czasem kogo przypadkowo spotkam. Ale nie
lubi, jeeli kto si tym interesuje. Zostaw lepiej w spokoju moje znajomoci.
- Masz papierosy? - zapytaa.
Byem rozleniwiony, nie chciao mi si sign po papierosy.
- Pniej zapalisz.
Wsparem si na okciu i spojrzaem w pikn twarz Marii. Jej wosy rozsypane wok gowy
wyglday jak czarna aureola, zatrzymao si na nich zachodzce soce.
- O czym mylisz? - zapytaa.
- O tym si nie dowiesz - powiedziaem.
- Moe o tamtej, z ktr ciebie widziaam... Ale nie mwmy o tym. Byo ci ze mn dobrze, prawda?
Chyba tyle moesz powiedzie. Bardzo bym chciaa, eby byo ci dobrze ze mn. Powiedz co,
Kordian.
Objem domi plecy Marii, wyczuem krucho opatek i ramion: uniosem je lekko i pochyliem si
nad ni.
Przymkna oczy i odchylia gow do tyu. Oddawaa si z zamknitymi oczyma. Mylaem o Julii.

Obiektyw:Szturmnadrukarni
Okienko od strony ulicy zasonite czarnym suknem; drugie, wychodzce na dach starej szopy, zabite
od dawna deskami. Z wyschnitego drzewa stercz gwki zardzewiaych gwodzi.
Wntrze drukarni owietla zwisajca na drucie jaskrawa arwka. Gawlas krci korbk powielacza,
Sylwia rozkada odbitki.
- Tylko rwniutko ukadaj - mwi Gawlas.
Sycha warkot motorw okrajcych dom, polizg opon, odgosy hamowania.
Sylwia chwyta Gawlasa za rami.
- Tutaj, zatrzymuj si tutaj!
Gawlas, zamylony i oguszony stukotem zuytego powielacza, wypuszcza z doni korbk. Teraz on
take syszy.
Sylwia podbiega do obmurowania i ostronie uchyla zason zaciemniajc zasnute pajczyn okno.
Wzbija si kurz.
- Wci nadjedaj!
Gawlas zatrzymuje si za ni.
- Szczcie, e tamci wyszli - mwi spokojnie.
- Ale nas dostan. Naga mier, nie ma co...
Otwiera skrzynk stojc pod cian. Wyjmuje z niej dwa opakowane w gazet granaty i pistolet
owinity w natuszczone oliw ptno.
- Bdziemy si broni - mwi cicho Sylwia.
- Tym co tu jest? Broni si? Nie mwia powanie.
Sylwia koysze gow.
- Boe, mj Boe, to ju koniec, ju koniec...
I patrzy nagle z rozbudzon nadziej na Gawlasa, porusza zdrtwiaymi ustami, chce o co zapyta
i powstrzymuje si, nie moe tego powiedzie.
- Co ci, Sylwia? Co ty tam zamylasz, co chcesz powiedzie?
- Nie, to niemoliwe, to nie moe by koniec... Moe jako... W to nie mona uwierzy, ebym miaa
umrze, wanie teraz... Moe ty... Moe nas nie zabij... Moe jednak ty...
Gawlas nie rozumie o czym Sylwia mwi.
Z dou dobiegaj ich coraz wyraniejsze odgosy, stukot butw na kocich bach bruku, nawoywania.
- Mw wyraniej!
I Sylwia mwi wyraniej, w popiechu, niezbyt skadnie:
- Bo ty u nich bye kiedy, na Gestapo, i znasz ich, S tacy, ktrzy mwi, ale nie gniewaj si, prosz,
e to wanie oni uatwili ci ucieczk, gestapowcy, i ten lekarz, ktry dawa link... Ja nic nie wiem,
tylko powtarzam... Pniej, kiedy ju wrcie do nas, byy jakie wsypy, aresztowania, nawet rewizja
u Mamusi i chyba ledz naszych ludzi.... i...
- Mw, mw prdzej - przynagla Gawlas, ale te sowa wydobywaj si jak bekot z poraonego garda.
- I s tacy, ja tylko powtarzam, ktrzy myl, e ty, e to ty... I obserwuj, co robisz, na wszelki
wypadek. I nawet mnie kazali, ebym pilnowaa dokd chodzisz... Gawrlas, powiedz, moe oni nas nie
zabij? - i goniej: - Moe nie zabij, bo ty ich znasz?
Gawlas potrzsa brutalnie ramieniem Sylwii.
- Boli - mwi Sylwia - pu!
- Kto? Kto tak mwi? - pyta chrapliwie Gawlas. - No kto? - krzyczy. I ciszej: - Edward?
- Boli...
Zwalnia uchwyt twardych palcw na ramieniu Sylwii.
- Nie - odpowiada Sylwia. - Edward ciebie broni, on w to nie wierzy.
- Wic kto?
- Kordian tak powiedzia, nawet Maemu powiedzia. I Wojciech tak mwi. Oni kazali pilnowa...
Gawlas przez moment nie widzi Sylwii, zatacza si, jakby w tej chwili olep.
- Ja... O mnie... Chryste, oni tak o mnie! No, to im powiesz... Ty im opowiesz.
Podaje Sylwii pistolet.
- Dla ciebie. Zrb z tym co ... Albo oddasz im si w niewol, albo...
- Ju nikomu nie powiem - mwi ze smutkiem Sylwia. - Ty wiesz, e nie opowiem... Co trzeba zrobi,
eby to stao si szybko, natychmiast, eby nie bolao?
- Luf masz woy do ust. Ale kiedy tu wejd, moesz do nich strzeli sze razy. Ostatni kul
schowaj dla siebie. Tylko dobrze musisz liczy, jeste nerwowa, moesz si pomyli. W magazynku
jest siedem, a ta sidma dla ciebie. Ale tylko w usta, tak eby lufa sza na podniebienie, do gry...
Widzisz to okienko nad dachem szopy? Jakby przelaza przez okienko i pooya si na tamtym
dachu, niszym, miaaby oson. Kiedy oni ju wejd, wychyl gow i krop w nich sze razy... Albo
odrzu to i niech zabieraj ci yw, oni na pewno chc bra nas ywcem. Dlatego tak dugo si
szykuj...
- Gawlas... zawsze ci wierzyam...
Na dole sycha oskot wywalanej z zawiasw bramy, podniesione gosy.
- Czekaj, a my co zrobimy - wyjania Gawlas. - Ale teraz nie ma ju czasu. Strzelisz do nich?
- Byam czniczk Edwarda, bd mnie torturowa, a zabij. A ty? Co chcesz zrobi?
- Szkoda, e im nie opowiesz. Nikt im nie opowie. Nikt... A ja chc tylko da odpowied takim, co maj
mnie w podejrzeniu.
- May ciebie nie podejrzewa - odzywa si Sylwia.
- Sylwia. Ju jest koniec. Nie ma czasu - Gawlas mwi nerwowo, popiesznie, na urywanym oddechu.
- Skocz z jednym granatem przez okno. Na d. Na tych co tam stoj. Odbezpiecz drugi granat
i zostawi tobie. Musisz rzuci kilka sekund po tym, jak spadn w d. Nie bj si. Bd ju rozerwany
na strzpki. A ty, jeli nie rzucisz, to tutaj ci rozerwie, bez poytku. Rzucisz ten drugi tam, gdzie oni
zbij si w gromad. I wyskoczysz za tamte okienko, nad szop. Stamtd ostrzelasz tych, co tu wejd.
Zaczekasz na nich. Ach, Sylwia, dziecko, naga mier, to straszna szkoda, e nikt nie opowie...
Gawlas zrywa ciemn zason.
Odbezpiecza granat i wsuwa go za rozchylon na plecach koszul. Wszystko odbywa si
w przypieszonym tempie. Silnym kopniciem rozwala zakurzone szyby, zbutwiaa rama wypada na
ulic. Gawlas odbezpiecza drugi granat i wciska go w do cofajcej si Sylwii.
Sylwia krzyczy.
Kto dobija si do drzwi.
Gawlas widzi pod oknem samochd peen andarmw; jeden z nich opuszcza tyln klap wozu, by
inni mogli wysi.
Gawlas wychyla si z okna.
Skacze na ten samochd z andarmami.
Oguszajcy wybuch, krzyki, bysk ognia i dym w rozbitym oknie, w ktre Sylwia patrzy
z przeraeniem.
Sylwia rzuca drugi granat w stron skupionych gestapowcw; chyba wyskoczyli z bramy tego domu,
sycha byo jak zbiegali ze schodw.
W gbi strychu odrywa z atwoci trzy deski zbite poprzeczn listw. W ramie okna nie ma szyby.
Waha si.
Wkada luf do ust.
Dygocze jak poraona prdem.
Wyjmuje luf z ust.
Jej ruchy stay si szybkie i precyzyjne.
Pochyla si i wysuwa gow na zewntrz.
Dach szopy jest paski, nawet lekko wklnity.
Sylwia wydostaje si na ten dach, zgrabnie przerzuca ciao przez obmurowanie.
Kadzie si na dachu, ulicy std nie wida. I ona jest niewidoczna z dou.
Patrzy przez okienko na opuszczony strych. Widzi, e przez przeciwlege okno wpada granat, celnie
rzucony.
Przytula twarz do dachu krytego pap, chropawego od smoy. Gow przysania domi, ale tak, by
zasoni nimi uszy. Czoga si do tyu.

Obiektyw:mierMarii
Maria patrzy w lusterko umieszczone na wewntrznej stronie prostoktnej puderniczki; ustawia j na
pniaku i klka przed nim przysiadajc na pitach. Umiecha si, nuci sentymentaln melodi.
W ustach przytrzymuje kilka szpilek do wosw.
Mwi:
- Wszystko wiedziaam, od pocztku. To cudownie, e nie udajesz ju obojtnego. Podejrzewam
nawet, e jeste zakochany we mnie, nie w tamtej. A wam si wydaje, e jestecie tacy mdrzy
i wszystko wiecie, ale kobiety maj lepsz intuicj i s bardziej przenikliwe, i kiedy...
Kordian rzuca przelotne spojrzenie na Mari. Podnosi paszcz, otrzepuje go z igliwia i trawy, narzuca
na ramiona. Zblia si do Marii i zatrzymuje si o kilka krokw za ni, w linii nieco skonej.
Wyjmuje pistolet i wznosi luf na wysoko pochylonego karku Marii.
Maria, przytrzymujc jedn doni wosy, drug siga po przypinki tkwice w zacinitych ustach. Ju
trzyma je w palcach.
Dostrzega w odbiciu lustra uzbrojon do Kordiana.
Jej wzniesione rami nagle opada.
Wosy rozsypuj si przysaniajc szyj.
- Co chcesz zrobi? - pyta strwoona, nie odwracajc si.
- O co ci chodzi? - odpowiada pytaniem Kordian, nie obniajc lufy.
Maria, wpatrzona w lusterko:
- Widz w lusterku...
Kordian mwi powoli i wyranie:
- Wolaem, eby nie widziaa. eby to stao si nagle. Lepiej nie widzie.
- Przecie to arty - mwi klczca Maria, bokiem zwrcona do Kordiana. - Przestraszye mnie Daj ju
spokj, miy, nie lubi takich artw...
- Nigdy nie artuj z broni.
Maria zaciska powieki. Nie moe uwierzy.
- To jaki potworny nonsens - mwi Maria. - I co chcesz zrobi, dlaczego?
- Bo pracujesz dla nich.
- Boe, o kim ty mwisz, o co ci chodzi?
I nagle szepcze przeraona i poblada:
- Kordian, dla kogo?
- Dla Gestapo! - krzyczy Kordian z wciekoci.
- Dla Hafera, dla Kneifa!
- Kordian, nie, nie!
- Co im mwia? Czego od ciebie chcieli? Co im donosia? O czym wiedz?
- To straszne kamstwo, zastanw si! - woa Maria. Nagle gwatownie si odwraca wci klczc
i krzyczy rozdzierajco:
- Nie! Nie strzelaj, nie, nie!
Wyciga przed siebie do, jakby chciaa si ni osoni.
Z lufy wybuchaj dwa byski, kule uderzaj w twarz klczcej Marii.
Na wardze Kordiana ukazuj si krople potu.

NotatnikHafera
Notatnik Klausa Hafera. Jest to zeszyt oprawiony w cielc skr, z wytoczon na okadce swastyk.
Poniedziaek: meldunek z posterunku policji o wysadzeniu mostu kolejowego w R. Rozstrzelano
doranie drnika wraz z on, odpowiedzialnych za ten odcinek, i trzydziestu mieszkacw R.
W nocy telefon: w odwecie za rozstrzelanie drnika i trzydziestu innych, podpalono posterunek
andarmerii w R. Piciu zabitych, dwaj ciko poparzeni, jeden miertelnie ranny.
Wtorek: bandyci wykoleili pod K. pocig sanitarny zdajcy po rannych onierzy na wschodni front.
Dwa wagony pocztowe spony. Lokomotywa wyleciaa w powietrze. Kazaem rozstrzela dwunastu
zakadnikw.
roda: meldunek z G. o podpaleniu wojskowych skadw benzyny. Straty powane. Sparaliowanie
wikszego ruchu taborw wojskowych na tydzie. Wieczorem drugi meldunek o odbiciu przez
bandytw transportu konserw i chleba i o spaleniu kilku spichrzy w M.
Czwartek: zastrzelono szefa Urzdu Pracy w Miecie. Z koszar uwolniono stu dwudziestu ludzi
wzitych w apankach i przygotowanych na wywz do Rzeszy. Koo wsi L. rozkrcono szyny;
dostrzeono w por, do katastrofy nie doszo.
Pitek: z trzech czogw wysanych przeciw uzbrojonym bandom w rejonie T., dwa spony od
pociskw spreparowanych z plitrowych butelek wypenionych benzyn i czym jeszcze. Zaoga
jednego czogu nie przedostaa si przez poncy waz i spalia si wewntrz. W nocy wykolejono
pocig z dziakami przeciwpancernymi, amunicj i innymi rodzajami broni przeznaczonej na wschodni
front. Wziem czterdziestu zakadnikw i kazaem rozstrzela.
Sobota: bandyci wysadzili trzy supy wysokiego napicia w rejonie F. Dwa dalsze meldunki przyniosy
wiadomo o napadzie na posterunek Schutzpolizei i ograbieniu go z broni, oraz podpaleniu skadu
skr i fabryki obuwia dla armii.
Niedziela: nad ranem telefoniczna wiadomo o wykolejeniu pocigu zoonego z czterdziestu
wagonw rudy. Wany wze kolejowy zatarasowany, na kilka dni ruch na tej linii wstrzymany.
W poudnie, w Ch. napad na konwojentw wiozcych pienidze i kartki ywnociowe. Jeden
konwojent zabity. Kazaem powiesi siedmiu chopw z Ch. na drzewach rosncych przed budynkiem
gminy. W nocy zabito andarma strzegcego powieszonych i ukradziono ciaa.

Poniedziaek: zaufany agent dostarcza szczegowych informacji o pooeniu osawionego ju Bunkra,
gwnej siedziby tzw. bandy Bolka.

Kneif:
...tak wic, na podstawie informacji naszego specjalnego agenta, zlokalizowano gwn siedzib
terrorystycznej bandy Bolka, ktra w ostatnim czasie wzmoga sw dziaalno, naraajc nas na
powane straty.
Moi panowie! Bunkier znajduje si w kwadracie 696. Stamtd banda wyrusza na wypady obejmujce
teren Grnego i Dolnego lska, Zagbia i czciowo krakowskiego rejonu. Dokadne szczegy
przej Oberleutnant Hafer, ktry odpowiada za koordynacj zamierzonej akcji. Bunkier zniszczy
i zrwna z ziemi. Kadego bandyt, ktry zechce si podda, odstawi do mnie.
Rozkazuj, by w akcji wziy udzia: batalion SS i dwie kompanie andarmerii wspierane przez bro
pancern Wehrmachtu.
Na zniszczeniu Bunkra koczy si pierwsza faza akcji Sturmglocke. Te same siy zakocz ca
operacj w innym miejscu. Mianowicie otocz pniej wyczon z bandy Bolka tak zwan grup
Franka w kwadracie 706. Szczegy poda Oberleutnant Hafer. Skoczyem. Panowie mog odej.
Operacj uwaam za rozpoczt. Niech yje Wdz!
- Niech yje Wdz! - odpowiedzieli wznoszc ramiona.
Zatrzymaem Hafera.
- Hafer, jeeli akcja uda si, puszcz nam w niepami dotychczasowe niepowodzenia. Bubi otrzyma
specjaln premi, a ciebie przedstawi do awansu.
Otworzyem szuflad i wyjem stamtd marmoladk owocow, ktr chciaem pokraja na plasterki,
bo w takich cienkich plasterkach jest najsmaczniejsza i najadniej wygldaj wtedy tczowe kolory
warstw, z ktrych jest zoona. Chciaem z tym zaczeka a Hafer wyjdzie, ale akurat miaem ochot,
zreszt Hafera nie musiaem si wstydzi. Wyjem scyzoryczek o ostrzu cienkim jak do i zabraem
si do krajania.
- Hafer, po tej akcji napiszesz mi dokadny raport. Przejrz go, uzupeni, i ustalimy wersj, ktr
trzeba przekaza do Berlina. Wiem, e dobrze to zrobisz.
- Czy mog ju i? - zapyta Hafer.
- Moesz ju i - powiedziaem.
Wyszed.
Jedzc marmoladk, ju nie mogem mwi o naszej misji dziejowej. Od tej historii z konfitur
i yeczk zaczem uwaa na takie rzeczy. Czowiek znajduje si zawsze o krok od miesznoci,
zwaszcza kiedy jest na wysokim stanowisku. Kto wie, chyba jestem troch mieszny, ale ci ktrzy
mnie znaj, wiedz jak bardzo mog by niebezpieczny, i to mnie ratuje.

Franek:
...co tam, wiadomo, jak jest. Miaem do Bolka okrutny al za Krystyn, ale chop z niego dobry i
onierz, e takiego drugiego trudno znale. I dowdca jakiego nam byo potrzeba, bo szed w ogie
jak ma w knot wiecy, a to innym kazao i za nim bez strachu.
- Z Kordianem - powiedzia Bolek, kiedy ju stalimy przed Bunkrem, ja w penym oporzdzeniu do
wymarszu - z Kordianem dogadalimy si inaczej. Powinnicie wyruszy za dwa dni.
- Nie ma na co czeka - odpowiedziaem. - Jeli wyjdziemy wczeniej, to zaczniemy nka szkopw o
dwa dni wczeniej. Zysk dla nas, a dla nich straty.
- Dobra, Franek, nie protestuj. Ilu zabierasz?
- Ze mn wyjdzie Ko, Kuna, Listonosz, Sosna, Pia, Kartofel i ten Wasyl.
- Tyle samo wzi Zygmunt. Zabieracie najlepszych ludzi.
- Dobry dowdca daje dobrych ludzi.
- Franek, ilu bdziesz mia do przyjcia zrzutu?
- cign z obwodu jeszcze dwudziestu ludzi i z nimi pjd po zrzut.
Poklepa mnie po ramieniu, umiechn si.
- Szkoda, e musimy si rozbi. Nie ma innej rady. Ty w Bunkrze i tak nie zostaniesz. A moe si
jeszcze rozmylisz?
- Szkoda gada.
- Zamcie kark.
- Bd o nas spokojny - powiedziaem i pochyliem si nad otworem Bunkra, gdzie moi ludzie
szykowali si do wymarszu.
- Listonosz, dawaj tych bohaterw! Ju czas.
I zaczli wychodzi po kolei, pochyleni i pniej ju wyprostowani, kiedy do mnie podchodzili:
Listonosz, ktry mia dugie wsy i umia mwi po rusku, Kuna, ktry by gitki jak guma i nikt mu nie
dorwnywa w porywaniu kur nawet z zamknitych kurnikw, tak e kdki nie naruszy; i Ko, ktry
mia puca jak z elaza a nogi mocne jak fryzyjski ogier i mg biega albo maszerowa przez ca dob
nie czujc zmczenia, i Kartofel z bulwiastym nosem od ktrego wzio si to przezwisko, dwigajc
na plecach karabin maszynowy, a za nimi Pia - bo mia dug szczk i wyszczerbione zby - taszczy
kosz z prowiantem; na kocu wyszed z Bunkra Sosna, najwyszy z nas, ktry prcz swego karabinu
nis dubeltwk Piy.
Bolek wycign rk i pocaowa mnie w oba policzki, chocia dawniej nie lubi si lini i nie
pozwala sobie z nikim na takie czuoci; ca swoj czuo chowa pewnie dla bab, by mu jej nie
zabrako jak si do nich przytuli. Powiedzia cicho, eby inni nie syszeli:
- A tamto wybacz... Co mnie napado. Zaczem kombinowa z Mari... Nie wiem, co mnie pokusio.
Teraz przysigem sobie, e nie dotkn ju ani jednej baby. Do koca wojny. Taki lub zrobiem. Ty
wiesz, Franek. Mam sowo.
Wzruszy mnie Bolek. Wiedziaem, ile go kosztowao takie wyrzeczenie.
Wycign dwie plitrwki, trzyma je w kieszeniach swoich szerokich spodni, a bya to czysta
z czerwon kartk, nie bimber.
- We - powiedzia. - Na rozgrzewk. Kiedy ludzie zaczn marzn.
Ruszylimy naprzd, gsiego.
Byo nas omiu.

Hafer:
...nie trzeba sobie aowa dolej koniaku do szklanki niech tam podstawi pod syfon nic nie warte te
polskie syfony mao gazu koniaku nie pije si z wod sodow to nie whisky ani nic takiego co trzeba
pi z wod sodow mam potne pragnienie dawno nie byem taki podminowany niespokojny
kapitalnie gigantyczne rozwalilimy Bunkier jak gniazdo os troch poksay no mj blondasek nudzi
si trzeba dyktowa najlepsza stenotypistka od poufnej i tajnej korespondencji zawsze przy pisaniu
odsania kolana ma adne kolana

- Niech pani pisze: Na podstawie informacji osoby zaufanej, oznaczonej w rejestrze agentw
specjalnych kryptonimem Bubi, Bunkier, o ktrego roli i znaczeniu ju wyej wspomniano,
zlokalizowano w kwadracie 696. Byy to okopy podziemne o powierzchni okoo pidziesiciu metrw
kwadratowych, nadzwyczaj dobrze zamaskowane i trudne do odkrycia. Dotychczasowe
przeczesywanie lasw i terenw pooonych w tym rejonie, nie dawao rezultatu. Tylko ten, kto zna
dokadnie pooenie wejcia do Bunkra, o powierzchni wynoszcej mniej ni metr kwadratowy mg
go odnale. T wanie informacj uzyskalimy od wspomnianej zaufanej osoby. Skoczone?
Jeszcze przez chwil stukaa. Zajrzaem przez rami, czy adnie pisze i czy przypadkiem nie robi
bdw, ale pisaa czysto i bezbdnie. Pocignem yk koniaku.
- Prosz pisa dalej: Nasi obserwatorzy zauwayli, e wartownicy oddaleni od Bunkra o kilkadziesit
metrw, po jednym w kadym kierunku, szybko opuszczali swoje stanowiska z uwagi na zacieniajce
si okrenie, co musieli zauway, i biegli w stron Bunkra. Tam znikali jak pod ziemi. Ma pani?
Gotowe?
Skina gow, poprawia lok cigle opadajcy na czoo.
- No to dalej: Kiedy bandyci ju wiedzieli, e s okreni przez znaczne siy, ktrymi dowodziem,
odczekali a si zbliymy i otworzyli silny ogie. Z naturalnych niewysokich nasypw, utworzonych
przez pofadowanie terenu, spaday pyty darni i stamtd, z maych otworw wypaday granaty
i wysuway si lufy, szybko cofajc si po oddaniu strzaw w naszym kierunku.
- Jak tam u pani? Ju? No to prosz dalej: Po oddaniu przez nas licznych gwatownych serii ognia,
kilku bandytw usiowao zbiec. Trzech, ktrzy wyskoczyli z Bunkra, ostrzeliwujcych si w biegu,
rozerwali granatami onierze z kordonu, czwartego zabi urzdnik Tajnej Policji Pastwowej strzaem
w podstaw czaszki. Pozostali bandyci, zorientowawszy si w sytuacji, cofnli si, nie usuchawszy
wezwania nadawanego przez gonik radiowozu do poddania si.
- Wspomniaem ju, jak dugo trwaa walka? No to niech pani pisze, tak, dalej, bez akapitu: Walka
trwaa sze godzin.
Napisaa, podcigna wyej spdniczk.
- Ju? To lecimy dalej: Pokonano band przy silnym ostrzale z broni rnego kalibru oraz granatw
dymnych i zwykych. Przeduajca si walka i niesabncy opr bandytw uwizionych w Bunkrze,
jak i dotkliwe straty w ludziach poniesione przez nas, zmusiy mnie do obezwadnienia bandy przy
pomocy specjalnych adunkw materiau wybuchowego.
...obezwadnienia bandy przy pomocy specjalnych tak moe tak by adunkw materiau dlaczego nie
mona pi koniaku z wod sodow to takie smaczne przydaby si ld ludzie zawsze co wymyl eby
utrudni sobie ycie jeszcze si napij okropno co si tam dziao

- Okropno, mwi pani - powiedziaem blondaskowi. - Ale warto byo zobaczy, takich rzeczy nie
widzi si czsto nawet na pierwszej linii frontu. Nie ma pani pojcia, jak to wygldao. Dym, kurz,
gwidce odamki, odpalajce dziaka, miotacze pomieni, ziemia wyrzucana w powietrze... Obsypao
mnie porzdnie piachem i glin, wrciem brudny jak nieszczcie.
Nie patrzya na mnie, tylko wprost przed siebie, ponad maszyn, w okratowane okno.
- No, nie ma czasu na takie towarzyskie pogaduszki. Niech pani pisze: Po kilkunastu prbach
przedarcia si niedobitkw bandy, walka dobiegaa koca. Przy zachowaniu nalenych rodkw
ostronoci i dobrym zabezpieczeniu ogniowym, udaa si nam trzecia prba podejcia do milczcego
Bunkra, kiedy ostatki bandytw wystrzelay ca amunicj. Prcz trupw, znaleziono w Bunkrze
trzech ciko rannych, ktrzy podernli sobie garda; jeden brzytw, a dwaj zrobili to scyzorykami,
kiedy zobaczyli nas przy zejciu do Bunkra. Jeden z nich, nim skona, wytumaczy ten krok w ten
sposb, e aowa kuli dla siebie i nam j posa, a na samobjstwo zuy scyzoryk, ktry nie mg mu
si przyda do zabijania naszych onierzy. Fanatyczna zajado i nienawi tych gronych bandytw
przesza wszelkie granice i wzbudzia podziw nawet wrd onierzy naszych jednostek.
Nie, pomylaem, to niepotrzebne. Powiedziaem, spojrzawszy na maszynopis przez rami blondaska:
- Niech pani skreli od sw i wzbudzia podziw... Pniej i tak wszystko trzeba bdzie przepisa na
czysto, ja to jeszcze poprawi, i pan Sturmbannfhrer przejrzy. Na czym stanlimy? Aha. Dobrze,
wiem. Prosz dalej:
Przywdca bandy Bolek - to imi niech pani ujmie w cudzysw, bo to pseudonim - wic przywdca
bandy Bolek, znany ze swej niesychanej bezwzgldnoci i brutalnoci, dowdca oddziaw
operacyjnych Armii Ludowej na cay okrg grno- i dolnolski, zosta zabity, przecinek, jak si
okazao pniej przy ogldzinach zwok, tu te przecinek, poza obrbem Bunkra, kiedy chcia
wyprowadzi niedobitki do przedarcia si przez siy okrenia.
Korzystajc z przerwy, maszynistka opucia do i poruszaa ni rozkurczajc minie palcw.
- Pani zmczona? Zabawne, ja te jestem zmczony. Ale niech pani porwna moj robot i te sze
godzin w ogniu bandy, ze swoj spokojn i bezpieczn prac! - powiedziaem ze zoci i dalej
dyktowaem:
Przez likwidacj Bunkra, gwnego orodka wszelkich dziaa dywersyjnych i wypadw bandyckich,
ruch oporu tutejszej ludnoci zosta cakowicie sparaliowany. Kropka. Niech pani pisze dalej, od
nowego wiersza:
Zgodnie z zaleceniami dotyczcymi dalszego pomylnego przebiegu operacji Sturmglocke, sprawa
ujcia Komitetu przedstawia si po tych wydarzeniach jak nastpuje.....
Poczuem sucho w gardle.
- Niech pani przerwie, ale nie wykrca kartki z maszyny. Musz si zastanowi. Warto, ebymy co
przeksili. Zamwi dla pani kaw? W bufecie widziaem wie szynk i sardynki, s take serdelki
z musztard... Idziemy?
...serdelki dobra rzecz takie z musztard ci z Bunkra ju nigdy nie zjedz serdelkw z musztard ani
takich rnych jeszcze wczoraj yli mieli tam listy jakie podrobione piecztki fotografie dziewczt
matek past do zbw klucze do mieszka do ktrych nie wrc maskotki papierosy ju nie wypal
wczoraj yli dzisiaj nie yj trudno sobie wyobrazi chocia to takie proste yli i nagle nie yj -
- No to chodmy - powiedziaem patrzc na jej odsonite kolana.

Vitria
(2)

Przez szczeliny opuszczonych aluzji hotelu Rio Negro widziaem, jak nagle skoczy si dzie i jak
nagle zacza si noc; w tym kraju nie ma wieczoru, a jzyk portugalski Brazylii jzykw nie zna
odpowiednika naszego dobry wieczr. Po zachodzie soca mwi si bon noite i tego samego
zwrotu uywa si yczc komu dobrej nocy.
Upa nie zela, bi wci z rozpalonych murw i nagrzanej ziemi. Sylwia siedziaa przy oknie. Leaem
na ku i czuem, jak odpywa z ciaa fala gorczki.
Kto cicho zapuka.
- Entre pa favor.
Widziaem, wpatrzony w drzwi, jak klamka opada w d. Wesza moda Mulatka, pokojwka. Widzc,
e nie pi, podesza bliej.
- Bona noite, Senhor.
- Bona noite - powiedziaem.
Mulatka, umiechajc si, podaa mi list:
- Esta aqui una carta para o Senhor.
- Obrigado - podzikowaem.
- Nada - odpara, a to znaczyo, e nie ma za co dzikowa.
Zgodnie z rytuaem obowizujcej tu uprzejmoci, podniosem podzikowanie o stopie:
- Muito obrigado - bardzo dzikuj.
I wwczas ona:
- Nao tem de que - powiedziaa - prosz bardzo.
- De nada.
Mylaem, e odejdzie, jednak wci staa przy ku.
Zapytaa, czy nie mam adnych ycze. Odparem, e nie i jeszcze raz podzikowaem za uprzejmo:
- Muitissimo obrigado.
Rozerwaem kopert, ktra nie miaa znaczka ani stempla pocztowego; kto zostawi dla mnie ten list
na statku, stamtd podrzucono go do hotelu.
Mj przyjaciel z Rio Grande do Sul, z miasta Uruguatana lecego nad rzek Uruguai, tu przy
argentyskiej granicy, donosi, e znalezienie miejsca pobytu Heleny M., ktrej take szukaem, jest
kwesti dwch tygodni; on za mgby mnie przerzuci wtedy do Argentyny, gdzie H.M. wanie
przebywa.
I znowu tysice kilometrw w gb dzikiego ldu, moe znowu pocig przez obcy kraj i wszystkie
zwizane z tym trudy...
- Faz un calor terrivel. - Mulatka stwierdzia, e jest okropny upa. Zapytaa, czy przynie piwo:
- Um copo de serveja?
Powiedziaem jej, e jestem zmczony - estou cansado - i e dzikuj za wszystko.
- Mylaam, e panu czego potrzeba - odpara. - Jeli nie, to bardzo przepraszam i dzikuj z caego
serca.
- To ja przepraszam i dzikuj jeszcze bardziej.
- A ta adna pani ju posza? Nawet nie widziaam, jak wychodzia. Muito bonita - dodaa - bardzo
adna.
Sylwia poruszya si przy oknie.
Mulatka natychmiast odwrcia si i pozdrowia j.
Sylwia zagadna o co pokojwk, jednak tak szybko mwia, e nie zorientowaem si o co jej idzie.
Mulatka zamiaa si, wzruszya ramionami.
Powiedziaa mi, e rano przyniesie niadanie, jeli jej pozwol, i e bardzo przeprasza za to pytanie,
czy mi czego nie trzeba.
Nim wysza, musiaem jej jeszcze powiedzie: bardzo j przepraszam za to, e niczego nie potrzebuj
i bardzo jej dzikuj, jeli bdzie tak uprzejma i przyniesie mi rano niadanie; nie znajduj wprost
sw wdzicznoci, e ona jest dla mnie tak uprzejma i cieszy mnie, e mog mieszka w hotelu,
w ktrym ona zdecydowaa si przyj prac pokojwki.
Mwiem tak zgodnie z panujcymi w tym kraju formami; przejawiaa si w nich wrodzona
Brazylijczykom skonno do przesadnego gadulstwa i brazylijski geniusz mwienia o niczym. Umieli
rozmawia w ten sposb godzinami.
Wreszcie powiedziaa:
- At vista, Senhores - do widzenia pastwu.
I ja tak samo:
- At logo.
Wysza.
- Ju wiesz, jak z nimi rozmawia - powiedziaa Sylwia.
- Mw dalej - poprosiem.

Mwia:
- Uwaalicie mnie za umar, rozszarpan przez granat. Pragnam tego, nie masz pojcia jak bardzo
chciaam wtedy umrze, naprawd umrze, ale poniewa baam si mierci, postanowiam pozosta
martw chocia w waszych oczach, w waszej wyobrani.
- Wiesz - mwia dalej coraz bardziej przejta wasn opowieci - wyszam wtedy przez okienko na
dach szopy z rolniczymi narzdziami. I jak Gawlas radzi, osonita murem, ktry siga akurat do tego
okienka, chciaam wystrzeli do nich sze razy, sidmy nabj przeznaczajc dla siebie. Pomylaam
jednak, e lepiej strzeli do nich pi razy, a dla siebie zostawi dwie kule... Gawlas skoczy
z granatem, o tym ju wiesz, i wielu musiao zgin na dole, w samochodzie. Rzuciam drugi granat,
ktry Gawlas wcisn mi w rce.
Znowu przerwaa, przypominajc sobie szczegy, nawet te, o ktrych nic teraz nie mwia.
W takich momentach milczenia zdawao mi si, e Sylwia zapada w prni, w stan niewakoci
mylowej, i z trudem wydobywa si z pogbionych przez minione lata luk pamici.
- Rzuciam granat, przeraona, e moe wybuchn w doni, a ja nie zd zabi ani jednego, ale nie
wiem, moe kami, bo chyba cakiem po prostu baam si mierci uwizionej w tym granacie i ju
przyczajonej do skoku...
...tak, to chropawe i cikie jajo z karbowanego elaza byo chwilowym schronieniem mierci;
zobaczyam j pierwszy raz w yciu, czuam jej ksztat, zapach, ciar. Przeraziam si tej mierci
i rzuciam j na d, z lku o wasne ycie, a nie, eby kogo zabi.
I znowu ta prnia w pamici, znowu puste milczenie, ktrego nie chciaem przerywa. Widziaem,
jak ze zlewu umywalki wydostaj si dwa ohydne owady, jak pezn leniwie po pokej od moczu
emalii poplamionej smugami silnego roztworu calihypermanganicum.
Sylwia te spojrzaa na umywalk.
- Musiae wybra Rio Negro? S tu lepsze hotele... Wiesz jak wyglda rzeka Rio Negro? Zupenie
ciemna, jak piwo. Jest w Vitrii lepszy hotel, nie wiedziae?
- Opowiadaj - powiedziaem. - Wic rzucia granat, przecisna si przez okienko na zapadnity dach
szopy i tam czekaa a oni wejd na strych. Co dalej?
- Wtedy wybuch granat rzucony przez nich, pniej drugi, bo kiedy swj rzuciam, pomyleli
widocznie, e na strychu jest wicej ludzi, ktrzy bd si broni. Rozwcieczy ich zreszt skok
Gawlasa. Jeszcze trupy onierzy i jki rannych... Take to syszaam. Kiedy cisnli do drukarni swoje
granaty, schowaam gow, rozpaszczyam si na dachu i zdyam to zrobi, nim nastpi wybuch.
By tak silny, e zatrzeszczay pode mn wizania dachu szopy, a po drugim wybuchu co tam
wewntrz obsuno si i usyszaam okropny rumor. Czogaam si do tyu, prawie przyklejona do
dachu, eby z dou nikt mnie nie zauway.
...i wtedy zaamao si co pode mn. Zdaje si, e krzyknam ze strachu i chwyciam si strzpw
papy. To osabio upadek. Przez chwil powoli zjedaam na d wraz z ciko cigncym si
arkuszem papy, a potem cay pat zerwa si i spadam na rozdarte worki z zapleniaym ziarnem.
...za cian szopy syszaam gosy Niemcw. Potukam si, ale nie czuam blu. Ukryam si
w najdalszym, najciemniejszym kcie, obok jakiej sieczkarni i tam skuliam si nacigajc na siebie
zbutwiae szmaty. Wtedy rozpakaam si, a syszc, e kto wywala drzwi szopy, wcisnam pi do
ust i zaczam j gry do krwi, bo nie mogam powstrzyma szlochu, jakiego histerycznego,
rozumiesz, ktry mnie take przerazi, bo jeszcze nigdy tak nie pakaam...
Wyobraziem j sobie w tym momencie, skulon, pokonan przez wydarzenia, do ktrych nie dorosa,
ktrym nie moga sprosta; bya saba i delikatna. Czy ktry z nas w ogle umia si dostosowa do
epoki mordercw, do epoki krematoryjnych piecw, do epoki fanatycznych nienawici plemiennych
podniesionych do godnoci filozofii, polityki, religii, politycznych systemw...
I czy Sylwia mylaa wtedy o mnie?
Usyszaem:
- Bagaam ci w mylach: May, przyjd tutaj i uratuj mnie, jak ratowae tylu innych, ocal mnie od
mierci, wybaw mnie, chc y i kocha, a najbardziej si boj, e strac ciebie, bo to jest tak, jakbym
cay wiat utracia, przyjd. Niech si stanie cud, zjaw si tutaj, obro mnie przed nimi!
Te zdania wypowiedziaa jak modlitw szeptan w arliwej ekstazie i chyba nie wiedziaa, co teraz
mwi i skd si to wzio w ustach wytwornej i powcigliwej kobiety dbajcej nade wszystko
o poprawno, oddalonej od tego zdarzenia o dwadziecia lat...
I nie tylko o te dwadziecia lat.
- Otworzyy si drzwi - odezwaa si po chwili - i weszo kilku gestapowcw i andarmw. Trzymajc
pi w ustach widziaam ich przez cuchnc tkanin jutowego worka, ale oni nie mogli mnie
zobaczy. Pomylaam dopiero wtedy o rewolwerze, ale gdzie si zapodzia, moe jak spadaam,
moe zsun si z dachu do wntrza jakiej maszyny. Wic nawet nie bd moga zabi adnego
z nich, ani siebie...
...dzisiaj przypuszczam, e gdybym miaa wtedy rewolwer w rce, take bym nie strzelaa. Nie
umiaam zabija, chyba kiedy o tym mwiam. S ludzie, ktrzy nie potrafi zabija nawet na wojnie,
nawet kiedy grozi im mier. Poddaj si, bo to jest najbardziej ludzkie rozwizanie.
...jaki gos od strony wywalonych drzwi: kto mwi, eby przeszuka dokadnie szop. Wiesz, po
wybuchu granatu deski i belki spadajce z puapu drukarni przysoniy okienko, ktrym wyszam na
dach, i moe pomyleli, e tdy nikt nie wyszed, e te deski - widziaam je czogajc si do tyu - stay
tam od dawna. Nie wiem, o czym myleli. Podoga strychu na pewno musiaa run, syszaam ten
rumor, i mogli przypuszcza, e drugi czowiek, rzucajcy granat po skoku Gawlasa, spad w d i ley
tam przywalony gruzami... Ach, nie masz pojcia, nie wyobraasz sobie, jak Gawlas marzy, by kto
zobaczy jego mier, i eby kto chocia opowiedzia innym, jak on umiera! Skok z granatem, taka
bya jego odpowied na wasze podejrzenia i Gawlas tylko jednego pragn: eby dotara do was jego
odpowied.
- Ale nie powtrzya jej - wtrciem. - Nie opowiedziaa nam tego pniej...
- Nie opowiedziaam - potwierdzia. - Moe ty im to powtrzysz.
- Moe powtrz - powiedziaem i poprosiem, by podaa termos z lodem. - Ju niewielu zostao,
ktrym mona to powtrzy.
- Nie pij tyle, prosz ci, nie pij ju. Masz gorczk...
Przypomniaem sobie, jak przyniosa kiedy butelk wdki od ssiadki, ebym wypi co
mocniejszego ni jej nalewka.
- S waniejsze sprawy, o ktre powinna zadba, Sylwio. Moje sprawy, moe nasze. O wiele
waniejsze. I nie kopocz si tak drobnostk, jak whisky. A ty unikasz alkoholu, jak dawniej?
- Tak. Chyba to jedno mi zostao z tamtych czasw.
- Szkoda, e tylko to jedno - powiedziaem.
- Moe co wicej.
Czekaa, a przestan dzwoni kostkami lodu w szklance, ktr poruszaem, by szybciej ochodzi
ciep whisky. Odstawiem wic szklank, a ona, nadal wpatrujc si w ni, zacza mwi:
- Weszli do szopy. Dwaj przetrzsali rozprute worki z ziarnem, tu pod dziur w dachu, trzej inni poszli
w przeciwlegy kt i stamtd posuwali si krok po kroku do przodu. Jeden, najmodszy z nich,
o twarzy dziecka i duych niebieskich oczach, podszed do kta, w ktrym si ukryam. Tam mnie
zobaczy.
...Drgn, prawie si przestraszy. Zobaczy moj spakan twarz i zwichrzone wosy. Chyba pomyla,
e jestem takim samym dzieckiem jak on, przez przypadek wpltanym w wojn, ktr kto inny
prowadzi bez naszej zgody i wbrew naszym pragnieniom.
Co tu robisz? - cicho zapyta.
Uciekam. Szam ulic i schowaam si przed wami.
Szybko odwrci twarz. Przyjrza si tym, ktrzy w oddaleniu przetrzsali zakamarki i odsuwali
pordzewiae maszyny. aden z nich nie patrzy w nasz stron.
Mog ci zabi - powiedzia. - Zabij.
Mech mi pan pomoe! - poprosiam i znowu wcisnam pi do ust, by powstrzyma pacz.
Zarzuci mi worek na gow. Usyszaam jego szept:
Czekaj tu, przyjd wieczorem.
I wsun pod worek tabliczk czekolady.
Pniej, podobnie jak inni, przesuwa jakie maszyny, ale tak, by zagrodzi nimi dojcie do kta,
w ktrym si ukryam. Kiedy zbliyli si, powiedzia:
Tu wszystko w porzdku, nic nie ma.
Mylaem - usyszaam obcy gos - e przez dziur w dachu kto wlaz tutaj.
I inny gos:
Georg, jak wadowae im granaty, to ten drugi go kawakami spada do piwnicy i ju nawet nie
wiedzia, e leci. Konfetti z niego zrobie.
Kneif chcia, eby wzi ich ywcem.
Moe chcie. Nasi onierze ze wschodniego frontu take chcieli wrci ywcem. I nie wrc.
Kto zamia si. Pniej wyszli i wszystko ucicho.
...Wyjrzaam przez szpar w deskach szopy, kiedy nadjeda samochd. Zobaczyam zatrzymujcego
si mercedesa. By w nim major Gestapo, chyba sam Kneif. Obok niego... Czy wiesz, kto obok
siedzia? Swobodnie rozparty, z papierosem w ustach, zajty rozmow z pikn kobiet, ktra
znajdowaa si po przeciwnej stronie Kneifa... Ale pocztkowo firanki byy zasunite na bocznych
szybach. A po chwili, kiedy zaczam obserwowa ten wz, odsunli firanki. Na tym pustkowiu nie
bali si, e kto ich zobaczy.

- Domylam si - powiedziaem - o kim mwisz. Wanie tego czowieka znalazem tutaj i zabiem. A ta
kobieta, Helena...
- Prosz, zaczekaj chwil - powiedziaa - bo wszystko ju si plcze i nawet gubi kolejno,
a chciaabym dokadnie opowiedzie, prosie o to. Na czym skoczyam?
- Ten mody kaza ci czeka, mia przyj wieczorem. Czekaa?
- Ach tak, i da mi czekolad. Po kilku godzinach, nie wiem po ilu, bo przy upadku uderzyam o co
zegarkiem i zepsu si, wydostaam si z mojego kta; dusiam si od smrodu zgniych szmat,
syszaam, jak harcu j myszy, oblazo mnie jakie robactwo i mrwki... Czekolady nie mogam zje,
chocia byam godna, wiesz, bo wo pleni i szczurw i tych szmat przyprawiaa mnie o mdoci,
wci mylaam, e zwymiotuj. Zdjam opakowanie z czekolady, to bya Milka, dobrze pamitam,
i na odwrotnej czystej stronie napisaam dzikuj. Uoyam szmaty tak, jakbym pod nimi bya
schowana, i gwodziem przyszpiliam ten papierek do worka.
...uciekam z szopy. Prosto stamtd poszabym do ciebie, gdyby nie to, co widziaam w mercedesie.
Moe od tego momentu zrobio mi si tak niedobrze, e chciaam wymiotowa? To byo potworne,
okrutne, straszne - iw tym uamku sekundy zaamaa si moja wiara we wszystko, co mi mwie.
Przeraziam si was, wszystkich... I jeszcze pomylaam, e oni przypucili generalny szturm, i e
w tym samym momencie likwiduj wszystkie miejsca naszych spotka i zabieraj lub morduj was
wszystkich. Tylko o ciebie byam spokojna, to prawda... Ale dygotaam z przeraenia, kiedy
pomylaam, kto siedzia obok Kneifa... I postanowiam zerwa z wami, na zawsze. Po prostu
stchrzyam, nie wytrzymaam tej prby.

Milczaa.
- Sylwio - powiedziaem - wybacz, ale to nie brzmi tak szczerze, jakby chciaa. Wiedziaa dobrze, e
nie ma takiej metody walki, nawet najbardziej ajdackiej i najbardziej nikczemnej, ktrej oni, czy
w ogle nasi przeciwnicy, nie zastosowaliby przeciw nam... Kady, nawet najkoszmarniejszy domys
co do tych metod, by realny i mg si sprawdzi. A ty nas obciasz - i tych, ktrzy zginli przez
prowokacj - wanie tym, co zobaczya w mercedesie Kneifa...
Nie podja tego, jakby mnie nie syszaa albo nie chciaa sysze.
- Dlaczego nas oskarasz?
Podesza do umywalki i pucia strumie wody na wyace ze cieku robactwo. Na jej twarzy
widziaem obrzydzenie.
- Wrc - powiedziaem. - Zawsze wracaj... Jak tamta ohyda.

Znowu usiada w fotelu stojcym przy oknie.
- I nie wstpiam wtedy do ciebie, po prostu baam si, zreszt nie wiem dlaczego. I to obrzydzenie!
Ju dzisiaj nie mog odtworzy tego stanu, byam pprzytomna, oguszona... Nie wstpiam take do
siebie, mylaam, e tam ju na mnie czekaj. Na dworcu kupiam bilet do Krakowa. Pienidze
i dokumenty miaam przy sobie, i faszywe zawiadczenie pracy; w tym czasie zawsze to przy sobie
nosiam. W Krakowie mieszkaa ciotka, do niej pojechaam, do tej ciotki... I nawet ju dzisiaj nie wiem,
dlaczego do ciebie nie napisaam. Nie wiem. Naprawd nie wiem i nie rozumiem.
Jeszcze opowiadaa o tej ciotce, o podry i co robia w Krakowie, a mnie zmoga nowa fala gorczki
i ogarno olbrzymie zmczenie.
I przypomniaem sobie jej ostatnie sowa z tej nocy spdzonej u niej, z naszej ostatniej nocy, w ktrej
nie spenio si to, na co czekalimy oboje... Spaa jak maa dziewczynka, przytulona do mego
ramienia, a ja nie mogem zasn i baem si poruszy, by jej nie zbudzi... Mylaem wtedy, e nas
i nasz mio moe ocali tylko przypadek, tylko cud. Jednak cud si nie speni.
...Jestem twoja cakiem twoja i nawet gdyby odszed albo gdybymy si zgubili i po latach nagle
odnaleli i gdybym bya wtedy z kim innym albo czyj on albo gdyby stao si co cakiem innego
z nami zawsze bd nalee do ciebie kiedy tylko zapragniesz kiedy tylko zawoasz i nigdy ciebie nie
opuszcz bo ciebie jednego pragn i kocham najbardziej cakowicie wszystkim co jest mn i na
zawsze...
Jak ona to powiedziaa?
Nawet do dzisiaj nie wiem, dlaczego do ciebie nie napisaam.
I jeszcze:
Nie wstpiam wtedy do ciebie, bo baam si, zreszt nie wiem dlaczego.

Ale ja wiedziaem dlaczego.

Las
Cz sma

Franek:
...akcje, jedna za drug i dochodziy nas wieci, e Zygmuntowi take adnie leci. Ale zmordowalimy
si porzdnie i trzeba byo wypocz na kwaterze przed przyjciem zrzutu. Ludzie saniali si ze
zmczenia, przedzierali si przez las jak rozdeptane limaki.
Byem z nich zadowolony, nie straciem ani jednego. Ale Ko, taki mocny w nogach, teraz utyka.
Sosna ma obandaowane czoo; krew przebia ptno i ta plama na czole wyglda jak gwiazda.
Listonosz rk dwiga na temblaku, jakby bya cudza, a on j do siebie tylko przywiza. Pia najmniej
oberwa; nosi na twarzy plaster, bo odamek granatu zdar mu skr z policzka, a do koci.
Zobaczyem, e Ko silniej kuleje i podszedem do niego.
- No, Ko, jeszcze troch. Std tylko dwa kilometry. Co to jest dwa kilometry, Koniu? To jest nic.
Dojdziesz. Chopcy s tak wypompowani, e nie mog zrobi noszy ani dwiga takiego cielska. Kada
twoja noga way chyba p tony. Dojdziesz?
- Wolabym pojecha tam lemuzyn - powiedzia. - Wsadziby mi lepiej do tyka rakiet i podpali,
moe by mnie to popchao.
- A jakbym si pniej wylicza z tej rakiety?
Gadalimy jeszcze z Koniem, kiedy nagle Kartofel, ktry zamyka nasz przemarsz, zawoa cicho:
- Sta!
Kolejno przekazywali to samo - sta! - a do mnie doszo, chocia i tak pierwszy usyszaem. Kartofel
ma gos jak trba mosina, a jego szept mgby w grach lawin sprowadzi.
Zatrzymaem kolumn. Kartofel podbieg do mnie.
- Tam - wskaza wycignit rk w gste poszycie - tam ogie.
- Nie przewidziao si? Zmczony jeste.
- Niech skonam - hucza tym swoim basem - z tamtego miejsca, z koca, dobrze widziaem ogie,
a take smug dymu.
- Chyba we bie ci zadymio - powiedzia Ko. - Ile wypi, Kartofel?
- Odczep si, Koniu - rzuci Kartofel. - Jak mwi, to wiem co mwi. Nie lubi na darmo straszy.
- W tych stronach - wtrci si Sosna, ktry wraz z innymi zatrzyma si przy mnie - w tych stronach
nikt nie buszuje. Nasz rejon.
- Ciszej!
Rozgldali si.
- Gdzie gay wywalasz? - Kartofel potrci Sosn. - Wycignij t swoj szyjk, ktrej i yrafa moe ci
pozazdroci, i tam patrz, tam, tak.
Sosna wyrzuci rami do przodu.
O! Teraz bysno. O, znowu! Uwaasz, Franek?
Nie widziaem. Sosna by o gow wyszy.
- Jak widziae - powiedziaem do Sosny - to prowad nas, trzeba zobaczy. Ale na palcach, jakbycie
si zakradali do cudzej komory.

Doszlimy do maej polanki. Zatrzymaem oddzia i sam wysunem si naprzd, chcc sprawdzi co
i jak.
Ogie by niski, umiejtnie osonity i podsycany suchym chrustem, eby nie dymi. Nad pomieniem
wisia odarty ze skry zajc, maa i mizerna sztuka, umocowany na drucie do gazi drzewa.
W blasku ognia dostrzegem siedzcego czowieka, otulonego kocem. Twarz mia zaronit i dzik,
jak zbj z bajki dla dzieci. Trzyma dugi rosyjski bagnet i obraca jego ostrzem chudego zajczka, eby
rwno si przypiek.
Skinem na ludzi. Okryli go. Sam zaszedem zaronitego od tyu. Nie sysza, bo trzaskanie ognia
zaguszao nasze ciche stpanie. Wysunem luf automatu zdobytego na wartowni dworcowej
i zawoaem:
- A ty kto?
Dzikus zerwa si jak dgnity noem. Przyczajony do skoku skierowa na mnie bagnet.
- A ty kto taki?
Usysza jak podchodzili inni, rozejrza si niespokojnie i zrozumia, e jest otoczony. Opuci bagnet.
- No to mnie macie - powiedzia z rezygnacj. - Komu mier pisana, tego nie ominie. Daremnie si
wymyka.
- A ty kto? - zapytaem jeszcze raz.
- A wy kto?
- Teraz ja pytam.
- Ruski czowiek. Mikoaj si nazywam, po ojcu Piotrowicz.
Pomylaem, e moe by podstawiony przez Niemcw; w tym czasie ju straciem ufno do ludzi,
wszdzie wszyem obud i zdrad. Ale powiedziaem mu, e jestemy z partyzantki i walczymy z
Niemcami.
To go ucieszyo, uspokoi si.
- A mnie - odpowiedzia - Germacy pojmali i wieli na mier, to uciekem z transportu, bo mier nie
bya mi jeszcze pisana. adnie, e wy partyzany. Bo ju mylaem, e Germacy was nasali.
- A polskiej mowy jake si nauczy? - zapyta go
Listonosz zmartwiony, e tym razem nie potrzebujemy tumacza i nie skorzystamy z jego pomocy.
- Jeszcze za carw wywieli ojca na Sybir. Tam ojciec z Sybiraczk si poznajomi, za on j wzi, a ja
z nich si wywodz.
- Masz bro? - zapyta Kartofel.
- Tyle co to - wskaza na bagnet.
- A jake zajca upolowa? - wtrci Sosna. - T ig?
Umiechn si, pokiwa gow.
- Mwicie, jakbycie ycia lenego nie znali. Sida zastawiem. Do strzelania nic nie mam. Par naboi
tylko, eby proch zsypa na podpak. - Popatrzy na zajca. - Pozwlcie, bracia, zajczka obrci, bo
mu si comber za mocno przysmali.
- A nie wiesz ty - powiedzia Ko - e teraz na zajczki jest czas ochronny?
Zamiali si wszyscy. Na to Mikoaj, powanie i ze smutkiem w gosie:
- Na zajczki wymylili czas ochronny, prawd mwisz, tylko na ludzi nie ma ochronnego czasu.
Mona ich zabija przez okrge dwanacie miesicy i wcale z tym zabijaniem nie trzeba czeka na
wojn. Morduj w czasie wojny i kiedy jej nie ma, zawsze znajd sobie kogo do zabicia. A dla
zwierzt wymylili czas ochronny.

Zrobio si cicho, sowa starego zastanowiy wszystkich. Trzaska niky ogie i poczulimy wo
przypiekanego misa.
Kartofel pierwszy przerwa milczenie:
- Dobrze powiedzia.
- Akuratnie - doda Sosna.
I jeszcze Listonosz:
- Zna ycie.
Zapytaem go, czego szuka w tych lasach.
Mikoaj umiechn si. Mia dobry i agodny umiech czowieka dowiadczonego przez los.
- Ju niczego. Wanie zmiarkowaem, e teraz trafio si to, czego szukaem w dzie i w nocy, od
kiedy uciekem. Za partyzanami si rozgldaem. Pod Kijowem byem take u partyzanw. I tam mnie
Germacy dostali.
Powiedziaem Mikoajowi, e jest z nami oficer radziecki, i e on z nim porozmawia.
- Niech pyta - odpar. - Powiem jak rodzonemu. Ale warto adnie dopiec zajczka i nasyci si, pki
chrupicy i wiey. Ju dochodzi na potrzebny kolor.
- Pakujcie zajczka - powiedziaem. - Idziemy na kwater. Starczy tej zakski na dziewiciu ludzi.
- A macie co pod zajczka? Dziewi miesicy nie wchaem kieliszka. A pio si kiedy, bracia, pio a
si czub dymi. Czowiek ba si zapak cygaret przypali, eby mu oddech pomieniem nie strzeli.

Szlimy coraz gstszym lasem, potykalimy si o korzenie, gazie smagay nas po twarzy i ramionach.
Z wskiej drki weszlimy na stary, zaronity trakt, i tam razem z Listonoszem zbliyem si do
Mikoaja, ktry dotychczas szed na kocu i gada z Wasylem.
- Leniczym byem - mwi Mikoaj. - W tajgach i tundrach polowaem i znali mnie tam ludzie, nawet
szanowali. Oni tam, bywa, zatrute miso wilkom podrzucaj, a ja nigdy, bo to wstyd dla myliwego.
Sam id na wilki i sporo ich miaem zakarbowanych na mojej strzelbie... Chyba ju nigdy nie zobacz
jej i nie pogaskam...
- A jak u ciebie z polityk? - zapyta Listonosz.
- Przyjrzaem si wam - powiedzia - i chyba nie pomyl si, kiedy powiem, e akuratnie tak jak u was.
Pasujemy do siebie. Ale kopoty z polityk miaem, czemu nie, a ciko mwi. Bo jak z polityki robi
si wit wiar, to ju nie ma w niej miejsca dla czowieka. I wtedy czujesz tak polityk jak knebel
z brudnej szmaty, i jak obro z kolcami na dzikie psy. Polityka ma by dla ludzi, a nie przeciw nim.
A ja wanie takie swoje zdanie miaem o polityce i z partii mnie przegnali. Pisaem do Stalina, ale mj
list nie doszed do niego. Przynieli mi go z powrotem, z powiatowego enkawude, wiecie,
z narodnego komisariatu spraw wewntrznych. I zagrozili, e zamkn, jeli jeszcze raz napisz do
Moskwy. - Jakby tam doszed twj list - powiedzieli - to zaraz posaliby nakaz, eby ci uwizi i do
lagru by posali, na doywocie. Moe mnie tylko tak straszyli? Ale ju wicej nie pisaem. Lata lec
i czowiek staje si nie mdrzejszy, ale bardziej skryty i uczy si cichoci.
Listonosz pokrci gow.
- A za co wyrzucili? Jak to byo?
- Za moje mylenie, chocia byem za rewolucj. W protokole napisali, e za baby i wdk, i e trzy
miesice skadek nie paciem. Ale wiecie sami, jak jest na wiecie: ja protokou nie podpisuj, a oni
mog czasem napisa co chc i zaraz dalej posyaj. I czowiek nigdy si nie dowie, co tam o nim jest
gdzie napisane i jak ta jego teczka wyglda. Nie poka takiej teczki.
Listonosz uwanie sucha.
- I co? Zostawili ci w leniczwce?
- Gdzie tam! Zdjli mnie z tego, zaraz zdjli, jak tylko odebrali legitymacj partyjn. Na drwala posali,
drzewka w tundrze cinaem. I wtedy wziem si za kusownictwo. Bo nie dao si wyy z tego
rbania drewna, a najwaniejsze, e do polowania cigo, y bez tego nie mogem. Strzelb zabrali,
ale od jednego dostaem taki krtki karabinek z luf obcit, z wojny jeszcze go mia i trzyma za
belk, pod powa. Dziczyzn mu za to przynosiem, czasem jakiego ptaszka. Nie narzeka, e nie
zapaciem za ten strzelajcy kikut, bo zawsze mia co do gby woy. A potem ze go napado i donos
na mnie zrobi, do milicji zanis, chcia si moe zasuy, albo co. Rni byli u nas ludzie. Wtedy na
Ukrain uciekem, do jednego kochozu, stryjecznego tam miaem. Zaraz potem przysza wojna
ojczyniana i poszedem bi si za rodinu. le mi si yo, ale kochaem ten wielki kraj, bo to jest
ziemia straszna i cudowna, i tak trzeba kocha...
Milcza przez chwil. Zapytaem:
- Ciko tam u was byo?
- Rnie byo - powiedzia wymijajco. - Ale ju teraz na lepsze si zmienia, a po wojnie zmieni si
jeszcze bardziej na lepsze i dadz ludziom y. Chyba dla tej odmiany co ma przyj, nard bije si z
Germacami o kady dom, o kade drzewko, o pot przy zagrodzie... I przegna psubratw, do Berlina
dojdzie, ja wam to mwi...
Mikoajowi dobrze z oczu patrzyo, serdeczno mia w sobie, i ju zdecydowaem, e wcz go do
mego oddziau. Wrciem na czoo kolumny i tam z Wasylem jeszcze pogadaem.
- Wemiemy go ze sob, co, Wasyl?
- Wasza rzecz - powiedzia. - Czort wie, co z takim zrobi.
- Listonosz mwi, e trzeba go wczy do nas.
Listonosz szed obok, eby przetumaczy jakbym czego nie rozumia, i potwierdzi co powiedziaem.
- Chyba wie co mwi odpowiedzia Wasyl.
- Sam zginie w lesie - mwiem - albo na Niemcw wpadnie. Szkoda czowieka. Niech na naszej ziemi
nie ginie bez przyjaci.
- Jakbym by dowdc - odpar Wasyl - moe bym go nie bra. Kusownikiem by u nas, wiecie?
Pastwowe rabowa. Karabinek ukrywa bez pozwolenia, a to wielkie przestpstwo. Nie ufam takim.
- Rnie w yciu bywa, Wasyl. Czy zawsze bye w porzdku? Nie miae swego zdania choby przy
wdce? Nie powiedziae przez sen czego zakazanego? Czowiek ma swoje saboci.
- Ma - potwierdzi Wasyl. - Obowizkowo ma.
- Niech z nami pobdzie. Ty go troch popilnujesz i zobaczymy, co za czowiek z tego Mikoaja.
- Jestecie tu dowdc, wasza rzecz. Rbcie jak uwaacie. Ja tuza ludzi nie odpowiadam - powiedzia.
I doda po chwili: - No i jak, wypimy si dzisiaj za wszystkie czasy, a jutro ruszymy po zrzut. Ludzi
cignlicie z obwodu?
- Tak, wiedz, gdzie maj czeka. Jeeli akcja poleci, jak mwilicie, to w Bunkrze nie znajdziemy ju
miejsca na bro, wszystkie kty bd zapchane. Bolek spije si z radoci. Byle tylko wasi przylecieli.
- Czemu nie mieliby przylecie? Ju oni przylec, trzy razy powtarzali wiadomo.
- Ale co moe si zdarzy.
- Nie martwcie si ju teraz.
- Wol rozpatrze kad moliwo, i dobr i z. A daty na pewno nie pomylie?
- Nawet godzin pamitam.
Skrcilimy z traktu i weszlimy w gszcz, w ktrym ju cieek nie byo. Teraz Kuna nas prowadzi,
tylko on umia w ciemnoci i tak, ebymy drogi nie nakadali. I oczy mia takie, e widzia
w ciemnoci. A ciemno bya w lesie ogromna.

Obiektyw:Samolot
Pmrok. Wo lasu, piounu i mity. Graj koniki polne, z bagien dobiega abi rechot. Czasem
krzyknie ptak.
Oddzia Franka rozrzucony pkolem oskrzydlajcym obszern polan, na ktrej maj przyj zrzut
broni. Na polanie trzy sterty chrustu wykrelaj ramiona trjkta rwnobocznego; obok kadej
gwardzista z butelk nafty. Wok przyczajone sylwetki. Omiu ludzi, ktrych przyprowadzi Franek -
smym jest Mikoaj - zajmuje stanowiska wzdu nasypu kolejki wskotorowej, wiodcej przed laty do
nieczynnej ju cegielni. Nasyp porasta wysoka trawa i wybujae osty.
O pokryte rdz szyny gwardzici opieraj bro, raczej z nawyku i nadmiernej ostronoci, bo czuj si
tutaj bezpieczni.
Zmrok.
Rozlega si ciche brzczenie silnika i przemienia si w rytmiczny szum, pniej w warkot, ktry
narasta z sekundy na sekund.
Franek strzela z rakietnicy - i jest tak, jakby kto zapali na niebie olbrzymi arwk. Blask maleje
i powoli opada.
Wida nadlatujcy samolot.
Partyzanci strzegcy stosw podpalaj je. Prawie rwnoczenie strzelaj w niebo trzy pomienie
wyznaczajce wierzchoki pola zrzutowego.
Pilot obnia lot maszyny, zmniejsza szybko, zatacza nad polan szerokie krgi. Pikuje trzykrotnie.
Jeszcze kilka krgw o coraz mniejszej rednicy.
Gwardzici zrywaj si z miejsc, zdejmuj czapki.
Samolot oddala si.
Cichnie warkot przypieszonych obrotw silnika.
Po prawej stronie Franka ley Mikoaj, po lewej Kartofel, na wskos od nich Listonosz patrzcy przez
lornetk poow.

Mikoaj: Ot, wymyli, taka jego ma.
Franek: Nic nie mog skombinowa. Po co mu to?
Kartofel: Ju widzia, gdzie si pali, bo nisko zeszed i dokadnie nad nami koowa.
Mikoaj: Widzia i odlecia. Wida mia w tym swj rozum. Ja bym takiego w te i nazad.

- Leci, leci, sycha! - woa Listonosz. - O, tam!
- Moe chcia sprawdzi, czy nie ma drugiej polany z ogniem. Chcia sprawdzi, czy si nie zabka.
Znowu samolot nad polan. Znia si, zatacza krgi. Ognie, podsycane przez gwardzistw, wci
pon.
- No, teraz ju zrzuci - mwi z radoci Kartofel. - Co oni nam przysali?
- Jak przysyaj, to ju dobrze naadowali worki - odpowiada Mikoaj. - A ja sklem czowieka bez
potrzeby. Chod, kochany, chod...
Samolot pikuje i ostr wiec wzbija si w niebo.
Oddala si.
Wzrasta niepokj Franka. Kae milcze tym, ktrzy s przy nim i wci maj co do powiedzenia.
Jeszcze raz przyblia si warkot, maszyna zatacza coraz nisze krgi. Znowu odlatuje. Ju nie sycha
brzczenia silnikw. W cisz lenej polany wpada cykanie wierszczy i rechot ab.
Mikoaj: Durny, czy jak... Ale on chyba nie durny... Listonosz, znaki jakie widziae? Na skrzydach s
znaki?
Listonosz: Nie, nie widziaem znakw.
Franek: Samoloty do zrzutw mog nie mie znakw.
- To mi jako tak nie bardzo... - zaczyna Kartofel, ale milknie, syszc za sob tupot. Przybiega mody,
moe pitnastoletni chopak ubezpieczajcy oddzia na skraju lasu. Pada, zdyszany, obok Franka.
- Dowdco - mwi szybko, z trudem apic oddech - Niemcy wal prosto na nas!
Wskazuje praw stron nasypu.
- Z tej strony wal, dowdco, i chyba cay puk, mrowie ich, sam widziaem...
Przez nasyp przeazi Ko. Jego spocona twarz pojawia si tu przed twarz Franka.
- Franek, szkopy na nas cign, maj samochody pancerne i dziaka, Franek, wpadlimy jak liwka
w kompot...
Jeszcze chce co doda, kiedy z lewej zjawia si Pia.
- Id psiekrwie, id na nas.
- Z tamtej strony? - pyta Franek wskazujc kierunek.
- Z tamtej.
- No wic jestemy okreni. Ten samolot... Wiecie, jak jest. Koronkowa robota.
Jeszcze nie pojmuj.
Listonosz przesuwa si do Franka, kuca przy nim.
- Co o tym mylisz? - pyta Franek.
- To tak mierdzi podstpem, uwaasz - wtrca Sosna - e nosy trzeba pozatyka. Takie s moje myli.
A Listonosz:
- Chytra puapka. Musieli gdzie zwcha, e tu idziemy. Ale zrzut trzeba przyj. Nie pjdziemy na
takie grzeszne marnotrawstwo, eby broni od nich nie zabra, albo hitlerowcom j odda. Co,
Kartofel? Jak ty?
- eby tylko ten pomyleniec nie taczy po niebie w te i wewte, ale zrzuca! - odpowiada Kartofel.
Patrzc w niebo, puste teraz i ciche, woa: - No, zrzucaj, ty! Na co tam czekasz?
- Co dowdca rozkae? - pyta Listonosz.
Franek wstaje, podnosz si take inni.
- Jeeli id na nas z prawej i z lewej i std, to znaczy, e moemy tutaj zrobi lini obronn. Musimy
tylko przej na drug stron nasypu i wtedy bagna bdziemy mieli z tyu. Przez te bagna nikt nie
przejdzie. Tak powiedzia Kuna, on zna te strony.
- Jak Kuna powiedzia, to akuratnie tak jest a nie inaczej - stwierdza z przekonaniem Sosna.
Pia: Lepiej cofn si zaraz, bo nas obskocz.
Sosna: Trzeba sprawdzi, skd bd nadchodzi, a potem pomyle o cofaniu.
Listonosz: A zrzut?
Franek: Zrzut? Teraz portki moemy zrzuca. Nie bdzie zrzutu.
Wypowiada tak skomplikowane przeklestwo, zoone z kilkunastu sw, e t wizank wprawia
w podziw nawet Mikoaja. Nim ochonli, rzuca rozkaz:
- Kartofel, Pia, Ko: do posterunkw przy ogniskach. Natychmiast zdawi ogie, niech kocami
przydusz albo paszczami. Biegiem! Listonosz, Mikoaj: wszystkich ludzi cign na nasyp.
Odchodz szybko i cicho.

Pierwszy wraca Listonosz, za nim Mikoaj.
Nadlatuje samolot i obniajc lot tu nad polan, wzbija si w niebo.
Wszyscy zadzieraj gowy, obserwuj maszyn.
Mikoaj: Zrzutowy to on nie jest. Myliwiec nurkowy, na takiego wyglda. Ja bym taka jego ma w oko
a pniej w te i nazad i jeszcze raz od tyu, a potem znowu....
Franek: Przesta. Nadaje z gry meldunki Niemcom, bo tutaj nieatwo doj. Musi tak by, e
meldunki nadaje, bo po co przelatywaby tyle razy? Listonosz, popd ludzi. Dowdcy druyn niech
sprawdz, czy stan si zgadza. Co oni, do cikiej cholery, tak si grzebi i grzebi?
Listonosz odchodzi.
Franek zostaje z Mikoajem; ten przysuwa si bliej i znia gos do szeptu.
- Dowdco, wy tylko uwanie posuchajcie. Ju mwiem, e nasz komandir jako mi nie podchodzi,
dusza u niego dziwna.
Franek patrzy nieufnie na Mikoaja.
- Nie lubicie si, dlatego tak gadasz. On take was nie kocha, i lubu z wami by nie bra.
- Na wojnie nie ma lubienia i nawet za takiego si umiera, ktrego nie lubisz. Ale musi by swj, musi
by w nim prawy czowiek, choby odrobink prawy. A ten Wasyl... No, powiem wam, co mnie gryzie.
Ten Wasyl... No, prosto powiem: taki z niego komandir, jak ze mnie caryca Katarzyna.
Franek: Dlaczego tak gadasz? Wiesz, czym to pachnie?
Mikoaj: Ma biae rczki. Jak u panienki, co tucze po klawiszach. Nasi oficerowie takich nie maj,
rzadko si biaa rczka trafia. A jak si zagniewa, to tylko przewraca oczyma i rumieni si. A nasi
oficerowie, jak przyjdzie na nich pora gniewu, to kln caymi pitrami, jak sam czort.
Franek: Mylisz, e przebrany? e go nasali?
Mikoaj: Moe i podstawili takiego cudaka, czort go wie. Ale z ktrej strony go obejrzysz, z adnej
niepodobny do komandira.
Wraca Listonosz, melduje:
- Ludzie ju cigaj. Troch byo zachodu, bo ciemno, ale trzymaj si druyn.
- Kiedy Wasyl przyjdzie - mwi Franek - dawaj go tu.
- Niemcy s o jakie kilkaset metrw od nas. Ju ich sycha. Zapowiada si wielki gorc.
- Zdymy, nie kracz - uspokaja go Franek.
Od strony polany i z dookolnych zagajnikw nadbiegaj pochylone sylwetki. Jedna z nich odrywa si
od grupy i zblia si do Franka, z trudem poznaje go w ciemnoci. Melduje:
- Cztery czogi z tyu, za nami.
Gos Sosny: Maj zasonity cel, a tutaj przez wod i bagna nie dojad.
Gos Piy: Nie dojad, ale zamkn nam wyjcie na bagna.
Gos Listonosza: To znaczy, e bdziemy walczy. I na to musiao przyj, eby walczy do koca... I ju
nic nie wywalczy.
- Nie kracz - ucisza go Franek. - Flaki mi si przewracaj, kiedy kto kracze. Krakanie nieszczcie
przynosi.
- No to jak wy uwaacie, dowdco? - pyta Mikoaj.
- Nie ma gupich - odpowiada Franek. - Somosierry nie bd wam urzdza. Teraz trzeba sprawdzi,
czy wszyscy s. Czogici zorientuj si, e przez bagna nie przedostan si do nas. Wycofaj si na
skrzyda, z obu bokw okrenia i pol pieszych, eby zamkn czwart stron, te bagna.
Rozumiecie?
Rozlegaj si ciche potakiwania.
- S dowdcy druyn?
Znowu potakiwania. Przyszli. Listonosz ich cign. Jednak Wasyla nie znalaz.
- Uwaajcie teraz. Nie ma palenia, nie ma gadania, nawet odla si nie wolno. Ma by jak na
cmentarzu. Kiedy dam sygna rakietnic, wtedy wszyscy zrywaj si z nasypu i szturmuj jedno tylko
miejsce, naprzeciw, pod wielkim dbem z najwysz koron. Wida j jeszcze na niebie. Widzicie?
Niech si wszyscy napatrz i ludziom to powiedzcie. Szturmujemy to miejsce i wtedy trzeba
wrzeszcze ile wlezie. Robimy ogniem luk i przedzieramy si. Strzela tylko w biegu, jak ju si
zerwiemy, wczeniej nie. Rozumiecie? Rakieta owietli ten db, i wtedy skok, krzyk i strzay. Jazda, do
druyn! Nie! Zaczeka. Jeszcze Kuna powie, gdzie si pniej koncentrujemy, bo tylko on zna przejcie
przez bagna.
- Znam - mwi Kuna - ale to przejcie wziutkie byo, taka awka, e ot, tyle co dwie apy zoy.
I moe bagno ju wessao ziemi.
- Pniej bdziemy si martwi. Powiedz teraz swoje, eby wszyscy wiedzieli jak trafi. Pamitajcie:
zaskoczenie. Tylko to moe nas ocali.
Suchaj w skupieniu wyjanie Kuny. Rozpraszaj si.
Kuna zostaje przy Franku. Szarpie go nagle za rami.
- Widzisz ich dowdco, ju s, na odlego strzau, czarci pomiot taki i owaki. Posabym im seri...
- Zamorduj - szepcze Franek - jeeli ktry kropnie do nich przed zrywem, sowo honoru, zamorduj!
Niespodzianie pojawia si samolot.
Przelatuje wzdu linii nasypu. W wietle rakiety ktr rzuca lotnik, Franek nie dostrzega nikogo,
dobrze s ukryci.
Samolot kry jak cie spa.
Jest ich dwudziestu dziewiciu.

Obiektyw:Odwrt
Byo ich dwudziestu dziewiciu.
Przedarli si przez wcieky ogie potrjnego kordonu okrenia, dotarli do bagien.
Pozostao osiemnastu.

Przez grzzawiska przeprowadzi ich Kuna.
Osiemnastu ludzi przedziera si przez las. W podartych ubraniach, o twarzach szarych, zbryzganych
botem i krwi.
Dwaj dwigaj nosze sporzdzone z gazi i paszcza, na nich ciko ranny, osiemnasty. Kilku
ostatkiem si podtrzymuje rannych.
Do Franka kroczcego na czele zblia si Mikoaj.
- Co tam? - pyta zmczonym gosem Franek.
- Wasyl ju trzeci raz gdzie si zapodzia. Znale go nie sposb.
- Moe ranny?
- Cay jest. Kiedymy si przedarli przez nasyp, on ju by po drugiej stronie. Osaniaem go razem z
Sosn. Pniej cigle zostawa w tyle. Tylko z oczu go spuci, zaraz si traci.
- Cofnijcie si z Sosn - mwi Franek - i znajdcie mi Wasyla.
- Z Listonoszem pjd - odpowiada Mikoaj. - On lepiej go popilnuje.
Mikoaj zatrzymuje si. Kiedy mija go Listonosz, odciga go i razem z nim wraca do tyu.
Kolumna z trudem przedziera si przez krzewy i paprocie, przez rozpadliny i grzsk ziemi. Sycha
trzask amanych gazi, mlaskanie krokw, cikie oddechy. Pochylone gowy, oczy wpatrzone
w ziemi.
Ko mija innych i zblia si do Franka.
- Dowdco - mwi - ja jeszcze mam troch dechu, ale ludzie padaj, nie dadz rady... Postj trzeba by
zrobi, choby na p godziny... Musowo postj.
- Chodzi umiesz - mwi Franek - a taki dure z ciebie. Po tym postoju ju by si nie podnieli. A tu
obawa moe nas jeszcze dopa. Za p godziny dojdziemy do potoku, przejdziemy brodem, po dnie,
i trafimy do kwatery.
- Ale ludzie padn, jak Boga jedynego kocham!
- Jak naprawd chcesz, eby nie padli, musimy i dalej. Po pgodzinnym odpoczynku nikt nawet
nog nie ruszy... Nie gadaj, ju nie gadaj, powiedziaem swoje. Id.
Ko cofa si.
Mikoaj i Listonosz nie nadchodz.

Jeszcze czterdzieci minut marszu, i oddzia Franka zatrzymuje si przed szaasem z gazi; obok stara
szopa wglarza. Niektrzy padaj na ziemi w caym oporzdzeniu i nieruchomiej na murawie. Inni
zrzucaj rynsztunek, odkrcaj manierki. Pia podpala stos drewna uoonego pod elaznym
kociokiem zawieszonym na trjnogu. Sosna opuszcza wiadro do jamy, z ktrej bije rdo.
Franek zwraca si do Kartofla:
- Jest soma w szopie, niech ludzie tam id, bo na mokrej ziemi mog si pochorowa. A, suchaj,
jeszcze co, Kartofel. Kiedy Mikoaj przyjdzie z Wasylem, dawaj go zaraz do mnie.
- Dugo tu pobdziemy? - pyta Kartofel.
- Tyle, eby ludzie przyszli do siebie.
- Ci, ktrzy zostali.
- Tak. Ci, ktrzy zostali.

May:
...i wtedy postanowilimy, e za drukarni i Bunkier; za wszystkie ostatnie aresztowania i wyroki,
zorganizujemy akcj odwetow. Byem za tym, eby wysoko siga. Wzilimy na cel Kneifa.
Kordian zebra informacje: Kneif powinien przejecha czarnym mercedesem przez ulic witej Kingi
na gwn ulic Miasta, o dziewitej rano, punktualnie. Na tej wanie ulicy, raczej u jej wylotu
postanowilimy go wykoczy. Na rogu Zielonej i Kingi.
Zaatwiem furgonetk; miaa zagrodzi drog Kneifowi, kiedy bdzie wjeda w ulic witej Kingi.
Przy kierownicy siedzia Kordian, w gbi wozu Ryszard - mody chopak, ktry przeszed do nas z
Armii Krajowej, po rozbiciu okrgowego sztabu AK.
O dziewitej zero siedem u wylotu ulicy ukaza si czarny samochd, z prawej strony jezdni. Kordian
nacisn gaz, jecha wprost na ten wz, oczywicie po lewej; dopiero w ostatniej sekundzie mia nagle
skrci, by ukosem przeci drog Kneifowi.
Spostrzegem, e to nie mercedes, lecz opel. Powiedziaem to Kordianowi.
- Szykuj automat - odpowiedzia. - Kneif zmienia wozy.
Przecilimy ukosem drog. Ju wyranie widziaem kierowc, gwatownie hamowa. W gbi wozu
siedzia Kneif, jednak nie poznaem jego twarzy ukrytej w cieniu.
- Strzelaj - rzuci ochrypym gosem Kordian.
Teraz - pomylaem - ju! - i wychylajc si z okna furgonetki wywaliem seri w gb wozu, w twarz
siedzcego w gbi.
Rozprysno si szko szyby.
Dosta, dosta, widziaem, miaem nawet wraenie, e sysz chrzst gruchotanych chrzstek.
Kierowca porwa z siedzenia automat. eby nas trafi, musia rozbi potrzaskan ju przedni szyb.
Tak wanie byo pomylane, e staniemy w poprzek, a oni bd zwrceni ku nam mask wozu.
Ledwo co rozbi luf resztki szyby sterczcej przed nim, odchyliem automat o kilka centymetrw
i posaem mu seri, nim zdy wychyli gow. W tym samym momencie on take strzeli
i rwnoczenie strzeli Rysiek, rozwalajc mu eb.
Wrciem do tego w gbi wozu, ktry nie upad do przodu, ale przechyli gow do tyu, opada ona
na oparcie tylnego siedzenia. Posaem jeszcze kilka pociskw w grdyk. Rysiek nadal strzela
i przejecha si dug seri po masce opla, a buchn z niej dym.
Kordian zrcznie manewrowa furgonetk - i wjechalimy w ulic Zielon, ktr przed chwil
nadjecha opel. Dwaj andarmi wyskoczyli z pobliskiego domu i otworzyli do nas ogie, ranic
miertelnie Ryka. By wspaniay: nie krzycza, nie paka, poegna si z nami.

Pochowalimy go w nocy.
Nazajutrz dowiedziaem si z plakatw rozwieszonych na murach Miasta, e grupa bandytw
w wyniku zuchwaego napadu rabunkowego zamordowaa porucznika Schutzpolizei Hansa Friedricha
Holdera i kierowc jego wozu, podoficera Hugo Wagnera. Dla uniknicia w przyszoci bandyckich
wyczynw, trzydziestu przestpcw politycznych skazano na mier przez powieszenie.
Obwieszczenie podpisa Sturmbannfhrer Bruno Kneif, ktrego mielimy wczoraj zabi.

Ko:
...no i masz go, ledwo co zrzuciem kapot i polaem spocony kark miark wody, kiedy Listonosz
przylaz i gada, e mam si zaraz stawi u dowdcy, a ja mu na to, e naprzd my si skocz, nawet
psu trzeba da wytchnienie, a on na to, ebym laz jak stoj, bo dowdcy pilno, to polazem, niech ich
wszystkich...
- Koniu - powiada dowdca - ty najmniej oberwae.
- Zgadza si - mwi - ale miejcie poszanowanie...
- Koniu - powiada dowdca - pjdziesz do Wojciecha i zostawisz dla Edwarda wiadomo, jak nas
nabrali z tym zrzutem. Prowokacja Gestapo, nie moe by inaczej. Samolot lizga si po
wierzchokach drzew, a Niemcy z okrenia do niego nie pruli. O to chodzi. Bo to by ich samolot.
- Wiem, co powiedzie - mwi, bo dobrze wiedziaem, jak nas zrobili na gupkw - ale snu mi
potrzeba, choby ze trzy godziny.
- Godzin daj na sen. Sam zbudz ci za godzin i pjdziesz do Wojciecha. I powiesz mu jeszcze...
Nie, nic wicej nie mw. Teraz oni musz si wytumaczy. Swoj bro zostawisz Sonie, musisz tam
i bez broni.
- Tak dowdco, bez broni.
Popatrzy na mnie, i wtedy zobaczyem, e Franek nigdy takich smutnych oczu nie mia; jego te
wzio i mocno by wkurwiony na Kordiana.
- Koniu - pyta mnie jeszcze - a nie jeste za bardzo zmczony?
I co miaem powiedzie, jak mia takie oczy, e ao czowieka braa.
- Jako to be - powiadam.- Dali mi nazwanie Ko, bo mam si w nogach, ale strach pomyle, e
mordujemy si tu i walczymy, a jaki wszarz sypie nas i puapki pomaga zastawia.
- Dojdziemy i do tego, Koniu. Dojdziemy i bdziemy si rachowa o kadego zabitego.
No, to si jeszcze zobaczy, jak bdzie z tym rachowaniem zabitych - pomylaem.

May:
...byem wcieky na Kordiana za nieudany zamach na Kneifa. Ten z Schupo nie wart by Ryka
i trzydziestu powieszonych. Chciaem si skontaktowa z Kordianem. Odwiedziem wic Wojciecha,
ktry mia bezporedni czno z nim i Edwardem. Przyj mnie u siebie; wanie pomaga onie
uska groch, moczc nogi w miednicy.
Ledwo zdyem opowiedzie, jaki przebieg mia zamach na Kneifa i co z tego wyniko - Wojciech nie
wychodzi tego dnia i nie czyta jeszcze obwieszcze o powieszeniu zakadnikw - kiedy zjawi si Ko
tak utrudzony, e nie mg wydoby z siebie sowa.
Usiad, wypi szklank wody i dopiero wtedy chaotycznie opowiedzia, jak wygldao przyjcie zrzutu i
jak cen za to zapacili. Przerazi si, kiedy poinformowalimy go o rozbiciu Bunkra i mierci Bolka.
- Wszyscy zginli?
- Wszyscy. Trzech rannych zabrao Gestapo. Mieli podernite garda, chyba nie yj.
- Franek z reszt ludzi chce i na Bunkier. Trzeba go uprzedzi, wiecie, e nie moe tam wazi.
- Jak go znale?
- Ja bym trafi - powiedzia Ko. - Ale nie dam rady, wiecie, ju nie dam rady. Musi kto inny czeka na
trakcie, ktrym bd wraca do Bunkra, trzeba ich zatrzyma... Wsypa po wsypie, i nasza krwawa
mordga idzie na marne, a ao bierze...
By tak wyczerpany, e ledwo porusza ustami, opaday mu powieki. Mamrota:
- Ale teraz to ju nic mnie nie obchodzi, musz si przespa, zdechn jak nie popi...
- U mnie nie moesz - powiedzia Wojciech. - W takiej sytuacji, kiedy w kadej chwili moe przyj
koniec take na mnie, nie moesz tu by.
- To gdzie mam i - zapyta aonie Ko - kiedy siy ju si skoczyy?
Powiedziaem, e mog Konia zabra do siebie.
- A daleko to? - zapyta.
- Przeszo kilometr.
- Nie pjd, popatrz ty na moje nogi, tylko popatrz...
I pokaza spuchnit, poranion stop.
- Trzeba, eby wrci do oddziau - powiedzia Wojciech - tam twoje miejsce, Koniu. I to zaraz masz
i, jeszcze jako zbierzesz resztki si i dojdziesz. A ja skocz do Edwarda i powiem mu, jak to byo
z waszym zrzutem. No, Koniu, zbieraj si...
- Gwno - powiedzia Ko.
I tak jak siedzia na ku, pochyli si tylko, zrzuci drugi but - pierwszy zdj wczeniej, by pokaza
nam poranion stop - i zwali si na wzorzyst kap okrywajc pociel. Zasn natychmiast.
Uzgodniem z Wojciechem, e bd czeka pod Bunkrem na oddzia Franka. Pole wok Bunkra byo
zaminowane.
- I e musi by na posiedzeniu Komitetu, to take Frankowi powiedz - doda Wojciech.
Wyszedem.
Przez dwie godziny aziem po ulicach.
Ostronie zbliyem si do drukarni.
Nikogo tam nie byo.
Ruiny, swd spalenizny, rdzawe lady krwi na kocich bach uliczki. Po rozchybotanych schodach ledwo
trzymajcych si cian, wspiem si na stryszek. I tu wybuchy granaty. Wszystko byo zrujnowane
i zniszczone; w pododze dziura o postrzpionych brzegach sterczcych ku grze i spadajcych w d.
eby chocia jaki lad, eby jej grzebyk, strzp sukni...
Niczego nie znalazem.
Bd ci kocha zawsze, cokolwiek by si stao... i jeli tylko mnie zawoasz... zawsze bd twoja, bo
nale tylko do ciebie i ciebie jednego kocham - syszaem jej szept. I woaem j, ale si nie zjawia.
...dotykaj mnie jej donie z mgy i wspomnie i jej gowa przy mnie wsparta o mj policzek i jej wosy
i usta i delikatne ramiona -
...pniej oczy podune w oprawie dugich rzs lampa z tyu wic cie tych rzs na policzkach moja
tkliwo i wzruszenie i jej ciao ktre odkrywam jak nieznany ld i przeszywajce uczucie mioci jej
ciao ktre wci si zblia i mija mnie wszystko jest mg take ciao ofiarowane ale nigdy nie
zdobyte i smak ust ktrego nie mog sobie przypomnie wszystko jest mg i zapomnieniem -
...jednak ten szept chyba ukrya si i wci sysz bicie jej strwoonego serca zblia si jest przy mnie
i ona jest w tej niekoczcej si podry w nico i zapomnienie i wszystko si rozpywa mga
przesania nawet jej cie i lad
...w jakiej sukience bya tylko sukienki nie pamitam

Obiektyw:SprawaMarii
Kotlina midzy usypiskami rudopopielatych had.
Wiktor oparty o pionowe wzniesienie, pali fajk. Przed nim Edward i Kordian. U wejcia do kotlinki,
zwrcony do nich plecami, Anio.
Mwi Kordian:
- Pracowaa dla Gestapo, to pewne. Gwardzici nie mieli zaufania do Marii. Franek sam powiedzia:
tylko nie przysyaj mi tej Czarnej Maki...
- Ciebie take nie chcia wprowadzi do swojej kwatery - wtrca Edward. - Ja ufaem Marii. Jednak
twoje argumenty s do przekonywujce.
- Bya taka sytuacja, mniejsza o to jaka - cignie Kordian - e tknity pewnym podejrzeniem mogem
zajrze do jej torebki. Znalazem tam notes, o ten - pokazuje go - i na tej kartce zauwayem odbicie
rysunku, ktry zapewne naszkicowaa na wierzchniej kartce, tej wyrwanej, ktr, jak twierdz
i upieram si przy tym, dostarczya do Gestapo.
Edward siga po notes, uwanie przyglda si niewyranemu odbiciu linii rysunku.
- Plan pooenia Bunkra - wyjania Kordian. - To chyba wystarczy. Sdz, e reszta waszych
wtpliwoci...
- Zaczekaj no Kordian - mwi Edward. - Maria po raz pierwszy odwiedzia Bunkier dopiero z tob,
kiedy poszede tam na inspekcj. Nim zdya si z kimkolwiek skontaktowa, zastrzelie j
w drodze powrotnej z Bunkra.
Kordian: Drobiazg. Mari interesowa si Bolek. Pamitacie chyba jego zaloty? Namawia Mari, eby
go odwiedzia. I on musia j poinformowa o pooeniu Bunkra. Kto wie, czy nie Bolek rysowa ten
szkic, eby do niego trafia? Jeeli istotnie Maria wsypaa Bolka, musiaa to zrobi przed moj
inspekcj. W ogle za bardzo interesowaa si wszystkim co robi. Wci dopytywaa si o zamach na
Hafera. Koniecznie chciaa mnie odwiedzi, pytaa o mj adres, zapraszaa take do siebie.
Wiktor wykonuje nieokrelony gest doni, w ktrej trzyma fajk.
- Skorzystalicie z tego zaproszenia?
- Nie - odpowiada Kordian - i wyjaniem jej, dlaczego nie.
- No tak - mwi Wiktor - ale taki samowolny wyrok... Z zasady nie mam zaufania do wyrokw, ktre
wydaje jeden czowiek, bez porozumienia si z innymi. Sytuacja niesamowita, wrcz tragiczna, kiedy
kto jest w jednej osobie aresztujcym policjantem, oficerem ledczym, sdzi, prokuratorem, caym
trybunaem i wreszcie katem. To mi si nie podoba. Nie mona si byo porozumie w tej sprawie
z nami?
Kordian zapala papierosa. Wiatr dwukrotnie gasi mu zapak.
- Wecie ogie z fajki - mwi Wiktor.
Kordian przypala papierosa od tytoniu arzcego si w gwce fajki. Mwi:
- Przykro mi, e tak ujmujecie spraw. Jestem zbyt dowiadczony i mam wiele za sob... Nie
umiabym popeni tak prymitywnego bdu, jaki mi zarzucacie. Ale prosz sobie wyobrazi moj
sytuacj. Znajduj w torebce ten plan. Wiem o ostatnich aresztowaniach, i o tym, e Maria zna take
adres drukarni.
- Znaa? - Wiktor pyta Edwarda.
Ten potwierdza.
- I co dalej? Po jej zachowaniu - mwi Kordian - domylam si, e jeszcze co ma w zanadrzu, e moe
wprowadzi mnie wprost w apy Gestapo. Co teraz? Pj do Edwarda? Zreszt nie znam jego adresu
i mgbym si spotka z nim dopiero nastpnego dnia. I tymczasem zostawi Mari bez adnej
kontroli? A moe Bunkier jeszcze nie jest zdradzony, a Maria natychmiast po poegnaniu ze mn,
pjdzie do Gestapo, by dokadnie przedstawi pooenie Bunkra, bo wanie stamtd wraca i zna ju
siy Bolka?
Milczy przez chwil; czeka, eby ci dwaj co powiedzieli. Jednak oni nic nie mwi.
- Gdybym poegna wtedy Mari - dodaje Kordian - byby to bd nie do wybaczenia. Wwczas na
mnie i tylko na mnie mona by zrzuci ca odpowiedzialno za zagad oddziau Bolka. Musiaem si
zdecydowa.
- Oczywicie, macie racj - stwierdza Wiktor. - W tej sprawie nie mam wicej pyta. Ale moja osobista
proba: ani jeden wyrok wicej bez wiedzy Komitetu. To was krpuje, rozumiem, lecz...
zastosowalicie metod dobr w lesie. Nie chciabym, eby tutaj by las. Jeszcze jedno. Czy przyjcie
zrzutu byo z wami uzgodnione?
- Tak. Przyprowadziem do nich Wasyla, tego oficera radzieckiego zbiegego z obozu. On zna
z nasuchu tre komunikatu.
- Sprawdzie to? - pyta Edward.
- Maria skontaktowaa si z lekarzem obozowym, ktry wsppracowa z nami w odbiorze informacji
radiowych. Lekarz potwierdzi.
- Moecie doprowadzi do mojego spotkania z tym lekarzem? - pyta Wiktor.
- Wtpi - odpowiada Kordian. - Syszaem, e nagle znikn. Albo obawia si represji po ucieczce
trzech oficerw radzieckich, albo aresztowano go za wspudzia w tej ucieczce. Fakt, e Maria to
sprawdzaa, take przeciw niej wiadczy.
Wiktor:
- Wiecie, e ten zrzut to prowokacja Gestapo?
Kordian:
- Wojciech mi o tym donis. Uwaam, e mier Marii skoczy seri wsyp. Nareszcie bdziemy mogli
pracowa troch spokojniej. Edward, nie auj Marii, nie warto.
Edward:
- auj kadego straconego czowieka. I kadego na kim si zawiodem.

May:
...i czekaem wraz z Koniem na oddzia Franka w odlegoci kilometra od Bunkra, w zagajniku
brzozowym. Nadchodzili kolejno w wyduonym szeregu: Kuna, Pia, Sosna, Kartofel. Na kocu szed
Franek.
Zlkem si, e tak mao ludzi zostao; przecie Ko mwi, e z dawnego oddziau Franka wszyscy
ocaleli.
- Gdzie reszta? - zapyta niespokojnie Ko.
- Mikoaja i Listonosza zostawiem po drodze - powiedzia Franek - w jednym szaasie, eby pilnowali
tam Wasyla. Bdzie sd. Z tych dwudziestu, ktrzy przyczyli si do nas na przyjcie zrzutu, zostao
tylko dziewiciu. Oni take tam czekaj, ju nie wrc do domw.
- Jaki sd? - zapytaem.
Wyjani mi pokrtce w czym rzecz i o co oskaraj Wasyla.
- Nie chcesz to przekaza do Sztabu?
- Nie. To moja sprawa, nasza - wskaza na otaczajcych go ludzi. - Wanie Sztab przysa mi Wasyla.
Moesz by przy tym, jak bdziemy sdzi. Sam zobaczysz, e sprawiedliwie.
Nie chciaem mu jeszcze mwi o Bunkrze, nie miaem odwagi. Szlimy w tym kierunku z Frankiem,
Koniem i reszt, a ja wci nie mogem mu o tym powiedzie.
- Suchaj Franek - odezwaem si po chwili - zwouje si posiedzenie Komitetu i Sztabu z delegatem KC
i Gwnego Sztabu Gwardii, Wiktorem. Lada dzie ma przyby do nas radziecki spadochroniarz, on
te bdzie. Wojciech stanowczo si domaga i take Kordian, eby przyszed na posiedzenie.
- Ju powiedziaem Edwardowi, e nie przyjd. Czy trzeba powtarza, e nie przyjd?
- Boisz si? - zapytaem.
- Tak. Boj si jak jasna cholera - odpowiedzia. - O siebie si boj i o moich ludzi. Kto z otoczenia
Komitetu czy Sztabu sypie raz po raz. Niech Wojciech powie na zebraniu, e do koca wojny wypeni
kady, nawet najgorszy rozkaz jaki tylko dostan i pjd w najwikszy ogie i pjd na pewn mier,
ale nie przyjd do Miasta. Umiem y tylko w lesie i boj si Miasta, bo tam mieszkaj li ludzie,
zakamani, tam szerzy si zaraza.
- Moesz by ukarany za niesubordynacj.
- Po wojnie przyjm kad kar, a teraz nie mam czasu na kary, trzeba walczy.
- Franek - powiedziaem - rozumiem, jestem troch taki jak ty, ale nie mog ucieka z Miasta, do was.
Wojciech powiedzia, e po zabiciu Czarnej Maki - opowiedziaem Frankowi wczeniej o mierci
Marii - bdzie ju spokj i skocz si wsypy.
- Czarna Maka nie dziaaa sama, moe nawet nie ona sypaa, kto j tam wie. Musi by kto inny,
w tym bya gowa mska, nie babska.
- Chyba nie podejrzewasz Wojciecha?
- Moe i Wojciech - odpowiedzia bez namysu - bo wiesz, May, ju straciem rozeznanie w ludziach.
Za gupi jestem na takie kombinacje. A ty jeste za uczciwy, eby ich rozgry.
- Franek, ale w zamachu na Hafera pomoesz? Sprawa dojrzewa. Miaem to zrobi z Bolkiem...
Urwaem nagle. Jeszcze nie wiedzia o mierci Bolka.
- Jeeli wolisz ze mn, pjd na to. Mam z nim osobne porachunki za Krysi.

Jeszcze kilkadziesit krokw. Bylimy blisko Bunkra.
- Franek - powiedziaem - Bunkra ju nie ma. Niemcy rozbili. Dlatego na ciebie czekaem, eby was
ostrzec. Nie wolno wchodzi na ten teren, wszystko zaminowane.
Przystan, caa krew odpyna mu z twarzy.
- A ludzie? A Bolek? Gadaj, May!
Powiedziaem mu.
Nie wyrzek ani sowa i na nic nie zwaajc szed szybko w stron polany, prawie bieg. Dopadem go
na jej skraju.
- Tak si stao, Franek, to prawda, wszyscy zginli. I Bolek. Ale natukli Niemcw, wspaniale si bronili.
Sze godzin, pomyl, przeciw kilku batalionom. Franek, suchaj. Dzisiaj wasz oddzia po poczeniu
z oddziaem Zygmunta przeprowadzi w nocy akcj odwetow, blisko tego miejsca. Przejedzie tdy
wielki transport broni na wschd, i wojsko... Franek, syszysz? Niech Gestapo nie myli, e nas ju nie
ma, e razem z Bunkrem wysadzili w powietrze cay ruch oporu... Franek, syszysz?
Nie wiem, czy mnie sysza, czy rozumia.
- Dobra, zrobimy, wysadzimy, niech nie myl, dobra... Ale to, co mwisz o Bunkrze... O Bolku... To
jest...
I zakl. Patrzy na polan, na lady stoczonej tu bitwy. Zmruy oczy i zacisn szczki.
- Cae pole wok Bunkra jest zaminowane. Nawet nie mona doj.
Poda mi swj automat.
- Potrzymaj. Jakbym wdepn na min, szkoda traci takie cacko, przyda si... Daby to Koniowi,
niech ma...
- Oszalae? Franek, nie id!
Odepchn mnie.
- Musz to zobaczy.
Schwyciem go za rami, prbowaem odcign.
Ale odtrci mnie brutalnie, a si zatoczyem. Zbliyli si inni, stanli przy mnie.
Franek szed naprzd, ostronie, jak lunatyk, nie patrzc pod stopy. Posuwaem si za nim. Widziaem
wok leje od granatw, odamki pociskw, sterty usek z wystrzelonej amunicji, kilka hemw,
strzpy odziey, klamr od paska, acuszek od zegarka, podarte listy...
Franek wszed do rozwalonego otworu. Zatrzymaem si za nim. Spojrzaem na nadpalone fotografie
dziewczt przypite nad rozbit prycz Bolka. Dotkn ich kocami palcw.
Zacisn silnie powieki, raz i drugi. I cofn si nagle do tyu, jakby si czego przestraszy. Butem
uderzy niechcco o drzazgi gitary.
Pochyli si, podnis roztrzaskane pudo i z nacigu strun wyj luno tkwicy koek. Woy go do
chusteczki, schowa j do kieszeni.
Jeszcze raz uj rozbity gryf i z furi, krzyknwszy jakie niezrozumiae sowo, uderzy szcztkami
gitary o beton.
Rozleg si przenikliwy jk pkajcej struny.

TrzyraportyGestapo
Raport pierwszy:
Kontynuujc akcj przeciw grupie sabotaowej i bojowej Gwardii Ludowej aresztowano
dalszych 23 Polakw, w tym 3 kobiety. W trakcie obawy kilku bandytw zastrzelono.
Spodziewamy si pewnego odprenia....
Raport drugi w miesic pniej:
...Dziaalno komunistycznej grupy ruchu oporu bya w okresie sprawozdawczym bardzo
oywiona (...) W nocy z 29 na 30 maja Gestapo aresztowao 266 osb, w tym 39
Volksdeutschw (...) W wyniku tej akcji zlikwidowano 24 placwki PPR, co powinno przynie
unieszkodliwienie na duszy czas tej organizacji. Aresztowano rwnie radzieckiego
spadochroniarza, ktrego przysano na ten teren w porozumieniu z Komitetem Centralnym
PPR.
W dwa miesice pniej trzecia informacja:
Allgemeine Stimmung und Lage.
Bardziej niebezpieczna ni otwarta wojna jest obecnie walka z partyzantami. Bandy grasuj
ju teraz bezkarnie w caym okrgu i niszcz nasze poczenia (...). Waciwie nie mona ju
wieczorem pokaza si na ulicach, gdy nawet Niemiec nie poczuwajcy si do adnej winy
moe zosta zabity (...). Ma si wraenie, e jest si nie w cywilizowanych i dobrze
strzeonych miastach, lecz w gbi dzikiego lasu.

W matni
Cz dziewita

Obiektyw:SpotkaniezWiktorem(I)
Nie pal, Wiktor prosi, eby nie palili: osb duo, a izba maa, trudno bdzie oddycha. Przy oknie
stoi maa dziewczynka i wyglda na ulic. To creczka czowieka, ktry pozwoli, by w jego mieszkaniu
odbyo si posiedzenie. On sam jest na ulicy. Gdyby zauway co podejrzanego, da znak rezolutnej
dziewczynce, ktra zaalarmuje znajdujcych si w izbie. Anio czeka od strony ogrodw lecych poza
domkiem.
Siedz przy duym stole: Edward, Kordian, Zygmunt, Wojciech i Wiktor; obok Edwarda Bogumi - taki
pseudonim ma syn Mamusi, ktra skontaktowaa go z Edwardem.
Edward mwi:
- Na tym chyba skoczymy omawianie sprawy organizacji milicji i rad narodowych w dniu zakoczenia
wojny. S pytania?
- S - odzywa si Zygmunt.
Edward jest zniecierpliwiony.
- Czy dotycz tego punktu?
- Nie - odpowiada Zygmunt. - Mam spraw do Kordiana. Niech powie co wicej o zniszczeniu
oddziau Bolka. Gdybym nie wyszed z moj grup wczeniej, zostalibymy w Bunkrze. I wszyscy by
zginli, take Franek.
- Chyba wszystko wyjaniem - odzywa si niecierpliwie Kordian. - Moe konkretne pytania?
- A co do Czarnej Maki take wszystko? To dla mnie wana sprawa. Jeeli mona prosi...
Kordian wyjmuje notes Marii. Otwiera go i pokazuje Zygmuntowi czyst kartk, na ktrej odbite s
linie planu pooenia Bunkra. Wyjania skd to ma i jak powsta ten szkic.
- Taki dowd chyba nie budzi wtpliwoci. Ju informowaem o tym Wiktora i Edwarda.
- Take chcemy wiedzie - upiera si Zygmunt.
- Prosz - odpowiada Kordian. - Znalazem to w torbie Marii. Byem pewny, e po inspekcji placwki
Bolka, Maria porozumie si natychmiast z Gestapo, by poinformowa ich szczegowo o pooeniu
Bunkra. Musiaem temu przeszkodzi. Liczyem si take z tym, e Maria rwnoczenie poda wszelkie
inne informacje. Zakadajc, e pracowaa dla nich od niedawna, by moe miaa si z nimi spotka po
raz drugi, bo za pierwszym razem przyja tylko propozycj wsppracy.
- Nie rozumiem - mwi Zygmunt.
Kordian spokojnie tumaczy:
- To bardzo proste. Gestapo proponuje komu wspprac, daje agentowi czas na zdobycie informacji
i wyznacza termin spotkania dla przyjcia pierwszych wiadomoci. Zakadam, e termin ten ustalono
na dzie, w ktrym miaa si odby planowana inspekcja Bunkra. To byo dla nich najwaniejsze.
Bogumi: I musiae j wtedy zastrzeli? Tak z miejsca, bez namysu? Bez naszej zgody?
Kordian: Bogumi, znasz mnie nie od dzi. To ja za ciebie tutaj rczyem. Wiesz, e nigdy nie dziaam
pochopnie, i inni o tym wiedz. Jeeli zastrzeliem Mari w lesie, wracajc z Bunkra, to znaczy, e
dziaaem w ostatniej sekundzie, jakby w obronie wasnej. Natychmiast po wyjciu na szos moga
mnie odda w rce pierwszego napotkanego andarma. Czuem wtedy, e tak si stanie. Musiaem
si broni i musiaem was broni. Maria za duo wiedziaa.
Wojciech: I co jeszcze miae przeciw Marii?
Kordian: A drukarnia? Jak mylicie, przez kogo zgin Gawlas? Przez kogo zgina Sylwia? A rewizja
w mieszkaniu Mamusi, kiedy tylko traf sprawi, e godzin wczeniej wyszed stamtd Edward?
Prosz, dajcie nazwiska i powiedzcie, kto mg to wszystko wyjawi? Kto sypa? Maria znaa oba te
adresy. Jeeli w tej sprawie dojdziemy do czego konkretnego, jeeli ustalimy, e kto inny zawini,
bardzo prosz, oddajcie mnie pod sd za zabicie niewinnej... mimo wszystkich moich zasug.
Przepraszam, e o tym wspominam.
Zygmunt: Kordian, ja take znaem oba te adresy. I ty je znae. Ale porusz gow: Czarna Maka
widziaa Bunkier dopiero przed sam mierci. Nigdy przedtem tam nie bya.
Kordian: Jest tylko jedno wyjanienie: Maria musiaa wiedzie o tym wczeniej. Wiecie, e miaa
dostp do wielu spraw. I zauwaylicie chyba, jak Bolek kry wok Marii, jak namawia j, jak
uwodzi. Nie ulega wtpliwoci, e zalepiony swoim pragnieniem, poda jej pooenie Bunkra.
Wiktor: Wszystko moe si zgadza, to brzmi prawdopodobnie, nawet prawdziwie. Chyba trzeba
przyj relacj Kordiana i zamkn spraw Marii. Moe tylko na razie, ale trzeba j zamkn. To jedna
z tych spraw, ktrych wyjanienie najprawdziwsze zabrzmi dopiero po upywie kilku lat. Czy macie
co jeszcze?
Kordian: Chciabym si dowiedzie, dlaczego Franek nie przyszed? Jego postpowanie jest
karygodne.
Wojciech: Wysaem do niego kuriera. May tam poszed. I Ko mu powtrzy kto bdzie na zebraniu.
Take si dziwi. I chciabym o to zapyta Zygmunta.
Zygmunt: A ja dziwi si samemu sobie, e tutaj przyszedem! Czy nie wpado wam do gowy, e
Franek po prostu boi si i e nie ma zaufania? Tak, boi si przychodzi na spotkania z wami! Franek
podejrzewa, e kto z otoczenia Komitetu jest niepewny...
Bogumi: Wsypa, to przypadek zrozumiay w kadej konspiracji. Nie trzeba tego traktowa tak
chorobliwie ani uoglnia.
Wojciech: Przecie nie byo adnych nowych aresztowa i mimo naszych powanych strat, robota w
Miecie pomylnie si rozwija. Kazaem Maemu, eby powiedzia Frankowi o Czarnej Mace. To
powinno go uspokoi.
Kordian: Susznie, nie trzeba si gorczkowa. mier Marii pooy kres... Jestem przekonany, e
dadz nam teraz troch spokoju.
Zygmunt: A co powiecie, jeeli jutro zaczn si nowe aresztowania? Albo jeszcze dzisiaj? Nic pewnego
nie wiemy. Franek woli by ostrony na zapas, Franek wanie przed wami odpowiada za ycie swoich
ludzi. Zreszt po co tyle gada: poszed na przyjcie zrzutu i chyba dopiero co wrci. Moe dlatego
nie zjawi si tutaj.
Edward: Chciabym dowiedzie si bezporednio od niego, jak byo z tym zrzutem. Samolot jednak
kry nad polan. Franek twierdzi, tak Ko powtrzy Wojciechowi, e to by niemiecki samolot
wywiadowczy. e caa sprawa bya od pocztku do koca ukartowana przez Gestapo. Skaniam si do
wersji podanej przez Franka.
Kordian: Wyjaniem ju prawdopodobn rol Marii w tej puapce, jeeli to w ogle bya puapka.
Ktry z tych dwudziestu ludzi cignitych przez Franka z rezerwy, take mg si wygada, nawet
w dobrej wierze.
Zygmunt: Franek wybra najpewniejszych. I adnego z nich nie uprzedzi, e chodzi tu o zrzut. Poda
im tylko miejsce koncentracji, a to s ludzie, ktrzy potrafi milcze.
Bogumi: Taki szczeg take mg wystarczy. Nie sdzisz?
Zygmunt: Tak, mg wystarczy. Bardzo mao wystarczy, eby zniszczy Bunkier, albo ebymy
wszyscy zginli. Zawsze wystarczy tylko szczeg. Nie wiem co o tych wsypach myli delegat KC, ale ja
wam powiem...
Wojciecha ogarnia niepokj, kiedy spostrzega, jak wierci si dziewczynka stojca przy oknie.
- Zosiu, co tam? Jest co na ulicy?
- Jak ja pilnuj - odpowiada dziewczynka - nie macie si o co martwi.
- A co jest na ulicy?
- Tatu wci siedzi z gazet na murku i nic nie pokazuje - mwi dziewczynka. - Ale jeden kominiarz
przyszed, kolega tatusia. Niech si pan nie martwi, bo jak bdzie co wanego, to zaraz powiem.
Mona wzi cukierka?
- Walenty? - pyta Wojciech. - Ten kominiarz Walenty?
- Tak - odpowiada dziewczynka - ten pan Walenty, kominiarz.
Pudeko z cukierkami stoi na parapecie okna.
- Wszystkie s dla ciebie - odpowiada Wojciech. I zwraca si do zebranych: - Przepraszam, zawsze
lepiej zapyta. Uliczka jest spokojna i miejsce pewne.

Obiektyw:Rozprawa
Za stoem zbitym z nieheblowanych desek - na przepoowionym podunie pniu wspartym o stojaki ze
skrzyowanych konarw - siedz Franek, Sosna, Pia, Kartofel i Mikoaj. Inni na murawie.
Przed nimi stoi wystraszony Wasyl, z plamami zaschego bota na odziey; to lady przeprawy przez
bagna i jego trzech ucieczek. Za nim Listonosz.
- No to gdzie jest twj nagan? - pyta.
- Nie wiem, przysigam, nie wiem gdzie. Ju wam mwiem, a wy wci swoje.
- Ale miae go przed akcj, na nasypie. Sam widziaem, e miae.
- Miaem, no to co, musiaem zgubi przy odwrocie w tej caej strzelaninie! Za co mnie tak mczycie,
ludzie!
Sosna nie moe si opanowa.
- Takie pieprzenie w bambus schowaj dla gupszych. Nagan nosie na lince, na skrzanej plecionce
przymocowanej do kolby. Nie moge go straci tak dugo, jak dugo link miae przewieszon przez
rami i przez kark. A jakby karabinek od tego rzemyka puci, to linka zostaaby ci na piersiach.
Pomyl tylko i przesta blagowa.
- Wyrzucie nagan? - pyta Listonosz. A poniewa Wasyl milczy, sam odpowiada za niego: -
Wyrzucie.
- Kilku chopakw zgina - woa Kartofel - eby wykombinowa dla ciebie tak spluw! Pamitam jak
zdobywalimy w komisariacie ten nagan... A ty wyrzucie, jakby splun...
- Przesta - mwi Listonosz do Kartofla i przyblia twarz do twarzy Wasyla. - Popatrz mi teraz w oczy,
ty... Odrzucie bro, eby przej do Niemcw? My pierwsi, znaczy si dowdca, Kuna i ja,
skoczylimy pod ten db. A ty tam ju bye, nie? Przeczogae si przed nami na ich stron, bo nie
wiedziae, e tamtdy chcemy si przedrze. Nie byo ciebie, kiedymy to uzgadniali.
- Mwilicie, e bdziemy si przedziera, a ja troch przez nerwy wyczogaem si pierwszy. Nie
syszaem, e dowdca ma naprzd wystrzeli rakiet.
Listonosz chwyta Wasyla za gardo.
- Pytaem ci, czy dlatego rzucie bro, eby przej do Niemcw? Bo jakby mia i z nami, nie
rzucaby broni. I dlatego pniej wci zostawae w tyle, eby nam si straci i eby do nich przej.
Gadaj!
Wasyl, przygnieciony tward rk Listonosza, mwi chrapliwie:
- Ludzie, czego wy chcecie? Co wam zrobiem?
- A ucieka chciae dlatego, ebymy nie zapali ci za gardo i nie przycili do muru za ten zrzut? -
naciera Listonosz.
Wasyl krztusi si.
Franek przerywa t scen.
- Pu go! - woa do Listonosza.
I do Wasyla:
- Wasyl, posuchaj, nie rb z siebie szmaty. Przyjlimy ci jak brata, caym sercem. Wiedziae, e
bdziemy ci broni w potrzebie i podzielimy z tob ostatni kawaek chleba. Kadego onierza od
was tak samo bymy przyjli, bo od was spodziewamy si wyzwolenia. I pomagamy wam ile si
starczy i ile krwi starczy. Ja ci przyjmowaem, i moja atwowierno sprawia, e tylu ludzi zgino.
A ty wpakowae nas w puapk. Dobrze wiedziae, czym pachnie ten cay zrzut. Wiedziae?
- Ludzie, co wy - jczy Wasyl - nic nie wiedziaem... Tylko wystraszyem si pniej... e na mnie
spadnie kara, na niewinnego...
Pranek: Nie gadaj tak gupio i z nas nie rb gupcw. Powiedz, kto ci na ten zrzut napuci? Z kim to
obmylie? Kto kaza? Gadaj. I nie przyznae si take, e znasz polski. Mikoaj tego przed nami nie
ukrywa.
Wasyl: Ju wyznaem wszystko co wiedziaem, wszystko!
Listonosz: esz! Wiem kto jeste, ty prowok! Agent Gestapo! Bye u wasowcw, ja wiem! Bo jak nie
zaczniesz piewa, to tak skuj ci pysk...
Sosna: Ja bym mu pity przypala...
Pia: Wlepi mu pidziesit batw! Co on myli, e dugo tak mona elegancko bada byle kanali,
co?
Kartofel: Inaczej z tob pogadamy, jak nie powiesz prawdy. Tak ci urzdzimy, e nazwiska
zapomnisz.
Mikoaj: Ale swoocz z ciebie, Wasyl! Taka swoocz, e ju patrze nie mona, tylko bi i bi...
Chwila milczenia. Wasyl niespokojnie patrzy na twarze otaczajcych go ludzi; wzrok ma rozbiegany,
twarz spocon, donie zaciskaj si i rozkurczaj.
- Powiem wam - mwi cicho - kto kaza i na zrzut. Powiem, ale wy mi tu przysignijcie, e ycia nie
odbierzecie. Dajcie wasze sowo, e jak powiem...
- Tu jest sd - przerywa gwatownie Franek.
- Sd wojenny! I masz gada co wiesz, ajdaku. A pniej pomylimy, czy wart jeste ycia, czy nie.
- Ale jak mi mier pisana - broni si Wasyl - to czy powiem czy nie, i tak zabijecie. A to co powiem ma
warto... dla was. Ludzie, pomcie mnie, a ja wam pomog...

Obiektyw:SpotkaniezWiktorem(II)
Mwi Wiktor:
- Wysuchaem w tej sprawie wszystkich, ktrzy chcieli si wypowiedzie. Teraz na mnie kolej.
Wiktor zoy donie, zacisn je i ciko wspar o st, pochylajc nad nim gow.
- Bylimy z was zadowoleni. Nie przypuszczalimy, e nagle wytworzy si tutaj, w tak silnym i wanym
obwodzie, sytuacja - waha si chwil - sami wiecie jaka. Musimy to szybko wyjani, zbada,
rozwika, bo jeden prowokator jest dla nas groniejszy ni dywizja SS. Nie przesadzam, mog wam to
powtrzy. adna armia nie wyrzdzi nam takiej szkody, jak jeden sprytny i pozbawiony sumienia
agent. O to chodzi.
Spoglda na pochylone twarze, patrzy w oczy utkwione w jego wyrazistych ustach.
Mwi dalej:
- Omwilimy ju z waszym sekretarzem... No tak... I nie widzimy tu podejrzanych, w samym
Komitecie, w Sztabie. Moe kto z waszych bliskich jest zbyt dobrze poinformowany? W to take
mona wtpi, eby ktry z nas postpi tak nierozwanie i podawa adresy i inne szczegy nawet
onie... Koczymy ju zebranie, i jeli komu ciko bez papierosw, moe zapali. Kto moe si
powstrzyma, tym lepiej. Choby z uwagi na dym i niedopaki, ktre w razie czego mona by po
naszym przymusowym wyjciu zauway tutaj... Ale komu ciko, bardzo prosz.
Nikt nie siga po papierosy.
- Wic kto? - rzuca Wiktor. - Kto moe sypa? Gawlas znajduje si poza wszelkimi podejrzeniami. Za
niego rcz. Wonica, ktry przejeda obok, w czasie likwidacji drukarni, donis nam, e zauway
mczyzn wyskakujcego z okna strychu i widzia wybuch w momencie, kiedy ten mczyzna spad
na samochd peen andarmw. Uwaam Gawlasa za bohatera i takim przejdzie do historii naszych
walk. Wic kto? Do prawdopodobnie brzmi wersja na temat Marii, podana przez Kordiana i
Wojciecha. Ona moga pracowa dla Gestapo. Kto jeszcze? Mamusia?
Kordian: Daaby si za nas posieka.
Wojciech: Troszczya si o trzy pokolenia rewolucjonistw.
Zygmunt: I nie ma pojcia o pooeniu Bunkra.
Wiktor: Zgadzam si z wami. Znam j z dawnych czasw. Jednak ten kontakt musicie wykreli,
zapomnie o nim. Bya tam rewizja i miejsce jest ju spalone. Tak zasad kierujemy si zawsze
w podobnych wypadkach. Kto jeszcze moe wam zagraa? Co jeszcze moe wam zagraa? Prosz
o bezwzgldn szczero.
Zygmunt: Czy mona co powiedzie? W sprawie zabezpieczenia naszej pracy? Chodzi mi o Kordiana.
Wiktor: Dobrze, dobrze, bardzo was prosz.
Zygmunt: Ufam Kordianowi tak samo, jak kademu z was. Jak sobie. Ale straciem zaufanie do niego
jako do dowdcy, do szefa Sztabu.
Wiktor: O tym chciaem powiedzie, i dobrze, e to od was wypyno, bo nie lubi narzuca wasnych
pogldw, chocia, jak to bywa z ludmi, moje wydaj mi si najsuszniejsze. Jeeli Czarna Maka, jak
j tutaj nazywacie, bya istotnie konfidentem Gestapo, to mona przypuszcza, e informowaa
swoich mocodawcw o Kordianie. Tak jest. Znamy wszyscy imponujc odwag Kordiana i jego
wybitny talent organizatorski, podziwiamy go za to i szanujemy. Ale - zaczekajcie no Kordian,
pozwlcie skoczy! - ale Kordian mgby nas teraz narazi na powane kopoty, gdyby zosta nadal
szefem Sztabu. Co myli sekretarz?
Edward: Trzymam si jednego logicznego wniosku: jeli Maria sypaa - Kordian jest wsypany,
rozszyfrowany. Przede wszystkim Kordian. Co o tym powiesz?
Kordian: Powiem tyle, e sprawa wyglda zgoa inaczej. Maria moe zdya sypn innych, jeli
zdya, ale nie mnie. Bya mn zainteresowana... jako kobieta, zupenie prywatnie. I na pewno robia
wszystko, eby mnie oszczdzi w swoich donosach.
Zygmunt: Skd wiesz?
Kordian: Powiedziaa mi to przed mierci.
Zygmunt: Kady e jak umie, eby tylko unikn mierci. A ty Kordian, jak przypuszczasz, dlaczego
Gestapo wanie j chciao zwerbowa i ewentualnie dokonao tego pod jak tam grob, czy za
jak fantastyczn obietnic? Dlatego, mj drogi, e Maria bya twoj czniczk!
Rozlega si gwar, mieszaj si gosy; po raz pierwszy zebranie traci swj doskonay porzdek.
Wiktor wznosi do.
- Chwileczk! Proponuj, ebymy obradowali jak dotychczas, wwczas szybciej nam to pjdzie
i skadniej. To co mwicie, trzeba potraktowa jako przypuszczenia podjte a priori, bez dowodu.
Porozumiaem si ju z waszym sekretarzem i proponuj zdjcie Kordiana ze stanowiska szefa Sztabu,
bez ujmy dla jego honoru i czci.
W ciszy jaka zapada, Edward odsuwa si od stou i przechyla do tyu na rozkoysanym teraz krzele,
wspartym o podog dwiema nogami. Mwi:
- Propozycja nasza brzmi tak: Zygmunt przejmie szefostwo Obwodu Armii Ludowej, a Franek obejmie
po Bolku naczelne dowdztwo. Jak wam wiadomo, mamy tu kilkanacie wikszych grup i kilkadziesit
mniejszych orodkw dywersji i oporu. Trzeba nasz dziaalno skoordynowa. Zygmunt i Franek
dadz sobie z tym rad. Gosujemy. Kto za naszym wnioskiem?
Kordian, po raz pierwszy od kiedy go znaj, traci opanowanie.
- Pozwlcie - mwi - e ja take co...
Edward przerywa mu:
- Mwilimy ju duo na twj temat, i ty take zabierae gos bez ograniczenia z naszej strony.
Uzupenisz swoj wypowied po gosowaniu. Jakiego porzdku musimy si trzyma. Kto za?
Zaznaczam, e Kordian pozostaje czonkiem Komitetu i Sztabu.
Edward, Wiktor, Zygmunt i Bogumi wznosz rce.
- Kto jest przeciw?
Wojciech wznosi do.
- A ty, Kordian? Wstrzymujesz si?
- Tak - odpowiada Kordian - ale tylko z grzecznoci, moe z lojalnoci. Decyzj uwaam za niesuszn.
Na szali moich bdw i zasug przewaaj chyba zasugi.
- Tumaczyem ci ju, mj drogi - agodnie mwi Edward - e to nie jest problem kary czy nagany, ale
niezbdnej ostronoci. Bye najsilniej zwizany z Mari, a sam przecie twierdzisz, e Maria sypaa.
Wiktor: Chcielicie jeszcze co powiedzie. Prosz.
Kordian: Przed gosowaniem. Teraz ju nie.
Edward: Jak uwaasz. I ostatni nasz punkt: przyjcie Bogumia w skad Komitetu, na miejsce polegego
Gawlasa. Co powiecie na ten temat? Tylko prosz si skraca.
Zygmunt: Jestem przeciwny. W naszej sytuacji, po tych wsypach, nie powinnimy uzupenia skadu
Komitetu.
Edward: To ma inny aspekt, ktrego moe nie doceniasz. Bogumi wprowadzi do nas wikszo
akowcw, ktrzy obecnie z poytkiem dla sprawy walcz w naszych szeregach. I Bogumi powinien
wej do nas jako przedstawiciel demokratycznej modziey. Przyczyni si do utworzenia
oglnonarodowego frontu walki przeciw faszyzmowi, frontu tak zwartego, jak nigdzie w caym kraju.
Wojciech: No, jak ju Edek usiad na swego oglnonarodowego konika, to nikt go nie przekona. Teraz
trzeba was tylko krtko zapyta: kto za wnioskiem?
Edward, Wojciech i Wiktor wznosz rce.
Kordian: Gosuj przeciw.
Zygmunt: Take jestem przeciwny. A gdyby by tutaj Franek, powiedziaby to samo. I wtedy
mielibymy rwn ilo gosw.

Obiektyw:Wyrok
Siedzi na pniaku przed stoem z sosnowych desek. Pochyla gow, spoglda w bok, pod nogi, na st -
i unika wzroku tych, ktrzy postanowili, e bd jego sdziami.
Listonosz, zmczony zbyt dugim staniem, wspar si biodrem o st.
Mwi Wasyl gosem wci jeszcze strwoonym:
- Wszystko tak byo, jak opowiadam. Daem si wzi do niewoli niemieckiej, jak tylko wojna
wybucha, jeszcze na froncie, pod Lwowem. Wybrali niektrych, posali na rne przeszkolenia, take
mnie. Pniej wysali jeszcze na szko do Dabendorfu, pod Berlinem. Kiedy ju nauczyem si tych
rnych... - zaama mu si gos.
- Mw - powiedzia Listonosz - teraz ju nie ustawaj.
I Wasyl mwi dalej:
- Wtedy Gestapo wezwao mnie i posao do obozu jecw. Jedzenia miaem wicej, dostawaem po
kryjomu, eby inni nie widzieli, od Rapportfhrera. On jeden wiedzia po co ja tam jestem. Setki
naszych ludzi byo na takim przeszkoleniu, niektrzy odpadli, bo niepewni byli, albo niepojtni...
Powiedzieli mi, jak mam z obozu ucieka, i pozwolili nawiza kontakt z wami przez naszego lekarza
w obozie. Lekarz, taki jeden z Wiednia, nic nie wiedzia, po co tam jestem pord tych tysicy
nieszczsnych jecw. Myla, e naprawd pomaga prawdziwemu jecowi. Rapportfhrer
powiedzia, e jak ju uciekn, oni wykocz tego lekarza. I chyba wykoczyli...
- Mw - niecierpliwi si Listonosz.
- Jak ju miaem wiadomo, e czekacie na mnie, wtedy Rapportfhrer nauczy mnie, co trzeba wam
powiedzie o tym zrzucie i jak was zwabi. Wszystko byo z gry ustalone, nie miao by adnego
zrzutu, tylko patrolowy samolot by potrzebny. Wystarali si nawet o kukurunika, czy jak si tam
taka maszyna nazywa, ebycie si nie poznali.
- I jedenastu ludzi - wtrca Mikoaj - na mier posae, dobrych ludzi. Swoocz z ciebie, ot co...
Listonosz: Wci gadasz o tym samym, a my to ju wiemy. O tych dwch oficerach masz mwi. Jak to
z nimi byo, e uciekalicie razem?
Wasyl: Powiedziaem im, jak mona ucieka. Musiao jeszcze przynajmniej dwch uciec, ebycie nie
mieli rozpoznania, ktry z nas pracuje dla Gestapo. I oni mieli razem ze mn wej do waszego
oddziau, a pniej Niemcy przy tym okreniu dostaliby ich z powrotem albo zabili. Wszyscy wierzyli,
e aden z was nie wyjdzie, piercie mia by ciasny. Tylko ja miaem odrzuci bro i przeczoga si
na ich stron, tam na mnie czekali. A jakby mnie przez pomyk stuknli, to i tak aden z nich by si
nie martwi, o tym wiem.
Listonosz: Nie mwisz co z tymi dwoma.
Wasyl: Kiedy ju przedostalimy si do was, ci dwaj co podejrzewali i chyba czuli lk przede mn.
Powiedzieli wtedy do Wojciecha, e chc w Lubelskie, do swoich. Im si udao, wykiwali
gestapowcw... Ale jak ju mnie sdzicie, to mi policzcie sprawiedliwie, e gdyby nie ja, to tamci dwaj
nigdy by na wolno nie wyszli. I zdechliby w rowie. Tam umiera po sto ludzi dziennie, i wicej. A ja
ich wyprowadziem z tego pieka, ycie im ocaliem...

Zaamuje si, szlocha; brzmi to jak skowyt bitego psa.
- Ludzie, darujcie - krzyczy nagle. - Wszystko wam powiedziaem, jak nikomu na wiecie. Serce przed
wami otworzyem. Zajrzelicie mi w to serce i teraz wiecie ju wszystko. Ludzie, ludzie, nie posyajcie
na mier... Bd dla was... Wszystko bd dla was... Co chcecie... Wszystko...
Dotyka twarzy i zaciska na niej donie, jakby chcia zedrze skr.
Koysze gow, uderza ni o st.
Uspakaja si po chwili i odejmuje donie od twarzy. Niespokojnie porusza si wypuka grdyka. Patrzy
przytomniej.
- I pucicie, co?
Nikt nie odpowiada.
- I pucicie mnie, co? - krzyczy Wasyl. - Pucie, ludzie!
- Pucimy - mwi Franek - z prdem Wisy.
- Ale ja wam si przydam, ja wam powiem! Jeszcze wam co powiem, towarzysze...
- W Gestapo masz towarzyszy, nie tutaj - warczy Pia.
- Ludzie, nie gubcie mnie, pucie...
Franek wstaje.
- W moim sumieniu - mwi gono, tak, by go wszyscy syszeli, take ci siedzcy w oddaleniu na
murawie - w moim sumieniu zasuy na mier. Prowokacja, zdrada wasnej ojczyzny i zdrada swego
oddziau. Najciszy grzech. I jeszcze chytro, ajdactwo, intrygi przeciw Mikoajowi. Nie ma co,
sprawa jest klarowna. Czytaem tak jedn ksik... Ale nie ma co, zostawmy ksiki. Jest kto
przeciw? Nikt. A kto osdza go na mier?
Mikoaj pierwszy wznosi do, za nim wszyscy pozostali.
Listonosz odpina kabur pistoletu.
Franek powstrzymuje go.
- Ja wprowadziem Wasyla do was i ja go std wyprowadz. A ty - zwraca si do skazanego - masz
jakie yczenie?
Wasyl:
- Pozwlcie jeszcze zapali.
Mikoaj wyjmuje z kieszeni papierosa, podaje go Wasylowi.

Bogumi:
...pierwszy wyszed Wiktor. Kto z obstawy odprowadza go przez ogrody. Pniej wyszed Zygmunt,
a po nim Edward. Wojciech sta w sionce i obserwowa uliczk. Kordian zosta ze mn w pokoju.
...nienawidz Kordiana yje z Julk spotykali si prawie codziennie nawet ich ledziem to z zazdroci i
gupoty ona nie wrci ma jakie podejrzane sprawy od dawna jedzia po wiecie niby oglda modele
nowych sukien z Parya Berlina niby chciaa zaoy dom mody dawniej medycyn studiowaa teraz
ma dobre chody moe si na mnie wypi ta szmata -
Zapytaem Kordiana dlaczego gosowa przeciwko, kiedy wybierali mnie do Komitetu.
- Z tej samej przyczyny - powiedzia - dla ktrej ty gosowae, eby mnie zdj z szefostwa.
- Nie masz do mnie zaufania?
- A ty?
- Nie moesz mi powiedzie?
- Mog, ale nie ma potrzeby.
- Nie ma - potwierdziem. - Teraz ju nikt nikomu nie ufa.
- Tego bym nie powiedzia - odpar Kordian.
- A powiedziaby - chciaem by chytrzejszy ni on - co robi Julka i czy si z ni widujesz?
- Nawet gdyby tak byo, naley to do strefy moich prywatnych spraw.
- Bya moj narzeczon.
- Bya. cile to okrelie i z precyzj wystarczajc, eby wszystko zrozumie. Bya. Czasem j widuj,
ale nie ma sensu, ebym mwi cokolwiek o kobiecie zupenie ci obcej. Jeste dla niej obcy.
- A ty? Kim jeste dla Julki?
Wojciech otworzy drzwi i powiedzia do Kordiana:
- Teraz ty. Mona i.
Nie dowiedziaem si, kim on jest dla Julki.

Edward:
...atmosfera niespokojna i napita mnstwo spraw i co z tego co z tego pozostaa najwaniejsza
drczca jak bl fizyczny upokarzajca poraajca bezsilnoci kto sypie wic i tu dotara ta ohyda
nie sposb uwierzy e mier Marii zamknie seri tych ciosw chodzimy z noem w plecach tak
yjemy z noem w plecach nie wierz w zdrad Marii nie mog wiem ale nie wierz szkoda Marii
szkoda Sylwii wsysa nas koszmar jednak grnik ktry dzi odstpi nam mieszkanie ma on dzieci nie
boi si jest z nami ju kto powiedzia e ci ktrzy przepi noc haby nie zaznaj dnia chway szkoda
tej maej Sylwii szkoda Gawlasa nie doyje tego dnia ale kto z nas przecie -

May chopiec z lizakiem w potwartych ustach przebieg mi drog. Idc tak, zamylony,
zorientowaem si, e mam pochylon gow i patrz na czubki butw, co nie zdarzao si dawniej.
Podniosem wzrok i zobaczyem o kilkanacie krokw przede mn mczyzn w skrzanym paszczu,
z rkoma w kieszeniach. W jego postawie byo co bezczelnego i tchrzliwego zarazem.
Zawrciem obojtnie i ruszyem w przeciwn stron.
Za rogiem najbliszej ulicy ujrzaem mczyzn w takim samym paszczu, z rk w kieszeni. Spokojnie
cofnem si chcc wej do najbliszej bramy, ale z tej wanie wysun si Hafer, poznaem go
natychmiast: mia na sobie rwnie skrzany paszcz i take trzyma rk w kieszeni.
...wsypa generalna wsypa kto musia wiedzie o zebraniu kto przecie nie Maria kto ustalono miejsce
i termin ju po jej mierci jednak jest kto w Komitecie moe Bogumi moe teraz on przedtem Maria
kto kto Ewa czeka bya niespokojna co ona teraz zrobi a dziecko tylko spokj spokj moe co jeszcze
moe cud przypadek nie wierzysz w cuda czy byli ju u Ewy kochana pomyli e miaa racj nie miaa
racji -
...Hafer Hafer sam Hans sam Hafer to grone teraz na przeciwlegy chodnik nikt nie strzela do tej
bramy ju taka starowiecka brama sam Hafer tam mona si ostrzeliwa ale nie nie wyskakuj z tej
bramy dwaj w mundurach tak oni gestapowcy teraz visa jeden ruch i mam ju visa niepotrzebny
nonsens po co strzela polowanie z nagonk reyseria bez zarzutu wic ja te wic na mnie kolej
wiedzieli na kogo poluj ju mnie maj ju wiedz nie ma co wszystko skoczone obrona nonsens
samobjstwo teraz kto krzyczy to Hafer-

- Rzu bro! Ale szybko! - i nim zorientowaem si co i jak, ju jacy dwaj chwytaj mnie za ramiona i
wykrcaj rce do tyu.

W uliczk wjecha czarny mercedes. Zatrzyma si tu przede mn. Obok kierowcy zauwayem cywila
z automatem wycelowanym w moj stron.
Szarpnem si ale daremnie. Wepchnli mnie do samochodu.
Wz natychmiast odjecha, agenci zniknli, i wiedziaem tylko jedno: e poza mn pozostaa pusta
i cicha uliczka. W sekund pniej nikt nie domyli si, e cokolwiek tu zaszo.
Wic tak szybko znikaj lady dramatw.

Franek:
...i pniej rozstrzelalimy Wasyla a jak zobaczyem rozwalony Bunkier posaem. Konia z meldunkiem
dla Edwarda i kazaem powiedzie co to za jeniec by z tego Wasyla i kogo podejrzewam o ten numer
ze zrzutem wsyp Bolka i jego ludzi posaem Konia ale Ko nie wraca i nie wraca zaczem si
niepokoi o Konia moe go przychwycili kiedy szed z moim meldunkiem moe -
...i Krystyna i moe Ko nie yje i Bolek ile tych mierci ile trzeba paci ile wyrwna za Bolka
rozbilimy najwikszy transport broni i wojska z wywrconej lokomotywy wielki ogie zmiadone
wagony drzazgi leciay krzyki wrzaski tylko dwa ostatnie wyrzucio na boki wyglday jak wielkie
ramiona podpalonego krzya wyskoczyli onierze staem przed nimi o sto metrw nie wicej biem
z automatu w przeraonych rozbieganych gono krzyczaem musieli sysze za Bolka za Krysi za
Sylwi za Gawlasa za Bunkier i imiona, polegych po kadym trafionym a Sosna podbieg upn mnie
w kark rzuci na ziemi bo tamci ju powazili pod wagony i pruli ze wszystkich luf -
..a May by z nami w tej akcji kiedy mnie egna bomy wszystkich wybili i tylko dwch naszych pado
trzech rannych kiedy mnie egna martwi si e ju czowiek nie wie nic pewnego i mwi e
wpadlimy w matni ja te tak myl bdziemy walczy nikt si nie cofnie ale jak to wszystko dalej
poleci jak

May:
...nie, nikt nie widzia jak brali Edwarda z ulicy - powiedziaem Wojciechowi - ale mamy wiadomo,
e jest aresztowany.
Musiaem wstpi do Wojciecha, eby ostrzeg innych i powiedzia im, co si stao z Edwardem.
Jeszcze tego dnia przeniosem si do mieszkania, ktre od miesica trzymaem w rezerwie. Na
poprzednim zostawiem troch amunicji i kilka porzdnych koszul, jednak nie warto byo ryzykowa,
mieszkanie mogo by obserwowane.

Mamusia:
...i szam tak zatroskana tym co si teraz u nas wyczynia. Wstpiam do Wojciecha i tam spotkaam
Maego. Opowiedziaam im, e kiedy znalazam si na rogu mojej ulicy, zobaczyam jak pod dom
zajeda samochd z Gestapo. Z wozu wyskoczyli trzej ludzie i wbiegli do bramy, niech to naga, wic
cofnam si i zawrciam z drogi, ju nie wrc do domu. Cay dorobek mego ycia pjdzie teraz na
marne, nie mog tam wrci. Przyjechali na pewno po mnie, ebym wiadczya przeciwko Edkowi -
tak im mwiam.
W barakach podmiejskich teraz mieszkam. Gnied si tam nasi biedacy i znaleli mi jak nor.
Biedni ludzie s dobrzy i nie opuszcz w potrzebie. Podarowali mi garnki, krzeso, koc i nawet
poatan pociel...

Wojciech:
...a teraz na mnie przysza kreska zapukali o trzeciej w nocy nie otwieraem walili w drzwi otwiera
otwiera wpuci musiaem nic nie mwili kazali si ubra za stary ju jestem ale przywykem do
wizienia moe i to przetrzymam jak oni do mnie trafili kazali i a trzech zostawili na rewizj nic nie
mogli znale z ostronoci nie trzymaem w domu materiaw ona pakaa jak mnie brali kazaem
naszykowa bielizn na zmian bochenek chleba i szczypt soli ona zawodzia jak na pogrzebie ale
i tak wszystko mi odebrali chleb sl i nawet kieszenie wypruli z ubrania doczekaem si na stare la...

Zygmunt:
...a pniej Wojciecha. Doniesiono mi take, e Konia przyskrzynili. Wolaem by w lesie, z chopcami.
Franek mia racj, e Miasta trzeba si ba, bo w lesie jest si do koca onierzem i strzela si do
koca. A kiedy tu bior, czowiek nawet nie zdy broni przygotowa do strzau. Zawiadomiem ludzi,
eby si na razie kryli, a sam...

Kordian:
...noc z Juli i dopiero nazajutrz dowiedziaem si o aresztowaniach. Musiaem zobaczy si z
Wiktorem, ale w aden sposb nie mogem do niego trafi, miejsce jego pobytu znali tylko Edward
i jaki Anio, ktrego ja z kolei nie znaem. Poszedem do Mamusi, ona jedna moga powiedzie, kim
jest Anio. Mieszkanie zastaem opiecztowane. Nie wiedziaem, gdzie jej szuka.

SprawozdanieGestapo
Stimmung und Verhalten der Polen - Gau Oberschlesien.
Fragmenty sprawozdania miesicznego: to opisanych tu wydarze.
Aresztowano 90 osb - stracono 27 osb - skazano 46 osb za udzia w polskim ruchu oporu
- przekazano do Gestapo 49 przestpcw - stracono 20 osb - aresztowano za sabota 104
osoby - stracono 24 osoby - przekazano do doranego osdzenia 62 Polakw - za dziaalno
komunistyczn aresztowano 53 osoby - na rozkaz Reichsfhrera przekazano do Owicimia
25 osb, egzekucja odbya si... - powieszono 10 przestpcw politycznych.
Dopisek: Mamy nadziej, e po tych posuniciach przez duszy czas zapanuje spokj w naszym
okrgu.

Nadzieje nie speniaj si: oto fragmenty sprawozdania z nastpnego miesica:
Kryminalna policja przekazaa do Gestapo 54 notorycznych przestpcw celem doranego
osdzenia - za dziaalno komunistyczn aresztowano 13 osb - za sabota aresztowano 13
osb - aresztowano 300 osb za zamanie umowy o prac - z rozkazu des Hheren SS und
Polizeifhrers stracono 10 polskich bandytw - stracono dalszych 29 przestpcw za zabicie
kryminalnego nadasesora - w akcji zwalczania polskiego ruchu oporu aresztowano 46 osb -
powieszono publicznie 24 Polakw - aresztowano 123 osoby nalece do tajnych organizacji
wojskowych, w tym 18 Niemcw - stracono 38 Polakw.
I dopisek do sprawozdania:
Uwaamy za konieczne donie, e wzrasta ilo sabotay i napadw. Wzmaga si nasilenie
wrogiej dziaalnoci politycznej nawet ze strony osb nie zwizanych z nielegalnymi
organizacjami (...). Najbardziej zastanawia fakt, e mimo coraz ostrzejszych represji
stosowanych przez nas, licznych wyrokw mierci i publicznych egzekucji, ruch oporu wci
si nasila i przybiera niekiedy charakter desperacki.

Nie
Cz dziesita

Obiektyw:Przesuchanie
Gabinet Sturmbannfhrera Kneifa.
Kneif siedzi przy biurku w obcisym szarym ubraniu. Scyzorykiem o wskim ostrzu kraje na pasemka
kanapk z szynk i dzieli je na szecienne porcje.
Przed Kneifem siedzi Edward.
Pod zakratowanym oknem Heinrich - Untersturmfhrer Tajnej Policji Pastwowej - przy stoliku
z maszyn do pisania.
Kneif przerzuca lece na biurku akta, niby zaabsorbowany ich treci, jednak w tej chwili nie maj
dla niego znaczenia: zwyczajna gra na zwok, zajcie umoliwiajce skupienie si nad czym zupenie
innym.
Kneif odkada akta. Mwi:
- Czowiek musi duo przej, nim co zrozumie. Bardzo duo. Pan si zgadza?
- Oczywicie - odpowiada Edward.
- adnie. A wic pierwszy krok zrobiony. Jeeli jestemy zgodni co do tego, moemy ufnie patrze
w przyszo. Pan rozumie?
- Nie mam pojcia, o czym pan myli.
- O czym, prosz pana, co zainteresuje nas w rwnym stopniu - odpowiada Kneif. - A co nas
interesuje w rwnym stopniu? eby pan y. eby pan y dugo i szczliwie.
- To mi odpowiada - mwi Edward - jednak nie mam zudze...
- A ja mam zudzenia, ja mam! - wesoo woa zadowolony z siebie Kneif, pewny, e swoj gr
prowadzi bezbdnie. Wskazuje na kanapk z szynk, poyka kawaek, pyta Edwarda:
- Zjadby pan?
- W celi nie otrzymuj nic do jedzenia.
Kneif siga po butelk piwa i z wysoka przelewa do kufla pienisty pyn.
- Napiby si pan? - pyta. I wie, e jest w tym chwycie co szczeglnie tandetnego: tak robi wielu
jego kolegw.
- Nie otrzymuj w celi nawet wody - mwi Edward.
- Kiedy zacznie pan odpowiada, dostanie pan wszystko co najlepsze do jedzenia i picia. Heini - pyta
Untersturmfhrera - spisae ju wszystko, to znaczy nagwek, dat, nazwiska wiadkw itede?
adnie. I dane personalne oskaronego?
- Tak - odpowiada Heini. - Prawdziwe nazwisko Wolski, pseudonim partyjny Edward, taki sam jak
prawdziwe imi oskaronego.
- Tego nie powiedziaem - mwi Edward. - O jakich wiadkach pan wspomnia?
- Ale ja wiem - mieje si Kneif - e tak jest. Prawda Heini, e my to wiemy? Wszystko wiemy-Teraz
ostrzegam, czowieku, e wicej nie bd pomaga. Musisz sam mwi. wiadkiem przesuchania jest
Heini i jeszcze jeden, pniej podpisze. Heini, napisz tam, e oskarony przyzna si do nazwiska i
pseudonimu.
- Ale ja...
- Ale ty - przedrzenia Kneif - podasz teraz nazwiska czonkw Komitetu. Musisz to zrobi, eby
pozyska nasze zaufanie.
- Nie wiem o adnym Komitecie. Pan jest w bdzie.
- A pan jest w naszych rkach - unosi si Kneif - prosz nie zapomina! Albo... Moe wolisz, ebym
wybi ci kilka zbw?
- Jeeli uwaa pan, e nie obejdzie si bez tego... W tej sprawie nie mam nic do powiedzenia.
Kneif odsuwa talerzyk i popija ostatni ks haustem piwa. Wstaje.
- Uwaaj no, Wolski, na mio bosk, uwaaj! Jeste inteligentnym czowiekiem, wszechstronnie
wyksztaconym, oczytanym, znasz take kilka jzykw. Stuknij ty si wreszcie w gow naszpikowan
dogmatami i zastanw si przez moment, czy czowiek o twoim poziomie intelektualnym moe
zajmowa si tak mrzonk jak komunizm? Mrzonk i fantazj, czowieku!
Kneif mija biurko i staje za krzesem Edwarda, ktry teraz, nie widzc go, odpowiada:
- Jeeli komunizm jest istotnie mrzonk i fantazj, dlaczego tak inteligentny i zapewne wyksztacony
czowiek jak pan, zajmuje si czym nierealnym i powica tej fikcji tyle czasu?
Kneif, stojc za Edwardem, uderza go na odlew w gow, na wysokoci ucha.
Edward, przechylony si uderzenia, stara si uchwyci rwnowag, bez skutku, i pada na podog.
Podnosi si i staje przed Kneifem. Przewysza go o gow. Heini zrywa si i odbezpiecza pistolet
lecy dotychczas obok maszyny do pisania.
Kneif mwi:
- Zajmuj si tak mrzonk i fikcj, poniewa jej nosicielami s ywi ludzie! A ywy czowiek zawsze
jest niebezpieczny! Kto rzdzi, ten wie, e tylko z umarymi ma si spokj.
- Istotnie - odpowiada Edward - ywy czowiek sam nadaje sens temu, w co wierzy. Tak fikcja
przemienia si w oczywisto. Warto wszelkich teorii - jeeli zna pan Marksa, on to powiedzia - jest
czysto posikowa i fikcyjna.
Kneif krci gow, niezbyt dobrze pojmuje o czym mwi Edward. Zwraca si do Heinricha:
- Heini, zostaw nas samych.
Heinrich wychodzi.
Kneif obu rkoma chwyta do Edwarda, potrzsa ni.
- Panie Wolski, bardzo przepraszam, naprawd. Jest mi niezmiernie przykro, ale musiaem to zrobi
z uwagi na obecno Heinricha. Pan chyba rozumie, e z opornymi winiami nie wolno nam
postpowa agodnie. Potem Heinrich komu opowie, e traktowaem pana serdecznie, z sympati,
i mgbym mie ogromne przykroci. Nieche mi pan wybaczy.
Kneif wybausza rybie oczy i obserwuje, jakie wraenie sprawiy na winiu jego sowa. Siada na
biurku i pyta nagle z fachowym zainteresowaniem:
- Czy syszy pan na to ucho, z tej strony gdzie uderzyem? No tak, wiedziaem, e pan nie syszy. To by
wystudiowany cios, bbenek powinien by uszkodzony. Nie moe pan sysze na to ucho... Jeszcze raz
przepraszam. Nic pan nie mwi? Czuje pan al? Niech pan siada.
Edward siada. Oczy wpatrzone w twarz Kneifa. Zacinite szczki, zacinite donie.
Kneif:
- W piwnicy, wie pan, na dole, w tym gmachu, bo mamy tu znakomite piwnice, le od wczoraj trzej
robotnicy kolejowi, analfabeci, ale wykoleili kilka pocigw, itede. Dla nas milionowe straty i znaczne
trudnoci z zaopatrzeniem armii na Wschodzie. A dla nich jaka korzy? To zaiste aosne. Kazaem im
wyupi gaki oczne.
- Przyznali si? - pyta Edward.
- Przyznali si - potwierdza Kneif - bo nie wytrzymali bicia. Ale nie chcieli powiedzie, kto ich
inspirowa. Dlatego kazaem im te oczy... A wiesz, dlaczego o tym mwi?
- eby mi da przykad odwagi?
- Na mio bosk, czowieku! Chciaem ci tylko wykaza, na jak wielkie trudnoci natrafia ch
porozumienia si z ludmi prymitywnymi, nieinteligentnymi, ktrzy nie znaj Szekspira, Goethego ani
Wagnera. Myl, e Wagner to jaki inspektor kolejowy. Ale my dwaj, kolego Wolski, moemy
rozmawia jak dwaj cywilizowani Europejczycy... Zapali pan?
Kneif podaje papierosa w otwartej skrzanej papieronicy.
- Dziwna skra, zauway pan? Ludzka skra. Brzmi to jak kiepski dowcip z makabrycznego
melodramatu, ale zarazem okrela nasz stosunek do waszych pseudohumanistycznych ideaw. To
podarunek od przyjaciela z SS Totenkopfverbnde, jest komendantem obozu koncentracyjnego. Ma
ju taki wypaczony gust, trudno si dziwi, przy jego robocie...
Edward przyjmuje papierosa, Kneif pstryka zapalniczk.
- Prosz, tu jest ogie... Gdybym chcia, czowieku, zrobibym z ciebie worek peen pogruchotanych
koci, potuczonych na mia. Przy fachowym biciu czowiek nigdy si nie mczy, oczywicie ten bijcy.
Jakie cuda mona wyprawia z tymi, ktrych si bije! Moesz mi wierzy.
- Wierz - mwi Edward. - Ale nie wiem, dlaczego pan tak dugo zwleka z biciem?
Kneif siada za biurkiem. Znowu siga po akta, znowu bezmylnie je przerzuca, jakby w tej
mechanicznej pracy palcw szuka natchnienia do przyjcia nowej taktyki przesuchania.
- Pytasz - porzuca znowu form pan - dlaczego zwlekam z biciem? Po pierwsze, nienawidz bicia.
Nie mog na to patrze, brutalno mnie mierzi. Ludzi nie powinno si bi. A po drugie, i to jest
sprawa najwaniejsza, ty, Wolski, jeste przeznaczony do spenienia wielkich zada. Odkryj przed
tob karty, widz, e suchasz z zainteresowaniem. Kazaem wyj Heinrichowi, ebym mg ci o tym
powiedzie, i eby nawet lad naszej rozmowy nie pozosta w protokole. Zgas ci papieros? Prosz -
przechyla si przez biurko i podaje zapalniczk - prosz bardzo...
- Wiesz co, Wolski? - odzywa si Kneif po chwili przerwy. - Mgbym ci zaraz poda nazwiska,
pseudonimy oraz adresy czonkw Komitetu. Wyrecytuj z pamici.
- Pan kamie - mwi Edward - to niemoliwe.
Kneif umiecha si wyrozumiale.
- Nie oskaraj niesusznie niewinnego czowieka! Suchaj, tylko dobrze mnie suchaj. Mgbym ci
wymieni kolejno dobrze ci znane nazwiska, a ty po kadym mwiby nie znam. Po kadym twoim
zaprzeczeniu wybibym ci dwa zby, systematycznie i dokadnie. Mgbym ci zada dwadziecia
innych pyta i po kadym twoim nie wiem, nie znam - amabym ci po jednym palcu, naprzd u rk,
pniej u ng, bo prawda, chyba tak jest, e mamy razem dwadziecia palcw. Wszystkie mona
poama.
- Pan chce mnie przerazi. Prosz wytumaczy, dlaczego pan jeszcze nie zaczyna?
- Jeste potrzebny do wielkich zada - owiadcza Kneif. - Wolski, jak funkcj penie w Komitecie?
- Nie wiem o adnym Komitecie.
- Ci trzej, co le w piwnicy, take nic nie wiedzieli o tobie. A chyba ciebie znali. Zadaem im po dwa
pytania. Poniewa milczeli i kamali, po kadym zaprzeczeniu tracili jedno oko. Nie zrozum mnie le,
jestem wobec nich w porzdku, jestem czysty, bo ich uprzedziem. Narzuciem im pewn umow,
a oni jej nie dotrzymali. Czy z tob mam zrobi to samo? I te bd w porzdku, bo ciebie take
uprzedziem. Ale tobie przydadz si jeszcze oczy, ty lubisz uczy si, obserwowa, czyta, oglda
wiat. Mj Boe, jaki jest pikny i ile cudw jeszcze przed nami kryje!
Kneif przymyka oczy, zmczony wasnym gadulstwem. I nagle krzyczy:
- Kim bye w Komitecie?
- Nie znam adnego Komitetu i nie wiem o co panu...
Kneif zrywa si z fotela.
- Jeste jeszcze troch za twardy. Nie umiesz kulturalnie rozmawia. To mnie nudzi, nie mam czasu.
Przyciska dzwonek lecy na biurku.
Otwieraj si boczne drzwi obite skr. Wchodz dwaj gestapowcy w czarnych koszulach, z wysoko
podwinitymi rkawami. Jeden z nich ma twarz zeszpecon ladami ospy, drugi ma twarz
zawodowego boksera, masakrowan na ringach, z nosem pozbawionym chrzstek.
- Klaus - mwi Kneif do dziobatego - pobawcie si z tym panem, eby zmik. Daj godzin czasu. -
I do Edwarda:
- Nie przejmuj si, to jeszcze nie koniec. Kiedy ju zmikniesz po tym biciu, damy ci znowu szans.
Czowiek musi duo przej, nim co zrozumie. Prawda?

May:
...ten wiat wymylony przez malarza pokojowego fanatycznego mieszczucha dziaajcego
w wymiarze obkaczych definicji wiat sprostytuowany i przeistaczajcy si w dungl dungla
wdara si ju do Miasta latarnie supy przemieniay si w drzewa druty i przewody w liny opltujce
Miasto ludzie zamieniaj si w bestie chciwi obudni bezwzgldni dla innych wyrozumiali dla siebie
i swoich ajdactw nie wszyscy to prawda nie wszyscy wic w tej dungli wrd jej okrutnych praw kto
silniejszy kto sprytniejszy kto szybszy trzeba zachowa niezaleno uchroni to co stanowi
o osobowoci ocali zdolno do powicenia i bezinteresownoci

Zjawi si u mnie cznik, ktry by w kontakcie ze Stranikiem. Suchajc co mwi, jeszcze nie
mogem oderwa si od tego, o czym przed chwil mylaem.

...wic zaraz jak to byo kiedy ju zburzymy wiat stworzony przez malarza pokojowego
zachynitego wadz kiedy lady krwi stan si rdzawe i sypkie nasz stosunek do ycia musi
odzyska waciwe normy oceny czy wtedy zdoamy odzyska rwnowag czy umwimy si e nie ma
ju brudu ajdactwa e nie trzeba si poera bo ostatecznie wszystko zaley od umowy albo od tego
co sami sobie narzucimy co kto inny narzuci i co uznamy za wasne lub nie uznamy tego a jednak
podporzdkujemy si znowu ukucie blu y wtedy bez Sylwii bez dziewczyny ktrej pikno byo nie
zewntrzne ale narzucone twarzy i ciau z jej wntrza charakteru wraliwoci wic y wtedy bez
Sylwii ktr zabito nim przeistoczya si w kobiet w moj ko...

Myli ukadaj si pokadami, mona myle rwnoczenie o kilku sprawach. Mylaem wic
o tamtym - i rozmawiaem z cznikiem. Powiedzia, e musz przyj do trafiki. Tam czeka na mnie
Stranik, ma co pilnego.

Po trzech kamiennych schodkach w d. Przed lad, za ktr Dziadek miesza rozsypany na gazecie
tyto, stoi Stranik zwrcony ku mnie poparzon czci twarzy.
- Cze - mwi.
- Cze - odpowiada.
- Co sycha? - pytam.
- Zaraz usyszysz - odpowiada.
Siliem si na obojtno, chciaem by nie mniej wany ni on.
Wyjem bibuk. Z tytoniu lecego na ladzie i rozsypanego na gazecie skrciem papierosa. Podaem
go Stranikowi, drugiego skleiem dla siebie.
- Daj zna, gdzie trzeba - mwi Stranik - e naszego sekretarza godz od piciu dni. Dostaje
codziennie tyko kawaek solonej ryby, wody mu nie daj. Tak sobie obmylili. Francuski znasz?
- Jako tako.
- Nareszcie kto zna francuski! U was tylko Edward zna i jego ona, wicej nikt. We Francji robotnicy
duo si nauczyli, a u was ucz si najwicej wtedy, jak w wizieniu posiedz z kim mdrzejszym.
To jest bardziej skomplikowane ni przypuszczasz. U nas na og studia byy przywilejem...
- Ju ty mnie nie ucz. Dalej ci powiem: w nocy brali naszego sekretarza na tortury. Godzin go mczyli
i pniej p godziny dawali na wytchnienie. I znowu go brali, tak przez ca noc. Dzisiaj w nocy ma
by wielkie przesuchanie, caa Komenda przy tym bdzie. Hafer, Kneif i kto z Berlina.
Stranik wyjmuje z grnej kieszeni bluzy papierosa i podaje go Dziadkowi.
- Dziadek - mwi - w rodku jest wszystko, co trzeba wiedzie o Haferze. Ju wam to zaatwiem. Na
gb byoby za dua do zapamitania. Jest napisane na bibuce, a jakby co, to mona wypali tego
papierosa. Znacie takie sposoby?
Umiechnem si; by zabawny z t swoj mani uczenia nas konspiracji!
Dziadek skin gow, przyj papierosa i poda go mnie.
- Dla ciebie? - pyta Stranik.
- Ja mam to zrobi - odpowiedziaem.
Stranik rozglda si za popielniczk, wreszcie przydusi niedopaek obcasem.
- Nie lubi takich porzdkw. I jeszcze mam co do was. Jest jaka kobieta, ktra was sypie albo co
robi przeciwko wam.
- Pozbylimy si jej - powiedziaem mylc o Marii, chocia drczyy mnie wtpliwoci i wbrew
wszystkiemu nie mogem uwierzy, e ona sypaa. - Ju nie ma tej kobiety.
- Dawno?
- Troch czasu mino.
- No to jest jeszcze jedna. Jaka inna. Powiedz, gdzie trzeba, e wczoraj, kiedy Kneif by u nas
w wizieniu, przyjmowaem telefon od jakiej kobiety.
Moda bya, po gosie poznaem, e moda. Szukaa Kneifa, bo co pilnego do niego miaa.
Powiedziaa, ebym mu wspomnia, e tu chodzi o akcj Sturmglocke, nic wicej nie powiedziaa.
A tak oni nazywaj akcj przeciw nam, tyle to wiem. Sturmglocke.
- Dzwon alarmowy - powtrzyem. - Bije dla nas i dla nich. No to cze, Stranik.
- Cze, May.
Dziadek spokojnie segreguje tyto.
Nie miaem pojcia, o jakiej kobiecie mwi Stranik.

Obiektyw:EdwardiKneif
Gabinet Kneifa.
Kneif w tym samym szarym i obcisym ubraniu. Edward w wymitej marynarce, w brudnej koszuli,
bez krawata. Wszystkie guziki oderwane, take w spodniach, ktre Edward przytrzymuje doni.
- Miao by troch wicej ludzi - zaczyna Kneif - ale wolaem przygotowa ci do tego spotkania
i odwoaem tamtych.
Chrzka, czstuje Edwarda papierosem.
- Drogi przyjacielu - mwi podajc zapalniczk - skoczyo si bicie, skoczyy si tortury i dziki Bogu
mamy to wszystko poza sob. Mwi dziki Bogu, chocia nie wierz w Boga. Jest tylko Wdz i w
Wodza musimy wierzy. Powiem panu fragment tekstu Wyznania Wiary SS:
Nienawidzimy smrodu kadzida,
Ono psuje niemieck dusz...
Wierzymy w naszego Wodza.
Za t wiar bdziemy walczy, za adn inn.
Jeeli bdziemy musieli dla tej wiary umrze,
To nie ze sowami: wita Mario mdl si za nami...
- Tak to brzmi - cignie Kneif - i to jest prawdziwie mskie. Mamy wic przykre rzeczy poza sob. Nie
zrobimy z tob tak, jak z innymi. Wracamy wic do koncepcji kulturalnej rozmowy prawdziwych
Europejczykw. Odpowiada to panu?
Edward ma posiniaczon twarz, ciao obolae od bicia i tortur. Mwi:
- Pan dziwnie pojmuje europejsko. Czy byo tak, kiedy pan mnie uderzy? Czy reprezentowali j ci
dwaj, ktrzy mnie bili?
- Na mio bosk, czowieku, nie mwmy o rzeczach przykrych! Wstyd mi za tych ludzi, brzydz si
ich brutalnoci, ale c moemy poradzi? S pewne przepisy, s jakie reguy w kadej grze i trzeba
ich si trzyma. Tylko od pana zaleao, czy ci poczciwi zreszt ludzie ujawni wobec pana swoje
zezwierzcenie. Umwmy si teraz, e przez p godziny porozmawiamy jak dwaj serdeczni
przyjaciele. Jeeli panu ublia przyja ze mn, jako patriocie, to pomwmy jak dwaj wytrawni
i inteligentni gracze, ktrzy dobrze wiedz, e wszystkie ideologie, i nasza, i wasza, nie warte s funta
kakw, i e tu o co innego chodzi, o gwarancj zdobycia...
- Pan co pomiesza mwic i nasza, i wasza - odpowiada Edward. - Efektownie, ale nielogicznie.
Kneif rozkada rce, wydyma mae usta, wybausza oczy.
- Znam wasz ciasny fanatyzm, niestety, znam! Ale do rzeczy, Wolski. Nie chc ci bi i dlatego na to
pytanie, za ktre kazaem ci bi bo nie chciae odpowiada, sam odpowiem, bo mi ju ciebie al:
jeste sekretarzem Komitetu Okrgu Partii i podlega ci organizacyjnie cay Grny lsk. No, nie
bawmy si w ciuciubabk. Prawda to? Wiem, e prawda.
- Ma pan racj - mwi Edward - nie warto si bawi w ciuciubabk, zwaszcza tutaj. Wic?
Kneif: Pan i ja, przepraszam, raczej ja i pan, moemy odegra niezwyk historyczn rol, ktra
zapewni panu cakowite bezpieczestwo, powaanie i olbrzymi majtek. Mog obieca ci wicej, i a
dreszcz mnie przenika, kiedy o tym pomyl: nie zaaresztujemy innych czonkw Komitetu. Oni
w niczym nie bd zorientowani. A trzeba ci wiedzie, e mamy komplet adresw i pseudonimw,
peny skad Komitetu, znamy wasze kontakty. Posiadamy wszystko co tylko potrzeba dla dokonania
olbrzymiego pogromu, ktrego ofiar padn prawie tysice ludzi. Obiecuj ci jednak, e wielu z nich
pozostanie na wolnoci tak dugo, jak sam postanowisz. Gdyby ktry by niewygodny dla ciebie,
wtedy go zaatwimy. Sam zadecydujesz. Odpowiada ci to?
Edward: Propozycja pontna. Odpowiada mi, eby pan nikogo wicej nie aresztowa, i eby pan mnie
wypuci, chocia to brzmi nazbyt fantastycznie. By aresztowanym pod koniec wojny, to nic
przyjemnego. Pan rozumie.
Kneif: Do miaa aluzja. Wiem, co chciae powiedzie przez ten koniec wojny. Jednak nie
zapominaj, e nawet w najgorszym dla nas wypadku, dla mnie nieprawdopodobnym, a wic naszej
przegranej, koniec wojny nie oznacza wcale koca walki z komunizmem.
Edward: Z tym take si zgadzam. Pan jest przewidujcy.
Kneif: Zaczynam by z pana zadowolony. Nareszcie docieramy do sedna sprawy. Dziki paskiej
inteligencji i stanowisku jakie pan zajmuje w aparacie partyjnym, jest pan predestynowany do
odegrania, jak mwiem, olbrzymiej roli. Przy paskiej pomocy moglibymy obj cis kontrol cay
ruch rewolucyjny w tym zatraconym kraju. Zniszczymy inteligencj, ale przecie zostan robotnicy, bo
kto musi pracowa dla nas i za nas. Jest rasa panw i rasa niewolnikw.
Edward: Czytaem Mein Kampf.
Kneif: To ci si chwali. Dalej: ludzie maj do ciebie olbrzymie zaufanie, nawet twoi przeciwnicy mwi
o tobie z szacunkiem. Nawiesz kontakty ze wszystkimi okrgami partii i obwodami Armii Ludowej.
I z wszystkimi innymi organizacjami o tak zwanej demokratycznej orientacji. Damy ci nawet troch
broni, papier i drukarni. Mao: ujawnimy przed tob nazwiska kilku naszych konfidentw, jeeli za t
cen pozyskasz zaufanie podziemia. Zapalisz? Tamtego nie dopalaj do koca, na kocu jest zawsze
najwicej nikotyny. W naszym wieku musimy bardziej dba o zdrowie. No wic?

Edward nie przyjmuje papierosa. Jest wzburzony i przeraony propozycj Kneifa. Na moment zaciska
powieki, jakby to by koszmarny sen, z ktrego trzeba si szybko otrzsn.
- Ale to czysta fantazja! - woa po chwili oszoomienia. - To nonsens, co pan mwi! Tylko w waszej
chorej wyobrani...
- Na mio bosk, czowieku! - krzyczy Kneif. - Twoje przeraenie i wzburzenie dowodzi w sposb
oczywisty, e to jest cakowicie realne. Sam wiesz, dlaczego tak si przestraszye: bo to jest
realne.Nikt jeszcze nie da tak wyranego potwierdzenia susznoci mojego wielkiego planu. Ty si
przerazie, Wolski, ja to widz!
- Tego rodzaju prowokacja - mwi powoli Edward, jeszcze wci przejty tym, co usysza - byaby
przeraajc ohyd, bez wzgldu na to, kogo dotyczy.
To tak, jakby Gring pracowa u boku Hitlera ale dla amerykaskiego czy radzieckiego wywiadu.
Rozumie pan? I czy wolno... czy moe pan powiedzie, kto mnie wyda?
- Jeeli przyjmiesz nasze warunki - odpowiada szybko Kneif - wtedy si dowiesz. Ale Wolski, na mio
bosk, nie bd durniem! Ja odkrywam moje karty, teraz kolej na ciebie: odkrywaj swoje. Bo wiem
jeszcze, e mgby rwnie opanowa zbrojne siy podziemia. Tylko tobie udao si tak cile
wsppracowa z kierownictwem Armii Krajowej. Smarkacze z AK, ktrych nie zdylimy wytraci
w czasie naszej operacji, wzmocnili teraz bandyckie siy twojej Gwardii! I to wiem, o tym take wiem,
rozumiesz ju, jak duo wiem? Moesz zjednoczy wszystkie oddziay i nielegalne organizacje
w jednym antyfaszystowskim froncie, to przecie twoja wielka idea! A my ci to uatwimy, ale
bdziemy nad tym czuwa za twoim porednictwem. Oto koncepcja godna wielkich umysw! Wolski,
jak utrzymujesz kontakty ze sztabem Armii Krajowej? Kto nim dowodzi? Kto to jest ten May, ktry
poredniczy midzy AK a parti?
Edward: Nie mam takich kontaktw. Zreszt pan twierdzi, panie majorze, e wie wszystko. Pan wie
o wiele wicej ni ja.
Kneif: Przyznam si szczerze, e tego wanie nie wiem. Ale zostawmy to, s pilniejsze sprawy. Tak si
umwimy: pozostaniesz w partii i w sztabie Gwardii na tym samym stanowisku, ktre dotychczas
zajmowae. I aden z nas, adna nasza sia policyjna nie tknie ciebie. Nigdy. eby ci uatwi zadanie,
pozostawimy na wolnoci czonkw Komitetu. Troch tych gorliwych z dou musimy zamkn. Dalej:
nie ruszymy twojej ony ani syna. Kochasz ich? Nie odpowiadasz. Wiem, e ich kochasz. I ja kocham
moj on, ale dzieci nie mamy... Powiedz co...
Edward: Jeeli mamy dalej fantazjowa, to przecie wrcibym do Komitetu z gmachu Gestapo.
Stracibym zaufanie, natychmiast, i szacunek, o ktrym pan tak adnie mwi. To naiwny pomys,
niech pan mi wierzy, tutaj jest sabe ogniwo, zreszt nie tylko tu.
Kneif: Sam jeste naiwny! Ju ja dobrze to przemylaem. Czy wygldam na naiwnego? No. Po wyjciu
std zmieniby natychmiast mieszkanie, nawet przenisby si do pobliskiej miejscowoci, kilka
kilometrw od Miasta. Dalej: wrciby do nich z pknit bon w uchu, bo to ju ci pozostanie.
Miaby dwa zamane ebra, bo tyle ju ci zama Klaus, ale nie martw si, zrosn si po kilku
tygodniach pod elastycznym bandaem, ktry kazaem ci zaoy. Mimo wszystko dbamy o ciebie.
Sfabrykujemy ci jeszcze kilka krwawych prg na plecach i piersiach, a nasz dentysta usunie ci
ostronie pod znieczuleniem dwa przednie zby. Bdziesz mg si chwali e wybio ci je Gestapo.
Opowiesz im o torturach, o kani, o zezwierzconych oprawcach. Wcale si nie gniewamy, kiedy kto
tak opowiada o nas. Nam zaley, eby wzbudza strach. Gestapo to nie Czerwony Krzy, sam wiesz.
Pokaesz im kilkanacie sicw, po prostu wstrzykniemy ci pod skr antyinfekcyjn farbk. Wrcisz
do nich jako wielki bohater i mczennik za spraw ludu, ktry milcza i wprowadzi Gestapo w bd.
e milczae, bd wiedzie na pewno, bo z kierownictwa nikogo wicej nie zaaresztujemy. Tylko
z samych dow zamkniemy troch ludzi, bo co musimy robi, ale to nic nadzwyczajnego, nawet tak
trzeba, eby nie budzi podejrze. Czy to nie jest genialny plan? Czy jest w tym co naiwnego? Kiedy
ci wypucimy, wasza centrala zechce ci cign do siebie. Tym lepiej dla powodzenia mojej
operacji. Pozwolimy ci jecha do centrali.
Edward opuszcza gow; jest obezwadniony blem i koncepcj Kneifa. Mwi z gorycz:
- I wanie to wszystko okreli pan na wstpie jako rozmow kulturalnych Europejczykw
i intelektualistw? Niech pan przestanie, prosz, niech pan ju przestanie! Nie, nie i jeszcze raz nie.
Nigdy, nigdy. To ajdacka brednia!
Kneif: Powtrz jeszcze raz.
Edward: Nie zgadzam si.
Kneif: I jeszcze raz to powtrz, ale przedtem zastanw si.
Edward: To brednia. Nie zgadzam si.

Kneif wstaje. Naciska dzwonek. Otwieraj si obite skr drzwi. Ten ze zamanym nosem i dziobaty
staj przy Edwardzie.
- Wstawaj! - rzuca Kneif.
Edward wstaje.
- Klaus - mwi Kneif - macie gocia. Zabierajcie go. Jeeli straci przytomno, zaniecie go do celi, ale
przeduajcie zabaw przynajmniej do dwch godzin. Moecie mu wyj kilka zbw - mieje si - bez
znieczulenia. Dzisiaj ju nie bdzie przesuchania, wic pan towarzysz zdy do jutra wypocz.
I do Edwarda:
- A moe zastanowie si? Te jestem czowiekiem i nie mam ju si na dalsze przekonywanie. Co
chcesz powiedzie?
- Naprawd szkoda waszego czasu.
- Nie czowieku, nie ma tak dobrze - mwi Kneif. - Bdziesz umiera przez wiele tygodni, dzie po
dniu, godzina po godzinie. Na mio bosk, Wolski, przysigam ci, e ktrego dnia zawoasz: Panie
Kneif, panie Sturmbannfhrer Kneif, ja si zgadzam! Byem bezdennie gupi, e nie zgodziem si od
razu! Tak zawoasz ktrego dnia, moe za tydzie, moe za miesic.
Kneif staje przed Edwardem twarz w twarz. Mwi cicho:
- Jeszcze nie wiesz, co umiemy robi z ludmi. Ty jeszcze nic nie wiesz.
I do tych dwch, ktrzy podtrzymuj Edwarda:
- Bra go.

Hafer:
... a po tym ostatnim przesuchaniu Kneif by wcieky. Poszedem do piwnicy, gdzie w jednej z cel
trzymalimy Wojciecha.
Pozwoliem Wojciechowi usi i daem mu papierosa. Okropno, jak on wyglda. Podpalili mu
wsy, oba policzki mia poparzone i zaropiae.
Zaproponowaem mu, eby zgodzi si na rozmow z Edwardem i namwi go do przyjcia propozycji
Kneifa. W takim przypadku odzyska wolno, a jeli zechce, damy mu nowe dokumenty, na inne
nazwisko. I dostanie mieszkanie w tym miecie, ktre sobie sam wybierze. I pienidze, ile tylko
zechce.
- Nie znam takiego Edwarda - w kko powtarza stary osio - nie wiem o niczym, nie znam tego
Edwarda i do niczego namawia go nie bd.
- Suchaj, stary, wrd was pracuje agent Gestapo, wytrawny lis - powiedziaem wreszcie
Wojciechowi.
- Nie moe to by - odpar stary. - Gdzie pracuje?
Idiota, stary idiota. Nawet nie umia udawa. Otworzyem cel i skinem na Bogumia. Stan przy
drzwiach. Obserwowaem twarz Wojciecha.
- A tego znasz? To jest nasz agent. Naprzd rozpracowa dla nas Armi Krajow, a teraz was zaatwia.
Kazaem Bogumiowi odej, zamknem za nim drzwi.
Usiadem obok Wojciecha i poklepaem go przyjanie po kolanach.
- Czy to ci wystarczy? Ju mi wierzysz? Ju wiesz, e od niego moemy wycign kad informacj
o was? No widzisz. Chyba teraz porozmawiasz z Edwardem i namwisz go, eby przyj propozycj
pana majora.
Wojciech by blady. Dygota mu podbrdek, dray rce, w oczach pokazay si zy.
- Nie, nie, nie, nie - powtarza jak obkany - nie, nie...
- Jeeli nie - powiedziaem mu i zrobio mi si troch al tego starego - powiesimy ciebie na haku, jak
wieprzka. Widz dla ciebie czarno. Stary jeste i wytrzymasz najwyej dwie, moe trzy godziny na tym
haku. Wczoraj jeden mody wytrzyma tak pi godzin, ale ty nie dasz rady. Chcesz? Podoba ci si
taka mier na haku? Bo moemy wymyli dla ciebie co innego, cakiem ekstra.
- Teraz ju - powiedzia stary - moecie ze mn robi, co wam si tylko spodoba. Jeeli ten - wskaza
na drzwi celi - jest szpiclem Gestapo, to wszystko zmarnowane.
- I to jest twoje ostatnie sowo?
- Tak, ostatnie. I ju wieszajcie na tym haku, byle szybko wieszajcie, bo lepiej na haku umiera ni
teraz y... Wieszajcie, no, wieszajcie! Gdzie ten hak?
Daem kopniaka staremu i wyszedem z celi. Plan Kneifa zaczyna si zaamywa - pomylaem - nawet
przez takiego starego osa. Na czym to polega, do cholery, co w nim siedzi? Czowiek lubi si zgrywa,
kiedy inni na niego patrz, ale po co mu to, kiedy jest sam? Co im to da?

Obiektyw:Jednaknie
Gabinet Sturmbannfhrera Kneifa.
Kneif w obcisym popielatym ubraniu. Jasny krawat przyszpilony per do biaej koszuli.
Edward w poplamionej krwi i postrzpionej bielinie. Stoi przed biurkiem trzymajc si krawdzi,
wsparty na doniach caym ciaem. Kiedy mwi z wysikiem, wysunwszy gow do przodu, na jego
szyi nabrzmiewaj wzy y.
- Pan mnie przecenia. Nie mog przyj tej propozycji take dlatego, poniewa nie mam takiego
znaczenia, jak pan przypuszcza.
- Czowieku - mwi Kneif - gdybycie byli przy wadzy, ja bym si zgodzi na tak propozycj.
Przyjbym j z pocaowaniem rki w takiej sytuacji jak twoja i pracowabym dla was. Trzeba myle
realnie, Wolski, realnie!
- Nie skorzystabym z paskiej oferty, gdybym by przy wadzy. Dla mnie nie mgby pan pracowa
w ten sposb.
Kneif mieje si.
- Co moesz wiedzie o wadzy? Jeszcze jej nie zdobye i nie wiesz czym to pachnie. Mgby nas
nienawidzi i pracowa dla nas. Wybaczybym ci nawet twoj nienawi, gdyby przyj moj
propozycj. Nienawi do tyranw przeradza si najczciej w mio do nich, w bawochwalczy lk,
nawet w kult. Nic nie wiesz o wadzy.
Edward pochyla si jeszcze niej nad biurkiem.
- Cokolwiek i jakakolwiek wadza mogaby ze mn zrobi, zawsze protestowabym przeciw metodom
poniajcym godno czowieka, wic takim, jakie wy stosujecie. I protestuj.
- Powiedz to w Rosji, mj drogi, powiedz to Stalinowi - mieje si Kneif. - I nie protestuj, bo to jest
tylko zabawne, nie tragiczne. Europa ciebie nie usyszy. Europa ogucha na takie protesty. I bya
gucha, kiedy Wdz zdobywa wadz. Nic nie pomogy protesty intelektualistw. Zdechniesz tu bez
rozgosu, jak rozdeptana mysz. Rodzinie damy zna, e umare na atak serca, albo na zapalenie puc,
jeszcze si zastanowimy. Jedno albo drugie. I nikt tego nie sprawdzi, nikt ciebie nie usyszy.
Kneif wyjmuje papieronic.
- Zapalisz? Prosz.
Edward nie wyciga rki.
- Przecie w celi nie masz co pali i mczysz si brakiem...
- Odzwyczaiem si od palenia... Na pewno kiedy sprawdz na co umarem, na pewno policz trupy.
Pan nie ma wyobrani, majorze. I tego nie mog poj: przecie pan orientuje si, jak wyglda
sytuacja na froncie i zna pan gospodarcz sytuacj Niemiec i wie pan o poruszeniach aliantw na
zachodnim froncie...
Kneif purpurowieje z gniewu, oczy wya mu z orbit. Uderza pici w biurko, krzyczy:
- Ale ty si nie orientujesz, e Wdz nie uy jeszcze swojej straszliwej broni! Wdz nas nie oszuka.
Mamy tajemnicz cudown bro i trzymamy j na ostateczno. Na mio bosk, czowieku, czy
przypuszczasz, e Wdz jest niespena rozumu? e nie umia przewidzie takiej sytuacji, jak obecna,
pozornie niezbyt pomylnej w przebiegu caej wojny? Przy tej cudownej broni rakietowe pociski V
s dziecinn igraszk, ndznym prototypem. Prdzej zamienimy w popi ca Europ, ni mielibymy
j odda bolszewikom, ydom, albo tym amerykaskim zgnikom. No wic jak - podnosi gos - no wic
co? Zgadzasz si, czy nie? Berlin nie chce duej czeka. No wic?
Pot zalewa oczy Edwarda, donie lizgaj si po politurowanej krawdzi biurka. Mwi:
- Nie znam si na tak wyrafinowanych sztuczkach, niech mi pan wierzy. Wszystko bytu wam popsu,
cay paski wielki plan... Niech pan nie nalega.
Kneif:
- Nawet za cen ycia?
Edward:
- Nawet za cen mierci. To nie jest bohaterstwo... ja... po prostu nie umiem inaczej.
Kneif wstaje.
- Wolski, za chwil zmienisz zdanie, moemy si o to zaoy. Siadaj, siadaj, bo to, co ci powiem, zwali
ci z ng. Ju widziaem takie wypadki. Siadaj, powiedziaem!
Edward siada.
Krople potu spadaj z jego czoa na zacinite donie martwo lece na kolanach. Chce podnie rk,
by otrze twarz, lecz brak mu si i rka bezwadnie opada, zwisa nad podog.
Kneif rwnie siada. Zapala stojc na biurku lamp z reflektorow arwk.
- Piset - mwi. - Piset wiec.
Kieruje wiato lampy na twarz Edwarda.
I nagle:
- Wojciecha znasz? Starszy czowiek, z wsami. Znasz?
Milczenie.
- A ja go znam - mwi Kneif. - Zygmunta ze Sztabu Gwardii znasz?
Milczenie.
- A ja go znam - mwi Kneif. - Mody, zdolny czowiek. Obecnie szef sztabu. Widzisz. Kordiana znasz?
Dotychczasowy szef Sztabu, czonek Komitetu. Znasz?
Milczenie.
- Bogumia znasz? - pyta Kneif. - Tego, ktry udawa przyjaciela i opiekuna Armii Krajowej. Znasz go?
Milczenie.
- A ja go znam. Czowieku, co jeszcze mam powiedzie o Komitecie i o Sztabie? Moe co o tej melinie
u Mamusi? Znasz Mamusi? Bo ja j znam. A Maego? A Franka? Ja ich znam. Co wiesz o zabiciu
Czarnej Maki, o mierci Gawlasa? Ja wiem wszystko.
Edward nie wytrzymuje prby. Jest pobity w tej rozgrywce, oguszony, przechyla gow coraz niej
i opiera czoo o pyt biurka. Jego ciaem wstrzsaj dreszcze.
Kneif nadal naciera, wykorzystuje ten moment.
- Przykro mi, ale sam widzisz, e nie kamaem. Gram z tob uczciwie. Teraz ju si zgodzisz, prawda?
Zgadzasz si, czy nie? Zgadzasz si, ja wiem.
Edward potrzsa przeczco gow, unosi czoo, wykonuje doni rozpaczliwy gest.
- Nie, nie! - krzyczy. - Niemoliwe! Nie!
Kneif zblia si i kadzie do na jego gowie. Mwi arliwie:
- Bagam ci, na mio bosk! Zastanw si, co robisz! Twoja wiedza, mdro, twoje bogate
sownictwo wiadcz o nieprzecitnej, wybitnej inteligencji, szkoda tego marnowa, powiadam ci,
czowieku, szkoda to wszystko pcha na si do grobu, eby tam gnio bezuytecznie! Jeste nam
potrzebny i w ogle ludziom jeste potrzebny. I onie, widzisz, i dziecku...
Edward milczy.
Kneif nie ustpuje:
- Mamy w rkach cay Komitet. Wystarczy jedno twoje sowo, eby ocali tych ludzi. I ciebie.
Gdybymy chcieli, moemy im podsun, e ty ich sypn, i zaaresztujemy tysic waszych ludzi.
I wtedy umrzesz przez nas, ale przeklty przez nich. Jeeli chcesz i zgadzasz si, jeszcze dzisiaj
odzyskasz wolno. Wybieraj.
Do Kneifa zaciska si w pi na wosach Edwarda. Uchwyciwszy je silnie, Kneif przechyla jego
gow do tyu, by zajrze mu w oczy.
- I co powiesz?
Upywa minuta. Kneif zwalnia ucisk. Edward przychodzi do siebie, prostuje ciao.
- Jeeli ich macie - mwi - zaproponujcie to samo komu innemu, jednemu z nich. Nie mnie. Nie
nadaj si do brudnej gry. Nigdy tego nie umiaem. I nie chc si teraz uczy... od pana.
Kneif denerwuje si. Rozpoczyna przechadzk po pokoju, chodzi w coraz szybszym tempie.
- Do takiej powanej gry, jak zaplanowaem, do tak wielkiego przedsiwzicia - mwi rwnie coraz
szybciej - musimy mie odpowiedniego partnera. Zrozum. To jasne. Tylko ty moesz to zrobi. Ty
jeden. W tobie caa nadzieja!
Edward patrzy na mijajcego go Kneifa i woa:
- Kneif! Pan kamie! Pan blefuje! Wcale ich nie macie. Pan tylko sysza co nieco, nie wiem od kogo,
i teraz pan kamie! To nikczemny podstp.
Kneif przymrua powieki: wydaje si, e wypuke gaki jego oczu cofaj si w gb czaszki, jakby
wpaday tam w specjalnie wyobione otwory.
Pomaga wsta Edwardowi i prowadzi go w kierunku drzwi obitych skr, otwiera je silnym
pchniciem ramienia.
Edward spostrzega trzy gowy opuszczone na piersi i rce wzniesione do gry, przymocowane do
hakw wkrconych w sufit linkami uwizanymi u kciukw. Tak powieszeni nie dotykaj stopami
ziemi.
Kneif zostawia Edwarda wspartego o framug drzwi, wpatrzonego w plecy wiszcych. Zblia si do
pierwszej postaci. Dwiga jej gow ku grze: powieki wiszcego unosz si i wida zamglone, jakby
zasnute bielmem oczy.
Edward patrzy na udrczon twarz Wojciecha. Powieki zwieraj si, Wojciech porusza wyschymi
wargami.
- Wytrzyma - mwi Kneif. - Namawialimy go, eby ciebie nakoni do przyjcia naszej propozycji.
Odmwi. Nie martw si, zaraz go std zdejmiemy, niech jeszcze troch poyje.
Kneif podchodzi do nastpnego i unosi jego gow. Wida martw twarz Konia.
- Tego zapalimy, kiedy szed do ciebie z meldunkiem, e zdradzi ich jeniec zbiegy z obozu, Wasyl.
Wiesz, sprawa dotyczya zrzutu broni. To by nasz pomys, zwyka puapka, a jeniec naszym agentem.
Nawet nie wiemy, jak si nazywa ten, co tu wisi. Rzuci si na pana Oberleutnanta Hafera, i ten go
postrzeli. Zawieszalimy go na haku ju rannego i zgas szybko. Znae go? Ale to bez znaczenia.
Kneif podchodzi do nastpnej sylwetki; przekrca ciao i ustawia gow tak, by Edward mg dojrze
twarz.
Edward widzi Dziadka, staruszka z trafiki.
- U tego mielicie skrzynk kontaktow. Zgadza si? Ale nie chcia nam powiedzie, kto z kim spotyka
si w trafice. Gdyby powiedzia, wrciby do tego zasranego sklepiku, ale nie chcia powiedzie,
przeklty staruch. I dlatego wisi. Ten ju po godzinie by gotw, staro to przykra rzecz. Boj si
staroci.
Edward porusza ustami patrzc na zwoki Dziadka.
Kneif dostrzega ruchy jego warg i podbiega, przykada do nich ucho.
- I pan chce - cicho mwi Edward - ebym ja teraz co powiedzia? Tylko jednego macie... z Komitetu.
I nic wam nie powiedzia. ... Dziadek, ani ten... Wszyscy milczeli... A pan chce...
Edward, wsparty caym ciarem ciaa o framug drzwi, osuwa si na prg.
Kneif wraca do biurka. Naciska dzwonek.

Hafer:
...eby Bogumi przyszed. Umwilimy si na uliczce mao uczszczanej, byem w cywilnym ubraniu.
Zjawi si punktualnie, on zawsze by punktualny i chocia nie przejawia zbyt wielkiej inteligencji,
doskonale pracowa. Jego niezwyky spryt - tak twierdzi Kneif - zastpowa z nadwyk brak
inteligencji. Mielimy go w rku, musia by nasz. Wkrci si do jednego z podokrgw Armii
Krajowej. Porzdnie dawaa si nam we znaki, majc w wielu rejonach wiksz popularno ni
czerwoni. Kiedy aresztowalimy Bogumia, wyczu moliwo zrobienia wikszej kariery ni w sztabie
Armii Krajowej, i natychmiast zgodzi si na wszystko. On i Bubi maj najwiksze zasugi
w rozgromieniu tutejszego okrgu Armii Krajowej. Pniej udao mu si wkrci do Komitetu: to bya
pierwszorzdna robota. Tych naiwnych chopcw z AK, ktrych wprowadzi na wabia do Armii
Ludowej, mielimy i tak wyapa, ale na tym potkn si Kneif, bo rozsypali si po rnych oddziaach
i nie dostalimy ich take w czasie zrzutu. Same trupy zostay na polanie. Jedenacie trupw.
Bogumi by w jasnym garniturze, czyciutki, pogodny, pewny siebie. Bia od niego wo brylantyny
wtartej we wosy. Przechadzalimy si po cichej uliczce tam i z powrotem. Powiedziaem mu, e z
Edwarda nic nie wyciniemy. Kneif jeszcze si udzi, ale potknie si na tym.
- A Wojciech?
- Te nie wyszo - wyjaniem. - Stary i tak wie, e umrze, i nie chce odchodzi z tego wiata jak
szmata.
- To by znaczyo, e ja jestem szmata...
Bya to prawda. Jednak powiedziaem:
- Inna sprawa. Ty pracujesz dla nas na etacie, jeste naszym funkcjonariuszem, a nie ich. Tak samo
Bubi. Kneif chce wysa Wojciecha do obozu koncentracyjnego, bo stawia na to, e kto z Komitetu
zechce nawiza z nim kontakt. W tym jest jaka nieza koncepcja.
Bogumi zagwizda, zaniepokoi si.
- Niebezpieczna koncepcja, ryzykowna! Ja bym na takie posunicie nie poszed. Bo a nu Wojciech
pole gryps, e widzia mnie u was, na konfrontacji?
- Wanie bdziemy czeka na ten gryps. Warto wiedzie, do kogo go wyle. Moe do Wiktora?
- Zamy, e wojna si koczy i Wojciech wraca z obozu. I wtedy wyda nas wszystkich. Pan sobie nie
wyobraa...
- Zajmuj si tylko tym co potrafi sobie wyobrazi. Mwisz o przegranej wojnie?
- Nie udmy si, panie Oberleutnant. Panu Sturmbannfhrerowi nie mgbym tak powiedzie, on
wierzy w cudown bro Wodza, ale pan ma szersze horyzonty. Pan dobrze wie, co dzieje si na
frontach i gdzie znajduje si front. Lada dzie usyszymy artyleri... A po wojnie bdziemy dalej
pracowa. Sam pan kiedy powiedzia, e na tym wewntrznym froncie nie bdzie spokoju nawet po
przegranej wojnie. Dlatego obawiam si, e Wojciech moe wrci z obozu.
- Nie martw si o Wojciecha - powiedziaem. - Jest stary i dugo w obozie nie wytrzyma. To nie
sanatorium. Zreszt solidnie go u nas potukli, wisia na haku, szybko zdechnie. Jest take tajne
zarzdzenie Reichsfhrera SS, eby adnego obozu nie odda wrogowi i ani jednego winia.
Wszystkich wytuk.
- Jeeli zd.
Nudzi mnie ten Bogumi.
- Z zabijaniem zawsze si zdy - powiedziaem. - Teraz zostaje jedna moliwo: e Bubi i ty
zorganizujecie nowy Komitet Okrgu, fikcyjny, z tymi dawnymi czonkami, ktrych zostawimy na
wolnoci. Inaczej nie da si ocali planu Kneifa. Nowy Komitet cignie Wiktora na zebranie, i wtedy
ruszymy dalej. Nowy Komitet wezwie te Franka i Zygmunta. Meldowalimy ju w Berlinie, po
zlikwidowaniu bandy Bolka, e ruch oporu w naszym okrgu przesta istnie. A oni jeszcze silniej
dziaaj, jeszcze wicej ni dawniej. Franka i Zygmunta trzeba zlikwidowa. Nie ma dnia bez jakiej
terrorystycznej akcji.
Bogumi skrzywi si z powtpiewaniem.
- Na nich nie trzeba liczy - powiedzia. - Franek na pewno nie przyjdzie na zebranie. Ale tak prawd
mwic, panie poruczniku, przecie front zblia si jak lawina. Czy naprawd warto w tym si babra?
Ryzykowa? Czy pan Sturmbannfhrer dobrze to przemyla?
Zamiaem si. Jednak nie bardzo by rozgarnity nasz Bogumi.
- Czy domylasz si - powiedziaem mu - co znaczy mie po wojnie, wanie tutaj, naszego czowieka
w Komitecie? Rosjanie, wkraczajc do Polski, umoliwi partii objcie wadzy, czerwoni bd tu
rzdzi. A czy wiesz, Bogumi, co znaczy mie takiego Wiktora w centrali? Jeeli go tylko dostaniemy
i jeli on przyjmie nasz propozycj? Czy wiesz, ilu najuczciwszych ludzi, a wic tych najgroniejszych
dla nas, mona wtedy wykacza pod pretekstem ich nieprawomylnoci?
- Tak - powiedzia Bogumi przystajc nagle. - To wspaniay pomys. Nawet nie przypuszczaem...
Syszaem, e ma pan dosta za Bunkier awans na Hauptsturmfhrera?
- Lada dzie spodziewam si oficjalnego potwierdzenia, nie tylko za Bunkier. A teraz uwaaj, Bogumi.
Edwarda i tak wykoczymy, do tej zabawy. Ale pan Sturmbannfhrer Kneif yczy sobie, eby z nim
jeszcze porozmawia, tak po swojemu. Niech dowie si, kim jeste u nas, i niech wysucha twoich
argumentw. Niech si dowie, dlaczego jeste z nami. Nie bj si, on ju ci nie zasypie. Czekaj na
ciebie i zaprowadz do jego celi. Id.
Zgodzi si, nie mg inaczej, ale by niezadowolony, wstydzi si ujawnienia swojej roli wobec
Edwarda. Tym bardziej trzeba go byo tam posa: niech si oswoi, niech pozbdzie si gupich
sentymentw.

Obiektyw:BogumiiEdward
Cela w podziemiach gmachu Tajnej Policji Pastwowej.
Na drewnianej pryczy ley Edward, ramieniem osania oczy przed wiatem arwki odrutowanej pod
niskim sufitem.
Otwieraj si drzwi okute blach.
Wchodzi Bogumi.
Stoi minut w milczeniu, patrzy na Edwarda.
- Jezu, Edek, ale ci urzdzili...
Edward ley bez ruchu i nagle, zorientowawszy si kto przy nim stoi, odsania twarz i woa:
- Bogumi... Kto sypie, strasznie... Ciebie te? Dzisiaj ci wzili? Bo i Wojciech, i Ko...
- Nie byem na przesuchaniu - mwi Bogumi.
- A Zygmunt? A Franek? A Kordian?
- Nie wzili ich. Czekaj, Edek, czekaj... Daj usi - mwi Bogumi i siada obok lecego Edwarda. -
Masz gorczk, cay jeste spocony. Zapalisz?
- Tak, tak... - skwapliwie zgadza si Edward.
- Ale... nie zabrali ci papierosw? Nie, chyba nie mog pali, mam rany w ustach.
- Jezu, nie mona na ciebie patrze. Ty w ogle nie masz zbw!
- Dlaczego nie odebrali ci papierosw? I jeste w takim garniturku, jak od krawca...
Bogumi skada donie jak do modlitwy.
- Ale ci urzdzili, Edek, ale urzdzili... Nie, nie odebrali papierosw. Rozumiesz, Edek, chciaem ci
wytumaczy. Bo ja wcale...
- Co wcale - Edward unosi gow - co tu robisz? U mnie? Do mnie ci wpucili?
- Pozwolili ci zobaczy. I pogada.
- O czym? Sam prosie o widzenie? Nie przeraaj mnie...
- Nie, daj powiedzie. Oni mnie ju dawniej znali.
- O! - krzyczy Edward. I mwi chrapliwie: - Ty sypae, wic to ty!
- Edek, cholera, oni wszystko wiedz - szybko mwi Bogumi nie chcc dopuci Edwarda do gosu.
- Wszystko wiedz, znaj kady adres. Nie zapieraj si, powiedz im, oni i tak wiedz. Tylko tego
Wiktora szukaj, moesz im powiedzie. Edek, sowo honoru, wszystko wiedz... Ja wiem, e od
ciebie nic nie wycignli, ale pan Kneif powiedzia mi, czego chce od ciebie. Jak sobie yczysz to ci
pomog, odwalimy razem ca robot i jeszcze kto nam pomoe. Pan Kneif bdzie wdziczny i da
nam co tylko zechcemy... Dawniej musiaem rozpracowa dla nich akowcw i nie chciaem ju nic
wicej dla nich robi, nawet wstydziem si, szmata jeste, szmata - sam tak o sobie mylaem, ale oni
maj racj, ja si przekonaem... I pniej poszedem do was, eby was rozpracowa... Edek, zgd
si, szkoda ycia...
Bogumi ciko oddycha, zbiera siy do prowadzenia swej tyrady.
- Edek, odstawimy t lip, co ci zaley, no, Edek, sowo honoru, po co si upierasz jak dziecko,
zupenie jak dziecko, co w tym masz? Kiedy skoczy si wojna, a front jest ju blisko i Niemcy
przegraj i std sobie pjd, to i tak nikt si nie dowie comy robili, sowo honoru, ani o czym
gadalimy z panem Kneifem... Edek, jeszcze bdziemy chodzi po wojnie w glorii, tak si to mwi,
w glorii i chwale, jak wielcy mczennicy idei, i zaapiemy za to ordery jakie tylko chcesz i najlepsze
stanowiska, no, pomyl, Edek, sowo honoru, bo ja tu mwi jak do ciany, a masz przecie on
i malutkie dziecko i im take co si naley od ycia. Edek, Jezu, sam wiesz, e warto y...
Bogumi jest zmczony; w dusznej celi poci si nadmiernie, take od tego napicia, od mwienia.
Dawi go krawat, rozlunia wic wze.
Edward kuli si na pryczy i nie mogc unie ciaa, obut stop spycha Bogumia na ziemi. Twarz ma
przekrwion z wysiku, usta zacinite, oczy zapadaj si w gb oczodow.
Bogumi osuwa si na betonow podog celi. Wstaje. Otrzepuje ubranie, patrzy na skr zdart
z doni o chropowat powierzchni cementu.
- Edek, mog ci to przebaczy - zaczyna niepewnie - ale zrb, co radzi pan Kneif, on ci dobrze radzi,
szanuje ciebie i chce nam tylko pomc... Nawet jak mu wydasz Wiktora i nie przyjmiesz tej jego
propozycji, on ciebie wyleczy i wypuci... Edek... To ostatnia szansa, jak ci daje pan Kneif.
Oberleutnant Hafer te tak powiedzia, bo dzisiaj w nocy chc ciebie wiesza, Jezu, Edek, ju ustawili
szubienic na podwrzu...
- Ja ciebie przyjem, ja... - mwi z rozpacz Edward. - Ja.
- Edek, Jezu, zrbmy ten lipny Komitet! Odwal za ciebie wszystko, najgorsz robot. eby tylko si
zgodzi, eby y... Bo ja naprawd tylko ciebie jednego szanuj.
I po chwili dodaje:
- Jeeli ci nienawidziem kiedy, to tylko dlatego, e sam nie umiaem by taki jak ty...
Edward dwiga si z powolnoci pen grozy, ciao unosi si w gr centymetr po centymetrze.
Jego ogromne i zgarbione plecy, wycignite ramiona, zwrot ciaa i to powolne zblianie si ku
Bogumiowi cofajcemu si pod drzwi...
- Edek, co ty... - woa Bogumi czujc dotyk doni Edwarda na gardle. - Chcesz mnie dusi, co ja ci
zrobiem? Z panem Kneifem byo umwione, e po aresztowaniu bdziesz y, Edek! Nie du, ja wcale
nie chciaem, eby ciebie bili, Edek, Jezu, nie ruszaj...
Odrywa od swojej szyi sztywne palce Edwarda i wyrzucajc nog do tyu, kopie w blach pokrywajc
drzwi. Kto z zewntrz otwiera je i dwaj stranicy, za ktrymi stoi Hafer, uwalniaj Bogumia.
Zatrzaskuj si drzwi, chrobocze przekrcana spryna zamka.

Obiektyw:Ostatniespotkanie
Gabinet Kneifa.
Kneif w czarnym mundurze, w wysokich lnicych butach. Na skraju biurka ley okrga czapka
z trupi gwk na otoku, obok skrzane rkawiczki.
Ten z gb boksera i dziobaty wprowadzaj Edwarda do gabinetu. Staraj si umieci go na krzele,
lecz Edward osuwa si na dywan.
- Zostawcie go tam - mwi Kneif.
Na biurku stoi talerzyk z jajkiem osadzonym na kieliszku i filianka kawy. Kneif wypija poow kawy,
do reszty wlewa troch koniaku z butelki, ktr chowa w bocznej szafce biurka. Podaje tak
przyrzdzony pyn dziobatemu, wskazujc na bose stopy Edwarda:
- Niech on wypije.
Dziobaty unosi gow Edwarda i przykada filiank do jego ust. Edward apczywie pije.
- Nadepnij mu teraz na stop - mwi Kneif - to go ocuci. Ale nie zrb mu nic zego... Obcasem, tak.
Dziobaty wykonuje polecenie Kneifa. Mwi:
- Jeszcze takiego nie widziaem, panie Sturmbannfhrer.
Kneif:
- O nic nie pytaem. Moecie odej.
Siada przy biurku. Wskim ostrzem ulubionego scyzoryka obcina czubek jajka, posypuje go sol
z mikroskopijnej srebrnej solniczki. Je ostronie, by nie poplami munduru.
Kto puka.
- Wej - mwi Kneif.
Wchodzi Untersturmfhrer Heinrich. Pyta, czy bdzie potrzebny.
- Jakby by potrzebny, Heini, sam ci zawoam. Moesz na mnie polega. Zawsze wiem, co trzeba
robi.
Heinrich jeszcze chwil patrzy na lecego Edwarda, wspierajcego si teraz na okciu. Wychodzi.
Kneif wyskrobuje ma yeczk skorupk jajka.
Jest ju czysta i gadka. Odsuwa talerzyk i staje nad Edwardem, ktry przysiada, domi obejmujc
kolana. Jego wargi zapady si w gb jamy ustnej pozbawionej zbw.
Kneif mwi:
- I co z ciebie zostao, Wolski? Na mio bosk, a al patrze. Nie masz pojcia, ile mnie kosztuje
ogldanie czego takiego. To ni si po nocach. Ktre to mamy przesuchanie? Chyba trzydzieste albo
pidziesite, mona robi jubileusz. Jednak to nie jest takie straszne, moesz mi wierzy, znam si na
tym. Za kilka tygodni wrcisz do formy. To wszystko da si licznie wyleczy, mona nawet zby
wstawi. Przygotowalimy ci dobry teren. Suchasz mnie?
Edward potakuje gow.
- Rozpucilimy pogoski - cignie Kneif - e Tajna Policja Pastwowa straszliwie ci torturuje, a ty
milczysz, i niczego nie moemy ci udowodni, nawet tego, e naleae do partii. Nasi ludzie
rozpowiadaj, e moe nawet ciebie zwolnimy... Masz wietnie przygotowany grunt i jeeli teraz do
nich wrcisz, to w aureoli mczennika, w chwale fanatycznego wyznawcy witej doktryny.
Wyobraasz sobie, jak ona si ucieszy? Twojej onie dalimy spokj. Ucieka z dzieckiem gdzie na
wie, ale moglibymy j znale. Suchaj co ci powiem: ju teraz mgbym kaza ci wyleczy i puci,
gdyby da nam adres tego Wiktora, delegata centrali. Ju raz proponowaem ci co takiego. Z nim
poszoby lepiej. Mao jest takich ludzi, jak ty. Wiem, co mwi. A on moe by przyj nasz
propozycj, kto wie. Dasz ten adres? Mwisz, e nie? Do diaba, gdybymy tylko wiedzieli, kim jest
ten Anio, ktry go ukrywa! Ale nasi ludzie nie mog tego wyuska. No tak, Wolski, ja wiem, e nie
dasz tego adresu. Kiedy si z tob moi ludzie bawi, czekasz tylko na omdlenie i pniej masz troch
spokoju. Ale zaamiesz si, jeszcze si zaamiesz, ja ci to mwi, tak mwi Sturmbannfhrer Bruno
Kneif. Tego, co zamierzamy z tob zrobi, nie zniesie aden czowiek. Mamy jeszcze w zanadrzu rne
niespodzianki. Na mio bosk, czowieku, jeszcze poaujesz, jeszcze skapitulujesz! Mniejsza nawet
o nasz plan! To jest ju tylko moj osobist ambicj, eby ciebie zama.
Odchodzi od Edwarda i przechadza si po gabinecie.
Oglda yeczk, solniczk, skorupk jajka, czyci serwetk ostrze scyzoryka.
Staje przy oknie, zakada rce na piersiach i patrzc na Edwarda wraca do swego monologu:
- Wolski, ocknij si z tego gupiego uporu, posuchaj mnie. Dugo przygotowywaem mj plan.
Obmyliem go precyzyjnie, byem wrcz genialny w opracowaniu szczegw. Przedyskutowaem to
w Berlinie ze znakomitymi ludmi obdarzonymi najwyszymi godnociami i obarczonymi najwiksz
odpowiedzialnoci za losy Wielkich Niemiec. To bya moja szansa, olbrzymia szansa yciowa, i gdyby
mi si powiodo, stabym si jednym z tych wielkich ludzi. I co teraz - gos Kneif a zaamuje si, dry -
i co teraz? Jak ja wygldam? Gdybym mia tego Wiktora, prbowabym wszystko ocali! Ju wiem, e
ty jeden znasz adres Wiktora i tego jakiego przekltego Anioa! Ty jeden. Moi ludzie nie znajd
Anioa. I co teraz? Co? Na twojej odmowie miaoby si wszystko zaama? To jedno ogniwo ma
pkn? Olbrzymia koncepcja ma run przez jednego czowieka? Powiedz co!
Gos Edwarda jest silny, ale z bezzbnych ust wydobywaj si znieksztacone sowa.
- ajdactwo moe si zaama tylko na ludziach - mwi. - Nie ma innego sposobu. Moe si tak
zdarzy, e adna idea, adna koncepcja, aden system nie oprze si ajdactwu. Ale czowiek moe si
temu oprze. Pan o tym nie wiedzia?
Wzburzenie Kneifa narasta. Ju nie umie powcign gniewu.
- Zniszczymy was! - krzyczy. - Rozgromimy do ostatniego! Bdziemy was pali ywcem i dusi
cyklonem w komorach gazowych! Bdziemy wiesza, rozstrzeliwa, miady butami twarze.
Wytrujemy was jak zaraz! Bdziemy zabija, zabija i wci na nowo zabija!
Edward, po chwili:
- To ju robiono setki i tysice razy, od wiekw. Robiono tak zawsze z tymi, ktrzy mwi nie. Ale
wci jestemy, ci, ktrzy mwi nie. I bdziemy tak dugo, jak dugo ten wiat bdzie wymaga
zaprzeczenia.
- Wolski - cicho mwi Kneif - imponujesz mi. Jednak pjdziesz do pieca. Spalimy ci ywcem.
- Nie spalicie tego, na czym wam najbardziej zaley. adna tyrania nie zdoa tego spali. Pan wie.
Kneif znia gos i mwi jeszcze ciszej, jakby obawia si, e kto go usyszy:
- Ciebie spalimy. Wiesz tak samo dobrze jak ja, e ycie jest jedyn wartoci, ostateczn, i poza ni
nie ma innych. Miar wszystkiego jest yjcy czowiek. Martwy jest takim samym cierwem jak
zezwok zdechego kota, i takim samym prochem jak popi ziemi. Spalimy ciebie.
- Tylko mnie spalicie - z wysikiem odpowiada Edward. - Jeszcze tysic i moe dziesi tysicy
zbuntowanych. Ale wszystkich nie zdycie spali, ani tego nie. Niech pan zrozumie,
Sturmbannfhrer Kneif, e nie zdycie spali tych wszystkich, ktrzy s przeciw.

Kneif:
...o pnocy, punktualnie. Wszystko byo przygotowane jak naley, jednak dwaj onierze musieli go
podtrzyma, eby wachmistrz mg mu zaoy na szyj skrzan ptl. Ptle kazaem robi ze skry,
bo kiedy pod jednym sznur si zerwa i mielimy kopot.
Kiedy sta ju na szafocie z ptl na szyi, zapytaem, czy chce co powiedzie, moe si rozmyli, ale
nie chcia nic powiedzie i wcale si nie rozmyli. Pomylaem, e teraz, kiedy wachmistrz chwyta ju
za stoek, eby wyrwa go spod stp skazanego, Edward krzyknie co, niech yje Polska, niech yje
partia, albo co tam takiego, ale on tylko umiecha si drwico i z gorycz, jakby tym umiechem
kwitowa cae ycie. I nie krzykn, nie chcia urzdza widowiska.
Ju wisia, ju krg wyskoczy i pky naczynia, i wtedy al mnie ogarn, e przez tego czowieka
wszystko na nic, e przez niego...
Wycignem pistolet i strzeliem mu w kark, bo strach mnie przej, e on wstanie z grobu, e jemu
nawet takie powieszenie nie moe zaszkodzi, e wrci do nas i wci bdzie powtarza to swoje
przeklte nie.

SprawozdanieGestapo
Stimmung und Verhalten der Polen - Gau Oberschlesien.
Jak wynika z miesicznego sprawozdania, opisane tu wypadki rozegray si w okresie wzrastajcego
ruchu oporu i wzmagajcego si terroru. Oto fragmenty:
Aresztowano 35 osb za udzia w polsko-komunistycznym ruchu oporu - aresztowano 12
oficerw byej armii polskiej nalecych do Armii Krajowej - skazano na mier 42 osoby,
w tym 31 Polakw - skazano na mier 18 osb - policja kryminalna przekazaa do Gestapo
160 osb - na rozkaz Reichsfhrera powieszono 10 polskich komunistw - za sabotowanie
pracy aresztowano 181 osb, nastpnie 213 osb - w toku zwalczania polskiego ruchu oporu
aresztowano 54 osoby, w tym 1 Czecha, 8 Niemcw, 17 o nieustalonej narodowoci - skazano
na mier 4 osoby za udzia w polskim ruchu oporu - na rozkaz Reichsfhrera stracono
publicznie 9 Polakw - sd dorany miejscowej policji skaza 19 Polakw na kar mierci...
A oto komentarz do sprawozdania:
Z aresztowanych ostatnio Polakw wielu powieszono w publicznych egzekucjach, ktre
wywary wstrzsajce i odstraszajce wraenie na spdzonej polskiej ludnoci. Kierownictwo
NSDAP wyraa obaw, e publiczne egzekucje mog doprowadzi do zrodzenia si mitu
polskiego mczestwa i wewntrznego wzmocnienia polskoci. Tak zwana nieugita postawa
skazacw stanowi dla innych wzr i przykad (...). Prawie wszyscy straceni Polacy wykazali
do ostatniej chwili nieugit postaw (...). Nie wolno nam mie jednak adnych wzgldw,
i wewntrzni wrogowie musz by bez pardonu stawiani pod cian, jeeli podejm choby
najmniejsz prb...

Konfrontacje
Cz jedenasta

May:
...a zaczo si tak, e tym razem mnie wybrali do strzelania.
Stranik przekaza wiadomo, e widzia Bogumia w gmachu Gestapo, rzekomo wprowadzili go tam
na konfrontacj z Edwardem albo z Wojciechem. Nic pewnego nie mg powiedzie.
Po aresztowaniu Edwarda Wojciech przej jego obowizki; obecnie zastpowa sekretarza Kordian.
Udaem si do niego i powiedziaem, co wiem o Bogumile. Postanowilimy, e trzeba informacj
sprawdzi. Kordian wzi to na siebie i zobowiza si, e zawiadomi Zygmunta. Na tym stano.
- Gdyby wpad na lad Anioa - powiedzia Kordian - daj mu zna, e musz si z nim zobaczy.
I powiedz mu, e Bogumi jest wtyczk. Zreszt na razie nie przesdzajmy sprawy, moe Bogumi jest
w porzdku. Wiesz, jak szuka Wiktora?
Wiedziaem jak znale Wiktora. Mamusia, ktra mieszkaa obecnie wrd hadziarzy i bezrobotnych
w kolonii szop, barakw i lepianek - nazywano j Kanad - przekazaa mi adres Anioa. By dozorc
opuszczonego przez ni domu.
- Teraz, kiedy nie ma ju Edka powiedziaa - tobie musz to zostawi. Tylko Anio zna adres Wiktora.
Ale pod przysig masz przyrzec, e nikomu tego nie powiesz, nikomu.
Przyrzekem i nie powiedziaem Kordianowi jak szuka Wiktora. Jeeli nikomu, to nikomu.
Przed wieczorem Zygmunt zawiadomi mnie, e mam by o osiemnastej u Mamusi, w Kanadzie. On
sam cignie tam Kordiana. Bdzie wana narada - powiedzia - z Wiktorem.
Punktualnie o osiemnastej zjawiem si w ruderze Mamusi. Zastaem tam Wiktora i Zygmunta.
Mamusia krztaa si przy elaznym piecyku, parzya dla nas herbat. W gbi ndznej nory staa
prycza wsparta na dwch kozach, pod cian awa, przed ni st.
- Mamy od Kordiana wiadomo - powiedzia Zygmunt - e Bogumi sypie.
Mamusia zblada; zadray jej rce i przelaa z czajnika wod na rozpalone elazo. Zasyczao. Wszyscy
spojrzeli na ni.
- Mj syn? Wsypy zaczy si wczeniej... Nie moe tak by!
- Wczeniej moga sypa Maria - powiedzia Zygmunt. - Pniej jej zadania przej Bogumi. To jest
moliwe.
- Nie ufaam mu, to prawda, ale eby on...
- Na czym to opieracie? - zapyta Wiktor.
- Bogumi wychodzi z gmachu Gestapo. Kto go widzia. By tam z p godziny.
- Mg dosta wezwanie - podsuna Mamusia.
- Nonsens - odpar Zygmunt. - Ktry z nas poszedby na Gestapo, gdyby dosta wezwanie? Wtedy
idzie si w lasy. Zreszt Bogumi nikomu nie powiedzia o wezwaniu.
- A czy dopucilicie tak myl do siebie, e Maria bya niewinna i e w jej wypadku Kordian postpi
zbyt pochopnie? - zapyta Wiktor.
- Zastanawiaem si nad tym - powiedziaem - i sdz, e jednak mg sypa kto inny. Mwiem wam
o jakiej kobiecie, ktra powoujc si na operacj Sturmglocke dzwonia do Kneifa. Wiadomo
pewna. Od Stranika, ktry odebra telefon.
- Zaproponowabym - powiedzia Wiktor - eby jednak na razie Zygmunt przej sekretariat.
- A Kordian? - zapyta Zygmunt.
- Bdzie szefem sekcji specjalnej i oczywicie czonkiem Komitetu. Musimy tak postanowi, bo po tym
zrzucie gwardzici stracili zaufanie do Kordiana jako dowdcy take za to, e Wasyla przyprowadzi.
Nie trzeba ich drani. Na czele Komitetu musi stan kto, kto cieszy si penym zaufaniem.
- May jest szefem sekcji specjalnej - powiedzia Zygmunt.
- Chciabym go widzie w Komitecie jako twego zastpc - powiedzia Wiktor. - Na miejscu Wojciecha.
- Nie zgadzam si - odparem.
- Porozmawiamy o tym pniej - powiedzia Wiktor.
Mamusia nie moga ochon; przedmioty, po ktre sigaa wysuway si jej z rk. Postarzaa si
nagle i przygarbia.
- On mia al do komunistw, e ojca mu w Moskwie zabili. Ale nie mgby si posun a do tego, tak
nie mogo by. Co chcecie z nim zrobi?
- Z twoim synem? - zapyta Zygmunt.
- No przecie, e z moim synem! Bo nim jest. May, powiedz, co chcecie z nim zrobi?
Powiedziaem:
- Mamusia wie lepiej ni my, co naley zrobi z takim, ktry zdradzi.
- Trzeba sprawdzi, koniecznie trzeba - prosia - eby byo sprawiedliwie, a nie tak, jak z jego ojcem
zrobili... Jeli teraz nie bdziecie sprawiedliwi, to po wojnie take nie potraficie.
Odesza w gb nory. Pooya si na pryczy i zaszlochaa.
Byo mi jej al, ale jeli Bogumi wyda moj Sylwi...
- Zygmunt - powiedzia Wiktor - przyprowad Kordiana. Do tego czasu moe ju zdy sprawdzi
i zobaczy si z Bogumiem.
Wyszlimy z baraku Mamusi. Czekalimy na Zygmunta i Kordiana o sto metrw dalej, midzy hadami.
Zauwayem w pobliu Anioa.
- May - powiedzia Wiktor - chciabym ci widzie w Komitecie.
- Nie chcieli mnie tam, kiedy mogem o wiele wicej zdziaa.
- S rne zdania na twj temat - powiedzia Wiktor. - Co tam maj do ciebie, ale nie sposb dociec
co. Nic konkretnego.
- To jest wanie najgorsze, kiedy nie ma si nic konkretnego. Kto co powiedzia, kto si skrzywi,
kto machn rk - a to wystarczy, eby komu zaszkodzi. Jestem troch inny, to wszystko. I dlatego
nie nadaj si. Kiedy nie ma ju adnych kandydatw, wtedy siga si po mnie. Nie zgadzam si
z tym.
- Nie moesz obraa si na parti.
- Nieporozumienie. Przecie pracuj. Ale kiedy kilku ludzi, czy nawet jeden czowiek mwi: my, partia,
mamy ci za ze, i tak dalej - to niech si da wypcha. Jeden czowiek nie moe by parti, to grozi
zdeprawowaniem ruchu.
- Nale do tych, ktrzy ciebie szanuj.
- Mam do was prob - powiedziaem - zostawcie mnie tam, gdzie jestem. Nie nadaj si do
rzdzenia. A pracowa mog dla was czterdzieci osiem godzin na dob. Komitet i tak musi przerwa
prac.
Wiktor ubija tyto w fajce, pozornie tylko tym zajty.
- Niezbyt mi si podoba, co mwicie - powiedzia.
- Gdybym by w Komitecie - odparem - dabym wiksze powody do niezadowolenia. Pragn wam
tego zaoszczdzi. I sobie.

Zygmunt:
...i sta pod ogrodzeniem cmentarza, pali papierosa. Powiedziaem mu, e pjdziemy do Wiktora,
Wiktor czeka na nas, a na to Kordian, e nie moe tak i i wstpi tylko po bro do mieszkania, to
niedaleko, ale powiedziaem mu, e nigdzie nie moe i, bo teraz nie ma czasu, a Wiktor i May
czekaj na wiadomoci od niego, i e zaraz musi i, ja go zaprowadz, s wane sprawy.

Wiktor:
...jednak do szybko nadeszli. Natychmiast przystpiem do sprawy:
- Kordian, jak z Bogumiem?
- W porzdku - odpowiedzia. - Sam sprawdziem, i kilku moich ludzi. Popenilimy fatalny bd...
- Co Bogumi robi w Gestapo?
- Wzili go z piwiarni razem z dziewicioma innymi mczyznami, i wszystkich zawieli do komendy
Gestapo. Mieli doniesienie, e wrd bywalcw piwiarni znajduje si kto, kogo szukaj. Z tych
dziewiciu zatrzymali tylko dwch mczyzn zupenie nie zwizanych z nami, a reszt wypucili, take
Bogumia.
- Ale Stranik powiedzia... - zacz Zygmunt, lecz Kordian mu przerwa:
- Jaki Stranik? Jeeli co powiedzia, to jeszcze raz sprawdcie u niego szczegy. Wtedy powie wam,
e wprowadzono na Gestapo dziewiciu ludzi, a nie tylko Bogumia.
- Mogo by tak z Bogumiem ukartowane - odezwaem si - e on w tej piwiarni zaczeka, a przyjdzie
obawa. eby go nikt nie podejrzewa. A tak, pod pretekstem maej apanki, mg wej do gmachu
komendy Gestapo.
- Fantazjujesz - powiedzia Kordian. - O wszystkich zabranych w apankach mona to samo
powiedzie.
- Wic kto sypie? - zawoaem zirytowany. - Kto?
To, co usyszaem, prawie podcio mi nogi, odebrao mi mow.
- Wojciech - powiedzia Kordian. - Wojciech wyda wszystkich.
I zacz uzasadnia swoje przypuszczenie, a wedug niego pewno, e Wojciech jest zdrajc. Bylimy
przekonani, e przebywa jeszcze w wizieniu i nawet balimy si, e go ju zamordowano.
- Wojciecha wczoraj wypucili, przed poudniem. Donieli mi o tym moi ludzie. Kazaem go ledzi.
- Nie szuka was? - zapytaem.
- Szuka. Widocznie obieca na Gestapo, e dostarczy nowe adresy wszystkich czonkw Komitetu i
Sztabu. Ledwo powczy nogami, ale chodzi i chodzi, tak meldowali moi ludzie. Jednak nikogo nie
znalaz, bo wszyscy pozmieniali adresy i zatarli starannie lady.
- Wojciech? - zapyta May. - Nie, Kordian, to niemoliwe!
- Odpowiedz mi, May - zagadn go ostro Kordian - co mona myle o kim z kierownictwa partii,
ktrego Gestapo ma w swoich rkach i nagle wypuszcza? Za co? Za pikne oczy? Z szacunku dla jego
wieku? Dowiedziaem si, e Wojciech pocztkowo milcza, mimo tortur. Pniej powiesili go na
haku. Zacz jcze, wreszcie obieca, e wszystko im powie.
I powiedzia. Trudno nawet dziwi si staremu czowiekowi, e nie wytrzyma tortur.
- Skd ta pewno, e powiedzia? - zapytaem.
- Std, e go wypucili. Dla mnie sprawa jest tak oczywista, jak adna. Jeszcze jedno: Wojciech mg
dla nich od dawna pracowa, a Maria mu pomagaa. Teraz wzili Wojciecha i pobili, eby nikt nie
posdza go o wspprac, albo eby go nastraszy i wydoby z niego jeszcze wicej.
- A dlaczego wypucili go? - zapytaem.
- Nie jestem jasnowidzem - odpar Kordian. - Chcieli si go pozby? Moe to niesuszna wersja, e od
dawna pracowa dla nich. Jedno jest pewne: aresztowano go i wypuszczono. A wypuszcza si tylko
w nagrod za zdrad.
- Co proponujesz? - zapytaem Kordiana.
- eby zaj si tym May.
To znaczyo jedno: May musi zastrzeli Wojciecha.

May:
...od rana, ale nie mogem go zastrzeli.
Godzinami chodziem za nim, zreszt ostronie, zwaajc czy nikt mnie nie ledzi, jednak nie mogem
go zastrzeli, nie wierzyem, e ten stary czowiek zdradzi nas. Dokucza mi, zwalcza mnie, ale mia
w sobie wielk prawo.
Kilka razy, w odpowiednio wybranym miejscu, wznosiem pistolet i ju miaem na muszce jego
czaszk, kark, plecy - ale za kadym razem draa mi do i serce silniej bio.
Nie mogem zastrzeli Wojciecha.
A Wojciech kry po Miecie, przysiada ze zmczenia i znowu wstawa i zapuszcza si w zauki i
zakamarki znane mi z dawnych konspiracyjnych spotka, pniej przez nas zarzucone - i szuka
ktrego z nas, bezustannie szuka. Chciaem do niego podej, ale mg by obserwowany.
Zacisnem szczki i jeszcze raz prbowaem wzi go na cel, kiedy siedzia na murku starego parku,
a ja okryem ogrodzenie i zatrzymaem si o kilka krokw za nim, wrd drzew, widzc jego gow
wtulon midzy dwa elazne prty, o ktre opar si. Odbezpieczyem pistolet, byem ju
zdecydowany - i nagle odwrciem si i odszedem.

Spotkaem si z Kordianem i powiedziaem mu, e nie bd strzela do Wojciecha.
Unis si, ja take si uniosem. Wreszcie powiedzia:
- Zostaw to mnie.
Spotkaem si z Anioem, ten zaprowadzi mnie do Wiktora.
- Odmy jeszcze spraw wyroku na Wojciecha - powiedziaem Wiktorowi. - Zaczekajmy, moe si
co wyjani.
Wiktor zgodzi si ze mn. Omwilimy wszystkie za i przeciw.
- Ale Kordian moe to zrobi...
- Uprzedcie go, eby zaczeka - zadecydowa Wiktor. - W cigu trzech dni podejmiemy ostateczn
decyzj.
A do godziny policyjnej szukaem Kordiana.
Nie mogem go znale.

Kordian:
...i zapukaem do drzwi. Trzy razy powtarzaem to pukanie wedug umwionego z Wojciechem
sposobu. Wreszcie otworzy nie zapalajc w sionce wiata.
Bysnem latark.
Wojciech przysoni oczy ramieniem, cofn si.
- Kto to? Kto ty? Co si stao?
Nie chciaem, eby mnie pozna i ju braem go na cel, kiedy nagle zapono wiato w przylegym
pokoju. To ona Wojciecha przekrcia kontakt.
- Kordian! - zawoa Wojciech. - Czego tu chcesz? Mnie wypucili. Szukaem was i nie mogem na
nikogo trafi, a musz wam wane rzeczy powiedzie, o, wane... Co ty - przerazi si - chcesz
strzela? Do mnie?
Strzeliem.
I wtedy usyszaem histeryczny krzyk jego ony.
Nagle zgaso wiato, chyba ona przekrcia kontakt.
Wojciech upad.
Byem olepiony blaskiem, raczej tym, e wiato zgaso tak nagle, ale wyczuwaem w ciemnoci gdzie
Wojciech ley, o trzy kroki przede mn. Strzeliem jeszcze dwa razy w ksztat majaczcy na pododze.
Zatrzasnem za sob drzwi i zbiegem po schodach.

Nazajutrz dowiedzielimy si, e tej samej nocy Tajna Policja Pastwowa przeprowadzia masowe
aresztowania, zwaszcza na terenie Zagbia, biorc siedemset pidziesit sze osb zwizanych
z nami. Bya to prawie pena lista najaktywniejszych czonkw partii i Armii Ludowej.
- Tylko kto z Komitetu, i tylko kto z najstarszych czonkw Komitetu, mg dostarczy policji tak
list - powiedziaem Zygmuntowi. - Bogumi nie zna nawet jednej dziesitej nazwisk.
Maemu udzieliem surowej nagany za nie wykonanie rozkazu.

Cozaszotejnocy
Dokument.
Sprawozdanie Tajnej Policji Pastwowej:
W toku szeroko rozwinitej akcji zwalczania polsko-komunistycznego ruchu oporu
aresztowano 756 osb, w tym 617 mczyzn i 139 kobiet, z czego po pierwszym
powierzchownym badaniu w chwili aresztowania byo: 478 Polakw, 8 Czechw, 14 ydw,
256 rzekomo Niemcw. W grupie tych 256 rzekomych Niemcw ustalono u 239 ich
przynaleno narodow. Jak wynika z tego badania, 108 naley do III DVL (Volkslista), 55 do
IV DVL. 75 to Grnolzacy niemieckiego pochodzenia, ale sprawa ich Volkslisty nie zostaa
jeszcze ustalona. Wrd rodzin tych 239 aresztowanych, jest 75 takich, ktrych czonkowie
znajduj si w wojsku niemieckim.
Zdumiewa i zastanawia fakt, e w toku naszej wielkiej akcji przeciw czonkom polsko-
komunistycznego ruchu oporu, Gestapo byo zmuszone do aresztowania rwnie
Grnolzakw uznanych przez niemieck Volkslist za obywateli niemieckiego pochodzenia.
Naszym zdaniem, choby by on nawet wynikiem ostatnich wydarze na froncie, nie wolno
tego faktu lekceway. Naley go oceni jako objaw polskiego nastawienia w grnolskiej
warstwie poredniej.

Hafer:
...o may wos, Kneif zepsuby wszystko. Zawdzicza mi chyba, e nie przenios go - w tym najgorszym
czasie odwrotu - na wschodni front. Tam jest pieko, zwaszcza po Stalingradzie.
Zaczo si tak, e zgosi si do niego Bubi. Ba si, e po aresztowaniu Edwarda mog go
podejrzewa i trzeba byo si jako zabezpieczy. Ten kabotyn z rybimi oczkami zadecydowa, e
jednego konfidenta musi im rzuci na er: Bogumia. I dlatego zaryzykowa dwie konfrontacje: z
Edwardem i Wojciechem. Powiedzia, eby Bubi rozpuci w podziemiu wiadomo, e Bogumi jest
wtyczk Gestapo.
W godzin pniej zwierzy mi si z tego w kasynie.
- Oszalae? - powiedziaem. - A kto ci zorganizuje nowy Komitet? Bogumi doskonale si spisa
wchodzc do Komitetu. To posuno spraw i potwierdzio suszno twojego planu. Nikt tak ci nie
pomg, jak Bogumi. By tak dalece sprytny, e na posiedzeniu Komitetu i Sztabu, po ktrym
wzilimy Edwarda, gosowa przeciw Kordianowi po tej historii z Wasylem i zrzutem. Bogumi jest
w tej chwili bodaje jedynym atutem w twojej grze. A ty chcesz go powici dla jakiego efektu! Bo
Bubi tak sobie yczy!
- Wic co mam robi? - zatrwoy si Kneif. - Hafer, czowieku, ty si znasz na rzeczy, porad co. Bubi
mi donis, e kto widzia, jak Bogumi wychodzi z Gestapo. To chyba dobra okazja, eby go
powici.
- Trzeba natychmiast ocali Bogumia, oczyci go. A ty zrb co innego, zaraz, zaczekaj...
- Na mio bosk, czowieku, czy wyjdzie co jeszcze z mojego nieszczsnego planu? Przecie to by
doskonay plan! Hafer, ratuj, ty wiesz, e podpisaem wniosek na twoj nominacj, to murowane,
pom teraz wybrn...
- Wypu Wojciecha - powiedziaem. - Zwolnij go zaraz.
- Co?
- Nie posyaj go do obozu, tylko zaraz go wypu. Trzeba rzuci podejrzenie i ugruntowa to w
Komitecie, e Wojciech wszystko zasypa i pracuje dla nas.
Kneif gorczkowa si.
- Ale jak im to podsun, eby natychmiast chwycio?
- Sam fakt - powiedziaem - e wypuszczasz na wolno takiego czowieka, musi wiadczy przeciw
niemu. Bd musieli go kropn, takie jest prawo konspiracji: za zdrad - mier, i eby nadal nie
sypa - take mier. Oczycisz zarazem Bogumia, ktry jest teraz niezbdnie potrzebny.
Kneif odetchn.
- Dobrze, chyba tak, czowieku, to cenna myl.
I wiesz co, Hafer? Zrobiem jedn list aresztowa ze wszystkich meldunkw. Dzisiaj w nocy
chciabym hurtem wzi wszystkich. Czowieku, ten Edward mnie wykoczy. Strzpki nerww...
Chciaem i do dentysty, z t szczk, ju si zamwiem, i nagle straciem ochot na wszystko.
Nawet gdybym mia w gbie hufnale zamiast zbw, take nie poszedbym teraz do dentysty... Nikt
mnie jeszcze tak nie wykoczy, jak Edward. Co mylisz o tych aresztowaniach?
- Mona to zrobi i zrzuci wszystko na Wojciecha. Doskonale. Bo oni wiedz, e Bogumi nie mgby
nam da tak kompletnej listy, ale Wojciech tak, on zna tych ludzi od dawna. Doskonale, niech ich
bior. A pniej sprawa troch przyschnie i Bogumi zorganizuje ci nowy Komitet, w ktrym bdziemy
mie wikszo. Kapitalne! I niech werbuje nowych, wtedy wyapiemy wszystkich.
Kneif chwyci mnie nagle za rami.
- Czowieku, ale przecie Bogumi... Wojciech, dziki tej konfrontacji wie, e Bogumi pracuje dla nas.
I moemy straci obu!
Uspokoiem go. By tak zalkniony, e rybie oczka rozbiegay si jak ywe zwierztka.
- Wojciech nie znajdzie nikogo z Komitetu. Tak samo jak my nie moemy teraz znale, bo wszyscy
zmienili adresy, zapadli si pod ziemi. Ale - mwiem, cieszc si, e ogarna go tak wielka panika -
nie zapominajmy, e zadajemy ciosy, ale oni te. Atakujemy, a oni odpowiadaj. To jest front, i tutaj
obie strony dziaaj. Nim Wojciech zdy si z kim porozumie... Zreszt kady bdzie przed nim
ucieka. Oni go kropn, daj gow...
- Szkoda takiej gowy - Kneif prbowa pochlebczo zaartowa - bez takiej gowy nie wybrnbym z tej
matni... Ale wiesz, Edward nie wychodzi mi z gowy, on mnie dobi... Hafer, czowieku, powiedz mi
jeszcze tak dokadnie, po co mamy kogo dekonspirowa przed Komitetem, po co podsuwa im, e
Wojciech sypa? Nie wiem jak to uzasadni w sprawozdaniu, zaczynam si gubi po tych przejciach...
Edward tak mnie urzdzi.
Wyjaniem: gdy padnie podejrzenie, e kto nieokrelony sypa, Komitet bdzie w popochu,
w rozsypce. Obawiajc si tajemniczego, nie ujawnionego zdrajcy, bd siebie nawzajem
podejrzewa i nie pozbieraj si przez duszy czas.
- Poka im Wojciecha - mwiem - aresztuj wszystkich z listy, ktr da ci Bubi, a uspokoj si, znowu
zaczn. To twarde typy. Wal ich raz za razem, a oni, ni std ni zowd, znowu na nogach. To samo
miae po likwidacji bandy Bolka: pogrom jak jasna cholera, a za kilka dni w tej samej okolicy rozbity
transport wojskowy. Odrastaj jak by legendarnego smoka...

Kneif zgodzi si na wszystko.
Zwolni Wojciecha. Bubi dosta polecenie, eby napuci Komitet na Wojciecha, a Kneif nastpnej
nocy przeprowadzi olbrzymie aresztowania. Nazajutrz Wojciecha zastrzelono w jego mieszkaniu.
Bogumi by ocalony.
Wczenie rano zadzwoni Kneif. Ledwo wrciem do domu - wieczorem spiem si z Juli i zostaem
u niej do rana - Kneif powiedzia, e Wojciech jednak yje. Pierwszy strza przebi mu prawe puco,
a dwa dalsze, oddane chyba ju w ciemnoci, kiedy Wojciech lea na pododze, trafiy go w udo i w
obojczyk.
- Co z nim zrobi? - pyta.
- Natychmiast bra go do obozu i przekaza tam na rewir - powiedziaem - niech go wylecz.
Wygrywamy trzy sprawy: po pierwsze, Wojciech nie skontaktuje si z nikim z Komitetu i nie sypnie
Bogumia, po drugie, na pewno kto zechce skontaktowa si z nim. A po trzecie, ostatni wielki
pogrom i masowe aresztowania pjd na konto Wojciecha. To najwiksza wygrana.
- Ja te tak chciaem - odpar Kneif. - wietnie, e mylimy tak samo. Aha, miaem telefon od
Standartenfhrera Koppe, e twj awans na Hauptsturmfhrera ju zatwierdzony, gratuluj, dla mnie
te co miego szykuj. Hafer, syszaem, e wci chodzisz bez ochrony. Nie ryzykuj, uwaaj na siebie,
czowieku!
- W tej sytuacji nie ma mowy o zamachu. Zreszt Bubi by mnie uprzedzi, jak wtedy...
Nie wierzyem mu, e chcia tak samo jak ja ratowa swj plan. Popeniby na pewno nowe gupstwo.
Ju si wykoczy przy tej cholernej robocie.

Obiektyw:PoegnanieHafera
Wczesny ranek.
Do bramy starej czynszowej kamienicy, ktra pod ukowym sklepieniem ma dwa wejcia na boczne
klatki schodowe, a przez podwrze czy si z bram oficyny stojcej przy placu targowym - wchodz
Franek i May. Na prawej klatce czeka na nich Ewa, ona Edwarda, trzymajc przed sob koszyk na
zakupy; wyjmuje z niego dwa pistolety i podaje je Maemu i Frankowi. W ciemnym kcie, za Ew, stoi
blaszana baka na mleko.
Franek wychodzi pierwszy, idzie w gr ulicy przeciwlegym chodnikiem i zatrzymuje si w bramie
oddalonej o kilkanacie metrw.
May pozostaje w tej samej bramie; Ewa zatrzymuje si we wnce wejcia na lew klatk schodow.
Ulic przechodzi kilku robotnikw, onierz niemiecki, przekupka popychajca wzek z jarzynami.
Przez kilkanacie nastpnych minut ulica jest pusta.
Zjawia si Klaus Hafer. Ma dystynkcje Hauptsturmfhrera
3
.
Zblia si do bramy, w ktrej czeka Franek.
Franek wychodzi i zanurza do pod kurtk.
Hafer idzie z pochylon gow, umiecha si. Przechyla gow w bok i stara si dojrze widniejce na
konierzu nowe srebrne naszywki. Wanie wtedy spostrzega Franka.
Franek: Zaczekaj.
Hafer: Czego pan sobie yczy?
Franek: Ty wiesz.
Franek gbiej wsuwa do w rozchylon na piersiach kurtk.
Hafer nadrabia min i umiecha si yczliwie.
- Czy mog co dla pana zrobi? Niech pan tylko uwaa! Co pan!
Franek wyjmuje pistolet.
- Nie strzelaj - mwi szeptem Hafer - nie strzelaj...
- Za Edwarda.
- To Kneif, nie ja! - krzyczy Hafer. Skacze pod cian domu i siga do kabury.
Sycha gwizd Maego; sygna, e ulica jest pusta, mona strzela.
Franek naciska spust raz, drugi, trzeci - ale aden strza nie pada. Ogarnia go strach, repetuje pistolet,
naciska jeszcze raz - lecz jzyk spustowy zacina si, napita iglica nie uderza w sponk. Krzyczy:

3
Kapitan (zorg)
- May! - i luf uderza Hafera w szczk.
Ale May ju wczeniej poj co zaszo.
Biegnie po przeciwlegym chodniku i strzela piciokrotnie do Hafera, ktry zacisn ju do na kolbie
waltera, wysun go z kabury.
Hafer jest w agonii, rzuca si przez kilka sekund na bruku. W tym samym czasie Franek porywa
waltera.
May patrzy w oczy lecego, szkliste, zazawione, zwone strachem i przedmiertnym blem.
Biegn obaj - Franek i May - w stron bramy, z ktrej wyszli.
Ewa czeka na nich. Ma zacinite usta, oczy podkrone bezsennoci i zaczerwienione od paczu.
Jest spokojna.
- Dajcie zna, kiedy bd wam znowu potrzebna - mwi.
Wrzucaj do koszyka oba pistolety i waltera. Ewa przykrywa bro jarzynami i znika w gbi bramy.
Franek i May nakadaj kaszkiety - dotychczas mieli obnaone gowy - i biorc midzy siebie bak
na mleko, trzymajc j za sterczce ku grze uchwyty - powoli przechodz przez przechodni bram
oficyny, na plac targowy.
Tam mieszaj si z tumem.

Obiektyw:KordianiJulia
Mieszkanie Julii.
W pobliskim kociele bij dzwony. Ich dwik jest donony i natarczywy, rozprasza uwag.
Kordian rozpiera si w fotelu stojcym obok kominka, w ktrym wykonane z metalu i odpowiednio
pomalowane polana imituj ywiczne sosnowe kloce; pokryte s sieci drobnych naku, przez ktre
uchodzi podpalony gaz. W pokoju duo dywanw i wielkich krysztaw, troch porcelany, kanapa
zarzucona poduszkami, w rnych ktach mae lampki z jedwabnymi abaurami, na cianach
reprodukcje dwch aktw: Femme nue assise Renoira i La Source Ingresa. Koo drzwi kilka walizek,
jedna nie domknita.
Kordian przytrzymuje przechodzc obok Juli i przyciga j ku sobie.
- Dzisiaj nie - mwi Julia - zostaw mnie. Jestem zmczona.
Kordian puszcza j natychmiast, jakby mu na niczym nie zaleao.
- Kto ci tak zmczy?
Julia poprawia wizanie szlafroka.
- W to nigdy si nie wtrcaj - mwi.- Nie bralimy lubu.
Kordian mieje si.
- Z tob lub! Po trzech dniach zwariowabym z zazdroci.
- Wiem lepiej ni ty, e nie nadaj si na on. Nie sta ci na ciekawsze tematy i lepsze dowcipy?
- Napibym si czego, na to mnie sta. Masz co?
- Moe szampana? W kredensie s dwie butelki, nie zabieram ich ze sob. Chcesz?
- Niech bdzie szampan. Twj wyjazd jest nieodwoalny? Musisz jutro wyjecha?
Julia otwiera kredens.
- Moe by si ruszy - mwi - i zaj si butelkami? Cae szczcie, e musz wyjecha. Mam do
tutejszej ndzy.
- Nie odczuwaa jej.
- Ale yam wrd niej. Moe by si wreszcie ruszy? Tu s kieliszki. Wysyaj mnie do Wiednia...
Kordian, miae co z Mari, prawda? Chciaabym, ebymy sobie pewne rzeczy wyjanili do koca,
sta nas na luksus szczeroci. Zawsze twierdzie, e nic do niej nie czujesz. To bya pikna dziewczyna
i dziwiabym si...
- Dopiero w dniu jej mierci - odpowiada Kordian. - Co oni, poszaleli z tymi dzwonami? Dzwoni
i dzwoni. Nigdy przedtem nic mnie nie czyo z Mari - mwi nie patrzc na Juli, zajty
zdejmowaniem plomby z butelki szampana. - Wyobra sobie, mie dziewczyn, dotyka jej ciaa,
sucha jej przypieszonego oddechu i wiedzie, e za kilka minut to ciao bdzie martwe.
Niesamowite uczucie.
- Za duo w tym perwersji, jak na mj gust. Przyznaj si: za co j kropne? - to sowo zaskakuje
w ustach modej i piknej kobiety o delikatnych rysach i olbrzymich agodnych oczach.
Kordian wyjania: jedn wersj mia dla Edwarda i Wiktora, e Maria pracuje w Gestapo. I ta wersja
pokrywaa si z jego przekonaniem, ale w tym sensie, e Maria bya grona dla niego jako agenta
Gestapo, nie dla Komitetu. Dla Kneifa i Hafera inna wersja: e Maria domylaa si czego i moga
rozszyfrowa wobec Edwarda jego, Kordiana, podwjn gr. Tak powiedzia Kneifowi. Dodatkowa
korzy z tego zabjstwa to fakt, e na nieyjc ju Mari, jakkolwiek niewinn, mona zrzuci
odpowiedzialno za wczesne wsypy i aresztowania, za drukarni i Bunkier...
Julia podstawia kieliszki pod lekko rowy pienicy si szampan.
- Nawet Francuzi robi sikacze - mwi Kordian po pierwszym yku.
- Wiesz co powiedzia Kneif? - pyta Julia trzymajc paski kieliszek przy ustach. - Kneif sdzi, e
podejrzewasz Mari o co innego.
Kordian odsuwa kieliszek.
- O co?
- e ona jest informatorem Gestapo, ktry ma ci kontrolowa. e jest tym tajemniczym Bubi Zwo.
Poniewa sporo spraw wymykao si, poniewa wikszo akcji Bolka, Franka i Zygmunta zaskakiwaa
Kneifa, i nie by on przez ciebie o nich uprzedzony, Kneif sdzi, e asekurujesz si w podziemiu
i chcesz wygra losy na obu loteriach. Bae si wic, wedug jego przypuszcze, e Maria sypnie ci w
Gestapo. I dlatego j zdmuchne. Nie martw si, wybiam mu to z gowy.
Dzwony w kociele jeszcze wci bij.
Kordian milczy.

Kordian:
...wic to tak wic podejrzewali mnie zaraz zaraz byy podstawy za wszystkie nie znane mi akcje Bolka
Franka Zygmunta no tak pewne akcje sam przeprowadzaem kontrolowaem uzgadniaem z Haferem
Hafer wiedzia e Maria postrzelia andarma a ja obezwadniem drugiego pamitam by z tego
zadowolony takie co wzmacniao moj pozycj w sztabie no tak zaraz ale by wcieky za napad na
wartowni kolejowej stray tu zawinia ostrono nieufno Franka nie wtajemniczy mnie nie
znaem szczegw Hafer by szczliwy kiedy udaa si historia z ucieczk tych trzech z obozu jecw
wkrcenie Wasyla do oddziau Franka jeszcze puapka pod pretekstem zrzutu a za lokalizacj Bunkra
Kneif mao mnie nie caowa po rkach sypn fors jak nigdy uprzedziem e chc zrobi na niego
zamach albo na Hafera wtedy podsun pomys z zamachem na ulicy witej Kingi ach te dzwony
wciekli si chyba z tym dzwonieniem

- Julia - zapytaem - dlaczego Kneif podstawi nam wtedy porucznika Holdera z Schupo, pamitasz,
kiedy wmwiem w Maego, e robimy zamach na Hafera? Syszaem, e ten Holder mia plecy w
Berlinie.
- Mylae, e Kneif podstawi Maemu Goebbelsa albo gubernatora Franka? Hans Friedrich Holder
mia poparcie Berlina, ale y tutaj z ydwk, zreszt liczn dziewczyn, ukrywa j. Dlatego
podarowali wam Holdera. Pozbyli si go i mieli rwnoczenie usprawiedliwienie dla Berlina, nie
odpowiadajc za jego mier. I znowu pozwolili ci na zachowanie opinii bohatera w Komitecie.
ydwk Holdera posali pniej do gazu. Pikny happy end dla ich mioci, na miar epoki.
Przysunem bliej drugi fotel, ustawiem go ukonie i oparem na nim nogi. Rozluniem krawat
i odpiem guzik przy konierzu koszuli.
Julia zapytaa:
- Kordian, powiedz prawd, jak byo z Mari?
Mogem to wyjani, jej jednej mogem powiedzie.
- Kneif mia racj - potwierdziem - podejrzewaem, e Maria jest tym Bubi Zwo. Czasami mylaem, e
to ty, ale to mi jako nie grao. Wci dostawali informacje o mnie i o sprawach Komitetu, zaczo
mnie to wreszcie niepokoi. Raz nawet Kneif wygada si, e jest jeszcze jaki konfident. Gdyby bya
nim Maria, wyjanioby mi to wszystko. Pomylaem wic, e ona pracuje jako Bubi Zwo, i nieustannie
mnie obserwuje. Wci chciaa by ze mn, a mnie te zaleao, eby j mie na oku, i eby wiedziaa
co robi. Jednak dugo nie mogem tego cign, nie chciaem im dawa adnej broni przeciw sobie.
Rozumiesz chyba, jak musiaem w Sztabie rozmawia, jak gorliwo udawa. Sprawozdania Marii
mogy nasun Kneifowi rne przypuszczenia, tym bardziej, e sporo akcji wymykao si spod mojej
kontroli, zwaszcza sabotae i wysadzanie pocigw. A przecie byem szefem Sztabu. I pewnego dnia
Kneif mg mnie tak samo podstawi pod ich ogie, jak Holdera, jak pniej chcia podstawi
Bogumia. Ocaliem go w ostatniej chwili.
- Z tob nie mogli tak zrobi - powiedziaa Julia. - Berlin nie wybaczyby tego Kneifowi. Ja take bym
si nie zgodzia. Pij, czemu nie pijesz?
Mylia si; mogli mnie stukn, a Julia nie pisnaby ani sowa. Jej byo dobrze, podlegaa
bezporednio szefowi Nachrichtenbro, Stolzowi. Mnie powierzono najbardziej ryzykowne operacje,
zakrojone na duszy czas, a jej akcje byy szybkie, o doniosym znaczeniu, ale krtkotrwae;
przerzucano j co kilka miesicy do innej organizacji. Nie wymagano od niej zbyt wielu informacji,
miaa tylko zwabia do jakiego lokalu przywdcw. Tam brao ich Gestapo.
- Lepiej si urzdzia - powiedziaem - tutaj podlegasz tylko Stolzowi.
- O tym take wiesz?
- Wiem jeszcze wicej.
- Na przykad?
- O tym, co chcesz mi dzisiaj powiedzie. Jednak ty jeste tym Bubi Zwo. Ty mnie kontrolowaa, nikt
inny. Mwiem ci zawsze o wszystkim i o wszystkich. Maria bya niewinna i domylam si, e ona
jedna kochaa mnie naprawd w tym przekltym kraju i w tej przekltej robocie. Sam narysowaem
w jej notesie plan Bunkra i wyrzuciem orygina, pozostawiajc na nastpnej stronie kontury rysunku.
Ty jeste Bubi Zwo.
Julia miaa si mruc oczy, najniewinniejsze oczy jakie istniay na tym wiecie, oczy dziewczynki
idcej do pierwszej komunii.
- Wanie to chciaam ci powiedzie przed wyjazdem. Midzy innymi jestem take Bubi Zwo.
Opowiadae mi o wszystkim, bo chciae, ebym to odpowiednio przedstawiaa w Centrali, eby by
kryty w Berlinie, eby mia zabezpieczenie przed posuniciami Kneifa. Robiam sprawozdania dla
Berlina i sprzedawaam to samo Kneifowi.
Co moga o mnie mwi, jak mnie oceniaa? Krpowao mnie, e byem tak bardzo uzaleniony od
opinii kobiety, zwaszcza tej kobiety, z ktr yem. Miaa kilkanacie pseudonimw, tu, dla Gestapo
Bubi Zwo, a dla podziemia Krwawa Julka i Julia.
- Przypuszczam - powiedziaem - e robia to uczciwie?
- Tak - odpara - jeeli to sowo ma dla ciebie takie znaczenie, jak w sowniku Lindego. Nie
zaszkodziam ci, bd pewny. Zaproponowali mi to, kiedy tak nagle wyskoczyam w Guberni za
rozszyfrowanie tajnej korespondencji Polskich Si Zbrojnych. Dziki mnie penetrowali niektre
organizacje podziemne, od twojej a do skrajnej prawicy. Wymiana Frankowskiego, kiedy przyjecha
tutaj z Francji, to take moja sprawka. Dopiero od tego momentu Kneif zacz realizowa swj wielki
plan. Wielki plan, ktry zaama si na wielkim Edwardzie...
Julia, siedzc przy kominku, na wprost mnie, przecigna si leniwie, wyprya nogi. Rozchyliy si
poy szlafroka odsaniajc uda i czarne podwizki.
- Ach - powiedziaa - Edward by jedynym mczyzn, z ktrym naprawd chciaam si tutaj przespa.
Potem dugo, dugo nic, a ty jeste w drugim rzucie na pierwszym miejscu. Pocztkowo chcieli mnie
nawet podrzuci Edwardowi, ale on by nieprzytomnie zakochany w onie. To take mi si podobao,
lubi wiernych mczyzn. Po nim ty jeste najbardziej interesujcy.
- Przynajmniej tyle - powiedziaem. - To mi wystarczy.
Signem po jej stopy i uoyem je na moich nogach wspartych o inny fotel.
- Nie, zostaw.
Podkurczya nogi i osonia je szlafrokiem.
- Dzisiaj nie - dodaa. - Popatrz jak tu wyglda, te walizy, a ile gratw w sypialni, szuflady na
pododze...

Otworzyem drug butelk szampana. Odgos wystrzelonego korka zmiesza si z ostatnim
uderzeniem kocielnych dzwonw. Nareszcie przestali dzwoni. Julia wyjedaa, chciaem z ni by,
koniecznie. Chciaem, eby zrzucia z siebie szlafrok i chodzia po pokoju w bielinie, jak zawsze, kiedy
miaa na mnie ochot. To mnie podniecao. Ale jej dzisiejszy upr podnieca mnie jeszcze bardziej.
- Z Mari byo mi wietnie - powiedziaem. - Nigdy nie przypuszczaem, e nie rozbudzona dziewczyna
moe by taka wietna. Ale czekaj - przypomniaem sobie - przecie ty podsuna mi, e Maria moe
by informatork Kneifa! Prawda? No pewnie, e ty!
Znowu si zamiaa i mruya oczy.
- Nie pamitam. Ale chyba wiesz, e nie lubi si z nikim dzieli. Podejrzewaam, e z ni yjesz.
- A ja podejrzewaem, e po tobie ju z adn nie moe mi by tak dobrze... Nigdy ciebie nie
zdradzaem. Zreszt unikaem kobiet z innych przyczyn. Czasem nawet przez sen mona co
powiedzie.
Julia przysuna swj fotel i pocaowaa mnie w policzek. Moe udawaa, e dzisiaj nie chce?
Przytrzymaem j i przesunem zamknitymi ustami po jej szyi i ramionach. Wydawao mi si, e jest
niespokojna i zdenerwowana.
- Pu mnie - powiedziaa - naprawd nie. Kordian, zobacz, w kredensie musi by jeszcze p butelki
Martela. Zreszt wiesz co? Zosta na noc.
To mi nie odpowiadao. Byo u nas gorco, mogli mnie szuka cznicy z Komitetu albo ludzie Kneifa.
Bogumi na gowie stawa, eby zorganizowa nowy Komitet; Kneif gorczkowo dy do tego, walczy
ju teraz o pozory sukcesu. Podsun Bogumiowi trzech swoich ludzi, ktrzy mieli zasiada w tym
nowym Komitecie Okrgu. Zygmunt opuci Miasto, zaoy kwater w lesie i tam opracowywa wraz z
Frankiem zabezpieczenie kopal i hut w momencie ucieczki Niemcw pod naporem frontu. Wiktor
wyjecha do Warszawy, przypuszczaem, e chce skontaktowa si z Gwnym Sztabem. Moe tutaj
si ukrywa? Obieca mi Kneif, e gdybym dosta Wiktora, zwolni mnie natychmiast z tej roboty
i przenios na zachd. Marzyem o tym. Ale nie mogem znale Wiktora. Tylko May wiedzia, jak
skontaktowa si z nim i z Anioem. Chciaem by z Juli teraz, i wieczorem std wyj. Dlaczego
zaleao jej na nocy? Wic std ta zwoka i to dzisiaj nie, ebym zosta. Do licha, ona zawsze graa,
ju nie umiaa by sob. Znieksztacenie zawodowe.
Powiedziaem Julii jak wyglda sytuacja.
- Maego koniecznie trzeba zgasi - odpowiedziaa. - Jest ideowy do szpiku koci, nie leci na karier,
wszystko robi z przekonania. Tacy s dla wszystkich niebezpieczni, nawet dla swoich.
- Gdyby by ideowy - dodaa po chwili - i robi to wszystko z entuzjazmu, jak Hafer, lub z mioci dla
Wodza, jak Kneif, gardziabym tob. Lubi pewien komfort wewntrzny i higien psychiczn, lubi
ludzi wytwornych, zimnych i eleganckich, po prostu dentelmenw z fors. Tylko z takimi mog
wsppracowa. A ty rozkleie si troch, moe przez Mari, moe zaimponowa ci Edward...
- Nie obawiaj si - powiedziaem - nikt mnie nie nawrci na ideowo. Maego zdejmiemy kiedy
tylko zjawi si na posiedzeniu nowego Komitetu. I wtedy trzeba uwaa, bo nim go wezm, zabije
dziesiciu z obawy. Mgby gra role w cowbojskich filmach, i w karkoomnych scenach nie
potrzebowaby dublera. Julia, nie jestem rozklejony. Ale moja sytuacja jest do niepewna...
Mwiem to, stojc przy kredensie. Znalazem w kcie pki butelk Martela, do poowy oprnion.
Z kim to wypia? Nigdy nie byem jej pewny. Wyobrania podsuna mi jej obraz w objciach innego
mczyzny, w poczochach i w tych podwizkach; to wzmogo moje podanie.
Obok koniaku sta soik z blaszanym hermetycznym zamkniciem, to by kawior, zdobyty gdzie i jej
przesany. Caa Europa ubieraa j i karmia: islandzki kawior, francuskie trunki, portugalskie sardynki,
jugosowiaskie konserwy, angielska herbata, szwajcarska czekolada, polskie wdliny, woskie wina
i bugarskie winogrona; bielizna z Wiednia i pantofle z Parya, futerko z Kamczatki i parasolka z
Berlina, torebka z Bukaresztu i drobiazgi ze wszystkich stolic wiata. Wywiad kadej z tych stolic,
kiedy skoczy si wojna, da za ni lub za jej gow mnstwo pienidzy. wiadomo jej roli dziaaa na
mnie szczeglnie podniecajco.
Otworzyem kawior i z przyjemnoci spojrzaem na drobniutkie czarne ziarenka.
- Zrb kilka tostw - powiedziaem do Julii.
Julia obserwowaa kady mj ruch, jakby patrzya na ekran w ciemnym kinie. Co dziao si z ni,
wyczuwaem jej niepokj coraz silniej, czuem jak w niej narasta. Chciaa by sama, pragna spokoju
i by jej potrzebny czas do uporzdkowania rzeczy przed wyjazdem, a jednak zaproponowaa, ebym
z ni zosta.
Julia mylaa o tym samym, bo nagle zapytaa:
- Zostaniesz? Nie chc by sama. Szef pewnej tajnej organizacji dowiedzia si od kogo, kogo
nakoniam do wsppracy z Gestapo, kim jestem. Wydali wyrok mierci na Krwaw Julk. Gestapo
zlikwidowao ju tego szefa, ale bd co bd by skazan na mier... nie naley do przyjemnoci. Nie
chc by dzisiaj sama.
- Wic ty take si boisz. Nie przypuszczaem.
- Tak samo jak ty - powiedziaa. - Chcesz zosta?
Byem gr, teraz mogem j drani.
- Powiedziaa, e dzisiaj nie moesz...
- Rozmyliam si, mog. To sprawa nastroju.
- I nie jeste zmczona?
- Dla ciebie nie. Jeeli zostaniesz.
Wysza do kuchni.

Niech ich diabli wezm, Komitet i Kneifa, niech mnie szukaj! Take nie chciaem by sam, take si
baem. A wiadomo, e jutro rozstan si z Juli, przekonaa mnie ostatecznie, eby zosta z ni tej
nocy.

Julia:
...zrobi mu te tosty jaki tu baagan nie posprztam ju kuchni troch za mao tuszczu nie mogabym
przekn ani ksa tylko pi pi chyba koniak mj wyjazd to waciwie ucieczka musz wyjecha
jestem szczliwa e wyjedam psiakrew ten si przypali byle tylko zwerbowani dla Gestapo nie
sypnli mnie jeszcze gdzie indziej nim Kneif zdy ich zlikwidowa moe bd czeka na dworcu moe
w pocigu moe we Wiedniu moe niepotrzebnie si boj waciwie wpakowaam si jak nikt ale nie
auj ale miaam cudowne ycie ale miaam wietnych mczyzn ale kilka waliz najpikniejszych
toalet zawsze chciaam by dobrze ubrana i etola z nurkw gdzie ja to zapakowaam biuteria
w torbie podrnej trzeba to wywie do Szwajcarii rewizji mi nie zrobi i tak musz pniej wrci
tutaj do tej Polski Boe co za kraj adnie pachn zanios mu te tosty musz tu wrci nigdzie nie ukryj
si tak pewnie po klsce Niemiec jak w tym polskim rozgardiaszu powojennym jeszcze w serwetk
owin ta jest czysta co on tam robi niecierpliwi si ju id id nawet drzwi otwiera bez marynarki
podwinite rkawy koszuli jakby si zabiera do piowania drzewa krawat na krzele ten facet zawsze
myli tylko o jednym zawsze o tym samym jego podniecenie musi imponowa kobietom niekiedy jest
jednak mczce gdyby tylko on jeden ale co drugi z moich szefw ma na to ochot niektrzy s
obrzydliwi ale czy mogam odmwi nie mogam

Kordian ustawi na stoliku pkate kieliszki do koniaku, wyj talerzyki z kredensu. Zawsze chcia mi
czym imponowa, szuka zapewne rekompensaty za moj pozycj w wywiadzie, musiaa go
upokarza. Teraz rozpocz wykad na temat gatunkw kawioru i powtrzy jeszcze raz, e szampan
by lichy - Veuve Cliquot, ale lichy rocznik.
- Kneif nie zna si na tym - powiedziaam. - Szampan i kawior to poegnalny podarunek od niego,
take re.
Kordian spojrza na kwiaty. Podszed do stou i wyj je z wazonu. Wynis re do kuchni. Wrci.
- Gdzie podziae kwiaty? - zapytaam.
Powiedzia:
- S w kuble na miecie. Moe chciaa zabra to zielsko do Wiednia?
Rozbawi mnie tym gestem, tak niepodobnym do niego.
- Jeszcze nigdy nie widziaam ci w ataku zazdroci. Jeste kapitalny! Tej cechy brak ci
w charakterystyce, ktr wysano do Berlina.
- Moja zazdro, to poegnalny podarunek ode mnie, zamiast kawioru i r... We kieliszek, pijemy.

...zjem troch kawioru nie chyba nie bez cytryny nie bdzie smakowa gdzie bya cytryna nie ostatni
zuyam wczoraj do mycia twarzy wietnie robi martell jest doskonay lubi pi stan si chyba
alkoholiczk dziwne co to odruch lku czy co iskra strachu wdrujca wzdu plecw wok ramion
umiejscawia si teraz w sercu czuj to ale co tam pilnuj mego domu mam obstaw ale to mieszne
ktra ofiara zamachu nie bya dobrze pilnowana nawet do Wodza strzela jaki pukownik w jego
kwaterze czy bomb w teczce podoy tak bomb w teczce podoy Kordian nie przynis teczki co za
gupstwa chodz po gowie co za

- Zrzu szlafrok - powiedzia.
- Zostaniesz na noc? - zapytaam.
- Tak. Zrzu szlafrok.
Zrzuciam i w bielinie usiadam na fotelu, podkurczajc pod siebie nogi. Moja ulubiona poza:
wygldam wtedy najzgrabniej.
Miaam mu jeszcze co do powiedzenia i chciaam mwi jak najwicej i chciaam eby on duo
mwi, wci, bez przerwy, bo wtedy zapominam o strachu, jest dotkliwszy ni bl zba.
- Mam jeszcze kilka kilogramw kawy i skrzynk rnych konserw - powiedziaam - chc ci to
zostawi, bo i tak nie zabior ze sob, Ale to nie ma sensu, bo lada dzie take musisz std znikn,
moe za kilka dni, moe za tydzie. Z Wiednia mam dzwoni w twojej sprawie do Berlina. Czy wiesz,
e ju raz ocaliam ci ycie?
Patrzy na moje nogi, nagrzewajc w zamknitej doni kieliszek koniaku.
- Zawsze wspdziaalimy w tych sprawach - powiedzia. - O jakim wypadku mylisz?
- Dae mi kiedy adres Wojciecha. Po zdemaskowaniu prowokacji ze zrzutem byam pewna, e Wasyl
sypnie. Byby mocno przegrany. Zaproponowaam Kneifowi obserwacj domu Wojciecha, bo do
niego mg przyj cznik od Franka z meldunkiem o zrzucie i o tobie. Obserwatorzy nie widzieli
kiedy Ko wchodzi do domu Wojciecha, ale zauwayli, jak stamtd wychodzi.
- Zaczekaj - przerwa mi Kordian - to byy te drugie odwiedziny Konia, nie po nieudanym zrzucie, ale
po wydaniu wyroku na Wasyla?
- Oczywicie. Wanie tego si baam. Kiedy Ko wychodzi, ludzie Kneifa zdjli go na ulicy. Istniaa
moliwo, e Wasyl ci zdekonspirowa.
- Wtpi. Oni nie umiej przesuchiwa, zawsze piesz si do wymierzania sprawiedliwoci.
- Mogo by take inaczej... W obawie, e Wojciech przekae dalej informacje otrzymane od Konia,
powiedziaam Kneifowi, eby natychmiast bra Wojciecha. Psuo mu to plan, ale musia si zgodzi.
Zreszt jeszcze wtedy liczy na to, e Wojciech nakoni Edwarda do wsppracy, albo wyda Wiktora.
- Mogem adnie wpa, gdyby nie to posunicie - powiedzia Kordian. - Cae szczcie, e wanie z
Wojciechem zaatwiaam spraw trzech jecw. On w najlepszej wierze, a ja z myl o wykorzystaniu
Wasyla. A jednak wszystko ze spado na niego. I take aresztowanie siedmiuset pidziesiciu szeciu
ludzi. Mona dla ciebie? - zapyta i podnis butelk.
Zadzwoni telefon.
- Nie - powiedziaam do wstajcego Kordiana - nie podchod.
Pomylaam, e zamachowcy chc sprawdzi czy jestem w mieszkaniu i e zaraz co si zacznie, jeli
tylko podnios suchawk.
Telefon dzwoni i dzwoni. Pniej chwila ciszy i znowu dzwonek.
- Lepiej odbierz - powiedzia Kordian. - Moe jest co pilnego, moe Kneif ma jakie ostrzeenie. Nie
ryzykuj.
Przyjam telefon. Sprawdzali z Gestapo, czy wszystko jest w porzdku. Powiedziaam, e tak.
Zapytali, czy Kordian jest jeszcze u mnie. Zdziwiam si, e o tym wiedz, ale przecie obserwowali
moje mieszkanie. Powiedziaam, e tak.
Wrciam na fotel i narzuciam na siebie szlafrok, nie miaam nastroju.
- Czemu? - zapyta Kordian. - Zrzu to.
- Mam dreszcze - powiedziaam. - Wic w twojej sprawie musz dzwoni z Wiednia, uzgodniam to ze
Stolzem. Stolz da ci zna, kiedy powiniene wyjecha i wtedy nie zwaaj na Kneifa. Std pojedziesz do
Strassburga. Przygotowuje si tam wytwrni faszywych dokumentw. Najwybitniejsi z nas
otrzymaj paszporty. Po kapitulacji - co do tego ju nikt nie ma zudze, staramy si tylko, by
kapitulowa wycznie przed aliantami, i pewne koa amerykaskie popieraj to - wyjedziesz ze
Strassburga do Hiszpanii, stamtd do Ameryki Poudniowej. Brazylia albo Argentyna.
- Chcesz tutaj wrci po wojnie?
- Bd musiaa, tego nie mog ci wytumaczy. Zostanie tu take Bogumi.
- Nie boisz si? Ja bym nie wraca.
Wzruszyam ramionami. Co mia do rzeczy mj strach?
- Chodmy do ka - powiedziaam.
Znowu zadzwoni telefon. Tym razem natychmiast odebraam. Ten sam funkcjonariusz, ktry przed
chwil rozmawia ze mn, przeprosi, e przeszkadza; niepokoi mnie ponownie, bo zapomnia
powiedzie, e Hauptsturmfhrer Hafer nie yje. Bdzie msza aobna...
- Co si stao? - zapytaam. - Zamach - odpar. - Zabity przez bandytw. - Dzikuj - powiedziaam,
ale nie wiedziaam za co mu dzikuj. Byam wcieka, e wanie dzisiaj powiedzia mi o tym. Gdyby
nie Kordian, umarabym ze strachu. Rzuciam suchawk na wideki, a jkn aparat. Powiedziaam
Kordianowi o mierci Hafera. Przyj to obojtnie, nigdy nie umia sobie wyobrazi czyjej mierci.
- Nie tacy jak on umieraj. Drobiazg.
Zdj ze mnie szlafrok i przycign do siebie, usiadam mu na kolanach.
Poda mi kieliszek:
- Wypijmy za tych siedmiuset pidziesiciu szeciu... To bya cholerna robota, warto obla.
Odsunam kieliszek.
- Nie., za to nie mog wypi.
- Jeste przesdna? No tak, wiem o czym mylisz.
Jednak jako go to obeszo, draa mu rka. Jak on by umiera - pomylaam - gdyby zamachowcy
stanli przed nim jak przed Haferem? Jakby si zachowa? Moe...
- Myl o mierci Hafera - powiedziaam. - Wypijmy... wiesz za co? e to jeszcze nie my.
- I za to, eby nikt nigdy nie upomnia si o tych siedmiuset pidziesiciu szeciu.
- Zgoda - powiedziaam. - I eby ty o nich zapomnia.
- Ja wszystko pamitam - powiedzia Bubi.

Sd idzie
Cz dwunasta

Ostatnilad:
W grudniu 1947 roku paryska agencja Unipress podaa co nastpuje:
FASZYWE PASZPORTY DLA HITLEROWSKICH ZBRODNIARZY
SKORUMPOWANI URZDNICY NA USUGACH SZAJKI FASZERZY
Policja sztrasburska wpada na trop doskonale zorganizowanej szajki faszerzy paszportw, ktrzy
zaopatrywali w dokumenty byych dygnitarzy hitlerowskich starajcych si przenikn do Francji
a stamtd do Hiszpanii i Ameryki Poudniowej.
Sprawa wydaa si z chwil, gdy w Sztrasburgu aresztowano czterech podejrzanych osobnikw,
ktrzy przekroczyli granic w Khel. Mieli oni doskonale podrobione paszporty jednego z pastw
rodkowoeuropejskich.
Policja nigdy by si nie zorientowaa, e paszporty s faszywe, gdyby nie wieo jednego z nich,
ktry wydany by rzekomo w 1945 roku, a wyglda jak gdyby przed dwoma dniami wyjto go
z maszyny drukarskiej.
Aresztowani przyznali si, e w francuskiej strefie okupacyjnej znajduje si podziemna drukarnia
faszywych dokumentw, w ktrej zatrudnieni s fachowcy ze wszystkich prawie krajw europejskich.
Fabryka ta prosperuje doskonale, ze wzgldu na fakt, e wielu hitlerowcw ukrywajcych si w strefie
brytyjskiej, amerykaskiej i francuskiej, zaopatruje si w faszywe dokumenty, by przez Francj dosta
si do jakiego bezpiecznego kraju.
Wedug owiadczenia policji, ponad pidziesiciu czoowych hitlerowcw ucieko w ten sposb z
Niemiec i dostao si przez Francj za granic.
Do tej pory nie wiadomo kto stoi na czele szajki. Nie ujawniono rwnie, w ktrym miecie
znajdowaa si podziemna fabryka, zaopatrzona w najnowoczeniejsze urzdzenia, ktre
sprowadzono przy pomocy przekupionych urzdnikw francuskiej administracji w Niemczech.

Jednym z czterech zatrzymanych, co ustalono na podstawie listw goczych i dokadnego rysopisu,
by poszukiwany przez midzynarodow policj przestpca wojenny, dziaajcy przez duszy czas w
Polsce pod pseudonimem Kordian. Wkrtce po zatrzymaniu udao mu si zbiec. Przestpcy nie
zdoano uj, prawdopodobnie uatwiono mu ucieczk.

Mamusia:
...i chleba take byo brak i mleka i tuszczu i nawet furmanki wgla nie miaam na zim niech tam co
tam popakiwaam ze szczcia skoczya si wojna inna wadza teraz nikt w nocy nie wywali drzwi
nie zabierze na tortury na mier strach mnie tylko oblecia ludzie zaczli mwi e kilku naszych siedzi
w wizieniu tak to jako zrobili po kryjomu i naprzd nikt nie wiedzia a oni ju dugo siedzieli i Kuna i
Kartofel i akowcy a nawet powiadali ludzie Maego take zabrali i to bya prawda kto pewny
w sekrecie powiedzia e May ju siedzi on i ta reszta tacy ludzie za co -
..nieadnie niesprawiedliwie trzeba si zebra ktrego dnia pojecha do syna to szef tutejszego
Urzdu Bezpieczestwa musi co wiedzie co pewnego chyba do niego naley pilnowanie takich
wanych spraw o tym trzeba pogada o innych krzywdach szybko roznosiy si wrd ludzi i tylko
rozgoryczenie i gniew na wadz budziy niech by tam chleba nie byo pod dostatkiem i wgla nard
przywyk do biedowania ale sprawiedliwo naley si narodowi sprawiedliwoci nie wolno ludziom
odmawia wanie na ni czekali wanie najbardziej na spra...-

Pojechaam.
Siedzia tam ten mj synek za wielkim biurkiem, w mundurze kapitana. Takim go jeszcze nie
widziaam, bo nie zachodzi do mnie po wojnie, czasu mu nie starczao, mwi, e nie pi po nocach
i zdrowie przy tej robocie traci.
Powiedzia grzecznie, ebym usiada i wypytywa, czy nie brak mi czego. Patrzcie, nagle przypomnia
sobie, e mogo mi czego brakowa, a on chyba mia i chleba i misa pod dostatkiem.
Prosto, po swojemu, bo taka ju jestem, wygarnam co myl o tych jego nowych porzdkach.
- I dlaczego Sosn kazae zamkn, i Kun, i Kartofla? Gdzie poznikali nam z oczu i pomylaam, e
si roboty przestraszyli, a to ty ich trzymasz pod kluczem. A z Maym, niech to naga, z Maym robicie
wielkie wistwo.
- Niech si mama przymknie, dobrze? - tak ostro do mnie powiedzia, e a w sercu zakuo.
A ja na to, e od przymykania on jest, nie ja. Ze ju rozmawiaem z Zygmuntem, ktry mia takie
stanowisko w innym wojewdztwie jak on tutaj, i e Zygmunt take nie moe si nadziwi.
- Mamusiu - powiedzia agodniej - tylko bez nerww. Sam byem kiedy niesusznie podejrzany,
mama chyba pamita, i wiem jak smakuje niesuszne podejrzenie. To s sprawy subowe, poufne
i nie nadaj si do prywatnych rozmw ani z on, ani z rodzon matk.
Ale z Juli gadasz chyba o nich? - wygarnam mu, bo widziaam ich kiedy w samochodzie. - Zszede
si z ni znowu, chocia ludzie u nas mwi, e z jakim Niemcem ya, i e jaka tam organizacja
w czasie okupacji wyrok na ni wydaa, ale dzisiaj wiadkw na to niema.
- Ciszej! - krzykn. - Kto mnie widzia z Juli? Mama? Brednie, to nie bya Julia, jaka inna, moe tylko
troch podobna... Niech mama posucha: trzymam si instrukcji, a wedug instrukcji byy powody,
eby zatrzyma tych ludzi. ledztwo jeszcze trwa i teraz nic na ten temat nie mog powiedzie. Jak
dochodzenie si skoczy, wtedy porozmawiamy. I wszystko mamie wyjani.
- A ja wol dzi pogada - powiedziaam. Zo mnie ju braa na tego mojego synka. - Bo na to mi
wyglda, e chcesz si pozby starych towarzyszy z czasw okupacji i tych chopcw z Armii Krajowej,
bo moe oni wiedz o tobie za duo. Tak to wyglda dla wszystkich. Co w tym masz, eby ich
przeladowa i wizi? Jak chcesz tutaj rzdzi? Po jakiemu?
- Co do Sosny nie ma mamusia racji. Sosn zastrzelono w czasie ucieczki. A Kartofel przez te wszystkie
przejcia dosta pomieszania zmysw i jest ju w zakadzie dla wariatw, tam go lecz.
- Ju ja wiem, czym to pachnie - powiedziaam, bo zgroza mnie przeja. A on denerwowa si jak
nigdy, a podskakiwa na tym swoim wielkim fotelu.
- To idiotyczne, co mama tutaj bajdurzy! - krzycza. - Idiotyczne i obraliwe! Za to powinno si
zamkn! Ja sobie wypraszam...
Zamachnam si na niego torebk, pogroziam mu.
- No to zamykaj. Jeszcze s tacy, co za mn si ujm. Wojewoda mnie zna i nie da mi krzywdy zrobi!
Pjd do niego i powiem, jak ty tutaj pracujesz. A nim mnie zamkniesz, znajd ci wiadkw, ktrzy
potwierdz moje domysy. Sama ich tutaj przyprowadz, niech mnie szlag trafi, e ich przyprowadz!
Ogromnie si gniewa, musiaam go troch nastraszy. Moe i nie chcia le, ale z gupoty tak robi,
czy z braku dowiadczenia, a moe mu si w gowie przewrcio od tego stanowiska? Chcia by
wany i znca si nad ludmi.
Uspokoi si troch, stara si mnie udobrucha.
- Mamo - powiedzia - tak si umwmy. Prosz o spokj, prosz jak przyjaciel, jak syn. Za kilka dni,
umwmy si, chocia tego nie wolno mi robi, przedstawi dowody przeciw Maemu i innym, ktrych
musiaem zamkn. Zarzuca si im wspprac z bandami, nawet z obcym wywiadem. Ale nie mog
tyle mwi, bardzo prosz o troch cierpliwoci. I niech mama posucha dobrej rady: dzisiaj trzeba
pilnowa wasnego nosa, a nie biega w sprawach innych ludzi. Bo jeli ci inni s podejrzani, to
automatycznie ten, kto za nimi biega, take musi by podejrzany.
- Filozof si znalaz - powiedziaam - i jaki chytry! Chyba nie chcesz mi wmwi, e nie jestem
w porzdku wobec wadzy?
- Kto chce by w porzdku - zawoa - musi pilnowa wasnych spraw, i nie wtrca si tam, gdzie go
nie prosz! To dobra i mdra rada. A wic za trzy dni poka mamie wyniki ledztwa. Wystarczy?
Wziam z biurka torebk, poprawiam mj stary kapelusz, moe troch miesznie w nim
wygldaam, ale by z dobrego przedwojennego filcu. Zbieraam si do odejcia i powiedziaam na
odchodnym:
- eby tylko to ledztwo nie byo takie, jak przeciw twemu ojcu... Dobrze, niech to naga, przyjd po
te twoje parszywe dowody. Ale wiadkw bd szuka, nie gadam na wiatr.
Zerwa si, pocaowa mnie w rk.
- Mama wraca do domu? To podwioz, bo te si wybieram w tamte strony. A z tymi wiadkami
niech mama da sobie spokj. Wszystko bdzie dobrze, niewinnemu wos z gowy nie spadnie. Nie
trzeba si pcha, gdzie nie prosz.

Bogumi:
...co mnie waciwie czy z t kobiet tyle co nic cae ycie od maego suchaem o sprawie i rewolucji
adnej radoci w dziecistwie ojciec w wizieniach w pochodach strajkach jakie manifestacje
pierwszy maja i na wiecach pniej pojecha i tam zrobili go na szaro mia swoj rewolucj nie byem
taki gupi nie warto umiera za innych nie o to chodzi to jest obca kobieta grona kobieta mao na
wiecie prostolinijnych naiwnych ludzi jak Edward jak ta kobieta matka moja no tak matka e co tam
moe mnie zgubi pcha si w te sprawy nie rozumie co si dzieje w ogle nic nie rozumie po diaba ta
idiotyczna filantropia e May e Sosna e Kartofel no to co e May i Sosna i Kartofel dobrze cignie
ten ford nic si na wiecie nie zmieni jak ich nie bdzie Kartofla Maego i Sosny

- Czemu tdy przecinasz? - zapytaa, kiedy skrcaem fordem przez zagajnik.
- Krtsza droga. O dwa kilometry - powiedziaem. - Mam mao czasu a chciabym mam podwie.
- Pierwszy raz po wojnie siedz w samochodzie - powiedziaa. - Dobrze sobie yjesz. Krtsza ta droga,
ale wyboista jak sto diabw. Resory tylko poharaczesz. To pastwowe, nie? O to ci gowa nie boli.
Nie mam z ciebie za duej pociechy, chocia taki wany jeste. I nie zapomnij, e jak ludzi bdziesz mi
krzywdzi, to si porachujemy. Jeszcze zobacz co pokaesz za trzy dni, ale wicej czasu ci nie dam...
A mona si widzie z naszymi ludmi, w wizieniu? Kiedy trzeba przyj na widzenie?
- Teraz nie ma takich rzeczy - powiedziaem - dla politycznych nie ma.
- Ale jak kryminalista po pijanemu zarnie siekier on i matk, to ma w wizieniu prawo do widze?
Albo zodziej kieszonkowy?
- Kryminalista ma. I zodziej ma takie prawo. A tamci s w ledztwie. Polityczni.
Zatrzymaem wz w zagajniku.
Ta stara obca kobieta przestaa mnie cokolwiek obchodzi. Wane byo jedno: e podstawi mi nog,
wtedy na pewno si przewrc. Mog mnie usadzi nim zrobi spraw Maemu i innym.
Zatrzymujc wz powiedziaem: - Wysiadaj, mamo, dalej nie jad. Nie chc. Nudzisz mnie i ycie
zatruwasz. A mam robot, e rzyga si chce. Wysiadaj.
- No to tak yj i postpuj, eby ci si nie chciao rzyga... Jak te drzwiczki si otwiera? Dobrze, ju
wiem. Od dzisiaj nie uwaam ci za syna - mwia drcym gosem. - Ty by mnie i z domu wyrzuci,
nie tylko z samochodu. Syn... Doczekaam si.
Widziaem, jak dygocz jej rce, jak dry podbrdek. Moe si baa? Moe przeczuwaa?
- Nie jeste ju moim synem.
Wysiada. - Nie jeste - powtrzya.
Opuciem niej szyb i zwikszyem obroty motoru.
Wyjem rewolwer i celowaem w plecy kobiety z odlegoci kilku krokw. Czy to moliwe, e
mgbym strzeli? Opuciem do.

Kiedy dotknem kierownicy, poczuem, e uchwyt rki jest o wiele pewniejszy ni przedtem. To, co
chciaem zrobi, przynioso mi ulg. Mino rozgorczkowanie, ktre nie opuszczao mnie przez ten
cay czas, od kiedy wyszlimy razem z Urzdu. Kady inny rozkleiby si i wpad w panik, ale ja
miaem dobr szko.
Zawrciem, pojechaem do Urzdu.
...niech to szlag trafi jednak poc si donie jednak no do diaba co si dzieje jednak to nie takie proste
e na zdrowy rozum trzeba byo si zabezpieczy ona jest moim wrogiem ale co jeszcze tkwi
w czowieku o czym si nie wie co tam gdzie siedzi i teraz chwyta za gardo skd to przyszo do
diaba le to obmyliem e wcale nie obmyliem dziaabym jak automat w gorczce ze strachu do
diaba kula no kula wydubaliby z niej kul atwo sprawdzi chyba wyrzucibym spluw nie nie mona
numer zarejestrowany e co mnie napado czego si boj nikt si nawet nie odway eby do mnie z tym
przyj zrobiliby starej pogrzeb na koszt pastwa obwiniliby kogo tam zabi j bo bya moj matk za
to j zabili komu psiakrew komu wpadoby do gowy e to ja nikt si nie odway chyba zwariowaem
co mnie napado tylko spokj spokj spokj jednak to matka dlatego brednie chodz po gowie ona
jedna moe mi zaszkodzi a teraz byoby wszystko w porzdku gdybym strzeli no nie czekaj czekaj
lady opon lady opon tylko spokojnie e brednia nikt si nie odway czowiek czasem postpuje jak
skoczony idiota trzeba si zastanowi tylko si uspokoi jasne musz szybko dziaa to jasne nie
mog tak zostawi nie mog inaczej jestem w porzdku jeszcze zobaczymy

Na biurku leaa zalakowana koperta z Ministerstwa Spraw Wewntrznych.
W rodku rozkaz, eby zwolni Maego i przekaza do dyspozycji Gwnego Zarzdu Politycznego
Wojska. Upowaniony oficer zgosi si u mnie z odpowiednim pismem. To wszystko. Psiakrew!
Pomylaem, e wojsko chce wytoczy Maemu jak spraw, ale raczej nie, bo i za co? Moe
interweniowa kto z dawnego Sztabu Gwnego Armii Ludowej? I chc go zwolni? Do diaba!
Pojechaem do Miasta i zatelefonowaem do Julii. Z Urzdu nie mogem do niej dzwoni.
Powiedziaem jej, e Maego chyba zwolni. Powiedziaem kto interweniuje.
- Wyjedam - odezwaa si po chwili Julia - jeeli nie otrzymam od ciebie dalszych wiadomoci
w przecigu trzech dni. Uzupenij mj paszport i na wszelki wypadek przygotuj kilka pustych
blankietw, mog by potrzebne.
- Dobrze - powiedziaem. - A ja?
- Na razie jeste jeszcze mocny - odpara.
- May zabierze si do mnie, to pewne. Jak tylko wyjdzie, zaraz mnie rozpracuje.
- Nie zostawi ci tak, zaatwi Maego.
- Uciekniesz, nie zaatwisz. Co mam robi?
- Dam ci jeszcze zna - powiedziaa Julia i odwiesia suchawk.

Kneif:
...pocztkowo w angielskiej strefie, pniej przeniosem si do amerykaskiej. Spotkaem H. R.,
Standartenfhrera SS. Powiedzia, ebym by dobrej myli, bo bdziemy jeszcze potrzebni. Da mi
pienidze i adres pewnego czowieka, u ktrego powinienem dosta papiery na inne nazwisko.
Miaem spory zapas dolarw, zota i kosztownoci, ale pienidze przyjem. Zawsze lepiej udawa
biednego.
Poszedem nareszcie do dentysty. Na mio bosk, trzeba byo a koca wojny i naszej przegranej,
ebym poszed do dentysty i skoczy z t przeklt szczk, z t jedyn zmor trapic mnie w latach
wojny! udziem si dawniej, nie przyniosa mi szczcia. Zachorowaem na paradentoz.
Zrobili mi now szczk elegancko i pierwszorzdnie, z jakich amerykaskich plastikw czy nylonu,
nowoczesnymi maszynami. Nic nie bolao i szczka pasowaa jak ula.
Umrze pan - powiedzia dentysta; wrci wanie z emigracji z tymi pierwszorzdnymi aparatami
i plastikami - robaki stocz paskie ciao i w popi si ono zamieni, a ta szczka przetrwa, przetrzyma
nawet przysz wojn atomow.
Jeszcze nigdy nie czuem si tak dobrze. Ale na wszelki wypadek zaatwiem sobie papiery na wyjazd
do Argentyny. Moe tam by Wdz? Nie wierzyem w mier Wodza. Reichsfhrer SS otru si, nie
mia innego wyjcia, ale to byo nie do pomylenia, eby Wdz nie y. Propaganda amerykaska
trbi, e oblano ciao Wodza benzyn i spalono, a jego prochy wrzucono do rzeki.
A gdyby nawet? Bylimy znowu potrzebni wiatu, ju teraz, w rok po przegranej wojnie. Wierzyem
w odrodzenie naszej ideologii, nie tylko u nas, take w innych krajach. Przyjdzie jeszcze czas, e
bdzie si stawia Wodzowi pomniki. Zaoybym si, e tak bdzie.
Jak to Edward mwi? Ale nie spalicie tego, na czym wam najbardziej zaley... Niech pan zrozumie,
Sturmbannfhrer Kneif, e nie zdycie spali wszystkich.... Jako tak mwi.
I oni take nie zd spali wszystkich naszych. Ani tego, na czym nam najbardziej zaley. A z tego
comy dokonali, zawsze co pozostanie na wiecie, w rozmaitej postaci, nie spalone i ywe.
Syszaem, e istniej jakie yjtka, ktre mog przetrwa wieki cae w stanie zamroenia.
Nas te kiedy si odmrozi...

Franek:
...jednak uwierzyli nareszcie i moglimy zacz. Pojechaem wic do wdowy Maks; wysza za m za
bogatego chopa i wniosa mu w posagu murowany domek pitrowy. Ju wiedziaem, e za wsypanie
Bolka - kiedy spalono jej domek i kiedy ju zniszczono Bunkier - dostaa jednak te dziesi tysicy
marek w przypywie dobrego humoru Kneifa, do ktrego wniosa zaalenie na Hafera.
Staa na progu swojej willi, kiedy zatrzymaem wz i wszedem do zachwaszczonego ogrdka. Bya
zdenerwowana, miaa rozbiegane oczy, nacigaa w trzeszczcych stawach suche palce.
- I domku si pani dorobia - powiedziaem.
- adny domek.
- Ano - odpara - m troch handlowa, ja take dziebko odoyam, troch dzieci pomogy.
Przynajmniej w tej naszej kochanej Polsce Ludowej czeka mnie dobra staro, bo przed wojn to
strasznie biedowaam. A ile wycierpiaam si za Niemcw? Oj, tak, a strach pomyle...
- Miaa pani niemieckie obywatelstwo, nie byo tak le...
- Jakie tam obywatelstwo - machna doni. - To pan nie wie, e oni mj domek spalili? Za to, e
schroniam siostr pana. Ja pana od razu poznaam... Krysi, czy jak jej tam byo, tej siostrze.
- A znaa pani jej narzeczonego, Bolka?
- Narzeczonego? - udawaa, e nie moe sobie przypomnie. - A, tak, znaam, a jake, znaam, kto by
go nie zna. Dobra z niej bya dziewczyna i jaka porzdna i kochaa tego biedaka, Bolka, takiego
bohatera... Pisali o nim adnie w gazetach, czytaam, a jake.
- No - powiedziaem - jak pani umie czyta, to moe pani i to sobie poczyta?
Wyjem z kieszeni kartk papieru.
- Tu jest taki kwitek z hitlerowskim orem, potwierdzajcy, e pobraa pani dziesi tysicy marek za
obywatelsk postaw i lojalno wobec Trzeciej Rzeszy, ujawnion przy okazaniu pomocy w ujciu i
likwidacji gronego bandyty przezwanego Bolkiem - jako tak jest napisane, prawda? - e pani
wydala na mier tego bohatera, o ktrym tak adnie pisali w gazetach.
Rce Maksowej dygotay, jakby przepuszczano przez nie prd elektryczny. Kocistym palcem stukaa
rytmicznie w pokwitowanie, ktre podsunem jej pod nos.
- A to tutaj, panie, to nie mj podpis, nie mj!
- Pani Maks - powiedziaem - sprawdzilimy i to. Rozmawialimy z pani mem i on pokaza nam kilka
innych podpisw pani. Grafolog te to stwierdzi. Nie przyjedamy do pani ot tak sobie, na wariata.
- Ja w to nie... Ja w tym nie... M nie mwi nic a nic...
- Brzydzi si pani.
- I domek teraz przejdzie na niego, taki domek...
Co za ohyda, pomylaem, kopota si teraz o domek!
- Domek skonfiskujemy, pani Maks, niech si pani nie martwi. A teraz pojedziemy do Urzdu
Bezpieczestwa.
Bya przeraona, ju nie panowaa nad sob.
- To pan z Urzdu? Ma pan legitymacj? Pan ma tylko mundur z milicji, major chyba, tak...
- Zaatwiam to dla wojska, Bolek armii podlega. A pani wie jak jest w wojsku: lubi wiedzie co i jak, i
umie upomnie si o swoich.
- Ja z wojskiem nic nie mam - powiedziaa ni std ni zowd. - Za co tyle nieszczcia na mnie spada -
jka - i za co?
- Niech pani wsiada - powiedziaem i poleciem sierantowi Pile, bo on prowadzi wz, eby jecha do
Urzdu.

Obiektyw:Zdemaskowany
Kancelaria Bogumia.
Bogumi wchodzi, zarzuca na wieszak paszcz, czapk i pas z pistoletem. Znika za otwartymi drzwiami
przylegego pokoju. Do kancelarii wlizguje si Listonosz, w cywilnym ubraniu, pracownik
laboratorium kryminalistyki. Otwiera kabur Bogumia, wyjmuje z niej pistolet i znika za uchylonymi
drzwiami, gdzie oczekuje go inny mczyzna.
Po chwili Bogumi wraca do kancelarii z tylnego pokoju, gdzie oczekiwa go Franek z pani Maks
i sierantem Pi.
- Dugo czekalicie? - pyta Bogumi. - Nie gniewajcie si, miaem rne sprawy.
- Weszlimy - odpowiada Franek - jak wyskoczye z Urzdu na p godziny.
- Miaem co pilnego. A wy co macie?
Franek pokazuje kwit podpisany przez Maksow, znaleziony w porzuconym archiwum Gestapo.
- Taka sprawa - mwi Bogumi i patrzy na Pi. - A sierant po co tutaj? Nie jest potrzebny, moe
wyj.
- Potrzebny jest na wiadka w sprawie tej Maks. Trzeba zrobi dla sdu fotokopi kwitu. Znae
wczeniej pani Maks. Ukonia si, kiedy wszede do tamtego pokoju.
- Wszyscy mi si tutaj kaniaj. A sierant moe odej, nie potrzeba wiadkw.
- Nie gniewaj si, stary - mwi stanowczo Franek - ale mam specjalne penomocnictwo w tej sprawie,
i sierant take.
Bogumi nadrabia min. yy wystpuj mu na czoo, zastanawia si nad czym.
- Co sysz? Dla kogo ty pracujesz? Dla Informacji? Kto by pomyla.
- Powiedziaem tylko, e mam specjalne penomocnictwo z ministerstwa. Moesz tam sprawdzi.
Ministerstwo interesuje si histori tej wielkiej prowokacji i losem byych gwardzistw. A, wanie. Tu
masz nakaz zwolnienia Maego.
Bogumi rozdziera pieczcie koperty, czyta.
- Teraz go chcesz? Masz go przekaza Warszawie?
- Dokadnie zbadali jego spraw. On jest wolny, niech robi co chce. Dopiero na rozprawie bdzie
potrzebny. Moe jednak chcesz sprawdzi? Masz bezporedni kabel, dzwo.
- Co ty - odpowiada niepewnie Bogumi - nie sprawdza si starych towarzyszy.
- Tylko zamyka si ich, co? To zawsze atwiejsze ni sprawdzanie.
- Co si wygupiasz, stary? O co tu chodzi, do cikiej cholery? Ja tu mcz si, prowadz ledztwo,
nie pi po nocach, a poza mn zaatwia si te same sprawy! May dobrze nabroi, i ja...
Franek zwraca si do Maksowej wskazujc na Bogumia:
- Czy ten pan by w kancelarii Gestapo, kiedy pani braa pienidze od Kneifa?
- Tak - mwi Maksowa - mam dobr pami, pana te od razu rozpoznaam. On tam by, ten pan,
kiedy kwit podpisywaam, a jake, i zaraz go poznaam na tej fotografii, ktr pan w samochodzie
pokaza. Nawet artowa wtedy ze mnie, bo si pyta, ile z tych dziesiciu tysicy przepij, a ja mu
powiedziaem, e jestem niepijca. Cywilny by wtedy.
- Wystarczy, pani Maks.
- Ta wiedma - woa Bogumi - chyba zdumiaa ze staroci!
Dzwoni telefon. Bogumi odbiera.
- Do ciebie - mwi i podaje suchawk Frankowi.
Franek sucha w milczeniu, potakuje. Suchawka jest lepka - lad spoconej doni Bogumia.
- Mam jeszcze jeden dowd - mwi Franek do Bogumia, ktry niby w zaaferowaniu przechadza si i
cofa stopniowo w stron wieszaka. Tam nagle siga po pistolet, ale kabura jest pusta.
- Wycie zupenie powariowali - mwi. - Gdzie mj pistolet?
- Wanie dostaem wynik ekspertyzy. Kaliber si zgadza, i wszystkie znieksztacenia... Pocisk
znaleziony w ciele Sosny pochodzi z tego wanie pistoletu.
- Bo ucieka, kiedy go aresztowaem!
- Nie masz na to wiadkw. Bye sam.
- Co was wszystkich napado, razem z t star wariatk? Jaki pocisk? Jaki kaliber?
- Posuchaj: przed tygodniem Wojciech wrci z obozu, raczej ze szpitala, w ktrym umiecili go
Anglicy, i opowiedzia o konfrontacji z tob, w piwnicy komendy Gestapo. Suchaj dalej: Amerykanie,
z racji umowy w sprawie cigania przestpcw wojennych, wydali nam Sturmbannfhrera Kneifa. I
Kneif opowiedzia o tobie, o agencie Bubi i o kilku innych konfidentach, ktrych ju mamy. I jeszcze
o najwikszej rewelacji: o Bubim Zwo. Bubi zwia.
- Rozumiem - mwi Bogumi. - Macie mnie. Ale waa ze mnie zrobili, e daem si na to napuci!
Trzeba byo wia zaraz po wojnie. Tak samo jak Bubi.
- Gdzie jest Bubi Zwo?
- Nic nie wiem o kim takim.
- Razem z Kordianem rozwalilicie naprzd okrg Armii Krajowej, pniej dobralicie si do nas. Gdzie
jest Julia? Znasz chyba Juli, Krwaw Julk, prawdziwe nazwisko Helena M.?
- Mam was w dupie. Szukajcie j sobie sami.
- Jeste aresztowany - mwi Franek. - Nie zdye wymordowa wszystkich wiadkw.
- I krew mnie zalewa - woa w gniewie Bogumi - e nie wymordowaem was w czasie wojny!
Wszystkich mogem wykoczy, wszystkich! Ale przez ten kretyski plan Kneifa musielimy by
ostroni.
- Ten plan wcale nie by taki gupi - mwi Franek. - Zachowaj przynajmniej troch podziwu dla
swojego szefa...

Listgoczy
15 grudnia 1947 roku ukaza si w prasie list goczy umieszczony pod du fotografi modej
umiechnitej kobiety. Tekst brzmia jak nastpuje:
Niekiedy zbrodnia chodzi w parze z wybitn urod. Ta pikna kobieta, ktrej podobizn
reprodukujemy powyej, to jedna z najpotworniejszych zbrodniarek, agentka Gestapo, sprawczyni
mierci kilkuset ludzi - HELENA M., znana pod przezwiskiem Krwawa Julka. Jest ona poszukiwana
i cigana listami goczymi przez Urzd Badania Zbrodni Niemieckich. Krwawa Julka winna stan
przed trybunaem, aby odpowiedzie za wszystkie popenione zbrodnie (patrz wiadomo na stronie
2-giej).
Na stronie drugiej, pod sensacyjnym tytuem REJESTR ZBRODNI KRWAWEJ JULKI - MIER CHODZIA
W PARZE Z PIKNOCI - podano co nastpuje:
Wszyscy, ktrzy przysuchiwali si gonemu procesowi trzech gestapowcw i prowokatorw, a to:
Bogumia K. i (...) przed Sdem Okrgowym, z zadowoleniem przyjm wiadomo o rozpisaniu przez
prokuratora Sdu Okrgowego listw goczych za Helen M., najblisz ich wsppracownic.
Wedug zezna trzech zbrodniarzy, zoonych na rozprawie sdowej, Helena M. odgrywaa gwn
rol (...); pozostawaa ona w wycznej dyspozycji szefa Nachrichtenbro Stolza i swoimi donosami
spowodowaa mier wielu wybitnych Polakw.
Ofiar Heleny M. pad midzy innymi oskarony w procesie Bogumi K. Na rozprawie poda on, e
razem z M. pracowa w polskiej tajnej organizacji Zwizek Walki Zbrojnej. Helena M. bya wwczas
czniczk i kurierem sztabowym. W poowie wrzenia 1941 roku, Helena M. zjawia si w mieszkaniu
Bogumia i owiadczya mu, e z rozkazu komendanta organizacji ma si stawi w okrelonej godzinie
w cukierni Przybyy, przy ulicy w. Jana.
Bogumi K. wypeni rozkaz. Kiedy przyby do cukierni, nie zasta komendanta, natomiast spostrzeg
Helen M. siedzc samotnie przy stoliku, wobec czego zaj miejsce obok niej. Zamiast komendanta,
ktry w myl zapewnie Heleny M. mia lada chwila nadej, zjawi si patrol Gestapo i aresztowa
Bogumia K. W wizieniu Bogumi K. spotka ku swemu zdziwieniu komendanta organizacji Skrzeka,
pseudonim Gromek, ktry w dniu poprzednim w ten sam sposb zosta aresztowany za spraw
Heleny M. w cukierni Kubicy przy ulicy Kociuszki.
Helena M. zwabia rwnie do jednego z lokali ksidza Jana Mache, ktry pod pseudonimem Achtelik
by znanym dziaaczem konspiracyjnym w organizacjach podziemnych. Ksidz Mache zosta stracony,
za komendant Skrzek powieszony publicznie (...).
Bogumi podj wspprac z tajn policj niemieck, a staczajc si coraz niej dokonywa dalszych
zbrodni wobec podziemia walczcego z okupantem. Bogumi, jak wiadomo, zosta skazany na
piciokrotn kar mierci i czeka obecnie na wykonanie wyroku.
W czasie trwania procesu nie podawalimy szczegw dotyczcych Heleny M., aby nie utrudnia
ledztwa, ktre w midzyczasie prowadzono.
Obecnie okazuje si, e Helena M. jeszcze przed rozpoczciem rozprawy zbiega z kraju i ukrywa si
przed sprawiedliwoci. Jak w trakcie dochodze ustalono, ona rwnie rozszyfrowaa
korespondencj sztabu organizacji Polskie Siy Zbrojne dziaajcej na terenie caego kraju.
Z kocem 1944 roku polskie organizacje konspiracyjne, w ktrych Helena M. otrzymaa przezwisko
Krwawa Julka, wyday na ni wyrok mierci, wobec czego Gestapo przenioso j na inne tereny.
Dziaaa ona rwnie jako szpieg niemiecki za granic, m. in. w Austrii, szczeglnie w Wiedniu. Helena
M. zna dobrze kilka obcych jzykw: niemiecki, czeski, rosyjski, angielski i francuski. Dziaaa rwnie
jako szpieg w Hiszpanii i we Francji.
ledztwo przeciwko Helenie M. prowadzi prokurator N. (...), do ktrego naley zgasza si
z dowodami przeciwko zbrodniarce.
Jak wynika z listu goczego, M. figuruje ju na midzynarodowej licie zbrodniarzy wojennych
i poszukiwana jest we wszystkich krajach biorcych udzia w ostatniej wojnie wiatowej.

Prokurator:
...tak wic Wysoki Sdzie doszo do tego wstrzsajcego procesu, ktrego przedmiotem jest
najwiksza, straszliwa w swych skutkach prowokacja z czasw minionej wojny. Wszystko co
przedstawiem Wysokiemu Sdowi, dziao si naprawd, chocia brzmi jak fantastyczna i koszmarna
opowie.
...Pewnej nocy, na szosie wiodcej z zachodniej granicy do naszego miasta, trzej gestapowcy
zatrzymali osobowy samochd, ktrego kierowc pniej rozstrzelano. Samochodem tym przybywa
do nas wybitny dziaacz i organizator ruchu oporu we Francji, ktry po kilkunastoletnim pobycie poza
granicami kraju, pragn wzi udzia w bohaterskiej walce rozpocztej przez nasz nard przeciw
hitlerowskim najedcom.
...Nazywa si Frankowski, jeszcze bd o nim mwi. Czowieka tego zamordowano tej nocy a jego
zwoki porzucono w rowie. Zamiast niego zjawi si w naszym podziemiu zaopatrzony w dokumenty
zamordowanego dziaacza, ajdak uywajcy pseudonimu Kordian.
...Niestety, nie udao si go uj. Zbieg poza granice naszego kraju, i brak go dzisiaj w tym
wystpnym towarzystwie zasiadajcym na awie oskaronych. Kordian by specjalnie szkolony dla
takich prowokacji, mia olbrzymi w tej dziedzinie rutyn, i dziki niej udao mu si wprowadzi
w bd ufajcych mu ludzi, ktrzy straszliw i krwaw cen za swj bd zapacili. W Gestapo nosi
pseudonim Bubi.
...Wysoki Sdzie, chciabym dzisiaj...

May:
...okute drzwi i wszed do celi. Tumaczy: to bya pomyka, prowokacja, zacza si w czasie wojny i
trwaa. Na szczcie zlikwidowalimy j cakowicie. Jest pan wolny.
Przeprasza, wyjania. Zrozumiaem.
I wszystko byo wyjanione, powiedzmy, e wszystko.
Byem wolny.
Zwolniono nas piciu, czekajcych na spraw, na zrobienie wielkiej sprawy. Ten, ktry j przeciw
nam przygotowa, otrzyma piciokrotny wyrok mierci. Moe kada z tych mierci byo przeznaczona
dla nas? Byo nas piciu. On, Bogumi, nie udwignie swoich piciu mierci, zaamie si pod jedn,
pod t pierwsz. I to byo sprawiedliwe, lecz przypadek mg sprawi, e nasz spraw nazwano by
sprawiedliw.
- Na kilku z was kto czeka pod bram - powiedzia stranik.
Pomylaem, e Sylwia na mnie czeka. Co za nonsens!
Zaprowadzono nas do kancelarii wiziennej. Jeden z naszej pitki by chory i przypuszczalimy, e nie
przetrzyma nawet miesica.
Podpisywalimy co, odbieralimy z depozytu drobiazgi.
Zegarek, klucz od mieszkania, banknot, kilka monet, chusteczka, portfel z dokumentami, zeszoroczny
kalendarzyk, nie zapacony rachunek za wiato i list, na ktry ju nie zdyem odpowiedzie.
- Zgadza si? - kto zapyta.
Skinem gow.
Zgadza si, wszystko si zgadzao. Nawet ten list.
Spojrzaem przez okno.
Pod bram wizienia stao kilka kobiet; na nich czekay, nie na mnie, te kobiety, ktre dopiero dzisiaj
pomyl, e prawo i sprawiedliwo to jedno.

Vitria
(3)

Podniosem aluzje i stanem przy siedzcej w fotelu.
Od strony zatoki nadpyn lekki wiatr, zakoysa koronami palm i usta.
Nadbrzeny bulwar jania neonami: zwielokrotnia si ich blask odbity od rozwieszonych na
wystawach i przed nimi tandetnych wiecideek karnawaowych z srebrzonego kartonu, haftowanego
ptna, wielobarwnych koralikw i zoce. Cekiny i pszlachetne kamienie wyglday jak krople
deszczu w tropikalnym socu.
Na przeciwlegym brzegu zatoki, przy pamie ldu wbitego wyduonym klinem w ocean, stay
przycumowane statki. Odrniem wrd nich Scyll.
Od tego pospnego przysypanego pyem hematytu nadbrzea odryway si liczne wiateka
zawieszone na dkach obdartych i zawsze milczcych przewonikw, i przepywajc chybotliwie
przez zatok dobijay do przystani wyspy, na ktrej sta hotel Rio Negro; Vitria ley na wyspie
sztucznie poczonej z ldem.
Mwiem do Sylwii oparty o framug okna:
- Znaa ich i wiesz jacy byli. Znaa przynajmniej kilkudziesiciu spord tych siedmiuset
pidziesiciu szeciu, aresztowanych tamtej nocy, przez zdrad Kordiana. Kto ich jeszcze pamita,
Sylwio, kto ich jeszcze kocha? To nie nadwraliwo, ani chorobliwa czuo, e mwi o umarych.
Zapomina si o nich, tak musi by, zwyka kolej rzeczy, poniewa nie yje si czasem przeszym. yje
si waciwie czasem przyszym, bo teraniejszy zbyt szybko mija, zwaszcza u nas...
- Tak, rozumiem - powiedziaa Sylwia. - Kiedy pogrzebano ich w ziemi, teraz w pamici... Nie warto
by bohaterem, dobrze ci radz, nie warto.
- Warto dla siebie samego, to zawsze jest najwaniejsze. Pod tym wzgldem nic si od wiekw nie
zmienia. A co do tamtych, po prostu nikt nie zauwaa, e ich ju nie ma. Przez jaki czas zasypywano
t ogromn luk frazesami i oleodrukami; to byo co w rodzaju ikonolatrii, nie cierpi tego.
Na ulicach narasta gwar rozbawionego tumu, wznosi si ku oknom i opada.
- Powinnam ju pj - powiedziaa Sylwia.
- Nie opowiedziaa o ucieczce.
- To by wyjazd, nie ucieczka. W rok po zakoczeniu wojny wyjechaam do Rzymu. Wanie tam
poznaam mojego ma.
- Po wojnie szukaem ci dzie po dniu... Czytaa moje artykuy w kilku tygodnikach. Dlaczego nie
napisaa?
Signa po szklank i przepukaa j pod kranem.
- Daj mi whisky - powiedziaa. - Jest jeszcze ld?
Nalaem whisky do jej szklanki i do mego kubka, wyjem z termosu ostatnie kostki lodu.
- Moe pjdziemy do jakiej knajpy? - zapytaem.
- Chc by na jutro wypoczta. Rano o smej zaatwiam z maklerami pewn transakcj a w godzin
pniej odlatuje mj samolot. Twj telegram zbieg si akurat z t spraw, wic przyjechaam.
- Bardzo pomylny zbieg okolicznoci - powiedziaem. - Miabym wyrzuty sumienia, gdyby specjalnie
dla mnie...
- May - odezwaa si nagle - gdybym spotkaa ciebie tu po wojnie, nie mogabym ju wyjecha.
Namwiby mnie, ebym z wami zostaa. Baam si zosta z wami. Chciaam y, rozumiesz, y, y
bez skomplikowanych problemw i bez ogranicze...
- W piknym kraju, to prawda, ale w takim, gdzie poowa ludnoci to analfabeci. Zreszt ciebie
interesuj brazylijskie pienidze, a nie brazylijscy analfabeci.
- Nikt tak dobrze nie pracuje w moich warsztatach, jak analfabeci - odpara Sylwia. - Maj mae
wymagania i nie czytaj gazet.
- Dziki temu moesz zaspokoi swoje wielkie wymagania i czyta gazety.
- Wyjechaam - nawizaa do poprzedniego zdania - bo chciaam mie dom, ma, spokj i by woln
od strachu.
- I uwolnia si od strachu?
Milczaa.
- Dola ci? - zapytaem. - Nim ld si rozpynie.
Podstawia szklank, nie musiaem wstawa.
- May - powiedziaa - wiesz co mnie przestraszyo po wojnie? Zaaresztowano kilku naszych ludzi, tych
najlepszych.
- Przetrwaem ten etap. Nie powinna mwi o tym, nie rozumiesz tych spraw.
- Take siedziae. Wiem. Czemu ty nie mwisz?
- Sylwia, mam jakie odznaczenie, ale nigdy go nie nosz. Na tej samej zasadzie nikomu nie
opowiadam, e kiedy siedziaem. To naley do moich zasug. Byem niebezpieczny dla ajdakw...

...e kiedy tam byem i przypomniaem sobie kobiety czekajce na moich przyjaci z ssiedniej celi te
kobiety ktre uwierzyy w sprawiedliwo a Sylwia nie czekaa na mnie chocia ya wtedy
opuszczajc wizienie pomylaem e czeka co za nonsens na nikogo nigdy nie czekaa pod bram
wizienia ani pod bram kopalni nigdy teraz mwi take siedziae mwi o krzywdzie bogata
wacicielka ilu tam analfabetw co ty wiesz Sylwio co moesz o tym wiedzie nie wolno ci mwi
nawet my milczymy -

Powiedziaem:
- Kada rewolucja wyrzuca na wierzch nie tylko swoich przywdcw, ale take najgorszych, take
tchrzliwych, take zakamanych i karierowiczw. Tacy mnie uwizili.
- Nie wierzyam, e to si kiedy skoczy.
- Gdybym przesta wierzy, mogem po wyjciu z wizienia przyjecha tutaj i trzyma za pysk
kaboklw na fazendzie. Musiao si zmieni. Nie mogo, ale musiao. Ty tego nie rozumiesz. I nadal
bdzie si zmienia, bo walczylimy nie tylko o prawo do chleba i do pracy. O co wicej.
- Umiesz zaskakiwa - powiedziaa. - Boj si tego, o czym kaesz mi myle, ale nie tak bardzo, eby
tam wrci. Zrozum mnie. Nie mogam wtedy zosta z wami, baam si was, moe nawet nie was?
Czego, co dziao si wok was. Baam si od chwili rozbicia drukarni, naprawd si baam. Przerazi
mnie Kordian...
- Kordian nie by adnym z nas! Wiesz kim by i kto go przysa.
- Ale by z nami. I piknie mwi o rewolucji. Przestraszyam si najbardziej piknego mwienia. Kiedy
siedziae, czytaam i syszaam mnstwo piknych sw. Nie pokryway si z tym, co widziaem. Uszy
puchy od piknych sw, a ty siedziae. Ty. Ju wiesz? Przestaam ufa wszystkim, ktrzy mwi
piknie i susznie. Jestem zwyk kobiet i miaam do...
Dotknem jej doni, ale cofna j szybko, jakbym j uku w t wsk i wypielgnowan do.
- Tu jest Brazylia - powiedziaa - a ja jestem matk. Straszne gupstwo zrobiam, e w ogle
przyszam do twojego hotelu.
- Nie opowiesz mowi o naszym spotkaniu?
- Nie.
- Bo?
- Nie przebaczy mi, e tutaj byam.
- Przecie powiesz w jaki sposb bya!
- Nie powiem. Zostaw. S sprawy - dodaa drwico - ktrych nawet ty nie zrozumiesz.

Spojrzaem na ulic.
Przy wejciu do owietlonej galerii, nad ktr gas i zapala si neon VIFOOD-SHIPCHANDLERS,
dugonogi Murzyn wybija na bbenku rytm samby. Otaczajcy go przechodnie koysali si w rytmie
bbna i wybijali ten sam takt domi lub kluczem trzymanym w rce - nawet na murze galerii, na
rynnie i na kostkach bruku, w ktre uderzali kocami parasoli. Murzyn piewa:
O Cara, o Cara
O Cara, Cara de pau
O Cara, o Cara
A tua cara me faz mal...
- Nie wiem jak o to zapyta - powiedziaem. - Moe po prostu: Czy jest ci z nim dobrze?
- Odpowiadam wszystkim, e tak. Tobie odpowiem tak samo. Ma kilka innych kobiet i utrzymuje je.
Od czasu do czasu zmienia na modsze. Jak wszyscy mczyni w Brazylii. Udaj, e nic o tym nie
wiem. Jak wszystkie kobiety w Brazylii... Podoba ci si Brazylia?
- Jestem zakochany w tym kraju. Jak wszystkie kobiety i jak wszyscy mczyni w Brazylii. Ale co
najmniej sto lat upynie...
- Nie chcemy tutaj adnych zmian - szybko wtrcia.
- Tak twierdzi twj m. Znam kilku wybitnych politykw brazylijskich, ktrzy mwi inaczej.
- Na tych nie bdziemy gosowa. A moi analfabeci nie maj prawa wyborczego. Jestemy
zabezpieczeni.
Tum wok Murzyna stojcego na galerii na rua Loja, szybko si zwiksza: do odgosu bbna doszy
dwiki dwch innych instrumentw. Kilkunastoletnie dziewczta, tak samo jak stare kobiety,
rozkoysay ciaa i stopami punktoway rytm.
Murzyn piewa z przejciem:
Ve se ti manca
O Cara, Cara de pau
A tua Cara
Nao e de coluna social.
- a tum pochwyci refren tej pieni o drewnianej twarzy:
O Cara, o Cara
O Cara, Cara de pau...
- Sylwio - powiedziaem - nim przeprowadzia si z mem do Porto Alegre, przez kilka lat mieszkaa
w Rio de Janeiro, przy rua Barata Ribeiro.
- Troch za duo wiesz. Skd?
- Jest jeszcze kilku ludzi na wiecie, od ktrych mona si co ciekawego dowiedzie. W tym samym
czasie w pobliu was mieszka na Avenida Princeza Isabel...
- Kordian? Wiem, e tam mieszka. Ta ulica krzyuje si obok tunelu z Barata Ribeiro. Mj m zna
Kordiana. Mam mwi dalej?
- Jeli chcesz.
- Poznali si na tarasie restauracji Atlantica, w Guaruja. Nie byo mnie przy tym. M naby do tanio
szmat ziemi w stanie Paraiba, przypuszcza, e znajdzie tam zoto. Nie byo zota. W Guaruja namwi
Kordiana na kupno tej jaowej ziemi, zreszt za olbrzymi sum, stokrotnie wiksz od tej, ktr sam
zapaci. Zaprosi go do nas, do domu, a ja nie miaam pojcia kto przyjdzie...
- Nazywa si wtedy Orlando Marley.
- I o tym wiesz? Kiedy zobaczyam Marleya, poznaam go natychmiast. I on mnie pozna. Ale
udawalimy, e si nie znamy. W czasie przyjcia skorzystaam z jakiej okazji i szepnam mowi
kim jest Orlando Marley. Agent Gestapo, zdrajca, prowokator... Powiedzia: Zapomnij o tym. Tak
zrobiam.
- Zapomniaa. To adnie. Jeste bardzo posuszn on.
- Marley zapaci gotwk poow umwionej sumy. Reszt spaca mowi rocznymi ratami,
w okresie karnawau. Zostay jeszcze trzy raty do spacenia. Fazenda, ktr Kordian kupi od nas, jest
bardziej rozlega ni wasze najwiksze wojewdztwo. Ale ziemia jest tam sucha, bezpodna
i kamienista.
- Rozumiem teraz twoje zastrzeenia...
- e go zabie? M ma bankowe zabezpieczenie. Nie stracimy ani cruzeira.

Tum otaczajcy Murzyna z bbnem uformowa si w bezadny pochd i ruszy w stron rdmiecia.
Wysoki Murzyn szed na czele z tym bbnem dudnicym jak tam-tam, obok niego kroczy w rytmie
samby may chopak, moe dziewicioletni, i uderza w tamburyno. Kilka osb wyskoczyo
z przejedajcego tramwaju i wmieszao si w roztaczony tum.
- Im bliej karnawau - odezwaa si Sylwia - tym wicej zobaczysz takich scen. Bd kry po miecie
caymi nocami...
- Nie jed jutro. Kto kaza ci wraca?
- Nie. Dzisiaj w poudnie, zaraz po wyldowaniu, zamwiam towar. Jutro rano mam podpisa kwity i
czeki. M wrci do Porto Alegre za tydzie, jest teraz w Teresopolis z jak dziewczyn... Masz tutaj
dziewczyny, miae? S bardzo pikne, nie znajdziesz takich dziewczt w Europie.
- Nie miaem na to czasu. Sylwio, odlecisz jutro wieczorem, albo pojutrze rano.
Powiedziaa:
- A sklep? W sklepie zastpuje mnie niezbyt uczciwy ekspedient. Mwiam ci, e przy warsztatach
prowadz sklep?
- Ile ci przynosi dziennie ten sklep, na czysto?
- Okoo dwudziestu piciu dolarw. To jest dzisiaj czterdzieci tysicy cruzeirw. Tyle wynosi
miesiczna pensja moich robotnikw. Musz ci powiedzie, e dobrze zarabiamy na inflacji. W ogle
mamy duo pienidzy, ale mamy je dlatego, poniewa nigdy nie zaryzykowaam straty ... ani dolara.
- Od ilu lat jeste taka?
Zdziwia si.
- Jaka?
Jeszcze to trzeba byo tumaczy! Zapytaem:
- Twj m chyba dobrze zarobi na wojnie?
- By dygnitarzem w policji Mussoliniego. Kiedy opowiadae o Kordianie, pomylaam, e ktrego
dnia moe z Woch przyjecha kto taki jak ty i zabije mojego ma, eby naprawi jaki bd wiata...
Wyczuem szyderstwo w jej gosie.

...jak to byo jak ona wtedy mwia szeptaa jestem twoja cakiem twoja i na zawsze gdybymy
w oyciu zgubili si jako i po latach nagle odnaleli i nawet jeeli bd wtedy z kim innym czyja on
czy co innego si zdarzy nawet wtedy bd nalee do ciebie kiedy tylko zapragniesz kiedy tylko
zawoasz bo ciebie jednego kocham najbardziej cakowicie wszystkim co jest mn i na zawsze jako
tak byo adnie byo ona take umiaa licznie mwi -
- Dam ci te dwadziecia dolarw powiedziaem - nie wyjedaj jutro.
Przypuszczaem, e si obrazi. Ale nie.
- Jeste rozrzutny - powiedziaa. - W Vitrii moesz mie najadniejsze dziewczyny za trzy dolary.
Gdybym przyja twoje pienidze i tak poleciaabym jutro rano. Jeste rozrzutny, jak zawsze. W ten
sposb nigdy si nie dorobisz.
- I nie mam zamiaru. U nas ludzie lubi pienidze i chc je mie, jak wszyscy ludzie na caym wiecie,
jednak nie kochaj pienidzy, bo one nie decyduj ju o czyjej wartoci.
- W Brazylii jest inaczej. Kochamy pienidze, bo decyduj o wszystkim.
Byem zy na siebie. Po co o tym mwiem? W sklepie moga straci. Oczywicie. Nie rozumiaa mnie
ani ja jej nie rozumiaem. Bya obca. Ale oczy miaa takie jak wtedy, i usta... Nie umiaem si z tym
pogodzi. Szukaem jej kadym moim zdaniem i nie mogem znale. Liczyem na ni, wierzyem, e
pomoe mi odzyska... Nie, nie. Dosy tego.
- Dobra - powiedziaem - jed jutro rano. - Dwadziecia dolarw to u was duo forsy. U nas mona
kupi za to cztery butelki whisky. Jed tam jak najszybciej, bo twj ekspedient oszuka ci w sklepie.
Jed tam, Sylwio... Jeeli wasza policja daje jakie premie, to zadzwo do komisariatu, zadzwo tam
i powiedz, e zabiem w ich kraju morderc, ktry wyda na mier prawie dwa tysice ludzi, w tym
siedmiuset pidziesiciu szeciu twoich i moich towarzyszy, z tej organizacji, w ktrej sama bya.
Ale ty masz swj parszywy sklepik i warsztaty, a oni? Donie na mnie, lecz dopiero jutro rano. Dzisiaj
zosta ze mn, przez ca noc, a jutro mnie wydaj.
Byem zmczony, wrcia fala gorczki.
Pooyem si na ku. Przechyliem pionowo butelk i wlaem do kubka ostatnie krople whisky; bya
ciepa, jednak miaa wspaniay smak.
Zdawao mi si, e Sylwia pacze przy oknie, chyba pakaa. I ju teraz, nim jeszcze wysza, pisaem do
niej list, oczywicie w mylach.

zawsze tak robi po kadym poegnaniu po kadej rozmowie w kawiarni czy w urzdach kiedy ju
odchodz pisz w pomylanych listach do moich rozmwcw to wszystko czego nie mogem im
powiedzie lub nie zdyem powiedzie dyktuj w mylach te listy ukadajc poprawnie zdania
oznaczajc w nich jak najdokadniej interpunkcj nawiasy mylniki niekiedy skrelam nawet jakie
sowo i nad tym skrelonym wpisuj inne -
...ach, ci umarli wykrzyknik gdyby wiedziaa jak Kordian skamla i baga o lito i obiecywa tysice
dolarw wykrzyknik a ty po nim paczesz przecinek po ajdaku przecinek zamiast zawy z rozpaczy
przecinek e zgubilimy nasz mio przecinek e wojna okrada nas z caej reszty ycia kropka ty
uczciwa matko przecinek ty idiotko przecinek ty dezerterko teraz wykrzyknik jed do swego
parszywego sklepu przecinek jed do ma przecinek ktry lada dzie przywiezie ci chorob
weneryczn od swoich przyjaciek przecinek jed do swojej cholernej forsy przecinek do swoich
dwudziestu dolarw dziennie trzy kropki bardzo pragn przecinek eby zostaa kropka i nic mnie nie
obchodzi twj m przecinek ani nikt na wiecie

Kiedy Sylwia opuszczaa pokj, nie powiedziaem ani sowa. Niech idzie, byle szybko. Odwrciem
twarz ku cianie a ona zatrzymaa si na moment przy ku. Jeszcze przez chwil pisaem z furi swj
wyimaginowany list. W momencie, gdy byem pewny, e Sylwii ju nie ma w pokoju, usyszaem jej
gos:
- Odprowad mnie do hotelu.
Wstaem. Zrzuciem kolorow koszul i woyem bia, wziem marynark.
- A krawat? - zapytaa. - Nawet w tej dziurze nie moesz wyj ze mn bez krawata.
Zawizaem krawat.

Na ulicach rozwieszano ju karnawaowe kuky, rozklejano wielobarwne plakaty. Dziewczta po
dwie, trzy - defiloway przed mczyznami stojcymi pod murami domw; prawie wszyscy byli
w banlonowych koszulkach lub, ci biedniejsi, w bawenianych, prawie kady z nich nosi zwinity
parasol - pod tym niebem rozgwiedonym i wci upalnym.
- Musisz zrozumie, dlaczego was zostawiam - zacza Sylwia. - Jeeli Kordian zdradzi, on, szef
sztabu, komu mogam jeszcze ufa? Wyobraziam sobie, e caa nasza rewolucja...
- Jeszcze wtedy bya take twoj - powiedziaem.
Miaem ju do tej gadaniny o Kordianie i rewolucji. Po co przypomina? Po co mwi o sprawach, na
ktrych si nie zna? Dlaczego udaje?
- Sylwio - powiedziaem - co mona poradzi, jeeli kto stojcy za tob wbije ci nagle n w plecy?
Kordian by tylko noem wbitym w plecy.
- Napisae o tym ksik?
- Nie kady czas sprzyja pisaniu prawdy. I nie o kadym czasie czowiek ma tyle odwagi, eby zdoby
si na pisanie prawdy.
- A dzisiaj?
- Napisz t ksik. Ju zaczem pisa.
- I o mnie?
- O tobie take.
- I jak przyjechae tutaj, eby zabi Kordiana? Zabi go na wasn odpowiedzialno, bo przecie nikt
ci tutaj nie przysa.
- Take o tym.
- I jacy oni byli w tamtych czasach? Bo dzisiaj chyba si zmienili...
- Zmienili si. Jak wszyscy i jak wszystko. Ale nie tak bardzo jak ty. Bd pisa o takich, jakimi byli
wtedy.
- O mnie chyba dobrze napiszesz?
- Postaram si, eby to byo dobrze napisane.
- I pamitasz wszystko, jak ja?
- Lepiej. Bo nie zdradziem swojej pamici. Wci szukaem metody, bo tylko ona usprawiedliwia
dzisiaj istnienie powieci. Twj przykad jest kluczem do tej metody. Wanie tak musz ich opisa,
jakimi byli w czasie walki, zagroeni przez prowokacj i osaczeni. I tylko tyle napisz, ile wiem na
pewno. Rozumiesz, monolog kadego z nich, w zmiennych rytmach zdarze i nastrojw. Jeli nie
odnajd tego, co czuli i myleli, wwczas zastosuj obiektyw: zdarzenia i postacie odbite
w soczewce i rozmowy utrwalone jak na magnetycznej tamie. Ruch i dwik, protokolarny zapis
sytuacji, bez komentarza.
Drog przeci nam pochd z pnag dziewczyn na czele, w kostiumie bikini obszytym zot
koronk; jego wysokie i owalne wycicie podkrelao strzelisto ng. Na ramiona narzucia
purpurowy paszcz spity olbrzymi klamr wysadzan pszlachetnymi kamieniami, poy odrzucia
do tyu. Odbicie soca od zotych sandaw i od diademu wpitego w faliste wosy olepiao wzrok.
Ten migoccy w oczach obraz nagoci i byskw mia w sobie nie tylko co egzotycznego, nie tylko
przedsmak ju nadcigajcego karnawaowego obdu, ale zarazem co tandetnego, faszywego,
zdjtego z wystawy.
...wic ruch i dwik utrwalony jak na tamie ampeksu i nie podda si modzie nigdy nie poddawa si
kaprysom ani modzie najszybciej si starzeje bo generalizuje jeden szczeg jeden sposb jeden rodek
jeden ksztat i tak rodzi si antypowie ta rozpaczliwa prba ratowania powieci realistycznej zawsze
aktualnej jak dugo bdzie co do powiedzenia o zmieniajcym si wiecie a wic nie zaniknie ju jest
ocalona szkoda e z ni nie mona o tym zostawmy na pniej co ona ma wsp...-
- Czemu nie mwisz? - zapytaa Sylwia. - O czym mylisz?
- O niczym - odpowiedziaem. - Patrz na kolory, na ludzi... Widziaa nogi tej dziewczyny? Jej plecy?
- Mgby j mie za kilka dolarw - powiedziaa Sylwia.
- Wszystko psujesz.
I dalej:
...ju jest ten bysk pierwsze zdanie i zarys metody wic monologi wewntrzne relacje i to co mona
nazwa strumieniem wiadomoci i rytmy dyktowane temperamentem nastrojem sytuacj jeszcze
sprawozdania kilka dokumentw autentyk jako to wierniejszy ni sceneria i jeszcze...

- adna matka nie mogaby si tak pokaza na ulicy jak ta, ona - mwia Sylwia. - Takie nigdy nie
wyjd za m, nikt ich nie wemie.
- Moe maj racj, e nie chc wychodzi za m.
Piszczaki, bbny, rogi, trby wygryway gony przebj tegorocznego karnawau Aquarela Brasiliera.
Mali chopcy uwijali si w pochodzie i wrd tych co przystanli na chodnikach, rozdajc ulotki
z drukowanym tekstem tej pieni. Tum rycza penym gosem:
Esta maravilha de cenario
Vejam
E um episodio relikario...
Przez owietlony pasa przeszlimy na spokojniejsz ulic.
- Nie masz pojcia - odezwaa si Sylwia - ile mona zarobi na karnawale. Najndzniejsi biedacy
oszczdzaj przez cay rok, eby wszystko wyda w kilku dniach karnawau.

...wic gdyby si zgodzia zostaa ze mn tej nocy odnalazbym siebie z tamtych dni moj wiar
i nadziej -
...chciaem przy niej jeszcze raz wystartowa i odzyska stracone lata stracone ksiki stracone sowa i
dziaania -
..mogo si to sta tylko przy niej wracajc do tego punktu w ktrym rozstalimy si wtedy tylko przy
niej na ktr czekaem zawsze czekaam od chwili kiedy zobaczyem j po raz pierwszy przy niej i od
niej mogem zaczyna na nowo od pocztku czy to nie zudzenie uparem si przy tej nadziei chyba nie
naiwnej chyba nie urojonej zosta zosta -
- Zosta Sylwio - powiedziaem jeszcze raz. - Zosta do jutra, wyjedziesz wieczorem. Moe uda si co
powtrzy, odnale, odzyska. Sprbujmy, chcesz? Dzisiaj byy tylko pewne wyjanienia, a po tylu
latach to za mao i potrzebny nam jest jeszcze jeden dzie. Nawet gdyby mia by stracony, gdyby
przynis klsk. Albo jedna noc...
- Ju ci mwiam...
- O sklepie. Syszaem! I pamitam, co mwia o tym sklepie, o maklerach i o dolarach. Ale to nie jest
prawda. Zrbmy wic inaczej. Wezm teraz pokj w twoim hotelu. I spdzisz ze mn noc, na
warunkach, ktre sama podyktujesz. Przyjm wszystkie. Rano wyjedziesz, jak planowaa. Nic nie
stracisz.
Czy nie moga sobie wyobrazi - po tym co przeylimy kiedy w okupowanym Miecie - nocy bez
trwogi, bez ciszy tak okrutnej, e odgos pojedynczych krokw brzmia jak lawina? Noc bez rewolweru
pod poduszk, bez granatu pod gow? Tylko dzisiejsza noc moga mi ponownie przynie Sylwi,
choby na kilka godzin, tak, jak bya kiedy. I jej moga przypomnie, kim wtedy bya. I siebie
mogem odzyska.
Powiedziaa:
- Wiesz, jestem tak bardzo zaabsorbowana interesami... Rano bd zmczona. A do tych spraw
trzeba mie mocne nerwy i spokojn gow... Musz si wyspa.
Nie mogem ju tego sucha.
- Czy ani na moment nie zapomnisz o forsie?

Ju wiedziaem, e ci, ktrzy po wojnie opowiadali mi o jej mierci: tracisz daremnie czas. Wywieli j
do obozu i przetopili na mydo. Daj sobie spokj z tym szukaniem cienia - e wanie oni mieli racj,
a nie ja, szukajcy cienia.
Sylwia naprawd umara.
To chyba prawda, e rozerwa j granat wybuchajcy w konspiracyjnej drukarni. Tamta Sylwia na
pewno umara.
Spotkaem j jednak w Vitrii, bo nawet umarli rzucaj cie. Ach, ci umarli!
Niechby kto chocia zawy w tym milczeniu...

Sylwia spojrzaa na mnie. Moe czekaa, ebym powtrzy prob. Jednak znaem ju kobiety
i wiedziaem, e s proby, ktrych nie wolno im powtarza.
- Chyba si nie gniewasz? - zapytaa. - Powiedz. Gniewasz si?
Przechodzilimy wtedy przez jezdni.
Zostawiem Sylwi na rodku ulicy. Odwrciem si i odszedem bez sowa, bez nikego nawet gestu
poegnania.
Zdjem krawat i schowaem go do kieszeni.
Wmieszaem si w tum robotnikw portowych i ulicznych dziewczt; nie skusio mnie, eby odwrci
si i jeszcze raz spojrze na Sylwi. Po prostu nie czuem za sob jej obecnoci, ju nie istniaa.

Moda mulatka bysna biakami oczu w nieskazitelnie piknej twarzy i umiechna si misistymi
wargami. Take umiechnem si. Podesza wic bliej i powiedziaa:
- Por favor. Nazywam si Sylwia. A ty? Napijesz si ze mn piwa? Faz um calor terrivel - dodaa - jest
tak gorco.
Byo wciekle gorco.
Wic ta nazywa si Sylwia. Niedorzeczny przypadek! Ju kiedy znaem jak Sylwi, kochaem kiedy
jak Sylwi. Mogem j wtedy pozna - tak piknie Biblia nazywa ten akt - jednak czekaem cierpliwie
na jej ciao, chciaem czego wicej. I straciem j, jak traci si wszystko, na co si zbyt dugo czeka. Po
dwudziestu latach znowu j spotkaem, a by to przypadek jeszcze bardziej niedorzeczny ni zbieno
jej imienia z t umiechnit mulatk, ktra nazywa si tak samo.
- Nazywam si Sylwia. A ty?
- Sylwia? Maravilhoso! - powiedziaem - to wspaniae.
No wic kiedy kochaem inn Sylwi, zgubilimy si, a po dwudziestu latach j spotkaem. I to
wszystko. Chyba wszystko. Historia bez znaczenia, jak wszystkie takie historie. Kobiety zjawiaj si,
odchodz lub si je zostawia, i nawet nie pamita si imion. Pamita si tylko mio, to najgorsze.
Nie ma wikszej udrki od mioci, ktr si pamita. Lecz ja zapomniaem, musz zapomnie.
- Czekasz na kogo?
Na nic ju nie czekam, na nikogo. Niekiedy wzruszenie przewrotnie imituje mio, o tym nie wolno
zapomnie chocia to take kamstwo, jak wiele innych, w ktre si wierzy.
- De licenca - powiedziaa niemiao mulatka - po drugiej stronie stoi senhora i patrzy tutaj i co mwi,
chyba pana woa... Czy mam odej?
- Chodmy std. Tam nikt nie stoi i nikt nie woa.
Ucieszya si.
- Ale gorco, prawda?
Spojrzaem na ni. Miaa oczy dzikiego kota: seledynowe renice i lekko bkitne biaka.

Byo gorco i wzmaga si haas. Nawet ciaa stojcych pod murami dray w rytmie samby, w tym
gstym powietrzu wibrujcym od upau i odgosu bbnw. Bbny dominoway nad zgiekiem,
narzucay ruchom tempo i takt.
I to wszystko, chyba wszystko, historia bez znaczenia.
- Nie jestem dla ciebie adna? - w mylach przeoyem dosownie pytanie mulatki.
- Jeste najpikniejsza i najlepsza - powiedziaem.
Kto wychylony z okna wyrzuca szeleszczce i migajce w powietrzu serpentyny, kto inny
rozsypywa confetti.
Tum piewa, wiwatowa, taczy.

Vitria - pomylaem z gorycz - znaczy zwycistwo.

1963-1965 r.
Katowice-Rio de Janeiro

Wydanie drugie
Wydawnictwo lsk 1969
Obwolut i okadk projektowa Eugeniusz Rzeucha
Redaktor Alfred Ligocki
Redaktor techniczny Maria Dziubowa
Korektor Maria Niemczyk
Wszelkie prawa zastrzeone
Wydawnictwo lsk Katowice 1969
Wyd. II. Nakad 17 000 egz. brosz. 3145 egz. ptno. Ark. wyd. 18,4. Ark. druk. 22,1. Format 125X200 mm. Oddano do skadania 4.6.68.
Podpisano do druku 17.2.69. Druk ukoczono 15.3.1969. Symbol 31468/L.
Cena: Opr. broszurowa z 24.-, opr. pcienna z 26.-. Bielskie Zakady Graficzne, Bielsko-Biaa Zam. nr 1515/68 - 0-17

Vous aimerez peut-être aussi