Vous êtes sur la page 1sur 242

KSINA PANI

Przez wielkie, tak zwane Krasne wrota N-skiego klasztoru mskiego wjecha powz zaprzony
czwrk dobrze odkarmionych, piknych koni; ojcowie i braciszkowie, tumnie zgromadzeni przed
szlacheck poow gocinnego skrzyda, z daleka poznali po stangrecie i po koniach dam, ktra
siedziaa w powozie; bya to ich dobra znajoma, ksina Wiera Gawriowna.
Starzec w liberii zeskoczy z koza i pomg ksinej wysi z pojazdu. Ksina podniosa ciemn
woalk i nie spieszc si podesza kolejno do wszystkich zakonnikw po bogosawiestwo, potem
yczliwie skina braciszkom i odesza na pokoje.
Co, stsknilicie si do swojej ksinej? powiedziaa do mnichw, ktrzy wnosili jej rzeczy.
Przez cay miesic nie zagldaam do was. No, wic przyjechaam, napatrzcie si teraz na wasz
ksin. A gdzie jest ojciec przeor? Boe drogi, gin z niecierpliwoci! Cudowny, cudowny starzec!
Powinnicie by dumni z takiego przeora!
Kiedy wszed ojciec przeor, ksina wydaa okrzyk zachwytu, skrzyowaa rce na piersi i przyja
jego bogosawiestwo.
Nie, nie! Niech ojciec pozwoli pocaowa! powiedziaa chwytajc go za rk i chciwie caujc
j po trzykro. Jak ja si ciesz, wielebny ojcze, e nareszcie ci widz! Ojciec na pewno
zapomnia ju o swojej ksinej, a ja co chwila myl przenosiam si do waszego miego klasztoru.
Jak tu dobrze u was! W tym yciu dla Boga, z dala od marnoci wiata, jest co szczeglnie
pocigajcego, ojcze wielebny, co czuj ca dusz, nie mog jednak wyrazi sowami!
Ksina zarumienia si i w oczach jej ukazay si zy. Mwia bez przerwy, gorco, a przeor, starzec
siedemdziesicioletni, powany, brzydki i niemiay, milcza, z rzadka tylko rzucajc urywane sowa
na sposb wojskowy: Tak jest, prosz ksinej pani... sucham... rozumiem...
Na dugo ksina do nas askawie przybya? spyta.
Dzisiaj przenocuj u was, a jutro pojad do Kawdii Nikoajewny, dawnomy si ju nie widziay,
a pojutrze znowu do was i pobd jakie trzy, cztery dni. Szukam u was wypoczynku dla ducha, ojcze
wielebny...
Ksina lubia odwiedza N-ski klasztor, W cigu ostatnich dwch lat upodobaa sobie to miejsce,
przyjedaa tutaj latem prawie co miesic i zostawaa przez jakie dwa albo trzy dni, niekiedy nawet
przez cay tydzie. Lkliwi braciszkowie, cisza, niskie sufity, zapach cyprysu, skromne jedzenie,
tanie firaneczki w oknach wszystko to wzruszao j i rozczulao, usposabiao do rozmylania i
dobrych uczu. Po p godzinie przebywania w tych komnatach wydawao si jej, e sama jest
lkliwa i skromna i e take pachnie cyprysowym drzewem; przeszo odchodzia gdzie daleko,
tracia sw wag, i ksinej poczynao si zdawa, e mimo swoich dwudziestu dziewiciu lat jest
bardzo podobna do starego przeora i e tak samo jak on urodzia si nie dla bogactw, nie dla
ziemskich zaszczytw i mioci, ale dla cichego, ukrytego przed wiatem ycia, przymionego jak te
komnaty...
Zdarza si, e do mrocznej celi ascety, pogronego w modlitwie, niespodziewanie zajrzy soneczny
promie albo ptaszyna usidzie na oknie i zaszczebioce swoj piosenk; surowy asceta mimo woli
umiechnie si i w piersi jego spod cikiego alu za grzechy, jak spod skay kamiennej, nagle
wytrynie strumie cichej, bezgrzesznej radoci. Ksinej zdawao si, e przynosi z sob z zewntrz
wanie tak rado jak promie soca czy ptaszyna. Jej miy, wesoy umiech, agodne spojrzenie,

gos, arty, caa ona, drobna,, adnie zbudowana, odziana w prost czarn sukni, swoim zjawieniem
si musiaa wywoywa w prostych, surowych ludziach uczucie rozczulenia i radoci. Kady
ujrzawszy j musia pomyle: ,,Bg zesa nam anioa!"... I czujc, e mimo woli kady tak myli,
umiechaa si jeszcze bardziej dobrotliwie i staraa si upodobni do ptaszyny.
Wypia herbat i odpocza, potem wysza na spacer. Soce ju zaszo. Klomby klasztorne powiay
na ksin pachnc wilgoci tylko co podlanej rezedy, z cerkwi dolecia cichy piew mskich
gosw, ktry z daleka wydawa si bardzo przyjemny i smtny. Odprawiano wieczorne
naboestwo. W ciemnych oknach, gdzie agodnie byskay wiateka lampek, w cieniach, w postaci
starego mnicha, ktry siedzia przed krucht obok obrazu ze skarbonk, byo tyle pogody i spokoju,
e ksinej nie wiadomo dlaczego zbierao si na pacz...
A za bram, w alei pomidzy murem a brzozami, gdzie stay awy, by ju zupeny wieczr.
Powietrze mroczniao szybko, szybko... Ksina przesza si alej, usiada na awce i zamylia si.
Mylaa o tym, e dobrze by byo zamieszka na cae ycie w tym klasztorze, gdzie czas upywa
cicho i bez trosk, jak letni wieczr; dobrze by byo zapomnie o niewdzicznym, hulaszczym
ksiciu, o caym olbrzymim majtku, o wierzycielach, ktrzy napastuj j codziennie, o wszystkich
utrapieniach, o pokojwce Daszy, ktra dzi rano miaa taki zuchway wyraz twarzy. Dobrze by byo
siedzie cae ycie tutaj na awce i poprzez pnie brzozowe patrze, jak w dole u stp gry ciel si
pasma wieczornej mgy, a daleko, daleko nad lasem, jak czarny obok podobny do welonu, lec na
nocleg gawrony; jak dwaj nowicjusze jeden wierzchem na srokatym koniu, a drugi na piechot
wypdzaj konie na noc na pastwisko i cieszc si z chwili swobody, igraj jak mae dzieci; ich
mode gosy dwicznie rozlegaj si w nieruchomym powietrzu i sycha kade ich sowo. Dobrze
jest tak siedzie i sucha ciszy: to wiatr powieje i poruszy wierzchokami brzz, to ropucha
zaszeleci w przeszorocznych liciach, to za klasztornym murem zegar na wiey wybije kwadrans...
Chciaoby si tak siedzie nieruchomo, sucha i myle, myle, myle...
Przesza koo niej staruszka z wzekiem. Ksinej przyszo do gowy, e dobrze by byo zatrzyma
t staruszk i powiedzie jej co dobrego, serdecznego, wspomc j... Ale staruszka nie obejrzaa si
ani razu i znikna za wgem muru.
Po pewnej chwili w alei ukaza si wysoki mczyzna z siw brod, w somianym kapeluszu.
Mijajc ksin zdj kapelusz i ukoni si. Ksina po wielkiej ysinie i po ostrym, garbatym nosie
poznaa doktora Michaia Iwanowicza, ktry jakie pi lat temu pracowa u niej w Dubowkach.
Przypomniaa sobie, e kto jej mwi, i doktor w zeszym roku straci on, i postanowia okaza
mu wspczucie, pocieszy go.
Panie doktorze, pan mnie pewnie nie poznaje? spytaa, yczliwie umiechajc si.
Owszem, ksino, poznaem pani powiedzia doktor, raz jeszcze zdejmujc kapelusz.
Bardzo mi mio, bo ju mylaam, e pan te zapomnia o swojej ksinej. Ludzie pamitaj tylko
swoich wrogw, a o przyjacioach zapominaj. Pan rwnie przyjecha tu si pomodli?
Ja tu nocuj co soboty z obowizku. Jestem tutejszym lekarzem.
No, i jak si panu powodzi? spytaa ksina z westchnieniem. Syszaam, e maonka
paska zmara! C za nieszczcie!
Tak, ksino, to dla mnie wielkie nieszczcie.
C robi! Powinnimy z pokor znosi nieszczcia. Bez woli Opatrznoci ani jeden wos nie

spada z gowy czowieka.


Tak, prosz ksinej pani!
Na miy, agodny umiech ksiny i na jej westchnienia doktor odpowiada chodno i oschle: ,,Tak,
prosz ksinej!" Wyraz twarzy mia rwnie chodny i oschy.
,,Co by mu jeszcze powiedzie?"pomylaa ksina.
Ile to czasu nie widzielimy si z panem! powiedziaa. Pi lat! Ile wody przez ten czas
spyno do morza, ile zmian zaszo, strach pomyle! Pan wie, wyszam za m... z hrabiny
zostaam ksin. I ju zdyam rozsta si z mem.
Tak, syszaem.
Wiele dowiadcze zesa na mnie Pan Bg! Pan zapewne take sysza, e jestem prawie
zrujnowana. Za dugi mojego nieszczsnego ma sprzedano mi Dubowki i Kiriakowo, i Sofino.
Zostao mi ju tylko Baranowo i Michalcewo. Strach obejrze si wstecz: ile zmian, ile rnych
nieszcz, ile bdw!
Tak, ksino, duo bdw!
Ksina zmieszaa si lekko. Znaa swoje bdy; wszystkie one byy do tego stopnia intymne, e
tylko ona sama moga o nich myle i mwi. Nie wytrzymaa i spytaa:
A pan ma na myli jakie bdy?
Pani wspomniaa o nich, wic je pani widocznie zna... odpar doktor i umiechn si. Po
c o nich mwi?
Nie, niech pan powie, doktorze! Bd panu bardzo wdziczna! I niech pan bdzie askaw mnie
nie oszczdza. Lubi, gdy mi mwi prawd.
Nie mam prawa sdzi pani czynw.
Sdzi? Jakim tonem pan to mwi! A wic pan wie o czym. Prosz, niech mi pan powie!
Jeeli pani chce, to prosz. Tylko niestety nie umiem mwi i nie zawsze atwo jest mnie
zrozumie.
Doktor pomyla chwil i zacz:
Bdw jest wiele, ale w gruncie rzeczy najwaniejszy z nich jest, moim zdaniem, ten duch,
ktrym... ktry panowa we wszystkich pani wociach. Widzi pani, ja nie bardzo umiem si
wysowi. Rzecz gwn jest brak mioci, po prostu wstrt do ludzi, ktry odczuwao si tam
naprawd na kadym kroku. Na tym wstrcie zbudowaa pani cay system swego ycia. Wstrt do
ludzkiego gosu, do ludzkich twarzy, do karkw, do krokw... jednym sowem, do wszystkiego, z
czego skada si czowiek. Przy kadych drzwiach i schodach stoj syci, ordynarni i leniwi hajducy
w liberiach, aby nie wpuszcza do domu ludzi nie do dobrze ubranych; w przedpokojach krzesa
maj wysokie oparcia, aby w czasie balw i przyj lokaje nie brudzili obi opierajc o nie swoje
gowy; we wszystkich pokojach le puszyste dywany, eby nie sycha byo ludzkich krokw;
kadego, kto wchodzi, obowizkowo uprzedza si, eby mwi jak najciszej i jak najmniej i eby nie
mwi takich rzeczy, ktre mog le wpyn na wyobrani i na nerwy. A w pani gabinecie nie
podaje si czowiekowi rki i nie prosi si go siada, tak samo jak przed chwil nie podaa mi pani
rki i nie poprosia, ebym usiad...
Prosz bardzo, jeeli pan sobie yczy powiedziaa ksina wycigajc do i umiechajc si.
Naprawd nie warto si gniewa o takie drobnostki...

A czy ja si gniewam? zamia si lekarz, ale natychmiast zaczerwieni si, zdj kapelusz i
wymachujc nim rozpocz gorco: Szczerze mwic, dawno ju szukaem sposobnoci, aby
powiedzie pani wszystko, wszystko... To jest... chc pani powiedzie, e pani na wszystkich ludzi
patrzy po napoleosku, jak na armatnie miso. Ale Napoleon mia jak tam ide, a pani nie ma nic
oprcz wstrtu!
Ja i wstrt do ludzi! umiechna si ksina wzruszajc ze zdumienia ramionami. Ja!
Tak, pani! Chce pani faktw? Prosz bardzo. W Michalcewie mieszka na askawym chlebie
trzech byych pani kucharzy, ktrzy olepli w pani kuchniach od ognia na paleniskach. Wszystko, co
na tysicach pani dziesicin znalazo si zdrowego, silnego i adnego, wszystko zabraa pani i pani
rezydenci na hajdukw, fagasw, furmanw. Cae to dwunogie stado wychowao si w lokajstwie,
wypaso si, otpiao, zatracio obraz i podobiestwo, jednym sowem... Modych lekarzy,
agronomw, nauczycieli, w ogle inteligentnych pracownikw, Boe drogi, odrywa si od uczciwej
pracy i kae si im dla kawaka chleba bra udzia w najrozmaitszych bazestwach, przy ktrych
wstyd ogarnia kadego porzdnego czowieka. Niejeden mody czowiek nie przepracuje nawet
trzech lat, a ju staje si obudnikiem, lizusem, skarypyt... Czy to tak by powinno? Pani rzdcy,
Polacy, wszyscy ci panowie Kazimierze i Kajetany, od rana do wieczora. lataj po pani dziesitkach
tysicy dziesicin ziemi i staraj si zedrze z jednego wou trzy skry, aby pani dogodzi. Niech
pani pozwoli, gadam tak nieporzdnie, ale to nie szkodzi Prosty nard to dla pani nie s ludzie. Ale
nawet tych ksit, hrabiw i biskupw, ktrzy u pani bywaj, nie uwaa pani za ludzi, lecz tylko za
dekoracj. Ale najwaniejsze... najwaniejsze, i co mnie najbardziej oburza mie przeszo
milionowy majtek i nic nie zrobi dla ludzi, nic!
Ksina siedziaa zdziwiona, wystraszona, obraona, nie wiedzc, co ma powiedzie i jak ma si
zachowa. Nigdy jeszcze nikt z ni nie mwi takim tonem. Nieprzyjemny, gniewny gos doktora i
jego niezdarna, jkajca si mowa wywoyway w jej gowie ostry oskot, a wreszcie zaczo si jej
wydawa, e doktor, ywo gestykulujcy, uderza j swym kapeluszem po gowie.
To nieprawda!. przemwia wreszcie cicho i bagalnie. Dla ludzi zrobiam bardzo duo,
sam pan przecie wie l
Nieche pani da spokj! zawoa doktor. Czy pani jeszcze wci uwaa swoj
dobroczynno za co powanego i poytecznego, nie za jak szopk? Przecie to bya komedia od
pocztku do koca, zabawa w mio bliniego, najzwyklejsza zabawa, na ktrej poznaway si
nawet dzieci i gupie baby. Wemy na przykad chociaby to pani jak to si nazywao?
przytulisko dla bezdomnych staruszek, gdzie mnie pani zrobia czym w rodzaju naczelnego lekarza,
a sama pani bya honorow opiekunk. O Panie miosierny, c to by za pikny zakad!
Wybudowano dom z posadzkami i z chorgiewk na dachu, zebrano po wsiach jaki dziesitek bab i
kazano im sypia pod kodrami, na przecieradach z holenderskiego ptna i karmiono je
karmelkami,
Doktor zoliwie parskn w kapelusz i cign szybko, jkajc si bez przerwy:
Zabawa bya! Suba w przytuku schowaa pod klucz przecierada i kodry, eby staruszki ich
nie zapaskudziyniech pi, diabelskie nasienie, na pododze! Staruszka nie mie ani na ku
usi, ani kaftanika woy, ani stpi na gadk posadzk. Wszystko suyo od parady; chowano
to przed babami jak przed zodziejami, a staruszki po kryjomu ubieray si i yy z ebraniny i w

dzie, i w nocy bagay Boga, aby jak najprdzej uwolni je od tego aresztu i od pobonych kaza
sytego drastwa, ktremu pani powierzya pilnowanie staruch. A co robili wysi urzdnicy? Cudne
historie! Jakie dwa razy na tydzie wieczorem wali konno trzydzieci pi tysicy kurierw* i
ogasza, e nazajutrz ksina, czyli pani, odwiedzi przytuek.
*/Nawizanie do ,,Rewizora" Gogola, gdzie pijany Chlestakow chwali si, e cesarz posya po niego
trzydzieci pi tysicy samych kurierw".
To znaczy, e jutro musz si ubra, rzuci chorych i jecha na parad. Dobra, przyjedam.
Staruszki, odziane w nowe, czyste suknie, ju stoj w rzdzie i czekaj. Koo nich przechadza si
emerytowany szczur garnizonowy zarzdca ze swoim sodziutkim umiechem skarypyty.
Staruszki ziewaj i porozumiewaj si wzrokiem, ale boj si szemra. Czekamy. Galopem zjawia
si modszy rzdca. W p godziny po nim starszy rzdca, potem pan komisarz, a potem jeszcze i
jeszcze kto... galopuj bez koca! Wszyscy maj tajemnicze, uroczyste gby. Czekamy, czekamy,
przestpujemy z nogi na nog, popatrujemy na zegarek wszystko w grobowym milczeniu, gdy
nienawidzimy si wszyscy nawzajem i jestemy na noe. Mija godzina, druga, i wreszcie ukazuje si
z daleka powz, i... i...
Doktor zanis si cienkim miechem i powiedzia piskliwie:
Pani wychodzi z powozu i stare wiedmy na komend szczura garnizonowego zaczynaj
piewa:
Krlu na ziemi i na wielkim niebie, Chwaa w Syjonie wdziczna czeka Ciebie...
adne, co? Doktor zamia si basem i machn rk, jak gdyby chcia pokaza, e od miechu nie
moe wymwi ani sowa. A mia si ciko, ostro, z mocno zacinitymi zbami, jak miej si
niedobrzy ludzie, i po jego gosie, i po twarzy, i po byszczcych, nieco zuchwaych oczach mona
byo pozna, e gboko gardzi i ksin, i przytukiem, i staruszkami. W tym, co tak nieumiejtnie
i prostacko opowiedzia, nie byo nic miesznego ani wesoego, ale doktor rechota z przyjemnoci,
a nawet z radoci.
A szkoa? cign, ciko oddychajc, zmczony miechem. Pamita pani, jak pani samej
zachciao si uczy chamskie dzieciska? Wida bardzo piknie pani uczya, bo wkrtce wszystkie
chopaki zdraoway, tak e potem trzeba byo ich oi lub najmowa za pienidze, eby do pani
chodzili. A pamita pani, jak pani zachciao si wasnorcznie karmi smoczkiem niemowlta,
ktrych matki pracoway w polu? Pani chodzia po wsi i pakaa, e brak tych niemowlt na pani
usugi bo wszystkie matki zabieray je z sob w pole? Potem karbowy kaza matkom kolejno
zostawia swe niemowlta dla pani zabawy.
Dziwna rzecz! Wszyscy uciekali od pani dobrodziejstw jak myszy od kota! A dlaczego? Rzecz
prosta! Nie dlatego, eby lud nasz by ciemny i niewdziczny, jak pani zawsze twierdzia, ale
dlatego, e we wszystkich pani zachciankach, niech mi pani wybaczy to wyraenie, za grosz nie byo
uczucia ani miosierdzia! Bya tylko ch zabawy ywymi lalkami i nic ponadto... Kto nie odrnia
ludzi od boloskich pieskw, ten nie moe si zajmowa dobroczynnoci. Zapewniam pani, e
midzy ludmi a boloskimi pieskami jest wielka rnica!
Serce ksinej bio mocno, w uszach omotao i wci jeszcze miaa wraenie, e doktor wierci jej
swym kapeluszem w gowie. Lekarz mwi szybko, gorco i nieadnie, jkajc si i czynic
niepotrzebne gesty; rozumiaa tylko to, e rozmawia z ni ordynarny, niewychowany, zy,

niewdziczny czowiek, ale czego od niej chce i o czym mwi nie pojmowaa.
Niech pan odejdzie powiedziaa paczliwie, podnoszc rce do gry, aby obroni si od jego
kapelusza. Niech pan odejdzie!
A jak pani obchodzi si ze swoimi pracownikami! w dalszym cigu oburza si doktor. Pani
ich nie uwaa za ludzi i traktuje jak ostatnich zodziei. Na przykad, niech mi wolno bdzie zapyta,
za co mi pani daa dymisj? Pracowaem dla pani ojca dziesi lat, a potem dla pani, uczciwie, nie
znajc ani wit, ani urlopw, zdobyem sobie serca wszystkich na sto wiorst dokoa i nagle
pewnego piknego dnia powiadaj mi, e ju nie pracuj! Dlaczego? Do dzi dnia nie rozumiem!
Jestem doktorem medycyny, szlachcicem, skoczyem moskiewski uniwersytet, jestem ojcem
rodziny, i oto okazuje si, e jestem takim pionkiem, e mona mnie wygna jednym kopniakiem,
bez podania powodw! Ceremonie s ze mn niepotrzebne. Dowiedziaem si potem, e moja ona
w sekrecie przede mn bya u pani ze trzy razy, aby prosi za mn, a pani jej nie przyja ani razu.
Powiadaj, e pakaa w przedpokoju. I tego ja nieboszczce nigdy nie przebacz! Nigdy!
Doktor zamilk i zacisn zby, namylajc si z nateniem, co by tu jeszcze powiedzie przykrego i
mciwego. Przypomnia sobie nagle, i zachmurzona, chodna twarz jego rozjania si naraz.
Wemy choby pani stosunek do tego klasztoru zacz mwi chciwie. Pani nigdy nikogo
nie oszczdzaa i im witsze jest jakie miejsce, tym wicej jest szans, e mu si dobrze da we znaki
pani miosierdzie i pani anielska agodno. Po co pani tu przyjeda? Czego pani chce od tego
klasztoru, niech mi pani pozwoli zapyta? Czym pani dla Hekuby i czym jest Hekuba dla pani?*/
*/Parafraza z monologu Hamleta (w tragedii Szekspira Hamlet", akt II): Czym jest Hekuba dla,
on dla Hekuby?" (przekad A. Tretiaka).
Znowu zabawa, igraszka, poniewieranie godnoci ludzk i wicej nic. Przecie pani w klasztornego
Pana Boga nie wierzy, pani ma w sercu swojego wasnego boga, do ktrego pani dosza wasnym
rozumowaniem, podczas seansw spirytystycznych; na cerkiewne obrzdy spoglda pani askawie z
gry, ani na ranne, ani na wieczorne naboestwo pani nie chodzi, pi pani do poudnia... po c
wic pani tu przyjeda? Do cudzego klasztoru przychodzi pani ze swoim bogiem i wyobraa pani
sobie, e klasztor ma to sobie za najwikszy zaszczyt. O, co to, to nie! Niech si pani tak
mimochodem zapyta, ile kosztuj klasztor pani odwiedziny. Pani askawie przybya tutaj
dzisiejszego wieczora, a ju przedwczoraj by tu goniec przysany z majtku, aby uprzedzi, e si
pani tu wybiera. Cay dzie wczoraj przygotowywano dla pani apartamenty i czekano na pani.
Dzisiaj przybya awangarda, zuchwaa pokojwka, ktra wci si szasta po podwrzu, szeleci
spdnicami, pyta si o wszystko, wydaje rozkazy... Nie znosz tego! Dzisiaj zakonnicy cay dzie
mieli si na bacznoci: bo jeeli si pani ceremonialnie nie przywita nieszczcie! Poskary si
pani archijeriejowi! ,,Zakonnicy mnie, wasza wielebno, nie kochaj. Nie wiem, czym sobie na to
zasuyam. Jestem co prawda wielk grzesznic, ale przecie jestem taka nieszczliwa!" Ju
jednemu klasztorowi porzdnie dostao si za pani. Ojciec przeor, czowiek uczony, zapracowany,
chwili jednej nie ma wolnej, a pani co moment wzywa go do siebie na pokoje. Nie ma pani adnego
szacunku dla jego wieku ani dla jego godnoci. eby to jeszcze pani wiele oya na klasztor, nie
byoby al, ale przecie przez ten cay czas nie daa pani nawet stu rubli zakonnikom.
Kiedy ksin kto niepokoi, nie rozumia jej, krzywdzi, kiedy nie wiedziaa, co robi i mwi,
zaczynaa paka. I teraz koniec kocw ksina zasonia twarz i rozpakaa si piskliwie jak

dziecko. Doktor nagle zamilk i spojrza na ni. Twarz mu pociemniaa i spowaniaa.


Niech mi ksina przebaczy powiedzia gucho. Zo mnie poniosa i zapomniaem si. To
niedobrze.
I chrzknwszy z zaenowaniem, zapominajc woy kapelusz, szybkim krokiem oddali si od
ksinej.
Na niebie ju mrugay gwiazdy. Widocznie z tamtej strony klasztoru wschodzi ksiyc, gdy niebo
stao si jasne, przejrzyste i delikatne. Wzdu biaego muru bezszelestnie latay nietoperze.
Zegar pomau wybi jakie trzy kwadranse, prawdopodobnie na dziewit. Ksina wstaa i zwolna
skierowaa si do wrt. Czua si pokrzywdzona i pakaa; zdawao si jej, e i drzewa, i gwiazdy, i
nietoperze rozczulaj si nad ni; nawet zegar tak melodyjnie wybija godzin, aby okaza jej
wspczucie. Ksina pakaa i mylaa, e dobrze by byo na cae ycie zamkn si w klasztorze: w
ciche letnie wieczory przechadzaaby si samotnie alejami, skrzywdzona, obraona, nie zrozumiana
przez ludzi, i tylko jeden Bg i gwiazdy widziayby zy mczennicy. Naboestwo w cerkwi jeszcze
trwao. Ksina zatrzymaa si i nasuchiwaa: jak piknie brzmia piew w nieruchomym, ciemnym
powietrzu! Jak sodko jest przy takim piewie paka i cierpie!
Przyszedszy do swojej komnaty, przyjrzaa si w lustrze swej zapakanej twarzy i przypudrowaa
si, potem zasiada do kolacji. Zakonnicy wiedzieli, e lubi marynowane sterlety, drobne grzybki,
malag i proste pierniki, ktre zostawiaj w ustach zapach cyprysu, i za kadym razem, gdy ksina
przyjedaa, podawano jej to wszystko. Jedzc grzybki i zapijajc je malag, ksina marzya o
tym, jak j ostatecznie wszyscy zrujnuj i porzuc, jak wszyscy jej administratorzy, rzdcy, biuralici
i pokojwki, dla ktrych tyle uczynia, zdradz j i zaczn jej ublia, jak wszyscy ludzie, jacy tylko
s na ziemi, bd na ni napada, wymyla jej i z niej szydzi; ale ona wyrzeknie si swego
ksicego tytuu, zbytku i towarzystwa, wstpi do klasztoru i nikomu nie zrobi ani jednego
wyrzutu; bdzie si modlia za swoich wrogw i wtedy nagle wszyscy j zrozumiej, i przyjd prosi
o przebaczenie, ale ju bdzie za pno...
A po kolacji uklka w kcie przed ikonami i przeczytaa dwa rozdziay Ewangelii. Potem
pokojwka posaa jej ko i ksina si pooya. Wycigajc si pod biaym przecieradem,
gboko i sodko westchna, jak si wzdycha po paczu, zamkna oczy i zasna...
Z rana zbudzia si i spojrzaa na malutki zegarek: byo p do dziesitej. Na dywanie przy ku
widniao dugie, jaskrawe pasmo promienia, ktry pada z okna i z lekka rozjania pokj. Na oknie
za czarn zason brzczay muchy.
,,Wczenie jeszcze!"pomylaa ksina i zamkna oczy.
Przecigajc si pieciwie w ku, przypomniaa sobie wczorajsze spotkanie z doktorem i wszystkie
myli, z jakimi zasna z wieczora; przypomniaa sobie, e jest nieszczliwa. Potem przypomnia
si jej m, mieszkajcy w Petersburgu, administratorzy, lekarze, ssiedzi, znajomi urzdnicy...
Dugi szereg znajomych mskich twarzy przesun si w jej wyobrani. Umiechna si i
pomylaa, e gdyby ci ludzie mogli przenikn jej dusz i zrozumie j, wszyscy leeliby u jej
stp...
Kwadrans po jedenastej zawoaa pokojwk.
Trzeba si ju ubiera, Daszo powiedziaa znuonym gosem chocia pierwej pjd i
powiedz, eby zakadali konie. Trzeba jecha do Kawdii Nikoajewny.

Wychodzc z apartamentu, aby wsi do powozu, ksina zmruya oczy przed jaskrawym
dziennym wiatem i zamiaa si radonie: pogoda bya przepikna! Ogldajc przez zmruone
oczy zakonnikw, ktrzy zebrali si na ganku, aby j poegna, yczliwie skina gow i
powiedziaa:
egnajcie, przyjaciele! Do pojutrza! Zdziwio j przyjemnie, e razem z mnichami koo ganku
sta rwnie doktor. Twarz mia blad i powan.
Prosz ksinej powiedzia zdejmujc kapelusz i umiechajc si z poczuciem winy dawno
ju czekam tutaj na pani. Prosz mi wybaczy, na Boga... Niedobre, mciwe uczucie ogarno mnie
wczoraj i nagadaem pani... gupich rzeczy. Jednym sowem, prosz pani o przebaczenie.
Ksina mile si umiechna i wycigna rk do jego ust. Doktor pocaowa j i zarumieni si.
Starajc si upodobni do ptaszyny, ksina pani fruna do powozu i kiwaa gow na wszystkie
strony. W duszy jej byo radonie, jasno, ciepo i sama czua, e jej umiech by niezwykle miy i
agodny. Kiedy powz ruszy ku wrotom, a potem potoczy si po penej kurzu drodze, mijajc
chaty, sady, dugie czumackie tabory albo ptnikw dugimi szeregami cigncych do klasztoru,
ksina wci jeszcze mruya oczy i agodnie si umiechaa. Mylaa, e nie ma wikszej
rozkoszy, jak przynosi wszdzie z sob ciepo, wiato i rado, przebacza krzywdy i mile
umiecha si do wrogw. Spotykani na drodze chopi kaniali si jej, powz turkota mikko, spod
k waliy tumany kurzu, ktre wiatr unosi ponad zocistym ytem, i ksinej zdawao si, e jej
ciao koysze si nie na poduszkach powozu, tylko na obokach, i e sama podobna jest do lekkiej,
przejrzystej chmurki...
Ach, jaka jestem szczliwa! szeptaa przymykajc oczy. Jaka jestem szczliwa!
NIECIEKAWA HISTORIA
Z notatek starego czowieka
Jest w Rosji pewien zasuony profesor Nikoaj Stiepanowicz taki to, radca tajny i kawaler orderw;
odznacze rosyjskich i zagranicznych ma tyle, e kiedy zdarza mu si nakada je wszystkie, to
studenci zw go choink. Znajomoci posiada doborowe; w kadym bd razie w cigu ostatnich
dwudziestu piciu-trzydziestu lat nie byo i nie ma w Rosji adnego z wybitnych uczonych, z ktrym
nie czyyby go zaye stosunki. Obecnie nie ma z kim si przyjani, lecz co si tyczy przeszoci,
to dugi szereg jego sawnych przyjaci wieczyy takie nazwiska jak Pirogow, Kawlelin i poeta
Niekrasow, ktrzy darzyli go najszczersz, gorc przyjani. Nikoaj Stiepanowicz jest profesorem
honoris causa wszystkich rosyjskich i trzech zagranicznych uniwersytetw. I tak dalej, i tak dalej.
Wszystko to oraz wiele innych danych, ktre mona by przytoczy, skada si na to, co jest moim
nazwiskiem.
Nazwisko moje jest popularne. Zna je w Rosji kady mniej wicej owiecony czowiek, a za granic
przytacza si je ex cathedra z dodatkiem ,,znany i ceniony". Naley ono do tych niewielu
szczliwych nazwisk, o ktrych mwi le lub wymienia je bez potrzeby na forum publicznym czy
w druku uwaa si za nietakt. Tak te powinno by. Wszak z nazwiskiem moim wie si cile
pojcie o czowieku sawnym, wielce utalentowanym i niewtpliwie poytecznym. Jestem pracowity
i wytrzymay jak wielbd, co jest na pewno wane, a w dodatku utalentowany, co jeszcze
waniejsze. Na dobitk, doda naley, e skromne ze mnie, dobrze wychowane i uczciwe

czeczysko. Nigdy nie wtykaem nosa do literatury, do polityki, nie szukaem popularnoci w
dyskusji z nieukami, nie wygaszaem przemwie na proszonych obiadach ani nad grobem
kolegw... W ogle na moim nazwisku uczonego nie ciy adna plama i w niczym mu nigdy nie
przyniosem ujmy. Ma ono ywot szczliwy.
Noszcy owo nazwisko, to znaczy ja, jest czowiekiem szedziesiciodwuletnim, o ysej gowie,
sztucznych zbach i nieuleczalnym tiku. O ile moje nazwisko jest olniewajce i pikne, o tyle szary
i szpetny jestem ja sam. Gowa i rce dr mi z osabienia; szyja, jak u pewnej bohaterki
Turgieniewa, przypomina rczk kontrabasu; pier mam wpadnit, plecy wskie. Kiedy mwi lub
wykadam, usta wykrzywiaj mi si, a przy umiechu ca twarz pokrywaj starcze, drtwe
zmarszczki. Nie ma nic z powagi w mej ndznej postaci. Chyba tylko to, e kiedy dolega mi tik
na twarzy zjawia si jaki szczeglny wyraz, ktry u kadego, kto spojrzy na mnie, musi wywoa
pospn, powan myl: ,,Czowiek ten pewnie wkrtce umrze".
Wykadam nadal niezgorzej; jak dawniej potrafi utrzyma w napiciu uwag suchaczy w przecigu
dwch godzin. Mj zapa, literacka forma wykadu, szczypta humoru sprawiaj, e braki mego gosu
suchego, ostrego i piewnego niczym u witoszka staj si niedostrzegalne. Pisz za marnie.
Ta czstka mzgu, ktra kieruje zdolnoci pisarsk, widocznie przestaa funkcjonowa. Pami mi
osaba, mylom brak cisego logicznego zwizku i kiedy pragn przenie je na papier, za kadym
razem wydaje mi si, e utraciem wyczucie ich organicznej cznoci; konstrukcja jest jednostajna,
zdania s blade i niemiae. Czsto pisz nie to, co chc; piszc zakoczenie, nie pamitam pocztku.
Czsto te zapominam najzwyklejsze sowa i zawsze musz zuywa wiele energii, aby unikn
zbdnych zda i niepotrzebnych wtrtw: jedno i drugie wiadczy wyranie o obnieniu si mej
sprawnoci umysowej. Szczeglnie znamienne jest to, e im prostszy jest temat, tym wicej
wkadam mczcego wysiku w pisanie. Artyku naukowy idzie mi znacznie atwiej ni list z
yczeniami lub sprawozdanie. Jeszcze jedno: pisa po niemiecku lub po angielsku atwiej mi ni po
rosyjsku.
Co si tyczy mego obecnego trybu ycia, to przede wszystkim musz zaznaczy, e w ostatnich
czasach trapi mnie bezsenno. Gdyby zapytano mnie: co stanowi obecnie najwaniejszy,
zasadniczy, podstawowy element twego istnienia? odpowiedziabym: bezsenno. Jak dawniej, z
przyzwyczajenia, punktualnie o pnocy rozbieram si i kad do ka. Zasypiam szybko, lecz o
godzinie drugiej budz si z takim uczuciem, jakbym wcale nie spa. Musz wic wstawa i zapala
lamp. Godzin lub dwie chodz z kta w kt po pokoju i ogldam dawno znane obrazy i fotografie.
Gdy znudzi mi si chodzenie, zasiadam przy biurku. Siedz nieruchomo, o niczym nie mylc i nie
odczuwajc adnych pragnie; jeli ley przede mn ksika, to przysuwam j machinalnie do siebie
i czytam bez adnego zainteresowania. W ten sposb niedawno, w przecigu jednej nocy,
przeczytaem automatycznie ca powie pod dziwnym tytuem: ,,O czym wiergotaa jaskka".
Lub te pragnc zaj sw uwag zmuszam si do liczenia do tysica albo wyobraam sobie twarz
ktrego z kolegw i zaczynam rozpamitywa: w ktrym to roku i w jakich okolicznociach
rozpocz on sw prac?
Lubi te wsuchiwa si w dwiki: oto Liza, crka, oddzielona ode mnie dwoma pokojami,
bekoce co we nie, to znw ona przejdzie przez salon ze wiec w doni i niechybnie upuci
pudeko zapaek, to skrzypnie wysychajca deska w szafie albo niespodziewanie zahuczy palnik w

lampie a wszystkie te dwiki nie wiedzie czemu wprawiaj mnie w stan niepokoju.
Nie spa w nocy to znaczy w kadej chwili odczuwa sw nienormalno, tote niecierpliwie
oczekuj dnia lub poranka, kiedy ju mam prawo nie spa. Mija wiele mczcych godzin, zanim na
dziedzicu zapieje kogut. To pierwszy dobry znak. Gdy tylko kogut zapieje, wiem, e za jak
godzin zbudzi si na dole odwierny i kaszlc gniewnie pjdzie po co na gr. A potem za oknami
zacznie zwolna blednc powietrze, zadwicz na ulicy gosy...
Dzie mj rozpoczyna si od przyjcia ony. Wchodzi do mnie w halce, nie uczesana, ale ju umyta,
pachnca kwiatow wod, i z tak min, jakby wesza tu przypadkiem, za kadym razem mwi to
samo:
Przepraszam, ja tylko na chwilk... Znowu nie spae?
Potem gasi lamp, zasiada przy biurku i zaczyna mwi. Nie jestem prorokiem, lecz wiem z gry, o
czym bdzie mwia. Kadego ranka to samo. Zazwyczaj po niespokojnych wypytywaniach,
dotyczcych mego zdrowia, nagle wspomina naszego syna-oficera, mieszkajcego w Warszawie. Po
dwudziestym kadego miesica wysyamy mu 50 rubli to przede wszystkim jest tematem naszych
rozmw.
Oczywicie, nie jest to dla nas atwe wzdycha ona lecz zanim on cakiem nie stanie o
wasnych siach, winnimy mu pomaga. Chopak jest na obczynie, pensj ma niewielk... A
zreszt, jeeli chcesz, w przyszym miesicu polemy mu nie pidziesit, tylko czterdzieci. Jak
sdzisz?
Codzienne dowiadczenie mogoby przekona on, e wydatki nie zmniejszaj si dziki naszym
czstym o nich rozmowom, lecz ona widocznie nie uznaje dowiadcze i systematycznie co rana
mwi o naszym oficerze i o tym, e chleb, chwaa Bogu, potania, cukier za podroa o dwie
kopiejki a wszystko to takim tonem, jakby komunikowaa mi jak nowin.
Sucham, przytakuj machinalnie, i prawdopodobnie dlatego, e nie spaem przez ca noc,
nawiedzaj mnie dziwne, niepotrzebne myli. Patrz na swoj on i dziwi si jak dziecko. Pytam
siebie zdumiony: czyby ta stara, bardzo tga, niezgrabna kobieta z tpym wyrazem przyziemnych
trosk i lku o kawaek chleba, o spojrzeniu zamglonym cig myl o dugach i niedostatku, ktra
umie mwi tylko o wydatkach, a umiecha si jedynie z tego powodu, e co staniao czyby ta
kobieta bya ongi t szczuplutk Wari, ktr przed laty namitnie pokochaem za dobro i rozsdek,
za czyst dusz i pikno oraz jak Otello Desdemon za ,,czue serce" dla mej nauki? Czyby
to bya ta sama moja ona Waria, ktra ongi urodzia mi syna?
Wpatruj si pilnie w twarz tej otyej, niezgrabnej staruchy i doszukuj si w niej swej Wari, lecz z
przeszoci pozosta w niej jedynie niepokj o moje zdrowie, no i pewna maniera nazywania mojej
pensji nasz pensj, mojej czapki nasz czapk. Patrzenie na ni sprawia mi bl, aby wic j
cho troch pocieszy, pozwalam jej mwi, co chce, milczc nawet wtedy, gdy wydaje
niesprawiedliwy sd o ludziach lub gderze na mnie za to, e nie zajmuj si praktyk i nie wydaj
podrcznikw.
Rozmowa nasza koczy si zawsze jednakowo. ona nagle przypomina sobie, e nie piem jeszcze
herbaty i ogarnia j przeraenie.
Ale zasiedziaam si u ciebie woa wstajc. Samowar dawno stoi na stole, a ja tu gadam i
gadam... Jaka staam si roztargniona, o Boe!

Rusza szybko naprzd i zatrzymuje si przy drzwiach, aby dorzuci:


Jestemy winni Jegorowi za pi miesicy. Wiesz o tym? Nie naley zalega z wypat pensji
subie, wiele razy mwiam o tym. Zapaci dziesi rubli miesicznie o wiele atwiej, ni potem za
pi miesicy paci pidziesit.
Ju za drzwiami zatrzymuje si ponownie i mwi:
Nikogo tak nie auj, jak naszej biednej Lizy. Uczy si w konserwatorium, stale w dobrym
towarzystwie, a ubrana Bg wie jak. Tak ma salopk, e wstyd w niej wyj na ulic. Gdyby bya
crk kogo innego, to byoby jeszcze p biedy, ale przecie wszyscy wiedz, e ojciec jej jest
sawnym profesorem i radc tajnym.
Czynic tym przytyk do mego nazwiska i rangi opuszcza mnie wreszcie. Tak rozpoczyna si mj
dzie.
Dalszy cig jego nie jest milszy.
Gdy pij herbat, przychodzi do mnie moja Liza w salopce, w czapeczce, z nutami w rku
gotowa, by i do konserwatorium. Dziewczyna ma dwadziecia dwa lata, ale wyglda na modsz.
Jest adna i nieco podobna do mej ony z jej modych lat. Tkliwie cauje moj skro i rk i mwi:
Dzie dobry, papo! Jak si czujesz?
W dziecistwie Liza bardzo lubia lody i czsto chodziem z ni do cukierni. Lody byy dla niej
miernikiem wszystkiego, co najlepsze. Kiedy pragna mnie pochwali, mwia: ,,Ty, tatuku, jeste
mietankowy". Jeden paluszek nazywaa pistacjowym, drugi mietankowym, trzeci malinowym itd.
Zazwyczaj gdy rankiem przychodzia przywita si ze mn, sadzaem j na kolanach i caujc jej
paluszki, mwiem:
mietankowy.... pistacjowy... cytrynowy... I teraz, jak bywao dawniej, cauj paluszki Lizy i
mrucz: ,,Pistacjowy... mietankowy... cytrynowy...", ale brzmi to zupenie nie tak. Jestem zimny jak
lody i zaenowany. Gdy crka wchodzi do mnie i dotyka wargami mej skroni, wzdrygam si, jakby
mnie pszczoa ucia, umiecham si sztucznie i odwracam twarz. Od czasu kiedy cierpi na
bezsenno, w mzgu mym tkwi, niby gwd, pytanie: moja crka czsto widzi, jak ja, starzec,
czowiek sawny, rumieni si mczco dlatego, e jestem winien lokajowi, widzi, jak troska, ktr
sprawiaj mi drobne dugi, zmusza mnie do poniechania mej pracy, chodzenia caymi godzinami z
kta w kt i rozmylania... Czemu wic nigdy nie przyjdzie do mnie cichaczem przed matk i nie
szepnie:
,,Ojcze, oto mj zegareczek, bransoletki, kolczyki, sukienki... Zastaw, prosz, to wszystko, bo
potrzebne ci s pienidze..." Czemu Liza, widzc, jak my oboje z matk, opanowani uczuciem
faszywego wstydu, usiujemy ukry przed ludmi swe ubstwo, czemu nie wyrzeknie si
kosztownej przyjemnoci uczenia si muzyki? Nie przyjbym ani zegarka, ani bransoletek, ani
adnych ofiar, Boe bro! Przecie nie o to mi chodzi.
A przy okazji wspominam mego syna, oficera z Warszawy. To rozumny, uczciwy i porzdny
chopak. Ale mnie to nie wystarcza. Wydaje mi si, e gdybym ja mia ojca staruszka i wiedzia, e
bywaj chwile, kiedy musi wstydzi si swego ubstwa zrzekbym si bez wahania swej rangi
oficerskiej, a sam poszedbym do pracy jako prosty robotnik. Podobne rozmylania o dzieciach
rozgoryczaj mnie. I po co to? Kry w sobie ze uczucia w stosunku do przecitnych ludzi za to, e
nie s bohaterami, moe jedynie czowiek ograniczony lub zatruty gorycz. Ale do o tym.

Za kwadrans dziesita trzeba rusza do moich kochanych chopakw na wykad. Ubieram si i id


drog, ktr znam ju od trzydziestu lat i ktra ma dla mnie sw histori. Oto wielki szary dom z
aptek; tu ongi sta malutki domek, w ktrym bya piwiarnia; w tej piwiarni obmylaem sw prac
doktorsk i napisaem pierwszy list miosny do Wari. Pisaem owkiem na arkuszu papieru z
nadrukiem: ,,Historia morbi*/.*Historia morbi (a.) historia choroby.
A oto sklepik kolonialny; niegdy handlowa w nim ydek, dajcy mi na kredyt papierosy, potem
tga baba, ktra lubia studentw za to, e ,,kady z nich ma matk"; teraz tkwi tam rudy kupiec,
obojtne indywiduum, popijajce herbat z miedzianego imbryka. A oto mroczna, dawno nie
odnawiana brama uniwersytecka; znudzony str w kouchu, miota, kupy niegu... Na wraliwego,
modego chopca, ktry wieo przyby z prowincji i wyobraa sobie, e witynia nauki to
rzeczywicie witynia, taka brama nie moe wywiera dodatniego wraenia. W ogle zgrzybiae
budynki uniwersyteckie, mroczne korytarze, okopcone ciany, brak wiata, pospny wygld
schodw, wieszade i awek zajmuj w dziejach pesymizmu rosyjskiego jedno z pierwszych miejsc
w szeregu predystynujcych do przyczyn... A oto i nasz ogrd. Od czasw kiedym by studentem,
nie zmieni si chyba ani na lepsze, ani na gorsze. Nie lubi go. Byoby znacznie mdrzej, gdyby
zamiast suchotniczych lip, tych akacji i wtych, strzyonych bzw rosy tu wysokie sosny i
zdrowe dby. Nastrj studenta przewanie zaley od otoczenia, tote tam, gdzie si uczy, winien
widzie przed sob na kadym kroku to, co jest wzniose, mocne i pikne... Niech go Bg broni od
suchotniczych drzew, rozbitych szyb w oknach, szarych cian i drzwi obitych podart cerat.
Gdy podchodz do swego ganku, drzwi otwieraj si i spotyka mnie mj wieloletni wsppracownik,
rwienik i imiennik, wony Nikoaj. Wpuszczajc mnie chrzka i mwi:
Mrz, wasza ekscelencjo! Lub te, jeeli futro moje jest mokre, to: Deszczyk, wasza
ekscelencjo! Potem biegnie przede mn i otwiera kolejno wszystkie drzwi. W gabinecie troskliwie
zdejmuje ze mnie futro i podczas tego opowiada mi jak nowin uniwersyteck. Dziki przyjaznym
stosunkom, czcym wszystkich uniwersyteckich wonych i strw, wie dokadnie, co dzieje si
na wszystkich czterech fakultetach, w kancelarii, w gabinecie rektora, w bibliotece. Czego bo te on
nie wie? Kiedy sensacj dnia bywa u nas na przykad dymisja rektora lub dziekana, to sysz, jak on,
rozmawiajc z modymi strami, wymienia kandydatw i od razu wyjania, e tego nie zatwierdzi
minister, a ten sam wycofa sw kandydatur, potem zapuszcza si w fantastyczne szczegy o
jakich tajemniczych papierach, rzekomo otrzymanych przez kancelari, o tajnej rozmowie, ktr
jakoby prowadzi minister z kuratorem itp. Jeeli pomin owe szczegy, to zasadniczo prawie
zawsze informacje jego s cise. Charakterystyki, jakimi obdarza kadego z kandydatw, s
swoiste, lecz rwnie suszne. Pragnc dowiedzie si, w ktrym roku kto broni swej dysertacji,
kiedy kto rozpocz wykady, kto zosta zdymisjonowany lub zmar naley przywoa na pomoc
fenomenaln pami owego onierza, a on nie tylko wymieni rok, miesic i dat, lecz doda szereg
szczegw, ktre towarzyszyy danej okolicznoci. Tak pamita moe jedynie ten, kto kocha.
To stranik legend uniwersyteckich. Od swych poprzednikw-wonych otrzyma w spadku wiele
legend z ycia uniwersytetu, do tych skarbw doda wiele wasnych dowiadcze i przey
zdobytych podczas swej suby i, gdyby chcia, czytelniku, opowie ci wiele duszych i krtszych
historyjek. Moe opowiedzie o niezwykych mdrcach, wiedzcych ,,wszystko", o gorliwych
pracownikach, ktrzy tygodniami obywali si bez snu, o licznych mczennikach i ofiarach nauki;

dobro w jego opowiadaniach tryumfuje nad zem, saby zawsze zwycia silnego, mdrzec
gupca, skromny dumnego, mody starego... Nie naley bra powanie wszystkich owych
legend i wymysw, lecz sprbujcie je przecedzi, a na filtrze pozostanie to, co trzeba: nasze dobre
tradycje i nazwiska prawdziwych bohaterw nauki uznanych przez og. W naszym rodowisku
wszystkie wiadomoci o wiecie naukowcw ograniczaj si do anegdot o niezwykym roztargnieniu
starych profesorw i do paru dowcipw, ktre przypisuj bd Gruberowi, bd mnie, bd
Babuchinowi. Jak na rodowisko prawdziwie wyksztacone to za mao. Gdyby kochano nauk,
uczonych i studentw tak, jak kocha wony Nikoaj, to i literatura nasza posiadaaby ju dawno cae
epopeje, opowieci i ywoty witych, ktrych teraz niestety nie ma.
Po zakomunikowaniu mi nowiny Nikoaj przybiera surowy wyraz twarzy i rozpoczynamy subow
rozmow. Gdyby kto obcy posucha, jak swobodnie Nikoaj posuguje si terminologi naukow,
to mgby chyba pomyle, e to uczony przebrany za onierza. Nawiasem mwic suchy o
,,uczonoci" wonych uniwersyteckich s mocno przesadzone. Rzeczywicie, Nikoaj zna ponad
setk nazw aciskich, umie zoy szkielet, czasem przygotowa preparat, wywoa miech
studentw jak dug uczon cytat, lecz na przykad nieskomplikowana teoria krenia krwi
stanowi dla dziedzin rwnie mglist, jak dwadziecia lat temu.
W gabinecie przy stole, nisko schylony nad ksik lub preparatem, siedzi mj asystent Piotr
Ignatiewicz, pracowity, skromny, lecz; pozbawiony talentu czowiek lat okoo trzydzieci pi,
ysawy ju i z wyranym brzuszkiem. Pracuje od rana do wieczora, mnstwo czyta i wietnie
pamita wszystko, co przeczyta w tej dziedzinie to istny skarb; lecz we wszystkich pozostaych
to ko roboczy lub, jak to si mwi, uczony tpak. Charakterystyczne cechy roboczego konia,
ktre odrniaj go od czowieka talentu, s nastpujce: widnokrg ciasny i cile ograniczony
specjalnoci; poz krgiem swej specjalnoci jest naiwny jak dzieci. Pamitam, jak kiedy rankiem
wszedem do gabinetu i rzekem:
Prosz sobie wyobrazi, co za nieszczcie! Podobno Skobielew zmar.
Nikoaj przeegna si, a Piotr Ignatiewicz odwrci si do mnie zapyta:
Jaki to Skobielew?
Innym razem byo to nieco dawniej owiadczyem wchodzc, e zmar profesor Pierow.
Poczciwy Piotr Ignatiewicz zapyta:
A co on wykada?
Mona przypuci, e gdyby nad samym uchem jego zapiewaa Patti, gdyby wtargny do Rosji
hordy Chiczykw, gdyby zdarzyo si trzsienie ziemi ten czowiek nawet nie drgnby i nadal
wpatrywaby si najspokojniej swym przymruonym okiem w mikroskop. Sowem Hekuba nic a
nic go nie obchodzi. Wiele bym da za to, aby zobaczy, jak ten zasuszony grzyb pi ze sw
maonk.
Inna cecha; fanatyczna wiara w nieomylno nauki, a przede wszystkim tego, co pisz Niemcy.
Pewien jest samego siebie, swych preparatw, wiadom celu swego istnienia i absolutnie nie znane
mu s wtpliwoci i rozczarowania, ktre pokrywaj siwizn gowy ludzi utalentowanych.
Niewolnicze wielbienie autorytetw i brak potrzeby samodzielnego mylenia. Przekona go o czym
trudno, a dyskutowa z nim niemoliwe. Bo prosz sprbowa dyskusji z czowiekiem, ktry jest
najgbiej przewiadczony, e najlepsza z nauk to medycyna, najlepsi ludzie lekarze, najlepsze

tradycje medyczne. Z niedobrej przeszoci medycznej ocalaa jedyna tradycja biay halsztuk,
ktry nosz obecnie lekarze; dla uczonego za i w ogle wyksztaconego czowieka mog istnie
jedynie tradycje oglnouniwersyteckie bez wszelkiego podziau na medyczne, prawne itp., lecz Piotr
Ignatiewicz nie potrafi si z tym pogodzi i gotw jest dyskutowa do dnia sdu ostatecznego.
Jego przyszo widz wyranie. Przez cae swe ycie wykona parset preparatw niezwykle
precyzyjnych, napisze wiele suchych, poprawnych referatw, zrobi dziesitek sumiennych
przekadw, lecz prochu nie wymyli. By wynale proch, potrzebna jest fantazja, odkrywczo,
zdolno przewidywania, a Piotr Ignatiewicz nic z tego nie posiada. Krtko mwic, to nie
gospodarz w nauce, tylko wyrobnik.
Ja, Piotr Ignatiewicz i Nikoaj mwimy pgosem: dziwnie tracimy kontenans. To szczeglne
uczucie, gdy za drzwiami huczy jak morze audytorium, w cigu trzydziestu lat nie zdoaem si do
przyzwyczai i odczuwam je co rana. Nerwowym ruchem zapinam surdut, zadaj zbdne pytania
Nikoajowi, gniewam si... Wydawa by si mogo, e tchrz mnie oblatuje, lecz to nie tchrzostwo,
a co zgoa innego, co, czego nie potrafi ani nazwa, ani opisa.
Zupenie niepotrzebnie spogldam na zegarek i mwi:
No, c? Trzeba i.
Ruszamy w takiej kolejnoci: na przedzie idzie Nikoaj z preparatami lub atlasami, za nim ja, a za
mn, skromnie spuciwszy gow, sunie ,,ko roboczy"; lub te, jeeli trzeba, na przedzie nios na
noszach zwoki, za zwokami idzie Nikoaj itd. Gdy wchodz studenci wstaj, potem siadaj i
szum morza nagle zacicha. Nastpuje sztil.
Wiem, o czym bd mwi, ale nie wiem, jak bd mwi, od czego zaczn i na czym zakocz. Nie
mam w gowie adnego przygotowanego zawczasu zdania. Lecz wystarczy rzuci okiem na
audytorium (zbudowane jest amfiteatralnie) i wygosi stereotypowe:
,,Poprzedni wykad zakoczylimy na...", a zdania pyn nieprzerwanym potokiem z mej duszy i nic
ju ich nie powstrzyma. Mwi niepohamowanie szybko, z zapaem, i zda si nie ma takiej
mocy, ktra by moga przerwa bieg mego wykadu. Aby wykada dobrze, to znaczy nie nudno i z
korzyci dla suchaczy, trzeba mie, prcz talentu, dowiadczenie i wpraw, trzeba dokadnie
orientowa si w swych moliwociach, wiedzie, do kogo si mwi i co stanowi przedmiot
wykadu. Poza tym trzeba zachowa zimn krew, pilnie obserwowa i ani na mgnienie nie traci z
oka audytorium.
Dobry dyrygent, oddajc myl kompozytora, wykonuje rwnoczenie dwadziecia czynnoci:
odczytuje partytur, daje znaki paeczk, uwaa na piewaka, robi ruch w kierunku bbna lub
waltorni itp. To samo robi ja podczas wykadu. Mam przed sob ptorej setki rnorodnych twarzy
i trzysta oczu wpatrzonych w moj twarz. Moim celem jest opanowanie tej wielogowej hydry: jeeli
w kadym momencie wykadu orientuj si dokadnie w napiciu jej uwagi oraz w stopniu skupienia
umysowego panuj nad ni. Drugi mj przeciwnik tkwi we mnie samym. Jest to bezgraniczna
rnorodno form, zjawisk i praw oraz mnstwo uwarunkowanych nimi wasnych i cudzych myli.
W kadej chwili musz posiada zdolno wychwytywania z tego ogromnego materiau rzeczy
najistotniejszych, najpotrzebniejszych i tak samo szybko, jak pyn moje sowa, przyobleka sw
myl w tak form, ktra byaby dostpna rozumieniu hydry i pobudzaa jej uwag, przy tym trzeba
pilnie baczy, aby wypowiada myli nie w miar gromadzenia si ich, ale w pewnym porzdku,

niezbdnym do prawidowego komponowania obrazu, ktry pragn naszkicowa. Nastpnie staram


si, eby wykad mj mia form literack, eby okrelenia byy krtkie i dokadne, zdania moliwie
proste i adne. Co chwila musz si hamowa i przypomina sobie, e mam do dyspozycji zaledwo
godzin i czterdzieci minut. Jednym sowem roboty niemao. Rwnoczenie musz peni
funkcj uczonego, pedagoga i mwcy, i biada mi, jeeli mwca zapanuje nad pedagogiem i uczonym
lub przeciwnie.
Wykadam kwadrans, p godziny i nagle spostrzegam, e studenci zaczynaj zerka na sufit, na
Piotra Ignatiewicza, jeden siga do kieszeni po chustk, drugi sadowi si wygodniej, trzeci umiecha
si do swych myli... To znaczy, e napicie uwagi sabnie. Trzeba temu zaradzi. Korzystajc z
pierwszej lepszej okazji rzucam jaki kalambur. Wszystkie ptorasta twarzy umiechaj si szeroko,
oczy byszcz wesoo, przez chwil sycha szum morza... I ja te si miej. Uwaga odwiea si,
mog mwi dalej.
adna dyskusja, adne rozrywki lub zabawy nie daway mi tyle rozkoszy, co wykady. Jedynie
podczas wykadu pochaniaa mnie cakowicie namitna pasja i wwczas pojmowaem, e
natchnienie nie jest wymysem poetw, lecz istnieje rzeczywicie. I sdz, e Herkules, po
najbardziej pikantnej ze swych przygd, nie czu tak bogiego wyczerpania, jakie ja przeywaem po
kadym ze swych wykadw.
Tak byo dawniej. Teraz za na wykadach odczuwam jedynie mczarni. Nie mija p godziny, a
zaczyna opanowywa mnie niepowcigniona sabo w nogach i ramionach; siadam w fotelu, lecz
nie przywykem do wykadania siedzc; po chwili wstaj, mwi dalej stojc, potem znw siadam.
W ustach mi zasycha, gos chrypnie, w gowie si krci... Aby ukry przed suchaczami swj stan,
coraz to sigam po yk wody, kaszl, czsto wycieram nos, jakby dokucza mi katar, mwi nie w
czas kalambury i ostatecznie ogaszam przerw wczeniej, ni naley. Lecz przede wszystkim
odczuwam wstyd.
Sumienie i rozum dyktuj mi, e najlepsze, co mgbym zrobi obecnie, to wygosi do chopakw
poegnalny wykad, rzec im swe ostatnie sowo, pobogosawi ich i ustpi miejsca czowiekowi
modszemu i silniejszemu ode mnie. Lecz niech mnie Bg osdzi nie starcza mi odwagi, by
postpi zgodnie z sumieniem.
Niestety, nie jestem ani filozofem, ani teologiem. Wiem doskonale, e poyj ju nie duej, ni jakie
p roku; zdawaoby si, e teraz najbardziej powinny mnie obchodzi mroki pozagrobowe i
widziada, ktre nawiedz mj sen mogilny. Lecz nie wiem, czemu dusza moja unika tych
zagadnie, mimo i rozum uznaje ca ich wag. Jak. dwadzieciatrzydzieci lat temu, tak i teraz,
przed mierci, interesuje mnie jedynie nauka. Wydajc ostatnie tchnienie bd nadal wierzy, e
nauka jest czym najistotniejszym, najpikniejszym i najpotrzebniejszym w yciu ludzkim, e
zawsze bya i bdzie wzniosym przejawem mioci i e tylko poprzez ni czowiek zapanuje nad
przyrod i nad samym sob. Wiara ta, by moe, w zasadzie jest naiwna i nieusprawiedliwiona, lecz
c jestem winien, e wierz tak, a nie inaczej i e zwalczy w sobie tej wiary nie potrafi.
Lecz nie o to mi chodzi. Prosz tylko o pobaliwo dla mojej saboci i zrozumienie faktu, e
oderwanie od katedry i suchaczy czowieka, ktrego losy rdzenia kostnego obchodz ywiej anieli
ostateczny cel wszechwiata, rwna si temu, jakby go ywego woono do trumny.
Na skutek bezsennoci i usilnej walki z wci wzrastajcym osabieniem dzieje si ze mn co

dziwnego. Podczas wykadu odczuwam nagle zy dawice krta, piekce w oczach i ogarnia mnie
namitne, histeryczne pragnienie: wycign przed si ramiona i poskary si gono. Pragn woa
gromkim gosem, e na mnie, sawnego czowieka, los wyda wyrok mierci i e za jakie p roku
tu, w tym audytorium, bdzie gospodarzy ju inny. Pragn wykrzykn, e jestem zatruty; nowe
myli, jakich nie znaem dawniej, zatruy ostatnie dni mego ycia i dl nadal mj mzg jak
moskity. W takim momencie sytuacja moja wydaje mi si tak okropna, e pragn, aby wszyscy moi
suchacze, wstrznici, zerwali si z miejsc i w panicznym popochu, z rozpaczliwym krzykiem
rzucili si do drzwi.
Nie atwo przeywa podobne chwile.
II
Po wykadzie siedz u siebie w domu i pracuj. Czytam czasopisma, dysertacje lub przygotowuj si
do nastpnego wykadu, czasem za co pisz. Pracuj z przerwami, poniewa musz przyjmowa
interesantw.
Sysz dzwonek. To przyszed kolega pomwi o sprawach uniwersyteckich. Wchodzi do mnie z
kapeluszem i lask i wycigajc ku mnie obie rce woa:
Ja tylko na chwilk, na chwilk. Siedcie, kolego! Tylko dwa sowa!
Przede wszystkim usiujemy okaza jeden drugiemu, e obaj jestemy niezwykle uprzejmi i widzc
siebie cieszymy si ogromnie. Sadowi go w fotelu, on za sadowi mnie; przy tym obaj delikatnie
gadzimy jeden drugiego po plecach, dotykamy guzikw, a wyglda to tak, jakbymy obmacywali
siebie nawzajem i bali si sparzy. Obaj miejemy si, chocia nie mwimy nic miesznego.
Usadowiwszy si, pochylamy ku sobie gowy i zaczynamy mwi pgosem. Niezalenie od
stopnia serdecznej zayoci, nie moemy unikn w rozmowie pozacanej chiszczyzny, na
przykad: Jak pan by askaw susznie zauway" lub: Jak miaem ju zaszczyt panu owiadczy";
nie moemy oby si bez chichotania, jeeli ktry z nas powie jaki, bodaj nieudany, dowcip. Po
zakoczeniu rzeczowej rozmowy kolega zrywa si wawo i wskazujc kapeluszem na moj prac,
zaczyna si egna. Znowu obmacujemy si nawzajem i chichoczemy. Odprowadzam go do
przedpokoju i tu pomagam mu wdzia futro, lecz ten broni si wszelkimi sposobami przed tak
wysokim zaszczytem. Potem, gdy Jegor otwiera drzwi, kolega zapewnia mnie, e mog si
przezibi, ja za udaj, e gotw jestem wyj za nim bodaj na ulic. I kiedy wreszcie powracam do
swego gabinetu, mam nadal umiech na twarzy, widocznie ju si inercji.
Po chwili drugi dzwonek. Kto wchodzi do przedpokoju., dugo rozbiera si i kaszle. Jegor
melduje, e przyszed student. Mwi: pro. Wchodzi mody czowiek o miej powierzchownoci.
Oto mija ju rok, jak jestemy z nim na bakier: chopak fatalnie odpowiada na egzaminach, a ja
uparcie stawiam mu pay, Takich zuchw, ktrych, mwic gwar studenck, oblewam lub cinam,
nazbiera si co roku z siedmiu. Ci, ktrzy nie zdaj egzaminu z powodu braku zdolnoci lub
choroby, dwigaj zazwyczaj swj krzy cierpliwie i nie usiuj targowa si ze mn; targuj si za
i nachodz mnie w domu tylko sangwinicy, o charakterach lekkomylnych, ktrym niepowodzenia
egzaminacyjne psuj apetyt i przeszkadzaj w regularnym odwiedzaniu opery. Pierwszych traktuj
wzgldnie, a drugich odsyam z kwitkiem przez cay okrgy rok.
Prosz siada mwi do gocia. Co pan mi powie?
Prosz darowa, panie profesorze, e pana fatyguj... zaczyna student zacinajc si i nie

patrzc mi w oczy. Nigdy nie omielibym si pana fatygowa, gdyby nie... Zdawaem u pana
egzamin ju pi razy i... i ciem si... Prosz pana, aby pan by tak askaw postawi mi
dostatecznie, poniewa...
Argument, ktry wszyscy lenie przytaczaj na sw obron, brzmi zawsze jednakowo: oto wietnie
zdali z pozostaych przedmiotw, a obcili si tylko u mnie, co jest tym dziwniejsze, e wanie nad
moim przedmiotem pracowali szczeglnie pilnie i znaj go doskonale; widocznie ich niepowodzenie
egzaminacyjne polega na jakim nieporozumieniu.
Daruje pan, mj drogi odpowiadam gociowi postawi panu oceny dostatecznej nie mog.
Prosz jeszcze raz przestudiowa skrypta i przyj. Wwczas zobaczymy.
Pauza. Odczuwam ch podrczy nieco studenta za to, e kocha bardziej piwo i oper ni nauk,
mwi wic do z westchnieniem:
Moim zdaniem, najlepsze, co pan by mg obecnie zrobi, to zupenie zarzuci medycyn. Skoro
przy pana zdolnociach nie moe pan w aden sposb zda egzaminu, to widocznie pan nie ma ani
chci, ani powoania na lekarza.
Twarz sangwinika przeciga si.
Pan daruje, panie profesorze umiecha si lecz byoby to co najmniej dziwne z mej strony.
Przestudiowa pi lat i nagle... odej?
Wanie. Lepiej zmarnowa pi lat, anieli pniej przez cae ycie oddawa si pracy
zawodowej, do ktrej nie czuje si zamiowania.
Lecz od razu robi mi si go al i mwi:
Zreszt, jak pan uwaa. A wic prosz popracowa jeszcze troch i przyj.
Kiedy? pyta stumionym gosem.
Kiedy pan chce. Chociaby jutro. A w jego dobrych oczach czytam: ,,Ba, przyj mog, ale
przecie ty, bydlaku, znw mnie zetniesz".
Oczywicie dorzucam nawet pitnastokrotny egzamin nie przysporzy panu wiedzy, ale
pomoe wyrobi charakter. Dobre i to.
Nastaje milczenie. Wstaj i czekam, kiedy go wyjdzie, a ten stoi, patrzy w okno, szarpie sw
brdk i rozmyla. Robi si nudno.
Sangwinik ma gos miy, soczysty, oczy rozumne i kpice, twarz dobroduszn, nieco zmit przez
zbyt czste naduywanie piwa i przydugie wylegiwanie si na kanapie; prawdopodobnie mgby mi
opowiedzie wiele ciekawego o operze, o swych awanturkach miosnych, o kolegach, ktrych
kocha, lecz niestety o tym mwi nie wypada... A chtnie bym posucha...
Panie profesorze! Daj panu sowo honoru, e jeeli pan mi postawi dostatecznie, to...
Kiedy sprawa dochodzi do ,,sowa honoru", macham rkami i siadam przy biurku. Student namyla
si jeszcze chwil i mwi smtnie:
Wobec tego egnam pana... Przepraszam.
egnam, mj drogi. Pomylnoci. Student niepewnym krokiem idzie do przedpokoju, ubiera si
tam powoli i wyszedszy na ulic, widocznie znw dugo zastanawia si, nic jednak nie wymyla
prcz ,,starego diabliska" pod moim adresem i rusza do marnej restauracji na obiad i piwo, a potem
do domu spa. Spoczywaj w pokoju, dzielny adepcie nauki! Trzeci dzwonek. Wchodzi mody
lekarz w nowym czarnym garniturze, w zotych okularach i oczywicie w biaym halsztuku.

Przedstawia si. Prosz, aby usiad, i pytam, czym mog suy. Nie bez wzruszenia mody kapan
nauki zaczyna mwi, e wanie w tym roku zda doktorat i pozostao mu teraz tylko napisanie
dysertacji. Pragnie wic popracowa u mnie, pod moim kierownictwem, i zobowizabym go
ogromnie, gdybym zechcia wskaza mu temat dysertacji.
Bardzo bym pragn by panu pomocny, kolego odpowiadam ale moe sprbujemy
najpierw ustali wsplnie pogld na dysertacj. Nazw t przyjto okrela prac, stanowic
produkt twrczoci samodzielnej. Nieprawda? Praca za, napisana na temat zlecony i pod czyim
kierownictwem, zwie si inaczej...
Doktorant milczy. Wybucham i zrywam si z fotela.
Czemu zwracacie si wszyscy do mnie? Nie rozumiem! krzycz gniewnie. Mam tu sklepik
czy co? Nie handluj tematami! Prosz mi darowa niedelikatno, ale mam tego wreszcie dosy! Po
raz tysic pierwszy prosz was wszystkich, ebycie dali mi spokj!
Doktorant milczy i tylko policzki rumieni mu si z lekka. Na twarzy jego widnieje wyraz
gbokiego szacunku dla mego sawnego nazwiska i mojej erudycji, ale po oczach jego widz, e
gardzi mym gosem, moj ndzn postaci i nerwow gestykulacj. W swym gniewie wydaj si mu
prawdopodobnie dziwakiem.
Tak, tu nie sklepik! oburzam si. I rzecz zdumiewajca! Czemu nie chcecie by
samodzielni? Czemu tak nie lubicie swobody?
Mwi duo, a on wci milczy. Na koniec powoli uspokajam si i oczywicie poddaj.
Doktorant otrzyma ode mnie nic niewarty temat, napisze pod moim kierownictwem nikomu
niepotrzebn dysertacj, z godnoci przeprowadzi nudn obron tej dysertacji i otrzyma zbdny mu
waciwie tytu naukowy.
Dzwonki mog nastpowa jeden po drugim bez koca, lecz ogranicz si tu tylko do czterech.
Dwiczy czwarty dzwonek i sysz znajome kroki, szelest sukni, miy gos...
Osiemnacie lat temu zmar mj kolega, okulista, i osieroci siedmioletni creczk Kati
pozostawiajc jej szedziesit tysicy rubli. W swym testamencie wyznaczy mnie na opiekuna. Do
lat dziesiciu Katia mieszkaa razem z moj rodzin, potem zostaa umieszczona na pensji i
przyjedaa do mnie tylko na letnie miesice, na wakacje. Nie miaem czasu zaj si jej
wychowaniem, obserwowa j mogem jedynie dorywczo, tote o jej dziecistwie potrafi
powiedzie niewiele.
Pierwsze, co pamitam i kocham ze wspomnie to niezwyka ufno, z jak wesza do mego
domu, z jak leczya si u moich kolegw i jaka zawsze opromieniaa jej twarzyczk. Bywao,
zasidzie gdzie w kciku z podwizanym policzkiem i obserwuje co z uwag; czy widzi wwczas,
jak ja przegldam ksik i robi notatki, czy jak krzta si po domu ona lub te jak kucharka w
kuchni skrobie kartofle, albo jak figluje pies oczy jej zawsze i niezmiennie wyraaj to samo, a
mianowicie: ,,Wszystko, co dzieje si na tym wiecie, wszystko jest pikne i mdre". Bya dna
wiedzy i bardzo lubia gawdzi ze mn. Czasami usadowi si przy stole naprzeciwko mnie, pilnie
patrzy na moje ruchy i zadaje mi rne pytania. Interesuje j to, co ja wykadam, co robi na
uniwersytecie, czy nie obawiam si trupw i na co wydaj swoj pensj.
A czy studenci czubi si midzy sob na uniwersytecie? pyta Kalia.
Czubi si, kochanie.

A czy pan kae im klcze?


Ka.
Bawio j to, e studenci si czubi, a ja za kar ka im klcze, i wybuchaa miechem. Byo to
agodne, cierpliwe i dobre dziecko. Nieraz zdarzao mi si widzie, jak odbierano jej co, niesusznie
karano lub nie zaspokajano jej ciekawoci; wtedy, oprcz zwykego wyrazu ufnoci, na twarzyczce
jej zjawia si smutek i tyle. Nie umiaem uj si za ni, a tylko kiedym widzia w smutek
pragnem przytuli j do siebie i poaowa tonem starej niani: ,,Moja ty sierotko najmilejsza".
Pamitam te, e Katia lubia adnie ubiera si i perfumowa. W tym wzgldzie bya podobna do
mnie. Ja te lubi adne ubranie i dobre perfumy.
auj, e nie miaem czasu ani chci na obserwowanie zacztku i rozwoju namitnoci, ktra
zawadna ju cakowicie Kati, kiedy miaa czternaciepitnacie lat. Mwi tu o jej namitnym
umiowaniu teatru. Gdy przyjedaa z pensji na wakacje i mieszkaa u nas, to o niczym nie mwia
tak chtnie i z takim zapaem, jak o sztukach teatralnych i aktorach. Swymi staymi rozmowami o
teatrze po prostu zamczaa nas. ona i dzieci nie suchay jej. Tylko ja nie miaem do odwagi, aby
okaza jej brak zainteresowania. Kiedy pragna podzieli si swym zachwytem, wchodzia do mego
gabinetu i odzywaa si bagalnym tonem:
Nikoaju Stiepanowiczu, prosz mi pozwoli pomwi o teatrze!
Pokazywaem jej zegarek i owiadczaem:
Daj ci p godziny. Zaczynaj!
Potem przywozia ze sob caymi tuzinami fotografie aktorw i aktorek, do ktrych po prostu
modlia si; potem prbowaa parokrotnie bra udzia w przedstawieniach amatorskich i ostatecznie,
po skoczeniu pensji, owiadczya mi, e czuje si urodzon aktork.
Nigdy nie podzielaem teatralnej pasji Katii. W moim przekonaniu, jeeli sztuka jest dobra, to aby
wywara odpowiednie wraenie, nie ma potrzeby fatygowa aktorw: mona ograniczy si do
przeczytania jej. Jeeli za jest licha, to najlepsza nawet gra jej nie poprawi.
W modoci czsto bywaem w teatrze i teraz par razy do roku rodzina wykupuje lo i wozi
mnie ,,przewietrzy si". Jest to oczywicie za mao, aby mie prawo wydawa sd o teatrze, ale
mog powiedzie o nim sw par. Moim zdaniem teatr nie sta si lepszy ni by 3040 lat temu.
Nadal ani w korytarzach teatralnych, ani w foyer nie znajd szklanki czystej wody; nadal bileterzy
nakadaj na mnie dwudziestokopiejkow kar za moje futro, chocia noszenie ciepej odziey zim
nie stanowi nic nagannego; nadal w antraktach gra zupenie niepotrzebnie muzyka, dodajc do
wrae wywoanych przez sztuk nowe, cakiem zbdne; nadal mczyni chodz w antraktach do
bufetu popija napoje wyskokowe. Skoro nie widz postpu w rzeczach drobnych, daremnie
szukabym go w istocie sprawy. Kiedy aktor, od stp do gowy sptany teatralnymi tradycjami i
przesdami, usiuje wygasza prosty, zwyky monolog ,,By albo nie by" nie w sposb prosty, ale
nie wiadomo dlaczego syczc i drgajc kurczowo caym ciaem, lub gdy stara si za wszelk cen
przekona mnie, e Czacki, mwicy wiele z gupcami i kochajcy idiotk, sam jest czowiekiem
mdrym, za sztuka ,,Mdremu biada" nie jest wcale nudna wieje na mnie ze sceny wci t sam
rutyn, ktrej nie znosiem ju czterdzieci lat temu, kiedy raczono mnie klasycznym zawodzeniem i
biciem si w piersi. I za kadym razem wychodz z teatru wikszym konserwatyst, ni byem nim
wchodzc.

Sentymentalny i ufny tum mona przekona, e teatr w obecnej jego postaci jest szko. Lecz kto
zna szko w jej waciwym sensie, ten nie da si na t wdk zapa. Nie wiem, co bdzie za
pidziesit lub sto lat, ale w obecnych warunkach teatr moe suy jedynie jako rozrywka.
Jednakowo rozrywka ta jest zbyt kosztowna, eby mc stale z niej korzysta. Odbiera pastwu
tysice modych, zdrowych i utalentowanych mczyzn i kobiet, ktrzy mogliby by dobrymi
lekarzami, rolnikami, nauczycielami, oficerami, gdyby nie powicali si scenie; odbiera
spoeczestwu wieczorne godziny najlepszy czas do pracy umysowej i rozmw koleeskich;
nie mwi ju o wydatkach pieninych i o stratach moralnych, ktre ponosi widz, ogldajc na
scenie wypaczony stosunek do morderstwa, cudzostwa lub oszczerstwa.
Katia za bya zupenie odmiennego zdania. Zapewniaa mnie, e nawet w obecnej swej postaci teatr
to wicej ni aule uniwersyteckie, ksiki i wszystko na wiecie. Teatr to potga, czca w swej
istocie wszystkie dziedziny sztuki, a aktorzy to misjonarze. adna sztuka ani adna z
poszczeglnych nauk nie s w stanie oddziaywa tak mocno i skutecznie na dusz ludzk, jak scena,
nic wic dziwnego, e aktor nawet o miernym talencie cieszy si w pastwie wiksz popularnoci
anieli najmdrzejszy uczony lub malarz. I adna dziaalno nie moe da tyle upojenia i
satysfakcji, co scena.
I ot pewnego piknego dnia Katia zaangaowaa si do trupy i wyjechaa zdaje si do Ufy,
zabierajc ze sob wiele pienidzy, mnstwo tczowych nadziei i arystokratyczne pogldy na
spraw.
Pierwsze jej listy z podry byy zadziwiajce. Czytaem je i po prostu zdumiewaem si, jak owe
niewielkie kartki papieru mogy zmieci w sobie tyle modoci, czystoci ducha, witej naiwnoci,
a zarazem tyle subtelnych, rzeczowych sdw, ktre przyniosyby zaszczyt tgiemu umysowi
mskiemu. Wog, przyrod, zwiedzane miasta, kolegw, swe tryumfy i niepowodzenia nie tyle
opisywaa, co opiewaa; kady wiersz tchn ufnoci, jak zwykem by widzie na jej twarzy, a
obok tego wszystkiego mnstwo bdw gramatycznych i prawie cakowity brak znakw
przestankowych.
Nie upyno p roku, kiedy otrzymaem od niej list niezwykle poetyczny i peen uniesie,
zaczynajcy si od sowa: ,,Pokochaam". Do listu tego bya zaczona fotografia, przedstawiajca
modego mczyzn o wygolonej twarzy, w kapeluszu z szerokim rondem, z przerzuconym przez
rami pledem. Nastpne listy byy nadal wspaniae, lecz zjawiy si w nich znaki przestankowe,
zniky bdy ortograficzne i zapachniay wyranie mczyzn. Katia zacza rozpisywa si o tym,
jak dobrze byoby wybudowa gdzie nad Wog wielki teatr, oczywicie na zasadach spki, i
wcign do tego przedsiwzicia bogate kupiectwo oraz wacicieli statkw woaskich; pienidzy
byoby mnstwo, dochody ogromne, a aktorzy byliby udziaowcami. By moe, i wszystko to jest
rzeczywicie dobre, lecz wydaje mi si, e podobne pomysy mog rodzi si jedynie w mskiej
gowie.
Tak wic to byo czy inaczej, lecz przez jakie ptora lub dwa lata wszystko widocznie szo
pomylnie:
Katia kochaa, wierzya w sw prac i czua si szczliwa; lecz potem zaczem spostrzega w
listach wyrane oznaki depresji. Zaczo si od tego, e Katia poskarya si na kolegw to
pierwszy zowieszczy objaw; jeeli mody uczony lub literat zaczyna sw dziaalno od tego, e

cierpko skary si na uczonych i literatw, to dowodzi, e ju jest zniechcony i niewiele z niego


bdzie poytku dla sprawy. Katia pisaa, e koledzy nie bywaj na prbach, nie umiej swych rl; e
wystawianie bzdurnych sztuk, sposb zachowania si na scenie wszystko to wiadczy o ich
kompletnym lekcewaeniu publicznoci; dla zrobienia kasy, o ktrej wci si mwi, aktorki
dramatyczne zniaj si do piewania frywolnych piosenek, a tragicy piewaj kuplety, w ktrych
wykpiwaj mw-rogaczy, ci wiaroomnych maonek itp. Sowem, trzeba podziwia, dlaczego
dotd nie run w prowincjonalny teatr i jak moe si utrzymywa na tak cienkiej i przegniej nitce.
W odpowiedzi wysaem do Kati list dugi i musz przyzna bardzo nudny. Midzy innymi
pisaem:
Niejednokrotnie zdarzao mi si gawdzi ze starymi aktorami, zacnymi ludmi, darzcymi mnie
sw przychylnoci; z rozmw z nimi mogem wywnioskowa, e dziaalnoci ich kieruje nie tyle
wasny rozum i niezaleno, ile moda i nastroje publicznoci; najlepszym z nich zdarzao si w
yciu grywa i w tragediach, i w operetce, i w paryskich farsach, i w feeriach, a zdawao si im
niezmiennie, e szli prost drog i dziaali dla dobra ogu. Dowodzi to, jak widzisz, e przyczyny
za naley szuka nie w aktorach, ale gbiej, w samej sztuce i w stosunku publicznoci do niej". List
mj tylko rozdrani Kati. Odpisaa mi:
,,Mwimy rnymi jzykami. Pisaam do pana nie o zacnych ludziach, ktrzy darzyli pana sw
yczliwoci, lecz o szajce oszustw nie majcych nic wsplnego z zacnoci. Jest to horda
dzikusw, ktrzy dostali si na scen jedynie dlatego, e nie przyjto by ich nigdzie indziej, a ktrzy
mianuj siebie artystami tylko dziki swej bezczelnoci. Ani jednego talentu, ale miernot, pijakw,
intrygantw, plotkarzy bez liku. Nie potrafi wypowiedzie, jak cierpi nad tym, e sztuka, ktr
tak kocham, trafia do rk nienawistnych mi ludzi; jak przykro, e najlepsi ludzie patrz na zo z
daleka, nie chc wejrze gbiej i zamiast stan w obronie sztuki, pisz zawiym stylem rne
oglniki i nikomu niepotrzebne moray..." i tak dalej, wci w tym stylu.
Mino jeszcze troch czasu i otrzymaem list nastpujcy: Jestem nieludzko oszukana. Nie mog
duej y. Prosz rozporzdzi mymi pienidzmi, jak pan to uzna za stosowne. Kochaam pana jak
ojca i jedynego mego przyjaciela. Prosz mi wybaczy".
Okazao si, e w ,,on" nalea rwnie do hordy dzikusw". Pniej, z pewnych napomkni,
mogem si domyli, e mia miejsce zamach samobjczy. Prawdopodobnie Katia prbowaa si
otru. Przypuszczam, e potem bya ciko chora, poniewa nastpny list otrzymaem ju z Jaty,
dokd najwidoczniej wysali j lekarze. Ostatni list do mnie zawiera prob o moliwie najszybsze
przekazanie jej do Jaty tysica rubli i koczy si nastpujco: ,,Przepraszam za tak ponury list.
Wczoraj pochowaam swe dziecko". Przemieszkawszy na Krymie blisko rok, Katia wrcia do
domu.
Podrowaa okoo czterech lat i przez cae owe cztery lata, musz przyzna, rola moja wobec niej
nie bya pikna, raczej dziwaczna. Gdy poprzednio , owiadczya mi, e zostaje aktork, a potem
pisaa o swej mioci, kiedy nawiedza j okresowo duch marnotrawstwa i raz po raz musiaem na jej
danie przekazywa to tysic, to dwa tysice rubli, kiedy pisaa o zamierzonym samobjstwie, a
potem o mierci swego dziecka to za kadym razem byem oszoomiony, lecz cay mj udzia w
jej losach wyraa si jedynie w tym, e wiele o niej mylaem i pisaem dugie, nudne listy, ktrych
mgbym nie pisa wcale. A przecie zastpowaem jej ojca i kochaem j jak rodzon crk!

Obecnie Katia mieszka o p wiorsty ode mnie. Wynaja piciopokojowe mieszkanie, urzdzia je
do luksusowo i z waciwym jej smakiem. Gdyby kto chcia namalowa owo wntrze, to
przewaajcym nastrojem w obrazie byoby lenistwo. Dla leniwego ciaa mikkie kanapki,
przytulne pufy, dla leniwych ng dywany, dla leniwego wzroku wyblake, przymglone lub
matowe barwy; dla leniwego ducha na cianach mnstwo tanich wachlarzy, maych obrazkw, w
ktrych oryginalno wykonania gruje nad treci, nadmiar stolikw i peczek, zastawionych
zupenie niepotrzebnymi, bezwartociowymi drobiazgami, bezksztatne skrawki tiulu zamiast
firanek... Wszystko to wraz z obaw przed jaskrawymi kolorami, symetri i przestrzeni wiadczy o
lenistwie duchowym, jak rwnie o wypaczeniu naturalnego smaku. Caymi dniami Katia ley na
kanapce i czyta ksiki, przewanie powieci i opowiadania. Wychodzi z domu tylko raz na dzie,
po poudniu, eby zobaczy si ze mn.
Pracuj, a Katia siedzi w pobliu mnie na kanapie, milczy i otula si szalem, jakby cigle marza.
Czy dlatego, e lubi j, czy te dlatego, e przyzwyczaiem si do jej czstych odwiedzin wtedy,
gdy jeszcze bya dziewczynk, obecno Kati nie przeszkadza mi w skupieniu si. Z rzadka i
machinalnie zadaj jej jakie pytanie, na ktre odpowiada mi bardzo krtko, lub te, aby odpocz
chwil, odwracam si do niej i patrz, jak zamylona przeglda jakie czasopismo medyczne lub
gazet. I wanie wwczas spostrzegam, e na twarzy jej nie ma ju dawnej ufnoci: wydaje si teraz
chodna, obojtna, roztargniona; taki wyraz miewaj pasaerowie, dugo czekajcy na pocig. Ubiera
si nadal adnie i prosto, lecz niedbale; wida, e suknia i uczesanie ucierpiay niemao od leenia na
kanapkach i bujakach, na ktrych spdza cae dni. Utracia te ow dz wiedzy, ktra cechowaa j
dawniej, i nie zadaje mi pyta, jakby doznaa ju wszystkiego w yciu i nie spodziewaa si usysze
nic nowego.
Gdy dochodzi czwarta, w salonie i jadalni zaczyna si ruch. To wrcia z konserwatorium Liza i
przyprowadzia ze sob koleanki. Sycha, jak graj na fortepianie, prbuj gosy i chichoc; w
jadalni Jegor nakrywa do stou i szczka naczyniami.
egnam powiada Katia. Dzi nie zajd do pa. Prosz je przeprosi. Nie mam czasu.
Prosz do mnie zajrze.
Gdy odprowadzam j do przedpokoju, obrzuca mnie surowym spojrzeniem od stp do gw i mwi
zaspiona:
A pan wci chudnie! Czemu pan si nie leczy?
Pojad do Siergieja Fiodorowicza i zaprosz go, dobrze? Niech pana zbada.
Nie trzeba, Katiu.
Nie rozumiem, o czym myli pana rodzina! Dobrzy sobie, nie ma co mwi.
Porywczym ruchem wkada futro i podczas tego z jej niedbaego uczesania niezawodnie wypada
par szpilek. Doprowadza uczesanie do adu leni si i brak jej na to czasu, tote byle jak wtyka
rozsypane loki pod czapeczk i wychodzi.
Kiedy wchodz do jadalni, ona pyta mnie:
Czy bya u ciebie przed chwil Katia? Czemu nie zasza do nas? To nawet dziwne...
Mamo! odzywa si do niej z wyrzutem Liza. Jeeli nie chce, to Bg z ni. Nie bdziemy
przecie baga j na kolanach.
Jak uwaasz, ale to lekcewaenie. Siedzie w twoim gabinecie trzy godziny i nie zajrze do

nas...Zreszt jak sobie yczy.


Waria i Liza nienawidz Kati. Nienawi ta jest dla mnie niezrozumiaa i prawdopodobnie aby
j zrozumie, trzeba by kobiet. Rcz gow, e wrd tych ptorasta modych mczyzn, ktrych
niemal co dzie widuj w swym audytorium, i wrd p setki mczyzn starszych, ktrych
spotykam co tydzie nie znajdzie si nawet jeden, ktry by zrozumia ow nienawi i
obrzydzenie do przeszoci Kati, to znaczy do jej nielubnej ciy i nieprawego dziecka, a
rwnoczenie absolutnie nie potrafi przypomnie sobie adnej ze znajomych kobiet lub dziewczt,
ktra by wiadomie lub instynktownie nie ywia podobnych uczu. A dzieje si to nie dlatego, e
kobieta jest cnotliwsza lub czystsza od mczyzny: wszak cnota i czysto niewiele rni si od
wystpku, jeeli podszyte s zym uczuciem. Tumacz to po prostu zacofaniem kobiet. Smtne
uczucie litoci i udrki moralnej, jakie na widok nieszczcia odczuwa wspczesny mczyzna,
znacznie wicej mwi mi o kulturze i rozwoju duchowym czowieka anieli nienawi i odraza.
Wspczesna kobieta ma rwnie zawe, a zarazem osche serce, jak w okresie redniowiecza. I moim
zdaniem zupenie rozumnie postpuj ci, co radz wychowywa kobiety po msku.
ona nie lubi Kati jeszcze za to, e bya aktork, za jej niewdziczno, dum i ekscentryczno oraz
za wszystkie te niezliczone wady, jakie kada kobieta zawsze potrafi znale w innej.
Prcz mnie i mej rodziny zasiadaj u nas do obiadu jeszcze ze dwietrzy przyjaciki mej crki i
Aleksander Adolfowicz Gnekker, wielbiciel Lizy i pretendent do jej rki. Jest to mody blondyn w
wieku lat trzydziestu, wzrostu redniego, bardzo tgi, szeroki w barach, o rudych bokobrodach
sterczcych przy uszach, o napomadowanych wsikach, ktre nadaj jego pulchnej, gadkiej twarzy
jaki wyraz lalkowaty. Nosi bardzo krtk marynark, barwn kamizelk, pantalony w wielk krat,
bardzo szerokie u gry, a bardzo wskie u dou, i te buciki bez obcasw. Oczy ma wypuke
niczym u raka, halsztuk przypominajcy rakow szyjk, a nawet jak mi si zdaje cay ten
modzieniec pachnie rakow zup. Bywa u nas co dzie, lecz nikt z naszej rodziny nie wie nic o jego
pochodzeniu, o jego studiach ani o tym, z jakich rodkw si utrzymuje. Nie gra i nie piewa, ale ma
jakie kontakty i z muzyk, i ze piewem, sprzedaje gdzie czyje fortepiany, bywa czsto w
konserwatorium, zna wszystkie sawy muzyczne i bierze udzia w organizowaniu koncertw; wydaje
o muzyce sdy wielce autorytatywne i jak zauwayem wszyscy chtnie si z nim zgadzaj.
Ludzie zamoni miewaj zazwyczaj przy sobie grono rezydentw; podobnie dzieje si z nauk i
sztuk. I chyba nie ma na wiecie sztuki czy nauki, ktrej by nie towarzyszyy jakie ,,obce ciaa" w
postaci takiego pana Gnekkera. Nie jestem muzykiem i by moe myl si co do pana Gnekkera,
ktrego, notabene, mao znam. Lecz wydaje mi si doprawdy mocno podejrzany jego autorytet i
owo dostojestwo, z jakim stoi przy fortepianie i sucha, kiedy kto gra lub piewa.
Mona by nawet po stokro dentelmenem i radc tajnym ale jeli si ma crk, to nic nie
zabezpieczy od swoistego mieszczastwa, ktre czsto wnosz do atmosfery domu i nastrojw
konkury, swaty i lub. Tak na przykad w aden sposb nie mog pogodzi si z uroczystym
wyrazem, jaki przybiera zawsze moja ona, kiedy bywa u nas Gnekker, nie mog te znie butelek
lafitu, portwajnu i xeresu, ktre zjawiaj si na stole jedynie z powodu tego gocia, aby mg
przekona si naocznie, jak bogato i wystawnie yjemy. Nie znosz rwnie sztucznego miechu
Lizy, ktrego nauczya si w konserwatorium, i jej zmanierowanego mruenia oczu, kiedy
odwiedzaj nas mczyni. A przede wszystkim absolutnie poj nie mog, czemu bywa co dzie u

nas i co dzie zasiada do obiadu stworzenie kompletnie obce mym zwyczajom, mej nauce, caemu
trybowi mego ycia, istota tak odmienna od ludzi, ktrych kocham. ona i suba szepcz
tajemniczo, e to ,,narzeczony", lecz ja mimo wszystko nie mog pogodzi si z jego obecnoci;
stwr w budzi we mnie takie zdumienie, jak gdyby posadzono obok mnie przy stole Zulusa. I
wydaje mi si rwnie dziwny fakt, e moja crka, ktr przywykem uwaa za dziecko, kocha ten
halsztuk, te oczy, te pulchne policzki...
Dawniej lubiem obiady w domu lub byy mi obojtne, teraz za nie wzbudzaj one we mnie nic
prcz nudy i rozdranienia. Od czasu kiedy zostaem ekscelencj i byem dziekanem fakultetu,
rodzina moja uznaa za stosowne zmieni cakowicie nasze menu obiadowe. Zamiast tych prostych
potraw, do ktrych przywykem w latach studenckich i doktorskich, teraz karmi mnie zup puree, w
ktrej pywaj jakie biae sopelki, i cynaderkami w maderze. Ranga generalska i sawa pozbawiy
mnie na zawsze kapuniaku i smacznych pierogw, gsi z jabkami i leszcza z kasz; one te zabray
mi pokojwk Agasz, gadatliw i weso staruszk, zamiast ktrej podaje teraz do stou Jegor, tpe
i nadte chopisko z bia rkawiczk na prawej rce. Przerwy pomidzy daniami s krtkie, ale
wydaj si niezmiernie dugie, poniewa nie ma czym ich wypeni! Znika dawna wesoo, szczere
rozmowy, arty, miech, zabrako wzajemnej serdecznoci i wesela, ktre opanowyway dzieci, on
i mnie, gdymy si dawniej schodzili w jadalni; dla mnie, czowieka zapracowanego, obiad by
momentem wytchnienia i spotkania z rodzin, a dla ony i dzieci witem, co prawda krtkim,
lecz jasnym i radosnym, gdy uwiadamiali sobie, e chocia przez owe p godziny nale nie do
nauki, nie do studentw, a tylko i wycznie do nich. Nie potrafi ju teraz odczuwa zawrotu gowy
po jednym kieliszku, nie ma Agaszy, nie ma leszcza z kasz, nie ma radosnego gwaru, jakim witano
owe malekie awanturki obiadowe, kiedy pobi si pod stoem pies z kotem lub kompres z policzka
Kati wpad wprost do talerza z zup.
Opisywanie obecnego obiadu jest rwnie niesmaczne, jak spoywanie go. Na twarzy ony widnieje
uroczysta, sztuczna powaga i zwyky wyraz zatroskania. Obrzuca zaniepokojonym spojrzeniem
nasze talerze i mwi: ,,Widz, e wam pieczyste nie smakuje... No, powiedzcie, nie smakuje, co?"
Winienem na to odpowiedzie: Niepotrzebnie kopoczesz si, kochanie, pieczyste jest bardzo
smaczne". Ona; ,,Ty zawsze jeste tak wyrozumiay dla mnie, Nikoaju Stiepanowiczu, i nigdy nie
powiesz prawdy. A czemu Aleksander Adolfowicz tak mao jad?" i tak wszystko w tym stylu
podczas caego obiadu. Liza chichoce sztucznie i mruy oczy. Patrz na nie obie i dopiero teraz, przy
obiedzie, uwiadamiam sobie zupenie wyranie, e wewntrzne ycie ony i crki ju dawno
wymkno si spod mej obserwacji. Mam wraenie, jakbym kiedy przed laty mieszka w swym
domu z prawdziw rodzin, a teraz jem obiad w gocinie u nieprawdziwej ony i widz
nieprawdziw Liz. W obu zasza kardynalna zmiana, a ja przegapiem dugi proces narastania tej
zmiany i nic dziwnego, e teraz ich nie rozumiem. Skd owa zmiana? Nie wiem. By moe, i cae
nieszczcie polega na tym, e onie i crce nie da Bg podobnego hartu, jak mnie. Od dziecistwa
przywykem walczy z wpywami zewntrznymi i uodporniem si wystarczajco; takie katastrofy
yciowe, jak sawa, generalska ranga, przejcie z dostatku do ycia ponad stan, znajomoci z
monymi tego wiata i temu podobne mnie ledwo tkny, wyszedem z nich cay i nienaruszony;
na sabe za i nieodporne on i Liz wszystko to runo jak lawina niena i zdawio je.
Panny i Gnekker mwi o fugach i kontrapunktach, o piewakach i pianistach, o Bachu i Brahmsie,

a ona, obawiajc si, aby jej nie posdzono o ignorancj muzyczn, umiecha si
porozumiewawczo i bekoce:
To liczne... Czyby?... No prosz..." Gnekker statecznie zajada, statecznie dowcipkuje i
pobaliwie wysuchuje zdania panien. Z rzadka objawia ch odezwania si marn francuszczyzn i
wwczas uwaa za stosowne tytuowa mnie votre excellence.
A ja siedz ponury. Widocznie krpuj ich wszystkich, a oni krpuj mnie. Nigdy poprzednio nie
stykaem si bezporednio z antagonizmem kastowym, ale teraz wanie drczy mnie co w tym
rodzaju. Staram si wynajdywa w Gnekkerze same ujemne cechy, szybko dostrzegam je i irytuje
mnie to, e na ,,narzeczeskim" miejscu siedzi czowiek z obcej mi sfery. Jego obecno wpywa na
mnie le jeszcze w innym sensie. Zwykle kiedy jestem sam albo w otoczeniu drogich mi ludzi, nigdy
nie rozmylam o swych zasugach, a jeeli nawet przypomn sobie o nich, to wydaj mi si tak
znikome, jakbym zosta uczonym nie dalej jak wczoraj; w obecnoci za takich ludzi, jak Gnekker,
moje osignicia wydaj mi si zawrotnie wysok gr, ktrej szczyt kryje si w chmurach, a u
podna drepc ledwo widoczne postacie Gnekkerw.
Po obiedzie id do gabinetu i zapalam tam sw fajeczk, jedyn na cay dzie, ktra ocalaa z
dawnego karygodnego zwyczaju dymienia od rana do nocy. Kiedy pal, wchodzi do mnie ona i
zasiada do rozmowy. Podobnie jak rano, z gry wiem, o czym bdzie mwi. Musimy pomwi
powanie, Nikoaju Stiepanowiczu zaczyna. Chodzi mi o Liz... Czemu nie zwrcisz uwagi?
Na co mianowicie?
Udajesz, e nie spostrzegasz, ale tak nie mona.
Nie mona tak niefrasobliwie... Gnekker ma w stosunku do Lizy zamiary... Co ty sdzisz o tym?
e to jest zy czowiek, tego nie mog powiedzie, bo nie znam go tak dalece, ale e mi si nie
podoba, o tym mwiem ci ju tysic razy.
Ale tak nie mona... Nie mona...
ona wstaje i chodzi zdenerwowana.
Nie mona tak traktowa powanej decyzji... mwi. Gdy chodzi o szczcie crki, trzeba
wyzwoli si z urazw osobistych. Wiem, e on ci si nie podoba... Dobrze... Jeeli teraz odmwimy
i zerwiemy z nim, to czy moesz rczy, e Liza przez cale ycie nie bdzie mie do nas alu?
Konkurentw obecnie nie ma tak wielu i moe si zdarzy, e innej partii nie znajdzie... On bardzo
kocha Liz i, jak wida, podoba si jej... Co prawda, nie ma okrelonej pozycji towarzyskiej, ale co
robi? Moe Bg da, z czasem zajmie jakie stanowisko... Pochodzi z dobrej rodziny i jest zamony.
Skd wiesz o tym?
Sam mwi. Ojciec jego ma w Charkowie duy dom, a pod Charkowem majtek. Sowem,
Nikoaju Stiepanyczu, musisz koniecznie pojecha do Charkowa.
Po co?
Zasign informacji.... Masz tam znajomych profesorw i oni ci pomog. Pojechaabym sama,
ale jestem kobiet. Nie mog...
Nie pojad do Charkowa mwi chmurnie.
ona przeraa si, a twarz jej wykrzywia wyraz dotkliwego blu.
Na Boga, Nikoaju Stiepanyczu baga mnie pochlipujc. Na Boga, zdejm ze mnie ten
ciar. Ja cierpi.

Zaczynam i ja odczuwa bl patrzc na ni.


Dobrze, Waria przemawiam agodnie. Jeeli chcesz, zgoda, pojad do Charkowa i zrobi
wszystko, czego sobie yczysz.
ona przyciska do oczu chusteczk i wychodzi do swego pokoju, eby popaka. Zostaj sam.
Za chwil wnosz wiato. Od foteli i abauru padaj na ciany i podog dawno znane, obrzyde
cienie; kiedy patrz na nie, wydaje mi si, e ju noc i e znowu zaczyna si moja przeklta
bezsenno. Kad si do ka, potem wstaj, chodz po pokoju i znw si kad... Zazwyczaj po
obiedzie, przed wieczorem, moje napicie nerwowe osiga najwyszy poziom. Zaczynam bez
powodu paka i chowam gow pod poduszk. W tym momencie boj si, eby kto nie wszed,
boj si nagej mierci, wstydz si swych ez i w ogle dzieje si w mej duszy co przeokropnego.
Czuj, e duej nie mog ju patrze na moj lamp, na ksiki, na cienie na pododze, nie mog
znie gosw, rozlegajcych si w salonie. Jaka niewidzialna i niepojta sia przemoc wypycha
mnie precz z mieszkania. Zrywam si, szybko wkadam palto i cichaczem, eby nie zauwayli
domownicy, wychodz na ulic. Dokd i?...
Odpowied na to pytanie dawno ju tkwi w mym mzgu: do Kati.
III
Katia, jak zwykle, ley na tureckiej otomanie lub na kuszetce i czyta. Ujrzawszy mnie podnosi
leniwie gow, siada i wyciga rk.
A ty wci leysz mwi po chwili milczenia i odpoczynku. To niezdrowo. Powinna si
czym zaj.
e co?
Powinna si czym zaj.
Czym? Kobieta moe by tylko prost robotnic lub aktork.
No wic c? Skoro nie moesz by robotnic, zosta aktork.
Milczy. Wyszaby za m mwi partem.
Nie ma za kogo. I nie ma po co.
Tak y nie mona.
Bez ma? Te co! Mczyzn jak lodu, byle ochoty nie brako.
To, Katiu, nieadnie.
Co nieadnie?
No wanie to, co przed chwil powiedziaa.
Spostrzegszy, e jestem zmartwiony, i pragnc zatuszowa przykre wraenie, Katia mwi:
Chodmy tutaj. O, tu.
Prowadzi mnie do malekiego, bardzo przytulnego pokoiku i mwi wskazujc biurko:
Prosz... Przygotowaam to dla pana. Pan bdzie tu pracowa. Prosz przyjeda co dzie i
przywozi ze sob robot. A tam w domu panu tylko przeszkadzaj. Bdzie pan tu pracowa?
Dobrze? Zgoda?
eby nie martwi jej odmow, odpowiadam, e bd u niej pracowa i e pokj bardzo mi si
podoba. Potem oboje siadamy w zacisznym kciku i zaczynamy rozmawia.
Ciepo, przytulne otoczenie i obecno sympatycznego czowieka nie wzbudzaj we mnie jak
bywao dawniej uczucia zadowolenia, tylko daj impuls do wyrzeka i zrzdzenia. Wydaje mi si

z jakich powodw, e gdy powyrzekam i wyskar si przyniesie mi to ulg.


Niedobrze, moja droga zaczynam z westchnieniem. Bardzo niedobrze...
Co takiego?
Widzisz, o co chodzi, kochanie. Najwyszym i najwitszym prawem krlw jest prawo aski. I ja
zawsze czuem si krlem, poniewa bez ogranicze stosowaem owo prawo. Nigdy nie osdzaem,
byem pobaliwy, chtnie przebaczaem wszystkim na prawo i na lewo. Gdzie inni protestowali i
oburzali si, tam ja tylko radziem i przekonywaem. Cae swe ycie staraem si tylko o to, aby
obcowanie ze mn byo atwe dla rodziny, studentw, kolegw, dla suby. Taki stosunek do ludzi
wiem o tym wychowywa tych, ktrzy przebywali w moim otoczeniu. Lecz teraz ju nie jestem
krlem. Dzieje si we mnie co takiego, co przystoi tylko niewolnikom: w gowie mej dzie i noc
kbi si ze myli, a w duszy uwiy sobie gniazdo uczucia, ktrych nigdy dawniej nie znaem.
Nienawidz, gardz, gniewam si, oburzam i lkam. Staem si ponad miar surowy, wymagajcy,
rozdraniony, nieuprzejmy, podejrzliwy. Nawet to, co ongi stanowio powd do jeszcze jednego
kalamburu i dobrodusznej kpinki, rodzi dzi we mnie przykre uczucia. Ulega zmianie nawet moja
logika: dawniej gardziem tylko pienidzmi, teraz zoszcz mnie nie pienidze, tylko bogacze, jakby
to oni byli winni; dawniej nienawidziem przemocy i samowoli, a teraz nienawidz ludzi stosujcych
przemoc, jakby to oni jedynie zawinili, a nie my wszyscy, poniewa nie potrafimy wychowywa
siebie nawzajem. C to znaczy? Jeeli nowe myli i nowe uczucia wyniky ze zmiany przekona, to
skd ta zmiana? Czyby wiat sta si gorszy, a ja lepszy, a moe dawniej byem lepy i obojtny?
Jeeli za zmiana ta pochodzi z oglnej ruiny si fizycznych i umysowych jestem przecie chory
i codziennie ubywa mi na wadze wwczas sytuacja moja jest godna poaowania: dowodzi to
bowiem, e moje nowe myli s nienormalne, niezdrowe, e winienem si ich wstydzi, uwaa je
za marne...
To nie jest sprawa choroby przerywa mi Katia. Po prostu otworzyy si panu oczy i tyle.
Zobaczy pan to, czego dawniej nie wiadomo czemu nie chcia widzie. Moim zdaniem, musi pan
przede wszystkim zerwa ostatecznie z rodzin i odej.
Mwisz bez sensu.
Pan ju ich nie kocha, po c wic udawa? I czy to rodzina? Kompletne zera! Gdyby dzi
umary, ju jutro nikt by nie odczu ich nieobecnoci.
Katia gardzi moj on i crk rwnie silnie, jak one jej nienawidz. Wtpi, czy w obecnych
czasach wolno mwi o ludzkim prawie do wzajemnej pogardy... Lecz jeli przyj punkt widzenia
Kati i przyzna takie uprawnienia ludziom, to naley stwierdzi, e Katia ma rwne prawa gardzi
on i Liz, jak one nienawidzi jej.
Kompletne zera! powtarza. Czy pan jad dzi obiad? C to, nie zapomniano poprosi pana
do jadalni? e te one do dzi pamitaj jeszcze o pana istnieniu?
Katiu przerywam surowo. Prosz, zamilcz.
A pan sdzi, e mio mi jest mwi o nich? Rada bym wcale ich nie zna. Prosz mnie posucha,
mj drogi: niech pan wszystko porzuci i wyjedzie. Prosz wyjecha za granic. Im prdzej, tym
lepiej.
Co za bzdury! A uniwersytet?
I uniwersytet te. Wielkie mi dziwo. Wykada pan ju trzydzieci lat, a gdzie s pascy

uczniowie? Ilu wychowa pan sawnych uczonych? Prosz policzy. A po to, aby mnoy tych
lekarzy, co eksploatuj ciemnot i zarabiaj setki tysicy, po to nie trzeba by utalentowanym i
dobrym czowiekiem. Pan jest tu zbyteczny.
O Boe, jaka ty brutalna! otrzsam si ze zgroz. Jaka brutalna! Zamilcz, bo odejd! Nie
potrafi odpowiada na twe brutalne ataki!
Wchodzi pokojwka i prosi nas na herbat. Przy samowarze dziki Bogu zmieniamy temat. Gdym
si ju wyali, mam ochot pofolgowa drugiej mej starczej saboci przechodz do wspomnie.
Opowiadam Kati o swej przeszoci i ku wasnemu zdumieniu podaj takie szczegy, o jakich
nigdy bym nie przypuszcza, e jeszcze tkwi gdzie w mej pamici. Ona sucha mnie rozczulona,
dumna, z zapartym tchem. Lubi szczeglnie opowiada jej o tym, jak uczyem si ongi w
seminarium i jak marzyem o dostaniu si na uniwersytet.
Bywao, spaceruj po naszym ogrodzie w seminarium... opowiadam. Wiatr przyniesie z
jakiego oddalonego szynku dwiki harmonii i piew lub przemknie obok potu trjka koni z
dzwoneczkami, i to wystarcza, aby uczucie szczcia nagle napenio nie tylko pier, lecz i odek,
rce, nogi... Sucham harmonii lub zacichajcych dzwoneczkw, a w wyobrani ju widz siebie
jako lekarza i ukazuj mi si obrazy jeden od drugiego pikniejszy... I oto, jak widzisz, marzenia
moje speniy si. Zdobyem wicej, ni miaem marzy. Trzydzieci lat byem lubianym
profesorem, miaem wspaniaych kolegw, cieszyem si zaszczytnym rozgosem. Pokochaem,
oeniem si z namitnej mioci, miaem dzieci, Sowem, jeeli spojrze wstecz, to cae moje ycie
wydaje si pikn, z talentem zbudowan kompozycj. Teraz pozostaje mi tylko nie zepsu finau.
Po to trzeba umrze po ludzku. Jeeli mier jest istotnie grona, to trzeba spotka j tak, jak
przystao nauczycielowi, uczonemu i obywatelowi chrzecijaskiego pastwa; miao i ze spokojem
ducha. Ale ja psuj fina. Ton, przybiegam do ciebie, prosz o pomoc, a ty mi na to; niech pan tonie,
tak wanie by powinno.
Wtem w przedpokoju rozlega si dzwonek. Oboje poznajemy, kto dzwoni, i mwimy;
To prawdopodobnie Michai Fiodorowicz. I rzeczywicie po maej chwili wchodzi mj kolegafilolog, Michai Fiodorowicz, wysoki, dobrze zbudowany, lat okoo pidziesiciu, o gstych siwych
wosach, czarnych brwiach i wygolonej twarzy. Jest to dobry czowiek i przemiy kolega. Pochodzi
ze starego szlacheckiego rodu, bogatego w talenty i odgrywajcego znaczn rol w dziejach naszej
literatury i owiaty. Sam rozumny, zdolny, bardzo wyksztacony, lecz nie pozbawiony dziwactw.
Wszyscy jestemy do pewnego stopnia dziwakami, lecz jego dziwactwa przekraczaj miar i mog
sta si wrcz niebezpieczne dla jego znajomych. Wrd tych ostatnich znam niemao ludzi, ktrzy
poza dziwactwami nie dostrzegaj jego licznych przymiotw.
Wszedszy do nas, zdejmuje powoli rkawiczki i odzywa si swym aksamitnym barytonem:
Dzie dobry. Popijacie herbatk? Mdry pomys, bo piekielnie zimno.
Potem zasiada przy stole, bierze szklank i od razu zaczyna gawdzi. Najcharakterystyczniejsz
cech jego sposobu mwienia jest stay ton artobliwy, jakie poczenie filozofii z
dowcipkowaniem, jak u szekspirowskich grabarzy. Zawsze mwi o sprawach powanych, ale nigdy
powanie. Sdy jego s ostre, zjadliwe, lecz dziki mikkiemu, spokojnemu, artobliwemu
sposobowi opowiadania brzmi tak, e nie rani ucha i szybko si mona do nich przyzwyczai.
Kadego wieczoru przynosi ze sob kilka anegdot z ycia uniwersyteckiego i od nich zazwyczaj

zaczyna, gdy zasiada przy stole.


Och, Boe wzdycha poruszajc drwico swymi czarnymi brwiami. e te bywaj na
wiecie takie komiczne figury!
A co takiego? pyta Katia.
Id dzi z wykadu i spotykam na schodach tego starego idiot, naszego NN... Idzie, swoim
zwyczajem wystawi naprzd kosk szczk i szuka, komu by si tu poskary na sw migren, na
on, na studentw, ktrzy nie chc chodzi na jego wykady. No, myl, zobaczy mnie
zginem, przepadem z kretesem...
I tak dalej w tym stylu. Lub te zaczyna tak:
Byem wczoraj na publicznym wykadzie naszego ZZ. Dziwi mnie, jak te nasza alma mater
by jej nie wspomnie w z godzin odwaa si pokazywa publicznoci takich bcwaw i
patentowanych tpakw, jak ten ZZ. Przecie to osio na skal europejsk. Zlitujcie si, takiego
drugiego eksponatu w biay dzie ze wiec si nie znajdzie. Mwi, moecie sobie wyobrazi, jakby
karmelek ssa: siu-siu-siu... Stchrzy, le odczytuje swj rkopis, myltka w gowie pezaj z
szybkoci archimandryty* jadcego na rowerze, a przede wszystkim ani rusz nie da si zrozumie,
o co mu chodzi. Nuda okropna, a zdychaj muchy. T arcynud mona porwna chyba tylko z
nud panujc w naszej auli na dorocznym wrczaniu dyplomw, kiedy wygasza si tradycyjn
mow, bodaj j diabli!
*/Archimandryta wyszy dostojnik klasztorny, przeor.
I od razu przeskok:
Ze trzy lata temu, Nikoaj Stiepanowicz pewno pamita wypado mi wygasza ow mow.
Gorco, duszno, mundur uwiera pod pachami, po prostu okropno. Mwi p godziny, godzin,
ptorej, dwie godziny... No, myl, dziki Bogu, zostao jeszcze dziesi stron". A pod koniec byy
takie cztery stroniczki, ktrych mona byo wcale nie odczyta i liczyem na to, e je opuszcz. No,
myl, zostao zaledwie sze. Ale, wyobracie sobie, rzucam okiem na sal i widz: w pierwszym
rzdzie siedz obok siebie jaki genera ze wstg orderow i archijeriej. Obaj, biedacy, zdrtwieli z
nudw, wytrzeszczaj oczy, aby nie usn, lecz mimo to staraj si wyrazi skupienie i uwag na
twarzy, uda, e moje przemwienie rozumiej i e im si ono podoba. No, myl, skoro wam si
podoba, to macie! Na zo! I przeczytaem owe cztery stronice.
Kiedy Michai Fiodorowicz mwi, to umiechaj si jak zreszt u wszystkich kpiarzy tylko
jego oczy i brwi. Oczy nie wyraaj ani nienawici, ani zoci, tylko dowcip i ten szczeglny, lisi
spryt, ktry mona dojrze u ludzi wybitnie spostrzegawczych. Jeeli ju mwi o jego oczach, to
dodam, i zauwayem jeszcze jedn ich waciwo: kiedy bierze od Kati szklank herbaty, sucha
tego, co mwi, albo odprowadza j spojrzeniem, gdy na chwil wychodzi z pokoju, to w spojrzeniu
jego dostrzegam co potulnego, bagajcego, czystego...
Pokojwka sprzta samowar i stawia na stole duy kawaek sera, owoce i butelk krymskiego
szampana, do marnego wina, ktre Katia polubia mieszkajc na Krymie. Michai Fiodorowicz
bierze z etaerki dwie talie kart i rozkada pasjans. Cho utrzymuje, e pewne pasjanse wymagaj
duo inwencji i uwagi, jednak rozkadajc je nie przestaje nadal zabawia si pogawdk. Katia
uwanie wpatruje si w jego karty i dopomaga mu nie sowami, a raczej mimik. Przez cay wieczr
Katia wypija najwyej dwa kieliszki wina, ja wypijam wier szklanki, pozostaa zawarto butelki

przypada w udziale Michaiowi Fiodorowiczowi, ktry moe pi wiele, nie upijajc si nigdy.
Przy pasjansie poruszamy rne zagadnienia, przewanie wyszego rzdu, przy tym najwicej
dostaje si temu, co kochamy najbardziej, to znaczy nauce.
Nauka, Bogu dziki, ju si przeya mwi Michai Fiodorowicz z namysem. Jej piosnka
ju przebrzmiaa. Taak. Ludzko zaczyna odczuwa potrzeb zastpienia jej czym innym. Wyrosa
z gleby przesdw, wykarmiy j przesdy i teraz stanowi ona podobn kwintesencj przesdw, jak
jej przestarzae babki: alchemia, metafizyka i filozofia. I rzeczywicie, c ona daa ludziom? Wszak
pomidzy uczonymi Europejczykami, a Chiczykami, nie posiadajcymi adnych nauk, rnica jest
wprost znikoma, jedynie zewntrzna. Chiczycy nie maj nauki, a c na tym stracili?
Muchy te nie maj nauki odpowiadam. I c z tego?
Niesusznie pan si unosi, Nikoaju Stiepanowiczu. Przecie mwi to tylko tu, midzy nami...
Jestem ostroniejszy, ni pan przypuszcza, i nie bd mwi tego publicznie, bro Boe! W masach
istnieje przesd, e nauka i sztuka stoj wyej ni rolnictwo, handel, rzemiosa. Nasza kasta yje z
tego przesdu i ani ja, ani pan nie bdziemy go burzy. Uchowaj Boe!
Przy pasjansie i modzie dostaje porzdne wcieranie.
Skarlaa nasza modzie wzdycha Michai Fiodorowicz. Nie mwi ju o ideaach i tak
dalej, ale gdyby cho pracowa i myle umiaa naleycie. Tak... Ot wanie: Ze smutkiem patrz
dzi na nasze pokolenie..."
To suszne, skarlaa zgadza si Katia. Prosz mi powiedzie, czy w przecigu ostatnich
piciu dziesiciu lat mia pan chocia jednego wybitnego, utalentowanego ucznia?
Nie wiem, jak inni profesorowie, ale ja jako nie przypominam sobie.
Widziaam w swym yciu wielu studentw i waszych modych uczonych, wielu aktorw... I c?
Ani razu nie zdarzyo mi si spotka nie tylko bohatera lub talent, ale po prostu ciekawego
czowieka. Wszystko to miernoty, szare, nadte, z pretensjami...
Te rozmowy o skarleniu modziey sprawiaj na mnie za kadym razem wraenie, jakbym niechccy
podsuchiwa przykre plotki o wasnej crce. Czuj si dotknity tym, e oskara si w czambu ca
modzie, e zarzuty buduje si na oklepanych komunaach, na takich straszakach, jak karowacenie,
brak ideaw i odwoywanie si do przepiknej przeszoci. Kade oskarenie, nawet gdy wygasza
si je w towarzystwie damskim, winno by sformuowane moliwie dokadnie, w przeciwnym
bowiem razie nie jest oskareniem, lecz po prostu zoliwym obgadywaniem, niegodnym
przyzwoitych ludzi.
Jestem stary, pracuj ju trzydzieci lat, ale nie dostrzegam ani karowacenia, ani braku ideaw i nie
widz, eby teraz byo gorzej ni w przeszoci. Mj wony Nikoaj, ktrego dowiadczenie w tym
wzgldzie ma sw niewtpliw warto, powiada, e obecni studenci nie s ani lepsi, ani gorsi od
dawnych.
Gdyby zapytano, co mi si nie podoba w moich teraniejszych uczniach, odpowiedziabym na to po
duszym namyle, krtko, lecz wyczerpujco. Znam ich wady, tote nie potrzebuj si ucieka do
mglistych komunaw. Nie podoba mi si, e pal tyto, uywaj napoi wyskokowych i zbyt pno
eni si; e s beztroscy, a czsto tak dalece obojtni, i znosz w swym rodowisku godujcych
kolegw i nie spacaj dugw w kasie samopomocy studenckiej. Nie znaj obcych jzykw i
bdnie wyraaj si po rosyjsku; nie dalej jak wczoraj mj kolega-higienista uskara si przede

mn, e musi w dwjnasb rozszerza swj wykad, gdy suchacze le znaj fizyk, a zupenie obca
jest dla nich meteorologia. Chtnie poddaj si wpywom najnowszych autorw, bynajmniej
nienajlepszych, a z kompletn obojtnoci traktuj klasykw tej miary, co Szekspir, Marek
Aureliusz, Epiktet lub Pascal. W owym braku umiejtnoci odrniania wielkiego od maego
najdobitniej wyraa si ich niepraktyczno yciowa. Wszystkie trudniejsze zagadnienia, majce
mniej lub bardziej spoeczny charakter (na przykad sprawy przesiedlania), rozstrzygaj za pomoc
zbirek, a nie metod bada naukowych i dowiadcze, chocia ta ostatnia droga stoi przed nimi
otworem i najbardziej odpowiada ich powoaniu. Chtnie zajmuj stanowiska ordynatorw,
asystentw, laborantw, eksternw i gotowi tkwi tam do czterdziestu lat, chocia samodzielno,
poczucie swobody dziaania i inicjatywa osobista niemniej potrzebna jest w nauce, ni na przykad w
sztuce lub handlu. Mam uczni i suchaczy, lecz nie mam pomocnikw i nastpcw, tote kocham ich
i rozczulam si, lecz nie mog by z nich dumny. Itd, itd...
Podobne wady i braki, chobym nie wiem ile ich wyliczy, mog zrodzi pesymizm i napastliwo
jedynie w czowieku maodusznym i biernym. Wszystko to ma przygodny i przemijajcy charakter i
cakowicie uzalenione jest od okolicznoci yciowych; wystarczy jakie dziesi lat, aby zniky lub
ustpiy miejsca innym, nowym wadom, ktrych przecie nie podobna unikn i ktre z kolei znw
bd przeraa ludzi maodusznych. Studenckie grzechy martwi mnie czsto, lecz owo zmartwienie
jest niczym w porwnaniu z radoci, jak odczuwam ju od trzydziestu lat, gdy gawdz z
uczniami, wykadam im lub przygldam si ich stosunkom i porwnuj z ludmi spoza ich krgu.
Michai Fiodorowicz szydzi, Katia sucha i oboje nie spostrzegaj, w jak gbok przepa wciga
ich ta zdawaoby si niewinna rozrywka, jak jest potpianie blinich. Nie odczuwaj, jak
zwyka rozmowa przechodzi stopniowo w naigrywanie si i zncanie i jak oboje zaczynaj ima si
nawet oszczerczych chwytw.
Przezabawne mona spotka figury opowiada Michai Fiodorowicz. Przychodz wczoraj
do naszego Jegora Pietrowicza i zastaj tam academicusa jak mi si zdaje, jednego z paskich
medykw z trzeciego roku. Twarz taka... hm... w stylu Dobrolubowa, na czole ,,znami gbokiej
myli". Rozgadalimy si. ,,Tak to, powiadam, modziecze. Czytaem, powiadam, e pewien
Niemiec zapomniaem nazwiska wydoby z ludzkiego mzgu nowy alkaloid idiotin". I co
pan myli? Uwierzy i nawet twarz sw przystroi w wyraz gbokiego uszanowania: patrzcie,
prosz, jacymy to! Albo niedawno przychodz do teatru. Siadam. A tu przede mn, w ssiednim
rzdzie, widz dwch studentw: jeden ,,od naszych", i widocznie prawnik, drugi ze skotunionym
bem medyk. Medyk pijany jak bela. Na scen ani zerknie. Drzemie i bem kiwa. Ale gdy
tylko ktry aktor pocznie goniej deklamowa albo po prostu gos podniesie, mj medyk drga,
szturcha ssiada w bok i pyta: ,,Co on mwi? Szla-a-chet-nie, co?" ,,Szlachetnie" odpowiada
ten ,,od naszych". ,,Brrawo! ryczy medyk. Szla-a-chetnie. Brawo!" Bo on, widzicie pastwo,
pijana bela, przyszed do teatru nie dla sztuki, tylko w poszukiwaniu szlachetnych idei.
Szlachetnoci mu si zachciewa!
Katia sucha i mieje si. miech jej jest jaki dziwny: wdech i wydech rytmicznie i regularnie
nastpuj po sobie, przypominajc dwiki harmonii, a w twarzy miej si tylko nozdrza. Mnie za
ogarnia przygnbienie i nie wiem, co mam mwi. Wreszcie trac panowanie nad sob, wybucham,
zrywam si i krzycz:

Zamilczcie, do tego! Siedzicie tu jak dwie ropuchy i zatruwacie powietrze swym oddechem.
Do!
I nie czekajc, a skocz to oczernianie, zabieram si do wyjcia. Zreszt ju czas: mina dziesita.
A ja jeszcze troch posiedzmwi Michai Fiodorowicz. Pani pozwoli, Jekatierino
Wadimirowno?
Pozwol odpowiada Katia.
Bene. Wobec tego niech pani kae przynie jeszcze butelk.
Oboje odprowadzaj mnie ze wiecami do przedpokoju i podczas gdy wkadam futro, Michai
Piodorowicz mwi:
Pan ostatnio bardzo schud i postarza, Nikoaju Stiepanowiczu. Co panu? Choruje pan?
Tak, troch niedomagam.
I nie leczy si... ponuro wtrca Katia.
Czemu pan si nie leczy? Jake to mona? Strzeonego, kochasiu, Bg strzee. Prosz pozdrowi
swoje panie i przeprosi, e nie byem. W tych dniach, przed wyjazdem za granic, przyjd
poegna si. Obowizkowo! W przyszym tygodniu wyjedam.
Wychodz od Kati rozdraniony, wystraszony rozmow o mojej chorobie, z uczuciem wewntrznego
niezadowolenia. Pytam sam siebie: a moe doprawdy poleczy si u ktrego z kolegw? I od razu
wyobraam sobie, jak kolega wysucha mnie, odejdzie milczc do okna, pomyli, potem odwrci si
do mnie i starajc si, abym nie wyczyta na jego twarzy prawdy, powie obojtnym tonem: Na razie
nie widz nic szczeglnego, ale bd co bd, kolego, radzibym panu przerwa wykady..."
I to odbierze mi ostatni nadziej.
Kt bowiem nie ma nadziei? Teraz, kiedy sam stawiam sobie diagnoz i sam siebie lecz,
odczuwam chwilami nadziej, e zwodzi mnie mj brak wiedzy, e myl si i co do biaka i cukru,
ktre wykrywam u siebie, i co do stanu serca, i co do obrzkw, ktre ju parokrotnie widywaem
rankiem; gdy z pilnoci hipochondryka przerzucam podrczniki terapii i zmieniam co dzie
lekarstwa, wci zdaje mi si, e moe natrafi na co pocieszajcego. Jakie to wszystko ndzne!
Czy niebo kryj chmury, czy lni na nim gwiazdy i wieci ksiyc, za kadym razem wracajc
patrz we i rozmylam o tym, i wkrtce zabierze mnie mier. Zdawaoby si, e myli moje
powinny by wtedy gbokie jak niebo, wyraziste, oszoamiajce... Niestety, nie! Rozmylam o
sobie, o onie, Lizie, o Gnekkerze, o studentach, w ogle o ludziach; myl brzydko, pytko, sam
przed sob si wykrcam i wwczas mj wiatopogld mona wyrazi sowami, ktre synny
Arakczejew wypowiedzia w jednym ze swych prywatnych listw: ,,Wszystko dobre na wiecie nie
moe istnie bez zego i zawsze wicej jest zego ni dobrego". To znaczy wszystko jest obrzydliwe,
nie ma po co y, a te szedziesit dwa lata, ktre ju przeyem, trzeba uwaa za stracone. api
si na tych mylach i usiuj przekona siebie, e s one przypadkowe, chwilowe i nie tkwi we
mnie gboko, lecz od razu zapytuj:
,,Jeeli tak, to czemu co wieczr cignie ciebie do tych dwch ropuch?"
I zaklinam si, e nigdy ju wicej nie odwiedz Kati, chocia wiem, e jutro znw tam pjd...
Dzwonic przy swoich drzwiach i potem idc po schodach, czuj, e nie mam ju rodziny i nie
pragn jej przywrci. Rzecz jasna, e nowe, arakczejewowskie myli nie tkwi we mnie przygodnie
i chwilowo, a panuj nad ca moj istot. Z obolaym sumieniem, pospny, rozleniwiony,

poruszajc si z wysikiem, jakby mi przybyo tysic pudw, kad si do ka i wkrtce zasypiam.


A potem bezsenno...
IV
Nadchodzi lato i ycie moje zmienia si. Pewnego piknego poranka zjawia si u mnie Liza i woa
artobliwym tonem:
Prosimy, wasza ekscelencjo. Gotowe.
Moj ekscelencj prowadz na ulic, wsadzaj do doroki i wioz. Jad wic i z nudw odczytuj
szyldy z prawa na lewo: tak ze sowa gospoda" wychodzi ,,adopsog". Nadawaoby si to raczej na
nazwisko jakiego barona, na przykad: baronowa Adopsog. Dalej jedziemy przez pole, mijamy
cmentarz, ktry nie sprawia na mnie adnego wraenia, chocia wkrtce bd na nim spoczywa;
potem jedziemy przez las i znw polem. Nic ciekawego. Po dwugodzinnej jedzie moj ekscelencj
prowadz na parter wilii i lokuj w niewielkim, bardzo wesoym pokoiku z bkitnymi tapetami.
W nocy nadal bezsenno, ale rankiem ju nie wstaj i nie wysuchuj utyskiwa ony, tylko le w
ku. Nie pi, ale przeywam stan psnu, pjawy, kiedy czowiek wie, e nie pi, a jednak co si
ni. W poudnie wstaj i moc przyzwyczajenia zasiadam przy biurku, ale ju nie pracuj, tylko
przegldam francuskie ksiki w tych okadkach, ktre przysya mi Katia. Oczywicie, byoby
bardziej patriotycznie poczyta autorw rosyjskich, ale musz si przyzna, e nie czuj do nich
szczeglnej sympatii. Poza dwoma lub trzema starymi autorami caa wspczesna literatura wydaje
mi si nie literatur, tylko pewnego rodzaju chaupnictwem, istniejcym tylko po to, aby je
popierano, ale niechtnie korzystano z jego wyrobw. Najlepszego z wyrobw chaupniczych nie
mona nazwa doskonaym i nie mona szczerze pochwali go bez ,,ale"; to samo da si powiedzie
o tych nowalijkach literackich, ktre przeczytaem w cigu ostatnich kilkunastu lat: adnego utworu
wybitniejszego i nic tam nie ma bez ,,ale". Rozumne, szlachetne, lecz bez talentu; z talentem,
szlachetne, lecz nierozumne; lub wreszcie z talentem, rozumne, lecz brak szlachetnoci.
Nie powiem, eby francuskie ksiki posiaday wszystkie te zalety: talent, rozum i szlachetno. One
rwnie nie daj mi zadowolenia, ale nie s tak nudne, jak rosyjskie, i nierzadki w nich jest
podstawowy element twrczoci poczucie swobody osobistej, czego brak rosyjskim autorom. Nie
pamitam adnej nowalijki, w ktrej by autor, poczynajc od pierwszej stronicy, nie spta wasnego
sumienia wszelkimi konwenansami i ugod z wasnym sumieniem. Jeden boi si mwi o nagim
ciele, drugi skrpowa si od stp do gw analiz psychologiczn, trzeci wymaga ,,ciepego
stosunku do czowieka", czwarty rozmylnie cae stronice zasmarowuje opisami przyrody, eby nie
posdzono go o tendencyjno... Jeden chce by w swych utworach koniecznie mieszczaninem, inny
koniecznie szlachcicem itd. Wyrachowanie, ostrono, jaki ukryty cel, nie ma ani swobody, ani
odwagi pisania tak, jak si chce, a zatem nie ma twrczoci.
Wszystko to dotyczy tak zwanej literatury piknej. Jeeli za chodzi o rosyjskie powane prace
naukowe, na przykad z dziedziny socjologii, sztuki itp., to nie czytuj ich po prostu, powodowany
niemiaoci. W dziecistwie i we wczesnej modoci, nie wiem dlaczego, ogarnia mnie lk przed
odwiernymi i bileterami teatralnymi i lk ten pozosta mi na cae ycie, odczuwam go do dzi.
Mwi si, e straszne jest jedynie to, co niezrozumiae. I rzeczywicie, trudno zrozumie, czemu
odwierni i bileterzy s tacy butni, wynioli i majestatycznie aroganccy. Czytajc powane artykuy
odczuwam wanie taki nieokrelony lk. Niezwyka pycha, generalski rodzaj dowcipu, poufae

traktowanie zagranicznych autorw, kunszt uroczystego przelewania z pustego w prne


wszystko to dla mnie jest niezrozumiae, straszne i tak rne od skromnego i dentelmeskospokojnego tonu, do ktrego przyzwyczaiem si czytajc dziea naszych lekarzy i przyrodnikw.
Nie tylko artykuy, ale przykro mi czyta nawet tumaczenia, dokonywane lub redagowane przez
powanych Rosjan. Chepliwy, protekcjonalny ton wstpu, mnstwo przypisw, ktre utrudniaj mi
skupienie si, znaki zapytania i ,,sic" w nawiasach, szczodrze rozsypane przez tumacza na
przestrzeni caego artykuu lub ksiki, wydaj mi si zamachem na osobowo autora i na moj
samodzielno czytelnika.
Pewnego razu zostaem zaproszony do sdu okrgowego w charakterze eksperta; podczas przerwy
jeden z kolegw-ekspertw zwrci moj uwag na ordynarny stosunek prokuratora do podsdnych,
wrd ktrych byy dwie kobiety z inteligencji. Wydaje mi si, e bynajmniej nie przesadziem
odpowiadajc koledze, i traktowanie to nie jest ordynarniejsze anieli stosunek autorw powanych
artykuw do siebie nawzajem. W istocie, stosunki te s tak ordynarne, e wspomina o nich mona
jedynie z najwiksz przykroci. Do siebie nawzajem oraz do tych autorw, ktrych poddaj
krytyce, zwracaj si albo z przesadnym szacunkiem, nie szczdzc wasnej godnoci, lub te
odwrotnie poniewieraj nimi znacznie zuchwaej, ni czyni to ja w tych notatkach i w mylach
wobec swego przyszego zicia Gnekkera. Zarzuty niepoczytalnoci, nieczystych zamiarw, a nawet
zgoa przestpstw kryminalnych stanowi zwyk ozdob powanych artykuw. A jest to ju jak
lubi okrela w swych artykulikach modzi lekarze ultima ratio*. */Ultima ratio (ac.)
argument ostateczny (przyp. aut.).
Takie stosunki nie mog nie wpywa na obyczaje modego pokolenia literatw, tote nie dziwi si
bynajmniej, e w owych nowalijkach, ktre w przecigu ostatnich kilkunastu lat wzbogaciy nasz
literatur pikn, bohaterowie zalewaj si wdk, a bohaterki nie s zbyt cnotliwe.
Czytam francuskie ksiki i wygldam przez otwarte okno; widz zbaty potek wok mego
ogrdka, par ndznych drzewek, a dalej za potkiem droga, pole i szeroki pas iglastego lasu. Czsto
widz, jak jakie dzieciaki chopak i dziewczynka powowose, obdarte, wspinaj si na potek
i artuj z mojej ysiny. W ich byszczcych oczkach czytam: ,,Patrz, ysy". S to bodaj jedyne istoty,
ktrych nic nie obchodzi ani moja sawa, ani stanowisko.
Interesantw miewam teraz nie co dzie. Wspomn tu tylko o odwiedzinach Nikoaja i Piotra
Ignatiewicza. Nikoaj przychodzi do mnie zazwyczaj w dni witeczne, niby subowo, a waciwie
po to, eby zobaczy si ze mn. Przychodzi mocno podchmielony, co mu si nigdy nie zdarza zim.
Co powiesz? pytam wychodzc do do sieni.
Wasza ekscelencjo! woa przyciskajc rk do serca i wpatrujc si we mnie zachwyconym i
rozkochanym wzrokiem. Wasza ekscelencjo! Skarz mnie Bg! Bodaj mnie piorun trzs!
Gaudeamus igitur juwenestus!*
*/Gaudeamus... znieksztacony pocztek aciskiej pieni studenckiej: ,,Gaudeamus igitur,
iuvenes dum sumus" (Weselmy si, dopkimy modzi).
I cauje z zapaem moje ramiona, rkawy, guziki...
Jak tam u was, wszystko pomylnie? pytam.
Wasza ekscelencjo! Jak przed Bogiem... I nie przestajc bez potrzeby zaklina si na Boga,
wkrtce zaczyna mnie nuy, odsyam go wic do kuchni, gdzie podaj mu obiad. Piotr Ignatiewicz

przyjeda do mnie rwnie w wita wycznie po to, aby mnie odwiedzi i podzieli si swymi
mylami. Siedzi zazwyczaj przy biurku skromniutki, czyciutki, rozsdny, nie omielajc si zaoy
nogi na nog lub oprze si o biurko; przez cay czas swej wizyty cichym, rwnym gosikiem,
stylem gadkim, ksikowym opowiada mi przerne, jego zdaniem bardzo ciekawe i sensacyjne
nowiny, wyczytane w czasopismach i ksikach. Wszystkie te nowiny podobne s do siebie i
wszystkie sprowadzaj si do takiego szablonu: pewien Francuz dokona jakiego wynalazku, inny
Niemiec zarzuci mu kamstwo, dowodzc, e w wynalazek zosta ju zrobiony w 1870 roku
przez jakiego Amerykanina, trzeci za te Niemiec okaza si sprytniejszy od obu i dowid
im, e obaj zblamowali si, biorc pcherzyki powietrza pod mikroskopem za ciemny pigment. Piotr
Ignatiewicz, nawet gdy chce mnie rozmieszy, opowiada dugo, ze szczegami, jakby broni
dysertacji, z dokadnym wyliczeniem rde, na ktrych si opiera usiujc nie pomyli si w
cyfrach, W numerach czasopism, w imionach, przy tym opowiadajc mwi nie po prostu Petit,
a koniecznie Jean-Jacques Petit. Bywa, e zostaje u nas na obiedzie i wtedy przez cay czas
opowiada wci podobne sensacyjne historyjki, wprowadzajce w pospny nastrj wszystkich
wspbiesiadnikw. Jeeli Gnekker i Liza zaczynaj mwi przy nim o fugach i kontrapunktach, o
Brahmsie i Bachu, to on, stropiony, dyskretnie spuszcza wzrok; wstydzi si, e w obecnoci tak
powanych ludzi, jak ja i on, mwi o takich bahostkach.
Przy obecnym moim nastroju wystarcza pi minut, aby dokuczy mi tak, jakbym widzia i sucha
go przez ca wieczno. Zaczynam nienawidzi nieboraka. Jego cichy, rwny gos i ksikowy
jzyk mcz mnie fizycznie, a od jego opowieci tpiej... On ywi do mnie najserdeczniejsze
uczucia i mwi ze mn jedynie po to, aby mi sprawi przyjemno, a ja odpacam uporczywym
wpatrywaniem si we, jakbym chcia go zahypnotyzowa i myl: ,,Id ju, id ju, id..." Lecz on
nie ulega mojej hypnozie i siedzi, siedzi, siedzi...
Podczas gdy Piotr Ignatiewicz siedzi u mnie, nie mog w aden sposb pozby si myli: Bardzo
moliwe, e kiedy umr, to wanie jego wyznacz na moje miejsce", i biedne audytorium wydaje mi
si oaz, w ktrej zanik strumie wody... Jestem wobec mego asystenta nieuprzejmy, milczcy i
ponury, jak gdyby za podobne myli odpowiada on, a nie ja sam. Kiedy, swym zwyczajem, zaczyna
wychwala niemieckich uczonych, nie artuj ju dobrodusznie jak dawniej, tylko mrucz ponuro:
Pascy Niemcy to osy...
Przypomina mi to, jak nieboszczyk profesor Nikita Kryow kpa si pewnego razu z Pirogowem w
Rewlu i zagniewawszy si na zimn wod, zawoa: ,,Podli Niemcy!" Zachowuj si wobec Piotra
Ignatiewicza nieadnie i dopiero kiedy wychodzi i widz przez okno, jak za potkiem miga jego
szary kapelusz, chce mi si zawoa go i powiedzie: Prosz wybaczy mi, mj drogi!"
Obiad nasz mija jeszcze nudniej ni zim. Nieodzowny Gnekker, ktrego obecnie nienawidz i
ktrym gardz, jada u nas prawie co dzie. Dawniej znosiem jego obecno milczc, a teraz
pozwalam sobie na zoliwoci, ktre wywouj rumiece na twarzach ony i Lizy. Opanowany
przez ze uczucia, czsto mwi po prostu gupstwa i sam nie wiem, po co to mwi. Tak na
przykad pewnego razu dugo wpatrywaem si z pogard w Gnekkera i ni z tego, ni z owego
palnem:
.Moe si orom zdarzy lot zniy midzy kury, Ale przenigdy kurze nie sign skrzydem
chmury..."

I najprzykrzejsze jest to, e owa kura-Gnekker zachowuje si znacznie mdrzej ni orze-profesor.


Widzc, e on i crk ma za sob, przybiera tak taktyk: odpowiada na moje zoliwoci
pobaliwym milczeniem (e to niby staremu brak pitej klepki po co z nim gada?) lub
dobrodusznie pokpiwa ze mnie. Trzeba podziwia, jak dalece moe czowiek ,,obniy swj lot".
Potrafi podczas caego obiadu marzy o tym, jak to Gnekker okae si hochsztaplerem, jak Liza i
ona zrozumiej swj bd, a jak ja wwczas bd natrzsa si z nich, i temu podobne bezsensowne
marzenia roj mi si wtedy, gdy jedn nog stoj ju w mogile!
Zdarzaj si te obecnie nieporozumienia, jakie dawniej znaem jedynie ze syszenia. Chocia jest to
dla mnie enujce, opisz jedno z nich, ktre w tych dniach miao miejsce po obiedzie.
Siedz w swoim pokoju i pal fajeczk. Wchodzi jak zwykle ona, siada i zaczyna mwi o tym, e
dobrze by teraz, gdy mam wolny czas i jest ciepo, pojecha do Charkowa i dowiedzie si tam, co
to za czowiek nasz Gnekker.
Dobrze, pojad... zgadzam si.
ona, zadowolona, wstaje i idzie ku drzwiom, ale nagle zawraca i mwi;
A wiesz, jeszcze mam jedn prob. Wiem, e rozgniewasz si, lecz moim obowizkiem jest
uprzedzi ciebie... Daruj, Nikoaju Stiepanyczu, ale wszyscy nasi znajomi i ssiedzi zwracaj ju
uwag na to, e ty bardzo czsto bywasz u Kati. Nie przecz jest rozumna i wyksztacona,
przyjemnie z ni obcowa, lecz w twoim wieku i przy twoim stanowisku spoecznym jest to co
najmniej dziwne, e sprawia ci zadowolenie przebywanie w jej towarzystwie... No i poza tym jej
nadszarpnita opinia...
Caa krew nagle odpywa mi od mzgu, w oczach mi wiruje; zrywam si, ciskam rkami gow,
tupi nogami i krzycz nie swoim gosem:
Zostawcie mnie! Dajcie mi spokj! Spokj! Prawdopodobnie twarz moja jest przeraajca, gos
niezwyky, bo ona blednie nagle, wydaje gony okrzyk te jakim obcym, rozpaczliwym gosem.
Na nasz krzyk wpadaj Liza, Gnekker, potem Jegor...
Zostawcie mnie! krzycz. Precz! Zostawcie! Nogi mi drtwiej, jakbym ich nie mia wcale,
czuj, e padam na czyje rce, wkrtce potem sysz pacz i zapadam w omdlenie, ktre trwa par
godzin.
A teraz o Kati: bywa u mnie co dzie przed wieczorem i tego oczywicie nie mog nie zauway
ssiedzi i znajomi. Przyjeda na chwilk i zabiera mnie na spacer. Ma swego konia i nowiutk
bryczuszk kupion tego lata. W ogle ycie prowadzi wystawne, wynaja drog will z duym
ogrodem i przewioza tu cae swe urzdzenie miejskie, ma dwie pokojwki, stangreta... Czsto
zapytuj j:
Katiu, z czego bdziesz ya, kiedy roztrwonisz spadek po ojcu?
Wtedy zobaczymy odpowiada.
Moja droga, pienidze te zasuguj na powaniejsze traktowanie. Zarobi je porzdny czowiek
uczciw prac.
Pan mi ju o tym mwi. Wiem.
Z pocztku jedziemy polem, potem przez las sosnowy, ktry widz z mego okna. Przyroda nadal
wydaje mi si pikna, chocia jaki szatan szepce mi, e wszystkie te sosny i jody, ptaki, biae
oboki na niebie za jakie trzy czy cztery miesice, kiedy mnie nie stanie nie odczuj mej

nieobecnoci. Kati cieszy powoenie, cieszy pikna pogoda i to, e ja siedz przy niej. Jest w
dobrym nastroju i nie mwi nic brutalnego i przykrego.
Pan jest bardzo dobrym czowiekiem, Nikoaju Stiepanyczu mwi. Pan stanowi rzadko
spotykany okaz i nie ma takiego aktora, ktry potrafiby pana zagra. Mnie albo na przykad
Michaia Fiodorycza moe zagra nawet marny aktor, a pana nikt. Zazdroszcz panu, strasznie
zazdroszcz! No, bo czyme ja jestem? Czym?
Zastanawia si chwilk i pyta:
Nikoaju Stiepanyczu, przecie ja jestem zjawiskiem ujemnym? Nieprawda?
Tak odpowiadam.
Hm... Wic co mam pocz?
C odpowiedzie jej? atwo doradzi pracuj" albo ,,rozdaj swj majtek biednym", albo ,,poznaj
samego siebie" i wanie dlatego, e to si atwo mwi, nie wiem, co mam odpowiedzie.
Moi koledzy-internici, kiedy ucz, jak leczy, doradzaj ,,indywidualizowa kady poszczeglny
przypadek". Naley posucha tej rady, aby przekona si, e rodki zalecane w podrcznikach jako
najlepsze i doskonale nadajce si w okolicznociach szablonowych, mog okaza si zupenie
nieprzydatne w poszczeglnych wypadkach. To samo dotyczy i cierpie moralnych.
Ale powiedzie co trzeba, wic mwi:
Masz, moja droga, zbyt duo wolnego czasu. Musisz koniecznie czym si zaj. Doprawdy,
czemu nie wrcisz znowu na scen, skoro masz powoanie?
Nie mog.
Ton i sposb bycia masz taki, jakby bya ofiar. Nie podoba mi si to, kochanie. Sama jeste
winna. Przypomnij sobie, zacza od tego, e rozgniewaa si na ludzi, na stosunki, ale nic nie
zrobia, eby i jedno, i drugie poprawi. Nie walczya ze zem, a zniechcia si; teraz jeste ofiar
nie walki, a wasnej bezsiy. No, oczywicie, wwczas bya moda, niedowiadczona, ale teraz
moe si uoy inaczej. Doprawdy, wstp na scen. Bdziesz pracowa, suy witej sztuce...
Po c udawa, Nikoaju Stiepanyczu przerywa mi Katia. Prosz, umwmy si raz na
zawsze: moemy gawdzi o aktorach, aktorkach, literatach, ale pozostawmy w spokoju sztuk. Pan
jest wspaniaym, wyjtkowym czowiekiem, ale sztuki nie zna pan na tyle, eby z caym
przekonaniem mc j uzna za wito. W sprawach dotyczcych sztuki nie ma pan ani wyczucia,
ani suchu. Przez cae ycie by pan zapracowany i zabrako panu czasu na wyrobienie w sobie tego
wyczucia. A w ogle... nie lubi tych rozmw o sztuce! dorzuca nerwowo. Nie lubi! Do ju
zbanalizowano j i zbrukano, piknie dzikuj!
Kto zbruka?
Aktorzy zbrukali j pijastwem, gazety zbyt poufaym traktowaniem, rozumni ludzie
filozofowaniem.
Filozofia nie ma z tym nic wsplnego.
Owszem, ma. Jeeli kto filozofuje, to znaczy, e nie rozumie.
eby rozmowa nie przybraa tonu szorstkiej sprzeczki, popiesznie zmieniam temat, a potem dugo
milcz. Dopiero kiedy wyjedamy z lasu i kierujemy si do willi Kati, wracam do poprzedniego
tematu i pytam:
A jednak nie odpowiedziaa mi, czemu nie chcesz wrci na scen?

Nikoaju Stiepanyczu, przecie to doprawdy okruciestwo! woa Katia i nagle twarz jej
zalewa rumieniec. Pan chce mnie zmusi, ebym gono powiedziaa prawd? Prosz, jeeli to...
jeeli to si panu podoba. Nie mam talentu! Tak! Nie mam talentu... a... wiele ambicji. Oto prosz.
Po tym wyznaniu odwraca si ode mnie i aby ukry drenie rk szarpie mocno lejce.
Podjedajc do willi widzimy ju z daleka Michaia Fiodorowicza, ktry spaceruje przy bramie i
oczekuje nas niecierpliwie.
Znw ten Michai Fiodorowicz! mwi Katia zirytowana. Prosz go zabra ode mnie!
Dokuczy mi, sta si nudny... A bodaj go!
Michai Fiodorowicz dawno ju powinien by wyjecha za granic, ale z tygodnia na tydzie
odkada swj wyjazd. W ostatnich czasach zaszy w nim jakie zmiany: dziwnie oklap, wino szybko
uderza mu do gowy, co si dawniej nigdy nie zdarzao, a w jego czarnych brwiach ukazaa si
siwizna. Kiedy nasza bryczuszka staje przy bramie, nie ukrywa swej radoci i zniecierpliwienia.
Krzta si pomagajc wysi Kati i mnie, popiesznie rozpytuje, mieje si, zaciera rce i w wyraz
czuoci, pokory i bezgrzesznej tkliwoci, ktry dawniej widywaem jedynie w spojrzeniu, obecnie
opromienia ca jego twarz. Cieszy si i rwnoczenie wstydzi swej radoci, wstydzi si
przyzwyczajenia do tych codziennych wizyt u Kati i uwaa za konieczne motywowanie swego
przyjazdu jakim wyranie absurdalnym powodem, jak: ,,Przejedaem tu w pobliu w pewnych
sprawach, no i myl sobie wstpi na chwil..."
Idziemy we troje do pokoju, zasiadamy do herbaty, potem na stole zjawiaj si dobrze znane mi
dwie talie kart, duy kawa sera, owoce i butelka krymskiego szampana... Tematy naszych rozmw
s nienowe, osuchane, te same, co byy zim. Obrywa i uniwersytet, i studenci, i literatura, i teatr;
atmosfera od tych oszczerstw staje si gsta, duszna i zatruwaj j swymi oddechami ju nie dwie
ropuchy jak byo zim ale trzy. Prcz aksamitnego barytonu i miechu przypominajcego
dwiki harmonii, pokojowa, ktra usuguje nam, syszy jeszcze niemiy, zgrzytliwy chichot, jakim
w wodewilach miej si generaowie: che-che-che...
V
Bywaj noce straszne, z grzmotami, byskawicami, deszczem i wichrem, ktre lud zwie
wisielczymi. Tak wanie wisielcz noc miaem i ja raz w yciu...
Budz si jako po pnocy i nagle zrywam si z ka.
Nie wiem, dlaczego wydaje mi si, e zaraz umr.
Czemu mi si tak zdaje? W caym organizmie nie odczuwam adnego objawu, ktry by wskazywa
nadchodzcy zgon, lecz dusz m dawi taki lk, jakbym ujrza niespodziewanie ogromn,
zowieszcz un.
Szybko zapalam wiato, pij wod wprost z karafki i podchodz do otwartego okna. Pogoda na
dworze wspaniaa. Pachnie siano i jeszcze co bardzo przyjemnego. Widz zbaty potek, senne,
ndzne drzewka przy oknie, drog i ciemn smug lasu; na niebie spokojny, promienny ksiyc i ani
jednej chmurki. Cisza, aden listek nie drgnie. Wydaje mi si, e wszystko patrzy na mnie i
przysuchuje si temu, jak bd umiera...
Straszno. Zamykam okno i biegn do ka. Szukam pulsu i nie znajduj go w rku; szukam w
skroniach, w szyi i znw w rku, a wszystko to jest zimne i olizge od potu. Oddech staje si coraz
szybszy, ciao dry, wszystkie wntrznoci wibruj i mam wraenie, jakby twarz i ysin oblepia

pajczyna.
Co robi? Woa rodzin? Nie, nie trzeba. Po co? Co zrobi ona i Liza, gdy wejd tu do mnie?
Chowam gow pod poduszk, zamykam oczy i czekam, czekam... Czuj chd w plecach, ktre
jakby wklsy gdzie do wewntrz, i wydaje mi si, e mier podpeznie do mnie na pewno z tyu,
cichaczem...
Kiwi-kiwi! rozlega si nagle pisk w nocnej ciszy, a ja nie wiem, gdzie to: w mojej piersi czy
na dworze?
Kiwi-kiwi!...
Boe, jak straszno! Wypibym jeszcze wody, ale boj si otworzy oczy i podnie gow. Lk mj
jest podwiadomy, zwierzcy i nie mog w aden sposb zrozumie, czego si boj: czy mierci, bo
pragn jeszcze y, czy tego, e moe czeka mnie nowy, nieznany bl?
Na grze, nad sufitem, kto ni to jczy, ni to mieje si... Nasuchuj. W chwil pniej na schodach
rozlegaj si kroki. Kto popiesznie schodzi na d i znw wchodzi na gr. Upywa minuta i znw
rozlegaj si na dole kroki; kto zatrzymuje si przy moich drzwiach i nasuchuje.
Kto tam? woam.
Drzwi uchylaj si, otwieram miao oczy i widz on. Twarz ma blad, oczy zapakane.
Nie pisz, Nikoaju Stiepanyczu?
Co ci jest?
Na mio Bosk, pjd do Lizy i spjrz na ni. Co si z ni dzieje...
Dobrze... Chtnie... bekoc, czujc ulg, e ju nie jestem sam. Dobrze... W tej chwili...
Wstaj i id za on, sucham, co mwi do mnie, i ze zdenerwowania nic nie rozumiem. Na
stopniach schodw pegaj jasne plamy wiata od wiecy, ktr niesie ona, dr nasze wyduone
cienie, nogi mi si plcz w poach szlafroka, nie mog zapa tchu i wydaje mi si, e kto za mn
pdzi i chce mnie chwyci za plecy. ,,Zaraz skonam tu, na tych schodach myl zaraz..." Ale
mijamy schody, ciemny korytarz z weneckim oknem i wchodzimy do pokoju Lizy, ktra siedzi na
ku w samej koszuli, bose nogi spucia na podog i jczy.
Ach, Boe mj... ach, Boe! szepce mruc oczy przed wiatem wiecy. Nie mog, nie
mog...
Lizo, dziecinko moja przemawiam do niej. Co ci?
Ujrzawszy mnie Liza wydaje okrzyk i rzuca mi si na szyj.
Tatuku mj dobry... szlocha tatuku drogi... Kruszynko moja, kochanie... Nie wiem, co mi
jest... Tak ciko!
Obejmuje mnie, cauje i szepce pieszczotliwe sowa, ktre syszaem od niej, kiedy bya jeszcze
maa.
Uspokj si, dziecko, Bg z tob mwi. Nie trzeba paka... Mnie te ciko.
Usiuj przykry j, ona poi j wod i oboje bezradnie drepcemy przy ku; dotykam ramieniem
ramienia ony i przypominam sobie nagle, jak ongi kpalimy razem nasze dzieci.
Ale pom jej, pomo! baga ona. Zrb co!
C mog zrobi? Nic nie mog. Dusz mojej dziewczynki toczy jaki ciar, ale ja nic nie
rozumiem, nie wiem i mog jedynie mamrota:
To nic, to nic... To przejdzie... Zanij, pij...

Jak na zo na naszym dziedzicu rozlega si nagle wycie psa, pocztkowo ciche i niepewne, potem
coraz goniejsze, na dwa gosy. Nigdy nie przypisywaem znaczenia takim objawom, jak wycie psa
albo hukanie sowy, ale teraz serce skurczyo mi si bolenie, szybko wic usiuj wytumaczy sobie
rozumowo owo wycie.
To drobiazg, gupstwo... myl. Oddziaywanie jednego organizmu na drugi. Moje ogromne
napicie nerwowe udzielio si onie, Lizie, psu oto wszystko... Tego rodzaju telepati tumacz
si przeczucia, przewidywania..."
Gdy nieco pniej powracam do swego pokoju, eby napisa recept dla Lizy, nie myl ju o swej
rychej mierci, tylko po prostu czuj toczcy m dusz ciar i nud tak ogromn, a ogarnia al,
e nie umarem nagle. Dugo stoj na rodku pokoju i rozmylam, co by zapisa Lizie, ale jki znad
sufitu ucichaj i postanawiam nic nie zapisywa, a mimo to nadal stoj...
Panuje martwa cisza, taka cisza, a jak wyrazi si pewien literat w uszach dzwoni. Czas
pynie wolno, smugi wiata ksiycowego na parapecie okiennym nie przesuwaj si wcale, jakby
zastygy...
wit jeszcze daleko.
Wtem skrzypi furtka w ogrdku, kto skrada si i gazk zerwan z jednego z drzewek cichutko
puka do okna.
Nikoaju Stiepanyczu! sysz szept. Mikoaju Stiepanyczu!
Otwieram okno i wydaje mi si, e ni: pod oknem, tulc si do ciany, stoi kobieta w czarnej
sukni, owietlona blaskiem ksiyca, i wpatruje si we mnie wielkimi oczami. Twarz ma blad,
surow i fantastyczn, w ksiycowej powiacie wyglda jak marmurowa; podbrdek jej dry.
To ja... szepce. Katia.
W wietle ksiyca oczy kobiet wydaj si ogromne i czarne, postacie ludzkie wysze i blade,
dlatego te widocznie nie poznaem jej w pierwszej chwili.
Co si stao?
Prosz mi wybaczy mwi Katia. Nie wiem, dlaczego poczuam nagle dawicy, okropny
lk... Nie wytrzymaam i przyjechaam tu... W pana oknie wiato... odwayam si zapuka...
Przepraszam... Ach, gdyby pan wiedzia, jak mi byo ciko! Co pan teraz robi?
Nic... Nie mog zasn.
Miaam jakie przeczucie. Zreszt... nie warto mwi...
Brwi jej unosz si, w oczach byszcz zy, a twarz opromienia, jak wiato, znajomy, dawno nie
widziany wyraz ufnoci.
Nikoaju Stiepanyczu! odzywa si bagalnym tonem wycigajc ku mnie obie rce. Drogi
mj, prosz pana... bagam... Jeeli pan nie gardzi moj przyjani, moim przywizaniem do pana,
prosz wysucha mej proby!
Co takiego?
Prosz wzi ode mnie moje pienidze!
Te masz pomysy! Po co mi twoje pienidze?
Pan pojedzie gdzie na kuracj. Pan musi si leczy... Dobrze? Prawda? Kochany, dobrze?
Zachannie wpatruje si w moj twarz i powtarza:
Dobrze? Wemie pan? Prawda?

Nie, kochanie, nie wezm... mwi. Dzikuj ci.


Odwraca si do mnie plecami pochylajc gow. Widocznie odpowiedziaem jej tonem, ktry nie
dopuszcza dalszej dyskusji na ten temat.
Jed do domu spa mwi. Jutro zobaczymy si.
Wic pan nie traktuje mnie jak swego przyjaciela? pyta zgnbiona.
Nic podobnego nie powiedziaem. Ale twoje pienidze nie s mi teraz potrzebne.
Przepraszam... odpowiada Katia gosem znionym o ca oktaw. Rozumiem pana...
Poycza od takiego czowieka, jak ja... od byej aktorki... Zreszt... egnam...
I odchodzi tak szybko, e nie mog jej nawet odpowiedzie: ,.egnaj "...
VI
Jestem w Charkowie.
Poniewa walka z mym obecnym stanem ducha nie miaaby adnego sensu i po prostu jest ponad
moje siy, zdecydowaem, e ostatnie dni mego ycia bd bez zarzutu przynajmniej od strony
formalnej: jeeli postpuj niesusznie wobec mej rodziny, z czego zdaj sobie doskonale spraw, to
bd stara si przynajmniej zrobi to, czego one sobie ycz. Chc, ebym jecha do Charkowa
niech bdzie do Charkowa. Na dobitk w ostatnich czasach tak dalece wszystko mi zobojtniao, e
absolutnie nie myl o tym, dokd mam jecha do Charkowa, do Parya czy do Berdyczowa.
Przyjechaem tu o godzinie dwunastej w poudnie i zatrzymaem si w hotelu w pobliu soboru. W
wagonie wytrzso mnie, zawiay przecigi i teraz siedz na ku, trzymam si za gow i oczekuj
tiku. Trzeba by dzi, od razu, pojecha do znajomych profesorw, ale brak mi si i chci. Wchodzi
stary posugacz hotelowy i pyta, czy mam bielizn pocielow. Zatrzymuj go na chwil i zadaj mu
kilka pyta, dotyczcych Gnekkera, z powodu ktrego tu przyjechaem. Okazuje si, e posugacz
jest urodzonym charkowianinem i zna miasto jak swoje pi palcw, ale nie przypomina sobie
adnego domu, nalecego do Gnekkerw. Wypytuj go rwnie o majtki z tym samym
skutkiem.
Na korytarzu zegar bije pierwsz godzin, potem drug i trzeci... Ostatnie miesice mego ycia,
przetrwane w oczekiwaniu mierci, wydaj mi si znacznie dusze ni cae moje ycie. I nigdy
dawniej nie umiaem tak spokojnie godzi si z powolnoci przemijania czasu, jak teraz. Dawniej
bywao, kiedy czekaem na dworcu kolejowym na pocig lub siedziaem na egzaminie kwadrans
wydawa mi si wiecznoci, a teraz potrafi ca noc przesiedzie nieruchomo na ku i z zupen
obojtnoci myle o tym, e i jutro bdzie podobnie duga, bezbarwna noc, i pojutrze...
Na korytarzu bije pita, szsta, sidma.... Zapada zmrok.
W policzku mi tpy bl to rozpoczyna si tik. eby oderwa myli, usiuj spojrze na sytuacj z
mego dawnego punktu widzenia, kiedy nie byem jeszcze tak zobojtniay, i pytam: po co ja,
czowiek sawny, w stopniu radcy tajnego, siedz tu, w tym maym pokoiku hotelowym, na ku z
obcym, szarym kocem? Po co patrz na t tandetn blaszan miednic i sucham, jak na korytarzu
chrypi stary, zuyty zegar? Czy wszystko to godzi si z mym znanym nazwiskiem i wysokim
stanowiskiem w spoeczestwie? Na pytania te odpowiadam sam sobie umiechem. mieszy mnie
moja naiwno, z jak ongi, w modoci, przeceniaem znaczenie sawy i tego wyjtkowego
stanowiska, jakim rzekomo ciesz si znakomitoci. Jestem znany, nazwisko moje wymawia si z
namaszczeniem, mj portret zamieszczono w ,,Niwie" i ,,Wszechwiatowej Ilustracji", swoj

biografi czytaem nawet w pewnym niemieckim czasopimie no i c z tego? Siedz samotny


jak palec w obcym miecie, na cudzym ku i rozcieram doni swj obolay policzek... Niesnaski
rodzinne, bezwzgldno kredytorw, brutalno suby kolejowej, niedogodnoci systemu
paszportowego, drogie i niezdrowe potrawy w bufetach na stacjach, oglna ciemnota i grubiastwo
w stosunkach wszystko to i wiele innych spraw, ktre byoby nudno wylicza, dotyczy mnie w
rwnej mierze, co przecitnego mieszczanina, znanego jedynie w swoim zauku. Na czym wic
polega wyjtkowo mojej sytuacji? Powiedzmy, e jestem po tysickro znakomitoci, e jestem
bohaterem, ktrym szczyci si caa ojczyzna; we wszystkich gazetach drukuj biuletyny o mej
chorobie, poczta przynosi mi pene wyrazw wspczucia listy od kolegw, uczni i spoecznoci,
lecz wszystko to nie uchroni mnie od mierci na cudzym ku, w udrce i kompletnym
osamotnieniu... Oczywicie, nikt temu nie jest winien, lecz nie lubi, grzech wyzna, swego
popularnego nazwiska: wci zdaje mi si, e ono mnie jako oszukao, zawiodo...
Okoo godziny dziesitej zasypiam i mimo tiku pi mocno i spabym dugo, gdyby mnie nie
zbudzono. Po pierwszej rozlega si nagle pukanie do drzwi.
Kto tam?
Telegram!
Mona by zaczeka do jutra burcz gniewnie, gdy posugacz wrcza mi telegram. Teraz ju
nie usn po raz drugi.
Przepraszam pana. wiato si pali, mylaem, e pan nie pi.
Otwieram telegram i przede wszystkim spogldam na podpis: od ony. Czego moe chcie ode
mnie?
,,Wczoraj Gnekker wzi potajemnie lub z Liz.
Wracaj".
Czytam ten telegram i przeraam si na moment. Przeraa mnie nie postpek Lizy i Gnekkera, ale
obojtno, z jak przyjem wiadomo o ich lubie. Powiadaj, e filozofowie i prawdziwi mdrcy
s obojtni. To nieprawda; obojtno to parali duszy, przedwczesna mier.
Znowu kad si do ka i zaczynam rozwaa, jakimi by si tu zaj mylami. O czym tu myle?
Wydaje mi si, e wszystko ju przemylane i nie ma nic takiego, co byoby zdolne pobudzi teraz
mj umys.
Gdy nadchodzi wit, siedz w ku objwszy rkami kolana i, aby o czym myle, usiuj zaj si
poznawaniem samego siebie. ,,Poznaj samego siebie" to pikna i rozumna rada; szkoda tylko, e
staroytno nie wskazaa nam sposobu, jak z owej rady korzysta.
Kiedy dawniej przychodzia mi ochota zrozumie kogo albo siebie, to rozpatrywaem nie postpki,
w ktrych wszystko jest wzgldne, lecz pobudki. ,,Powiedz mi, czego pragniesz, a powiem ci, kim
jeste".
Teraz wic poddaj siebie egzaminowi: czego pragn?
Pragn, aby nasze ony, dzieci, przyjaciele, uczniowie kochali w nas nie nasze znane nazwiska, nie
firm, nie etykiet, ale zwykych ludzi. I co jeszcze? Pragnbym mie pomocnikw i nastpcw. I
jeszcze? Pragnbym zbudzi si za jakie sto lat i chocia jednym okiem spojrze na to, co stanie
si z nauk. Chciabym poy jeszcze jakie dziesi lat... Co dalej?
Dalej ju nic. Myl, rozmylam dugo i nic wicej nie mog wymyli. I chobym nie wiem jak

dugo myla, dokdkolwiek by wdroway moje myli, widz wyranie, e w mych pragnieniach
brak czego najistotniejszego, czego bardzo, bardzo wanego. W moim umiowaniu nauki, w
pragnieniu dalszego ycia, w tym tkwieniu na cudzym ku i deniu do poznania samego siebie,
we wszystkich mylach, uczuciach i pojciach, ktre stwarzam sobie o wszystkim, brak czego
uoglniajcego, co by wizao to wszystko w pewn cao. Kade uczucie i kada myl istniej we
mnie z osobna i we wszelkich mych sdach o nauce, teatrze, literaturze, o uczniach, we wszystkich
tych obrazkach, ktre rysuje mi wyobrania, nawet najwytrawniejszy analityk nie znajdzie tego, co
zwie si ogln ide, czyli boyszczem ywego czowieka.
A skoro tego nie ma to znaczy, nie ma nic.
Przy takim ubstwie do byo powaniejszego niedomagania, obawy przed mierci, oddziaywania
okolicznoci i ludzi, by wszystko, co dawniej uwaaem za swj wiatopogld, w czym widziaem
sens i rado mego istnienia, przewrcio si do gry nogami i rozleciao na strzpy. Tote nic
dziwnego, e ostatnie miesice ycia zamiy mi myli i uczucia godne barbarzycy i niewolnika, e
zobojtniaem teraz i nie widz witu. Gdy w czowieku brak tego, co wysze i silniejsze od
wszelkich wpyww zewntrznych, to doprawdy wystarczy porzdny katar, aby utraci
rwnowag wewntrzn i zacz widzie w kadym ptaku sow, a w kadym dwiku sysze wycie
psw. I cay pesymizm lub optymizm wraz z wielkimi i maymi mylami maj wwczas jedynie
znaczenie symptomu i basta.
Jestem pokonany. Jeeli tak, to nie warto myle, nie warto rozprawia. Bd siedzie i milczc
czeka na to, co przyjdzie.
Rankiem posugacz przynosi mi herbat i numer miejscowej gazety. Machinalnie odczytuj
ogoszenia na pierwszej stronie, artyku wstpny, przegld gazet i czasopism, kronik... Midzy
innymi w kronice znajduj nastpujc notatk: Wczoraj pocigiem pospiesznym przyby do
Charkowa nasz znany uczony, zasuony profesor Nikoaj Stiepanowicz taki to, i zatrzyma si w
takim to hotelu".
Jak wida, gone nazwiska stworzone s po to, aby y wasnym yciem, niezalenie od tego, kto je
nosi. Obecnie nazwisko moje wdruje beztrosko po Charkowie, a za jakie trzy miesice to samo
nazwisko, wypisane zotymi literami na nagrobku, bdzie byszczao jak samo soce i to wtedy,
kiedy na mnie ju mech poronie...
Lekkie pukanie do drzwi. Komu jestem potrzebny.
Kto tam? Prosz wej!
Drzwi otwieraj si, a ja zdumiony cofam si zacigajc popiesznie poy szlafroka. Przede mn stoi
Katia.
Dzie dobry mwi zadyszana od szybkiego wchodzenia po schodach. Nie spodziewa si
pan? Ja te... te tu przyjechaam.
Siada i mwi dalej zacinajc si i nie patrzc na mnie.
Czemu pan si nie wita? Przyjechaam tu te... dzisiaj... Dowiedziaam si, e pan mieszka w tym
hotelu i przyszam do pana.
Bardzo si ciesz, e ciebie widz mwi wzruszajc ramionami ale jestem zaskoczony...
Jakby z nieba spada. Po co tu przyjechaa?
Tak... Po prostu przyjechaam. Milczenie. Nagle Katia wstaje gwatownie i podchodzi do

mnie.
Nikoaju Stiepanyczu! odzywa si blednc i przyciskajc do piersi rce. Nikoaju
Stiepanyczu! Nie mog tak duej y! Nie mog! Na Boga jedynego, prosz powiedzie zaraz,
natychmiast: co mam zrobi? Niech pan mi powie, co mam zrobi?
C ja ci mog powiedzie? pytam stropiony. Nic nie mog.
Niech pan mwi, bagam! nalega dawic si i drc caa. Przysigam, e nie mog duej
tak y! Brak mi si!
Pada na krzeso i zaczyna szlocha. Odrzucia w ty gow, amie rce i tupie nogami; kapelusik jej
spad z gowy i wisi na gumce, wosy potargay si.
Prosz mi pomc, ratowa! baga. Nie mog, nie wytrzymam duej!
Wyjmuje ze swej podrnej torebki chusteczk, a wraz z ni wyciga kilka listw, ktre z kolan
spadaj na podog. Podnosz je i na jednym poznaj charakter pisma Michaia Fiodorowicza;
niechccy odczytuj urywek jakiego sowa: namitn..."
Nic ci nie mog poradzi, Katiu mwi.
Prosz mi pomc! szlocha chwytajc moj rk i caujc j. Przecie pan jest moim ojcem,
moim jedynym przyjacielem! Przecie pan jest mdry, wyksztacony, pan dugo y, pan by
pedagogiem! Prosz mi poradzi, co mam zrobi?
Mwi szczerze, Katiu, nie wiem... Stropiem si, zmieszaem, wzruszyem jej paczem i ledwo
trzymam si na nogach.
Siadajmy do niadania, Katiu. mwi umiechajc si sztucznie. Do ez! I zaraz dodaj
zaamujcym si gosem:
Wkrtce nie stanie mnie, Katiu...
Chocia jedno sowo, jedno jedyne sowo! pacze Katia wycigajc do mnie rce. Co mam
zrobi?
Cudak jeste, doprawdy... mamroc. Nie rozumiem! Taka mdrala i nagle masz ci los!
pacze...
Zapada milczenie. Katia poprawia wosy, wkada kapelusz, gniecie listy i wtyka je do torebki, a
wszystko to milczc, bez popiechu. Twarz, piersi i rkawiczki ma mokre od ez, ale wyraz twarzy
ju oschy, surowy... Patrz na ni i wstyd mi, e jestem szczliwszy od niej: brak tego, co koledzyfilozofowie zw ide ogln, spostrzegem w sobie dopiero przed mierci, u kresu mych dni, a
wszak dusza tej biedaczki nie znaa i nie zazna ukojenia przez cae ycie, cae ycie.
Katiu, siadajmy do niadania mwi.
Nie, dzikuj odpowiada chodno. Jeszcze chwila mija w milczeniu.
Nie podoba mi si Charkw bkam. Dziwnie szaro tu. Jakie szare miasto.
Tak, moe... Nieadne... Wpadam tu na krtko... Przejazdem... Dzi wyjedam.
Dokd?
Na Krym... To jest... na Kaukaz.
Tak. Na dugo?
Nie wiem.
Katia wstaje i z chodnym umiechem, nie patrzc na mnie, podaje mi rk.
Chc zapyta: ,,A wic nie bdziesz na moim pogrzebie?", ale ona nie patrzy na mnie, rk ma

zimn, jakby obc. Milczc odprowadzam j do drzwi... Oto ju wysza ode mnie, idzie dugim
korytarzem. Nie oglda si. Wie, e patrz za ni i prawdopodobnie na zakrcie obejrzy si.
Nie. Nie obejrzaa si. Czarna sukienka migna po raz ostatni, kroki zacichy... egnaj, mj skarbie!
ZODZIEJE
Felczer Jergunow, czowiek niepowany, znany w powiecie jako wielki samochwaa i opj, pewnego
wieczora w okresie wit Boego Narodzenia wraca konno z miasteczka Riepina, do ktrego jedzi
po zakupy dla szpitala. eby si nie spni i jak najwczeniej wrci do domu, doktor da mu
swojego najlepszego konia.
Pogoda bya z pocztku nienajgorsza, ale okoo smej zerwaa si wcieka zamie i kiedy do domu
zostao mu zaledwie jakie siedem wiorst, felczer zmyli zupenie drog...
Pokierowa koniem nie umia, drogi nie zna, jecha wic na los szczcia, gdzie oczy ponios, w
nadziei, e ko sam trafi w kocu, dokd trzeba. W ten sposb upyny dwie godziny, ko usta,
felczer przemarz do koci i zdawao mu si ju, e jedzie nie do domu, lecz z powrotem do Riepina.
Ale oto poprzez ryk zawiei doleciao go stumione szczekanie psw i ujrza przed sob mglist
czerwon plam. Stopniowo ukazay si zarysy wysokiej bramy i dugi parkan, najeony wiekami,
wbitymi ostrzem do gry, potem za parkanem wyrs krzywy uraw studzienny. Wiatr rozpdzi
nien kurzaw sprzed oczu i tam, gdzie bya czerwona plama, ukaza si niewielki, przysadzisty
domek z wysokim trzcinowym dachem. Spord trzech okien jedno, zasonite od wewntrz czym
czerwonym, byo owietlone.
Co to za posesja? Felczer przypomnia sobie, e na prawo od drogi, na sidmej albo szstej wiorcie
od szpitala, powinien si znajdowa zajazd Andrieja Czyrikowa. Przypomnia sobie rwnie, e w
Czyrikow, ktrego przed niedawnym czasem zabili wonice, zostawi po sobie star on i crk
Lubk, co to ze dwa lata temu przyjedaa do szpitala na leczenie. Zajazd mia z opini, tote
znalezienie si tu pnym wieczorem, w dodatku na obcym koniu, nie stanowio zbyt bezpiecznego
przedsiwzicia. Ale innej rady nie byo. Felczer namaca w torbie rewolwer, chrzkn gronie i
zapuka biczyskiem w ram okienn.
Hej, jest tam kto? zawoa. Litociwa babuniu, pozwl si ogrza!
Czarny pies z ochrypym szczekaniem potoczy si pod nogi konia, za nim inny, biay, potem jeszcze
czarny i tak chyba z dziesi, jeden po drugim! Felczer wybra najwikszego, zamachn si i z
caej siy ci go batem. Niewielka dugonoga psina zadara w gr spiczasty pysk i zawya ostro i
przenikliwie.
Felczer dugo sta pod oknem i puka. Wreszcie za parkanem na drzewach przy domu szron bysn
czerwieni, zaskrzypiaa brama i ukazaa si szczelnie otulona posta kobieca z latarni w rce.
Babciu, pozwl si ogrza rzek felczer. Jechaem do szpitala i zabdziem. Nie daj Boe,
co za pogoda. Nie bj si, babciu, jestem swj czowiek.
Swoi wszyscy s w domu, a obcych nikt tu nie prosi surowym tonem przemwia posta.
Po co si dobija bez potrzeby? Brama nie zamknita.
Felczer wjecha na podwrko i stan pod gankiem.
Ka, babciu, parobkowi, eby zabra mojego konia powiedzia.
Nie jestem babcia.

Rzeczywicie, nie bya to babcia. Kiedy gasia latarni, blask owietli jej twarz. Felczer ujrza
czarne brwi i pozna Lubk.
Gdzie teraz szuka parobka? rzucia wchodzc do domu. Jedni popili si i pi, inni jeszcze
od rana poszli do Riepina. Wiadomo, wita...
Uwizujc pod okapem konia Jergunow posysza renie. Dojrza w mroku jeszcze jakiego konia i
namaca na nim kozackie siodo. Widocznie w domu prcz gospody by kto jeszcze. Felczer na
wszelki wypadek zdj ze swego konia siodo i idc do domu zabra je wraz ze sprawunkami.
W pierwszej obszernej izbie, do ktrej wszed, gorco byo od dobrze napalonego pieca i pachniao
wieo wymytymi podogami. Za stoem pod ikonami siedzia niezbyt wysoki, szczupy chop lat
okoo czterdziestu, z niedu jasn brdk, ubrany w granatow koszul. By to Kaasznikow,
notoryczny otrzyk i koniokrad, ktrego ojciec i stryj mieli w Bogalowce traktierni i handlowali,
gdzie si dao, skradzionymi komi. On rwnie nieraz bywa w szpitalu, przyjeda jednak nie po
to, by si leczy, lecz tylko po to, eby pogada z lekarzem o koniach czy nie ma jakiego do
sprzedania i czy janie wielmony pan doktor nie zechciaby zamieni gniadej kLaczki na buanego
waacha. W tej chwili wyglda odwitnie gow mia wypomadowan, w uchu lni srebrny
kolczyk. Marszczc brwi i wydymajc doln warg wpatrywa si uwanie w wielk zniszczon
ksig z obrazkami. Na pododze przy piecu lea wycignity inny chop. Twarz jego, ramiona i
piersi przykrywa kouch mczyzna spa widocznie; wok nowych butw o lnicych
podkwkach czerniay dwie kaue stopionego niegu.
Kaasznikow przywita si z felczerem.
Ale pogoda.... rzek Jergunow pocierajc rkami zzibnite kolana. Nasypao mi si niegu
za konierz, cay jestem mokry. I rewolwer mj te, zdaje si, nie tego...
Wyj rewolwer, obejrza go ze wszystkich stron i schowa znw do torby. Ale rewolwer nie zrobi
wraenia chop nadal nie odrywa oczu od ksiki.
Ale pogoda... Zabdziem i gdyby nie tutejsze psy, to chyba ju by mnie mier czekaa. To ci
byaby awantura. A gdzie s gospodynie?
Stara pojechaa do Riepina, a dziewczyna szykuje wieczerz... odpar Kaasznikow.
Zapada cisza. Felczer, dygocc i stkajc, chucha w donie, kuli si i udawa, e okropnie zmarz i
jest zmczony do cna. Z podwrza dolatywao ujadanie wci jeszcze podnieconych psw. Zrobio
si nudno.
Jeste z Bogalowki? surowym tonem zapyta chopa felczer.
Tak, z Bogalowki.
W braku innego zajcia felczer zacz rozmyla o tej Bogalowce. Dua to wie i ley w gbokim
jarze, gdy si wic jedzie w ksiycow noc gocicem i spojrzy w d, do ciemnego jaru, a potem
w gr, na niebo, ma si wraenie, e ksiyc wisi nad przepaci bez dna i e tu wanie jest kraniec
wiata. W d prowadzi droga stroma, krta i taka wska, e jak si jedzie do Bogalowki na epidemi
albo na szczepienie ospy, to przez cay czas trzeba wrzeszcze ze wszystkich si lub gwizda, jeli
si bowiem spotka wz, to niesposb si ju wymin. Bogalowscy chopi syn jako dobrzy
ogrodnicy i koniokrady; sady maj pikne; na wiosn caa wie tonie w biaym kwieciu wisien, w
lecie winie sprzedaj tam po trzy kopiejki wiadro. Pacisz trzy kopiejki i sam sobie zrywasz. Chopi
maj urodziwe, dorodne baby, ktre lubi si stroi i nawet w dzie powszedni nic nie robi, siedz

wci na przyzbach i iskaj si nawzajem.


Ale oto rozlegy si kroki. Do pokoju wesza Lubka, dziewczyna lat okoo dwudziestu, w czerwonej
sukni, bosa... Zerkna spod oka na felczera i ze dwa razy przesza z kta w kt. Chodzia nie tak jak
zazwyczaj, lecz drobnymi kroczkami, wypinajc piersi. Widocznie przyjemnie jej byo plaska
bosymi nogami po wieo wyszorowanej pododze i umylnie zdja obuwie.
Kaasznikow umiechn si naraz i palcem da jej znak, eby si zbliya. Dziewczyna podesza do
stou, wtedy Kaasznikow pokaza jej w ksice proroka Eliasza, ktry powozi trjk koni
pdzcych w niebo. Lubka opara okie na stole, warkocz opad jej przez rami dugi rudy
warkocz, przywizany na kocu czerwon wsteczk i omal nie dotkn podogi. Ona rwnie
umiechna si lekko.
Pikny, wspaniay obraz! rzek Kaasznikow. Wspaniay! powtrzy robic taki ruch, jak
gdyby chcia odebra Eliaszowi lejce.
Wiatr dudni w piecu; co rykno i pisno, jak gdyby wielki pies udusi szczura.
Patrz, jak si nieczysta sia rozhulaa! powiedziaa Lubka.
To wiatr rzek Kaasznikow; milcza chwil, potem podnis wzrok na felczera i zapyta:
Osipie Wasiliczu, pan przecie czowiek uczony, co pan powie, czy diabli s na wiecie, czy ich nie
ma?
Jakby tu, bracie, powiedzie? odpar felczer, wzruszajc przy tym ramieniem. Jeeli sdzi
podug nauki, to oczywicie diabw nie ma, bo to przesd, ale jeeli mwi zwyczajnie, jak my w
tej chwili, to pewno, e diabli s, sowem... Duo W yciu widziaem... Po nauce wstpiem do puku
dragonw jako felczer wojskowy i byem, naturalnie, na wojnie, mam medal i odznak honorow
,,Czerwonego Krzya", a po traktacie sanstefaskim wrciem do Rosji i pracowaem w szpitalu
powiatowym. Wic przez tak wielk cyrkulacj mojego ycia widziaem, mog powiedzie, tyle, ile
si komu innemu nawet nie nio. Zdarzao mi si te widywa diaby, to znaczy nie takie tam diaby
z rogami i ogonem to s bzdury ale, e tak powiem, co w tym rodzaju.
Gdzie? spyta Kaasznikow.
W rnych miejscach. Po co daleko szuka? W zeszym roku, eby w z godzin nie wspomnie,
spotkaem go tutaj, przy samym prawie zajedzie. Jechaem, tego, pamitam, do Goyszyna, miaem
tam szczepi osp. Wiadomo, jak zwykle, lekka bryczka, ko, no i niezbdne przybory, prcz tego
miaem przy sobie zegarek i tak dalej; jad wic i uwaam, eby, nie daj Boe, co nie tego... Mao
to si spotyka wczgw? Dojedam do Wowego Wwozu, bodaj go licho, zaczynam zjeda
w d, a tu nagle, tego, idzie kto taki. Wosy czarne, oczy czarne, caa twarz jakby okopcona
dymem... Podchodzi do konia i bez gadania bierze za lewy lejc: stj! Obejrza konia, potem niby
mnie, potem cisn lejc i pyta: ,,Dokd jedziesz?'" A zby ma wyszczerzone, oczy ze... Ach, myl
sobie, ty taki owaki! ,,Jad szczepi osp powiadam. A co ci do tego?" On na to: ,,Jeeli tak, to
mnie te zaszczep osp". Obnay rk i pcha mi j pod nos. Nie wdawaem si z nim, naturalnie, w
adne rozmowy, tylko zaszczepiem mu osp, eby si odczepi. Potem patrz na swj lancet, a ten
cay zardzewia.
Chop picy pod piecem poruszy si nagle, zrzuci z siebie kouch, i felczer ku swemu zdumieniu
ujrza tego samego nieznajomego, ktrego spotka ongi nad Wowym Wwozem. Chop mia
wosy, brod i oczy czarne jak sadze, twarz smag, a w dodatku na prawym policzku czarn plamk

wielkoci ziarnka soczewicy. Spojrza drwico na felczera i powiedzia;


Za lewy lejc wziem tak byo, ale co do ospy, to pan zega, panie szanowny. O adnej ospie
nie byo mowy.
Felczer zmiesza si.
Nie o tobie mwi odpar. Jak leysz, to le. Smagy mczyzna nie by nigdy w szpitalu,
felczer nie wiedzia wic, kto to taki i skd pochodzi. Patrzc teraz na niego, doszed do wniosku, e
to pewno Cygan. Chop wsta, przecign si, ziewn gono, podszed do Lubki i Kaasznikowa,
usiad obok nich i zacz te oglda ksik. Na jego zaspanej twarzy odmalowao si
rozrzewnienie i zazdro.
Patrz, Meryk zwrcia si do niego Lubka przyprowad mi takie konie, pojad do nieba.
Do nieba grzesznikom nie wolno... rzek Kaasznikow. Tam tylko za witobliwo.
Lubka nakrya do stou, przyniosa wielki kawa soniny, ogrki kwaszone, drewniany talerz z
gotowanym misem, pokrajanym na drobne kawaki, potem patelni, na ktrej skwierczaa kiebasa
z kapust. Na stole ukazaa si te rnita karafka wdki, ktra, gdy nalano po kieliszku, wypenia
izb woni skrki pomaraczowej.
Felczer zy by, e Kaasznikow i smagy Meryk rozmawiaj ze sob i nie zwracaj na niego uwagi,
jakby go wcale nie byo w pokoju. Mia ochot pogada z nimi, pochwali si, wypi, naje si do
syta i jeli si da, to nawet podokazywa z Lubk, ktra podczas kolacji z pi razy siadaa przy nim,
niby to niechccy dotykaa go piknymi ramionami i gaskaa si rkami po szerokich biodrach. Bya
to dorodna dziewka, skonna do miechu, ruchliwa jak fryga: to siada, to znw wstaje, a siedzc
zwraca si do ssiada to piersi, to plecami, wierci si wci i trca go ustawicznie okciem albo
kolanem.
Nie w smak te byo felczerowi, e chopi wypili tylko po jednym kieliszku i ju wicej nie pili, a
pi samemu jako nie wypadao. Nie wytrzyma jednak i wypi drugi kieliszek, potem trzeci i zjad
ca kiebas. eby chopi nie stronili od niego, lecz przyjli go do swego towarzystwa, postanowi
powiedzie im co miego.
Ale zuchy z was w tej Bogalowce! powiedzia i pokiwa gow z podziwem.
Wzgldem czego zuchy? zapyta Kaasznikow.
Chociaby, tego, wzgldem koni. Do kradziey tocie zuchy!
Te sobie znalaz zuchw! Same pijaki i zodzieje.
Byy czasy, ale miny powiedzia Meryk po chwili milczenia. Chyba jeden tylko stary Fila
im zosta, ale i on jest lepy.
Tak, tylko Fila westchn Kaasznikow. Sidmy krzyyk ju mu pewno stukn; jedno oko
wykuli mu Niemcy-kolonici, a na drugie niedowidzi. Bielmo. Dawniej, jak go zobaczy stanowy,
krzycza zawsze: ,,Hej, Szamilu!", no i wszyscy go nazywali Szamilem, a teraz nie ma ju innego
przezwiska, jak ,,lepy Fila". A dzielny by chop! Z nieboszczykiem Andriejem Grigoriewiczem,
ojcem Lubaszy, pojechali raz w nocy pod Ronowo w tym czasie stay tam puki konnicy i
uprowadzili dziewi onierskich koni, jak najlepszych, nawet wartownikw si nie bali, i zaraz
rano sprzedali wszystkie te konie Cyganowi Atonce za dwadziecia rubli. Tak! A dzisiejszy
koniokrad na to tylko leci, eby uprowadzi konia pijanemu albo picemu, a potem ma stracha,
jedzie z tym koniem o dwiecie wiorst na jarmark i targuje si tam jak yd, dopki durnia nie

zabierze uriadnik. Nie zabawa, tylko wstyd! Co tu gada, marny ludek!


A Meryk? zapytaa Lubka.
Meryk nie jest tutejszyodrzek Kaasznikow. Z Charkowa, z Mizyrycza. Ale e zuch z niego,
to prawda, szkoda narzeka, dobry chop.
Lubka filuternie i z radoci spojrzaa na Meryka i powiedziaa:
Tak, nie dziwota, e go ludzie kpali w przerblu.
Niby jak? zapyta felczer.
A tak... odpar Meryk i umiechn si drwico. Fila uprowadzi dzierawcom z
Samojowki trzy konie, a oni myleli, e to ja. W Samojowce jest dziesiciu chyba dzierawcw, a
razem z parobkami zbierze si ze trzydziestu chopa, wszystko mookanie... Wic jeden powiada do
mnie na targu: ,,Przyjd, Meryk, obejrzysz nowe konie, przypdzilimy je z jarmarku". Wiadomo,
asy jestem na konie, przyszedem wic do nich, a oni, ilu ich tam byo, ze trzydziestu, skrcili mi
rce do tyu i zaprowadzili nad rzek. ,,Teraz ci pokaemy konie" mwi. Przerbel by ju
gotw, ale oni obok, o jaki se, wyrbali drugi. Potem wzili sznur, woyli mi ptl pod pachy, a
do drugiego koca przywizali krzywy kij, eby siga przez obydwa przerble. No wic, przesunli
kij i pocignli. Ja, jak staem, w kouchu i butach buch do przerbla! A chopy stoj i popychaj
mnie, ten nog, tamten koem, potem wcignli pod ld i wycignli przez drugi przerbel.
Lubka wzdrygna si i skulia.
Najsamprzd ognie na mnie uderzyy z zimna cign dalej Meryk ale kiedy wycignli
mnie, wcale ju nie miaem siy, upadem na nieg, a mookanie stoj przy mnie i wal mnie kijami
po kolanach i okciach. Bl przeokropny! Sprali mnie i poszli... A na mnie wszystko zamarza,
ubranie ci ld, wstaem, ale ani kroku... Dziki Bogu, jaka baba przejedaa, to mnie podwioza.
Felczer tymczasem wypi ju pi albo i sze kieliszkw. Ogarno go rozrzewnienie, zachciao mu
si te opowiedzie o czym niezwykym, cudownym i dowie, e te jest zuchem i nie boi si
niczego.
A u nas w penzeskiej guberni... prbowa wtrci.
Poniewa duo pi i osowia, a moe te dlatego, e ze dwa razy przyapano go na kamstwie, chopi
wcale na niego nie zwracali uwagi i przestali nawet odpowiada na jego pytania. Nie do na tym,
wdali si w jego obecnoci w gawd tak szczer, e ciarki go przechodziy. Oznaczao to zreszt, e
go nie dostrzegaj.
Kaasznikow zachowywa si spokojniej, niby czowiek stateczny i rozsdny, mwi rzeczowo,
ziewajc, za kadym razem egna usta znakiem krzya. Nikt by nie pomyla, e to zodziej,
bezlitosny zodziej, pozbawiajcy biedot ostatniego mienia, czowiek, ktry dwukrotnie ju siedzia
w wizieniu. Gromada wydaa na niego wyrok domagajc si zesania go na Sybir, ale ojciec i stryj,
tacy sami zodzieje jak on, wykupili go. Meryk natomiast zachowywa si z fantazj, dziarsko.
Widzia, e Lubka i Kaasznikow patrz na niego z podziwem, sam si zreszt uwaa za zucha, wic
to ujmowa si pod boki, to wypina pier, to znw przeciga si tak, a awa trzeszczaa...
Po kolacji Kaasznikow nie wstajc pomodli si przed ikon i ucisn Merykowi do; tamten
rwnie zmwi pacierz i ucisn do Kaasznikowa. Lubka sprztna ze stou, wysypaa na st
mitowe pierniki, palone orzechy, pestki dyni i postawia dwie butelki sodkiego wina.
Panie wie nad dusz Andrieja Grigorycza mwi Kaasznikow, trcajc si z Merykiem.

Kiedy jeszcze y, zbieralimy si czsto tutaj albo u brata Martyna i mj Boe, mj Boe! co
to byli za ludzie, co za rozmowy! Cudowne rozmowy! Przychodzi Martyn, Fila, Fiodor Stukotiej...
Wszystko godnie, szlachetnie... A jak si bawilimy! To byy zabawy!
Lubka wysza i po chwili wrcia w zielonej chusteczce i paciorkach.
Meryk, spjrz, co mi Kaasznikow dzisiaj przywiz! powiedziaa.
Przejrzaa si w lustrze i kilka razy potrzsna gow, eby paciorki zabrzczay. Potem otwara
kufer i pocza wyjmowa z niego to perkalow sukni w czerwone i niebieskie kka, to inn
czerwon z falbankami, ktra szelecia jak papier, to now chustk, bkitn, mienic si tczowo.
Wszystko to pokazywaa miejc si i klaszczc w rce, jak gdyby nie moga wyj z podziwu, e
ma takie skarby.
Kaasznikow nastroi baaajk i zagra. Felczer ani rusz nie mg zrozumie, jak pie on gra,
weso czy smutn, gdy ogarnia go na przemian taki smutek, a si na pacz zbierao, to znw
niepohamowana wesoo. Meryk zerwa si nagle i zacz przytupywa w miejscu obcasami,
nastpnie rozoy rce, na obcasach przeszed od stou do pieca, od pieca do kufra, potem
podskoczy, jakby go mija uksia, trzasn w powietrzu podkwkami i puci si w prysiudy.
Lubka podniosa szybko obie rce, wydaa przenikliwy okrzyk i ruszya za nim. Najpierw suna
boczkiem, podstpnie, jakby chcc podkra si do kogo i zada cios z tyu, potem pocza wybija
drobny rytm pitami, jak Meryk obcasami, wreszcie zawirowaa jak fryga i przysiada, a jej
czerwona suknia przybraa ksztat dzwonu. Meryk, szczerzc zby i ciskajc jej wcieke spojrzenia,
popdzi ku niej w prysiudach, aby stratowa j mocarnymi nogami, ale dziewczyna zerwaa si,
odrzucia gow w ty i naladujc rkami ruch wielkich ptasich skrzyde pyna po izbie ledwie
dotykajc podogi...
Ach, ognista dziewka! myla felczer siadajc na kufrze i przygldajc si std tacom. Co za
ar! Dla takiej wszystko mona zrobi..."
al go zdj czemu jest felczerem, nie prostym chopem? Dlaczego ma na sobie marynark i
dewizk z pozacanym kluczykiem, nie za granatow koszul przepasan sznurami? Mgby
wwczas bez enady piewa, taczy, pi, obydwiema rkami obejmowa Lubk, jak to zrobi
Meryk...
Od ostrego stukotu, zgieku i okrzykw brzczay w szafie naczynia, pega pomie wiecy.
Nitka pka i paciorki rozsypay si po pododze, z gowy dziewczyny zsuna si zielona chustka;
zamiast Lubki miga ju tylko czerwony obok, poyskiway ciemne oczy i zdawao si, e
Merykowi lada chwila odpadn rce i nogi.
Ale oto Meryk tupn po raz ostatni i stan jak wryty... Lubka, zmczona, ledwie chwytajc oddech,
pochylia mu si na piersi i przywara do niego niby do supa, on za ogarn j ramieniem i
zagldajc jej w oczy powiedzia rzewnie a czule, jakby artem:
Teraz wypatrz, gdzie twoja stara chowa grosze, zabij j, tobie podern noykiem gardzioko, a
potem podpal zajazd... Ludzie pomyl, ecie zginy w poarze, a ja z, waszymi pienidzmi rusz
na Kuba, bd tam pdza tabuny, owce bd hodowa...
Lubka nic nie odpowiedziaa, spojrzaa tylko na niego pokornie i zapytaa:
Meryk, a czy dobrze jest na Kubaniu? Nie odpowiedzia, lecz poszed do kufra, usiad i pogry
si w zadumie. Marzy pewnie o Kubaniu.

Jednakowo czas na mnie oznajmi wstajc Kaasznikow. Fila pewnie ju na mnie czeka.
Bywaj, Lubo!
Felczer wyszed na podwrze chcc dopilnowa, eby Kaasznikow nie odjecha przypadkiem jego
koniem. Zamie nie ustawaa. Po podwrzu pdziy biae oboki zaczepiajc dugimi ogonami o
kpy burzanu i krzewy, po drugiej za stronie parkanu, na polu, olbrzymy w biaych caunach z
szerokimi rkawami wiroway, paday i znw wstaway, eby wymachiwa rkami i mocowa si ze
sob. A wichura, c to bya za wichura! Nagie brzzki i winie nie mogc cierpie duej jej
brutalnych pieszczot pochylay si nisko ku ziemi i pakay: Boe, za jakie grzechy przykue nas do
ziemi i nie wypuszczasz na wolno?
Prrr! rzuci srogo Kaasznikow dosiadajc swego konia; jedna poowa wrt bya otwarta,
wok niej wyrosa wielka zaspa. No, jazda! zawoa. May, krtkonogi konik ruszy i a po
brzuch ugrzz w zaspie. Kaasznikow zbiela od niegu i wkrtce wraz z koniem znik za bram.
Kiedy felczer wrci do izby, Lubka czogaa si po pododze zbierajc paciorki. Meryka nie byo.
Mid nie dziewka! myla felczer wycigajc si na awie i kadc sobie kouch pod gow.
Ej, eby tak Meryka tu nie byo!"
Lubka drania go czogajc si po pododze koo awy i pomyla, e gdyby Meryka tu nie byo,
wstaby z pewnoci i chwyci j w objcia, a co dalej, toby si zobaczyo. Wprawdzie nie matka z
niej jeszcze, ale chyba ju nie dziewica, a gdyby nawet, to co si ceregielowa w takiej zodziejskiej
melinie? Lubka zebraa paciorki i wysza. wieca dopalaa si, pomie obj ju papierek w
wieczniku. Felczer pooy przy sobie rewolwer, zapaki i zgasi wiec. Lampka oliwna pod
ikonami migotaa gwatownie, a oczy bolay, na suficie, na szafie, na pododze skakay plamy, a
wrd nich marzya mu si Lubka, krzepka, piersista to krci si jak fryga, to znw oddycha
ciko, znuona tacem...
A bodaj licho porwao Meryka!" myla. Lampka oliwna mrugna po raz ostatni i zgasa z
lekkim trzaskiem. Kto, pewnie Meryk, wszed do izby i usiad na awie. Pocign fajk i w wietle
zarysowa si na uamek sekundy smagy policzek z czarnym znamieniem. Wstrtny dym fajkowy
drapa felczerowi w gardle.
Ale masz obrzydliwy tyto, niech go diabli! odezwa si felczer. Niedobrze si robi.
Mieszam tyto z kwiatem owsianym odpar po chwili milczenia Meryk. Lejszy na piersi.
Popali, poplu na podog i znw odszed. Mino blisko p godziny, gdy w sieni zabyso naraz
wiato: ukaza si Meryk w kouchu i w czapce, za nim ubka ze wiec w rku.
Zosta, Meryk! powiedziaa bagalnie Luba.
Nie, Lubo. Nie zatrzymuj mnie.
Suchaj, Meryk rzeka Lubka, a gos jej sta si pieszczotliwy i agodny. Wiem, odnajdziesz
pienidze matki, zabijesz i j, i mnie, a potem pojedziesz na Kuba i bdziesz kocha inne
dziewczyny, ale niech i tak bdzie. O jedno ci prosz, moje serce, zosta!
Nie, chc si bawi... rzek Meryk zapinajc pas.
Nie masz nawet konia... Przecie przyszede piechot, czym pojedziesz? Meryk nachyli si do
Lubki i szepn jej co do ucha. Dziewczyna spojrzaa na drzwi izby i rozemiaa si przez zy.
A on pi, ten pcherz nadty... powiedziaa. Meryk przygarn j, mocno pocaowa i wyszed
na podwrze. Felczer wsadzi szybko rewolwer do kieszeni, zerwa si i popdzi za nim.

Zejd z drogi! rzuci Lubce, ktra byskawicznie zamkna drzwi sieni na zasuw i stana na
progu. Pu! Co stoisz?
Po co chcesz tam i?
Popatrze na konia.
Lubka podniosa na niego obuzerskie i zalotne spojrzenie.
Co masz na niego patrze? Patrz lepiej na mnie... rzeka, po czym nachylia si i dotkna
palcem pozacanego kluczyka wiszcego na dewizce.
Pu, bo on gotw odjecha na moim koniu! powiedzia felczer. Pu, do licha!
krzykn, uderzy j ze zoci w rami i z caej siy wpar si w ni piersi, eby j odepchn od
drzwi, dziewczyna jednak trzymaa si mocno zasuwy i staa jak odlana z elaza. Pu!
krzykn raz jeszcze, tracc siy. On odjedzie, powiadam ci!
Skdby znowu! Nie odjedzie.
Oddychajc z trudem i pocierajc bolce rami znw spojrzaa na niego podnoszc oczy,
zaczerwienia si i rozemiaa.
Nie odchod, serce... i powiedziaa. Nudzi mi si samej.
Felczer zajrza jej w oczy, zastanowi si chwil i wzi j w objcia. Nie stawiaa oporu.
No, daj pokj, pu! poprosi. Dziewczyna milczaa.
A syszaem dopiero co rzek jak mwia Merykowi, e go kochasz.
Co wielkiego... Tylko ja sama wiem, kogo kocham.
Dotkna znw palcem kluczyka i powiedziaa pgosem:
Daj mi to...
Felczer odczepi kluczyk i da jej. ubka wycigna naraz szyj nasuchujc, spowaniaa,
spojrzenie jej, jak si felczerowi zdawao, stao si zimne i przebiege. Przypomnia sobie o koniu,
odsun j od drzwi, tym razem ju bez trudu, i wybieg na podwrze. Pod okapem miarowo i
leniwie chrzka zasypiajcy wieprz i postukiwaa rogiem krowa... Felczer zapali zapak i ujrza
wieprza, krow, psy, ktre ze wszystkich stron przybiegy na bysk pomienia, ale konia nie byo ani
ladu. Wrzeszczc i opdzajc si od psw, potykajc si w zaspach i grzznc w niegu wybieg za
bram i wpatrywa si w ciemnoci. Wyta wzrok, lecz widzia tylko wirujcy nieg i patki
tworzce przerne obrazy to z ciemnoci wyziera biaa, wyszczerzona w umiechu maska
umarlaka, to przemyka w pdzie biay ko, a na nim amazonka w gazowej sukni, to znw nad gow
przelatuje sznur biaych abdzi... Dygoczc z wciekoci i zimna, nie wiedzc, co pocz, felczer
strzeli z rewolweru do psw, nie trafi adnego i pobieg do domu.
Kiedy wchodzi do sieni, usysza, e kto wymkn si z izby i trzasn drzwiami. W izbie byo
ciemno. Felczer skoczy do drzwi byy zamknite. Wtenczas, zapalajc jedn zapak po drugiej,
pogna z powrotem do sieni, stamtd do kuchni, z kuchni do maej izdebki, w ktrej ciany
zawieszone byy spdnicami i sukniami, pachniao chabrami i koprem, a w kcie pod piecem stao
jakie ko z wysokim stosem poduszek. Tu widocznie mieszkaa starucha, matka Lubki. Std
wszed do innej izdebki, rwnie maej, i ujrza wreszcie Lubk. Leaa na kufrze, przykryta barwn
stbnowan kodr, zrobion ze skrawkw perkalu, i udawaa, e pi. Nad jej wezgowiem pona
lampka oliwna.
Gdzie mj ko? zapyta gronie felczer. Lubka nie poruszya si.

Gdzie mj ko, pytam? powtrzy felczer tonem jeszcze groniejszym i zerwa z niej kodr.
Ciebie pytam, diablico! wrzasn.
Zerwaa si, uklka i przytrzymujc jedn rk koszul, drug za starajc si chwyci kodr,
przywara do ciany... Patrzaa na felczera z odraz, z przeraeniem, oczy jej, niby oczy pojmanego
zwierzcia, obserwoway bacznie najlejszy jego ruch.
Mw, gdzie ko, bo dusz z ciebie wytrzs! rykn felczer.
Odejd, paskudo! powiedziaa ochryple.
Felczer chwyci j za koszul przy szyi i szarpn, ale w tej samej chwili straci panowanie nad sob
i z caej siy przycisn dziewczyn do siebie. Ona, syczc ze zoci, skrcia si w jego objciach jak
piskorz, uwolnia jedn rk druga zapltaa si w rozdartej koszuli i uderzya go pici w
ciemi.
W gowie mu pociemniao z blu, w uszach posysza dzwonienie i oskot, cofn si, a jednoczenie
dosign go drugi cios, tym razem w skro. Zataczajc si i chwytajc framug drzwi, eby nie
upa, dotar jako do izby, w ktrej leay jego rzeczy, i pooy si na awie. Lea tak przez
dusz chwil, potem wycign z kieszeni pudeko zapaek i zacz zapala jedn po drugiej, bez
potrzeby zapala zapak, zdmuchiwa j i ciska pod st. Powtarza to, dopki wszystkich nie
wypali.
Tymczasem powietrze za oknem stao si niebieskie, koguty zapiay wniebogosy, ale Jergunowowi
gowa wci pkaa z blu, a w uszach tak mu huczao, jak gdyby siedzia pod mostem kolejowym i
sucha, jak nad gow przebiega pocig. Wcign jako kouch, woy czapk, sioda i zawinitka
ze sprawunkami nie znalaz, torba bya pusta nie dziwota, sysza przecie, jak kto wysun si z
izby, kiedy wraca w nocy z podwrza.
Dla obrony przed psami wzi z kuchni pogrzebacz i wyszed na podwrze, zostawiajc drzwi
otwarte na ocie. Zamie ju ustaa, na podwrzu panowaa cisza... Kiedy wyszed za wrota, biae
pole wydawao si nieywe, na porannym niebie nie wida byo adnego ptaka. Po obu stronach
drogi i hen w dali rysowa si siny masyw niskiego lasu.
Felczer stara si myle o tym, jak go przywitaj w szpitalu i co mu powie doktor. Powinien by
koniecznie o tym myle i z gry przygotowa odpowiedzi na pytania, ale myli te rozpyway si i
uciekay. Szed i myla tylko o Lubce, o chopach, z ktrymi spdzi noc; przypomina sobie, jak
Lubka uderzywszy go po raz drugi nachylia si, eby podnie kodr, i jak jej rozpuszczone wosy
opady na podog. Mcio mu si w gowie i myla: czemu to na tym wiecie istniej doktorzy,
felczerzy, kupcy, pisarze, chopi? Wszyscy powinni by po prostu wolnymi ludmi. S przecie
wolne ptaki, wolne zwierzta, wolny Meryk nikogo si nie boj, nikt im nie jest potrzebny! Kto
to wymyli, kto powiedzia, e naley wstawa rano, obiad je w poudnie, ka si spa
wieczorem, e doktor wyszy jest rang od felczera, e trzeba mieszka w pokoju i wolno kocha
tylko wasn on? Czemu nie ma by odwrotnie: obiad je w nocy, a sypia we dnie? Hej,
skoczyby na konia, nie pytajc, czyj jest wasnoci, gnaby jak szatan z wiatrem w zawody, przez
pola, lasy i jary, kochaby dziewczta, miaby si ze wszystkich ludzi...
Felczer rzuci w nieg pogrzebacz, przycisn czoo do biaego zimnego pnia brzozy i pogry si w
zadumie. Jego szare, jednostajne ycie, jego pobory, wieczna zaleno, apteka, ustawiczne
dreptanie wrd soikw i plastrw wszystko to wydao mu si wstrtne i godne pogardy.

Kto powiada, e zabawa to grzech? pyta sam siebie z irytacj. Ci, co tak mwi, nie
zaznali nigdy prawdziwego ycia, jak Meryk albo Kaasznikow, nie kochali nigdy Lubki. Przeyli
cae ycie jak ebracy, nie mieli najmniejszej przyjemnoci z tego ycia i kochali tylko swoje ony,
ktre wygldaj jak aby.
O sobie myla teraz, e nie zosta dotychczas zodziejem, oszustem lub nawet bandyt tylko dlatego,
e tego nie potrafi albo te nie nadarzya mu si jeszcze odpowiednia sposobno.
Upyno blisko ptora roku. Gdzie na wiosn, po Wielkanocy, felczer, dawno ju wyrzucony ze
szpitala i obijajcy si bez pracy, pnym wieczorem wyszed w Riepinie z traktierni i ruszy bez
celu ulic.
Znalaz si na polu. Unosiy si tu ju wiosenne zapachy, wia ciepy, agodny wietrzyk. Cicha,
gwiadzista noc spogldaa z nieba na ziemi. Mj Boe, jake gbokie jest niebo i jak
bezgranicznie szeroko rozpociera si nad wiatem! wiat dobrze jest urzdzony, po co tylko i z
jakiej racji, myla felczer, ludzie dziel siebie na trzewych i pijanych, na pracujcych i
zwolnionych z pracy i tak dalej? Dlaczego czowiek trzewy i syty pi spokojnie we wasnym domu,
pijany za i godny musi wasa si po polu nie znajdujc schronienia? Czemu ten, kto nie pracuje i
nie dostaje pensji, musi koniecznie by godny, obdarty, bosy? Kto to wymyli? Czemu wic ptaki i
zwierzta lene nie pracuj, nie dostaj pensji, a przecie miewaj si doskonale?
W oddali na niebie, rozpostarta nad widnokrgiem, drgaa pikna szkaratna una. Felczer sta, dugo
patrza na ni i wci myla: jeeli wzi wczoraj cudzy samowar i przepi go w szynku, czemu jest
to grzech?
Dlaczego?
Drog przejechay dwa wozy na jednym spaa jaka baba, na drugim siedzia starzec bez czapki...
Dziadku, gdzie to si pali? zapyta felczer.
Zajazd Andrieja Czyrikowa... odpowiedzia stary.
Felczer przypomnia sobie wszystko, co spotkao go przed ptora rokiem, w zimie, w tym wanie
zajedzie, przypomnia sobie przechwaki Meryka. Wyobrazi sobie, jak si pal zamordowane
kobiety, stara i Lubka, i pozazdroci Merykowi. A kiedy szed znw do traktierni, patrza na domy
zamonych szynkarzy, hurtownikw, kowali i marzy o tym, jakby to byo dobrze, gdyby si dao
wedrze w nocy do jakiego bogacza!
GUSIEW
ciemnio si ju, wkrtce zapadnie noc. Gusiew, szeregowiec urlopowany bezterminowo, dwiga
si na koi, wspiera na okciu i mwi pgosem:
Pawle Iwanyczu, syszysz? Jeden onierz w Suczanie powiada, e ich statek wpad w drodze na
wielgachn ryb i uszkodzi dno.
Mczyzna niewiadomej pozycji spoecznej, do ktrego Gusiew si zwraca, a ktry w szpitalu
okrtowym znany jest tylko jako Pawe Iwanycz, milczy, jakby nie sysza.
Znw cisza... Wiatr hula w olinowaniu, ruba turkocze, fale pluszcz, skrzypi koje, ale ucho od
dawna ju przyzwyczaio si do tych odgosw i zda mu si, e wszystko dokoa pi w najgbszym
milczeniu. Nuda. Pozostali trzej chorzy dwaj onierze i jeden marynarz ktrzy przez cay
dzie grali w karty, pi ju i majacz przez sen.

Zdaje si, e zaczyna kiwa. Koja Gusiewa podnosi si wolno i opada, jak gdyby wzdychaa raz,
drugi, trzeci... Co uderzyo z brzkiem o podog: pewnie spad kubek.
Wiatr si zerwa z acucha... mwi Gusiew nasuchujc.
Tym razem Pawe Iwanycz chrzka i odpowiada z irytacj:
Bajesz... To statek wpad na ryb, to znw wiatr si zerwa z acucha... Jak si wiatr moe
zerwa z acucha, czy to zwierz?
Prawosawni tak gadaj.
Prawosawni tyle wiedz, co i ty... Mao co tam gadaj! Trzeba mie gow na karku i rozumowa
logicznie. Ciemnota!
Pawe Iwanycz cierpi na chorob morsk. Kiedy zaczyna si kiwanie, wpada w gniew i irytuje si o
byle drobnostk. Zdaniem za Gusiewa doprawdy nie ma si o co zoci. Chociaby ta ryba albo
wiatr, co si zrywa z acucha co w tym dziwnego czy niezwykego? Przypumy, e ryba jest
wielka jak gra i grzbiet ma twardy jak grzbiet jesiotra; przypumy te, e gdzie na samym kocu
wiata stoj grube mury, a do tych murw przykute s ze wiatry... Jeeli si nie zerway z acucha,
to czemu pdz jak wcieke po caym morzu i miotaj si niby psy? Jeeli ich nikt nie przykuwa, to
gdzie si podziewaj, kiedy jest cisza?
Gusiew dugo rozmyla o rybach wielkich jak gra i o grubych zardzewiaych acuchach, potem
nudzi mu si to, zaczyna wic myle o swoim domu rodzinnym, do ktrego wraca teraz po
picioletniej subie wojskowej na Dalekim Wschodzie. Marzy mu si olbrzymi staw przysypany
niegiem... Po jednej stronie stawu wida ceglast fabryk porcelany z wysokim kominem i
chmurami czarnego dymu, po drugiej stronie wie... Z pitego z brzegu podwrka wyjeda sami
brat Aleksiej, za nim siedzi jego synek, Waka, w wielkich walonkach, i dziewuszka, Akulka, take
w walonkach. Aleksiej jest podpity, Waka mieje si, Akulka tak si otulia chustk, e nie wida jej
twarzy.
,,Gotw jeszcze zamrozi dzieciaki, eby w z godzin nie wymwi..." myli Gusiew. Daj
im, Boe, rozumu szepcze eby szanoway rodzicw i od ojca, matki nie chciay by
mdrzejsze...
Trzeba da nowe zelwki majaczy basem chory marynarz. Tak, koniecznie!
Wtek myli Gusiewa urywa si, zamiast stawu ni w pi, ni w dziewi widzi nagle wielk gow
byka bez oczu, a ko i sanie nie jad ju, lecz wiruj w kbach czarnego dymu. Ale Gusiew cieszy
si mimo wszystko, e cho przez chwil widzia krewniakw. Rado zapiera mu dech w piersiach,
przebiega mrowiem po caym ciele, drga w kocach palcw.
Pan Bg pozwoli si nam zobaczy! mamrocze w malignie, ale zaraz otwiera oczy i szuka po
omacku wody.
Pije, kadzie si i znowu jad sanie, potem znowu gowa byka bez oczu, dym, chmury... I tak a do
witu.
II
Z ciemnoci wystpuje najpierw niebieskie kko to okrgy iluminator. Nastpnie Gusiew
rozrnia stopniowo sylwetk swego ssiada, Pawa Iwanycza. Pawe Iwanycz sypia na siedzco,
gdy w pozycji lecej dusi si. Twarz ma szar, nos dugi, ostry, oczy wskutek straszliwego
wychudzenia olbrzymie, skronie zapadnite, brdk rzadziutk, wosy na gowie bardzo dugie...

Patrzc na t twarz nie sposb odgadn, kim jest ten czowiek czy to pan, czy kupiec, czy moe
chop? Z wyrazu twarzy i dugich wosw sdziby kto, e to pobony pielgrzym albo zakonnik, ale
jak si posucha uwanie, co mwi, jasne si staje, e zakonnikiem chyba nie jest. Wyczerpany
kaszlem, skwarem i chorob, oddycha ciko i porusza wyschymi wargami. Czujc na sobie wzrok
Gusiewa, zwraca si do niego twarz i mwi;
Zaczynam si domyla... Tak... Wszystko teraz doskonale rozumiem.
Co pan rozumie, Pawle Iwanyczu?
Zaraz powiem... Wci mnie to dziwio, w jaki sposb wy, ludzie ciko chorzy, zamiast lee
gdzie spokojnie, znalelicie si na statku, na ktrym upa, brak powietrza, kiwanie, sowem
wszystko grozi wam mierci, ale teraz wszystko jest dla mnie jasne... Tak... Wasi lekarze wyprawili
was na statek, eby si was pozby. Sprzykrzyo im si zajmowa wami, bydem... Pienidzy od was
nie dostaj, kopotu z wami co niemiara, w dodatku psujecie im statystyk swoimi zgonami czyli,
wiadomo, bydo! A pozby si was to nic trudnego... Do tego potrzeba tylko, po pierwsze, nie mie
sumienia i uczu ludzkich, po drugie, oszuka dowdztwo statku. Pierwszego warunku mona
waciwie nie liczy, pod tym wzgldem prawdziwi z nas artyci, drugi przy pewnej wprawie
zawsze si udaje. Piciu chorych w tumie czterystu zdrowych onierzy i marynarzy nie rzuca si w
oczy; spdzono was na statek, pomieszano ze zdrowymi, policzono naprdce i w zamcie nikt nic
zego nie zauway, a dopiero kiedy statek odcumowa, okazao si, e na pokadzie poniewieraj si
sparaliowani i suchotnicy w ostatnim stadium...
Gusiew nie rozumie Pawa Iwanycza. Mylc, e to reprymenda pod jego adresem, usprawiedliwia
si:
Leaem na pokadzie, bo mi si zbrako. Kiedy nas adowano z barki na statek, zmarzem na
ko.
Oburzajce! cignie dalej Pawe Iwanycz. Oni przecie wiedz doskonale, e nie
wytrzymacie tej dalekiej podry, a mimo to was tutaj wsadzaj! Przypumy nawet, e dojedziecie
do Oceanu Indyjskiego, ale co potem? Strach pomyle... To ma by wdziczno za wiern,
nieposzlakowan sub!
Pawe Iwanycz toczy wciekym spojrzeniem, krzywi si z obrzydzenia i mwi zdyszany:
Warto by tak ich przetrzepa w gazetach, eby pierze leciao!
Chorzy onierze i marynarz obudzili si i ju graj w karty. Marynarz na p ley na koi, onierze
siedz obok niego na pododze w przedziwnie niewygodnych pozycjach. Jeden z onierzy ma praw
rk obandaowan, na przegubie nawinita jest wielka czapa, trzyma wic karty pod praw pach
albo w zgiciu okcia i wychodzi lew rk. Statek mocno koysze. Nie sposb ani wsta, ani napi
si herbaty, ani zay lekarstwo.
Bye ordynansem? pyta Gusiewa Pawe Iwanycz.
Tak jest, ordynansem.
Mj Boe, mj Boe! powiada Pawe Iwanycz i bolenie potrzsa gow. Wyrwa
czowieka z gniazda rodzinnego, wlec go gdzie o pitnacie tysicy wiorst, potem wpdzi w
suchoty i... I po co to wszystko, pytam? Po to, eby zrobi z niego ordynansa dla jakiego tam
kapitana Kopiejkina albo porucznika Dziurki. Co za logika!
Robota nie jest cika, Pawle Iwanyczu. Rano si wstaje, czyci buty, nastawia samowar, sprzta

pokoje, a potem ju wcale nie ma co robi. Porucznik przez cay dzie plany kryli, a czowiek jak
chce moe si modli, moe czyta ksiki albo i sobie na ulic. Takie ycie, e daj Boe
kademu.
A jake, wspaniae! Porucznik plany kryli, a ty przez cay dzie tkwisz w kuchni i tsknisz do
swoich... Plany... Nie chodzi o plany, ale o ycie ludzkie! ycie ma si tylko jedno, trzeba je
szanowa.
Pewno, Pawle Iwanyczu, kiepski czowiek nigdzie nie ma szacunku, ani w domu, ani na subie,
ale jeeli kto prowadzi si jak naley, sucha zwierzchnikw, to po co by go mieli krzywdzi?
Panowie s uczeni, rozumiej, co i jak... Przez pi lat ani razu nie siedziaem w pace, a oberwaem,
eby nie skama, tylko jeden raz...
Za co?
Za bjk. Cik mam rk, Pawle Iwanyczu. Przyszo do nas na podwrko czterech takw;
nosili drzewo czy co takiego, nie pamitam ju. Mnie si jako nudzio, wic ich, tego,
poturbowaem, jednemu, cholera, krew z nosa poleciaa... Porucznik zobaczy przez okno,
rozgniewa si i strzeli mnie w pysk.
Gupi, ndzny z ciebie czowiek... szepce Pawe Iwanycz, Nic nie rozumiesz.
Koysanie wyczerpao go doszcztnie. Zamkn oczy, gowa opada mu wci to w ty, to znw na
piersi. Kilkakrotnie prbuje si pooy, ale nic z tego drczy go zadyszka.
Za co pobi czterech takw? pyta po chwili.
Tak sobie. Weszli na podwrko, to ich spraem. Zalega cisza... Karciarze graj blisko dwie
godziny, z wielkim przejciem, ustawicznie klnc i wymylajc, ale kiwanie ich take w kocu
mczy; rzucaj karty i kad si na kojach. Gusiewowi znw marzy si wielki staw, fabryka,
wioska... Znw jad sanie, znw Waka si mieje, a gupia Akulka rozpia kouszek i wystawia
nogi: patrzajcie, ludzie kochani, moje walonki s nowe, nie takie, jak ma Waka,
Szsty rok ju zacza, a taka wci jeszcze niemdra! bredzi Gusiew. Zamiast nogi
zadziera, poszaby i przyniosa wody wujciowi z wojska. Dostaniesz cukierka.
Oto Andron ze strzelb na ramieniu niesie upolowanego zajca, za nim idzie stary yd, Isajczyk, i
proponuje mu zamian zajca na kawaek myda. Oto czarna cioka stoi w sieni, oto Domna szyje
koszul i martwi si o co, pacze, a teraz znowu gowa byka bez oczu, czarny dym...
Na grze kto krzykn gono, przebiego kilku marynarzy. Zdaje si, e przesunli po pokadzie
co cikiego albo co pko. Znowu przebiegli marynarze... Czyby, Boe bro, zdarzyo si co
zego? Gusiew podnosi gow, nasuchuje i widzi: dwaj onierze i marynarz znw graj w karty,
Pawe Iwanycz siedzi i porusza wargami. Gorco, oddycha si z trudem, pi si chce, a woda jest
ciepa, wstrtna... Kiwanie nie ustaje.
Naraz z onierzem-graczem dzieje si co dziwnego. Na piki mwi kara, myli rachunek i
wypuszcza z rki karty, potem umiecha si wylknionym, niemdrym umiechem i wodzi
spojrzeniem po wszystkich obecnych.
Ja zaraz, chopaki... mwi i kadzie si na pododze.
Wszyscy s zaskoczeni. Woaj go po imieniu, on si nie odzywa.
Stiepan, moe ci niedobrze, co? pyta drugi onierz, ten z obandaowan rk. Moe
zawoa popa? H?

Napij si wody, Stiepanie... powiada marynarz. Masz, bracie, pij.


Co go tuczesz kubkiem w zby? zoci si Gusiew. Nie widzisz, kapuciana gowo?
Czego?
Czego? przedrzenia go Gusiew. On ju nie oddycha, zmaro mu si! No i masz czego!
Co za ludzie bez pojcia, Boe ty mj!
III
Kiwanie ustao i Pawe Iwanycz nabra humoru. Nie gniewa si ju wcale. Wyraz twarzy ma
chepliwy, oywiony i drwicy, jak gdyby chcia powiedzie:
,,Zaraz wam rzekn co takiego, e bdziecie pkali ze miechu". Iluminator jest otwarty, agodny
wietrzyk owiewa Pawa Iwanycza. Sycha gosy, plusk wiose o wod... Tu pod okienkiem kto
zawodzi cienkim, nieprzyjemnym gosikiem: pewnie Chiczyk piewa.
A wic stoimy na redzie mwi z drwicym umiechem Pawe Iwanycz. Jeszcze najwyej
miesic, a bdziemy w Rosji, Tak, szanowni panowie wojacy. Przyjad do Odessy, stamtd wprost
do Charkowa. W Charkowie mam przyjaciela literata. Przyjd do niego i powiem: no, bracie, od
na jaki czas swoje ndzne powiastki o babskich amorach i urokach przyrody i zamiast tego bierz si
do demaskowania dwunogiego drastwa... Masz tu tematy...
Myli o czym chwil, potem mwi:
Czy wiesz, Gusiew, jak ich wykiwaem?
Kogo, Pawle Iwanyczu?
No, tych... Tu na statku, uwaasz, jest tylko klasa pierwsza i trzecia, w dodatku trzeci klas
wolno jedzi tylko chopom, czyli chamom. Jeeli za masz na sobie marynark i choby z daleka
wygldasz na ziemianina lub bourgeois, to bd askaw podrowa pierwsz klas. Rb, co chcesz,
ale wysupaj piset rubli. ,,W jakim celu pytam wprowadzilicie takie przepisy? Chcecie
moe doda tym powagi inteligencji rosyjskiej?" Bynajmniej. Nie wpuszczamy pana po prostu
dlatego, e przyzwoity czowiek nie moe jecha trzeci klas, nazbyt tam brudno i obrzydliwie".
Ach tak? Dzikuj za t trosk o przyzwoitych ludzi. Ale w kadym razie, jakkolwiek tam jest,
obrzydliwie czy wspaniale, ja piciuset rubli nie mam. Nie okradaem skarbu pastwa, nie nabijaem
kabzy na mniejszociach narodowych, nie zajmowaem si przemytem, nie zakatowaem nikogo na
mier, osdcie wic sami, czy mam prawo zasiada w pierwszej klasie, a tym bardziej zalicza
siebie do inteligencji rosyjskiej?" Ale na nich logika nie dziaa... Musiaem uciec si do oszustwa.
Woyem szary kaftan, wielkie buty z cholewami, wykrzywiem gb, eby wyglda na pijanego
chama i wal do agenta: Wasza wielmono, powiadam, prosz o bilecik..."
A pan jakiego stanu? pyta marynarz.
Z duchowiestwa. Ojciec mj by uczciwym popem. Zawsze rba prawd w oczy monym tego
wiata i wiele si za to nacierpia.
Mwienie zmczyo ju Pawa Iwanycza, oddycha z trudem, ale mimo to cignie dalej:
Tak, ja zawsze rn prawd w oczy... Nie boj si nikogo i niczego. Pod tym wzgldem rnimy
si ogromnie, wy i ja. Nieuki z was, ludzie lepi, zastrachani, nic nie widzicie, a jeeli nawet co
widzicie, to nic z tego nie rozumiecie... Powiadaj wam, e wiatr zrywa si z acucha, e z was
bydo, dzikusy, a wy w to wszystko wierzycie; tuk was, a wy caujecie rk, co was bije; jakie
zwierz w futrze bobrowym obdziera was jak lipk, a potem ciska wam pitnacie kopiejek na piwo,

a wy jeszcze dzikujecie:
Wielmony pan pozwoli rczk do ucaowania". Pariasy z was, ndzne istoty... Ja to co innego.
yj wiadomie, widz wszystko, jak widzi orze albo jastrzb, kiedy lata nad ziemi, i wszystko
rozumiem. Jestem uosobieniem protestu. Kiedy widz samowol, protestuj, kiedy widz witoszka
i obudnika, protestuj, kiedy widz tryumfujc wini, protestuj. Jestem niezwyciony, adna
inkwizycja hiszpaska nie zdoa zamkn mi ust. Tak... Jeli mi odetn jzyk, bd protestowa
mimik; jeeli mnie zamuruj w piwnicy, bd krzycza stamtd tak gono, e sycha bdzie o
wiorst, albo zagodz si na mier, eby zwikszy o pud ciar na ich czarnym sumieniu; jeeli
mnie zabij, powrc jako upir. Wszyscy znajomi mwi mi: Nieznony z pana czowiek, Pawle
Iwanyczu!" Dumny jestem z tej opinii. Suyem na Dalekim Wschodzie przez trzy lata, a
zostawiem po sobie pami na sto lat poarem si ze wszystkimi. Przyjaciele pisz do mnie z
Rosji: Nie przyjedaj". A ja wanie na zo im przyjad... Tak... To jest ycie, to rozumiem. To
mona nazwa yciem.
Gusiew nie sucha, lecz patrzy przez iluminator. Na przejrzystej, bladoturkusowej wodzie koysze si
d zalana olniewajcym upalnym socem. Stoj w niej nadzy Chiczycy, podnosz w gr klatki
z kanarkami i woaj:
piewa! piewa!
dk trcia inna d, przemkn kuter parowy. A oto jeszcze jedna d, siedzi w niej gruby
Chiczyk i zajada paeczkami ry. Woda chybocze si leniwie, leniwie przelatuj nad ni biae
mewy.
Rbnbym tego tustego w kark..." myli Gusiew patrzc na grubego Chiczyka i ziewajc.
Drzemie i zdaje mu si, e caa przyroda zapada w drzemk. Czas szybko ucieka. Niepostrzeenie
mija dzie, niepostrzeenie nadchodzi zmierzch... Statek nie stoi ju w miejscu, lecz pynie dokd
dalej...
IV
Mijaj dwa dni. Pawe Iwanycz nie siedzi ju, ale ley. Oczy ma zamknite, nos jak gdyby si
zaostrzy.
Pawle Iwanyczu! woa Gusiew. Pawle Iwanyczu!
Pawe Iwanycz otwiera oczy i porusza wargami.
Gorzej panu?
Nie... odpowiada Pawe Iwanycz bez tchu. Nie, przeciwnie... Nawet... lepiej... Widzisz,
mog ju nawet lee... Lej mi...
To dziki Bogu.
Jak porwnuj si z wami, al mi was... nieborakw. Puca mam zdrowe, a kaszel to z odka...
Co mi tam Morze Czerwone, potrafibym przej przez pieko! W dodatku mam krytyczny stosunek
zarwno do swojej choroby, jak i do lekw. A wy... ciemnota... Ciko wam, bardzo wam ciko!
Kiwania nie ma, jest za to gorco i duszno jak w ani, trudno nie tylko mwi, ale nawet sucha.
Gusiew obejmuje kolana, opiera na nich gow i myli o stronach rodzinnych. Mj Boe, w taki upa
jak rozkosz jest myl o niegu i zimnie! Jedziesz sami, nagle konie sposzyy si i poniosy... Na
zamanie karku, nie zwaajc na rowy ani na jary, pdz jak szalone przez ca wie, przez staw,
mijaj fabryk, wypadaj na pole... ,,Trzyma! wrzeszcz robotnicy fabryczni i przypadkowi

przechodnie. Trzyma!" Ale po co je zatrzymywa! Niechaj ostry, zimny wiatr siecze w twarz i
gryzie w rce, niechaj grudy niegu spod kopyt sypi si na czapk, wpadaj za konierz, na szyj, na
piersi, niech skrzypi pozy i pkaj postronki, pal je licho! A co to za rozkosz, kiedy sanie
przewracaj si i czowiek leci z rozpdu w zasp, twarz w nieg, a potem wstaje ubielony, z
soplami lodu na wsach. Nie ma czapki, ani rkawic, pas si rozwiza... Ludzie pokadaj si ze
miechu, psy szczekaj...
Pawe Iwanycz rozchyla jedno oko, spoglda nim na Gusiewa i pyta cicho:
Gusiew, czy twj dowdca krad?
Kto go tam wie, Pawle Iwanyczu! My nie wiemy, do nas to nie dochodzi.
Potem dugi czas upywa w milczeniu. Gusiew rozmyla, majaczy i raz po raz pije wod. Trudno mu
mwi, trudno sucha i lka si, eby z nim kto nie zacz rozmowy. Mija godzina, druga, trzecia,
nadchodzi wieczr, potem noc, ale Gusiew tego nie dostrzega, siedzi wci i myli o mrozie.
Sycha, e kto wszed do szpitala, rozlegaj si gosy, ale po jakich piciu minutach wszystko
znw ucicha.
Panie, wie nad jego dusz powiada onierz z obandaowan rk. Niespokojny by z
niego czowiek!
Co? pyta Gusiew. Kogo?
Skona. Wanie zabrali go na gr.
C mamrocze Gusiew ziewajc. Panie, wie nad jego dusz.
Jak mylisz, Gusiew? pyta po chwili milczenia onierz z obandaowan rk. Dostanie si
on do krlestwa niebieskiego czy nie?
O kim mwisz?
O Pawle Iwanyczu.
Dostanie si... dugo si mczy. No i jest ze stanu duchownego, a popi maj zawsze kup
krewniakw. Wymodl.
onierz z obandaowan rk siada na koi przy Gusiewie i mwi pgosem:
Ty, Gusiew, te dugo ju nie pocigniesz. Nie dojedziesz do Rosji.
Moe doktor czy felczer tak powiada? pyta Gusiew.
Nikt nic nie powiada, ale to si widzi. Czowieka, ktry ma prdko umrze, od razu pozna. Nic
nie jesz, nie pijesz, schude, a strach patrze. Co tu gada, suchoty. Nie po to mwi, eby ciebie
straszy, ale dlatego, e chciaby si moe wyspowiada i przygotowa. A jeeli masz jakie
pienidze, to najlepiej oddaj je pierwszemu oficerowi.
Nie napisaem do domu... wzdycha Gusiew. Umr, a oni si nie dowiedz.
Dowiedz si wtrca naraz basem chory marynarz. Jak zemrzesz, wpisz to tutaj do
dziennika wachty, w Odessie dadz wypis komendantowi wojskowemu, a tamten wyle go do gminy
czy dokd tam potrzeba...
Gusiewa strach ogarnia od tej rozmowy, zaczyna go drczy jakie nieokrelone pragnienie. Pije
wod nie, nie to; przysuwa si do okrgego okienka i wciga w puca gorce, wilgotne powietrze
nie to; stara si myle o domu, o mrozie nie to... Wreszcie wydaje mu si, e jeeli cho
chwil duej zostanie w szpitalu, to si z pewnoci udusi.
Niedobrze mi, chopcy... mwi. Pjd na gr. Przez lito Boga, zaprowadcie mnie na

gr!
Dobra! zgadza si onierz z obandaowan rk. Nie dojdziesz, zanios ci. Trzymaj mnie
za szyj.
Gusiew obejmuje onierza za szyj, tamten ogarnia go zdrowym ramieniem i zanosi na gr. Na
pokadzie pi pokotem bezterminowo urlopowani onierze i marynarze. Jest ich tak duo, e
trudno przej.
Sta teraz mwi cicho onierz z obandaowan rk. Id za mn wolniutko, trzymaj si za
koszul.
Ciemno. Ani na pokadzie, ani na masztach, ani dokoa na morzu nie ma wiate. Na dziobie
nieruchomy jak posg stoi wartownik, ale on take chyba pi. Mogoby si zdawa, e statek
zostawiony jest sam sobie i pynie, dokd chce.
Teraz Pawa Iwanycza wrzuc do morza... mwi onierz z obandaowan rk. Do worka i
do wody.
Aha. Tak si robi.
Ale w domu, w ziemi, lepiej jest lee. Zawsze matka przyjdzie na grb i popacze.
Wiadomo.
Czuj naraz zapach nawozu i siana. Przy burcie z pospnie zwieszonymi bami stoj byki. Raz, dwa,
trzy... osiem bykw! A oto i may konik. Gusiew wyciga rk, eby go pogaska, ale ko potrzsa
bem, szczerzy zby i chce zapa go zbami za rkaw.
A bodaj ci... gniewa si Gusiew. Obaj, on i onierz, przedostaj si cicho na dzib, potem
zatrzymuj si przy burcie i w milczeniu patrz to w gr, to na d. W grze jest gbokie niebo,
lnice gwiazdy, spokj i cisza zupenie jak w domu na wsi, w dole za panuje mrok i niead.
Wysokie fale hucz nie wiadomo po co. Na ktrkolwiek si spojrzy, kada stara si wspi wyej
od innych, jedna naciera na drug, ciga j, na ni sam za poyskujc bia grzyw wpada z
oskotem trzecia, rwnie rozjuszona i odraajca.
Morze nie zna rozsdku ani litoci. Gdyby statek by mniejszy i z nie tak grubego elaza, fale
rozbiyby go bez cienia skrupuw i poaryby wszystkich ludzi bez rnicy, sprawiedliwych i
grzesznikw. Sam statek zreszt rwnie tchnie bezmylnym okruciestwem.
Ten potwr o wielkim dziobie wali naprzd przecinajc na swej drodze miliony fal, nie boi si ani
ciemnoci, ani wichrw, ani przestrzeni, ani samotnoci, nic sobie z niczego nie robi i gdyby w
oceanie mieszkali jacy oceanowi ludzie, potwr miadyby ich take wszystkich bez rnicy,
sprawiedliwych i grzesznikw.
Gdzie teraz jestemy? pyta Gusiew.
Nie wiem. Chyba na oceanie.
Ldu nie wida...
Skdby znowu! Pono dopiero za siedem dni go zobaczymy.
Obaj onierze patrz na bia pian poyskujc fosforycznie, milcz i myl. Pierwszy przerywa
milczenie Gusiew.
Przecie nic tu nie ma strasznego mwi. Tylko ciarki przechodz, jakby czowiek siedzia w
ciemnym lesie, ale eby tak w tej chwili spuszczono na wod szalup i oficer kazaby jecha o sto
wiorst na pow, tobym pojecha. Albo powiedzmy, e jaki prawosawny wpadby w tej chwili do

wody, skoczybym za nim, Niemca albo taka tobym nie ratowa, ale prawosawnego owszem.
A strach umiera?
Strach. Gospodarki szkoda. Brata mam w domu, wiesz, nie bardzo statecznego pijak, kobiet
bije bez potrzeby, nie szanuje rodzicw. Beze mnie wszystko si zmarnuje, a ojciec i matka ani chybi
pjd z torbami. Jednakowo, bracie, nogi ju si pode mn uginaj, na dodatek tutaj te jest
duszno... Chodmy spa.
V
Gusiew wraca do szpitala okrtowego i kadzie si na koi. Nadal drczy go nieokrelone pragnienie,
lecz nie moe ani rusz zrozumie, czego mu brak. ciska go w piersiach, moty wal w gowie, w
ustach tak zascho, e trudno obrci jzyk. Drzemie i majaczy, a wreszcie nad ranem, wyczerpany
zmorami, kaszlem i gorcem, zasypia mocnym snem. ni mu si, e w koszarach wyjto wanie
chleb z pieca, a on wazi do pieca i okada si tam brzozow miotek. pi przez dwa dni, a trzeciego
dnia w poudnie przychodz z gry dwaj marynarze i wynosz go ze szpitala.
Zaszywaj go w ptno aglowe i eby by ciszy, kad z nim razem dwa ruszty elazne. Obszyty
ptnem Gusiew upodabnia si do marchewki lub do rzodkwi przy gowie szeroki, w nogach
wski... Przed zachodem soca wynosz go na pokad i ukadaj na desce. Jeden koniec deski opiera
si o burt, drugi o skrzyni, ustawion na stoku. Wokoo stoj bezterminowo urlopowani i zaoga z
obnaonymi gowami.
Chwaa Ojcu... zaczyna pop teraz i zawsze i na wieki wiekw...
Amen! piewaj trzej marynarze.
Bezterminowo urlopowani i czonkowie zaogi robi znak krzya i zerkaj spod oka na fale. Dziwne
to, e czowieka obszyto ptnem i za chwil runie w fale. Czyby to mogo spotka kadego?
Pop posypuje Gusiewa ziemi i kania si. Wszyscy piewaj ,,Wieczne odpoczywanie".
Wachtowy podnosi koniec deski. Gusiew zsuwa si z niej, leci gow na d, potem przekrca si w
powietrzu i buch! Piana okrywa go, przez sekund wydaje si, e spowity jest koronkami, ale
sekunda mija i Gusiew znika w falach.
Idzie szybko na dno. Czy dojdzie? Do dna pono jest a cztery wiorsty. Po omiu czy dziesiciu
sniach zwalnia coraz bardziej tempo, koysze si miarowo, jakby w zamyleniu, i unoszony
prdem sunie teraz w bok szybciej ni w d.
Ale oto spotyka na swej drodze stado rybek zwanych pilotami. Na widok ciemnego ksztatu rybki
zatrzymuj si jak wryte, potem wszystkie naraz robi w ty zwrot i znikaj.
Po upywie niecaej minuty szybkie jak strzay dopdzaj znowu Gusiewa i zygzakami przecinaj
wok niego wod...
Nastpnie ukazuje si inny ciemny ksztat. To rekin. Z godnoci i od niechcenia, jak gdyby nie
dostrzegajc Gusiewa, podpywa pod niego i Gusiew opada mu na grzbiet. Potem rekin odwraca si
do gry brzuchem, koysze si, rozkoszujc ciep, przejrzyst wod, wreszcie otwiera leniwie
paszczk o dwch rzdach zbw. Piloty nie posiadaj si z radoci, zatrzymuj si i patrz, co
bdzie dalej. Zabawiwszy si do woli zwokami rekin niedbale podsuwa pod nie paszcz, dotyka ich
ostronie zbami i ptno pka przez ca dugo ciaa, od gowy a do stp. Jeden ruszt wypada,
budzi popoch wrd pilotw, uderza rekina w bok i szybko idzie na dno.
Na grze za tymczasem, po tej stronie, w ktrej zachodzi soce, gromadz si oboki. Jeden obok

przypomina uk tryumfalny, drugi lwa, trzeci noyce... Spoza obokw wystrzela szeroki zielony
promie i siga a na sam rodek nieba, nieco pniej obok niego ukazuje si promie fioletowy,
obok tego zoty, potem rowy... Niebo przybiera delikatn liliow barw. Patrzc na to wspaniae,
urzekajce niebo ocean chmurzy si z pocztku, wkrtce jednak sam przystraja si w barwy ciepe,
radosne, namitne, na ktre w mowie ludzkiej trudno znale okrelenie.
BABY
We wsi Rajburze w sam raz naprzeciw cerkwi stoi pitrowy dom na murowanych fundamentach,
kryty blach. Na parterze mieszka z rodzin sam gospodarz Filip Kaszin, przezwiskiem Diudia, na
pitrze za, gdzie latem bywa bardzo gorco, a zim bardzo zimno, zatrzymuj si przejezdni
urzdnicy, kupcy i obywatele ziemscy. Diudia dzierawi grunty, trzyma zajazd przy szosie, handluje
i dziegciem, i miodem, i bydem i uzbiera ju sobie z osiem tysicy, ktre le w miecie w banku.
Starszy jego syn, Fiodor, pracuje w fabryce jako starszy mechanik i, jak powiadaj o nim chopi,
wysoko zaszed, tak e do niego ani przystp; ona Fiodora, Sofia, nieadna i chorowita baba,
mieszka przy wiekrze, cigle pacze i co niedziel jedzi leczy si do szpitala. Drugi syn Diudi,
garbusek Aloszka, mieszka przy ojcu. Niedawno oeniono go z Warwar, wzit z ubogiej rodziny:
jest to moda, adna, zdrowa kobieta i strojnisia. Zatrzymujcy si u Diudi kupcy i urzdnicy daj
zawsze, aby koniecznie Warwar podawaa im herbat i saa ka.
Pewnego czerwcowego wieczora, kiedy zachodzio. soce, a powietrze pachniao sianem, ciepym
nawozem i wieo wydojonym mlekiem, w podwrze Diudi wtoczy si prostej roboty wzek, na
ktrym siedziao troje ludzi: mczyzna lat trzydziestu, w pciennym ubraniu, obok niego
chopczyk siedmio-omioletni w dugim czarnym surducie z duymi kocianymi guzikami oraz
mody parobek w czerwonej koszuli jako furman.
Parobek wyprzg konie i wyszed z nimi na ulic, eby je przeprowadzi, a przyjezdny umy si,
zmwi modlitw licem do cerkwi, potem rozcieli koo wzka pacht i zasiad z chopczykiem do
wieczerzy; jad nie pieszc si, godnie, a Diudia, ktry widzia w cigu ycia wielu przejezdnych,
pozna w nim i w jego manierach czowieka do rzeczy, statecznego i znajcego swoj warto.
Diudia siedzia na ganeczku w samej tylko kamizelce, bez czapki i czeka, a go do niego zagada.
Przywyk do tego, e podrni wieczorami, nim sen ich najdzie, opowiadali rne historie, i lubi to.
Jego stara, Afanasjewna, i synowa Sofia doiy krowy pod szop; druga synowa, Warwara, siedziaa
przy otwartym oknie na pitrze i jada sonecznikowe pestki.
Ten chopczyk to pewnie twj synek? zapyta Diudia gocia.
Nie, przybrany, sierotka. Wziem go do siebie dla zbawienia duszy.
Rozgadali si. Przybyy okaza si czowiekiem chtnym do zwierze i krasomwc i Diudia z
rozmowy dowiedzia si, e jest on obywatelem pobliskiego miasta i wacicielem domu, e nazywa
si Matwiej Sawwicz, e jedzie teraz obejrze sady, ktre dzierawi od Niemcw-kolonistw, i e
chopczyk nazywa si Kuka. Wieczr by gorcy i parny, nikomu nie chciao si spa. Kiedy zapad
zmierzch i na niebie tu i owdzie zamigotay blade gwiazdy, Matwiej Sawwicz zacz opowiada,
skd wzi si u niego w chopiec, Kuka. Afanasjewna i Sofia stay opodal i suchay, a Kuka
poszed ku bramie.
To jest, mj dziadziu, historia szczegowa i, eby tak powiedzie, niezwyczajna zacz

Matwiej Sawwicz i jakby tak chcie wszystko ci opowiedzie, to i nocy by nie starczyo. Jakie
dziesi lat temu na naszej ulicy, zaraz koo mnie, w domku, gdzie teraz olejarnia i fabryka wiec,
mieszkaa Marfa Simonowna Kapuncewa, staruszka-wdowa, ktra miaa dwu synw: jeden by
konduktorem na kolei, a drugi, Wasia, jednych lat ze mn, mieszka przy matce. Nieboszczyk stary
Kapuncew trzyma pi par koni i najmowa furmanw do woenia ciarw; wdowa nie
poniechaa tego interesu i komenderowaa wonicami niegorzej od nieboszczyka ma, tak e
byway dnie, kiedy miaa z tych furmanek pi rubli czystego zysku. A i chopak jej miewa
dochodziki. Rasowe gobie hodowa i sprzedawa je amatorom; cigle tylko sterczy na dachu,
wiechetek na wabia podrzuca do gry i gwide, a turmany lataj pod samym niebem, a jemu wci
za mao, chce, eby jeszcze wyej. owi te szpaki i czyyki, majstrowa klatki... Maa rzecz, a
popatrz, z tego gupstwa dziesi rubli na miesic wyskoczy. No, po jakim czasie starej matce
odjo wadz w nogach i pooya si do ka. Z przyczyny tego faktu dom zosta bez gospodyni, a
to wanie, jakby czowiek zosta bez oka. Zatroszczya si staruszka i umylia oeni swojego
Wasi. Wezwali co duchu swatk, tak i tak, baby gadu-gadu, i poszed nasz Wasia za narzeczon si
oglda. Upatrzy sobie u wdowy Samochwalichy dziewczyn, Maszek. Niewiele myleli,
pobogosawili i nie min i tydzie, jak ca spraw obrobili. Dziewucha moda, lat siedemnacie,
maluka, w sobie kusa, ale na twarzy biaa i przyjemna, wszystkie zalety ma sowem
panienka; i wiano niczego sobie: piset rubli gotwk, krwka, pociel... A staruszka, jakby to jej
serce naprzd wiedziao, wzia i na trzeci dzie po weselu przeniosa si do niebieskiego Jeruzalem,
gdzie nie masz ni chorb, ni wzdychania. Modzi uczcili jej pami i zaczli y. Poyli z p roku
bardzo wspaniale i naraz nowa zgryzota. Nieszczcie nigdy samo nie chodzi; wezwali Wasi do
komisji wojskowej, eby los cign. Wzili go, nieboraka, do wojska i nawet ulgi mu adnej nie
przyznali. Zgolili gow i popdzili do Krlestwa Polskiego. Wola Boska, nic na to nie poradzisz!
Kiedy z on na podwrku si egna to nic, ale kiedy ostatni raz popatrzy na gobnik, to
zapaka strumieniem ez. al byo na niego patrze. Maszeka zrazu, eby si nie przykrzyo,
wzia do siebie matk; matka pomieszkaa z ni do poogu, kiedy to urodzi si ten oto wanie
Kuka, i odjechaa do Obojani, do drugiej crki, take samo zamnej, a Maszeka zostaa z
dzieciaczkiem. Piciu furmanw, ludzi wiecznie pijanych, czystych zabijakw, konie, rozwory, a tu
znowu pot si obali, a tam w kominie sadze si zapaliy nie na babski to wszystko rozum, i
Maszeka zacza po ssiedzku o kade byle co do mnie si zwraca. No, przyjd, zarzdz,
poradz... wiadomo, nie bez tego, eby czowiek nie wstpi do mieszkania, nie wypi herbaty, nie
porozmawia. Mody byem, umysowy, lubiem porozmawia o rnych rzeczach, ona te bya
ksztacona i grzeczna. Ubieraa si czyciuchno i latem chodzia z parasolk. Bywao, e zaczn do
niej o boskich sprawach albo wzgldem polityki, a jej to podchlebia i zaraz do mnie z herbat, z
konfiturami... Jednym sowem, eby dugo si nie rozwodzi, powiem ci, dziadziu, nie min rok, jak
zmami mnie zy duch, nieprzyjaciel rodu ludzkiego. Zaczem uwaa po sobie, e jak ktrego dnia
do niej nie pjd, to mi si przykrzy i jaki jestem nieswj. I cigle przemylani, z czym by tu do
niej pj. Pora by mwi podwjne okna wstawi" i cay dzie u niej baamuc, ramy
wstawiam i jeszcze staram si, eby na jutro sobie ze dwa okna zostawi. ,,Warto by Wasine gobie
policzy, czy si ktry nie odbi" i tak cigle. Wci z ni tak przez pot rozmawiam, a na koniec,
eby nie byo daleko chodzi, zrobiem w pocie furteczk. Duo na tym wiecie zego i wszelkiego

paskudztwa przez ten niewieci rd. Nie tylko my grzeszni, ale i wici mowie dawali si skusi.
Maszeka mnie od siebie nie odstrczaa. Zamiast eby o mu pamita i cnoty swojej pilnowa,
pokochaa si we mnie. Zaczem uwaa, e i jej si przykrzy i e cigle koo parkanu sobie chodzi
i przez szpary na moje podwrko wyglda. Fantazja kawalerska skoowaa mi gow. We czwartek
Wielkiego Tygodnia id ja wczenie rano ledwo wit na targ, przechodz koo jej bramy, a zy duch
krok w krok ze mn; patrz nad jej furtk siateczka bya taka druciana. Widz, nie pi Maszeka,
stoi porodku podwrka i karmi kaczki. Nie wytrzymaem i zawoaem na ni. Podesza i patrzy na
mnie przez t siatk. Liczko takie biae, oczki askawe, zaspane... Bardzo mi si spodobaa i
zaczem jej komplimenty prawi, jakby to nie przy bramie byo, ale na imieninach, a ona
pokraniaa, mieje si i cigle patrzy mi prosto w oczy, ani mrugnie. Straciem rozum i zaczem jej
wyznawa moje miosne uczucia... Otwara furtk, wpucia mnie i od tego rana zaczlimy y ze
sob jak m z on.
Z ulicy wszed na podwrze garbusek Aloszka i zasapany, na nikogo nie patrzc, wbieg do domu;
po chwili wybieg z mieszkania z harmoni i brzczc miedziakami w kieszeni, a po drodze uszczc
sonecznikowe pestki, znikn za bram.
A to kto taki? zapyta Matwiej Sawwicz.
Mj syn Aleksiej odpar Diudia. Na hulank poszed, podlec. Pan Bg go pokara garbem,
to ju tam wiele od niego nie wymagamy.
I cigle tylko z chopakami hula, cigle hula westchna Afanasjewna. W zapusty
oenilimy go, mylelimy bdzie lepiej, a on, widzita, jeszcze gorszy si zrobi.
adnego poytku. Darmomy tylko cudz dziewk uszczliwili rzek Diudia.
Gdzie za cerkwi rozlega si wspaniaa, smutna pie. Sw nie podobna byo rozpozna i sycha
byo tylko glosy: dwa tenory i bas. W podwrzu zrobio si bardzo cicho, gdy wszyscy zaczli
sucha... Dwa gosy nagle przerway sobie pie zanoszcym si miechem, a trzeci, tenor, piewa
dalej i wzi tak wysok nut, e wszyscy mimo woli spojrzeli w gr, jakby gos wysokoci
swoj dosiga nieba. Warwara wysza przed dom i osoniwszy oczy doni jak od soca, popatrzya
w stron cerkwi.
To popowicze z nauczycielem rzeka. Wszystkie trzy gosy zapieway znw razem. Matwiej
Sawwicz westchn i mwi dalej:
Takie to sprawy, dziadziu. Po dwu latach dostalimy list od Wasi z Warszawy. Pisze, e go z
wojska odsyaj do domu na popraw zdrowia. Ja pod ten czas duru si z gowy pozbyem i nawet
mi si dobry oenek trafia, i nie wiedziaem tylko, jak te romanse skoczy. Co dnia zbieraem si
porozmawia z Maszek, a nie wiedziaem, od jakiej strony do niej przystpi, eby nie byo
babich piskw. List mi rce rozwiza. Przeczytalimy go z Maszek, ona zbielaa jak ten nieg, a
ja jej powiadam: ,,To si znaczy powiadam e, chwaa Bogu, bdziesz znw miaa prawego
ma." A ona do mnie: ,,Ja nie bd z nim ya". Albo to nie twj m?" powiadam. ,,Co z
tego?... Nigdy go nie kochaam i nie z dobrej woli za niego poszam. Matka kazaa". Ty si
powiadam gupia, nie wykrcaj, tylko mw: braa z nim w cerkwi lub czy nie braa?" ,,Braam
powiada Maszeka ale ja ciebie kocham i z tob bd ya do samej mierci. Niech si sobie
ludzie miej. Ja na to nie uwaam..." Nabona powiadam i Pismo wite czytaa; co tam
stoi napisane?"

Jak za m wydana, to z mem powinna y rzek Diudia.


,,ona i m jedno ciao. Nagrzeszylimy powiadam z tob, i dosy, trzeba sumienie
mie i Pana Boga si ba. Przyznamy si powiadam Wasi do naszej winy, on czowiek cichy i
bojcy, nie zabije. I przecie lepiej powiadam na tym wiecie mk od prawego ma
wycierpie, nieli na sdzie ostatecznym zbami zgrzyta". Baba nie sucha, upara si przy swoim i
rb, co chcesz! ,,Ciebie kocham" i koniec. Wasia przyjecha w sobot przed samymi Zielonymi
witkami, wczenie rano. Widziaem wszystko przez parkan; wbieg do domu i po chwili wyszed z
Kuk na rku i mieje si, i pacze, Kuk cauje, a na gobnik patrzy Kuk, al porzuci i do
gobi cignie. Mikki by z niego czowiek, sercowy. Dzie min pomylnie, cicho, skromnie.
Zadzwonili na naboestwo wieczorne, a ja myl: ,,Jutro Zielone witki, c to oni bramy ani
pota zielonym nie ubieraj? C myl sobie, niedobrze". Poszedem do nich. Patrz, Wasia
siedzi porodku pokoju na pododze, oczy bdne jak u pijanego, zy ciek mu po licach i rce mu si
trzs; wyjmuje z toboka obwarzanki, paciorki, pierniki i jakie tylko prezenty i po pododze nimi
rzuca. Kuka dziecko miao wonczas trzy latka raczkuje po pododze i pierniki gryzie, a
Maszek stoi pod piecem, blada i drca, i mamrocze: ,,Ja tobie nie ona, nie chc y z tob" i
takie tam same gupie rzeczy. Pokoniem si nisko Wasi i mwi: Zawinilimy wzgldem ciebie,
Wasiliju Maksymiczu, daruj nam, na rany Chrystusa Pana!" Potem wstaem i mwi do Maszeki w
takie sowa: Wy, Mario Siemionowna mwi powinnicie teraz mowi nogi my i ten
brudek z nich pi. I bdcie mu pokorn on, a za mnie mdlcie si, eby Bg mwi
miosierny darowa mi mj grzech". Jakby anio z nieba we mnie wstpi, tak em jej nauk
powiedzia i takem uczuciowo gada, e mnie samemu zy pocieky. To po dwu dniach przychodzi
do mnie Wasia. Ja mwi Matiusza, przebaczam i tobie, i onie, Bg z wami. Maszeka,
wiadomo, onierka, moda, trudno si ustrzec, takie tam babie sprawy. Nie ona pierwsza i nie ona
ostatnia. Tylko mwi o jedno ciebie prosz, yj tak, jakby midzy wami nic nie byo i nic po
sobie nie pokazuj, a ja mwi bd si stara jej dogadza, eby mnie znowu pokochaa". Rk
mi poda, herbaty si napi i wes poszed. No, myl sobie, chwaa Bogu, i aem powesela, e
wszystko tak dobrze poszo. A tu ledwie Wasia z podwrza wyszed, przysza Maszeka. Kara
Boska! Wiesza mi si na szyi, pacze i baga: Na mio Bosk, nie porzucaj mnie, y bez ciebie
nie mog".
To ci poda baba! westchn Diudia.
Skrzyczaem, j, nog na ni tupnem, wywlokem j do sieni i drzwi na haczyk zamknem.
Id woam do ma! Nie rb mi wstydu przed ludmi, bj si Boga!" I co dzie taka sama
historia. Jednego razu stoj rano u siebie na podwrzu wedle stajni i naprawiam uzdeczk. A tu
patrz, leci ona przez furtk do mnie na podwrko, bosa, w samej tylko spdnicy, i prosto na mnie:
zapaa rkami za uzdeczk, caa si posmolia, trzsie si, pacze.... Nie mog y z niemiym, si
ju nie mam! Jak nie kochasz, to lepiej zabij!" Rozgniewaem si i uderzyem j par razy uzdeczk,
a tu przez furtk leci Wasia i krzyczy zrozpaczonym gosem: Nie bij! Nie bij!" A sam podlecia i,
jakby go zamroczyo, zamachn si i daleje bi j piciami z caej siy, potem obali j na ziemi i
nogami j depcze: zaczem broni, a on zapa lejce i lejcami j. Bije i tylko jak rebak pokwikuje:
hi-hi-hi!
A eby tak ciebie tymi lejcami... mrukna Warwara odchodzc. Zamczyli nas biedne, psia

ich krew...
Cicho, ty! krzykn na ni Diudia. Kobya!
Hi-hi-hi! cign swoje Matwiej Sawwicz. Z jego podwrka przylecia furman, ja mojego
parobka zawoaem i tak we trzech odcignlimy od niego Maszek i pod rczki zaprowadzilimy
j do domu. Czysta sromota! Wieczorem tego samego dnia poszedem ich odwiedzi. Maszeka ley
w ku, caa zakutana, zimne okady bierze, tylko aby nos i oczy jej wida, i patrzy w sufit. Mwi
do niej: ,,Dobry wieczr, Mario Siemionowna!" Ona nic. A Wasia siedzi w drugim pokoju, za gow
trzyma si i pacze: Jestem zbj! Zgubiony ze mnie czowiek! Zelij mi, Panie, mier!"
Posiedziaem z p godzinki przy Maszece i powiedziaem jej nauk. Postraszyem j.
Sprawiedliwi powiadam na tamtym wiecie do raju pjd, a ty do gehenny ognistej razem z
rozpustnicami.,, Nie sprzeciwiaj si mowi, id, padnij mu do ng". A ona ani sweczka, nawet
okiem nie mrugnie, jakbym mwi do supa. Na drugi dzie Wasia zachorowa co jakby na choler i
do wieczora, sysz, umar. Pochowali. Maszeka nie bya na cmentarzu, nie chciaa ludziom swojej
twarzy bezwstydnej pokazywa i tych siniakw. Niedugo potem zaczli w miecie mwi, e Wasia
nie swoj mierci umar, e Maszeka go zgadzia. Doszy te suchy do wadzy. Odkopali Wasi,
wypatroszyli i znaleli w ywocie arszenik. Sprawa bya jasna jak dzie, przysza policja i zabraa
Maszek, a z ni Kuk-niewinitko. Wsadzili do wizienia. Doigraa si baba, Bg j skara.... Po
omiu miesicach by sd. Siedzi, pamitam, na aweczce, w biaej chucinie, w szarym kabaciku,
sama chudziutka, blada, bystro spoglda, al na ni patrze. Za ni onierz z karabinem. Nie
przyznawaa si. Jedni na sdzie mwili, e ona ma otrua, a drudzy dowodzili, e m sam ze
zgryzoty si otru. Ja byem za wiadka. Kiedy mnie pytali, wyoyem wszystko sumiennie. ,,Jej
grzech powiadam. Nie ma co skrywa, nie kochaa ma, a kobieta bya z charakterem..."
Zaczli sdy rano, a przed noc wydali taki wyrok: zesa na Sybir, na katorg, na trzynacie lat. Po
tym wyroku Maszeka siedziaa jeszcze trzy miesice w naszym wizieniu. Chodziem do niej i
przez ludzko nosiem jej to herbat, to cukier. A ona, jak mnie tylko zobaczy, zaraz si caa trzsie,
macha rkoma i mamrocze: ,, Odejd! Odejd!" I Kuk do siebie przyciska, jakby si baa, e go
wezm. ,,Widzisz powiadam czego doczekaa! Ech, Masza, Masza, duszo ty zatracona! Nie
suchaa mnie, kiedym ci uczy rozumu, to teraz pacz nad sob. Sama powiadam sobie
winna i siebie teraz wi". Ja jej nauk prawi, a ona: Odejd! Odejd!" i przyciska si z Kuk
do ciany, i caa dry. Kiedy wywozili Maszek od nas do guberni, poszedem odprowadzi j na
stacj i wetknem jej w zawinitko rubelka dla zbawienia duszy. Ale ona nie dosza do Sybiru... W
guberni dostaa gorczki i umara w wizieniu.
Pieskie ycie, pieska i mier rzek Diudia.
Kuk odesali do domu... Pomylaem ja, podumaem i wziem go do siebie. C? Chocia i
aresztancki pomiot, ale zawsze to ywa dusza i chrzczona... al mi byo. Zrobi z niego pomocnika
w sklepie, a jeeli sam nie bd mia dzieci, to i na kupca go wykieruj. Teraz, jak tylko dokd jad,
bior go z sob, niech si uczy.
Przez cay czas, kiedy Matwiej Sawwicz opowiada, Kuka siedzia przy bramie na kamyczku i
podparszy obu rkoma gow patrzy w niebo. Z daleka w ciemnociach podobny by do pieka.
Kuka, id spa! krzykn na niego Matwiej Sawwicz.
Tak, ju pora rzek Diudia wstajc; ziewn gono i doda: Zawsze swoim rozumem chc

si rzdzi, nie suchaj, no i wychodzi po ichniemu.


Nad podwrzem po niebie pyn ju ksiyc; prdko sun w jedn stron, a oboki pod nim w
drug; oboki oddalay si, a ksiyc wida byo wci nad podwrzem. Matwiej Sawwicz pomodli
si licem ku cerkwi i powiedziawszy dobranoc uoy si na ziemi koo wzka. Kuka te zmwi
pacierz, pooy si na wzku i przykry si surducikiem; eby byo wygodniej, wygrzeba sobie
doek w sianie i skuli si tak, e okciami dotyka kolan. Z podwrza wida byo, jak Diudia u siebie
na parterze zapali wiec, woy okulary i z ksik do naboestwa stan w progu izby przed
obrazem witym. Dugo modli si i bi pokony.
Podrni pozasypiali. Afanasjewna i Sofia podeszy do wzka i zaczy patrze na Kuk.
pi, sierotka rzeka stara. Chudziutkie to, wtlutkie, skra i koci. Nie ma matki rodzonej,
nie ma komu karmi go jak si naley.
Mj Griszutka bdzie chyba o dwa roczki starszy powiedziaa Sofia. We fabryce, w niewoli
yje, bez matki. Gospodarz pewnie go bije, Od razu, jakem tylko spojrzaa na tego maego,
przypomnia mi si mj Griszutka, serce si krwi zalao. Chwil milczay.
Matki pewnikiem nie pamita rzeka stara.
Zaby pamita!
Z oczu Sofii spyny wielkie zy.
W taki kbuszek si zwin... rzeka chlipic i miejc si z rozrzewnienia i aoci.
Sierotka moja biedna.
Kuka drgn i otworzy oczy. Ujrza przed sob nieadn, zmarszczon i zapakan twarz, a obok
drug, starcz, bezzbn, z ostrym zarysem brody i z garbatym nosem, a ponad twarzami bezdenne
niebo z pdzcymi obokami i ksiycem i krzykn z przeraenia. Sofia take krzykna; obojgu
odpowiedziao echo i poprzez duszne powietrze przemkn niepokj; w ssiedztwie zakoata str,
zaszczeka pies. Matwiej Sawwicz zamrucza co przez sen i przewrci si na drugi bok.
Pnym wieczorem, kiedy ju spali i Diudia, i stara, i str w ssiedztwie, Sofia wysza za bram i
siada na aweczce. Byo jej duszno i od paczu rozbolaa j gowa. Ulica bya szeroka i duga; ze
dwie wiorsty na prawo, tyle na lewo, i jej koca nie byo wida. Ksiyc oddali si ju od
podwrza i sta za cerkwi. Jedna strona ulicy bya zalana jego wiatem, a druga czerniaa mrokiem;
dugie cienie topl i erdek z domkami dla szpakw cigny si przez ca ulic, a cie cerkwi,
czarny i straszny, rozoy si szeroko, a na bram Diudi i na poow podwrza. Byo bezludnie i
cicho.
Z koca ulicy dolatywaa niekiedy ledwo dosyszalna muzyka; to pewnie Aloszka gra na swojej
harmonii.
W cieniu pod ogrodzeniem cerkwi kto chodzi i nie podobna byo rozpozna, czy to czowiek, czy
krowa, czy te, by moe, wcale tam nikogo nie byo, tylko duy ptak szeleci midzy drzewami.
Ale oto z cienia wysza jaka posta, zatrzymaa si i przemwia mskim gosem, a potem skrya si
w zauku koo cerkwi. Niebawem o jakie dwa snie od bramy ukazaa si druga posta; sza od
cerkwi, prosto ku bramie, i zobaczywszy na aweczce Sofi zatrzymaa si.
Warwara, to ty? spytaa Sofia.
A choby ja, to co?
To bya Warwara. Postaa chwil, potem podesza do aweczki i usiada.

Gdzie chodzia?
Warwara nic nie odpowiedziaa.
Napytasz ty sobie jeszcze, moducho, jakiej biedy rzeka Sofia. Syszaa, jak to Maszek
i nogami, i lejcami? Patrz, eby z tob tak nie byo.
A niech tam.
Warwara zamiaa si w chustk i rzeka szeptem:
Z popowiczem chodziam.
Pleciesz!
Jak mi Bg miy.
Grzech! szepna Sofia.
A niech tam... Czego aowa? Grzech, to niech bdzie grzech, a lepiej, eby mnie piorun zabi
nieli takie ycie. Ja moda, zdrowa, a ma mam garbatego, obrzydego, srogiego, jeszcze gorszego
jak ten przeklty Diudia. Kiedy byam dziewuch, tom niedojadaa, boso chodziam i uciekam od
tego zego losu, skusio mnie bogactwo Aloszki i tak dostaam si do niewoli jak ryba w sak, i lej
by mi byo z gadzin spa jak z tym Aloszk zapowietrzonym. A twoje ycie? Ani na co popatrze.
Twj Fiodor wygna ci z fabryki do ojca, a sobie drug sprowadzi; synka ci odebrali i w niewol
oddali. Robisz jak ko i dobrego sowa nie usyszysz. Ju lepiej cae ycie w paniestwie si
mczy, lepiej od popowiczw po p rubelka bra, po probie chodzi, lepiej skoczy do studni...
Grzech! szepna znw Sofia.
A niech tam!
Gdzie za cerkwi znw te same trzy gosy dwa tenory i bas zaczy piewa smutn pie. I
znw nie mona byo rozrni sw.
Nocne marki... zamiaa si Warwara. I zacza opowiada szeptem, jak chodzi po nocach z
popowiczem i co on jej mwi, i jakich ma kolegw, i jak hulaa z przejezdnymi urzdnikami i
kupcami. Od smutnej pieni powiao swobodnym yciem, Sofia zacza si miai straszno jej
byo, i sodko, i grzeszn si czua tak suchajc, i zazdrocia, i aowaa, e sama nie grzeszya,
pki bya moda i adna. Na cmentarzu starej cerkwi wybia pnoc.
Pora spa rzeka Sofia wstajc bo jeszcze Diudia si opatrzy...
Obie po cichu weszy w podwrze.
Ja odeszam i nie syszaam, co on dalej o Maszece opowiada rzeka Warwara cielc pod
oknem.
Umara, powiedzia, w wizieniu. Ma otrua.
Warwara pooya si obok Sofii, podumaa i rzeka szeptem:
Ja bym mojego Aloszk ycia pozbawia i ani bym poaowaa.
Pleciesz, Bg z tob.
Kiedy Sofia zasypiaa, Warwara przytulia si do niej i szepna na ucho:
Wemy, otrujmy i Diudi, i Aloszk. Sofia drgna i nic nie powiedziaa, potem otwarta oczy i
bez mrugnicia, dugo patrzya w niebo.
Ludzie si dowiedz rzeka.
Nie dowiedz si. Diudia ju stary, na niego ju czas umiera, a o Aloszce powiedz: zdech od
pijastwa.

Strach... Bg skarze.
A niech tam...
Obie nie spay i w milczeniu dumay.
Zimno powiedziaa Sofia i zacza dygota. Ju chyba zaraz bdzie rano... Ty pisz?
Nie... Ty mnie nie suchaj, kochana zaszeptaa Warwara. Zoszcz si na nich, potpiecw,
i sama nie wiem, co mwi. pij, bo ju wita... pij... Zamilky obie, uspokoiy si i niebawem
usny. Najwczeniej ze wszystkich obudzia si stara. Zbudzia Sofi i obie poszy pod szop doi
krowy. Przyszed garbusek Aloszka, zupenie pijany, bez harmonii, pier i kolana mia cae w kurzu i
somie wida upada po drodze. Zataczajc si poszed pod szop, nie rozebrany zwali si na
sanie i wnet zachrapa. Kiedy wschodzce soce zapalio jaskrawym pomieniem krzye na cerkwi,
a potem, okna, i kiedy przez podwrze po rosistej trawie pobiegy cienie drzew i urawia
studziennego, Matwiej Sawwicz zerwa si i zakrztn.
Kuka, wstawaj! zawoa. Pora zaprzga! wawo!
Zacz si rwetes poranny. Moda ydwka w brzowej sukni ze szlarkami przyprowadzia na
podwrze konia do wodopoju. Zaskrzypia aonie uraw studzienny, stukno wiadro... Kuka
zaspany, apatyczny, okryty ros siedzia na wzku, leniwie wciga surducik i sucha, jak w studni
wychlustuje si woda z wiadra, i kuli si z chodu.
Ciotka! krzykn Matwiej Sawwicz do Sofii. Tr no mojego parobka, eby zaprzga! A
jednoczenie Diudia krzycza przez okno:
Sofia, we od ydwki kopiejk za wodopj. Znarowiy si, parchy!
Po ulicy biegay tam i sam owce i beczay; baby krzyczay na pastucha, ktry gra na piszczace,
trzaska z bata lub odpowiada im cikim, ochrypym basem. Trzy owce wbiegy na podwrze i nie
mogc znale bramy trykay w parkan. Haas obudzi Warwar, zgarna pociel i wesza do domu.
Owce by chocia wygnaa! krzykna za ni stara. Wielka pani!
A juci! Bd na was, herodw, robia! mrukna Warwara wchodzc do domu.
Wysmarowali osie i zaprzgli konie. Z domu wyszed Diudia z liczydem w rce, usiad na ganeczku
i zacz liczy, ile naley si od gocia za nocleg, za owies i wodopj.
Drogo, dziadziu, liczysz za owies rzek Matwiej Sawwicz.
Jeeli drogo, to nie bierz. U nas, panie kupiec, bez przymusu.
Kiedy podrni poszli ku wzkowi, eby siada i jecha, zatrzymaa ich na chwil pewna
okoliczno. Kuce zgina czapka.
Gdziee j podzia, ty wintuchu! krzykn Matwiej Sawwicz. Gdzie j masz?
Kuce przeraenie skrzywio twarz, zacz si miota koo wzka, a nie znalazszy tam, pobieg ku
bramie, a potem do szopy. Stara i Sofia pomagay mu szuka.
Uszy ci poobrywam! krzykn Matwiej Sawwicz. Ty pokrako!
Czapka znalaza si na spodzie wzka. Kuka rkawem strzsn z niej siano, woy j i lkliwie,
cigle jeszcze z przeraeniem na twarzy, jakby si ba, e go uderz z tyu, wgramoli si na wzek.
Matwiej Sawwicz przeegna si, parobek szarpn lejce i wzek ruszywszy z miejsca wytoczy si
za bram.
POJEDYNEK

Bya godzina sma rano pora, gdy oficerowie, urzdnicy i przyjezdni po gorcej, dusznej nocy
zazwyczaj kpali si w morzu, a potem szli do pawilonu na kaw czy herbat. Iwan Andrieicz
ajewski, mody szczupy blondyn lat dwudziestu omiu, w mundurowej czapce i w rannych
pantoflach, przyszed si kpa i na brzegu zobaczy sporo znajomych, a wrd nich swojego
przyjaciela, lekarza wojskowego Samojlenk.
Ten Samojlenko, czowiek tgi, otyy, czerwony, niemal bez szyi, z du ostrzyon gow i wielkim
nochalem, z gszczem czarnych brwi i siwymi bokobrodami, a na dobitk z chrypicym onierskim
basem, sprawia na kadym nowoprzybyym nieprzyjemne wraenie prostaka i zrzdy, ale ju po
paru dniach znajomoci jego twarz wydawaa si niezwykle dobra, mia i nawet adna. Mimo
niedwiedziowatej postaci i szorstkiego tonu by to czowiek spokojny, niezmiernie dobry, pogodny i
uczynny. Ze wszystkimi w miecie by na ,,ty", wszystkim poycza pienidze, wszystkich leczy,
swata, godzi; urzdza wycieczki, na ktrych smay szaszyki i gotowa bardzo smaczn zup z
gowaczy; cigle komu pomaga i co zaatwia, cigle si z czego cieszy. Bdc wedug
powszechnej opinii czowiekiem bez skazy, mia tylko dwie sabostki; po pierwsze, wstydzi si
wasnej dobroci i stara si j maskowa surowym spojrzeniem i udan szorstkoci, po drugie, lubi,
eby felczerzy i onierze tytuowali go ekscelencj, jakkolwiek by tylko radc stanu.
Odpowiedz mi na jedno pytanie, Aleksandrze Dawidyczu zacz ajewski, kiedy razem z
Samojlenk zanurzy si w wodzie a po ramiona. Dajmy na to, zakochae si w jakiej kobiecie
i yjesz z ni; przeye z ni, powiedzmy, dwa lata z gr, a potem, jak to si nieraz zdarza,
zobojtniae i czujesz, e to obcy czowiek. Co by zrobi w takim wypadku?
Wiadomo co! Id sobie, dobrodziejko, gdzie ci oczy ponios, i sprawa zaatwiona.
atwo powiedzie! A jeeli ona nie ma dokd i? To kobieta samotna, bez rodziny, bez grosza
przy duszy, pracowa nie umie...
No to co? Piset jednorazowo albo dwadziecia pi miesicznie i po krzyku. Prosta sprawa.
Dajmy na to, e ci sta i na piset, i na dwadziecia pi miesicznie, ale kobieta, o ktrej
mwi, jest inteligentna i dumna. Czyby si omieli zaproponowa jej pienidze? W jakiej
formie? Samojlenko chcia co odpowiedzie, ale w tym momencie wielka fala przewalia si im nad
gow, potem uderzya o brzeg i rozlaa si z oskotem po drobnych kamykach. Obaj przyjaciele
wyszli z wody i zaczli si ubiera.
Oczywicie, e nie atwo y z kobiet, skoro si nie kocha powiedzia Samojlenko
wytrzsajc piasek z buta. Ale naley postpowa po ludzku, Wania. Gdyby to mnie dotyczyo,
ani bym si nie zdradzi, e ju nie kocham, tylko ybym z ni a do mierci.
Nagle jednak zawstydzi si tego, co powiedzia, zaraz wycofa si:
Zreszt dla mnie baby mog w ogle nie istnie. Do diaba z nimi!
Obaj przyjaciele ubrali si i poszli do pawilonu. Tu Samojlenko czu si jak u siebie w domu, nawet
mia oddzielne naczynia na wasny uytek. Kadego rana podawano mu na tacy filiank kawy,
wod z lodem w wysmukej, rnitej szklance i kieliszek koniaku; naprzd wypija koniak, potem
gorc kaw, potem wod z lodem, i to musiao mu bardzo smakowa, bo po wypiciu jego oczy
nabieray oleistego blasku, przygadza obu rkami swoje bokobrody i mwi patrzc na morze:
Niezwykle pikny widok!
Po dugiej nocy, spdzonej na niewesoych i bezpodnych rozmylaniach, ktre odpdzay sen i

jakby jeszcze zgszczay duszn ciemno nocy, ajewski czu ci zmczony i senny. Kpiel i
czarna kawa niewiele mu pomogy.
Wrmy do naszej rozmowy, Aleksandrze Dawidyczu powiedzia. Nie bd nic przed tob
ukrywa, powiem szczerze jako przyjacielowi: stosunki z Nadied Fiodorown ukadaj si le,
bardzo le! Wybacz, e ci wtajemniczam w moje sprawy, ale musz si wypowiedzie.
Samojlenko przeczuwajc, o czym bdzie mowa, opuci oczy i zabbni palcami po stole.
Przeylimy z sob dwa lata i przestaem j kocha... cign ajewski a waciwie
zrozumiaem, e mioci w ogle nie byo. Te dwa lata to byo oszukiwanie samego siebie.
ajewski, prowadzc rozmow, mia zwyczaj ogldania swoich rowych doni, gryzienia paznokci
i mitoszenia mankietw. Teraz te robi to samo.
Ja przecie wiem, e nie jeste w stanie mi pomc powiedzia ale musz o tym mwi, bo
dla takiego jak ja pechowca i niepotrzebnego czowieka jedyny ratunek to rozmowa. Musz
uoglnia kady mj czyn, musz szuka wytumaczenia i usprawiedliwienia dla mojego
nieudanego ycia w cudzych teoriach, w postaciach z literatury, w tym, na przykad, e my, szlachta,
ulegamy degeneracji i tak dalej... Ubiegej nocy, na przykad, pocieszaem si w ten sposb, e wci
mylaem: ach, jak Tostoj ma racj, okrutn racj! I przez to byo mi lej. No bo rzeczywicie,
bracie, to wielki pisarz! Co tu mwi.
Samojlenko, ktry zupenie nie zna Tostoja i kadego dnia zamierza go przeczyta, powiedzia
zmieszany:
Tak, wszyscy pisarze czerpi z wyobrani, a on wprost z natury.
Boe westchn ajewski do jakiego stopnia jestemy wypaczeni przez cywilizacj.
Pokochaem kobiet zamn; ona mnie rwnie... Z pocztku byy pocaunki i ciche wieczory, i
przysigi, i Spencer, i ideay, i wsplne zainteresowania... C za kamstwo! Waciwie ucieklimy
od ma, ale okamywalimy si, e uciekamy przed pustk naszego inteligenckiego ycia.
Przyszo wyobraalimy sobie tak: na Kaukazie z samego pocztku, zanim zapoznamy si z
miejscowoci i ludmi, wo mundur i bd pracowa w urzdzie, a z czasem kupimy sobie
kawaek ziemi gdzie za miastem, zaczniemy pracowa w pocie czoa, zaoymy winnic, bdziemy
uprawia pole i tak dalej. Gdyby to ty by na moim miejscu albo ten twj zoolog von Koren,
przeylibycie chyba z Nadied Fiodorown co najmniej trzydzieci lat, a potomstwu
pozostawilibycie w spadku pikn winnic i tysic dziesicin kukurydzy, ja natomiast od
pierwszego dnia czuem si jak bankrut. W miecie nieznony upa, nuda, pustka, wyjdziesz na pole
tu zdaje si, e pod kadym krzakiem i kamieniem czyhaj jadowite falangi, skorpiony, mije, a
za polem ju tylko gry i pustynie. Obcy ludzie, obca przyroda, ndzna kultura to nie tak atwo,
bracie, jak spacerowa w futrze po Newskim z Nadied Fiodorown pod rczk i marzy o ciepych
krajach. Tu potrzebna walka na mier i ycie, a czy ja jestem bojownik? Ndzny neurastenik,
paniczyk... Od pierwszego dnia zrozumiaem, e moje marzenia o pracowitym yciu, o winnicy psu
na bud si nie zdadz. Co do mioci, to mog ci zapewni, e poycie z kobiet, ktra czytaa
Spencera i posza za tob na kraj wiata, jest rwnie nieciekawe, jak z pierwsz lepsz Akulin czy
Anfis. Ten sam zapach elazka, pudru i lekarstw, te same papiloty z rana, to samo oszukiwanie
samego siebie...
W gospodarstwie nie da rady bez elazka powiedzia Samojlenko czerwieniejc ze wstydu, e

ajewski mwi tak otwarcie o znanej doktorowi osobie. Jeste dzi nie w humorze, Wania, widz
to... Nadieda Fiodorowna to kobieta szlachetna, wyksztacona, ty jeste czowiekiem o
niepospolitym umyle... e yjecie bez lubu cign Samojlenko ogldajc si. na ssiednie
stoliki to przecie nie wasza wina, a ponadto... trzeba wyzby si przesdw i stan na poziomie
wspczesnych idej. Ja sam jestem za lubem cywilnym, tak... Ale uwaam, e skorocie si
poczyli, to naley y razem a do mierci.
Bez mioci?
Zaraz ci wszystko wytumacz powiedzia Samojlenko. Z osiem lat temu mieszka tu u nas
jeden porednik, ju staruszek, czowiek o niepospolitym umyle. Wic on nieraz mwi: w yciu
maeskim najwaniejsza rzecz to cierpliwo. Syszysz, Wania? Nie mio, lecz cierpliwo.
Mio nie moe trwa dugo. Dwa lata ye w mioci, a teraz widocznie twoje maeskie ycie
weszo w ten okres, kiedy dla zachowania, e tak powiem, rwnowagi powiniene wykaza jak
najwiksz cierpliwo.
Ty wierzysz w dobr rad staruszka porednika, a dla mnie to jaka brednia. Twj staruszek mg
zachowywa si obudnie, mg wiczy swoj cierpliwo, a niekochan osob traktowa jak
przedmiot niezbdny do wicze, ale ja jeszcze tak nisko nie upadem; jeeli bd mia ochot na
wiczenie cierpliwoci, to kupi sobie albo ciary gimnastyczne, albo narowistego konia, ale
czowieka zostawi w spokoju.
Samojlenko zada biaego wina z lodem. Kiedy obaj przyjaciele wypili po szklance, ajewski
nagle zapyta:
Powiedz mi, co to znaczy rozmikczenie mzgu?
Jakby ci to wytumaczy... to taka choroba, przy ktrej mzg staje si mikszy... jakby si
rozrzedza.
Czy to uleczalne?
Owszem, o ile choroba nie jest zaniedbana. Zimne natryski, plaster... No i co do wewntrz.
Aha... Wic rozumiesz moj sytuacj? Nie mog y z t kobiet, to ponad moje siy. Kiedy
jestem z tob, to i filozofuj, i umiecham si, ale w domu zupenie si rozklejam. Przeraenie mnie
ogarnia, bo gdyby, dajmy na to, zapowiedziano mi, e musz z ni jeszcze przey choby tylko
miesic, to ja chyba kul w eb bym sobie wpakowa. A rwnoczenie nie mog z ni zerwa. Jest
samotna, nie umie pracowa, adne z nas nie ma pienidzy... Dokd pjdzie? Do kogo si zwrci?
Nic tu nie wymylisz... Dorad wic: co robi?
Taak... mrukn Samojlenko nie znajdujc odpowiedzi. Ona ci kocha?
Owszem, kocha o tyle, o ile jej w tym wieku i przy tym temperamencie potrzebny jest
mczyzna.
Byoby jej rwnie trudno skoczy ze mn, jak z pudrem czy papilotami. Jestem dla niej jednym z
niezbdnych skadnikw jej buduaru. Samojlenko zawstydzi si.
Ty nie w humorze, Wania powiedzia. Pewnie jeste niewyspany.
Tak, le spaem... W ogle czuj si kiepsko, bracie. W gowie pustka, serce zamiera, jaka
dziwna sabo... Trzeba ucieka!
Dokd?
Tam, na pnoc. Midzy sosny i grzyby, do ludzi, do idej... Oddabym p ycia, eby mc teraz

w moskiewskiej czy w tulskiej guberni wykpa si w rzeczce, rozumiesz, zzibn troch, a potem
azi par godzin choby z byle jakim studencin i gada, gada... Jak tam pachnie sianem!
Pamitasz? A wieczorami, kiedy chodzisz po ogrodzie, z domu dolatuj dwiki fortepianu, sycha,
jak jedzie pocig...
ajewski rozemia si z radoci, w oczach zakrciy mu si zy, wic eby je ukry, sign do
ssiedniego stolika po zapaki.
A ja ju od osiemnastu lat nie byem w Rosji powiedzia Samojlenko. Zapomniaem, jak
tam jest. Moim zdaniem nie ma kraju tak wspaniaego jak Kaukaz.
Przypomnia mi si obraz Wereszczagina: na dnie potwornie gbokiej studni mcz si skazani
na mier. Ot wanie tak studni przypomina mi twj wspaniay Kaukaz. Gdyby kazano mi
wybiera jedno z dwojga: by kominiarzem w Petersburgu czy ksiciem tutaj, wybrabym
kominiarza.
ajewski zamyli si. Patrzc na jego pochylone ciao, na oczy utkwione w jeden punkt, na blad
spocon twarz i zapade skronie, na ogryzione paznokcie i na pantofel, ktry zsun si z pity i
odsoni nieudolnie zacerowan skarpetk, Samojlenko poczu lito i moe dlatego, e ajewski
przypomina mu bezradne dziecko, zapyta:
Czy twoja matka yje?
Tak, ale stosunki s zerwane. Nie moga mi darowa tego romansu.
Samojlenko lubi swojego przyjaciela. Uwaa go za poczciwego chopa, studenta, brata-at, z
ktrym mona i popi, i pomia si, i pogada od serca. To, co w nim rozumia, waciwie mu si
bardzo nie podobao. ajewski pi duo i nie w por, gra w karty, gardzi swoj prac, y ponad
stan, czsto uywa nieprzyzwoitych wyrazw, wychodzi na ulic w rannych pantoflach, kci si z
Nadied Fiodorown przy obcych i to si Samojlence nie podobao. A e ajewski by kiedy na
fakultecie filologicznym, e prenumerowa teraz dwa grube periodyki, mwi czsto tak mdrze, e
tylko nieliczni go rozumieli, i y z kobiet inteligentn tego wszystkiego Samojlenko nie
rozumia, ale to mu si podobao, stawia wic ajewskiego wyej od siebie i szanowa go.
Jeszcze jeden szczeg powiedzia ajewski potrzsajc gow. Ale niech to zostanie
midzy nami. Na razie ukrywam to przed Nadied Fiodorown, wic nie wygadaj si...
Przedwczoraj otrzymaem wiadomo, e jej m umar na rozmikczenie mzgu.
Wieczne odpoczywanie... westchn Samojlenko. Ale dlaczego to przed ni ukrywasz?
Gdybym pokaza jej list, to by oznaczao: teraz do cerkwi i lub! A przecie najpierw trzeba
wyjani nasze stosunki. Kiedy ona sama si przekona, e nie moemy dalej y ze sob, wtenczas
poka jej list. Wtenczas to niczym nie bdzie grozio.
Wiesz, Wania powiedzia nagle Samojlenko z aosnym, bagalnym wyrazem twarzy, jak
gdyby chcia poprosi o co wyjtkowo smacznego i ba si, eby mu nie odmwiono. Oe si,
kochanie!
Po co?
Spenij swj obowizek wobec tej szlachetnej kobiety. Jej m umar, a wic sama opatrzno
wskazuje ci, co masz uczyni.
Ale zrozum, dziwaku jeden, e to niemoliwe. Oeni si bez mioci jest rzecz tak samo pod
i niegodn czowieka, jak odprawia msz bez wiary w Boga.

Ale ty musisz!
Dlaczego musz? zapyta ajewski z irytacj.
Bo j zabra mowi i jeste za ni odpowiedzialny.
Mwi ci przecie wyranie: ja jej nie kocham!
No to nie kochaj, ale szanuj, czcij...
Szanuj, czcij... przedrzenia go ajewski. Jakby to bya przeorysza... Kiepski z ciebie
psycholog i fizjolog, jeeli sdzisz, e yjc z kobiet mona jecha na samym szacunku i czci.
Kobiecie jest przede wszystkim potrzebne ko.
Wania, Wania... zawstydzi si Samojienko.
Jeste stare dziecko i teoretyk, a ja mody starzec i praktyk, wic nigdy si nie zrozumiemy.
Lepiej dajmy temu spokj. Mustafo! zawoa ajewski do kelnera. Ile si od nas naley?
Nie, nie... przerazi si doktor chwytajc ajewskiego za rk. To ja pac. Ja zamawiaem.
Zapisz na mnie! zawoa do Mustafy.
Obaj przyjaciele wstali i w milczeniu poszli nadbrzeem. U wejcia na bulwar zatrzymali si i
ucisnli sobie rce na poegnanie.
Wy wszyscy jestecie strasznie rozpieszczeni westchn Samojlenko. Los ci zesa kobiet
mod, adn, wyksztacon, a ty jej nie chcesz, ja natomiast, gdyby mi Bg da cho pokraczn
staruszk, aby tylko dobr i czu, ju bybym szczliwy. Mieszkabym z ni w swojej winnicy i...
Samojlenko natychmiast zawstydzi si wasnej szczeroci i doda:
I niech mi tam stara wiedma samowar nastawia. Poegnawszy ajewskiego ruszy przed siebie
bulwarem. Gdy tak kroczy, wypinajc pier przyozdobion Wodzimierzem z kokard, masywny,
dostojny, z surowym wyrazem twarzy, w nienobiaym kitlu i znakomicie wypucowanych butach,
niewtpliwie w tym momencie bardzo si sam sobie podoba, a nawet zdawao mu si, e cay wiat
patrzy na niego z upodobaniem. Nie odwracajc gowy rozglda si na wszystkie strony i uwaa, e
bulwar prezentuje si cakiem dobrze, e mode cyprysy, eukaliptusy i brzydkie cherlawe palmy s
bardzo pikne i z czasem dadz duo cienia, e Czerkiesi to nard prawy i gocinny. ,,Dziwne, e
ajewski nie lubi Kaukazu myla bardzo dziwne". W drodze spotka piciu onierzy z
karabinami, wszyscy zasalutowali. Z prawej strony bulwaru przesza chodnikiem ona znajomego
urzdnika z synem gimnazist.
Dzie dobry, Mario Konstantinowno zawoa do niej Samojlenko, mile umiechajc si.
Pani wraca z kpieli? Cha-cha-cha... Ukony dla Nikodema Aleksandrycza!
I poszed dalej, zachowujc ten sam miy umiech, ale zauwaywszy idcego naprzeciw felczera
wojskowego, zmarszczy brwi, zatrzyma go i zapyta:
Czy jest kto w szpitalu?
Nie ma nikogo, ekscelencjo.
Co?
Nie ma nikogo, ekscelencjo.
Dobrze, id...
Koyszc si majestatycznie podszed do budki z limoniad, gdzie siedziaa stara piersiasta
ydwka, podajca si za Gruzink, i powiedzia do niej tak gono, jakby wydawa komend przed
pukiem:

Poprosz pani uprzejmie o wod sodow!


II
U ajewskiego brak mioci do Nadiedy Fiodorowny wyraa si przewanie w tym, e wszystko,
cokolwiek mwia i czynia, sprawiao na nim wraenie faszu lub czego zblionego do faszu, a
wszystko, co zostao napisane przeciwko kobiecie i mioci, wydawao mu si jak najbardziej
dopasowane do sytuacji ich trojga: jego, Nadiedy Fiodorowny i jej ma. Kiedy wszed do domu,
ona ju ubrana i uczesana siedziaa przy oknie i z zatroskan min pia kaw przegldajc
gruby zeszyt jakiego czasopisma, a jemu zaraz przyszo do gowy, e picie kawy nie jest
wydarzeniem a tak niezwykym, by robi zatroskan min, i e modna fryzura jest niepotrzebn
strat czasu, bo tu i tak podoba si nie ma komu i nie ma po co. W czytaniu czasopisma rwnie
dostrzeg jaki fasz. Pomyla, e ona po to stroi si i czesze, eby uchodzi za adn, a czyta by
uchodzi za mdr.
Sdzisz, e mog pj dzisiaj do kpieli? zapytaa Nadieda Fiodorowna.
C! Pjdziesz czy nie pjdziesz, od tego chyba trzsienia ziemi nie bdzie.
Nie, ja dlatego pytam, e moe doktor bdzie mia pretensj.
Zapytaj wic doktora. Nie jestem doktorem. Tym razem ajewskiemu najbardziej nie podobaa
si w Nadiedie Fiodorownie jej biaa odsonita szyja i loczki na karku; przypomnia sobie, e Ann
Karenin, gdy przestaa kocha ma, najbardziej raziy jego uszy, i zaraz pomyla: ,, Jakie to
prawdziwe! Jakie prawdziwe!" Czujc sabo i pustk w gowie, wszed do gabinetu, pooy si na
kanapie i przykry twarz chustk, eby muchy nie dokuczay. Gnune, powolne myli wci o tym
samym snuy mu si po gowie niby dugi szereg wozw w sotny jesienny wieczr, a poczu si
senny i do reszty zgnbiony. Wydawao mu si, e zawini wobec Nadiedy Fiodorowny i jej ma,
e ponosi odpowiedzialno za jego mier. Wydawao mu si, e zawini wobec wasnego ycia,
ktre popsu, wobec wiata wzniosych idej, trudw i wiedzy, bo ten cudowny wiat nie mg, jego
zdaniem, istnie tu, na wybrzeu, gdzie szwendaj si godni Turcy i leniwi Abchazczycy, lecz tylko
tam, na pnocy, gdzie jest opera, teatry, gazety i wszelkie rodzaje pracy umysowej. Prawym,
rozumnym, szlachetnym i czystym czowiekiem mona by tylko tam, ale nie tutaj. Oskara si o
brak ideaw i przewodniej idei w yciu, chocia niezbyt dobrze pojmowa teraz, co to znaczy.
Kiedy przed dwoma laty zakocha si w Nadiedie Fiodorownie, zdawao mu si, e wystarczy si z
ni poczy i wyjecha na Kaukaz, a zostanie wybawiony od pospolitoci i pustki ycia; teraz tak
samo by przekonany, e wystarczy tylko porzuci Nadied Fiodorown i wyjecha do Petersburga,
a otrzyma wszystko, co mu jest potrzebne.
Ucieka! wymamrota, siadajc i gryzc paznokcie. Ucieka!
Widzia ju w wyobrani, jak wsiada na statek, potem je niadanie, pije zimne piwo, gawdzi z
paniami na pokadzie, pniej w Sewastopolu przesiada si do pocigu i jedzie. Witaj, wolnoci!
Stacje migaj jedna po drugiej, powietrze staje si coraz chodniejsze i bardziej rzewe, oto brzozy i
wierki, oto Kursk, Moskwa... W bufetach dworcowych kapuniak, baranina z kasz, jesiotry, piwo,
sowem nie ma ju azjatczyzny, jest Rosja, prawdziwa Rosja. Pasaerowie w pocigu mwi o
handlu, o nowych piewakach, o franko-rosyjskich sympatiach, wszdzie czuje si prawdziwe,
kulturalne, inteligentne, wartkie ycie... Prdzej, prdzej! Oto nareszcie Newski, Wielka Morska, a
oto zauek Kowieski, gdzie on kiedy mieszka ze studentami, oto najmilsze szare niebo, mcy

deszczyk, zmoczeni dorokarze...


Iwanie Andrieiczu! zawoa czyj gos z ssiedniego pokoju. Pan w domu?
Jestem tutaj! odezwa si ajewski. O co chodzi?
Papiery!
ajewski wsta z kanapy leniwie, z zawrotem gowy, z poziewaniem i szurajc pantoflami poszed
do ssiedniego pokoju. Tu przy otwartym oknie, wychodzcym na ulic, sta jeden z jego modych
kolegw biurowych i rozkada na parapecie papiery urzdowe.
Zaraz, mj drogi powiedzia ajewski mikko i poszed szuka kaamarza; stanwszy przy
oknie podpisa papiery nie czytajc ich i powiedzia: Gorco!
Taak. Przyjdzie pan dzisiaj?
Chyba nie... Jako niedobrze si czuj. Niech pan powie Szeszkowskiemu, e wpadn do niego
po obiedzie.
Urzdnik wyszed. ajewski znowu pooy si na kanapie i zacz rozmyla:
Wic naleaoby rozpatrze wszystkie okolicznoci i zdecydowa si. Zanim wyjad, musz
pospaca dugi. Jestem winien blisko dwa tysice rubli. Pienidzy nie mam... To oczywicie nie jest
takie wane; cz jako oddam, a reszt odel z Petersburga. Najwaniejsza sprawa to Nadieda
Piodorowna... Przede wszystkim trzeba wyjani nasze stosunki... Tak".
W chwil potem zacz si zastanawia: czy nie pj do Samojlenki i nie zasign u niego rady?
Mog pj myla ale jaki z tego poytek? Znowu powiem co od rzeczy o buduarze, o
kobietach, o tym, co jest albo nie jest uczciwe. Jakie tu, do diaba, mog by rozmowy o uczciwoci
czy nieuczciwoci, kiedy trzeba czym prdzej ratowa swoje ycie, kiedy dusz si, gin w tej
przekltej niewoli. Przecie czas zrozumie, e kontynuowanie takiego ycia, jak moje, to podo i
okruciestwo, wobec ktrych wszystko jest niewane". Ucieka! mrucza siadajc,
Ucieka!
Pusty brzeg morza, nieznony upa i monotonia zamglonych, fioletowych gr, zawsze jednakowych i
milczcych, zawsze samotnych, przyprawiay ajewskiego o melancholi i, jak mu si zdawao,
usypiay go, okraday. Moliwe, e on jest bardzo mdry, utalentowany, niezwykle prawy; moliwe,
e gdyby go nie otaczay ze wszystkich stron gry i morze, zostaby wybitnym dziaaczem
ziemskim, mem stanu, mwc, publicyst, bohaterem. Kto wie! Jeeli tak, to nie ma sensu
rozwaa, czy to uczciwe, czy nieuczciwe, gdy czowiek uzdolniony i potrzebny, na przykad muzyk
albo malarz, uciekajc z wizienia, rozwala mur i oszukuje swoich dozorcw. W takiej sytuacji
wszystko jest uczciwe.
O godzinie drugiej ajewski i Nadieda Fiodorowna siedli do obiadu. Kiedy kucharka podaa zup
pomidorow, ajewski powiedzia:
Co dzie to samo. Czy nie mona ugotowa kapuniaku?
Kapusty nie ma.
To dziwne. I u Samojlenki gotuj kapuniak, i u Marii Konstantinowny kapuniak, tylko ja jeden
musz z niewiadomych powodw je t sodkaw lur. Przecie tak nie mona, kochanie.
Dawniej, jak to nieraz bywa w maestwach, u ajewskiego i Nadiedy aden obiad nie mija bez
ktni i grymasw, ale od chwili, gdy ajewski stwierdzi, e ju nie kocha, zacz dokada stara,
by ustpowa Nadiedie we wszystkim, odzywa si do niej agodnie i grzecznie, umiecha si,

nazywa j kochaniem.
Ta zupa ma smak lukrecji powiedzia z umiechem; usiowa zachowywa si uprzejmie, ale w
kocu nie wytrzyma i owiadczy: U nas nikt nie zajmuje si gospodarstwem... Jeeli jeste a
tak chora czy pochonita lektur, to prosz ci bardzo, ja sam mog zaj si sprawami kuchni.
Dawniej byaby powiedziaa: Zajmij si" albo: Widz, e chcesz zrobi ze mnie kuchark", ale
teraz rzucia mu tylko zalknione spojrzenie i zarumienia si.
Jak si czujesz dzisiaj? zapyta tkliwie.
Dzisiaj niele. Jestem troch osabiona.
Musisz si oszczdza, kochanie. Bardzo si o ciebie boj.
Nadieda bya na co chora. Samojlenko twierdzi, e to malaria, i zaleca chinin; inny lekarz,
Ustimowicz, wysoki szczupy odludek, ktry w dzie siedzia w domu, a wieczorem pokasujc
powolutku spacerowa po bulwarze, zakadajc do tyu rce i trzymajc lask wzdu plecw,
uwaa, e to choroba kobieca i doradza rozgrzewajce kompresy. Dawniej, kiedy ajewski by
zakochany, choroba Nadiedy Fiodorowny budzia w nim wspczucie i obaw, teraz nawet chorob
uwaa za jaki fasz. ta, senna twarz, apatyczny wzrok i poziewanie, ktre mczyo Nadied po
atakach malarycznych, i to, e podczas ataku leaa pod kocem bardziej podobna do chopca ni do
kobiety, i to, e w jej pokoju panowa zaduch i niemia wo to wszystko, jego zdaniem, burzyo
iluzj i byo protestem przeciw mioci i maestwu.
Na drugie danie ajewski dosta szpinak z jajkami na twardo, a Nadieda, jako chora, kisiel z
mlekiem. Gdy ona z zatroskan min najpierw dotkna kisielu yk, a potem zacza powoli je
popijajc mlekiem i ajewski usysza gone ykanie, ogarna go tak cika nienawi, e a w
gowie mu zawierzbiao. Wiedzia, e takie uczucie nawet w stosunku do psa byoby zniewag, lecz
pretensj o to uczucie mia nie do siebie, tylko do Nadiedy, bo to ona je wywoaa; teraz nawet
rozumia, e kochanek moe zabi swoj kochank. Sam oczywicie by nie zabi, ale gdyby w tej
chwili mia wystpi w roli sdziego przysigego, uniewinniby zabjc.
Merci, kochanie powiedzia po skoczonym obiedzie i pocaowa Nadied w czoo.
Wrciwszy do swojego gabinetu, kilka minut chodzi z kta w kt, spogldajc z ukosa na swoje
buty z cholewami, potem usiad na kanapie i mrukn:
Ucieka, ucieka! Wyjani wszystko i ucieka! Pooy si na kanapie i znw przyszo mu na
myl, e moe m Nadiedy umar z jego winy.
Wini czowieka o to, e zakocha si czy przesta kocha, jest bez sensu przekonywa sam
siebie lec i zadzierajc nogi do gry, eby wcign buty. Mio i nienawi nie zale od nas.
A jeeli chodzi o ma, to moliwe, e ja porednio te przyczyniem si do jego mierci, ale czy
jestem winien, e zakochaem si w jego onie, a ona we mnie?
W kocu wsta i odszukawszy czapk uda si do Szeszkowskiego, do ktrego co dzie przychodzili
koledzy biurowi na winta i zimne piwo.
Tym brakiem zdecydowania przypominam Hamleta medytowa ajewski ju na ulicy, Jak
trafnie Szekspir to uchwyci! Ach, jak trafnie!"
III
Dla wasnej rozrywki, a take by przyj z pomoc nowoprzybyym i samotnym, ktrzy z braku
restauracji w miecie nie mieli gdzie zje obiadu, Samojlenko zorganizowa u siebie co w rodzaju

table d'hte. W chwili obecnej zostao mu tylko dwch stoownikw: mody zoolog von Koren,
zjedajcy kadego lata nad Morze Czarne dla bada nad embriologi meduz, i diakon Pobiedow,
ktry niedawno skoczy seminarium duchowne i zosta skierowany subowo do miasteczka jako
zastpca starego diakona, przebywajcego na kuracji. Za obiad i kolacj pacili oni po dwanacie
rubli miesicznie i Samojlenko zobowiza ich sowem honoru, e bd przychodzi na obiad
punktualnie na drug.
Von Koren zwykle zjawia si pierwszy. Milczc siada w salonie, bra ze stou album i zaczyna
uwanie oglda wyblake fotografie jakich nie znanych sobie mczyzn w szerokich pantalonach i
cylindrach oraz dam w krynolinach i czepkach; Samojlenko niewielu z nich pamita z nazwiska, a o
tych, ktrych nie mg ju sobie przypomnie, mwi z westchnieniem: ,,Czowiek szlachetny, o
niepospolitym umyle!" Po obejrzeniu albumu von Koren bra z etaerki pistolet i mruc lewe oko
dusz chwil mierzy do portretu ksicia Woroncowa albo stawa przed lustrem i oglda swoj
niad twarz, due czoo i czarne, kdzierzawe jak u Murzyna wosy, i swoj koszul z matowego
perkalu w wielkie kwiaty, przypominajc perski dywan, i szeroki skrzany pas, zastpujcy
kamizelk. Kontemplacja wasnej osoby sprawiaa mu chyba jeszcze wiksz przyjemno ni
ogldanie fotografii czy pistoletu w kosztownej oprawie. By bardzo zadowolony zarwno ze swojej
twarzy, jak z piknie utrzymanej brdki i barczystych ramion, ktre niezbicie wiadczyy o dobrym
zdrowiu i mocnej budowie. Zadowolony by rwnie ze swojej zalotnej elegancji, zaczynajc od
krawata, dobranego do koloru koszuli, a koczc na tych butach.
Kiedy von Koren oglda album i sta przed lustrem, w kuchni i w przylegej sieni Samojlenko bez
surduta i kamizelki, z go piersi, zdenerwowany i ociekajcy potem, krzta si koo stow,
przyrzdzajc saat czy jaki sos, czy miso, ogrki i szczypiorek do chodnika, przy czym wciekle
wytrzeszcza oczy na pomagajcego mu ordynansa i zamierza si na to noem, to yk.
Podaj ocet! rozkazywa. Nie, nie ocet, tylko oliw! wrzeszcza tupic nogami. Dokd
idziesz, bydlaku?
Po oliw, ekscelencjo mwi drcym tenorem ogupiay ordynans.
Prdzej! Stoi w szafie! I powiedz Darii, eby dooya kopru do soja z ogrkami. Kopru!
Przykryj mietan, gapo, bo muchy wlec!
Zdawao si, e od tego krzyku huczy cay dom. Kiedy do godziny drugiej brakowao zaledwie
dziesiciu czy pitnastu minut, zjawia si diakon, modzieniec lat dwudziestu dwch, szczupy,
dugowosy, bez brody, z ledwo dostrzegalnym wsem. Po wejciu do salonu egna si przed
obrazem, umiecha si i wyciga rce do von Korena.
Dzie dobry! mwi chodno zoolog. Gdzie pan by?
Na przystani, byczki owiem.
No, oczywicie... Ten diakon chyba nigdy nie zajmie si adn prac.
Dlaczego? Praca nie zajc, do lasu nie ucieknie mwi diakon z umiechem, wsuwajc rce w
bezdenne kieszenie swojej szaty duchownej.
Przydaoby si panu dobre lanie! wzdycha zoolog.
Mijao pitnacie czy dwadziecia minut, a obiadu wci nie podawano i tylko byo sycha, jak
ordynans wali butami, biegajc z sieni do kuchni i z powrotem, jak Samojlenko wrzeszcza:
Postaw na stole! Gdzie to pchasz? Wpierw umyj! Wygodzeni diakon i von Koren zaczynali tupa

obcasami o podog, wyraajc przez to swoje zniecierpliwienie, zupenie jak widzowie na galerii
teatralnej. Wreszcie drzwi otwieray si i zmordowany ordynans oznajmia: ,,Obiad na stole!" W
jadalni wita ich purpurowy, zgrzany od kuchennego zaduchu, rozelony Samojlenko; patrza na nich
gniewnie, z wyrazem przeraenia na twarzy podnosi pokrywk z wazy, nalewa zup do talerzy i
dopiero gdy widzia, e obaj jedz z apetytem i e zupa im smakuje, oddycha z ulg i siada na
swoim gbokim fotelu. Jego twarz przybieraa wyraz rozanielenia. Powoli nalewa sobie kieliszek
wdki i mwi:
Zdrowie modego pokolenia!
Po rozmowie z ajewskim Samojlenko przez cay czas od rana do obiadu, mimo wymienitego
humoru, czu w sercu jaki ciar; al mu byo ajewskiego, chciaby mu pomc. Po wypiciu
kieliszka wdki przed zup westchn i powiedzia:
Widziaem si dzi z Wani ajewskim. Ten to ma cikie ycie. Strona materialna wyglda
kiepsko, a co najwaniejsze psychologia go zadrcza. Szkoda chopa.
Jego to ju wcale nie auj odpar von Koren. Gdyby ten sympatyczny mczyzna topi
si, popchnbym go jeszcze kijem: top si, bracie, top...
Nieprawda. Nie zrobiby tego.
Mylisz? wzruszy ramionami zoolog. Mnie tak samo sta na dobry uczynek, jak i ciebie.
Czy utopienie czowieka to dobry uczynek? zapyta diakon i zamia si.
ajewskiego? Oczywicie.
W tym chodniku, zdaje si, czego brak... powiedzia Samojlenko, chcc zmieni temat
rozmowy.
ajewski jest bez wtpienia szkodliwy, a dla spoeczestwa tak samo niebezpieczny, jak bakteria
cholery cign von Koren. Utopi go to po prostu zasuga.
Nie przysparza ci zaszczytu, e si w ten sposb wyraasz o swoim blinim. Powiedz: za co ty go
nienawidzisz?
Nie gadaby gupstw, doktorze. Nienawidzi bakterii i gardzi ni to nonsens, a uwaa byle
kogo, bez wyboru, za swojego bliniego dzikuj licznie to znaczy: nie myle, zapomnie o
sprawiedliwym stosunku do ludzi, sowem, umy rce. Uwaam twojego ajewskiego za szubrawca,
bynajmniej tego nie ukrywam i traktuj go jak szubrawca z ca rzetelnoci, na jak mnie sta. Ty
go uwaasz za swojego bliniego, to si z nim cauj; uwaasz za bliniego, a to znaczy, e masz do
niego taki sam stosunek, jak do mnie i do diakona, czyli nijaki. Jeste po prostu jednakowo obojtny
dla wszystkich.
Nazwa czowieka szubrawcem! mrukn Samojlenko krzywic si z odraz. To takie
brzydkie, e a nie umiem ci tego wyrazi.
O ludziach sdzi si po ich uczynkach cign von Koren. Niech wic diakon osdzi... Chc
o tym pomwi z diakonem. Dziaalno pana ajewskiego rozwija si przed nami jak tasiemcowy
dokument chiski, moemy j odczyta od pocztku do koca. Co on zrobi przez te dwa lata, odkd
tu zamieszka? Policzmy na palcach. Po pierwsze, nauczy obywateli miasteczka gra w winta; przed
dwoma laty ta gra nie bya tu znana, natomiast dzisiaj wszyscy, nawet kobiety i podlotki, graj w
winta od rana do pnej nocy; po drugie, nauczy mieszczuchw pi piwo, ktre rwnie nie byo tu
znane; jemu take mieszczuchy zawdziczaj swoj wiedz w dziedzinie rozmaitych gatunkw

wdek: nawet z zamknitymi oczami mog teraz odrni wdk Koszelowa od Smirnowa numer
dwadziecia jeden. Po trzecie, dawniej mczyni yli tutaj z cudzymi onami po kryjomu, z tych
samych pobudek, z jakich zodzieje kradn potajemnie, a nie jawnie; cudzostwo byo uwaane za
co takiego, czego si nie wystawia na widok publiczny; ajewski natomiast okaza si w tym
wzgldzie pionierem: otwarcie yje z cudz on. Po czwarte...
Von Koren szybko zjad chodnik i odda ordynansowi swj talerz.
Rozgryzem ajewskiego ju w pierwszym miesicu naszej znajomoci cign zwracajc si
do diakona. Przyjechalimy tu w tym samym czasie. Tacy ludzie jak on ogromnie ceni przyja,
blisko, solidarno, poniewa im stale jest potrzebne towarzystwo do picia, jedzenia i kart; na
dobitk s oni gadatliwi i potrzebuj suchaczy. Zaprzyjanilimy si, co oznacza, e on kadego
dnia przyazi do mnie, przeszkadza mi w pracy i wynurza si na temat swojej utrzymanki. Od
pierwszej chwili uderzyo mnie w nim jakie niezwyke zakamanie, od ktrego a mdlio.
Jako przyjaciel ajaem go, e za duo pije, e yje nad stan i zaciga dugi, e nic nie robi i nie
czyta, e jest mao kulturalny i mao umie, a on w odpowiedzi na wszystkie moje zarzuty umiecha
si cierpko, wzdycha i mwi: ,,Jestem pechowcem, niepotrzebnym czowiekiem" albo: ,,Czego
mona si spodziewa po nas, skarowaciaych potomkach feudaw?", albo: ,,Jestemy
zdegenerowani do cna..." Albo zaczyna ple jakie androny na temat Oniegina, Pieczorina,
byronowskiego Kaina, Bazarowa, o ktrych mwi: To nasi ojcowie z krwi i koci". Naleao to tak
zrozumie: on nie jest winien, e listy urzdowe tygodniami le nawet nie rozcite, e on sam pije i
rozpija innych, bo win za to ponosz Oniegin, Pieczorin i Turgieniew, ktry wynalaz pechowca i
niepotrzebnego czowieka. Przyczyna tego plugastwa i popuszczania sobie cugli, uwaa pan, tkwi
nie w nim samym, lecz gdzie na zewntrz, w powietrzu. A poza tym jaki zrczny kawa to nie
on osobicie jest rozpustny, zakamany i plugawy, tylko my... ,,my, ludzie lat osiemdziesitych",
,,my, apatyczne, nerwowe pokolenie popaszczyniane", ,,my, spaczeni przez cywilizacj..."
Sowem, naley sdzi, e tak wielki czowiek, jak ajewski, jest wielki nawet w upadku; e jego
rozpusta, niechlujstwo i brak wyksztacenia stanowi zjawisko biohistoryczne, uwicone
koniecznoci, wynikajce z przyczyn ywioowych, kosmicznych, i e ajewskiego trzeba na
otarzu ustawi, poniewa to niewinna ofiara epoki, prdw, dziedzicznoci i temu podobne.
Urzdnicy i damy, suchajc go, zamierali z podziwu, ja natomiast dugo nie mogem zrozumie, z
kim mam do czynienia: z cynikiem czy te z cwanym filutem? Takie typy jak on, na oko
inteligentne, jako tako wychowane i wci rozprawiajce o wasnej szlachetnoci, potrafi stworzy
pozory niezwykle skomplikowanej organizacji duchowej.
Zamilcz! unis si Samojlenko. Nie pozwol, eby w mojej obecnoci mwiono le o
najzacniejszym czowieku.
Nie przerywaj mi, Aleksandrze Dawidyczu odpar von Koren zimno. Zaraz skocz.
ajewski to osobowo niezbyt skomplikowana. Oto jego zarys moralny: rano pantofle, kpiel i
kawa, przed obiadem pantofle, spacer i rozmwki, o godzinie drugiej pantofle, obiad i wino, o pitej
kpiel, herbata i wino, potem wint i garstwo, o dziesitej kolacja i wino, a po pnocy sen i la
femme. W tym ciasnym programie jest zawarta caa jego egzystencja jak jajko w skorupie. Czy
idzie, czy siedzi, czy pisze, czy gniewa si, czy cieszy wszystko sprowadza si do wina, kart,
pantofli i kobiety. Kobieta w jego yciu gra rol fataln. Sam nieraz opowiada, jak majc trzynacie

lat ju by zakochany, a na pierwszym roku uniwersytetu y z pewn dam, ktra wywieraa na


niego dobroczynny wpyw i ktrej zawdzicza swoje wyksztacenie muzyczne. Na drugim roku
wykupi prostytutk z domu publicznego i podnis j ku sobie, czyli po prostu zrobi z niej swoj
utrzymank, ale przeya z nim zaledwie p roku i ucieka z powrotem do wacicielki zakadu, a ta
ucieczka sprawia mu wiele cierpie. Niestety, tak cierpia, e musia opuci uniwersytet i spdzi
w domu dwa lata bez adnego zajcia. To zreszt obrcio si na lepsze. W domu zacz
romansowa z pewn wdow, ktra doradzia mu rzuci fakultet prawniczy i przej na filologiczny.
Tak te uczyni. Po skoczeniu studiw zakocha si bez pamici w swojej obecnej... jak jej tam?...
matce i musia z ni ucieka na Kaukaz, rzekomo po ideay. Nie dzi to jutro mio si skoczy i
on znw ucieknie z powrotem do Petersburga, rwnie w poszukiwaniu ideaw.
Skd ty to wiesz? warkn Samojlenko patrzc na zoologa ze zoci. Jedz, nie gadaj.
Podano gowacze z wody po polsku. Samojlenko naoy swoim stoownikom na talerze po caym
gowaczu i wasnorcznie pola sosem. Par minut upyno w milczeniu.
Kobieta gra wan rol w yciu kadego czowieka powiedzia diakon. Nic na to nie
poradzimy.
Owszem, ale w jakim stopniu? Dla kadego z nas kobieta to matka, siostra, ona, przyjaciel, dla
ajewskiego za kobieta jest wszystkim, a przy tym tylko kochank. Ona, czyli poycie z ni, to
szczcie i cel ycia; ajewski jest wesoy czy smutny, znudzony czy rozczarowany dziki
kobiecie; ycie obrzydo kobieta zawioda; zajania wit nowego ycia, odnalazy si ideay
tu te szukaj kobiety... Podobaj mu si bez zastrzee tylko te utwory czy obrazy, gdzie wystpuje
kobieta. Nasza epoka, jego zdaniem, jest za, jest gorsza ni lata czterdzieste i szedziesite tylko
dlatego, e miosna ekstaza i namitno nie porywaj ju nas a do samozapamitania. Ci
lubienicy chyba maj w mzgu jak podobn do sarkomy narol, ktra uciska mzg i kieruje ca
psychik. Warto zaobserwowa, jak zachowuje si ajewski, gdy jest w towarzystwie. Zauwacie
tylko, panowie: kiedy si przy nim porusza jakie oglne zagadnienie, powiedzmy, o komrce czy
instynkcie, on wtedy siedzi na uboczu, milczy i nie sucha; min ma roztargnion, rozczarowan, nic
go nie interesuje, wszystko jest dla niego banalne i niewane; ale niech kto zacznie mwi o
samcach i samicach, na przykad o tym, e u pajkw samica po zapodnieniu zjada samca jemu
zaraz oczy zapon ciekawoci, twarz rozjani si, sowem, cay oyje. Wszystkie jego myli, bd
szlachetne i wzniose, bd obojtne, zawsze krzyuj si w jednym punkcie. Idziecie z nim na
przykad ulic i spotykacie, dajmy na to, osa... ,,Ciekaw jestem, powiada, co by byo, gdyby olic
sparzy z wiebdem?" A sny! Czy opowiada wam kiedykolwiek swoje sny? Co niebywaego! To
mu si ni, e jego eni z komet, to e go wzywaj na policj i ka, eby y z gitar...
Diakon wybuchn grzmicym miechem. Samojlenko zaspi si i gniewnie zmarszczy twarz, eby
zachowa powag, ale w kocu nie wytrzyma i zamia si.
I wci zmyla! powiedzia ocierajc zy. Jak Boga kocham, zmyla!
IV
Diakon by bardzo skory do miechu i od byle gupstwa mia si do kolek w brzuchu, do ez.
Zdawao si, e wrd ludzi lubi przebywa tylko dlatego, e maj swoje mieszne strony i e
wszystkim mona nadawa mieszne przezwiska. Samojlenk przezwa tarantul, jego, ordynansa
kaczorem i nie posiada si z zachwytu, gdy von Koren wyrazi si kiedy o ajewskim i Nadiedie

Fiodorownie, e to makaki. Diakon bacznie wpatrywa si w twarze rozmawiajcych, sucha nie


mrugnwszy powiek i wida byo, jak oczy rozszerza mu umiech, a twarz teje w oczekiwaniu
kiedy mona bdzie nareszcie wymia si do woli.
To rozwizy, zdeprawowany typ cign zoolog, a diakon, oczekujc miesznych wyrae,
wpi si oczami w jego twarz. Rzadko si spotyka takie zera. Ciao ma anemiczne, cherlawe,
starcze, a pod wzgldem intelektu niczym si nie rni od grubej kupcowej, ktra tylko re, pije, pi
na pierzynie i utrzymuje stosunek miosny ze swoim stangretem.
Diakon znw wybuchn miechem.
Prosz si nie mia, diakonie powiedzia von Koren to naprawd niemdre. adnej uwagi
nie zwrcibym na t marn osobisto cign, wyczekawszy, a diakon przesta si mia
przeszedbym koo niej obojtnie, gdyby nie bya tak szkodliwa i niebezpieczna. Szkodliwo
ajewskiego polega przede wszystkim na powodzeniu u kobiet, co grozi potomstwem, czyli
sprezentowaniem wiatu tuzina ajewskich, rwnie cherlawych i zdeprawowanych, jak on sam. Po
drugie, zaraa on wszystkich dookoa siebie. Ju wspominaem o wicie i piwie. Jeszcze rok, jeszcze
dwa, a ajewski podbije cae wybrzee kaukaskie. Wiecie chyba, jak dalece og ludzi, zwaszcza
warstwy rednie, zwaa na wyksztacenie uniwersyteckie, inteligencj, szlachetne pozory i literack
gadko jzyka. Jakiekolwiek paskudztwo zrobiby ajewski, wszyscy i tak bd uwaali, e to
suszne, e tak by powinno, bo to czowiek inteligentny, liberalny, z wyszym wyksztaceniem. A w
dodatku pechowiec, niepotrzebny czowiek, neurastenik, ofiara epoki, co oznacza, e mu wszystko
wolno. To swj chop, szczera dusza; on tak wyrozumiale traktuje uomnoci ludzkie, jest tak
ustpliwy, zgodny, atwy, niezarozumiay, z nim mona i popi, i poplotkowa, i powituszy...
Og ludzi, zawsze skonny do antropomorfizmu w religii i moralnoci, najbardziej wielbi te bstwa,
ktre maj podobne wady, co on. Zwacie wic, jak szerokie pole do zarazy ley przed ajewskim.
W dodatku to niezy aktor i zrczny hipokryta, dobrze wie, co w trawie piszczy. Przypomnijcie sobie
jego wybiegi i sztuczki, na przykad choby jego stosunek do cywilizacji. Ani jej nawet lizn, a
mimo to: Ach, jak jestemy zepsuci przez cywilizacj! Ach, jake zazdroszcz dzikusom, tym
dzieciom natury, co nie znaj cywilizacji" To ma oznacza, prosz panw, e on kiedy w dalekiej
przeszoci, by oddany cywilizacji caym sercem, suy jej, zgbi j do dna, ale znuya go,
zawioda, rozczarowaa; on, uwaacie, to Faust, to drugi Tostoj... A Schopenhauera i Spencera
traktuje jak mokosw, protekcyjnie klepie ich po ramieniu: no jak tam, Spencerze, co sycha,
bracie? Spencera naturalnie nie czyta, ale z jakim wdzikiem, z jak lekk, niedba ironi mwi o
swojej damulce: ,,Ona czytaa Spencera!" A wszyscy go suchaj i nikt nie chce zrozumie, e ten
szarlatan nie tylko nie ma prawa mwi o Spencerze takim tonem, ale nawet ucaowa buta
Spencera. Podkopywa si pod cywilizacj, pod autorytety, pod cudze otarze, opryskiwa je botem,
bazesko mruga do nich jedynie po to, eby usprawiedliwi i ukry swoje cherlactwo i ubstwo
moralne, moe tylko zwierz bardzo samolubne, ndzne i nikczemne.
Nie rozumiem, Kola, czego ty od niego chcesz? powiedzia Samojlenko patrzc na zoologa ju
nie ze zoci, tylko z lkiem. To taki sam czowiek, jak wszyscy. Naturalnie e ma swoje
sabostki, ale przecie jest na poziomie dzisiejszych idei, pracuje, ojczyzna ma z niego poytek.
Dziesi lat temu mieszka tu staruszek-porednik, czowiek o niepospolitym umyle... Wic on
mwi...

Do, do! przerwa mu zoolog. Powiadasz: ajewski pracuje. Ale jak? Czy przez to, e
si tu zjawi, mamy lepszy porzdek, a urzdnicy stali si bardziej sprawni, uczciwi i grzeczni? Na
odwrt, on przez swj autorytet czowieka inteligentnego, z wyszym wyksztaceniem, tylko
sankcjonuje ich odwieczne niedbalstwo. Spenia swoje obowizki jedynie dwudziestego kadego
miesica, gdy bierze pensj, bo w pozostae dni tylko szura pantoflami po domu i usiuje przybra
taki wyraz twarzy, jakby robi ask rosyjskiemu rzdowi, e mieszka na Kaukazie. Nie, Aleksandrze
Dawidyczu, nie bro ajewskiego. Jeste nieszczery od pocztku do koca. Gdyby go naprawd
kocha i uwaa za swojego bliniego, nie patrzaby obojtnie na jego wady, nie tolerowaby ich,
ale dla jego dobra staraby si go unieszkodliwi.
To znaczy?
Unieszkodliwi. Poniewa ajewski nigdy si nie poprawi, mona go unieszkodliwi tylko w ten
sposb...
Von Koren zrobi wymowny gest rk koo szyi.
A moe lepiej utopi... doda. To ley w interesie spoeczestwa, a take w naszym
wasnym interesie, eby tacy ludzie byli niszczeni. Bezwarunkowo.
Co ty wygadujesz?! jkn Samojlenko podnoszc si i patrzc w zdumieniu na spokojn,
zimn twarz zoologa. Diakonie, co on wygaduje? Zwariowae?
Nie upieram si przy karze mierci powiedzia von Koren. Skoro udowodniono, e jest
szkodliwa, wymylcie co innego. Nie mona zabi ajewskiego, niech wic zostanie izolowany,
pozbawiony praw, zesany na cikie roboty...
Co ty wygadujesz? przerazi si Samojlenko. Z pieprzem, z pieprzem! krzykn
rozpaczliwym gosem, widzc, e diakon je nadziewane kabaczki bez pieprzu. Ty, czowiek o
niepospolitym umyle, co ty wygadujesz?! Nasz przyjaciel, dumny, inteligentny czowiek, ma by
zesany na roboty publiczne!
A jeeli jest dumny i bdzie stawia opr kajdany! Samojlenko nie mg ju wykrztusi ani
sowa i tylko porusza palcami; diakon spojrza na jego oszoomion, naprawd komiczn twarz i
wybuchn miechem.
Przestamy o tym mwi powiedzia zoolog. Pamitaj tylko jedno, Aleksandrze
Dawidyczu: spoeczestwa pierwotne broniy si przed takimi typami jak ajewski walk o byt i
selekcj; dzisiaj nasza kultura w znacznej mierze stpia walk i selekcj, musimy wic sami
zatroszczy si o zagad niezdatnych i cherlawych osobnikw, bo w przeciwnym wypadku, gdy
ajewscy si rozmno, cywilizacja zginie, a ludzko cakowicie si zdegeneruje. To bdzie nasza
wina.
Jeeli trzeba wiesza i topi ludzi zawoa Samojlenko to niech diabli wezm cywilizacj i
ludzko. Do diaba! Wiesz, co ci powiem: ty czowiek niezwykle wyksztacony, o niepospolitym
umyle, chluba ojczyzny, ale ciebie Niemcy zbaamucili. Tak, Niemcy! Niemcy!
Samojlenko z chwil, gdy wyjecha z Dorpatu, gdzie studiowa medycyn, rzadko widywa
Niemcw i nie przeczyta adnej niemieckiej ksiki, ale by wicie przekonany, e cae zo w
polityce i nauce spowodowali Niemcy. Skd mu przyszo do gowy podobne przekonanie, tego sam
nie umiaby wytumaczy, ale trzyma si go mocno.
Tak, Niemcy! powtrzy jeszcze raz. Chodmy na herbat.

Wszyscy trzej wstali i woywszy kapelusze przeszli do ogrdka, gdzie usiedli w cieniu bladych
klonw, grusz i kasztanw. Zoolog i diakon zajli awk przy stoliku, a Samojlenko uplasowa si na
trzcinowym fotelu z szerokim, pochyym oparciem. Ordynans poda herbat, konfitury i butelk
syropu.
Byo bardzo gorco, moe trzydzieci stopni w cieniu. Upalne powietrze zamaro nieruchomo, jakby
stao, a duga pajczyna, zwieszajca si z gazi kasztanu a do ziemi, zawisa bezwadnie i nie
poruszaa si.
Diakon wzi gitar, ktra stale leaa na ziemi koo stou, nastroi j i zanuci po cichu, cienkim
gosikiem: Modziankowie seminaryjni prym w gospodzie wiod...", ale z gorca natychmiast
umilk, wytar pot z czoa i spojrza w gr na szafirowe, upalne niebo. Samojlenko zdrzemn si;
od skwaru, ciszy i sodkiej poobiedniej sennoci, ktra ogarna wszystkie jego czonki, poczu si
saby i podchmielony, rce mu zwisy, oczy zmalay, gowa opada na pier, W zawym rozczuleniu
spojrza na von Korena i diakona i zamamrota:
Mode pokolenie... Gwiazda nauki i kaganiec wiary... Tylko patrze, jak ta dugoszata alleluja
wykieruje si na metropolit, kto wie, czy czowiek nie bdzie musia caowa w rczk... C... daj
Boe...
Wkrtce rozlego si chrapanie. Von Koren i diakon dopili herbat i wyszli na ulic.
Pan znw na przysta owi byczki? zapyta zoolog.
Nie, za gorco.
Chod pan do umie. Spakuje mi pan paczk do wysania i co nieco przepisze. Przy okazji
rozwaymy, czym si pan ma zaj. Bo trzeba pracowa, diakonie. Tak nie mona.
Paskie sowa s suszne i logiczne odpar diakon lecz lenistwo moje znajduje sobie
usprawiedliwienie w okolicznociach mojego obecnego ywota. Sam pan rozumie, e niepewno
sytuacji w znacznym stopniu przyczynia si do stanu apatii. Czy mnie tutaj przysano chwilowo, czy
na stae Bg jeden wie, yj w cigej niepewnoci, a moja diakonica wegetuje u ojca i nudzi si.
Przyznaj te, e od tych upaw mzg si czowiekowi rozkleja.
Brednie! owiadczy zoolog. I do upaw mona si przyzwyczai i bez diakonicy mona
przey. Nie naley si pieci. Trzeba wzi si w gar.
V
Nadieda Fiodorowna sza rano do kpieli, a za ni suna jej kucharka Olga z dzbanem, z miedzian
miednic, gbk i przecieradami. Na redzie stay jakie dwa nieznane statki o brudnych biaych
kominach, prawdopodobnie cudzoziemskie towarowe. Jacy mczyni w biaych ubraniach, w
biaych butach chodzili po przystani i gono krzyczeli po francusku, a ze statkw co im
odhukiwano. W miejskiej cerkiewce wesoo dzwoniy dzwony.
,,Dzisiaj niedziela!" przypomniaa sobie z zadowoleniem Nadieda.
Czua si zupenie zdrowa i bya w wietnym, prawdziwie witecznym humorze. Nowa szeroka
suknia z szorstkiej mskiej czesuczy i duy somkowy kapelusz o szerokich brzegach tak mocno
przygitych ku uszom, e twarz jakby wychylaa si z koszyka, dodaway Nadiedie miego
przewiadczenia o wasnym wdziku. Uwaaa, e w caym miecie jest tylko jedna moda, adna,
inteligentna kobieta wanie ona. I e tylko ona jedna umie ubra si tanio, wykwintnie i ze
smakiem. Na przykad ta suknia kosztuje zaledwie dwadziecia dwa ruble, a przecie

arcywdziczna! W caym miecie moe si podoba tylko jedna Nadieda Fiodorowna, mczyzn
natomiast jest duo, si rzeczy wic musz zazdroci ajewskiemu.
Cieszyo j, e ajewski od jakiego czasu zachowuje si wobec niej zimno, z powcigliw
grzecznoci, a chwilami bywa nawet arogancki i opryskliwy; dawniej na wszystkie jego wybryki i
zimne, pogardliwe czy dziwne, niezrozumiae spojrzenia zareagowaaby zami, wymwkami i
pogrkami, e wyjedzie albo zagodzi si na mier, teraz natomiast tylko czerwienia si,
spogldaa na niego jak winowajczyni i cieszya si, e jej nie pieci. Byoby nawet jeszcze lepiej,
gdyby urga i grozi, bo czua si wobec niego pod kadym wzgldem winna. Zdawao jej si, e
jest winna, po pierwsze dlatego, e nie podziela jego marze o yciu penym pracy, dla ktrego
opuci Petersburg i przenis si na Kaukaz, a nawet bya przekonana, e ostatnimi czasy wanie to
jest powodem jego dsw. Kiedy jechaa na Kaukaz, zdawao jej si, e ju pierwszego dnia znajdzie
tutaj odosobniony zaktek na brzegu, jaki zaciszny ogrdek z cieniem, ptakami i strumykami, gdzie
mona bdzie sadzi kwiaty i jarzyny, hodowa kury i kaczki, przyjmowa ssiadw, leczy
biednych chopw i rozdawa im ksiki; okazao si jednak, e Kaukaz to yse gry, lasy i
olbrzymie doliny, gdzie trzeba dugo szuka i dugo zabiega, eby si pobudowa, i e nie ma
adnych ssiadw, natomiast jest bardzo gorco i kadej chwili mona zosta obrabowanym.
ajewski nie spieszy si z kupnem kawaka ziemi! Nadieda bya z tego bardzo zadowolona i oboje
jakby zawarli milczc umow, e ani wspomn o yciu penym pracy. Milczy, mylaa Nadieda, a
wic gniewa si na ni za to, e i ona milczy.
Po drugie, bez wiedzy ajewskiego przez te dwa lata nabraa na kredyt w sklepie Aczmijanowa
rozmaitych drobiazgw na sum trzystu rubli. Braa po trochu: to materia, to jedwab do szycia, to
parasolk, a nieznacznie uzbiera si taki dug.
Dzisiaj to jemu powiem... postanowia, ale natychmiast zorientowaa si, e ajewskiemu w
tym nastroju raczej nie naley mwi o dugach.
Po trzecie, ju dwa razy pod nieobecno ajewskiego przyja u siebie prystawa Kirilina: raz rano,
kiedy ajewski poszed do kpieli, i raz o pnocy, kiedy gra w karty. Przypomniawszy sobie o tym,
Nadieda spona rumiecem i obejrzaa si na kuchark, jakby w obawie, eby ta nie podsuchaa
jej myli. Dugie, nieludzko upalne, nudne dni, pikne, dranice wieczory, duszne noce i cae to
ycie, kiedy od rana do nocy nie wie si, na co zuy niepotrzebny czas, i natrtna myl, e si jest
mod i najadniejsz w miecie kobiet, a modo mija bez sensu, i wreszcie sam ajewski,
uczciwy, ideowy, ale monotonny, wiecznie szurajcy pantoflami, ogryzajcy paznokcie i
zanudzajcy kaprynym usposobieniem wszystko zoyo si na to, e Nadied stopniowo
ogarny pragnienia i jak szalona dzie i noc mylaa wci o tym samym. W swoim oddechu, w
spojrzeniach, w gosie i w ruchach czua tylko i wycznie pragnienie; szumice morze mwio jej,
e trzeba kocha, wieczorny mrok to samo, gry to samo... I gdy Kirilin zacz jej
nadskakiwa, nie chciaa, nie bya w stanie si oprze i oddaa mu si...
Teraz cudzoziemskie statki i ludzie w bieli nie wiadomo czemu wywoali w jej myli obraz jakiej
ogromnej sali; razem z francusk mow zabrzmiay w uszach wesoe dwiki walca, a pier drgna
radonie. Zachciao jej si taczy i mwi po francusku.
Mylaa z zadowoleniem, e jej zdrada nie jest znowu tak straszna. Jej zdrada odbya si bez udziau
serca; ona przecie nadal kocha ajewskiego, o czym wiadczy to, e jest zazdrosna, e lituje si nad

nim i tskni, gdy go nie ma w domu. A Kirilin, jak si okazao, to nic nadzwyczajnego, typ do
prostacki, cho przystojny, z nim ju wszystko skoczone i nigdy si nie powtrzy. Co byo, to
mino i nikogo nie powinno obchodzi, a jeeli ajewski nawet si dowie, to i tak nie uwierzy.
Na brzegu bya tylko jedna budka kpielowa dla pa, mczyni kpali si po prostu pod goym
niebem. W budce Nadieda zastaa Mari Konstantinown Bitiugow, on urzdnika, dam ju
leciw, oraz jej pitnastoletni crk Kati, gimnazjalistk; obie siedziay na aweczce i rozbieray
si. Maria Konstantinowna bya to osoba zacna, delikatna i egzaltowana, mwica przecigle, z
patosem. Do trzydziestego drugiego roku ycia mieszkaa w rozmaitych domach jako guwernantka,
pniej wysza za urzdnika Bitiugowa, niziutkiego, ysego czowieczka, zaczesujcego wosy na
skronie i bardzo agodnego. Maria Konstantinowna bya w nim wci zakochana, drczya si
zazdroci, pona rumiecem przy sowie ,,mio" i zapewniaa wszystkich, e jest ogromnie
szczliwa.
Moja najdrosza! zawoaa entuzjastycznie na widok Nadiedy, przyoblekajc twarz w ten
wyraz, ktry wszyscy nazywali ,,sacharynowym". Najmilsza, jak to dobrze, e pani przysza.
Bdziemy kpa si razem, to po prostu urocze!
Olga szybko zdja sukni i koszul i zacza rozbiera swoj pani.
Prawda, e dzisiaj nie jest tak duszno jak wczoraj? powiedziaa Nadieda Fiodorowna kulc
si przed szorstkimi dotkniciami goej kucharki. Wczoraj niemal umieraam z gorca.
O tak, moja najmilsza. Ja te po prostu nie miaam czym oddycha. Czy pani uwierzy, e wczoraj
kpaam si trzy razy... prosz sobie wyobrazi trzy razy! Nikodim Aleksandrycz a si
zaniepokoi.
,,No jak mona by czym tak brzydkim?" zdumiaa si w myli Nadieda Fiodorowna, patrzc
na Olg i na Bitiugow; potem spojrzaa na Kati i pomylaa:
Dziewczynka nienajgorzej zbudowana".
Nikodim Aleksandrycz jest przemiy owiadczya. Po prostu si w nim kocham.
Ha-ha-ha! rozemiaa si z przymusem Maria Konstantinowna. To urocze!
Pozbywszy si odziey Nadieda poczua ch do latania w powietrzu. I wydao jej si, e gdyby
machna rkoma, to niewtpliwie pofrunaby w gr. Rozebrawszy si zauwaya, e Olga patrzy
z odraz na jej biae ciao. Olga, moda onierka, ya ze swoim lubnym mem i z tej racji
uwaaa si za osob godziwsz i lepsz od niej. Nadieda Fiodorowna wyczuwaa te, e Bitiugowa
i Katia nie szanuj jej i boj si. To byo przykre, eby wic doda sobie znaczenia w ich oczach,
powiedziaa niedbale:
U nas w Petersburgu teraz sezon letniskowy w peni. My z mem mamy tylu znajomych. Trzeba
by byo pojecha w odwiedziny.
Pani m, zdaje si, jest inynierem? zapytaa niemiao Bitiugowa.
Mwi o ajewskim. On ma bardzo duo znajomych. Ale jego matka, niestety, to dumna
arystokratka, do ograniczona...
Nadieda nie dokoczya i rzucia si do wody; za ni poczapaa Maria Konstantinowna i Katia.
U nas w wyszych sferach w ogle za duo przesdw cigna Nadieda i ycie
bynajmniej nie jest tak atwe, jak si wydaje.
Bitiugowa, ktra w swoim czasie bya guwernantk w rodzinach arystokratycznych i znaa si na

wyszych sferach, przytakna.


O tak! Czy pani uwierzy, e u Garatyskich wymagano starannej tualety i do niadania, i do
obiadu, tote oprcz pensji dostawaam jak aktorka dodatek na stroje.
Stana pomidzy Nadied i Kati jakby odgradzajc swoj crk od tej wody, ktra otaczaa
Nadied. Przez otwarte drzwi, prowadzce wprost na morze, byo wida, jak kto pynie w
odlegoci stu krokw od budki.
Mamo, to nasz Kostia! powiedziaa Katia.
Ach, ach! wygdakaa w przeraeniu Maria Konstantinowna. Ach, Kostia! krzykna.
Wracaj! Kostia, wracaj!
Czternastoletni Kostia, chcc popisa si odwag przed matk i siostr, da nura i popyn dalej, ale
prdko zmczy si i zawrci, a na jego powanej, napronej twarzy malowa si wyrany brak
zaufania do wasnych si.
Kopot z tymi chopakami, droga pani! powiedziaa Bitiugowa, uspokoiwszy si. Tylko
patrze, jak kark sobie skrci. Ach, moja droga, jak przyjemnie, ale jak ciko by matk! Czowiek
wszystkiego si boi.
Nadied woya swj somkowy kapelusz i wysuna si z budki na otwart przestrze.
Przepyna kilka sni i pooya si na plecach. Widziaa morze a po lini horyzontu, statki, ludzi
na brzegu, miasto, a to wszystko cznie z upaem i przejrzystymi, pieszczotliwymi falami
podniecao j, szeptao jej, e trzeba y, y... Tu obok, energicznie prujc fale i powietrze,
przemkna aglowa dka; mczyzna, siedzcy przy sterze, patrza na Nadied i byo jej
przyjemnie, e patrzy...
Po kpieli panie ubray si i wyszy razem. Co drugi dzie mam gorczk, a mimo to nie chudn
mwia Nadieda, oblizujc sone po kpieli wargi i odpowiadajc umiechem na ukony
znajomych. Nigdy nie byam szczupa, a teraz, zdaje si, jeszcze utyam.
To, moja droga, zaley od skonnoci. Jeeli kto nie jest skonny do tycia, jak na przykad ja, to
adne jedzenie nie pomoe. Ale, moja droga, pani kapelusz jest zupenie mokry.
Nie szkodzi, wyschnie.
Nadieda znw zobaczya biao ubranych ludzi, ktrzy chodzili po nabrzeu i rozmawiali po
francusku; nie wiadomo czemu jej pier znowu drgna radonie, a w pamici niewyranie
zarysowaa si jaka wielka sala, w ktrej kiedy taczya, a moe tylko widziaa to we nie. I jaki
gos mwi jej w gbi duszy, e jest pytk, wulgarn, ndzn, nikczemn kobiet.
Bitiugowa zatrzymaa si przed swoj bram i poprosia Nadied, eby wstpia do niej cho na
chwil.
Moja najmilsza, bardzo pani prosz! powiedziaa bagalnym tonem i rwnoczenie spojrzaa
na Nadied z niepokojem i nadziej: moe, Bg da, odmwi!
Z przyjemnoci owiadczya Nadied. Pani wie, jak chtnie bywam u pani!
I wesza do domu. Maria Konstantinowna usadowia j na fotelu, podaa kaw, poczstowaa
malanymi bueczkami, potem pokazaa jej fotografie swoich dawnych wychowanek, panien
Garatyskich, ktre ju powychodziy za m, pokazaa take cenzurki Kati i Kosti; stopnie byy
bardzo dobre, ale by wyday si jeszcze lepsze, zacza si uskara, jak trudno jest teraz w
gimnazjum... Maria Konstantinowna dogadzaa gociowi, jak moga, a litujc si szczerze nad mod

kobiet rwnoczenie czua obaw, e obecno Nadiedy Fiodorowny moe le wpyn na


moralno Kati i Kosti, i pomimo wszystko bya zadowolona, e Nikodima Aleksandrycza nie ma w
domu. Poniewa jej zdaniem mczyni na og lubi ,,takie osoby", Nadieda Fiodorowna moga
wpyn demoralizujco rwnie i na Nikodima Aleksandrycza.
Gawdzc z gociem Bitiugowa przez cay czas mylaa, e dzi wieczorem ma si odby wycieczka
za miasto i e von Koren stanowczo prosi o niezapraszanie makak, czyli ajewskiego i Nadiedy,
ale przypadkiem napomkna o wycieczce, spona rumiecem i wyjkaa niepewnie:
Mam nadziej, e i pastwo te bdziecie!
V
Uczestnicy wycieczki umwili si, e wyjad za miasto o siedem wiorst drog prowadzc na
poudnie, zatrzymaj si koo tatarskiego duchanu, przy zbiegu dwch rzeczek Czarnej i tej
i bd tam gotowa zup rybn. Wyruszyli zaraz po pitej. Na czele jechali kabrioletem Samojlenko
i ajewski, za nimi powozem w trjk koni Bitiugowa, Nadieda, Katia i Kostia; wieli ze sob kosz
z prowiantem i naczynia. W drugim powozie jechali prystaw Kirilin i mody Aczmijanow, syn tego
kupca Aczmijanowa, ktremu Nadieda bya winna trzysta rubli, a na aweczce naprzeciwko nich,
garbic si i podkurczajc nogi, siedzia Nikodim Aleksandrycz Bitiugow malutki, schludniutki, z
wosami zaczesanymi na skronie. W tyle za wszystkimi jechali von Koren i diakon; u ng diakona
sta kosz z rybami.
Na prawo! wrzeszcza co gosu Samojlenko, gdy mija ich dwukoowy wz albo Abchazczyk
na ole.
Za dwa lata, kiedy ju bd mia gotowe wszystko i rodki, i ludzi pojad na ekspedycj
mwi diakonowi von Koren. Pjd wybrzeem od Wadywostoku do zatoki Beringa, a pniej
od zatoki do ujcia Jenisieju. Narysujemy map, zbadamy faun i flor, gruntownie zajmiemy si
geologi i badaniami antropologicznymi i etnograficznymi. Od pana zaley, czy pojedzie pan ze
mn, czy nie.
To niemoliwe odpar diakon.
Dlaczego?
Nie jestem czowiekiem niezalenym, mam rodzin.
Diakonica pana puci. Zabezpieczymy j. Byoby jeszcze lepiej, gdyby j pan przekona, e dla
dobra sprawy powinna wstpi do klasztoru; wtedy pan rwnie mgby zosta mnichem i pojecha
na ekspedycj jako ojciec duchowny. Mog to panu zaatwi.
Diakon milcza.
Czy pan dobrze si zna na swojej teologii? zapyta zoolog.
Nienadzwyczajnie.
Hm... Nie mog da panu adnych wskazwek w tej dziedzinie, poniewa w teologii sam jestem
sabo zorientowany. Prosz mi poda spis ksiek, ktre s panu potrzebne, przel je w zimie z
Petersburga. Powinien pan take przeczyta pamitniki podrujcych duchownych; wrd nich
nieraz trafiaj si dobrzy etnolodzy i znawcy jzykw wschodnich. Kiedy pan pozna ich metody,
bdzie panu atwiej zabra si do pracy. Ale zanim nadejd ksiki, nie naley traci czasu, niech
pan przyjdzie do mnie, zapoznamy si z kompasem, zajmiemy si meteorologi. To wszystko jest
niezbdne.

Niby tak... mrukn diakon i zamia si. Robi starania o posad w centralnej Rosji i mj
wujaszek protojeriej przyrzek mi poparcie. Jeeli pojad z panem, to bdzie wygldao, e
niepotrzebnie robi ludziom subiekcj.
Nie rozumiem paskich waha. Penic nadal obowizki zwykego diakona, ktry ma sub
tylko w niedziele i wita, w pozostae dni spoczywa na laurach, pan i za dziesi lat bdzie taki
sam, jak dzisiaj, najwyej wyrosn panu wsy i broda, natomiast po powrocie z ekspedycji pan po
upywie tych samych dziesiciu lat bdzie zupenie innym czowiekiem, bo wzbogaconym o
wiadomo, e co nieco zrobi.
Z damskiego powozu doleciay okrzyki przeraenia i zachwytu. Powozy jechay drog wyryt w
zupenie prostopadym skalistym brzegu i caemu towarzystwu zdawao si, e pdzi wzdu pki
przymocowanej do wysokiej ciany i e powozy zaraz spadn do przepaci.
Z prawej strony rozpocierao si morze, z lewej sterczaa nierwna brunatna ciana pena czarnych
plam, czerwonych y i pncych si korzenisk, a z gry spoglday jakby ze strachem i ciekawoci
pochylone kudate choiny. Po chwili znowu pisk i miech; trzeba byo przejecha pod olbrzymim
zwisajcym kamieniem.
Nie rozumiem, po kiego diaba jad z wami powiedzia ajewski. Jakie to gupie i
trywialne! Powinienem wynie si na pnoc, ucieka, ratowa si, a ja nie wiadomo po co jad na
t idiotyczn wycieczk.
Spjrz lepiej, jaka panorama! powiedzia Samojlenko, kiedy konie skrciy na lewo i odsoni
si widok na dolin tej Rzeczki, potem bysna rzeczka, ta, mtna, wariacka...
Nic piknego w tym nie widz, Sasza odpar ajewski. Wieczne zachwyty nad przyrod
demaskuj ubstwo wyobrani. W porwnaniu z tym, co mi moe da moja wyobrania, te
wszystkie strumyki i skay to po prostu lichota.
Powozy jechay ju brzegiem rzeczki. Wysokie, grzyste brzegi stopniowo zbliay si ku sobie,
dolina zwaa si i coraz bardziej przypominaa wwz; kamienist gr, koo ktrej jechano,
matka przyroda sklecia z olbrzymich gazw, przygniatajcych jeden drugi z tak potworn si, e
patrzc na nie Samojlenko mimo woli stkn. Pospn i pikn gr miejscami przecinay wskie
szczeliny i leby, z ktrych wiono zapachem wilgoci i tajemniczoci; poprzez leby wida byo
inne gry brunatne, rowe, fioletowe, zamglone lub skpane w jaskrawym wietle. Czasem, gdy
mijano leby, sycha byo, jak gdzie z wysoka spada woda i pluszcze o kamienie.
Ach, te przeklte gry! wzdycha ajewski. Jak one mi obrzydy!
W tym miejscu, gdzie Czarna Rzeczka wpadaa do tej i czarna, podobna do atramentu woda
brudzia t, toczc z ni walk, staa opodal drogi karczma Tatara Kierbaaja z rosyjsk flag na
dachu, z szyldem wypisanym kred: ,,Przyjemny duchan"; obok by niewielki ogrdek okolony
potem, gdzie stay awki i stoy, a wrd ndznych krzakw kolczastych wznosi si jeden jedyny
cyprys pikny i ciemny.
Kierbaaj, may, zwinny Tatar w granatowej koszuli i biaym fartuchu, sta na drodze i trzymajc si
za brzuch wita niskimi ukonami nadjedajce powozy, a miejc si, wystawia na wierzch
wszystkie swoje biae, lnice zby.
Dzie dobry, Kierbaajku! zawoa Samojlenko. Odjedziemy troch dalej, podasz tam
samowar i krzesa. Szybko!

Kierbaaj kiwa ostrzyon gow i co mamrota, ale tylko ci, co siedzieli w ostatnim powozie,
dosyszeli:
,,Mamy pstrgi, wasza ekscelencjo".
Dawaj, dawaj! powiedzia mu von Koren.
Powozy odjechay o piset krokw i zatrzymay si. Samojlenko wypatrzy niewielk polank,
gdzie leao sporo rozrzuconych tu i wdzie kamieni wygodnych do siedzenia i obalone przez burz
drzewo z wywrconym, wochatym korzeniskiem, z wyschnitymi, tymi igami. Brzegi rzeczki
wiza rzadziutki most z belek, a po drugiej stronie, akurat naprzeciw, wznosia si na czterech
niewysokich palach maa szopa suszarnia kukurydzy przypominajca baniow chatk na
kurzych nkach; od jej drzwi prowadzia w d drabinka.
Pierwsze wraenie zebranych byo takie, e ju nigdy si std nie wydostan. Wszdzie,
gdziekolwiek spojrze, pitrzyy si i nawisay gry, od strony duchanu i ciemnego cyprysu szybko
sun wieczorny cie i dziki temu wska, zakrzywiona dolina Czarnej Rzeczki stawaa si jeszcze
wsza, a gry wysze. Sycha byo, jak szemraa woda i bez przerwy terkotay cykady.
Uroczo! oznajmia Bitiugowa wydajc seri entuzjastycznych westchnie. Dzieci,
spjrzcie, jak piknie! Jaka cisza!
Tak, rzeczywicie piknie przytakn ajewski, ktremu spodoba si widok; gdy spojrza na
niebo i na granatowy dymek, wylatujcy z komina karczmy, zrobio mu si jako smutno. Tak,
piknie! powtrzy.
Niech pan opisze ten widok, Iwanie Andrieiczu! rzeka zawo Maria Konstantinowna.
Po co? zapyta ajewski. Wraenie jest pikniejsze nad jakikolwiek opis. Cae bogactwo
barw i dwikw, ktre kady czowiek odbiera od przyrody drog wraenia, pisarze przekazuj w
sposb tak gadatliwy i szpetny, e nie poznasz.
Czyby? rzuci zimno von Koren, ktry upatrzy sobie najwikszy kamie u wody i prbowa
wdrapa si na niego i usi. Czyby? powtrzy patrzc ajewskiemu prosto w oczy. A
Romeo i Julia? A na przykad ukraiska noc Puszkina? Przyroda powinna przyj i w pas si
pokoni.
Moe... zgodzi si ajewski, ktremu nie chciao si myle i sprzecza. Zreszt doda
po chwili czym jest w gruncie rzeczy historia Romea i Julii? Pikna, romantyczna, czysta mio
to tylko re, ktrymi si usiuje zasoni bagno. Romeo to takie samo zwierz jak wszyscy.
O czymkolwiek si z panem rozmawia, pan: sprowadza wszystko do...
Von Koren spojrza na Kati i nie dokoczy zdania.
Do czego? zapyta ajewski.
Kto panu na przykad powie: Jak pikne jest grono winne!", a pan na to: ,,Owszem, ale jakie
ono brzydkie, kiedy si je zjada i przetrawia". Po co to mwi? Nic nowego i... w ogle jakie
dziwne nastawienie.
ajewski wiedzia, e von Koren go nie lubi, i dlatego ba si go i w jego obecnoci czu si tak
skrpowany, jakby tu wszystkim byo za ciasno, jakby kto wci czai si za plecami. Bez sowa
wic odszed na bok, aujc, e w ogle pojecha.
Prosz pastwa, idziemy po chrust na ognisko! zarzdzi Samojlenko.
Wszyscy rozeszli si w rne strony z wyjtkiem Kirilina, Aczmijanowa i Bitiugowa. Kierbaaj

przynis krzesa, rozoy na ziemi dywan i poda kilka butelek wina. Prystaw Kirilin wysoki,
okazay mczyzna, ktry bez wzgldu na pogod zawsze chodzi w paszczu woonym na mundur
z dumnej postawy, statecznego chodu i niskiego, nieco zachrypnitego gosu przypomina
prowincjonalnych policmajstrw modego pokolenia. Wyraz twarzy mia senny i smutny, jakby go
dopiero co obudzono wbrew jego woli.
Co ty przynis, bydlaku? zapyta Kierbaaja cedzc kade sowo. Kazaem ci poda
Kwareli, a ty co przynosisz, tatarska mordo? Co?
Mamy ze sob duo wina, Jegorze Aleksieiczu zauway niemiao i grzecznie Nikodim
Aleksandrycz.
Sucham? Ale ja chc, eby tu byo i moje wino. Uczestnicz w tej wycieczce i uwaam, e mam
prawo dooy si do poczstunku. U-wa-am! Daj dziesi butelek Kwareli.
Po co a tyle? zdziwi si Bitiugow, ktry wiedzia, e Kirilin nie ma pienidzy.
Dwadziecia butelek! Trzydzieci! krzykn Kirilin.
Nie szkodzi! szepn Aczmijanow do Bitiugowa. Ja zapac.
Nadieda Fiodorowna bya usposobiona wesoo i figlarnie. Chciao jej si mia, skaka, krzycze,
drani i kokietowa wszystkich.
Ubrana w tani sukienk z perkaliku w niebieskie oczka, ten sam co rano somkowy kapelusz i
czerwone pantofelki, czua si maa, skromniutka, lekka i powiewna jak motyl. W pewnej chwili
wbiega na chwiejny mostek i pochylia si nad wod, a jej si zakrcio w gowie, potem
krzyknwszy pomkna rozemiana na drugi brzeg ku suszarni w miym przewiadczeniu, e
wszyscy mczyni, nie wyczajc Kierbaaja, patrz na ni z zachwytem. Kiedy w szybko
zapadajcym zmroku drzewa zaczy zlewa si z grami, powozy z komi, a w oknach duchanu
zabyso wiato, Nadieda wspia si pod gr ciek zagubion midzy kamieniami i kolczastym
gszczem i usiada na kamieniu. W dole ju palio si ognisko. Przy ogniu, podwinwszy rkawy,
krzta si diakon, a jego dugi czarny cie zatacza krgi wok pomienia; diakon podkada chrustu
i miesza w kotle yk przywizan do dugiego patyka. Samojlenko z twarz czerwon jak mied
miota si koo ogniska niby we wasnej kuchni i krzycza srogo:
A gdzie sl, prosz pastwa? Nie zabralicie, co? Siedz jak hrabiowie, a ja mam wszystkich
obsugiwa?
Na zwalonym drzewie siedzieli obok siebie ajewski i Bitiugow patrzc w zamyleniu na ogie.
Maria Konstantinowna, Katia i Kostia wyjmowali z koszw filianki i talerze. Von Koren,
skrzyowawszy rce i oparszy jedn nog o kamie, sta zamylony na brzegu u samej wody.
Czerwone odblaski ognia bdziy razem z cieniami po ziemi wok ciemnych ludzkich postaci,
dray na wysokiej grze, drzewach, mocie, suszarni; urwisty, poryty brzeg po przeciwnej stronie
cay ton w wietle, migota i odbija si w rzece, a szybko mknca, wzburzona woda dara na
strzpy jego odbicie.
Diakon poszed po ryby, ktre Kierbaaj skroba i my na brzegu; w p drogi jednak przystan i
rozejrza si dookoa.
,,Boe, jak piknie! pomyla. Ludzie, kamienie, ogie, zmierzch, pokraczne drzewo, nic
wicej, ale jakie to pikne!"
Na przeciwnym brzegu koo suszarni ukazali si jacy ludzie. Poniewa wiato wci migotao i

dym z ogniska lecia w tamt stron, tych ludzi nie widziao si w caoci, tylko wida byo to
wochat czap i siw brod, to granatow koszul, to achmany od ramienia do kolan i sztylet w
poprzek brzucha, to mod smag twarz z czarnymi brwiami, tak gstymi i wyranymi, jakby je
narysowano wglem. Piciu mczyzn spord tej gromadki usiado koem na ziemi, a pozostaych
piciu udao si do suszarni. Jeden z nich stan w drzwiach, obrcony plecami do ogniska, i
zaoywszy do tyu rce zacz opowiada widocznie co bardzo ciekawego, bo gdy Samojlenko
podoy drzewa, a ognisko rozjarzyo si, bryzno iskrami i jasno owietlio suszarni, wida byo,
jak z otwartych drzwi wyzieraj dwie spokojne, pene uwagi twarze i jak gromadka siedzca koem
oglda si i przysuchuje opowiadaniu. Po pewnej chwili siedzcy na ziemi ludzie zanucili jak
przecig, melodyjn pie, podobn do cerkiewnych pieww wielkopostnych. Suchajc ich,
diakon zacz marzy, co z nim bdzie za lat dziesi, kiedy wrci z ekspedycji: oto jest modym
zakonnikiem-misjonarzem, gonym autorem z wspania przeszoci; oto zostaje wywicony na
archimandryt, potem na archirieja; oto odprawia naboestwo w soborze katedralnym; oto
wychodzi przed otarz w zotej mitrze, z ikon na piersi i bogosawic tum wiernych
dwuramiennym i trjramiennym wiecznikiem woa: ,,Wejrzyj z niebios, Boe, i obacz, i nawied
winnic ow, albowiem zasadzia j rka Twoja!" A dzieci piewaj anielskimi gosami: ,,wity
Boe..."
Diakonie, co t ryb? zabrzmia gos Samojlenki.
Wrciwszy do ogniska diakon ujrza w wyobrani, jak w upalny lipcowy dzie zakurzonym
gocicem idzie procesja; na przedzie chopi nios chorgwie, a baby i dziewuchy ikony, za nimi
chopcy z chru i diaczek z obwizanym policzkiem, ze som we wosach, dalej kolejno on, diakon,
za nim pop w mycce z krzyem w rku, a z tyu gromada chopw, bab, dzieciakw; wrd tej
gromady popadia i diakonica w chusteczkach. Chr piewa, dzieci becz, przepirki kwil,
skowronek dzwoni trylami... Oto przystanli, pokropili stado wicon wod... Poszli dalej i
klkajc pomodlili si o deszcz. Potem jaka przekska, rozmowy...
I to te dobre..." pomyla diakon.
VII
Kirilin i Aczmijanow wspinali si ciek na gr. Aczmijanow pozosta w tyle i przystan, a
Kirilin podszed do Nadiedy.
Dobry wieczr! przywita j salutujc.
Dobry wieczr.
Taak! mrukn, patrzc w zamyleniu na niebo.
Co: taak? zapytaa po chwili milczenia Nadieda zauwaywszy, e Aczmijanow obserwuje ich
oboje.
A wic rzek powoli oficer nasza mio zwida, nie zaznawszy, e tak powiem, rozkwitu.
Jak to mam rozumie? Czy to z pani strony swego rodzaju kokieteria, czy te uwaa mnie pani za
szaaputa, z ktrym mona postpowa, jak si chce?
To bya pomyka! Prosz mi da spokj! powiedziaa ostro Nadieda i w ten pikny, cudowny
wieczr popatrzya na Kirilina przeraonym wzrokiem, ze zdumieniem zapytujc siebie samej: czy
naprawd istniaa taka chwila, kiedy ten czowiek podoba jej si, a nawet by bliski?
Taak! powtrzy Kirilin; posta chwil w milczeniu, namyli si i powiedzia: C!

Poczekamy, a pani bdzie w lepszym humorze, a tymczasem omielam si pani zapewni, e


jestem czowiekiem uczciwym i nikomu nie pozwol wtpi w to. Igra mn nie mona! Adieu!
Odsalutowa i odszed na bok, przedzierajc si przez krzaki. Po chwili niemiao zbliy si
Aczmijanow.
Pikny dzisiaj wieczr powiedzia z lekkim akcentem ormiaskim.
Aczmijanow by do przystojny, ubiera si modnie, zachowywa si z prostot jak dobrze uoony
mody czowiek, ale Nadieda nie lubia go za to, e bya winna jego ojcu trzysta rubli; irytowao j,
e na wycieczk zaproszono sklepikarza, irytowao j rwnie, e musia do niej podej akurat w
tym momencie, kiedy miaa tak czyste serce.
Wycieczka na og udaa si powiedzia Aczmijanow po chwili milczenia.
Owszem przytakna Nadieda i, jakby wanie przypomnia jej si ten dug, rzucia niedbale:
Niech pan powie u siebie w sklepie, e Iwan Andrieicz wpadnie ktrego dnia i zapaci te
trzysta... czy, nie pamitam, ile tam.
Chtnie dodabym jeszcze trzysta, eby tylko pani nie wspominaa o tym co dzie. Po co ta
proza?
Nadieda rozemiaa si; przysza jej do gowy zabawna myl, e gdyby tylko chciaa i gdyby bya
niezbyt moralna, mogaby w kadej chwili pozby si dugu. eby tak na przykad zbaamuci tego
przystojnego, modego durnia? Jakie to byoby w gruncie rzeczy mieszne, dzikie, bezsensowne! I
nagle zapragna rozkocha go w sobie, obrabowa, porzuci, a potem zobaczy, co z tego wyniknie.
Pozwol sobie udzieli pani pewnej rady powiedzia Aczmijanow niemiao. Prosz, niech
pani wystrzega si Kirilina. Wszdzie opowiada o pani okropne rzeczy.
Nie jestem ciekawa, co o mnie mwi byle idiota odpara zimno Nadieda, ale ogarn j
niepokj, a mieszna myl o pobawieniu si modziutkim, adnym Aczmijanowem nagle stracia
swj powab.
Musimy i na d powiedziaa Nadieda. Woaj. Na dole rybna zupa ju bya gotowa.
Nalewano j na talerze i jedzono z tym namaszczeniem, z jakim to si robi tylko na wycieczkach;
wszyscy twierdzili, e zupa jest wyborna i e w domu nigdy nie ma czego rwnie smacznego. Jak
zwykle bywa na wycieczkach, wszyscy gubili si w masie serwetek, zawinitek, niepotrzebnych
ruszajcych si od wiatru zatuszczonych papierw, chwytali cudze szklanki i cudze kromki chleba,
wylewali wino na dywan i na wasne kolana, rozsypywali sl, a wok byo mroczno i ognisko ju
nie palio si tak jasnym pomieniem, bo nikomu nie chciao si wsta i podoy chrustu. Wszyscy
pili wino, nawet Kosti i Kati dano po p szklanki. Nadieda wychylia jedn szklank, potem drug,
upia si i zapomniaa o Kirilinie.
Rozkoszna wycieczka, czarujcy wieczr mwi ajewski rozweselony winem ale wol
zim ni to wszystko. ,,Srebrzystym szronem opylony bobrowy jego konierz lni".
Gusty s rne zauway von Koren. ajewski poczu si nieswojo: w plecy bucha mu ar z
ogniska, w twarz i pier nienawi von Korena; ta nienawi uczciwego, mdrego czowieka,
kryjca chyba w sobie jaki zasadniczy powd, poniaa go, cinaa z ng, nie czujc si wic na
siach stawi jej czoa powiedzia przymilnym gosem:
Namitnie kocham natur i auj, e nie jestem przyrodnikiem. Zazdroszcz panu.
A ja nie auj i nie zazdroszcz owiadczya Nadieda. Nie rozumiem, jak mona

zajmowa si serio owadami i robaczkami, kiedy lud cierpi.


ajewski podziela jej zdanie. Absolutnie nie by zorientowany w naukach przyrodniczych i dlatego
nigdy nie mg si pogodzi z autorytatywnym tonem i uroczyst powag ludzi, ktrzy badaj
wsiki mrwek i apki karaluchw, zawsze go irytowao, e ci ludzie na podstawie wsikw, apek i
jakiej protoplazmy (nie wiadomo czemu wyobraa j sobie w postaci ostrygi) rozstrzygaj
problemy, obejmujce pochodzenie i ycie czowieka. Ale w sowach Nadiedy wyczu jaki fasz,
wic tylko po to, eby jej zaprzeczy, powiedzia:
Tu nie chodzi o robaczki, lecz o wnioski.
VIII
Do pno, bo ju po dziesitej, zaczto wsiada do powozw, eby wyruszy do domu. Wszyscy
wsiedli, brakowao tylko Nadiedy i Aczmijanowa, ktrzy cigali si po drugiej stronie rzeki z
gonymi wybuchami miechu.
Prosz pastwa, ju czas! zawoa do nich Samojlenko.
Nie trzeba byo dawa paniom wina rzek po cichu von Koren.
ajewski, znuony wycieczk, nienawici von Korena i wasnymi mylami, wyszed ku Nadiedie,
a kiedy ona wesoa, uradowana, we wasnym mniemaniu lekka jak pirko schwycia go
dyszc i miejc si za obie rce i przytulia gow do jego piersi, cofn si o krok i powiedzia
ostro:
Zachowujesz si jak... kokota.
To brzmiao tak brutalnie, e nawet zrobio mu si jej al. W jego gniewnej, zmczonej twarzy
wyranie wyczytaa nienawi, lito, irytacj i natychmiast upada na duchu. Zrozumiaa, e
przesadzia, zachowujc si zbyt swobodnie, i zasmucona, z niemiym uczuciem, e jest cika,
gruba, wulgarna i pijana, usiada w pierwszym z brzegu pustym powozie razem z Aczmijanowem.
ajewski usiad z Kirilinem, zoolog z Samojlenk, diakon z paniami i orszak ruszy.
A mwiem, e to makaki... zacz von Koren, okrywajc si peleryn i mruc oczy.
Syszae: ona nie mogaby zajmowa si owadami i robakami, bo lud cierpi. Tak sdz o ludziach
naszego pokroju wszystkie makaki. To niewolnicze, obudne plemi, od dziesiciu pokole straszone
batem i pici, dry, czuli si i przypochlebia tylko w obliczu przemocy, ale wpu no makak do
jakiejkolwiek wolnej dziedziny, gdzie nikt jej nie trzyma za kark, a zaraz rozeprze si i da si
pozna. Spjrz, jak czelna jest makaka na wystawach obrazw, w muzeach, w teatrze albo wtedy,
gdy rozprawia o nauce: nadyma si, staje dba, urga, krytykuje... Zawsze krytykuje to cecha
niewolnictwa. Zauwa: czciej odsdza si od czci i wiary ludzi o wolnych zawodach anieli otrw
to dlatego, e spoeczestwo w trzech czwartych skada si z niewolnikw, z takich wanie
makak. Nie zdarza si, eby niewolnik poda ci rk i szczerze podzikowa za to, e pracujesz.
Nie wiem, o co ci chodzi odpar Samojlenko ziewajc. Bidulka w prostocie ducha chciaa
porozmawia z tob o czym mdrym, a ty zaraz wycigasz wnioski. Gniewasz si za co na niego,
ale co ci ona zawinia! Przecie to zacna kobieta.
E, daj spokj. Zwyczajna utrzymanka, rozpustna i wulgarna. Suchaj, Aleksandrze Dawidyczu,
jeeli spotkasz prost bab, ktra nie yje z mem, nic nie robi, tylko wci cha-cha-cha, to jej
powiesz: we si do roboty. Dlaczego wic teraz boisz si powiedzie prawd? Czy dlatego, e
Nadieda Fiodorowna jest utrzymank urzdnika, a nie zwykego marynarza?

A co mam z ni zrobi? rozzoci si Samojlenko. Zbi czy co?


Nie pobaa rozpucie. My wszyscy wyklinamy rozpust tylko za oczy, a to przypomina kiwanie
palcem w bucie. Jestem zoologiem czy socjologiem, bo to waciwie wszystko jedno, ty
lekarzem; spoeczestwo nam ufa; powinnimy zwrci jego uwag na ogromne szkody, jakimi
zagraaj i jemu, i przyszym pokoleniom tego rodzaju damulki jak Nadieda Iwanowna.
Fiodorowna poprawi go Samojlenko. A co ma zrobi spoeczestwo?
Spoeczestwo? To jego sprawa. Moim zdaniem, najprostszy i najpewniejszy sposb to przymus.
Manu militari naley j wyprawi do ma, a jeeli m jej nie przyjmie, to na katorg lub do
jakiegokolwiek zakadu poprawczego.
Och! westchn Samojlenko; chwil milcza, potem zapyta cicho: Mwie ktrego dnia,
e takich ludzi, jak ajewski, naleaoby zgadzi... Powiedz mi, gdyby... dajmy na to, pastwo czy
spoeczestwo powierzyo ci t funkcj, czy... mgby?
Ani by mi rka drgna.
IX
Po powrocie do domu ajewski i Nadieda znaleli si w swoich ciemnych, dusznych, nudnych
pokojach. Oboje milczeli.
ajewski zapali wiec, a Nadieda, nie zdejmujc paszcza i kapelusza, usiada i spojrzaa na niego
smutnym, skruszonym wzrokiem.
Zrozumia, e ona czeka na wyjanienie; ale wyjania cokolwiek byoby rzecz nudn, bezcelow i
mczc, a najbardziej ciyo mu na sercu, e nie wytrzyma i odezwa si do niej po grubiasku.
Dotknwszy kieszeni natrafi na list, ktry wci zamierza jej przeczyta, pomyla wic, e jeeli
pokae go teraz, to nada jej mylom inny kierunek.
Ju czas wyjani nasze stosunki postanowi. Poka jej; co ma by, to bdzie".
Wyj list i poda go Nadiedie.
Przeczytaj. To dotyczy ciebie.
Po tych sowach poszed do swojego gabinetu i pooy si na kanapie bez poduszki, po ciemku, nie
zapalajc wiata. Nadieda przeczytaa list i wydao jej si, e sufit si zniy, a ciany nasuny si
wprost na ni. Nagle zrobio si ciasno, ciemno, powiao groz. Szybko przeegnaa si trzy razy i
wyrzeka:
Wieczne odpoczywanie... wieczne odpoczywanie... I zacza paka.
Wania! zawoaa po chwili. Iwanie Andrieiczu!
adnej odpowiedzi. Sdzc, e ajewski wszed do pokoju i stoi za jej krzesem, szlochaa jak
dziecko i mwia:
Czemu mi od razu nie powiedzia, e on nie yje? Nie pojechaabym na wycieczk, nie
miaabym si tak okropnie... Mczyni prawili mi trywialne komplementy. Jaki to grzech, jaki
grzech! Ratuj mnie, Wania, ratuj... Straciam rozum... Gin...
ajewski sysza jej szloch. Byo mu straszliwie duszno, a serce walio jak mot. Peen udrki zerwa
si, stan na rodku pokoju, odszuka w ciemnociach krzeso przy stole i usiad.
,,Jak w wizieniu... myla. Musz wyj... bo nie wytrzymam..."
Na gr w karty byo ju za pno, restauracji w miecie nie byo. Znowu pooy si i zasoni uszy
rkoma, eby nie sysze ka, gdy nagle przypomniao mu si, e moe pj do Samojlenki. Nie

chcc przechodzi koo Nadiedy, wydosta si oknem do ogrdka, przelaz przez palisad i ruszy
ulic. Byo ciemno. Do portu przybi jaki statek, sdzc ze wiate duy pasaerski... Brzkn
acuch kotwiczny. Od brzegu do statku szybko suno czerwone wiateko: to pyna d z
komory celnej.
,,A pasaerowie pi sobie w kajutach..." pomyla ajewski i pozazdroci ludziom ich spokoju.
W domu Samojlenki okna byy otwarte. ajewski zajrza do jednego z nich, potem do drugiego: w
pokojach byo ciemno i cicho.
Aleksandrze Dawidyczu, czy ty ju pisz? zawoa. Aleksandrze Dawidyczu!
Rozlego si kaszlanie i trwony okrzyk:
Kto tam? Kiego diaba?
To ja, Aleksandrze Dawidyczu. Przepraszam. Za ma chwil drzwi otworzyy si; bysno
agodne wiato lampki oliwnej i ukaza si olbrzymi Samojlenko cay w bieli, w szlafmycy na
gowie.
Czego chcesz? zapyta dyszc ze snu i drapic si. Czekaj, zaraz otworz.
Nie fatyguj si, ja przez okno... ajewski wdrapa si przez okno, podszed do Samojlenki i
schwyci go za rk.
Aleksandrze Dawidyczu jkn drcym gosem ratuj mnie! Bagam ci, zaklinam, zrozum
mnie! Moja sytuacja jest straszna. Jeeli potrwa jeszcze cho par dni, zadusz sam siebie jak... jak
psa!
Czekaj... O co chodzi waciwie?
Zapal wiec.
Och, och... westchn Samojlenko zapalajc wiec. Boe, Boe... Ju jest po pierwszej,
bracie.
Daruj, ale nie mogem usiedzie w domu powiedzia ajewski czujc znaczn ulg dziki
wiatu i obecnoci Samojlenki. Aleksandrze Dawidyczu, jeste moim najlepszym i jedynym
przyjacielem... W tobie caa nadzieja... Chcesz czy nie chcesz, ratuj mnie, na mio bosk. Za
wszelk cen musz std wyjecha. Poycz mi pienidzy!
Och, Boe, Boe!... jkn Samojlenko drapic si. Ju zasypiaem i sysz: syrena, statek
przyszed, a teraz ty... Duo ci trzeba?
Przynajmniej trzysta rubli. Musz jej zostawi sto, a dwiecie dla mnie na drog... Jestem ci ju
winien blisko czterysta, ale odel... wszystko odel...
Samojlenko zagarn jedn rk swoje bokobrody, rozstawi szeroko nogi i zamyli si.
Tak... bkn w zadumie. Trzysta... Tak... Nie mam tyle. Bd musia od kogo poyczy.
Wic, na mio bosk, poycz! powiedzia ajewski, widzc z twarzy Samojlenki, e ten
chciaby mu da pienidze i z pewnoci da. Poycz od kogo, a ja oczywicie zwrc. Odel ci
z Petersburga zaraz po przyjedzie. O to bd spokojny. Wiesz co, Sasza doda z oywieniem
moe napijemy si wina?
C... Moemy si napi. Przeszli do jadalni.
A jak Nadieda Fiodorowna? zapyta Samojlenko, stawiajc na stole trzy butelki i talerz z
brzoskwiniami. Czy ona ma zamiar zosta?
Ja to zaatwi, ja wszystko zaatwi... powiedzia ajewski czujc nagy przypyw radoci.

Wyl jej potem pienidze i ona przyjedzie do mnie... Wtedy wyjanimy nasze stosunki. Twoje
zdrowie, druhu.
Czekaj! zawoa Samojlenko. Najprzd wypij to... Z mojej winnicy. Ta butelka z winnicy
Nawaridze, a tamta Achatuowa... Sprbuj wszystkie trzy gatunki i powiedz szczerze... Moje jakby
przykwane. Co? Nie uwaasz?
Tak... Ale mnie pocieszy, Aleksandrze Dawidyczu. Dziki... Jakbym oy!
Przykwane?
Licho wie, nie zauwayem... Jeste wspaniay, cudowny czowiek!
Patrzc na jego blad, podniecon, dobr twarz, Samojlenko przypomnia sobie sowa von Korena,
e naleaoby niszczy takich ludzi, i wydao mu si, e ajewski jest sabym, bezbronnym
dzieckiem, ktre kady moe skrzywdzi i unicestwi.
Skoro wyjedasz, to pogd si z matk powiedzia. Bo nieadnie.
Tak, tak, oczywicie.
Przez chwil obaj milczeli. Kiedy skoczyli pierwsz butelk, Samojlenko powiedzia:
Mgby si te pogodzi i z von Korenem. Jestecie obaj zacni, mdrzy ludzie, a patrzycie na
siebie jak wilki.
Owszem, to zacny, mdry czowiek przytakn ajewski, ktry teraz chcia wszystkich
chwali i usprawiedliwia. To niezwyky czowiek, ale przyja midzy nami byaby niemoliwa.
Nie! Mamy zbyt odmienne natury. Ja mam natur sab, apatyczn, uleg; by moe w sprzyjajcej
chwili wycignbym do niego rk na zgod, ale on odwrciby si ode mnie... z pogard.
ajewski wypi yk wina, przeszed si z kta w kt i znw zacz mwi stojc na rodku pokoju:
Ja dobrze rozumiem von Korena. To natura twarda, silna, despotyczna. Zauwaye, e on cigle
mwi o ekspedycji i to nie s czcze sowa. Potrzebna mu jest pustynia, ksiycowa noc; dookoa w
namiotach i pod otwartym niebem pi godni, chorzy, zmordowani cik drog kozacy,
przewodnicy, tragarze, lekarz, duchowny, tylko on jeden nie pi i jak Stanley siedzi na skadanym
krzeseku, a czuje si jak krl pustyni, jak wadca tych ludzi. Cigle idzie, idzie naprzd, jego ludzie
jcz i mr jeden po drugim, ale on idzie, idzie, a w kocu ginie sam, a jednak wci jest despot i
wadc pustyni, bo przechodzce karawany widz w promieniu trzydziestu mil krzy na jego grobie,
krlujcy nad pustyni. auj, e ten czowiek nie suy w wojsku. Byby z niego pierwszorzdny,
genialny dowdca. Potrafiby topi w rzece swoj konnic i budowa mosty z trupw, a na wojnie
taka odwaga jest cenniejsza ni wszelkie fortyfikacje czy taktyka. O, ja go dobrze rozumiem.
Powiedz, po co on tu sterczy? Czego szuka?
Bada faun morsk.
Nie, Nie, bracie! westchn ajewski. Opowiada mi kiedy na statku jeden uczony, e
Morze Czarne jest ubogie w faun, bo na gbinie wskutek nadmiaru siarkowodoru ycie organiczne
nie istnieje. Wszyscy powani zoologowie pracuj na stacjach biologicznych w Neapolu czy
Villefranche, Ale von Koren jest uparty i samodzielny: pracuje tutaj, nad Morzem Czarnym, bo nikt
inny tego nie robi; zerwa z uniwersytetem, nie chce zna uczonych ni kolegw, bo jest przede
wszystkim despot, a dopiero pniej zoologiem. I zobaczysz, e z niego bd ludzie. Ju teraz
marzy o jednym: e po powrocie z ekspedycji wykurzy z naszych uniwersytetw zarwno intryg,
jak i wszelk przecitno, a uczonych wemie w karby. Despotyzm w nauce jest rwnie potny jak

na wojnie. Von Koren spdza ju drugie lato w tym mierdzcym miasteczku, bo woli by pierwsz
osob na wsi ni drug w miecie. Tutaj moe uchodzi za krla i ora; trzyma miejscowych
obywateli krtko i przytacza ich swoim autorytetem. Wzi wszystkich w ryzy, wtrca si do
cudzych spraw, wszystko go obchodzi i wszyscy si go boj. Ja jeden wymykam mu si spod apy,
on to czuje i nienawidzi mnie. Czy ci nie mwi, e mnie naley zabi albo skaza na cikie roboty?
Owszem zamia si Samojlenko. ajewski te zamia si i ykn wina.
A jego ideay s rwnie despotyczne powiedzia miejc si i przegryzajc brzoskwini.
Zwykli miertelnicy, jeeli ju pracuj dla dobra ogu, maj na wzgldzie swoich blinich: ciebie,
mnie, sowem czowieka. Dla von Korona ludzie to pdraki, to zera zbyt ndzne, aby miay stanowi
cel jego ycia. On przecie pracuje, pojedzie na ekspedycj i skrci tam sobie kark nie w imi
mioci bliniego, lecz dla takich abstrakcji, jak ludzko, przysze pokolenia, idealna rasa ludzi.
Zaprzta sobie gow poprawieniem rasy ludzkiej i pod tym wzgldem my wszyscy jestemy dla
niego tylko niewolnikami, misem armatnim, pocigowymi komi; jednych skazaby na mier czy
katorg, innych omotaby elazn dyscyplin, kazaby jak Arakczejew wstawa i ka si na
komend, wyznaczyby eunuchw, eby pilnowali czystoci obyczajw, kazaby strzela do
kadego, kto przekroczy ramy ciasnej, konserwatywnej moralnoci, a wszystko w imi poprawienia
rasy ludzkiej... A co to takiego rasa ludzka? Iluzja, fatamorgana... Despoci zawsze hodowali
iluzjom. Ja, bracie, dobrze go rozumiem. Owszem, ceni go i nie neguj jego roli; ten wiat opiera
si na takich jak on, bo gdyby wiat pozostawiono tylko nam, to my pomimo caej naszej dobroci i
najlepszych zamiarw urzdzilibymy go tak samo, jak muchy ten obraz. Tak.
ajewski usiad koo Samojlenki i powiedzia ze szczerym uniesieniem:
Jestem pusty, ndzny, upady czowiek. Za powietrze, ktrym oddycham, za to wino, mio,
sowem za ycie paciem dotychczas kamstwem, prniactwem i maodusznoci. Oszukiwaem
ludzi i samego siebie, cierpiaem przez to, a moje cierpienie byo tanie i paskie. Przed nienawici
von Korena lkliwie zginam grzbiet, bo chwilami sam siebie nienawidz i gardz sob.
ajewski wzburzony znw przeszed si z kta w kt i zawoa:
Cieszy mnie, e dobrze widz moje wady, e je znam. To mi pomoe zmartwychwsta, sta si
innym czowiekiem. Drogi, gdyby ty wiedzia, jak namitnie, z jakim utsknieniem pragn odrodzi
si! I przysigam ci, e bd czowiekiem! Bd! Nie wiem, czy to po winie, czy tak jest naprawd,
ale wydaje mi si, e ju od dawna nie przeywaem rwnie czystych, jasnych chwil, jak teraz z
tob.
Czas spa, bracie... ziewn Samojlenko.
Tak, tak... Wybacz... Ja zaraz. ajewski zacz krci si koo sprztw i okien w poszukiwaniu
czapki.
Dzikuj ci... mamrota wzdychajc. Dzikuj... Serdeczno i dobre sowo s waniejsze
od jamuny. Ty mnie wskrzesi.
Odszuka swoj czapk, przystan i spojrza na Samojlenk przepraszajcym wzrokiem.
Aleksandrze Dawidyczu! zawoa bagalnie.
Co takiego?
Kochany, pozwl mi przenocowa u ciebie!
Prosz bardzo... czemu nie? ajewski pooy si na kanapie i dugo jeszcze rozmawia z

doktorem.
X
W kilka dni po wycieczce do Nadiedy niespodziewanie przysza Maria Konstantinowna i nie
przywitawszy si, nie zdjwszy kapelusza, schwycia j za obie rce i tulc je do piersi powiedziaa z
ogromnym wzburzeniem:
Droga pani, jestem wzburzona, oszoomiona. Ten miy, sympatyczny doktor powiedzia mojemu
Nikodimowi Aleksandryczowi, e m pani nie yje. Najdrosza... Czy to prawda?
Tak, to prawda, on nie yje odpara Nadieda,
To straszne, straszne, najdrosza. Ale nie ma tego zego, co by na dobre nie wyszo. M pani z
pewnoci by wspaniaym, cudownym, witym czowiekiem, a tacy s potrzebniejsi w niebie ni
na ziemi.
W twarzy Bitiugowej dygota kady rys, kady najdrobniejszy punkcik, jakby pod skr przesuway
si cieniutkie igieki; umiechna si z sacharynow sodycz i powiedziaa entuzjastycznie, z
trudem apic oddech:
A wic pani jest wolna, moja najdrosza. Teraz pani moe wysoko trzyma gow i miao patrze
ludziom w oczy. Bg i ludzie pobogosawi wasz zwizek z Iwanem Andrieiczem. To urocze! Dr
z radoci, brak mi sw. Najdrosza, ja bd swatk... My z Nikodimem Aleksandryczem tak lubimy
was oboje, niech wic pani pozwoli, e to my pobogosawimy wasz legalny, czysty zwizek. Kiedy,
kiedy si pobierzecie?
Nawet o tym nie mylaam odpara Nadieda uwalniajc rce.
To niemoliwe, droga pani. Na pewno pani mylaa.
Sowo daj, e nie mylaam zamiaa si Nadieda. Na co nam lub? Nie widz adnej
potrzeby. Bdziemy yli tak jak dotd.
Co pani mwi! przerazia si Maria Konstantinowna. Na lito bosk, co pani mwi!
Przez to, e si pobierzemy, nic nie zmieni si na lepsze. Przeciwnie, raczej si pogorszy.
Stracimy nasz wolno.
Ale, kochanie! Najmilsza, c to znowu! zawoaa Bitiugowa cofajc si o krok i zaamujc
rce. To ekstrawagancje! Czas si opamita! Utemperowa si!
Co to znaczy: utemperowa si? Ja waciwie jeszcze nie zaznaam prawdziwego ycia, a pani
utemperowa si!
Nadieda uwiadomia sobie nagle, e istotnie jeszcze nie zaznaa ycia. Skoczya pensj, wysza
za m bez mioci, potem ucieka z ajewskim i mieszkaa z nim cay czas na tym nudnym,
pustynnym wybrzeu w oczekiwaniu jakiej zmiany na lepsze. Czy to jest ycie?
,,A jednak naleaoby wzi lub..." pomylaa nagle, ale zaraz przypomniaa sobie o Kirilinie i
Aczmijanowie, spona rumiecem i rzeka:
Nie, to niemoliwe. Gdyby nawet Iwan Andrieicz baga mnie na klczkach, nie zgodziabym si
na to.
Maria Konstantinowna chwil siedziaa w milczeniu na kanapie smutna, powana i patrzya przed
siebie w jeden punkt, potem wstaa i rzeka ozible:
Do widzenia, droga pani. Przepraszam, e przeszkodziam. Cho to nieatwa dla mnie sprawa, ale
musz pani oznajmi, e od dzi wszystko midzy nami skoczone i e mimo mojego gbokiego

szacunku dla Iwana Andrieicza drzwi naszego domu s dla pastwa zamknite.
Powiedziaa to tak uroczycie, e sama poczua si zgnbiona wasnym uroczystym tonem; twarz jej
znw drgna i przybraa sacharynowosodki wyraz; potem Bitiugowa wycigna obie rce do
przeraonej, zmieszanej Nadiedy i wyrzeka bagalnie:
Moja droga, prosz mi pozwoli, e cho przez chwil zachowam si wobec pani jak matka czy
starsza siostra. Bd mwia szczerze jak matka.
Nadieda poczua w sercu tak tkliwo, rado i al nad sob, jakby istotnie matka jej oya i
stana przed ni. Impulsywnie ucisna Mari Konstantinown i przytulia twarz do jej ramienia.
Obydwie rozpakay si. Potem usiady na kanapie i przez kilka minut szlochay nie patrzc na siebie
i nie bdc w stanie wymwi sowa.
Moje drogie dziecko zacza w kocu Bitiugowa nie chc pani oszczdza, powiem ca
prawd.
Prosz, prosz!
Trzeba mi zaufa, najmilsza. Niech pani sobie przypomni: tylko ja jedna spord caego
miejscowego towarzystwa przyjmowaam pani u siebie. Pani osoba przerazia mnie od pierwszego
dnia, ale nie byam w stanie traktowa jej tak lekcewaco, jak inni. Martwiam si o miego,
dobrego Iwana Andrieicza jak o wasnego syna. Mody mczyzna w obcych stronach,
niedowiadczony, saby, bez matki ach, cierpiaam mki... Mj m by przeciwny tej
znajomoci, ale namwiam go... przekonaam... Zaczlimy zaprasza do siebie Iwana Andrieicza, a
razem z nim pani oczywicie, bo inaczej by si obrazi. Ja przecie mam crk, syna... Pani
rozumie, nieokrzepy, dziecicy umys, czyste serce... a jeli kto zgorszy jednego z tych
maluczkich.... Przyjmowaam pani w swoim domu, ale draam o dzieci. O, gdy pani bdzie matk,
zrozumie pani mj strach. A wszyscy dziwili si, e przyjmuj pani u siebie jak prosz mi
wybaczy jak uczciw kobiet, co tam napomykali... oczywicie jakie plotki, hipotezy... W
gbi duszy i ja te potpiaam pani, ale pani bya tak nieszczliwa, aosna, ekstrawagancka, a
bolao mnie serce z litoci.
Ale dlaczego? Dlaczego? pytaa Nadieda, caa rozdygotana. Co ja takiego zrobiam?
Pani jest wielk grzesznic. Pani zamaa przysig, zoon mowi przed otarzem. Pani
uwioda zacnego modzieca, ktry moe, gdyby nie zetkn si z pani, znalazby sobie legaln
towarzyszk ycia z dobrej rodziny, ze swojej sfery, i by teraz taki jak wszyscy. Pani zmarnowaa
jego modo. Nie zaprzecza, nie zaprzecza, moja droga. Nie wierz w to, e win za nasze
grzechy ponosi mczyzna. Winne s zawsze kobiety. W yciu rodzinnym mczyni bywaj
lekkomylni, powoduj si rozumem, nie sercem, wielu rzeczy nie pojmuj, ale kobieta pojmuje
wszystko. Wszystko zaley od niej. Dano jej wiele, przeto wiele si od niej da. O, moja najmilsza,
gdyby kobieta bya pod tym wzgldem gupsza czy sabsza od mczyzny, Bg nie powierzyby jej
wychowania chopcw i dziewczynek. A ponadto, moja droga, wkroczywszy na drog grzechu,
odrzucia pani wszelki wstyd; inna kobieta w tej sytuacji schowaaby si przed ludmi, siedziaaby w
domu, w ukryciu, ludzie widzieliby j tylko w wityni paskiej blad, paczc, ca w czerni, i
kady zawoaby ze szczerym wzruszeniem: ,,Boe, ten upady anio znowu wraca do Ciebie..." Ale
pani odrzucia precz wszelk skromno i ya otwarcie, ekstrawagancko, jakby pysznic si swoim
grzechem, bawia si, miaa, a ja patrzc na pani draam z przeraenia, eby piorun z nieba nie

spali naszego domu wtedy, gdy pani siedzi u nas. Prosz nic nie mwi, moja droga! krzykna
Bitiugowa, widzc, e Nadieda chce si odezwa. Niech pani mi zaufa, ja nie oszukam ani
ukryj adnej prawdy przed oczyma pani duszy. Prosz wic mnie wysucha, najdrosza... Bg
znaczy pitnem wielkich grzesznikw i pani te ma na sobie to pitno. Prosz sobie przypomnie:
pani stroje zawsze byy okropne!
Nadieda, ktra miaa jak najlepsze mniemanie o swoich strojach, przestaa paka i popatrzya na
Bitiugow ze zdumieniem.
Tak, okropne! cigna Maria Konstantinowna. Pretensjonalno i pstrokacizna pani
strojw kademu daje duo do mylenia. Wszyscy patrzc na pani tylko podmiewali si i
wzruszali ramionami, a ja cierpiaam mki... I bardzo pani przepraszam, ale pani nie jest schludna.
Kiedymy si spotykay w budce kpielowej, przyprawiaa mnie pani o dreszcz. Suknie jeszcze jako
tako, ale halka, koszula... moja droga, pon ze wstydu! Biednemu Iwanowi Andrieiczowi te nikt
nawet krawata nie zawie jak naley, a po jego bielinie i butach kady widzi, e biedaczek nie ma
w domu adnej opieki. I stale jest godny ten nieboraczek, bo przecie skoro w domu nikt si nie
zatroszczy o samowar czy kaw, to chcc nie chcc poow pensji wydaje si w pawilonie. U pani w
domu jest strasznie, po prostu strasznie! W caym miecie nie ma much, a u pani nie mona si od
nich opdzi, wszystkie talerze i spodki a czarne. Na oknach i stoach kurz, zdeche muchy,
szklanki... Po co tam szklanki? Moja droga, eby do tej pory nie posprzta ze stou!... A wej do
sypialni a wstyd; wszdzie porozrzucana bielizna, na cianach wisz te rozmaite kauczuki, stoj
jakie naczynia... Moja droga! M o niczym nie powinien wiedzie, ona musi by przed nim
czysta jak anioeczek. Ja co rano budz si ledwo wit i myj twarz zimn wod, aby mj Nikodim
Aleksandrycz nie zauway, e jestem zaspana,
To s drobiazgi! wyszlochaa Nadieda. Gdybym chocia zaznaa szczcia, ale przecie
jestem tak nieszczliwa!
Owszem, pani jest bardzo nieszczliwa! westchna Bitiugowa ledwie powstrzymujc si od
paczu. A w dalszym yciu oczekuj pani same zgryzoty. Samotna staro, choroby, a potem
rachunek na sdzie ostatecznym. Okropno, okropno! Teraz sam los wyciga pomocn rk, a
pani j nierozumnie odtrca. Pobra si, jak najprdzej si pobra!
Tak, trzeba by szepna Nadieda ale to jest niemoliwe.
Dlaczego?
Niemoliwe! Och, gdyby pani wiedziaa! Nadieda chciaa opowiedzie o Kirilinie i o tym, e
wczoraj wieczorem spotkaa na przystani modego, adnego Aczmijanowa i e strzeli jej do gowy
komiczny, wariacki pomys, jak pozby si trzysturublowego dugu to j bardzo ubawio,
przysza wic do domu pnym wieczorem, majc uczucie, e jest kobiet sprzedajn i niepowrotnie
upad. Sama nie wiedziaa, jak to si stao. Zapragna przysic Marii Konstantinownie, e
bezwzgldnie zwrci ten dug, ale wstyd i kanie nie daway jej mwi.
Wyjad powiedziaa w kocu. Niech Iwan Andrieicz zostanie tutaj, a ja wyjad.
Dokd?
Do Rosji.
Ale z czego bdzie pani ya? Przecie pani nic nie ma.
Zajm si przekadami albo... albo zao ma czytelni...

Bez tych fantazji, moja droga. Na czytelni potrzeba pienidzy. No, teraz si poegnam, a pani
uspokoi si, namyli i jutro przyjdzie do mnie wesolutka. To bdzie urocze! Wic do widzenia, mj
anioeczku. Tylko jeszcze pocauj.
Maria Konstantinowna ucaowaa Nadied w czoo, przeegnaa j i wysza. Ju zaczo si
zmierzcha. Olga zapalia wiato w kuchni. Wci paczc Nadieda posza do sypialni i pooya
si na ku. Wstrzsay ni silne dreszcze. Lec rozebraa si, odsuna zmitoszon sukni ku
nogom i zwina si w kbek pod kodr. Chciao jej si pi, ale nie byo nikogo, kto by jej poda
szklank wody. Zwrc! mwia do siebie i w majaczeniu zdawao jej si, e siedzi przy
jakiej chorej i poznaje w niej sam siebie. Zwrc. Byoby gupot przypuszcza, e ja dla
pienidzy... Wyjad i z Petersburga wyl wszystko. Najpierw sto... Potem sto... i znw sto... Pno
w nocy wrci ajewski.
Najpierw sto... powiedziaa do niego Nadieda potem sto...
Powinna zay chinin orzek mylc rwnoczenie: ,,Jutro roda, odchodzi statek, a ja nie
jad. Trzeba bdzie zosta a do soboty".
Nadieda uklka na posaniu. Czy ja co teraz mwiam? zapytaa umiechajc si i mruc
oczy przed wiatem wiecy.
Nie. Jutro trzeba posa po doktora. pij. Wzi poduszk i poszed ku drzwiom. Z chwil gdy
postanowi nieodwoalnie, e wyjedzie i opuci Nadied, ta zacza budzi w nim lito i poczucie
winy; byo mu wobec niej troch wstyd, jak wobec chorej czy starej klaczy, ktr postanowiono
zabi. Zatrzyma si w drzwiach i obejrza.
Na wycieczce byem rozdraniony i potraktowaem ci po grubiasku. Wybacz mi, na mio
Bosk!
Po tych sowach wszed do gabinetu i pooy si, ale dugo nie mg zasn.
Gdy nastpnego rana Samojlenko ze wzgldu na wito rzdowe w penej gali, w epoletach i przy
orderach sprawdziwszy ttno i obejrzawszy jzyk Nadiedy Fiodorowny wyszed z sypialni,
stojcy za drzwiami ajewski zapyta z trwog.
No i jak? Jak?
Na jego twarzy malowa si strach, wielki niepokj i nadzieja.
Nie bj si, nic gronego odpar Samojlenko. Najzwyklejsza malaria.
Ja nie o tym zniecierpliwi si ajewski. Masz pienidze?
Mj kochany, bardzo ci przepraszam wyszepta Samojlenko w zmieszaniu, ogldajc si na
drzwi. Wybacz, na mio Bosk. Nikt nie ma w tej chwili gotwki, uzbieraem po pi, po
dziesi rubli, wszystkiego sto dziesi. Dzisiaj jeszcze bd z kim rozmawia. Poczekaj.
Ale w sobot ostateczny termin szepn ajewski drc z niecierpliwoci. Zaklinam ci na
wszystko, w sobot! Jeeli nie wyjad w sobot, to mi w ogle nic nie trzeba... nic! Nie rozumiem,
jak lekarz moe nie mie pienidzy!
O Boe, co ja na to poradz! wyszepta Samojlenko szybko i z takim przejciem, e a mu co
pisno w gardle. Wszystko ludzie powycigali, s mi winni siedem tysicy, i ja te wszdzie si
zaduyem. Czy to moja wina?
Wic zdobdziesz na sobot? Co?
Postaram si.

Bagam ci, kochany. ebym mg w pitek rano mie pienidze w rku.


Samojlenko usiad i zapisa roztwr chininy, kali bromati, wycig z rabarbaru, tinkturae gentianae,
aquae foeniculi wszystko w jednej miksturze, doda rowego syropu, eby nie byo zbyt gorzkie,
i wyszed.
XI
Tak wygldasz, jakby mia mnie aresztowa powiedzia von Koren. zobaczywszy Samojlenk
w galowym mundurze.
Szedem tdy i myl sobie: wstpi, odwiedz t zoologi owiadczy Samojlenko siadajc
przy duym stole skleconym wasnorcznie przez zoologa ze zwykych desek.
Witaj, wity ojcze! kiwn do diakona, ktry siedzia pod oknami i co przepisywa.
Odpoczn chwilk i pobiegn do domu, bo trzeba zaj si obiadem. Ju czas... Czy ja wam nie
przeszkadzam?
Bynajmniej odpar zoolog rozkadajc na stole gsto zapisane kartki papieru, Przepisujemy
tu co nieco.
Tak... Och, mj Boe, mj Boe... westchn Samojlenko; ostronie pocign ze stou okryt
kurzem ksig, w ktrej leaa zasuszona falanga, i powiedzia: Ale okaz! Uwaasz, idzie sobie
najspokojniej w wiecie jaki zieloniutki uczek i raptem spotyka na drodze takiego potwora.
Wyobraam sobie, co za zgroza!
Sdz, e tak.
Czy ta stwora ma jad po to, eby si broni?
Tak, eby broni si i eby atakowa.
No, no... W przyrodzie, moi kochani, wszystko jest potrzebne i celowe westchn Samojlenko.
Ale ja jednej rzeczy nie rozumiem. Jeste czowiekiem o niepospolitym umyle, wic wytumacz
mi, jeli aska. Wiesz, bywaj zwierztka niewiksze od szczura, na oko adniutkie, ale w
najwyszym stopniu, uwaasz, pode i nieetyczne. Idzie taki zwierzak, dajmy na to, po lesie;
zobaczy ptaszka, zapa i zjad. Idzie dalej i widzi w trawie gniazdko z jajkami; ju mu si nie chce
re, bo najedzony, ale mimo to rozupuje jedno jajko, a reszt wygarnia apk z gniazda. Potem
spotyka ab i daleje si ni bawi! ab zamczy, idzie i oblizuje si, a na drodze uk. On tego
uka apk... I tak psuje i niszczy wszystko dookoa siebie... wazi do cudzych nor, rozkopuje
mrowiska, rozcina zbami limaki... Spotka szczura zaraz do bjki; zobaczy wa czy myszk
natychmiast dusi. I tak cay dzie. Powiedz no, do czego potrzebne takie zwierz? Po co jest
stworzone?
Nie wiem, o jakim zwierztku mwisz odpar von Koren chyba o ktrym z owadoernych.
No c. Zapao ptaszka, bo ten nie uwaa; zburzyo gniazdko z jajkami, bo ptak nie mia wprawy,
le budowa gniazdo i nie umia go zamaskowa. aba musiaa mie jaki feler w zabarwieniu, bo
inaczej ono by jej w ogle nie dostrzego, i tak dalej. Twoje zwierztko zabija tylko istoty sabe,
niedone, nieostrone sowem, obarczone jakimi wadami, ktrych przyroda nie uwaa za
potrzebne utrwala w potomstwie. Zostaj przy yciu stworzenia najbardziej zrczne, czujne, silne i
rozwinite. W ten sposb twj zwierzak, sam o tym nie wiedzc, suy wielkiemu celowi
udoskonalania.
Tak, tak... Aha, bracie niedbale wtrci Samojlenko poycz no mi ze sto rubli.

Dobrze... Wrd owadoernych trafiaj si bardzo ciekawe okazy. Na przykad kret. Uwaa go
si za stworzenie poyteczne, poniewa niszczy szkodliwe owady. Opowiadaj, e jaki Niemiec
ofiarowa cesarzowi Wilhelmowi I futro z krecich skr, a cesarz kaza udzieli mu nagany za to, e
zmarnowa tyle poytecznych stworze. A tymczasem kret pod wzgldem okruciestwa w niczym
nie ustpuje twojemu zwierztku i na dobitk jest bardzo szkodliwy, bo kropnie niszczy ki.
Von Koren otworzy szkatuk i wyj sturublowy banknot.
Kret ma klatk piersiow mocn jak nietoperz cign zamykajc szkatuk niezwykle
rozwinite minie i koci, wietnie uzbrojon paszczk. Gdyby mia wzrost sonia, byby
niepokonanym, niszczcym wszystko zwierzciem. Ciekawa rzecz: kiedy dwa krety spotykaj si
pod ziemi, natychmiast, jakby si umwiy, zaczynaj udeptywa ziemi; robi to dlatego, eby
mie odpowiedni teren do boju. Udeptawszy ziemi, staczaj ze sob okrutn walk i bij si do
chwili, a saby padnie. Wee sto rubli powiedzia von Koren zniajc gos tylko pod
warunkiem, e to nie dla ajewskiego.
A gdyby nawet dla ajewskiego? zaperzy si Samojlenko. Co to ciebie obchodzi?
Dla ajewskiego nie dam. Wiadomo, e ty chtnie poyczasz wszystkim. Poyczyby nawet
zbjcy Kerimowi, gdyby ci tylko poprosi, ale daruj, ja nie mog tego popiera.
Tak, prosz o poyczk dla ajewskiego! owiadczy Samojlenko wstajc i wymachujc
praw rk. Tak! Dla ajewskiego! I niech aden czart, aden diabe nie way si mnie poucza,
jak mam rzdzi moimi pienidzmi. Pan mi nie raczy poyczy? Co?
Diakon parskn miechem.
Nie uno si, tylko si zastanw powiedzia zoolog. Dobroczynno w stosunku do pana
ajewskiego uwaam za rzecz rwnie niemdr, jak podlewanie chwastw albo karmienie
szaraczy.
A ja uwaam, e powinnimy pomaga naszym blinim! wrzasn Samojlenko.
W takim razie pom temu godnemu Turkowi, co ley pod potem. To robotnik, czyli czowiek
potrzebniejszy i bardziej poyteczny ni twj ajewski. Daj jemu te sto rubli. Albo ofiaruj mi sto
rubli na ekspedycj.
Pytam ci: poyczysz czy nie?
Powiedz szczerze: na co jemu potrzebne pienidze?
To nie sekret. Musi jecha w sobot do Petersburga.
Ach tak! rzek przecigle von Koren. Aha... Rozumiem. A ona z nim jedzie czy nie?
Ona tymczasem zostanie tutaj. On zaatwi swoje sprawy w Petersburgu i wyle jej pienidze,
wtedy ona pojedzie.
Zrczny kawa! powiedzia zoolog i wybuchn krtkim tenorowym miechem. Zrczny
kawa! Sprytnie pomylany.
Podszed szybko do Samojlenki i stanwszy przed nim twarz w twarz zapyta patrzc mu w oczy:
Powiedz szczerze: on ju jej nie kocha? Co? Powiedz: nie kocha? Tak?
Tak wykrztusi Samojlenko i cay si spoci.
Jakie to wstrtne! powiedzia von Koren i po jego twarzy byo wida, e istotnie czu wstrt.
Jedno z dwojga, Aleksandrze Dawidyczu: albo jeste z nim w zmowie, albo, za przeproszeniem,
skoczony z ciebie mazgaj. Czy nie rozumiesz, e on ci zwodzi jak dzieciaka w najbezczelniejszy

sposb? Chyba to jest jasne, e on chce si jej pozby i rzuci tutaj sam. Albo zwali j tobie na kark
i to przecie jasne, e bdziesz musia j wyprawi na wasny koszt do Petersburga. Czy twj zacny
przyjaciel tak ci olni swoimi zaletami, e ju nie widzisz nawet najprostszych rzeczy?
To s tylko przypuszczenia odpar Samojlenko, siadajc z powrotem.
Przypuszczenia? A wic dlaczego jedzie sam, a nie razem z ni? Zapytaj go, dlaczego ona nie
jedzie najprzd, a on pniej? Szczwana bestia!
Zgnbiony nag wtpliwoci i podejrzeniem Samojlenko od razu oklap i spuci z tonu,
Nie, to niemoliwe! powiedzia wspominajc t noc, ktr ajewski spdzi u niego. On
tak cierpi.
C z tego? Zodzieje i podpalacze te cierpi.
Zamy nawet, e masz racj... powiedzia Samojlenko w zamyleniu. Przypumy... Ale
to czowiek mody, w obcych stronach... student, a mymy te byli studentami i oprcz nas nie ma tu
nikogo, kto by mu przyszed z pomoc.
Pomaga mu w popenianiu nikczemnoci i to tylko dlatego, ecie obaj byli w rnym czasie na
uniwersytecie i obaj nic tam nie robili! Co za nonsens!
Czekaj, zastanwmy si nad tym spokojnie. Sdz, e mona bdzie zrobi tak... medytowa
Samojlenko poruszajc palcami. Poycz mu pienidze, uwaasz, ale niech mi da sowo honoru,
e przyle Nadiedie Fiodorownie na drog najpniej za tydzie.
Owszem, on ci da sowo honoru, nawet popacze si i w kocu sam we wszystko uwierzy, ale co
warte takie sowo? On i tak niczego nie dotrzyma, a po paru latach, gdy spotkasz go na Newskim z
now mioci pod rczk, bdzie si usprawiedliwia tym samym: e go spaczya cywilizacja i e
on wanie jest odbiciem Rudina... Przesta si nim zajmowa, na mio bosk! Odejd od bota,
nie rozgrzebuj go obu rkoma!
Samojlenko na chwil zamyli si, a potem rzek stanowczo:
Mimo wszystko dam mu pienidze. Jak sobie chcesz. Nie jestem w stanie odmwi czowiekowi
tylko na podstawie przypuszcze.
Doskonale. Cauj si z nim do woli!
Wic daj mi te sto rubli niemiao poprosi Samojlenko.
Nie dam.
Zapado milczenie. Samojlenko poczu si bardzo saby; jego rysy uoyy si w przepraszajcy,
zawstydzony, przymilny wyraz i trudno byo uwierzy, e ta zmieszana, dziecinnie aosna twarz
naley do olbrzymiego mczyzny z orderami i epoletami.
W tych stronach przewielebny objeda swoj diecezj nie karet, tylko konno odezwa si
diakon odkadajc piro. Widok jego osoby, siedzcej na koniu, jest niezwykle wzruszajcy. Jego
prostota i skromno pene s biblijnego majestatu.
Czy to dobry czowiek? zapyta von Koren zadowolony ze zmiany tematu.
No myl! Gdyby nie by dobry, czyby go wywicono na archirieja?
Wrd archiriejw trafiaj si ludzie zacni i uzdolnieni powiedzia von Koren. Szkoda
tylko, e wielu z nich ma t sam sabostk: wyobrazili sobie, e s mami stanu. Jeden zajmuje si
rusyfikacj, drugi krytykuje nauki. To nie ich sprawa. Lepiej byoby, eby czciej zagldali do
konsystorza.

Osoba wiecka nie moe sdzi archiriejw. Dlaczego, diakonie? Archiriej to taki sam
czowiek, jak ja.
Niby taki sam, a jednak nie taki obrazi si diakon biorc piro do rki. Gdyby pan by taki
sam, to na panu spoczoby bogosawiestwo i byby pan archiriejem, a skoro pan archiriejem nie
jest, to znaczy, e nie taki sam.
Nie ple, diakonie! powiedzia Samojlenko z udrk. Suchaj, ju mam pomys zwrci
si do von Korena. Nie poyczaj mi tych stu rubli. Bdziesz si u mnie stoowa jeszcze trzy
miesice, wic daj mi z gry za trzy miesice.
Nie dam.
Samojlenko zamruga oczami i a spurpurowia; machinalnie pociga ku sobie ksik z falang i
popatrza na ni, potem wsta i wzi czapk. Von Korenowi zrobio si al doktora.
Jak tu y i pracowa z takimi ludmi powiedzia zoolog i w oburzeniu kopn nog jaki
papierek. Zrozum, e to nie dobro, nie miosierdzie, ale maoduszno, mazgajstwo, trucizna! Co
zbuduje rozum, to zburz wasze lamazarne, do niczego niezdolne serca! Kiedy, jeszcze jako ucze,
chorowaem na tyfus brzuszny, a moja ciotunia z nadmiaru wspczucia uraczya mnie
marynowanymi grzybami, i o may wos nie umarem. Zrozumcie oboje z ciotuni, e mio do
czowieka powinna tkwi nie w sercu, nie w krzyach i nie w odku, ale tu!
Von Koren stukn si rk w czoo.
Masz! zawoa i rzuci doktorowi sturublowy papierek.
Niepotrzebnie gniewasz si, Kola agodnie odezwa si Samojlenko skadajc papierek. Ja
ci bardzo dobrze rozumiem, ale... postaw si w mojej sytuacji.
Stara baba z ciebie i tyle! Diakon zachichota.
Posuchaj, Aleksandrze Dawidyczu, to moja ostatnia probapowiedzia z arem von Koren.
Kiedy bdziesz dawa temu ajdakowi pienidze, postaw mu taki warunek: niech wyjedzie razem ze
swoj damulk albo niech j wyprawi najprzd, a inaczej nie dawaj. Nie naley si z nim certowa.
Powiedz mu tak, jak ci radz, bo jeeli nie powiesz, to daj ci sowo, e pjd do niego do biura i
zrzuc go tam e schodw, a z tob w ogle zerw. Pamitaj!
C! Jeeli on wyjedzie razem z ni albo wyprawi j wpierw, to dla niego jeszcze lepiej
powiedzia Samojlenko. On nawet bdzie z tego zadowolony. No, do widzenia.
Poegna si czule i wyszed, ale nim zamkn drzwi, obejrza si na von Korena, zrobi gron min
i owiadczy:
To Niemcy ci zbaamucili, bracie! Tak! Niemcy!
XII
Nastpnego dnia, w czwartek, Maria Konstantinowna obchodzia urodziny swojego Kosti. W
poudnie mieli przyj gocie na pierg, wieczorem na czekolad.
Kiedy ajewski i Nadieda przyszli wieczorem, zoolog, ktry ju siedzia w salonie i pi czekolad,
zapyta Samojlenk:
Rozmawiae z nim?
Jeszcze nie.
Pamitaj, eby mwi bez ogrdek. Nie rozumiem bezczelnoci tych pastwa. Przecie
doskonale wiedz, co myli rodzina Bitiugoww o ich nieprawym zwizku, a mimo to wci tu si

pchaj.
Jeeli mamy zwraca uwag na kady przesd, to w ogle nigdzie nie mona bywa.
Czy wstrt ludzki do zwizkw pozamaeskich i rozpusty to przesd?
Naturalnie. Przesd i nienawistny stosunek do ludzi. onierze, kiedy widz osob lekkich
obyczajw, miej si i gwid, a zapytaj ich: jacy s oni sami?
Gwid nie bez racji. To, e wiejskie dziewuchy dusz swoje nielubne dzieci i id na katorg,
to, e Anna Karenina rzucia si pod pocig, e na wsi smaruje si wrota dziegciem, e mnie i ciebie
nie wiadomo czemu pociga w Kati jej niewinno i e kady czuje niewiadom potrzeb czystej
mioci, chocia wie, e takiej mioci nie ma czy to wszystko przesd? To, bracie, jedyna rzecz,
ktra ocalaa z naturalnego doboru i gdyby nie byo tej ywioowej siy, regulujcej stosunki pci,
panowie ajewscy pokazaliby, gdzie raki zimuj, a ludzko by si zdegenerowaa w cigu dwch
lat.
ajewski wszed do salonu, przywita si ze wszystkimi i ciskajc von Korenowi rk umiechn
si przymilnie. Wypatrzywszy odpowiedni moment szepn do Samojlenki:
Przepraszam ci, Aleksandrze Dawidyczu, chciabym ci co powiedzie.
Samojlenko wsta, obj go wp i obaj przeszli do gabinetu pana domu.
Jutro pitek... powiedzia ajewski, gryzc paznokcie. Masz, co obieca?
Mam tylko dwiecie dziesi. Reszta dzi lub jutro. Bd spokojny.
Chwaa Bogu!... odetchn ajewski i rce mu si zatrzsy z radoci. Uratowae mnie,
Aleksandrze Dawidyczu, i przysigam ci na Boga, na wasne szczcie i na co chcesz, e odel ci te
pienidze natychmiast po przyjedzie. I stary dug te odel.
Wiesz co, Wania... rzek Samojlenko biorc ajewskiego za guzik i czerwieniejc. Daruj,
e wtrcam si do twoich spraw rodzinnych, ale... dlaczego nie chcesz wyjecha razem z Nadied
Fiodorown?
Czy to moliwe, dziwaku jeden? Kto z nas musi zosta, bo wierzyciele narobi wrzasku.
Przecie jestem winien w kilku sklepach blisko siedemset rubli, jeeli nie wicej. Poczekaj, wyl
im pienidze, zamkn gby, wtedy i ona wyjedzie.
Aha... A dlaczego jej wpierw nie wyprawisz?
Ach, mj Boe, czy to moliwe? achn si ajewski. Przecie to kobieta, co ona tam
sama zrobi? Co ona potrafi? To tylko zwoka i niepotrzebny wydatek.
,,Susznie..." pomyla Samojlenko, ale przypomniawszy sobie warunek von Korena spuci oczy
i rzek ponuro:
Ja si z tob nie zgadzam. Albo jed razem z ni, albo wypraw j najprzd, bo inaczej... inaczej
nie dam ci pienidzy. To moje ostatnie sowo.
Cofn si, nacisn plecami drzwi i wysun si do salonu purpurowy ze wstydu.
,,Pitek... pitek myla ajewski, idc do salonu. Pitek..."
Podano mu filiank czekolady. Sparzy sobie wargi i jzyk gorc czekolad i znw pomyla;
,,Pitek... pitek..."
Nie wiadomo czemu sowo ,,pitek" nie wychodzio mu z gowy; nie myla o niczym, prcz pitku,
i tylko jedno byo dla niego jasne to tkwio nie w gowie, lecz gdzie pod sercem e nie uda
mu si wyjecha w sobot. A przed nim sta Nikodim Aleksandrycz, czyciutki, z zaczesanymi na

skronie woskami, i prosi:


Niech pan skosztuje, prosz uprzejmie... Maria Konstantinowna pokazywaa geciom cenzurk
Kati i mwia przecigym gosem:
Teraz w szkole jest okropnie, okropnie trudno! Takie wymagania...
Mamo! jczaa Katia nie wiedzc, gdzie oczy podzia ze wstydu i nadmiaru pochwa.
ajewski te zajrza do cenzurki i pochwali. Religia, jzyk rosyjski, sprawowanie, pitki i czwrki
skakay mu przed oczami, i to wszystko razem z natrtnym sowem pitek", z zaczesan na skronie
fryzur Bitiugowa i z czerwonymi policzkami Kati przyprawiao go o tak bezgraniczn, niepokonan
nud, e omal nie krzykn z rozpaczy i zaraz pomyla: Czybym... czybym mia nie wyjecha?"
Zsunito dwa karciane stoliki i wszyscy zasiedli do gry w poczt. ajewski te usiad.
,,Pitek... pitek... powtarza w duchu umiechajc si i wyjmujc z kieszeni owek. Pitek..."
Chcia rozway swoj sytuacj i lka si tych myli. Ba si przyzna, e doktor przyapa go na
kamstwie, ktre on tak dugo i starannie ukrywa przed samym sob. Marzc o przyszoci, za
kadym razem zakrela swoim mylom pewn granic. Wsidzie do wagonu i pojedzie to
rozwizywao kwesti caego ycia i tu uryway si marzenia. Jak daleki mtny pomyczek na polu,
tak w jego gowie migaa czasami myl, e gdzie, w jednym z petersburskich zaukw, i to bardzo
nieprdko, on, by ostatecznie zerwa z Nadied Fiodorown i spaci dugi, bdzie musia popeni
drobne kamstwo; skamie tylko jeden raz, po czym nastpi kompletne odrodzenie. I to jest suszne:
cen drobnego kamstwa okupi wielk prawd.
Ale teraz, kiedy doktor, odmawiajc poyczki, tym samym wyranie napomkn o oszustwie,
ajewski zrozumia, e bdzie musia kama nie tylko w dalekiej przyszoci, ale i dzi, i jutro, i za
miesic, i moe nawet do koca ycia. Istotnie, po to, eby wyjecha, musi okama Nadied,
wierzycieli i zwierzchnikw; nastpnie, eby zdoby w Petersburgu pienidze, trzeba bdzie
okama matk i powiedzie jej, e ju zerwa z Nadied; matka da mu najwyej piset rubli, czyli
e on ju oszuka doktora, poniewa nie bdzie mg w najbliszym czasie zwrci mu poyczki.
Nastpnie, gdy Nadieda przyjedzie do Petersburga, trzeba bdzie popeni cay szereg drobnych i
grubych kamstw, eby doprowadzi do zerwania; i znowu zy, nuda, obmierze ycie, skrucha, a
wic adne odrodzenie nie nastpi. Oszustwo i nic wicej. W wyobrani ajewskiego wyrosa caa
gra kamstwa. eby j przesadzi jednym susem, a nie kama wci i po trochu, naleao
zdecydowa si na stanowczy krok: na przykad wsta bez sowa, woy czapk i natychmiast
wyjecha bez pienidzy, nic nikomu nie mwic, ale ajewski wiedzia, e na to si nie zdobdzie.
,,Pitek, pitek... myla znowu. Pitek..."
Wszyscy pisali kartki, skadali je wp i wrzucali do starego cylindra Nikodima Aleksandrycza, a
kiedy uzbieraa si dua ilo, Kostia, wystpujcy jako pocztylion, obchodzi st i rozdawa kartki
adresatom. Diakon, Katia i Kostia, ktrzy otrzymywali mieszne liciki i sami starali si pisa jak
najmieszniej, byli zachwyceni zabaw.
,,Musimy porozmawia" przeczytaa Nadieda w swojej karteczce. Zerkna ku Marii
Konstantinownie, a ta z sacharynowym umiechem pokiwaa gow.
,,O czym bdziemy mwiy? pomylaa Nadieda. Jeeli nie mona powiedzie wszystkiego,
to po co w ogle mwi?"
Przed wyjciem z domu zawizaa ajewskiemu krawat i ten drobny fakt napeni jej dusz

tkliwoci i smutkiem. Malujcy si na jego twarzy niepokj, roztargnione spojrzenie, blado,


dziwna zmiana, jaka w nim zasza ostatnimi czasy, i to, e ona sama ukrywaa przed nim pewn
straszliw i wstrtn tajemnic i e rce jej si trzsy, gdy wizaa mu krawat wszystko wedug
niej wiadczyo o tym, e ju dugo ze sob nie poyj. Spogldaa na niego jak na ikon, z lkiem,
ze skruch, i mylaa: ,,Przebacz, przebacz..." A przy stole naprzeciw Nadiedy siedzia Aczmijanow
i nie odrywa od niej swoich czarnych zakochanych oczu; drczyy j grzeszne pragnienia, a
wstydzia si siebie samej, baa si, e nawet tsknota i smutek nie powstrzymaj jej i e nie dzi, to
jutro ulegnie brudnej namitnoci, bo jak naogowy pijak ju nie potrafi zapanowa nad sob.
Aby pooy kres tej sytuacji, dla niej haniebnej, a dla ajewskiego ubliajcej, postanowia, e
wyjedzie. Bdzie go bagaa ze zami, eby j puci, a gdyby si temu sprzeciwi, wyjedzie po
kryjomu. Nie opowie jemu o tym, co si stao. Niech on zachowa czyste wspomnienie o niej.
,,Kocham, kocham, kocham" przeczytaa Nadieda. To od Aczmijanowa.
Zamieszka gdzie w zapadym kcie, wemie si do pracy i bdzie wysyaa ajewskiemu od
nieznanego przyjaciela" pienidze, haftowane koszule, tyto, a wrci do niego dopiero na stare lata
albo w wypadku, gdyby ciko zachorowa i nie mg si obej bez pielgniarki. Kiedy on na stare
lata dowie si, z jakich powodw nie zgodzia si zosta jego on i odesza, doceni jej ofiar i
wybaczy wszystko.
,,Pani ma za dugi nos". To pewnie od diakona albo od Kosti.
Nadieda zobaczya w marzeniu, jak egnajc si z ajewskim ucinie go mocno, pocauje w rk i
zaprzysignie mio do koca ycia, a pniej, w zapadym kcie, wrd obcych ludzi, bdzie
kadego dnia mylaa o tym, e gdzie daleko yje jej przyjaciel, ukochany, czowiek szlachetny,
czysty i wzniosy, ktry przechowuje jasne wspomnienie o niej.
Jeeli dzisiaj nie umwi si pani ze mn na schadzk, daj sowo honoru, e poczyni odpowiednie
kroki. Tak si nie postpuje z porzdnymi ludmi, trzeba to zrozumie". To oczywicie od Kirilina.
XIII
ajewski otrzyma dwie kartki; rozwin jedn z nich i przeczyta: Nie wyjedaj, kochaneczku".
Kto to mg napisa? gowi si. Naturalnie, e nie Samojlenko... I nie diakon, bo on nie wie,
e chc wyjecha. Moe von Koren?"
Zoolog pochyli si nad stoem i rysowa piramid. ajewskiemu wydao si, e von Korenowi
miej si oczy.
Pewnie Samojlenko wygada si..." pomyla ajewski.
Na drugiej kartce byo napisane tym samym pretensjonalnym charakterem pisma z ogonami i
zakrtasami:
A kto w sobot nie wyjedzie".
Gupie naigrawanie si pomyla ajewski. Pitek, pitek..."
Co go cisno za gardo. Dotkn rk konierzyka i chrzkn, lecz zamiast chrzknicia z garda
wydoby si miech.
Cha-cha-cha! mia si ajewski. Cha-cha-cha! Z czego ja?..." myla. Cha-cha-cha!
Stara si powstrzyma, zasania usta rk, ale miech dawi mu pier i szyj, a rka nie moga
zasoni ust.
,,Jakie to jednak gupie! myla, zataczajc si ze miechu. Zwariowaem czy co?"

miech rozbrzmiewa coraz wyszymi tonami, a przeszed w co, co przypominao ujadanie


boloczyka. ajewski chcia wsta od stou, ale nogi si pod nim ugiy, a prawa rka jako dziwnie
i wbrew woli skakaa po stole, kurczowo chwytaa papierki i gniota je. Zauway zdumione
spojrzenia, powan, zaniepokojon twarz Samojlenki, wzrok zoologa peen zimnego szyderstwa i
wstrtu, i zrozumia, e ma po prostu atak histerii.
,,Co za ohyda, co za wstyd! myla czujc ciepo ez na twarzy. Ach, jaka haba! Nigdy tego
nie miaem..."
Oto ujto go pod rce i poprowadzono podtrzymujc z tyu gow; oto przed oczami zabysa
szklanka i uderzya o zby, a woda wylaa si na pier; oto may pokoik, porodku dwa zsunite
ka przykryte czystymi, biaymi jak nieg kapami. Rzuci si na jedno z ek i zaszlocha.
To nic, to nic mwi Samojlenko. To si zdarza... To si zdarza...
Zmartwiaa ze strachu, caa rozdygotana w przeczuciu jakich okropnoci Nadieda staa przy ku
i pytaa:
Co ci, co? Na mio Boga, powiedz... Czy Kirilin czego nie napisa?" mylaa.
To nic powiedzia ajewski miejc si i paczc. Id std... kochanie.
Jego twarz nie wyraaa ani nienawici, ani wstrtu: to znaczy, e on nic nie wie; Nadieda troch si
uspokoia i posza do salonu.
Tylko nie denerwowa si, moja droga! powiedziaa Bitiugowa przysiadajc si i biorc j za
rk. To przejdzie. Mczyni te s sabi jak i my, niebogi. Przeywacie teraz oboje pewien
kryzys... to takie zrozumiae! No, moja droga, czekam na odpowied. Porozmawiajmy.
Nie, nie bdziemy rozmawiay odpara Nadieda wsuchujc si w szlochanie ajewskiego.
Tak mnie wszystko gnbi... Pani pozwoli, e odejd.
Co pani mwi! przerazia si Bitiugowa. Czy pani sdzi, e puszcz pani bez kolacji?
Przeksimy co nieco, a wtenczas z Bogiem.
Tak mnie wszystko gnbi... szepna Nadieda Fiodorowna trzymajc si oburcz za porcz
fotela, eby nie upa.
On chyba cierpi na konwulsje dziecice! owiadczy wesoo von Koren wchodzc do salonu,
ale na widok Nadiedy Fiodorowny zmiesza si i wyszed.
ajewski, gdy atak histerii min, siedzia na cudzym ku i rozmyla:
Co za wstyd... rozbeczaem si jak pensjonarka. Jestem chyba mieszny i szkaradny. Wyjd przez
kuchni... Zreszt to by wygldao, e traktuj swoj histeri powanie. Naley obrci j w art..."
Przejrza si w lustrze, odczeka jeszcze chwil i poszed do salonu.
Oto jestem! rzuci z umiechem; byo mu straszliwie wstyd i czu, e inni te si za niego
wstydz. To dopiero historia powiedzia siadajc. Ni z tego, ni z owego, prosz pastwa,
poczuem straszny, widrujcy bl w boku... nie do zniesienia... nerwy nie wytrzymay i... i taki
nonsens! To nasza nerwowa epoka, nie ma rady!
Przy kolacji ajewski pi wino, rozmawia i od czasu do czasu z nagym westchnieniem gadzi si
po boku, jakby podkrelajc, e bl jeszcze trwa. Nikt mu nie wierzy prcz Nadiedy, a on to
widzia wyranie.
Po dziewitej wszyscy poszli na spacer. Nadieda w obawie przed rozmow z Kirilinem staraa si o
krok nie odstpowa od Bitiugowej i dzieci. Omdlewaa ze strachu i zgryzoty i czujc zbliajcy si

atak malarii ledwo trzymaa si na nogach, ale nie chciaa i do domu, bo bya pewna,. e za ni
pjdzie Kirilin lub Aczmijanow, albo obaj razem. Kirilin szed z tyu obok Nikodima Aleksandrycza
i nuci pgosem:
Nie pozwol sob igra-a! Nie pozwo-ol! Z bulwaru skrcili ku pawilonowi, poszli brzegiem i
dugo przygldali si fosforyzujcemu morzu. Von Koren zacz tumaczy, dlaczego fosforyzuje.
XIV
No, ju czas na winta... Czekaj na mnie oznajmi ajewski. Do widzenia pastwu.
Ja te id, chwileczk powiedziaa Nadieda i wzia go pod rk.
Poegnali si z reszt towarzystwa i odeszli. Kirilin rwnie poegna si, powiedzia, e idzie w t
sam stron i poszed razem z nimi.
,,Co ma by, to bdzie... mylaa Nadieda. Niech tam..."
Wydao jej si, e wszystkie niedobre wspomnienia wymkny si z jej gowy na zewntrz, id obok
niej w ciemnoci i ciko dysz, a ona jak mucha, ktra wygrzebaa si z atramentu, peznie z
trudem po bruku i plami na czarno bok i rk ajewskiego. Jeeli Kirilin -mylaa uczyni co
zego, to nie on bdzie winien, tylko ona sama. Przecie by czas, kiedy aden mczyzna nie mia
rozmawia z ni tak jak Kirilin i ona sama rozdara ten czas jak nitk, zniszczya go bezpowrotnie
kt jest temu winien? Odurzona pragnieniami zacza umiecha si do zupenie nieznajomego
czowieka chyba tylko dlatego, e by postawny i wysoki, po dwch schadzkach ju poczua si
znudzona i rzucia go, czy wic on mylaa teraz nie ma prawa postpi z ni tak, jak si
jemu ywnie podoba?
Tu ci poegnam, kochanie powiedzia ajewski, zatrzymujc si. Ilia Michajycz ci
odprowadzi.
Ukoni si Kirilinowi, szybkim krokiem przeszed na drug stron bulwaru, przeci ulic i stan
przed domem Szeszkowskiego, gdzie wiecio si w oknach; w chwil po tym dobiego trzaniecie
furtk.
Teraz pani zechce mnie wysucha zacz Kirilin. Nie jestem mokos ani aden Aczkasow,
aczkasow czy Zaczkasow. dam powanego traktowania!
Nadiedie zaczo wali serce. Nie odpowiedziaa ani sowa.
Pani gwatown zmian w stosunku do mnie z pocztku tumaczyem kokieteri cign
Kirilin ale teraz widz, e pani po prostu nie umie postpowa z przyzwoitymi ludmi. Pani po
prostu chciaa pobawi si mn, jak tym ormiaskim ptakiem, ale ja jestem przyzwoity czowiek,
tote dam, eby ze mn postpowano jak z przyzwoitym czowiekiem. A wic do usug...
Tak mnie wszystko gnbi... powiedziaa Nadieda, rozpakaa si i odwrcia gow, eby
ukry zy.
Mnie te wszystko gnbi, ale co z tego? Kirilin umilk na chwil, a potem wyrzek zwolna i
dobitnie:
Zaznaczam jeszcze raz, askawa pani: jeeli dzisiaj nie dojdzie do randki, to jeszcze dzisiaj zrobi
skandal.
Niech pan mnie puci dzisiaj powiedziaa Nadieda i a nie poznaa wasnego gosu, tak by
cienki i aosny.
Powinienem da pani nauczk... Przepraszam za mj ordynarny ton, ale musz da pani nauczk.

Tak, niestety, musz... dam dwch schadzek: dzisiaj i jutro. Pojutrze bdzie pani cakiem wolna i
moe pani i, gdzie si jej podoba i z kim aska. Dzi i jutro! Nadieda podesza do swojej furtki i
zatrzymaa si.
Niech pan mnie puci! szeptaa rozdygotana, nic nie widzc w ciemnociach oprcz biaego
munduru. Pan ma racj, jestem okropn kobiet, zawiniam, ale niech pan mnie puci... Ja pana
prosz... dotkna jego zimnej rki i znw drgna ja pana bagam...
Niestety! westchn Kirilin. Niestety! To nie ley w moich planach, bo chc da pani
nauczk, a zreszt, madame, ja w ogle nie wierz kobietom.
Tak mnie wszystko gnbi...
Nadieda wsuchaa si w jednostajny szum morza, spojrzaa na usiane gwiazdami niebo i
zapragna jak najprdzej skoczy z tym wszystkim, pozby si przekltego smaku ycia z jego
morzem, gwiazdami, mczyznami, malari...
Tylko nie u mnie w domu... powiedziaa zimno. Chodmy gdziekolwiek.
Pjdziemy do Miuridowa. Tam najlepiej.
Gdzie to jest?
Koo starego wau.
Szybkim krokiem posza ulic, potem skrcia w zauek, ktry prowadzi w stron gr. Byo ciemno.
Na bruku janiay gdzieniegdzie blade smugi blasku padajcego z owietlonych okien, a jej zdawao
si, e ona jak mucha to grznie w atramencie, to znw wypeza na wiato. Kirilin szed za ni. W
pewnej chwili potkn si, omal nie upad i parskn miechem.
,,Pijany... pomylaa Nadieda. Wszystko jedno... wszystko jedno... Niech tam".
Aczmijanow wkrtce te poegna si z caym towarzystwem i pody w trop za Nadied, eby
namwi j na przejadk odzi. Podszed pod jej dom i zajrza przez palisad: okna byy szeroko
otwarte, wiato nigdzie si nie palio.
Nadiedo Fiodorowno! zawoa. Mina dusza chwila. Zawoa ponownie.
Kto to? odezwa si gos Olgi.
Czy Nadieda Fiodorowna w domu?
Nie ma jej. Jeszcze nie wrcia.
To dziwne... Bardzo dziwne pomyla Aczmijanow z nagym uczuciem silnego niepokoju.
Przecie miaa i do domu..."
Przeszed si po bulwarze, potem po ulicy i zajrza do okien Szeszkowskiego. ajewski siedzia przy
stole bez surduta i uwanie patrza w karty.
Dziwne, dziwne... mrukn Aczmijanow i na wspomnienie o histerycznym ataku ajewskiego
poczu wstyd. Jeeli ona nie w domu, to gdzie?...
Znw poszed w stron mieszkania Nadiedy, spojrza na ciemne okna.
,,Oszukaa, oszukaa..." myla przypominajc sobie, e spotkawszy si z nim w poudnie u
Bitiugoww sama zaproponowaa wieczorny spacer dk.
W oknach domu, gdzie mieszka Kirilin, byo ciemno. Na aweczce przed bram siedzia stjkowy i
spa. Kiedy Aczmijanow zobaczy ciemne okna i policjanta, wszystko stao si dla jasne. Ju chcia
i do domu i zawrci, ale w kocu znalaz si ponownie przed mieszkaniem Nadiedy. Usiad na
aweczce i zdj kapelusz, czujc, e gowa mu ponie z zazdroci i poczucia krzywdy.

Zegar na miejskiej cerkwi bi tylko dwa razy na dob: w poudnie i o pnocy. Wkrtce potem, gdy
wybia pnoc, rozlegy si szybkie kroki.
A wic jutro wieczorem znowu u Miuridowa! usysza nagle Aczmijanow i pozna gos
Kirilina. O godzinie smej. Do widzenia.
Przed palisad ogrdka ukazaa si Nadieda. Nie zauwaywszy siedzcego na aweczce
Aczmijanowa, przesuna si przed nim jak cie, otworzya furtk i nie zamykajc jej wesza do
domu. U siebie w pokoju zapalia wiec, szybko rozebraa si, ale nie pooya si do ka, tylko
uklka, otoczya ramionami krzeso i przywara czoem do oparcia.
ajewski wrci do domu o trzeciej nad ranem.
XV
Postanowiwszy, e nie okamie wszystkich od razu, lecz kadego na raty, ajewski nastpnego dnia
o p do drugiej poszed do Samojlenki, eby wydosta pienidze i umoliwi sobie wyjazd
koniecznie na sobot. Po wczorajszym ataku, ktry do cikiego stanu wewntrznego doda jeszcze
dotkliwe uczucie wstydu, dalsze pozostawanie w miecie byo wrcz niemoliwe. Jeeli Samojlenko
uprze si przy swoich warunkach, myla ajewski, naley pozornie zgodzi si i wzi pienidze, a
jutro tu przed odejciem statku powiedzie, e Nadieda odrzucia propozycj wyjazdu; dzi
wieczorem trzeba j bdzie przekona, e to wszystko robi si dla jej dobra. Jeeli Samojlenko,
ktry wyranie ulega wpywom von Korena, kategorycznie odmwi poyczki albo zaproponuje
jakie nowe warunki, to on, ajewski, jeszcze dzi odjedzie towarowym statkiem czy nawet
aglowcem do Nowego Afonu wzgldnie Noworosyjska, stamtd nada union depesz do matki i
bdzie czeka, a matka wyle pienidze na dalsz drog.
U Samojlenki ajewski zasta czekajcego w salonie von Korena. Zoolog, ktry wanie przyszed
na obiad, swoim zwyczajem otworzy album i zacz oglda podobizny panw w cylindrach i pa
w czepkach.
A to nie w por! pomyla ajewski. Ten moe przeszkodzi".
Dzie dobry panu!
Dzie dobry odpowiedzia von Koren nie patrzc na ajewskiego.
Czy Aleksander Dawidycz w domu?
Tak. W kuchni.
ajewski poszed do kuchni, ale zobaczywszy od drzwi, e Samojlenko jest zajty przyprawianiem
saaty, wrci do salonu i usiad. W obecnoci zoologa zawsze czu si nieswojo, a teraz ba si
ewentualnej rozmowy o ataku histerycznym. Chwila mina w milczeniu. Nagle von Koren spojrza
na ajewskiego i zapyta:
Jak si pan czuje po wczorajszym?
Doskonale odpowiedzia ajewski czerwieniejc. Waciwie nic szczeglnego si nie stao.
A do wczoraj byem przekonany, e na histeri choruj tylko damy, i dlatego sdziem, e pan
dosta ataku epilepsji.
ajewski umiechn si przymilnie i stwierdzi w duchu:
,,Jaki brak subtelnoci! Przecie on doskonale wie, e mi ciko..."
Tak, to naprawd mieszne powiedzia wci z t sam przymiln min. miaem si dzi
cae rano. Ciekawa rzecz: czowiek w ataku histerycznym wie, e to nonsens, i w gbi duszy z niego

kpi, a rwnoczenie nie moe powstrzyma si od paczu. W naszej nerwowej epoce jestemy
wszyscy niewolnikami wasnych nerww; to one nami rzdz, tak jak im si podoba. Pod tym
wzgldem cywilizacja wywiadczya nam niedwiedzi przysug.
ajewski mwi, ale byo mu przykro, e von Koren sucha go z ca powag i przyglda mu si
bacznie, nie mrugnwszy powiek, jakby go bada; byo mu te wstyd przed sob samym, e
pomimo caej niechci do von Korena nie moe stumi przymilnego umiechu.
Chocia prawd powiedziawszycignatak mia swoje bezporednie powody, i to do
uzasadnione. Ostatnio mj stan zdrowia bardzo si pogorszy. Niech pan do tego doda nud, cige
pustki w kieszeni... brak ludzi i wsplnych zainteresowa... W ogle sytuacja pod psem.
Tak, rzeczywicie jest pan w sytuacji bez wyjcia powiedzia von Koren.
Te spokojne, zimne sowa, zawierajce w sobie ni to kpin, ni to niewczesne proroctwo, mocno
dotkny ajewskiego. Przypomniay mu wczorajszy wieczr i spojrzenie zoologa pene szyderstwa
i wstrtu, chwil wic milcza, a potem zapyta ju bez umiechu:
A skd pan wie, jaka jest moja sytuacja?
Pan sam mwi o niej przed chwil, a zreszt pascy przyjaciele tak gorco si panem interesuj,
e od rana do nocy sysz tylko o panu.
Jacy przyjaciele? Samojlenko czy co?
Tak, i on te.
Ja bym prosi, eby Aleksander Dawidycz i w ogle moi przyjaciele zanadto si o mnie nie
troszczyli.
Wanie idzie Samojlenko, niech go pan poprosi, eby si zanadto o pana nie troszczy.
Nie rozumiem tego tonu... bkn ajewski; ogarno go takie uczucie, jakby dopiero teraz
zrozumia, e zoolog nienawidzi go, pogardza nim, szydzi z niego, e jest jego najgorszym,
nieprzejednanym wrogiem. Niech pan zachowa ten ton dla innych osb doda po cichu, nie
bdc w stanie mwi gono, bo nienawi ju ciskaa go za szyj i pier, podobnie jak wczoraj
niepokonane pragnienie miechu.
Wszed Samojlenko bez surduta, spocony, cay purpurowy od kuchennego aru.
A, jeste?powiedzia do ajewskiego.Dzie dobry, mj drogi. Jade obiad? Powiedz bez
ceremonii: jade?
Aleksandrze Dawidyczu odpar ajewski wstajc jeli nawet zwrciem si do ciebie z
intymn prob, nie oznacza to, e zwolniem ci z obowizku dyskrecji i poszanowania dla cudzych
sekretw.
Co takiego? zdziwi si Samojlenko.
Skoro nie masz pienidzy cign ajewski podnoszc gos i w zdenerwowaniu przestpujc z
nogi na nog to nie poyczaj, odmw, ale nie rozgaszaj po wszystkich zaukach, e jestem w
sytuacji bez wyjcia i tak dalej. Nie cierpi tych dobrodziejstw i przyjacielskich usug, kiedy si robi
za grosz, a gada za rubla. Moesz popisywa si swoimi dobrodziejstwami, ile dusza zapragnie, ale
nikt ci nie upowani do zdradzania cudzych tajemnic.
Jakich tajemnic? zapyta Samojlenko zdumiony i ju zy. Jeeli przyszed po to, eby
wymyla, to id sobie std. Przyjd kiedy indziej!
Przypomniaa mu si zasada, e kiedy czowiek gniewa si na swojego bliniego, powinien policzy

w myli do stu i ochon, zacz wic szybko liczy.


Prosibym was wszystkich, ebycie si mn nie zajmowali mwi ajewski. ebycie nie
zwracali na mnie adnej uwagi. Nikogo nie powinna obchodzi ani moja osoba, ani moje ycie.
Owszem, chc wyjecha! Owszem, robi dugi, yj z cudz on, cierpi na histeri, jestem banalny
i nie mam tak gbokiego umysu, jak niektrzy ludzie, ale co to kogo obchodzi? Trzeba mie
szacunek dla jednostki.
Daruj, bracie powiedzia Samojlenko doliczywszy do trzydziestu piciu ale...
Szacunek dla jednostki! przerwa mu ajewski. Ta wieczna gadanina na cudzy temat, te
biadania, jakie tropienie, podsuchiwanie... to przyjacielskie wspczucie... do diaba z tym
wszystkim! Poyczaj mi pienidze i jak mokosowi proponuj warunki! Traktuj mnie jak diabli
wiedz co! Ja ju nic nie chc! wrzasn ajewski chwiejc si ze wzburzenia, peen obawy, e
znw dostanie ataku. ,,A wic nie wyjad w sobot" migno mu w myli. Ja nic nie chc!
Tylko prosz, jeli aska, wyzwoli mnie spod opieki. Nie jestem sztubak ani szaleniec, prosz wic
o uchylenie tego nadzoru!
Wszed diakon i na widok ajewskiego, ktry z poblad twarz wymachiwa rkami i zwraca si ze
swoj dziwaczn oracj do portretu ksicia Woroncowa, stan w drzwiach jak wryty.
Cige zagldanie do mojej duszy woa ajewski zniewaa we mnie godno ludzk,
prosibym wic dobrowolnych agentw, aby zaprzestali szpiegowania! Do tego!
Co ty... co pan powiedzia? zapyta Samojlenko, doliczywszy do stu, i podszed do
ajewskiego z purpurow twarz.
Do tego! powtrzy ajewski duszc si i chwytajc czapk.
Jestem rosyjskim lekarzem, szlachcicem i radc stanu wyrzek dobitnie Samojlenko.
Szpiegiem nigdy nie byem i nikomu nie pozwol siebie obraa! krzykn drcym gosem,
akcentujc ostatnie sowo. Milcz pan!
Diakon, ktry nigdy nie podejrzewa, e doktor moe by tak majestatyczny, nadty, czerwony i
grony, zacisn usta doni; wybieg do przedpokoju i wybuchn miechem.
ajewski widzia niby przez mg, e von Koren podnis si i woywszy rce do kieszeni przybra
tak postaw, jakby czeka, co bdzie dalej; ta spokojna postawa wydaa si ajewskiemu w
najwyszym stopniu bezczelna i obraliwa.
Zechce pan cofn swoje sowa! wrzasn Samojlenko.
ajewski, ktry ju nie pamita, co to byy za sowa, odpar:
Prosz mi da spokj! Ja nic nie chc. Chc tylko, eby pan i niemieckie przybdy ydowskiego
pochodzenia dali mi spokj! W przeciwnym wypadku podejm jakie kroki. Bd si bi.
Teraz wszystko jasne! powiedzia von Koren wychodzc zza stou. Pan ajewski przed
wyjazdem pragnie zabawi si w pojedynek. Mog sprawi mu t przyjemno. Panie ajewski,
przyjmuj paskie wyzwanie.
Wyzwanie? wyrzek cichym gosem ajewski zbliajc si do zoologa i patrzc z nienawici
na jego niade czoo i kdzierzawe wosy. Wyzwanie? Ale z chci! Nienawidz pana!
Nienawidz!
Bardzo mnie to cieszy. Jutro rano, jak najwczeniej, przy karczmie Kierbaaja, ze wszystkimi
akcesoriami w paskim gucie. A teraz prosz si wynosi.

Nienawidz! mwi ajewski cichym gosem, ciko dyszc. Od dawna nienawidz!


Pojedynek! Oczywicie!
Zabierz go, Aleksandrze Dawidyczu, albo ja wyjd powiedzia von Koren. On mnie
ugryzie.
Spokojny ton von Korena otrzewi doktora; Samojlenko jakby nagle ockn si, oprzytomnia, uj
obu rcz ajewskiego wp i odcigajc go od zoologa, wybka tkliwym, drcym ze wzburzenia
gosem:
Przyjaciele moi... zacni, drodzy... Pogorczkowalicie si i dosy... i dosy... Przyjaciele moi...
Syszc ten agodny, przyjazny gos, ajewski poczu, e przed chwil w jego yciu staa si rzecz
niebywaa, niesamowita, jakby o may wos nie zosta przejechany przez pocig; z trudem stumi
wybuch paczu, machn rk i wybieg z pokoju.
,,Dowiadczy na sobie czyjej nienawici, ukaza si przed czowiekiem nienawidzcym w
aosnym, bezradnym, godnym pogardy stanie, Boe, jakie to cikie! myla w chwil pniej,
siedzc w pawilonie i czujc na caym ciele jakby rdz wzbudzonej przez siebie nienawici. Jakie
to brutalne, Boe!"
Zimna woda z koniakiem nieco go orzewia. Wyobrazi sobie z ca wyrazistoci spokojn,
wynios twarz von Korena, jego spojrzenie, koszul przypominajc dywan, jego gos, biae rce, i
przez serce znowu przewalia si nienawi cika, namitna, zachanna, domagajca si
zadouczynienia. W marzeniu przewraca von Korena na ziemi, depta go nogami. Z drobiazgow
dokadnoci wspomina wszystko, co si stao, i dziwi si, jak mg umiecha si przymilnie do
tego zera i w ogle zabiega o opini przecitnych, nikomu nie znanych czowieczt, zamieszkaych
w ndznym miecie, ktrego, zdaje si, nawet nie ma na mapie i o ktrym nic nie wie aden
przyzwoity czowiek w Petersburgu. Gdyby nagle ta miecina spona lub zapada si pod ziemi, w
Rosji przeczytano by o tym z takim samym znudzeniem, jak ogoszenie o sprzeday uywanych
mebli. Zabi jutro von Korena czy zostawi go przy yciu to jednakowo niewane i nieciekawe.
Strzeli mu w nog lub w rk, zrani go, a potem wymia i podobnie jak owad z urwan nk
gubi si w trawie, niech i on ze swym micym blem zagubi si w tumie ludzi rwnie przecitnych
jak on sam.
ajewski poszed do Szeszkowskiego, opowiedzia mu wszystko i poprosi na sekundanta; pniej
obaj udali si do naczelnika poczty, poprosili go rwnie na sekundanta i zostali u niego na obiedzie.
Podczas obiadu byo duo artw i miechu. ajewski podkpiwa, e zupenie nie umie strzela,
nazywa siebie strzelcem krlewskim i Wilhelmem Tellem.
Temu panu trzeba da dobr nauczk... twierdzi.
Po obiedzie zasiedli do kart. ajewski gra, pi wino i myla o tym, e pojedynek jest w ogle
rzecz gupi i bez sensu, poniewa nie rozstrzyga sprawy, ale j tylko komplikuje, a mimo to
czasami jest nieunikniony. Na przykad w danym wypadku: nie zaskary przecie von Korena do
sdu. A pojedynek jeszcze dlatego jest korzystny, e po nim ju absolutnie nie bdzie mona zosta
w miecie. ajewski troch zaprszy sobie gow, zaj si kartami i na og czu si dobrze.
Ale kiedy zaszo soce i zapady ciemnoci, ogarn go niepokj. Nie by to strach przed mierci,
poniewa ajewskiego, pki jad obiad i gra w karty, nie wiedzie czemu nie opuszczaa pewno,
e pojedynek skoczy si na niczym; to by strach przed czym nieznanym, co musi si sta

nazajutrz po raz pierwszy w jego yciu, oraz strach przed zbliajc si noc... Wiedzia, e noc
bdzie duga, bezsenna, e trzeba bdzie myle nie tylko o von Korenie i jego nienawici, ale i o
caej grze kamstwa, przez ktr musi przej, bo nie moe i nie umie jej omin. Wydawao si, e
ajewski nagle zachorowa; naraz przestay go interesowa karty i rozmowy, zacz wierci si, w
kocu przeprosi i poszed do domu. Chciao mu si czym prdzej pooy do ka, nie rusza si i
przygotowa do nocnych rozmyla. Szeszkowski i urzdnik pocztowy odprowadzili ajewskiego i
udali si do von Korena, eby omwi warunki pojedynku.
Przed swoim domem ajewski spostrzeg Aczmijanowa. Mody czowiek by zdyszany i wyranie
podniecony.
A ja pana szukam, Iwanie Andrieiczu! zawoa. Prosz pana, chodmy prdzej...
Dokd?
Jeden jegomo, ktrego pan nie zna, ma jak wan spraw... Bardzo prosi, eby pan przyszed
na chwilk. Musi z panem pomwi... Dla niego to kwestia ycia i mierci...
W zdenerwowaniu Aczmijanow powiedzia to wszystko z wyranym akcentem ormiaskim.
A kto to jest? zapyta ajewski.
Prosi, eby nie podawa nazwiska.
Niech mu pan powie, e jestem zajty. Jutro, jeli aska...
To niemoliwe! przerazi si Aczmijanow. On chce panu powiedzie co wanego... co
bardzo wanego. Jeeli pan nie pjdzie, to stanie si nieszczcie.
Dziwne... mrukn ajewski nie pojmujc, dlaczego Aczmijanow jest tak podniecony i jakie
mog by tajemnice w tej nudnej, nikomu niepotrzebnej miecinie. Dziwne powtrzy i
zamyli si. Zreszt, chodmy. Wszystko jedno.
Aczmijanow szybko ruszy przodem, a ajewski za nim. Szli ulic, potem zaukiem.
Jakie to nudne powiedzia ajewski.
Zaraz, zaraz... Ju blisko.
Koo starego wau skrcili w wski zauek midzy dwoma ogrodzonymi pustymi placami, potem
znaleli si na jakim wielkim podwrzu i stanli przed maym domkiem...
Czy to dom Miuridowa? zapyta ajewski.
Tak.
Nie rozumiem, czemu idziemy przez jakie zakamarki? Mona byo ulic. Tamtdy bliej...
Nie szkodzi, nie szkodzi.
Jeszcze bardziej zdziwio ajewskiego, e Aczmijanow prowadzi go przez kuchenne wejcie i daje
znak rk, jakby uprzedzajc, e naley i po cichu, w zupenym milczeniu.
Tutaj, tutaj... szepn Aczmijanow, ostronie otwierajc drzwi i wchodzc do sieni na palcach.
Ciszej, ciszej, prosz pana... Bo usysz...
Wsucha si, odetchn ciko i szepn:
Niech pan otworzy te drzwi i wejdzie... Prosz si nie obawia.
Zdumiony ajewski otworzy drzwi i wszed do pokoju z niskim sufitem, z zasonitymi oknami. Na
stole palia si wieca.
Czego tam? zapyta jaki gos z ssiedniego pokoju. Czy to Miuridka?
ajewski skrci do tego pokoju i zobaczy Kirilina, a przy nim Nadied Fiodorown.

Nie dosysza, co mu powiedziano, cofn si z powrotem i sam nie zauway, jak znalaz si na
ulicy. Nienawi do von Korena, niepokj wszystko gdzie zniko. Idc do domu, niezgrabnie
wymachiwa praw rk i uwanie patrza sobie pod nogi, eby nie zej z chodnika. U siebie w
domu przeszed si z kta w kt po gabinecie, niezdarnie poruszajc ramionami i szyj, jakby go
uciskaa i marynarka, i koszula, potem zapali wiec i usiad przy biurku...
XVI
Nauki humanistyczne, o ktrych pan mwi, tylko wtedy sprostaj potrzebom ludzkiej myli, gdy
w swoim rozwoju zespol si z naukami cisymi i pjd t sam drog. A czy to zetknicie nastpi
pod mikroskopem, czy w monologach nowego Hamleta, czy w nowej religii, tego nie wiem, lecz
sdz, e prdzej ziemia pokryje si skorup lodow, ni to si stanie. Rzecz najbardziej trwa i
ywotn w caej wiedzy humanistycznej jest oczywicie nauka Chrystusa, lecz zwa pan, jak nawet
ona rnorodnie jest pojmowana. Jedni ucz, e powinnimy kocha wszystkich naszych blinich,
ale robi wyjtek dla onierzy, zbrodniarzy i wariatw: tych pierwszych pozwalaj zabija na
wojnie, tych drugich izolowa lub skazywa na mier, a tym trzecim broni zawierania
maestw. Inni interpretatorzy ka kocha wszystkich bez wyjtku, nie uwzgldniajc adnych
plusw ni minusw. Ci gosz, e jeli do pana zwrci si suchotnik, morderca czy epileptyk i
zada paskiej crki za on, masz pan si zgodzi; jeli kretyni wypowiedz wojn ludziom
zdrowym umysowo i fizycznie, nadstaw pan gow. Gdyby ta nauka mioci dla mioci, jak sztuka
dla sztuki, miaa dostateczn moc, doprowadziaby w kocu ludzko do kompletnej zagady i w ten
sposb popeniono by zbrodni najpotworniejsz ze wszystkich, jakie dziay si kiedykolwiek na
ziemi. Interpretacji jest bardzo duo, a skoro ich jest duo, powana myl nie poprzestaje na adnej i
do wszystkich interpretacji dokada jeszcze swoj wasn. Dlatego niech pan nigdy nie stawia
sprawy na paszczynie, jak pan mwi, filozoficznej, czyli tak zwanej chrzecijaskiej; przez to pan
si tylko oddala od rozstrzygnicia.
Diakon uwanie wysucha zoologa, zastanowi si i zapyta;
A prawo moralne, ktre kademu czowiekowi jest waciwe, to filozofowie wymylili czy te
stworzy je Bg razem z ciaem?
Nie wiem. Ale to prawo jest tak wsplne wszystkim narodom i epokom, e naley je chyba uzna
za rzecz organicznie zwizan z czowiekiem. Ono nie zostao wymylone, ono jest i bdzie. Nie
twierdz, e zobaczymy je kiedy przez mikroskop, ale o jego organicznym zwizku z czowiekiem
wiadcz fakty: powane schorzenia mzgu i tak zwane choroby psychiczne objawiaj si, o ile
wiem, przede wszystkim w wypaczeniu prawa moralnego.
No dobrze. A wic podobnie jak odek domaga si jedzenia, tak instynkt moralny domaga si
od nas mioci bliniego. Czy tak? Ale natura nasza z przyrodzonego samolubstwa opiera si
gosowi sumienia i rozumu, std wynika mnstwo karkoomnych problemw. Dokd wic mamy si
uda po rozwizanie tych problemw, skoro nie pozwala pan stawia ich na paszczynie
filozoficznej?
Udaj si pan do tych nielicznych wiadomoci cisych, jakimi rozporzdzamy. Zaufaj pan
oczywistoci i logice faktw. Co prawda, to niewiele, ale to nie jest tak chwiejne i mgliste, jak
filozofia. Prawo moralne, powiedzmy, da od nas mioci do ludzi. C! Mio powinna polega
na usuwaniu tego wszystkiego, co tak czy inaczej zagraa ludziom w chwili obecnej i na przyszo.

Nasza wiedza i oczywiste fakty stwierdziy, e bezpieczestwu ludzkoci zagraaj osobniki


nienormalne fizycznie i duchowo. Skoro tak, to walczmy z nienormalnymi. Jeeli nie jestemy w
stanie podnie ich do poziomu normy, to starczy nam chci i si, eby ich unieszkodliwi czyli
unicestwi.
A wic mio polega na tym, e silny zwycia sabego?
Bez wtpienia.
Ale przecie to silni ukrzyowali Pana naszego Jezusa Chrystusa! zawoa diakon arliwie.
W tym wanie sk, e nie ukrzyowali go silni, lecz sabi. Kultura ludzka osabia ju i wci
usiuje sprowadzi do zera walk o byt i dobr naturalny; std szybkie rozmnoenie sabych i
przewaga ich nad silnymi. Wyobra sobie pan, e uda nam si nauczy pszczoy idei humanizmu w
jego nieudoskonalonej, rudymentarnej formie. Co z tego wyniknie? Trutnie, ktre naley niszczy,
zostan przy yciu, zaczn poera mid, demoralizowa i dusi pszczoy, a w rezultacie przewaga
sabych nad silnymi, degeneracja silnych. To samo dzieje si obecnie z ca ludzkoci: sabi gnbi
silnych. U dzikusw, jeszcze nie tknitych przez kultur, najsilniejszy, najmdrzejszy, najbardziej
etyczny osobnik wysuwa si na czoo; jest wodzem i wadc. A mymy z ca nasz kultur
ukrzyowali Chrystusa i krzyujemy nadal. To znaczy, e czego nam brak. I czy nie powinnimy
tego czego" odbudowa na nowo, bo w przeciwnym razie nie bdzie kresu tym
nieporozumieniom?
Ale jakie ma pan kryteria dla odrnienia silnych od sabych?
Wiedz i oczywiste fakty. Suchotnikw i skrofulikw rozpoznaje si po objawach choroby, ludzi
nieetycznych i wariatw po czynach.
Ale przecie mog zaj pomyki!
Owszem, lecz nie naley ba si zmoczenia ng, kiedy grozi potop.
To filozofia zamia si diakon.
Bynajmniej. Pan jest do tego stopnia otumaniony przez wasz seminaryjn filozofi, e we
wszystkim widzi same mgy. Wiedza oderwana, ktr pan nabi sobie mod gow, dlatego nazywa
si oderwana, e odrywa umys od faktw. Niech pan diabu patrzy prosto w oczy, a skoro to diabe,
niech pan od razu mwi, e diabe, a nie pcha si po wyjanienia do Kanta czy Hegla.
Zoolog umilk na chwil i znw podj:
Dwa razy dwa to cztery, a kamie to kamie. Jutro bdziemy mieli pojedynek. My z panem
twierdzimy, e to gupstwo i nonsens, e pojedynek ju si przey, e arystokratyczny pojedynek w
istocie niczym si nie rni od pijackiej bjki w karczmie, a jednak to nas nie powstrzyma,
pojedziemy i bdziemy si bili. Widocznie istnieje sia potniejsza od naszych rozumowa.
Woamy, e wojna to rozbj, zgroza, barbarzystwo, bratobjstwo, mdlejemy na widok krwi, ale
niech nam tylko ubli Francuzi czy Niemcy, a natychmiast wpadniemy w uniesienie, najszczerzej w
wiecie zawoamy hura" i rzucimy si na wroga, pan zacznie si modli o bogosawiestwo dla
naszego ora i nasza waleczno wzbudzi powszechny i najszczerszy zachwyt. A wic znw to
samo: jest sia, jeli nie wysza, to potniejsza ni my i nasza filozofia. Nie moemy jej
powstrzyma, podobnie jak tej oto chmury, co sunie zza morza. Tote bez hipokryzji, bez kiwania
palcem w bucie, bez woa: Ach, gupie! Ach, przestarzae! Ach, niezgodne z Pismem witym!",
spjrzmy tej sile prosto w oczy, uznajmy jej rozumn celowo i gdy ona na przykad zacznie

niszczy cherlawe, skrofuliczne, zdemoralizowane plemi, nie przeszkadzajmy jej naszymi


pigukami i cytatami z opacznie pojtej ewangelii. U Leskowa litociwy Dania znalaz za miastem
trdowatego, nakarmi go, ogrza w imi mioci, w imi Chrystusa. Gdyby ten Dania istotnie
kocha ludzi, odcignby trdowatego jak najdalej od miasta i cisn go do rowu, a sam poszedby
suy zdrowym. Wydaje mi si, e Chrystus nakaza nam mio rozumn, wiat i uyteczn.
To pan taki? zamia si diakon. Przecie nie wierzy pan w Chrystusa, wic po co
wspomina pan o Nim tak czsto?
Nie, ja wierz. Tylko oczywicie po swojemu, nie na pask mod. Ach, diakonie, diakonie!
rozemia si zoolog; obj diakona wp i rzuci wesoo: No c? Jedziemy jutro na pojedynek?
Pojechabym, ale nie mog ze wzgldu na mj stan.
Jaki stan?
Otrzymaem wicenia. Bogosawiestwo Boe spyno na mnie.
Ach, diakonie, diakonie! powtrzy von Koren miejc si. Jak ja lubi z panem
rozmawia!
Pan powiada, e wierzy zauway diakon. Co to za wiara? A ja ot mam wuja popa, ten tak
wierzy, e gdy podczas suszy idzie na pole modli si o deszcz, to zabiera ze sob parasol i skrzany
paszcz, aby go w powrotnej drodze deszczyk nie zmoczy. To dopiero wiara! Kiedy wuj mwi o
Chrystusie, to a promienie z niego bij, a chopi i baby szlochaj na gos. On by i t chmur
zatrzyma, i wszelk si zmusi do ucieczki. Tak... Wiara gry przenosi.
Diakon rozemia si i poklepa zoologa po ramieniu.
Tak, tak... cign. Pan wci poucza, bada gbin mrz, rozrnia sabych i silnych, pisze
ksiki, wyzywa na pojedynki, i nic si przez to nie zmienia; a tu, uwaa pan, jaki wtlutki starzec,
natchniony Duchem witym, wymamrocze tylko jedno swko albo z Arabii przycwauje na koniu
nowy Mahomet z szabl i wszystko poleci do gry dnem, i w Europie nie zostanie kamie na
kamieniu.
To, diakonie, widami na wodzie pisane!
Wiara bez uczynkw martwa jest, a uczynki bez wiary to jeszcze gorsze, to tylko strata czasu i
nic wicej.
Na brzegu nagle ukaza si doktor. Zobaczy diakona i zoologa i podszed do nich.
Zdaje si, e wszystko gotowe powiedzia zdyszany. wiadkami bd Goworowski i
Wojko. Przyjad rano o godzinie pitej. Co te tego nawalio! doda, patrzc na niebo. Nic nie
wida. Zaraz bdzie deszcz.
Mam nadziej, e pojedziesz z nami? zapyta von Koren.
Nie, Boe uchowaj, do si namordowaem. Zamiast mnie pojedzie Ustimowicz. Ju si z nim
umwiem.
Daleko nad morzem zalnia byskawica, rozleg si przytumiony grzmot.
Jak duszno przed burz! powiedzia von Koren. Daj gow, e ju by u ajewskiego i
szlocha na jego piersi.
Po co miabym do niego chodzi odpar Samojlenko wyranie zmieszany. Te pomys!
Przed zachodem soca doktor rzeczywicie przeszed si kilkakrotnie po bulwarze i ulicy w nadziei,
e spotka ajewskiego. Wstydzi si swego wybuchu i nagego porywu czuoci bezporednio po

tym. Chcia przeprosi ajewskiego w artobliwy sposb, zbeszta go, uspokoi i wytumaczy, e
pojedynek jest wprawdzie pozostaoci po redniowiecznym barbarzystwie, ale e sama
opatrzno wskazuje im ten pojedynek jako krok do zgody: jutro oni obaj ludzie zacni, o
niepospolitym umyle wymieni ze sob strzay, przekonaj si nawzajem o swych szlachetnych
uczuciach i zostan przyjacimi. Niestety, nie udao mu si spotka ajewskiego.
Po co miabym do niego chodzi? powtrzy Samojlenko. Nie ja jego obraziem, tylko on
mnie. Powiedz z aski swojej, za co on si na mnie rzuci? Co ja mu zego zrobiem? Wchodz do
salonu i nagle ni w pi, ni w dziewi: szpieg! Masz ci los! Powiedz, od czego si to zaczo? Co
ty mu powiedzia?
Powiedziaem, e jest w sytuacji bez wyjcia. I miaem racj. Tylko ludzie uczciwi albo
szubrawcy umiej znale wyjcie z kadej sytuacji, ale ten, kto chce by i czowiekiem uczciwym, i
rwnoczenie szubrawcem, wyjcia nie znajdzie. Panowie, ju jedenasta, a jutro musimy wczenie
wsta.
Nagle nadlecia wiatr, wzbi na brzegu sup kurzu, zakrci nim jak biczem, zawy i zaguszy szum
morza.
Szkwa odezwa si diakon. Trzeba i, bo oczy zaprszyo.
Kiedy szli z powrotem, Samojlenko westchn i powiedzia przytrzymujc czapk:
Chyba wcale nie bd dzisiaj spa.
A ty si nie denerwuj rozemia si zoolog. Moesz by spokojny, pojedynek skoczy si
na niczym. ajewski wspaniaomylnie wystrzeli w powietrze, bo inaczej mu nie wypada, a ja
prawdopodobnie w ogle nie bd strzela. Dosta si pod sd przez ajewskiego, traci czas to
gra nie warta wiecy. Nawiasem mwic, jaka kara grozi za pojedynek?
Areszt, a w razie mierci przeciwnika zamknicie w twierdzy do trzech lat.
W Pietropawowskiej?
Nie, chyba w wojskowej.
A jednak naleaoby da temu zuchowi nauczk. Nad morzem migna byskawica i na krtk
chwil owietlia gry i dachy domw. Przy bulwarze przyjaciele rozeszli si. Kiedy doktor znik w
ciemnociach i jego kroki zaczy si oddala, von Koren zawoa;
eby nam jutro tylko pogoda nie przeszkodzia!
To moliwe. Daby Bg!
Dobranoc!
Jaka noc? Co mwisz?
Przez szum wiatru i morza, przez odgosy piorunw nie syszao si prawie ani sowa.
Nic krzykn zoolog i pospieszy do domu.
XVII
Mary wr w myli, ktr tsknota przytacza,
I trosk oblegaj roje;
Wtenczas i Przypomnienie w milczeniu roztacza
Przede mn swe dugie zwoje.
Ze wstrtem i z przestrachem czytam wasne dzieje,
Sam na siebie pomsty wzywam

I serdecznie auj, i gorzkie zy lej,


Lecz smutnych rysw nie zmywam.*
*/A. Puszkin: Wspomnienie" (przekad A. Mickiewicza).
Czy jutro rano go zabij, czy wystawi na pomiewisko, to znaczy daruj mu ycie, on i tak jest
zgubiony. Czy ta zhabiona kobieta popeni samobjstwo z rozpaczy i wstydu, czy dalej bdzie
cign swj ndzny ywot, ona i tak jest zgubiona...
Z takimi mylami bi si ajewski siedzc pnym wieczorem przy biurku i wci zacierajc rce.
Okno nagle roztworzyo si i trzasno, do pokoju wpad gwatowny wiatr, z biurka sfruny papiery.
ajewski zamkn okno i schyli si, eby zebra papiery z podogi. Mia jakie dziwne uczucie w
caym ciele, jakie skrpowanie, ktrego nie byo poprzednio, sam nie poznawa swoich ruchw,
chodzi niemiao, rozstawiajc okcie i nerwowo poruszajc ramionami, a kiedy usiad przy biurku,
zacz znw zaciera rce. Jego ciao raptem stracio gitko.
W przededniu mierci zazwyczaj pisze si do ludzi najbliszych. ajewski o tym pamita. Wzi
piro i napisa drc rk:
Mateczko!" Chcia ubaga matk, eby w imi miosiernego Boga, w ktrego wierzy, daa
schronienie i okazaa serce nieszczliwej, zhabionej przez niego kobiecie, samotnej, ubogiej i
sabej, eby wszystko, wszystko wybaczya i zapomniaa, eby za cen tej ofiary cho czciowo
odkupia ciki grzech syna; ale przypomniao mu si, jak jego matka, tga, masywna stara pani w
koronkowym czepku wychodzi rano do ogrodu, a za ni sunie rezydentka z boloczykiem, jak matka
krzyczy rozkazujcym gosem na ogrodnika, na sub, jak dumn i wynios ma twarz
przypomniao mu si to wszystko, wic przekreli napisane sowo.
W trzech oknach pokoju migno jaskrawe wiato byskawicy i prawie natychmiast hukn
oguszajcy, dugi grzmot, najprzd stumiony, potem donony, peen trzaskw, a tak silny, e szyby
okienne zadzwoniy. ajewski wsta, podszed do okna i przywar czoem do szyby. Na dworze
sroya si wielka, pikna burza. Biae wstgi byskawic na horyzoncie bez przerwy spaday z chmur
do morza i owietlay ogromn przestrze spitrzonych czarnych fal. Na prawo, na lewo,
prawdopodobnie rwnie i nad domem wszdzie zapalay si byskawice.
Burza! wyszepta ajewski; mia ochot modli si do kogokolwiek, do czego bd, choby
nawet do byskawic i chmur. Najmilsza burzo!
Przypomniao mu si, jak w dziecistwie podczas burzy wybiega z go gow do ogrodu, a za nim
pdziy pod deszczem dwie biaowose dziewczynki z niebieskimi oczami; wszyscy troje mieli si z
zachwytu, ale kiedy hucza piorun, dziewczynki ufnie tuliy si do chopca, a on egna si i
zaczyna szepta: wity Boe, wity Mocny..." O, pocztki czystego, piknego ycia, gdziecie
odeszy, w jakim morzu utonycie? On ju nie boi si burzy, nie kocha przyrody, nie wierzy w
Boga, wszystkie ufne dziewczynki, ktre zna kiedykolwiek, ju s zgubione czy to przez niego, czy
przez jego rwienikw, w rodzinnym dworze nie wyhodowa przez cae ycie ani jednego drzewka,
ani dba trawy, a yjc z ywymi nie poratowa nawet muchy, tylko niszczy, psu i kama,
kama...
Co nie byo grzechem i zepsuciem w mojej przeszoci?" pyta sam siebie, starajc si uczepi
jakiego bd janiejszego wspomnienia, jak spadajcy do przepaci czepia si krzakw.
Gimnazjum? Uniwersytet? To przecie oszustwo. Uczy si le i zapomnia wszystko, czego

usiowano go nauczy. Suba spoeczestwu? To te oszustwo, bo on w ogle nic nie robi, pensj
bra za darmo, a jego posada to nikczemne okradanie skarbu, za ktre nie wsadzaj do wizienia.
Prawda nie bya mu potrzebna, on jej nie szuka, jego sumienie, omamione przez grzech i kamstwo,
nie odzywao si, spao; on jak obcy, jak cignity z innej planety nie bra udziau w yciu ludzi, y
obojtny dla ich cierpie, idei, religii, wiedzy, poszukiwa, walk, nie powiedzia ludziom ani
jednego dobrego sowa, nie napisa ani jednego poytecznego, niebanalnego zdania, w ogle palcem
dla ludzi nie kiwn, tylko jad ich chleb, pi ich wino, uwodzi ich ony, korzysta z ich myli i eby
usprawiedliwi wobec nich i samego siebie swoj ndzn, pasoytnicz egzystencj, wci stara si
udawa, e jest lepszy i wyszy ponad wszystko. Kamstwo, kamstwo i jeszcze raz kamstwo...
Przypomniao mu si nader wyranie to, co widzia dzi wieczorem w domu Miuridowa, i a si
wzdrygn z obrzydzenia i rozpaczy. Kirilin i Aczmijanow s ohydni, ale przecie oni tylko
kontynuuj to, co zacz on, to jego wspwinowajcy, uczniowie. Mod, sab kobiet, ktra ufaa
mu wicej ni bratu, pozbawi ma, grona przyjaci, ojczystych stron i skaza na ten upalny klimat,
na nud, na malari; w niej jak w lustrze dzie po dniu odbijao si jego prniactwo, zepsucie, fasz
i tylko to miao wypeni jej ycie gnune, ndzne, aosne; potem si ni przesyci, znienawidzi
j, ale nie starczyo mu odwagi na zerwanie, stara si wic oplata j kamstwem jak pajczyn...
Reszty dokonali ci ludzie!
ajewski to siada przy biurku, to podchodzi do okna; to gasi wiec, to znw j zapala. Gono
przeklina sam siebie, paka, ali si, prosi o przebaczenie; kilka razy podbiega w rozpaczy do
biurka i pisa:
Mateczko!"
Poza matk ajewski nie mia adnej rodziny, adnej bliskiej duszy; ale w jaki sposb moga mu
pomc matka? I gdzie ona? Chcia biec do Nadiedy, pa do jej stp, caowa jej rce i nogi, baga
o przebaczenie, ale przecie bya jego ofiar, ba si jej jak zmarej.
Stracone ycie! szepta zacierajc rce. Po c ja jeszcze yj, o Boe!
Sam strci z nieba swoj zamglon gwiazd, ju zgasa i lad jej zaton w nocnym mroku; ona
nigdy nie wrci na niebo, bo yje si tylko raz i nic si nie powtarza. Gdyby mona byo odzyska
minione dni i lata, zastpiby kamstwo prawd, prniactwo prac, nud radoci, przywrciby
czysto tym, ktrym j odebra, odnalazby sprawiedliwo i Boga, ale to jest rwnie niemoliwe,
jak zapalenie na niebie zagasej gwiazdy. I dlatego e to byo niemoliwe, ogarniaa go rozpacz.
Kiedy burza mina, ajewski siedzia przy otwartym oknie i spokojnie myla o tym, co si z nim
stanie. Von Koren prawdopodobnie zabije go. Zimny, sprecyzowany wiatopogld tego czowieka
zezwala na usuwanie osobnikw sabych i niezdatnych; gdyby nawet w stanowczej chwili
wiatopogld zawid, nienawi i uczucie wstrtu, jakie budzi w von Korenie ajewski, zrobi
swoje. A jeli zoolog spuduje albo, chcc zakpi ze znienawidzonego przeciwnika, tylko zrani go
czy strzeli w powietrze, co robi wwczas? Dokd i?
,,Wyjecha do Petersburga? myla ajewski. Ale to oznaczaoby powrt do dawnego ycia,
ktre przeklinam. A kto szuka ratunku w zmianie miejsca jak przelotny ptak, ten nic nie znajdzie, bo
wiat dla niego jest wszdzie jednakowy. Szuka ratunku u ludzi? U kogo i jak? Dobro i
wspaniaomylno Samojlenki tak samo nie poratuj, jak chichoty diakona czy nienawi von
Korena. Trzeba szuka ratunku tylko w sobie samym, a jeeli si nie znajdzie, to po co marnowa

czas, lepiej si zabi i kwita..."


Rozleg si turkot powozu. Ju witao. Powz przejecha dalej, zawrci i zgrzytajc koami po
mokrym piasku zatrzyma si przed domem. W powozie siedziao dwch mczyzn.
Zaczekajcie, ja zaraz! powiedzia przez okno ajewski. Ja nie pi. Czy ju czas?
Tak. Czwarta godzina. Zanim dojedziemy... ajewski woy paszcz i czapk, schowa do
kieszeni papierosy i na chwil przystan w zadumie; zdawao mu si, e co jeszcze powinien
zrobi. Z ulicy dobiegaa cicha rozmowa sekundantw, parskanie koni, a te odgosy o wczesnym
mglistym poranku, kiedy wszyscy pi i na niebie ledwo si rozwidnia, obudziy w duszy
ajewskiego smutek, przypominajcy ze przeczucia. Chwil sta zamylony, potem wszed do
sypialni.
Nadieda leaa w ku wycignwszy si, owinita w pled po czubek gowy; nie poruszaa si i jej
posta, zwaszcza gowa, przywodzia na myl mumie egipskie. Patrzc na ni bez sowa, ajewski
w duchu prosi j o przebaczenie i myla, e jeli niebo nie jest puste i tam istotnie krluje Bg, to
On j uchroni, a jeeli Boga nie ma, to niech ona zginie, bo po co ma y?
Nadieda nagle poderwaa si i usiada w ku. Podnisszy do gry swoj blad twarz i patrzc na
ajewskiego z przeraeniem, zapytaa:
To ty? Burza mina?
Tak.
Przypomniaa sobie wszystko, cisna gow rkoma i caa zatrzsa si.
Jak mi ciko! wyrzeka. Gdyby wiedzia, jak mi ciko! Spodziewaam si mwia
mruc oczy e mnie zabijesz albo wypdzisz z domu na burz i deszcz, a ty zwlekasz...
zwlekasz...
Ucisn j gwatownie i mocno, okry pocaunkami jej kolana i rce, a potem, gdy co mwia
rozdygotana od wspomnie, przygadzi jej wosy i wpatrujc si w twarz nagle zrozumia, e ta
nieszczliwa, grzeszna kobieta jest dla niego jedynym bliskim, drogim i niezastpionym
czowiekiem.
Kiedy po wyjciu z domu wsiada do powozu, ju pragn wrci ywy.
XVIII
Diakon wsta, ubra si, wzi gruby skaty kij i cichcem wyszed z domu. Byo ciemno i diakon w
pierwszej chwili, gdy ruszy ulic, nie mg dojrze nawet swojego biaego kija; na niebie nie byo
ani jednej gwiazdy i znw zanosio si na deszcz. Pachniao morzem i mokrym piaskiem.
,,Oby tylko Czeczecy nie napadli" myla diakon syszc, jak kij stuka o bruk i jak dononie
rozlega si w nocnej ciszy ten, samotny stukot.
Wydostawszy si za miasto, widzia ju i drog, i swj kij; na czarnym niebie wystpiy
gdzieniegdzie mtne plamy, a wkrtce wyjrzaa jedna gwiazda i niemiao mrugna jednym okiem.
Diakon szed po wysokim kamienistym brzegu i nie widzia morza; uspokojone zasypiao na dole, a
niewidzialne fale leniwie i ciko uderzay o brzeg niby z westchnieniem: uff! I jak wolno! Uderzya
jedna fala i diakon naliczy osiem krokw, gdy uderzya druga, a po nastpnych szeciu krokach
trzecia. I tu rwnie nic nie byo wida, z ciemnoci dobiega leniwy, senny szum morza; odlegy jak
w czas nie do objcia myl, kiedy jeszcze Bg unosi si nad chaosem.
Diakon poczu si do nieswojo. Pomyla, e moe go spotka kara boska, poniewa przestaje z

niewierzcymi i nawet idzie na ich pojedynek. Co prawda, pojedynek bdzie bahy, mieszny, bez
rozlewu krwi, ale jakikolwiek by by, zawsze pozostanie widowiskiem pogaskim, czyli e obecno
osoby duchownej jest tu zupenie niewskazana. Zawaha si: moe wrci? Lecz mocna, pena
niepokoju ciekawo zagrowaa nad wtpliwociami, poszed wic dalej.
Oni, cho niewierzcy, s waciwie dobrymi ludmi i dostpi zbawienia" uspokaja sam siebie.
Niewtpliwie dostpi zbawienia! powiedzia gono, zapalajc papierosa.
Jak miar naleaoby mierzy zalety ludzi, eby sdzi o nich sprawiedliwie? Diakonowi
przypomnia si jego wrg, inspektor seminarium duchownego, ktry i w Boga wierzy, i nie
pojedynkowa si, i y w cnocie, ale kiedy w ubiegych latach ywi diakona chlebem zmieszanym
z piaskiem, a pewnego razu omal e nie oberwa mu uszu. Skoro ycie ukada si tak niemdrze, e
tego okrutnego i nieuczciwego inspektora, ktry krad rzdow mk, szanowali wszyscy, a w
seminarium modlono si o jego zdrowie i zbawienie, to czy naley unika von Korena i ajewskiego
dlatego tylko, e s niewierzcy? Diakon zacz zastanawia si nad tym pytaniem, ale raptem
przypomniao mu si, jak komicznie wyglda dzi Samojlenko, i to przerwao bieg jego myli. Ile
to bdzie miechu jutro! Diakon ju widzia w duchu, jak zasidzie pod krzakiem i bdzie podglda,
a gdy jutro przy obiedzie von Koren zacznie si przechwala, on, diakon, opowie mu ze miechem o
wszystkich szczegach pojedynku.
Skd pan wie?" zapyta zoolog. Ot to. Siedziaem w domu, a wiem".
Warto by opisa pojedynek ze strony komicznej. Te bdzie czyta i mia si; ten jest po prostu w
sidmym niebie, kiedy mu si opowiada lub opisuje co miesznego.
Odsonia si dolina tej Rzeczki. Od deszczu rzeczka zrobia si szersza i bardziej rozelona
ju nie gderaa jak poprzednio, ale ryczaa. Zaczo wita. Szary, mtny poranek i oboki, biegnce
na zachd w pogoni za burzowymi chmurami, i przesonite mg gry, i mokre drzewa wszystko
wydao si diakonowi brzydkie i zagniewane. Umy si w strumieniu, odmwi modlitwy poranne i
nagle zachciao mu si herbaty i gorcych plackw ze mietan, jakie daj na niadanie u tecia.
Przypomniaa mu si diakonica i Bezpowrotne chwile", ktre nieraz graa na fortepianie. Co to za
kobieta? Diakona poznano z ni, zeswatano i oeniono w cigu jednego tygodnia; y z on
niespena miesic i zaraz zosta skierowany tutaj, wic nawet nie rozezna si, co to za czowiek. A
jednak troch mu bez niej tskno.
Trzeba do niej napisa licik..." pomyla. Flaga nad duchanem przemoka na deszczu i obwisa,
a sam duchan wydawa si niszy i ciemniejszy ni zwykle. Przed drzwiami sta dwukoowy wz;
Kierbaaj, jacy dwaj Abchazczycy i moda Tatarka w szarawarach, prawdopodobnie ona lub crka
Kierbaaja, wynosili z duchanu naadowane worki i kadli je w wozie na kukurydzianej somie. Obok
staa para osw ze zwieszonymi gowami. Zaadowawszy worki, Tatarka i Abchazczycy pookrywali
je z wierzchu som, a Kierbaaj zacz pospiesznie zaprzga osy. ,,Na pewno kontrabanda"
pomyla diakon. Oto zwalone drzewo z wyschnitymi igami, oto czarny lad po ognisku.
Diakonowi przypomniay si wszystkie szczegy wycieczki, ogie, piew Abchazczykw, sodkie
marzenia o archiriejstwie i procesji... Czarna Rzeczka od deszczu zrobia si czarniejsza i szersza.
Diakon ostronie przeszed przez wty mostek, do ktrego ju sigay grzebienie brudnych fal, i
wspi si po drabince do suszarni.
Tga gowa! pomyla wycignwszy si na somie i wspominajc von Korena. Dobra gowa,

daj Boe zdrowie. Ale okruciestwo w nim jest..."


Za co zoolog nienawidzi ajewskiego, a ten zoologa? O co bd si pojedynkowa? Gdyby obaj
zaznali od dziecistwa takiej ndzy jak diakon, gdyby si wychowali wrd ludzi ciemnych i
oschego serca, chciwych zysku, ktrzy wymawiaj rodzinie kady ks chleba, s nieokrzesani i
ordynarni w obejciu, pluj na podog i czkaj przy obiedzie czy podczas modlitwy, gdyby obaj od
dziecistwa nie byli zepsuci przez dobre warunki i lepsze otoczenie, jak przylgnliby do siebie, jak
chtnie wybaczyliby sobie nawzajem wszelkie wady i ocenili to, co tkwi w kadym z nich. Przecie
tak mao na wiecie nawet pozornie przyzwoitych ludzi! Owszem, ajewski jest zwariowany,
rozpieszczony, dziwny, ale on przecie nie ukradnie, nie splunie gono na podog, nie zacznie
wymawia onie: ,,resz, a pracowa nie chcesz", nie bdzie bi dziecka lejcami albo karmi suby
cuchnc peklowin czy to nie wystarczy, eby pobaliwie traktowa jego wady? I przecie od
tych wad on sam cierpi najwicej, cierpi jak chory od ran. Zamiast doszukiwa si w swoich blinich
degeneracji, wymierania, dziedzicznoci i tym podobnych rzeczya wszystko z nudw czy przez
jakie nieporozumienie czy nie lepiej byoby zej niej i skierowa ca nienawi i gniew tam,
gdzie cae ulice jcz od straszliwej ciemnoty, chciwoci, docinkw, brudu, przeklestw, babskich
wrzaskw...
Turkot k przerwa ten bieg myli. Diakon wyjrza przez drzwi i zobaczy powz, a w nim trzy
osoby: ajewskiego, Szeszkowskiego i naczelnika poczty.
Stop! powiedzia Szeszkowski. Wszyscy trzej wysiedli z powozu i spojrzeli po sobie.
Jeszcze ich nie ma stwierdzi Szeszkowski otrzepujc si z bota. C! Chodmy
tymczasem poszuka dobrego miejsca. Tutaj nie ma si gdzie ruszy.
Poszli dalej w gr rzeki i wkrtce znikli z oczu.
Wonica Tatar siad do powozu, zwiesi gow na rami i zasn. Odczekawszy z dziesi minut
diakon wydosta si z suszarni, zdj swj czarny kapelusz, eby nie cign na siebie uwagi, i to
kucajc, to rozgldajc si, pobrn brzegiem rzeki midzy krzakami i zagonami kukurydzy; z drzew
i z krzakw leciay mu na gow wielkie krople, trawa i kukurydza byy mokre.
Co za wstyd! mamrota podcigajc zmoczone, brudne poy. Gdybym wiedzia, tobym nie
poszed.
Wkrtce usysza gosy i zobaczy ludzi. ajewski, przygarbiony, z domi wsunitymi w rkawy,
szybkim krokiem chodzi tam i z powrotem po niewielkiej polance; jego wiadkowie stali nad
samym brzegiem i skrcali sobie papierosy.
,,Dziwna rzecz... myla diakon, wprost nie poznajc chodu ajewskiego. Zupeny starzec".
Jak to niegrzecznie z ich strony! powiedzia urzdnik pocztowy spogldajc na zegarek.
Moe ludzie wyksztaceni uwaaj, e naley si spnia, ale ja uwaam, e to wistwo.
Szeszkowski, otyy mczyzna z czarn brod, wsucha si i oznajmi:
Jad!
XIX
Pierwszy raz w yciu widz co podobnego! Jak piknie! powiedzia von Koren, wychodzc
na polan i wycigajc obie rce ku wschodowi. Patrzcie: zielone promienie!
Na wschodzie zza gr wyoniy si dwa zielone promienie i to istotnie byo pikne. Wschodzio
soce.

Dzie dobry! cign zoolog skinwszy gow sekundantom ajewskiego. Czy nie
spniem si?
Za nim szli jego sekundanci, Bojko i Goworowski, dwch bardzo modych oficerw, jednakowego
wzrostu, w biaych mundurach, i mizerny odludek, doktor Ustimowicz, ktry jedn rk dwiga
jaki toboek, a drug zaoy do tyu; lask trzyma jak zwykle wzdu plecw. Ulokowawszy
toboek na ziemi i nie witajc si z nikim, drug rk rwnie zaoy do tyu i zacz maszerowa
po polanie.
ajewski by zmczony i czu si do niezrcznie w sytuacji czowieka, ktry niebawem moe
umrze i dlatego ciga na siebie powszechn uwag. Chciaby, eby go albo prdzej zabili, albo
odwieli do domu. Po raz pierwszy w yciu widzia wschd soca; ten wczesny ranek, zielone
promienie, wilgo i ludzie w mokrych butach wydali mu si zbdni, niepotrzebni i krpujcy; to
wszystko nie miao najmniejszego zwizku z przeyt noc, z cikimi mylami, z poczuciem winy,
dlatego wic chtnie by std odszed, nie doczekawszy si pojedynku.
Von Koren by wyranie podniecony i starajc si to ukry, udawa, e go najwicej interesuj
zielone promienie. Sekundanci byli zmieszani i zerkali ku sobie, jakby pytajc, po co znaleli si
tutaj i co maj robi. Sdz, prosz panw, e mona nie i dalej powiedzia Szeszkowski.
Tu jest dobrze. " Tak, oczywicie przytakn von Koren.
Zapado milczenie. Wtem maszerujcy bez przerwy Ustimowicz gwatownie skrci w kierunku
ajewskiego i rzek pgosem, dyszc mu prosto w twarz:
Moe pana jeszcze nie poinformowano o moich warunkach? Kada strona paci po pitnacie
rubli, a w razie mierci jednego z przeciwnikw ten, co ocaleje, paci cae trzydzieci.
ajewski zna ju poprzednio tego czowieka, ale teraz dopiero po raz pierwszy zobaczy jego mtne
oczy, szorstkie wsy i chud, suchotnicz szyj: lichwiarz, a nie lekarz! I ten oddech nieprzyjemnie
zalatujcy woowin...
,,Jacy to te ludzie bywaj na tym wiecie" pomyla ajewski i odpowiedzia:
Dobrze.
Lekarz skin mu gow i znw pomaszerowa; wida byo, e pienidze wcale mu nie s potrzebne,
a domaga si ich po prostu z nienawici. Wszyscy czuli, e czas zacz lub skoczy to, co zostao
zaczte, ale nie zaczynali i nie koczyli, tylko stali, chodzili, palili papierosy. Modzi oficerowie,
ktrzy po raz pierwszy w yciu uczestniczyli w sprawie honorowej, a traktowali ten niepotrzebny,
cywilny" ich zdaniem pojedynek niezbyt serio, uwanie ogldali swoje biae kitle i wygadzali
rkawy. Szeszkowski podszed do nich i powiedzia pgosem:
Panowie, musimy uczyni wszystko, eby ten pojedynek nie odby si. Trzeba ich pogodzi.
Zaczerwieni si i doda:
Wczoraj by u mnie Kirilin, ali si, e ajewski przyapa go z Nadied Fiodorown i rne
takie rzeczy.
Owszem, my te o tym wiemy odpar Bojko.
No wic... ajewskiemu rce si trzs i rne takie rzeczy... On nawet pistoletu teraz nie
utrzyma. Bi si z nim byoby tak samo nieludzko, jak bi si z pijanym czy chorym na tyfus. Jeeli
nie doprowadzimy do zgody, to postarajmy si chocia odroczy ten pojedynek czy co... Takie
zawracanie gowy, e a przykro patrze.

Niech pan pomwi z von Korenem.


Nie znam przepisw pojedynku, do wszystkich diabw, i nie chc zna; a nu von Koren
pomyli, e ajewski stchrzy i posa mnie do niego. Zreszt, jak on sobie chce, a ja mu powiem.
Szeszkowski niepewnym krokiem, lekko utykajc, jakby mu noga cierpa, skierowa si w stron
von Korena, a gdy tak szed i pochrzkiwa, od caej jego postaci lenistwo a bio.
Chc panu co powiedzie, szanowny panie zacz, uwanie ogldajc kwiatki na koszuli
zoologa. To cile poufne... Nie znam przepisw pojedynku, niech je diabli, i nie chc zna, a
rozumuj nie jako sekundant i rne takie rzeczy, ale jako czowiek i tak dalej.
Dobrze. Wic?
Kiedy sekundanci nawouj do zgody, zazwyczaj nikt ich nie sucha, bo to niby formalno.
Ambicja i tak dalej. Ale ja pana uprzejmie prosz o zwrcenie uwagi na stan Iwana Andrieicza. On
dzisiaj jest wytrcony z rwnowagi, troch, e tak powiem, nieprzytomny i zasuguje na lito.
Spotkao go nieszczcie. Nie cierpi plotekSzeszkowski poczerwienia i obejrza si ale ze
wzgldu na pojedynek uwaam za stosowne poinformowa pana... wczoraj wieczorem ajewski
zasta swoj dam w domu Miuridowa z... pewnym panem.
Co za ohyda! mrukn zoolog, poblad, skrzywi si i gono splun. Tfu!
Dolna warga zacza mu dre; odszed od Szeszkowskiego nie chcc sucha dalej i znw, jakby
co gorzkiego dostao mu si do ust, splun gono, a na ajewskiego spojrza z nienawici po
raz pierwszy tego ranka. Podniecenie i uczucie skrpowania miny bez ladu; potrzsn gow i
rzek dononie:
Prosz panw, na co my waciwie czekamy? Czy nie czas zacz?
Szeszkowski spojrza ku oficerom i wzruszy ramionami.
Panowie! powiedzia gono, nie zwracajc si do nikogo z obecnych. Panowie!
Proponujemy, ebycie si pogodzili!
Skoczmy prdzej z tymi formalnociami powiedzia von Koren. Ju bya mowa o
pojednaniu. Teraz jaka jeszcze formalno? Szybciej, panowie, bo czas ucieka.
Ale my jednak obstajemy przy pojednaniu powiedzia Szeszkowski przepraszajcym tonem,
jak czowiek, ktry jest zmuszony do wtrcenia si w cudze sprawy; zaczerwieni si, pooy rk
na sercu i owiadczy: Panowie, my nie widzimy zwizku przyczynowego midzy zniewag a
pojedynkiem. Zniewaga, ktrej nieraz si dopuszczamy ze wzgldu na uomno naszej natury, a
pojedynek nic nie maj ze sob wsplnego. Wy, panowie, jako ludzie kulturalni, z wyszym
wyksztaceniem, niewtpliwie sami uwaacie pojedynek za przestarza, czcz formalno i rne
takie rzeczy. My przynajmniej tak si na niego zapatrujemy, inaczej bymy tu nie przyjechali,
poniewa nie moemy dopuci, eby w naszej obecnoci ludzie strzelali do siebie i tak dalej.
Szeszkowski otar twarz z potu i zakoczy: Do ju tych nieporozumie, panowie, podajcie
sobie rce i jedmy wszyscy oblewa pojednanie. Daj sowo, panowie!
Von Koren milcza. ajewski, widzc, e wszyscy na niego patrz, przemwi:
Nie mam adnej pretensji do Nikoaja Wasiliewicza. Jeeli on sdzi, e wina ley po mojej
stronie, jestem gotw jego przeprosi.
Von Koren obrazi si.
Widocznie, prosz panw oznajmi chcecie, eby pan ajewski wrci do domu jako

wspaniaomylny rycerz, ale ja, niestety, ani jemu, ani panom nie mog sprawi tej przyjemnoci. Po
co byo wstawa wczenie i jecha taki szmat drogi, jeeli wszystko ma si skoczy oblewaniem
zgody, przeksk i tumaczeniami, e pojedynek to tylko przestarzaa formalno. Pojedynek jest
pojedynkiem i nie naley robi z niego sprawy gupszej i bardziej zakamanej, ni jest istotnie. Ja
osobicie chc si bi.
Zapado milczenie. Oficer Bojko wyj ze skrzynki dwa pistolety; jeden wrczono von Korenowi,
drugi ajewskiemu, i tu nastpio zamieszanie, ktre na krtk chwil ubawio zoologa i
sekundantw. Okazao si bowiem, e nikt z obecnych nigdy w yciu nie by przy pojedynku i nie
wiedzia dokadnie, jak naley si ustawi i co maj robi sekundanci. Wreszcie Bojko przypomnia
sobie i umiechajc si zacz tumaczy.
Panowie, kto pamita ten opis u Lermontowa? zawoa ze miechem von Koren. U
Turgieniewa Bazarw te z kim tam si bije...
Co to ma do rzeczy? przerwa mu niecierpliwie Ustimowicz zatrzymujc si. Wymierzy
odlego, i caa parada.
I przeszed kilka krokw, niby pokazujc, jak si wymierza. Bojko obliczy kroki, jego kolega
wycign szabl i drasn ziemi w dwch odlegych punktach dla oznaczenia bariery.
Przeciwnicy w zupenej ciszy stanli na swoich miejscach.
Krety" przypomnia sobie diakon siedzcy w krzakach.
Szeszkowski znw co mwi, Bojko znw co tumaczy, ale ajewski nic nie sysza, a raczej
sysza i nie rozumia. Gdy nadesza odpowiednia chwila, odwid kurek i podnis ciki, zimny
pistolet luf do gry. Poniewa nie rozpi paszcza, uwierao go w ramieniu i pod pach, a rka
podniosa si tak niezdarnie, jakby rkaw by uszyty z blachy. ajewskiemu przypomniao si, jak
nienawi wzbudziy w nim wczoraj kdzierzawe wosy i niade czoo, pomyla jednak, e nawet
wczoraj, nawet w porywie zaciekej nienawici i gniewu nie wystrzeliby do czowieka. W obawie,
eby kula nie trafia przypadkiem von Korena, podnosi pistolet coraz wyej i czu, e ta zbyt
ostentacyjna wspaniaomylno jest nietaktowna i nie wspaniaomylna, ale inaczej nie mg, nie
umia. Patrzc na blad, drwico umiechnit twarz von Korena, ktry widocznie by przekonany
od pocztku, e przeciwnik odda strza w powietrze, ajewski myla, e zaraz, dziki Bogu,
wszystko si skoczy, e tylko trzeba mocniej pocign za cyngiel.
Wystrza gwatownie szarpn ramieniem, rozleg si huk, w grach odezwao si echo: pach-tach!
Wwczas von Koren odwid kurek i spojrza w stron Ustimowicza, ktry maszerowa bez
przerwy, zaoywszy rce do tyu i nie zwracajc uwagi na nikogo.
Panie doktorze powiedzia zoolog niech pan z aski swojej przestanie chodzi. Przez pana
a mi w oczach miga.
Doktor zatrzyma si. Von Koren zacz mierzy w ajewskiego.
Koniec!" pomyla ajewski.
Lufa pistoletu skierowana prosto w twarz, wyraz nienawici i pogardy, bijcy z kadego rysu, z caej
postawy von Korona, i to morderstwo, ktre za chwil popeni uczciwy czowiek w biay dzie, w
obecnoci uczciwych ludzi, i ta cisza, i nieznana sia, nakazujca ajewskiemu sta, a nie ucieka
jakie to zagadkowe, niepojte, straszne! Chwila, gdy von Koren mierzy, wydaa si ajewskiemu
dusza ni noc. Spojrza bagalnie na sekundantw; stali bez ruchu, okryci bladoci.

,,Strzelaje prdzej!" myla ajewski i czu, e jego blada, drca, aosna twarz musi budzi w
von Korenie coraz wiksz nienawi.
Ja go zaraz zabij myla von Koren mierzc w czoo i ju czujc pod palcem cyngiel. Tak,
naturalnie, e zabij..."
On go zabije! dobieg nagle gdzie z bliska rozpaczliwy okrzyk.
W tej samej chwili hukn strza. Widzc, e ajewski nie upad, ale stoi w miejscu, wszyscy
spojrzeli w t stron, skd dobiego woanie, i zobaczyli diakona. Sta na przeciwnym brzegu, w
gszczu kukurydzy, blady, mokry i brudny, z mokrymi, lepicymi si do czoa i policzkw wosami,
umiecha si jako dziwnie i wymachiwa mokrym kapeluszem. Szeszkowski zamia si z radoci,
rozpaka si i odszed na bok...
XX
W chwil potem von Koren i diakon spotkali si przy mostku. Diakon by niezwykle wzburzony,
ciko dysza i unika spojrze zoologa. Wstyd mu byo, e si tak przestraszy, e paraduje w
mokrej, powalanej odziey.
Wydao mi si, e pan chce go zabi... wymamrota. Jakie to sprzeczne z natur ludzk!
Tak, to jest wbrew naturze!
Ale skd pan si tu znalaz? dziwi si zoolog.
Niech pan nawet nie pyta! machn rk diakon. Diabe mnie opta: id a id... Wic
poszedem i ledwom ze strachu nie umar w tej kukurydzy. Ale teraz chwaa Bogu!... Chwaa Boga...
Jestem z pana bardzo zadowolony mamrota diakon. I nasz dziadek-tarantula te bdzie
zadowolony... A miechu co niemiara.... Ale prosz pana na wszystko, nie mw pan nikomu, e tu
byem, bo oberw za swoje od wadz. Mog powiedzie: diakon by za sekundanta.
Panowie! zawoa von Koren. Diakon prosi, bycie nikomu nie mwili, e on tu by. Mog
go spotka nieprzyjemnoci.
Jakie to sprzeczne z natur ludzk! westchn diakon. Niech mi pan daruje z aski swojej,
ale mia pan tak twarz, e byem pewien: zaraz go pan zabije.
Bardzo mnie korcio, eby sprztn tego szubrawca odpowiedzia von Koren ale pan
krzykn, rka mi drgna i spudowaem. Caa ta procedura, diakonie, dla czowieka
nieprzyzwyczajonego jest niesmaczna i nuca. Czuj si okropnie saby. Jedmy...
Ja, za pozwoleniem paskim, pjd pieszo. Musz si obsuszy, bo zmokem i zzibem.
Jak pan chce powiedzia zoolog omdlewajcym gosem, wsiadajc do powozu i przymykajc
oczy. Jak wola...
Kiedy wszyscy snuli si koo powozw i wsiadali, Kierbaaj sta przy drodze i trzymajc si oburcz
za brzuch nisko kania si i byska zbami; sdzi, e panowie przyjechali tutaj, eby rozkoszowa
si przyrod i pi herbat, nie rozumia wic, po co znowu wsiadaj do powozw. Orszak ruszy w
zupenej ciszy, a przed duchanem zosta tylko diakon.
I duchan, herbata pi oznajmi Kierbaajowi. Chcie je.
Kierbaaj dobrze mwi po rosyjsku, ale diakonowi zdawao si, e Tatar lepiej rozumie, jeeli si do
niego mwi aman ruszczyzn.
Jajecznic smay, sera da...
Chod, chod, popie powiedzia Kierbaaj kaniajc si. Dam wszystko... Jest i ser, i wino...

Jedz, co chcesz.
Jak po tatarska Bg? pyta diakon wchodzc do duchanu.
Twj Bg i mj Bg to bez rnicy odpar Kierbaaj nie zrozumiawszy pytania. Bg jest
jeden dla wszystkich, tylko ludzie s rni. Czy to Ruscy, czy Turki, czy Angliki rozmaitych ludzi
moc, a Bg jeden.
Wic dobrze. Skoro wszystkie narody czcz jedynego Boga, to czemu wy, muzumanie, patrzycie
na chrzecijan jak na odwiecznych wrogw waszych?
Po co gniewasz si? powiedzia Kierbaaj chwytajc si obu rkami za brzuch. Ty pop, ja
muzuman, ty powiadasz chc je, ja daj... Tylko bogaty zastanawia si, jaki Bg jest twj, jaki
mj, a biednemu wszystko jedno. Jedz, prosz ci.
Gdy tak w duchanie prowadzono rozmow teologiczn, ajewski wraca powozem do domu i
wspomina, z jakim uczuciem lku jecha tdy o wicie, kiedy droga, skay i gry byy mokre i
ciemne, a nieznana przyszo wydawaa si przeraajca jak otcha, ktra nie ma dna; teraz krople
deszczu na trawie i kamieniach lniy jak diamenty, przyroda umiechaa si radonie, a groza
przyszoci zostaa ju poza nim. Spoglda na ponur, zapakan twarz Szeszkowskiego, na dwa
inne powozy, w ktrych siedzieli Ustimowicz i von Koren ze swoimi sekundantami, i zdawao mu
si, e wszyscy wracaj z cmentarza, gdzie wanie pochowano jakiego przykrego, nieznonego
czowieka, co kademu psu ycie.
,,To ju skoczone" myla o swojej przeszoci ostronie gadzc palcami szyj.
Z prawej strony przy konierzyku utworzyo si niewielkie obrzmienie dugoci maego palca
bolao jak po sparzeniu elazkiem. Bya to kontuzja od kuli.
A potem, ju po powrocie do domu, zaczy przesuwa si dugie, dziwne godziny, sodkie i mgliste
jak sen. ajewski, jakby go wypuszczono z wizienia czy ze szpitala, wpatrywa si w znane od
dawna przedmioty i dziwi si, e stoy, krzesa, okna, wiato i morze budz w nim uczucie ywej,
dziecinnej radoci, jakiej nie zazna od lat. Blada, zmizerowana Nadieda bya zaskoczona agodnym
brzmieniem jego gosu i dziwnymi ruchami; chciaa mu prdzej opowiedzie wszystko, co si z ni
dziao... Zdawao jej si, e on chyba nie syszy, nie rozumie, a gdy dowie si o wszystkim, przeklnie
j i zabije, ale on sucha, pieci jej twarz i wosy, patrza w oczy, mwi:
Nie mam nikogo prcz ciebie...
Potem dugo siedzieli w ogrdku przytuleni i milczeli albo marzc o szczliwej przyszoci rzucali
krtkie, urywane zdania, a jemu zdawao si, e nigdy w yciu nie mwi tak dugo i tak piknie.
XXI
Upyno trzy miesice z gr.
Nadszed dzie, w ktrym von Koren mia wyjecha. Od wczesnego rana pada rzsisty, zimny
deszcz, d pnocno-wschodni wiatr i na morzu rozkoysaa si wielka fala. Mwiono, e w tak
pogod parowiec chyba nie zatrzyma si na redzie. Wedug rozkadu mia przyj koo dziesitej
rano, ale von Koren, ktry zaglda do przystani w poudnie i po obiedzie, nie mg dojrze przez
lunet nic poza szarymi falami i deszczem zasnuwajcym horyzont.
Pod wieczr deszcz usta, a wiatr zacz si ucisza. Von Koren ju pogodzi si z myl, e dzi nie
wyjedzie, i zasiad z Samojlenk do szachw; ale kiedy si ciemnio, ordynans zameldowa, e na
morzu ukazay si wiata i e widziano rakiet.

Von Koren zacz si pieszy. Przerzuci torb przez rami, wycaowa Samojlenk i diakona, nie
wiedzie po co obszed wszystkie pokoje, poegna si z ordynansem i z kuchark i wyszed na
ulic, majc uczucie, e co zapomnia u doktora czy te u siebie w mieszkaniu. Na ulicy szed obok
Samojlenki, za nimi diakon ze skrzyni, a dalej ordynans z dwiema walizami. Tylko Samojlenko i
ordynans dojrzeli mtne wiateka na morzu, reszta patrzya w ciemnoci i nic nie widziaa.
Parowiec zatrzyma si daleko od brzegu.
Prdzej, prdzej nagli von Koren. Boj si, e odejdzie.
Mijajc domek o trzech oknach, do ktrego przenis si ajewski wkrtce po pojedynku, von
Koren nie wytrzyma i zajrza przez szyb. ajewski siedzia, obrcony plecami do okna, i
pochyliwszy si nad stoem pisa.
Podziwiam powiedzia zoolog pgosem. Jak on si wzi w karby!
Tak, to godne podziwu westchn Samojlenko. Od rana do wieczora tylko siedzi i pracuje.
Chce spaci dugi. A yje, bracie, gorzej od ebraka.
Dusza chwila mina w milczeniu. Zoolog, doktor i diakon stali pod oknem i patrzyli na
ajewskiego.
Ot i nie wyjecha std, biedaczysko powiedzia Samojlenko. A pamitasz, jak si stara?
Tak, mocno wzi si w karby powtrzy von Koren. Jego lub, praca od rana do nocy dla
kawaka chleba, jaki inny wyraz twarzy i nawet inny chd wszystko jest tak niezwyke, e nawet
nie wiem, jak to nazwa zoolog dotkn rkawa Samojlenki i powiedzia wzruszonym gosem:
Powtrz jemu i jego onie, e na wyjezdnym wyraaem mj podziw dla nich, e im ycz
wszystkiego najlepszego... i popro go, eby on, jeeli to moliwe, nie mia do mnie alu. On mnie
zna. On wie, e gdybym mg przewidzie t przemian, zostabym chyba jego najlepszym
przyjacielem.
Wstp na chwil, poegnaj si.
Nie. To jako niezrcznie.
Czemu? Kto wie, czy zobaczycie si jeszcze kiedykolwiek. Zoolog zamyli si i powiedzia:
To prawda.
Samojlenko ostronie zastuka palcem w okno.
ajewski drgn i obejrza si.
Wania, Nikoaj Wasiliewicz chce si z tob poegna powiedzia Samojlenko. Zaraz
wyjeda.
ajewski wsta od stou i poszed do sieni otworzy drzwi. Samojlenko, von Koren i diakon weszli
do domu.
Ja tylko na chwil zacz zoolog i zdejmujc w sieni kalosze ju poaowa, e uleg
wzruszeniu i przyszed nie proszony. ,,Zupenie jakbym si narzuca stwierdzi w myli a to
niezbyt mdre". Przepraszam, e robi panu kopot mwi idc za ajewskim do jego pokoju
ale za chwil wyjedam i co mnie tkno, eby tu zajrze. Nie wiadomo, czy si jeszcze
kiedykolwiek zobaczymy.
Bardzo mi przyjemnie... Uprzejmie prosz ajewski niezrcznie podsun gociom krzesa,
jakby usiujc zatarasowa przejcie, a sam stan na rodku pokoju zacierajc rce.
,,Szkoda, e nie zostawiem wiadkw na ulicy" pomyla von Koren i powiedzia stanowczym

gosem:
Niech pan mnie le nie wspomina, Iwanie Andrieiczu. Nie mona oczywicie zapomnie o
przeszoci, bo jest zbyt smutna, zreszt nie przyszedem tu, eby przeprasza czy tumaczy si.
Czyniem wszystko ze szczerego przekonania i nie zmieniem swoich pogldw... Co prawda, widz
teraz, ku mojej wielkiej radoci, e pomyliem si co do pana, ale przecie i na rwnej drodze mona
si potkn, bo taki ju ludzki los: jeeli nie mylimy si w sprawach najwaniejszych, to popeniamy
bdy w szczegach. Istotnej prawdy nikt nie zna.
Tak, prawdy nikt nie zna... powtrzy ajewski.
No, do widzenia... ycz panu wszystkiego najlepszego...
Von Koren poda ajewskiemu rk; ten ucisn j i ukoni si.
A wic prosz mnie le nie wspomina powtrzy von Koren. Niech pan pozdrowi on i
powie jej, jak auj, e nie mogem si z ni poegna.
ona jest w domu.
ajewski podszed do drzwi przylegego pokoju i zawoa:
Nadia, Nikoaj Wasiliewicz chce si z tob poegna.
Wesza Nadieda; stana przy drzwiach i niemiao popatrzya ku gociom. Na jej twarzy malowa
si wyraz niepewnoci i lku, a rce trzymaa jak pensjonarka, ktr si karci.
Wyjedam, Nadiedo Fiodorowno powiedzia von Koren przyszedem si poegna.
Ocigajc si podaa mu rk, a ajewski ukoni si.
Jake jednak aonie wygldaj! pomyla von Koren. Nieatwo im przychodzi to
wszystko".
Bd w Moskwie i Petersburgu powiedzia. Moe pastwu co stamtd przysa?
C by? odpara Nadieda Fodorowna i niepewnie zerkna ku mowi. Chyba nic nie
trzeba...
Oczywicie, e nic przytakn ajewski zacierajc rce. Pozdrowienia...
Von Koren ju nie wiedzia, co trzeba i co mona jeszcze powiedzie, a przecie gdy wchodzi,
zdawao mu si, e tyle ma do powiedzenia. Milczc ucisn do ajewskiemu i jego onie i
wyszed od nich z cikim sercem.
Co za ludzie! mwi pgosem diakon idc za nim. Boe, co za ludzie! Zaiste to rka Boa
zasadzia winnic ow! Panie, Panie! Jeden zwyciy tysice, a inny cae chmary. Nikoaju
Wasiliiczu zawoa w uniesieniu niech pan zrozumie, e dzisiaj odnis pan zwycistwo nad
najwikszym wrogiem ludzkoci nad pych!
Ale, diakonie! Jacy z nas zwycizcy! Zwycizcy maj postaw ora, a ten biedak jest niemiay,
zahukany, kania si jak porcelanowy Chiczyk, a ja... a mnie al ogarnia.
Z tyu rozlegy si kroki. To dopdza ich ajewski, eby te odprowadzi. Na przystani sta
ordynans z dwoma walizkami, a troch dalej czterech wiolarzy.
Ale wieje... brr! stkn Samojlenko. Na morzu musi by teraz sztormisko, e ha! W z
por wybrae si, Kola.
Nie boj si choroby morskiej.
Nie o to... eby tylko ci durnie ciebie nie wywalili. Trzeba byo jecha szalup agencji. Gdzie
szalupa agencji? hukn do wiolarzy.

Posza, wasza ekscelencjo.


A komory celnej?
Te posza.
Dlaczego nikt nie da zna? rozzoci si Samojlenko. Cymbay!
Wszystko jedno, nie uno si... powiedzia von Koren. No, bd zdrw. Zostacie z
Bogiem.
Samojlenko ucisn von Korena i przeegna go trzy razy.
Nie zapominaj o nas, Kola... Pisz... Z wiosn bdziemy na ciebie czekali.
Do widzenia, diakonie powiedzia von Koren ciskajc diakonowi rk. Dziki za
towarzystwo i za mie rozmowy. Pomyl o ekspedycji.
Boe, cho na skraj wiata! zamia si diakon. Czy ja si zarzekam?
Von Koren zobaczy w ciemnociach ajewskiego i bez sowa wycign do niego rk. Wiolarze
ju czekali na dole i przytrzymywali d, ktra uderzaa o pale, mimo e molo odgradzao j od
najwikszej chwiejby. Von Koren zbieg po trapie, skoczy do dki i usiad przy sterze.
Pisz! zawoa Samojlenko. Dbaj o swoje zdrowie!
,,Istotnej prawdy nikt nie zna" myla ajewski podnoszc konierz u paszcza i wsuwajc donie
w rkawy.
dka zwinnie wymina molo i wysza na otwarte morze. Na chwil znika z oczu, ale natychmiast
wynurzya si z gbi i wjechaa na szczyt fali tak, e wida byo ludzi, a nawet wiosa. dka
przepyna ze trzy snie, ale nastpna fala odrzucia j o dwa snie do tyu.
Pisz! krzycza Samojlenko. e ci te diabli ponieli w tak pogod!
Tak, istotnej prawdy nikt nie zna..." myla ajewski, tsknie patrzc na niespokojne, ciemne
morze.
,,dk rzucaj fale myla posuwa si o dwa kroki naprzd, i znw cofa si o krok, ale
wiolarze s zawzici, wytrwale poruszaj wiosami i nie boj si wielkich fal. dka wci sunie
naprzd, ju jej nie wida, minie p godziny i wiolarze zobacz statek, a za godzin znajd si przy
schodni okrtowej. W yciu tak samo... Gonic za prawd ludzie id dwa kroki naprzd i znw
cofaj si o krok. Cierpienia, bdy i nuda ycia rzucaj ludzi do tyu, ale tsknota za prawd i
niezomna wola pdz ich cigle naprzd. I kto wie? Moe si dopynie do istotnej prawdy..."
egnaaaj! zawoa Samojlenko.
Nie wida ju i nie sycha powiedzia diakon. Szczliwej podry! Zacz kropi deszcz.
ONA
Otrzymaem taki list:
Wielce Szanowny Paniel
W pobliu Pana, a mianowicie we wsi Piestrowo, zaszy tak smutne fakty, e poczuwam si do
obowizku donie Panu o tym. Wszyscy chopi tej wsi sprzedali swoje chaty i cay dobytek, eby
przesiedli si do tomskiej guberni; nie dojechali tam jednak i wrcili z powrotem. A tu, oczywicie,
nic ju nie maj. Wszystko cudze; zamieszkali wic po trzy-cztery rodziny razem, tak e w kadej
chacie toczy si przynajmniej 15 osb obojga pci, nie liczc maych dzieci, a wskutek tego nie
maj nic do jedzenia, wszdzie gd, straszliwa epidemia godowego, czyli plamistego tyfusu;

choruj dosownie wszyscy. Felczerka powiada wchodzi si do chaty i wszdzie taki sam widok.
Wszyscy chorzy, wszyscy nieprzytomni, jeden mieje si, drugi dostaje szau, w chatach smrd, nie
ma komu ani poda, ani przynie wody; jedynym poywieniem s zmarze kartofle. C moe
poradzi felczerka i Sobl (nasz lekarz ziemstwa), kiedy poza lekarstwami ludzie potrzebuj przede
wszystkim chleba, ktrego nie maj. Zarzd ziemstwa odmawia im pomocy, poniewa chopi nie s
ju w ewidencji tutejszego ziemstwa, tylko guberni tomskiej, poza tym nie ma w ogle pienidzy.
Donosz panu o tym znajc paski humanitaryzm i prosz p jak najszybsz pomoc.
yczliwy znajomy"
Rzecz jasna, e pisaa sama felczerka albo ten lekarz o zwierzcym nazwisku. Lekarze ziemstwa i
felczerki w cigu ostatnich lat z dnia na dzie dochodz do coraz gbszego przekonania, e nie
mog nic zrobi, a pomimo to pobieraj wynagrodzenie od ludzi, ktrzy ywi si tylko zmarzymi
kartoflami, pomimo to, nie wiadomo dlaczego, czuj si uprawnieni osdza, czy jestem
humanitarny, czy nie.
Podenerwowany anonimowym listem, tym, e co rana jacy chopi przychodz do czeladnej kuchni i
padaj na kolana, jak rwnie tym, e w nocy rozebrano mi w spichrzu cian i skradziono
dwadziecia worw yta, oraz oglnym cikim nastrojem pogbionym przez rozmowy, gazety i z
pogod zdenerwowany tym wszystkim pracowaem ospale i le. Pisaem ,,Histori kolei
elaznych", musiaem przeczyta mnstwo rosyjskich i zagranicznych ksiek, broszur, artykuw,
musiaem trzaska na liczydach, kartkowa tablice logarytmiczne, myle i pisa, a potem znowu
czyta, trzaska na liczydach i myle, ale zaledwie zabieraem si do ksiki czy zaczynaem
rozwaa, myli pltay mi si, oczy przymykay i z westchnieniem wstawaem od biurka i
zaczynaem spacerowa po wielkich pokojach mego opustoszaego dworu. Kiedy brzydo mi
chodzenie, stawaem w gabinecie przy oknie i spogldajc na rozlege podwrze, ponad staw i
mody lasek brzezinowy, ponad wielkie pole, okryte niedawno spadym, tajcym niegiem
dostrzegaem na wzgrzu na horyzoncie gromadk burych chat, od ktrych przez biae pole krt
smug biega w d czarna botnista droga. Byo to Piestrowo. Wanie ta wie, o ktrej pisa
anonimowy autor. Gdyby nie wrony, ktre, wrc deszcze czy niene opady, z krzykiem
polatyway nad stawem i polem, gdyby nie stuk w szopie stelmacha, to ten wiatek, na temat ktrego
wszczto teraz taki haas, przypominaby Morze Martwe, takie tu byo wszystko ciche, nieruchome,
bez wszelkich oznak ycia, nudne!
W pracy, w skupieniu si przeszkadzao mi zdenerwowanie: nie wiedziaem, co to jest,
przypuszczaem, e rozczarowanie. W rzeczy samej, porzuciem prac w Ministerstwie Komunikacji
i przyjechaem tu na wie, eby y w spokoju i studiowa zagadnienia spoeczne. Byo to moje
dawne, najdrosze marzenie. A teraz trzeba byo poegna si ze spokojem, ze studiami, trzeba byo
rzuci wszystko i zaj si tylko chopami. I byo to konieczne, bo oprcz mnie, jak byem
przekonany, naprawd nikt w naszym powiecie nie mg okaza skutecznej pomocy godujcym.
Otaczali mnie ludzie niewyksztaceni, nie oczytani, obojtni, w olbrzymiej wikszoci nieuczciwi
albo nawet uczciwi, lecz narwani, niepowani, jak na przykad moja ona... Nie podobna byo liczy
na takich ludzi, nie podobna te pozostawi chopw na pastw losu, naleao wic ulec
koniecznoci i samemu zaj si uporzdkowaniem chopskich spraw. Zaczem od tego, e
postanowiem ofiarowa na rzecz godujcych pi tysicy rubli w srebrze. Ale to nie zmniejszyo

mego zdenerwowania wrcz przeciwnie. Kiedy przystawaem u okna czy spacerowaem po


pokojach, drczyo mnie nie istniejce dawniej pytanie: jak zadysponowa tymi pienidzmi? Kaza
zakupi zboe, pj po chatach i rozda to przekracza siy jednego czowieka, pomijajc ju
fakt, e w popiechu mona da dwa razy wicej bogaczowi ni godujcemu. Administracji nie
wierzyem. Wszyscy ci prezesi ziemstw i inspektorzy podatkowi to ludzie modzi, ktrym nie
dowierzaem, jak caej dzisiejszej modziey, zmaterializowanej, pozbawionej ideaw. Zarzd
ziemstwa, zarzdy gminne i w ogle wszystkie urzdy powiatowe bynajmniej nie zachcay do tego,
eby si zwrci do nich o pomoc. Wiedziaem, e te urzdy, ktre dorway si do korytka ziemstwa
czy te skarbu, zawsze trzymaj pyski w pogotowiu, rade dorwa si jeszcze do nowego korytka.
Przychodzio mi do gowy, eby zaprosi do siebie ssiadw-ziemian i zaproponowa
zorganizowanie w moim domu czego w rodzaju komitetu czy orodka, do ktrego pynyby
wszystkie ofiary i z ktrego wydawano by zarzdzenia i zapomogi na cay powiat; taka organizacja,
zakadajca czste prywatne narady i szerok swobodn kontrol, cakiem odpowiadaa moim
pogldom; ale gdy wyobraziem sobie te niadanka, obiady, kolacje, ten rozgardiasz prniactwa,
czcz gadanin, ten zy ton, jaki niewtpliwie wniosoby do mego domu to pstre powiatowe
towarzystwo skwapliwie zrezygnowaem z tego pomysu.
O ile chodzi o domownikw, to oczekiwanie od nich pomocy czy poparcia byo jak najmniej
waciwe. Z rodziny mojego ojca, kiedy licznej i prowadzcej oywione ycie towarzyskie, ocalaa
tylko guwernantka m-lle Marie czy, jak nazywano j teraz, Maria Gierasimowna, osoba cakiem
nijaka. Ta maleka schludna siedemdziesicioletnia staruszka w jasnopopielatej sukni, w czepku z
biaymi wstkami, przypominajca porcelanow figurk, siedziaa zawsze w bawialni z ksik w
rku. Kiedy przechodziem koo niej znajc przyczyn mej zadumy mwia za kadym razem;
Czeg ty chciae, Paszo? Ju dawno mwiam, e tak bdzie. Wystarczy spojrze na sub.
Druga moja rodzina, to jest ona, Natalia Gawriowna, mieszkaa na parterze, gdzie zajmowaa
wszystkie pokoje. Jadaa, sypiaa i przyjmowaa swych goci u siebie na dole cakiem nie interesujc
si, jak jadam, sypiam i kogo przyjmuj ja. Stosunki midzy nami byy proste, nie nacignite, lecz
chodne, pozbawione istotnej treci i nudne, jak midzy ludmi, ktrych od dawna nic ze sob nie
czy, tak e ich ycie na ssiadujcych pitrach nie zachowao nawet pozorw bliskoci. Mio
namitna, pena niepokoju, to sodka, to gorzka jak pioun, jak dawniej budzia we mnie Natalia
Gawriowna, ju mina; miny rwnie dawne spicia, gone rozmowy, wyrzuty, ale i te
wybuchy nienawici, ktre u ony zawsze koczyy si wyjazdami za granic czy do rodziny, a u
mnie wysykami pienidzy, nieduymi, lecz czstymi, eby czciej rani ambicj ony. (Moja
dumna, ambitna ona i jej rodzina s na moim utrzymaniu i ona, pomimo najszczerszych chci, nie
moe wyrzec si moich pienidzy to sprawiao mi przyjemno i byo jedyn pociech w moim
nieszczciu.) Teraz, kiedymy si przypadkiem spotykali na dole, na korytarzu albo na podwrzu, ja
kaniaem si, ona si umiechaa uprzejmie: mwilimy o pogodzie, o tym, e zdaje si czas ju
wstawi podwjne okna, e kto przejecha po grobli i dzwoni dzwoneczki, a rwnoczenie
czytaem w jej twarzy: ,,Jestem ci wierna, nie nara na szwank twego szlachetnego nazwiska, ktre
tak kochasz, jeste mdry i nie nachodzisz mnie jestemy skwitowani".
Byem przekonany, e mio moja ju dawno wygasa, e praca zbyt gboko mnie pochona,
ebym mg jeszcze powanie myle o swoim stosunku do ony. Ale, niestety, tak tylko mylaem.

Kiedy ona gono rozmawiaa na dole, przysuchiwaem si jej gosowi, chocia nie mogem
zrozumie ani sowa. Kiedy graa na fortepianie, wstawaem i suchaem. Kiedy podawano jej powz
czy wierzchowca, zbliaem si do okna i czekaem, a wyjdzie z domu, a potem patrzyem, jak
wchodzi do powozu czy dosiada konia, jak wyjeda z podwrza. Czuem, e w sercu moim dzieje
si co niedobrego, i baem si, e wyraz moich oczu czy twarzy moe mnie zdradzi.
Odprowadzaem on spojrzeniem i oczekiwaem jej powrotu, eby znowu zobaczy przez okno jej
twarz, ramiona, futro, kapelusik; byo mi nudno, smutno, ogarnia mnie jaki przedziwny al, w
czasie jej nieobecnoci miaem ochot przej si po pokojach, chciaem, eby sprawa, ktrej ja i
ona nie umielimy rozwiza ze wzgldu na niezgodno charakterw, eby sprawa ta jak
najprdzej rozwizaa si sama, w sposb naturalny, to znaczy, eby prdzej ju zestarzaa si ta
pikna dwudziestosiedmioletnia kobieta, a take eby prdzej ju posiwiaa i wyysiaa moja gowa.
Razu pewnego w czasie niadania mj rzdca, Wadimir Prochorycz, powiadomi mnie, e chopi z
Piestrowa zrywaj ju som z dachw na pasz dla byda, a Maria Gierasimowna patrzya na mnie
ze strachem, w zdumieniu.
A c ja mog zrobi? odpowiedziaem. Sam czowiek niewiele zwojuje, a ja nigdy jeszcze
nie byem tak osamotniony, jak teraz. Wiele bym da za to, gdybym w caym powiecie znalaz cho
jednego czowieka, na ktrym mgbym polega.
To niech pan zaprosi Iwana Iwanycza powiedziaa Maria Gierasimowna.
wietna myl! przypomniaem sobie i ucieszyem si. W rzeczy samej. Cest raison
podpiewywaem idc do gabinetu, eby napisa list do Iwana Iwanycza. Cest raison! Cest
raison!
II
Z caej masy znajomych, ktrzy kiedy, przed dwudziestu piciu czy trzydziestu piciu laty, pili i
jedli w tym domu, w karnawale przyjedali poprzebierani, kochali si i enili, zanudzali
rozmowami o swych wspaniaych sforach i koniach y ju tylko Iwan Iwanycz Bragin. Kiedy
by to czowiek wielce czynny, gadua, haaburda, czuy na wdziki niewiecie, sawicy si
skrajnoci pogldw i szczeglnym wyrazem twarzy, ktrym czarowa nie tylko kobiety, ale nawet
mczyzn; teraz Iwan Iwanycz cakiem zestarza si, rozty niepomiernie i spokojnie doywa
swoich lat nie majc ju adnych pogldw, zupenie bezbarwnie. Przyjecha wieczorem nazajutrz
po otrzymaniu mego listu, kiedy w jadalni wanie podano samowar i filigranowa Maria
Gierasimowna kroia cytryn.
Bardzom rad, e pana widz powiedziaem wesoo, witajc go. A pan jakby znw przyty!
Wcale nie utyem, tylko jestem spuchnity odrzek, Pogryzy mnie pszczoy.
Ze swobod czowieka, ktry sam podkpiwa sobie ze swej tuszy, obj mnie wp obu rkami, zoy
na mej piersi sw wielk mikk gow z wosami sczesanymi po chochacku na czoo i zanis si
chichotliwym starczym miechem.
A pan coraz modszy! powiedzia miejc si. Nie wiem, jak farb maluje pan gow i
brod, ale przydaaby si i mnie. Posapujc i ciko oddychajc obj mnie i pocaowa w
policzek. Przydaaby si i mnie... powtrzy. Panu, kochasiu, nie stukna chyba nawet
czterdziestka?
Oho, ju czterdzieci sze rozemiaem si. Iwan Iwanycz pachnia ojem i kuchennym

dymem i to jako pasowao do niego. Jego wielkie ciao, nalane i niezdarne, wtoczone byo w dugi
surdut, przypominajcy dorokarski kaftan z wysok tali, z haczykami i ptlicami zamiast guzikw
i byoby chyba dziwne, gdyby pachnia na przykad wod kolosk. W jego podwjnym,
sinawym, dawno nie golonym, jakby ceglastym podbrdku, w wyupiastych oczach, w posapywaniu,
w caej niezdarnej, niechlujnej postaci, w gosie, miechu, w sposobie mwienia trudno byo
rozpozna tego postawnego, urodziwego gadu, przed ktrym ongi dreli maonkowie caego
powiatu.
Bardzo mi pan jest potrzebny, drogi Iwanie Iwanyczu powiedziaem, kiedymy ju siedzieli w
jadalni przy herbacie. Chciabym zorganizowa pomoc dla godujcych i nie wiem, jak si do
tego zabra. Moe wic pan co mi askawie doradzi.
Tak, tak, tak... odpowiedzia Iwan Iwanycz wzdychajc. Owszem...
Nie chciabym pana niepokoi, ale, doprawdy, absolutnie nie mam do kogo si zwrci. Wie pan
przecie, co tu za ludzie.
Tak, tak, tak... Owszem...
Pomylaem sobie: ma to by przecie narada powana i rzeczowa, w ktrej moe wzi udzia kady,
niezalenie od stanowiska i stosunkw osobistych; moe by wic zaprosi Natali Gawriown?
Tres faciunt collegium!* powiedziaem wesoo. Moe by wic zaprosi Natali
Gawriown? Co pan na to? Pieniu zwrciem si do pokojowej prosz poprosi Natali
Gawriown, eby pofatygowaa si do nas na gr; jeli moe, to zaraz. Prosz powiedzie, e w
bardzo wanej sprawie.
Tres faciunt collegium (la.) trzech tworzy zgromadzenie.
Po chwili przysza moja ona. Wstaem na powitanie i powiedziaem:
Daruj, Natalie, e ci niepokoimy. Rozwaamy tu pewn bardzo wan spraw i wpadlimy na
szczliwy pomys, eby skorzysta z twojej dobrej rady, ktrej nam chyba nie odmwisz. Usid,
prosz.
Iwan Iwanowicz pocaowa on w rk, a ona go w gow, a potem, kiedymy ju usiedli przy
stole, patrzc na ni ze zawym zachwytem, pochyli si ku niej i znowu pocaowa jej rk.
Natalia Gawriowna bya w czarnej sukni, starannie uczesana, pachniaa przyjemnymi perfumami
widocznie wybieraa si z wizyt czy te oczekiwaa kogo u siebie. Wchodzc do jadalni, z
prostot, po przyjacielsku podaa mi rk i umiechna si do mnie tak samo mio jak do Iwana
Iwanycza i to mi si podobao: w czasie rozmowy jednak poruszaa palcami, czsto i energicznie
opadaa na oparcie krzesa i mwia szybko, i ten brak rwnowagi w mowie i w ruchach irytowa
mnie, przypomina jej rodzim Odess, w ktrej zarwno mczyni, jak kobiety razili mnie kiedy
swoim zym tonem.
Chciabym co zrobi dla godujcych zaczem i po chwili milczenia dodaem: Pienidze
to oczywicie sprawa wana, ale ograniczy si tylko do ofiary pieninej i na tym poprzesta to
byoby wykrcanie si od najwikszych kopotw. Pomoc powinna by oczywicie pienina, lecz
najwaniejsza jest rozsdna i waciwa organizacja. Zastanwmy si wic dobrze, eby co z tego
wyszo.
ona popatrzya na mnie pytajco i wzruszya ramionami, jakby chciaa powiedzie: Czy ja na
tym si znam?"

Tak, tak, gd... wymamrota Iwan Iwanycz. W rzeczy samej... Taak...


Sytuacja jest powana powiedziaem i potrzebna jest jak najszybsza pomoc. Sdz, e w
wytycznych, ktre mamy opracowa, na pierwsze miejsce naley wysun wanie szybko.
Chciaem po wojskowemu; ocena sytuacji, szybko i gwatowne natarcie.
Tak, szybko... powiedzia Iwan Iwanycz gnunie, jakby zasypiajc. Tylko na nic to si nie
zda. Ziemia nie obrodzia, wic c my tu... ocen sytuacji i gwatownym natarciem jej nie
zwojujesz... To ywio... Przeciwko Bogu i losowi nic nie zdziaasz.
Ale przecie po to czowiekowi dano gow, eby walczy z ywioami.
Co? A owszem... Wanie tak, tak... Owszem! Iwan Iwanycz kichn w. chusteczk, oywi si,
spojrza na mnie i na on i jakby dopiero teraz si obudzi.
U mnie te nie obrodzio zamia si chichotliwie i mrugn chytrze, jakby rzeczywicie byo
to bardzo mieszne. Ani pienidzy, ani zboa, a parobkw pene podwrze jak u hrabiego
Szeremietiewa. Chciabym ich rozpdzi na cztery wiatry, ale jako al.
ona rozemiaa si i zacza rozpytywa gocia o sprawy domowe. Jej obecno sprawiaa mi
przyjemno, jakiej ju dawno nie doznawaem; baem si na ni patrze, eby spojrzenie moje nie
zdradzio przypadkiem mego skrytego uczucia. Stosunki nasze tak si uoyy, e uczucie to mogo
si jej wyda zaskakujce i mieszne. ona rozmawiaa z Iwanem Iwanyczem, miaa si, cakiem
nie krpujc si tym, e jest u mnie i e ja si nie miej.
Tak wic, prosz pastwa, c mamy robi? zapytaem korzystajc z przerwy. Wydaje mi
si, e przede wszystkim, moliwie jak najszybciej, rozelemy listy skadkowe. My, Natalie,
napiszemy do naszych znajomych w stolicy i w Odessie i zmusimy ich do zgaszania ofiar. Kiedy
zbierzemy ju pewn kwot, zajmiemy si skupem zboa i paszy dla byda, a pan, Iwanie Iwanyczu,
bdzie askaw zaj si rozdziaem zapomg. Zdajc si cakowicie na paski takt i zmys
organizacyjny, pozwolimy sobie wyrazi jedno tylko yczenie: eby przed wydaniem zapomg
szczegowo zaznajomi si pan na miejscu ze wszystkimi okolicznociami, jak rwnie, co nader
wane, eby pilnowa pan, aby zapomogi wydawano tylko naprawd potrzebujcym, a bro Boe
pijakom, leniuchom czy bogaczom.
Tak, owszem... mamrota Iwan Iwanycz. Tak, tak, tak...
,,No, z tym lamazarnym dziadem daleko nie zajad" pomylaem i ogarno mnie
zdenerwowanie.
Obrzydli mi ci godujcy, niech ich kaczki! I wci tylko jakie pretensje i ale! cign Iwan
Iwanycz obcmoktujc plasterek cytryny. Godujcy maj pretensj do sytych. A ci, co maj chleb,
do godujcych. Taak... A z godu czowiek szaleje, gupieje, staje si dziki. Gd to nie arty.
Godny i grubiastwa wygaduje, i kradnie, a moe nawet jeszcze co gorszego... Trzeba zrozumie.
Iwan Iwanycz zakrztusi si herbat, rozkaszla i a zatrzs si cay od skrzeczcego, dawicego
miechu.
Byy kiedy czasy... by-byy... wykrztusi wymachujc obu rkami, jakby odpdza miech i
kaszel, ktre przeszkadzay mu mwi. Byy kiedy czasy, byy... Kiedy w jakie trzy lata po
uwaszczeniu panowa tu gd w dwch powiatach, przyjeda do mnie nieboszczyk Fiodor
Fiodorycz i zaprasza do siebie. Jedmy i jedmy, przyczepi si jak rzep do psiego ogona. Czemu
nie? Jedmy, powiadam. No i wzilimy, i pojechali. Byo to nad wieczorem, prszy nieek.

Podjedamy ju noc do majtku i nagle z lasu bach i znowu bach! A nieche ci licho!...
Wyskoczyem z sa, patrz pdzi kto na mnie w ciemnociach grzznc po kolana w niegu;
chwyciem go za ramiona, o tak, wybiem z rk fuzyjk, potem drugi si podwin, a ja tak go
wyrnem po bie, e tylko jkn i nosem w nieg: silnym by wtedy, cik miaem rk; ja z
dwoma si rozprawiem, a Fiedia ju na trzecim siedzi okrakiem. Przytrzymalimy trzech zuchw,
zwizali im rce do tyu, eby czego zego sobie czy nam nie zrobili, i przyprowadzilimy tych
durni do kuchni. I zo na nich porywa i a wstyd patrze: chopi znajomi, ludzie niczego sobie, al.
Zgupieli cakiem ze strachu. Jeden pacze, prosi o przebaczenie, drugi wilkiem patrzy i przeklina,
trzeci pada na kolana i modli si. Powiadam wic Fiedi: ,,Daruj im, wypu tych drani!" Fiedia
nakarmi ich, da po pudzie mki i puci: idcie do diaba! Tak to byo... Wieczne mu
odpoczywanie. Rozumia, wic darowa, a byli i tacy, co nie darowali ile to chopw
zmarnowali! Taak! Tylko przez sam koczkowski szynk jedenastu chopw skazano na katorg.
Taak! A teraz, czy nie tak samo?... We czwartek nocowa u mnie sdzia ledczy Anisin i wanie
opowiada o jakim dziedzicu... Tak... W nocy rozebrano mu cian w spichrzu i wycignito
dwadziecia worw yta. Kiedy z rana dowiedzia si, e zdarzy si taki krymina, natychmiast buch
depesz do gubernatora, potem drug do prokuratora, trzeci do sprawnika, czwart do sdziego
ledczego... Wiadomo, boj si ludziska donosicieli... Popoch wrd wadz i zacza si koomyjka.
W dwch wsiach zrobiono rewizj.
Przepraszam, Iwanie Iwanyczu! powiedziaem. Dwadziecia worw yta ukradziono mnie i
to ja depeszowaem do gubernatora. Depeszowaem te do Petersburga. Ale cakiem nie z
zamiowania do donosicielstwa, jak pan raczy wyrazi si, i nie dlatego, e czuem si
pokrzywdzony. Na kad spraw patrz z zasadniczego punktu widzenia. Czy kradnie syty, czy
godny dla mnie sprawa to obojtna.
Tak, tak... wymamrota Iwan Iwanycz zmieszany. W rzeczy samej... Tak, owszem... ona
zaczerwienia si.
S ludzie... - zacza i urwaa; staraa si opanowa, eby okaza si obojtn, lecz nie
wytrzymaa spojrzaa mi w oczy z nienawici, ktr tak dobrze znaem. S ludzie
powiedziaa dla ktrych gd i ludzkie nieszczcie to tylko okazja do popisania si swym zym,
podym charakterem.
Zmieszaem si i wzruszyem ramionami.
Mwi tak, w ogle cigna ona. S ludzie cakowicie obojtni, wyzuci ze wspczucia,
ktrzy nie przechodz jednak obojtnie mimo ludzkiego nieszczcia tylko ze strachu, e moe si
co bez nich obej. Dla ich prnoci nie ma nic witego.
S ludzie powiedziaem mikko o anielskim charakterze, ktrzy swe wspaniae myli
wyraaj w takiej formie, e trudno czasami odrni tego anioa od przekupki z odeskiego bazaru.
Przyznaj, e powiedziaem to niefortunnie. ona spojrzaa na mnie tak, jakby milczenie musiaa
opaci wielkim wysikiem. Jej nagy wybuch i niewczesna elokwencja, wywoane moj chci
okazania pomocy godujcym, byy co najmniej nie na miejscu; kiedy zapraszaem j na gr,
oczekiwaem cakiem innego stosunku do mnie i moich zamierze... Trudno mi powiedzie
dokadnie, czego oczekiwaem, ale oczekiwanie to przyjemnie podniecio mnie. Teraz przekonaem
si, e dalsze omawianie sprawy godujcych byoby bardzo trudne, a moe nawet niemdre.

Tak... wymamrota ni std, ni zowd Iwan Iwanycz. Kupiec Burow ma czterysta tysicy, a
moe nawet wicej. Powiadam wic mu: Wytrzanij, kumie, sto czy dwiecie tysicy na
godujcych. Umiera i tak trzeba, na tamten wiat nie zabierzesz". Obrazi si. A umiera i tak
trzeba. Od mierci nikt si nie wymiga.
Znowu zapado milczenie.
Tak wic zostaje mi tylko jedno: pogodzi si z osamotnieniem westchnem. Sam
czowiek niewiele zwojuje. No c? Sprbuj walczy sam. Moe wojna z godem skoczy si
pomylniej ni wojna z obojtnoci.
Czekaj na mnie na dole powiedziaa ona.
Wstaa od stou i zwracajc si do Iwana Iwanycza zapytaa:
Zejdzie pan do mnie na chwilk na d? Nie egnam si wic z panem.
I odesza.
Iwan Iwanycz pi ju sidm szklank herbaty, posapujc cmoka, obcmoktywa to wsy, to
plasterek cytryny. Sennie, lamazarnie co mamrota, a ja nie suchaem, czekajc, kiedy odejdzie.
Wreszcie z tak min, jakby przyjecha do mnie tylko po to, eby si napi herbaty, wsta i zacz si
egna. Odprowadzajc go powiedziaem:
Tak wic nic mi pan nie doradzi.
Ja? Przecie ociay ze mnie czowiek, stpiaem odpowiedzia. C ja mog doradzi? A
pan na prno si niepokoi... Naprawd nie rozumiem, czego si pan niepokoi? Nie trzeba, kochasiu!
Jak Boga kocham, nic si nie stao... wyszepta serdecznie i szczerze, uspokajajc mnie jak
dziecko. Jak Boga kocham, nic!...
Jak to nic? Chopi zdzieraj z chaup dachy i chodz suchy, e gdzie zjawi si ju tyfus.
No to co? W przyszym roku obrodzi i bd nowe dachy, a jeli poumieramy od tyfusu, to po nas
nowi ludzie przyjd. Wszystko jedno trzeba umiera, nie teraz, to potem. Niech si pan nie
denerwuje, mj drogi!
Nie mog nie denerwowa si powiedziaem z rozdranieniem.
Stalimy w sabo owietlonym przedpokoju. Nagle Iwan Iwanycz wzi mnie za okie i,
najwidoczniej . zamierzajc powiedzie mi co bardzo wanego, milcza z p minuty spogldajc na
mnie.
Pawle Andrieiczu! powiedzia cicho, a jego oty zmartwia twarz i ciemne oczy opromieni
nagle ten szczeglny, rzeczywicie czarujcy wyraz, ktrym kiedy si sawi.Pawle Andrieiczu,
mwi panu po przyjacielsku: niech pan zmieni charakter. Ciko z panem! Doprawdy, kochasiu,
ciko!
Spojrza na mnie przenikliwie, czarujcy wyraz twarzy zgas, spojrzenie zmatowiao, wymamrota
tylko, posapujc ospale:
Tak... tak.. Prosz darowa staremu... Bzdury... Tak...
Schodzc ociale na d, z rozstawionymi dla rwnowagi rkami, ukazujc mi swe potne, opase
plecy i czerwony kark, sprawia nieprzyjemne wraenie jakiego kraba.
Wyjechaby pan gdziekolwiek, ekscelencjo mamrota. Do Petersburga czy za granic... Po
co pan tu siedzi i zoty czas traci? Jest pan mody, zdrowy, bogaty... Tak... ebym to ja by modszy,
bryknbym jak ten zajc, a zagwizdaoby w uszach.

III
Wybuch ony przypomnia mi nasze wspycie maeskie. Dawniej po kadym wybuchu cigno
nas zazwyczaj do siebie, schodzilimy si znw i wyadowywali cay zapas dynamitu, jaki z biegiem
czasu nagromadzi si w naszych duszach. I teraz, po odejciu Iwana Iwanycza, bardzo mnie
cigno do mojej ony. Miaem ochot zej na d i powiedzie, e jej zachowanie si przy stole
bardzo mnie obrazio, e jest okrutna, maostkowa, e ze swym mieszczaskim rozumem nigdy nie
wzniosa si do zrozumienia tego, co ja mwi, co ja robi. Dugo chodziem po pokojach
obmylajc, co jej powiem, odgadujc rwnoczenie, co ona mi odpowie.
Ten niepokj, co drczy mnie ostatnimi czasy, w jakim szczeglnym nasileniu odczuwaem tego
wieczoru, kiedy odjecha Iwan Iwanycz. Nie mogem ani siedzie, ani sta, tylko chodziem wci i
chodziem, wybierajc przy tym wycznie owietlone pokoje, pooone bliej tego, w ktrym
siedziaa Maria Gierasimowna. Doznawaem uczucia bardzo zblionego do tego, jakie pewnego razu
przeyem na Morzu Niemieckim w czasie burzy, kiedy wszyscy obawiali si, e statek, pozbawiony
adunku i balastu, przewrci si. I tego wieczoru zrozumiaem, e moja rozterka to nie
rozczarowanie, jak mylaem dawniej, lecz co innego, ale co mianowicie, nie pojmowaem, i to
irytowao mnie jeszcze bardziej.
,,Zejd do niej postanowiem. Pretekst mona wymyli. Powiem, e jest mi potrzebny Iwan
Iwanycz i tyle".
Zszedem na d po dywanach, bez popiechu, minem przedpokj i salon. Iwan Iwanycz siedzia w
bawialni na kanapie i znowu pi herbat, i mamrota. ona staa naprzeciw niego trzymajc si za
oparcie fotela. Na twarzy jej gocia ta cicha, sodka potulno, z jak sucha si zwykle ludzi
pomylonych i prostaczkw, ta potulno, ktra w sowach ndznych i mamrotaniu doszukuje si
szczeglnego, tajemnego znaczenia. W wyrazie twarzy, w pozie ony byo co psychopatycznego,
co klasztornego i pokoje jej, ze starowieckimi meblami, z ptakami picymi w klatkach, z
zapachem geranium, pokoje niewysokie, na wp ciemne, bardzo ciepe, przypominay mi pokoje
jakiej przeoryszy czy te pobonej staruszki generaowej.
Wszedem do bawialni. ona nie wyrazia ani zdziwienia, ani zmieszania spojrzaa na mnie
surowo i spokojnie, jakby wiedziaa, e przyjd.
Przepraszam powiedziaem mikko. Bardzo si ciesz, Iwanie Iwanyczu, e pan jeszcze nie
odjecha. Zapomniaem pana zapyta, czy nie zna pan imienia odojcowskiego prezesa naszego
zarzdu ziemstwa?
Andriej Stanisawowicz. Tak...
Merci powiedziaem i wycignwszy z kieszeni notes zapisaem.
Zapado milczenie ona i Iwan Iwanycz widocznie czekali na moje odejcie; ona nie wierzya,
e potrzebny mi by prezes zarzdu ziemstwa, poznaem to po jej oczach.
Pojad ju, licznotko moja mamrota Iwan Iwanycz, kiedym przespacerowa si par razy po
bawialni, a potem usiad przy kominku.
Nie powiedziaa szybko ona dotykajc jego rki jeszcze kwadrans... Bardzo prosz...
Widocznie nie chciaa zosta ze mn sama, bez wiadkw.
No c, i ja poczekam jeszcze kwadrans" pomylaem.
O, pada nieg! powiedziaem wstajc i patrzc w okno. Wspaniay nieg! Iwanie Iwanyczu

cignem spacerujc po bawialni auj bardzo, e nie jestem myliwym. Wyobraam sobie,
co to za przyjemno ugania si po takim niegu za zajcem czy wilkiem.
ona, stojc wci w tym samym miejscu i nie odwracajc gowy, a tylko spogldajc z ukosa,
ledzia moje ruchy; miaa taki wyraz twarzy, jakbym ukrywa w kieszeni ostry n czy rewolwer.
Iwanie Iwanyczu, prosz mnie zabra kiedy na polowanie prosiem mikko. Bd panu
bardzo, bardzo wdziczny.
Kiedy to mwiem, do bawialni wszed go. By to mczyzna, ktrego nie znaem, chyba
czterdziestoletni, wysoki, mocno zbudowany, ysawy, z du jasn brod i maymi oczami. Sdzc z
wymitego, workowatego ubrania, a take z manier, przypuszczaem, e to diaczek albo nauczyciel,
ale ona przedstawia mi go jako doktora Sobola.
Bardzo, bardzo jestem rad, e mog pana pozna! powiedzia doktor gonym tenorem mocno
ciskajc mi rk i umiechajc si naiwnie. Bardzo!
Usiad przy stole, wzi szklank herbaty i powiedzia gono, zwracajc si do pokojowej:
Olu, prosz si zlitowa i poszuka w szafce, moe jest tam troch rumu czy koniaku, okropnie
zmarzem.
Znowu usiadem przy kominku, patrzyem, suchaem, z rzadka wtrcajc si swkiem.
ona uprzejmie umiechaa si do gocia i bystro obserwowaa mnie niczym zwierza; ciya jej
moja obecno, a to budzio we mnie zazdro, irytacj i upart ch sprawienia jej blu. ona
mylaem te przytulne pokoje, miejsce przy kominku, wszystko to przecie jest od dawna moje,
ale nie wiadomo dlaczego jaki gupkowaty Iwan Iwanycz czy Sobl maj wiksze prawo do tego
ni ja. Teraz widz on nie przez okno, lecz w pobliu siebie, w zwykej domowej atmosferze,
ktrej tak mi brak w moim podeszym wieku, i pomimo jej nienawici do mnie tskni za ni, jak
kiedy w dziecistwie tskniem za matk czy niani, i czuj, e teraz, na stare lata, kocham j
czyciej i wzniosej ni przedtem i dlatego w tej chwili mam ochot podej do niej, mocno nastpi
obcasem na nog, sprawi bl umiechajc si przy tym.
Monsieur Szop zwrciem si do doktora ile mamy w naszym powiecie szpitali?
Sobol... poprawia ona.
Dwa, prosz pana odpowiedzia Sobol.
A ilu nieboszczykw przypada rocznie na kady szpital?
Pawle Andrieiczu, musz z tob porozmawia zwrcia si do mnie ona.
Przeprosia goci i wysza do ssiedniego pokoju. Wstaem i poszedem za ni.
Natychmiast pjdziesz do siebie na gr powiedziaa.
Jeste le wychowana odrzekem.
Natychmiast pjdziesz do siebie na gr powtrzya ostro i z nienawici spojrzaa mi w
twarz.
Staa tak blisko, e gdybym si troszek pochyli, broda moja dotknaby jej twarzy.
Co si stao? zapytaem. Czym tak nagle zgrzeszyem?
Broda jej zadraa, popiesznie wytara zy, przelotnie zerkna do lustra i wyszeptaa:
Znowu zaczyna si stara historia. Oczywicie nie pjdziesz. No, jak chcesz. A moe, moe ja
pjd, a ty zostaniesz.
Wrcilimy do bawialni ona ze zdecydowan twarz, a ja wzruszajc ramionami i starajc si

umiecha ironicznie. Tu byli ju nowi gocie: jaka starsza dama i mody czowiek w okularach.
Nie witajc si z nowymi gomi ani egnajc ze starymi odszedem do siebie.
Po tym, co zaszo u mnie przy herbacie, a pniej na dole, zrozumiaem jasno, e nasze szczcie
rodzinne", o ktrym przez ostatnie dwa lata zaczlimy zapomina, na skutek jakich gupich,
bahych powodw wskrzesao znowu i e ani ja, ani ona nie moglimy si ju pohamowa, e jutro
czy pojutrze, po wybuchu nienawici jak mogem wnioskowa na podstawie dowiadcze lat
ubiegych nastpi co okropnego, co zburzy cay porzdek naszego dotychczasowego ycia. To
znaczy, e przez te dwa lata, mylaem zaczynajc spacerowa po swoich pokojach, nie stalimy si
ani mdrzejsi, ani chodniejsi, ani spokojniejsi. To znaczy, e znowu zaczn si zy, krzyki,
przeklinania, walizy, wyjazdy za granic, a potem cigy chorobliwy strach, e tam za granic z
jakim woskim czy rosyjskim fircykiem zakpi sobie ze mnie, znowu zaczn si odmowy paszportu,
listy, absolutna samotno, tsknota do niej, a za jakie pi lat staro, siwizna...
Chodziem i wyobraaem sobie to, co byo niemoliwe: oto ona, pikna, o zaokrglonych
ksztatach, obejmuje jakiego obcego mczyzn, ktrego nie znam... I przekonany, e tak si na
pewno; stanie, w rozpaczy zapytywaem siebie, dlaczego w czasie jednej z dawnych ktni nie daem
jej rozwodu albo dlaczego wtedy nie odesza ode mnie na zawsze? Teraz nie byoby tej tsknoty,
nienawici, rozterki, spokojnie doywabym swych lat i pracowa o nic si nie kopoczc.
Na podwrze wjechaa kareta z dwiema latarniami, potem szerokie zaprzone w trjk sanie.
Widocznie na dole byo przyjcie.
Do pnocy byo cicho, nie syszaem nic. Po pnocy jednak zaszuray krzesa, zabrzczay
naczynia. A wic kolacja. Potem znowu przesuwano krzesa i spod podogi doleciay do mnie jakie
haasy, zdaje mi si, e krzyczano ,,hura". Maria Gierasimowna ju spaa i na pitrze czuwaem tylko
ja. Ze cian bawialni spoglday na mnie portrety moich przodkw, ludzi marnych i okrutnych, w
oknie gabinetu nieprzyjemnie migotao odbicie lampy. Z drczcym uczuciem zawici
przysuchiwaem si temu, co dziao si na dole, i mylaem: ,,Przecie ja tu jestem panem, jeli
zechc, to przepdz natychmiast cae to czcigodne towarzystwo". Wiedziaem jednak, e to bzdura
nikogo nie mog przepdzi i sowo pan" nie ma adnego znaczenia. Mona jak najbardziej
uwaa si za pana, ma, bogacza, kamerjunkra, a rwnoczenie nie wiedzie, co to naprawd
znaczy.
Po kolacji kto na dole zapiewa tenorem. ,,Przecie nic szczeglnego si nie stao
przekonywaem siebie. Dlaczego si tak niepokoj? Jutro nie zejd do niej na d i tyle... i
skoczy si nasza ktnia".
Kwadrans po pierwszej poszedem spa.
Czy gocie z dou ju si rozjechali? zapytaem Aleksieja, ktry mnie rozbiera.
Tak, prosz pana, rozjechali si.
A dlaczego krzyczeli hura"?
Aleksiej Dmitrycz Machonow ofiarowa na godujcych tysic pudw mki i tysic rubli. A stara
dziedziczka, nie pamitam nazwiska, obiecaa urzdzi w swoim majtku stowk na sto
pidziesit ludzi...
Chwaa Bogu... A Natalia Gawriowna wydaa takie zarzdzenie: wszyscy dziedzice maj si zbiera
co pitek.

Tu na dole?
Tak jest, prosz pana. Przed kolacj czytali taki papier: od sierpnia do dzisiaj Natalia Gawriowna
zebraa osiem tysicy pienidzy oprcz zboa. Chwaa Bogu... Po mojemu to tak, prosz janie pana:
jeeli nasza pani postara si wedle zbawienia duszy, to sia zbierze. Nard tu bogaty.
Odesaem Aleksieja, pooyem si i okryem z gow.
,,W samej rzeczy, czemu si tak przejmuj? mylaem. Co za sia cignie mnie do godujcych
jak m do ognia? Przecie ich nie znam, nie rozumiem, nigdy nie widziaem i nie lubi. Skd ten
niepokj?"
I nagle przeegnaem si pod kodr.
Ale niewiasta! powiedziaem mylc o onie. W tajemnicy przede mn w tym domu
zorganizowaa cay komitet. Dlaczego wanie w tajemnicy? Dlaczego spisek? C ja im zrobiem?"
Iwan Iwanycz ma racj: musz wyjecha! Nazajutrz obudziem si z niezachwianym
postanowieniem jak najprdzej wyjecha. Szczegy wczorajszego dnia rozmowa przy
herbacie, ona, Sobol, kolacja, moje strachy udrczyy mnie i rad byem, e wkrtce oderw si
od warunkw, ktre przypominay mi to wszystko. Kiedy piem kaw, rzdca, Wadimir Prochorycz,
obszernie informowa mnie o rnych sprawach. Wiadomo najprzyjemniejsz zachowa na koniec.
Znaleli si zodzieje, ktrzy ukradli u nas yto donis z umiechem. Wczoraj sdzia
ledczy aresztowa w Piestrowie trzech chopw.
Precz std! krzyknem na niego ze straszn zoci i ni std, ni zowd chwyciem koszyczek z
biszkoptami i cisnem, na podog.
IV
Po niadaniu zacieraem rce i mylaem: trzeba pj do ony i powiadomi j o wyjedzie. Po co?
Komu to potrzebne? Nikomu, odpowiedziaem sobie, ale dlaczego miabym nie powiadomi, kiedy
sprawi to jej tylko wielk przyjemno. Poza tym wyjecha po wczorajszej ktni nie powiedziawszy
ani sowa, byoby niezbyt taktowne: gotowa pomyle, e si jej nastraszyem, i myl, e wya
mnie z mego domu, bdzie j drczy. Nie od rzeczy bdzie take powiadomi j, e ja ofiarowuj
pi tysicy, i da jej kilka rad, dotyczcych organizacji, a take przestrzec j: brak dowiadczenia w
sprawie tak skomplikowanej i odpowiedzialnej moe doprowadzi do najbardziej opakanych
skutkw. Sowem, cigno mnie do ony i kiedy wymylaem rne preteksty, eby zej do niej,
byem najgbiej przewiadczony, e wanie tak zrobi.
Kiedy zszedem do niej, byo jasno i jeszcze nie zapalono lamp. Siedziaa w swoim gabineciku,
pooonym midzy bawialni i sypialni, i pisaa co szybko, z gow nisko schylon nad biurkiem.
Kiedy mnie dostrzega, drgna, wysza zza biurka i przystana w takiej pozie, jakby chciaa
odgrodzi ode mnie swoje papiery.
Przepraszam, ja na chwileczk i nie wiem dlaczego zmieszaem si. Natalie, dowiedziaem
si przypadkiem, e organizujesz pomoc dla godujcych.
Tak, organizuj, ale to moja sprawa odpowiedziaa.
Tak, to twoja sprawa rzekem mikko. Cieszy mnie to, gdy odpowiada to cakiem moim
zamierzeniom. Pozwolisz chyba, e wezm w tym udzia.
Daruj, ale nie mog na to si zgodzi odrzeka i spojrzaa w bok.
Dlaczego, Natalie? zapytaem cicho. Dlaczego? Ja te jestem syty i te chc pomc

godujcym.
Nie rozumiem, dlaczego ty? zapytaa umiechnwszy si pogardliwie i wzruszya jednym
ramieniem. Przecie nikt ciebie nie prosi.
I ciebie nikt nie prosi, a jednak w m o i m domu zorganizowaa cay komitet! powiedziaem.
Mnie prosz, a ciebie, wierzaj mi, nikt i nigdy nie poprosi. Moesz pomaga tam, gdzie ciebie nie
znaj.
Na Boga, nie mw ze mn takim tonem. Staraem si by potulny i ca dusz bagaem siebie o
zachowanie zimnej krwi. Z pocztku byo mi dobrze przy onie. Powiao na mnie czym mikkim,
domowym, modym, kobiecym, wielce wytwornym, wanie tym, czego tak brakowao na moim
pitrze, w ogle w moim yciu. ona miaa na sobie rowy flanelowy szlafroczek, ktry bardzo j
odmadza, dodawa mikkoci jej szybkim, czasami gwatownym ruchom. Jej adne ciemne wosy,
ktrych sam widok kiedy budzi we mnie namitno, teraz wskutek dugiego siedzenia z
pochylon gow wymkny si z koafiury i wyglday nieporzdnie, ale wydaway si za to
bardziej puszyste, wspanialsze. Zreszt wszystko to jest banalne, wrcz pospolite. Przede mn staa
zwyka kobieta, moe nawet nieadna i niewytworna, ale bya to moja ona, z ktr kiedy yem i
moe ybym do dnia dzisiejszego, gdyby nie jej nieszczsny charakter; by to jednak jedyny
czowiek na kuli ziemskiej, ktrego kochaem. Teraz przed odjazdem, kiedy wiedziaem, e nie
zobacz jej nawet przez okno, ona nawet surowa i chodna, odpowiadajca mi z dumnym,
pogardliwym umieszkiem wydawaa mi si urzekajca, byem dumny z niej i przyznawaem si
przed sob, e rozka z ni bdzie dla mnie rzecz straszn, niemoliw.
Pawle Andrieiczu powiedziaa ona po chwili milczenia dwa lata nie przeszkadzalimy
sobie; i ylimy spokojnie. Dlaczego nagle chcesz wraca do starego? Wczoraj przyszede mnie
obrazi i upokorzy mwia dalej zaczerwieniona, podniesionym gosem, a oczy jej zapony
nienawici ale powstrzymaj si, nie rb tego! Jutro zo podanie, dadz mi paszport i pjd
sobie, pjd, pjd! Pjd do klasztoru, do domu wdw, do przytuku...
Do domu wariatw! krzyknem nie mogc si powstrzyma.
Choby do domu wariatw! I to lepsze! Lepsze! wykrzykiwaa nadal, byskajc oczyma.
Dzisiaj, kiedy byam w Piestrowie, zazdrociam godujcym, chorym babom, e nie yj z takim
czowiekiem jak ty. S uczciwe, swobodne, a ja przez ciebie ton w prniactwie, jem twj chleb,
wydaj twoje pienidze i opacam to wasn wolnoci i jak nikomu nie potrzebn wiernoci. Za
to, e nie dajesz mi paszportu, musz dba o honor twego szlachetnego imienia, ktrego wcale nie
masz.
Trzeba byo milcze. Zacisnwszy zby szybko wyszedem do bawialni, ale zaraz wrciem mwic:
Prosz jak najusilniej, eby tych zebra, spiskw, zakonspirowanych lokali na przyszo w
moim domu nie byo. W swoim domu przyjmuj tylko tych, ktrych znam, a caa ta twoja haastra,
jeli raczy zajmowa si filantropi, niech szuka sobie innego miejsca. Nie pozwol, eby w moim
domu wykrzykiwano po nocach hura" z radoci, e mog eksploatowa tak psychopatk jak ty!
ona, zaamujc rce, z przecigym jkiem, jakby bolay j zby, blada, szybko przesza si z kta
w kt. Machnem rk i wyszedem do bawialni. Dusia mnie wcieko, a jednoczenie draem
ze strachu, e nie wytrzymam i zrobi albo powiem co takiego, czego bd aowa cae ycie.
Mocno zaciskaem rce, mylc, e to mi powstrzyma.

Napiem si wody, troch si uspokoiem i wrciem do ony. Staa w poprzedniej pozie, jakby
odgradzajc ode mnie biurko i papiery. Po jej chodnej, pobladej twarzy zwolna spyway zy.
Milczaem przez chwil, a potem powiedziaem z gorycz, ale ju bez gniewu:
Jake ty mnie nie rozumiesz! Jaka jeste dla mnie niesprawiedliwa! Przysigam na honor,
szedem do ciebie z najczystszymi intencjami, z jedynym pragnieniem, eby zrobi co dobrego!
Pawle Andrieiczu powiedziaa z rkami zoonymi na piersi i twarz jej przybraa cierpitniczy,
bagalny wyraz, z jakim przeraone, paczce dzieci prosz, eby ich nie kara.Wiem doskonale,
e mi odmwisz, ale jednak prosz. Zmu si, prosz, i cho raz w yciu zrb co dobrego. Wyjed
std! To jedyna rzecz, jak moesz zrobi dla godujcych. Wyjed, a ja przebacz ci wszystko,
wszystko!
Niepotrzebnie mnie obraasz, Natalie westchnem czujc nagle dziwny przypyw pokory.
Ja postanowiem ju std wyjecha, ale nie wyjad, zanim nie zrobi czego dla godujcych. To mj
obowizek.
Ach! powiedziaa cicho i nachmurzya si ze zniecierpliwienia. Ty moesz wybudowa
wspania kolej elazn albo most, ale dla godujcych nic nie moesz zrobi. Zrozume wreszcie!
Tak? Wczoraj zarzucia mi obojtno i brak wspczucia. Jake mnie dobrze znasz!
umiechnem si. Wierzysz w Boga, a wic Bg mi wiadkiem, e niepokoj si we dnie i w
nocy.
Widz, e si niepokoisz, ale przyczyn tego nie s ani godujcy, ani wspczucie dla nich.
Niepokoisz si dlatego, e godujcy obchodz si bez ciebie i e ziemstwo, i wszyscy, ktrzy im
pomagaj, obchodz si bez twego kierownictwa.
Milczaem przez chwil, eby zdusi w sobie rozdranienie, i rzekem:
Przyszedem, eby porozmawia o sprawie. Usid. Usid, prosz. ona nie siada.
Usid, prosz! powtrzyem wskazujc jej krzeso. Usiada. Ja te usiadem, pomylaem i
rzekem:
Prosz, eby traktowaa powanie to, co mwi. A wic, kierowana mioci bliniego podja
si zorganizowa pomoc dla godujcych. Przeciwko temu, oczywicie, nie mam adnych
zastrzee, cakowicie ci rozumiem i gotw jestem ci pomc, niezalenie od tego, jak uo si
nasze stosunki. Ale przy najwikszym uznaniu dla twego rozumu i serca... i serca powtrzyem
nie mog si zgodzi, aby sprawa tak trudna, skomplikowana i odpowiedzialna, jak organizacja
pomocy, bya tylko w twoich rkach. Jeste kobiet, brak ci dowiadczenia, znajomoci ycia, jeste
zbyt atwowierna i porywcza. Dobraa sobie pomocnikw, ktrych nie znasz. Nie przesadz chyba,
jeli powiem, e przy wyej wymienionych okolicznociach twoja dziaalno nieuchronnie
doprowadzi do opakanych rezultatw. Po pierwsze, nasz powiat bdzie cakowicie pozbawiony
pomocy, po drugie, za wasne bdy i za bdy twoich pomocnikw zapacisz nie tylko z wasnej
kieszeni, ale te wasn reputacj. Przypumy, e wszystkie sprzeniewierzenia i niedopatrzenia
pokryj ja, ale kto ci zwrci dobre imi? Kiedy wskutek niedostatecznej kontroli i przeocze rozejd
si suchy, e ty, a wic i ja, zarobilimy na tym dwiecie tysicy, to czy twoi pomocnicy przyjd ci
z pomoc? ona milczaa.
Nie przez ambicj, jak mwisz cignem lecz po prostu ze wzgldu na to, eby godujcy
nie zostali bez pomocy, a ty bez dobrego imienia, uwaam za swj moralny obowizek wtrci si w

twoje sprawy.
Streszczaj si, prosz powiedziaa ona.
Bd askawa cignem poda mi, jakie do dnia dzisiejszego miaa wpywy i ile ju
wydaa. Poza tym zechcesz mnie codziennie powiadamia o kadym nowym wpywie pieninym
czy w naturze, o kadym nowym wydatku. Dasz mi te, Natalie, spis swoich pomocnikw. Moe to
cakiem porzdni ludzie, wcale w to nie wtpi, koniecznie jednak trzeba zasign informacji.
ona milczaa. Wstaem wic i przeszedem si po pokoju.
A wic do dziea powiedziaem siadajc przy biurku.
Czy mwisz powanie? zapytaa patrzc na mnie ze zdumieniem i przeraeniem.
Natalie, bde rozsdna! powiedziaem bagalnie, widzc z jej twarzy, e chce zaprotestowa.
Zaufaj, prosz, memu dowiadczeniu i uczciwoci!
A jednak cakiem nie rozumiem, o co ci chodzi.
Poka mi, ile zebraa, a ile ju wydaa?
Nie mam adnych tajemnic. Kady moe to obejrze. Prosz, ogldaj. Na stole leao kilka
zeszytw uczniowskich, kilka zapisanych kartek papieru listowego, mapa powiatu i mnstwo
wistkw rnego formatu. Zapad zmrok. Zapaliem wiec.
Przepraszam, ale na razie nic nie widz powiedziaem kartkujc zeszyty. Gdzie masz
wykaz wpyww z ofiar pieninych?
To przecie jest uwidocznione na listach skadek.
Tak, ale przecie konieczne jest zaksigowanie powiedziaem umiechajc si z jej naiwnoci.
Gdzie s listy przekazujce ofiary pienine i w naturze? Pardon, maa wskazwka praktyczna,
Natalie: wszystkie te listy trzeba zachowa. Musisz numerowa kady list i wpisywa go do
specjalnego zeszytu. Tak samo naley postpowa z twymi listami. Zreszt wszystkim tym zajm si
sam.
Prosz, prosz... powiedziaa.
Bardzo byem z siebie zadowolony. Zapaliem si do tej yciowej, ciekawej sprawy; zachwycio
mnie mae biureczko, naiwne zeszyty i rado, jak zapowiadaa mi ta praca w towarzystwie ony,
baem si, eby ona nie pomieszaa mi nagle szykw jakim nieprzewidzianym wyskokiem, i dlatego
pieszyem si, i usiowaem wcale nie zwraca uwagi na to, e dr jej wargi, e pochliwie
rozglda si wok niczym schwytane zwierztko.
A wic, Natalie powiedziaem nie patrzc na ni pozwolisz, e zabior te wszystkie zeszyty
i papiery do siebie na gr. Tam przejrz to, zaznajomi si z materiaem i jutro powiem ci, co o tym
myl. Moe masz jeszcze jakie papiery? zapytaem ukadajc zeszyty i kartki.
Zabieraj, zabieraj wszystko! powiedziaa ona pomagajc mi ukada papiery i due zy
spyway po jej twarzy. Zabieraj! To wszystko, co mi w yciu pozostao... Zabierz i to.
Ach, Natalie, Natalie! westchnem z przygan. ona jako chaotycznie, trcajc mnie
okciem w pier, dotykajc wosami mej twarzy, wycigna szuflad i zacza z niej wyrzuca na
biurko papiery, przy czym drobne pienidze sypay mi si na kolana i na podog.
Zabieraj wszystko... mwia ochrypym gosem.
Kiedy wyrzucia papiery, odesza ode mnie i chwyciwszy si za gow upada na kanap.
Pozbieraem pienidze, woyem z powrotem do szuflady i zamknem, eby nie wodzi na

pokuszenie suby, po czym wziem oburcz wszystkie papiery i poszedem do siebie. Przechodzc
obok ony przystanem i patrzc na jej plecy i drgajce ramiona, powiedziaem:
Jakie z ciebie jeszcze dziecko, Natalie! O jej-jej! Naprawd. Natalie, kiedy zrozumiesz, jaka to
powana i odpowiedzialna sprawa, to pierwsza mi podzikujesz. Przysigam.
Przyszedszy do siebie, bez popiechu zajem si papierami. Zeszyty nie byy zszyte, stronice nie
ponumerowane. Notatki robione byy rnym charakterem pisma, najwidoczniej gospodarzy tu
kady, kto chcia. W spisach ofiar w naturze nie byo cen produktw. Ale, przepraszam, przecie
cena yta, ktre teraz wynosi l rub. 15 kop., po dwch miesicach moe si podnie do 2 rub. 15
kop. Jake tak mona? Poza tym:
Wydano doktorowi Sobolowi 32 ruble". Kiedy wydano? Dlaczego wydano? Gdzie pokwitowanie?
Nie ma nic i nic nie mona zrozumie. W wypadku sprawy sdowej te papierki bd tylko
zaciemniay spraw.
Jaka jest naiwna! zdumiewaem si. Jakie to jeszcze dziecko!
Irytowao to mnie, a jednoczenie mieszyo.
ona zebraa ju osiem tysicy; jeli doda do tego moich pi, to razem bdzie trzynacie. Na
pocztek to bardzo dobrze. Sprawa, ktra mnie tak interesowaa i niepokoia, bya nareszcie w moich
rkach; robi to, czego nie chcieli i nie mogli zrobi inni, speniam swj obowizek, organizuj
waciw, powan pomoc dla godujcych.
Wydaje si, e wszystko ukada si zgodnie z moimi yczeniami i zamierzeniami, ale dlaczego nie
opuszcza mnie niepokj? W cigu czterech godzin przegldaem papiery ony, wyjaniaem ich
tre, poprawiaem bdy, ale zamiast uspokojenia doznawaem takiego uczucia, jakby kto obcy sta
za moimi plecami i gadzi mnie po plecach chropowat doni. Czego mi brakowao? Organizacja
pomocy trafia w pewne rce, godujcy bd syci o co wic chodzi?
Cztery godziny atwej pracy, nie wiem dlaczego, znuyy mnie tak, e nie mogem ani siedzie
pochylony, ani pisa. Z dou czasami dolatyway ciche jki to szlochaa ona. Mj Aleksiej,
zawsze spokojny, ospay, witoszkowaty, raz po raz podchodzi do biurka, eby obci knoty, i
popatrywa na mnie jako dziwnie.
,,Nie, musz wyjecha! postanowiem wreszcie cakiem opadszy z si. Jak najdalej od tych
wspaniaych wrae. Zaraz jutro wyjedam".
Zebraem zeszyty, papiery i poszedem na d.
Kiedy bardzo zmczony i roztrzsiony, obu rkami przyciskajc do piersi papiery i zeszyty,
przechodziem przez sypialni i spojrzaem na swoje walizy, spod podogi dolecia mnie pacz.
,,Pan jest kamerjunkrem? szepn mi kto do ucha. Bardzo mi mio. Ale jednak gadzina z
pana".
Wszystko to gupstwo, gupstwo, gupstwo... mamrotaem schodzc na d, Gupstwo... I to
gupstwo, e powoduj si ambicj i prnoci... Co za banialuki! Czy za godujcych dostan
gwiazd czy te mianuj mnie moe dyrektorem departamentu? Gupstwo, gupstwo! I przed kim tu
na wsi si puszy?
Zmczyem si, okropnie si zmczyem, a kto jednak szepta mi wci do ucha: ,,Bardzo mi mio.
Ale jednak gadzina z pana!" Nie wiem, dlaczego przypomniay mi si sowa wiersza, ktrego
uczyem si w dziecistwie: Jak to mio dobrym by!"

ona leaa na kanapie w dawnej pozie twarz w d, obu rkami ciskajc gow. Pakaa. Przy
niej staa pokojowa z wyrazem przeraenia i zdumienia. Odesaem pokojow, zoyem na biurku
papiery, pomylaem i rzekem:
Oto twoja kancelaria, Natalie. Wszystko w porzdku, wszystko wietnie, jestem bardzo
zadowolony. Jutro wyjedam.
ona wci pakaa. Wyszedem do bawialni i usiadem tam w ciemnociach. Pochlipywanie ony,
jej westchnienia oskaray mnie o co i eby si usprawiedliwi, zaczem przypomina ca nasz
ktni zaczynajc od nieszczsnego pomysu zaproszenia jej na narad, koczc za na tych
zeszytach i paczu. To by zwyky atak naszej maeskiej nienawici, okropny i bezsensowny,
jakich wiele byo po naszym lubie, ale co z tym wsplnego maj godujcy? Jak to si stao, e w
rozgorczkowaniu natknlimy si na nich? Zupenie jakbymy uganiajc si nawzajem wpadli
nagle do wityni i wszczli tam bjk.
Natalie mwi cicho z bawialni dosy ju, dosy!
eby przerwa ten pacz i skoczy z t drczc sytuacj, trzeba pj do ony, pocieszy j,
przyhoubi czy przeprosi; ale jak to zrobi, eby mi uwierzya? Jak mog przekona dzikie
kacztko, ktre yje w niewoli i nienawidzi mnie, e mam do niego sympati i wspczuj jego
cierpieniu? ony swojej nigdy nie znaem i dlatego nigdy nie wiedziaem, o czym i jak mam z ni
mwi. Powierzchowno jej znaem dobrze i oceniaem naleycie, ale duszy jej, wiata moralnego,
rozumu, wiatopogldu, czstych zmian nastrojw, jej penych nienawici oczu, wyniosoci,
oczytania, ktrym czasami wprawiaa mnie w podziw, czy te choby mnisiego wyrazu twarzy
jak wczoraj wszystkiego tego nie znaem i nie rozumiaem. Kiedy w swych starciach z ni
staraem si okreli, jakim jest waciwie czowiekiem, to psychologizowanie moje ograniczao si
do takich okrele, jak pomylona, niepowana, nieszczsny charakter, babska logika, i wydawao mi
si, e jest to cakiem wystarczajce. Teraz jednak, kiedy pakaa, zapragnem namitnie dowiedzie
si czego wicej. Pacz usta. Poszedem do ony. Siedziaa na kanapce, podparszy gow obu
rkami, i w zamyleniu, znieruchomiaymi oczyma wpatrywaa si w ogie.
Odjedam jutro rano powiedziaem. ona milczaa. Przeszedem si po pokoju, westchnem
i powiedziaem:
Natalie, kiedy prosia mnie, ebym odjecha, powiedziaa: przebacz ci wszystko, wszystko...
To znaczy, e uwaasz, e zawiniem wobec ciebie. Prosz ci: cakiem spokojnie, jak najzwilej
zdefiniuj moj win wobec ciebie.
Jestem zmczona. Moe kiedy indziej odpowiedziaa.
Jaka to wina? pytaem dalej. Co ja zrobiem? Powiesz pewnie, e jeste moda, pikna,
spragniona ycia, a ja prawie dwa razy starszy, e mnie nienawidzisz, ale czy to moja wina?
Wysza za mnie za m bez przymusu. No c, jeli chcesz by wolna, odejd, prosz, ja ciebie
zwalniam. Moesz odej, kocha kadego, kto ci si spodoba... Dam nawet rozwd.
To mi niepotrzebne powiedziaa ona. Przecie wiesz, e kochaam ciebie dawniej i zawsze
uwaaam si za starsz od ciebie. To wszystko gupstwa... Wina twoja polega nie na tym, e jeste
starszy, a ja modsza i e na wolnoci mogabym pokocha kogo innego, lecz na tym, e jeste
czowiekiem cikim, egoist, mizantropem.
Nie wiem, moe wyrzekem.

Odejd teraz, prosz. Chcesz mnie drczy do rana, lecz uprzedzam jestem zupenie
wyczerpana i nie bd w stanie ci odpowiada. Dae mi sowo, e odejdziesz, jestem ci za to bardzo
wdziczna i nic wicej mi nie trzeba.
ona chciaa, ebym odszed, ale nieatwo mi to przyszo. Byem wyczerpany i baem si swoich
wielkich, nieprzytulnych, opustoszaych pokoi. W dziecistwie zdarzao si, e kiedy mi co
dolegao, tuliem si do matki albo niani i kiedym ukry twarz w ciepych fadach sukni, to
wydawao mi si, e si ukrywam przed blem. Tak samo teraz, nie wiem dlaczego, wydao mi si,
e przed swoim niepokojem mog si ukry tylko w tym maym pokoiku, przy onie. Usiadem i
zasoniem oczy przed wiatem. Byo cicho.
Jaka to wina? powtrzya pytanie ona po duszej chwili milczenia, patrzc na mnie
zaczerwienionymi, lnicymi od ez oczyma. Jeste czowiekiem nadzwyczaj wyksztaconym,
wietnie wychowanym, bardzo uczciwym, sprawiedliwym, z zasadami, ale tak si jako skada, e
gdziekolwiek wejdziesz, wszdzie wnosisz jak duszno, skrpowanie, co niesychanie
obraliwego, upokarzajcego. Jeste czowiekiem uczciwie mylcym i dlatego nienawidzisz caego
wiata. Nienawidzisz wierzcych, poniewa wiara jest wyrazem lenistwa umysowego i nieuctwa, a
rwnoczenie nienawidzisz niewierzcych za to, e nie maj wiary i ideaw; nienawidzisz starych
za zacofanie i konserwatyzm, a modych za wolnomylicielstwo. Drogie ci s sprawy ludu i
Rosji i dlatego nienawidzisz prostych ludzi: w kadym upatrujesz zodzieja i grabiec.
Nienawidzisz wszystkich. Jeste sprawiedliwy i zawsze stoisz na gruncie praworzdnoci i dlatego
stale sdzisz si z chopami i ssiadami. Ukradziono ci dwadziecia worw yta i z zamiowania do
porzdku wniose zaalenie na chopw do gubernatora i wszelkich wadz zwierzchnich, a na
wadze miejscowe do Petersburga. Praworzdno! powiedziaa ona i zamiaa si. Kierujc
si prawem i zasadami moralnoci nie dajesz mi paszportu. A czy istnieje taka moralno i takie
prawo, eby moda, zdrowa, ambitna kobieta trawia ycie w prniactwie i tsknocie, w cigym
strachu w zamian za utrzymanie i mieszkanie od czowieka, ktrego nie kocha? Znakomicie znasz
ustawy, jeste bardzo uczciwy i sprawiedliwy, szanujesz zwizek maeski, ycie rodzinne, a przy
tym tak si jako zoyo, e przez cae swoje ycie nie zrobie nic dobrego, e wszyscy ci
nienawidz, ze wszystkimi si pokcie i w cigu siedmiu lat maestwa nawet siedmiu miesicy
nie przeye z on. Nie miae ony, a ja nie miaam ma. Z takim czowiekiem jak ty wspycie
jest niemoliwe, nie do zniesienia. W cigu pierwszych lat byo mi z tob strasznie, a teraz jest mi
wstyd... Tak wic zmarnoway si najlepsze lata. W czasie walki z tob zepsu mi si charakter:
staam si ostra, ordynarna, strachliwa, nieufna... Ech, nie warto nawet mwi! Bo czy zechcesz
zrozumie! Id ju sobie z Bogiem.
ona pooya si na kozetce i zamylia.
A jakie to ycie mogo by pikne, godne zazdroci! powiedziaa cicho patrzc w zadumie na
ogie. Jakie pikne! Ale teraz przepado.
Kto mieszka zim na wsi i zna te dugie, nudne, ciche wieczory, kiedy nawet znudzone psy nie
szczekaj, kiedy wydaje si, e i zegary s udrczone, bo zbrzydo im ju tykanie, kogo w takie
wieczory niepokoio obudzone sumienie, kto niespokojnie miota si z miejsca na miejsce, chcc
zaguszy czy odgadn jego szept, ten zrozumie, jak si cieszyem, jak rozkoszowaem tym
kobiecym gosem rozlegajcym si w maym, przytulnym pokoju, gosem, ktry mi mwi, e

jestem czowiek zy.


Nie rozumiaem, czego domaga si moje sumienie, ale ona, niczym tumacz, po kobiecemu, lecz
jasno wyoya mi istot mego niepokoju. Jak czsto, w chwilach wielkiej rozterki, domylaem si,
e sedno zagadki to nie godujcy, lecz fakt, e nie jestem taki, jaki by powinienem.
ona z przymusem wstaa i podesza do mnie.
Pawle Andrieiczu powiedziaa ze smutnym umiechem. Przepraszam, ale nie wierz ci, ty
nie wyjedziesz. Prosz jednak jeszcze raz. Moesz to nazywa wskazaa swoje papiery
oszukiwaniem samej siebie, babsk logik, omyk, jak chcesz, ale prosz, nie przeszkadzaj mi. To
wszystko, co mi w yciu zostao. Odwrcia si i milczaa przez chwil. Dawniej nie miaam
nic. Modo swoj zmarnowaam na wojowaniu z tob. Teraz chwyciam si tego i odyam, jestem
szczliwa... Wydaje mi si, e w tym odnalazam rodek na usprawiedliwienie swego ycia.
Natalie, jeste dobr, ideow kobiet powiedziaem patrzc z zachwytem na on i
wszystko, co robisz i mwisz, jest pikne i mdre.
eby opanowa wzruszenie, przeszedem si po pokoju.
Natalie podjem po chwili przed odjazdem prosz jak o specjaln ask; pom mi zrobi
co dla godujcych!
A c ja mog? odpowiedziaa ona wzruszajc ramionami. Chyba tylko... lista skadek...
Poszperaa w swoich szufladach i znalaza list.
Ofiaruj jak sum powiedziaa, ale po gosie poznaem, e do listy skadek nie przywizuje
powaniejszego znaczenia. A jako inaczej uczestniczy w tej sprawie nie moesz.
Wziem list i wpisaem: Nieznany 5000. W tym ,,nieznany" byo co niedobrego, jaki fasz,
ambicja, ale zrozumiaem to dopiero wtedy, kiedy spostrzegem, e ona zaczerwienia si mocno i
wsuna list w plik papierw. Obojgu nam zrobio si wstyd. Czuem, e musz koniecznie, za
wszelk cen, natychmiast zaagodzi t niezrczno, bo bdzie mi pniej wstyd i w wagonie, i w
Petersburgu. Ale jak? Co powiedzie?
Bogosawi twoj dziaalno, Natalie powiedziaem szczerze i ycz ci najlepszych
wynikw. Ale pozwl, e na poegnanie dam ci jedn rad: bd bardziej ostrona w stosunku do
Sobola i w ogle do wszystkich swoich pomocnikw, nie ufaj im. Nie powiem, eby byli nieuczciwi,
ale to nie szlachta, to ludzie bezideowi, pozbawieni ideaw i wiary, bez celu w yciu, bez
okrelonych zasad, a cay sens ich ycia to rubel. Rubel, rubel i jeszcze raz rubel! westchnem.
Lubi chleb lekki, nie zapracowany i pod tym wzgldem im bardziej s wyksztaceni, tym
bardziej niebezpieczni dla sprawy.
ona podesza do kanapki i pooya si.
Idee, ideowi powiedziaa bez zapau, niechtnie ideowo, ideay, cel ycia, zasady... Tych
sw uywae zawsze, kiedy chciae kogo upokorzy, obrazi, sprawi jak przykro. Wanie
taki jeste. Z takimi pogldami i takim stosunkiem do ludzi pozwoli ci si zaj spraw to
znaczy zaprzepaci j zaraz od pierwszego dnia. Czas ju, by to zrozumia. Westchna i zamilka.
To prostactwo obyczajw, Pawle Andrieiczu powiedziaa. Jeste wyksztacony i dobrze
wychowany, ale waciwie jaki z ciebie... Scyta! To dlatego, e wiedziesz ycie zamknite, pene
obrzydzenia do ludzi, z nikim si nie widujesz, nic nie czytasz poza swoimi ksikami
inynieryjnymi. A przecie s dobrzy ludzie, dobre ksiki! Tak... ale bardzo jestem, zmczona,

trudno mi mwi. Trzeba ju spa.


A wic wyjedam, Natalie.
Tak, tak... Merci...
Postaem chwil i poszedem do siebie na gr. Po godzinie byo ju p do drugiej ze
wieczk w rku znowu schodziem na d, eby porozmawia z on. Nie wiedziaem, co jej
powiem, ale czuem, e musz koniecznie powiedzie jej co bardzo wanego. W gabinecie nie byo
jej. Drzwi do sypialni byy zamknite.
Natalie, pisz? zapytaem cicho.
adnej odpowiedzi. Postaem pode drzwiami, westchnem i poszedem do bawialni. Usiadem tu na
kanapie, zgasiem wiec i przesiedziaem tak do witu.
VI
Na stacj wyjechaem o dziesitej rano. Mrozu nie byo, lecz z nieba sypay si wielkie patki
mokrego niegu, d nieprzyjemny, wilgotny wiatr.
Minlimy staw, potem lasek brzozowy, zaczlimy si wspina na gr, ktr byo wida z moich
okien. Obejrzaem si, eby ostatni raz spojrze na swj dom, ale pada nieg i nic nie dojrzaem. Po
chwili z przodu, jak we mgle, pojawiy si ciemne chatki. To Piestrowo.
,,Jeli kiedykolwiek zwariuj, to przez to Piestrowo pomylaem. Ono mnie przeladuje".
Wjechalimy na wiejsk ulic. Na wszystkich chatach dachy cae, ani jednego zerwanego, to znaczy,
e kama mj rzdca. Chopczyk wozi na saneczkach dziewczynk i niemowl, drugi chopczyk,
chyba trzyletni, z gow okutan po babsku, w olbrzymich rkawicach, usiuje zapa jzykiem
latajce nieynki i mieje si. Z przeciwka jedzie wz z chrustem, przy nim idzie chop, nie mona
zrozumie, czy chop jest siwy, czy ma zanieon bia brod. Pozna mego wonic, umiecha si
do niego i co mwi, a przede mn odruchowo zdejmuje czapk. Psy wybiegaj z podwrza i z
ciekawoci patrz na moje konie. Jest cicho, zwyczajnie, prosto. Przesiedlecy wrcili, nie ma
chleba, w chatach jedni miej si, inni szalej z godu, ale wszystko to dzieje si tak zwyczajnie, e
nawet trudno uwierzy, e tak jest naprawd. Ani zakopotanych twarzy, ani woajcych o pomoc
gosw, ani paczu, ani wyklina, lecz cisza wok, ycie pynie swoj kolej: dzieci, saneczki, psy z
zadartymi ogonami. Nie denerwuj si ani dzieci, ani spotkany chop, czemu wic ja si tak
denerwuj?
Patrzc na umiechajcego si chopa, na chopczyka w olbrzymich rkawicach, na chaty,
przypominajc sobie on, zrozumiaem teraz, e nie ma takiego nieszczcia, ktre by mogo
zama tych ludzi; wydao mi si, e powietrze ju pachnie zwycistwem, poczuem dum i gotw
byem krzykn, e ja te jestem z nimi; lecz konie uniosy nas ze wsi w pole, zawirowa nieg,
rykn wiatr i znowu zostaem sam ze swymi mylami. Z wielomilionowego tumu prostych ludzi
zajtych swoimi sprawami samo ycie odrzucao mnie jako czowieka niepotrzebnego,
nieprzydatnego, niedobrego. Jestem zawad, uamkiem plagi, co spada na lud, zwyciono mnie,
wyrzucono i jad na stacj, eby si skry w petersburskim hotelu na Wielkiej Morskiej.
Po godzinie przyjechalimy na stacj. Str z niklowym numerem i wonica wnieli moje walizy do
damskiej poczekalni. Wonica Nikanor z po zaoon za pas, w walonkach, cay mokry od niegu i
zadowolony, e ja wyjedam, umiechn si do mnie przyjanie i powiedzia:
Szczliwej drogi, janie wielmony panie! Szcz Boe!

A propos: zawsze tytuuj mnie janie wielmonym, chocia jestem tylko radc kolegialnym,
kamerjunkrem. Str powiedzia, e pocig nie ruszy jeszcze z ssiedniej stacji. Trzeba byo czeka.
Wyszedem na peron: z gow ocia po bezsennej nocy, ledwie posuwajc nogami ze zmczenia,
bez adnego celu poszedem ku wiey cinie. Wok ani ywej duszy.
Po co jad? zapytywaem siebie. Co mnie tam czeka? Znajomi, od ktrych uciekem,
samotno, restauracyjne obiady, haas, elektryczne wiato, od ktrego bol mnie oczy... Dokd i po
co jad? Po co jad?
Jako dziwnie byo odjeda nie porozmawiaem z on. Wydao mi si, e zostawiem j w
niepewnoci. Przed odjazdem trzeba byo powiedzie, e ma racj, e naprawd jestem zym
czowiekiem,
Kiedy zawrciem od wiey cinie, w drzwiach ukaza si naczelnik stacji, na ktrego ju dwa razy
skadaem zaalenia; z podniesionym konierzem surduta, kulc si od wiatru i niegu podszed do
mnie i przyoywszy dwa palce do daszka czapki z twarz zmieszan, na ktrej malowaa si
nienawi i wymuszony szacunek powiedzia, e pocig spni si dwadziecia minut, i zapyta,
czy nie chciabym poczeka w ciepym pomieszczeniu.
Dzikuj panu odpowiedziaem ale pewnie nie pojad. Prosz powiedzie memu wonicy,
eby zaczeka. Jeszcze pomyl.
Chodziem po peronie tam i z powrotem i mylaem: jecha czy nie? Kiedy pocig przyszed,
postanowiem, e nie pojad. W domu oczekiwao mnie zdumienie i zapewne zoliwoci ony, moje
ponure pitro i mj niepokj, ale to w moim wieku jest jakie lejsze i jakie bardziej domowe ni
jazda dwie doby z obcymi ludmi do Petersburga, gdzie nieustannie odczuwabym, e ycie moje
nikomu i na nic nie jest potrzebne, e zmierza ju ku kocowi. Nie, jakkolwiek tam bdzie, lepiej ju
w domu... Wyszedem ze stacji. Ale w biay dzie wraca do domu, w ktrym wszyscy tak si
cieszyli z mego wyjazdu, byo jako niezrcznie. Reszt dnia do wieczora mona byo spdzi u
ktrego z ssiadw. Ale u kogo? Z jednymi stosunki nacignite, innych wcale nie znam.
Pomylaem i przypomnia mi si Iwan Iwanowicz.
Jedziemy do Bragina powiedziaem wonicy wsiadajc do sa.
wiat drogi westchn Nikanor. Wiorst chyba dwadziecia osiem, a moe nawet trzydzieci.
Jedziemy, kochasiu powiedziaem takim tonem, jakby Nikanor mia prawo nie usucha.
Jedmy, prosz.
Nikanor pokiwa gow z powtpiewaniem i powiedzia zwolna, e na dobr spraw naleaoby
zaprzc nie w trjk i nie Czerkiesa, ale Chopa albo Czyyka, i niezdecydowanie, jakby oczekiwa
zmiany decyzji, uj lejce, podnis si, pomyla i machn batem.
Cay szereg nieuzasadnionych czynw... mylaem kryjc twarz przed niegiem. Chyba
zwariowaem. E, niech tam..."
W pewnej chwili na bardzo wysokim, urwistym zjedzie konie, ostronie prowadzone przez
Nikanora do poowy gry, tu wanie poderway si i ze straszliw szybkoci pomkny w d, a
Nikanor wyprostowa si, unis okcie i wrzasn dzikim, niesamowitym gosem, jakiegom nigdy
dawniej u niego nie sysza:
Ej, uraczymy generaa! Jak si konie ochwac, to nowe kupi, narodzie kochany! Hej, z drogi
bo stratuj!

Dopiero teraz, kiedy od niezwykle szybkiej jazdy zaparo mi dech, spostrzegem, e Nikanor jest
bardzo pijany, widocznie na stacji si upi. Na dnie wwozu zatrzeszcza ld, twarda gruda niegu z
nawozem bolenie uderzya mnie po twarzy. Rozhukane konie z rozpdu poniosy na gr z tak
sam szybkoci jak z gry i nawet nie zdyem krzykn na Nikanora, a ju moja trjka pdzia po
rwnej drodze w starym wierkowym lesie, a wysokie wierki zewszd wycigay ku mnie biae
kosmate apy.
,,Ja zwariowaem, a wonica pijany... mylaem. wietnie!"
Iwana Iwanycza zastaem w domu. Rozkaszla si ze miechu, zoy mi gow na piersi i
wypowiedzia sowa, ktrymi zawsze mnie wita przy spotkaniu:
A pan coraz modszy. Nie wiem, jak farb maluje pan gow i brod, mnie by si te przydaa.
Przyjechaem do pana z rewizyt skamaem. Pan daruje, ale przybyem ze stolicy, uznaj
konwenanse, skadam wizyty.
Ciesz si, kochasiu! Stumaniaem cakiem, lubi by uhonorowany... Tak...
Po gosie jego, po wniebowzitym wyrazie twarzy poznaem, e wizyt swoj bardzo mu
pochlebiem. W przedpokoju dwie chopki pomagay mi zdj futro, a chop w czerwonej koszuli
powiesi je na haku. Kiedym z Iwanem Iwanyczem wszed do jego maego gabinetu, dwie bose
dziewczynki siedziay na pododze ogldajc oprawne pisma ilustrowane. Na nasz widok zerway si
i wybiegy, a zaraz potem wesza wysoka, szczupa staruszka w okularach, godnie si mi skonia,
zabraa z kanapy poduszk, podniosa z podogi ilustracje i wysza. Z ssiednich pokoi wci
dolatyway szepty i tupot bosych ng.
A ja oczekuj doktora na obiad rzek Iwan Iwanycz obieca, e zajedzie z ambulatorium.
Tak. On co rod przyjeda na obiad, daj mu Boe zdrowie! Iwan Iwanycz obj mnie i
pocaowa w szyj. Przyjecha pan, kochasiu, to znaczy, e si na mnie nie gniewa szepta
posapujc. Niech pan si nie gniewa, kochaneczku! Tak. Moe to nawet boli, ale nie trzeba si
gniewa. Ja o jedno tylko Boga prosz przed mierci: eby ze wszystkimi y w zgodzie i
zrozumieniu, sprawiedliwie. Tak.
Przepraszam, Iwanie Iwanyczu, poo nogi na fotelu powiedziaem czujc, e od ogromnego
zmczenia jestem jaki nieswj: usiadem gbiej na kanapie i pooyem nogi na fotelu. Od niegu i
wiatru palia mnie twarz, wydawao si, e ciao wchania w siebie ciepo i dlatego staje si sabsze.
Tak tu u pana dobrze mwiem znowu ciepo, mikko, przytulnie... Gsie pira nawet
umiechnem si spojrzawszy na biurko piaskownica...
Co? Tak, tak.. Biurko i t mahoniow szafeczk robi memu ojcu stolarz-samouk, Gleb Butyga,
chop paszczyniany generaa ukowa. Tak. Wielki to by w swym fachu artysta.
Sennie, jak czowiek zasypiajcy, zacz mi opowiada o stolarzu Butydze. Suchaem. Potem Iwan
Iwanycz przeszed do ssiedniego pokoju, eby pokaza mi bardzo pikn i niezwykle tani
palisandrow komod. Postuka palcem po komodzie, a potem skierowa moj uwag na piec
kaflowy z rysunkami, ktrych teraz ju si nie spotyka. Po piecu te postuka palcem. Od komody,
od kaflowego pieca, od foteli i obrazw jedwabiem i wczk wyszywanych na kanwie, w
solidnych brzydkich ramach wiao dobrodusznoci, dostatkiem. Kiedy przypomniaem sobie, e
przedmioty te stay na tych samych miejscach i w tym samym porzdku, kiedy byem jeszcze
dzieckiem i przyjedaem tu z matk na imieniny, to a nie chciao si wierzy, e kiedykolwiek

przestan istnie.
I mylaem sobie: jaka jest straszliwa rnica midzy Butyga a mn! Butyga, ktry robi wszystko
mocno, solidnie i uwaa, e to jest najwaniejsze, przywizywa jak szczegln wag do ludzkiej
dugowiecznoci, nie mylc o mierci i zapewne niezbyt wierzc w jej moliwo; ja za, kiedy
budowaem swoje koleje elazne i kamienne mosty, ktre pewnie przetrwaj tysice lat, adn miar
nie mogem si powstrzyma od myli: ,,To niedugowieczne... I po co to wszystko?" Jeli po latach
jakiemu sensownemu historykowi sztuki wpadnie w oczy szafa Butygi i mj most, to chyba
powie: ,,To dwaj w swoim rodzaju znakomici ludzie. Butyga kocha ludzi, nawet nie przychodzio
mu na myl, e mog umiera i rozkada si, i dlatego tworzc swoje meble myla o czowieku
niemiertelnym, a tymczasem inynier Asorin nie kocha ani ludzi, ani ycia; nawet w szczliwych
momentach twrczoci nie czu wstrtu na myl o mierci, rozkadzie, znikomoci i dlatego,
patrzcie, jakie ndzne, niemiae i aosne s jego linie..."
Ja tylko te pokoje opalam mamrota Iwan Iwanycz pokazujc mi swe mieszkanie. Od czasu
jak zmara mi ona, a syn zgin na wojnie, zamknem te dla goci. Tak... taak...
Otworzy jakie drzwi i zobaczyem du sal o czterech kolumnach, stare pianino i kup grochu na
pododze; wiono chodem i wilgoci.
A w drugim pokoju awki ogrodowe... mamrota Iwan Iwanycz. Nie ma ju komu taczy
mazura... Zamknem.
Usyszaem jaki haas. To przyjecha doktor Sobol. Dopki rozciera zmarznite rce i rozczesywa
mokr brod, zdyem zauway, e po pierwsze musia pdzi ycie bardzo nudne i dlatego
mio mu byo widzie Iwana Iwanycza i mnie, a po drugie e by to czowiek nieco nieokrzesany
i naiwny. Patrzy na mnie tak, jakbym to wanie ja bardzo rad go widzia i wielce si nim
interesowa.
Dwie noce nie spaem! mwi cieszc si i patrzc na mnie naiwnie. Jedn przy poonicy
spdziem, drug calusiek pluskwy ary u chopa na noclegu. Spa mi si chce, wie pan,
cholernie!
I z tak min, jakby mi to mogo sprawi tylko przyjemno, wzi mnie pod rk i poprowadzi do
jadalni. Jego naiwne oczy, zmity surdut, tani krawat i zapach jodoformu wywary na mnie niemie
wraenie czuem, e jestem w zym towarzystwie. Kiedymy siedli do stou, doktor nala mi
wdki, a ja z bezradnym umiechem wypiem; potem pooy mi na talerz kawaek wdliny i znowu
posusznie zjadem.
Repetitio est mater studiorum* */Repetitio est mater studiorum (ac.) Powtarzanie jest
matk uczcych si.
powiedzia Sobol zabierajc si skwapliwie do drugiego kieliszka. Nie uwierzy pan, ale z radoci,
e spotkaem miych ludzi, nawet senno mina. Jestem chop, zdziczaem na tym odludziu,
zordynarniaem, ale pomimo wszystko, prosz panw, jestem inteligentem i szczerze mwi: ciko
jest bez ludzi.
Podano na zimno prosi z chrzanem i mietan, potem tusty, bardzo gorcy kapuniak z
wieprzowin i gryczan kasz, z ktrej unosiy si supy pary. Doktor cigle mwi i wkrtce
przekonaem si, e by to czowiek saby, sdzc z zachowania chaotyczny i nieszczliwy. Po
trzech kieliszkach ju by podchmielony, nienaturalnie oywi si, jad bardzo duo z

pochrzkiwaniem, cmokaniem i tytuowa mnie ju po wosku: eccelenza. Patrzy na mnie naiwnie,


jakby przekonany, i jestem bardzo rad, e go widz i sysz, i oznajmi mi, e z on dawno ju si
rozszed i oddaje jej trzy czwarte swojej pensji, e ona mieszka w miecie z dziemi, chopczykiem
i dziewczynk, ktre on ubstwia, e kocha ju kogo innego, wdow-ziemiank, kobiet
inteligentn, lecz bywa u niej rzadko, bo tak jest zajty swoj prac od rana do nocy, e naprawd
nie ma chwili wolnego czasu.
Cay dzie to w szpitalu, to w rozjazdach opowiada i przysigam, eccelenza, e nie tylko
do ukochanej kobiety pojecha, ale nawet ksiki przeczyta nie mam czasu. Dziesi lat ju nic nie
czytaem. Dziesi lat, eccelenza! Jeli za chodzi o stron materialn, to niech pan raczy zapyta
Iwana Iwanycza: czasami nawet tytoniu nie mam za co kupi.
Za to ma pan zadowolenie moralne powiedziaem.
Prosz? zapyta i zmruy jedno oko, Nie, lepiej ju wypijmy.
Suchaem doktora i wedle starego przyzwyczajenia przymierzaem do niego swe zwyke miarki:
materialista, idealista, rubel, instynkt stadny itp., ale adne z nich nie pasowao do doktora nawet w
przyblieniu; i dziwna rzecz, dopkim tylko sucha go i patrzy na niego, to jako czowiek wydawa
mi si cakiem zrozumiay, ale skoro tylko zaczem przykada do niego swe miarki, to przy caej
jego szczeroci i prostocie stawa si niezwykle skomplikowan, zagmatwan, niezrozumia natur.
Czy moe ten czowiek pytaem siebie roztrwoni cudze, pienidze, zawie zaufanie, mie
pocig do przeniewierstwa? I teraz to zagadnienie, kiedy wane, wydao mi si naiwne,
drobiazgowe, wulgarne.
Podano pierg, a potem jak sobie przypominam z dugimi przerwami, w czasie ktrych
pilimy nalewk, podano potrawk z gobkw, jakie danie z podrbek, pieczone prosi, kaczk,
kuropatwy, kalafiory, pieroki, twarg z mlekiem, kisiel i w kocu racuszki z konfiturami. Z
pocztku, zwaszcza kapuniak i kasz, jadem z wielkim apetytem, ale potem uem i ykaem
automatycznie z bezradnym umiechem, nie czujc adnego smaku. Od gorcego kapuniaku i upau
panujcego w pokoju mocno palia mnie twarz. Iwan Iwanycz i Sobol te byli zaczerwienieni.
Zdrowie paskiej maonki powiedzia Sobol. Ona mnie lubi. Prosz jej powiedzie, e
kania si lekarz nadworny.
Szczliwa, jak Boga kocham! westchn Iwan Iwanycz. Nie staraa si, nie denerwowaa,
nie zabiegaa, a wyszo tak, e jest teraz najwaniejsz osob w powiecie. Prawie caa sprawa
spoczywa w jej rkach i wok niej wszyscy: i doktor, i prezesi ziemstwa, i dziedziczki. U
prawdziwych ludzi wszystko jako samo si ukada. Tak... Jabo nie potrzebuje si stara, eby na
niej wyrosy jabka wyrosn same.
Nie niepokoj si tylko obojtni powiedziaem.
Co? Tak, tak... wymamrota Iwan Iwanycz nie dosyszawszy. To prawda... Trzeba by
obojtnym. Tak, tak... Wanie. Bdmy tylko sprawiedliwi wobec Boga i ludzi, a poza tym niech
si wiat zawali..
Eccelenza powiedzia uroczycie Sobl prosz spojrze na otaczajc nas przyrod;
wysuniesz z konierza nos czy ucho ugryzie; zostaniesz w polu choby na godzin zasypie
niegiem. A wie wci taka, jak bya za Ruryka nic si nie zmienia, ci sami Pieczyngowie i
Poowcy! Wci palimy si, godujemy i wszelkimi sposoby borykamy si z przyrod. O czym to

mwiem? Aha! Jeliby tak, wie pan, dokadnie przemyle, przyjrze si i zanalizowa ten, za
przeproszeniem, groch z kapust, to przecie okae si, e to nie ycie, tylko poar w teatrze. Tu
kady, kto pada albo krzyczy ze strachu czy miota si, to najwikszy wrg adu: trzeba sta na
baczno, czeka na rozkaz i ani mru-mru! Tu nie ma czasu na mazgajstwo i inne gupstwa. Kiedy
masz do czynienia z ywioem, to atakuj go tylko ywioem, musisz by twardy, niewzruszony jak
granit. Czy nie tak, dziadziu? odwrci si do Iwana Iwanycza i rozemia si. Ja sam jestem
baba, szmata, kwas kwasowicz i dlatego nie znosz kwasw. Nie lubi maych uczu. Jedni
pograj si w chandrze, drudzy tchrz, a trzeci wejd tu zaraz i powiedz: ,,Patrzcie no, zarli
dziesi da i zaczli pogawdk o godujcych". Maostkowe i gupie! A czwarty, eccelenza,
wytknie panu bogactwo. Daruje pan, eccelenza cign gono, przykadajc rk do serca ale
to, e pan znowu przysporzy roboty sdziemu ledczemu, ktry we dnie i w nocy poszukuje
paskich zodziei, to te, daruje pan, maostkowe z paskiej strony. Podpiem sobie, dlatego teraz o
tym mwi, ale rozumie pan maostkowe!
A kto go prosi, eby si tak wysila, nie rozumiem? powiedziaem wstajc; nagle zrobio mi
si przykro, zawstydziem si straszliwie i zaczem spacerowa dokoa stou. Kt go prosi,
eby si tak wysila? Ja wcale go nie prosiem... eby go diabli!
Trzech aresztowa i wypuci. Okazao si, e to nie ci i teraz nowych szuka zamia si Sobol.
Facecja!
Ja wcale go nie prosiem o tak gorliwo powiedziaem i omal si nie rozpakaem ze
zdenerwowania. I po co, po co to wszystko? No tak, powiedzmy, e nie miaem racji, postpiem
le, no tak, ale po co oni staraj si, ebym jeszcze bardziej nie mia racji?
No, no, no, no powiedzia Sobol uspokajajc mnie, No! Podpiem sobie i dlatego
powiedziaem. Jzyk mj to mj wrg! A wic westchn zjedlimy, wypilimy nalewki, a
teraz chrapickiego.
Wsta od stou, pocaowa Iwana Iwanycza w gow i zataczajc si z przejedzenia wyszed z
jadalni. A ja i Iwan Iwanycz palilimy w milczeniu.
Ja, mj kochany, nie sypiam po obiedzie powiedzia Iwan Iwanycz ale pan niech przejdzie
do palarni i przepi si.
Zgodziem si. W pciemnym, mocno ogrzanym pokoju zwanym palarni stay pod cianami dugie
szerokie kanapy, mocne i cikie, dzieo stolarza Butygi; leay na nich posania wysokie, mikkie,
biae, przygotowane zapewne przez t staruszk w okularach. Na jednej kanapie zwrcony twarz
do oparcia, bez surduta i butw spa ju Sobol; druga oczekiwaa na mnie. Zdjem surdut i
obuwie i ulegajc zmczeniu, duchowi Butygi, ktry unosi si w tej cichej palarni, i lekkiemu,
pieszczotliwemu pochrapywaniu Sobola, pooyem si posusznie.
Usnem natychmiast i nia mi si ona, jej pokj, naczelnik stacji z twarz pen nienawici, zway
niegu, poar w teatrze. Przynili mi si te chopi, ktrzy wynieli z mego spichrza dwadziecia
worw yta...
A jednak to dobrze, e sdzia ledczy ich zwolni powiedziaem.
Obudzi mnie wasny gos, przez chwil ze zdumieniem przygldaem si szerokim plecom Sobola,
sprzczce jego kamizelki i grubym pitom, a potem znowu si pooyem i usnem.
Kiedy obudziem si po raz drugi, byo ju ciemno. Sobol spa. W sercu moim panowa spokj i

chciao mi si jak najprdzej by w domu. Ubraem si i wyszedem. Iwan Iwanycz siedzia w


gabinecie w duym fotelu cakiem znieruchomiay; patrzy w jeden punkt i wida byo, e w stanie
takiego otpienia trwa przez cay czas mojej drzemki.
Doskonale! powiedziaem ziewajc. Czuj si tak, jakbym si obudzi po wielkanocnym
niadaniu. Teraz bd czsto pana odwiedza. Niech mi pan powie, czy ona moja bywa u pana na
obiedzie?
By... ba... by.... bywa wymamrota Iwan Iwanycz czynic ogromny wysiek, eby si poruszy.
W ubieg sobot bya na obiedzie. Tak... Ona mnie lubi.
Po chwili milczenia powiedziaem.
Czy pamita pan, Iwanie Iwanyczu, pan powiedzia, e mam zy charakter i e ciko y ze
mn? Ale co trzeba zrobi, eby zmieni charakter?
Nie wiem, kochasiu... Ociay ze mnie czowiek, stpiaem, nie mog ju nic doradzi... Tak...
A powiedziaem to panu, bo pana lubi i on pask lubi, i ojca lubiem. Taak. Umr ju prdko,
wic po c miabym ukrywa przed panem czy kama. Powiem szczerze: lubi pana bardzo, ale
nie szanuj. Tak, nie szanuj zwrci si do mnie i powiedzia szeptem, dyszc ciko: Nie
podobna pana szanowa, kochasiu. Na pozr czowiek z pana jak naley. Powierzchowno i
prezencja jak u francuskiego prezydenta Carnota, onegdaj widziaem ilustracj... tak... Mwi pan
grnolotnie, jest pan rozumny i rang ma wysok, ani dosign, ale, kochasiu, dusza u pana jaka
nieprawdziwa... Bez hartu... Taak.
Sowem, prawdziwy Scyta rozemiaem si. Ale ona? Prosz mi co opowiedzie o mojej
onie. Pan lepiej j zna.
Chciaem bardzo porozmawia o onie, ale wszed Sobol i przeszkodzi.
Wyspaem si, umyem powiedzia patrzc mi naiwnie w oczy a teraz tylko herbaty z
rumem i do domu.
VII
Byo ju p do smej. Z przedpokoju na ganek oprcz Iwana Iwanycza odprowadzay nas, yczc
wszelakich pomylnoci, jakie chopki, staruszka w okularach, dziewczynki i chop, a wok koni
stali, potrcajc si w ciemnociach, jacy mczyni z latarniami, pouczajcy naszych wonicw,
jak i kdy najlepiej przejecha, i yczyli szczliwej drogi. Konie, sanie i ludzie wszystko byo
biae.
Skde u niego tyle ludzi? zapytaem, kiedy moja trjka i para doktora wyjeday stpa z
podwrza.
To wszystko jego paszczyniani powiedzia Sobol u niego dotd wszystko po staremu.
Niektrzy ze starszej suby s tu na doywociu, no i wiele sierot, ktre nie maj swego kta; s te
tacy, ktrzy na si tu si wprowadzili, nie przepdzi ich przecie. Cudaczny staruszek!
I znowu szybka jazda, niesamowity gos pijanego Nikanora, wiatr i natrtny nieg wacy w oczy,
w usta, we wszystkie fady szuby...
,,Gdzie to mnie licho nosi?" myl, a dzwoneczki moje wtruj srebrzycie dzwonkowi doktora,
wiatr wiszcz, wonice pokrzykuj i w tym niesamowitym haasie przypominam sobie wszystkie
szczegy tego dziwnego, cudacznego, jedynego w mym yciu dnia, i wydaje mi si, e albo
naprawd zwariowaem, albo staem si innym czowiekiem. Wydaje mi si, e ten, ktrym byem

do dnia dzisiejszego, jest mi ju obcy.


Doktor jecha z tyu i od czasu do czasu rozmawia gono ze swym wonic. Czasami dopdza
mnie, jecha obok i zawsze z tym naiwnym przekonaniem, e sprawia mi to wielk przyjemno,
proponowa papierosy albo prosi o zapaki. W pewnej chwili zrwnawszy si ze mn,
wyprostowany nagle w saniach, zacz wymachiwa rkawami swej szuby, ktre byy niemal dwa
razy dusze ni rce, i zawoa:
Waka, nie auj bata! Przegonimy te rumaki! Hej, koniki wrone!
I koniki doktora przy gonym zoliwym miechu Sobola i jego Waki pocwaoway naprzd. Mj
Nikanor obrazi si i powstrzyma trjk, ale kiedy nie sycha ju byo doktorskich dzwoneczkw,
unis okcie, wrzasn przeraliwie i moja trjka jak oszalaa pomkna za nimi. Wpadlimy do
jakiej wsi. Migny wiateka, sylwety chat, kto krzykn: ,,A to ci szatany!" Przegalopowalimy
ze dwie wiorsty, a koca ulicy nie wida. Kiedymy zrwnali si z doktorem i jechali ju wolniej,
ten poprosi o zapaki i powiedzia:
Niech pan sprbuje nakarmi t ulic! A przecie tu pi takich ulic, dobrodzieju. Stj! Stj!
wykrzykn. Do traktierni zawracaj. Trzeba si ogrza i koniom da wytchn.
Przystanlimy koo traktierni.
W mojej parafii niejedna taka wie mwi doktor otwierajc cikie drzwi z gwidcym
blokiem i puszczajc mnie naprzd. W biay dzie spojrzysz na tak ulic, a tu koca nie wida i
na dobitk zaukw peno, a si czek w gow podrapie. Trudno tu co zrobi.
Weszlimy do ,,czystej" izby, gdzie mocno pachniao pciennymi obrusami; na nasz widok zerwa
si z awy zaspany chop w kamizeli i dugiej wyrzucanej koszuli, Sobol poprosi o piwo, a ja o
herbat.
Trudno cokolwiek zrobi mwi Sobol. Paska maonka wierzy, a ja dla niej z caym
respektem i szanuj j, ale sam nie bardzo wierz. Dopki nasz stosunek do ludu bdzie mia
charakter zwykej dobroczynnoci, takiej jak w ochronkach czy przytukach, dopty bdziemy tylko
wywija si sianem, wykrca, oszukiwa samych siebie i tyle. A stosunek nasz powinien by
rzeczowy, oparty na obrachunku, wiedzy i sprawiedliwoci. Mj Waka cae ycie by u mnie
parobkiem, a jak mu nie obrodzio, by godny i chory. Jeli daj mu teraz po 15 kopiejek dziennie,
to chc go w ten sposb znowu postawi w dawnej sytuacji parobka, to znaczy, e przede wszystkim
dbam o swoje interesy, a przy tym te 15 kopiejek nie wiem dlaczego nazywam pomoc, wsparciem,
dobrym uczynkiem. A teraz rozwamy to sobie. Liczc najskromniej, po 7 kopiejek na osob a po 5
osb w rodzinie, to na wykarmienie 1000 rodzin potrzeba 350 rubli dziennie.
Ta cyfra okrela nasz rzeczowy stosunek do 1000 rodzin. A tymczasem dajemy nie 350 dziennie,
tylko 10, i mwimy, e to wsparcie, pomoc, e z tego powodu paska maonka i my wszyscy
jestemy wspaniaymi ludmi, no i wiwat humanitaryzm. Tak oto, drogi panie! Ach, gdybymy
mniej mwili o humanitaryzmie, a wicej obliczali, rozwaali i sumiennie traktowali nasze
obowizki! Ile wrd nas jest takich humanitarnych, czuych ludzi, ktrzy z zapaem biegaj po
dworach z listami skadek, ale nie pac swym krawcowym i kucharkom. Logiki brak w naszym
yciu, w tym sk. Logiki!
Zamilklimy. Zrobiem w myli obrachunek i powiedziaem:
Bd ywi tysic rodzin w cigu dwustu dni. Prosz przyjecha jutro, omwimy t spraw.

Byem zadowolony, e wyszo mi tak prosto, i ucieszyem si, e Sobol odpowiedzia mi jeszcze
prociej.
Dobrze.
Zapacilimy rachunek i wyszlimy z traktierni.
Lubi tak si wczy powiedzia Sobol siadajc do sa. Prosz mi poyczy zapaki,
eccelenza, zapomniaem swoje w traktierni.
Po kwadransie jego konie zostay w tyle i poprzez szum zamieci nie syszaem ju jego
dzwoneczkw. Kiedy wrciem do domu, przeszedem si po swoich pokojach starajc si obmyli
i jak najjaniej sprecyzowa swoj sytuacj: w razie spotkania z on nie miaem w pogotowiu ani
jednego sowa, ani jednego zdania. Gowa odmawiaa mi posuszestwa.
Nie obmyliwszy nic zszedem do ony na d. Staa w swoim pokoju w tym samym rowym
szlafroczku, w tej samej pozie, jakby odgradzajc ode mnie papiery. Na twarzy jej malowao si
zdumienie i szyderstwo. Wida byo, e dowiedziawszy si o moim przyjedzie postanowia nie
paka, nie prosi i nie broni si, jak wczoraj, lecz szydzi ze mnie, odpowiada mi pogard i
dziaa stanowczo. Twarz jej zdawaa si mwi: jeli tak, to egnaj.
Natalie, nie wyjechaem rzekem ale ta nie oszustwo. Zwariowaem, postarzaem si,
jestem chory, staem si innym czowiekiem; myl, co ci si ywnie podoba... Od siebie dawnego
uciekem z okropnym przeraeniem, gardz i wstydz si siebie dawnego, a ten nowy czowiek, co
istnieje we mnie od wczoraj, nie pozwala mi wyjecha. Nie odpdzaj mnie, Natalie!
ona spojrzaa na mnie przenikliwie, uwierzya i w oczach jej bysn niepokj. Oczarowany jej
obecnoci, ogrzany ciepem jej pokoju mamrotaem jak w malignie, wycigajc ku niej rce:
Naprawd, oprcz ciebie nie mam nikogo bliskiego. Nie byo ani jednej chwili, ebym nie tskni
do ciebie, i tylko upr i ambicja nie pozwalay mi tego uwiadomi sobie. Ta przeszo, kiedymy
yli jak m i ona, nie wrci i nie trzeba, ale uczy ze mnie swego sug, we cae moje mienie i
rozdaj, komu zechcesz. Jestem spokojny, Natalie, jestem zadowolony... Jestem spokojny.
ona przenikliwie, z ciekawoci wpatrujc si w moj twarz nagle wydaa stumiony okrzyk,
rozpakaa si i wybiega do ssiedniego pokoju. Ja poszedem do siebie na gr.
Po godzinie siedziaem ju przy biurku, pisaem ,,Histori kolei elaznej" i godujcy wcale mi nie
przeszkadzali. Teraz nie odczuwam ju niepokoju. Ani nieporzdki, ktre widziaem, kiedym
ostatnio z on i Sobolem oglda chaty w Piestrowie, ani zowieszcze suchy, ani bdy otoczenia,
ani zbliajca si staro nic mnie ju nie wytrca z rwnowagi. Jak pociski i kule latajce na
wojnie nie przeszkadzaj onierzom rozmawia w swoich sprawach, je i reperowa buty, tak
godujcy nie przeszkadzaj mi spa spokojnie i zajmowa si swymi osobistymi sprawami. W
domu moim, na podwrzu i wszdzie wok kipi praca, ktr doktor Sobl nazywa ,,orgi
dobroczynnoci"; ona czsto zjawia si u mnie i niespokojnie lustruje oczyma moje pokoje, jakby
szukaa, co by jeszcze mona byo odda godujcym, eby ,,znale usprawiedliwienie dla swego
ycia", a ja zdaj sobie spraw, e dziki niej wkrtce nic nie zostanie z naszego majtku, e
bdziemy biedni, ale wcale si tym nie przejmuj i umiecham si do niej radonie. A co bdzie
dalej, nie wiem.
TRZPIOTKA

Na weselu Olgi Iwanowny byli wszyscy jej przyjaciele i dobrzy znajomi.


Popatrzcie na niego: co w nim jest, nieprawda? mwia do swych przyjaci wskazujc
skinieniem gowy na ma, jakby pragna wyjani, dlaczego wysza za przecitnego, bardzo
zwykego i niczym nie odznaczajcego si czowieka.
Jej m, Osip Stiepanycz Dymow, by lekarzem w randze radcy tytularnego. Peni sub w dwu
szpitalach; w jednym by nadetatowym ordynatorem, w drugim prosektorem. Co dzie od
dziewitej rano do poudnia przyjmowa chorych i zajty by na swej sali, a po poudniu jecha
konnym tramwajem do drugiego szpitala, gdzie przeprowadza sekcje zwok. Prywatna jego
praktyka bya znikoma, przynosia do piciuset rubli rocznie. Oto wszystko. C jeszcze mona byo
o nim powiedzie? A tymczasem Olga Iwanowna oraz jej przyjaciele i dobrzy znajomi byli to nie
cakiem zwyczajni ludzie. Kady z nich by pod jakim wzgldem godny uwagi i cokolwiek znany
albo mia ju imi i uchodzi za znakomito, albo cho nie by jeszcze znakomity, rokowa za to
wietne nadzieje. Aktor teatru dramatycznego, duy, dawno uznany talent, wytworny, mdry i
skromny czowiek i doskonay deklamator, ktry Olg Iwanown uczy deklamacji; piewak opery,
dobroduszny grubas, z westchnieniem zapewniajcy Olg Iwanown, e si marnuje: gdyby si nie
lenia i wzia si w gar, to wyrobiaby si na nieprzecitn piewaczk; nastpnie kilku malarzy, a
na ich czele malarz rodzajowy, animalista i pejzaysta Riabowski, bardzo pikny, jasnowosy mody
czowiek lat dwudziestu piciu, ktry mia powodzenie na wystawach i sprzeda swj ostatni obraz
za 500 rubli; w poprawia Oldze Iwanownie jej szkice i mwi, e kto wie, moe z niej jeszcze co
bdzie; nastpnie wiolonczelista, w ktrego rku wiolonczela pakaa i ktry przyznawa otwarcie,
e spord wszystkich znanych mu kobiet tylko jedna Olga Iwanowna umie akompaniowa;
nastpnie literat, mody, ale ju znany, pisujcy nowele, sztuki sceniczne i opowiadania. Kt
jeszcze? No, jeszcze Wasilij Wasiliicz, ziemianin, dyletant-ilustrator i winiecista, wietnie
wyczuwajcy stary rosyjski styl, byliny i epos; na papierze, na porcelanie, na okopconych talerzach
stwarza istne cuda. Wrd tej artystycznej, swobodnej i rozpieszczonej przez los kompanii,
delikatnej i skromnej, to prawda, lecz przypominajcej sobie o istnieniu jakich lekarzy tylko
podczas choroby, i dla ktrej nazwisko Dymow brzmiao rwnie obojtnie jak nazwisko Sidorow lub
Tarasow wrd tej kompanii Dymow zdawa si obcy, zbyteczny i may, chocia by wysokiego
wzrostu i szeroki w ramionach. Zdawao si, e frak ley na nim jak cudzy, e nosi brdk subiekta
sklepowego. Co prawda, jeli byby pisarzem albo malarzem, to mwiono by, e sw brdk
przypomina Zol.
Aktor mwi Oldze Iwanownie, e w lubnym stroju, ze swymi lnianymi wosami podobna jest
smukemu drzewku wini, gdy na wiosn okryte bywa cae subtelnym biaym kwieciem.
Nie, prosz posucha! mwia Olga Iwanowa chwytajc go za rk. Jak to si mogo tak
nagle sta?
Niech pan posucha, niech pan posucha...Trzeba panu wiedzie, e mj ojciec pracowa razem z
Dymowem w jednym szpitalu. Kiedy ojciec biedaczysko zachorowa, Dymow caymi dniami i
nocami dyurowa przy jego ku. Takie powicenie! Riabowski, niech pan sucha! I pan,
powieciopisarzu, niech pan posucha, to bardzo interesujce. Chodcie tu bliej. Ile powicenia, ile
szczerego wspczucia! Ja take nie spaam nocami i siedziaam przy ojcu, i nagle moje
uszanowanie! pokonaam junaka dzielnego! Mj Dymow zadurzy si po uszy! Doprawdy, los

bywa tak dziwaczny. C, po mierci ojca czasami odwiedza mnie, spotykalimy si na ulicy i
pewnego piknego wieczora bc! owiadczy si... jak piorun z jasnego nieba... Przepakaam
ca noc i sama si piekielnie zakochaam. I oto zostaam, jak widzicie, maonk. W nim jest co
potnego, silnego, niedwiedziego, nieprawda? Teraz jego twarz zwrcona jest do nas en trois
quarts, le owietlona, ale kiedy si obejrzy, popatrzcie na jego czoo. Riabowski, co pan powie o
tym czole? Dymow, my o tobie mwimy! zawoaa do ma. Chod tu. Podaj twoj zacn
do Riabowskiemu. O tak. Bdcie przyjacimi.
Dymow, umiechajc si naiwnie i dobrodusznie, wycign do Riabowskiego rk i powiedzia:
Bardzo mi przyjemnie. Razem ze mn koczy medycyn niejaki Riabowski. Czy to nie paski
krewny?
II
Olga Iwanowna miaa dwadziecia dwa lata, Dymow trzydzieci jeden. Po lubie yli ze sob
doskonale. Olga Iwanowna pozawieszaa szczelnie wszystkie ciany salonu swoimi i cudzymi
studiami malarskimi w ramach i bez ram, dookoa fortepianu i mebli urzdzia powabny cisk
chiskich parasoli, sztalug, rnobarwnych aszkw, kindaw, statuetek i fotografij... W jadalni
okleia ciany jarmarcznymi obrazkami, zawiesia sierpy i apcie, w kcie postawia kos i grabie i
zrobia si z tego jadalnia ,,w rosyjskim gucie". W sypialni, eby przypominaa grot, udrapowaa
sufit i ciany ciemnym suknem, nad kiem zawiesia weneck latarni, a przy drzwiach ustawia
figur z halabard. I wszyscy uwaali, e mode maestwo ma bardzo mio urzdzony kcik.
Co dzie, wstawszy o godzinie jedenastej, Olga Iwanowna graa na fortepianie albo jeeli byo
soce malowaa olejno. Pniej, midzy dwunast a pierwsz, jechaa do swojej krawcowej.
Poniewa i ona, i Dymow mieli bardzo niewiele pienidzy, tak e ledwo koniec z kocem wizali,
wic eby Olga Iwanowna moga czsto wystpowa w nowych sukniach i zadziwia swymi
strojami, musiay obie z krawcow ucieka si do podstpw. Bardzo czsto ze starej
przefarbowanej sukni, z nic nie kosztujcych kawaeczkw tiulu, koronki, pluszu i jedwabiu robio
si po prostu cuda, co czarujcego, nie sukni, lecz marzenie. Od krawcowej Olga Iwanowna
jechaa zazwyczaj do jakiej znajomej aktorki, by si dowiedzie teatralnych nowinek i przy
sposobnoci wystara si o bilet na premier nowej sztuki lub czyj benefis. Od aktorki wypadao
pojecha do pracowni malarza lub na wystaw obrazw, potem do kogo ze znakomitoci, by
zaprosi do siebie albo odda wizyt, albo po prostu pogawdzi. I wszdzie witano j wesoo i
przyjanie i zapewniano j, e jest dobra, mia, niezwyka... Ci, ktrych nazywaa znakomitymi i
wielkimi, przyjmowali j jak swoj, jak rwn im i jednogonie przepowiadali, e z jej talentami,
smakami i rozumem, o ile si nie rozproszy na drobiazgi, zajdzie daleko. piewaa, graa na
fortepianie, malowaa, modelowaa z gliny, braa udzia w amatorskich przedstawieniach i
wszystko to robia nie byle jak, lecz z talentem; czy wyrabiaa latarenki do iluminacji, czy stroia si,
czy zawizywaa komu krawat wszystko to wychodzio jako mile, arcyartystycznie i uroczo.
Ale w niczym jej talenty nie przejawiay si tak jaskrawo jak w umiejtnoci szybkiego zawierania
znajomoci i nawizywania bliskich stosunkw ze znakomitymi ludmi. Do byo, e kto cho
troszeczk si wsawi i sta si przedmiotem rozmw, a ju si z nim zaznajamiaa, tego samego
dnia zawieraa z nim przyja i zapraszaa go do siebie. Kada nowa znajomo bya dla niej
prawdziwym witem. Ubstwiaa znakomitych ludzi, pysznia si nimi i co noc ogldaa ich we

nie. akna ich i w aden sposb nie moga zaspokoi tego swojego aknienia. Dawni odchodzili i
zapominaa o nich, przychodzili na zmian nowi, ale i do tych wkrtce przywykaa lub
rozczarowywaa si i zaczynaa chciwie szuka coraz to nowych wielkich ludzi; znajdowaa ich i
znw szukaa. Po co?
Midzy czwart a pit po poudniu jada obiad z mem w domu. Jego prostota, zdrowy rozum i
dobroduszno doprowadzay j do rozrzewnienia i zachwytu. Co chwila zrywaa si, porywczo
obejmowaa gow ma i obsypywaa j pocaunkami.
Ty, Dymow, jeste mdry, szlachetny czowiek mwia ona ale masz jedn bardzo powan
wad. Wcale nie interesujesz si sztuk. Nie uznajesz ani muzyki, ani malarstwa.
Nie rozumiem ich agodnie mwi on. Cae ycie zajmowaem si naukami przyrodniczymi
i medycyn i nie miaem czasu na interesowanie si sztukami piknymi.
Ale, Dymow, to przecie straszne!
Dlaczego? Twoi znajomi nie znaj nauk przyrodniczych i medycyny, a ty jednak nie masz im
tego za ze. Kady ma co swojego. Ja nie rozumiem oper ani pejzay, lecz myl tak: skoro jedni
rozumni ludzie powicaj temu cae swoje ycie, a inni rozumni ludzie pac im za to ogromne
pienidze, to znaczy, e s to rzeczy potrzebne. Nie rozumiem, ale nie rozumie nie znaczy jeszcze
nie uznawa.
Daj, niech ucisn twoj zacn do. Po obiedzie Olga Iwanowna jechaa do znajomych, potem
do teatru albo na koncert i wracaa do domu po pnocy. I tak co dzie.
We rody Olga Iwanowna urzdzaa wieczorki. Na tych wieczorkach gospodyni i gocie nie taczyli
ani grali w karty, lecz zabawiali si artystycznie. Aktor z dramatycznego teatru deklamowa, piewak
piewa, malarz rysowa w albumach, ktrych Olga Iwanowna posiadaa mnstwo, wiolonczelista
gra, a sama gospodyni rwnie rysowaa, modelowaa z gliny, piewaa i akompaniowaa. W
przerwach pomidzy deklamacj, muzyk i piewami rozmawiano i dyskutowano o literaturze,
teatrze i malarstwie. Dam nie byo, gdy Olga Iwanowna wszystkie damy, z wyjtkiem aktorek i
swojej krawcowej, uwaaa za nudne i pospolite. Na adnym z tych wieczorkw nie obchodzio si
bez tego, by gospodyni nie wzdrygaa si na kady dzwonek i nie owiadczaa z tryumfalnym
wyrazem twarzy:
,,To on!" rozumiejc pod sowem ,,on" jak now zaproszon znakomito. Dymowa nie byo w
salonie i nikt nie pamita o jego istnieniu. Ale punktualnie o wp do dwunastej otwieray si drzwi
wiodce do jadalni, Dymow ukazywa si i ze swym dobrodusznym, agodnym umiechem,
zacierajc rce, mwi:
Prosimy panw do stou.
Wszyscy szli do jadalni i za kadym razem ogldali to samo: pmisek z ostrygami, troch szynki
albo cielciny, sardynki, ser, kawior, grzyby, wdk i dwie karafki wina.
Kochany mj maitre i'htel! mwia Olga Iwanowna, klaszczc z zachwytu w donie.
Jeste po prostu czarujcy! Panowie, spjrzcie na jego czoo! Dymow, odwr si profilem. Patrzcie,
panowie: oblicze bengalskiego tygrysa, a wyraz dobry i miy jak u jelenia. O, kochany!
Gocie jedli, a spogldajc na Dymowa myleli: W istocie zacny chop", ale wnet zapominali o nim
i w dalszym cigu mwili o teatrze, muzyce i malarstwie.
Mode maestwo byo szczliwe i ycie szo im jak po male. Co prawda trzeci tydzie

miodowego miesica przepdzili niezbyt szczliwie, a nawet smutno. Dymow zarazi si w szpitalu
r, przelea w ku sze dni i musia ostrzyc przy samej skrze swe pikne, czarne wosy. Olga
Iwanowna siedziaa przy nim i gorzko pakaa, ale kiedy mu si polepszyo, woya mu na
ostrzyon gow bia chustk i zacza go rysowa jako Beduina. I obojgu byo wesoo. Kiedy w
trzy dni po wyzdrowieniu Dymow zacz znw chodzi do szpitala, zdarzy mu si nowy przykry
wypadek.
Nie wiedzie mi si, mama powiedzia pewnego razu przy obiedzie. Miaem dzi cztery
sekcje i skaleczyem si w dwa palce na raz. I zauwayem to dopiero w domu.
Olga Iwanowna przestraszya si. On za umiechn si i powiedzia, e to gupstwo i e czsto
zdarza mu si przy sekcjach kaleczy rce.
Tak si przejmuj, mama, e bywam roztargniony.
Olga Iwanowna z trwog oczekiwaa zakaenia trupim jadem i po nocach modlia si; ale wszystko
skoczyo si pomylnie. I znw spokojnie, szczliwie potoczyo si ycie, bez trwg i smutkw.
Teraniejszo bya pikna, a w lad za ni miaa przyj wiosna, ju umiechajca si z daleka i
obiecujca tysice uciech. Szczciu nie bdzie koca! W kwietniu, w maju i w czerwcu letnisko
daleko za miastem, spacery, studia malarskie, owienie ryb, sowiki, a potem od lipca do samej
jesieni wycieczka malarzy na Wog i w tej wycieczce, jako nieodzowny czonek socjety, wemie
udzia i Olga Iwanowna. Ju uszya sobie dwa podrne kostiumy z grubego ptna, kupia na drog
farb, pdzli, ptna i now palet. Prawie co dzie przychodzi do niej Riabowski, eby zobaczy,
jakie zrobia postpy w malarstwie. Kiedy pokazywaa mu swoje malowida, gboko wsuwa rce w
kieszenie, zaciska usta, sapa i mwi:
Taak... Ten obok czego u pani krzyczy; to nie jest wieczorne wiato. Pierwszy plan jakby
wymity i co, rozumie pani, nie tego... A chaupka jakby si czym udawia i piszczy aonie...
Ten rg trzeba by troch przyciemni. A w ogle nienajgorzej... Owszem, owszem.
A im bardziej niezrozumiale mwi, tym atwiej rozumiaa go Olga Iwanowna.
III
W drugi dzie Zielonych witek po obiedzie Dymow kupi cukierkw i przeksek i pojecha do
ony na letnisko. Nie widzia jej ju od dwu tygodni i bardzo si za ni stskni. Siedzc w wagonie,
a potem szukajc w lesie swego domku, cay czas odczuwa gd i znuenie i marzy o tym, jak to na
swobodzie zje z on kolacj, a potem zwali si spa. I z przyjemnoci spoglda na swj pakunek,
w ktrym zawinite byy: kawior, oso i ser.
Kiedy odnalaz i pozna swj letni domek, soce ju zachodzio. Staruszka pokojowa oznajmia, e
pani nie ma w domu, ale e, musi, niedugo przyjdzie. W domku, bardzo na wygld niepozornym, z
niskimi sufitami oklejonymi biaym papierem, z nierwnymi, penymi szpar podogami, byy tylko
trzy pokoje. W jednym stao ko, w drugim na krzesach i oknach walay si ptna, pdzle,
zatuszczone papiery i mskie palta oraz kapelusze, a w trzecim Dymow zasta trzech nieznajomych
mczyzn. Dwaj byli czarnowosi z brdkami, trzeci by cakiem ogolony i gruby, najwidoczniej
aktor. Na stole szumia samowar.
Czego pan sobie yczy? zapyta basem aktor ogldajc nieyczliwie Dymowa. Pan do Olgi
Iwanowny? Prosz zaczeka, zaraz przyjdzie.
Dymow usiad i zacz czeka. Jeden z brunetw, spogldajc na niego sennie i gnunie, nala sobie

herbaty i zapyta:
A moe panu herbaty?
Dymowowi chciao si i pi, i je, ale eby nie psu sobie apetytu, odmwi. Niebawem day si
sysze kroki i znajomy miech; trzasny drzwi i do pokoju wbiega Olga Iwanowna w kapeluszu o
szerokim rondzie i ze skrzynk malarsk w rce, a za ni z duym parasolem i ze skadanym
krzesem wszed wesoy, rumianolicy Riabowski.
Dymow! krzykna Olga Iwanowna i zaczerwienia si z radoci. Dymow! powtrzya,
kadc mu na piersi gow i obie rce. To ty! Czemu tak dugo nie przyjedae? Czemu?
Czemu?
Kiedy miaem przyjecha, mama? Cigle jestem zajty, a kiedy bywam wolny, to zawsze tak
wypada, e rozkad pocigw nie pozwala.
Ale jak ja si ciesz, e ci widz! nie mi si ca, calutk noc i baam si, czy aby nie
zachorowa. Ach, eby wiedzia, jaki jeste kochany, jak w por przyjechae! Jak jaki zbawca! Ty
tylko jeden moesz wybawi mnie z kopotu! Jutro bdzie tu arcyoryginalne wesele cigna
miejc si i zawizujc mowi krawat. eni si mody telegrafista ze stacji, niejaki
Czikieldiejew. Przystojny mody czowiek, no i niegupi, i ma w twarzy, wiesz, co mocnego, co
niedwiedziego... Mona by go namalowa jako Warega. My wszyscy, letnicy, interesujemy si nim
i dalimy mu sowo, e bdziemy na jego weselu... Czowiek niezamony, samotny, niemiay i
oczywicie grzech byoby odmwi udziau w jego weselu. Wystaw sobie, lub zaraz po
naboestwie, a potem wszyscy z cerkwi pieszo do mieszkania panny modej... rozumiesz, gaj,
piew ptakw, plamy soca na trawie, a my wszyscy jako rnobarwne plamy na jaskrawozielonym
tle arcyoryginalne, w gucie, francuskich ekspresjonistw. Ale, Dymow, w czyme ja pjd do
cerkwi? rzeka Olga Iwanowna i skrzywia si jak do paczu. Nic tu ze sob nie mam,
dosownie nic! Ani sukni, ani kwiatw, ani rkawiczek... Musisz mnie poratowa. Skoro przyjecha,
to znaczy, e sam los kae ci mnie ratowa. We, mj drogi, klucze, jed do domu i we z garderoby
moj row sukni. Pamitasz j, wisi zaraz pierwsza... Potem w schowanku z prawej strony
znajdziesz na pododze dwa kartonowe puda. Otwrz to, ktre jest na wierzchu, zobaczysz tiul, tiul,
tiul i rne gaganki, a pod tym kwiaty. Kwiaty wyjmij ostronie wszystkie, postaraj si,
dzibuniu, eby ich nie pognie, a ja sobie potem wybior... I kup rkawiczki.
Dobrze powiedzia Dymow jutro pojad i przyl.
Jak to jutro? spytaa Olga Iwanowna i popatrzya na niego ze zdziwieniem. Kiedy ty jutro
zdysz? Jutro pierwszy pocig odchodzi o dziewitej, a lub o jedenastej. Nie, kochanie, to trzeba
dzisiaj, koniecznie dzisiaj! Jeeli jutro nie bdziesz mg przyjecha, to przylij przez posaca. No
ide... Zaraz powinien przyj pocig pasaerski. Nie spnij si, dzibuniu.
Dobrze.
Ach, jak mi al, e odjedasz rzeka Olga Iwanowna i zy napyny jej do oczu. I po co ja,
gupia, daam sowo telegraficie?
Dymow szybko wypi szklank herbaty, wzi obwarzanek i agodnie si umiechajc poszed na
stacj. A kawior, ser i ososia zjedli dwaj bruneci i gruby aktor.
IV
W cich miesiczn noc lipcow Olga Iwanowna staa na pokadzie woaskiego parowca i patrzya

to na wod, to na przepikne brzegi. Obok niej sta Riabowski i mwi jej, e czarne cienie na
wodzie to nie cienie, lecz sen, e w obliczu tej urzekajcej wody o fantastycznym poysku, w obliczu
bezdennego nieba i smutnych, zadumanych brzegw, mwicych o marnoci naszego ycia i o
istnieniu czego wyszego, Wiekuistego, bogiego dobrze byoby zapomnie si, umrze, sta si
wspomnieniem. Przeszo pospolita i nieciekawa, przyszo niewiele warta, ta za cudna,
jedyna w yciu noc wnet si skoczy, spynie si z wiecznoci wic po co y?
Ale Olga Iwanowna wsuchiwaa si to w gos Riabowskiego, to w cisz nocy i mylaa o tym, e
jest niemiertelna i e nie umrze nigdy. Turkusowy kolor wody, jakiego przedtem nigdy nie widziaa,
niebo, brzegi, czarne cienie i ywioowa rado przepeniajca jej dusz, wszystko to mwio jej, e
zostanie wielk malark i e gdzie tam, w oddali, poza ksiycow noc, w nieskoczonej
przestrzeni czekaj na ni: powodzenie, sawa, mio narodu... Gdy tak dugo, nie mruc oczu,
wpatrywaa si w dal, majaczyy jej si tumy ludzi, wiata, uroczyste dwiki muzyki, okrzyki
zachwytu i ona sama w biaej sukni, i kwiaty sypice si na ni ze wszystkich stron. Mylaa take o
tym, e u jej boku, oparty o burt, stoi autentyczny wielki czowiek, geniusz, wybraniec Boga...
Wszystko, co dotd stworzy, jest przepikne i nowe, i niezwyke; a to, co stworzy z czasem, kiedy
zmniawszy okrzepnie jego wyjtkowy talent, bdzie zadziwiajce, bez miary wzniose, i to ju
wida po jego twarzy, po sposobie wyraania si i po jego stosunku do przyrody. O cieniach,
wieczornych ptonach, o ksiycowym blasku mwi on jako osobliwie, wasnym jzykiem, tak e
mimo woli odczuwa si czar jego wadzy nad przyrod. A i on sam bardzo jest pikny, oryginalny, a
ycie jego, niezalene, swobodne, obce wszelkim sprawom poziomym podobne jest yciu ptaka.
Robi si chodno rzeka Olga Iwanowna i dreszcz j przeszed. Riabowski otuli j swym
paszczem i rzek ze smutkiem:
Czuj si w pani mocy. Jak niewolnik. Czemu pani dzi taka czarujca?
Przez cay czas nie spuszcza z niej wzroku, a oczy jego byy straszne i Olga baa si na niego
spojrze.
Kocham pani do szalestwa... szepta dyszc na jej policzek. Niech pani powie jedno
sowo, a przestan y, rzuc malarstwo... mamrota, silnie wzruszony. Prosz mnie kocha,
prosz kocha...
Niech pan tak nie mwi rzeka Olga Iwanowna przymykajc oczy. To straszne. A Dymow?
Co Dymow? Po co tu Dymow? Co mnie obchodzi Dymow? Woga, ksiyc, pikno, moja mio,
moje uniesienie i nie ma adnego Dymowa... Ach, ja nic nie wiem... Nie trzeba mi przeszoci, niech
pani mi da jedn chwil... jedno mgnienie!
Serce Olgi Iwanowny zaczo mocno bi. Chciaa myle o mu, ale caa jej przeszo z weselem,
z Dymowem, z wieczorkami wydaa jej si czym drobnym, marnym, bladym, niepotrzebnym i tak
dalekim... W samej rzeczy: c Dymow? Po co Dymow? Co j obchodzi Dymow? I czy on w ogle
istnieje na wiecie, czy nie jest raczej snem tylko?
,,Jemu, przecitnemu, zwykemu czowiekowi, wystarczy i tego szczcia, ktrego ju zazna
mylaa zakrywajc twarz rkoma. Niech sobie tam osdzaj, wyklinaj, a ja wanie wszystkim
na zo wezm i zgubi siebie, wanie wezm i zgubi siebie... Trzeba wszystkiego w yciu
dowiadczy. Boe, jak straszno i jak dobrze!"
No co? Co? mrucza artysta obejmujc j i chciwie caujc rce, ktrymi sabo usiowaa

odepchn go od siebie. Kochasz mnie? Tak? Tak? O, co za noc! Przecudna noc!


Tak, co za noc szepna patrzc mu w oczy, byszczce od ez; potem spiesznie obejrzaa si,
obja go i mocno pocaowaa w usta.
Podchodzimy do Kineszmy powiedzia kto po drugiej stronie pokadu.
Day si sysze cikie kroki. To przeszed obok nich kelner z bufetu.
Czowieku rzeka do niego Olga Iwanowna, miejc si i paczc ze szczcia przyniecie
no nam wina.
Malarz, blady ze wzruszenia, usiad na awce, spojrza na Olg Iwanown wniebowzitymi,
dzikczynnymi oczyma, potem zamkn oczy i rzek z omdlaym umiechem:
Zmczyem si.
I opar si gow o burt.
V
Dzie drugiego wrzenia by ciepy, cichy, ale pochmurny. Wczesnym rankiem nad Wog wasaa
si lekka mga, a po dziewitej zaczo z lekka kropi. . I nie byo adnej nadziei, e niebo si
wypogodzi. Przy herbacie Riabowski mwi do Olgi Iwanowny, e malarstwo to
najniewdziczniejsza i najnudniejsza ze sztuk, e on nie jest malarzem, e tylko gupcy myl, e on
ma talent; i nagle ni std, ni zowd schwyci n i podrapa nim swoje najlepsze studium. Po
herbacie siedzia ponury przy oknie i patrzy na Wog. A Woga bya ju bez blasku, przymiona,
matowa, zimna dla oka. Wszystko, wszystko przypominao o zblianiu si tsknej, chmurnej jesieni.
I zdawao si, e zbytkowne kobierce zielonoci na brzegach, diamentowe odbicia promieni,
przejrzyst sin dal, e ca t strojno i parad natura zdja teraz z Wogi i uoya w skrzyniach
do przyszej wiosny, a gawrony latay okoo Wogi i droczyy si z ni: ,,Go-a! Go-a!" Riabowski
sucha ich krakania i myla o tym, e ju si wyczerpa i straci talent, e wszystko jest na tym
wiecie wzgldne, warunkowe i gupie i e nie naleaoby si wiza z t kobiet... Sowem, by w
zym humorze i w nostalgicznym usposobieniu.
Olga Iwanowna siedziaa za przepierzeniem na ku i przebierajc palcami swe pikne lniane
wosy, wyobraaa sobie siebie to w salonie, to w sypialni, to w gabinecie ma; wyobrania
przenosia j to do teatru, to do krawcowej, to do znakomitych przyjaci. C oni tam teraz
porabiaj? Czy j wspominaj? Sezon ju si zacz, czas by ju pomyle o wieczorkach. A
Dymow? Kochany Dymow! Jak dobrotliwie i po dziecinnemu aonie prosi j w listach, by wracaa
jak najprdzej do domu! Co miesic przysya jej po 75 rubli, a kiedy napisaa mu, e poyczya od
malarzy sto rubli, to przysa jej te sto rubli. Jaki to dobry, wspaniaomylny czowiek! Podr
zmczya Olg Iwanown; nudzia si i chciao jej si co prdzej uciec od tego chopstwa, od
zapachu rzecznej wilgoci i zrzuci z siebie to uczucie fizycznego brudu, ktre znosia przez cay ten
czas, mieszkajc w chopskich chaupach i koczujc od wioski do wioski. Gdyby Riabowski nie da
by sowa malarzom, e przebdzie tu z nimi do 20 wrzenia, to mona by wyjecha choby zaraz. I
jakby to byo dobrze!
Mj Boe Jkn Riabowski kiedy nareszcie bdzie soce? Nie mog przecie koczy
sonecznego pejzau bez soca!...
A masz przecie studium z pochmurnym niebem powiedziaa Olga Iwanowna, wychodzc
spoza przepierzenia. Pamitasz, z prawej strony las, a z lewej stado krw i gsi. Teraz mgby

to skoczy.
Et! skrzywi si malarz. Skoczy! Pani naprawd myli, e taki jestem gupi, e sam nie
wiem, co robi?
Jak ty w stosunku do mnie si zmienie! westchna Olga Iwanowna.
No i bardzo piknie!
W twarzy Olgi Iwanowny co zadrgao, odesza pod piec i rozpakaa si.
Jeszcze tylko ez brakowao! Dosy tego. Ja mam tysic powodw do paczu, a jednak nie pacz.
Tysic powodw! zaszlochaa Olga Iwanowna. A gwny powd jest ten, e ja panu ju
ci. Tak! rzeka i zakaa. Prawd mwic, to pan wstydzi si naszej mioci. Pan si wci
stara, eby malarze nic nie zauwayli, chocia tego ukry nie podobna i oni dawno ju wszystko
wiedz.
Olga, o jedno tylko pani prosz rzek malarz bagalnie i przyoy rk do serca o jedno
tylko: niech pani mnie nie mczy. Niczego wicej od pani nie potrzebuj!
Ale niech pan przysignie, e pan mnie jeszcze kocha!
To czysta udrka! wycedzi przez zby malarz i zerwa si. Skoczy si na tym, e skocz
do Wogi albo zwariuj! Niech pani mi da spokj!
No to zabij mnie, zabij! krzykna Olga Iwanowna. Zabij!
Znw zaszlochaa i posza za przepierzenie. Na somianej strzesze chaty zaszeleci deszcz.
Riabowski schwyci si za gow i zacz chodzi z kta w kt, a potem ze zdecydowanym wyrazem
twarzy, jak gdyby chcia czego komu dowie, naoy czapk, zarzuci strzelb na rami i wyszed
z chaty.
Po jego wyjciu Olga Iwanowna dugo leaa na ku i pakaa. Najpierw mylaa o tym, e dobrze
byoby otru si, tak eby Riabowski po powrocie zasta j martw; pniej myli jej przeniosy si
do salonu, do gabinetu ma i wyobrazia sobie, jak siedzi nieruchomo obok ma i rozkoszuje si
fizycznym spokojem i czystoci i jak wieczorem siedzi w teatrze, i sucha Maziniego. I tsknota za
cywilizacj, za miejskim gwarem i za znakomitymi ludmi cisna jej serce. Do izby wesza baba i
ja nie pieszc si pali w piecu, eby ugotowa obiad. Zapachniao spalenizn, powietrze
posiniao od dymu. Przyszli malarze w wysokich zaboconych butach i z mokrymi od deszczu
twarzami, przygldali si szkicom i mwili sobie na pociech, e Woga nawet w niepogod ma swj
urok... A tani zegar na cianie: tik-tik-tik... Zmarznite muchy skupiy si w poczesnym kcie okoo
witych obrazw i brzcz, i sycha, jak pod awkami w grubych teczkach kartonowych szeleszcz
karaluchy...
Riabowski wrci do domu o zachodzie soca. Rzuci czapk na st i blady, zmordowany, w
zaboconych butach opad na aw i zamkn oczy.
Zmczyem si powiedzia i poruszy brwiami, usiujc otworzy powieki.
eby przymili si i okaza, e si nie gniewa, Olga Iwanowna podesza do niego, milczc
pocaowaa go i przecigna grzebieniem po jego jasnych wosach. Miaa ch go uczesa.
Co takiego? spyta drgnwszy, jak gdyby dotknito go czym zimnym, i otworzy oczy. Co
takiego? Niech pani zostawi mnie w spokoju, bardzo prosz.
Odsun j rkoma i odszed, a jej si wydao, e jego twarz wyraaa wstrt i rozdranienie. W
tyme czasie baba wiejska niosa mu ostronie w obu rkach talerz kapuniaku i Olga Iwanowna

widziaa, jak baba macza w kapuniaku swe kciuki. I brudna baba z przepasanym brzuchem, i
kapuniak, do ktrego dobra si chciwie Riabowski, i chaupa, i cae to ycie, ktre zrazu tak lubia
za jego prostot i artystyczny niead, wyday jej si teraz czym przeraajcym. Nagle poczua si
obraon i rzeka chodno;
Musimy si rozsta na pewien czas, bo z nudw gotowimy si na serio pokci. Ju mi si to
sprzykrzyo. Dzisiaj odjad.
Czym? Chyba wierzchem na kijku?
Dzi czwartek, a wic o wp do dziesitej przyjdzie parostatek.
Aa? Tak, tak... No c, jed... rzek mikko Riabowski obcierajc si rcznikiem zamiast
serwetki. Tu teraz nudno i nie ma nic do roboty, i trzeba by wielkim egoist, eby ci
zatrzymywa. Jed, a po dwudziestym zobaczymy si.
Olga Iwanowna pakowaa si wesoo i nawet policzki jej rozgorzay z zadowolenia. Czyby to bya
prawda pytaa sam siebie e wkrtce bdzie malowaa w salonie, a spaa w sypialni i obiad
jada na obrusie? Zelao jej na sercu i nie gniewaa si ju na malarza.
Farby i pdzle zostawiam tobie, Riabusza mwia. Co zostanie, przywieziesz... Pamitaj,
eby beze mnie si nie rozleniwi, nie melancholizuj, tylko pracuj. Zuch przecie z ciebie, mj
Riabusza.
O dziesitej godzinie Riabowski na poegnanie pocaowa j, dlatego, jak mylaa, eby nie caowa
si na statku przy malarzach, i odprowadzi j do przystani. Parowiec niebawem nadszed i zabra j.
Przybya do domu po dwu i p dobach. Nie zdejmujc kapelusza i paszcza nieprzemakalnego,
ciko dyszc ze wzruszenia, wesza do salonu, a stamtd do jadalni. Dymow bez surduta i w
rozpitej kamizelce siedzia przy stole i ostrzy n o widelec; przed sob na talerzu mia jarzbka.
Wchodzc do mieszkania Olga Iwanowna bya przekonana, e trzeba koniecznie zatai wszystko
przed mem i e starczy jej na to umiejtnoci i siy; ale teraz, kiedy ujrzaa szeroki, dobry,
szczliwy umiech i byszczce, rozradowane oczy, poczua, e zataja co przed tym czowiekiem
jest rzecz tak samo pod, odraajc, tak samo niemoebn i nie na jej siy, jak rzuci potwarz,
ukra lub zabi, i w mgnieniu oka postanowia opowiedzie mu wszystko, co byo. Daa mu si
obj i ucaowa, upada przed nim na kolana i zakrya twarz.
Co ty? Co ty, mama? zapyta tkliwie. Stsknia si?
Podniosa ku niemu twarz czerwon ze wstydu i spojrzaa na niego winowajczo i bagalnie, ale
strach i wstyd przeszkodziy jej i nie wyznaa prawdy.
Nic... powiedziaa. Ja tylko tak...
Siadajmy rzek podnoszc j i sadzajc przy stole. O tak... Masz jarzbka. Pewno godna,
biedactwo.
Olga Iwanowna chciwie wdychaa rodzime powietrze i jada jarzbka, a on patrzy na ni z
rozrzewnieniem i mia si radonie.
VI
W poowie zimy Dymow zacz si prawdopodobnie domyla, e jest oszukiwany. Nie mg ju,
jakby mia sam nieczyste sumienie, patrze onie prosto w oczy, nie umiecha si radonie,
spotykajc si z ni, i aby jak najmniej przebywa z ni sam na sam, czsto przyprowadza ze sob
na obiad swego koleg, Korostielowa, nieduego, krtko ostrzyonego czowieczka o zmitej

twarzy, ktry rozmawiajc z Olg Iwanown ze zmieszania rozpina wszystkie guziki swej
marynarki i znw je zapina, a potem zaczyna praw rk skuba swj lewy ws. Przy obiedzie obaj
doktorzy mwili o tym, e wysokie ustawienie przepony wywouje niekiedy zaburzenia czynnoci
serca, e wielonerwowe zapalenie obserwuje si ostatnimi czasy bardzo czsto albo e wczoraj
Dymow, robic sekcj trupa z diagnoz: ,,zoliwa anemia", znalaz raka trzustki. I zdawao si, e
obaj prowadz medyczne rozmowy jedynie po to, eby da Oldze Iwanownie mono milczenia, to
znaczy niekamania. Po obiedzie Korostielow siada do fortepianu, a Dymow wzdycha i mwi:
Ech, bracie! No c! Zagraj no co smutnego. Wznisszy ramiona i szeroko rozstawiajc palce
Korostielow bra kilka akordw i zaczyna piewa tenorem: ,,Zmierz t ziemi od koca do koca,
a nie trafisz na lad ani trop"...*, a Dymow znowu wzdycha i wsparszy gow na pici popada w
zadum.
Ostatnimi czasy Olga Iwanowna zachowywaa si bardzo nieostronie. Co dzie rano budzia si w
najokropniejszym usposobieniu i z myl, e ju Riabowskiego nie kocha i e chwaa Bogu
wszystko si ju skoczyo. Ale wypiwszy kaw, zaczynaa rozwaa, e Riabowski odebra jej
ma i e zostaa teraz bez ma i bez Riabowskiego; potem przypominaa sobie rozmowy
znajomych o tym, e Riabowski przygotowuje na wystaw co zadziwiajcego, poczenie
rodzajowoci z pejzaem, co w rodzaju Polenowa*, co, co wzbudza zachwyt kadego, kto bywa w
jego pracowni; ale przecie mylaa on stworzy to pod jej wpywem i w ogle dziki jej
wpywom zmieni si tak bardzo na lepsze. Jej wpyw tak jest istotny i dobroczynny, e jeli ona go
porzuci, to on moe si, doprawdy, zmarnowa. I przypominaa sobie nadto, e ostatnim razem
przyszed by do niej w jakim szarym surduciku, przerabianym barwn nitk, i w nowym krawacie i
pyta omdlaym gosem: ,,Czym pikny?" I w samej rzeczy, wykwintny, ze swymi dugimi
kdziorami i niebieskimi oczyma, by bardzo pikny (albo moe zdawa si takim) i by dla niej
czuy.
*/M. Niekrasow ,,Rozmylania przed podjazdem paacu" (przekad J. Tuwima).
*/Wasyli Polenow (18441927) wybitny rosyjski malarz rodzajowy i pejzaysta.
Przypominajc sobie tak wiele i rozwaajc to Olga Iwanowna ubieraa si i mocno wzruszona
jechaa do pracowni Riabowskiego. Zastawaa go wesoym i porwanym przez wasny, istotnie
wspaniay obraz; skaka, dokazywa i na powane pytania odpowiada artami. Olga Iwanowna bya
zazdrosna o ten obraz i nienawidzia go, ale przez grzeczno stawaa w milczeniu przed ptnem na
pi minut i westchnwszy, jak wzdycha si wobec wityni, mwia cicho:
Tak, ty nigdy jeszcze nie namalowae czego podobnego. Wiesz, to a strach zbiera.
Potem zaczynaa go baga, eby j kocha, eby jej nie porzuca, eby zlitowa si nad ni, biedn i
nieszczliw. Pakaa, caowaa go po rkach, daa przysig mioci, dowodzia mu, e bez jej
dobrego wpywu wykolei si i zmarnuje. I zepsuwszy mu dobry nastrj, a sama czujc si ponion,
jechaa do swej krawcowej albo do znajomej aktorki wystara si o bilet.
Jeli nie zastawaa Riabowskiego w pracowni, zostawiaa mu list, w ktrym przysigaa, e o ile on
dzi do niej nie przyjdzie, ona si nieodwoalnie otruje. Tchrzy, przychodzi i pozostawa na
obiedzie. Nie krpujc si obecnoci ma, mwi jej impertynencje, ona odpowiadaa mu tym
samym. Oboje czuli, e wzajem wi sobie rce, e s despotami i wrogami, i zocili si, i ze
zoci nie zauwaali, e oboje zachowuj si nieprzyzwoicie i e nawet ostrzyony Korostielow

rozumie wszystko. Po obiedzie Riabowski z popiechem egna si, eby odej.


Dokd pan idzie? pytaa Olga Iwanowna w przedpokoju patrzc na niego z nienawici.
On za marszczc si i mruc oczy, wymienia jakkolwiek dam, ich wspln znajom, i wida
byo, e szydzi z jej zazdroci i chce jej dokuczy. Olga sza do sypialni i kada si na ko; z
zazdroci, rozdranienia, upokorzenia i wstydu gryza poduszk i zaczynaa gono szlocha.
Dymow zostawia Korostielowa w salonie, szed do sypialni i zaenowany, stropiony mwi z cicha:
Nie pacz gono, mama... Po co? O tym trzeba milcze... Nie trzeba tego po sobie pokazywa...
Widzisz, co si stao, to si ju nie odstanie.
Nie wiedzc, jak stumi w sobie cik zazdro, od ktrej a w skroniach upao, i mylc, e
mona jeszcze rzecz naprawi, mya si, pudrowaa spakan twarz i pdzia do znajomej damy. Nie
zastawszy u niej Riabowskiego, jechaa do drugiej, potem do trzeciej... Z pocztku wstydzia si tak
jedzi, ale potem przywyka, i zdarzao si, e tego samego wieczora objedaa wszystkie znajome
kobiety, eby odnale Riabowskiego, i wszyscy to rozumieli.
Pewnego razu powiedziaa do Riabowskiego o mu;
Ten czowiek miady mnie swoj wielkodusznoci.
Ten frazes tak jej si spodoba, e spotykajc malarzy, ktrzy wiedzieli o jej romansie z
Riabowskim, mwia za kadym razem o mu, robic energiczny gest rk:
Ten czowiek miady mnie swoj wielkodusznoci!
Tryb ycia by taki sam jak w zeszym roku. We rody odbyway si wieczorki. Aktor deklamowa,
malarze rysowali, wiolonczelista gra, piewak piewa i nieodmiennie o wp do dwunastej
otwieray si drzwi wiodce do jadalni, a Dymow umiechajc si mwi:
Prosimy panw do stou.
Po dawnemu Olga Iwanowna szukaa wielkich ludzi, znajdowaa ich i nie zadowalao jej to, i znw
szukaa. Po dawnemu co dzie wracaa pno w noc, ale Dymow ju nie spa, jak w zeszym roku,
lecz siedzia w swym gabinecie i nad czym pracowa. Kad si o trzeciej, a wstawa o smej.
Raz wieczorem, kiedy wybierajc si do teatru staa przed wielkim lustrem, do sypialni wszed
Dymow we fraku i w biaym krawacie. Umiecha si agodnie i jak dawniej radonie patrzy onie
prosto w oczy. Twarz jego promieniaa.
Przed chwil broniem tezy doktorskiej rzek siadajc i gadzc sobie kolana.
I obronie? spytaa Olga Iwanowna.
No?! zamia si i wycign szyj, eby zobaczy w lustrze oblicze ony, ktra staa w
dalszym cigu plecami do niego i poprawiaa uczesanie. No?! powtrzy. Wiesz, bardzo
moliwe, e zaproponuj mi prywatn docentur z patologii oglnej. Co takiego si kroi.
Po jego bogim, rozpromienionym wyrazie twarzy wida byo, e gdyby Olga Iwanowna podzielia z
nim jego rado i tryumf, to przebaczyby jej wszystko i teraniejszo, i przyszo, i o
wszystkim by zapomnia, ale ona nie rozumiaa, co to znaczy prywatna docentura i patologia oglna,
a nadto baa si spni do teatru i nic nie powiedziaa.
Dymow posiedzia par minut, umiechn si winowajczo i wyszed.
VII
By to dzie nadzwyczaj niespokojny.
Dymow mia silny bl gowy; rano nie pi herbaty, nie poszed do szpitala i cay czas lea u siebie w

gabinecie na tureckiej kanapie. Olga Iwanowna, jak zwykle, po dwunastej udaa si do


Riabowskiego, eby pokaza mu swoje studium natur morte i zapyta go, dlaczego wczoraj nie
przyszed. Studium zdawao jej si ndzne i namalowaa je tylko po to, eby mie pretekst do
zobaczenia malarza.
Wesza do Riabowskiego nie dzwonic, a kiedy w przedpokoju zdejmowaa kalosze, posyszaa, e
w pracowni co jakby lekko przebiego, szeleszczc po kobiecemu sukni; a kiedy popieszya
zajrze do pracowni, zobaczya tylko skrawek brzowej spdnicy, ktry bysn na mgnienie i
znikn za wielkim ptnem, przykrytym razem ze sztalugami, a do podogi, czarn perkalow
zason. Nie byo wtpliwoci schowaa si tam kobieta. Jake czsto sama Olga Iwanowna
szukaa schronienia za tym obrazem! Riabowski, bardzo, jak wida, zmieszany, niby to zdziwi si
jej przyjciu, wycign ku niej obie rce i rzek z wymuszonym umiechem:
Aaaa! Bardzo rad jestem, e pani widz. C pani powie dobrego?
Oczy Olgi Iwanowny napeniy si zami. Wstyd jej byo i gorzko i za nic nie zgodziaby si mwi
w obecnoci tej postronnej kobiety, rywalki, kamczyni, ktra staa teraz tam za obrazem i zapewne
chichotaa zoliwie.
Przyniosam studium... rzeka niemiao, cienkim gosikiem i usta jej zadray natur
morte.
Aaaa... studium?...
Artysta wzi do rk malowido i ogldajc je przeszed, jakby machinalnie, do drugiego pokoju.
Olga Iwanowna pokornie sza za nim.
Natur morte... czort... port... mrucza dobierajc rymy sport...
W pracowni day si sysze popieszne kroki i szelest sukni. To znaczy, e o n a wysza. Olga
Iwanowna miaa ch krzykn gono, uderzy malarza czym cikim po gowie i odej, ale nic
nie widziaa poprzez zy, dawi j wstyd i czua si ju nie Olg Iwanowna i nie malark, lecz
mizernym robakiem.
Zmczyem si... powiedzia malarz omdlaym gosem, patrzc na studium i potrzsajc gow
dla przezwycienia sennoci. To bardzo mie, oczywicie, ale i dzisiaj studium, i w zeszym roku
studium, i za miesic bdzie studium... Jak pani si to nie znudzi? Ja bym na pani miejscu rzuci
malarstwo i zajbym si powanie muzyk albo czymkolwiek. Przecie pani nie jest malark, tylko
muzyczk. Jednak, wie pani, taki jestem zmczony! Powiem, eby nam dali herbaty... Co?
Wyszed z pokoju i Olga Iwanowna syszaa, jak dawa jakie polecenia swemu lokajowi. eby si
nie egna, nie tumaczy, a przede wszystkim nie rozpaka si, Olga Iwanowna, zanim wrci
Riabowski, co prdzej wybiega do przedpokoju, woya kalosze i wysza na ulic. Tu lekko
westchna i poczua si na zawsze wolna i od Riabowskiego, i od malarstwa, i od cikiego wstydu,
ktry tak j dawi tam w pracowni. Wszystko skoczone!
Pojechaa do krawcowej, potem do Barnaya*, ktry dopiero co wczoraj przyjecha, a od Barnaya
do sklepu z nutami, i przez cay czas mylaa o tym, jak napisze do Riabowskiego zimny, szorstki,
peen poczucia wasnej godnoci list i jak wiosn albo latem pojedzie z Dymowem na Krym,
wyzwoli si tam ostatecznie od przeszoci i zacznie nowe ycie.
*/Barnay Ludwig (18421924) synny aktor niemiecki, jeden z zaoycieli Deutsches Theater"
w Berlinie. Przyjeda do Rosji na gocinne wystpy.

Wrciwszy do domu pnym wieczorem, nie przebierajc si, usiada w salonie, eby uoy list.
Riabowski powiedzia jej, e nie jest malark, a ona teraz przez zemst napisze mu, e on co roku
maluje wci jedno i to samo i codziennie mwi te jedno i to samo; e zakrzep i e ju nic wicej z
siebie nie da prcz tego, co ju da. Miaa chtk napisa jeszcze, e on wiele zawdzicza jej dobrym
wpywom, a jeli teraz postpuje le, to tylko dlatego, e jej wpywy paraliowane s przez rne
dwuznaczne osoby w rodzaju tej, ktra dzi chowaa si za obrazem.
Mama! zawoa z gabinetu Dymow nie otwierajc drzwi. Mama!
Co takiego?
Mama, nie wchod do mnie, podejd tylko do drzwi. Ot, co... Onegdaj zaraziem si w szpitalu
dyfterytem i teraz... le si czuj. Poszlij natychmiast po Korostielowa.
Olga Iwanowna zawsze nazywaa ma, tak jak i wszystkich znajomych mczyzn, nie po imieniu,
lecz po nazwisku; jego imi nie podobao jej si, gdy przypominao Osipa z ,,Rewizora" Gogola i
gupi kalambur: ,,Osip ochryp, a Arsienij sepleni". Teraz jednak wykrzykna:
Osip, to niemoliwe!
Poszlij! Niedobrze mi... rzek za drzwiami Dymow i sycha byo, jak podszed do kanapy i
pooy si. Poszlij! gucho jako zabrzmia jego gos.
,,C to takiego? pomylaa Olga Iwanowna lodowaciejc z przeraenia. Przecie to
niebezpieczne!"
Bez widocznej potrzeby wzia wiec i posza do siebie do sypialni i tu, namylajc si, co ma
zrobi, niechccy spojrzaa na siebie w lustro. Z blad, przestraszon twarz, w akiecie z bufiastymi
rkawami, z tymi falbankami na piersi i z niezwykym kierunkiem paskw na prkowanej
spdnicy wydaa si sobie straszn i szpetn. Zrobio jej si nagle a do blu al Dymowa, jego
bezgranicznej ku niej mioci, jego modego ycia i nawet tego osieroconego ka, na ktrym ju
od dawna nie sypia; i przypomnia jej si jego zwyky, dobry, pokorny umiech. Gorzko si
rozpakaa i napisaa do Korostielowa bagalny list. Bya druga godzina po pnocy.
VIII
Kiedy o smej rano Olga Iwanowna z cik od bezsennoci gow, nie uczesana, brzydka i z min
winowajcy wysza z sypialni, przeszed koo niej do przedpokoju jaki jegomo z czarn brod,
prawdopodobnie lekarz. Czu byo lekarstwami. Przy drzwiach do gabinetu sta Korostielow i praw
rk krci lewego wsa.
Przepraszam, ale nie puszcz pani do niego rzek pospnie. Mona si zarazi. I nie ma
pani po co chodzi, prawd mwic. Jest nieprzytomny.
To rzeczywicie dyfteryt? spytaa szeptem.
Takich, co sami na sztych lez, powinno si waciwie pod sd oddawa mrukn Korostielow
nie odpowiadajc na pytanie Olgi Iwanowny. Czy pani wie, jak on si zarazi? We wtorek
wysysa chopcu przez rurk naloty dyfterytowe. I po co? Gupio... Tak, z gupoty...
To niebezpieczne? Bardzo? spytaa Olga Iwanowna.
Tak, powiadaj, e ciki wypadek. Prawd mwic, naleaoby posa po Szreka.
Przychodzi najpierw may, ryy, z dugim nosem i z ydowskim akcentem, potem wysoki,
zgarbiony, kudaty, podobny do protodiakona; potem mody, bardzo tgi, czerwony na twarzy i w
okularach. To lekarze przybywali dyurowa przy swoim koledze. Korostielow, odbywszy swj

dyur, nie szed do domu, lecz zostawa i jak cie wasa si po wszystkich pokojach. Pokojwka
podawaa dyurujcym doktorom herbat i czsto biegaa do apteki; pokoi nie mia kto sprzta.
Byo ponuro i cicho.
Olga Iwanowna siedziaa u siebie w sypialni i mylaa o tym, e to Bg j karze za to, e oszukiwaa
ma. Milczca, potulna, niepojta istota, poczciwa a do zatraty osobowoci, bez charakteru, saba
z nadmiaru dobroci, cierpiaa gucho gdzie tam u siebie na kanapie i nie skarya si. A jeliby si
poskarya, bodaj w gorczce, to dyurujcy lekarze dowiedzieliby si, e zawini tu nie tylko sam
dyfteryt. I a nu zapytaliby Korostielowa: on wie wszystko i nie darmo patrzy na on swojego
przyjaciela takimi oczyma, jakby ona to bya gwn, rzeczywist sprawczyni za, a dyfteryt
jedynie jej wsplnikiem. Nie pamitaa ju ani ksiycowej nocy na Wodze, ani wyzna miosnych,
ani poetycznego ycia w chacie, pamitaa tylko, e dla pustego kaprysu, ze swawoli, caa od stp do
gw osmarowaa si czym brudnym, lepkim, czego ju nigdy ze siebie nie odmyje.
Ach, jak ja strasznie kamaam! dumaa wspominajc o niespokojnej mioci, ktra j zczya z
Riabowskim. Przeklinam wszystko tamto, przeklinam!"
O czwartej po poudniu siedziaa przy obiedzie z Korostielowem, ktry nic nie jad, pi tylko
czerwone wino i chmurzy si. Ona te nic nie jada. To modlia si w myli i lubowaa Bogu, e
jeli Dymow ozdrowieje, ona znw go pokocha i bdzie wiern on. To, zapomniawszy si na
chwil, patrzya na Korostielowa i mylaa: ,,Czy to nie nuda by szarym, niczym si nie
odznaczajcym, nieznanym czowiekiem i jeszcze w dodatku z tak zmit gb, i ze zymi
manierami?" To znw zdawao jej si, e Bg j w teje chwili zabije za to, e w obawie zaraenia
si nie bya jeszcze ani razu w gabinecie ma. A w ogle nkao j tpe i ponure uczucie i
przewiadczenie, e ycie zostao zmarnowane i e niczym nie da si go ju naprawi.
Po obiedzie zaczo si ciemnia. Kiedy Olga Iwanowna wesza do salonu, Korostielow spa na
kozetce, podoywszy pod gow jedwabn, zotem szyt poduszk. ,,Kchi-pua chrapa kchipua".
Przychodzcy dyurowa i odchodzcy lekarze nie zwracali uwagi na ten niead. To, e obcy
czowiek spa w salonie i chrapa, i szkice malarskie na cianach, i dziwaczne urzdzenie domu, i to,
e gospodyni bya nie uczesana i niestarannie ubrana wszystko to nie budzio teraz najmniejszego
zainteresowania. Jeden z lekarzy niechccy rozemia si nad czym i jako dziwnie i lkliwie
zabrzmia ten miech, a si zrobio nie do zniesienia strasznie.
Kiedy Olga Iwanowna po raz drugi wesza do salonu, Korostielow ju nie spa; siedzia i pali.
Dyfteryt nosa rzek pszeptem. Ju i serce kiepsko pracuje. Prawd mwic, jest le.
Nieche pan poszle po Szreka rzeka Olga Iwanowna.
Ju by. On wanie stwierdzi, e dyfteryt przenis si na jam nosow. I co tam Szrek!
Waciwie Szrek nic nie znaczy. On Szrek, a ja Korostielow i nic wicej.
Czas wlk si strasznie powoli. Olga Iwanowna leaa w ubraniu na nie zasanym od rana ku i
drzemaa. Roia, e cae mieszkanie od podogi po sufit wypenione jest ogromnym kawaem elaza i
e wystarczy wynie precz to elazo, a wszystkim zrobi si wesoo i lekko. Zbudziwszy si
uprzytomnia sobie, e to nie elazo, tylko choroba Dymowa.
,,Nature morte, port... mylaa, znw zapadajc w niepami sport... czort... a jak Szrek?
Szrek, Grek... wrek... krek... A gdzie to teraz moi przyjaciele? Czy wiedz, e u nas taka zgryzota?

Boe, ratuj... wybaw. Szrek, Grek..."


I znw elazo... Czas wlk si powoli, a zegar na dolnym pitrze bi czsto. I coraz to dawa si
sysze dzwonek; to przychodzili doktorzy... Wesza pokojwka z pust szklank na tacy i spytaa:
Moe posa ko, prosz pani?
A nie doczekawszy si odpowiedzi wysza. Zegar na dole wybi godzin, przyni si deszcz nad
Wog i znw kto wszed do sypialni, zdaje si kto obcy. Olga Iwanowna zerwaa si i poznaa
Korostielowa.
Ktra godzina? spytaa.
Blisko trzecia.
I co tam?
A c! Przyszedem powiedzie: kona... Chlipn, usiad koo niej na ku i obtar zy rkawem.
Ona zrazu nie zrozumiaa, lecz poczua chd w caym ciele i przeegnaa si powoli.
Kona... powtrzy Korostielow cienkim gosikiem i znw zaka. Umiera dlatego, e si
powici... Jaka to strata dla nauki! rzek z gorycz. To by w porwnaniu z nami wszystkimi
wielki, niezwyky czowiek! Co za zdolnoci! Jakie wszyscy pokadalimy w nim nadzieje!
cign dalej, amic rce. Mj Boe, to byby taki uczony, e teraz takiego i ze wiec nie
znale! Oka Dymow, Oka Dymow, co ty narobi! O mj Boe, mj Boe!
Korostielow z rozpacz zakry obu rkoma twarz i pokrci gow.
A co za sia moralna! cign, jakby coraz bardziej a bardziej zoszczc si na kogo.
Dobra, czysta, kochajca dusza nie czowiek, a kryszta! Suy nauce i umar przez nauk. A
pracowa jak w, dzie i noc, nikt go nie oszczdza, i mody uczony, przyszy profesor, musia
szuka sobie praktyki, a po nocach siedzia nad przekadami, eby mc paci za te, o... nikczemne
szmatki!
Korostielow popatrzy z nienawici na Olg Iwanown, chwyci obu rkoma za przecierado i
szarpn nim gniewnie, jakby to ono byo winne.
I sam siebie nie oszczdza, i jego nie oszczdzali. Ech, co tu zreszt gada!
Tak, wyjtkowy czowiek rzek kto basem w salonie.
Olga Iwanowna przypomniaa sobie cae swoje ycie z nim od pocztku do koca, ze wszystkimi
szczegami, i nagle zrozumiaa, e to by rzeczywicie niezwyky, wyjtkowy i w porwnaniu z
tymi, ktrych znaa, wielki czowiek. I przypomniawszy sobie, jak odnosili si do niego jej zmary
ojciec i wszyscy koledzy-lekarze, zrozumiaa, e wszyscy oni widzieli w nim przysz znakomito.
ciany, sufit, lampa, dywan na pododze zamrugay na ni drwico, jakby chciay powiedzie:
,,Przegapia! Przegapia!" Z paczem wybiega z sypialni, przemkna w salonie koo jakiego
nieznajomego i wpada do gabinetu ma. Lea nieruchomo na tureckiej kanapie, okryty do pasa
kodr. Twarz jego strasznie si osuna, zeszczuplaa i nabraa szarotej barwy, jakiej nigdy nie
maj twarze ludzi yjcych; i tylko po czole, po czarnych brwiach i po znajomym umiechu mona
byo pozna, e to Dymow. Olga Iwanowna szybko dotkna jego piersi, czoa i rk. Pier bya
jeszcze ciepa, ale czoo i rce byy nieprzyjemnie zimne. I na p otwarte oczy patrzyy nie na Olg
Iwanown, lecz na kodr.
Dymow! zawoaa na niego gono. Dymow! Chciaa mu wytumaczy, e to bya
pomyka, e nie wszystko jeszcze stracone, e ycie moe jeszcze by pikne i szczliwe, e on jest

wyjtkowym, niepospolitym, wielkim czowiekiem, e ona cae swe ycie bdzie si przed nim ze
czci najwysz korzya, bdzie si modlia i baa witym strachem...
Dymow! woaa, potrzsajc go za rami i nie wierzc, e on ju nigdy si nie zbudzi.
Dymow! No, Dymow!
A w salonie Korostielow mwi do pokojwki:
Tu nie ma o co pyta. Prosz i do cerkiewnej strwki i zapyta o baby z przytuku. One
umyj i obrzdz ciao zrobi wszystko, co trzeba.
PO POWROCIE Z TEATRU
Nadia Zielenina wrcia z mam z teatru, gdzie bya na ,,Eugeniuszu Onieginie", i wszedszy do
swego pokoju szybko zdja sukni, rozplota warkocz i w samej tylko haleczce i biaym kaftaniku
popiesznie usiada przy biurku, eby napisa taki list jak Tatiana.
,,Kocham pana napisaa ale pan mnie nie kocha, o nie!"
Napisawszy to rozemiaa si.
Miaa zaledwie szesnacie lat i nikogo jeszcze nie kochaa. Wiedziaa, e kocha si w niej oficer
Grny i student Gruzdiow, ale teraz, po powrocie z opery, zachciao si jej zwtpi w ich mio.
By niekochan, nieszczliw jakie to interesujce! To takie pikne, wzruszajce i poetyczne,
kiedy jedno kocha, a drugie jest obojtne. Oniegin jest interesujcy dlatego, e wcale nie kocha, a
Tatiana czarujca dlatego, e kocha bardzo, a gdyby si kochali nawzajem i byli szczliwi, to
chyba byoby to nudne.
,,Prosz mnie ju nie przekonywa o swej mioci pisaa Nadia mylc o Grnym. Nie mog w
to uwierzy. Jest pan bardzo mdry, wyksztacony, powany, ma pan ogromny talent i moe
oczekuje pana wspaniaa przyszo, a ja nieciekawa, pospolita panna i sam pan wie najlepiej, e
w yciu paskim bd tylko zawad. Tak, pan zadurzy si mylc, e spotka swj idea, ale to bya
omyka i teraz zapytuje pan siebie z rozpacz: dlaczego musiaem spotka to dziewcz? I tylko
dobro paska nie pozwala panu uwiadomi sobie tego!..."
Nadia rozrzewnia si nad sob, rozpakaa i pisaa dalej:
Trudno mi porzuci mam i brata, gdyby nie to, przywdziaabym mnisi habit i odesza, gdzie oczy
ponios. A pan byby wolny i pokochaby inn. Ach, gdybym moga umrze!"
Poprzez zy nie moga odczyta tego, co napisaa; na stole, na pododze i na suficie dray tczowe
plamki, jak gdyby patrzaa przez soczewk. Trudno byo pisa, wic Nadia osuna si na oparcie
fotela i zacza myle o Grnym.
O Boe, jacy peni uroku, jacy interesujcy s mczyni! Nadia przypomniaa sobie, jaki
przymilny, agodny, jakby przepraszajcy wyraz twarzy ma porucznik Grny przy dyskusji o
muzyce, przypomniaa sobie, jak si przy tym stara, eby w jego gosie nie czuo si namitnoci. W
towarzystwie, ktre chodn wynioso i obojtno uwaa za przejaw dobrego wychowania i
szlachetnych obyczajw, naley skrywa namitno. I wanie Grny skrywa swe uczucie, lecz to
mu si nie udaje i wszyscy doskonale wiedz, e namitnie kocha muzyk. Cige dyskusje o
muzyce, miae sdy ludzi nie znajcych si na niej wprawiaj go w stan staego napicia, jest
wystraszony, niemiay, milczcy. A na fortepianie gra wspaniale, jak prawdziwy pianista, i gdyby
nie by oficerem, na pewno byby znakomitym muzykiem.

Oczy Nadi obeschy z ez. Przypomniaa sobie, e Grny owiadczy si jej na koncercie
symfonicznym, a potem na dole w szatni, gdzie ze wszystkich stron wiao.
Bardzo si ciesz, e pozna pan wreszcie studenta Gruzdiowa pisaa znowu Nadia. To
czowiek bardzo mdry i na pewno pan go polubi. Wczoraj by u nas i przesiedzia a do drugiej w
nocy. Wszyscy bylimy oczarowani, a ja aowaam, e pan nie przyjecha. Gruzdiow mwi tyle
ciekawych rzeczy".
Nadia zoya rce na stole, opara na nich gow i list zasoniy jej wosy. Przypomniaa sobie
znowu, e student Gruzdiow te si w niej kocha i e ma takie samo prawo do listu jak Grny.
Rzeczywicie, moe by napisa raczej do Gruzdiowa? Bez wyranej przyczyny pier jej drgna
radoci; z pocztku bya to rado malutka i tuka si w piersi jak gumowa pieczka, ale potem
staa si wiksza, szersza i wezbraa jak fala. Nadia zapomniaa cakiem o Grnym i Gruzdiowie,
myli gmatway si, a rado wci rosa i rosa, z piersi spyna do rk i ng i zdawao si, e lekki
chodnawy wiaterek owia jej gow i zwichrzy wosy. Ramionami Nadi wstrzsn cichy miech,
zadrao te biurko i szko na lampie i na list spady zy. Nadia nie bya w stanie opanowa tego
miechu i eby przekona sam siebie, e mieje si nie bez przyczyny, staraa si jak najszybciej
przypomnie sobie co miesznego.
Ach, jaki mieszny pudel powiedziaa czujc, e robi si jej a duszno ze miechu. Jaki
mieszny pudel!
Przypomniaa sobie, jak wczoraj po herbacie Gruzdiow dokazywa z pudlem Maksymom, a potem
opowiada o pewnym bardzo mdrym pudlu, ktry na podwrzu ugania si za krukiem, a kruk
obejrza si na niego i rzek:
Ach, ty krtaczu! Pudel nie wiedzia, e ma do czynienia z uczonym krukiem, bardzo si
skonfundowa, cofn si zdumiony i zacz szczeka.
Nie, chyba lepiej ju zakocha si w Gruzdiowie postanowia Nadia i podara list.
I zacza myle o studencie, o jego mioci, o swoim uczuciu, ale dziao si jako tak, e myli si
rozpyway i Nadia mylaa o wszystkim: o mamie, owku, o ulicy i fortepianie. Mylaa z radoci
i uwaaa, e jest wietnie, wspaniale, rado szeptaa jej, e to jeszcze nie wszystko, e wkrtce
bdzie jeszcze lepiej. Prdko ju wiosna, lato, Nadia pojedzie z mam do Gorbikw, a tam
przyjedzie na urlop Grny, bdzie z ni chodzi na spacery do ogrodu, bdzie j adorowa.
Przyjedzie te Gruzdiow. Bdzie z ni gra w krokieta i w krgle, bdzie opowiada o rzeczach
miesznych i zadziwiajcych. Zapragna namitnie ogrodu, ciemnoci, czystego nieba i gwiazd.
Znowu ramionami jej wstrzsn miech i zdao si jej, e w pokoju zapachniao piounem, e w
szyb pacna gazka.
Podesza do ka, usiada i nie wiedzc, co pocz ze swoj wielk radoci, ktra przytaczaa j,
patrzya na obrazek wiszcy u jej wezgowia i szeptaa:
O Boe, Boe, Boe!
NA ZESANIU
Stary Siemion, przezwany Roztropnym, i mody Tatarzyn, ktrego nikt nie zna z imienia, siedzieli
na brzegu przy ognisku; pozostali trzej przewonicy znajdowali si w chatce. Siemion, starzec lat
szedziesiciu, szczupy i bezzbny, lecz szeroki w barach i wygldajcy czerstwo jeszcze, by

pijany; dawno ju pooyby si spa, ale w kieszeni mia psztofek i obawia si, eby chopaki w
chaupie nie wycyganili ode wdki. Tatar by chory, mczy si, cierpia i otulajc si w swe
achmany opowiada, jak piknie jest w symbirskiej guberni i jak ma tam w domu adn i mdr
on. Mia najwyej jakie dwadziecia pi lat, a teraz w wietle ogniska, blady, z chorobliwie
smutn twarz, wyglda jak. chopak.
Prawdziwie, bratku, tu nie raj mwi Roztropny sam widzisz; woda, goe brzegi, wokoo
glina i wicej nic... Wielkanoc dawno mina, a po rzece ld idzie i rankiem ninie nieg prszy.
Niedobrze! Niedobrze! rzek Tatar i obejrza si z lkiem w oczach.
O jakie dziesi krokw od nich pyna chodna ciemna rzeka; warczaa gniewnie i chlustaa o zryty
gliniasty brzeg w szybkim pdzie gdzie ku dalekiemu morzu. Tu przy brzegu ciemniaa wielka
barka, ktr przewonicy zw karbasem. W oddali, na przeciwlegym brzegu, przygasajc i drgajc
pegay wyki pomieni: to palono zeszoroczn traw. A za wykami ognia znw nieprzenikniona
ciemno, Sycha, jak uderzaj o bark drobne kry. Mokro, zimno...
Tatar spojrza na niebo. Gwiazd rwnie wiele jak tam, u niego, takie same ciemnoci dokoa, a
przecie czego tu brak. W domu, w symbirskiej guberni, i gwiazdy wcale nie takie, i niebo inne.
Niedobrze! Niedobrze! powtrzy.
Przywykniesz! odpowiedzia Roztropny i zamia si z cicha. Teraz jeszcze mody, gupi,
mleko na gbie nie obescho i tak ci si widzi z tej twojej gupoty, e nie ma nieszczliwszego od
ciebie czowieka, a przyjdzie czas, e sam powiesz: daj Boe kademu takie ycie. Ot, popatrz
chociaby na mnie. Za jaki tydzie woda opadnie i postawimy tu prom. Wy wszyscy ruszycie na
azg po Sybirze, a ja tu zostan i zaczn chodzi od brzega do brzega. Ju dwadziecia dwa roki
tak oto chodz. Dzie i noc. Szczupak i nelma pod wod, a ja nad wod. I Bogu dziki. Niczego mi
nie trzeba. Daj Boe takie ycie kademu.
Tatar dorzuci chrustu na ognisko, przysun si bliej do pomienia i powiedzia:
Mj ojciec czek chorowity. Kiedy zemrze, matka i ona przyjad tu. Obiecay.
A po co ci matka i ona? zapyta Roztropny. To baamuctwo, bratku. To bies ciebie kusi,
zaraza na jego dusz. Nie suchaj ty go, przekltnika. Nie bd mu powolny. On ci na konto baby
szepce, a ty na zo: nie chc. On ci na konto swobody, a ty uprzyj si i ani rusz: nie chc. Niczego
mi nie trzeba. Nie ma ani ojca, ani matki, ani ony, ani swobody, ni chaupy, ni obejcia. Niczego mi
nie trza, eby ich zaraza.
Roztropny pocign z butelki i gada dalej:
Ja, bratku mj, nie prosty chop, nie z chamw, ale syn diaczka i kiedym jeszcze by na
swobodzie w Kursku, w surducie chodziem, a teraz doprowadziem si do tego, bratku, e mog
goy na ziemi spa i traw re. I daj Boe takie ycie kademu. Niczego mi nie trza i niczego si nie
boj, i tak sam o sobie rozumiem, e nie ma bogatszego i wolniejszego ode mnie czowieka na
wiecie. Kiedy przysali mnie tu z Rosji, to zaraz, od pierwszego dnia, takem si upar: niczego nie
chc. Bies mnie i on, i rodzin, i swobod kusi, a ja mu: niczego mi nie trza. Takem si upar i
oto, widzisz, dobrze sobie yj i nie narzekam. A jeeli kto biesu cho troch pobaa bdzie, bodaj
raz jeden jemu sfolguje, ten zgin, nie ma dla niego ratunku; ugrznie w bagnisku a po czubek
gowy i nie wylezie. I nie eby z waszej braci, z gupich chopw, ale i z panw, z ksztaconych,
gin. Bdzie pitnacie lat temu, zesali tu z Rosji jednego pana. Co tam z brami przy podziale do

zgody nie przyszed i w testamencie jakiego faszu si dopuci. Powiadali, e on z ksit czy z
baronw, a moe po prostu z urzdnikw, kto go tam wie. No, przyjecha tedy pan tu i przede
wszystkim kupi sobie w Muchortysku dom i ziemi. ,,Chc powiada z wasnej swej pracy
y, w pocie czoa, bo juem nie pan, powiada, tylko osiedleniec". ,,C mwi mu Boe
dopom, to rzecz sprawiedliwa". By to wtedy czowiek mody, skrztny, zapobiegliwy; sam i kosi,
bywao, i ryby owi, i konno szedziesit wiorst potrafi machn. Wszelako jedna bya bieda: od
razu, od pierwszego roku, zacz jedzi do Gyrina na poczt. Stoi, bywao, na moim promie i
wzdycha: ,,Ech, Siemionie, jako od dawna nie przysyaj mi z domu pienidzy". ,,Nie trza
powiadam Wasiliju Siergieiczu, pienidzy. Po co one panu? O przeszoci trza zapomnie, jakby
jej w ogle nie byo, jakby si to wszystko tylko przynio, i trza zaczyna y od nowa. Nie suchaj
powiadam biesa, bo on ku dobremu nie pokieruje, a jeno w ptl zapdzi. Teraz pienidzy pan
chce powiadam a dziebko czasu minie i tylko patrze czego innego pan zechce, a
potem jeszcze i jeszcze... Jeeli powiadam pragnie pan szczcia dla siebie, to najgwniejsze
niczego pan pragn nie musi. Tak... Skoro ju powiadam mu los nas obu gorzko
ukrzywdzi, to nie trza ebra zmiowania i do ng mu pada, a gardzi nim trzeba i drwi sobie z
niego. Bo inaczej to on z nas zadrwi". Tak oto jemu prawi... A w jakie dwa lata pniej przewo
go na tamt stron, a on zaciera rce i mieje si. ,,Jad powiada do Gyrina na spotkanie ony.
Ualia si nade mn mwi przyjechaa. Dobr mam on, serdeczn". A si zasapa z
radoci. No i nazajutrz jedzie z on. Damulka moda, adna, w kapelusiku, a na rku dziecko,
dziewczynka. I wszelakiego bagau mnstwo. A Wasilij Sergieicz krci si dokoa niej i napatrzy
si, nacieszy nie moe. ,,Tak mwi bratku Siemionie, i na Sybirze ludzie yj". No, myl,
dobra, niedugo onej radoci. Od tego czasu bodaj co tydzie do Gyrina zaglda: czy aby pienidze
z Rosji nie przyszy? A pienidzy trza byo sia. ,,Ona tu powiada dla mnie na Sybirze sw
modo i pikno zaprzepacia i powiada gorzki mj los pospou dzieli, tote winienem jej
za to dostarczy wszelkich przyjemnoci..." Aeby paniusi rozweseli, nawiza znajomoci z
urzdnikami i z rn hoot. A cae to bractwo, wiadomo, i karmi, i poi trzeba, i eby fortepian
by, i piesek kudaty na kanapie bodajby sczez... Zbytek, jednym sowem, cackanie. Poya z nim
paniusia niedugo. Bo gdzie za? Glina, woda, chd, ani ci tu jarzyny, ani owocu, dookoa nard
ciemny, pijacy, nijakiej ogady ni poszanowania, a wszake to dama rozpieszczona, stoeczna...
Wiadomo, ja tsknota doskwiera. A i m, jakby nie mdrkowa, ju nie pan, tylko osiedleniec
insze ma powaanie. Za jakie trzy roki, pomn, noc, w wigili Wniebowzicia, woaj mnie z
tamtego brzegu. Poszedem tam z promem, patrz pani caa opatulona, a z ni mody pan, jakici
urzdnik. Trjka koni... Przewiozem ich tu, wsiedli, i bywaj zdrw. Tylem ich widzia. A nad ranem
Wasilij Siergieicz pdzi par koni. ,,Czy nie jechaa tdy, Siemionie, moja ona z panem w
okularach?" ,,Przejechaa powiadam szukaj wiatru w polu". Popdzi w lad za nimi, musi pi
dni goni. Kiedym go potem przewozi na tamten brzeg, pad na prom i nue gow tuc o deski, a
wy. Ot to, mwi, tak. miej si i przypominam mu; ,,I na Sybirze ludzie yj". A ten niczym
optaniec ryczy... Potem wolnoci zapragn. ona do Rosji zbiega, to i jego, rozumie si, tdy
pocigno, eby j zobaczy i odebra kochankowi. I zacz tedy, bratku ty mj, niemal co dzie
lata to na poczt, to do miasta, do zwierzchnoci. Wci sa i skada podania, eby mu win
darowano i zezwolono na powrt do domu. Pono na same telegramy ze dwiecie rubli straci.

Ziemi sprzeda, a dom ydom w zastaw odda. Posiwia, zgarbi si, zk na twarzy niczym
suchotnik. Mwi z tob, a tu: kche-kche-kche... i zy w oczach mu stoj. Przemitry tak z
podaniami bez ochyby osiem lat, a teraz znw oywi si, powesela: nowe baamuctwo wymyli.
Crka, widzisz, podrosa. Patrzy na ni i nie moe si napatrzy. A dziewuszka, prawd rzekszy,
niczego: adniutka, czarnobrewa, i roztropne to, i wawe. Co niedzieli jedzi z ni do Gyrina, do
cerkwi. Stoj oboje na promie, rami w rami, ona umiecha si, a on oczu z niej nie spuszcza. Tak
mwi Siemionie, i na Sybirze ludzie yj. I na Sybirze bywa szczcie. Spjrz no powiada
Jak mam creczk. Gdyby tysic wiorst przeszed, drugiej takiej nie znajdziesz". ,,Creczka,
mwi, sprawiedliwie, powabna, ani sowa..." A sam sobie myl: ,,Ano poczekaj... Dziewucha
moda, krew w niej szumi, y si chce, a jakie tu ycie?" I ja ona, bracie, tskni. Scha, wida,
z si opada, rozchorowaa si, a teraz do szcztu zmarniaa. Suchoty. Oto ci sybirskie szczcie,
bodaj je zaraza, oto ci sybirskie ycie... Pocz on tedy do rnych doktorw jedzi i ich do siebie
zwozi. Kiedy tylko posyszy, e o dwiecie czy trzysta wiorst jest jaki doktor czy znachor, ju po
onego jedzie. Strach, wiele pienidzy na doktorw poszo, a na mj rozum, lepiej byo je przepi...
Tak czy owak dziewucha zemrze. Dalibg zemrze, a wtedy on cakiem zgupieje. Albo powiesi
si z rozpaczy, albo do Rosji ucieknie to rzecz wiadoma. Ucieknie zapi, a potem sd,
katorga, kijw zakosztuje...
Dobrze, och dobrze mamrota Tatar wstrzsajc si od dreszczy.
Co dobrze? zapyta Roztropny.
ona, crka... Niechaj katorga, niechaj tsknota, ale widzia i on, i crk... Ty mwisz nic
nie trzeba. Ale nic le. ona poya z nim trzy lata to Bg mu podarowa. Nic le, a trzy
lata dobrze. Czy nie rozumiesz?
Drc i jkajc si, z wysikiem dobierajc rosyjskie sowa, ktrych zna niewiele, Tatar zacz
mwi o tym, e nie daj Boe zasabn w obcej stronie, umrze i by pogrzebanym w zimnej
rdzawej ziemi i e gdyby ona przyjechaa do niego bodaj na jeden dzie, a nawet na jedn godzin,
to za takie szczcie zgodziby si na wszelk mk i jeszcze by Bogu dzikowa. Lepszy chocia
dzie szczcia ni nic.
Potem znowu opowiedzia, jak to zostawi w domu pikn i mdr on, i ujwszy gow w obie
donie, rozpaka si i zapewnia Siemiona, e nic nie zawini i cierpi po prnicy. Jego dwaj bracia i
wujek uprowadzili chopu konie, a starca-waciciela zbili do nieprzytomnoci, ale gmina
niesprawiedliwie osdzia i wydaa wyrok, moc ktrego zesano na Sybir wszystkich trzech braci, a
bogacz wujek zosta w domu.
Przywykniesz! burkn Siemion.
Tatar umilk i zapakanymi oczami wpatrywa si w pomienie ogniska; na twarzy jego malowao si
zdumienie i lk, jakby wci jeszcze nie mg poj, dlaczego tkwi tu, w ciemnoci i chodzie,
razem z obcymi ludmi, zamiast y sobie w symbirskiej guberni? Roztropny wycign si przy
ognisku, umiechn si do czego i zamrucza pgosem piosenk.
I co ona tam przy ojcu uyje? podj gawd po chwili. On j kocha, dogadza, to prawda;
alici, bratku, na odcisk mu nie nastpuj, starzec to surowy, twardy. A modym dziewuszkom nie
surowoci trzeba... Im trza serca, pieszczoty i ha-ha, i ho-ho, i pachnida, i pomady. Tak... Ech, takie
to sprawy. Tak... westchn Siemion dwigajc si z wysikiem. Wdka skoczya si, znaczy

czas spa. H? Pjd, bratku....


Osamotniony Tatar podrzuci chrustu do ogniska, pooy si i patrzc w pomienie zagbi si w
rozmylania o swej wsi rodzinnej i o onie; byle cho na miesic przyjechaa, chocia na dzie
jeden, a potem jeeli zechce niech wyjeda z powrotem. Lepszy miesic czy bodaj dzie
jeden nili nic. Ale jeeli ona dotrzyma obietnicy i przyjedzie, to czyme j nakarmi? I gdzie bdzie
mieszkaa?
Kiedy nie ma nic nic zje, to jak y? zapyta gono Tatar.
Za to, e teraz dzie i noc pracowa przy wiosach, pacono mu dziesi kopiejek za dob; co prawda
przejezdni dawali napiwki, ale bractwo dzielio cay dochd pomidzy sob, a Tatarowi nic nie
dawali i jeszcze kpili z niego. A w ndzy godno i chodno, i straszno... Ot, choby teraz, kiedy
cae ciao boli i dreszcze dojmuj, gdyby tak pj do chatki i pooy si spa... Ale tam nie ma
czym si okry i jeszcze zimniej ni na brzegu; tu te nie ma czym si okry, ale mona chocia
ognisko rozpali...
Za tydzie, kiedy woda cakiem opadnie i postawi tu prom, przewonicy, prcz Siemiona, ju nie
bd potrzebni i wtedy Tatar pjdzie od wsi do wsi i bdzie ebra o prac lub o jamun. ona ma
zaledwo siedemnacie lat; jest adna, delikatna, skromna czyby musiaa chodzi z odsonit
twarz do chopw po probie? Nie, o tym nawet pomyle straszno...
Nadszed wit; zarysowaa si wyranie barka, kpy oziny i drobne fale na wodzie, a gdy obejrze
si gliniaste urwisko, na dole chatka, kryta, bur som, nad ni pitrzce si wiejskie chaupy.
We wsi ju piej koguty.
Rude gliniaste urwisko, barka, rzeka, obcy, li ludzie, gd, chd, choroby a moe tego
wszystkiego nie ma naprawd? ,, Pewno to tylko sen" myla Tatar, Czu, e pi i syszy wasne
chrapanie... Tak, oczywicie, jest w swoim domu w symbirskiej guberni i byle zawoa on,
odezwie si zaraz; a w ssiednim pokoju matka... Jakie jednak bywaj straszne sny. I po co? Tatar
umiechn si i otworzy oczy. Jaka to rzeka? Woga?...
Prszy nieg.
Da-a-waj woa kto z przeciwnego brzegu. Karb a-a-s.
Tatar ockn si i poszed budzi towarzyszy, eby pyn na tamten brzeg. Wdziewajc po drodze
podarte kouszyny i przeklinajc ochrypymi ze snu gosami, zbierali si na brzegu przewonicy
kulc si z zimna. Rzeka, od ktrej zawiewao przenikliwym chodem, widocznie wydawaa si im
po nie szczeglnie odraajca i straszna. Ocigajc si skoczyli do odzi... Tatar i trzej przewonicy
chwycili za dugie wiosa z szerokimi jak opatki pirami, ktre w przedrannym mroku
przypominay kleszcze raka. Siemion napar brzuchem na dugi ster. A na przeciwlegym brzegu
nadal woali i dwukrotnie wystrzelili z rewolweru, sdzc prawdopodobnie, e przewonicy pi
albo poszli na wie do karczmy.
Dobra, zdycie, nie pali si burcza Roztropny tonem czowieka przekonanego, e na tym
wiecie popiech jest zbdny, bo tak czy owak sensu w tym mao.
Cika, nieforemna barka oderwaa si od brzegu i popyna wrd kp wikliny, i tylko po tym, jak
wiklina zwolna odsuwaa si wstecz, wida byo, e barka nie stoi w miejscu, ale pynie.
Przewonicy miarowo, rwnoczenie wznosili i zanurzali wiosa, a Roztropny lea brzuchem na
sterze i zataczajc w powietrzu pkole, przelatywa od burty do burty. W mroku wygldao to tak,

jakby ludzie siedzieli na jakim przedpotopowym stworze o dugich apach i odpywali na nim w
jak chodn ponur krain, tak, co ni si czasami w koszmarnym nie.
Minli ozin, wypynli na otwart przestrze.
Na przeciwlegym brzegu ju usyszano stuk i miarowy plusk wiose i woano: ,,ywiej!
Popieszcie!" Przeszo jeszcze jakie dziesi minut i barka ciko opara si o mostek przystani.
I wci tak prszy a prszy mrukn Siemion, ocierajc nieg z twarzy. I skd tyla tego,
Bg raczy wiedzie.
Na brzegu czeka szczupy, niewielkiego wzrostu, starzec w lisiurce i w biaej baraniej czapie. Sta
opodal koni i nie rusza si; mia pochmurny, skupiony wyraz twarzy, jakby usiowa co sobie
przypomnie i gniewa si na sw nieposuszn pami. Gdy Siemion, umiechnity, zbliy si do
niego i zdj czapk, ten rzek:
Spiesz do Anastasjewki. Crce znw gorzej, a do Anastasjewki podobno przysano nowego
doktora.
Wtoczyli tarantas na bark i popynli z powrotem. Czowiek, ktrego Siemion nazywa Wasilijem
Siergieiczem, cay czas, dopki pynli, sta nieruchomo, zacisnwszy swe grube wargi, i patrzy w
jeden punkt; kiedy wonica poprosi go, eby pozwoli zapali w jego obecnoci, ten nic nie
odpowiedzia, jakby nie sysza. A Siemion znw lea brzuchem na sterze, popatrywa na drwico i
przygadywa:
I na Sybirze ludzie yj. y-yj.
Na twarzy Siemiona wida byo tryumf, jakby to on dowid czego i rad by, e wyszo wanie tak,
jak przypuszcza. Nieszczsny, zgnbiony wygld czowieka w lisiurce jak wida sprawia mu
wielk przyjemno.
Bocko okrutne, trudno jecha, Wasiliju Siergieiczu dogadywa, kiedy na brzegu zaprzgano
konie. Zaczekaby pan jeszcze ze dwa tygodnie, zanim obeschnie. Albo i cakiem zaniecha trza
tego jedenia... Gdyby w tym jaki sens by, a sam pan raczy wiedzie, ludzie tak od wiekw jed,
dniem i noc, i nijakiego poytku... Prawdziwie.
Wasilij Siergieicz milczc poda mu napiwek, wsiad do tarantasu i pojecha dalej.
Ot, patrzaj, po doktora polecia gdera Siemion, kulc si z zimna. Tak, id szukaj
rzetelnego doktora, ap wiatr w polu, czarta za ogon chwytaj, zaraza na twoj dusz. Cudaki, Boe,
odpu mnie grzesznemu.
Tatar podszed do Roztropnego, popatrzy na z nienawici, z obrzydzeniem, a drc i przeplatajc
swj amany jzyk tatarskimi sowami, zagada:
On dobrze... dobrze, a ty le. Ty niedobrze. Pan dobra dusza, doskonalna, a ty zwierz, ty le.
Pan ywy, a ty zdechy... Bg stworzy czowieka, eby ywy by, eby i rado bya, i tsknota bya,
i smutek by, a ty chcesz nic, znaczy ty nie ywy, tylko kamie, glina. Kamie nic chce i ty nic
chcesz.... Ty kamie, i Bg ciebie nie kocha, a pana kocha...
Wszyscy zamiali si; Tatar skrzywi si pogardliwie, machn rk i otulajc si w swe achmany
podszed do ogniska. Przewonicy i Siemion powlekli si do chatki.
Zib! wychrypia jeden z przewonikw wycigajc si na somie, ktr byo pokryte
wilgotne gliniane klepisko.
Ta-ak, nieciepo potwierdzi drugi. Katornicze ycie...

Wszyscy uoyli si. Wtem drzwi otworzy wiatr i do chatki nawiao niegu. Wsta i zamkn drzwi
nikomu si nie chciao; zmg ich chd i lenistwo.
A mnie dobrze mamrota Siemion zasypiajc. Daj Boe takie ycie kademu.
Ty, wiadomo, katornik byway. Ciebie i diabli nie wezm.
Ze dworu rozlegy si dwiki przypominajce psie wycie.
Co to? Kto tam tak?
To Tatar pacze.
Patrzajcie go... Cudak!
Przywy-yknie! mrukn Siemion i zaraz zasn.
Wkrtce zasna i reszta. A drzwi pozostay niezamknite.
SSIEDZI
Piotr Michajlycz Iwaszyn by w bardzo zym humorze: siostra jego, moda dziewczyna, opucia
dom i odesza do Wasicza, czowieka onatego. eby jako si pozby cikiego, ponurego
nastroju, ktry przeladowa go i w domu, i w polu, usiowa przywoa na pomoc uczucie
sprawiedliwoci, swe uczciwe, szlachetne pogldy przecie zawsze by zwolennikiem wolnej
mioci! lecz to nic nie pomagao i za kadym razem, mimo woli, dochodzi do podobnego
wniosku co gupia niania, to znaczy, e siostra postpia le, a Wasicz j po prostu ukrad. Byo to
bardzo mczce.
Matka przez cay dzie nie opuszczaa swego pokoju, niania mwia szeptem i wci wzdychaa,
ciotka co dzie zapowiadaa swj wyjazd i kufry jej to wynoszono do przedpokoju, to wnoszono z
powrotem do jej sypialni. We dworze, na dziedzicu i w ogrodzie panowaa cisza, jakby w domu
lea nieboszczyk na katafalku. Ciotka, suba i nawet chopi jak si zdawao Piotrowi
Michajyczowi zagadkowo i ze zdumieniem spogldali na niego z niemym pytaniem w oczach:
,,Uwiedziono ci siostr, czemu ty nic nie robisz?" Sam sobie te wyrzuca bezczynno, mimo i
nie wiedzia, na czym waciwie ma polega jego dziaanie.
Tak mino sze dni. Sidmego dnia byo to w niedziel po obiedzie konny posaniec
przywiz list. List by zaadresowany znajomym kobiecym pismem: Janie Wielm. Pani Anna
Nikoajewna Iwaszyna". Piotr Michajycz nie wiadomo dlaczego dopatrzy si w kopercie, pimie i
w nie dokoczonym sowie Wielm." tupetu, czego wyzywajcego, liberalnego, A liberalizm
kobiecy jest uparty, nieubagany, okrutny...
Tak... raczej umrze, ni zdecyduje si na ustpstwo wobec nieszczsnej matki i przeprosi j"
rozmyla Piotr Michajycz idc do matki z listem.
Matka ubrana leaa na ku. Ujrzawszy syna, gwatownie zerwaa si i przygadzajc siwe wosy,
ktre wydobyy si spod czepka, zapytaa popiesznie:
Co? Co?
Przysaa... odrzek syn podajc list. Imienia Ziny i nawet sowa ,,ona" nie wymawiano w
domu; o Zinie mwiono bezosobowo: przysaa", odesza"... Matka poznaa pismo crki i twarz jej
przybraa wyraz odpychajcy, niemiy, a siwe wosy znw, wydobyy si spod czepka.
Nie! zawoaa cofajc rce, jak gdyby list sparzy jej palce. Nie, nie, przenigdy! Za nic!
Matka zaszlochaa histerycznie i z rozpaczy, i wstydu: najwidoczniej pragna przeczyta list, ale

powstrzymywaa j duma. Piotr Michajycz rozumia, e sam powinien by otworzy list i


przeczyta gono, lecz nagle ogarna go zo, jakiej dawniej nigdy nie odczuwa; wybieg na
dziedziniec i krzykn do posaca:
Powiedz, e odpowiedzi nie bdzie. Nie bdzie odpowiedzi! Tak masz powiedzie, bydlaku!
I podar list; potem zy napyny mu do oczu i czujc, e zawini, e jest okrutny i nieszczliwy,
ruszy w pole.
Koczy zaledwie dwadziecia siedem lat, ale ju rozty si, nosi jak stary czowiek szerokie,
workowate ubrania i cierpia na zadyszk. Mia typowe zadatki na ziemianina starego kawalera. Nie
kocha si, o eniaczce nie myla i czu przywizanie tylko do matki, siostry, niani i ogrodnika
Wasiliicza; lubi dobrze zje, przespa si po obiedzie, pogawdzi o polityce i na wzniose
tematy... W swoim czasie ukoczy studia uniwersyteckie, ale teraz patrzy na to tak, jak na
powinno obowizujc modych ludzi w wieku od lat osiemnastu do dwudziestu piciu; w kadym
bd razie myli, ktre obecnie bkay si co dzie w jego gowie, nie miay nic wsplnego z
uniwersytetem i z naukami, ktre tam pobiera.
W polu byo gorco i cicho jak przed deszczem, a w lesie parno: pachniay sosny i butwiejce licie.
Piotr Michajycz czsto zatrzymywa si i ociera mokre czoo. Obejrza swe oziminy i jare zboa,
obszed pole z koniczyn i ze dwa razy sposzy na brzegu lasu kuropatw z piskltami; przez cay
czas rozmyla o tym, e taka nieznona sytuacja nie moe trwa wiecznie i e trzeba j tak czy
inaczej zakoczy. Zakoczy bodaj gupio, bezsensownie, byle koniecznie zakoczy.
Ale jake? Jak? Co zrobi?" pyta sam siebie i bagalnie spoglda na niebo i na drzewa, jak
gdyby prosi je o pomoc.
Ale niebo i drzewa milczay. Szlachetne pogldy nie pomagay, a zdrowy rozsdek podpowiada, e
owo mczce zagadnienie mona rozstrzygn jedynie gupio i e dzisiejsza scena z konnym
posacem nie jest ostatnia w tym rodzaju. Co bdzie jeszcze strach pomyle!
Gdy wraca do domu, ju zachodzio soce. Teraz wydawao mu si z kolei, e zagadnienia w ogle
nie podobna rozstrzygn. Z faktem dokonanym pogodzi si nie mona, ale nie uzna go te nie
mona, a wyjcia poredniego nie ma. Kiedy zdjwszy kapelusz i wachlujc si chustk szed drog i
do domu pozostao mu ze dwie wiorsty, zadwiczay za nim dzwoneczki. By to wymylny i bardzo
adnie dobrany komplet dzwoneczkw i brzkade, wydajcych szklane dwiki. Z takimi
dzwonkami jedzi tylko sprawnik Medowski, byy oficer huzarski, hulaka i utracjusz, czowiek
chory, daleki krewny Piotra Michajycza. U Iwaszynw by zadomowiony, do Ziny mia stosunek
tkliwy, ojcowski i zachwyca si ni.
Wanie jad do pastwa odezwa si dopdziwszy Piotra Michajycza. Prosz siada,
podwioz.
Sprawnik umiecha si i spoglda wesoo: widocznie jeszcze nie wiedzia, e Zina przeniosa si do
Wasicza, albo moe mwiono mu o tym, ale nie uwierzy. Piotr Michajycz znalaz si w
kopotliwej sytuacji.
Prosimy, prosimy wymamrota czerwienic si do ez i nie wiedzc, co i jak ma skama.
Ciesz si bardzo cign usiujc si umiechn ale... Zina wyjechaa, a mama chora.
Jaka szkoda! odpowiedzia sprawnik patrzc z zadum na Piotra Michajycza. Miaem
zamiar spdzi wieczr u pastwa. Dokde to wyjechaa Zinaida Michajowna?

Do Sinickich, a stamtd zdaje si do klasztoru. Nie wiem dokadnie.


Sprawnik pogawdzi jeszcze troch i zawrci z powrotem. Piotr Michajycz szed do domu i
rozmyla ze zgroz o tym, co bdzie czu sprawnik, kiedy dowie si prawdy. Wyobraajc sobie, to
uczucie i przeywajc je Piotr Michajycz wszed do domu.
,,Wesprzyj mnie, Boe, wesprzyj..." myla.
W jadalni, przy wieczornej herbacie, siedziaa samotnie ciotka. Wyraz jej twarzy mwi, jak zwykle,
e mimo i saba i bezbronna skrzywdzi si nie pozwoli nikomu. Piotr Michajycz usiad przy
drugim kocu stou (czu antypati do ciotki) i milczc popija herbat.
Twoja matka znw dzi nie jada obiadu odezwaa si ciotka. Zwrciby, Pietrusza, na to
uwag. Przymieranie godem nic w nieszczciu nie pomoe.
Piotr Michajycz uwaa za nonsens to, e ciotka wtrca si w cudze sprawy i uzalenia swj wyjazd
od odejcia z domu Ziny. Chcia jej powiedzie jak impertynencj, ale opanowa si, a opanowujc
si poczu, e nadszed moment, kiedy trzeba dziaa, i e nie podobna znosi tego wszystkiego
nadal. Albo dziaa niezwocznie, zaraz, albo pa na ziemi, krzycze i tuc gow o podog.
Wyobrazi sobie Wasicza i Zin, jak to oboje, liberalni i zadowoleni z siebie, cauj si teraz gdzie
pod klonem, i wszystkie cikie, ze uczucia, nagromadzone w nim w cigu tych siedmiu dni, runy
nagle na Wasicza.
,,Jeden uwid i ukrad mi siostr myla drugi przyjdzie i zamorduje matk, trzeci podpali
dom albo ograbi... A wszystko to pod mask przyjani, wzniosych ideaw, cierpienia!..."
Nie, do tego! krzykn nagle Piotr Michajycz i hukn pici w st.
Zerwa si i wybieg z jadalni. W stajni sta osiodany ko rzdcy: skoczy na i pogalopowa do
Wasicza.
W duszy jego przewalaa si burza. Czu potrzeb popenienia czego niesychanego, jakiego
gwatownego czynu, chociaby mia pniej kaja si przez cae ycie. Nazwa Wasicza ajdakiem,
spoliczkowa go, a pniej wyzwa na pojedynek? Ale Wasicz pojedynkw nie uznaje, a obraza i
policzek sprawi jedynie, e stanie si jeszcze nieszczliwszy i gbiej zamknie si w sobie. Takie
nieszczsne, bezbronne istoty to najnieznoniejsi, najuciliwsi ludzie, a wszystko im uchodzi
bezkarnie. Gdy taki nieszcznik w odpowiedzi na suszny zarzut spojrzy swymi gbokimi, penymi
skruchy oczami, umiechnie si boleciwie i pokornie podstawi gow, to zda si samej
sprawiedliwoci zabraknie odwagi, aby podnie na rk.
,,To trudno. Przy niej uderz go szpicrut, i nagadam mu impertynencji" postanowi Piotr
Michajycz.
Jecha przez swj las i pastwiska i wyobraa sobie, jak Zina, aby usprawiedliwi swj czyn, bdzie
mwia o prawach kobiety, o niezalenoci jednostki i o tym, e pomidzy cerkiewnym a cywilnym
lubem nie ma adnej rnicy. Bdzie dyskutowaa po kobiecemu o sprawach, ktrych nie rozumie. I
prawdopodobnie w kocu zapyta: ,,A co tobie do tego? Jakim prawem wtrcasz si?"
Istotnie, nie mam prawa mrukn Piotr Michajycz. Ale tym lepiej... Im brutalniej, im mniej
prawa, tym lepiej.
Byo duszno. Nisko nad ziemi wisiay chmury komarw, a na kach aonie odzyway si czajki.
Wszystko zapowiadao rychy deszcz, ale niebo byo bezchmurne. Piotr Michajycz min swoj
miedz i pogalopowa rwnym, gadkim polem. Czsto jedzi t drog i zna na niej kady

krzaczek, kady doek. To, co daleko na przedzie teraz o zmroku zdawao si ciemn ska, byo
czerwon cerkwi; mg j sobie odtworzy w pamici a do najdrobniejszych szczegw, nawet
tynk na wrotach i cielta pasce si zawsze za ogrodzeniem. Opodal cerkwi, na prawo, ciemnieje
lasek, to posiado hrabiego Kotowicza. A za laskiem zaczyna si ju ziemia Wasicza.
Zza cerkwi i hrabskiego lasku suna wielka czarna chmura, a na niej zapalay si blade byskawice.
,,Ot co! pomyla Piotr Michajycz. Dopom mi, Boe, dopom".
Konia wkrtce zmczy szybki galop i Piotr Michajycz poczu si te zmczony. Grona chmura
gniewnie patrzya na niego i zdawaa si mu doradza, aby wraca do domu. Ogarn go dziwny lk.
,,Dowiod im, e nie maj racji! dodawa sam sobie otuchy. Bd mwili, e to wolna mio,
e wolno osobista, ale przecie swoboda to opanowanie, a nie uleganie namitnociom. To, co ich
czy to rozpusta, nie swoboda!
Oto wielki staw hrabiowski; chmura rzucia na siny, pospny cie; wiono wilgoci i muem. Przy
tamie dwie wierzby, stara i moda, tkliwie tuliy si do siebie. W tym samym miejscu dwa tygodnie
temu Piotr Michajycz i Wasicz szli piechot i nucili pgosem studenck pie: ,,Nie pokochasz za
modu zgubisz ycia urod..." Bzdurna pie!
Gdy Piotr Michajycz jecha przez lasek, huczay pioruny, a drzewa szumiay i giy si od wiatru.
Trzeba byo popiesza. Od lasku do dworu Wasicza pozostawao jeszcze okoo wiorsty drog przez
k. Po obu stronach tej drogi stay stare brzozy, z wygldu rwnie smutne i zabiedzone jak ich pan,
Wasicz, i rwnie wybujae i wte jak on. W brzozach i w trawie zaszeleciy due krople deszczu;
wiatr ucich, natychmiast zapachniao mokr ziemi i topolami. Ukaza si ywopot Wasicza z
t akacj, ktra te bya ndzna i wybujaa; tam gdzie sztachety zwaliy si, widnia zaniedbany
sad owocowy.
Piotr Michajycz nie myla ju ani o policzku, ani o szpicrucie i nie wiedzia, co bdzie robi u
Wasicza. Stchrzy. Ba si o siebie i o siostr, i byo mu przykro, e zaraz j zobaczy. Jak ona si
zachowa wobec brata? O czym bd mwili oboje? Czy nielepiej zawrci, pki jeszcze czas?
Rozmylajc tak, ruszy lipow alej do dworu, wymin rozrose szeroko krzaki bzu i nagle ujrza
Wasicza.
Wasicz bez kapelusza, w perkalowej koszuli, w dugich butach, kulc si pod deszczem, szed od
rogu domu do ganku; za nim robotnik nis motek i skrzynk gwodzi. Widocznie naprawiali
okiennic, ktra stukaa na wietrze. Ujrzawszy Piotra Michajycza Wasicz przystan.
To ty? rzek umiechajc si. No, to doskonale.
Tak, przyjechaem, jak widzisz... cichym gosem odpowiedzia Piotr Michajycz, obydwoma
rkami strzsajc z siebie deszcz.
No, doskonale! Bardzom ci rad doda Wasicz, ale rki nie poda: widocznie nie odwaa si i
czeka, a jemu podadz. Na owies dobrze dorzuci spogldajc na niebo.
Tak.
Milczc weszli do domu. Na prawo z przedpokoju wiody drzwi do drugiego przedpokoju, a potem
do salonu, na lewo za do maego pokoiku, gdzie zim mieszka rzdca. Piotr Michajycz i Wasicz
weszli do tego pokoju.
Gdzie ciebie deszcz zapa? zapyta Wasicz.
Niedaleko. Tu przed domem.

Piotr Michajycz usiad na ku. Rad by, e szumia deszcz i w pokoju panowa mrok. Tak lepiej:
atwiej mwi i nie trzeba swemu rozmwcy patrze w twarz. Gniewu ju w nim nie byo, pozosta
tylko przykry lk i niech do samego siebie. Czu, e le zacz i e z tego przyjazdu nie wyniknie
nic sensownego.
Obaj przez jaki czas milczeli i udawali, e wsuchuj si w szum deszczu.
Dzikuj ci, Pietrusza zacz Wasicz chrzkajc. Jestem ci ogromnie wdziczny, e
przyjecha. To wielkodusznie i szlachetnie z twej strony. Rozumiem to i, wierz mi, wysoko ceni.
Wierz mi!
Spojrza w okno i cign dalej stojc porodku pokoju:
Wszystko stao si jako tajemniczo, jakbymy si kryli przed tob. wiadomo, e moe
czujesz si dotknity i gniewasz si, przez wszystkie te dni ciya na naszym szczciu. Pozwl mi
wytumaczy si. Dziaalimy potajemnie nie dlatego, emy ci nie ufali. Po pierwsze, wszystko
stao si tak nagle jakby w jakim natchnieniu i na rozmylanie brako czasu. Po wtre, to sprawa
bardzo osobista, draliwa... trudno byo wprowadza w to trzeci osob, chociaby nawet tak blisk,
jak ty. A przede wszystkim, liczylimy tu najbardziej na twoj wielkoduszno. Jeste
najszlachetniejszym, najwielkoduszniejszym czowiekiem. Jestem ci bezgranicznie wdziczny.
Jeeli kiedy bdzie ci potrzebne moje ycie, to przyjd i we je.
Wasicz mwi cichym, stumionym basem, wci na tej samej nucie, niczym buczek; wida byo, e
jest bardzo przejty. Piotr Michajycz poczu, e nadesza jego kolej mwienia. Jeeli bdzie nadal
milcza i sucha, zrobi z siebie rzeczywicie owego szlachetnego i wielkodusznego prostaka, a
przecie nie po to tu przyjecha. Zerwa si porywczo i rzek pgosem, dawic si ze wzruszenia:
Suchaj, Grigorij, wiesz przecie, e kochaem ciebie i o lepszym mu dla siostry nie marzyem;
ale to, co si stao, jest okropne! Nawet myle o tym straszno!
Dlaczego straszno? zapyta Wasicz i gos mu drgn. Byoby straszne, gdybymy zrobili
co brzydkiego, ale tak przecie nie jest!
Posuchaj, Grigorij, wiesz dobrze, e nie mam przesdw, ale moim zdaniem, daruj mi szczero,
postpilicie oboje egoistycznie. Oczywicie nie powiem tego Zinie, bo j to zmartwi, ale ty musisz
wiedzie: matka cierpi tak strasznie, e tego opisa si nie da!
Tak, to smutne westchn Wasicz, przewidywalimy to, Pietrusza, ale co mielimy zrobi?
Jeeli twj czyn martwi kogo, to jeszcze nie znaczy, e jest to zy czyn. C robi? Kady twj
powany krok niezawodnie zmartwi kogo. Gdyby poszed walczy o wolno, przyczynioby to
rwnie cierpie twej matce. C zrobi? Kto ceni najbardziej spokj swych bliskich, ten winien
wyrzec si cakowicie ycia ideowego.
Za oknem migna jaskrawa byskawica i ten blask jakby odmieni tok myli Wasicza. Przysiad
obok Piotra Michajycza i zacz mwi wcale nie o tym, co naleao.
Pietrusza, jestem peen najgbszej czci wobec twojej siostry mwi. Kiedy jedziem do
ciebie, miaem zawsze uczucie, jakbym szed z pielgrzymk, i istotnie, modliem si do Ziny. Teraz
to moje uwielbienie wzrasta z kadym dniem. Ona jest dla mnie kim wyszym ni ona! Wyszym!
(Wasicz machn rkami.) To moja wito. Odkd zamieszkaa u mnie, wchodz do swego domu
jak do wityni. To rzadko spotykana, niezwyka, najszlachetniejsza kobieta!
Masz tobie, nakrci swoj katarynk!" pomyla Piotr Michajycz; sowo kobieta" nie

podobao mu si.
Czemu nie mielibycie pobra si tak naprawd, jak naley? zapyta. Ile twoja ona da za
rozwd?
Siedemdziesit pi tysicy.
Niemao. A gdyby potargowa si?
Nie ustpi ani grosza. To, bratku, okropna kobieta! westchn Wasicz. Nigdy ci dawniej
nie mwiem o niej, przykro byo wspomina, ale skoro si o tym zgadao, posuchaj. Oeniem si z
ni powodowany uczciwym, adnym impulsem. W naszym puku, jeeli chcesz zna szczegy,
pewien dowdca batalionu nawiza stosunek z osiemnastoletni dziewczyn, to znaczy uwid j
po prostu, y z ni przez par miesicy i porzuci. Dziewczyna znalaza si, bratku, w przeokropnej
sytuacji. Wraca do rodzicw byo zbyt ciko i nie przyjliby jej pewnie, kochanek opuci
chyba do koszar i i sprzedawa si... Koledzy pukowi byli oburzeni. Sami nie wici, ale tu
podo razia zbyt brutalnie. A na dobitk dowdcy batalionu wszyscy w puku nie znosili. Tote,
eby mu da po nosie, rozumiesz, oburzeni chorowie i podporucznicy zaczli zbiera pienidze na
wspomoenie nieszczsnej dziewczyny. Wtedy za, kiedy my, starsi oficerowie z batalionu,
zebralimy si na narad i kiedy jlimy wykada ten pi, ten dziesi rubli nagle ogarn mnie
arcyszlachetny zapa: okolicznoci wyday mi si nader sprzyjajce czynowi heroicznemu.
Pobiegem do owej dziewczyny i w gorcych sowach wyraziem jej swe wspczucie. Podczas gdy
spieszyem do niej i mwiem o swych uczuciach, kochaem j rzeczywicie gorco, jako istot
skrzywdzon i ponion. Tak... C? Potem tak si zoyo, e po tygodniu owiadczyem si jej.
Zwierzchnicy i koledzy uznali moje maestwo za sprzeczne z godnoci oficera. To rozpomienio
mnie jeszcze bardziej. I, wiesz, napisaem do nich dugi list, w ktrym dowodziem, e czyn mj
winien by zapisany w dziejach puku zotymi zgoskami. List przesaem dowdcy, a odpisy
kolegom. Oczywicie, byem bardzo podniecony i nie obeszo si bez brutalnych star. Wtedy
polecono mi opuci puk. Mam gdzie schowany odpis listu, dam ci go kiedy do przeczytania.
Napisaem go z wielkim uczuciem. Zobaczysz, jakie przeywaem uczciwe, jasne chwile. Podaem
si do dymisji i przyjechaem z on tu, na wie. Po ojcu zostao mi troch dugw, pienidzy nie
miaem, a ona od razu, od pierwszego dnia nawizaa znajomoci, stroia si, graa w karty.
Musiaem majtek zastawi. ycie ony byo pene romansw, ze wszystkich moich ssiadw bodaj
ty jeden nie bye jej kochankiem. W jakie dwa lata pniej daem jej wszystko, co wtedy miaem,
byle wyjechaa do miasta. Tak... A teraz, widzisz, pac jej tysic dwiecie rubli rocznie. To okropna
kobieta! Istnieje podobno gatunek muchy, ktry skada larw na grzbiecie pajka w taki sposb, e
ten nie moe jej zrzuci; larwa ta przyrasta do pajka i ywi si jego krwi serdeczn. Tak wanie
przyrosa do mnie i wysysa krew z mego serca ta kobieta. Nienawidzi mnie i gardzi mn, poniewa
popeniem taki nonsens i oeniem si z ni. Moja wielkoduszno wydaje si jej godnym,
politowania absurdem. ,,Czowiek rozumny mnie porzuci powiada a gupiec przygarn". W
jej przekonaniu tylko ndzny idiota mg postpi tak jak ja. A to, bratku, drczy mnie okropnie,
rozgorycza. Zreszt w ogle, mwic nawiasem, los mnie gnbi. Zgina mnie w pak, bratku.
Piotr Michajycz sucha Wasicza i zdumiony pyta sam siebie: czym ten czowiek mg tak uj
Zin? Niemody ma ju czterdzieci jeden lat wty, kocisty, o piersi wskiej, dugim nosie, z
siwiejc brod. Mwi monotonnie jak katarynka, umiecha si bolenie, a rozmawiajc, niezdarnie

wymachuje rkami. Ani zdrowia, ani mskiego wdziku, ani obycia towarzyskiego, ani humoru;
sowem, cechy zewntrzne to co mtnego, nieokrelonego. Ubiera si niegustownie, urzdzenie
domu ponure, poezji ani malarstwa nie uznaje, poniewa nie odpowiadaj wymaganiom dnia", to
znaczy, e nie rozumie ich; muzyka go nie wzrusza. Gospodarz z niego marny. Majtek zupenie
zrujnowany i zastawiony; za dug, zacignity na hipotek, wpaca dwanacie procent, a oprcz tego
ma jeszcze okoo dziesiciu tysicy dugw wekslowych. Kiedy nadchodzi termin pacenia
procentw albo wysyania pienidzy onie, zaciga poyczki u wszystkich, i to z tak min, jakby
si u niego palio, niepomny na nic sprzedaje cay zapas chrustu na zim za pi rubli, stg somy za
trzy ruble, a potem kae pali w piecu sztachetami z ogrodu albo starymi ramami z inspektw. ki
jego s zryte przez winie, w lesie, w modniaku pasie si bydo chopskie, a starodrzewia z kadym
rokiem ubywa; w ogrodzie i w sadzie le porzucone stare ule i zardzewiae wiadra. Sam on nie
posiada ani talentw, ani zdolnoci i nie potrafi nawet tak y, jak przecitnie ludzie yj; jest to
niepraktyczny, naiwny, saby czowiek, ktrego atwo oszuka i skrzywdzi, a chopi susznie zw
go gupkiem.
Z przekona jest liberaem, a w powiecie uwaaj go za czerwonego, ale wszystko to wychodzi u
niego jako nuco. W jego wolnomylicielstwie brak oryginalnoci i patosu; oburza si, gniewa i
cieszy jako dziwnie monotonnie nieefektownie i ospale. Nawet w chwilach podniosego
wzruszenia nie podnosi gowy i nie prostuje zgarbionych plecw. Lecz bodaj najbardziej nuce jest
to, e nawet swe postpowe i uczciwe idee potrafi wygasza tak, e zdaj si one banalne i
zacofane. Przypomina si co przestarzaego i dawno czytanego, kiedy powoli, z namysem zaczyna
rozprawia o wzniosych, jasnych chwilach, o dawnych lepszych czasach, piknych latach, lub gdy
zachwyca si modzie, ktra zawsze kroczya i nadal kroczy na czele spoeczestwa, albo te gdy
potpia Rosjan za to, e majc lat trzydzieci wdziewaj szlafroki i zapominaj o tradycjach swej
almae matris. Jeeli zosta u niego na noc, kadzie przy ku tom Pisariewa lub Darwina; a gdy
powiedzie, e si to ju czytao, wyjdzie i przyniesie Dobrolubowa.
To wanie uchodzio w powiecie za wolnomylicielstwo i wielu patrzyo na to jak na niewinne i
nieszkodliwe dziwactwo; lecz owo dziwactwo uczynio go prawdziwie nieszczliwym, stao si
larw, o ktrej przed chwil mwi: wroso we gboko i wysysao krew z serca.
W przeszoci dziwaczne maestwo w stylu Dostojewskiego, dugie listy z odpisami, pisane
niedbale i nieczytelnie, lecz z wielkim uczuciem, nie koczce si nieporozumienia, wyjanienia i
rozczarowania, potem dugi, powtrne zastawienie majtku, alimenta wypacane onie,
zapoyczanie si co miesic a wszystko to bez krzty poytku: ani dla siebie, ani dla ludzi. I
obecnie, jak dawniej, yje w wiecznym popochu, szuka okazji do heroicznych czynw, wtrca si w
cudze sprawy; nadal przy kadej sposobnoci pisze dugie listy z odpisami, prowadzi mczce,
banalne dyskusje o wsplnocie pierwotnej albo o rozwoju przemysu ludowego, o zakadaniu
serowni wszystkie te gadaniny podobne jedna do drugiej, jakby powstay nie w ywym ludzkim
mzgu, lecz byy wytworem produkcji maszynowej. I wreszcie ten skandal z Zin, ktry nie
wiadomo jeszcze, czym si skoczy!
A przecie Zina jest moda ma zaledwie dwadziecia dwa lata adna, pena wdziku, wesoa;
lubi pomia si, pogawdzi, podyskutowa; namitnie kocha muzyk; zna si na strojach, na
ksikach, na adnych meblach. W swoim domu nigdy nie zniosaby takiego pokoiku jak ten,

przesiknity zapachem butw i taniej wdki. Z przekona jest te liberak, lecz w jej
wolnomylicielstwie wyczuwa si nadmiar si, ambicj modej, silnej, odwanej dziewczyny,
namitne pragnienie, aby by lepsz i oryginalniejsz od innych.... Jake wic mogo si sta, e
pokochaa Wasicza?
,,To don Kichot, uparty fanatyk, maniak rozmyla Piotr Michajycz a ona podobnie ulega,
mikka, saba, ustpliwa jak ja... Oboje jednakowo poddajemy si nie stawiajc oporu. Ona go
pokochaa; ale czy ja sam nie kocham go mimo wszystko?.,."
Piotr Michajycz uwaa Wasicza za czowieka dobrego i uczciwego, ale ciasnego i jednostronnego.
W jego szamotaniach i cierpieniach, jak w caym jego yciu, nie widzia ani bliszych, ani
dalekosinych celw, dostrzega jedynie nud i nieporadno. Ofiarno jego oraz to, co Wasicz
nazywa heroicznym lub szlachetnym porywem, wydawao mu si niepotrzebn strat si i
bezsensownym strzelaniem lepymi nabojami, pochaniajcymi wielk ilo prochu. To za, e
Wasicz wierzy fanatycznie w niezwyk uczciwo i nieomylno swego mylenia, zdawao si po
prostu naiwne i nawet chorobliwe; i to, e Wasicz przez cae swe ycie umia jako przeplata
poziomo i wznioso, e tak gupio oeni si, uwaajc to za czyn heroiczny, a potem
nawizywa romans z kobiet i widzia w tym tryumf jakiej idei to byo wrcz niezrozumiae.
Lecz mimo wszystko Piotr Michajycz lubi Wasicza, wyczuwa w nim istnienie ukrytej siy
wewntrznej i z jakich powodw nigdy nie odwaa si przeczy mu.
Wasicz przysiad si jak najbliej, eby przy szelecie deszczyku, w pmroku pogawdzi
szczerze, i ju chrzkn, gotw do rozpoczcia jakiej przydugiej opowieci, w rodzaju dziejw
swego maestwa; lecz Piotr Michajycz nie mg go sucha spokojnie: drczya go myl, e zaraz
zobaczy siostr.
Tak, miae pecha w yciu rzek mikko ale, wybacz, zboczylimy od zasadniczego tematu.
Mwilimy nie o tym. .
Tak, tak, masz racj. A wic wrmy do sprawy najwaniejszej odrzek Wasicz wstajc.
Powiadam ci, Pietrusza: mamy czyste sumienie. Nie jestemy zalubieni, lecz e maestwo nasze
jest najzupeniej prawomocne to chyba oczywiste nie tylko dla mnie, ale i dla ciebie. Ty rwnie
masz postpowe pogldy i w tym wzgldzie nie moe by midzy nami rnicy zda. Co za tyczy
si naszej przyszoci, to nie powinna ci ona niepokoi: bd pracowa do krwawego potu, dniami i
nocami, sowem, wyt wszystkie swe siy, byle Zina bya szczliwa. ycie jej bdzie pikne!
Moesz zapyta: czy potrafi tego dokaza? Potrafi, bratku. Gdy czowiek myli w kadej godzinie
wci o tym samym, to nie trudno osign to, czego si pragnie. Ale chodmy do Ziny. Trzeba j
ucieszy.
Serce Piotra Michajycza zakoatao gwatownie. Wsta i wyszed za Wasiczem do przedpokoju, a
stamtd do salonu. W tym ogromnym, ponurym pokoju sta tylko fortepian i dugi szereg
ozdobionych brzem starowieckich krzese, na ktrych nikt nigdy nie siada. Na fortepianie palia
si jedna wieca. Z salonu milczc przeszli do jadalni. Tu byo te jako pusto i nieprzytulnie; na
rodku pokoju sta st, skadajcy si z dwch czci, wsparty na szeciu grubych nogach; palia si
te tylko jedna wieca. Zegar w duej mahoniowej szafce, przypominajcy otarzyk, wskazywa p
do trzeciej.
Wasicz otworzy drzwi do ssiedniego pokoju i zawoa:

Zineczko, przyjecha Pietrusza!


Natychmiast rozlegy si szybkie kroki i do jadalni wesza Zina, wysoka, pena i bardzo blada
tak Piotr Michajycz widzia j po raz ostatni w domu w czarnej spdnicy i czerwonej bluzce, z
du klamr przy pasku. Jedn rk obja brata i pocaowaa go w skro.
Jaka burza! zawoaa. Grigorij gdzie wyszed i zostaam samiutka na cay dom.
Wcale nie bya zmieszana i patrzya na brata szczerymi, jasnymi oczami, jak w domu; spojrzawszy
na ni Piotr Michajycz przesta odczuwa skrpowanie.
Ale ty przecie nie boisz si burzy odrzek siadajc przy stole,
Tak, ale tu takie ogromne pokoje, a dom stary, cay dwiczy i skrzypi przy grzmotach jak szafa z
naczyniami. W ogle miy domek cigna, siadajc naprzeciw brata. Tu kady pokj to jakie
czarowne wspomnienia. Wyobra sobie, w moim pokoju zastrzeli si dziadek Grigorija!
W sierpniu bd pienidze i odremontuj oficyn w ogrodzie wtrci Wasicz.
Nie wiem czemu, ale podczas burzy przypomina mi si dziadek cigna dalej Zina. A tu w
tej jadalni zachostano na mier jakiego czowieka.
Tak byo rzeczywicie potwierdzi Wasicz i spojrza wielkimi oczami na Piotra Michajycza.
W czterdziestych latach majtek ten dzierawi niejaki Olivier, Francuz. Portret jego crki
poniewiera si gdzie na strychu. Bardzo adniutka dziewczyna. w Olivier, jak opowiada mi
ojciec, gardzi Rosjanami za ich nieokrzesanie i znca si nad nimi okrutnie. da na przykad,
eby miejscowy proboszcz, przechodzc mimo dworu, zdejmowa o p wiorsty kapelusz, a kiedy
rodzina Olivierw jechaa przez wie, eby dzwoniono w cerkwi. Ze swymi poddanymi i w ogle z
maluczkimi tego wiata robi, oczywicie, jeszcze mniej ceregieli. Razu pewnego szed tu sobie
drog jeden z owych dobrodusznych wczgw, synw wdrownej Rusi, typu gogolewskiego
seminarzysty, Chomy Bruta. Poprosi o nocleg, spodoba si tutejszym rzdcom, i zatrudniono go w
kancelarii dworskiej. Istnieje na ten temat wiele wariantw: jedni powiadaj, e seminarzysta
podburza chopw, inni, e pokochaa go crka Oliviera. Nie wiem, co z tego jest prawd, do e
pewnego piknego wieczoru Olivier zawoa chopaka tu i zacz go bada, a potem rozkaza go bi.
Rozumiesz? Sam siedzi tu oto, przy tym stole, i popija bordeaux, a chopcy stajenni bij nieboraka.
Widocznie torturowano go. Nad ranem chopak zmar zamczony, a zwoki jego gdzie schowano.
Podobno wrzucono do stawu Kotowicza. Wszcz si huczek wok tej sprawy, lecz Francuz
zapaci komu naleao par tysicy i wyjecha do Alzacji. A e wanie koczy si termin
dzierawy, tote sprawa na tym ucicha.
Co za otry! szepna Zina wzdrygajc si.
Ojciec mj dobrze pamita i Oliviera, i jego crk. Mwi, e bya niezwykle pikna i przy tym
ekscentryczna. Sdz, e seminarzysta i chopw podburza, i crk uwid. By moe te, e nie by
to wcale seminarzysta, lecz kto, kto dziaa incognito.
Zina zamylia si; dzieje wdrownego chopca i piknej Francuzki widocznie podziaay na jej
wyobrani i uniosy j daleko. Jak si Piotrowi Michajyczowi zdawao, w cigu ubiegego
tygodnia siostra zewntrznie nic si nie zmienia, moe tylko nieco przyblada. Wygldaa tak
spokojnie i zwyczajnie, jakby po prostu wraz z bratem przyjechaa odwiedzi Wasicza. Lecz Piotr
Michajycz czu, e w nim samym dokonaa si jaka przemiana. Istotnie, dawniej, kiedy Zina
mieszkaa w domu, mg z ni mwi absolutnie o wszystkim, teraz za nie by w stanie zada

najprostszego pytania: Jak si tu czujesz?" Pytanie to wydawao si krpujce i niepotrzebne.


Widocznie podobna przemiana nastpia i w niej. Nie pieszya z rozpoczynaniem rozmowy o
matce, o domu, o swym romansie z Wasiczem; nie tumaczya si, nie mwia, e lub cywilny jest
lepszy od cerkiewnego, nie denerwowaa si... Zamylia si spokojnie nad dziejami Oliviera... I
czemu nagle rozmowa zesza na Oliviera?
Obaj macie ramiona zupenie mokre od deszczu odezwaa si Zina z radosnym umiechem;
rozczulio j to malekie podobiestwo pomidzy bratem i Wasiczem.
A Piotr Michajycz odczu nagle ca gorycz i rozpaczliwo swej sytuacji. Przypomnia sobie swj
opustoszay dom, zamknity fortepian i jasny pokoik Ziny, do ktrego ju teraz nikt nie wchodzi;
przypomnia, e w alejach w ogrodzie ju nie ma ladw maych stopek i e przed wieczorn herbat
ju nikt z gonym miechem nie biegnie do kpieli. To, do czego coraz gbiej i mocniej
przywizywa si od najwczeniejszego dziecistwa, o czym tak lubi myle siedzc bywao w
dusznej klasie lub w sali uniwersyteckiej jasno, czysto, rado wszystko, co wypeniao
dom yciem i wiatem, odeszo bezpowrotnie, zniko i popltao si dziwacznie z obc i ordynarn
spraw jakiego dowdcy batalionu, wielkodusznego podchoraka, rozpustnej kobiety, dziadkasamobjcy... I zaczyna rozmow o matce albo myle, e przeszo moe powrci, oznaczaoby
tylko niezrozumienie tego, co jest przecie jasne.
Oczy Piotra Michajycza napeniy si zami, a rka lec na stole zadraa. Zina odgada, o czym
brat myli, i oczy jej rwnie zaczerwieniy si i zaszkliy.
Grigorij, chod tu zwrcia si do Wasicza. Oboje odeszli do okna i zaczli o czym szepta.
Widzc, jak Wasicz pochyli si ku niej i jak siostra na niego patrzya, Piotr Michajycz jeszcze raz
uwiadomi sobie, e wszystko skoczyo si nieodwoalnie i e o niczym mwi nie naley. Zina
wysza.
Tak to, bratku po chwili milczenia przemwi Wasicz, zacierajc rce i umiechajc si.
Przed chwil nazwaem nasze ycie szczciem, ale, e tak powiem, tylko hodujc wymogom
literackim. W istocie za prawdziwego szczcia jeszczemy nie zaznali. Zina przez cay ten czas
mylaa o tobie, o matce i cierpiaa; patrzc na ni, cierpiaem i ja. Zina to charakter niezaleny,
miay, ale przyzwyczai si, sam rozumiesz, nie atwo. A przy tym jest jeszcze bardzo moda.
Suba, na przykad, mwi do niej panienko", taki zdawaoby si drobiazg, ale j to denerwuje. Tak
to, bratku.
Zina przyniosa peen talerz poziomek. Za ni wesza malutka pokojwka, z wygldu potulna i
zahukana. Postawia na stole dzbanek mleka i pokonia si nisko... Miaa w sobie co wsplnego ze
starowieckimi meblami, rwnie sztywnego i nucego.
Deszczu ju nie byo sycha. Piotr Michajycz jad poziomki, a Zina i Wasicz patrzyli milczc na
niego. Zblia si moment niepotrzebnej, lecz nieuniknionej rozmowy i wszyscy troje ju czuli jej
ciar. W oczach Piotra Michajycza znw stany zy; odsun od siebie talerz i owiadczy, e ju
czas jecha do domu, bo bdzie pno i moe znw lun deszcz. Przysza chwila, kiedy Zina
chocia dla przyzwoitoci musiaa zacz rozmow o domu i o swoim nowym yciu.
Co tam u nas? rzucia przelotnie i przez jej blad twarz przebiego drenie. Jak si czuje
mama?
Znasz mam... odrzek Piotr Michajycz nie patrzc na ni.

Pietrusza, ty wiele myla o tym, co zaszo rzeka, ujmujc brata za rkaw, a on zrozumia, jak
trudno jej byo mwi. Wiele mylae; powiedz, czy mog liczy na to, e mama kiedykolwiek
pogodzi si z Grigorijem... i w ogle z t sytuacj?
Staa tu obok brata, twarz w twarz, i Piotr Michajycz zdumia si, e siostra jest taka adna i e
dawniej jako nie zauway tego. Uderzyo go te, e jego Zina, tak podobna z twarzy do matki,
wypieszczona i wytworna, mieszka u Wasicza i z Wasiczem, obok sztywnej pokojwki, obok stou
o szeciu nogach, w domu, gdzie zachostano rzgami ywego czowieka; e teraz, dzi, Zina nie
wrci z nim do domu, a zostanie tu na noc wszystko to wydao mu si nieprawdopodobnym
absurdem.
Znasz przecie mam... powtrzy nie odpowiadajc na pytanie. Wydaje mi si, e
naleaoby zachowa... Zrobi co, moe przeprosi... bo ja wiem...
Widzisz, przepraszato stwarza pozory, emy popenili co zego. Dla spokoju mamy gotowa
jestem skama, ale przecie to nic nie da. Znam mam. No, co bdzie, to bdzie zakoczya
Zina, ktra widocznie odczua ulg, e najprzykrzejsze ju zostao powiedziane. Poczekamy pi,
dziesi lat, pocierpimy, a potem co Bg da.
Uja brata pod rk i przechodzc przez ciemny przedpokj, przytulia si do jego ramienia.
Wyszli na ganek. Piotr Michajycz poegna si wsiad na konia i ruszy stpa; Zina i Wasicz poszli
odprowadzi go kawaek. Byo cicho, ciepo i piknie pachniao siano; na niebie pomidzy
chmurami przewityway jaskrawe gwiazdy. Stary sad Wasicza, ktry napatrzy si ongi na tyle
tragicznych zdarze, spa otulony mrokiem i nie wiedzie czemu napenia smutkiem
przejedajcych.
A my z Zin dzi po obiedzie spdzilimy kilka zaiste promiennych chwil! opowiada Wasicz.
Przeczytaem jej na gos doskonay artyku na tematy osiedlecze. Przeczytaj, bracie! To dla
ciebie niezbdne. Artyku niezwykle uczciwie napisany. Nie wytrzymaem i wysaem do redakcji
list z prob o przekazanie go autorowi. List zawiera wszystkiego jedno zdanie. ,,Dzikuj i mocno
ciskam uczciw do!"
Piotr Michajycz mia ochot powiedzie: ,,Nie wtrcaj si, prosz, do obcych ci spraw", ale
zmilcza.
Wasicz szed przy prawym strzemieniu, a Zina przy lewym; oboje jakby zapomnieli, e trzeba
wraca do domu, a byo mokro i zbliali si ju do lasku Kotowicza. Piotr Michajycz wyczuwa, e
oboje czego od niego oczekuj, chocia sami nie wiedz czego, i zrobio mu si niewymownie al
ich. Teraz, kiedy pokorni i zadumani szli obok jego konia, by najgbiej przekonany, e nie s i nie
mog by szczliwi, a mio ich wydaa mu si smutnym, nieodwracalnym bdem. Gorce
wspczucie i wiadomo, e w niczym nie moe im dopomc, wprawiy go w stan takiego
duchowego bezwadu, e gotw by na wszelkie ofiary, byle uwolni si od uczucia dawicej go
litoci.
Bd przyjeda do was na noc owiadczy. Ale to sprawiao wraenie ustpstwa i nie dao
mu satysfakcji. Kiedy zatrzymali si przy lasku Kotowicza, eby poegna si, nachyli si do Ziny,
dotkn jej ramienia i rzek:
Dobrze zrobia, Zino! Susznie!
I eby nic wicej nie mwi i nie rozpaka si, smagn konia i pogalopowa do lasku. Wjedajc

w mrok obejrza si i zobaczy, jak Wasicz i Zina szli drog do dworu on wielkimi krokami, a
ona obok niego dreptaa podskakujc, i o czym rozmawiali z oywieniem.
,,Jestem star bab pomyla Piotr Michajycz. Jechaem tu po to, aby spraw rozstrzygn, a
skomplikowaem j jeszcze bardziej. Ale co tam, Bg z nimi".
Ciko mu byo na duszy. Kiedy skoczy si lasek, pojecha znw stpa, a potem przy stawie
zatrzyma konia. Pragn tak siedzie bez ruchu i myle. Wschodzi ksiyc i czerwon smug
odbija si po przeciwlegej stronie stawu. Gdzie w oddali gucho przetacza si grzmot. Piotr
Michajycz nieruchomym wzrokiem wpatrywa si w wod i wyobraa sobie poblad z mki twarz,
suche oczy i rozpacz siostry, z jak bdzie kry przed ludmi swoje ponienie. Wyobraa sobie
ci Ziny, mier matki, pogrzeb jej i zgroz siostry... Dumna, przesdna starucha zadrczy si na
mier. Straszne obrazy przyszoci zjawiay si przed nim na ciemnej tafli wodnej i wrd bladych
postaci kobiet widzia samego siebie, maodusznego, sabego, z twarz winowajcy...
O sto krokw dalej, na prawym brzegu stawu, tkwio nieruchomo co ciemnego: czowiek to czy
wysoki pie? Piotr Michajycz przypomnia sobie seminarzyst, ktrego zamordowano i wrzucono
do tego stawu.
,,Olivier postpi okrutnie, ale tak czy owak spraw rozstrzygn, a ja nic nie rozstrzygnem i
jeszcze bardziej zagmatwaem pomyla wpatrujc si w ciemn posta majaczc jak widmo.
Tamten mwi i robi tak, jak myla, a ja mwi i robi nie tak, jak myl; a zreszt, nie wiem
waciwie, co myl..."
Podjecha do ciemnej postaci: by to stary, butwiejcy sup, pozostay z jakiej budowli.
Z lasku i sadu Kotowicza wion mocny zapach konwalii i miodnych traw. Piotr Michajycz jecha
brzegiem stawu, smutno spoglda na wod i rozpamitujc swe ycie, utwierdza si w
przekonaniu, e dotd mwi i robi nie to, co myla, a ludzie odpacali mu tym samym, i dlatego
cae ycie swe widzia rwnie ciemne, jak ta oto woda, w ktrej przegldao si nocne niebo i
spltay si wodorosty. I zdawao mu si, e tego nie podobna naprawi.
SALA Nr 6
W szpitalnym podwrzu stoi nieduy pawilon otoczony istnym lasem opuchw, pokrzywy i dzikich
konopi. Dach tego domu jest zardzewiay, poowa komina rozwalona, stopnie na ganku zgniy i
porosy traw, a z otynkowania cian pozostay tylko lady. Przedni fasad zwrcony jest w
pawilon ku szpitalowi, a tyln ku polu, od ktrego dzieli go szary parkan szpitalny, nabity
gwodziami. Gwodzie zwrcone s ostrzem ku grze, a parkan i sam pawilon maj ten szczeglny,
pospny, spod ciemnej gwiazdy wygld, jakim odznaczaj si u nas tylko szpitalne i wizienne
budowle.
Jeli nie boicie si poparzy pokrzyw, to przejdmy wsk cieyn, prowadzc do pawilonu, i
zobaczmy, co si tam wewntrz dzieje. Otworzywszy pierwsze drzwi wchodzimy do sieni. Pod
cianami i koo pieca le tu cae gry szpitalnych rupieci. Materace, stare podarte szlafroki,
kalesony, koszule w modre paski, na nic niezdatne znoszone obuwie cae to achmaniarstwo
zwalone na kup, zmite, spltane gnije wydzielajc duszc wo.
Na stosie achw, zawsze z fajk w zbach, ley str Nikita, stary wysuony onierz ze
zrudziaymi naszywkami. Twarz ma surow, zapijaczon, brwi nawise, nadajce obliczu wyraz

stepowego psa-owczarka, i czerwony nos; wzrostu jest niewysokiego, na pozr suchy i ylasty; ale
postaw ma nakazujc posuch, a pici twarde. Naley do tych prostodusznych, statecznych,
subistych i tpych ludzi, ktrzy ponad wszystko na wiecie lubi porzdek i w zwizku z tym s
przekonani, e ludzi trzeba bi. Bije po twarzy, po piersiach, po plecach, gdzie popadnie, i jest
przewiadczony, e bez tego nie byoby tu porzdku.
Nastpnie wchodzimy do duej, przestronnej izby, zajmujcej, nie liczc sieni, cay pawilon. ciany
s tu pomalowane brudnoniebiesk farb, sufit jest zakopcony jak w kurnej chacie wida, e w
zimie dymi tu piec i rozchodzi si czad. Okna s od wewntrz zeszpecone elaznymi kratami.
Podoga szara i pena zadziorw. Czu kwaszon kapust, kopciem, pluskwami i amoniakiem i ten
odr w pierwszej chwili sprawia takie wraenie, jak gdybymy weszli do zwierzyca.
W izbie stoj ka przytwierdzone do podogi. Siedz i le na nich ludzie w granatowych
szpitalnych szlafrokach i wedle dawnego zwyczaju w szpitalnych czapkach. To wariaci.
Jest ich tu piciu. Jeden tylko ze stanu szlacheckiego, reszta mieszczanie. Pierwszy ode drzwi,
szczupy mieszczanin z rudymi, lnicymi wsami, z zazawionymi oczyma, siedzi podparszy
gow i patrzy w jeden punkt. Dzie i noc smuci si krcc gow, wzdychajc i gorzko si
umiechajc; w rozmowach bierze udzia rzadko i na pytania zazwyczaj nie odpowiada. Je i pije
machinalnie, gdy je i pi podaj. Sdzc po mczcych, wstrzsajcych nim atakach kaszlu, po
wychudzeniu i rumiecu na policzkach, ma pocztki grulicy.
Nastpnym jest may, wawy, bardzo ruchliwy staruszek ze spiczast brdk i z czarnymi,
kdzierzawymi jak u Murzyna wosami. W dzie spaceruje po izbie od okna do okna lub siedzi na
swym ku podgiwszy nogi po turecku i niezmordowanie niby gil powistuje, cichutko piewa i
chichocze. Dziecic wesoo i ywe usposobienie przejawia rwnie w nocy, kiedy wstaje, eby
si pomodli, co polega na biciu si w piersi i dubaniu palcem w drzwiach. Tym chorym jest yd
Mojsiejka, guptak, co popad w obkanie przed dwudziestu laty, kiedy spali mu si jego warsztat
czapniczy.
Ze wszystkich lokatorw sali nr 6 jemu jednemu pozwalaj wychodzi z pawilonu i nawet ze
szpitala na miasto. Z tego przywileju korzysta Mojsiejka ju od dawna, zapewne jako stary
mieszkaniec szpitala i jako cichy i nieszkodliwy wariat, miejski bazen, ktrego z dawna ju
przyzwyczajono si oglda na ulicach, otoczonego urwisami i psami. W swej szlafroczynie, w
miesznej mycce szpitalnej i w pantoflach, a niekiedy bosy i nawet bez pantalonw chodzi po
miecie zatrzymujc si przy bramach i sklepach i prosi o grosik. W jednym miejscu dadz mu
kwasu, w drugim chleba, w trzecim kopiejk, tak e powraca zazwyczaj do swego pawilonu syty i
bogaty. Wszystko, co ze sob przynosi, odbiera mu i przyswaja sobie Nikita. Czyni to w sposb
grubiaski, z gniewem, wywracajc mu kieszenie i wzywajc Boga na wiadka, e ju nigdy nie
puci yda na ulic i e nieporzdki s dla niego rzecz najgorsz w wiecie.
Mojsiejka lubi usugiwa. Podaje towarzyszom wod, okrywa ich, kiedy pi, obiecuje kademu z
nich, e przyniesie mu z miasta kopiejk i uszyje czapk; karmi take yk swego ssiada z lewej
strony, paralityka. Postpuje w ten sposb nie ze wspczucia lub jakichkolwiek wzgldw
humanitarnych, lecz naladujc i mimo woli ulegajc wpywom swego ssiada z prawej strony,
Gromowa.
Iwan Dmitrycz Gromow, mczyzna liczcy lat trzydzieci trzy, szlachcic, byy egzekutor sdowy i

sekretarz gubernialny, choruje na mani przeladowcz. Ley na ku zwinity w kbek albo


chodzi z kta w kt, jakby dla zaywania ruchu; siedzi za bardzo rzadko. Jest wiecznie podniecony,
wzburzony i yje w napiciu jakiego nieokrelonego wyczekiwania. Najlejszy szmer w sieni albo
krzyk na podwrzu wystarcza, aby podnis gow, przysuchajc si, czy nie po niego to id? Czy
nie jego szukaj? I wtedy na jego twarzy maluje si najwyszy niepokj i obrzydzenie.
Podoba mi si jego szeroka, o wystajcych kociach policzkowych twarz, zawsze blada i
nieszczliwa, w ktrej niby w zwierciadle odbija si umczona walk i ustawicznym strachem
dusza. Grymasy tej twarzy s dziwne i chorobliwe, ale subtelne bruzdy, wyobione przez wielkie,
szczere cierpienie, wyraaj inteligencj i rozum, a oczy jego maj ciepy i zdrowy poysk. Podoba
mi si i on sam; jest grzeczny, usuny, niezwykle delikatny w obejciu ze wszystkimi oprcz Nikity.
Kiedy kto upuci guzik albo yk, zrywa si szybko z ka i podnosi. Kadego ranka mwi
wszystkim ,,Dzie dobry", a kadc si spa, yczy towarzyszom dobrej nocy.
Poza grymasami twarzy i staym napiciem nerww obd jego wyraa si jeszcze w nastpujcy
sposb. Czasem wieczorami zaciga poy szlafroka i drc na caym ciele, dzwonic zbami,
zaczyna prdko chodzi z kta w kt i pomidzy kami. Wyglda to, jakby mia siln febr. Po
tym, jak nagle zatrzymuje si i patrzy na towarzyszy, wida, e ma ch powiedzie co bardzo
wanego, ale wnioskujc snad, e nie bd go sucha albo nie zrozumiej, potrzsa niecierpliwie
gow i wznawia sw wdrwk. Wkrtce jednak potrzeba mwienia bierze gr nad wszystkimi
wzgldami, chory folguje sobie i przemawia gorco i namitnie.
Mowa jego jest chaotyczna, gorczkowa jak majaczenie, porywista i nie zawsze zrozumiaa, ale za
to sycha i w sowach, i w gosie co niezwykle dobrego. Kiedy mwi, rozpoznajemy w nim i
obkanego, i czowieka, Trudno odda na papierze t zwariowan wypowied. Mwi ona o ludzkiej
podoci, o przemocy zncajcej si nad prawd, o piknym yciu, ktre kiedy bdzie na ziemi, o
kratach okiennych, przypominajcych mu co chwila tpot i okruciestwo ciemizcw. Powstaje
std nieskadna, chaotyczna wizanka starych, lecz jeszcze nie dopiewanych pieni.
II
Przed dwunastu, pitnastu laty w miecie, na gwnej ulicy, we wasnym domu mieszka urzdnik
Gromow, czowiek solidny i zamony. Mia dwch synw: Iwana i Siergieja. Siergiej, ju jako
student czwartego roku, zachorowa na galopujce suchoty i umar, a ta mier staa si jakby
pocztkiem caego szeregu nieszcz, ktre nagle zwaliy si na rodzin Gromoww. W tydzie po
pogrzebie Siergieja stary ojciec pocignity zosta do sdu za faszerstwa i naduycia pienine i
wkrtce zmar na tyfus w wiziennym szpitalu. Dom i wszystkie ruchomoci sprzedano z licytacji, a
Iwan Dmitrycz z matk zostali bez adnych rodkw.
Dawniej, za ycia ojca, Iwan Dmitrycz przemieszkujc w Petersburgu, gdzie studiowa na
uniwersytecie, otrzymywa 6070 rubli miesicznie i nie mia pojcia o biedzie; obecnie za
wypado mu zmieni do gruntu swoje ycie. Musia od rana do nocy dawa le patne lekcje, trudni
si przepisywaniem i mimo to godowa, gdy cay swj zarobek posya matce na utrzymanie. Iwan
Dmitrycz nie wytrzyma takiego ycia; upad na duchu, zmarnia i porzuciwszy uniwersytet wrci
do domu. Tu w miasteczku przez protekcj dosta posad nauczyciela w szkole powiatowej, ale nie
zy si z kolegami, nie spodoba si uczniom i wkrtce rzuci posad. Matka umara. Z p roku by
bez zajcia, ywi si chlebem i wod, wreszcie zosta egzekutorem sdowym. Ten urzd peni do

czasu, pki go nie zwolniono z powodu choroby.


Iwan Dmitrycz nigdy, nawet za modych studenckich lat, nie sprawia wraenia czowieka zdrowego.
Zawsze by blady, chudy, skonny do przezibie, jad mao i le sypia. Po jednym kieliszku wina
dostawa zawrotu gowy i ataku histerii. Zawsze cigno go do ludzi, ale na skutek podejrzliwego
usposobienia i draliwoci charakteru z nikim nie nawiza bliskich stosunkw i nie mia przyjaci.
O mieszkacach miasta odzywa si zawsze z pogard, mwic, e ich gruba ciemnota i ospae,
zwierzce ycie wydaj mu si wstrtne i odraajce. Mwi tenorem, gono, gorco i nie inaczej
jak z oburzeniem i gniewem albo z zachwytem i zdziwieniem, a zawsze szczerze. O czymkolwiek
si z nim rozmawiao, wszystko sprowadza do jednego: w miecie y byo duszno i nudno,
spoeczestwo nie ma wyszych zainteresowa, prowadzi ycie bezmylne i szare, urozmaicajc je
gwaceniem praw bliniego, ordynarn rozpust i obud. otry s syte i przyodziane, a ludzie
uczciwi ywi si okruszynami; potrzeba szk, miejscowej gazety o uczciwym kierunku, teatru,
odczytw publicznych, zespolenia inteligencji; trzeba, eby spoeczestwo poznao siebie i
przerazio si, W swoich sdach o ludziach grubo kad farby, tylko czarn i bia, nie uznajc
adnych odcieni; dzieli ludzko na uczciwych i otrw; nic poredniego nie istniao. O kobietach i
o mioci mwi zawsze namitnie, z zachwytem, lecz ani razu si nie kocha.
Nie zwaajc na ostro jego sdw i nerwowo, w miecie lubiono go i zaocznie nazywano go
pieszczotliwie Wania. Wrodzona jego delikatno, uczynno, przyzwoito, czysto moralna,
wytarty jego surducik, chorobliwy wygld i nieszczcia rodzinne wywoyway dobre, ciepe i
smutne uczucia; w dodatku by gruntownie wyksztacony i oczytany, wiedzia, w przekonaniu ludzi
miejskich, wszystko i by w miecie czym w rodzaju chodzcej encyklopedii.
Czytywa bardzo duo. Siedzi, bywao, w klubie, skubic nerwowo brdk i przewracajc kartki
czasopism i ksiek; po twarzy jego zna, e nie czyta, lecz poyka, ledwie zdywszy przeu.
Naley przypuszcza, e czytanie byo jednym z jego chorobliwych przyzwyczaje, z jednak
bowiem chciwoci rzuca si na wszystko, co mu wpado do rki, nawet na zeszoroczne gazety i
kalendarze. U siebie w domu czyta zawsze lec.
Pewnego razu, jesiennym rankiem, podnisszy konierz palta i brnc po bocie zaukami i tyami
podwrek, Iwan Dmitrycz szed do kogo z mieszczan, eby wyegzekwowa naleno z pozwu
sdowego. By w ponurym usposobieniu jak zawsze rano. W jednym z zaukw spotka dwu
aresztantw w kajdanach, a z nimi czterech konwojentw z karabinami. Dawniej bardzo czsto
spotyka aresztantw i za kadym razem budzili w nim wspczucie i zakopotanie, teraz jednak to
spotkanie wywaro na nim jakie szczeglne, dziwne wraenie. Wydao mu si nagle, nie wiadomo
czemu, e i jego rwnie mog zaku w kajdany i tak samo prowadzi po bocie do wizienia.
Pobywszy chwil u mieszczanina i wracajc potem do siebie, Iwan Dmitrycz spotka koo poczty
znajomego rewirowego policji, ktry przywita si i przeszed z nim ulic par krokw, i to wydao
mu si czego podejrzane. W domu przez cay dzie gow mia pen aresztantw i onierzy z
karabinami, a niezrozumiaa trwoga wewntrzna nie pozwalaa mu ani czyta, ani skupi si.
Wieczorem nie zapali u siebie wiata, a w nocy nie spa i wci myla o tym, e mog go
aresztowa, zaku w kajdany i wsadzi do wizienia. Nie poczuwa si do adnej winy i mg
zarczy, e i na przyszo nigdy nikogo nie zabije, nie podpali i nie okradnie; ale czy to trudno
dopuci si przestpstwa nienaumylnie, mimo woli, i czy nie jest moliwa taka rzecz jak potwarz

albo pomyka sdowa? Nie darmo przecie dowiadczenie ludowe poucza: od turmy i torby ebraczej
nie odrzekaj si. A omyka przy dzisiejszej procedurze sdowej bardzo jest moliwa i nic w tym nie
ma osobliwego. Ludzie majcy subowy, oficjalny stosunek do cudzego cierpienia, jak na przykad
sdziowie, policjanci, lekarze, z biegiem czasu, si przyzwyczajenia trac wraliwo do tego
stopnia, e nie mog ju, choby chcieli, traktowa swoich klientw inaczej ni formalnie; pod tym
wzgldem niczym nie rni si od chopa, ktry na tyach domu rnie barany i cielta, nie
zauwaajc krwi. A przy formalnym, bezdusznym stosunku do osobowoci na to, eby niewinnego
czowieka pozbawi wszystkich praw stanu i skaza go na katorg, sdziemu potrzeba jednej tylko
rzeczy: czasu. Tylko czasu na zachowanie jakich takich formalnoci, za co sdziemu pac pensj, a
potem wszystko skoczone. I szukaj potem sprawiedliwoci albo obrony w tej maej, brudnej
miecinie o dwiecie wiorst od kolei! I czy nie miesznym jest myle o sprawiedliwoci, gdy
spoeczestwo wszelk przemoc wita jako rozumn i celow konieczno, a kady akt miosierdzia,
na przykad wyrok uniewinniajcy, wywouje istny paroksyzm nie zaspokojonego uczucia pomsty?
Rano Iwan Dmitrycz wsta z ka przeraony, z zimnym potem na czole, cakiem ju pewien, e w
kadej chwili mog go aresztowa. Jeeli wczorajsze ponure myli tak dugo nie opuszczaj go
rozwaa to znaczy, e mieci si w nich cz prawdy. Nie mogy przecie, rzecz oczywista,
przyj mu do gowy bez adnego powodu.
Stjkowy, nie pieszc si, przeszed okoo okien: to nie przypadek. A oto dwu ludzi zatrzymao si
koo domu i milcz. Dlaczego milcz?
Nadeszy tedy dla Iwana Dmitrycza mczce dnie i noce. Wszyscy przechodzcy koo domu i
wchodzcy w podwrze zdawali mu si szpiegami lub agentami suby ledczej. W poudnie
zazwyczaj przejeda ulic w par koni naczelnik policji powiatowej; jecha ze swego
podmiejskiego majtku do komendy policji, ale Iwanowi Dmitryczowi za kadym razem zdawao
si, e jedzie on za prdko i z jakim osobliwym wyrazem twarzy, najwidoczniej pieszy ogosi, e
w miecie pojawi si jaki wany przestpca. Iwan Dmitrycz wzdryga si przy kadym dzwonku i
stukaniu do bramy, poszy si zobaczywszy u gospodyni jakiego nowego czowieka; przy
spotkaniach z policjantami i andarmami umiecha si i pogwizdywa, eby wydawa si
obojtnym. Cae noce nie sypia oczekujc aresztowania, ale chrapa gono i wzdycha niby pic,
eby gospodyni mylaa, e pi, jeeli bowiem nie pi, to znaczy, e drcz go wyrzuty sumienia
c za poszlaka! Fakty i zdrowa logika udowadniay mu, e wszystkie te strachy to bzdura i
psychopatia, e w aresztowaniu i uwizieniu, jeli spojrze na to z szerszego punktu widzenia, nie
ma w gruncie rzeczy nic strasznego, byle sumienie mie spokojne; ale im bardziej logicznie i
rozumnie sprawy rozwaa, tym silniejszym i bardziej mczcym stawao si jego duchowe
zatrwoenie. Byo to podobne do tego, jak pewien pustelnik chcia wyrba sobie miejsce w
dziewiczym lesie; im gorliwiej pracowa toporem, tym gciej i potniej rozrastaa si puszcza.
Koniec kocw, widzc bezuyteczno rozwaa, Iwan Dmitrycz zaprzesta ich i podda si
cakowicie rozpaczy i przeraeniu.
Zacz szuka samotnoci i unika ludzi. Suba w sdzie i dawniej bya mu nienawistn, a obecnie
staa si dla niego rzecz nie do zniesienia. Ba si, e mu tak lub inaczej podstawi nog, e mu
niepostrzeenie wsun do kieszeni apwk, a potem go zdemaskuj, albo e sam niechccy dopuci
si w papierach urzdowych jakiej omyki rwnoznacznej z faszerstwem, albo e zgubi cudze

pienidze. I dziwne, nigdy dawniej myl jego nie bya tak wynalazcza i gitka jak teraz, kiedy co
dzie wymyla tysice najrozmaitszych powodw, nakazujcych mu powanie obawia si o sw
wolno i cze. Natomiast znacznie osabo w nim zainteresowanie wiatem zewntrznym, a
zwaszcza ksikami; a i pami zacza mu te nie dopisywa.
Na wiosn, kiedy stajay niegi, w parowie koo cmentarza znaleziono dwa na p zgnie trupy
staruszki i chopca z oznakami gwatownej mierci. W miecie wszyscy gadali o tych trupach i o
nieznanych zabjcach. Iwan Dmitrycz, eby nie posdzono go, e to on by zabjc, chodzi po
miecie i umiecha si, a przy spotkaniach ze znajomymi mieni si na twarzy i zaczyna dowodzi,
e nie ma nikczemniejszej zbrodni jak mordowanie sabych i bezbronnych. Ale wkrtce znuyo go
to kamstwo i po pewnym namyle doszed do wniosku, e w jego pooeniu najlepiej bdzie ukry
si w piwnicy gospodyni. W piwnicy tej przesiedzia cay dzie, potem noc i drugi dzie; bardzo
zmarz i doczekawszy si zmroku, po kryjomu, jak zodziej, przekrad si do swojego pokoju. Do
witu sta nieruchomo porodku pokoju i nasuchiwa. Rano przed wschodem soca przyszli do
gospodyni zduni. Iwan Dmitrycz wiedzia doskonale, e przyszli przestawia piec w kuchni, ale
strach podszepn mu, e to s policjanci przebrani za zdunw. Po cichutku wyszed z mieszkania i
owadnity przeraeniem, bez czapki i surduta pobieg ulic. Szczekajc pobiegy za nim psy, gdzie
z tyu krzycza chop, w uszach wiszczao powietrze, a Iwanowi Dmitryczowi wydao si, e
przemoc caego wiata zgromadzia si za jego plecami i jego wanie ciga.
Zatrzymano go, przyprowadzono do domu i wysano gospodyni po doktora. Doktor Andriej
Jefimycz, o ktrym bdzie mowa dalej, przepisa zimne okady na gow i laurowe krople, smutno
pokiwa gow i odszed powiedziawszy gospodyni, e ju nie przyjdzie, bo nie naley przeszkadza
ludziom popada w obd. A e w domu nie byo z czego y ani za co si leczy, niebawem
umieszczono Iwana Dmitrycza w szpitalu, gdzie pooyli go na sali chorb wenerycznych. Iwan
Dmitrycz nie spa po nocach, kaprysi i niepokoi chorych, i wkrtce na zlecenie Andrieja Jefimycza
przeniesiono go na sal nr 6.
Po roku w miecie zapomniano ju zupenie o Iwanie Dmitryczu, a jego ksiki, zwalone przez
gospodyni na sanki stojce pod szop, porozwczyli chopcy uliczni.
IV
Ssiadem Iwana Dmitrycza z lewej strony by, jak ju powiedziaem, yd Mojsiejka, ssiadem za z
prawej obrosy tuszczem, prawie kulisty chop z tp, cakiem bezmyln twarz. To
nieruchome, aroczne i niechlujne zwierz od dawna ju pozbawione jest zdolnoci mylenia i
odczuwania. Bije od niego stale ostry, dawicy smrd.
Sprztajcy po nim Nikita bije go strasznie, z rozmachem, nie szczdzc swoich pici; a straszne
jest nie to, e go bij do tego mona przywykn ale to, e owo stpiao zwierz nie reaguje na
bicie ani gosem, ni ruchem, ani wyrazem oczu, tylko z lekka chwieje si jak cika beczka.
Pity i ostatni mieszkaniec sali nr 6 to mieszczanin, niegdy ekspedytor na poczcie, drobny,
chuderlawy blondyn z dobr, troch filutern twarz. Sdzc po mdrych, spokojnych oczach,
patrzcych jasno i wesoo, ma on swj rozum, skrywa jak bardzo wan i mi tajemnic. Pod
poduszk i materacem chowa co, czego nikomu nie pokazuje, ale nie z obawy, e mu to zabior czy
skradn, tylko ze wstydliwoci. Niekiedy podchodzi do okna i obrciwszy si plecami do
towarzyszy, nakada sobie co na pier i patrzy na to spuciwszy gow; jeli kto podejdzie wtedy

do niego, zawstydza si i zrywa owo co z piersi. Ale nietrudno jest odgadn jego tajemnic.
Niech pan mi powinszuje mwi czsto do Iwana Dmitrycza przedstawili mnie do orderu
Stanisawa drugiego stopnia z gwiazd. Drugi stopie z gwiazd daj tylko cudzoziemcom, ale dla
mnie chc, nie wiem czemu, zrobi wyjtek umiecha si, wzruszajc ze zdumieniem ramionami.
No, tegom si, przyznaj, nie spodziewa!
A ja nic a nic na tym si nie znam pospnie owiadcza Iwan Dmitrycz.
Ale wie pan, czego ja si wczeniej czy pniej dobij? cignie byy ekspedytor mruc
filuternie oczy. Ja bezwarunkowo dostan szwedzk ,,Polarn Gwiazd". Taki order to warte
zachodu. Biay krzy i czarna wstga. To bardzo adne.
Nigdzie chyba ycie nie jest rwnie monotonne jak w naszym pawilonie. Rano chorzy, oprcz
paralityka i chopa grubasa, myj si w sieni wod z duego cebra i obcieraj si poami szlafrokw;
potem pij z cynowych kubkw herbat, ktr Nikita przynosi z gwnego budynku szpitala. Na
kadego przypada po jednym kubku. W poudnie jedz kapuniak i kasz, wieczorem na kolacj
kasz pozosta z obiadu. Midzy posikami le, pi, patrz przez okno i chodz z kta w kt. I tak
codziennie. Nawet byy ekspedytor mwi cigle o jednych i tych samych orderach.
Ludzi ze wiata rzadko si widuje na sali nr 6. Nowych wariatw doktor dawno ju nie przyjmuje, a
ludzi, co by lubili nawiedza domy dla obkanych, niewielu jest na wiecie. Raz na dwa miesice
przybywa do pawilonu cyrulik, Siemion azarycz. O tym, jak strzye on wariatw i jak pomaga mu
w tym Nikita, i jaki popoch wywouje wrd chorych pojawienie si pijanego, umiechnitego
cyrulika mwi nie bdziemy.
Oprcz cyrulika nikt wicej do pawilonu nie zaglda. Chorzy skazani s na ogldanie dzie w dzie
jednego tylko Nikity.
Ale niedawno po budynkach szpitalnych rozniosa si dziwna pogoska.
Rozesza si pogoska, jakoby na sal nr 6 zacz przychodzi doktor.
V
Dziwna pogoska!
Doktor Andriej Jefimycz Ragin by czowiekiem w swoim rodzaju niezwykym. Powiadaj, e we
wczesnej modoci by bardzo pobony i przygotowywa si do kariery duchownej i e po
skoczeniu gimnazjum w 1863 roku mia zamiar wstpi do akademii duchownej, ale jakoby jego
ojciec, doktor medycyny i chirurg, wymia go jadowicie i owiadczy, e nie bdzie go uwaa za
syna, jeeli zostanie popem. Ile w tym prawdy, nie wiem, ale sam Andriej Jefimycz nieraz
przyznawa si, e nigdy nie czu powoania do medycyny ani w ogle do nauk specjalnych.
Tak czy inaczej, ukoczywszy fakultet medyczny, Andriej Jefimycz na popa si nie wywici.
Nabonoci nie zdradza, a do osoby duchownej by rwnie mao podobny w pocztkach swojej
kariery medycznej, jak i obecnie.
Powierzchowno ma cik, prostack, chopsk; twarz, broda, gadkie wosy i mocna, niezgrabna
budowa przypominaj raczej waciciela przydronej obery, obartego, popdliwego i twardego.
Twarz surowa, pokryta sinymi ykami, oczy mae, nos czerwony. Przy wysokim wzrocie i
szerokich barach rce i nogi ma ogromne: zda si, wyrnie kuakiem i mier pewna. Ale krok
jego jest powolny, a chd ostrony, skradajcy si; przy spotkaniach w wskim korytarzu doktor
zawsze pierwszy zatrzymuje si, eby da przej, i nie basem, jakby naleao si spodziewa, lecz

cienkim i mikkim tenorkiem mwi: ,,Przepraszam!" Na szyi ma lekki obrzk nie pozwalajcy mu
nosi sztywnych, nakrochmalonych konierzykw, chodzi te zawsze w mikkiej pciennej albo
perkalowej koszuli. W ogle ubiera si nie po doktorsku. Jedno i to samo ubranie nosi po dziesi
lat, a nowa odzie, kupowana zazwyczaj w ydowskim kramie, wydaje si na nim tak samo
znoszon i zmit jak stara; w jednym i tym samym surducie przyjmuje chorych, siada do obiadu i
chodzi na wizyty; ale to nie ze skpstwa, lecz z zupenej obojtnoci na swj zewntrzny wygld.
Kiedy Andriej Jefimycz przyby do miasta dla objcia posady, ,,zakad dobroczynny" znajdowa si
w okropnym stanie. W salach, na korytarzach i na podwrzu szpitalnym smrd nie pozwala prawie
oddycha. Posugacze szpitalni, sanitariuszki oraz ich dzieci spali w salach razem z chorymi.
Skarono si, e karaluchy, pluskwy i myszy nie daj y. W oddziale chirurgicznym stale panowaa
ra. Na cay szpital byy tylko dwa skalpele i ani jednego termometru; w wannach trzymano
kartofle. Intendent, klucznica i felczer rabowali chorych, a o starym doktorze, poprzedniku Andrieja
Jefimycza, opowiadano, jakoby trudni si potajemn sprzeda szpitalnego spirytusu, a z
sanitariuszek i chorych kobiet stworzy sobie cay harem. W miecie wiedziano doskonale o tych
nieporzdkach i nawet wyolbrzymiano je, ale odnoszono si do nich ze spokojem; jedni
usprawiedliwiali je tym, e do szpitala id tylko ubodzy mieszczanie i chopi, ktrzy nie mog by
niezadowoleni, gdy w domu yj daleko gorzej ni w szpitalu; miaoby si ich jarzbkami moe
karmi? Drudzy na usprawiedliwienie mwili, e samo miasto bez pomocy ziemstwa nie ma
monoci utrzymania dobrego szpitala; dzikowa Bogu, e jest chocia i taki. A mode ziemstwo
nie otwierao lecznicy ani w miecie, ani w okolicach, powoujc si na to, e miasto ma ju swj
szpital.
Andriej Jefimycz obejrzawszy szpital doszed do wniosku, e jest on instytucj niemoraln i w
najwyszym stopniu szkodliw dla zdrowia mieszkacw. Wedle jego mniemania najmdrzej byoby
chorych wypuci na swobod, a szpital zamkn. Ale osdzi, e na to nie dosy samej tylko jego
woli i e to na nic by si nie przydao; jeli niechlujstwo fizyczne i moralne wygna z jednego
miejsca, to wnet przeniesie si na drugie; trzeba czeka, a samo wywietrzeje. A nadto, skoro ludzie
zaoyli szpital i cierpi jego istnienie, to znaczy, e go potrzebuj; przesdy i wszystkie te yciowe
paskudztwa i podostki s potrzebne, gdy z biegiem czasu przetwarzaj si na co dorzecznego, jak
nawz przetwarza si w czarnoziem. Na ziemi nie ma takiego dobra, ktre u swego prarda nie
miaoby jakiej szpetoty.
Objwszy posad Andriej Jefimycz zachowa si wobec nieporzdkw, jak wida, dosy obojtnie.
Poprosi tylko posugaczy i sanitariuszki o nienocowanie na salach i ustawi dwie szafy z
instrumentami; intendent, felczer, klucznica i ra w chirurgicznym pozostali na swoich miejscach.
Andriej Jefimycz nadzwyczaj miuje rozum i uczciwo, ale eby urzdzi dokoa siebie ycie
rozumnie i uczciwie, na to nie starcza mu charakteru i wiary w swoje prawo do tego. Rozkazywa,
zabrania, wymaga Andriej Jefimycz najzupeniej nie potrafi. Wyglda na to, jakby lubowa sobie
nigdy nie podnosi gosu i nie uywa trybu rozkazujcego. Trudno mu wyrzec sowa ,,daj" albo
,,przynie"; kiedy chce mu si je, pokaszluje niepewnie i mwi do kucharki: Moe by mi tak
herbaty..." albo: ,,Moe bym tak co zjad". Ale powiedzie intendentowi, aeby przesta kra, albo
przepdzi go czy cakiem skasowa ten niepotrzebny pasoytniczy urzd przechodzi to jego siy.
Kiedy oszukuj go albo mu pochlebiaj, albo podaj mu do podpisu jawnie bezecny rachunek,

doktor czerwieni si jak rak i czuje si winnym, ale rachunek jednak podpisuje; kiedy chorzy skar
mu si na gd i na grubiastwo posugaczek, miesza si i mruczy winowajczo;
Dobrze, dobrze, potem rozpatrz... To wida nieporozumienie,...
Z pocztku Andriej Jefimycz pracowa bardzo gorliwie. Przyjmowa co dzie od rana do obiadu,
operowa i trudni si nawet praktyk akuszersk. Panie mwiy o nim, e jest uwany i wietnie
rozpoznaje choroby, zwaszcza dziecinne i kobiece. Ale z biegiem czasu rzecz widomie go znudzia
swoj jednostajnoci i oczywist bezuytecznoci. Dzi przyjmie trzydziestu chorych, a nazajutrz
patrzy, zwalio si ich trzydziestu piciu, a pojutrze czterdziestu, i tak dzie po dniu, rok za rokiem, a
miertelno w miecie si nie zmniejsza i chorzy nie przestaj przychodzi. Udzieli na serio
pomocy czterdziestu przychodzcym chorym od rana do obiadu jest fizyczn niemoliwoci, wic
mimo woli wychodzi to na czyste oszustwo. Przyjto w roku sprawozdawczym dwanacie, tysicy
przychodzcych chorych, czyli, uczciwie rozumujc, oszukano dwanacie tysicy ludzi. Ka za
ciko chorych na salach i zajmowa si nimi wedug prawide nauki te nie podobna; istniej
bowiem prawida, ale nie ma nauki; a jeeli zaniecha filozofii i pedantycznie trzyma si prawide,
jak inni lekarze, to na to przede wszystkim potrzebne s czysto i wentylacja, a nie brudy, i zdrowe
jedzenie, a nie zupa ze mierdzcej kiszonej kapusty, i dobre siy pomocnicze, a nie zodzieje.
A zreszt po co przeszkadza ludziom w umieraniu, skoro mier jest normalnym i prawowitym
kocem kadego z nas? C std, e jaki kupczyk lub urzdnik y bdzie o pi, dziesi lat
duej? Jeeli za cel medycyny upatrywa w tym, e lekarstwa przynosz ulg w cierpieniach, to
mimo woli nastrcza si pytanie: po co przynosi ulg? Po pierwsze mwi si, e cierpienia wiod
czowieka do doskonaoci, a po wtre, jeeli ludzko rzeczywicie nauczy si agodzi swoje
cierpienia za pomoc piguek i kropel, to cakiem zarzuci religi i filozofi, w ktrych dotd
znajdowaa nie tylko obron przed wszelkimi udrkami, ale i szczcie. Puszkin przed mierci
cierpia straszliwe mczarnie, Heine, biedaczysko, przelea kilka lat sparaliowany; czemu wic nie
miaby troch pochorowa jaki Andriej Jefimycz albo Matriona Sawiszna, ktrych ycie jest bez
treci i byoby zupenie puste i podobne yciu ameby, gdyby nie cierpienie?
Pod ciarem takich rozwaa Andriejowi Jefimyczowi opady rce i ju nie co dzie pojawia si w
szpitalu.
VI
ycie jego toczy si w nastpujcy sposb. Rano wstaje zwykle o godzinie smej, ubiera si i pije
herbat. Potem zasiada w swoim gabinecie i czyta albo idzie do szpitala. Tu w szpitalu, w wskim,
ciemnym korytarzyku siedz ambulatoryjni chorzy, oczekujcy przyjcia. Koo nich, tupic butami
po ceglanej pododze, biegaj posugacze i sanitariuszki, przechodz mizerni chorzy w szlafrokach,
wynosi si umarych i naczynia z nieczystociami, pacz tu dzieci, wiej przecigi. Andriej
Jefimycz wie, e dla gorczkujcych, dla grulikw i w ogle dla wraliwych pacjentw takie
warunki s mczce, ale c pocz? W pokoju przyj spotyka go felczer, Siergiej Siergieicz, may,
gruby jegomo z wygolon, czysto umyt, pulchn twarz, z mikkim, gadkim sposobem bycia i w
nowym przestronnym garniturze, wygldajcy raczej na senatora ni na felczera. Ma on w miecie
ogromn praktyk, nosi biay krawat i uwaa siebie za lepiej znajcego si na rzeczy ni doktor,
ktry nie ma adnej prywatnej praktyki. W kcie pokoju przyj znajduje si duy obraz wity w
otarzyku za szkem, a przed obrazem pali si cika wiszca lampa; obok stolik na wieczki,

okryty biaym pokrowcem; na cianach wisz portrety archiriejw, widok przedstawiajcy klasztor
wiatogorski i wianki z zaschnitych modrakw. Siergiej Siergieicz jest religijny i lubi witobliw
wystawno. Obraz wity ufundowany jest jego kosztem; niedzielami w pokoju przyj kto z
chorych na jego rozkaz czyta gono modlitwy, a potem sam Siergiej Siergieicz obchodzi wszystkie
sale z kadzielnic i kadzi w nich wonnym adanem*.
*/ a d a n wonna ywica, uywana na Wschodzie jako kadzido.
Chorych jest wielu, a czasu mao, tedy rzecz sprowadza si do krtkich pyta i do wydania
jakiegokolwiek lekarstwa w rodzaju maci kamforowej lub oleju rycynowego. Andriej Jefimycz
siedzi zamylony, podparszy twarz kuakiem, i machinalnie zadaje pytania. Siergiej Siergieicz take
siedzi, zaciera rczki i wtrca si od czasu do czasu do rozmowy.
Chorujemy i cierpimy niedol dlatego mwi e nie dosy modlimy si do miosierdzia
boskiego. Tak!
Podczas przyj Andriej Jefimycz nie robi adnych zabiegw operacyjnych; dawno ju si od nich
odzwyczai i widok krwi porusza go w niemiy sposb. Kiedy wypadnie otworzy usta dziecku, eby
mu zajrze do garda, a dziecko krzyczy i broni si rczkami, to doktor od szumu w uszach dostaje
zawrotu gowy i zy napywaj mu do oczu. Spiesznie zapisuje lekarstwo i macha rkoma, eby baba
jak najprdzej wyniosa dziecko.
W czasie przyj niebawem zaczynaj go nudzi: lkliwo chorych, ich tpota, obecno
nabonego Siergieja Siergieicza, portrety na cianach i jego wasne pytania, zadawane niezmiennie
ju przeszo dwadziecia lat. Wychodzi, przyjwszy picioro do szeciorga chorych. Reszt
przyjmuje felczer ju bez niego.
Z przyjemn myl, e prywatnej praktyki, chwaa Bogu, dawno ju nie ma i e mu nikt nie
przeszkodzi, Andriej Jefimycz, przyszedszy do domu, zaraz siada w swym gabinecie przy stole i
zaczyna czyta. Czyta bardzo duo i zawsze z wielk przyjemnoci. Poow pensji wydaje na
kupno ksiek i z szeciu pokoi jego mieszkania trzy zawalone s ksikami i starymi czasopismami.
Najbardziej lubi dziea historyczne i filozoficzne; z medycyny za prenumeruje tylko pismo
,,Lekarz", ktre zawsze zaczyna czyta od koca. Czytanie za kadym razem trwa bez przerwy po
kilka godzin i nie nuy go. Andriej Jefimycz czyta nie tak prdko i porywczo, jak niegdy czytywa
Iwan Dmitrycz, lecz powoli, wnikliwie, czsto zatrzymujc si na zdaniach, ktre mu si podobaj
albo s nie do zrozumiae. Koo ksiek stoi zawsze karafeczka z wdk i ley kwaszony ogrek
albo kwaszone jabko, wprost na suknie biurka, bez talerza. Co p godziny, nie odrywajc oczu od
ksiki, Andriej Jefimycz nalewa sobie kieliszek wdki i wypija, potem nie patrzc namacuje ogrek
i odgryza z niego kawaek.
O godzinie trzeciej podchodzi ostronie do drzwi kuchennych, kaszle i mwi:
Dariuszka, moe bym tak zjad obiad... Po dosy marnym i niechlujnie podanym obiedzie doktor
spaceruje po swoich pokojach ze skrzyowanymi na piersiach rkoma i rozmyla. Bije godzina
czwarta, potem pita, a on wci chodzi i duma. Od czasu do czasu skrzypi kuchenne drzwi i
ukazuje si w nich czerwone, zaspane oblicze Dariuszki.
Andriej Jefimycz, nie czas byoby ju piwa si napi? pyta skopotana Dariuszka.
Nie, jeszcze nie czas... odpowiada doktor. Jeszcze poczekam... poczekam...
Nad wieczorem przychodzi zazwyczaj pocztmistrz, Michai Awierianycz, jedyny w caym miecie

czowiek, ktrego towarzystwo nie jest dla Andrieja Jefimycza nuce. Michai Awierianycz by
niegdy bardzo bogatym ziemianinem i suy w kawalerii, ale roztrwoni wszystko i z biedy zosta
na staro pocztowcem. Wyglda dzielnie i zdrowo, ma pyszne siwe bokobrody; maniery dobrze
wychowanego czowieka i donony, przyjemny gos. Jest czowiekiem dobrym i uczuciowym, lecz
popdliwym. Kiedy na poczcie kto z interesantw zgasza sprzeciw, nie zgadza si lub w ogle
zaczyna rozprawia, Michai Awierianycz psowieje, trzsie si caym ciaem i krzyczy
piorunujcym gosem: ,,Milcze!", tak e poczta ju od dawna ma reputacj urzdu, do ktrego
strach jest przychodzi. Michai Awierianycz szanuje i lubi Andrieja Jefimycza za wyksztacenie i
szlachetno duszy, a na reszt obywateli patrzy z gry jak na swoich podwadnych.
To ja! mwi wchodzc do Andrieja Jefimycza. Jak si pan miewa, kochany? A moe ja si
ju panu naprzykrzyem, co?
Przeciwnie, bardzo si ciesz odpowiada doktor. Zawsze bardzo rad panu jestem.
Przyjaciele zasiadaj w gabinecie na kanapie i jaki czas pal w milczeniu.
Dariuszka, moe by nam tak piwa! mwi Andriej Jefimycz.
Pierwsz butelk wypijaj take w milczeniu: doktor zamyliwszy si, a Michai Awierianycz
wesoym i oywionym wygldem jakby dajc pozna, e ma co bardzo interesujcego do
opowiedzenia. Rozmow zaczyna zawsze doktor.
Jaka szkoda mwi cicho i powoli, krcc gow i nie patrzc gociowi w oczy (doktor nigdy
nie patrzy w oczy) jaka ogromna szkoda, szanowny Michaile Awierianyczu, e w naszym miecie
nie ma zupenie ludzi, ktrzy by lubili i umieli prowadzi mdre i ciekawe rozmowy. To dla nas
wielka strata. Nawet inteligencja nie wznosi si nad pospolito; poziom jej rozwoju, zapewniam
pana, nic nie jest wyszy ni poziom warstw niszych.
wita prawda. Zgadzam si.
Sam pan wie cignie doktor cicho i z przestankami e na tym wiecie wszystko jest bahe i
nieciekawe oprcz wyszych duchowych przejaww ludzkiego rozumu. Rozum stanowi ostr
granic dzielc zwierz od czowieka; napomyka o boskoci tego ostatniego i do pewnego stopnia
zastpuje mu nawet niemiertelno, ktrej nie ma. Wychodzc z tego zaoenia, rozum to jedyne
moliwe rdo rozkoszy. A my nie widzimy i nie syszymy dokoa siebie nic rozumnego, a wic
pozbawieni jestemy rozkoszy. Prawda, mamy ksiki, ale to cakiem nie to, co ywa rozmowa i
ywe obcowanie. Pozwl pan, e uyj nie cakiem trafnego porwnania: ksiki to nuty, a rozmowa
to piew.
wita prawda!
Zapada milczenie. Z kuchni wychodzi Dariuszka i z wyrazem tpego zasmucenia, podparszy twarz
pistk, staje we drzwiach i sucha.
Ech! wzdycha Michai Awierianycz. Zachciao si panu. Dzisiejsi ludzie i rozum!
I opowiada o tym, jak dawniej yo si zdrowo, wesoo i ciekawie, jaka w Rosji bya rozumna
inteligencja i jak wysokie miaa pojcie o honorze i przyjani. Poyczali pienidze bez weksla i za
hab uchodzio nie okaza pomocy potrzebujcemu koledze. A jakie byy wyprawy, przygody,
starcia; jacy towarzysze, jakie kobiety! A Kaukaz jaki to zadziwiajcy kraj! A ona pewnego
dowdcy batalionu, dziwna kobieta, wkadaa na siebie oficerskie ubranie i wyjedaa wieczorem w
gry sama, bez przewodnika. Powiadaj, e w auach miaa romans z jakim kniazikiem.

Krlowo Niebieska, Matko Najwitsza... wzdycha Dariuszka.


A jak pili! Jak jedli! I co za wcieke byy z nich liberay!
Andriej Jefimycz sucha i nie syszy; myli o czym i pociga piwa.
Mnie czsto ni si mdrzy ludzie i rozmowy z nimi odzywa si nieoczekiwanie, przerywajc
Michaiowi Awierianyczowi. Mj ojciec da mi wietne wyksztacenie, ale pod wpywem idei lat
szedziesitych zmusi mnie do zostania lekarzem. Wydaje mi si, e gdybym by wtedy go nie
posucha, to dzi znajdowabym si w samym orodku ruchu umysowego. Prawdopodobnie
bybym czonkiem jakiego naukowego fakultetu. Zapewne, rozum te nie jest wieczny i te
przemija, lecz pan ju wie, czemu ywi tak ku niemu skonno. ycie jest irytujc puapk.
Kiedy czowiek mylcy osiga msko i dojrza wiadomo, to mimo woli czuje si jak w
puapce, z ktrej nie ma wyjcia. W samej rzeczy, wbrew swej woli, na skutek jakich
przypadkowych okolicznoci, wywoany zosta z niebytu do ycia... Po co? Chce pozna sens i cel
swego istnienia lecz o tym nic mu nie mwi albo mwi niedorzecznoci; puka nie otwieraj
mu; przychodzi ku niemu mier take wbrew jego woli. I ot jak w wizieniu ludzie zwizani
wsplnym nieszczciem czuj ulg, kiedy zejd si razem, tak i w yciu ludzie, skonni do analizy i
uoglnie, przestaj zauwaa puapk, kiedy schodz si razem i przepdzaj czas na wzajemnej
wymianie dumnych, swobodnych idei. W tym znaczeniu rozum jest rozkosz niczym nie zastpion.
wita prawda!
Nie patrzc wspbiesiadnikowi w oczy, cicho i z przestankami Andriej Jefimycz mwi w dalszym
cigu o mdrych ludziach i o rozmowach z nimi, a pocztmistrz sucha go uwanie i zgadza si:
wita prawda".
A pan nie wierzy w niemiertelno duszy? zapytuje nagle pocztmistrz.
Nie, szanowny Michaile Awierianyczu, nie wierz i nie mam podstaw do tego, eby wierzy.
Przyznam si, e i ja powtpiewam. Chocia, zreszt, mam takie uczucie, e ja nigdy nie umr.
Oj, myl sobie, stary dziadu, pora umiera! A w duszy jaki gosik: nie wierz, nie umrzesz!
Zaraz po dziewitej Michai Awierianycz odchodzi. Wkadajc w przedpokoju futro, mwi z
westchnieniem:
A jednak w jaki zapady kt zapdziy nas losy! A najprzykrzejsze ze wszystkiego, e i umrze tu
bdzie trzeba. Ech!...
VII
Poegnawszy przyjaciela Andriej Jefimycz siada przy biurku i znowu zaczyna czyta. aden dwik
nie narusza ciszy wieczoru a potem nocy i czas, rzekby, zatrzymuje si i zamiera wraz z doktorem
nad ksik i nie istnieje, zda si, nic prcz tej ksiki i lampy z zielonym kloszem. Prostacka,
chopska twarz doktora stopniowo rozjania si umiechem rozrzewnienia i zachwytu nad
przejawami ludzkiego umysu. O, czemu czowiek nie jest niemiertelny? myli doktor. Po
co s te wszystkie orodki i zwoje mzgowe, po co wzrok, mowa, wiadomo, geniusz, jeli temu
wszystkiemu sdzone jest i do ziemi, a koniec kocw zastygn razem z kor ziemsk i potem
przez miliony lat bez sensu, celu wirowa z ziemi dokoa soca? Na to, eby zastygn i potem
wirowa, wcale nie potrzeba wydobywa z niebytu czowieka z jego wzniosym, prawie boskim
umysem i potem go jak na urganie obraca w proch".
Przemiana materii! Jakie to tchrzostwo pociesza si tym surogatem niemiertelnoci!

Niewiadome procesy dokonywajce si w przyrodzie stoj poniej nawet gupoty ludzkiej, bo w


gupocie jest jednak wiadomo i wola, w procesach za wcale nic. Tylko tchrz, w ktrym jest
wicej strachu przed mierci ni godnoci, moe pociesza si tym, e ciao jego bdzie z czasem
yo w trawie, w kamieniu, w ropusze... Upatrywa sw niemiertelno w przemianie materii to
rzecz tak samo dziwna, jak gdyby kto przepowiada wietn przyszo futeraowi po rozbitych i
niezdatnych ju do uytku kosztownych skrzypcach.
Gdy bije zegar, Andriej Jefimycz skania si na oparcie fotela i zamyka oczy, eby troch poduma. I
znienacka, pod wpywem dobrych myli wyczytanych z ksiki, rzuca okiem na swoj przeszo i
swoj teraniejszo. Przeszo jest wstrtna, lepiej jej nie wspomina. A w teraniejszoci to samo
co w przeszoci. Andriej Jefimycz wie, e podczas gdy jego myli wiruj razem z wystyg ziemi
dokoa soca, tu obok doktorskiego mieszkania, w gwnym budynku szpitalnym ludzie mcz si
pord brudu fizycznego i chorb; moe wanie kto nie pi i wojuje z robactwem, kto inny zaraa
si r albo jczy pod za ciasno naoonym bandaem; moe chorzy graj w karty z posugaczkami
i pij wdk. W roku sprawozdawczym oszukano 12 tysicy ludzi; cae szpitalnictwo tak jak i przed
dwudziestu laty stoi na zodziejstwie, ktniach, plotkach, protekcyjkach, na grubej szarlatanerii, a
szpital jest po dawnemu instytucj niemoraln i w najwyszym stopniu szkodliw dla zdrowia
ludnoci. Andriej Jefimycz wie, e w sali nr 6 za kratami Nikita bije chorych i e Mojsiejka co dzie
chodzi po miecie i ebrze.
A z drugiej strony wiadomo mu doskonale, e w cigu ostatnich dwudziestu piciu lat w medycynie
dokonay si bajeczne przemiany. Kiedy odbywa studia uniwersyteckie, zdawao mu si, e
medycyn wkrtce dosignie los alchemii i metafizyki; obecnie za, kiedy czyta po nocach,
medycyna wzrusza go i budzi w nim podziw, a nawet zachwyt. W samej rzeczy, co za
niespodziewany blask, co za rewolucja! Dziki antyseptyce dokonywa si operacyj, ktre wielki
Pirogow uwaa za niemoliwe nawet in spe. Zwykli lekarze ziemscy decyduj si na dokonywanie
resekcji stawu kolanowego; na sto wypadkw otwarcia jamy brzusznej zdarza si tylko jeden
miertelny, a kamica uwaana jest za tak drobnostk, e nawet si o niej nie pisze. Radykalnie leczy
si syfilis. A teoria dziedzicznoci, hipnotyzm, odkrycia Pasteura i Kocha, higiena i statystyka, a
nasze rosyjskie ziemskie lecznictwo? Psychiatria z jej dzisiejsz klasyfikacj chorb, metodami
rozpoznawania i leczenia w porwnaniu z tym, co byo, to to istny Mont Blanc! Dzi obkanym
nie lej zimnej wody na gow i nie wkadaj im kaftanw bezpieczestwa; traktuje si ich po
ludzku i nawet, jak pisz o tym w gazetach, urzdza si dla nich przedstawienia i bale. Andriej
Jefimycz wie, e na dzisiejszy smak i wobec teraniejszych pogldw taka ohyda jak sala nr 6
moliwa jest chyba tylko w miasteczku o dwiecie wiorst od kolei, gdzie burmistrz i wszyscy radni
to mieszczanie panalfabeci, patrzcy na lekarza jak na kapana, ktremu trzeba wierzy
bezkrytycznie, choby wlewa do garda roztopiony ow; gdzie indziej publiczno i gazety dawno
by ju rozniosy w strzpy t malek Bastyli.
,,Ale c? zadaje sobie pytanie Andriej Jefimycz, otwierajc oczy. C std? I antyseptyka, i
Koch, i Pasteur, a istota rzeczy wcale si nie zmienia. Choroby i miertelno wci takie same.
Urzdza si bale i przedstawienia dla obkanych, ale nie wypuszcza si ich jednak na wolno.
Czyli e wszystko jest gupstwem i marnoci i nie ma waciwie adnej rnicy midzy najlepsz
klinik wiedesk a moim szpitalem".

Ale zgryzota i uczucie podobne do zawici przeszkadzaj mu zachowa obojtno. To zapewne


skutek znuenia. Ociaa gowa opada na ksik, doktor podkada pod gow rce, eby byo
mikcej, i myli:
,,Su zej sprawie i otrzymuj za to pensj od ludzi, ktrych oszukuj; jestem czowiekiem
nieuczciwym. Ale przecie ja sam w sobie jestem niczym; jestem tylko czsteczk nieuchronnego
za spoecznego; wszyscy urzdnicy powiatowi s szkodnikami i za darmo pobieraj pensj... Czyli
e mojej nieuczciwoci nie ja jestem winien, tylko czasy... Gdybym si urodzi o dwiecie lat
pniej, bybym inny".
Gdy wybija trzecia godzina, doktor gasi lamp i udaje si do sypialni. Spa mu si nie chce.
VIII
Dwa lata temu ziemstwo popado w szczodro i postanowio wypaca po trzysta rubli rocznie jako
zasiek na powikszenie personelu lekarskiego w miejskim szpitalu do czasu otwarcia wasnej
ziemskiej lecznicy; jako pomocnik Andrieja Jefimycza zaproszony zosta przez miasto lekarz
powiatowy Jewgienij Fiodorycz Chobotow. Czowiek to jeszcze bardzo mody, nie ma nawet
trzydziestki wysoki brunet o szerokich kociach policzkowych i maych oczkach;
prawdopodobnie przodkw mia ze krwi obcej. Przyby do miasta bez grosza w kieszeni, z ma
walizk i z mod nieadn kobiet, ktr nazywa swoj kuchark. Kobieta owa ma niemowl przy
piersi. Jewgienij Fiodorycz nosi kaszkiet z daszkiem i wysokie buty, a zim chodzi w kouszku.
Nawiza bliskie stosunki z felczerem Siergiejem Siergieiczem i z dyrektorem kasy powiatowej, a
reszt urzdnikw nazywa, nie wiadomo dlaczego, arystokratami i trzyma si od nich z daleka. W
caym jego mieszkaniu znajduje si tylko jedna ksika: Najnowsze recepty wiedeskiej kliniki z
roku 1881". Idc do chorego zawsze bierze ze sob i t ksik. Wieczorami gra w klubie w bilard,
kart natomiast nie lubi. Bardzo chtnie uywa w rozmowie takich sw, jak: guzdralstwo, mantifolia
z octem, dosy mydlenia oczu itp.
W szpitalu bywa dwa razy na tydzie, obchodzi sale i przyjmuje chorych. Zupeny brak antyseptyki i
cite baki oburzaj go, ale nowych porzdkw nie zaprowadza, bojc si urazi Andrieja
Jefimycza, ktrego zreszt uwaa za starego wyg, podejrzewa go o posiadanie duych pienidzy i
zazdroci mu potajemnie. Chtnie zajby jego miejsce.
IX
Pewnego wiosennego wieczora, w kocu marca, kiedy nieg znikn ju z ziemi, a w ogrodzie
szpitalnym gwizday szpaki, doktor wyszed odprowadzi do bramy swego przyjaciela pocztmistrza.
Akurat o tej chwili wchodzi w podwrze szpitala yd Mojsiejka, powracajcy z ebraniny. By bez
czapki, w kaloszach wdzianych na bose nogi, a w rku trzyma niewielki woreczek z jamun.
Daj grosik! zwrci si do doktora dygoczc z zimna i umiechajc si.
Andriej Jefimycz, ktry nigdy nie umia odmawia, da mu dziesiciokopiejkow monet.
,,Jak to niedobrze pomyla patrzc na jego bose nogi z czerwonymi, chudymi kostkami.
Przecie tak mokro".
I wiedziony uczuciem podobnym do aoci i obrzydzenia, poszed do pawilonu w lad za ydem,
spogldajc to na jego ysin, to na wychude kostki. Po wejciu doktora Nikita zerwa si z kupy
rupieci i stan na baczno.
Jak si masz, Nikita rzek mikko Andriej Jefimycz. Moe by tak temu ydowi wyda buty

albo co, przecie zazibi si.


Sucham, wasza wielmono. Zamelduj panu zarzdcy.
Bd askaw. Popro ode mnie. Powiedz, e ja prosiem.
Drzwi z sieni na sal byy otwarte. Iwan Dmitrycz, lec na ku i unisszy si nieco na okciu, z
niepokojem przysuchiwa si obcemu gosowi i nagle pozna doktora. Zatrzs si cay z gniewu,
zerwa si i z czerwon z twarz, z wytrzeszczonymi oczyma wybieg na rodek sali.
Doktor przyszed! krzykn i wybuchn miechem. Nareszcie! Panowie, winszuj, doktor
zaszczyca nas swoj wizyt! Gad przeklty! wrzasn i z wciekoci, jakiej nikt jeszcze nigdy
na sali nr 6 nie widywa, tupn nog. Zabi tego gada! Nie, zabi go to mao. Utopi go w
wychodku!
Andriej Jefimycz, ktry to sysza, zajrza z sieni do sali i zapyta mikko:
Za co?
Za co? krzykn Iwan Dmitrycz, podchodzc ku niemu gronie i zatulajc si kurczowo w
poy szlafroka. Za co? Zodziej! wyrzek z odraz i zwijajc wargi tak, jakby zamierza plun.
Szarlatan! Kat!
Prosz si uspokoi rzek Andriej Jefimycz, winowajczo si umiechajc. Upewniam pana,
e nigdy nic nie ukradem, a co do reszty, to pan chyba mocno przesadza. Widz, e pan si na mnie
gniewa. Prosz si uspokoi, jeeli to moliwe, i niech pan bez ci powie, za co si pan gniewa?
A za co pan mnie tu trzyma?
Trzymam, bo pan jest chory.
Tak, chory. Ale przecie dziesitki, setki wariatw chodzi na wolnoci, bo wasze nieuctwo nie
potrafi odrni ich od zdrowych. Dlaczego wic ja i ci oto nieszczliwi mamy siedzie tu za
wszystkich, jako kozy ofiarne? Pan, felczer, intendent i cae to wasze szpitalne drastwo pod
wzgldem moralnym stoi bez porwnania niej od kadego z nas, wic dlaczego my tu siedzimy, a
wy nie? Gdzie logika?
Moralno i logika nie maj tu nic do rzeczy. Wszystko zaley od przypadku. Kogo tu posadzili,
ten siedzi, a kogo nie posadzili, ten chodzi na wolnoci, oto wszystko. W tym, e ja jestem
doktorem, a pan umysowo chorym, nie ma ani moralnoci, ani logiki, to tylko przypadek bez
znaczenia.
Takiego bzdurstwa nie rozumiem... gucho powiedzia Iwan Dmitrycz i usiad na ku.
Mojsiejka, ktrego Nikita krpowa si obszukiwa w obecnoci doktora, rozoy na swoim ku
kawaki chleba, papierki i ogryzki i cigle jeszcze dygoczc z zimna, zagada prdko i piewnie po
ydowsku. Prawdopodobnie wyobraa sobie, e otworzy sklepik.
Niech mnie pan std wypuci rzek Iwan Dmitrycz i gos mu zadra.
Nie mog.
Ale dlaczego? Dlaczego?
Dlatego, e to nie ode mnie zaley. I niech pan osdzi, co pan zyska na tym, e ja pana
wypuszcz? Dajmy na to, e pan std wyjdzie. Wnet zatrzymaj pana ludzie z miasta albo policja i
odprowadz z powrotem.
Tak, tak, to prawda... rzek Iwan Dmitrycz i potar czoo. To straszne! Ale co ja mam robi?
No co?

Gos Iwana Dmitrycza i jego moda, rozumna, krzywica si twarz spodobay si Andriejowi
Jefimyczowi. Zapragn obaskawi modego czowieka i uspokoi go. Usiad obok niego na ku,
pomyla i powiedzia:
Pan si pyta, co robi? W paskim pooeniu najlepiej byoby uciec std. Ale, niestety, to si na
nic nie zda. Zapi pana. Kiedy spoeczestwo chce si zabezpieczy przed zbrodniarzami, ludmi
psychicznie chorymi i w ogle ludmi dla siebie niewygodnymi staje si wtedy si nie do
pokonania. Pozostaje wic jedno: uspokoi si i uwaa, e paskie przebywanie tutaj to rzecz
konieczna.
Nikomu to nie jest potrzebne.
Skoro istniej wizienia i domy dla obkanych, to musi kto w nich siedzie. Jeli nie pan, to ja,
jeli nie ja, to kto trzeci. Poczekajmy, a w dalekiej przyszoci przestan istnie wizienia i domy
wariatw; nie bdzie wtedy ani krat w oknach, ani szlafrokw szpitalnych. Nie ulega wtpliwoci, e
takie czasy prdzej czy pniej nastan. Iwan Dmitrycz umiechn si szyderczo.
Pan artuje rzek mruc oczy. Takich jegomociw jak pan i paski pomocnik Nikita nic
nie obchodzi przyszo, ale moe pan by pewien, askawy panie, e przyjd lepsze czasy! Moe
wyraam si banalnie, moesz pan mia si ze mnie, ale wzejdzie zorza nowego ycia, zatryumfuje
prawda nadejdzie i dla nas wielka godzina! Ja tego nie doczekam, zdechn, ale za to czyje
prawnuki doczekaj si. Pozdrawiam ich z caego serca i ciesz si, ciesz si za nich! Naprzd!
Szcz wam Boe, przyjaciele!
Iwan Dmitrycz wsta z byszczcymi oczyma i wycigajc rce ku oknu mwi dalej wzruszonym
gosem:
Spoza tych krat bogosawi was! Niech yje prawda! Ciesz si!
Nie widz szczeglnego powodu do uciechy rzek doktor, ktremu gest Iwana Dmitrycza
wyda si teatralnym i jednoczenie bardzo mu si spodoba. Wizie i domw dla obkanych
nie bdzie i prawda, jak si pan raczy wyrazi, zatryumfuje, ale przecie istota rzeczy si nie
zmieni, prawa przyrody pozostan takie same jak dotd. Ludzie bd chorowali, starzeli si i
umierali tak samo jak obecnie. Chociaby najwspanialsza zorza owietlaa paskie ycie, zawsze
koniec kocw zamkn pana w trumnie i wrzuc do dou.
A niemiertelno?
E, daj pan spokj!
Pan nie wierzy, no a ja wierz. U Dostojewskiego czy u Woltera kto powiada, e gdyby nie byo
Boga, to ludzie by go wymylili. Ot ja gboko wierz, e jeli nie ma niemiertelnoci, to j
wczeniej czy pniej wynajdzie wielki rozum czowieka.
Dobrze powiedziane rzek doktor umiechajc si z zadowoleniem. To dobrze, e pan
wierzy. Z tak wiar mona y piewajco, nawet bdc zamurowanym. Pan si gdzie ksztaci,
prosz pana?
Tak, chodziem na uniwersytet, ale nie skoczyem.
Pan jest mylcym i dociekliwym czowiekiem. We wszelkich warunkach moe pan znale
ukojenie w sobie samym. Swoboda i gboka praca myli, dca do zrozumienia sensu ycia, i
zupena pogarda dla gupiej marnoci wiata oto dwa dary, nad ktre nic wyszego czowiek
nigdy nie zyska. I pan je moe posi yjc nawet za potrjnymi kratami. Diogenes mieszka w

beczce, a jednak szczliwszy by od wszystkich krlw ziemi.


Paski Diogenes by bawan pospnie oznajmi Iwan Dmitrycz. Co mi pan gada o
Diogenesie i o jakim tam zrozumieniu zerwa si nagle z gniewem. Ja kocham ycie, kocham
namitnie! Mam mani przeladowcz, cierpi ustawiczny, mczcy strach, ale zdarzaj si chwile,
kiedy opanowuje mnie dza ycia, i wtedy wanie boj si, e zwariuj. Strasznie, strasznie chc
y!
Wzburzony przeszed si po sali i rzek ciszonym gosem:
Kiedy marz, nawiedzaj mnie widma. Przychodz do mnie jacy ludzie, sysz gosy, muzyk i
zdaje mi si, e bdz po jakich lasach, po brzegu morza i tak namitnie pragn zgieku wiata,
trosk nawet i kopotw... Niech mi pan powie, co tam sycha nowego? spyta Iwan Dmitrycz.
Co sycha?
Czy pan chce wiedzie o miecie, czy w ogle?
No, najpierw niech pan opowiada o miecie, a potem w ogle.
C? W miecie mordercza nuda... Nie ma z kim sowa zamieni, nie ma kogo posucha. Brak
nowych ludzi. Cho, co prawda, przyby niedawno mody lekarz, Chobotow.
On jeszcze za mnie przyjecha. I c? Cham?
Tak, czowiek bez kultury. Dziwna rzecz, wie pan. Sdzc po wszystkim, w naszych stolicach nie
ma zastoju umysowego, jest ruch, czyli e powinni tam by i prawdziwi ludzie, a tymczasem nie
wiadomo dlaczego przysyaj nam stamtd takich ludzi, e spojrze na nich nie warto. Nieszczsne
miasto!
Tak, nieszczsne miasto westchn Iwan Dmitrycz i rozemia si. A w ogle, jak tam? Co
pisz w gazetach? W czasopismach?
Na sali byo ju ciemno. Doktor podnis si i stojc zacz opowiada, co pisz za granic i w Rosji
i jaki kierunek myli daje si obecnie zauway. Iwan Dmitrycz uwanie sucha i zadawa pytania,
lecz raptem, jakby przypomniawszy sobie co okropnego, zapa si za gow i pooy si na ku,
plecami do doktora.
Co panu? spyta Andriej Jefimycz.
Nie usyszy pan ode mnie wicej ani jednego sowa! grubiasko powiedzia Iwan Dmitrycz.
Niech mi pan da spokj!
I dlaczeg to?
Mwi panu: da mi spokj! Ki diabe? Andriej Jefimycz wzruszy ramionami, westchn i
wyszed. Idc przez sie powiedzia:
eby tak tu posprzta, Nikita... Okropnie ciki zaduch!
Sucham, wasza wielmono. ,,Co za przyjemny mody czowiek! myla Andriej Jefimycz
idc do swego mieszkania. Odkd tu jestem, to chyba pierwszy, z ktrym mona pogada. Potrafi
rozumowa i interesuje si wanie tym, czym trzeba".
Czytajc, a potem kadc si do snu, doktor wci myla o Iwanie Dmitryczu, a zbudziwszy si
nazajutrz rano, przypomnia sobie, e wczoraj pozna interesujcego i mdrego czowieka, i
postanowi odwiedzi go jeszcze raz przy pierwszej sposobnoci.
X
Iwan Dmitrycz lea w tej samej pozycji co wczoraj, objwszy gow rkoma i podwinwszy nogi.

Twarzy jego nie byo wida.


Dzie dobry, przyjacielu rzek Andriej Jefimycz. Nie pi pan?
Po pierwsze, nie jestem paskim przyjacielem odezwa si Iwan Dmitrycz w poduszk a po
drugie, daremnie pan zabiega, nie usyszy pan ode mnie ani jednego sowa.
Dziwne... mrukn Andriej Jefimycz zmieszany. Wczoraj rozmawialimy tak zgodnie i
raptem pan si czego obrazi, i naraz przerwa... Pewno wyraziem si jako niezrcznie albo moe
wypowiedziaem myl niezgodn z paskimi przekonaniami...
A jake, zaraz tam bd panu wierzy! rzek Iwan Dmitrycz, dwignwszy si troch i patrzc
na doktora drwico i z trwog; oczy mia zaczerwienione. Moesz pan i ledzi i szpiegowa
gdzie indziej, a tu nie ma pan nic do roboty. Ja ju wczoraj domyliem si, po co pan przyszed.
Dziwna fantazja! umiechn si doktor. Wic pan przypuszcza, e ja jestem szpiegiem?
Owszem, przypuszczam... Szpieg czy doktor, ktremu oddali mnie na obserwacj, to wszystko
jedno.
Ach, jaki z pana, doprawdy, prosz wybaczy... dziwak!
Doktor siad na taborecie przy ku i z wyrzutem pokrci gow.
Dajmy na to, e pan ma racj rzek. Dajmy na to, e ja api pana za sowa, aby wyda pana
policji. Zaaresztuj pana i osdz. Ale czy w sdzie i w wizieniu bdzie panu gorzej ni tutaj? A
jeli zel pana na osiedlenie, a nawet na katorg, to czy to bdzie gorsze ni siedzenie w tym
pawilonie? Myl, e niegorsze... Czeg tu si ba?
Te sowa podziaay wida na Iwana Dmitrycza. Usiad spokojnie.
Bya pita godzina po poudniu, pora, kiedy doktor zazwyczaj spaceruje u siebie po pokojach, a
Dariuszka pyta go, czy nie czas, by napi si piwa. Na dworze bya cicha, jasna pogoda.
A ja wyszedem po obiedzie przej si i ot, zaszedem, jak pan widzi rzek doktor. Zupena
wiosna.
A jaki teraz miesic? Marzec? pyta Iwan Dmitrycz.
Tak, koniec marca.
Boto na dworze?
Nie, nie bardzo. W ogrodzie cieki ju przeschy.
Dobrze byoby teraz przejecha si powozem gdzie za miasto powiedzia Iwan Dmitrycz trc
swe zaczerwienione oczy, jakby ze snu a potem wrci do domu, do ciepego zacisznego gabinetu
i... i poleczy si u porzdnego doktora na bl gowy... Dawno ju nie yem po ludzku. A tu ohyda!
Ohyda nie do zniesienia!
Po wczorajszym podnieceniu by znuony i apatyczny i mwi niechtnie. Dray mu palce, a po
twarzy wida byo, e dolega mu silny bl gowy.
Midzy ciepym, zacisznym gabinetem a t sal nie ma adnej rnicy rzek Andriej Jefimycz.
Spokj i zadowolenie znajduj si nie na zewntrz czowieka, ale w nim samym.
To jest, jak to?
Przecitny czowiek oczekuje dobra czy za z zewntrz, a wic od powozu i od gabinetu, a
mylcy od siebie samego.
Id pan i go t filozofi w Grecji, gdzie ciepo i pachnie kwiatem pomaraczowym, a tu nie
pasuje ona do klimatu. Z kim to ja rozmawiaem o Diogenesie? Z panem czy co?

Tak, wczoraj ze mn.


Diogenes nie potrzebowa gabinetu ani ciepego mieszkania, tam i bez tego gorco. Mona sobie
siedzie w beczce i zajada pomaracze i oliwki. A niechby mu wypado y w Rosji, to nie to e w
grudniu, ale w maju wprosiby si do izby. Bo pewnie pokrcioby go z zimna.
Nie. Zimna, jak i w ogle kadego blu, mona nie czu. Marek Aureliusz powiedzia: ,,Bl jest
ywym wyobraeniem o blu: uczy wysikiem woli tak, eby to wyobraenie zmieni, odrzu je,
przesta si skary i bl zniknie". To suszne. Mdrzec, czyli po prostu mylcy, wnikliwy czowiek
tym si wanie odznacza, e gardzi cierpieniem; jest zawsze zadowolony i niczemu si nie dziwi.
To znaczy, e ja jestem idiot, bo cierpi, jestem niezadowolony, a dziwi si ludzkiej podoci.
Nic panu z tego nie przyjdzie. Jeli pan czciej bdzie si wmyla w te rzeczy, to pan zrozumie,
jak znikome jest wszystko to zewntrzne, co nas tak przejmuje. Trzeba dy do zrozumienia ycia,
w tym tylko jest prawdziwe dobro.
Zrozumienie... zmarszczy si Iwan Dmitrycz. Zewntrzne, wewntrzne... Przepraszam, ja
tego nie pojmuj. Wiem tylko rzek wstawszy i gniewnie patrzc na doktora wiem, e Bg
utworzy mnie z ciepej krwi i z nerww, tak jest! A tkanka organiczna, jeeli jest zdolna do ycia, to
powinna reagowa na wszelkie podniety. I ja reaguj! Na bl odpowiadam krzykiem i zami, na
podo oburzeniem, na ajdactwo odraz. Wedug mnie to wanie nazywa si yciem. Im
organizm jest niszy, tym jest mniej wraliwy i tym sabiej odpowiada na podniety, a im jest wyszy,
tym jest wraliwszy i tym energiczniej reaguje na rzeczywisto. Jak mona o tym nie wiedzie?
Doktor, a nie zna takich najprostszych rzeczy. eby pogardza cierpieniem, by zawsze
zadowolonym i niczemu si nie dziwi, to trzeba by doj ot, do takiego stanu i wskaza na
grubego, obronitego tuszczem chopa albo tak przyzwyczai si do cierpie, eby zatraci
wszelk na nie wraliwo, czyli, innymi sowy, przesta y. Niech pan wybaczy, jam nie mdrzec
ani filozof cign Iwan Dmitrycz z rozdranieniem i nic z tego wszystkiego nie pojmuj. Nie
jestem w stanie rozumowa.
Przeciwnie, pan doskonale rozumuje.
Stoicy, ktrych pan parodiuje, byli niezwykymi ludmi, ale nauka ich zastyga ju dwa tysice
lat temu i ani na jot nie posuna si naprzd, i nie bdzie si posuwaa, bo jest niepraktyczna i
nieyciowa. Miaa ona powodzenie tylko wrd mniejszoci, ktra spdza ycie na studiowaniu i
smakowaniu wszelkich nauk, ale wikszo jej nie rozumiaa. Nauka goszca obojtno wobec
bogactw i wygd ycia, pogard cierpie i mierci cakiem jest niezrozumiaa dla olbrzymiej
wikszoci ludzi, bo ta wikszo nigdy nie znaa ani bogactwa, ani wygd yciowych; a gardzi
cierpieniem byoby dla niej rwnoznaczne z pogard dla samego ycia, caa bowiem istota
czowieka polega na odczuwaniu godu, chodu, krzywd, strat i hamletycznego strachu przed
mierci. W tych odczuwaniach mieci si cae ycie; mona to ycie z trudem znosi, mona go
nienawidzi, ale nie mona nim gardzi. Tak, powtarzam to, nauka stoikw nie moe mie adnej
przyszoci, bo rozwijaj si stopniowo, jak pan widzi, od pocztku wiekw, po dzi dzie: walka,
wraliwo na bl, zdolno reagowania na podniety...
Iwan Dmitrycz zgubi nagle wtek myli, zastanowi si i niecierpliwie potar czoo.
Chciaem powiedzie co wanego i pomylio mi si rzek. O czym to byo? Aha! Ot
wic mwi: ktry ze stoikw odda si w niewol po to, eby wykupi swojego bliniego. Widzi

pan tedy, e i stoik zareagowa na podniet, bo eby dokona takiego aktu wielkodusznoci, jakim
jest unicestwienie siebie dla dobra bliniego, trzeba mie zbuntowan, wspczujc dusz. eby nie
to, e zapomniaem tu w tym wizieniu wszystkiego, czegom si uczy, to jeszcze bym o tym i
owym wspomnia. A wemy Chrystusa? Chrystus na rzeczywisto odpowiada tym, e paka,
umiecha si, smuci si, gniewa, nawet tskni; Chrystus nie z umiechem szed na spotkanie
cierpie i nie gardzi mierci, lecz modli si w getsemaskim Ogrjcu, eby omin Go ten kielich.
Iwan Dmitrycz rozemia si i usiad.
Przypumy, e zadowolenie i spokj s nie na zewntrz czowieka, lecz w nim samym rzek.
Przypumy, e naley gardzi cierpieniem i niczemu si nie dziwi. Ale na jakiej to podstawie
pan co takiego gosi? Czy pan jest mdrcem? Filozofem?
Nie, nie jestem filozofem, ale kady powinien to gosi, bo to jest rozumne.
Nie, ja chc wiedzie, dlaczego pan uwaa si za kompetentnego w sprawach zrozumienia ycia,
pogardy dla cierpie i tak dalej. Czy cierpia pan kiedykolwiek? Czy ma pan pojcie o cierpieniach?
Przepraszam, czy pan jako dziecko dostawa w skr?
Nie, moi rodzice mieli odraz do kar cielesnych.
A mnie ojciec wali okrutnie. Mj ojciec by twardy urzdnik z hemoroidami, z dugim nosem i
t szyj. Ale mwmy o panu. Przez cae paskie ycie nikt pana palcem nie trci; nie bye pan
zastraszony i zahukany; zdrw pan jeste jak byk. Rs pan pod skrzydekiem ojca i uczy si na jego
koszt, a potem od razu dorwa si pan do synekurki. Przez dwadziecia z gr lat zajmowa pan
bezpatne mieszkanie z opaem, wiatem i usug, majc przy tym prawo pracowa tak i tyle, ile pan
zechcia, a nawet nic nie robi. Z natury jest pan czowiekiem leniwym i rozlazym, wic stara si
pan urzdzi sobie ycie tak, eby nic pana nie niepokoio i nie ruszao z miejsca. Szpitalem rzdzi
felczer i inne szuje, a pan siedzia sobie w cieple i w ciszy, zbiera pienidze, czyta pan sobie
ksiki, raczy si pan rozmylaniami o rnych wzniosych bredniach i tu Iwan Dmitrycz
spojrza na czerwony nos doktora wdk. Sowem, ycia pan nie widzia, nie zna go pan
zupenie, a z rzeczywistoci zaznajamia si pan tylko teoretycznie. A gardzi pan cierpieniem i
niczemu si nie dziwi z bardzo prostej przyczyny: marno nad marnociami, z zewntrz i z
wewntrz, pogarda ycia, cierpienia i mierci, zrozumienie sensu ycia, prawdziwe dobro
wszystko to filozofia w sam raz odpowiednia dla rosyjskiego wakonia. Widzi pan na przykad, jak
chop bije on. Po co si ujmowa? Niech bije; i tak umr wczeniej czy pniej; i nadto bijcy
obraa biciem nie tego, kogo bije, tylko siebie. Upija si rzecz gupia i nieprzyzwoita, ale umiera
si czy z piciem, czy bez picia. Przychodzi baba, zby j bol... No c? Bl jest wyobraeniem o
blu i przecie bez chorb ycia si nie przeyje; wszyscy umrzemy, wic wyno si, babo, nie
przeszkadzaj mi rozmyla i pi wdk. Mody czowiek prosi o rad, jak ma y, co robi; kto inny
zadumaby si, zanimby odpowiedzia; a tu ju odpowied gotowa: d do zrozumienia sensu ycia
albo do prawdziwego dobra. A co to jest owo fantastyczne ,,prawdziwe dobro"? Odpowiedzi,
oczywicie, nie ma. Trzymaj nas tu za krat, gnoj, katuj, ale to jest pikne i rozumne, bo midzy
t oto sal a ciepym, zacisznym gabinetem nie ma adnej rnicy. Wygodna filozofia: i robi nic nie
potrzeba, i sumienie czyste, i jeszcze masz si, czowieku, za mdrca... Nie, prosz pana, to nie
filozofia, nie mylenie i nie wiate pogldy, lecz fakiryzm, lenistwo, senne odurzanie si... Tak!
znw rozgniewa si Iwan Dmitrycz. Cierpieniem pan gardzi, a niechby kto panu palec drzwiami

przyskrzyni, toby pan zawy na cae gardo!


A moe bym i nie zawy powiedzia doktor umiechajc si agodnie.
A jake! A ot, gdyby tak pana tkn parali albo, dajmy na to, jaki dure i arogant korzystajc ze
swego pooenia i rangi obraziby pana publicznie i pan by wiedzia, e mu to ujdzie bezkarnie
no, wtedy zrozumiaby pan, co to jest odsya kogo do wyszego rozumu i prawdziwego dobra.
A to oryginalne rzek Andriej Jefimycz miejc si z zadowolenia i zacierajc rce.
Przyjemnie uderza mnie w panu skonno do uoglnie, a charakterystyka mojej osoby, ktr pan
raczy przed chwil wygosi, jest po prostu wyborna. Przyznam si, e rozmowa z panem sprawia
mi ogromn przyjemno. No tak, wysuchaem pana, a teraz niech i pan mnie askawie wysucha...
XI
Rozmowa ta trwaa jeszcze okoo godziny i snad wywara na doktorze gbokie wraenie, bo zacz
co dzie chodzi do pawilonu. Chodzi tam rankami i po obiedzie, a czsto mrok wieczorny zastawa
go na rozmowie z Iwanem Dmitryczem. Z pocztku Iwan Dmitrycz patrzy wilkiem, podejrzewa
doktora o ze zamysy i otwarcie okazywa mu wrogo, ale potem oswoi si z nim i szorstkie
obejcie zmieni na pobaliwie ironiczne.
Wkrtce po szpitalu rozeszy si suchy, e doktor Andriej Jefimycz zacz odwiedza sal nr 6. Nikt
ani felczer, ani Nikita, ani posugaczki nie mg zrozumie, po co tam chodzi, po co
przesiadywa tam caymi godzinami, o czym rozmawia i dlaczego nie zapisywa recept.
Postpowanie jego wydawao si dziwne. Michai Awierianycz czsto nie zastawa go w domu, co
dawniej nigdy si nie zdarzao, a i Dariuszka bya w wielkim pomieszaniu, gdy doktor pi piwo ju
nie w okrelonej porze, a niekiedy spnia si nawet na obiad.
Pewnego razu, byo to ju pod koniec czerwca, przyszed do Andrieja Jefimycza w jakiej sprawie
doktor Chobotow; nie zastawszy go w domu, wybra si szuka go w podwrzu i tu powiedziano
mu, e stary doktor poszed do umysowo chorych. Wszedszy do pawilonu i zatrzymawszy si w
sieni, Chobotow usysza tak rozmow.
My si nigdy ze sob nie zgramy i panu nie uda si nawrci mnie na swoj wiar mwi Iwan
Dmitrycz z rozdranieniem. Pan nie zna wcale rzeczywistoci i nigdy pan nie cierpia, tylko jak
pijawka ywi si pan cudzymi cierpieniami; a ja cierpiaem bez ustanku od dnia urodzenia po dzi
dzie. Tote otwarcie mwi: uwaam siebie za wyszego od pana i bardziej kompetentnego pod
kadym wzgldem. Nie pan mnie bdzie uczy.
Nie mam adnej pretensji do nawracania pana na moj wiar odezwa si Andriej Jefimycz
cicho i z alem, e go nie chc zrozumie. I nie w tym rzecz, przyjacielu. Nie o to idzie, e pan
cierpia, a ja nie. Cierpienia i radoci przemijaj; zostawmy je, Bg z nimi. Idzie o to, e my obaj
mylimy; widzimy w sobie wzajem ludzi, ktrzy zdolni s myle i rozumowa, i to nas czyni
solidarnymi, chocia pogldy nasze s bardzo rne. Gdyby pan wiedzia, przyjacielu, jak mi si
naprzykrzyo powszechne szalestwo, nieudolno, tpota, z jak radoci rozmawiam z panem. Pan
jest rozumnym czowiekiem i ja si panem rozkoszuj. '
Chobotow uchyli na par cali drzwi i zajrza do sali; Iwan Dmitrycz w czapce szpitalnej i doktor
Andriej Jefimycz siedzieli obok siebie na ku. Obkany stroi miny, wzdryga si i nerwowo
zawija si w poy szlafroka, a doktor siedzia nieruchomo z opuszczon gow i twarz mia
czerwon, bezradn, smutn. Chobotow wzruszy ramionami, umiechn si i zamieni z Nikit

spojrzenie. Nikita rwnie wzruszy ramionami.


Nazajutrz Chobotow przyszed do pawilonu z felczerem. Obaj stali w sieni i podsuchiwali.
Zdaje si, e nasz stary cakiem ju w pitk goni rzek Chobotow wychodzc z pawilonu.
Boe, zmiuj si nad nami grzesznymi! westchn witobliwy Siergiej Siergieicz, starannie
omijajc kaue, aby nie zaboci swoich lnico wyczyszczonych butw. Prawd mwic,
szanowny Jewgieniju Fiodoryczu, ja ju dawno tego si spodziewaem.
XII
Wkrtce potem Andriej Jefimycz zacz spostrzega dokoa siebie jak tajemniczo. Posugacze,
posugaczki i chorzy przy spotkaniach spogldali na niego pytajco, a potem szeptali midzy sob.
Masza, creczka intendenta, ktr lubi spotyka w szpitalnym ogrodzie, teraz, kiedy z umiechem
zblia si do niej, eby pogadzi j po gwce, ni std, ni zowd uciekaa od niego. Pocztmistrz,
Michai Awierianycz, ju nie mwi suchajc go: ,,wita prawda", tylko z niezrozumiaym
zakopotaniem pomrukiwa: ,,Tak, tak, tak..." i patrzy na niego zamylony i smutny; i zacz nie
wiadomo czemu doradza swemu przyjacielowi, eby przesta pi wdk i piwo; przy tym, jako
czowiek delikatny, nie mwi tego wprost, lecz napomknieniami, opowiadajc to o pewnym
dowdcy batalionu, wspaniaym czowieku, to o kapelanie pukowym, dobrym chopie, ktrzy pili i
zachorowali, a przestawszy pi zupenie wyzdrowieli. Par razy odwiedzi Andrieja Jefimycza
kolega Chobotow; ten rwnie radzi zaniecha napojw wyskokowych i bez adnego widocznego
powodu poleca zaywanie bromku potasu.
W sierpniu Andriej Jefimycz otrzyma od burmistrza list z prob o askawe przybycie w wanej
sprawie. Przyszedszy w oznaczonym czasie do magistratu doktor zasta tam: komendanta
garnizonu, rzdowego inspektora szkoy powiatowej, awnika magistratu, Chobotowa i jeszcze
jakiego pulchnego jasnowosego jegomocia, ktrego przedstawiono mu jako doktora. w doktor,
czowiek o polskim, trudnym do wymwienia nazwisku, mieszka o trzydzieci wiorst od miasta
przy zarzdzie stadniny pastwowej i znajdowa si w miecie przejazdem.
Mamy tu co dla pana zwrci si do Andrzeja Jefimycza awnik magistratu, gdy ju wszyscy
przywitali si z sob i usiedli przy stole. Oto Jewgienij Fiodorycz powiada, e aptece troch
przyciasno w gwnym budynku szpitalnym i e trzeba j przenie do jednej z oficyn. C,
zapewne nic w tym takiego, aptek mona przenie, ale caa trudno w tym, e oficyna bdzie
wymagaa remontu.
Tak, bez remontu si nie obejdzie rzek Andriej Jefimycz po namyle. Gdyby, na przykad,
urzdzi aptek w naronej oficynie, to bdzie na to potrzeba, jak myl, minimum piset rubli. To
nieprodukcyjny wydatek.
Chwila milczenia,
Ja ju przed dziesiciu laty miaem zaszczyt przedoy, e ten szpital w obecnym jego stanie jest
luksusem przerastajcym rodki finansowe miasta cign Andriej Jefimycz cichym gosem.
Szpital budowano w czterdziestych latach, ale wtedy rodki byy nie te co teraz. Miasto za duo
wydaje na niepotrzebne budowle i zbyteczne posady. Myl, e za te pienidze mona by przy
innych porzdkach utrzyma dwa wzorowe szpitale.
No wic dalej, zaprowadzajmy nowe porzdki z ywoci powiedzia awnik magistratu.
Miaem ju honor przedkada, e cae lecznictwo naley przekaza ziemstwu.

Tak, oddamy ziemstwu pienidze, a ono je ukradnie zamia si jasnowosy doktor.


Wiadomo! przytakn awnik magistratu i take si rozemia.
Andriej Jefimycz apatycznie i bez wyrazu spojrza na jasnowosego doktora i rzek:
Trzeba by sprawiedliwym,
Umilkli znowu. Podano herbat. Komendant garnizonu, jako bardzo zmieszany, dotkn przez st
rki Andrieja Jefimycza i powiedzia:
Pan o nas cakiem zapomnia, doktorze. Co prawda yje pan jak zakonnik; w karty pan nie gra,
kobiet pan nie lubi. Nudzi si pan z nami.
Wszyscy zagadali o tym, jak nudno jest przyzwoitemu czowiekowi y w tym miecie. Ani teatru,
ani muzyki, a na ostatnim wieczorze tacujcym w klubie byo ze dwadziecia dam i tylko dwu
kawalerw. Modzie nie taczy, tylko cay czas toczy si koo bufetu albo gra w karty. Andriej
Jefimycz cicho i powoli, na nikogo nie patrzc, zacz mwi o tym, jaka to szkoda, jaka ogromna
szkoda, e mieszkacy miasta trac energi yciow, serce, umys na karty i na plotki, a nie umiej i
nie chc spdza czasu na ciekawych rozmowach i na czytaniu, nie chc napawa si rozkosz,
jakiej dostarcza umys. Jedynie umys jest interesujcy i godny uwagi, wszystko za inne jest pytkie
i poziome. Chobotow z uwag sucha wywodw swego kolegi i nagle spyta:
Andriej Jefimycz, ktrego dzisiaj mamy? Otrzymawszy odpowied, obaj z jasnowosym
doktorem, tonem egzaminatorw czujcych swoj nieporadno, jli zadawa Andriejowi
Jefimyczowi pytania: jaki dzi dzie, ile dni ma rok i czy to prawda, e w sali nr 6 znajduje si jaki
niezwyky prorok.
W odpowiedzi na to ostatnie pytanie Andriej Jefimycz zaczerwieni si i powiedzia:
Tak, to chory, ale interesujcy mody czowiek. Nie zadawano mu wicej adnych pyta. Kiedy w
przedpokoju wkada palto, komendant garnizonu pooy mu rk na ramieniu i rzek z
westchnieniem:
Czas ju nam starym na odpoczynek. Wyszedszy z magistratu Andriej Jefimycz zrozumia, e to
bya komisja wyznaczona dla zbadania stanu jego umysu. Przypomnia sobie zadawane mu pytania,
poczerwienia i nie wiadomo dlaczego po raz pierwszy w yciu gorzko rozali si nad medycyn.
,,Mj Boe myla wspominajc, jak ci lekarze badali go przed chwil przecie oni tak
niedawno jeszcze studiowali psychiatri, zdawali egzaminy. Skde w nich to absolutne nieuctwo?
Pojcia nie maj o psychiatrii".
I po raz pierwszy w yciu poczu si obraony i rozgniewany.
Tego samego dnia wieczorem by u niego Michai Awierianycz. Nie witajc si podszed do doktora,
uj go za obie rce i rzek wzruszonym gosem:
Kochany, drogi przyjacielu, niech pan da mi dowd, e pan wierzy w szczero moich uczu i e
pan uwaa mnie za swojego przyjaciela... Druhu mj! i nie dajc doktorowi przyj do sowa,
cign dalej, wzruszony: Lubi pana za wyksztacenie i szlachetno duszy. Niech pan mnie
posucha, mj drogi. Zasady nauki obowizuj lekarzy do ukrywania przed panem prawdy, ale ja po
wojskowemu rn prawd prosto w oczy: pan jest niezdrw! Prosz mi wybaczy, mj drogi, ale to
prawda, wszyscy dawno ju to zauwayli. Tylko co mwi mi doktor Jewgienij Fiodorycz, e ze
wzgldu na zdrowie powinien pan odpocz i rozerwa si. wita prawda! Doskonale! W tych
dniach bior urlop i wyjedam zaczerpn innego powietrza. Prosz dowie, e pan jest moim

przyjacielem, pojedziemy razem! Pojedziemy, przypomnimy sobie mode lata!


Ja si czuj zupenie zdrw rzek Andriej Jefimycz po chwili namysu. A jecha nie mog.
Niech mi pan pozwoli jako inaczej okaza panu moj przyja.
Jecha dokd, nie wiadomo po co, bez ksiek, bez Dariuszki, bez piwa, gwatownie naruszy tryb
ycia ustalony w cigu dwudziestu lat taki pomys wyda mu si w pierwszej chwili dzikim i
fantastycznym. Ale przypomnia sobie rozmow odbyt w magistracie i ciki stan ducha, jaki nim
owadn, kiedy stamtd wraca do domu, i myl o wyjedzie na krtko z miasta, gdzie gupi ludzie
uwaaj go za wariata, umiechna mu si.
A pan waciwie dokd zamierza jecha? spyta.
Do Moskwy, do Petersburga, do Warszawy... W Warszawie przeyem by pi najszczliwszych
lat mego ycia. Co za cudowne miasto! Jedziemy, drogi panie!
XIII
Po tygodniu Andriejowi Jefimyczowi zaproponowano wypoczynek, czyli podanie si do dymisji, co
przyj obojtnie, a po nastpnym tygodniu siedzia ju z Michaiem Awierianyczem na pocztowej
bryczce i jecha do najbliszej stacji kolejowej. Dnie byy chodnawe, jasne, niebo bkitne, a dal
przejrzysta. Dwiecie wiorst do stacji przejechali w dwie doby i dwa razy po drodze nocowali.
Kiedy na stacjach pocztowych podawano le umyte szklanki do herbaty albo dugo zaprzgano
konie, Michai Awierianycz psowia, trzs si caym ciaem i krzycza: ,,Milcze! Nie rozprawia!"
A gdy siedzieli na bryczce, to nie ustajc ani na minut opowiada o swoich podrach po Kaukazie i
Krlestwie Polskim. Ile to byo przygd, co za spotkania! Mwi gono i robi przy tym takie
zdziwione oczy, i mona byo pomyle, e kamie. W dodatku opowiadajc dysza doktorowi w
twarz i gono mia mu si w ucho. To krpowao doktora i przeszkadzao mu skupi si i myle.
W pocigu jechali przez oszczdno trzeci klas w wagonie dla niepalcych. Pasaerowie w
poowie przynajmniej naleeli do ludzi przyzwoitych. Michai Awierianycz szybko si ze wszystkimi
zaznajomi i chodzc od awki do awki, gono mwi, e nie naley jedzi tymi oburzajcymi
kolejami. Czyste oszustwo! Nie ma to jak wierzchem, na koniu; machnie czowiek w cigu dnia ze
sto wiorst i czuje si potem zdrw i rzeki. A nieurodzaje mamy przez to, e osuszyli piskie bota.
W ogle straszliwe nieporzdki. Gorczkowa si, mwi gono i nie dawa mwi innym. Ta nie
koczca si gadanina przekadana gonym miechem i dosadn gestykulacj znuya Andrieja
Jefimycza.
,,Kto z nas dwu jest obkany? myla z rozdranieniem. Czy ja, co staram si niczym nie
zakci spokoju pasaerw, czy ten egoista, co myli, e on tu jest ze wszystkich najmdrzejszy i
najciekawszy, i z tego powodu nie daje nikomu spokoju?"
W Moskwie Michai Awierianycz zaoy wojskowy mundur bez szlif i spodnie z czerwonymi
wypustkami. Po miecie chodzi w wojskowej czapce i szynelu, a onierze mu salutowali.
Andriejowi Jefimyczowi wydawao si teraz, e to czowiek, co z caej swojej dawnej paskoci
roztrwoni wszystko dobre, a zachowa tylko to, co ze. Lubi, eby mu usugiwano wtedy nawet,
kiedy nie byo po temu adnej potrzeby. Zapaki leay obok niego na stole, widzia je, ale woa na
sucego, eby mu poda zapaki; nie krpowa si chodzi przy pokojwce w samej tylko bielinie,
do wszystkich bez rnicy lokajw, nawet do starcw, mwi ,,ty", a gdy by w gniewie, wyzywa
ich od bawanw i durniw. To byo paskie, ale szpetne, jak zdawao si doktorowi.

Michai Awierianycz zaprowadzi swego przyjaciela przede wszystkim do Matki Boskiej Iwierskiej.
Modli si arliwie i ze zami, bijc pokony, a kiedy skoczy, westchn gboko i rzek:
Cho czowiek i nie wierzy, ale zawsze jako spokojniej na duszy, jak si pomodli. Ucauj pan
ikon, kochany.
Doktor zawstydzi si i pocaowa obraz, a Michai Awierianycz wycign usta i z lekka kiwajc
gow pomodli si szeptem, i w jego oczach znw zakrciy si zy. Nastpnie poszli na Kreml i
obejrzeli car-puszk i car-kooko*, a nawet dotknli obojga palcami, lubowali si przez chwil
widokiem na Zamoskworieczje ", zwiedzili katedr Zbawiciela i Muzeum Rumiancewa.
Obiad zjedli u Tiestowa. Michai Awierianycz dugo wpatrywa si w menu, rozczesujc palcami
bokobrody, i rzek tonem smakosza, przyzwyczajonego czu si w restauracjach jak w domu:
Zobaczymy, anioki, czym nas tu dzisiaj uraczycie.
*/Car-puszka i car-kotoko zabytki zachowane na Kremlu: dua armata i olbrzymi dzwon.
*/Zamoskworieczje cz Moskwy pooona na prawym brzegu rzeki Moskwy.
XIV
Doktor chodzi, patrzy, jad, pi, ale mia tylko jedno uczucie: by zy na Michaia Awierianycza.
Chcia odpocz, uwolni si od przyjaciela, skry si, a przyjaciel uwaa za swj obowizek nie
puszcza go ani na krok od siebie i dostarcza mu jak najwicej rozrywek. Gdy nie byo ju nic do
ogldania, bawi go rozmowami. Doktor znosi to przez dwa dni, ale na trzeci oznajmi
przyjacielowi, e jest chory i chce przez cay dzie zosta w domu. Przyjaciel powiedzia, e w
takim razie i on zostanie. W istocie trzeba odpocz, bo i tak ng ju nie czuj. Doktor pooy si na
kanapie, twarz do oparcia, i zacisnwszy zby sucha, jak przyjaciel zapewnia go arliwie, e
Francja wczeniej czy pniej niezawodnie rozgromi Niemcw, e w Moskwie jest bardzo duo
hultajw i e nie mona sdzi o zaletach konia po jego zewntrznym wygldzie. Doktor dosta
szumu w uszach i bicia serca, lecz przez delikatno nie zdecydowa si poprosi przyjaciela, eby
sobie poszed albo zamilk. Na szczcie Michaiowi Awierianyczowi sprzykrzyo si siedzie w
hotelu i po obiedzie wyszed si przej.
Zostawszy sam, doktor odda si wypoczynkowi. Jak przyjemnie jest lee nieruchomo na kanapie
ze wiadomoci, e si jest samemu w pokoju! Prawdziwe szczcie jest niemoliwe bez
samotnoci. Upady anio pewnie dlatego zdradzi Boga, e zapragn samotnoci, ktrej nie znaj
anioowie. Andriej Jefimycz chcia myle o tym, co widzia i sysza ostatnimi dniami, ale Michai
Awierianycz nie wychodzi mu z gowy.
,,A przecie on wzi urlop i pojecha ze mn z przyjani, z wielkodusznoci myla doktor z
rozdranieniem. Nie ma nic gorszego ni ta przyjacielska opieka. Przecie zdawaoby si i
dobry, i wielkoduszny, i wesoek, a nudny. Nie do wytrzymania nudny. Tak to bywaj i ludzie, ktrzy
mwi same tylko mdre i dobre sowa, a czuje si, e to s tpi ludzie".
Nastpnymi dniami doktor podawa si za chorego i nie wychodzi z numeru. Lea twarz do
oparcia kanapy i mczy si, kiedy przyjaciel zabawia go rozmow, a wypoczywa, kiedy
przyjaciela nie byo. Zoci si na siebie, e wyjecha, i na przyjaciela, ktry z kadym dniem stawa
si gadatliwszy i bardziej bezceremonialny; doktorowi w aden sposb nie udawao si nastroi
swoich myli na powany i wzniosy ton.
,,To dobiera si do mnie ta rzeczywisto, o ktrej mwi Iwan Dmitrycz myla gniewajc si na

swoj maostkowo, Zreszt gupstwo... Przyjad do domu i wszystko bdzie po staremu..."


W Petersburgu to samo: po caych dniach nie wychodzi z numeru, lea na kanapie i wstawa tylko
po to, eby si napi piwa,
Michai Awierianycz przez cay czas nagli, eby jecha do Warszawy.
Panie drogi, po co ja tam pojad? mwi doktor bagalnym gosem. Jed pan sam, a mnie
pozwl wraca do domu. Prosz pana!
Pod adnym pozorem! protestowa Michai Awierianycz. To cudowne miasto. Przeyem
tam pi najszczliwszych lat mego ycia.
Doktorowi nie starczyo charakteru, eby postawi na swoim, i wbrew chci pojecha do Warszawy.
I tu nie wychodzi z numeru, lea na kanapie i zoci si na siebie, na przyjaciela i na lokajw,
ktrzy uparcie nie chcieli rozumie po rosyjsku, a Michai Awierianycz, jak zwykle zdrw, rzeki i
wesoy, od rana do wieczora spacerowa po miecie i odszukiwa swoich dawnych znajomych. Par
razy nie nocowa w hotelu. Po jednej nocy, spdzonej nie wiadomo gdzie, wrci do domu
wczesnym rankiem w stanie silnego wzburzenia, czerwony i rozczochrany. Dugo chodzi z kta w
kt, mruczc co do siebie, potem zatrzyma si i rzek:
Honor przede wszystkim!
Pochodziwszy jeszcze troch chwyci si za gow i odezwa si tragicznym gosem:
Tak, honor przede wszystkim! O, przeklta godzina, w ktr po raz pierwszy przyszo mi do
gowy jecha do tego Babilonu! Drogi panie zwrci si do doktora gard mn: zgraem si.
Niech pan mi da piset rubli.
Andriej Jefimycz odliczy piset rubli i milczc odda je swemu przyjacielowi. w za, wci
jeszcze psowy z gniewu i wstydu, wymamrota jak zbdn przysig, woy czapk i wyszed.
Wrciwszy po dwu godzinach, zwali si na fotel, gono westchn i rzek:
Honor ocalony! Jedziemy, przyjacielu! Nie zostan w tym przekltym miecie ani minuty duej.
Oszusty! Austriackie szpiegi!
Kiedy przyjaciele wrcili do swojego miasta, by ju listopad i na ulicach lea gboki nieg. Posad
Andrieja Jefimycza zajmowa doktor Chobotow; mieszka jeszcze w swoim starym mieszkaniu,
czekajc, a Andriej Jefimycz przyjedzie i zwolni mieszkanie szpitalne. Nieadna kobieta, ktr
nazywa swoj kuchark, mieszkaa ju w jednej z oficyn szpitala.
Po miecie kryy nowe szpitalne plotki. Opowiadano, e nieadna kobieta pokcia si z
intendentem i e w jakoby czoga si przed ni na kolanach, proszc o przebaczenie.
Andriejowi Jefimyczowi wypado tedy pierwszego dnia po przyjedzie szuka sobie mieszkania.
Mj przyjacielu rzek do niego niemiao pocztmistrz przepraszam za niedyskretne pytanie:
jakimi rodkami pan rozporzdza?
Andriej Jefimycz milczc przeliczy swoje pienidze i powiedzia:
Osiemdziesit sze rubli.
Ja nie o to pytam rzek pocztmistrz zmieszany, nie zrozumiawszy doktora. Ja pytam, jakie
pan ma w ogle rodki?
Mwi panu: osiemdziesit sze rubli... Nic wicej nie mam.
Michai Awierianycz uwaa doktora za uczciwego i szlachetnego czowieka, ale jednak
podejrzewa, e posiada on co najmniej dwadziecia tysicy kapitau. Dowiedziawszy si teraz, e

doktor jest ndzarzem, e nie ma z czego y, pocztmistrz czego nagle zapaka i obj swego
przyjaciela.
XV
Andriej Jefimycz zamieszka w domku o trzech oknach z frontu, nalecym do ubogiej mieszczki
Bieowej. W domku tym byo tylko trzy pokoje nie liczc kuchni. Dwa z nich z oknami
wychodzcymi na ulic zajmowa doktor, a w trzecim i w kuchni mieszkay: Dariuszka i mieszczka
z trojgiem dzieci. Czasami do gospodyni przychodzi nocowa kochanek, pijany chop awanturujcy
si po nocy i przejmujcy strachem Dariuszk oraz dzieci. Kiedy przychodzi i rozsiadszy si w
kuchni zaczyna domaga si wdki, wszystkim robio si bardzo ju ciasno i doktor z litoci bra do
siebie paczce dzieci, kad je spa u siebie na pododze i to mu sprawiao wielk przyjemno.
Wstawa po dawnemu o smej i po herbacie zasiada do czytania swoich starych ksiek i
czasopism. Na nowe nie mia ju pienidzy. I czy dlatego, e ksiki byy stare, czy na skutek
zmiany otoczenia, czytanie ju go nie pochaniao i mczyo go. Aby nie trawi bezczynnie czasu,
ukada szczegowy katalog swoich ksiek i nakleja na ich grzbietach karteczki, a ta skrztna,
mechaniczna robota zdawaa mu si bardziej zajmujca ni czytanie. Jednostajna, skrztna robota w
jaki niepojty sposb usypiaa jego wiadomo, nie myla o niczym i czas prdko przechodzi.
Nawet siedzenie w kuchni i obieranie z Dariuszk kartofli albo przebieranie kaszy gryczanej
wydawao mu si zajmujce. W soboty i niedziele chodzi do cerkwi. Stojc pod cian, sucha
piewu i zmruywszy oczy duma o ojcu, o matce, o uniwersytecie, o religiach: czu si ukojony i
smtny, a potem wychodzc z cerkwi aowa, e naboestwo tak prdko si skoczyo.
Dwa razy chodzi do szpitala do Iwana Dmitrycza, eby z nim porozmawia. Ale obydwa razy Iwan
Dmitrycz by niezwykle podniecony i zy: prosi, eby zostawi go w spokoju, gdy dawno mu ju
obrzyda czcza gadanina, i mwi, e za wszystkie swoje cierpienia prosi przekltych podych ludzi
o jedn tylko nagrod o zamknicie go w separatce. Czyby tego mu nawet odmawiali? Oba razy,
kiedy Andriej Jefimycz egna si z nim i yczy mu dobrej nocy, Iwan Dmitrycz odgryza si,
mwic;
A do diaba tam!
I teraz Andriej Jefimycz nie wiedzia, czy ma i po raz trzeci, czy nie. A mia ochot pj.
Dawniej po obiedzie Andriej Jefimycz chodzi po pokojach i rozmyla, obecnie za od obiadu do
wieczornej herbaty lea na kanapie twarz do ciany i oddawa si maostkowym mylom, od
ktrych nie mg si opdzi. Czu si pokrzywdzony, e za dwudziestoletni przeszo sub nie
dali mu emerytury ani jednorazowej zapomogi. Wprawdzie nie suy uczciwie, ale przecie
emerytur otrzymuj wszyscy urzdnicy bez uwagi na to, czy byli uczciwi albo nie. Dzisiejsza
sprawiedliwo na tym przecie polega, e nagradza si awansami, orderami i emeryturami nie zalety
moralne i zdolnoci, ale w ogle sub, jakkolwiek by bya. DIaczeg on jeden ma by
wyjtkiem? Pienidzy nie mia wcale. Wstyd mu byo przechodzi koo sklepiku i ba si spojrze na
gospodyni domu. Za piwo by ju winien trzydzieci dwa ruble. Bieowej te by duny. Dariuszka
cichaczem wyprzedaje stare ubrania i ksiki i kamie gospodyni, e doktor niebawem otrzyma
bardzo duo pienidzy.
Andriej Jefimycz zy by na siebie, e straci na podr tysic rubli, ktre by sobie uzbiera. Jakby
si teraz ten tysiczek przyda! Denerwowa si, e ludzie nie zostawiaj go w spokoju. Chobotow

uwaa za sw powinno odwiedza niekiedy chorego koleg. Andriejowi Jefimyczowi za


wszystko w nim byo nienawistne: i syta gba, i trywialny, protekcyjny ton, i sowo ,,kolego", i
wysokie buty; a najbardziej nienawistne byo to, e Chobotow uwaa za swj obowizek leczy
Andrieja Jefimycza i wyobraa sobie, e w istocie go leczy. Za kadym razem przynosi buteleczk
z bromkiem potasu i piguki rabarbarowe.
I Michai Awierianyc take uwaa za swoj powinno odwiedza przyjaciela i zabawia go. Za
kadym razem wchodzi do Andrieja Jefimycza ze sztuczn nonszalancj, mia si z przymusem i
zaczyna upewnia doktora, e dzi doskonale wyglda i e wszystko idzie, chwaa Bogu, ku
lepszemu, z czego mona byo wnosi, e stan swojego przyjaciela uwaa za beznadziejny. Nie
spaci jeszcze swego warszawskiego dugu, drczy go ciki wstyd i w napreniu stara si mia
tym goniej i opowiada tym zabawniej. Jego anegdoty i historyjki zdaway si teraz nie mie koca
i mczyy zarwno Andrieja Jefimycza, jak i jego samego.
W czasie jego wizyt Andriej Jefimycz kad si zazwyczaj na kanapie twarz do ciany i sucha
zacisnwszy zby: w jego kipicym wntrzu zbieray si jakby szumowiny i czu, e po kadej
wizycie przyjaciela szumowiny te wznosz si coraz wyej i, zda si, podchodz do garda.
eby zaguszy maostkowe uczucia, popiesznie myla o tym, e i on sam, i Chobotow, i Michai
Awierianycz musz wczeniej czy pniej zgin nie pozostawiwszy w przyrodzie nawet ladu. Jeli
wyobrazi sobie, e za milion lat mimo kuli ziemskiej przeleci rd przestworzy jaki duch, to ujrzy
on tylko glin i goe skay. Wszystkoi kultura, i prawa moralneprzepadnie i nawet traw nie
poronie. C wic znaczy wstyd wobec sklepikarza i ndzny Chobotow, i uciliwa przyja
Michaia Awierianycza? Wszystko bahostka i gupstwo.
Ale nie pomagay ju takie rozwaania. Jak tylko doktor zaczyna wyobraa sobie kul ziemsk za
milion lat, wnet spoza nagich ska wychyla si Chobotow w wysokich butach albo miejcy si
nienaturalnie Michai Awierianyc i nawet rozlega si wstydliwy szept: A warszawski dug zwrc,
najdroszy, w tych dniach... Bezwarunkowo..."
XVI
Pewnego razu Michai Awierianycz przyszed po obiedzie, gdy doktor lea na kanapie. Traf
zrzdzi, e w tyme czasie zjawi si i Chobotow z bromkiem potasu. Andriej Jefimycz dwign si
ociale i wspar si obu rkoma o kanap.
A dzi, mj drogi zacz pocztmistrz cer ma pan daleko lepsz ni wczoraj. Tak, zuch z
pana! Dalibg zuch!
Czas ju, czas, eby si polepszyo, kolego rzek Chobotow ziewajc. Chyba panu samemu
sprzykrzyo si to guzdralstwo.
I polepszy si wesoo rzek pocztmistrz. Jeszcze poyjemy ze sto lat. Tak, tak!
Sto nie sto, ale na dwadziecia jeszcze pana wystarczy pociesza Chobotow. Nic, nic,
kolego, nie melancholizowa... Dosy tego mydlenia oczu.
Pokaemy jeszcze, co umiemy! rozemia si gono Michai Awierianycz i poklepa
przyjaciela po kolanie. Pokaemy! Na przysze lato, jak Bg da, machniemy si na Kaukaz i cay
go konno objedziemy hop! hop! hop! A jak z Kaukazu wrcimy, to jeszcze kto wie, moe i na
weselu pohulamy Michai Awierianycz chytrze mrugn. Oenimy pana, druhu, najmilszy...
oenimy...

Andriej Jefimycz poczu nagle, e szumowiny podeszy mu do garda; dosta strasznego bicia serca.
To trywialne powiedzia, prdko wstawszy i odchodzc ku oknu. Czybycie nie rozumieli,
e mwicie paskie komunay?
Chcia by mikkim i grzecznym, ale raptem na przekr woli zacisn pici i wznis je wysoko
ponad gow.
Zostawcie mnie! wrzasn nieswoim gosem, psowiejc i drc na caym ciele. Won! Obaj
won! Obaj!
Michai Awierianycz i Chobotow wstali i wpatrzyli si w niego, zrazu ze zdumieniem, potem ze
strachem.
Obaj won! krzycza dalej Andriej Jefimycz. Tpi ludzie! Gupi ludzie! Nie potrzeba mi ani
przyjani, ani twoich lekarstw, tpaku! Trywialno! Ohyda!
Chobotow i Michai Awierianycz w pomieszaniu spojrzeli na siebie, cofnli si ku drzwiom i wyszli
do sieni. Andriej Jefimycz chwyci buteleczk z bromem i cisn j za nimi; szko Z brzkiem
rozbio si o prg.
Wynocie si do diaba! krzykn doktor paczliwym gosem, wybiegajc do sieni.Precz, do
diaba!
Po wyjciu goci doktor, dygoczc jak w febrze, pooy si na kanapie i dugo jeszcze powtarza:
Tpi ludzie! Gupi ludzie!
Kiedy si uspokoi, to przede wszystkim pomyla, e biednemu Michaiowi Awierianyczowi musi
by teraz okropnie wstyd i ciko na duszy i e wszystko to jest przeraajce. Nigdy dawniej nie
zdarzao si nic podobnego. Gdzie tu rozum i takt? Gdzie zrozumienie sensu rzeczy i filozoficzna
obojtno?
Ca noc nie mg zasn ze wstydu i zoci na siebie, a rano, o godzinie dziesitej, uda si do
urzdu pocztowego i przeprosi pocztmistrza.
Nie bdziemy wspominali o tym, co zaszo rzek z westchnieniem rozrzewniony Michai
Awierianycz, mocno ciskajc mu rk.Co byo i nie jest, nie pisze si w rejestr. Lubawkin
krzykn nagle tak gono, e wszyscy pocztylionowie oraz interesanci zadreli. Podaj krzeso. A
ty poczekaj! krzykn do baby, ktra przez okienko podawaa mu list polecony. Nie widzisz,
e jestem zajty? Nie bdziemy wspomina tego, co byo cign tkliwie, zwracajc si do
Andrieja Jefimycza. Niech pan siada, najuprzejmiej prosz, drogi panie.
Chwil milczc gadzi si po kolanach, a potem rzek:
Nie przyszo mi nawet na myl, ebym si mia na pana obraa. Choroba to nie arty,
rozumiem. Paski wczorajszy atak przerazi i mnie, i doktora i potem dugo mwilimy o panu. Mj
kochany, czemu pan si nie chce powanie zaj swoim zdrowiem? Czy tak mona? Przepraszam
za przyjacielsk szczero szepn Michai Awierianycz mieszka pan w najokropniejszych
warunkach: ciasnota, brak opieki, leczy si nie ma za co... Przyjacielu kochany, bagamy pana, i ja,
i doktor, z caego serca, niech pan posucha naszej rady: niech pan idzie do szpitala! Bdzie pan tam
mia i zdrowe jado, i opiek, i leczenie. Jewgienij Fiodorycz, chocia mwic midzy nami
mauvais ton, ale zna si na rzeczy, mona cakiem na nim polega. Da mi sowo, e si panem
zajmie.
Andriej Jefimycz by poruszony szczerym wspczuciem i zami, ktre nagle zalniy na policzkach

pocztmistrza.
Panie askawy, niech pan nie wierzy! zaszepta przykadajc rk do serca. Niech pan im
nie wierzy! To jest oszustwo! Moja choroba polega na tym, e w cigu dwudziestu lat znalazem w
caym miecie jednego tylko rozumnego czowieka, a i to wariata. Nie jestem wcale chory, tylko po
prostu dostaem si w bdne koo, z ktrego nie ma wyjcia. Mnie wszystko jedno, na wszystko
jestem gotw.
Niech pan idzie do szpitala, mj kochany.
Mnie wszystko jedno, choby do grobu.
Kochany, niech pan mi da sowo, e pan bdzie we wszystkim sucha Jewgienija Fiodorycza.
Prosz bardzo, daj to sowo. Ale powtarzam panu, e dostaem si w bdne koo. Teraz
wszystko, nawet szczere wspczucie moich przyjaci, zmierza do jednego, do mojej zguby. Gin i
mam odwag zdawa sobie z tego spraw.
Kochany, wyzdrowieje pan.
Po co to mwi? rzek doktor z rozdranieniem. Rzadko kto pod koniec ycia nie
dowiadcza tego, co ja obecnie. Kiedy panu powiedz, e pan ma co w rodzaju kiepskich nerek albo
powikszonego serca, i zacznie si pan leczy, albo powiedz, e pan jest wariatem czy przestpc,
jednym sowem, kiedy ludzie nagle zwrc na pana uwag, to prosz wiedzie, e popad pan w
bdne koo, z ktrego pan si ju nie wydostanie. Bdzie pan usiowa wyj i zbka si pan jeszcze
bardziej. Poddaj si pan wtedy, bo adne ludzkie wysiki ju pana nie ocal. Tak mi si zdaje.
Tymczasem u okienka toczyli si interesanci. eby nie przeszkadza, Andriej Jefimycz wsta i
zacz si egna. Michai Awierianycz jeszcze raz wzi od niego sowo honoru i odprowadzi go a
do drzwi wyjciowych.
Tego samego dnia przed wieczorem niespodzianie zjawi si u Andrieja Jefimycza Chobotow, w
kouszku i wysokich butach, i powiedzia takim tonem, jak gdyby wczoraj nic nie zaszo:
A ja do pana w interesie, kolego. Przyszedem poprosi, czy nie poszedby kolega ze mn na
konsylium, co?
Mylc, e Chobotow chce dla rozrywki wycign go na spacer albo rzeczywicie da mu zarobi,
Andriej Jefimycz ubra si i wyszed z nim na miasto. Rad by ze sposobnoci zatarcia wczorajszej
winy i pogodzenia si i w duszy wdziczny by Chobotowowi, ktry nawet nie bkn nic o
wczorajszym zajciu i jawnie go oszczdza. Po takim nieokrzesanym czowieku trudno byo
oczekiwa wikszej delikatnoci.
A gdzie paski pacjent? spyta Andriej Jefimycz.
U mnie w szpitalu. Dawno ju chciaem go panu pokaza... Ciekawy przypadek.
Weszli w szpitalne podwrze i okrywszy gwny budynek skierowali si w stron pawilonu, gdzie
znajdowali si obkani. Wszystko to, nie wiadomo dlaczego, w milczeniu. Gdy weszli do pawilonu,
Nikita, jak zazwyczaj, zerwa si i stan na baczno.
Zasza tu u jednego komplikacja z pucami rzek pgosem Chobotow wchodzc z Andriejem
Jefimyczem do sali. Zaraz, niech pan tu zaczeka. Pjd tylko po stetoskop.
I wyszed.
XVII
Ju si zmierzchao. Iwan Dmitrycz lea na swoim ku z twarz wetknit w poduszk; paralityk

siedzia nieruchomo, cicho paka i porusza ustami. Gruby chop i byy ekspedytor spali. Byo cicho.
Andriej Jefimycz siedzia na ku Iwana Dmitrycza i czeka. Ale mino p godziny i zamiast
Chobotowa wszed do sali Nikita, trzymajc oburcz szlafrok, czyj bielizn i pantofle.
Wasza wielmono, prosz si ubra z aski swojej rzek cicho. O, tu pana eczko,
prosz tutaj doda wskazujc puste, snad niedawno wstawione ko. To nic, Bg da, e pan
wyzdrowieje.
Andriej Jefimycz wszystko zrozumia. Nie odezwawszy si ani sowem przeszed do ka, ktre mu
wskaza Nikita, i usiad; widzc, e Nikita stoi i czeka, rozebra si do naga i zrobio mu si wstyd.
Potem ubra si w szpitalne odzienie; kalesony byy bardzo krtkie, koszula duga, a szlafrok czu
byo wdzonymi rybami.
Bg da, e pan wyzdrowieje powtrzy Nikita. Zgarn odzienie Andrieja Jefimycza, wyszed i
zamkn za sob drzwi.
Wszystko jedno... myla Andriej Jefimycz, wstydliwie zawijajc si w szlafrok i czujc si w
tym nowym garniturze podobnym do aresztanta... Wszystko jedno... Wszystko jedno, frak,
mundur czy ten szlafrok..."
Ale co z zegarkiem? A notes, co by w bocznej kieszeni? A papierosy? Dokd Nikita zanis
ubranie? Teraz moe ju i do samej mierci nie zdarzy si nakada spodni, kamizelki, butw. W
pierwszej chwili wszystko to jest jakie dziwne i zgoa niepojte. Andriej Jefimycz by i teraz
przekonany, e midzy domem mieszczki Bieowej a sal nr 6 nie ma adnej rnicy, e wszystko na
tym wiecie jest gupstwem i marnoci nad marnociami, a jednak rce mu dray, nogi ziby i
straszno byo pomyle, e niebawem Iwan Dmitrycz zbudzi si i zobaczy go w tym szlafroku.
Doktor wsta, przeszed si i znw usiad.
Przesiedzia p godziny, godzin i dojado mu to a do znudzenia; czyby moliwe byo przey tu
dzie, tydzie, a nawet lata jak ci ludzie? Oto siedzia, oto przeszed si, znowu usiad; mona
podej i spojrze w okno, i znowu przej si z jednego kta w drugi. A potem co? Siedzie tak cay
czas kamieniem i myle? Nie, to chyba niemoliwe.
Andriej Jefimycz pooy si, natychmiast wsta, obtar zimny pot z czoa i poczu, e caa jego twarz
zapachniaa wdzon ryb. Znowu si przeszed.
To jakie nieporozumienie... wyrzek, rozkadajc w zdumieniu rce. Trzeba to wyjani, tu
zaszo nieporozumienie...
W owej chwili zbudzi si Iwan Dmitrycz. Usiad i podpar twarz piciami. Splun. Potem leniwie
spojrza na doktora i w pierwszej chwili najwidoczniej nic nie zrozumia, ale wnet jego zaspana
twarz zrobia si za i drwica.
Aha, i pana tu wsadzili, ptaszku! przemwi schrypnitym ze snu gosem, zmruywszy jedno
oko. Bardzom rad. To pan pi z ludzi krew, a teraz bd pi z pana. wietnie!
To jakie nieporozumienie... rzek Andriej Jefimycz, przestraszywszy si sw Iwana
Dmitrycza; wzruszy ramionami i powtrzy: Jakie nieporozumienie... Iwan Dmitrycz znw
splun i pooy si.
Przeklte ycie! warkn. A najwiksza gorycz i krzywda w tym, e wszak to ycie
zakoczy si nie nagrod za cierpienia, nie apoteoz jak w operze, tylko mierci; przyjd
posugacze i potaszcz nieboszczyka za rce i za nogi, i do lochu! Brr! No nic... Za to na tamtym

wiecie powetujemy sobie... Ja bd z tamtego wiata przychodzi jako duch i bd straszy tych
gadw. A posiwiej przeze mnie.
Wrci Mojsiejka i ujrzawszy doktora wycign ku niemu rk.
Daj grosik! powiedzia.
XVIII
Andriej Jefimycz podszed do okna i popatrzy na pole. Robio si ju ciemno i na widnokrgu z
prawej strony wschodzi zimny, purpurowy ksiyc. Opodal szpitalnego parkanu, o jakie sto sni,
nie wicej, sta wysoki biay dom, otoczony kamiennym murem. Byo to wizienie.
Oto rzeczywisto!" pomyla Andriej Jefimycz i zrobio mu si straszno.
Straszne byy: i ksiyc, i wizienie, i gwodzie na parkanie, i daleki pomie fabryki przerabiajcej
koci. Usysza za sob westchnienie. Obejrza si i zobaczy czowieka z byszczcymi gwiazdami i
orderami na piersi, ktry umiecha si i filuternie mruga okiem. I to te wydao mu si straszne.
Andriej Jefimycz wmawia w siebie, e ani w ksiycu, ani w gmachu wiziennym nie ma nic
osobliwego, e i ludzie zdrowi psychicznie nosz ordery i e z czasem wszystko zgnije i obrci si w
proch; lecz nagle owadna nim rozpacz, chwyci obu rkoma za krat i z caej siy ni potrzsn.
Mocna krata nie ustpia.
Potem, eby odegna strach, podszed do ka Iwana Dmitrycza i usiad.
Upadem na duchu, mj drogi wymamrota drc i wycierajc zimny pot. Upadem na
duchu.
A niech pan pofilozofuje powiedzia Iwan Dmitrycz szyderczo.
Mj Boe, mj Boe... Tak, tak... Pan co mwi, e w Rosji nie ma filozofii, ale e filozofuj
wszyscy, nawet i drobiazg ludzki, I przecie to, e filozofuje drobiazg ludzki, nikomu szkody nie
przynosi rzek Andriej Jefimycz takim tonem, jak gdyby chcia zapaka i wzbudzi ao. Na
co wic, mj drogi, ten pana zoliwy miech? Jak ten drobiazg ludzki ma nie filozofowa, kiedy tak
bardzo jest niezaspokojony? Rozumny, wyksztacony, dumny, wolno miujcy czowiek na obraz i
podobiestwo Boe nie ma innego wyjcia, jak zosta lekarzem w brudnej, gupiej miecinie i
cae ycie baki, pijawki, synapizmy. Szarlataneria, ciasnota poj, bana! O, mj Boe!
Gupstwa pan gada. Nie cierpisz pan medycyny, to wal pan na ministra.
Nie ma, nie ma dokdby pj... Sabimy, drogi panie... Ja byem na nic nieczuy, dzielnie i
przytomnie rozumowaem, a wystarczyo brutalnego dotknicia przez ycie, bym si zaama...
prostracja... Sabimy, do niczego... I pan, kochany, te. Jeste pan rozumny, szlachetny, z mlekiem
matki wyssa pan dobre porywy, lecz zaledwie wstpi pan w ycie, ju si pan umczy i
zachorowa... Sabimy, sabi!...
Oprcz strachu i poczucia krzywdy jeszcze co, czego nie mg si pozby, drczyo doktora cay
czas od zapadnicia zmroku. Wreszcie uprzytomni sobie, e chce mu si piwa i papierosa.
Mj drogi, ja std wyjd rzek. Powiem, eby nam tu dali wiato... Nie mog tak... nie
jestem w stanie...
Andriej Jefimycz ruszy ku drzwiom i otworzy je, ale natychmiast zerwa si Nikita i zagrodzi mu
drog.
Dokd pan? Nie wolno, nie wolno! rzek. Pora spa!
Ale ja tylko na chwil, przejd si po podwrzu stropi si Andriej Jefimycz.

Nie wolno, nie wolno, nie ma rozkazu. Sam pan wie.


Nikita zatrzasn drzwi i podpar je plecami.
Ale c komu si stanie, jeeli ja std wyjd? spyta Andriej Jefimycz wzruszajc ramionami.
Nie rozumiem! Nikita, ja musz wyj! powiedzia drcym gosem. Potrzebuj wyj.
Niech pan nie robi zamieszania, to nieadnie! rzek pouczajco Nikita.
Licho wie co! krzykn nagle Iwan Dmitrycz i zerwa si. Jakie on ma prawo nie puszcza?
Jak oni mi nas tu trzyma? Prawo, zdaje si, wyranie mwi, e bez sdu nikt nie moe by
pozbawiony wolnoci. To gwat! To samowola!
Oczywicie, samowola! rzek Andriej Jefimycz omielony krzykiem Iwana Dmitrycza. Ja
potrzebuj wyj i musz wyj. On nie ma prawa! Mwi ci, puszczaj!
Syszysz, tpy bydlaku? krzykn Iwan Dmitrycz i uderzy w drzwi pici. Otwieraj albo
wywal drzwi! Ty hyclu!
Otwrz! krzykn Andriej Jefimycz drc na caym ciele. Ja dam!
Gadaj sobie zdrw odpowiedzia za drzwiami Nikita. Gadaj.
To przynajmniej id, zawoaj Jewgienija Fiodorycza! Powiedz, eby by askaw... na minut; e ja
go prosz!
Doktor sam jutro przyjdzie.
Nigdy nas nie wypuszcz! cign tymczasem Iwan Dmitrycz. Zgnoj nas tutaj! O, Boe,
czy w istocie nie ma na tamtym wiecie pieka i te ajdaki dostpi odpuszczenia? Gdzie
sprawiedliwo? Otwieraj, ajdaku, ja si dusz! wrzasn ochrypym gosem i run na drzwi.
eb sobie rozwal! Mordercy!
Nikita szybko otworzy drzwi, grubiasko obu rkami i kolanem odepchn Andrieja Jefimycza,
potem zamachn si i uderzy go pici w twarz. Doktorowi wydao si, e ogromna sona fala
nakrya go caego razem z gow i uniosa na ko; istotnie w ustach byo sono, wida krew si
pucia z zbw. Jakby chcc wypyn, zamacha rkoma i uchwyci si czyjego ka, a
jednoczenie poczu, e Nikita uderzy go dwa razy w plecy.
Rozleg si gony krzyk Iwana Dmitrycza. Wida i jego bito.
Potem wszystko ucicho. Wte wiato ksiyca sczyo si przez kraty i na pododze lea cie,
podobny do siatki. Byo strasznie. Andriej Jefimycz pooy si i przytai oddech, czeka z
przeraeniem, czy go jeszcze raz nie uderz. Byo mu, jakby kto wzi sierp, utkwi go w nim i
kilkakro obrci go w piersiach i w kiszkach. Z blu gryz poduszk i ciska zby, i nagle przez
gow, wrd chaosu, wyranie bysna straszna, nie do zniesienia myl, e taki sam bl musieli
byli odczuwa przez cae lata, dzie za dniem, ci ludzie, ktrzy teraz przy wietle ksiyca wydawali
mu si czarnymi cieniami. Jake to mogo si sta, e w cigu przeszo dwudziestu lat on nic o tym
nie wiedzia i nie chcia wiedzie? Nie wiedzia, nie mia pojcia o blu, a wic nie ma na nim winy,
ale sumienie, tak samo nieprzejednane i grubiaskie jak Nikita, sprawio, e zlodowacia od stp do
gw. Zerwa si, chcia krzykn ze wszystkich si i pobiec szybko, eby zabi Nikit, Chobotowa,
intendenta i felczera, a potem siebie; lecz z piersi nie wydoby si aden dwik i nogi odmwiy
posuszestwa; duszc si zacz rwa szlafrok i koszul na piersiach i zemdlony upad na ko.
XIX
Nazajutrz rano bolaa go gowa, szumiao w uszach i czu niedomaganie w caym ciele. Nie wstydzi

si wspomnienia swojej wczorajszej saboci. Wczoraj by maoduszny, ba si nawet ksiyca,


szczerze wypowiada uczucia i myli, jakich dawniej nawet w sobie nie podejrzewa. Na przykad
myl o niezaspokojeniu filozofujcego drobiazgu ludzkiego. Ale teraz byo mu wszystko jedno.
Nie jad, nie pi, lea nieruchomo i milcza. Wszystko jedno myla, kiedy mu zadawano
pytania. Nie bd odpowiada... Mnie wszystko jedno".
Po obiedzie przyszed Michai Awierianycz i przynis wiartk herbaty i funt marmolady.
Przychodzia te Dariuszka i ca godzin staa przy ku z wyrazem tpego smutku na twarzy.
Odwiedzi chorego i doktor Chobotow. Przynis buteleczk z bromowymi kroplami i nakaza
Nikicie, eby czymkolwiek zakadzi w sali nr 6.
Nad wieczorem Andriej Jefimycz umar na udar apoplektyczny. Najpierw dosta straszliwych
dreszczw i nudnoci; zdawao mu si, e co odraajcego, przenikajcego cae ciao a do palcw
nadcigno od odka ku gowie i zalao mu oczy i uszy. W oczach pozieleniao. Andriej Jefimycz
zrozumia, e to nadchodzi koniec, i przypomnia sobie, e Iwan Dmitrycz, Michai Awierianycz i
miliony ludzi wierz w niemiertelno. A nu ona jest? Ale nie chciao mu si i niemiertelnoci i
myla o niej tylko przez mgnienie. Stado jeleni, -niezwykle piknych i penych gracji, o ktrych
czyta by wczoraj, przebiego koo niego, potem baba wycigna ku niemu rk z listem
poleconym... Powiedzia co Michai Awierianycz. Potem wszystko zniko i Andriej Jefimycz
zapomnia o wszystkim na wieki.
Przyszli posugacze szpitalni, wzili doktora za rce i za nogi i odnieli do kaplicy. Lea tam na
stole, z otwartymi oczyma, a w nocy wieci na niego ksiyc. Rano przyszed Siergiej Siergieicz,
nabonie pomodli si przed krucyfiksem i zamkn oczy swemu byemu zwierzchnikowi.
Na trzeci dzie chowano Andrieja Jefimycza. Na pogrzebie byli tylko Michai Awierianycz i
Dariuszka.
STRACH
Opowiadanie mojego przyjaciela
Dmitrij Pietrowicz Silin skoczy uniwersytet i urzdowa w Petersburgu, ale w trzydziestym roku
ycia rzuci posad i zaj si gospodarstwem wiejskim. Gospodarstwo szo mu niele, a mimo to
miaem wraenie, e nie jest ono odpowiedni dziedzin dla Silina i e najlepiej by zrobi, gdyby
znw powrci do Petersburga. Kiedy Dmitrij Pietrowicz ogorzay, szary od kurzu, zmczony
prac wita mnie koo bramy lub na ganku, a potem przy kolacji cay czas walczy z sennoci, a
ona zabieraa go jak dzieciaka do ka, albo kiedy zwalczywszy w kocu senno zaczyna
wypowiada jakie adne myli gosem agodnym, ciepym i jakby bagalnym, wwczas nabieraem
przekonania, e to ani gospodarz, ani rolnik, tylko po prostu zmczony czowiek, e mu w ogle
adne gospodarstwo nie jest potrzebne ot, dzie przeszed i chwaa Bogu.
Lubiem bywa w jego dworze i nieraz spdzaem tam kilka dni z rzdu. Lubiem jego dom i park, i
duy sad, i rzeczk, i jego filozofi nieco gnun i zbyt grnolotn, ale zrozumia. Chyba i samego
Silina te lubiem, chocia nie mog tego twierdzi z ca pewnoci, bo dotychczas niezbyt si
orientuj w moich uczuciach z tamtych lat. By to czowiek mdry, zacny, szczery i bynajmniej
nienudny, ale pamitam jednak, e gdy zwierza si przede mn ze swoich intymnych przey, a
nasze stosunki nazywa przyjani, mnie to jako dziwnie niepokoio, czuem si nieswojo. W tej

przyjani byo co uciliwego, krpujcego, wic co do mnie, zamienibym j chtnie na zwyk


zay znajomo.
Rzecz w tym, e ogromnie mi si podobaa jego ona, Maria Siergiejewna. Nie byem zakochany,
ale podobaa mi si jej twarz, oczy, gos, chd, tskniem za ni, gdym jej zbyt dugo nie widzia, i
nie byo wwczas osoby, ktra by tak pobudzaa moj wyobrani, jak ta moda, pikna, wytworna
kobieta. Nie miaem w stosunku do niej adnych okrelonych zamiarw i nie marzyem o niczym,
ale za kadym razem, gdy zostawalimy sam na sam, nie wiadomo czemu przychodzio mi na myl,
e jej m uwaa mnie za swojego przyjaciela, i czuem si jako niezrcznie. Kiedy graa na
fortepianie moje ulubione utwory albo opowiadaa co ciekawego, suchaem z przyjemnoci, a
rwnoczenie bdziy mi po gowie myli, e ona kocha ma, e ten m jest moim przyjacielem,
wtedy traciem humor, czuem si niezrczny, skrpowany, nudny. Dostrzegaa t zmian i
zazwyczaj mwia:
Ju si pan stskni za swoim przyjacielem. Trzeba posa po niego w pole.
I kiedy przychodzi Silin, oznajmiaa mi:
Oto paski przyjaciel. Niech si pan cieszy. Trwao to z ptora roku.
Pewnej lipcowej niedzieli, nie majc nic do roboty, pojechalimy z Silinem do duej wsi Kuszyno
po jakie zakupy do kolacji. Zanim obszukalimy sklepy, soce zaszo i nadcign wieczr, ten
wieczr, ktrego chyba nie zapomn pki ycia. Kupilimy podobny do myda ser i skamienia
kiebas, zalatujc dziegciem, i poszlimy do karczmy zapyta, czy nie ma piwa. Nasz stangret mia
podku konia w kuni, uprzedzilimy go, e bdziemy czekali przed cerkwi. Chodzilimy,
rozmawiali, mieli si z naszych sprawunkw, a za nami w milczeniu, tajemniczo jak szpieg sun
czowiek, ktremu w powiecie nadano do dziwne przezwisko: Czterdziestu Mczennikw. w
Czterdziestu Mczennikw, alias Gawria Siewierow, czyli po prostu Gawriuszka, by przez krtki
czas moim lokajem, ale zwolniem go za pijastwo. Suy te u Silina i rwnie zosta wydalony za
t sam sabo. Znano go jako straszliwego pijaczyn i w ogle cae jego ycie byo pijane i
podobnie rozwichrzone jak on sam. Ojciec jego by popem, matka szlachciank, czyli e Gawria
pochodzi ze stanu uprzywilejowanego, ale jakkolwiek si wpatrywaem w jego pijack,
ugrzecznion, zawsze spocon twarz, w jego rud, ju siwiejc brod, ndzn, podart marynark i
czerwon koszul, nie mogem znale ani ladu tego, co u nas powszechnie uchodzi za
uprzywilejowanie. Zalicza siebie do ludzi wyksztaconych i twierdzi, e uczy si w szkole
duchownej i e nie skoczy jej, poniewa usunito go za palenie tytoniu, potem piewa w chrze
archiriejskim i przez dwa lata mieszka w klasztorze, skd rwnie zosta usunity, ale ju nie za
palenie, tylko za ,,sabo". Obszed pieszo dwie gubernie, nie wiadomo po co wci skada podania
do konsystorza i rozmaitych urzdw, cztery razy by sdzony. Utknwszy w kocu w naszym
powiecie, ima si zawodu lokaja, lenika, szczwacza, cerkiewnego stra, oeni si z kuchark
rozpustn wdow ugrzz po uszy w prostackim yciu i tak oswoi si z jego botem i swarami, e
o swym pochodzeniu sam, ju mwi z pewnym niedowierzaniem, niemal jak o micie. W okresie, o
ktrym opowiadam, pata si bez pracy, podajc si za konowaa i myliwego, a ona zawieruszya
si nie wiadomo gdzie.
Z karczmy poszlimy do cerkwi i usiedli na stopniu przedsionka, czekajc na konie. Czterdziestu
Mczennikw stan w pobliu i podnis rk do ust, eby z uszanowaniem kaszln w do, kiedy

zajdzie potrzeba. Byo ju ciemno; pachniao wieczorn wilgoci i za chwil mia wzej ksiyc.
Na bezchmurnym, gwiadzistym niebie tu nad nami bielay tylko dwa oboki; jeden duy, drugi
mniejszy; samotne biegy obok siebie jak matka z dziecitkiem tam, gdzie dogasa zorza.
Pikny mamy dzi dzie powiedzia Silin.
Wrcz nadzwyczajny... przytakn Czterdziestu Mczennikw, z uszanowaniem kaszlnwszy
w do. e te pan raczy, Dmitriju Pietrowiczu, zawita w nasze strony doda przymilnym
tonem, najwidoczniej chcc nawiza rozmow.
Silin nic nie odpowiedzia. Czterdziestu Mczennikw westchn gboko i rzek cichym gosem, nie
patrzc na nas:
Cierpi li tylko z przyczyny, za ktr bd musia odpowiada przed Wszechmocnym Bogiem.
Ot, wiadomo, jestem czowiek stracony i do niczego niezdatny, wszelako powiem z rk na sercu:
nie mam kawaka chleba i yj gorzej ni pies... Niech mi pan daruje, Dmitriju Pietrowiczu.
Silin nie sucha i podparszy gow piciami myla swoje. Cerkiew staa u skraju wsi, na wysokim
brzegu, i przez krat ogrodzenia widzielimy rzek, mokre ki po tamtej stronie i jaskrawoczerwone
wiato ogniska, wok ktrego poruszay si czarne sylwety ludzi i koni... A dalej, za ogniskiem,
inne wiateka: to wioska... Tam piewano pie.
Nad rzek i gdzieniegdzie nad k unosia si mga.
Dugie, wskie strzpy mgie, gste i biae jak mleko, snuy si nad wod, przesaniay odbite w
rzece gwiazdy, czepiay si wierzb. A przybieray coraz inne ksztaty, zdawao si, e jedne si
obejmuj, inne kaniaj si, jeszcze inne wznosz ku niebu ramiona w szerokich popich rkawach,
jakby modlc si... Te mgy musiay nasun Silinowi myl o widmach i nieboszczykach, bo obrci
si twarz do mnie i powiedzia ze smutnym umiechem:
Niech mi pan wytumaczy, drogi przyjacielu, czemu to, chcc opowiedzie rzecz straszn,
tajemnicz i fantastyczn, nie uciekamy si do tematu z ycia, ale zawsze ze wiata widziade i
pozagrobowych cieni?
Bo straszne jest to, co niezrozumiae.
A czy ycie jest dla pana zrozumiae? Prosz mi powiedzie: czy pan naprawd lepiej rozumie
ycie ni wiat pozagrobowy?
Silin przysun si tak blisko, e na policzku czuem jego oddech. W wieczornym zmierzchu ta blada
pociga twarz wydawaa si jeszcze bledsza, a ciemna broda czarniejsza od sadzy. Oczy mia
smutne, szczere, troch zalknione, jakby chcia opowiedzie jak straszn histori. Patrza mi w
oczy i cign swoim bagalnym gosem:
Nasze ycie i wiat pozagrobowy s w rwnej mierze niezrozumiae i straszne. Ten, kto boi si
upiorw, musi ba si i mnie, i tych wiate, i nieba, bo to wszystko, jeli dobrze si zastanowi, jest
niemniej zagadkowe i fantastyczne ni widma z tamtego wiata. Ksi Hamlet nie popeni
samobjstwa, bo ba si widziade, ktre by moe zakciyby jego wieczysty sen; owszem, podoba
mi si ten synny monolog, ale mwic szczerze nigdy mnie nie wzrusza. Przyznam si panu po
przyjacielsku: nieraz w cikich chwilach wyobraaem sobie godzin mierci; moja wyobrania
tworzya tysice ponurych widziade, doprowadzaem siebie do stanu drczcej egzaltacji, do
koszmarw, i zapewniam pana, e to nie wydawao mi si straszniejsze od rzeczywistoci. Co tu
mwi, widziada s straszne, ale niemniej straszne jest ycie. Ja, mj drogi, nie rozumiem ycia, ja

si go boj. Nie wiem, moe jestem chory, postrzelony czowiek. Normalnym, zdrowym ludziom
wydaje si, e rozumiej wszystko, co widz i sysz, a ja zatraciem to ,,wydaje si" i dzie po dniu
zatruwam siebie strachem. Jest taka choroba lk przestrzeni, no a ja cierpi na lk przed yciem.
Kiedy le na trawie i obserwuj robaczka, ktry dopiero wczoraj si urodzi i nic nie rozumie,
wydaje mi si wtedy, e jego ycie jest jednym nieprzerwanym koszmarem i zaraz widz w tym
robaczku samego siebie.
A co waciwie pana przeraa? zapytaem.
Przeraa mnie wszystko. Jestem z natury czowiekiem niezbyt gbokim, niewiele si
zastanawiam nad takimi sprawami, jak wiat pozagrobowy czy losy ludzkoci, i w ogle rzadko
wzlatuj na podniebne szczyty. Najbardziej mnie przeraa codzienno, przed ktr nikt z nas nie
moe si ukry. Nie jestem w stanie odrni, co w moich uczynkach jest prawd, a co faszem,
wic one mnie niepokoj; rozumiem, e wychowanie i warunki zamkny mnie w ciasnym krgu
kamstwa, e cae moje ycie waciwie sprowadza si do cigych stara o to, aby oszukiwa siebie
i ludzi, ale tego nie dostrzega, i strach mnie ogarnia, e nie wypacz si z kamstwa a do mierci.
Dzisiaj robi co, a jutro ju nie rozumiem, po co to zrobiem. Objem posad w Petersburgu i
przeraziem si, przyjechaem tu, eby zaj si gospodarstwem, i te si przeraziem. Widz, e my
niewiele wiemy, i dlatego wci popeniamy bdy, bywamy niesprawiedliwi, szkalujemy naszych
blinich, zatruwamy komu ycie, marnujemy siy na gupstwa, ktre s zbdne i przeszkadzaj nam
y, a to mnie przeraa, bo nie rozumiem, komu i po co potrzebne to wszystko. Ja, mj drogi, nie
rozumiem ludzi, ja si ich boj. Przeraa mnie los chopw, nie wiem, co to za wysze cele ka im
tak cierpie, po co oni yj. Jeeli ycie jest rozkosz, znaczy, e oni w ogle s niepotrzebni, jeeli
cel i sens ycia polegaj na ndzy i bezgranicznej, beznadziejnej ciemnocie, nie mog poj, komu i
na co potrzebna ta inkwizycja. Nic i nikogo nie rozumiem. Niech no pan z aski swojej sprbuje
zrozumie choby to indywiduum powiedzia Silin, wskazujc Czterdziestu Mczennikw.
Niech si pan zastanowi.
Zauwaywszy nasze spojrzenia Czterdziestu Mczennikw z uszanowaniem kaszln w do i
oznajmi:
Dla dobrych pastwa zawszem by wiernym sug, lecz gwna przyczyna napoje
spirytusowe. Atoli gdyby kto chcia to uwzgldni i da nieszczsnemu czowiekowi zatrudnienie,
zoybym przysig na ten obraz. A sowo moje jest mocne.
Str cerkiewny przeszed obok, spojrza na nas ze zdziwieniem i zacz targa za sznur. Dzwon
przecigle i wolno wybi dziesi razy, ostro przecinajc wieczorn cisz.
O, ju dziesita! powiedzia Silin. Trzeba by ju wraca. Tak, mj drogi przyjacielu
westchn gdyby pan wiedzia, jak si boj swoich codziennych, powszednich myli, w ktrych
chyba nie powinno by nic strasznego. eby nie myle, wypeniam sobie czas prac, a eby spa,
staram si porzdnie zmczy. Dzieci, ona... U innych to normalne, ale jak mnie z tym ciko, mj
drogi!
cisn twarz rkoma, chrzkn i zamia si.
Gdybym mg panu opowiedzie, jakie gupstwo palnem! Wszyscy mi mwi: masz mi on,
liczne dzieci, jeste wzorowym ojcem rodziny. Sdz, em bardzo szczliwy, i zazdroszcz mi. No,
skoro ju o tym mowa, wyznam panu w tajemnicy: moje szczcie maeskie to smutne

nieporozumienie i ja si go boj.
Blada twarz Silina wygldaa brzydko w wymuszonym umiechu. Trzyma mnie wp i cign
cicho:
Pan jest moim prawdziwym przyjacielem, ja panu ufam i ogromnie pana szanuj. Niebo zsya
nam przyja po to, ebymy mogli si wypowiedzie i pozby tajemnic, ktre nas gnbi.
Skorzystam wic z paskiej sympatii do mnie i powiem panu ca prawd. Moje ycie rodzinne,
ktre pan uwaa za tak wzorowe, jest dla mnie najwikszym nieszczciem i najbardziej mnie
przeraa. Oeniem si dziwacznie i gupio. Musi pan wiedzie, e przed lubem szaleczo
kochaem Masz i staraem si o ni dwa lata. Pi razy proponowaem jej maestwo, ale nie
chciaa si zgodzi, bo byem jej najzupeniej obojtny. Za szstym razem, kiedy nieprzytomny z
mioci czogaem si na klczkach i prosiem j o rk jak o jamun, wreszcie zgodzia si...
Powiedziaa mi tak: ,,Nie kocham pana, ale bd wiern on..." Przyjem ten warunek z
zachwytem. Wtedy rozumiaem, co to znaczy, ale teraz przysigam na Boga, e nie rozumiem. ,,Nie
kocham pana, ale bd wiern on" co to znaczy? To mga, to mrok... Kocham j dzi rwnie
mocno, jak pierwszego dnia po lubie, a ona, zdaje si, traktuje mnie z t sam obojtnoci i
prawdopodobnie jest zadowolona, kiedy wyjedam. Nie wiem na pewno, czy ona mnie kocha, czy
nie kocha, nie wiem, nie wiem, ale my przecie mieszkamy pod jednym dachem, mwimy sobie po
imieniu, pimy razem, mamy dzieci, majtek jest nasz wspln wasnoci... C to znaczy? Po co
to? Czy pan co z tego rozumie, przyjacielu? Okrutna mka! Moe dlatego, e zupenie nie pojmuj
naszych stosunkw, nienawidz to jej, to siebie, to nas obojga, w gowie mi si wszystko plcze,
zadrczam si, tpiej, a ona jak na zo co dzie pikniejsza, ona robi si nadzwyczajna...
Uwaam, e wosy ma cudowne, a umiecha si jak adna inna kobieta. Kocham j i wiem, e
kocham beznadziejnie. Beznadziejna mio do kobiety, z ktr ju si ma dwoje dzieci! Czy to
zrozumiae, czy nie straszne? Czy to nie jest straszniejsze od widziade?
Silin by w takim nastroju, e mwiby jeszcze bardzo dugo, ale na szczcie usyszelimy gos
stangreta. Przyszy nasze konie. Wsiedlimy do powozu, a Czterdziestu Mczennikw, zdjwszy
czapk, podsadzi nas obu z tak min, jakby tylko czeka na okazj, eby dotkn naszych
drogocennych cia.
Dmitriju Pietrowiczu, niech mi pan pozwoli przyj jkn, mrugajc powiekami i chylc
gow na rami. Niech mi pan okae t ask bosk! Bo zdechn z godu!
No dobrze powiedzia Silin. Przyjd, pobdziesz trzy dni, a potem zobaczymy.
Rozkaz! ucieszy si Czterdziestu Mczennikw. Przyjd jeszcze dzisiaj.
Do dworu byo sze wiorst. Silin, zadowolony, e si nareszcie zwierzy przyjacielowi, przez ca
drog obejmowa mnie ramieniem i ju bez goryczy i przeraenia, a nawet raczej wesoo rozwodzi
si nad tym, e gdyby u niego w domu wszystko ukadao si dobrze, wrciby do Petersburga i zaj
si nauk. Te prdy, twierdzi, ktre popchny na wie tylu modych, zdolnych ludzi, byy smutnym
zjawiskiem. yta i pszenicy w Rosji jest pod dostatkiem, ale zupenie nie ma kulturalnych ludzi.
Zdrowa, uzdolniona modzie powinna zaj si nauk, sztuk i polityk; postpowa inaczej
znaczy by nieprzezornym. Silin filozofowa wrcz z rozkosz i wyraa ubolewanie, e jutro
wczesnym rankiem bdziemy musieli si rozsta, poniewa wyjeda na przetarg leny.
A mnie byo przykro i smutno, zdawao mi si, e oszukuj czowieka. I rwnoczenie byo mi

dobrze. Patrzyem na olbrzymi purpurowy ksiyc, ktry ju wschodzi, a widziaem w myli


wysok, smuk blondynk bladolic, zawsze strojn, pachnc jakimi niezwykymi perfumami
podobnymi do pima i nie wiadomo czemu mylaem z przyjemnoci, e nie kocha ma.
Zaraz po powrocie siedlimy do kolacji. Masza miejc si czstowaa nas naszymi zakupami, a ja
stwierdziem, e ona istotnie ma cudowne wosy i umiecha si jak adna inna kobieta.
Obserwowaem j, bo pragnem wyczyta z kadego jej ruchu i spojrzenia, e nie kocha ma, i
zdawao mi si, e to widz.
Silina wkrtce zacza ogarnia senno. Po kolacji posiedzia z nami dziesi minut i oznajmi:
Jak sobie chcecie, moi pastwo, ale ja musz wsta o trzeciej. Poegnam was.
Czule ucaowa on, mocno, z wdzicznoci ucisn mi rk i kaza przyrzec, e przyjad w
przyszym tygodniu. Aby nie zaspa nazajutrz, poszed na noc do oficyny. Masza kada si pno,
jak w Petersburgu, i teraz, nie wiadomo czemu, byem z tego zadowolony.
A wic zaczem, kiedy zostalimy sami. A wic, niech pani bdzie tak dobra i zagra
cokolwiek.
Wcale mi si nie chciao sucha muzyki, ale nie wiedziaem, od czego zacz rozmow. Masza
siada do fortepianu i zagraa, ju nie pamitam co. Siedziaem obok, patrzyem na jej biae, pikne
rce i staraem si zgadn, co wyraa ta zimna, obojtna twarz. W pewnej chwili Masza
umiechna si i spojrzaa na mnie.
Pan si nudzi bez swojego przyjaciela orzeka. Rozemiaem si.
Dla samej przyjani wystarczyoby, ebym przyjeda do pastwa raz w miesicu, a ja bywam
czciej ni co tydzie.
Po tych sowach wstaem i niespokojnie przeszedem si z kta w kt. Ona te wstaa i zbliya si
do kominka.
Co pan chce przez to powiedzie? zapytaa patrzc na mnie duymi, wietlistymi oczami.
Milczaem.
Pan nie powiedzia prawdy podja po chwili. Pan bywa u nas tylko jako przyjaciel
Dmitrija Pietrowicza. C, bardzo mnie to cieszy. W naszych czasach rzadko si widuje tak
przyja.
,,Ho-ho" pomylaem i nie wiedzc, co mam odpowiedzie, bknem: Chce pani przej si
po ogrodzie?
Nie.
Wyszedem na taras. Przeszy mnie dreszcz, zrobio mi si zimno ze wzburzenia. Ju wiedziaem, e
nasza rozmowa bdzie cakiem baha, e nie potrafimy powiedzie sobie nic wanego, ale e tej
nocy stanie si to, o czym nawet nie miaem marzy. Koniecznie tej nocy lub nigdy.
Jaka pikna pogoda! powiedziaem gono.
Dla mnie to cakiem obojtne dobiego w odpowiedzi.
Wrciem do salonu. Masza wci staa przy kominku, zaoywszy rce do tyu, i zamylona
patrzaa w bok.
Dlaczego obojtne? zapytaem.
Dlatego, e mi nudno. Panu si nudzi tylko bez swojego przyjaciela, a mnie wci nudno.
Zreszt... to pana chyba nie interesuje.

Siadem do fortepianu i przegraem kilka akordw wyczekujc, co ona jeszcze powie.


Prosz si nie krpowa wyrzeka patrzc na mnie gniewnym wzrokiem, jakby miaa ochot
rozpaka si ze zoci. Jeeli pan chce spa, to niech pan idzie. Prosz nie sdzi, e skoro pan
jest przyjacielem Dmitrija Pietrowicza, musi pan nudzi si z jego on. Nie potrzebuj ofiar.
Prosz, moe pan odej.
Oczywicie, e nie ruszyem si z miejsca. Masza wysza na taras, a ja zostaem w salonie i przez
kilka minut wertowaem nuty. Potem te wyszedem. Stalimy obok siebie w cieniu firanek, a pod
naszymi nogami bielay schody, skpane w ksiycowym wietle. Po kwietnikach i tym piasku
alej cigny si czarne cienie drzew.
Ja te musz jutro wyjecha powiedziaem.
Oczywicie, skoro ma nie ma w domu, pan nie moe tu zosta rzucia drwico.
Wyobraam sobie, jak byby pan nieszczliwy, gdyby zakocha si we mnie! A jeeli ja pewnego
piknego dnia rzuc si panu na szyj? Zobaczymy, w jakim popochu pan ucieknie. To ciekawe.
Jej sowa, jej blada twarz wyraay gniew, ale oczy byy pene najtkliwszej, namitnej mioci.
Patrzaem ju na to pikne stworzenie jak na swoj wasno i pierwszy raz zauwayem, e ma
zociste brwi, cudowne brwi, jakich nigdy poprzednio nie widziaem. Myl, e mog j zaraz wzi
w ramiona, popieci, dotkn tych wspaniaych wosw, nagle wydaa mi si tak niesamowita, e
rozemiaem si i zamknem oczy.
Pno ju jednak... Dobranoc powiedziaa Masza.
Tak, ja te pragn dobrej nocy... odparem miejc si i wszedem za ni do salonu.
Przekln t noc, jeeli nie bdzie dobra...
egnajc j u drzwi uciskiem rki, widziaem po jej- twarzy, e ona mnie rozumie i jest
zadowolona, e ja j te rozumiem.
Udaem si do swojego pokoju. Na stole koo ksiek leaa czapka Dmitrija Pietrowicza i to mi
przypomniao o jego przyjani. Wziem lask i wyszedem do ogrodu. Tu ju unosia si mga,
wok drzew i krzakw bdziy te same wysokie, cienkie widma, ktre widziaem nad rzek. Jaka
szkoda, e nie mogem z nimi rozmawia!
W niezwykle przejrzystym powietrzu wyranie rysowa si kady listek, kada kropla rosy
wszystko umiechao si do mnie w sennej ciszy nocy i przechodzc koo zielonych awek
wspomniaem sowa z jakiej szekspirowskiej sztuki: jak sodko pi na awie blask ksiyca.
W ogrodzie by pagrek. Wspiem si i usiadem. Ogarno mnie jakie czarowne uczucie.
Wiedziaem z ca pewnoci e zaraz bd ciska i tuli jej przepyszne ciao, bd caowa zote
brwi, a rwnoczenie kusio mnie, eby w to nie wierzy i drani siebie, nawet byo mi al, e ona
tak mao mnie drczya, e poddaa si tak szybko.
Nagle rozlegy si czyje cikie kroki. W alei ukaza si mczyzna redniego wzrostu i od razu
poznaem, e to Czterdziestu Mczennikw. Usiad na awce, ciko westchn, potem trzy razy
przeegna si i pooy. Po chwili wsta i pooy si na drugim boku. Nocna wilgo i komary nie
daway mu usn.
A to dola! wymamrota. Nieszczsna, gorzka dola!
Patrzc na jego chude, zgite ciao, syszc cikie, chrapliwe westchnienia, wspomniaem inn
nieszczsn, gorzk dol, ktra dzi spowiadaa si przede mn, i przeraziem si wasnej

szczliwoci. Zszedem z pagrka i wrciem do domu.


,,ycie jego zdaniem jest straszne mylaem a wic nie certuj si z yciem, am je i zanim ci
zgniecie, bierz wszystko, co si da".
Na tarasie staa Masza. Milczc wziem j w ramiona i zaczem chciwie caowa jej brwi, skronie,
szyj.
W moim pokoju mwia, e kocha mnie ju dawno, wicej ni rok. Szeptaa miosne zaklcia,
pakaa, prosia, ebym j zabra do siebie. Co chwila prowadziem j pod okno, chcc widzie jej
rysy przy wietle ksiyca, i wydawaa mi si jakim piknym snem i czym prdzej braem j w
ramiona, eby uwierzy w rzeczywisto. Dawno ju nie przeywaem takich uniesie... A jednake
gdzie gboko, na samym dnie duszy, tkwia jaka niepewno, czuem si nieswojo. W mioci
Maszy do mnie byo co wicego i uciliwego, podobnie jak w przyjani Silina. Bo to bya
wielka, powana mio ze zami i zaklciami, a ja nie chciaem powanych uczu ani ez, ani
zakl, ani rozmw o przyszoci. Niechby ta ksiycowa noc migna w naszym yciu jak jasny
meteor, i basta!
Punktualnie o trzeciej Masza wysza z mojego pokoju, a gdy stojc na progu odprowadzaem j
wzrokiem, z gbi korytarza nagle ukaza si Silin. Mijajc go Masza drgna i usuna si z
przejcia, a z caej jej postaci bio obrzydzenie. Umiechn si jako dziwnie, chrzkn i wszed do
mojego pokoju.
Zostawiem tu wczoraj czapk... powiedzia nie patrzc na mnie.
Znalaz czapk i wsadzi j obu rkami na gow, potem spojrza na moj zmieszan twarz, na moje
pantofle i wyrzek jakim nieswoim, dziwnym, zachrypnitym gosem:
Taki ju wida mj los nic nie rozumie. Jeeli pan rozumie cokolwiek, to... gratuluj. Ciemno
mi w oczach.
I wyszed pokasujc. Potem widziaem przez okno, jak wasnorcznie zaprzga konie przy stajni.
Rce mu si trzsy, pieszy si i oglda w stron domu; prawdopodobnie odczuwa strach. Pniej
wsiad do bryki i z dziwnym wyrazem twarzy, jakby obawiajc si pocigu, zaci konie.
W chwil potem ja te odjechaem, Ju wschodzio soce i wczorajsze mgy niemiao tuliy si do
krzakw i pagrkw. Na kole siedzia Czterdziestu Mczennikw, ktry ju zdy si wstawi, i
plt jakie pijackie brednie.
Jam czowiek wolny! krzycza do koni. Hej, koniki-sokoliki! Jam honorowy obywatel z
dziada pradziada, jeli chcecie wiedzie!
Strach Silina, ktry nie wychodzi mi z gowy, udzieli si te i mnie. Mylaem o tym, co si stao, i
nic nie rozumiaem. Patrzyem na gawrony, wydawao mi si dziwne i straszne, e lataj.
Po co ja to zrobiem? pytaem sam siebie w zdumieniu i rozpaczy. Dlaczego wszystko
wypado wanie tak, a nie inaczej? Komu i po co to potrzebne, eby ona si we mnie powanie
zakochaa i eby on przyszed do pokoju po czapk? I po co tu czapka?
Tego samego dnia wyjechaem do Petersburga i ju nigdy si nie zetknem ani z Silinem, ani z jego
on. Podobno wci mieszkaj razem.
UTWORY NIE WCZONE PRZEZ AUTORA DO ZBIOROWEGO WYDANIA

URYWEK
Kozierogow, rzeczywisty radca stanu, po przejciu na emerytur kupi sobie nieduy majtek i
osiedli si na wsi. Tu naladujc po trosze profesora Kajgorodowa pracowa w pocie czoa i
zapisywa swoje obserwacje przyrodnicze. Po jego mierci na mocy testamentu zapiski razem z
reszt mienia przeszy na wasno klucznicy Marfy Jewampijewny. Jak wiadomo, czcigodna
staruszka zlikwidowaa paski dwr, a na jego miejscu wybudowaa wspania ober ze sprzeda
napojw wyskokowych. W obery tej bya specjalna izba, zwana czyst, dla przejedajcych
obywateli i urzdnikw; na stole w teje izbie leay zapiski nieboszczyka na wypadek, gdyby
komu z przejezdnych potrzebny by papier. Jedna kartka zapiskw wpada w moje rce;
prawdopodobnie pochodzi z samego pocztku gospodarskich poczyna nieboszczyka i zawiera, co
nastpuje:
3 marca. Zacz si wiosenny przylot ptakw: wczoraj widziaem wrble. Witajcie, pierzaste dzieci
poudnia! W waszym sodkim wierkaniu zdaje si dwicze: yczymy szczcia waszej
ekscelencji".
,,14 marca. Dzisiaj zadaem Marfie Jewampijewnie nastpujce pytanie: Dlaczego kogut tak czsto
piewa? Marfa odpowiedziaa: Dlatego, e ma gardo. Ja za na to: Ja te mam gardo, a
jednakowo nie piewam! Jake wiele jest tajemnic w przyrodzie! Suc w Petersburgu,
niejednokrotnie jadaem tam indyka, jednak ywego indyka po raz pierwszy zobaczyem wczoraj.
Nader wspaniae ptaki".
,,22 marca. Przyjeda stanowy. Dugo gawdzilimy o cnocie ja na siedzco, on na stojco.
Pomidzy innymi zapyta mnie: Czy chciaby Wasza Ekscelencja, eby wrcia mu modo?
Odpowiedziaem mu tak: Nie, nie chciabym, dlatego e gdybym by mody, nie miabym takiej
rangi. Stanowy zgodzi si ze mn i odjeda najwidoczniej wzruszony".
16 kwietnia. Wasnorcznie skopaem w ogrodzie dwie grzdki i posiaem na nich mann. Nie
powiedziaem o tym nikomu, eby zrobi niespodziank mojej Marfie Jewampijewnie, ktrej
zawdziczam wiele szczliwych chwil mego ycia. Wczoraj przy herbacie Marfa narzekaa bardzo
na swoj kompleksj, powiadajc, e z powodu zwikszajcej si tuszy, trudno jej przej przez
drzwi spiarni. A ja odrzekem: Przeciwnie, duszko, krgo twych ksztatw podnosi tylko tw
urod i pogbia moj skonno ku tobie. Ona spona, ja za wstaem i objem j obu rkami,
albowiem jedn nie dabym rady".
,28 maja. Pewien starzec ujrzawszy mnie koo damskiej budki kpielowej nad rzek zapyta, po co tu
siedz. A ja mu odpowiedziaem: Pilnuj, eby modzi ludzie nie chodzili tu ani te siedzieli.
Pilnujmy wic razem odrzek na to starzec, siadajc przy mnie, i zaczlimy pogawdk o
cnocie".
HISTORIA PEWNEGO PRZEDSIBIORSTWA HANDLOWEGO
Andriej Andriejewicz Sidorow otrzyma w spadku po matce cztery tysice rubli i postanowi
otworzy ksigarni. A ksigarnia bya tu wanie niezwykle potrzebna. Miasto tono w nieuctwie i
przesdach, staruszkowie chadzali tylko do ani, urzdnicy grali w karty i opali wdk, damy
plotkoway, modzie ya bez ideaw, panny po calutekich dniach marzyy o zampjciu i jady
gryczan kasz, mowie bijali swe ony, a po ulicach wasay si winie.

Idej, wicej idej! myla Andriej Andriejewicz. Idej!"


A po wynajciu lokalu na ksigarni pojecha do Moskwy i przywiz stamtd sporo dzie starych i
nowszych autorw, sporo podrcznikw i rozstawi cay ten dobytek na pkach. Przez pierwsze trzy
tygodnie kupujcych cakiem nie byo. Andriej Andriejewicz siedzia za lad, czyta
Michajowskiego i nastawia si na mylenie postpowe. Kiedy za mimo woli przychodzio mu do
gowy, e, dajmy na to, nie wadzioby zje leszcza z kasz, to natychmiast karci si za takie
myli: ,,Ach, jakie to pospolite!" Co dzie rano pdem wbiegaa do ksigarni zzibnita
dziewczyna, w chustce na gowie i w skrzanych kaloszach na bos nog, i mwia:
Octu za dwie kopiejki!
Andriej Andriejewicz odpowiada jej z pogard:
Nie te drzwi, askawa pani!
Kiedy zaglda do niego kto z przyjaci, zwykle ze znaczcym i tajemniczym wyrazem twarzy
wyciga z najdalszej pki trzeci tom Pisariewa, zdmuchiwa z niego kurz i mwi z tak min,
jakby mia w ksigarni jeszcze co, czego boi si pokaza:
Tak, panie dzieju kochany... To historia powiadam panu, nie tego... Tak... Tu, panie dzieju, krtko
mwic, musz nadmieni, wie pan, mam co takiego, co jak przeczytasz, to tylko rozoysz rce...
Taak.
Uwaaj, bracie, eby nie oberwa!
Po trzech tygodniach przyszed pierwszy nabywca. By to tgi, siwy pan z bokobrodami, w czapce z
czerwonym otokiem, wedle wszelkiego prawdopodobiestwa ziemianin. Zada drugiej czci
Ojczystej mowy".
A rysiki pan ma? zapyta.
Nie, tego towaru nie mamy.
To le... Szkoda. Nie chce si czekowi dla bahostki jedzi na rynek.
,,W rzeczy samej, niedobrze, e nie mam rysikw myla Andriej Andriejewicz po odejciu
klienta. Tu na prowincji nie mona zacienia si w specjalizacji, trzeba sprzedawa wszystko, co
si wie z owiat i w jakikolwiek sposb j wspiera".
Napisa wic do Moskwy i nie min miesic, a ju w oknie jego ksigarni wystawiono stalwki,
owki, obsadki, zeszyty, tabliczki grafitowe i inne szkolne przybory. Z rzadka zaczli do niego
zaglda chopcy i dziewczynki, a zdarzy si nawet taki dzie, kiedy utargowa rubla i czterdzieci
kopiejek. Razu pewnego pdem wpada do sklepu dziewczyna w skrzanych kaloszach; Andriej
Andriejewicz otworzy ju usta, eby powiedzie jej z pogard: Nie te drzwi", lecz dziewczyna
wykrzykna:
Za kopiejk papieru i znaczek za siedem kopiejek!
Od tego czasu Andriej Andriejewicz mia w ksigarni znaczki pocztowe i stemplowe, a przy tym
rwnie blankiety wekslowe. Osiem miesicy po otworzeniu ksigarni wesza do niej pewna dama
po stalwki.
A czy nie ma pan szkolnych tornistrw? zapytaa.
Niestety, askawa pani, nie mam!
Ach, jaka szkoda! Wobec tego prosz mi pokaza, jakie pan ma lalki, ale z tych taszych.
I lalek te nie mam, askawa pani! powiedzia ze smutkiem Andriej Andriejewicz.

Nie namylajc si dugo napisa do Moskwy i w krtkim czasie zjawiy si w sklepie tornistry, lalki,
bbny, szable, harmonijki, piki i inne zabawki.
To wszystko gupstwo! mwi do swych przyjaci. Zaczekajcie tylko, a sprowadz
pomoce szkolne i gry wychowawcze. U mnie, wiecie, dzia wychowawczy bdzie oparty na
najbardziej nowoczesnych, jak to si mwi, osigniciach nauki, sowem...
I sprowadzi ciary do podnoszenia, krokiety, trik-traki, dziecinne bilardy, ogrodnicze narzdzia dla
dzieci i ze dwa dziesitki bardzo przemylnych gier wychowawczych. Potem mieszkacy miasta
przechodzc mimo jego sklepu ku wielkiemu swemu zadowoleniu spostrzegli dwa rowery: mniejszy
i wikszy. I handel rozkwit wspaniale. Szczeglnie dobrze szo przed Boym Narodzeniem, kiedy
Andriej Andriejewicz wywiesi w oknie ogoszenie, e mona tu nabywa ozdoby choinkowe.
Ja im, panie dzieju, jeszcze higien podsun powiada do swych przyjaci zacierajc rce.
Niech no tylko wyrw si do Moskwy! Bd mia takie filtry i wszelkie naukowe wymysy, e po
prostu powariujecie, e tak powiem. Nauki, panie dzieju, nie mona ignorowa. O, nie!
Zarobiwszy wiele pienidzy pojecha do Moskwy i kupi rnych towarw na pi tysicy za
gotwk i na kredyt. Byy tam i filtry, i wspaniae lampy na biurko, i gitary, i higieniczne majteczki
dziecinne, i smoczki, i portmonetki, i kolekcje zoologiczne. Przy okazji kupi te za piset rubli
wspaniae serwisy i bardzo by z tego rad, jako e rzeczy pikne rozwijaj wytworny smak i agodz
obyczaje. Po powrocie z Moskwy zaj si rozstawieniem nowego towaru na pkach i etaerkach. I
oto, kiedy chcia uprztn grn pk, zdarzya si maa awaria i dziesi tomw Michajowskiego
jeden po drugim runo z pki, jeden tom uderzy go w gow, a pozostae pospaday . wprost na
lampy i rozbiy dwie szklane kule.
Jake jednak oni... wiele pisz! mrukn Andriej Andriejewicz pocierajc gow.
Zebra potem wszystkie ksiki, zwiza grubym sznurkiem i schowa pod lad. Po paru dniach
powiadomiono go, e ssiad, waciciel sklepu kolonialnego, za zncanie si nad siostrzecem zosta
skazany na zesanie i z tego powodu sklep jest do wynajcia. Andriej Andriejewicz bardzo si
ucieszy i zadatkowa lokal. Wkrtce w cianie przebito drzwi i oba sklepy poczone w cao a
pkay od towarw; poniewa klienci, wchodzc do drugiej czci sklepu z przyzwyczajenia pytali o
herbat, cukier i naft, Andriej Andriejewicz, nie namylajc si dugo, wprowadzi u siebie towary
kolonialne.
W chwili obecnej to jeden z najbardziej szanowanych kupcw w naszym miecie. Sprzedaje
naczynia, tyto, dziegie, mydo, obarzanki, galanteri i manufaktur, artykuy malarskie, fuzje,
skry i szynki. Wynaj na rynku piwnic na winiarni i ma zamiar otworzy familijn ani z
osobnymi numerami. Ksiki za, ktre ongi leay u niego na pkach, a wrd nich i trzeci tom
Pisariewa, dawno ju sprzedano po l rublu 5 kopiejek za pud.
Na imieninach i weselach dawni przyjaciele, ktrych Andriej Andriejewicz nazywa teraz
artobliwie ,,Amerykanami", czasami zaczynaj rozmow o postpie, literaturze czy te na inne
wzniose tematy.
Czy czyta pan ostatni powie w Wieciach z Europy"? pytaj go.
Niee, nie czytaem... odpowiada mruc oczy i zabawiajc si grub dewizk. To nas nie
interesuje, my zajmujemy si bardziej poytecznymi sprawami.

Z NOTATEK STAREGO EMERYTOWANEGO PEDAGOGA


Powiadaj: dom powinien i rka w rk ze szko.
Tak, ale tylko w tym wypadku, jeli to dom szlachecki, a nie kupiecki czy mieszczaski,
albowiem zblienie z nizinami moe oddali szko od doskonaoci, Zreszt, z mioci do czowieka
nie naley odmawia kupcom i bogatym mieszczanom przyjemnoci na przykad zapraszania
pedagogw na pierog.
Przy sowach ,,propozycja" i ,,zwizek" uczennice skromnie opuszczaj oczy i rumieni si, przy
sowach za ,,dodatek" i dopenienie" uczniowie z nadziej spogldaj w przyszo.
Jako e w jzyku rosyjskim prawie nie uywa si liter ,,iyca", ,,fita" oraz woacza, naleaoby
wedle sprawiedliwoci zmniejszy pensje nauczycielom jzyka rosyjskiego, albowiem przy
zmniejszeniu iloci liter i przypadkw zmniejsza si te praca nauczyciela.
Nasi pedagogowie staraj si przekona swych uczniw, eby nie tracili czasu na czytanie
powieci i gazet, jako e przeszkadza to w skupieniu si, rozprasza. Poza tym powieci i gazety nie
przynosz adnego poytku. Jak jednak uczniowie mog uwierzy swym wychowawcom, jeli ci
ostatni sami wiele czasu powicaj czasopismom i gazetom? Lekarzu, ulecz sam siebie! O ile
chodzi o mnie, to jestem absolutnie bez zarzutu w tym wzgldzie: przez trzydzieci lat nie
przeczytaem ani jednej ksiki, ani gazety.
Wykadajc uczniom przerne dyscypliny, naley przede wszystkim zwaa na to, aby
uczniowie oddawali ksiki do oprawy, albowiem grzbietem mona uderzy po gowie tylko w tym
wypadku, jeli ksika jest oprawiona.
O, dziatki, jake bogo jest otrzymywa emerytur!
RYBIA MIO
Chocia to rzecz wielce dziwna, lecz jedyny kara yjcy w stawie nie opodal letniska generaa
Pantaykina zakocha si po uszy w letniczce Soni Mamoczkinie. Zreszt c w tym dziwnego?
Przecie Lermontowski Demon zakocha si w Tamarze, a abd w Ledzie, i czy nie zdarza si, e
kancelici zakochuj si w crkach swych zwierzchnikw? Codziennie z rana Sonia Mamoczkina
chodzia do kpieli ze sw ciotk. Zakochany kara pywa u samego brzegu i obserwowa. Wskutek
bliskiego ssiedztwa odlewni ,,Krendel i Synowie" woda w stawie od dawna ju staa si brzowa,
ale pomimo to kara widzia wszystko. Widzia, jak po bkitnym niebie pyny biae oboki i ptaki,
jak letniczki zdejmoway szaty, jak z nadbrzenych krzakw podgldali je modzi ludzie, jak otya
ciocia przed wejciem do wody przez pi minut siedziaa na kamieniu i z zadowoleniem poklepujc
si, mwia: ,,W kog to wdaam si, taka sonica, a strach spojrze!"
Zdjwszy z siebie lekkie szatki Sonia z piskiem rzucaa si do wody, pywaa, kulia si od zimna, a
kara migiem podpywa do niej i chciwie caowa jej nki, ramiona, szyj...
Po kpieli letniczki odchodziy do domu na herbat z malanymi bueczkami, a kara pywa
samotnie po ogromnym stawie mylc:
,,Oczywicie, o wzajemnoci nawet nie ma co marzy. Czy ona, panna tak cudna, moe pokocha
mnie, karasia? Nie, po tysickro nie! Nie ud si marzeniami, ndzna rybo! Pozostaje ci tylko
jedno mier!
Ale jak to uczyni? Rewolwerw ani fosforowych zapaek w stawie nie ma. Dla naszej braci karasiej

dostpny jest jeden tylko rodzaj mierci paszcza szczupaka. Skd jednak wzi szczupaka? By
ongi w stawie jeden szczupak, ale i ten zdech z nudw. O, ja nieszczsny!"
I mylc o mierci mody pesymista zagrzebywa si w mule i pisa tam pamitnik...
Razu pewnego nad wieczorem Sonia i jej ciotka siedziay nad stawem owic ryby... Kara pywa
koo pawikw nie odrywajc od dziewczcia rozkochanych oczu. Nagle w mzgu jego niczym
byskawica przemkna myl:
,,Umr z jej rki! pomyla i radonie poruszy petwami. Och, jaka to bdzie cudowna,
sodka mier!" I niezachwiany w decyzji, tylko z lekka przyblady podpyn do haczyka Soni i
wzi go w pyszczek.
Soniu, bierze! krzykna ciotka. Kochanie, u ciebie bierze!
Ach! Ach!
Sonia zerwaa si i szarpna z caej siy. Co zocistego rozbyso w powietrzu i plusno do wody
pozostawiajc po sobie rozpywajce si krgi.
Urwaa si! wykrzykny obie letniczki blednc. Zerwaa si! Och, kochanie!
Spojrzawszy na haczyk dojrzay na nim rybi warg.
Och, kochanie powiedziaa ciotka nie trzeba byo tak mocno szarpa. Teraz biedna ryba
zostaa bez wargi
Zerwawszy si z haczyka mj bohater by oszoomiony i dugo nie mg zrozumie, co si stao, po
chwili jednak oprzytomnia i wystka:
Znowu mam y! Znowu! O, zoliwy losie!
Kiedy za spostrzeg, e brak mu dolnej szczki, zamia si straszliwie... Postrada zmysy!
Obawiam si jednak, i moe si wyda dziwna moja ch zajcia uwagi powanego czytelnika
losami tak ndznej i nieciekawej istoty jak kara. Zreszt, c w tym dziwnego? Przecie w grubych
miesicznikach uczone damy pisuj o nikomu niepotrzebnych piskorzach i limakach. A ja naladuj
damy. A moe nawet sam jestem dam i tylko ukrywam si pod mskim pseudonimem?
Tak wic kara postrada zmysy. Nieszczsny yje jeszcze po dzi dzie.
Na og karasie wol by smaone w mietanie, ale dla mego bohatera kada mier byaby teraz
mia. Sonia Mamoczkina wysza za m za waciciela skadu aptecznego, a ciotka wyjechaa do
Lipiecka do zamnej siostry. I nie ma w tym nic osobliwego, gdy zamna siostra ma szecioro
dzieci i wszystkie dzieci kochaj ciotk.
I c dalej? W odlewni Krendel i Synowie" pracuje w charakterze dyrektora inynier Krysin. Ma
on siostrzeca Iwana, ktry, jak wiadomo, pisze wiersze i zachannie drukuje je we wszystkich
tygodnikach i gazetach.
Pewnego upalnego poudnia mody poeta przechodzc nad stawem zapragn si wykpa. Rozebra
si i wszed do stawu. Zwariowany kara wzi go za Soni Mamoczkin, podpyn do niego i czule
pocaowa w plecy. Pocaunek ten mia jak najbardziej zgubne nastpstwa; kara zarazi poet
pesymizmem. Nic nie podejrzewajc poeta wyszed z wody i miejc si straszliwie ruszy do domu.
Po kilku dniach pojecha do Petersburga i odwiedzajc redakcje zarazi pesymizmem wszystkich
poetw i od tego czasu wszyscy nasi poeci zaczli pisywa ponure, smtne wiersze.

SPIS RZECZY

UTWORY WCZONE PRZEZ AUTORA DO ZBIOROWEGO


WYDANIA
Ksina pani ..... Jarosaw Iwaszkiewicz
Nieciekawa historia . Maria Mongirdowa .
1890
Zodzieje Wacawa Komarnicka
Gusiew Wacawa Komarnicka
Baby . . . Maria Dbrowska
Pojedynek Natalia Gaczyska
1891
ona ....... Irena Bajkowska.
Trzpiotka .... . Maria Dbrowska...
Po powrocie z teatru Irena Bajkowska
Na zesaniu .... Maria Mongirdowa..
Ssiedzi ...... Maria Mongirdowa..
Sala nr 6 ...... . Maria Dbrowska...
Strach. Opowiadanie mego przyjaciela . Natalia Gaczyska .
UTWORY
N'I E
WCZONE
PRZEZ
AUTORA DO
ZBIOROWEGO WYDANIA
1892
Urywek ............. Irena Bajkowska ........
Historia pewnego przedsibiorstwa handlowego . Irena Bajkowska.
Z notatek starego emerytowanego pedagoga ..... Irena Bajkowska
Rybia mio ...... Irena Bajkowska...

Vous aimerez peut-être aussi