Académique Documents
Professionnel Documents
Culture Documents
Warszawa, 2 czerwca
Drodzy Rodacy !
— w Polsce, która przez cały ciąg tych dziejów związała się z Kościołem
Chrystusowym i ze Stolicą Rzymską szczególnym węzłem duchowej
jedności.
Rodacy!
Dziękuję wam, żeście nie zapomnieli o mnie, że od dnia mojego wyboru nie
przestajecie mnie wspierać modlitwą, okazując mi zarazem tak wiele
ludzkiej życzliwości.
Pragnę, ażeby mój pobyt w Polsce przysłużył się również tej niestrudzonej
woli życia moich rodaków na ziemi, która jest naszą wspólną Matką
i Ojczyzną. Oby służył dobru wszystkich Polaków, wszystkich polskich
rodzin, narodu i państwa. Oby — powiem to jeszcze raz — pobyt ten mógł
przysłużyć się wielkim sprawom pokoju, przyjaznego współżycia pomiędzy
narodami i sprawiedliwości społecznej.
Was, ojcowie i matki rodzin, i was, ludzie samotni, was, osoby starsze,
i was, młodzieży i dzieci.
Drodzy Rodacy !
Kiedyś tam, na swojej biskupiej stolicy w Krakowie, który przez tyle stuleci
był zarazem stolicą Polski, ten Biskup zda się powiedział o sobie do króla
Bolesława: „Zburz ten kościół, a Chrystus poprzez pokolenia zbuduje go na
nowo”. I to powiedział „o świątyni swego ciała” (J 2, 21).
W tym znaku nowego budowania oraz nowego życia, którym jest Chrystus
i które jest z Chrystusa, spotykam was dzisiaj, umiłowani, i pozdrawiam
jako pierwszy papież, który wyszedł „z rodu Polaków”, na progu drugiego
tysiąclecia chrztu i drugiego tysiąclecia dziejów narodu.
„Chrystus... nie umiera, śmierć nad Nim nie ma już władzy” (Rz 6, 9).
Warszawa, 2 czerwca
Szanowni Panowie!
I dlatego też dla całego naszego pokolenia tak straszliwym wstrząsem była
ostatnia wojna światowa i przeżyta w Polsce okupacja. 35 lat temu wojna ta
zakończyła się na wszystkich frontach. Rozpoczął się wraz z tym
momentem nowy okres w dziejach naszej Ojczyzny. Nie możemy jednak
zapomnieć wszystkiego, co się złożyło na doświadczenia wojny i okupacji.
Nie możemy zapomnieć ofiary życia tylu Polaków i Polek. Nie możemy też
zapomnieć bohaterstwa żołnierza polskiego, który walczył na wszystkich
frontach świata „za wolność naszą i waszą”.
Odnosimy się z szacunkiem i wdzięcznością do każdej pomocy, jakiej
wtedy doznaliśmy od innych. Z goryczą myślimy o zawodach, których nam
nie oszczędzono.
Wyraża się w tych słowach nauka społeczna Kościoła, który stale udziela
poparcia dla autentycznego postępu i pokojowego rozwoju ludzkości. Stąd
— podczas gdy wszelkie formy kolonializmu politycznego, gospodarczego
czy kulturalnego pozostają w sprzeczności z wymogami ładu
międzynarodowego — należy cenić wszelkie sojusze i przymierza oparte na
wzajemnym poszanowaniu i uznaniu dobra każdego narodu i państwa
w systemie wzajemnych odniesień. Chodzi o to, żeby narody i państwa,
łącząc się między sobą przymierzami celem dobrowolnej i celowej
współpracy, znajdowały w tej współpracy równocześnie wzrost własnego
dobrobytu i pomyślności. Takiego układu stosunków międzynarodowych,
takich rozwiązań we wzajemnych odniesieniach pomiędzy poszczególnymi
państwami Stolica Apostolska pragnie w imię podstawowych przesłanek
sprawiedliwości i pokoju w świecie współczesnym.
4. Kościół stara się służyć ludziom również w doczesnym wymiarze ich
życia i bytowania. A ponieważ wymiar ten realizuje się poprzez
przynależność człowieka do różnych wspólnot — narodowych
i państwowych, a więc zarazem społecznych, politycznych, ekonomicznych
i kulturalnych — Kościół wciąż na nowo odczytuje swoje posłannictwo
w odniesieniu do tych dziedzin życia i działalności człowieka.
Potwierdzeniem tego jest nauka Soboru Watykańskiego II oraz ostatnich
papieży.
Kościół dla tej swojej działalności nie pragnie żadnych przywilejów, a tylko
i wyłącznie tego, co jest niezbędne do spełnienia jego misji. W tym też
kierunku idzie w Polsce działalność Episkopatu, prowadzonego od
trzydziestu już z górą lat przez człowieka tej niezwykłej miary, jakim jest
kardynał Stefan Wyszyński, Prymas Polski. Jeśli Stolica Apostolska szuka
w tej dziedzinie porozumienia z władzami państwowymi, to oprócz względu
na stworzenie warunków integralnej działalności Kościoła jest świadoma
tego, że porozumienie to odpowiada racjom historycznym narodu, którego
synowie i córki w ogromnej swojej większości są synami i córkami
Kościoła katolickiego. W świetle tych oczywistych przesłanek
porozumienie takie widzimy jako jeden z elementów ładu etycznego
i międzynarodowego w Europie i w świecie współczesnym, wynikającego
z poszanowania praw narodu i praw człowieka. Pozwolę sobie przeto
wypowiedzieć pogląd, że nie można zaprzestać starań i poszukiwań w tym
kierunku.
Pozwólcie, że nadal będę tak odczuwał, tak myślał, tak życzył, o to się
modlił.
Szczególnie bliskie mojemu sercu jest wszystko to, w czym wyraża się
troska o dobro i trwałość rodziny, o moralne zdrowie młodego pokolenia.
I dlatego pragnę też szczególnie podziękować za ten drugi dar naszego
spotkania, w którym widzę oczy polskiego dziecka, bardzo podobne do tych
oczu, które malował Wyspiański, chociaż namalowane już inną ręką.
Szanowni Panowie,
Szanowny Panie Pierwszy Sekretarzu!
Warszawa, 2 czerwca
Umiłowani Rodacy,
Drodzy Bracia i Siostry,
Uczestnicy eucharystycznej Ofiary, która sprawuje się dziś w Warszawie na
placu Zwycięstwa.
Jako więc wasz rodak, syn polskiej ziemi, a zarazem jako papież-pielgrzym
witam was wszystkich! Witam najdostojniejszego Prymasa Polski. Witam
wszystkich obecnych tutaj arcybiskupów, biskupów, pasterzy Kościoła
w naszej Ojczyźnie. Pozwólcie, że pośród naszych gości powitam w sposób
szczególny kardynała-arcybiskupa Santo Domingo. To tam wypadało mi
skierować pierwsze kroki papieskiego pielgrzymowania w miesiącu
styczniu. Tam po raz pierwszy ucałowałem ziemię, na której stanęła kiedyś
stopa Krzysztofa Kolumba, po której przeszły stopy tylu głosicieli
Ewangelii, a wśród nich także i naszych rodaków i polskich żołnierzy.
Dzisiaj, wspólnie z wami, tego świadka mojej pierwszej papieskiej podróży
witam w Warszawie.
3b. Jeśli jest rzeczą słuszną, aby dzieje narodu rozumieć poprzez każdego
człowieka w tym narodzie — to równocześnie nie sposób zrozumieć
człowieka inaczej jak w tej wspólnocie, którą jest jego naród. Wiadomo, że
nie jest to wspólnota jedyna. Jest to jednakże wspólnota szczególna,
najbliżej chyba związana z rodziną, najważniejsza dla dziejów duchowych
człowieka. Otóż nie sposób zrozumieć dziejów narodu polskiego — tej
wielkiej tysiącletniej wspólnoty, która tak głęboko stanowi o mnie,
o każdym z nas — bez Chrystusa. Jeślibyśmy odrzucili ten klucz dla
zrozumienia naszego narodu, narazilibyśmy się na zasadnicze
nieporozumienie. Nie rozumielibyśmy samych siebie. Nie sposób zrozumieć
tego narodu, który miał przeszłość tak wspaniałą, ale zarazem tak
straszliwie trudną — bez Chrystusa. Nie sposób zrozumieć tego miasta,
Warszawy, stolicy Polski, która w roku 1944 zdecydowała się na nierówną
walkę z najeźdźcą, na walkę, w której została opuszczona przez
sprzymierzone potęgi, na walkę, w której legła pod własnymi gruzami, jeśli
się nie pamięta, że pod tymi samymi gruzami legł również Chrystus-
Zbawiciel ze swoim krzyżem sprzed kościoła na Krakowskim Przedmieściu.
Nie sposób zrozumieć dziejów Polski od Stanisława na Skałce do
Maksymiliana Kolbe w Oświęcimiu, jeśli się nie przyłoży do nich tego
jeszcze jednego i tego podstawowego kryterium, któremu na imię Jezus
Chrystus.
To wszystko: i dzieje ludów, które żyły wraz z nami i wśród nas, jak choćby
ci, których setki tysięcy zginęły w murach warszawskiego getta.
I wołam, ja, syn polskiej ziemi, a zarazem ja: Jan Paweł II papież, wołam
z całej głębi tego tysiąclecia, wołam w przeddzień święta Zesłania, wołam
wraz z wami wszystkimi:
Tej Ziemi!
Amen.
Warszawa, 3 czerwca
Moi Drodzy!
Nie tylko dla was to spotkanie jest wielkim wzruszeniem. Dla mnie
również. Mówię to na początku, ażeby tym prostym stwierdzeniem
odpowiedzieć na słowa, które skierowaliście do mnie. Przede wszystkim
odpowiedzieć na waszą obecność. Pragnąłbym zbliżyć się do każdego
z was, każdego z was przygarnąć. Z każdym z was zamienić chociaż jedno
ojczyste słowo. Darujcie, że jest to niemożliwe. Ale pragnienie serca jest
takie.
Napełnij serca!
Tak jak kiedyś mój rodzony ojciec włożył mi w rękę książkę i pokazał
w niej modlitwę o dary Ducha Świętego — tak dzisiaj ja, którego również
nazywacie „ojcem”, pragnę modlić się z warszawską i polską młodzieżą
akademicką: — o dar mądrości
— o dar rozumu
— o dar umiejętności czyli wiedzy
— o dar rady
— o dar męstwa
— o dar pobożności czyli poczucia sakralnej wartości życia, godności
ludzkiej, świętości ludzkiej duszy i ciała
— wreszcie o dar bojaźni Bożej, o którym mówi Psalmista, że jest on
początkiem mądrości (por. Ps 110).
4. Ogromnie wiele zależy od tego, jaką każdy z was przyjmie miarę swojego
życia, swojego człowieczeństwa. Wiecie dobrze, że są różne miary. Wiecie,
że są różne kryteria oceny człowieka, wedle których kwalifikuje się go już
w czasie studiów, potem w pracy zawodowej, w różnych kontaktach
personalnych itp.
Nikt z nas nie może nigdy zapomnieć tych słów Pana Jezusa: „Pozwólcie
dzieciom przychodzić do Mnie i nie przeszkadzajcie im” (Łk 18, 16).
Pragnę być żywym echem tych słów Zbawiciela wobec was, drogie dzieci
polskie, w tym zwłaszcza roku, który na całym świecie obchodzony jest
jako rok dziecka.
Niech Bóg błogosławi was wszystkich tak, jak kiedyś błogosławił praojców,
Mieszków i Bolesławów, tu na szlakach Poznania i Gniezna — tak niech
błogosławi was.
Czcigodni Goście!
Grody zaś, z którymi związały się początki wiary na ziemi Polan, naszych
praojców — to Poznań, gdzie od najdawniejszych czasów, bo już dwa lata
po chrzcie Mieszka osiadł biskup — oraz Gniezno, gdzie w roku tysięcznym
dokonał się wielki akt o charakterze kościelno-państwowym. Oto przy
relikwiach św. Wojciecha spotkali się wysłannicy papieża Sylwestra II
z Rzymu z cesarzem rzymskim Ottonem III i pierwszym królem polskim
(wówczas jeszcze tylko księciem) Bolesławem Chrobrym, synem i następcą
Mieszka, ustanawiając pierwszą polską metropolię, a przez to samo kładąc
podwaliny ładu hierarchicznego dla całych dziejów Ojczyzny. W ramach tej
metropolii znalazły się w roku tysięcznym: Kraków, Wrocław i Kołobrzeg
jako biskupstwa zespolone jedną organizacją kościelną.
Czyż Chrystus tego nie chce, czy Duch Święty tego nie rozrządza, ażeby ten
papież, który nosi w swojej duszy szczególnie wyrazisty zapis dziejów
własnego narodu od samego jego początku, ale także i dziejów
pobratymczych, sąsiednich ludów i narodów, na sposób szczególny nie
ujawnił i nie potwierdził w naszej epoce ich obecności w Kościele? Ich
szczególnego wkładu w dzieje chrześcijaństwa. Ażeby odsłonił te profile,
które właśnie tutaj, w tej części Europy, zostały wbudowane w bogatą
architekturę świątyni Ducha Świętego.
Czyż Chrystus tego nie chce, czy Duch Święty tego nie rozrządza, ażeby ten
papież-Polak, papież-Słowianin, właśnie teraz odsłonił duchową jedność
chrześcijańskiej Europy, na którą składają się dwie wielkie tradycje:
Zachodu i Wschodu? My, Polacy, którzy braliśmy przez całe tysiąclecie
udział w tradycji Zachodu, podobnie jak nasi bracia Litwini, szanowaliśmy
zawsze przez nasze tysiąclecie tradycje chrześcijańskiego Wschodu. Nasze
ziemie były gościnne dla tych tradycji, sięgających swych początków
w Nowym Rzymie — w Konstantynopolu. Ale też pragniemy prosić gorąco
naszych braci, którzy są wyrazicielami tradycji wschodniego
chrześcijaństwa, ażeby pamiętali na słowa Apostoła: ,,Jedna wiara, jeden...
chrzest. Jeden Bóg i Ojciec wszystkich. Ojciec Pana naszego Jezusa
Chrystusa” (por. Ef 4, 5-6). Ażeby o tym pamiętali. I żeby teraz, w dobie
szukania nowej jedności chrześcijan, w dobie nowego ekumenizmu,
wspólnie z nami przykładali rękę do tego wielkiego dzieła, które tchnie
Duch Święty!
Tak. Chrystus tego chce. Duch Święty tak rozrządza, ażeby to zostało
powiedziane teraz, tutaj w Gnieźnie, na ziemi piastowskiej, w Polsce, przy
relikwiach św. Wojciecha i św. Stanisława, wobec Wizerunku Bogarodzicy-
Dziewicy, Pani Jasnogórskiej i Matki Kościoła. Trzeba, ażeby przy
sposobności chrztu Polski była przypomniana chrystianizacja Słowian:
Chorwatów i Słoweńców, wśród których pracowali misjonarze już około
650 r. i z którymi niedawno w Bazylice św. Piotra w ich chorwackim języku
dziękowałem Bogu za więcej niż 1000 lat, za 1100, 1300 lat ich wiary
i wierności dla Stolicy Apostolskiej. I trzeba, żeby tutaj była przypomniana
chrystianizacja Bułgarów, których książę Borys I przyjął chrzest w 864 lub
865 r., Morawian i Słowaków — do nich docierali misjonarze przed 850 r.,
a potem umocnili tam wiarę święci apostołowie Słowian: Cyryl i Metody,
którzy przybyli do Państwa Wielkomorawskiego w 863 r., Czechów, których
księcia Bořivoja ochrzcił w 874 r. św. Metody. W zasięgu działalności św.
Metodego i jego uczniów znajdowali się także Wiślanie oraz Słowianie
zamieszkujący Serbię. Trzeba też, aby był przypomniany chrzest Rusi
w Kijowie w 988 r. Wreszcie trzeba przypomnieć ewangelizację Słowian
Połabskich: Obotrytów (Obodrzyców), Wieletów i Serbołużyczan.
Chrystianizację Europy, tę oficjalną, ukończył chrzest Litwy w latach 1386
i 1387, który to, za sprawą błogosławionej naszej królowej Jadwigi, umocnił
wcześniejszy o sto lat chrzest księcia Mendoga. Papież Jan Paweł II —
Słowianin, syn narodu polskiego, czuje, jak głęboko wrastają w glebę
historii korzenie, z których on sam razem z wami wyrasta. Ile wieków liczy
ta mowa Ducha Świętego, którą on dzisiaj sam przemawia i
z watykańskiego wzgórza świętego Piotra, i tutaj w Gnieźnie ze Wzgórza
Lecha, i w Krakowie z wyżyn Wawelu.
Moi drodzy, ufam, że nas słyszą. Ufam, że mnie słyszą, żyjemy przecież
w epoce tak zdecydowanie zadeklarowanej wolności wymiany. Wymiany
informacji, wymiany dóbr kultury! A przecież my tutaj sięgamy do samego
korzenia tych dóbr !
Tak będzie śpiewał wraz z wami, umiłowani rodacy, ten papież, krew
z waszej krwi i kość z kości. I będzie razem z wami wołał:
Pójdziemy ku przyszłości!
Amen.
Gniezno, 3 czerwca
Przedtem parę słów na temat autora. Wiadomo, autor nie jest znany.
Tradycja przypisuje pochodzenie Bogurodzicy św. Wojciechowi — więc na
temat św. Wojciecha... Ale jeszcze wpierw mówić będę od siebie.
Moi Drodzy,
Drodzy bracia i siostry! Dziękuję Wam, żeście trwali ze mną, z nami, w tym
prawdziwie rzymskim upale. Widocznie trzeba było, ażeby tutaj
w Gnieźnie, gdzie Polska przyjęła chrzest u początków swoich dziejów,
gdzie ukształtował się Kościół na ziemiach piastowskich, między
Poznaniem a Gnieznem, trzeba było, ażeby tutaj, dzisiaj, panował taki
właśnie rzymski upał! Bo w ten sposób udowodniliśmy jednak po tysiącu
lat, że należymy od czasów chrztu do tej wielkiej wspólnoty rzymskiego
Kościoła!
Pragnę w imię tej naszej wspólnej Matki — Ojczyzny, jeszcze raz oddać
hołd każdej polskiej matce, mojej własnej matce, każdej polskiej kobiecie,
każdej polskiej dziewczynie, oddać hołd macierzyństwu. Oddać hołd
kobiecości, oddać hołd dziewictwu! Gdyby nie było tego macierzyństwa
fizycznego czy duchowego, nie byłoby gniazda, nie byłoby kolebki, nie
byłoby rodziny, nie byłoby narodu!
Kiedy po śmierci Piusa XII został wybrany na Stolicę Piotrową papież Jan
XXIII, pierwsze słowa, jakie po konklawe skierował do Prymasa Polski,
były związane z Jasną Górą. Wspominał swoją tutaj dawniejszą obecność
jako delegat apostolski w Bułgarii, a nade wszystko prosił o stałą modlitwę
do Matki Bożej w intencji swoich nowych zadań. Prośba ta była codziennie
spełniana na Jasnej Górze, nie tylko w czasie pontyfikatu Jana XXIII, ale
także jego następców.
Nie muszę już nawet mówić, że tak jak Jan XXIII, Paweł VI, Jan Paweł
I liczę na modlitwę u stóp Jasnogórskiego Wizerunku. Powołanie syna
polskiego narodu na Stolicę Piotrową zawiera w sobie oczywistą więź z tym
świętym miejscem. Z tym sanktuarium wielkiej nadziei — że mogę
powtórzyć tylko: Totus Tuus...
I raduję się również z tego, że jest tutaj dzisiaj w moim towarzystwie inny
wytrwały podróżnik i pielgrzym do naszej ziemi ojczystej i na Jasną Górę,
arcybiskup Luigi Poggi. Wiem, że Matka Najświętsza była dla niego
również natchnieniem w tej samej wielkiej i trudnej sprawie, której służył
i służy z woli Stolicy Apostolskiej.
Moi drodzy, i tak mi się powiedziała znowu taka niekrótka wstawka i już
widzę, jak będą na mnie krzyczeć, że znowu dzisiaj przedłużyłem kazanie...
No, cóż zrobić z tym polskim, słowiańskim papieżem, co zrobić?
Zawsze tak wiele mówiły mi te słowa, które Twój jedyny, rodzony Syn,
Jezus Chrystus, Odkupiciel człowieka, wypowiedział z wysokości krzyża do
Jana — apostoła i ewangelisty: „Oto Matka twoja”. Zawsze w słowach tych
znajdowałem miejsce każdego człowieka — i moje własne miejsce.
Matko Dobrej Rady! Wskazuj nam zawsze, jak mamy służyć człowiekowi
i ludzkości w każdym narodzie, jak prowadzić go na drogi zbawienia. Jak
zabezpieczyć sprawiedliwość i pokój w świecie wciąż od wielu stron
straszliwie zagrożonym. Jakże bardzo pragnę przy dzisiejszym spotkaniu
zawierzyć Ci, o Matko, te wszystkie trudne sprawy społeczeństw, ustrojów
i państw, które nie mogą być rozwiązane na drodze nienawiści, wojny
i samozniszczenia, ale tylko na drodze pokoju, sprawiedliwości,
poszanowania praw ludzi i narodów.
O jakże wiele byłoby spraw, które przy tym spotkaniu powinien bym
wyrazić, nazwać po imieniu. O jakżeż wiele byłoby ludów i narodów,
o których chciałbym Ci tu powiedzieć, Matko, po imieniu! Zawierzam Ci je
wszystkie w milczeniu. Zawierzam Ci je wszystkie, o Matko, tak jak Ty
sama najlepiej je znasz i odczuwasz.
Moi Drodzy!
Nie stało się to na pewno dlatego, że w Polsce to się stać nie mogło.
Dlatego, ponieważ my, inaczej prowadzeni ręką Opatrzności Bożej,
musieliśmy i nadal musimy widzieć rzeczywistość Kościoła w kontekście
Vaticanum II. Dał nam Pan Bóg bardzo trudne doświadczenia. Ale poprzez
te doświadczenia, poniekąd dzięki nim, my inaczej odczytujemy znaki
czasu. Inaczej — i chyba bardziej trafnie. Nie chcę być pomawiany przez
kogokolwiek o patriotyzm lokalny. Muszę się tego bardzo strzec, zwłaszcza
od 16 października ubiegłego roku. Ale sądzę nieco po owocach. To nie jest
żaden aprioryzm. To jest teologiczny i pastoralny aposterioryzm. Lub jeżeli
ktoś woli — empiryzm. W każdym razie tak te rzeczy widzę.
Moi drodzy! Od tej strony was znam. Jest wielką zasługą Episkopatu Polski,
jest szczególną zasługą Prymasa Polski i jest zasługą Stolicy Apostolskiej,
która okazała to szczególne zaufanie Prymasowi Polski, powtarzam:
szczególną zasługą tych wszystkich okoliczności, tych wszystkich
wyznaczników, jest to, że zakony w Polsce są, i że są tym, czym są, że
posiadają pełną świadomość swojej tożsamości, że czują się potrzebne
społecznie, że są prawidłowo wmontowane w całokształt życia
i posłannictwa Kościoła w Polsce. Jakkolwiek prawdą jest i pozostaje
prawdą po Vaticanum II, że najwyższym, w pewnym sensie jedynym
zwierzchnikiem zakonów jest papież, to przecież po Vaticanum II nie może
stanowić żadnej wątpliwości, że to zwierzchnictwo papieża musi się
rozumieć w jakiejś relacji kolegialnej.
Częstochowa, 4 czerwca
I stąd wielka moja radość, że mogłem naprzód postawić stopę przy katedrze
częstochowskiej, którą już dawno przed powstaniem diecezji
przygotowywali Bbiskupi włocławscy, a która dzisiaj jest centrum życia
kościelnego diecezji częstochowskiej.
W tej chwili w programie moich odwiedzin na Jasnej Górze znajduje się ten
szczegółowy punkt poświęcony samemu Kościołowi częstochowskiemu.
Pragnę więc wyrazić moją radość z tego, że ten Kościół jest, że ma już
swoje półwiecze za sobą i że żyje swoim autonomicznym życiem, że służy
jako diecezja maryjna Kościołowi w Polsce i w świecie, spełniając
wyjątkowe, związane z Jasną Górą, posłannictwo.
Ażeby już powiedzieć wszystko do końca i żeby mnie dobrze słyszał także
mój następca w Krakowie, ufam, że te prace, które podjęliśmy nie tylko na
rzecz synodów diecezjalnych, ale także na rzecz synodu prowincji, Synodu
Metropolitalnego krakowskiego, prace, które ja tylko zacząłem i zostawiłem
— ufam, że te prace będą prowadzone dalej i do prowadzone do końca pod
opieką Pani Jasnogórskiej i św. Stanisława.
Kochani moi! Mam jeszcze dla was szczególny temat, który łączy się
z przygotowaniem, jakie teraz diecezja częstochowska przeżywa, oczekując
na rychłe już rozpoczęcie peregrynacji Obrazu Matki Bożej Jasnogórskiej.
Jeszcze trwa ta peregrynacja w prymasowskiej archidiecezji gnieźnieńskiej,
niezadługo przejdzie na teren waszej diecezji. Myślałem, że się te dwie daty
zbiegną z sobą, że będę mógł tutaj witać Matkę Bożą na progu nowego
etapu Jej nawiedzenia. Ponieważ jeszcze jakiś czas potrwa nawiedzenie
archidiecezji gnieźnieńskiej, pragnę Matkę Bożą powitać tutaj duchowo na
tym ostatnim etapie Jej pielgrzymowania w ramach tej pierwszej
peregrynacji. Ufam, że witając Ją w duchu, czynię to w zjednoczeniu
z umiłowanym moim bratem, biskupem Kościoła częstochowskiego,
z biskupami, którzy go tutaj w tej diecezji wspomagają, z wszystkimi
duszpasterzami, kapłanami diecezjalnymi i zakonnymi, z umiłowanymi
siostrami tylu zgromadzeń.
Wszędzie tam...
Tak jak na początku sługa Boży Pius XII, tak dziś na ostatnim etapie
nawiedzenia Jasnogórskiego Obrazu ja, niegodny jego następca, Jan Paweł
II, papież — syn narodu polskiego, wszystkim, którzy przyjmują Maryję,
z całego serca błogosławię. Niniejsze zaś pozdrowienie i błogosławieństwo
przekazuję na ręce waszego biskupa, biskupa Kościoła częstochowskiego,
ażeby było — zgodnie z tradycją — odczytywane w czasie nawiedzenia
poszczególnych parafii.
Moi Drodzy!
Gdyby ktoś nie wiedział, niech odtąd wie, że tu w tym domu mieszka
biskup częstochowski. Ja jestem teraz jego gościem, bardzo się z tego
powodu cieszę, ponieważ znam ten dom, kuchnię też. Możemy sobie
mówić, co chcemy, możemy sobie żartować, jak chcemy, ale św. Paweł
wyraźnie napisał, że biskup musi być gościnny. Musimy się starać, żeby
dzisiaj nie był za bardzo gościnny, żebym jeszcze wrócił tam, gdzie mam
wrócić, ale poradzimy sobie.
Jeszcze jest jedna kategoria ludzi, której bardzo chcę podziękować — to jest
służba zdrowia. Naprawdę wszędzie widzę te zespoły służby zdrowia,
lekarzy i pielęgniarki. Wszystko jest podyktowane troską o nas wszystkich
razem. Ja to widzę, doceniam i za to wszystko jestem ogromnie wdzięczny.
I tę wdzięczność publicznie wyrażam.
Apel Jasnogórski
„Oto ja służebnica Pańska, niech mi się stanie według twego słowa” (Łk 1,
38) — to słowa, które Maryja wypowiada poprzez tyle ludzkich warg:
czasem spieczonych gorączką, trawionych cierpieniem, czasem bliskich
rozpaczy. Te słowa, które zostają jedynym blaskiem życia, niech staną się
dla was wszystkich stałym światłem waszej trudnej drogi. I Bóg wam
zapłać, drodzy bracia i siostry, Bóg wam zapłać! Wy wszyscy bezimienni,
którzy tutaj jesteście, bliscy mojemu sercu, do których mówię i o których
mówię wobec Pani Jasnogórskiej w tej właśnie godzinie Jasnogórskiego
Apelu.
Częstochowa, 5 czerwca
Drogie Siostry!
Może więc łatwiej będzie wam siebie, polskie zakonnice, odnaleźć w tych
słowach, które — skierowane do nowych środowisk i mówiące wszędzie
o tej samej sprawie — związane są w jakiś szczególny sposób z wami.
Mówią o was, o polskich siostrach. O polskich rodzinach zakonnych.
6. A teraz pozwólcie, że myśli moje razem z waszymi zwrócą się jeszcze raz
tu na tym miejscu do Pani Jasnogórskiej, która jest przecież żywym
natchnieniem każdej z was. Oto bowiem każda z was, wsłuchując się
w słowa płynące z Nazaretu, powtarza za Maryją: „Oto ja służebnica
Pańska, niech mi się stanie wedle twego słowa” (Łk 1, 38). I w tej
wypowiedzi zawiera się jakby prototyp każdej profesji, poprzez którą każda
z was ogarnia swoim całym jestestwem tajemnicę łaski, łaski wyjątkowej,
przekazanej w powołaniu zakonnym. I każda z was, podobnie jak Maryja,
wybiera samego Jezusa, Boskiego Oblubieńca. Dla Niego, dla Jego miłości,
pragnie żyć bez reszty, realizując śluby ubóstwa, czystości i posłuszeństwa.
A poprzez te śluby każda z was pragnie dawać świadectwo życia
wiecznego, które przyniósł nam Chrystus w swoim krzyżu
i zmartwychwstaniu.
Bezcenny jest, drogie siostry, ten żywy znak, jaki każda z was stanowi
wśród ludzi. Tak więc bardzo ważne jest wszystko, co czynicie, ale jeszcze
ważniejsze od tego, cokolwiek czynicie, jest to, że jesteście i kim jesteście!
My wiemy dobrze w Polsce, że tam nikt inny nie pójdzie, że dla tego nikt
inny się nie poświęci, tylko ta, która się poświęciła Chrystusowi samemu!
I która w człowieku, w tym najbardziej upośledzonym, widzi Chrystusa.
Bóg zapłać!
Postanowiłem, że nie będę nic mówił, bo już mówiłem tyle razy. Ale myślę
sobie: coś im powiem, nie rozpłaczę się tak, jak matka Górska... a
mógłbym 1.
Jeszcze o tych cyfrach. Ja wiem, dlaczego w Polsce jest was mniej, niż było
parę lat temu — tak wiele z was poszło w świat. Po was wyciągają się ręce
ze wszystkich stron: po polskich księży, po polskich misjonarzy i po polskie
siostry. Gdy byłem w Polsce, przeżywałem to jako biskup polski. Teraz,
kiedy jestem papieżem, muszę przeżywać to jako papież. Ja im wszystkim
mówię: Polska nie jest tak wielkim krajem. Poza tym ma ciężkie zadania
u siebie. No, wystarczy, wystarczy.
Częstochowa, 5 czerwca
2. Rok 1979 jest w Kościele na ziemi ojczystej Rokiem św. Stanisława. Mija
900 lat od daty jego śmierci, którą poniósł z rąk króla Bolesława Śmiałego
na Skałce. Śmierć biskupa, który głosił wszystkim, z królem włącznie,
prawdy wiary i zasady moralności chrześcijańskiej, miała znaczenie
szczególnego świadectwa danego Ewangelii, danego samemu Chrystusowi.
Stanisław ze Szczepanowa poniósł śmierć, którą w pamięci naszych
dziejów, w drugim stuleciu chrześcijaństwa w Polsce, na początku II
stulecia, ów biskup-męczennik, krew z krwi i kość z kości narodu, dołączył
się do innego biskupa-męczennika, który należał jeszcze do pokolenia
misyjnego, do epoki chrztu: mianowicie do św. Wojciecha, rodem z Czech.
Wspominam o tym dlatego, że pamięć Ludu Bożego na ziemi polskiej
połączyła obie te postaci, otaczając je szczególną i wspólną czcią
i pobożnością.
Znajomość historii Polski powie nam więcej: nie tylko ustrój hierarchiczny
Kościoła został w roku 1000 zdecydowanie wpisany w dzieje narodu, ale
równocześnie dzieje narodu zostały w jakiś opatrznościowy sposób
osadzone w tej strukturze Kościoła w Polsce, jaką zawdzięczamy już
Zjazdowi Gnieźnieńskiemu. Twierdzenie to znajduje swoje pokrycie
w różnych okresach dziejów Polski, ale zwłaszcza w okresach
najtrudniejszych. Wówczas, kiedy zabrakło własnych, ojczystych struktur
państwowych, społeczeństwo w ogromnej większości katolickie znajdowało
oparcie w ustroju hierarchicznym Kościoła. I dlatego był on tak bardzo
zwalczany, zwłaszcza w okresie rozbiorów. I to pomagało społeczeństwu
przetrwać czasy rozbiorów i okupacji, to pomagało utrzymać, a nawet
pogłębić świadomość swej tożsamości. Może ktoś obcy uzna to za sytuację
„nietypową”. Niemniej dla Polaków sprawa ta ma swoją wymowę
jednoznaczną i doniosłą. Jest to po prostu część prawdy o dziejach własnej
Ojczyzny.
Dzięki temu Polska jest katolicka. Powiem: dzięki temu Polska jest Polską.
Jest też „zawsze wierna”.
To jest pierwszy tytuł i dlatego na ten temat była pierwsza encyklika. W tym
punkcie Kościół jest ponad tzw. ideologiami. Wśród tych praw człowieka
prawo wolności religijnej posiada swoje niepowątpiewalne, a pod pewnymi
względami podstawowe i centralne znaczenie.
Jeśli św. Stanisław, którego dzieje głoszą jako „patrona Polaków”, jest
uznany przez Episkopat Polski w szczególności za patrona ładu moralnego,
to ma to swoje uzasadnienie w etycznej wymowie jego życia i śmierci,
a także całej tradycji, która wyrażała się poprzez pokolenia Polski
piastowskiej, jagiellońskiej, elekcyjnej — i dociera do naszych czasów.
Chyba przeżywamy dzisiaj jakiś renesans św. Stanisława w Polsce. I to jest
temat monograficzny, dlaczego go przeżywamy, bo nie przeżywała tego
niewątpliwie Polska dwudziestolecia i jeszcze pierwsze lata po drugiej
wojnie światowej, po okupacji.
Patronat ładu moralnego, jaki wiążemy ze św. Stanisławem, łączy się przede
wszystkim z uznaniem powszechnie obowiązującego autorytetu prawa
moralnego, prawa Bożego. Prawo to zobowiązuje wszystkich, zarówno
poddanych, jak i panujących. To jest siła Stanisława: jedno prawo dla
wszystkich. Ono jest normą moralności, ono jest kryterium podstawowej
wartości człowieka. Tylko wówczas też zachowana może być i powszechnie
uznawana godność osoby ludzkiej, kiedy wyjdziemy od tego prawa, od
moralności, od jej prymatu. Równocześnie moralność, a więc i to prawo
moralne jest podstawowym warunkiem ładu społecznego. Na nim budują
się państwa i narody — bez niego upadają.
Jest to problematyka odwieczna, która nie tylko nie straciła swej aktualności
w naszej epoce, ale stała się jeszcze wyrazistsza, jeszcze bardziej bijąca
w oczy. Kościół potrzebuje ładu hierarchicznego w tym celu, aby mógł
skutecznie służyć człowiekowi i społeczeństwu w dziedzinie ładu
moralnego.
Tak się opatrznościowo złożyło, że w dniu 18 maja tego właśnie roku dane
mi było uczestniczyć w uroczystości 35-lecia bitwy pod Monte Cassino
i odniesionego tam zwycięstwa, do którego przyczynili się w zasadniczej
mierze moi rodacy. Na tym samym Monte Cassino uczciliśmy św.
Benedykta, nawiązując do zbliżającej się 1500 rocznicy jego urodzin —
tego św. Benedykta, którego papież Paweł VI ogłosił patronem Europy.
Były pewne projekty w drodze, ale nie dopracowaliśmy się na razie pani
w gronie Rady Naukowej Episkopatu: — ani pani, ani siostry. Kto wie,
może to nastąpi.
Trzeba dążyć do tego, ażeby jego status, status akademicki, przez to samo
i społeczny status księdza odpowiadał jego faktycznemu wykształceniu.
Homilia w czasie Mszy św. odprawionej pod Szczytem Jasnej Góry dla
pielgrzymów z Dolnego Śląska i Śląska Opolskiego
W czasie tych wydarzeń Jadwiga była już wdową. Owdowiawszy, resztę lat
swego życia poświęciła wyłącznie Bogu, wstępując do ufundowanego przez
siebie opactwa w Trzebnicy. Tu także dokończyła swego świątobliwego
żywota w roku 1243. Kanonizacja św. Jadwigi została dokonana rychło,
w roku 1267. Data jej jest dość zbliżona do daty kanonizacji św. Stanisława
(1253 r.), którego Kościół w Polsce od stuleci czci jako swego głównego
patrona.
Oby ten papież, który dziś do was przemawia ze szczytu Jasnej Góry, mógł
owocnie służyć sprawie jedności i pojednania we współczesnym świecie.
Nie przestawajcie mnie w tym wspierać poprzez wasze modlitwy na całej
polskiej ziemi.
Oby mógł się świat cieszyć pokojem, oby Europa mogła cieszyć się
pokojem i równowagą, oby Ojczyzna mogła cieszyć się pokojem
i poszanowaniem jej prawa obywatelstwa wśród wszystkich narodów
Europy i świata.
Moi drodzy, bardzo wam dziękuję. Bardzo wspaniale wygląda ten Dolny
Śląsk i Opolszczyzna, i ziemia lubuska, przeniesione tu pod Jasną Górę.
Moi drodzy, nie widzę żadnego innego wyjścia z tych waszych życzeń,
tylko stąd uciec i schować się w klasztorze, ale jeszcze wam obiecuję
powrócić niedługo na Apel Jasnogórski. Nie wiem, czy wytrzymacie...
Częstochowa, 5 czerwca
Apel Jasnogórski
2. Moi drodzy, trzeba tak czuwać, tak troszczyć się o każde dobro
człowiecze, bo ono jest dla każdego z nas wielkim zadaniem. Nie można
pozwolić na to, by marnowało się to, co ludzkie, to, co polskie, to, co
chrześcijańskie, na tej ziemi.
Czuwać zaś i pamiętać w ten sposób... to znaczy być przy Maryi. Jestem
przy Tobie! Nie mogę być przy Niej, przy Matce, przy Pani Jasnogórskiej,
nie czuwając i nie pamiętając w ten sposób. Jeśli zaś czuwam i pamiętam, to
przez to samo jestem przy Niej. A ponieważ Ona tak bardzo weszła w nasze
serca — najłatwiej nam czuwać i pamiętać o tym, co jest naszym
dziedzictwem i naszym obowiązkiem, będąc przy Niej, będąc przy Maryi.
Jestem przy Tobie.
I na pewno też tym kieruje się od lat Ksiądz Prymas i Episkopat Polski, gdy
zaprasza i wzywa rodaków, ażeby stawali się pomocnikami Maryi. To jest
nic innego, jak tylko przetłumaczenie na język życia codziennego,
polskiego, Apelu Jasnogórskiego: „Jestem przy Tobie, pamiętam, czuwam”.
Jestem przy Tobie — jestem z Tobą.
Moi Drodzy!
O jakże bardzo pragnę, drodzy rodacy, jakże bardzo pragnę tego, ażeby
w programie tym wypełniał się z dnia na dzień i z roku na rok Apel
Jasnogórski: modlitwa polskich serc.
O jakże bardzo pragnę, ja, który życie, wiarę i język zawdzięczam polskiej
rodzinie, aby rodzina ta nie przestawała być Bogiem silna. Ażeby
przezwyciężała wszystko, co ją osłabia i rozbija — wszystko, co nie
pozwala jej być prawdziwym środowiskiem życia i miłości. Modlę się o to
z wami w tej chwili, słowami Apelu Jasnogórskiego. I nadal modlić się
pragnę. I nadal modlić się przyrzekam. Nadal powtarzać: Jestem przy Tobie,
pamiętam, czuwam — ażeby to nasze wołanie przed Bogurodzicą
sprawdziło się tam, gdzie od wierności tym słowom wypowiadanym u kresu
pierwszego tysiąclecia poprzez Apel Jasnogórski najwięcej zależeć będzie
w nowym tysiącleciu.
Częstochowa, 6 czerwca
2. To nowe życie, którego udziela nam Chrystus, staje się naszym własnym
życiem duchowym, naszym życiem wewnętrznym. Odkrywamy więc siebie:
odkrywamy w sobie człowieka wewnętrznego z jego właściwościami,
talentami, szlachetnymi pragnieniami, ideałami — ale równocześnie
odkrywamy słabości, wady, złe skłonności, egoizm, pychę, zmysłowość.
Czujemy doskonale, że o ile pierwsze rysy naszego człowieczeństwa
zasługują na to, aby je rozwijać i umacniać — to drugie musimy
przezwyciężać, zwalczać, przetwarzać. W ten sposób — w żywym
kontakcie z Panem Jezusem, w kontakcie ucznia z Mistrzem — rozpoczyna
się i rozwija najwspanialsza działalność człowieka; nosi ona nazwę: praca
nad sobą. Praca ta ma na celu kształtowanie samego swego
człowieczeństwa. O ile w życiu naszym przygotowujemy się do spełniania
różnych prac i zadań w takim czy innym zawodzie, to ta praca jedynie
zmierza do ukształtowania samego człowieka: człowieka, jakim jest każdy
z nas.
Praca nad sobą, o której mówię, jest jak najbardziej osobistą współpracą
z Jezusem Chrystusem, na podobieństwo tej, jaka dokonała się w uczniach,
wybranych przez Niego, gdy zawezwał ich do swojej bliskości. Musicie
myśleć o sobie w kategoriach uczniów Chrystusa. Chrystus wciąż ma
uczniów, wszyscy jesteśmy Jego uczniami — jeżeli słuchamy Jego słowa,
jeżeli je rozważamy, jeżeli sięgamy w głąb naszego serca, jeżeli Mu to serce
otwieramy, jeżeli razem z Nim kształtujemy w sobie cierpliwie, wytrwale
nowego człowieka. Nawet czasem nie zaszkodzi, jak się nad sobą zamyślisz
i zmartwisz. Nawet czasem nie zaszkodzi, jak się na siebie zgniewasz. To
lepsze, niż gdybyś miał lekkomyślnie przeżywać swoją młodość i gubić
wielki skarb, wielki, niepowtarzalny skarb, który w sobie nosisz, którym
jesteś ty sam — każdy, każda. Tego nas uczy Chrystus, tego nas uczy
Chrystus o każdym z nas i dlatego wam, młodym, nie wolno stracić z Nim
kontaktu, nie wolno zgubić Jego wejrzenia, bo jeśli by to się stało,
przestaniecie wiedzieć kim jesteście, przestaniecie odczuwać, jakim
skarbem jest każdy z was, życie każdego z was, osobowość każdego z was
— jedyna, niepowtarzalna.
Chrystus nie chce, żebyśmy byli głodni. Chrystus nie chce, żebyśmy byli
puści. Chce, żebyśmy byli nasyceni duchowo prawdą i miłością przy stole
słowa Bożego i przy stole Eucharystii.
Wiem, moi drodzy, że wielu jest w Polsce młodych ludzi, w waszym wieku
i starszych od was, i chyba młodszych od was też, chłopców i dziewcząt,
którzy z radością, z ufnością, z wewnętrznym pragnieniem poznania prawdy
oraz znalezienia pięknej miłości zbliżają się do stołu słowa Bożego oraz do
stołu Eucharystii. Przy dzisiejszym naszym spotkaniu pragnę uwydatnić
znaczenie różnych form tej twórczej pracy, najbardziej twórczej ze
wszystkich prac nad sobą, która pozwala odnajdywać pełną wartość życia,
odnajdywać prawdziwy urok młodości.
Wy sami nie wiecie, jak jesteście piękni wówczas, kiedy znajdujecie się
w zasięgu słowa Bożego i Eucharystii. Sami nie wiecie, jacy jesteście
piękni, kiedy obcujecie z bliska z Chrystusem, z Mistrzem, starając się żyć
w Jego łasce uświęcającej.
Przyjmijcie te słowa.
Zapamiętajcie je.
„Nasza praca duszpasterska domaga się tego, abyśmy byli blisko ludzi
i wszystkich ludzkich spraw — czy to będą sprawy osobiste, czy rodzinne,
czy społeczne — ale byśmy byli blisko tych wszystkich spraw »po
kapłańsku«. Wtedy tylko — w kręgu tych wszystkich spraw — jesteśmy
sobą. Kiedy zaś naprawdę służymy owym ludzkim, nieraz bardzo trudnym
sprawom, wtedy jesteśmy sobą: wierni swojemu własnemu powołaniu.
Musimy z całą przenikliwością szukać razem z wszystkimi ludźmi tej
prawdy i tej sprawiedliwości, której właściwy i ostateczny wymiar
znajdujemy nie gdzie indziej, ale tylko w Ewangelii — owszem, w samym
Chrystusie”.
Chrystus żąda od swoich uczniów, „aby światłość ich świeciła jasno przed
ludźmi” (por. Mt 5, 16). Zdajemy sobie najlepiej sprawę z tego, ile
w każdym z nas jest ludzkiej słabości. Z pokorą myślimy o zaufaniu, jakie
w nas pokłada Mistrz i Odkupiciel, oddając w nasze ręce kapłańskie władzę
nad swoim Ciałem i Krwią. Ufamy, że z pomocą Jego Matki potrafimy
w tych trudnych, często nieprzejrzystych czasach postępować tak, aby
„światłość nasza świeciła przed ludźmi”. Módlmy się o to nieustannie.
Módlmy się z największą pokorą.
Pragnę jeszcze wyrazić gorące życzenie, aby Polska nie przestawała być
ojczyzną powołań kapłańskich i ziemią wielkiego świadectwa dawanego
Chrystusowi przez posługę waszego życia: przez posługę słowa
i Eucharystii.
Nie muszę wam tego powtarzać, ani zalecać, bo to jest też jakiś polski
charyzmat: Miłujcie Maryję! Z tej miłości nie przestawajcie czerpać siły dla
waszych serc! Tak mówię z całym poczuciem tej rzeczywistości, jaką jest
ludzkie serce. Nie przestawajcie czerpać siły dla waszych serc. Niech Ona
okazuje się dla was i przez was również Matką wszystkich, którzy tak
bardzo spragnieni są tego macierzyństwa: Jej opieki!
Moi Drodzy!
Zadaniem uniwersytetu jest także uczyć, ale w gruncie rzeczy jest on po to,
żeby człowiek, który do niego przychodzi, który ma swój własny rozum już
co nieco rozwinięty i pewien zasób doświadczenia życiowego, nauczył się
myśleć sam. Uniwersytet jest po to, żeby wyzwolił ten potencjał umysłowy
i potencjał duchowy człowieka, żeby pomógł w jego wyzwoleniu się — ale
to wyzwolenie jest aktem własnym, aktem osobowym tego człowieka.
Oczywiście we wspólnocie, uznaję to, nie jestem żadnym indywidualistą
(nawet w Osobie i czynie zwalczam zarówno indywidualizm, jak i totalizm.
Totalizm ten, ażeby ułatwić sprawę nie tyle sobie, co innym, nazwałem tam
antyindywidualizmem). Otóż w tym wszystkim, co dotychczas
powiedziałem, staje się jasne, że uniwersytet wtedy spełnia swój własny cel,
gdy w określonej wspólnocie ludzi, przy pomocy środków o charakterze
naukowo-twórczym, naukowo-badawczym prowadzi do tego, że się rozwija
człowiek, że się wyzwala jego wszechstronny potencjał duchowy. Potencjał
umysłu, woli i serca; formacja całego człowieka.
Tego wam z całej duszy życzę. Nie chcę już mnożyć słów, bo czasu nie ma
za dużo, a poza tym lepiej zakończyć w takim miejscu, w którym wszyscy
słuchacze są przekonani.
Homilia w czasie Mszy św. odprawionej pod Szczytem Jasnej Góry dla
pielgrzymów z Górnego Śląska i Zagłębia Dąbrowskiego
1. Jasna Góra stała się stolicą duchową Polski, do której ze wszystkich stron
ojczystej ziemi podążają pielgrzymi, aby odnaleźć tutaj jedność
z Chrystusem Panem poprzez Serce Jego Matki. A nie tylko z Polski samej,
ale także i spoza jej granic. W tej chwili też na wprost moich oczu widzę
transparent, którego pierwsze słowa odczytuję „Sviaty Otiec” — już wiem,
skąd pochodzi. I tych przybyszów spoza południowej granicy Polski wraz
z wszystkimi tu zgromadzonymi najserdeczniej pozdrawiam. Wizerunek
Jasnogórski stał się na całym świecie znakiem duchowej jedności Polaków.
Jest to równocześnie jakby znak rozpoznawczy naszej duchowości, naszego
zarazem miejsca w wielkiej rodzinie ludów chrześcijańskich, zespolonej
w jedności Kościoła. Przedziwne jest zaiste owo królowanie Matki za
pomocą Jej Jasnogórskiego Wizerunku: królowanie Serca coraz bardziej
potrzebne w świecie, który wszystko usiłuje wyrazić przy pomocy zimnych
kalkulacji i czysto materialnych celów.
Przybywając jako pielgrzym na Jasną Górę, pragnę stąd połączyć się sercem
z wszystkimi, którzy przynależą do tej wielkiej duchowej wspólnoty, do tej
ogromnej rodziny rozłożonej na całej ziemi polskiej, a także poza jej
granicami. Pragnę, abyśmy wszyscy spotkali się w Sercu Matki. Nawiązuję
łączność wiary, nadziei, modlitwy ze wszystkimi, którzy tutaj przybyć nie
mogą. Łączę się zwłaszcza ze wszystkimi wspólnotami Kościoła
Chrystusowego w Polsce, z wszystkimi Kościołami diecezjalnymi oraz ich
pasterzami, z wszystkimi parafiami, rodzinami zakonnymi braci i sióstr.
Myśli moje i serce moje — raz jeszcze otwierają się ku wam, ludzie ciężkiej
pracy, z którymi tak wielorako związało mnie moje osobiste życie, a potem
i duszpasterskie posługiwanie. Życzę wam, ażeby praca, jaką wykonujecie,
nie przestała być źródłem waszej siły społecznej. Ażeby pracą tą były silne
wasze domy rodzinne. Ażeby pracą tą była silna cała nasza Ojczyzna.
I mówię to poprzez Serce tej Matki, która jeszcze bliżej waszych domów,
waszych kopalń i fabryk, waszych miast i wsi obrała sobie miejsce
w Piekarach i stworzyła tam swoje duchowe, macierzyńskie, maryjne
zagłębie. Zagłębie ludzkich dusz i serc, które musi odpowiadać Zagłębiu
i Śląskowi fabryk, kopalń i hut. Zagłębie maryjne, polskie, zagłębie
ludzkich serc. To, co mówię dzisiaj ze Szczytu Jasnogórskiego, dołączcie do
tego, co tylekroć mówiłem do was jako metropolita krakowski ze szczytu
wzgórza piekarskiego. I nie myślcie, że ja się z tego szczytu wzgórza
piekarskiego tak łatwo wyprowadzę. Nie myślcie! To już za mocne
przyzwyczajenie, za silny nawyk! I nawet nie wiem, dlaczego miałbym się
z tego nawyku wyzwolić i wyleczyć? Moi drodzy, chociaż nawet taki
potentat duchowy, jak biskup katowicki nie może sprawić tego, żebym
jeszcze przyjechał do Piekar jako metropolita krakowski, bo z tym Pan
Jezus już załatwił sprawę, to już Pan Jezus sam rozstrzygnął, to przecież...
to przecież są różne inne sposoby. Biskup katowicki jako potentat nie tylko
ducha, ale i techniki znajdzie sposoby na to, żebym ja tam co roku mógł się
do was przynajmniej krótko odezwać: albo słowem pisanym, albo słowem
radiowym.
A jak tak krzykniecie mocno, to papież usłyszy i powie wam: Bóg zapłać!
Ale, moi drodzy, to jeszcze nie koniec, ale już prawie że koniec. Trzeba też,
żebyście czasem tak otworzyli ucho i posłuchali przez te 1500 kilometrów,
jak papież do was mówi: Szczęść Boże! No i tylko tak, żebyście tak
odpowiedzieli, to wystarczy.
Amen.
Częstochowa, 6 czerwca
Moi Drodzy!
Zanim stąd odjadę, a czas bardzo mnie już nagli, pragnę jeszcze
wypowiedzieć moje osobiste pożegnanie dla Pani Jasnogórskiej.
Matko, przyjmij!
Matko, nie opuszczaj!
Matko, prowadź!
Okazywaliście mi miłość,
(List do Smyrneńczyków).
Przyjmijcie jeszcze błogosławieństwo, tak jak tu jesteśmy zgromadzeni —
na początek mojego posługiwania papieskiego w tym umiłowanym mieście
i w tym umiłowanym Kościele.
Kraków, 6 czerwca
Moi Umiłowani !
Witam wszystkich.
Tak jak dawniej, tak i teraz codziennie modlę się za moją umiłowaną
archidiecezję: za rodziny, parafie, dekanaty, zgromadzenia zakonne męskie
i żeńskie, za seminarium krakowskie i wszystkie seminaria duchowne
w Krakowie, za tę uczelnię teologiczną, która jest dziedzicem najstarszego
w Polsce Wydziału Teologicznego, który zawdzięczamy błogosławionej
Jadwidze Królowej, za radę kapłańską, za Kurię Metropolitalną, za kapitułę
— strażniczkę Wawelu, za Synod Archidiecezji i Metropolii, za wszystkich
i za każdego.
Dar drugi, który przynoszę, łączy się z drugą postacią tej katedry, naszą
umiłowaną królową Jadwigą, błogosławioną. Kongregacja ds. Sakramentów
i Kultu Bożego w porozumieniu z Kongregacją ds. Beatyfikacji
i Kanonizacji zatwierdziła formularz Mszy św. ku czci błogosławionej
Jadwigi, którą odtąd będzie można wedle tego formularza odprawiać.
Pragnę oddać jeszcze cześć umiłowanym przeze mnie świętym Krakowa,
a więc św. Stanisławowi, patronowi Polski, św. Jackowi w bazylice OO.
Dominikanów, św. Janowi z Kęt — Kantemu w akademickim kościele św.
Anny, błogosławionej Salomei w bazylice OO. Franciszkanów,
błogosławionej Bronisławie w kościele Najśw. Salwatora na Zwierzyńcu
oraz błogosławionemu Szymonowi z Lipnicy w kościele OO. Bernardynów
pod Wawelem. Oczywiście, dołączam do tego wyrazy czci dla
błogosławionej naszej królowej Jadwigi, a także dla błogosławionego
Maksymiliana Marii Kolbego, którego wspomnienie łączy się z naszą
archidiecezją ze względu na Oświęcim.
Jednakże najczęściej przybywałem tutaj sam, tak żeby nikt nie wiedział,
nawet kustosz klasztoru. Kalwaria ma to do siebie, że się można łatwo
ukryć. Więc przychodziłem sam i wędrowałem po dróżkach Pana Jezusa
i Jego Matki, rozpamiętywałem Ich najświętsze tajemnice. To jest zupełnie
przedziwna rzecz — te dróżki... ale o tym jeszcze powiem. A prócz tego
polecałem Panu Jezusowi przez Maryję sprawy szczególnie trudne i sprawy
szczególnie odpowiedzialne w całym moim posługiwaniu biskupim, potem
kardynalskim. Widziałem, że coraz częściej muszę tu przychodzić, bo po
pierwsze spraw takich było coraz więcej, a po drugie — dziwna rzecz —
one się zwykle rozwiązywały po takim moim nawiedzeniu na dróżkach.
Mogę wam dzisiaj powiedzieć, moi drodzy, że prawie żadna z tych spraw,
które czasem niepokoją serce biskupa, a w każdym razie pobudzają jego
poczucie odpowiedzialności, nie dojrzała inaczej, jak tutaj, przez
domodlenie jej w obliczu wielkiej tajemnicy wiary, jaką Kalwaria kryje
w sobie.
Wadowice, 7 czerwca
Kiedy patrzę na ten rynek, to prawie każdy szczegół łączy się tu dla mnie ze
wspomnieniem najwcześniejszego okresu życia.
Kiedy patrzę wstecz, widzę, jak droga mojego życia poprzez środowisko
tutejsze, poprzez parafię, poprzez moją rodzinę, prowadzi mnie do jednego
miejsca, do chrzcielnicy w wadowickim kościele parafialnym. Przy tej
chrzcielnicy zostałem przyjęty do łaski Bożego synostwa i wiary
Odkupiciela mojego, do wspólnoty Jego Kościoła w dniu 20 czerwca 1920
roku. Chrzcielnicę tę już raz uroczyście ucałowałem w roku tysiąclecia
chrztu Polski jako ówczesny arcybiskup krakowski. Potem uczyniłem to po
raz drugi, jak przypomniał ksiądz prałat, na 50 rocznicę mojego chrztu, jako
kardynał, a dzisiaj po raz trzeci ucałowałem tę chrzcielnicę, przybywając
z Rzymu jako następca św. Piotra.
No, moi kochani, proszę was na koniec o to, żebyście nie przestawali się
tutaj modlić za mnie przed tą Matką Boską Nieustającej Pomocy, bo papież
— kto jak kto, ale papież! — to nieustającej pomocy szczególnie
potrzebuje.
W ogóle róbcie wszystko, co się da, ażebyście się tego papieża nie musieli
wstydzić przed światem — i koniec...
To tyle, moi drodzy. Tyle tych wspomnień. Byłoby więcej, ale wtedy
musielibyśmy wejść w różne szczegóły i znów mogliby dziennikarze, a jest
ich tu niemało, snuć różne domysły. Tymczasem te sprawy ludzkiego serca,
ludzkiej młodości, trzeba przede wszystkim Bogu zostawić, który na różne
sposoby prowadzi człowieka, działa w nim i na różnych miejscach,
w różnych momentach życia go powołuje.
Te słowa z Listu św. Jana przychodzą mi na myśl i cisną się do serca, gdy
staję wraz z wami na tym miejscu, na którym dokonało się szczególne
zwycięstwo człowieka przez wiarę. Przez wiarę, która rodzi miłość Boga
i bliźnich: jedną miłość, miłość „największą” — taką, która gotowa jest
„życie położyć za brata swego” (por. J 15, 13; 10, 11). A więc zwycięstwo
przez miłość, która ożywia wiarę aż do granic ostatecznego świadectwa.
Nie chcę zatrzymać się na tych dwóch nazwiskach, gdy stawiam sobie
pytanie, czy tylko on jeden, czy tylko ona jedna...? Ile tutaj odniesiono
podobnych zwycięstw? Odnosili je ludzie różnych wyznań, różnych
ideologii, zapewne nie tylko wierzący.
Czyż ktoś na świecie może się jeszcze dziwić, że papież, który tu, na tej
ziemi urodził się i wychował, papież, który przyszedł na Stolicę Piotrową
z Krakowa, z tej archidiecezji, na terenie której znajduje się obóz
oświęcimski, że ten papież pierwszą encyklikę swego pontyfikatu zaczął od
słów Redemptor hominis — i że poświęcił ją w całości sprawie człowieka,
godności człowieka, zagrożeniom człowieka — prawom człowieka
wreszcie! Niezbywalnym prawom, które tak łatwo mogą być podeptane
i unicestwione... przez człowieka! Wystarczy ubrać go w inny mundur,
uzbroić w aparat przemocy, w środki zniszczenia, wystarczy narzucić mu
ideologię, w której prawa człowieka są podporządkowane wymogom
systemu... podporządkowane bezwzględnie, tak że faktycznie nie istnieją.
Ale przybywam nie tylko po to, żeby czcić patrona naszego stulecia.
Przybywam, ażeby razem z wami, bez względu na to, jaka jest wasza wiara,
jeszcze raz popatrzeć w oczy sprawie człowieka.
Ale nie tylko o prawo tutaj chodzi, ale także i przede wszystkim o miłość: tę
miłość bliźniego, w której się wyraża i dochodzi do głosu miłość Boga; ta
miłość, którą ogłosił Chrystus w swoim przykazaniu, jakie każdy człowiek
ma wypisane w swoim sercu — przykazaniu, które sam Bóg Stwórca w tym
sercu wyrzeźbił.
Nigdy jeden naród nie może rozwijać się kosztem drugiego, nie może
rozwijać się za cenę drugiego, za cenę jego uzależnienia, podboju,
zniewolenia, za cenę jego eksploatacji, za cenę jego śmierci. To są myśli
Jana XXIII, Pawła VI o pokoju w świecie współczesnym. Słowa te
wypowiada zaś ich niegodny następca. Ale mówi je równocześnie syn
narodu, który doznał w swych dziejach, dalszych i bliższych, wielorakiej
udręki od drugich. Pozwólcie jednak, że nie wymienię tych drugich po
imieniu — pozwólcie, że nie wymienię... Stoimy na miejscu, na którym
o każdym narodzie i o każdym człowieku pragniemy myśleć jako o bracie.
A jeżeli w tym, co powiedziałem, była także gorycz — moi drodzy bracia
i siostry, nie powiedziałem tego, żeby kogokolwiek oskarżać —
powiedziałem po to, żeby przypomnieć.
I dlatego proszę wszystkich, którzy mnie słuchają, ażeby skupili się, ażeby
skupili wszystkie siły w trosce o człowieka. Tych zaś, którzy słuchają mnie
z wiarą w Jezusa Chrystusa, proszę, ażeby skupili się w modlitwie o pokój
i pojednanie.
Moi drodzy bracia i siostry, nie mam już nic więcej do powiedzenia.
Moi drodzy, w tej mojej pielgrzymce po Polsce dane mi jest dzisiaj zbliżyć
się do gór. Właśnie do tych Tatr, które od stuleci stanowiły granicę Polaków
na południu. Była to granica najbardziej zamknięta i najbardziej obronna:
wojen tu nie prowadziliśmy. Była to równocześnie granica najbardziej
otwarta i przyjazna. Poprzez tę granicę prowadziły drogi ku sąsiadom, ku
pobratymcom. Jeszcze nawet w czasie ostatniej okupacji drogi te najbardziej
bywały przetarte dla uchodźców, którzy tędy podążali na południe, aby
z kolei przedrzeć się do wojska polskiego, które walczyło za wolność
Ojczyzny poza jej granicami.
Jest też ten kraj gościnny terenem wielkiej pracy duszpasterskiej, bo nie
tylko siły ciała przychodzą tu krzepić ludzie, ale też siły ducha. Bóg wam
zapłać, żeście na to dzisiejsze spotkanie przynieśli tutaj Matkę Boską
Ludźmierską. Bóg wam zapłać, zwłaszcza Bóg zapłać proboszczowi
ludźmierskiemu, który łatwo tego skarbu z kościoła nie wydaje.
Matka Boska zawsze jest podobna do ludzi ze swojego domu. Kiedy teraz
patrzyłem w Meksyku na Matkę Boską z Guadalupe, Matkę Boską Indian,
przychodziła mi na myśl najbardziej Matka Boska Ludźmierska, bo to taka
prawdziwa Gaździna podhalańska.
Życzę więc, drodzy rodacy, przy tych moich odwiedzinach, ażeby to święte
prawo nie przestało kształtować życia na ziemi polskiej: i tu, na Podtatrzu,
na Podkarpaciu, i wszędzie. Słusznie mówi się, że rodzina jest podstawową
komórką życia społecznego. Jest podstawową ludzką wspólnotą. Od tego,
jaka jest rodzina, zależy naród, bo od tego zależy człowiek. Więc życzę,
ażebyście byli mocni dzięki zdrowym rodzinom. Rodzina Bogiem silna.
I życzę, ażeby człowiek mógł się w pełni rozwijać w oparciu
o nierozerwalną więź małżonków — rodziców, w klimacie rodziny, którego
nic nie jest w stanie zastąpić. I życzę, i modlę się o to stale, ażeby rodzina
polska dawała życie, żeby była wierna świętemu prawu życia. Jeśli się
naruszy prawo człowieka do życia w tym momencie, w którym poczyna się
on jako człowiek pod sercem matki, godzi się pośrednio w cały ład moralny,
który służy zabezpieczeniu nienaruszalnych dóbr człowieka. Życie jest
pierwszym wśród tych dóbr. Kościół broni prawa do życia nie tylko z uwagi
na majestat Stwórcy, który jest tego życia pierwszym Dawcą, ale
równocześnie ze względu na podstawowe dobro człowieka.
Synod wiązał się dla mnie i dla nas wszystkich z dziewięćsetną rocznicą
całego siedmioletniego pasterzowania św. Stanisława na stolicy biskupiej
w Krakowie. Plan pracy przewidywał więc cały okres od 8 maja 1972 do 8
maja 1979. Pragnęliśmy w tym okresie uczcić Biskupa i Pasterza Kościoła
krakowskiego sprzed dziewięciu wieków w ten sposób, że na miarę naszych
czasów i wedle ich potrzeb wyrazimy naszą troskę o Chrystusowe dzieło
zbawienia w duszach ludzi współczesnych. Tak jak Stanisław ze
Szczepanowa czynił to dziewięć wieków temu, tak my wszyscy pragnęliśmy
to uczynić po dziewięciu wiekach. Byłem przekonany, iż ten sposób
uczczenia pamięci wielkiego patrona Polski jest najwłaściwszy. Odpowiada
on zarówno historycznemu posłannictwu św. Stanisława, jak równocześnie
tym wielkim zadaniom, wobec których staje Kościół i chrześcijaństwo
współczesne po Soborze Watykańskim II. Inicjator Soboru sługa Boży Jan
XXIII określił to zadanie włoskim słowem aggiornamento —
udzisiejszenie. Celem siedmioletniej pracy Synodu krakowskiego miało stać
się właśnie owo dobrze pojęte, odpowiadające istotnym zamierzeniom
Vaticanum II, aggiornamento Kościoła krakowskiego, poniekąd jego
„udzisiejszenie”, odnowa jego świadomości zbawczej misji oraz wyraźny
program jej realizacji.
3. Dzisiaj całą tę pracę, całą tę siedmioletnią drogę macie już poza sobą.
Nigdy nie przypuszczałem, że w zakończeniu prac Synodu krakowskiego
wypadnie mi uczestniczyć w charakterze... gościa z Rzymu. Skoro jednak
taka jest wola Chrystusa, niech mi wolno będzie w tej chwili przyjąć na
siebie jeszcze raz charakter tego metropolity krakowskiego, który poprzez
Synod pragnął spłacić wielki dług, jaki zaciągnął wobec Soboru, wobec
Kościoła powszechnego, wobec Ducha Świętego. Niech mi też będzie
wolno w tym — jak powiedziałem — charakterze podziękować wszystkim,
którzy ten Synod budowali rok po roku i miesiąc po miesiącu swoją pracą,
swoją radą, swoim twórczym wkładem, swoją gorliwością. Podziękowanie
to zwraca się poniekąd do całej wspólnoty Ludu Bożego archidiecezji
krakowskiej, do duchownych i świeckich, do kapłanów, do braci i sióstr
zakonnych — ale przede wszystkim do wszystkich tutaj obecnych: do
księży biskupów wszystkich — z moim czcigodnym następcą na czele,
w szczególności jednakże do księdza biskupa Stanisława Smoleńskiego,
który pracami Synodu kierował bezpośrednio jako przewodniczący komisji
głównej. Z kolei do wszystkich członków tejże komisji — a równocześnie
jeszcze raz do komisji przygotowawczej, która pod kierunkiem księdza prof.
Eugeniusza Florkowskiego przygotowała w r. 1971/72 statut, regulamin
i program Synodu. Do komisji roboczych, do komisji ekspertów. Do istotnie
niezmordowanego sekretariatu! Do wszystkich zespołów redakcyjnych, do
wszystkich wreszcie jakże licznych zespołów studyjnych.
Może powinienem w tej chwili przemawiać inaczej. Ale nie mogę. Zbyt
byłem z tą sprawą związany osobiście.
Boję się, czy potrafię dać wyraz wszystkiemu, czemu powinien bym dać
wyraz, czemu pragnąłbym dać wyraz w tym momencie, w momencie tego
spotkania na Skałce. Z tą nazwą łączy się ów, jak wspomniał przed chwilą
profesor Ulewicz, dziejowy dramat, który w przedziwny sposób
zaowocował po dziewięciu stuleciach. Z tą nazwą łączy się także inna,
młodsza tradycja, mianowicie tradycja grobów zasłużonych.
Wśród obecnych tylko chyba jednego widzę mojego profesora; może jest
ich więcej w kościele, ale w tej chwili patrzę na pana profesora Urbańczyka
i wiem, że pod jego kierunkiem zaczynałem fonetykę opisową na
pierwszym roku filologii polskiej. Ale on był wtedy bardzo młodym jeszcze
pracownikiem naukowym. Bardzo młodym. Dziś jest stosunkowo starszym
profesorem. W każdym razie spośród moich kolegów, koleżanek, wiele osób
osiągnęło te ostrogi pracowników nauki, profesorów uniwersytetu. Ja
gdybym się lepiej sprawował, może bym też był do czegoś doszedł. Cóż
zrobić?
Nigdy nie zapomnę pogrzebu śp. profesora Pigonia albo śp. profesora
Niewodniczańskiego, czy profesora Klemensiewicza, czy wielu innych.
Przepraszam, jeżeli w tej chwili pamięć mnie zawodzi. Wielu profesorom
i innym znakomitym ludziom kultury polskiej mogłem oddać tę posługę
w czasie, kiedy byłem biskupem, a potem metropolitą krakowskim czy
kardynałem.
Moi Drodzy!
Cóż mogę wam więcej powiedzieć ponad to? Poznajcie Chrystusa i dajcie
się Jemu poznać. On ma szczególne pokrycie dla tej swojej wiedzy
o każdym z nas. Nie jest to wiedza, która budzi opór, sprzeciw, przed którą
trzeba się wzdragać, chroniąc swoją wewnętrzną tajemnicę. Nie jest to
wiedza pełna hipotez, wiedza, która redukuje człowieka do wymiarów
socjologicznej użyteczności. Jest to wiedza pełna prostej prawdy
o człowieku, a nade wszystko pełna miłości. Poddajcie się tej prostej
miłującej wiedzy Dobrego Pasterza. Przyjmijcie, że On zna każdego z was
lepiej, niż każdy z was zna sam siebie. Zna dlatego, ponieważ duszę swoją
położył (por. J 15, 13).
Dla was, których członki są czasem bardzo słabe, bezsilne, nie możecie
o własnych siłach chodzić, pracować, radzić sobie — dla was pozostaje
jeszcze ten najgłębszy wymiar człowieczeństwa: wasz ludzki duch! W tym
właśnie duchu ludzkim, w tym duchu każdego z was, działa i niech działa
Duch Święty. Niech działa ze szczególną mocą Duch Święty Pocieszyciel.
I niech On dokonuje tego, czego nieraz byłem świadkiem, obcując
z chorymi. Niech dokonuje tego zdumiewającego przeobrażenia
wewnętrznego, które sprawia, że ludzie bardzo cierpiący są bardzo
szczęśliwi. Po ludzku jest to absolutnie niewytłumaczalne. Jest to jedna
z tych Bożych tajemnic, które rozsiane są po świecie, właśnie w tym świecie
chorych, właśnie w tym Kościele chorych. Życzę, ażeby to się w was
spełniało.
Spotykam się wiele z chorymi i w Rzymie, i poza Rzymem. Mam jak gdyby
w tej chwili w oczach obraz takiego wielkiego spotkania z chorymi w czasie
mojej pielgrzymki do Meksyku, w mieście Oaxaca, w kościele Ojców
Dominikanów. A dzisiaj — to spotkanie krakowskie w kościele Ojców
Franciszkanów.
Moi drodzy, pamiętajcie o mnie i wspierajcie mnie. Moja siła — z was! To
jest bardzo śmiałe słowo. Trzeba powiedzieć: moja siła z Chrystusa — przez
was! Pamiętajcie! I niech moja siła, siła następcy Piotra, pasterza Kościoła
Bożego na ziemi — będzie z was! Niech chorzy krakowscy, chorzy z całej
Polski mają szczególny swój w tym udział. Dziękuję wam za to i proszę was
o to! W tym duchu przyjmijcie błogosławieństwo
Homilia w czasie Mszy św. odprawionej przed opactwem OO.
Cystersów w Mogile
Tam, gdzie stawia się krzyż, powstaje znak, że dotarła już Dobra Nowina
o zbawieniu człowieka przez Miłość. Tam, gdzie stawia się krzyż, powstaje
znak, że rozpoczyna się ewangelizacja. Niegdyś ojcowie nasi na różnych
miejscach polskiej ziemi stawiali krzyże na znak, że dotarła już do nich
Ewangelia, że rozpoczęła się ewangelizacja — i że trwa nienaruszona. Z ta
myślą, postawiono też ów pierwszy krzyż w podkrakowskiej Mogile —
w pobliżu Starej Huty.
Kiedy postawiono opodal tego miejsca nowy, drewniany krzyż, było to już
w okresie milenium. Otrzymaliśmy znak, że na progu nowego tysiąclecia —
w te nowe czasy i nowe warunki wchodzi na nowo Ewangelia. Że
rozpoczęła się nowa ewangelizacja, jak gdyby druga, a przecież ta sama, co
pierwsza. Krzyż trwa, choć zmienia się świat.
Miałem szczęście, jako wasz arcybiskup i kardynał, nie tylko wbić pierwszą
łopatę pod wykop tego kościoła, ale także poświęcić go i konsekrować
w 1977 r. ten kościół, który narodził się z nowego krzyża. Ten kościół
narodził się też z nowej pracy. Ośmielę się powiedzieć, że narodził się
z Nowej Huty. My wszyscy bowiem wiemy, że w pracę człowieka jest
głęboko wpisana tajemnica Krzyża, jest wpisane prawo Krzyża. Czyż nie na
pracy ludzkiej spełniają się te słowa Stworzyciela, wypowiedziane po
upadku człowieka: „W pocie czoła będziesz pożywał twój chleb” (por. Rdz
3, 19)?. Czy to będzie ta stara praca na ziemi, która rodzi pszenicę, ale może
też rodzić „ciernie i osty” — czy to będzie ta nowa praca przy wysokich
piecach, w Nowej Hucie — zawsze dokonuje się ona „w pocie czoła”. Jest
wpisane w pracę ludzką prawo Krzyża. W pocie czoła pracował rolnik.
W pocie czoła pracuje tutaj hutnik. I w pocie czoła — w straszliwym
śmiertelnym pocie — kona na krzyżu Chrystus.
Chrześcijaństwo i Kościół nie boi się świata pracy. Nie boi się ustroju pracy.
Papież nie boi się ludzi pracy. Zawsze byli mu szczególnie bliscy. Wyszedł
spośród nich: z kamieniołomów na Zakrzówku, z solvayowskiej kotłowni
w Borku Fałęckim, a potem — z Nowej Huty. Poprzez wszystkie te
środowiska, poprzez własne doświadczenie pracy — śmiem powiedzieć —
ten papież nauczył się na nowo Ewangelii. Dostrzegł, przekonał się, jak
gruntownie jest w nią wpisana współczesna problematyka człowieka pracy,
jak bardzo nie sposób rozwiązać do końca tej problematyki bez Ewangelii.
Kiedy byłem wśród was, starałem się o tym dawać świadectwo. Módlcie
się, abym dawał je nadal, abym dawał je tym bardziej, gdy jestem
w Rzymie. Abym dawał je wobec całego Kościoła i całego współczesnego
świata.
Nikogo nie może zdziwić, że o tym mówię tutaj, w Polsce, skoro mówiłem
o tym w Meksyku. I chyba... i chyba surowiej. Bo Kościół, dla dobra
człowieka, pragnie dojść do wspólnego rozumienia spraw z każdym
ustrojem pracy. Prosi tylko ten ustrój pracy, ażeby pozwolił Kościołowi
mówić człowiekowi o Chrystusie i miłować człowieka tą miarą, miarą
godności człowieka, tą miarą godności pracy, jaką Chrystus przyniósł
i niezmiennie stanowi. I dlatego też, obecny tu dzisiaj wśród was, składam
dzięki Bożej Opatrzności, że mogłem wraz z wami, wraz z całym nowym
ustrojem, budować Nową Hutę na fundamencie Chrystusowego Krzyża. Że
mogłem ją budować nie tylko w Bieńczycach, ale także w Mistrzejowicach.
I tak to, moi drodzy i umiłowani bracia i siostry z Nowej Huty, jak umiałem,
opowiedziałem nasze wspólne dzieje. Właściwie opowiadaliśmy je razem:
ja powoli wypowiadałem zdania, a wy dodawaliście mi ognia. Wszystko to
się zgadza: tak jest dzisiaj i tak było przez tych dwadzieścia minionych lat.
Tylko jednego mi trochę żal, że tego dziwnego kazania, które mówiliśmy
razem, nie mogli zrozumieć nasi goście z różnych krajów i kontynentów,
przynajmniej na bieżąco.
Jeszcze raz chcę dodać małe pozdrowienie dla tej tablicy z Chicago, co się
tak upomina, i dla drugiej jeszcze tablicy z Bieszczad. Otče! Tak jest, dla
wszystkich naszych pobratymców, których tutaj przybywa od wczoraj zza
Karpat, dla naszych braci Słowaków i Czechów! Ale to tak powoli zbieram
sobie na jutro, bo jutro trzeba będzie posłać w szeroki świat wici.
A druga prośba, czy raczej życzenie: dzisiaj, moi drodzy, chciałem jeszcze,
żeby mnie usłyszeli w kombinacie wszyscy. Zawsze, kiedy tutaj byłem,
myślałem z największym szacunkiem i czcią o tej gigantycznej polskiej
pracy, której na imię Nowa Huta. I w duchu braterskiej solidarności
budowałem ją razem z wami: dyrektorzy, inżynierowie, hutnicy,
pracownicy, ministrowie! Budowałem ją razem z wami na fundamencie
Chrystusowego Krzyża!
Przemówienie do zakonnic zgromadzonych w kościele Mariackim
Drogie Siostry!
Cieszę się też z tego, że wejście do bazyliki Mariackiej już jest odsłonięte,
że można wejść głównymi drzwiami, można pokłonić się Matce Bożej
Częstochowskiej, ukoronowanej w dniu zakończenia peregrynacji
archidiecezji krakowskiej. I można stamtąd prosto, idąc przez kościół,
patrzeć w tryptyk Wita Stwosza i zachwycać się nim, tym gotyckim
pięknem, które przeszłość pozostawiła nam w samym sercu Krakowa.
Przemówienie moje będzie zwięzłe, chociaż — nie wiem, może mi się tylko
tak wydaje... Zaczynam być ostrożny, bo już szereg razy wydawało mi się,
że przemówienie jest zwięzłe, bo napisane jest zwięźle: ale potem patrzę na
zegarek — gadałem godzinę!
Drogie Siostry!
Cieszę się z tego (zawsze się z tego cieszyłem), że Kraków ma wielką ilość
klasztorów kontemplacyjnych: siostry karmelitanki w dwóch konwentach,
klaryski, wizytki, norbertanki, benedyktynki w Staniątkach, bernardynki
z ulicy Poselskiej. Nie wiem, czy któreś zapomniałem? Jeśli zapomniałem,
to mi przypomnijcie! Więc uważałem to za wielki skarb Kościoła
krakowskiego — właśnie te liczne klauzury. Prócz tego nie mniej liczne —
jeszcze bardziej liczne — zgromadzenia zakonne czynne, tak zwane
apostolskie, zewnętrzne.
A z kolei znowu ta Marta, ta, która się „troszczy i frasuje około bardzo
wiela” (por. Łk 10, 41), czasem koło tego, żeby nie przypaliły się ziemniaki
albo mleko, albo koło tego, żeby ministranci w parafii nie chodzili
w potarganych komeżkach... Otóż ta z kolei, ta właśnie Marta, żeby była
w pełni tym, kim ma być jako siostra zakonna, jako osoba poświęcona Bogu
wyłącznie, jako oblubienica Chrystusa, musi w tym wszystkim być Marią.
I nieraz bywa Marią, może czasem i bardziej niż ta Maria z pełnej
kwalifikacji, z pełnego tytułu, z przynależności kontemplacyjnej.
Drogie siostry, pocieszcie się, a zarazem poczujcie się w tym wezwane do
pełni, do tej pełni, która jest dwoista. Maria i Marta razem stanowią pełnię
waszego powołania. Tylko w różny sposób rozłożone są akcenty. To jest
zasadnicza sprawa, którą chciałem wam powiedzieć i wokół której chciałem
skupić waszą refleksję po tym naszym dzisiejszym spotkaniu.
Jeszcze jedną sprawę pragnę poruszyć.
No, a wiem, że niezależnie od tego, czy się z wami spotykam, tak jak w tej
chwili tutaj, czy na innych miejscach, czy w czasie audiencji, czy podczas
Mszy św., to się z wami i tak zawsze spotykam. Bo wy macie tego ducha,
Wy miłujecie Kościół, miłujecie Piotra w jego następcach. Kimkolwiek
byłby ten Piotr w swoim następcy, czy też ten następca Piotra, tak samo go
miłujecie. Tak wam nakazuje wasza wiara. No więc — nic wam więcej nie
mogę powiedzieć, tylko po prostu: Miłujcie! Miłujcie!
Musicie być mocni, drodzy bracia i siostry! Musicie być mocni tą mocą,
którą daje wiara! Musicie być mocni mocą wiary! Musicie być wierni! Dziś
tej mocy bardziej wam potrzeba niż w jakiejkolwiek epoce dziejów. Musicie
być mocni mocą nadziei, która przynosi pełną radość życia i nie dozwala
zasmucać Ducha Świętego!
Musicie być mocni mocą miłości, która jest potężniejsza niż śmierć, jak to
objawił św. Stanisław i błogosławiony Maksymilian Maria Kolbe. Musicie
być mocni miłością, która „cierpliwa jest, łaskawa jest... nie zazdrości, nie
szuka poklasku, nie unosi się pychą... nie pamięta złego; nie cieszy się
z niesprawiedliwości, lecz wpółweseli się z prawdą”. Która „wszystko
znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko
przetrzyma”, tej miłości, która „nigdy nie ustaje” (1 Kor 13, 4-8).
Musicie być mocni, drodzy bracia i siostry, mocą tej wiary, nadziei i miłości
świadomej, dojrzałej, odpowiedzialnej, która pomaga nam podejmować ów
wielki dialog z człowiekiem i światem na naszym etapie dziejów — dialog
z człowiekiem i światem, zakorzeniony w dialogu z Bogiem samym:
z Ojcem przez Syna w Duchu Świętym — dialog zbawienia.
Proszę was:
— abyście mieli ufność nawet wbrew każdej swojej słabości, abyście
szukali zawsze duchowej mocy u Tego, u którego tyle pokoleń ojców
naszych i matek ją znajdowało,
— abyście od Niego nigdy nie odstąpili,
— abyście nigdy nie utracili tej wolności ducha, do której On „wyzwala”
człowieka,
— abyście nigdy nie wzgardzili tą Miłością, która jest „największa”, która
się wyraziła przez Krzyż, a bez której życie ludzkie nie ma ani korzenia, ani
sensu.
Przemówienie do dziennikarzy
Szanowni Panowie!
4. Żegnam Kraków!
Życzę mu nowej młodości. Życzę, aby został dla Polaków i Europy, i świata
tym wspaniałym świadkiem dziejów narodu i Kościoła, jakim jest. Aby
dziedzictwo kultury wyrażone w murach Krakowa, którego dobro leży tak
bardzo na sercu Pana Przewodniczącego Rady Państwa, nadal przemawiało
całą swoją niepowtarzalną treścią.
Na odchodnym całuję tę ziemię, z którą nigdy nie może się rozstać moje
serce.