Vous êtes sur la page 1sur 15

bp Bernard Fellay FSSPX

To nie Bractwo stanowi problem


Zapis konferencji wygłoszonej 17 lutego 2008 r. w Domu Rekolekcyjnym pw. Św. Ignacego
w Ridgefield (USA). Zachowano styl mówiony.

Jestem pewien, że interesuje was wiele kwestii, a wśród nich sytuacja Kościoła oraz nasze
stosunki z Rzymem. Spróbuję odnieść się do tych problemów. Mówię: „spróbuję”, ponieważ
sytuacja nie jest prosta. Sytuacja i stan, w jakim znajduje się Kościół, stają się coraz bardziej
złożone. Przed ogłoszeniem motu proprio walczyliśmy w obronie licznych zasad – i pod tym
względem walka pozostaje ta sama; nic się nie zmieniło. Jednak ogłoszenie motu proprio
sprawiło, że wielu ludzi zaczęło myśleć, iż obecnie sprawy wyglądają inaczej. Spróbujmy
więc zastanowić się nad tym, co mogło się zmienić.

Tło: Vaticanum II
Aby lepiej zrozumieć wartość motu proprio, musimy spojrzeć wstecz i przyjrzeć się, w jakich
okolicznościach zostało ono ogłoszone. Mówiąc w kilku słowach, II Sobór Watykański
stworzył warunki, dzięki którym do krwiobiegu Kościoła wprowadzone zostały liczne nowe
idee. Idee te, głoszone na uniwersytetach i w seminariach, były przed soborem zwalczane i
potępiane przez Magisterium. Sobór jednak „zalegalizował” je – zwłaszcza duch, który mu
towarzyszył – i w ten sposób oficjalnie dostały się do krwiobiegu Kościoła. Na tym właśnie
polega najbardziej niszczycielski aspekt obecnego kryzysu. To naprawdę szokujące, że
wielkie nazwiska z czasu soboru są w istocie nazwiskami kapłanów i prałatów, którzy jakieś
10 lat wcześniej zostali potępieni.

W 1950 r. Pius XII ogłosił encyklikę o współczesnych błędach – Humani generis. Jeden z
tych błędów polegał na braku rozróżnienia pomiędzy porządkiem naturalnym i
nadprzyrodzonym. Nie wymieniono żadnych nazwisk, jednak krótko przedtem pewien jezuita
opublikował książkę zatytułowaną Surnaturel, w której owe dwa porządki były pomieszane.
W 1950 r. zmuszono go do ustąpienia z katedry teologii w Lyonie, a jego książka została
potępiona. Nazywał się Henryk de Lubac. Uważa się go powszechnie za najbardziej
wpływowego człowieka podczas II Soboru Watykańskiego. Sam Benedykt XVI twierdzi, że
wywierał na niego wpływ i inspirował go. Człowiek, który przed soborem został usunięty z
piastowanego stanowiska, został po jego zakończeniu, ze względu na głoszone poglądy,
mianowany kardynałem.

W 1952 r. pewien dominikanin, który posiadał na soborze podobny wpływ jak Henryk de
Lubac, napisał książkę zatytułowaną Prawdziwa i fałszywa reforma w Kościele. Została ona
również potępiona, a o. Iwon Congar OP musiał udać się na wygnanie i zaprzestać nauczania.
Później jednak został zaproszony osobiście przez papieża, by podczas II Soboru
Watykańskiego pełnił rolę eksperta. Sam był tym faktem zdziwiony: „Zostałem potępiony, a
jednak zwracają się do mnie?”. Można powiedzieć, że jego reakcja była w jakiś sposób
zdrowa.

W 1954 r. poproszono pewnego amerykańskiego księdza o napisanie obrony teorii


szczególnie popularnej w Ameryce, traktującej o rozdziale między Kościołem a państwem. W
wyniku tego ks. Jan Courtney Murray SI został potępiony, jednak jego idee miały częściowo
odżyć podczas soboru pod nazwą „wolności religijnej”.
Inny sławny jezuita, ks. Karol Rahner, był podczas soboru osobistością tak wpływową, że
ktoś ukuł nawet powiedzenie: Rahner locutus est, causa finita1. W latach 1950. Rahner był
traktowany przez Święte Oficjum z podejrzliwością, i to do tego stopnia, że w ogóle zakazano
mu publikacji bez wcześniejszego przedstawienia tekstu do akceptacji Stolicy Apostolskiej.
(...) Nadzór nad nim cofnięto po osobistej interwencji kanclerza Adenauera.

Nie sposób nie wspomnieć tu również o dom Lambercie Beaduinie OSB, uważanym za ojca
ekumenizmu. Zmarł on przed rozpoczęciem soboru.

Co natychmiast rzuca się w oczy, to fakt, że wszyscy ci ludzie, którzy byli podczas soboru
bardzo wpływowymi osobistościami, zostali potępieni albo obłożeni cenzurami przez Kościół
za pontyfikatu Piusa XII. Słynny ks. Bugnini, liturgista i autor nowej Mszy, już za panowania
Jana XXIII został zmuszony z powodu swego modernizmu do porzucenia katedry w Rzymie.
Jednak później Paweł VI wezwał go z powrotem, by mógł stworzyć m.in. nową Mszę.
Wszystko to pokazuje, że w Kościele wydarzyło się coś absolutnie nienormalnego.

Nie potrafię wyjaśnić, w jaki sposób biskupi, którzy przybyli na sobór z przeważnie
tradycyjnym nastawieniem, mogli dokonać takiego zwrotu. Jeśli przyjrzycie się pytaniom
wysyłanym do Rzymu w okresie przygotowania do soboru, spostrzeżecie, że wyrażały one
szczere zatroskanie biskupów, którzy szukali ratunku dla powierzonej im owczarni. Pięć lat
później zmienili się całkowicie i przyjęli nowe idee: ekumenizm, wolność religijną i
kolegializm.

Uległ zmianie stosunek do świata. Do tej pory świat był traktowany – wedle słów Ewangelii –
jako wróg. Świat nienawidzi Zbawiciela, ponieważ Chrystus naucza trudnej drogi do nieba,
podczas gdy świat proponuje szeroką drogę przyjemności i łatwego życia. Po soborze
postarano się, by całe życie chrześcijańskie wyglądało bardzo łatwo.

Niezależnie od tego, czy dostrzegacie to wyraźnie w tekstach soborowych czy nie,


pozostawiły one dla tego ducha wiele otwartych drzwi. Sobór był w swych dokumentach
bardzo niejednoznaczny, innymi słowy, jeśli ubierzecie katolickie okulary, możecie odczytać
jego teksty w sposób katolicki. Jeśli jednak ubierzecie inne okulary, możecie odczytać je w
sposób całkowicie odmienny. Problemem jest dwuznaczność sformułowań. Od soboru
zwykło się oczekiwać tekstów jasnych i precyzyjnych, tymczasem obok pewnych
oczywistych błędów, odnajdujemy tam wiele nieprecyzyjności i dwuznaczności w
terminologii.

Nowa teologia
Podczas II Soboru Watykańskiego wkroczyła do Kościoła nowa filozofia, która nie jest już
filozofią scholastyczną. Kiedy mówimy „scholastyczna”, mamy na myśli tradycyjną formację
filozoficzną przekazywaną przez Kościół, opartą na tomizmie i Arystotelesie. Być może
pamiętacie, że jako środek do zwalczania modernizmu św. Pius X nakazał, aby wszyscy,
którzy noszą w Kościele tytuł doktora, studiowali filozofię scholastyczną, czyli tomizm, w
przeciwnym razie utracą swe tytuły. Gdyby dziś zaczęto to egzekwować, prawdopodobnie
80% obecnych doktorów teologii mogłoby utracić swój tytuł. To mówi samo za siebie! Nowa
teologia oznacza nowy sposób myślenia, któremu towarzyszy nowa terminologia. Bp Henrici,
sekretarz ruchu Communio, wygłosił swego czasu bardzo interesującą konferencję na temat
„dojrzewania” soboru, podczas której opisał, w jaki sposób, jako jezuita, studiował przed
soborem i jak wyglądało jego życie tym okresie. Jego szczerość jest szokująca. (...) Wyjaśnił
na przykład, że kiedy był teologiem na uniwersytecie w Louvain, wykładowca polecił
najbardziej utalentowanym studentom czytać „najbardziej zakazaną ze wszystkich
zakazanych książek” – Surnaturel de Lubaca. Zadał nawet pytanie: „Dlaczego czytaliśmy te
książki?”. Jasno dawał do zrozumienia, że pojmował to jako akt nieposłuszeństwa. Jednak
jego odpowiedź brzmiała: „Postrzegaliśmy Kościół i zgromadzenia zakonne jak stary pociąg,
z którego trzeba się przesiąść do nowego”. (...)

Ciekawe jest również jego wyznanie, dlaczego zaakceptował te nowe teorie. Opowiadał, jak
podczas swych studiów dogmatyki uczyli się o ewolucji dogmatów; chcieli więc zmian nawet
w dogmatach. To czysty modernizm! Wiara i dogmaty się nie zmieniają. To, co było
prawdziwe kiedyś, jest prawdziwe zawsze. Bóg jest poza czasem i zmiennymi
okolicznościami. Prawdy dotyczące Boga – prawdy wiary – się nie zmieniają.

Wszystko to sprawiło, że patrzy się obecnie w sposób bardziej pozytywny na świat i rzeczy,
które uprzednio traktowano jako sprzeczne z nauką Kościoła lub przynajmniej mu obce, na
przykład inne religie. Niegdyś mówiliśmy: „fałszywe religie”. Wyrażenie to po prostu znikło
ze słownictwa Kościoła. Nie znajdziecie go nigdzie we współczesnych dokumentach
ogłaszanych przez Rzym. Zostało wymazane. Czy oznacza to, że inne religie są mniej
fałszywe niż wcześniej? Absolutnie nie. Ukazuje to jednak zmianę nastawienia. „Skupmy się
raczej na tym, co nas łączy, niż na tym, co nas dzieli” – mówią moderniści.

Oczywiście w każdym błędzie jest jakiś element prawdy. To dzięki tym elementom prawdy
błąd może zaistnieć. Błędem w czystej postaci nikt by się nie zainteresował. Dobre elementy
wymieszane ze złymi umożliwiają szerzenie się błędu. Jeśli mówisz protestantowi jedynie o
tych rzeczach, w który się zgadzacie, utwierdzasz go tylko w jego błędzie. Wskazujesz na to,
co jest w jego wierze dobre, jest on więc zadowolony z tego, co do niego mówisz. Jeśli jednak
nie będziesz mówić mu o jego błędach, jak ma on poznać, że z jego religią coś jest nie w
porządku? (...) Jeśli będziecie wspominać mu jedynie o rzeczach, co do których ma rację,
nigdy nie doprowadzicie do jego nawrócenia.

Na koniec trzeba powiedzieć, że ów przyjacielski stosunek do każdego jest bardzo fałszywie


pojmowanym miłosierdziem. Jest on rzeczywiście często nazywany „miłosierdziem”, gdyż
pojęcie to zostało w naszych czasach straszliwie zafałszowane. Często można usłyszeć, jak
mówi się wyznawcom fałszywych religii: „Bądź dobrym protestantem (czy kimś innym), a
osiągniesz zbawienie”. To tak jakbyście spotkali na dworcu kolejowym kogoś, kto pragnie
dojechać do Nowego Jorku. Jednak zauważacie, że właśnie pakuje się do pociągu
odjeżdżającego do Albany. Czy powiedzielibyście tej osobie: „Ten pociąg wygląda na ładny i
wygodny, podróż będzie się panu podobała”? Gdybyście wiedzieli, że znajduje się on w złym
pociągu i odjedzie w niewłaściwym kierunku, w żadnym wypadku nie moglibyście nazwać
takiego postępowania miłosierdziem. W takim przypadku oszukiwalibyście go. Gdyby
człowiek ten odkrył, że byliście świadomi jego pomyłki, byłby na was wściekły. Powinniście
mu powiedzieć: „Przepraszam, pociąg może wydawać się panu dobry, ale jeśli chce się pan
dostać do Nowego Jorku, musi pan wsiąść do innego”.

Modlitwa wielkopiątkowa
W tym roku papież Benedykt XVI zmienił modlitwę za żydów w tradycyjnej liturgii
Wielkiego Piątku. Wiem, że ta zmiana wywołała wiele kontrowersji. Musimy na początku
zauważyć, że zmiana ta nastąpiła wskutek nacisku ze strony Ligi Przeciwko Zniesławianiu,
której przewodniczącym jest Abraham Foxman, a która jest bardzo aktywną grupą nacisku
działającą z zewnątrz Kościoła. Papież czuł się więc zobligowany do dokonania tej zmiany.
Co zmienił? Modlitwę należącą do najstarszych modlitw Kościoła, modlitwę wielkopiątkową,
której początki sięgają co najmniej III wieku. Była więc bardziej nawet starożytna, niż liczne
części Mszy. Są to modlitwy bardzo czcigodne ze względu na swą starożytność, są one
prawdziwym skarbem Kościoła katolickiego. Już to uprawnia nas do zadania pytania: „Jak
można mieć śmiałość, by tknąć taką modlitwę?”. Modlitwa ta nigdy nie stanowiła problemu i
była odmawiana przez całe wieki. Jak można dziś twierdzić, że jest niestosowna? To pierwszy
poważny argument przeciwko zmianie.

Po drugie, jeśli przyjrzycie się nowej modlitwie, zauważycie, że została zmieniona


gruntownie, choć na pierwszy rzut oka można tego nie zauważyć. W nowej modlitwie prosi
się, by żydzi zostali „oświeceni” i „uznali naszego Pana Jezusa Chrystusa” za swego
Zbawiciela. Prośby te są całkowicie stosowne. Jeśli czytacie tylko ten fragment, brzmi to
całkiem dobrze. Modlimy się, by żydzi uznali naszego Pana Jezusa Chrystusa za swego
Zbawiciela. Jak dotąd wszystko jst w porządku.

Problem polega na tym, że zastąpiono starą modlitwę, która mówi o „zaślepieniu” i


„ciemności”. Mówiąc o „oświeceniu”, nie ma się na myśli oświecenia kogoś, kto już posiada
światło. Rzym pragnął jednak usunąć wszystko, co mogłoby urazić żydów. Ale czy żydzi
przejmowali się kiedykolwiek modlitwą odmawianą w Kościele jeden raz w roku? Po to, by
wiedzieć o samym jej istnieniu, musieliby odebrać bardzo gruntowne wykształcenie.
Wszystko to jest zatem elementem polityki, nie ma nic wspólnego z religią.

Jest jednak jeszcze coś gorszego: zmieniono znaczenie całej modlitwy. Modlitwa ta składa się
z dwóch części: pierwsza część podaje sam powód jej odmawiania. O niej mówiliśmy przed
chwilą. Jest jednak i druga część – która została dogłębnie zmieniona. (...) W części tej czyni
się aluzję do ustępu Listu św. Pawła do Rzymian. Apostoł mówi nam w nim o tym, co
wydarzy się na końcu czasów, że kiedy wszystkie narody wejdą do Kościoła, również żydzi
się nawrócą. Powrócą oni do Boga na samym końcu. Ich nawrócenie jest jednym ze znaków
końca czasów. I to właśnie znajdujemy w drugiej części modlitwy wielkopiątkowej.

Znamy też pewien komentarz do tej modlitwy, komentarz, który jest bardzo ciekawy i może
pomóc osobom mającym jeszcze wątpliwości co do naszego stanowiska w tej kwestii.
Komentarz ów pochodzi od osoby odpowiedzialnej w Kościele za ekumenizm oraz za relacje
z żydami – od kard. Kaspera. 7 lutego 2008 r. mówił on o modlitwie za żydów na falach
Radia Watykańskiego. Stwierdził, że papież usunął to, co raziło żydów, wszelkie negatywne
określenia odnośnie do ich postawy. Nie mógł jednak pominąć zasadniczego faktu, że nasz
Pan Jezus Chrystus jest Zbawicielem. Kard. Kasper powiedział też, że kiedy modlitwa ta
mówi o konwersji, należy pamiętać, że ustęp ten odnosi się do końca czasów i że Kościół nie
ma w stosunku do żydów „misji”, jaką ma w stosunku do pogan. Wyraźnie podkreślił, że nie
powinniśmy traktować żydów tak jak wszystkich innych. Zapewnił też, że Kościół nie
zamierza próbować nawracać żydów. Gdy czytamy taki komentarz odnośnie do nowej
modlitwy, żadne dodatkowe wyjaśnienia naszego stanowiska nie są potrzebne.

Nie powinniście więc uważać, że walka dobiegła końca.

Sobór i Msza
Powróćmy jednak do naszych rozważań na temat soboru. Jednym z głównych narzędzi, które
posłużyły do wprowadzania do Kościoła nowych idei, była Msza. Ludzie ci skonstruowali
nową Mszę, przez którą wierni mieli najbardziej bezpośredni kontakt z soborem. Kto z
wiernych czytał kiedyś dokumenty soborowe? Myślę, że bardzo nieliczni. W jaki sposób
przeciętny katolik zetknął się więc z soborem? W jaki sposób wpłynął on (sobór) na jego
życie? Poprzez Mszę. Duch Kościoła wywiera praktyczny wpływ poprzez liturgię. To właśnie
nowa liturgia przyniosła wiernym współczesne koncepcje, które wkroczyły do Kościoła
podczas soboru.

Jedną z głównych idei kryjącą się za nową Mszą jest ekumenizm. Ekumenizm, lekceważąc
wymogi miłosierdzia, mówi, że nie wolno nam urażać naszych błądzących bliźnich,
konsekwentnie powinniśmy usunąć w wyrazu naszej wiary, z liturgii, każde sformułowanie
„obraźliwe” dla naszych „braci odłączonych”. To właśnie czyni nowa Msza. W rezultacie ci,
którzy nadal uczestniczą w tej Mszy, stopniowo tracą wiarę. Stają się oni bardziej
protestanccy, niż sami protestanci.

W ten właśnie sposób wiele osób zaraziło się zasadami nowej teologii. Początkowo mogło się
być zszokowanym Komunią na rękę – ale przecież „wszyscy to robią”. Potem, krok po kroku,
skoro przyjmujecie Pana Jezusa do rąk na stojąco, dochodzicie ostatecznie do przekonania, że
nie jest On waszym Panem. Przecież gdyby naprawdę był On Bogiem, padalibyście na
kolana, by oddać Mu cześć – nie bralibyście Go w swoje ręce. Kiedy bowiem bierzecie coś w
ręce, to wy macie nad tym kontrolę. „Mieć coś w garści” oznacza mieć coś pod kontrolą.
Jedynym, kto ma przywilej „trzymania” Pana Jezusa, jest kapłan. Jedną z najbardziej
zdumiewających władz kapłana jest zdolność do wzywania Zbawiciela i czynienia Go
obecnym pod postaciami chleba i wina. Bóg dał tę władzę kapłanowi i nikomu innemu. Jest to
tylko jeden z przykładów, w jaki sposób w wyniku owych nowych zwyczajów uległa zmianie
sama wiara. Stara liturgia jest pełna takich małych, lecz znaczących postaw, gestów i słów.

Stara Msza nazywana jest niekiedy „trydencką”, które to słowo odnosi się do Soboru
Trydenckiego. Jednak Mszę taką, jaką znamy, znaleźć można już w sakramentarzach św.
Leona i św. Grzegorza Wielkiego w VI wieku. Najmłodsze modlitwy wprowadzone zostały
do liturgii rzymskiej z rytu mozarabskiego w wieku XI, jednak modlitwy ofertorium sięgają
VI wieku. Powinniście być więc ostrożni z używaniem terminów takich jak „Msza św. Piusa
V” czy „Msza trydencka”, gdyż liturgia ta jest w rzeczywistości znacznie starsza. Powinniście
raczej mówić „Msza Wszechczasów” albo „tradycyjna Msza”. Jest ona nazwana Mszą
trydencką lub Mszą św. Piusa V, ponieważ w tym czasie niektórzy biskupi mieli prawo
dodawania modlitw do liturgii Mszy. Sobór Trydencki nakazał więc opracowanie nowej
edycji Mszału, aby oczyścić go z tych dodatków. Na tym właśnie polegało dzieło św. Piusa V,
który, kierując się wielką mądrością, uczynił coś wyjątkowego w historii Kościoła: wydał
dekret zezwalający każdemu kapłanowi odprawiać Mszę przez niego kanonizowaną aż do
końca czasów, bez zaciągania jakiejkolwiek kary z tego powodu. Nigdy nie słyszano o
drugim takim przypadku. Moglibyśmy powiedzieć, że w jakiś sposób miał on wizję
przyszłości, dekretując coś, co będzie miało zastosowanie aż do końca czasów. Mówię tu o
słynnej bulli Quo primum.

Niemniej kryzys postępuje na wszystkich poziomach. Jeśli porównacie Kościół przed


soborem z Kościołem obecnym, uświadomicie sobie, że nie pozostawiono nic nietkniętego.
Liczni księża usiłowali reagować. Przypadek abp. Lefebvre’a jest dobrze znany, choć nie był
on jedynym, który reagował podczas soboru. (...)

W roku 1988, w czasie konsekracji biskupich, Rzym chciał położyć kres opozycji wobec
soboru – jestem zmuszony stwierdzić, że nic się w tym względzie nie zmieniło. W trakcie
wszystkich moich rozmów z Rzymem nie zauważyłem nigdy niczego, co wskazywałoby, że
ludzie ci uważają, iż uczynili coś niewłaściwego i że powinni się z tego wycofać. Aż po dziś
dzień chodzi im generalnie o to, by Bractwo ugięło się i zaakceptowało sobór. Potwierdza to
również przebieg audiencji, jaką miałem u Jego Świątobliwości Benedykta XVI. Był to jeden
z najbardziej szczerych momentów audiencji: otóż dla papieża niewyobrażalne jest istnienie
katolika, który nie byłby przepojony ideami II Soboru Watykańskiego. Użył nawet
sformułowania „Kościół Vaticanum II”. – Nie znam tego Kościoła, znam jedynie Kościół
katolicki.

To nowomowa. Czy słyszano, by ktokolwiek mówił kiedyś o „Kościele trydenckim” czy


„Kościele nicejskim”? Był jedynie Kościół katolicki. Pojawienie się określenia „Kościół
Vaticanum II” sugeruje, że miał miejsce nowy początek. Myślę, że jesteśmy w stanie
zrozumieć, dlaczego ktoś mógłby postrzegać to jako nowy początek, jest to jednak zły
początek.

We wszystkich rozmowach, jakie prowadziliśmy z Rzymem, bardzo jasne było, że nawet jeśli
nie mówiliśmy wprost o soborze, zawsze majaczył on gdzieś w tle. Rzym będzie się od nas
domagał, byśmy w pewien sposób (...) zaakceptowali Vaticanum II, być może „w świetle
Tradycji”, być może pod takim czy innym warunkiem. Na pewno jednak warunek taki
zostanie postawiony. Oni są bardzo wytrawnymi politykami. Co oznacza zaakceptowanie
Vaticanum II? Traktując to jako całość, jest to mieszanina [prawdy i fałszu]. Nie chcemy
mieszaniny; chcemy Kościoła katolickiego i wszystkiego, co od niego pochodzi, czyli
Tradycji: tego, co Kościół zawsze nauczał i w co wszędzie wierzył.

Rzym w roku 2008


Z jednej strony przyjmuje się obecnie w Rzymie – przynajmniej papież i kilku kardynałów –
że mamy do czynienia z kryzysem, nawet jeśli od czasu do czasu mówi się coś przeciwnego i
wspomina o dobrych owocach Vaticanum II. Jednak wypowiedzi takie wydają się bardziej
kwestią polityki, niż wyrazem ich prawdziwych przekonań. Zazwyczaj, kiedy możemy z nimi
poważnie porozmawiać, przyznają, że sytuacja jest zła. Niekiedy próbują znaleźć jakieś
pocieszenie i wspominają młodych ludzi oraz ich zainteresowanie poważnymi kwestiami.
Zdają sobie jednak sprawę z tego, że to mało przekonujące, tak więc uznają istnienie kryzysu.

Na kilka dni przed swym wyborem Ojciec Święty porównał Kościół do tonącej łodzi. To
poważna sprawa – powiedzieć, że Kościół tonie, ponieważ jak wiemy otrzymał on od samego
Zbawiciela obietnicę niezniszczalności i tego, że trwać będzie aż do końca świata. Tak więc
kard. Ratzinger miał na myśli, że sytuacja naprawdę jest poważna. Z jednej strony ludzie ci
uznają, że sytuacja jest poważna, z drugiej jednak uznanie prawdziwej przyczyny tego stanu
rzeczy wydaje się im niemal niemożliwością.

Usiłowałem kiedyś wyjaśnić kard. Mayerowi, w jaki sposób sprawowana jest obecnie władza
w Kościele. Powiedziałem, że hierarchia została całkowicie sparaliżowana. Jest
sparaliżowana, ponieważ gdy tylko ktoś musi wykonać jakiś akt rządzenia, jest natychmiast
neutralizowany przez grupy, komisje i rady. Jest tak na poziomie papieża, biskupów i księży
parafialnych. Rady parafialne, rady kapłańskie, synody etc. Powiedziałem, że sytuacja jest
nieznośna i że źródłem tego jest kolegializm. Zaskoczyło go to spostrzeżenie: „Ma ksiądz
całkowitą słuszność”. Nie trwało to jednak długo, ponieważ kiedy nacisnąłem go trochę
bardziej i powiedziałem: „Tak więc, jak widzicie, źródła kryzysu w Kościele można znaleźć
w soborze”, odpowiedział: „Nie, nie. Jesteście w błędzie. Kryzys w Kościele ma miejsce,
ponieważ zasady soboru nie zostały wcielone w życie”. Taka była jego odpowiedź. Jeśli po
czterdziestu latach reform przeprowadzanych w imię soboru mówi się nam, że kryzys ma
miejsce, ponieważ zasady soboru nie zostały wdrożone, uznają przez to swą porażkę. My
jednak uważamy, że sobór został wdrożony w życie aż nazbyt dobrze.
Przy innej okazji przedstawiłem moje argumenty odnośnie kryzysu kard. Castrillónowi i
powiedziałem: „Te błędy obligują nas do poszukiwania ich źródła. I musimy szukać tych
powodów wewnątrz Kościoła”. Kardynał zripostował, że powodem kryzysu jest świat. Świat
staje się coraz gorszy, stąd pogarsza się również sytuacja w Kościele. Argument ten nie jest
całkowicie pozbawiony słuszności. Jeśli rozglądniemy się wokół, możemy stwierdzić, że
problemy występują nie tylko w Kościele, ale i w świecie. Również tam odnaleźć można te
same błędy, które rujnują Kościół.

Jest jednak pewien problem: Kościół zawsze zdawał sobie sprawę z tego, że świat jest zły.
Kościół nazywa się wojującym nie bez powodu, zawsze zwalczał błędy, które pochodziły ze
świata. A jednak w swej mowie otwierającej sobór papież prosił, by okna Kościoła otwarte
zostały na świat.

Przypuśćmy, że zauważycie, że dywan w waszym pokoju jest całkowicie przemoczony.


Patrzycie bliżej i zauważacie, że okna są otwarte, a właśnie była burza. Wyciągnęlibyście
wniosek, że dywan jest mokry z powodu burzy, jednak prawdopodobnie chcielibyście też
wiedzieć, kto zostawił otwarte okno.

Otworzono okna na świat. Nadciągnęła burza, wtargnęła do Kościoła i zalała go swymi


błędami. Kiedy obecnie ludzie ci obwiniają świat o kryzys, to tak, jakby mówili, że to
wszystko wina burzy. Oczekiwalibyśmy od nich przynajmniej tego, by zamknęli okna. Jednak
nie; okna są nadal otwarte, nadal więc napływa woda. Stąd nic dziwnego, że mówi się nam, iż
okręt tonie!

Tak wygląda obecnie sytuacja, nic się nie zmieniło. Mamy wrażenie, że ludzie ci są ślepi. A
jednak powinni rozumieć – są inteligentni. Być może po prostu nie chcą dostrzegać tych
rzeczy. Nawet nasz papież jest przekonany o konieczności otwarcia na świat. Sytuacja jest
więc skomplikowana.

Rzym i Tradycja
Rzym uznaje, że Tradycja przynosi dobre owoce. Kard. Castrillón Hoyos, oddelegowany
przez papieża do rozmów z nami, powiedział nam: „Owoce są dobre, więc jest tam Duch
Święty”. „Co więc? – zapytałem go – skąd pochodzą te owoce?”. Odpowiedzią było
milczenie. Widzą oni, że owoce są dobre, chcieliby więc wykorzystać nas w zwalczaniu
kryzysu, którego istnienie obecnie uznają. Widzą też, że owoce z ich strony nie zawsze są
dobre. Chcieliby, abyśmy się do nich przyłączyli. Planowali to od roku 2000. Chcieli, byśmy
się do nich przyłączyli i pomogli im wydostać się z kryzysu. Oczywiście nie byłby to taki zły
pomysł, gdyby w tym samym czasie nie obligowali nas do zaakceptowania Vaticanum II.
Pragną, byśmy zaakceptowali to, co spowodowało obecne zło, a potem pomogli w
rozwiązaniu tego problemu. Usiłowaliśmy im wytłumaczyć, że nic by to nie dało.

W pewnym momencie nie nadawaliśmy już na tych samych falach. Rzym absolutnie nie
patrzy na nas w taki sposób, w jaki my sami siebie postrzegamy. Uważa nas za niegrzecznych
chłopców; nie za heretyków, ale za upartych i pysznych chłopców, którzy chcą postępować na
swój własny sposób. Tak więc oczywiście w ich oczach musimy ulec, być posłuszni i przyjąć
Magisterium. Na to odpowiadamy: „Nie głosimy niczego, co byśmy sami wymyślili, czynimy
jedynie to, co Kościół zawsze czynił”. Powiedziałem pewnego razu kard. Castrillónowi:
„Proszę zapomnieć o Bractwie Św. Piusa X. Proszę zapomnieć o nas. Rozwiążcie własne
problemy, a zobaczycie, że Bractwo nie stanowi już problemu”. Ω
Rzym i motu proprio
Motu proprio było bardzo ważne. Wielu mniej lub bardziej konserwatywnych kardynałów
uświadamia sobie, że sytuacja w Kościele jest zła i że Tradycja może być bardzo pomocna w
przezwyciężeniu kryzysu. Kardynałowie ci usiłują przywracać [starą] Mszę. Co ciekawe, owi
kardynałowie w Rzymie zawsze uważali, że Msza trydencka nigdy nie została zniesiona.
Dwadzieścia czy trzydzieści lat temu [obecny] papież był już przekonany o tym, co napisał w
motu proprio, nie tylko on, ale również kard. kard. Casaroli i Casoria (prefekt Kongregacji ds.
Kultu Bożego w latach 80.). Wiedzieli o tym, a jednak pozwolili wszystkim wierzyć, że
tradycyjna Msza była zakazana.

Kard. Stickler wyjawił, że w 1986 r. powołano złożoną z dziewięciu kardynałów komisję,


mającą zbadać kwestię: czy nowa Msza znosi lub delegalizuje starą? Czy biskup może
zakazać kapłanowi odprawiania Mszy trydenckiej? Na pierwsze z tych pytań ośmiu z
dziewięciu kardynałów odpowiedziało, że Msza trydencka nigdy nie została zniesiona ani
zdelegalizowana. Na drugie pytanie wszystkich dziewięciu kardynałów odpowiedziało
jednomyślnie, że biskup nie może zakazać kapłanowi odprawiania Mszy trydenckiej. Było to
w 1986 r., 22 lata temu.

Owi kardynałowie zawsze wiedzieli, że tradycyjna Msza nie była zakazana. Niemniej
zachowywali się w taki sposób, jakby tak właśnie wyglądała sytuacja, albo jakby do
celebracji tej Mszy były wymagane jakieś specjalne zezwolenia czy warunki. W tym samym
czasie wierni wywierali nacisk na Stolicę Apostolską, z całego świata napływały tysiące
listów proszących o Mszę. Równocześnie wśród kardynałów dokonywała się pewna
ewolucja, dzięki której uświadomili sobie, że należy coś zrobić dla Tradycji i dla Kościoła.

Około 1988 r. kard. Ratzinger powiedział Bractwu Św. Piotra, że musi ono trzymać się
mocno Mszy trydenckiej, by mogło działać jako przeciwwaga dla nowej Mszy i progresistów.
Później, gdy równowaga zostałaby już osiągnięta, mógłby on stworzyć „nową nową Mszę”.
Ojciec Święty nadal jest przywiązany do idei „reformy reformy”.

Nawet wobec istniejących ograniczeń w stosowaniu indultu biskupi do tego stopnia utrudniali
życie kapłanom i wiernym przywiązanym do starej Mszy, że Rzym zrozumiał, iż nie można
dalej postępować w taki sposób. W maju 2003 r. obecny papież, wówczas kardynał, spotkał
się w Rzymie z kilkoma konserwatywnymi kardynałami. Zdecydowali się uczynić gest w
stronę Tradycji. Jedna z rozważanych wówczas opcji zakładała uczynienie Bractwa Św. Piusa
X niejako rdzeniem ruchu tradycjonalistycznego i skupienie wokół niego wszystkich innych
tradycyjnych grup. Inna koncepcja zakładała pozostawienie nas „na zewnątrz” (ponieważ „oni
nigdy nie wrócą”) i uczynienie czegoś z innymi grupami, ustanawiając na świecie kilka
instytucji jurysdykcyjnych. Działałyby one na podobieństwo diecezji czy administratur
apostolskich, podlegających bezpośrednio Rzymowi i wolnych od nacisków ze strony
biskupów.

Wiemy że, począwszy od 2003 r. do momentu swego wyboru, kard. Ratzinger pracował nad
tym projektem. Został on niemal wcielony w życie we Francji, jednak francuscy biskupi
odpowiedzieli, że takie rozwiązanie jest nie do przyjęcia. Odmówili nawet rozważenia takiej
ewentualności. Tak więc konferencja biskupów francuskich odrzuciła projekt Rzymu o
ustanowieniu takiej instytucji, być może administratury apostolskiej, dla Mszy trydenckiej we
Francji. Już samo to dowodzi, że taki plan istniał.
Pewien francuski biskup zadzwonił do jednego z naszych księży i powiedział mu o tej
koncepcji. Jednak tamtejsi biskupi nie chcieli, by Rzym mieszał się w ich sprawy. Próbowali
więc stworzyć coś dla Tradycji w każdej diecezji, aby uczynić projekt Rzymu
bezprzedmiotowym. Bali się śmiertelnie, że Rzym mógłby powołać do życia coś, nad czym
nie mieliby kontroli.

Francuscy biskupi urzeczywistniają obecnie swój plan, głównie kosztem Bractwa Św. Piotra.
Od około roku przed ogłoszeniem motu proprio po dziś dzień starają się opanować miejsca
kultu powierzone Bractwu Św. Piotra i nakłaniać kapłanów do przyłączenia się do diecezji i
odprawiania nowej Mszy – po to, by w rezultacie diecezje mogły przejąć kościoły powierzone
początkowo Bractwu Św. Piotra. W taki właśnie sposób biskupi odzyskują kontrolę. Udało im
się to już przeprowadzić w kilku miejscach. Biskup Wersalu powiedział przełożonemu
generalnemu Bractwa Św. Piotra: „Nie damy wam już żadnej pracy. Wasi księża będą
popadać w gnuśność z braku zajęcia, a na koniec dołączą do diecezji”. (...)

Kiedy ogłoszono motu proprio, biskupi na całym świecie zaczęli wyrażać sprzeciw. Wiem od
pewnej osoby będącej bardzo blisko papieża, że powiedział on swym bliskim przyjaciołom, iż
nigdy w swym życiu nie cierpiał tak bardzo, jak za sprawą motu proprio. To bardzo ciekawe
stwierdzenie, ponieważ pokazuje, że papież realizował swój zamysł pomimo trudności.
Zdecydował się raczej cierpieć, niż się poddać. Powiedział również, że nakazywało mu to
sumienie. Czuł się zobligowany w sumieniu, aby to uczynić. To bardzo mocne i ważne
stwierdzenie.

Niektórzy myślą, że motu proprio jest pułapką zastawioną na nas. To nieprawda. Mogłoby
stać się pułapką, ale szczerze mówiąc, nie sądzę, by papież traktował je w ten sposób. (...).

Gdy patrzymy całościowo na sytuację w Kościele oraz na rozmiary kryzysu, a równocześnie


widzimy, jak wiele problemów miał papież z jedną tylko sprawą, uświadamiamy sobie, że
nawet gdyby miał najlepsze intencje i największe zrozumienie sytuacji, nadal napotykałby na
wielkie trudności w przeprowadzeniu jakichkolwiek zmian na lepsze. Mówię: „gdyby”. Tak
więc mamy obecnie motu proprio, ale to nie rozwiązuje wszystkich problemów. To ważny
krok. W dokumencie tym ważny jest krótki akapit: „[Msza trydencka] nigdy nie została
zniesiona”. Dlatego właśnie mówimy, że motu proprio jest dobre dla Kościoła, mimo iż
zawiera wiele punktów, z którymi się nie zgadzamy.

Indult a motu proprio


W porównaniu z wcześniejszymi indultami motu proprio radykalnie zmienia status starej
Mszy. Termin „indult” sugeruje wyjątek czy przywilej, prawo dla nielicznych. W takiej
sytuacji oczywiste jest istnienie pewnych warunków i okoliczności. Kiedy jednak coś jest
prawem powszechnym, nie może być mowy o żadnych tego rodzaju ograniczeniach. To jak
zielone światło: nawet jeśli w pobliżu jest policjant, nie pytasz go o zgodę, by ruszyć. Kiedy
papież mówi, że stara Msza nie została zniesiona, daje zielone światło Mszy trydenckiej. To
kwestia prawna.

Sprawy nie są już tak oczywiste, kiedy dochodzimy do stosowania prawa. Jak stosuje się to
prawo? Widzicie, że w większości przypadków biskupi chcą traktować motu proprio tak,
jakby chodziło o indult. Chcą być pytani o zgodę. To absolutnie wbrew motu proprio. Takie
jednak jest generalnie nastawienie biskupów – poza kilkoma wyjątkami. Biskupi wywierają
nacisk na kapłanów, by zapobiec swobodnemu rozprzestrzenianiu się Mszy trydenckiej, co
ma wielkie znaczenie.
Gdyby w praktyce w stosunku do obu Mszy stosowano prawdziwą równość wobec prawa, nie
trwałoby długo, a nowa Msza zanikłaby. Rozmawiałem w Rzymie z wysokiej rangi prałatem;
wedle jego opinii trwałoby to jedno pokolenie. Osobiście uważam, że mogłoby to potrwać
trochę dłużej. Powtarzam – pod warunkiem, że wobec obu Mszy stosowano by równość
wobec prawa, jak to przewiduje motu proprio. Jednak biskupi tego nie chcą, ponieważ jako
moderniści wiedzą, że gdyby taką wolność rzeczywiście zagwarantowano, oznaczałoby to
koniec nowej Mszy.

Mówiąc językiem prawniczym, motu proprio jest wyrokiem śmierci na nową Mszę. Problem
polega jednak na tym, że zbyt wielu ludzi pragnie, by nowa Msza pozostała przy życiu –
dlatego sprzeciwiają się stosowaniu motu proprio. Będą więc usiłowali utrzymać hegemonię
nowej Mszy nad starą.

Doszliśmy więc do decydującego punktu historii Kościoła – i obecnego kryzysu. Z jednej


strony papież wydał prawo, z drugiej – biskupi mu się sprzeciwiają. Mamy więc do czynienia
z konfrontacją. Co się wydarzy? Jeśli, co wydaje się prawdopodobne, papież uważa, że jest w
sumieniu zobligowany przeprowadzić swoją wolę, nawet wbrew biskupom, to nadal pozostaje
[w mocy] nowa zasada wprowadzona przez Vaticanum II – kolegializm. Oznacza to, że
biskupi mają swój głos, a jeśli jednomyślnie zgodzą się w jakiejś kwestii, papież musi
zastosować się do ich decyzji. Jeśli więc Ojciec Święty będzie postępować stanowczo zgodnie
ze swoim sumieniem i papieskim obowiązkiem, wymierzy przez to cios kolegializmowi. Jeśli
natomiast tego nie uczyni i ugnie się przed biskupami, de facto zrzeknie się swej władzy
papieskiej, ponieważ biskupi będą odtąd wiedzieli, że muszą jedynie wywrzeć na niego
mocniejszy nacisk, a ustąpi. Znajdujemy się więc w decydującym momencie nie tylko dla
Mszy, ale również dla całego kryzysu.

Jeśli Msza powróci, wraz z nią powróci wiara i moralność. Widzimy to w przypadku
kapłanów, którzy powracają do starej Mszy. Mieliśmy wspaniałe doświadczenia z kapłanami,
którzy po odprawieniu starej Mszy dwa, trzy czy pięć razy nagle uświadamiali sobie, że te
dwie Msze to dwa różne światy, między którymi muszą dokonać wyboru. I większość z nich
dokonała właściwego wyboru.

Przyszłość
Z czasem powrócą do Mszy i nie tylko do Mszy. Wraz ze starą Mszą powraca cały świat
[katolickiej teologii]. Ludzie ci potrzebują całościowej formacji. Czeka nas kolosalna praca.
Ci biedni kapłani przychodzą do nas z niczym i odkrywają nowy świat. Ich przeobrażenie nie
nastąpi w trakcie jednego dnia. Potrzebują pomocy nie tylko po to, by prawidłowo odprawiać
Mszę, ale również by zrozumieć katolicką teologię, która jest z nią związana. Mamy wiele
świadectw od kapłanów, którzy mówią nam: „Poprzez odprawianie Mszy trydenckiej
odkryłem, kim jest kapłan!”. Mają oczywiście wyobrażenie o tym, co wiąże się z
kapłaństwem, ale wraz z odkryciem tradycyjnej Mszy uświadamiają sobie nagle, że stają
między Bogiem a człowiekiem, by złożyć ofiarę i pracować dla zbawienia dusz. Jest to tak
odmienne od „karnawałowych Mszy” dominujących np. w Szwajcarii. Ten, kto zrozumiał,
czym jest Msza, nie może już akceptować czegoś takiego.

(...) Od czasu motu proprio w pewnej diecezji w północnych Włoszech trzech proboszczów
zdecydowało się odprawiać wyłącznie Mszę trydencką. Co ciekawe, ich ewolucja rozpoczęła
się jakieś dwa lub trzy lata temu. Znaleźli się w takim konflikcie ze swym biskupem, że
sprawa ta dotarła do samego Rzymu. W największej parafii, liczącej ponad 1000 dusz, 800
parafian napisało do Rzymu, prosząc o Mszę trydencką. W ciągu kilku miesięcy ci księża
poczynili taki postęp, że pociągnęli za sobą swych wiernych.

Pokazuje to, że nie wierzymy w utopię! Z biegiem czasu Kościół naprawdę może powrócić do
starej Mszy. Wymaga to wiele energii i walki, ale jest możliwe. Motu proprio jest dla
osiągnięcia tego celu wielką pomocą, dlatego właśnie szczerze dziękujemy za nie papieżowi.
Musimy być wdzięczni, gdyż był to bardzo ważny akt, nawet jeśli nie wszystko jest w nim
doskonałe i wielu rzeczy nie możemy zaakceptować, na przykład twierdzeń o świętości nowej
Mszy. Zasadniczo jednak oblicze współczesnego Kościoła mogłoby się zmienić, gdyby motu
proprio było naprawdę stosowane.

Pewien wysokiej rangi prałat rzymski powiedział mi, że nowa Msza nie może zostać
zniesiona od razu i że „my” musielibyśmy przeprowadzić to w kilku krokach. Nie powiedział:
„ja”, ale „my”. Czy do owych „my” należy również papież? Nie wiem. W każdym razie
mamy motu proprio i powiedziano nam, że ostatecznym celem jest zniesienie nowej Mszy.
To oczywiście interesujące. Wiadomość ta pochodzi jednak tylko od jednego prałata, podczas
gdy przeważająca większość kapłanów i biskupów jest nadal przeciwna starej Mszy. (...)
Chciałbym, by te sprawy stały się mniej skomplikowane. Mówiąc w skrócie: w tym samym
czasie dzieją się rzeczy dobre i złe. Niekiedy sytuacja się pogarsza, zwłaszcza gdy sam papież
popada w sprzeczności. Jak powiedziałem odnośnie do nowej modlitwy za żydów, Benedykt
XVI czuje się zobowiązany do ciągłego wyświadczania żydom grzeczności, co jest trudne do
zrozumienia. Mamy tu do czynienia z tajemnicą, ale nie to jest najgorsze. Najgorsza jest jego
teologia.

A jednak wprowadza on coś nowego do teologii i ważne jest, by sobie to uświadamiać.


Dotyczy to soboru i reform. Do tej pory wśród katolików powszechne było przekonanie, że
Vaticanum II było czymś nowym, co spowodowało radykalną zmianę w Kościele. W
niektórych seminariach nauczanie o Kościele jest oparte jedynie na źródłach soborowych i
późniejszych. W wielu seminariach wszystko, co miało miejsce przed Vaticanum II, jest
ignorowane. Dla wielu wszystko zaczęło się wraz z II Soborem Watykańskim.

Tradycja i sobór
Obecnie papież mówi nam: „Nie, tak być nie może. Musi istnieć ciągłość. Nie może być
pęknięcia między tym, co było wcześniej, a tym, co nastąpiło po soborze. A więzią tą musi
być Tradycja”. W czasie naszej audiencji papież powiedział mi, że jedyna dopuszczalna
interpretacja soboru to interpretacja wedle kryteriów Tradycji. Problem ten dobrze ilustruje
pewna anegdota. Około 1982 r. abp Lefebvre napisał do papieża: „Mówicie, że sobór musi
być rozumiany w świetle Tradycji. Akceptujemy sobór w świetle Tradycji. Oznacza to, że
akceptujemy to, co jest w nim zgodne z Tradycją. To, co jest wątpliwe, interpretujemy wedle
Tradycji. To natomiast, co jest z Tradycją sprzeczne, po prostu odrzucamy”.

Kard. Ratzinger odpowiedział wówczas następująco: „Wasze stanowisko wobec soboru, choć
bardzo zwięzłe, jest do przyjęcia. Nie możemy jednak zaakceptować tego, co piszecie dalej”.
Tak więc Rzym nie był w stanie zaakceptować, że mówimy: „Odrzucamy to, co w soborze
jest sprzecznego z Tradycją”.

Nie używają oni już sformułowania „w świetle Tradycji”, ale „w świetle żywej Tradycji”.
Zawsze w tym kontekście pojawia się słowo „żywa”. W istocie, kiedy mówimy „Tradycja”,
nie mamy na myśli tego samego co oni. W 1988 r., gdy abp Lefebvre został potępiony i
ekskomunikowany, dokument Ecclesia Dei adflicta wyjaśniał, że Arcybiskup miał rzekomo
błędne i niekompletne rozumienie Tradycji. Tak więc, jak widzicie, posługujemy się tymi
samymi słowami, ale w różnych znaczeniach.

Kiedy my mówimy „Tradycja”, odnosimy się do jej definicji podanej nam przez Ojca
Kościoła – św. Wincentego z Lerynu: Quod ubique, quod semper, quod ab omnibus – „To, w
co wierzyli wszyscy, wszędzie i zawsze”. (...) Kiedy mówimy „Tradycja”, mamy na myśli
naukę i dyscyplinę Kościoła, coś powierzonego w sposób szczególny przez Zbawiciela
Apostołom i przekazywanego z pokolenia na pokolenie. „Przekazywać” to po łacinie tradere;
traditio to ‘przekazywanie’. Tradycja oznacza to, co jest przekazywane, rzecz przekazywaną.
Dla współczesnych Tradycja jest czynnością, aktem przekazywania. To jedyny aktualnie
sposób pojmowania Tradycji. Można używać słowa „Tradycja” w tym sensie, choć nie jest to
jego zwykłe znaczenie. Kiedy jednak mówicie o akcie przekazywania, koncentrujecie się na
osobie, która przekazuje, a nie na tym, co ma być przekazane. Tym, który przekazuje, jest
Kościół nauczający.

Problem pojawia się ze słowem „żywa”. Życie implikuje ruch, a ruch oznacza zmianę. Pewne
zmiany są uprawnione, inne nie. Załóżmy, że macie drzewo. Jeśli mówicie, że drzewo żyje,
nie oznacza to, że wasze drzewo przemieszcza się z jednej strony waszego ogródka na drugą.
Nie oznacza to też, że jednego roku rodzi jabłka, a drugiego pomarańcze. Jeśli wasze drzewo
żyje, oznacza to, że zawsze rośnie w tym samym miejscu i rodzi te same owoce. Moderniści
natomiast używają tego słowa na określenie zmiany tam, gdzie nie może być mowy o żadnej
zmianie.

Z jednej strony obecny papież potępia tych, którzy twierdzą, że Vaticanum II było zerwaniem
z przeszłością. Potępia więc ekstremistów, supermodernistów, którzy pragną nowego
Kościoła. Jego stanowisko jest bardziej wyważone. Rozumie on, że musi to być ten sam
Kościół i ta sama wiara, ponieważ wiara nie może się zmieniać. Ale jednocześnie akceptuje
zmiany i mówi: „Te zmiany są tradycyjne”. (...)

Kościół i państwo
Obszerną część swej mowy Benedykt XVI poświęcił relacjom między Kościołem a
współczesnym państwem. Jak wyjaśnił, współczesne państwo pragnie utrzymywać
identyczne stosunki ze wszystkimi religiami i traktować je wszystkie w ten sam sposób. Jak
stwierdził papież: „II Sobór Watykański, uznając i przyjmując poprzez dekret o wolności
religijnej za własną podstawową zasadę współczesnego państwa, odkrył najgłębsze
dziedzictwo Kościoła. W ten sposób może on być pewny pozostawania w pełnej zgodzie z
nauczaniem samego Jezusa”.

Czy jest to jednak zgodne z nauczaniem Jezusa Chrystusa? Jeśli się nad tym zastanowicie,
oznaczałoby to, że na niemal 2000 lat Kościół utracił swe dziedzictwo i nie był w zgodzie z
nauką Zbawiciela. To niewyobrażalne, a jednak papież tak powiedział. Widzicie więc, że
mamy tu poważny problem.

Kiedy zajmujemy się relacjami między Kościołem a państwem, mamy do czynienia z


prawdami bardzo ściśle związanymi z wiarą. Dlaczego mówimy, że między Kościołem a
państwem muszą istnieć pewne związki? Ponieważ każdy członek Kościoła jest również
obywatelem państwa, a z tego powodu musi zapracować na swoje zbawienie na tym świecie.
Jeśli państwo uznaje prawa Boże, będzie stanowiło prawa zgodne z przykazaniami Boga, a
więc będzie pomagało obywatelom prowadzić życie zgodne z tymi przykazaniami, czyniąc
zbawienie ich dusz łatwiejszym.
Jeśli jednak państwo traktuje wszystkie religie w taki sam sposób, nie czuje się związane
przez żadne Boże przykazania i ustanawia swe własne prawa. Takie państwo nie pomaga
swym obywatelom w zbawianiu ich dusz. Wiemy, że społeczeństwo, w którym żyjemy,
wywiera określony nacisk na swoich członków, ponieważ jest społeczeństwem
zlaicyzowanym. Względem tych, którzy idą z prądem – nacisku nie ma, jest on wywierany na
tych, którzy usiłują płynąć pod prąd. Jeśli nacisk ten jest dla ich dobra, wówczas wszystko w
porządku. Jeśli jednak jest odwrotnie, wówczas jest to bardzo poważna sprawa. A
współczesne państwo, ze wszystkimi nowymi prawami, sprzecznymi z prawem naturalnym,
zamienia doczesne społeczeństwo w piekło. Życie na ziemi przypomina coraz bardziej piekło,
ponieważ państwa nie dbają o przestrzeganie prawa Bożego.

Dlatego właśnie tak ważne jest przypominanie, że również państwo ma obowiązek uznania
Boga za Stwórcę i Prawodawcę, za Tego, który utrzymuje nas wszystkich w istnieniu. Jest to
coś oczywistego – i takie też zawsze było nauczanie Kościoła. Jednak obecnie papież mówi
nam, że postępując wbrew temu tradycyjnemu nauczaniu Kościół jest w zgodzie z nauką
Jezusa Chrystusa. To przerażające.

Nowa wizja
Mamy tu do czynienia z nową wizją i nowym sposobem wyjaśniania zmian soborowych. Do
tej pory usprawiedliwiano je, mówiąc po prostu: „Musimy iść naprzód”. Jednak obecny
papież przywiązuje większe znaczenie do przeszłości. Uważa, że nie wolno nam z nią zrywać.
Ma w tym całkowitą słuszność, problem polega jednak na tym, że jednocześnie pragnie on
wdrażać nowe idee. Ale nie można mieć obu rzeczy: albo – albo. A jednak Benedykt XVI
pragnie pobłogosławić i ochrzcić nowinki ukryte pod mianem Tradycji. Mówimy: to wbrew
Tradycji, a on mówi: to tradycyjne. Na tym właśnie polega nowy problem, w obliczu którego
stanęliśmy. (...)

Tydzień po ogłoszeniu motu proprio Rzym opublikował również inny dokument, tym razem
ogłoszony przez Kongregację Nauki Wiary. Jego tytuł brzmiał: Odpowiedzi na pytania
dotyczące niektórych aspektów nauki o Kościele. Dokument ten przyznaje, że w czasie soboru
zmieniono definicję tego, czym jest Kościół.

Lubię kard. Kaspera, ponieważ zawsze jasno mówi, o co mu chodzi. Podczas jednej z jego
konferencji na temat podstaw ekumenizmu wyjaśnił on, że tradycyjna definicja Kościoła
brzmiała: „Kościołem Chrystusowym jest Kościół katolicki”. Czasownik „jest” wyraża
identyczność, wiąże przedmiot i podmiot twierdzenia. Możecie powiedzieć: „Kościołem
Chrystusowym jest Kościół katolicki” lub odwrócić szyk zdania, ale pozostanie ono
prawdziwe. Słowo „jest” to jedyny czasownik, dzięki któremu jest to możliwe. Inny
czasownik może powiązać przedmiot i podmiot, ale nie będą one wówczas tożsame.

Kard. Kasper wyjaśnił, że do pontyfikatu Piusa XII i jego encykliki o Kościele Mystici
corporis Kościół używał czasownika „jest”. Jednak sobór zmienił to na: „Kościół
Chrystusowy trwa w Kościele katolickim”. Jest to różne od poprzedniej definicji. Kiedy jedna
rzecz trwa w innej, są one różnymi rzeczywistościami. Kard. Kasper przekonywał, że owo
słowo „trwa” jest fundamentem katolickiego ekumenizmu. Posunął się nawet do twierdzenia,
że zmiana ta umożliwiła ekumenizm w Kościele katolickim. Co do tego nie ma wątpliwości.
Dopóki Kościół posługiwał się poprzednią definicją, ekumenizm był niemożliwy. A kard.
Kasper jest w Rzymie odpowiedzialny za cały dialog ekumeniczny; nie jest to pierwszy z
brzegu prałat.
Owa nota dotycząca „niektórych aspektów nauki o Kościele” wysuwa najpierw argument, że
sformułowanie „trwa” interpretowano na wiele sposobów, z których niektóre były błędne.
Dokument ma więc rozprawić się z tymi błędami. Na wstępie stwierdza, że podczas
Vaticanum II Kościół nie miał zamiaru zmieniać wiary. Kościół nadal wierzy w to, w co
zawsze wierzył. Dlaczego więc zmieniono tę formułę? Ponieważ „trwa” wyraża rzekomo
identyczność w sposób doskonalszy niż „jest”. Następnie nota wyjaśnia prawdziwy powód
wprowadzenia nowej definicji. Została ona zmieniona, aby dać do zrozumienia, że pewne
elementy Kościoła Chrystusowego znajdują się poza Kościołem katolickim. I na tym właśnie
polega problem.

Mówi się nam, że czasownik „trwa” jest w tym przypadku lepszy niż „jest”. Powinniśmy
więc rozważyć konsekwencje tego twierdzenia dla kwestii zbawienia. Wiara mówi nam, że
poza Kościołem nie ma zbawienia. Jeśli mówicie, że Kościół Chrystusowy jest Kościołem
katolickim, jasno stwierdzacie, że nie ma zbawienia poza Kościołem katolickim. Co jednak z
resztą rodzaju ludzkiego, która porzuciła Kościół lub należy do wspólnot wyznaniowych,
które zachowały pewne sakramenty? Współczesna teologia utrzymuje, że owe elementy
Kościoła są nadal skuteczne poza Kościołem. Mówiąc wprost: oznacza to, że ludzie osiągają
zbawienie dzięki tym elementom. Konsekwentnie trzeba powiedzieć, że również poza
Kościołem jest zbawienie, co jest sprzeczne z katolickim dogmatem. (...)

Prawdziwe i fałszywe rozwiązania


Na tym właśnie polega ich problem: aby uratować nowinki, które są sprzeczne z Tradycją,
utrzymuje się, że nie są sprzeczne, choć są czymś nowym. To wbrew zasadzie
niesprzeczności. Tak wygląda obecnie sytuacja na poziomie teologicznym. To bardzo
niebezpieczne. Wielu katolików należących do Una Voce i grup związanych z Ecclesia Dei
cieszy się, mówiąc: „Papież chce powrócić do Tradycji! Mówi, że musimy postrzegać
wszystkie rzeczy w świetle Tradycji!”. Chciałbym, aby to była prawda. Papież mówi tak
rzeczywiście, ma jednak na myśli coś innego. (...) Konsekwentnie, nasze stanowisko
pozostaje niezmienione. Nadal mówimy: „Nie” i prosimy o kolejne kroki: najpierw odwołanie
ekskomunik, a następnie dyskusje doktrynalne.

Pragniemy, by do Kościoła powróciła tradycyjna doktryna. Nie interesują nas gierki w


rodzaju „jestem bardziej świątobliwy niż ty” i nie uzurpujemy sobie roli papieża. Jeśli jednak,
dzięki dyskusjom, tradycyjna doktryna może powrócić w większym stopniu do Kościoła,
wówczas może to doprowadzić szczerze poszukujące dusze z powrotem do prawdy. A wiele
dusz szczerze jej poszukuje, nie są całkowicie wypaczone i złe. Wielu ludzi ma dobrą wolę,
są jednak zdezorientowani. Jeśli będziemy mogli doprowadzić do powrotu prawdziwej
teologii, tacy ludzie powrócą. To długofalowa walka, jednak wszystko jest w ręku Boga.
Może On ją skrócić, ale decyzja, czy zechce interweniować, należy do Niego. Możemy się
tylko modlić i prosić Go o to. Jeśli zastanowicie się nad motu proprio, zobaczycie, że wasze
modlitwy są wysłuchiwane. Zachęcam was więc do modlitw w intencji odwołania
ekskomunik.

Kiedy to nastąpi? Nie mam najmniejszego pojęcia. Ktoś zapytał mnie o to kiedyś i
odpowiedziałem, że może to być jutro albo za 10 lat. Wiem jednak, że w 2005 r., gdy
przedstawiłem kard. Castrillónowi nasze zastrzeżenia wobec nowinek – była to cała lista –
kardynał powiedział mi, że chociaż w pewnych punktach nie zgadza się z nami, Rzym nie
postrzega nas jako pozostających poza Kościołem. Zasugerował więc, bym napisał do papieża
list proszący o odwołanie ekskomunik. Jeśli Rzym mówi nam, byśmy napisali taki list,
oznacza to, że są oni gotowi spełnić naszą prośbę. Tak więc napisałem list.
Jednak posługują się oni tą ekskomuniką jako środkiem wywierania na nas nacisku, byśmy
zaakceptowali rzeczy, których nie chcemy zaakceptować. Z drugiej natomiast strony, na
poziomie polityki, używają jej w odniesieniu do biskupów. Jeśli presja ze strony biskupów
będzie zbyt duża, wątpię, czy dekret o ekskomunice zostanie zniesiony. Naprawdę nie wiem,
czy odwołają go jutro, czy za całe lata. Jedyne, co można zaobserwować, to to, że nie mają
racjonalnych argumentów przeciwko odwołaniu ekskomunik. Jest to ze strony Rzymu jedynie
kwestia polityki.

Kiedy po raz ostatni byłem w Rzymie, w listopadzie ubiegłego roku, dowiedziałem się, że
papież powiedział do swego otoczenia, że nie chce słyszeć słowa „schizmatycki” w
odniesieniu do FSSPX. Gdy w motu proprio wyjaśniał on powód, dlaczego zostało ono
ogłoszone i wspomniał nas przy tej okazji, napisał, że chodzi o wewnętrzną sprawę
pojednania wewnątrz Kościoła. „Wewnętrzna” i „w” nie znaczy „poza”. Ukazuje wam to stan
Kościoła. Musimy patrzeć całościowo. Na przykład gdy rozważamy motu proprio, musimy
uwzględniać zarówno intencje papieża, jak i reakcje biskupów.

13 stycznia 2008 r. kard. Castrillón Hoyos udzielił wywiadu agencji Zenit, podczas którego
jasno oświadczył, że w 1988 r. ekskomunika dotknęła jedynie biskupów. Żaden kapłan ani
wierny nie został ekskomunikowany. Tego samego dnia w Polsce arcybiskup Gdańska kazał
odczytać w kościołach swej diecezji list, w którym twierdził, że każdy wierny, który
uczestniczy w Mszach sprawowanych przez kapłanów FSSPX, jest ekskomunikowany. Było
to tego samego dnia! To absurdalne. Pokazuje to jednak chaos panujący obecnie w Kościele.

Dzieją się jednak również dobre rzeczy, jak samo motu proprio i powrót licznych kapłanów
do starej Mszy. Niektórzy są szczerzy, ale nie wszyscy. Potrzeba wam więc więcej
roztropności. Nie angażujcie się w niepewne przedsięwzięcia. Nie wystarczy, gdy tak po
prostu poprosicie najbliższego proboszcza, by odprawił dla was starą Mszę. Oczywiście
zachęcajcie go do tego, nie angażujcie się jednak w sytuacje moralnie nie do przyjęcia. W tym
samym czasie walka trwa dalej. Nie skończyła się. Musicie być przygotowani na długą walkę.

Oczywiście w walce tej musimy zawsze pamiętać, że najważniejsze jest to, czego nie
widzimy. Tym, co jest najważniejsze, jest zbawienie lub potępienie dusz. Bóg posługuje się
wszystkim dla ich zbawienia. Są jednak i krzyże, i to od nas zależy, czy je przyjmiemy, czy
też odrzucimy. Stąd właśnie konieczność modlitwy o wierność. Członkowie Kościoła
nazywani są „wiernymi” – jaki to piękny tytuł. Musimy modlić się o tę łaskę, o codzienną
wierność w małych rzeczach. Sam Zbawiciel obiecał, że wierne wykonywanie naszych
obowiązków stanu w małych rzeczach jest gwarancją pomocy Jego łaski w rzeczach wielkich.

Nie wolno nam o tym zapominać. Pan Jezus obiecał, że będzie z nami i wspomoże nas swoją
łaską. Możemy być absolutnie pewni, że jeśli dusza naprawdę chce być zbawiona, będzie
zbawiona. Oczywiście, jeśli dusza naprawdę chce być zbawiona, będzie zachowywała
przykazania, przystępowała często do sakramentów etc. Jeśli dusza pragnie Boga, Bóg jej nie
opuści. Myśleć inaczej byłoby bluźnierstwem. Musimy więc umacniać nasze serca odwagą.
Bóg jest wszechmocny. Pozostańmy po stronie Najświętszej Maryi Panny, a wszystko będzie
pracować dla naszego dobra. Ω

Tekst za „The Angelus”. Tłumaczył Tomasz Maszczyk.

Zawsze wierni nr 12/2008 (115). nr 1/2009 (116)


http://www.piusx.org.pl/zawsze_wierni/artykul/1253
http://www.piusx.org.pl/zawsze_wierni/artykul/1260

Vous aimerez peut-être aussi