Vous êtes sur la page 1sur 158

Karol May W Kordylierach

ROZDZIA I W GRAN CHACO


Miasto Palmar ley nad rzek Corrientes w prowincji tej samej nazwy. Nie mona go zaliczy do wielkich, a jednak prowadzi ono, jak na tamtejsze stosunki, dosy oywiony handel. Rolnictwo w tej prowincji, chocia ziemia jest ogromnie urodzajna, zspokaja zaledwie miejscowe zapotrzebowanie. Przemys bardzo saby, a wywz ograni-cza si tylko do byda i produktw lenych. W czasie, gdy dojedalimy do tego miasteczka od strony pou-dniowej, stanowi ono podstawowy punkt operacyjny dla wojsk wszelkiej broni, wysanych przeciw powstacom Lopeza Jordana. Wojska te odbyway wanie wiczenia, a wygld ich czyni o wiele lepsze wraenie, ni to jakiegd doznaem w gwnej kwaterze Jordana. Znaczn przestrze bagnisk, dzielcych miasto od rzeki, mona byo przeby przez urzdzone liczne groble z trzciny i ubitej ziemi. Jedn z tych grobli dostalimy si do miasta i penym kusem podalimy do ratusza, ktry wyglda raczej na czworak folwarczny, ni na siedzib urzdu gminnego. Pukownik Alsina, zabrawszy ze sob mnie i brata Hilaria poszed przedstawi si komendantowi zaogi. Ten, po wysuchaniu naszego opowiadania o doznanych przygodach i zebraniu od nas nieco wskazwek, dotyczcych Jordana, wyda rozkaz, aby przyprowadz-nych przez nas jecw umieszczono pod cis stra w corralach, a oficerw zamknito w budynku gminnym. Komendant zaprosi nas do siebie na obiad. Po sutym posiku u gocinnego komendanta, pukownik Alsina przedsiwzi starania o wygodn kwater dla nas, przy czym pamita, aby nam niczego nie brakowao. Szczeglne wzgldy okazywa zwasz-5 cza mnie, goszc wszdzie, e zawdzicza mi nie tylko swoje ocalenie, ale rwnie ; wzicie do niewoli bez wystrzau czterystu jecw i zdobycie koni, ktrych w tych czasach nigdzie nie mona byo dosta. Przyobieca te uczyni wszystko, na co go sta bdzie, dla uatwienia nam dalszej podry w nieznane strony. Ulokowani u pewnego zamonego kupca, trudnicego si na wielk skal eksportem, doznalimy u niego niezwykej gocinnoci. Da nam do rozporzdzenia w swym domu dwa wygodnie urzdzone pokoje oraz obszern izb czeladn, gdzie natychmiast rozmiecilimy si i zagospodarowali. Poniewa dawno ju nie miaem przyzwoitego dachu nad gow, postanowiem przede wszystkim wyspa si za wszystkie czasy, co te uczyniem upewniajc si przedtem, e memu gniadoszowi niczego nie bdzie brakowao. Za moim przykadem poszli te brat Hilario, Turnerstick i Larsen, natomiast reszta towa-rzyszy rozbiega si natychmiast, szukajc rozrywek, bd spotka si ze znajomymi, ktrzy zacignli si do wojska i tu kwaterowali. Gomez, mody Indianin, ktry wlk si z nami przez cay czas ze swoj star matk, poszed rwnie do miasta w poszukiwaniu swych wspplemiecw, zamieszkujcych okolice midzy Rio Salado a Rio Vernejo i st~d znajcych doskonale cae Gran Chaco. Wrci do kwatery pnym wieczorem i zbudzi mnie, eby si ze mn poegna i podzikowa mi za wszystko, co dla niego uczyniem. - Gdzie chcecie jecha? - Do swojej ojczyzny. Dowiedziaem si, e moim wsprodakom grozi wypdzenie z siedzib, wic musz ich ostrzec. - Gdzie znajduj si wasze zagrody? - Po tamtej stronie Parany, midzy Rio Salado a Rio Vivoras. - Syszaem, e s tam osady, stojce teraz pustk? - Owszem, s. Przed laty osiedlili si tam biali. Ale, e si wzgldem nas zachowywali nieprzyjanie, wic rozumie pan... trudno im byo zosta na stae i wynieli si w kocu, a z ich domw wkrtce zostay gruzy. Teraz znowu przybyli tam jacy obcy i chc wypdzi cay nasz

szczep z tamtych stron. Czy wic wobec tego mamy siedzie z zaoonymi rkoma i da si wyprze bez oporu? - Czeg ci ludzie tam szukaj? Jest przecie dosy ziemi w po-bliu i to o wiele urodzajniejszej. Czyby im si bardziej podobaa ta dzika okolica, naleca do osawionego Gran Chaco?

6
- Nam si te to dziwnym wydaje. Mogliby przecie zostawi nas w spokoju skoro nie brak miejsca gdzie indziej. - Skd ci ludzie przyszli? - Czci od Buenos Aires, a czci z Corrientes. Prowadzi ich podobno jaki inynier z Ameryki Pnocnej, penomocnik pewnego bogatego bankiera w Buenos Aires. Inynier ten zamierza pogbi koryto Rio Salado w celach eglugi. Gdyby im si to udao, zamierzaj zabra si do wycinania nieprzebytych lasw po lewej stronie rzeki i spawiania po niej drzewa, jak rwnie zbierania w gbi puszcz yerba-mate i wywoenia jej rzekami Salado i Paran. - Czy maj na to koncesj? - Nie wiem. Obaj przywdcy byli tu w miecie niedawno, poszukujc przewodnika, ktry si tu chwilowo znajdowa, a ich ludzie czekali na nich u ujcia rzeki. - Czy to liczne towarzystwo? - O, tak. Cz ich popyna naprzd na odziach w gr Salado, aby tam oczekiwa na pozostaych, ktrzy d vyozami, zaprzonymi w woy. - Wozami? Czy w ten sposb mona si tam dosta? - Mona. Tylko w pobliu Parany podr wozami jest niemo-liwa, wic rozbiera si zazwyczaj wozy na czci i przenosi si je na grzbietach wow daleko na wolny camp. Tam skadaj je na nowo i jad bez przeszkd a na miejsce. Prawdopodobnie przeprawa nie jest zbyt trudna, skoro wrd podrnyh s kobiety i dzieci. - Widocznie wic zamierzaj osi tam na stae, albo przynaj-mniej na czas duszy? - Nie inaczej. A poniewa mj szczep uwaa ten kraj za swoj ojczyst dziedzin, wic postanowi broni si przed najazdem. Z tego wzgldu chc jak najprdzej dosta si do swoich i przygotowa ich na przyjcie napastnikw. Umiem zreszt po hiszpasku i mog si przyda w czasie zatargu choby jako tumacz. Wprawdzie przywdca biaych rozumie nasz jzyk doskonale i uchodzi za dobrego znawc Gran Chaco, jednak mja znajomo jzyka hiszpaskiego moe si przyda naszym. - Jake si w przywdca nazywa? - Geronimo Sabuco. - A!... Czy to ten sam, ktrego nazywaj sendadorem? - Ten sam. Czy pan go zna?

7
- Osobicie me, tylko z opowiada. Przecie rozmawiaem o nim
,

nieraz z towarzyszami. - No, sendadorw jest bardzo wielu, wic nie przypuszczaem, e to wanie mowa o Geronimie. - Mymy zamierzali go odszuka, gdy jest nam potrzebny jako przewodnik, ale spodziewalimy si go znale o wiele dalej na pnocy. - Szkoda. Ju go zamwili inni. - A jednak, pomimo to, musimy go pozyska i wanie dlatego tylko przybylimy tutaj. - Cieszy mnie to, gdy bd mg was, sennores, naprowadzi na jego lad; nie znalelibycie go sami bez mojej pomocy. - Wic si dobrze skada. Pomwi o tym z towarzyszami.

- Ale prosz nie zwleka, bo chc wyruszy w drog noc. Nie mog odkada swego odjazdu ani chwili, ze wzgldu na konieczno jak najszybszego ostrzeenia moich wspziomkw o grocym im niebezpieczestwie. ~ Ile potrzeba czasu, aby dotrze konno na miejsce? - Od Parany j~dzie si konno okoo dziesiciu dni, podczas gdy wozem potrzeba co najmniej pitnastu dni. A poniewa ekspedycja wyruszya std przed piciu dniami, wic mam nadziej, e j jeszcze wyprzedz, chocia wypadnie mi zboczy troch z drogi, aby unikn spotkania z nimi... - Ale co zrobicie z matk? Precie nie moecie jej naraa na tyle trudw i niewygd w tak cikiej podry. I przypuszczam, e pomimo wszystko spnicie si. A czy spnienie wyniesie pi, czy te dziesi godzin, to ju jest rzecz obojtna. Radzibym wic zatrzyma si z odjazdem do dnia. Konie musz przecie wypocz, a i ludzie s przemczeni. A wreszcie, wybierajc si do Gran Chaco, trzeba zaopatrzy si w ywno i amunicj. - To prawda. Ale dwie osoby nie potrzebuj wiele. Skoro wic pan nie chce jecha noc, to wybior si sam. - A jak si przeprawicie przez Paran? - Jak? Nadpynie pewnie jka tratwa lub d, 9lbo okrt i prze-wiezie nas. - ~ - Ale zanim nadpynie, moe min cay dzie lub nawet wicej. Czy nie lepiej byoby poprosi dowdc zaogi o wypoyczenie odzi? Pomwi z nim o tym, ale nie teraz, gdy nie bd go budzi w nocy.

8
- Prawda! Gdybymy mieli odzie, mona by atwo omin bagna z tamtej strony rzeki, gdy znam zatok; ktra siega daleko w gb ldu i dotyka suchego gruntu. Zaczekam wic, ale pod warunkiem, e pan pojedzie z nami a na miejsce. - Stanowczo pojedziemy z wami, bo musimy odnale sendadora. Czy jednak dalsza droga nie bdzie zbyt uciliwa? - O, nie! Wprawdzie w okolicach dopyww Parany s bagna, ale mona je atwo omin, jeeli si zna te strony. Nie brak te tam wielkich i gstych lasw. Ale najwicej bdzie wydm piaszczystych i rwnin stepowych, urozmaiconych kpami drzew. Na t dalsz drog radzibym jednak panu poprosi o przewodnika mego wuja, Gomarr, oczywicie tylko na tak dugo, dopki nie znajdziecie sendadora, ktry ju poprowadzi was dalej przez cae Gran Chaco. A jego przewodnict-wo jest dla was niezbdne, bo nie wiecie, ile niebezpieczestw mogoby was spotka, gdybycie jechali sami, zwaszcza, e naleycie do rasy biaej. - O jakich niebezpieczestwach mwicie? - Vebra na przykad czepia si przede wszystkim biaych. No i jeszcze inne niespodzianki mog was tam spotka. - Zapewne drapiene zwierzta? - O, jeszcze jakie! Zwaszcza jaguary... - Te nie s straszne dla nas. Ale moe wypadnie nam spotka si z dzikimi ludmi, ktrzy s o wiele bardziej riiebezpieczni ni dzikie zwierzta? - Dzicy ludzie? Zapewne ma pan na myli Indian? Czyby pan sdzi, e my jestemy dzicy? - Was nie mona do nich zaliczy, ale zy na przykad wasz szczep Aripones naley do ludw cywilizowanych? - No, nie. Ale kto temu winien, e moi ziomkowie nie tacy s dla biaych, jak dawniej? Czy ju tego nie dosy, e nienawidzimy biaych i bronimy si przeciw nim zajadie, gdy nas wypieraj nawet z tak dzikiego zaktka, jakim jest Gran Chaco? - Moe macie suszno i nie dziwi si waszemu niezadowoleniu z tego powodu. Ale w adnym razie barbayskie mordy i rabunki nie s uczciwym sposobem walki.

- Tak senior! Czy jednak w waszych cywilizowanych krajach nie ma wojn? Dajcie nam tak bro, jak sami posiadacie, a potrafimy 9 broni si wedle waszych poj po bohatersku. Tymczasem jednak musimy odpiera napaci wrogw tak, jak moemy. - Czy nie oburzajce jest na przykad porywanie biaych w niedo-stpne puszcze i wymuszanie potem za nich okupu? - To jest istotnie barbarzyskie, senior, przyznaj, ale kto nas tego nauczy? Czy nie biali wanie? Teraz na przykad sendador prowadzi ca ich band na zdobycie naszych posiadoci. Czy to nie napad, nie rabunek? Gdy za wytn lasy i wyzbieraj herbat, to z czego bdziemy yli? Czy z reszt kto pyta nas o pozwolenie wycinania lasw? Czy proponowano nam jakie odszkodowanie za to? Bynajmniej. Teraz za, gdy nie zechcemy pozwoli na rabunek, chwyc za bro i bd nas mordowali bez miosierdzia, zmuzajc do obrony bez wyboru rod-kw. I kog to uwaa bdziecie wwczas za dzikich barbarzycw? Tyle byo susznoci w jego sowach, e nie mogern mu zaprzeczy. Wolaem wic milcze, on za rzek po chwili: - Tak, sennor. Oni s stron zaczepn, nie nas, lecz ich naley oskara o mord i rabunek. - A porywanie kobiet i dzieci czy to rwnie obrona? - Tak, skoro innego sposobu przeciw napastnikom nie mamy. Biali maj karabiny i kule, my za tylko strzay, ktre niczym s wobec broni palnej. Na t jednak nas nie sta, nie mamy pienidzy i nie moemy ich w aden sposb zarobi bo wyparci z kraju rodzinnego; pozbawieni jestemy wszelkich zarobkw. Dlatego porywamy ludzi, aby za ich wydanie otrzyma okup. - Ale te wielu jecw mordujecie... - Tak, istotnie, bo zreszt jest to take sposb obrony. Czy mamy wypuszcza wrogw z rk swoich, aby nas potem z tym wiksz zacitoci napadali? Zreszt szkody, wyrzdzone przez nas biaym, s niczym wobec krzywd, ktrych od nich doznali~y i cigle doznajemy. - Tak. AIe, jak widz, nie macie o tym pojcia, ile szkody wyrzdzili Indianie biaym osadnikom w smym tylko dorzeczu La Platy w cigu ostatnich lat pidziesiciu. Oto ni mniej, ni wicej, tylko skradli jedenacie milionw sztuk byda, dwa miliony koni i tyle owiec, zniszczyli trzy tysice domw, a zabili pidziesit tysicy ludzi. - To ba.jki, sennor. - Przepraszam, wszystko to zostao bardzo dokadnie obliczone.

10
- Ale nie przez Indian, sennor. Biali to ogromnie przebiegli ludzie; sami kradn, rabuj, morduj, a nastpnie skadaj to na nasz rachunek. Przysigbym, e co najmniej poowa tych wykrocze i zbrodni, ktre sennor przytoczy, obci waciwie sumienia samych biaych, a wszystkiemu innemu winni oni porednio. - Hm! Syszaem o tym ju nieraz. - I mwiono panu prawd. Co gorsza, rzd posya niekiedy wojsko, aby chronio napastnikw i wanie wrd wojska znajduj si najniebezpieczniejsi rabusie. Jeeli za cyfry podane przez pana przed chwil, zgodne s z prawd, to wanie dotycz one naszych krzywd, wyrzdzanych nam przez biaych najedcw. Przecie ziemia ta bya nasz odwiezn wasnoci i nie przestaa ni by do dzi dnia. Takiemu rozumowaniu modego Indianina, wyraajcemu zapatrywania ogu Indian poudniowoamerykaskich na t kwesti, nie mogem odmwi susznoci, zwaszcza e jego ziomkowie posiadali t ziemi od wiekw. Nie mogc zaprzeczy jego wywodom, rzekem tylko:

- Nie mwmy o tym, bo zreszt my obaj nie moemy wpyn ani troch na zmian obecnych stosunkw. Wspomniaem o rabunkach tylko dlatego, e bya mowa o podry przez Gran Chaco. Waciwie za polityka wcale mnie nie zajmuje. - Nie ma wic pan czego si obawia z naszej strony, przynajmniej tak dugo, dopki ja jestem z panem. - O, nie mylcie, abym si czymkolwiek trwoy. Pytam o to i owo jedynie dlatego, e mam zwyczaj zawczasu dowiadywa si o stosun-kach w kraju, do ktrego zamierzam si uda. Powiedzcie mi jeszcze, jak si wasi wspplemiecy zachowaj, gdy si dowiedz o przybyciu biaych? - Napadn na nich. - I bd usiowali ich wymordowa? - Prawdopodobnie, zwaszcza rnczyzn; kobiety wymieniamy potem za okup. - I wy bdziecie pomaga? - Jestem Indianinem i musz postpowa solidarnie z mymi wspbrami. - To znaczy, e przyoycie rk do zbrodni... - A biali czy bd sobie robili skrupuy, gdy wypadnie strzela do nas? Dlaczego nam jedynie czyni pan zarzut zbrodni?

11
- Jeeli macie takie zamiary, to waciwie nie powinienem was std puci. - Pan tego nie uczyni. Prosz wzi pod uwag, e wobec kogo innego nie bybym tak otwarty i tylko przed panem wygadaem si z najgbszych naszych tajemnic. Czy za t szczero miaby mi pan odpaci zdrad? - Nie uczyni tego; ale prosz pamita, e od tej chwili jestem waszym przeciwnikiem. Dybiecie na ycie biaych, a moim obowiz-kiem jest przeszkadza temu. - Byyby to prne zabiegi, sennor. ~ - Niekoniecznie. Wy ostrzeecie swoich, a ja ostrzeg biaych, Osobicie jednak moemy zosta przyjacimi. - O, w takich okolicznociach kto wie, czy nie staniemy naprzeciw siebie, jako dwaj miertelni wrogowie. Niech si jednak pan pomimo to nie obawia niczego z mej strony. Uczyni wszystko, aby pan nie dozna adnej krzywdy; moemy nawet zawrze ze sob bratersk ugod. - Zgoda. Oto moja rka, - Dobrze. A teraz prosz i na spoczynek, aby si cho troch pokrzepi przed jutrzejsz podr. Odszed, a ja dhxgo nie mogem zasn, rozmylajc o tym, co syszaem. Oczywicie byem zdania, e Indianie maj zupen suszno i nikt uczciwy zaprzeczy temu nie mg, jak rwnie nie mgby zaguszy w sobie suxnienia, ktre mwio o krzywdzie, wyrzdzanej tej rasie. Czerwonoskrzy z cakiem susznych powodw s wrogami biaych i bd nimi dotd, dopki chocia jeden z nich pozostanie przy yciu. Rozmylajc nad tym wszystkim, zasnem w stanie pewnego podniecenia i niezbyt wypoczty zbudziem si o wicie. Brat Hilario ju nie spa. Gdy opowiedziaem nlu ca rozmow z Gomezem, rzek: - Dobrze, sennor, e spotkamy si z sendadorem wczeniej. Trzeba jednak zobaczy, czy nasi towarzysze bd gotowi do drogi. - Nie moemy wyruszy zaraz, bo musz przedtem rozmwi si z oficerami, a take zapyta jeszcze o kilka rzeczy Gomeza. Poszukajmy go. Udalimy si do ssiedniego budynku, gdzie Gomez spa z yer-baterami, ale ju go, niestety, nie zastalimy; powiedziano nam, e odjecha ze sw matk jeszcze w nocy.

12
- Dokd? - zapytaem.

- Nic nam o tym nie mwi - odpar Monteso. - Wspomnia tylko, e pan wie o wszystkim i prosi, aby si pan nie gniewa, jeeli zabierze sobie czno. - Istotnie wiem, o co idzie. Co mwi wicej? - Nic, tylko dzikowa, e bylimy dla niego yczliwi, i obieca uczyni wszystko, co w jeg mocy, aby nam nie wyrzdzono jakiej krzywdy. - Wiem, co chcia przez to powiedzie. Zaraz odjedamy. Prosz przygotowa si do drogi. Turnerstick i Larsen zgodzili si oczywicie towarzyszy nam i byli gotowi do podry. Pozostao nam tylko widzie si z pukownikiem, ktrego zbudziem, aby mu oznajmi, e zaraz wyruszamy. - al mi - rzek - e panowie tak prdko odjedacie. Ale nie mog was oczywicie zatrzymywa, gdy interesy wasze nie pozwalaj wam duej pozosta. Z komendantem nie potrzebujecie si widzie, gdy jest to mj podwadny i wystarczy,..gdy ja wiem o tym. Postaram si zaraz o zaopatrzenie was w ywno oraz konie juczne i wszystko, co potrzeba; ka te przygotowa odzie. Odszed wyda odpowiednie rozkazy, a ja tymczasem zwrciem si do Gomarry z zapytaniem, czy zna okolic i czy moe nas zaprowacdzi do wspomnianych osad. Odpowiedzia, e zna szczep Aripones i uxnie nawet cokolwiek mwi ich narzeczem, co rzecz prosta, byo mi na rk. Ju mielimy wyruszy w drog, gdy zawezwa mnie do siebie komendant, ktry si wanie obudzi. Wyjazd nasz nieco opnia rozmowa z nim. Dowiedziaem si natomiast od komendanta, e wspomniany przez Gomeza sendador jest istotnie owym synnym Geronimem Sabuco, z ktrym nie warto si kontaktowa. - Dlaczego? - zapytaem. - Mam ku temu pewne powody - odrzek. - Rne, wcale niepochlebne chodz tu o nim wieci i nawet z oczu nie bardzo dobrze mu patrzy. Podobno jest w zmowie z Indianami i ja w to wierz. - Nie byoby w tym nic dziwnego, sennor. yje przecie wrd nich, musi wic by z nimi w zgodzie. . - Susznie. Ale zaznaczam, e nie jest to czowiek uczciwy. - Sdzi pan wic, e byby zdolny zdradzi ludzi, ktrych mu powierzono? 13 - Jestem tego pewny. - Czy da mu pan do poznania, e go pan podejrzewa? - Nie tylko daem do poznania, ale wrcz powiedziaem mu wyranie co myl i zagroziem rozstrzelaniem, gdyby narazi eks-pedycj na jakie nieszczcie. Wzruszy na to ramionami i nic mi nie odrzek. - Czy ekspedycja jest dobrze uzbrojona? - Tak, wcale niele. Towarzystwo to skada si z dwudziestu mczyzn zdolnych do boju, a drugie tyle oczekuje ich po tamtej stronie borw nad Rio Salado. - Niewielka to sia wobec caego szczepu indiaskiego! - No, liczba nic tu jeszcze nie stanowi. Wobec Indian, ktrzy ju na sam widok karabinw uciekaj w popochu i z reguy nie daj si nawet wcign do walki, mona przypuszcza, e ekspedycja da sobie rad. - Podobno jednak znajduj si w niej i kobiety? - Tylko piciu mczyzn wybrao si z rodzinami, bo przypusz-czaj, e uda im si odrestaurowa opuszczone siedliska i w nich si zadomowi. Dlatego to zabrali ze sob kobiety, jako gospodynie. Najtrudniejsze bd pocztki. Lecz jeli tej garstce uda si osiedli w tamtych stronach na stae, to niebawem i inni pod ich ladami. - Wtpi bardzo w powodzenie osadnictwa na tej ziemi, bo Indianie nie dadz przybyszom spokoju. - W razie jakichkolwiek zakusw z ich strony wystrzela si napastnikw bez ceremonii i kwita. Tak wyobraa sobie komendant spraw kolonizacji dzikiej okolicy, patrzc oczywicie na to wszystko przez rowe szka. Wicej jednak, anieli jego pogldy na t spraw, obchodzio mnie

to, e okaza niema dla nas yczliwo i trosk o nasze potrzeby, a gdy wyruszali-my, towarzyszy nam wraz z pukownikiem nad rzek, gdzie przygoto-wano dla nas dwie wielkie odzie do przeprawy, a w nich spory zapas ywnoci, amunicji i innych rzeczy niezbdnych w podry. Poegnalimy si z tymi ludmi, ktrzy tak szybko stali si nam przyjacimi i odpynlimy. Po czterech godzinach pracy przy wiosach, ktr penili dodani nam przez pukownika ludzie, wypynlimy na Rio Parana. Gomarra, zapytany przeze mnie, czy wie o wciskajcej si daleko w gb ldu zatoce, o ktrej wspomina mi Gomez, odrzek:

14
- Jest tam nawet kilka takich zatok, ale nie skorzystamy z nich, bo lepiej bdzie, gdy powiosujemy w gb kraju jednym z potokw, wpadajcych do Parany. Znam t drog doskonale i bdziemy mogli, udajc si ni, omin zupenie bagniste obszary nadrzeczne. - Czy nie byoby dobrze, abymy podyli ladami ekspedycji, ktr mamy odnale? - O, to jest niemoliwe, bo przecie po piciu dniach lady jej zatary si i szkoda byoby czasu na szukanie. Zreszt wozy nie mogy jecha prosto na miejsce ze wzgldu na odnogi wodne; musielibymy si wic bka przez duszy czas zupenie zbytecznie. - Nie wiem dlaczego ekspedycja obraa taki cel, skoro tamtajsze osady s w zupenej ruinie i nie nadaj si do zamieszkania. - Moe nowi osadnicy dlatego wybrali t okolic, e jest tam dobra woda? - W dorzeczu Rio Salado nie brk jej nigdzie. Przekona si pan zreszt naocznie. - Wtpi, bo stanowczo nie mam zamiaru traci czasu nad Rio Salado. - O ile wiem, chce pan dotrze do Tucuman. Byoby najdogodniej pody tam wzdu Rio Salado a do Matura, skd ju bez trudu mona si dosta przez Santiago na miejsce. - Niestety, nie mog sam decydowa o kierunku drogi i musz pozostawi to sendadorowi, ktry bdzie naszym przewodnikiem. Tak rozmawiajc ze sob nie spostrzeglimy, e wpynlimy na Paran. Rzeka ta jest ogromnie rybna, ale z powodu mtnej wody nieatwo to zauway. ~Liczne wysepki, rozrzucone na niej w wysokim stopniu utrudniaj eglug wikszym statkom, a nawet i odziom. Gomarra jednak by dobrym przewodnikiem, wic, trzymajc si jego wskaz-wek, wyminlimy szybko przeszkody i dotarlimy do przeciwnego brzegu Parany, gdzie znajdowao si ujcie rzeczki, ktr powios-owalimy w gr. Nad wieczorem przystanlimy na odpoczynek i po sutej wieczerzy z zapasw, zabranych z Palmar, pokadlimy si do snu na brzegu rzeczki wok wielkiego ogniska, ktre rozniecilimy dla odpdzenia owadw. Noc zbiega nam bez przygd. Wczesnym rankiem zerwalimy si szybko, wsiedlimy na konie i pucilimy si stepem w dalsz drog.

15
Okoo pnocy rozoylimy si znowu obozem na spoczynek, by nazajutrz wczesnym rankiem pospieszy dalej. Okolica bya bardzo urozmaicona. Wrd stepu spotkalimy po drodze tu i wdzie pikne w swej dziewizoci gaje, to znw dzikie wydmy piaszczyste, przypominajce meksykaskie sonora, a wresz-cie dostalimy si na laguny, rojne mnstwem botnego ptactwa, a w swych topielach kryjce mnstwo aligatorw, ktrych liczne gromady widzielimy poprzez wyomy w trzcinie nadbrzenej. I tej doby rwnie pna noc dopiero zmusia nas do wypoczynku. Za to nazajutrz rano odpoczywalimy duej, bo konie byy bardzo pomczone.

Bylimy ju w samym rodku synnej pustyni Gran Chaco. Dotych-czas nie zauwayem nic, co by usprawiedliwiao ujemn opini o tych bezludnych okolicach. Jedynie daway nam si we znaki zmiany temperatury, dni bowiem byy bardzo gorce, natomiast nocami dokucza nam dotkliwy chd, jakby nawiewany z rozlegych rwnin stepowych. Prcz ptactwa botnego i winek wodnych, zdarzao si nam widzie wrd sonych bezrybnych bagien cae stada aligatorw. Wypatrywalimy na stepie jaguara, jednak na prno. Osiem dni bylimy ju w drodze, podajc cigle w kierunku zachodnim. Gomarra utrzymywa, e popiech nasz spowodowa skrcenie czasu podry o cae dwie doby, i e szybko dotrzemy do opuszczonej kolonii. Jechaem na przedzie, a obok mnie przewodnik i brat Hilario i rozgldalimy si wrd stepu, czy nie spostrzeemy Gomeza. Szukalimy jego tropw lub te karawany biaych, jednak na prno, pomimo, e wrd rozlegej prerii, pokrytej bujn traw, sigajc koniom po tuw, mona byo atwo zauway lady ich przejcia. Nie zraao nas to jednak i wci dawalimy baczenie na wszystko, co mogo wiadczy o ich przejedzie. Po przebyciu jeszcze kilkunastu mil spostrzeglimy dwa tropy. - Moe to Gomez przejeda tdy ze sw matk? - zagadn Hilario. - By moe - odrzekem. -~Czyby jednak mg wyprzedzi nas, nie majc ani odpowied-nich koni, ani te ywnoci, ktrej przecie ze sob nie zabra i z tego powodu musia si zatrzymywa, aby co upolowa?.. -. Ech, kto go tam wie! - wtrci Gomarra. - To czowiek sprytny 16 i mdry; zapewne urzdzi si odpowiednio, aby nie mie w drodze mitrgi, a wic postara si o wszystko zawczasu; a e zna okolic doskonale, wic mg uproci sobie drog. - Tak, o jego sprycie i zdolnociach przekonaem si w rozmowie z nim - potwierdziem. - Jaka to szkoda, e lady nie mog nam powiedzie, kto tdy przejeda. Wiadomo ta byaby nam bardzo na rk. - Owszem, ze ladw tych mona i to wyczyta - rzekem. - Potraii pan to odgadn? - zapyta Gomarra, umiechajc si z odcieniem powtpiewania. - Tak, rozwi t zagadk, ale troch pniej, na razie wiem tylko na pewno, e konie byy ogromnie strudzone i to mi wystarcza. - Z czego pan to wnosi? - Z tego, e zaledwie nogi za sob wloky. Zreszt te dwa tropy koskie w kierunku kolonii same przez si ka si domyla, e pozostawi je nie kto inny, tylko Gomez ze swoj matk. ledzc w dalszym cigu lady, nie mogem na razie dostrzec nic. takiego, co by dostarczao jakichkolwiek danych do wnioskowania o jedcach. Dopiero po duszym czasie natrafiem na rzecz wielce interesujc; oto z lewej strony zobaczyem gboko wryte w ziemi lady k znacznej liczby wozw. Tu wic, przy lagunie, musia by przez noc postj kompanii. Popioy kilku ognisk oraz liczne lady koni i byda w kierunku wody wiadczyy o tym niezbicie. - To ekspedycja - zauway Gomarra. - Nie wiadomo jednak, kiedy tu bya. - Przedwczoraj - odrzekem, wnoszc to z wielu znakw. - Wic dziwi si, e zwierzta nie pady im ze znuenia. - To niczego nie dowodzi, wszak teren by dla nich dosy agodny... Wczoraj rano ruszyli w dalsz drog. - Kiedy tu byli dwaj jedcy? - Przed poudniem, a wic bardzo niedawno, bo w tej chwili wanie mamy poudnie. Zatem jedcy ci znajduj si przed nami zaledwie o par godzin drogi. - Dogonimy ich? - O, nie! Wszak konie nasze ledwie si ju wlok. Ja jedynie mgbym na swoim gniadoszu jecha jeszcze kilkanacie mil i dop-dzibym ich okoo wieczora.

17
- O, nie pucimy pana - rzek Gomarra - bo ju teraz znaj-dujemy si na obszarze, nalecym do szczepu Aripones. Wszelkie moje perswazje, e mi si nic zego sta nie moe, byy daremne. Towarzysze nie pucili mnie i rad nierad musiaem zanie-cha zamiaru. Jechalimy ladami wozw i ju po kilku godzinach spostrzeglimy, e grono osadnikw znowu odpoczywao, co dawao wiele do mylenia. Objechaem opuszczone obozowisko i odkryem lady jednego czo-wieka, ktry krci si wokoo. To mnie zastanowio. Nalea on niezawodnie do ekspedyji, 6o lady jego wychodziy z obozu i tam te wracay. Czowiek ten jakby szuka czego z dala od swoich. Wywnioskowaem dalej, e dzi rano karawana ruszya w dalsz drog, wlokc si z trudnoci, jak wynikao ze ladw. Po przenocowaniu na otwartym stepie wyruszylimy nazajutrz wczesnym rankiem w nadziei rychego dopdzenia osadnikw, gdy i oni, jak przypuszczaem, rwnie musieli odpoczywa, wic nie mogli zbytnio oddali si od nas. Mijay jednak godziny, a na stepie nie dostrzeglimy ani ladu obozu. To rwnie nastrczao mi rnych domysw. Przedtem byy dwa obozowiska w niedalekich od siebie odstpach, a potem jechali przez ca noc... Widocznie stao si co wanego - co jednak, nie mogem odgadn. Nagle zamajaczya przed nami w oddali jaka posta na koniu. W pewnej odlegoci jedziec zatrzyma si i zdjwszy z gowy kapelusz o szerokich kresach, zawoa gono: - Hej! Sennores! Czy jedziecie z Palmar? - Tak, z Palmar. A czego pan sobie yczy? - zapyta brat Hilario. - Chwaa Bogu, e was spotkaem. Moe jeszcze nie bdzie za pno na ratunek. - Dla kogo? - Dla... Tu spojrza na mnie i urwa. Ubrany by jak gauchos, a twarz jego pokryta bya tak gstym zarostem, e ledwie nos byo mu wida. - Czy to moliwe? - zawoa. - Pan tutaj? - Tak, ja! - odparem. - Zna mnie pan? - Ale doskonale! Tylko pan nie moe mnie pozna, bo... bo... zapuciem brod... 18 - Gos paski syszaem kiedy... - Przypomina pan sobie? Chciaem wanie wraca do domu, aby przyby na czas i eby pan nie oczekiwa mnie na prno... - Ach, wiem ju... Mam przyjemno z sennorem Pen? - Nareszcie mnie pan pozna. Nieche wic przywitam si z pa-nem! Ucisn mi mocno rk i rzek: - Czyby istotnie pan mnie nie pozna? Przecie pan jedzie do mnie! Dziwny zaiste zbieg okolicznoci, bo oto spotykamy si nie u mnie w domu, lecz tutaj, w dzikiej okolicy, podczas gdy ja byem pewny, e pan jedzie wygodnie dyliansem z Buenos Aires. Tote to dziwny wypadek! - Jak widz, w usposobieniu paskim zasza zmiana: ma pan w sobie icie modziecz werw, podczas gdy w Meksyku by pan zawsze powany. - Bo miaem powody by powanym. - A skd si pan tu wzi? - Jad z Goya. - Chcielibymy tam si dosta w celu odszukania Geronima Sabuco. - I nie zastalibycie go, bo widziaem go niedawno w okolicy opuszczonych siedzib na stepie.

- Rozmawia pan z nim? - Nie gupim. Bybym to niewtpliwie naoy gow. - Czyby by paskim wrogiem? - Nie, ale podsuchaem go i jeeli si tego domyli, na pewno mam w nim miertelnego wroga. - Podsucha wic pan jak wan tajemnic?... - Niestety, niezbyt mi. Opowiem panu. - A skd pan si dowiedzia, e my tdy jedziemy? - Mwiono mi, ale nie wiedziaem, e to pan jest owym cudzo-ziemcem, o ktrym wspomniano. - O cudzoziemcu? Zapewne mwi to Indianin Gomez? - Syszaem to imi. - A zatem idzie o zdrad, ktr kryje sendador? - Niestety, tak. - Nieche mi pan opowie wszystko natychmiast... - Owszem, ale nie teraz. Dowie si pan wszystkiego po drodze. Pojad z wami. Tu nie mona czasu traci na prno.

19
Ruszylimy naprzd, przynaglajc, ile si dao, konie do popiechu i rozmawialimy z Pen. - Byem w Goya - mwi - i chciaem przez Salado wrci do domu... - Sam? - przerwa mu brat Hilario. - To to bardzo niebez-pieczne! - No, tak! .Dla witobliwego mnicha moe, ale nie dla mnie. Ju niejednemu niebezpieczestwu zagldaem w oczy! - Jechaem ju sam przez Gran Chaco. - Do licha! W takim razie mam chyba do czynienia z bratem Jaguarem? - Owszem, tak mnie nazywaj... - A, to co innego! Ciesz si niewymownie z tego spotkania. Z kolei przedstawiem Penie wszystkich swych towarzyszy. Pena opowiada dalej: - Najwygodniej byo mi wraca z Goya do domu obok starych kolonii, tote wybraem si t drog, kryjc si, ile monoci, przed Indianami. Po przybyciu do opuszczonej kolonii, postanowiem odpocz w jednej z ruin. Porosa jest od strony wejcia zielskiem i krzakami, tak e prawie jej nie wida; a z drugiej strony, pomidzy dwiema caymi jeszcze cianami mona si dosta do wntrza. Sdzi-em, e wypi si tam troch i ko mj rwnie odpocznie, a po poudniu pojad dalej, aby przed noc dosta si w puszcz. Zaledwie jednak usnem, zbudzio mnie nagle dwch mczyzn, rozmawiaj-cych ze sob po hiszpasku tu przed ruin. Wyjrzaem ostronie przez otwr w cianie i zauwayem, e jednym z rozmawiajcych by stary, chudy i kocisty czek, nalecy do rasy biaej, a drugim mody Indianin. Niedaleko od nich na ziemi siedziaa stara Indianka. Mczyni ci prowadzili ze sob nastpujc rozmow: - Podczas ostatniej nocy wydaliem si umylnie z obozu w na-dziei, e spotkam kogo z waszych w pobliu. Niestety, nadaremnie szukaem. Ciebie spotkaem pierwszego. - A ja od wczoraj byem na waszym tropie, ale baem si zbliy - odrzek Indianin. - Co chciae uczyni? - Chciaem was wymin i zawiadomi swoich o wszystkim. - Ach, rozumiem! Chcesz zapewne skierowa ich przciw nam? - No, tak, ale nie przeciw panu.

20
- Dzikuj ci za ten wyjtek. Daleko std znajduj si twoi ludzie? - Dzi wieczorem odszukam ich na pewno. - Moesz ich tu sprowadzi? - Owszem, jeeli tylko myli pan powanie. - Wasi dowdcy znaj mnie dobrze i nie obawiaj si. Nieraz miewaem z nimi do czynienia i teraz rwnie chciabym zawrze korzystny dla was iteres. Syszae przecie, e jestem waszym przyjacielem i e nieraz napdzaem wam w rce wcale niez zdobycz. - O tym wiem, sennor. - A umiesz milcze? - Umiem, sennor. Milczenie jest najwiksz cnot... - Ot ja wam dostarczam ludzi pod tym warunkiem, e to, co maj przy sobie, a mianowicie, zegarki i tym podobne, nale do mnie, reszta do was. Podoba ci si ten warunek? - Owszem. - Czy twoi zgodz si na to i teraz? - Jeeli tak byo zawsze, to dlaczego by mieli becnie sprzeciwia si temu? - Powiedz im wic, e mam dwudziestu mczyzn, pi kobiet i dwanacioro dzieci; e wydam to stadko chtnie, ale zabior pienidze i kosztownoci, wam pozostawiajc wszystko inne, no i okup za dzieci. - Powiem to naczelnikowi! A wic ja zabior pienidze, a wy bro, proch, odzie, konie, woy, wozy i okup. Ale bez mordw! - O, nie, sennor! Tych dwudziestu mczyzn musi zgin, bo w jaki sposb zdobdziemy up? Bd si przecie bronili. - W tym ju moja gowa. Znasz zapewne wysp piaszczyst, gdzie si wyleguj aligatory? Ot tam zwabimy wszystkich, a ograbiwszy ich do szcztu, zostawimy na pastw potworom. W ten sposb unikniemy rozlewu krwi, gdy wyrcz nas w tym aligatory... Rozu-miesz? No, a teraz spiesz do swoich i przedstaw im moje warunki. - Dobrze, sennor, ale najpierw musz pana ostrzec, aby by ostrony, gdy moe dzi jeszcze nadcign tu inni biali, ktrzy tutaj, obok starych siedzib, spodziewaj si znale sendadora. - Moe mnie? - Tak, pana. Cudzoziemiec wyranie mi to powiedzia. - C to za jeden? - Europejczyk. Sprytny i odwany... Ci, ktrzy mu towarzysz, 21 opowiadali mi o nim niestworzone rzeczy. Podobno wie wszystko, wszystko umie i co zaplanuje, to realizuje bez trudu. - To ciekawe!... Ale czego on chce ode mnie? - Chce wynaj pana za przewodnika, ale nie wiem, dokd. - Z kime podruje? - Jedzie z nim jaki kapitan okrtowy ze sternikiem, brat Jaguak... - Jaguar? Tego bym nie bardzo rad spotka! Co zamierzaj? - Dowie si pan od nich samych. S jeszcze z nimi yerbaterowie, ktrych przewodnik nazywa si Mauricio Monteso... - Ach, tego znam! Zaraz... zaraz... Czy w cudzoziemiec umie po hiszpasku? - Jak rodowity Hiszpan. - Wspominali moe o Peru, o kipu, lub o Inkasach? - Nie. - Nie mwili przypadkiem o ukrytych skarbach? - Nie. - No, to jeszcze niele! Czy w Europejczyk zna jzyk Indian?

- Nie wiem. Syszaem tylko, e przez duszy czas bawil wrd Indian. - Hm! Teraz ju wiem, co ich do mnie sprowadza. Czemu szukaj mnie wanie tutaj? - Chcieli si wybra do Goya, ale usyszeli ode mnie w Palmar, e tu pana zastan i zboczyli z drogi. - Kiedy mniej wicej mog si tu pojawi? - Niebawem, moe za kilka godzin. Prowadzi ich znakomity znawca puszczy, mj wuj, Gomarra. - Ze szczepu Aripones? - Nie. Naley do innego szczepu, ale oeniony by z siostr mej matki. - Czemu nie jechae z nimi razem? - Bo Europejczyk ma zamiar ostrzec przed nami ekspedycj. - Czy wie cokolwiek o waszych zamiarach wzgldem biaych? - Owszem, mniej wicej wie. - Czy i o tym, e ja jestem z wami w porozumieniu? - Nie, on wanie chce pana ostrzec. - Znakomicie! Niech ostrzega, ale wtpi, czy zdy na czas. ~ - Ja si jednak obawiam, e tylko co go nie wida... - C wic robi? Musimy si spieszy, ile tylko si. Najlepiej 22 byoby, ebyriz wam wyda ca ekspedycj, a potem mog si z nim zobaczy i powiedzie, e uciekem szczliwie. - Ba, ale czy damy sobie rad z biaymi? - Naturalnie. Zwabi przede wszystkim mczyzn na wspomnian wysp, a nastpnie zabior wozy z kobietami, dziemi oraz mieniem i zawioz w miejsce, gdzie stoi krzy z napisem Jezus Chrystus na Puszczy. Tam okoo pnocy napadniecie na karawan i zabierzecie j zupenie swobodnie. Niech was wwczas ten cudzoziemiec szuka do sdnego dnia. Tak samo nie bdzie mia nawet pojcia, gdzie si podziali mczyni, bo skd by mu nawet na myl przyszo, e ich wprowadziem w puapk, z ktrej sam diabe ich nie wydobdzie... No, ale szkoda nam czasu, Gomezie! Jed szybko do swoich i spraw si mdrze. Okoo pnocy bd z karawan w pobliu krzya! - Oto wszystko, co syszaem - koczy Pena. - Indianin odjecha ze swoj matk, a ja zaczekaem jeszcze chwil, dopki sendador si nie oddali i wyruszyem naprzeciw was. Podczas tego opowiadania jechalimy obok Peny, suchajc jego ciekawych nowin. Najbardziej zdziwiony by nimi Monteso, ktry dotychczas uwaa sendadora za czowieka uczciwego. - Czy wierzy pan sam w to, co pan opowiada? - rzek do Peny. - Owszem sennor. - A jeeli ja w to nie uwierz? - Ha, nie odbior sobie ycia z rozpaczy. Prosz jednak liczy si ze sowami i nie obraa.mnie. - Przepraszam, sennor. Sendador jest moim przyjacielem... - To bardzo smutne, e si pan do tego przyznaje. Skoczmy ju z tym! Okae si zreszt wkrtce, czy jest on wart paskiej przyjani. Mam nadziej, e mu panowie udzielicie pomocy przeciw temu otrowi? - Ale owszem, z najwiksz chci - zawoali moi towarzysze. A ja spytaem: - Co pan zrobi po odejciu sendadora? - Przede wszystkim postanowiem uczyni wszystko, aby prze-szkodzi otrowi w wykonaniu haniebnego planu. Ale co byo pocz? Ostrzec tych ludzi? Trudno eby mi uwierzyli, skoro mnie nie znaj. Sendador kazaby mnie uwizi tumaczc czonkom wyprawy, e dybi na ich ycie. - Przyznaj panu suszno.

23
- Wolaem wic - cign dalej - uda si na spotkanie ludzi dcych z Palmar i prosi ich o pomoc. - I poszczcio si panu. Znalaz pan nas i teraz musimy wzi si do dziea wsplnie. Czy jednak nie jest za pno? - Przypuszczam, e wszystko jeszcze da si zrobi. W najgorszym razie mczyni s ju na wyspie i naleaoby ich stamtd wydoby, bo grozi im poarcie przez aligatory. - A wie pan, gdzie si znajduje ta wyspa? - Niestety, nie wiem. Ale sdz, e trafimy, trzymajc si ladw. - Nawet, gdy zmrok zapadnie? A moe przynajmniej wie pan, gdzie stoi w krzy? - I tego nie wiem, sennor. - Ja za to wiem - wtrci ywo Gomarra. - Stoi on niedaleko Pozo Sixto. Jestem pewny, e trafi tam nawet w nocy. - To bardzo dobrze. Musimy si spieszy, aby zaatwi si z tym za dnia. Pucilimy si bezzwocznie w cwa, bo konie, jakby odczuwajc potrzeb popiechu, rway jak wicher. Mielimy przeczucie, e zblia si jakie powane niebezpieczestwo. A poniewa w takim pooeniu najchtniej si milczy, wic nikt z nas nie wyrzek ani sowa. Wreszcie Pena podnis rk i wskazujc przed siebie, rzek: - Widzicie te kpy drzew? Tam wanie znajduj si opuszczone osady. Bdziemy zaraz na miejscu. Rzeczywicie stanlimy niebawem u ruin opuszczonych domw. Opodal ujrzelimy nike ju lady uprawnego pola. Widok tych miejsc wvywar na nas niezwykle przygnbiajce wraenie. Pustka! Smutna pustka, jak na starym cmentarzysku! Nie spotkalimy tutaj nikogo z ekspedycji i tylko z niektrych znakw wywnioskowaem, e zatrzymywali si tu nie na dugo, chocia woy byy wyprzgane dla nakarmienia. Nastpnie opucili Pozo de Sixto, udajc si w rnych kierunkach, o czym wyranie mwiy lady. Jeden z nich prowadzi na prawo ku pnocy, przy czym widoczne byo, e ludzie ci nie jechali, lecz szli pieszo; drugi za trop cign si w dotychczasowym kierunku, zakrela# uk wok opusz-czonej kolonii, a potem szed prosto ku zachodowi. Po obejrzeniu ladw przekonaem si, e byy to lady wozw, zaprzonych w woy, konie za pdzono luzem. Poganiacze szli obok 24 wozw, reszta za kompanii - kobiety i dzieci - znajdowaa si zapewne na wozach, bo ladw ich nie odkryem. - Std sendador prowadzi karawan do krzya - zauway Pena. - Ciekawa rzecz, o ile nas wyprzedzi? - O p godziny - odrzekem. - Mona to na pewno pozna po ladach poganiaczy; wszak nie podniosa si jeszcze przydeptana trawa. Zobaczymy teraz inne tropy. Obejrzawszy je dokadnie, przekonaem si, e te lady pozo-stawione zostay przynajmniej przed trzema godzinami. W jednym miejscu lady jednego z poganiaczy oddzieliy si, ale wnet zbiegay si na nowo z innymi. Towarzysze moi nie zwracali na to uwagi; tylko ja staraem si zbada wszystkie znaki szczegowo. - C pan tak patrzy w traw, jak sroka w ko? - zapyta mnie Turnerstick. - Czytam, kapitanie. Bo powoka ziemska to taka sama ksiga, jak te, ktre wychodz spod prasy drukarskiej. Niech no pan tylko popatrzy tutaj! dba trawy ju si podniosy, ale wierzchoki ich jeszcze zwisaj. Czy pozna pan, w ktr stron? - Ku pnocy. C std? - A to, e ludzie szli tdy w kierunku pnocnym. Teraz za niech si pan przypatrzy tym innym ladom: wierzchoki dbe zwisaj w stron przeciwn, nieprawda? - No, tak. - Ale o wiele niej ni tamte. C std wnosi naley?

- Cby innego, jak nie to, e si jeszcze nie cakiem podniosy. - Bardzo trafna odpowied, sir! Ale moje wnioski id o wiele dalej. Te pojedyncze lady s wiesze od tamtych zbiorowych, a wic pozostawi je kto o wiele pniej, dc prawdopodobnie z powrotem w nasz stron, podczas gdy tamci szli ku pnocy. Sdz wic, e mamy tu do czynienia z tropem sendadora, ktry zaprowadzi pod-stpnie dwudziestu mczyzn na wysp, a nastpnie wrci sam jeden. Kto wie, co si teraz dzieje z tymi ludmi! Kapitan wzruszy ramionami, a brat Hilario zauway: - yj jeszcze z pewnoci, ale grozi im wielkie niebezpieczestwo. Jeeli nikt im nie przyjdzie z pomoc, to wygin na wyspie. Przepyn do brzegu nie mog, bo zjedz ich aligatory. - Hm... - mrukn Monteso. - Mimo wszystko nie mam jeszcze 25 powodu bra powanie tych domysw. Sendador jest moim przyjacie-lem; i nie wierz w to, aby si dopuci tak haniebnego czynu. - Nie pozna si pan na nim. A zreszt po co tu dyskutowa i sprzecza si, skoro najblisza przyszo najlepiej to wszystko wyjani? pieszmy raczej na miejsce, bo wkrtce moe by za pno. Ostatnie sowa byy zreszt bezprzedmiotowe, bo i tak pdzilimy, co ko wyskoczy. Byo oczywiste, e owa okropna wyspa znajdowaa si niezbyt daleko, gdy inaczej sendador nie byby stamtd tak prdko wrci. Istotnie, min zaledwie kwadrans, gdy na horyzoncie zamajaczy ciemny rbek, a podywszy dalej, spostrzeglimy, e byy to zarola, w ktrych sterczay tu i wdzie wierzchoki drzew. Rwnoczenie trawa stawaa si coraz bardziej soczysta i bujniejsza, co wskazywao, e niedaleko jest woda. Znalelimy si nareszcie wrd krzakw. W miejscu, gdzie tropy wdzieray si w ich gb, spostrzeglimy, e krzaki otaczay potny wa bambusw, poza ktrym znajdowao si jezioro. Nie wiedzielimy oczywicie, czy leao ono odosobnione wrd ldu, czy te st~nowio tylko odnog Rio Salado. Jezioro to nie byo gbokie, jak wiadczyy o tym aligatory, ktrych znajdowao si tu co niemiara. Leay daleko od brzegu w namule, wychylajc tylko by ponad powierzchni wody. Potwory te zapewne przez dugie czasy yy tu spokojnie i nikt im nie przeszkadza, skoro tyle si ich namnoyo. Naprzeciw nas w do powanej odlegoci wystawa z wody piaszczysty ld, prawie zupenie pozbawiony drzew i rolinnoci. Bya to wanie wyspa, do ktrej trzeba byo dosta si za wszelk cen. Na szczcie tu u brzegu znajdowaa si spora tratwa, sklecona naprdce z trzciny i bambusw i to niedawno. Opodal byo wida miejsce, w ktrym te bambusy wycito. Na tratwie leay jeszcze erdzie bambusowe, penice zapewne rol wiose. Wyjem lornetk i zobaczyem poruszajce si na wyspie ludzkie postacie. - C tam pan widzi? - zapyta mnie brat Hilario. - Wysp, a na niej ludzi. - Chwaa Bogu! Moe jeszcze nie za pno. Tratwa gotowa i tylko wsi, aby jak najprdzej przeprawi si na wysp z pomoc dla nieszczliwych. Zsiad z konia i zbliy si do tratwy, a za nim uczynili to samo inni.

26
- Zaczekajcie, sennores! - rzekem. - Najpierw trzeba zabez-pieczy konie. Najlepiej bdzie, gdy je zaprowadzimy opodal na step i przywiemy na lassach, by si pasy. Po wyprowadzeniu koni wrcilimy do tratwy. Poszczeglne jej pola powizane byy witkami rolin pncych.

Zaledwie weszlimy na tratw, opada nas niezliczona ilo aligato-rw. Takiego mrowia potworw dotychczas nie widziaem i trudno mi opisa wraenie, jakie na mnie sprawiy. Aligatory zamkny nam formalnie drog, cisnc si zwartymi szeregami do tratwy i kapic paszczami. Mona si byo pozby natrtw jedynie z pomoc kul, ktre z pocztku wywary niewielki skutek, dopiero ubicie kilkunastu sztuk przerzedzio nieco mrowie. Potwory bowiem rzuciy si na cielska zabitych, z niesychan arocznoci rozrywajc je na strzpy. - Nie pojmuj, w jaki sposb ludzie ci mogli si przeprawi na wysp nie posiadajc broni zauway brat Hilario. - Zwierzta wwczas byy jeszcze prawdopodobnie rozproszone - odrzekem. - Dopiero na widok tratwy i poruszenia spokjnej wody zebray si tu hurm wietrzc er. Zdaje mi si jednak, e mona by take obroni si przed nimi drgiem bambusowym, gdy nawet tak opancerzona bestia musi odczu uderzenie, zwaszcza w okolicy oczu. Majc obecnie przed sob wolniejsz przestrze, chwycilimy erdzie i co si powiosowalimy, kierujc si na gbsz wod. Aligatory nie cisny si ju tak ku tratwie, lecz pyny za ni w pewnym oddaleniu - nie grozio nam wic adne niebezpieczest-wo. Zastanawiao mnie, czym waciwie ywi si mogy te potwory. Jeeli bowiem byy tu kiedy w wodzie ryby lub inne stworzenia, to zapewne dawno zostay przez te aroki wytpione. By moe jednak, e poeray one sabsze osobniki wasnego gatunku. Wiosowalimy z caym wysikiem, wic tratwa posuwaa si do szybko i niebawem zbliylimy si do wyspy na tyle, eby ujrze na niej grup ni~eszczsnych osadnikw. Nie woali o pomoc, przypuszczajc prawdopodobnie, e naleymy do ich wrogw i wida byo, e z noami w rkach przygotowuj si do walki. Gdy dobijalimy do brzegu, jeden z nich krzykn po hiszpasku: - Sta! Nie pozwolimy wam wyldo-wa, dopki si nie dowiemy, co za jedni jestecie i czego tu chcecie. Chciaem odpowiedzie, lecz wyprzedzi mnie w tym brat Hilario, 27 woajc: - Od kiedy to uwaacie mnie za swego wroga, sennor Harrico? Nazwany przez brata Hilario czowiek by z Buenos Aires, na dwik gosu zakonnika spojrza na niego ze zdziwieniem i odrzek: - Chwaa Bogu! Brat Jaguar! Jestemy ocaleni! Towarzysze! Ci ludzie przybyli nam z pomoc! Gdy dobilimy do brzegu, wycignlimy tratw, aby nie spyna, po czym sennor Harrico przedstawinas swoim towarzyszom. Wrd nich byo dwch znajomych Turnersticka z Pnocnej Ameryki; mona sobie wyobrazi, jak serdecznie si witali. - Ale, sennor - zapyta brat Hilario swego znajomego z Buenos Aires - co was przywiodo a w te strony? - Chcielimy zobaczy Nuestro Sennor Jesu Cristo de la floresta. - To to wcale nie tutaj! - Wiemy, ale c z tego, kiedy spostrzeglimy to za pno. Sendador jest otrem! Tak mu ufalimy, a on oszuka nas haniebnie! Mia nawet tyle czelnoci, e sam si do tego przyzna. Ale co wy robicie w tych okolicach? - Przybywamy wam wanie z pomoc. - A skd wiecie, e jestemy w niebezpieczestwie? Pytanie to wymagao, rzecz prosta, duszego wyjanienia, wic brat Hilario opowiedzia o wszystkim. Obecni przerywali mu ustawicznie wykrzyknikami oburzenia na sendadora, zwaszcza gdy si dowiedzieli o sprzedaiu kobiet i dzieci Indianom. Brat Hilario pociesza ich: - Bdcie spokojni! Dotychczas jeszcze nic zego wam si nie stao i mamy nadziej, e cakowicie odwrcimy od was niebezpieczestwo. - A napad na tabor? - Odbdzie si dopiero dzi okoo pnocy, mamy wic do czasu przeszkodzi temu.

- No, to chwaa Bogu! Pomwimy o tym jes~cze w wolniejszej chwili. Teraz za powiedzcie nam tylko, gdzie jest w tej chwili sendador? - Razem z karawan. - A wic w opuszczonych osadach? - Nie, w drodze do krzya, o ktrym wspominalicie. - Nasze kobiety i dzieci s wic w jego mocy, a my tu nic na to poradzi nie moemy... - Na razie tak. Ale nie obawiajcie si! Nic si waszym rodzinom 28 zego nie stanie. Prosz nam powiedzie, w jaki sposb ten otr zwabi was tutaj? - Okama nas, e tu wanie znajduje si krzy, przedstawiajc rzecz tak, e nie podobna byo nie uwierzy. Mwi mianowicie, e pewien Inkas, zosta chrzecijaninem i przyby w te okolice ze swoimi towarzyszami, ale zosta napadnity przez Indian. Chwilowym schro-nieniem bya ta wyspa, na ktrej bronili si tak dugo, a wszyscy zginli bohatersk mierci, przy czym ostatni, zanim go mier zmoga, zdy uoy trupy swych towarzyszy w ksztat krzya. - I uwierzylicie w te brednie? - Oczywicie. Mwi tak przekonywajco... Powiedzia na przy-kad, e koci tych mczennikw do dzi dnia le nienaruszone w tym samym miejscu, jak te rne kosztowne rzeczy i pienidze, jakie mieli wwczas ze sob i nikt ich tkn nie mie. - Bardzo sprytnie uoona bajka dla zwabienia was tutaj. Wobec tego jednak, e was namwi do pozostawienia broni i zabrania ze sob jedynie rzeczy potrzebnych do budowy tratwy, czy nie zrodzio si w was adne podejrzenie? - Niestety, nie przyszo nam do gowy, e to zdrada. - A jak dalicie sobie rad z aligatorami? - Bestie nie od razu zwrciy uwag na tratw; przedtem trzymay si z daleka. - W jaki sposb sendador wydosta si std, zostawiajc was a mier pewn? - Kaza nam wyj na brzeg, a kiedy ju wszyscy opucili tratw, odbi szybko i znikn. Chcielimy rzuci si za nim w wod, ale w tej chwili nadpyna gromada aligatorw, wobec czego zmuszeni bylimy pozosta tutaj bezczynnie. Sendador tymczasem, oddalajc si, zapowiedzia bezczelnie, e przeznaczy nas na er aligatorw, a nasze kobiety, dzieci i cae mienie wyda Indianom. Wobec tak nagego zwrotu w jego postpowaniu, sdzilimy, e sobie z nas zaartowa. Obieglimy wic wysp w poszukiwaniu jakichkolwiek ladw owej wymordowanej gromadki chrzecijan, ale nie natraf limy na nic, co by potwierdzao sowa sendadora i dopiero wwczas doszlimy do wniosku, e zostalimy tu w podstpny sposb zwabieni na pewn zgub. Obmylalimy wanie, w jaki sposb si std wydosta, gdy niebo zesao was na ratunek. Oby Bg pozwoli nam odwdziczy si godnie za pomoc!

29
- O tym potem, przyjaciele; teraz trzeba wraca co prdzej na ld, wsiadajcie na tratw. W kilka minut wszyscy znalelimy si na tratwie. Cz chwycia za erdzie, cz uklka po bokach tratwy z karabinami gotowymi do strzalu, na wypadek, gdyby aligatory byy bardzo natarczywe. Tratwa, obciona spor gromadk ludzi, zagbia si znacznie i oczywicie zwabione jej ruchem aligatory pocigny tu za ni ca aw. Ale szybko odstraszyy je nasze strzay i potwory oddaliy si. Na razie obawiaem si, czy przypadkiem Indianie nie wypatali nam figla i nie zabrali pozostawionych bez dozoru koni. Na szczcie jednak obawy moje okazay si ponne. Postanowilimy naradzi si, co czyni dalej . Dwudziestu osadnikw oswobodzonych przez nas z puapki doma-gao si, abymy natychmiast przedsiwzili kroki w celu uratowania ich rodzin. Moim zdaniem naleao postpowa rozwanie, nie gorczkujc si zbytnio, aby sprawy nie popsu. Oczywicie naleao przede wszystkim pokrzyowa plany sendadora. Gdybymy go dopdzili jeszcze przed napadem, sprawa byaby o wiele atwiejsza, ni pniej, gdy wypadnie zmierzy si z band Indian. Ruszylirny w drog.

Poniewa mielimy tylko dziesi koni, wic urzdzilimy si w taki sposb, e na przemian dziesiciu jechao, a dwudziestu szo pieszo i co pewien czas zarzdzaem zmian kawalerii. Wdrowanie pieszo wrd wysokiej trawy i zaroli nie naleao do rzeczy atwych i zbyt przyjemnych, ale nie byo innej rady. Zreszt od czasu do czasu teren zmienia si w dogodny i maszerowao si doskonale. Szedem obok Peny i rozmawialimy na temat naszych podry po Meksyku. Pena opowiedzia mi o swoich wyprawach. By emigrantem europejskim; przyjecha do Ameryki w nadziei wzbogacenia si i istotnie szczcie mu sprzyjao, gdy natrafi w Pnocnych Kor-dylierach na y zota, ktrej jednak nie eksploatowa, lecz odsprzeda, wzbogacajc si niemal w jednej chwili. Opowiada mi o przeroz-rnaitych przygodach jakie przechodzi w licznych podrach. Ja opowiedziaem mu o swoich, doznanych w cigu krtkiego mego pobytu w krajach Ameryki Poudniowej i na tej pogawdce czas zbieg nam tak szybko, e nie zwrcilimy uwagi na pocztek zmierzchu. Nagle Pena zatrzyma si i rzek z ukontentowaniem: Patrz pan! Droga do krzya! Nie myliem si.

30
- Co? Jaka droga? - zapytaem. - To to wyglda na suche koryto rzeki. - I tak jest w istocie. W porze deszczowej spada z gr olbrzymia masa wody, ktra nie moe si pomieci w Rio Salado i szuka sobie ujcia w nadrzecznych zagbieniach gruntu, tworzc rozliczne ramio-na i odnogi. Potem woda z tych wyobie odpywa i wysychaj one zupenie. Ot to zagbienie, w ktrym si teraz znajdujemy, prowa-dzi a do krzya. - Czy mona tdy przejecha wozem? - Na pewno. Jest to zreszt jedyna droga do krzya. - A nie spotkamy si, jadc tdy z sendadorem? - On jeszcze znajduje si poza nami. - To si dobrze skada. Czy daleko std jeszcze na miejsce? - Bdziemy tam za trzy kwadranse. - Chciabym dobrze rozpatrzy si wrd okolicy, co jest koniecz-ne na wypadek, gdyby przyszo do walki. Pierwsz rzecz w takich okolicznociach, aby si nie narazi na przegran, jest poznanie terenu. - Znam doskonale te strony i mog da panu pewne wskazwki. Zdaje mi si, e tu kiedy przed laty sta klasztor, a moe zamek, jak o tym wiadcz pozostae szcztki murw. Odkryem nawet wejcie do obszernych podziemi. - W takim razie mury te wznieli biali, gdy Indianie nie stawiaj przecie zamkw. Czy ruiny owe znajduj si na rwninie? - Nie, na wyniosym wzgrzu, okronym przez wysche koryto rzeki, na ktrego brzegach rosn drzewa i krzaki. Powyej ruin, na samym szczycie wzgrza, stoi krzy puszczy. - Czy droga ta prowadzi a do samych ruin? - Nie. - A wic sendador, zanim pody na wzgrze, musi zatrzyma si gdzie w pobliu dla poczenia si z band Indian, ktrzy bd go zapewne oczekiwali w ukryciu. Przecie oni nie wiedz jeszcze, czy sendadorowi udao si wyprowadzi w pole, a waciwie na t wysp, tych dwudziestu ludzi z karawany osadnikw. - Ma pan suszno i jestem pewny, e Indianie ukryli si w podziemiach ruin. A poniewa le one w bk od drogi, wic ta dzika banda czuje si zupenie bezpieczna w swym schronieniu i by moe nawet nie ustawia stray. - Jaki jest rokad tych podziemi?

31
- Obejmuj one dosy obszern przestrze, ktra moe pomieci ze dwustu ludzi. Wejcie do podziemi jest tylko jedno i to nie bardzo wygodne, bo schody s ju w znacznej czci zrujnowane. Sklepienie zachowao si jeszcze prawie w caoci i s w nim tylko~dwa wyomy. Sdz jednak, e przez te wyomy nikt z dou nie mgby si wydosta na zewntrz. - Byaby to dla nas bardzo dogodna okoliczno, gdyby Indianie ukryli si w tej wanie jaskini. Moe to zreszt staa ich kryjwka i maj tam jakie sprzty. Zetknicie si z nimi w otwartym polu byoby dla nas mniej korzystne ze wzgldu na zatrute strzay... Zreszt wolabym unikn rozlewu krwi. Wysche wgbienie, ktrym posuwalimy si od przeszo godziny, stanowio istotnie drog dosy wygodn. Wkrtce Pena oznajmi nam, e wzgrze z ruinami znajduje si o piset krokw, wic zatrzymali-my si i towarzysze nasi schowali si pod drzewami, a ja z Pen poszlimy zbada teren, oczywicie zachowujc wielk ostrono i stgajc jak najciszej, co zreszt nie byo trudne, gdy w oysku rzecznym nie byo kamieni. Noc bya cicha i zdawao si, e syszymy wasne oddechy. Posuwa-jc si naprzd, mylaem tylko o tym, e lada chwila z ukrycia moe wylecie bezgona strzaa, niosc mi na swym ostrzu mier, jak piorun niemal szybk. A mona byo si tego spodziewa, jeeli Indianie rozstawili czaty. Na szczcie zaniedbali tego, bo bez adnych przeszkd dotarlimy a do stp wzgrza, a nastpnie zaczlimy si wspina na czworakach wrd krzakw i zaroli na jego zbocze. Wkrtce dostrzeglimy przed sob polank, a dalej lece w gruzach stare mury klasztoru. - Z ktrej strony znajduje si wejcie do podziemi? - zapytaem szeptem towarzysza. - Tu zaraz na prawo. - Czy wrd ruin s jakie dziedzice? - Kilka, ale dostpny jest tylko pierwszy; inne zawalone s usypiskami. - Wic mona si dosta do podziemi tdy? - Tak. Prosto i na prawo. - Chodmy zatem... ale ostronie! Chwyci mnie za rk i chykiem podylimy naprzd. Niebawem rozpoznalimy miejsce, w ktrym ongi bya brama. Jeeli Indianie 32 rozstawili wrd ruin czaty, to tu wanie naleao kogo oczekiwa. Okazao si jednak, e nie byli na tyle przezorni i nie spotkalimy tu ywej duszy. Przedostawszy si przez wyom, znalelimy si w obszernym dziedzicu, ktry dokoa otaczay zwaliska. Wprost nas wida byo wrd nich janiejc smug, jakby ukrytego gdzie w gbi wiata i poczulimy wo pieczonego misa. - Tam wanie jest wejcie do podziemi - objani mnie Pena, wskazujc w kierunku jasnej smugi. Indianie zajci s praw-dopodobnie przyrzdzaniem wieczerzy. - W ktrym miejscu znajduj si otwory w sklepieniu, o ktrych pan poprzednio wspomina? - Jeden jest po prawej, a drugi po lewej stronie. - Pjdziemy tam; moe nam si uda zajrze do rodka. Podsunlimy si a do samego wejcia, ale i tu nie byo nikogo. Zajrzaem w gb i zobaczyem owietlony od rozpalonego w pod-ziemiach ogniska gboki loch, prowadzcy do rodka i zawalony gruzem. Nie mona jednak byo tdy dosta si do wntrza podziemia bo gruz, usuwajcy si spod ng, zdradziby nas natychmiast. Po-stanowilimy tedy dosta si do jednego z otworw w sklepieniu. Popezlimy wic z niesychan ostronoci, jak we, ku owemu otworowi i zajrzelimy do rodka. Niestety jednak dym, wydostajcy si otworem, nie pozwoli nam nic dostrzec i tylko z gosw wywnios-kowaem, e w podziemiu byo bardzo wielu ludzi. - Co teraz? - zapyta Pena, gdymy si cofnli. - Wr pan do naszych towarzyszy i ka im ukry dobrze konie, a nastpnie przyby tutaj.

- A co pan bdzie robi tymczasem? - Stan u wejcia. - Panie, nie radz si naraa! To ogromnie niebezpieczne! - Bynajmniej. Czerwonoskrzy siedz spokojnie, jak myszy w no-rze. - Ba, ale gdyby ktry z nich wylaz? - W takim razie przywitam go szczutkiem w nos, od ktrego uspokoi si na chwil. - A jeeli wylez wszyscy? - Wszyscy od razu wyj tdy nie mog, bo wejcie jest zbyt wskie 33 i zmieci si w nim tylko dwch ludzi naraz. W takim wypadku utrzymabym ich w szachu lufami swych rewolwerw. - No, dobrze. Przybdziemy tu szybko. - Nie potrzebujecie nawet zachowywa wielkiej ostronoci, bo w pobliu nie ma nikogo. Sprawcie si szybko, aby by tu jak najprdzej. Czekam. Odszed, a ja usiadem tu u wejcia z silnym postanowieniem niewypuszczenia z podziemia nikogo, gdyby si kto chcia z niego wydosta. W gbi sycha byo pomieszane gosy, zlewajce si w jeden gwar, tak, e nic nie mona byo zrozumie. Zreszt nie znaem narzecza tego szczepu, wic nawet nie usiowaem podsucha rozmw i zwracaem uwag tylko na to, czy nie dolec mnie jakie szmery od wyjcia. Jako w niespena dziesi minut posyszaem staczajce si kamyki: kto pocz wdrapywa si do gry. Poniewa miejsce to byo owietlone od poncego wewntrz ogniska, wic posta wychodzce-go mogem widzie dokadnie. By nim Gomez. Jednym rzutem oka stwierdziem, e mia przy sobie tylko n. Zaczaiem si pod murem i gdy Gomez, wdrapawszy si na wierzch, pocz nadsuchiwa, a nastpnie zamierza wrci do wntrza, szepnem: - Gomez! - Kto to? - zapyta. - Sendador. - Ju? Sprawilicie si tak prdko? Gdzie znajduj si kobiety i dzieci? - U dou na wozach. - A wic stao si istotnie tak, jak... - Urwa zdanie, gdy zbliyem si do niego na tak odlego, i mg pozna, e to nie sendador. - Kt to?... - szepn tylko i zamierza zawrci do nory,, gdy nagle chwyciem go praw rk za gardo, by nie mg krzycze, lew za wyjem mu n zza pasa. Gomez by dosy saby, wic nie dziw, e w moich silnych rkach ugi si do ziemi, ja za, nie tracc czasu, przyoyem mu n do piersi i zagroziem: - Jedno goniejsze sowo, a zginiesz! - Bd milll... - wykrztusi z trudnoci, bo mu tchu brakowao. - No dobrze. Mog wic pozwoli ci na odetchnicie, ale ostrze-gam raz jeszcze, e nie artuj! Prosz da rce w ty!

34
Indianin posucha bez wahania, a gdy si nachyliem nad nim, by zwiza mu rce, szepn: - Sennor! Ach, to sennor!... - Powiedziaem ci przecie, e przybd tutaj. - Tak, tak... Skoro pan tu jest, to wszystko na nic! Jestemy zgubieni! - Co rozumiesz pod sowem wszystko? - Co, o czym ~an dowiedzie si nie powinien. - Susznie, ale gdybym tak na przykad wiedzia ju o tym wszystkim? - To niemoliwe!...

Pocignem go za sob wstecz w miejsce, skd mona byo mie na oku wejcie do podziemia, zwizaem mu nogi i usiadem koo niego. - Dlaczego pan si uwzi na mnie? - zapyta po chwili. - Co pan chce ze mn uczyni? - Bdzie to zaleao od tego, jak si wzgldem nas zachowasz. - Wic nie jest pan tu sam? - Jeeli rad bdziesz zobaczy si z moimi towarzyszami, to uczyni ci t przyjemno. Ale poza tym nie mam ju dla ciebie adnych wzgldw. Nie licz ju na nasz przyja. - Cem wam zego uczyni? - Po pierwsze zbiege od nas... - Musiaem, sennor. - Musiae? Z jakiego powodu?, - To moja tajemnica. - Ktr jednak znam doskonale. Powiedziaem ci przecie w Pal-mar, e postaram si przeszkodzi waszym knowaniom. Zwabilicie podstpnie na wysp dwudziestu ludzi, by tam zginli straszn mierci, a teraz zamierzacie zabra do niewoli kobiety i dzieci. - Kto to powiedzia? - Sam to powiedziae do sendadora. - Nieprawda! - Prosz nie zaprzecza, bo wykrty nic ci nie pomog. Syszano kade twoje sowo. Domylasz si zapewne, wybralimy si natych-miast z Palmar w celu udaremnienia waszych planw. Wspomniae sam zreszt o tym wobec sendadora! - Jak to? Wic i to nawet jest panu wiadome! - Jak widzisz. Oczywicie postaralimy si najpierw o wyratowa35 nie owych dwudziestu, co nam si udao tym lepiej, e sendador by tak gupi, e zostawi u brzegu tratw... No, i koniec kocw jestemy tutaj, aby wam przeszkodzi w projektowanym napadzie na bezbronne kobiety i dzieci. W tej chwili day si sysze od zbocza gry liczne kroki. - Ot doczekae si - rzekem. - Id ju moi towarzysze, ktrych bye ciekawy. Istotnie byli to moi towarzysze. Dowiedziawszy si, kogo zowiem, domagali si by go wychosta, zwaszcza ci, ktrych wydobylimy z wyspy, bo chcieli si zemci w ten sposb. Udao mi si jednak, cho nie bez trudu, powstrzyma ich zapdy i wytumaczy, e lepiej bdzie, gdy postpimy z jecami agodnie, nibymy mieli si naraa na zemst caego szczepu. - Ba! A co uczynimy z tymi ludmi, ktrych mamy ju niemal w naszym rku? - zapyta jeden, wskazujc w kierunku podziemia. - Zobaczy pan. Ja uratowaem wam ycie i mam teraz prawo do pokierowania wszystkim tak, jak mi si podoba. Zawrzemy z In-dianami pokj, ktry przede wszystkim jest podany dla was. Po krtkiej naradzie zgodzili si na to. Wwczas rozwizaem Gomeza i rzekem mu: - Prosz mnie posucha i wzi co powiem, pod rozwag. adnemu z was nic zego si nie stanie, ale pod warunkiem... Tu Gomez odetchn gboko, wyprostowa si i zapyta: - Pod jakim warunkiem? - Udasz si zaraz do swoich ludzi. Ilu ich tam jest? - Szedziesiciu. - Powiesz im, e jest nas tutaj trzydziestu, dobrze uzbrojonych i e w razie, gdyby ktokolwiek chcia si wydoby z podziemia bez naszego zezwolenia, zaczniemy strzela. Jutro rano bdziecie mogli oddali si spokojnie, dokd si wam spodoba. Ale najpierw musicie zawrze pokj z tymi ludmi, ktrzy przybyli tu na osiedlenie. Czy powiesz to swoim? - Powiem, ale musi pan przyrzec, e dotrzyma pan sowa. - Ja nigdy nie kami. Gomez! Prosz odej. A jeeli bd czego potrzebowa, to zawoam.

Gomez oddali si skwapliwie, widocznie rad, e udao mu si tak atwo wydosta z matni. Niektrzy z osadnikw sarkali na moj agodno i dopiero brat Hilario uspokoi ich ostatecznie.

36
Dwch z nas pozostao na stray przy koniach, a reszta ulokowaa si obok wejcia do podziemia. Ja za ze sternikiem wrciem do wyomu w murach, by czeka tam na sendadora. Na towarzysza wybraem sobie Larsena, bo mg by wielce poyteczny w razie zmierzenia si z sendadorem. Ukryci w ruinach oczekiwalimy niezbyt dugo. Po upywie paru minut usyszelimy w pobliu wzgrza gone skrzypie-nie wozw i gosy kbiet oraz poganiaczy. Krztali si zapewne w celu rozoenia obozu, gdy wkrtce zapono u stp wzgrza wielkie ognisko. - A wic niebawem mona si spodziewa i sendadora - zauway sternik. - Ciesz si, e bd mia sposobno pokazania swej siy. - Tylko nieche mu pan eber nie poamie, gdy wiadomo panu, e go potrzebujemy. A teraz cicho! Po niedugim czasie usyszelimy kroki, a po chwili ukazaa si obok ruin wysmuka i chuda posta sendadora. Nie zadawa sobie trudu z zachowywaniem ostronoci, gdy czu si tutaj zapewne bezpieczny; przy tym musia zna dokadnie miejsce, bo zbliy si wprost do wyomu w ruinach. Wstaem nagle z miejsca i stanem przed nim. - Carramba! - zakl, cofajc si krok wstecz. - Po kiego licha, Gomez tak nagle wyazisz spod ziemi? To moe nawet najodwaniej-szego wyprowadzi z rwnowagi. S twoi ludzie? Wzi mnie za Gomeza, gdy w mroku na tle szarego muru ruin nie mg mnie pozna. Na to pytanie, naladujc Indianina, odpowiedziaem na p szep-tem: - S tam, sennor! - i wskazaem w kierunku podziemi. - Id wic, by wyda odpowiednie rozkazy. Wszystko udao si znakomicie. Mczyni z ekspedycji s ju na wyspie i wnet por ich aligatory, kobiety za nie domylaj si niczego, bo wmwiem w nie, e ich mowie udali si naprzd. Bdziecie mieli znakomit zdobycz i spodziewam si, e to ocenicie. - Owszem, ocenimy i to zaraz. Zdanie to wypowiedziaem ju wasnym gosem, a zagadnity, nie poznawszy mnie jeszcze widocznie, rzek gniewnie: - C to znowu za art, Gomez? - Po czym, wpatrujc mi si w twarz, zapyta: - Ktry to z was? - To jestem ja, sennor Sabuco! - Kto taki?

37
- Nie Indianin; lecz biay. W tej chwili Larsen stan tu poza nim, gotw na kade moje skinienie. - Mwi mi natychmiast, z kim mam do czynienia, bo inaczej... - Prosz schowa n - odrzekem. - Oczekuj pana tutaj w uczciwych zamiarach. - Przede wszystkim mam ukony dla pana od dwudziestu ludzi, ktrych pan wyda na mier godow na odludnej wyspie. Ludzie ci znajduj si tutaj i maj zamiar podzikowa panu za dobre wzgldem nich zamiary. - Nieche ci diabli porw! - zawarcza sendador, szybkim ruchem wycignwszy n zza pasa. Masz tu nagrod za t mi dla mnie nowin - wrzasn i wymierzy cios noem... w powietrze, gdy Larsen chwyci go z tyu i unis do gry.

Sendador ze cinitych ylastymi rkami piersi nie mg wyda nawet jku i tylko nogami, jak w konwulsjach, pocz rzuca w powiet-rzu. - Co mam uczyni z tym padem? - spyta mnie Larsen. - Zwiemy go i zaniesiemy do tamtych. - Po co wiza? Ja go i bez tego dostawi na miejsce. Z moich obj si nie~wydostanie. Zgodziem si na to. Odebraem sendadorowi karabin, n i rewol-wer, a Larsen postawiwszy draba na ziemi, chwyci go za kark i rozkaza: - Marsz naprzd! A jeli pan bdzie si sprzeciwia, ukrc panu gow, jak pisklciu! Groba ta bynajmniej nie wygldaa na arty. Sternik trzyma draba tak silnie, e mg go poprowadzi bez adnego oporu a na miejsce, gdzie znajdowali si nasi. Kiedy znalelimy si wrd nich, Harrico krzykn: - Dajcie mi tu tego gagana, niech si z nim rozprawi! - Zaraz, zaraz - odrzekem. - Przede wszystkim trzeba go skrpowa i rozpali ogie. Niech widzi, z kim ma do czynienia. Nie zwlekajc, towarzysze moi skrpowali jeca tak, e nie mg si nawet poruszy, a inni nazbierali suchych gazi i rozpalili ognisko. Gdy pomie buchn, mogem przypatrzy si twarzy sendadora. Ostre jej, nieregularne rysy zaznaczy wyraz jakby zdziwienia, nie za poczucia jakiejkolwiek winy. Spoglda czas jaki po wszystkich ponuro, a wreszcie przemwi:

38
- Ale, panowie, nie pojmuj dlaczego obchodzicie si ze mn, jak ze zbrodniarzem! Ja przecie nic nie jestem winien. To jaka przykra pomyka! I na swoje usprawiedliwienie pocz zmyla najrozmaitsze kamst-wa, a nawet powoa si na Montesa, ktry jednak, przekonawszy si ju dowodnie o wartoci moralnej tego czowieka, rzek: - Prosz si nie powoywa na mnie, bo ja wcale nie myl stawa w obronie przewrotnego czowieka. - Jak to? I pan? I pan przeciwko mnie? Wic wszyscy ju uwzili si na mnie? - Prosz nie udawa niewinnego! Znane nam s paskie sprawki i mamy w rkach dowody. Przykro mi, e swego przyjaciela musz uwaa za morderc, ale, niestety, na to nie ma adnej rady. Pod-suchano pask rozmow z Gomezem. Drab nalea do najzatwardzialszych grzesznikw, wyzutych z uczciwoci i sumienia, a przy tym zachowywa si bezczelnie, szamoczc si i wymylajc. Wreszcie byo ju tego dosy i zabra gos Pena: - Suchaj no, drabie! Tym, ktry ci podsucha, jestem ja! Jeeli tedy wypierasz si winy, to zadajesz mi kam, co oczywicie jest dla mnie obraz, ktrej nie znios! - C jeste za jeden, e miesz przemawia przez ty do mnie? - Nazywam si Pena de Cascarillero... Sdz jednak, e poznasz atwiej t oto osob duchown - i wskaza na braciszka. - Brat Jaguar! - mrukn sendador, spojrzawszy z ukosa na mnicha. - Tak jest. Czowiek ten nie da sobie w kasz dmucha... Wreszcie jeszcze jedn osob ci przedstawi, ktrej nazwisko rwnie nie jest ci obce. Wspomniae je nawet przed Gomezem... Skrpowany zwrci teraz swj wzrok na mnie i po krtkiej chwili zapyta: = Cudzoziemiec? - Tak. Nie ud si, jakoby mg podej go i oszuka w czymkol-wiek. Ale, ale! Jest tu jeszcze jeden czowiek, ktry koniecznie chcia ci pozna. Znasz go? - doda, wskazujc Gomarr. - Nie mam przyjemnoci - odrzek sendador. - Mniejsza o to. Ale ja musz rozmwi si panem - ozwa si Gomarra. - Prosz zaczeka - wtrciem.

40
- Nie! Niech wie, z kim ma do czynienia. - Zaszkodzi pan caej sprawie... - Zaszkodz? - przerwa mi. - Nie, panie! Musz oznajmi temu potworowi, co czuj dla niego i czego si ma spodziewa ode mnie. - A zwrciwszy si do sendadora, rzek: - A wic przypominasz pan sobie, e mnie kiedy widzia? - To moliwe. - Na przykad w Pampa de Salinas... Znasz pan , tamte okolice i wiesz zapewne, e popeniono tam swojego czasu ohydn zbrodni. - Co mne to moe obchodzi? - mrukn zagadnity z widoczn niechci. - Owszem, powinno to pana obchodzi, gdy wanie pan jeste owym morderc, a zamordowany by moim bratem. - Ja? Paski brat? Przynio si panu... Nie znam ani pana, ani paskiego brata! - Niech pan sobie przypomni... Chcia pan zakopa w ziemi kipu i widzia to mj brat... - Skd pan wie o tym? - Syszy pan, e wiem i to powinno panu wystarczy. Kipu znajdowao si w butelce... Zamordowae czowieka, ktry pana podpatrzy przy zakopywaniu butelki, a potem ukrye to gdzie indziej i czsto pniej tam zagldae... - Nic o tym nie wiem... - To zaprzeczenie jest bezczelnoci! Brat mj przed mierci powiedzia mi wszystko. Czatowaem pniej na pana przez dugie czasy, niestety nadaremnie. No, ale nareszcie, dziki Bogu, mam pana w swoich rkach i pomszcz mier brata... Sendador uda obraonego tymi zarzutami i pocz uniewinnia si innym ju sposobem: - Myli si pan. To musia by kto inny, nie ja! - Wcale si nie myl i prosz nawet nie zadawa sobie trudu z wykrtami. Raczej by pan si pomodli i poprosi o pociech religijn brata Hilaria, bo zblia si twj koniec. Przysigem bowiem, e zastrzel morderc za pierwszym spotkaniem, a e spotkaem go wanie, wic teraz pozostaje mi tyko dotrzyma przysigi. I z t grob odwrci si od niego, jakby mu bl sprawiao samo patrzenie na zbrodniarza. Gomarra gadatliwoci swoj popsu mi niebacznie wszystkie plany.

41
Sendador nie powinien dowiedzie si, e midzy nami jest kto, kto pragnie pomci na nim mier drogiej sobie osoby, bo z chwil gdy si o tym dowiedzia, nie mg nas ju prowadzi do Sonego Jeziora. A przyznam si, e byem bardzo ciekaw zobaczy kipu i rysunki, dotyczce skarbw. - Przeczy pan wszystkiemu z niesychanym uporem - ozwaem si. - Ale, niestety, na wszystko mamy niezbite dowody, i wykluczone jest, aeby pan mg wyga si w jakikolwiek sposb. - Czego znw pan chce ode mnie? - odpar, obrzucajc mnie lekcewacym spojrzeniem. - Nie znam pana. Jest pan zreszt tutaj zupenie obcy... - No tak. Ale znana mi jest dokadnie paska osoba. - To szczeglne! - Przede wszystkim powiem panu, e byo bardzo wielk gupot z paskiej strony wypiera si porozumienia z Indianami. Otwarte przyznanie si nie pogorszyoby paskiego pooenia. - Ja nigdy nie kami. - Ba, ale Gomez wyzna nam wszystko! - Gomez? W jaki sposb?

- Ot ju przez to samo zapytanie zdradzi si pan w zupenoci. Gomez oczywicie czeka tutaj na pana, poniewa przybylimy tu wczeniej, udao si nam pochwyci go i wymusi na nim zeznania. - Schwytalicie go? - krzykn przeraony, rzucajc si jak ryba wyjta z wody. - Tak jest. - A gdzie s Indianie? - No, nareszcie podnis pan przybic. Pytasz o Indian i przez to przyznajesz si do wszystkiego, czemu przedtem zaprzeczae. - Niech pan sobie myli, co mu si podoba. Ja bym rad wiedzie, gdzie s Indianie? - Niech si pan uspokoi. Siedz spokojnie w podziemiach. Mamy ich w puapce. Gomez rwnie znajduje si midzy nimi. - I przyzna si do wszystkiego? - By rozsdniejszy ni pan, gdy spostrzeg, e kamstwo na nic si nie przyda i powiedzia prawd. Byby naoy gow, a tak nie tylko jemu, ale i wszystkim Indianom, ktrzy tu siedz, postanowiem darowa ycie. - Taak? To ich pan uaskawia, a mnie nie? Jest to sprawiedliwe?

42
- Owszem, zupenie sprawiedliwe. Indianie w gruncie rzeczy maj suszno, jeeli broni swej ziemi. Ale e pan, czowiek rasy biaej, sprzysigasz si przeciw wsptowarzyszom, to ju jest zbrodni nie do darowania i gdyby pan nie mia adnej innej winy na sumieniu, tylko t jedn, wystarczy ju ona najzupeniej, aby pana ukara mierci. - Jakie to maj by zbrodnie, te inne? - zapyta drwico. - Widocznie wedle paskiego zdania, jestem najwikszym otrem na wiecie? - Tak jest w istocie. - Czy mog spyta, co pan wie o tym? - Moe pan. Ja natomiast rad bym si dowiedzie, gdzie zosta pogrzebany stary mnich, ktremu pan odebra kipu i rysunki? Zapytany szarpn si tak silnie, e mimo wizw usiad i patrzc na mnie obkanymi oczyma, zapyta: - O jakim mnichu pan mwi? - O tym, ktrego pan zamordowa, by zdoby na nim wspomniane przedmioty. - Znowu morderstwo, o ktrym nie mam najmniejszego pojcia. Na te sowa zbliy si do sendadora jeden z tych, ktrych zwabi na wysp, i zgromi go: - Milcz, otrze! Najstosowniejszym dla ciebie wymiarem sprawie-dliwoci bdzie stryczek. Przekonamy si tylko, czy nie staa si jaka krzywda naszym kobietom. Jeeli je skrzywdzie, biada ci, zbrod-niarzu! - Ot to! - wtrci drugi. - Trzeba zobaczy, co si tam dzieje z kobietami i dziemi. otr musi zgin, tak czy owak. Na te sowa ruszyli wszyscy do obozowiska. Pomimo, e zwrciem im uwag, i trzeba strzec sendadora oraz wejcia do podziemia, udao mi si zatrzyma przy sobie jedynie yerbaterw. Mwic nav~~iasem, dla strzeenia podziemia wystarczylimy najzupeniej, a nawet rad byem, e ci, co chcieli ukara sendadora mierci, oddalili si. Miaem nadziej, e tymczasem ochon z pragnienia zemsty, a byo to dla mnie podane, bo umiercenie tego otra adnej nam korzyci przynie nie mogo, tylko szkod. Liczyem na to, e bdzie nam pomocny w podry, a przy tym, cile biorc, w niczym przeciwko nam nie zawini. Tego samego zdania by widocznie i Monteso, ktry szepn do mnie tak, aby sendador nie sysza jego sw:

43
- Dobrze, e sobie poszli. Jak pan sdzi: czy mona dopuci, aby powiesili sendadora?

- Ja osobicie jestem przeciwny temu. - I ja rwnie, jak i moi towarzysze. Idzie nam przecie o rysunki i o kipu. - Ba, ale czy nam si uda przeszkodzi tym ludziom w wykonaniu zemsty? - Obawiam si, e bdzie to bardzo trudne. - Jedynym wyjciem dla nas byaby chytro, gdy protesty nasze ani proby nie pomog. Sdz zatem, e dobrze bdzie, gdy mu uatwimy ucieczk. - Nieza myl. Ale co potem? - Potem bdzie oczekiwa na nas w umwionym miejscu. Przypu-szczam, e dotrzyma sowa. - Powinien! Przecie jemu zaley na panu, bo si spodziewa, e pan odcyfruje jego dokumenty, dotyczce skarbw. Moe ja bym z nim pogada? - Dobrze. Sendador podczas naszej rozmowy nasuchiwa w kierunku pod-ziemi, jakby wyczekujc stamtd pomocy, co zreszt byo zupenie usprawiedliwione. Yerbatero podszed do niego i rzek: - Bardzo mi przykro, sennor Sabuco, e najniespodziewaniej dla mnie okazae si. zbrodniarzem. Moe jednak skruszy si pan i wyzna dobrowolnie ca prawd. - Czego pan chce ode mnie? Mnie jeszcze bardziej przykro, e stary mj przyjaciel wierzy podobnym bredniom. - Ot ja, jako stary paski przyjaciel, twierdz, e nic pan nie zyska na wykrtach i kamstwie; przeciwnie, szczero mogaby panu wiele pomc. Sendador spojrza na nas badawczo, po czym zapyta: - Od tamtych nie spodziewam si niczego dobrego... Co do was jednak, sdz, e bylibycie zdolni udzieli mi pomocy. - Owszern, ale musi si pan przyzna. - I co wam z tego przyjdzie? - Bardzo wiele, bo mgby pan przez to pozyska nasze zaufanie. - C mi pomoe wasze zaufanie? - Przecie wiadomo panu, e przybylimy umylnie tutaj, aby pana odszuka. 44 - We wrogich zamiarach... Dzikuj. - Bynajmniej. Ja sam, spotkawszy tego cudzoziemca w Mon-tevideo, prosiem go, by mi pomg w odszukaniu skarbw. - Czy on rozumie si na rysunkach? - Owszem, moe nawet potrafi odcyfrowa kipu. - Jakie kipu? Skd pan wie o tym? - Prosz sobie przypomnie, ale szybko, bo lada chwila powrc tu pascy wrogowie. Bylimy dugie lata przyjacimi i obecnie przyby-em tu jako paski przyjaciel, nie za wrg. Chce pan by szczery czy nie? - Po co mam si pieszy? Jestem wprawdzie zwizany, ale mimo to nie boj si niczego i nikogo. - Przecie tamci ludzie chc panu odebra ycie... - Rozmyl si. Nie boj si ich wcale. Skoro jednak ofiaruje mi pan pomoc, bybym gupi, gdybym z niej nie skorzysta, tym bardziej, e znalaz si wreszcie czowiek, jakiego poszukiwaem przez cae lata. Sdzc z tego, co wiem o nim od Gomeza, jest to czowiek wcale niezwyky. - A wic przyznaje si pan, e mwilicie o mnie z Gomezem? - wmieszaem si do rozmowy. - Niby tak. - I stwierdza pan tym samym wszystko inne. - O, za pozwoleniem! Zreszt obojtne mi jest czy pan mnie uwaasz za winnego, czy niewinnego. Podoba mi si pan i dlatego bd _szczery. Czy byby pan skonny przedsiwzi podr w gry nawet wwczas, gdyby si pan niezbicie przekona o mojej winie? - Wszak nie mog by paskim sdzi.

- Mdre, bardzo mdre sowa! - Tylko prosz, nie tumacz pan sobie tego niewaciwie. Nie jest dla mnie obojtne, z kim mam do czynienia: ze zbrodniarzem, czy te z czowiekiem uczciwym. Za przewinienie kara pana nie minie, o tym nie wtpi, bo chociaby uszed zemsty owych dwudziestu ludzi, pozostaje jeszcze Gomarra. - Sdz, e nie zabierze go pan ze sob. - No, nie. Ale on z pewnoci pody za nami i bdzie pana przeladowa. - O to nie ma obawy. Ju ja znajd sposb zatarcia ladw za sob. Czy jednak on zna miejsce, w ktrym ukryta jest butelka ze sznurkami?

45
- Owszem, wie o nim dokadnie. A rysunki owe ma pan moe przy sobie? - O, nie, sennor. Takich rzeczy nie nosi si ze sob. Ukryem je w dobrym miejscu i mam nadziej, e bd mg zaspokoi pask ciekawo, tylko... obecnie idzie o to, czy pan naprawd chce dopomc mi w ucieczce i nie ma wzgldem mnie jakich ukrytych planw. Chocia... nie sd pan, abym by wobec was zupenie bezsilny... - Jeeli pana zapewniam, e nic zego panu nie uczyni, to powinno wystarczy. - No, dobrze! Najlepiej wypucie mnie natychmiast. - Tak otwarcie ze wzgldu na tamtych ludzi i na Gomarr postpowa nie moemy. Rozluni panu tylko rzemienie na rkach, a potem poddam tamtym ludziom myl, aby zaprowadzili pana do swego obozu. Zgodz si na to, przy czym rozwi panu nogi i poprowadz. A wwczas... - Wspaniale! Prosz wic rozluni mi wizy. - Ba, ale jeszcze jeden warunek. Gdzie pana odnajdziemy? - Jutro rano jedcie z powrotem tym samym wwozem, ktrym przybylicie tutaj, a ja was spostrzeg i przycz si. - Prosz tylko nie wyprowadzi nas w pole, sennor Sabuco. - Co te pan mwi? Przecie w moim wasnym interesie ley odczytanie dokumentw, ktre posiadam. - Dobrze. Rozluni wic panu rzemienie, ale nawet potem, gdy ju pan ucieknie, rzemienie musz zosta na rkach, aby w razie pojmania pana nie domylili si, e panu dopomoglimy w ucieczce. - Zastosuj si do tego. - Ale co pan zrobi bez broni i konia? - Na razie nie s mi potrzebne, a pniej znajdzie si wszystko. Prosz si zbytnio o mnie nie troszczy. - Przyrzeka wic pan, e nie przedsiwemie przeciw nam nic wrogiego? - Przyrzekam. Zreszt zaszkodzibym tym chyba najwicej same-mu obie. Rozwizaem rzemie na jego rkach, on za rzek: - Dzikuj, sennor, i tusz sobie, e uczyni pan to bez jakich ukrytych zamiarw. Poniewa za nie znaem pana dotychczas, rad bym bodaj cokolwiek usysze... - Dowie si pan pniej.

46
- Mamy przecie do czasu zanim ci osadnicy wrc tutaj. - Prosz si zwrci do Montesa; on panu powie. Yerbatero pocz mu opowiada nasze przygody, lecz nie dokoczy, gdy wkrtce wrcili osadnicy i natarczywie poczli si domaga, abym zezwoli na ukaranie sendadora przez powieszenie. Oczywicie sprzeciwiem si temu, zarwno jak i brat Hilario oraz yerbaterowie. Turnerstick i Larsen zrzekli si udziau w tej sprawie. Rozumie si, e wobec takiego rozdwojenia

powstay gwatowne sprzeczki, wic poradziem, aby utworzono co w rodzaju sdu, mianowicie, aby jedna i druga strona wydelegowaa mwcw, tj. oskarycieli i obrocw, a nastpnie, aby przez gosowanie oglne postanowiono, jak ostatecznie w tej sprawie postpi. Gomarra jakby odgad moje yczenie i postawi wniosek, aby sendadora zaprowadzono do obozu i tam w obecnoci kobiet niechby si odby formalny sd. - Tak, ale przecie kilku z was musi tu zosta - rzekem - gdy musimy dopilnowa, aby nam Indianie nie uciekli. Moe wic bdzie dobrze, gdy ja zostan tutaj z yerbaterami, a wy odprowadzicie sendadora do obozu. Ale pamitajcie, e nas siedmiu sprzeciwia si zasdzeniu go na mier. - A kt bdzie przemawia w imieniu waszej partii? - zapyta Gomarra. - Brat Hilario. - Dobrze, wic chodmy! - odrzek i pochyli si nad jecem, by mu rozwiza nogi, po czym obejrza rzemienie na rkach i na szczcie nie zauway, e s rozlunione. Wzili go nastpnie midzy siebie i poprowadzili ze wzgrza w stron obozowiska - ich zdaniem na mier, moim za na wolno. Po chwili rozlegy si w ciemnoci krzyki i woania: apaj, trzymaj, a po zboczu wzgrza potoczyy si z oskotem kamienie i zaszeleciy krzaki. Zgiek powsta nie do opisania. - Umkn - zauway Monteso. - No, gdyby nie umia wykorzysta tak wietnej sposobnoci wart byby batw. Wkrtce nadbieg Gomarra, a za nim brat Hilario. - otr umkn, sennor! - krzykn pierwszy, zziajany i do najwyszego stopnia wzburzony. 47 - Taak? A wy, wy... jakecie mogli do tego dopuci! Jak to byo? W ktr stron uciek? - Skd moemy wiedzie? Przecie ciemno, cho oko wykol. - Mona byo sysze jego kroki, - Gdzie tam! W takim zgieku?... - Po c wic czynilicie zgiek! - No, tak. Ale przyzna pan, e to oburzajce! Trudno w takim wypadku zachowa spokj... Uciek,.. i wszystko ju przepado! Pobieg znw na d, a brat Hilario usiad koo nas i rzek po chwili: - Moe i lepiej, e uciek. Nie mamy przecie prawa wymierza mu kary, ktrej zreszt prdzej czy pniej nie ujdzie. - A tymczasem - dodaem - zaprowadzi nas w gry do Jeziora Sonego. Czy brat zgadza si na to? - Najzupeniej. Moe uda nam si wydoby dokumenty zrabowa-ne zakonnikowi... Ale nie pojmuj, dlaczego Indianie tak cicho siedz w swej norze. Przecie to niemoliwe, aby nie usyszeli zgieku... Jeden tylko wystawi na chwil gow i bezwarunkowo musia zobaczy sendadora. - Czemu mi brat o tym nie powiedzia? - Baem si, aby pan nie strzeli do biedaka. - Ale, nie byoby racji! Strzelabym jedynie w takim wypadku, gdyby yciu naszemu zagraao niebezpieczestwo, Mniejsza zreszt o to. - Przypuszczam jednak, e Indianie znaj rozkad ruin lepiej ni on, a moe nawet umylnie ukryli to drugie wyjcie nikomu go nie wskazujc. - To bardzo moliwe i musimy zobaczy przez otwr w sklepie-niu, co si tam dzieje. Zdaje mi si, e dym tdy wcale ju nie wychodzi. Chodmy. Jeeli Indianie istotnie uszli, to dla nas wcale niedobrze! Mog nas w kadej chwili zasypa zatrutymi strzaami. Otwr w sklepieniu znajdowa si w odlegoci szedziesiciu krokw od naszego ogniska, Podeszlimy cichaczem do owego wylotu i

zajrzelimy w gb. Wewntrz podziemia byo zupenie ciemno i cicho. Nakazaem braciszkowi, by si pooy za zomami kamieni i nie ruszy si do mego powrotu, sam za poczogaem si wzdu murw dalej, nasuchujc i rozgldajc si. Na razie nic podejrzanego nie zauwayem i dopiero po duszym wyczekiwaniu usyszaem szepty jakie, a nastpnie doszed mych uszu jakby stuk lasek, 48 Czyby nabijano rury do wyrzucania zatrutych strza? - pomy-laem. Nie zwaajc jednak na niebezpieczestwo, poczogaem si dalej i spostrzegem spor liczb ludzi, zbitych w gromadk i roz-mawiajcych szeptem ze sob. Byli to niewtpliwie Indianie, ale czym byli zajci, nie mogem dojrze z powodu ciemnoci. Na razie zreszt wystarczya mi pewno, e Indianie wyszli z kryjwki i widocznie naradzali si, w jaki sposb urzdzi napad na nas i na obozowisko. Rzecz prosta - nie byo nic pilniejszego, jak zawrci do swoich, by ich zawiadomi, na co si zanosi. Ledwie zawrciem w kierunku miejsca, gdzie pozosta brat Hilario, o uszy obi si wyraniejszy jaki szmer. To trzy osoby oddzieliy si od gromady i poday w kierunku naszego ognia. Wyprzedziem ich co prdzej i poczyem si z bratem Hilario. Poniewa wiato z nasego ogniska dochodzio a tutaj, z atwoci rozpoznaem wrd tych trzech ludzi, co si odczyli od Indian, Gomeza. - Dwaj inni s zapewne naczelnikami - szepn brat Hilario. - Byo to dla nas bardzo pomylne, bo po schwytaniu ich, mielibymy w rku wanych zakadnikw - odpowiedziaem szep-tem. - Rzucimy si wic na nich? - Tak, ale ostronie. Braciszek niech wemie w sw opiek Gomeza, a ja tych dwch jego towarzyszy. - Poczogalimy si na czworakach ku idcym i teraz dopiero stwierdziem, jak bylimy nieostroni, zakadajc ognisko na tak odkrytym miejscu; dziki niemu bowiem moglimy by widziani jak na doni i co do jednego wystrzelani zatrutymi strzaami. Brat Hilario umia peza i czai si jak jaguar, pod ktrego mianem by znany, wic trzej Indianie nie dosyszeli najmniejszego szmeru, cho zbliylimy si do nich na odlego zaledwie kilku krokw. Wycignem przed siebie rce jak zwierz drapieny pazury i jednym skokiem wpadszy pomidzy nich, chwyciem za gardo jedn rk jednego, drug drugiego, a brat Hilario rwnoczenie rzuci si na Gomeza. Napad by tak nagy, e Indianie nie mogli sobie nawet zda sprawy, co si z nimi stao. Zauwayem, e rce i nogi dr im konwulsyjnie. - Teraz naprzd, do naszych! - szepnem bratu Hilario i po-pchnem obu jecw przed siebie. Brat Hilario prowadzi Gomeza. Zatrzymalimy si nie przy ogniu, lecz znacznie dalej. Natychmiast 49 ~ ~r;.bli si do nas yerbaterowie, a widzc, e prowadzimy ze sob trzech ludzi, pytali: - Co si stao? Co to za jedni? - Nie pytajcie teraz o nic! Lepiej przyniecie tutaj od ogniska nasze rzeczy. - Po co? - Bo ju tam duej przebywa nie moemy. Indianie mog nas wystrzela co do jednego. Wyszli ju z podziemia. Pochowajcie si w cieniu drzew i baczcie pilnie, aby odeprze napad. Siedem karabi-nw moe ich powstrzyma. Ja tymczasem rozmwi si z Gomezem. Powizalimy jecw rzemieniami, po czym yerbaterowie przykuc-nli rzdem, jak tyralierzy, z karabinami do strzau. Dwaj Indianie cigle jeszcze byli jak nieprzytomni, a tylko Gomez otrzsn si ju z przeraenia. - Cicho! - rzekem. - Lee spokojnie i odpowiada na moje pytania. Znasz mnie ju i wiez, e ci krzywdy nie uczyni. Mw tylko prawd. W jaki sposb wydobylicie si z podziemia? - Przez ukryt szczelin. - Ach, tak? Chcielicie napa na nas? - Rozumie si. Wymogem tylko na swych ludziach przyrzeczenie, e nikogo nie zabij. - Jak to? Jeeli nie mielicie zamiaru pozabija nas, to po co planowalicie napad?

- Aeby uwolni sendadora. - Spnilicie si. Sendador ju sam umkn. - Co? Nie mog w to uwierzy... bo skoro pan go strzeg... - Sam uatwiem mu ucieczk, bo osadnicy chcieli go zamordowa. Prosz tylko o zachowanie tego co mwi w tajemnicy... Cyt! Syszy pan gosy poniej? To moi towarzysze poszukuj go w lesie. - A jeli go zowi?... - Wtpi w to bardzo. Widzisz wic chociaby z tego, e nie mam wzgldem was wrogich zamiarw. - Po c w takim razie wzilicie nas do niewoli? - Bo si domyliem, e chcecie na nas napa, a naszym zamiarem przecie byo rozsta si w przyjani. Kto s ci dwaj? - To s naczelnicy plemienia. - Nie wygldaj na to. - Nasz szczep jest bardzo ubogi sennor; nie mamy majtku, wic 50 nie sta nas na stroje. Jeden z nich jest dowdc wojennym, drugi naczelnikiem w czasie pokoju, ja za piastuj urzd poredni. - No dobrze. Ci dwaj zostan tutaj jako zakadnicy, dla zapew-nienia, e do chwili naszego odjazdu ludzie wasi nic zego przeciw nam nie przedsiwezm. - Sennor, z naszej przyczyny i wos wam z gowy nie spadnie. - To znaczy: nikomu z nas wszystkich znajdujcych si tutaj ludzi biaych? - Tak wanie rzecz rozumiem. - Jeste wic wolny. Moesz powrci do swoich i oznajmi moje dania. Decyzja ta ucieszya widocznie Gomeza. Mimo to zapyta, pod-noszc si z wolna: - Czy naprawd mog odej? - Tak, Gomezie. - Przekonuj si wic powtrnie, e jeste pan naszym przyjacie-lem i e nie jeste taki, jak tutejsi biali. W paskim kraju s zapewne tylko sami dobrzy ludzie? - Nie brak ich nigdzie, a wic i tutaj. - Ale ja takich dotychczas nie spotkaem. Ludzie moi, dowiedzia-wszy si ode mnie wielu rzeczy o panu, radzi by go jutro zobaczy. - To dla mnie moe by niebezpieczne. - Pojawimy si tu pojedynczo i bez adnej broni. Zreszt, gdyby i tak pan im nie dowierza, to moemy da jeszcze kilku zakadnikw. - No, dobrze; zobaczymy. A teraz powiedz w moim imieniu tym dwm naczelnikom, e nic im u nas nie grozi i e bd traktowani yczliwie, po przyjacielsku. Nie mog im tego sam powiedzie, bo nie znam waszego narzecza. Gomez natychmiast powtrzy moje sowa, ja za dodaem: - Zejdziemy std w d obozu, by tam przenocowa, wic musimy si rozsta. Wiesz teraz, o co mi chodzi, wic prosz si do tego zastosowa, a wszystko bdzie dobrze. Dobranoc Gomezie! - Dobranoc! Sdz, e bdziecie z nas zadowoleni. To rzekszy, odszed, my za zabralimy jecw midzy siebie i ruszylimy do obozu. By moe, e ufno moja wzgldem Indian nie bya usprawied-liwiona. W gbi duszy jednak miaem silne przewiadczenie, e s wzgldem nas szczerzy i nie uczyni przeciw nam wrogich krokw. Planowanego tak niedawno i spodziewanego upu tak czy owak wyrzec 51 si ju musieli, a w obecnych okolicznociach lepiej byo dla nich porozumie si z nami, ni przysparza sobie wrogw. Na dole w obozowisku byy tylko kobiety z dziemi i parobcy; reszta osadnikw rozbiega si po okolicy w poszukiwaniu zbiega. Kobietom byo ju wiadome, w jakim

niebezpieczestwie znajdowali si ich mowie i e ocalenie xnnie jedynie mieli do zawdziczenia, wic te powitay mnie z wdzicznoci. Natomiast na obu jecw spogldano w obozie wcale nieyczliwie i dopiero gdy opowiedziaem, w jakim celu przywiodem ich tutaj, uspokojono si nieco. Po niejakim czasie poczli pojedynczo wraca do obozu mczyni, ktrzy si wyprawili na poszukiwanie sendadora. Przedostatnim by Pena, ostatnim za Gomarra. Obaj ogromnie wzburzeni ucieczk sendadora, postanowili sobie pomimo wszystko dosta go w swe rce. Szczeglnie Gomarra nie posiada si z wciekoci. - Mielimy go w swej mocy! - sycza przez zacinite zby. - Trzeba byo tylko wycign rk, a zbrodnia byaby pomszczona. Niestety, sprawiedliwa pomsta mina go... a winien temu jedynie pan - doda, zwracajc si ku mnie. - Ja? - wzruszyem ramionami zdziwiony. - A to jakim sposo-bem? - No, no! Prosz si nie wypiera! Pan naley do tych ludzi, co to bez racji usiuj innym robi dobrze i nie chc krzywdzi nawet najgorszych zbrodniarzy. Gdybym to ja by go schwyta, umierci-bym otra natychmiast, podczas gdy pan obszed si z nim jak z jak dostojn osob. A rezultatem tego gupstwa jest oczywicie ucieczka zbrodniarza... - Nie mog sw paskich bra serio, gdy jest pan wzburzony - odrzekem - tylko zastrzegam si przeciw nazywaniu gupstwem mego postpowania. Jeeli uwaa mnie panza czowieka gupiego, to mog udzieli panu rady, by sobie wyszuka mdrzejszego towarzysza i wykonawcy swoich zamiarw, albo te prosz sobie radzi bez mojej pomocy. Prosz nie krpowa si moj osob. Widziaem, e na te sowa jeszcze wikszy gniew go ogarn, lecz si zmitygowa i mruczc co pod nosem usiad przy ogniu. Usposobienie osadnikw wzgldem mnie jeszcze z tego powodu pogorszyo si znacznie, e z pojmanymi Indianami postpowaem agodnie. Ale aden z niezadowolonych nie wystpi z gon wymw-k. Opowiadali tylko, co im si zdarzyo podczas pocigu za sen-52 dadorem. Rezultat by taki, e wielu ponabijao sobie guzw o drzewu i podaro ubranie wrd krzakw. - Powinien pan by przyczy si do nas - rzek Pena. - Byliby-my go moe zapali. - Nie moe, ale z pewnoci. - Oho! - wtrci Gomarra, ktry jeszcze nie mg opanowa swego wzburzenia. - Skoro pan jest tak pewny siebie, to czemu nie zada pan sobie trudu? - Przecie musia pilnowa Indian i nie mia czasu na uganianie si za zbiegiem - odrzek mu Monteso. - Tak. A zreszt, gdyby pan uda si z nami w pocig to i wwczas nie byby nic wskra wobec tych ciemnoci. - Skoro tak, to po co pan go szuka? - zapytaem. - Bo jestem gorliwy w kadej sprawie. Moglimy przecie choby przypadkowo natkn si na sendadora. Okolicznoci jednak tak si zoyy, e byo to niemoliwe, cho pan zarozumiale twierdzi, e byby go znalaz. - I bybym istotnie znalaz, ale kiedy? - tego wcale nie powiedzia-em. Przede wszystkim poszukabym ladw, a po ich znalezieniu mgbym ju atwo dogoni zbiega. - Moe pan to jeszcze i teraz zrobi. - O, nie! Zatarlicie jego lady, ac po lesie zupenie niepotrzeb-nie. W jaki wic sposb mgbym odrni lady zbiega od waszych? Nie odpowiedzia na to i odwrci si, aby ukry zo, ktra trzsa nim jak febra. Spoywszy w milczeniu wieczerz, pooylimy si spa. Noc mina zupenie spokojnie, a rwno ze witem przyby do obozu Gomez z zapytaniem, czy mog nas odwiedzi Indianie. Zgodziem si pod warunkiem, e na razie przybdzie najwyej pitnastu. Osadnicy mieli ze sob rozmaite

drobiazgi i wiecideka, w przewi-dywaniu, e przy zetkniciu si z Indianami bd mogli zjedna ich sobie owymi byskotkami. Gdy wic przybyli do obozu czerwono-skrzy wojownicy Gomeza, osadnicy obdarowali ich hojnie owymi drobiazgami. Indianie nie posiadali si z radoci; niespodzianie podarunki usposobiy ich do nas jak najyczliwiej. Oczywicie po tym wstpie ostrono bya zbyteczna i pozwoliem przyby wszystkim naraz; oni za na dowd, e s naszymi przyjacimi, wrzucili do ognia wszystkie strzay.

53
To yczliwe dla nas usposobienie czerwonoskrych naleao wzmo-cni i utrwali, poradziem wic osadnikom, aby urzdzili odpowied-nie przyjcie. Osiedlecy mieli na swych wozach cukier, rum, wdk i inne smakoyki. Zawieszono nad ogniskiem wielki kocio i kobiety przy-rzdziy grog. Gocinno biaych tak uja obydwch naczelnikw Indian, e zaprponowali osiedlecom zawarcie witego przymierza, co te si stao. Takim wic sposobem udao mi si pogodzi dwch zacitych do niedawna wrogw ku wzajemnemu ich dobru. Czerwonoskrzy prze-konali si si, e trway przyjacielski stosunek z biaymi moe im wyj tylko na korzy, zwaszcza, jeli ci zdecyduj osi tu na zawsze. Biali za radzi byli, e nareszcie bez przeszkd bd mogli si zadomowi w tym kraju. Teraz, po zawarciu zgody z tubylcami, odechciao im si nawet ciga sendadora. W obozie odbyo si nastpnie formalne posiedzenie, na ktrym postanowiono, e Indianie bd szli na rk osiedlecom we wszyst-kim, biali za maj cofn si z tej okolicy, gdy wcale zamiarem ich nie byo wciska si a tak daleko, a tylko sendador zaprowadzi ich tu mimo ich woli. Teraz pod do owych opuszczonych dawniej siedzib biaych kolonistw i nie bd zabierali dziewiczej ziemi Indianom. Niebawem zwinito obz, zaprzono konie i woy do wozw i caa karawana ruszya w towarzystwie Indian z powrotem t sam drog, ktrdy prowadzi j tu sendador. Pena i Gomarra, ktrzy rankiem tego dnia wybrali si na po-szukiwanie ladw sendadora, nie wrcili jeszcze do odjazdu osiedle-cw. Po odjedzie karawany byli wic przy mnie tylko ci, ktrzy uznali suszno mego postanowienia wzgldem sendadora. - Co jednak bdzie z Pen i Gomarr? - troska si brat Hilario. - Wszak oni maj stanowczy zamiar towarzyszy nam i a wr chci zemsty na zbiegu, pan za postanowi go oszczdza. Jak pogodzi jedno z drugim? Czy nie lepiej powiedzie im.to otwarcie? - Nie wiem. Pena jest moim dawnym i dobrym przyjacielem, nie mog wic ukrywa przed nim tak wanej sprawy, bo czuby si obraony. Przeciwnie za, gdy si dowie o wszystkim, uspokoi si i przyzna mi suszno. Natomiast Gomarra nie da za wygran. - Moe bymy ich tu pozostawili?

54
- Tego nie uczyni. Szczeglnie wzgldem Peny nie zdobybym si na ten krok. - Pojad wic z nami. Ale co w takim razie bdzie, gdy sendador przyczy si do nas po drodze? To Gomarra rzuci si na niego niechybnie. Niekoniecznie. Sendador nie jest gupi i nie przyczy si do nas otwarcie. Przypuszczam, e da on tylko znak o sobie, nastpnie za postawi swoje warunki, a dowiedziawszy si o Gomarze, urzdzi si odpowiednio do tego. By moe nawet, bdzie si domaga, bymy odpdzili Gomarr od siebie, czego znowu nie bdziemy mogli uczyni, bo wwczas odpdzony cigaby nas potajemnie i staraby si zastrzeli sendadora z zasadzki; ten za, zmuszony mie si cigle na bacznoci, moe w kocu umierci Gomarr. Pa moe w takich okolicznociach jeden albo drugi, a to byoby

nam wcale nie na rk. Sdz wic, e bdzie najlepiej, jeli Gomarra pojedzie z nami i bdziemy go mieli cigle na oku. Z tego te wzgldu bybym za tym, aby im obydwm powiedzie ca prawd. - W takim razie niech pan bdzie przygotowany na gorzkie wymwki z ich strony. - Nie boj si wymwek i mam nadziej, e rzecz da si zaatwi korzystnie. W tej chwili wrci Pena. Mia min wcale nie zadowolon. Zwrciwszy si do mnie rzek: - Mia pan suszno. Gupio zrobilimy, uganiajc si pomidzy krzakami w nocy za sendadorem. Teraz sam diabe w ladach si nie zorientuje. - Tego mona si byo spodziewa. - Ja rwnie wiedziaem o tym z gry. Ale przecie bodaj dla formy musiaem co robi, a nie siedzie z zaoonymi rkoma - odrzek, spogldajc z wyrzutem na obecnych. - Wygldacie tak, jakby to byo dla was obojtne, e drab zbieg bezpiecznie. - O, nie jest to dla nas obojtne. Ale mamy pewne powody, dla ktrych nie chce si nam ciga sendadora. - Prosz! To mnie zaciekawia! - Po pierwsze, brak nam czasu. Aby odnale lady sendadora, a waciwie rozrni je wrd naszych ladw, na to trzeba co najmniej caego dnia, bo naleaoby bada kad niemal pid ziemi i to w bardzo znacznym promieniu od obozu. Gdyby jednak udao si nam 55 w kocu wpa na tropy zbiega, to i wwczas nic by to jeszcze nie znaczyo, bo taki znakomity myliwy, jak sendador, umie je niezawod-nie zatrze za sob po mistrzowsku i znalelibymy si niebawem zupenie bezbronni. - Ma pan suszno. - A druga rzecz, to e jestemy pewni, e si spotkamy z sen-dadorem. - O! - krzykn zdziwiony. - Gdzie? - Nawet niezbyt daleko std, bo w tym wwozie, nieco poniej. Sam nam to powiedzia. - Jak to? Sam powiedzia?... - No, tak! Przyrzek nam, e si z nami spotka. Pena a usta otworzy ze zdumienia i po chwili rzek: - Prosz nie robi ze mnie wariata, sennor! - Wcale nie mam tego zamiaru. Uatwiem mu sam ucieczk w tym celu, by si potem do nas przyczy. - I ja mam w to uwierzy? - Niech pan usidzie; powiem panu, o co mi chodzi. Zaledwie jednak zaczem mwi, podnis si i pocz na mnie patrze ze zdumieniem, po czym usiad znowu i sucha z otwartymi ustami. Przypuszczaem, e gdy skocz, wybuchnie gniewem. Jed-nake zachowa si spokojnie i zapyta tylko: - Czy wszyscy obecni z tym si zgodzili? - Wszyscy. - Ha, skoro tak, to i mnie nic innego nie pozostaje. Ale czy pan wie, e ja pana dotychczas uwaaem za bardzo mdrego czowieka? - Tylko dotychczas? - Tak, sennor. Od tej chwili zmieniem swe przekonanie o panu. Popeni pan ogromny bd, puszczajc otra tak lekkomylnie. - By moe. I jeeli istotnie by to bd z mej strony, to mam nadziej, e uda mi si go jeszcze naprawi.

- Tak, tak! To by bd. A moe pan naprawd wierzy w to, e Sabuco sam si nam nawinie przed oczy? - Wierz. On nas poprowadzi do Sonego Jeziora w Pampa de. Salinas. - Moe pana, . ale nie nas. Przecie dowiedzielimy si o jego zbrodniach i jego staraniem teraz bdzie usun nas wszystkich z tego 56 wiata, a pozostawi przy yciu jedynie pana, bo mu jeste potrzebny do odcyfrowania dokumentw. - Przyszo pokae najlepiej, kto ma racj. Tymczasem stao si i ju si nie odstanie. - Ha, skoro tak, nie bd si ju sprzecza, nie chcc porni si z panem. Ale czy z~odzi si na to Gomarra, to wielkie pytanie. Na tym skoczya si nasza rozmowa, z ktrej wywnioskowaem, e Pena nie uczyni nic przeciw mej woli. Wkrtce te powrci Gomarra, . chmurny i zy. Rzuci gniewnie karabin na ziemi i rzek: - Wszystko na nic! Chodziem naokoo, szukaem... daremnie. Chyba sobie ycie odbior z rozpaczy, e byem tak nieostrony i pozwoliem otrowi uciec. Pan - jednak zwrci si do mnie - umiesz dokadnie odczytywa lady i gdyby tylko zechcia, moglibymy go odszuka. I nie pojmuj, dlaczego pan jest tak obojtny dla caej sprawy. - Bo mam co innego do roboty - odrzekem. - A zreszt bd go poszukiwa, lecz nie dzisiaj i nie tutaj. Brat Hilario, sdzc e Gomarra wobec niego, jako osoby duchow-nej, bdzie mia wicej respektu, zabra gos i objani go w krtkich sowach o wszystkim co zaszo, uzasadniajc przyczyny naszego postpownia. Gomarra, suchajc sw zakonnika, sta nieruchomy jak posg. Lecz byo to nad jego siy. Oczy nabiegy mu krwi, chwilami blad, a gdy brat Hilario skoczy, staa si rzecz przez nas wszystkich oczekiwana. Indianin wybuchn niepohamowanym gniewem. - Poza mymi plecami uknulicie zdrad! Mnichu! Ja ci zamor-duj! Ja... ja... Nie myl, e dla sukni duchownej pohamuj swoj rozpacz! Winiene, e sendador zbieg, a wic mam prawo teraz da krwi twojej! I przy tych sowach, chwyciwszy swj karabin wycelowa do zakonnika. Siedziaem obok na ziemi z wycignitymi przed siebie nogami. W tej chwili podcignem je pod siebie, by by gotowym do skoku. Po tym bowiem zapalczywym Indianinie mona si byo spodziewa rzeczy najostateczniejszych. Brat Hilario chcia odpowiedzie, ale uprzedziem go: - Ja jeden jestem tu winien, nikt wicej i bior za to na siebie wyczn odpowiedzialno. Gomarze uderzya krew do gowy. Skoczy ku mnie gwatownie, 57 a skierowawszy luf prosto w moj pier, krzykn: - Ty wic, psie jeden, pucie morderc mego brata? Id wic do pieka! I przy tych sowach pocign za cyngiel karabinu... Na tak jednak furi i jej nastpstwa byem przygotowany i kady ruch Indianina miaem na oku. W chwili strzau byskawicznym ruchem rzuciem si caym ciaem w bok i kula zarya si w ziemi, w miejscu gdzie przed sekund siedziaem. Tym pewniej atoli osigna cel moja pi. Od jej ciosu Indianin run na ziemi jak koda, bez znaku ycia. aden z moich towarzyszy nie spodziewa si tak nagej napaci ze strony Gomarry. Tote obskoczyli mnie wszyscy, zasypujc pytania-mi, czy nie jestem raniony, ale widzc na ziemi znak, wyryty przez kul, uspokoili si. Rozcignitemu na ziemi napastnikowi zabrano karabin i n i pozostawiono go w spokoju. .

Po upywie dugiej chwili otworzy oczy, rozejrza si wok i przyoywszy rk do bolcej gowy, zerwa si nagle krzyczc: - Ty jeszcze yjesz, ndzniku? Wic chybiem? Poczekaj!... I schyli si, by podj karabin. Ale Pena, ktry siedzia najbliej niego, przeszkodzi mu w tym, ja za chwyciem napastnika jedn rk za konierz, a drug za pas i rzuciem go na ziemi, nastpnie klknwszy mu na piersi, zagroziem: - Uspokj si szalecze, i zapamitaj to sobie, e jeeli krew popyn musi, to nie moja! Towarzysze chcieli go zwiza, lecz nie zgodziem si na to. Powyjmowaem mu tylko naboje z kieszeni, a nastpnie, podnisszy go jednym dwigniciem na rwne nogi, rzekem: - Godzie na moje ycie, wobec czego nie mog patrze wicej na ciebie. Midzy nami wszystko skoczone. N i karabin otrzymasz na powrt, ale naboi nie wydam ci za adn cen. Jeli bowiem przyszaby ci jeszcze do gowy wariacka myl strzelania, to strzelaj powietrzem! Gomarra przez dusz chwil z braku tchu i ze strachu nie mg wyrzec sowa. Pniej dopiero, przekonawszy si, e nie mam zamiaru mci si na nim za porwanie si na mnie, odzyska rwnowag umysu i zapyta: Czym w takim razie bd si ywi? Przecie bez naboi nic nie upoluj... - Moesz puci si za karawan... Dopdzisz j niebawem; tam ci sprzedadz prochu i oowiu. Tymaczasem my oddalimy si std tak 58 daleko, e choby mia jeszcze ochot strzela, nic nam to ju nie zaszkodzi. Wzi podany karabin i n, a nastpnie zwrci si do mnie z takim wyrazem w oczach, jakby chcia o co prosi, ale si wstrzyma i pdszed, nie wyrzeksz~ do nikogo ani sowa. - Nie ma go co ~owa - ozwa si po duszym oglnym milczeniu Pena. - Skoro nie moe opanowa swego gwatownego temperamentu, nie podobna go cierpie wrd nas, ludzi powanych i rozsdnych. - Nie troszcz si pan. On tu niebawem wrci - odrzek brat Hilario. - I ja jestem tego zdania - odrzekem. - Gomarra wrci i bdzie baga o przebaczenie. - I przebaczy mu pan? - Przebacz. - Ja bym jednak radzi nie bra go ze sob. Ten czowiek bdzie si stara wszystkimi siami dokona zamierzonego morderstwa. - Wanie dlatego przyjm go, bo lepiej mie wroga zawsze na oku, ni obawia si ustawicznie, e lada chwila wysunie si nagle z ukrycia. Jeeli bdziemy na niego dobrze uwaali, to niemoliwe, aby mu si uda zamach. Przyznano suszno mojemu rozumowaniu i czekalimy jeszcze z godzin, ale Gomarra nie wrci, a zatem, nie tracc wicej czasu, postanowilimy ruszy w dalsz drog. Konie nasze pasy si opodal, przywizane na lassach. Kiedy si tam udalimy, aby je osioda, znalelimy siedzcego wrd nich, na ziemi Gomarr, ktry snad oczekiwa naszego przybycia. Spostrzegszy mnie, zerwa si z ziemi i pocz baga: - Sennor! Ja wiem, e postpiem podle. Teraz jednak auj swego czynu i bagam o przyjcie mnie na powrt. - Aby znowu ycie moje byo w niebezpieczestwie?... - Ja nie chciaem tak le... - Aha! Wic to nie by art? Patrzcie! Strzela do mnie z odlegoci zaledwie trzech krokw i powiada, e to by art! - No, tak... ale czowiek w gniewie zapomina, co robi... - Trzeba umie panowa nad sob! Co pan sobie waciwie myli? Za kogo pan mnie ma? Nie jeste moim sug, ani ja nie jestem paskim zwierzchnikiem. Nic nas nie czy i moe pan sobie pj, gdzie mu si podoba.

59
Widzc, e si nie dam uprosi, zwrci si teraz z baganiem do mych towarzyszy:

- Przysigam, e palcem nawet przeciw adnemu z was nie rusz i bd si stara wynagrodzi przykro, jak wyrzdziem waszemu dowdcy. - Skoro pan tak bardzo nalega - rzekem - to mog si zgodzi, ale pod warunkiem, e nie porwie si pan na sendadora. Moe pan by pewny, e nawet najmniejsze wykroczenie przeciw mej woli nie ujdzie panu teraz na sucho. Biada panu, gdyby si pokusi raz jeszcze uczyni co podobnego, jak przed chwil. - Jak to? Czy sendador nie bdzie ukarany? - Bynajmniej, Gomarro! Nie mam zamiaru przeszkadza w wyko-naniu sprawiedliwoci. Ale musimy go oszczdza, dopki nie za-prowadzi nas do Pampa de Salinas. - Nie bdzie go pan wtedy ochrania? - Wcale nie mam zamiaru stawa w obronie zbrodniarza. - Ha, skoro tak!... Z twarzy Gomarry mona byo wnosi, e sowa jego nie s bynajmniej szczere i e ywi w sobie podstpn jak myl. By jednak myl t ukry jeszcze lepiej, rzek z dobrze zamaskowanym udaniem: - Dobrze. Przyrzekam, e odo sw zemst a do tego czasu, kiedy sendador nie bdzie panu potrzebny. Czy wobec tego wemie mnie pan ze sob? - Sprbuj raz jeszcze. - Dzikuj. Sdz, e odda mi pan teraz naboje? Ju miaem to uczyni, gdy wtem odezwa si brat Hilario: - No, no! nie tak prdko! Straci pan u nas zaufanie i wiele jeszcze czasu upynie, zanim je pan odzyska. Otrzyma pan amunicj wwczas, gdy si przekonamy, e istotnie jest pan w stanie dotrzyma zoonej obietnicy. Myli tej przyklasnli wszyscy towarzysze, a Gomarra spojrza na nich ponuro, jakby z wyrazem groby, co nie uszo mojej uwagi, pomimo, e inni tego nie spostrzegli. - Dobrze, bracie Jaguarze! - odrzekem. - Jeli si okae, e Gomarra zasuguje na nasze zaufanie, nie omieszkam zwrci mu amunicji. Na tym si skoczyo. Dosiedlimy koni i ruszylimy wyschym korytem w d.

60
Jechaem obok brata Hilaria na samym przedzie, baczc pilnie na ziemi, czy nie zauwa ladw sendadora, lecz daremnie. Po dwu godzinach zauwayem, e wskutek zakrtu koryta naoylimy znacz-nie drogi. Sendador, jako dobrze obeznany z okolic, prawdopodobnie wymin zakrt na przeaj, a wic i ladw w tym miejscu by nie mogo. - Mnie si zdaje - rzekem do brata Hilaria - e napotkamy na lady sendadora dopiero w tym miejscu, gdzie koryto przybiera znowu gwny kierunek naszej drogi. Teraz szkoda trudu dla szukania ladw. Lepiej zwracajmy uwag na Gomarr, bo mu nie dowierzam. - Sdzi pan, e ten furiat gotw powtrzy napad? - Nie na mnie. Ale gdyby spotka sendadora, rcz, e natychmiast rzuciby si na niego, by go zamordowa. Wnioskuj to ze spojrzenia, jakim nas obdarzy, gdymy mu nie chcieli odda naboi. Trzeba mie na niego baczne oko. Postanowilimy nie spoczywa dopty, a napotkamy lady sen-dadora, lub gdy nas noc zaskoczy i dlatego te dugi czas jechalimy nie popasajc. Wreszcie natrafilimy n podany trop i to wanie tam, gdzie si tego spodziewaem, to jest w miejscu, gdzie kierunek koryta zbiega si z kierunkiem naszej podry. Tu ju naleao zwrci baczn uwag na obie strony wwozu, bo byo moliwe, e sendador czai si gdzie, jak to nam wyranie przyrzek. Niestety, zamiast niego, zauwaylimy po prawej stronie przybit do drzewa kartk. Zsiedli-my z koni, zaciekawieni, co zawiera ta osobliwa korespondencja. Monteso zdj j z drzewa i przynis do mnie. Kartka zawieraa nastpujce sowa: Jeszcze dwa dni drogi za moimi ladami, cigle na zachd.

Spojrzelimy po sobie zdziwieni, gdy bya to dla nas wielka niespodzianka. Dlaczego sendador pojecha naprzd sam, nie oczeku-jc na nas tutaj? Widocznie mia ku temu wany jaki powd. - Nie dowierza nam - zauway brat Hilario. - Ja sdz inaczej - odrzekem. - Gdyby sendador mia nam nie dowierza teraz, to rwnie musiaby nam nie dowierza po dwch dniach. Jestem pewny, e kierowa si tu innymi powodami. - Ale jakimi? - Gdyby to wiedzie! Zobaczymy, czy zostawi za sob wyrany rop. Zsiadem z konia i udaem si pod drzewo, na ktrego pniu przybita 61 bya kartka. Tu ju koczy si drzewostan, a za nieduym pasem krzakw otwiera si szeroki pampas. Tam wanie bieg trop sen-dadora, a wic wytyczna linia naszej dalszej drogi. Nie troszczc si ju o lady, poczem przypatrywa si miejscu na pniu platana, w ktrym zatknita bya kartka. Ku memu wielkiemu zdziwieniu spostrzegem, e w pniu znajdowa si lad noa i to dosy duego, o klindze szerokoci okoo omiu centymetrw. A wic musia to by cuchillo, n dosy okazay, ktrego sendador nie mg ukry przy sobie, gdymy go rewidowali, a tylko zaopatrzy si we po ucieczce. Ale od kogo go mg otrzyma? - oto pytanie, ktre ogromnie mnie zaniepokoio. Towarzysze moi byli rwnie bardzo tym wydarzeniem zaintereso-wani. Naleao zbada rzecz dokadnie i w tym celu kazaem towarzy-szom zaczeka pod platanem. Z bratem Hilario i Pen podyem z powrotem, w kierunku ladw sendadora. Znalazem si w miejscu, gdzie spostrzeglimy pierwsze jego tropy, zboczylimy std na preri i pdzc kusem dojechalimy wreszcie do jakiego lasu, skd przyby sendador. Tu widniay ju lady dwch ludzi: jedne sendadora, prowadziy przez preri do koryta rzecznego, drugie szy wzdu brzegu lasu na zachd. Po bliszym rozpatrzeniu poznaem, e byy to lady Indianina. - Wolabym, eby to by biay - zauway Pena. - Dlaczego? - spyta brat Hilario. - Przecie sendador mg spotka Indianina przypadkowo i od niego kupi w n. - Jest to zupenie moliwe. Ale jeeli w Gran Chaco znajduje si gdzie jednak Indianin, to w pobliu niezawodnie musi ich by wicej. Indianin zreszt nie wyzbywa si za byle co noa, ktry jest nieodzow-nie w puszczy potrzebny. Jeeli wic da go sendadorowi, to widocznie tylko pod wpywem obietnicy sutego upu i to od nas. Sendador zreszt nie mia przy sobie nic, za co mgby by wyudzi n od czerwono-skrego. - e te pan zaraz przypuszcza rzeczy najgorsze! - przerwa mi brat Hilario. - Lepiej jest przypuszcza co zego i ustrzec si, ni udzi si dobrym i potem gorzko to odpokutowa. Jeeli sendador ma wrd Indian przyjaci, to nie odda si nam w rce bez naleytej opieki i sdz, e nie on sam jest gdzie przed nami, ale w otoczeniu znacznej liczby ludzi. Na kartce napisa, e spotkamy go po dwch dniach drogi; 62 nic te nie byoby dziwnego, gdyby wanie w tym miejscu obozowali Indianie. - Czy w takim razie czowiek, ktrego lady mamy przed sob, znajdowaby si a tak daleko od swoich? - A dlaczegby nie? Czerwonoskrzy mog przecie mie roz-maite cele i kt moe wiedzie o ich zamiarach i przedsiwziciach. Moe planuj co i wysali jednego ze swoich naprzd. Pomijajc to jednak, rzecz da si wytumaczy w inny jeszcze sposb. - Jestem bardzo ciekawy. - Sendador wie dobrze, jak nam zaley na tym, by si dosta do Pampa de Salinas i dlatego czuje si wobec nas najzupeniej bezpiecz-ny. Co innego jednak musi czu wzgldem tych ludzi, ktrych zwabi na wysp, a ktrzy maj powd do cigania go i wywarcia na nim swej zemsty. Z tej wic przyczyny, jak przypuszczam, musia ucieka std jak najdalej. Osadnicy mogli go ciga a do miejsca, gdzie przybita bya kartka; std jednak wypado im koniecznie zawrci, bo nie mogliby przecie wybiera si w step na kilka dni, pozostawiajc kobiety i dzieci w puszczy bez adnej opieki. Dlatego wic sendador nie oczekiwa nas tutaj, lecz poszed. Im

dalej, tym dla niego bezpieczniej. Po dwu dniach spotkamy si z nim i wwczas moe by pewny, e ani jeden z owych dwudziestu z nami nie bdzie. Oto, jak myla sendador. - Hm! - odmrukn Pena. - Nie chce mi si jako z tym pogodzi. A co pan na to? - zwrci si do mnie. - Nie wiem nic. Wywody zarwno jednego, jak drugiego, mog by trafne, ale ktry z nich jest zupenie dobry, nie mona odgadn. Okae to najlepiej najblisza przyszo. Sendador wie dobrze, e nie jestemy jego przyjacimi, a przynajmniej, e znajduj si wrd nas i jego miertelni wrogowie. Mona wic std wnosi, e zastawi na nas puapk i dlatego musimy zachowa wielk ostrono. - I nie szkoda to - odrzek Pena z wyrzutem - e go pucilimy? Teraz nie bdziemy mieli ani chwili spokoju i kto wie, co nas jeszcze spotka. - Nie ma ju nad czym si rozwodzi. Wracajmy lepiej, bo szkoda czasu - odrzekem. Soce ju zaszo i mrok zapada coraz gstszy, ale konie instynktow-nie wyczuway powrotn drog. Bez adnego przypadku natrafilimy na wwz i znalelimy si wreszcie wrd oczekujcych nas towarzyszy.

63
Dotychczas nie mieli oni odwagi rozoy ogniska, lecz gdy si od nas dowiedzieli, e na razie, przynajmniej dzisiaj, nic nam nie grozi, uzbierali suchych gazi, rozpalili ogie i przyrzdzili wieczerz. Po jej spoyciu udalimy si na spoczynek, oczywicie nie zaniedbujc ustawienia stray. Konie przywizano na stepie do palikw. Wczesnym rankiem ruszylimy dalej za ladami sendadora. Z uwagi na to jednak, e trzeba byo trzyma si jego ladw, moglimy odbywa podr tylko we dnie, ~on za jecha prawdopodobnie bez wzgldu na por, wypoczywajc po par godzin we dnie czy w nocy, wedug upodobania. Aczkolwiek wic znajdowa si przed nami nie dalej jak o trzy godziny drogi, co byo widoczne ze ladw, nie moglimy go dogoni. Od koryta rzeki poczwszy, jechalimy prawie cigle przez otwarty pampas - najbliszego jednak dnia natknlimy si na br, dziewiczy wprawdzie, ale tego rodzaju, e si byo mona przedrze. Gste, nieprzebyte lasy zowi si monte impenetrabile. Ten, przez ktry jechalimy obecnie, robi wraenie dzikiego, zapuszczonego parku, urozmaiconego gsto nieduymi polanami. Na jednej z takich polan ju pod sam wieczr, zatrzymalimy si na nocleg. - Dlaczego tu wanie wybra pan miejsce na spoczynek? - zapy-ta mnie Pena. - Przecie lady prowadz dalej i jeeli mamy spotka sendadora, to musimy si ich wci trzyma. - Nie. Musimy pozosta tutaj. Skoczylimy wanie ju drugi dzie drogi i jestem pewien, e sendador znajduje si w pobliu. Tam, przed nami, najdalej o kwadrans drogi, majaczy zwarty las, mocno doem podszyty, jak to spostrzegem przez lornetk. Zao si, e sendador kryje si w tym lesie. - Czym pan uzasadnia to przypuszczenie? - I o to pyta pan, ktry z pocztku tak niedowierza sendadoro-wi?... Niech si pan zastanowi nad tym, co by byo, gdyby on mia Indian przy sobie... - No, nie zobaczyliby nas, gdybymy nie rozpalali ogniska. - Tak pan sdzi?... W jaki jednak sposb znajdzie nas sendador wrd ciemnoci? Nie, panie! Musimy wanie rozpali ogie, aby nie da mu do zrozumienia, e go o cokolwiek podejrzewamy. A wanie to miejsce, gdzie teraz jestemy, nadaje si znakomicie do okolicznoci. Teren jest tu dostatecznie otwarty i jeeli rozstawimy strae w poka-64 nym oddaleniu, wwczas Indianie nie mog nas okry tak blisko, eby ich strzay byy dla nas niebezpieczne. W zwartym za lesie przeciwnie, mog podej tu za nasze plecy. Stosunek midzy mn a Pen pocz si coraz bardziej ozibia od chwili, gdy si przyznaem, e sendador mnie jedynie zawdzicza sw wolno. Od tej chwili Pena szuka cigle okazji do

sprzeczki ze mn i dlatego to oponowa i teraz. Jednak inni towarzysze byli po mojej stronie, wic projekt mj zrealizowano. Pozsiadalimy z koni i roz-oylimy ognisko, by upiec miso ze zwierzyny upolowanej w cigu dnia. W pobliu nie brako te wody dla koni i soczystej trawy. Po stwierdzeiu, e lady sendadora prowadz dalej w prostym kierunku ku lasowi, rozstawiem strae w odlegoci jakich czterystu krokw ze wszystkich czterech stron. Ludzie, do tego przeznaczeni, mieli si ukry za krzakami, aby ich nie dostrzeono, a w razie napadu obowizkiem ich byo natychmiast zaalarmowa obozujcych. Byem pewny, e o tej porze nic nam jeszcze nie grozi, pooyem si spa i kazaem si zbudzi o pnocy. Gdy mnie zbudzono o wskazanej porze, Pena zwrci si do mnie z wymwk: - No i nie byo nikogo! Sendador przepad, jak kamie wrzucony do wody, dziki paskiej wspaniaomylnoci. - Moe pan by pewny, e on sie tu pojawi - odrzekem. - Ale jako nieprzyjaciel... Dzikuj. - I to jest moliwe. Id wanie na posterunek od strony lasu. Odchodzc zauwayem, e Pena i Gomarra szeptali co po cichu midzy sob. Ten ostatni zaczyna coraz bardziej budzi we mnie podejrzenie. Przez cae dwa dni nie odzywa si do nikogo, a na wspomnienie sendadora najwidoczniej wrza gniewem i nienawici, co mona byo atwo zauway. Byem pewny, e skoro sendador si pojawi, bdzie le. - Le czeku godzinami, czekaj i czekaj, a tu ani ywej duszy! - odezwa si sternik, gdy go przyszedem zluzowa z posterunku. - eby chocia przysza tu owa czereda Indian, to przynajmniej miabym sposobno do jakiego ruchu, jakiej roboty. - No, no! Niech pan nie wywouje wilka z lasu - odrzekem. - Kto wie, co si tu jeszcze sta moe do rana. - A c by wicej ponadto, e teraz z przyjemnoci chrapn sobie jeszcze z par godzin. Dobranoc! Odszed, gderzc co pod nosem, a ja zajem jego miejsce na 65 posterunku. Mina jedna godzina, potem druga, spokj nocy nie zosta niczym zamcony. Przede mn rozpocieraa si gboka ciem-no, ktr rozwietla zaledwie odrobin cieniutki sierp ksiyca. Ognisko w obozie sabo coraz bardziej. Nagle wrd ciszy dobieg mnie jaki szrner. Przyoyem ucho do ziemi i posyszaem przytumione kroki, wyraniejsze z kad chwil, a potem ujrzaem pochylon posta, skradajc si ostronie od strony lasu wprost ku mnie. By to sendador. Okoliczno, e przez przybycie swoje od tej strony w okrelonym przez siebie czasie dotrzymywa danej nam obietnicy, kazaa si domyla jego pokojowych zamiarw. Gdyby bowiem knu co zego, zjawiby si niespodzianie innymi drogami, z zasadzki. Aby si przekona, czy jest tylko sam, nie pokazaem mu si i dopiero gdy mnie min, wstaem i poszedem za nim, nie tumic krokw, by mnie zauway. Jako obejrza si, przystan i zapyta po cichu: - Kto idzie? Przystpiem bliej i rzekem: - Spodziewam si, e mnie pan pozna, sennor Sabuco! - Ach, to pan! W jaki sposb znalaz si pan poza mn? - Peniem stra i spostrzegem pana, przepuciem, aby si przekona, czy przybywa pan tu sam. - Kt by mg by ze mn? - Przyjaciele. - Ach tak! Rozstawilicie wic czaty? - Oczywicie. Czynimy to zawsze z przyzwyczajenia, nawet ww-czas, gdy nam nic grozi nie moe. - No, tutaj zbyteczna bya ostrono. Dotrzymuj swych przy-rzecze. Kto jest z panem? Czy tylko yerbaterowie? - Tak, s i oni, a oprcz nich obaj mary~narze, brat Hilario, Pena i Gomarra.

- Tego mg pan zgubi po drodze! - Mnie si zdaje, e moe si pan go nie obawia. Przyrzek mi uroczycie zaniecha na razie przeciw panu wszelkich wrogich kro-kw. - A wic tylko na razie? Znaczy to, e przy najbliszej sposobnoci gotw jest porwa si na mnie. - Dopki ja jestem z panem, zabezpieczenie paskiej osoby naley do mego obowizku. 66 - Wierz panu na sowo i przekonam si sam wkrtce, co sdzi o tamtych. Czy wiedz, w jaki sposb zbiegem? - Powiedziaem im wszystko. - Bardzo le pan postpi - dla siebie samego. - Wiem o tym. Gomarra w napadzie szau strzeli do mnie. - I zrani pana? - Na szczcie nie. Zaraz te daem mu tak nauczk, e mu si odechce na przyszo nastawa na mnie. - A wic grozia panu mier! No, no! Ale jeeli pan odcyfrujesz moje dokumenty, to bdziesz ze mnie zadowolony. A... a... kartk moj znalelicie? - Owszem. - C na to wszystko inni? - Nie radzili z pocztku zapuszcza si w okolic za paskimi ladami, ze wzgldu na mogce grozi nam niebezpieczestwo. - Od kogo? - Jak to od kogo? A n by pan dotrzymywa sowa jedynie w tym celu, aby si uwolni od niebezpiecznych wrogw? - W jaki sposb mgbym to uczyni? Bro moj przecie zatrzymalicie. - Ba, ale pan mimo to jeste uzbrojony. Na przykad ten n za pasem... Skd go pan dosta? Sendador zaniemwi w pierwszej chwili; widocznie pytanie to zaskoczyo go niespodzianie. Po chwili jednak rzek: - No, tak, mam n; poyczyem go sobie u Indianina, ktrego spotkaem przypadkowo... - Ten Indianin znajduje si jeszcze teraz niedaleko pana. I nie tylko, ale znaczniejsza ich liczba... Znowu mrukn co niewyranie, niezdecydowany nieco, po czym doda gono: - Tak, panie. Natknem si przypadkowo na pewien szczep Indian, zaprzyjaniony ze mn i ten mi towarzyszy. Jeeli pan i pascy towarzysze zachowacie si wzgldem nich przyjanie, to i oni obejd si z wami po przyjacielsku; w przeciwnym razie biada wam! - Duo ich jest? - Dowie si pan dopiero wwczas, gdy si przekonam, e jestem wrd was bezpieczny. - Dobrze. Nie nalegam i mam nadziej, bdzie pan postpowa 67 wzgldem nas otwarcie, uczciwie i bez adnego podstpu, co moe wyj na dobre obu stronom. - O! - zamia si pgosem. - Co si tyczy uczciwoci, to... to ja bym raczej powiedzia, e kieruj si wicej roztropnoci. Popeniem wielki bd i spostrzegem si za pno. Gomez opowiedzia mi... Ale czy on jest z wami? - Nie, zosta u swoich. - No, tak. Ot Gomez opowiedzia mi wiele rzeczy o panu, z czego wnosz, e jest pan niezwykle przebiegy, a poniewa najdrobniejszy szczeg uwagi paskiej nie uchodzi, wic nie da si pan w adnym razie podej lub oszuka. Czy na przykad zastanawia si pan, jak przymocowaem do drzewa kartk? - Oczywicie zauwayem to i wywnioskowaem, e mia pan wielki n, ktry kto panu da. - I co potem? - Potem wrciem za paskimi ladami i wpadem istotnie na trop tego kogo, a waciwie, wnoszc ze ladw, Indianina, ktry zapewne poszed nastpnie do swoich towarzyszy, by ich sprowadzi do pana.

- I dlatego postawi pan tutaj strae! Wida niezupenie mi dowierzacie... - Istotnie. Okazuje pan szlachetn pewno siebie i jeeli wyjani si powd tej otwartoci, nie przyniesie to panu adnej szkody. Skoro bowiem posuguje si pan teraz rozsdkiem, to niewtpliwie i w przy-szoci nie zechce pan uy adnego podstpu. Gdybym jednak spostrzeg, e zamierza pan wzgldem mnie lub ktregokolwiek z moich towarzyszy co zego, wwczas nie bd pana oszczdza. Wie pan zatem wszystko. A teraz prosz ze mn do ogniska. Sendador zbliy si do naszej gromadki z gow podniesion i rzek do mych towarzyszy z wyrazem pewnej dumy: - Oto jestem. Widzicie, e sowa dotrzymuj... i spodziewam si tego samego po was. W oboplnym naszym interesie powinnimy zawrze ugod a do ukoczenia sprawy w Pampa de Salinas, po czym kady moe postpowa wedle wasnej woli. Zgadzacie si na to? - Zgadzamy si - odpowiedzieli wszyscy, z wyjtkiem Gomarry, ktry milcza, patrzc na sendadora jak bazyliszek. Ten za mwi dalej: - Przypuszczalicie, e mam do dyspozycji Indian i nie mylilicie si. Przyznaj si do tego i zreszt zaznaczaem 68 to ju poprzednio, e nie jestem wobec was bezsilny. - Jaki to szczep? - zapyta brat Hilario. - Zobaczycie. - Jak to? Czyby mieli nam towarzyszy? - Przypuszczam; e pod za mn a do Pampa de Salinas,, potem, gdy skoczy si czas zawieszenia broni, bd mia ochron. - A czy towarzystwo to bdzie dla nas podane, o to pan wcale nie pyta... - O, nikt z was nie bdzie zmuszony styka si z tymi czerwono-skrymi. Ja powdruj z nimi osobno, a wy znowu osobno i nawzajem nie bdziemy sobie przeszkadza. - Nie bdzie wic pan z nami?... - Od czasu do czasu mog si z wami widywa dla omwienia kierunku podry. Zreszt nie bdziemy zbyt daleko od siebie i w razie potrzeby pod na wasze usugi. Gomarra przy tych sowach sendadora zasoni sobie twarz rk, udajc kaszel, co wrcio moj uwag, gdy miaem go ustawicznie na oku. - A przecie to nie byo umwione - ozwa si Pena. - Pan powinien zosta z nami sam bez Indian. - Jeeli o to koniecznie chodzi... niech bdzie, zostan, ale pod warunkiem, e oddacie mi moj bro. - Owszem, oddam j panu - rzekem - ale musi pan przyrzec, e nie bdzie uyta przeciw adnemu z naszej gromadki. - Uyj jej jedynie przeciwko temu, kto si na mnie porwie. - Zgadzam si. - Ale ja si nie zgadzam! - krzykn Pena. - Milcze! - odrzek mu surowo brat Hilario. - Po co pan utrudnia nam spraw? Jeeli sendadora nie uwaamy ju za swego jeca, to tym samym nie mamy adnego prawa zatrzymywa jego wasnoci. - Ale ja go za jeca nie uwaam i nie cierpi, eby kto dziaa na wasn rk bez porozumienia si ze mn! - krzykn Pena. - Ma pan zapewne mnie na myli? - zapytaem. - Tak jest, pana. - Aha! No, to ja panu owiadczam, e jest mi zupenie obojtne zdanie paskie w tej kwestii. 69 Mwic to, pochyliem si, by podj karabin i wrczy go sendadorowi, gdy wtem Gomarra krzykn: - Jak to? Chce mu pan odda karabin i pozwoli jeszcze na to, by go Indianie bronili? Ja z nim spraw natychmiast zaatwi! To mwic, Gomarra dopad do sendadora i pchn go noem, trailajc jednak nie w pier, bo napadnity si usuna, lecz w rami. Napastnik, widzc, e le

traii, zmierzy si do ponownego ciosu, ale w tej chwili uderzyem go kolb karabinu w gow, tak e run na ziemi jak koda. - A wic sprawa tak stoi! - krzykn wzburzony sendador, przytrzymujc rk skaleczone miejsce dla zatamowania krwi. - Wo-bec tego nie mam tu co robi i odchodz... Ale nie na dugo; zobaczymy si jeszcze... kamcy i otry!... Zawrci szybko i odszed nie zwaajc na moje nawoywania. - Ja go zapi, albo zastrzel! - krzykn Pena i chwyciwszy karabin, pobieg za sendadorem. _ Brat Hilario chcia rwnie pody za nim, ale go powstrzymaem: - Zosta, bracie! Ci dwaj powariowali i teraz bdziemy musieli odpowiada za ich gupot. Sendador mia dotychczas wzgldem nas pokojowe zamiary, ale teraz moe si to zmieni. - Czy pan si dostatecznie przekona, e on nie knuje nic zego? - zapyta Monteso. - Owszem, przekonaem si. By wobec mnie zupenie otwarty i przyzna si, e ma w pobliu ca band Indian. Teraz mog nam oni wyrzdzi niepowetowane szkod . y - Boe! - krzykn brat Hilario, pochyliwszy si nad Gomarr. - On nie yje. - Mniejsza o to. Ostrzegaem go przecie. Wszak znajdujemy si nie w salonie i nie w stoecznym miecie europejskim, ale w Gran Chaco. Czy czaszka pknita? - Nie. - No, to nic mu nie bdzie. Prosz rozstawi znowu ludzi na stray, a ja tymczasem pjd na zwiady. Sendadora nal~y oczekiwa lada chwila z powrotem... Schyliwszy si prawie do ziemi, pomknem w kierunku lasu. Nasuchujc co kilkanacie krokw, doszedem wreszcie tak daleko, e naleao ju std cofn si stanowczo. I istotnie, wytyem jeszcze raz such, na prno, miaem zawrci 70 ku swoim, gdy nagle... za mn w oddali wszcz si piekielny zgiek. Wyjem zza pasa rewolwer, pobiegem szybko w tym kierunku i po chwili, ku swemu wielkiemu przeraeniu, stwierdziem, e zgiek szed wanie od miejsca gdzie obozowalimy. Mrowie czerwonoskrych opado moich towarzyszy i toczya si zawzita walka. Kilku ju obezwadniono, inni bronili si jeszcze resztkami si, a wrd nich brat Hilario i sternik Larsen. Indianie nie mieli adnej broni, i szo im z tymi dwoma zuchami ciko. Poza obrbem walki sta sendador i wydawa gono rozkazy w nieznanym mi jzyku. Strzela w t kup byoby niebezpiecznie, gdy kula moja moga ubi kogo z naszych. Porwany zapaem, widzc, e napastnicy nie posuguj si broni, wetknem rewolwer za pas i rzuciwszy si w wir walki, w to mianowicie miejsce, gdzie sta Hilario, osaczony przez Indian, poczem z caej siy wali na lewo i na prawo i szybko znalazem si w zamknitym kole napastnikw. Napastnicy padali przede mn aw na ziemi, spostrzegem jednak wkrtce, e wysiki moje s daremne. Po chwili zakonnik zosta ostatecznie pokonany i kilkunastu Indian otoczyo go, wic mu rce i nogi. Larsen za broni si jeszcze czas jaki, ale niestety i ten wobec liczebnej przewagi przeciwnikw ostatecznie musia si podda. Teraz dopiero spostrzegem, jak wielkie uczyniem gupstwo, rzuca-jc si w wir walki. Gdybym pozosta na uboczu, mgbym przynaj-mniej ratowa w jakikolwiek sposb swych towarzyszy, co przy mej pomysowoci, by moe, udaoby si w kocu. Poczuem do siebie samego al za sw nieogldno, prbowaem teraz przebi si przez zgraj, signem wic do pasa po rewolwer lub n... niestety, nie byo ju ani jednego, ani drugiego; najwidoczniej podczas szamotania zostaem pozbawiony broni. W podobny zapewne sposb zabrano te bro moim towarzyszom, gdy aden z napastnikw nie zosta raniony, ani zabity. - Podda si! - wrzeszcza z ubocza sendador. - Zarczam, e nic si panu zego nie stanie. Opr jest zupenie zbyteczny. Uznajc smutn prawd ostatnich sw sendadora, opuciem ramiona, ktre skrpowano mi natychmiast.

Sendador kaza mi zawiza oczy, a nastpnie wzito mnie na rce i uniesiono. Aeby mie pojcie o odlegoci, liczyem kroki tych, ktrzy mnie nieli, doliczyem do ptora tysica i daem spokj. Upyno od chwili zabrania mnie kilka godzin, gdy usyszaem 71 ttent kopyt koskich i druga banda Indian przyczya si do nas. - Przyrzekem panu - ozwa si sendador - e nie uczyni mu krzywdy i dotrzymam sowa, ale pod warunkiem, e nie bdzie pan usiowa umkn, bo w przeciwnym razie zgadz pana ze wiata bez adnego skrupuu. - Gdzie s moi przyjaciele? -.spytaem. - W miejscu najzupeniej bezpiecznym. - yj wic? - No, ja uwaam za najbezpieczniejsze to miejsce, z ktrego nigdy si ju nie wraca... - To podo! - Niech si pan nie zapomina! Jest pan w mojej mocy. - Wszystko mi jedno. Jeli pan mnie nie zamorduje, bd pewny z mej strony srogiej pomsty. - Ech! - zamia si. - Ju ja si postaram o to, by nie dozna tej pomsty. A teraz musimy uda si w dalsz drog. Ka pana posadzi na konia, ale ostrzegam, e najmniejszy opr bdzie pana drogo kosztowa. - Prosz mi zdj zason z oczu. - Ohoi Nie jestem tak naiwny. Nie powinien pan wiedzie, przez jak okolic pojedziemy. Uwolniono mi na chwil nogi, bym mg wsi na konia, po czym przymocowano mnie do sioda tak, e byem zupenie bezwadny i ruszylimy. Ju po kilku krokach poczuem, e nie siedz na swym gniadoszu, ktrego zapewne wzi dla siebie sam sendador. Bezskutecznie usio-waem zorientowa si w kierunku drogi, z rnych szczegw wywnioskowaem, e jechalimy przez las, a nastpnie przez preri, po czym brnlimy przez piaski. Gdy soce wzeszo i poczo mnie grza z tyu, wiedziaem, e jedziemy w kieruku zachodnim. W jakim lesie stanlimy na krtki odpoczynek i sendador kaza mi da sztuk misa oraz troch wody, co mi nieszczeglnie smakowao. Nastpnie dugi czas jechalimy przez okolic otwart; soce ju nie grzao, domyliem si, e zasoniy je chmury, bo powietrze znacznie si ozibio. Gniewao mnie to, e nie mogem dowiedzie si, ilu ludzi mia do rozporzdzenia sendador. Wiedziaem tylko, e cz ich jechaa, cz za sza pieszo. Droga w takich warunkach duya mi si okropnie.

72
Wreszcie stanlimy w jakim lesie, gdzie od.wizano mnie od sioda, zsadzono z konia i zaprowadzono pod niegrube drzewo, do ktrego zostaem silnie przykrpowany, a nastpnie zdjto mi przepask z oczu, tak e wreszcie mogem rozejrze si w otoczeniu. Niedaleko mnie znajdowaa si niewielka polanka, porodku ktrej ze dwudziestu Indian krztao si, rozpalajc ogniska. Wrd nich zauwayem sendadora, ktry w niezrozumiaym dla mnie jzyku prowadzi z nimi yw rozmow. Indianie odziani byli bardzo licho, niektrzy mieli tylko ndzne achmany na biodrach. Uzbrojenie ich skadao si z noy, ukw i rurek do wydmuchiwania strza. Sendador usadowi si niedaleko mnie, a obok niego leay na ziemi moje karabiny i rewolwery. - Moe si to panu nie podoba - rzek, spostrzegajc, e wzrok mj spocz na tych przedmiotach ale musz panu owiadczy, e te rzeczy zabraem dla siebie. - Na co si one panu przydadz?... Trzeba przecie umie obchodzi si z t broni. - No, no! Znowu przybiera pan ton wyniosy! Jeli tak, to i ja zaczn na inn nut. Za kar nie otrzyma pan dzisiaj wieczerzy i zostanie w tej pozycji przez ca noc. Widzi pan przecie, e nie

wszystko zabralimy panu, jak tego domagali si Indianie. Jeeli jednak bdzie pan wzgldem mnie krnbrny, pozwol im na wszystko. - Moe pan pozwala, ale posuszestwa niech si pan ode mnie nie spodziewa. - Doskonale! Widz, e jest pan dzisiaj w nieszczeglnym humo-rze, wic propozycje, jakie panu miaem dzisiaj uczyni, pozostawi na jutro. Na tym skoczy i nie odezwa si ju do mnie wicej. Indianie upiekli miso i po posiku pokadli si spa, z wyjtkiem dwch, ktrzy mieli obowizek czuwania. Uoy si te do snu i sendador, sprawdzajc przedtem, czy dobrze jestem skrpowany. Powoli ogie zacz przygasa, rzucajc w ciemnoci ostatnie sabe blaski i wreszcie zgas zupenie. Nie spaem, rozmylajc nad tym, jakby si wydosta z matni, stranicy moi z pocztku rozmawiali, a wreszcie zabrako im wida tematu, bo uspokoili si i kto wie, czy nawet nie posnli. Po chwili posyszaern za sob lekki szmer. Z pocztku mylaem, e 73 to jakie zwierz skrada si do obozu. Byo to jednak mylne mniemanie, bo oto spoza pnia drzewa szepn kto do mnie: - Czy pan pi? To ja, Pena... Przetn panu wizy, po czym prosz schwyci karabiny, a ja wezm rewolwery i pobiegnie pan za mn. - W jakim kierunku? - zapytaem szeptem. - Za mn, to wystarczy. - Gdzie s konie? - Nie wiem. - Szkoda! ale trudno... Przekonam si tylko, czy stranicy pi, czy te czuwaj. Poruszyem si uxnylnie do gono, ale aden nie zwrci na to uwagi. Wwczas Pena podszed do mnie, poprzecina mi wizy na rkach i nogach, po czym, nie zwlekajc chwyciem swoj bro, nacisnem kapelusz na uszy i po cichu, jak kot, pomknem w krzaki. Niestety, Pena chwyci mnie za rk i cign mnie tak gwatownie, e narobio to szmeru. Zbudzeni z drzemki wartownicy podnieli krzyk. Ale Pena zna drog doskonale i nie stropi si alarmem w obozie. Biegem wic za nim, co tchu starczyo i niebawem znalelimy si na otwartym stepie. - Ach, gdyby mie konie! - Daj pan spokj z komi! - strofowa mnie Pena. - Dobrze, e pan z yciem uchodzi i nie mamy si nad czym zastanawia, bo kada chwila nam droga. Po kwadransie zwolnilimy nieco biegu, bo ju tchu nam zabrako. Indianie, szukajcy nas w lesie, wrzeszczeli tak gono, e ich tutaj jeszcze syszelimy. - Prosz mi powiedzie, sennor Pena, dokd dymy? - zapyta-em. - Rozumie si, e na miejsce wypadku. - Czy zna pan drog? - Wybornie, bo posuwaem si ustawicznie za wami. No, nie ma co mwi, ale noc mielimy okropn... - Dziki panu i Gomarze. Dobrze jeszcze, e pan swj bd naprawi. - Sumienie mi nakazywao i ciesz si ogromnie, e mi si to udao. - Czy pan widzia, jak si to wszystko stao? - Owszem. W czasie gdy skradaem si chykiem do lasu, by podpatrzy tam sendadora i da mu kul w eb, posyszaem w obozie 74 naszym zgiek. Przybiegem wic co szybciej w poblie, lecz ju byo po wszystkim; wizano wanie pana. Skryem si na uboczu, oczekujc, co bdzie dalej. Po duszej naradzie sendador zabra pana i dwudzies-tu ludzi z komi, a ja, zwracajc przede wszystkim uwag na pana ledziem was a do skutku. Nie przyszo mi to zbyt trudno, bo cz Indian maszerowaa pieszo. Dotarem do waszego dzisiejszego obozo-wiska i czekaem w ukryciu tak dugo, a wszyscy posnli. Jak pan widzi, udao mi si uwolni pana z opaw. - O losie innych nic panu nie wiadomo?

- Niestety, nie prbowaem nawet przyj im z pomoc, gdy aden z nich nie mgby potem wydoby pana z pazurw tego czowieka. Obecnie za by moe uda si nam uwolni reszt towarzy-szy. - Sendador wspomina mi, e ju nie yj. Ale nie wierz w to, zarwno jak nie przypuszczam, eby nas ciga w tej chwili. On myli, e nie wiem, gdzie si znajduj, bo w cigu drogi miaem przez cay czas zawizane oczy. Przypuszczam, e dopiero rano puci si w pocig za nami, i dlatego musimy spieszy, ile tylko si nam starczy. Zaprzestalimy rozmowy i przyspieszylimy kroku, by si jak najbardziej oddali od obozowiska Indian. Po dwch godzinach zacz pada deszcz, ktry wkrtce przybra rozmiary ulewy, tak e dugi czas szlimy majc wody pod kostki. Nad ranem deszcz zmniejszy si nieco, lecz po godzinie przerwy znowu luno jak z cebra. Dostalimy si ju do owego lasu, gdzie czai si, oczekujc nas, sendador z Indianami, a po chwili przybylimy na miejsce wypadku. Wszelkie wysiki w celu odszukania jakichkolwiek ladw po moich towarzyszach spezy na niczym, bo deszcz zatar je zupenie. Strawili-my na daremnych poszukiwaniach dzie cay. W kocu, zmczeni i wyczerpani do ostatecznoci, zmuszeni bylimy cho nieco odpocz. Pooylimy si wic pod krzakiem na mokrej trawie i zasnlimy. Wskutek nerwowego podniecenia sen nasz nie trwa dugo i ju okoo pnocy zbudzilimy si niemal jednoczenie. Po krtkiej naradzie, wobec niemonoci natraiienia na lady naszych towarzyszy po-stanowilimy wrci na miejsce, gdzie pozostawilimy sendadora, liczc na to, e po mojej ucieczce pody do naszych towarzyszy. Okoo poudnia dotarlimy do owego miejsca, ale dla pewnoci, na wypadek, gdybymy tam jeszcze zastali sendadora i jego Indian, zachowalimy przy zblianiu si wszelkie rodki ostronoci. Nasze 75 obawy jednak okazay si ponne: w obozowisku sendadora nie znalelimy ywej duszy. Nic nie znalelimy, deszcz zatar wszelkie lady. Wyczerpani i godni jak wilki usiedlimy, by przynajmniej nieco odpocz. Zapada zmierzch. Przez jaki czas nie mwilimy nic do siebie i tylko Pena z wyrazem beznadziejnego alu od czasu do czasu spoglda na mnie. W kocu rzek: - Wszystko przepado! Nie ma ratunku! Co robi?... Co robi? - Wyspa si - odrzekem - nabra przez noc nowych si, a rano rozpocz dalsze poszukiwania. - Po co? Jestem pewny, e towarzysze nasi ju nie yj. - Tak pan sdzi? Ja jednak nie uwierz w to, a zobacz ich zwoki. Przecie sendador nie mia powodu, by zabi na przykad brata Hilaria, kapitana lub sternika. Co najwyej mg si zemci na Gomarze. Gdyby za targn si na ycie yerbaterw... ale to przypusz-czenie rwnie nie ma sensu, bo c mu oni zawinili? Musiaby by chyba najbardziej krwioerczym otrem na ziemi. - Taki te jest w istocie i dlatego wolabym nie ciga go ju dalej, lecz szuka drogi do domu. - Wic tak mao obchodz pana przyjaciele i towarzysze? Nie chce ich pan pomci? - Ba! Gdyby to byo moliwe! Ale stracilimy przecie lady... - Znajdziemy je jeszcze po drodze do Pampa de Salinas. - Tak pan sdzi? A po co by tam szed? Przecie pan mu umkn, wobec tego kt mu odcyfruje kipu? - Ale ja znam miejsce, gdzie te przedmioty s ukryte, on za wie o tym i pomyli sobie, e ostatecznie tam pod, by zabra ukryte skarby. Byby wic skoczonym gupcem, gdyby nie stara si mnie wyprzedzi w drodze do Sonego Jeziora. - Moe pan ma suszno, ale wolabym ruszy z powrotem. - No, no! Tak niedawno jeszcze paa pan mierteln nienawici do sendadora! Skde ta naga zmiana? Nie! Nie wolno opuszcza rk bezradnie! Pjdziemy ku Andom i bylebymy tylko spotkali ludzi, a nie wtpi, e uda nam si odszuka zaginionych. Nie tramy nadziei!

ROZDZIA II
STARY DESIERTO
Rankiem trzeciego dnia po rozbiciu naszej gromadki podalimy z Pen, sowa do siebie nie mwic, w kierunku Andw. Nigdy jeszcze w yciu nie czuem si tak przygnbiony, jak wanie w tej chwili. Przyzwyczajony do odbywania podry na koniu, musiaem teraz brn ostatkiem si przez wysok traw i zarola. Towarzysze przepadli nie wiadomo gdzie. Pozbawiony byem przy tym wszystkich swych rzeczy z wyjtkiem broni, do ktrej ledwie troch miaem amunicji, bo gwny zapas mieci si w torbie u sioda i wraz z koniem znalaz si w rkach sendadora. Pena rwnie nie rozporzdza wielkimi zapasami. Wdrowalimy przez najdziksze okolice Gran Chaco. Cz tej krainy, ju w granicach Argentyny, naley do strefy podzwrotnikowej i pokryta jest niezwykle bujn rolinnoci. Obficie nawodniona, szczeglnie trudna jest do przebycia w porze deszczowej, -gdy wskutek wyleww rzek znaczne obszary stoj pod wod. Wok tych zalanych podczas powodzi obszarw skupiaj si nieprzebyte lasy, nazywane z hiszpaska monte impenetrabile. Lasy te nie skadaj si z samych drzew, lecz zarose s zbit gstw ciernistych mimoz, leguminoz i lian. Indianie w tych dziewiczych puszczach umiej wynajdowa sobie atwiejsze, ukryte przed okiem przejcia, jakby niewidzialne korytarze; Europejczyk jednak staje tu bezradny. Po-rodku za tych puszcz dziewiczych rozrzucone s wielkie obszary stepowe o bujnej rolinnoci, bd te wydmy piaszczyste, pozbawione wody i zieleni, z wyjtkiem kaktusw, tu i wdzie urozmaicajcych pustyni. Piaszczyste te obszary nazywaj tu travesias. Stale wiejce w tej krainie wiatry poudniowe przesuwaj piaski z miejsca na miejsce 77 i usypuj pagrki, zwane medanos. Wydmy te s dla podrnych rwnie niebezpieczne, jak podobne do nich wydmy w niektrych okolicach Sahary. Znany podrnik Adolf Wrede w czasie swojej podry naukowej w i 843 r. zauway nad Bahr el Safy, w pustyni el Ahgaf, e piasek, naniesiony przez wiatry midzy skay, by tak miaki i lekki, e mona byo w nim z atwoci uton, jak w wodzie. Arabowie opowiadaj podrnym, e okolica Bahr el Safy bierze swoj nazw od krla, ktry przyby z wojskiem do Hadhramaut z Beled es Saba Wadian i we wspomnianym miejscu uton ze sw armi. Miejsca takie nazywaj w Ameryce Poudniowej uadales. Przed poudniem wspomnianego dnia weszlimy na rozlegy step, ktrego trawa sigaa nam wyej pasa, co ogromnie utrudniao pochd. Pena, zarzuciwszy karabin na plecy, szed przodem i torowa drog. Po godzinie jednak mczcej wdrwki przez to morze trawy stan, odetchn gboko i odezwa si: - No, a teraz niech pan idzie na przedzie, bo ja ju nie mog! A zao si, e gdy si szczliwie wydostaniemy z tej strasznej sawanny, bdziemy mieli jeszcze gorsz drog do przebycia. Bdzie to albo pustynia, albo nieprzebyte gstwiny mimozowe. - Nie bdzie tak le - odrzekem. - Prosz spojrze przed siebie. Na horyzoncie wida wyranie szar smug. Jestem pewny, e to nie niskie mimozy, lecz las wysokopienny. Pena popatrzy we wskazanym kierunku i odetchn. - Tak, ma pan suszno - rzek. - Moe te nareszcie trafi si jaka zwierzyna. Godny jestem, jak pies bezdomny. - I ze mn nie jest lepiej. Gotw bybym zje choby papug. - Poamaby pan sobie zby na niej. Prbowaem ju raz tego misa i zapamitam na cae ycie. - A moe zdarzy si co lepszego... Ruszajmy prdzej, przyjacielu! Po godzinnym marszu wida byo ju dokadnie, e mamy przed sob las i to bezporednio wyrastajcy ze stepu, nie poprzedzony zarolami.

Przyspieszyem kroku, gdy wtem zwrci moj uwag pewien szczeg. Zatrzymaem si tak nagle, e Pena zapyta mnie zdziwiony: - Co si stao? Czemu pan si schyli? Czy pana co uksio? - Prosz spojrze - rzekem - cieka... - Istotnie- rzek po chwili. - Wielka szkoda, e nie przybylimy tu wczeniej. Byoby co je. 78 - Jak to? - Przecie to jelenie szy tdy - odpowiedzia, oblizujc wargi mimo woli. - A jeeli to s lady czerwonoskrych?... - C znowu! Przecie lady ludzkie byyby o wiele szersze. Zreszt nie bada ich pan jeszcze dokadnie... - Prosz je obejrze dokadniej... Zaledwie si pochylilimy ku ziemi, gdy Pena zawoa: - Istotnie, to lady ludzkie. Co za szczcie, e nareszcie trafimy na ludzi! - Nieche pan tak nie krzyczy! - przerwaem mu - bo nie wiadomo jeszcze, czy moemy si cieszy z tego odkrycia... - Tak pan sdzi? - zapyta, ju nieco ciszej. - No, zobaczymy. Niewielu zreszt ich byo... moe dziesiciu... - Prosz powiedzie... dajmy na to... czterdziestu, pidziesiciu, to bdzie zblione do prawdy... No i prosz doda, e szli tdy zaledwie przed dwiema godzinami. - Skde pan wie o tym? - Musz zobaczy jeszcze, jakiej barwy byli ci ludzie. Za chwil i to panu powiem. - Nie wierz, sennor. - Zobaczymy. Poszedem kawaek za tropem, podniosem kilka zerwanych dbe trawy, wrciem do towarzysza i wyjaniem: - dba te mwi, e mamy do czynienia z Indianami. - Z Indianami? Poznaje to pan po dbach? - Prosz, czy wie pan, jaka jest rnica pod wzgldem obuwia midzy biaymi, ktrzy trudni si tutaj zbieraniem kory, a Indianami z Gran Chaco? - Oczywicie, biali nosz zawsze obuwie, a Indianie chodz stale boso. Ot ludzie, ktrzy szli tdy, byli boso, gdy dba zostay zerwane palcami ng... - Tak? Czy nie mogy by zerwane butami? - Mogy, ale w takim razie nie byyby spaszczone. Prosz popatrzy na to dbo na przykad. Jest cakiem paskie i skrcone w uk, co kae si domyla, e znalazo si midzy palcami, spaszczyo si, urwao i skrzywio w jedn stron. Jest to najlepszy dowd, e 79 ludzie, idcy tdy, nie mieli na nogach obuwia, a wic zaliczy ich musz do Indian. - Ja bym nigdy nie doszed do takiego wniosku... Ale jak pan obliczy ilo ludzi i czas? - Rzecz prosta i atwa. Gdyby szo tdy tylko dziesiciu ludzi boso, to cieka nie byaby a tak wyrana. Co do czasu, to wnioskuj o nim z tego, w jakim stopniu zwide s zerwane dba trawy. Oczywicie na minuty obliczy si to nie da, ale w przyblieniu mog miao obstawa przy dwch godzinach. - Ale w jakim zamiarze Indianie cignli tdy, tego pan stanowczo nie moe wiedzie. - I to wiem, sennor Pena. Ludzie ci nie nieli adnego ciaru; std wniosek, e szli nie w zamiarach handlowych, a wic chyba musi to by jaka wycieczka wojenna. - Zadziwia mnie pan... C wic uczynimy wobec tego? Ominie-my ich, czy te nie?

- Przeciwnie, zajmiemy si nimi. Jeeli bowiem cign w zamia-rach jakiego rabunku, to nie moe to by dla nas obojtne i naleaoby przeszkodzi zbrodni. Musimy spotka si z tymi ludmi koniecznie. - Ba, ale w takim razie musimy zmieni kierunek naszej drogi. Dymy przecie na pnocny zachd, oni za szli prosto na zachd. - W tym miejscu tropy prowadz istotnie ku zachodowi, ale zapewne wiadomo panu o tym, e w Gran Chaco nie mona po-drowa po linii prostej. Czerwonoskrzy musz zna okolic dokad-nie, a wic omijaj przeszkody i dlatego czsto zbaczaj. Najlepiej bdzie pody ich ladami, bo moe uda nam si dowiedzie, dokd d i jakie maj zamiary. Gdybymy za szli naprzd swoj drog, nie troszczc si o nich, moglibymy wanie zetkn si z nimi niespodziewanie, a spotkanie to byoby prawdopodobnie nieprzyjemne. Zreszt, idc ich ladami, bdziemy mieli utart ciek. - No, tak. Ale mimo wszystko czuj si przygnbiony, nieszcz-liwy i... godny. - No, no! Nie rozpacza, Pena! Zdaje mi si, e ja mam wicej powodw do zwtpienia, a jednak ani na chwil nie trac otuchy; przeciwnie, prze mnie naprzd jaka niewidzialna sia i nci w oddali promyk nadziei. Nie mog zreszt opuci rk, gdy towarzysze moi przepadli nie wiadomo gdzie i moe grozi im jakie niebezpieczestwo. Ratowa ich trzeba choby ostatkiem si!

80
Gdy uszlimy spory szmat drogi ladami Indian, Pena przystan nagle i rzek: - Przepraszam... zdaje mi si, e nie zrozumiaem dobrze ostatnich sw paskich. Czyby naprawd towarzysze nasi mogli jeszcze y? - Na pewno yj. Na te sowa Pena wybauszy oczy, przytkn palec do czoa i rzek: - Uwaaem pana za czowieka niezwykle mdrego i roztropnego, a tu nagle zaczyna pan takie niedorzecznoci... Szkoda, wielka szkoda! - Powiedziaem panu ju przedtem, e dopty nie uwierz w czyj mier, dopki nie ujrz zwok, lub wiarygodnego wiadectwa mierci. - Ale to si samo przez si rozumie, e oni ju nie yj. Aby przekona si o tym najlepiej uczynimy, zaczynajc poszukiwania na nowo. - W tym wanie celu idziemy przez te bezdroa. - Jak to? Chce pan wlec si na koniec wiata za tymi Indianami? Nie! To naprawd mieszne! Co do mnie, nie mam ani ochoty, ani obowizku towarzyszy panu. - No, pjdzie pan przecie dalej, skoro zawdrowalimy a tutaj - prosilem. - Moe nareszcie bdzie z tego poytek. Pena spojrza na mnie, wzruszy ramionami i rad nierad powlk si za mn z pomrukiem niezadowolenia. Udobrucha si jednak nieco, gdy wyszlimy z lasu i zobaczylimy nagle skrt cieki w naszym kierunku, co pozwalao domyla si, e Indianie omijali tu jak przeszkod nie do przebycia. Po pewnym czasie zagbilimy si znowu w las, na szczcie rzadki, a wic nie wymagajcy wielkich wysikw. Tu zdarzyo si co, co w zupenoci wrcio humor memu towarzyszowi. Oto spostrzeglimy wiewirk, za ktr pdziy jakie dwa wiksze zwierztka. A tak byy zacietrzewione pogoni, e nic sobie z naszej obecnoci nie robiy. - No, mamy wreszcie dwa concho monas - odezwa si Pena uradowany - bdzie wyborna piecze! Dalimy ognia jednoczenie. Pena celowa do jednego, ja do drugiego i nie chybilimy.

- No, przynajrnniej nie zginiemy z godu - odezwa si Pena z zadowoleniem. -Niech pan wemie swoj zdobycz i chodmy dalej. Moe upatrzymy jakie miejsce do rozoenia ognia. Poszlimy i po upywie pewnego czasu wyszlimy z lasu i stanlimy na brzegu rozlegej sawanny, przez ktr tropy szy dalej. Ucieszyo 81 mnie to bardzo, gdy mogem teraz ujrze Indian z pewnej odlegoci, wic przygldajc si dalej ladom, zakomunikowaem t wiadomo Pex~ie. Odpowiedzia mi na to jakim pomrukiem. Zdziwiony, obr-ciem si ku niemu i... wybuchnem gonym miechem. Biedaczysko mia usta pene surowego misa i zawzicie pracwa szczkami, starajc si je pogry. - Dlaczego si pan mieje? - wybekota. - Lepiej by pan zrobi, wykroiwszy sobie rwnie porcyjk. Znakomite! - Dzikuj! Wol zaczeka, a bdzie ogie. Niebawem spostrzeglimy przed sob na horyzoncie ciemn smug lasu. Biorc pod uwag, e Indianie mogli rozoy si obozem przed nim, zboczylimy w step i przez bujn traw przedarlimy si z niemaym trudem a do linii, na ktrej przypuszczalnie mogli obozowa. Las nie by tu zbyt gsty, a poinidzy drzewami rosy krzaki, dziki czemu moglimy niepostrzeenie zbliy si do ladw. Posuwajc si ostronie w t stron, usyszelimy nareszcie ludzkie gosy. - Sl - szepn Pena. - Co teraz robi? Czeka a pjd, czy te zbliy si do nich? - Lepiej bdzie, gdy podsuniemy si a pod samo obozowisko, bo moe uda nam si dowiedzie, co to za ludzie. Prosz i ostronie za mn, ale w takiej odlegoci, eby nas dzieliy od siebie co najmniej dwa pnie drzewa. Udao si nam szczliwie dosta do miejsca, skd moglimy dokadnie obserwowa Indian. Siedzieli przy ognisku, piekc miso, zatknite na dugich patykach. - Czy to nie ironia? - szepn Pena. - Ja, czowiek cywilizowa-ny, musiaem si zadowoli kawakiem surowego misa, ci dzicy natomiast sporzdzaj sobie pieczenie... - Gupstwo! Wolabym wiedzie, do jakiego szczepu nale. - Ba! W jaki sposb dowiedzie si o tym? - Sdz, e pan, jako znawca Gran Chaco, potrafi bez trudu... - Za wiele pan ode mnie wymaga. Skd ja to mam wiedzie? ~o ubraniu? A c oni maj na sobie? Ledwie do poowy s okryci jakimi szmatami. Co innego w Pnocnej Ameryce. Tamtejsi Indianie przynajmniej przestrzegaj charakterystyki w stroju. A tu co? - Ma pan suszno. Ale przecie moe by si dao pozna ich po mowie? Cicho! Suchajmy! 82 Indianie byli widocznie w bardzo dobrym humorze, gdy roz-mawiali ze sob swobodnie i wesoo, chocia niezbyt gono. Czasem tylko odezwa si ktry goniej, wyraajc niezadowolenie, e mu si miso zanadto przypalio. Pena przez jaki czas wyta such, wreszcie odezwa si do mnie szeptem: - No, nareszcie wiem... To Mbocovisowie. - Zna pan ten szczep? - Waciwie nie mona ich nazywa szczepem. Jest to raczej lud, ktry si rozpada na liczne grupy. Sze lat temu bawiem u nich par miesicy, gdy na ich obszarze znajduj si liczne drzewa chinowe. Sownik tych Indian jest bardzo skpy i dziki temu nauczyem si wkrtce ich jzyka na tyle, e mogem ich od biedy zrozumie. - Podobno s to najbardziej wojowniczo usposobieni Indianie? - Istotnie, ale na szczcie nie s liczni i plemi ich zanika z kadym rokiem wanie z powodu tego, e wielu ich ginie w cigych utarczkach z innymi plemionami. - Syszaem, e szczeglnie nienawidz szczepu Tobas. - Tak, tak. Ci ostatni s agodni, spokojni i dla biaych dosy yczliwi. Niektrzy nawet osiedlili si na stae i uprawiaj rol, o ile oczywicie mona to nazwa upraw. Napadnici jednak, broni

si jak lwy. Budz ponadto podziw wspania budow ciaa, podczas gdy na przykad Mbocovisowie s skarowaciali i w ogle zwyrodniali. Oni... Tu przerwa, a po chwili rzek: - Kt to ku nim idzie? Istotnie z przeciwnej strony zbliyli si w tej chwili dwaj mczyni i usiedli przy ognisku. Jeden z nich by Indianinem. Ubrany by nie lepiej od swoich towaryszy; ale na gowie mia odznak z pir i trzyma w rku jak strzelbin, podczas gdy reszta nie miaa broni palnej, a tylko noe, lance i rury do wydmuchiwania strza. Drugim by biay niskiego wzrostu, barczysty, z czarnym, obfitym zarostem. I ten mia strzelb, a zza szarfy, ktr by owinity zamiast pasa, wyglday dwa noe i dwa pistolety.- Czy zna pan moe tego biaego? - zapytaem. - Nie. Ale Indianin nie jest mi obcy; widziaem go raz w Paso de los Torros, a potem znowu w Cardovo. Nazywa si Venenoso i jest naczelnikiem Mbocovisw.

83
- Nie syszaem dotd podobnego nazwiska. Venenoso znaczy trujcy. - Tak te jest w istocie. Gdyby pan przebywa duej w dorzeczu Rio Salado, dowiedziaby si o nim niejednej rzeczy. Jest to miertel-ny wrg biaych i dziwi si nawet, e w jego towarzystwie znajduje si kto z naszej rasy. Venenoso jest krwioerczy jak pantera i nigdy nie usiedzi spokojnie, cigle wszczyna zatargi i walki. Jest jednak tak chytry, e niczego dowie mu nie mona, chocia o zbrodniach jego wiadomno wszystkim. - Czy przynajmniej waleczny? - Ale! Niech pan nie ocenia tutejszych Indian podug skali pnocnoamerykaskich Apaczw. Tutejsi Indianie potrafi rabowa i mordowa, ale przed niebezpieczestwem umykaj w popochu, jak barany. Obrzydliwa natura! Czerwonoskrzy po posiku zabrali swoje manatki i ruszyli w dalsz drog. Naczelnik i biay szli na samym przodzie. Aby si upewni, czy nie zamierzaj powrci tu jeszcze, podyem za nimi. Jednak oddalili si, nawet si nie ogldajc. Wrciem do Peny. Zastaem go ju nie w krzakach mimozowych, lecz przy pozostawionym przez Indian ogniu. W tak krtkim czasie zdoa ju zdj skr z coati i wetkn kawa misa w ogie. - I czerwoni mog si na co przyda - mwi do mnie. - Nawet ogniska nie zgasili i my, dziki temu, nie potrzebujemy si trudzi zbieraniem suchych gazi. - Rzeczywicie... Nie wie pan jednak na pewno, czy nie wrc tu jeszcze, a siada pan najspokojniej przy ich ogniu... - Ech, co mi tam! Skoro czek godny, to... to... Niech no pan pjdzie za moim przykadem! - Teraz mog to uczyni, bo si przekonaem, e odeszli zupenie. Ale... spieszmy si, przyjacielu; musimy dzi wieczorem koniecznie podsun si pod ich legowisko, a moe dowiemy si czego o ich zamiarach. - Wic wieczorem nie bdziemy mieli ognia! Nieche pan tak mwi od razu, bo w takim razie upiek caego zwierza. Zjedlimy z niezwykym apetytem piecze, zabralimy resztki misa do sakiew i po upywie niespena godziny podylimy dalej ladami dzikich, wchodzc niebawem znowu w las. Cign si on przez trzy godziny, a kto wie, jak bymy w nim szli, gdyby nie Indianie, ktrzy 84 bezwiednie utorowali nam drog wrd gszczw i zaroli. Nieraz w cigu tej drogi zblialimy si do nich tak, e sycha byo ich gosy i musielimy zatrzymywa si, zanim si nieco oddal. W ten sposb znalelimy si w kocu na obszernej rwninie, pozbawionej zupenie rolinnoci i wody. Ta ostatnia okoliczno bya dla nas dosy przykra, gdy po sutym posiku mielimy silne prag-nienie.

Przypuszczaem, e Pena znw bdzie narzeka na los i okolicznoci. Jednak ze zdziwieniem zauwayem, e co go ywo zainteresowao i zapomnia o pragnieniu zupenie. - Co panu jest? - spytaem. - Ale tak, tak... nie myl si... Tu wanie grono poszukiwaczy kory carapa, wrd ktrych byem i ja, zostao napadnite podczas odpoczynku przez Indian. Wprawdzie poturbowalimy ich, co si zowie, ale te i naszych byo dosy rannych, jeden za nawet pad trupem od zatrutej strzay. Na pnocnym brzegu j,eziora pochowali-my go i usypalimy mogi z gazw i kamieni. Wida j jeszcze; prosz spojrze! - Zatem nieobca jest panu ta okolica? - Oczywicie, cho to ju lata cae upyny od tego czasu. Poniewa jednak lasw tutaj nikt nie wycina, wic okolica nie zmienia wygldu i zorientowa si bardzo atwo. Tu, na lewo, za rzek, powinna by Isla de Taboada, a dalej droga do Santiago. Mymy przybyli wwczas w te strony od Rio Vermejo, przed sob na wprost mamy laguny de Carapa. - Czy nazwa ta ma co wsplnego z drzewem, dostarczajcym tuszczu carapa? - Tak jest. Drzewo to jest bardzo poyteczne. Kora i licie stanowi znakomite lekarstwo przeciw febrze, a z owocw, wielkoci kurzego jaja, wyrabia si tuszcz i oliw lolicuna. Podobno po tamtej stronie lagun rosn cae gaje tych drzew. - Czy by pan tam? - Nie, gdy lasy te zamieszkuje potne plemi indiaskie Tobas, ktre strzee ich jak witoci. O ich naczelniku chodz ciekawe wieci. Podobno wywodzi si on jeszcze od plemienia Inkasw, a mimo to przedstawia czysty typ Europejczyka. Jemu te naley zawdzicza, e Indianie z tego szczepu nie s wrogo usposobieni wzgldem biaych 85 i przyjli nawet pewne urzdzenia cywilizacyjne. Przypuszczam, e Mbocovisowie na nich wanie si wyprawili. - Pidziesiciu omiu ludzi miaoby si wyprawi na cay szczep? - By moe, e maj zamiar tylko okra ich potajemnie. - Jak to? Przecie midzy nimi znajduje si take biay... - C to szkodzi? S ludzie, ktrzy utrzymuj, e Indianie wanie od biaych nauczyli si kra i rabowa i ja zgadzam si z tym twierdzeniem w zupenoci. Prosz wzi pod uwag choby takiego sendadora. Czowiek ten ma na sumieniu wicej ni dziesiciu naczelnikw szczepowych. Ale szkoda czasu; chodmy dalej. Miao si ju ku wieczorowi, gdy przebylimy pustyni. Nie od razu jednak trafilimy na bujniejsz rolinno. Z pocztku wida byo tu i wdzie rzadk traw, potem coraz wiksze jej kpy, a wreszcie weszlimy na tak sam preri, jak ju nieraz poprzednio przebywali-my. Dotarlimy wreszcie do lasu i zatrzymalimy si tu a do nocy, by nie natkn si na Indian, ktrzy wyczerpani dug wdrwk przez pustyni, rozoyli si zapewne na jego skraju na nocleg. Przypuszczenia moje wkrtce ziciy si. Na krawdzi lasu bysn niebawem pomie wielkiego ogniska. Znajc ju miejsce, w ktrym zatrzymali si Indianie, okrylimy ich znacznie i podeszlimy do nich z boku. Spoywali wanie wieczerz i popijali j wod, ktr przynosili w kapeluszach z poblis-kiego strumyka, po czym zaczli sobie sa legowiska i ukada si do snu. Naczelnik plemienia i w nieznajomy biay usiedli nieco na uboczu i rozmawiali ywo ze sob. - Musimy ich podsucha - szepnem do Peny. I popezlimy w poblie siedzcych. Poniewa nie znaem ich dialektu, poleciem Penie, by si zbliy do nich i posucha, o czym rozmawiaj. Pena chtnie podj si tej ryzykownej misji i jak w poczoga si niemal za plecy rozmawiaj-cych. Przez trzy kwadranse czekaem, jak na szpilkach, zanim Pena wycofa si z niebezpiecznego miejsca. Przyczogawszy si do mnie, szepn: - Chodmy. Dowiedziaem si cokolwiek i sdz, e to nam wystarczy.

- No? - mruknem, gdymy ju byli w bezpiecznym miejscu. - Mw pan, bo jestem niezmiernie ciekawy. - Nie, sennor; na dusz rozmow nie mamy czasu. Chodmy co 86 prdzej, a moe nam si uda uratowa wielu ludzi, wrd nich za jakiego Europejczyka. Teraz ja bd przewodnikiem, bo znam okolic. I poprowadzi mnie ukiem przez preri, a nastpnie brzegiem lasu, gdzie trawa bya niska i lady musiay si do rana zatrze. Wreszcie po ptoragodzinnym przedzieraniu si przez krzaki dostalimy si na zupenie woln przestrze. - Teraz opowiem panu, o co chodzi - ozwa si Pena. - Czerwoni pjd rano prosto przez las, wic, aby nie spostrzegli naszych ladw, poprowadziem pana okln drog. - A czy pan wiedzia, e tutaj jest ta wolna przestrze? - Dowiedziaem si o tym ze sw tego biaego draba, ktry proponowa wodzowi Indian dwa szlaki: jeden dalszy, ten mianowicie, ktrym teraz idziemy i drugi, bliszy lecz uciliwszy, w prostym kierunku. Wdz zgodzi si na ten ostatni i dlatego nam pozostaa ta droga, ktr obecnie idziemy. - Dowiedzia si pan, kto jest ten biay? - Niestety, nie. - A jak go nazywa wdz? - Powtarza jakie nazwisko, ale nie przypuszczam aby ono naleao do owego biaego draba. Syszaem je zreszt po raz pierwszy. - Jakie to nazwisko? - El Yerno. - Ciekawe! - odrzekem. - To znaczy zi~. - Ba, ale prawdopodobnie to tylko czerwonoskrzy tak go nazywa-j, a waciw jego nazwisko musi brzmie inaczej. Indianie bowiem zawsze nazywaj ludzi po swojemu, wedle jakiej specjalnej ich waciwoci, ktr odrniaj si od innych. - Jeeli tak, to sowo zi nie jest dla nich bez znaczenia. Mona std wnosi na przykad, e te tego czowieka jest wan osobistoci dla Mbocovisw. - A moe biay w jest ziciem ktrego z nich?... - Nie zdaje mi si, bo nie przywizywaliby do tej okolicznoci zbytniej wagi. - Mniejsza zreszt o to. Najwaniejsze jest to, co zamierzaj. Ot, chc napa na plemi Tobas w Laguna de Carapa. Biay twierdzi, e naczelnik Tobasw, wywodzcy si jeszcze z dynastii Inka, posiada ogromne skarby. Biay ten by osobicie u Tobasw dla szpiegowania 87 ich i zna doskonale okolic. Obecnie Tobasowie wybrali si na wojn z Chiriguanosami, pozostawiajc w swych osadach zaledwie kilku wojownikw oraz kobiety i dzieci. Yerno wic twierdzi, e napadajc znienacka na starcw i kobiety, zdoa wymusi na nich wiadomo o miejscu zamieszkania naczelnika, ktry nazywa si Desierto. - Ach, to ten, o ktrym pan wspomina? - Tak jest. Yerno utrzymuje, e nie jest on wcale potomkiem Inkasw i e przyby tu z Europy. Desierto wybiera si co roku do Santiago i zaatwia tam swoje interesy i sprawunki. Tam Yerno spotka si z nim pewnego razu i z rozmowy wywnioskowa, e to Europejczyk. - To bardzo moliwe. Zdarzao si ju nieraz, e przybysze europejscy byli naczelnikami szczepw indiaskich. Jeli tak jest w tym wypadku, to naley ostrzec go przed niebezpieczestwem. I ja tak myl. - Skoro idzie o biaego, to obowizkiem naszym jest przyj mu z pomoc. Pytanie tylko, czy znajdziemy drog? - Owszem, znajdziemy, dziki ziciowi, ktry opisa j do dokadnie w rozmowie z wodzem. - A o sobie nie wspomina nic? - Ani sowa.

- A o teciu? - O teciu? Ach prawda!... Teraz dopiero sobie przypominam... Trujcy pyta go, gdzie si teraz obraca jego te, a on odpowiedzia, e wybra si na wschd, gdzie ma na widoku znakomity up. - Czy nie wspomina, kiedy wrci w te? - Owszem. Ma przyby lada dzie, ale nie wiadomo, kiedy; zalee to bdzie od przebiegu sprawy z jakimi biaymi, ktrzy eglowali na Paranie: - Co? - krzyknem uradowany. - I mwi mi pan o tym dopiero teraz? To to niewtpliwie... no kto?... Prosz zgadn... - Nie mam pojcia. - w te by nie tylko na Paranie, ale moe nawet troch dalej, na jej dopywie... - Moe sendador? - zapyta zdziwiony Pena, przystajc nagle. - Ale nie inaczej, przyjacielu! - Nie! Myli si pan stanowczo. Przyszo to panu do gowy jedynie dlatego, e w ostatnich czasach cigle mielimy do czynienia z tym opryszkiem.

88
- Moje przypuszczenia nie s bez pewnych podstaw. Wiadomo przecie panu, e sendador ma w Chaco tajemnicze mieszkanie i e zawar przymierze z Indianami? - No, tak. - A dalej, jako sawny przewodnik przez Andy, skrci gowy wielu podrnym i e wreszcie, jak to pan sam mwi, skierowa teraz swoje szpony przeciw jakim biaym na Paranie... - Caracho!... Teraz zaczyna mi si wyjania caa sprawa. No, no! Ja bym nigdy nie wpad na pdobn myl. Powiada pan tedy, e owym teciem jest sendador. Ale przecie nie wiadomo, czy mia crk... - Mia, czy nie mia, wszystko jedno. Dosy, e jestem pewny tego, co mwi i mam nawet pewien plan na najblisz przyszo. Mbocovi-sowie chc napa Tobasw, aby dosta w rce ich wodza razem z jego skarbami. My jednak odwrcimy t rzecz: napadniemy na nich i zowimy sendadora. - Znakomicie, sennor. Czuj teraz, mimo ogromnego wyczer-pania, jakby jakie nowe siy weszy we mnie. pieszmy wic. Do rana zajdziemy do Laguna de Carapa. I natychmiast ruszylimy zdwojonym krokiem dalej, usposobieni jak najlepiej, pomimo uciliwej drogi przez las i krzaki, a nastpnie przez obszern piaszczyst rwnin. Piasek by tu miaki, wic grzlimy w nim po kostki, ale mimo to nie ustawalimy w drodze ani na chwil. Pena umia znakomicie si orientowa podug gwiazd, za co go te pochwaliem. - A widzi pan, e ze mnie nie taki ak, jak si to panu wydawao. Wszak dobrze si stao, e zboczylimy z gwnego kierunku, bo przynajmniej Indianie nie zauwa naszych ladw. A teraz zadam od pana czego, czego by pan si nigdy po mnie nie spodziewa. - No! Sucham. - Poprosz o zdjcie obuwia! - Ach, domylam si! Jestemy zapewne na linii, ktr i bd jutro rano Mbocovisowie... - Tak, panie. Gdy pjdziemy boso, wezm nasze lady za lady Indian - odrzek triumfujco Pena. - A jednak dobry znawca ladw i w takim wypadku nie daby si wprowadzi w bd - odrzekem. - Pomidzy stop Indianina a stop biaego jest wyrana rnica. Biali maj zazwyczaj stopy odchylone z przodu na zewntrz, czerwonoskrzy za maj je zwrco89 ne palcami do wntrza. Ponadto stopy ich pod spodem nie s wygite w rodku, jak u biaych, lecz rwne, std te i lady zatrzymuj t charakterystyczn form. Nie posdzam jednak naszych

przeciwnikw o takie zdolnoci orientowania si wedle ksztatu ladw; wystarczy im trop: boso czy w butach. cignlimy obuwie i szlimy dalej boso po miakim piasku, ktry jednak bd co bd dla wydelikaconych ng naszych nie bardzo by atwy do przebrnicia. Nie zwaalimy jednak na to, nie troszczc si o lekkie zatarcia. Na krtko zatrzymalimy si dla spoycia resztki zapasw misa i brnlimy bez wypoczynku do samego rana. Wyszli-my wreszcie na twardy gliniasty teren, pokryty dosy bujn rolinno-ci, co wskazywao, e w pobliu musi by woda, woylimy obuwie i podylimy dalej. - Jestemy niemal u celu naszej wdrwki - zauway Pena - i by moe, e spotkamy si wnet z tutejszymi Indianami. - Zna pan ich narzecze? - A pan? - Ani sowa. - Wic udao mi si przecie w czym pana przecign. W tym narzeczu potraii rozmwi si doskonale. Zdwoilimy nasz uwag, bo przecinay si tu w rnych kierunkach liczne lady, co wskazywao, e w tym ustroniu moemy si natkn na ludzi. Nadzieje nasze jednak okazay si ponne, bo nie spotkalimy ywej duszy. Z pewnej odlegoci doszed nas plusk wody, podylimy w jego kierunku i stanlimy na brzegu rozlegego jeziora, ktrego drugi brzeg gin gdzie w oddali. - Co to ma znaczy? - spytaem. - Ani ludzi, ani mieszka! - Trzeba i za ladami. - Ba, ale na co si to przyda, skoro ladw tych jest a tyle i w tak rozbienych kierunkach? Chodmy lepiej dalej, bo wedug wszelkiego prawdopodobiestwa chaty znajduj si gdzie nad tym jeziorem i musimy si w kocu natkn na nie. Daremne jednak byy nasze poszukiwania nad jeziorem; spodziewa-nej osady nie znalelimy. Jednak wkrtce uderzy nasze ucho huk wystrzau i krzyk zranionego ptaka. - A to co? - zawoa Pena. - Strza? W ktrej stronie? - Zdaje mi si, e po lewej, cho w lesie odgos czsto myli.

90
Zwrcilimy si w t stron i niebawem naszym oczom przedstawi si bardzo ciekawy widok. Przed nami wznosi si olbrzymi, wysoki na kilkanacie metrw blok skalny o pionowych prawie zboczach.

I
- Kamie? - zdziwi si Pena. - W Gran Chaco nigdzie nie ma kamieni. - Istotnie i mnie to zadziwia... Niemoliwe aby taki olbrzym by blokiem eratycznym, przyniesionym tu z Andw przez lodowce. A jednak nie naley on do miejscowych tworw geologicznych. - Czy to granit, czy wapie? - Nie wiem. Przecie zakrywaj go zupenie mchy i porosty, wic dopiero po ich usuniciu moglibymy to zbada. Obejdmy blok, a moe z innej strony znajdziemy jakie nagie miejsce. - To dziwne, e w pobliu tej skay nie ma ani jednego ladu! Co pan o tym sdzi? Ruszylimy w przeciwnych kierunkach, aby obej i zbada ska, jak te w nadziei, e znajdziemy jakie lady.

Skaa stanowila olbrzymi blok, dugoci i szerokoci co najmniej po czterdzieci metrw, a ciany jej byy tak prostopade, e nikt nie mgby si wdrapa na jej wierzchoek. Obok rosy wysokie drzewa. Obszedem ska do poowy i spotkaem si z Pen, idcym z przeciwnej strony. - Ani ladu czowieka - rzek, rozkadajc rce. Rozgldajc si jeszcze wok, chciaem co odrzec, gdy nagle spostrzegem dwa tropy ludzkie, wiodce z gbi lasu i koczce si pod jednym z rozoystych drzew. - Ot wanie, e s lady dwch ludzi - rzekem. - Hm! I to Indian - odpar, przygldajc si ladom. - Szli do drzewa, ale nie wida, eby wracali. Gdzie by si podziali? Moe siedz na drzewie? I przy tych sowach spojrza w gr. Ale gazie drzew byy tak rzadkie, e nie mgby si tam nikt ukry. - Z wszelk pewnoci ludzie ci wazili na drzewo, gdy na ziemi s znaki wpierajcych si palcw, a nawet oberwali przy wdrapywaniu si ga. Poniewa nie wida ich wrd gazi, wic niezawodnie siedz gdzie indziej, a mianowicie... w skale. - Przecie nie ma w niej adnego otworu. - Tak, std go nie wida, ale... prosz popatrze na kor tego pnia; jest starta, co wiadczy, e ludzie wazili na to drzewo niejeden raz.

91
Rwnie ten konar, zwisajcy tu nad sam ska, jest odarty z kory. Zobaczymy! Zarzuciwszy karabin na plecy, zaczem wdrapywa si na drzewo. Pena jednak chwyci mnie za rk, woajc: - Na mio boski Co pan robi? To niebezpieczne!... Licho wie, co tam moe by w tej skale... - Ja wiem take - odrzekem. - Mamy przed sob ni mniej, ni wicej, tylko tajemnicz rezydencj naczelnika Indian Desierto. Ci dwaj ludzie, ktrych lady widzielimy, s zapewne jego sucymi. - Moe lepiej zawoa? - Bezwarunkowo nie, bo zaalarmowalibymy tym niepotrzebnie Indian, mieszkajcych z wszelk pewnoci gdzie niedaleko, ktrzy mogliby nam przeszkodzi w widzeniu si z naczelnikiem. Wol zatem odnale go sam, bez niczyjej pomocy. A pan, jeli si boi, niech zostanie sobie na dole. - Ja miabym si ba? Za kog to pan mnie uwaa? Chciaem tylko rozway dobrze przedsiwzicie, a e pan chce koniecznie wle lwu w paszcz, to i mnie nic innego do czynienia nie pozostaje. Drzewo byo wysokie, a konar jego, sterczcy poziomo nad ska, znajdowa si na wysokoci jakich pitnastu metrw. Wdrapaem si na nie bez trudu, a za mn wlaz Pena. Rozejrzaem si wrd gazi i teraz dopiero spostrzegem grub lin, ukrcon z yka, a umocowan na drzewie tak, aby moga suy jako porcz dla tych, ktrzy zmuszeni byli chodzi po tym konarze. - Widzi pan - rzekem, zwracajc si do Peny - e jestemy na drodze do bardzo wanego odkrycia. Kto wie, jak wspaniae moe by wntrze tej olbrzymiej skay... - Ba! Ale jak si tam dosta? Nie wida przecie i z tej strony adnego otworu. - Musi on jednak by gdzie, skoro ludzie tdy przechodz. Trzeba tylko dobrze si rozejrze. Przeszedem po konarze, trzymajc si jedn rk liny i zbliyem si do skay, ktra bya tak samo pokryta rolinnoci, jak u dou. Tylko w jednym miejscu uwag moj zwrci pk rolin dziwnie spltanych. Szarpnem za ten pot i zdawao mi si, e gdzie w gbi zajcza dzwonek, a w par sekund pniej otwary si ukryte w zieleni drzwi, jakby podwoje tajemniczego Sezamu i ukaza si w nich Indianin.

92
Drzwi te byy zbite z desek, z zewntrz tak oplecione rolinami, e trudno je byo rozrni wrd ciany bloku. Indianin ubrany by w pcienne spodnie i tak sam kamizelk. Przy sobie broni adnej nie mia. Zobaczy nas i stan wystraszony, z otwartymi szeroko ustami oraz wytrzeszczonymi oczyma. Widoczne zdziwienie obok przestrachu malowao si w jego twarzy. Zrozumiae, e zdziwienie i przestrach Indianina byy najzupeniej usprawiedliwione, bo nage ukazanie si dwch obcych ludzi i to w dodatku biaych, w miejscu tak starannie ukrytym i strzeonym, musiao by dla niego niezwyk niespodziank. Pena, chcc od razu zagodzi jego przestrach, przemwi do niego kilkoma niezrozumiaymi dla mnie sowami, ale nie otrzyma na nie adnej odpowiedzi. Indianin sta w milczeniu, jak skamieniay, wobec czego odsunem go na bok i wszedem do wntrza, a za mn pody Pena. W chwili jednak, gdymy si znaleli wewntrz tajemniczego przybytku, Indianin odzyska mow i zacz krzycze, a gos jego rozchodzi si po dugim podziemnym korytarzu, w ktrym si znalelimy, tak doniole, e miaem ochot albo zatka sobie uszy, albo jemu gardo. - Chodmy prdzej - nagli Pena - bo niebezpiecznie byoby, gdybymy si w tym wskim korytarzu spotkali z wiksz liczb Indian. Przyspieszylimy kroku i niebawem weszlimy do maej izdebki. U samego progu stanem, jakbym nagle w sup granitowy si zamieni. ciany izdebki byy pomalowane na czarno, a na tym tle widniay namalowane bia farb czaszki ludzkie. - Po lewej stronie pod cian sta klcznik, a na nim widniaa trupia czaszka, krucyiiks oraz lampka olejna. Po prawej stronie w kcie mieci si ndzny barg, usany z grubej i ostrej rogoy. Naprzeciw znajdoway si drzwi. Gdy si znalelimy na progu izdebki, w drzwiach stan wysoki, chudy jak kociotrup, mczyzna, patrzc na nas wzrokiem, ktrego nigdy nie zapomn. Gow mia wyysia do ostatniego woska, oczy wpadnite tak gboko, e je byo ledwo wida, policzki wklse, a nos wyduony. Duga, po sam pas sigajca, biaa jak mleko broda dodawaa mu jakiej tajemniczej powagi i zarazem grozy.

93
Podnis rk do gry i by w tej chwili podobny do anioa mierci, nieubaganego w swej stanowczoci i potdze. - Zuchwalcy! - rzek po hiszpasku. - Waylicie si wtargn do tego zaktka, a nie wiecie, e za miao t odpowiecie waszymi gowami! - Nie wiemy,, ani te nie mamy ochoty w to uwierzy - odparem spokojnie. - Kto was przyprowadzi tu do Laguna de Carapa? - Nikt. Sami znalelimy drog. - A kto wam wskaza moj kryjwk? - Nikt. - Jednake musia was kto poinformowa, gdy inaczej nie bylibycie tu trafili. - Myli si pan. Nie spotkalimy nikogo i nie mwilimy z nikim. - To niemoliwe jednak, abycie sami wpadli na trop, prowadzcy a tu przez drzewo. - Owszem, znalelimy lad dwu ludzi i po tych ladach trafilimy a tutaj. - Jestecie niezwykle zuchwaymi i niewtpliwie zymi ludmi, bo przybywacie tu, nie pytajc o pozwolenie. A przecie nikomu z obcych nie wolno wiedzie, e mieszkam w tej skale. Wiedzcie jednak, e kto wtargnie tu podstpem lub przemoc, ten ju std ywy nie wychodzi. Tak by musi i tego wymaga moja tajemnica.

Mwi to z tak powag i pewnoci siebie, e kto inny mg uwierzy, e jest beznadziejnie zgubiony. Ja jednak odrzekem mu najspokojniej: - Nie przypuszczam, aby pan mg wykona sw grob, choby z tego powodu, e mamy poza sob otwarte drzwi. - O! Gdyby nawet udao si wam uciec, to jeszcze i wtedy nie byoby dla was ratunku, bo dam znak, a zlec si tu w jednej chwili moi wojownicy i roznios was na strzpy. - Ba! Ale wojownikw nie ma obecnie w osadzie, bo poszli na wypraw. - A! Wiesz o tym? - Wiem. - Jestecie wic szpiegami, skoro nasze sprawy tak bardzo was interesuj i nie myliem si ju na pierwszy rzut oka. Tak, moi 94 wojownicy poszli. Ale jest ich jeszcze dosy w domu, by was pochwyci. - Mamy karabiny; bdziemy si bronili... - Mwi wam jednak, e si std wcale ju nie wydostaniecie. Popatrzcie no tylko za siebie... Pocign za sznurek, zwisjcy przy drzwiach i w tej chwili drzwi zatrzasny si za nami. Widocznie by tu jaki mechanizm, o ktrym nie mielimy pojcia. - A wic tak - rzek, umiechajc si chytrze - jestecie moimi winiami! Prosz zoy bro! - Czyby pan przypuszcza, e usuchamy? Zapewniam pana, e dwch silnych mczyzn nie tak atwo zmusi do poddania si. - Ja za owiadczam wam, e nie jestem sam, o czym si zaraz przekonacie. Odstpi na bok, abymy mogli zobaczy dwch Indian, stojcych w drugiej izbie; trzymali oni w pogotowiu rurki do wydmuchiwania zatrutych strza; w jednym z nich poznaem tego samego, ktry nam otwiera. Sta tak naprzeciw ludzi, mogcych potraktowa nas w kadej chwili mierci nie naleao do przyjemnoci. Jednak nie straciem pewnoci siebie i odrzekem. - Jeeli to caa paska zaoga, to le stoj paskie sprawy. Jeden z tych obrocw zdbia przed chwil na sam widok obcych ludzi. A przypuszczam, e i drugi nie jest wikszym bohaterem!... - Przelk si, bo wzi was w pierwszej chwili za upiory. Obecnie wie ju, e jestecie nie upiorami, lecz zymi ludmi i nie ma powodu do lku. Posuchajcie mnie, radz, zcie bro dobrowolnie!... - A moe by lepiej byo, aby pan nas posucha. Przecie pan nie wie, po co tu przyszlimy. - Nie jestem ciekawy. Uwaam was za wczgw i przestpcw I i to mi wystarcza. - My jednak przychodzimy tu w zamiarach przyjaznych...

I
- Znam si na nikczemnoci biaych wczgw, ktrzy krc si po Gran Chaco, by szczu Indian jednych przeciw drugim i wyciga std dla siebie korzyci. Nienawidz biaych i nie chc ich zna, a jeli ktry z nich tu wtargnie, ginie natychmiast... mier biaym! Oto moje haso.

95
- Myli si pan jednak co do nas, bo przybylimy, by wywiadczy panu wan przysug. - Prosz nie kama! - odrzek gniewnie. - Wykrtami rozdra-nicie mnie jeszcze bardziej, a sobie nic nie pomoecie. - Mwi prawd: chc pana ostrzec. - Ostrzec? - zamia si ironicznie. - Ale to zbyteczna fatyga. Nie chc adnych przysug od ludzi waszej rasy i dam sobie rad sam, bez niczyjej pomocy.

- Tak pan jest pewny swego bezpieczestwa? - Zupenie. I jeeli macie zamiar mnie ostrzega, to najlepiej bycie zrobili, ostrzegajc mnie nie przed kim innym, lecz przed sob samymi. - A jednak istotnie grozi panu niebezpieczestwo ze strony szczepu Mbocovisw, ktrzy nadcigaj tu zbrojnie i zamierzaj na was napa. - To bajka! - To nie bajka, lecz prawda i rcz za to sowem honoru. - Ludzie waszej rasy nie posiadaj honoru, a wic nie powinni szafowa tym sowem. - Pan nas obraa - odciem si. - Przyjmuje nas pan niezbyt yczliwie, ale to mona wybaczy, gdy i my weszlimy tutaj, nie pytajc o pozwolenie. Jednake dosy ju tych sw obelywych! I mwic to, postpiem dwa kroki naprzd, a Pena obok mnie. Stary machn rk lekcewaco i rzek: - Radz wam, abycie nie byli natarczywi, bo tak bdzie, jak ja zechc i jak ja zrobi. Skd wiecie, e Mbocovisowie chc na nas napa? - Podsuchalimy ich. - Nie wierz w to, aby pan mia tyle odwagi i mia zbliy si do nich - odrzek, ogldajc mnie od stp do gw. - Ja za nie mog uwierzy, aby pan by owym sawnym czowiekiem, ktrego zw Desierto... - Owszem, jestem nim. - Jeli tak, to ostrzegam pana, bo wanie o panu mwili Mbocovi-sowie. - Po Mbocovisach mona si tego spodziewa. Ale nie mog wam za wasz przysug odpaci si wdzicznoci, tak samo, jak nie moe by wdziczn kura lisowi za to, e j ostrzega przed tchrzem...

96
- Sennor! Prosz nareszcie liczy si ze sowami! - rzekem z grob w gosie. - Wiem dobrze co mwi. By moe, e poszedbym na wasz przynt, gdybym nie mia dowiadczenia. Ju raz zastawiono na mnie podobn puapk, powtrnie wic podej si nie dam. - Skde to panu przyszo - rzekem - e miesz ublia nieznanemu czowiekowi dlatego jedynie, e jaki otr pana oszuka? Czy pan rozurnie, e takie postpowanie jest wysoce niesprawiedliwe? Czy zreszt nie byoby mdrzej i roztropniej wybada tych, ktrzy pana ostrzegaj, zanim si ich posdzi o ajdactwo? - To zbyteczne. Widz was tutaj i to mi wystarcza, abym osdzi, co zacz jestecie. - Do stu diabw! - wyrwa si Pena. - Dziwnie pan traktuje t spraw. - Ale zupenie susznie - odrzek stary. - Znam ludzi i nigdy si nie myl w sdach o nich. Powtarzam wam jeszcze raz, e jestecie moimi winiami i macie zaraz zoy bro. - Ani mi si ni! - odburkn Pena stanowczo. - A pan? - rzek do mnie z grob w spojrzeniu stary Desierto. - I ja rwnie jej nie zo - odpowiedziaem, uraony do ostatecznoci pych, surowoci i obraliwym tonem mowy starego dziwaka. - Ha! Sami sobie krzywd uczynicie - rzek, a zwrciwszy si do stojcych w gbi Indian, skin: Chodcie tu! Drgale postpili ku nam i skierowali na nas miercionone rury. - No i c? - zapyta stary szyderczo. Sytuacja nasza nie naleaa do bezpiecznych. Jeden ruch tych drabw, a w par sekund byoby po nas. Trupie czaszki w tej osobliwej pustelni nie byy bez znaczenia. - A oto zatruty n - mwi dalej Desierto, byskajc nam przed oczyma sztyletem. - Starczy lekkie zadranicie... i mier! C pan na to? - Co ja na to? - odrzekem, baczc ustawicznie na obu Indian.

- Ja powiem panu, e n paski moe by niebezpieczniejszy dla pana, ni dla nas. - To dowodzi, e pan zwariowa - rzek Desierto. - Przeciwnie, jestem przy zdrowych zmysach, jak i pan.

97
- Wobec tego owiadczam, e licz do trzech i jeeli w tym czasie nie zoycie broni, ja zo ciaa wasze u moich stp... - Prosz liczy... nie przeszkadzam. Stary popatrzy na mnie jak na wariata, po czym cofn si par krokw. - Ha! Jeli pan chce... - i da znak Indianom. W tej chwili jednak z byskawiczn szybkoci skoczyem na drabw, nie przygotowanych na to i wyrwaem im rury, ktre rzuciem na ziemi. W nastpnej chwili chwyciem jednego za bary i rzuciem go w stron Peny ze sowami: - Zrb pan z nim porzdek! Drugiego czerwonoskrego prawie jednoczenie uderzeniem w skro powaliem na ziemi i w nastpnym oka mgnieniu skierowa-em si do starego, ktry oniemia ze zdziwienia. Zabiegem go z boku i uderzyem w prawe rami tak, e n z brzkiem uderzy w sufit i spad po drugiej stronie izby. Nastpnie chwyciem starego oburcz za gardo i powaliwszy go na ziemi zwrciem si do Peny, ktry kolanami przydusi pokonanego przeze mnie Indianina. - No, jake tam? - Trzymam go dobrze - odrzek. - Musimy teraz wszystkich trzech zwiza... byle tylko byo czym. - Mam jaki sznurek w kieszeni. Wycign kawa powroza, zwiza swego przeciwnika, cign z niego jak szmat i podar na dugie pasy. Pasami tymi skrpowali-my pokonanych. - No, a teraz jestemy panami sytuacji - rzekem, odetchnwszy z ulg. - Istotnie jest to dla mnie niespodziank. Ani nie marzyem, aby nam tak dobrze poszo... - Jak to? Przecie pan nie chcia si podda... - No, tak. Nie chodzio mi tylko o potargowanie si ze starym; w gruncie rzeczy nie mylaem o poddaniu si. C teraz uczynimy? - Musimy przetrzsn dobrze te zakamarki, by si przekona, czy tu kogo jeszcze nie ma. A przede wszystkim zobaczymy jak si rzecz ma z tym zatrzaskiem. Czy potrafimy go otworzy? Prosz potrzyma wiato! Sprbowaem drzwi,prowadzcych na zewntrz: nie otwieray si.

98
- Jestemy w potrzasku! - rzek Pena. - Nie wydostaniemy si std... - Nie obawiam si. Gdybymy mawet nie odkryli tajemnicy mechanizmu, to i tak, majc Desierta w rkach, dowiemy si, czego bdzie potrzeba. Niech no pan podniesie wiato bardziej do gry. Pena przywieca, ja za obejrzaem cian i zauwayem dwa druty.

Pocignem za jeden z nich - bez skutku; pocignem za drugi


- i drzwi otworzyy si z trzaskiem. Zatrzasnem je z powrotem, gdy nie byo czasu na badanie mechanizmu, natomiast zajem si jecami. Indianin, obezwadniony przez Pen, by zupenie przytomny i patrzy na nas trwonie wielkirni oczyma, towarzysz za jego lea jak martwy; rwnie starzec nie dawa znaku ycia.

Po upewnieniu si, e aden z nich nie wydobdzie si z wizw, weszlimy do drugiej izby. Bya wiksza ni pierwsza. Na rodku sta st, a naokoo niego krzesa. Na cianach wisiaa bro wszelkiego rodzaju, jak: noe, strzay, pistolety, a wrd nich dwa rewolwery, strzay, uki, tarcze i rury do wydmuchiwania strza. Trzecia izba bya jeszcze wiksza. Wygldaa jak sala posiedze, gdy na rodku sta niezwykej wielkoci st, a przy nim duo krzese. St ten oczywicie zbito na miejscu w izbie, gdy przez drzwi nie zdoano by w caoci go wnie. Staa te tutaj szafa prymitywnej roboty i biurko z przyborami do pisania. Idc dalej, trafilimy na kuchni pen garnkw, kociokw i innych naczy, nawet takich, ktre nie su do gotowania posiku, jak na przykad: tygle, butelki, szklanki, kubki i inne, jakie mona widzie w pracowni czowieka zajmujcego si chemi. - Czyby stary by aptekarzem? - zagadn Pena. - By moe, a przynajmniej way jakie leki swojego pomysu. - Czy pana to nie astanawia, e powietrze w tej dziurze jest znakomite? Widocznie stary postara si o naleyt wentylacj. - Widzi pan przecie otivr w powale. - No, no! Musiao sporo pracy kosztowa urzdzenie takiego mieszkania w skale... - Jeeli to w ogle jest jednolita skaa. Setki ludzi musiao nad tym pracowa i to nie w cigu jednego roku. Zdaje mi si, e ta skaa... Suchaji - zapukaem w tynkow cian. - Ta ciana wydaje gos, jakby bya z drzewa i gliny. Chodmy jednak dalej. Drzwi w tym dziwnym mieszkaniu byy z desek heblowanych, 99 zaopatrzone w zawiasy i posiaday nawet dobre klamki, co w tej puszczy wydawao mi si istotnie godne podziwu. W nastpnej izbie staa wielka szafa z pkami, na ktrych widniay rozmaite flaszki i soje z etykietami w jzyku aciskim. Bya to najwidoczniej apteka. W jednym kcie na mocnym stole staa okuta elazem szafa z trzema zamkami. Prbowaem j poruszy z miejsca, lecz nie posuna si ani o wos. Jak si przekonaem, bya przy-rubowana do podstawy. - Zdaje mi si, e zi wanie na ten przedmiot ma najwikszy apetyt - rzek Pena. - Prawdopodobnie - odrzekem. - To jest istotnie kasa, ktra zapewne mieci w sobie nie lada sum. Sysza pan, e Desierto co roku jedzi do Santiago... - Za co jednak mgby bra pienidze? - Kt moe wiedzie?... Nie nasza to zreszt rzecz zastanawia si nad cudzymi interesami. Nastpnie weszlimy do wielkiej izby, a raczej skadu, wypenionego a do sufitu toboami i belami. Pomidzy nimi znajdoway si dwa wskie przejcia w poprzek i wzdu. - Kora chinowa - rzekem, obejrzawszy jedn z paczek. - Hm! - mrukn Pena. - Czyby stary by moim koleg po fachu? To ciekawe! Znajdujcy si tu zapas wart jest tysice... - Nic dziwnego, e uzbierano takie jej mnstwo. Przecie w te lasy nikt obcy si nie zapuszcza; rk do roboty nie brak wrd Indian. - Suszna uwaga. Najtrudniej jest przetransportowa towar do Rio Salado, ale stamtd ju wygodn drog, na statku lub tratwie mona go dostawi na targ. W szafce, ktr widzielimy, jest zapewne spora suma za te produkty. Poszlimy dalej, a Pena nie mia sw podziwu dla tajemniczej kryjwki starego dziwaka. - Czyby naprawd - mwi - ten blok skalny by tak wielki, e oprcz tamtych s tu jeszcze inne pomieszczenia? Zaczyna mnie to coraz bardziej zaciekawia. Nigdy bym nie pomyla, e zwyka z pozoru brya granitu kryje w sobie tak zagadk. - Rwnie i ja jestem zdumiony tym wszystkim - rzekem. Desierto, bd co bd, musia by niezwykym czowiekiem, ktry take gdzie indziej mg odegra niepospolit rol. Zaciekawio mnie pytanie, jakie losy zapdziy go w t odludn puszcz.

100
W nastpnej izbie znajdowao si okoo pidziesiciu siode. Wisiay one na cianach obok rozmaitych narzdzi i drobiazgw. - Wic stary ma konie - zauway Pena. - Pewnie, bo chyba siode tych nie wkada na Indian. - Nie przypuszczaem, e tu, w Gran Chaco, zobacz sioda... i to u Indian... - Indianie ci jednak s niemal staymi mieszkacami tych stron; dlaczeg by nie mogli mie koni? Przypuszczam, e pod wpywem Desierta ucywilizowali si, przynajmniej do pewnego stopnia. Ale... Ale... niech pan spojrzy! - zauwayem zdumiony. - Jakie schody... Weszlimy po nich i po uchyleniu niedomknitych drzwiczek, znalelimy si na wolnej przestrzeni. Drzwiczki te nie otwieray si do gry, jak to bywa w niektrych piwnicach domowych, lecz stay pionowo, a ponad nimi zbudowany by daszek, podobnie jak na okrcie. 4f Znalelimy si na zewntrz tajemniczego mieszkania Desierta i rozejrzelimy si wok. Nie byo std wida ani lasu, ani te ska, tylko najzwyczajniejszy mur, wysoki co najmniej na Io metrw. Nie to jednak wprawio nas w najwysze zdumienie, lecz zupenie inna okoliczno. Oto przed nami roztacza si wspaniale urzdzony... ogrd z grzdkami i klombami, jak w jakim paacu florenckim lub mediolaskim. Wrd grzdek sterczay tu i wdzie krzewy r. W gbi pod murem widniaa niedua szopa, opodal za altana. Przeszlimy chodnikami, utrzymanymi bardzo starannie, do owej szopy. Byy w niej narzdzia, nic z ogrodnictwem nie majce wspl-nego. Pena objani mnie, e s to przyrzdy, ktrymi posuguj si poszukiwacze kory. Kiedy zwrcilimy si ku altanie, Pena przystan nagle, rozoy rce i odezwa si ze zdumieniem: - No prosz! To naprawd przechodzi wszelkie wyobraenie. W samym rodku Gran Chaco natraii na grzdki najszlachetniejszych warzyw i kwiatw... Nikt by w to nie uwierzy. - Istotnie. Nawet owo mieszkanie w skale mniej dziwi ni ten ogrd. Stary jest z wygldu ascet i niewielk zdaje si przywizywa wag do rzeczy doczesnych. Jake wic wytumaczy sobie ten przepych w ogrodzie? Te kwiaty, ta romantyczna altana! No, no! A tam, co za widok wspaniay! W otaczajcym ogrd murze znajdoway si prostoktne otwory, 101 zasonite z zewntrz zieleni, ale tak, e mona byo przez nie widzie rozleg okolic. - To ciekawe! - dziwi si Pena. - Nawet okna na wiat szeroki porobi stary. Ale z czego zbudowane s te ciany? Przecie w Gran Chaco nie ma kamieni. - Jest natomiast glina, z ktrej mg wypala cegy. Przecie przechodzilimy nawet przez teren gliniasty. - Czyby uczy tej roboty swoich Indian? - Niezawodnie. Ale musiao to by nie dzi, ani wczoraj, ale ju dosy dawno, bo mury s suche i poronite. Ale oto druga altanka. Chodmy; moe stamtd zobaczymy jezioro! Druga altanka bya tak gsto opleciona rolinami szerokolistnymi, e ledwie j mona byo z daleka rozrni wrd zieleni. Zbliajc si ku niej, nie spodziewaem si, e mi na chwil zabraknie oddechu w piersiach. Bo oto nagle posyszelimy ni mniej, ni wicej, tylko dwiczny gos kobiecy: - No, wuju, posae? Traiiam przecie ptaka dobrze i nie powinien przepa. Gos brzmia dwicznie jak dzwonek, a sowa powysze wypowie-dziane byy po hiszpasku.

Stanlimy, patrzc na siebie zdumieni t now niespodziank, a po chwili szepn Pena: - Do licha!... Jaka sennora! - Albo sennorita. Strze pan swego serca! - Prosz si o mnie nie obawia... Ale tu, tu, e si znajduje!... Naprawd nie mog wyj z podziwu! - Tak, to ciekawe! Ale dowiemy si zaraz... - Jak to? Chcesz pan si jej pokaza? - No, a jak mam postpi? Przecie syszaa nasze gosy. - Eee! - odrzek Pena skrobic si w gow. - Wolabym wrci. Nie wygldamy na takich, ktrzy by umieli kania si damie... Na te sowa omal nie parsknem miechem. Oto Pena, mczyzna dzielny i nieustraszony w dzikiej puszczy i wobec wroga, poczu lk przed... kobiet. - Bo prosz sobie wyobrazi - doda - przed nami kobieta, niezawodnie dystyngowana, a my z wygldu niczym wczgi... - Przypuszczam jednak, e i ta sennorita nie jest tak ubrana, jak do 102 salonu, bo po pierwsze, przebywa w Gran Chaco, po wtre, styka si z Indianami, a po trzecie, nie boi si prochu. - Skd pan to wie? - Przecie niedawno syszelimy wystrza. To ona strzelaa do ptaka i nie chybia, jak to wynika z jej wasnych sw. - No, skoro tak, to sennora, ktra umie strzela, nie bdzie si gniewaa, e nie jestemy we frakach. Id wic pan naprzd, a ja pjd za panem. - Wuju! Czemu nie odpowiadasz? - zabrzmia znowu dwiczny gosik w altanie. - Bo go tu nie ma - odrzekem, zbliajc si. Na aweczce siedziao urocze dziewcze, ktre na nasz widok zerwao si przestraszone. Pena, schowany dotychczas za mymi plecami, wysun si teraz i rzek do dziewczcia uspakajajco: Prosz si nie ba, sennorita! My pani nic zego nie zrobimy!... Dziewczyna, p Indianka, jak zauwayem, staa u wejcia do altany, jedn rk opierajc si o odrzwia, a drug trzymajc n~ piersi. Bya ubrana w dug sukni pcienn, sigajc do ziemi, z szerokimi rkawami, jak u szlafroka. Dwa krucze warkocze zwisay jej poniej kolan. Twarz miaa niad, piknie zaokrglon, bez ladu jakichkol-wiek cech rasy indiaskiej, jak na przykad wystajce koci policzkowe. Pod wzgldem urody w zupenoci dorwnywaa pierwszej lepszej piknoci europejskiej. To, e si nas przelka, nie byo dziwne. ya przecie w puszczy, odcita od wiata, widzc tylko Indian. A tu nagle pojawiaj si dwaj biali i to o wygldzie, mogcym obudzi powane podejrzenia! Tu obok niej sta oparty o cian altany karabin. Dziewczyna, mierzc nas od stp do gw, zapona ywym rumiecem i chwyciw-szy karabin, luf jego skierowaa prosto ku nam ze sowami na-brzmiaymi gniewem i grob: - Cocie za jedni? Czego tu chcecie? - Przede wszystkim niech pikna sennorita raczy askawie odoy karabin - odrzekem. - Nie jestemy wrogami pani. - Czy widzielicie si z moim wujem? - Oczywicie. - Spodziewam si - rzeka, odkadajc karabin - e z nim rozmawialicie, gdy innaczej nie byoby was tutaj. Czemu jednak on nie przyszed z wami?

103
- Przyjdzie zaraz. Zosta, aby przygotowa co na nasze przyjcie. - A czemucie nie pozostawili broni na dole? - Bo chcemy pozosta tu troch duej. Jeeli jednak sprawia to pani przykro, moemy karabiny nasze odoy na stron. - Co? - zamiaa si. - Sdzi pan, e si boj broni, jak wasze kobiety? O, nie! Prosz jednak siada. Postawilimy karabiny pod cian i weszlimy do altanki, w ktrej mogo si pomieci co najmniej sze osb. - Mj wuj musi mie do panw ogromne zaufanie, skoro dopuci was do poznania swoich tajemnic-rzeka, gdymy usiedli naprzeciw niej. - Do tego tylko jeden jedyny czowiek mia prawo tu wchodzi. - Zaspia si, a ja zapytaem: - To by zy czowiek? - Pan wie o tym? - przerwaa ywo. - Nie, ale tylko pytam... - A moe pan go zna? Moe pan wie co o nim? Gdzie on jest obecnie? Znowu przy tych sowach trysny jej z oczu iskry. - Prosz si uspokoi, sennorita! Nie znarn go i nigdy go nie widziaem. - A dlaczego pan o niego pyta? - Bo przecie pani pierwsza wspomniaa o nim... - Skd jednak myl, e to czowiek zy? - Wywnioskowaem to z twarzy pani. - Jak to? Wyczyta pan z mojej twarzy? By moe... nie pomyli si pan. Jest krzywoprzysic i dlatego go nienawidz... Mwic to, zacisna rce i zagryza usta. Rozmawialimy zaledwie par minut, a ju poznaem tajemnic jej serca. Zdradzi si z ni mogo tak prdko jedynie dzieci natury, jakim byo to dziewcz. W altanie byy dwa otwory, przez ktre roztacza si widok na jezioro. - Z tej strony powinien przyby - rzeka, wskazujc jezioro. - Ale do dzi dnia go nie wida... - I dodaa: - Och, jak jak go nienawidz! ... Nastaa chwila milczenia, mwic nawiasem, bardzo dla nas przy-kra, bo nie chcielimy, mimo wszystko, wdziera si w tajemnice dziewczcia.

104
- Moe bym go mniej nienawidzia, gdyby nie by... biay. Bo biali wszyscy s... kamcami i otrami. - Mnie si zdaje, e przez usta pani przemawia gorycz i znie-chcenie. Fakt, e pani wyrzdzi przykro jeden biay, to jeszcze nie dowodzi, e miliony ich s takie jak on. - Poznaam wielu w San Antonio... Wszyscy jednacy... - Przebywaa tam pani przez duszy czas? - Tak. Byam na pensji. Wuj chcia, abym otrzymaa wykszta-cenie i staa si dam wiatow. - I jest ni pani... - O, nie! Nie jestem i by nie chc! - zaprzeczya ywo. - Nie chc zna ludzi cywilizowanych, bo to obudnicy. W oczy prawi grzecznoci, a poza plecami obgaduj si nawzajem, jakby byli dla siebie miertelnymi wrogami. Poznaam si na otaczajcych mnie ludziach, na ich faszu i dlatego uciekam. - Ucieka pani sama? - Tak. Prosiam, by mnie uwolniono od komedii, zwanych stosun-kami towarzyskimi, ale nie otrzymaam pozwolenia, wic uciekam od nich potajemnie. Jestem zreszt wadczyni

plemienia i nie mog znie, eby mi kto rozkazywa. Zaopatrzyam si w karabin i n, dosiadam konia i puciam si przez puszcz do domu. - I znalaza sennorita drog? Czyme si pani ywia przez tyle dni? - W puszczy jest przecie do zwierzyny, a strzea potrafi doskonale. Ot, przed chwil ubiam jednym celnym strzaem ptaka. Nie pojmuj tylko, dlaczego wuj mi go nie przynosi, cho przyrzek, e odszuka go w zarolach. - Czy wuj wychowywa pani od dziecka? - zapytaem, chcc si dowiedzie, jaki jest midzy nimi stosunek. - O, nie. Poznaam go dopiero wwczas, gdy przyby do nas. - A wic nie jest naprawd krewnym pani? - Nie, ae kocha mnie ogromnie i dlatego nazywam go wujem... Ojcem nie pozwala si nazywa. - Czy dugo jest tutaj? - Od jedenastu lat. Gdy tu przyby, liczyam sze lat. - Skde wuj pani pochodzi? - Z Europy. - A z jakiej narodowoci?

106
- Nie mog powiedzie, bo mi tego surowo zakaza. - Dlaczego utrzymujecie to w tajemnicy? - Nienawidzi swoich rodakw, bo chcieli go umierci. - A kto jest naczelnikiem plemienia Tobaskw? - Plemi nasze rozpada si na liczne szczepy, kady za ma swego naczelnika. Ja jestem wadczyni wszystkich szczepw. - Wic ten, kto si z pani oeni, bdzie rzdzi plemieniem? - Ja za m nie wyjd. Ten, ktrego kochaam, przepad bez wieci... - Czyme by w wybraniec sennority? - By to cascarillero. - Moe jeszcze wrci?... - O, nie wrci! - Wic to czowiek bez honoru i sumienia? Kiedy std odjecha? - Ju dosy dawno. Poznaam go przypadkiem. Mianowicie wuj znalaz go w lesie zranionego i przyprowadzi tu, by go wyleczy. Polubi go bardzo i pozwoli mu tu zamieszka. Chodzilimy razem na poszukiwanie zotego piasku i kory. Gdy raz wypado odstawi zbiory, czowiek ten zosta kierownikiem ekspedycji. Mia sprzeda wszystko w Santa Fe i wrci z pienidzmi. Nie wrci jednak. Towar sprzeda, pienide zabra i przepad. Wuj, nie mogc si go doczeka, wysa jednego z wojownikw na zwiady do Santa Fe i ten dowiedzia si, e towar sprzedano za gotwk. - Moe go obrabowano i zmuszono do milczenia? Na wiecie jest wielu zych ludzi. Przecie droga do Santa Fe prowadzi przez terytoria plemion wrogo dla was usposobionych. Moe go uwizili i trzymaj do dzi dnia? - Wic sdzi pan, e nie wolno mi go potpia? - zapytaa drcym gosem, z widocznym zamyleniem spogldajc na jezioro. - Ja w ogle uwaam, e mona kogo uzna za zodzieja i zdrajc dopiero wwczas, gdy si ma przeciw niemu niezbite dowody winy. - Wdziczna panu jestem za te sowa - rzeka. - S one dla mnie pewn pociech. - Po czym dodaa: - Ale mia tu przyj wuj i nie ma go tak dugo. Przecie powinien zaj si gomi.

Obejrzaem od niechcenia stojcy tu obok karabin dziewczyny. Nie by naadowany i to mnie uspokoio. Po tej modej lwicy mona byo wszystkiego si spodziewa.

107
- On nie moe przyj - odrzekem, stawiajc karabin na po-przednim miejscu. - Dlaczego? - Popeni wzgldem nas bardzo wielki bd i... - Co pan mwi? - Sdz, e pani bdzie rozsdniejsza od niego. Wasi wojownicy poszli przeciw wrogom, a domy wasze pozostay bez opieki, niepraw-da? - Zostali niektrzy. - Ale jest ich niewielu i gdyby na was napadnito, nie dalibycie sobie rady. - Nie jest tak le z nami... Od czeg s kobiety? - Czy tak? Pierwszy raz sysz co podobnego. - Bo te w walce nie bior udziau kobiety adnego plemienia, tylko nasze. Wuj tak je wywiczy, e, moim zdaniem, mog w po-trzebie zastpi mczyzn. - Czy nawet przeciw Mbocovisom? - Oczywicie. Niechby si tylko pojawili tutaj. Mbocovisw nienawidz najbardziej, gdy to oni przecie zranili tego, ktry... mia by moim mem. - Wic powinna pani by im wdziczna, gdy wanie dziki temu poznaa pani tego czowieka. Musz pani owiadczy, e nie mwi o nich bez powodu, bo wkrtce nadcign tutaj by was napa. - Co? Skd pan wie o tym? - Znalelimy si przypadkowo w pobliu nich i podsuchalimy ich narad. Dziewczyna na te sowa wstaa, jej oczy zapony gniewem i rzeka gosem stanowczym: - Musicie mi wszystko powtrzy co do sowa, abym wiedziaa, co zarzdzi. Z prawdziwym zdumieniem patrzyem na t dziewczyn, ktra zamiast bojani, posiadaa tyle hartu i odwagi, e na pierwsz wiadomo o niebezpieczestwie pomylaa przede wszystkim o zarzdzeniu obrony. Opowiedziaem jej tre podsuchanej w obozie Mbocovisw roz-mowy i nastpnie nasz wdrwk a do chwili, gdy stanlimy w otwartych drzwiach tajemniczego schroniska. Nie przerwaa mi i dopiero teraz krzykna z przeraeniem:

108
- I wycie si na to odwayli? - Jak pani widzi. I opowiedziaem jej cae zajcie ze wszystkimi szczegami. Suchaa spokojnie, gdy jednak wspomniaem, e wszyscy trzej le zwizani, krzykna: - Ale yj? - yj i nic im z naszej strony nie grozi. - Jak widz, przybylicie tu jako nasi przyjaciele i sdz, e pozostaniecie nimi nadal. - Owszem, ale pod warunkiem, e nikt ju nie bdzie nas tu obraa. - Przyrzekam to panu. - Ba! Ale co bdzie, jeeli wuj zechce porwa si na nas na nowo? - Pomwi z nim i nie wtpi, e mnie usucha. - Chodmy wic.

- Chodmy. Albo... moe lepiej bdzie, gdy ja sama uwolni go z wizw. Jest to czowiek bardzo dumny i lepiej, jeli na razie nie bdzie pana widzia, gdy mu rozetn wizy, to nie odczuje tak upokorzenia... - Czy jednak senorita nie za wiele od nas wymaga?... A jeli nad nasz gow zawinie jakie nieprzewidziane niebezpieczestwo? - Nie. Rcz za to sowem, e moecie si tutaj czu pod moj opiek zupenie bezpiecznie. Czy zapewnienie to wystarcza panu? - Najzupeniej. Moe pani i. Pobiega ku tajemniczej skale, a Pena, patrzc za ni rzek: - Dziel-na dziewczyna!... Jak pan sdzi, co bdzie z nami? - Nic! Przyprowadzi tu Desierta i kae mu nas przeprosi. - Co przyjdzie staremu z wielk trudnoci. - Bo to wcale nie naley do przyjemnoci zosta w ten sposb upokorzonym, zwaszcza dla takiego jak on, dumnego i nieugitego czowieka. Po upywie p godziny moda Indianka wrcia, prowadzc starego, w ktrego twarzy wida byo raczej zakopotanie ni przygnbienie. - Przyprowadziam mego wuja - rzeka. - Obieca wam przeba-czy... mieszne mi si wydao to przebaczenie, ale nie okazaem tego po sobie. Dlaczego zreszt nie miaem pozostawi staruszka w mniema-niu, e waciwie nie jemu, lecz nam staa si krzywda. Nieche ma t przyjemno - pomylaem sobie.

109
Stary skoni lekko gow i rzek: -Unica objania mnie, jak rzeczy stoj i dochodz do wniosku, e gdybycie si byli inaczej zachowali, nie bybym dla was tak bezwzgldny. Objanienie to nie byo waciwie niczym innym, jak tylko dyp-lomatycznym wybiegiem dla zmiany frontu, bo przecie Unica nie dowiedziaa si od nas wicej, ni on. Pomimo, e wybieg ten by raco naiwny, uatwiem mu sytuacj, mwic: - Wtargnlimy do paskiego mieszkania, nie pytajc o pozwole-nie; wic nic dziwnego, e wzbudzilimy suszny gniew paski. Obecnie za nasz postpek przepraszamy pana najserdeczniej. - Bardzo mnie to cieszy, e postanowilicie naprawi swj bd. Teraz chodzi tylko o to, czy istotnie mona wam zaufa. - C mamy uczyni, aby pan nam uwierzy? Chyba, e pan zaczeka, a nasze opowiadanie potwierdz wypadki. Jeli pan nie uwierzy, Mbocovisowie wpadn tu znienacka i... - O, ja do tego nie dopuszcz! - A wic biada Mbocovisom, ktrzy s ju prawdopodobnie niedaleko std! - Czy zrobili panu co zego? - Nie. - Dlaczeg wic uwaa ich pan za swoich wrogw? - Waciwie nie s oni dla mnie usposobieni wrogo, ale staj po waszej stronie, wic musz ich uwaa za swoich nieprzyjaci. - Ale nie macie w tym wasnego interesu?... Te sowa wskazyway, e jeszcze cigle nas podejrzewa, wic odrzekem: - Kady uczciwy czowiek powinien stan w obronie zagroonych. A Mbocovisowie, jak si dowiedzielimy, maj zamiar napa na was w celach rabunku. - Ha! Skoro tak... Rad bym jednak wiedzie, kto jestecie, kto pozna moj tajemnic...

- Nazywam si Pena - rzek na to mj towarzysz - pochodz z Porto Allegro i zajmuj si zbieraniem kory. Na sowa Peny, e jest zbieraczem, na twarzy starca odbio si zaniepokojenie. Widocznie obeszo go to mocno, e Pena jest jego konkurentem. Zapyta te skawpliwie: - W jakich stronach pan pracuje? - Wszdzie. - Czy i w Gran Chaco?

110
- Owszem. - I chciaby pan tu zacz robot? - By moe, jeeli znajd dobrych towarzyszy. - W takim razie musz pana ostrzec przed Indianami, ktrzy nie oszczdzaj biaych, wchodzcych im w drog. - Indianie s przecie w caej Ameryce i nigdy ich nie pytaem, czy mi pozwol zbiera kor, bo im nic do tego. Czy zreszt wyrzdzam im jako zbieracz kory jakkolwiek krzywd? Wszak tego produktu wystar-czy i dla nich. - Ba, a gdyby nie zechcieli podzieli paskich zapatrywa? - Wwczas..., c, mam doskonay karabin... i potrafibym si broni. Zdaje mi si, e czerwonoskrzy z Gran Chaco nie s niebezpieczniejsi od swoich wspbraci z innych okolic Ameryki Poudniowej. Starzec, widzc, e Pena na kady jego argument ma gotow odpowied, zwrci si do mnie: - A pan take cascarillero? - Nie. Jestem turyst z Europy - odrzekem i wymieniem mu swoje nazwisko. - Ja te pochodz z Europy - odpowiedzia. - Jestem Du-czykiem. Po nieszczliwej wojnie Danii z Prusami musiaem uchodzi z ojczyzny przed przeladowaniami pruskimi. Nie mwmy jednak o tym, bo czas nam zastanowi si, co przedsiwzi dla odparcia grocej nam napaci. Aby jednak nie radzi na sucho, chciabym zgotowa wam przyjcie, jakiego zapewne nie spodziewalicie si w Gran Chaco. Prosz siada! Na znak, dany przez Desierta, Unica pobiega do drugiej altanki, a stary poszed na d. Niebawem wrcili oboje: ona z maym stoliczkiem ogrodowym, on za z koszem butelek wina i pudekiem cygar. - Prosz - ozwa si umiechnity. - Wino wprawdzie nie tutejsze, ale znakomite; za to cygara s mego wasnego wyrobu. - Uprawia sennor tyto? - I to najlepsze gatunki. Jeeli pan zostanie u nas duej, to przekona si pan, do czego doprowadzia Indian moja wiedza i moje starania. Ludzie ci pod moj rk zmienili si w krtkim stosunkowo czasie nie do poznania. Nie s to ju ci dawni, zacofani i niezdolni do ycia cywilizowanego barbarzycy. Ale musiaem w to woy sporo pracy. Ludzi dzikich trzeba umie cywilizowa. Nie noem i strzelb 111 zaszczepia im kultur, lecz przy pomocy szczerego sowa i dobrego przykadu, a nade wszystko yczliwoci. Prosz, niech panowie zapal - doda, napeniajc szklanki winem. - Syszaem, e Tobasowie s bardzo pojtni i zdolni. - Jak wszyscy inni Indianie. Da tylko ich wspbraciom dobrych nauczycieli, a wszyscy osign to samo. Niedawno zaczlimy tu uprawia winorol, a na jednej z wysp jeziornych sadzimy kartofle i warzywa. Grunt nadaje si do tego wybornie, mam wic nadziej, e przy pilnej pracy rolnictwo i ogrodnictwo zakwitnie u nas w caej peni. Zreszt dobrym przykadem pracy rnoich

Indian s choby te cygara, ktrych gatunku nie powstydzibym si nawet wobec najwybredniejszych znawcw. Wyrzek to z pewn dum, a po chwili doda: - Ale prosz mi opowiedzie, co si dzieje z nieprzyjacimi, o ktrych wspominalicie. Na t interpelacj Pena opowiedzia prawie dosownie wszystko, co sysza. Desierto wysucha go z wielkim zajciem i rzek w kocu: - Wic tak zwany zi by tutaj na wywiadach, skoro wie o nas tak dokadnie. Musi to by czowiek bardzo niebezpieczny, skoro mu si udao podej nas pomimo naszej czujnoci. - Czy nie domyla si pan, kto by to mg by? - zapytaem. - Nie. A pan? - Hm! Znam pewnego synnego przewodnika po Andach... - I ja syszaem o nim wiele, ale nie widziaem go nigdy. Wiem tylko, e jest to skoczony otr. - Na jakiej podstawie pan to rnwi? - W caej Ameryce Poudniowej wiadomo, e czowiek ten jest zym duchem Indian, bo podjudza jednych przeciw drugim, aby nastpnie w mtnej wodzie owi ryby. Podszczuwa ich rwnie przeciw biaym, a Mbocovisowie nale do jego najwierniejszych przyjaci. Jestem pewny, e to on ukada im plany napadw na wszystkie strony. Nie brak mu te sprzymierzecw i wrd innych plemion indiaskich, ktre, idc za jego podszeptem, dopuszczaj si rzeczy najgorszych. Czy pan zna bliej tego opryszka? - Niestety, tak. I mona o nim powiedzie bardzo wiele, ale w tej chwili nie ma na to czasu, bo przede wszystkim musimy obmyli plan obrony. Powiem tylko, e wedle moich domysw w Yerno jest wanie jego ziciem.

112
- Do licha! Rad bym, aby si pan nie myli. - Dlaczego? - Gdy wwczas udaby si nam wymienity pow. Jeeli bowiem dostan w rce zicia, wypiewa mi on wszystko, a przede wszyst-kim objani, gdzie znajduje si stae mieszkanie tecia. Skoro si tego dowiem, wwczas unieszkodliwi go raz na zawsze. - Ale jak pan dostanie zicia? - Ju ja go potrafi wydoby spord Mbocovisw. - Byoby to bardzo dla nas podane i dlatego obaj z towarzyszem chtnie pomoemy panu. Bo i my... Ale o tym pniej... Gwna rzecz, aby schwyta zicia. - Bardzo mnie to cieszy, e ofiarowujecie mi sw pomoc, gdy mam zaledwie trzydziestu wojownikw, ktrzy jednak s znakomicie uzbrojeni: posiadaj doskonae karabiny, a na sprawnoci i odwadze rwnie im nie zbywa. - Trzydziestu! Hm!... Nieprzyjaciel liczy tylko pidziesiciu omiu ludzi, bez zicia oczywicie. Wypada wprawdzie w ten sposb dwch na jednego po naszej stronie, ale to nie powinno przeraa, jeeli zwaymy, e jestemy stron zaczepion i e znamy lepiej teren, ni nieprzyjaciel. Sdz jednak, e dobrze byoby, gdybymy zamiast oczekiwa zaczepki, wyszli naprzeciw i przyjli ich tak, jak na to zasuguj. Albo moemy wybra co poredniego: znajdziemy odpowiednie miejsce i bdziemy ich tam oczekiwali. Moe pan zechce rozejrze si ze mn w terenie, bo jestem tu obcy. Czy posiadoci wasze s skupione? O, nie! Wanie, e s bardzo rozlege i rozrzucone. - C wic robi, skoro nie wiemy, w ktrym miejscu pojawi si nieprzyjaciel? Caej osady waszej nie mona obstawi tak szczup garstk ludzi. - O, ja wiem, gdzie oni si pojawi, albo gdzie pojawi si musz i tak przy zakadaniu tej osady urzdziem wszystko, aby zabezpieczy swoich ludzi w razie napadu. Teren ku temu jest tu znakomity. Mianowicie po obu stronach zabudowa cignie si fosa, ktr mog napenia

wod z jeziora. Rwnolegle do fosy wznosi si wysoki, sztuczny wa ochronny. Gdy otworz luzy, w przecigu godziny ca wie obleje woda. - No, a ten punkt, o ktrym pan wspomina?

113
- Jest to wska grobla na kanale, przez ktr nieprzyjaciel musi przej, jeeli zechce dosta si do osady. - Czy jednak nieprzyjaciel nie potrafi przedosta si przez kana w brd? Przecie Indianie umiej pywa. - O, na to si nie odwa z obawy przed aligatorami. Wprawdzie nie ma ich tam ani ladu, ale Mbocovisowie nie odwa si wle do wody, ktrej nie znaj; tego nie zrobi aden Indianin. - A odzie? - Skde je wezm, skoro ja swoje pocigam? - Jeszcze jedno. Majc w pobliu tyle materiau, mog bardzo atwo sporzdzi sobie tratw. - To mi wcale na myl nie przyszo. - Mniejsza jednak o to. Ja jestem zdania, eby dziaa podstpem, anieli broni i zabra Mbocovisw do niewoli, gdy w takim jedynie razie moglibymy dosta zicia ywcem. - Ma pan suszno... - Na koniec musimy wzi pod uwag jeszcze jedn okoliczno. Yerno by tutaj i zapewne obejrza dokadnie teren, a wic wie, e wie w normalnych warunkach nie jest oblana wod. Skoro teraz spostrzee wod w fosie, co o tym pomyli? Starzec nic na to nie odrzek, a ja cignem dalej: - Domyli si zaraz, rzecz prosta, e kto zdradzi jego zamiary i czmychnie std czym prdzej, aby nastpnie sprowadzi na nas ca chmar wrogw. - Zupenie susznie - potwierdzi Desierto. - Trzeba jako inaczej zacz, jeli chcemy dosta do rk zicia. Ale jak, oto pytanie. - Tak, jak to ja obmyliem. Wybierzemy si mianowicie na-przeciw Mbocovisw i napadniemy na nich znienacka w miejscu, gdzie si zaczaili. - Czy znane jest panu to miejsce? - Zna je dokadnie mj towarzysz. Tu Pena opisa szczegowo owo miejsce, a Desierto uradowany potwierdzi: - Tak. Rosn tam na wilgotnym terenie wysokie drzewa. Jeeli Mbocovisowie istotnie tam obozuj, byoby to dla nas bardzo dogod-ne. - Ale musimy postpowa bardzo przezornie, bo nieprzyjaciel jest od nas o poow silniejszy. 114 - Wic nie pozostaje nam nic innego, tylko osaczy ich wok i po prostu wystrzela. - A jake pan ich osaczy, majc do rozporzdzenia tylko trzydzies-toma ludmi? - S dziewczta, ktre umiej wybornie strzela... - Walka kobiet przeciw mczyznom... To przecie zabawne! Bardzo zabawne!... - A wic niech bdzie tak: otoczymy ich i zaczekamy do rana, a potem... - A potem oni, majc doskonae ukrycie w krzakach, bd strzela do nas zupenie bezkarnie i mog nas wymordowa co do jednego. Stary na te sowa zerwa si, wybieg z altanki, przeszed si kilkakrotnie ciek tam i z powrotem i wreszcie odezwa si: - Tak le i tak niedobrze... C pocz? Nieche pan radzi, jak ma by nareszcie!... - Nie moja wina, e nie posiada pan zdolnoci wojennych - od-parem. - Tu trzeba dobrze obmyli cay plan, a przede wszystkim bra pod uwag, e zicia musimy wzi ywcem do niewok. Mj plan polega na obezwadnieniu tych ludzi bez rozlewu krwi. Da si to zrobi podstpem. - To niemoliwe.

- Prosz mnie zapozna z terenem, a moe da si co obmyli.

I
- Owszem, poka panu ca osad, ale wtpi czy pan znajdzie odpowiednie warunki do wykonania swego planu. Po wypiciu wina i zapaleniu cygar, wyszlimy z ogrodu t sam drog, jak si tu dostalimy. Unico prowadzia nas, a stary szed ostatni. Gdy przez pokj trupich czaszek wyszlimy na wierzchoek skay, spostrzegem, e Desierto mia na gowie kapelusz, ktrego przedtem nie widziaem. Prawdopodobnie wic bya we wntrzu skay jeszcze jaka salka, ktrej podczas przegldu tajemniczej kryjwki nie zauwayem. Podylimy na brzeg jeziora w to samo miejsce, gdzie ju przedtem byem z Pen i szlimy dalej na lewo, nad sam wod (a do brzegu przypiera zwarty las), do zakrtu. Tu oczom naszym przedstawi si niezwyky widok. Wrd dosy obszernej zatoki spostrzeglimy zaro-nit drzewami spor wysepk, a poza ni cay szereg mniejszych. Droga, ktr szlimy, bya bardzo wska i tworzya rodzaj grobli. Po 115 lewej rce grunt opada znacznie w d, a dalej cigna si ciana zwartego lasu. - To wanie jest w wa, o ktrym panu mwiem - objania starzec. - Pniej zobaczy pan to dokadniej. Po przejciu paru krokw, zobaczylimy obszern, prawie bez-drzewn rwnin, na ktrej wznosiy si liczne chaty rozmaitej wielkoci. Bya to osada indiaska. Przy domach uwijali si mieszka-cy wsi i sycha byo odgos bbna. - Dlaczego bbni? - spytaem. - Widocznie Unica chce oznajmi swym ludziom o grocym im niebezpieczestwie i wyda rozkazy. A moe i dla pana obmyli jak parad... Teraz przedostaniemy si na wysp, ktr musi pan obejrze. U brzegu koysay si na falach liczne odzie, wiksze i mniejsze. Wsiedlimy do jednej z nich i niebawem przybilimy do brzegu wysepki. Obszar jej by niewielki; mona j byo obej w przecigu p godziny. Brzegi miaa obramowane wysokopiennymi drzewami, a po-za nimi widniay starannie uprawione grzdki i zagony. Po przeciwnej stronie od miejsca naszego ldowania wrd rozoystych drzew wznosi si nieduy budynek, pokryty trzcin, na ktrego szczycie widnia... krzy, a nad drzwiami napis: Soli Deo gloria. - To nasz koci - rzek stary. - Macie moe i ksidza? - Niestety, nie sta nas na to. Ale ludzie moi gromadz si tu co niedziel, a ja im czytam i objaniam ustpy z Pisma witego i wsplnie modlimy si tutaj. C robi! Wszechmocny i to przyjmie nam za dobre, bo ocenia szczere chci, ktre nieraz mog wystarczy za czyn. Udalimy si nastpnie na drug wysp. - Chw byda - mwi starzec, pokazujc nam pasce si tutaj swoje stada - jest w Gran Chaco bardzo utrudniony ze wzgldu na plag moskitw. Pomimo to przezwyciylimy jako trudnoci i ma-my teraz wielki poytek ze zwierzt, zwaszcza, e mieszkamy w okoli-cach odlegych od ruchu handlowego i staych siedzib ludzkich. Po zwiedzeniu tych dwch wysepek wrcilimy do wsi. Tu jaki malec, spostrzegszy nas, pocz umyka na eb na szyj i drze si na cae gardo. - Co mu si stao? - zapytaem starego. - Przestraszy si nas?

116
- O, nie! To Unica wysaa go, by da jej zna o naszym powrocie. Chodmy!

Pierwsze domki we wsi stay w dwu rzdach, tworzc szerok ulic. Zbudowane byy z drzewa lub z cegie i pokryte trzcin. Wok kadego z nich urzdzony by adny ogrdek. Na razie nie spotkalimy w osadzie nikogo i dopiero, gdy weszlimy na obszerny czworoktny plac porodku wsi (co w rodzaju rynku), ujrzelimy kobiety i dzieci, zbite w gromad. Wszystko bowiem, co yo we wsi, zbiego si przed chwil tutaj, nie wyczajc staruszkw. Zauwayem, e ludzie ci ustawieni byli w dwa zastpy: jeden, zoony z rosych i tgich mczyzn w liczbie trzydziestu, a drugi z kobiet, o wiele liczniejszy. Amazonki te uzbrojone byy w uki i rurki do strza. Na froncie tego oddziau staa Unica, jak genera przed wojskiem. Gdy si zbliylimy, rozleg si jej gos, i obydwie grupy z niesychan sprawnoci sprezentoway bro. Po mustrze pokaza nam Desierto fos cignc si dookoa osady. Obejrzelimy spusty, za pomoc ktrych fos mona byo nawodni w jednej chwili i wrcilimy na plac zborny, gdzie znalelimy zastawiony wielki st, zbity z prostych, nieheblowanych desek, a na nim stosy misiwa i doskonale przyrzdzonych jarzyn oraz owocw. Zaproszeni przez starego, zasiedlimy na zydlach. Noy i widelcw nie byo, bo kady z nas mia wasny swj n za pasem, a widelce mona byo doskonale zastpi palcami. Uprzyjemniaa nam obiad orkiestra, zoona z bbnw i jakich nieznanych mi instrumentw. Na szczcie apetyt, ktry mi niezwykle dopisywa, uczyni mnie guchym, a poza tym od grona artystw zasania nas cisncy si prawie do samego stou tum mieszkacw wioski. Jakkolwiek poddani Unicy wiedzieli ju, e grozi im napad wrogiego plemienia, nie byo sycha lamentw lub narzeka; przeciwnie, panowa zupeny spokj. Naprawd, tylko Indianie mog si po-szczyci podobn obojtnoci w obliczu gronego niebezpieczestwa. Inaczej anieli oni zachowywa si Desierto. Zna byo, e pochodzi z innej rasy i e ma... nerwy, ktrych wraliwo jest prawdziwym przeklestwem rasy biaej. Zauwayem, e Desierto niecierpliwi si, nie jad prawie nic i wreszcie owiadczy, e czas, abymy odbyi narad wojenn. Wobec tego mieszkacy osady usunli si natych-miast, a Desierto rzek do mnie: - Widzia pan ju wszystko, co moe by przydatne dla zorien-towania si w naszej niebezpiecznej sytuacji. Mam nadziej, e pan znajdzie sposb ratunku. - Owszem - odrzekem. - Nieprzyjaciele wpadn nam w rce bez jednego wystrzau i bez rozlewu krwi. - Ale, panie! Ja bardzo ceni paskie sowa, ale... wybaczy pan.. czy nie jest pan zbyt pewny siebie? - Zarczam panu, e mj plan musi si uda. Trzeba tylko, aby pan si na zgodzi. - Ja? - zapyta. - Zrozumiae, e jestem gotw na wszystko. - Nawet gdyby to byo trudne i niebezpieczne zadanie? - W tym kraju nie brak przecie niebezpieczestw na kadym kroku. Przypuszczam zreszt, e pan nie wyle mnie samego nigdzie, a w takim razie z gry zgadzam si na wszystko. C wic mamy robi? Prosz wyjani nam to dokadnie. - Ot trzeba tylko, aby pan si uda ze swoimi ludmi na wysp kocieln i zaczai si tam na brzegu pod drzewami, a ja dostawi wam nieprzyjaci... na raty, po kilku. Pena bdzie mi pomaga, a wy tylko bdziecie odbiera transporty... i nic wicej. Stary popatrzy na mnie jak na wariata i wzruszywszy ramionami, rzek: - Jak to? Mbocovisowie daliby si tak atwo wcign w puapk? I dlaczego puapka ta ma by wanie na wyspie, a nie tutaj? - Po prostu dlatego, e na wysp musz si przeprawia po kilku, wic moe si ich na raz dosta tam tylu, ilu zmieci jedna dka. A z garstk przecie atwiej da sobie rad, ni z caym oddziaem. - Ale kto ich zmusi do przeprawienia si na wysp, gdzie nie maj czego szuka?

- Powiem im, e pan si tam ukrywa. Poniewa za gwnym ich zamiarem jest wyszuka pana i zabra jego skaby, wic... - Jak to? Pan chce z nimi mwi? - Oczywicie, jeeli chcemy schwyta zicia, a nie mie na sumieniu mierci wielu ludzi. Bo gdyby ich oczekiwa tutaj, we wsi dojdzie do zbrojnego starcia i krew poleje si po obu stronach. - Nic a nic nie rozumiem. Co pan chce zrobi? - Prosz posucha. Powiem im, gdy tu nadejd, e wanie przed chwil wrci z pola bitwy posaniec z oznajmieniem o strasznej klsce waszego plemienia... e wszyscy wasi zginli, a zwycizcy Chiriguano118 sowie cign teraz na wasze siedziby, wobec czego skrylicie si na wysp. My obaj z Pen jestemy cascarillerosami, ktrzy zabdzili. Zostalimy schwytani przez was i obrabowani ze wszystkiego. Grozia nam nawet mier, ale wskutek waszej klski rzeczy wziy inny obrt. Pucilicie nas wolno, ale nie oddalicie zabranych rzeczy, wic chcemy si zemci za wyrzdzon nam krzywd. - A!... Zaczynam pojmowa... Pan chce opowiedzie t bajk naszym nieprzyjacioom? - Tak jest. A wy oczywicie musicie zastosowa si do tego, to znaczy opuci wie i przenie si na wysp. Bo Mbocovisowie zechc si chyba przekona na wasne oczy o prawdziwoci mego opowiadania i udadz si do wsi. Jestem pewny, e zi sam wybierze si tam na zwiady. - Hm! Dobre to moe wszystko, ale kopotliwe... - To trudno! Jeeli chcemy mie dobry rezultat, to trzeba ponie troch trudu. Co do mnie, to gotw jestem przebra si w achman jaki ndzny, aby nam tym atwiej uwierzono, e zostalimy przez was skrzywdzeni. - Teraz zaczynam pojmowa, o co chodzi - mrukn stary. - Plan znakomity, ale... bardzo niebezpieczny. Wic pan chce uda si do nich i poprowadzi ich przeciw nam? - Nie inaczej. Tu u brzegu trzeba zostawi jedn d, ktra moe unie sze osb. Mbocovisowie bd musieli przeprawia si w dzie-siciu partiach, a ja bd im suy za przewonika. - Ba! A jeli pierwsi schwytani jecy zaczn krzycze i tamci na przeciwnym brzegu zorientuj si, e to zdrada? - Bardzo suszna uwaga... Moe by wic zwabi ich w miejsce pewniejsze, na przykad do kocika... - C dalej? Szczegy planu omwimy pniej. Teraz idzie gwnie o to, aby mieszkacy jak najprdzej opucili wie i przenieli si razem ze swoim mieniem na wysepki. Ponadto chciabym jeszcze obejrze kociek, a potem wybior si z Pen na spotkanie Mbocovi-sw. Wszak pjdzie pan ze mn? - zwrciem si do towarzysza. - Z panem choby do pieka... - Cieszy mnie to i pochlebia mi ogromnie. Przyda mi si pan bardzo, gdy zna pan jzyk Mbocovisw, ktrego je w ogle nie rozumiem. Jednake zwracam panu uwag, e nie wolno panu zdradzi si ze znajomoci ich jzyka, bo moe znajduje si wrd nich kto, kto 119 widzia pana w czasie bytnoci paskiej u nich! Z ziciem, ktry niezawodnie odegra rol tumacza, bdziemy mwili po hiszpasku. - Tak! Trzeba, abycie byli bardzo ostroni i przezorni - wtrci Desierto. - Ja uczyni wszystko, co mog, aby si naszym udao schwyta tych, ktrzy przybd na wysp. Musimy tam zaraz popyn aby na miejscu omwi szczegy planu. Stary wyda polecenie, aby mieszkacy osady zabrali cae swoje mienie i przeprawili si na wysp, po czym udalimy si na wysp kocieln, w celu obmylenia na miejscu planu obrony. W kociku, o ile mona go byo tak nazwa, byy dwa rzdy prostych aw, spoczywajcych na palikach wbitych w ziemi. Przed awami sta podwyszony nieco st, a za nim stoek. To byo

cae urzdzenie domu Boego, w ktrym Indianie krzepili nauk Chrys-tusow swoje proste dusze i modlili si. Drzwi wityni nie miay zamkw. W bocznych jej cianach byy otwory bez szyb z drewnianymi okiennicami. Rozejrzaem si w tym wszystkim i doszedem do wniosku, e trudno byo wymarzy lepsze miejsce dla wykonania mego planu. Desierto prawdopodobnie zauway moje zadowolenie, gdy zapyta: - No i c? Widz e pan jest dobrej ~myli? - Tak. I postaram si, aby Mbocovisowie dostali si tutaj, jak do potrzasku. - W jaki sposb zamierza pan to uczyni? - Postaram si kad grupk, ktra tu wylduje, skierowa do kocika, tumaczc, e musz si tam ukry przed wami, zanim nie wylduj inni. Tymczasem dziesiciu najtszych waszych wojow-nikw ukryje si za awkami w kociku, aeby rzuci si na przybyszw i po obezwadnieniu, zakneblowa im usta, by krzykiem nie zdradzili swego pooenia. W ten sposb stopniowo wszyscy wpadn w nasze rce bez jednego wystrzau. Prawdopodobnie Pena i ja bdziemy obecni podczas przyjcia pierwszej partii tych chciwych na cudze mienie gupcw, a wic nich ludzie wasi, przeznaczeni do ich schwytania, uwaaj na moje skinienia. Prosz wybra do tej czynnoci takich, ktrzy umiej troch po hiszpasku. - Mam tylko dwch, znajcych jzyk hiszpaski. - Ale dlaczego pan przeznacza do tej roboty tylko dziesiciu, skoro jest do rozpo-rzdzenia trzydziestu? - Bo po pierwsze dziesiciu wystarczy najzupeniej, a po wtre 120 tamci nie zmieciliby si w ciasnym kociku. Zreszt przypuszczam, e zi, zanim co przedsiwemie, zechce si przekona, ilu was jest. Dlatego te trzeba bdzie rozpali ognisko, przy ktrym zasidzie reszta waszych wojownikw, aby zi mg ich z daleka policzy, przy czym musz si tak zachowywa, jakby nie zwracali uwagi na to, co si dzieje obok kocika. Musimy zaraz wybra miejsce, w ktrym pan rozoy ogie. - Chodmy. Po opuszczeniu kocika, udalimy si ku rodkowi wyspy i tam wyszukaem miejsce dogodne dla rozoenia obozu. Desierto nie oponowa przeciw moim zarzdzeniom, ale z jego ponurego spojrzenia wywnioskowaem, e nie jest z nich zadowolony. Spostrzeg to rwnie Pena i zapyta go: - Pan wymyli moe lepszy sposb pokonania Mbocovisw? - Nie, Ale plan paskiego towarzysza wydaje si zanadto zawisy i... niebezpieczny dla tych, ktrzy si ukryj w kociku. - Ba! Trzeba te wybra na wykonawcw takich ludzi, ktrzy potrafi skutecznie wykona zadanie. Przecie napad Mbocovisw skierowany jest przeciw wam jedynie i wy powinnicie dooy wszelkich stara, by go odeprze bez szkody. Nas mogoby to wcale nie obchodzi, a jednak ofiarowalimy wam sw pomoc i to w roli najbardziej niebezpiecznej. - Susznie i skoro o tym pomyl, a mnie mrowie przechodzi... - No, no! Damy sobie rad - wtrciem. - Prosz myle raczej o sobie, a przede wszystkim postara si, aby moje zarzdzenia byy cile wykonane. Jestem pewny, e zi ju w tej chwili znajduje si w drodze do Laguna de Carapa, jako wywiadowca. Nie mamy wic zbyt duo czasu do namysu i trzeba, aby pan natychmiast wybra ludzi do wykonania mego planu. Niech si zaraz udadz do kocika, my za tymczasem przebierzemy si w achmany, by Mbocovisowie mieli naoczny dowd, jak srogo obeszlicie si z nami. - Moe by dobrze byo, abym wzi na siebie brudn koszul Indianina? - zapyta mnie Pena. ;

- Nie zaszkodzioby. Im ndzniej bdziemy ubrani, tym atwiej uwierz w nasze opowiadanie. Oczywicie wybierzemy si bez broni. W razie czego poyczymy sobie od ktrego z Indian noa do obrony. A zreszt moe wystarcz nam pici...

W tej chwili wanie mieszkacy wsi wnosili do odzi i na tratwy


121 ZZT ~zat;qoZ iui?d on~zo~ e.xolzaf in~o~azaq n~ ~~~.z ~zi~sn~ I ...i~aln~oza sl~~f xsaf uxi?,I, ialaz.zxed ..~~upaf ~ :~aza Iin~ia od ~falo~o od ~Is ~Izaafzoa i alui~ai;d n~ n.zon~xo op ld~xs~fza~ . . yf nuz uza~ppo I~xauao ~en~oqoads ~iaia I ~in~i:~aia ~fq iuua~ az ai? cuald~xsn aaz~8xs ~az.x - .iouuas nzao ~po~zS nzilqod n~ salzp~ Iin~qa fax n~ alusi~ xsaf atu ~iza aln~ ox~ ~iupaf ~ - ~ ~fpeln~z eu ~~i;zazsnd ualzp ~felq m ~Is ~fz~n~po aIu zalaaz.x~ - LI~~iZ ai~StA~~z~~ - I . . . Ox~2iSaQ Bx~dS - ~~~ZJLqOZ uBd aOLJ aiAAi~SLA~1 oOx ~ixoxsl fan~~iz faupiz uza~izen~n~z aIu n~o~exd zaoado zaa ~alo~o ~epiq u.Ia~za~Z fafolu po i?zsdal ~~q oi:zi~o ~Is xsj vfon~s aTsatu~iz.xd tuz az ~fzapi;in~so ox.iisaQ oa su ~Is ula~n~zapo - s~xau.zo ipsdazzd IuI az ipo~izS ~iato~o od ~Is ~iuzszazafazoz.i;z.xo~zn~ az i npoa~o op ~ln~ia eu azazsaf ~iuzsszs~in~ zauos ulapoiai;z uz~iuz~s paz.x~ iuozaaldzaqez faldafi;u t;~iq nx oq ~x.xisaQ aan~of~i.zx n~ ~imsli;n~oias uoag alupods zal~~x I ~nzso~ ~uexi;od ~a~~q~~ ~Ia~.x9x~ z u~.iqn sed~z ~fuza~uz az.xouzo~~m ipissod ~f.ii;xS ~~aqaz.id ~Is ~iq~ i;x.xlsaQ ~iqlzpais faui;~s op ~is ~iuzsii:pn i npi;di;u si?zapod ~in~~imoi~osz ~Is ~Ism ~nf I~~ozi;~sn~ aa~Indaaza~in~ ul;IpuI z nuxapzi~ ~uzsiip nui;d ntuatn~otuo o~ ~~~xsm ~~ozazs i;o~op ~f a~ten~aqo nn~o.z ~peso o~aa~fi~~o op uIauInzs z e~u~.xixn~ i;pon~ tu~iza od ~izns ox.ii;n~xo zi~zoa o~af t;u xaum i ~souzsns luz euz~fzad ox.ilsaQ siul;~zsalm auozazsndo alasl -~izaatdzaqi;z az auoln~Ipaln~i?.zdsn at_uadnz atzp~q aln~osoul;n~I.xli~ ~u~~Ia uzin~ mtaazad zI ~alzpalmop si;u po ~Is ~Isuz ain~osieoaoqy~ az ~i;upaf o~ax aaqo~~oin~zxspazad n~x~zaod z ox ~is Iizi ~i,I, . ~ ~ ~n~o~iuxsi;deu aluaz.itapod ~fqolzpnqzn~ ox az ln~ouz uid zai_oaza~ ~oa od ox ~1 neue~ ~ixsnds ox.ien~xo ~iqi; uIaep~zi;z isn~ op ~fds~in~ z ~izsn~iao.z~ aiuslpuI a~~fn~z ~if Iuqossz x~qz t~iq atu aaoxx n~ alualm aton~s ^Zi ~eu~on~ozaq ~iqe~iq ezseu erpauzo~ ~ipaxn~ z~ip~ ~zo~Todatuez atu uz~ix o~ ~fqe ~ipeis auze.z~in~ ~i~fq aczp~ ruzarz od ~rs ~iuzsten~~i.rledzoa aru zax rue nmaz.rp

n~ aiujs~ium ~rs ~fuIsiep~~o ar~ r~no~zoa f zseu ~azs~isn aieuo~sop ~oux o~a~ox~ .z T ~ain~oza ~izatuuzalQx ~is ~ia~n uI~i.rox~ eu en~az.xp po mo~o.r~ nxsarzprrmp oo~o raso~alpo n~ n~azaq op ~fuzsrrqoQ v~xau.ro ~iuzeuz az azn~ aru oq ~so~alpo ~~sx eu ~fuzsi~azaxsop o~ az ~xzsa.xz ezazsnd~izad at~ vuzaardzaq atuadrrz ~Is alnza faruzaoprmfe~ ~arqais ~soun~ad o~at aruuz rn~izQ ~~in~ouzzo.z (azseu~ euansod qaar~ waz.zxsods o~ ~uzazou.r larmxe ur~ix az psptm es~iu.rod ai~ iaatdn~ ox ~7 ~uaerz~e~ m ~rs ~i.r~s ouza~ aZ - ~az~ - ued epeTn~a~ ~aa~.r ez~rn~z ruz ~iqe o~ uzazso.xd -od t rmox.rrsaQ ~~xau~o uzaepp~ ~zaeuz ox oa znI uraelzpar~ nz~e~ pQ~s~ ~ruz r aru eu ~is edeapn~ aiud~xseu e uzeu n~ ~iz,rxed t uzan~azap pod sxs ~rn~ua zaza~ wn~ouz o~ uza~fzaeqoz atseza ur~fu~ad od ae ua~upompeu iso~ez q~~ m f;u3oa ~rs o~q~izs z ~uozxs o~af n~ ~is ~fuzsrle~o.raTx ~fpar~ seu ~azzxsodS yzpo fazseu aaqon~ en~oqaez ouza~ ~rs ~sI ~emom.zasqoez ~iq ~~xauao zaz.rd uxa~iz.rxed z aapo m uraeza-I . w~fzen~nez seu ersnuz ~iuxsr~u~ido ~I ~fp~ olazdoQ ~eds~in~ seu eearzpaz,xd oq ixn~of~f.zx tanns az aazaxsop seu ~our ar~ wu.xa~ ~fuzsratzptm ~jrn~ra pazad arzp~ uraxotzat peu nas,faruz nuxax n~ ouen~osormod r z~po op szu ouozpesn~ uzaxo~ n~ou xez~in~z aruuz s eue.req ~ef ~ua~ oen~od~a~s uerpuI rao~ap saorzal nBaz.zq eu ~rs ~iursrzaeuz ~ipaix ~urez.raruzez oa aaxox~od u.rr maetzpatn~od azpoap od e op eu o~q~izs ~iursrizsaZ vqos az pe.zqez ~zso.zd az~e1 ~xxaruoI pezf;rn~z seu ~iqe atualuzaz.z oqje ~fzoan~od en~p ~zzn~ ~zso.rd a~l oa od nued ~zaeumx~in~ azpo.xp o~ nuIeu z pazsod ued ~iqe eqaz~,L ~ern~r;qo aru ~is ~zsoa~ ox~tsaQ ~is ~uraez - ~en~ot.remz ued ~fz~ ter rureu z Zarun~o.x ~rs epn ue~ - :ex.xtsaQ op ~is uzaiaoan~z ux~iza o~ - ysouzaTIo~Io ~x ~exs~izao~~in~ ~iqoezaeu oq op eu tazp~ad oa ~iuzzp(aZ - wa~Iaza - ou~a~ aumadsz oZ, wIaaozzal peu ern~oxts po.xsod ~aaf~zal e~arn~oza uxa -~az.rxsop atuxoxst r x~und ~ua~ zazrd ~usze~sn~ eu e~zs uxaraoamZ Jeden z czerwonoskrych przywiza nasz d do pnia, po czym wyniesiono nas na brzeg, a stary, rozwizujc mi nogi, rzek gono: - No! Umykajcie std co prdzej, aby po was nawet ladu nie zostao. Bo powiadam wam, jeli raz jeszcze wasza stopa zabrudzi ziemi naszego stepu i zapiemy was, to nieszczsna bdzie dla was ta godzina! Precz, gagany! Po tych sowach, uderzywszy mnie wiosem, odszed do odzi i razem ze swoimi czerwonoskrymi powiosowa z powrotem. Ja za zacisnem pici i pogroziem za nim, a nastpnie zabraem si do oswobodzenia z wizw przyjaciela. W par minut bylimy wolni i rozcieralimy sobie czonki, jakby nam istotnie od wizw zesztyw-niay, po czym rzekem po cichu do Peny: - Zblimy si teraz do drzewa, na ktrym siedzi ten drab, ale tak jakbymy nie dostrzegli jego ladw. A gono dodaem: - No, nareszcie diabli go wzili!... A byem pewny, e nas wrzuci do wody aligatorom na poarcie. Mielibymy mi kpiel, bo tych bestii jest peno w lagunach! - Ja te si dziwi, e stary otr tego nie uczyni. Musi to by nie lada gupiec. - Albo i nie gupiec. Ja przypuszczam, e chciaby jeszcze spotka si z nami i dlatego nas oszczdzi. - Niech by mi raz jeszcze nawin si na oczy, a odpacibym mu za wszystko kul w eb.

- No, niech ci si nie zdaje, e tylko ty masz prawo do zemsty. Nie spoczn prdzej, a jego i wszystkich jego ludoercw nie wystrzelam co do nogi. Zabrali nam otry bro, ubranie, pienidze i pucili goych, jak tureccy wici, na step. I co teraz robi? Ani czym upolowa zwierzyny, ani w ogle nic do jedzenia... Nieche ich pieko pochonie! - O, tak! Ale musimy co prdzej umyka std, bo nu by mu al si zrobio, e nas puci i zachciaoby mu si ciga nas na nowo... - Ale dokd i? - Dokdkolwiek, gdzie s ludzie, ktrzy mogliby nam dopomc w nieszczciu. Nad Rio Salado jest dosy osad. Zamyliem si na chwil, a Pena zapyta: - Ce si tak zaspi? Moe masz jaki inny sposb? - Mam, przyjacielu - odrzekem, udajc rado. - Nie pj124 dziemy nad Rio Salado, bo to za daleko i zginlibymy w drodze z godu. Wydaje mi si choby na przykad do Chiriguanosw. - Znakomita myl! e te mnie to nie przyszo do gowy... To to jedyny dla nas ratunek! - A widzisz, e umiem si od biedy wykrci! Odnajdziemy Chiriguanosw, przyczymy si do nich i napadniemy na tych otrw. W ten sposb tylko moemy odebra nasze mienie i przy sposobnoci nawet co jeszcze zarobi. - Doskonalei - zawoa Pena triumfujco. - Gdyby stary wie-dzia, e podsuchalimy jego rozmow z t dziewczyn, nie byby nas wypuci z yciem. Teraz wiemy przynajmniej, gdzie szuka jego pienidzy, ktre zabierzemy sobie, a Chiriguanosom damy byle co. Ten pies, patrzc, jak bdziemy rozbijali jego skrzynie, bdzie zgrzyta zbami i rzuca si bezsilnie. Wwczas zwiemy go i rzucimy aligatorom na poarcie. - Tak, ale czy Chiriguanosowie zechc nas przyj? - Rcz, e przyjm nas z najwiksz chci. Ja ich znam. Ale nie tramy czasu i pumy si bezzwocznie w drog, eby si z nimi nie rozmin... Przypuszczam, e stary nie wyle za nami nikogo i nie bdzie nas ledzi. Ma przecie teraz gow zajt czym innym. Wic dalej w drog! Poszlimy wzdu brzegu, nie troszczc si wcale o czowieka, ktry jak bazyliszek, siedzia na drzewie. swoje mienie, w ktre nie byli zbyt zasobni, jak zwykle Indianie. Wrciwszy z wyspy do wsi, zadaem, aby otwarto spusty kanau. - A to po co? Przecie pan mwi, e to wzbudzioby podejrzenie napastnikw... - Tak mi si to z pocztku przedstawio. Wobec tego jednak, e Mbocovisowie maj si od nas dowiedzie, i przeciw wam cign Chiriguanosowie, bdzie zupenie usprawiedliwione, e zabezpieczy-licie opuszczone mieszkania. Desierto przyzna mi suszno i wnet na jego rozkaz otwarto luzy, po czym woda wtargna z szumem do okalajcego osad rowu, oblewajc j dokoa szerok wstg. Po omwieniu planu, dalimy kademu z Indian wyczerpujce wskazwki, jak maj si zachowywa podczas napadu i udalimy si do skalnej siedziby Desierta, aby si przebra. Stary posiada w komorze znaczny zapas ubra, z ktrych wybraem poatan koszul i takie spodnie. Bro schowalimy w kryjwce Desierta, bo tu bya najlepiej zabezpieczona. Przed samym zachodem soca wyszlimy jeszcze na chwil do ogrodu i ze wzgrza rozejrzelimy si po okolicy. - Szkoda, e mi przepada lornetka - odezwaem si, na co Desierto owiadczy, e mi przyniesie swoj. Jak si okazao, bya lepsza od mojej. - Zaczem bada okolic, lecz oprcz ptakw nie zauwayem adnej ywej istoty. - Kogo waciwie chce pan zobaczy? - spyta Desierto.

- Oczywicie zicia! - Przecie nie odway si w biay dzie puszcza na zwiady. - A jednak kto wie, czy nie jest wanie w tej chwili gdzie w pobliu. - Szkoda oczu, sennor - rzek starzec. Ustpiem, ale e Penna by ciekawy i chcia sprbowa lornetki, oddaem mu j. Przystpi do otworu w parkanie i rozjerzja si po okolicy. Pa chwili rzek: - A jednak... patrzcie! Tam jest jaki czowiek!... I wskaza rk ku brzegowi jeziora. - Pozwl pan! Zobacz.

122
Zwrciem szka na wskazany przez Pen punkt i istotnie dostrzeg-em czowieka, leceg pord sitowia nad jeziorem. - To zapewne Yerno - rzekem. - Zejdmy co prdzej na d, bo naleaoby wykorzysta t okoliczno. - Po czym zwrciem si do Desierta: - Pan uda si rwnie z nami. - Ja? Czy pan zwariowa? - achn si Desierto. - Prosz si nie obawia. Trzeba, aby pan poszed z nami. Po drodze wytumacz panu, po co. Ale prosz wzi dwa powrozy albo rzemienie, aby nas zwiza. Lornetk take prosz zabra ze sob. Zeszlimy szybko na d, a po drodze powiedziaem im pokrtce, co zamierzam. Kiedy znalelimy si na brzegu jeziora, dwch Indian skrpowao Pen jak barana, a mnie zwizali nogi. Potem wsadzono nas do dki i powiosowano ku temu miejscu nad jeziorem, gdzie przed chwil widzielimy Yerna. Nie mg nas dostrzec ze swej kryjwki, bo przedzielaa nas wyspa. Dopiero gdy j opynlimy, musia nas zauway. Leaem w dce i patrzyem przez lornetk, by zaobserwowa, jak si Yerno zachowa wobec naszej odzi. Spostrzeg nas, kiedy kierowalimy si w jego stron i szybko si cofn w gb zaroli nadwodnych, ale po pewnym czasie zobaczyem go znowu. Przez chwil sta pod drzewem i patrzy ku nam, a nastpnie wdrapa si na nie i znik wrd gazi. Wiedziaem ju, co to znaczy. Oddaem lornetk Desiertowi i po-prosiem go, aby mi zwiza rce. - Powiada pan - rzek - e Yerno skry si w gaziach? A to gupiec! Nie pomyla wida, e tym atwiej moemy go spostrzec. Niech posucha naszej rozmowy. - Dziwi mnie jego pewno siebie. - Najwidoczniej czuje si zupenie bezpieczny. Nie przypuszcza zreszt, e go dostrzeglimy na tak odlego, bo nie wie, e mamy lornetk. Dobilimy do brzegu w odlegoci okoo dwudziestu krokw od drzewa, na ktrym ukry si tajemniczy czowiek i z ktrego mg doskonale usysze nasz rozmow. Nie ogldalimy si umylnie ku drzewu, ani te nie rozpatrywalimy si po ziemi, gdzie byy wyrane lady, aby go tym nie zaniepokoi, gdy wtedy komedia nasza byaby bezowocna.

123
Jeden z czerwonoskrych przywiza nasz d do pnia, po czym wyniesiono nas na brzeg, a stary, rozwizujc mi nogi, rzek gono: - No! Umykajcie std co prdzej, aby po was nawet ladu nie zostao. Bo powiadam wam, jeli raz jeszcze wasza stopa zabrudzi ziemi naszego stepu i zapiemy was, to nieszczsna bdzie dla was ta godzina! Precz, gagany! Po tych sowach, uderzywszy mnie wiosem, odszed do odzi i razem ze swoimi czerwonoskrymi powiosowa z powrotem. Ja za zacisnem pici i pogroziem za nim, a nastpnie zabraem si

do oswobodzenia z wizw przyjaciela. W par minut bylimy wolni i rozcieralimy sobie czonki, jakby nam istotnie od wizw zesztyw-niay, po czym rzekem po cichu do Peny: - Zblimy si teraz do drzewa, na ktrym siedzi ten drab, ale tak jakbymy nie dostrzegli jego ladw. A gono dodaem: - No, nareszcie diabli go wzili!... A byem pewny, e nas wrzuci do wody aligatorom na poarcie. Mielibymy mi kpiel, bo tych bestii jest peno w lagunach! - Ja te si dziwi, e stary otr tego nie uczyni. Musi to by nie lada gupiec. - Albo i nie gupiec. Ja przypuszczam, e chciaby jeszcze spotka si z nami i dlatego nas oszczdzi. - Niech by mi raz jeszcze nawin si na oczy, a odpacibym mu za wszystko kul w eb. - No, niech ci si nie zdaje, e tylko ty masz prawo do zemsty. Nie spoczn prdzej, a jego i wszystkich jego ludoercw nie wystrzelam co do nogi. Zabrali nam otry bro, ubranie, pienidze i pucili goych, jak tureccy wici, na step. I co teraz robi? Ani czym upolowa zwierzyny, ani w ogle nic do j edzenia... Nieche ich pieko pochonie! - O, tak! Ale musimy co prdzej umyka std, bo nu by mu al si zrobio, e nas puci i zachciaoby mu si ciga nas na nowo... - Ale dokd i? - Dokdkolwiek, gdzie s ludzie, ktrzy mogliby nam dopomc w nieszczciu. Nad Rio Salado jest dosy osad. Zamyliem si na chwil, a Pena zapyta: - Ce si tak zaspi? Moe masz jaki inny sposb? - Mam, przyjacielu - odrzekem, udajc rado. - Nie pj124 dziemy nad Rio Salado, bo to za daleko i zginlibymy w drodze z godu. Wydaje mi si choby na przykad do Chiriguanosw. - Znakomita myl! e te mnie to nie przyszo do gowy... To to jedyny dla nas ratunek! - A widzisz, e umiem si od biedy wykrci! Odnajdziemy Chiriguanosw, przyczymy si do nich i napadniemy na tych otrw. W ten sposb tylko moemy odebra nasze mienie i przy sposobnoci nawet co jeszcze zarobi. - Doskonale! - zawoa Pena triumfujco. - Gdyby stary wie-dzia, e podsuchalimy jego rozmow z t dziewczyn, nie byby nas wypuci z yciem. Teraz wiemy przynajmniej, gdzie szuka jego pienidzy, ktre zabierzemy sobie, a Chiriguanosom damy byle co. Ten pies, patrzc, jak bdziemy rozbijali jego skrzynie, bdzie zgrzyta zbami i rzuca si bezsilnie. Wwczas zwiemy go i rzucimy aligatorom na poarcie. - Tak, ale czy Chiriguanosowie zechc nas przyj? - Rcz, e przyjm nas z najwiksz chci. Ja ich znam. Ale nie tramy czasu i pumy si bezzwocznie w drog, eby si z nimi nie rozmin... Przypuszczam, e stary nie wyle za nami nikogo i nie bdzie nas ledzi. Ma przecie teraz gow zajt czym innym. Wic dalej w drog! Poszlimy wzdu brzegu, nie troszczc si wcale o czowieka, ktry jak bazyliszek, siedzia na drzewie.

ROZDZIA III
NAD LAGUNA DE CARAPA
- Jak si panu zdaje? - zapyta mnie Pena po cichu. - Pjdzie za nami czy nie? Bo ja nie przypuszczam. - Ja za przeciwnie, jetem pewny, e ju idzie za nami.

- C mu powiemy, gdyby istotnie przyszed? Czy powiemy mu swoje nazwiska? - O, nie! Z pocztku bdziemy udawali wielce ostronych. Trzeba bowiem pamita, e wrd Mbocovisw moe znale si jaki czowiek, ktry sobie pana przypomni, tym bardziej, gdy usyszy paskie nazwisko. Ale... syszy pan? Kto biegnie za nami... Nie ogldaj si pan! Przypieszmy kroku; niech mu si zdaje, e chcemy mu umkn. To on niezawodnie... Nie myliem si. Po chwili zawoa kto za nami: - Stj! Udalimy, e nie syszymy i bieglimy dalej, on za krzycza, co mia si: - Sennores! Zatrzymajcie si! Chciabym z wami pomwi, a nie mog was dogoni... Pdzicie jak wiatr! Na te sowa zatrzymalimy si udajc mocno wystraszonych. By to istotnie zi we wasnej osobie. - Co pan za jeden? - zapytaem udajc zdziwienie. - Czego pan chce od nas? - Powiem wam zaraz, tylko zaczekajcie. Chc si dowiedzie, kto panowie jestecie. - C pana to obchodzi? - I bardzo nawet obchodzi - odpar, patrzc nam badawczo w oczy, a zauwaywszy, e zachowujemy si wzgldem niego nieufnie 126 doda: - Przede wszystkim nie obawiajcie si, bo nie jestem waszym wrogiem; przeciwnie, rad bym wam dopomc. - Oto! Kady opryszek mwi tak samo. Ale ja nie mam ochoty do zawierania znajomoci z byle kim. Naley pan zapewne do tych otrw, ktrzy nas obrabowali. - Ale na pewno nie. Ja nie tylko, e do nich nie nale, ale jestem ich wrogiem... - Co nas to obchodzi?... Chod przyjacielu - dodaem, zwracajc si do Peny. I mielimy ruszy dalej, gdy Yerno chwyci mnie za rami, mwic: - Panowie! Dajcie sobie wreszcie wytumaczy, e nie jestem dla was niebezpieczny. Bo c bym wam mg zrobi, jeden na was dwch? Zarczam, e jestem wam yczliwy. - Bardzo to adnie, ale nie mylimy korzysta z pomocy nie-znajomych. - Czybym istotnie wyglda na opryszka, e mi tak niedowierza-cie? - Nie, ale gdyby nawet tak byo, to nie naleymy do ludzi bojaliwych. Pytasz nas pan o nazwiska, a nie mwisz, kim jeste sam. - Ale owszem, powiem wam. Nazywam si... nazywam si Diego Arbolo. Powiedzia to w taki sposb, e od razu byo wida, i wymyli sobie nazwisko na poczekaniu. Wyraz arbolo znaczy po hiszpasku drzewo, wic Yerno niezbyt wysili dowcip, by nas okama i ukry swoje waciwe nazwisko. - Arbolo? No, dobrze. A czym si pan trudni? - Jestem cascarillero. - Hm! Teraz rozumiem. Jest pan towarzyszem starego pustel-nika?... - Nie towarzyszem, lecz jego wrogiem i konkurentem! Z pewno-ci nikt mu tak le nie yczy, jak ja. - Tak? No, to mog panu powiedzie, e i my nie mamy powodu yczy mu dobrze. - Wobec tego jestemy przyjacimi. - Oto! Zbyt miao narzuca nam pan si z przyjani. Co do nas, nie mamy ochoty zadawa si z nikim w tej przekltej puszczy. Sprbowalimy tego ju raz i dosy. Dwa razy oszuka si nie damy i radzimy panu, by szed sobie swoj drog, a nam da spokj!

127
Przy tych sowach chwyciem towarzysza za rkaw, by go pocign za sob, gdy Yerno, snad zniecierpliwiony naszym uporem, zawoa: - Dajcie sobie przynajmniej powiedzie, e chc wam dopomc. Jestem wrogiem starego Desierta i jego bandy, tak samo, jak i wy, i jeeli chcecie pomci si na nim, to moe wam si to uda jedynie z moj pomoc. - A skd pan wie, e chcemy si zemci na nim? - O, wiem wszystko. - No, prosz. Jak pan umie odgadywa myli ludzkie!... - Podsuchaem was, gdy rozmawialicie ze sob po odejciu starego. Siedziaem wwczas na pobliskim drzewie. - Do licha! A co pan tam robi? - Chciaem si dowiedzie, co sycha w Laguna de Carapa, bo mam zamiar napa na t czerwon zgraj. - Napa? - powtrzyem zdziwiony. - Pan?... Sam jeden? - O, mam do ludzi do rozporzdzenia! - Jak to? - zapytaem, ogldajc si trwonie. - Kt tu jeszcze jest? - Prosz si nie obawia - odpar z tajemniczym umiechem. - Ci, o ktrych mwi, nie s tak blisko. Ale gdyby nawet byli tutaj, nic wam z ich strony nie grozi; przeciwnie, przyjliby was z otwartymi ramionami. - Kt to s ci ludzie? - Nie odpowiedziabym panu, gdyby nie to, e znam tre waszej narady. Wiem dobrze, e macie suszny powd do zemsty nad starym Desiertem i dlatego powiem wam otwarcie, e jestem obecnie dowdc Mbocovisw, ktrzy znajduj si niezbyt daleko std. - Mbocovisowie? To to miertelni wrogowie Tobasw. - Tak, wic sdz, e nie ma sensu udawa si po pomoc do Chiriguanosw przeciw swym krzywdzicielom. - Chce pan zapewne powiedzie, e pascy Indianie byliby skonni pomc nam? A ilu ich jest? - Pidziesit osiem gw. - I pan sdzi, e to wystarczy, aby zwyciy cae plemi Toba-sw? I e my w to uwierzymy? - Waciwie ma pan suszno powtpiewajc w powodzenie napadu na Desierta z tak garstk ludzi. Ale dziki temu, e Tobasw nie ma w domu, moglibymy wie opanowa bardzo atwo.

128
- e Tobasowie poszli przeciw Chiriguanosom, to prawda. Ale musi pan liczy si z tym, e mog lada chwila wrci, a wtedy co? - Gdyby zasza taka okoliczno, moemy przeczeka gdzie w ukryciu, zanim nie przybdzie nam pomoc. - A wic prcz tych pidziesiciu omiu, macie tu wicej ludzi? - .O, jest ich dosy i znajduj si nie dalej, jak o trzy dni drogi za nami. Syszaem jednak od was, e Tobasowie zostali pobici przez Chiriguanosw i e poszli teraz szuka odwetu? - Tak jest istotnie. I zapewne s ju niedaleko... moe pojawi si tu jutro. - Ach, tak? Wic musimy si pieszy. Chodcie! Omwimy szczegy po drodze. - Nie odpowiedziaem na to nic, tylko spojrzaem pytajco na Pen, a ten rzek: - Przypuszczam, e pan nie zamierza nas oszuka. Chcielimy I wprawdzie przyczy si do Chiriguanosw i razem z nimi napa na l siedziby Tobasw. Ale poniewa Mbocovisowie s bliej, bylibymy skonni usucha paskiej rady, ale pod warunkiem, e pan nam udzieli pewnych wyjanie.

I
- Prosz! - W jaki sposb pan, bdc biaym, mg zosta dowdc Indian? - To nic nadzwyczajnego. Pracowaem wrd nich cae lata jako cascarillero i zawarem z nimi blisk przyja, zwaszcza z ich wodzem, zwanym Venenoso. Z jakiego powodu jestem przeciwnikiem Desierta
,

to nie naley do rzeczy. Mamy ze sob dawne porachunki i ta k wiadomo wam wystarczy. Mbocovisowie zgodzili si na mj plan, wic napad dojdzie do skutku. No i c? Czy jeszcze mi nie dowierzacie? - Owszem, wierz - odrzek Pena. -A ty? - doda, zwracajc si do mnie. - Hm! Wobec tego, e si wszystko tak dobrze skada, moemy sprbowa. - Doskonale! - rzek uradowany Yerno. - Chodcie wic natychmiast ze mn, bo szkoda czasu, a po drodze uoymy plan cego przedsiwzicia. Mam nadziej, e wszystko pjdzie nam jak z patka. - Hm!... - mrukn Pena z zadowoleniem. - Moe to i dobrze. - Ale to mao powiedzie dobrze, jest wymienicie. Spotykajc 129 mnie tutaj wygralicie wielki los i spodziewam si, e bdziecie mi wdziczni za rad. - Zrozumiae, e o tym nie zapomnimy. Przez duszy czas szlimy w milczeniu, ze wzgldu na uciliw, mczc drog, i dopiero gdy wyszlimy na wolny step, zagadn nas Yerno: - A teraz, skoro wiecie, jak si nazywam i kto jestem, moe nawzajem wymienicie mi swoje nazwiska? - Nazywam si Escoba - rzek Pena. - A ja Tocaro - dodaem. - Jestemy obaj yerbaterami. - W jaki sposb dostalicie si w rce Desierta? Czy znalicie go przedtem? - Nie - odpar Pena. - Przyszlimy tu z gr, gdzie dokonalimy odkrycia, ktre uczyni nas bogaczami. - Co? - przerwa mu Yerno. - Przecie nie odkrylicie terenw z yerb? Chyba co waniejszego? - Do licha! Nieze odkrycie! - Oczywicie. Natraflimy w grach na y zota. - Zabralimy stamtd troch kruszcu, ~a reszt przykrylimy starannie, aby potem wrci i eksploatowa dalej, bo przecie od razu nie mona byo wzi wszystkiego ze sob... Po drodze zaszlimy do Tobasw no i... - Palnlicie wielkie gupstwo. - Przyznaj, ale niestety, poniewczasie. Zdawao si nam, e Desierto nie signie po nasze mienie; wedle opowiada, zasyszanych po drodze, mia to by bardzo uczciwy czowiek. - A to dopiero atwowierni z was ludzie! No, ale prosz mwi dalej, sucham... - Tobasowie zabrali nas do swojej osady i stary przyj nas dosy gocinnie. Gdy si jednak dowiedzia, e mamy przy sobie zoto, kaza nas zrewidowa i obrabowa doszcztnie. cignito z nas nawet do jeszcze przyzwoite ubrania i wtrcono do ciemnicy, gdzie stary chcia nas godem zmusi do wskazania odkrytych pokadw zota. - I wskazalicie mu panowie to miejsce? - Nie bylimy tak naiwni. Oczywicie, nie wiemy nawet, jak dugo siedzielimy w wizieniu, bo nie mona byo odrni dnia od nocy. Czasem zachodzia do nas jaka stara baba. Od niej dowiedzielimy si, e Tobasowie ponieli klsk w wojnie z Chiriguanosami i e jednemu 130 z Tobasw udao si umkn z wiadomoci o zblianiu si nie-przyjaciela. Na wie o tym stary kaza mieszkacom osady przenie si na wysp i zabra tam cae swoje mienie. - Widziaem to - wtrci Yerno. - Ale dlaczego wypuci was ze swoich pazurw?

- To zagadka trudna do rozwizania. Domylam si podstpu z jego strony. Wobec tego, e nie chcielimy wskaza pokadu zota, by moe, e wypuci nas umylnie po to, aby wysa za nami szpiegw i odkry nasz tajemnic. Yerno mimo woli obejrza si i rzek: - Ech, nie sdz, aby wobec zbliajcego si niebezpieczestwa chcia si t spraw tak gorliwie zajmowa. Czy powiedzielicie mu, skd przybywacie i dokd zamierzacie si uda? - Owszem, powiedzielimy. - Wic by moe, e istotnie ma zamiar wysa szpiegw za wami. Ale bdzie ju za pno, bo ja skocz z nimi jeszcze dzisiejszej nocy. - O, nie moemy si na to zgodzi, sennor Arbolo! - Dlaczego? Przypuszczam, e nie macie zamiaru broni Desierta przede mn... - Broni go nie zamierzamy, ale damy, abycie go nie zamor-dowali. Wyrzdzi nam krzywd, za ktr poprzysiglimy mu zemst. Jeeli wic istotnie wejdziemy z wami w ukady, to jedynie pod tym warunkiem, e Desierto bdzie do nas nalea. - Owszem, zgodz si na ten warunek bardzo chtnie, jeeli nie bdziecie dali niczego wicej. - Jak to niczego wicej? - A tak, e zadowolicie si skr starego, a cay up bdzie nalea do mnie i do moich Indian. - Ma pan skromne wymagania! - A jake chcielicie? Przecie ja bez was bybym dzi w nocy napad na wie i zabra wszystko, a wy bez naszej pomocy nie moglibycie wywrze zemsty na starym. - Ba, ale pan nie wie, gdzie Desierto ukry pienidze, a my wiemy. - Czyby naprawd posiada pienidze? - zapyta Yerno, a oczy bysny mu chciwoci, jak godnemu wilkowi. - O, nawet nie byle jak sum. Ale pan jej nie znajdzie. - Panowie pokacie mi, gdzie jej szuka. Bo i co wam po pienidzach, skoro jestecie posiadaczami kopalni zota.

131
- Hm... - mrukn Pena, zwracajc si do mnie. - C ty na to? - Rb jak chcesz. Zgadzam si z gry z tym, co powiesz. - Jak to? Mam wskaza temu panu miejsce, gdzie s ukryte pienidze starego? - Sdz, e sennor Arbolo ma racj. Nam nie bardzo zaley na pienidzach, bo ich bdziemy mieli niebawem po uszy. Jeli do-staniemy starego w swoje rce, powinno to nam zupenie wystarczy. - Od biedy i ja si na to zgodz, ale pod warunkiem, e otrzymamy wszystko, co nam Desierto zrabowa. - Ale ma si rozumie! - zapewnia Yerno, silc si na spokj. Widocznie jego dusz nurtoway daleko sigajce plany. - A zatem zgoda - rzek Pena. - Zgoda. I teraz moe pan powiedzie, gdzie si znajduj pieni-dze. - Pienidze Desierta s na wyspie. Mianowicie... - Przesta! - przerwaem mu nagle. - Nie wolno ci ju teraz dawa wskazwek. Sennor Arbolo dowie si o tym dopiero wwczas, gdy stary Desierto bdzie w naszych rkach. Yerno rzuci na mnie zoliwe spojrzenie, ale udaem, e tego nie widz. Natychmiast jednak, zapanowawszy nad sob rzek: - Sennor Tocaro, widz, e pan mi jeszcze nie cakiem ufa. Dlaczego pan zabrania towarzyszowi mwi o tym? - Bo nie jestem przyzwyczajony ka pienidzy, dopki nie mam towaru w garci.

- Zreszt nie ma si o co sprzecza. Jestem pewny, e pienidze bd moje jeszcze dzisiejszej nocy. Musz jednak wyprzedzi Chirigu-anosw i napa na wie zanim pojawi si tutaj. - Jak pan to zamierza uczyni? - Pomwimy o tym pniej i mam nadziej, e gdy zwoam narad wojenn, nie odmwicie mi panowie swych cennych wskazwek. Znacie panowie rozkad wsi? - Doskonale. - Wobec tego jestem z gry pewny powodzenia. - A gdyby nadeszli Chiriguanosowie i odebrali nam upy? - Nie boj si ich. Na razie jest nas wprawdzie mao, ale wnet nadcignie tu paruset wojownikw. Niechby wwczas Chiriguanoso-wie sprbowali si z nami... - Kto jest waszym wodzem?

132
- Drobne oddziay s pod dowdztwem kacykw, ale najwysze dowdztwo spoczywa w rkach jednego z najzdolniejszych ludzi w caym Gran Chaco. - C to za jeden?-zapytaem, domylajc si ju z gry, kto nim jest. - Geronimo Sabuco! - odrzek i spojrza na mnie z triumfujc min, w przypuszczeniu, e mnie to wprowadzi w zachwyt. Ja jednak, na przekr jego nadziejom, zapytaem zupenie obojtnie: - Sabuco? C to znaczy? Tak si nazywa wielu ludzi. - Ale tylko jeden jedyny czowiek tego nazwiska synie na ca poudniow Ameryk. Moe si panu obi o uszy wyraz sendador? - Ach, tak! Teraz sobie przypominam. Ma to by znakomity przewodnik. Wic to on prowadzi wasze zastpy? Czemu jednak nie wybra si z wami naprzd? - Bo nie mia na razie czasu. Trafi si jaki niewielki interes w okolicy Nuestro Sennor Jesu Christo de la floresta virgen. Zna pan tamte strony? - Byem tam jeden raz. - Ot Mbocovisowie wybrali si na jego spotkanie, zreszt wspomniaem tylko o sendadorze, aeby pana przekona, e nasz plan jest wykonalny. Bo gdy Geronimo Sabuco przyoy rk do czego, wwczas sprawa musi si uda. Ale omwilimy ju co najwaniejsze i teraz musimy si pieszy, bo noc si zblia. Zaczo si szybko zmierzcha i zi przypieszy kroku, my za w milczeniu podalimy za nim. Wreszcie Yerno zatrzyma si i wskaza rk miejsce, w ktrym znajdowali si czerwonoskrzy. - Czemu nie pal ogni? - zapytaem. - Z przezornoci. Nie wiadomo przecie, czy w pobliu nie ma przypadkiem przeciwnikw. Teraz jednak, skoro si przekonaem, e niebezpieczestwa nie ma, rozniec ogie. Zatrzymajcie si tutaj na chwil. - Jak to? Chce pan zostawi nas tu samych? - Musz, bo boj si, aby Indianie, spostrzegajc nas trzech, zbliajcych si do ich obozowiska, nie zarzucili nas zatrutymi strzaami w przypuszczeniu, e to nieprzyjaciel. Opowiem im wszystko, czego si dowiedziaem i wrc po was niebawem. - Szkoda, e nas nie zabra do obozu - mrukn Pena po odejciu zicia. - Wiedzielibymy przynajmniej, co bd mwili ze sob.

133
By moe nawet, e postanowi co na nasz zgub, a my nie bdziemy mieli o tym pojcia. - Oczywicie, e nic dobrego od nich spodziewa si nie mona, ale te nic zego nam nie uczyni, aczkolwiek wskutek paskiej nieuwagi ju byoby po nas... - Co te pan mwi?

- No, przecie chciae pan opisa miejsce, gdzie znajduj si pienidze starego Desierta... - Ale ja nie wspomniaem o mieszkaniu w skale. - Tak, ale tu idzie o co innego. Przecie zi zabra nas ze sob jedynie dlatego, e wiemy, gdzie s pienidze Desierta. Gdyby si od nas tego dowiedzia, wwczas bylibymy mu zupenie niepotrzebni i zgadziby nas niezawodnie. - Rzeczywicie, ma pan suszno! Nie wygadam si ju z niczym w przyszoci. Najlepiej zreszt bdzie, jeli porozumiewanie si wemie pan na siebie. - Dobrze, i prosz pamita, e w rozmowie midzy sob jestemy w dalszym cigu na ty, gdy daje to dowd cisej pomidzy nami przyj ani. - Zastosuj si do tego chtnie. C pan teraz myli o sendadorze? Czy przybdzie tu naprawd? - Przybdzie. - A ja nie bardzo w to wierz. To przecie niemoliwe, aby w takim krtkim czasie odby drog do Palmar i nalea do wyprawy przeciw Tobasom. - Istotnie. Kto wie zreszt, jakie zamiary roj si w jego gowie. - Sdzi pan, e jego spotkanie z tym Indianinem, od ktrego otrzyma n, byo przypadkowe? - Takie jest moje mniemanie. Mbocovisowie wysali tego czowie-ka w celu zbadania okolicy i dowiedzenia si, czy sendador przyby. Spotkali si wic przypadkowo, po czym Indianin wrci do swego oddziau, a sendador, przybiwszy do pnia wiadom kartk, wskaza nam w niej drog przez step, nie zamierzajc napada na nas. Nieszczcie chciao, e Gomarra swoim zachowaniem popsu nam plany cakowicie. Dugo jeszcze rozmawialimy, roztrzsajc wszelkie szczegy na-szych przygd, a wreszcie spostrzeglimy zbliajcego si ku nam 134 zicia, ktry ju z daleka dawa znak milczenia i skin na nas, abymy szli za nim. Plan mj dy do jednego celu, a mianowicie do schwytania sendadora; dlatego postanowiem nie cofa si przed niczym i dyem do celu przez wszystkie niebezpieczestwa. Takiego jednak niepokoju, jaki szarpa mymi nerwami w tej chwili, dawno ju nie zaznaem. Zbliylimy si do miejsca, gdzie obozowali Mbocovisowie. Rozmie-cili si oni w nieduej kotlince i w tej chwili otaczali rozniecone przed chwil ognisko. ~aden si nie ruszy na nasz widok, wytrzeszczali tylko szeroko oczy. W spojrzeniach tych nie byo ani yczliwoci dla nas, ani te nienawici i wanie obojtno czerwonoskrych nic nam dobrego nie wrya. Pena uwanie rozejrza si wok, czy przypadkiem nie napotka znajomej twarzy. Widocznie jednak nikt go tu nie zna, bo gdyby si znajomy znalaz, byby si z tym zdradzi mimowolnie. - Oto s moi Mbocovisowie - rzek Yerno. - Moe chcecie rozmwi si z nimi? - Nie znam niestety ich jzyka - ga Pena. - Ani ja - dodaem. - I jeeli mamy si z nimi porozumie, to prosibym pana o porednictwo. - Owszem, z mi chci... Prosz siada. Moe jestecie godni? - Dzikujemy na razie za posiek, a tylko moe by pan da nam jak bro, bo nie mamy nic przy sobie.
?

- Po co wam bro, skoro znajdujecie si pod ochron przyjaci - A gdyby przyszo do walki z Tobasami?

S
- Mog was uwolni od tego. Do walki wystarczy naszych ludzi zreszt napadniemy na Tobasw tak niespodziewanie, e nie bd mieli czasu na obron . - A w razie, gdyby si chcieli podda dobrowolnie, czy zawrze pan z nimi pokj? - Stanowczo nie! Wymordujemy wszystkich co do jednego, a wwczas i bro sobie zabierzecie.

Odmowa udzielenia nam broni wiadczya dowodnie, e czowiek ten nie mia wzgldem nas uczciwych zamiarw. Nie przykadaem jednak do tego wagi, bdc pewnym, e tylko wwczas mgby godzi na nasze ycie, gdybymy wyjawili miejsce, gdzie schowane s pienidze Desierta. Jedynie ta okoliczno trzymaa draba w szachu, uzaleniajc go od nas.

135
I ..::

I
Siedlimy blisko ognia i znalelimy si w samym rodku koa czerwonoskrych. Widocznie Yerno umylnie zaprosi nas na to miejsce, zabezpieczajc si w ten sposb na wszelki wypadek. - Daruje pan - rzek - e nie odbdziemy rady wojennej, bo panowie nie znacie narzecza tych Indian, nic bycie z niej nie rozumieli. Prosz pana tylko o informacje co do stanowiska, zajtego przez Tobasw. Czy je pan zna? - Bardzo nawet dokadnie. Desierto by tak nieogldny, e gdy nas wycignito z lochu i uoono na ziemi, wydawa wobec nas swym ludziom rozmaite rozkazy. - Mnie si zdaje, e to jeszcze wcale nie dowodzi jego nieogldno-ci. On si was nie obawia, bo spostrzeg, e jestecie potulnymi barankami, niezdolnymi do niczego, a tym bardziej do jakich krokw nieprzyjacielskich. Wynika to zreszt z tego, e dalicie si mu tak atwo obrabowa. - No, prosz o nas tak le nie mwi, bo prbowalimy obrony. Niestety, strzelby nasze nie byy nabite, a prochu i kapsli nie mielimy na wierzchu. Indianie osaczyli nas, zwizali, no i... - Ach, tak? - wybuchn miechem. - To z was takie zuchy? Mnie si zdaje, e chobycie nawet mieli bro, to nic by wam z niej nie przyszo. Ale mniejsza o to. Powiedzcie mi, czy wie jest obwarowana? Sowa te wypowiedzia w tonie rozkazujcym i surowym, co wiadczyo, e wcale si z nami nie liczy, uwaajc nas za swoich j ecw. - Wie jest zupenie wyludniona. - I nic w niej nie pozostao do zabrania? - Chyba goe ciany chat, bo cae swe mienie Tobasowie wywieli na wysp. - I zwierzta? - Tak. - To le! W jaki sposb mona si dosta na wysp, o ktrej pan mwi? - To nie bdzie trudne. U brzegu znajduje si d. - Czyby j zostawi umylnie w tym celu, aby nieprzyjaciel mia czym przeprawi si na wysp? - Przypuszczam, e stary wysa na zwiady ludzi, i to ich wanie d stoi przy brzegu. Nie mogliby si przecie bez niej dota na powrt na wysp.

136
- Ach tak? Rozumiem. A wie pan, w jaki sposb Indianie rozmiecili si na wyspie? - O ile mogem wywnioskowa, to na pierwszej wyspie, najwik-szej, znajduj si wojownicy, a na dalszych kobiety i dzieci razem z dobytkiem. - Dobrze. Tych wojownikw zgnieciemy od razu. Niestety - do-da po chwili - nie moemy wszyscy przeprawi si razem, a grupami byoby niebezpiecznie. - Bynajmniej. Przecie Chiriguanosowie mieszkaj na zachodzie i stamtd nadcigaj, wobec czego Tobasowie obsadzili zachodni brzeg wyspy, a o stron przeciwn wcale si nie troszcz. - Co pan mwi? W takim razie moglibymy przeprawi si czciowo. Kada partia znajdzie schronienie pod drzewami, skd bdzie wida ca wysp.

- A mnie si zdaje, e byoby o wiele lepiej, gdyby si zgromadzili w kociku, bo na brzegu atwo dojrze wiksz liczb ludzi. - Doskonale! Myl wcale nieza, byle tylko mona byo dosta si do wntrza kocika. - Owszem, mona si tam dosta, bo budynek wcale nie ma zamknicia. - Ha! Trzeba wic bdzie z tego skorzysta. A teraz, wiedzc ju wszystko co mi byo potrzeba, rozmwi si ze swoimi ludmi. Rzekszy to, zwrci si do czerwonoskrych i pocz si z nimi naradza. Suchali go uwanie, rzucajc ku nam od czasu do czasu pene nieufnoci spojrzenia. Powiedzia im midzy innymi o nas, e jestemy skoczone osy i gupcy, co ich bardzo ubawio. Nastpnie rozmawia czas dugi z wodzem. Nic ze sw jego nie rozumiaem, tylko jeden wyraz zastanowi mnie mocno, mianowicie horno, ktrego nie mogem sobie ze sownika hiszpaskiego przypomnie. Widocznie wyraz ten mia jakie waniejsze znaczenie, skoro Pena, usyszawszy go, spojrza na mnie ukradkiem, ale znaczco i pogry si znowu w apati, jakby go wcale nie obchodzia rozmowa tych dwch ludzi. Niebawem skoczyli narad i Yerno zwrci si do nas: - Poniewa zachodzi obawa, aeby nas Chiriguanosowie nie wyprzedzili, musimy wyruszy w drog natychmiast, a wy pjdziecie za nami. Na dany znak zerwaa si caa zgraja i po zgaszeniu ogniska ruszya 137 w pochd. Nas wzito w rodek, pomimo, e uwaano nas za gupkowatych prostakw, niezdolnych nawet do ucieczki. - Postanowili nas zamordowa - szepn mi Pena do ucha. - Kiedy? - Skoro tylko odkryj miejsce, gdzie znajduj si pienidze Desierta. - A co zrobi z y zota, ktr odkrylimy? - Wymusz na nas wyznanie tajemnicy za pomoc plag. - Co znaczy wyraz horno? - Tak nazywa si czowiek, bdcy u Mbocovisw w niewoli. Mieli zamiar wymusi za niego okup u Desierta, ale zaniechali ju tego, bo maj przecie nadziej obrabowa starego doszcztnie. - Co tam za narada? - wmiesza si Yerno. - O czym to tak po cichu rozmawiacie? - Bo niebezpieczne byoby rozmawia gono. Mgby nas jaki szpieg podsucha. - To nie mwcie wcale. Nie chcc wzbudzi w nim podejrzenia, rozdzielilimy si umylnie, tak, aby wiedzia, e rozmawia ze sob nie moemy. Pooenie nasze zaczo si z kad chwil pogarsza i miaem chwil pewnej trwogi, ale si uspokoiem. Niebawem znaelimy si w lesie caparowym, a Yerno, niezupenie wida ufajc moim wskazwkom, wysa kilku Indian na zwiady. Ludzie ci jednak wrcili wkrtce i nic podejrzanego nie zauwayli, a tylko zameldowali, e wie obwiedziona jest wod, co zreszt wydao si ziciowi zupenie usprawiedliwione. Powoli, z wielk ostronoci, banda przekradaa si a na miejsce, gdzie bya przymocowana d. Zi, obejrzawszy j, szepn z niezadowoleniem: - Haniebnie maa! Pomieci szeciu ludzi. Poszukajcie, czy gdzie w pobliu nie ma drugiej. Nawet ja i Pena bylimy szuka, oczywicie - bez skutku. Yerno naradza si jeszcze chwil z naczelnikiem, po czym rzek do nas: - Umiecie wiosowa? - Owszem - odrzekem. - Ale czy potraiicie zrcznie kierowa odzi? - Bdziemy umieli popdza dk tak po mistrzowsku, e nikt nas 138 nie usyszy - rzekem, radujc si w duszy, e taki obrt sprawy przewidziaem.

- No to dobrze - rzek. - Popyniemy najpierw sami na zwiady, aby si przekona, czy zdoamy si przeprawi. Ale... Co to? - zapyta po chwili. - Rozoyli ogie na wyspie? - By moe - odrzekem, zapuszczajc wzrok w gb wyspy. - Ale std nie bardzo wida, bo krzaki zasaniaj. - Ale to skoczony gupiec z tego Desierta! Sam zdradza miejsce, gdzie si znajduje. Bierzcie no si obaj do wiose, a ja i wdz popyniemy z wami. Tylko pamitajcie, e trzeba wiosowa bez najmniejszego wysiku. Wskoczyem do odzi, za mn Pena, po czym weszli do niej obaj przywdcy i pooyli si na dnie, snad z obawy przed strzaami. Gdyby nas umiercono, nic, by ich to nie obchodzio. Oczywicie dopynlimy na miejsce szczliwie, rzekomo nie zauwaeni przez Tobasw. Wysiedlimy pod drzewami i podylimy wszyscy chy-kiem do kocika. Tobasowie ukryci byli pod awkami i Yerno wcale ich nie zauway. - Na szczcie, nikogo tu nie ma - szepn do mnie. - Wy obaj zostaniecie tutaj i oczywicie ja z wami, a wdz wrci na tamten brzeg i bdzie przeprawia ludzi. Po wyprawieniu wodza z tym poleceniem, rzek: - Zdaje si, e tam przy ogniu, s take kobiety. Ciekawy jestem, ilu ich tam jest w ogle? - Moe by pan chcia podkra si do ogniska? - zapytaem. - Owszem, trzeba by podpezn jak najbliej. - A moe bym ja pana zanis na miejsce? - Zwariowa pan? Zanie? To niemoliwe! - Owszem. Zobaczy pan, jak to si robi... O! prosz, w ten sposb!... Chwyciem draba obydwoma rkoma za gardo i wcignem do kocika. Wierzga troch nogami i broni si, a nie zwali si na ziemi bez zmysw. - Jest tu kto? - spyta pgosem Pena. - Pokacie si! To my! - Jestemy - odrzek kto spod awki aman hiszpaszczyzn. - Prdzej tam! zwiza otra i zakneblowa mu usta! Tobasowie skoczyli w okamgnieniu i sprawnie zwizali jeca, po czym zaniosem go do ogniska.

139
- Macie tu na pocztek ;,zicia! - rzekem. - Przynosz go tutaj, bo gdybym go zostawi w kociku, mgby w jaki sposb, na przykad chrzkniciem, ostrzec swoich kompanw. - Prosz uwaa, eby pana nie spostrzeono - rzek Desierto. - Prosz si schyli... Jake tam idzie? Bylimy w wielkiej o was obawie... - Idzie wybornie. Moe by lepiej byo, gdybymy kadych piciu schwytanych przyprowadzili tutaj od razu, bo to najpewniejs~e. Prosz przygotowa ludzi do tej roboty. Wrciem chykiem do kocioa, bo lada chwila powinien tam si pojawi pierwszy transport Mbocovisw. Rzeczywicie niedugo czekalimy. Na zapytanie w narzeczu Mbocovisw Pena co od-powiedzia i zapewne wzito go w mrokach wityni za Yern, bo weszli miao do rodka i tu zostali natychmiast powizani i odstawieni do obozujcych Tobasw. Tak samo z nastpnymi partiami i w przecigu godziny wszyscy co do jednego Mbocovisowie byli w naszym rku. Gdy oznajmiem staremu, e robota ukoczona, omal nie rozpaka si si radoci. - Chwaa Bogu, e tak szczliwie udao si panu to niebezpieczne przedsiwzieciei -mwi. Obawiaem si o was nie na arty. Ale jak urzdzilicie si od samego pocztku? Pena opowiedzia mu przebieg wyprawy, a ja dodaem:

- Niech pan jednak nie myli, e niebezpieczestwo ju mino, bo wanie grozi wam jeszcze wiksze! Dy tutaj sam sendador na czele kilkuset rabusiw indiaskich. Tak mwi Yerno, ktrego podsucha-limy. - C, skoro zesa nam Pan Bg tak dzielnych ludzi, jak wy obaj, to nie obawiam si zbytnio tej bandy i mam nadziej, e si z ni jako uporamy. Ale... przede wszystkim musz wybaga przebaczenie za to, e nie dowierzaem wam z pocztku i e was obraziem. - Nie ma o czym mwi - przerwaem mu. - Mamy w tej chwili waniejsze sprawy do zaatwienia. Przede wszystkim naley wysa kilku ludzi na zwiady, by dobrze rozejrzeli si w okolicy, czy nie zblia si sendador. Ponadto trzeba umieci jecw naszych w bezpiecznym miej scu. - Po co? Przecie jestemy tu otoczeni wod? - Brak nam jednak ludzi do czuwania nad tymi otrami, a trzeba 140 pamita, e wypadnie nam wyruszy w drog przeciw sendadorowi. Nie wiadomo te, w ktrym miejscu rozstrzygnie si z nim walka. A jeli sendador zwyciy? Postara si w takim wypadku przede wszystkim o uwolnienie jecw? - Suszna uwaga. Umiecimy jecw w mojej skale; s tam kryjwki, ktrych panu jeszcze nie pokazywaem. - Ale jak przetransportowa ich tam, skoro jedyn drog s konary drzewa? - Postaramy si dokona tego w prostszy sposb. Urzdziem tam co w rodzaju urawia do dwigania wikszych ciarw. Zobaczy pan to urzdzenie. Czy nie naley przesucha jecw? - Moemy si z tym wstrzyma. Bdzie na to czas, gdy ich umiecimy w bezpiecznym miejscu. Nie mog wiedzie, dokd ich prowadzimy, dlatego trzeba im pozawizywa oczy, a odj kneble, bo teraz ju mog krzycze, ile im si podoba; to nic nam nie zaszkodzi, a im nie pomoe. Desierto wyda odpowiednie rozkazy i poczto ciga odzie z innych wysepek, znalaza si take obszerna tratwa, na ktrej umieszczono jecw. Przypatrywaem si temu z daleka wraz z Pen. Umiecha si z zadowoleniem, a w kocu zapyta: - Pjdziemy do jecw? - Teraz jeszcze nie. Musz si wpierw rozmwi z ziciem. - Jestem ciekaw... - Idzie o czowieka, ktry jest u nich w niewoli. - Czy to Horno? - Tak! Co pan o nim sysza? - Wdz wspomnia tylko tyle, e po obrabowaniu Desierta bdzie mona zamordowa Horna, gdy wwczas sprawa okupu bdzie obojtna. - Mnie si zdaje, e Desierto byby skonny do wypacenia okupu... Domylam si, e Horno jest tym modym czowiekiem, ktrego zarwno on, jak i Unica, posdzali o kradzie i zdrad. - Domys bardzo prawdopodobny. Ale skd taki wniosek? - Rzecz prosta. Napadli go w czasie podry przez Gran Chaco, obrabowali i wzili do niewoli, gdy czerwonoskrzy spodziewali si za niego okupu od Desierta. A wiadomo, e czerwonoskrzy zapuszczaj si w dalekie okolice umylnie w tym celu, aby porywa zamoniej141 szych ludzi i wymusza za nich okup. By moe, e Horno, kiedy znalaz si w ich szponach, poinformowa o majtku starego i o tym, e Desierto byby skonny zapaci za niego okup... Kto wie, czy i sendador wskutek tej informacji nie zorganizowa wyprawy na Tobasw, by zrabowa im wszystko, co maj. - To jest prawdopodobne i o tym naley pomwi ze starym. - Sprawa jeszcze nie dojrzaa, a jeli przypuszczenia moje oka si mylne? Byoby to nader przykre rozczarowanie. Wol najpierw wybada zicia. - Powie prawd? - Zmusz go do tego, chociaby kijem...

- Co? Pan, przeciwnik kary cielesnej? Poway si pan odstpi od zasady?... - W tym wypadku, bd do tego zmuszony. Nie bd si przecie znca nad bezbronnym z zemsty lub zoci, lecz uyj tego surowego rodka dla jego dobra i dla dobra tych, co niewinnie cierpi przez niego i mogliby cierpie w przyszoci. Przypomina pan sobie, co mi odpowiedzia, gdy go zapytaem, czy daruje ycie zwycionym, gdyby go prosili o ask. - Tak: odgraa si, e wszystkich wymorduje. - Wic nie zaszkodzi, jeli wygarbujemy mu troch skr, gdyby si wzbrania udzieli nam potrzebnych wskazwek. - Pan wemie si do niego? - Ja? Czy wrd Tobasw brak tgich zuchw? No, ale chodmy std, bo gotowi nas tu samych zostawi. Istotnie niewiele brakowao, eby nas tu pozostawiono, bo wszystkie odzie byy ju zajte, a o nas wrd wrzawy i zgieku zapomniano. Z innych wysepek przypyno tu wszystko, co yo i przy blasku pochodni ogldano z niezwykym zaciekawieniem jecw. Nie brako-wao nawet dzieci, ktre czyniy najwicej haasu. Niebawem znalelimy si na ldzie. Tu krlowa, ustawiwszy ju w szeregu swe dzielne amazonki, ruszya na ich czele w stron tajemniczego Sezamu, majc przy boku dobosza, ktry zawzicie uderza paeczkami w swj instrument. Indianie krzyczeli przy tym tak straszliwie, e obawiaem si o cao swoich uszu. Gdy ten triumfalny pochd zatrzyma si u stp skay, na rozkaz Desierta spuszczono w d grub lin i za pomoc niej poczto 142 windowa jecw w gr, jak snopy zboa na wierzch olbrzymiej sterty. Ja i Pena trzymalimy si od tej operacji z daleka, a gdy ju bya na ukoczeniu, weszlimy po drzewie do wntrza skay. Wszystkie izby byy owietlone ojowymi wieczkami. Odnaleli-my salk, w ktrej zoone byy nasze manatki, zabralimy je i pody-limy w kierunku wielkiego magazynu. Tu Desierto kaza spod jednej ze cian usun toboy i ukazao si naszym oczom ukryte wejcie do obszernego lochu. Tutaj na rozkaz Desierta wrzucono jecw, kadc ich pomidzy beczki, stojce w dugich rzdach. - Sdzi pan, e bd tu bezpieczni? - W zupenoci. Sam sendador std ich nie wydobdzie i raczej my jego tu wpakujemy. Wysaem wanie dwch ludzi w okolic; moe si czego o nim dowiedz. A tymczasem prosz pana, by pan zechcia obmyli dalszy plan, bo jestem przekonany, e nikt lepiej tego nie potrafi. - Dzikuj za pochlebne mniemanie o mnie i postaram si uczyni wszystko, co tylko bdzie moliwe. W tej chwili jednak jestem znuony i musz si troch przespa. - Mam nadziej, e opowie nam pan o przebiegu waszej wy-prawy... - Opowiem jutro. Teraz trzeba odpocz, bo kto wie, jakie trudy przyniesie nam dzie jutrzejszy. - Wic idcie spa... Ale zapytam jeszcze o jedno: co bdzie jeeli sendador pojawi si tu jeszcze noc? - Moe pan by spokojny. Nie przybdzie tu w nocy. Musi przecie i ladami Mbocovisw i w tym kierunku trzeba bdzie wysa o wicie kilku ludzi na zwiady. - A czy nie dobrze byoby przesucha natychmiast jecw? - Nie. Szkoda na to czasu. Zreszt musimy wypocz. - No, dobrze. Poka wam izb, gdzie moecie si spokojnie przespa. - Dzikuj piknie. Wol jednak spa na wieym powietrzu. Wyszedem z Pen do ogrodu i pooylimy si w trawie, ale wrzawa bdca wyrazem radoci mieszkacw osady, dugo nie pozwolia nam zasn. Do wszystkiego mona si ostatecznie przyzwyczai, uszy nasze oswoiy si wkrtce z tymi wrzaskami. Zaledwie upragniony sen sklei nam powieki, daj bogie uczucie 143 odpoczynku, gdy usyszaem w pobliu gos kobiecy: - gdzie jestecie, sennores? - Do licha! Spa nie dadz! - mrukn Pena niezadowolony. - Moe panowie wemiecie bodaj koce? - woaa Unica, zbliajc si ku nam.

W nadziei, e nas nie znajdzie, nie odzywalimy si. Znalaza jednak nasze legowisko, wic rzekem: - Dzikujemy, sennorito. Ciepo nam tutaj i zbytecznie trudzia si pani... - Ale, panowie... doprawdy jest mi bardzo przykro, e nie pomylano o was. A przecie jestecie bohaterami dnia... - O, nie zasuylimy na tak pochlebn opini, sennorito - odpar-em, a nastpnie zapytaem: Jeeli pani yczy nam dobrze, to prosz powiedzie, jak si nazywa w mody czowiek, ktry przepad bez wieci... - Po co panom ta wiadomo? - zapytaa. - Dowie si pani jutro rano. Musz jednak dzi dowiedzie si nazwiska tego niewdzicznika. - Nazywa si Horno! - rzeka po chwili i skierowaa si ku schodom. - Niech si pani zatrzyma - rzekem. - Po co? Nic wicej nie dowiecie si panowie ode mnie. - Niczego wicej nie dam - odparem - lecz chciabym pani co powiedzie. - Sucham - odrzeka. - Sennor Horno jest niewinny! - Co pan mwi? Przybiega ku mnie z radoci. - Skd pan wie o tym? Bagam, niech pan powie... wszystko, wszystko... - Jestem picy. Niech pani wystarczy to, e Horno jest ju niedaleko i zobaczycie si wkrtce... Dobranoc! - Pan... pan jest naprawd niegrzeczny... i to wzgldem kobiety... - Wiem o tym, e nie jestem zbyt grzeczny; ale to si ju nie odmieni. Prosz powiedzie wujowi, e zupenie bezpodstawnie potpi tego czowieka. Niech tu nie przychodzi, bo chcemy si przespa. Dobranoc! - Dobranoc - szepna i odesza, a Pena rozespany mrukn: - Czy pan jest tak pewny, e pan znajdzie zaginionego? - Najzupeniej.

144
- Nie pozostaje mi wic nic innego jak tylko... Co to ja chciaem powiedzie!... Rad bym... rad bym... Nie wiedzia ju jednak, co mwi i co chcia uczyni, a i ja rwnie utraciem powoli wiadomo i obydwaj zapadlimy w ramiona Morfeusza. Zbudziem si jeszcze przed wschodem soca pokrzepiony snem na wieym powietrzu. Wstaem, strzepnem z siebie ros. Pena po-sysza snad, e ju nie pi i zerwa si rwnie na nogi. Nie przecierajc oczu, rzek: - Zajmiemy si ziciem? A... a... przepraszam... Dzie dobry... Zapomniaem. - Dzie dobry! Widz, e odzyska pan rzeko... Warto by si jeszcze wykpa. Chodmy! - Ktrdy? Zbudzimy niepotrzebnie starego... - Bynajmniej. Spucimy si po linie. uraw, za pomoc ktrego wcigano wczoraj jecw, nie by jeszcze uprztnity. - Kpa si? - rzek zakopotany Pena, gdy spucilimy si na d. A gdyby tak aligatory poary nas na niadanie... Ja te nie myl wazi w wod. Do, e si umyj dobrze na brzegu. Aligatory nie maj skrzyde, wic nas tutaj nie dosign. Po orzewiajcej kpieli przeszlimy si troch w kierunku po-gronej w gbokim nie osady. Tylko z jednej chaty wychyli kto gow przez drzwi, zupenie tak, jak nasz chop, gdy si o wicie zerwie i wyglda na wiat ciekawie:

bdzie lao, czy nie bdzie? By to jeden z wojownikw, ktrzy brali udzia w obawie na Mbocovisw w kociku. Przywoaem go do siebie i poleciem, by dobra sobie towarzysza i uda si z nami do rezydencji Desierta. W mig postara si o to i za chwil znalelimy si u liny, zwisajcej z wierzchoka skay. Na mj rozkaz trzej Indianie wynieli zicia do ogrdka. By bardzo przygnbiony i widocznie w cigu nocy nie zmruy nawet oka, co zreszt byo usprawiedliwione. Zobaczy nas i to ubranych zupenie inaczej, ni wczoraj, przelk si zrazu, czy te zdziwi, ale szybko przybra apatyczny wyraz. - Dzie dobry - rzekem. - Jake si spao? - Niech ci licho porwie - odpowiedzia.

145
Na te sowa Pena odpi od pasa szpicrut i pogrozi: - Suchaj, nicponiu! Niech ci si nie zdaje, e masz do czynienia z dzikimi Indianami. Nazywam si Pena! Zapamitaj to sobie. Owiadczenie to zaniepokoio go nieco. Mimo to usyszelimy zuchwalsz jeszcze odpowied: - Kpi sobie z ciebie i z twego nazwiska! - No, no! - wtrciem. - Chcia pan przecie napa Tobasw, obrabowa ich, pomordowa wszystkich i nas obydwch umierci... - Kt to panu powiedzia? - przerwa ywo. - Pan sam. Syszelimy to obaj. Bo niech si panu nie zdaje, e tylko pan jeden zna narzecze Mbocovisw. Mymy ju poprzednio suchali paskiej rozmowy z wodzem Venenosem i ostrzeglimy Desierta. W odpowiedzi na to zi gwizdn lekcewaco. - Wie rwnie Desierto o zblianiu si paskiego tecia - mwi-em dalej. - Mego tecia? Przecie nie jestem onaty... - To nic nie szkodzi. Teciem jest sendador. Wezwaem pana przed siebie nie dla pogawdki, lecz dla wyjanienia pewnej sprawy. Zna pan modego czowieka imieniem Horno? - Nie! - odpar, drgnwszy mimowolnie. A przecie mwi pan wczoraj o nim z wodzem! - To kamstwo! - Syszelimy wszystko, co pan mwi do naczelnika. Zamierzali-cie pocztkowo wymusi na starym okup za tego jeca; w razie jednak zwycienia Tobasw byby pan go zamordowa. Prosz udzieli nam dobrowolnie wyjanie co do tego czowieka, bo w przeciwnym razie nie cofn si przed gwatownym zmuszeniem pana do wyzna. - Nic nie wiem i nic nie powiem. - Jak pan chce! Sprbujemy w takim razie kija. - Tego panu nie wolno! - Owszem. Wedle prawa, obowizujcego na terytorium Gran Chaco wolno mi wymc zeznania na zbrodniarzu. - Nawet gdyby pan skr zdj ze mnie usiowa, nic nie powiem. - Zobaczymy - odrzekem i wydaem Indianinowi rozkaz, by przywizali jeca do drzewa. - Ratujcie - zawy zi rozpaczliwym gosem. - Bd mwi prawd, przysigam! 146 - Wic gdzie znajduje si sennor Horno? - Nad Laguna de Bambu na Isleta del Circolo. - Sam?

- Jest z nim pewien kupiec z Goya, nazwiskiem Parduna, z synem. - Czy Mbocovisowie maj tam swoje osady? - Tak, dwie. - Ilu wojownikw znajduje si w tych stronach? - Stu czterdziestu. - Czy to daleko std? - Niech go pan ju nie mczy - wmiesza si Pena. - Ja w tamtych stronach byem i znam dobrze drog. Teraz mwi szczer prawd. - Wic dobrze - odrzekem. - Zejdmy na d. Unica zesza ju przedtem, by zaj si posikiem dla jecw i zastalimy j teraz ywic drabw w taki sposb, jak to robi dziewki dworskie z gsiami przeznaczonymi na tuczenie. - Szkoda, e nie znam narzecza Mbocovisw - powiedziaem. - Przesuchabym z kolei naczelnika. - Ja mog si tego podj - rzek Pena. - Dobrze. Ale prosz uwaa, aby pan nie popeni jakiego bdu. - Ju ja si dobrze wywi z zadania. I zacz szwargota z czerwonoskrym wodzem, ktry z pocztku wzbrania si odpowiada, lecz, zmiarkowawszy wkrtce, e opr na nic si nie zda, zacz odpowiada i to nawet szczegowiej, anieli go pytano. - Przekonaem si, e Yerno jednak kama - rzek Pena. - Wdz powiedzia mi wszystko. Sennor Horno jest uwiziony w ruinach koo krzya De la floresta virgen. - Niemoliwe - rzekem. - Jak to? Czyby mnie ten drab oszuka? - Nie ma wtpliwoci. W ruinach tych przecie maj swoje nory Ariponesowie. - Prawda! - odpar, uderzajc si w czoo. - A czy nie domyla si pan, w jakim celu wdz wymyli t bajk? - Wie, e stamtd nadciga sendador z liczn band Mbocovisw i dlatego chcia nas wyprawi w tamte strony, abymy wpadli w rce sendadora. - Do licha!...

147
- Niech pan powie temu staremu wydze, e si zawid w swoich rachubach. - Powiem mu i to nie bardzo delikatnie! I zwrciwszy si do Venenosa, zacz z nim gniewnie rozmawia. W tej chwili nadbiega Unica. - Skoro winiowie ju nakarmieni, to i na nas byby ju czas - zagadna uprzejmie. - Prosz wic panw na niadanie. Udalimy si do domu i zasiedlimy za stoem, na ktrym dymia piecze i wiee placki kukurydziane. Desierto zaj miejsce obok nas, ale nie jad, a gdy go zapytaem o przyczyn, odrzek: - Jadam tylko raz na dzie. Zwykle poszcz, a nawet czsto susz i przez cay dzie nic do ust nie bior, prcz wody. - I po c to? - Tak wyznaczyem sobie kar. - A ma pan powd ku temu? - Nie tylko powd, ale i obowizek. Sdz zreszt, e to wcale nie za cika pokuta. Zbrodnia, cica na moim sumieniu, zasuguje na surowsz kar. Gdy weszlicie do mego schroniska, zdziwio was urzdzenie izdebki z trupimi czaszkami. Spostrzegem to zaraz. Ot izdebka ta

jest moj cel pokutnicz. Tam klcz caymi godzinami, umartwiajc si godem i aujc za cik zbrodni. - Moe byoby lepiej, bymy nie poruszali tej bolesnej zapewne dla pana sprawy?... - O, przeciwnie. Chciabym zwierzy si ze swego smutku. Musz przede wszystkim powiedzie wam, kto jestem... - Jest pan z zawodu aptekarzem. - Wie pan o tym? - zagadn ze zdziwieniem. - Nie trudno byo domyli si tego po urzdzeniu jednej z izb w tej skale. - Nie podobna... Pan moe nie wie... Zamordowaem czowieka z rozmysem. - Zapewne w obronie wasnej... - Byoby to jedyn moj pociech i usprawiedliwieniem, gdybym mg wiedzie na pewno, e obrona wasnego ycia wymagaa spe-nienia tego zabjstwa. Opowiem panu t smutn histori, a moe pan rozstrzygnie moje wtpliwoci. - Dajmy raczej spokj tej sprawie. Po co jtrzy dawne rany?...

148
- Owszem, pragn tego... niech bol... Zasuyem... Zna pan zapewne smutne dzieje SzlezwikHolsztynu? - Owszem. - I wie pan, jak Prusacy uciskali tam Duczykw? - Syszaem o tym. - Wic prosz posucha. Jestem Duczykiem. Byem aptekarzem w pewnej maej miecinie Szlewik-Holsztynu, w ktrej przewaaa ludno niemiecka. Burzyo si wszystko we mnie na widok gwatw i ucisku ze strony prusactwa i nie zawsze kryem si z uczuciem nienawici, jak ywiem wobec gnbicieli mej ojczyzny. W kocu nadesza wojna i w mojej miecinie zakwaterowano wojsko, a na mnie, jako najbardziej podejrzanego o nielojalno, naoono najwiksze ciary. Mj dom zajli onierze, gospodarujc w nim jak u siebie. Z wielkim trudem zdoaem wywalczy dla siebie malutk izdebk. Waciwie potrzebny mi by ten kcik do umieszczenia ciko chorej ony. Ulokowaem j tam, radzc sobie jako tako z ciasnot i niewygo-d, gdy pewnego dnia zjawi si u mnie pruski lekarz wojskowy ze sucym i zada, bym ustpi z izdebki. Tumaczyem mu moje smutne pooenie, prosiem, bagaem, by si zwrci gdzie indziej - nic nie pomogo. Zbada chor i orzek, e nic jej nie grozi, e tylko udaje chorob. Usiowaem go jeszcze przekona, e si myli, ale wezwano mnie do apteki. Byem tam dosy dugo. Gdy wreszcie wszystko zaatwiem i wyszedem do sieni, by wrci do mieszkania, o uszy moje obi si cichy jk na dziedzicu. Pobiegem tam... W niegu, na mrozie leaa moja biedna ona. Zdjem z siebie surdut, by j okry. Byo za pno. Nieszczliwa szepna jaki ledwie dosyszalny wyraz i wyziona ducha. Tu Desierto przerwa opowiadanie. Przeszedszy si po izbie, jakby dla otrznicia si ze smutnych wspomnie, mwi dalej: - Na nic si nie przyda, gdybym chcia opisywa panom uczucia, jakie wwczas mn miotay. Bya to rozpacz, graniczca niemal z obdem, a pena miertelnej nienawici do butnego odactwa pruskiego. Pobiegem na gr. Lekarz lea na sofie i pali cygaro. Nie pamitam, co mu powiedziaem, gdy ogarna mnie taka wcieko, e nic przed sob nie widziaem. W oczach migotay mi jakie wirujce ogniki... Lekarz zerwa si z sofy i uderzy mnie w twarz, a nastpnie otworzy drzwi, kopn mnie tak, e spadem ze schodw. Zawrzao we mnie pragnienie zemsty. Porwaem si z ziemi, wbiegem na gr, 149 skoczyem ku otrowi i chwyciem go za gardo. Lekarz doby szabli i zamierzy si na mnie. Gwatownym ruchem wyrwaem mu bro z rki i pchnem go w brz~xch. Nie troszczc si o

niego, zabraem pienidze, jakie byy pod rk, pobiegem na dziedziniec, zaniosem zwoki mej ony do ssiadki z prob, by je pochowaa, daem jej na to pienidze i umknem z miasta. Straszna ta opowie tak wzburzya starca, e dra na caym ciele. Zdawao si, e przeywa to wszystko po raz wtry. Nie przerywalimy mu ani sowem. Po duszej pauzie zacz dalej: - Przez trzy dni kryem si w lesie. Od jakiego przechodnia dowiedziaem si, e Prusacy rozpisali za mn listy gocze. Czwartego dnia odwayem si podej do kocika parafialnego, przy ktrym znajdowa si cmentarz. Odnalaem wiey grb mojej ony i po-czem si modli. Niestety, i tu byem cigany. Prusacy, spodziewajc si widocznie, e zajrz na cmentarz, postawili tam onierza na stray, ktry zobaczywszy mnie strzeli, ale na szczcie chybi. Umknem i szybko znalazem si za granic. Przyjaciele, widzc moje smut-ne pooenie, zebrali dla mnie fundusik, za ktry wyjechaem do Ameryki... - Nie mia pan dzieci, ani krewnych? - Nie, i to cae szczcie. Ale w lekarz wojskowy by ojcem czworga dzieci, a ponadto utrzymywa rodzicw. - Skd pan si o tym dowiedzia? - Z gazet. - A wic to jest czyn, za ktry pan teraz pokutuje? Czy nie przyszo panu nigdy na myl, e nie brak tu okolicznoci agodzcych? - Tak, zapewne. Ale czyn zostaje mimo to czynem. - Przecie to on doby broni i grozi paskiemu yciu, a pan sta przed nim z goymi rkoma. - Mimo to jednak zabiem go i straszny obraz konajcego czowie-ka przeladuje mnie do dzi jak zmora. Sysz bez ustanku wokoo siebie gosy: Morderca! Zbrodniarz! Przez dugi czas nie mogem znale chwili spokoju. Wreszcie zagrzebaem si tutaj, jak prawdziwy pustelnik i eby cho w czci okupi swoj win, staem si nau-czycielem tego plemienia Indian... - Hm! - przerwaem. - Widz z tego wszystkiego, e jest pan niezwykle draliwy na punkcie sumienia... Ale tym bardziej nie mog sobie wytumaczy zachowania si paskiego w owej chwili, gdy po raz 150 pierwszy stanlimy przed panem. Grozi nam pan wwczas mierci! - Bya to te tylko groba, ktrej bym jednak w czyn nie wprowadzi. Chciaem was tylko ukara trwog za wdarcie si do mej pustelni. - Przyznaj, e postpowanie paskie byo usprawiedliwione. - Wracajc jednak do mej smutnej historii, dodam, e uczyniem wszystko, co byo w mojej mocy, aby wynagrodzi krzywd sierotom po zabitym. Zapamitaem sobie ich nazwiska i miejsce ich pobytu. Pena sucha z zajciem opowiadania, nie wtrcajc si jednak ani sowem. Teraz nie mg ju wytrzyma i przerywajc staremu, zapyta z niepokojem: - I co? Moe posya im pan pienidze? - Tak. - I posya pan jeszcze teraz? - Oczywicie, musz si troszczy o osierocon rodzin. - W jaki sposb wysya pan te zapomogi? - Z Buenos Aires za porednictwem banku. Co roku udaj si do Santiago i stamtd wysyam przekaz do Buenos Aires. - Ale, panie Desierto! Prosz przesta robi te gupstwa!... Pienidze jakby w boto wpady! - Nie rozumiem pana... - Zaraz to wszystko wytumacz... Pan nie jest wcale zabjc i nie ma pan obowizku dopomagania rodzinie zabitego. Powiedzia to tak dobitnie, e stary jak gdyby si przelk i przez chwil nie mg przemwi sowa. W kocu rzek: - Przecie go zabiem i pozostay po nim sieroty.

- Stao si inaczej. Ten lekarz yje. Wyleczy si z rany i jest obecnie cakiem zdrowym czowiekiem. - Czy bya o tym wiadomo w gazetach? - Co tam gazety! Czy by pan pniej w kraju? - Nie - odpar Desierto. - A moe dowiadywa si pan pniej o ow rodzin? - I to nie. - No, no! Doprawdy nie pojmuj, jak pan mg by tak lekkomyl-ny! Wysya pan co roku pienidze osobom, ktre nie wiadomo czy w ogle istniej na wiecie! - Dzieci lekarza yj niezawodnie, bo przecie w Europie nie byo epidemii, ktra by wszystkich od razu zabraa. Zreszt w licie 151 goczym, ktrym mnie cigano, bya najwyraniejsza wzmianka o dzieciach. - Tak, zaraz po wypadku, oczywicie! Szkoda jednak, e pan pniej nie zajrza do gazet, bo dowiedziaby si pan z nich o wszyst-kim. Ot ja znam osobicie owego lekarza. Nazywa si on Henryk Delmann i pochodzi z Berlina. - Na mio Bosk! - krzykn stary ze zdumieniem. - Istotnie... w Prusak tak si nazywa. - Prosz sucha dalej. Podczas wczgi po Ameryce Pnocnej spotkaem w Nowym Jorku modego czowieka, ktry nazywa si Wilhelm Delmann i uchodzi za lekarza, chocia nie praktykowa. Rozbija si po restauracjach i rozmaitych spelunkach, jak ostatni hulaka. Ot pewnego razu, gdy by dobrze podchmielony, wygada si przede mn z wielu rzeczy. Powiedzia mi, e... - Co? Co? - zerwa si Desierto na te sowa. - Najstarszy syn lekarza nazywa si istotnie Wilhelm... Co dalej? - Dalej historia ta jest upenie prosta i nie wymaga wielu wyjanie. Stary Delmann, raniony przez pana, lea trzy dni nie-przytomny, ale dziki troskliwej opiece kolegw nie umar; widocznie ostrze szabli nie naruszyo waniejszych organw wewntrznych. Opuciwszy szeregi, osiad na jednym z przedmie berliskich, a sdy pruskie przestay pana ciga, zadowalajc si konfiskat paskiego majtku na rzecz pokrzywdzonego. W miar opowiadania Peny, Desierto zacz wrze z gniewu. Wreszcie straci panowanie nad sob. Chwyciwszy Pen za ramiona, wstrzsn nim gwatownie i zapyta z dzikim wyrazem w oczach: - Mj panie! Czy tylko nie zmylie tej bajki? Ja bym... ja... - Po c miabym kama?... Ale niech pan pomyli, jak mie zdziwienie ogarno pani Delmann, gdy po upywie dwch lat otrzymaa z banku tysic dolarw z dopiskiem, e to od zabjcy dla niej i dla dzieci, z mi obietnic, e dopki yje, bdzie rokrocznie posya jej wiksze sumy. Pienidze te obrcono na ksztacenie najstarszego jej syna, Wilhelma, ktry te siedzia w szkoach, ale si nicego nie nauczy. Pniej zapewne co przeskroba i uciek do Ameryki. - Pan mi daruje - odezwa si Desierto - e mu nie dowierza-em... Wszak mg pan z litoci wymyli t bajke, aby mnie pocieszy i przywrci mi spokj sumienia. Ale z oczu paskich czytam, e to co 152 pan mwi, jest prawd. Nie miaby pan sumienia, okamywa mnie tak okrutnie zy stany mu w oczach. Wstydzc si ich widocznie, wyszed z izby. Wwczas Pena rzek do mnie: - A c pan na to wszystko? - Ha! Niezbadane s wyroki i zrzdzenia Boe! Kto by si spodziewa, e wypadki uo si tak dziwnie i niemal niepraw-dopodobnie. Widoczna tu jest rka Opatrznoci... A teraz, trzeba pj raz jeszcze do wodza, by sprawdzi, czy Yerno nie wyprowadzi nas w pole. - A wic ja znowu mam mwi z tym kamc? - Nie, bdzie pan tylko tumaczem. Powtrzy mi pan kade jego sowo, dokadnie, bez zmiany. - Przyda si to panu na co?

- Naturalnie. Aczkolwiek z samych jego zezna niewiele sobie obiecuj, ale zwrc baczniejsz uwag na jego zachowanie, wyczytam moe co z twarzy i domyl si czego... Weszlimy do lochu, gdzie Unica uwijaa si midzy jecami, jak siostra miosierdzia, dajc spragnionym pi. Kazaem jej przynie kilka wiec, by przy ich wietle wzi si do badania. Venenoso by skrpowany, tak samo jak wszyscy inni. Podszedem ku niemu, rozwizaem rzemienie, tak aby by zupenie swobodny, i rzekem do Peny: - Teraz niech mu pan powtarza wszystko, co powiem. Jeeli zaakcentuj silniej jaki wyraz, niech pan uczyni tak samo. Najpierw niech mu pan powie: Wdz Mbocovisow, ktry nosi imi Venenoso, znany jest ze swej dielnoci i odwagi. Venenoso, pomimo, e rozwizaem mu nogi i rce, nie zmieni pozycji i zdawao si, e ma zamiar nie odpowiada na moje pytania. Usyszawszy jednak moje sowa, zwrci si twarz do nas, a ja dyktowaem dalej: - Oprcz tego Venenoso uchodzi za czowieka bogatego. Sowa te wywary na nim mocniejsze wraenie, ale nie odezwa si ani sowem. Ja za mwiem dalej: - Uwaajc Venenosa za dzielnego wojownika, uwolniem go z wizw, aby mu okaza szacunek. Spodziewam si, e skorzysta z tej uprzejmoci i stanie przede mn miao, jak przystoi czowiekowi godnemu i powanemu.

153
Argument ten poskutkowa. Naczelnik wsta z ziemi i podszed do mnie. Unica trzymaa wiec tu obok nas, tak, e mogem obserwowa go bez przeszkody. - Venenoso jest bardzo bogaty-tumaczy dalej Pena moje sowa - a rdem jego bogactwa jest to, e chwyta biaych jak opryszek i wymusza za nich znaczne okupy. dza zota zalepia, ogusza i przytpia umys. Oto, dlaczego tak dzielny wojownik da si podej i wpad w nasz zasadzk. Venenoso na te sowa obrzuci mnie nienawistnym spojrzeniem, lecz milcza w dalszym cigu. - I nie myl si. dza zota odebraa te mow wodzowi. A moe nic nie mwi ze strachu? - Nie boj si nikogo i nigdy! - wycedzi nareszcie. - Nawet mierci? - Kady czowiek musi umrze, wic na c przyda si obawa mierci? - Chcielicie nas wszystkich wymordowa. Powiedzia nam to Yerno, jeszcze wwczas, gdy uwaa nas za swoich sprzymierzecw. - Yerno was okama. - Szkoda! Sdziem, e wdz Mbocovisw naley do ludzi odwa-nych. Niestety, przekonuj si, e to nieprawda. Venenoso kamie ze strachu jak najty, wobec czego obejd si z nim, jak z najpospolitszym zoczyc. Syszaem ponadto, e Venenoso nie tylko sam napada na biaych, ale take innych szczuje przeciwko nim. To za nie jest niczym innym, jak tylko tchrzostwem. Venenoso jest tchrzem i kamc... - Dowied mi tego! - Owszem. Powiedziae, e sennor Horno jest uwiziony w rui-nach koo Nuestro Jesu Christo de la floresta virgen... - I tak jest istotnie... - Tak nie jest. My wiemy, e go ukrywacie. Chcielicie na razie wymusi na opiekunie Tobasw okup za niego, ale mielicie zamiar, w razie udania si napadu na Desierta i zrabowania caego jego mienia, umierci sennora Horno... Czy nie tak? Na te sowa Venenoso spuci oczy w milczeniu, a ja pytaem dalej:

- Ile dasz za niego? Podnis na mnie wzrok, z ktrego mona byo wyczyta cie nadziei. Najwidoczniej pomyla, e skoro pytam go o cen, to widocznie nie grozi mu jeszcze niebezpieczestwo mierci. l54 - Desierto jest bogaty, a e kocha bardzo sennora Horno, wic moe dobrze zapaci. - Przyznajesz wic, e sennor Horno jest u was. Ile dasz? Oznaczy cen. Wynosia pi tysicy dolarw. Umiechnem si i odrzekem: - Spodziewaem si, e zadasz wicej. - Jeste wic zadowolony ze skromnoci moich wymaga? - Najzupeniej, jeeli oczywicie przyjdzie midzy nami do ugody. - Ju si przecie ugodzilimy. - Tak, ale niezupenie. Bo zapominasz, e i ty jeste rwnie jecem, i to nie sam, ale ze swoimi ludmi, ktrych nie mamy wcale zamiaru zabija... Wolelibymy okup. - Okup? - krzykn zdziwiony. - Czy sysza kto kiedy, eby za Indian skadano okup? Takiego wypadku jeszcze nie byo. - Masz suszno. I ja te nie ujem was dla okupu. Skoro jednak ty dasz okupu za swego jeca, to nam wolno da okupu za ciebie i twoich... - Ile by chcia? - Tyle, ile ty dasz. - To znaczy? - Sennor Horno nie jest wodzem, lecz zwykym czowiekiem, wic sdz, e kady wasz wojownik wart tyle, co on. Zapacisz wic za kadego ze swoich tyle, ile dasz za Horno, a za siebie oczywicie dasz dziesi razy wicej. - To za wiele! - westchn Venenoso. - Sam przecie oznaczye cen. - Ale my nie mamy tyle pienidzy. - Za to macie zwierzta i towary. - Nie ma o czym mwi... - Za pozwoleniem! Nie zaprzeczae, gdy powiedziaem, e jeste bardzo bogaty. Stosownie do tego wic stawiam cen waszego okupu. - W takim razie nie porozumiemy si. Nie dostaniesz tyle pieni-dzy, bo ich nie mamy i ciekaw jestem, co wtedy z nami zrobicie. - Wystrzelamy was i basta. - A Horno bdzie zamordowany. - Niekoniecznie. Wiemy, gdzie jest ukryty i wydobdziemy go niezwocznie. Trzymacie go nad Laguna de Bambu, nieprawda?

155
Patrzyem mu bystro w oczy, ciekawy wraenia, jakie wywr na nim moje sowa. Nie otrzymaem odpowiedzi. Zapytaem: - Zgadem? Co? - Nie! - Strzee go tylko czterdziestu ludzi, ktrych bardzo atwo mona podej i obezwadni. - Jeeli ich pozabijacie, to... Nie dokoczy, miarkujc, e za wiele powiedzia. - Mw dalej i - Ju nic nie powiem.

- A ja wiem ju wszystko. Chciae powiedzie, e chobymy nawet obezwadnili tych czterdziestu, to Horna nie znajdziemy. Czy nie tak? - Tak. - Ale mylisz si. Znajdziemy go, razem z kupcem Parduna z Goyi. Czerwonoskry by tak zaskoczony tymi sowy, e zakl. Po chwili zapyta: - C ty wiesz o tym kupcu? - e znajduje si razem z sennorem na Isleta del Circolo. - Jeste jasnowidzcym - rzek - albo czarownikiem! - Bynajmniej. Wszystko to powiedzia mi Yerno. - To nieprawda! - Owszem. Zmusiem go do wyznania wszystkiego. - W takim razie Yerno jest skoczonym ajdakiem! - krzykn z wciekoci czerwonoskry, zaciskajc pici. - I gdybym go tu dosta! ... - Ba! Nie wiesz jednak, co on przeszed, zanim si na wyznanie zdecydowa. Powie ci to niezawodnie, gdy si zobaczycie. Ciebie rwnie czeka niejedna nieprzyjemno, jeeli nie bdziesz si za-chowywa rozsdnie. Tu zwrciem si do Peny: - Zwiza go na nowo. - Nie dam si! Za nic nie dam si zwizai - krzykn czerwono-skry i rzuci si ku drzwiom. Byem jednak przygotowany na to i zdoaem mu podstawi nog, tak, e run na ziemi. Przygniotem go natychmiast, po czym zwizalimy go na nowo. - Znakomicie! - odezwa si kto, stojc we drzwiach. Spojrzaem i z trudem poznaem mwicego. By to Desierto, 156 ubrany od stp do gw jak zwyky cascarillero. Za pasem mia pistolety i n. - Nie poznalicie mnie? - zapyta, miejc si. - O, tak! Zmieniem si nie tylko zewntrznie, ale i wewntrznie. A teraz chodmy std. Gdy znalelimy si w ogrodzie, stary przystan i odezwa si do Peny. - Niech pan nie oczekuje ode mnie dugiej przemowy z wyrazami podziki, bo sowa, choby najgortsze, nie mog wyrazi tego, co czuj w sercu w tej chwili, i jaka wdziczno rozpiera moj pier. Niech panu na razie wystarczy zwyky objaw serdecznych uczu... Przy tych sowach rzuci mu si na szyj, po czym rzek do Uniki, ktra ze zdziwieniem przypatrywaa si temu wylewowi uczu: - Ciesz si, moja przybrana crko, bo od dzi jestem jakby nowo narodzony. A zawdziczam to jedynie naszym miym gociom. Pniej opowiem ci wszystko dokadnie, bo teraz nie ma na to czasu. Przede wszystkim trzeba Yern zaprowadzi do reszty winiw. - Co pan z nim zamierza zrobi? - Dla uczczenia tej wielkiej chwili, ktra dzi mnie spotkaa, mgbym puci ich na wolno, gdyby nie sprawa z sendadorem. Na razie zabierzmy std Yern. - Prosz si wstrzyma - rzekem. - Musz z nim jeszcze pomwi. Chodmy! - Zi sendadora siedzia do tej pory pod drzewem, skrpowa-ny. Ju na pierwsze wejrzenie byo wida, e spokornia jak baranek. Zobaczy ju mnie i drgn, jakby go ciarki przeszy. Patrzy na mnie z niesychan trwog. - Prosz si nie ba - rzekem. - Jeli pan bdzie dalej szczery wzgldem mnie, wszystko skoczy si jak najlepiej. Prosz mi powie-dzie przede wszystkim, gdzie znajduje si staa kryjwka sendadora? - Nad Laguna de Bambu. - Czy by pan kiedy nad Pampa de Salinas? - Nie byem. Wiem tylko, e sendador czsto zapuszcza si w tamte strony. - Czy on tu przybdzie od strony krzya De la floresta virgen?

- Tak, ale dnia jego przybycia cile oznaczy niepodobna. By moe, i nadcignie tu dzi jeszcze. - Gdzie mielicie si spotka?

157
Zi waha si chwil, lecz widzc surowy wyraz mej twarzy, mwi dalej: - Jeeli nie zastanie nas w tym miejscu, gdzie obozowalimy wczoraj wieczorem, to bdzie dla niego znakiem, e napad nam si uda i e wylemy tam posaca po niego. Czy pan chce jeszcze czego si dowiedzie? - Nie. Yerno odetchn gboko. Desierto z Pen odwizali go i po-prowadzili do lochu, a ja z Unic udaem si do altany. Zaledwie usiedlimy, ozwa si w oddali dugi przecigy wist, jakby lokomotywy starego systemu. - Wracaj nasi! - krzykna Unica radonie. - To ich znak? - Oczywicie. Wuj sporzdzi dla mych wojownikw wielk piszczak. Oddaje nam ona znaczne usugi, bo dziki niej moemy si porozumiewa na znaczn odlego. Niech pan sucha! wist powtrzy si po chwili, a rwnoczenie usyszelimy we wsi nawoywania i okrzyki. - Czy pani musi wyj na powitanie zwycizcw? - Tak, ale... - Wic prosz! Chodmy! Zwycizcy wracali na koniach, co mnie ogromnie ucieszyo, bo wiedziaem, e ju nie bd musia wlec si przez cay step pieszo, jak wczga. Najstarszy z Indian, gowa wsi, jak mnie poinformowaa Unica, zsiad z konia, zbliy si do krlowej i wygosi dug przemow, z ktrej niestety nie zrozumiaem ani sowa. W odpowiedzi Unica przemwia krtko gosem dwicznym i dononym. W mowie tej zapewne bya wzmianka i o mnie, gdy oczy wszystkich czsto zwracay si w moj stron. Po przemwieniach podano nam konie i rozpocz si triumfalny wjazd Indian w pielesze domowe. Na czele tumu szed wysoki, tgi mczyzna, trzymajcy w obu rkach dug, wydron wewntrz erd bambusow. Bya to sawna gwizdawka, przypominajca rozmiarami trby z yka, jakie sporzdza-j Huculi z Karpat Wschodnich. Obok niego postpowa dobosz z nie milkncym nigdy bbnem, a za nimi reszta orkiestry z rozmaitymi 158 instrumentami muzycznymi. Ja jechaem na kocu obok krlowej, za nami szeregi wojownikw. Nagle trbacz podnis do ust swoj erd, nad policzki i gwizdn z caej siy, a za jego przykadem poszli inni muzykanci, wszczynajc tak kakofoni, e sycha j byo co najmniej na mil wok. Wrd tej oguszajcej wrzawy dotarlimy na plac zborny porodku wsi, gdzie oczekiwa nas ju Desierto z Pen. Wojownicy zsiedli z koni i ustawili si w porzdku, czekajc, a dowdca zda raport staremu z przebiegu wyprawy. - wietne zwycistwo! - odezwa si do mnie Desierto po ukoczeniu ceremonii. Chiriguanosowie pobici na gow. Moemy by spokojni, e co najmniej przez dziesi lat nas nie zaczepi. Tu widzi pan tylko poow moich wojownikw; reszta pozostaa w tyle, zajta transportem trzd i innych upw wojennych. Za to, e tak dobrze si spisali, urzdzimy dzi wielk uczt na cze zwycizcw. W odpowiedzi na to rozlegy si oguszajce okrzyki radoci i wesela. Nagle do Desierta przecisno si przez tum kilku ludzi z jakim sprawozdaniem. - To moi wywiadowcy - rzek, zwracajc si do mnie Desierto.

- Powrcili z rekonesansu i nie bez rezultatu. Mbocovisowie s ju niedaleko. - Gdzie? - Zauwaono ich w odlegoci szeciu godzin drogi. Oddzia skada si przewanie z pieszych, tylko cz posiada konie. - S to z pewnoci nasze wierzchowce - rzekem - i przypusz-czam, e je odzyskamy. Szkoda, e wywiadowcy nie zasignli dokadniejszych informacji... - A c by pan jeszcze chcia wiedzie? - Czy wrd Mbocovisw s biali. - Jednego widzieli wywiadowcy. - Jak wyglda? - Wysoki, chudy. - To na pewno sendador. Mam nadziej, e tym razem dostan go w swe rce. - Co uczynimy? - Przede wszystkim musimy si naradzi. Trzeba pamita, e jest nas o wiele mniej, ni liczy grupa sendadora, ale za to jestemy lepiej uzbrojeni.

159
- Istotnie, moi Indianie posiadaj znakomite karabiny i umiej doskonale strzela. Czy pan sdzi, e Mbocovisowie rozo si obozem tam, gdzie wskaza Yerno? - To jest prawie pewne. - I tam na nich napadniemy? - Tak, i to zaraz o wicie, gdy mona dobrze widzie teren. W nocy by uciekli, a z nimi sendador. - Skoro tak, to mamy jeszcze dosy czasu na wyprawienie uczty. - O, za pozwoleniem! Nie wolno nam haasowa, bo nie ulega wtpliwoci, e Mbocovisowie wyl przodem swoich wywiadowcw, a nie jest wykluczone, e sam sendador wybierze si tu na zwiady. Dlatego musimy si zachowywa spokojnie, aby nieprzyjaciel si nie dowiedzia, e wojownicy nasi wrcili ju z wyprawy. Ponadto we wsi zostan tylko ludzie uzbrojeni. Reszta musi jeszcze za dnia wynie si na wysp i zabra ze sob konie. - Jak to? Przecie konie bd nam potrzebne do cigania nie-przyj aciela. - Sdz, e nie bdziemy potrzebowali go ciga. Jeeli mj plan bdzie wykonany dokadnie, nikt nam nie ujdzie. - Nie rozumiem. - Prosz posucha. Zaraz z zapadniciem zmierzchu wybior si na zwiady. Gdy si przekonam, gdzie s Mbocovisowie, wyruszymy przeciw nim, okrymy ich w odpowiednim oddaleniu, aby ich strzay nas nie trafiy, i bdziemy czeka do rana. Atak przypucimy dopiero o wicie. - Czy tylko nie przebij si przez acuch naszych ludzi, ktry bdzie przecie do saby? - Mnie si zdaje, e to niemoliwe. Okolimy ich piercieniem o rednicy co nawyej tysica krokw, przy czym nie ustawimy si pojedynczo, lecz maymi oddziaami, tak, aby wolne miejsca pomidzy nimi znajdoway si w obrbie kul karabinowych. W razie, gdyby nieprzyjaciel chcia si przebi przez kordon, zmietlibymy go co do nogi, zanim zdoaby dobiec do poowy drogi. Czy amunicji jest pod dostatkiem? - A nadto. - Doskonale! Najwaniejsze, abymy mogli okry obz potaje-mnie. Reszta sama si uoy. 160 - Mbocovisowie maj rwnie karabiny i to nawet nie najgorsze, bo odebrali je paskim towarzyszom. - Ale karabinw tych jest niewiele, a zreszt wtpi, czy Indianie umiej obchodzi si z nimi. Nieche wic pan zastosuje si cile i bezzwocznie do moich zarzdze, a ja tymczasem wybior si z Pen w celu zasignicia jzyka.

Udalimy si z Pen po bro, po czym ruszylimy w kierunku miejsca, gdzie mieli si ukrywa Mbocovisowie. Z przezornoci zdjlimy obuwie, aby wywiadowcy Mbocovisw nie domylili si, z kim maj do czynienia. - W miejscu, do ktrego dylimy, nie byo jednak ywego ducha, wic nie ogldajc si na nic, poszlimy dalej. Zbyteczne tu ju byo ukrywanie ladw, gdy gubiy si one w szlaku, wydeptanym przez oddzia znajdujcy si u nas w niewoli. Idc dalej, spostrzeglimy nieprzyjaciela mniej wicej na trzy godziny przed zachodem soca. Trudno nam byo policzy ludzi, gdy maszerowali sznurem, kryjc jedni drugich. Na czele jechao kilku jedcw; reszta sza pieszo. Przyjrzelimy si im z oddali przez lornetk Desierta, po czym cofnlimy si nieco i ukrylimy si, czekajc cierpliwie przybycia najedcw. Przypuszczenia nasze nie byy mylne. Mbocovisowie istotnie za-trzymali si w tym miejscu, gdzie wczoraj obozowali ich towarzysze. - Doskonale! - zauway Pena. - Ukryli si tam, gdzie przypusz-czalimy. Czy teraz wrcimy do wsi? - Pjdzie pan sam, a ja zostan tutaj, by ledzi ruchy nie-przyjaciela, ktry zapewne wyle swych szpiegw. Niebezpieczestwa nie ma, poniewa zapada ju zmrok i wytropi mnie w aden sposb nie mog. Zreszt wrd ciszy mona przyoy ucho do ziemi i usysze idcego czowieka co naj~nniej z odlegoci stu krokw. Zostan wic, a pan pobiegnie do Desierta, aby bezwocznie przyby tu ze swoimi wojownikami. - Dzikuj. Wol zosta tutaj, bo lepiej bdzie, jeeli pan pjdzie do wsi i zarzdzi, aby wymarsz odby si w naleytym porzdku. - Ha! Skoro pan koniecznie tego wymaga, godz si, ale pod warunkiem, e bdzie pan dobrze uwaa. - To si rozumie samo przez si. Woyem buty i pobiegem w kierunku wsi, gdzie z wielk niecierpliwoci oczekiwano mego powrotu. Desierto by na tyle 161
, .:::

Przezorny, e przygotowa wszystko do natychmiastowego wymarszu. Prowadzenie ludzi w ciemnoci przez step, na ktrym przewanie nie ma punktw oparcia, jak drzewa lub krzaki, nie naley do rzeczy atwych. Wskutek jednak cigego przebywania w puszczy zmys orientacyjny wyrabia si w czowieku do tego stopnia, e atwo jest si trzyma wytknitego kierunku. Co do mnie - miaem dostateczne dowiadczenie, wic przybyem na wyznaczone miejsce bez krenia, tak, jakby to byo w biay dzie. Namacaem nawet palcami lady moje i Peny, ktrego jednak, ku naszemu zdziwieniu, wcale tu nie zastali-my. - Widocznie zauway kogo z nieprzyjaci - rzek Desierto - i poszed za nim. Czy bdziemy czekali na niego? - To niepotrzebne. Zostawimy tylko tutaj jednego wojownika, aby go poinformowa, e ju tutaj bylimy. A teraz naprzd! W odlegoci mniej wicej strzau karabinowego od miejsca, gdzie jak przypuszczaem, obozowali Mbocovisowie, zatrzymalimy si i roZsypalimy pkolem przez krzaki na przestrzeni okoo I so krokw. Wojownicy nasi otrzymali rozkaz strzelania do kadego, kto by chcia wydosta si na zewntrz pkola. Po rozmieszczeniu oddziaw, naradziem si jeszcze chwil z Desiertem nad rnymi sprawami, gdy wtexn day si sysze od strony wsi dwa wystrzay. - Kt to strzela? - szepn Desierto - Czybymy mieli przed sob puste krzaki? Moe Mbocovisowie obeszli nas i napadli na wie? -- To niemoliwe - odrzekem. - Przecie sendador mia czeka tutaj w pobliu na posaca, ktrego mia wysa do niego Yerno. By moie, e to Pena natkn si na szpiega Mbocovisw i wymieni z nim strza . y

- Przecie zakaza pan mu strzela. - Oczywicie. Ale mg si znale w takim pooeniu, e nie byo innej rady. Czekajmy teraz spokojnie na dalsze wypadki. Prosz obej kordon i powiedzie ludziom, eby zwracali uwag nie tylko na krzaki, ale i na step poza sob. Do kadego, kto stamtd przyjdzie, niech strzelaj, jeeli na wezwanie nie zatrzyma si lub nie odpowie. - Ale!... Przecie okrzyki i strzay zdradz nasz obecno. - Nic nie szkodzi. Jestemy przygotov~ani na odparcie wroga. Niech tylko sprbuj ruszy na nas. Desierto poszed wyda rozkazy, a gdy powrci, day si sysze od strony wsi czyje szybkie kroki. Kto bieg w naszym kierunku, nie l62 troszczc si widocznie o zachowanie ciszy, jakby mu ogromnie zaleao na popiechu. - Czyby Pena? - szepn stary. - Stanowczo nie; on by szed po cichu. Mamy niezawodnie do czynienia ze szpiegiem. Chodmy. Moe nam si uda schwyta go znienacka. Pobieglimy chykiem do zbliajcej si sylwetki. Przygotowaem si, by go pochwyci w ramiona, lecz niestety Desierto zawoa: - Kto tam? Tamten stan w miejscu jak wryty w ziemi, po czym szarpn si nagle w bok i znik w ciemnociach. Pobiegem za nim, lecz nie widzc go zatrzymaem si nasuchujc. Niestety na prno; dookoa panowa-a absolutna cisza. Wrciem do Desierta, ktry zapyta mnie z niepokojem: - Czy to by sendador? - Jestem tego pewny. Widocznie chcia sam zobaczy, co si dzieje we wsi i wybra si na zwiady. - Jaka szkoda, e umkn!... Nagle zabrzmia gos w szeregach Tobasw: - Kto idzie? - po czym pytanie to powtrzyli inni i rozleg si huk wystrzaw. - Oho! - rzek Desierto. - Przeciwnik paski chce si zapewne przedosta przez nasz kordon i dobrze uczynilimy, szeroko roz-stawiajc naszych wojownikw w drobnych oddziaach. - Obawiam si, e bdzie strzela i moe kilku naszych pooy trupem - odrzekem. Jakby na potwierdzenie moich sw pad znowu strza, a po chwili spostrzegem biegncego ku nam Pen, ktry zdyszany krzycza ju z daleka: - Strzelalicie? Zabilicie moe sendadora? - Skd pan wie, e to on by? - zapytaem. - Bo go widziaem na wasne oczy, nie dalej jak o trzy kroki od siebie. - Kto pierwszy strzela? - Rozumie si, e ja. - Tak? I pan jeszcze powiada rozumie si, tak jakby pan mdrze postpi. Przecie prosiem pana, by pan unika haasu. - Jak to? Przecie zadaniem naszym jest umierci tego draba, jako 163 dowdc i podegacza Indian. Gdyby go zabrako, Mbocovisowie na pewno by std uciekli. - A jednak ten otrzyk ma szczcie. Przed chwil znowu strzelano do niego i rcz, e go nie trafiono. - Hm! - mrukn Pena. - Strzelano, aby go nie dopuci do obozu? - I susznie. - A jednak tego rodzaju taktyka niewiele warta, bo bdzie do rana krci si tu i tam, strzelajc na prawo i lewo, podczas gdy mgby nam wpa w rce przez wolne przejcie do obozu, jeeli nie teraz, to za dnia. Z obozu nie ma wyjcia. Czy pan o tym nie pomyla? Mnie si zdaje, e najrozsdniej byoby przepuci go przez kordon...

- Istotnie, suszna uwaga - rzekem i natychmiast kazaem wyda odpowiednie rozkazy Indianom na stanowiskach. Desierto oddali si natychmiast, a ja, nie majc nic lepszego do roboty, usiadem na ziemi obok Penny, zy na samego siebie, e palnem gupstwo. Byo jasne jak soce, e gdybymy nie zatrzymali sendadora, byby spokojnie uda si przez nasz kordon do swego obozu i... - Ot to i - pomylaem. - I nastpnie prbowaby przea-ma ze swoimi nasze szeregi, przy czym nie obeszoby si bez rozlewu krwi. Myl ta pocieszaa mnie nieco, bo jednak mimo wszystko mj bd mia te dobr stron. Ale za to mogo nam grozi co innego. Sendador krci si w ciemnoci na zewntrz naszego kordonu i na pewno domyli si mojej obecnoci wrd Tobasw, a wic musz by przygotowany, e bdzie usiowa podej mnie jak pantera i zabi. Tak mylc nasuchiwaem bacznie. Po pewnym czasie wydao mi si, jakby gdzie niedaleko zaszeleciy dba trawy. - Niech si pan nie porusza - szepnem do Peny. - Kto si ku nam skrada... - Moe sendador? - odszepn. - Nikt inny, tylko on. Przyoyem ucho do ziemi i stwierdziem z najzupeniejsz pewno-ci, e kto znajduje si w pobliu i to o par krokw od nas, ale w ktrej stronie, tego na razie okreli nie mogem. Chwyciem Pen za rk i szepnem mu do samego ucha: - Ze-164 rwiemy si nagle i skoczymy par krokw na prawo... Tu grozi nam niebezpieczestwo. To mwic, daem tgiego susa w bok, gdy wtem Pena krzykn: - To ty, psie! Mam ci wreszcie... Aj i Ostatni wykrzyknik by waciwie jkiem blu. Widocznie sendador uderzy Pen lub zrani go noern. Nie tracc przytomnoci krzyknem: - Trzymaj! Biegn na pomoc! Lecz odezwanie si byo bdem, gdy w ten sposb ostrzegem przeciwnika i daem mu mono zorientowania si w ciemnoci, gdzie jestem. Zaledwie skoczyem w stron Peny, zerwaa si z ziemi jaka ciemna posta. Rzuciem si na ni. bez namysu i chwyciem j za gardo. Napadnity szarpn si gwatownie i wycharcza z wysikiem przez zacinit krta: - Zadusisz mnie!... Poznaem gos... Peny! Rwnoczenie tu obok odezwa si drwicy gos sendadora: - Du go! Dzi jeszcze moesz, gupcze! Jutro ja ci wezm za gardo! W okarngnieniu skierowaem karabin w t stron i wystrzeliem pi razy z rzdu - niestety... w powietrze! - A niech to licho porwie! - zakl Pena. - Co za fatalna noc... - Dlaczego pan puci moj rk gdy uciekalimy? - Nie bybym jej puci, gdybyrn si nie potkn o sendadora. - A to mamy szczcie! - Jeszcze jakie! Dobrze, e lotr przelk si nie mniej ode mnie, bo byby mnie na pewno zabi. Chwyciem go za gardo obiema rkami, ale opryszek doby noa i chcia mnie przebi. Paski okrzyk go stropi. Puci mnie i uciek. - Co za szkoda, e nie zatrzyma go pan dwie sekundy duej... - Rka z pokaleczonymi palcami... Tego i pan nie potrafiby dokona. - Czyby pan istotnie by ranny?

Pena pomaca rk i odrzek: - Na szczcie, palce s jeszcze wszystkie, ale mam ran na doni i krew mi z niej pynie. Czy Desierto wrci? Moe ma jaki opatrunek przy sobie? Nawoywania nasze nie uszy uwagi Desierta. Popieszy do nas 165 bezzwocznie, po czym wyszukalimy ustronne miejsce i zabezpieczy-limy si przed ponown napaci sendadora. Tu stary wydoby ze skrzanej torby opatrunki i z ca troskliwoci opatrzy ran Peny. Gdyby sendador sprbowa raz jeszcze przedosta si przez kordon, byoby mu si to atwo udao, bo nasi ludzie mieli mu nie przeszkadza, a tylko, gdyby kto zauway, powinien zaraz donie nam o tym. Jednake godziny mijay, a o sendadorze nie byo sychu. Okoo pnocy ukaza si sierp ksiyca, rzucajc mde wiato na okolic. Wystarczyo to, aby rozejrze si w pooeniu. Krzaki, w ktrych ukrywa si nieprzyjaciel, byy teraz widoczne jak na doni. Okoliczno ta bardzo nam sprzyjaa, ale nie bya podana dla przeciwnikw, bo sendador nie mg ju skrada si ku nam, a Indianom trudniej byoby przeama nasze pozycje, aby przedosta si do wsi. Po naszych strzaach wystawili strae, mniej wicej w poowie midzy koem oblniczym a obozem. Nasi wojownicy, zobaczyli w wietle ksiyca ustawione strae, zaczli strzela i okazao si, e byli dobrymi strzelcami, gdy pado kilku nieprzyjacielskich wojownikw. Po pewnym czasie spostrzeglimy, e spoza krzakw wypezli na czworakach ich towarzysze i zabrali rannych i zabitych do obozu. Oczywicie i nasi przeciwnicy mogli nas widzie i przekona si, e s otoczeni ze wszystkich stron. Spodziewalimy si, e nas zaatakuj, aby wydoby si z tej matni, ale do tego nie doszo. Po dugich godzinach czujnego oczekiwania poczo si rozwidnia i wreszcie spoza lasu na horyzoncie ukazao si soce. Spojrzaem w stron nieprzyjacielskiego obozu przez lornetk i zauwayem wrd Mbocovisw oywion krztanin. Potem zbili si w kup, widocznie na narad, a nastpnie kilku wojownikw zaczo sioda konie; jak wiemy, mieli ich tylko kilka w obozie. Po pewnym czasie zauwayem przez lornetk, e Mbocovisowie skierowali si ku wschodowi, a wic w stron od wsi. Zawiadomiem o tym natychmiast Desierta, ten poda wiadomo dalej i po bardzo krtkim czasie wszyscy nasi wojownicy gotowi byli do dziaania. Na decydujc chwil niedugo trzeba byo czeka, bo Mbocoviso-wie wyrwali si nagle z ukrycia jak sposzone stado gsi i z dzikimi okrzykami popdzili zwart mas w kierunku wschodnim. Nasi wszczli natychmiast ogie karabinowy. Jakkolwiek trwa on zaledwie dwie minuty, jednak wystarczyo to, by wrd Mbocovisw 166 pado bardzo wielu ludzi. Reszta, przeraona rezultatem ataku, cofna si natychmiast w krzaki, a Tobasowie podnieli ogromny krzyk, oywieni powodzeniem tego pierwszego starcia. Nie byem rad z tego, e polao si tyle krwi i dla zapobieenia dalszemu jej rozlewowi wysaem natychmiast jednego z Tobasw do nieprzyjacielskiego obozu z wezwaniem do poddania si. Parlamen-tariusz przywiza biae ptno do gazi i wymachujc ni w powiet-rzu, puci si ku krzakom. Nim dosze jednak do pierwszych zaroli, powitano go chmar zatrutych strza, nie traiiajc jednak na szczcie. Cofn si bezzwocznie i przybieg do nas, oznajmiajc, e Mbocovi-sowie za nic w wiecie si nie poddadz, bo s pewni, e nie zaatakujemy ich wrcz, z obawy przed zatrutymi strzaami, ktre z bliska mog nam zada klsk. - Czy mamy im odpowiedzie, jak na to zasuguj? - zapyta Pena, po wysuchaniu sprawozdania parlamentariusza. - Zrozumiae, e nie mmy obowizku oszczdza ich, skoro gardz pokojem. Oni przecie s stron zaczepn, a my dziaamy tylko we wasnej obronie. Zreszt jeli postrzelimy jeszcze kilku, uratujemy innych. Teraz wypada nam zacieni koo, nie zbliajc si jednak zbytnio ze wzgldu na zatrute strzay, a potem kadego, kto wysunie nos z krzakw, potraktujemy kul. Po wydaniu zarzdzenia posaem jeszcze raz parlamentariusza z wezwaniem do kapitulacji, lecz przyjto go tak samo, wrzaskami i strzaami.

Zgniewa mnie ten nierozumny upr, wic naadowaem swj karabin cikiego kalibru i odszedem spory kawa w ty, aby wybada dobrze cel przez lornetk, a nastpnie wymierzyem w miejsce, gdzie Mbocovisowie stali w zwartej grupie. Skutek by taki, e w caym obozie powsta alarm, bo nie spodziewano si tam kul z takiej odlegoci, tym bardziej, e ofiar ich pad zapewne nie jeden, lecz kilku nieprzyjaci. Wystrzeliem drugi raz, po czym w obozie wszcz si nieopisany popoch. - No, no! Niez bro pan posiada - rzek Desierto, gdy wrciem na miejsce. - Dwa strzay tylko, a ju Mbocovisowie ze strachu wrzeszcz jak optani. - Tym lepiej - odrzekem. - Niech widz, e z nami nie ma artw... Moe teraz nareszcie zechc si podda... - I ja tak sdz... A gdybym teraz ja rozmwi si z nimi?

167
- Pan? Czy chciaby pan naraa si na niebezpieczestwo od zatrutych strza? A nu trafi ktra z nich... - Nie sdz. aden z nich nie odway si strzela do mnie... Mam na to sposb. Zobaczy pan zaraz. I wydoby z torby swoj szat pustelnicz. Odzia si w ni i doda: - W tym celu wanie zabraem j ze sob. W caym Gran Chaco wiedz, e jestem w tej szacie strasznym czowiekiem; uwaaj mnie za cudotwrc albo czarownika. Nieche wic pan nie obawia si o mnie. Wiem, co robi. - Jeeli pan jest tak pewny, to sprzeciwia si nie mog. Jakie warunki im pan podyktuje? - A co pan radzi? - Przede wszystkim agodno. Z ich strony wiele ju krwi popyno, a z naszej jedynie Pena jest lekko ranny. Mamy zreszt do czynienia z ludmi obaamuconymi. - Ma pan suszno - odrzek. - Nie wiem jednak, co mi powiedz na moj propozycj, a od tego zalee bdzie moja od-powied. Surowy wszake nie bd, zwaszcza po wczorajszym dniu, ktry by dla mnie najpikniejszym w yciu. Tobasowie nie zdradzali rwnie obawy o swego opiekuna, i to mnie uspokoio. Uda si tedy Desierto w swej pustelniczej szacie w stron nie- przyjacielskiego obozu i rzeczywicie ze zdumieniem stwierdziem, e Mbocovisowie nie strzelali do niego, ani te nie syszaem adnych gronych okrzykw, gdy znik wrd osaniajcych ich krzakw. Przez ptorej godziny w wielkim napreniu oczekiwalimy po-wrotu starca, a nareszcie pojawi si i to nie sam, lecz w towarzystwie szeciu czerwonoskrych. Jeden z nich mia wygld wodza, reszta w latach sdziwych tworzya niejako jego wit. Desierto odezwa si tymi sowy: - Ma pan tu przed sob dzielnego wodza Mbocovisw, ktry rad by porozumie si osobicie z panem. Jego decyzja zalee bdzie od odpowiedzi, ktr z ust paskich usyszy. Usiedlimy na ziemi - z jednej strony my, z drugiej oni, po czym wdz, ku memu wielkiemu zdziwieniu, zapyta mnie poprawnym jzykiem hiszpaskim: - Pan z Europy? - Tak - odrzekem.

168
- Bardzo mnie to cieszy. Syszaem bowiem, e tam s ludzie rozumni, uczciwi i poboni... Tymczasem... - Co masz na myli? - przerwaem mu, nierad z tego pochlebst-wa. - Czowiek uczciwy nie zabija bliniego. - Ale wroga moe z czystym sumieniem.

- Czowiek rozumny czyni z wrogw swoich przyjaci. - O ile ycz sobie tego. - To zaley od okolicznoci. Ale pan wie zapewne, e czowiek uczciwy nigdy nie kamie. - Owszem, wiem o tym. - I lubuje si w prawdzie. - Niezawodnie. - A zatem jestem pewny, e dowiem si od pana wszystkiego, co chciabym wiedzie. Czy. zna pan Venenosa, wodza Mbocovisw? - Znam. - Gdzie on jest obecnie i gdzie s jego ludzie? - U nas w niewoli. - Czy jecami waszymi s tylko Indianie? - Jest midzy nimi jeden biay, ktrego zapewne znasz lepiej ni my. Nazywa si Yerno i jest ziciem sendadora. - Ilu Indian jest rannych? - aden, gdy ujlimy ich podstpem. - Co zamierzacie z nimi pocz? - Mielimy zamiar darowa im wolno, ale e nadcignlicie tutaj z zamiarem wymordowania caego szczepu Toba, bdziemy musieli odpaci si t sam miar. Wdz spuci wzrok ku ziemi i po duszym milczeniu zapyta: - Czy zna pan sendadora? - O, znam tego otra... - My go uwaamy za czowieka uczciwego i naleymy do jego przyjaci. - Szkoda, wielka szkoda, e ofiarowalicie przyja takiemu zoczycy. - Mwi nam o tym Desierto, ale trudno nam uwierzy. Sendador nigdy nas nie okama, ani te nic zego nam nie uczyni. - Tak wam si tylko zdaje. Bo czy mona nazwa uczciwym 169 choby dzisiejsze jego postpowanie? Opuci was przecie w naj-krytyczniejszej chwili. - Musia, bocie go nie pucili. Rad bym jednak wiedzie, co siy z nim stao. Uwizilicie go moe? - Bynajmniej, uciek - odrzekem. W tej chwili pomylaem sobie, e lepiej moe byoby pozostawi wodza Mbocovisw w niepewnoci co do losu sendadora, tym bardziej, e czowiek ten wcale mi si nie podoba; twarz mia chytr i zachowywa si tak, jak gdyby chcia nas wybada i wyzyska to na swoj korzy. - Uciek - powtrzy mimo woli. - Co was skonio - zapytaem - do wyprawy na Tobasw? Czy to wasi wrogowie? Czy wyrzdzili wam kiedy jak krzywd? - Nie - odrzek po namyle, wiedzc dobrze, e inna odpowied pogorszyaby tylko pooenie. Tobasowie s naszymi przyjacimi. - Czy godzi si napada przyjaci, mordowa ich i rabowa ich mienie? - Sendador namwi nas do tego. - Aha! Sendador! Teraz przyznasz chyba, e znajomo z nim nie moe by dla was korzystna. Znasz go bliej? - Przebywa wrd nas od czasu do czasu, ale nic szczeglniejszego o nim nie wiem. . - Gdzie znajduje si jego staa kryjwka w Gran Chaco? - Tego nam nie powiedzia. Jego wszdzie peno. - Syszaem, e znajduje si ona wanie ria waszym obszarze. - le pana poinformowano. - Moe... Od jak dawna bawi wrd was sendador?

- Od kilku tygodni. - A skd teraz przybylicie? - Prosto ze swoich wsi. - On was stamtd wywoa? - Tak, panie. Gdyby nie on, siedzielibymy w domu. - To ciekawe! Mwiono mi, e przed kilkoma dniami sendador by w okolicy krzya De la floresta virgen i e napad tam na biaych. - To nieprawda. Od kilku tygodni przebywa bez przerwy wrd nas. - I nie by w ostatnich czasach w Palmar? - Stanowczo nie.

170
- Mnie za wiadomo, e biali, o ktrych wspomniaem, a na ktrych on napad, schwytali go i tylko z trudem udao mu si uciec dziki jednemu z nich, ktry mu w tym dopomg. Odwdziczajc si za to, uczciwy ten czowiek napad na nich po raz drugi i zabra do niewoli wszystkich, oprcz dwch. - To jaka bajka. - Wic nie wiesz, dokd sendador powlk tych jecw? - Zapewniam pana, e to jest wierutna bajka. - A ja syszaem, e ich zawlk do Mbocovisw... - O tym musiabym wiedzie przede wszystkim ja, jako wdz caego szczepu. Zreszt mymy nigdy nie brali biaych w niewol. Bawia mnie wyrafinowana bezczelno draba, wic pytaem dalej: - A nie pochwycilicie te pewnego kupca z Goyi i jego syna? - Nie. - Ani te modego czowieka, ktry nazywa si Horno? - Nie syszaem nawet takiego nazwiska. - A jednak on jest u was. - Wspomnia mi o tym Desierto, ale to kamstwo wierutne. - Zi sendadora schwyta go i przyprowadzi do was. - Ale to fasz wierutny! - oburzy si czerwonoskry. - Dajcie mi tu czowieka, ktry rozpuszcza te brednie, a zadawi go jak psa. W tej chwili Desierto mrugn na mnie, dajc mi znak, abym zaprzesta rozmowy na ten temat. Zrozumiaem jego intencj i za-czem nieco przyjaniej: - Wobec tych zaprzecze musz przyzna, e oczerniono was. - I jeszcze jak! - podchwyci skwapliwie chytry Indianin. - Po-winnicie bezzwocznie ukara oszczercw; gotw jestem nawet po-mc wam w tym bezinteresownie... Mam dosy ludzi do rozpo-rzdzenia. - Dzikujemy za dobre chci, ale nie rozporzdzasz ju swoimi ludmi, przynajmniej obecnie. - Jak to? Przecie jestem ich wodzem! - Zapominasz, e w obecnym pooeniu nie moesz rozkazywa. - Mwi pan tak, jakbym by zupenie bezsilny... Ale pan si myli. Nic nam nie grozi. Do naszego obozu nie zbliycie si, bo was powitamy gradem strza mierciononych. - Nie mamy wcale zamiaru zblia si do was na tak odlego, aby wasze strzay byy dla nas grone. Zdaje mi si zreszt, e miae 17l sposobno porwna wasz bro z nasz i przekona si, kto kogo moe si bardziej obawia. Poniewa za nie lubimy artowa, wic jedynym waszym ratunkiem jest poddanie si. - A w takim razie co nas czeka z waszej rki? Chciaem odrzec na to pytanie, ale uprzedzi mnie Desierto:

- Wwczas zawrzemy ze sob przymierze. - Naprawd? - zapyta wdz skwapliwie. - Czy mona wam wierzy? - Najzupeniej, ale pod warunkiem, e nas nie oszukacie. - O, to wykluczone! Jestem wzgldem was zupenie szczery i zgadzam si zawrze z wami przymierze. A teraz powtrz nasz rozmow towarzyszom i zapytam ich o zdanie. - Owszem, prosz. Wdz wda si w rozmow ze swoimi, z czego nie rozumiaem ani sowa, ale z ich min wywnioskowaem, e nie uwaali swego pooenia za beznadziejne. Po krtkiej naradzie wdz zwrci si do mnie z pytaniem: - Czy macie naprawd pod dostatkiem prochu i kul? - Powiedziaem to ju, a skoro nie wierzysz, to nie pozostaje mi nic innego, jak tylko poprze to dowodami. Prosz uwaa! Wdz mia na gowie zawj z czerwonej materii. Zdjem mu go z gowy, przywizaem do lufy karabinu jednego z wojownikw i kazaem mu podnie karabin w gr, tak aby materia moga si rozwin na wietrze w ksztat chorgiewki. Potem wziem sztucer do rki i rzekem do wodza: - Wybij kulami w tym pacie tyle dziur, ile liczysz palcw u obydwu rk, a wcale nie bd adowa nabojw. Baczno! Za-czynam! Oddaliem si na sto krokw i daem dziesi strzaw do chor-giewki, celujc tak, by kule podziurawiy j w jednej linii z dou do gry. Zanim wrciem do gromady, chusta bya ju w rkach Desierta, ktry razem z Pen podziwia celno moich strzaw. Odebraem mu j i podaem wodzowi, mwic: - Prosz zobaczy! To wystarczy, czy te wybi jeszcze dziesi dziur bez adowania? Wdz spojrza na zawj, potem na mnie i na sztucer systemu Henryego, po czym zrobi tak gupi min, e omal nie wybuchnem miechem.

172
- Ale sennor... - wyjka - dziesi dziur... bez adowania?... Jak to moe by? Przecie strzelbina paska ma tylko jedn luf... Chyba e w niej diabe siedzi!... - Masz wic najoczywistszy dowd naszej potgi. Nawet patrze nie chcesz na t bro, a c dopiero, gdy skieruj jej luf do waszych ludzi? - Poczekajcie! - odrzek. - Rozmwi si raz jeszcze z towarzy-szami. I zwrci si do swych ludzi, ktrzy jeszcze bardziej ni on byli zdziwieni szybkoci i celnoci moich strzaw. Nieokrzesanym, pdzikim Indianom bro moja tak zaimponowaa, e patrzyli na ni z prawdziw trwog. Tote po naradzie wdz rzek do mnie: - Przyjmujemy warunki. Poddajemy si, ale z tym zastrzeeniem, e dotrzymacie umowy w najmniejszym szczegle. - Przyrzekam to uroczycie - odrzek Desierto - i dotrzymam wszystkiego, jeeli tylko w postpowaniu waszym nie spostrzeg chytroci i obudy. - Nie powiedziaem dotychczas ani jednego kamliwego sowa - odpar wdz. - Czy moi ludzie mog wyj z kryjwek? - Owszem, ale najpierw musicie przysa tu swoj bro i konie. - I konie? Przecie one nie s dla was niebezpieczne. - Suszna uwaga, ale my od tego nie odstpimy. Jeeli konie s wasze, to otrzymacie je z powrotem. Teraz idcie do obozu i przylijcie wszystko, comy powiedzieli, po czym wydamy rozkazy. Wdz, bez sowa, skin na towarzyszy i odszed z nimi do obozu. - Czy on dotrzyma tego co przyrzek? - zapytaem.

- Przypuszczam - odrzek Desierto. - W takim razie ta banda zbjecka zrobi wymienity interes, zamiast otrzyma kar za rozbj . - Nie rozumiem pana! - Wszak podane przez pana warunki s waciwie nagrod. - Tak si tylko zdaje. Wdz kama przecie jak z nut i ma zamiar nas oszuka, wic nie bd obowizany dotrzyma mu sowa. Gupiec, chce nas podej, a tymczasem sam wpadnie we wasne sieci. Wyl zaraz posaca do wsi, by oznajmi mieszkacom o udaniu si wyprawy i powtrzy im moje zarzdzenia. To mwic, przywoa swoich ludzi i zacz ich poucza, co maj robi. Trwao to tak dugo, e tyczasem nadeszli Mbocovisowie, niosc 173 bro i inne rzeczy, a kilku prowadzio konie, rwnie obadowane rozmaitymi przedmiotami. Serce zabio mi ywiej na widok mego drogiego gniadosza, ktry znajdowa si w tym towarzystwie. Bybym chtnie podbieg ku niemu, ale si powstrzymaem, chcc si przekona, czy szlachetne stworzenie pozna mnie samo. Gniadosz, gdy mu zdjto ciar z grzbietu, rozejrza si przede wszystkim, czy gdzie w pobliu nie znajdzie smacznej trawy. Spo-strzeg ludzi i mnie wrd nich, sta chwil bez ruchu, strzygc uszami, patrzy na mnie to jednym, to drugim okiem, a wreszcie postpi kilka krokw ku mnie, jakby chcia si przekona, czy si nie myli. Wreszcie wstrzsn sob i parskn kilka razy z niesychanej uciechy. Nie mogem opiera si duej. Objem szlachetne stworzenie rkoma za szyj i poczem je gaska, a gdy rumak przytuli gow do mojej piersi, nie mogem si powstrzyma od ez. Przeszukaem po tym powitaniu sakwy u sioda i ku wielkiemu swemu zadowoleniu przekonaem si, e sendador nie tkn niczego. Desierto rozkaza, aby Mbocovisowie ustawili si parami do wymar-szu, a tymczasem nasi wojownicy zabrali bro i inne zoone przez jecw przedmioty i ustawili si w rzd, gotowi do eskortowania pochodu. Ja z Pen przeszukalimy jeszcze obozowisko, aby si upewni, e niczego tam nie ukryto, ale poszukiwania nasze okazay si zbyteczne. - Jak pan myli - zwrciem si do Peny - czy nie naleaoby da wodzowi konia? - Jak to da? Darowa? - C znowu!... Wcale o tym nie mylaem. Uwaam, e dobrze byoby wsadzi go tylko na konia; niech jedzie do wsi i niech mu si zdaje, e czynimy mu honory. - Ech! - skrzywi si Pena. - Nie zaszkodzi, gdy drab przebieg-nie si troch. Mao to sami si nabiedowalimy idc pieszo caymi dniami przez puszcz, podczas gdy oni jechali na naszych koniach? - Nie radz tego przez jak yczliwo dla otra, lecz z wyracho-wania. Gdy go wyrnimy spord innych jecw, bdzie pewniejszy siebie i bez zastanowienia pjdzie w zastawione sida. - Suszna myl - zdecydowa Desierto. - Zrobimy mu ten zaszczyt; niech jedzie i niech si cieszy. Chocia... chocia ja jestem niepocieszony, e wrd tej hooty brakuje... sendadora.

174
- By moe, e spotkamy go jeszcze i to niedaleko. - Co te panu przychodzi do gowy?... Niedaleko? miaby wic tu siedzie, abymy go mogli zapa bez najmniejszego wysiku? - Nie taki on gupi, aby si da zapa. Ale e si krci w pobliu, nie ma wtpliwoci, gdy chciaby si przecie dowiedzie, jaki los spotka jego sprzymierzecw. - Pojedziemy wic wprost do wsi? - Oczywicie. Dosy mitrgi. Teraz moemy si zabawi po tak wielkim zwycistwie. Dosiadem swego gniadosza. Pena skoczy na swego, po czym na moje skinienie jeden z Indian podprowadzi kacykowi konia, nalece-go do Turnersticka.

Zdziwiony spojrza na mnie, pniej na wierzchowca i zapyta: - Czego chcecie? Co si stao temu koniowi? - Prosz wsi! - Ja?... To jestem jecem... - Dotychczas nie zadecydowano jeszcze o tym - odrzekem - i uwaamy ci za naczelnika Mbocovisw, ktry powinien jecha, skoro s konie. Prosz wic bez skrupuw korzysta z tej dogodnoci. Wdz wsiad na konia, zadowolony z naszej grzecznoci, a na jego podwadnych wywaro to dobre wraenie. Nareszcie pochd nasz gotowy by do wyruszenia do wsi. Na samym przodzie jecha Desierto, Pena, wdz i ja; za nami prowadzono luzem reszt koni, a dalej szli jecy pod eskort Tobasw. Podczas drogi nie spotkalimy nikogo i dopiero przy wsi czekali na nas wszyscy jej mieszkacy, ustawieni w dwa szpalery, wrd ktrych szlimy a do grobli, a nastpnie ku miejscu, przeznaczonemu do przeprawy na wysp. Nie byo mie to przyjcie jecom, gdy szli ze spuszczonymi oczyma. Wkrtce pochd zatrzyma si w miejscu najdogodniejszym do przeprawy na wysp. Wdz nie mogc sobie wytumaczy, dlaczego stanlimy wanie tutaj, nie gdzie indziej, zapyta: - C to? Chcecie nas wpdzi do wody? - C znowu! - odpar Desierto. - Std przeprawimy si na wysp. - Po co na wysp? Przecie mia pan nas zaprowadzi do wsi. - Tak zamierzaem. Ale doszedem do wniosku, e lepiej bdzie, 175 jeli was umieszcz z dala od tego tumu, ktry by wam mg urga. - Istotnie, ma pan suszno - odrzek kacyk, uspokojony. - Dzikuj za troskliwo. Nie spodziewaem si... - O, przypuszczam, e bdziesz z nas najzupeniej zadowolony, tak, jak i my z was. Jako wdz, zostaniesz u mego boku i pomoesz mi przeprawi swoich ludzi na drugi brzeg. Moi towarzysze udadz si tam pierwsi i zarzdz wszystko, czego trzeba na przyjcie goci. Wdz nie domyli si niczego. Przeciwnie, by swobodny i zadowo-lony, a nawet przemwi do swoich ludzi, widocznie nakazujc im spokojne zachowanie si. Poniewa u brzegu bya przygotowana umylnie tylko jedna dka, nie moglimy z Pen wzi wicej ni trzech jecw. Szsty by przewodnik. - Po co stary wysa nas obu naprzd? - spyta mnie Pena po angielsku, gdy bylimy ju na wodzie. - Zapewne dlatego, e wczoraj okazalimy wiele zdolnoci w przyjmowaniu tego towaru. - To prawda. Jestem te ciekawy, jakie przygotowania poczyniono w kociku na przyjcie tej czeredy? - Otwarto zapewne drzwi do podziemia... C by ponadto? Jak przypuszczaem, tak byo istotnie. W kociku zastalimy dziesiciu silnych Tobasw, ktrzy siedzieli na przedostatniej awce, a ostatnia odsunita bya na bok. W miejscu, gdzie poprzednio staa, zobaczylimy otwr prowadzcy w gb lochu i strome kamienne schody. Pena poprosi uprzejmie trzech Mbocovisw, by si pofatygowali w d na kwater. Spojrzeli na niego zdziwieni, nie ruszajc si z miejsca, wida nieprzygotowani na tego rodzaju pomieszczenie. Dopiero gdy Pena przemwi innym tonem, ruszyli ku schodom, ale nie zdyli zej sami, gdy kilku Tobasw, snad cenic popiech, rzucio si na nich i w par sekund wszyscy trzej Mbocovisowie znaleli si w podziemiu. - Dobrze byoby - rzek Pena - aby pan zosta przy drzwiach, a ja bd po kolei dostawia jedn parti po drugiej, a zbierzemy tu ca t hoot. Pena odszed i niebawem przyprowadzi piciu nowych jecw, ktrych tak samo, jak poprzednich, wpakowano do podziemia bardzo gadko. Robota sza wymienicie, bo dziesiciu Tobasw nabrao

176 wkrtce wprawy w ekspediowaniu otrw do lochu. Wprawdzie mili gocie podziemia wszczli piekieln wrzaw, dobijajc si do otworu, ale nie pozwolono im nawet nosa wytkn na zewntrz. W ten sposb po czterdziestokrotnej przeprawie wszyscy Mbocovi-sowie znaleli gocin w lochu pod kocikiem. Ostatnim by wdz, ktry w towarzystwie Peny i Desierta zblia si wanie do kocika. Spostrzegem ich i poszedem naprzeciwko. Kacyk, rozgldajc si zdziwiony po wyspie, pyta: - Gdzie tu maj by chaty dla moich ludzi? Widz tylko jeden budynek. - Wystarczy on dla wszystkich w zupenoci - odpar Pena. - A czy dostali je i pi? - Jeszcze nie, ale mam nadziej, e Desierto nie zapomni o nich. - Nieche pan postara si nakarmi ich - zwrci si wdz do Desierta. - S bardzo godni i pomczeni. Tam, w tych krzakach, nie byo wody, i nie moglimy roznieci ognia. - Niestety! - odrzek Desierto, wzruszajc ramionami - i tu w tym lochu nie znajd wody, ani te ognia... - Co? Jak to? Wrzucilicie moich ludzi do piwnicy? A obiecywa nam pan wygodn kwater... - Rabusie i mordercy nie zasuguj na lepsze pomieszczenie... - rzek sucho Desierto. Na te sowa wdz cofn si w ty o krok i spojrza na starego przeraonym wzrokiem, a twarz zmienia mu si nagle, jakby w napa-dzie konwulsji. - Mordercy? Co to znaczy? - fukn, rozgldajc si po nas. - Czy nie jestecie mordercami? - Przedtem by pan dla mnie uprzejmiejszy... nie mwi pan w ten sposb... - Przedtem rachunek nasz by inny, a teraz jest inny... - Ale, sennor Desierto... nie pojmuj, dlaczego zmieni si pan tak nagle... - Jestem taki sam, jak przedtem; zmieniy si tylko okolicznoci. - Jakie okolicznoci? Co pan mwi? - Na wolnym stepie nie byem pewny powodzenia, wic po-stpowaem z wami agodnie, aby unikn dalszego rozlewu krwi. - A zatem postpowa pan obudnie... - fukn czerwonoskry. - dam niezwocznego zawarcia przymierza!

177
- Bardzo chtnie. Ale zapominasz widocznie o moich warunkach. Czy powiedziae szczer prawd? - Pan mnie obraa! - Bynajmniej. Okamae nas bezczelnie i zamierzae oszuka. Wiesz dobrze, co robi sendador w ostatnich czasach. Bye jego wsplnikiem i zasuye... - Kamstwo! - wrzasn czerwonoskry. - Bezczelne kamstwo! Uznaem, e powinienem wtrci si do rozmowy. Pooyem czerwonoskremu rk na ramieniu i odezwaem si: - Suchaj! Moe by nam powiedzia przede wszystkim, skd pochodz konie, ktre znalelimy w waszych rkach? - Kupilimy je... to nasza wasno! - Kamiesz! Konie te s nasz wasnoci! Zrabowa nam je przed paru dniami sendador. Niech ci si nie zdaje, e nas mona wy-prowadzi w pole. Czy twoi ludzie nie powiedzieli ci, e nas znaj? - Nic mi nie mwili - sykn, uchylajc si, jakby mu moja rka cetnarem ciya na ramieniu.

- Ale znasz czowieka, ktry si nazywa Horno? - Nie! I jeszcze raz nie! - I nie wiesz o tym, e jest on wiziony nad aguna de Bambu? Widzc moj stanowczo, zmieni si na twarzy, zblad, dra na caym ciele i dysza ciko. Postanowi jednake, pomimo wszystko, przeczy. - Nie znam takiej miejscowoci. - Nie znasz? Przecie tam znajduj si wasze kobiety i dzieci pod opiek czterdziestu wojownikw. - Sennor, to... to... pomyka... - Tym lepiej dla ciebie, bo jeli nie znasz ani tej miejscowoci, ani tych ludzi, to nie bdzie ci wcale bolao; e zajmiemy Isleta del Circolo i pomcimy krzywd Horna. otr, zamiast si upokorzy, strzsn moj rk z ramienia i rykn: - Co mnie to wszystko obchodzi? Czego ode mnie chcecie? Obchodzicie si ze mn jak z parobkiem. Ale nie pozwol sobie gra na nosie! A zwrciwszy sie do mnie, zawoa: - Zapominasz, e jestem wodzem ludu Mbocovisw, a ty kto jeste? Kto wy jestecie? I popatrzy na mnie nabiegymi krwi oczyma. 178 Na te pyszakowate sowa omal nie parsknem miechem. - Kto ja jestem, pytasz? Zaraz si o tym dowiesz! Jestem tym, ktry chwyci ci za kark i wrzuci tam, gdzie twoje miejsce. Nie mam czasu na suchanie twoich bezczeinych i gupich wykrtw, a wkrtce wypisze-my ci na skrze nasz legitymacj, z ktrej si dowiesz, kto my jestemy... Marsz do lochu! To mwic, chwyciem draba za kark i potrzsnem nim jak pustym workiern. Wnet rzucio si na niego kitku Tobasw - i zaperzony, rzucajcy si z wciekoci wdz powdrowa do lochu. Po uporaniu si z drugim oddziaem nieprzyjacielskim, uwolnilimy wie Tobasw od niebezpieczestwa. Nic dziwnego, e Desierto poleci rozpocz przygotowania do uczty, ktrej trzeba byo zaniecha dnia poprzedniego. Mimo oglnych prb, nie mogem nawet myle o udziale w tym wicie Indian, gdy musiaem wyruszy w step, aby szuka ladw sendadora. - Ha, trudno! - rzek Pena, gdy mu to wyjaniem. - Podymy wic natychmiast ladami tego draba. - Mwi pan podymy, a wic zamierza mi pan towarzyszy. Bd bardzo zadowolony, byle pan nie zrobi takiego bdu, jak wczoraj. Sendador na pewno krci si jeszcze po lesie. Moglibymy go schwyta, gdyby nam si udao podej ku niemu cakiem niespodzianie. Ale moe bd musia puci go jeszcze tym razem. - Co? Puci? - Powiedziaem puci go jeszcze tym razem, to znaczy: nie daj za wygran, lecz odo spraw na czas pniejszy. Zastanwmy si nad jego obecnym pooniem. Wie on doskonale, co uczynilimy z oddziaem Mbocovisw. Osamotniony, ma do wyboru tylko dwie drogi. Mgby puci si nad Laguna de Bambu do tych Mbocovisw, ktrzy strzeg naszych towarzyszy; ale jako czowiek nie w ciemi bity, domyla si zapewne, e podymy tam, by ich uwolni z pazurw jego bandy. Wie rwnie, e majc konie, moemy go wyprzedzi, a wic pjdzie tam na prno, naraajc si na niebezpieczestwo natknicia si na nas. Drugim jego celem mog by gry i Pampa de Salinas.

- Czy odway si ruszy w tak dalek podr sam jeden, bez broni i ywnoci? = Sendador podruje przewanie sam, a jeli mu trzeba towarzy-179 szy, atwo ich znajdzie po drodze. Jestem pewien, e trop, gdybym go znalaz, nie poprowadzi mnie gdzie indziej, tylko w gry. By odnale ten trop, nie potrzebuj pomocy, wic pan zostanie na razie tutaj, a jutro, skoro wit, wyruszymy w kierunku Laguna de Bambu. Pena, rad nierad, zgodzi si na to, ale gdy poczem si przygotowy-wa do drogi, przystpia do mnie Unica i ozwaa si proszco: - Wybiera si pan na poszukiwanie ladw. Jeli pan si zgodzi, pjd z panem. Prosz si nie obawia, potrafi by ostrona i nie nara pana na kopot. - Owszem, jeeli pani ma ochot, moe mi pani towarzyszy, bo o kopocie nie ma mowy. Ale prosz zway, jak uciliwe jest moje zadanie. Kto wie, czy nie wypadnie czoga si wrd krzakw, albo wdrapywa si na drzewo. Jake pani sobie wtedy poradzi? Dla kobiety nie jest to przecie atwe. - O, pan mnie jeszcze nie zna! Przekona si pan, co potraii. Wyrosam przecie w puszczy. - Ha, jeeli pani tak nalega, prosz ze mn. Po drodze wyjani pani, na czym polega moja sztuka. Samo szukanie nie wystarczy; gwn rzecz jest myl. , - Myl? - zapytaa zdziwiona. - Tak. Przede wszystkim przypomn sobie dokadnie wszystko, co si tu stao i wysun z tego wnioski co do zamiarw sendadora, a potem dopiero wedug tego bd szuka ladw. Przypuszczam, e sendador krci si po okolicy tak dugo, dopki si nie przekona, jaki koniec miaa sprawa z Mbocovisami. Czeka prawdopodobnie a do chwili, gdy poprowadzilimy jecw do wsi, a chcc wszystko widzie dokadnie, musia ukry si w krzakach, i to niedaleko drogi. Co potem robi przez noc, jest dla nas obojtne. Wany jest trop, ktry pozostawi, cofajc si po naszym odejciu. - I wie pan, gdzie szuka ladw? - Przekona si pani, e przypuszczenia moje nie s mylne. Niedaleko od nas znajduje si wski pas drzew. Tam musimy niechybnie wpa na jego lady, gdy tylko tam mg szuka kryjwki. - Rzeczywicie sprawa dosy zawia. Ale... niech pan spojrzy, jaki lad... - Przystana, wskazujc odcisk stopy ludzkiej na piasku. - Musz przyzna, e pani posiada zmys obserwacyjny. To lad czowieka, ale nie tego, ktrego szukamy. 180 - Wic to nie jest lad sendadora? - Nie przecz temu stanowczo. Ale lad ten pochodzi jeszcze z dnia wczorajszego. - Skd pan o tym wie? - W nocy mielimy obfit ros, ktra zwilya piasek, dlatego stopa wcisnaby si atwiej i brzegi ladu zarysowayby si ostrzej. Brzegi tego ladu s niewyrane, bezksztatne, a to wiadczy, e powsta on wtedy, kiedy piasek by suchy, jeszcze wczoraj za dnia. Chodmy dalej, a znajdziemy niebawem inne lady, te, ktrych szukamy. Nie myliem si. Po przejciu moe czterdziestu krokw, natrafli-my na dosy wyrany trop, biegncy w poprzek naszej drogi. - Ot mamy, czegomy szukali - zawoaa Unica radonie, pochylajc si ku ziemi. - Ten lad na pewno wycinito w mokrym piasku. - Wspaniay lad! Musz go odrysowa. - Po co? - Aeby pniej w razie potrzeby mie pewno, e jest to lad sendadora. Jest to rzecz bardzo wana. Dobyem z kieszeni jaki stary list i odrysowaem lady obu stp, po czym udalimy si za tropem do lasu, a std ku wsi. Niebawem spostrzeglimy miejsce, w ktrym lea sendador podczas naszego przemarszu z jecami. Przyzna trzeba, e da dowd wielkiej odwagi, bo by od nas nie

dalej ni sto krokw. Tym dokadniej mg si przekona o swojej klsce i co za tym idzie, zrezygnowa z pomocy Mbocovisw. Std prowadziy lady znowu nad jezioro, co oznaczao, e sendador chcia widzie, jaki koniec czeka jecw. W kilku miejscach przy-stawa, ale nie na dugo, bo pilno mu byo co prdzej uciec od nas. Pniej wyci z krzaka potny kij. - Do czego potrzebowa kija? - zdziwia si Unica. - O, to dla mnie wana wskazwka - odrzekem. - Jeeli kto z Gran Chaco sporzdza sobie kij do podpierania si, to znak, e ma przed sob dalek drog i e mu si spieszy. Sendador ani si domyla, e przez to zdradzi swoje kroki w kierunku Pampa de Salinas. - Czy pjdziemy dalej za ladami? - Nie, bo wiem ju wszystko, co mi potrzebne. - Moe bymy go jeszcze dopdzili?

181
- Nie. lady licz co najmniej cztery godziny. Nie ma mowy, abymy go dopdzili. I tak spotkam go na Pampa de Salinas. - Ba! Ale skoro sendador pjdzie wprost, a pan zamierza zboczy do Laguna de Bambu, to kto wie, czy go pan dogoni. - Tak myl, bo my pojedziemy konno, a on idzie pieszo. Wracajmy do domu. We wsi, na placu midzy chatami, gdzie zazwyczaj zbieraj si wojownicy, rozoono kilka ognisk, nad ktrymi pieky si w ,pomie-niach olbrzymie poacie misa. Kobiety przyrzdziy jarzyny i rne smakoyki, a naokoo uwijay si cae gromady dzieci, wrzeszczcych w niebogosy. Unica odesza do zaj gospodarskich, a ja przysiadem si do gromadki zoonej z Desierta, Peny i kilku najstarszych Indian. Gdy opowiedziaem mu o wyniku moich poszukiwa, Desierto zachmurzy si nagle i rzek: - Sendador moe nam zrobi niemi niespodziank. Jeg droga ku Pampa de Salinas wiedzie przez obszary Chiriguanosw. - C to ma do rzeczy? - O, i duo nawet! Moe zebra gromad wojownikw i ruszy na nas. Taki sawny wdz jak on mgby doda odwagi naszym pokona-nym wrogom. Mielibymy cik przepraw, zwaszcza, e mamy tylu jecw pod stra. - Mnie si zdaje, e sendador nie zatrzyma si wcale u Chiriguano-sw, lecz pody prosto w kierunku Pampa de Salinas. - A jednak ostrono nigdy nie zawadzi. Ja przecie jad z panem do Laguna de Bambu. - Pan? To nie jest potrzebne. - Owszem. Skoro Horno jczy w niewoli, powinienem wzi udzia w wyprawie, ktra go wyswobodzi. - Skorotak, jestem szczerze rad z tego. Wprawdzie Pena utrzymu-je, e zna drog, ale sprawi mi to przyjemno, gdy bd mg tam wybra si pod paskim przewodnictwem. Zreszt niezawodnie zna pan okolic lepiej od niego. - Oczywicie. Obierzemy kierunek prosty, na przeaj i sdz, e za trzy dni staniemy na miejscu. - Co takiego? Nie przypuszczaem, e to tak daleko. Sendador w tym czasie znacznie nas wyprzedzi. 182 - Dogonimy go jednak niechybnie, gdy on wdruje pieszo, a my podymy konno. - A czy nie wiadomo panu, jak daleko std do Pampa de Salinas? - Sdz, e w linii powietrznej jest z gr tysic kilometrw.

- To jednak spory szmat drogi! Ale dlatego nie obawiam si ju, aby otr uxnkn. Jeeli w linii powietrznej jest przeszo tysic kilometrw, to ca drog, e wzgldu na uksztatowanie terenu mona szacowa co najmniej na tysic piset kilometrw. Sendador nie moe dotrze na miejsce wczeniej, ni za czterdzieci dni, wic moemy by pewni, e na koniah dognamy go, tym bardziej, e nie myl zatrzymywa si zbyt dugo nad Laguna de Bambu. - Gdy uwolnimy paskich towarzyszy, pan wrci tutaj z nami? Nieprawda? - Zaproszenie paskie naprawd mi pochlebia i chtnie bym skorzysta z paskiej gocinnoci, gdyby nie to, e cigam sendadora. Wprost z Laguna de Bambu musz uda si w kierunku Pampa de Salinas, nie tracc ani chwili. - A dokd pan zamierza uda si z Pampa de Salinas? Moe spotkamy si pniej?... - To zaley od okolicznoci, ktre trudno przewidzie. Czy jedziemy przez Tucuman? - Nie! Tucuman zostaje na boku. Musi pan jecha ponad Rio Sadado przez Salta do Sierra de Cachi, a stamtd jest ju tylko kilka dni drogi do Jeziora Sonego. - Ja musz by w Tucuman - rzek Pena, zwracajc si do mnie - bo mam tam liczne interesy i pienidze. - A potem? - Potem, majc ju dosy wczgi po ziemi amerykaskiej, zamierzam wrci do ojczyzny. - To si dobrze skada... Gdy zapiemy sendadora i odbierzemy mu kipu, udamy si do Tucuman, aby zoy te rzeczy w tamtejszym klasztorze. - Znakomicie! - krzykn uradowany Desierto. - Gdybym wiedzia na pewno, kiedy pan bdzie w Tucuman, czekabym tam na pana. - Trudno mi okreli termin. Wiem tylko, e sendador za czter-dzieci dni stanie u celu, jeeli nie przypieszy swej podry nabywajc sobie po drodze konia. Musz si spieszy i bardzo liczy si z czasem.

183
Jutro o wicie wybierzemy si do Laguna de Bambu. Ilu ludzi przeznacza pan na t wypraw? - Jest tam tylko czterdziestu Mbocovisw. Wystarczy nam sze-dziesiciu ludzi? - O, najzupeniej, zwaszcza, e pascy ludzie bd mieli konie i dobr bro. - Postaram si i dla was o dobre konie. Wasze nie nale do najlepszych, z wyjtkiem paskiego gniadosza. Dam wam tyle koni, aby kady z was mia po dwa: jednego do jazdy, drugiego do dwigania ywnoci i innych rzeczy, w ktre take was zaopatrz. Pan moe nie wie, e w grach jest bardzo zimno i potrzeba ciepej odziey, tudzie derek na noc. - Czy miso nie utrzyma si tak dugo? - Owszem, dam wam doskonale wdzone szynki i kiebas wyrobu moich Indian. Oprcz tego dostaniecie zapas mki, a moe nie pogardzicie i masem. Wszystko to wam si przyda w tamtych okolicach. Wreszcie do pomocy dam wam kilku ludzi. - Sennor! Zbytek askawoci!... - Bynajmniej. Postaram si o ludzi, ktrzy mog wam by naprawd przydatni i znaj hiszpaski, abycie mogli porozumie si z nimi. Przekona si pan, jak si przydadz, choby jako tumacze na wypadek zetknicia si z Indianami. - Wic sdzi pan, e bdziemy musieli spotka si z nimi? - Nie ma wtpliwoci. Droga wasza wiedzie najpierw przez obszary Tobasw, a nastpnie przez kraj Chiriguanosw. - Czy ich posiadoci sigaj a tak daleko? - Tak jest. Chiriguanosowie mieszkaj nie tylko w Gran Chaco, ale i dalej, na stokach Kordylierw. Granica ich osiedli siga a do Boliwii. By moe, e spotka pan ich oddziay na Pampa de Salinas, gdzie poluj na zwierzta grskie dla ich weny i cennych futer.

- Hm! To dla nas wcale nie pocieszajce. Wejdziemy zatem pomidzy dwa wrogie sobie ludy. Co podobnego zdarzyo mi si ju w Ameryce Pnocnej, gdy si znalazem pomidzy Apaczami z jednej strony, a Komanczami z drugiej. Sendador rwnie zetknie si z tymi dwoma szczepami, bo pjdzie t sam drog co my. - Przypuszczam, e sendador ominie Tobasw, bo wie jakby go przyjli. Natomiast tym skwapliwiej bdzie szuka Chiriguanosw i moe nawet poszuka sobie wrd nich towarzyszy na dalsz drog.

184
Chociaby z tych wzgldw musicie wzi kilku moich ludzi. Przy ich pomocy atwiej wam bdzie nawiza stosunki z tamtejszymi Tobasa-mi. . - Oczywicie, e w tych okolicznociach nie pozostaje mi nic innego, jak tylko skorzysta z paskiej pomocy i z gry serdecznie za ni podzikowa. - C znowu! Nie pan nam, lecz my panu jestemy winni wdziczno. A zreszt mam przecie zamiar spotka si z panem w Tucuman, a wic rwnie bd korzysta z tych zarzdze. Poza tym pan ciga sendadora. Jeli uda si panu schwyta tego otra, wwczas midzy tutejszymi Indianiami znowu zapanuje przyja i zgoda. Pomagam panu dla dobra tych ludzi, wic prosz nie mwi o wdzicz-noci; to my winnimy j panu. A poniewa zaczyna si uroczysto naszego zwycistwa nad wrogami, zapraszam pana na ni i mam nadziej, e mi pan nie odmwi i zabawi si z nami, nie mylc o jutrze. Oczywicie nie odmwiem miemu zaproszeniu i wraz z Desiertem ruszyem w stron ognisk, wrd ktrych roi si tum, mieszkacw wioski. Zabawa bya huczna i przecigna si do nocy. Ci jednak, ktrych przeznaczono na wypraw, udali si wczeniej na spoczynek, tak samo jak my. Czekaa nas przecie uciliwa podr ju o brzasku dnia nastpnego.

ROZDZIA IV
NA ISLETA DEL CIRCOLO
O wicie czekao na nas szedziesiciu doborowych wojownikw na dobrych koniach. Desierto da nam oprcz tego jeszcze dziesiciu ludzi, ktrzy mieli prowadzi konie juczne z ywnoci i innymi rzeczami. Unica, egnajc si z nami miaa zy w oczach. Pocieszaa j tylko myl, e spotka si jeszcze z nami w Tucuman. - Wiem - szepna do mnie tak, by nikt nie sysza - e pan jest czowiekiem odwanym i roztropnym. Dlatego jestem przekonana, e Horno bdzie wolny. Zapewniwszy j, e uczyni wszystko dla ocalenia jej narzeczonego, wsiadem na konia i ruszylimy, egnani okrzykami tumnie zebranych mieszkacw wioski. Gdy przejedalimy obok opuszczonego obozowiska Mbocovisw, zapytaem Desierta: - Co pan zamierza zrobi z jecami? - Nie wiem jeszcze - odrzek. - Wszystko zaley od wyniku naszej wyprawy. Jeeli Horno yje i znajdziemy go, to adnemu z Mbocovisw nie wyrzdz krzywdy i wypuszcz ich na wolno po zawarciu z nimi przymierza. - A gdybymy nie odnaleli Horna? - Wtedy ukarz winnych wizieniem i nie spoczn dopty, dopki nie wpadn na trop zaginionego. Pan jednak ma rwnie porachunki z Mbocovisami. Przecie napadli na was i wzili paskich towarzyszy do niewoli. C pan zamierza zrobi?

- Dam im spokj, bo waciwie wszystkiemu zemu winien 186 sendador. Jego tylko pocign do odpowiedzialnoci, jeli dostan go w swoje rce. Od pobojowiska skierowalimy si na pnoc, przez okolice po czci stepowe, po czci zalesione, a miejscami wiecce wydmami piasz-czystymi. W poudnie, mimo, e droga bya dosy uciliwa, Desierto przeznaczy tylko godzin na odpoczynek, po czym jechalimy na pnoc a do wieczora. Na noc rozoylimy si obozem u brzegu lasu i po wieczerzy poszlimy spa. Nazajutrz, skoro wit, ruszylimy w dalsz drog. Trzeciego dnia podry przed poudniem zmieni Desierto kierunek drogi ku wschodowi. Ukazujc mi ciemn smug na horyzoncie rzek: - To wielka puszcza. Wrd gszczy ley mnstwo jeziot i bag-nisk, nad ktrymi unosz si roje krwioerczych owadw... Wtpi, czy t plag znios nasze konie, wic musimy wymin ten obszar. - A kiedy mniej wicej staniemy u celu? - Po poudniu. Liczyem, e dotrzemy do Laguna de Bambu dopiero wieczorem. Poniewa jednak jechalimy bardzo prdko, bdziemy wic o par godzin wczeniej. - Teraz musimy mie si na bacznoci, aby nas nie spostrzeono. - O, na to mamy jeszcze troch czasu. Przypuszczam, e zaoga Mbocovisw, zoona z czterdziestu ludzi, ma gwnie za zadanie stara si o ywno dla kobiet i dzieci, a poniewa las, w ktrym poluj, ley po stronie pnocnej, zatem nie ma obawy, abymy ich tu spotkali. Zreszt powiem panu, kiedy wypadnie wysa przednie strae. Jadc rozlegym stepem, przybylimy nad sone jezioro, na ktrego brzegach nie byo ani ladu ycia zwierzcego lub rolinnego. - Czy to Laguna de Serpente? - zapyta Pena. - Tak jest. Nazwa pochodzi std, e jezioro ma ksztat zyg-zakowaty. - Teraz wiem, gdzie jestemy - przypomnia sobie Pena, ktry by ju w tych okolicach. - Teraz pojedziemy przez niewielk sawann, a potem przez ogromny las, za ktrym znajduje si wie Mbocovisw. Zaoyli j niegdy jacy zakonnicy. Jest tam nawet kociek. - Nie syszaem o tym - rzek Desierto. - Niech pan nie myli, e jest to murowany gmach z wie. - A krzy na dachu jest?

187
- Nie ma krzya wcale. - W takim razie to nie jest koci. Nektrzy z Mbocovisw byli wprawdzie chrzecijanami, ale tylko z pozoru. Czy ksidz tam jest? - Nie, nie ma. - Zaoybym si wic, e w kociek spenia inn rol. Czy pan by wewntrz? - Nie byem. Wstp do Casa de nuestro Sennor jest wzbroniony dla obcych. - Wzbroniony? Dziwny kocii Jaka tajemnica... - Ktr bardzo atwo odgadn - wtrciem. - Jak to? - Tak, e sowa nuestro sennor nie oznaczaj Chrystusa, lecz sendadora. Wyraz sennor nie tumaczy si wycznie jako pan, lecz take naczelnik, wadca, w ogle zwierzchnik. - Susznie, ale... - Ale - przerwaem - my wiemy, e sendador wanie tutaj w tej osadzie ma swoj sta siedzib, a przebywajc w niej czciej, wywiera na czerwonoskrych wpyw silniejszy nili sam wdz szczepu. Wiemy przecie, e to on obmyla wyprawy rozbjnicze, przynoszce jemu, jak i im, znaczne korzyci. Nie dziw wic, e uwaaj go niejako za swego pana i wadc.

- Suszne rozumowanie. - atwo da si te wytumaczy i t zagadk, dlaczego sendador zabrania obcym wstpu do swego domu. Nuby kto nieproszony odkry w tej chaie szczegy, ktre mogyby odsoni jego tajemnice! Nie ma si zreszt nad czym rozwodzi, bo jestem pewny, e wkrtce zbadamy osobicie t tajemnicz kryjwk. Jechalimy w tej chwili wskim pasem sawanny, za ktr wida byo las. Gdyby gdzie na skraju byli Mbocovisowie, musieliby nas zauway. Wobec tego po krtkiej naradzie ruszylimy z kopyta w stron lasu i zatrzymalimy si przed nim. Zsiadem z konia i zaczem przede wszystkim bada teren, szukajc ladw, ale ich nie znalazem. Las by pusty, wic do tej chwili nikt nie mg nas spostrzec. - Jak wielki jest ten las? - zapytaem Desierta. - Trzeba niespena godzin na jego przebycie. - A wic mamy dosy czasu. Pan pojedzie przodem po wysaniu kilku ludzi w stray przedniej, ale tylko w takiej odlegoci, by ich 188 cigle mie na oku. Jeeli co spostrzeg, niech panu dadz znak. Z prawej strony pojedzie Pena, z lewej ja. Na dany znak wszyscy musz stan. Naley jecha cicho. A teraz naprzd. Na szczcie, las by dosy rzadki i moglimy obj okiem znaczn przestrze jego wntrza. Po godzinie marszu daem znak i oddzia stan. Podjechaem do Desierta i rzekem: - Pjd z Pen na zwiady. Prosz kaza ludziom zsi z koni i rozstawi wok strae. Gdyby mi grozio niebezpieczestwo, dam znak wystrzaem. Wyruszyem z Pen, by zbada teren. Po kwadransie drogi stanlimy na brzegu lasu. Niedaleko znaj-dowaa si wie, a poza ni laguna, ktrej brzegi zaronite byy bambusami tak gsto, e wody wcale nie byo wida. Do wsi byo okoo szeciuset krokw. Chaty, ugrupowane w czwo-robok, tworzyy wewntrz osady obszerny plac, porodku ktrego wida byo grup krzakw. Bya tam zapewne studnia. Na placu i w pobliu chat krciy si kobiety; tu i wdzie bawiy si gromadki dzieci. Poza wsi z lewej strony, na obszernej rwninie, uwijali si mczyni, zajci wiczeniami: jedni rzucali dzidami, drudzy strzelali z ukw do tarcz. Z prawej strony pasy si liczne stada byda, strzeone przez kilku ludzi i sfor psw. Ponad tym wszystkim unosi si strop nieba, na ktrego skonie widniaa wielka tarcza zachodzcego soca. - Zdaje si - mrukn Pena - e napad nie uda si nam przed . noc. - I jak tak sdz. Wszak mczyni prawie wszyscy s uzbrojeni, a jest ich okoo czterdziestu, czego lekceway nie mona. Moim zdaniem lepiej byoby uy tu chytroci ni siy. - Ot to. Pan znowu z t swoj wieczn chytroci. C pan takiego wymyli? - Przede wszystkim musimy wydosta jecw, a dopiero potem przypucimy szturm do wsi. - Co takiego? Najpierw wydosta jecw? Czy nie moemy tego uczyni wwczas, gdy bdziemy panami wsi, zamiast od razu naraa si na niebezpieczestwo? - Nie! Przybylimy tu nie po to, eby napa na wie, lecz w celu oswobodzenia z niewoli jecw i musimy stosownie postpowa. Zreszt nie mona zaatakowa wsi zanim nie bdziemy mie tych 190 nieszczliwcw wrd siebie, bo Mbocovisowie w ostatecznoci mogliby ich wymordowa. - I co dalej? - Dalej to, e jecy znaj tutejsze stosunki lepiej ni my i mog nam si przyda. Dlatego te musimy przede wszystkim odnale jecw, a potem porachowa si z Indianami. Mona to uczyni w sposb dwojaki: albo wykradn ich potajemnie, tak e stranicy nawet tego nie zauwa albo te obezwadni stranikw, a e jest ich tam zaledwie trzech, wic nie bdzie to wcale trudne.

- A ja powiadam, e bdzie bardzo trudne i e nie mam najmniej-szej ochoty le niebezpieczestwu w gardo, jak gupiec. Przecie Mbocovisowie maj zatrute strzay i mog nas zmie w jednej chwili z dki, zanim dobijemy do wyspy. - Nieche si pan tak bardzo nie obawia... Ja sam si z tym uporam; pan moe sobie tymczasem spa spokojnie gdzie pod krzakiem. Przezorno wystarczy mi zupenie, by si ustrzec zatrutych strza i jestem przekonany, e nie tylko pan, ale w ogle nikt z naszych nie bdzie raniony. Moglibymy osaczy drabw i wystrzela ich do nogi, ale ja tego nie chc i bdzie tak, jak postanowiem. Do jutra rana musimy skoczy, bo w poudnie wyruszamy z powrotem. - Nie wierz w tak szybkie zaatwienie sprawy - odburkn Pena, z uraz w gosie. Nie odrzekem na to nic, nie chcc si z nim kci niepotrzebnie i zajem si badaniem okolicy. Mimo wysikw, nie mogem jednak dostrzec wysepki, ani nawet powierzchni wody jeziora, a zorientowanie si w ich pooeniu byo mi potrzebne do nocnej wyprawy po jecw. Wrciem do obozu i opowiedziaem Desiertowi cay przebieg wyprawy, po czym urzdzilimy rad wojenn. Nalegaem, aby przede wszystkim wydoby jecw, ale Desierto wraz z Pen sprzeciwiali si temu stanowczo, a poniewa byli w wikszoci, musiaem rad nierad zgodzi si z nimi pozornie... W gbi duszy ywiem nieodwoalny zamiar wykonania swego planu, mimo ich sprzeciwu, ktry motywo-wali tym, e moemy przecie osaczy Mbocovisw, tak jak to uczynilimy ju z tamtymi oddziaami. - Tu - rzekem - moliwy jest zupenie inny obrt sprawy. Mbocovisowie mog nam otwarcie zagrozi wymordowaniem jecw, gdybymy zadali, aby si poddali.

191
- Przecie na wysepce s tylko trzej dozorcy i jecy nie dadz si im wymordowa. . - Tak pan sdzi? Zapomina pan jednak, e stranicy maj bro, podczas gdy nasi towarzysze s bezbronni i przy tym zapewne w wizach. A zreszt czy nie jest moliwe, e w razie napadu Mbocovisowie zabior jecw na d i uciekn z nimi? - Prosz pana! Nie sprzeczajmy si, bo to do niczego nie do-prowadzi. Lepiej pomyle nad planem napadu. - Ja stanowczo nie ycz sobie przelewa krwi, skoro bez tego mona si obej. Ten sam cel osigniemy innym, niekrwawym sposobem. - I poniesiemy z miejsca straty - wtrci Pena. - Nie, panie! Nie mog tym razem uczyni zado paskiej synnej humanitarnoci. Stanowczo mam jej ju dosy! Po co zreszt oszczdza tych czerwono-skrych, ktrzy wci dybi na nasze mienie i ycie? wiat si przecie nie zawali, gdy sprztniemy kilku opryszkw. Gdybymy postpowali z nimi agodnie, zaczn nam znowu ciosa koki na gowie, mylc, e im to ujdzie bezkarnie. - Tak, tak - potwierdzi Desierto. - Musimy im da tak nauczk, eby raz na zawsze popamitali, co potraiimy. - Ha! - mruknem obojtnie. - Rbcie wic sobie, co chcecie. Dobrze jednak byoby ukry si teraz, dopki widno, a nie zaszkodzi =? te, jeli na brzegu lasu ustawimy strae, bo nuby Mbocovisowie wybrali si w t stron po co i odkryli nas! - Oczywicie - odrzek Desierto. - Musimy te wysa zaraz dwch ludzi na zwiady. - Sdz - rzekem - e byoby najlepiej, gdybym ja poszed. Towarzysze moi nie mieli nic przeciw temu, wic poszedem bez zwoki na skraj lasu. O zmroku przyszed do mnie Desierto dowiedzie si, czy co nie zaszo; jednak dotychczas nic nie wiadczyo o jakiej nadzwyczajnej czujnoci albo przygotowaniach wojennych Mbocovi-sw. Wrcili z placu wicze do swych chat i zapewne poszli spa, bo dzicy nie siedz z wieczora przy wietle, jak ludzie cywilizowani, zwaszcza, e wstaj ju o brzasku dnia.

Po prawej stronie wsi pasterze rozpalili kilka ognisk. Mona byo przypuszcza, e jedynie oni nie bd spa przez ca noc. Ale bez wzgldu na odlego, mona si byo z nimi nie liczy. - Czerwonoskrzy zdaje si ju pi - rzek Desierto. - Nie 192 zazdroszcz im losu po przebudzeniu si. Ale zbyteczne jest ju teraz, aby pan nadal tu siedzia, bo na pewno ju nikt ze wsi nie przyjdzie do lasu o tej porze. - Susznie. Moemy std odej, zwaszcza e trzeba si troch zdrzemn, bo o wicie czeka nas praca nie lada. Tobasowie ju spali oprcz dwch, ktrzy stali na stray. Nie wdajc si w rozmow z Desiertem, owinem si w koc, odszedem troch na bok i pooyem si pod krzakiem, tak, by mnie towarzysze nie widzieli. Wok panowaa zupena cisza, tylko od czasu do czasu parskn ktry z koni, uwizanych w pobliu. W ciemnociach nocy nie mona byo nic dojrze nawet na p metra przed sob. Po uciliwym marszu ludzie Desierta posnli snem twardym za -wyjtkiem czuwajcych stranikw i mnie. Po dwch godzinach, korzystajc ze zmiany warty, podniosem si, chwyciem sztucer i oddaliem si po omacku, na czworakach, aby uatwi sobie wymijanie pni i krzakw. Po wyjciu z lasu, spostrzegem w oddali ogniska pasterskie. Ponad wsi leaa gsta ciemno. Wytknem sobie jako cel lagun i podyem w jej kierunku. Aby si tam dosta, naleao znacznie okry wie, co nie byo atwe, gdy . nie znaem dostatecznie okolicy. Mimo wszystko udao mi si jako przedosta na drug stron wsi, nad brzeg laguny, a do zaroli bambusowych. Odszukanie miejsca, gdzie bya ukryta d, kosz-towao mnie take sporo trudu. W kocu natraiiem na ciek prowadzc ku lagunie i po piciu minutach drogi spostrzegem zwierciado wody, poza ktr czerni si pas ldu, a na nim byszczao ognisko. Ze cieki zboczyem kilkadziesit krokw w zarola nadwod-ne, gdzie ziemia bya bagnista, w ktrej grzzem prawie po kolana. Nawyky do takich przeszkd, ani pomylaem, e nic atwiejszego, jak uton w tym bagnisku.Wicej mylaem o tym, e lada chwila mog mnie pore ywcem aligatory. Na szczcie uniknem tego niebez-piecznego spotkania i po uciliwych poszukiwaniach wydobyem nareszcie z trzciny d. Bya na osiem osb. Odwizaem j po cichu, wsiadem i odbiem od brzegu, obierajc jako punkt orientacyjny ognisko na wyspie. Wyspy samej nie mogem na razie dojrze. Nie mogem pyn od strony wsi, stamtd mogli mnie bowiem dostrzec wartownicy Mbocovisw i skierowaem d w stron przeciwn. Manewrowaem tak, aby d nie wywoywaa haasu. Mimo to miaem niebawem towarzyszy i to w dosy pokanej liczbie. Byy to aligatory.

193
Cae szczcie, e nie zagraay odzi, bo bya dosy wielka i nie mogy jej wywrci. Nie wiedziaem, czy na wyspie nie dosyszano plusku wody, wywoanego przez aligatory i staraem si zbliy do niej jak najciszej. Jednak nie zauwayem na wyspie podejrzanego ruchu i przybiem do ldu. Uwizaem d do krzaka i wyszedem na brzeg chykiem, skradajc si jak jaguar. Po przejciu zaledwie kilku krokw, posyszaem tu za sob jaki szmer. Obejrzaem si, gdy nagle rzuci si na mnie jaki olbrzymi drab i zanim pomylaem o ucieczce lub obronie, dwoje potnych ramion objo mnie jak elazne kleszcze. Nie tracc przytomnoci umysu, wykrciem si tak, e udao mi si pochwyci napastnika za gardo, po czym zwalilimy si obaj na ziemi i zacza si walka na mier lub ycie. Nie pierwszyzn mi byo zmierzy si z silniejszym od siebie przeciwnikiem, wic i tu moja zrczno dokonaa swego: olbrzym cinity za krta, pocz si dusi, lecz mimo to, zaczerpnwszy powietrza, zdoa wykrztusi przez zby: - Nie ujdziesz ywy, ty czerwony psie! Wiedziaem wszystko. Olbrzym nie by Indianinem, lecz... . - Larsen! Czy pan zwariowa? Porywa si pan na czowieka, ktry przyby wam na pomoc... Na te sowa przeciwnik puci mnie jak raony piorunem i wyjka:

- O nieba! Kto by si spodziewa, e to pan! Sdziem, e mam do czynienia z czerwonym... - To pan le sdzi, bo czerwony wysiadby nie z tej strony, lecz na ;::: wprost ogniska. - Hm! Tak, istotnie... Nie pomylaem o tym. - Zauway mnie pan na wodzie? - Tak. Od duszego czasu wymykam si co noc potajemnie, szukajc sposobnoci, aeby dosta w swe rce dk, gdyby na przykad ktry z Indian przybi tu w nocy dla sprawdzenia stray.

Dzi rwnie wyszedem z t myl, chocia nie miaem wielkiej


,

nadziei dopicia celu. Ju miaem wraca, gdy wtem usyszaem plusk wody. Schowaem si w zarolach, no, i dopadem pana... - To nie ja, lecz aligatory spowodoway ten plusk. Ale prosz mi powiedzie, gdzie s stranicy? - Przy ogniu. - Wszyscy trzej? - Tak.

194
- To trzeba wsta - rzekem, podnoszc si z ziemi. - Istotnie... ani si spostrzegem, e siedzimy tutaj niepotrzeb-nie... takie mi si to wszystko wydaje dziwne... Kto by przypuszcza!... Tylko brat Jaguar nie traci nadziei i cigle mwi, e pan nas odnajdzie, chociaby czerwonoskrzy zatarli wszelkie lady po sobie. My wszyscy zwtpilimy z kretesem. - Mniejsza o to. Gdzie znajduj si tamci? - Niedaleko std. Prosz i za mn; niech si biedacy uciesz. Pan posiada bro i niewtpliwie zdoa nas pan wyratowa. - Mam nadziej. Z tymi trzema Mbocovisami dam sobie przecie rad. - Skd pan wie, e ich jest trzech? - Wiem jeszcze wicej; wiem wszystko, co trzeba. Ale chodmy! Szkoda czasu. Trudno mi opisa rado, jaka zapanowaa wrd moich towarzyszy, gdy mnie zobaczyli. Staraem si, jak mogem, pohamowa wybuchy ich radoci w obawie, by nie zwrcili uwagi stranikw, ktrzy siedzieli obok ognia o kilkadziesit krokw dalej. Jecy ciskali mnie, caowali, pakali jednym sowem ich rado bya ogromna, zwaszcza, gdy im oznajmiem, e na pewno ich wyswobodz. d nie moga zmieci wszystkich, dlatego naleao wyznaczy, kto popynie najpierw. Obawiaem si, e to wywoa nieporozumienie, ale na szczcie yerbatero dobrowolnie owiadczy, e zostanie ze swymi towarzyszami na wyspie, dopki po niego nie powrcimy. - Tylko moe im pan zostawi jak bro na wypadek, gdyby stranicy spostrzegli co si wici? zapyta. - Owszem - odrzekem - zostawi panu mj n i obydwa rewolwery; to powinno wystarczy. Zwracam uwag, e przy ldo-waniu z tamtej strony trzeba bardzo uwaa, eby nie wpa w paszcze aligatorw. Mnie zaczepiay te potwory na penej wodzie. - Och, rzeczywicie od tych bestii a kipi w tej lagunie - rzek brat Jaguar. - Gdyby nie to, bylibymy ju dawno std zbiegli. Co do ldowania, to lepiej bdzie obra inne miejsce, a nie to, gdzie d bya ukryta. Upatrzyem doskonay punkt i nawet w ciemnoci nie pomyl si co do kierunku.

Po cichu, na czworakach opucilimy legowisko jecw i cz wsiada do odzi. Postanowiem popyn z pierwsz parti, bo 195 chciaem by przy ldowaniu aby zapobiec niespodziankom. Brat Jaguar sterowa, a dwaj inni wiosowali. Wyfdowalimy szczliwie, nakazaem oswobodzonym, by zacho-wali si jak najciszej i wrciem na wysp po yerbaterw. Gdy wsiedli do odzi, zauwayem, e jeden ze stranikw wsta i odszed od ogniska. - Obchodzi wysp - szepn yerbatero - dla przekonania si, czy wszystko w porzdku. pieszmy, aby nas nie spostrzeg. - A moe lepiej byoby zosta? - Czy pan oszala? Przecie on ma uk i zatrute strzay... - Nie przecz, e to bro bardzo niebezpieczna. Ale... mam wielk ochot zabra tego draba ze sob, bo moe nam si przyda pniej jako parlamentariusz. Wysidcie i pocie si na ziemi, aby was nie spostrzeg, a ja pjd na jego spotkanie. rji ; - Ja pana nie puszcz - szepn Monteso, trzymajc mnie za rkaw. - Ba! Prosz wzi pod uwag, e stranicy zapewne maj jakie haso, za pomoc ktrego mogliby o waszej ucieczce da zna do wsi. Zacznie si alarm, Mbocovisowie zbiegn si nad lagun i schwytaj nas wszystkich. Zaczekajcie wic tutaj; nie wolno wam si oddali std beze mnie Wyrwaem si z rk trzymajcego mnie jeszcze Montesa i pobiegem i~:.. . w gb wyspy, patrzc w kierunku ognia. Stranik bowiem poszed stamtd nie ku miejscu, gdie byli jecy, lecz w przeciwn stron. Widocznie mia zamiar obej wysp dookoa, a wic musia przej obok mnie. Cofnem si zatem a pod zarola nadbrzene i puciem si naprzeciw niego. Po jakim czasie usyszaem kroki dosy wyrane, gdy stranik pewny, e mu nic nie grozi, nie myla o ostronoci. Jeden rzut oka w chwili, gdy znalaz si midzy mn a ogniskiem, wystarczy bym stwierdzi, e Indianin nie ma uku. Mg jednak mie przy sobie zatrute strzay, na wypadek, gdyby jecy chcieli go zaatakowa. Nie mogem oczywicie dopuci do tego, by spostrzeg, e jecy uciekli, wic rzuciem si ku niemu i uderzyem go kolb w gow tak silnie, e nie wydawszy nawet jku run jak dugi na ziemi. Czekaem jeszcze chwil, a widzc, e si nie porusza, zabraem go na barki I:S~i, . i zaniosem do yerbaterw.

S~
- Oto macie ieca - rzekem. - Trzeba podrze jego koszul na 196 pasy i zwiza go porzdnie, nie zapominajc o zakneblowaniu ust. Ja tymczasem uporam si jeszcze z tamtymi dwoma. - Na mio bosk, sennor! - baga Monteso. -Niech si pan nie way... Jest ich dwch, a pan... - To obojtne. Musz ich sprztn za wszelk cen, bo gdyby po naszej ucieczce wszczli alarm, napad na wie nie mgby nam si uda; jej mieszkacy natychiast przygotuj si naleycie do obrony. - Napad? To pan nie jest tu sam? - Oczywicie. Cay oddzia czeka w ukryciu i niech pan mi wierzy, e opucimy Laguna de Bambu otwarcie w dzie, a nie potajemnie. Prosz tu zaczeka na mnie... Oddaliem si, idc zrazu wyprostowany, a pniej skradajc si do ogniska na czworakach z og~omn ostronoci. W odlegoci okoo dziesiciu krokw zatrzymaem si. Stranicy siedzieli w ten sposb, e jeden by do mnie obrcony plecami, a drugi twarz: obaj zajci byli wycinaniem z bambusw jakich przedmiotw. Obok nich leay uki i koczany pene strza. To mnie zatrwoyo. Nie podobna byo przeby tych dziesiciu krokw, aby mnie nie spostrzegli, starczyoby im czasu na nacignicie ukw. Strzela do nich nie chciaem, bo po pierwsze: nie chciaem ich zabija, a po wtre: odgos wystrzaw zbudziby Indian we wsi. Po naleytej rozwadze postanowiem rzuci si ku nim w lamparcich skokach, majc nadziej, e zaskoczeni tak nagle, zapomn ze strachu o ukach. Wziem wic do rk sztucer i ju miaem caym wysikiem

muskuw skoczy ku ognisku, gdy wtem od strony odzi da si sysze jaki gos, przytumiony wprawdzie, ale nie do tego stopnia, aby uszed uwagi stranikw. Obaj, chwyciwszy uki, zerwali si i nasuchiwali prez kilka sekund, odwrceni ode mnie plecami. Ta krtka chwila wystarczya mi zupenie. Skoczyem jak tygrys i uderzyem w gow jednego i drugiego z tak szybkoci, e prawie rwnoczenie padli na ziemi. Nie tracc czasu, chwyciem koczany ze strzaami i wyrzuciem w ogie, po czym zagwizdaem na yerbaterw. Niebawem przybieg Monteso i zobaczywszy stranikw obezwadnionych, otworzy szero-ko usta ze zdziwienia. - I... i... pan naprawd... - wyjka. - Tak, naprawd obezwadniem obydwch. Czy nie wstyd wam? Byo was tu okoo dwudziestu... Kto to krzycza u brzegu? - Indianin, gdy si ockn. Czy to panu zaszkodzio?

197
- Przeciwnie, nawet mi pomogo. Ale teraz trzeba si postara, eby ci dwaj nie krzyczeli. A wic do roboty! Na razie obaj s nieprzytomni. Zabralimy czerwonoskrych na plecy i ponielimy ich do odzi. Tu zwizano ich starannie, po czym ja i Monteso zawielimy ich na brzeg. Towarzysze byli ju bardzo zaniepokojeni, czy mi si co zego nie stao. Teraz zobaczyli w odzi swoich dotychczasowych dozorcw i domylili si oczywicie przyczyny zwoki. Nie zwlekajc, popynem jeszcze raz po reszt yerbaterw, a po ich przywiezieniu, natychmiast powiodem cay oddzia w kierunku lasu. Zwizanych jecw niesiono na barkach. Na brzegu lasu zatrzymalimy si. A do tej chwili nie byo czasu na l wyjanienia. Teraz, kiedy bylimy wreszcie w bezpiecznym miejscu, moglimy odetchn i opowiedzie sobie przebyte przygody. Upat-rzyem odpowiednie miejsce, otoczone ze wszech stron gstwin i zapaliem kilka gazek, aby mie wiato. ~;i:: - Widz tu trzy osoby wicej - rzekem, rozgldajc si pomidzy towarzyszami - i przypuszczam, e wrd nich jest senior Parduna 3 z Goyi i jego syn. - Rzeczywicie tak si nazywam - rzek Parduna zdziwiony. - Ale skd pan wie o tym? s~;.. - Dowie si pan pniej. Prcz panw jest tu jeszcze jeden nieznajomy, zapewne sennor Horno? ~i - To ja jestem - odrzek nieznajomy modzieniec. - Bardzo si ciesz, e pana spotykam, bo mam mu do zakomuni-kowania wan wiadomo... - Mnie, sennor? - zerwa si Horno. - Prosz, niech pan mwi... - Nie bd si rozwodzi dugo. Powiem tylko tyle, e oczekuj pana z wielk niecierpliwoci. - Kto? Nie rozumiem! - Unica. - Unica? - zawoa i zasypa mnie pytaniami: - Unica? Pan j zna? - Znam i rozmawiaem z ni o panu. - Co za szczeglny zbieg okolicznoci! O panu mwilimy cigle tam, na wyspie. Towarzysze niedoli niezmiennie ywili nadziej, e pan ich wybawi. Przypuszczalimy, e pan wrci w kierunku krzya De la floresta, a tymczasem pan by tam, u niej.

198
- No i u Desierta, ktry wybra si ze swoimi Tobasami, aby pana wydosta z niewoli. Jest i on tutaj. - Jest tutaj? I pan dopiero teraz mwi o tym? Gdzie on? Prosz mnie zaprowadzi do niego!... - Powoli, przyjacielu! Nie mog przecie wczy was po lesie w tak ciemn noc. Naszym zadaniem jest osaczy wie, a e pnoc mina, naley zbudzi nasz druyn i przyprowadzi ich tutaj. Tylko nie przelknijcie si, gdy ich zobaczycie. Pjd zaraz po nich. Ogie trzeba zgasi i pilnie uwaa, aby ci trzej czerwonoskrzy nie umknli nam, albo nie krzyczeli. Ruszyem w gb lasu, idc po omacku z wycignitymi przed siebie rkami. Nie byo to takie atwe, jakby si mogo zdawa, ale udao mi si dziki temu, e mj gniadosz parskn kilka razy, jak gdyby przeczuwajc moj blisko i w ten sposb uatwi mi odszukanie miejsca, na ktrym przedtem leaem. Chwil odpoczwszy, udaem e wstaj i przywoaem Indian, stojcych na stray, z ktrych jeden umia troch po hiszpasku. - Czas wstawa - rzekem. - Obudcie Desierta. Niebawem wszyscy byli na nogach i nie zwlekajc wyruszylimy. Ogromne ciemnoci utrudniay nam drog, wic musielimy prowa-dzi konie. Ja i Desierto szlimy przodem, powoli krok za krokiem, by nie uderzy gow o pie drzewa, lub nie wpa w jaki rw - do, e upyno sporo czasu, nim znalelimy si na skraju lasu. Wziutki sierp ksiyca wysun si wanie spoza wierzchokw drzew na niebo i owietli widnokrg o tyle, e mona byo rozezna w gwnych zarysach poszczeglne pnie i krzaki, a dalej otwarty step. Nagle Desierto zatrzyma si i szepn zaniepokojony: - Zdaje mi si, e tam s jacy ludzie. - Gdzie? - zapytaem, udajc zdziwienie. - Ach, istotnie. Kto by tam mg by? - Nie Indianie, bo maj na sobie ubrania. Moe bymy podeszli bliej i posuchali? - Dobrze. Niech pan rozkae swoim ludziom, aby si zachowali spokojnie, a pan, Pena i ja podejdziemy do tej gromadki. Desierto szepn co do jednego z najbliszych Tobasw, ten poda rozkaz dalej, po czym we trzech popezlimy ostronie pod krzaki do grupki ludzi, ktrzy rozmawiali. Mwi wanie brat Jaguar, snujc domysy na temat mego przybycia:

199
- W tym ju jego tajemnica, e nie szuka od razu naszych tropw, lecz najpierw uda si do Desierta. Wymiarkowa widocznie, e sam nie byby w stanie wydrze nas z rk naszych nieprzyjaci. - Co do mnie, przyznam si, e straciem ju wszelk nadziej - rzek Monteso. - Doprawdy trzeba podziwia jego miao. Zjawi si na wyspie jak duch, wybawi nas z niewoli, obezwadni stranikw i... skompromitowa nas doszcztnie. - Jak to? - Tak, e nas tylu nie dao sobie rady z pilnujcymi nas czerwono-skrymi, a on sam jeden... - Tak, tak - powiedzia mnich - ma pan suszno. I kto wie, moe dzi jeszcze wemie do niewoli wszystkich Mbocovisw... - Wobec tego, co sysz, mona si po nim i tego spodziewa - doda Horno - zwaszcza, jeeli jest tu z nim Desierto, ktry jak przypuszczam, musia wzi ze sob swoich wojownikw. To rwnie czowiek niepospolitych zdolnoci. - Bardzo bybym rad pozna go bliej. - Pozna go brat dzi jeszcze. To czowiek wyjtkowych zalet, dobroczyca i nauczyciel caego szczepu... Chcia jeszcze co doda, ale przerwao mu .nage zjawienie si Desierta, ktry pozna go po gosie i wyskoczy spoza krzaka woajc:

- To ty, Horno? Na miy Bg! Czy mnie uszy nie myl?... Rwnoczenie Pena, przejty radoci z odnalezienia towarzyszy, krzycza, wycigajc ku nim ramiona: - Brat Jaguar! Yerbatero! C to si stao? Spieszylimy, aby was uwolni, lecz widz, e si spnilimy... - Panowie, nie tak gono - upominam - bo mog was posysze we wsi! Zbili si w gromadk i zaczli si zasypywa wzajemnie pytaniami. Desierto dowiedzia si teraz o mojej wyprawie na wysp, lec oczywicie nie tylko mnie nie zgani, ale nawet pochwali mj postpek, tak samo jak i Pena. Z opowiada towarzyszy niewiele jest do powtrzenia. Po napadzie zawleczono ich wprost na wysp. Mienie ich kaza sendador schowa w Casa nuestro sennor, co wiadczyo, e dom ten by nie tylko jego mieszkaniem, lecz take suy jako skad rzeczy pochodzcych z ra-bunku. Jecy nie otrzymywali przez cay czas adnej strawy, ywili si wic rosncymi na wyspie w dzikim stanie arbuzami, a wod do picia brali z laguny.

200
Pniej, gdy si rozwidnio, stwierdziem ze smutkiem, e biedacy wygldali jak po dugiej chorobie - bya na nich tylko skra i koci. Co do sendadora, wszyscy mieli tylko jedno yczenie: aby go schwyta i ukara, choby go trzeba byo ciga na koniec wiata. By ju jasny dzie i naleao poczyni przygotowania do ataku. Rozejrzaem si wic przez lornetk, wypatrujc przede wszystkim pasterzy. Byo ich szeciu, a poniewa i z nimi liczy si naleao, wic przeznaczyem szeciu naszych jedcw, by tylko na nich zwracali uwag. Nasi oswobodzeni towarzysze, mimo wycieczenia z godu, owiad-czyli rwnie gotowo do wzicia udziau w bitwie, a e mielimy zapasow bro i konie, wic nie przedstawiao to adnej trudnoci. Wsiedlimy na konie i rozpoczlimy atak. Przede wszystkim otoczylimy wie dokoa, zachowujc tak odlego, aby kule nasze mogy dosign jej rodka; natomiast strzay Indian byy dla nas nieszkodliwe. Poniewa dziaalimy zupenie otwarcie, wic nic dziwnego, e natychmiast nas spostrzeono i w kilkanacie minut caa wie bya ju na nogach. Mbocovisowie w popochu biegli od chaty do chaty, = znoszc bro, a kobiety i dzieci lamentoway. Wrzask i tumult w caej osadzie by nie do opisania. Niebawem jednak uciszyo si i zauway-em, e Mbocovisowie zgromadzili si w rodku wsi, a kilku z nich, wychylajc gowy poza wgy najbliszych chat, obserwowao nas i .;, .;; ciekawie. Byli to widocznie wywiadowcy, bo cofnli si szybko ku rodkowi wsi, gdzie urzdzono narad. Skutek tej narady by taki, e wojownicy rozeszli si na wszystkie strony ku kracom wsi w zamiarze zaatakowania nas cichaczem, gdy przypadli do ziemi i poczogali si ku naszemu kou na donioso strza. Spostrzegli to nasi i bez komendy dali ognia ze wszystkich stron. Kule nasze odniosy taki skutek, e Mbocovisowie, zabrali swoich rannych i cofnli si szybko do wsi. Zastanawialimy si, co dalej czyni: przypuci atak do wsi, czy te wysa parlamentariusza. Obleni uprzedzili nas w tym. Ze wsi wysza grupka ludzi, niosc zatknity na dugim patyku kawaek biaego ptna. W poowie drogi zatrzymali si, nie wiedzc, czy jestemy skonni do ukadw, czy te bdziemy strzela. Na nasz znak czowiek z ptnem na tyczce przybieg spiesznie do nas, okazujc pewno siebie i nieustraszon odwag.

201
Larsen na jego widok szepn do mnie po angielsku: -Niech si pan nie wysila na zbytni grzeczno wobec tego draba, bo to nicpo skoczony. On wanie domaga si natarczywie, aby nas wymor-dowano. Czerwonoskry zobaczy Larsena i stropi si, bo nie spodziewa si znale tu kogo, kto do niedawna by jecem Mbocovisw, ale po chwili doszed do siebie. Widocznie nie wierzy w moliwo ucieczki wszystkich jecw; zreszt nie spostrzeg ich pomidzy nami i sdzi niezawodnie, e umkn tylko Larsen. - Cocie za jedni? - zapyta butnie Desierta. - Jakim prawem miecie napada spokojnych ludzi? My przecie yjemy w zgodzie z innymi szczepami! - Kamiesz - odrzek starzec. - Jestecie miertelnymi wrogami Desierta. - Nie znam go nawet i wiem tylko, e mieszka daleko std, u Tobasw, naszych przyjaci. - Przeciw ktrym poszli wasi wojownicy w zamiarach rabunku. adna przyja!... Nieprawda? A ponadto napadacie na biaych, zabierajc ich w niewol! - To oni na nas napadaj, nie my na nich. Zreszt wypucimy ich za okupem. - No, no! Niech ci si nie zdaje, e wierzymy w twoje kamstwa. Wiemy dobrze, i napadlicie na biaych, obrabowalicie ich i wzili-cie do niewoli. - To zrobi sendador, nie my; jego si pytajcie. - Aha! A gdzie s wasi wojownicy? - Na polowaniu. - Kiedy wrc? - Ju dzisiaj i miejcie si na bacznoci, bo gdy nadejd, a zastan was tutaj, le bdzie z wami. - Tak mwisz? No, to musz ci powiedzie, e ziomkowie twoi nie poszli na polowanie i nie wrc tu dzisiaj, a moe nawet nigdy nie wrc... Pobiem ich i zabraem do niewoli; w tej chwili siedz u mnie w podziemiach. Na te sowa parlamentariusz stropi si jeszcze bardziej i zapyta: - A kt pan jeste? - Jestem Desierto. - Ach! - krzykn Mbocovis mimo woli.

202
- Tak i nie macie innego wyjcia, jak tylko podda si, gdy inaczej wystrzelamy was wszystkich, a wie obrcimy w perzyn. otr poczernia z trwogi i dugo nie mg wykrztusi sowa. Wreszcie rzek: - Nie wierz, eby to bya prawda. Pan nie jest Desiertem, gdy ten wziby na wypraw wicej ludzi. - Po co? Dowiedziaem si od Yerny i Venenosa, ilu was jest tutaj i wziem na wypraw tylu ludzi, ilu potrzeba, aby was wygnie do jednego. - Jak to? Yerno i Venenoso s u was? - Tak, s u nas i le w lochach, powizani jak barany. Wobec tego nie licz na ich pomoc, bo si jej nie doczekasz. Indianin, jeszcze bardziej przygnbiony t wiadomoci przez chwil milcza, po czym odezwa si ponuro: - Gdyby nawet byo prawd to, co pan mwi, nie poddamy si. - Ha! Skoro tak, to ka natychmiast przypuci atak do wsi. - Niech pan tylko sprbuje da choby jeden strza, a... - To co bdzie? - Dam znastranikom, aby zabili wszystkich jecw.

- Syszy pan? - rzekem do Desierta po angielsku. - Z jak pewnoci siebie grozi nam drab, sdzc, e ma jeszcze jecw w swej mocy. Co by to byo, gdybym ich nie wyzwoli zawczasu. - Istotnie - mrukn stary. - Ale moe bymy wyprowadzili z bdu tego zuchwalca? Jak pan uwaa? - Dobrze - odrzekem i zwrciem si do parlamentariusza: f ,. : - A wic powiadasz, e macie jeszcze biaych jecw na wyspie? Chode ze mn kawaek, a co ci poka. Parlamentariusz rad nierad poszed za mn ku lasowi, gdzie mu pokazaem trzech zwizanych stranikw wyspy i rzekem: - W jaki sposb wystrzelacie jecw, skoro wszyscy s w naszych j rkach? I nie tylko oni, ale nawet ich stranicy. Nie odrzek na to ani sowa. Dopiero gdy wrcilimy na miejsce i Desierto zagrozi, e w razie niepoddania si, spali wie i wystrzela ich mieszkacw, czerwonoskry mrukn: - Tak nieludzko nie postpicie! To si nie godzi! - O! Prosz! Spotka was tylko zasuona kara za dotychczasowe zbrodnie i rabunki... nic wicej. Id wic do wsi i powiedz swoim, eby 203 si poddali, a moe darujemy im ycie! Czekam p godziny na odpowied. Przygnbiony parlamentariusz odszed do wsi, gdie zaraz ob-skoczyli go wszyscy mieszkacy i zbici w gromadk dugo naradzali si, co czyni. Wreszcie czerwonoskry parlamentariusz przyby raz jeszcze do naszych stanowisk, by zapyta o warunki kapitulacji. - Warunki s proste - odpar Desierto. - Wszyscy wasi wojow-nicy przybd tutaj pojedynczo. Powiemy ich, a rwnoczenie kobiety przynios tu bro i zo j przed nami. Im chtniej spenicie nasze dania, tym wicej moecie spodziewa si od nas wzgldw. Parlamentariusz odszed z tym do wsi i niebawem ruszyli ku nam w pojedynk Mbocovisowie, poddajc si bez oporu. Nastpnie kobiety przyniosy bro, ktr rozdzielilimy midzy Tobasw, a wraz z nimi przyszli pasterze, ktrych oddaem pod stra. Tym sposobem stalimy si panami wsi, nie tracc ani jednego czowieka. Dla upewnienia si, czy Indianki nie urzdziy a nas zasadzki we wsi (bo i z tym liczy si naleao), wysaem kilku mielszych Tobasw pomidzy chaty Mbocovisw. Kobiety jednak ani mylay o zdradzie i zbiwszy si w gromadk wraz z dziemi, z trwog oczekiway, jak postpimy z ich mami. Treba tu powiedzie, e ani jeden z podwadnych Desierta nie pozwoli sobie na aden wybryk lub rabunek. Teraz wanie okazao si najlepiej, jak stary Desierto wyrobi wrd nich karno. Zrozumiae, e dla ukarania Mbocovisw, a z drugiej strony dla wynagrodzenia zwycizcw za trudy wojenne, naleao zabra upy. Ale powstaa kwestia, co zabra. Oglnie dano, aby zagrabi wszelkie ruchomoci, znajdujce si w chatach - ale udao mi si odwie zwycizcw od tego zamiaru i dania ich ograniczyy si tylko do trzd i do zawartoci Casa nuestro sennor. Innych rzeczy si zrzekli dobrowolnie. I nie aowali pniej tego. Dom sendadora by wypeniony a do poway rozmaitymi towarami i przedmiotami pochodzcymi z rabun-ku. Znalaza si te bro towarzyszy. Wyprnilimy wic cay budynek i przekopalimy wok ziemi, dla zbadania, czy sendador nie ukry w niej kosztownoci lub innych rzeczy, ktre by wiadczyy przeciw niemu. Spodziewaem si, e w ziemi znajduj si rysunki, dotyczce skarbw, ukrytych nad Sonym Jeziorem. Nic jednak nie 204 znalelimy, gdy przebiegy sendador widocznie nie ufa zbytnio Mbocovisom i mia prawdopodobnie bezpieczniejsz skrytk gdzie indziej. Po rozdzieleniu upw midzy Tobasw wymogem na Desiercie przyrzeczenie, e bdzie si obchodzi z jecami agodnie, a nastpnie zabraem swoich towarzyszy, tudzie dziesiciu Tobasw, wyznaczo-nych przez Desierta i ruszyem w dalek uciliw podr w kierunku Pampa de Salinas...

ROZDZIA V

SAzD BOY
Pampa de Salinas ley w granicach Boliwii. Tubylcy rozrniaj nastpujce regiony w acuchu Andw: - pierwszy pas przestrzeni od pampasw a do wysokoci i 60o m nad poziomem morza nazywa si yunga i ma w caej peni charakter midzyzwrotnikowy. Cign si tu nieprzebyte bujne puszcze lene, gdzieniegdzie przerywane wikszymi lub mniejszymi pola-nami, zwanymi pajonales. wiat zwierzcy jest tu niezmiernie bogaty. Zwaszcza olbrzymie mnstwo papug i miliony kolibrw przelicznym swym upierzeniem zwracaj uwag podrnika. Spotyka si te tutaj gromady map uwijajcych si W ~rd lian i gazi drzew, czsto natkn si mona nawet wrd dnia na pumy, jaguary oraz inne zwierzta drapiene; - pas wyszy stokw andyjskich, od i6oo do 300o m n.p.m. - nazywa si media yunga i posiada klimat umiarkowany, jako te waciwe tej strefe zwierzta i roliny; - pochyo grska o wzniesieniu 300o do 330o m n.p~m. nosi nazw cabezeras de los valles. Zasonita od wichrw szczytami, posiada klimat niezwykle agodny i zdrowy i graniczy z pasem szczytw grskich; - Puna, sigajca miejscami 3goo m wysokoci zaczyna si od pasma grskiego. Wskutek bardzo ostrego klimatu tej strefy wiat rolinny ogranicza si tu do kosodrzewiny, mirtw i wawrzynw; - na wysokoci ponad 390o m cign si wyyny, zwane brava puna. Silne wiatry i czste wrd najgortszego nawet lata zamiecie niene ogromnie utrudniaj przejcie przez gry i s dla podrnikw bardzo niebezpieczne. Tote, gdyby nie bogactwa mineralne, jakie si 206 tu znajduj, zapewne rzadko tylko i z ostatecznej potrzeby moga dotkn tych wyyn stopa ludzka. Naley doda, e podane wyej regiony nie maj cile oznaczonych granic. Nawet bowiem na wysokoci zwanej puna, znale mona doliny pokryte bujn rolinnoci i odwrotnie - poniej, w strefie umiarkowanej s wzniesienia o charakterze wyynnej puny. Od chwili wyruszenia znad Laguna de Bambu upyn miesic. Trzymajc si cile wytknitego kierunku, minlimy granic Argentyny i weszlimy na terytorium Boliwii. Wymijalimy przezornie obszary zamieszkae przez wrogie nam szczepy indiaskie, stykalimy si natomiast chtnie z ludami zaprzyjanionymi z plemieniem Tobas
,

a w takich spotkaniach wojownicy, ktrych nam da Desierto, bardzo nam si przydawali, bo za ich porednictwem byo nam si atwo porozumie. W cigu tego czasu nie udao si mi natrafi na lady sendadora. Nie dziwiem si temu, gdy Sabuco widocznie stara si unika Tobasw, tak jak my unikalimy Chiriguanosw i ich przyjaci. Pewnego razu nocowalimy w wiosce nalecej do szczepu Tobas. Cz jej mieszkacw wybraa si w gry na polowanie i mielimy nadziej, e si z nimi spotkamy. Okolica, w ktrej si znajdowalimy, leaa wrd strefy puna, pozbawionej rolinnoci i wody, co dawao si ogromnie we znaki biednym, wyczerpanym podr koniom, ktre ledwie nogi za sob wloky. Co prawda do takich podry ko wcale si nie nadaje, przewysza go znacznie wytrzymalszy mu. Pena by tutaj jak u siebie w domu, zna bowiem doskonale okolic i zapewnia, e ju nastpnego dnia dotrzemy do Jeziora Sonego, a ju wkrtce znajdziemy po drodze obfite rdo.

Rwnie i Gomarra pocz si orientowa w terenie, aczkolwiek ongi wdrowa inn drog, przez okolice bardziej dostpne. Co do naszej wyprawy - nie poszlimy owymi atwiejszymi drogami tylko dlatego, eby si dosta na miejsce niepostrzeenie. - Jeszcze godzina drogi, a bdziemy na miejscu - rzek Pena. - Staniemy u rda, gdzie jest nieco rolinnoci, i konie bd si mogy posili. ywnoci nam dzisiaj wystarczy, a jutro jak przypusz-czam, okoo poudnia staniemy nad jeziorem. Po wypoczynku pucilimy si w dalsz drog. Pena i Gomarra 207 jechali przodem, jako przewodnicy, ja za z bratem Hilario zamykali-my pochd. Droga bya ju znoniejsza, wic mogem rgzglda si po okolicy. Wkrtce te spostrzegem interesujcy szczeg. Zsiadem z konia, przykucnem na ziemi i poczem si przypatrywa czer-wonej, mokrej plamie na skale. Krew... Co brat na to? - zapytaem mnicha, wskazujc mu zabarwiony czerwono kamie. - Phi! Nie ma si nad czym zastanawia - odpar. - To nie krew. Krew byaby stanowczo czerwiesza. - Nie twierdz przecie, e to krew wiea. Zdaje mi si, e na tym kamieniu lea kawaek surowego misa i dlatego przypuszczam, e niedawno, moe przed dwiema godzinami, by kto w tym miejscu. - Czyby jaki podrny? Ale to niemoliwe, aby kto wybiera si sam w tak niebezpieczn drog. ;:1 - Kt tu mwi tylko o jednym czowieku; mogo ich by przecie wicej. Ale nie to mnie interesuje. Idzie raczej o kierunek drogi tych ludzi, nie za o ich ilo. Jeeli bowiem d w d, to musimy si mie na bacznoci i dlatego teraz pojad na czele naszego oddziau. Jechalimy do szerok przecz, wic udao mi si wyprzedzi kawalkad bez trudnoci. Zaledwie jednak zbliyem si do Peny, spostrzegem w drugim miejscu na skale lad krwi i zwrciem na to jego uwag. fa - Przywidziao si panu... To zapewne kawalek rudy. - A mnie si zdaje, e w tym miejscu lea kawaek zakrwawionego misa. Jaki wdrowiec szed tdy przed dwiema godzinami. - A panu to kto powiedzia? - Powiedziao mi to pooenie tej plamy. Gdyby to by jedziec, f umieciby upolowane zwierz obok sioda na koniu czy mule. Tymaczasem ten krwawy lad mwi, e upolowan zwierzyn nis kto na plecach i przechodzc obok tej skay, zawadzi o jej wystp. Std powstaa ta plama. - Dobrze. Przypumy, e to prawda. Ale c z tego? Co nas to obchodzi? - O! I nawet bardzo! Czowiek ten jest na pewno Indianinem. Biay nigdy nie zdejmuje skry z ubitego zwierzcia, a dopiero gdy je ~fp ma upiec, bo miso duej trzyma si w skrze, nie brudzi si i nie wietrzeje. Indianin, ktry wrd gr dwiga na plecach zabite zwierz, wydaje mi si bardzo podejrzany. - Co pan mwi? Dlaczego?

208
- Dlatego, e ma towarzyszy, ktrym niesie zdobycz i ktrzy mog by dla nas niebezpieczni. - Do licha! Co za domysy! Kto by tam z marnej plamy dochodzi a do tak powanych wnioskw! Czyby wyprzedzi nas sendador, majc przy sobie Chiriguanosw? - To bardzo moliwe. - A wic oczekuje nas na Pampa de Salinas i wysya swoich ludzi na polowanie dla wyywienia si.

- I to moliwe. Ale czowiek, ktry szed tdy, nie naley do jego obozu, jeeli oczywicie Sabuco oczekuje nas na Pampa. Wedug paskiego obliczenia mamy dotrze do Pampa de Salinas dopiero jutro okoo poudnia, a wic jestemy jeszcze dosy daleko; aden myliwy tak daleko nie odszedby od swoich. - By moe, e sendador zatrzyma si gdzie bliej. - Albo te czowiek, ktry nis tdy miso, naley do oddziau Tobasw, ktrych spodziewamy si spotka. - Ma pan suszno. Ale na wszelki wypadek musimy by bardzo ostroni i przede wszystkim jak najprdzej wydosta si z tego wwozu. Popdzilimy konie, gdy istotnie miejsce to byo po prostu stworzone na zasadzk. Oczywicie, przybylimy wczeniej do miejsca, gdzie wedug Peny miao znajdowa si rdo. Wiedziaem z jego opisu, e ley ono wysoko na zboczu grskim i tworzy poniej siklaw. Zapewne szum siklawy rozlega si daleko? - zapytaem go. - Oczywicie. - To dobrze, bo szum zaguszy ttent kopyt koskich. - A to na co panu potrzebne? - eby nas nie usysza ten Indianin i jego towarzysze, ktrzy niezawodnie tam si rozmiecili. Pojedziemy teraz zasign jzyka. Pucilimy si kusem naprzd, drog tak krt, e w odlegoci kilkunastu krokw od nas mgby kto siedzie w zasadzce, a my niczego bymy nie zauwayli. Pena pociesza mnie, e niebawem droga rozszerzy si, otwierajc nam widok na leb z wodospadem. Rzeczywicie niebawem do naszych uszu doszed szum wody, a par minut pniej stanlimy u wejcia do okrgej kotliny, otwartej tylko z dwu stron, to jest od strony naszej i od przeciwnej. Po prawej rce wznosia si poziomo olbrzymia ciana skalna, z ktrej spadaa potna 209 struga wody, rozpryskujc si po skaach i pync, dalej licznymi strumieniami przez kotlink. Widok tego uroczego zaktka by tak zachwycajcy, e trudno byo od niego oczy oderwa. Moja uwaga skupia si jednak w tej chwili na czym innym. Oto opodal lea do gry brzuchem z rozoonymi szeroko ramionami jaki czowiek, a obok niego na ziemi czerwieniaa brya surowego misa, prawdopodobnie obdarta ze skry zwierzyna. O par krokw dalej staa oparta o ska strzelbina. - Rzeczywicie, nie omyli si pan - rzek Pena. - Tam ley czowiek. Cofnijmy si, eby go nie zbudzi. Zsiadem z konia i skierowaem si ku miejscu, gdzie lea nie-znajomy. Trawa bya tu niezwykle bujna, gdy nadmiar wilgoci sprzyja jej rozrostowi, wic tumia odgos moich krokw; zreszt w szumie wodospadu i tak by ich sycha nie byo. Zbliyem si ku cianie skalnej i chwyciem przede wszystkim strzelb; bya nie nabita, wic postawiem j na dawnym miejscu. Nastpnie, by si przyjrze picemu, pochyliem si nad nim. Twarz mia przykryt kapeluszem o szerokich kresach; zniszczone, marne ubranie okrywao ciao, a zza pasa wystawaa rkoje noa. Nie namylajc si wiele, chwyciem picego jedn rk za gardo, a drug wycignem mu n zza pasa i jednoczenie przygniotem go kolanami do ziemi. Biedaczysko ani si spodziewa, e wrd bogiego snu spotka go tak niemie przebudzenie, wic ogarn go taki lk, e ani rk nie ruszy i bez oporu da si prowadzi do miejsca, gdzie sta Pena. - Znakomicie! - rzek. - Ciekawy j estem, czy to Chiriguano, czy te Tobas... - Zaraz si dowiemy. Zna pan narzecza tutejszych Indian, wic si dogadamy... A moe umie po hiszpasku - dodaem. W tej chwili nadeszli nasi towarzysze. Widzc, e trzymam za kark Indianina, osupieli ze zdziwienia. Jeniec na widok tylu obcych ludzi pocz dre na caym ciele jak w febrze. Wreszcie odezwa si wcale niez hiszpaszczyzn:

- Czego panowie chcecie ode ~mnie? Nie zrobiem wam przecie nic zego... - To prawda, e nie wyrzdzie nam dotychczas adnej szkody. Ale zaraz si okae, czy mamy ci uwaa za przyjaciela, czy te za 210 wroga. Do ktrego szczepu naleysz? Do Tobasw, czy Chiriguano-sw? - Jestem Aymara. yj z biaymi w zgodzie i pokoju. - Z kim jeste tutaj? - Sam. - Nie wierz i zwracam ci uwag, e za wykrty i kamstwo karzemy ludzi bardzo surowo pogroziem mu. Biedak na te sowa upad przede mn na kolana i zawoa: - Pucie mnie! Ja wam nic nie zawiniem... Pucie mnie! - Owszem, pucimy ci, ale wprzd odpowiedz mi szczerze na moje pytania. Z kim jeste tutaj? - Jest nas piciu Aymarasw. - Co tu robicie? - Polujemy na lamy. Widzia pan zreszt, e nios zdobycz... ley tam, nad wod. - esz, bratku! Nikt nie zapuszcza si tak daleko w gry po to tylko, by polowa na lamy, bo to by mu si nie opacio. Tylko ludzie, ktrzy tu przybywaj w innym celu, musz na te zwierzta polowa, bo innego poywienia w tych okolicach nie ma. A jeeli was a szeciu zajmuje si polowaniem, to moglibycie ubi tyle zwierzyny, e wystarczyoby jej dla stu ludzi. Okamae mnie zatem i nie minie ci za to surowa kara. Na te sowa Indianin skuli si i zacz jcze: - aski! Miosier-dzia!... Powiem wszystko, tylko mnie nie zabijajcie. - No, twoje szczcie, e si opamitae w ostatniej chwili! Wic mw... - Jestem Aymara i jest nas tutaj szeciu. Wybralimy si w te strony na szynszyle i przypadkowo spotkalimy ludzi, ktrym wyczer-pay si zapasy ywnoci. Najli nas przeto bymy dla nich polowali, bo sami nie maj na to czasu. - A c takiego maj tutaj do roboty? - Nic - odrzek gupkowato. - No, tak, nic, bo czekanie nie jest prac. Ale po co tu przybyli? Siedz zapewne nad jeziorem w Pampa de Salinas, nieprawda? - Tak, sennor. - Co to za jedni? - Zabroniono mi mwi o tym - rzek i rzuciwszy okiem na naszych Indian, zacz znowu dygota na caym ciele...

211
- Ci ludzie s ze szczepu Tobas - wyjcza - a mnie pod kar mierci zabroniono pokazywa si im... A wy... wy dycie do Pampa de Salinas, by okra sendadora... - Aha! - zawoaem, miejc si z naiwnoci biedaka. - Wiem ju, w czyjej jeste subie... Czy sendador mwi wam, e jestemy zodziejami? - Nie wiem czy myla o was, ale... kto wie... chyba si myl... jestecie ci, o ktrych mi mwi... Jestem zgubiony, bo wy... bo... Z przestrachu zapomnia jzyka w gbie. Istotnie domyli si, z kim ma do czynienia. - Sendador was okama - odezwaem si. - Nie nas, lecz jego powinnicie si obawia. My naleymy do ludzi uczciwych; nie jestemy bandytami. - Ale jestecie wrogami sendadora... - Oczywicie, bo to najwikszy otr pod socem... A kto stoi po jego stronie, ten rwnie zasuguje na to miano i na ukaranie.

- Sennor, ja z nim mam tylko tyle wsplnego, e mi paci za trudy, jakie ponosz dla niego. - Czemu wic nie chcesz mwi prawdy? - Bo... bo nie wiem, co czyni... Sendador jest sawnym, ale i mciwym czowiekiem... Gdybym go zdradzi, ukarze mnie srogo. Pana nie znam... on za uwaa was za bandytw i zodziei... - Spjrz na sukni tego czowieka - rzekem, wskazujc brata Jaguara. - Czy mgby duchowny nalee do bandy zbjeckiej? Aymara spojrza na brata Hilaria i twarz pocza mu si wypogadza. - A... to niezawodnie brat Jaguar? - zapyta. - Syszaem wiele o nim, ale nie tu w grach, lecz daleko std, na dolinach. I jeeli mam przed sob istotnie czcigodnego brata Jaguara, to niczego si ju z waszej strony nie obawiam... mog wam ufa. - No, zdobye si wreszcie na rozsdne sowa! Jestemy ludmi uczciwymi i za wywiadczone nam przysugi hojnie pacimy. Moemy te nie tylko tobie, ale i towarzyszom twoim da tyle, ile obieca sendador, a moe wicej. - Sennor, w takim razie... przyczam si do was, i to tym chtniej, e Aymarasowie i Tobasowie s przyjacimi. - Bardzo dobrze! Nie poaujesz tego. Aby za wiedzia, kto jest sendador i za co go przeladujemy, opowiem ci o tym pokrtce tam, przy rdle, bo chcielibymy troch odpocz.

212
Podczas gdy towarzysze poili konie i przyrzdzali posiek, opowie-dziaem Indianinowi pokrtce o wszystkich sprawkach sendadora. Zaleao mi na tym, by pozyska zaufanie tego czerwonoskrego, bo mg nam udzieli bardzo cennych wskazwek. Istotnie starania moje nie poszy na marne; Indianin owiadczy si wyranie jako nasz stronnik i sprymierzeniec, a ponadto obowiza si przyprowadzi do nas swoich towarzyszy, jeeli mu zaufam i puszcz go wolno. - O, nie tak prdko! - rzekem. - Przede wszystkim musisz nam powiedzie, gdzie si ukry sendador i jakie zasadzki na nas przygoto-wa. - Owszem, powiem panu wszystko. Sendador ma przy sobie okoo szedziesiciu Chiriguanosw. - A tylu? - Moe wic byoby lepiej, gdyby pan si cofn. - Ani mowy! Gdyby nawet mia drugie tyle wojownikw, to i tak musielibymy si z nim rozprawi. Nie boimy si go, a to rzecz najwaniejsza. Gdzie on teraz obozuje? - Nad jeziorem. - Hm! To bardzo nierozsdnie. Jezioro ley na stepie, a dokoa wznosz si wysokie gry. Tak du ilo ludzi atwo spostrzec z daleka z ktrejkolwiek strony. - Tak, ale sendador urzdzi si bardzo mdrze. Nad jezioro dosta si mona tylko trzema drogami i na tych wanie drogach postawi strae. - A zatem, idc t drog, natrafimy na jego ludzi? - Tak, sennor. Szeciu Chiriguanosw pilnuje z tej strony wejcia do doliny. - Czy znasz dobrze miejsce, gdzie si ukrywaj? - Owszem, znam. Dwaj stranicy znajduj si wysoko na skaach i mog was spostrzec z daleka, mniej wicej o godzin drogi. Do obozu za maj ze swego posterunku dwie godziny drogi. - To znaczy, e sendador miaby godzin czasu, by przygotowa si na nasze przyjcie. Czy ma zamiar napa na nas nad samym jeziorem, czy te wyjdzie naprzeciw nas? - Ot wanie, e zamierza wyj naprzeciw was. Z ukrycia wrd ska, napadnie na was znienacka, tak, eby aden z was nie uszed z yciem.

213
- Tak, ale my nie jestemy takimi gupcami, eby si da zaskoczy i wymordowa.

- On jednak ma nadziej, e was wszystkich sprztnie, z wyjtkiem jednego, mianowicie z wyjtkiem pana. Chce pana dosta w swe rce ywcem... za wszelk cen. - Bardzo to pikny zamiar, ale co do moich towarzyszy, oni zapewne tego zamiaru nie pochwal... Czy nie wiesz, dlaczego mu tak bardzo na mnie zaley? - atwo si domyli - wtrci Pena. - Potrzebuje pana do odcyfrowania kipu. Potem, gdy mu pan wywiadczy t przysug, nie bdzie mu pan ju potrzebny. - Czy sendador zaoy obz? - zwrciem si znowu do Aymary. - Nie. - A maj konie? - Nad jeziorem brak paszy, wic konie zaprowadzono w takie miejsce, gdzie jest obfito trawy i wody. - Czy to daleko od jeziora? - Godzina drogi w gry. Dwaj Chiriguanosowie pas te konie na obszernej polanie w kotlinie. Nastpnie Aymara opisa miejsce, gdzie sendador usadowi si ze swymi ludmi, a Gomarra, ktry przysuchiwa si z boku, rzek: - Ale to w tym miejscu, gdzie jest zakopana butelka! - No, niech pan nie myli, e ona si ,tam jeszcze znajduje - odrzekem. - Sendador ukry j niezawodnie w innym miejscu i szkoda, e przybylimy za pno. A winna temu oczywicie wyprawa do Laguna de Bambu. Sendador wyprzedzi nas i kto wie, czy uda nam si zaatwi spraw tak, jak si spodziewaem. - A ja nie widz jeszcze nic straconego - wtrci brat Hilario. - By moe, spotkamy oddzia Tobasw i w takim razie, majc tylu ludzi co i on, potrafimy sobie z nim poradzi. Zreszt, gdybymy nawet nie wzmogli si w liczb, to po zabraniu sendadorowi i jego ludziom koni, bdziemy mieli przewag. - Tu nie chodzi o liczb nieprzyjaciela, ale zupenie o co innego. Przypumy, e dostaniemy nawet w rce sendadora razem z jego ludmi; to przez to jeszcze nie dopniemy swego celu. Przecie nam chodzi o kipu i cho sendador wskae nam miejsce, gdzie je ukry, to zada korzyci dla siebie i dla swoich ludzi. - O tym nie pomylaem...

214
- Tak... I wielka szkoda, e si spnilimy. Teraz da si to naprawi tylko podstpem. Na wszelki wypadek sendador wydoby butelk i ukry j w innym miejscu; wic moe idc jego ladami, odnajdziemy to miejsce. A jak dugo on tu przebywa? - Od przedwczoraj - odrzek Aymara. - No, to jeszcze nie tak le... Czy wyruszylicie na polowanie zaraz po przybyciu nad jezioro?, - Tak, sennor. - Nie mielicie wic czasu i sposobnoci, by obserwowa sen-dadora, co robi i czy si nie oddala. - Owszem. Wiem, e odszed wieczorem zaraz po przybyciu na miejsce, a wrci dopiero rano. - To bardzo wana wskazwka. Po niedugim wypoczynku obok wodospadu wyruszylimy dalej, a brat Hilario umylnie wzi Aymar do swego boku, aby go wybada, czy nie obmyla jakiego podstpu. Z odpowiedzi Indianina wynikao jednak dobitnie, e by szczery. Mimo to postanowiem go mie na oku podczas dalszej drogi. Poniewa konie nasze bardzo dobrze si poywiy i odpoczy, jechalimy do nocy nie zatrzymujc si nigdzie, a wreszcie Aymara oznajmi nam, e znajdujemy si w pobliu stray postawionej przez sendadora. Poniewa ttent kopyt koskich mgby zdradzi nasze zblianie si, stanlimy. Wedug objanie Aymary - droga sza tutaj stromo w gr na paszczyzn, pokryt wielkimi gazami. Tu wanie ukrya si stra. Dostanie si tam bez zwrcenia jej uwagi byo bardzo trudne,

gdy gruby wir i kamienie, nagromadzone na zboczu gry, staczajc si przy kadym naszym stpniciu, mogy obudzi czujno stranikw. Postanowiem zatem zbliy si ku nim krawdzi skaln, ale tu znw lada podwinicie nogi lub le obliczony krok groziy runiciem w przepa. Pomimo niebezpieczestwa, towarzysze moi jeden w drugiego owiadczyli gotowo uczestnictwa w wycieczce. Oczywicie wszyscy i ze mn nie mogli; po namyle postanowiem wzi tylko Larsena. Po odoeniu karabinw poszlimy w ciemno, jak gdyby w ot-cha. Z pocztku musielimy czsto szuka drogi rkoma. Ale im wyej wznosi si teren, tym janiej si stawao i tym szerszy stawa si nasz widnokrg. Po upywie p godziny wydostalimy si na szczyt paskowzgrza i spostrzeglimy bloki skalne.

215
- Teraz musimy si poczoga - szepnem do Larsena. - Poza bloki? - Przypuszczam, e nie trzeba bdzie i tak daleko. Czerwono-skrzy s zapewne z tej strony i niezawodnie pi. Bo skde by im mogo przyj do gowy, aby po takich urwiskach i wrd egipskich ciemnoci mg kto tdy jecha? Nieche wic pan posuwa si tu za mn. Jestem pewny, e plan mj uda si cakowicie. Nie byo rzecz atw czoga si po ostrym wirze, ale jako dopezlimy do miejsca, gdzie usyszelimy chrapanie; po chwili spostrzeglimy dwch ludzi lecych na ziemi i owinitych w koce. - Przygotowa rzemienie! - szepnem do Larsena. - We-miemy si do roboty. Ja bior tego z lewej, pan z prawej strony. Baczno! Zaczynamy! Sprawa nie bya trudna. Zawinwszy w koc gow picego In-dianina, zwizaem go nastpnie rzemieniem jak snop zboa; to samo uczyni Larsen z drugim. Napadnici parskali, ryczeli, ale gosy ich byy zupenie stumione. Rwnie ich usiowania, by si uwolni, spezy na niczym. Po zwizaniu stranikw gwizdnem na palcach, dajc zna towa-rzyszom, by si zbliyli. Po upywie kwadrahsa byli wszyscy na miejscu. Zatrzymalimy si oczywicie do dnia, aby odpocz, a gdy zaczo wita, rozwinlimy jecw z kocw. Przygnbieni niespodziank, jaka ich spotkaa, poczli wypytywa Aymar, kto jestemy i skd si tutaj wzilimy. Oczywicie nie rozumiaem z tego ani sowa, ale z, ich min, penych rezygnacji, wywnioskowaem, e poddaj si spokojnie losowi. Widocznie zrozumieli, e opr nie przyda si na nic. Nie spodziewajc si wydoby od nich wicej ni ju wiedziaem od Aymary, zostawiem ich w spokoju, nie pytajc o nic. Z paskowyu, na ktrym si znalelimy, roztacza si rozlegy widok na dalekie okolice. Aymara wskaza nam w tyle za nami dwie skaliste wyyny, wrd ktrych przedzieralimy si wwozami i zbo-czami w cigu nocy. Gdybymy tamtdy chcieli si tu dosta za dnia, bylibymy spostrzeeni przez strae sendadora. Ruszylimy dalej i natrafilimy u stp gry na niedu polank, gdzie pasy si dwa konie, nalece do pojmanych stranikw; zgodniae zwierzta ogryzay kolczaste, marne roliny, jakie rosy tu i wdzie wrd kamieni.

216
Kiedy rozgldaem si po polance, spostrzegem wsk ciek prowadzc na prawo w gry. Wanie miaem zapyta Aymar, dokd ona wiedzie, gdy wtem u jej wylotu spostrzegem jakiego jedca, ktry na nasz widok cofn si szybko pomidzy skay. Niebawem spostrzegem, e spoza skay wysuny si ostronie dwie gowy. Widziaem je przez lornetk bardzo dokadnie. - Kto to mg by? - spytaem machinalnie, na co dowdca moich Tobasw rzek~: - To z pewnoci s Tobasowie, a wnosz to z kierunku ich drogi; widziaem ich idcych od prawej strony. Chiriguanosowie mieszkaj po stronie przeciwnej. Pjd pomwi z nimi.

- Ba, a jeli to nie Tobasowie? - ostrzegem Indianina. - Nic mi si nie stanie. W razie potrzeby krzykn, a wy przybieg-niecie z pomoc. Dwie gowy sterczay cigle zza krawdzi skay, i dopiero gdy nasz wysannik znacznie si do nich przybliy, dwaj Indianie wyszli ze swego ukrycia i zaczli z nim rozmawia. - To nasi! - zawoa jeden z Tobasw. - Przycz si do nas, i wszystko bdzie dobrze. I nie myli si. Nasz wysannik uda si za nieznajomymi w gb gr, po czym znw si ukaza, na czele dugiego szeregu jedcw. Na ich widok nasi Indianie omal nie oszaleli z radoci. Po krtkiej rozmowie dowdca oddziau zgodzi si udzieli nam pomocy przeciw sendadorowi i Chiriguanosom. Co wicej, nasi nowi sprzymierzecy byli dobrze zaopatrzeni w ywno, ktrej nam ju zaczynao brakowa. Wkrtce potem ruszylimy w dalsz drog. Ja z Pen jechalimy przodem, majc za sob oddzia w do znacznej odlegoci. W p godziny po wyruszeniu usyszelimy nagle gon rozmow; cofnlimy si przeto szybko za najbliszy zakrt i tu kazaem caemu oddziaowi ukry si pod skaami. Po chwili ukazali si dwaj Chiriguanosowie na koniach. - Co robi? - zapyta Pena. - Jeli nas spostrzeg, to niezawod-nie cofn si i zawiadomi sendadora o naszej obecnoci. - Osaczymy ich - odrzekem - gdy si znajd blisko nas. Plan by prosty i atwy do wykonania, tote uda si doskonale. Obaj jedcy znaleli si nagle zamknici, jak ptak w potrzasku i na wezwanie Aymary poddali si bez oporu.

217
- No - odezwaem si do Peny - jeeli wszyscy Chiriguanosowie s tak gupi i tchrzliwi jak ci, ktrych mamy w rku, to wcale nie zazdroszcz sendadorowi. Ujci przez nas Indianie rzeczywicie robili wraenie ludzi nieroz-winitych umysowo i byli tchrzami. W p godziny dotarlimy do miejsca, gdzie zaczynaa si rozlega dolina, z prawej strony i na wprost sigajca a do kracw horyzontu, na ktrym rysoway si olbrzymie szczyty Andw. Na lewo cigna si wysoka, niedostpna ciana skalna, obejmujca pkolem jezioro w ten sposb, e zdawao si, jakby midzy ni a wod nie byo adnego przej cia. Tam wanie, wedug objanie Aymary, rozoy si ze swoimi ludmi sendador. - Czy nie gupiec? - pomylaem, dziwic si jego nieostronoci. - To tam mona go bez trudu zagwodzi! Gdy przez lornetk rozgldaem si w sytuacji, przybliy si do mnie Gomarra i wskazujc opodal tego miejsca ciemn smug, rzek: - Tamtdy prowadzi droga do miejsca, gdzie ten otr zamordowa mego brata, a z tamtej krawdzi przypatrywaem si jak chowa butelk z kipu. - Ach, tak? - odrzekem. - Wic ju wiem, dlaczego tam wanie wybra miejsce na obz... Chce nas zwabi w to miejsce, a gdy si tam znajdziemy, cofnie si w gb gr, by zamkn nam odwrt z tej puapki... - Niekoniecznie, bo mona si stamtd wycofa. - Ba! Ma nadziej, e nie dopuci, abymy si wycofali. Wszak zna doskonale teren i ma do czasu na zastawienie tej puapki. - Stamtd przecie prowadzi tylko jedna droga w gry-zauway Pena.

- Sennores zapewne nie znaj dobrze okolicy - wmiesza si Aymara. -Ale ja znam ciek ukryt, o ktrej, jak przypuszczam, nie wie nikt z Chiriguanosw, a nawet sam sendador. Chodziem tamtdy dosy czsto na polowanie. - Czy ta cieka jest niebezpieczna? - Bynajmniej. Mona tamtdy nawet przejecha na koniu; tylko w jednym miejscu jest troch uciliwa do przebycia. - Czy wiecie, gdzie sendador ukry swoje konie?

218
- Powyej tej skay, o ktrej wanie mwilimy przed chwil; std jej nie wida. - A w jaki sposb mona dosta si na wasz ciek? - Musielibymy cofn si nieco. Jest tam w pewnym miejscu szczelina skalna, przez ktr mona dosta si do dolinki. Stamtd za p godziny mona stan na wyynie. - Dobrze. Skorzystamy z tych wskazwek - odrzekem, wydajc odpowiednie rozkazy. Zatrzymalimy si wrd ska, nie na rwninie, tak aby nieprzyjaciel nie mg nas spostrzec. Nastpnie wybraem dwudziestu Tobasw i prowadzeni przez Aymar, ruszylimy ku szczelinie skalnej. Bylimy oczywicie pieszo, wic przeprawa przez szczelin nie przedstawiaa wielkich trudnoci. Po przejciu przez ni, zeszlimy w dolin, ktrej jedn stron stanowia wysoka ciana, drug niewysoki grzbiet, za ktrym lea obz sendadora. - Chodmy na ten grzbiet - rzek Aymara - a zobaczymy ich stamtd. Istotnie, dostawszy si na grzbiet, spostrzeglimy o kilkadziesit stp poniej kotlink, a w niej konie i dwu Chiriguanosw, dalej wida byo obz sendadora. Stranicy odwrceni byli w tej chwili od nas i spogldali na jezioro. Postanowiem zaryzykowa. Pobieglimy ku nim co tchu, nie zwaajc na to, e nas mog posysze. Jak byo do przewidzenia usyszeli i odwrcili si, ale uspokoili si zaraz; ujrzawszy Aymar. Nie chcc bawi si w zbytnie ceregiele, skoczyem z impetem pomidzy nich i w okamgnieniu obaj leeli na ziemi. Nadbiegli Tobasowie i z ich pomoc uporalimy si z jecami w kilka sekund. W ten sposb - rzec mona siedzielimy ju na karku sendadora, a on o tym nie wiedzia. Z krawdzi skay wida byo w dole obz jak na doni. Chiriguanosowie leeli bezwadnie na trawie, jak nieywi, a opodal spa, oparty o ska, sam sendador. W miejscu, w ktrym si w tej chwili znajdowalimy, spostrzegem uoone w ksztat krzya kamienie i domyliem si, e to zapewne grb Gomarry. Nieco dalej wia si w d ku jezioru wska per. Puciem si tdy naprzd i znalazem ustronne miejsce. Moim Tobasom kazaem si tu ukry. W wypadku, gdyby sendador chcia si cofn przez t per Tobasowie przetn mu odwrt. Poleciem im strzela 219 najpierw lepymi adunkami, a dopiero w ostatecznoci ostrymi, a poza tym nakazaem surowo, by oszczdzali sendadora. Po udzieleniu tej instrukcji, wrciem z Aymar do towarzyszy, ktrzy czekali w ukryciu. Aymara radzi sprztn jeszcze jedn stra, lecz nie zgodziem si na to, byo to zupenie zbyteczne; mielimy przecie sendadora w puapce. Pozwoliem sobie nawet na pewnego rodzaju brawur i na dowd, e si go nie boj, puciem owych czterech jecw, ktrych przedtem zowilimy. Rzecz prosta - biedacy czmychnli w jednej chwili, ale... riie ku sendadorowi, lecz w przeciwn stron. Uczyniem tak umylnie, aby nie mie z nimi kopotu. Nastpnie kazaem towarzyszom wsi na konie i ruszy naprzd drog pomidzy jeziorem a cian skaln. Przez lornetk zauwayem, e Chiriguanosowie, kiedy spostrzegli nasz oddzia, niespodzianie zbliajcy si ku nim, zerwali si na nogi i chwycili za bro, ktra skadaa si jedynie z ukw i dzid. Na boku sta sendador, patrzc z niepokojem w nasz stron. Oddzia nasz posuwa si szybko naprzd i zbliylimy si do nieprzyjaciela na tak odlego, e moglimy ju rozpozna

dokadnie poszczeglne twarze. Sendador, rwnie zobaczy kto przybywa i krzykn mi na powitanie: - Jeste nareszcie! Tym razem nie ujdziesz ju cay! Poczekaj! I zmierzywszy z karabinu, da do mnie ognia. Kula pada o par krokw ode mnie na grud soln, a si w tym miejscu zakurzyo. Byo to w chwili, gdy daem znak, by oddzia si zatrzyma. - Mam mu odpowiedzie? - zapyta Pena, rozgniewany. - Nie, przyjacielu. Chc go dosta ywego w swe rce. - Ale on ma doskonay karabin, ktry sobie sprawi po drodze. - Niech si pan nie obawia. Jeeli bdzie trzeba odpowiedzie na zaczepk, to niech pan to mnie zostawi. - I znowu pan go oszczdzi... - odpowiedzia Pena. A po chwili, patrzc w stron obozu, doda: - Prosz spojrze; podzieli swoich wojownikw na dwie grupy. Widocznie zamierza nas osaczy. - By moe. Zna zapewne t drug per, ktr pokaza mi Aymara... - To nie ulega wtpliwoci; przecie jest tutaj, jak u siebie w domu.

220
- A wic nie myl si, e chce tam wysa cz swoich ludzi, by wpadli na nas z tyu. - Niech sprbuje. Tym wiksze bdzie jego rozczarowanie, gdy si dowie, e per t ju obsadzilimy. By moe, e za par minut rozpocznie si tam strzelanina. Rozmawiajc, obserwowaem sendadora, ktry na razie pozosta z drug poow swego oddziau w obozie, ale po chwili, snad dla ukrycia si przed naszymi kulami, ruszy ku skaom. Spostrzegem to i kazaem towarzyszom zsi z koni i zostawi je pod nadzorem kilku ludzi. - Sennor - rzek Pena - musimy natychmiast rozpocz ogie, bo otry zaraz si schowaj, a wtedy sam diabe nic im nie zrobi. - Przypuszczam, e tak le nie bdzie. - Dzikuj... Pan cigle tylko co przypuszcza, zamiast korzysta ze zdarzajcej si sposobnoci i sprztn kilkunastu drabw. W ten sposb napdzi im si strachu i zaraz si nam niechybnie poddadz. - Sdz, e poddadz si i bez rozlewu krwi... - A co? Nie mwiem! Znow humanitarno! Ej sennor! Zobaczysz moe niebawem, e na tym koniu nie mona daleko zajecha! - Bo i rzeczywicie - wtrci Gomarra gniewnie. - Mamy drabw na celu, e tylko strzela, a pan nam tego zabrania! Do diaba z tak natur! Czy dugo jeszcze mam si krpowa i czyni inaczej, ni mi si podoba? Czy mam czeka, a oni nas zasypi strzaami? Mwic to, podnis bro do ramienia i wypali do sendadora. Ale strza nie by celny i kula powalia jednego z Indian otaczajcych sendadora. Chwyciem Gomarr za konierz i potrzsnwszy nim z caej siy, krzyknem: - A to co znowu za sposb? Zabi pan niewinnego czowieka!... I po co? Jest pan morderc... - Nic zego si nie stao - rzek zuchwale Gomarra. -To przecie dziki... - Ktry wicej zapewne wart jest, nili pan... - Oho! Znowu pan ze mn zaczyna... - mrukn Gomarra. - Ani myl kci si z takimi, jak pan ludmi, a tylko zakazuj panu strzela bez mojego pozwolenia! - Pan mi nie moe niczego zakaza!

221
- Przeciwnie, a jeeli to panu nie na rk, to prosz sobie i, dokd oczy ponios! Zrozumia pan? - A jeeli ja mimo to zostan i nie usucham pana? - zapyta ironicznie, rzucajc mi grone spojrzenie. - Wwczas postpi tak samo, jak tamtym razem. Mia pan sposobno odczu to na wasnej skrze... Groba ta poskutkowaa i Gomarra nic ju nie odpowiedzia. Zauwayem jednak, e wiksza cz towarzyszy jemu wanie w skrytoci serca przyznawaa racj, jak wida byo z ich spojrze. Do moich uszu dolatyway nawet ciche szemrania. Jeden tylko brat Jaguar ucisn mi silnie rk i rzek: - Dobrze pan mwi. Wprawdzie wedle rozumienia ludzkiego mona by byo nie oszczdza wroga, ale mimo to, tak czy owak do celu naszego dojdziemy z wszelk pewnoci. Podczas naszej rozmowy sendador ze swoimi ludmi znik wrd ska na wspomnianej perci po zabraniu postrzelonego przez Gomarr Indianina. Zwrcilimy si i my w stron perci, gdy nagle da si sysze jakby spod ziemi wychodzcy huk wystrzaw. W chwil potem zabrzmiay wcieke okrzyki Indian i znowu nastpia salwa. - Zdaje mi si, e Tobasowie strzelaj ostrymi nabojami-zauwa-y brat Jaguar. - Tak poleciem im postpi, w razie gdyby nieprzyjaciel usiowa przedosta si w gr. - Teraz za pjd wprost na nas i nie bdzie mona unikn rozlewu krwi. - Postaram si oszczdzi ich. Ale sendadora, ktrego dotychczas ochraniaem, teraz musz postrzeli choby dla postrachu Chiriguano-sw, by si tym prdzej poddali. Strzay Tobasw nie milky i wrzaski po stronie nieprzyjacielskiej wzmagay si coraz bardziej. W momencie gdy towarzysze moi posunli si naprzd i stanli na paszczynie grzbietu, zasypano ich strzaami. Cofnli si natychmiast. Pena, wycigajc z nogi kawaek ostrego drewna, mrucza: - A co? Nie mwiem? Niech Bg broni choby zadrasn czerwonoskrego, ale po naszej stronie krew niech pynie... - Biedny pan... - odrzekem z ironi, widzc, e strzay Chirigua-nosw nie byy zatrute. Straszliwa rana!... Jak od szpilki... Zreszt 222 sam pan sobie j zawdzicza, bo pcha si pan naprzd bez mego rozkazu... - A tak! Ciekawy jestem, jak pan ich pokona, nie atakujc wcale. Chyba e sami upadn panu do ng... - Przekona si pan zaraz, jak to bdzie - odrzekem. I daem znak Larsenowi, by mi pomg wytoczy na wzgrze gaz lecy w pobliu. Pooywszy si za nim, zaczem si rozglda w sytuacji. Chiriguanosowie, ukryci pod cian skaln, z ukami nacignitymi i skierowanymi w nasz stron, czekali tylko, a si ponownie wysuniemy. Opodal sta sendador i rozprawia ywo z jakim Indianinem, gestykulujc rkami, jakby si z nim kci. Nietrudno byo zreszt odgadn, o co mu chodzio. Wrd Chiriguanosw byo ju kilku rannych, a nawet dwch zabitych i czerwonoskrzy domagali si widocznie zaprzestania walki, aby unikn dalszego przelewu krwi, natomiast sendador gwatownie par do niej. Wobec tego postanowiem poprze wywody Indianina i w tym celu zmierzyem do sendadora, ale tak by go tylko zrani, i to niezbyt dotkliwie. Wymachiwa wanie energicznie pod nosem praw rk i wanie j wziem na cel. Strzeliem. Sendador chwyci si drug rk za zranione miejsce, obrci si ku nam i krzykn: - Wiem, czyja to kula! Poczekaj, kanalio!

I zamilk, sabnc widocznie z upywu krwi, gdy zachwia si. Dwch Indian podbiego i podtrzymao go, by nie upad, a nastpnie uprowadzili go w jak szczelin skaln. Indianin, ktry sprzecza si z nim przed chwil, zebra swoich ludzi na narad, po czym jeden z nich uwiza na kocu dzidy chustk i zwrci swe kroki ku nam, jako parlamentariusz. Widzc to, wyszedem spoza swego kamiennego szaca na spotkanie posaca Chiriguanosw, ktry odezwa si aman hiszpaszczyzn: - Mj wdz przysya mnie do panw, abym wam powiedzia, e jeeli bdziecie prosili o pokj, to by moe, i bdzie dla was askawy i zaprzestanie walki. Na te sowa towarzysze moi wybuchnli gonym miechem. Ja jednak zachowaem powag i kiedy si uspokoio, rzekem: - Powiedz swojemu wodzowi, e jeeli w tej chwili nie poprosi mnie o ask, to ludzie moi std i tamci z gry tak was cisn, e ani jeden z was przy yciu nie zostanie.

223
Owiadczenie moje tak zbio z tropu miaka, e odszed jak niepyszny. Zadowolony z toku wypadkw rzekem: - Osignlimy przez taki obrt sprawy bardzo duo. - Chciabym wiedzi, co?... - odburkn Pena zgryliwie. - Jak to co? Majc tak pozycj atwo zmusimy przeciwnikw do poddania si; wystarczy nam podnie karabiny do ramienia. Parlamentariusz tymczasem wrci do wodza, ktry spojrza ku nam i spostrzeg niezawodnie skierowane w jego stron lufy naszych karabinw. To go tak stropio, e zakrci si z niepokojem w miejscu i szybko skry si za skay. Nie byo go wida jaki czas - by moe porozumiewa si z sendadorem. Gdy wrci po duszej chwili i zamieni kilka sw z owym Indianinem, ktry suy za parlamentariusza, ten pody znowu ku nam. - Sennores - rzek - wdz zgadza si na zawarcie pokoju pod warunkiem, e pozwolicie nam odej std spokojnie. - Razem z sendadorem? - Tak, sennores. - Powiedz swemu naczelnikowi, e jestemy przyjacimi Chiri-guanosw, czego dowodem jest choby tylko to, i pucilimy na wolno szeciu waszych ludzi, ktrych tu schwytalimy. Nie chcemy te walczy z wami, nie dybiemy ani na wasze ycie, ani na mienie. Przeciwnie, bdziemy yli z wami w najlepszej zgodzie. Ale jest jeden warunek: wydacie nam sendadora, z ktrym mamy rne porachunki. Do namysu pozostawiam wam tylko dziesi minut. Jeeli nie zdecydujecie si w cigu tego czasu, ruszymy naprzd, by was pchn pod kule naszych towarzyszy, ktrzy si znajduj na grze. Uwaaj wic: tylko dziesi minut! Powiedz to swemu wodzowi. Odszed piesznie, a brat Jaguar zapyta mnie: - Czemu pan taki nacisk kadzie na owe dziesi minut? - Bo to jedynie zapewni nam moe korzy. Jestem pewien, e czerwoni skonni s wyda nam sendadora, by si samym uratowa. Ale te obawia si naley, e gdyby na to czasu starczyo, sendador moe ich odwie od tego, bo ma na nich ogromny wpyw. Musimy wic dziaa szybko, a niechybnie zgodz si na nasze danie. Przypuszczenia moje ziciy si. Gdy po upywie dziesiciu minut ruszylimy naprzd z karabinami gotowymi do strzau, Indianie 224 cofnli si w gb ska, po czym znowu wysali do nas parlamen-tariusza, ktry mi oznajmi: - Sendador chce mwi z panem. - Ani myl, przyjacielu.

- Sendador zarcza, e nic si panu nie stanie. - No, no, nie takim naiwny, jak on sprytny. Chciaby mnie dosta w rce jako zakadnika i tym okupi sobie wolno. Znam si na takich wybiegach i ju raz oszukany przez niego, ufa mu nie mog. Jeli jednak ma istotnie co do powiedzenia, to niech przyjdzie, zapewniam sowem, e go nie zatrzymam i bdzie mg po rozmowie wrci do was. - Powiem mu to - rzek wysaniec i odszed, a po chwili wrci, by si umwi co do miejsca spotkania. Sendador proponowa, abymy si spotkali w poowie drogi midzy naszymi pozycjami i nie mieli przy sobie adnej broni. Zgodziem si na to i od razu poszedem za wysacem, co moim towarzyszom troch i nie podobalo, gdy nie spytaem ich wcale o rad. Pena zawoa za mn: - Niech no pan ~zaczeka! Mam si o co zapyta. - Potem bdzie czas na to - odrzekem. - Nie, panie. Musimy wiedzie, co pan zamierza uczyni. - Powiem wam pniej. A jeeli mi pan nie ufa, to prosz i i rozmwi si z sendadorem, a ja chtnie tu zostan. - Do licha! - odburkn. - Nie mam wcale ku temu ochoty! Niech pan sam idzie, skoro panu tak pilno. Nie byo czasu na dalsz dysput, bo naprzeciw ukaza si sendador. Nie zdoam opisa uczucia, jakie mnie ogarno na widok tego zbrodniarza. Rk praw mia przewizan; na twarzy widoczny by smutek i przygnbinie. I al mi byo, e ten wysoce uzdolniony, odwany i twardy czowiek puci si na tak ze drogi. Do jakiche mg doj zaszczytw i godnoci w tym kraju przy takich niepospolitych zaletach! W tej chwili sta przed mn z oczami spuszczonymi w iemi, budzc takie uczucie litoci, e omal nie zdecydowaem si puci go na wolno, byle tylko przyrzek szczer popraw. - A wic znowu si widzimy - rzek gosem zdawionym, silc si jednak na umiech. Okolicznoci s znowu te same. Ale czy rozejdziemy si teraz tak szybko i tak gadko, jak wwczas? - Okolicznoci zmieniy si zupenie. Wwczas ja byem w pas-kiej mocy; teraz za przysza kolej na pana. - No, jeszcze nie cakiem. - Wic pan udzi si jeszcze? Prosz spojrze wok. Przecie jestecie osaczeni ze wszystkich stron. - Mimo to moemy si broni do ostatniego tchnienia... - Ba! Ale kto? Kto bdzie walczy? Chiriguanosowie? Jaki by w tym cel mieli? To niezawodnie ju pan zauway, e im si nie chce nadstawia karku, e chc za wszelk cen unikn niepotrzebnych strat i zawrze z nami pokj, tym bardziej, e przyrzekem im uroczycie, e bd mogli odej bez przeszkody dokd im si spodoba, byle tylko wydali pana... - Ach, wic to dlatego naczelnik nalega na mnie tak gwatownie, by si podda... - Oczywicie. Teraz ju pan wie, co robi. Trzeba si podda. Innego wyjcia nie ma. - Dobrze. Przypumy, e bd zmuszony do tego. - Co w takim razie zamierza pan uczyni za mn? - Jeszcze nie wiem. Umilk i spuci oczy w ziemi. Wida byo, e namyla si nad czym. O wydostaniu si z matni przemoc mowy nie byo. Szuka wic w gowie sposobu wyjcia, widzc go tylko w jakim podstpie. - Nieche pan zdobdzie si raz w yciu na rozsdny krok - rzekem - i podda si. Innej rady nie ma!

- Dzikuj za ni. Podda si na pewn mier? Chyba, e pan mi wynagrodzi to posuszestwo... Co mi pan obiecuje, jeeli si poddam? - Zdaje mi si, e pan sam mgby odpowiedzie sobie na to pytanie. - I owszem... Mylaem, e mi pan dopmoe w ucieczce - od-rzek, patrzc na mnie badawczo. - Myli si pan. Wprawdzie mier paska nie przyniesie mi adnej korzyci, ale mimo to nie uczyni ju tak, jak to si zdarzyo w pobliu krzya De la floresta virgen. Wwczas dopomogem panu w ucieczce, a pan naduy mego zaufania, wcign mnie pan w zasadzk i wzi do niewoli. Drugi raz oszuka si ju nie dam. Niech pan ani na chwil si nie udzi, e panu w czymkolwiek pomog. - A jednak ja w to wierz, sennor. - To mieszne po prostu. Pominwszy bowiem to, e pan zawini 226 wobec mnie i moich towarzyszy, uwaam pana w ogle za bardzo niebezpiecznego czowieka. Byoby zbrodni, gdybym pana raz jeszcze puci na wolno. - C ja panu zrobiem zego? Wziem pana do niewoli jedynie w tym celu, aby przy paskiej pomocy odcyfrowa kipu i niech mi pan wierzy, zamierzaem potem hojnie pana wynagrodzi i obdarowa wolnoci. - No, no, wiem dobrze, jakby wyglday te objawy wdzicznoci i przyjani!... - Zapewniam pana, e paskie mniemanie jest mylne. Przecie paskim towarzyszom rwnie nie wyrzdziem krzywdy; przeciwnie daem im wygodne i bezpieczne schronienie u Mbocovisw. - Aeby przede wszystkim uzyska za nich suty okup, a potem usun ich z tego wiata potajemnie, jak to zawsze byo paskim zwyczajem. - Ale, co pan mwi? Chciaem jedynie odnale staroytne skarby, a e mi przeszkadzali; wic musiaem ich pozbawi wolnoci na pewien czas. Potem bym kaza ich uwolni i wynagrodzibym sowicie. - Tak pan musi mwi, ale ja panu nie wierz. - A to z jakiego powodu? - Bo, po pierwsze, ju mnie raz pan okama, a po wtre, jest pan czowiekiem, ktry w ajdactwie przeszed tysic zwykych miertel-nikw. - Hm! Mylaem, e pan potrafi myle troch rozsdniej... - To zbyteczna uwaga! - Ha! Mniejsza o to! Teraz powiem panu co, czemu powinien pan da wiar i co zreszt mog natychmiast poprze dowodami. Ot chciaem mwi z panem tu na osobnoci, w cztery oczy, aby panu zaproponowa... - Co? - przerwaem mu umylnie, udajc zaciekawienie. Wiedziaem z gry, do czego zmierza. Chcia mnie wcign do swej kryjwki i przy mojej pomocy odcyfrowa kipu, a nastpnie, gdyby mi si to udao, przedsiwzi wsplnie ze mn poszukiwanie skarbw w jeziorze. Gdybym si zgodzi na ten plan, on oczywicie odzyskaby wolno, a korzystajc z tego, kto wie, czy bym zosta przy yciu. Po tym czowieku mona byo si wszystkiego zego spodziewa. - Niech mnie pan puci - rzek szeptem - a odszukamy wsplnie skarb i podzielimy si. 227 Zauwayem, e czeka z wielk niecierpliwoci na m odpowied, ani si domylajc, e si sromotnie rozczaruje. - Nie, panie - odpowiedziaem chodno - tego nie uczyni. Obiecywa mi pan ju raz to samo i obaj le na tym wyszlimy. Nie dam si zowi powtrnie. Pan chce, abym dziaa poza plecami moich towarzyzy, a o tym mowy by nie moe. - Czemu? Co oni pana obchodz? To to ludzie zupenie dla pana obcy. - Bynajmniej. Zyem si z nimi, przeszedem niejedno i s mi jak bracia. W niczym im si nie sprzeniewierz. - Ma pan co do zarzucenia memu planowi?

- Planowi samemu nic, ale sposobowi jego wykonania. Chce pan, abym porzuci towarzyszy i rozpocz wraz z panem poszukiwania. Za to, gdyby si poszukiwania uday, otrzymabym sowite wynagrodze-nie: mier. - Sennor! - krzykn niecierpliwie, jakby dotknity do ywego moj niewiar. - Niech si pan nie trudzi zaprzeczaniem. Znam pana doskonale i nie mwmy ju o tym. - A wic o czym mamy mwi, jeli nie o tym? - Prosz odpowiedzie na moje pytanie: podda si pan, czy nie?... - To znaczy, e pan nie chce korzysta z kipu? - Owszem, otrzymam je, ale nie z paskich rk... - W takim razie - zamia si mimo woli - jestem pewny swej wolnoci. Bo jeeli pan tyle wiata obieg, by dosta w swe rce klucz do skarbw, to gnaa pana jedynie chciwo. Napenia mnie to otuch, bo chciwo t zaspokoi pan moe jedynie przy mojej pomocy... - udzi si pan. - Wcale si nie udz. Gdyby mnie pan zamordowa, tajemnica zeszaby razem ze mn do grobu, a do tego przecie dopuci pan nie zechce. Musi mnie pan ochrania wobec Peny i Gomarry, ktrzy s najzacitszymi moimi wrogami. - O, za pozwoleniem! Gomarra ma z panem osobiste porachunki za zamordowanie brata i ja bynajmniej nie mam chci, ani obowizku przeszkadza mu w wykonaniu sprawiedliwoci. - Ha! Skoro tak, to musi pan zrezygnowa z kipu i ze skarbw... - Nie! Dostan kipu i to od pana.

228
- Wic pan sdzi, e jestem tak gupi, i udziel wskazwek gdzie szuka kipu? - Obejd si bez paskich wskazwek, gdy Gomarra zna skrytk, gdzie kipu s schowane. - Tak! Zna skrytk! Nieche ich sobie szuka zdrw do sdnego dnia. Butelk zakopaem w innym miejscu. - Wiem tym. Potrzebowa pan na jej ukrycie caej nocy. - A pan skd wie o tym? - zakrzykn zdumiony. - Mniejsza o to. - Wic niech i tak bdzie. Skoro pan wie, e ca noc powiciem, by ukry butelk, to rozumie pan rwnie, e odnale jej nie bdzie atwo... - Nie przecz. Ale te i nie wpadam z tej racji w zwtpienie. Bo skoro pan potrzebowa tyle czasu na schowanie butelki, to jest rzecz wrcz niemoliw, aby pan zatar za sob wszelkie lady, mogce mnie do niej zaprowadzi. Ka wic Gomarze pokaza sobie miejsce, gdzie bya ukryta przedtem i stamtd bez zbytniego trudu dojd ladami paskimi do nowego schowka. - Jak piknie pan to sobie wyobra! Fiu, fiu! - odpar drwico. - ycz powodzenia, ale jednoczenie zapewniam, e szkoda za-chodu, wielki i niedocigniony mdrcze! Naprawd szkoda! - miej si pan zdrw, a ja bd spokojnie dy po nitce do kbka i mam nadziej, e mi si powiedzie. Ale szkoda czasu na dalsze targi. Podda si pan, czy nie? - Nie. - W takim razie auj pana mocno. Jeste zgubiony. - Przeciwnie panie. Jestem pewny swego ycia, gdy uratuje mi je kipu. - I to ju ostatnie paskie sowo? - Ostatnie. - Wic skoczylimy. Prosz odej. Odwrciem si, a on doda poza moimi plecami: - Owiadczam, e bdziemy si bronili do ostatniego tchu! - Owszem, brocie si!

Wrciem do towarzyszy, ktrzy mnie zasypali pytaniami, jak si sprawa przedstawia. Zwaszcza Pena dopytywa si o szczegy, na ktre nie odpowiedziaem. Nie miaem najmniejszej wtpliwoci, e zwycistwo bdzie po 229 naszej stronie, a Tobasowie i towarzysze mi a si rwali do walki, czekajc tylko, by ktry z Chiriguanosw nacign uk. Lecz Chirigu-anosowie ani myleli o walce. Otoczyli wok sendadora, po czym przyszed jeszcze raz parlamentariusz z prob, bym si rozmwi z wodzem Chiriguanosw. Zgodziem si na rozmow pod warunkiem, e bdzie to ju ostatnia i wdz przyby niebawem, pytajc ju z daleka: - Czy sennores koniecznie chcecie mie sendadora? - Tak koniecznie. - A my? - Bdziecie mogli pj, dokd si wam spodoba, oczywicie pod warunkiem, e przed odejciem zoycie bro. - A czy j nam potem oddacie? - Oddamy, ale wwczas, gdy ruszymy std z powrotem. - Wic dobrze, oddam wam sendadora. - Ale, rozumie si, ywego. - Tak, sennor. Bro zoymy rwnocenie. Sendador chce konie-cznie, bymy si bronili do upadego, to znaczy, abymy si dali wystrzela. Ale chocia jestemy jego sprzymierzecami, nie mogem si zgodzi na to i wyda na mier tylu ludzi. Wydam wam sendadora. Prosz zaczeka. Odszed do swoich , a po chwili zauwaylimy wrd nich wielkie poruszenie. Sendador nie chcia si da zwiza, wrzeszcza, wygraa i przeklina wszystkich. Nic mu to oczywicie nie pomogo i po kilkunastu minutach wdz Chiriguanosw z pomoc kilku najsilniej-szych wojownikw przyprowadzi go do mnie i rzek: - Macie go. Dotrzymaem sowa i nie chc mie z nim nic wicej do czynienia. Ludzie moi zgodzili si bez wahania na moje postanowienie i myl, e wy rwnie nie zawiedziecie naszego zufania. - Tak, tak! - sykn sendador, pienic si ze zoci. - Stao si wedle waszego yczenia. Macie mnie w swej mocy i moecie zrobi ze mn, co wam si ywnie spodoba. Ale... ale... nie udcie si, e osignlicie swj cel... Nie odpowiedziaem mu na to i ruszyem do Chiriguanosw, ktrzy zaczli skada bro. Potem poprowadzilimy jecw do zagbienia skalnego, ktre znajdowao si opodal i ustawilimy przy nich stra. Z wyyny wida byo jak na doni Jezioro Sone i ca dolin. Wdz Chiriguanosw podszed do mnie, aby mnie poinformowa, gdzie 230 rozstawione byy jego strae. Powiedziaem mu na to, e ju wzilimy czterech stranikw do niewoli i pucilimy ich na wolno. Ludzie ci zapewne odszukali ju swoich towarzyszy i teraz wszyscy ukrywaj si niezawodnie gdzie w pobliu. - Co pan zamierza uczyni z sendadorem? - zapyta. - Zasdzi go pan zapewne na mier? - Zdaje mi si, e nie bdzie innej rady. - Tym lepiej! Nazwa mnie tchrzem, wic gdybycie go nawet pucili, to ja mu nie daruj. Pooenie sendadora byo wic teraz gorsze ni przedtem, bo przyby mu jeszcze jeden miertelny wrg. Mimo to nie okazywa bynajmniej przygnbienia, a nawet pogwizdywa, co tak zgniewao Gomarr, e zawoa do mnie: - Patrz pan na twarz tego otra! Wyglda tak, jakbymy byli jego jecami, a nie on naszym. No, ale niedugo ju tego bdzie. Nie ujdzie mojej zemsty... chyba, e pan znowu co knuje przeciw mnie. - Bynajmniej. - W takim razie sendador naley do mnie.

- O, jeszcze nie. Przede wszystkim musz wydosta kipu, a co bdzie potem, naradzimy si wsplnie wszyscy. - Niech licho porwie paskie rady! otr musi by mj! - Widz, e znowu wcieko bierze gr nad tob - odparem. - Ale kto by si porwa na sendadora bez mego pozwolenia, temu z miejsca dam kul w eb. - Niech pan spojrzy - rzek na to Gomarra. - Tam znajduje si krzy, a pod nim grb mego brata... miejsce, gdzie naley wymierzy kar mordercy. - Owszem, naley go ukara, ale nie zamordowa! - Chc postpi z nim wedle prawa puszczy. - I ja rwnie. Ale czy to prawo zabrania sdzi czowieka za jego ze czyny? - Kto by si tam bawi w sdy, zwaszcza, gdy to pan je urzdza! Jestem pewny, e pan puci tego otra, dajc mu jeszcze bro, konia i ywno na drog. - Zadecyduj o tym wszyscy towarzysze; zwoam narad. - Ja bd gosowa, aby otra ukara mierci. - Ty nie masz prawa gosowa w tej sprawie. - Jak to? Dlaczego? - zapyta zdumiony.

231
- Bo jeste oskarycielem. Musisz trzyma si na uboczu i tylko odpowiada na pytania, jeli tego zadaj czonkowie sdu. - Nie! Ja czego podobnego nie cierpi! - Milcz! Nie pytam, co ci si podoba, a co nie! Zrozumiae? I pohamuj swoj zo, bo potra i upora si z tymi, ktrzy dziaaj wbrew mej woli. - Ja rwnie mam wol - zakonkludowa i usun si na bok. W chwil pniej odbya si narada, ktrej rezultatem by wyrok mierci na sendadora. Tylko ja i brat Jaguar domagalimy si, by podsdnego odda w rce wadzy; ale przegosowano nas. Jednake wszyscy zgodzili si na jedno, by przed wykonaniem wyroku wydosta od skazanego kipu. Po ukoczeniu narady zawiadomiem sendadora o jej wyniku, co wywaro na nim wraenie mocno przygnbiajce, chocia do ostatniej chwili zachowywa si butnie. - W imieniu prawa, ktre karze mierci za mier - rzekem do - jest pan skazany na rozstrzelanie za to, e zgadzi pan z tego wiata wielu ludzi. - Przez rozstrzelanie? Kiedy? - zapyta przeraony. - Zaraz. - Do licha! Dlaczego zaraz? - Bo pan nie zasuguje na to, by y duej choby minut. - Ale... ale... - jka si - stracicie kipu. Przywizywa pan do kipu niestety zbyt wielk wag. Aczkolwiek nie wtpi, e znajd to czego szukam, postanowilimy co nastpuje: jeeli pan odda nam kipu i rysunki, to odoymy egzekucj. - I bd wolny? - O, nie! Byaby to niesprawiedliwo wzgldem Gomarry. Oto grb jego brata... Nie mgbym tutaj, w pobliu grobu zamor-dowanego da od Gomarry, aby si zrzek swych pretensji do pana. Gdy pan spenisz nasze danie, to mimo wszystko gotw jestem puci pana, ale... bez broni i ywnoci. Po upywie kwadransa Gomarra moe za panem pobiec... Co si potem stanie, to ju nie nasza rzecz... - Byoby to, to samo, co wykonanie wyroku mierci. C bowiem mgbym pocz bez broni i bez ywnoci w tych dzikich okolicach? - Nie moemy panu pomc, bo byoby to pochwa zbrodni.

- I pochway tej ja wanie panu udziel - zabrzmia nagle ponury 232 gos Gomarry, ktry nadszed niespodzianie. - Jak sysz, chce pan wypuci z rk tego zbrodniarza, a ja mam go potem szuka! Ale ja si na to nie zgodz. - Ani ja - doda sendador. - Mam przestrzelon rk i trawi mnie gorczka. Jeeli chcecie, abym wyda kipu i plany, to dam za to zupenego bezpieczestwa. - Ja za nie cofam swego postanowienia i zapewniam, e na jego zmian nie wpynie ani paska wola, ani wola Gomarry. I nie udziel panu zbyt wiele czasu do namysu. - dam godziny zwoki, nie wicej, a co postanowi to bdzie ostateczne. - Dobrze, zgadzam si na godzin zwoki, ale nie daruj panu wicej ani minuty - rzekem stanowczo. - Jeszcze jedno. Jeeli zgodz si na wasze warunki i znajdziecie skarb, to kto go otrzyma? - Ten, do kogo w skarb rzeczywicie naley. Zamordowany mnich zamierza prawdopodobnie odda te przedmioty klasztorowi w Tucuman. Jeeli si nie znajdzie prawdziwy waciciel skarbu, oddamy go rzdowi prowincji, do ktrej ta okolica naley. - A ja nie otrzymam nic? - Nic. Pan moe wybiera tylko pomidzy mierci przez roz-strzelanie a moliwoci wymknicia si z rk Gomarry. Za godzin czekam odpowiedzi. - Chciabym, aby pan by w tej chwili w mojej skrze... - Wierz, ale to si nie da zmieni... Sendador by zwizany, a ponadto mia zranion rk, wic nie byo obawy, aby mg uxnkn spod stray dwch Tobasw, ktrym oddaem go pod opiek. - Moemy by spokojni o niego - mwi brat Jaguar. - Nato-miast baczn uwag trzeba zwrci na Gomarr. - Susznie - potwierdzi Pena. - To zawzity czowiek i gotw dziaa na wasn rk. - Nie dopuszcz do tego - odpowiedziaem. - Wezm go ze sob nad jezioro. Gomarra usysza to i zapyta: - Chce pan, abym poszed nad jezioro? - Tak, bo mi udzielisz wskazwek, gdzie bya zakopana butelka. Moe wedug tego uda mi si wyledzi now skrytk sendadora.

233
- Doskonay projekt! - podchwyci brat Jaguar. - Myl, e gdy sendador si przekona, i mamy kipu w swym rku, atwiej zgodzi si wyda plany. Zreszt trzeba mu bdzie przetrzsn kieszenie, gdy moliwe, e ma te dokumenty przy sobie. Pena zrewidowa natychmiast sendadora, ale bez skutku. otr naigrywa si z nas cynicznie: - Jacy wy jestecie mdrzy! No, no! Tylko ja jestem gupi i nosz wszystko ze sob. Pozwoliem mu gada do woli i skinem na Gomarr, by poszed ze mn, co te uczyni, cho niechtnie. Zna byo, e umys ma zajty planami dziaania na wasn rk. Zeszlimy na d i niebawem odnalelimy to miejsce. Butelki jednak ju tam nie byo. Spostrzegem tylko wyrane lady ludzkie na piasku i wgbienie, jakby od siedzenia. lady byy liczne i powikane, wic trudno byo natraf na waciwy trop sendadora, wiodcy do nowej skrytki. Rozgldaem si dugo wokoo, ale na razie bezskutecznie. O kilkanacie krokw od nas leao jezioro, pokryte grub powok soln, ktra wskutek dziaania wiatrw i deszczu bya spkana i tworzya kry, spitrzone w nieadzie. Na jednej z pyt spostrzegem jaki ciemny przedmiot. Spojrzaem przez lornet-k, przekonaem si, e byo to dno stuczonej butelki; obok widniaa maleka grudka ziemi. Poszedem zobaczy to z bliska, ale na tym si skoczyo.

Dopiero wracajc, znalazem na brzegu rzecz bardzo donios, a mianowicie kawaek nitki, zwisajcej z licia kaktusowego. - Szkoda byo zachodu -~zekem do towarzyszy. - Sendador ma kipu przy sobie. - To niemoliwe - odpar Pena. - Zrewidowaem go bardzo dokadnie. - Ba! Moe to mie zaszyte pod podszewk kurtki. - W jaki sposb? Pan si myli. - Popatrz pan przez lornetk tam, na t kr. Pena spojrza i rzek po chwili: - Widz dno stuczonej butelki. - A co pan widzi obok? - Grudk piasku. - Ot rzecz ma si tak, przyjacielu. Sendador napeni butelk piaskiem, aby bya cisza i cisn j w jezioro. Poniewa jednak robi 234 to po ciemku, wic nie wiedzia, e butelka, zamiast wpa do wody, rozbia si na pycie solnej. - A po c on to zrobi? - Bo wiedzia, e bdziemy poszukiwali butelki, ktr znamy z opisu. eby wic zatrze lad po niej, chcia j cisn w jezioro, a kipu zaszy w ubraniu. Szycie zabrao mu sporo czasu, bo po ciemku nie mona by dobrym krawcem. - Tak, istotnie. W tym miejscu siedzia kto na ziemi; zna te odciski ng. Ale skd pan wie, e sendador szy? - Patrz pan! Tam, na kaktusie, wisi kawaek nici... - Rzeczywicie... niebieska ni. Sendador mia przy sobie ca szpulk takich nici. - A zatem szkoda czasu na dalsze szukanie. Wracajmy... Ale... Gomarra? - Wrci zapewne do towarzystwa. - To si pieszmy, bo gotw umierci sendadora. Podylimy szybkim krokiem, ale nie spotkalimy go po drodze. Gdy zblialimy si do obozowiska, usyszelimy zgiek i ochrypy krzyk sendadora: - Psie! Nie masz do mnie prawa!... Poczekaj, niech przyjdzie dowdca! - Ani si wa tkn go! - woa Larsen. - Precz mi z drogi! - brzmia gos Gomarry. - Mj n jest zatruty! Jeli wam ycie mie, nie przeszkadzajcie mi! Zepchn tego otra w przepa na miejsce zbrodni... Niech zginie! Wbiegem na ska i spostrzegem ze zgroz, e Gomarra jedn rk cign sendadora nad przepa, a w drugiej trzyma n, bronic si nim przed tymi, ktrzy go chcieli powstrzyma. Sendador rycza jak wcieky, lecz nie mg si broni, bo mia rce zwizane. - Stj, bo strzelam! - krzyknem. Gomarra posyszawszy rpj gos, odwrci si do mnie ze sowami: - Wszystko mi jedno! Morderca musi zgin! Chwyci sendadora w ramiona, dwign go z wysikiem, kierujc i ku przepaci. Jeszcze krok... jeszcze p kroku... I gdy Gomarra czepiajcego si skay sendadora uderzy kuakiem w pier i mia rzuci w przepa, ten owin si nogami o jego nogi-i... krtki, rozpaczliwy okrzyk wydar si z piersi obu. Obaj runli w otcha. Znajdowaem si w tej strasznej chwili zaledwie o dwa kroki od 236 przepaci i patrzc na t okropn scen, dostaem tak silnego zawrotu gowy, e tylko dziki gwatownemu wysikowi woli nie runem w lad za tamtymi, lecz cofnem si i upadem u ng towarzyszy. Groza tego wypadku tak podziaaa na wszystkich, e nawet nie spostrzegli, co si dzieje ze mn. Nikt nie odway si zbliy do krawdzi skay. Jedni biegli oszoomieni, jak w obdzie po skale, inni za podyli perci w d, by z bezpiecznego miejsca zobaczy, co si stao z nieszczliwymi.

Jeden tylko Larsen sta spokojnie i poruszy si dopiero, by mnie wstrzyma, gdy wstaem z zamiarem udania si na krawd przepaci. - Sennor! Prosz tam nie i! - krzykn drcym gosem. - Czy pan cierpi na zawroty gowy? - zapytaem. - Nie, nie zdarzyo mi si to nigdy. Ale tu... Okropno! Jeszcze majacz mi przed oczyma ci dwaj, kiedy w miertelnym ucisku runli w otcha. - Musz zobaczy, jak to gboko. - Sennor. Krawd jest moe zwietrzaa i gdyby si urwaa... - Prosz si nie obawia - rzekem i wycignwszy si na brzuchu, posunem si na zrb skay. ciana granitowa miaa co najmniej trzysta stp wysokoci, scho-dzc w linii skonej do samego jeziora. Tu w pobliu wody spostrzeg-em ciemn plam, co jakby zwoki ludzkie, potwornie skrcone. Wanie w tej chwili zbliali si do nich Tobasowie i po obejrzeniu zwok, zaczli spoziera w gr, wskazujc co rkoma na cianie skalnej. Wysunem si do poowy ciaa poza zrb i z przeraeniem spostrzegem przedmiot wskazywany przez Tobasw. Bya to posta ludzka. Cofnem si natychmiast i rzekem do Larsena: - Jeden z nieszczliwych zawis na skale i prawdopodobnie yje jeszcze. Niech pan biegnie i zawoa towarzyszy z dou. Trzeba go ratowa... - Co? Chyba si panu w gowie pomieszao... - Prosz nie rozmyla! Nie ma czasu na to! Co ywo po tamtych! Olbrzym zrozumia, e to nie przelewki i pobieg perci w d. Zapomniaem jednak powiedzie mu rzecz najwaniejsz, dlatego raz jeszcze zbliyem si do przepaci i zawoaem na ludzi na dole: - Wszyscy do mnie! Zabra lassa i powrozy. Zrozumieli i pobiegli na miejsce, gdzie znajdoway si nasze konie. Moje lasso byo tak mocne, e mogo utrzyma ciar co najmniej 237 trzech ludzi, ale jego dwudziestometrowa dugo w tym wypadku nie wystarczaa. Niebawem przybyli na gr towarzysze i rozpocza si namitna utarczka o to, co nam wypada czyni. - To sendador zawis na skale - mwi zdyszany Turnerstick. - Gomarra ley na dole i nawet rozpozna go nie mona... Na co panu rzemienie i powrozy? - Musimy ratowa sendadora. - A to dobre! - wykrzykn Pena. - Tego jeszcze brakowao! - Kto chce nosi imi czowieka - odparem - ten musi pieszy na ratunek nieszczliwemu, ktry jeszcze zapewne yje i cierpi!... - Skde znowu yje?... Nadzia si pewno na jaki gaz jak na hak i dawno ju wyzion sw zbrodnicz dusz. - Dobrze pan mwi - wtrci yerbatero. - Co ma wisie, niech wisi! To by najgorszy otr pod socem i nawet palcem bym nie ruszy w jego obronie, chociaby nawet jeszcze y i mczy si. - Przepraszam! Czy pan jest chrzecijaninem? - zapytaem. - Owszem i to nawet nie najgorszym. Ale nie lituj si nad dusz, ktra godnie zasuya sobie na pieko. - A ja panu powiem, e pan wcale nie jest chrzecijaninem i przykro mi teraz, e zaprzyjaniem si z panem tak serdecznie. Niech zreszt kady myli, co mu si podoba, ale ja znam swj obowizek. Zachowajcie si spokojnie, abym mg dobrze sysze i trzymajcie mnie za nogi. Zaczogaem si znowu nad przepa i przez lornetk spostrzegem, e nieszczliwy, od ktrego dzielio mnie okoo siedemdziesiciu stp, obrcony by plecami do skay. Widocznie zatrzyma si na jakim drzewku. Cofnem si i kazaem sporzdzi z rzemieni, jakie byy pod rk liny.

- Czy yje jeszcze? - zapyta brat Jaguar. - Tak. Porusza si, a nawet wydaje jki. - Niech go Bg ma w swojej opiece. My ju mu nic nie pomoemy. - Owszem, pomoemy, jeeli tylko nie braknie nam odrobiny dobrej woli. - Sdzi pan, e znalazby si czowiek, ktry by mia odwag go ratowa? - Owszem. - Ale gdyby nawet szo o najlepszego mego przyjaciela, nie 238 kwapibym si, wobec niechybnej zguby... C dopiero mwi, gdy idzie o takiego otra wtrci Pena. - Niech pan wyobrazi sobie pooenie nieszczliwego - odrzek-em. - Rce ma zwizane, jedno rami postrzelone, w ciao wbia mu si skaa i wisi biedaczysko midzy niebem a zierni, bliski konania. Czy to nie okropne, nie przeraajce? - Zasuy sobie na to w zupenoci. - Nie mylmy o tym: zasuy, czy nie zasuy. Tu jedno tylko jest wane: ten czowiek cierpi i grozi mu straszne, powolne konanie. Jeeli nie ma wrd was nikogo, kto by mu chcia dopomc, to ja si tego podejm. - Pan? Czy pan rozuxn postrada? A c bymy zrobili tutaj, gdyby nam pana wanie zabrako? Naprawd dziwi si, e panu takie gupstwa do gowy przychadz... Naraa si na niechybn zgub dla takiego otra! Nie! To wrcz mieszne! - Co postanowiem, to uczyni. Prosz mi da lasso. - Po co? Przecie rzemie przetrze si na skale i runie pan w przepa - odpar Pena. Towarzysze krzyczeli rwnie, popierajc jego zdanie, z wyjtkiem brata Jaguara. Oczywicie protesty te na nic si nie zday i bezzwocz-nie wziem si do roboty. Pooyem na krawdzi skay siodo, aby lasso mogo si na nim gadko posuwa w d i sporzdziem trzy liny z rzemieniami; a na kocach dwch z nich uwizaem kilka lanc zwizanych razem, ktre miay suy za siedzenie. Trzecia lina przeznaczona bya jako rezerwa. Wsiadem na t osobliw wind i przywizany do niej przez towarzy-szy, byem gOtOW d0 drOgl~. Jeli mam by szczery, przyznaj, e w tej chwili uczuem straszn trwog. Poczciwy braciszek usadowi si na skalnej krawdzi, eby mie mnie na oku i uwaa na kade moje skinienie. Na szczcie, ciana skalna bya zupenie gadka. Mimo to, droga do miejsca, gdzie zawis sendador, wydaa mi si wiecznoci. Nieszczliwiec przedstawia okropny widok. Zasze krwi oczy wystpiy mu z orbit; z pienicych si ust zwisa spieczony jzyk; tylko lekkie charczenie wiadczyo, e czowiek ten jeszcze yje. Daem znak, by zatrzymano lin i zajem si nieszczliwym. Przede wszystkim zbadaem, na czym si zatrzyma. Ot bya to 239 szpara w skale nie szersza nad dwie stopy, a zwajca si ku doowi. Wypenia j gruz ze zwietrzaych kamieni i wanie w tym gruzie znalazo warunki bytu jakie drzewko, ktre jednak zama wicher, czy te spadajcy odam skay, a zosta tylko ostry pieniek, o ktry zahaczy si nieszczliwy. Wisiaem przed nim nad straszn przepaci. Siedzenie moje chybotao si za lada poruszeniem we wszystkie strony, wskutek czego zadanie moje byo bardzo trudne. Najpierw naleao sendadora podnie, a potem zdj z pniaka, lecz w takim razie zwikszy si mj ciar i lina moe si urwa... Przyznam si, e w pewnej chwili przemkna mi przez gow myl, eby da spokj wszystkiemu. Ale gdy spojrzaem w straszn twarz nieszczliwca, dreszcz wstrzsn mn do gbi. Gdybym tego biedaka pozostawi jego losowi, widmo jego cigaoby mnie przez cae ycie i czynio wyrzuty, e nie dopeniem ludzkiego obowizku! W czowieku tym - mylaem - nie zgaso jeszcze ycie i mona go zapewne wyleczy z ran, ktre odnis. A jeli nie, to moe przynaj-mniej

uda si nakoni go do skruchy przed mierci, gdyby chocia na krtki czas odzyska przytomno. Trudno zaprzeczy, e ratunek tego czowieka wymaga wielkiego powicenia, naleao bowiem zej ze swego siedzenia i wstpi na ska. Czy jednak wwczas gruz si nie usunie i nie run w otcha? Na sam myl o tym zamcio mi si w gowie. A jdnak namylanie mogo tylko niepotrzebnie opni akcj. Skoro ju znalazem si tutaj, trzeba byo dziaa szybko. Wiszc na dwu linach, owinem sendadora trzeci w pasie i zawi-zaem j. Nastpnie rozciem mu kamizelk na piersi, aeby puca uzyskay swobod, co pomogo natychmiast. Sendador odetchn gbiej kilka razy, po czy spojrza na mnie osupiaymi oczyma i zacz tak krzycze, e przeszo mi mrowie po kociach. - Cicho! - uspokajaem go. - Cierpi pan? - Straszliwie! - a spojrzawszy w przepa, vstrzsn si cay i pocz baga: - Ratuj mnie! Na wszystko, co wite, zaklinam ci! Tam w dole moja mier, moje potpienie i pieko. - Niech si pan uspokoi, a sprbuj. Prosz si nie rusza. Odwizaem rzemie, ktrym byem przymocowany do liny, za-rzuciem go sobie na rami, aby przycign do siebie siedzenie w razie 240 potrzeby, po czym wstpiem nogami na lance, na ktrych siedziaem, i - Bogu ducha poleciwszy, skoczyem w szczelin skaln. Bya to chwila decydujca. Gdyby si pniak zama, poleciabym w przepa razem z sendadorem. Tote w uszach mi zaszumiao i uczuem nagy zawrt gowy. Opanowaern si, zebraem ca si woli, by przezwyciy trwog i odzyska spokj, po czym rozejrzaem si w pooeniu. W dole rozcigao si jezioro, pokryte w znacznej czci skorup zakrzepej soli. Ponad nim z prawej strony stali dwaj ludzie, Indianie. Widziaem ich dobrze. Byli to zapewne stranicy, ktrych przed rozpraw pucilimy na wolno. Ludzie ci zniknli szybko wrd ska. Pod moimi stopami chrzciy odamki skalne i usuwa si zwietrzay gruz, ale korzenie drzewka trzymay silnie. Jedn rk zapaem si skay, drug chwyciem sendadora za ko-nierz... Jeden gwatowny wysiek... jeszcze jeden - i zdjem nie-szczliwego z pnia. Zawis na linie, krcc si jak mynek i resztkami si krzyczc ze zgrozy. W tej chwili gruz zacz si gwatownie usuwa mi spod ng. Snad korzenie pnia puciy pod ciarem dwch cia i pie traci powoli oparcie w szczelinie skalnej. Jeszcze chwila, a byoby po mnie. Przycignem z byskawicz szybkoci siedzenia z lanc, koyszce si pode mn i opadem na nie, po czym pocignem ku sobie lin, ktr obwizany by sendador, lecy jak martwy w piargu szczeliny. Na dany znak towarzysze moi pocignli w gr liny i zacza si jazda, o jakiej mao kto ma wyobraenie. Majc rce zajte mogem tylko nogami odbija si od skay, co mi si nie zawsze pomylnie udawao, a przy tym staraem si oszczdza uderze sendadorowi, oczywicie kosztem wasnych koci. Nareszcie udao si nam szczliwie dobi do zrbu skay. Najpierw wysadzono na p ywego sendadora, potem i mnie wycignito wrd radosnych okrzykw. Syszaem je wszake jak przez sen, bo wskutek niesychanego natenia nerww i mini straciem przytomno. Po przebudzeniu si spostrzegem, e le na kolanach brata Jaguara, ktry, widzc, i otwieram oczy, pocz rnnie ciska z radoci i woa: - No, dziki Bogu najwyszemu! Co za okropne przedsiwzicie! Nigdy bym ju w swojej obecnoci nie pozwoli nikomu na co podobnego. Zaobserwowaem t chwil, gdy ziemia usuna si panu 241 spod ng i kiedy pan zawis w powietrzu, trzymajc si liny ledwie jedn rk. To byo okropne!... I mwic to, rozpaka si z rozrzewnienia. Inni towarzysze, rwnie gboko wzruszeni, poczli mnie caowa, a na ostatku Pena, przycis-nwszy mnie mocno do piersi, wyszepta ze zami w oczach:

- Sprawiem panu niejednokrotnie przykro, teraz z caego serca prosz o przebaczenie... - Ale ja nic nie mam panu do przebaczenia. Przeciwnie, ja nie zawsze byem dla was najlepszy, wic nie ma o czym mwi. Czuem si nieszczeglnie: opada mnie po tym niebywaym wysiku oglna niemoc, ale nie mogem odpocz, gdy spostrzegem, e o sendadora nikt si dotychczas nie zatroszczy. I.ea nieprzytomny i gdy go obejrzaem okazao si, e pie rozdar mu okropnie plecy, pozostawiajc bolesn ran, by moe mierteln. Gdy zastosowaem rodki trzewice, sendador otworzy na chwil oczy, ale wiadomoci nie odzyska i charcza straszliwie. - Moe prcz tej rany, ma jeszcze jak inn? - zauway Jaguar. - Obawiam si, e wskutek uderzenia o ska dozna obrae wewntrznych. To byoby najniebezpieczniejsze. Poczlimy go znowu cuci i nie bez skutku. Ranny otworzy oczy i powid nimi dokoa. Brat Jaguar, usiad obok niego i zapyta: - Geronimo Sabuco, poznaje mnie pan? Przypuszczaem, e sendador, przez zwyk wdziczno za wyrato-wanie go z tak okropnej mczarni, zwrci si ze skruch do zakonnika. Stao si wszake inaczej. Nie baczc na swj stan, podnis si, zacisn zby i sykn zoliwie: - Id do stu diabw! - Nieche si pan opamita... - rzek agodnie brat Jaguar. - Moe to ju ostatnie godziny paskiego ycia. Wszak, mimo wyratowania z przepaci, jest pan skazany na mier na mocy praw puszczy... Prosz skorzysta z ostatnich chwil i zwrci si do Boga. - Ja jeszcze nie umr!... Bo kto mia wydawa na mnie wyrok mierci? - doda, zwracajc si w moj stron. - Gomarra ju nie yje i sam sobie winien. Oprcz niego nikomu nie wolno mnie sdzi! Gdybycie mi zadali mier, byoby to morderstwo, a ponadto nie otrzymalibycie kipu. - O, myli si pan! mia si pan ze mnie, gdy zaczem szuka paskich ladw. A przecie wiem ju, gdzie znajduje si kipu.

242
- No, no? - zapyta cynicznie. - Wydoby pan butelk z ukrycia, nasypa pan do niej piasku i cisn j pan w wod. Kipu wszy pan w ubranie, ktre obecnie przeszukamy... Sowa te wywary na nim takie wraenie, i odruchowo chwyci si rk za pier i odrzek: - Nieprawda! Nie mam przy sobie nic! Postpibyrn doprawdy gupio, gdybym tak cenne rzeczy nosi przy sobie. - Nie tyle moe gupio, ile nieostronie, gdy w tej chwili wskaza mi pan nawet, gdzie mam ich szuka, mianowicie na piersiach z prawej strony... - Nieprawda! Co za przypuszczenia!... Dajcie mi raz spokj! - Prosz si nie wzbrania, bo uyj przemocy. - O, tego pan nie uczynii Kipu nie jest pask wasnoci, wic nie ma pan prawa do niego. - A pan ma do niego jeszcze mniej prawa, bo posiad je pan drog zbrodni. Czy odda pan kipu dobrowolnie? - Nie! Stanowczo nie! - W takim razie prosz mnie nie wini za to, co teraz nastpi! Skinem na yerbaterw, ktrzy przytrzymali otra i mimo jego rozpaczliwej obrony, wydobyli spod podszewki surduta trzy pki sznurw. Kady z nich skada si z jednego pasma gwnego i okoo trzydziestu pobocznych. Kipu przechodzio z rk do rk, bacznie ogldane, gdy nikt z obecnych jeszcze tego nie widzia.

- I to maj by litery? - pyta Pena z niedowierzaniem. - Nie, to tylko znaki. Wyraz kipu pochodzi z narzecza Khetsua i znacy tyle, co frdzle. Kady kipu skada si z jednego sznura gwnego, do ktrego, jak pan widzi, przymocowane s rnokolorowe mniejsze pki sznurw. Kada barwa i dugo sznura ma swoje odrbne oznaczenie. - I pan potrafi to odcyfrowa? - Sprbuj. Ale tego rodzaju dokumenty s bardzo trudne do odczytania i wymagaj licznych komentarzy. - Ktrych pan nie posiada - wtrci ywo uradowany sendador. - I przekona si pan - doda - e bez mojej pomocy nie uda si panu rozwika tej zagadki. - Niech pan nie cieszy si przedwczenie. Miaem na myli 243 komentarz ustny, a mianowicie, do czego si ten kipu odnosi, a e to wiem, wic nie bdzie mi go trudno odcyfrowa. - Skd pan to wie? Ot, mwi pan, aby mwi. - Przepraszam, kipu dotyczy na pewno zakopanych skarbw. - Prne marzenia! - odpar, spogldajc na mnie badawczo, jakby chcia si upewni, czy nie zachwia mojej wiary w powodzenie przedsiwzicia i czy nie uda mu si pozyska mnie jeszcze dla siebie. - Bynajmniej nie prne, sendadorze. Zagadka ta da si rozwiza. Niestety, co innego utrudnia spraw, a mianowicie to, e barwy ju troch spowiay i tylko chemik mgby je cile oznaczy. - Cieszy mnie ta trudno, gdy nie bdzie pan mg skorzysta z kipu. Jestem z tego bardzo zadowolony. - Ja te nie zamierzam korzysta z tego, do czego nie mam prawa. Ale i pan rwnie nie moe roci pretensji. Korzysta bd z tych rzeczy ci, ktrym si one nale, a pan do nich nie naley. Co do mnie, doo wszelkich stara aby prawi waciciele kipu mogli z niego zrobi uytek. Barwy dadz si wydoby, tak, czy owak. - Wszystko na nic, jeeli ja si do tego nie przyczyni. - Ale pana nikt nie bdzie o to pyta! - Owszem. Kipu bez rysunkw objaniajcych nie ma wartoci, a ja wanie posiadam te rysunki i to nawet w kilku odpisach, bo kazaem je sporzdzi na wypadek, gdybym zgubi orygina. - Jeden egzemplarz uda mi si przecie wydosta - zauwayem spokojnie. - Tak, jeli mnie pucicie wolno - odpar z butn min. - Znalazem kipu bez paskiej zgody; mog znale i rysunki. Sendador, mimo wyczerpania i blu, podnis si i obrzuci mnie nienawistnym wzrokiem. Po chwili wycedzi przez zacinite zby: - Jeste prawdziwym szatanem... Ale niedoczekanie twoje!... Idzie ju chwila zemsty... Jest ona bliej, o wiele bliej, ni si tego spodziewasz! - C to za nowy sposb przekonywania, sendadorze? Czy pan myli, e si ulkn bezsilnych grb? - O! yj t nadziej, dopki si nie rozwieje. Zemsta spadnie na ciebie jak piorun z jasnego nieba! Ostatni jednak raz pytam: pucisz mnie? - Nie, nie puszcz - odrzekem spokojnie, lecz stanowczo. - Nie jestemy wprawdzie chciwi twojej krwi, jak na przykad Gomarra i nie 244 kaemy ci zabi, ale gdyby si wyleczy z ran, oddamy ci w rce wadz. - Sprbuj! - miota si resztkami si. - Rysunki s w rkach zupenie bezpiecznych!... A mciciel ju nadchodzi... ju jest tutaj... na Roca de la Ventana... On je tu przyniesie... I wtedy... wtedy biada ci! Biada, jeli jeszcze ci tutaj zastanie!

Wskutek osabienia mwi z trudnoci, wreszcie opad bezwadnie na ziemi, zaci usta, przymkn oczy i zblad jakby by bliski mierci. - Straszny czowiek! - rzek brat Jaguar. - Schodzi ze wiata w grzechu i nie chce nawet sysze o skrusze. Chyba ju kona? - Nie - odrzekem, zbadawszy puls chorego. - Wprawdzie rany s bardzo powane, ale te i natura twarda... nie da si atwo pokona. - Opatrzy mu pan rany? - Jeszcze nie teraz; w tej chwili potrzebuje spokoju. Krwotoku nie ma. Odzyska jeszcze przytomno i bdzie mia czas do pojednania si z Bogiem. Jego ostatnie sowa daj wiele do mylenia. Wspomina o kim, kto ma rysunki i przyjdzie tu z Roca de la Ventana. Ciekawym, co oznacza ta nazwa. - Ja wiem - wmiesza si Pena. - Tak si nazywa prostoktna odosobniona ciana skalna, w ktrej znajduje si otwr, podobny do okna. - Gdzie to jest? - O p dnia drogi std. - Ach, tak? Widocznie tam ukry swe rysunki. Tylko nie rozu-miem, kim jest mciciel, ktrym mi grozi. Czyby mia tutaj jak zaufan osob? Moe wiedz co o tym Chiriguanosowie? Przywoaem wodza - i ten mnie objani, e istotnie niedaleko znajduje si skaa, ktr nazywaj Roca de la Ventana, i e sendador wysa tam... swego syna. - Ach! - zawoaem zdziwiony. - Nie wiedziaem, e sendador ma syna... Ciekawym, gdzie oni si spotkali? - Ma przy sobie moich pitnastu ludzi. - A pitnastu? Widocznie przeoczyem lady... - By moe. Zreszt w ogle natkn si pan na nasze lady zbyt pno, dopiero trzeciego dnia po odejciu syna sendadora w gry za ywnoci. - Kiedy mia tutaj wrci? - Najpniej dzi wieczorem.

245
W takim razie musimy si mie na bacznoci, zwaszcza od strony gr. - Przeciwnie-wyjani czerwonoskry. -Naley go si spodzie-wa wanie z dou, bo wprawdzie Roca de la Ventana ley w grach, ale z tej strony jest niedostpna, tak e trzeba okra jezioro, aby si tu dosta. - Teraz ju si domylam, kim byli dwaj Indianie, ktrych widziaem w czasie mojej jazdy na linie po sendadora. Ukazali si na zaomie skalnym i natychmiast znikli. Sdziem wtedy, e to s ci sami, ktrych schwytalimy na posterunku i potem pucilimy. Naczelnik myla chwil, po czym odezwa si niemiao: - Powie-dziaem ju panu, e chciabym zawrze z wami przyja i wanie obecnie bd mia sposobno dowie wam mej yczliwoci. Gdyby nie to, wasze pooenie nie naleaoby do najlepszych. - Bardzo mnie to cieszy, e szczerze stoisz po naszej stronie. Ale co do nie najlepszego pooenia naszego, to... sdz, e wiem, co masz na myli. - Nie, panie! Nie moe pan wiedzie... - Prosz posucha... Syn sendadora wrci i wysa dwch ludzi naprzd, aby na wszelki wypadek zabezpieczy si przed nami. Ludzie ci widzieli mnie i nasze konie tam, w dole, wic mogli si domyli, e pokonalimy sendadora. Dowie si o tym syn sendadora i oczywicie wyty wszystkie siy, by wydoby ojca z niewoli. Przypuszezajc, e znajdujemy si tam w dole, gdzie stoj nasze konie, bdzie si stara przedrze ku nam t sam drog, ktrej my uylimy, a wic tdy przez grzbiet. - Na pewno tak zrobi.

- Wobec tego trzeba natychmiast obsadzi drog. Sennor Pena, prosz wzi piciu Tobasw i przej przez te krzaki, aeby... Zwrciem si w tym kierunku, aby wskaza rk Penie, dokd ma si uda, gdy wtem nagle spomidzy krzakw wyskoczy jaki czo-wiek, uzbrojony od stp do gw, a za nim kilkunastu czerwonskrych.

Krtka chwila wystarczya mu na zorientowanie si w sytuacji


-zobaczy bowiem na paszczynie skalnej rozbrojonych Chiriguano-sw i zwizanego sendadora. - Naprzd! Na nich! - krzykn i rzuci si ku Larsenowi, ktrego zapewne, sdzc po jego wzrocie, uwaa za dowdc, albo, co najmniej, za najniebezpieczniejszego z nas wszystkich.

246
I jednoczenie wypali do Larsena, a z drugiej lufy do Peny. Nie trafiajc jednak, obrci strzelb w rkach i skoczy w moj stron ze wzniesion do gry kolb. Nie zaszed jednak daleko. Bo oto znaj-dujcy si przy nirn Chiriguanosowie, zamiast biec za nim, na znak stojcego przy mnie swego wodza, nie ruszyli si z miejsca, a rwno-czenie nadbiegli Tobasowie i w okamgnieniu rozbroili napastnika. Nie broni si, bo wiedzia, e na nic si to nie przyda. Widzc, e podda si bez oporu, nie pozwoliem go zwiza, lecz rozkazaem Indianom, by go wzili w rodek midzy siebie, aby mu uniemoliwi ucieczk. Jeniec spostrzeg ojca, lecego na ziemi i zblad miertelnie. Natychmiast jednak zapanowa nad sob i rozejrzawszy si wok zapyta: - Ktry z was nazywa si Charley? - To ja jestem - odezwaem si. - Czy pan mnie zna? - zapyta, obrzucajc mnie przenikliwyrn spojrzeniem. - Domylam si tylko, e mam do czynienia z synem sendadora. - A wic to pan? No, tak... Musz panu owiadczy, za kogo pana uwaam... - Prosz si nie trudzi... - A jednak musz panu powiedzie to, na co pan zasuy... Jest pan zjadliwym drapienym potworem!... Jeszcze gorzej: psem, ktry ofiar sw ciga tak dugo, dopki w niej oddechu starczy, dopki... Przerwa, spostrzegszy, e jego ojciec otworzy oczy. Sendador widocznie pozna syna po gosie i nagle odzyska siy. Rozejrzawszy si wrd nas, popatrzy chwil na brata Jaguara, ktry trzyma jeszcze w rku kipu i rzek do syna: - Przybli si do mnie, synu. A gdy modzieniec, posuszny wezwaniu, ukk przy nim, rzek: - Przy ucho do moich ust, bo nie mam siy gono mwi. Nie sprzeciwiem si temu, z pobudek czysto ludzkich, ze wzgldu na wizy krwi, jakie ich czyy. A jednak bya to nieogldno, ktrej skutki nie day na siebie dugo czeka. Ich cicha rozmowa nie bya, jak si okazao, poegnaniem ojca z synem. Mody czowiek po krtkiej rozmowie z ojcem wsta i rzek do mnie: - Dowiaduj si, e pan ma kipu. Czy pan wie, e nie bdziecie mie nic z niego, jeli nie bdziecie mie rysunkw?

247
- Owszem, mog pana zapewni, e nam si przyda. - Lepiej jednak bdzie, gdy wam dostarcz rysunki. - A czego pan za nie da? . - Wolnoci dla nas obu i poowy skarbw, ktre znajdziemy wedug kipu.

- Tego przyrzec panu nie mog, bo skarby nie s moj wasnoci. - To znaczy, e pan odmawia... - Rwnie i o waszej wolnoci mowy by nie moe. Ojciec paski winien jest zbrodni i musi za to stan przed sdem... - Pan jest okrutny - odrzek, robic min jak czowiek, ktry wszystko ju utraci i zamierza podda si losowi. - Nie macie zreszt prawa ani obowizku by naszymi sdziami. A poza tym prosz spojrze w d... w t odcha i powiedzie czy... czy... Ani jedno z tych sw nie byo wypowiedziane bez celu. Jakkolwiek byem pewny, e mwi o otchani w przenoni, jednak mimo woli wszyscy zwrcilimy oczy w tym kierunku. Syn sendadora tego pragn i wykorzysta chwil znakomicie: wyrwa z rk brata Jaguara kipu i rzuci si do ucieczki, powalajc na ziemi dwu Chiriguanosw, stojcych mu na drodze. Wypadek ten zaskoczy nas tak nagle, e stalimy jak wryci. On za tymczasem bieg w d ciek prowadzc nad jezioro, z szybkoci antylopy. Zostawiem osupiaych towarzyszy i puciem si za nim w pogo, o tyle spnion, e wyprzedzi mnie o jakie czterdzieci krokw. Nie by dobrym biegaczem i bybym go szybko dogoni, gdyby nie to, e w ostatnim momencie da susa na soln pokryw jeziora, by je przebiec w poprzek. Istotnie nie mia innego do wyboru. Pod wpywem miertelnej trwogi nie liczy si z tym, e warstwa solna, pokrywajca jezioro, moe si pod nim zaama; wtedy zginby bez ratunku. Co do mnie - liczyem si z niebezpieczestwem i nie pobiegem za nim. Co prawda, przeprawiaem si ju kiedy przez stokro niebez-pieczniejsze miejsca, na przykad przez wielkie jezioro solne w Tuni-sie, wolaem jednak schwyta zbiega w sposb o wiele atwiejszy. Zwrciem si szybko w stron gdzie stay nasze konie i dopadszy swojego gniadosza, skoczyem na siodo i puciem si penym kusem wok laguny ku przeciwnemu brzegowi. Oczywicie przez cay czas nie spuszczaem oka z uciekajcego, ktry umyka szybko w poprzek 248 jeziora. Umia szybko rozpoznawa grubo i wytrzymao warstwy solnej wedug jej barwy, wic bieg przez miejsca bezpieczniejsze. Sl zreszt posiada wiksz elastyczno ni ld. W porze deszczowej woda siga zazwyczaj a do samych brzegw takich jezior. Gdy wyparuje, powoka solna u brzegw zaamuje si i pka, tworzc rodzaj kry, bd spoczywajcej na bagnie, bd na powierzchni wody. Dalej ku rodkowi rozciga si zazwyczaj jednolita solna szyba. Syn sendadora umia zwinnie przeskakiwa z jednej kry na drug, a w miejscach, ktre uwaa za kruche, kad si i przebywa je toczc si na ksztat beczki, po czym znowu bieg prosto przed siebie, pomimo e byem ju po drugiej stronie jeziora. Tymczasem towarzysze moi zdyli zbiec z gry i obstawili brzeg za nim, tak e nie mg myle o odwrocie. Z boku ciana skalna spadaa prawie pionowo w wod, uniemoliwiajc wyjcie. Najdogodniejsz drog, gdzie mg mie jakkolwiek szans umknicia, by ta, ktr ja mu wanie zastpiem. Mimo to wanie tdy zamierza wydosta si z matni, sdzc zapewne, e potrafi mi si wylizn. I mg liczy na to istotnie, gdyby si zetkn ze mn na staym gruncie, to jest na skalistym brzegu, penym jam i olbrzymich gazw. Aby mu pokrzyowa plany, postanowiem w odpowiedniej chwili wpa konno na powok soln i tu zagrodzi mu drog. Warstwa solna bya tu do gadka i silna, tak e mona si byo na niej utrzyma jadc szybko, bez zatrzymywania si i zwalniania biegu. Pdzc jednak brzegiem spostrzegem, e tu naprzeciw uciekajce-go znajduje si na ldzie jak gdyby wwz. Zorientowaem si, e wyom ten moe uatwi ucieczk ciganemu, gdyby wszed do niego i zapad si gdzie wrd wyrw skalnych. Skierowaem wic swego gniadosza na pyt soln. Rumak, obawiajc si snad instynktownie niebezpieczestwa, stan dba i nie chcia i naprzd. Pocinity jednak mocniej ostrogami zdecydowa si na posuszestwo: da susa na pierwsz z brzegu pyt, przeskoczy na drug i niebawem pdzi ju miao po jednolitej solnej tafli jeziora.

Towarzysze moi, widzc t imprez, krzyczeli przeraeni abym si cofn. Nie suchaem ich jednak i pdziem dalej za zbiegiem, ktry, zaniepokojony krzykami, przystan, rozejrza si, spostrzeg e go goni i przyspieszy biegu. Co do mnie, wicej uwagi zwaracaem na barw powoki, ni na 250 zbiega. Jak dugo bowiem powoka ta bya jasna, krystalicznie bysz-czca, mogem si przy szybkiej jedzie nie obawia niczego, natomiast zbieg nie mia ju czasu na rozgldanie si w drodze. Byem o jakie szedziesit krokw od niego, gdy zblia si ju do brzegu, biegnc resztk si. Nagle spostrzegem, e tafla solna w tym miejscu miaa zdradliw szarobrunatn barw. - Stj! - krzyknem. - Zapadniesz si w tym miejscu!... Ostrzeenie nie poskutkowao - uciekajcy bieg dalej w tym kierunku. Nie chciaem mierci biedaka, krzyknem za nim: - Bieg-nij na prawo, gdzie sl jest biaa, bo na tym brunatnym zginiesz! - ale i to ostrzeenie puci mimo uszu i bieg na olep przed siebie. W takich chwilach, gdy idzie o ycie ludzkie, myl i czyn musz by szybkie jak byskawica. Chwyciem lasso, ktre jakby przez dziwne jakie przeczucie wziem na siebie po uporaniu si z ratunkiem sendadora i w penym galopie rzuciem lasso za uciekajcym tak trafnie, e wanie w chwili, gdy jedn nog wpad ju do wody, zapaem go w ptlic i jednocze-nie osadziem konia na miejscu, o kilkanacie krokw przed cienk i kruch parti tafli solnej. Zbieg skoczy jeszcze krok czy dwa i szyba solna zaamaa si zupenie, zapadajc si wraz z nim pod wod. Gdybym szarpn szybko w ty, zbieg by nie poszed pod wod, ale takim nagym szarpniciem sam mogem pozbawi si ycia. Jechaem wic dalej, ale zatoczyem uk i lasso si napryo. Niestety, ugrzzo tak mocno wrd kry, e nie mogem wycign zbiega. Na dobitek w tej samej chwili ko mj zapad si rwnie tyln nog. Dobyem noa, chcc przeci lasso i w ten sposb uratowa sobie ycie, ale si wstrzymaem i jeszcze raz zadaem koniowi ostrog. Biedne zwierz pod wpywem blu skoczyo naprzd tak gwatow-nie, e wyrwao modzieca z obj mierci. Oczywicie nie mogem zatrzyma si nawet na okamgnienie, bo poszedbym na dno razem z koniem. Jechaem w zwolnionym tempie, aby nieszczliwy, cignity na lassie, nie rozbi si na mier. Zwijaem lasso pid po pidzi, a wreszcie udao mi si wydwign topielca przed siebie na siodo. Oczywicie powrt ze zdwojonym ciarem by do trudny i nie-bezpieczny, ale w kocu udao mi si jako dojecha do brzegu po 251 zwaach kry solnej, zwaszcza e ko mj ju si oswoi z tym niebezpieczestwem. Na brzegu oczekiwali mnie brat Jaguar, Turnerstick i Pena, ktrzy odebrali zbiega ode mnie, aby go ocuci. Ja zsiadem z konia. Dzielny gniadosz dra na caym ciele i parska raz po raz; widocznie czu instynktownie, e przeby przed chwil wielkie niebezpieczestwo. Syn sendadora wyglda okropnie. Ubranie podaro si na nim niemal w strzpy, a na ciele mia liczne obraenia. Kiedy wreszcie odzyska przytomno i zda sobie dokadnie spraw z tego, co zaszo, patrzy na mnie dugo, jakby chcia odgadn, co mnie skonio do ratowania go, po czym chwyci moj rk i rzek: - A jednak pan nie jest krwioerczy... Uratowa mi pan ycie. Prosz powiedzie, czym mgbym si panu odwdziczy za to. - Mnie? Niczym. Prosz by uczciwym czowiekiem i stara si naprawi krzywdy, ktre wyrzdzi ludziom w cigu ycia paski ojciec. - Tak, uczyni to. Przede wszystkim oddam panu dobrowolnie kipu... I sign do kieszeni, a ja rzekem: - Przecie kipu pan trzyma w rce!... - Rzeczywicie! Przypominam to sobie... Przepad wic w wo-dzie! ...

- Tak przepad bezpowrotnie! - Moe jednak rysunki si na co przydadz? Zaraz... gdzie mj pas? - Take na dnie jeziora... - Przebg! Tam wanie byy zaszyte rysunki. I c teraz? Moe poszuka... - To si na nic nie przyda. Koszt byby za wielki. Trzeba najpierw usun z tego miejsca powok soln, a potem opuci si na dno jeziora; do tego za niezbdni s nurkowie oraz odzie, liny i wiele innych rzeczy. Teraz wracajmy na gr, gdie oczekuje pana ojciec. Zgodzi si na to bez oporu i podylimy na szczyt skalny. Oczywicie nie byo ju obawy, aby zbieg chcia nam si powtrnie wymkn, wic nie pozwoliem na niego nakada wizw. Gdy przybylimy na szczyt skay, Indianie, ktrzy byli wiadkami pocigu, patrzyli na mnie jak na bohatera. Moim biaym towarzyszom 252 rzecz nie wydawaa si tak bohaterska, gdy wiedzieli, e mniej tu trzeba byo odwagi, ni umiejtnoci w postpowaniu. Sendador lea na ziemi. Oczy mu byszczay, nie wiadomo - z ra-doci, czy te z gorczki. Chwyci skwapliwie rk swego syna i dugo mwi co do niego, w czym mu nie przeszkadzalimy. Teraz bowiem temat ich rozmowy by nam ju obojtny, aczkolwiek przypuszczaem, e sendador jeszcze bardziej bdzie na nas wymyla, przecie omal nie byem przyczyn mierci jego syna, a po wtre - kipu i rysunki, do ktrych tak ogromn przywizywa wag, przepady bezpowrotnie. Ogarno mnie zdumienie, gdy sendador wezwa do siebie mnicha, ale ju zupenie innym, pozbawionym nienawici gosem. - Sennores! - rzek. - Serce moje skruszyo si nareszcie, w chwili, gdy widziaem syna, zapadajcego w to jeziora. I aby wam da dowd, e myl szczerze, pozwlcie mi opowiedzie w tej chwili przebieg mego ycia, wszystkie moje ze czyny i zbrodnie! - Nie, Geronimo Sabuco! Nie pozwol na to - zaprotestowaem. - Jeeli pan przeczuwa zbliajc si mier, to radzibym raczej pomyle o Bogu, a nie traci czasu na spowied przed nami. Jeeli pragniesz pociechy religijnej, to udzieli jej panu pobony brat Hilario. - Susznie. Czy pan mi przebaczy to, co zawiniem wzgldem pana? - Z caego serca. - Dzikuj. A co pan zamierza uczyni z moim synem? - Nic. Moe si uda, dokd mu si podoba. Mam nadziej, e nie zapomni o tym, co si tu stao i przekona si, i Pan Bg jest nie tylko sprawiedliwy, ale i miosierny. - Pjd wic do mnie, mj synu! Podaj mi rk i posuchaj. Przykro to i bolenie ojcu przemawia do syna w ten sposb w ostatniej godzinie, ale c robi. Ja ciebie wcignem na bezdroa nieprawoci. Musisz si poprawi i wynagrodzi ludziom krzywdy, ktre im wyrzdziem. To moja ostatnia wola, a twoje gwne zadanie na reszt ycia... Te sowa zatwardziaego grzesznika i zbrodniarza mocno mnie wzruszyy. T nag zmian wywoa zapewne wybuch mioci do ocalonego syna, a po czci trwoga przed zbliajcym si konaniem. Mwi z wielk trudnoci, czsto brakowao mu tchu, a na czoo wystpi kroplisty pot. Nie ulegao wtpliwioci, e nadchodzi koniec. Syn sucha z rozrzewnieniem sw ojca i pod ich wpywem rwnie 253 przeobrazi si duchowo. Uczu skruch i poj, e prowadzi zbrodnicze ycie. - Jeste bogaty - mwi do niego drcym gosem sendador - i wiesz, gdzie nasze mienie si znajduje. Ale wiadomo ci rwnie, e do majtku doszlimy drog nieuczciw, wic powiniene zwrci go tym, ktrych skrzywdzilimy. Uczy to i yj odtd uczciwie. Mnie lej bdzie na tamtym wiecie, gdy si przekonam, e usuchae moich rad. al mnie ogarnia, e nie mog ju sam naprawi krzywd, ktre wyrzdziem!... Skrucha ojcowska wywara na modziecu niezwykle silne wraenie. Otarszy zy, odpowiedzia: Byem ci zawsze posuszny, ojcze, a wic i teraz bd. Przyrzekam ci, e stanie si podug twej woli.

- Dzikuj ci, synu najdroszy - odrzek z ulg umierajcy. - Teraz usu si, bo chciabym jeszcze mwi z duchownym. Przejty do gbi serca powag tej chwili, odszedem i ja na bok, dajc znak towarzyszom, aby mnie naladowali. Ich jednak mniej interesowa tragiczny koniec sendadora - myli ich zwrcone byy ku czemu innemu, a mianowicie rozprawiali, czy nie daoby si jeszcze odszuka kipu. Moe syn sendadora zgubi je jeszcze po drodze, zanim wpad pod wod? Zwrcili si z tym do mnie i musiaem zej z nimi nad jezioro, pozostawiajc przy umierajcym brata Hilaria. Dugo szukalimy zaginionego kipu, ale bez skutku i radzi nieradzi musielimy ostatecznie zrezygnowa z olbrzymich skarbw Inkasw. Po dwch godzinach wrcilimy na gr, prowadzc ze sob zbiegych stranikw, ktrzy krcili si po okolicy i teraz przystpili do nas bez obawy. Sendador pojednany z Bogiem, zapad w omdlenie, a brat Hilario siedzia obok niego. Zakonnik mnie zobaczy i rzek skwapliwie: - Sendador wyrazi al za grzechy i Bg mu je odpuci w swej niezgbionej askawoci. Z rysw twarzy rannego byo wida, e ju umiera, ale jeszcze na chwil odzyska przytomno, ucisn syna i zdoa jeszcze wyszepta: - Tam... ley... Juan Gomarra... Pogrzebcie go przy mogile brata, a obok... i mnie... Niebawem nawrcony grzesznik poegna si z tym wiatem... Odmwilimy nad zwokami modlitwy, w ktrych uczestniczyli rwnie Indianie, po czym cay oddzia uda si na d na nocleg, ja za 254 z modym Sabuco i bratem Jaguarem przesiedzielimy ca noc w pobliu zmarego. Na drugi dzie rano pogrzebalimy uroczycie zwoki sendadora, Gomarry i kilku Chiriguanosw, ktrzy padli w bitwie, po czym opucilimy Pampa de Salinas. Przedtem nie wiedzielimy, e sendador mia syna, i e mody ten czowiek by niejako wsplnikiem czynw swego ojca. Byem bardzo ciekawy przeszoci tego modego czowieka, lecz nie wypadao mi wprost o to zapyta. Inni jednak pod tym wzgldem nie mieli skrupuw i ju podczas pierwszego postoju na nocleg poczli go zasypywa pytaniami. On jednak odpar spokojnie: - Sennores. Prosz was bardzo, uszanujcie moj tajemnic; ktrej odsonicie ani mnie, ani wam adnej korzyci przynie nie moe i nie zmieni w niczym tego, co si ju stao. Popeniem wprawdzie bardzo wiele zego, ale bdcie pewni, e odtd zaczn inne ycie, aby naprawi zo, jakie razem z nieboszczykiem ojcem ludziom wyrzdziem. Udam si tam, gdzie on y, i to niech wam wystarczy! Po takim wyjanieniu nikt si ju nie odway wypytywa go jeszcze. Nad Rio Salado nasze drogi rozeszy si. Mody Sabuco poegna si z nami i na czele Chiriguanosw i Tobasw powdrowa dalej, my za skierowalimy si do Tucuman. Tu oczekiwa nas ju stary Desierto z Unic i Hornem. Zabawilimy w Tucuman kilka dni, zaywajc dobrze zasuonego wypoczynku, po czym Monteso zebra swych yerbaterw, poegna si z nami i odjecha do swoich. W pewnej miejscowoci na Pwyspie Jutlandzkim, mieszka Horno ze swoj maonk Unic i bardzo miymi dzieciakami, ktre s ogromn pociech starego dziadka. Trzyma si on jeszcze do krzepko i czsto wyjeda do stolicy w odwiedziny do przyjaciela Peny. Przy szklance wspominaj sobie niedawne, a tak ciekawe czasy, pene przygd i niebezpieczestw. Spdziem niedawno z nimi kilka najpikniejszych dni w yciu, podejmowany w ich domu z ogromn serdecznoci.

255
W pikn, ksiycow noc letni rozmawialimy dugo o puszczach Ameryki Poudniowej i o jej mieszkacach, Indianach, ktrych szybko mona ucywilizowa, gdyby tylko cho odrobin dobrych chci przyczynili si do tego przedstawiciele rasy biaej...

KONIEC

Vous aimerez peut-être aussi