Académique Documents
Professionnel Documents
Culture Documents
uiopasdfghjklzxcvbnmqwertyuiopasd
fghjklzxcvbnmqwertyuiopasdfghjklzx
cvbnmqwertyuiopasdfghjklzxcvbnmq
Krótki
wertyuiopasdfghjklzxcvbnmqwertyui
poradnik dla
opasdfghjklzxcvbnmqwertyuiopasdfg
tych, którzy
hjklzxcvbnmqwertyuiopasdfghjklzxc
nie wiedzą, że
vbnmqwertyuiopasdfghjklzxcvbnmq
wertyuiopasdfghjklzxcvbnmqwertyui
nic nie da się
opasdfghjklzxcvbnmqwertyuiopasdfg
zrobić
hjklzxcvbnmqwertyuiopasdfghjklzxc
vbnmqwertyuiopasdfghjklzxcvbnmq
Stefan Bratkowski
wertyuiopasdfghjklzxcvbnmqwertyui
opasdfghjklzxcvbnmqwertyuiopasdfg
hjklzxcvbnmrtyuiopasdfghjklzxcvbn
Nakładem
mqwertyuiopasdfghjklzxcvbnmqwert
Studia Opinii
yuiopasdfghjklzxcvbnmqwertyuiopas
Warszawa 2010
dfghjklzxcvbnmqwertyuiopasdfghjklz
xcvbnmqwertyuiopasdfghjklzxcvbnm
PO CO KOMU TA KSIĄŻECZKA
CZYJA TO DEMOKRACJA
Wyniki badań opinii publicznej mówią to samo, co listy, które do dziś jeszcze
otrzymuję. Zacytuję tylko jeden z nich:
„Nie czuję się i wielu takich jak ja nie czuje się obywatelami. Może nawet -
przygniatająca większość. Nasza demokracja nie jest nasza. Jest demokracją
zawodowych polityków, a państwo jest ich własnością. Chowają się za piękne słowa, a
myślą głównie o sobie i o tym, jak urządzić krewnych, przyjaciół i znajomych”.
Pytanie jednak, czy naprawdę ktoś chce być obywatelem własnego państwa we
własnym kraju - poza chwilą, kiedy można iść albo nie iść do wyborów. Jeżeli ktoś z
Czytelników marzy o tym, by ktoś inny był obywatelem za Niego, bo sam to wszystko
ma w pięcie, niech sobie nie zawraca głowy czytaniem tej książeczki.
Przed trzydziestu paru laty prawie nic nie dawało się zrobić, nawet dookoła siebie
(wszystko musiała kontrolować partia i bezpieka). Napisałem wtedy, ot, z przekory,
krótki poradnik dla tych, którzy nie wiedzą, że nic się nie da zrobić. Drukował mnie
marginesowy, traktowany ulgowo przez cenzurę miesięcznik „Wiedza i Życie”.
Całość tego cyklu, z tytułem - „Nie tak stromo pod tę górę”, wyszła jako mała
książeczka zaraz po Sierpniu Polskim roku 1980. Mój przyjaciel, znany socjolog,
nieżyjący już Marcin Czerwiński, skwitował ją - „Oj, stromo, panie Stefanie, bardzo
stromo...”
2
SZKLANA GÓRA
Einstein teorią względności zrewolucjonizował fizykę. Ale zapytany, skąd biorą się
wynalazki, odpowiedział tak - teorią względności barier:
„Wszyscy wiedzą, że czegoś nie da się zrobić, i wtedy przychodzi ten jeden, który nie
wie, że się nie da, i on właśnie to robi”.
Do „Alicji w krainie czarów” Lewis Carroll wprowadził postać Królowej, która jeszcze
przed śniadaniem potrafiła uwierzyć w sześć rzeczy zupełnie niemożliwych. W krainie
czarów jestem monarchistą.
Wedle mego życiowego doświadczenia rzeczy sensowne, a niemożliwe dzielą się na te,
które po głębszym zastanowieniu przestają się wydawać niemożliwe, i na rzeczy
całkowicie niemożliwe, które wymagają więcej czasu. Czasu lub - innymi słowy -
cierpliwości.
W XIX wieku marzyć o niepodległości Polski można było dopiero dla potomnych.
Doczekaliśmy jej akurat my. I to jest czas na niecierpliwość. Na niecierpliwość w
realizowaniu rzeczy niemożliwych.
BEZ UTOPII
Proszę nie oczekiwać tu wielkiej filozofii demokracji. Nie proponuję żadnych utopii.
Chodzi o to, po pierwsze, by odzyskać trochę wiary w siebie i sąsiadów.
3
Po drugie, o to, by znaleźć te kilka sposobów na niemożliwość.
Po trzecie, by odkryć, że demokracja jest w zasięgu ręki. Nie czyjejś - „niewidzialnej”,
„długiej” czy „brudnej”. Własnej.
Można ją czytać rozdział po rozdziale. Po kolei. Ale można też po prostu zajrzeć do
indeksu tematycznego i wybrać sobie to, co Czytelnika najbardziej interesuje. A nawet
tylko to.
Każdego dnia rodzi się kilka dalszych sposobów na niemożliwość. Chodzi o to, by
rodziły się w głowach Czytelników tej książeczki.
4
1. O WŁAŚCIWE PODEJŚCIE DO RZECZY
NIEMOŻLIWYCH
Eastwood: „Pomyślałem sobie, że potrafię coś tam zdziałać... I być może to mi się
udało. To nie tylko rozwiązywanie problemów, które musi rozwiązywać burmistrz, jak
parkowanie, ruch uliczny, turystyka. Myślę, że udało mi się przywrócić klimat
koleżeństwa wśród mieszkańców i obudzić uśpionego do tej pory ducha wspólnoty.
Na przykład kojarząc siły ludzkie przeciw cynizmowi i innym bolączkom”.
KIM SĄ INNI
Wedle Jean-Paula Sartre’a „piekło to inni”. Ale takim piekłem jest piekło mizantropa,
któremu dobrze tylko z samym sobą.
5
Ci, co piekło sami nosili w sobie, mordowali albo szczuli do morderstw. Kto piekło
widzi we wszystkich „innych”, ujawnia, że się z prawdziwym piekłem nie zetknął.
Kiedy raz pierwszy spotkaliśmy się z księdzem prof. Markiem Kiliszkiem, z parafii
Trójcy Świętej na naszym Solcu (u niego po grudniu 1981 latami się spotykały
bezdomne warszawskie środowiska intelektualne), spytał mnie, co mam za
najpiękniejsze w chrześcijaństwie. I powiedzieliśmy obaj na raz - „co zrobiliście
najmniejszemu z was, mnie zrobiliście”.
To jedyna religia, która każe Boga znajdować w innych ludziach. I tylko ona za wzór
stawia obcego z pogardzanej nacji, który okazał dobroć i pomoc potrzebującemu.
Kto, powołując się na Jezusa, widzi w innych tylko wrogów, myli Ukrzyżowanego z
tymi, co Go ukrzyżowali. Nie ma Świętej Nienawiści. Jest tylko nienawiść.
Nienawiść nie dźwignie nas na górę demokracji. Przeciwnie, podstawia nogi. I sama
się przewraca. Co niekiedy oglądamy.
TROCHĘ ETYMOLOGII
Jeśli Twoi współobywatele nie wiedzą, co myśleć wśród tysiąca sprzecznych ze sobą
informacji i perswazji, powiedz im, co Ty myślisz - razem z paroma innymi ludźmi, z
opinią mądrych i godnych zaufania. Demokracja daje szansę, że Was usłyszą. Ale sam
spróbuj coś zrobić z nimi razem.
W starym żydowskim dowcipie mały Icek błagał Boga o wygraną na loterii. Aż usłyszał
- „Icek, ty mi daj szansę. Kup los”.
6
NASZ KAWAŁEK WSZECHŚWIATA
Tymczasem w życiu społecznym trzeba zgody bardzo niewiele: tylko i wyłącznie na to,
co chce się razem - ZROBIĆ. We wszystkim innym można się stale i uparcie różnić.
RADA PRAKTYKA
Kiedy coś chcecie razem zrobić, niech ktoś ucina spory w kwestiach bez znaczenia dla
waszych celów. Niech pyta:
- Czy ta różnica zdań przekreśla to, co chcemy razem zrobić? Jeśli nie, przejdźmy nad
nią do porządku dziennego. Porzekadło lat sześćdziesiątych XX wieku mówiło: na
„nie” to ja mam Sophię Loren.
Filozofia biernego oporu wobec zła sprawdzała się może w Indiach, a i to raczej
dawno (jak podejrzewam, nie za bardzo). U nas, w Europie, nigdy.
W filozofii biernego oporu jest dużo filozofii, za to mało oporu. Przeciw biurokracji
(proszę zgadnąć, jaką ”biurokrację” miałem na myśli w roku 1978, kiedy po raz
pierwszy pisałem te słowa) filozofia biernego oporu nie stanowi żadnej broni.
Biurokracja tylko marzy o takich przeciwnikach.
MÓJ IDEAŁ
Moim ideałem życiowym od młodości jest czarny bokser Joe Janette, opisany w
książeczce Aleksandra Rekszy „Mocarze ringu”. Stanął do 50-rundowej walki z
7
przeciwnikiem cięższym i mocniejszym, ten rzucał go co rusz na deski i tak
maltretował, że publiczność miała tego dosyć. Ale Joe zawsze wstawał, a po 40-tej
rundzie był tak świeży jakby dopiero co wyszedł na ring. Wreszcie sam ruszył do
ataku, a w 42-ej, jeśli dobrze pamiętam, czy też w 43-ciej to przeciwnik nie mógł już
utrzymać się na nogach...
KTÓRĘDY?
Ludzie wrażliwi różnie reagują na zło, jeśli sprzeciw nie wystarczy. Uciekają od życia,
jedni w alkoholizm, inni w narkotyki. Czasem w mistycyzm. Albo dokonują, w
przenośni lub dosłownie, aktów całopalenia. Bo między ucieczką, mistycyzmem,
cynizmem a gestem wije się tylko wąska i kręta ścieżka tuż obok bagna oportunizmu.
Wolą więc nie wykonywać żadnych ruchów - ciągle zdziwieni, że nie wykonują ich
inni.
Ameryka budzi zazdrość. Jako mit i jako miejsce pobytu zamożnych krewnych. Ale
nie wzięła się z samej wolności. Wzięła się z pewnego amerykańskiego odruchu - „let’s
do it”. Po polsku - „no to zróbmy to”.
Podręczniki nie uczą tam drogi od pomysłu do realizacji. Amerykanin, jeśli uzna, że
coś warto zrobić, obmyśla, jak, i po prostu robi to. Nie czeka na idealne rozwiązanie.
Popełnia omyłki, wykrywa je, koryguje, idzie dalej, znowu się na czymś potyka, znowu
bada przyczyny, usuwa je i osiąga sukces. W tym czasie Europejczyk zdąży wnikliwie
dociec, dlaczego to się nie może udać.
W naszej pokomunistycznej części świata często uważa się za utopię to, co inni zrobili
już kilkadziesiąt lub sto lat temu. I mnóstwo czasu poświęca się udowodnianiu, że to
nie wyjdzie. Lub, że jest anachroniczne, ponieważ inni już to zrobili.
Choć bywa i tak, że pospiesznie drapiemy się bardzo wysoko, byle oddać jak
najszybciej swój Wielki Skok. Do pustego basenu.
8
WYSOKI HORYZONT
Przed laty zacząłem poszukiwać Nowej Przeszłości, czyli – naszej nieznanej własnej
historii. Stąd wziął się m.in. serial „Najdłuższa wojna nowoczesnej Europy”, reżyserii
Jerzego Sztwiertni - o tym, jak w XIX wieku wielkopolscy chłopi, sklepikarze,
rzemieślnicy i nauczyciele, pod przewodem swoich księży, zaczynając bez pieniędzy i
bez fachowców, przy ciągłych szykanach i prześladowaniu wszystkiego, co polskie, nie
tylko obronili swą polskość, ale zbudowali nieoczekiwaną dla pruskiego zaborcy
potęgę.
Na terenie tzw. Kongresówki pod władzą carów, gdzie niczego nie było wolno, ks.
Wacław Bliziński (opisałem go w książce „Skąd przychodzimy”) z niepiśmiennymi,
biednymi chłopami parafii Lisków zrobił z niej w ciągu dwunastu lat „Małą Amerykę”.
Lisków zbudował potem dla chłopów z całego kraju szkołę, by uczyli się, jak to robić!
NASI WIELOPOLSCY
Jeśli komuś uszczęśliwianie innych tak trudno idzie, trudno wymagać, by się dla nas
poświęcał. Bo wtedy zwykle okazuje się, że dla realizacji jego szczytnych planów
trzeba innego narodu, innego miasta, a przynajmniej - innego osiedla...
Ludzie, którzy chcą być słuchani przez innych, często unikają rozmowy z samymi sobą
(swój głos wewnętrzny - sumienie, zmysł samokrytyczny lub po prostu zdrowy
rozsądek - dość łatwo zagłuszyć).
9
Tyle że zawsze, w najmniej prawdopodobnej godzinie, potrafi się on odezwać - o co Ci
naprawdę chodzi? Czy naprawdę chcesz coś zmienić? Czy też chciałbyś może tylko
sam porządzić?
Jeśli ktoś odpowie „tak” na ostatnie pytanie, jeszcze go to nie dyskwalifikuje. Raczej -
ostrzega.
Najpierw bywa zwykle tak: „Słuchają mnie, bo chcą” (jestem mądry, potrafię ich
przekonać, staram się o ich akceptację, a oni umieją to docenić). Wkrótce potem:
„Słuchają mnie, choćby nie chcieli” (mam taką pozycję, że muszą mnie słuchać, niech
to oni się o mnie starają). Aż kończy się zdziwieniem: „W ogóle nie chcą mnie
słuchać” (niewdzięczni, a może za głupi...? Najwyraźniej do mnie nie dorośli).
Jednakże karierowicze nie są złem sami przez się. Niestety, przeważnie tak bardzo
pragną kontrolować zachowania innych, że tracą kontrolę nad własnym. Jeśli więc
masz w sobie małego kaprala, pilnuj, byś go sam w sobie nie awansował. Napoleon
zwyciężał, dopóki dla swych żołnierzy był „Małym Kapralem”. W skórę brał Napoleon
Wielki.
PESYMISTOM
Ten, kto zrobił coś mądrego pierwszy, był może hazardzistą, ale ten po nim - jedynie
optymistą. Pod warunkiem, że zaciekawi go, jak sobie radzili ci wcześniej. By samemu
radzić sobie z przeciwnościami, których oni nie zaznali...
Jeżeli komuś już się coś udało, dlaczego ma nie udać się nam? Pesymizm do tyłu
zostawmy na czas, kiedy coś sami spartolimy.
Wiedział to już wielki, starożytny poeta, Hezjod, przed ok. 2800 laty:
„Najlepiej zapewne jest, gdy człowiek sam wszystko przemyśli i sam pojmie, jak w
przyszłości osiągnąć dobro u celu. Ale dzielnością jest także umieć pójść za radą
kogoś, kto dobrej nauki udzieli. Nic nie wart jest tylko ten, kto i sam niczego nie
rozumie, i wiedzę innych lekce sobie waży”.
Ponad 180 lat temu młodzi wileńscy Filomaci mieli swego eksperta od spraw
organizacji. Tak im doradzał:
10
„...Nie mamy doświadczeń i faktów za wskazówkę roboty służyć mogących; należy
więc postępować teoretycznie, przewidywać i uprzedzać doświadczenie, wynajdywać
środki, nagotować zawczasu odpór przewidzianym przeszkodom, etc, etc. To wszystko
ciągłym myśleniem, rozważaniem dokazać się może. Wypada więc naprzód, aby
każdy, jakie tylko myśli powziął, drugim ich natychmiast udzielał. Czy to będzie się
tyczyć ogółu, czy szczególnych i drobnych okoliczności, niech wszyscy biorą to na
uwagę; takim sposobem będziemy mieli mnóstwo uwag, które do zrobienia planu
ogólnego posłużą. Może skutkiem późniejszych roztrząśnień wiele naszych uwag i
projektów sprostuje się i odrzuci. Z tym wszystkim zawsze one dzielną wyświadczają
pomoc, bo innych baczność ku tej stronie zwracają i rzecz traktowaną wyjaśniają.
Doświadczenie nauczyło, iż jedna myśl, jedno słówko może wszystkich zastanowić i
prędko sprawić pożytki, które by może nigdy inaczej nie wypłynęły”.
Ten ekspert od spraw organizacji, udzielający mądrych rad, nazywał się - Adam
Mickiewicz. Pisał w tym samym czasie „Ballady i romanse”...
OD CZEGO ZACZĄĆ
Cóż, kiedy nie mogę nikomu niczego narzucić, ani kazać, ani za nikogo decydować i
nikogo kupić, muszę najpierw dowiedzieć się, kim są ci, z którymi razem coś
chciałbym zrobić. I co oni mogliby chcieć zrobić...
Nie powinienem się nawet przyznawać, że coś wymyślałem dla nich bez ich udziału.
Jednak nieraz biedacy z pustymi żołądkami ginęli dla idei tak abstrakcyjnej jak
wolność... Szczególnie Polacy mają w tym sporo doświadczeń. Ludzie nie zawsze
postępują logicznie. Na szczęście.
Mądrości trzeba szukać razem. Jeśli nie ma okazać się tylko mędrkowaniem.
11
JAKIE OBIERAĆ CELE
Potem zastanawiać się można wspólnie nawet nad zadaniami, które pierwotnie
wydawały się zupełną mrzonką. A później zabrać się do rzeczy całkowicie
niemożliwych.
W każdej społeczności są tacy, którzy zawsze mówią „nie” – bo nie oni byli
pomysłodawcami, bo nikt nie zwrócił na nich szczególnej uwagi, bo nikt nie poprosił o
łaskawą akceptację; lub po prostu dlatego, że mówić wszystkiemu „nie” to
najłatwiejsza droga do wyróżnienia się z otoczenia.
Niektórzy - ci, którym cudza akceptacja potrzebniejsza jest od własnej - sami z czasem
dołączą, zwłaszcza, gdy się Wam coś uda. Będą chcieli też być ojcami sukcesu.
Zajmujemy się z reguły tylko tym, co mamy osiągnąć, i zdumiewa nas, kiedy nic z tego
nie wychodzi... Ileż razy kładzie się aż dwa grzyby w barszcz, ale brakuje kilku
dodatkowych rąk, by równocześnie wykonać to, z czym bez kłopotu dałyby sobie radę
własne dwie ręce przy należytym rozłożeniu wszystkiego w czasie.
Bogu Starego Testamentu dość byłoby jednego „stań się” dla stworzenia świata, ale
rozłożył to sobie na sześć dni. Orientował się, że nie jest ministrem młodej
demokracji. W swej boskiej skromności starał się postępować metodycznie.
Jeśli już uda się nam wspólnie ustalić, co chcemy osiągnąć, trzeba sprecyzować:
• Kto,
12
• Co,
• Gdzie,
• Czym,
• Za co, i
• Kiedy
Nie dziwmy się metodyczności Pana Boga. Wiedział doskonale, że diabeł wcale nie
został strącony do otchłani, lecz skrył się znacznie bliżej. Jak powiada mądre
niemieckie przysłowie, które powtarzał za mną Karol Małcużyński, „diabeł siedzi w
szczegółach”.
Wielcy, a zwycięscy generałowie z góry przemnażali siły przez ochotę do walki. Gdy sił
jest więcej niż ochoty, mamy czas, by zbadać, dlaczego. Chęci do roboty czy walki nie
zastąpi najbardziej wysublimowana matematyka.
Można oczywiście po klęsce nazwać ją sukcesem. Ale potem trudno i sobie wyjaśnić,
jakeśmy ten sukces ponieśli.
Kiedy ma kontrolować ten, kto miał wykonać zadanie, może je skontrolować zamiast
wykonać. Podobnie, gdy kontroluje kuzyn, przyjaciel lub podwładny kontrolowanego.
Mitycznego Heraklesa rozliczał nie jego boski ojciec, lecz świniowaty, antypatyczny
Eurysteusz.
13
NOWOŚĆ JAKO ODRAśAJĄCE ZŁO
Kto próbuje zrobić coś nowego i pożytecznego dla wszystkich (lub przynajmniej dla
kilkunastu osób), niech pamięta, że najpierw zderzy się z aktywną niechęcią.
Każda pożyteczna nowość jest głupim lub wręcz odpychającym złem dla kogoś, czyją
pozycję w aktualnej strukturze wpływów, prestiżu lub dochodów narusza. A nawet dla
kogoś, komu tylko zakłóca spokój. Taki ktoś, czy to prezes wielkiej korporacji, czy
lokalny biurokrata, zorientuje się szybciej niż ci, którzy mogą na tej inicjatywie
skorzystać.
Jedno niech Was pocieszy: nowość, która nie ma wrogów, zapewne mało jest
pożyteczna. Wrogowie dobrze o Was świadczą. Ale nie lekceważcie ich: na skraju
przepaści nawet umysł idioty sięga miary geniuszu - uchwyci tę właśnie jedną jedyną
na milion, nie do uchwycenia szansę przewrócenia Was, tak znikomą, że nikt nie brał
jej pod uwagę. Na krok przed pełnym sukcesem Waszego przedsięwzięcia zdąży Wam
podrzucić jakąś skórkę od banana. Stracicie potem mnóstwo energii, by w ogóle
wrócić do równowagi...
Cokolwiek chcecie zdziałać dobrego, ustalcie, kto będzie dla Was biurokratycznym
psem ogrodnika (co to sam nie zje i innemu nie da). O czym dalej.
Jeśli jest blisko ze swymi zębami, nie reklamujcie się przedwcześnie (gdyby sam nie
zdołał zagryźć Waszej inicjatywy, tyle naszczeka, że zagryzą Was inni).
Im wyżej na szczeblach władzy, tym na ogół mniej się lubi samorządy - z zazdrości o
te trochę ich władzy. Poznaliśmy wodzów, którym nawet samo słowo „samorząd” nie
przechodziło przez usta. Choć ta pozorna konkurencja ułatwia życie władzy.
Oczywiście - nie taki samorząd, w którym z pieśnią ku jego chwale pijemy szampana
ustami naszych przedstawicieli.
14
DWIE, TRZY GODZINY TYGODNIOWO DLA DEMOKRACJI
Naszą dobę dzieli się oficjalnie na czas pracy, czas snu i czas wolny. W praktyce czas
wolny okradają dojazdy do pracy, a czas na sen kobiet - zajęcia domowe.
W czasie „wolnym” nie wyróżnia się ani czasu na rozwój własny (np. na czytanie), ani
na trochę ruchu dla zdrowia. A gdyby tak wykroić ze dwie, trzy godziny tygodniowo
na „czas obywatelski”?
To niewiele. Ale mądrze spożytkowane dwie, trzy godziny (gdy np. nie wolno podczas
zebrania mówić dłużej niż pięć minut) to bardzo dużo. I być może zasmakujemy w
demokracji. Byle, oczywiście, nie kosztem snu, ruchu i czytania.
Żeby demokracja nie zasnęła, nie trzeba wielkich poświęceń poza sytuacjami
wyjątkowymi). Wystarczy zdrowy rozsądek. Przydaje się on także w sytuacjach
wyjątkowych.
Mądrość i zdolność współpracy z innymi przyswaja się na różne sposoby; nie umiem
ich skatalogować. Zainteresowani wymyślą dziesiątki najróżniejszych! Byle znaleźć w
tym swoją prywatną przygodę - zanim będziemy się nudzić jak obywatele krajów, w
których niewiele można poprawić i trzeba raczej uważać, by nie popsuć.
15
2. NIKT NIE RODZI SIĘ OBYWATELEM
Tak, nikt nie rodzi się obywatelem. Nikt nie wyssał wiedzy i umiejętności
obywatelskich z mlekiem matki. Nikogo - na ogół - nie nauczono tego w szkole. Nie
musimy stać się naukowcami od tych umiejętności, ale możemy stać się
kompetentnymi obywatelami. Jeśli oczywiście chcemy, żeby to było nasze państwo.
Nikt nie będzie za nas rósł do ról obywateli. Pytanie tylko, czy zdobędziemy się na
trochę przedsiębiorczości, zaradności i dyscypliny.
Potęgę morską Danii i - tym samym - zamożność zniszczył w roku 1800 admirał
Nelson; atakiem na port kopenhaski w ciągu trzech dni unicestwił jej drewnianą flotę.
Wykreślił Danię ze światowego handlu i z historii.
Przez pół wieku Danię dręczyła nędza i poczucie degradacji. Aż biskup protestancki,
romantyczny poeta, ichni Mickiewicz, Mikołaj Grundtvig, odkrył nową szansę Danii.
Po swej podróży na Wyspy Brytyjskie - zaszczepił Duńczykom, potem zaś - całemu
16
światu, ideę „uniwersytetów ludowych” („wyższych szkół ludowych” w języku
duńskim).
WŁASNE UNIWERSYTETY
Proste pytania: czy przeciętny mieszkaniec Waszej dzielnicy, osiedla, wsi, miasteczka,
orientuje się, co możemy zrobić sami dla siebie własnymi siłami?
Co wie o doświadczeniach różnych demokracji lokalnych w historii, o tym, co się im
udało, a co nie, i dlaczego? Co wie o systemie władz i administracji państwa, w którym
żyjemy? O prawie, o instytucjach, z którymi styka się co dzień? Czego się po nich
spodziewać, czego od nich wymagać i jak je oceniać?
Co wie o podstawach ekonomii, handlu, pieniądza, oszczędzania, ubezpieczeń,
spółdzielczości, czyli o wszystkim, co daje szansę, by lepiej gospodarować swymi
skromnymi zasobami?
Co wie o organizacji i zarządzaniu, o psychologii ludzkiego współdziałania i o
wychowaniu? O tzw. „marketingu politycznym”, którym się manipuluje nami jak
marionetkami?
I wreszcie - czy wiemy, kto obok nas coś umie i do czego te umiejętności mogą się
przydać? Żeby nie odkrywać na nowo czegoś, co może nam odkryć najbliższy sąsiad?
Jeśli serio myślimy o demokracji, warto się tego wszystkiego dowiedzieć. Byli tacy,
którym się udało.
Blisko sto lat temu Henryk Sienkiewicz i jego przyjaciele pod zaborem carskim
założyli szczególną organizację - Polską Macierz Szkolną. Zajmowała się ona i
szkołami na wsi, i rozwojem prasy
17
wiejskiej, bibliotekami wiejskimi, czytelniami i wypożyczalniami. Prowadziła akcje
odczytowe, wysyłając na wieś różnych ciekawych ludzi. Popierała i rozwijała
„uniwersytety ludowe” na wzór duński.
Henryk Sienkiewicz nie wiedział, że w rozumieniu PRL będzie prawicowcem.
Funduszami na oświatę i szkołami najlepiej zarządzać mogą gminy (o ile w ogóle chcą
mieć szkoły) wraz z organizacją na wzór Macierzy Szkolnej (jeśli założycie coś
takiego).
Dzieci mogą rozwijać się bardzo ciekawie w małych szkołach powszechnych, do IV
klasy nawet pod opieką jednego nauczyciela. Byle taka szkoła miała kolorowy
telewizor z dostępem do programów edukacyjnych i magnetowidem, komputery z
dostępem do Internetu i drukarkami, oraz bibliotekę.
Peter Drucker, słynny ojciec wiedzy o zarządzaniu, zwracał uwagę, że budynek
szkolny może – przy niewielkich, dodatkowych nakładach - pracować dla swej
lokalnej społeczności przez cały dzień. Mogą w nim po południu i wieczorami
spotykać się dorośli, ta sama biblioteka może wypożyczać im książki, a nauczyciel
prowadzić rozmowy w studio Waszej lokalnej telewizji kablowej lub przez Skype – z
zainteresowanymi praktyczną demokracją.
Innymi słowy, oświatę i kulturę lepiej łącznie rozważać, łącznie finansować i - łącznie
na tym korzystać.
To są warunki dla rozmowy o przyszłości. Jeśli, oczywiście, chce się mieć jakąś
przyszłość.
INKUBATORY DEMOKRACJI
Bywa, że demokracja lokalna nie ma się gdzie spotykać i rozmawiać. Ale: są parafie,
które interesują się nie tylko tacą. W gościnie u Pana Boga spotkać się mogą wszyscy
gotowi rozmawiać o wspólnych sprawach. Są parafie, gdzie Pan Bóg patronuje nawet
bibliotekom i czytelniom, bo nie starczają Mu wierni rozumiejący jedynie książeczki
do nabożeństwa.
Jeśli już macie klub, dom kultury czy bibliotekę, to jako siedzibom demokracji trzeba
im tylko Waszej wyobraźni.
18
demokracje nie wychodzą. Nie ma demokracji bez książek. Sprawdza ją biblioteka z
czytelnią.
Próbowano już demokracji bez książek. Ojcowie jezuici, przejęci wizją „Utopii”
Tomasza Morusa, zorganizowali w XVII wieku idealne państwo Indianom Guarani w
Paragwaju. Nauczyli ich pracować, rządzić się sprawiedliwie, dbać o biednych i
pokrzywdzonych. Dali im dobroć chrześcijańską, mądrość i całą cywilizację swojej
epoki. Z wyjątkiem jednego - książek. I kiedy zacni ojcowie odeszli po rozwiązaniu ich
zakonu przez papieża, utopia się rozleciała. Doszczętnie. Indianie wrócili do puszczy.
Dzisiejsi jezuici gorąco angażują się w powszechną edukację. Jednakże nasza
cywilizacja może podzielić los tamtej z Paragwaju. Choć to nie telewizja robi z nas
idiotów. To my sami.
MIEJSCE NA MYŚLENIE
Komputer nie zastąpi książki - nawet jako przyszły lekki, płaski, cienki ekran z
ciekłych kryształów, sterowany mikroprocesorem, z miejscem na wymienne „kostki”
książek i ściągający e-książki z Internetu.
Znakiem optymizmu demokracji pozostanie zawsze czytelnia, w której można czytać
na miejscu gazety i książki niewypożyczane do domu (wśród nich i te, których sami
bibliotece użyczycie, oprawione wspólnym kosztem - z myślą o wielokrotnym
czytaniu). Komputery czytelni pozwalają sięgać do Internetu; można i samemu
zeskanować dla swej czytelni stare książki, niedostępne na rynku.
Dzięki spotkaniom w czytelniach, dyskusjom, wykładom oraz wieczorom pytań i
odpowiedzi, robaczki pana Gutenberga, jak nazywał litery wielki grafik, Franciszek
Starowieyski, ożywają.
Bo na ogół dobrze im z demokracją.
Żywa biblioteka to świątynia demokracji.
19
Wiedzieli, po co.
Kioski „Ruchu” zniknęły z polskiej wsi. Z powstaniem szkół zbiorczych zanikły małe
lokalne biblioteki wiejskie i wypożyczalnie, stąd zanika i nawyk czytania. Zanika i w
miastach.
Wtórny analfabetyzm trzeba rozszyfrować własnymi siłami. W każdej gminie.
Delikatnie i umiejętnie sprawdzić, kto ze współobywateli umie czytać i pisać. Bo
demokracja musi czytać.
Analfabeci nie chodzą do wyborów - nie umieją odczytać, kto kandyduje, i wypełnić
kartki wyborczej. Złośliwi twierdzą, że z tego bierze się niska frekwencja wyborcza w
Polsce...
Nie ma co wymyślać jutra, jeśli nie będzie dla kogo.
Adam Smith, ojciec ekonomii wolnego rynku, w swych przełomowych „Badaniach nad
naturą i przyczynami bogactwa narodów” (rok 1776) sugerował, by to państwo
zakładało w każdej parafii szkółki. Chciał Smith nauki za „opłatą tak umiarkowaną, by
nawet najprostszy wyrobnik” mógł sobie na nią pozwolić. I żeby państwo przyznawało
„niewielkie nagrody lub też małe odznaki dzieciom prostych ludzi, które w tej nauce
celują”.
„Lud inteligentny i wykształcony zawsze jest obyczajniejszy i bardziej
zdyscyplinowany od ciemnego i głupiego. Bo każdy czuje, że bardziej zasługuje na
szacunek i właściwe traktowanie przez przełożonych, a i sam więcej ma skłonności, by
ich szanować” (tłum. A. Prejbisz).
To Szkocja dała światu angielską rewolucję przemysłową. Twórca maszyny parowej,
James Watt, był Szkotem. Dzieckiem prostych ludzi, samoukiem po szkółce
parafialnej.
Startujemy dziś z nieporównywalnie wyższego poziomu. I mamy - tylko - odbudować
cywilizację.
CO POTRAFI SZKOŁA
20
Uczeń dowiadywał się, jak oceniać ich rzetelność, rozróżniać interesy i poglądy,
rządzące redakcjami, rozumieć interesy producentów „pulpy dla oczu” - jak określał
Pedersen brukowce i magazyny ilustrowane, wydawane jedynie z myślą o zarobieniu
pieniędzy, oraz programy, zwłaszcza telewizyjne, groźne dla równowagi psychicznej
młodszych widzów.
Pedersen był przeciwnikiem cenzury. Trzeba obywatela tak edukować, by sam umiał
mądrze ocenić propagandę zła bądź paskudnych interesów.
21
IŚĆ W ŚLADY BTS
W swoim czasie powstał program, a nawet wzorcowy statut dla uczniowskich spółek
kolportażu gazet i książek. Miałem nadzieję, że pod patronatem szkół będą je zakładać
hurtownicy handlu książką i sami księgarze, a także przedsiębiorstwa kolportażu
gazet i sami wydawcy.
Chodziło o to, by nastoletni kolporterzy wyszukiwali w swoim sąsiedztwie wszystkich,
których mogą zainteresować różne wartościowe książki i wartościowe czasopisma
(bezwartościowe same idą). I żeby zarabiali na tym.
Dziś większość potencjalnych nabywców nawet nie wie, że jakaś książka wyszła.
Czasopisma, które powinno czytać kilkaset tysięcy młodych czytelników, drukuje się
w trzydziestu, czterdziestu tysiącach egzemplarzy.
O dorosłych nie mówię. Parę już generacji nie zna „Tajemniczej wyspy” Juliusza
Verne’a i nie uczy się z niej wiary w to, że wszystko da się zrobić. Bez magii Harry’ego
Pottera. Wyłącznie magią własnej wyobraźni i wiary w siebie.
22
3. BEZ GMINY NIE MA OBYWATELI
W starożytnych Atenach w roku 514 przed naszą erą. Klistenes zniósł podział ludności
wedle rodów i klas majątkowych. Wprowadził podział terytorialny - na gminy, demy.
Stąd – „demokracja”, władza demów. Od tej pory obywatelem Aten zostać mógł tylko
ten, kogo gmina (demos) wpisała do swego rejestru, bez względu na ród i zamożność.
Do dziś, zauważmy, obywatelstwo Konfederacji Szwajcarskiej przyznaje gmina.
Członkowie demu wspólnie obchodzili obrzędy religijne, zaś Ateny jako państwo
dbały, by każdy obywatel umiał czytać i pisać. Każdemu też opłacano tzw. teorikon,
wstęp na widowiska teatralne, by każdy mógł zetknąć się z arcydziełami tragedii i
komedii greckiej.
W zaraniu chrześcijaństwa prości i na ogół biedni wierni łączyli się, tworząc wedle
wskazań
apostołów parafie – prototyp samorządu jako organizacji pomocy wzajemnej.
Mogłyby im pozazdrościć współczesne parafie czy też związki zawodowe, a zwłaszcza -
społeczności lokalne. Taka parafia, parish, funkcjonowała w Anglii aż po czasy
nowożytne. Z niej narodził się współczesny samorząd lokalny.
Jest on angielskim dzieckiem chrześcijaństwa. Słowem, Pan Bóg jest za demokracją.
W Europie kontynentalnej centralizm biurokratyczny, zwłaszcza - fiskalny, chroni
interesy partyjnych polityków i dlatego często zowie „samorządem” struktury
23
biurokratyczne powyżej społeczności lokalnych. Nie sądzę, by się to Panu Bogu
podobało.
ZAMORDOWANA PAMIĘĆ
NIEDOCENIONA REWOLUCJA
24
Malkontenci niech jadą z Warszawy do Doliny Strugu, Ustronia Morskiego, do
Zielonki czy Niepołomic, by się przyjrzeć z bliska dzisiejszej polskiej demokracji
lokalnej. A to dopiero początek.
Zdegradować gminę chcieli rozczarowani demokracją. Gmina znudziła się tym, dla
których ideałem polityki jest sytuacja, gdy oni decydują, a wszyscy im za to dziękują.
W roku 1919 prof. Józef Buzek, największy polski znawca administracji, proponował
Polsce ustrój z demokracją lokalną jako podstawą państwa. Poparł go „Dziadek”, czyli
Józef Piłsudski (przegrali, niestety, obaj).
Poszczególne „ziemie” - jak nasze małe województwa – miały uchwalać własne
konstytucje. Ustawy ogólnokrajowe regulowałyby, co w takiej lokalnej konstytucji być
musi i czego być nie może - jako że państwo musi chronić interesy ogółu obywateli
przeciw partykularnym interesom danej społeczności lokalnej.
AMERYKA GMIN
Pierwszy opowiedział o niej Europie - jeszcze w pierwszej połowie XIX wieku - Alexis
de Tocqueville:
„W Europie często się zdarza, że sami rządzący ubolewają nad brakiem poczucia
obywatelskiego, gdyż wiedzą, że stanowi ono najlepszą rękojmię porządku
publicznego; nie potrafią go jednak wzbudzić. Obawiają się, że dając gminie siłę i
niezależność, musieliby zrezygnować z części swej władzy i naraziliby państwo na
anarchię. Wszelako w gminach pozbawionych niezależności i siły zamiast obywateli
znajdujemy już tylko poddanych”.
25
Książkę Tocqueville’a „O demokracji w Ameryce” uznajemy za najcenniejsze źródło
wiedzy o praktyce demokracji. Byłoby warto nie tylko ją cenić. Byłoby warto ją -
czytać. Świetnie ją przetłumaczył Marcin Król.
BEZ POLITYKI
Stary polski mistrz prawa administracyjnego, prof. Stanisław Kasznica, pisał wprost:
„Przeniesienie szeregu działów administracji z zakresu działania państwa do zakresu
działania samorządu wyzwala je spod wpływów partyjno-politycznych i daje silniejszy
głos względom ściśle rzeczowym”.
W społeczności lokalnej liczy się, innymi słowy, nie to, co nas różni, lecz to, co trzeba
razem zrobić. Im mniej zwracamy uwagi na to, co nas różni, tym więcej potrafimy
zrobić.
Dlatego byłem i jestem przeciw rywalizacji politycznej w wyborach lokalnych. Kanada
wręcz zakazuje agitacji politycznej w takich wyborach. Wybiera się tych, którzy
najlepiej nadają się na szefów samorządu.
Pewien mój znajomy często zgadza się ze mną, ale nie w sprawie samorządu. Miałby
zajmować się lumpami czy też innymi szumowinami, które los dał mu jako sąsiadów?
W demokracji z nimi? Nie mógł ich sobie dobrać, dlaczego miałby za nich
odpowiadać?
Otóż jeśli nie będzie chciał zająć się nimi, w którymś momencie oni się nim zajmą. Po
swojemu. Specjalne dzielnice dla zamożnych, kulturalnych obywateli nie rozwiążą
problemu. Niezamożni i niekulturalni nie zostawią ich w spokoju tylko dlatego, że
mieszkają oddzielnie. W Los Angeles płonęły właśnie dzielnice bogatych.
Rzymianie i Chińczycy na granicach swych imperiów budowali mury, by się odgrodzić
od barbarzyńców - z tym samym efektem. Kto w naszych czasach próbuje żyć w
lepszym świecie bez oglądania się na ten gorszy, powinien brać pod uwagę to cenne
doświadczenie. A jeśli już czuje się tak wyższy nad ten gorszy świat, niech pamięta, że
wedle rosyjskiej mafii kałasznikow zrównuje wszystkich.
27
I KTO TO ZROBI
Dwoje moich ukochanych przyjaciół to ludzie niezwykle zajęci. Zajęci naprawdę. Jak
ja. Znając moje zainteresowania, mówią mi, co się wokół złego dzieje. Sami nie mają
czasu, by się tym zająć. Co zwalnia ich od kontaktów z ludźmi, którzy nie umieją
dyskutować, rozrabiają dla rozróbki, mają wieczne pretensje do wszystkich poza
samymi sobą, itp., słowem, nie dorośli do codzienności demokracji.
Innych moich serdecznych przyjaciół demokracja - rozczarowała. W latach
nielegalności obracali się wśród ludzi chętnych do współpracy i życzliwych. A tu w
demokracji, tej wymarzonej, muszą stykać się z ludźmi, na których wprost szkoda
czasu.
Kiedy ludzie elity intelektualnej, zbrzydzeni sąsiedzkimi rozróbkami, odgradzają się
od nich murem chińskim nieobecności i nie mogą znaleźć tych dwóch godzin
tygodniowo na demokrację lokalną, mówiąc mi - „ja się do tego nie nadaję”, wiem, że
gdy zetkną się z hitlerowskimi gestami sfrustrowanych, młodych głupków, potępią ich
z czystym sumieniem.
Tymczasem demokracja lokalna i wspólne rozwiązywanie problemów ze wszystkimi,
których obejmuje, nie jest kwestią altruizmu, o który się mnie podejrzewa. Jest
kwestią przezorności.
PO CO TA WŁADZA
Nasze władze lokalne wybieramy nie tylko po to, by mieć jeszcze jedną władzę do
wydawania rozkazów, ale przede wszystkim po to, by organizowały nasze
współdziałanie.
28
Najlepszy sprawdzian ich zdolności: ilu współmieszkańców umiały wciągnąć do
wspólnego załatwiania wspólnych spraw. Jeśli członkowie jakiejś rady gminy,
dzielnicy, sołectwa czy osiedla narzekają, że nikt im nie chce pomóc, krytykują mimo
woli samych siebie. Bo albo nie umieją, albo - co prawdopodobne - nie chcą.
Jeżeli Wasza rada gminy, sołectwa, dzielnicy lub domu powołuje swoje organy
wykonawcze, baczcie, żeby naczelnik (sołtys, burmistrz, przewodniczący) zawiesił
członkostwo rady (gdyby w niej zasiadał). Przyzwoitość i zdrowy rozsądek nie
pozwalają, by ktoś kontrolował i oceniał samego siebie. Nawet, kiedy prawo na to
pozwala.
Jeśli już polityka weszła w życie gminy czy miasta, warto pilnować, by władza
wykonawcza nie opierała się na samej partyjnej większości w radzie. Inaczej ta
większość będzie tylko basowała wybrańcom. I wyduszała zeń w zamian profity. Jak w
naszym sejmie.
29
DEMOKRACJA NIE ROZWIJA SIĘ PRZEZ
DZIEWORÓDZTWO
Gmina sama to dla samorządności za mało. Na wsi gmina to więcej niż jedna wieś.
Zwykle zaś i miasteczko. Trzeba więc również - mniejszego samorządu. Pojedynczej
wsi, miasteczka, dzielnicy lub osiedla.
Jak się to nazwie, wszystko jedno. Ważne, by samorząd zaczynał się od sąsiadów. Bez
demokracji sąsiedzkiej nie będzie jej w gminie. Bez umiejętności wspólnego
rozwiązywania problemów w sołectwie (gromadzie) czy osiedlu trudno o taką
umiejętność w gminie. Demokracja nie rozwija się przez dzieworództwo.
Wielkie miasto w ogóle nie jest już gminą - choć tworzy jakąś całość z własnymi
wspólnymi sprawami i wspólną tożsamością. Ma za dużo mieszkańców na
demokrację bezpośrednią. Wymaga demokracji przedstawicielskiej - porządnej
reprezentacji udziałowców tego interesu, czyli mieszkańców. Inaczej nie da się nim
rządzić.
Kosztowne biurokracje „samorządów” dzielnic o rozmiarach dużych miast, wielkich
miast w wielkim mieście, dają poczucie władzy i finansowy lukier do zlizywania dla
„swoich”. Mają tyle władzy, że aż nie starcza miejsca dla obywateli. Pamiętam, jak
władze dzielnicowe Żoliborza i Ursynowa w Warszawie nie udostępniły obywatelom
swych lokali na ich spotkania. Radnych Warszawa miała razem ponad ośmiuset, choć
Nowemu Jorkowi starcza kilkudziesięciu; kosztowali razem co roku jeden most. Dziś
mamy radnych trzy razy mniej, ale i tak trzykroć za dużo.
MAŁA DEMOKRACJA
30
GMINY POTRAFIĄ
Praktyka paru wieków dowodzi, że nie ma takich zadań, którym nie mogłyby sprostać
związki gmin - związki specjalne (celowe) lub zwykłe związki wyższego rzędu. Zamiast
rozbudowanej administracji państwowej.
Dla administrowania danym liceum starczy umowa z nim i jedna szafa lub komputer
na dokumenty w dyrekcji. Nadzór ze strony reprezentacji rodziców oraz co roku
rewident (i tak musi przyjść). To samo ze szpitalem.
Wasz komitet nadzoru biurokracji powinien stale badać, jakie zadania wykonać
można bez dodatkowych urzędników. Jak w amerykańskich gminach u Tocqueville’a.
Pamiętajcie, że demokracja przedstawicielska, nawet najlepsza, nie stawia ograniczeń
rozbudowie biurokracji, obsadzanej kolegami i znajomymi.
SAMORZĄD SKARBOWY
Pisał Biliński: „w Austrii narzekają ostatnimi czasy na to, iż rząd gminy przeciąża
zbytecznie m.in. poruczaniem wybierania podatków! Mnie się zdaje, że jeśli, jak u
nas, gminy używają do tego zwyczajnych swych organów, to lepiej krajowi z tym
przeciążeniem, niż by tysiące płatnych urzędników miało wybierać podatki”. I
wnioskował:
„Dopiero gdy wybieranie podatku powierzy się gminom, można powiedzieć, iż
usunęło się przynajmniej część tradycyjnej nienawiści podatnika do władzy skarbowej
i że wrogie to wzajemne ich stanowisko zostało po części złagodzone z niewątpliwą
korzyścią zarówno dla kraju, jak dla skarbu”.
Biliński widział przyszłość w „dalszym rozwoju samorządu skarbowego”. Skarbowość
zna zaś i doświadczenie lokalnych stowarzyszeń skarbowych obywateli, które brały na
siebie rozpisywanie i ściąganie podatków ze swego grona!
31
W Szwecji gmina wyznacza i pobiera na swój użytek podatki od pracy (od
wynagrodzeń) i od działalności gospodarczej. Państwo szwedzkie – tylko podatki od
kapitału.
POLICJANCI I GOSPODARZE
Zbierając podatki, gminy się wzmocnią, obywatele będą bliżej władzy, wzrosną
wpływy z podatków, a państwo jako całość będzie funkcjonowało taniej.
Państwo natomiast w imieniu ogółu podatników musi pilnować, by gmina nie
naruszała wspólnych interesów całego społeczeństwa. Żeby np. nie oszczędzała na
szkołach, jeśli nie rozumie, co to oświata.
Rzeczą administracji państwowej powinien być nadzór i kontrola. Gospodarzem
powinna być gmina i jej obywatele. To i prościej, i taniej.
ARMIA OBYWATELSKA
32
4. ILE DEMOKRACJI, ILE BIUROKRACJI
PO CO „SŁUśBA CYWILNA”
33
urzędniczy należy formować niby karną armię wewnętrzną, nie przejmując się jego
skłonnością do rutyny i formalizmu.
„Bóg wojny” przegrał pod Waterloo. W konkurencji struktur państwowych wygrał.
Francja pozostanie na dalsze dwa stulecia przysłowiową ojczyzną biurokracji.
Nieuleczalnej. Uczyć się „służby cywilnej” od Francji to uczyć się choroby.
Anglia „służbę cywilną”, złożoną z kwalifikowanych, dobieranych egzaminami
urzędników, wymyśliła dla obrony państwa - uwaga! - przed nominacjami wedle
widzimisię polityków.
Wyłącznie dla administracji centralnej!
SKAZA INTELEKTUALNA
Wielki Hans Kelsen, twórca „czystej teorii prawa”, uczył moich wspaniałych
nauczycieli prawa. Bardzo go ceniłem. Straciłem doń sympatię, kiedy w drugim
wydaniu jego dziełka „O istocie i wartości demokracji” przeczytałem, że
„biurokratyzacja potęguje się równolegle ze wzrostem zadań administracyjnych
państwa, tj. jego funkcji wykonawczych. Niesłusznie upatrywałoby się w tym po
prostu osłabienie demokracji.(...) Biurokratyzacja oznacza raczej pod pewnymi
warunkami utrzymanie demokracji” (tłum. F. Turynowa, 1936).
W Europie kontynentalnej biurokracja nie polega na samej patologii struktur. To
groźna skaza na mózgach. Szczególną uwagę powinna jej poświęcić ta część Europy,
która dominuje dziś w Unii Europejskiej.
Kończy się tam, gdzie obywatele nie mogą widywać się ze sobą na co dzień. Dlatego
powyżej społeczności lokalnej możliwa jest tylko demokracja przedstawicielska.
Można ją nazywać samorządem. Ale tylko - nazywać. Bo na tej zasadzie samorządem
jest ustrój parlamentarny.
Demokracja przedstawicielska nie jest gorszą demokracją. Bez niej ponad gminą
rozwijałaby się tylko narośl biurokracji.
Wedle wiedzy o organizacji trzeba struktury wszelkich władz dla ochrony przed
biurokratyzacją maksymalnie spłaszczać, likwidując szczeble pośrednie. Największy
światowy autorytet zarządzania, Peter Drucker, zwracał zawsze uwagę, że Kościołowi
katolickiemu wystarczają do sprawnego działania w skali globu trzy tylko szczeble
władzy - papież, biskup i proboszcz.
A i to cudowny papież Jan XXIII na pytanie, ile osób pracuje w Watykanie,
odpowiedział:
34
- Myślę, że jakaś połowa...
DEMOKRACJA POZOROWANA
Kiedy ktoś powyżej gminy instaluje dodatkowe instancje administracyjne, z reguły nie
chodzi mu wcale o demokrację, lecz o posady i tytuły. Tak u nas, jak w zamożnych,
więc rozrzutnych demokracjach Republiki Federalnej Niemiec i Francji. My jednak
nie jesteśmy aż tak bogaci, by leczyć bezrobocie biurokracją.
ŚRODKI SAMOOBRONY
W roku 1903 polski autor, Józef Olszewski, opisywał w książce pt. „Biurokracya”, w
specjalnym podrozdzialiku - „Jak się broniła Anglia przed biurokracyą”.
„Naczelnej głowie państwa, czy to jednostce, czy naczelnej korporacji prawnej,
pozostaje tylko ogólne kierownictwo spraw wspólnych wszystkim pojedynczym
kategoriom związków społecznych (...). Rządy państwa działają z dołu ku górze (...).
Kierownicy oddziałów ministerialnych nie zajmują się szczegółami i drobnostkami,
jak w innych państwach, lecz pozostawiają je organom, czynnikom i władzom
samorządnym, które od nich nie są zależne, bo zasadą administracji angielskiej jest
poruczać wszystko to samodzielnej inicjatywie i działalności ludu, na co tylko znajdą
się odpowiednie siły i środki w samej ludności”.
Zapamiętajmy te ideały.
35
ZŁOŚLIWE PRAWDY O DEMOKRACJI
PRZEDSTAWICIELSKIEJ
DZIEWORÓDZTWO MĘSKIE
ILE TEGO
36
JAK REDUKOWAĆ
W roku 1956 udało się przekonać skąpego Gomułkę, że centralny aparat władzy za
dużo kosztuje. Zgodził się na jego redukcję. Pion Narodowego Banku Polskiego pod
władzą przyszłego prof. Witolda Kieżuna dawał zwalnianym długoterminowe, nisko
oprocentowane kredyty na własną przedsiębiorczość – w wysokości dwóch, trzech lat
uposażeń. Kosztowało to znacznie mniej niż suma płac i kosztów utrzymania
stanowisk przez te lata. Z tych kredytów powstało wiele gospodarstw warzywniczych
wokół Warszawy, interesów tzw. „badylarzy”. I wszyscy byli zadowoleni. Choć nikt się
nie chwalił.
CHOROBY SAMORZĄDU
Tam, gdzie żywy ruch społeczny wypełnia wszelkie swoje instytucjonalne formy,
biurokracja się jakoś nie lęgnie. Pleni się, gdy zostawia się jej miejsce. Dziwne może.
Ale sprawdzone - całym doświadczeniem demokracji.
Jeden z moich przyjaciół wolałby taką organizację życia publicznego, w której zajmą
się wszystkim dobrze opłaceni, etatowi, sprawni urzędnicy. Ale: jeśli obywatel
przestanie się nimi zajmować, oni się nim zajmą. Mieliby mu pozwolić na spokojne
uprawianie własnego ogródka, ale będzie musiał w końcu prosić ich, by mu pozwolili
zająć się nawet tym swoim ogródkiem. A oni mu, być może, pozwolą. Albo i nie.
Jak to już było.
PIES OGRODNIKA
Biurokrata nie byłby tak groźny, gdyby tylko nie robił, co powinien, lub robił źle i w
tempie ślimaka. Niestety, rasowy biurokrata pilnuje, by nikt niczego za niego nie
zrobił (sam nie zrobi i drugiemu nie da). Bo może się okazać, że dało się zrobić, i
wtedy zawsze grozi pytanie, dlaczegóż on sam tego nie zrobił.
Za czasów minionego reżimu mój nieżyjący już przyjaciel, Andrzej Hausbrandt, tak
tłumaczył, dlaczego tyle represji spadało na tych, którzy chcieli coś zrobić bez władzy:
37
„Najgorsi są konstruktywiści; opozycja zaświadcza o naszym istnieniu,
konstruktywiści dowodzą, że nas nie ma”.
Czasem biurokrata jest nim z przeświadczenia, że czegoś nie da się zrobić. Bądź ze
strachu lub nieśmiałości. W takiej sytuacji, jeśli zetknie się z ludźmi chętnymi, być
może odkryje szansę kariery w pomocy tym, którzy z nim zrobią wszystko, czego on
sam nie potrafił. Widziałem takich.
Oczywiście, dobrze jest uświadomić mu delikatnie, że nie przyrósł do fotela. Choć na
oczyszczenie tego fotela z reguły trzeba więcej czasu. Nie mówiąc już o energii i
nerwach.
Likwidacją takiego zbędnego etatu zajmijcie się później.
Zwalczyć lokalnego tyrana lub lokalną klikę wcale nie jest łatwiej, niż obalić tyranów
czy klikę, rządzącą państwem. W skali kraju zawiązuje się konspiracja, zdobywa coraz
więcej zwolenników, wymyka się najlepszej bezpiece i prędzej czy później bierze górę,
nawet po latach. Idea demokracji lokalnej jest młoda i na pół nieznana, a w skali
społeczności lokalnej trudno czekać latami; co najwyżej opuszcza się ją, wyjeżdża, co
lokalnemu tyranowi czy klice ułatwia tylko panowanie.
Lokalny tyran wszystkim rządzi - miejscową policją, która w jego obecności traci język
w gębie, lokalnymi władzami, których skład zwykle sam ustala, no i swoimi
ochroniarzami, bezkarnymi, co oglądaliśmy, nawet w stosunku do dziennikarzy
telewizji publicznej.
Tak samo - lokalna sitwa, ze swymi powiązaniami, jawnymi i niejawnymi, siecią
znajomości, interesów i wzajemnych usług; zwykle żyje ona dobrze i z miejscowymi
przestępcami, i z sądem,
który w razie potrzeby skarze nieostrożnego dziennikarza w niejawnym
postępowaniu. Dobrze, jeśli tacy sędziowie czy prokuratorzy nie balują z gangsterami.
Nie można liczyć na stałą uwagę centralnych mediów, a nawet regionalnych; jeśli już
jakiś ich dziennikarz przyjedzie, to miejscowi bojownicy po jego wyjeździe zostaną
sami wobec przeciwnika, nieznającego na ogół skrupułów.
38
Innymi słowy, zaprowadzić demokrację lokalną wcale nie jest łatwo. Zwłaszcza, jeśli
spora część mieszkańców może mieć ją w pięcie i ogranicza się do pokątnego
narzekania. Do narzekania, co zrozumiałe, na wszystkich innych poza sobą samymi.
Oczywiście, gdyby we władzach Waszej gminy, miasteczka czy powiatu było kilku
ludzi, zdolnych bez lęku mówić głośno prawdę, pobudzić wyobraźnię współobywateli
na tyle, by razem odsunąć od władzy oczajduszów, łobuzów i miglanców, wybrać
innych posłów, senatorów czy radnych, sytuacja byłaby prosta. Ale gdyby tacy byli, już
by się pewnie odezwali. Problemem jest z reguły, że tych odważnych nie ma, bo albo
dali się kupić, albo wyjechali, albo w nic już nie wierzą.
Zaczynać trzeba jak w skali kraju. Od kilku ufających sobie wzajem osób,
nieskłonnych do gadulstwa. Za to z dostępem do Internetu.
Potem - dobierać dalszych zwolenników. Uważnie. Spotykać się jak najrzadziej, w
możliwie małych grupach, a zadania uzgadniać – jak bawiąc się w głuchy telefon.
Żadnych telefonów, nawet przez komórkę; policja w swej uprzejmości wobec tyrana
czy kliki może podsłuchiwać - bo ktoś z Was już wcześniej wygadał się, że mu się coś
tu nie podoba. I niczego na razie przez Internet. Nawet, jeśli wystąpi Kubuś Puchatek
i jego przyjaciele, zagrożeni szybko rozszyfrują, kim jest Kłapouchy, a kim Sowa
Przemądrzała.
39
Anonimowe teksty, drukowane poza obrębem Waszej społeczności, można z innej
miejscowości - za pośrednictwem znajomych! - rozsyłać pocztą. Samemu zaś
pojedyncze wydruki (nigdy żadnych pakietów ani stosików, które łatwo zgarnąć za
jednym zamachem) zostawiać niewidocznie w widocznych, publicznych miejscach.
SOJUSZNICY
Jeśli Wasza policja jest na pasku dyktatora lub kliki, informacje o jej zachowaniach
lub zaniechaniach dotrą do jej władz zwierzchnich. Wprawdzie z Komendy Głównej
usunięto kiedyś nawet Adama Rapackiego, twórcę Centralnego Biura Śledczego, by
nowy rząd mógł poznać tajemnice prowadzonych śledztw, ale jeśli macie
przyzwoitych policjantów u siebie, pamiętajcie, że najskuteczniej działa policja, którą
wspierają sami obywatele. Stójcie za nimi, gdyby ktoś chciał ich przestraszyć.
Gdyby zdarzył się w waszej okolicy prokurator czy sędzia, któremu zależy na
przyzwoitej Polsce, a nie na samej posadzie i korzystnych stosunkach, trzymajcie z
nim także. To inny skarb demokracji. Wasz skarb. 80 procent sędziów to ludzie
przyzwoici. Na złą opinię sądownictwa pracuje trochę z tej reszty.
40
BÓG JEST (BYWA) GOŚCINNY
Cały program reedukacji tyranów i klik (lub ich obalenia) inaczej można układać, jeśli
macie w waszej społeczności choć jednego dzielnego, niepodległego proboszcza (byle
nie czuł się pierwszym sekretarzem partii nowej politycznej słuszności). Może on
zaprosić do siebie najmądrzejszych spośród przyzwoitych ludzi waszej społeczności,
żeby z nimi porozmawiać - na razie dyskretnie - o tym, co zrobić. A potem - zróbcie to,
co wspólnie ustaliliście. Odważnie, ale ze zdrowym rozsądkiem. Z ryzykiem na miarę
potrzeb. Nie obrażając nikogo ponad konieczność. Bo może komuś zaświta, że
przyzwoitość popłaca, i opowie się za nią.
Nie znaczy to, że bez udziału proboszcza mielibyście mniej zważać na zdrowy
rozsądek. Pamiętajcie: rozsądek to korona konspiracji.
Jeżeli już macie komputery, zapewnijcie sobie koniecznie dostęp do Internetu. Trzeba
wymusić publikację wszelkich protokołów z posiedzeń władz Waszej gminy (tym
bardziej - powiatowych). Media elektroniczne to sposób na przezroczystość władzy.
W studio własnej telewizji kablowej można od czasu do czasu porozmawiać o
sprawach Waszej gminy. W Bartoszycach jeszcze w początku lat 90-tych telewizja
kablowa transmitowała na bieżąco sesje rady gminy. Wy przez elektroniczne okienka
pilnujcie zwłaszcza - władz powiatu. Bo wedle niektórych fantastów biurokracji
powiat miał zastąpić gminę.
Jedna rada: właścicielami sieci kablowej nie powinni być żadni cwaniacy z zewnątrz
ani władze samorządu. Władza, żeby własna i najlepsza, zrobi z tej telewizji
propagandę swoich zasług. Jak politycy próbują to robić z telewizją publiczną.
PO CO
41
5. NAJPIERW GAZETA,
czyli
NAJKRÓTSZY PORADNIK
REDAGOWANIA GAZET LOKALNYCH
(RADIA LUB KABLÓWKI)
DLACZEGO GAZETA...
Jest coś dziwnego w tym, że kilka czy kilkanaście uczciwych osób zamienia się naraz
w powierników opinii publicznej i wszyscy to akceptują, głosując na nich kupnem
gazety, włączeniem odbiornika lub wywołaniem na ekran monitora. Tajemnica tego
fenomenu jest prosta: dobra gazeta (dobre lokalne radio lub kablówka) przekazuje
także opinie czytelników. Lub słuchaczy i widzów. A na ogół najpierw czyta się i
słucha samego siebie.
Kiedy bogaty koncern wykupuje gazetę lokalną, niszczy jej tożsamość i wiarygodność.
Prawo u nas nie chroni jeszcze drobnych przedsiębiorców przed wielkimi i trzeba w
tej kwestii zaczynać od początku.
ZARAZ PO SZERYFIE
42
Na Dzikim Zachodzie każda nowa społeczność zaczynała od wybrania szeryfa. Po nim
zjawiali się pastor, który budował kościół, i dziennikarz z maszyną drukarską. Ich
bronią było słowo.
W arcyśmiesznym opowiadaniu Marka Twaina „Jak redagowałem gazetę rolniczą” jej
czytelnicy wypowiadali się głównie przy pomocy broni palnej. U nas nikomu nie grozi
lincz, oskalpowanie ani parę kul w brzuchu. Ale wydawać gazetę, która nikogo nie
zainteresuje, to jak strzelać z rewolweru bez naboi. Skalpu się nie straci, ale po co
skalp na takiej głowie?
NAJWIĘKSZA FRAJDA
Żadna gazeta ogólnokrajowa, regionalna czy wojewódzka nie daje takiej frajdy, jaką
daje gazeta lokalna (drukowana lub internetowa), radio lokalne lub kablówka -
stałego, bezpośredniego kontaktu z odbiorcami.
Redaktor „wielkiej” gazety wychodzi na ulicę i nikt go nie rozpozna. On też nikogo nie
zna. Redaktor gazety lokalnej zna swoich czytelników, zanim wyjdzie na ulicę. I oni go
znają jak kogoś z kręgu najbliższych.
Takim był „Chris o poranku” w „Przystanku Alaska”.
Podstawowa zasada: redagować powinni ludzie, którzy naprawdę chcą to robić. Jeśli
takich nie ma, zrezygnujcie z wydawania gazety (drukowanej lub internetowej), z
radiostacji czy stacji telewizyjnej.
Facet wyznaczony przez władzę czy organizację, zakontraktowany specjalnym etatem
lub też poświęcający się dla dobra ogółu, jest jak reprezentant nieobecnego małżonka
w ceremonii ślubu per procura. Powie „tak”, wręczy kwiaty i wysłucha pouczeń
urzędnika stanu cywilnego, ale to cała przyjemność, jaką może sprawić pannie
młodej.
43
on. Inaczej rada zamieni się w ogrodników, którzy w swej niecierpliwości rezultatu
wyciągają kwiatki z grządki, by sprawdzić, jak głęboko zapuściły korzenie.
OD CZEGO ZACZĄĆ
WSTĘPNE KRYTERIA
Nie po to wydaje się gazetę lokalną, żeby mieli gdzie publikować tacy, których nie
chcą drukować gazety ogólnokrajowe czy wojewódzkie. Gazeta lokalna (radio,
telewizja lokalna) działa dlatego, że są jacyś ludzie, którzy chcą ją czytać (słuchać,
oglądać). Stąd zawsze to samo pytanie - czy jest choć kilku chociaż ludzi, których dany
tekst zainteresuje i nie znudzi po paru wierszach.
To samo z programami radia czy stacji telewizyjnej. Żeby uniknąć pretensji ze strony
owego jąkały, którego radio nie zatrudniło podobno z braku urody.
Przede wszystkim o tym, o czym nikt inny poza Wami nie napisze i nie powie. Nikt nie
wie tyle, co Wy, o sprawach, ludziach, kłopotach, radościach i sensacjach Waszej
dzielnicy, miasteczka
44
lub sąsiadujących gmin, i nikt nie napisze więcej niż Wy. Nie zmarnujcie tej
naturalnej przewagi.
JAK PISAĆ
Weźcie jakiś oficjalny biuletyn lub referat naukowy. Lepiej uczyć się na cudzych
błędach, nim popełni się własne. Własne przezwyciężyć najtrudniej, bo do niczego się
tak nie przywiązujemy, jak do nich. Cudze błędy wprawdzie podobno nie uczą, ale
przynajmniej śmieszą.
W pisarstwie „oficjalnym” na jedno orzeczenie w zdaniu przypada bardzo dużo słów
(kiedy człowiek dobrnie do końca zdania, musi wrócić do początku). Zawsze mniej
więcej tyle samo słów, mniej więcej ta sama długość zdań – jednostajny rytm usypia
czytelnika (może właśnie o to chodzi?). Mało czasowników; są nie dość poważne,
określają na ogół czynności ludzkie, a przecież tekst oficjalny nie zajmuje się
czynnościami, lecz urzędowaniem. Jeśli już nawet używa się czasowników, to w
stronie biernej – kiedy rodzi się nauka albo kiedy ktoś urzęduje, byłoby niepoważne,
gdyby ktoś coś zrobił. Coś jest robione przez kogoś; nie „minister zepsuł powietrze”,
lecz „powietrze zostało zepsute przez ministra”.
PORADNIK
45
5. Jak najmniej rzeczowników odsłownych. Końcówki „-enie, -anie, -szczenie, -
szczanie” tylko wtedy, gdy naprawdę nie można użyć czasownika w formie
czynnej. „Kochanie” traci na uroku, jeśli obok ma inne „-ania”.
6. „Który, która, które” jak najrzadziej. Nie częściej, niż raz na pięć zdań. Tak
samo z „że” i „bo, bowiem”. Patrz zasada nr 1. Z reguły wymagają
zastanowienia, o co autorowi chodziło.
7. Podobnie z imiesłowami przymiotnikowymi (-ący, -ąca, -ące) i
przysłówkowymi (nieodmiennymi, -ąc). Nie przesadzając. Tyle, ile naprawdę
trzeba.
8. Nie mnóż dopełniaczy. „Ogon psa” wystarczy. „Ogon psa pana kierownika”
pomyli się z ogonem pana kierownika. Starzy Angelic mówili: “The second of is
to be off”.
9. Strzeż się języka dokumentów urzędowych. Niech zdania różnią się długością.
Żeby nie było „ta,ta,ta,ta”, „ta,ta,ta,ta”, „ta,ta,ta,ta”. Już po czwartym czytelnik
(słuchacz) może usnąć.
10. Staraj się w miarę możliwości nie zaczynać kolejnego wyrazu tym samym
dźwiękiem, którym kończy się poprzedni wyraz. Zamiast „kochanie, nie gadaj
głupstw”, lepiej „nie gadaj głupstw, kochanie”. Jeśli już gada…
11. Zasadą Hitchcocka było zaczynać od trzęsienia ziemi, a potem napięcie w jego
filmach miało rosnąć. Twoje pierwsze parę zdań musi tylko tak zaciekawić
czytelnika, by czytał dalej. Na końcu to, co najmniej ważne. Dobry tekst przy
braku miejsca skraca się od tyłu.
12. Amerykanie zalecają „tell your story”, opowiedz swoją historyjkę. To u nas
akurat można ująć jednym wyrazem: opowiadaj.
13. Opowiedziawszy, sprawdź, czy nie dałoby się krócej. Skreśl, co się da, wedle
pierwszych zasad. I sprawdź, czy nie powtarzasz tych samych informacji, tych
samych figur stylistycznych, tych samych słów.
14. Przyjrzyj się konstrukcji tekstu (audycji, filmu). Bo może zacząć innym
akapitem (innym fragmentem nagrania, innym obrazem). Lub coś przenieść
do przodu. Bądź przestawić. Nie przywiązuj się do „raz napisanego”, przeczytaj
czyimś innym okiem. Sam. Zanim dasz do czytania komuś z najbliższych, kto w
trosce o ciebie udowodni ci, że jesteś idiotą.
15. Czytaj opowiadania Hemingwaya. Zaczynał od dziennikarstwa. Unikał słów
zbędnych. Ale pamiętaj, że literatura opowiada także milczeniem. Inaczej –
dziennikarze. Dziennikarz może oszczędzać słów, ale nie może liczyć na
domyślność.
16. Zaczynaj od reportażu. Miejskiego, krajowego, sądowego, kryminalnego. By
wprawić się w opowiadaniu. Publicystyka jest psem, na którego nie należy
schodzić w początkach zawodu (usłyszałem to w pierwszych dniach swojego
dziennikarstwa).
17. Stracić dobre imię łatwo, odzyskać – znacznie trudniej. Pisz więc prawdę.
Możesz się mylić, ale niech cię nikt nie może nawet posądzić, że się podlizujesz.
Pilnuj się, żeby nie było z góry wiadomo, co powiesz lub napiszesz jako
rzecznik którejś partii politycznej lub czyichś interesów. Kiedy już dorobisz się
nazwiska z prawem do poglądów, nie zmarnuj go na poglądy głupie.
Publiczność je zapamięta na całe lata.
46
18. To dziennikarze czynią ludzi wybitnych sławnymi. Wybitnymi ludźmi są nie
tylko politycy i piosenkarze. Także, a raczej - przede wszystkim uczeni, pisarze,
artyści, różni fachowcy. To ich osiągnięcia zmieniają nasz świat.
19. Ten, kto osiągnął jakiś sukces, nie wygrał go na loterii. Opowiedz o jego drodze
do sukcesu – to zawsze ciekawe. Pokonał jakieś przeszkody. Poradził sobie z
jakimiś porażkami. Udało mu się dzięki pomysłom lub wytrwałości. Jedni mu
sprzyjali, inni robili wszystko, by mu się nie powiodło. Nie reklamuj tych
ostatnich.
20. Twój sukces zależy od Ciebie. Nie od adiustacji. Chyba, że Twojej własnej.
Wasza gazeta, Wasze radio lub telewizja znajdzie swoich czytelników, słuchaczy lub
widzów pod warunkiem, że oni u Was znajdą siebie.
Kto się żeni i z kim. Kim był ten, kto właśnie zszedł z tego świata. Kto w miejscowych
szkołach dostał piątki, napisał rewelacyjne wypracowanie lub złamał nogę. O
ciekawych ludziach. O tych, z którymi na co dzień mamy do czynienia - policjantach,
nauczycielach, lekarzach, ekspedientkach i pielęgniarkach. Słowem, wszystko: od
wiadomości z komisariatu po rozgrywki drużyn podwórkowych.
Plus własne wypowiedzi czytelników (słuchaczy, widzów). Listy do redakcji. Telefony.
Głosy w dyskusjach. Odpowiedzi w ankietach i wywiadach, krótkie i długie, zależnie
od tematu i potrzeby.
Ich informacje własne. Filmiki nakręcane komórkami.
Im więcej czytelników (słuchaczy, widzów) w gazecie (radiu, telewizji kablowej), tym
lepiej. A w radiu inne głosy to – przy okazji - dodatkowe urozmaicenie dźwiękowe.
AUTORYTETY
Czytelnik (słuchacz, widz) może dzięki Wam zorientować się, kogo mądrego macie w
swojej społeczności i kogo warto słuchać. Dobrze jest samemu zorientować się w tym
wcześniej. Mądry człowiek, którego inni słuchają dlatego, że jest mądry, sam przez się
jest wiadomością na miarę sensacji. Nie ugryzł psa. Ale i Wy pamiętajcie: nie gryzie.
PRZYGOTOWANI NA BATY
Osób pełniących funkcje publiczne nie ma co chronić przed słowem źle użytym. Kto
przyjmuje taką funkcję, musi pamiętać, że ma siedzenie przeznaczone nie tylko do
zajmowania fotela.
Działalność publiczna musi być publicznie dyskutowana. Także i krytycznie. Także w
słowach nie zawsze miłych. Byle nie ordynarnych, ani obraźliwych.
Jeśli masz siedzenie tak delikatne, to się nie wypinaj, mój królu.
Nieszczęściem naszego zawodu często bywa pośpiech – byle wiadomość przekazać jak
najszybciej. Stąd właśnie biorą się ofiary pierwszego informatora - nawet w
najważniejszych gazetach i telewizjach.
Dziennikarstwo zaczyna się od sztuki słuchania. Czyli od umiejętności zbierania
informacji. Dlatego pierwsza z „Deklaracji Zasad” Międzynarodowej Federacji
Dziennikarzy wymaga szacunku dla prawdy i szacunku wobec prawa do prawdy, które
przysługuje publiczności.
CENZURA
48
który ujawnił w interesie publicznym dane uważane przez urzędników za tajemnicę
państwową lub służbową.
Cenzuruje dziennikarzy redakcja, która, powołując się na „linię” pisma (rozgłośni,
stacji telewizyjnej), ogranicza prawo autorów doświadczonych i odpowiedzialnych
dziennikarzy do wyrażania swych opinii, czy też gdy ogranicza lub zmienia wedle tej
„linii” podawane informacje.
Nigdy nie jest tak, że to się da ukryć. Prawda bywa powolna, ale i namolna. W końcu
dotrze do tych, przed którymi najbardziej chciano ją ukryć.
Z PIERWSZEJ RĘKI
BYĆ SOBĄ
Gdyby dziennikarze co rusz udawali kogoś innego, nikt by ich nie brał serio. A już
udawanie kogoś innego, by otrzymać informacje, dokumenty czy też zdjęcia, których
dziennikarzowi by nie udostępniono, jest po prostu nadużyciem. I słusznie czwarta z
wyżej wspomnianych Zasad żąda, by dziennikarz korzystał wyłącznie z uczciwych
metod zdobywania informacji, zdjęć bądź dokumentów. Ale na pewno nie jest
nadużyciem, gdy dziennikarz bez wiedzy oszukującego demaskuje go przy współpracy
z oszukiwanym.
Dziennikarzowi zawsze wolno, nie podając swego zawodu, zachowywać się jak zwykły
obywatel. Bo, choć może wielu kolegom trudno w to uwierzyć, jesteśmy zwykłymi
obywatelami. W służbie innych zwykłych obywateli.
Tylko politycy nigdy się nie mylą i nie przyznają do błędów. My, dziennikarze -
mylimy się, nawet i przy największej skrupulatności. Dobrze jest przyznać się do
popełnionego błędu: to podnosi wiarygodność autora. Przekonuje on czytelników
(słuchaczy, widzów), że zależy mu na prawdzie, a nie na racji.
Piąta Zasada mówi, że dziennikarz powinien zrobić wszystko, co możliwe, by
sprostować opublikowaną informację, jeśli okaże się, że minął się z prawdą. Dodam,
że świństwem jest nie sprostować informacji, której fałszywa wersja może komuś
49
wyrządzić krzywdę. W tym przypadku obraźliwe słowo „świństwo” jest chyba i tak
delikatne.
Ludzie, którzy przekazali nam jakąś informację, muszą czuć się bezpieczni. Wedle
szóstej zasady „Dziennikarz powinien przestrzegać tajemnicy zawodowej w stosunku
do informacji uzyskanej z zastrzeżeniem niepodawania jej źródła”. Inaczej nie da się
skutecznie uprawiać tego zawodu.
Zwolnić od obowiązku zachowania tej tajemnicy nie może ani sąd, ani prokurator, ani
nawet stowarzyszenie dziennikarzy. Musimy bronić naszego zawodu przed wszelkimi
naciskami. Ewa Kopcik z Krakowa i nieżyjący już Wacław Biały z Lublina pierwsi
odmówili prokuratorowi podania źródła informacji, które powinna uzyskać dlań
policja; warto zapamiętać nazwiska ich obojga.
Tajemnica przestaje obowiązywać, kiedy jej zachowanie utrudnia ściganie zbrodni
(zbrodni, a nie występku) lub zagraża bezpieczeństwu państwa. Bezpieczeństwo
państwa jest jednak pojęciem rozciągliwym: zdaniem organów ścigania może mu
zagrażać ujawnienie głupstwa, które popełnił jakiś wysoki, nieomylny urzędnik. Po
czym spadnie głowa nie autora głupstwa, lecz kogoś, kto o nim poinformował
dziennikarza.
SIÓDMA ZASADA
UWAśAJ!
50
SAMI MIĘDZY SOBĄ
Lepiej sobie z góry powiedzieć: „Nie redagujemy gazety podziemnej, którą czytelnicy
podają sobie z rąk do rąk, szczęśliwi, że mogą wziąć udział w tworzeniu łańcucha
wolności. W zwykłej demokracji gazetę trzeba sprzedać, a przynajmniej - dostarczyć
czytelnikom. Nikt tego za nas nie załatwi”.
Kiedy już Wasza gazeta będzie gazetą Waszej wspólnej wolności, będzie sprzedawała
się i rozchodziła sama, a wejścia na Waszą stronę w Internecie będzie liczyło się w
setkach tysięcy. Ale, drukowaną, też będzie musiał ktoś ją sprzedać lub wyłożyć na
ladzie kiosku, sklepu czy miejscowej pralni.
KTO MA PŁACIĆ
Gazetę (program telewizyjny lub radiowy) redaguje się na ogół dla tego, kto płaci.
Najzdrowsza sytuacja: gdy płaci czytelnik. Albo - reklamodawcy.
Nawet jeśli macie tyle reklam, że moglibyście dopłacać odbiorcy, zdajcie się na jego
głos i wybór. Sprawdzajcie, kto co czyta w gazecie rozdawanej darmo (słucha w
Waszej telewizji czy radiu, ile jest wejść na Waszą stronę). Inaczej ani Wy, ani Wasi
reklamodawcy nie będziecie wiedzieli, czy to w ogóle do kogokolwiek dotarło.
O wpływach z reklamy decyduje nakład (zasięg). Można go dość długo ukrywać, ale
nigdy skutecznie. Co gorsza, kto raz nabierze reklamodawców, długo będzie musiał
ich przekonywać, że to mu się więcej nie zdarzy...
Wasi miejscowi kupcy, właściciele warsztatów, dentyści czy też adwokaci mogą być na
tyle doświadczeni w interesach, że z góry zechcą się u Was reklamować. Ale jeśli nie
są, zacznijcie od bezpłatnych informacji o tym, gdzie co można dostać w sklepach,
gdzie znaleźć można jakiś warsztat lub gabinet stomatologiczny. Wtedy Wasi
potencjalni reklamodawcy odkryją, że w ogóle warto się reklamować. Bo to w
rzeczywistości nie reklama, lecz informacja.
51
Nie zdzierajcie. Zachowajcie zniżki dla rzadkich rzemiosł, które nie dają wielkich
dochodów, ale są bardzo potrzebne. Chyba, że jakiś szewc sam zdziera.
Pomyślcie o wspólnej z innymi gazetami lokalnymi agendzie, zbierającej dla Was
wszystkich reklamy od wielkich dostawców artykułów masowych. Ale - o Waszej
WSPÓLNEJ agendzie.
Bywa, że społeczność lokalna wybiera do władz redaktora swojej gazety. Znam kilka
takich sytuacji w Polsce. Ale nie da się redagować niezależnej gazety, będąc
burmistrzem czy wójtem. Z czegoś trzeba zrezygnować. Choćby ktoś był naprawdę
świetnym redaktorem (a takich właśnie znam).
Więcej: choć konstytucja tego nie zabrania, dziennikarze nie powinni być członkami
żadnych władz, ani lokalnych, ani państwowych. Nie można nadzorować samego
siebie. A to my, dziennikarze, w imieniu opinii publicznej sprawujemy nadzór nad
działaniem naszej demokracji. Więcej: od naszej rzetelności w tej roli zależy
powodzenie demokracji. Kiedy dziennikarze sami stają się częścią klasy politycznej i
wyręczają swymi wyrokami władzę, demokracja traci orientację, kto nią rządzi.
Przyjmowanie urzędów państwowych czy samorządowych wywołuje konflikt
interesów między próżnością a demokracją. Z tym samym skutkiem.
Tak, ale pod jednym warunkiem - że w gazecie nigdy nie ukaże się ani jedno słowo o
jego biznesie ani na korzyść biznesu, jaki uprawia. Z tego samego powodu, dla
którego nie powinien robić interesów członek władz gminy czy też państwa.
Jedyny biznes, który może uprawiać dziennikarz, to wydawać gazety i książki,
prowadzić rozgłośnię radiową lub stację telewizyjną. Czyli uprawiać swój zawód.
W żadnym wypadku. Zawsze kończy się to utratą zaufania czytelników, widzów lub
słuchaczy. Doświadczenia gazet „partyjnych” najlepiej o tym świadczą. Mają coraz
mniej czytelników. I z reguły szkodzą tym, którym sprzyjają.
52
Samo oddanie władzy nad publicznymi radiem i telewizją mianowańcom polityków
uważałem i uważam za akt sprzeczny z ideałami, dla których nadstawialiśmy głowy.
Nawet jeśli tymi politykami byli moi najuczciwsi przyjaciele.
DEMOKRACJA DOMOWA
ONI nami rządzą. Jest za co krytykować ICH, którym oddaliśmy władzę nad nami.
ONI to amatorszczyzna, sobkowstwo, nieumiejętność porozumienia się ze sobą
wzajem i porozumienia z nami, obywatelami. A wreszcie możemy to głośno mówić. To
nam wolno.
Nam samym nie ma kto powiedzieć o nas źle.
53
Ciekawe: nie uważamy za swój obowiązek (na ogół) dobrze zarządzać swoim
własnym, wspólnym domem mieszkalnym, a mamy za złe politykom brak poczucia
odpowiedzialności w rządzeniu państwem.
Dom to nasz kawałek państwa. Rzeczpospolita zaczyna się na klatce schodowej.
Nasza. Nie ICH.
Podobno współczesne miasto nie sprzyja integracji mieszkańców. Ale, na miły Bóg,
nie chodzi o integrację plemienną ludzi pierwotnych. Z mieszkania do mieszkania jest
jednak bliżej niż z jaskini do jaskini.
Nie dobieraliśmy sobie sąsiadów ani do budynku, w którym mieszkamy, ani do ulicy,
przy której stoi nasz dom. Tak samo - do wsi, w której żyjemy. To prawda. Być może
dlatego w Polsce – a i w wielu innych krajach – najdalej czasem jest do sąsiada. Do
kogoś, kto mieszka najbliżej.
Wiąże nas co najwyżej potrzeba pożyczenia młotka, którego akurat nie mamy. Albo
dzieli – zalanie łazienki przez sąsiada z góry.
Mieszkamy przez całe lata obok siebie w jednym domu, na jednej klatce schodowej, i -
nie znamy się. Nie znamy najbliższych partnerów do wykonywania swej władzy
obywateli.
54
Niekoniecznie się aż kochali. Niekoniecznie przestawali ze sobą na co dzień. Ale
odnosili się do siebie wzajem z tolerancją i szacunkiem, a kiedy przychodziło coś
razem zrobić lub zadecydować, podejmowali to w sposób naturalny i niewymuszony.
Powie ktoś, że na końcu świata ludzie są skazani na siebie. Ale zwróćmy uwagę, że
każdy z nas w swoim mieszkaniu żyje niby na końcu świata. Daleko od ludzi. Grubo
dalej niż na Alasce.
Czasem ktoś samotny umiera i bywa, że dowiadujemy się o tym dopiero wtedy, kiedy
zapach rozkładu przenika nawet ściany. W Nowym Jorku nikt z sąsiadów terrorysty
nie wiedział, że obok mieszka typ, wręcz unikający sąsiadów.
55
Jest małym miasteczkiem - lub, jeśli wolicie, małą wsią - w jednym budynku ze stoma
czy dwustu pięćdziesięcioma mieszkaniami.
Amerykanom to się udaje. Ale ja mieszkam akurat na osiedlu spółdzielczym, gdzie
jest i klubik dla małych dzieci.
Mój nieżyjący już przyjaciel, Andrzej Hausbrandt, z zawodu krytyk teatralny, i jego
współmieszkańcy naście lat temu doszli do wniosku, że warto spróbować, czy można
mieszkać taniej. Czynsze w dużym mrowiskowcu rosły z miesiąca na miesiąc.
Mrowiskowiec należał do spółdzielni mieszkaniowej, której byli formalnie członkami.
Ten moloch biurokratyczny ściągał pieniądze w znacznej mierze na koszty własnego
istnienia.
Nowa ustawa pozwalała wyłączyć budynek lub grupę budynków spółdzielczych w
samodzielną spółdzielnię. I oni to właśnie zrobili. Całej administracji mają dziś
jednego, dobrze opłacanego starszego pana. Zajmuje się on wszystkim, od
angażowania sprzątaczek i sprowadzania hydraulików aż po remonty. Zawsze ma na
to wszystko czas i głowę. Oni zaś, płacąc za mieszkania tyle, ile przedtem ściągała z
nich spółdzielnia, już po roku dorobili się ogromnej nadwyżki budżetowej na
remonty.
56
domów komunalnych, by się podjęły zarządu. Na szczęście, niektórzy dotychczasowi
administratorzy pokończyli kursy, zdobyli kwalifikacje zawodowych zarządców i
każda wspólnota może sobie nająć takiego profesjonała. Podobno - tanio. Oby.
LEK NA SAMOTNOŚĆ
Znam i praktyczne szanse dla samotnych, starszych ludzi. Nie żadne okazjonalne, a
smutne herbatki i wieczorki dla emerytów, lecz ich stałe uczestnictwo w ciekawych
zajęciach razem z innymi osobami różnego wieku, a tych samych zainteresowań.
Jak to się robi, można bliżej dowiedzieć się w Warszawie w klubie AS, Aktywnej
Starości, na Wilanowskiej. Wspomaga tę aktywność - spółdzielnia mieszkaniowa
Torwar, tudzież, jak do tej pory, władze dzielnicy Śródmieście. W AS-ie jest i
gimnastyka rehabilitacyjna, i spotkania dyskusyjne, i prelekcje z przezroczami, i
porady prawników, i wizyty lekarzy z badaniami,
i wspólne wycieczki, i pomoc w trudnych sytuacjach. Sto kilkadziesiąt osób, jeszcze
starszych ode mnie, odnajduje tam życie w pełnym wymiarze - lek na poczucie
samotności, na anonimowość, na
bezradność i nudę bezczynności. A wszystko uwiecznia wspólnie prowadzona księga –
z zapisami ciekawych wycieczek, nawet na krańce Polski i zagranicę...
Nasza spółdzielnia mieszkaniowa wspomaga nie tylko klub AS. Klub „Panoramę”
prowadzi Anna Rodzeń ze swymi koleżankami. Schodzą się tam przede wszystkim
dzieci - do najrozmaitszych zajęć (ich cudowne malarstwo o niebywałym bogactwie
koloru i form sprzedaje się na specjalnych aukcjach). Ale w „Panoramie” spotykają się
i ludzie starsi, chętni posłuchać kogoś ciekawego czy porozmawiać o swoich
sprawach, a także Anonimowi Alkoholicy, dla których AA oznacza szansę wyzwolenia
z katastrofy.
Istotne, że wszyscy zainteresowani mają się gdzie spotkać. Kiedy spotkać się można
tylko pod chmurką, widują się tam głównie przyszli kandydaci do ratunku przez AA.
Ta nasza spółdzielnia jedyna w Warszawie (na razie) wspomaga taką działalność. Nie
zapomniała, po co jest spółdzielnią.
CZYJ TO INTERES
58
wykwalifikowani psychologowie, myślę o setkach młodych ludzi, którym trzeba dać
warunki, by mogli ratować się sami.
SAMOSIEJKI
Nie wszyscy kochają się integrować na stałe. Zainteresowania ludzkie, jak i uczucia
(jak wszystko w przyrodzie), rozkwitają i więdną. To naturalne.
Niektóre zainteresowania uprawiane przez lata w tej samej ciągle grupie zamieniają
się czasem we własną karykaturę, a znów kampanie, które angażują serca i
wyobraźnię, tracą sens, gdy się dopnie ich celu.
Czasem nuży człowieka nie przedmiot jego zainteresowania, lecz towarzystwo. Bywają
ludzie głodni nowych ludzi, kiedy więc do szczętu „przetrawią” psychicznie jeden swój
krąg towarzyski, szukają nowego. Czasem znów zainteresowanie czy nowe hobby
wynika z głodu odmiany: ktoś taki „przetrawia” swe hobby, a kiedy już nie ma ono dla
niego żadnych uroków nowości, żadnych zagadek (jak mu się przynajmniej wydaje),
porzuca je w chwili najmniej dla otoczenia spodziewanej.
Nie trzeba się tym irytować. Ani brać podobnych skłonności za mniej wartościowe.
Adresuję te słowa do ludzi z inicjatywą: pozwólcie i innym.
59
SZCZEGÓLNE WALORY KSIĄśKI TELEFONICZNEJ
Nie wszyscy mieszczą się w świecie, który wyżej opisywałem. Duńczyk Hans Christian
Kofoed zaznał bezrobocia w czasie Wielkiego Kryzysu. I to on stworzył pewien
szczególny ośrodek - dla bezrobotnych właśnie. Przede wszystkim - młodych. Z
programem „pomocy dla samopomocy”. Zaczynało się od kąpieli z goleniem. Kto
chciał coś dostać, musiał wykonać różne prace, notowane w jego „karcie pracy”.
Uczniowie tej Szkoły Dla Młodzieży wędrowali od oddziału do oddziału, czyli
pracowni, zelowali i czyścili buty, prali i cerowali koszule i skarpetki, prasowali
spodnie, pili tran, itd. Za sześć uzbieranych punktów można było zjeść obiad, za
więcej - dostać skarpetki lub koszulę; gimnastyka i kąpiel gwarantowały kubek kawy i
kanapki. Nie mówiono “musisz”. Mówiono - “spróbuj”.
Z latami dobrobytu Szkoła Kofoeda coraz więcej kosztowała. Ale znaleźli się ludzie,
którzy jej przywrócili pierwotny sens i cele. Przychodzą do niej dzisiaj ci, którzy mają
problemy ze sobą. I uczą się, jak za Kofoeda, rozwiązywać te problemy sami.
60
Ci, co organizowali manifestacje nowych bezdomnych, śpiących na Dworcu
Centralnym, nie znali drogi do Miłosierdzia Bożego. Bóg im zapewne wybaczył w swej
łaskawości, ale władze miejskie nie powinny.
„Niewidzialna ręka rynku” to ręka każdego z nas, kiedy sięga do portfela lub kieszeni.
Koniunktura zależy przede wszystkim od gospodarstw domowych.
Mechanizm jest prosty - im więcej zarabiamy, im więcej wydajemy, tym większe
powstaje zapotrzebowanie na produkty i usługi, tym więcej trzeba pracy dla ich
dostarczenia. A im więcej ludzi pracuje, tym więcej ludzi zarabia i tym więcej oni z
kolei w sumie wydają.
Ale: im więcej wydajemy na artykuły, które nie wymagają pracy wielu osób, czyli na
alkohol i papierosy, tym mniejsze zapotrzebowanie na ludzką pracę w kraju. Innymi
słowy, takimi
wydatkami wpływamy na wzrost bezrobocia.
KLUB FRAJERÓW
61
podatkami pośrednimi ponad połowę jego wynagrodzenia. Dochody budżetu państwa
pochodzą w 90 procentach z podatku od dochodów osobistych i podatku VAT, który
też obciąża nas jako nabywców.
Niestety, wybieramy z rekomendacji partii politycznych do sejmu - polityków, a nie
ludzi zdolnych w naszym imieniu, w imieniu każdego gospodarstwa domowego,
kontrolować budżet państwa. Jeśli zdarza się, że biurokracja szasta naszymi
pieniędzmi, to nasza wina. To my sami tolerujemy jej zabawę państwem.
Biernie śledzimy spory na temat „inflacji”, „dewaluacji pieniądza”, „obrony złotówki”,
„rewaloryzacji rent i emerytur”. Choć możemy w tych sprawach być w pełni
świadomymi i liczącymi się partnerami władz - my, rodzina i gospodarstwo domowe.
SPRZECZNOŚĆ W STATYSTYCE
Nie ma budżetów mniej ważnych. Budżet samotnego emeryta jest równie pełen
istotnych informacji, jak budżet wielodzietnej rodziny z wieloma pracującymi jej
członkami.
Dlatego na początek spróbujcie sami i namówcie przyjaciół, by choć przez jeden
„miesiąc gospodarności” notowali wszystkie wydatki i ceny, by prowadzili -
62
przynajmniej przez miesiąc - „budżet domowy”. A potem to może Wam wejdzie w
nawyk...
CZY WARTO
63
BĄDŹMY (CHOĆ TROCHĘ) JAPOŃCZYKAMI
Niemiecki statystyk, Ernest Engel, badał budżety rodzinne jeszcze w wieku XIX. W
Belgii, dla ścisłości. I prawo Engla wcale nie mówi - wbrew temu, co się powszechnie
sądzi - że im więcej rodzina zarabia, tym mniej wydaje na żywność.
Engel dociekł, że im więcej rodzina zarabia, tym - jednak – więcej wydaje na żywność.
To tylko procentowy udział żywności w łącznej sumie wydatków maleje.
Jest wśród nas coraz więcej ludzi otyłych. W Ameryce i w Anglii jedna czwarta kobiet!
Lekarze i Polakom perswadują, że jedzą za dużo.
Tak, jemy za dużo. I to nie ci, którym trzeba wielu kalorii na ciężką pracę fizyczną lub
wysiłek sportowy. Jedzą za dużo głównie ci, którzy jedzeniem zastępują ruch. Co
gorsza, jemy niezdrowo. Płacimy za to nie tylko przy kasach. Płacimy na dłuższą metę
- zdrowiem.
Niestety, zdrowa dieta, jak na razie, kosztuje drożej. Dlatego, prowadząc swoje
gospodarstwo domowe jako przedsiębiorstwo, warto poświęcić wiele godzin na
rozwiązanie problemu, jak jeść i smacznie, i zdrowo, a taniej.
W czasie drugiej wojny światowej zagrożeni blokadą dowozu żywności Szwajcarzy
musieli radykalnie zmienić swoją dietę i zrezygnować z importowanych tłuszczów,
mąk i kasz. Wyszli z czasu wojny nieporównywalnie... zdrowsi.
64
ANI TRUDNE, ANI SKOMPLIKOWANE
Fisher zajmował się tym już od lat. Ale wtedy uświadomił wszystkim, najpierw -
Amerykanom, że każdy z nas, kto sam robi zakupy, może badać wartość pieniądza.
Zrobił coś jeszcze ważniejszego: przekonał publiczność, że nie trzeba tego zostawiać
specjalistom, ani, tym bardziej, władzom i urzędom. Nie musimy nikomu wierzyć na
słowo. Możemy sami sprawdzać i ustalać najważniejsze dla nas wskaźniki.
Niestety, mało kto w Polsce prowadzi rachunki domowe. Ale na pewno robiło to w
roku 1921 wielu, lub nawet większość ówczesnych Amerykanów. Prowadząc zaś
rachunki domowe, każdy może notować ruch cen i badać zmiany w kosztach
utrzymania.
65
CO TYDZIEŃ
Irving Fisher zaczął od rzeczy bardzo prostej i dla wszystkich zrozumiałej: publikował
co tydzień wykaz cen 205 towarów.
Biuro Statystyki Pracy Stanów Zjednoczonych publikowało wtedy wprawdzie wykaz
cen aż 404 towarów, jednakże co miesiąc, a nie co tydzień.
Nasz Główny Urząd Statystyczny podaje ceny kilkuset towarów i usług, ale... po paru
latach. Podczas, gdy my potrzebujemy takich danych co tydzień, na bieżąco. Tak, jak
podawał je Irving Fisher. I jak mogłoby dzisiaj podawać każde pismo polskie.
Biuro Statystyki Pracy Stanów Zjednoczonych podawało co jakiś czas wskaźnik ruchu
cen, a więc i wskaźnik kosztów utrzymania. Jednakże - po dość długim czasie. Dużo
było do liczenia; jeszcze bez komputerów.
Irving Fisher opracował listę „koszyka” artykułów, które tylko reprezentowały dane
grupy wydatków, i zaczął podawać wysokość wskaźnika kosztów utrzymania - co
tydzień!
Liczył na „kręciołku” (tak się dawniej nazywało mechaniczny arytmometr, sumujący
dane po przekręceniu korbki).
GENIALNIE PROSTE
66
śEBY WŁADZY NIC NIE KUSIŁO
Walor takiego pomiaru inflacji to szybkość i prostota. Szybko zebrać dane może i
mała grupka ludzi, a nawet - przy pewnym wysiłku - jeden człowiek!
Mierzyć inflację może naprawdę każdy: każda rodzina, każdy dom, każda parafia,
każda dzielnica miejska czy wieś, każda lokalna gazeta. I - każda wielka gazeta,
rozgłośnia radiowa czy stacja telewizyjna, jeśli tylko ją to zainteresuje.
Nie jest to lista wszystkich możliwych wydatków, jakie robimy, bo zresztą każdy robi
inne.
Na liście naszego „koszyka” znajdują się tylko, jak u Fishera, tak zwane w języku
fachowym „reprezentanty” danej grupy wydatków. A więc np. pietruszka
„reprezentuje” i koperek, i szczypiorek; włoszczyzna wyręcza kupowane osobno pory i
inne warzywa. „Adidasy” dowolnej firmy zastępują całość wydatków na obuwie - jako
stosunkowo podobne do siebie i najmniej zróżnicowane w cenie. Róża, „reprezentant”
67
kwiatów, reprezentuje także inne wydatki na zrobienie przyjemności jakiejś miłej
sercu Polaka (czy Polki) osobie.
Żeby obliczyć nasz WSKAŹNIK, czyli - „wskaźnik Fishera”, trzeba zebrać ceny
towarów i usług z tej listy, przemnożyć każdą liczbę przez odpowiedni, podany w
tabeli mnożnik, a potem zsumować przemnożone już liczby.
Porównując wskaźniki co miesiąc (kwartał, pół roku, rok), otrzymamy odpowiedź,
ILE NAPRAWDĘ WYNIOSŁA INFLACJA i o ile wzrosły (lub zmalały) nasze bieżące
koszty utrzymania.
JAK TO ROBIĆ
Zbierając dane i wpisując do tabeli naszego „koszyka”, trzeba się pilnować dwóch
zasad:
1) Tam, gdzie tabela podaje tylko rodzaj produktu czy usługi, trzeba wybrać jedną
konkretną wersję, firmę lub nazwę, oraz wagę. I NIE ZMIENIAĆ tego już nigdy -
chyba, że dany produkt zaniknie lub straci znaczenie, a jakiś inny przejmie jego
miejsce i funkcję („adidasy” trzeba dobierać takie same, a przynajmniej - z takimi
samymi „bajerami”; lub jakieś inne obuwie).
2) Dane zbierać trzeba ZAWSZE Z TEGO SAMEGO lub tych samych punktów
sprzedaży czy też usług. Jeżeli z dwóch punktów, to z jednego uważanego za
najdroższy i drugiego - najtańszego (zamiast biegać po wszystkich sklepach w
okolicy). Chodzi bowiem o CENĘ ŚREDNIĄ.
Teraz tabela:
68
15 Jabłka klasy Lobo 1 kg 2
16 Cytryny 1 kg 0,4
17 Rostbef wołowy 1 kg 1
18 Podroby 1 kg 1
19 Kurczak 1 kg 1
20 Kiełbasa krakowska 1 kg 1
21 Parówki 1 kg 0,5
22 Smalec kostka 0,25 kg 1
23 Masło "Ekstra" 0,25 kg
3
24 Margaryna kostka 0,25 kg 2
25 Olej słonecznikowy 1 but 0,25
26 Mleko 1 karton 8
27 Śmietana 12 % 1 małe opak. 4
28 Ser biały pełnotłusty 1 kg 0,6
29 Ser żółty (tani) 1 kg 0,4
30 Jajka 10 szt. 1,6
31 Cukier 1 kg 2
32 Miód 1 mały słoik 1
33 Pączek w cukierni 1 szt. 6
34 Czekolada 1 tabl. 0,75
35 Przyprawa do zup 1 but 1
36 Woda mineralna 1l 4
37 Napój z owoców zagr. 1 l w kartonie 2
38 Sok jabłkowy 1 l w kartonie 0,5
39 Kawa (błyskawiczna) słoik 0,1 kg 1
40 Herbata w torebkach 100 szt.. 0,5
41 Jednorazówka do golenia 1 szt. 2
42 Krem do golenia 1 szt. 0,5
43 Krem kosmetyczny dla pań 1 opak. 0,5
44 Szampon do włosów 1 opak 0,5
45 Pasta do zębów 1 tuba 1,5
46 Pomadka do ust 1 opak. 0,2
47 Mydło toaletowe 1 szt. 2
48 Proszek do prania 1 opak. 3
49 Płyn do zmywania 1 but. 1
50 Wata 1 opak. 0,25
51 Spirytus salicylowy 1 but. 1
52 Polopiryna S 1 opak. 0,5
53 Syrop przeciwkaszlowy 1 but. 0,3
54 Multiwitamina forte 1 opak. 1
55 Opatrunek samoprzylepny 1 opak. 1
56 Pabialgina 1 opak. 1
57 Sorbonit 1 opak. 0,3
58 Mięta w torebkach 1 opak. 0,3
59 Plomba (bez leczenia) 1 szt.. 0,15
60 Bandaż 1 kłębek 0,5
69
61 Czynsz 1 m. kw. 23
62 Energia elektryczna 1 kWh 50
63 Gaz 1 3 8
m
64 Żarówka 100 W 1 szt. 1
65 Węgiel (cena det.) 1t 0,05
66 Zapałki 10 pud 0,5
67 Papier toaletowy 4 rolki 0,4
68 Pasta do podłogi 1 opak. 1
69 Pasta do butów 1 opak. 1
70 Proszek (płyn) do sanitariatów 1 opak. 1
71 Abonament telef. 100 imp. 0,2
72 Abonament telewizyjny 1 mies. 0,3
73 Opłata za kablówkę Internet) 1 mies. 0,3
74 Gazeta codzienna 1 egz. 10
75 Magazyn ilustrowany 1 egz. 1
76 Najpopularniejszy miesięcznik 1 egz. 0,1
77 Zeszyt szkolny 16 kartek 1 szt. 1
78 CD z muzyką pop 1 szt. 1
79 Długopis (najtańszy) 1 szt. 1
80 Opłata na komitet rodzicielski 1 mis. 0,2
miesięczna
81 Znaczek na list zamiejscowy 1 szt. 3
82 Przejazd taksówką na dystans 5 1 0,2
km
83 Przejazd koleją poc. os. II kl. 100 km 0,1
84 Przejazd autobusem 100 km 0,1
85 Bilet komunikacji miejskiej 1 szt. 30
jednorazowy
86 Rajstopy damskie 1 szt. 1
87 Skarpetki męskie 1 para 0,2
88 Pływki męskie 1 para 0,1
89 Figi damskie 1 para 0,1
90 Koszula męska 1 szt. 0,1
91 Biustonosz 1 szt. 0,1
92 Tenisówki 1 para 0,1
93 Pranie bielizny pościelowej 5 kg 1
94 Czyszczenie garnituru marynarka i 1 szt. 0,5
spodnie
95 Strzyżenie u fryzjera męskiego 1 0,3
Wizyta u fryzjera damskiego 1 0,3
96
(strzyżenie i modelowanie)
97 Kwiaty jedna róża 1 szt. 1
98 Bilet do kina 1 bilet 0,1
99 Parking za godzinę 1 godz. 0,1
100 Bilet na mecz ligowy 1 szt. 0,1
101 Wódka (najtańsza) 0,5 l 1,25
70
102 Wino średniej klasy 0,75 l 1
103 Piwo puszka 7
0,5 l
104 Papierosy 1 paczka 10
Pierwsze sto pozycji mówi o zmianach bez wydatków na alkohol i papierosy (warto
obliczać wskaźnik w obu wariantach).
Po pierwszym takim eksperymencie z udziałem Czytelników „Głosu Wielkopolskiego”
do dzisiaj otrzymuję listy od hobbystów pomiaru inflacji.
Dziś mało kto już wie, że dawniej wynagrodzenia, zwłaszcza te mniejsze, wypłacano
nie co miesiąc, a co tydzień, tzw. „tygodniówkami”. Proszę samemu obliczyć, ile
przynosi pracodawcy pierwsza „tygodniówka” miesiąca wypłacona dopiero po trzech
tygodniach, ile druga - wypłacona po dwóch tygodniach, ile trzecia, opóźniona o
tydzień - przy uwzględnieniu nawet niskiej rocznej skali inflacji i miesięcznej stopy
oprocentowania oszczędności.
Nie liczy się to może dla kieszeni osób wysoko wynagradzanych. Ale dla tych, którym
trudno powiązać koniec z końcem i którzy muszą pożyczać, żeby dotrwać do
pierwszego, te w sumie paręset złotych straconych w skali roku nie są bez znaczenia.
71
8. KAPITALIZM DLA WSZYSTKICH,
czyli
JAK PORADZIĆ SOBIE Z
TWIERDZENIEM ARROWA
TWIERDZENIE NIEMOśLIWOŚCI
72
ETOS, NIE TYLKO PIENIĄDZE
Jesteśmy w lepszej sytuacji niż Finlandia w roku 1945: mamy lepszy klimat,
wspaniałe położenie geograficzne, płodne rolnictwo i bogactwa naturalne, których
Finlandii wtedy brakowało.
Jesteśmy w sytuacji o tyle gorszej niż ona w 1945 r., że nie czeka naszych produktów i
usług żaden gwarantowany rynek zbytu, który wchłonie wszystko. Załamanie rynku
sowieckiego po roku 1989 przyprawiło Finlandię niemal o katastrofę; Sowiety miały
być wieczne. Finowie poradzili sobie i z tym. Są w czołówce najbogatszych krajów
świata.
Ostatnie piętnaście lat pokazało, że Polacy też umieją pracować. Kiedy wiedzą, po co,
pracują jak Finowie. Cenią dziś pracę wyżej niż Niemcy. Zdobywają rynki krajów
zachodnich, które miały zalać nasz rynek swoimi produktami spożywczymi.
73
GDZIE JEST KAPITAŁ
W Anglii drugiej połowy XIX wieku nawet służące i dorożkarze mogli pozwolić sobie
na ryzyko gry giełdowej, bo także im nie brakowało wtedy pieniądza.
Ale kiedy pieniądza jest mało, to - jak pisał XIX-wieczny liberał włoski, Luigi Luzzati -
giełda oznacza, że biedny ma pożyczać bogatemu. Bo firma, emitując akcje, pożycza
przecież pieniądze od nabywców akcji. Nie gwarantując oprocentowania! Kiedy mały
ciułacz przegrywa, sam sobie winien: uległ pokusie hazardu i marzeniom o łatwych
pieniądzach. Ma za swoje.
74
ŚWIETNE, ALE NIE ZARAZ
U nas państwo zagarnia ponad połowę zarobków każdego z nas. Gospodaruje tymi
pieniędzmi źle. Ale gdybyśmy zatrudniali geniuszy biurokracji, wynik byłby dokładnie
ten sam.
Spółki lokacyjne, zwane Narodowymi Funduszami Inwestycyjnymi, stworzyło
sztucznie w najlepszej wierze - państwo. Oddało je giełdziarzom głównie z nominacji i
przekazało im z urzędu pieniądze naiwnych, którzy nawet nie wiedzieli, że mogliby
inaczej ich użyć. Dziś mają mniej niż gdyby je złożyli jako oszczędności w bankach.
Liberałowie w tym samym czasie, co Pereirowie, wymyślili spółdzielczość kredytową
w Niemczech i Włoszech, krajach wtedy ubogich w pieniądze. Język ekonomii
amerykańskiej zowie swoją spółdzielczość kredytową i inne tego typu organizacje
oszczędnościowe "oszczędnościami kontraktowymi". Owi liberałowie-założyciele
nigdy by nie przystali na grę pieniędzmi drobnych ciułaczy. Chyba że to graliby sami
ciułacze wedle recepty Fleminga.
NIBY-LIBERALIZM
76
KAPITALIŚCI Z MIANOWANIA
PRODUKCJA BOCASSÓW
METODA KELSO
77
giełdowymi. LBO posłużył też Reaganowskiemu Planowi Pracowniczej Własności
Akcji w Stanach Zjednoczonych, ESOP.
Niestety, nasi wysocy urzędnicy prywatyzacji nie raczyli ze starszym panem, tj.
Louisem Kelso, rozmawiać, kiedy udało się go do Polski zaprosić.
KELSO O POLSCE
JUś, ZARAZ
Nasze państwo może też uwłaszczyć ogromną większość swych obywateli bez fikcji
bzdurnych obietnic, nie za darmo, ale też bez naciągania ich, by swe skromne
oszczędności przelali na niepewne konta w funduszach powierniczych, zarządzanych
przez giełdziarzy niesprawdzonego doświadczenia.
Przeciętny obywatel może stać się partnerem gospodarczym jako współwłaściciel
określonego majątku, którego dochody sam tworzy swoimi wpłatami. Każdy z nas
może nabrać poczucia godności i partnerstwa, a zwłaszcza - realnego zainteresowania
procesami gospodarczymi, w których bezpośrednio uczestniczy.
78
Co więcej, te interesy lepiej by szły, gdybyśmy w nich uczestniczyli jako partnerzy, a
nie jako bezwolne ofiary manipulacji. Bo sami stracimy, jeśli to nie będzie nas
obchodziło, i sami zyskamy na swej gospodarności.
Demokracja może naprawdę być dobrym interesem obywateli.
MY, WŁAŚCICIELE
Tak, naprawdę: każdy obywatel może być członkiem lokalnej spółki dostaw energii
(gazu, wody, itp.), która przejmie własność urządzeń i nieruchomości lokalnych
zakładów. Comiesięczne opłaty od chwili podłączenia do sieci - w dotychczasowej, z
reguły zawyżonej wysokości - staną się w części zaliczkami na poczet udziału w spółce;
każdy będzie miał prawo głosu przy wyborze rady nadzorczej, nadzorującej
gospodarkę spółki. Tym sposobem będą ją kontrolować i współfinansować w razie
potrzeby najbardziej zainteresowani, ustalając prawidłową politykę opłat.
Skończy się niekontrolowane zawyżanie rachunków i budowa pałaców na koszt
bezradnych klientów. A członkowie spółki sami zadbają o zainstalowanie
wodomierzy, tak, jak mają dziś gazomierze czy liczniki zużycia energii elektrycznej.
Firmy usług komunalnych jako spółki prawa handlowego będą mogły zaciągać za
zgodą swych właścicieli kredyty i emitować obligacje. Jak to robią przedsiębiorstwa
komunalne Ostrowa
Wielkopolskiego, który je zamienił w spółki akcyjne. Inaczej niż w Warszawie, gdzie
sprzedaliśmy swój monopol zaopatrzenia w energię elektryczną zagranicznemu
monopolowi, podwyższającemu ceny bez żadnej racji…
79
NIECO AMBICJI I WYOBRAŹNI
Odwróćmy piramidę: niech lokalne firmy usług komunalnych, dostaw energii i gazu,
będą jak przed wojną własnością lokalną i niech przestaną być własnością sieci
ogólnokrajowych. Na odwrót, niech zostaną właścicielami tych sieci, wykupując je od
Skarbu Państwa - w ogólnokrajowej spółce z innymi lokalnymi zakładami usług
komunalnych. Spłacając ratalnie Skarbowi Państwa koszty tworzenia tych sieci.
Na początek zróbcie jednak takie przedsiębiorstwa lokalne swoją własnością - żeby
pilnować własnych pieniędzy. Wyobraźcie sobie swoje role obywateli demokracji
nieco ambitniej.
Kiedy ATT zwlekała z telefonizacją Środkowego Zachodu USA (za dużo kabla dla nie
tak wielu abonentów), tamtejsi farmerzy pozakładali swoje spółki, spółdzielnie i
towarzystwa telefoniczne. Stelefonizowali się taniej i szybciej. ATT potem ich
wszystkich podłączyła do swej sieci ogólnokrajowej. Ale ci operatorzy lokalni - owe
spółki, spółdzielnie i towarzystwa - pozostali właścicielami swych lokalnych sieci.
Ich śladem poszli - dzięki inicjatywie Józefa Ślisza, pamiętnego przywódcy
Solidarności Rolników Indywidualnych - mieszkańcy Doliny Strugu i z Łąki w
Rzeszowskiem. U nich poza abonamentem nic się za rozmowy lokalne nie płaci, sam
abonament starczył im na spłatę kredytu za najlepszy na świecie sprzęt (tu widać, jak
nas okrada monopol Telekomunikacji Polskiej SA, dziś w rękach zagranicznego
monopolu państwowego), a dziś wystarcza i na płace, i na konserwację. Wystarcza i
na zafundowanie wszystkim miejscowym pacjentom kardiologii końcówek do EKG w
Rzeszowie.
Niestety, nie ma z kim u nas o tym rozmawiać. Monopol telefonii to bardzo
lukratywne posady.
80
EFEKT MNOśNIKOWY
Jeśli plany przestrzenne ustalą, gdzie mamy budować, przyjdzie też inwestować w
handel, małą gastronomię, małe tanie hoteliki, pensjonaty, branżę turystyczną,
oczyszczalnię i drogi, co dodatkowo ożywi ruch budowlany. Łatwo policzyć, ilu do
tego będzie trzeba architektów, inżynierów, rzemieślników budowlanych,
hydraulików, elektryków i innych fachowców. Razem - sporo ponad milion ludzi.
To robota i dla wielkich firm, i dla małych przedsiębiorstw. Ale głównie dla tych
małych.
Przy okazji setki tysięcy Polaków odkryją przygodę osiedlenia w okolicach znacznie
piękniejszych niż dotychczasowe pielesze.
BEZ REKORDÓW
Już w toku 1900 budowano 15-piętrowe drapacze chmur w Nowym Jorku w ciągu -
miesiąca. Stoją do dzisiaj. Oglądałem je.
Na pierwszej „wielkiej budowie socjalizmu” w Nowej Hucie brygady murarskie w
ciągu zmiany biły rekordy, kładąc 32 tysiące cegieł. Ale przed wojną dla fachowych
murarzy, szkolonych po analizie ruchów roboczych (zaczął Frank Gilbreth), 32 tysiące
cegieł podczas zmiany było normą. Przy znacznie mniejszym zmęczeniu. Tuż po
wojnie przedwojenni inżynierowie, majstrowie i murarze oddawali na warszawskim
Muranowie klucze do mieszkań w nowozbudowanych domach po miesiącu od wejścia
na zagruzowany plac budowy.
Czas to naprawdę pieniądz. Amerykanin nie wytrzymałby guzdrania nerwowo.
Dlatego chciałbym, żebyśmy byli małą Ameryką Europy.
KAISER
Gospodarka (to truizm) nie powinna być areną rozgrywek politycznych. Powinniśmy
wszyscy wiedzieć, wedle jakich zasad ma się rozwijać - do wykłócania się co najwyżej
81
o szczegóły. Także z zachodnimi partnerami w Unii Europejskiej, którzy tak naprawdę
unikają dzisiaj pełnej wolności gospodarczej i wolnego rynku.
Od początku byłem przeciw dotacjom Unii, przepływającym przez ręce urzędników.
Byłem za nisko oprocentowanymi kredytami, do rozliczenia i sprawdzenia wyników.
Dopiero po stwierdzeniu prawidłowego spożytkowania – do umorzenia.
POLSKA W EUROPIE
Pod taką nazwą Zygmunt Skórzyński zmontował na długo przed rokiem 1989, nie
oglądając się na zakazy stanu wojennego, nielegalne konwersatorium (to łacińskiego
pochodzenia słowo oznacza grono ludzi zbierających się, by dyskutować, wymieniać
opinie, a więc konwersować). Liczył na odzyskanie przez Polskę niepodległości i
wejście do Unii Europejskiej.
Dziś jesteśmy w Unii. Ale chcieliśmy wejść do związku niepodległych państw, które
część swojej władzy powierzają organom Unii, i chcieliśmy wejść do wspólnego
wolnego rynku. Jeśli te organy chcą wyznaczać limity produkcji, tj. określać, ile nasze
kury mają znieść jaj, musimy walczyć o powrót Unii do ustroju gospodarczego, dla
którego ją stworzono. Żeby nie wracać do ustroju, od któregośmy się z niemałym
trudem uwolnili.
82
9. MYŚL POLITYCZNA, czyli CO O TYM
WSZYSTKIM MYŚLEĆ
TO JUś BYŁO
TROCHĘ POLITYKI
CO MOśNA POWTÓRZYĆ
POCHWAŁA TALENTÓW
Do władzy rwali się i rwą z obu stron ludzie bezsprzecznie utalentowani. Z czego
wynika, że i do porażek trzeba talentu.
Dla zainteresowanych porażkami napisałem bardziej szczegółowy DEKALOG
NIEUDACZNIKA (patrz Aneks). Co zabawne, pisałem go pierwotnie w zupełnie innej
sytuacji.
Czy sprawiedliwsza przeszłość mogła by nam dać lepszą przyszłość? Przeszłość można
tylko uczciwie badać - nie wykręcając się od niej. Nie da się jej zmienić ani poprawić.
Lepszą zrobić można tylko - przyszłość. Dyskutując o tym, co chcemy - razem! -
zrobić.
Inaczej trudno o równowagę psychiczną zarówno jednostki, jak społeczeństwa - bo
wylezie bokiem i weźmie górę lęk przed jutrem. W lustrze wyborów ten lęk odbić się
może tęsknotą za głupim, biednym, ale znanym i zrozumiałym wczoraj. A wtedy
pojawi się jakiś Tymiński czy Lepper, żerujący na niepewności i zagubieniu ludzkim.
Lub nawet - Hitler.
Jak słyszymy, wystarczy, że będziemy na nich głosować, a oni nas urządzą. Pytanie:
czy chodzi nam jedynie o to, by głosować co cztery lata na facetów, których
wybieramy ze strachu, by nie dorwali się do władzy zupełni wariaci lub kanciarze? Czy
może chodzi o społeczeństwo obywatelskie?
Jeśli o społeczeństwo obywatelskie, to czy naprawdę o samo hasło, o propagandę?
TO JUś DZIAŁAŁO
84
To nie utopia. To do dzisiaj znakomicie funkcjonuje w wielu miejscach na naszym
globie.
Niestety, żaden polityk u nas nie mówi, jak to się robi. I nikt nie namawia nas, byśmy
o taką demokrację zabiegali. A już pewien polityk wprost mówi o państwie
„autorytatywnym”, czyli po prostu autorytarnym, z władzą skoncentrowaną w ręku
rządzących. Bez żadnych samorządów i „społeczeństwa obywatelskiego”, które to
słowa nie przechodzą mu przez usta.
85
Kiedy mówią mi współkombatanci walki z minionym reżimem, że nie ma po co
wracać do historii, obawiam się, że drogę do normalności wybieramy bardzo okrężną.
Omijając utracony zdrowy rozsądek.
LEWICA Z NOMENKLATURY
Straciliśmy także poczucie znaczenia słów. „Lewica” to w naszych krajach na ogół byli
właściciele danego państwa (PRL, CSRS, ZSRR itp.). Ale przyzwoita lewica, która
zastępuje codzienne działanie ładnie brzmiącymi, zbożnymi hasłami zbudowania
lepszego państwa z nową, lepszą biurokracją, nie jest w niczym lepsza. Cnotliwsza
demagogia nie leczy demagogii. I nie ma lepszej biurokracji.
CO TO BYŁO
PRZYKŁAD MANIPULACJI
Rzekomy socjalista utopijny, Karol Fourier, w ogóle nie znał słowa „socjalizm”, bo
wymyślono je później. Nie był żadnym utopistą. Był zwolennikiem gospodarki
rynkowej, uważał, że należy menedżerów czynić właścicielami, wynagradzać kapitał,
tj. płacić procent od kredytu, i wynagradzać zdolności, czyli zarządzanie. Pomysły
miał znacznie praktyczniejsze od Marksa - po nim cywilizacja nasza ma koncepcję
spółek pracowniczych jako partnera w przedsiębiorstwie i współwłaściciela. I ma
Fourierze także „freblówki” jego ucznia Froebla, czyli przedszkola i ogródki
jordanowskie.
PRAWICE POWAśNE
Czy pojęcia „lewicy” i „prawicy” mają dzisiaj w ogóle jakąś treść społeczną - skoro w
Europie Zachodniej, jak i wcześniej w Ameryce Północnej, dobrobyt zlikwidował
dawne przedziały, tj. „lewicę” biednych i „prawicę” bogatych? Warstwą niższą stają się
dzisiaj ci pozbawieni dostępu do pracy.
W Polsce nie należą do tzw. warstwy średniej nawet ludzie jej tradycyjnych zawodów -
ludzie drobnego handlu, najciężej dziś obok górników i hutników pracujący fizycznie,
wśród nich - kobiety przerzucające w sklepach dziennie tony towarów. Ideałem
byłoby, gdyby poziom zamożności warstwy średniej osiągnęła w Polsce większość
obywateli.
87
Politycy nie muszą być wyodrębnioną „klasą polityczną”, jak ich ponad siedemdziesiąt
lat temu określił Gaetano Mosca. Tym bardziej - nie muszą manipulacjami
„marketingu politycznego” toczyć zażartej walki o posady i dostęp do pieniędzy,
powtarzając - „dajcie nam głosy, a my was urządzimy”.
Obywatel nie jest idiotą ani złem koniecznym. Jest partnerem, bez którego nie można
się obyć. Co więcej, obywatel może wręcz okazać się partnerem wspaniałym - jeśli się
traktuje go właśnie jak partnera.
Jeśli okazuje się, że społeczeństwo nie dorosło do swoich przywódców, źle to świadczy
o nich, nie o nim. Bo to większość ma rację (jednak). Co wynika z samej arytmetyki. I
wtedy większość nie idzie do wyborów.
CZEGO SZUKAMY
Straszy się nas liberalizmem. Jedni szukają więc „lewicowej” alternatywy dla
gospodarki liberalnej, inni liberalizmem ogłaszają zwierzęcy egoizm, w imię którego
policja ma chronić bogatych przed biednymi. Dla jeszcze innych liberalizm to wolność
cwaniactwa, a pewien malarz uznał za liberalizm prawo do bezczeszczenia Matki
Boskiej - bo skoro liberalizm, to wszystko każdemu wolno.
Liberalizm nie miał być ideą jednej partii politycznej. Miał być ideą dla wszystkich.
Dał współczesnemu światu wolność jako ideę. Zapewnił mu także - rozwój
gospodarczy i postęp cywilizacji. Z tych ostatnich zasług rodzą się faktyczne i urojone
różnice, także polityczne.
88
We Francji Fryderyk Bastiat proklamował wolność oraz indywidualizm gospodarczy
jako samoczynne źródła harmonii społecznej.
Ten liberalizm ukoronowało w XIX wieku dzieło Johna Stuarta Milla „Zasady
ekonomii politycznej”, przedstawił on w nim ekonomię, zwaną dziś „klasyczną”. Stąd
dzisiejszy kształt liberalnego świata z jego dobrobytem i wolnością. Marks nazwał to
kapitalizmem. Co się przyjęło.
O CO CHODZIŁO
Liberalizm nie chciał być wolnością egoizmu. Wedle Milla indywidualizm nie
wyklucza świadczenia dobra innym ludziom: człowiek normalny znajduje satysfakcję
w przyjemności sprawionej innemu. Bastiat znów pisał - „Gdybym w kapitale widział
wyłącznie korzyść kapitalisty, zostałbym socjalistą”.
I nie jest przypadkiem, że to saski liberał, Hermann Schulze z Delitzsch, zainicjował
swoje „banki ludowe”, organizacje samopomocy kredytowej drobnych, więc słabszych
przedsiębiorców - bez pomocy państwa. Mill propagował... spółdzielnie pracy;
żałował, gdy mimo entuzjazmu członków padały z niedostatku kapitału i braku
fachowych, więc kosztownych menedżerów.
PRZECIWNICY
ALTERNATYWA LIBERALIZMU
Keynes, wielki reformator kapitalizmu, uważał się za liberała. Choć jego recepta na
kryzysy wymagała aktywności państwa.
Nie udawał: keynesizm po to wydobywał świat zachodni z otchłani Wielkiego Kryzysu
lat 30-tych XX wieku (wobec kryzysów liberalizm zawsze okazywał się bezradny), by
umożliwić gospodarkę liberalną. Keynes nie chciał żadnej gospodarki „państwowej”.
Współcześnie zaś nie trzeba interwencji państwa. Starczyłaby kompetentna polityka
banków.
90
NA SCENĘ WCHODZĄ NEOLIBERAŁOWIE
Z końcem lat 30-tych po zapomnianej dziś książce Waltera Lippmana An Inquiry into
the Principles of the Good Society (W poszukiwaniu zasad dobrego społeczeństwa)
neoliberałowie Europy w 1938 r. zwołali swoje „kolokwium Waltera Lippmana”. Nie
tylko w reakcji na reżim Rosji Sowieckiej. Neoliberalizm szukał odpowiedzi na realne
sukcesy keynesizmu. Ile w tym było zawiści, to rzecz historyków ekonomii (zawiść
podobno decyduje o postępach ekonomii jako nauki). Czysty leseferyzm w drugiej
połowie lat 30-tych nie wchodził w rachubę: państwa demokracji powinny były wtedy
na gwałt się zbroić, zamówienia wojenne zaś napędzały koniunkturę. Po
keynesowsku. Mówiono więc o „powrocie do gospodarki wolnorynkowej”.
91
NEOLIBERALNY CUD GOSPODARCZY
GRA O PRACOWNIKÓW
INNY KAPITALIZM
Wielkie korporacje już się nie samofinansują. Każda nowa inicjatywa kosztuje - trzeba
„zwracać się do publiczności”, to go to the public, emitować akcje do obrotu
giełdowego, co oznacza, że się pożycza pieniądze od nabywców akcji. W zamian za
przyszłe dywidendy. Prawa podaży i popytu wróciły więc i na rynek kapitałowy. Jak
chciał Lippman.
92
Nie ma i tradycyjnego „wielkiego kapitału”. Władza dzisiejszych bogaczy nie sięga
władzy słynnego Johna Pierponta Morgana. Wielki pieniądz też się rozparcelował, a
wielki przemysł Ameryki należy przede wszystkim do spółek lokacyjnych (investment
trusts) i funduszy emerytalnych. Co najwyżej ich szefowie płacą sobie samym za dużo
- jak każda biurokracja. Ostatnie skandale w świecie wielkich korporacji z tego
właśnie wynikają.
Bez wolnego rynku nie ma gospodarki. Kiedy jednak brakuje oświaty, tradycji
samoorganizacji społecznej i gospodarczej, wzorców kulturowych, czyli tego, co się
nazywa kapitałem społecznym, kiedy brakuje choćby minimalnych rezerw
pieniężnych, kiedy nikt nie wie, co potrafili osiągnąć biedni Szkoci XVIII wieku,
posługując się obrotem wekslowym, wolność gospodarcza sama przez się nie daje
dobrobytu.
Nawet w Ameryce. Gospodarka rynkowa białych otworzyła się na świat czarnych i -
wyssała z gett Ameryki ludzi najzdolniejszych. Pozostali jednak pozostają w
większości w stanie degradacji. Z łatwymi do przewidzenia konsekwencjami. Ta
większość, razem z napływowymi Latynosami, czuje się pokrzywdzona, buntuje się i
nienawidzi, czasami napada dzielnice bogatych i niszczy ich wrogą sobie cywilizację.
Podobne wybuchowe uczucia obserwujemy w czarnej Afryce, w świecie islamu i na
przedmieściach miast Francji. Co więcej, także u nas - choć inaczej. U nas
rozczarowani wolnością głosują na populistów, grożących demokracji.
93
ILE MIEJSCA DLA INNYCH IDEI
Praktycznych pomysłów na pracę i dochody nie zastąpią piękne idee polityczne. Ani
chrześcijańsko-demokratyczne, ani socjaldemokratyczne. Ani kłamstwa populistów.
Żadne idee nie ratują z bezradności.
Najłatwiej zaś marnuje się fundusze „pomocowe”. Bo marnowanie cudzego nie boli.
Płodne z pozoru ideologie owocują głównie różnymi pomysłami podatkowymi.
Czasem głupimi jak VAT na usługi drukarni, na książki i gazety. Ojczyzna liberalizmu,
XIX-wieczna Anglia, zwalniała książki i gazety nawet od opłat pocztowych! USA do
dziś VAT-u nie wprowadziły. VAT to naukowy sposób na paraliżowanie rozwoju
gospodarczego biurokratycznymi obciążeniami. Nieszczęście Europy kontynentalnej.
UNIA RÓWNYCH
Dziś stany USA, wchodzące w skład jednego, wspólnego państwa bardziej różnią się
swymi prawami między sobą, niż państwa Unii Europejskiej – związku państw.
Różnią się nawet przepisami drogowymi i przepisami procedury karnej; jedne stosują
karę śmierci, inne nie, co w niczym jedności USA jako państwa nie przeszkadza.
Malutki Vermont ma tyle samo do powiedzenia, co ogromna i zarozumiała Kalifornia.
Unia Europejska jest związkiem państw. I jesteśmy zainteresowani w Unii takiej, jaką
pierwotnie założono - Unii wspólnego, wolnego rynku, pomocy wzajemnej i przyjaźni
między narodami. Bez zbędnych, biurokratycznych regulacji. Z ujednoliconym za to
prawem cywilnym i prawem handlowym. By nie stwarzać biurokratyczno-prawnych
barier dla ruchu ludzi, towarów i usług.
94
10. KAPITALIZM BARDZO NIEDUŻYCH
PIENIĘDZY
MODEL REŃSKI
POTĘGA Z NICZEGO
95
Komunalna kasa oszczędności to nie bank komunalny. Bank komunalny ma zapewnić
kredyt dla miasta, na jego roboty publiczne, poprzez pożyczki długoterminowe,
głównie w formie obligacji zabezpieczonych hipotecznie. Obsługuje interesy całego
miasta.
OSZCZĘDNOŚCI KUSZĄ...
BEZ CUDÓW
Pieniądza nie tworzy państwo, a życie gospodarcze – głosili starzy wielcy finansiści.
Nasi pionierzy rozwoju własnymi siłami, od księży Augustyna Szamarzewskiego i
Piotra Wawrzyniaka
po Eugeniusza Kwiatkowskiego, głosili, że wszyscy możemy być współtwórcami
rozwoju gospodarczego. I to się już kilka razy udało.
W społeczność solidną i pracowitą nie przemieni nas żadne hasło typu „kapitalizm
powszechny”, propagujące grę na giełdzie; uczciwiej byłoby głosić - „i ty możesz
pospekulować”.
Z naszych własnych pieniędzy może powstać przedsiębiorcze społeczeństwo. Zamiast
klubu rentierów, grynderów, spekulantów i hochsztaplerów.
Spekulacyjne pieniądze giełdowe nie budują gospodarki. Tym większa rola winna
przypadać naszym oszczędnościom. Niestety, małe pieniądze przeciętnego obywatela
wydają się za małe i lekceważy się je dziś programowo. To jedynie świadczy, że nie
całkiem jeszcze wróciliśmy z księżyca.
Wielkie banki protestują w Unii Europejskiej przeciw „państwowej ochronie” małych
organizacji kredytowych - choć im samym ani obsługa drobnych wkładów, ani
drobnego kredytu opłacać się nie może. Dlatego i u nas miliardy zł możliwych
wkładów nikogo nie interesują. Tymczasem nawet z tymi niecałymi 50 procentami
dochodu narodowego w naszych rękach, my, zwykli obywatele,
96
jesteśmy największą potencjalnie potęgą finansową Polski. I podobnie jest w każdym
z krajów byłego obozu sowieckiego.
INNA FILOZOFIA
Pieniądze lokalne szybciej się mnożą, bo szybciej i pewniej obraca się nimi: poprzez
kredyty krótko- i średnioterminowe. Stąd znacznie większe rezerwy kredytowe niż
suma zgromadzonych wkładów. I nie trzeba tu zdzierać na oprocentowaniu kredytu.
Nie musimy robić żadnych wynalazków. Starczy własne, stare polskie i współczesne
zagraniczne doświadczenie.
Wielkie banki, którym w rzeczywistości nie opłaca się ani obsługa drobnych
oszczędności, ani drobnego kredytu, atakują zabezpieczenie lokalnej kasy
oszczędności majątkiem gminy (lub związku gmin). Ale własność komunalna,
własność gminy, jest obok własności prywatnej i własności państwowej trzecim
rodzajem własności jako własność związków obywateli, którzy mają pełne prawo nią
rozporządzać.
„Komuna” jako założyciel komunalnej kasy oszczędności ma prawo swoją własnością
zabezpieczyć podstawy majątkowe i odpowiedzialność za interesy swojej kasy.
97
W praktyce nigdy żadna z niemieckich kas oszczędności nie musiała korzystać z tego
zabezpieczenia. Przeciwnie – to gminy zaciągały kredyty w swoich kasach na swój
rozwój. Na szczęście, spłacały je solidnie.
PIENIĄDZE Z NICZEGO
98
ZGUBIONE DOŚWIADCZENIE
Nie mamy za sobą lekcji czeków. PRL nie znała, a Polska wolnorynkowa nadal nie zna
praktycznie obrotu czekowego.
Czeki, jeśli wymagają mitręgi czasu na ich zrealizowanie, są tylko dodatkowym
utrudnieniem obrotu pieniężnego. Ułatwiają życie, gdy i wystawca, i odbiorca czeku,
mają konta w jednym banku lub we współpracujących ze sobą instytucjach
finansowych - bo wtedy nikt nie traci czasu, należności po prostu w trybie rachunku
żyrowego zmieniają konta.
Jeśli kupując z kartą kredytową musisz wypełnić lub podpisać dodatkowe papierki, to
parodia obrotu bezgotówkowego.
ZAPOMNIANA CODZIENNOŚĆ
Obrót bezgotówkowy zdaje się dziś czarną magią - przez 50 lat amputowano Polakom
kawał wiedzy i pamięci. Zanikł i weksel jako codzienny środek obrotu. Na łamach
„Nowoczesności” opowiadał o nim w 1990 r. przedwojenny buchalter Domu
Rolniczego – Fabryki Maszyn i Odlewni Żelaza H. Muehsam S.A. we Włocławku, pan
Zygmunt Wieczorkiewicz:
„Czym był weksel? Był kartką papieru o wymiarach 12 na 25 cm z ozdobnym
ornamentem przy węższym brzegu i informacją, do jakiej wysokości sola weksel może
być wykorzystany w okresie trzech miesięcy przy ustalonej opłacie skarbowej.
W wolnych miejscach należało wpisać datę wystawienia i płatności, na jakie nazwisko
i adres wystawiony. Podpisać. I to był właśnie weksel.
Za weksel można było kupić wszystko. Pamiętam, jak kolega kupił garnitur u krawca.
Nie mając do niego zaufania mógł krawiec zażądać żyranta, a najlepiej dwóch, którzy
podpisując weksel na odwrocie gwarantowali jego wykupienie w przypadku odmowy
zapłaty przez wystawcę. Krawiec kupując materiały u hurtownika płacił mu wekslami
klientów, podpisując weksel na odwrocie (indos). Z kolei hurtownik biorąc materiały
z fabryki płacił za nie wekslami swoimi i klientów krawca. Fabrykant nie znał
99
oczywiście ani klientów krawca, ani samego krawca, znał natomiast hurtownika i jego
podpis na odwrocie weksla w zupełności mu wystarczał. Potrzebując gotówki na
wypłatę pensji pracownikom fabrykant oddawał weksle do banku, do dyskonta. Bank
po potrąceniu ustalonego procentu wypłacał gotówkę”.
Takiego obrotu wekslowego nikt z nas nie umie sobie nawet wyobrazić - nawet w
wielu naszych bankach. Cóż dopiero w społeczności lokalnej.
ROLA WEKSLA
100
Jego „bank ludowy”, klasyczna organizacja kredytu wzajemnego, nie był otwarty dla
wszystkich. Zrzeszał drobnych przedsiębiorców i ludzi wolnych zawodów. Tych, co
potrzebowali taniego kredytu i wnosili swoje pieniądze, a budzili zaufanie. Inni mogli
w takim „banku” zdeponować pieniądze na korzystny procent, ale kredyt był
wyłącznie dla członków. Wszędzie w Europie - wyłącznie na cele rozwojowe, na
inwestycje.
Zaczęło się od „stowarzyszenia zaliczkowego” sklepikarzy i rzemieślników, z kredytem
na zaliczki przy zakupie surowców lub produktów do sprzedaży. Potem uznano taką
organizację za „spółdzielczość kredytową”. Stąd i „bank spółdzielczy”.
WARUNKI SCHULZEGO
Schulzego warunki sukcesu: nikt lepiej nie rozdzieli kredytów niż komisja członków
wiedzących wszystko o sobie wzajem i kontrolujących na bieżąco wykorzystanie
kredytu... Umiejących także - doradzić!
Drugi warunek: jak najniższe koszty własne. Niezbędni fachowcy jak najlepiej płatni,
ale maksimum pracy członków - społecznie. Bo cena kredytu zależy od tego, jak tanio
potrafi „bank” pracować.
I żadnych ryzykownych lokat. Nawet z nadzieją na góry złota. Żelazna zasada: lepszy
wróbel w garści, niż gołąb na dachu.
101
ZNAJĄC SIĘ WZAJEM
Bystry wójt z Nadrenii, Wilhelm Raiffeisen, przeniósł ideę Schulzego na wieś - choć
niemiecka wieś XIX wieku miała jeszcze mniej gotówki.
W „banku ludowym” obowiązywała „ograniczona poręka” (nasza „ograniczona
odpowiedzialność”, do wysokości udziałów), albo - „poręka nieograniczona”, czyli
odpowiedzialność całym swym
majątkiem. W „kasach Raiffeisena” chłopi, nie mając gotówki, ręczyli wyłącznie całym
majątkiem. To samo przez się uczyło gospodarności: wykluczało lekkomyślne
szafowanie kredytami...
„Kasy Raiffeisena” objęły z czasem całą niemiecką wieś. Dziś mają z miejskimi
„bankami ludowymi” wspólny związek i centralę żyrową. „Raiffeisenbank” jest tylko
ich bankiem handlowym, powstałym z nadwyżek kas, prowadzi ich rachunki i udziela
kredytu dyskontowego.
WŁOSI INACZEJ
Luigi Luzzati, włoski liberał, był przeciw odpowiedzialności całym majątkiem. Włosi
mieli towarzystwa pomocy wzajemnej (societa di mutuo soccorso); ich członkowie,
już oszczędni i gospodarni, obok przedsiębiorców także - robotnicy, składali się na
pierwsze banki ludowe. Wzajem za pośrednictwem tych towarzystw banki ludowe
systemu Luzzatiego udzielały drobnych pożyczek najbiedniejszym
współmieszkańcom. „Banki ludowe” Luzzatiego różniły się dość zasadniczo od tych
Schulzego.
Dzięki ograniczonej poręce, czyli odpowiedzialności tylko do wysokości udziałów, i
dzięki niskim udziałom banki te przyciągały więcej oszczędności. Cieszyły się
niekwestionowaną dobrą opinią: w Mediolanie Luzzati założył bank, który wieczorem
po zamknięciu rachunków wywieszał na drzwiach bilans dzienny, z podpisem
dyżurującego rewidenta.
USTRÓJ WŁOSKI
102
zażądać nowych poręczycieli, od kogo wcześniejszej spłaty. Bez zgody tego komitetu
nie udzielano kredytu.
Komitet ryzyka czuwał nad spożytkowaniem udzielonego kredytu; notował w swoim
rejestrze terminowość spłat, obserwował stan majątkowy kredytobiorcy, korygował
swoimi wnioskami rejestr komitetu kredytowego.
AMERYKA PO SWOJEMU
Amerykanie mają swoje credit unions, „unie kredytowe”. Pierwsza powstała w 1909
roku, potem do połowy lat 30-tych - trzy tysiące. W roku 1934 Kongres USA uchwalił
dla nich specjalną ustawę. Ale zakazał im udzielania kredytu handlowego - stanowe
banki handlowe Ameryki bały się konkurencji; pozwolił wyłącznie na kredyt
konsumpcyjny.
103
Dziś unie kredytowe to potęga: kilkaset miliardów dolarów, jedna czwarta
Amerykanów jako członkowie. Zdominowały całkowicie amerykański rynek drobnego
kredytu konsumpcyjnego.
Prowadzą specjalne rachunki oszczędnościowe. Jak IRA, Individual Retirement
Account, Indywidualne Konto Emerytalne. Wkłady na nim uzupełniają potem
emeryturę, a wpłaty do 2000 dolarów rocznie nie podlegają opodatkowaniu
dochodów osobistych.
Kredyt jedynie dla członków - pracowników jakiejś firmy czy instytucji, członków
jakiegoś stowarzyszenia, ludzi danego zawodu lub grupy etnicznej, bądź po prostu
sąsiadów z dzielnicy, miasteczka czy regionu wiejskiego.
Zarządy też starają się wiedzieć wszystko o wszystkich.
CZY PRZETRWAJĄ?
104
11. JAK ZAROBIĆ NA WŁASNYCH
WYDATKACH
Mieszkam w małej dzielnicy, raz zwanej Solcem, raz Powiślem (żeby razem z resztą
Powiśla). Sklepów i sklepików mamy sporo; mimo to stoję nie raz w kolejkach. Blisko
nas, półtora kilometra, przy Łazienkach, wielotysięczne osiedle ma parę sklepów na
krzyż...
Starsi ludzie, mieszkający w małych mieszkaniach (bez miejsca na wielkie lodówki),
nie mają sił na dźwiganie wielkich zakupów. Robią małe zakupy w małych, znanych
sobie sklepach i sklepikach, w których nikt ich nie oszuka. Im większy sklep, tym
większa anonimowość i więcej okazji do szwindlu.
Starzejąca się część polskiego społeczeństwa – jak i starsi Japończycy - nie jeździ do
supermarketów, przy których na dobitek nie ma gdzie zaparkować samochodu, a
trzeba jeszcze zakupy dygać do wozu i potem z wozu do mieszkania…
105
BEZ „SOCJALIZMU”
SPRAWIEDLIWI PIONIERZY
Nie składka się liczyła. Liczyła się dywidenda od zakupów w sklepie spółdzielni. Jeśli
po roku wracała do kieszeni członka spółdzielni jedna dwunasta rocznych zakupów
zrobionych w sklepie czy sklepach spółdzielni, był to poważny zastrzyk finansowy, a
zarazem - dalsza zachęta, by kupować w „swoim” sklepie.
Pierwsza spółdzielnia spożywców opłacała się ludziom bez pieniędzy. Dziś
spółdzielczość opłaca się społeczeństwom bogatym. Tym bardziej może się opłacać i
nam.
106
NA ROPUSZEJ SPRZEDAJĄ TANIEJ
Wynajęli ciemną izbę na parterze opuszczonego magazynu przy Toad Lane, Uliczce
Ropuszej - za 10 funtów rocznie. Palili łojówkami.
Pierwszego wieczoru, 21 grudnia 1844 r., nie mieli odwagi otworzyć drzwi od ulicy:
podmówione przez okolicznych sklepikarzy urwisy urągały „zwariowanym tkaczom”.
Mimo ich wrzasków pierwsza weszła jakaś kobieta.
Sprzedawali najpierw dwa razy w tygodniu - w poniedziałek wieczorem od siódmej do
dziewiątej i rano w sobotę od szóstej do jedenastej. Na razie tylko mąkę, płatki
owsiane, cukier i masło.
Ale - taniej niż inne sklepy.
SAMI O WSZYSTKIM
SWÓJ HURT
Wiele pensów dało sumy, zdolne sfinansować samodzielne interesy. Gdy już
rozwinęło się w Anglii dziesiątki takich interesów, zorganizowały one własny, wspólny
system hurtu. Ponieważ największe oszustwa (i największe zyski) w handlu rodzą się
107
właśnie na drodze od producenta do sklepu detalisty, czyli – w hurcie, w
pośrednictwie.
Wbrew pozorom, handel spółdzielczy nie jest wrogiem prywatnego drobnego handlu.
Nie ma po co zakładać lokalnej spółdzielni spożywców, jeśli w sąsiedztwie mamy kilka
małych sklepów prywatnych. Trzeba je chronić przed konkurencją wielkich i uciskiem
ze strony hurtu.
Przed drugą wojną światową potężna, spółdzielcza hurtownia polska „Społem”
przekazywała sklepom prywatnym ponad 90 procent swoich dostaw, resztę brały
sklepy spółdzielni spożywców. Dostarczała, wedle zasady spółdzielczej, „towary
najwyższej jakości po umiarkowanych cenach”. Zyskiwał cały handel, bo w handlu
hurtowym poważny konkurent wymuszał uczciwość na pozostałych.
Hurt „Społem” złamał przed wojną kilka zmów kartelowych, doprowadzając do
obniżki cen - ku zachwytowi nie tylko członków spółdzielni, ale i całego prywatnego
drobnego handlu.
Spółdzielczość przydałaby się także wsi. Wieś w rzeczywistości nie ma nic z wysokich
cen detalicznych żywności w mieście. Są one interesem pośredników, czasem raczej
spekulantów niż kupców (czego u nas w swoim czasie dowiódł skandal cukrowy).
Dlatego warto odbudować i autentyczną spółdzielczość wiejską. Wszelką: od
mleczarskiej poczynając, poprzez kredytową, na zbycie i zaopatrzeniu kończąc. Dziś
mleczarnie są własnością spółek pracowników albo prywatnych właścicieli, a nie
producentów mleka, i przejmują rentę pośrednictwa. Hodowca bydła mlecznego
dostaje najmniej.
LUKSUSY HURTU
Dziś u nas to nie hurtownik zabiega o detalistę, lecz detalista jeździ do hurtowni po
zakupy i zamawia towary.
Pomyśleć: pierwszy zastosował komputer w handlu dom towarowy Lyonsa w
Londynie, żeby na bieżąco wiedzieć, gdzie, na którym stanowisku sprzedaży może za
chwilę zabraknąć jakiegoś towaru.
Jest interesem hurtownika - jak najszybciej dowiedzieć się, gdzie zaraz dowieźć jakiś
towar. Obecny luksus życia hurtownika jest luksusem przejściowym. Konkurencja go
zlikwiduje.
108
IDEALIŚCI I PRAKTYCY
IDEAŁY
GRA O CENY
109
Jest już tak sprawna, że nie potrzebuje aktywności szeregowych spółdzielców.
Wszystkim zajęli się fachowcy. Wstępuje się do spółdzielni łatwo, równie łatwo
zgłasza się uwagi i uzyskuje należne przychody. Słowem, doskonałość maszyny. Tak
nudna, że mało kogo coś obchodzi.
MIGROS
Legendą współczesnego handlu jest „Migros”. Choć obok niego ma Szwajcaria inną
spółdzielczą sieć handlową, „Coop”. Migros to nie tylko zwykłe sklepy czy ruchome
sklepy w wielkich „okrętach szos”, wielkie i małe domy towarowe, „shopping-
centers”, z najrozmaitszymi wyspecjalizowanymi działami typu „zrób to sam”,
ogrodnictwa czy materiałów budowlanych. To i hotele, i restauracje, centra
kongresowe, wielkie księgarnie, parkingi, stacje benzynowe i myjnie samochodów,
biura podróży, firmy przewozowe, z tankowcami rzecznymi i motorowymi barkami na
Renie. Ale to przede wszystkim coś więcej, niż doświadczenie handlowe. To historia
wizji i rozmachu.
DROGA DO SUKCESU
SENSACYJNA PRZEMIANA
110
niezamożnych pełnowartościowymi partnerami interesów, stworzył nowe rynki i
biedotę zrobił warstwą średnią. Wedle Duttweilera to właśnie zrobiło Migros jednym
z największych sukcesów handlowych XX wieku.
Sklepów zwanych „spółdzielczymi” przed rokiem 1989 było w Polsce blisko 30 tysięcy.
Zostało - podobno - kilkanaście tysięcy. Inne przekształciły się w normalne sklepy
prywatne. Jeszcze inne – w spółki pracownicze, które dla niepoznaki zwą się
„spółdzielniami”. Mogą to być i bardzo dobre sklepy. Ale ze spółdzielczością
spożywców nie mają nic wspólnego.
BEZ UTOPII
Żyjemy w młodej, ale już normalnej gospodarce rynkowej. Tak więc czy ktoś uważa
się za lewicowca, czy za liberała, czy chrześcijańskiego demokratę, powinien robić, co
potrafi, by
ludzie niezamożni lepiej radzili sobie w tej gospodarce – jako pełnowartościowi
partnerzy.
Byli nimi ponad 150 lat temu. Tym bardziej możliwe jest to dzisiaj.
RACHUNEK SZANS
Niestety, zaczynamy od stanu poniżej zera: miniony ustrój spaskudził samo pojęcie
spółdzielczości, ośmieszył je i zniekształcił. O tyle jest nam trudniej.
Ale w naszym społeczeństwie ludzie niezamożni reprezentują nieporównanie wyższy
poziom umysłowy niż najdzielniejsi nawet robotnicy angielscy połowy XIX wieku. Do
kręgu ludzi niezamożnych należy większość inteligencji polskiej.
Jest z kim zaczynać.
111
JAK NAM TO PÓJDZIE
Tam, gdzie sporo ludzi nie dojada lub odżywia się źle, bo źle zarabia lub źle
gospodaruje, tańsza żywność dałaby handlowi szybki wzrost obrotów i zysków.
Obniżyć ceny pozwoliłaby obniżka
kosztów własnych, np. hurt, stosujący zasadę just-in-time, „tyle ile trzeba, wtedy
kiedy trzeba”. Wymyślili ją Amerykanie, ale wykorzystali w pełni Japończycy: jak
najmniej magazynowania, jak najmniej przeładunków, jak najkrótsze przewozy, jak
najmniej pośredników. Akuratność.
112
Możemy i sami badać jakość towarów - razem, rozdzielając zadania między gotowe do
współdziałania rodziny. Bo dziś jesteśmy bezradni w najprostszych sprawach - kto z
nas umie choćby odróżnić świeże jajko1 od tzw. „składowego”, czyli przywiezionego z
magazynów? (odpowiedź w przypisie dolnym).
Cóż, bądźmy nie tylko w sprawach jaj mądrzejsi od kur...
Karta rabatowa zdawała się inteligentnym postępem. Ale obniża ona wpływy sklepu,
czyli zmniejsza jego bieżące rezerwy gotówkowe, to, co nazywa się „płynnością”.
Zmniejsza środki odkładane, które dają mniej oprocentowania. Stwarza pokusę
manipulacji cenami, co podważa konkurencyjną wiarygodność sklepu. Obniża
zarazem w kliencie czujną ostrożność w zakupach; klient mniej zważa, ile wydaje. I
nikt nie wie, ile który klient wydał w „swoim” sklepie...
Dlatego razem z innymi klientami nie lubię i kart kredytowych. Gotówką płaci się
szybko, karta kredytowa u nas wymaga kilku dodatkowych czynności. Fatalnie
opóźnia przebieg zakupów.
Mieliśmy przed wojną, jedyni obok... Rumunii i Sowietów, piękną ogólną ustawę
spółdzielczą. Nasi cudowni kooperatyści żyli marzeniami o „rzeczpospolitej
spółdzielczej”, których sam byłem za młodu wyznawcą. Roili wręcz o ustawie
ogólnoświatowej. Jednakże Dania, która wyrosła spółdzielczością, nigdy nie pisała dla
niej ustaw – poza dokładną regulacją dla spółdzielczości kredytowej.
Prawo spółdzielcze, jeśli już, powinni rozumieć bez radców prawnych, bez długaśnych
komentarzy i wykładni, ludzie niekoniecznie wykształceni; nie ważne są dla nich
teoretyczne spory o charakter własności spółdzielni. To prawo musi samo stanowić
jednocześnie najkrótszy podręcznik - uczyć, ile kto ma i jak wpłacać, jak się
organizować, rozliczać i kto potem co z tego będzie miał. Niczego więcej.
Jeśli w ogóle, każdą dziedzinę spółdzielczości lepiej regulować odrębnie. Dla tych,
których regulacja dotyczy.
1Świeże jajko tonie w wodzie. Stare, które zdążyło wyschnąć i w którym gromadzi się w grubszym
końcu pod skorupką coraz większa bańka powietrza, utrzymuje się na powierzchni wody.
113
Dyskutować warto i poza ministerstwem. Wszystko trzeba liczyć. Samemu. Angażując
własne głowy i głowy naukowców. Nie brakuje ich. Sile decyzji administracji winna
odpowiadać siła zorganizowanych, kompetentnych mózgów - z poparciem klientów.
Handel jest zainteresowany także w stabilności pieniądza. I powinien gromadzić
wokół siebie fachowców od tego - by nadawać siłę ich fachowym odpowiedziom. Bo
niestabilny pieniądz dotknie nas wszystkich.
Na pracę mózgów nie trzeba w Polsce wiele pieniędzy. Chodzi raczej o pomysł, by z
nich skorzystać.
114
12. ZATRZYMAĆ WŁASNE PIENIĄDZE
W nowej Polsce po roku 1989 w nowym jej prawie nie było nic o ubezpieczeniach
wzajemnych. Jego autorzy wcale nie chcieli otworzyć miejsca wielkim interesom
zagranicznych cwaniaków czy też krajowemu cwaniactwu. Nie wiedzieli po prostu, że
jest coś takiego jak ubezpieczenia wzajemne.
Zerwanie ciągłości w ubezpieczeniach wzajemnych, ponad 50 lat przerwy, pozbawiło
nas w dodatku znajomości wszelkich w tym zakresie doświadczeń praktycznych.
To uboczne koszty minionego reżimu.
O CO CHODZI W UBEZPIECZENIACH
Chodzi zawsze o to samo: osoba lub jakiś biznes stoi wobec ryzyka szkody lub straty i
chce się zabezpieczyć przed kosztami skutków - odkłada więc tyle pieniędzy, ile trzeba
dla pokrycia ewentualnej straty.
Kiedy prawdopodobieństwo szkody jest małe, a na samodzielne pokrycie ewentualnej
straty trzeba odłożyć bardzo dużo pieniędzy, podobna szkoda zaś mogłaby dotknąć
innych, warto ubezpieczyć się - razem z nimi. Ryzyko rozkłada się wtedy na
wszystkich. Tym samym i koszty ewentualnych odszkodowań. Dzieląc te koszty przez
liczbę ubezpieczonych, ustala się wysokość składki, czyli – cenę polisy
ubezpieczeniowej.
Im więcej ubezpieczonych razem, tym cena polisy niższa.
Tak przynajmniej być powinno.
115
WZAJEMNIE - KIEDY NIE MA PIENIĘDZY NA RYZYKO
Co to za różnica?
GRYNDERZY
Przy naiwności klientów robi się w ubezpieczeniach wielkie interesy łatwo. Mając
pieniądze na reklamę, reklamuje się niskie składki, czyli niskie ceny polis; naiwnych
kuszą te niższe ceny, pieniądze wpływają, a po jakimś czasie firma ogłasza
niewypłacalność, bo nie ma na odszkodowania. Założyciele zostają ze zgromadzonymi
pieniędzmi; czasem z nimi znikają. Zagranicą, albo i w więzieniu.
To się nazywa zakładaniem przedsiębiorstw o niepełnym kapitale, po niemiecku
„gruending”, dosłownie - „założycielstwo”; niemieckie terminy „grynder”,
116
„grynderstwo”, rozeszły się po całej Europie po słynnych niemieckich tzw.
„gruendingjaehre”, latach grynderskich w Niemczech 1871-73, latach hossy na łatwe
interesy.
My to zaliczyliśmy w ubezpieczeniach po roku 1989.
INNY ZYSK
RZYMSKIE PODSTAWY
117
Jeśli spółce komercyjnej przychodzi wypłacić więcej, niż zgromadzono składek,
dopłacają akcjonariusze; jeśli to była spółka grynderska i nie ma dosyć pieniędzy ani
kredytu, diabli biorą i firmę, i pieniądze ubezpieczonych.
PRZEZORNOŚĆ WZAJEMNA
Już XVIII wieku Anglicy o groszowych zasobach, po prostu – lud angielski, zakładali
friendly societies, spółki przyjacielskie, i mutual thrift, towarzystwa wzajemnej
przezorności. Płacili najdrobniejszą monetą - półpensówkami.
Często nie wpłacali składek z góry, bo nie potrafili skalkulować, ile by trzeba wpłacić.
Obliczali wobec tego wysokość odszkodowania dopiero, kiedy strata już dotknęła
któregoś z członków towarzystwa, i składali się razem na jej pokrycie.
Przed pierwszą wojną światową we wsiach legendarnej ongiś parafii Lisków ks.
Wacław Bliziński urządził system ubezpieczenia od ognia. Bez zgody władz carskich -
bo zgody by nie dostał. Bez papieru - żeby nie został żaden dokument polskiej
„kramoły”, czyli spisku. Tylko na słowo honoru.
Ci chłopi liczyli każdy grosz. Zobowiązywali się więc, jak tamci biedni Anglicy, do
składki w razie powstania szkody... Do składki w snopach zboża.
I dzisiaj bywa tak, że nie wiadomo, jak wysokie ustalić składki, bo nie ma żadnych
doświadczeń z danym rodzajem ubezpieczeń, albo jest z początku za mało
zainteresowanych danym ubezpieczeniem. Wtedy wpłaca się składki jako zadatek,
jako zaliczki. Rozliczają się wszyscy po upływie okresu rozrachunkowego - kiedy
wiadomo, ile wymaga pokrycie strat. Tak w XIX wieku robiono bardzo często.
118
Co się zmieniło? Dziś mamy doświadczonych „aktuariuszy”, czyli statystyków
ubezpieczeniowych, którzy umieją z góry obliczyć, ile będzie trzeba na
odszkodowania. Ale ubezpieczenia wzajemne mogą i dzisiaj stosować ruchomą
składkę.
ZASŁUGI WZAJEMNOŚCI
RÓśNICE
119
się ani jeden pożar, to spółka akcyjna zaliczy sobie jako zysk całą sumę składek z
tytułu ubezpieczeń od ognia. Potrąciwszy koszty działań zapobiegawczych.
W podobnej sytuacji towarzystwo ubezpieczeń wzajemnych przekaże sumę składek -
odliczywszy koszty działań zapobiegawczych – do decyzji członków. Nie oszczędza na
zapobieganiu stratom:
ubezpieczenie od kradzieży samochodów może finansować pomoc dla policji w ich
poszukiwaniu. W ściganiu sprawców też. Np. najmując detektywów lub finansując
nagrody za informacje o
sprawcach kradzieży.
UTRUDNIENIA
UBEZPIECZENIA WŁASNE
INTERESY BOGATYCH
120
Przed pierwszą wojną światową polscy właściciele cukrowni na Ukrainie
zorganizowali w Kijowie Towarzystwo Wzajemnych Ubezpieczeń Cukrowni. Potem
mieli takie samo w Polsce Niepodległej. Były to przed wojną najpotężniejsze polskie
ubezpieczenia prywatne.
Działał i Związek Ubezpieczeniowy Przemysłowców Polskich. Ich pieniądze też
pracowały dla nich samych.
POWSTANIA ZA DARMO
Swego czasu w Kalifornii Czesławowi Miłoszowi skradziono pontiaka. Nie musiał się
przejmować: firma ubezpieczeniowa sama tam opłaca detektywów, sama wyznacza
nagrody za informacje.
Kalkuluje się to bardziej, niż wypłacić poszkodowanemu pełną wartość wozu. A firma
wlicza takie wydatki w swoje koszty własne.
121
U nas bezradny jest nadal i ubezpieczony, i ubezpieczyciel. Po prostu nie umiemy
uprawiać ubezpieczeń. PZU nie prowadził i nie prowadzi żadnej działalności
prewencyjnej (zapobiegawczej).
I źle gospodaruje pieniędzmi ubezpieczonych: serwisy wielkich firm samochodowych
liczą sobie grubo więcej niż biorą wykonawcy napraw gwarancyjnych, bo „i tak panu
(pani) PZU zapłaci”.
122
Taka agencja chroni osiedla naszej spółdzielni mieszkaniowej. Pilnuje porządku;
drobna przestępczość radykalnie spadła. Koszt na jedno mieszkanie wypada
minimalny.
KREDYT Z POLISY
Mój brat, który właśnie z inicjatywy Jacka Kuronia i Henryka Wujca zakładał po
latach Towarzystwo Ubezpieczeń Wzajemnych, zdumiał uczestników pewnego
spotkania, poświęconego finansom lokalnym - pokazał im pewien przedwojenny
dokument: dokument kredytu, udzielonego przez towarzystwo ubezpieczeń
wzajemnych, zabezpieczonego własną polisą kredytobiorcy.
Nikt nie wiedział, że to w ogóle było możliwe... Tymczasem - tak, towarzystwa
ubezpieczeń wzajemnych udzielały swym członkom także i kredytów.
REASEKURACJA
Siła ubezpieczeń wzajemnych tkwi nie w samych tylko zachowanych dla siebie
pieniądzach, nie tylko w wielkiej sile finansowej. Także - w sile społecznej, w
zorganizowaniu członków. W towarzystwie ubezpieczeń wzajemnych jest również
miejsce na wszelkie ciekawe inicjatywy i pomysły, które czynią życie
sympatyczniejszym. Jeżeli tylko członkowie zechcą...
123
CZEGO SIĘ BAĆ
NIEBEZPIECZEŃSTWO ZBLIśA
Gdzie jest najmniej przestępców? Z reguły tam, gdzie wszyscy wszystkich znają. Czyli
tam, gdzie przynajmniej miejscowy chuligan czy rzezimieszek wie, że:
• wszyscy go mają na oku i przyjdą hurmem w razie czego z pretensją do domu,
• w każdej chwili może poprosić go przed swe oblicze swoista „rada rodzinna”
sąsiedzkiej społeczności, złożona z najpoważniejszych w niej osób,
• a ta społeczność potrafi mu zaleźć za skórę i zatruć życie.
Powinna policja państwowa. Ale jest jej mało i na dobitek ciągle jest, mimo najlepszej
woli policjantów, źle zorganizowana. Tę złą organizację wyobrażano sobie kiedyś jako
postęp. Nie tylko u nas.
Do walki z wielką przestępczością „zorganizowaną” trzeba potężnej, ogólnokrajowej
organizacji fachowców, z siecią informacji, łączności i laboratoriami
kryminologicznymi. Jak FBI, Federalne Biuro Śledcze w Ameryce, czy Centralne
Biuro Śledcze, które tworzył u nas Adam Rapacki. Nie mówiąc już o tzw.
„dochodzeniówce”.
Tę „zwykłą” policję, od podstawowego porządku publicznego, psuto ponad trzydzieści
lat. Wszędzie. Miała być „nowoczesna”: duże, skoncentrowane komisariaty, z
124
łącznością elektroniczną i szybkim dojazdem na miejsce przestępstwa czy zagrożenia,
z kamerami monitorującymi okolice najczęstszych zagrożeń. Zamiast chodzić po
ulicach, policjanci mieli je oglądać z okien samochodów i czekać na wezwania. A
przestępczość, ta mała, „drobna”, uliczna, rosła. Wszędzie. Tak w Nowym Jorku, jak w
Paryżu i Warszawie.
Policja „dojazdowa” na miejsce przestępstwa docierała coraz szybciej. Ale zawsze po
fakcie.
125
JEST PO CO BYĆ POLICJANTEM
USTRÓJ I ZASADY
BRATTON W POLSCE
„Przełom” stał się bestsellerem, a śladem policji nowojorskiej poszły z czasem inne
miasta i policje miejskie całych Stanów Zjednoczonych. Los Angeles sprowadziło
samego Brattona.
Wydał „Przełom” w Polsce, a potem pomógł fundacji „Ius et Lex” sprowadzić samego
Brattona Robert Gamble. Ten przemiły bostoński pastor, który pomagał nam przed
rokiem 1989, został w Polsce wydawcą i wrósł w Polskę. Wydaje Harrego Pottera i
wydaje – bez zysku - książki o przestępczości i bezpieczeństwie. Wydawało się, że
zapanowała na Brattona jakaś nawet moda. Ale tak naprawdę tylko raczej wśród
dziennikarzy i ich czytelników.
Ówczesny komendant policji kupił 400 egzemplarzy „Przełomu” dla swojej kadry, ale
od poważnych ludzi policji usłyszałem - „Panie Stefanie, nawet gdyby kto czytał, to się
u nas nie przyjmie”.
126
A JEDNAK...
Przeczytało jednak i podchwyciło idee Brattona kilku znanych mi ludzi - wśród nich
ówczesny zastępca komendanta głównego, ów Adam Rapacki. Przeczytali też
komendant stołecznej policji (były szef biura prewencji Komendy Głównej), Ryszard
Siewierski, komendant policji warszawskiego Śródmieścia, Andrzej Cieślak i
ówczesny wiceprezydent Warszawy do spraw bezpieczeństwa, Władysław Stasiak.
Oraz Ryszard Mikołajczyk, prezes naszej spółdzielni mieszkaniowej Torwar, gdzie
oprychy atakowały owe samotne staruszki.
Policja warszawska wracała wtedy na ulice. Wiceprezydent miasta załatwił z pieniędzy
miasta 400 dodatkowych etatów dla policji. Straż Miejska zaczęła blisko z nią
współpracować. Drobna przestępczość w Warszawie w ciągu roku wydatnie spadła. W
szkołach wartują i widzą wszystko tańsi od ochroniarzy ludzie Straży Miejskiej, obojga
płci - w ciągu roku 2004 ujęli blisko stu dilerów narkotyków. Po osiedlach spółdzielni
Torwar chodzą ludzie najętej agencji ochrony.
O współpracy z policją Boston pomyślał sam. Jest tam dzielnica, Fenway, z wyższymi
uczelniami, innymi mądrymi instytucjami i mądrymi mieszkańcami. Cytat z Brattona:
„Najważniejszym celem Programu Boston-Fenway było nawiązanie partnerskiej
współpracy między prywatnymi instytucjami, policją i mieszkańcami dzielnicy, żeby
wspólnie zaradzić pogarszającej się coraz bardziej sytuacji (...) Pod pewnymi
względami była to jedna z pierwszych w kraju prób zorganizowanej współpracy policji
ze społecznością lokalną”.
Cóż, pokolenie Brattona już nie pamiętało, że kiedyś cywile Ameryki sami dołączali do
patroli policji, krążących po mieście. Zawsze, gdy uznali, że policjantów jest po prostu
za mało...
W Polsce (i innych krajach byłego obozu sowieckiego) policjantów jest nadal za mało.
Ale na warszawskim Targówku tamtejsi policjanci umieli poradzić sobie nawet z
przypadkami przemocy w rodzinie - dzięki bliskim kontaktom z mieszkańcami, dzięki
ich zaufaniu i pomocy. To jest możliwe. Byle chcieć.
W 1990 roku na osiedlu im. Adama Mickiewicza w Sopocie prawie co noc zdarzały się
kradzieże samochodów oraz włamania. Do mieszkań i sklepów.
W Sopocie, najbogatszym mieście Polski, włamywacze w każdym mieszkaniu
znajdowali dość łupów. Sopot był „do obrobienia z doskoku”. W 1989 r. wskaźnik
popełnionych przestępstw w przeliczeniu na 10 tys. mieszkańców osiągnął tam rekord
- 300.
127
Na owym osiedlu mieszkali głównie oficerowie marynarki handlowej i wojennej.
Zorganizowali się. Od połowy grudnia 1990 roku każdej nocy, od godziny 22.00,
czterech mężczyzn, na których przypadł dyżur, zakładało na ramiona białe opaski i
rozpoczynało obchód. Z laskami, często w towarzystwie psów - bo nie byli fachowcami
od bójek. O trzeciej nad ranem następowała wymiana patroli. Każde miejsce
lustrowali na tyle często, że włamywacze nie mogli nawet zacząć. Nocne okradanie
samochodów i mieszkań skończyło się.
DOŚWIADCZENIE POWIŚLA
Jak wszędzie, tak i na naszym warszawskim Powiślu firmy tudzież pojedyncze domy
angażują ochroniarzy. Ale czasem w odległości kilkunastu metrów od drzwi
strzeżonego budynku można było dostać w głowę, złodzieje mogli wyrwać torebkę
przechodzącej kobiecie, włamać się do samochodu albo i ukraść go.
Sądziłem, że wymyśliliśmy coś nowego, organizując na tym naszym Powiślu -
konsorcjum na rzecz bezpieczeństwa. Potem okazało się, że Fenway zrobił to
wcześniej. Nam chodziło o to, by miejscowe spółdzielnie mieszkaniowe, administracje
domów komunalnych, wspólnoty mieszkaniowe, instytucje publiczne i
przedsiębiorstwa, razem zajęły się bezpieczeństwem Powiśla przy współpracy z
policją.
Nasi dzielnicowi urzędowali wiele kilometrów od nas, a mieszkają za miastem, w
hotelach; do rodzin każdy musi jechać daleko od Warszawy. Ówczesny dyrektor
Śródmiejskiego Zarządu Administracji Domów Komunalnych i prezesi trzech
czołowych naszych spółdzielni mieszkaniowych obiecali służbowe mieszkania dla
policjantów. Ci mieszkaliby wśród nas, chodziliby ulicami, znali nas i my byśmy ich
znali. Przestępcom niedaleko byłoby do policji. Nasza gazeta lokalna już prezentowała
„naszych” policjantów.
Liczyliśmy, że komendant Straży Miejskiej przydzieli część swoich ludzi do stałej
współpracy z nimi. Liczyliśmy, że porozumieją się pracodawcy ochroniarzy - tworząc
sieć łączną, do współpracy z policją i Strażą Miejską.
Ciągle daleko do naszych celów. Wielkie, bogate firmy Powiśla jak AIG, Amplico Life
czy BGŻ nie interesują się swoim otoczeniem. Do czasu, myślę. Aż im kibice,
wracający z meczów Legii, wybiją więcej szyb.
Nie zrażajcie się takimi przykrymi doświadczeniami. My się też nie poddamy.
Firmę ochroniarską, agencję ochrony, spółkę lub spółdzielnię, możecie sami powołać
do życia lub nająć. Może ją też finansować i kontrolować lokalne towarzystwo
ubezpieczenia wzajemnego. Wasze własne pieniądze będą dla Was pracować. Ale
możecie po prostu złożyć się jako mieszkańcy jakiegoś osiedla bądź też dzielnicy. Byle
wszyscy.
Niech ta Wasza policja (agencja ochrony) zobowiązana będzie do współpracy z policją
państwową. Wasi „policjanci”, jeśli zasmakują w rolach obrońców porządku
publicznego, mogą w przyszłości zostać prawdziwymi policjantami.
Niech ktoś inny rejestruje przypadki naruszenia porządku publicznego. I niech
premie dla tych chłopaków będą zależne od tego, o ile ich będzie mniej.
CZYI TO LUDZIE
Ani straż miejska czy gminna, ani żadna agencja czy firma ochrony nie jest i nie
powinna być zbrojnym ramieniem lokalnego samorządu. Żeby nie służyła mu
żadnymi usługami poza dbałością o porządek publiczny. Nawet gdyby straż miejska
czy gminna została już policją z pełnymi policyjnymi kwalifikacjami i policyjnymi
uprawnieniami (tym bardziej!).
Inaczej Wasze władze samorządowe mogą same dość rychło przekształcić się w
policję.
129
WIDZIEĆ
Kandydatami na nieletnich przestępców lepiej zająć się, nim oni zajmą się
naruszaniem prawa. Amerykanie mają do tego „pedagoga ulicy”. My na Powiślu -
Powiślańską Fundację Społeczną, stworzoną przez grupę zawodowych psychologów i
pedagogów.
„Pedagog ulicy” nie czeka na przestępstwa, lecz spełnia rolę zastępczego, a mądrego i
dobrotliwego ojca (bądź matki) dla tych, których los pokarał złym domem, złymi
rodzicami lub złymi wzorami w najbliższym otoczeniu. Czasem - i dla tych, którzy są
w wojnie z bardzo dobrymi rodzicami...
Byle władze (samorządowe, państwowe) nie cofały jak Powiślańskiej Fundacji tych
drobnych kwot na ich „ogniska” i na wykwalifikowaną kadrę. Każde 100 zł na nich
wydane oszczędza, lekko licząc, kilkunastu tysięcy strat w wyniku późniejszych
przestępstw.
W RAZIE RECYDYWY
Nie jest łatwiej z przestępcą, który wraca z więzienia. Bo najtrudniej dać mu szansę na
normalność. Recydywa często rodzi się z braku takiej szansy. Pytanie, czy takim
człowiekiem-problemem zająć się powinna tylko Wasza lokalna policja i zawodowy
kurator?
130
JAK PP, CZYLI JAK POWSTRZYMAĆ PRZESTĘPCZOŚĆ
PP W SZKOŁACH
PP działa też w tych szkołach, które nie mogły sobie dotychczas poradzić z
handlarzami narkotyków, z kradzieżami w szatniach, z wymuszaniem pieniędzy od
słabszych i niszczeniem ubikacji. Szkolne grupy PP także zbierają pieniądze na
nagrody. I wiele się zmieniło dzięki samej wykrywalności takich przestępstw.
Odradzałbym jednak naśladownictwo. To karykatura zaradności obywatelskiej.
Wynika z amerykańskiej wiary, że pieniądz może załatwić wszystko i szybciej. Jak
wytłumaczyć dzieciom, że to nie donosicielstwo, lecz udział w przeciwdziałaniu
przestępczości? Jeśli chcemy płacić za donos? Przy tym dzieci są dziećmi i trudno
wymagać od nich, by utrzymały język za zębami. Nie wolno żądać od nich rzeczy
niemożliwych.
Interesowność dzieci wolno wykorzystywać dopiero wtedy, gdy nauczą się
bezinteresowności.
Lepsze wyniki dają uczniowskie straże porządku. I stała obecność policjantów lub
ludzi straży miejskiej.
KARTOTEKI
131
Kartoteki (komputerowe banki danych) nie zastąpią wysiłku pedagogów ulicy i
kuratorów opiekujących się tymi, co zbłądzili na ścieżki bezprawia. Będą jednak
znakiem „stop” na tych ścieżkach.
Policja nie załatwi wszystkiego. Nie samo złapanie sprawcy, lecz wyrok wieńczy dzieło
policjanta. Nie starczy biedny, bezwładny „sąd grodzki”, w Warszawie gdzieś za
miastem, na końcu świata, orzekający „znikomą społeczną szkodliwość czynu”.
Anglia ma swoje „sądy pokoju”, dziś - sądy „municypalne”. Przechodzi przez nie 95
procent spraw sądowych Anglii. Próbował je spopularyzować u nas dr Janusz
Kochanowski, twórca fundacji „Ius et Lex”.
Wyobraźmy sobie, że i u nas wybierane w małych (koniecznie małych!)
społecznościach osoby zaufania publicznego urzędują (wymiennie) 24 godziny na
dobę jako sędziowie i zasądzają kary „społeczne”, inteligentne, pomysłowe, a
dolegliwe. Policjant ujętego sprawcę prowadzi zaraz do sądu i sąd po wysłuchaniu
świadków, przedstawieniu dowodów, wyrokuje natychmiast; sprawca podpisuje
zobowiązanie, że wykona określone prace, a jeśli ich nie wykona, policja go
doprowadzi. Zamiast płacić na utrzymanie takiego w więzieniu społeczeństwo zyskuje
wykonawcę różnych prac jak naprawa chodnika, sprzątanie ulic czy pilnowanie
przystanków, niszczonych przez chuliganów.
Dla takich sądów trzeba ustawy. Zawsze jest na nią szansa.
INNE KARTOTEKI
132
KARA CZY RESOCJALIZACJA
PO CO WIĘZIENIA
Korupcja toczyła policję nie tylko w Europie. Także w Bostonie i Nowym Jorku.
Bratton obserwował jednak za młodu, jak „czyścił” policję Bostonu jego poprzednik.
Od tego zaczęli z Giulianim i w Nowym Jorku.
Korupcji wśród „zwykłych” policjantów zaradzi może ich związek z mieszkańcami:
sami będą „na widoku”. Nie zaradzi to korupcji wyższych szczebli. Na to trzeba szefów
policji. Takich jak Bratton. Wspartych przywództwem Giulianich.
Polityczni mianowańcy wiedzą, że muszą się podobać politycznej zwierzchności.
Naszym policjantom uświadomiło tę wiedzę zwolnienie Rapackiego. Nie podano
przyczyn, a wszyscy byli pewni, że chodziło o dostęp do informacji, kogo na widelcu
ma Centralne Biuro Śledcze.
133
Podkreślam: łapownictwo jest owocem korupcji politycznej. Z korupcji politycznej
bierze się poczucie bezkarności. Przykład - sprawa starachowicka, kiedy minister nie
usunął wiceministra, który ostrzegł przestępców. Wiceprezes pewnej partii, którego
próbę korupcji sfilmowano, pozostaje tym wiceprezesem do dzisiaj. W partii,
powołującej się na walkę z korupcją.
134
14. ZDROWIE TO PIENIĄDZ
Zaczęło się, jak i cała cywilizacja przemysłowa, w Anglii. Jej robotnicy nie mogli
spodziewać się pomocy państwa. Wykalkulowali, że składając się razem w swoich
friendly societies, „towarzystwach przyjacielskich”, i dobrze lokując gromadzone
kapitały, zarobią i na pomoc w razie choroby, i na zasiłki w razie bezrobocia, i na
emerytury...
Wyznawali ideę pomocy wzajemnej i rzeczywiście znakomicie sobie radzili.
BISMARCK I CHOROBY
W Niemczech działało już wtedy, w roku 1883, sześć tysięcy pracowniczych ”kas
chorych”, wzorem angielskich. Powierzono im cały program ubezpieczeń
chorobowych.
Ustawa żądała, by każdy pracodawca wpłacał - co tydzień! – pod karą grzywny
policyjnej należną stawkę. Do właściwej terytorialnie kasy, nie do żadnej
ogólnokrajowej centrali. Dwie trzecie stawki potrącał pracownikowi z jego zarobku,
czyli 3 do 4 procent wypłaty, jedną trzecią dodawał sam. W sumie szło 4,5 do 6
procent wynagrodzenia.
135
PO CO?
Już w 1919 roku Naczelnik Państwa, czyli Józef Piłsudski, wprowadził dekretem
obowiązkowe ubezpieczenie chorobowe. Potem sejm - podczas wojny z bolszewikami,
w roku 1920! - poparł to ubezpieczenie specjalną ustawą. Z końcem roku ruszyły na
terenie całego kraju Kasy Chorych. W zaborze pruskim i byłej Galicji już były, ale
powstały i w byłym zaborze carskim.
Kasy Chorych kontrolowali - ubezpieczeni pracownicy (poprzez swoje związki
zawodowe) i poprzez swoją reprezentację ubezpieczyciele, czyli pracodawcy, którzy
wnosili opłaty. Razem decydowali o obsadzie stanowisk w Kasach i oceniali ich
gospodarkę. Związki Kas same wybierały swoje władze. Państwo ich nie mianowało.
Z końcem lat 20-tych rząd zastąpił samorządne organy Kas swoimi komisarzami. W
1934 roku Sejm ujednolicił ustawą polskie ubezpieczenia społeczne. W najlepszej
wierze: żeby we wszystkich byłych dzielnicach pozaborowych było tak samo.
136
Wprowadzono równą dla wszystkich zakładów pracy stawkę składek - uwaga! - 12
procent płacy podstawowej ubezpieczonego. Chorobami, macierzyństwem,
wypadkami w pracy i chorobami zawodowymi zajęło się od tej pory 67 regionalnych
Ubezpieczalni Społecznych (w miejsce Kas Chorych). Wchodziły razem w skład
Związku Zakładów Ubezpieczeń.
DOBRE LOKATY
CO ZROBIŁA PRL
137
KRADZIEś USYSTEMATYZOWANA
Składki ubezpieczeniowe stały się dochodami budżetu PRL. Budżet państwa stworzył
nowy dział: „Ubezpieczenia społeczne”. Brał nie tylko składki krajowe. Także - wpłaty
od zagranicznych ubezpieczeń na renty dla tych, którzy je zapracowali zagranicą.
Gomułka w 1958 r. uznał, że Polacy za często chorują, i ograniczył zasiłki chorobowe.
Tak budżet dodatkowo „oszczędzał”.
Było to kolejne złodziejstwo, ale... mało kto się na tym znał. Rząd i partia robiły z
olbrzymimi w sumie dochodami ze składek ubezpieczeniowych, co chciały. Nadwyżek
nawet nie uzupełniano oprocentowaniem; co roku więc miliony Polaków okradano, a
nikt się w tym nie orientował.
Zanim przedostatni rząd PRL odpalił rakietę inflacyjną, budżet regularnie zarabiał na
składkach ubezpieczeniowych. Inflacja załamała te interesy. W roku 1990 pierwszy
demokratyczny rząd wypłacił jako emerytury i renty ponad 7 bilionów zł, a na zasiłki i
inne świadczenia poszło prawie 3 biliony. Rząd musiał dołożyć 2,32 biliony zł, a
potem jeszcze 291 mld zł.
Urzędnicy ministerstwa nie umieli w 1991 r. wyjaśnić Maciejowi Kledzikowi, mojemu
współpracownikowi i przyjacielowi, autorowi krótkiej historii ubezpieczeń
społecznych w Polsce, skąd wzięły się te pieniądze. Odesłali go do ZUS-u, Zakładu
Ubezpieczeń Społecznych. Dopiero tam odnalazł na ostatnim, piątym piętrze panią,
która wiedziała.
To rząd zwracał pożyczkę - w 1987 roku zaciągnął ją na pokrycie deficytu
budżetowego rząd Messnera. Pierwszy demokratyczny rząd uczciwie ją oddał, ale,
oczywiście, też bez oprocentowania...
Później też nikt nie zainteresował się zwrotem majątku ZUS-u.
Dlaczego? Po prostu - nikt tego nie rozumiał.
ABSURD SPIĘTRZONY
138
których płace były formalnie podstawą „składek”. Budżet z tych pieniędzy opłacał
dzisiejszych emerytów.
Kontynuowano - mimo woli - dokonaną w minionym reżimie kradzież.
Przed wojną, nie tylko w Polsce, a i dziś, uważano i uważa się, że państwo może
zabezpieczyć obywateli przed nieudolnością, złą wolą lub wyzyskiem ze strony
instytucji prywatnych i obniżyć koszta ubezpieczeń. W Polsce zaś po wieku zaborów
chciano scalić państwo; jednolity system ubezpieczeń społecznych miał usunąć
stopniowo dysproporcje.
Zlikwidowano prężną, świetnie gospodarującą Ubezpieczalnię Krajową w Poznaniu.
Skutki okazały się typowe dla nacjonalizacji: marnotrawstwo. To swoiste ostrzeżenie
do nikogo, niestety, nie dotarło.
Kiedy w Polsce ubezpieczenia przejęła PRL, okradała je dalej tak samo, jak wszystko,
co dało się okraść. Nie powołując się już na zagranicę.
PLAN BEVERIDGE’A
CHOROBY POWSZECHNE
139
niepełnosprawnych, z 2,6 procent dochodu narodowego, 280 mld dolarów rocznie,
trudno Europie naśladować.
Pacjenci w Niemczech są tak samo ze swej służby zdrowia niezadowoleni jak w Anglii,
która wydawała na ten cel tylko 7 procent swego dochodu narodowego. W Szwecji
ubezpieczony czeka na pilną operację, jak w Anglii, miesiącami; ale Szwedzi wolą
nawet i płacić wyższe podatki, byle zachować swój system i co najwyżej go
remontować.
Koszty przepisanych leków wszędzie rosną, nie tylko dlatego, że firmy farmaceutyczne
płacą lekarzom „premie” za stosowanie ich leków. Ministerialne kontrole zawodzą.
Trzeba długo i fachowo kopać się w Internecie, by dowiedzieć się, że za rok 2008
Narodowy Fundusz Zdrowia dostał od ZUS-u i KRUS-u 46,8 mld zł, a to razem z
innymi przychodami nie sumuje się w 49 mld zł, z których do lecznictwa trafiło 46,6
mld zł. Ten stopień skomplikowania wyklucza publiczną i powszechną kontrolę nad
całym systemem. Nawet specjaliści mają z tym trudności.
TRUDNOŚCI REFORMY
RAPORT DiP
Obecny system nie jest w rzeczywistości systemem ubezpieczeń, lecz w swym trybie
finansowania systemem podatkowo-budżetowym. Powszechnie żywimy fikcyjne
przekonanie, że usługi służby zdrowia do tej pory były nieodpłatne. Tymczasem płaci
za nie każdy obywatel, tyle że nie bezpośrednio lekarzom i placówkom medycznym,
lecz biurokracji państwa. Razem – poprzez podatki i „składki” ZUS - kilkadziesiąt
miliardów rocznie.
ZUS ściąga składki jak podatki - bez żadnej społecznej kontroli. Władza biurokracji
owocuje nieuchronnym marnotrawstwem. Najkosztowniejsze budynki w stolicach
dawnych małych województw to z reguły budynki ZUS-u. Kiedy tworzono kasy
chorych obok ZUS-u, dyrektor warszawskiej kasy pobudował sobie pałacyk z
klimatyzacją, a chorzy wtedy leżeli w zaduchu na szpitalnych korytarzach! Potem
samo zainstalowanie Narodowego Funduszu Zdrowia kosztowało ok. 1 mld zł.
Trzy równoległe struktury - ZUS, NFZ i aparatu ministerstwa zdrowia - oznaczają
nadmierne wydatki rzędu paru mld zł...
DLACZEGO ŁATWIEJ
142
ILE I KTO BY TO PŁACIŁ
143
System autentycznych ubezpieczeń zdrowotnych byłby też autentycznie
zainteresowany, inaczej niż dzisiaj, w profilaktyce (taniej jest zapobiegać, niż leczyć).
Także - we wczesnym wykrywaniu chorób. Wymagałby np. wyższych składek od pań,
które unikają badań mammograficznych.
Warto propagować mniejsze spożycia cukru - w 1980 r. otyłych kobiet było w Anglii 8
procent, w 2005 r. było trzy razy więcej, czyli jedna czwarta ogółu! Nasze panie,
szczęściem, dbają same o linię... Ale w Ameryce wspólna kampania ubezpieczeń z
producentami warzyw i owoców na rzecz lżejszego odżywiania dała znaczną poprawę
w chorobach układu krążenia. Kampanie antynikotynowe też skutkują - w Anglii w
połowie lat 70. paliło 45 procent dorosłych, w 2005 roku 26 procent. U nas osiągamy
nie gorsze wyniki.
I obrona przed kantami: gromadzona, ściśle chroniona, dostępna wyłącznie dla
samych pacjentów i lekarzy, dokumentacja zdrowia ubezpieczonych i wydatków
broniłaby system i przed symulantami, i przed zapisywaniem leków tylko jednej
firmy...
WYPADKI - OSOBNO
KONTROLA I WŁASNOŚĆ
145
WOLNY RYNEK
Wolny rynek cen usług leczniczych przy autentycznych ubezpieczeniach nie zniszczy
naszego lecznictwa. Sprywatyzowana stomatologia, prywatne przychodnie usług
analitycznych i lekarskich, liczą sobie tyle, ile pacjent może zapłacić.
Przy normalnych zasadach rynkowych – jak obecnie projektowane - rynek płacących
ubezpieczonych, co najwyżej negocjujący z aparatem lecznictwa ceny usług, co
najmniej podwoi dochody lekarzy i personelu szpitalnego. I będzie zdolny płacić
wysoko za najwyższej miary kwalifikacje.
Pacjentowi będzie przysługiwał wybór lekarza czy szpitala, z którego usług zechce
korzystać. Z tym, że będzie wiedział, i on, i lekarz czy szpital, w jakich widełkach
cenowych Ubezpieczalnia pokryje wydatek.
System opłacałby lokalnych lekarzy domowych, rodzinnych i lekarzy pierwszego
kontaktu. Szpitale i specjaliści utrzymywaliby się z wpływów za swoje usługi. Apteki -
ze sprzedaży leków. System ubezpieczeniowy będzie obserwował natomiast ruch cen i
poziom zaopatrzenia aptek w swoim zasięgu. Może prowadzić własne. Starsi
Amerykanie jeżdżą do Kanady kupować te same leki, co w USA, ale tańsze. Czy nam
nie grozi to samo? U nas te same leki bywają droższe niż w krajach Zachodu.
Ubezpieczenia zdrowotne muszą się zająć i tym.
Szpitale mogą przyjmować i zagranicznych pacjentów. A bogatsi pacjenci mogą
opłacić osobno wyższy standard hotelowy pobytu w szpitalu...
Jak sobie dawać rady z obecnym systemem ochrony zdrowia? W Belgii państwowy
system ochrony zdrowia od lat połyka olbrzymie składki i paraliżuje kompletnie rynek
pracy. Opieka zdrowotna zaś też choruje. Ale Belgowie pomagają sobie własnym
przemysłem. I radzą sobie świetnie.
Mają swoje „mutuelki”, kasy chorych, oparte na ubezpieczeniu wzajemnym -
socjalistyczne, chrześcijańskie, liberalne i „neutralne” ideowo. Chrześcijańskie Kasy
Chorych obejmują 4,5 mln Belgów, płacących małe składki (od półtora stulecia!).
Oferują, po pierwsze, własne usługi medyczne - zawierają umowy z punktami opieki
zdrowotnej, z lekarzami, żeby uzyskać rabaty dla swoich członków, kontrolują
zarazem ceny usług i refundują swym członkom wydatki. Po drugie, bronią interesów
pacjenta tak w stosunkach z państwową medycyną, jak w stosunkach z władzami.
Wolontariusze zaś, ochotnicy, opiekują się ludźmi, wymagającymi pomocy.
Takie doświadczenia to więcej, niż pieniądze.
FLANDRIA W POLSCE
Mój młodszy kolega po fachu, Jean-Pierre Descan, przy poparciu rządu Flandrii i
belgijskiego Związku Chrześcijańskich Stowarzyszeń Wzajemnościowych pomógł
146
zainstalować belgijski system w Inowrocławiu. Tamtejsze Stowarzyszenie Wzajemnej
Pomocy „Flandria” ma swoją aptekę, z lekami dla członków tańszymi o 10 procent,
prowadzi gabinet stomatologiczny (20 procent taniej), prowadzi swoje ambulatorium
ze wszystkimi usługami, od zastrzyków po EKG, prowadzi sklep i wypożyczalnię
sprzętu medycznego, zapewnia pielęgniarską opiekę domową poprzez swoje Centrum
Opieki Domowej, a przede wszystkim – umożliwia dostęp do lekarzy specjalistów o
30 procent tańszy.
Składki płacone kwartalnie - 10 zł (dziś pewnie więcej). Jeśli rodzina, to 13 zł.
„Flandria” liczy już kilka tysięcy członków, a każdy z nich ma równe prawo udziału w
wyborze władz i decyzjach o funduszach stowarzyszenia.
To doświadczenie przyda się, kiedy zrobimy porządek z ubezpieczeniami
zdrowotnymi w skali kraju.
147
15. PIENIĄDZE SIĘ NIE STARZEJĄ
BISMARCK I STAROŚĆ
EMERYTURY POWSZECHNE
148
EMERYTOM JUś KIEDYŚ BYŁO LEPIEJ
149
Otóż ci, którzy opłacają te „składki”, czyli precyzyjnie mówiąc – podatki na rzecz
systemu emerytalnego, nie są właścicielami wpłaconych pieniędzy. Właścicielem jest
ZUS, który jako właściciel operuje całością zgromadzonych środków. Dlatego system
nazywa się „ubezpieczeniem emerytalnym”, choć nie ma to nic wspólnego z
normalnym trybem ubezpieczenia przed ryzykiem strat. Tu ryzykuje w praktyce
system, nie „ubezpieczeni”.
System ryzykuje, że „ubezpieczony” pożyje dłużej niż przeciętna, spodziewana długość
życia, a systemowi nie starczy na świadczenia dla niego. System korzysta więc, jeśli
żyjemy krócej, bo więcej mu zostaje dla innych. Stare hasło – „popierajcie partię
czynem, umierajcie przed terminem” – w niczym nie straciło na aktualności, tylko
partii nie ma, zastąpił ją ZUS.
śYJEMY ZA DŁUGO
Ubezpieczenia „na starość” nie były nigdy popularnym tematem w wielkiej ekonomii,
bo nie liczyły się swoją skalą środków jako poważny partner gospodarki finansowej.
jeszcze w latach 60. wieku XX Paul Samuelson bronić wręcz musiał samego
oszczędzania i jego roli w przyszłych inwestycjach. Dopiero dziś zobowiązania
emerytalne urosły swymi rozmiarami do wielkiego problemu.
System dotychczasowy spełniał wymagania czasów, gdy należało udzielić pomocy na
starość - najniżej zarabiającym. Był cennym politycznie wynalazkiem społecznym,
który doradzili Bismarckowi inteligentni fachowcy. Szedł za nim cały świat. Ale po
niecałych stu latach, w społeczeństwach zamożnych i bliskich ogólnej zamożności, w
społeczeństwach ludzi znacznie dłużej żyjących, system stracił swoje ekonomiczne
oparcie.
Coraz większe pieniądze przychodziło ściągać z pracujących i zarabiających, a więc -
wydawać coraz więcej pieniędzy przyszłych emerytów, by utrzymać dzisiejszych
emerytów, czyli tych niezarabiających już członków społeczeństwa. Zamiast, by
emeryci utrzymywali się z odłożonych przez siebie oszczędności.
150
Jednocześnie milion dolarów osobistego rocznego dochodu z dywidend nie
przekreślał prawa jego właściciela do świadczeń emerytalnych, choć ograniczały to
prawo zarobki z pracy, wynagrodzenia za pracę, przekraczające 4500 dol. rocznie!
151
Mimowolni, bo przymusowi inwestorzy funduszów emerytalnych nie mogli zadbać o
swoje środki...
CHILE W POLSCE
KTO TO KONTROLUJE
Giełdy świata znały i znają artystów gry tak zręcznych, zmieniających kolejne lokaty z
takim wyczuciem i zmysłem przewidywania, że powierzone im środki rosły dosłownie
z tygodnia na tydzień. Potrafili, jak to się mówi w języku giełdowym, „pokonać rynek”.
W naszych czasach paru laureatów nagrody Nobla doszło matematycznie do tego, co
przed laty wiedział o zarządzaniu wkładami Gerald Loeb, autor znanych mi szkiców z
pierwszej ćwierci XX wieku, pt. „Walka o przetrwanie lokaty”: „Najbezpieczniej jest
włożyć wszystkie swoje jajka do jednego koszyka i pilnować, by nie wypadły”.
Trzeba więc możliwie szeroko rozłożyć ryzyko lokat na możliwie reprezentatywny
przekrój rynku (giełdowego) - i niczego nie zmieniać. Nie próbując „pokonać rynku”.
152
Innymi słowy, kosztowni menedżerowie funduszy emerytalnych najlepiej robią, nie
robiąc nic. Jeśli warto im dużo płacić, to chyba tylko po to, by nie byli zbyt ambitni.
W USA działa też od lat 30. system „Social Service”, przewidujący - „bezpieczeństwo
socjalne”, uniwersalny system emerytalny, obejmujący wszystkich obywateli. Ten
fundusz państwowy pobiera obowiązkowe składki od wszelkich zarobków
Amerykanów. Jako oszczędności są one teoretycznie w pełni bezpieczne, ale
oprocentowanie ich jest niższe od bankowego. System prawie nic nie zarabia i wedle
części statystyków w roku 2042, wedle innych - dziesięć, dwadzieścia lat później,
skończą mu się pieniądze.
Doradcy prezydenta Busha juniora zaproponowali, żeby część tych składek ulokować
w giełdowych funduszach emerytalnych. Po zwycięskich wyborach George Walker
Bush w roku 2005 gorąco się w ten plan zaangażował. Wall Street, czyli giełda
nowojorska, była „za”, bo dopłynęłyby na giełdę setki miliardów dolarów; jednakże
AARP, American Association of Retired Persons, Amerykańskie Stowarzyszenie
Emerytów, ponad 30 mln członków, opowiedziała się przeciw takiemu ryzyku.
Przeciw opowiedziały się też amerykańskie związki zawodowe, które prowadzą swoje
własne, wspomniane wyżej pracownicze fundusze emerytalne, powierzane fachowym
giełdziarzom, warte ok. 400 mld dolarów, jak wiemy - ubezpieczane.
EMERYTURY - INACZEJ
ROZMAITOŚĆ TRADYCJI
154
na Górnym Śląsku. Otóż poza obowiązkowym ubezpieczeniem emerytalnym działały
tam i dobrowolne kasy emerytalne - w najróżniejszych formach prawnych, od
towarzystw i stowarzyszeń po fundusze wyodrębnione w księgowości firmy. Prawie
wszystkie korzystały ze znacznych dobrowolnych świadczeń pracodawców, udzielali
im też oni bezpłatnie pomocy w zarządzaniu kasą.
Tak więc współczesne rozwiązania anglosaskie nie są niczym nowym, a wszystko i tak
wzięło początek z owych XVIII-wiecznych związków robotników Anglii, pierwotnie
nielegalnych jak swoiste loże masońskie.
My, w Polsce, możemy poszukać jeszcze starszych wzorów – w związkach górników
Wieliczki, „Pierwszych Robotników Jego Królewskiej Mości”, z ich funduszem
braterskim kopaczy, funduszem ubezpieczeń wzajemnych, zorganizowanym w latach
dwudziestych XVI wieku. Możemy sobie dowolnie projektować dodatkowe instytucje
naszego systemu.
Jeśli system emerytalny będzie wiązał oszczędności z osobą przyszłego emeryta, każdy
z góry będzie wiedział, że oszczędza określone środki na swoją względnie dostatnią
starość, nie do ruszenia przed upływem wieku emerytalnego.
Pieniądze, wpłacane na fundusz emerytalny (dowolny, ale usankcjonowany co do swej
pewności), powinny być wolne od podatku – także wpłacane na konta prowadzących
gospodarstwa domowe pań domu. Tylko jako oszczędności „kontraktowe” w systemie
emerytalnym lub za jego wiedzą - w upoważnionych bankach bądź instytucjach
oszczędnościowych z bezpieczeństwem pupilarnym. Nie w funduszach giełdowych o
wspomnianym wysokim stopniu ryzyka, bo światowe rynki finansowe raczej nie
nabiorą stabilności. Niech każdy ma prawo swoje środki powierzyć jakiemuś
funduszowi giełdowemu, ale tylko to, co ponad obowiązkowymi wpłatami, objętymi
gwarancjami państwa.
System emerytalny, przekształcony w system oszczędnościowy, będzie nie tylko
zbierał pieniądze, ale i je pomnażał. Pytaniem do dyskusji – znacznie bardziej
kontrowersyjnym! – pozostanie pytanie o przyszłość: jak miałby inwestować
gromadzone środki?
Czy powinien sam udzielać kredytów – jak wskazują na to doświadczenia
amerykańskich „unii kredytowych”, operujących środkami z Indywidualnych Kont
Emerytalnych?
Czy tylko lokować w solidnych bankach kredytowych, z wykluczeniem funduszy
lokacyjnych (inwestycyjnych), narażonych na groźby załamań giełdowych?
155
1952–2009 łącznie - w skali stu kilkudziesięciu miliardów zł, dużo, jednakże za mało,
by z nich utrzymać obecnych emerytów przez dziesięć lat. Nawet, jeśli z rzetelnego
obrachunku wyszłoby to dwa razy tyle, też nie wystarczy.
Ale same nieruchomości, zagrabione przez PRL, to już są stałe przychody.
Jednorazowa sprzedaż warszawskich to kilka mld zł. Środki, które zawłaszczano
emerytom, szły na utrzymanie aparatu państwowo-partyjnego, ale też lokowano je i w
przedsięwzięciach wysoce dochodowych jak – powiedzmy – KGHM czy też
przynoszące dochód elektrownie. Można by część przychodów z nich – na tej samej
zasadzie, co przed wojną - przekazywać systemowi emerytalnemu w trybie stałym
jako zwrot zagarniętych udziałów. To będą prawie te same pieniądze, które budżet
dziś musi do emerytur dołożyć. Zwrot raczej więc dla czystości porządku. Dla zasady
na przyszłość. Dla uczciwej rozmowy z przyszłymi emerytami. Co może nawet
ważniejsze.
Przychody Funduszu Emerytalno-Rentowego wg. Rocznika Statystycznego na rok
2008 wyniosły w 2007 r. 15,9 mld zł, w tym 14,7 mld zł dotacji z budżetu państwa, a
wydatki 15,5 mld zł, w tym 13,4 mld zł na emerytury, renty, zasiłki i inne świadczenia.
1,8 mld zł poszło na ubezpieczenie zdrowotne rolników (dlaczego z tego Funduszu,
nie wiem).
Czy ubezpieczenia społeczne blokują rozwój gospodarczy? Niemcy przed 1914 rokiem
miały najwyższe na świecie składki ubezpieczeniowe, a rozwijały się prężniej od
krajów o niskich składkach lub w ogóle bez ubezpieczeń.
Chorują na dolegliwości ubezpieczeniowe te gospodarki, w których ubezpieczenia
społeczne są częścią budżetu i nikt nie dba o rentowność ich środków, zaś obywatele
zatrudnieni dzisiaj pracują w rezultacie na utrzymanie zatrudnionych wczoraj.
Jeśli nawet z upływem lat będzie w każdym dostatnim społeczeństwie coraz więcej
ludzi w wieku emerytalnym, wcale to nie znaczy, że pracujący będą ich musieli
utrzymywać. Każdy z ludzi starych odłoży wcześniej dosyć pieniędzy na swe
utrzymanie - jeśli tylko będą przyzwoicie oprocentowane.
Współcześnie ludzie naszej cywilizacji żyją coraz dłużej. Z punktu widzenia systemu
ubezpieczeń wiek emerytalny jest formą bezczynności pracowniczej, która nie
przynosi systemowi żadnych wpłat. Choć my, ludzie starsi, lub już tak starzy jak ja,
powinniśmy zachowywać możliwie pełną czynność w fizycznym znaczeniu tego słowa.
Ruszać się. Żeby nie zaśniedzieć.
Więcej: trzeba zabiegać, by ludzie w wieku emerytalnym jak najdłużej mogli
pracować, żeby ich więc nie eliminowano sztucznie z rynku pracy. Nie oni wywołują
bezrobocie młodszych pokoleń. Brak pracy, jak ukazywałem, wynika z innego braku -
156
braku pomysłów na dochodową działalność gospodarczą i nie tylko. A każdy
zarabiający zwiększa swoimi dochodami popyt.
Koniunktura nie zależy od emerytów. Chyba że to oni mają pomysły.
Dla ogromnej większości ludzi, nie tylko w Polsce, emerytura jako finał życia
zawodowego to coś w rodzaju śmierci psychologicznej. Wielu moich przyjaciół
odczuło to niemal jak wykluczenie ze społeczeństwa (dziennikarze akurat nie znają
tego uczucia, bo mogą pozostać czynni aż do śmierci). Pożegnania przedemerytalne w
zakładzie pracy odczuwają niby swoisty pogrzeb za życia, pochwał pożegnalnych
słuchają niby nekrologów. Mało kto ma tyle poczucia humoru, żeby traktować to z
przymrużeniem oka.
Jest na to sposób. Odchodzący na emeryturę, nawet palacze z kotłowni, to ludzie o
najwyższych kwalifikacjach w swoim zawodzie i największych doświadczeniach.
Warto zachować takich w swoim zasięgu, żeby ich kwalifikacje i doświadczenia w
miarę potrzeby wykorzystać. Nie tylko do interesujących opowiadań dla
początkujących. Na pewno choćby do szkolenia następców.
Nasza spółdzielnia mieszkaniowa prowadzi klub AS, klub Aktywnej Starości. Schodzi
się doń sto kilkadziesiąt starszych osób z okolicy, pań i panów, nie tylko mieszkańców
domów spółdzielni Torwar. Rzecz najważniejsza - nie nudzą się oni ze sobą.
Dyskutują sami lub z zaproszonymi gośćmi. Mogą skorzystać z pomocy lekarza, z
badań, ze specjalnej gimnastyki, z zabiegów rehabilitacyjnych (za nieduże pieniądze
od władz dzielnicowych, którym za to chwała). Sami członkowie klubu organizują
wycieczki do różnych ciekawych miejsc w kraju, opisują je w swej księdze ze
zdjęciami. Aranżują wystawy, także własne, zarówno malarzy, jak fotografików.
Spółdzielnia dała im skromne pomieszczenie i zatrudnia jednego młodego człowieka,
który służy klubowi pomocą.
Co najistotniejsze: znają się i w razie potrzeby pomagają sobie wzajem lub starają się
o czyjąś pomoc. Młodsi członkowie klubu niekiedy sami pielęgnują chorych przyjaciół
z klubu, gotują i pomagają zawodowym pielęgniarkom. Nikt w razie czego nie
odchodzi z tego świata bez niczyjej wiedzy, porzucony, samotny. Słowem, nawet finał
życia może być inny.
157
16. ODROBINA BRAKU SERCA JAKO
RECEPTA NA MŁODZIEŻ
Problemem powszechnym w Polsce (jak i w innych krajach) nie jest młodzież z tzw.
trudnych rodzin, którą u nas, na warszawskim Powiślu, zajmują się psychologowie i
pedagodzy z Powiślańskiej Fundacji Społecznej. Ten społeczny margines to i
margines statystyczny - choć straty, których potrafi przyczynić, nigdy nie bywają
marginalne.
Tym marginesem zajmują się na ogół zawodowcy. Problem, od którego zawodowcem
być musi każdy z nas, choć nikt nas do tego nie przygotowywał, to młodzież normalna
– przygniatająca większość, która nie ma z czym walczyć i dlatego nie ma co ze sobą
zrobić (młodość zawsze była i jest buntem).
LEKCJE KŁÓTNI
Kłótnia jest czymś normalnym; rzecz w tym, jak się kończy. Kiedy będą mieli coś
razem do zrobienia, odkryją, że kłótnią do niczego się nie dochodzi. My, dorośli, też to
czasem odkrywamy.
158
NAJLEPSZA FILOZOFIA PEDAGOGICZNA
PO CO
159
WSPÓLNIE DECYDOWAĆ
To nie znaczy, że ktoś informuje wszystkich, na co mają się zgodzić, albo na co już się
zgodzili. Ten rodzaj perwersyjnego humoru znamionuje pewne kręgi dorosłych, ale
dla dzieci i młodzieży to humor, obawiam się, zbyt trudny. Dlatego przyjmijmy, że
chodzi naprawdę o wspólne określanie ważnych problemów, naprawdę wspólne
poszukiwanie rozwiązań i naprawdę wspólne planowanie, co zrobić.
Kiedy powiecie swemu potomstwu - „naprawdę wspólne”, zorientuje się ono, że to nie
jeden z kawałów, które się tak często nas, dorosłych, trzymają...
WSPÓŁPRACOWAĆ
To znaczy wspólnie rozdzielać zadania, kojarzyć siły dla ich wykonania i sprawdzać,
co z tego wychodzi. Nasze potomstwo doskonale wie, że w świecie dorosłych nader
często jedni rozdzielają zadania, drudzy dokładają sił dla ich wykonania, wspólnie zaś
unika się kontroli, co z tego wynikło.
160
Na marginesie: Powiślańska Fundacja Społeczna prowadzi szkolenia dla podobnych
sobie fachowców z całego kraju, oto jej telefon: 625-77-82.
Jeżeli już pozwolicie Waszej młodzieży i dzieciom Waszego osiedla, dzielnicy czy
miasteczka, założyć ich republikę, postarajcie się ją traktować, jak król dobrej woli,
który ustanawia monarchię konstytucyjną. Opracujcie razem z najstarszymi Waszymi
pociechami konstytucję republiki. Potem tylko czuwajcie, by jej nie naruszano.
Obywatele tej młodej rzeczpospolitej muszą wiedzieć, że jeśli złamią choć jedno z
udzielonych praw, mogą stracić wszystkie (musicie, uprzedzam, pozostać matkami i
ojcami tych Waszych królewien i królewiczów; inaczej będą się wprawdzie rządzić
sami, ale na Wasz rachunek).
Zanim pomożecie swoim córkom i synom stworzyć ich republikę, spróbujcie jasno
uświadomić sobie, po co. I złóżcie sobie uroczyste przyrzeczenie, że nie zrobicie
niczego ponad to, czego nie można nie zrobić. Inaczej ta rzeczpospolita zwali się
całym bagażem problemów na Wasze barki. A podobno macie ich i tak za dużo.
Najlepszy środek antykoncepcyjny: ilekroć będzie Was kusiło, by coś zrobić w
sprawach Waszej młodej rzeczpospolitej, zadajcie sobie pytanie - czy przetrwa ona,
jeśli nie zrobimy tego, co nam właśnie przyszło do głowy? Jeśli przetrwa, nie róbcie
nic. Kiedy poradzą sobie sami, nauczą się więcej, niż Wy nauczycie się za nich.
161
śADNYCH WYJĄTKÓW
Jeśli któryś z obywateli tej republiki naruszy kodeks karny, republika nie może
zwolnić go od odpowiedzialności. Byłoby za to sensowne, gdyby republika - z
samorządem uczniów - powołała swoją służbę porządkową, która w krótkich dyżurach
będzie obecna przed lekcjami, w czasie przerw i po lekcjach w szatniach, w
sąsiedztwie ubikacji i innych miejscach zagrożeń. Tak samo w okolicach zagrożeń
poza szkołą.
Nie wymyślę tu wszystkich potrzeb. Oni sami będą wiedzieli lepiej. W razie czego
poproszą o pomoc policję.
Niektórzy z nas tak bardzo kochają rządzić, że każda okazja jest dla nich dobra.
Gotowi po sześćdziesiątce biegać w krótkich spodenkach i bawić się w podchody, byle
móc komuś wydawać rozkazy i czuć na sobie wierne spojrzenia swojej drużyny. To
ogrodnicy, którzy próbują rosnąć zamiast swoich roślinek.
Dla innych zabawy dziecięce są tworzywem dla sprawozdawczości. Jak mleczność
krów czy spożycie pasty do zębów (byt obiektywny rodzi się poprzez
sprawozdawczość; dopóki czegoś nie ma w sprawozdaniu, nie istnieje). Wedle tej
doktryny życie świata młodzieży i dzieci regulować winny planowane przez dorosłych
akcje, imprezy i kampanie, tak, by dało się je sumować odpowiednimi wskaźnikami -
zebrano sto kilo makulatury, przeprowadzono przez jezdnie cztery staruszki, w tym
jedną, która nie chciała, pobito mniej osób, niż w zeszłym tygodniu. Itp.
Jeśli należycie do którejś z tych kategorii, rychło okaże się, że powołaliście do życia
jeszcze jeden organizacyjny gniot, który nikogo nie obchodzi, za to wszystkich drażni.
POMOC
PATRON
Przydałoby się kształcenie patronów dla takich republik młodzieży i dzieci, czyli -
wychowawców, których mogłyby zatrudnić samorządy dorosłych.
162
To nie to samo, co amerykański „pedagog ulicy”: pedagog ulicy jak Powiślańska
Fundacja Społeczna w pewnym sensie zastępuje rodziców, których nie ma lub którzy
jeszcze bardziej szkodzą przez to, że są. Patron republiki to mądry, współpracujący z
rodzicami doradca wszystkich dzieci.
PRZESTROGA
Niech konstytucja, którą nadacie, nie kopiuje systemu władz w państwie dorosłych.
Państwo dorosłych nie może opierać się na demokracji bezpośredniej, jest za duże.
Republika osiedlowa czy miasteczkowa jest dostatecznie mała, by o ważnych jej
sprawach mogli decydować wszyscy, którzy przyjdą. Jak zgromadzenie ludowe
starożytnych Aten. A działać w każdej dziedzinie będą mogli ci, którzy chcą, z tymi,
których upoważnią do podejmowania decyzji.
Zawsze jest tyle do zrobienia, że każdy znajdzie sobie do roboty coś, co go interesuje -
jak w gminie amerykańskiej za czasów Tocqueville’a.
RZĄDZIĆ TO ORGANIZOWAĆ
Młodzież, raz wybrawszy swe władze, z reguły zostawia im całą działalność. Wszystkie
władze organizacji młodzieżowych, które znam, pomstują na nieaktywnych członków.
Więc może niech najwyższą władzą tej republiki będzie zgromadzenie obywateli, byle
pilnowali się swoich uchwał.
Niech sobie wybierają organizatorów różnych dziedzin działalności. Z dowolnymi
tytułami. Chodzi o to, by wybraniec sam zgromadził grupę kolegów, którzy zechcą z
nim współdziałać, by sam lub z nimi przedstawił innym, co chcieliby zrobić i jakiej
współpracy oczekuje od pozostałych. Kiedy zgromadzenie to zaakceptuje, powstaje
dwustronna umowa - dzięki czemu obywatele tej republiki nauczą się nie tylko
planować i działać, ale też dotrzymywać zobowiązań. Przyda się im to już dorosłym –
kiedy jako władza, robiąc z gęby cholewę, będą się dziwić, że wyborcy się śmieją.
163
CUDZE DOŚWIADCZENIE NIE UCZY
Młodzi ludzie nużą się szybko. I jeszcze szybciej niż dorośli zapominają o swych
obietnicach. Dlatego dobrze będzie, jeśli konstytucja tej republiki ustali, że wybiera
się dla każdego programu osobną grupę oceniających co jakiś czas, jak też to idzie.
Jeśli uchwalą sobie za dużo zobowiązań wobec różnych swoich programów, niech to
sami odkryją. Nasze doświadczenie niczego ich nie nauczy. Nas nie nauczyło. Sami
wszystko do roboty zostawiamy tym, których wybraliśmy.
ŚRODKI
Powierzcie Waszej młodzieży jakieś dobra i środki (boiska, lokaliki klubowe). Niech o
nie dbają, niech za nie odpowiadają, niech o nich decydują.
Granicę odpowiedzialności zakreśla pojęcie „powiernictwa”: powierzone dobro nie
może doznać uszczerbku, powierzonych środków trzeba użyć na to, na co ich
udzielono. Dobrze, by czuwał nad tym dyskretnie patron tej młodej rzeczpospolitej.
On też powinien - już mniej dyskretnie - czuwać nad przestrzeganiem jej konstytucji.
Nie wtrącając się, ale w razie konieczności interweniując „z całą surowością prawa”.
O tym, co stworzą sami czy też sami zarobią, sami powinni decydować. Jeśli to
zmarnują, też się czegoś nauczą.
POWOŁANIE DOROSŁYCH
HARCERSTWO
Na wszelki wypadek: młoda republika nie przekreśla harcerstwa. Ani żadnej innej
organizacji młodzieżowej czy dziecięcej.
Harcerstwo - a pamiętam z moich lat chłopięcych prawdziwe harcerstwo - grupowało
młodzież, która przyjmowała harcerskie obyczaje, wymagania i dyscyplinę.
Przynależność do drużyny była zaszczytem, zdobywanie stopni i sprawności -
punktem ambicji, a przestrzeganie prawa harcerskiego - punktem honoru.
W minionym reżimie z harcerstwa wymagającego zrobiło się harcerstwo wykazujące
się (przed zwierzchnikami). Z wymagań zostało wymaganie etatów i nazwa.
164
Moim zdaniem, pieniądze potrzebne są harcerstwu na dodatki dla pedagogów, którzy
się nim opiekują.
Harcerze mogą przywodzić republice. Nie muszą. Mogą.
SAMORZĄD SZKOLNY
REPUBLIKA NA BEDNARSKIEJ
165
PRZYSZŁOŚĆ WŁASNYMI RĘKAMI
Dziś nie wychowuje dzieci ani dom, ani szkoła. Wychowuje telewizja i środowisko
rówieśnicze. Czasem tylko pomagają mądrzy psychologowie.
Wspomniana Fundacja Czterech H organizowała w Polsce konkursy dla dzieci i
młodzieży na rejestrowanie wspomnień rodziców i odtwarzanie przeszłości swojej
okolicy. Młody człowiek mimochodem dowiadywał się, jaką drogę przebyli rodzice i
kraj do chwili, kiedy głównym problemem staje się wychowywanie rodziców. I dowie
się, że rodzice dzisiejszych rodziców nie mogli im poświęcić ani ułamka tego czasu,
którego wymaga się od tych dzisiejszych.
Rodzice dzisiejszych rodziców mogli być co najwyżej przyjaciółmi swoich dzieci. Na
nic więcej nie mieli czasu. Na szczęście.
166
SZKOŁA NIE MUSI ZABIJAĆ
NA CO LICZYĆ
Jak słyszę, trzeba wymienić kadrę nauczycieli, wśród których niskie płace dokonały
selekcji negatywnej. Ale mnie uczyli akurat nauczyciele źle opłacani. I nie najwyżej
wykształceni.
Tyle że o naturach ogrodników, nie kaprali. Zależało im, żebyśmy to my rośli, nie oni.
I - lubili nas.
Proszę mi uwierzyć - zmieniać trzeba nie tyle kadry, co filozofię dydaktyki. Wracając
do ideałów Pestalozziego sprzed dwustu lat. I popularyzując różnorakie metody
dydaktyczne – od tych z Bednarskiej po plan daltoński czy też gry symulacyjne Clarka
Abta.
PESTALOZZI DZISIAJ
W praktyce życia uczeń może znajdować impulsy dla swych zainteresowań, w szkole
może przeprowadzać doświadczenia; do dziś najłatwiej uczy się fizyki i chemii,
powtarzając tok odkryć naukowych. Nauczyciel powinien odkrywać, jak dziecko się
uczy (bo na ogół każde uczy się inaczej), i użytkować te odkrycia w organizowaniu
pracy szkolnej. Tak chciał Pestalozzi.
Dziś w najmniejszej szkole dziecko może pracować z Internetem, stykać się z
najwybitniejszymi specjalistami i oglądać cały świat, korzystać z nauczania
programowanego (jeśli trafi na sensowny program), z gier dydaktycznych.
167
DA SIĘ
W owym I Liceum Społecznym każdy uczeń, od trzeciej klasy począwszy, może sam
określić, ile z danego przedmiotu będzie szkoła od niego wymagać. Może wybrać
ogólny zakres wiedzy, rozszerzony lub zawężony; jeśli wybiera zawężony program dla
jakiegoś przedmiotu, musi dla innego wybrać rozszerzony (nie można tylko zawęzić
polskiego).
W tym Liceum nie wyrywają do odpowiedzi, nie pytają przy tablicy, uprzedzają o
sprawdzianach. Pytają po zajęciach, pojedynczo, tak długo, aż uczeń zdoła opanować
materiał, jakiego opanowanie zadeklarował. Nie ma żadnej „średniej ocen z półrocza”.
Stopień odpowiada poziomowi opanowania materiału.
Pomagają w tym - nowe podręczniki. Niektóre z nich - czytałem te angielskie! - uczą
zupełnie inaczej, niż dawne piły, powtarzające uniwersytecki kurs nauki w wersji dla
głuptasów. Wiem, co to znaczy: zaczynałem naukę biologii od budowy pierwotniaka,
zwącego się „pantofelek”, choć jedyny pantofelek, jaki znałem, to był ów zgubiony
przez Kopciuszka; nic mi się nie kojarzyło z orzęskami ani z żadnym pierwotniakiem
(poza szkolnym łobuzem, którego tak nazywaliśmy).
Najlepszą edukację odbierali w minionych wiekach uczniowie, których paru uczyło się
pod opieką specjalnie najętego preceptora. Jeden nauczyciel, a dobry pedagog, może
świetnie prowadzić małą szkołę powszechną dla kilkunastu nawet uczniów z różnych
klas.
Nie wspominam już o tym, że budynek szkoły służyć może dziesiątkom innych zadań,
włącznie z kształceniem „permanentnym” dorosłych, z uniwersytetem powszechnym,
klubem dyskusyjnym, biblioteką z wypożyczalnią, itd. Cytowałem w tej sprawie
mędrca zarządzania, Petera Druckera.
Od XVIII wieku mocnośmy się cofnęli. Nie tylko od republiki synów szwajcarskich
patrycjuszy. 250 lat temu w Collegium Nobilium Stanisława Konarskiego uczono
polskiego zupełnie inaczej. Uczono posługiwania się językiem w mowie i w piśmie.
Uczniowie nie mówili - „pójdom”, ani „z nadziejom”, jak pewien wódz polityczny, nie
pisali wypracowań na tematy w rodzaju „Przyroda w Panu Tadeuszu”. Najpierw uczyli
się - opowiadać (co widzieli, co przeżyli, bądź przeczytali). A na koniec - bronić
jakichś poglądów lub jakieś atakować. Przy okazji - uczyli się poglądów godnych
człowieka i obywatela.
Historii literatury polskiej powinna uczyć historia kultury polskiej (z dziejami
urzekającej muzyki polskiej włącznie). W swojej „Najkrótszej historii Wielkopolski”
opowiedziałem, jak narodził się wiersz „O zachowaniu przy stole” pióra Słoty,
burgrabiego u wojewody Tomka z Węgleszyna. Bez tego tła ów zabytek polszczyzny
168
staje się nudnym drewnem słownym jak tamte wyśmiane przez Gombrowicza w
„Ferdydurke”.
169
17. MIESZKAĆ - NA KREDYT
KRYZYS MIESZKANIOWY
Miniony ustrój starał się wtłoczyć w nasze mózgi złudzenie, że przeciętny obywatel
może odłożyć na zakup mieszkania. To było oszustwo. Chodziło o to, by w gospodarce
niedoboru bez towarów do kupienia wyciągnąć ludziom z kieszeni możliwie dużo
pieniędzy. Młodych ludzi zmuszano do czekania po dwadzieścia lat, choć powinni
mieć miejsce dla nowourodzonych dzieci nie dopiero po czterdziestce, lecz już po
dwudziestce. Nawet dziś może zarobić samodzielnie na własne mieszkanie tylko jeden
z tysiąca młodych ludzi.
Na całym świecie mało kto buduje mieszkanie za własne pieniądze. Najbogatsi - wille.
Ludzie średniozamożni - domki jednorodzinne. Z kredytów. Domy wielorodzinne
buduje się wyłącznie z kredytów. I gotowe mieszkania - wynajmuje się.
Wynajem mieszkań gwarantuje ruchliwość społeczną. Ważną zwłaszcza w kraju
szybkich i wielkich zmian, gdzie młodzi ludzie w ciągu dwudziestu lat swej kariery
zawodowej mogą zmienić mieszkanie i kilka razy...
170
AMERYKAŃSKI POMYSŁ NA MIESZKANIA
Miniony ustrój zastawił rozwój budownictwa pewną barierą. Da się ją pokonać. Nie
trzeba na to maszyn ani cementu.
Nie mamy planów przestrzennych, które by wskazywały gdzie budować, gdzie
rozwijać nasze miasta. A musimy wiedzieć, gdzie poprowadzimy linie szybkiej kolei
dojazdowej typu francuskiej RER, gdzie linie długodystansowe typu TGV, gdzie
położymy autostrady, gdzie zaś drogi lokalne, planując szlaki dojazdowe dla nowych
miast i osiedli.
Gdyby naraz trysnęła z nieba manna pieniędzy, nie wiedzielibyśmy, gdzie budować.
W którą stronę rozgęszczać Górny Śląsk, ani czy Warszawa pójdzie ku północy na
Modlin i Zakroczym, a potem wzdłuż Wisły, czy na południe w tereny sadownicze. To
samo z innymi wielkimi miastami. I co z duopolami, czyli parami wielkich miast,
łączących się już dzisiaj jak Warszawa i Łódź, czy Kraków z Górnym Śląskiem.
Regiony są potrzebne wyłącznie w planowaniu przestrzennym. I właśnie temu akurat
nie służą.
UWOLNIĆ BUDOWNICTWO
171
„trafo”. Tak telekomunikacja zagarniała to, co sfinansowały lokalne wiejskie komitety
telefonizacyjne.
Rzecz nie w tym, że biorą. Rzecz w tym, że za to wszystko można brać...
Dla zbudowania czegokolwiek trzeba także w Niemczech setek papierków i długiego
zachodu. Ale Niemcy mogą bronić się przed nowym budownictwem - mają dość
mieszkań dla wszystkich. My nie.
CO POWINNO WYSTARCZYĆ
W naszym kraju można szybko - i bardzo tanio! - zbudować paręset tysięcy (!)
mieszkań, nadbudowując istniejące budynki. Tanio, skoro odpada koszt gruntu i
zbrojenia terenu.
Niestety, dzisiaj, prócz „uzgodnień”, nadbudowa u nas wymaga w praktyce - zgody
współmieszkańców. Zdawałoby się, że łatwo powinno być o nią, skoro każdy mniej
zapłaci, jeśli będzie więcej lokatorów do płacenia. Ale ci, co już mieszkają, nie chcą
tego miesiąca czy dwóch bałaganu, brudu i hałasu, jakiego przysporzy budowa. A
czasem nie chcą po prostu, by ktoś miał lepiej niż ma (zdarzały się protesty przeciw
nadbudowie budynku, w którym protestujący nie mieszkali; ot, dla zasady).
W kategoriach prawa decyzja powinna być - i jest! – wyłącznie rzeczą właściciela
nieruchomości.
OPODATKOWAĆ POWIETRZE
172
Nadbudowy obniżą koszty nowych i ceny starych mieszkań. Jeśli miałyby stanąć na
ładnych architektonicznie budynkach, autorzy projektu mogą zaprojektować i
nadbudowy.
Oczywiście: bez zmian trzeba zostawić zabytki oraz dzieła architektury, u nas, przykro
mi, dość rzadkie. Nie można też niczego postawić na budynkach z „wielkiej płyty”, bo
niewykluczone, że same je przyjdzie rozbierać. No i nawet drewnianej nadbudowy nie
udźwigną domy o tak słabej konstrukcji, że dziś stoją na słowo honoru. W Bogatyni
„pruski mur” rozsypał się przy pierwszym uderzeniu powodziowej wody.
PRZYSZŁOŚĆ BLOKOWISK
SPOSÓB NA SILOS
173
KOŁO SIEBIE
EFEKT MNOśNIKOWY
Tak więc musimy zbudować w ciągu dziesięciu, dwunastu lat 6 milionów nowych
mieszkań, by miały się gdzie rodzić i chować nowe dzieci. Inwestowanie w handel,
małą gastronomię, małe tanie hoteliki, w branżę turystyczną i drogi dodatkowo ożywi
ruch budowlany i wszelkie usługi w tym zakresie. Można policzyć, ilu do tego trzeba
architektów, inżynierów, hydraulików i robotników budowlanych, ilu więc ludzi
znajdzie zatrudnienie przy budowie setek tysięcy domów, hotelików, pensjonatów,
dróg, oczyszczalni itp.
To robota i dla wielkich firm, i dla małych przedsiębiorstw. A głównie dla tych
małych.
174
Warunek: zmiana społecznej wyobraźni. Setki tysięcy Polaków muszą odkryć
przygodę osiedlenia w okolicach znacznie piękniejszych niż dotychczasowe pielesze.
To nie fantazja, choć zaczyna się jak bajka: otóż dawno, dawno temu Polacy odkryli
źródło „pieniędzy z niczego”.
Niestety, przeciętny Polak nie wie prawie nic o hipotece. Jeszcze mniej - o
długoterminowym kredycie hipotecznym, który stanowił akurat, o dziwo, polską
specjalność. Dzięki niej właśnie nasi przodkowie dokonali przed 180 laty – cudu
gospodarczego dla wielkiej własności rolnej. I był to naprawdę cud gospodarczy. Ani
słowa przesady.
Potem na takich samych zasadach zbudowali sporą część miast Polski.
WYCOFANI Z CYWILIZACJI
175
Dzisiaj - formalnie - każdy może pójść do sądu, gdzie przechowuje się „księgi
wieczyste” z zapisami hipotecznymi, by odczytać, ile długu obciąża daną
nieruchomość. Księgi są jawne i dostępne (przynajmniej - powinny być). Ale -
przeciętny człowiek czasem nawet nie wie, gdzie ich szukać. Ateńska hipoteka była
czytelniejsza.
„Księgi wieczyste” zwie się także „księgami hipotecznymi”. Nie całkiem poprawnie.
Niby zgadza się: do tych ksiąg wpisuje się hipoteki, czyli obciążenia z tytułu zastawu,
jakim jest hipoteka. I głównie dla potrzeb hipotecznych zaczęto je systematycznie
prowadzić. Jednakże księgi notują przede wszystkim informacje podstawowe:
położenie posesji, powierzchnię, opis, oraz to, co najważniejsze: kto jest właścicielem.
Dopiero obok tego - powstanie lub wygaśnięcie hipotecznych obciążeń.
Skąd ta „wieczystość”? Dawniej przy sprzedaży, darowiźnie czy zamianie
dotychczasowy właściciel uroczyście wyrzekał się swych praw dziedzicznych,
„wieczystych”, na zawsze, na „wieczność”. Ta „wieczność” przenosiła się na sam wpis
sądowy. Wpisy były „wieczyste” i księgi z tymi wpisami stały się „wieczyste”.
Kto zagląda w „księgi wieczyste”, niech pamięta, że to w Polsce tradycja sześciu już
wieków z górą...
CHWAŁA WYCZECHOWSKIEMU
176
W ciągu roku zorganizowano Śląskie Ziemstwo Kredytowe („ziemstwem” nazwali to
Polacy). Wypuściło „listów zastawnych” za niebotyczną sumę 4,4 mln talarów. A w
ciągu następnych trzech lat - za drugie tyle. I mogło obniżyć ich oprocentowanie z 5
procent na 4 i dwie trzecie procenta rocznie - bo szły po kursie o parę procent powyżej
nominału!
Tak powstał długoterminowy kredyt rolny. W Prusach wykończyły go jednak wojny.
Nie uratowały go udzielane przez rząd moratoria…
GENIALNE DO DZISIAJ
TO, CO NAJLEPSZE
177
podatki i ubezpieczenie od ognia, a gospodarował prawidłowo - był wolny od takich
zagrożeń.
Hipoteczne banki akcyjne - brały prowizje i szukały zysku. Szukając zysku, musiały
ryzykować.
Ryzykowały tym, że dopuszczały obciążenie ziemi do dwóch trzecich jej wartości
(Towarzystwo - tylko do połowy). Ryzykowały i sposobem lokowania swych pieniędzy.
Czasem - przegrywały: w późniejszej Galicji Zakład Kredytowy Włościański, założony
w 1868 roku właśnie dla chłopów, zbankrutował w 1884 roku. Była to katastrofa: 30
tysięcy zadłużonych w nim gospodarstw chłopskich nie mogło uregulować jego
zobowiązań...
Musimy dokładnie zrozumieć wszelkie różnice, żeby nie mylić się potem przy
współczesnym użyciu starego pomysłu.
LIST ZASTAWNY
List zastawny, emitowany przez towarzystwo kredytowe czy bank akcyjny, to swoista
obligacja. Za jego pokrycie odpowiadają w przypadku towarzystwa kredytowego -
wszyscy jego członkowie.
Solidarnie, całym swoim majątkiem. Dopiero później, kiedy już towarzystwo dorobi
się kapitału rezerwowego, odpowiada ono i tym kapitałem rezerwowym.
Akcyjny bank hipoteczny jest spółką właścicieli kapitału. Ci wnieśli do niej swoje
pieniądze, wykupując akcje. Bank akcyjny, wypuszczając listy zastawne, zabezpiecza
je swoim kapitałem zakładowym, kapitałem rezerwowym i - dodatkowo - hipoteką na
nieruchomościach sobie poddanych. Wymaga więc - najpierw! - dużych pieniędzy.
Banki muszą zabiegać o zyski. Powstały wszak dla zysku, gotowe są więc niekiedy
ryzykować ponad miarę. Dlatego listy zastawne banków obarcza ryzyko trudne do
ustalenia, bo nabywca listu zastawnego nie może sprawdzić gospodarki banku.
178
TANI PIENIĄDZ
Pomysł Lubeckiego był genialny: nie mając pieniędzy, skupić dłużników, oprzeć się na
ich własności i na ich przyszłych dochodach, więc na ich przyszłej zdolności
płatniczej, i na tej podstawie stworzyć pieniądze, których nie było...
Vice versa: dla posiadacza wolnego kapitału Towarzystwo było partnerem
najporęczniejszym i najpewniejszym - nabywca listu zastawnego nie musiał martwić
się Towarzystwem jako swym dłużnikiem. Ten dłużnik nie umierał, nie bankrutował i
zawsze był wypłacalny. Wierzytelność można było zaś podzielić, sprzedać częściowo
lub w całości na giełdzie.
Najważniejsze jednak, że Towarzystwo dostarczało tanio pieniędzy na rozwój tym,
którzy nie mieli ich skąd wziąć, a nawet czasem nie mieli na spłatę dotychczasowych
długów.
179
Ale: wymaga to bezwarunkowo na wsi - komasacji gruntów, a potem - i na wsi, i w
miastach - uporządkowania stosunków własnościowych i uporządkowania ksiąg
wieczystych. Grunty
wiejskie czy posesje miejskie o nieoznaczonej powierzchni, o nieoznaczonych
granicach, nie mogą być podstawą zapisu w księdze hipotecznej i - tym samym -
systemu kredytowego. Jeśli jednak zrobimy porządek w hipotekach, droga do
długoterminowego kredytu, spłacanego w ciągu dwudziestu lub trzydziestu paru lat,
będzie otwarta... Spróbujmy zarobić pieniądze na własnej przeszłości.
Co ciekawe, ten system z epoki „twardego pieniądza” wytrzymał po pierwszej wojnie
światowej nawet galopującą inflację pieniądza papierowego - zmieniała wartość
wyceny posesji, ale obciążenie hipoteczne przeliczano wedle procentu wartości
parceli.
ILE PAŃSTWA...
180
18. CZEGO MOGĄ OCZEKIWAĆ
ROBOTNICY I INNI
PRACOWNICY NAJEMNI,
czyli
REAGAN MIAŁ RACJĘ
PORZUCENI
181
TRAMWAJ - WIDMO
Kiedy związki destabilizują państwo, demontują tym samym swoje fabryki - z braku
wizji i przywódców przemysłowych. Wygląda to na tramwaj-widmo, z którego wysiadł
motorniczy; w mało zabawnej wersji - komedia w stylu „przepraszam, czy leci z nami
pilot”.
Jednakże nigdy nie doszło do rzeczowej dyskusji nad rolą związków zawodowych w
naszym państwie i społeczeństwie. Ani nad przyszłością robotników
wielkoprzemysłowych.
Nie pocieszajmy się, że przy wiosennych zwałach węgla na hałdach niepowodzenie
tego czy innego strajku na Górnym Śląsku coś załatwia. Nie załatwia niczego.
Technika usuwa z naszej cywilizacji wiele rodzajów pracy, które wczoraj decydowały o
rozwoju gospodarczym. Przewagę liczebną w strukturze społecznej zdobywa dziś
warstwa średnia, ludzie, którzy pracują w pojedynkę lub w małych grupach,
niezainteresowani związkami; inaczej chronią swą przyszłość.
Wedle Petera Druckera, ojca wiedzy o zarządzaniu, dzisiejszymi agresjami związki
dowodzą, że są słabe. Wielkie akcje strajkowe całych branż są dla Druckera swoistą
wojną domową danej związkowej grupy interesów przeciwko reszcie społeczeństwa.
Tak widzą to również całe społeczeństwa. Kiedy pracownicy energetyki wyłączają
reszcie narodu światło i maszyny, jest to rzeczywiście swoista wojna domowa. A na
odmianę, kiedy stają pociągi, pasażerowie przesiadają się do autobusów i koleje
okazują się niepotrzebne.
Polacy stoją nie tylko wobec „wymagań innowacji”. Musimy poradzić sobie ze
spadkiem po minionym reżimie. Często paraliżuje nas dziedziczona po nim
niegospodarność, nieodpowiedzialność i nieefektywność. Brakuje systemowych, a i
moralnych (gdzie nasz Kościół ubogich?) zabezpieczeń przeciw rozpasaniu chciwości.
182
Ale: w normalnym życiu nigdy nie ma sytuacji bez wyjścia. Więcej: w normalnym
życiu z każdej sytuacji jest takie wyjście, które stwarza jakąś jasną perspektywę
przyszłości.
Los polskich robotników wielkoprzemysłowych i ich związków zawodowych nie musi
być losem przedpotopowego gigantozaura, który, niezdolny do życia w nowej epoce
geologicznej, niszczy w ślepej rozpaczy wszystko dookoła.
CO MOśNA...
Kilkanaście lat gromadziłem dane, by opisać - możliwie żywo - jeśli nie wszystkie, to
prawie wszystkie udane, praktyczne doświadczenia w sprawach pracowniczego
183
współudziału w zyskach, we własności i zarządzaniu (w książce „Jak robić interesy
razem”). W gospodarce rynkowej.
Amerykański ESOP, Plan Pracowniczej Własności Akcji, propagowany przez Ronalda
Reagana, obmyślony przez jego przyjaciela, Louisa Kelso, jest tylko jednym z
możliwych wariantów. I to bardzo schematycznym w porównaniu nawet z polskimi
starymi sukcesami.
Dziś pracownikowi zależy na przetrwaniu firmy tyleż, co menedżerowi czy
właścicielowi. Albo i nawet bardziej. Dziś jest raczej pytaniem, jak z interesami firmy
związać trwale - drogiego, najemnego menedżera.
PO CO WSPÓŁWŁASNOŚĆ
184
Bronić menedżerów przed taką kontrolą może tylko zwolennik korporacyjnego
feudalizmu.
Jeśli gdzieś własność pracownicza nie owocuje wzrostem efektywności, winni są nie
pracownicy, a menedżerowie. Nie umieli wykorzystać narzędzia rzadkiej użyteczności.
W rywalizującej z Wal-Martem wielkiej sieci supermarketów Publix 30 % udziałów
ma spółka pracownicza i obsługa klienta w jej supermarketach bije uprzejmością i
kulturą. W najbardziej konkurencyjnych, amerykańskich liniach lotniczych podobny
procent udziałów należy do spółki pracowniczej pilotów oraz obsługi pokładowej i
naziemnej.
Wielkie zachodnie korporacje chorują dokładnie tak samo, jak własność państwowa:
na własność anonimową i dystans między własnością a zarządem przedsiębiorstwa -
brakuje na co dzień bacznego oka właściciela. Wielcy menedżerowie zaś potrafią
zapewnić sobie i wygodną radę nadzorczą...
Lekarstwo? Menedżerom część wynagrodzenia płaci się pakietach akcji. By jako
współwłaściciele (co robiono już w XIX w.). zarządzali majątkiem swoim, nie cudzym,
by w razie strat tracili i oni. Ale wielcy cwaniacy wychodzili z bankructw zarządzanych
firm coraz bogatsi: swoje pensje lokowali wcześniej w dobrze notowanych akcjach
lepiej prosperujących spółek. Poznałem takiego milionera.
NAJKOMPETENTNIEJSI WŁAŚCICIELE
185
wydobycie węgla i byłoby awantur znacznie mniej (lubelska „Bogdanka”, kopalnia,
która jest samodzielnym przedsiębiorstwem, awantur nie zna).
Przeciw uwłaszczaniu pracowników występują dziś najostrzej wcale nie żadni
liberałowie (klasyk liberalizmu, John Stuart Mill, był gorącym zwolennikiem
współwłasności pracowników). Przeciw są tradycyjne, oparte na marksistowskich
schematach związki zawodowe. W robotniku jako współwłaścicielu widzą partnera
niebezpiecznego, obcego interesom biurokracji związkowej. A nawet - przeciwnika.
I słusznie.
WYNALAZEK MR KELSO
ESOP jest czymś innym niż prostym przekazaniem akcji w ręce pracowników. W
połowie lat pięćdziesiątych Louis Kelso wymyślił podstawy operacji finansowej, która
w latach osiemdziesiątych, epoce boomu i „chciwych osiemdziesiątek”, stała się
codziennością w świecie banków i giełd Stanów Zjednoczonych.
Na porządku dziennym były wtedy osławione hostile takeovers, wrogie przejęcia:
gracze giełdowi, osławieni corporate raiders, istni rozbójnicy świata korporacji,
mobilizowali środki na to, by wykupić i przejąć większość akcji danej korporacji.
Kelso obmyślił LBO, Leveraged Buy Out, wykup wspomagany kredytem,
„lewarowany” - jako instrument obrony. Banki i spółki inwestycyjne (lokacyjne),
kredytując menedżerów i pracowników jako nabywców, zabezpieczały swe należności
na przyszłych dochodach tak sprzedanej firmy; tak chroniły ją przed łapczywością
rozbójników. Specjalna ustawa wykluczyła wrogie przejęcie wbrew sprzeciwowi spółki
pracowniczej.
Kelso tym pomysłem pierwszy raz pomógł menedżerom i pracownikom kalifornijskiej
Peninsula Newspapers Incorporated: kupili firmę, w której pracowali, a której groził
upadek. Potem posługiwali się „wykupem lewarowanym” wszyscy.
Z początkiem lat 80-tych nikt już nie chciał kupić huty Weirton w Zachodniej Virginii
z jej blisko 7 tysiącami ludzi. Kryzys dotknął cały przemysł stalowy USA. Wszędzie
zamykano huty. Ale Weirton się nie poddał. Pracownicy huty, ich rodziny, wdowy,
emeryci, masowo złożyli się wtedy, by opłacić najlepszych dostępnych doradców - od
organizacji, finansów, rynków i doboru menedżerów. Wydali 5,3 mln dolarów.
Własnych. Mieli.
POMAGAŁ ROCKEFELLER
John D. Rockefeller IV, podówczas gubernator stanu Zachodnia Virginia, tak napisał
potem w przedmowie do podręcznika ESOP:
186
„Ciągle żywo pamiętam nastrój lęku, kiedy National Steel oznajmiła (o swej decyzji
zamknięcia huty). Pamiętam również dobrze początkowy sceptycyzm co do pomysłu,
że coś, co nazywa się ESOP, mogłoby uratować fabrykę i podtrzymać życie miejscowej
społeczności.
Na szczęście, mimo tego sceptycyzmu pracownicy i obywatele Weirton nie poddali się
poczuciu klęski ani też nie obezwładniło ich wzbudzające grozę swą skalą zadanie
ratowania zakładów (...) Współpracowałem z pracownikami i przywódcami
społeczności Weirton, by ten plan osiągnął sukces. Oglądałem na własne oczy ich
wielką odwagę i nadzieję.
Powołano do życia różne wydawnictwa, by każdy pojedynczy robotnik był w pełni
poinformowany o procesie formowania ESOP-u. Wysłano mówców do każdej części
miasta, by tłumaczyli zasady i możliwości programu. Wszędzie pojawiły się afisze z
napisami ‘Potrafimy to zrobić’ i ‘Uratujmy Weirton’.
Zielone wstążki - symbol zaczynania od nowa - pojawiły się na drzwiczkach
samochodów, w witrynach sklepów, na drzewach i słupach telegraficznych”.
Doradcy ze słynnej firmy Mc Kinseya, a z nimi - równie słynny bank lokacyjny Lazard
Freres, wyliczyli, że dla uratowania i rozwoju firmy trzeba obciąć stawki i świadczenia
o 32 procent oraz wyrzec się podwyżek przez pierwsze 6 lat. Inaczej nic z tego nie
wyjdzie. National Steel wzięła na siebie niektóre świadczenia emerytalne i zdrowotne,
skończyło się więc na stawkach niższych o 18-20 proc. 23 września 1982 r. 6203
spośród 6977 głosujących opowiedziało się za przejęciem huty na takich warunkach.
Howard „Pele” Love, naczelny National Steel, powiedział potem - „Jestem
przekonany, że społeczność Weirton jest jedną z nielicznych w USA, które były zdolne
poprzeć takie rozwiązanie”.
Obrano inny profil produkcji, produkcję cienkich blach, i długie lata Weirton Steel
była jedną z nielicznych wielkich hut Ameryki, przynoszących zyski.
Śladem Weirton poszło wiele upadających fabryk na świecie. Ze skutkiem. Choć i
produkcja cienkich blach z czasem nie wytrzymała konkurencji.
Spółka pracownicza jako współwłaściciel nie podoba się, jak wiemy, w równej mierze
neofitom liberalizmu, jak związkom zawodowym. Ale to nie żaden dobroczyńca spoza
Weirton, nie rząd, nie filantropi, nie żadna „agencja restrukturyzacji” uszczęśliwiali
Weirton swoimi prezentami. To sami ludzie Weirton zadbali o swoją przyszłość.
Jeśli Twój zakład pracy bankrutuje, pomyśl o Weirton. Zamiast rzucać kamieniami w
policję, burmistrza czy budynki rządowe. My, pozostali podatnicy, możemy Ci pomóc
- jeśli najpierw pomożesz sobie sam.
187
GDYBYŚMY POSŁUCHALI LOUISA KELSO
188
Bezrobocie było wtedy zjawiskiem chwilowym i lokalnym. Gdy jednak Wielki Kryzys
zdemolował całą gospodarkę światową, Fundusz okazał się bezradny. Co gorsza, rządy
polskie spóźniły się w pobudzaniu koniunktury; Niemcy Hitlera, których finansami
kierował znakomity fachowiec, Hjalmar Schacht, zbroiły się już cztery lata wcześniej.
Polska zaczęła budować przemysł zbrojeniowy dopiero po śmierci legendarnego
„Dziadka”, czyli Józefa Piłsudskiego; to rozwiązało problem zatrudnienia.
PLAN REHNA
W 1948 roku powstała - Rada Rynku Pracy. I, co znacznie ważniejsze - takież rady na
niższych szczeblach, aż po samorząd lokalny; też trójstronne. Miały przewidywać, na
co najmniej dwa lata z góry!, ile i jakich miejsc pracy ulegnie likwidacji. I miały
uzgadniać, tak w skali kraju, jak na forum lokalnym, a potem - w miarę potrzeby -
współfinansować program nowych przedsięwzięć gospodarczych, czyli tworzenia
nowych miejsc pracy. Nawet w bogatej Szwecji nowe przedsięwzięcia okazały się
możliwe i przydatne.
Polityka kredytowa wpływała na lokalizację nowych zakładów (tak zaludniono piękną,
pokrytą puszczami północ, Norrland). Prowadzono szkolenia i trening zwalnianych
pracowników w ich nowych specjalnościach. Tak zapobiegano jednocześnie i
bezrobociu, i niedoborom siły roboczej.
Rodacy Goesty Rehna, także i przywódcy związkowi, kierowali się przeświadczeniem,
że „firmę Szwecja” trzeba wyrwać z marazmu, „statek Szwecja skierować na nowy
kurs”. Także - ci zwykli Szwedzi, którzy mieli zmienić pracę. Lub i miejsce
zamieszkania.
189
STRATEGIA POROZUMIENIA
INNE PERSPEKTYWY
W Polsce może przynieść boom - budownictwo mieszkaniowe. Ale Polska wcale też
nie ma za dużo sklepów - wbrew reklamie właścicieli wielkich supermarketów.
Sklepów i sklepików jest ciągle za mało. Ludzie starzy nie będą dygali wielkich
zakupów z supermarketów; w naszych ciągle małych mieszkankach nie ma zresztą
miejsca na wielkie lodówki. Sam zaś wolę sprawdzone warzywa u pani Krysi (obok)
lub u pani Hani (trochę dalej), niż w supermarkecie od nieznanego dostawcy.
Przydałoby się około sto tysięcy, lekko licząc, małych, tanich, rodzinnych knajpek i
kafejek. Zawsze mawiałem, że protestanci umieją pracować, a katolicy - kochać i jeść,
jeśli więc mamy jeść z okropnej kuchni Anglosasów, może i z kochaniem jest gorzej?
Jest miejsce na tysiące letnisk w czystych ekologicznie okolicach. Ale brakuje tysięcy
małych, tanich, prowadzonych rodzinnie hotelików i pensjonatów. Bez nich nie
przyciągniemy masowej turystyki zagranicznej, zwłaszcza Polonii amerykańskiej,
nawet przy niższych cenach odpoczynku w Polsce. Polscy Amerykanie będą szukali
hotelików i pensjonatów z kortami, pływalniami i siłowniami. Nie rozwiniemy też
masowej turystyki krajowej, czyli wpływów od ludzi niebogatych, ale za to liczonych
na miliony. To też dochody. Małe, ale stałe.
Polska ma wspaniałe źródła wód leczniczych. Zamierające polskie uzdrowiska i stacje
klimatyczne mogą być znakomitym interesem.
190
W pracy wysoko płatnej można zastosować trzy- i czterodniowy tydzień pracy przy
odpowiednio niższym wynagrodzeniu - zatrudniając w ten sposób więcej ludzi. I
można, stale zwiększając potem wydajność, stopniowo wyrównać ubytki w zarobkach.
Związkowcy w lokalnej radzie rynku pracy sami zadecydują i uzgodnią z
pracodawcami, czy zwolnić część kolegów, czy ograniczyć wszystkim czas pracy.
Jeden warunek: nie może zdrowego rozsądku paraliżować prawo, ustanawiane bez
pojęcia o rynku pracy. Nie mogą zatrudnienia paraliżować nazywane w różny sposób
opłaty sięgające czasem i 85 proc. płacy.
Brakuje, już dzisiaj, ponad 100 tysięcy księgowych - nawet, jeśli przyjmiemy, że jeden
księgowy ze swoim komputerem obsłuży i dziesięciu drobnych przedsiębiorców czy
kupców.
Dla przyszłych instytucji drobnego kredytu nie ma w ogóle fachowców. To znów,
lekko licząc, zapotrzebowanie na kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Ba, za mało jest - już
dzisiaj! - informatyków. Brakuje dalszych kilkudziesięciu tysięcy. Mają dziś tyle
roboty, że na ofertę Niemiec „importowania” z Polski kilku tysięcy informatyków
niewielu ich zareagowało.
Porządkowanie hipotek, powstawanie instytucji długoterminowego kredytu
hipotecznego, konieczny program komasacji gruntów na wsi, będą wymagały usług
geodezyjnych, czyli geometrów i pomiarów gruntów. Nasi geodeci pracują dziś
wszędzie, tylko nie w geodezji; będzie ich trzeba znacznie więcej niż ich mamy.
Brakuje wykwalifikowanych sekretarek. Brakuje ludzi z językami. Ludzi z jednym
jeszcze się znajdzie; z dwoma - na lekarstwo, a tymczasem Polska na szlaku
tranzytowym wschód-zachód, kraj jedynych ludzi umiejących handlować z
Rosjanami, Ukraińcami i innymi narodami Wschodu Europy, nie ma ludzi znających
jednocześnie rosyjski, angielski i niemiecki lub francuski. Nie mówiąc o ukraińskim i
białoruskim.
To oczywiście nie jest program dla setek tysięcy ludzi. Ale dla dziesiątków tysięcy
„białych kołnierzyków” - tak.
191
19. NIE KRAKAĆ. SPRZEDAWAĆ. TO
WIEŚ MA PRZYSZŁOŚĆ
MY I UNIA EUROPEJSKA
Ukryci agenci byłego ZSRR chcieli nas utrzymać w strefie wpływów Rosji i straszyli
nas Unią. Okazało się, że, na odwrót, kilka krajów Unii wolałoby dziś nie otwierać
rynku dla polskiej konkurencji! Będziemy wysoce konkurencyjni co najmniej przez
kilkanaście lat - aż się wzbogacimy i przewróci się nam w głowach.
Oczywiście, musimy pilnować norm czystości, jakich wymaga współczesna
cywilizacja. Ale musimy ich pilnować i bez wymagań Zachodu, dla własnego zdrowia.
A nasze produkty rolne i tak są na ogół mniej skażone od zachodnich.
192
UTRACONA PRZESZŁOŚĆ TO BRAK PRZYSZŁOŚCI
Kłopoty z przyszłością ma część wsi polskiej, która straciła swoją przeszłość. Nie zna
ani swoich polskich, ani cudzych doświadczeń. „Normalnością” wydawał się miniony
system - dopóki hurtownicy z Zachodu nie zaczęli płacić grubo lepiej niż polscy.
Serial „Najdłuższa wojna nowoczesnej Europy” pokazywał, jak wielkopolską wieś
uczyli zaradności jej właśni księża. Dzisiejsi nasi proboszczowie już nie muszą sami
prowadzić banków spółdzielczych, ale mogliby uczyć - zaradności (robi to paru moich
przyjaciół proboszczów w różnych punktach kraju).
Niestety, nie przygotowują do tego seminaria duchowne. Choć mówią o tym i
encykliki papieskie.
OD CZEGO ZACZĄĆ
Jeśli Wasza gmina jeszcze nie rozkwitła, jeśli macie swoich bezrobotnych, zbierzcie
się w kilku mądrych, a przyzwoitych ludzi. Żeby razem pogadać o przyszłości.
Odwiedziwszy te gminy, które nie czekały manny z nieba. Przyjrzawszy się
zdobywcom rynków Europy.
Nic rewelacyjnego: chodzi o dyskusję „Duńczyków naszej gminy”. Byle bez podziałów
politycznych; te nie służą rozmowie. Głuszą je.
Sprosić takich ludzi może wójt, któryś sołtys albo najlepiej szanowany w okolicy
proboszcz, byle ktoś z autorytetem, niepodejrzewany o to, że chce tylko coś dla siebie
załatwić.
Nie przypadkiem napisałem o ludziach przyzwoitych. Na cwaniaków też jest miejsce
w każdej przyszłości, ale nie na wstępie - inaczej będzie to przyszłość głównie dla nich.
CO DA SIĘ SPRZEDAĆ
Nawet jeśli już macie plan rozwoju Waszej gminy (sporo polskich gmin takie plany
ma), wróćcie jednak, ot, na wszelki wypadek, do pewnego prostego pytania: co
możemy, komu i za ile sprzedać. Od pracy i produktów po atrakcje i powietrze (czyste
powietrze to też towar). Dziś i za parę lat, samemu i razem z innymi. A jeśli, to z kim.
I dobrze jest wszystko ze szczegółami obmyślić. Żeby nie przerywać przedsięwzięć, nie
spisywać na straty ulokowanych w czymś pieniędzy i nie dopłacać jeszcze kosztów
likwidacji.
193
lokalna telewizja - tworzą opinię publiczną. Nie ma opinii publicznej tam, gdzie nic
nikogo nie obchodzi i nikt z nikim nie rozmawia.
Ważne, by mieli jak się odezwać do swoich współobywateli ci, którzy zeszli się w
swym klubie przyjaciół gminy czy towarzystwie jej rozwoju - najżywsi, najchętniejsi,
najciekawsi...
Z CZEGO śYĆ
Jeżeli gmina żyje z rolnictwa (faktycznie żyje z niego mniej niż połowa wsi polskiej),
warto wrócić do pytań o ziemię i powietrze. Co wiemy o swoich glebach? Co o nich
mówią fachowcy? Co z tych gleb można uzyskać? Czy i jak można ich strukturę
poprawić? Po co?
Ile wiemy o stopniu skażenia gleb metalami ciężkimi i innymi szkodliwymi
domieszkami chemicznymi? Czy to wynik błędów w nawożeniu, czy opadów z
pobliskich zakładów przemysłowych, czy spalin samochodów i traktorów?
Glebę żytnio-ziemniaczaną można zmienić w pszenno-buraczaną. Pytanie tylko, czy
jest po co i czy koszt nie będzie wyższy od korzyści. Można zaś odkryć - jak nasi
zdobywcy rynków Europy -
że rolnictwo to również warzywnictwo, ogrodownictwo, sadownictwo, drobiarstwo,
hodowla, mleczarstwo, pszczelarstwo, gospodarka stawowa. Z mapy gleb polskich
czytamy, że ogromną część kraju pokrywają gleby bielicowe o cienkim poziomie
próchniczym... Zaś najmniej krów na sto hektarów przypada nadal w rejonach
ogromnych możliwych pastwisk.
Nawet na płaskim Mazowszu byle rzeczułka przed rokiem 1948 dźwigała na sobie
kilka, ba, i kilkanaście młynów. Dziś byłoby to 20, 30 do 100 kilowatów energii z
każdego spiętrzenia. Swego czasu nad Radunią powyżej Gdańska podziwiałem, ile
energii na swej niewielkiej długości produkowała ta urocza, mała rzeczka dzięki
inicjatywie i pomysłowości ludzkiej. Zmarnowanie tych spiętrzeń przyprawiło Gdańsk
o powódź, jakiej od wieku nie widziano...
Biurokracja długie lata paraliżowała wysiłki mojego znajomego, Marka Renusza,
Kaszuba z Żarnowca, zanim uruchomił maleńką elektrownię wodną z turbiną prawie
stuletnią na strudze wpadającej do jeziora Żarnowieckiego. Oświetla ona jedną całą
wieś.
194
masztów elektrowni wiatrowych. U nas poza górami i wybrzeżem morskim nigdzie
tak nie wieje, ale na pewno wiatr będzie tańszy od monopoli. Droga jest - instalacja.
Można i gaz generatorowy z odchodów bydlęcych, nie mówiąc o słomie, przetworzyć
w elektryczność. Przy stałej kontroli instalacji! Ich zaniedbania wywołały więcej
pożarów, niż dziecinne zabawy z zapałkami.
Samo dawne prawo polskie mówiło, co. Powoływano „spółki wodne”; czegoż to one
wedle tego prawa nie robiły! Przytoczę i tak nie wszystko.
Osuszały grunty rowami otwartymi i drenami, odwadniały (bo to nie to samo!),
nawadniały, podnosiły poziom gruntów namułami, czyli kolmatacją - dziś niemożliwą
nawet na Żuławach, bo Wisła niesie muły tak zapaskudzone... Uprawiały i
eksploatowały torfowiska, urządzały i eksploatowały gospodarstwa rybne. Budowały i
utrzymywały wały przeciwpowodziowe jako „związki wałowe”. Zabudowywały potoki
górskie, w tym - ustalały, czyli utrwalały stoki górskie i zalesiały je. Uspławniały rzeki
i budowały kanały oraz urządzenia konieczne dla żeglugi i spławu. Instalowały i
eksploatowały wodociągi oraz kanalizację. Dbały o istniejące urządzenia melioracyjne,
kiedy po parcelacji gospodarstwa chłopskie przejmowały grunty już zmeliorowane.
śYĆ Z ENERGII
Największy dziś problem to czysta woda. Dla mieszkańców, dla gości i dla zwierząt.
Wody podskórne bywają nad miarę skażone, czemu nie zaradzą i bardzo głębokie
studnie. Stąd potrzeba wodociągów i kanalizacji.
Początkowo zdawało się, że bezodpływowe urządzenia do oczyszczania ścieków i
utylizacji odchodów wiejskich będą sprzedawały się same bez reklamy; dlatego nie
oglądamy w telewizji, jak to działa. Być może ich producenci nie mają pieniędzy ani
na reklamę, ani na rozwój. Zaradziłoby temu zorganizowanie się przyszłych wiejskich
nabywców.
195
Skorzystałaby nie tylko wieś letniskowa. Mielibyśmy w dodatku i wartościowy
surowiec palny. Inni dawno na to wpadli. Nic tu nowego do wymyślania.
śYĆ Z POWIETRZA
INNA ARCHITEKTURA
Miniony ustrój zeszpecił nam kraj klockami „projektów typowych”. Ale górale polscy
nawet wtedy potrafili budować sami i pięknie. Wieś polska może więc inaczej
wyglądać. Nie trzeba na to wielu lat.
I wszystko własnymi rękami. Z materiałami budowlanymi na kredyt. Byle szybko.
Teraz to nie mieszkańcy wsi będą się przenosili do miast, lecz odwrotnie. A kogo nie
będzie stać, by kupić grunt i pobudować się na wsi, będzie uciekał z miasta na wakacje
i dni wolne od pracy.
Kto chce zarabiać na letnikach, na niedzielnych gościach, na sąsiadach z miasta, musi
mieć - przede wszystkim - drogi dla dojazdu. Dobrobyt musi dojechać. W miarę
możliwości drogą z drugą jezdnią na zewnątrz tej starej, zadrzewionej.
Wiele wsi pobudowało drogi własnymi siłami. Tanio i szybko. Spożytkowując, zamiast
cementu 125, popioły lotne po węglu brunatnym w budowie dróg metodą stabilizacji
196
gruntu. Zaczęło Rzeszowskie pod okiem prof. Jana Pachowskiego, twórcy tej
technologii, 45 lat temu.
KRAJ NIEODKRYTY
Nie tylko zagranica, sami Polacy ciągle jeszcze nie znają własnego kraju, urody jego
najrozmaitszych zakątków - mimo programów Wojciecha Nowakowskiego w TV
Polonia. A ja znam – już dziś! - całe miasteczka i wsie, które już teraz żyją wyłącznie z
turystów.
W miastach mieszka ok. 10 mln przyszłych klientów, których nie stać nawet na
wakacje ani w górach, ani nad morzem. Odpowiednia reklama, foldery, plakaty, a
nawet stałe związki z określonymi dzielnicami wielkich miast zrobią swoje...
WŁASNE TELEFONY
Wieś już dziś korzysta z telewizji tak samo, jak miasto; wiele okolic wiejskich
zorganizowało sobie systemy telewizji kablowej. Wsie Doliny Strugu stelefonizowały
się własnymi siłami, wzorem farmerów Ameryki; każda zaś gmina wiejska może od
Telekomunikacji Polskiej SA zażądać zwrotu tego, co oddał jej darmo lokalny komitet
telefonizacyjny. By założyć swoją spółkę, spółdzielnię czy towarzystwo telefoniczne.
Żeby instalować komputery z dostępem do Internetu. I płacić tylko abonament za
rozmowy miejscowe, jak w Chmielniku Rzeszowskim.
Ale klientów trzeba mieć na miejscu, nie w Internecie.
WŁASNOŚĆ
Mamy do dzisiaj wiele nieobmierzonych solidnie gruntów. Czy dla komasacji, czy dla
przyszłego kredytu hipotecznego, trzeba dokładnych danych geodezyjnych. I to
możliwie szybko - wpis do ksiąg hipotecznych zabiera sporo czasu (chyba że to w
Dolinie Strugu, gdzie w Tyczynie pracuje na miejscu oddział sądu wojewódzkiego).
Jedna uwaga: zanim scalicie grunty, wybierzcie przyszłość. Dla różnych programów
turystyczno-wypoczynkowych te same kawałki lekceważonych piasków mogą mieć
zupełnie inną wartość – jeśli któryś dopiero potem okaże się żyłą złota, nie będzie
końca potępieńczym swarom i pretensjom.
DUCH EPOKI
197
Specjalizacja fachowa, której od rolnika wymaga nowa sytuacja rynkowa, jest czymś
wielekroć łatwiejszym od budowy traktorów.
Prawdziwe dawne polskie kółka rolnicze nie były organizacją związkową ani
polityczną. Organizowały wzajemną pomoc rolników i samokształcenie zawodowe.
Był to oryginalny polski wynalazek; kółka rolnicze odegrały olbrzymią rolę w
samoobronie wsi polskiej pod zaborem pruskim.
Dzisiaj nie zwiedza się najlepszych gospodarstw czy najlepszych wsi, nie organizuje
się ani wykładów najlepszych rolników, ani dyskusji nad ich doświadczeniami; nie
organizuje się kolportażu fachowych książek, fachowej prasy i materiałów
szkoleniowych. Nie ma dorocznych okręgowych wystaw rolniczych, ba, nie ma
żadnych wystaw rolniczych, które pokazywałyby dorobek mistrzów; nie ma też
konkursów rolniczych i nagród.
Ostatnio wreszcie ogólnopolska opinia publiczna dowiaduje się z gazet
ogólnopolskich o rewelacyjnych sukcesach eksportowych polskich rolników. Ale
rolnicy powinni rozmawiać i między sobą.
WIEDZIEĆ
198
Wielcy producenci wiedzą. Potężna grupa naszych ogrodników postanowiła być
największym eksporterem świeżych truskawek, malin i borówek amerykańskich w
Europie. Bez pośredników. Tak nie tylko oszczędziła na środkach, ale zyskała -
bezpośrednio! - rynki. Grupa producencka sadowników z Grójeckiego w rok podwoiła
eksport.
Własny hurt płodów rolnych zapewni, że te kilkadziesiąt procent ceny detalicznej nie
będzie szło do kieszeni rozmaitych cwaniaków. Dla rzutkości cwaniaków jest miejsce
w gospodarce rynkowej, ale starczy trochę wiedzy i obrotności rolników, by sami byli
cwaniakami.
KTO IM TO POWIE
„Spółdzielczość”, z którą w Polsce mamy do czynienia, często nawet nie wie, że nie jest
spółdzielczością. Albo w ogóle jej nie ma. Zwłaszcza tej najważniejszej dla wsi -
zaopatrzenia i zbytu.
Pierwsze zakładał w Wielkopolsce przed pierwszą wojną światową ks. Piotr
Wawrzyniak. Wszystko o nich przeczytać można w starej, do dziś niezastąpionej
książce Stanisława Wojciechowskiego „Ruch spółdzielczy” (Warszawa, 1930 r.).
199
Sama Polska to wielki rynek na mleko.
Nie trzeba dotować produkcji maszyn rolniczych. Sami rolnicy mogą ustalić, ile im,
czego, po jakich cenach i kiedy potrzeba. Potem - mogliby stopniowo przejmować
udziały w zakładach tych branż. Gdyby kontrolowali te zakłady, mogliby oczekiwać
jakości i cen konkurencyjnych z zagranicznymi.
Przemysł mógłby sam oferować swe udziały nabywcom - na zasadzie zwrotu od
zakupów. To naturalne w gospodarce rynkowej, bez prezentów dla kogokolwiek, a
zwłaszcza dla biurokracji.
Znam banki, które zwą się „spółdzielczymi”, bo każdy udziałowiec ma tylko jeden
głos. Są małymi bankami handlowymi; niektóre dzielnie się spisują i dobrze sobie
radzą. Obsługują swoimi kredytami drobnych przedsiębiorców znacznie lepiej niż
duże banki; są wyjątkami od ogólnoświatowej tendencji upadku małych banków
handlowych, bo jesteśmy krajem przekornym. Niemniej swego czasu zbankrutował
stary, Wawrzyniakowski bank spółdzielczy w Śremie, bo jako mały bank handlowy
dawał gwarancje, czyli poręczenie kredytu, ludziom i spółkom, których nie mógł znać
tak, jak znałby członków spółdzielni.
Wielkopolskie „spółki zarobkowe” razem z kółkami rolniczymi stworzyły pod zaborem
pruskim potęgę tamtejszego rolnictwa. Przeszłość autentycznych spółdzielni
kredytowych jest naszą wymarzoną przyszłością.
Zanim uda się odbudować system oszczędnościowy w skali kraju, warto samemu
zrekonstruować swój lokalny autentyczny „bank spółdzielczy”, spółdzielnię
kredytową, czyli organizację kredytu wzajemnego, na podstawie ustawy o SKOK-ach,
spółdzielczych kasach oszczędnościowo-kredytowych. Jeśli miejscowy bank
„spółdzielczy” nie sprawdza się jako bank handlowy - narzucić mu większością głosów
statut SKOK-u, organizacji kredytu wzajemnego wedle klasycznych zasad. Nie
poddając się jednak i nie opłacając się mało wiarygodnej „centrali” SKOK-ów.
PZU wycofał się ze wsi. Nie ma ubezpieczeń na wsi. Ale wieś może zatrzymać
olbrzymie pieniądze, w skali kraju około miliarda rocznie - poprzez własne
ubezpieczenia wzajemne (patrz „Zatrzymać własne pieniądze”). Wiele gmin wiejskich
w Rzeszowskiem już to robi.
200
MAŁE CZY DUśE. PIERWSZY PRZYKŁAD: MLEKO
W wielu rejonach Polski mamy całe hektary istnych lasów drzew owocowych. Nigdzie
nie była to wielowiekowa ani przyrodzona tradycja. Szczepił ją albo któryś proboszcz,
jak ks. Wilkowicz okolicom Limanowej, albo inny pionier - jak w Grójeckiem. Więc
można.
Podobna szansa to krzewy owocowe. Większa nawet: użyteczny owoc uzyskuje się z
nich wcześniej. A można by do nas przeszczepić krzewy z owocami o wysokich
wartościach odżywczych i smakowych, choćby - wschodnio-syberyjską actinidię, z
bardzo smacznymi owocami i wysoką zawartością witaminy C.
Moglibyśmy produkować znacznie więcej napojów owocowych, znacznie tańszych,
więc konkurencyjnych wobec napojów z importowanych owoców cytrusowych. O
konfiturach nie wspomnę...
201
CZWARTY PRZYKŁAD: OWCE I WEŁNA
Listę możliwych pól ekspansji naszego rolnictwa i możliwych rynków dałoby się
ciągnąć długo. Zyski dawać może, wbrew opiniom fachowców zachodnich, bardzo
małe nawet, co wyżej ukazywaliśmy, gospodarstwo - tylko inaczej pomyślane.
Dawniej siłą małego gospodarstwa była zasada „wszystkiego po trochu”. Jeżeli się
straciło na świnkach, to odrobiło w mleku; jeśli gorzej poszło zboże, lepiej sprzedało
się mięso. Wymagało to pracy, ale nie jakichś szczególnych umiejętności. Dziś rynek
wymaga produktów wysokiej jakości, więc i wyższych kwalifikacji.
Co nie musi małych, parohektarowych gospodarstw wykończyć. Tyle że nie mogą one
specjalizować się - w pojedynkę.
Czy to drobiarze, czy hodowcy bydła mlecznego, plantatorzy lnu czy producenci ryb,
muszą wiązać się ze sobą i zorganizować – jak nasi wielcy producenci. Nieważne, jak
się to nazwie.
202
ILE KOSZTUJE SZACHOWNICA GRUNTÓW
Obecny Rocznik Statystyczny takie dane pomija - żeby nas nie kompromitować.
Mnóstwo jeszcze gospodarstw nawet o powierzchni do 2 hektarów ma grunty co
najmniej w dwóch kawałkach. O tych z większą powierzchnią już nie mówię...
Łatwo policzyć, o ile więcej paliwa i pracy zużywa się na dojazdy do gruntów
rozrzuconych w kilku albo kilkunastu kawałkach odległych od siebie czasem o parę
kilometrów.
Ziemia będzie drożała i warto ją brać. Parcelując wielkie państwowe majątki rolne
tak, jak to robiły dawne chłopskie spółki parcelacyjne Wielkopolski. Wymusiła je na
Polakach złowroga pruska Komisja Kolonizacyjna. Sprawdzały się i potem - aż po
drugą wojnę światową.
Dziś Skarb Państwa mógłby kredytować nabycie nieruchomości, hipotecznie
obciążając ją spłatą kredytu na 30 lat. Byłoby to znacznie zdrowsze moralnie i
ekonomicznie niż ulgowa sprzedaż
cwaniakom czy przetargi na ziemię, które wygrywają ludzie bez pojęcia o rolnictwie,
kupujący grunty dla innych, nie zawsze czystych celów.
Ceny ziemi będą rosły. Nie tylko ceny ziemi wydajnej rolniczo. Każdej. Grunty
wiejskie staną się też wartościową podstawą systemów kredytowych, które - mam
nadzieję - odbudujemy w Polsce dzięki starym, polskim doświadczeniom.
A jeśli ktoś naciągnął parę banków na zbyt hojne kredyty, można go ratować
środkami właściwymi gospodarce rynkowej. Obciążając spłatą długoterminowego
kredytu hipotecznego.
ZDROWIE
203
OSTATNIA UWAGA PRAKTYCZNA
204
20. PAŃSTWO TO NASZE PIENIĄDZE
WYBORY POZORNE
205
ILU TYCH NASZYCH WYBRAŃCÓW
Podatki to nie przelewki - z ich powodu Amerykanie wywołali swą Rewolucję w roku
1776 i wybrali niepodległość. Obywatel jest przede wszystkim podatnikiem.
U nas nie ma obyczaju wymagać, by posłowie i senatorowie, nasza rada nadzorcza
państwa, znali się na budżecie, wiedzieli, z czego pochodzą jego pieniądze, na co idą i
jak są wydawane. Zamiast ich przepytywać w kampanii wyborczej, pozwalamy sobą
manipulować środkami „marketingu politycznego”.
TO MUSI KOSZTOWAĆ
Konstytucja Trzeciego Maja, która jest naszą prawdziwą tradycją narodową, chciała,
jak Ameryka, oddzielić organy wykonawcze od ustawodawczych. Ale po pierwszej
wojnie światowej wybrano ustrój republiki francuskiej, bo kochaliśmy Francję. Choć
Francja wtedy chorowała na ten ustrój pięćdziesiąt lat, a jak pisano już w XIX wieku,
sam on rodził bałagan organizacyjny, nieodpowiedzialność i korupcję. U nas, w kraju
wyniszczonym wojną, w początkującej demokracji, paraliżował państwo i doprowadził
do zamachu majowego (we Francji skończyło się później zamachem de Gaulle’a, z
tych samych powodów).
Nasi wybrańcy obawiali się w 1921 roku, że w ustroju typu Ameryki prezydentem
zostałby Piłsudski. Tak samo po roku 1989 obawiano się Wałęsy. Stąd kosztowne
bezpośrednie wybory prezydenta, który niewiele może poza mnożeniem kosztów.
206
Chyba że jest inteligentny i potrafi przekonać prezydenta Ukrainy, by ustąpił
demokracji bez awantur.
Gdybyśmy, jak Ameryka, mieli jeden rząd, nie trzy, większość sejmowa i senacka
zajmowałaby się nadzorowaniem, a nie popieraniem wszelkich błędów „swojego”
rządu.
Dziś każda większość urządza swoich.
Cały świat spłaszcza struktury władzy, likwidując szczeble pośrednie; u nas w roku
1997 sejm uchwalił „reformę” administracyjną i rozmnożył je do pięciu - gmina,
powiat, oddziały zamiejscowe województw (nowych) w miejsce małych województw,
wielkie nowe województwa (regiony), władze centralne. I zdublowane struktury
władzy tak na poziomie powiatu (starosta i przewodniczący sejmiku), jak
województwa (analogicznie). Kilkadziesiąt tysięcy etatów za kilka miliardów złotych
rocznie więcej. Dla swoich. My, podatnicy, płacimy.
Powiaty mogą być związkami gmin - na ich utrzymaniu. Tak samo województwa
(regiony) - związkami województw (małych, tych „starych”). Też na ich utrzymaniu.
Bez dodatkowych wyborów i dodatkowych, przez nikogo niekontrolowanych kosztów.
W XVI wieku szlachta polska przejmowała się swoim państwem. O jego skarb kłóciła
się niemal całe stulecie. Uformowała pierwsze w Europie stronnictwo polityczne,
„egzekucyjne” - ruch na rzecz egzekucji (wykonywania) praw i egzekucji (odbioru)
dóbr. Dóbr królewskich - czyli państwowych, które wskutek lekkomyślności królów
dostały się w prywatne ręce (magnatów).
W końcu egzekucjoniści dogadali się z królem, sejm uchwalił w roku 1562
systematyczne, co pięć lat, lustracje dóbr państwa. Powołany w 1591 r. trybunał zwany
radomskim, czyli sąd skarbowy, badał sprawy arendy (dzierżawy) dóbr królewskich.
Nigdy później porządek skarbowy w państwie polskim nie zaprzątał tak uwagi swoich
obywateli. Dziś, kiedy panami szlachtą, czyli obywatelami, jesteśmy wszyscy, nikt nie
207
interesuje się kwestią, na co idą nasze podatki i co się dzieje z własnością czegoś, co
umownie nazywa się Skarbem Państwa.
WŁASNOŚĆ NICZYJA
Dopóki własność państwowa istnieje, nie można jej traktować tak, jakby jej nie było.
Dlatego upieram się od lat, że trzeba powołać do życia Skarb Państwa jako instytucję
pod zarządem niezależnych fachowców, nie polityków - żeby co roku sporządzano
inwentarz i bilans i żeby ten bilans badała Najwyższa Izba Kontroli.
Porządek jest tu podwójnie potrzebny: Państwo (przez duże P) jest w Polsce
największym dłużnikiem. Musi regulować zobowiązania wobec wierzycieli
zagranicznych i wobec własnych obywateli, którym sprzedało swe papiery
wartościowe. Czymś trzeba te zobowiązania zabezpieczyć. My tymczasem nie mamy
nawet pełnego rejestru własności państwowej na nieruchomościach,
przedsiębiorstwach i prawach.
Ruch egzekucyjny przydałby się i dzisiaj. Do czego trzeba właśnie Skarbu Państwa.
Ktoś powinien wystąpić o hipoteczne przynajmniej obciążenie tego mienia Skarbu,
które zawłaszczyli, korzystając z różnych okoliczności, różni w minionym ustroju
cwaniacy.
I trzeba mieć kogo skarżyć o zwrot własności zagarniętej przez państwo.
208
KŁOPOTY Z DEFINICJĄ
Żeby być uczciwym: we wzorcowej dla nas literaturze Francji też nie precyzowano, co
to właściwie był „Tresor”, czyli „skarb państwowy”. Po drugiej wojnie światowej
nauka francuska posługiwała się aż dwiema sprzecznymi ze sobą definicjami. Wedle
Rene Stourma (XIX w.) „tresor” to suma wszystkich środków w różnych kasach
państwa i wszelkiej własności państwa. Wedle prof. Trotabas’a Skarb Państwa to
służba finansowa, która zarządza ściąganiem podatków i wydatkami państwa, by
zapewnić wykonanie budżetu (zapewniając i źródła na pokrycie wydatków,
zanim wpłyną dochody!). Tymczasem dziś francuski Tresor Public (Skarb Publiczny)
spełnia również rolę bankiera, emitując np. obligacje skarbowe czy też bony
skarbowe. Jak u nas minister finansów.
Paradoks: żaden bank ani żadna spółka akcyjna nie emituje papierów wartościowych
bez dostatecznych podstaw prawnych i finansowych. A minister finansów emituje
obligacje i bony na rachunek czegoś, czego nikt porządnie nie zinwentaryzował i nie
oszacował. W rzeczywistości - na rachunek naszych przyszłych podatków. Zapłacą
pokolenia przyszłych podatników. Jak i w USA. Których zadłużenie przekracza
wyobraźnię.
ILU GOSPODARZY
Nie jest łatwo zarządzać dużym majątkiem prywatnym. Ale zarządzanie majątkiem
państwa zawsze i wszędzie przysparzało kłopotów.
Nasi przodkowie podobno za późno scentralizowali znowu naszą skarbowość. Ale i
jeden zarządca skarbu nie chronił przed nadużyciami. W 1661 r. Ludwik XIV nie
oddał finansów genialnemu Colbertowi na jednoosobową wyłączność; utworzył
Królewską Radę Finansów, z trzema członkami obok szefa. Kolegialność w
zarządzaniu finansami państwa wręcz się powszechnie w ówczesnym świecie przyjęła.
W Anglii przetrwała formalnie aż po wiek XX.
Czy to lepiej? Nic a nic. To w dyskusjach skarbowych temat zastępczy.
ILE „SKARBÓW”
209
Potem republika francuska z reguły tworzyła urzędy „pod polityków”. Robili, co
chcieli - jak dziś u nas. Decydowali oni i ich urzędnicy. To oni, u nas - urzędnicy
ministerstwa finansów, stanowią rzeczywisty sejm, senat i rząd naraz.
Jak to robią? Jak potrafią. Na szczęście, nie najgorzej.
210
regulację i nadzór gospodarki, zawsze mnożą się najrozmaitsze nadużycia, szwindle,
kumoterstwo, niegospodarność, nieodpowiedzialność, inwestowanie chaotyczne i
niespójne. Dlaczego więc tamto państwo samo inwestowało?
Musiało. Więcej: gdybyśmy po drugiej wojnie światowej zachowali niepodległość, tak
pewnie przez jakiś czas byłoby nadal. Polska nie miała własnego wielkiego
prywatnego kapitału. Największym polskim rezerwuarem gotówki mogły być tylko i
były – dochody Skarbu.
Dla porządku: prywatny kapitał zniechęcały idiotyczne podatki. M.in. podatek od
transakcji płaciło się, co wytykał Kwiatkowski, przed zainkasowaniem gotówki! Ten
idiotyzm przetrwał do dzisiaj.
211
OBYWATELE ZAMIAST ADMINISTRACJI
Dla zdrowia naszej firmy-państwa należy zdjąć z budżetu wszystko, co można. Żeby
obsługiwało jedynie to, co musi pozostawać w gestii administracji państwowej; nic
poza tym.
Administracja państwa i tak ma na barkach aż nadto, by nie zajmować się niczym, co
kompetentniej i lepiej załatwią sami zainteresowani obywatele. Niech przejmą zatem
jak najwięcej kompetencji i odpowiedzialności we wszystkich dziedzinach
gospodarowania, w których można obejść się bez administracji, czy to państwowej,
czy samorządowej.
Naszym zdrowiem powinny zajmować się publiczne obowiązkowe ubezpieczenia
zdrowotne, oparte na zasadach wzajemności. Państwo powinno tylko pilnować, by
pracowały solidnie.
Ciepłowniami miejskimi, wodociągami itp. też lepiej będą zarządzać, niż miasto,
spółki mieszkańców-klientów. Narzekać będą wtedy mogli już tylko na samych siebie.
Jeśli podatnicy mają wiedzieć, ile na co płacą, powinni co roku w Internecie znaleźć,
jakie wydatki składają się na budżet państwa czy też samorządu. Ile idzie na
utrzymanie policji, wojska czy sądownictwa, a ile na dotacje dla różnych deficytowych
gałęzi gospodarki, których pracownicy nie interesują się ich rentownością i domagają
się utrzymywania ich przez resztę społeczeństwa.
WSZYSTKO DO DYSKUSJI
212
NAJWIĘCEJ PŁACĄ NAJUBOśSI
Nie zadajemy żadnych pytań, znosząc wszystko, jak dopust Boży. A pytań jest
dziesiątki.
Dlaczego nasz rok budżetowy pokrywa się z kalendarzem? Nie pilnuje się go przyroda,
ani sezony handlowe. Jedna trzecia gospodarki (rolnictwo) żyje rytmem przyrody,
jedna trzecia społeczeństwa - dzieci, młodzież i szkolnictwo - rytmem oświaty, reszta
kraju - rytmem handlu. A więc?
Dlaczego podatek dochodowy rozlicza się wspólnie tylko w przypadku małżonków, a
nie wszystkich osób żyjących we wspólnym gospodarstwie domowym? Ten sam
dochód jest czymś innym dla pary ludzi bez dzieci i dla rodziny z trojgiem dzieci na
utrzymaniu. A więc?
Dlaczego w podatku od spółek prawa handlowego nie ma ulg na inwestycje, tak, że
robią one wszystko, by podwyższać swoje koszty własne? W USA system podatkowy,
choć z tysiącem przepisów, zachęca do rozwoju, nie do mnożenia kosztów własnych. A
więc?
I tak co rusz. Nikt nas nie pyta o zdanie, a i my o nic nie pytamy. Jakby to kto inny
płacił, nie my.
ZAPYTAJCIE KOTY
Nie chodzi o to, by likwidować istniejące Urzędy Skarbowe i tworzyć nowe. Chodzi o
to, by istniejące Urzędy Skarbowe - jak proponował największy skarbowiec naszej
historii, Leon Biliński - stały się agendami samorządów gminnych, ponieważ
samorządy lepiej o nie zadbają.
Nasze Urzędy Skarbowe dostarczają państwu olbrzymich pieniędzy, a z reguły pracują
w fatalnych warunkach, w nieludzkiej ciasnocie, przy obciążeniu pracowników
zadaniami ponad ludzkie możliwości, z humorystycznie niskimi płacami, do dziś
często bez nowoczesnego wyposażenia biurowego.
Gmina nie oszczędzałaby na wyposażeniu swego urzędu skarbowego - inaczej niż
ministerstwo, klasyczny szewc, który bez butów chodzi.
214
podatek gruntowy i podatki od osób prawnych. Pod nadzorem, oczywiście, i kontrolą
ze strony państwowych Izb Skarbowych.
Odpadłby m.in. koszt dzisiejszego transferu pieniędzy z urzędów skarbowych „do
góry”, do budżetu, „u góry”, między urzędami centralnymi, i z powrotem, z budżetu,
„w dół” do gmin (najskromniej licząc, około 10 procent budżetu idzie na same koszta
manipulacyjne!).
I dałoby się rzeczowo dyskutować o skarbowości - z udziałem samych skarbowców i
podatników. Bo i podatnicy mieliby coś mądrego do powiedzenia - a zgodziliśmy się,
że powinni mieć coś do powiedzenia. Skoro płacą.
Z góry musi być wiadomo, jaki procent wpływów, na jakiej podstawie i na co gmina
ma prawo zatrzymać dla siebie, na realizację swoich lub powierzonych sobie zadań
(na szkolnictwo, drogi, itp.). I jakie minimum na pewne określone cele publiczne
musi poświęcić (na biblioteki, szkoły, itd.).
Trzeba by nader skrupulatnie ustalić pełnomocnictwa Izb Skarbowych,
kontrolujących wykonywanie zadań skarbowych przez gminy. Żeby Izba, niezależnie
od policji skarbowej, miała pełny wgląd w gospodarkę gminy i co roku wystawiała jej
świadectwo raportem, podawanym do wiadomości publicznej.
OD CZEGO ZACZĄĆ
216
21. CO MOŻNA ZROBIĆ Z POLSKĄ
(I PRAWIE KAŻDYM INNYM KRAJEM W
NASZEJ CZĘŚCI EUROPY)
Zaprosili mnie przed paru laty na spotkanie młodzi redaktorzy prasy szkolnej w
jednym z warszawskich liceów. Dowiedziałem się, że starsze pokolenia miały swoją
życiową przygodę, walcząc z komunizmem lub opierając mu się w taki czy inny
sposób, oni zaś, pokolenie uczestników tego spotkania, nie mają już nic do zrobienia i
nic do przeżycia.
Odpowiedziałem, że dopiero teraz, kiedy wreszcie można coś zrobić, jest do zrobienia
wszystko.
Polska już w ciągu tych kilkunastu lat od roku 1989 zmieniła się nie do poznania. W
ciągu następnych dziesięciu lat można w niej zrobić wszystko. Zmienić nawet -
geografię.
Mam nadzieję, że zmienimy mapę Polski. Jest to ciągle mapa Polski pozaborowej. Jej
linie kolejowe biegną szlakami, jakie dyktowały granice zaborów: z Warszawy do
Torunia i Bydgoszczy przez Kutno. Do Ełku i Gołdapi - przez Białystok. Z Krakowa do
Sandomierza przez Dębicę albo Skarżysko-Kamienną. Na Ziemiach Zachodnich
dziedziczymy głupstwa komunikacyjne po Rzeszy Niemieckiej - pociąg z Wrocławia
do Wałbrzycha omija Świdnicę, do Jeleniej Góry jedzie się przez Wałbrzych. Z
Kołobrzegu do Świnoujścia jedzie się paroma łamańcami, nadkładając kilkadziesiąt
kilometrów, i nie ma żadnej linii wzdłuż wybrzeży Bałtyku, bo w te rejony mało kto w
Rzeszy jeździł i mało kogo one interesowały.
217
Wiadomo, że kontenery przewozić można taniej koleją niż okrętami szos, tak
niszczącymi nawierzchnie dróg. Nowe, szybkie autostrady na szlakach północ-
południe i wschód-zachód nie powinny dźwigać najcięższych przewozów.
Na dłuższych dystansach krajowych super-szybkie koleje wygrają w przewozach
pasażerskich z samolotami. Dziś niemal wszędzie trzy kwadranse zajmuje dojazd do
lotniska i dalsze co najmniej 15 minut odprawa z kontrolą; dojazd z lotniska do miasta
docelowego trwa tylko trochę krócej. Godzina lotu wydłuża się do trzech. Pociąg o
szybkości 300 km/godz., w rodzaju francuskiej TGV, przejedzie dzisiejszą trasę
„lotniczą” w godzinę. Najdłuższą, na drugi kraniec kraju, w trzy godziny. Bez względu
na pogodę. Bez obawy porwania.
Mapa Polski, jak widać, może wyglądać zupełnie inaczej.
FILOZOFIA TRANSPORTU
Mamy najkorzystniejszy układ rzeczny w Europie. Niemcy, żeby połączyć swoje rzeki
w jeden system komunikacji i transportu wodnego, musieli wykopać 6600
kilometrów kanałów, a kanał Dunaj-Men pokonuje śluzami 175 metrów różnicy
poziomów. U nas króciutki Kanał Bydgoski starcza dla połączenia dorzeczy dwóch
największych rzek naszej części Europy, Odry i Wisły (dziś należałoby wykopać nowy,
a szerszy kanał, omijając ten zabytek techniki).
Niemcy przewożą wodą - czysto i tanio - ponad 20 procent swego tonażu obrotów
towarowych. Rejon Duisburga, największego portu rzecznego Europy, przeładowuje
rocznie 60 milionów ton, więcej niż nasze porty morskie, Gdańsk, Gdynia i Szczecin
razem.
My wodą nie przewozimy nawet pół procenta. Setki milionów ton towarów masowych
- od węgla i rudy po materiały budowlane i ciężkie maszyny - wozimy kolejami i
samochodami. Drogo, brudno i bezmyślnie. Spalając wiele milionów ton kosztownego
węgla i miliony litrów drogiej ropy naftowej. Trując się dodatkowymi wyziewami
elektrowni i dodatkowymi spalinami.
218
PRZESZŁOŚĆ JAKO ARGUMENT NA RZECZ
PRZYSZŁOŚCI
Dawna Wisła była wielkim szlakiem handlowym. Spływał nią do Gdańska cały
olbrzymi eksport rolny i leśny szlacheckiej Polski. Szlakiem handlowym była i Odra.
Pływano i Wartą, a Narew połączył z Niemnem Kanał Augustowski nie dla turystyki.
Miał wobec zabranej przez Prusy Wisły otworzyć szlak handlowy przez Litwę do
Bałtyku. Tak, jak zaprojektowanym za Stanisława Augusta Kanałem Bydgoskim
Fryderyk Wielki połączył Wisłę z Notecią, żeby po pierwszym rozbiorze pozbawić
Gdańsk przywileju eksportu polskich płodów rolnych.
Dziś ludzie, reklamujący się jako obrońcy środowiska naturalnego, żądają, byśmy
zostawili rzeki w takim stanie, w jakim są. Innymi słowy, byśmy zostawili rzeki reszcie
przyrody jako jej „korytarze ekologiczne”. Tymczasem doliny rzek od zarania
cywilizacji są akurat „korytarzami ekologicznymi” gatunku naczelnych, zwanego
naukowo „homo sapiens”, człowiek myślący. Dopiero w epoce kolejnictwa człowiek
przestał myśleć i zaczął budować miasta na bezwodziach.
Człowiek zatruł rzeki, zdegradował je błędnymi regulacjami. Dziś musi odrobić swe
grzechy, naprawić, co zepsuł. Przede wszystkim - we własnym interesie.
219
pracowała nad koncepcją pasmowego rozwoju miast - wzdłuż cieków wodnych,
zwłaszcza na pięknych brzegach Wisły.
Pojechało wtedy paru moich kolegów reporterów do suchego jak pieprz, bezwodnego
miasteczka, by spytać mieszkańców, czy przenieśliby się nad Wisłę - z całą swoją
społecznością, włącznie ze swymi babciami. Przygniatająca większość była „za”. Dzieci
już rysowały nowe miasto. W parę miesięcy później miniona partia zlikwidowała
„Życie i Nowoczesność”, dodatek do „Życia Warszawy”, po czym już nie było mowy
nawet o żadnych marzeniach.
Możemy wozić i żyć zupełnie inaczej. Zamiast przepuszczać miliony ton z Zachodu na
Wschód i z Północy na Południe (tudzież na odwrót) kolejami i samochodami,
możemy oszczędzić sobie zanieczyszczeń, wożąc te miliony ton wodą.
Jeśli uruchomimy wspólnie z Morawami tani tranzyt wodny 12-kilometrowym
kanałem, projektowanym jeszcze za Franciszka Józefa, łączącym na Morawach Odrę z
Beczwą, dopływem Morawy, nasz Górny Śląsk razem z Górnymi Morawami mogą stać
się centralnym punktem przeładunków Europy - i konkurować nawet z rejonem
nadreńskiego Duisburga.
Przez nasz Bug i białoruską Prypeć Europa zyska połączenie wodne ze Wschodem
Europy - od Renu po Wołgę. Z rejonem Warszawy jako idealnym centralnym
punktem szlaku.
Rzeki polskie też stanowią wielki potencjał energetyczny. Rzeki duże i małe.
Dane o tym dawniej fałszowano - żeby górnośląscy bonzowie mogli rządzić Polską
przy pomocy węgla. Dopiero elektrownia wodna we Włocławku udowodniła znowu
swą produkcją energii, o ile taniej pracuje woda. Ideologia zaś przekreślała małą
energetykę wodną – bo młyny były prywatne. Dziś węglowy monopol energetyczny
nadal tłamsi małe, prywatne elektrownie wodne, jak tylko może. W ciągu kilku
pierwszych lat XXI wieku doprowadził do zamknięcia kilkuset.
220
Prof. Janusz Gołaski dawno zinwentaryzował w samej tylko Wielkopolsce 1500
dawnych spiętrzeń wodnych po dawnych młynach, gdzie mogłyby dzisiaj dawać
energię małe turbiny wodne. W sumie liczbę takich małych spiętrzeń wodnych na
małych, lokalnych ciekach szacować można w Polsce na kilkanaście, dwadzieścia
tysięcy - potencjał tysiąca kilkuset megawatów! Bez strat na przesyle.
Polska winna się uczyć oszczędzania energii, miast budować nowe siłownie. Ale też
powinna zatrudnić wodę - miast spalać węgiel.
Nie interesujemy się wodą. Nie pytamy, co nam grozi. A susza w Polsce to już nie
chwilowy dopust boży. I dawno przestała być w Polsce problemem fachowców. Stała
się, bardziej niż powódź, problemem każdego z nas. Każdy Polak powinien wiedzieć
wszystko o sposobach na suszę. Woda stała się sprawą naszej demokracji.
Od lat stepowieje Wielkopolska, najgospodarniejsza część kraju. Przychodzi do nas
klimat ze Wschodu, z głębi Eurazji. Pojawiają się rośliny stepowe i fauna stepu.
Wysycha Gopło, jego lustro wody coraz to obniża się o kolejny metr, a w Wielkopolsce
beczkowozy do dziś rozdzielają wodę na litry, i to na wielokilometrowych trasach.
To nie wina cywilizacji światowej. To my sami nie umieliśmy w minionym reżimie i
nadal nie umiemy się z wodą obchodzić. W statystyce zasobów wody jesteśmy na
drugim miejscu w Europie. Od końca.
Zaczęła się wtedy już w marcu, ale szczyt przypadł na sierpień i wrzesień. Rośliny
rozpoczęły wiosnę o 30-40 dni wcześniej. Wody podziemne opadły od 0,5 do 2
metrów poniżej średniego stanu. Zaczęły opadać wcześniej niż zwykle, przed
kwietniem - dlatego, że w roku poprzednim ich zasoby się nie odbudowały. Na domiar
przy upałach i niskich opadach wieją bardzo silne wiatry, co jeszcze bardziej
przesusza glebę.
Głównymi rzekami dolnego dorzecza Odry płynęło latem i jesienią mniej wody niż
kiedykolwiek w ich notowanej historii. Jeszcze gorzej było z rzekami o mniejszych
powierzchniach zlewni. Nieraz płynęły nimi wyłącznie ścieki. Kiedy jest sucho, woda
nie rozcieńcza dostatecznie ścieków; z tego, co płynie, trudno w ogóle cokolwiek
zaczerpnąć.
Kiedyś wody może zabraknąć; przyjdzie zamknąć wiele ujęć wód powierzchniowych,
tak będą zanieczyszczone.
PTAKOM NAPRZECIW
Przeciw spiętrzaniu Wisły i innych naszych rzek, przeciw ich regulacji, występują...
obrońcy środowiska naturalnego, wspierani po kryjomu przez „baronów” węglowych.
221
A właśnie nad rzeki o wyższym poziomie wody ściągają ptaki. Nie tylko polskie.
Również takie, jakich nigdy w Polsce nie było. I bobry, które jakimś cudem zwiedziały
się o szansie na nowe żeremia; niszczą dzisiaj wały przeciwpowodziowe!
śADNEGO BETONU
W Polsce już się nie kanalizuje, nie cembruje rzek i nie prostuje ich biegu
(prostowanie biegu przyspiesza spływ wody i przyniosło katastrofę w dolnym biegu
Renu). Dzięki rewelacyjnej metodzie, którą dziś interesuje się cały świat, można,
zamiast gwałcić naturę rzeki, współpracować z nią.
Dr Janusz Wierzbicki z Politechniki Warszawskiej (zmarł niedawno) badał przez lata
procesy korytowe, czyli – jak „pracuje” sama rzeka. Bo rzeka cały czas pracuje - zbiera
i niesie rumowisko denne, a potem je gdzieś osadza. Kiedy się w jej pracę głupio
ingeruje, rzeka traci równowagę w swych zachowaniach. Tam gdzie woda płynie
szybciej, rzeka niszczy brzegi i dno, tam gdzie woda ciecze w zwolnionym tempie,
rzeka nanosi piaski, tworzy wyspy, ruchome przemiały, przykosy (czy nie śliczny jest
język tych fachowych terminów?) i dzieli się na różne odnogi; koryto rzeki „dziczeje”.
I okazało się, że starymi, znanymi od setek lat, tanimi, prostymi technikami, przy
użyciu faszyny i łamanego kamienia, porastającego zielenią, wstawiając w
określonych miejscach tzw. „ostrogi” i umacniając brzegi na krótkich odcinkach,
można pomóc rzece regulować się samej, tak, że sama wyręcza ludzi...
Pływałem po uregulowanych tak odcinkach Narwi. Rzeka tam szeroka, głęboka, bez
śladu ręki człowieka na brzegach; dzika przyroda przybyła tam po zakończeniu robót
pierwsza. Wcześniej od swych obrońców.
Pustynną dziś Mezopotamię (Irak) tajemniczy lud Sumerów przed pięcioma tysiącami
lat obrócił w biblijny raj. Przyszli skądś ze świata. Martwe pustynie i złowrogie bagna
stały się krajem kwitnącym, pełnym pól, łąk i ogrodów. A mieli Sumerowie tylko
motyki i kosze...
„Zapomniany świat Sumerów”, książka mojego nieżyjącego przyjaciela, Mariana
Bielickiego, obok wiadomości z ćwierci miliona glinianych tabliczek - z
pokwitowaniami, rachunkami, raportami, spisami i innymi szczegółami codziennego
życia Sumerów, cytuje też ich poezje, wśród nich - litanię, lament bogini, która szuka
swego syna, boga Damu. Bez niego bowiem zapanuje susza, śmierć i zniszczenie.
Rolnik to był wśród Sumerów „człowiek od kanału, grobli i sochy”. Ich podręcznik
rolniczy uczył, jak regulować nawadnianie pól i przepływ wody w kanałach
irygacyjnych.
Utrzymywali stawy rybne. Budowali zbiorniki i kanały rezerwowe, dla
magazynowania wody z wezbrań.
Jednego tylko nie wiedzieli - że nie można nic zrobić i że ten, komu ziemia stepowieje,
skazany jest, by cierpieć, pomstując na głupotę cywilizacji.
222
CZY JESTEŚMY GŁUPSI
Nasze rzeki nie są bezbronne. Już wiemy, że nasze stare i dobre prawo wodne pozwala
zakładać spółki wodne. Ale nie tylko dobrowolne. Także i przymusowe, które
wszystkich użytkowników rzeki zobowiązują do wspólnej dbałości o jej czystość,
bezpieczny przepływ i prawidłowe zagospodarowanie.
Takie spółki powstają dziś już spontanicznie - jak spółka gmin leżących nad Pilicą. Ale
można przecie takie spółki powołać i dla wielkich cieków, niszczonych bezkarnie
przez wielkie skupiska ludzkie. Jeśli taka spółka zainwestuje w energetyczne i
transportowe możliwości swojej wielkiej rzeki, zyska na pokrycie spłaty kredytów
wziętych na oczyszczalnie ścieków...
223
Powstały już związki miast nadwiślańskich i miast nadodrzańskich. Powstaną i takie
spółki. Bo nikt inny o tym nie pomyśli.
LASY TO WODA
Oczywiście, żadne spiętrzenia nie zatrzymają tyle wody, co lasy. Dlatego zalesianie
Polski nie powinno być programem samych leśników. Przede wszystkim -
zmobilizować winno obrońców środowiska naturalnego. Zamiast przykuwać nogi do
skał tam, gdzie trzeba postawić tamę, mogliby zaopiekować się każdy jakimś
kawałkiem naszych lasów.
Lasy w rzeczywistości są interesem nas wszystkich, wszystkich Polaków. Całej polskiej
demokracji. Bo wszyscy musimy oddychać. A lasy to nasza fabryka tlenu.
Sadzenie i ochrona lasów powinny być programem naszej samoobrony narodowej
przed samymi sobą. Obrońcy przyrody, którzy to pomijają, bronią stanowisk na
rachunek przyrody.
Dawniej powiadano: „nie było nas, był las, nie będzie nas, będzie las”. Dziś chodzi o
to, by las był z nami. Inaczej „nie będzie lasu, nie będzie nas”. Wyschniemy jak ta żaba
z bajki Brzechwy. Dusząc się z braku powietrza.
224
Bądźmy dwa razy tańsi od Zachodu przy tym samym poziomie usług. Po właściwej
reklamie - do naszych letnisk ściągną Skandynawowie i Niemcy, a do taniej Polski
przyjedzie co roku milion Amerykanów polskiego pochodzenia. Ten „przemysł”
nakłady zwraca szybciej niż przetwórstwo.
Wszystko to oznacza potrzebę nowej wyobraźni. Nastawienia jej na inne jutro. Jutro
dla umiejących współpracować ze sobą indywidualności. Mamy dziś ponad dwa
miliony drobnych przedsiębiorstw. Ale samych małych przedsiębiorstw budowlanych
(sprawniejszych i efektywniejszych) będzie trzeba tysięcy.
CO MOśE PAŃSTWO
Państwo nie dostarczy leków na brak wyobraźni. A jakiej potrzeba wyobraźni? Tej,
którą streszcza ironiczna w zamierzeniu, ale podchwycona - jako symboliczna dla
dzisiejszej Polski przez prezydenta Busha juniora - piosenka zespołu Golec
uOrkiestra:
„Tu na razie jest ściernisko,
ale będzie San Francisco,
a tam, gdzie to kretowisko,
będzie stał mój bank...”
Takiej wyobraźni potrzebujemy nie tylko my. Także nasi sąsiedzi na wschód od
Polski, dla których ważne będzie zobaczyć, co da się zrobić własnymi siłami - lub z
pomocą Unii Europejskiej – we własnym kraju.
A my zastanówmy się, jak możemy pomóc naszym sąsiadom Ukraińcom. Czas, kiedy
będziemy o nich mówili - nasi bracia Ukraińcy, przyjdzie po czasie naszej pomocy i
przyjaźni. Miniony ustrój wielu z nich odebrał nawet poczucie tożsamości i język, a
zniszczyć potrafił nawet glebę.
Zaczynają na ściernisku.
225
22. ANEKS: DEKALOG NIEUDACZNIKA
Ten tekst ukazał się po raz pierwszy w roku 1978. Drukowany potem kilka razy przy
różnych sposobnościach pod różnymi adresami, uzupełniony jednym zdaniem o
marnowaniu swego i cudzego wysiłku w młodej demokracji, zachował pełną
aktualność.
A propos: przy okazji dowiesz się, czy naprawdę chcesz, by ci się powiodło.
Jest znacznie więcej takich satanistów niż przypuszczamy. Swoje czarne msze
marnowania najlepszych koncepcji, pomysłów i planów odprawiają oni publicznie,
wygłaszając przy tym pełne ironii kazania o działaniu efektywnym. Jak ich rozpoznać?
Mają swój dekalog. Istnieje mnóstwo recept na spartolenie każdej roboty, ale
współdziałanie społeczne wymaga partactwa o specyficznych założeniach - musisz
przecież zmarnować nie tylko swój wysiłek, musisz popsuć - skutecznie! - to, co zrobią
inni. Jeśli tylko Tobie się nie uda, mała przyjemność i żadna satysfakcja; sztuka
polega na tym, żebyś Ty sknocił, a wszystkich dookoła szlag trafiał.
Wedle jego przykazań można doprowadzić do ruiny nie tylko przedsięwzięcia w skali
domu, osiedla mieszkaniowego, dużej wsi czy fabryki. Można zaprzepaścić nawet
wielkie królestwa, władzę absolutną i niezmierzone bogactwa. Tym bardziej młodą,
obiecującą demokrację i swoją w niej władzę.
226
wycofać. Amerykanie chcieli jedynie, by ich traktowano serio. Ale na to właśnie rząd
Wielkiej Brytanii nie umiał się zdobyć. Dołożył jeszcze mnóstwo pieniędzy, by stracić
swoje północno-amerykańskie kolonie. Na dworze Jerzego III czczono po kryjomu
Belzebuba Nieskuteczności.
Innym razem był on również bardzo zadowolony, kiedy mu się udało zaprowadzić
Napoleona pod Moskwę. Wyzbądź się zatem wszelkich kompleksów niższości: bzdura
jest tą wyjątkową dziedziną, w której możesz dorównać królom. Do wielkich głupstw
nie trzeba aż Napoleona, ani jego wzrostu.
1.
Nie dopuszczaj do siebie niepomyślnych informacji.
Niektórzy władcy w dawnych czasach mieli godny uwagi obyczaj ścinania głów
posłańcom przynoszącym złe wiadomości. Weź z nich wzór. Brakuje Ci potęgi
królewskiej, by ścinać głowy, ale nawet jako przewodniczący samorządu osiedlowego
czy organizator ważnego społecznie programu możesz stopniowo odzwyczaić ludzi od
uświadamiania Ci, że coś tam nie idzie idealnie.
2.
Miej za nieprzyjaciela każdego, kto Cię nie chwali, i zrażaj sobie, kogo możesz.
Nie zapominaj też odciąć od siebie, kogo się da, a zwłaszcza ludzi inteligentnych, co
więcej, mających wpływ na innych i autorytet.
Pod żadnym pozorem nie rozmawiaj z takimi facetami i nie słuchaj ich. Powtarzaj
sobie ciągle - nie będą mnie pouczać! Ich niebezpieczna, uwodzicielska inteligencja
mogłaby przypadkiem zrobić na Tobie wrażenie i popchnąć Cię w kierunku sukcesu,
którego pragniesz uniknąć. Natomiast zrażając kogoś takiego, odpychasz od siebie za
jednym zamachem cały krąg ludzi, dla których jego autorytet ma istotne znaczenie. O
ileż mniej zachodu!
227
Sztukę zrażania ludzi wielekroć łatwiej opanować niżeli sztukę zdobywania ich sobie.
Pamiętaj: czasem dość jednego celnego słówka, by zarobić śmiertelnego wroga, z
którym nigdy już nie znajdziesz porozumienia.
3.
Jeśli już musisz ludzi zdobywać, spróbuj ich nabrać; jeśli to nie wyjdzie - przestraszyć;
jeśli i to zawiedzie - kupić. Wspaniały patent!
Nabrani, kiedy przejrzą (wcześniej czy później zawsze się to w końcu zdarzy),
znienawidzą Cię podwójnie. Za to, że ich nabrałeś, i za to, co jako nabrani zrobili.
Ci, których kupiłeś, będą wobec Ciebie lojalni, owszem. Dopóki ich nie przepłaci ktoś
inny.
4.
Stwórz z gronem swych najbliższych współpracowników swoją własną rzeczywistość,
do której świat realny powinien się dostosować (a jeśli tego nie robi, tym gorzej dla
niego).
Zalecenia pomocnicze: wprowadźcie własne kryteria oceny, nie sugerując się żadnymi
idiotycznymi ograniczeniami określanymi jako zdrowy rozsądek, poczucie
rzeczywistości, itp. W miarę możliwości używajcie własnego słownika dla nazywania
faktów i ludzi, powszechnie nazywanych inaczej (klęskę przekładając na sukces,
nieakceptację na poparcie, i vice versa). W ten sposób odgrodzicie się skutecznie od
wszystkich, którzy chcieliby Wam pomóc, ponieważ nie będą znali języka
obowiązującego w Waszym gronie.
228
Efekt murowany: kiedy zlecicie z kozła, nie będziecie nawet wiedzieli, dlaczego wóz
się Wam wywrócił. I nikt nie wytłumaczy, jakeście ten sukces ponieśli.
5.
Niczego nie staraj się przewidzieć, a jeśli musisz, bierz pod uwagę tylko
najkorzystniejszą dla siebie ewentualność.
Skłonność to bardzo egalitarna - fuszerem może być każdy. Bywał nim i Napoleon.
Jeśli nawet nie będziesz Napoleonem głupstwa, wszystko przed Tobą. W końcu nie
musisz przecie zmarnować półmilionowej armii i panowania nad połową Europy...
6.
Działaj zawsze w pierwszym odruchu, śmiało i bez zastanowienia.
Jeżeli ktoś, kogo uznałeś za swego wroga (być może jest nim naprawdę), powiedział,
że powinno się przeprowadzić ścieżkę w poprzek trawnika, zareaguj decyzją idealnie
przeciwną. I tak za każdym razem, w każdych okolicznościach, aż po skalę głupstwa
na miarę losu państwa.
Tym sposobem oddajesz w ręce swego przeciwnika ster kursu wiodącego Cię ku
porażce, a nikt Ci nie może zarzucić, że działasz pod czyjeś dyktando, że kapitulujesz,
albo, że brak Ci ducha. W końcu prawo podejmowania decyzji obejmuje również
prawo podejmowania decyzji nerwowych.
Nie bój się - kiedy się opanujesz, może być już za późno. Odwagi! Nerwowi
przegrywają szybciej.
7.
Licz, że jakoś samo się ułoży.
Wojak Szwejk mawiał, że jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było.
Bądź niezachwianym optymistą. Kiedy już będziesz blisko ściany, zawsze możesz,
wjeżdżając w nią, zamknąć oczy. Boli tak samo, ale nie widać krwi.
8.
Żadnej analizy błędów.
Logiczne: nie popełniłeś żadnych błędów. O żadnych błędach nie wiesz i nie słyszałeś.
Nie ma zatem czego analizować.
229
Pamiętaj: o błędach mówią tylko Twoi wrogowie. Kiedy Ci ktoś tłumaczy, że analiza
błędów jest matką sukcesu, wiesz, co o nim myśleć.
9.
Winni są inni.
10.
Nie uprzedzaj ruchów przeciwnika ani też niekorzystnych obrotów losu.
Ci, którzy na terenie Waszego osiedla, miasta czy państwa zechcą po Was coś zrobić,
żeby nawet najgłupsi albo wredni, wydadzą się po Was aniołami - chociaż cała Wasza
wina polegała jedynie na tym, że się Wam nie udało. No ale tego przecież
chcieliście...?
Jak powiedziałem - zastanów się, czy aby nie tego podświadomie chcesz...
230
Spis treści
PO CO KOMU TA KSIĄŻECZKA 2
CZYJA TO DEMOKRACJA 2
KAŻDY ODPOWIADA SAM 2
NIE TAK STROMO... 2
SZKLANA GÓRA 3
INNA TEORIA WZGLĘDNOŚCI EINSTEINA 3
ZA CO UWIELBIAM „ALICJĘ W KRAINIE CZARÓW” 3
MOJA TEORIA RZECZY NIEMOŻLIWYCH 3
BEZ UTOPII 3
NORMALNE PAŃSTWO JEST MOŻLIWE 4
JAK CZYTAĆ TĘ KSIĄŻECZKĘ 4
NIECH DRUKUJE, KTO CHCE 4
1. O WŁAŚCIWE PODEJŚCIE DO RZECZY NIEMOŻLIWYCH 5
PRZYSTANEK ALASKA NIE BYŁ CZYSTĄ FANTAZJĄ 5
NIE TYLKO MY MAMY TAKIE KŁOPOTY 5
KIM SĄ INNI 5
GDZIE SZUKAĆ PANA BOGA 6
TROCHĘ ETYMOLOGII 6
MOJEMU PRZYJACIELOWI INTELEKTUALIŚCIE, ROZGORYCZONEMU BREDNIĄ KWITNĄCĄ W MŁODEJ
DEMOKRACJI 6
NASZ KAWAŁEK WSZECHŚWIATA 7
ZGODY TRZEBA NIEWIELE 7
RADA PRAKTYKA 7
ZŁO TYLKO CZEKA NA BIERNOŚĆ 7
MÓJ IDEAŁ 7
KTÓRĘDY? 8
AMERYKANIE PO PROSTU ROBIĄ TO, CO WARTO ZROBIĆ 8
SKOKI DO PUSTEGO BASENU 8
WYSOKI HORYZONT 9
KIEDY „DZIADEK” SIĘ MYLIŁ 9
NASI WIELOPOLSCY 9
PRZYKRY GŁOS WEWNĘTRZNY 9
W SKÓRĘ BRAŁ NAPOLEON WIELKI 10
PESYMISTOM 10
CO MYŚLEĆ O CUDZYCH DOŚWIADCZENIACH 10
JEŚLI NIE MA WZORÓW 10
OD CZEGO ZACZĄĆ 11
NIE ZAWSZE MĄDRE TO, CO LOGICZNE 11
JAK OBIERAĆ CELE WSPÓŁDZIAŁANIA 11
JAKIE OBIERAĆ CELE 12
NIGDY NIE ZABRAKNIE TYCH NA „NIE” 12
PAN BÓG BYŁ SKROMNIEJSZY 12
JEDYNA AUTENTYCZNA TRUDNOŚĆ 12
OCHOTA LUDZKA JAKO MNOŻNIK POWODZENIA 13
SKÓRA, NIE SPRAWOZDANIE 13
NOWOŚĆ JAKO ODRAŻAJĄCE ZŁO 14
GENIALNY POMYSŁ NA PODŁOŻENIE NOGI 14
DWIE RADY STAREGO WYJADACZA 14
LUDZIE WŁADZY I CI POZA NIĄ 14
DWIE, TRZY GODZINY TYGODNIOWO DLA DEMOKRACJI 15
231
ZANIM BĘDZIEMY SIĘ NUDZIĆ 15
2. NIKT NIE RODZI SIĘ OBYWATELEM 16
NIKT NIE RODZI SIĘ OBYWATELEM 16
Z CZEGO WZIĘŁA SIĘ ANGLIA 16
KTO STWORZYŁ DANIĘ 16
NIKT ZA NICH, NIKT ZA NAS 17
WŁASNE UNIWERSYTETY 17
MACIERZ - MNIEJSZA, ALE WYDOLNA 17
SZKOŁY JAKO PRZYSZŁOŚĆ 18
INKUBATORY DEMOKRACJI 18
KTO Z NAS ROBI IDIOTÓW 18
SPRAWDZONE DOŚWIADCZENIE GŁUPSTWA 19
MIEJSCE NA MYŚLENIE 19
W ROCHDALE CHCIELI WIEDZIEĆ WIĘCEJ 19
ANALFABECI NIE GŁOSUJĄ 20
OŚWIATA NIE JEST PRYWATNYM LUKSUSEM OBYWATELA 20
CO POTRAFI SZKOŁA 20
PRACĄ WŁASNYCH GŁÓW 21
SPOSOBY NA TANIE KSIĄŻKI DEMOKRACJI 21
IŚĆ W ŚLADY BTS 22
INTERESY DLA NASTOLATKÓW 22
3. BEZ GMINY NIE MA OBYWATELI 23
GMINA NIE BYŁA DOBRODZIEJSTWEM BOGÓW 23
ATEŃSKA TEORIA PAŃSTWA 23
BÓG JEST ZA GMINĄ 23
ZAMORDOWANA PAMIĘĆ 24
PRZYGODY SŁÓW I POJĘĆ 24
WOLNA GMINA JAKO PODSTAWA PAŃSTWA 24
NIEDOCENIONA REWOLUCJA 24
KAŻDY ZE SWOJĄ KONSTYTUCJĄ 25
DEMOKRACJA LOKALNA MIAŁA BYĆ PODSTAWĄ PAŃSTWA 25
AMERYKA GMIN 25
ZANIM WOLNOŚĆ STANIE SIĘ OBYCZAJEM 26
GMINA UCZY RZĄDZIĆ SPOŁECZEŃSTWEM 26
JAK ONI TO ROBILI 26
BEZ POLITYKI 27
NAJKRÓTSZA DEFINICJA SAMORZĄDU (SERIO) 27
NIE LICZYĆ NA MUR CHIŃSKI 27
I KTO TO ZROBI 28
PO CO TA WŁADZA 28
NIECH SIĘ WŁADZY NIE MYLI 28
NIKT NIE POWINIEN KONTROLOWAĆ SIEBIE SAMEGO 29
ODPOWIEDŹ KACYKOWI SAMORZĄDOWEMU 29
NIE DA SIĘ ŻYĆ Z POŁOWĄ WÓJTA 29
DEMOKRACJA NIE ROZWIJA SIĘ PRZEZ DZIEWORÓDZTWO 30
WIELKIE MIASTO W WIELKIM MIEŚCIE 30
MAŁA DEMOKRACJA 30
GMINY POTRAFIĄ 31
WSZYSTKO JUŻ BYŁO 31
SAMORZĄD SKARBOWY 31
POLICJANCI I GOSPODARZE 32
ARMIA OBYWATELSKA 32
232
4. ILE DEMOKRACJI, ILE BIUROKRACJI 33
JAK POWSTAŁO PRAWO PARKINSONA 33
BLADE CIENIE DAWNEJ POTĘGI 33
PO CO „SŁUŻBA CYWILNA” 33
SKAZA INTELEKTUALNA 34
NA JAKIM POZIOMIE KOŃCZY SIĘ SAMORZĄD 34
ILE DEMOKRACJI, ILE BIUROKRACJI 34
DEMOKRACJA POZOROWANA 35
ŚRODKI SAMOOBRONY 35
LICZYĆ ETATY I KOSZTY 35
ZŁOŚLIWE PRAWDY O DEMOKRACJI PRZEDSTAWICIELSKIEJ 36
CHOROBY SAMORZĄDU 37
KIEDY URZĘDNICY ZAJMĄ SIĘ OBYWATELEM 37
PIES OGRODNIKA 37
POŁOWICZNA, OPORTUNISTYCZNA RECEPTA NA BIUROKRATĘ 38
WCALE NIE JEST ŁATWO OBALIĆ LOKALNEGO TYRANA 38
CZYM GROŹNY JEST LOKALNY TYRAN LUB KLIKA 38
NA KOGO NIE MOŻNA LICZYĆ 38
PARĘ SŁÓW STAREGO PRAKTYKA 39
NAJGROŹNIEJSZA JEST PRAWDA 39
JAK DOTRZEĆ DO WASZYCH WSPÓŁOBYWATELI 39
SOJUSZNICY 40
UDERZENIE WE WŁAŚCIWYM MOMENCIE 40
5. NAJPIERW GAZETA, CZYLI NAJKRÓTSZY PORADNIK REDAGOWANIA GAZET LOKALNYCH (RADIA LUB
KABLÓWKI) 42
DLACZEGO GAZETA... 42
KAŻDY CZYTA I SŁUCHA NAJPIERW SIEBIE 42
ZARAZ PO SZERYFIE 42
NAJWIĘKSZA FRAJDA 43
MOŻE TYLKO TEN, KTO CHCE 43
CZEGO OCZEKIWAĆ OD WYDAWCY 43
WYDAWCA JAKO MORGAN 44
OD CZEGO ZACZĄĆ 44
WSTĘPNE KRYTERIA 44
O CZYM PISAĆ (LUB MÓWIĆ) 44
KIEDY KOWALSKI UGRYZŁ PSA 45
JAK PISAĆ 45
PORADNIK 45
TO ONI MUSZĄ SIEBIE ZNALEŹĆ (W GAZECIE LUB RADIU) 47
AUTORYTETY 47
OSTROŻNIE: SŁOWO MOŻE ZABIJAĆ 47
PRZYGOTOWANI NA BATY 48
OFIARY PIERWSZEGO INFORMATORA 48
GDY DOBRĄ WIADOMOŚCIĄ STAJE SIĘ TYLKO ZŁA WIADOMOŚĆ 48
CENZURA 48
Z PIERWSZEJ RĘKI 49
BYĆ SOBĄ 49
WOLNO SIĘ MYLIĆ 49
NASZE POWIERNICZE OBOWIĄZKI 50
6. LOKATORZY CZY OBYWATELE 53
DEMOKRACJA DOMOWA 53
PAŃSTWO ZACZYNA SIĘ NA KLATCE SCHODOWEJ 53
233
Z JASKINI DO JASKINI BYŁO DALEJ 54
SPOŁECZNOŚĆ CZY SPIS LOKATORÓW 54
MIESZKANIE JAKO KONIEC ŚWIATA 54
CZY TO JEST PRZYJAŹŃ, CZY TO JEST... 55
MAŁA WIEŚ W JEDNYM DOMU 55
CZY TO SIĘ OPŁACI 56
MY SAMI, NIE „ONI” 56
CZY SAMI CHCĄ 56
STAROŚĆ W DEMOKRACJI POWINNA MIEĆ SIĘ LEPIEJ 57
LEK NA SAMOTNOŚĆ 57
NIKOGO NIE ZMUSZANO 57
TROCHĘ MIEJSCA NA WSZYSTKO 58
CZYJ TO INTERES 58
URODA PRZYRODY LUDZKIEJ 59
SAMOSIEJKI 59
KIEDY WIĘDNĄ UCZUCIA 59
SZCZEGÓLNE WALORY KSIĄŻKI TELEFONICZNEJ 60
POMOC SAMOTNYM - W IMIĘ SAMOPOMOCY 60
BARKA I MIŁOSIERDZIE BOŻE 60
7. RODZINA JAKO PARTNER WŁADZY (DEMOKRACJA ZACZYNA SIĘ OD KUCHNI) 61
KTO Z KOGO ŻYJE I KTO TU JEST NAPRAWDĘ WAŻNY 61
„NIEWIDZIALNA RĘKA RYNKU” TO MY 61
KLUB FRAJERÓW 61
BUDŻET DOMOWY JAKO PARTNER BUDŻETU PAŃSTWA 62
SPRZECZNOŚĆ W STATYSTYCE 62
NIE MA BUDŻETÓW DOMOWYCH MNIEJ WAŻNYCH 62
CZY WARTO 63
ZDROWE RĄCZKI I ROZUM 63
PAŃSTWO ZACZYNA SIĘ W DOMU 63
BĄDŹMY (CHOĆ TROCHĘ) JAPOŃCZYKAMI 64
CZY ENGEL MUSI MIEĆ RACJĘ 64
DLACZEGO CORAZ WIĘCEJ 64
ZDROWO – DROŻEJ. NA RAZIE 64
ANI TRUDNE, ANI SKOMPLIKOWANE 65
CO ODKRYŁ IRVING FISHER 65
NIE ZOSTAWIAJ TEGO SPECJALISTOM 65
CO TYDZIEŃ 66
...I CO TYDZIEŃ WSKAŹNIK INFLACJI 66
GENIALNIE PROSTE 66
ŻEBY WŁADZY NIC NIE KUSIŁO 67
NASZ "WSKAŹNIK FISHERA" 67
POMIAR DLA KAŻDEGO 67
CO TO JEST TEN „KOSZYK” FISHERA 67
JAK TO ROBIĆ 68
PIENIĄDZE, Z KTÓRYCH OKRADA SIĘ GOSPODARSTWA DOMOWE 71
8. KAPITALIZM DLA WSZYSTKICH, CZYLI JAK PORADZIĆ SOBIE Z TWIERDZENIEM ARROWA 72
TWIERDZENIE NIEMOŻLIWOŚCI 72
CZYM WYGRYWA DEMOKRACJA 72
ETOS, NIE TYLKO PIENIĄDZE 73
KAPITALIZM WŁASNYMI RĘKAMI 73
IKEDĘ ROZUMIAŁ KAŻDY JAPOŃCZYK 73
GDZIE JEST KAPITAŁ 74
234
KAPITALIZM NADMIARU PIENIĘDZY 74
KIEDY BIEDNY MA POŻYCZAĆ BOGATEMU 74
ŚWIETNE, ALE NIE ZARAZ 75
PORÓD CHYBA TO BYŁ NIECO PRZEDWCZESNY 75
NIBY-LIBERALIZM 75
CZYJA KURA KOMU ZNOSIŁA ZŁOTE JAJA 76
ONIEŚMIELAJĄCO ŁATWE INTERESY 76
CZEKI, WEKSLE I WARRANTY 76
KAPITALIŚCI Z MIANOWANIA 77
PRODUKCJA BOCASSÓW 77
PRYWATYZOWAĆ TRZEBA. JEDNAK 77
METODA KELSO 77
KELSO O POLSCE 78
JUŻ, ZARAZ 78
JAK UWŁASZCZAĆ OBYWATELI 78
BEZ WŁASNOŚCI NIE MA GOSPODARNOŚCI 79
MY, WŁAŚCICIELE 79
NIECO AMBICJI I WYOBRAŹNI 80
JAK PORADZIĆ SOBIE Z MONOPOLEM TELEFONII 80
SIECI LOKALNE - LOKALNYM OPERATOROM 80
EFEKT MNOŻNIKOWY 81
BEZ REKORDÓW 81
KAISER 81
MUSI BYĆ WIADOMO, CO JEST DOBRE, A CO ZŁE 81
CO JESZCZE DA SIĘ ZROBIĆ 82
POLSKA W EUROPIE 82
9. MYŚL POLITYCZNA, CZYLI CO O TYM WSZYSTKIM MYŚLEĆ 83
TO JUŻ BYŁO 83
TROCHĘ POLITYKI 83
CO MOŻNA POWTÓRZYĆ 83
POCHWAŁA TALENTÓW 84
LĘK PRZED JUTREM I LĘK PRZED ROZMOWĄ 84
O JAKĄ DEMOKRACJĘ CHODZI 84
TO JUŻ DZIAŁAŁO 84
JEŚLI NAPRAWDĘ TEGO CHCEMY 85
ZAPOMNIEĆ O NIEWOLI EGIPSKIEJ 85
WYRWA CYWILIZACYJNA W MÓZGACH 85
LEWICA Z NOMENKLATURY 86
CO TO BYŁO 86
PRZYKŁAD MANIPULACJI 86
PRAWICE POWAŻNE 86
PRAWICE MNIEJ POWAŻNE. JEŚLI W OGÓLE 87
CZY TO W OGÓLE COŚ JESZCZE ZNACZY 87
RÓWNOŚĆ JAKO WYZWANIE POLITYCZNE 87
CZEGO CHCIEĆ OD POLITYKÓW 87
OBYWATEL NIE JEST ZŁEM KONIECZNYM 88
CZEGO SZUKAMY 88
BAĆ SIĘ CZY NIE BAĆ 88
JAK SIĘ ZACZĘŁO 88
O CO CHODZIŁO 89
TO NIE MIAŁ BYĆ WOLNY EGOIZM 89
WŁASNOŚCI NIE WSZYSTKO WOLNO 89
PRZECIWNICY 90
235
ALTERNATYWA LIBERALIZMU 90
KIM BYŁ NAPRAWDĘ JONH MAYNARD KEYNES 90
NA SCENĘ WCHODZĄ NEOLIBERAŁOWIE 91
LIPPMAN PRZECIW MONOPOLOM 91
LUDZKIE STRONY LIBERALIZMU 91
NEOLIBERALNY CUD GOSPODARCZY 92
GRA O PRACOWNIKÓW 92
ALTERNATYW NIE WIDAĆ 92
INNY KAPITALIZM 92
CZEGO WOLNY RYNEK NIE MOŻE 93
NIEWIDZIALNA RĘKA NIE MA UST 93
ILE MIEJSCA DLA INNYCH IDEI 94
UNIA RÓWNYCH 94
10. KAPITALIZM BARDZO NIEDUŻYCH PIENIĘDZY 95
11. JAK ZAROBIĆ NA WŁASNYCH WYDATKACH 105
HANDEL - NIEDOKOŃCZONA REWOLUCJA 105
MAŁE SKLEPY DLA STARSZYCH LUDZI 105
GDY NIE MA TYCH MAŁYCH SKLEPÓW 105
BEZ „SOCJALIZMU” 106
SPRAWIEDLIWI PIONIERZY 106
ODZYSKAĆ JEDNĄ DWUNASTĄ WYDATKÓW 106
KAPITAŁ Z DWÓCH PENSÓW 106
NA ROPUSZEJ SPRZEDAJĄ TANIEJ 107
SAMI O WSZYSTKIM 107
POMYSŁ NA DOBRY INTERES 107
SWÓJ HURT 107
DROBNY PRYWATNY HANDEL NIE MA SIĘ CZEGO BAĆ 108
SAMEMU ZARABIAĆ NA POŚREDNICTWIE 108
LUKSUSY HURTU 108
IDEALIŚCI I PRAKTYCY 109
IDEAŁY 109
GRA O CENY 109
MIGROS 110
DROGA DO SUKCESU 110
SENSACYJNA PRZEMIANA 110
MĄDROŚĆ NAJWIĘKSZEGO Z PIONIERÓW 111
KONIEC FIKCYJNEJ SPÓŁDZIELCZOŚCI 111
BEZ UTOPII 111
RACHUNEK SZANS 111
JAK NAM TO PÓJDZIE 112
KTO I PO CO MOŻE OBNIŻAĆ CENY 112
„KONSUMENT” TO PO POLSKU „SPOŻYWCA” 112
SZKOLNE INSTYTUTY BADANIA JAKOŚCI 112
SPÓŁDZIELCZOŚĆ, A NIE KARTY RABATOWE 113
BEZ WIELKIEJ USTAWY 113
HANDEL JAKO PARTNER ADMINISTRACJI 113
12. ZATRZYMAĆ WŁASNE PIENIĄDZE 115
DLA KOGO PRACUJĄ NASZE PIENIĄDZE 115
50 LAT LUKI CYWILIZACYJNEJ 115
O CO CHODZI W UBEZPIECZENIACH 115
WZAJEMNIE - KIEDY NIE MA PIENIĘDZY NA RYZYKO 116
WZAJEM CZY U KOGOŚ 116
236
GRYNDERZY 116
INNY ZYSK 117
RZYMSKIE PODSTAWY 117
WZAJEMNOŚĆ JEST ŁATWIEJSZA 117
WZAJEMNOŚĆ NIE BANKRUTUJE 117
BEZ ZYSKÓW - I BEZ PODATKÓW 118
PRZEZORNOŚĆ WZAJEMNA 118
LISKÓW: NASZE DOŚWIADCZENIE PRAKTYCZNE 118
BEZ PEŁNYCH SKŁADEK 118
ZASŁUGI WZAJEMNOŚCI 119
PRZEWAGI SPÓŁKI KOMERCYJNEJ 119
RÓŻNICE 119
UTRUDNIENIA 120
UBEZPIECZENIA WŁASNE 120
INTERESY BOGATYCH 120
POWSTANIA ZA DARMO 121
ZATRZYMAĆ PIENIĄDZE W KRAJU 121
PRZECIW BEZRADNOŚCI UBEZPIECZEŃ 121
DO POPARCIA PRZEZ WSZYSTKICH 122
PRZEOCZONA POWSZECHNA PRYWATYZACJA 122
„UWZAJEMNIENIE” NIE JEST ŻADNĄ FILOZOFIĄ 122
MAŁE MOŻE BYĆ SKUTECZNE 122
KREDYT Z POLISY 123
REASEKURACJA 123
INNE WALORY WZAJEMNOŚCI 123
14. BEZPIECZEŃSTWO JAKO INTERES WSPÓLNY 123
CZEGO SIĘ BAĆ 124
NIEBEZPIECZEŃSTWO ZBLIŻA 124
KTO MA SIĘ TYM ZAJĄĆ 124
NIEBEZPIECZNE ULICE, NIEBEZPIECZNE DZIELNICE 125
JAK POSKROMIONO PRZESTĘPCZOŚĆ W NOWYM JORKU 125
JEST PO CO BYĆ POLICJANTEM 126
USTRÓJ I ZASADY 126
BRATTON W POLSCE 126
A JEDNAK... 127
W BOSTONIE ZROBILI TO NAJWCZEŚNIEJ 127
KIEDY NIE MA POLICJI - SOPOT 127
DOŚWIADCZENIE POWIŚLA 128
KIEDY NIE MA POLICJANTÓW 128
TROCHĘ DECYZJI. DECYZJE NALEŻĄ DO WAS 129
CZYI TO LUDZIE 129
SIEDZIEĆ CZY CHODZIĆ 129
WIDZIEĆ 130
KTO SIĘ NIMI ZAJMIE 130
W RAZIE RECYDYWY 130
JAK PP, CZYLI JAK POWSTRZYMAĆ PRZESTĘPCZOŚĆ 131
PP W SZKOŁACH 131
KARTOTEKI 131
NIE DOŚĆ ZŁAPAĆ 132
INNE KARTOTEKI 132
KARA CZY RESOCJALIZACJA 133
PO CO WIĘZIENIA 133
ZACZYNA SIĘ OD KORUPCJI POLITYCZNEJ 133
237
14. ZDROWIE TO PIENIĄDZ 135
OD CZEGO SIĘ ZACZĘŁO 135
BISMARCK ROBI REWOLUCJE SAM 135
BISMARCK I CHOROBY 135
PO CO? 136
BISMARCK I NIESZCZĘŚLIWE WYPADKI 136
JAK TO BYŁO U NAS 136
...I JAK TO ZEPSUTO 136
DOBRE LOKATY 137
CO SIĘ UDAŁO PO WOJNIE 137
CO ZROBIŁA PRL 137
KRADZIEŻ USYSTEMATYZOWANA 138
JAK DŁUGO TAK MOŻNA 138
ABSURD SPIĘTRZONY 138
CZY NALEŻAŁO UPAŃSTWOWIĆ UBEZPIECZENIA SPOŁECZNE 139
PLAN BEVERIDGE’A 139
CHOROBY POWSZECHNE 139
TRUDNOŚCI REFORMY 140
RAPORT DIP 140
NIE LECZĄ NAS WCALE BEZPŁATNIE 141
TO PRAWDA, NIKOMU NIE JEST ŁATWIEJ 141
GRAĆ O ZDROWIE NA GIEŁDZIE? 141
TRZEBA DOSTĘPU DLA WSZYSTKICH, BEZ RÓŻNICY 142
DLACZEGO ŁATWIEJ 142
ILE I KTO BY TO PŁACIŁ 143
CZY KTOŚ POWINIEN PŁACIĆ WIĘCEJ? 143
WSZELKIE KOSZTY – LECZENIA. I ZAPOBIEGANIA CHOROBOM 143
WYPADKI - OSOBNO 144
KONTROLA I WŁASNOŚĆ 144
KTO MIAŁBY ZBIERAĆ PIENIĄDZE 145
TO, CO SIĘ NAJBARDZIEJ PODOBAŁO PROF. CEREMUŻYŃSKIEMU 145
WOLNY RYNEK 146
SPOSOBY NA OBECNĄ RZECZYWISTOŚĆ 146
FLANDRIA W POLSCE 146
15. PIENIĄDZE SIĘ NIE STARZEJĄ 148
BISMARCK I STAROŚĆ 148
EMERYTURY POWSZECHNE 148
EMERYTOM JUŻ KIEDYŚ BYŁO LEPIEJ 149
PRL DAŁA RADĘ I EMERYTUROM 149
NIE MY JESTEŚMY WŁAŚCICIELAMI 149
ŻYJEMY ZA DŁUGO 150
SYSTEM CHORY OD LAT 150
JAK AMERYKA USPOŁECZNIŁA PRZEMYSŁ PIENIĘDZMI PRZYSZŁYCH EMERYTÓW 151
JAK TRACIĆ CUDZE PIENIĄDZE 151
CHCIELI DOBRZE, ALE ZA SZYBKO 151
CHILE W POLSCE 152
KTO TO KONTROLUJE 152
LEPIEJ, BY NIE ROBILI NIC 152
KRYZYS SYSTEMÓW EMERYTALNYCH W USA 153
KAMPANIA BUSHA JUNIORA 153
PRZEJŚĆ DO SYSTEMU OSZCZĘDNOŚCIOWEGO 153
EMERYTURY - INACZEJ 154
ROZMAITOŚĆ TRADYCJI 154
238
JAK MNOŻYĆ PIENIĄDZE 155
ŻYCIE NA SWÓJ KOSZT 155
JAK UBEZPIECZENIA SPOŁECZNE WPŁYWAJĄ NA GOSPODARKĘ 156
PROSPERITY NIE ZALEŻY OD EMERYTÓW 156
ŻYCIE PO ODEJŚCIU Z PRACY 157
NIE NUDZIĆ SIĘ, CZYLI INNA STAROŚĆ 157
16. ODROBINA BRAKU SERCA JAKO RECEPTA NA MŁODZIEŻ 158
PROBLEM BEZ ZAWODOWCÓW 158
DAĆ IM ZAJĄĆ SIĘ SAMYMI SOBĄ 158
LEKCJE KŁÓTNI 158
NAJLEPSZA FILOZOFIA PEDAGOGICZNA 159
POSŁUCHAJCIE, TOKSYCZNI RODZICE 159
PO CO 159
WSPÓLNIE DECYDOWAĆ 160
WSPÓŁPRACOWAĆ 160
UCZYĆ SIĘ PONOSZENIA ODPOWIEDZIALNOŚCI 160
NIC DO STRACENIA POZA SWOBODĄ 160
DOROŚLI JAKO WŁADCY KONSTYTUCYJNI (SYMPATYCZNI) 161
SZANOWAĆ TO, CO SIĘ POSTANOWIŁO 161
JEŚLI MOŻNA, NIE RÓBCIE NIC 161
ŻADNYCH WYJĄTKÓW 162
SCYLLA I CHARYBDA SAMORZĄDÓW MŁODZIEŻOWYCH 162
POMOC 162
PATRON 162
CZY MOŻNA SOBIE TAKICH WYOBRAZIĆ 163
PRZESTROGA 163
RZĄDZIĆ TO ORGANIZOWAĆ 163
CUDZE DOŚWIADCZENIE NIE UCZY 164
ŚRODKI 164
POWOŁANIE DOROSŁYCH 164
HARCERSTWO 164
SAMORZĄD SZKOLNY 165
REPUBLIKA NA BEDNARSKIEJ 165
PRZYSZŁOŚĆ WŁASNYMI RĘKAMI 166
ŻEBY COŚ O WAS WIEDZIELI 166
RODZICE WSZYSTKICH DZIECI, ŁĄCZCIE SIĘ 166
SZKOŁA NIE MUSI ZABIJAĆ 167
NA CO LICZYĆ 167
PESTALOZZI DZISIAJ 167
GWIAZDY RODZĄ SIĘ NA PROWINCJI 167
DA SIĘ 168
BROŃCIE MAŁYCH SZKÓŁ 168
W KTÓRĄ STRONĘ NAPRZÓD 168
NASZ WSPÓLNY INTERES 169
17. MIESZKAĆ - NA KREDYT 170
KRYZYS MIESZKANIOWY 170
BUDOWNICTWO MIESZKANIOWE NIESIE BOOM 170
ZAMIAST NIEPOTRZEBNYCH ZŁUDZEŃ 170
AMERYKAŃSKI POMYSŁ NA MIESZKANIA 171
GDZIE BUDOWAĆ. GŁÓWNA BARIERA ROZWOJU 171
UWOLNIĆ BUDOWNICTWO 171
CO POWINNO WYSTARCZYĆ 172
239
KILKASET TYSIĘCY TANICH MIESZKAŃ, CZYLI DOMY NA DOMACH 172
OPODATKOWAĆ POWIETRZE 172
NIE WSZYSTKO DA SIĘ NADBUDOWAĆ 173
PRZYSZŁOŚĆ BLOKOWISK 173
SPOSÓB NA SILOS 173
KOŁO SIEBIE 174
PARTER TO ŹRÓDŁO UTRZYMANIA 174
EFEKT MNOŻNIKOWY 174
BOOM NA DZIESIĘĆ LAT (Z OKŁADEM) 175
JAK ZAROBIĆ NA WŁASNEJ PRZESZŁOŚCI 175
WYCOFANI Z CYWILIZACJI 175
NIC STARSZEGO NAD „KSIĘGI WIECZYSTE”... 176
CHWAŁA WYCZECHOWSKIEMU 176
POMYSŁ BYŁ PRUSKI 176
GENIALNE DO DZISIAJ 177
TO, CO NAJLEPSZE 177
WALORY SYSTEMU TOWARZYSTWA 178
A MOŻE JEDNAK BANKI? 178
LIST ZASTAWNY 178
TANI PIENIĄDZ 179
MIASTA Z NIEISTNIEJĄCYCH PIENIĘDZY 179
MOŻNA POWTÓRZYĆ TEN CUD 179
ILE PAŃSTWA... 180
18. CZEGO MOGĄ OCZEKIWAĆ ROBOTNICY I INNI PRACOWNICY NAJEMNI, CZYLI REAGAN MIAŁ RACJĘ 181
PORZUCENI 181
BEZ SZACUNKU DLA PANÓW BRACI 181
TRAMWAJ - WIDMO 182
CZY ZWIĄZKI ZAWODOWE PRZETRWAJĄ 182
WOLNOŚĆ JAKO WSPÓŁŻYCIE Z KONFLIKTEM 182
CZY JEST WYJŚCIE Z SYTUACJI BEZ WYJŚCIA 182
PRZETRWAĆ CZY ZOSTAĆ „TYGRYSEM” 183
CO MOŻNA... 183
KOMU ZALEŻY NA PRZETRWANIU FIRMY 183
MOGĄ SPRZEDAĆ, JAK SPŁACĄ 184
POLSKA TO NIE JAPONIA 184
PO CO WSPÓŁWŁASNOŚĆ 184
JAK NAJBLIŻEJ WŁAŚCICIELA 185
ZA DALEKO OD WŁASNOŚCI DO ZARZĄDU 185
NAJKOMPETENTNIEJSI WŁAŚCICIELE 185
WYNALAZEK MR KELSO 186
SAM RATUJ SWOJĄ FIRMĘ 186
POMAGAŁ ROCKEFELLER 186
CZY WEIRTON BYŁ WYJĄTKIEM 187
NIE LICZĄC NA PREZENTY 187
GDYBYŚMY POSŁUCHALI LOUISA KELSO 188
NIECH SAMO PRZEDSIĘBIORSTWO SZUKA PARTNERÓW KAPITAŁOWYCH 188
GDY POLSKA ADMINISTRACJA WIERZYŁA W SWOJĄ AMBICJĘ 188
PLAN REHNA 189
JAK ONI TO ZROBILI 189
STRATEGIA POROZUMIENIA 190
INNE PERSPEKTYWY 190
ZATRUDNIENIE CZĘŚCIOWE (CZASOWO) 190
STRACH BIAŁYCH KOŁNIERZYKÓW 191
240
19. NIE KRAKAĆ. SPRZEDAWAĆ. TO WIEŚ MA PRZYSZŁOŚĆ 192
BAĆ SIĘ CZY NIE BAĆ 192
MY I UNIA EUROPEJSKA 192
BIEDNIEJSI MAJĄ UTRZYMYWAĆ ZAMOŻNIEJSZYCH 192
UTRACONA PRZESZŁOŚĆ TO BRAK PRZYSZŁOŚCI 193
OD CZEGO ZACZĄĆ 193
CO DA SIĘ SPRZEDAĆ 193
JAK ZDOBYĆ POPARCIE LOKALNEJ OPINII PUBLICZNEJ 193
Z CZEGO ŻYĆ 194
INWENTARZ ENERGII I WODY 194
INNE ŹRÓDŁA ENERGII 194
CO MOŻNA ZROBIĆ Z WODĄ 195
ŻYĆ Z ENERGII 195
WŁASNE ŚCIEKI, WŁASNE PIENIĄDZE 195
ŻYĆ Z POWIETRZA 196
INNA ARCHITEKTURA 196
DOBROBYT MUSI DOJECHAĆ 196
KRAJ NIE ODKRYTY 197
WŁASNE TELEFONY 197
WŁASNOŚĆ 197
DUCH EPOKI 197
PIĄTE KÓŁKA U WOZU 198
JEDYNY PRZEWIDYWALNY RYNEK GOSPODARKI 198
WIEDZIEĆ 198
KTO IM TO POWIE 199
LIPA, NIE SPÓŁDZIELCZOŚĆ 199
JAK SIĘ POLSKI CHŁOP DAJE OKRADAĆ 199
CZY MASZYNY MOGĄ BYĆ TANIE 200
TO NIE SPÓŁDZIELCZOŚĆ KREDYTOWA 200
ZAPANOWAĆ NAD WŁASNYMI PIENIĘDZMI 200
MAŁE CZY DUŻE. PIERWSZY PRZYKŁAD: MLEKO 201
DRUGI PRZYKŁAD: OWOCE 201
TRZECI PRZYKŁAD: WARZYWA 201
CZWARTY PRZYKŁAD: OWCE I WEŁNA 202
SPECJALIZACJA RÓWNA SIĘ ORGANIZACJA 202
CZY MOŻEMY BYĆ HONG-KONGIEM 202
ILE KOSZTUJE SZACHOWNICA GRUNTÓW 203
ZIEMIA CHŁOPOM, TYLKO - JAK? 203
CZY SPRZEDAWAĆ ZIEMIĘ? 203
ZDROWIE 203
OSTATNIA UWAGA PRAKTYCZNA 204
20. PAŃSTWO TO NASZE PIENIĄDZE 205
PAŃSTWO JAKO WSPÓLNY INTERES 205
WYBORY POZORNE 205
ILU TYCH NASZYCH WYBRAŃCÓW 206
O CO PYTAĆ KANDYDATÓW (JEŚLI JUŻ) 206
TO MUSI KOSZTOWAĆ 206
MOGŁO BYĆ INACZEJ 206
POSADY DLA SWOICH 207
DLACZEGO UNIA MNOŻY WYDATKI 207
KIEDY POLACY CZULI SIĘ OBYWATELAMI 207
SKARBU PAŃSTWA NIE BYŁO I NIE MA 208
WŁASNOŚĆ NICZYJA 208
241
UBOCZNE KORZYŚCI ZE SKARBU PAŃSTWA 208
KŁOPOTY Z DEFINICJĄ 209
ILU GOSPODARZY 209
ILE „SKARBÓW” 209
„CIEMNY ZAUŁEK” FINANSÓW PUBLICZNYCH 210
KAŻDY ROBI, CO CHCE 210
MUSIELI, CHOĆBY NIE CHCIELI 210
ILE GARBÓW NA BUDŻECIE, CZYLI O JEGO FILOZOFII 211
KIEDY RĘKA RĘKĘ MYJE 211
OBYWATELE ZAMIAST ADMINISTRACJI 212
CO FIRMA Z TYM ROBI 212
WSZYSTKO DO DYSKUSJI 212
NAJWIĘCEJ PŁACĄ NAJUBOŻSI 213
PYTAJMY. PYTAJMY O WSZYSTKO 213
FISKUS PRODUKUJE NADUŻYCIA 213
ZAPYTAJCIE KOTY 214
WIĘCEJ SERCA DLA TEGO, Z CZEGO SIĘ ŻYJE 214
SPRAWNIEJ, OSZCZĘDNIEJ I... MĄDRZEJ 214
PODSTAWOWY LEK NA BIUROKRACJĘ 215
PRAWA I... KONTROLA 215
OD CZEGO ZACZĄĆ 215
POLSKA W EUROPIE 216
21. CO MOŻNA ZROBIĆ Z POLSKĄ (I PRAWIE KAŻDYM INNYM KRAJEM W NASZEJ CZĘŚCI EUROPY) 217
WSZYSTKO ZA NAMI CZY WSZYSTKO PRZED NAMI 217
ŻYJEMY NA POROZBIOROWEJ MAPIE 217
INNA MAPA, INNE KOLEJE 217
FILOZOFIA TRANSPORTU 218
WODĄ - TANIEJ, CZYŚCIEJ I... PRZYJEMNIEJ 218
PRZESZŁOŚĆ JAKO ARGUMENT NA RZECZ PRZYSZŁOŚCI 219
NIE ZNAMY SWOICH BOGACTW 219
KORYTARZ EKOLOGICZNY GATUNKU HOMO SAPIENS 219
PASMOWY ROZWÓJ MIAST 219
KORZYŚCI Z POŁOŻENIA GEOGRAFICZNEGO 220
POWRÓT DO ZDROWEGO ROZSĄDKU 220
I U NAS MOŻNA BY ROZSĄDNIEJ 220
WODA JAKO PROBLEM DEMOKRACJI 221
HYDROLOG O SUSZY 1989 ROKU 221
PTAKOM NAPRZECIW 221
ŻADNEGO BETONU 222
LUDZIE TO JUŻ UMIELI 222
CZY JESTEŚMY GŁUPSI 223
TĘSKNOTA ZA WYOBRAŹNIĄ SUMERÓW 223
PRAWO JEST PO STRONIE RZEK 223
LASY TO WODA 224
NOWY PRZEMYSŁ POLSKI 224
ILE KILOMETRÓW KWADRATOWYCH SZANSY 224
TAKA NADCHODZI POLSKA 225
CO MOŻE PAŃSTWO 225
BEZ LEKÓW NA BRAK WYOBRAŹNI 225
22. ANEKS: DEKALOG NIEUDACZNIKA 226
242
243