Académique Documents
Professionnel Documents
Culture Documents
LATO GRZECHU
1
- Oczywicie, e popyniecie! - parskna Raija. Krew laa si gwatownie. Raija
zacisna ran, by powstrzyma krwotok. Czoo miaa spotniae, wosy przyklejay si, wpaday
do oczu.
Antonia podara swoj halk na pasy. Rozerwaa rkaw bluzki Raiji. adna z kobiet nie
przejmowaa si rzucanymi na nie spojrzeniami. Jewgienij owszem, i dlatego ustawi si tak, by
zasoni on przed oczami ciekawskich.
Antonii udao si zaoy prowizoryczny opatrunek, ktry jednak szybko przesika
krwi. Raija zacisna zby.
- Rzucie moje rzeczy na brzeg! - rozkazaa. Przybraa dziarski wyraz twarzy, ale czua
zbliajcy si pacz. Tylko dla Michaia staraa si go powstrzyma. - Wam nie bd potrzebne.
- Oczywicie, e nie popyniemy! - Jewgienij uklk przed on, wzi j za rk i
ucisn mocno.
- Statek musi odpyn - rzucia Toni, potrzsajc kdzierzaw gow. Spojrzaa
twardo na Jewgienija ciemnymi oczami. - Jeste, u diaba, mczyzn! Pryncypaem!
- Toni zaopiekuje si mn - powiedziaa Raija przez zacinite zby, a nawet robic
grymas, ktry od biedy mona by uzna za umiech.
- Musz ci odprowadzi - protestowa. Toni tylko utkwia w nim oczy. Nic nie powiedziaa, a jednak przekazaa wiele.
- Misza! - Raija wycigna do w stron chopca. Drug zakrya czerwieniejcy
opatrunek. - Mama da sobie rad - zapewnia ochrypym gosem. Umiechna si. Jake
kochaa swego syna! Skoczy ju trzynacie lat. Moe w cigu tego lata stanie si mczyzn,
a ona nie bdzie tego wiadkiem. - Masz patrze, uczy si i dobrze si bawi. Obiecujesz?
Misza pokiwa ciemnowos gow. Raija spostrzega nagle, e syn jest bardziej
podobny do niej ni do Jewgienija. No i e jest adny.
- Obserwuj take za mnie - dodaa. - Po powrocie, w czasie zimy, wszystko mi
opowiesz!
Pokiwa gow twierdzco, ale si nie odezwa. Mia zacinite gardo. Raija widziaa,
e jej duy syn ma zbyt byszczce oczy, ale rozumiaa, e nie chcia, by ktokolwiek to widzia.
Ju teraz wola by odbierany jako mczyzna.
Jake pragna go przytuli, pocaowa - ale nie moga tego zrobi wobec tylu ludzi...
- Do widzenia - powiedziaa tylko, ciskajc do Michaia. Pogadzia szybko jego
policzek. Skra syna nadal bya mikka. Pewnie po powrocie bdzie szorstka...
Misza si cofn.
Jewgienij nie dostrzega nikogo wok nich. Nawet nie sysza. Obj ramieniem Raij.
Wargami przesun po jej czole, policzkach, ucaowa usta.
- Jestem pryncypaem - wyszepta. - Musz jecha. Ale moje myli pozostan z tob.
Przez cae lato bd przy tobie w Archangielsku.
- Wyzdrowiej - odpara Raija. Zamrugaa oczami, by pozby si wiszcych na jej
gstych rzsach ez.
Jewgienij odsun do ony i zobaczy krew.
- Kocham ci, mj aniele! - Pochyli si ku niej. Pocaowa jej skro, potem znowu usta.
- Jed. I nie myl o mnie zbyt czsto! - rzucia Raija. Przytuli j przez moment.
Najchtniej by zosta, ale przecie nie mg. By pryncypaem.
- Kto musi zawie j do Toni! - Jewgienij rozejrza si po tumie, pomagajc Raiji
stan na nogi. Z trudem si poruszaa.
Pechowy wonica szybko si zbliy. Chcia zadouczyni krzywdzie, ktr wyrzdzi
Bykowej. Jego ko by nadal niespokojny po wypadku, gdy to wz zaadowany skrzyniami
przechyli si i jedna z nich, o brzegach i rogach obitych metalem, spada prosto na Raij. Metal
rozora jej rami jak n.
Uoyli rann Raij na wozie. Nadal si umiechaa. Pocia si, krwawia, lecz si
umiechaa.
- Opiekuj si ni! - Jewgienij przytrzyma jeszcze Antoni.
- Oczywicie! - odpara Toni niemal zirytowana.
- W ran moe si wda zapalenie.
- Bdzie dobrze! Jewgienij puci przyjacik. Znw podszed do Raiji. Jeszcze raz
uciska. Pocaowa w czoo.
- Id ju! - poprosia Raija. - Kocham ci. Id! Tak zrobi. Popyn na zachd,
zabierajc ze sob ich niemal trzynastoletniego syna. By rok tysic siedemset czterdziesty
smy. Czternacie lat temu w Norwegii wzi Raij na pokad.
Tyle samo lat nie sta na pokadzie statku na prawdziwym morzu. Moe to bdzie jego
ostatnia podr. A pierwsza dla jego syna.
Raija te chciaa pyn z nimi na zachd. Nie potrafi jej tego wyperswadowa.
Ale ju nie musia.
Nie chcia dopuci do siebie tej myli, ale jednak zaistniaa. Wypadek by jak zesany z
nieba. Albo z pieka.
- Ju nie musisz si tak dzielnie umiecha - rzucia Toni, gdy wreszcie zostay same.
Czy powinna zaszy ran do koca i dopiero potem zawiza? Czy wiza po kadych
dwch przekuciach?
To drugie wyjcie uznaa za rozsdne.
Wydao si jej, e nie da rady. Ale zamkna oczy i na nowo wbia ig. Czua, jak Raija
si wzdryga, jak jest spita... Przyspieszony oddech mwi wyranie o jej cierpieniu.
Zacza pracowa automatycznie. Szew szed za szwem. Byo ich dziesi. Moe
zmieciby si i jedenasty, ale Toni zdecydowanym ruchem zawizaa ni i odcia reszt.
Na lepo signa po butelk z wdk, przytkna do ust i pia, pia... W odku czua
ogie, w gardle pomienie.
Dopiero wtedy spostrzega, e nadal w prawej doni trzyma ig z zakrwawion nici.
Pucia j. Syszaa, jak upada. Przekna wicej wdki. Otara oczy. Nawet nie wiedziaa, e
pacze.
- Dasz mi wdki? - wyszeptaa Raija ochryple. Wycigna w stron Toni do, ktra
jednak zaraz opada.
Antonia przytkna kubek do ust rannej, podpara jej plecy, ale to nie pomogo. Raija
bya bezwadna. Toni pooya j z powrotem na siennik.
- A wic jednak zemdlaa - mrukna. miaa si i pakaa. Pogadzia sw
zakrwawion doni czoo Raiji, odsuna jej spocone wosy.
Raija nie syszaa.
Toni umya ran, naoya nowy opatrunek. Wypia reszt wdki, ale mimo to czua si
trzewa.
Przez okno dostrzegaa kolorowe agle Raiji Antonii daleko na wodzie.
A wic Jewgienij wyruszy w podr. Na zachd, do Norwegii. Jako kapitan Raiji
Antonii. Jako pryncypa. Moe zaspokoi swe tsknoty za morzem.
Gdyby tylko wiedzia, jak niebezpieczna bya ta rana, nie pojechaby.
Wiele mona byo powiedzie o Raiji, ale z ca pewnoci kobitka z niej z pieka
rodem! Z umiechem przekonywaa ma i syna, by pynli. Antonia chtnie by zobaczya, jak
ktrykolwiek z mczyzn zdobywa si na to, co ona!
- Jeste pijana - stwierdzia Olga po powrocie z nabrzea. Patrzya, jak znika statek. I
mwia wtedy sowa, ktrych dziewczynka w jej wieku nie powinna wypowiada.
Nie byo sprawiedliwoci na tym wiecie! Misza popyn do Norwegii, by uczy si o
statkach i handlu. A ona popyna tylko dla rozrywki!
Niewane, e bya tam przed Misza. Czua wyranie, e jego podr jest waniejsza od
jej wyprawy.
- Zszyam ran Raiji - Raisy! Toni musiaa pokaza Oldze ig i zakrwawion ni, by
crka jej uwierzya.
Dziewczynka zblada, co jak na ni byo niezwyke.
- Przecie wygldaa na... ma... Toni westchna i obja Olg.
- Jeste na tyle dorosa, by pozna prawd - powiedziaa. - Jako kobiecie pisane jest ci
udawanie. Bardzo czste. Raija wanie udawaa. Inaczej statek by nie odpyn. Jewgienij i
Misza by nie odpynli.
- A nie powinni zosta, skoro rana jest powana?
- A powinni? - spytaa Antonia, spogldajc crce w oczy. Dwie pary ciemnych oczu
spotkay si na dug chwil.
Olga przypatrzya si Raiji, jej bladej twarzy, wilgotnym wosom, plamom krwi na
skrze. Potem wyjrzaa przez okno. Nie widziaa ju statku, ale gdy zamkna oczy, wyobrazia
sobie go wyranie.
Misza na pewno by zosta, gdyby zdawa sobie spraw z powagi sytuacji. Misza kocha
Raij - Rais. Tak bardzo j kocha. Nigdy tego nie przyzna, ale Olga wiedziaa. Znaa go tak
dobrze, jak siebie.
I Misza tak strasznie cieszy si na podr na zachd...
Olga zaczynaa rozumie, jak to prawd jej matka wanie si z ni podzielia.
Udawanie.
- Raija przyjdzie do siebie - stwierdzia Toni. - W ran nie wda si zakaenie, jak dugo
mam wdk. A Jewgienij nigdy si nie dowie, jak bardzo byo to powane. Raija opowie mu o
tym, ale na pewno nie przekae wszystkiego.
- Bdzie udawaa? Toni pokiwaa gow i pogadzia crk po policzku.
- Szybko si uczysz, moja maa - powiedziaa z umiechem. - Szybko!
Co cisno si w brzuchu Olgi. Jeszcze nie chciaa by dorosa!
Widziaa ocean. Tylko ocean. Zielony, niebieski, we wszystkich swoich kolorach.
Widziaa biaot pian.
By tylko ocean.
Gbia.
Wok siebie dostrzegaa tylko ziele, gdy opadaa i opadaa, i opadaa...
Wreszcie jej stopy niemal dosigny dna.
Moga chodzi po dnie, ale nie dotykaa go. Stopy nie poruszay piasku, kamieni ani
rolin.
Unosia si ponad nimi.
drug stron i sprawdzia. Mwi ci, e moesz na mnie polega. A ty musisz wybra, czy
chcesz, czy nie.
- Byoby mi atwiej, gdyby odpowiedziaa tak albo nie - westchna Raija.
- Nie moe by atwo - stwierdzia Toni. - Potrzebujesz teraz czego?
Ranna pokrcia gow.
Antonia musiaa rusza do codziennych obowizkw.
Raija nawet nie wspomniaa przyjacice o swoim zielonym nie. O oceanie, w ktrym
si zagbiaa a do osignicia spokoju.
Wiedziaa, e nigdy jej o nim nie opowie.
Tak pragna popyn na zachd. Do Norwegii. Gorco tego pragna. Wiody j tam
jej cieki snw, tego bya pewna. Chciaa nimi i, szuka dalszego cigu wielu cieek,
ktrymi zacza wdrowa w marzeniach.
Jewgienij uzna to za wymylony przez ni pretekst do odwiedzenia Soroya. Sdzi, e
wszystkie jej proby o podr na zachd wypywaj z chci zobaczenia Wasilija. Nie
powiedzia tego na gos, ale Raija dobrze znaa ma. Widziaa, jak zeraj go wtpliwoci.
Jewgienij by przekonany, e Raija tskni za Wasilijem.
Rzeczywicie byy chwile, gdy tsknia za Wasi. Tsknia a do blu.
Poprzednie lato przynioso jej tyle pomiennych przey.
Ale teraz Wasilij by na Soroya. W Finnmarku. W Norwegii. Bardzo daleko. Nie moga
do niego dotrze.
Nazywaa go przyjacielem. Ale miaa trzydzieci osiem lat. Wystarczajco wiele, by by
wobec siebie uczciwa. Na. tyle patrzya trzewo, by wiedzie, e wszystko wygldaoby
inaczej, gdyby Wasia nie wyjecha.
Na pewno byby jej przyjacielem. Bardzo bliskim przyjacielem. Moe staliby si sobie
tak bliscy, e zraniliby innych. e zraniliby siebie nawzajem.
Raija cieszya si, e Wasilij przebywa w Finnmarku.
Pod przymknitymi powiekami ujrzaa Jewgienija. Posrebrzay mu wosy. Dostrzega
to, gdy nastaa wiosna. Ciemno zimy ukrywaa siwizn. Wiosn brzowe wosy ma jakby
wyblaky, obramowanie twarzy stao si bardziej mikkie. Na samej twarzy przybyo wicej
bruzd. Znak upywu czasu. Zim nie dostrzegaa tego wszystkiego. Moe po prostu nie
zwracaa uwagi na wygld Jewgienija. Przecie dobrze wiedziaa, jak on wyglda. Mona sta
si lepym na drug osob, z ktr dzieli si ycie...
- Bdziesz za nim tskni? Toni stana w drzwiach, opierajc si o framug i splatajc
rce pod biustem. Otworzya, by do pokoju Raiji weszo nieco ciepa z kuchni.
- Oczywicie - odpara Raija. Sowo to byo tak gadkie, e wrcz wymkno si jej
bezwiednie. - Zostaam sama. Przecie Miszy te nie bdzie...
Toni pokiwaa gow. Umiech bdzi jej wok ust.
- Nie bdziesz samotna w Archangielsku, Raiju - Raiso. Masz mnie. Poowa miasta je ci
z rki. Jewgienij czuby si o wiele bardziej samotny, gdyby to ty wyjechaa.
Raija zamkna oczy. Bya to gorzka prawda. Tumaczya wiele.
Jewgienij znajdowa si w drodze na zachd. Ona nie. Tylko jej myli szy w lad za
nim.
Jej sny.
2
Jewgienij pen piersi wdycha zapach morza. Czu jego rytm pod stopami. Sta
pewnie, a ciao koysao si wraz z falami.
Tskni za tym. Przez te wszystkie lata spdzone na ldzie tskni za morzem. Wyrzek
si go dobrowolnie, ale jego serce zawsze bio dla sonej wody. Tskni za wiatrami, ktrych
nie czuo si na ldzie, za bezkresnym widnokrgiem, za nieprzewidywalnym tacem fal.
Na ldzie by szczliwy, ale na morzu czul jeszcze inny rodzaj szczcia.
Nie oznaczao to powrotu do pywania. Powiedzia to Raiji. Chodzio tylko o ten jeden
rejs. Ostatni. Musia znw poczu morze, a nie jak jego namiastk na Morzu Biaym czy
Dwinie. To byy tylko wody, a nie prawdziwy ocean.
Jego ostatni rejs. Michaia pierwszy. Dlatego tak wany. Dlatego nie chcia, by Raija
pyna, ale nie starczyo mu argumentw, by j powstrzyma.
Czyby jego myli spowodoway ten wypadek? Nie mia czystego sumienia. Nie mg
nawet na moment zapomnie o Raiji.
Michai pyta, dlaczego nie zawinli na wysp Soroya. Odpar, e zrobi to w drodze
powrotnej. Moe dotrzyma tej obietnicy.
Jewgienij sam si zastanawia, co go tu cigno. To on postanowi, e zawin do tego
fiordu. On wyznaczy kurs na widniejce w oddali strome gry.
Piy si niemal ku niebu, pokazujc im, e niebieski ma wiele odcieni. Ju morze byo
niebieskie. U podna gr widnia pasek zielonego, a dalej wznosiy si one: gry. Spowite
takim niebieskim kolorem, jakiego Jewgienij nigdzie indziej nie widzia. Wiedzia, e z bliska
skay s czarne. Kamie wzity w donie byby czarny albo szary, ale nie niebieski.
Ale te gry byy niebieskie. Dopiero tu pod niebem nacigay na siebie biae koderki
chmur. Miejscami cale, a miejscami dziurawe. Niebieskie niebo gadzio swoje niebieskie
siostry, gry.
Gry wiody ich w obrb zatoki, odsaniajc paski obszar przy ujciu rzeki, ktra
bkitn wstg sigaa od sonego morza ku szerokim paskowyom w gbi ldu, w innych
krajach. Jewgienij tam nigdy nie by, sysza tylko o miejscach o wielojzycznych nazwach.
Wyda polecenie zawinicia do tego fiordu moe dlatego, e wanie to miejsce
przeladowao go w snach przez te wszystkie lata...
Jego sumienie byo niczym otwarta rana. Nadal bolao. Musia znw zobaczy to
miejsce. I moe znw skama, po raz ostatni.
Jewgienij skoczy pidziesit lat. Zblia si do schyku ycia. Nadal mia nadziej na
wiele dobrych lat, ale w gbi serca wiedzia, e nie mg tego by pewien. Najlepsze lata ju
miny.
Michai mia zosta pryncypaem. Armatorem.
Jewgienij zawsze chcia popyn z synem w jego pierwszy rejs. I wanie tak si stao.
Ze wszystkich fiordw, do ktrych zawijaa Raija Antonia, tego jednego nie mg
omin.
Jewgienij pragn, by Michai zobaczy osad. Tylko zobaczy, nie chcia mu nic wicej
mwi. Moe, by zszed na ld, ten sam, po ktrym chodzia jego matka.
Dla Miszy wszystko nadal stanowio przygod, zabaw. Czas pokae, czy to naprawd
polubi. By jedynym dziedzicem czci majtku przypadajcej na Jewgienija. Misza waciwie
nie mia wyboru. Dlatego lepiej, by polubi morze i pywanie.
Mieli teraz cztery wiksze statki i kilka mniejszych odzi. Mieli kutry rybackie.
Oczywicie, to wiele kosztowao zarwno Jewgienija, jak i Olega, ale zapewnio im i ich
rodzinom solidne podstawy bytu. Ich spadkobiercy nie odziedzicz mao.
Jake dawno Jewgienij widzia ten fiord... Wtedy nawet sobie nie wyobraa, jak bardzo
zmieni si jego ycie.
Wtedy nawet nie marzy, e bdzie mia syna. A Michai zrodzi si w mioci.
To stanowio argument na jego obron. Chocia wtpi, czy bdzie jej potrzebowa.
Wiele wody upyno od tego czasu. Pitnacie lat. Pewnie ju dawno przestali na ni czeka.
May domek na cyplu wywiera na Jewgienija jaki magiczny wpyw. W ciszy wieczoru
sta oparty o reling ze wzrokiem skierowanym w jego stron. Widzia jakie postacie, ale nie
mg stwierdzi, czy nadal mieszka tam Reijo. Rwnie dobrze mogli to by obcy ludzie.
Jewgienij liczy na to.
- Bye tu kiedy, tato?
Chopiec podszed do niego niepostrzeenie. Stan obok ojca, te opar si o reling i
prbowa zgadn, na co patrzy ojciec.
- Tak - odpar Jewgienij. - Ale to byo dawno, dawno temu.
- Znae tu kogo? Pokiwa gow.
- Dobrze znae? - dry z ciekawoci Misza. - Czy tylko z nim handlowae?
- Naprawd znaem. Wzrok Jewgienija ponownie powdrowa w stron zagrody na
cyplu. Przybyo kilka budynkw. ciany z bali drewna byy dobrze utrzymane. Nad fiordem
dostrzeg szop i dk.
- To dziao si dawno temu, Michai. Dawno przed twoim urodzeniem. Byem wtedy
mody. On na pewno tu ju nie mieszka.
- Dzieciaki wrcz zwarioway - zamia si Misza. - Chyba nigdy wczeniej nie widziay
cukierkw!
- Bo moe i nie widziay! - uci Jewgienij. Sam sysza, jak szorstko to zabrzmiao.
Chcia tylko, by Misza sobie poszed. Przecie nawet jego gos by podobny do gosu Raiji!
Jeszcze ten chopicy, jasny. Zaamywa si ju czasem w mutacji, ale wci przypomina gos
matki.
Jewgienij dostrzeg spojrzenie Reijo. I sam popatrzy na jedynaka wzrokiem Fina.
Misza by wysoki, o dugich nogach. Ciemnowosy, niemal czarnowosy. Ciemnooki. Z
brwiami Jewgienija, cho z maym zaamaniem porodku kadej. Z umiechem Raiji. Prostym
nosem ojca, ale z policzkami niemal dziewczcymi.
Jewgienij nie wiedzia, jak Raija wygldaa jako dziewczynka. A Reijo wiedzia.
- Twj syn? - spyta Reijo, nie spuszczajc wzroku z chopaka.
- Tak - potwierdzi Jewgienij. Nie by w stanie doda nic wicej.
Milczenie Reijo uderzyo w Jewgienija niczym mocny wiatr.
- Mamy wiele do omwienia, Jewgienij - powtrzy Reijo ciko. Zaczerpn powietrza
i zacz mwi o handlu.
Michai zrozumia sytuacj na tyle, by znikn. Ale zdy rzuci ojcu czupurne
spojrzenie. Jewgienij by pewien, e Reijo rozpozna to spojrzenie i upr. Wiedzia, e w tym
przypadku nie uniknie powiedzenia prawdy.
Musia to wytumaczy.
Da Norwegom dobr cen. Worki z mk zmieniy waciciela. Beczki z rybami
zabrano dk na statek. Mka zostaa zaadowana na wzek chopakw.
Obserwowa, jak Reijo z nimi rozmawia. Kadzie rk na ramieniu ciemnowosego,
przekazujc jak wiadomo. Moe w cianach domu z bali przebywa jaka kobieta? Moe
Reijo ma on?
Jewgienij yczy mu tego.
Reijo w drodze na statek siedzia naprzeciwko niego. Jewgienij czu si jak zodziej,
natrt, ktry w dodatku zacumowa na wodach fiordu Reijo.
Misza zaj miejsce za jego plecami. Reijo mg mu si dobrze przyjrze. Porwna
ojca z synem i porwna syna z obrazem, ktry nosi w pamici.
Nie mona jej kocha, a potem zapomnie.
Weszli na statek i skierowali si do kajuty. Jewgienij przypomnia sobie, e jego obecna
kajuta nie rni si specjalnie od tej sprzed pitnastu lat. Spojrza na ni oczami Reijo.
Zrozumia, e tamten te j pamita.
Ikona Maryi Panny na cianie. Raiji zawsze podobaa si ta ikona, mimo e sama nie
bya szczeglnie wierzca. Na stoliku poniej - lampka oliwna, w szafce - kieliszki i kubki.
Krzesa miay skrzane siedzenia. Oboje z Raij nie lubili haftw. Raija wolaa tka. Kapa
przykrywajca koj bya jej dzieem. Niebieska niczym trzecia mio Jewgienija - morze.
Miedziana rukamojka. Taka, jak inne: zbiornik na wod, kran i miska.
Samowar te nie by ani wikszy, ani bardziej ozdobny ni na innych rosyjskich
statkach.
Jewgienij wskaza rk w stron jednego z krzese. Reijo usiad. Michai wszed za nimi
do kajuty, najwyraniej ciekaw obcego.
- Masz swoje obowizki, mj synu - powiedzia do niego Jewgienij. - Id do Olega,
powie ci, co trzeba zrobi. Ja musz porozmawia z tym panem. O interesach. Moesz ucisn
mu do na poegnanie.
Michai usucha ojca. Jego do utona w doni Fina.
- Musz si poegna - powiedzia Misza, cho nie wiedzia, czy tamten go rozumie.
Bardzo chcia z nim porozmawia, cho sam nie wiedzia, dlaczego. Moe przypomina mu
Wasi? Mieli co podobnego w umiechu, w zielonych oczach...
- Mj syn si egna - przetumaczy Jewgienij sztywno. - Niestety, nie mwi adnym z
jzykw, ktre ty znasz. Ma swoje obowizki.
Reijo przyj to wyjanienie bez mrugnicia okiem.
- Mio byo mi go pozna. Jest wietnym chopakiem. Takiego syna sam miaem
nadziej mie.
Jewgienij dokadnie przetumaczy synowi sowa Reijo, mimo e pojmowa ich
podwjne znaczenie. Ale Reijo zasugiwa na uczciwo.
Twarz Miszy rozjania si w umiechu. Lubi pochway. Jewgienij ze skurczem krtani
dostrzeg, jak uderzajco syn podobny jest w tym momencie do matki.
Chopak wyszed posusznie. Raija dobrze go wychowaa.
Jewgienij uroczycie nala rumu do dwch krysztaowych szklanek. Potrzebowa czego
na uspokojenie. Czasu na przygotowanie odpowiedzi na nieuniknione pytania.
Unieli ku sobie naczynia i wypili w milczeniu.
Reijo odezwa si pierwszy.
- Jak ona si miewa? Jewgienij poczu, jak drga mu policzek.
- Co chcesz usysze? - spyta, pragnc zyska na czasie. Kade sowo, o ile nie mwi o
niej, pomagao mu w tym.
- Prawd - odpar Reijo. W doni ciska szklank.
Ta dawna Raija naprawd umara pod zimowym, poncym zorz polarn niebem nad
Dwin.
To nie byo kamstwo.
Po prostu inna Raija zacza wtedy nowe ycie.
Kamstwo nie byo wielkie.
- Bg wiadkiem, e jej wtedy potrzebowaem.
- Jak ci w ogle poszo w yciu?
- Dobrze - Jewgienij wzruszy ramionami. Ogarno go zmczenie. Czul, jakby bardziej
postarza si dzisiaj ni przez te wszystkie lata. - Razem z przyjacielem mamy kilka statkw.
On przez te lata pywa jako kapitan na jednym z nich. Ja wypynem dopiero teraz. Michai
bdzie dobrze zabezpieczony na przyszo.
Nie lubi si chwali, bo czul, jakby przekonywa tego drugiego do swojej wartoci.
- Mnie te dobrze poszo - powiedzia Reijo, dorzucajc tylko jedno sowo: - Zoto.
- To dobrze. Baem si, e moe cierpicie niedostatek.
Nastpia chwila ciszy. Pili rum, zajci wasnymi mylami. Nawet nie patrzyli na siebie
nawzajem.
- Dlaczego nigdy nie przesae wiadomoci? Co roku przypywaj tu rosyjskie statki,
czsto i z Archangielska. Dlaczego nigdy nie napisae?! To byo oskarenie.
- Mylaem o tym - przyzna Jewgienij z cikim sercem. Teraz nie musia udawa
szczeroci. - Mylaem o tym cholernie duo razy. I odsuwaem to. Zostawiaem na pniej.
Usprawiedliwiaem si tym, e nie znam waszego alfabetu. Czuem, e gdybym to opisa,
zabibym j jeszcze raz, wobec siebie. A zawsze myli si najpierw o sobie.
Znw cisza.
- Spdzia dwa lata w Rosji - powiedzia Reijo z trudem. - Jak jej byo? Mwie, e
miaa przyjacik?
- Tak, Antoni - pokiwa gow Jewgienij. - Jest on mojego wsplnika. Antonia
zostaa przyjacik Raiji. Rni si, ale dla przyjani to niewane.
Nawet nie zauway, e powiedzia to w czasie teraniejszym, jak o yjcej.
- Ten statek nazwalimy na cze ich obu. Mamy jednego Sankt Nikoaja, nie
moglimy ryzykowa... Mamy Rais, to imi najbardziej przypomina jej wasne, ktre wielu
Rosjanom trudno byoby wymwi. Mamy te Tonie, to zdrobnienie od Antonii. No i ten,
Raija Antonia.
- Czy odszukaby mnie sam? - spyta Reijo nagle, jakby wcale nie sucha.
Popatrzyli na siebie dugo. Obaj byli mczyznami o silnej woli.
- Kim by ten mczyzna, tato? - spyta Michai, stajc przy ojcu i patrzc w lad dki
odwocej nieznajomego.
Jewgienij obj ramieniem syna.
- To jego znaem kiedy, chopcze.
- To o nim mylae, e ju tu nie mieszka? Ojciec pokiwa gow.
- By moim dobrym przyjacielem, Michai. Dobrym przyjacielem, ktrego kiedy
bardzo zawiodem. Zawiodem jego zaufanie. Dlatego baem si go znw spotka.
- Czyli to dobrze, e si jednak spotkalicie - uzna Misza.
W sowach syna Jewgienij odnalaz lad mdroci yciowej Raiji.
- Wygldao na to, e on ci przebaczy, tato. Uwaam, e by miy. Podobao mi si, gdy
powiedzia, e chciaby mie syna takiego jak ja. Te mylisz, e on mnie polubi?
- Jestem tego pewien. Inaczej nie powiedziaby tak. Reijo nigdy nie mwi tego, czego
nie uwaa.
- Jak bardzo jego imi przypomina imi mamy! - zdumia si Misza.
- Te tak sdz.
- Mylisz, e on j zna? Jewgienij tylko pokrci gow. Nie by w stanie wypowiedzie
gono wicej kamstw.
- Odwiedzimy go?
- Nie, Michai. Odpywamy jutro. Bdzie jeszcze wiele fiordw. Jeszcze musimy kupi
wicej ryby, zanim zawrcimy. Nie sdziem, e ju ci si znudzio. Przecie tak chciae
popyn w ten rejs. Tyle musiaem prosi twoj matk, by ci pucia...
Misza pospiesznie zacz zapewnia ojca, e wcale mu si nie znudzio, o, nie! Chcia
po prostu zobaczy, jak yj ludzie w tym kraju.
- Bd inne fiordy - powtrzy Jewgienij. Misza zamilk na chwil, a potem owiadczy:
- Chc zosta kapitanem jak ty, ojcze.
Jewgienij ucisn ramiona syna. W tym momencie poczu, e wszystkie jego kamstwa
byy warte ceny, ktr za nie zapaci. Nawet to ostatnie byo niczym wobec sw syna. Syna
Raiji i jego, Michaia, ktry powiedzia mu, e chce pj jego drog.
Jewgienij by pewien, e Raija te byaby teraz dumna z syna.
Dumna i szczliwa.
Istniej gorsze kamstwa, pomyla Jewgienij. Cho pewnie Raija nie wybaczyaby mu
tego ostatniego.
3
Raija nie pozostaa dugo w miecie. Antonia moga j prosi i baga, ale nie miaa
wadzy nad przyjacik.
- Id, porozmawiaj z gubernatorem, jeli tak pilno ci do munduru! - prychna Raija. Zrobi tak, jak zechc!
Oczywicie dopia swego. Pojechaa do domu. Zacisna zby, by oszuka umiechem
przypadkowych przechodniw. Toni nie zdoaa oszuka.
Moe Raija potrzebowaa samotnoci. Ju bardzo dawno nie bya cakiem sama.
Nigdy wczeniej wasny dom nie wyda si Raiji tak ogromny. I pusty. Niemal syszaa
swj oddech. Wydawa si podmuchem wiatru.
Nie moga te dostatecznie ogrza domu. Byo lato, jasne noce. Mimo e napalia we
wszystkich piecach, marza.
Raija owina si szalem i usiada jak najbliej paleniska w kuchni. Tak blisko, e
syszaa, jak ogie do niej mwi. Ale wci marza.
Nadal wdrowaa ciekami snw. Nie bya pewna, czy kiedykolwiek dotrze do celu.
Widziaa przed sob tyle cieek do wyboru, tylko e nie wiedziaa, czy starczy jej czasu na
bdzenie.
Miaa trzydzieci osiem lat. Teraz bya tego pewna. Kiedy i w to wtpia.
Tak bardzo pragna, by kto uj j za rk i zaprowadzi tam, dokd powinna doj.
Dokd musiaa doj.
Tak bardzo chciaa odnale sam siebie...
Staa na wietrze, z rozpuszczonymi wosami. Wiatr bawi si nimi swobodnie. Od
zawsze by jej najwierniejszym wielbicielem. Potrafi pieci delikatnymi palcami, ale take
drapa pazurami.
Ubrana bya w odwitny strj. Dziao si to teraz i jakby nie teraz. Miaa na sobie
swoj najadniejsz sukni i miciutkie buty, a na ramionach zniszczony, brzowy szal.
Trzymaa go niczym najwikszy skarb, a wiatr prbowa jej go odebra.
Na szyi, na cienkim rzemyku, zawiesia klejnot - figurk ptaka z rozpostartymi
skrzydami, wyrzebionego w pokej koci. Nosia go z dum, bo przedstawia dla niej
wiksz warto ni wszelkie pery czy bursztyn.
Staa w porcie. Obserwowaa, jak marynarze zaadowuj statek. Statek noszcy jej imi.
Na pokadzie widziaa Wasilija. To nie moga by prawda, Raija wiedziaa, e Wasia
jest w Norwegii, na wyspie Soroya. Nie powinno go tu by!
Nie chciaa, by j dostrzeg, wic ukrya si w cieniu. Staa w mroku i patrzya na niego.
Wtedy nadeszli. Troje modych ludzi, ktrych nigdy wczeniej nie widziaa, ale jakby
znaa. Szukali kogo.
Mody mczyzna, czarnowosy, niewysoki, adny w szczeglny sposb. Mia bystre
oczy. Jego chd przywoa w Raiji cie wspomnienia czego z poprzedniego ycia. Ale pozosta
tylko cieniem.
Dwie mode kobiety. Jedn widziaa ju wczeniej. Ciemnowosa, z bliznami na
policzkach. Druga, modsza, te dumnie wyprostowana. Wosy miaa jak ogie. Raija
wiedziaa, e obie s siostrami, jeszcze zanim modsza si odwrcia. Ujrzaa wtedy wasn
twarz, cho oczy miay domieszk zielonego.
Raija wiele zrozumiaa.
Wysza z cieni.
- Szukacie mojego grobu? - spytaa. - Nie znajdziecie go. Tylko umarli maj groby, nie
wiecie? Dlaczego szukacie mojego? Ja nigdy nie bd miaa grobu. Spoczn na dnie morza.
Wtedy pocz si z tym, ktrego zawsze kochaam. Nie wiedzielicie tego?
Popatrzya na nich. Czua, e ich kocha.
- Chciaam zebra was wszystkich - mwia dalej. - Miaam was wicej, ni mi
przepowiedziaa Elle. Przyczynilicie mi wiele cierpienia albo moe to ja go wam
przysporzyam. Nie wiem. Ale byo mi ciko. Gdzie Knut?
- Urodzio mu si dziecko - odpara pomiennowosa dziewczyna. Jej crka. I
mczyzny o zielonych oczach. Innego ojca mie nie moga. - Chopczyk. Nazwali go Karl
Rasmus.
- Gdzie Elise? - spytaa Raija. Znaa te imiona. Nadeszy znikd.
Maja.
Ida.
Ailo.
Nad nimi taczya zorza polarna, bogosawic ziemi i domy. Przecie to niemoliwe.
W lecie nie wida zorzy!
Ale jednak j widziaa: una, zoty blask, zimny i ciepy zarazem.
Jaka droga, cieka...
- Elise wyjechaa - powiedziaa ruda Ida.
- Mojego Michaia tu nie ma. Jewgienij nie chcia go puci. Michai jest ucielenieniem
wyrzutw sumienia Jewgienija, zupenie jak ja. Jewgienij ukrad mi dziecko Mikkala, dlatego
nazwa swoje na jego cze. Take Jewgienij kocha i cierpi. Nie szukajcie mnie. Nie bdzie
adnego grobu. Nie marznijcie w tym zotym wietle. Dowiecie si, kiedy przyjdzie czas. Nie
zapomnijcie, e chc spocz w morzu. Niech Reijo nie zapomni!
Jego imi!
Mczyzny o zielonych oczach!
Mikkal.
To imi te znaa. Wiedziaa.
Czua spokj. Nie baa si morza. Ju nie stanowio zagroenia. Nic nie byo ju
niebezpieczne. Czua zaufanie do ognia. Jedno z jej dzieci miao wosy koloru ognia. Nie baa
si ani ziemi, ani powietrza - wiatr j kocha, zorza polarna stanowia jej ciek - no i morze
byo sprzymierzecem. Morze oznaczao spokj.
Morze na ni czekao.
Spojrzaa na modych i odpyna. Zniknli sprzed jej oczu, zlali si z zorz, ze zotym
blaskiem...
Raija ockna si przy palenisku. Byo nadal ciepe. Ju nie marza. Pamitaa twarze
tych trojga, statek, Wasi.
Pamitaa wyrzebionego ptaka, ktrego nosia na szyi. Palce poszukay go tam, ale nie
znalazy.
Ale sw Raija nie pamitaa. Imion te nie. Niczego z caej rozmowy.
Obrazy, postacie, blask.
Moga tylko zgadywa, domyla si, kim oni byli. Ale nie wiedziaa na pewno.
Mimo to czua spokj.
Ciao miaa zastyge i obolae. Bya sama. Ale spokojna. Przepeniona oczekiwaniem.
Wiedziaa, e odnajdzie waciwe cieki. Miaa przewodnika: zorza polarna stanowia jej
drog powrotn. Kiedy pjdzie ni po jasnym niebie. Moe trafi do domu?
Przygotowywaa si na spdzenie caego lata w samotnoci. Moe ta skaa, ktr nosia
wewntrz, runie i u jej stp zamieni si w gruz?
Moe.
Rami j nadal bolao. Jeszcze troch krwawio. Przyoya na ran okad z zi. Nie
miaa pojcia, skd to wszystko wie. Po prostu umiaa.
A moe jednak bya czarownic?
Dni mijay, nie pozostawiajc za sob ladw. Antonia czasem j odwiedzaa. Dwina
pyna spokojnie. Niosa ze sob ycie, wizaa ludzi z Morzem Biaym.
Raija nocami nia zwyczajne sny. W czasie dnia nigdy. Otwartymi oczami widziaa
rzeczywiste obrazy. Jej myli goniy Michaia, Jewgienija. Odnajdoway ich, ale nie na statku.
Raija aowaa, e nie jest tam z nimi. Ju prawie bya. Tak tego pragna!
Prowadzia j tam jej wietlista cieka. Wszystkie cieki.
Bya sama. Dopiero po jakim czasie zaczo jej to doskwiera.
Wtedy jej sen si speni.
Nadjecha na jednym z koni Antonii. Z wiatrem we wosach i zapachem sonej wody w
ubraniu. Szczupy, niewysoki, nieumyty i zaronity.
- Nie jeste na Soroya? - Raija nie ustaa na progu, pobiega mu na spotkanie i zadaa
pytanie, zanim on zdoa zacz. - Co si stao z ich statkiem? Z Jewgienijem? Michaiem?
Wasilij pokrci gow.
- Gdybym wiedzia, e przypyn, nie wracabym. Stao si co strasznego. Nawet nie
wiem, czy sam w to wierz, ale nie chciaem zostawa tylko po to, by si przekona, e si
myl.
- O czym ty mwisz? - spytaa Raija. Wasilij zacisn do na lejcach.
- Wszyscy wrcili - rzuci. - Wszyscy rybacy. Zabralimy reszt poowu i dki. Tam na
zachodzie mielimy do czynienia z przedziwnymi siami. Przedziwnymi.
Raija przyjrzaa mu si uwanie. Syszaa, jak niechtnie mwi, z jakim trudem dobiera
sowa.
- O czym ty mwisz? - spytaa ostronie. - Co si tam stao? Wypadek?
Wasilij zamia si, opierajc czoo o ciep szyj konia.
- Wypadek? Tak, moesz tak to nazwa - zamia si ponuro.
Powoli otworzy zacinite pici i pokaza Raiji wntrze doni.
- Jak ty by to nazwaa? Raija wpatrzya si. Obie donie mia pene pcherzy
podeszych rop.
Niektre popkay, ukazujc czerwone ciao.
- Poparzenie? - spytaa z dreszczem grozy. Wasilij pokrci gow.
- To nie byoby takie ze - odpar. - Poar te mielimy. Ale nie do ugaszenia. Nasze
szopy si spaliy. Ju ich nie ma. I nie poprosz Jewgienija ani Olega, by je odbudowa. Nie
tam.
- Skd si wziy te pcherze? Zielone oczy Wasilija wpatrzyy si w ciemnobrzowe
Raiji. By miertelnie powany.
- Dotknem ryby - rzuci. - Dwa miesice temu.
- Nie artujesz chyba? Zaprzeczy.
- Byo gorzej ni teraz - mwi dalej. - Zaczo si poprawia, gdy odpynlimy. Cay
czas w drodze do domu. Chyba niedugo si zagoi, przecie jestem ju w Rosji.
Wasilij wola si nie zastanawia, skd. Istniay takie obszary wok Raiji, nad ktrymi
nie chcia si zbyt dugo zastanawia. Takie gbie, w ktre nie chcia si zanurza.
Lka si, bo by tylko zwyczajnym czowiekiem. Raija bya kim jeszcze. Kim
wspaniaym i zarazem przeraajcym.
Odwrcia jego donie. Co upado na ziemi. Wasilij nie chcia uwierzy, ale wydao
mu si, e ziemia zmienia kolor na bardziej czerwony. Pewnie wzrok spata mu figla.
Powoli znw obrcia donie wntrzem do gry.
Sama si wzdrygna. Wasilij te si przerazi.
Pcherze popkay. Pozasychay. Tam, gdzie dopiero co by gsty, tobiay nalot pod
cienk bon skry, teraz widnia schncy strup, a pod nim nowa warstwa skry.
- Powinna zosta namiestnikiem na Soroya! - odezwa si ochryple. - Co, u diaba,
zrobia?
- Ja nie wiem - odpara Raija szczerze. - Naprawd nie wiem. Po prostu zrobiam. Nie
wiedziaam, e mog. Moe tym razem nie daam z siebie wszystkiego. Co pozostao. Ale
przecie pomogo!
To by argument na jej obron.
On te tak uwaa.
Raija nie bya czarownic!
- Jak Jewgienij mg pozwoli, by zostaa? - spyta Wasilij, pieszczc j spojrzeniem. Boli? - spyta, dotykajc ostronie opatrunku na jej ramieniu.
- On musia jecha - odpara Raija. - Misza powinien wydorole. Jewgienij nie mg
nie popyn. To ja miaam zosta.
- Moe i tak - zgodzi si Wasilij. - To dla mnie miaa zosta w Archangielsku...
Raija wolaa, by nie powiedzia tych sw. Ta myl nie dawaa jej ju wczeniej
spokoju. Ale los nie moe by przecie tak przewrotny!
- Mylaa o mnie? - spyta Wasia, wchodzc za ni do domu.
- A czy wiosna przychodzi przed latem? - odpara pytaniem.
- Tsknia za mn?
- Wolaam, by tam pozosta! - rzucia Raija gwatownie, obracajc si do niego. Pragnam, by nigdy nie powrci z Soroya! By znalaz tam sobie kobiet! Pragnam, bymy
stali si dla siebie tylko bladymi wspomnieniami!
- A wic tsknia - umiechn si Wasia lekko. Usiad, wci trzymajc j
spojrzeniem. - Ja te miaem pragnienia. Take brzydkie yczenia. Choby takie, by Jewgienij
umar. Wtedy pakaaby na moim ramieniu, a ja nigdy, przenigdy bym ci nie puci.
Raij bolay jego sowa. Tym bardziej e ta myl nie bya dla niej nowa. Gdy Wasilij j
wypowiedzia, uwiadomia sobie, e i ona tak mylaa.
Myl bya brzydka. Ale nieobca.
To j przeraao.
Czyby dosza a tak daleko? Czyby taka si staa? A przecie zawsze sdzia, e jest
lojalna...
- Marzyem, e Jewgienij oszala. e go zamknli i trzymali z dala od wiata. I e ci
pocieszaem. I e ludzie mwili, e jeste dzielna i zasugujesz na szczcie - Wasilij
umiechn si z blem. - Marzyem, e Jewgienij opuci ci dla innej. Znaczyoby to te, e
oszala, ale nikt by tego tak nie rozumia. Marzyem, e ucieklimy... - Westchn. - Ale nic z
tego nie bdzie, prawda? To tylko marzenia, gupoty.,.
- Musisz si wykpa - rzucia Raija. Chciaa uciec od tych myli, od roje, ktre jej
take nie byy obce. W jej gowie urodzio si wiele podobnych. I wiele niepodobnych.
Ale nie moga si nimi podzieli z Wasilijem.
- Tylko nie nabieraj wody ze studni! - Wasilij zerwa si na nogi. - Dwina jest najlepsz
bali, o jakiej mona zamarzy. W dodatku cakiem blisko. Przecie nie zaszkodzi mi chodna,
rosyjska woda z rzeki?
- Zostao troch ubra po Waleriju - rzeka Raija. - Bo zakadam, e raczej nie chcesz
ubra Jewgienija? Zreszt byyby za due dla ciebie.
- Moesz by pewna, e nie zao ubra twojego ma!
Raija znalaza spodnie i koszul. Z kpin w oczach podaa mu je.
- Chyba wystarczy ci to? Tylko ja bd wiedziaa, e nie masz na sobie nic poza tym...
Znw ten jego umiech i bysk w oku, ktry oznacza flirt, arty i poczucie wsplnoty,
ktre mogo by niebezpieczne.
- A gdyby przypadkiem nie bya pewna - odrzek - moesz zawsze to sprawdzi!
Raija rzucia mu kawaek ptna.
- Wytrzyj si w to. Moe potrzebowaby czego wicej ni zimnej wody z rzeki do
umycia si, ale obawiam si, e ci w tym nie pomog.
- Nawet nie wyszorujesz mi plecw? - zdziwi si. - Bo wiem, e o wyszorowaniu
innych czci ciaa mgbym tylko marzy...
miech Wasi jakby zawis w powietrzu, gdy on wyszed. Pokj znw sta si pusty.
Czy to by los? Rka siy wyszej? Jakim cudem ta sia wysza dziaaaby tak
pokrtnie?
Ale Wasilij zstpi do niej prosto z jej snu. Wrci do domu. Do niej...
4
Dziwnie byo siedzie przed Wasilijem w drodze do Archangielska. Raija wolaa, by
pynli dk. Blisko Wasi niepokoia j. Jego ramiona obejmoway j nie tylko po to, by
dosign lejcw, ale take, by poczu jej ciao.
- Prosiem, by pozostali w porcie - powiedzia Wasilij, gdy byli blisko. Nie chcia jej
tego mwi wczeniej. - Mylaem o tobie, i nie ja jeden. Wielu w drodze do domu mwio o
Carycy...
- Nie pokadajcie we mnie zbyt duo nadziei! - zaprotestowaa Raija sabo.
Wasilij puci lejce jedn rk i obrci do ku niej. Raija nigdy nie widziaa, by rany
goiy si tak szybko. Przeszed j dreszcz. Odsuna jego rk.
Czekano na ni. Gdy wspia si na statek, usyszaa westchnienie ulgi. Nie toczyli si
wok, tylko wzrokiem ledzili kady jej ruch. Ale gdyby tylko daa znak, rzuciliby si ku niej.
Raiji zascho w gardle.
- Nie takiego powrotu si spodziewaam - zacza niepewnie. Skoro nie byo ani
Jewgienija, ani Olega, odpowiadaa za tych ludzi.
Usyszaa odgos szybkich krokw. Antonia te czua t odpowiedzialno. W oczach
miaa rozpacz.
- Podaram na pasy trzy przecierada - oznajmia - ale nikt mi nie pozwoli zrobi
opatrunku. Czekaj na ciebie.
Raija wiedziaa, e gdyby to ona chciaa pooy ten sam okad z zi, pozwoliliby jej na
to. W ni wierzono.
- Potrzebuj ziemi - rzucia, patrzc prosto w zdumione oczy Antonii.
Wasilij chwyci Tonie za rk i pocign za sob.
- Ty i ja idziemy po ziemi - powiedzia z naciskiem. - Nie pytaj o nic, tylko chod!
Gdy wrcili, Raija siedziaa na jednej z beczek z wod. Ciemna peleryna spywaa jej z
plecw. Odrzucia jej poy za siebie, by nie przeszkadzay w ruchach.
Wszyscy stali wok. Kilka kobiet pakao. Na twarzach mczyzn rysowaa si
surowo. Byo z nimi dwoje dzieci. Raija trzymaa jedno z nich na kolanach, drugie oparo si
o ni.
Wasilij i Antonia zatrzymali si na moment. Mieli ze sob dwa wiadra pene ziemi.
Wygrzebali j goymi rkami na skraju portu.
Toni zblada i zacisna usta, gdy Wasilij pokaza jej swoje donie. Przecie widziaa
na nich wczeniej pcherze!
Obj j rkami w talii i unis z beczki. Donie ju go nie bolay. Rce Raiji w sposb
naturalny zaploty si na jego karku.
- Jestem taka zmczona - wyszeptaa.
Raija nie przesadzaa. Zachwiaa si. Wasilij poczu jej ciar, jeszcze zanim zdoa
podoy rk pod jej kolana. Trzyma j w ramionach.
Bya jego Raij.
Tylko jego.
- Odpoczniesz - obieca, dotykajc lekko wargami jej czoa.
Tylko Toni to dostrzega. Jej oczy wykrzyczay tysic ostrzee, ale Wasilij nie chcia
ich zauway.
Raija pooya ciko gow na ramieniu Wasi. Ju spaa. Powiedziaa, e jest
zmczona, ale bya wyczerpana!
- Dasz rad zanie j a do mnie? - spytaa Toni. Sza przed Wasilijem. Ten nie
odpowiedzia jej, zanim nie zeszli na ld.
Ludzie trzymali si na odlego. Zreszt Wasilij nie zwraca na nikogo uwagi.
Wszystko, co miao dla niego znaczenie, trzyma teraz w ramionach.
Liczya si tylko Raija.
- We konia - rzuci, nie patrzc w stron Toni. - Zabieram Raij do siebie.
Antonia wstrzymaa oddech. Spojrzaa uwanie na nich oboje.
Raija spaa w ramionach Wasilija. A on, przecie drobnej budowy, wydawa si teraz
wielki niczym skaa, gdy tak trzyma Raij. Toni zrozumiaa, e w tym momencie byby gotw
pj za ni na mier. Tak gbokie byo jego uczucie, tak prawdziwe. Tak niezmienne.
- Dobrze - powiedziaa w kocu. Upomnienia byy nie na miejscu. Zwaszcza nie z jej
ust.
To by nie byo waciwe.
Antonia nie chciaa tego nazywa po imieniu.
Wasilij zabiera Raij na niebezpieczny rejs, ale czyni to wiadomie. Antonia wtpia,
czy Raija by zaprotestowaa przeciw temu.
Wasilij by elementem niepokoju w yciu Raiji, by kim nieobliczalnym. Niczym wiatr
rozluniajcy wze jej wosw.
Antonia patrzya, jak przyjaciel niesie Raij w stron miasta. Ku swojemu domowi,
ktry napeni ciepem i mioci.
Moe tego wanie Raija potrzebuje.
Wic niech sobie to bdzie niewaciwe!
Pokiwaa gow. Jej myli nigdzie nie wdroway. Byy tutaj, nie na zachodzie.
Oczywicie, e zdradzaa i zawodzia zaufanie. To naleao do ciemnych stron jej ycia.
Ale teraz wanie w nich ya. W cieniach ciemnoci. One te stanowiy jej cz.
Wasia zdj buty, rozpi spodnie, cign koszul.
Stan przed Raij. Patrzy na ni. Czeka.
W pokoju byo ciepo. Drewno trzeszczao w piecu. Ogie zabarwia i tak row noc
na jeszcze mocniejszy kolor.
Okno wpuszczao wiato. Mogo rwnie wpuci spojrzenia, jeli kto chciaby
patrze.
To nie zawstydzao Raiji. Wasilij te o tym nie myla. Ich wiat by koloru rowego.
Raija odrzucia pled. Latem nie nosia poczoch, rozwizaa wic tylko tasiemki halki,
rozpia koszul i wstaa. Wysza z bielizny, pozostawiajc j na pododze niczym bia wysp.
Stali od siebie na odlego ramienia, potem bliej. On zbliy si do niej. Ona do niego.
Raiji podobao si jego ciao. Za kadym razem przyjemnie j to zaskakiwao. Baa si
tego, ale zarazem cieszya. Zapominaa za kadym razem, bo chciaa zapomnie. Jej ycie
staoby si nieznone, gdyby pami o Wasi krya cigle gdzie w jej podwiadomoci.
Podoba si jej. Jego minie. Jego jdrne ciao. e by szczupy. e tak rni si od
Jewgienija.
Znaa jego si. Znaa jego skr, wiedziaa, jak jest gadka i ciepa pod dotykiem jej
doni, jej skry. Znaa go dobrze: jego kanciaste barki, minie ramion, si doni, gadk,
tward pier, paski brzuch... Biodra, ktrych koci dobrze wyczuwaa pod skr. Pamitaa, e
lubia obejmowa jego biodra i czu, jak minie poladkw napinaj si pod wpywem jej
dotyku. Wiedziaa, jak mocno Wasilij potrafi obj udami jej uda i zacisn je. Pamitaa bysk
w jego oczach, gdy j znajdowa, otwiera i zanurza si w ni.
Raija znaa go. Podaa. Jeszcze si nie dotknli, a ona ju bya gotowa na jego
przyjcie. Rozpalona.
Chciaa zosta u niego na noc.
Chciaa.
Znikno wszystko, co nazywa si wstydem czy win. Pomidzy nimi nie byo na to
miejsca. Nie byo miejsca na poczucie, e robi co zabronionego. Przecie to byo tak pikne.
Nie mogo by ze...
Ramiona objy ciepe ciaa. Gorco i mocno Wasilij przywar do Raiji. Ich usta
spotkay si, otworzyy. Wargi paliy. Pieszczotliwe jzyki draniy.
Przewrcili si na jego wskie ko. Jej biodra opieray si o jedn krawd, jego uda o
5
Wasilij obejmowa Raij i wpatrywa si w rosyjski, letni poranek. Byo mu tak dobrze,
e nie mogo by lepiej. Ale mrz nadal w nim siedzia. Trzyma wspomnienia, od ktrych nie
umia si uwolni.
- Zaczo si ju w marcu - powiedzia. Zmarszczy brwi. Malowa sowami opowie,
ktr zabiera Raij na zachd. Na Soroya. Do Norwegii.
Do koszmaru.
Nasta czas wiosennego poowu dorsza. Rybacy, ktrzy spdzili zim w Rosji, wrcili
na zachd. Inni, ktrych nic nie wizao w kraju, zostawali na wyspie przez cay rok.
Przybywali ludzie z innych miejsc. Ludzie mieszkajcy wzdu wybrzea cignli do
Finnmarku. Z lasw na poudniu zjedali pospni Finowie. Niektrzy z nich stawiali wasne
szopy jak Rosjanie, ale gwnie wdrowali pomidzy domem a nadmorskim krajem.
Na wybrzeu Finnmarku mona byo usysze wiele jzykw. Wielu liczyo na zarobek
ukryty w gbinie morza.
Wasilij nie mg sobie przypomnie, kto zasia ziarno niezadowolenia pord
podlegych mu ludzi.
Ziarno niele zdyo wykiekowa, gdy je odkry. Korze znalaz poywk.
O niczym nie wiedzia, zanim nie zjawio si u niego kilku postawnych Norwegw,
mieszkacw wyspy. Nadeszli z obstaw, by pokaza, e maj si.
- Twoi ludzie owi na naszym obszarze. To niezgodne z prawem. Mimo e mieszkacie
na wyspie, nie jestecie std. Nie jestecie z Finnmarku ani z Norwegii. Jestecie i pozostaniecie
Rosjanami. A Rosjanie maj si trzyma na swoim obszarze!
- Nic o tym nie wiem - odpar Wasilij. - Porozmawiam z moimi ludmi. Oczywicie, e
bdziemy przestrzega regu. Nie przybylimy tutaj, by sia niezgod. Nie przybylimy, by was
rabowa. Chcemy y w pokoju. Morze jest tak due, e starczy dla wszystkich.
- O ile bdziecie si trzyma waszego terenu, to tak - zgodzili si przybysze.
- Zreszt ju kiedy Ruscy przybyli tu, by rabowa - rzuci najbardziej wymowny
spord Norwegw, miejc si znaczco. Szuka poparcia swoich kolegw. Stali szerok aw
przed Wasilijem. - Pewnie nie syszae, jak Ruscy chcieli obrabowa koci na Soroya?
Zamiali si. Wasilij zrozumia, e nie bdzie to historia, ktrej wysucha z radoci.
- Przybyli, gdy wszyscy byli w kociele na naboestwie. Gdy kto wyjrza na dwr,
zobaczy same statki Ruskich. Uzbrojonych po zby. Byo oczywiste, e nie przybywali jako
przyjaciele, tylko rabusie. Ale ksidz uklk, za nim wszyscy, i zanis modlitw do Boga o
ratunek przed tymi spragnionymi krwi zbjami. I zanim statki dobiy do brzegu, rozptaa si
straszna burza. Tylko w tym miejscu. Wszystkie statki poszy na dno. Wszystkie co do jednego.
Tak si dzieje, gdy Ruscy chc tu rabowa - zakoczy. Wyszli, szurajc butami.
- Dlaczego tylko Rosjanie musz paci recognition, by owi ryby? - spyta jeden z jego
ludzi.
- To opata, ktr ustaliy wadze norweskie - odpar Wasilij. - Tutejsi ludzie nie maj z
tym nic wsplnego. Jest powiedziane, e musimy opaca kad d, z ktrej owimy.
Postanowiono, e nie moemy owi na owiskach norweskich. e mamy si trzyma o mil od
wybrzea. Takie jest prawo.
- Finowie owi tam, gdzie Norwegowie. Co nas rni od nich?
Czuo si narastajc gorycz.
- Przecie te tu mieszkamy! - rzuci jeden, ktry faktycznie tu mieszka. y z
Norwek i czu, e Soroya jest bardziej jego domem ni kraj nad Morzem Biaym.
A by Rosjaninem.
- Mamy si trzyma poza ich obszarem! - rzek stanowczo Wasilij. - owimy tam, gdzie
nam wolno! Zrozumiano?
Popatrzy na nich po kolei. Niektrzy byli od niego starsi. Niektrzy modsi. Z
niektrymi sam pywa jako rybak, gdy nie mia innych widokw na przyszo.
Czu si jak jeden z nich, ale wiedzia, e oni tak go nie odbieraj. By ich przeoonym.
Sta ponad nimi, czy tego chcia, czy nie.
- Ty te zarzucaby lin na ich terenie, gdyby nie obmacywa ony pryncypaa!
Wasilij w zalepieniu zerwa si na rwne nogi, schwyci tego, ktry to powiedzia, za
konierz i przyoy mu pici w twarz. Nic nie widzia przez czerwon mg. Bi dalej, pki
ich nie rozdzielono.
- Trzymamy si poza ich granic! - powtrzy tylko, gdy wynieli tamtego. - Niczego
nie zyskamy, gdy oni zo skarg! Pjdzie prosto do naszej stolicy, a tam nie spiesz si
zbytnio, by si za nami uj!
Uspokoio si. Na troch. Na tyle, e Wasilij nie widzia powodu, by wysya o tym
zajciu meldunek do Jewgienija.
Nie pierwszy raz zadzierali z mieszkacami wyspy. Takie rzeczy musieli bra pod
uwag. Rnili si przecie. Chocia nie a tak bardzo, by nie mc y obok siebie.
Ryby byo sporo. Moe nie w obfitoci, ale sporo. Niektre z rosyjskich lodzi miay
szczcie w poowach. Trudno byo si nie cieszy. W niedziel piewali, pili kwas, taczyli.
A w poniedziaek rano jedna z lin przygotowanych do poowu bya pocita na kawaki.
Dwa agle, pocite tak dokadnie, eby nie mona ich pozszywa.
Wasilij wzi ze sob ich resztki i poszed do starszyzny norweskiej.
Po ludziach przelecia lekki miech na widok ndznych strzpw.
- Ja si nie miej! - stwierdzi Wasilij. - Zapacilimy za owienie ryb. Otrzymalimy
prawo do poowu. Nie robimy tego nielegalnie. I chcemy to robi w pokoju, jak wszyscy. Nie
chcemy niezgody.
- Trzymajcie si poza granic! - rzuci jeden. Wasilij nie zdoa pochwyci jego
spojrzenia. Jak zreszt wielu. Norwegowie umiechali si pod nosem i nie patrzyli prosto w
oczy.
- Moi ludzie mwi, e owi poza granic - twierdzi Wasilij. - Dlaczego mam im nie
wierzy?
- Dziwnie duo ryb tam owi - rzuci kto. - Cholernie dziwne, e tylko Ruscy maj
takie szczcie. I to poza granic!
Zamiali si.
- Diabe pomaga swoim - zaartowa inny.
- Moe i wy powinnicie owi poza granic - rzuci Wasilij - jeli to tamtdy pynie
ryba!
Nowa salwa miechu.
- Nie podoba nam si to - doda Wasia. - Raz moglimy wzi ca spraw za kiepski
art. Za drugim razem ju si nie mialimy. Za trzecim - jestemy li.
- Taak, Ruscy zwykle wolno myl... Wasilij uda, e nie syszy.
- Jeeli to si powtrzy, zo skarg. Zadam, by winni zostali zapani i ukarani. To
niszczenie mienia. Przestpstwo!
Zamiali si jeszcze, cho nie tak gono. I nadal nie patrzyli mu w oczy.
- Sprawd, czy to nie upir morski wam szkodzi - miali si. - Moe on te was nie lubi?
Min tydzie bez nowych szkd. Pilnowali siebie nawzajem. Patrzyli spode ba. Zreszt
nastaa za pogoda i nikt nie wypywa w morze. Nie poprawio to nikomu humoru.
Wasilija dochodziy suchy o bijatykach na pici, o ktniach. Ale nikt si mu nie
skary.
Nikt z adnej strony.
Sam te by ostrony. Nie warto wchodzi na niepewny grunt.
Gdy wreszcie niebo wyjrzao zza chmur i odzie wyruszyy na pow, ponownie
rosyjskie zaogi miay szczcie. Zowili dwa razy tyle ryb, co rybacy na odziach norweskich i
fiskich.
Wasilij popyn jako szyper na jego odzi. Chcia popracowa fizycznie, poczu si jak
inni. Moe go tak nie traktowali, ale Wasilij czu, e mu to pomoe.
owili poza granic. I mieli udany pow.
Rosjanie trzymali wart przy odziach. Rozpalili ogniska na brzegu, siedzieli wok,
grzejc si. Obchodzili odzie.
Wasilij widzia wiata przy brzegu. Bolao go to. Nie powinno tak by. Ryby
starczyoby dla wszystkich. Nikt nie powinien zazdroci innym. Wszyscy zawsze co zowi.
Tej nocy mia sen jakby wywoany sowami starca.
Z morza wynurzya si nieforemna posta. Wygldaa, jakby zarzucia mrok nocy na
ramiona.
Ogromnymi domi cia agle. Byskao ostrze noa tncego liny. amaa wiosa o
burt.
Potem zbliya si do niego. Sprawia, e nie mg si poruszy. Sta i czu zapach
morskiej wody, gnijcych wodorostw.
Bezksztatna posta, bez pocztku i bez koca. Co nieludzkiego, lecz jakby z zarysem
ciaa, ktre moe kiedy byo ludzkie.
Ziaa na niego trupim odorem. Powoli si obrcia i wrcia do morza. Wesza w fale,
stopia si z nimi. Bez ladu.
Dwie odzie zniszczone. Kto przejecha wiele razy czym ostrym po dnie. Nabray
wody jak sito. agle wisiay w strzpach. Wiosa doszcztnie poamane.
- Bylimy tu cay czas! - twierdzili ci, ktrzy zostali na warcie. - Bylimy tu. Nie
spalimy nawet przez chwil! Nikt nie mg tego zrobi! To niemoliwe! Nienormalne...
Tym razem na brzegu zebrao si wicej starcw. Rozmawiali midzy sob cicho,
kiwajc gowami i uwanie ogldajc brzeg.
Wasilij te go oglda.
Niczego nie znalaz.
Starcy posyali mu znaczce spojrzenia, ale nic nie mwili. Uznali, e go wystarczajco
ostrzegli. Gdyby czego chcia, niech sam pyta.
Gdy ju caa zaoga jednej odzi leaa w gorczce, zaczto si niepokoi. Ten, ktry
mieszka z Norwek, przynosi plotki z osady.
Wiele osb zaczo przebkiwa o upiorach morskich.
Pojawiy si pierwsze pcherze. Najpierw u szyprw. U Wasilija. W cigu nastpnych
dni dostali ich inni. Wszyscy Rosjanie mieli bolesne pcherze na wntrzach doni.
Nie mogli wypywa w morze.
tylko nasze odzie zniszczono. Tylko nasza ryba si zepsua. Tylko nasze szopy spony.
- Chcesz tam wrci? - spytaa Raija.
- Nigdy w yciu! - odpar Wasia z przekonaniem. - Nigdy. Nie chc nas tam. Nie wiem,
kto mgby mie powd, by nas tak nienawidzi, ale nie chc si dowiedzie. Poradz
Jewgienijowi i Olegowi, by zapomnieli o Soroya. Zapomnieli o owieniu ryb w Finnmarku.
Lepiej kupowa, co potrzebujemy. Trzeba trzyma si z dala od czarnej magii. Tam co byo.
Nie wiem, co, ale kto bawi si mocami, ktrych nie wolno niepokoi. Kto bawi si nami.
- Obejmij mnie mocno! - poprosia Raija. Wiedziaa, e Jewgienij mia zawin na
Soroya.
By z nim Michai. Jemu nic nie moe si sta!
6
Dopynli do Soroya pnym wieczorem. Kolorowo pomalowany statek niemal zlewa
si z wieczornym niebem, ktre jakby przystroio si na ich przyjcie. Soce szczodrze
zabarwiao wiat. ty i czerwony czyy si z fioletem, wyostrzay pomaraczowym,
agodniay rowym...
Oleg i Jewgienij wpatrywali si w brzeg. Stali na pokadzie, od kiedy wyspa bya tylko
ciemniejszym skrawkiem ldu na horyzoncie.
Jewgienij ciekaw by czci tego, co w artach nazywa swoim krlestwem. Oleg chcia
tu powrci, by pokaza wszystko wsplnikowi. Uwaa, e to by jego pomys i wykonanie.
Nie przeszkadzao mu, e Liny ju tam nie byo.
- To si nie zgadza! - Oleg niespokojnie chodzi wzdu relingu jak kocur wietrzcy
kotki w rui. - To si zupenie nie zgadza! - powtrzy i wepchn pici do kieszeni.
- Co mao odzi - zauway Jewgienij, osaniajc oczy przed wieczornym socem.
- Naszych odzi tam nie ma - powiedzia Oleg z naciskiem. - A co gorsza, nie ma take
naszych szop!
Stali w milczeniu. Statek zbliy si do brzegu na ile mg. Nikt nie wypyn na ich
spotkanie. Ludzie stali na brzegu. Nikt nie macha rk na powitanie, nikt si nie cieszy. adne
dzieci nie skakay z radoci, przeczuwajc smak rosyjskich cukierkw.
- To dziwne - twierdzi Oleg stanowczo.
- Czy to na pewno tu? - Jewgienij chcia nieco rozadowa atmosfer, cho te by
niespokojny.
Oleg nie zauway jego pytania.
- Niech Misza zostanie - rzuci. Pomidzy brwiami mia gbokie bruzdy, twarz
zmienion niepokojem. - Co tu jest nie tak.
Jewgienij zaakceptowa jego sowa. Moe on by kapitanem Raiji Antonii, ale
waciwie to Oleg dowodzi. Zwaszcza tutaj. On zna tu wszystko.
dk spuszczono na wod, niemal zanim zakotwiczono statek. Oleg by niespokojny.
Nic nie mwi. Jako pierwszy wyskoczy na ld, nie czekajc na Jewgienija.
- Co si, u diaba, tu stao? - Oleg dostrzeg twarz brata Liny w tumie.
Samuel wzruszy ramionami.
- Wasi wyjechali - rzek. - Tylko Kola zosta u swojej kobiety.
- Dlaczego?
Oleg rozejrza si wok. Zobaczy resztki spalonych bali. Popi by jeszcze wiey.
Kola opowiedzia.
- Kto zniszczy narzdzia i odzie - odezwa si Jewgienij, gdy ten skoczy. - Kto
zrobi to rkami. Kto podpali domy...
- A choroby? - sprzeciwi si Kola. - Widzielicie te grb, prawda? On upad na wasny
n, gdy czyci ryb. Przecie robi to od maego. Widziaem chopw ze son wod w yach
paczcych ze strachu przed wypyniciem w morze. Dowiadczonych rybakw wymiotujcych
jak koty. Widziaem, jak bredzili w gorczce. Nikt inny nie chorowa. Tylko my. Wszyscy
mielimy sny. Ja nadal mam. Jaka oliza istota powstaje z morza. Co noc. Co noc bliej.
Czeka. Inni te to nili. Ja zostaem sam. Kiedy w nocy to mnie wreszcie dotknie, i wtedy si
nie obudz. Zreszt wszystko mi jedno. To ju nie jest ycie. To czekanie na upiora...
Utkwi wzrok w Olegu. Tylko oczy jeszcze yy w ciele Koli. Bya w nich wola ycia,
pomimo wszystko. Walczy. Wbrew wszystkiemu.
- Wiesz, e nie mwi bzdur. Ty wiesz, ktry ze starcw zna si na takich sprawach.
Wiesz, e mia powody, by to zrobi. Ty wiesz, Oleg. Wszyscy wiedz, e co za to dosta. Ale
na pewno zrobiby to i z wasnej woli.
Oleg nie odpowiedzia.
Jewgienij wpatrzy si w niego. Zdziwio go, e Oleg nie protestowa.
- Wiem - odezwa si Oleg w kocu. - Od razu o nim pomylaem, gdy zobaczyem
ciebie. Wiedziaem, e chodzi take o mnie...
- Nikt nie chce nam pomc - wychrypia Kola. - Ewa na kolanach bagaa tych, ktrzy
co potrafi. Obiecywaa im wszystko. Siebie te, jak sdz... Ewa mnie kocha. Nawet teraz.
Ale nikt nie chce nic zrobi. Nikt nie chce si jemu narazi. Trzymaj razem.
- Czy jako mona ci pomc? - spyta Oleg. Kola zamia si ponuro.
- Jednego upiora moe wygna tylko inny upir. Ale ani ty, ani ja nie potrafimy go
wywoa.
Jewgienij pomyla o Raiji i przebieg go dreszcz. Dobrze, e nie popyna z nimi.
- Zrobi dla ciebie wszystko, co bd mg - obieca Oleg, prostujc plecy.
- Pewnie ju za pno - odpar Kola. - Ale nie boj si mierci. S gorsze rzeczy.
- Zabior ci do Rosji - obieca Oleg. - ywego czy martwego.
Kola zamkn oczy. Ulga odmalowaa si na jego twarzy, ale nic nie odrzek.
- Najpierw sprbuj - mwi dalej Oleg. - Porozmawiam z nim. Nie bd go baga. Ale
porozmawiam z nim.
- Nie jedz niczego, czym ci poczstuje! - Kola wpatrzy si intensywnie w towarzyszy.
- Nie dotykaj niczego, jeli ci si uda!
si czego obawia. To, czego nigdy nie byo w domu, nie moe znikn!
Oleg otworzy drzwi i przepuci Jewgienija. Lars zatrzyma ich, mwic:
- Uwaajcie na chopaka! To adny modzieniec. A ju mwiem, e nie wszystkie
dzieci rodz si, by dorosn. ycie jest nie do przewidzenia, prawda?
- Obiecuj ci pieko, Larsie Olssenie. Obiecuj ogie, mier i wszelkie okropnoci, jeli
co si stanie chopakowi!
Oleg nadal sta z doni zacinit na klamce.
Stary popatrzy na niego dziwnie, poruszajc ustami. Wyglda, jakby by gdzie indziej.
Jewgienij pocign za sob Olega. Nawet nie zamknli porzdnie drzwi.
- W kadym razie dotarlimy do waciwej osoby - rzuci Oleg. - Staruch bardzo chcia
si tym pochwali, ledwo si powstrzymywa. Jeszcze nie wie, jak daleko si moe posun.
Obawiam si, e nadal siedzi w nim wiele zego - westchn. - Michai nie powinien tu schodzi
na ld, tyle moemy zrobi. Zrozumiae, co o nim mwi?
Jewgienij pokrci gow. Zblad, gdy Oleg powtrzy mu sowa starego.
- Moe co mu zrobi? - spyta.
- Nie wiem - odpar Oleg powanie. - Boj si, e moe. Ja wierz Koli, rozumiesz?
Wierz Ewie.
Oni wiedz, co si za tym kryje. Wierz w to. Ja te.
- Upiory?
- Upiory - odpar Oleg, nie mrugnwszy nawet powiek. - Gdyby zna to wszystko, co
tu opowiadaj, nawet by nie pyta. Oni w to wierz. Widywali takie rzeczy. ycie i mier s
tu o wiele bliej ni u nas.
- To wszystko sprawka starego?
- A nie? - odpar pytaniem Oleg.
Stali na brzegu morza, wdychajc zapach wodorostw. Widzieli, jak soce delikatnie
dotyka morza promieniami. Moe myli ju o zanurzeniu si w nim. A moe zaczeka kilka dni.
Lato si jeszcze nie koczy.
- Wypyn std, zanim cokolwiek si zdarzy Michaiowi - stwierdzi Jewgienij. Mia
nieporuszon twarz.
- Michaiowi nic si nie stanie - obieca Oleg. Jewgienij nie wiedzia, na jakiej
podstawie mg to stwierdzi, jeli zna siy, ktre rzdziy na wyspie.
Znw pomyla o Raiji. Wbrew woli zapragn, by tu z nimi bya. Moe nie dlatego, e
mogaby czemu zapobiec. Nie chciaby jej naraa na konieczno interwencji. Zwaszcza nie
na to. Ale ona by zrozumiaa. Bardziej ni on, bardziej ni Oleg, tego by pewien.
7
Nie tumaczyli, dlaczego nie zostaj tu na redzie.
- Spalio si? - pyta Misza. - Nie byo Wasilija?
- Tylko Kola - odpar Jewgienij szorstko. - Nikt inny. Zachorowali. Domy si spaliy.
Wszyscy wrcili do domu.
- W takim razie dobrze, e mama tam jest - powiedzia chopak tak naturalnie, e
Jewgienija przeszed dreszcz.
Czyby los nie chcia, eby Raija z nimi popyna?
Nie, nie wolno mu tak myle! Nie chcia o tym myle.
Wasilij by znw w Archangielsku. Tam gdzie Raija...
Nie, o tym take nie wolno mu myle!
Przecie nie wiadomo, czy dotarli do domu. Ta myl te bya straszna, ale Jewgienij
uczepi si jej.
- Podpyniemy tam, gdzie Lapoczycy maj obozowisko - wytumaczy Oleg. - Nie
dlatego, e odlego pomoe - doda, dawic i t nadziej w Jewgieniju. - Dla tych si
odlegoci si nie licz.
- Nie znaczy to, e pomogo im, gdy odjechali? - spyta Jewgienij, chocia domyla si
odpowiedzi.
- Moe nie - odpar Oleg. Spojrza na Michaia, znw na Jewgienija. Czeka, by
Jewgienij wypowiedzia te sowa, ale one nie nadeszy.
- Misza - odezwa si Oleg z westchnieniem. - To, co ci teraz powiem, przeznaczone jest
tylko dla twoich uszu. Nie chc, by zaoga si o tym dowiedziaa. Wierz, e dotrzymasz
tajemnicy. Niedugo bdziesz dorosym mczyzn. Ty poprowadzisz wszystko dalej. To co
dla mczyzn.
Jewgienij odwrci si do nich plecami. Patrzy w kierunku ldu, ciskajc mocno
reling. Nie wiedzia, czy to waciwe, czy nie zo zbyt wielkiego ciaru na ramiona
chopaka. Nie chcia, by Misza si ba, ale jednoczenie rozumia Olega. To wszystko moe te
dotkn Misze. Dlaczego tak nastawa, by Michai popyn w ten rejs? Dlaczego nie sucha
Raiji, ktra chciaa, by poczekali?
Na co narazi swoje dziecko?
- Na tej wyspie zdarzyy si rzeczy, ktre trudno poj - powiedzia Oleg, patrzc
chopakowi prosto w oczy. - Wiesz, e twoja matka ma niezwyke zdolnoci?
Misza pokiwa gow.
- S tu ludzie, ktrzy te potrafi dziwne rzeczy - mwi dalej Oleg. - Takie, ktrych
twoja matka nigdy by nie zrobia. Ze rzeczy. Nasi ludzie std uciekli. S tu tacy, ktrzy nie
chc, bymy tu owili. Ktrzy chc nas std wykurzy. Dlatego to si wydarzyo. I nadal si
dzieje. - Nabra oddechu. - Kola jest chory. To choroba, ktr mog uleczy tylko podobne siy.
Nie ma innego lekarstwa, rozumiesz, Misza? Musimy zrobi wszystko, by odnale tego, kto
ma wystarczajc moc, by uratowa Kol.
- Co...? - Michai chcia spyta o wszystko naraz, lecz zabrako mu sw.
- Wytumaczymy ci - obieca Jewgienij. - Ale teraz nie mamy czasu.
Oleg pokaza chopakowi wntrze swojej doni.
- Na przykad to - rzek z gorzkim umiechem. - Dotknem czego, czego nie
powinienem.
Jewgienij spojrza badawczo na syna. Michai wyglda na przestraszonego. To dobrze,
lepiej, by nie lekceway niebezpieczestwa.
- Jeli poczujesz co dziwnego - powiedzia - zaraz mw o tym mnie lub Olegowi.
Rozumiesz?
Ciemne oczy Miszy, tak podobne do oczu Raiji, rozszerzyy si. Zrozumia. Pokiwa
gow, zaciskajc pici.
Dobry Boe, chro Misze!
Zeszli na ld w rodku nocy. Ani Oleg, ani Jewgienij nie czuli zmczenia. Nie mieli
czasu na zmczenie.
Gdy szli po mikkich mchach, pord jasnej, agodnej nocy, trudno im byo poj, e
niebezpieczestwo czai si tak blisko. Gdyby nie pcherze na doni Olega, mogliby uzna
wszystko za cz zego snu.
Byli zmuszeni, by uwierzy w to, o czym si zwykle nawet nie wspomina.
W obozowisku panowaa cisza. Psy zwietrzyy ich z daleka. Zerway si na nogi,
obszczekujc zawzicie. Obwchiway ich i odprowadzay, ostrzegajc wacicieli.
Z jurt wychylay si ciemnowose gowy, z rzadka jasnowose.
Oleg rozpozna Niillasa.
Moe kto jeszcze rozpozna jego, ale wszyscy pochowali si, gdy zobaczyli, e wita si
z Niillasem.
Jewgienij te si z nim przywita. Niillas dugo spoglda na pusty rkaw koszuli
Rosjanina, ale bez zdumienia.
- Jeeli jej szukasz, ja nic nie wiem - odezwa si Lapoczyk, gdy usiedli w jego
namiocie. Wntrze owietlao jedynie ognisko. Byo jasno i przytulnie. wiat Niillasa wewntrz
skrzanych cian. - Czsto myl, e ona miaa prawo, by tak znikn. Tylko w ten sposb
moga stworzy dla siebie nowe ycie. Tutaj zawsze pozostaaby kochank bogatego Ruska.
Policzek Olega cign nerwowy grymas.
- Nie przyjechaem, by szuka Liny ani o niej rozmawia.
Otworzy lew do i pokaza Niillasowi.
- Nie powiniene tu przyjeda - odezwa si Lapoczyk po duszej chwili. Nie pyta,
skd ma te pcherze. Jego oczy byy mdre, widziay ju wiele. Nawet wyblaky przez lata,
jakby byy ju zmczone patrzeniem.
W wietle ognia jego jasne wosy wydaway si niemal rude. Cienie wyostrzyy
zmarszczki. Domi przywykymi do pracy obraca kawaek patyka.
- Syszae, co si tu wydarzyo? Niillas pokiwa gow.
- Nieprzyjemne sprawy - odpar. - Ze. Kto suy zym siom, a reszta tylko patrzy.
Wyraa zgod. Boj si sprzeciwi. Tak ju jest.
- Jeden z naszych umiera tam w osadzie. Powoli umiera. Mwi, e nocami przychodzi
do niego upir morski, co noc zblia si coraz bardziej.
- Wecie go ze sob!
- Nie chcemy tego czego zabiera ze sob.
- Ja nie mam takiej mocy - westchn Niillas. - Ja nie mog pomc, jeli ci o to chodzio.
- A znasz kogo, kto ma tak moc? - nie poddawa si Oleg.
Niillas siedzia nieporuszenie. Wedug Olega nie postarza si przez te lata. Mg mie
pomidzy trzydziestk a pidziesitk. Tylko oczy byy oczami dowiadczonego starca. Oczy
Niillasa miay tysic lat.
Dugo czekali na odpowied.
- Tutaj nie.
- Zaprowadzisz nas do niego? - spyta Oleg.
- Teraz?
- Nie mamy czasu do stracenia. Koli nie pozostao ju wiele nocy. Obiecaem mu, e
sprbuj go uratowa.
- Rwnie dobrze moge go zabra ze sob i odpyn.
- Nie moglimy ryzykowa - westchn Oleg. - Nie mielimy pewnoci...
Niillas zacz pakowa plecak. Nie potrzebowa wiele. Przyzwyczajony by do podry.
Cale ycie to podr. Mia mao rzeczy na wasno, nie wizay go. Ludzie te ju nie.
dk dopynli do statku. Zakotwiczyli go jak najbliej ldu. Opiek nad nim
powierzyli najstarszemu marynarzowi.
Michai poszed z nimi. Jewgienij waha si, czy to suszne, ale z drugiej strony
wiedzia, e bardziej by si ba o syna, gdyby nie by przy nim. Musia wiedzie, co si z nim
dzieje.
Ruszyli wczenie rano. Chocia i Oleg, i Jewgienij uwaali si za sprawnych fizycznie,
Niillas ich przeciga. Nawet Michai zadysza si, prbujc dotrzyma mu kroku.
Niillas spdzi poow wieku na tym samym paskowyu, przemieszczajc si wraz ze
stadem reniferw zgodnie z rytmem pr roku.
By wytrzymay jak renifer. Wiedzia, gdzie mog zatrzyma si na odpoczynek,
znajdowa rda szemrzce pod mchem. cieki tej krainy mia wpisane w stopy. To bya jego
kraina.
- Dotrzemy tam dopiero jutro - powiedzia Niillas, zdejmujc czapk. Nie przejmowa
si krcymi wok komarami. Rozpali ognisko. Popatrzy na niebo, na przesuwajce si
chmury. - Odpocznijmy przez najgortsz cz dnia. Nie dotrzemy tam szybciej bez
odpoczynku. Wszyscy go potrzebujemy.
Oleg chcia rusza dalej, ale zrozumia, e tutaj decyzje podejmuje Niillas. To by jego
wiat i warto byo sucha tego, ktry go zna.
Lapoczyk w zamyleniu z umiechem dugo wpatrywa si w Michaia. Jewgienija
rozpozna z opowieci Liny o Rosji.
- Pamitam jego matk - rzuci Niillas do Olega. Ten a podskoczy.
- Nie moesz! Mylisz si... - prbowa Oleg. Niillas pokrci gow z melancholijnym
umiechem.
- Miaa na imi Raija i bya pikna. Mikkal syn Pehra straci dla niej gow i zmarnowa
dla niej ycie, bo j pokocha. Nie myl si. Kobiety takiej jak ona si nie zapomina. Ten
dumnie wyprostowany kark... - zamia si cicho. - On ma to po niej. Wok niej byo wiele
niepokoju, taka ju bya. Urodzona nieco zbyt pikna. Nieco zbyt gorcokrwista. Nieco zbyt
uparta. Miaa odrobin zbyt wiele wszystkiego. Mikkal nie by na tyle mczyzn, by y z tak
kobiet - westchn - ale nie umia te y bez niej. Mona nazwa to przeklestwem, prawda?
atwo powiedzie, e nad ni ciyo przeklestwo. To nie to. Ona po prostu bya zanadto
kobiet. Czy on daje sobie Z tym rad?
- Raczej tak - odpar Oleg. Cieszy si, e Jewgienij nie rozumie norweskiego tak dobrze
jak on. e Michai te nie.
- Odpowiadasz cicho - rzuci Niillas. - Nie bd o niej wicej mwi. Nie we wszystkim
warto grzeba, prawda?
- Nie powinnimy teraz jej wspomina - odpar Oleg. - Tak bdzie lepiej dla wszystkich.
Lina co ci opowiadaa?
Niillas pokiwa gow.
- Troch. Ale nie mwilimy duo o innych. Nie potrzebowalimy.
Oleg spuci gow. Przekn lin. Poczu si skarcony jak chopiec. Nie byo to dobre
uczucie.
- Ta, ktr mam w domu, te jest zanadto kobiet - wyzna w kocu, umiechajc si
pgbkiem. - Dla mnie Lina nigdy taka nie bya. I nie wiem, czy powinienem udawa, e tak
byo.
Niillas te si umiechn. Nie by zy. Nawet nie w imieniu Liny. Wspomnienia o niej i
tak stanowiy co najpikniejszego i najdelikatniejszego, co nosi w sercu. Przepeniay go
ciepem niczym promienie letniego soca.
- Nie musisz si przede mn tumaczy - powiedzia. - Ja te j opuciem. Ja te nie
zostaem. Ja te nie powiciem jej mojego ycia. Jeli sdzisz, e j zawiode, to ja zrobiem
to samo. Moe nawet co gorszego. Nie chc si wywysza, ale dla Liny byem kim
najwaniejszym, bardziej ni kiedykolwiek ty. Ale i ja nie chciaem ofiarowa dla niej mojego
ycia.
- Dlaczego nie? - spyta Oleg.
Wiedzia, e Niillas ma racj. Wiedzia, e Lina kochaa tego mczyzn bardziej ni
kiedykolwiek jego. To wcale go nie bolao. Moe tylko stanowio may uszczerbek dla dumy.
Przegra przecie z duo starszym od siebie.
- Dlaczego nie poprosie, by zostaa z tob? Dlaczego nie ofiarowae jej swego ycia?
- Bo mao mi go pozostao - odpar Niillas. - Wkrtce znw byaby sama. Nie
yczybym jej tego. Lina potrzebuje poczucia bezpieczestwa bardziej ni czegokolwiek
innego. Mogem j kocha i zapewnia bezpieczestwo przez jaki czas, ale nie przez cae jej
ycie. Nie tak dugo, jak na to zasugiwaa. Lina powinna mie modego ma. I takiego ma.
Sdz, e Lina uwaa, e to, co si stao, byo waciwe. Teraz jest szczliwa. Na swj sposb.
- Zabraa ze sob mojego syna - rzuci Oleg gorzko. - Tego jej nigdy nie wybacz.
- Nigdy nie zrobie jej czego, czego ona nie moga ci wybaczy? - odpowiedzia
pytaniem Niillas.
Oleg zamilk.
- Macie o czym rozmawia - powiedzia Jewgienij, gdy Niillas zasn. Oni za byli zbyt
zajci odganianiem dnych krwi owadw krcych wok nich ca chmar.
- Obaj mielimy Lin - przyzna Oleg, przepeniony pogard do siebie samego. - On
mia na tyle rozumu, by obdarzy j porzdnym uczuciem. Ja nie dorosem do tego. Czy nie
sucha. Ptasie gardzioka daway najpikniejsze koncerty lata. Cisza nigdy nie bya cakowita.
Wdrowali dalej. Wchodzili w gb krainy dalej, ni Jewgienij i Oleg kiedykolwiek si
zapucili. Ogldali wicej ni ich rodacy z innych statkw. Otoczenie rnio si bardzo od
wybrzea, ubogiego w roliny, paska ldu biegncego wzdu nagich gr. Od osad lecych u
ujcia grskich rzek.
Ta kraina bya dzika, otwarta, pikna, cho te uboga. Stworzona do wdrwki, w
trakcie ktrej mogo si myle. Stworzona dla pokojowo nastawionego ludu. Tu nie byo si
gdzie ukry przed wrogami.
Kraina dla cierpliwych. Wdrwki po niej trway dugo.
Pikna kraina.
Jewgienij myla o tym, e to wanie jest Finnmark Raiji. Jej pustkowie na pnocy.
Nie by pewien, czy wanie tdy chodzia, ale na pewno po podobnej okolicy. cigaa
si z wiatrem na podobnych paskowyach. Taczya na podobnym mchu.
Moe spacerowaa za rk z Mikkalem po takiej krainie. Moe on zrywa dla niej kwiat
i wsuwa jej we wosy. Jego Raija wyrosa wrd takiego krajobrazu. Ale wtedy nie bya jego
Raij. Bya Raij Mikkala. Mod dziewczyn, mod kobiet jemu, Jewgienijowi, obc.
Otoczya ich letnia noc. Niebo stao si czerwone. Byo chodno. Wiatry znad wybrzea
chodziy ich spocone plecy.
Tylko Niillasowi nic nie zdawao si przeszkadza. Jego lud stworzy ubranie, ktre
pasowao do tego klimatu ju od setek lat. On si tu urodzi. Nic w tutejszej przyrodzie nie
mogo go zaskoczy. Lata cae uczy si tego, co teraz wiedzia.
To on wyszukiwa opa na ognisko w towarzystwie Michaia, modego i szybkiego.
Niillas ju wczeniej widzia podobny chd. Dziwne, jak co takiego przechodzi z pokolenia na
pokolenie. W tym chopaku widzia tyle z Raiji Mikkala syna Pehra. W tym nowym Mikkalu.
Nie musieli mu mwi, e s zmczeni. Niillas zauwaa takie rzeczy. On najmniej
potrzebowa odpoczynku, jednak to on pierwszy si zatrzyma. Wskaza im miejsce postoju.
To by jego ocean. Ocean paskowyu. Tu by kapitanem i pryncypaem, a oni ledwo
chopcami pokadowymi.
Noc trwaa ju jaki czas. Oleg czu, e nie da rady i dalej. Ale wstyd mu byo podda
si, zanim starszy od niego nie uzna, e czas odpocz.
Oleg szed wic dalej, stawiajc lew nog przed praw. Potem praw przed lew. I tak
znowu.
To ju nie byo trudne.
Szed. Zauway, e podoe dziwnie faluje. Nabrao odmiennych kolorw. Przecie to
Prbowa wywoa przed oczami obraz twarzy Liny. Lepiej pamita jej gos. I umiech.
Nadal czu dotyk jej doni na swoich skroniach.
Mg mie dziecko z Lin.
Chopak nada za nim. By wytrway.
Musia go ochroni, trzyma z dala. To nie s sprawy dla dzieci.
Zbliali si. Najpierw widzieli tylko rozproszone sztuki zwierzt. Potem wicej. Cae
stado.
Renifery pasy si spokojnie.
Niillas musia si zatrzyma, by na nie popatrze. Ich widok napeni go radoci. To
byy pikne zwierzta. Chciaby takie mie.
Nikt ich nie pas. Tu nie trzeba byo ich pilnowa.
Poszed dalej ju wolniej. Chopak u jego boku. Patrzy na wszystko z ciekawoci.
Niillas polubi go. Nie zawsze ludzie potrzebuj sw, by si pozna.
Niillas myla o Mikkalu. On nie mia w sobie wiele siy. Duo dobrego, oczywicie, ale
co byo w jego spojrzeniu poza t bursztynow otoczk tczwek. Co zdradzajcego sabo.
Mikkal syn Pehra nie by silnym mczyzn. Nie mgby da Raiji takiego syna jak ten
chopak.
Doszli do jurty. Saba smuka dymu sczya si leniwie z otworu. Nie wznosia si
wysoko, po chwili opadaa ciko na ziemi.
Odgarn klap i wszed do rodka. Skin wczeniej gow w stron chopaka, by zrobi
to samo. Nie chcia traci go z oczu.
- Czyby mia syna, Niillasie? - spyta zachrypnity gos. - Nie wiedziaam o tym! Jak
moge trzyma to w tajemnicy tak dugo? adny chopak, poka mi go!
Niillas wypchn chopaka przed siebie, ale nie puszcza. Skin gow w stron cienia.
Usiad przy ogniu i pocign za sob Michaia tak, by ten wszed w krg wiata.
- Poznajesz, do kogo jest podobny? - rzuci Niillas. - Pamitasz syna Pehra?
Staruszka pokiwaa gow.
- I t dziewczyn - odpara. - To jej syn. Ale nie twj. Dlaczego go tu przyprowadzie?
- Kto prosi o twoj pomoc, matko Biret. Zamiaa si rozgonie.
- A ty nie moesz pomc? Niillas pokrci gow.
- Potrzebujemy tego, kto umie najwicej. Kogo o wielkiej mocy. Chodzi o upiory.
Pokiwaa gow.
- Poczuam co zimnego - orzeka bez zdziwienia. - Widz, e przybywasz bez swojego
noa.
8
Raij obudzio walenie w drzwi. W pnie usiada na ku. To nie by sen. Nawet nie
zdya si przestraszy, tylko wypltaa si z pocieli i boso podbiega do drzwi.
Jeszcze duo brakowao do poranka. Chyba niedawno zasna.
Kto nadal stuka. Bi piciami. Woa co. Z trudem rozpoznaa glos Wasilija,
zachrypnity i jakby obcy.
Odsuna zasuw i przekrcia klucz. Wasilij wpad jej w objcia, gdy otworzya. Udao
mu si dowlec do najbliszego krzesa. Pot go zalewa. Raija uklka przed nim, ujmujc jego
donie w swoje. Ucisn je tak mocno, e poznaa, i dzieje si co powanego.
- O co chodzi, Wasia? Jak tu dotare? Jeste chory?
- Przypynem dk - wyszepta z zamknitymi oczami. - We go ode mnie, Raiju,
bagam! On wrci, wrci! We go ode mnie, na mio bosk! We go!
- O czym mwisz? - Strach zapa Raij za gardo. ci mrozem jej yy, dotar do
serca. Na jej czole te zaperli si pot. Ucaowaa donie Wasilija, opara si o nie policzkiem. O czym ty mwisz, Wasilij? Co?
- O tym potworze z morza - odpar Wasilij, otwierajc oczy. Stay si niemal tak
ciemne, jak jej. - On wrci, Raiju, syszysz? Ju dugo czeka, czai si gdzie w moich snach.
- Dlaczego mi nie powiedziae? Wasilij pokrci gow. Mokre wosy przykleiy mu si
do czoa.
- To byo takie niewyrane, tylko czci snu... Boe, Raiju, we go ode mnie!
Raiji zy napyny do oczu. Ukrya twarz w jego doniach, mieszajc zy z jego potem.
Czua, e marznie. Po pododze cigno chodem nocy. Nie zamkna drzwi, ale nie
moga teraz puci Wasilija! Nie moga.
- Jest czarny i bezksztatny - wyszepta Wasilij gosem zduszonym przez pacz. - Gnije.
Wyciga do mnie swoje gnijce palce. Tam, gdzie mia oczy, co byszczy. Czuj, e na mnie
patrzy. Jest czarny jak dno morza. Kapie z niego, paruje zgnilizn. Przychodzi z zimnego
morza. Idzie po mnie, po mnie... We go, Raiju! On cuchnie! We go, we go!
Raija pakaa. Wasia prosi o zbyt wiele! Nie umiaa mu pomc! Moe umiaa leczy i
umierza bl, ale czego takiego nie! Dotyczyo czego, do czego baa si zbliy. Nie miaa
tego rodzaju mocy, bya tylko Raij...
Pakaa, caujc jego donie. Chciaa mu powiedzie, e nie jest w stanie mu pomc. Nie
ma mocy, by zrobi to, o co baga, e musi go zawie. Ale gos uwiz jej w gardle.
- Przychodzi do mnie we nie, Raiju. Przeladuje mnie. By za moj dk, gdy tu
pynem. Siga po moje wiosa! - Zaczerpn oddechu. - Widziaem we nie Misze. On patrzy
te na Misze. O Boe, Raiju, we go! Niech on nie dosignie Miszy! Niech nie dosignie mnie!
Jej strach zaostrzy si, sta si rwnie niebezpieczny jak ostry n.
Misza.
cisna donie Wasilija i wspara o nie czoo. Marza w stopy.
Misza...
Nic nie moe si sta jej dziecku! Nic nie dotknie jej syna! On jest jej dzieckiem! aden
upir morski nie skrzywdzi Michaia!
- We go std, Raiju - wyszepta Wasilij. - We go. Ja ju nie mog...
Zobaczya przed sob umiechnit twarz syna. I jakie cienie za jego plecami. Takie,
jakie opisa jej Wasilij. Widziaa bezksztatne ciaa wynurzajce si z morza. Widziaa ich
czarne oczy podobne do may. Czua odr rozkadu.
Widziaa, e Misza niczego si nie domyla, e nic nie widzi. By tak mody i radosny!
Nic nie dotknie jej syna!
Nadal trzymaa rce Wasi. Nie chciaa te, by co go skrzywdzio, ale Misza by
najwaniejszy!
Ogarna j litociwa ciemno. W ciemnoci nie istniao ani zimno, ani ciepo, ani bl,
ani rado. Unosia si w ciemnoci. Zjednoczya si z ni. Bya silna. Wypeniaa j ciemno,
staa si ciemnoci.
W wielkiej pustce istniao wszystko i nic. Bya pustk bez granic. Nigdzie si nie
zaczynaa. Nigdzie nie koczya. Bya jej czci, czci wszystkiego. Zjednoczona z moc.
Znika.
Wasilij marz jak pies. Szczka zbami. Cay zdrtwia. Gdy otworzy oczy,
uwiadomi sobie, e spa.
Drzwi byy szeroko otwarte. Dobiega go piew ptakw.
Na nogach czu ciar. Raija spoczywaa twarz na jego kolanach. Wasilij stan z
trudem na zdrtwiaych nogach i zdoa j podtrzyma, by nie upada na ziemi.
Dobry Boe, ona leaa na zimnej pododze w samej koszuli!
Jak dugo?
Kiedy on tu dotar?
Nie pamita. Sta z Raij w ramionach, a rozpacz ciskaa mu gardo. Kopniakiem
zamkn drzwi. Nie miao to teraz znaczenia, na dworze byo ju znacznie cieplej.
Wnis j do sypialni i zoy na szerokim ou. Dokadnie j otuli. Rozpali w piecu
kaflowym. Poczeka, a dobrze si rozpalio.
Zrzuci buty. Z trudem przekn resztki dumy i wszed do tego oa, cho przysiga, e
nigdy si w nim nie pooy. Otoczy Raij ramionami. Ogrzewa wasnym ciaem.
Jego serce byo ni przepenione. Pyna wraz z jego krwi. Oddycha jej oddechem.
Gdy zamyka oczy, widzia jej posta pod powiekami.
Powoli sobie wszystko przypomina. Przypomina swj koszmar. Pamita, co ujrza
przy drzwiach izby, gdy otworzy oczy.
Pamita, e drzwi zasaniao co czarnego, pynnego...
Pamita wilgotne lady na pododze, gdy to ju znikno. Smrd gnijcych
wodorostw, zapach morskiej wody. Szeroko otwartymi oczami widzia swj koszmar. Rce,
nieludzkie rce wycigay si do niego. Zaciskay w powietrzu tu przed nim. Wiedzia ju, co
go czeka.
Wasilij pamita, e ni te Michaia. Michaia otoczonego tym czarnym. Rce, albo nie
rce, wycigajce si ku niemu. Palce z wodorostw, ktre chciay dotkn ciaa chopca.
Bezdenne morze czekao, by si nad nim zamkn.
Wasilij pamita, jak wygrzeba si z ka, wzi dk i powiosowa Dwin pod prd.
Ten czarny potwr cay czas siedzia za nim na rufie...
Czul, jak jego przepastne oczy z jakim zadowoleniem i oczekiwaniem wwiercay mu
si w kark. Sprawiy, e wiosowa jak szalony. Zamkn oczy i wiosowa. Ale strach czai si
pod powiekami. Widzia jak przepa, zionc smrodem zgnilizny.
Wiosowa.
Pamita, jak zaomota w drzwi Raiji. Wiedzia, e tylko ona moe pomc.
A jeli nie...
Jeli mia umrze, to tylko u niej. Wtedy nawet mier bdzie pikna.
Przyby do niej i prosi o tak wiele.
Nie wiedzia, co si dziao potem. Zrozumia, e ona sprbowaa. I e chyba si udao.
Zasn.
Nie nio mu si nic, aden koszmar. Nawet odpocz...
Oczywicie, bal si. Czu bl i win. On, ktry j tak kocha, nie powinien jej naraa na
co takiego. Nie powinien prosi o co, co jej mogo zaszkodzi!
Bg jeden wie, gdzie Raija teraz jest. W jakiej gbinie. Zastanawia si, czym ona to
przypaci. To co, czego nie umia nazwa sowami. A o co jednak j poprosi.
Zastanawia si, czy to zabiera Raiji jej czas ycia, skraca go. Czy kradnie co z jej
ciepa. Czy j niszczy.
Ciemno bya wiatrem. Bya agodnym, pieszczotliwym, letnim wietrzykiem. Takim,
sodycz.
Jej paznokcie oray jego skr. Gryza jego usta a do krwi. Koysaa si i wyginaa w
uk falami, porwana nieskoczonym szalestwem.
Zatopia si w nim, patrzc na niego. Widziaa, e on ma t sam nago w spojrzeniu,
e odpywa w ten sam sztorm, e oddaje si jej cakowicie.
Bezbronni, objli si ciasno. Bezbronni, zatonli razem.
Ciepo, ktre czuli, zawierao te pustk. Ciepo, ktre czuli, byo wsplnot, o ktrej
wiedzieli, e nie potrwa dugo. Istniaa, dopki si obejmowali, dopki dawali sobie blisko,
siebie nawzajem.
- A tak przyrzekaem sobie, e nigdy nie bd si z tob kocha w tym ku...
Wasilij pocaowa kcik ust Raiji. By nasycony, smutny, ciepy.
Szczliwy na swj sposb.
Raija nie moga mwi, e to nie ma znaczenia. Miao.
Przepeniaa j melancholia. Ta sama melancholia, ktra zawsze j doganiaa. Nie moga
po prostu odda si Wasilijowi i potem by tylko szczliwa i przepeniona spokojem.
Zawsze czua cier. Nie moga usun go kochaniem. Za kadym razem, gdy wysuwaa
si z gorcych obj Wasilija, czua, e cier zagbia si mocniej.
- Co bdzie, jeli poczniemy dziecko? - przerwa cisz Wasilij.
- Nie wiem - odpara Raija. Mylaa o tym ju wczeniej, ale szybko odsuwaa t myl.
W gbi duszy czua, e to niemoliwe. Sdzia, e ju nie moe da ycia dziecku.
Czua si bezpodna.
Staa si niczym ubogie, kamieniste wybrzee. Nie umiaa tego wytumaczy, ale nie
wierzya, by moga mie wicej dzieci. To nie dlatego przepeniao j poczucie winy.
- Wierzysz, e Misza jest bezpieczny? - spytaa. Jej myli ju odeszy od Wasilija.
Zrozumia to. Paci swoj cen.
- Nie wiem - rzuci. - Nie moemy tego wiedzie na pewno, prawda?
Oddalia si od niego jeszcze bardziej, mimo e spoczywali w swoich ramionach. Myli
Raiji popyny na zachd.
9
Oleg lea w namiocie Biret. Mwi co nieskadnie po rosyjsku. Krzycza
nieprzytomnie. Siy ciemnoci siedziay mu na piersi, wbijajc ky. Kroiy go noami.
Niillasowi i Jewgienijowi z trudem udao si dowlec go tutaj. Oleg nie by bynajmniej
lekki, a Jewgienij mia tylko jedn rk.
Ale udao im si.
Teraz Biret klczaa przy Olegu. Uniosa mu powieki, osaniajc go przed wzrokiem
pozostaych. Niczego nie potrafili wyczyta z jej twarzy. Bya rwnie nieporuszona jak kora na
stuletniej sonie.
Niillas poczstowa towarzyszy gorcym rosoem. Poda go w kubkach wyrzebionych
z guzkw drzewnych - dziww natury. aden kubek nie by podobny do drugiego.
Jewgienij i Michai pili w ciszy. Z wdzicznoci, e mog napeni odki czym
ciepym. I dobrym.
- Czy Oleg umiera? - spyta Michai, przenoszc wzrok z ojca na Olega. Nie mg wiele
wyczyta z twarzy ojca Olgi. Pomyla o niej. O tym, jak on by znis, jeli jego ojciec by
umar. Michai pragn z caego serca, by nie musia zawie Oldze takiej wiadomoci. Nie
byby w stanie jej przekaza, w jaki sposb jej ojciec poegna si z tym wiatem.
- Nie wiem - odpar Jewgienij. Jego myli kryy wok Toni. Zacisn pici w
bezsilnej zoci.
- Czy ta kobieta to czarownica? - Michai musia to wiedzie.
- Nie wiem.
- Czy mama jest czarownic?
- Milcz! - parskn Jewgienij. Michai pochyli gow, zawiedziony i zraniony.
- Przepraszam - powiedzia cicho Jewgienij. - Wiem tak samo niewiele jak ty, Misza. I
nie sdz, by ona pochwalaa, e rozmawiamy. Moe jej przeszkadzamy.
Michai przekn lin, kiwajc gow. Nadal czu si tak, jakby ojciec go uderzy.
- Mam wam pomc, prawda? - Biret utkwia oczy w Niillasie.
Przytakn. Biret wiedziaa wicej ni inni. Zawsze tak byo. Mieszkaa samotnie na
odludziu i dawaa sobie rad. Jej reny byy nienobiae zarwno zim, jak i latem. miaa si
tylko, gdy j pytano, skd je ma i kto zajmuje si zwierztami. Biret nigdy niczego nie
brakowao.
- W nocy bdzie burza - dodaa. - Przepicie si tu. Sdz, e nasi gocie zasn
szczeglnie mocno. Tak bdzie najlepiej.
Ogie rzuca dziwne cienie na ciany jurty. Wiatr tworzy dwiki, gwizda, szepta,
wali piciami.
Biret wbia swj n przez skry i warstw gazi jaowca a do ziemi. Znalaz si na
wysokoci piersi Olega. Donie opara na kolanach.
- Jego ja chroni - powiedziaa twardo. - Wracajcie do domu, tam skd przyszlicie.
Jeszcze na wielu sieciach potaczycie, jeli si znudzicie w gbinach. Wracajcie. Wecie ze
sob to, co mu zadalicie. Wecie jego koszmary! Wecie jego pcherze, bl, lepot!
Nic si nie zmienio. Nic w oczach Niillasa.
Jewgienij poruszy si niespokojnie we nie. Wystka sowa, ktrych Lapoczyk nie
zrozumia. Szuka ramienia, ktrego nie mia. Mwi, wyranie cierpic, ale nie mogli mu
pomc. Jego jzyk nie by ich jzykiem.
- Powrcie do morza! - rozkazaa Biret. - Naprawcie to, co zrobilicie na wyspie.
Zaniecie to temu, kto wam to zleci. Dajcie mu to, co zgotowa innym!
Niillas wstrzyma oddech. Teraz by ju cakiem pewien, e nie s sami w jurcie.
Na zewntrz troch si uspokoio. Wiatr zela. Wycisn ju do sucha ostatnie cikie
chmury.
Niillas dostrzega przez otwr w szczycie jurty, e niebo ma przebyski niebieskiego.
Moe ju nie byo wcale szare, moe to tylko dym z paleniska.
- Przybywacie z ziemi - rzucia Biret.
Zapada cisza.
Przy wejciu do jurty co si poruszyo. Cienie jakby zgstniay. Niillas intensywnie
wpatrywa si w mrok, ktrego samo wntrze by nie stworzyo, nie w lecie, nie o tej porze.
To nie by cie. To nie byo nic rzeczywistego. Nic takiego, czego mgby dotkn. Nic,
czego chciaby dotkn... Ruch.
- Przybywacie z ziemi - powtrzya Biret. Niillas nie rozumia, dlaczego to powtarza.
Nigdy nie sysza, by rozmawiano z upiorami, ktre chciano odegna.
Sysza ju wczeniej powtarzane szeptem wersy, zaklcia czytane przez szamanw,
ktre powinny odesa umarych tam, skd przyszli. Sysza sowa, ktrych uywali, by zwabi
pozbawione spokoju dusze, bkajce si poza swoimi grobami. Dusze unoszce si pomidzy
niebem a ziemi, midzy niebem a piekem, bo tylko takie mona byo przywoa.
Umarli, ktrzy odnaleli spokj, spoczywali tam, gdzie ich zoono. Na nich nie mona
byo wiczy czarnej magii.
- Ten, ktry wam to poleci, nie daje wam nic w zamian - mwia Biret.
Ona jakby targowaa si z tymi cieniami, ktre ledwo dostrzega. Podchodziy bliej ku
- Wrciy do siebie - stwierdzia. - Nie pojawi si ju, nie tak. Tego z wyspy wecie ze
sob, tak dla niego najlepiej.
Oleg nie pyta, skd staruszka to wie. Czu wobec niej respekt.
- Noc mielicie niespokojn - rzucia. - Nie mogam temu zapobiec. Ju to si nie
zdarzy. - Spojrzaa w oczy Olegowi. - Uwaaam, e najwaniejsze, by chopak znalaz si poza
tym wszystkim.
Oleg pokiwa gow.
- Mia siln opiek - powiedziaa Biret. - Wok niego by krg.
Jej oczy spojrzay pytajco, cho moe sama nie chciaa pyta. Leao to poniej jej
godnoci.
- Zadaj sobie pytanie - mwia jednak dalej - zadaj sobie pytanie, dlaczego jego matka
znalaza si tam, na wschodzie. Dlaczego tak daleko od domu.
Oleg przekn lin.
- Ucieka przed oskareniem o czary. Biret pokiwaa gow, umiechnita.
- A wic to tak byo - westchna, zadowolona, e rozumie. Niewiedza j mczya.
- Ona jest niezwyk kobiet - rzek z podziwem Oleg, gdy wracali ju na Soroya.
Otaczajcy ich krajobraz umiecha si do nich przyjanie. Dobrze byo wdrowa
wieczorem, cho nieco si ochodzio. Za to nie mczyo ich tyle owadw.
Teraz odpoczywali. No i osignli to, po co przybyli. Nieli lekkie serca.
- Nie sdziem, e kobiety mog mie tak moc - doda Oleg.
- Tak, Biret jest obdarzona tak moc - umiechn si Niillas. - Zauwaye, e miaa
kiedy rude wosy?
Oleg unis brwi pytajco.
- U nas rzadko zdarzaj si rudowosi. Mwi si, e kiedy pewien chopak wzi sobie
za on dziewczyn z podziemnego wiata, no i doczeka si rudowosych dzieci. Pniej w
obozowiskach pojawio si wiele obcych dziewczynek i chopcw. Mwiono, e przybyy z
innych obozowisk, ale trudno byo odnale ich krewnych, a nawet kogo, kto by ich zna. Zamilk wymownie. - Matka Biret bya jedn z tych obcych dziewczynek, ktrych nikt nie zna.
Wysza za m za ojca Biret. Nie poya dugo, a jej ojciec ponownie si oeni. adne z jego
dziesiciorga dzieci nie miao rudych wosw. Ale jego nowa ona pochodzia z jego wasnego
obozowiska. Oczywiste byo, kim s jej krewni.
- To brzmi niewiarygodnie - zauway Oleg. Przetumaczy opowie Lapoczyka
towarzyszom.
- Syszaem jeszcze bardziej niewiarygodne historie - zapewni go Niillas. - Widziae
10
Gdy dotarli do statku, nadal by odpyw. Na pokadzie panowa nerwowy nastrj.
- Dziay si tu dziwne rzeczy, kapitanie - mwili Jewgienijowi. Unikali jego spojrzenia,
dopki nie przypomnieli sobie, kto jest jego on. - Powiniene j wzi ze sob, kapitanie!
Opowiadali o pcherzach na ciele, ktre pojawiy si i znikny. O sodkiej wodzie,
ktra wydawaa si zepsuta wieczorem, a cakiem dobra rano. O koszmarach sennych, ktre ich
mczyy do tego stopnia, e dwch najmodszych marynarzy rzucio si do morza.
- Ledwo ich uratowalimy, kapitanie!
- Co to byo, kapitanie? Dlaczego odjechalicie? Kim on jest?
Ich spojrzenia powdroway w stron Niillasa. Obcego. Rni si od nich i, o ile
wiedzieli, take od Norwegw. By synem tego dziwnego narodu, ktry przenosi si z miejsca
na miejsce ze swoimi jurtami i stadami reniferw. To wrd nich byli tacy, ktrzy potrafili
rzuca zaklcia.
- Dziay si naprawd dziwne rzeczy, kapitanie! Jaka czarna magia!
Jewgienij podj decyzj sam. Ju dosy Oleg decydowa. Teraz jego kolej.
- Tak, to bya czarna magia - potwierdzi, gdy wszyscy zebrali si na pokadzie. - Nasi
ludzie zostali wypdzeni z Soroya czarami.
Przez zebranych przeleciao westchnienie. Obawy, ktre ywili, potwierdziy si, ale to
ich nie uspokoio.
- Wiemy o tym, co tu si dziao. Kola nam opowiedzia. Nie wiemy, co si stao z tymi,
ktrzy odpynli. - Nabra oddechu. - Ale mamy podstawy sdzi, e dotarli do domu.
Sowa Biret o tym, e nocni gocie przybyli z daleka... Jewgienij nie mwi wicej. To i
tak byo niepewne.
Jeeli to prawda, Wasilij by w Archangielsku.
Raija te...
- Co z Kol?
- To dla niego poszlimy w gb ldu - odezwa si Oleg. Wypchn przed siebie
Niillasa. Lapoczykowi nie spodobao si to, wola sta w cieniu i obserwowa, ni by
ogldanym. - Ten oto Niillas znal kogo o wikszej mocy ni ten, ktry uy swoich przeciwko
naszym, przeciwko Koli i nam.
Potoczy wzrokiem po zebranych.
- Kola by umierajcy. Mogem to przed wami ukry i powiedzie, e si le czu. Ale
mwi, jak jest. Wszyscy jestemy mczyznami. Nawet Misza sta si mczyzn. Kola by
umierajcy, gdy go odwiedzilimy. Wyglda jak szkielet obleczony skr. Wielu z was zna
Kol, wielu widziao go w tacu, przy kielichu, piewajcego. Wiecie, jak kocha ycie. Wiecie,
e potrafi si bi. Gdy go widzielimy, jeszcze walczy. Jedyne, co pozostao w nim ywe, to
oczy. Umiera. Teraz mamy nadziej, e to zatrzymalimy.
Zacisnli pici. Pochylili gowy. Przeykali lin. Nikt nie spojrza innemu w oczy,
zanim wiatr nie osuszy jego ez. aden by nie przyzna, e paka.
Oleg nie opowiedzia, co si jemu przydarzyo. Jewgienij te nie wspomnia ani
sowem. Nie chcieli przeraa zaogi.
To wystarczao.
- Wracamy na wysp - rzuci Jewgienij.
- Musimy? Rzadko sprzeciwiano si jego rozkazom.
- Musimy - potwierdzi Jewgienij. - Ju nic nam nie grozi. Jeeli nadal nie wierzycie,
pamitajcie, e zabieram ze sob mojego syna. Jego ycie znaczy dla mnie najwicej. Gdybym
sdzi, e to moe by dla niego niebezpieczne, nie zawijabym na Soroya.
Uznali jego racje. I wielu pomylao o Koli. On by jednym z nich. Zrobi to dla niego.
Wcignli kotwic. Rozwinli agle.
- Boisz si? - spyta Oleg Jewgienija. Stali rami przy ramieniu.
- Strasznie si boj - odpar.
- Czy tam moe by co gorszego ni to, przez co przeszlimy?
- Co mi mwi, e moe tak by - rzuci Jewgienij. - Ale nie sdz, by nas to spotkao.
- Cay czas auj, e nie ma z nami Raiji! - westchn Oleg. - Zaoga te tak mwi.
Maj do niej wicej zaufania ni do witego Nikoaja!
Jewgienij umiechn si kwano.
- Ja te auj - powiedzia. To bya gorzka prawda. - Ale nawet Biret z jej biaymi
reniferami nie sprowadzi jej tutaj. Raija jest i pozostanie w Archangielsku.
Wasilij te, pomyla. Nie powiedzia tego gono, ale nie musia. By pewien, e Oleg
myli o tym samym.
Tylko Jewgienij, Oleg i Niillas zeszli na ld. Michai chcia im towarzyszy, ale ojciec z
miejsca mu odmwi. aden z marynarzy nawet o tym nie wspomnia. Najchtniej woleliby
zakotwiczy jak najdalej moliwe. To, e jeszcze by odpyw, dziaao na ich korzy.
Znajdowali si dalej od ldu ni podczas przypywu.
Nikt nie czeka na nich na brzegu, ani by si przywita, ani by ich odgoni.
Niillas pierwszy zwrci na to uwag.
- To nie jest normalne... - zauway.
podego starucha. Moe kto mu wspczuje, ale nie ja! - Wstrzsna gow. - Wcale go nie
auj. Dostaje to, na co zasuy.
- Jest sam? - spyta Oleg. Teraz wyranie sysza krzyki. Czasem wydawao mu si, e
rozpoznaje jakie sowo, ale nie by pewien. To by tylko krzyk, krzyk udrczonej duszy.
- Kt by si odway tam pj? - Wzruszya ramionami. - Zreszt dlaczego kto
miaby si nim przejmowa? Sprowadzi mier i udrk na innych. Teraz sam tego
dowiadczy. Spojrzy mierci prosto w oczy, zanim ona zabierze jego ndzne szcztki.
- To dugo trwa? - spyta Niillas.
- Dwa dni - odpara. - Pierwsi syszeli jego krzyki poprzedniej nocy. Ale on czsto
awanturowa si po pijanemu. Gdy w dzie nie przesta, poszo tam kilku mczyzn. - Spojrzaa
w stron domu starego. Drzwi nie byy domknite, moe dlatego tak wyranie syszeli krzyki. Wicej tam nie pjd, to pewne. Nie chcieli powiedzie, kogo widzieli wok jego ka. Ale ja
wiem. Kola niejeden raz mi to opisywa.
Larssen zasuy na to. Nikt nie powinien mu wspczu! Niech cierpi!
- Twarda jeste - rzuci Niillas.
Wstrzsna gow. Bya jeszcze moda. Nadal miaa w sobie ogie. Umiaa wszystko
dzieli tylko albo na ze, albo na dobre.
Nadal umiaa nienawidzi.
- On to zrobi Koli. I pozostaym. Wiem, co si dziao, bo byam z nimi. Wiem.
Widziaam, jak Kola w oczach niknie. Pakaam i bagaam, ale aden z nich nie chcia ruszy
palcem, by nam pomc! - nabraa oddechu, drc. - Tak, jestem twarda. Jak kamie. Rwnie
zimna. To przez niego. Nienawidz go i mam nadziej, e bdzie si smay w piekle na wieki!
Dla niego nie ma wybaczenia! To moe nawet za mao...
Oleg i Niillas wymienili spojrzenia. Oni te kiedy widzieli wiat wycznie na czarno
lub na biao. Potem doszy tony szaroci.
Niillas spojrza w morze. Dostrzeg, e zaczyna si przypyw. Czu wiatry wiejce przy
przypywie, zapach sonej wody. Zapach przypywu.
- To ju niedugo - powiedzia. Pamita sowa Biret. Opisaa mu wicej ni Olegowi,
wytumaczya, czego si maj spodziewa.
- Te tam pjd - zwrci si do niego Oleg. - Ty idziesz, prawda?
Niillas pokiwa gow.
- Nikt nie moe by a tak sam - powiedzia. - Nawet on.
Ewa potrzsna gow z niedowierzaniem.
- Ale przynajmniej zabieram Jewgienija! - rzucia zdecydowanie i pocigna
ni. Biret siedziaa, nie mrugnwszy nawet powiek. Chronia ci, Oleg, tylko sob i swoim
noem.
Niillas wcign z dreniem powietrze. To nie byy jego najlepsze wspomnienia, a
wiedzia, e bd przeladowa go do koca jego dni.
Czego takiego si nie zapomina.
- Obiecaa im, e spoczn w powiconej ziemi - Niillas spojrza w oczy Olegowi. Prosia ich, by jej uwierzyli. eby odwrcili dziaanie ku temu, ktry im je zleci. Biret obiecaa
im grb.
odek Olega skurczy si nagle. Rozsdek mwi mu, e co takiego nie jest moliwe.
Ale przed nim na kamieniach leay trzy ciaa.
Bardziej szkielety ni ciaa. Przegnie, nie do rozpoznania.
Nie mona byo stwierdzi, do kogo naleay.
Tylko e byy ciaami bkajcych si dusz.
Teraz mogy otrzyma miejsce spoczynku. Grb. Wieczny spokj.
11
- Nigdy nie sdziam, e powiem ci co takiego - zamiaa si rozbrajajco Antonia.
Jednak powaga w jej oczach nie zdoaa przegra ze miechem. - Ludzie gadaj, Raiju.
Raija wstrzsna gow. Pozwolia, by wiatr porwa jej wosy, pogadzi policzki, wdar
si pod bluzk.
Toni przyjechaa konno razem z Olg.
Antonia siedziaa nad samym brzegiem Dwiny. Pomidzy brwiami miaa zmarszczk,
co u niej byo rzadkoci. Raija czego si spodziewaa. Moe wanie tego.
- Co gadaj ludzie? - spytaa hardo Raija. Wmawiaa sobie, e nie przejmie si tym
wcale.
Nieprawda. Przejmowaa si.
- Droga Raiju - Raiso! Nie mw mi, e si nie domylasz! Sdzisz, e noce s a tak
ciemne? Czy nie odprowadzaa Wasi za prg, gdy odjeda? Nie zauwaya, jak wtedy jest
jasno? Zapomniaa, jak wczenie wstaj ludzie?
Raija westchna.
Byli lekkomylni. yli w oszoomieniu. Czerpali z niego penymi garciami. yli
peniej, ni mieli do tego prawo. Czerpali z ycia penymi garciami.
Zbytnia zachanno bywaa niebezpieczna. Bya za, niewane, jak si na ni patrzyo.
Raija nie wiedziaa, czy moga bya przey to lato inaczej.
Moe moga...
Ale nie chciaa. Dokonaa wyboru. Bya w peni wiadoma swoich uczynkw.
Wasia by szalestwem, ktrego by si nie wyrzeka, cho to grzech tak myle.
Przecie miaa wszystko.
Miaa kogo, kto j kocha. Kogo teraz zrani.
Nie wiedziaa, czy naprawd sdzia, e to si utrzyma w tajemnicy.
Prawda bya taka, e nie zastanawiaa si nad tym zbytnio. On te. Wci jeszcze trwali
w oszoomieniu.
A ludzie gadali.
- Oni niedugo wrc, Raiju. Antonia najmniej ze wszystkich poczuwaa si do roli
straniczki moralnoci. Nie moga o nic prosi Raiji. Gdyby jej samej udzielono rad wtedy, gdy
porzucia rodzin, i tak by nie posuchaa.
Wybiera ten, do kogo naley ycie.
Podejmuje wasne decyzje. cieki, ktrymi sam bdzie szed.
cicho. Spojrzenie, ktre posaa w kierunku plecw matki, mwio, e to wyznanie byo
przeznaczone tylko dla uszu Raiji.
Podja decyzj. Nabraa gboko powietrza i zadaa Raiji pytanie, ktrego nawet
Antonia jej nie zadaa:
- Bardziej kochasz Wasilija ni Jewgienija? Raija zapragna nagle znw mie
czternacie lat.
Nie pamitaa siebie takiej, ale jej ycie na pewno byo wtedy prostsze.
- Sama bym chciaa umie odpowiedzie na to pytanie, Olgo - odpara, gadzc
dziewczyn po policzku. Po chwili ciszy dodaa: - Bdziesz o tym rozmawiaa z Misza?
- Nie wiem - odrzeka Olga wymijajco.
- Lubisz go, prawda?
- Jest jakby moim bratem. Raija pokiwaa gow. Rodzestwo rzadko ma przed sob
tajemnice. Oczywicie, e Olga bdzie o tym z nim rozmawiaa. Ale Olga ju rozumiaa
sprawy, na ktre Misza by jeszcze zbyt niedojrzay. To bdzie bolao...
- Nie chc, eby milczaa z mego powodu, Olgo. Ani kamaa.
Dziewczyna spojrzaa na Raij, przekrzywiajc gow. Loki jej zataczyy.
- Jeste taka adna, Raiju - Raiso! - powiedziaa. - Chciaabym by tak adna, jak ty!
Rozumiem, dlaczego wszyscy mczyni ci wychwalaj. Dlaczego ci pragn. Dlaczego
Wasia... Ale dlaczego ty to robisz? Przecie ciebie te to bdzie bolao! - Zamilka, opierajc
podbrdek na podcignitych kolanach. - Widz, e Wasia jest przystojny, chocia stary. Ale
Jewgienij te jest przystojny, nawet bez jednej rki. Ale przecie nie kocha si tylko za to, jak
kto wyglda? Mona kocha kilku naraz? W ten sam sposb? Jednoczenie?
- Jake bym chciaa, eby Misza okaza si tak mdry, jak ty... - umiechna si Raija.
Poczua si stara. Stara jak wiat. Co najmniej jak babka. Crka Toni siedziaa z ni i
zasypywaa trudnymi pytaniami. A ona nie miaa tyle yciowej mdroci, by na nie
odpowiedzie.
A moe miaa?
- Nie wystarczy, e sprawia ci przyjemno patrzenie na kogo - powiedziaa w kocu. Nie mona spdzi ycia, wpatrujc si w kogo, niewane jak adnego. Pikno przemija.
Waniejsze, by znalaza kogo, kto jest pikny w twoich oczach.
Westchna. Zastanawiaa si, jak ona sama moga tak skomplikowa swoje ycie, skoro
umiaa da odpowied na trudne pytania modej osoby.
- Nigdy nie kochaam dwch osb w ten sam sposb - mwia dalej. - Nigdy nie
spotkaam dwch ludzi, ktrzy by byli tacy sami. A dzisiejsza Raija rni si od Raiji
12
- Mog zosta na noc? - spyta Wasilij. Jedli kolacj. By wczeniej w stajni i dopatrzy
jej koni. Zamkn za sob drzwi.
- Ju i tak widzieli moj dk - doda. - Ju i tak o nas myl jak najgorzej, kochana.
Raija pokiwaa gow. Nie chciaa go wyrzuca, cho prbowaa wyrwa go ze swojego
ycia. A moe to sam siebie prbowaa wyrwa z jego ycia?
- Pojad, zanim si rozjani - obieca, jakby to z jego winy poranek ubiega go ju tak
wiele razy. Ona te nie chciaa go puci.
Powinni dzieli win.
- Po prostu musz tu zosta na noc - doda z takim arem, jakby cae jego ycie od tego
zaleao.
Przekn kilka yek zupy rybnej z kasz.
- Moe ty masz racj - mwi dalej. - Moe nie moglibymy y razem na co dzie. Za
dugo bylimy w raju, by zadowoli si codziennoci. To pewnie zada nam bl. Wczeniej o
tym nie mylaem. Pewnie bymy si ranili nawzajem, nie tylko tych innych.
- Przejdzie ci - odpara Raija. Odpowiedzia jej miech Wasilija. Sama te zacza si
mia. To ju by ich stay powd do artw, bo oboje wiedzieli a nadto dobrze, e tak atwo
mu nie przejdzie. Ze ona te bdzie cierpiaa.
e pewnie nigdy im nie przejdzie.
- Ale nie bdziemy o tym rozmawia dzisiaj! - Wasilij spojrza na ni z powag w
oczach. Wymg tak sam obietnic z jej oczu. - Czy Jewgienij ma moe kropelk czego
mocniejszego? - spyta, pomagajc Raiji posprzta ze stou. Postawi naczynia na miejsce, gdy
ju je umya. - Obiecuj, e po tej nocy nie bd prbowa niczego, co naley do Jewgienija, ale
dzi potrzebuj likieru. Czuj po sobie, e to jest noc na likier. Nie na wdk! Wdk pij
mczyni w knajpach. Trzeba czego sodkiego, by obejmowa kobiet. Rum te nie pasuje, to
dla mczyzn. Daj nam dobrego, przywiezionego z Norwegii likieru!
Raija zamiaa si.
- Chyba naprawd chcesz co uczci!
Signa na najwysz pk. Za kubkami znalaza butelk ze zocistym pynem.
- Zadowolony? Pokiwa gow.
- Nie czujesz, e to naprawd jest jaka okazja? - spyta. - Czy nie czujesz, moja
najdrosza Raiju, e to jest noc, ktra ju nigdy nie wrci?
- adna noc si nie powtarza - odpara Raija. Staraa si zachowa rozsdek i umiar, bo
baa si tego podniecenia Wasilija. Obawiaa si zielonego ognia, ktry pali si w jego oczach.
Tego grymasu ust. Bala si jego aru.
Wasilij kocha za bardzo.
- Rozpalimy na palenisku - powiedzia. - Rozpalimy bardzo mocno. Znajdziemy skr,
ktr nigdy nie okrywalicie si z Jewgienijem. - Przytrzyma j spojrzeniem. - Ju zbyt dugo
si poniaem. Jego te. Dzi w nocy nie bd ci obejmowa w jego ku. Dzi w nocy bd
si z tob kocha na skrze przed paleniskiem. Na pododze, ktr ty wyszorowaa do biaoci.
Dlatego jest bardziej twoja ni jego. On nigdy nie szorowa jej wod i wirem.
- Jeeli chcesz rozpali na palenisku, Wasia, to nanie drewna! - rzucia Raija,
zdejmujc fartuch.
Podoba jej si obraz, jaki przed ni roztoczy. Pobudzi jej wyobrani.
Mieli noce, ktre byy zgodne z jej marzeniami. Noce, ktre tworzyli razem, bez
planowania.
Ktre przeywali razem, wsuchani w siebie nawzajem.
Ta noc miaa nalee do Wasilija.
Raija znalaza cakiem now skr. Nieuywan. Pachniaa skr i futrem, niczym
innym. Nie miaa zapachu ani jej, ani Jewgienija.
Pooya j na pododze przed paleniskiem. Uklka, gadzc futro i dochodzc domi
a do podogi.
Wasia mia racj. Podoga naleaa do niej. Za kadym razem, gdy klczc szorowaa j,
braa j na wasno.
Moga da im miejsce na namitno.
Raija patrzya, jak Wasia rozpala na palenisku. Patrzya na jego donie. Czua, e je
kocha. Kocha ich dotyk, lekki albo mocny, szukajcy albo wymagajcy. Kochaa je.
Szybko si rozebraa, drc nieco, gdy powietrze si jeszcze nie ogrzao.
Rozpucia wosy. Lekko pofalowane od wizw warkoczy opady jej na plecy a do
pasa. Okryy piersi, biodra... Ubray j na nowo.
Wasilij odwrci si od ognia. Umiechn si do niej. Poczeka, a ogie dobrze si
rozpali i strawi pierwsze szczapy. Dooy wtedy stos grubszych polan. Pomienie odbijay mu
si w oczach.
Mikkimi ruchami zdj swoje ubranie. Nie krpowali si siebie. Znali si dobrze.
Znane krajobrazy.
Budzili w sobie znane sobie uczucia.
Znali si. Nie mona wstydzi si kogo, komu dao si tak wiele i od kogo otrzymao
si rwnie wiele.
Ich ubrania przypominay wyspy na biaej pododze morza.
Stanli na najwikszej wyspie. Stali, z domi szukajcymi doni, z ramionami, ktre
obejmoway, nie wic. Z ustami szukajcymi ust, z jzykami igrajcymi ze sob.
Razem.
Ze skr pod stopami.
Razem.
Ze skr pod kolanami.
Razem.
Ze skr pod ciaami oplatanymi rkami i nogami. Razem.
Razem.
Noc okrya ich pmrokiem. Ogie na palenisku nasyci si na chwil, zmieni w stos
arzcych si gowni. Niechtnie przyj jeszcze dwa polana i napocz je z pewn ostronoci.
Raija przyniosa jeden z wenianych pledw, ktrych uywaa Jelizawieta. Wasilij
widzia, skd go wzia, wic nie musiaa tumaczy. Zrozumia. Z umiechem okrya ich oboje.
- Gdyby to bya zima, le byoby z nami - stwierdzia Raija i zachichotaa. Poczua si
moda i gupia, cudownie, cudownie moda.
To nieprawda, e ma dorastajcego syna! To nieprawda, e jej przeszo spowijay
mroczne cienie.
To nie bya prawda. To by...
- Przecig - stwierdzia, unoszc si na okciach i wpatrujc si w Wasilija. - Wiesz, e
zim drtwieje mi krzy? Nigdy ci chyba nie mwiam, prawda? Jewgienij tego nie zauway,
zreszt zim ma swoje kopoty z ramieniem. A ja zaciskam zby i udaj, e wszystko jest w
porzdku. On pewnie sdzi, e po prostu mam zy humor. Czasem rano prawie nie mog wsta,
musz zsuwa si z ka. Zauwayby co takiego?
- Zauwaybym - odpar Wasilij. Lea na plecach z rkami splecionymi pod karkiem.
Nie dotykali si, lecz jednak dawali sobie nawzajem ciepo. Przepywao pomidzy nimi
niczym prd tak silny, jakby si naprawd dotykali.
- Masz rzsy jak dziewczyna - zauwaya nagle Raija. - Dugie i gste. I ciemne, cho
przecie nie masz ciemnych wosw. Nawet nie zim. Tylko te rzsy. Twoja matka miaa
ciemne wosy?
Pokiwa gow, ale nie chcia mwi o rodzicach. To by trudny temat. Raija i tak
wiedziaa wicej o jego dziecistwie ni ktokolwiek inny.
Ukrywao si za nowymi czasami. Najlepiej, by pozostao zapomniane.
Wasilij zapa butelk z likierem i wypi prosto z niej duy yk zocistego pynu. Grzao
w przeyku, grzao ca drog do odka. Moe nie musia pi ognia, wystarczajco duo byo
w nim gorcych uczu.
Wystarczajco duo.
- Gdyby tak by zwyczajnym mczyzn, prowadzcym zwyczajne ycie...
- ...ze zwyczajn on? - dokoczy za ni gorzkim tonem.
Raija pokiwaa gow. Nie poddaa si. Chciaa pozna go jeszcze bardziej. Chciaa
zajrze w kolejne zakamarki zasony, za ktr si chroni.
- Jak wygldaoby twoje ycie?
- Gdybymy ty i ja mieli co razem? - spyta zmczonym tonem, zamykajc oczy.
Oczywicie, e marzy na ten temat. Mia wystarczajco duo marze na ich oboje. Nie
brakowao mu ich. Moe to Raija odznaczaa si niezwyk wyobrani i umiaa opisywa j
wyszukanymi sowami, ale w kocu i on umia marzy.
- Nie, nigdy si nie dowiesz, jakby to byo z nami - poprawi. - Spytaa, jak wiodoby
si zwyczajnemu Wasilijowi Uskowowi. Temu, ktry nie kochaby tak szaleczo.
Westchn. Zamyli si. Takich marze chyba nigdy nie mia.
Wszystkie jego marzenia zwizane byy tylko z ni, z Raij. Z nikim innym.
- Ten Wasilij yby spokojnie i cicho. Nie wiem, co by robi. Moe byby rybakiem albo
marynarzem, siedzcym po uszy w dugach. A przecie teraz cakiem niele mi idzie! - zamia
si. Nawet na ten temat umia artowa. - Byby dziwny, bo wracaby jak najszybciej do domu.
Nie wymachiwaby kuflami w gospodach. Nie przepijaby swojej wypaty. Kupowaby pikne
materiay na suknie dla ony. A ona pewnie byaby rozsdna i szya z nich ubrania dla dzieci.
Wasilij niemal oczekiwa, e Raija zaprzeczy mu i powie, e wcale nie byaby taka
rozsdna, ale ona na tyle nie daa si porwa jego wizji.
- Ten zwyczajny Wasia - mwi dalej - miaby ca armi dzieci, bo nie umiaby
trzyma ap z dala od ony. Za kadym razem, gdy wracaby z rejsu, robiby jej dziecko. Co
roku rodziby si may Wasilijewicz lub maa Wasilijewna. Jaka Natasza czy Natalia, Walerij,
Anatolij, Stiepan... - westchn. - Moe i maa Raisa? Kto wie? Przecie nie on sam wybieraby
dla nich imiona? ona te pewnie miaaby co w tej sprawie do powiedzenia. W kocu to ona
by je wszystkie rodzia.
Raija umiechna si. Przesuna palcem wskazujcym od nasady jego wosw przez
czoo, nos, usta, podbrdek, szyj a do piersi. Tam spocza jej do.
- Chyba take lubiabym tego zwyczajnego Wasilija - powiedziaa. - Ale nie sdz, e
naprawd mgby by zwyczajny.
- Przecie sama o niego spytaa! - twierdzi Wasilij. - Sam nie wiem, jaki on mgby
by. Sdzisz, e naprawd kto taki istnieje?
- Na pewno. Raija przysuna si bliej niego. Leaa na brzuchu i opara okcie o jego
pier, a gow o swoje donie. Stopy wsuna pod pled, troch zaczynaa marzn.
- Opisae takiego mczyzn, jakich moe by wielu. Moe te byby taki. Z waciw
kobiet.
Wasilij nic nie odpowiedzia. Ale Raija i tak doskonale wiedziaa, co on myli.
Wiedziaa, jak wyglda jego serce. Co moe mieci. To ona trzymaa je w swoich
doniach.
- Ale ta kobieta nie byaby taka, jak j opisae - powiedziaa.
- Nie - potwierdzi. - To jeden z powodw, dla ktrych on nie mgby by zwyczajny.
Moe nie urodziaby wicej dzieci ni tylko Natali albo Stiepana. Ten zwyky Wasia miaby
pene rce roboty z on bardziej niesforn ni cae stadko dzieci. Ten zwyczajny Wasia nie
miaby czasu by zwyczajny...
Raija nie rozumiaa, dlaczego zbierao jej si na pacz. W kocu przecie przeyli swj
czas. Byo im dane to przey. Cae lato grzechu.
- Nie zasuye na to wszystko... - powiedziaa niezrcznie. Nie bya w stanie da mu
wicej ni daa, ni moga da tej nocy.
W jego miechu brzmiao odprenie, ciepo. Przypomina jej ich wszystkie wsplne
letnie noce. Wspln namitno. Jego miech to malowa.
- Sdz, moja Raiju, przyjaciko, ukochana, moja i nigdy nie moja kobieto... Sdz,
Raiju, e nie ma takiego mczyzny, ktry by zasugiwa na ciebie bardziej ni ja. Jake bym
chcia by tak pody, by tego zada!
Pogadzi j lekko po ramieniu i obrci na plecy.
cign z niej pled. Widzia j tylko w delikatnym wietle z pieca.
Gdy ju skra przyzwyczaia si do lekkiego chodu, sta si on nawet przyjemny.
Przypomina chd wiosny, pory nadziei. Zupenie jakby nadal mieli przed sob lato...
Wasilij otworzy drzwiczki pieca. Zrobio si janiej, z odcieniem czerwieni, jak
rankiem wczesnym latem lub wczesn zim.
Skra Raiji przybraa czerwonawy odcie. Zocisty, arzcy si. Jej wosy wydaway si
niemal rude, cho Wasilij dobrze wiedzia, e s koloru sadzy.
Opuszkami palcw delikatnie dotkn jej blizn. Z naboestwem przesun palcami po
kadej z nich.
Z mioci.
Wasilij otuli ich oboje w pled. Utkany przez ni z nitek, ktre przda, farbowaa,
wplataa. Penych znaczenia ponad to, e zajmowaa si tym z praktycznej potrzeby. W pracy
Raiji kada nitka miaa znaczenie.
Wasilij o tym wiedzia. Owinity jej pledem, czu si otoczony jej mioci.
Wena wchaniaa wilgo z ich cia, lady ich mioci, ich namitnoci.
Pochaniaa ich oboje.
Wasilij myla o tym. Dobrze, e tak si. dziao.
Dobrze.
Powinni zostawia po sobie takie lady.
- Jeste teraz zmczona? - spyta z ustami przy jej czole. Czu zapach jej wosw, ich
jedwabisty dotyk na swojej skrze.
- Mmmm - zamruczaa tylko. Bya nim nasycona, ale nie chciaa go puci. Jej ramiona
stanowiy mikkie okowy.
- Nie musisz lee tak niewygodnie - powiedzia. Raija pokrcia gow. Jej policzek by
nadal wilgotny. Wtulia si nim w jego szyj.
- Ja chc lee niewygodnie - odrzeka cicho, askoczc go ustami. - Chc lee tak
cudownie niewygodnie. Moesz by moj poduszk?
Mgby by i jej materacem, gdyby tylko chciaa. Mgby sta ca noc, trzymajc j na
rkach, gdyby tak yczya sobie spa.
Otuli j jeszcze dokadniej, tak by nawet skrawek skry poniej brody nie by
wystawiony na chd.
Obejmowa j i czul, jak jej ciao si odpra. Jak ona mu si oddaje, w takim stopniu,
jak moe.
Nigdy bardziej ni tak.
Nigdy nie bardziej ni jak teraz. Raija nie bya w stanie ofiarowa mu wicej ze swego
ycia.
Bya to gorzka prawda.
Wasilij czu, jak Raija usypia. Jak odpywa w sen, w nieznane marzenia, w noc.
Obejmowa j i sam nie mg zasn. Zreszt nie chcia.
Wystarczao mu to, e trzyma j w objciach. Wikszego szczcia nie mg zazna na
tej ziemi.
Moe nie byo dla niego wikszego szczcia? Nie by przecie zwyczajnym Wasilijem.
Nigdy nie bdzie zwyczajnym Wasilijem.
Nie taki los mu przeznaczono.
13
Wasilij nie przejmowa si spojrzeniami tych kilkorga ludzi, ktrych spotka w porcie.
Oni dokadnie wiedzieli, gdzie by. On wiedzia, e oni wiedzieli. Ale nie chciao mu si
do nich odzywa. Nawet pozdrowi. Niech sobie myl swoje.
To i tak nie miao znaczenia.
Poszed do domu. W izbie byo chodno, ale nie rozpala w piecu. Nastawa dzie, wic
nie zmarznie.
Zdj kurtk i powiesi na miejsce. Zawsze by porzdny, to jedna z jego pozytywnych
cech.
Dziwne, e o nich teraz pomyla.
Przygotowanie wszystkiego nie trwao dugo. Wydawa by si mogo, e co takiego
wymaga zaplanowania, przemylenia.
Nigdy nie sdzi o sobie, e dziaa pod wpywem impulsw.
Ale myl nie bya cakiem nowa.
Po prostu bya tego rodzaju, ktrego unika.
Mimo to bya jego wasna. Jego dzieckiem, nikogo innego.
Wasilij umiechn si, gdy ju by gotw. Dzie dopiero si zaczyna. Robio si
cieplej. Soce rozpoczynao swoj gr.
To bdzie adny dzie. Ale pne lato nigdy nie byo jego por roku. Nie przychodzio
dla niego.
Wkrtce przypynie statek z zachodu.
Zastanawia si, czy Raija ju si obudzia. Wolaby, by jeszcze spaa. Powinna by
pogrona w niewinnym nie, w tym stanie, kiedy nic nie mona zrobi.
Wasilij wyobrazi sobie ukochan. Nadal czu jej zapach na swoich ramionach. Na
kadym skrawku swojej skry jej zapach.
Nadal czu jej smak na swoich ustach. Nadal bya razem z nim.
Zawsze z nim.
Takie to proste.
Przez sekund aowa, e to nie bdzie adne. Ale takiego dokona wyboru.
Raija zrozumie.
Raija miaa pikne wspomnienia. Raija moga przypomnie sobie pikno za
zamknitymi powiekami. Raija moga wydosta ich czas ze schowkw jej pamici.
Moga.
Ludzie wiedzieli. Myleli swoje. Ale nie byli nieprzyjani. Raija poczua silny przepyw
ciepa, gdy napotkaa grupk pod domem Wasilija. W spojrzeniach ludzi nie byo potpienia.
Rozsunli si na boki, gdy przyjechay.
Donie wycigny si w stron zeskakujcej z konia Raiji, przyjy lejce i uspokoiy
zwierz.
W sercach ludzi nie byo potpienia.
Nikt jej nic nie powiedzia. Ale patrzyli na ni tak, jakby patrzyli na wdow...
Antonia otworzya drzwi kluczem. Wepchna Raij do rodka i sama wlizna si za
ni. Znw przekrcia klucz.
Raija nie zdja paszcza. Kilkoma krokami przemierzya ma przestrze izby.
Pooyli go na ku.
Raija uklka przy nim i schwycia jego sztywn, blad do.
Antonia miaa racj. To nie by adny widok. mier nie bya adna. Nie taka jak ta.
Zauwaya lad po linie. Odcita, leaa na ziemi przy ku.
Widziaa stoek. Postawili go na miejsce, ktre on wybra. Zobaczya belk ponad nim.
Wasilijowi udao si przepchn pod ni lin.
Zrobi krok do przodu, a nie odepchn stoek. To stanowio dla niej rnic.
Nie umiaa tego wytumaczy ani nazwa. Ale to byo tak w jego duchu!
Raija dugo klczaa z doni Wasilija w swoich. Ju nie byo w tej doni siy. A tyle jej
mia. Tyle ciepa, wspczucia, tyle odwagi, miechu...
Tyle do ofiarowania.
Raija milczaa i pragna, by nigdy nie wkroczya w jego ycie. Wiedziaa, e przyniosa
mu szczcie. Wiedziaa, e bya powodem tak silnego uczucia, ktre nie kademu jest
przeznaczone. Dla Wasilija mio do niej bya czym najwikszym, najwaniejszym w jego
yciu. Jedyn rzecz, nad ktr nie umia zapanowa.
Raija nie pragna takiego koca.
Co w niej tego nie przyjmowao. Patrzya na niego i czua, e to waciwie nie jest jej
Wasilij. To, co byo nim, uleciao wraz z noc. Nie musiaa wiedzie dokadnie.
Pewna bya jedynie tego, e go tu nie ma.
Jego pozbawione ycia ciao leao przed ni. Dowd na to, e go ju nie ma. Ju nie
by ywym czowiekiem. Dla nikogo.
y kiedy dla niej. Da jej wszystko, co mg. Chcia ofiarowa jej ycie. Przyszo.
Ona nie moga tego przyj.
Dlatego nastpio to.
Gorzka to prawda.
Raija ucaowaa jego do i pooya na jego piersiach. Ucaowaa usta.
Wstaa i spojrzaa jeszcze raz na jego ciao.
To by Wasilij. A jednoczenie nie on.
Nie moga paka. Nie teraz. Jeszcze nie. Nie teraz, gdy na niego patrzya.
Tak si stara, by to adnie zakoczy. Piknie si poegna. Sprawi jej takie
poegnanie, ktre znaczyo wicej ni same sowa.
Pokaza jej swoj mio. Szczodrze ni j obdarowa.
Nadal czua jego zapach na swojej skrze. Jeszcze go nie zmya.
Teraz cieszyo j to.
Mg by razem z ni jeszcze przez chwil.
Moe te o tym tak pomyla.
Zawsze si dobrze rozumieli. To stanowio jeszcze jedn z czcych ich wizi.
Wasilij na pewno by nie chcia, by pakaa. Da jej w zamian najpikniejsze
wspomnienia, jakie mona mie.
Moe nawet nie chcia, by tu przysza i go widziaa...
Ale musia j na tyle zna, by wiedzie, e to zrobi.
To wymagao odwagi.
- Ju? - spytaa Antonia. Raija wzdrygna si. Czua, e jest sam na sam z Wasilijem.
Zapomniaa o obecnoci Toni. Istnia tylko Wasilij i ona.
Jak zawsze, gdy byli razem. Istnieli tylko oni.
- Kochaam go - powiedziaa Raija. On te o tym wiedzia. - Gdy bylimy razem,
zawsze go kochaam.
Antonia milczaa.
- Gdzie teraz jestem? - spytaa Raija. - Dlaczego jestem taka? Nie mogam opuci
Jewgienija dla niego. Na swj sposb kocham i Jewgienija. Ale kochaam Wasilija. Kochaam
go!
Antonii zascho w ustach. Zamkna za nimi drzwi na klucz.
Raija nie spaa tej nocy. Siedziaa przy stole kuchennym Antonii, dokadajc od czasu
do czasu polano do ognia.
Antonia i Olga pooyy si. Raija nie wiedziaa, czy pi. Toni na pewno zrozumiaa,
e Raija potrzebuje samotnoci.
Dobra bya wiadomo, e one j wspieraj. e myl o niej.
Wiedziaa te, e one take opakuj Wasilija.
ya.
Zaczynaa myle o nim w czasie przeszym. Zaczynaa mwi, e Wasilij by. e co
zrobi. Kiedy.
I al wtapia si w ni. Zaj jakie miejsce gdzie w gbi.
Wspistnia.
Ale ona ya. Dniem codziennym. Syszaa sam siebie, jak si mieje. Dziwnie byo
zwaszcza za pierwszym razem po jego mierci.
Potem miaa si czciej.
Przypominaa sobie powiedzonka, ktre ze sob przynosi. Te, ktre j bawiy.
Umiechaa si do wspomnie o nim.
Odkrya potem, e bya w stanie czu co innego ni smutek i al.
Nie to, by go zapomniaa. Raija nigdy nie zapomni Wasilija. Ale gdy si obudzia
pewnego ranka, pomylaa o Miszy.
Nie pomylaa o Wasiliju a do wieczora, gdy soce przedaro si przez chmury,
pogaskao j po twarzy i rozgonio chmury po wieczornym niebie.
Wasilijowi te by si spodoba ten widok, pomylaa.
To nie wzbudzio w niej smutku, tylko spokj. Zastanawiaa si, czy on gdzie tam mg
dzieli jej rado.
Tyle byo radoci w Wasiliju. Nie moga tego zapomnie. Musiaa to przekaza dalej. I
musiaa y dalej.
Musiaa i w przyszo z otwartymi oczami. Z otwartym umysem. Z radoci.
Wkrtce przypynie statek.
Statek przypyn.
Pojawi si na bkitnym morzu, pod bkitnym niebem. Wok nich wiat by
czerwony. Zoty. Przejrzysty.
Powietrze byo przejrzyste. Niebieskie. Na niebie ani jednej chmurki.
Przypynli o wicie. Na pocztku dnia. Na pocztku jesieni. Tej pory roku, gdy ziemia
zbiera plony tego, co zostao posiane, by przygotowa si na przetrwanie.
Jesie odsaniaa.
Jesie bya szczera.
Raija staa na agodnym wietrze i czekaa. Czekaa.
Rozpoznawaa postacie na pokadzie. Rozpoznaa Jewgienija. Misze.
Nie byo ich tutaj latem. Dugo ich nie byo.
Byli na zachodzie.
14
Jesie bya szczera. Miaa w sobie ogie i mrz. Bya ciepem i przenikajcym chodem.
Jewgienij obj j ramieniem troch z oczekiwaniem, troch z rezerw. Nie umia przy
wszystkich okazywa swoich uczu.
Misza te odsun si nieznacznie, gdy Raija go obja. Wida byo zmieszanie na jego
twarzy, gdy go przytulia i ucaowaa w oba policzki.
Jewgienij to przewidzia. Nie chciaa wtedy uwierzy, ale teraz sama to zobaczya.
Jej syn dors. Sta si wyszy, jego gos zaamywa si. To lato zabrao go jej.
Zauwaya, e si zmieni. Rysy jego twarzy byy niby takie same, a jednak inne. Inne ni
wtedy, wiosn, gdy odpywali.
Kilka miesicy ycia to wiele, gdy si jest w wieku Michaia.
Policzki mia ogorzae. Nigdy wczeniej nie wyglda bardziej zdrowo. Nadal bya w
nim mikko, pewnie nigdy nie bdzie w jego twarzy surowoci i zawzitoci - ale teraz by
bardziej mczyzn ni chopcem.
Jak to trudno przyzna, oddali go od siebie...
- Nie masz, mamo, pojcia, przez co przeszlimy! - wykrzykn przejty Michai.
Kocwka wypowiedzi przesza w wysokie tony. Raij ogarno wzruszenie.
- Sdz, e mama wie - rzuci Jewgienij. Pokiwaa gow.
Jak to jej si wydao teraz odlege! Niezwykle odlege. Dopiero oni jej to przypomnieli.
- Chyba wiem - odpara - ale opowiecie mi. Mamy czas. Jesie si jeszcze nie zacza, a
zima jest duga.
- Czy tamci przypynli? Rybacy? Wasia?
Raija znw pokiwaa gow.
Boe, jaki bl sprawio jego imi! Poczua, e wok niej ludzie wymienili spojrzenia.
Zrobio si bardzo cicho. Raija zrozumiaa. Poczua ciepo, to samo ciepo, ktrym j otoczyli,
traktujc jako wdow po Wasiliju.
Wspierali j.
Jewgienij mia racj: z wielu wzgldw Raija w Archangielsku bya bardziej u siebie ni
on. Ona nigdy nie byaby samotna w tym miecie.
Ludzie przejmowali si jej losem.
Dla niej bd milcze. Wszyscy jak jeden m.
- Oni wrcili - powiedziaa. - Wszystko z nimi dobrze. Na pewno ci opowiedz, co si
tam dziao. Ja wiem tylko to, co si dziao tu, potem.
- Umarli nie mog przesoni yjcych - mwi dalej. - ywe kobiety nie wybieraj
umarych na kochankw, prawda? Nawet takie kobiety jak ty, Raiju.
Umiechna si blado.
Co ta wyprawa zrobia z Jewgienijem? Nigdy wczeniej nie widziaa go takim
spokojnym. Nigdy wczeniej nie okazywa tyle zrozumienia...
Ale nie odmwia. Teraz ona kogo potrzebowaa. Potrzebowaa Jewgienija. Nie
zasugiwaa na to, ale potrzebowaa jego uczucia.
Ucisn jej do. By z ni.
- Kocham ci, Raiju - powiedzia ciko. - Taki mj los. Nie jestem Wasilijem. Nie o
mnie marz kobiety, nie do mnie wzdychaj. Ale jestem tu dla ciebie, Raiju. Jestem twoim
mem. Nadal nim bd.
Raija pochylia gow.
Nie zasugiwaa na Jewgienija. Nie bya pewna. Ale na swj sposb pragna i jego.
Michai wiosowa. Wiosowa ile si. Z caych si zacisn donie na wiosach.
A tak si cieszy na powrt do domu! A teraz wszystko byo nie tak. Byo brzydko.
Tak za ni tskni!
A teraz nawet nie mia ochoty mwi na ni mama. Nawet myle, e ona jest jego
matk.
Matki nie s takie!
Nie robi czego takiego...
Przecie ona jest stara.
Wasilij i ona...
Nie pomagao zamknicie oczu. I tak widzia ich wyranie pod powiekami.
Gorycz.
I ona powiedziaa, e kochaa Wasilija!
To byo ohydne. Takie rzeczy mogy si dzia tylko midzy mam i tat. Wszystko inne
byo - ze.
Nie mg sobie nawet wyobrazi, e ona moga si umiecha do Wasilija...
A przecie go lubi!
To byo najgorsze. Wszyscy lubili Wasilija. Moe z wyjtkiem taty. Ale tata przecie
jest mczyzn.
Nawet Olga powiedziaa, e Wasia jest adny. Misza nie by pewien. Nie wiedzia, jak
trzeba wyglda, by by uznanym za adnego. Nie to, eby si tym przejmowa. Mczyni nie
musz by adni. To takie dziewczyskie...
Nie wiedzia te, czy to dobrze, eby dziewczyna bya adna. To mogo by
niebezpieczne.
Tak, jak z mam...
Pozwoli dce pyn z prdem, czasem tylko sterujc wiosem.
Dopyn na ld poza miastem. Przemyka si bocznymi uliczkami. Nie chcia, by
ktokolwiek go zauway. Wszyscy przecie wiedzieli!
Wszyscy myleli o tym samym: o jego matce i o Wasiliju.
Michai wiedzia, co sobie myleli.
To byo ohydne!
Szed, nie pilnujc kierunku, jak dka unoszona prdem, ale zaszed tam, dokd chcia.
Grb Wasilija.
Czy ona te tu przychodzia? O czym mylaa, gdy tu bya? Jak o nim mylaa?
Czy czua, e to wszystko jej wina?
Czy to bya jej wina?
Czy Wasilij powiesi si, bo j kocha, a nie mg y razem z ni?
Czy tak si robi?
Czy istniej takie uczucia?
Ogarn go strach. Wszystko to, co si dziao w Norwegii, nauczyo go strachu.
Czy istniej rwnie silne uczucia? Dobre uczucia, ktre jednak tak mog opta, e
czowiek woli umrze?
Jak mona wybra mier?
To wszystko byo takie trudne. Tyle nie rozumia. Nie by pewien, czy chce dorosn...
To byo najgorsze.
- Tak mylaam, e tu bdziesz. - Olga uklka obok Michaia.
Rzuci na ni pene irytacji spojrzenie. aowa, e nie moe jej odpdzi, cho ona na
pewno go rozumiaa. Rozumiaa take to, e nie chce, by tu bya. Ale Olga nie naleaa do tych,
ktrych daoby si po prostu odpdzi.
- Zobaczyam twoj dk - wytumaczya i na tym samym oddechu dodaa: - On by
odwany.
- Zabicie siebie nie jest odwane! Olga pokrcia gow.
- Jest. Ty by si odway? Na to pytanie nie odpowiedzia.
- W kadym razie bohaterowie tego nie robi - rzuci. Chcia mie racj. Chcia, by Olga
mu j przyznaa. Chcia odnale co w Wasiliju, co potpia. Wola myle o nim jako o
tchrzu.
Olga pokiwaa gow. Bya strasznie ciekawa, ale wiedziaa, e on na pewno jej opowie.
Zreszt tata ju troch mwi. Wystarczajco wiele, by poczua zimne dreszcze na plecach. I by
niecierpliwie czekaa na opowie Miszy. Tata potrafi z najciekawszej historii zrobi nudn
czytank.
Misza przesadza bardziej ni ona, wic jeli zmiesza jego wersj z wersj taty, pewnie
otrzyma co odpowiadajcego prawdzie.
- Widziae te upiory morskie? - Olga jednak nie moga si powstrzyma.
Michai umiechn si ktem ust. Ale ta Olga jest niemoliwa!
- Nie - odpar. - I bardzo si z tego ciesz... Olga westchna. Ona aowaa, e Misza
ich nie widzia. Byoby wspaniale sucha jego opowieci zim i czu dreszcze przechodzce po
plecach...
- A czy norweskie dziewczta byy adniejsze ode mnie? - spytaa zaczepnie, unoszc
ciemne brwi.
- Ech! - prychn Michai. - Nie widziaem wielu - prbowa si wykrca. - W kadym
razie byy nisze ni ty. A musiayby by naprawd brzydkie, by ty bya od nich adniejsza!
Misza zamia si z wasnego konceptu. Olga nic nie odpowiedziaa. Mylaa, jak to
atwo oszukiwa chopcw. Jak atwo odwraca tok ich myli.
- Idziesz do domu? - spytaa, podnoszc si. Dzie chyli si ku kocowi. Wieczr
przybiera niebieskawy odcie.
Michai poszed za ni z rkami w kieszeniach. Na twarzy mia udawan obojtno.
- Zostan pryncypaem, gdy dorosn - obwieci, kopic przydrone kamienie. - Bd
pywa na statkach daleko, daleko na zachd.
- To nie tylko twoje statki! - odcia si Olga. - Ja te bd armatorem!
Misza umiechn si do niej z wyszoci.
- Moesz by armatorem na ldzie, Olga. Ale to mczyni zostaj pryncypaami.
Wstrzsna gow. Co za gupota! Wszyscy s gupi. I to niesprawiedliwe!
- A moe ja zostan pryncypaem! - zacietrzewia si. - W kocu pierwsza wypynam
w rejs! Widziaam Norwegi przed tob, Misza. I nie miaam choroby morskiej!
Trafia w czuy punkt.
Misza wyszczerzy do niej zby w grymasie zoci. Zmieni zdanie. Nie idzie do niej.
- Jad do domu - rzuci i poszed w bok, ku Dwinie i swojej dce.
Olga bya paskudna i gupia. W kocu lepiej mu bdzie w domu. Moe sobie pj spa,
jeli rodzice nadal si bd kci.
Michai zasta tylko ojca. Jewgienij zdj buty i opar stopy na stole, mimo e byo to
surowo zakazane. Przed nim staa szklanka ze zocistym trunkiem, obok karafka. Michai
zauway jednak, e ojciec nie wypi zbyt duo.
- Mama? - spyta. ciga kurtk, stojc twarz do ciany. Nikt nie moe si domyli,
e on si przejmowa. Jeeli ona nie mylaa o nich, on nie musi ju jej kocha.
- Posza si przewietrzy - odpar Jewgienij. Spojrza przecigle na syna, zmuszajc go
do zajcia miejsca za stoem. - Nie stao si tak, jak oczekiwalimy, prawda?
Michai pokrci gow. Ojciec na pewno nie przesadza. Ale nie rozumia, jak on moe
siedzie tak spokojnie, jakby nic si nie wydarzyo!
- Twoja matka nie jest taka jak inne matki - powiedzia cicho Jewgienij. - Sam to wiesz.
Na tyle jeste dorosy. Nie ma wiele kobiet takich jak Raija, i moe to dobrze. Kochanie jej
czsto sprawia bl. Ale gorzej byoby y bez niej. Ja to wiem. Wasilij te to zrozumia.
- Jak ona moga? - spyta Misza, poblady. Mia tak zacity wyraz twarzy, e Jewgienij
widzia teraz w nim wicej z siebie ni z Raiji.
- Moga, poniewa nie moga tego nie zrobi - powiedzia po duszej chwili ciszy. - Nie
powiem ci, e jeste zbyt mody, by to zrozumie. Mona by starym i te tego nie rozumie.
Ona po prostu taka jest, ta twoja matka.
- Wybaczasz jej? Nie jeste na ni zy? - Michai nie mg uwierzy. - Przecie
puszczaa si z Wasi przez cae lato!
- Nie wolno ci uywa tego sowa, mwic o matce! - rzuci Jewgienij ostro. Niewane, co robia, ale na pewno nie to!
Michai milcza. Nie chcia wycofa swoich sw, ale ju ich nie powtrzy.
Dobrze, e mg je cho raz powiedzie. Gorzej byo myle i dusi je w sobie. Lepiej,
e ojciec tak zareagowa.
Ulyo mu.
Jewgienij spojrza na syna. Zobaczy modego mczyzn, ktry nadal mia w sobie
wiele z dziecka.
wiat to kiepskie miejsce. Misza te si tego nauczy. Nauczy pochyla kark. Wybacza.
Ale mia w sobie zbyt duo z Raiji, zbyt wiele uporu i dumy. To niebezpieczna
mieszanka. Sprawiaa, e jest si twardym, ale nie zawsze szczliwym.
Widzia po synu, e potpia Raij. Nie mia pewnoci, czy ona to zniesie. Sam by
zawiedziony, ale nie mg jej oskara.
- Pamitasz fiord pomidzy wysokimi grami, Misza? - spyta nagle ochrypym gosem,
wpatrujc si intensywnie w chopaka. - May domek z bali na cyplu i mczyzn o imieniu tak
podobnym do imienia mamy? Pamitasz go, Misza? Pamitasz tego mczyzn?
- To ten, ktry powiedzia, e chciaby mie takiego syna, jak ja? - Misza nie rozumia,
dlaczego ojciec go wspomnia akurat teraz.
Co byo w tym miejscu, sam to poczu. Wrci tam, gdy bdzie pryncypaem i gdy ju
bdzie sam decydowa o wszystkim.
Co go tam cigno.
- Nie chc, by wspomina mamie o tym fiordzie ani o tej osadzie - powiedzia z
naciskiem. - Nie chc, by mwi o tym mczynie!
Brwi Michaia cigny si. ycie dorosych byo tak zawikane!
- Dlaczego nie? Jewgienij sprbowa si umiechn.
- Pytae, czy on zna mam, pamitasz? Nie musia mu o tym przypomina! Michai pamita wszystko stamtd bardzo dobrze.
- Jeste ju na tyle dorosy, synu, e moesz dowiedzie si prawdy o nas. Ale nie
powiem ci ani sowa, dopki nie przysigniesz, e nic a nic nie powiesz mamie. Chcesz?
Michai przekn lin. To brzmiao powanie, niemal przeraajco. Chcia by
odbierany jako dorosy. A teraz by tak bardzo zy na mam, e i tak nie chce z ni rozmawia o
czymkolwiek!
- Przysigam.
- Ten mczyzna, ktry mieszka nad tamtym fiordem w Norwegii, w Lyngen, Reijo,
dobrze zna twoj matk. Jest jej mem.
Michai stara si przekn lin, ale gardo mia suche. Nic nie rozumia!
Jewgienij patrzy na niego powanie.
- Dlatego nie jest mi trudno wybaczy twojej matce - powiedzia. - Ona nic nie pamita.
Zbudowaem wszystko, co mam, wanie na tym. Wiem, skd pochodzi, wiem, kim jest, wiem,
kogo opucia i dlaczego. Wiem, kiedy. Ale nie powiem jej tego, jeli nadal bd mg tego
unikn. To duga historia i powiniene j pozna. Dotyczy take ciebie, Michai.
Jewgienij zacz opowiada.
Cay wiat Michaia stan na gowie. Cay wiat zwariowa. Sdzi, e moe ufa
dorosym, a przynajmniej rodzicom.
Ale oboje kamali.
Michai nie rozumia, bo przecie jemu si obrywao przy najniewinniejszym
kamstewku!
Ojciec y na kamstwie. Matka bez zmruenia oka zdradzia ojca.
Czy ju na nikim nie moe polega?
Michai szed wzdu Dwiny. Panowaa ciemno, chodna i niebieskawa. W jego duszy
te..
Matka siedziaa na brzegu, ciasno owinita szalem. W mroku wygldaa na mod i
bezbronn. Serce mu si cisno.
Zrozumia, e nadal j kocha. Nic na to nie mg poradzi. Nie mg przesta jej
kocha, mimo e go zawioda.
Zna j teraz lepiej. Ojciec wtajemniczy go w kamstwo. Sprawi, e czu si
wspwinny.
Nie usiad i nie powiedzia jej tego. Nie mg. Opanowa go ten sam strach, ktry
przeladowa ojca. Te zacz si ba, e ona odjedzie, jeli si dowie.
- Kocham ci, mamo - powiedzia. Sowa te z trudem przeszy mu przez gardo, ale
poczu ulg. I rado.
- Nawet, jeli wyznam, e nie wiesz wszystkiego?
- Zawsze.
- Bd miaa dziecko - rzucia Raija.
- Wasi? - spyta oszoomiony. Jej dorosy syn. Jej dziecko.
- Wasi - potwierdzia.
- I tak ci kocham - zapewni, siadajc obok niej na brzegu. Obj j.
Noc ich ukrya. Nikt nie widzia, e Misza pacze. Tylko Raija.
- Powinnam bya pyn z wami - powiedziaa. Michai pokrci gow.
- Tak miao by, mamo - odpar. - Powinna bya tu zosta. Tu, nad Morzem Biaym. U
nas. Nie powinna wczy si gdzie tam, na zachodzie.