Vous êtes sur la page 1sur 36

Chiny 2007

Wprowadzenie
W Chinach byliśmy przez 3 tygodnie, od poniedziałku 30.07.2007
do soboty 18.08.2007. Wykupiliśmy jedynie bilety na samolot i fru.
Oczywiście wcześniej we czwórkę przedyskutowaliśmy, co chcemy na
miejscu zobaczyć. Ostrych tarć w tym względzie nie było, bo przy
pierwszej wizycie kanon jest jasny, a różne odchylenia łatwo
storpedować brakiem czasu. Plan był zatem napięty, a relacja będzie ex-
post. Mapę wyprawy zamieszczam niżej. Można na niej obejrzeć nie
tylko trasę podróży ale także lokalizację niektórych zdjęć. Niestety nie
wszystkich, choć może z biegiem czasu także to uzupełnię. W wersji
elektronicznej dostępne są linki – w tekście są one pogrubione.

Orientacyjna mapa podróży

Relacja ma charakter jak najbardziej subiektywny. Starałem się


unikać opisów miejsc, które oglądaliśmy, odsyłając do innych stron w
sieci. Chciałem skupić się na ulotnych, nietypowych sytuacjach,
zatrzymać uwagę na nieoczekiwanym detalu, opisać ludzi oraz ich
odmienne spojrzenie na świat. Nie wiem czy mi się to udało. Oceńcie
sami.

1
Z informacji praktycznych: 1 Y (juan) = ok. 0,38 zł, więc ceny w Spis treści:
Y dzieliłem w przybliżeniu przez 3 i zaokrąglałem w górę ;-) Najtańszy
przelot zdecydowanie Aerofłotem. Hotele z dwuosobowymi pokojami
w granicach 10-30 zł (w Pekinie dużo drożej, nawet pow. 100zł) za Wprowadzenie ..................................................................................................1
pokój. Jedzenie w knajpkach w granicach 5-10 zł za obiad. Transport Za chwilę Chiny – słowo przed wyjazdem...................................................2
głównie koleją, autobusy bardzo ciasne, można też wynająć samochód –
za całodzienny przejazd z Datongu do Taihuai (ok. 250 km), ze Dzień 1, lądowanie w Pekinie.........................................................................3
zwiedzaniem po drodze, zapłaciliśmy ok. 200 zł (na 4 osoby, więc Dzień 2, Zakazane Miasto...............................................................................5
wyszło po 50 zł od łebka). Dzień 3, Świątynia Nieba i Wielki Mur.........................................................7
Dzień 4, Pałac Letni w Pekinie ....................................................................13
_____________________________________________ Dzień 5, Datong .............................................................................................18
Dzień 6, Wiszący Klasztor i inne .................................................................23
Dzień 7, Taihuai w tłumach .........................................................................28
Za chwilę Chiny – słowo przed wyjazdem
Dzień 8, Senne Taihuai..................................................................................32
Dzieje się. Staje się. Droga wypełnia swoje przeznaczenie. Droga Dzień 9, Podróż do Pingyao.........................................................................35
wiedzie na Wschód. Droga wybrana świadomie? Czy ja wybrany przez
Drogę? Trzeba się z Drogą pogodzić. Dać się jej unieść, dać jej nauczyć Dzień 10, Pingyao i okolice ..........................................................................39
mnie siebie, wzajemne wzbogacanie, słodkie niejednoznaczności. Dzień 11, Xi'an ...............................................................................................40
Dlaczego Chiny? Dzień 12, Terakotowa armia ........................................................................43
Zjedzony przez wieśniaków dinozaur, wioski zalane przez Dzień 13, Pagody i mury Xi'an.....................................................................45
powódź, koszmarny upał przy pochmurnym niebie, smog w miastach i
smok na polach, tłok w pociągach, problemy z biletami, pekińskie Dzień 14, Luoyang .........................................................................................47
pierogi z kartonem zamiast mięsa, jadalne karaluchy i pasikoniki, a w Dzień 15, Klasztor Shaolin ...........................................................................49
razie problemów ze zdrowiem – ochrona szpitala może cię pobić Dzień 16, Longmen i podróż do Szanghaju ..............................................51
łomami na korytarzu. Niezbyt zachęcająca perspektywa.
Dzień 17, Szanghaj.........................................................................................53
Ale z drugiej strony Zakazane Miasto, Wielki Mur,
Terakotowa Armia, posągi Buddy, ojczyzna Konfucjusza, Dzień 18, Suzhou ...........................................................................................56
Mencjusza, Sun Zi, Lao Tsy i taoizmu. Obawy Witkacego, zalew Dzien 19, Tongli.............................................................................................59
żółtej rasy, Państwo Środka, sens człowieka umieszczony w Dzien 20, Powrót ...........................................................................................62
umiejetności współdziałania a nie w autorozwoju, inny świat, inna
Oskar Weggel - Chiny....................................................................................64
cywilizacja, inne Wszystko. Obawy obawami, ale ciągnie niezwykle, tym
bardziej im obaw więcej, tym bardziej im więcej uprzedzeń. Poznać
dotknąć posmakować zobaczyć powąchać... Trzy tygodnie. Mniej niż
kropla w morzu.
Chiny, dlaczego tam? Dlatego bo.

2 67
Dzień 1, lądowanie w Pekinie
Lądowanie w Pekin o 5:30 rano. Połamani i zmęczeni szukamy
informacji jak dojechać do centrum oraz bankomatu, by wyjąć
jakiekolwiek pierwsze pieniądze. Okazuje się, że na lotnisku tylko jeden
bankomat przyjął tylko jedną z naszych kart. Trochę kasy zatem mamy,
do miasta dojedziemy. Stojącym przy wyjściu z lotniska taksówkarzom
dziękujemy. Szukamy informacji o autobusie u Chinki stojącej za ladą
czegoś w rodzaju kasy biletowej. Dostajemy numer autobusu i za chwilę
jedziemy autostradą do miasta. Mamy ze sobą nazwy wszystkich
kluczowych miejsc zapisane w "krzaczkach" i odpowiednio
powiększone tak, by można je było pokazywać nawet z daleka. Dzięki
temu kierowca autobusu wie, gdzie chcemy dojechać i wysiadamy w
odpowiednim miejscu. Dalej na piechotę szukamy wybranego w
przewodniku hotelu. Otaczający nas smog nie nastraja optymistycznie.
Prognozy na najbliższe dni są, delikatnie mówiąc, wilgotne. W
klimatyzowanym autobusie dało się wytrzymać, ale na zewnątrz
temperatura powietrza jest tropikalna, wilgoć osiada nie tylko na
twarzach, a ceglany pył zatrzymuje się na zębach.
Niestety, pierwszy hotel jest zajęty w całości, w drugim zostały
już tylko najdroższe pokoje po 1200Y. Zostawiliśmy dziewczyny z
bagażami w hotelu i wyruszyliśmy sprawdzić jeszcze inne lokalizacje.
Chcieliśmy dojechać do innej opisanej w przewodniku hotelowej
dzielnicy, ale trzej taksówkarze pod rząd tylko kręcili głowami i nie dali
się przekonać żeby nas tam zawieźć. Czyżby dzielnica "czerwonych
latarni"? No dobrze, w tej sytuacji pozostawał jedynie spacer po okolicy
i znalezienie kogoś mówiącego po angielsku, kto by nas skierował do
jakiegokolwiek hotelu w okolicy. Niestety, nie było z tym łatwo, ale w
końcu udało się i miły młody chłopak ze sklepu optycznego pokazał
nam ulicę, na której miało być podobno dużo hoteli. Faktycznie, po
kilkudziesięciu metrach zobaczyliśmy pierwszy. W środku odór chloru,
brak okien, ale cena całkiem przystępna, ok. 280Y za dwuosobowy
pokój. No dobra, ale warto sprawdzić coś innego. Dalej minęliśmy kilka
hoteli, które albo się budowały, albo remontowały, albo wyglądały na
zbyt drogie. Doszliśmy w końcu do Donghua Hotel i tam ostatecznie
po delikatnych negocjacjach postanowiliśmy zostać. Hotel był czysty,
niedaleko Zakazanego Miasta i niezbyt drogi. Aczkolwiek nocne
telefony z propozycją foot-masage były nieco zaskakujące. Później
okazało się, że i tak był to najdroższy nocleg na całej trasie.

66 3
Po prysznicu i kilku godzinach snu wyruszyliśmy na pierwszy Autor opisuje po kolei większość aspektów życia we
spacer po mieście. Trafiliśmy do jakiegoś dziwnego centrum współczesnych Chinach. Można wreszcie zrozumieć, dlaczego
handlowego, gdzie miała być podobno ciekawa i dobra knajpka, ale Chińczycy mogą „budować socjalizm kapitalistycznymi metodami”
zamiast niej było 50 innych przeróżnych knajp, więc po długich jednocześnie dalej czcząc Mao. Jak doszło do obecnego bumu
dyskusjach postanowiliśmy zjeść smażoną na blasze ośmiornicę z gospodarczego i dlaczego sami Chińczycy aż tak bardzo nie narzekają,
cebulą i ryżem. Ponieważ nie znaliśmy cen, posiłek ten okazał się być jak by się to mogło wydawać. Co więcej, są ze swojego kraju coraz
naszym chyba najdroższym posiłkiem w całych Chinach. Później bardziej dumni i podkreślają, że teraz Chińczycy do Chin wracają, a nie
zajrzeliśmy jeszcze na kawę (żeby nie ryzykować to weszliśmy do z nich wyjeżdżają. W kraju, który podobno jest komunistyczny!
chińskiego KFC) i nocnym spacerkiem wzdłuż bogato zaopatrzonych Wiedziałem już wcześniej że pojęcia europejskie trudno jest
sklepów na jasno oświetlonych ulicach, przeszliśmy do dworca zastosować do opisu społeczeństwa chińskiego. Do tego stopnia, np.
kolejowego, gdzie po ostrych bojach kupiliśmy bilety kolejowe do pojęcie „prawa człowieka” jest w zasadzie nieprzekładalne na język
Datongu. chiński. Chińczyk realizuje się poprzez współpracę z grupą. Jeśli grupa
dobrze funkcjonuje, dzięki miedzy innymi niemu – wtedy Chińczyk jest
szczęśliwy i samozrealizowany. Zachodni indywidualizm i
samorealizacja przez odróżnienie się, jest tak samo niepojęta dla
Chińczyka, jak chińskie współgranie dla nas. OK, ale jak to się
przekłada na codzienne życie i z czego w zasadzie wynikają takie a nie
inne postawy – to pięknie wyjaśnia Weggel. Używa do tego celu pojęcia
metakonfucjanizmu, ale co to jest – dowiecie się z lektury. Naprawdę
polecam!

Miejsce naszego pierwszego posiłku

Na kolejowym dworcu przeszliśmy chrzest bojowy w


zdobywaniu biletów. Oczywiście najpierw nie mogliśmy znaleźć
opisywanej w różnych relacjach kasy dla obcokrajowców. Wszędzie
tłumy, budynek wielki, każdy kieruje nas gdzie indziej, w końcu jednak
się udało - okazało się że w jednym z 50 tysięcy okienek siedzi mila pani
znająca język angielski. Zaopatrzeni w chińskie krzaczki z nazwami
miejscowości oraz kartkę i długopis w końcu kupiliśmy bilety do

4 65
Datongu. Niestety pociąg jechał dzień wcześniej niż chcieliśmy oraz nie
nocą tylko w ciągu dnia, w związku z czym mieliśmy o półtora dnia
Oskar Weggel - Chiny krótszy pobyt w Pekinie. Trudno, trzeba dostosować plany, zrobić
Tuż przed wyjazdem do Chin Gośka selekcję i dalej. Na koniec znaleźliśmy bardzo miłą knajpkę w
znalazła w internecie tą świetną książkę. Mnie południowych hutongów, gdzie w towarzystwie miejscowych
bardziej interesowała zamierzchła historia, Chińczyków zjedliśmy za grosze całkiem spory i smaczny obiad. Ale co
dlatego dość długo nie mogłem się zabrać do jedliśmy? Nie mam pojęcia - karta była w krzaczkach - zdaliśmy się na
tej lektury. W zasadzie przeczytałem ją gust kelnerki ;-)
dopiero po powrocie. I tu niespodzianka!
Naprawdę fascynująca rzecz! Jest to piąta
Dzień 2, Zakazane Miasto
edycja książki, która ewoluowała razem z
Chinami. Pierwsze wydanie ukazało się w Wstaliśmy rano i piechotką na Plac Tananmen. Plac robi
roku 1981, więc od tego czasu zmieniło się na wrażenie swoją wielkością (ponoć to największy plac na świecie?)
tyle dużo, że w zasadzie teraz jest to zupełnie Śmiesznie wyglądają na nim dziesiątki chińskich wycieczek, w których
inna książka. jednakowo ubrani szkolni turyści prowadzeni są jak wojskowe oddziały
Oddajmy na chwilę głos autorowi: pod kierunkiem przewodników dumnie trzymających wyciągnięte w
górę chorągwie. Do mauzoleum Mao Zedonga nie weszliśmy, być
„Celem tej książki jest w pierwszym rzędzie obalanie stereotypów. może było zbyt wcześnie, być może było w remoncie, poza tym nawet
Najłatwiej to osiągnąć, ukazując bez osłonek polityczne, gdyby było otwarte to kolejki ponoć są tu straszne, co jestem w stanie
gospodarcze i kulturalne wyzwania, którym Chiny muszą sprostać. sobie wyobrazić obserwując tłumy wycieczek spacerujących po placu.
Skomplikowane, a czasem wręcz nierozwiązywalne problemy, z Po obejściu całego placu daliśmy się wciągnąć tłumowi przez Bramę
jakimi boryka się ten kraj, pokazują, że nie jest on lewiatanem, lecz Niebiańskiego Pokoju do Zakazanego Miasta.
olbrzymim placem budowy, na którym dzień i noc prowadzi się prace
i dokonuje eksperymentów, a obok niewątpliwych sukcesów
pojawiają się katastrofalne błędy. Po drugie postaram się wykazać,
że tamtejsze sukcesy ekonomiczne nie są dziełem przypadku, a
ponadto w Chinach istnieją realne szanse na demokratyzację,
zwłaszcza na wybrzeżu. Po trzecie wreszcie, chodzi o ukazanie
Państwa Środka – w którym od roku 1949 ścierają się wpływy
marksistowskie, wolnorynkowe i elementy tradycji – jako
autonomicznego obszaru kulturowego o własnym systemie wartości,
który po nieudanej próbie maoistowskiej Rewolucji Kulturalnej od
dawna wkroczył na drogę renormalizacji. Wyraźnie odczuwalne
determinanty żywej od setek lat tradycji nie stanowią przy tym
wyłącznie elementów hamujących rozwój, lecz – przeciwnie –
wyzwalają kreatywne impulsy. Poglądową (i dla gospodarek
zachodnich częstokroć bolesną) lekcję pozytywnego oddziaływania Jeden z wielu placów Zakazanego Miasta
tradycji dała Japonia oraz Cztery Małe Smoki (Korea Płd.,
Tajwan, Hongkong i Singapur), wyrastające z tej samej prastarej Olbrzymi to jednak teren. I robi wrażenie. Żaden film ani zdjęcie
gleby metakonfucjanizmu co Chiny.” nie oddaje charakteru i klimatu tego miejsca. Organizacja przestrzeni,
olbrzymie place, centralne pałace i stojące nieco z boku zabudowania

64 5
mieszkalne dla cesarskiej rodziny i służby - to sprawia, że odbierasz to efekty ostatnich lat pracy – nie wydaje się to być takie niemożliwe. Nie
miejsce jako coś wyjątkowego. Pałace europejskie są monumentalne w chcę jednak wchodzić w futurystyczne dywagacje, chcę jedynie
pionie, Zakazane Miasto jest monumentalne w poziomie. Spójność zakończyć moja opowieść.
architektoniczna sprawia z jednej strony, że odczuwasz jedność Wczesnym rankiem taksówka dojechaliśmy na dworzec kolejki
wszystkich budynków, z drugiej strony po kilku godzinach czujesz się maglev. Przejazd przez miasto przy bezchmurnym niebie pogłębił
nieco zagubiony widząc kolejny podobny pawilon, w którym mieszkał tylko poczucie rodzimego cywilizacyjnego zacofania. Od hotelu
kolejny chiński cesarz. Na szczęście w orientacji pomaga elektroniczna przejechaliśmy ładnych kilkadziesiąt kilometrów szeroką autostradą
przewodniczka mówiąca płynna polszczyzną przez wygodną słuchawkę. przez środek miasta, postawioną niemal w całości na betonowych
Rozpoznaje ona lokalizację turysty i serwuje romantyczne lub pikantne palach kilka metrów nad ziemią. Mijaliśmy osiedle za osiedlem
historie związane z danym pawilonem. kilkunastopiętrowych mieszkalnych wieżowców, a na horyzoncie
Zdecydowanie najpiękniejszym miejscem Zakazanego Miasta jest majaczyły szklane biurowce Pudongu. Magnetyczny pociąg na lotnisko
położony na północnym skraju ogród. Zieleń, skałki, małe malownicze pokonuje odległość 30 km w 8 minut z prędkością 430 km/h. Został
altany, stare powyginane drzewa - aż zazdrość brała dla nauczyciela wybudowany jako linia eksperymentalna, by sprawdzić parametry przed
języka angielskiego, który uczył ostatniego cesarza - dostał on do swojej planowanym uruchomieniem podobnego pociągu na trasie Szanghaj-
dyspozycji jeden z pawilonów ogrodu. Pekin. Więcej komentarza chyba nie trzeba.
Na lotnisku w Moskwie tylko 12 godzin czekania, a w sklepach
najtańsza kanapka plus pół litra coca-coli kosztowało 14$. W Warszawie
okazało się, że bagaż połowy pasażerów nie przyleciał. Jednym słowem
twarde lądowanie w Europie ;-) Ale nic to. Wróciliśmy cali i zdrowi. Nie
było przyprawiającego o zawrót głowy dreszczu egzotyki, jak w
położonych na zupełnie innej planecie Indiach. Nie wiem jak reszta, ale
ja wróciłem porażony potęgą tego kraju widoczną na każdym kroku.
Oczywiście przy całej świadomości sytuacji politycznej i gospodarczej
warto zwrócić uwagę na jeden fakt. Statystyki w jakiś sposób opisują
tempo wzrostu gospodarczego i takie tam różne abstrakcyjne rzeczy. Ja
powiem tylko, że moja kuzynka, która była w Chinach ładnych kilka lat
temu (ale nie kilkanaście), widziała na ulicach szarych ludzi
poruszających się prawie wyłącznie na rowerach. Teraz ludzie są
kolorowi, uśmiechnięci i jeśli nie jeżdżą własnymi samochodami to
wsiadają do taksówki. Jeśli mówią o swoim kraju to słychać w ich głosie
dumę, a nie strach.
Nie jest moim celem idealizowanie obrazu współczesnych Chin,
ale wydaje mi się, że warto w tym państwie zacząć dostrzegać coś więcej
niż szary komunistyczny reżim i źródło taniej siły roboczej.
Zakazane Miasto to nie tylko monumentalny pałac

Po wyjściu z Zakazanego Miasta pojechaliśmy zobaczyć KONIEC


buddyjską świątynię Yonghegong. Pawilon za pawilonem, a w każdym
następnym coraz większy Budda. Razem z bocznymi pawilonami
poznawaliśmy architektoniczny schemat chińskiej świątyni, który

6 63
wreszcie okazja dla delikwenta, aby zarobił parę groszy (ups... juanów). miał się później powtarzać do końca wyjazdu w nie tylko buddyjskich
Na koniec posnuliśmy się po sklepikach i kupiliśmy chińskie świątyniach. Nawet meczet w Xi'an był zbudowany wg tego schematu.
bambusowe stożkowate kapelusze. W jednym z otwartych na ulicę To, czego później już nie zobaczyłem to były figury buddy
kramów z instrumentami muzycznymi sprzedawca pokazał mi jak się uprawiającego miłość. Naprawdę ładna i ciekawa rzecz, aczkolwiek nie
obsługuje zheng: brzmienie szarpanej długimi paznokciami struny jest bardzo jestem sobie w stanie wyobrazić lekcji wychowania seksualnego
modulowane poprzez jej naciskanie po drugiej stronie mostka. młodych cesarzy, jakie podobno odbywały się przy tych figurach.
Do Szanghaju wróciliśmy o zmierzchu i postanowiliśmy Niestety bateria w aparacie mi siadła, więc po wyjściu z cesarskiego
zobaczyć kolonialną dzielnicę francuską. Metrem dostaliśmy się na drugi pałacu nie zrobiłem już żadnych zdjęć.
koniec głównej ulicy i spotkało nas kolejne rozczarowanie tym miastem. Później odwiedziliśmy wieże Dzwonu oraz Bębna. Wieże takie
Dopiero po dotarciu do centrum czuć było kilkunastomilionową stały kiedyś w każdym mieście i za pomocą dzwonu oznajmiano
metropolię. Z nie tak dawnych przecież chińskich szarych mundurków i początek dnia, a za pomocą bębna koniec dnia. A może odwrotnie? Nie
rowerowych tłumów nie zostało nawet śladu. No może poza bardzo pamiętam. Na wieży Bębna co pół godziny bębnią, więc poczekaliśmy
rzadkimi muzealnymi lumpami w rewolucyjnych mundurach i w na koncert, ale ten okazał się być jedna wielka żenadą. Wyglądało to tak,
czapkach z czerwona gwiazda na czole. Dzisiaj Szanghaj to jakby przypadkowe osoby przyszły sobie pobębnić po kilkuminutowych
wielopoziomowe skrzyżowania, kolorowo oświetlone budynki i tłumy ćwiczeniach. Bez ładu i składu. Później jeszcze szczyt wzgórza Jingshan
zajętych taksówek. Pięknie podświetlone wieżowce, olbrzymie usypanego z ziemi wykopanej z fosy wokół Zakazanego Miasta. Piękny
przestrzenie handlowe na poziomie zero, poprzetykane sympatycznymi widok na pałac i cały Pekin. Na koniec pojechaliśmy do południowej
knajpkami i scenami, na których występowały różnej proweniencji dzielnicy hutongów, gdzie w miłej knajpce zakończyliśmy dzień.
zespoły: od punk-rocka, przez jazz, aż po piosenkę francuską.
Kolorowo ubrani ludzie, drogie samochody, światła i blichtr. Żeby tak
jeszcze można było przysiąść na chwilę na jakimś murku czy ławeczce.
Dzień 3, Świątynia Nieba i Wielki Mur
Lepiej tego jednak nie robić. Niestety. Z reguły są oplute... Zaczęliśmy od kompleksu Tiantan (Świątynia Niebios), pośrodku
którego położony jest Qiniandian, czyli Pawilon Modłów Dorocznych.
Centralny punkt Cesarstwa, środek Świata, miejsce w którym styka się
Dzien 20, Powrót
Niebo z Ziemią. Śmieszny opis tego miejsca znalazłem na stronach
Nasz wyjazd w końcu dobiegł końca. Trzy tygodnie czerwonych chińskiego radia międzynarodowego. Kompleks obejmuje olbrzymi
świątyń i złotych buddysiów. Przed wyjazdem Radek Pyffel park, do którego dojechaliśmy wczesnym rankiem. Po wejściu na jego
uśmiechnął się z przekąsem na nasz plan podróży stwierdzając – "no teren cały poranny uliczny harmider ucichł, a przestrzeń wypełniać
tak, taki cesarski model, nie wiem czy się nie znudzicie, ale jak chcecie" - zaczęły delikatne dźwięki dochodzące z nie wiadomo której strony. W
teraz wiem co miał na myśli. Jednak mimo wszystko kawał świata, czuć końcu pomiędzy gałęziami drzew dostrzegłem jakąś grupkę postaci od
potęgę tego kraju, potęgę kultury, która pomimo przemierzenia kilku której dochodziły dziwne dźwięki nieokreślonej muzyki. Gdy
tysięcy kilometrów jest wszędzie taka sama. Chińczyk z południa może podeszliśmy bliżej, okazało się, że to trzy grupy emerytek tańczyły z
się nie porozumieć z Chińczykiem z północy, ale jeśli zapiszą to, co wachlarzami coś w rodzaju baletu. Jedna kobieta była instruktorem,
mówią chińskimi znakami, to pomimo różnic w wymowie przeczytają reszta starała się naśladować jej ruchy. Wychodziło to niektórym lepiej
ten sam sens. Co więcej, pismo koreańskie i japońskie ma wiele niektórym gorzej, jednak widać było, że chodzi w tym wszystkim o
wspólnych lub podobnych znaków oznaczających podobne rzeczy. Dla wspólnotę działania a nie o perfekcję wykonania. Postaliśmy tam trochę,
Chińczyków ostatnie 200-300 lat to wypadek przy pracy, wyjątek zrobiliśmy zdjęcia i ruszyliśmy dalej. Nie wiem jak inni, ale ja
potwierdzający regułę, że Chiny to Państwo Środka, że Chiny to pomyślałem sobie, że śmieszne babcie przygotowują się pewnie do
centrum świata. Chińczycy są przekonani, że już niedługo zajmą z jakiejś oficjalnej akademii. Jednak po przejściu kolejnych kilkudziesięciu
powrotem należne im miejsce. Patrząc na ich zapał do pracy i widoczne kroków okazało się, że aktywności nie ograniczają się do baletów z

62 7
wachlarzami i do tej jednej grupy emerytek, i raczej nie są pawilonie kobieta brzdąkająca na zheng, w jeszcze innym facet grający
przygotowaniami do zbliżającej się akademii. na flecie o dźwięcznej nazwie dizi. Ten ostatni niestety się speszył jak
mnie zobaczył, przestał grać, ale wrócił do swojego zajęcia parę minut
po tym jak znowu został sam. Trudno wyczuć, czy byli to zatrudnieni
tam czasoumilacze, czy też klimat sprzyjał do takiej formy
hobbystycznej aktywności.
Na jednym z kanałów siedziała sobie na łódce kobieta
prezentująca, popularny ponoć do dzisiaj w południowych Chinach,
sposób połowu ryb za pomocą kormoranów. Uwiązane za nogę na
cienkim sznurku ptaki, maja założone na szyje metalowe obręcze, nie
pozwalające im połknąć upolowanej ryby. Na sygnał rybaka
wytresowane ptaki łapią ryby, rybak wyciąga wtedy za pomocą sznurka
kormorana do łódki i wyciąga z jego dzioba rybę. Nie wiem, czy kobieta
z Tongli była tam na stałe, czy też posadzili ją do celów aktualnie
kręconej reklamy. Widzieliśmy ją w sumie ze trzy razy w tym samym
miejscu, ale w pewnym momencie mogliśmy zaobserwować rybaczkę
przy pracy, filmowaną przez ekipę telewizyjną, pośród snujących się na
wodzie sztucznych mgieł.

Pekińscy emeryci z tradycyjnym instrumentem Er Hu

Wyczulony na różne dziwne uliczne dźwięki, ciągnięty


muzycznym magnesem przez zarośla i trawniki, wylądowałem na
małym skwerku, na którym kilku staruszków rzępoliło aż uszy puchły
na tradycyjnym instrumencie chińskim o wdzięcznej nazwie Er Hu. (
Dużo czasu zajęło mi później odnalezienie w Internecie jego nazwy ;-)
Niektórzy starali się nauczyć określonego utworu, na co wskazywał
rozstawiony przed muzykiem stojak z jakąś muzyczna notacją. Inni grali
albo z pamięci albo to co im w duszy lub pod palcami grało. Do
jednego siedzącego dziadka z instrumentem podszedł w pewnym
momencie inny dziadek i zaczął razem z tym pierwszym śpiewać. Ja
rozumiem, że muzyka chińska ma zupełnie inna skalę od europejskiej, ja Kormorany do łowienia ryb
rozumiem, że europejczyk musi się przyzwyczaić do tego, ale...
Słyszałem później różnych ulicznych grajków, którzy umieli to robić i Nie mogliśmy sobie darować również wycieczki chińska gondolą
było to naprawdę przyjemne estetycznie przeżycie. Jednak tutaj po kanałach, obejrzenia kilku domów zamienionych na muzea,
zarówno instrumentalista jak i wokalista nie trzymali najmniejszych przepłynięcia na wysepkę, na której podobno kręci się mnóstwo filmów
standardów czystości dźwięku. Podobnie zresztą było z innymi i tym podobnych atrakcji. Do poruszania się braliśmy rowerowe riksze,
ćwiczącymi na skwerku osobami. Nie przeszkadzało to jednak nikomu zaciskając zęby – z jednej strony czuliśmy się jak wyzyskujące
w doskonaleniu własnego muzycznego warsztatu. Nikt się nie skarżył, kapitalistyczne świnie, z drugiej strony była świadomość, że jest to
8 61
kupiliśmy bilety, pozostała kwestia znalezienia autobusu. Tu też nikt nie denerwował. Tutaj się przecież wspólnie gra na Er Hu i już. Nie
przyszła nam na ratunek nasza przewodniczka. Pokazała na bilecie, zauważyłem żadnego instruktora czy kogokolwiek, kto by kierował tą
które znaczki oznaczają nazwę naszej miejscowości i kazała uważać na kakofonią. Bardzo dziwne doświadczenie. Nagrany fragment duetu
żółty autobus, który miał przyjechać za około 10 minut. Gdy upewniła można posłuchać tutaj.
się że wszystko rozumiemy, przeprosiła nas, że musi już nas zostawić. Nieco dalej rozlokowane były kolejne grupy tematyczne. Po
Bardzo serdecznie jej podziękowaliśmy za pomoc zapewniając, że tak, muzykach trafiliśmy na grupę ćwiczących tai-chi. Nieco dalej była grupa
na pewno już damy sobie radę. Była to kolejna osoba w Chinach, która tai-chi z czymś w rodzaju mieczy połączonych z nunczako. Następnie
zupełnie bezinteresownie, postanowiła na poważnie podjąć się roli grupa wokalna przygotowująca się do wspólnego odśpiewania jakiegoś
naszego niespodziewanego przewodnika. utworu; niestety zrobiło się już późno i nie doczekaliśmy aż grupa
zacznie śpiewać. Brak czasu w Pekinie bardzo dał nam się we znaki i
bardzo żałowaliśmy że nie możemy po prostu pokręcić się po parku
dłużej. A w parku takich grupek było bez liku, babcie grające w zośkę,
grupy taneczne, instrumentalne, wokalne, sportowe, najprzeróżniejsze.
No ale trudno. Doszliśmy w końcu do głównego miejsca Świątyni
Nieba.

W jednym z ogrodów w Tongli

Samo miasteczko faktycznie senne, nastawione na turystów, ale


bez tłumów. Rikszarze nie nachalni, knajpki prawie puste, na straganach
spokój. Uliczki na przemian z kanałami tworzą kamienny labirynt z
niewielka ilością zieleni. Czując niedosyt ogrodów rozpoczęliśmy
zwiedzanie od zamienionego na muzeum domu bogatego kupca, gdzie Świątynia Nieba
pokoje mieszkalne przenikają się z altanami, stawami i roślinami w
sposób niemal niezauważalny, tworząc senną, klimatyczną oazę, w Jak dla mnie chyba najpiękniejsza pozycja na całej trasie.
której zapomina się o wszelkich troskach. Z niektórych pawilonów Olbrzymi plac, pośrodku majestatycznie stojący ogromny pawilon, gdzie
dochodziła muzyka. A to chłopak grający na sanxian w duecie ze cesarz wchodził tylko sam, by modlić się o pomyślność i urodzaj.
śpiewająca dziewczyną, grającą jednocześnie na pipie, w innym Pagoda przepiękna, odrestaurowana, proporcjonalna, idealna estetycznie

60 9
i architektonicznie. To są moje wrażenia, a szczegóły dotyczące samej się zdały prośby, że tylko na chwilę, tylko rzucić okiem, że jesteśmy tu
świątyni można znaleźć także na setkach innych stron, np.: blog tylko dzisiaj itd. itp. Zostaliśmy zaproszeni na koncert świateł o
sinologa, albo angielska Wikipedia. godzinie 21, a teraz przepraszamy, ale jest już nieczynne. Nie będę
Po obejrzeniu Tiantan pojechaliśmy obejrzeć Wielki Mur. opisywał naszej frustracji i złości na samych siebie, na zbyt późna porę
Najpierw taksówka na dworzec autobusowy Dongzhimen, na którym przyjazdu do Suzhou, na godziny pracy muzeów w tym mieście i w
różne osoby kierowały nas w różne miejsca, coś nam tłumaczyły, ogóle na cały świat. Wróciliśmy na dworzec, po drodze oddając rowery,
pokazywały na migi, zniecierpliwione pisały krzaczki, a my nic z tego na dworcu coś zjedliśmy i poczekaliśmy jedyne trzy godziny na
nie rozumieliśmy. W końcu znaleźliśmy przystanek, z którego odjeżdżał najbliższy pociąg do Szanghaju, na który udało się dostać bilety.
nasz autobus nr 916 i pojechaliśmy do miejscowości Huairou, skąd do
muru dojeżdżać miały już tylko busiki. W Huairou chcieliśmy coś zjeść, Dzien 19, Tongli
bo głód zaczynał dawać się we znaki naszym nerwom. Nie dość że
głodni, nie dość że upał, to jeszcze przyczepił się do nas niezwykle Na wycieczkę do Tongli właściwie zdecydowaliśmy się w
upierdliwy facet, chcący koniecznie nas zawieźć do Mutianyu i ostatniej chwili i znienacka. Poprzedniego dnia, Dorota z Bartkiem
przekonujący, że tu nie ma nic do jedzenia, a w Mutianyu jest. postanowili w pewnym momencie olać ogrody Suzhou i pojechać
Potraktowaliśmy go jak zwykłego naganiacza i postanowiliśmy sami właśnie do Tongli, jako do chińskiej Wenecji pozbawionej turystów.
znaleźć miejsce z żarciem. Niestety, lokale które znaleźliśmy nie Miejsce zachwyciło ich tak bardzo, że przysłali nam pełnego zachwytów
wyglądały dobrze, więc w poszanowaniu własnych żołądków sms-a z informacją, że zostają tam na noc oraz prośbą sprawdzenia
szukaliśmy dalej. Oczywiście nic nie znaleźliśmy, wystawiając na ciężka porannych pociągów z Suzhou do Szanghaju. Zgodnie doszliśmy do
próbę relacje pomiędzy wszystkimi nawzajem, a na koniec wsiedliśmy wniosku, że w takim razie poświęcimy oglądanie Szanghaju na rzecz
do busika tego upierdliwego gościa. Facet miał nerwowy tik cichego i spokojnego Tongli, by choć na koniec nieco się wyciszyć.
polegającym na niezwykle wyrazistym mruganiu wytrzeszczonymi Nauczeni doświadczeniem z poprzedniego dnia, wsiedliśmy
oczami, co wyglądało tak, jakby się nieustannie dziwił i mrugał, by się raniutko do pociągu i już o 9 rano ponownie wylądowaliśmy na
upewnić, że to co widzi jest prawdą. Koleś okazał się niezwykle rozkopanym i zatłoczonym placu przed dworcem kolejowym w Suzhou.
sympatyczny i zabawny, w czasie drogi ciągle coś nam pokazywał i Nie mogliśmy odszukać żadnych znaków informacyjnych, więc pozostał
tłumaczył nieustannie się śmiejąc. Jego wesołość w połączeniu z wypróbowany sposób pt. "koniec języka za przewodnika". Po
mruganiem oczami ze zdziwienia, jakby nie mógł uwierzyć, że droga, wytypowaniu dobrze ubranej, zadbanej młodej Chinki, następował atak:
którą jedziemy wygląda właśnie tak, a nie inaczej oraz widoki za oknem "do you speak english?" Za trzecim razem się udało i mogliśmy przystąpić
- to wszystko sprawiło, że cała nerwowość uleciała w góry. Gdy do pytań skąd odchodzi autobus do Tongli? Pytanie okazało się dosyć
dojechaliśmy, zamówiliśmy pierogi (nie obyło się oczywiście bez trudne, Chinka zastanawiała się jakiś jak nam wytłumaczyć drogę, po
negocjowania ceny) i ruszyliśmy w kierunku wyciągu, jadącego do czym stwierdziła, żebyśmy poszli za nią, ona nam pokaże, bo to za
położonego na grzbiecie góry Wielkiego Muru. trudno opowiedzieć. Rzeczywiście, droga do dworca autobusowego nie
Po zejściu z krzesełek wyciągu i przejściu paru kroków poczułem była może zbyt długa, jednak i tak zajęła nam z 10 minut po różnych
się, jakby mnie ktoś włożył na pocztówkę. Piękne zielone góry i wijąca dziwnych chodnikach, kładkach, mostkach i przejściach między
się po nich ikona Chin. Zawsze marzyłem, żeby zobaczyć kiedyś Mur na parkanami.
własne oczy, dotknąć go własna ręką, ale zawsze wydawało mi się to Gdy doszliśmy do dworca, sympatyczna Chinka nie poczuła się
pragnieniem nierealnym. Teraz stałem na przeciwko i nie mogłem zwolniona z obowiązku pomocy obcokrajowcom. Dopytała się w kasie
uwierzyć, że tu jestem. To nie dzieje się naprawdę. Uczucie stąpania po wszystkich szczegółów, następnie wytłumaczyła nam, że to jest miasto
historycznym miejscu mieszało się z uczuciem spełnionego marzenia i z opłatą za wstęp, że do biletu wstępu wliczony jest przejazd
kręciło mi się w głowie. Mur w tym miejscu nie jest wysoki, ma ok. 9m autobusem, że bilet ten uprawnia do wejścia do większości głównych
wysokości i ok. 6m szerokości na szczycie. Podobno może się na nim atrakcji, w związku z czym na pewno się opłaca go kupić. OK,

10 59
Nieświadomi niczego (ogrody u nas zamyka się przecież o zmieścić 10 ludzi obok siebie. Gdy idzie się pod górę, są zrobione na
zmroku) weszliśmy najpierw do Pagody Północnej Świątyni (Beisi Ta). całej szerokości schody. Mur obok wątpliwych funkcji obronnych,
Przewodnik prawi, że jest to najwyższa pagoda na południe od Jangcy, pozwalał Chińczykom przede wszystkim na szybkie przerzucanie
powstała w III w. n.e., odbudowana po zniszczeniach w 1582 roku. Jak wojska z jednego końca na drugi. System sygnalizacji świetlnej pozwalał
wszystko w Chinach nie wygląda na swoje lata, a pozwala ze swojego także na szybkie przekazywanie informacji pomiędzy strażnicami.
szczytu popatrzeć na stare chińskie miasto, w którym obok tysiącletnich
ogrodów jest las mieszkalnych i biurowych wieżowców. Następnie
wizyta w muzeum jedwabiu, gdzie można po angielsku poczytać o
historii jedwabnictwa oraz pooglądać narzędzia i żywe jedwabniki w
różnych stadiach rozwoju. Jeśli ktoś się nie brzydzi – polecam.
Krótki przejazd przez kilka przecznic i po raz pierwszy
zostawiamy rowery. Ogród Pokornego Administratora (Zhuozheng
Yuan) jest najrozleglejszym ogrodem Suzhou. Trochę zestresowani
czasem i zostawionymi rowerami nie potrafiliśmy w nim odsapnąć, ale i
tak można było poczuć spokój płynący z wijących się alejek i świetnie
utrzymanych pawilonów. Porośnięte lotosami jeziorka, bambusowe
gaje, drewniane pawilony – relaks i harmonia. Na końcu jeszcze rzut
oka na sporą kolekcję wiekowych bonsai. Ogród założył w XVI w.
cesarski urzędnik, który po rezygnacji ze stanowiska zajął się
zarządzaniem pracami ogrodniczymi. Piękny przykład sytuacji, gdy
uprawianie własnego ogródka dało dużo lepsze efekty również dla
potomnych, niż tzw. służba krajowi ;-)
Następnie wsiedliśmy na rowery i popedałowaliśmy do Ogrodu
Szczęścia. Po drodze zahaczyliśmy jeszcze o Xuanmiao Guan, czyli
taoistyczną Świątynię Tajemniczości. Do tej świątyni musieliśmy także Wielki Mur Chiński
dojść na piechotę szeroką handlowa ulicą tylko dla pieszych. Sama
świątynia nie różniła się zbytnio od innych poza tym, że jeden z Poszliśmy sobie szczytem Muru aż do końca wyremontowanego
posągów miał wychodzące z oczu małe dłonie. Nigdzie czegoś odcinka. Co kilkaset metrów mijaliśmy strażnicze wieże, każda podobna
podobnego nie widziałem i nie mam pojęcia, jakie znaczenie może mieć i każda inna. Za flankami rozciągał się cudowny górski zielony
ta postać? Ogród Yi Yuan należy do najmniejszych w Suzhou, jednak krajobraz. Próbowałem sobie wyobrazić codzienne żołnierskie życie w
wijące się pośród skał wąskie alejki oraz przejścia, w których ledwo tych warunkach i nie mogłem się oprzeć poczuciu absurdu: wpatrujesz
mieści się jeden człowiek, są tak skonstruowane, by sprawić wrażenie, się w zielony gąszcz, z którego możesz dostać strzałę, by bronić takiego
że ogród nie ma końca. Rzeczywiście jest to jakiś mikrokosmos, w samego zielonego gąszczu po drugiej stronie. Depresyjne i beznadziejne
którym można się bardzo przyjemnie zagubić. zajęcie. Doskonale rozumiem, że Mur nie był ciężką przeszkodą dla
najeźdźców. Doszliśmy do ostatniej strażnicy. Dalej, za tabliczką
Ogród Mistrza Sieci (Wangshi Yuan) był naszym następnym ostrzegającą przed niebezpieczeństwem, była już tylko ruina.
celem. Nie mogliśmy go znaleźć, kilkakrotnie pytaliśmy przechodniów Oczywiście jak większość, także i ja nie mogłem sobie odmówić wejścia.
jak do niego trafić i kilkakrotnie przejeżdżaliśmy uliczkę prowadzącą do Zrujnowany fragment trzyma się nawet całkiem nieźle. Są zachowane
wejścia. Już myślałem, że Mistrz Sieci grzebie coś w Matrixie, bawiąc się flanki i fragmenty chodnika, który po prostu zarośnięty jest krzakami.
z nami w chowanego, ale w końcu udało się! Dotarliśmy do bramy, Prowadząca bokiem ścieżka wskazuje, że ten nie wyremontowany
jednak tu czekała nas gorycz porażki: ogród właśnie zamykano. Na nic

58 11
odcinek nie jest nie do przebycia. Niestety, pozostałe osoby nie chciały innych uczestników ruchu... Ech, to było niezłe doświadczenie. Co
pozwiedzać dzikiego odcinka, więc musiałem zadowolić się krótkimi ciekawe, rower jest na tyle uznanym środkiem lokomocji, że nie tylko
odwiedzinami. Poza tym brak czasu także skłaniał do powrotu. ma oddzielone krawężnikiem od części samochodowej pasy ruchu (bo
Na ostatniej wyremontowanej wieży zostałem jeszcze trudno to nazwać ścieżka rowerową), ale także nie można nawet wejść z
zaatakowany przez walecznego chińskiego chrząszcza. Siedział sobie rowerem na zamknięte dla ruchu kołowego deptaki. Policjanci (czy
grzecznie taki 10-centymetrowy bydlak na flance, a ja, podły, po milicjanci?) nie pozwolą nikomu z rowerem wejść, wskazując specjalny
zrobieniu fotek - zdmuchnąłem go na zewnątrz Muru. Po chwili parking, na którym parkingowy za drobna opłatą (2Y) pilnuje
chrząszcz wyleciał znienacka i zaatakował mnie lotem koszącym. poprzypinanych do stojaków dziesiątek rowerów.
Zrobiłem unik, jednak on manewrem przez lewe skrzydło zawrócił po No dobrze. Co warto zobaczyć w Suzhou? Oczywiście: ogrody.
szerokim łuku i przypuścił ponowny atak. Miałem w ręku jakiś kawałek Przecież to najsłynniejsze miasto ogrodów! Ogrody chińskie w pełnej
gazety, zacząłem się więc bronić, machnąłem kilka razy i trafiłem bydlę, swej różnorodności. I co? I zobaczyliśmy dwa! Okazało się bowiem, że
przypierając go do ziemi. Waleczny chrząszcz nie zrezygnował i po ogrody otwarte są do godziny 16. W ogóle wszystko, co jest warte
odbiciu od posadzki przypuścił ponowny atak. Zacząłem uciekać zobaczenia otwarte jest do godziny 16. Także jeśli chcesz w ciągu
wykonując szybkie uniki i machając gazetą. Na szczęście po drugim jednego dnia obejrzeć chociaż kilka ogrodów – koniecznie musisz
trafieniu agresor uznał, że jednak nie da mi rady i odpuścił. przyjechać tutaj wczesnym rankiem. Nie pamiętam o której godzinie
Odetchnąłem z ulgą, napiłem się wody i, wyczerpany, rozpocząłem otwierają, ale zanim się wyjdzie z dworca, wypożyczy rower i dojedzie
powrót. na miejsce – warto być na stacji w Suzhou o 8 rano. O chińskich
Przespacerowaliśmy do drugiego wyciągu krzesełkowego, którym ogrodach i ich historii ładnie napisała Lanyun. Oprócz tego można
zjechaliśmy na dół. Na dole jeszcze drobne zakupy, czapki, chusty, zajrzeć do linków zamieszczonych pod postem.
ozdobne pałeczki itp. Wieczorem sprzedawcy łatwiej schodzili z ceny,
więc byliśmy zadowoleni. Zrobiło się na tyle późno, że kierowca busika,
dla którego nie było żadnych problemów i cieszył się jak dziecko, gdy
mówił, że na nas zaczeka, teraz zaczął się niecierpliwić. Wsiedliśmy więc
prędko do samochodu i wróciliśmy do Huairou, by zdążyć na autobus
do Pekinu. Na przystanku zatrzymał się inny autobus, z którego
kierowca wołał, że do Pekinu nas zawiezie za 4Y. Ponieważ na 916
musielibyśmy jeszcze trochę poczekać, poza tym 916 był droższy -
skusiliśmy się i to był nasz błąd. 916 był klimatyzowany a ten nie. 916
miał wygodne siedzenia a w tym moje nogi się nie mieściły. 916 jechał z
Pekinu godzinę, tym jechaliśmy dwie godziny. Tak to bywa jak człowiek
chce zaoszczędzić trochę czasu i pieniędzy.
Wieczorem w Pekinie postanowiliśmy w końcu iść na kaczkę po
pekińsku. Wybraliśmy knajpkę w hutongach na południe od placu
Tiananmen. Według mapy powinniśmy skręcić w uliczkę pośrodku
południowej pierzei placu. Doszliśmy na miejsce, a tam niespodzianka,
uliczka zagrodzona płotem nad którym ustawiony jest olbrzymi
billboard z wizualizacją bramy do kompleksu handlowego, jaka powstać
ma w tym miejscu. No dobrze, w takim razie dojdziemy z drugiej
strony. Przeszliśmy kawał drogi, a płot od budowy ciągle się ciągnął. W Ogrodzie Pokornego Administratora
Druga uliczka też zagrodzona, to samo z trzecią. Niestety okazało się,

12 57
Dzień 18, Suzhou że tak jak można przeczytać w wielu miejscach, tak i ta dzielnica
hutongów poszła pod młotek i jest w trakcie wyburzania pod nowe
Drukowany przewodnik poleca, by do zwiedzania Suzhou, czyli zabudowania, mające być gotowe przed przyszłoroczna Olimpiadą.
słynnego miasta ogrodów, leżącego kilkadziesiąt kilometrów od Ostatecznie na kaczkę po pekińsku wróciliśmy więc kompletnie
Szanghaju, wynająć rower. Z takim też postanowieniem wyszliśmy z wyczerpani do hotelowej restauracji. To był długi dzień.
hotelu. Bilet kolejowy udało się kupić dopiero na godzinę 11. Trudno,
zaczekamy, zjemy śniadanie. Okazało się, że na tej trasie w zasadzie
większość pociągów to szybka kolej do Nankinu, która jeździ z Dzień 4, Pałac Letni w Pekinie
podróżną prędkością 250 km/h. Wygodne lotnicze fotele, czyste
Z rana pojechaliśmy na dworzec kolejowy, zostawić plecaki w
zadbane wagony, kosmiczny wygląd całego pociągu przypominającego
przechowalni bagażu. Był to inny dworzec niż ten, na którym
francuskie TGV, wyświetlacz aktualnej prędkości wraz z komunikatami
kupowaliśmy bilety. Gdy taksówkarz dowiózł nas na miejsce, ogarnęła
o bieżącej stacji... zacząłem się zastanawiać czy nas nie przeniosło do
mnie panika. Surrealistycznie olbrzymi ni to zamek, ni to biurowiec,
Japonii? Czy nadal jesteśmy w Chinach? Do oddalonego o ok. 90 km
wielki jak Pałac Kultury, przy sześciopasmowej autostradzie... Jak tu
Suzhou dotarliśmy w niecałe 30 min.
znaleźć wejście? Jak odnaleźć właściwy peron? Jak odnaleźć cokolwiek
w takim molochu? Człowiek naczytał się tych wszystkich opowieści o
dzikich Chińczykach, wpychających się bez kolejki wszędzie i w każdy
sposób. Opowieści o wyścigach po peronie do odpowiedniego wagonu.
Od razu przypomniał mi się niezwykle chamski Polak na warszawskim
lotnisku, który ochrzanił nas, że: "nie pilnujecie swojej kolejki, a tam się
ktoś przed was wepchał! Jak wy chcecie po Chinach jeździć, jak tacy
niezorientowani jesteście!"

Pawilon w Ogrodzie Pokornego Administratora

Nerwica zwiedzania dała o sobie znać zaraz po wyjściu z dworca.


Prowadzeni przez zdezaktualizowaną mapę (tempo budowania,
przebudowywania i remontowania jest kolosalne nie tylko w
olimpijskim Pekinie, ale niemal w całych Chinach), dotarliśmy w końcu
do jednej z głównych ulic. Wyjęliśmy z bankomatu pieniądze i
wypożyczyliśmy rowery. Przemieszczanie się na rowerze, w tłumie
Chińczyków, pokonywanie skrzyżowań, na których światła kierowały Dworzec kolejowy w Pekinie
ruchem z jakąś wschodnią logiką, nieustanne próby wyczuwania intencji

56 13
Taksówkarz wysadził nas przy samym wejściu. Zwarliśmy szyki i były... rozczarowujące. Sama Perła Orientu czyli wieża telewizyjna
stanęliśmy w kolejce do bramki. Na każdym dworcu jest bowiem skaner będąca wizytówka miasta utrzymana jest w stylistyce plastikowej
bagażu i każdy plecak czy walizka większa od damskiej torebki musi być zabawki z lat osiemdziesiątych. Przydałaby się jej naprawdę porządna
prześwietlona, jak na lotnisku. W miarę sprawnie to poszło i znaleźliśmy modernizacja. Pozostałe wieżowce także nie odbiegają od tego
się wewnątrz hali. Nie było trudno zobaczyć boksy do przechowania przaśnego stylu kojarzącego mi się z nastroszonymi fryzurami zespołu
bagażu, trudniej było się dogadać z obsługą. Próbowaliśmy, jak Europe. Naszym ideałem został jednak budynek ze świecącym na
wszędzie, negocjować ceny, ale akurat w tym miejscu nie było to chyba czerwonym tle olbrzymim napisem Aurora. Sam Bund broni się
możliwe i musieliśmy zapłacić za kluczyk tyle, ile od nas chcieli. Nie kolonialną architekturą, ale na końcu Dalekiego Wschodu oczekiwania
było to mało, ale trudno, z plecakami nie pozwiedzamy. Teraz jeszcze są, pomimo pełnej świadomości kontekstu, jednak nieco inne.
pierogi i do cesarskiego Pałacu Letniego. Po drodze trzeba było Deptak nad Bundem zadeptany jest maksymalnie. Po prostu
zahaczyć o bank, by wymienić część dolarów na yuany, bo znalezienie tłok. Turyści, spacerowicze, sprzedawcy; tłum przy barierkach nad
bankomatu obsługującego nasze karty okazało się niemożliwe. wodą, zatłoczone ławki, co chwila ktoś chce ci sprzedać zegarek,
Wyszliśmy z dworca i wtedy zobaczyliśmy te tłumy przelewające wrotki, hulajnogę, migające piłki itp. Niby klimat jak w każdym
się we wszystkich możliwych kierunkach. Przy wchodzeniu mieliśmy turystycznym miejscu, ale tutaj podniesione to do potęgi nie wiem już
farta z powodu wczesnej pory, bo teraz kolejka do wejścia miała nie 10, której. Ponieważ mieliśmy i tak kupić komuś dla jaj podróbkę Rolexa
ale jakieś 110 m długości. Jednak w przeciwieństwie do postanowiliśmy sprawdzić wytrzymałość sprzedawcy. Gdy wykazaliśmy
apokaliptycznych opisów, nikt się nie przepychał, nikt nie awanturował; zainteresowanie pytając o cenę, był to sygnał dla handlarza, że tym
faktycznie Chińczycy wykorzystywali każdą lukę, by położyć swój bagaż klientom już raczej odpuścić nie wolno. Przeszedł razem z nami chyba z
na taśmie skanera, ale dzięki temu wszystko odbywało się płynnie, pół kilometra, stracił z pół godziny i na koniec zadowolony raczej nie
sprawnie, szybko i spokojnie. Podążające w różnych kierunkach był. Od ceny 300Y (ok. 100 zł) zszedł do 20Y (ok. 8 zł). W ten sposób
strumienie ludzi trzymały się swoich wirtualnych pasów i tylko my, białe staliśmy się posiadaczami "oryginalnego" Rolexa za jedyne 8 zł. Nie
dzikusy z Zachodu, zakłócaliśmy ten krwiobieg, chcąc zrobić zdjęcie wiem, ile kosztuje wyprodukowanie zegarka. Ale chyba niewiele.
albo zerknąć na druga stronę chodnika. Pod kładką dla pieszych (z Gdy nadszedł zmierzch, który jeszcze nie był nocą, ale już nie
dworca na drugą stronę ulicy) biegła autostrada, której kilka był dniem, poszliśmy na kawę, odpocząć i poczekać na neony.
środkowych pasów wchodziło pod ziemię, by ominąć skrzyżowanie. Kawiarnia, z widokiem na Pudong, serwowała jedynie kawę i lody, które
Efekt był taki, że z jednej strony kładki była szeroka w sumie na 12 smakowały wyśmienicie pomimo bajońskiej ceny. Przez te kilkadziesiąt
pasów ruchu ulica, a z drugiej strony kładki widać było normalna minut byliśmy jedynymi klientami. Po odpoczynku poszliśmy oglądać
trzypasmową arterię, z szerokim pasem zieleni pośrodku, składającym miasto nocą. Pozytywne wrażenie to że miasto tętni życiem. Nie tylko
się z pięknie przystrzyżonych rabat. na głównej ulicy ale w ogóle. Mnóstwo ludzi, z których część się gdzieś
W China Bank bankomat był nieczynny, a jedyną osobą mówiącą spieszy, część spaceruje, część zbija bąki. Co chwila zaczepia
po angielsku był jakiś miły pan z kolejki. Jednak na pytanie gdzie jest sprzedawca dziwnych owoców, czasem nawinie się żebrak, ale rzadko,
najbliższy czynny bankomat padła odpowiedź "tutaj za drzwiami, ale on bo policja od razu ich usuwa. Wieczorem, już po godzinie 22, trudno
jest nieczynny". Pozostawało więc stanąć w kolejce, aby wymienić nam było złapać taksówkę do hotelu. Nie dlatego że jest ich mało.
dolary. Wspomniany pan okazał się nieocenioną pomocą, wyjaśnił Większość była zajęta, a wolne natychmiast były wyłapywane przez
wszystkie zawiłości biurokratyczne, które trzeba było wypełnić, a na grupy chętnych. Musieliśmy odejść sporo od centrum, by w końcu
koniec chciał nas przepuścić przed siebie, kolejny raz zadając kłam złapać transport do hotelu.
wszystkim historiom o bezceremonialności Chińczyków. Dobra, mamy
kasę w kieszeni, jedziemy wreszcie do Pałacu Letniego.
Pałac Letni okazał się schowanym za mgłą olbrzymim
kilkusethektarowym parkiem ze sporym jeziorem pośrodku, po którym

14 55
dalej. Przy tych poszukiwaniach spotkaliśmy jakąś parę z Polski, ale po kursowały statki wycieczkowe i pływało mnóstwo mniejszych i
tym jak dziewczyna zareagowała na brak zrozumienia u portiera większych łódek. Miejsce tak naprawdę do leniwego snucia się przez
słowami "kurwa, no przecież pokazuję ci te twoje znaczki ty cały dzień. My nie mieliśmy tego szczęścia, musieliśmy zdążyć na
popierdolony żółtku, czego ty kurwa nie kumasz?" - postanowiliśmy jak pociąg. Najpierw doszliśmy do Wyspy Południowego Jeziora na którą
najszybciej zakończyć tą znajomość, zanim się nawet rozpoczęła. W prowadzi słynny ponoć most Most Siedemnastu Łuków. Na moście
końcu zmusiliśmy jakiegoś taksówkarza, żeby zawiózł nas do hotelu pobawiliśmy się z gościem, który uczył dzieci podbijać patyk dwoma
wskazanego na wizytówce. Taksiarz bardzo protestował, twierdził że innymi patykami tak, by ten pierwszy cały czas był w powietrzu. Z
tam nas nie przyjmą, ale byliśmy twardzi. W hotelu rzeczywiście nas nie wyspy przepłynęliśmy statkiem w pobliże Marmurowej Łodzi. Jest to
chcieli przyjąć, twierdząc że jest to miejsce jedynie dla Chińczyków, że kamienna atrapa parostatku, którą zafundowała sobie ostatnia chińska
dla obcokrajowców jest za niski standard i że przepisy im nie pozwalają. cesarzowa pod koniec XIX wieku wykorzystując na ten cel kasę na
My tymczasem powoływaliśmy się na negocjacje z naganiaczem, z rozbudowę floty. Wyjątkowo dalekowzroczne myślenie inwestycyjne,
którym nawet ustaliliśmy cenę. Skończyło się w końcu tak, że wszak większość statków z tego czasu pocięto pewnie już na żyletki, a
zaprowadzono nas do hotelu na sąsiedniej ulicy, gdzie za wcześniej Marmurowa Łódź dzisiaj przynosi dochody z turystyki, choć
ustaloną cenę dostaliśmy dwa piękne i czyste pokoje. Uff... Prysznic, arcydziełem sztuki kamieniarskiej nazwać jej nie mogę. Zagłębiliśmy się
drzemka i do miasta. następnie w drobne parkowe ścieżki i dróżki. Jakiś starszy Chińczyk
przysłuchując się naszym uwagom rzucił w końcu do nas pytanie:
- Russki?
- Nie, polski! - odpowiedzieliśmy chórem, ale on się nie zraził i
dopytał:
- No pa russki gawaritie?
- Niemnożko, niemnożko, no gawarim - odparliśmy chórem,
więc rozmowa toczyła się dalej.
- A wy skąd?
- A z Polski
- Z Warszawy?
- Tak, z Warszawy.
- O, ja byłem w Warszawie, ze 25 lat temu. Ładne miasto.
- Tylko trochę mniejsze od Pekinu.
- No tak, mniejsze. Naród mały to i stolica mała - pokiwał z
politowaniem głową i przeprosiwszy nas pożegnał się, bo spotkał
jakiegoś znajomego. No tak, co to za naród, który ma marne niecałe 40
mln ludzi? To mniej, niż jakaś mało ważna mniejszość narodowa w
Perła Orientu, czyli wizytówka Szanghaju Chinach. Przy 1300 mln to plemię a nie naród. Ech te punkty
odniesienia.
Niestety dojechaliśmy do Szanghaju na tyle późno, że przez te Najpiękniejsza w całym parku okazała się jednak okolica wzgórza
wszystkie perturbacje z hotelami wylądowaliśmy w centrum na Długowieczności. Pięknie zdobione daszki, misterne drewniane
Bundzie dopiero o godzinie 18. W zasadzie była to nasza jedyna okazja konstrukcje, jaskrawo kolorowe zdobienia i niesamowite widoki z góry
zobaczyć miasto w resztkach zachodzącego słońca. Tak bowiem na park i jezioro. Następnie powrót na dół przez kręcone skalne
wyszło, że Szanghaj widzieliśmy w zasadzie tylko w nocy. Teraz wąwozy i bambusowe alejki. Przy jeziorze nieco dziwiły tłumy
spacerując po Bundzie łykaliśmy widoki w wielkim pośpiechu. A te Chińczyków wyciągających w górę ręce z aparatami. Choć drugiej strony

54 15
nie wiadomo, czy byli to Chińczycy, czy może turyści z Korei albo z chodził po pociągu raz z wnuczką, raz z wnuczkiem. A pociąg nie był
Japonii. Na chwilę wyszło słońce i momentalnie zrobiło się luźny, lecz wręcz przeciwnie. Korytarz między trzema rzędami foteli z
niesamowicie skwarnie. W tej sielskiej atmosferze turystycznego jednej strony i dwoma rzędami z drugiej strony wypełniony był ludźmi
centrum, na jednym z dziedzińców cesarskich pawilonów byłem w oraz walizkami i torbami, które nie mieściły się na półkach pod sufitem.
pewnym momencie świadkiem wydarzenia, które całkowicie zburzyło Dwa z naszych czterech plecaków leżały na podłodze pod fotelami.
we mnie obraz spokojnych Chińczyków. Podziwiałem sprawność dziadka, który z anielską cierpliwością
przeciskał się z dzieckiem na ręku do kibla i z powrotem.
Co jakiś czas w tym tłoku pojawiał się także sprzedawca
kolejnych porcji kurzych nóżek, orzeszków i słonecznika. Co kilka
godzin w wagonie następowało spore zamieszanie, bo nadchodził
Czyściciel, który wielką miotłą wygarniał spomiędzy nóg i spod stolików
sterty śmieci. Bowiem nasi dziadkowie i ich pociechy nie byli jedynymi,
którzy zrzucali wszystko na podłogę. Tak to już widocznie jest przyjęte i
byliśmy chyba jedynymi osobami, które się temu dziwiły. Gdy Czyściciel
doszedł do nas, przesuwał miotłą całkiem pokaźną górę. Wyobraź sobie
tych wszystkich ludzi z tymi wielkimi torbami robiących miejsce dla
tego wędrującego wysypiska. To jednak nie koniec. Uwieńczeniem całej
nocy był spektakularny sik na podłogę. Chłopczyk nie wytrzymał, albo
za późno dał znać że chce mu się siku i zaczął sikać na podłogę, w
leżącą pod stolikiem stertę śmieci. Nas zamurowało, dziadkowie
pomogli tylko chłopcu kucnąć, wąska strużka moczu powędrowała pod
siedzenia wprost do naszych plecaków.
Nie będę opisywał co się później działo. Najdelikatniej rzecz
Cesarski Pałac Letni w Pekinie ujmując nie byliśmy zadowoleni, a najmniej Dorota, której plecak
najbardziej ucierpiał. Nie poprawiło nam humoru ani wschodzące
Razem z tłumem turystów weszła rodzinka z dzieckiem, które słońce, ani widok Jangcy, która miała szerokość chyba z 3 km, a pod
cały czas płakało. Nie zawodziło w niebogłosy, jak to dzieci potrafią się kolejowym mostem przepływały statki wyglądające na dalekomorskie.
wydzierać, po prostu płakało. Ponieważ nie jest to w Chinach Jangcy była spowita mgłą brązową jak nasze samopoczucie. Jednak im
powszechny widok, obserwowałem dzieciaka, żeby zrozumieć powody bliżej Szanghaju tym mgła się rozrzedzała i w końcu ta zbyt długa
jego nieszczęścia. W pewnym momencie podszedł do niego szybkim podróż dobiegła kresu.
krokiem młody facet, krzyknął do niego jedno słowo i kopnął dzieciaka
w uda. Nie kopnął z całej siły, bo by dziecko zostało zmiecione, ale na Dzień 17, Szanghaj
tyle mocno, że dało się słyszeć mocne głuche klapnięcie kości. Efekt,
jak można się było spodziewać, był odwrotny od zamierzonego: Przy wyjściu z dworca jak zwykle zaczepiło nas kilku hotelowych
chłopak nie dość że zaczął płakać jeszcze głośniej to, chyba nie wiedząc łapaczy. Wzięliśmy wizytówki i postanowiliśmy najpierw sprawdzić
już co się dzieje, zsikał się ze stresu na chodnik. Odpowiedzią faceta upatrzony w przewodniku hotel niedaleko Bundu. Żaden taksówkarz
były głośne wymysły i kolejne kopniaki. Dopiero wtedy matka złapała nie chciał nas zabrać, wszyscy udawali zajętych, albo po zobaczeniu
dziecko na ręce cicho uspokajając ojca (?). Nikt nie reagował, nikt nie adresu nie chcieli tam jechać. Musieliśmy odejść spory kawałek od
protestował, nikt niczego nie widział, nikt niczego nie słyszał. dworca by wreszcie złapać taksówkę. Niestety, zabytkowy hotel okazał
Adrenalina wydzieliła mi się dość mocno, jednak nie reagowałem, bo się być po remoncie i ceny podskoczyły na tyle, że musieliśmy szukać

16 53
miejscówki, ale o spaniu mogliśmy zapomnieć. To była jedna z nie byłem u siebie. Czy to normalna praktyka? Czy takie są tu zwyczaje?
najdłuższych podróży w moim życiu. Choć nie powiem, również jedna Czy tak się traktuje tu dzieci? Tak się wychowuje chińskich twardzieli?
z ciekawszych. Nie jestem jednak chyba w stanie opisać jej ze Dalsza część pobytu wskazywała, że raczej był to wyjątek od reguły, ale
szczegółami. Zabieram się do tego od dłuższego już czasu i chyba dlaczego w takim razie nikt nie zareagował? Długo dochodziłem do
skapituluję. Dość powiedzieć, że mieliśmy do czynienia ze wszystkimi siebie.
stereotypami na temat zachowań Chińczyków. Bardzo miłe dwie starsze Na koniec, tuż przed wyjściem, w jednej z altanek pojawił się
panie, które za pomocą jedynie komunikacji niewerbalnej starały się za utykający na jedną nogę sympatycznie wyglądający staruszek. Przyniósł
wszelka cenę być uprzejme i pomóc nam w przetrwaniu długiej drogi. ze sobą długi wielki pędzel oraz miotłę. Dokładnie zamiótł chodnik
Myślę, że gdyby nie one mógłby w którymś momencie nastąpić jakiś pod altaną, a następnie maczając pędzel w kałuży zebranej w małym
wybuch. zagłębieniu, zaczął malować na zamiecionym chodniku chińskie znaki.
Jeden znak na jednej chodnikowej płycie, w pionowym układzie, na
naszych oczach powstawał tekst, którego nie mieliśmy szansy odczytać.
Staruszek z tajemniczym uśmieszkiem w kącikach ust pokrywał coraz
większą liczbę płyt, przenosząc się z jednego końca altany w drugi. W
międzyczasie znaki powoli wysychały i znikały, ale nie wiem czy wtedy
zaczynał pokrywać płyty od nowa czy rozpoczynał kontemplację
swojego ulotnego dzieła, bo musieliśmy wracać do pociągu.

Główny posąg Buddy w Longmen

Z drugiej strony bowiem mieliśmy do czynienia z małżeństwem


dziadków podróżujących z dwojgiem nadpobudliwych wnucząt. Dzieci
te nieustannie łuskały ziarna słonecznika, otwierały kolejna paczkę
orzeszków, albo obgryzały marynowane kurze nóżki. Łupiny,
opakowania, obgryzione kości lądowały oczywiście na podłodze. Kaligraf
Jedzenie wystarczało na zajęcie uwagi przez krótki czas, wiec dziadek

52 17
Na dworzec dostaliśmy się bez problemu, bo dla małych bagaży Gdy czekaliśmy już na autobus, do przystanku oprócz innych
podręcznych (a nasze plecaki były już w środku) było osobne wejście, osób podszedł, a raczej przykuśtykał wesoły staruszek. Uśmiechając się
do którego kolejki nie było prawie żadnej. Szybko jeszcze przed drogą do nas coś zaczął pokazywać, żebym dał mu swoją rękę. Chce się
coś zjedliśmy w dworcowej knajpie, odebraliśmy bagaże (okazało się że przywitać? Podałem mu prawą rękę, ale on machnął swoją ze
trzeba coś dopłacić do poprzedniej ceny) i pobiegliśmy na peron. zniecierpliwieniem i wziął w swoje dłonie moją lewą. Rzucił okiem i z
Dworce skonstruowane są w ten sposób, że dla każdego pociągu jest uśmiechem wyciągnął w górę kciuk, a wszyscy dookoła zaczęli się
oddzielny rząd w oddzielnej poczekalni. Jakiś czas przed odjazdem cieszyć. Ja też poczułem się lepiej, ale staruszek przystąpił do dalszych
pociągu zaczynają być wpuszczani na peron pasażerowie za okazaniem badań. Pomiędlił trochę moja dłoń, lekko się skrzywił i kazał mi
biletu. Dzięki temu na peronie są tylko pasażerowie pociągu, a i tak przykucnąć. Następnie położył swoje dłonie na mojej głowie i
tłumek jest niemały. Ponieważ mieliśmy miejscówki, żadne delikatnie ją uciskał. Niestety, przyjechał autobus, więc wstałem i
apokaliptyczne opisy nie znalazły potwierdzenia w rzeczywistości i pokazując na otwarte drzwi zacząłem się tłumaczyć, że muszę jechać.
spokojnie oraz w bardzo cywilizowany sposób wsiedliśmy do pociągu Staruszek ścisnął mnie silnym chwytem za rękę i kategorycznie domagał
do Datongu. się dokończenia operacji. Miałem spory kłopot z wyswobodzeniem ręki.
Po siedmiu godzinach wylądowaliśmy na stacji kolejowej w W końcu się udało i pojechaliśmy. Do dziś się zastanawiam, czy w jakiś
Datongu. Złapał nas jakiś koleś z tabliczką CITS w ręku oferując poważny sposób nie naruszyłem wtedy bioenergetycznej równowagi
noclegi. Wiedzieliśmy, że to państwowe biuro turystyczne, więc po mojego ciała... ;-)
informacji o cenie podążyliśmy za nim. Wskazana przez niego młoda
Chinka zaprowadziła nas do hotelu, gdzie za naprawdę rozsądną cenę Dzień 16, Longmen i podróż do Szanghaju
spędziliśmy dwie noce w czteroosobowym dormitorze. Było w miarę
czysto, niestety umiejscowione na korytarzu prysznic i kibel były w tej Dokładnie cały dzień spędziliśmy w grotach Longmen.
samej kabinie, co oznaczało, że bierzesz prysznic stojąc na kiblu (a Potworny upał i duchota sprawiły, że wypiłem dwa chińskie redbule, co
raczej nad dziurą fekalną w posadzce). Jak dla mnie zbyt ryzykowna okazało się błędem, bo zacząłem się trząść jak galareta i zrobiłem się
zabawa. Ale, co kto lubi... nerwowy. Z grot wrażenie zrobił na mnie jedynie centralny zestaw
największych posągów kompleksu, czyli Grota Modłów za Przodków.
Reszta ciekawa może dla archeologów i pasjonatów kamiennych
Dzień 5, Datong zdekompletowanych rzeźb, dlatego oprócz grot zająłem się
Pierwsze kroki tego dnia skierowaliśmy do biura CITS. fotografowaniem chińskich turystek. Po przejściu na drugą stronę rzeki
Postanowiliśmy spróbować dogadać się na przejazd do Wutai Shan. zwiedziliśmy willę w której ukrywał się kiedyś jakiś chiński oficer o
Okazuje się, że za 600Y możemy wynająć samochód, który zawiezie nas nazwisku Jiang Jieshi. Była też mowa o Rewolucji Kulturalnej i jej
do Taihuai zahaczając po drodze o Drewnianą Pagodę w Yingxian fatalnych skutkach. Gdy w końcu doszliśmy, że Jiang Jieshi to w istocie
oraz Wiszący Klasztor. Poprosiliśmy także o zarezerwowanie hotelu w Czang Kaj-szek, trochę się zdziwiliśmy. Chyba jednak daleko nam do
Taihuai oraz Pingyao, a także zamówiliśmy rezerwację biletów zrozumienia chińskiej historii i sytuacji.
kolejowych z Pingyao do Xi'an. Bilety miały na nas czekać w hotelu w Piękny park, w którym na spokojnie wypiliśmy zimne piwo, był
Pingyao. Wszystko wyglądało na świetnie zorganizowane, zapłaciliśmy przesympatyczną odmianą od przyprawiającego o ból głowy
więc prowizję, znegocjowaliśmy cenę samochodu do 550Y i ruszyliśmy turystycznego pędu. Chińscy turyści robili sobie z nami zdjęcia, a czas
zwiedzać groty Yungang. zwalniał tempo do normalnej prędkości. Wieczorem mieliśmy wsiąść do
W grotach posągi buddy. Tysiące posągów buddy. Budda pociągu do Szanghaju, ale teraz nie miało to najmniejszego znaczenia.
trzymetrowy, budda siedemnastometrowy, kilkaset buddów Jednak wszystko co dobre, szybko się kończy i ostatecznie
dwucentymetrowych, buddysie kolorowe i naturalnie kamienne, znaleźliśmy się w tym pociągu, w którym mieliśmy spędzić 16 godzin
buddysie w całości i wybrakowane. Posągi i groty, groty i posągi. podróży w normalnej siedzącej pozycji. Na szczęście udało się dostać

18 51
mnichów. Staje przed oczami scena z filmu „Klasztor Shaolin” z 1973 Najstarsze groty z V w. Gdzieniegdzie dziury po posągach
roku (tego bez Bruce'a Lee). Całość może nieco większa od standardu, ukradzionych przez archeologów. Część z zachowanymi lub
ale jednak niezbyt daleko od niego odbiegająca. Następnie ostatni odnowionymi zdobieniami barwnymi. Nie będę tu przepisywał
obowiązkowy punkt programu czyli Las Stup. Według rozkładu przewodnika, bo nie to jest moim celem, więc poprzestanę na tym, że
wycieczki zostało nam na niego 20 min. Dogadaliśmy się jakoś z całość robi wrażenie. Jednak wykute w skale dżinijskie rzeźby w
przewodniczką, że odjeżdżają stąd także autobusy do Luoyang i że okolicach Gwalioru w Indiach zdecydowanie bardziej mi się podobały.
wrócimy już samodzielnie. Już na spokojnie pokręciliśmy się miedzy
stupami. Klimat trudny do opisania. Teren niewielki, po oddaleniu się
od tłocznego centrum można łatwo znaleźć zaciszne miejsce. Ja miałem
poczucie z jednej strony zaciekawienia wreszcie czymś odmiennym
połączonym z czymś w rodzaju odczuwania obecności spokojnych
duchów, które z łagodnym uśmiechem w kącikach ust pobłażliwie na
nas spoglądają. Z drugiej jednak strony miałem poczucie bycia intruzem
w miejscu, którego nie rozumiem i którego znaczenia nie potrafię
docenić.

Jeden z posągów w kompleksie Yungang

Po obejrzeniu grot wracamy do miasta, by liznąć trochę starówki.


Poranne wrażenie było dość przygnębiające. Pył i kurz, ruina na
podwórkach, najprzeróżniejsze pojazdy samoróbki, obraz zniszczonego
przemysłowego miasta, przy którym Katowice w PRL-u były na
naprawdę wysokim poziomie. Lądujemy na głównym placu i kierujemy
Wewnątrz Klasztoru Schaolin się w stronę zaznaczonych na mapie świątynnych kompleksów. I tu
niespodzianka. Plac jest równy, czysty, schludny i kolorowy. Po drodze
Podobno ze szczytu pobliskiej góry, na która można wjechać mijamy kolorowe reklamy z chińskimi znakami, równo ustawione
wyciągiem jest piękny widok na okolicę. Może wjechaliśmy na rowery i skutery przed bogatymi domami towarowymi, gdzieniegdzie na
nieodpowiednią górę, a może spodziewałem się zbyt wiele. Widok był ustawionej na chodniku scenie promocyjne koncerty i konkursy. Życie
ładny, ale nie powalający. Pokręciliśmy się trochę i poszliśmy w tętni, zapachy jedzenia wokół, młode Chinki z utapirowanymi włosami,
kierunku przystanku. Po drodze przejechaliśmy obok wielkich placów, młodzi Chińczycy w modnych ciuchach i żelem na głowie. Pomieszane
na których ćwiczyli współcześni adepci sztuk walki. Ech, gdybyśmy to wszystko z rozłożonymi bezpośrednio na ziemi sprzedawcami
nie stracili tyle czasu rano! Teraz pozostało nam tylko cyknięcie kilku najróżniejszych, nikomu niepotrzebnych rzeczy.
fotek i w nogi. Tak po japońsku.
50 19
Weszliśmy w boczną uliczkę i doszliśmy do świątyni. Wyglądała studentki, były telefony do kierownika, uratowała nas chyba zbliżająca
na niedawno odnowioną, a okazało się że to najprawdopodobniej po się olimpiada. Dostaliśmy nowy pokój, a następnego dnia miał się z
prostu jest nowa świątynia. Wewnątrz kręciło się sporo mniszek i nami skontaktować boss. Nikt do nas nie przyszedł.
mnichów i wyglądało na to, że szykują się do swojego nabożeństwa (?).
Rzeczywiście, w pewnym momencie zebrali się w ostatnim głównym
pawilonie, prowadzący mnich zaintonował mantrę i rozpoczęło się coś
Dzień 15, Klasztor Shaolin
w rodzaju buddyjskiej mszy. Po obu stronach umieszczonego pośrodku Ponieważ nasze przewodniki zapomniały o okolicach Luoyang,
posągu stały dwie grupy mnichów zwrócone do siebie twarzami. Jeden w tym także o klasztorze Shaolin, postanowiliśmy dać się skusić na
mnich uderzeniami w drewniany bęben nadawał rytm, a reszta śpiewała wycieczkę do Shaolin oferowaną przez hotelowych łapaczy. Cena była
mantrę. Pieść zaczęła się bardzo powoli i dostojnie, by po kilkunastu przystępna, więc czemu nie. Rano wsiedliśmy do autobusu i po około
minutach dojść do dość szybkiego tempa. Krępowałem się robić dwu godzinach jazdy dotarliśmy do jakiejś świątyni, która miała z
zdjęcia, ale ponieważ dwie starsze białe kobiety, które przed mszą Shaolin nic wspólnego. To był już ten czas, że ostatnią rzeczą o jakiej
rozmawiały z mniszkami, w ogóle się nie krepowały, więc uznałem, że marzyliśmy to ogladać jakieś nieznane chińskie świątynie. Poszliśmy
jest zielone światło i oprócz zdjęć nakręciłem dwa krótkie fragmenty z sobie z Gośką na pole kukurydzy które rosło dookoła. Obejrzeliśmy
dźwiękiem. (film pierwszy, film drugi) Nie wiedzieliśmy ile to jamę w lessie, kiedyś służącą może za piwniczkę a może za mieszkanie
wszystko jeszcze potrwa, więc zabraliśmy się do dalszej drogi. i pojechaliśmy dalej. Chińska przewodniczka nawijała coś po chińsku i
Przy wyjściu próbowałem się jeszcze dowiedzieć jak dojść do tak po godzinie dojechaliśmy do kolejnego fascynującego miejsca. Tym
Górnej Świątyni Huayuan, którą widzieliśmy na mapie oraz tuż za razem jednak okazała się to być jedna ze starszych szkół
murem sąsiedniej ulicy, ale nigdzie nie mogliśmy znaleźć ścieżki, by konfucjańskich. Na jej dziedzińcu rośnie olbrzymi cyprys. Napisu na
dojść do bramy wejściowej. Ludzie wpatrywali się w znaki, które im tabliczce nie zrozumiałem, ile w końcu on mam lat? 2100 czy 4500?:
pokazywałem na kartce, jakby to były jakieś tajemne zaklęcia i coś do „General Cypress: General was appointeel by Emperor Wudi in the
mnie mówili po chińsku. Ja kręciłem głową i odpowiadałem im po West Han Dynasty in 110 BC. The cypress is twenty meters high,
polsku, że nic nie rozumiem i że w ten sposób się nie porozumiemy. W thirteen meters in the trunk 4500 years age had been Proved by the
końcu chciałem odejść, ale jedna kobieta bardzo nalegała żebyśmy scholars it still looks alive and exuberant although it's old.”
zaczekali pokazując ciągle na usta. Nie wiedziałem kompletnie o co Następnie pojechaliśmy do kolejnej świątynki, gdzie mieliśmy pół
chodzi, bałem się że będą chcieli dać nam coś do zjedzenia, czego ze godziny na obiad. Po obiedzie jeszcze 40-minutowa jazda i o 13:30
strachu zjeść nie będziemy chcieli, ale też nie chciałem być gburem i byliśmy na miejscu, w Shaolin. Z Luoyang wyjechaliśmy o 8 rano! Co
sprawić im przykrości w ich własnej świątyni. Po jakimś czasie wysłany najmniej 3 godziny w plecy. No ale nic. Ruszyliśmy za tłumem. Według
po coś chłopiec przyprowadził, na oko siedmioletnią, dziewczynkę, słów przewodniczki najpierw pójdziemy na pokaz sztuk walki. No w
której już teraz cała grupa coś zawzięcie gestykulując tłumaczyła. takim miejscu nie można sobie darować. Dzielni akrobaci oprócz baletu
Dziewczynka bardzo się wstydziła, zerkała na nas z zakłopotanym w stylu gong-fu pokazali oczywiście kilka sztuczek. Po długiej
uśmiechem, ale w końcu dała się przekonać. Podeszła do nas i widać koncentracji zawodnika następowało rozbijanie metalowych sztabek o
było jak walczy z olbrzymią tremą. Stojące za nią babcie nie dawały za głowę albo przebicie szyby cienkim gwoździem tak by pękł balon po
wygraną i ciągle powtarzały tą samą namowę, wtórując mantrze drugiej stronie szyby (szyba po wszystkim była cała choć z małym
dochodzącej z głębi świątyni. Zapadła w pewnym momencie cisza, otworkiem w środku). Wrażenie zrobił jednak na mnie koleś, który zgiął
nachyliłem się, by lepiej usłyszeć to, co zaraz niewątpliwie przekaże mi dwie drewniane lance, metalowymi ostrzami oparte o jego gołą szyję.
dziewczynka. W końcu, przełamując niezwykłe napięcie, wydobył się z
małych ust dźwięk tych długo zbierających się do wyjścia na świat słów: Po wyjściu z pokazu dotarliśmy wreszcie do właściwego
klasztoru. Ładnie położony na łagodnym zboczu, każdy kolejny
- Welcome in Datong! - roześmialiśmy się razem z gromadą pawilon jest nieco wyżej. W jednym z ostatnich można zobaczyć
stojących wokół Chińczyków. Dziewczynka także była szczęśliwa, że wgłębienia w kamiennej podłodze, wytupane przez ćwiczących

20 49
iglica z olbrzymimi talerzami anten satelitarnych ustawionymi przy zrozumieliśmy jej słowa. Chciała już odejść, ale babcie znowu zaczęły
podstawie, a obok, dosłownie przylegające do ogrodzenia poletka się przekrzykiwać jedna przez drugą.
działkowe z kukurydzą i warzywami. Tuż za poletkami wyrastały - Where are You from?
bloki, niemalże takie same jak na warszawskim Ursynowie. Doszliśmy - From Poland.
do rzeki, usiedliśmy na murku i popadliśmy w jakiś stupor - Aaa! Bolan! Bolan! - wyglądało na to, że jednak wiedzieli co to
zastanawiając się dlaczego przyjechaliśmy do tak koszmarnego miasta. za kraj. Podziękowaliśmy serdecznie za gościnę i poszliśmy w końcu na
Postanowiliśmy pójść do jakiegoś kina, żeby zobaczyć jakiś chiński film, poszukiwanie wejścia do Huayuan.
ale z tym także okazał się być problem. Gdy weszliśmy do jakiegoś
miejsca przypominającego kino usłyszeliśmy pytanie, czy nie chcemy
może kupić jakiegoś mieszkania? Wyjaśniliśmy, że szukamy kina, więc
skierowano nas do taksówki.
Taksówkarzem okazała się być młoda atrakcyjna Chinka, która
zawiozła nas do miejscowego... Carrefoure'a. Gdy zobaczyliśmy
znajome logo wpadliśmy w zachwyt: po prawie dwóch tygodniach
będziemy mogli zjeść jakiś nabiał! Biały ser z pieczywem! O tak!
Wszyscy zgodnie podzieliliśmy się swoimi marzeniami o pieczywie i
najróżniejszych serach. Ale najpierw kino. W kinie, choć był to
siedmiosalowy multiplex, niestety było tylko jakieś zachodnie love story,
na seanse z chińskimi strzelankami nie było już biletów. Niepocieszeni
poszliśmy na piwo, a potem na zakupy do supermarketu. Jak
powinniśmy się spodziewać tutaj także porażka. W całym sklepie ani
grama nawet żadnego sera ani pieczywa. Mnóstwo za to różnego
rodzaju pakowanych próżniowo wynalazków typu kurze nóżki, narybek,
prażone gąsienice itp. przysmaki. Na dziale mięsnym oprócz kalmarów,
kałamarnic i ryb, można dostać węże i żółwie. Jeszcze żywe.
Zaskoczeniem, choć w sumie nie aż tak dużym, była wódka wyborowa
na półkach z alkoholem. Rozgrywka Xiangqi
Wieczorem postanowiłem zrobić przepierkę bielizny i koszulek.
W pięknie wyglądającej łazience, z marmurowym blatem, była Zaczepiłem jeszcze jakiegoś sensownie wyglądającego
podwieszana umywalka. Czysto i schludnie, dużo miejsca, aż się prosi o przechodnia, który powiedział nam, że tą wąską brudną i zrujnowaną
pranie suszące się w ciągu dnia na sznurku. Niestety, podczas prania uliczką dojdziemy tam gdzie chcemy. No dobra. Poszliśmy więc na
pierwszej pary majtek umywalka uciekła spod moich rąk, lądując na poszukiwanie Wejścia mijając po drodze Inny Świat. Był to świat
podłodze w drobnych kawałeczkach. Jakimś cudem nic mi się nie stało, rozpadających się hutongów, plotkujących na progach babć i dziadków,
nogi nie pokaleczone, ale nie mamy gdzie umyć nawet zębów. Wizyta w wspólnych latryn, do których wchodziły czasem elegancko ubrane
recepcji była trudna. Recepcjonistka po kilku minutach prób młode Chinki. Świat pyłu, bitej drogi, rowerowych furmanek i pozornie
zrozumienia o co chodzi wysłała sprzątaczkę do pokoju. Po bezpańskich psów, graniczący z wielkomiejskim życiem głównej ulicy.
zrozumieniu co się stało napisała na kartce 120 yuanów do zapłacenia. Rzeczywiście dotarliśmy w końcu do miejsca, w którym cywilizacja
My na to w krzyk, że nie zapłacimy za felerną umywalkę, bo tak po witała nas wielkim szyldem z cennikiem fryzur miejscowego fryzjera.
prawdzie to JA mogłem zostać poszkodowany i cud, że MI się nic nie Nie było na nim ani jednej fryzury z prostymi włosami. Na chodniku
stało. Było zatrudnienie na tłumaczkę przechodzącej niedaleko obok grupa Chińczyków obserwowała rozgrywkę chińskiej wersji

48 21
szachów (Xiangqi). Gra ta, wogóle nie przypominająca może na szczęście nikt z nas nie umie czytać po chińsku więc
międzynarodowych szachów, w Chinach niezwykle popularna występuje przeszliśmy się po pięknym ogrodzie i trafilismy do dzielnicy artystów.
niemal na każdym rogu ulicy. Dwie osoby grają, a tłumek przyjaciół Dzielnica artystów to niestety kolejne miejsce w stylu warszawskiej
obserwuje z niezwykłym skupieniem posunięcia. Żadnych komentarzy, starówki albo Kazimierza nad Wisłą, to znaczy po czasach świetności
żadnych podpowiedzi, ewentualnie pojedyncze szmery bezpośrednio po została tylko opinia i turystyczny disneyland.
ruchu. Skupienie na tyle duże, że gdy podeszliśmy do wspomnianej Wróciliśmy do dzielnicy muzułmańskiej mijając grających w
grupki, zrobiliśmy im zdjęcia i cicho się oddaliliśmy - ani gracze ani karty, chińskie szachy lub domino, wystawy z żywymi modelkami
obserwatorzy nawet nie zauważyli tego faktu. Nikt nie podniósł nawet w sukniach ślubnych i centra handlowe na kilkanaście pięter.
wzroku! Zjedliśmy pożegnalną kolacje w knajpie, gdzie była smoobsługa.
W końcu znaleźliśmy wejście do Dolnej Świątyni Huayuan. Nie Dostaliśmy podgrzewany rondel w dziurze stołu zasilany kuchenka
było w środku niczego szczególnego poza tym, że niepozornie gazową. Braliśmy z lodówek różne dziwne rzeczy nadziane na patyki i
wyglądający drewniany pawilon miał prawie 1000 lat. Wejście do górnej smażyliśmy je w tym rondlu. Później usmażony drobiazg moczyło się w
świątyni było, gdy do niego dotarliśmy, niestety już zamknięte. Szkoda, jednym z czterech sosów i zjadało. Niektóre z tych rzeczy były całkiem
bo to z kolei była ponoć największa swego rodzaju budowla w Chinach. smaczne inne mniej, ale nie mam najmniejszego pojęcia co jedliśmy.
Trudno. Zatem biegiem do Muru Dziewięciu Smoków, może uda się Ważne że nikomu nie zaszkodziło.
zobaczyć chociaż jego. Jutro przecież wyjeżdżamy dalej. Przeszliśmy
uliczką targową, na której można było zaobserwować klasyczne targowe
widoczki w postaci przystojnych dziadków i babć sprzedających
Dzień 14, Luoyang
warzywa z rowerów czy faceta sprzedającego pliki banknotów Po odespaniu całonocnej podróży do Luoyang pierwsze kroki
wydrukowanych tylko z jednej strony. Minęliśmy Wieżę Dzwonu i skierowaliśmy do autobusu jadącego do Świątyni Białego Konia.
dotarliśmy do Muru. Miał on ochraniać miejscowy pałac przed złymi Według legendy świątynia powstała w wyniku snu Cesarza, który
demonami, jednak biorąc pod uwagę fakt, że z całego pałacu zostały wówczas miał w Luoyang swoją stolicę. Pewnej nocy przyśnił mu się
tylko terakotowe smoki, można podejrzewać, że ochrona nie sen o złotym bóstwie przelatującym nad pałacem. Sen musiał być
obejmowała całości zabudowy. Same smoki podobały mi się o wiele niezwykle sugestywny, przejęty Cesarz wezwał speców, którzy wyjaśnili
bardziej niż analogiczna ściana w Zakazanym Mieście. Jest w nich jakaś mu, że niechybnie musiał to być sam Budda. Cesarz podszedł do
lekkość, jakaś subtelność, która do mnie trafia. sprawy poważnie i wysłał do Indii emisariuszy, by przywieźli jakieś
Zachód słońca obejrzeliśmy przez okna klasycznej chińskiej buddyjskie święte teksty. Wrócili po kilku latach na białych koniach z
herbaciarni. Niestety, poza wystrojem nie doznaliśmy niczego z magii kilkoma sutrami i misjonarzami, dla których wybudowano świątynię.
ceremonii parzenia herbaty. Po prostu dostaliśmy szklanki, susz Nazwano ją odpowiednio do środka lokomocji jakim przybyły do Chin
herbaciany i imbryk z wrzątkiem. Ale chwila oddechu, z zachodzącym pierwsze oficjalne święte teksty religii, która miała się po jakimś czasie
nad dachami Datongu słońcem, była bardzo miła. Później jeszcze na dobre zadomowić w Państwie Środka. Jednak dzisiaj, poza barwną
przeszliśmy się ulicą w nocy i tu kolejne zaskoczenie. Ulica tętniła legendą i wagą inicjującego miejsca – jest to typowy chiński kompleks
życiem jeszcze bardziej niż za dnia! Przed sklepami z ciuchami, gdzie świątynny, nie odróżnia się od całej masy innych świątyń. Ale zobaczyć
ceny były europejskie, rozstawione były stoiska na metalowych trzeba.
wieszakach z ciuchami w cenach chińskich. Knajpy uliczne ciągnęły się Gdy wróciliśmy do centrum miasta, było za późno, by wybrać się
jedna za drugą na przemian z ciuchami. Gdzieniegdzie wciśnięte maty z gdzieś dalej. Mapę mieliśmy jakąś wyjątkowo ogólną i niedokładną, a
zegarkami czy innymi niepotrzebnymi drobiazgami. I pomiędzy tym nasz przewodnik wyglądał tak, jakby w fazie druku wypadł cały rozdział
tłumy tłumy tłumy. Zastanawialiśmy się później czy to nie kwestia o okolicach Luoyang. Poruszaliśmy się więc trochę po omacku do tego
piątku i końca tygodnia? stopnia, że nie nie znaleźliśmy miejscowej starówki. Znaleźliśmy za to
wieżę telewizyjną niedaleko rzeki. Śmiesznie wyglądała nowoczesna

22 47
zdjęcia. Wielką zaletą tego muzeum jest klimatyzacja, która nie jest Doszliśmy ponownie do głównego placu, a tam handel ustąpił
lodowata, jak wszędzie, tylko przyjemnie chłodna. Po wyjściu z wspólnym grom i zabawom. W jednym miejscu grają w siatkę, w drugim
muzeum kolejny punkt to Mała Pagoda Dzikiej Gęsi. Ze względu na w kometkę, w trzecim przechodzą pomiędzy rozpiętymi linkami, gdzie
upał, opustoszały żołądek i wysoka cenę biletu – odpuszczamy sobie. indziej skaczą zbiorowo przez długą skakankę, w innym miejscu kopią
Podobno duża strata, bo Bartek wszedł do środka, a tam zaskakująco do siebie piłkę, we wszystkim biorą dział wszystkie pokolenia. Rodzice i
ciekawa multimedialna ekspozycja. No trudno. dzieci, nastolatki i dziadki. Grupy nie są podzielone wiekowo, ale
Po jedzeniu kierujemy się w stronę murów obronnych. Idziemy zainteresowaniami. Nie ma tak, że nastolatki trzymają się osobno.
ulicami, jakich nigdzie nie widziałem. Na środku czteropasmowa Nawet wśród skaczących przez skakankę razem z trzydziestolatkami
jezdnia, po dwa pasy w każdą stronę. Następnie pas zieleni wysadzany byli ich rodzice. Cały plac i główna ulica tętniły życiem. W smutnym
drzewami. Dalej z każdej strony trzypasmowa jezdnia i kolejny pas przemysłowym mieście, gdzie swego czasu nie można było wychodzić
zieleni wysadzany drzewami. Następnie pas dla rowerzystów i na dwór, bo można było zaczadzieć. Dziwny to jednak kraj.
motorowerzystów, krawężnik i szeroki chodnik dla pieszych. Ja chcę Nadzwyczaj żywotny.
takie ulice u nas!
Dzień 6, Wiszący Klasztor i inne
Raniutko szybkie pakowanie i do samochodu. Niestety, o ile
większość taksówek ma klimatyzację i to nastawioną na taką
temperaturę, że można się przeziębić, to tym razem, na długą trasę do
Wutai Shan dostaliśmy samochód bez klimy. Trochę złości, ale trudno,
damy radę. Na szczęście plecaki się zmieściły do bagażnika starej Jetty i
ruszyliśmy, najpierw do Drewnianej Pagody w Yingxian. Trochę mi
ścierpła skóra, gdy przy wyjeżdżaniu z miasta, nasz kierowca dzwonił
(chyba) do szefa i dopytywał się (chyba) o drogę (bo najpierw mocno
się rozglądał, na rondzie zwolnił, za rondem stanął i dalej się
rozglądając zaczął rozmawiać przez telefon). Jak on chce nas zawieźć
gdzieś szmat drogi stąd jak nie wie jak z miasta wyjechać? Później się
okazało, że facet (chyba) pochodził z okolic Wutai Shan, bo na
ostatnich serpentynach jechał tak, że trzymaliśmy się siedzeń.
Najpierw jednak po dwugodzinnej drodze autostradą dotarliśmy
do Yingxian. Już z daleka widać było górującą nad płaską okolicą
wysoką na prawie 70 m pagodę. Z bliska nie robiła jednak wrażenia tak
dużej. Z bliska wrażenie robiła misterna konstrukcja drewnianych belek.
Tradycja i nowoczesność po chińsku: mury miejskie Xi’an
Nie wiem jak i nie wiem po co, tworzono tak skomplikowane
drewniane łamańce, ale ponoć najstarsza chińska budowla z drewna,
Mury miejskie otaczają całe miasto w granicach sprzed 400 lat. wysokości 20-piętrowego bloku, przetrwała w nienaruszonym stanie
Maja 16 km długości, 12 metrów wysokości i 18 metrów szerokości u 1000 lat i 7 trzęsień ziemi. To się nazywa solidna robota. W ogóle z
podstawy. Po szczycie murów jeżdżą kolejki turystyczne, można czasem patrząc na różne funkcjonujące na miejscu rzeczy zacząłem
przejechać się pewnie dookoła. My przeszliśmy do następnej bramy i podejrzewać przebiegłych Chińczyków, że specjalnie zalewają nas tym
zeszliśmy do muzeum Beilin, gdzie można podziwiać las kamiennych chłamem, żeby za pomocą takiej dywersji podkopać funkcjonowanie
tablic z inskrypcjami od epoki Han do dynastii Mandżurskiej. Niestety, a zachodniego świata. Rzeczy funkcjonujące na miejscu nie wyglądały już

46 23
na taki chłam, jaki dociera do Europy. I nie dotyczy to tylko centrum tego miasta. Terakotowa Armia stoi 2 km na wschód od niego.
tysiącletnich zabytków. ;-) Czemu tak daleko? Legendy głoszą, że grobowiec kryje mapę świata z
W pagodzie można wejść na drugi z 9 poziomów, lecz to w morzami i rzekami z rtęci i gwiazdami z pereł na sklepieniu.
zupełności wystarcza by móc obejrzeć panoramę miasteczka. W każdą Archeologowie na razie nie ruszali kurhanu, ale w glebie jest ponoć
stronę świata inny widok. Z jednej strony widok na coś w rodzaju stepu. wyjątkowo duże stężenie rtęci...
Nieco w prawo zaczynają się szare, łukowate i monotonnie jednolite Po powrocie do Xi'an pojechaliśmy obejrzeć Wieżę Dzwonu od
dachy hutongów. Dalej hutongi przechodzą w osiedle bloków, by środka i powłóczyć się po mieście. Położona centralnie na
poruszając się po linii horyzontu wzrok dotarł do osiedla całkiem skrzyżowaniu dwu głównych arterii Wieża Dzwonu jest bardzo
nowych blokowisk na kształt Ursynowa. Co ciekawe, wzdłuż głównych malownicza zarówno z zewnątrz jak i od wewnątrz. W środku trafiliśmy
ulic odbudowano domy w tradycyjnym chińskim kształcie, tak że idąc na przedstawienie teatru cieni, niestety puszczane na ekran z projektora.
ulicą człowiek ma wrażenie, że idzie ulicą starówki. Dopiero z tarasu Z tarasu widokowego można podziwiać pełną panoramę miasta we
widokowego widać, że za pojedynczym rzędem tradycji czają się wszystkich kierunkach.
klasyczne nowoczesne blokowiska. Po zmierzchu włóczyliśmy się do późnej nocy po tętniących
życiem uliczkach dzielnicy muzułmańskiej. Mnóstwo straganów,
knajpek, sprzedawców pamiątek, kaligrafii, cykad w klatkach i innych
dziwnych rzeczy. Tłumy kolorowo ubranych Chińczyków nie pozwalały
pamiętać, że jesteśmy w centrum szarych, rzekomo komunistycznych
Chin. Na koniec zupełnie przez przypadek trafiliśmy do zamienionego
na muzeum domu niegdysiejszego bogatego kupca. Specjalna fundacja
wykupuje kolejne zabudowania, by zamienić je na muzeum, gdzie
będzie można odtworzyć kolejne elementy tradycyjnego
wielopokoleniowego domu chińskiego bogacza. Pomiędzy kolejnymi
pawilonami sączyła się delikatna muzyka, która jak się okazało była na
żywo grana przez młodą dziewczynę na instrumencie podobnym do
cymbałów a nazywającym się Zheng.

Dzień 13, Pagody i mury Xi'an


Na początek dnia zaliczamy Wielką Pagodę Dzikiej Gęsi.
Wspinamy się na jej szczyt, choć kolejna kontrola bagażu zaczyna
działać na nerwy. A może to upał? A może to monotonia architektury,
kolejna świątynia, koleni buddysie, nic się nie dzieje, nuda, jak w
polskim filmie. Ze szczytu widok na miasto, w tym miejscu jakoś mało
Pagoda Yingxian niedaleko Datongu
ciekawe – ot, blokowiska. W jedna stronę widok na wielką fontannę,
która akurat daje pokaz tańca. Ogród jak ogród – wychodzimy. Na dole
Od kierowcy dostaliśmy godzinę na zwiedzanie, a jak zwykle przy milczącej już fontannie młode pary robą sobie ślubne zdjęcia,
dość mocno nam się to przedłużyło, więc był nieco zniecierpliwiony jak dzieci taplają się w wodzie, sprzedawcy sprzedają wodę. Kupujemy w
przyszliśmy do samochodu. Ruszyliśmy dalej w kierunku Wiszącego promocji mrożoną zieloną herbatę w butelkach i jedziemy do muzeum,
Klasztoru. Droga nie była już tak dobra, ale ciągle przejezdna. Raz które podobno także trzeba zobaczyć. W muzeum oglądamy
tylko przejechaliśmy po jakimś fragmencie zastępczym, po dziurach i wszystkie wystawione figury sprzed 1, 2, 3 i 4 tys. lat i robmy niektórym

24 45
najbliższych figur o jakieś 5-7 metrów. Olbrzymia hala robi wrażenie dołach pokrytych żwirem, na szczęście nie trwało to długo.
jakiegoś plastikowego disneylandu a nie archeologicznej sensacji XX Wjechaliśmy z powrotem na asfalt prosto w środek bajkowego wąwozu.
wieku. Otaczające kompleks handlowe pawilony, rozsiane na Góry powiększały się coraz bardziej, wąwóz rósł w oczach jak by chciał
powierzchni wielkości małego miasteczka, dopełniają efekt. Po wizycie nas za chwilę połknąć. W pewnym momencie nasz kierowca zaklął
zacząłem się zastanawiać czy Terakotowa Armia nie jest jakąś jedną głośno i uderzył z całej siły w kierownicę. Rzecz u Chińczyków
wielka mistyfikacją stworzoną na potrzeby turystyki i chińskiego niespotykana, oni naprawdę starają się nie okazywać emocji. Coś się
mitotwórstwa. musiało stać. Z samochodem wygląda, że wszystko w porządku,
pytająco zerkałem więc na kierowcę, intensywnie wypatrując przyczyny.
Kierowca wyciągnął rękę przed siebie wskazując na gigantyczny korek
na górskiej drodze.
Zatrzymaliśmy się u wlotu do doliny, gdy droga zaczęła się
podnosić. Sznur ciężarówek busów i samochodów ciężarowych stał z
wyłączonymi silnikami, a z naprzeciwka nie jechały żadne samochody.
No to super. Nic nie możemy zrobić, bo nie mamy się jak dogadać,
nasz kierowca nie mówi ani słowa po angielsku. Nie wiemy czy jest
jakaś inna droga, czy to jakiś wypadek, czy też to w tutejszych górach
normalne, czy też za chwilę wszystko ruszy? Kierowca tak jak my
wpatruje się w wijącą się po stoku doliny drogę, rozmawia z
miejscowymi, ale widać, że tak jak my, nie wie co robić. W końcu
klepiąc się po nogach daje nam do zrozumienia że powinniśmy pójść
piechotą. No dobrze, ale czy mamy dojść już do Wiszącego
Klasztoru? Jak to jest daleko? Czy zostawić bagaże w jego
samochodzie? Co robić? Nie ma się kogo spytać, nie ma się kogo
poradzić. Żaden Chińczyk w okolicy nie mówi po angielsku, nikt nie
może służyć za tłumacza. Tak stojąc i głośno się zastanawiając, co dalej
robić, usłyszeliśmy w pewnym momencie znajome:
- Cześć!
Fragment Terakotowej Armii - O! Cześć! Z nieba nam spadacie, nie wiecie czy daleko do
klasztoru?
W drodze powrotnej zahaczyliśmy jeszcze o kurhan skrywający - Z tamtego miasteczka jest podobno 5 km, więc stąd będzie
ponoć właściwy grobowiec pierwszego cesarza Qin Shi Huanga. jakieś 1-2 km. Możecie spokojnie uderzać z buta.
Przed wejściem na teren otaczający wzgórze stoją wartownicy w - 2 km? No to nie ma się nad czym zastanawiać, idziemy! Dzięki
strojach z epoki. Wyglądają jak figury woskowe, jednak kropelki potu wielkie!
na czołach i mrugnięcia powiek zdradzają, że mamy do czynienia z - Nie ma sprawy, do zobaczenia w klasztorze!
żywymi ludźmi. W parku odpoczywają tancerki, a przed schodami na
Grupka studentów, zesłana nam przez Opatrzność poszła sobie
tle kurhanu fotografują się chińscy turyści z egzotyczną statystką.
pod górę, a my umówiliśmy się z kierowcą, że on na nas zaczeka w tym
Jednym słowem – dalszy ciąg chińskiego disneylandu. Ze szczytu
miejscu a później pojedziemy dalej. Kierowca był szczęśliwy, że w
wysokiego na ponad 100 m wzgórza rozciąga się piękny widok na
końcu zakumaliśmy, o co mu chodzi. Także ruszyliśmy i po kilkunastu
obszar między rzeką a wzgórzami. Podobno na tych polach było kiedyś
minutach marszu byliśmy u wejścia do kolejnego turystycznego
miasto, sam kurhan był częścią rozległego kompleksu świątynnego w

44 25
kompleksu. Tuż przed brama spotkaliśmy wracającego jednego ze internetowej oraz rozmowa z recepcjonistką przekonała nas, że
studentów. podtopienie było chwilowe, nic nam nie grozi i że następnego dnia o
- Już z powrotem? świcie jeszcze raz będziemy atakować terakotową armię.
- Nie, ja to chrzanie, ja nie trawię takich tłumów. Jak spojrzałem
na to co się dzieje w tym klasztorze, to wymiękłem, sorry, ale ja nie Dzień 12, Terakotowa armia
potrafię w takich warunkach, walę to.
- A skąd jedziecie? Rano wsiedliśmy do tego samego autobusu, co poprzedniego
- Z Mongolii, tam to jest tak jak lubię, przestrzeń, cisza, brak dnia. Ta sama droga, znane już uliczki, bawiłem się w rozpoznawanie
ludzi, naprawdę można odjechać. A tutaj? Odkąd wjechaliśmy do Chin miejsc, jak bym był w dawno nie odwiedzanym mieście, które ostatnio
to jakiś koszmar, wszędzie ludzie, tłumy, wszystko się kłębi... To nie na widziałem w dzieciństwie. Wczoraj. W podróży czas inaczej płynie, robi
moje nerwy... niejasne pętle i zakrzywienia zniekształcając przeżywane chwile. To, co
działo się poprzedniego dnia, od razu ląduje w odpowiedniej szufladce
pamięci z etykietą: „to było już tak dawno, a pamiętam jak dziś”. Na
feralnym zjeździe z autostrady nie zjechaliśmy, tylko przekroczyliśmy
bramkę i pognaliśmy na spotkanie ze zjawiskiem, które zna cały świat, a
które od tak niedawna można oglądać.
Odkryta w połowie lat 70-tych XX wieku, ponoć strzegąca
grobowca pierwszego cesarza Chin, Terakotowa Armia przykryta
jest obecnie wielkimi halami. Trzy odkrywki ukazują niewielki ułamek
całej armii – ponoć jest to ok. 1000 żołnierzy z całości liczącej ponad
8000. Największy hangar przykrywa główną część wojska ustawionego,
jeśli dobrze pamiętam, w 10 kolumnach. Na końcu hangaru ustawione
są figury w trakcie restauracji. Niektórzy z żołnierzy byli poprzewracani
i potłuczeni, a dzisiaj archeologowie składają ich do kupy jak rozsypane
puzzle. Z zakazu fotografowania nikt sobie nic nie robi, włącznie z
pilnującymi strażnikami. W drugim hangarze jest ponoć dowództwo
całej armii, a w trzecim prawie nic nie ma – wygląda tak, jakby wszystkie
figury zostały wyniesione z wykopu. Po obejrzeniu figur można
Wiszący Klasztor
odwiedzić jeszcze muzeum, w którym zrekonstruowano powozy
bojowe oraz wystawiono repliki broni znalezionej wykopkach – można
Pogadaliśmy jeszcze trochę o Mongolii i pożegnaliśmy się jej dotknąć i potestować działanie. Chińscy przewodnicy objaśniają
odchodząc w przeciwne strony. Przed widocznym w oddali, dzieciakom, jak się używało poszczególnych sprzętów i do czego
przyklejonym do ściany klasztorem, był jak wszędzie kombinat służyły, niestety – nic nie zrozumiałem. Oprócz tego można zrobić
turystyczny: sklepy i knajpy. Wypiliśmy kawę i ruszyliśmy w górę po sobie zdjęcia z żywymi replikami żołnierzy i kupić setki pamiątek,
schodach. Klasztor rzeczywiście przyklejony do pionowej ściany, figurek i innych specyfików, które można dostać również w Warszawie,
wsparty na tyczkach, sprawiał wrażenie trochę powiększonego domu w sklepach z nie tylko orientalnymi wyposażeniem.
dla lalek. Wąskie schodki, niskie stropy, małe cele. Nie było Całość zrobiła na mnie niezwykle rozczarowujące wrażenie.
wydrążonych w skale głębokich komnat. Nie mam pojęcia gdzie Myślałem, że będzie można przejść się pomiędzy żołnierzami, obejrzeć
mieszkali mnisi, zwłaszcza w zimie. Wyglądało to tak jakby były tylko ich z bliska, przyjrzeć się rysom twarzy, szczegółom zbroi itp. Niestety,
cele modlitewne, w każdej stał jakiś posążek. Oczywiście nie było śladu nic z tych rzeczy. Tłum ludzi stoi przy barierce, która jest oddalona od

26 43
Z taksówki wysieliśmy przy głównym placu pomiędzy wieżami po jakiejkolwiek atmosferze kontemplacji czy zadumy, bo kolejka
dzwonu i bębna. Dalej na piechotę ciasnymi uliczkami zastawionymi przesuwająca się tylko w jedna stronę dyscyplinowała i skutecznie
straganami ze wszystkimi rodzajami pamiątek. Później okaże się to być zniechęcała do jakichkolwiek refleksji. Przeszliśmy całość w stylu
nasz ulubiony fragment miasta. Sam meczet niewiele różnił się od japońskim, tzn. Obfotografowaliśmy wszystko co się dało i uciekliśmy.
innych chińskich świątyń: ten sam układ pawilonów i placów, minaret w Inaczej nie było można. Świadomość, że te budowle trwają przyklejone
kształcie chińskiej pagody, bramy między podwórkami itd. Jednak do ściany od 1400 lat trochę łagodziła ból tłumów. Z drugiej strony
widok rodowitych Chińczyków w białych diszdaszach i w białych sam tłum w Chinach też jest egzotyczny, bo składa się w głównej
muzułmańskich czapeczkach na głowach był dość oryginalny. Do tego mierze z Chińczyków.
czystość, porządek, zadbane toalety także odróżniały to miejsce od Przy wyjściu dorwała nas jakaś Chinka i powiedziała, że nasz
innych miejsc. Sala modłów, umiejscowiona na końcu kompleksu była drajwer na nas czeka i jest tam. Wzrok pobiegł za jej palcem i natknął
juz niedostępna dla wiernych. Jednak z zewnątrz można było spokojnie się rzeczywiście na naszego kierowcę. Trzeba przyznać, że organizacja u
się przypatrywać modlitwom Hui (muzułmańskich Chińczyków). Chińczyków jest ich mocna stroną. Skąd ta kobieta wiedziała, że nasz
kierowca czeka akurat na nas? W tym miejscu było sporo białasów. W
jakiś sposób musieliśmy się wyróżniać ;-) Zjedliśmy cos na kształt
obiadu i ruszyliśmy w dalszą drogę. Do przejechania było jeszcze ze 200
km. Szosa wiła się po pięknych górach, wyjeżdżała na płaskowyże,
mijała lessowe tarasy i wydrążone w lessie mieszkalne jamy. W takich
jamach podobno do dzisiaj mieszka jeszcze 40 mln ludzi. Przy
ciekawszych widoczkach - gdy wszyscy wydawaliśmy z siebie głośne,
pełne zachwytu westchnienia, łapiąc przy tym za aparaty – nasz
kierowca zatrzymywał się na poboczu i mogliśmy na spokojnie
porozkoszować się widokami i popstrykać fotki. Trzeba przyznać, że
było to bardzo miłe ze strony kierowcy. Ostatni odcinek, jak juz
wspominałem pokonaliśmy trzymając sie foteli, facet bowiem po
serpentynach Wutai Shan pędził jak szalony trąbiąc na zakrętach.
Przed zjazdem w dolinę musieliśmy zapłacić jeszcze po 90Y za bilet
wstępu i zjechaliśmy do hotelu w Taihuai.
Wysiedliśmy z samochodu i nic nie zapowiadało burzy jaka za
chwile miała się rozpętać. W Datongu zarezerwowaliśmy
czteroosobowy pokój z łazienką w hotelu w Taihuai za 40Y. A tu hotel
z pokojami dwuosobowymi, czysty, schludny, ale drogi – ponad 300Y
Brama Wielkiego Meczetu w Xi’an za pokój. Powiedzieliśmy zatem twardo, że chcemy jechać do hotelu,
który mamy zarezerwowany. OK, pojechaliśmy. Na miejscu hotelarz
Gdy wyszliśmy z meczetu zaczęło się już zmierzchać. Zdążyliśmy długo oglądał nasz kwitek rezerwacji, a w końcu zaprowadził nas
przejść się niezwykle barwnymi i żywymi uliczkami handlowej kilkaset metrów dalej, do jakiegoś baraku, który wyglądał jak na naszych
muzułmańskiej dzielnicy oraz obejrzeć Wieżę Bębna. W atmosferze ogródkach działkowych, a kibel miał być w ty pierwszym miejscu.
ulicy było coś takiego, że człowiek czuł się dobrze, spokojnie, Roześmialiśmy się i powiedzieliśmy, że to miał być pokój z łazienką a
bezpiecznie i przytulnie, pomimo wielkomiejskiego i metropolitalnego nie jakiś cuchnący stęchlizną barak. Oczywiście znajomość angielskiego
charakteru tego miasta. Po wieczornym spacerze wiedzieliśmy już, że naszych rozmówców ograniczała się jedynie do podstawowych
chcemy tu zostać przynajmniej jeden dzień dłużej nawet kosztem liczebników oraz słów „room” i „days”. Nie mogliśmy dojść do
zaplanowanej wizyty w Nankinie. Wizyta w hotelowej kafejce
42 27
porozumienia, poprosiliśmy więc kierowcę o telefon do jego szefa w momencie błyskawicznie w pozornie bezkształtną przepychankę ciał,
Datongu. Po długich rozmowach okazało się, że hotel nie chciał jednak rąk i kolan. Nigdy jednak nie dochodziło do rękoczynów, ręce delikatnie
zgodzić się na umówione warunki za tą cenę, twierdząc jednocześnie, że torowały i barykadowały dostęp, dynamicznie kontrolując przepływ
nie ma wolnych lepszych pokojów. Jedyną rzeczą, którą facet CITS w ludzi do autobusu. Wystarczy uzbroić się w odrobinę wyrozumiałości
Datongu mógł dla nas zrobić to zwrot zaliczki. Kierowca oddal nam dla fizycznego kontaktu z obcym, okraszoną sporą porcją stanowczej
więc zaliczkę i pojechaliśmy do innego hotelu w poszukiwaniu miejsca. asertywności, by w miarę bezproblemowo poruszać się w chińskim
Po długich poszukiwaniach, dyskusjach i targach, postanowiliśmy tłumie.
wrócić do pierwszego hotelu i tam potargować się o cenę. Różnica w Lało jak z cebra, pocieszaliśmy się, że przecież terakotowa armia
cenie nie była bowiem duża, natomiast różnica w jakości była znaczna. jest pod dachem, poza tym nieznaczne ochłodzenie spowodowane
Wytargowaliśmy ostatecznie 200Y za pokój dwuosobowy, w którym deszczem także był sporą ulgą po dotychczasowym upale. Za oknami
postanowiliśmy spać we czwórkę. Łóżka były tak szerokie, że dwie autobusu przesuwały się zielone i zadbane ulice Xi'an. Sprawiało to
osoby spokojnie się na nich mieściły. Kierowca okazał nam tyle dziwne wrażenie, bo wyglądało to tak, jakbyśmy nagle zostali wrzuceni
cierpliwości i życzliwości, że postanowiliśmy na koniec oddać mu do innego kraju, gdzie nie ma miejsca na nonszalancję wobec śmieci, a
wytargowane w Datongu 50Y. zadbane otoczenie stanowi znaczącą wizytówkę gospodarza. No
Wykończeni męczącym dniem z emocjonującym zakończeniem – dobrze, może trochę się rozpędziłem, po dotychczasowych
zasnęliśmy po kolacji w knajpie szybko i bez problemu. doświadczeniach chińskiego bałaganu i ruiny. Wjechaliśmy na
autostradę, która po kilku minutach się zapchała. Następnie z niej
zjechaliśmy i całkowicie stanęliśmy. Autobus wyłączył silnik,
Dzień 7, Taihuai w tłumach pasażerowie wysiedli i przy papierosie zaczęli się integrować
Taihuai to małe miasteczko na dnie kotliny otoczonej pięcioma zastanawiając się jak długo potrwa postój. W końcu dotarła informacja,
świętymi górami, z których najwyższa ma 3050 m wysokości. Góry te, że autostrada jest częściowo zalana, inna droga też jest nieprzejezdna i
po chińsku nazwane Wutai Shan, pomimo swej wysokości wyglądają nie wiadomo kiedy będzie. Nie ma żadnej policji, która by kierowała
jak rozdmuchane trąbką Pana Kleksa polskie Bieszczady. Łagodne, ruchem i żadnej nadziei, by dotrzeć do muzeum. Jakaś Chinka z
pokryte zielenią zbocza, wznoszą się nad okolicę unicestwiając Tajwanu, bardzo zdenerwowana, co było bardzo nietypowe jak na
horyzont. Gdzie nie spojrzysz – góry. Podczas naszego pobytu prawie Chinkę, dyskutowała z kierowcą próbując oszacować szanse dotarcia do
wcale nie było słońca i nawet przy przejaśnieniach widoczne były tylko celu. Ona ma dzisiaj samolot i nie może pojechać tam kiedy indziej. Być
najbliższe wzniesienia. Dalsze, te najważniejsze, zawsze były skryte za może juz nigdy tu nie będzie. Nie ma jednak wyboru. Musi wracać. My
chmurami. też wsiadamy do autobusu, który powoli przemieszcza się w druga
Całe miasteczko pokryte jest świątyniami, jest trochę świeckich stronę.
mieszkańców, ale większość to mnisi oraz tłumy turystów. Przemysł Zastanawiamy się co robić. Dochodziły nas informacje o jakichś
świątynny na dużą skalę. Z jednej strony mieliśmy pecha, że trafiliśmy wielkich powodziach w Chinach, ale miało to być na południu a nie w
na weekend, kiedy masy Chińczyków przyjeżdżają tu, by poznawać naszych okolicach. Dorota zaczyna trochę panikować, że ona nie ma
tajniki własnych religii lub po prostu zwiedzać święte miejsce zamiaru poświęcać życia dla terakotowej armii, że zdrowie przede
buddyzmu. Z drugiej strony było w tym też coś ciekawego: patrzeć i wszystkim, aż rwące żółte bałwany skotłowanej wody stanęły nam
uczestniczyć w tych tłumach, w których modlitewne zapamiętanie przed oczami i my w tych odmętach trzymający się jakiejś drewnianej
przeplatało się klasyczną tłumną turystyką i z grupami o charakterze kłody, unoszeni prądem walczymy zażarcie o życie... Nic z tych rzeczy.
edukacyjnym, gdzie przewodnik objaśniał w jaki sposób się trzeba Wróciliśmy do miasta i starając się nadrobić stracony czas rzuciliśmy się
modlić i oddawać cześć Buddzie. w kierunku wielkiego meczetu, niedaleko centrum w dzielnicy
Ruszyliśmy więc w rejs po świątyniach. Przed Rewolucją muzułmańskiej.
Kulturalną było ich w okolicy ponad 200, teraz jest ich tu ponoć 40, ale

28 41
swych trąbkach, a to grupa bębniarzy, a to grupa niosąca coś w ja mam wrażenie, że jest ich znacznie więcej. Co krok świątynia, za
rodzaju ogromnej lektyki. Niektóre z osób były roześmiane, niektóre każdym rogiem klasztor, tutaj żeński, tutaj męski, tutaj malutki, a tam
zapłakane. Te zapłakane miały białe chustki na twarzach. wielki kompleks. Wchodziliśmy także do tych na uboczu, ale i tak trzeba
Dowiedzieliśmy się od przechodniów, że to był pogrzeb. Nie wiem płacić za wstęp, za to było jednak w miarę spokojnie i był piękny widok
jednak w jakim obrządku. na kotlinę. Doszliśmy do centrum i zaczęliśmy poruszać się według
przewodnika. Najpierw do Luohou Si, gdzie Budda siedzi na
wirującym kwiecie lotosu, który podczas obracania rozchyla swe
płatki. Niestety, kwiat był nieruchomy. Po drodze inna świątynia o
niezidentyfikowanej nazwie, gdzie były wyjątkowo kolorowe wielkie
młynki modlitewne. Przy wejściu siedziała para mnichów, z których
jeden popijał sobie coca-colę na tle wypasionego samochodu. On
też chyba miał świadomość absurdu tej sceny, bo gdy zobaczył nas
robiących mu zdjęcie, podniósł butelkę do góry i kiwając do nas głową
serdecznie się uśmiał. Następnie ruszyliśmy do Białej Stupy w Tayuan
Si. Nie było łatwo do niej trafić w labiryncie świątynek i klasztorków –
nigdy nie wiedziałeś czy wchodząc gdzieś, przechodzisz dalej uliczką,
czy wchodzisz do kolejnego sanktuarium? Biała Stupa to olbrzymia na
prawie 50 m wysokości biała murowana bania w kształcie pękatej
butelki osadzona na kwadratowej podstawie. Wzdłuż boków tej
podstawy ustawione były młynki modlitewne - na takim młynku
wypisana jest modlitwa, każdy obrót młynkiem jest równy zmówieniu
tej modlitwy. Pielgrzymi obchodzą więc stupę dookoła kręcąc
młynkami, ile sił w rękach. Ja też nie mogłem sobie darować i
„zmówiłem” wszystkie umieszczone tutaj buddyjskie modlitwy.
Kondukt pogrzebowy Odkąd zobaczyłem buddyjskie stupy w Sanchi w Indiach,
zastanawiałem się zawsze, po co one były budowane, jakie mają
Wieczorem kupiliśmy jeszcze zapasy herbaty i bez problemów funkcje? Olbrzymia budowla w kształcie kopuły, do której nie da się
wsiedliśmy do pociągu do Xi'an. Bilety były w porządku. wejść, można jedynie ją obejść dookoła, co kryje w środku? Czy jest
tylko zaznaczeniem miejsca? Czy też skrywa jakieś święte szczątki? Czy
jest tam jakieś tajemne wejście do tajemnej krypty? Dalej tego nie wiem,
Dzień 11, Xi'an jednak gdzieś doczytałem się, że stupa pełni funkcję relikwiarza. Jednak
Nieprzytomni po nocnej podróży daliśmy się zaciągnąć jak może wyglądać relikwia buddyjska? Zagadki, zagadki. Kto pomoże
zdeterminowanej Chince do hotelu niedaleko stacji. Cena była je rozwiązać?
przystępna, warunki znośne, nawet specjalnie się nie targowaliśmy. Po Przy Białej Stupie przycupnęliśmy sobie na chwilę, by odsapnąć,
szybkim prysznicu pojechaliśmy w kierunku Terakotowej Armii. pokontemplować i poczytać przewodniki. Obserwowałem sobie grupę
Muzeum położone jest ok. 30 km od centrum. Na szczęście kursuje tam ubranych w mnisie szaty osób, która wyglądała jak rodzina. Najmłodsza
normalny miejski autobus. Uprzejmi Chińczycy wskazali nam miejsce, "mniszka" wyglądała na jakieś cztery latka, ale dziarsko padała na
skąd odjeżdża i stanęliśmy grzecznie w ogonku, gotowi w każdej chwili kolana, następnie na twarz i ponownie od nowa ręce w geście modlitwy:
do rzucenia się w kierunku drzwi pojazdu, który lada chwila powinien na baczność, na kolanach i na płask na brzuchu na macie modlitewnej.
się pojawić. Grzeczna kolejka zamieniała się bowiem w odpowiednim Nieco później będziemy widzieć jeszcze nie raz osoby poruszające się w

40 29
tym modlitewnym rytmie: trzy kroki w przód - złożone ręce nad głowę, co słyszeliśmy, w Chinach jest super i nawet jeśli komuś się coś nie
skłon, na kolanach ponownie złożone ręce nad głowę – dotknięcie podoba to są to odosobnione przypadki.
czołem ziemi, wyciągnięcie się na ziemi zupełnie na płask z rękami W jej słowach było tyle spokoju, racjonalnej argumentacji,
złożonymi nad głową – powstanie i trzy kroki do przodu. Niektórzy przekonania i wiary, że do dziś się zastanawiam, czy rozmawiała z nami
poruszali się kłaniając się co krok, inni co trzy kroki. Widzieliśmy takich szczerze, czy też powodowała nią ostrożność robiącego karierę
pielgrzymów na głównej szosie, na górskich ścieżkach oraz na licznych naukowca. Była wszak doktorem biochemii i genetyki, albo czegoś w
w okolicy schodach prowadzących do świątyń. tym rodzaju. Rozważałem także jeszcze jedną opcję – że mieliśmy do
czynienia z agentem prowadzącym rozpoznanie grupy turystycznej,
sprawdzającym nasze nastawienie do Chin lub interweniującym w
sytuacji bezpośredniego niekontrolowanego kontaktu młodej chińskiej
studentki z grupą samodzielnych Europejczyków. Jak by nie było, jedno
jest pewne – moglibyśmy się od Chińczyków sporo nauczyć w
kwestiach solidarności narodowej, promowania swojej kultury,
sprzedawania wizerunku i budowania pozytywnego wrażenia. Obojętne
czy mieliśmy do czynienia z agentem czy ze zindoktrynowanym
naukowcem – poziom dumy z własnego narodu i własnego kraju
poparty konkretnymi przykładami, był nie do osiągnięcia przez żadnego
znanego mi Polaka. Przy czym nie była to postawa zawierająca
najmniejszy nawet element pogardy dla innych, jak to bywa u
Europejczyków, to była duma i szacunek, i to budziło respekt.

Dzień 10, Pingyao i okolice


Ten dzień był w sumie standardowym dniem zwiedzania. Na
początku świątynia Shuanglin z XII wieku. Dojechaliśmy do niej
turystycznym busikiem, który załatwiła nam jakaś kobieta z hotelu,
która wykorzystała to do pokazania klasztoru swojemu dziecku. Po
Zabawnie wyglądali mnisi siedzący w tradycyjnych strojach w drodze obejrzeliśmy sobie jak powstaje chińska droga oraz wyścigi
historycznym miejscu zapamiętale wystukując sms-y. Są przy tym chińskich traktorów, które z głośnym warkotem wyprzedzały się na
niesamowicie bezpośredni, nie tylko gdy się ich o coś zapyta, ale także trzeciego. W samej świątyni były kolejne tysiące buddysiów w różnych
gdy oni chcą się czegoś dowiedzieć. W pewnym momencie do naszej pozach i sytuacjach. Za murami plantacje kukurydzy, rozbrzmiewające
siedzącej grupki podeszła młoda mniszka, delikatnym ruchem wyjęła z hurgotem milionów cykad. Wewnątrz murów cisza, spokój i dwie
ręki Doroty, jak gdyby nigdy nic, nasz przewodnik i zaczęła go francuskie turystki, które zamiast aparatu fotograficznego używały
kartkować. Na nasze zdziwione spojrzenia odpowiedziała uśmiechem, akwarel.
pokiwała głową i wróciła do kartkowania. W końcu jej sie znudziło, Po powrocie obejrzeliśmy miasto i jego zabytki. Po zwiedzaniu
grzecznie podziękowała, oddała przewodnik, spytała kontrolnie o coś, a drobne zakupy i do pociągu w drogę do Xi'an. Snując się po uliczkach
skoro nie mogliśmy się porozumieć to pożegnała się i poszła. natknęliśmy się w pewnym momencie na barwny korowód. Grupy
Następnym punktem programu była Pusa Ding, świątynia do wielokolorowo ubranych ludzi szły oddzielnymi grupami niosąc
której na ostatnim odcinku prowadzą schody o 108 stopniach, czyli tyle określony rodzaj przedmiotów. A to olbrzymie kolorowe wachlarze z
samo, ile jest paciorków w buddyjskim różańcu. Mieliśmy nadzieje na krepiny na metalowych obręczach, a to grupa grajków piszczących na

30 39
późnym wieczorem. Pozostawało pytanie, czy zdadzą się nam na widok na całą kotlinę, bo świątynia położona jest na wzgórzu
cokolwiek wydrukowane odbitki biletów? wyrastającym pośrodku miasteczka, ale niestety klasztorne mury były
Wieczorem spotkaliśmy się przed hotelem z „naszymi” dwiema zbyt wysokie, nie było okien na zewnątrz i jedynie sprzed bramy było
Chinkami i ruszyliśmy w poszukiwaniu jakiejś fajnej restauracyjki na cokolwiek widać. W tym miejscu poziom natężenia tłumów pobił
wieczór. Wszyscy byliśmy w Pingyao po raz pierwszy więc wybór lokalu wszelkie rekordy i szybko stąd uciekliśmy. Po drodze można było
podyktowany był przede wszystkim przypadkiem. Niemniej tego zaobserwować oprócz handlarzy sprzedających egzotyczne rzeczy do
wieczora doświadczyliśmy na własnej skórze kilku elementów różnych jedzenia, także próby tradycyjnej orkiestry chińskiej (niestety
historii, o których by można sądzić, że są efektem zadziałania widzieliśmy ją z dala, nie udało się dotrzeć bezpośrednio do muzyków)
stereotypów o Chińczykach. Zaczęło się od długiego oczekiwania na lub turystów wnoszonych przez tragarzy w lektykach. Z tej ostatniej
kelnerkę, która z niejasnych powodów nie mogła podejść do naszego usługi korzystali chyba jedynie chińscy turyści.
stolika. Gdy do niego w końcu podeszła dała nam menu dla
obcokrajowców. Nasze Chinki poprosiły o chińskie menu i wtedy
zaczął się kolejny problem. My mogliśmy dostać jedzenie jedynie z
menu dla obcokrajowców. Tam były dania przygotowywane z innych,
droższych składników, a produkty dostępne dla Chińczyków byłyby dla
Europejczyków niezjadliwe. Tak tłumaczyła kelnerka, Mandżurki
tłumaczyły na angielski, a my się obśmiewaliśmy w duchu z tych
żołądkowych różnic. W końcu, nie chcąc przeciągać dłużej tej
niezręcznej sytuacji zgodziliśmy się na menu europejskie i zamówiliśmy
jakieś polecone przez Mandżurki dania.
Gdy czekaliśmy na jedzenie jedna z dziewczyn na chwilę
zniknęła, by po jakimś czasie wrócić z małym pakunkiem i pytaniem,
czy nie chcielibyśmy spróbować chińskiego ryżowego wina? Oczywiście
z chęcią spróbowaliśmy dziwnie smakującego brązowego płynu, w
którym dawało sie wyczuć smaki jęczmiennego słodu, spalonego
karmelu, ciemnego piwa i parę jeszcze innych niezidentyfikowanych nut
przyprawionych goryczą i korzeniami. Rozmowa nie toczyła się wartko,
ale też nie zapadała w zasadzie ani na moment żadna niezręczna cisza.
Ze względu na lepszą znajomość angielskiego ciężar rozmowy przejęła
niemal w całości na siebie starsza Chinka, która wykazywała się
zaawansowanymi umiejętnościami dyplomatycznymi gładko wychodząc
z najtrudniejszych pytań. Na pytanie, dlaczego kelnerka sie tak
denerwuje i tak pokrzykuje, usłyszeliśmy, że ona jest po prostu bardzo
Plac Milarepy w Taihuai
zmęczona i nieco „confused”, ale wcale nie jest na nas o nic zła. ;-)
Bezrobocie w Chinach jakieś pewnie jest, ale to dlatego, że absolwenci
szukają pracy, ktoś właśnie zmienił miejsce zamieszkania, albo nie chce Gdy wróciliśmy z góry, przy głównym placu, gdzie miasto
pracować, ale oficjalnych danych na ten temat to ona nie zna. przechodziło w klasztorny kompleks, zebrali się mnisi w celach dla nas
Usłyszeliśmy też, że kiedyś to były czasy, że z Chin ludzie wyjeżdżali na nieznanych. Plac, nad którym góruje i ogarnia ciepłym spojrzeniem
biały Milarepa, nie jest duży, a po obu jego stronach są kamienne
studia i po studiach zostawali za granicą, a teraz coraz częściej wracają
po studiach do Chin, bo tu widzą swoja przyszłość. Generalnie z tego tarasy, na których rozsiadł się całkiem spory tłumek mnichów. Po
jednej stronie grupa ubrana w czerwono-żółte szaty, po drugiej
38 31
grupa ubrana w szare habity z żółtymi wstawkami. Jedna i druga W trakcie drogi z Gośką nawiązała kontakt młoda Chinka. Gdzie
coś mantrowała, ale nie korespondowało to ze sobą w żaden sposób. się da i jak tylko okoliczności pozwalają młodzi Chińczycy nie
Cała sytuacja wyglądała, jak by to były przygotowania do jakiś zawodów przepuszczą okazji, by nie sprawdzić sie w swoim angielskim i nie
w mantrowaniu. Posiedzieliśmy jakiś czas z nimi, bo wyglądali niezwykle zaczepić turysty na przyjacielska pogawędkę. Gdy dojechaliśmy na
malowniczo, ale nie doszliśmy do odpowiedzi na pytanie o cel tego miejsce, Gośka umiała już pokazywać liczebniki dłonią w chiński
zgromadzenia. sposób, wiedziała, że koleżanka jest Mandżurką, a teraz ma wakacje i
Na zakończenie podjechaliśmy do świątynki położonej nieco za jeździ po kraju, by zobaczyć jak najwięcej się da. Aktualnie jedzie tam
miastem, obok której znaleźliśmy buddyjski cmentarz. Cisza, spokój i gdzie my, czyli do Pingyao. Niestety, jej imię zginęło gdzieś w otchłani
piękny widok na miasteczko. Miły akcent na koniec dnia. Wieczorem niepamięci i odmętach fonetycznych utrudnień.
poszliśmy jak codzień do knajpki na kolację. Czekaliśmy na swoje dania, W Taiyuan autobus dojeżdżał do dworca na północy miasta, a
gdy przy sąsiednim stoliku zasiadła do uroczystej kolacji dość liczna do Pingyao odchodził następny autobus z dworca na południu miasta.
rodzina. Wyglądali na bardzo podekscytowanych, później się okazało, Niestety, wszyscy, którym pokazywaliśmy chińskie znaczki oznaczające
że to czyjeś urodziny. Do stolika podeszła para miejscowych grajków. poszukiwany przez nas dworzec, pokazywali nam coś na migi w taki
Facet z gitarą elektryczną oraz kobieta z mikrofonem. Mieli także mały sposób, że nie potrafiliśmy ich zrozumieć. Postanowiliśmy dotrzeć do
piec oraz listę utworów do grania. Jubilat długo nie mógł się jakiejkolwiek ulicy i wziąć taksówkę. Przy wyjściu czekała na nas
zdecydować, w końcu wybierał jakąś piosenkę i z rzężącego głośnika Mandżurka, która w międzyczasie wszystkiego się dowiedziała i teraz
poleciały przesterowane dźwięki disco-chinko. Musieliśmy wyglądać na zabrała nas na przystanek autobusowy, by razem z nami pojechać na
zafascynowanych tym co się dzieje, bo w pewnym momencie zaczęli do odpowiedni dworzec. W autobusie miejskim kolejny Chińczyk zaczepił
nas machać zapraszającymi gestami i pokazywać, żebyśmy zaśpiewali nas tradycyjnym „where are you from?” Odpowiedziałem, że z Polski, a
razem z nimi. My broniliśmy się jak mogliśmy i serdecznie w naszym on pokiwał głową i kontynuował rozmowę z Mandżurką. Tematem
poczuciu, acz stanowczo odmawialiśmy. Bartek nawet już się łamał, ale rozmowy była ewidentnie nasza grupka. Na miejscu Mandżurka
niestety ja spanikowałem i powiedziałem stanowcze veto. Jak zwykle w pomogła nam kupić bilety, odnaleźć właściwy autobus i razem z nami
takich sytuacjach, wydelegowana został najmłodsza Chinka, która zapakowała się do środka. Podczas drogi Bartek nawiązał kolejną
łamanym angielskim najpierw nas pozdrowiła w imieniu grupy, znajomość z sąsiadką Mandżurki, która także zwiedzała Chiny na
wypytała skąd jesteśmy i zaprosiła do śpiewania. My po raz kolejny własną rękę. Gdy dojechaliśmy na miejsce dogadaliśmy się wszyscy,
wymówiliśmy się brakiem umiejętności i w końcu dali nam spokój. żeby spróbować przenocować w tym samym miejscu. Dzięki temu
Dopiero później doczytaliśmy się, że u Chińczyków to normalne, że mieliśmy aż do hotelu prowadzącego nas za rączkę przewodnika, który
często w restauracjach świętuje cała rodzina najprzeróżniejsze okazje, a pilnował, by żaden z rikszarzy nas nie oszukał.
gości zaprasza się do wspólnego śpiewania z gospodarzem. Nasz hotel okazał się niezbyt atrakcyjnym miejscem dla naszych
Umiejętności nie mają tu nic do rzeczy, a liczy się chęć sprawienia nowo poznanych towarzyszek, więc umówiliśmy się na wieczór na
przyjemności gospodarzowi. Także okazaliśmy się sporymi gburami, bo kolację i poszliśmy się odświeżyć. Nie szukaliśmy już innego lokum, bo
nie przyjęliśmy przyjacielskiego zaproszenia do dzielenia się rodzinną za ten hotel zapłaciliśmy zaliczkę jeszcze w Datongu. W recepcji miały
radością. na nas czekać bilety kolejowe z Pingyao do Xi'an, ale nie czekały.
Kobieta starała sie nam wytłumaczyć, że bilety dojdą do niej faxem, ale
Dzień 8, Senne Taihuai po doświadczeniach z Taihuai te tłumaczenia, zamiast uspokojenia tylko
wzmogły nasz niepokój. Dodatkowo okazało się, że nie są na
Założenie planu wycieczki było takie, że wykorzystamy Taihuai preferowana przez nas godzinę, a recepcjonistka stwierdziła, że jak
jako miejsce odpoczynku po pekińskim sprincie. Położone w górach chcemy to możemy iść na stację i spróbować kupić bilety na własną
ciche miasteczko wydawało nam się idealnym miejscem do takiego celu. rękę. Tak zrobiliśmy, ale niestety zgodnie z przewidywaniami biletów
Odpoczynek od biegu, odpoczynek od tłumów, odpoczynek od nie dostaliśmy. Po sporej dawce nerwów bilety doszły w końcu faxem

32 37
Dojechaliśmy busem do głównej stacji w mieście. Wszyscy upałów. Pierwszy dzień pobytu wypadł niezbyt fartownie bo w
wysiedli i nasz kierowca do nas także machał ręką, że mamy się niedzielę, kiedy to senne miasteczko przeżywało oblężenie chińskich
przesiąść do drugiego autobusu, który jedzie do Taiyuan. Okazało sie turystów pragnących zgłębić tajniki wiary swoich przodków. Dziś miało
że busik dowoził ludzi jedynie do autobusowego dworca. Wrzuciliśmy być znacznie spokojniej, postanowiliśmy wybrać się do świątynek i
plecaki do luku bagażowego i pośpiesznie wcisnęliśmy się do klasztorów położonych z dala od centrum, na szczytach okolicznych
zatłoczonego środka autobusu. Kierowca na pytanie o bilety machał wzgórz. Jednak Dorota z Bartkiem ciężko przeżyli noc, która
przecząco głową i rękami kazał nam przechodzić dalej. Nad całym wymęczyła ich sensacjami w konsekwencji kontaktu z tubylczymi
autobusowym tłumem przekrzykujących się pasażerów panował młody mikrobami. Zawinił najprawdopodobniej wieczorny posiłek w
chłopak, który po wymianie zdań z kilkoma osobami wyprosił czterech miejscowej restauracji. W efekcie przerwę w zwiedzaniu spędzili w
ludzi z autobusu, wskazując im sąsiedni, najwyraźniej jadący następnym hotelowych łóżkach.
kursem, autobus. Dwie inne osoby wygonił z miejsc siedzących i usadził Mgliste poprzedniego dnia Taihuai przywitało nas równie
tam nasze kobiety. Na koniec sprzedał nam bilety i rozdał wszystkim mglistym porankiem. Z biegiem czasu jednak mgła jaśniała coraz
stojącym pasażerom rozkładane stołeczki, by sobie usiedli w przejściu bardziej, więc zgodnie z planem wjechaliśmy kolejką linową na
między siedzeniami. W ten sposób wszyscy, którzy zmieścili się w najbliższe wzgórze, skąd można było podziwiać piękną panoramę całej
autobusie mieli miejsca siedzące. Tłum pasażerów był wyjątkowo karny, doliny. Na ścieżce wijącej się pod krzesełkami oprócz spacerowiczów
posłuszny i zorganizowany. Gdy na postojach wszyscy wysiadali, by sunęły juczne konie, a pomiędzy skałami można usadziły się czerwone
rozprostować kości, przed odjazdem osoby siedzące w korytarzu ceglane domki. W samym klasztorze jak to w turystycznym miejscu
wsiadały do autobusu dokładnie w takiej kolejności, jak wysiadali i w jeden oferował zdjęcia turysty z aureolą, zawieszonego nad doliną, drugi
efekcie każdy siedział dokładnie w tym samym miejscu co przed pozwalał robić zdjęcia swojej małej tresowanej małpce, inni sprzedawali
postojem. Raz ustalony porządek był nienaruszalny do końca podróży. kadzidła, inni wodę itd. Zabawna była scena gdy jakiś Chińczyk chciał
zrobić zdjęcie białasowi, na co białas wyciągnął w jego kierunku otwartą
rękę i kategorycznym tonem zawołał „five yuan! five yuan!” Chińczyk
trochę się zdziwił, skonfundował i zawstydzony wycofał się z zamiaru
zrobienia zdjęcia.
Zeszliśmy po schodach mijając po drodze kilkunastu
pielgrzymów padających co trzy kroki na twarz. Matka z córką ubrane
po europejsku, chłopak wyglądający na studenta, stary mnich z długą
brodą. Wszyscy wspinali się cierpliwie do kolejnego na ich drodze
świętego miejsca.
Postanowiliśmy dotrzeć do świątyni położonej na wzgórzu na
przeciwległym końcu miasteczka, omijając szerokim łukiem jego
centrum. Minęliśmy targowe stragany, kobiety robiące w rzece pranie,
łąkę, krzaki, jakieś slumsy i jakieś rezydencje. Wszystko w spokojnej
symbiozie dotykało jedno drugiego rozwiewanymi na wietrze włosami.
Dwa kroki mogły być postawione w zupełnie różnych światach. Z
głównej ulicy znowu skręciliśmy w kierunku ledwo zarysowanej ścieżki.
Jedynie intuicja podpowiadała, że tędy dojdziemy gdziekolwiek indziej
W autobusie do Taiyuan
niż na czyjeś podwórko. Sprawdziło się – ścieżka zaprowadziła nas na
szczyt wzgórza do lamajskiej świątyni.

36 33
Okazało się to być chyba najmagiczniejszym miejscem w całej anomalii. Zresztą i tak nie mieliśmy siły szukać, bo pod koniec tego
dolinie. Przynajmniej z tych, które widzieliśmy. Cisza, spokój, na dnia, gdy człapaliśmy noga za nogą w kierunku jakiejś restauracji,
dziedzińcu dwu mnichów składa z kolorowego papieru coś na kształt uświadomiliśmy sobie głębokie uczucie przesytu buddyjskimi
kapeluszy, inny mnich wykuwa chińskie znaki na kamiennych świątyniami.
płytach, jeszcze inny bez ruchu kontempluje swoje istnienie na tym Nie chodzi przy tym o ich liczbę. Chodzi o ich ten sam,
świecie. Oprócz nas ani jednego turysty. Matka z córką przyszły się tu jednakowy, powtarzalny, architektoniczy i klimatyczny schemat. Ten
pomodlić. Miałem ochotę zostać tu do końca dnia. Wewnątrz świątyni sam układ budynków, te same przepiękne smocze, lwie, jelenie
jak i w jej najbliższym otoczeniu rozwieszone tysiące kartek z zdobienia, takie same żółto-czerwone kolory, takie same łuki dachów, a
modlitwami. Na zewnątrz murów wysoki maszt telekomunikacyjny w środku takie same tłumy, takich samych chińskich turystów, tych
był spod tych karteczek prawie niewidoczny. Surrealistycznej całości samych sprzedawców pamiątek i wszędzie ten sam pośpiech by obejrzeć
dopełniały dwie anteny satelitarne z ażurowymi talerzami oraz wszystkie takie same posągi buddy, przy których możliwa jest jedynie ta
aparat telefoniczny leżący na murze. Wokół pomiędzy drzewami sama zabawa pod tytułem „znajdź dziesięć szczegółów”. Jak na te kilka
podziwiać można zarówno widoki miasta jak i surowych zielonych gór. pierwszych dni, to było stanowczo za dużo. Tego dnia wrzuciliśmy
nieco na luz i to była bardzo dobra strategia, by pod koniec wyjazdu nie
marzyć tylko o powrocie.

Dzień 9, Podróż do Pingyao


Ten dzień przeznaczony był na podróż. Na wydostanie się z
Taihuai i dotarcie przez Taiyuan do Pingyao. Autobusem. Po górach.
250 km w pięć godzin, przesiadka i kolejne dwie godziny kolejnym
autobusem. Hardcore? Wiem, bywa gorzej. Może na przykład złapać
człowieka sraczka i choroba lokomocyjna. Ale od początku.
Od rana lało jak z cebra. Dzień wcześniej recepcjonista
(zachowywał sie jak właściciel hotelu, ale nie będę tu wnikał w struktury
chińskich własności) zaproponował nam na migi, że przyjedzie po nas
do hotelu bus do Taiyuan. Trochę się zdziwiliśmy, bo w
przewodnikach wyczytaliśmy, że odchodzą one ze stacji na
południowym, czyli przeciwległym do naszego, końcu miasta. Ale ok.
Przewodniki mogą nie opisywać wszystkiego, sytuacja mogła się
zmienić, rano czekamy. Czekamy, ale recepcjonista znowu zaczyna nam
coś na migi tłumaczyć. W końcu zrozumieliśmy, że w autobusie, którym
Mnich wykuwający kamienne tablice mieliśmy jechać, nie ma miejsc siedzących i pojedziemy następnym.
OK, pół godziny opóźnienia nas nie zbawi, byle nie okazało się, że za
Po zejściu na dół, obejrzeliśmy jeszcze jedną świątynię, która chwilę trzeba pojechać jeszcze następnym. W końcu przyszła pora i
niewiele różniła się od pozostałych poza dziwnymi mrocznymi i przed hotelem zatrzymał się mały busik. No dobra, jakoś się
demonicznymi rzeźbami na ścianach, które przedstawiały chyba zmieściliśmy. Busik po drodze zabierał kolejnych pasażerów i
jakieś rośliny otaczające różne wcielenia buddy. Poza tym główny zaczynaliśmy sie cieszyć, że wsiedliśmy przy hotelu, gdy były jeszcze
posąg Buddy był posadzony na olbrzymim smoku, co też było miejsca. Za wcześnie.
dość nietypowe, ale nigdzie nie znaleźliśmy wyjaśnienia tej symbolicznej

34 35

Vous aimerez peut-être aussi