Académique Documents
Professionnel Documents
Culture Documents
OPOWIE ROZBITKA
OPOWIE ROZBITKA KTRY DZIESI DNI DRYFOWA NA TRATWIE
BEZ JEDZENIA I PICIA, BY OGOSZONY BOHATEREM NARODOWYM,
CAOWANY PRZEZ KRLOWE PIKNOCI, OBSYPANY ZOTEM PRZEZ
AGENCJE REKLAMOWE, A POTEM ZNIENAWIDZONY PRZEZ WADZE I
ZAPOMNIANY NA ZAWSZE
Przeoy
RAJMUND KALICKI
WARSZAWA 1999
Tytu oryginau: Relato de un naufrago
jednostkami
amerykaskimi
ze
strefy
Kanau
Panamskiego,
nakad gazety wzrs dwukrotnie, a przed redakcj kbi si tum czytelnikw poszukujcych
zalegych numerw do kompletu. Dyktatura, zgodnie z tradycj waciw rzdom
kolumbijskim, ograniczya si do sprostowania nie wykraczajcego poza retoryk: w
solennym komunikacie zaprzeczya, jakoby niszczyciel przewozi kontraband. Szukajc
sposobw wsparcia naszych zarzutw, poprosilimy Luisa Alejandra Velasco o list jego
okrtowych kolegw, ktrzy mieli aparaty fotograficzne. Cho wielu spdzao urlopy w
rnych miejscach kraju, udao nam si ich odszuka i odkupi zdjcia robione podczas rejsu.
W tydzie po publikacji tej historii w odcinkach ukazaa si ona w dodatku nadzwyczajnym
w caoci, z fotografiami kupionymi od marynarzy. Za grupkami przyjaci na penym morzu
wida byo, w sposb nie dopuszczajcy pomyki, nawet w przypadku marek fabrycznych,
skrzynie z przemycanym towarem. Dyktatura odpowiedziaa na ten cios seri drastycznych
represji, ktrych uwieczeniem byo, po miesicach, zamknicie dziennika.
Mimo naciskw, pogrek i niezwykle pontnych prb przekupstwa Luis Alejandro
Valesco nie odwoa ani jednej linijki ze swej opowieci. Musia odej z marynarki, jedynego
miejsca, gdzie robi to, co umia, i zagubi si w niepamici dnia powszedniego. Nim upyny
dwa lata, dyktatura upada, a Kolumbia zdaa si na ask innych rzdw, lepiej ubranych,
cho wcale przez to nie sprawiedliwszych, podczas gdy ja, w Paryu, rozpoczynaem swoje
bdne i troch nostalgiczne wygnanie, tak bardzo przypominajce dryfowanie tratwy.
Wszelki such po samotnym rozbitku zagin, a przed kilkoma miesicami jaki zabkany
dziennikarz spotka go za biurkiem w pewnej firmie autobusowej. Widziaem jego zdjcie:
przybyo mu lat i ciaa, i wida byo, e ycie nie patyczkowao si z nim, cho nie opucia
go pogodna sawa bohatera, ktry mia odwag wysadzi w powietrze wasny pomnik.
Pitnacie lat nie zagldaem do tej opowieci. Wydaje mi si, e zasuguje chyba na
druk, cho nie w peni rozumiem, jaki moe by z niej poytek. Jeli ukazuje si obecnie w
formie ksikowej, to tylko dlatego, e powiedziaem tak nie przemylawszy do koca caej
sprawy, a nie jestem czowiekiem atwo zmieniajcym zdanie. Przygnbia mnie myl, e
wydawcw obchodzi nie tyle warto tekstu, co nazwisko, jakim jest on opatrzony, ktre ku
memu utrapieniu pokrywa si z nazwiskiem pewnego modnego pisarza. Na szczcie s
ksiki nalece nie do tych, co je pisz, ale do tych, ktrzy na nie cierpi, i ta jest jedn z
nich. Tym samym honorarium przypadnie temu, kto na nie zasuy: nieznanemu rodakowi,
ktry musia dziesi dni mczy si na tratwie bez jedzenia i picia, aby ksika ta moga
powsta
G.G.M.
Barcelona, luty 1970 r.
ROZDZIA I
O moich kolegach, ktrzy zaginli na morzu
22 lutego oznajmiono nam, e wracamy do Kolumbii. Stalimy osiem miesicy w
Mobile, stan Alabama, USA, gdzie na niszczycielu kolumbijskiej marynarki wojennej
Caldas dokonywano naprawy sprztu elektronicznego oraz uzbrojenia. W tym czasie my,
czonkowie zaogi, przechodzilimy specjalne przeszkolenie. W dniach wolnych robilimy to,
co wszyscy marynarze na ldzie: chodzilimy z dziewczynami do kina, a potem zbieralimy
si w portowej tawernie Joe Palloka, gdzie pilimy whisky i od czasu do czasu
wywoywalimy burdy.
Moja dziewczyna nazywaa si Mary Address, poznaem j przez babk innego
marynarza. Cho z du atwoci uczya si hiszpaskiego, chyba nigdy nie dowiedziaa si,
e moi koledzy przezywaj j Maria Direccin1. Gdy tylko miaem wolne, zapraszaem j do
kina, ale zwykle wolaa i na lody. Porozumiewalimy si moj aman angielszczyzn i jej
sabym hiszpaskim, lecz zawsze si rozumielimy; i w kinie, i na lodach.
Raz tylko nie poszedem do kina z Mary; byo to tego wieczoru, kiedymy ogldali
Bunt na Caine. Kilku moim kolegom powiedziano, e idzie wanie dobry film o yciu na
traowcach. Dlatego poszlimy go zobaczy. Najlepszy w tym filmie by jednak nie sam
poawiacz min, ale burza. Zgodzilimy si wszyscy, e w razie takiego sztormu najlepiej jest
zmieni kurs statku, jak to robili buntownicy. Ani ja, ani te aden z moich kolegw nie
przey nigdy podobnej burzy na morzu, wic sztorm ten wywar na nas najsilniejsze
wraenie. Kiedymy wrcili na noc, marynarz Diego Velazquez, bardzo przejty filmem oraz
myl, e za kilka dni bdziemy ju na penym morzu, zapyta: A gdyby tak nam przytrafio
si co podobnego?
Przyznaj, e i ja byem pod silnym wraeniem filmu. W cigu omiu miesicy
odzwyczaiem si od morza. Nie baem si, bo instruktor uczy nas, jak si mamy ratowa
podczas katastrofy. A jednak niepokj, jaki czulimy tego wieczoru, po obejrzeniu Buntu na
Caine, nie by normalny.
Nie chc przez to powiedzie, e od tamtej chwili przeczuwaem katastrof. Prawd
jest jednak, e nigdy si tak nie baem przed rejsem jak wanie wtedy. W Bogocie, kiedy
byem dzieckiem i ogldaem ilustracje w ksikach, nie przychodzio mi do gowy, e mier
moe dopa kogo na morzu. Wprost przeciwnie, mylaem zawsze o nim z du ufnoci. I
od chwili wstpienia do marynarki wojennej, przed prawie dwoma laty, nie miaem nigdy w
1 J Maria Adres (hiszp.) (przyp. dum.)
przegada.
Podoficer Sabogal mia powody, by si cieszy bardziej od innych. W Cartagenie
czekaa na niego ona i szecioro dzieci. Ale widzia tylko picioro: najmodsze urodzio si,
kiedy ju stalimy w Mobile.
A do witu rejs przebiega w cakowitym spokoju. W cigu godziny oswoiem si
znowu z morzem. wiata Mobile giny w oddali pord mgie spokojnego dnia, a na
wschodzie wida byo soce, ktre z wolna zaczynao si podnosi. Nie czuem niepokoju,
byem tylko zmczony. Ca noc nie zmruyem oka. Chciao mi si pi. I dokuczaa zgaga po
whisky.
O szstej rano wyszlimy z portu. Wtedy pad rozkaz: Zmiana manewrowa, rozej
si! Wachtowi na stanowiska!. Gdy tylko usyszaem t komend, ruszyem do kubryku. Pod
moj koj siedzia Luis Rengifo i tar oczy, eby odpdzi sen.
- Gdzie jestemy? - zapyta. Odpowiedziaem, e wanie wyszlimy z portu. Potem
wdrapaem si na koj i prbowaem zasn.
Luis Rengifo by prawdziwym majtkiem. Cho urodzi si w Choco, z dala od morza,
mia morze we krwi. Kiedy Caldas wpyn do stoczni remontowej w Mobile, Luis Rengifo
nie by czonkiem naszej zaogi. Mieszka w Waszyngtonie, gdzie przechodzi szkolenie w
zakresie uzbrojenia. By powany, pracowity i mwi po angielsku rwnie dobrze jak po
hiszpasku.
15 marca otrzyma w Waszyngtonie dyplom inyniera budownictwa ldowego i
morskiego. Tutaj w 1952 r. oeni si z jak dam z Dominikany. Kiedy zakoczono remont
niszczyciela, Luis Rengifo opuci Waszyngton i zosta wcielony do naszej zaogi. Powiedzia
mi na par dni przed opuszczeniem Mobile, e pierwszym, co zrobi w Kolumbii, bdzie
przyspieszenie stara o przyjazd ony do Cartageny.
Luis Rengifo dawno nie pywa, wic byem przekonany, e zwali go choroba morska.
Pierwszego ranka na morzu, kiedy si ubieraem, zapyta mnie:
- Jeszcze si nie pochorowae?
- Odparem, e nie, a wtedy Rengifo powiedzia:
- Za dwie albo trzy godziny bdziesz lea z jzorem na brodzie.
- Chyba ty - odpowiedziaem, a on na to:
- W dniu, w ktrym bd rzyga, porzyga si chyba cae morze.
Leaem na koi i prbowaem zasn, kiedy nagle przypomniaa mi si burza. Oyy
lki z poprzedniego wieczoru. Peen obaw spojrzaem w stron, gdzie Luis Rengifo koczy
ubieranie si, i powiedziaem:
ROZDZIA II
Ostatnie minuty na Soniu Morskim
Ju jestemy w zatoce, powiedzia jeden z kolegw, kiedy wstawaem na niadanie
26 lutego. Poprzedniego dnia troch si obawiaem pogody w Zatoce Meksykaskiej. Ale
niszczyciel, cho si lekko koysa, sun gadko. Pomylaem z radoci, e moje obawy byy
bezpodstawne, i wyszedem na pokad. Kontury brzegu zatary si. Wok nas rozcigao si
tylko zielone morze i bkitne niebo. A jednak na rdokrciu siedzia blady i osowiay
Miguel Ortega i walczy z chorob morsk. Zaczo si to znacznie wczeniej. Zanim jeszcze
znikny wiata Mobile, tak e w cigu ostatniej doby nie mg ju utrzyma si na nogach,
cho na morzu nie by nowicjuszem.
Kiedy trafi nawet do Korei na fregacie Almirante Padilla. Wiele pywa i zna
morze. A mimo to, cho w zatoce panowa spokj, trzeba mu byo teraz pomaga, aby mg
peni sub. Wyglda jak konajcy. Nie przyjmowa adnych posikw, wic sadzalimy
go, ja i jeszcze paru kolegw z wachty, na rufie lub rdokrciu, a pad rozkaz, eby go
zabra do kubryku. Wtedy zwala si na koj, wystawia gow i czeka, a mu si zbierze na
wymioty.
Myl, e to Ramon Herrera powiedzia mi noc 26, e na Morzu Karaibskim bdzie
niewesoo. Zgodnie z naszymi obliczeniami mielimy wyj z Zatoki Meksykaskiej po
pnocy. Na swoim stanowisku przy wyrzutni torpedowej rozmylaem pogodnie o naszym
powrocie do Cartageny. Noc bya widna, a niebo wysokie, kopulaste i usiane gwiazdami. Od
chwili gdy wstpiem do marynarki, lubiem rozpoznawa gwiazdozbiory. T ej nocy mogem
to robi do woli, podczas gdy niszczyciel Caldas agodnie sun po Morzu Karaibskim.
Myl, e stary marynarz, taki co opyn wiat, poznaje morze po ruchach statku.
Dowiadczenie ze szlaku, gdzie przeszedem chrzest morski, mwio mi, e jestemy na
otwartych wodach. Spojrzaem na zegarek. Byo trzydzieci jeden minut po pnocy 27
lutego. Gdyby nawet okrtem nie kiwao, wiedziabym, e jestemy na Morzu Karaibskim.
Ale kiwao. Ja, cho nigdy na morzu nie chorowaem, poczuem si nieswojo. Miaem jakie
dziwne przeczucie. I nie wiadomo dlaczego przypomnia mi si nagle mat Miguel Ortega
lecy niej w swojej koi i wypluwajcy wntrznoci.
O szstej nad ranem niszczycielem koysao jak upink.
Na koi pode mn Luis Rengifo nie spa.
- Gruby - zapyta - jeszcze si nie pochorowae?
Odparem, e nie. Ale zwierzyem si mu ze swoich niepokojw. Rengifo, ktry, jak
si, e okrt zawis w powietrzu. Wycignem rk, by sprawdzi godzin, ale w tym
momencie nie widziaem ju ani swojej doni, ani ramienia, ani zegarka. Nie zauwayem fali.
Poczuem, e cay okrt kadzie si, a adunek, o ktry byem oparty, zjeda w bok. W
uamku sekundy poderwaem si. Woda sigaa mi do szyi. Ujrzaem, jak Luis Rengifo z
wytrzeszczonymi oczyma, zielony i milczcy prbuje ratowa si, trzymajc w grze
suchawki. Wtedy wanie woda przykrya mnie caego i zaczem pyn ku grze.
Starajc si wydosta na powierzchni, pynem jedn, dwie, trzy sekundy. Wci w
gr. Brakowao mi tchu. Dusiem si. Prbowaem zapa si adunku, ale adunku nie byo.
Niczego ju nie byo. Kiedy wypynem na powierzchni, zobaczyem wok siebie tylko
wod. W sekund potem, w odlegoci stu metrw, wyoni si z fal niszczyciel ociekajcy
wod jak okrt podwodny. Dopiero wtedy zrozumiaem, e wypadem za burt.
ROZDZIA III
Widz, jak tonie czterech moich kolegw
Pierwsze moje wraenie byo takie, e oto znalazem si zupenie sam na rodku
morza. Unoszc si na powierzchni, widziaem, jak druga fala uderza w niszczyciel, a ten w
odlegoci mniej wicej dwustu metrw od miejsca, gdzie si znajdowaem, run w topiel i
znik mi z oczu. Pomylaem, e zaton. W chwil potem, jakby na potwierdzenie moich
domysw, pojawiy si wok mnie skrzynie z towarem, jakimi zaadowalimy okrt w
Mobile. Unosiem si na wodzie midzy pakami z odzie, radiami, lodwkami i ca mas
sprztu domowego, koyszcego si bezadnie od uderze fal. Nie miaem wtedy
najmniejszego pojcia, co si dzieje. Troch odruchowo chwyciem si jakich pywajcych
skrzynek i bezmylnie zaczem si gapi na morze. Poza siln fal spowodowan przez
bryz i towarem rozrzuconym na wodzie nic nie wskazywao na morsk katastrof.
Nagle z niedaleka usyszaem jakie krzyki. Wrd ostrego wistu wiatru wyranie
poznaem gos Julia Amadora Caraballo, wysokiego i postawnego drugiego bosmana, ktry
woa do kogo:
- Zap si tutaj, pod pasem!
Dopiero wtedy ocknem si jakby z tego gbokiego, jednominutowego letargu.
Zrozumiaem, e nie jestem na morzu sam. Tam w odlegoci paru metrw pywali i
nawoywali si moi koledzy. Szybko zaczem si zastanawia. Nie mogem pyn w
adnym kierunku. Wiedziaem, e jestem prawie 200 mil od Cartageny, ale straciem
orientacj. Mimo to nie czuem jeszcze strachu. Przez chwil mylaem, e mgbym tak
trzyma si skrzyni bez koca, a nadejdzie pomoc. Uspokajao mnie, e obok inni marynarze
s w podobnej sytuacji. Wtedy zobaczyem tratw.
A waciwie dwie obok siebie, jedna w odlegoci chyba siedmiu metrw od drugiej.
Pojawiy si niespodzianie na grzbiecie fali od strony, skd dochodziy nawoywania
kolegw. Wydao mi si dziwne, e adnemu z nich nie udao si ich zatrzyma. W sekund
potem jedna tratwa znikna mi z oczu. Zawahaem si, czy ryzykowa i pyn do drugiej,
czy raczej zosta, uczepiony pewnie skrzyni. Nim jednak zdyem si namyli, ju
pynem ku tej ostatniej widocznej tratwie, coraz odleglejszej. Pynem chyba trzy minuty.
Na moment straciem j z oczu, ale staraem si nie gubi kierunku. Nagle uderzenie fali
wyrzucio j tu obok mnie, bia, wielk i pust. Zapaem si silnie linek i prbowaem
wskoczy do rodka. Udao mi si to dopiero za trzecim razem. Ju w rodku - zasapany,
smagany bezlitosnym i zimnym wiatrem - podniosem si z trudem. Zobaczyem niedaleko
ROZDZIA IV
Pierwsza samotna noc na morzu
O czwartej po poudniu wiatr ucich. Nie widziaem nic poza wod i niebem i nie
miaem adnego punktu odniesienia, wic dopiero po przeszo dwch godzinach zdaem sobie
spraw, e tratwa pynie. W rzeczywistoci od chwili, gdy si na niej znalazem, posuwaa si
przed siebie, popychana bryz z szybkoci wiksz od tej, jak bym jej nada wiosami. Nie
miaem jednak najmniejszego pojcia, w jakim kierunku poda i gdzie si teraz znajduj. Nie
wiedziaem, czy tratwa pynie w stron brzegu, czy te na pene morze. To ostatnie wydao mi
si najbardziej prawdopodobne, bo zawsze wtpiem, aby morze mogo wyrzuci na ld rzecz,
ktra dryfowaa 200 mil, zwaszcza jeli jest to co rwnie cikiego jak czowiek na tratwie.
Przez pierwsze dwie godziny byem mylami, minuta po minucie, na niszczycielu.
Zastanawiaem si, czy zatelegrafowali ju do Canageny, czy podali dokadn pozycj
miejsca katastrofy, czy natychmiast wysano samoloty i helikoptery na ratunek. Obliczyem,
e za godzin samoloty powinny kry nad moj gow.
O trzynastej usiadem na tratwie, eby rozejrze si po widnokrgu. Odczepiem trzy
wiosa i woyem je do rodka, gotw w kadej chwili pyn w kierunku, skd pojawi si
samoloty. Pene napicia minuty duyy si.
Soce prayo w twarz, pieky mnie plecy i wargi spkane od soli. Nie czuem jednak
ani pragnienia, ani godu. Chciaem tylko, eby wreszcie pokazay si samoloty. Miaem ju
swj plan: gdy je zobacz, postaram si wiosowa w ich stron, a potem, gdy ju bd nade
mn, stan na tratwie i zaczn dawa znaki koszul. eby by przygotowanym, eby nie
straci ani minuty, zdjem koszul i dalej siedziaem na tratwie, obserwujc horyzont, bo nie
miaem pojcia, z ktrej strony pojawi si samoloty.
Tak mina druga. Wiatr zawodzi jkliwie, a wrd jego odgosw syszaem cay
czas gos Luisa Rengifo: Gruby, wiosuj w t stron. Syszaem go zupenie wyranie; jakby
tu by w odlegoci dwch metrw i prbowa chwyci si wiosa. Wiedziaem jednak, e
kiedy na morzu dmie wiatr, a fale rozbijaj si o skay, czowiek syszy zapamitane
wczeniej gosy. Syszy je z szalecz natarczywoci: Gruby, wiosuj w t stron.
O trzeciej zaczem traci nadziej. Wiedziaem, e o tej porze niszczyciel stoi ju
przy kei w Cartagenie. Koledzy, uszczliwieni powrotem, rozsypi si za par minut po
miecie. Miaem wraenie, e wszyscy myl teraz o mnie, a to dodao mi otuchy i
cierpliwoci a do czwartej. Nawet jeli nie telegrafowali, jeli nie zorientowali si, emy
wypadli za burt, powinni to spostrzec przy wejciu do portu, kiedy caa zaoga musi by na
jak kosz, przeszo p metra pod powierzchni. O smej wieczorem temperatura wody bya
nisza ni powietrza. Wiedziaem, e na dnie tratwy nie gro mi adne morskie stwory,
poniewa siatka podtrzymujca podog nie dopuszcza ich zbyt blisko. Ale tego ucz w
szkole i kiedy instruktor pokazuje pomniejszony model tratwy i kiedy si siedzi w awce o
drugiej po poudniu pord czterdziestu kolegw, mona w to jeszcze uwierzy. Jednak gdy
si przebywa samotnie na morzu o smej wieczorem i bez cienia nadziei, nietrudno o
przekonanie, e sowa instruktora byy niedorzeczne. Wiedziaem, e tkwi poow ciaa w
wiecie nie nalecym do ludzi, lecz morskich zwierzt, i mimo lodowatego wiatru, ktry
targa moj koszul, nie odwayem si poruszy na brzegu tratwy. Wedug instruktora jest to
miejsce najmniej bezpieczne. Tylko tam jednak czuem, e jestem z dala od ryb, tych
olbrzymich i nieznanych bestii, ktre syszaem, gdy tajemniczo przesuway si obok tratwy.
Tej nocy z trudem udao mi si odnale Ma Niedwiedzic, zagubion w
niezliczonym i bezkresnym mrowiu gwiazd. Nigdy nie widziaem ich tyle. Na caym
nieboskonie trudno byo znale puste miejsce. Kiedy ju umiejscowiem Ma
Niedwiedzic, nie miaem odwagi patrze w inn stron. Nie wiem, dlaczego czuem si
mniej samotny, gdy spogldaem na ni. W Cartagenie, gdy mielimy wolne, siadalimy nad
ranem na mocie do Manga i Ramn Herrera piewa, naladujc Daniela Santosa, a kto inny
akompaniowa mu na gitarze. Siedzc na brzeku kamienia odszukiwaem zawsze Ma
Niedwiedzic gdzie nad Cerro de la Popa. Tej nocy na brzegu tratwy czuem przez chwil,
jakbym si znowu znalaz na mocie do Manga, jakby Ramn Herrera by przy mnie i piewa
przy akompaniamencie gitary, a Maa Niedwiedzica wisiaa nie 200 mil od ldu, ale nad
Cerro de la Popa. Mylaem, e wanie teraz kto patrzy w Cartagenie na Ma
Niedwiedzic, tak jak ja na morzu, i to sprawio, e poczuem si mniej samotny.
Duya si ta moja pierwsza noc tak bardzo dlatego, e nic si zupenie nie
wydarzyo. Nie sposb opisa nocy na tratwie, kiedy nic si nie dzieje, kiedy czowiek boi si
morskich stworw i ma fosforyzujcy zegarek, na ktry nie sposb nie zerka raz po raz. T ej
nocy 28 lutego - pierwszej spdzonej na morzu - spogldaem na zegarek co minut. Bya to
prawdziwa mka. W desperacji postanowiem zdj zegarek i schowa do kieszeni, eby nie
mie go wicej przed oczyma. Kiedy zdawao mi si, e duej tego nie znios, bya za
dwadziecia dziewita. Nie dokucza mi jeszcze ani gd, ani pragnienie i byem pewny, e
wytrwam do rana, gdy nadlec samoloty. Zrozpaczony zerwaem go z nadgarstka, aby
wrzuci do kieszeni, a kiedy ju miaem go w garci, przyszo mi do gowy, e lepiej byoby
cisn zegarek w morze. Zawahaem si przez chwil.
Potem ogarno mnie przeraenie: pomylaem, e bez zegarka bd jeszcze bardziej
adnej racji, dla ktrej miabym zosta jedn z ofiar: nie miaem wachty, nie musiaem by na
pokadzie. Pomylaem, e wszystkiemu winien jest pech, i znowu poczuem lekki niepokj.
Kiedy jednak spojrzaem na zegarek, uspokoiem si. Dzie mija szybko, byo ju p do
dwunastej.
Czarny punkt na horyzoncie
Blisko poudnia sprawia, e znowu pomylaem o Cartagenie. T o niemoliwe,
mylaem, by nie zauwaono mego zniknicia. Zaczem nawet ubolewa, e si znalazem na
tratwie, bo wydao mi si przez chwil, e innych kolegw wycignito z wody, a tylko ja
dryfowaem teraz spychany gdzie wiatrem. Winiem nawet zoliwy los za to, e dotarem do
tratwy. Ledwie to pomylaem, wydao mi si, e widz na horyzoncie jak plamk. Wstaem
ze wzrokiem wbitym w ten czarny punkt, ktry wci rs. Bya za dziesi dwunasta.
Patrzyem z takim napiciem, e w pewnej chwili niebo zaroio si od lnicych punktw. Ale
tamten czarny przedmiot sun prosto na tratw. Dwie minuty pniej widziaem wyranie
jego ksztaty. Lnicy i bkitny, zblia si coraz bardziej i rzuca olepiajce, metaliczne
byski. Stopniowo nabiera ksztatw wrd innych byszczcych punktw. Bolaa mnie szyja
i wzrok nie mg ju znie blasku nieba. Patrzyem jednak dalej: by poyskliwy, szybki i
zmierza prosto na tratw. Nie odczuem w tej chwili szczcia. Nie doznaem ogromnego
wzruszenia. Kiedy tak staem na tratwie, a samolot si zblia, czuem tylko wielk jasno
umysu i nie zwyky spokj. Spokojnie zdjem koszul. Miaem wraenie, e wiem
dokadnie, kiedy powinienem zacz dawa ni znaki. Odczekaem minut, dwie minuty z
koszul w rku, a samolot zbliy si jeszcze bardziej. Lecia prosto na tratw. Kiedy
podniosem rk i zaczem wymachiwa, doskonale syszaem wrd oskotu fal
potniejcy i rozedrgany warkot silnikw.
ROZDZIA V
Miaem na tratwie koleg
Potrzsaem rozpaczliwie koszul co najmniej przez pi minut. I nagle zrozumiaem
wasny bd: samolot nie lecia w stron tratwy. Kiedy czarny punkt zacz rosn, wydawao
mi si, e przemknie nad moj gow. Przelecia jednak w duym oddaleniu i na wysokoci, z
ktrej nie mgby mnie zobaczy. Potem wykona due koo, zawrci i zacz gin w tym
samym miejscu na niebie, gdzie si pojawi. Wystawiony na palce promienie soca
wpatrywaem si bezmylnie w czarny punkt, a znik z horyzontu. Dopiero wtedy usiadem.
Byem nieszczliwy, ale nie straciem jeszcze nadziei i dlatego postanowiem zabezpieczy
si jako przed socem. Przede wszystkim nie wolno mi byo naraa klatki piersiowej. Bya
dwunasta. Spdziem ju na tratwie ca dob. Pooyem si na wznak na jej brzegu i
zakryem twarz mokr koszul. Nie prbowaem zasn, gdy wiedziaem, jakie mi grozi
niebezpieczestwo, gdybym si zdrzemn na krawdzi tratwy. Mylaem o samolocie: nie
byem pewny, czy szukaj wanie mnie. Nie mogem go zidentyfikowa.
Lec na kraju tratwy, po raz pierwszy odczuem udrk pragnienia. Najpierw bya
gsta lina i sucho w gardle. Zmusio mnie to do przeknicia morskiej wody, cho
wiedziaem, e szkodzi. Pniej bd mg wypi jeszcze troch. Nagle zapomniaem o
pragnieniu. Tu nad moj gow usyszaem goniejszy od szumu fal warkot innego
samolotu.
Podniecony zerwaem si na nogi. Samolot zblia si od strony, z ktrej nadlecia
poprzedni, ale zmierza prosto na tratw. W chwili gdy przelatywa nad moj gow,
zamachaem koszul. Lecia jednak za wysoko. Przemkn tylko, oddali si, znik. Potem
zawrci i zobaczyem go z boku, jak spieszy tam, skd przylecia. Teraz na pewno mnie
szukaj, pomylaem. I czekaem z koszul w doni, a nadlec inne samoloty.
Jedno wyjanio si dziki tym samolotom: pojawiay si i znikay w tym samym
punkcie. Znaczyo to, e tam bya ziemia. Wiedziaem teraz, w ktr stron mam si
kierowa. Ale jak? Bez wzgldu na to, ile tratwa posuna si w nocy, z pewnoci bya
jeszcze bardzo daleko od brzegu. Wiedziaem, w jakim kierunku go szuka, ale zupenie nie
miaem pojcia, ile musiabym wiosowa w spiekocie, ktra mi zaczynaa dokucza, i o
godzie, od ktrego skrcay mi si kiszki. A do tego z takim pragnieniem. Coraz trudniej
byo mi oddycha.
O 12.35, kiedy si nawet nie spostrzegem, ogromny czarny hydroplan przelecia z
rykiem nade mn. Serce skoczyo mi do garda. Widziaem go doskonale. Dzie by jasny, tak
nieswojo. Byem przekonany, e zobaczono mnie z czarnego hydroplanu, cho nie potrafiem
zrozumie, dlaczego tak dugo zwlekaj z pomoc. Dokuczaa mi sucho w gardle. Coraz
trudniej byo mi oddycha. Gapic si tak w horyzont, nie mogem si skupi, i nagle, nie
wiadomo dlaczego, poderwaem si i zwaliem na rodek tratwy. Koo burty, wolno, jakby
tropic ofiar, przesuna si petwa rekina.
Rekiny zjawiaj si o pitej
Byo to pierwsze stworzenie, jakie zobaczyem po blisko trzydziestu godzinach pobytu
na tratwie. Petwa rekina budzi przeraenie, bo znana jest krwioerczo tej bestii.
W rzeczywistoci nie ma nic bardziej niewinnego od rekiniej petwy. Nie wydaje si
by czci zwierzcia, a zwaszcza takiego drapienika. Jest zielona i chropowata jak kora
drzewa. Kiedy ujrzaem j koo tratwy, miaem wraenie, e jest wiea i lekko gorzkawa w
smaku jak kora. Mina ju pita. Morze po poudniu byo spokojne. Inne rekiny cierpliwie
podpyway do tratwy i krciy si a do zmroku. Dzie ju zaszed, ale czuem, e kr w
ciemnociach, tnc gadk powierzchni morza ostrzem petwy.
Od tej chwili nie siadaem ju wicej na brzegu tratwy po pitej po poudniu.
Nazajutrz i jeszcze przez cztery kolejne dni miaem sposobno przekona si, e rekiny to
zwierzta punktualne: zjawiay si tu po pitej i znikay z zapadniciem zmroku.
O zmierzchu przezroczyste wody przedstawiay wspaniay widok. Rnokolorowe
ryby podpyway do tratwy. Olbrzymie ryby te i zielone, rybki w niebieskie i czerwone
pasy, pkate i malutkie towarzyszyy tratwie do zmroku. Czasami byskao co metalicznie,
bryzgi zakrwawionej wody wleway si do rodka i szcztki rozszarpanej przez rekina ryby
unosiy si przez chwil koo tratwy. Wtedy awica drobnych ryb rzucaa si na te resztki.
Sprzedabym wwczas dusz za najmniejsz czstk tych pozostaoci po rekinie.
Bya to moja druga noc na morzu. Noc godu, pragnienia i rozpaczy. Czuem si
opuszczony, pozbawiony nadziei, jak dotychczas uparcie wizaem z samolotami. Dopiero
tej nocy uznaem, e aby si uratowa, musz liczy tylko na wasn wol i resztki swoich si.
Jedno mnie dziwio: czuem si lekko osabiony, ale nie wyczerpany. Spdziem ju prawie
czterdzieci godzin bez jedzenia i picia i przeszo dwie doby bez snu, bo nie zmruyem oka
w noc poprzedzajc wypadek. A mimo to zdawao mi si, e mog jeszcze wiosowa.
Znowu odszukaem Ma Niedwiedzic. Wbiem w ni wzrok i chwyciem za wiosa.
Wia lekki wiatr, cho nie w tym kierunku, jaki musiaem nada tratwie, aby pyna prosto na
Ma Niedwiedzic. Umocowaem po bokach dwa wiosa i zaczem nimi pracowa. Z
pocztku wiosowaem rozpaczliwie. Potem spokojniej, ze wzrokiem utkwionym w Ma
Niedwiedzic, ktra wedug moich oblicze wiecia dokadnie nad Cerro de la Popa. Plusk
ROZDZIA VI
Statek ratunkowy i wyspa ludoercw
Z pocztku liczyem dni wedug wydarze: dzie pierwszy, 28 lutego, by dniem
wypadku. Drugi, dniem samolotw. Trzeci by najbardziej beznadziejny: nie wydarzyo si
nic szczeglnego. Tratwa suna popychana wiatrem. Nie miaem ju si wiosowa.
Zachmurzyo si, byo mi zimno i straciem orientacj, bonie widziaem soca. W takim dniu
nie wiedziabym, skd nadlatuj samoloty. Tratwa nie ma ani dziobu, ani rufy. Jest
kwadratowa i czasami pynie bokiem, krci si niezauwaalnie w koo i nie wiadomo, czy si
cofa, czy te posuwa do przodu, bo nie ma adnego punktu odniesienia. Morze ze wszystkich
stron jest jednakowe. Czasami kadem si na jej tylnej - w stosunku do ruchu tratwy krawdzi. Zakrywaem twarz koszul. Kiedy si podnosiem, tratwa pyna ju naprzd t
burt, przy ktrej leaem. Nie wiedziaem, czy porusza si w innym kierunku, czy tylko
obrcia si dookoa swej osi. Co podobnego przytrafio mi si po trzech dniach z czasem.
W poudnie postanowiem zrobi dwie rzeczy: po pierwsze, umocowaem wioso na
jednym z bokw tratwy, aby wiedzie, czy pynie stale w tym samym kierunku. Po drugie,
oznaczyem kreskami na burcie kady miniony dzie i napisaem dat. Zrobiem pierwsz
kresk i napisaem liczb 28. Zrobiem drug i napisaem 29. Trzeciego dnia przy trzeciej
kresce umieciem liczb 30. Byo to jeszcze jedno nieporozumienie. Mylaem, e mamy 30
lutego, a w rzeczywistoci by ju 2 marca. Zauwayem to czwartego dnia, kiedy
zastanawiaem si, czy miniony miesic ma 30, czy te 31 dni. Dopiero wtedy
przypomniaem sobie, e to luty, i cho moe to si wyda gupie, ten bd zachwia moim
poczuciem czasu. Czwartego dnia nie byem ju pewny wasnych oblicze czasu spdzonego
na tratwie. Upyny trzy dni? A moe cztery? A moe pi? Wedug kresek (bez wzgldu na
to, czy by to luty czy marzec) miny trzy dni. Nie byem jednak tego cakowicie pewny,
podobnie jak nie byem pewny, czy tratwa posuwa si naprzd, czy te si cofa. Wolaem
zostawi rzeczy ich wasnemu biegowi, aby unikn nowych nieporozumie, i ostatecznie
straciem nadziej na ratunek.
Wci nic nie jadem i nie piem. Nie chciao mi si ju myle, z trudem mogem si
skupi. Skra, spalona od soca i pena bbli, pieka straszliwie. W bazie morskiej instruktor
ostrzega nas, e za wszelk cen naley chroni klatk piersiow przed dziaaniem promieni
sonecznych. Byo to jeszcze jedno zmartwienie. Zdjem koszul, stale mokr, i obwizaem
si ni w pasie, bo dokuczao mi, kiedy si ocieraa o skr. Od czterech dni nic nie piem i z
trudnoci mogem oddycha, a poza tym dawa mi si we znaki ostry bl w gardle, klatce
piersiowej i pod obojczykami, wic czwartego dnia pocignem yk sonej wody. Woda ta
nie gasi pragnienia, lecz za to orzewia. Zwlekaem z tym tak dugo, bo wiedziaem, e za
drugim razem wolno jej wypi mniej i tylko po upywie wielu godzin. Codziennie o pitej ze
zdumiewajc punktualnoci zjawiay si rekiny. Wok tratwy odbywa si wtedy istny
festyn. Olbrzymie ryby wyskakiway z wody, a w chwil potem ich szcztki wypyway na
powierzchni. Rekiny, rozszalae, rzucay si gucho w zakrwawionej toni. Jak dotd nie
prboway atakowa tratwy, cho jej biay kolor wabi je. Wiadomo powszechnie, e rekiny
najchtniej atakuj przedmioty biae. S krtkowzroczne, wic zauwaaj tylko rzeczy biae
albo byszczce. Instruktor radzi nam:
- Wszystkie byszczce przedmioty trzeba schowa, eby nie przycigay rekinw.
Nie miaem nic byszczcego. Nawet tarcza mego zegarka bya ciemnomatowa.
Bybym jednak spokojniejszy, gdybym mia co biaego do wyrzucenia w morze, daleko od
tratwy, w razie gdyby rekiny prboway skoczy przez burt. Na wszelki wypadek od
czwartego dnia po pitej wieczorem trzymaem w rku wioso, w kadej chwili gotowy do
obrony.
Statek na horyzoncie!
W nocy kadem wioso w poprzek tratwy i prbowaem zasn. Nie wiem, czy dziao
si to we nie, czy na jawie, ale co noc widziaem Jaime Manjarresa. Rozmawialimy kilka
minut o byle czym, a potem znika. Ju si przyzwyczaiem do jego wizyt. Kiedy nastawa
dzie, zdawao mi si, e to przywidzenie. W nocy jednak nie miaem wtpliwoci, e Jaime
Manjarres siedzi na brzegu tratwy i rozmawia ze mn. On rwnie prbowa zasn o wicie
pitego dnia. Wycignity na drugim wiole kiwa w milczeniu gow. Nagle zacz
lustrowa morze. Powiedzia do mnie:
- Spjrz!
Podniosem wzrok. W odlegoci okoo 30 kilometrw od tratwy, posuwajcej si z
wiatrem, ujrzaem migotliwe, niemoliwe do pomylenia z czymkolwiek innym wiato statku.
Od wielu godzin nie czuem si na siach wiosowa. Kiedy jednak zobaczyem
wiata, usiadem, mocno chwyciem wiosa i prbowaem skierowa tratw w stron statku.
Patrzyem, jak sunie wolno, i przez chwil widziaem nie tylko wiata na maszcie, ale nawet
jego cie przemieszczajcy si w porannym blasku.
Bryza stawiaa mi mocny opr. Cho wiosowaem rozpaczliwie, z wysikiem, ktry
przekracza moje moliwoci po przeszo czterech dniach bez jedzenia i snu, nie udao mi si
chyba ani o metr zboczy z trasy, jak narzuca wiatr.
wiata byy coraz dalej, zaczem ocieka potem. Poczuem si znuony. Po
dwudziestu minutach wiata zniky cakowicie. Gwiazdy zaczy gasn, a niebo zabarwio
si na kolor intensywnie szary. Zrozpaczony bezmiarem morza, wstaem i smagany
lodowatym porannym wiatrem, darem si par minut jak optany.
Kiedy znowu wyjrzao soce, leaem wycignity na wiole. Czuem si skrajnie
wyczerpany. Znikd nie spodziewaem si ju ratunku i chciaem umrze. A jednak dziao si
co dziwnego, ilekro nawiedzao mnie to pragnienie, natychmiast mylaem o
niebezpieczestwie. Myl ta dodawaa mi si do dalszej walki.
Rankiem pitego dnia za wszelk cen chciaem zmieni kurs tratwy. Przyszo mi do
gowy, e jeli bd dalej pyn w tym kierunku, dotr do wyspy zamieszkanej przez
ludoercw. W Mobile, w pimie, ktrego tytuu nie pamitam, czytaem opowiadanie o
rozbitku poartym przez kanibali. Nie mylaem jednak o tej opowieci. Mylaem o
Wykltym majtku, ksice, ktr czytaem w Bogocie dwa lata temu. Jest to historia
marynarza, ktremu w czasie wojny udao si (gdy jego statek natkn si na min) dopyn
do pobliskiej wyspy. Spdzi tam 24 godziny, odywia si dzikimi owocami, a wytropili go
ludoercy, woyli do kota z wrztkiem i ywcem ugotowali. W jednej chwili stana mi
przed oczyma ta wyspa. Nie mogem ju sobie wyobrazi ldu w innej postaci ni krainy
zamieszkanej przez kanibali. Po raz pierwszy w cigu piciu dni morskiej samotnoci zmieni
si przedmiot mego lku: baem si teraz nie tyle morza, co ldu.
W poudnie leaem na brzegu tratwy, odrtwiay z gorca, godu i pragnienia. Nie
mylaem o niczym. Straciem poczucie czasu i kierunku. Prbowaem si podnie, eby
sprawdzi wasne siy, ale miaem wraenie, e moje ciao zbuntowao si.
To teraz, pomylaem. I rzeczywicie, wydao mi si, e nadszed ten
najstraszliwszy moment, o ktrym mwi instruktor: moment przywizania si do tratwy. Jest
taka chwila, kiedy nie czuje si ju ani godu, ani pragnienia. Nie czuje si nawet bezlitosnych
uksze soca na poparzonej skrze. Nie myli si o niczym. Nie ma si pojcia o wasnych
doznaniach. Ale nie utracio si jeszcze nadziei. Mona jeszcze rozplta liny siatki i
przywiza si do tratwy. W czasie wojny wiele cia znaleziono w takim wanie pooeniu,
rozkadajcych si i podziobanych przez ptaki, ale mocno przytwierdzonych do tratwy.
Pomylaem, e mam jeszcze siy, aby wytrzyma do nocy bez przywizywania si.
Stoczyem si na dno tratwy, wycignem nogi i na kilka godzin zanurzyem si w wodzie a
po szyj. Po zetkniciu si ze son wod zranione kolano zaczo mnie bole. Byo to jakby
przebudzenie si. Jak gdyby bl przywrci mi wiadomo istnienia. Z wolna, w kontakcie z
rzek wod, zaczem odzyskiwa siy. I wtedy poczuem silny skurcz odka i brzuch
drgn poruszony dugim i gbokim burczeniem. Prbowaem si powstrzyma, ale nie
mogem. Z wielkim trudem podniosem si, rozpiem pasek, rozluniem spodnie i odczuem
wielk ulg po oprnieniu odka. Po raz pierwszy od piciu dni ryby, zrozpaczone,
uderzay o tratw i prboway przerwa mocne liny siatki.
Siedem mew
Widok ryb, lnicych i bliskich, przypomnia mi o godzie. Po raz pierwszy ogarna
mnie prawdziwa rozpacz. Ale teraz miaem chocia przynt. Zapomniaem o wasnym
wycieczeniu, chwyciem wioso i przygotowaem si do utraty resztek si wraz z celnym
ciosem w eb jednej z ryb, z szalon zajadoci atakujcych tratw. Nie wiem, ile razy
tukem wiosem. Wiedziaem, e kady cios jest celny, nie udao mi si jednak dopa ofiary.
Odbywa si tu straszliwy festyn ryb poerajcych si wzajemnie, a jaki rekin z brzuchem
odwrconym do gry zbiera soczyste upy w tej skbionej wodzie.
Obecno rekina kazaa mi zrezygnowa z mego zamiaru. Rozczarowany odoyem
wioso i wycignem si na brzegu tratwy. Po paru minutach poczuem straszn rado: nade
mn kryo siedem mew.
Dla samotnego i wygodzonego marynarza obecno mew na morzu jest znakiem
nadziei. Zazwyczaj stadko mew towarzyszy okrtom, ale tylko do drugiego dnia rejsu. Tych
siedem mew nad tratw znaczyo, e ld jest blisko.
Gdybym mia siy, zabrabym si do wiose. Byem jednak wycieczony. Z trudem
mogem utrzyma si par minut na nogach. W przekonaniu, e pozostan na tratwie nie
duej ni dwa dni, e zbliam si do ldu, wypiem odrobin morskiej wody z zagbienia
doni i znowu pooyem si na plecach, osaniajc przed socem klatk piersiow. Twarzy
nie przykryem koszul, gdy chciaem widzie mewy koujce wolno i spadajce pod ostrym
ktem do morza. Bya pierwsza po poudniu mojego pitego dnia na morzu.
Nie wiem, kiedy si zjawia. Leaem na tratwie, zbliaa si pita i miaem wanie
zamiar zanurzy si w wodzie, zanim poka si rekiny. Wtedy wanie zobaczyem ma
mew, wielkoci mojej doni, krc nad tratw i od czasu do czasu przysiadajc na par
minut na jej przeciwnym kracu.
Zimna lina napyna mi do ust. Nie miaem czym zapa tej mewy. adnego
narzdzia, poza rkoma i przebiegoci wyostrzon godem. Reszta mew znika. Zostaa
tylko ta maa, o lnicym, kawowym upierzeniu, skaczca po tratwie.
Zastygem w cakowitym bezruchu. Zdawao mi si, e czuj, jak o moje rami ociera
si petwa tego punktualnego rekina, ktry od pitej powinien ju tu by. Postanowiem
jednak zaryzykowa. Nie odwayem si nawet patrze na mew, eby nie sposzy jej
ruchami gowy. Widziaem, jak przeskakuje, drobniutka, nad moim ciaem. Widziaem, jak
si oddala, znika na niebie, ale nie traciem nadziei. Nie miaem pojcia, w jaki sposb j
rozszarpi. Wiedziaem tylko, e jestem godny i e jeli bd dalej lea nieruchomo, mewa
znajdzie si w zasigu mojej doni.
Wydaje mi si, e czekaem przeszo p godziny. Widziaem, jak wielokrotnie
zjawiaa si i znikaa. W pewnej chwili poczuem koo gowy trzepot petwy rekina
rozszarpujcego ryb. Nie odczuwaem jednak strachu, lecz tylko gd. Mewa skakaa po
tratwie. By to mj pity wieczr na morzu. Pi dni bez jedzenia. Mimo emocji, mimo
omotania w piersiach, leaem sztywno jak nieboszczyk i czuem, e ptak jest coraz bliej.
Leaem z rkoma na udach. Dabym gow, e przez p godziny nie odwayem si
nawet ruszy powiek. Niebo byo coraz jaskrawsze i razio wzrok, nie miaem jednak odwagi
zamkn oczu w tej penej napicia chwili. Mewa dziobaa mnie w buty.
Miny dwa dugie i napite kwadranse, kiedy nagle poczuem, e mewa siada mi na
gowie. agodnie dziobna w spodnie. Leaem w cakowitym bezruchu, gdy mocno i sucho
uderzya dziobem w zranione kolano. Niewiele, a poderwabym si z blu. Jako to jednak
zniosem. Potem przeskoczya na moje prawe udo, pi albo sze centymetrw od rki.
Wtedy wstrzymaem oddech i niezauwaalnie, w straszliwym napiciu, zaczem przesuwa
do.
ROZDZIA VII
Rozpaczliwe zabiegi czowieka wygodzonego
Gdyby kto pooy si na miejskim placu w nadziei, e uda mu si zapa gobia,
mgby tam spdzi bezowocnie reszt swego ycia. Ale w odlegoci stu mil od brzegu jest
inaczej. Mewy maj silnie rozwinity instynkt trzymania si ldu. Na morzu s pene ufnoci.
Leaem w takim bezruchu, e maa i psotna mewa, ktra przysiada mi na udzie,
sdzia chyba, e nie yj. Widziaem j wci na udzie. Uderzaa dziobem w spodnie, ale nie
sprawiaa mi blu. Nadal przesuwaem do. Nagle, akurat w chwili, gdy zdaa sobie spraw z
niebezpieczestwa i chciaa si wzbi w powietrze, schwyciem mew za skrzydo,
wskoczyem do rodka tratwy i ju byem gotw j pore.
Kiedy czekaem, a sidzie na moim udzie, byem pewny, e gdyby mi si j udao
zapa, zjadbym ca, na ywo, z pirami. Byem wygodniay i sama myl o zwierzcej krwi
podsycaa moje pragnienie. Ale gdy ju miaem j w rku, gdy poczuem pulsowanie ciepego
ciaa, gdy zobaczyem okrge, byszczce i brzowe OCZY1 zawahaem si przez chwil.
Pewnego razu staem na pokadzie niszczyciela z karabinkiem i chciaem zestrzeli
jedn z mew leccych za okrtem. Nasz ogniomistrz, dowiadczony marynarz, powiedzia
wtedy: Nie bd draniem. Mewa dla marynarza to jak widok ldu. Nie przystoi marynarzowi
zabija mewy. Przypomniay mi si te sowa, kiedy ju trzymaem mew w rku i miaem
zamiar umierci j i wypatroszy. Cho od piciu dni nic nie jadem, sowa ogniomistrza
zabrzmiay tak, jakbym je dopiero co usysza. Ale gd by silniejszy od wszystkiego.
Uchwyciem mocno ptaka za epek i skrciem mu go jak kurze.
By bardzo kruchy. Przy pierwszym obrocie czuem, jak pkaj krgi szyjne. Przy
drugim, jak krew, ywa i ciepa, cieknie mi po palcach. Byo mi go al. Wygldao to na
zabjstwo. Gowa, jeszcze drca, oderwaa si od reszty ciaa i dygotaa w mojej doni.
Struka krwi na tratwie podniecia ryby. Biay i lnicy brzuch rekina otar si o burt.
W takiej chwili rekin, rozjuszony zapachem krwi, moe jednym kapniciem paszczy przeci
stalow blach. Ma szczki w dolnej czci ciaa, wic musi obraca si przy jedzeniu na
grzbiet. Poniewa jednak jest aroczny i ma saby wzrok, kiedy si przewraca brzuchem do
gry, taranuje wszystko, co napotyka na drodze. Mam wraenie, e rekin chcia uderzy w
tratw. Przeraony, rzuciem mu epek mewy i widziaem, jak w odlegoci kilku
centymetrw od tratwy zwierzta tocz straszliw walk o ptasi gwk, mniejsz od jajka.
Najpierw chciaem mew oskuba. Bya bardzo lekka i miaa takie kruche koci, e
mona je byo ama w palcach. Prbowaem wyrywa pira, ale tkwiy tak mocno w skrze,
wiem teraz, e tras, po ktrej suna tratwa, nie pywaj adne statki.
Byem martwy
Nie pamitam witu dnia szstego. Mam tylko mgliste wyobraenie, e cay ranek
przeleaem na dnie tratwy, zawieszony midzy yciem a mierci. Mylaem o swojej
rodzinie i widziaem j tak, jaka bya - o czym mi teraz opowiedziano - w dniach po moim
znikniciu. Nie zaskoczya mnie wiadomo, e odprawiono za mnie egzekwie. W ten szsty
ranek morskiej samotnoci wyobraaem sobie, e wszystko tak si wanie odbywa.
Wiedziaem, e powiadomiono rodzin o moim znikniciu. Czuem, e zaniechano
poszukiwa i uznano mnie za zmarego, bo samoloty wicej si ju nie pokazay. Cay czas
prbowaem si broni. Znajdowaem zawsze sposb na przetrwanie, jaki punkt oparcia,
choby najbardziej bahy, aby nie traci nadziei. Ale szstego dnia niczego si ju nie
spodziewaem. Leaem na tratwie martwy.
Po poudniu na myl, e zaraz bdzie pita i znowu pojawi si rekiny, uczyniem
rozpaczliwy wysiek, by si podnie i przywiza do tratwy. Przed dwoma laty w Cartagenie
widziaem na play szcztki czowieka rozszarpanego przez rekiny. Nie chciaem tak umiera.
Nie chciaem by rozerwany na kawaki pord awicy nienasyconych ryb.
Zbliaa si pita. Rekiny, punktualne, ju kryy wok tratwy. Podniosem si z
trudem, eby rozplta linki. Popoudnie byo chodne. Morze spokojne. Poczuem si troch
raniej. Nagle zobaczyem siedem mew z poprzedniego dnia i ich widok doda mi nowej
chci do ycia. W tej chwili zjadbym byle co. Dokucza mi gd. Najgorszy jednak by bl
garda i szczk, stwardniaych z bezczynnoci. Musiaem co u. Chciaem oderwa skrawek
gumy z pantofli, ale nie miaem czym. I wtedy przypomniaem sobie o pocztwkach ze
sklepu w Mobile.
Tkwiy w jednej kieszeni spodni, prawie zupenie zniszczone przez wod. Podarem
je, woyem do ust i zaczem u. Byo to co cudownego: poczuem lekk ulg w gardle, a
lina napyna mi do ust. Gryzem powoli, jakby to bya guma do ucia. Po pierwszym ksie
bolay mnie szczki. Ale potem, w miar jak uem pocztwki, ktre nie wiedzie czemu
nosiem przy sobie od chwili, gdy poszedem z Mary Address na zakupy, poczuem si
silniejszy i pewniejszy siebie. Pomylaem, e byoby marnotrawstwem wyrzuci je do
morza. Czuem, jak do odka spywa drobna papierowa papka, i od tej chwili miaem
wraenie, e si uratuj, e nie rozszarpi mnie rekiny.
Jak smakuj buty?
Ulga, jak mi przyniosy te kartki, pobudzia wyobrani, wic zaczem szuka
jeszcze czego do zjedzenia. Gdybym mia n, pocibym buty na kawaki i ubym pasemka
ROZDZIA VIII
Walka z rekinami o ryb
Myl, e w cigu tych siedmiu dni zamiast przyblia si, coraz bardziej oddalam si
od ldu, zabia we mnie ch walki. Ale gdy stajemy oko w oko ze mierci, budzi si
instynkt przetrwania. Z wielu powodw dzie ten - mj sidmy dzie - rni. si od
poprzednich: morze byo spokojne i ciemne, soce grzao skr, byo ciepo i pogodnie, a
lekka bryza agodnie popychaa tratw i przynosia pewn ulg poparzonemu ciau.
Take ryby byy inne. Od witu towarzyszyy tratwie. Pyny tu pod powierzchni.
Widziaem je wyranie: niebieskie, brunatne i czerwone. Byy we wszystkich kolorach. Miay
rne ksztaty i wielko. Zdawao si, e otoczona przez nie tratwa unosi si po powierzchni
akwarium.
Nie wiem, czy po siedmiu dniach dryfowania o pustym odku czowiek
przyzwyczaja si do takiego ycia. Myl, e tak. Wczorajsza rozpacz ustpia miejsca ospaej
i niedorzecznej rezygnacji.
Byem pewny, e wszystko si odmienio, e niebo i morze nie s ju wrogie, a
towarzyszce mi ryby, stare znajome od siedmiu dni, s wobec mnie usposobione przyjanie.
Tego ranka nie mylaem ju, e dokdkolwiek dotr. Byem pewny, e tratwa
znalaza si w strefie, ktr omijaj statki, gdzie gubi si nawet mewy.
Ale mylaem rwnie, e po siedmiu dniach dryfowania przywykn wreszcie do
morza, do tego niewesoego trybu ycia, bez wysilania fantazji, aby przetrwa. W kocu
wytrzymaem ju tydzie na przekr wszystkim przeciwnociom. Dlaczego nie miabym y
tak, na tratwie, bez koca? Ryby pyway po powierzchni, morze byo czyste i ciche. Dookoa
byo tyle piknych i nccych stworze, i zdawao mi si, e mgbym je chwyta goymi
rkoma. W zasigu wzroku nie byo adnego rekina. Ufnie woyem do do wody i
prbowaem zapa okrg ryb, jaskrawo niebiesk, nie dusz ni dwadziecia
centymetrw. Jakbym rzuci kamie. Wszystkie ryby byskawicznie si pogryy. Ukryy si
pod wod, w jedne; sekundzie spienion. Potem z wolna zaczy wypywa na powierzchni.
Pomylaem, e musz by bardziej przebiegy, jeli chc co zapa. Pod wod do
nie ma tej siy ani zwinnoci. Upatrywaem sobie jak ryb. Prbowaem j schwyci. I
rzeczywicie chwytaem. Ale czuem, jak mi si wylizguje z doni z zaskakujc szybkoci i
zrcznoci. Cierpliwie, bez popiechu staraem si zapa cho jedn ryb. Nie mylaem o
rekinie, ktry by moe kry gdzie tutaj w gbinie, czyhajc, a zanurz rk po okie, by
oderwa j jednym pewnym szarpniciem swych zbw. Mina dziesita, a ja wci byem
zajty poowem. Ale nic z tego. Gryzy mnie w palce, z pocztku agodnie, jakby prboway
przynty. Potem silniej. Jaka pmetrowa ryba rozdrapaa mi skr na kciuku. Dopiero wtedy
zauwayem, e i ukszenia innych ryb nie byy niewinne. Na wszystkich palcach miaem
drobne, krwawice zadrapania.
Rekin na tratwie!
Nie wiem, czy to z powodu krwi, ale wkrtce zakbio si wok tratwy od rekinw.
Nigdy nie widziaem ich tyle. Nigdy nie day takiego popisu swojej krwioerczoci. Skakay
obok tratwy jak delfiny, uganiajc si za rybami i poerajc je. Przeraony usiadem na
rodku tratwy i przygldaem si tej rzezi.
Stao si to tak nagle, e nie zauwayem, kiedy jaki rekin wyskoczy z wody, mocno
uderzy petw ogonow, a rozchwiana tratwa pograa si w byszczcej pianie. W lnieniu
fali, ktra rozbia si o burt, dostrzegem metaliczny bysk. Instynktownie zapaem wioso i
zaczem wymierza miertelne ciosy: byem przekonany, e do tratwy wpad rekin, ale w tej
samej chwili zobaczyem olbrzymi petw obok tratwy i zrozumiaem wszystko.
cigana przez rekina ryba, byszczca i zielona, duga na blisko p metra, wskoczya
do rodka. Ze wszystkich si wymierzyem wiosem pierwszy cios w gow.
Nieatwo jest zabi ryb na tratwie. Przy kadym uderzeniu tratwa chwieje si; grozi
wywrotk. Chwila bya straszliwie niebezpieczna. Potrzebowaem wszystkich swoich si i
caej przytomnoci umysu. Gdybym zacz teraz tuc wiosem bez opamitania, tratwa
mogaby si wywrci. Wpadbym do wody penej wygodniaych rekinw. Ale gdybym nie
trafi, zdobycz umknaby. Znalazem si midzy yciem i mierci. Albo skocz w paszczy
rekina, albo bd mia cztery funty wieej ryby na zaspokojenie siedmiodniowego godu.
Mocno oparem si o burt i wymierzyem drugi cios. Czuem, jak drzewce wchodzi w
kocisty eb ryby. Tratwa zachybotaa si. Rekiny zakbiy si pod dnem. Przywarem jednak
mocno do burty. Kiedy tratwa odzyskaa rwnowag, ryba w rodku jeszcze ya. Zdychajca
ryba moe skoczy dalej i wyej ni kiedykolwiek. Wiedziaem, e trzecie uderzenie musi
by celne, bo inaczej strac zdobycz.
Jednym susem siadem na pododze; w ten sposb miaem wiksze szanse
pochwycenia jej. Gdyby zasza potrzeba, pomgbym sobie pitami, kolanami albo zbami.
W przekonaniu, e nie wolno mi chybi, bo cae moje ycie zaley od tego uderzenia, ze
wszystkich si zamachnem si wiosem. Zwierz znieruchomiao od ciosu, a struka ciemnej
krwi zabarwia wod w tratwie.
Ja sam poczuem zapach krwi. Wyczuy j take rekiny.
I dopiero teraz, gdy ju miaem cztery funty ryby, ogarn mnie niepohamowany
strach: drapieniki rozjuszone woni krwi z caych si uderzay o dno. Tratwa chwiaa si.
Wiedziaem, e lada moment moe si wywrci. Bya to kwestia sekund. Byskawicznie
zostabym rozszarpany przez trzy rzdy stalowych zbw, jakie rekiny maj w kadej
szczce.
A jednak gd by silniejszy od wszystkiego. cisnem ryb nogami i balansujc
ciaem staraem si przywrci tratwie rwnowag po kadym nowym ataku bestii. Trwao to
wiele minut. Gdy tylko przestawaa si koysa, wylewaem ze rodka zakrwawion wod.
Stopniowo oczyciem j i rekiny uspokoiy si. Musiaem si jednak mie na bacznoci,
straszliwa petwa - rekina lub jakiego innego drapienika - najwiksza, jak w yciu
widziaem, sterczaa przeszo metr nad wod. Bestia pywaa spokojnie, ale wiedziaem, e
gdyby znowu poczua zapach krwi, jednym uderzeniem wywrciaby tratw. Z wielk
ostronoci zabraem si do patroszenia mojej ryby.
Pmetrowe zwierz chroni twardy pancerz z usek. Kiedy je prbowaem oderwa,
czuem, e przywieraj do ciaa, jakby byy ze stali. Nie miaem nic do krojenia. Prbowaem
podway uski kluczami, ale nie udawao mi si nawet ich poruszy. I wtedy spostrzegem,
e jest to ryba, jakiej nigdy jeszcze nie widziaem: bya caa ciemnozielona i caa okryta
usk. Od dziecistwa czyem kolor zielony z trucizn. Brzmi to nieprawdopodobnie, ale
przez chwil - cho odek skurczy si bolenie na sam myl o ksie wieej ryby zawahaem si, czy to dziwne stworzenie nie jest przypadkiem trujce.
Moje biedne ciao
Gd mona znie tylko wwczas, gdy nie ma nadziei na zdobycie poywienia.
Nigdy nie dawa mi si we znaki w sposb rwnie bezwzgldny jak tego ranka, gdy siedzc
na dnie tratwy, prbowaem rozerwa kluczami zielone i lnice ciao.
Po paru minutach zrozumiaem, e musz postpowa brutalniej, jeli chc zje
swoj zdobycz. Wstaem, przydeptaem rybi ogon i jeden koniec wiosa wepchnem w
skrzela. Miaa gruby i mocny pancerz. Wierciem wiosem i w kocu udao mi si je
rozerwa. Zdaem sobie spraw, e ryba jeszcze yje. Wymierzyem nowy cios w gow.
Potem prbowaem wyszarpa' twarde pytki ochraniajce skrzela i w tej chwili nie
wiedziaem, czy krew cieknca po palcach jest moja czy te ryby. Donie miaem
pokaleczone, a opuszki palcw zdarte do ywego ciaa.
Krew rozjuszya wygodniae rekiny. Trudno uwierzy, ale w tym momencie, czujc
wok siebie wcieko godnych bestii i peen wstrtu do zakrwawionego ciaa, gotw
byem cisn rekinom t ryb, jak to zrobiem z mew. Byem zaamany, bezradny wobec
tego twardego, nieprzeniknionego ciaa.
ROZDZIA IX
Kolor wody zaczyna si zmienia
Zrozpaczony i wcieky uderzyem poamanym wiosem w wod. Musiaem zemci
si na rekinach za to, e pozbawiy mnie jedynego poywienia, jakie miaem. Zbliaa si
pita po poudniu mojego sidmego dnia na morzu. Za chwil rekiny nadpyn ca mas.
Czuem si silniejszy dziki dwm przeknitym ksom, a gniew spowodowany utrat reszty
ryby doda mi dziwnej otuchy do walki. Miaem jeszcze na tratwie dwa wiosa. Przyszo mi
do gowy zastpi wioso poamane przez rekina jakim innym, nadajcym si do dalszej
walki, ale instynkt przetrwania okaza si silniejszy od zoci: pomylaem, e mgbym
straci pozostae wiosa, a nie wiadomo, kiedy si jeszcze przydadz.
Wieczr nie rni si od dotychczasowych. Ale noc bya ciemniejsza. Morze si
burzyo. Zbierao si na deszcz. Mylc, e lada moment bd mia wod do picia, zdjem
pantofle i koszul, eby mie jej gdzie naapa. Bya to, jak si mwi na ldzie, noc pod
psem. Na morzu naleaoby chyba powiedzie noc pod rekinem.
Przed dziesit powia silny wiatr. Staraem si wytrzyma jako na dnie tratwy, ale
byo to niemoliwe. Chd przenika do szpiku koci. Musiaem znowu naoy koszul i buty
i pogodzi si z myl, e deszcz zaskoczy mnie i nie bd mia w co naapa wody. Kiwao
bardziej ni w poudnie 28 lutego, w dzie wypadku. Tratwa przypominaa upink na
rozkoysanym i brudnym morzu. Nie mogem zasn. Zanurzyem si w wodzie po szyj, bo
wiatr by coraz zimniejszy. Dygotaem. W pewnej chwili pomylaem, e duej nie znios
tego zimna, i zaczem si gimnastykowa, aby cho troch si rozgrza. Nie wychodzio mi
to. Czuem si bardzo osabiony. Musiaem si mocno trzyma krawdzi tratwy, eby
wysokie fale nie zmyy mnie. Oparem gow o wioso zniszczone przez rekina. Pozostae
leay na dnie.
Przed pnoc wichura wzmoga si, niebo zwaro, byo ciemnoszare, a powietrze
przesycone wilgoci, lecz nie spada ani kropla deszczu. Kilka minut po pnocy olbrzymia
fala - rwnie wielka jak ta, ktra zmiota nas z niszczyciela - uniosa tratw jak upink,
wspia si prostopadle i w uamku sekundy obrcia j do gry dnem.
Zdaem sobie spraw ze wszystkiego ju w wodzie, kiedy wypywaem na
powierzchni; jak w dniu wypadku. Zamachaem rozpaczliwie rkoma, wynurzyem si i
zamarem z przeraenia: tratwy nie byo. Zobaczyem nad gow wielkie czarne fale i
przypomnia mi si Luis Rengifo, silny mczyzna i dobry pywak, ktry nie by w stanie
pokona dwch metrw dzielcych go od tratwy. Straciem orientacj i szukaem tratwy nie z
dnem tratwy, mocno uczepiony burty. Dusiem si i na prno szukaem rkoma sprzczki
paska, aby go rozpi.
Rozpaczliwie, starajc si jednak nie traci zimnej krwi, prbowaem otworzy
klamr. Wiedziaem, e nie mam wiele czasu: w dobrej formie mog wytrzyma pod wod
przeszo osiemdziesit sekund. Przestaem oddycha w chwili, gdy poczuem, e jestem pod
tratw. Upyno co najmniej pi sekund. Przesunem doni po brzuchu i w nieca
sekund namacaem pasek. W nastpnej sekundzie odnalazem sprzczk. Wpltaa si w
siatk tak, e musiaem podcign si jedn rk, aby j rozluni. Dugo szukaem miejsca,
gdzie mgbym si mocno chwyci. Potem podcignem si lew doni. Prawa odnalaza
sprzczk, zorientowaa si szybko i rozpia pas. Z klamr w doni zanurzyem si znowu,
nie puszczajc ani na chwil tratwy, i w uamku sekundy odczepiem si od siatki. Czuem, e
puca mi pkaj. Ostatnim wysikiem zapaem si obiema rkoma burty; trzymaem si
resztk si, nadal nie oddychajc. Mimowolnie osignem tylko to, e obciona tratwa
wywrcia si jeszcze raz. I znowu byem pod spodem.
ykaem ju wod. Spalone pragnieniem gardo pieko straszliwie. Nie zdawaem
sobie jednak z tego sprawy. Najwaniejsze to nie wypuci z rk tratwy. Udao mi si
wynurzy gow. Zaczerpnem powietrza. Byem skonany. Nie mylaem, e starczy mi si,
aby wdrapa si jeszcze przez burt. Ale natychmiast ogarno mnie przeraenie, e jestem w
wodzie, w ktrej par godzin temu roio si od rekinw. W przekonaniu, e bdzie to dzi mj
ostatni w yciu wysiek, zebraem resztki energii, zawisem na burcie i wyczerpany zwaliem
si na dno tratwy.
Nie wiem, jak dugo leaem tam na plecach, z obolaym gardem i drcymi, zdartymi
do krwi domi. Wiem tylko, e drczyy mnie jednoczenie dwie sprawy: eby moje puca
wreszcie odpoczy i eby tratwa nie wywrcia Si znowu.
Tak zaczyna si mj smy dzie na morzu. Ranek zapowiada burz. Gdyby teraz
spad deszcz, nie miabym nawet si naapa wody. Czuem, e deszcz pozwoliby mi przyj
do siebie. Ale nie spada ani kropla, mimo e wilgo wiszca w powietrzu bya jakby
zapowiedzi bliskiej ulewy. Morze o wicie byo jeszcze wzburzone. Uspokoio si po smej.
Wtedy jednak wzeszo soce, a niebo przybrao znowu intensywn bkitn barw. Zupenie
wyczerpany wychyliem si i pocignem kilka ykw morskiej wody. Wiem teraz, e jest to
wskazane dla organizmu. Wte9Y jednak nie wiedziaem o tym i sigaem po ni tylko
wwczas, gdy bl garda stawa si nie znony. Po siedmiu dniach bez wody pragnienie
dokucza inaczej: jest to przejmujcy bl w gardle, w okolicy mostka, a zwaszcza pod
obojczykami. I rozpaczliwa duszno. Sona woda przyniosa mi ulg.
Po burzy niebo jest bkitne, jak na obrazach. Przy brzegu pywaj leniwe pnie i
korzenie powyrywane przez sztorm. Mewy wylatuj znowu nad morze. Tego ranka, gdy
ustaa bryza, powierzchnia wody znowu bya metaliczna, a tratwa agodnie suna przed
siebie. Ciepy wiatr doda otuchy mojej duszy i ciau.
Dua mewa, ciemna i stara, przeleciaa nad tratw. Nie miaem ju wtpliwoci, e
jestem blisko ziemi. Mewa, ktr zapaem przed paroma dniami, bya moda. W tym wieku
potrafi lata bardzo daleko. Mona je spotka wiele mil od ldu. Ale mewa stara, dua i
cika, jak ta, ktra krya nad tratw smego dnia, nie oddala si wicej ni sto mil od
brzegu. Poczuem, e wraca mi ch do ycia. Podobnie jak w pierwszych dniach zaczem
wpatrywa si w widnokrg. Ze wszystkich stron nadlatyway mewy.
Poczuem si raniej, miaem ju towarzystwo. Nie dokucza mi gd. Czciej ni
przedtem pocigaem yk morskiej wody. Czuem, e nie jestem sam pord tego stada mew
krcych nad moj gow. Przypomniaa mi si Mary Address. Co teraz porabia?,
pomylaem, wspominajc jej gos, gdy pomagaa mi tumaczy dialogi w kinie. Wanie tego
dnia - jedynego, w ktrym bez adnego specjalnego powodu, tylko dlatego, e na niebie byo
peno mew, przypomniaem sobie Mary Address - bya na mszy za spokj mej duszy w
katolickim kociele w Mobile. Msz t - jak napisaa mi Mary do Cartageny - odprawiono
smego dnia po moim znikniciu. Za spokj mojej duszy. I myl, e take za spokj mego
ciaa, bo tego ranka, kiedy wspominaem Mary Address, a ona suchaa mszy w Mobile,
ogarno mnie uczucie szczcia na widok mew zapowiadajcych bliski ld.
Prawie cay dzie siedziaem na brzegu tratwy i lustrowaem widnokrg. Dzie by
zadziwiajco przejrzysty. Byem pewny, e dostrzegbym ld nawet z odlegoci
pidziesiciu mil. Tratwa nabraa prdkoci, jakiej nie nadaliby jej dwaj wiolarze. Pyna
prosto przed siebie po gadkiej i bkitnej powierzchni, jakby popychana motorem.
Po siedmiu dniach na tratwie czowiek potrafi zauway najdrobniejsz zmian koloru
wody. Sidmego marca, o trzeciej trzydzieci po poudniu, spostrzegem, e tratwa wpyna
na obszar, gdzie woda nie jest ju granatowa, lecz ciemnozielona. W pewnej chwili wyranie
widziaem granic: po jednej stronie granatowa tafla wody, jak ogldaem przez siedem dni,
po drugiej zielonkawa i jakby bardziej zawiesista. Na niebie roio si od krcych nisko
mew. Czuem nad gow silny opot ich skrzyde. Byy to nieomylne znaki: zmiana barwy
wody i obfito mew mwiy mi, e tej nocy musz czuwa, by gotowy w kadej chwili
odkry pierwsze wiata brzegu.
ROZDZIA X
Stracone nadzieje... a do mierci
Nie musiaem si zmusza do spania tej smej nocy na morzu. Stara mewa przysiada
na brzegu tratwy o dziesitej i nie opucia jej przez reszt nocy. Leaem na jedynym wiole,
jakie mi zostao: na tym kawaku potrzaskanym przez rekina. Noc bya spokojna, a tratwa
suna prosto do jakiego celu. Dokd pyn?, pytaem siebie, wnoszc ze wszystkich
znakw - koloru wody i starej mewy - e ju jutro stan na ldzie. Nie miaem najmniejszego
pojcia, dokd zmierza tratwa popychana wiatrem. Nie byem pewny, czy zachowuj
pocztkowy kurs. Gdyby pyna w stron, gdzie znikny samoloty, moliwe, e dotarbym
do Kolumbii. Bez kompasu nie sposb byo jednak cokolwiek powiedzie. Gdyby pyna
prosto
na
poudnie,
dobibym
do
kolumbijskich
brzegw
Morza
Karaibskiego.
Prawdopodobne jest jednak i to, e poda na pnoc. Dlatego nie miaem najmniejszego
pojcia o wasnej POZYCJI.
Przed pnoc, kiedy ju zacz mnie morzy sen, stara mewa zbliya si i dziobna
mnie raz i drugi w gow. Nie czynia mi krzywdy. Uderzaa dziobem agodnie, nie zadajc
blu owosionej skrze. Jakby mnie askotaa. Przypomnia mi si ogniomistrz z niszczyciela,
ten ktry mwi, e nie godzi si marynarzowi zabija mewy, poczuem wyrzuty sumienia z
powodu maej mewy, ktr niepotrzebnie umierciem.
A do witu lustrowaem widnokrg. Tej nocy nie czuem chodu. Nie mogem jednak
wypatrzy adnych wiate. Ani ladw brzegu. Tratwa suna po widnym spokojnym morzu,
a wok mnie iskrzyy si tylko gwiazdy. Kiedy leaem spokojnie, mewa zdawaa si
drzema. Opuszczaa epek i nieruchomiaa, przycupnita na brzegu. Ilekro poruszaem si,
podskakiwaa i dziobaa mnie w gow.
O wicie zmieniem pozycj. Miaem teraz mew w nogach.
Czuem, jak mi dziobie pantofle. Pniej poczuem, jak przesuwa si z boku.
Znieruchomiaem. Mewa rwnie przestaa si porusza. Potem usadowia si przy mojej
gowie, rwnie nieruchomej. Ale gdy tylko poruszaem ni, zaczynaa mnie dzioba we
wosy. Wygldao to na zabaw. Wielokrotnie zmieniaem pozycj. Mewa zawsze zajmowaa
miejsce przy gowie. Nad ranem, bez zachowywania czujnoci, wycignem rk i zapaem
mew za szyj.
Nie chciaem jej zabija. Dowiadczenie z poprzedni mew mwio mi, e byaby to
ofiara daremna. Dokucza mi gd, ale nie mylaem wcale umierza go misem tego
przyjaznego stworzenia, ktre spdzio przy mnie ca noc, nie czynic mi krzywdy. Kiedy j
rkach, czuem najpierw bezlitosne ukszenia soca. Widziaem przez wiele godzin
powietrze pene jaskrawych punktw. W kocu zamknem oczy, wyczerpany, ale wtedy
soce nie nkao ju ciaa. Nie czuem ani godu, ani pragnienia. Niczego nie czuem poza
cakowit obojtnoci wobec ycia i mierci. Mylaem, e konam. I myl ta wypenia mnie
dziwn i mroczn nadziej.
Kiedy otworzyem oczy, znowu byem w Mobile. Byo gorco i duszno, wic
poszedem z kolegami z niszczyciela oraz ydem Masseyem Nasserem, subiektem ze sklepu
w Mobile, gdzie kupowalimy odzie, zabawi si na wolnym powietrzu. To wanie on da
mi pocztwki. W cigu tych omiu miesicy, gdy trwa remont okrtu, Massey Nasser z
powiceniem realizowa zamwienia kolumbijskich marynarzy, a my w dowd wdzicznoci
robilimy zakupy tylko u niego. Mwi poprawnie po hiszpasku, cho - jak nas zapewnia nie by nigdy w kraju, gdzie by uywano tego jzyka.
Tego dnia, jak w kad sobot, siedzielimy w kawiarni pod goym niebem, gdzie
bywali tylko ydzi i kolumbijscy marynarze. Na podium z desek taczya ta sama
dziewczyna, ktr widzielimy co sobota. Miaa goy brzuch i twarz osonit welonem, jak
arabskie tancerki w kinie. Oklaskiwalimy j i popijalimy piwo z puszek. Najbardziej
zadowolony by Massey Nasser, ydowski subiekt z Mobile, ktry wszystkim kolumbijskim
marynarzom sprzedawa tani i eleganck odzie.
Nie wiem, jak dugo roia mi si w tym odrtwieniu zabawa w Mobile. Wiem tylko, e
nagle poderwaem si: ju zmierzchao. Wtedy zobaczyem w odlegoci mniej wicej piciu
metrw od tratwy olbrzymiego tego wia o ctkowanej gowie i z nieruchomymi,
pozbawionymi wyrazu oczyma, ktrymi jak dwiema wielkimi szklanymi kulami wpatrywa
si we mnie. Pomylaem najpierw, e to przywidzenie, i wystraszony usiadem na tratwie.
Potworne zwierz, mierzce od gowy do ogona chyba ze cztery metry, zanurzyo si w
wodzie, gdy si poruszyem, i zostawio za sob smug piany. Nie wiedziaem, czy to jawa,
czy zudzenie. I dzisiaj nie odwaybym si tego rozstrzygn, cho przez par minut
widziaem, jak ty olbrzymi w pyn za tratw, wystawiwszy nad wod swj straszliwy,
poplamiony eb, jakby wzity wprost z jakiego koszmaru. Wiem tylko - bez wzgldu na to,
czy bya to jawa, czy przywidzenie - e wystarczyoby, aby lekko potrci tratw, a
przekoziokowaaby kilka razy.
Straszliwy widok obudzi we mnie dawny lk. Lk ten w jednej chwili pozwoli mi
przyj do siebie. Chwyciem resztk wiosa, usiadem na tratwie i przygotowaem si do
walki z potworem, tym lub kadym innym, ktry chciaby wywrci tratw. Zbliaa si pita.
Rekiny, punktualne jak zawsze, zaczy wypywa na powierzchni.
na gos: Wicej nie wstaj. Ale gos uwiz mi w gardle. Przypomniaa mi si szkoa.
Podniosem do ust medalik z Matk Bosk i zaczem si modli w mylach, jak to zapewne
czynili teraz moi bliscy w domu. I byo mi dobrze, bo wiedziaem, e umieram.
ROZDZIA XI
W dziesitym dniu nowe przywidzenie: ziemia
Dziewita noc bya najdusza. Pooyem si na tratwie, a fale agodnie uderzay o
burt. Nie byem jednak pewny wasnych odczu. Po kadym rozbiciu si fali koo mojej
gowy czuem, e katastrofa si powtarza. Mwi, e konajcy przebiegaj pamici cae
wasne ycie. Co podobnego przytrafio mi si owej nocy. Znowu byem na niszczycielu,
leaem na rufie, midzy lodwkami i grzejnikami, z Ramonem Herrer i widziaem na
wachcie Luisa Rengifo, wszystko to w gorczkowym przypomnieniu poudnia z 28 lutego.
Ilekro fala rozbijaa si o burt, czuem, jak adunek przesuwa si, jak id na dno i starajc
si wydosta na powierzchni, pyn ku grze.
Dziewi dni morskiej samotnoci, udrki, godu i pragnienia przewino si raz
jeszcze, minuta po minucie, wyranie jak na kinowym ekranie. Najpierw wypadnicie za
burt. Potem krzyki kolegw wok tratwy, potem gd, pragnienie, rekiny i wspomnienia z
Mobile, ukadajce si w jeden cig obrazw. Staraem si zabezpieczy przed
wypadniciem. Znowu widziaem siebie na rufie niszczyciela, gdy prbowaem przywiza
si, eby nie porwaa mnie fala. Zaciskaem wizy ze wszystkich si, a bolay mnie przeguby
doni, nogi w kostkach, a zwaszcza prawe kolano. I mimo tych mocno cignitych linek fala
zawsze nadpywaa i wloka mnie na dno. Kiedy odzyskaem przytomno, pynem ku
grze. Dusiem si.
Przed paroma dniami chciaem przywiza si do tratwy. Tej nocy powinienem by to
zrobi, ale nie miaem ju si podnie si i poszuka linek siatki. Nie potrafiem myle. Po
raz pierwszy nie zdawaem sobie sprawy z wasnej sytuacji. Uzna trzeba za cud, e fale nie
porway mnie tej nocy w takim stanie. Nie zauwaybym tego. Rzeczywisto mieszaa mi si
z majakami. Gdyby jaka fala wywrcia teraz tratw, mylabym moe, e jest to jeszcze
jedno przywidzenie, wydawaoby mi si, e znowu wypadam za burt niszczyciela - jak tyle
ju razy tej nocy - i w jednej sekundzie stabym si w wodzie upem rekinw od dziesiciu
dni cierpliwie wyczekujcych koo tratwy.
Znowu jednak tej nocy los mi sprzyja. Leaem bez czucia, przypominajc sobie
minuta po minucie dziewi dni bezsennoci i dopiero teraz mog stwierdzi, e byem wtedy
taki pewny siebie, jakbym si mocno przywiza do tratwy.
O wicie powia chodny wiatr. Gorczkowaem. Rozpalonym ciaem wstrzsay
dreszcze przenikajce do szpiku koci. Zaczo mi dokucza prawe kolano. Cho morska sl
nie pozwalaa zaogni si ranie, dawao o sobie zna od pierwszego dnia. Pilnowaem si, aby
go nie nadwera. Ale tej nocy, gdy wycignity na brzuchu oparem kolano o dno tratwy,
rana zacza rwa bolenie. Teraz mam podstawy sdzi, e rana ta uratowaa mi ycie.
Jakbym przez mg zacz odczuwa bolesne mienie. Z wolna odzyskiwaem wiadomo
wasnego ciaa. Wiem teraz, e przez wiele godzin mamrotaem co bez sensu, rozmawiaem
z kolegami i jadem lody z Mary Address w jakim lokalu z haaliw muzyk. Po wielu
niemoliwych do opisania godzinach poczuem, e gowa mi pka. Huczao mi w skroniach,
bolay mnie koci. Rwao w kolanie unieruchomionym przez opuchlizn. Wydawao mi si
wiksze, znacznie wiksze od reszty ciaa.
Gdy zaczo wita, zrozumiaem, e jestem na tratwie. Nie wiedziaem tylko, od jak
dawna. Z najwyszym trudem przypomniaem sobie, e wyryem na burcie dziewi kresek.
Nie pamitaem jednak, kiedy naciem ostatni. Wydawao mi si, e upyno wiele czasu
od owego wieczoru, gdy zjadem korze zapltany midzy wzy siatki. A moe by to sen?
Czuem wci w ustach sodki i gsty smak, ale kiedy zestawiaem w pamici wszystko, co
jadem, nie mogem go sobie przypomnie. Nie przyszedem jeszcze do siebie. Zjadem go w
caoci, ale czuem w odku pustk. Byem bez si.
Ile dni mino od tamtej chwili? Wiedziaem, e wita, ale nie potrafibym powiedzie,
ile nocy przeleaem bez ycia na dnie tratwy, wyczekujc mierci, jeszcze bardziej
zwodniczej ni ld. Niebo poczerwieniao, jak zawsze o zmierzchu. To bya jeszcze jedna
przyczyna tego zamieszania: nie wiedziaem, czy zaczyna si nowy dzie, czy te kolejny
wieczr.
Ziemia!
Nkany blem kolana prbowaem zmieni pozycj. Chciaem si podnie, ale nie
mogem. Czuem si tak osabiony, e nie potrafibym chyba wsta. Poruszyem wic tylko
zranion nog, uniosem si na doniach wspartych o dno i zwaliem jak dugi na plecy, z
twarz ku niebu i gow na brzegu tratwy. Niewtpliwie zaczynao wita. Spojrzaem na
zegarek. Bya czwarta. Codziennie o tej porze badaem horyzont. Straciem ju jednak
nadziej na odkrycie ldu. Wpatrywaem si w niebo, ktre z jaskrawoczerwonego stawao
si bladoniebieskie. Nadal byo chodno, czuem, e gorczkuj, a kolano rwao przejmujco.
Byo mi niedobrze, bo nie mogem umrze. Opadem z si, ale wci jeszcze yem. Myl ta
obudzia we mnie uczucie zupenego opuszczenia. Wierzyem raczej, e tej nocy ju nie
przetrzymam. A mimo to mczyem si jak dawniej, na tratwie, gdy nasta nowy dzie,
jeszcze jeden daremny dzie ze socem nie do wytrzymania i stadem rekinw wok tratwy
po pitej wieczorem.
Kiedy niebo zaczo bkitnie, spojrzaem na widnokrg. Jak wzrokiem sign
ROZDZIA XII
Zmartwychwstanie na dziwnej ziemi
Dopiero po kwadransie rozpaczliwych wysikw dostrzegem ziemi. Dzieli mnie od
niej jeszcze przeszo kilometr. Nie miaem ju jednak najmniejszych wtpliwoci, e nie jest
to przywidzenie. Soce zocio korony palm kokosowych. Na brzegu nie byo wiate. Nie
byo wida od strony morza adnej osady, adnej chaty. Ale by to ld stay.
Przed dwudziestoma minutami czuem si wyczerpany, ale byem pewny, e dotr.
Pynem peen otuchy, starajc si wskutek emocji nie utraci panowania nad sob. P ycia
spdziem w wodzie, lecz dopiero tego ranka dziewitego marca zrozumiaem i doceniem
umiejtno dobrego pywania. Pynem do brzegu, czujc, jak opuszczaj mnie siy. W
miar jak si posuwaem do przodu, zarys palm kokosowych stawa si coraz wyraniejszy.
Soce pokazao si, kiedy pomylaem, e mog ju dotkn dna. Sprbowaem, ale
byo jeszcze za gboko. To jasne, e nie miaem przed sob play. Nawet przy samym brzegu
byo gboko i musiaem cay czas pyn. Nie wiem dokadnie, jak dugo byem w wodzie.
Wiem tylko, e w miar jak si zbliaem do brzegu, soce coraz bardziej prayo mnie w
gow, cho nie sprawiao teraz blu, ale jedynie rozgrzewao minie. Po pierwszych paru
metrach w lodowatej wodzie pomylaem z lkiem o skurczu. Ciao rozgrzao si jednak
prdko. Potem woda nie bya ju taka zimna. Pynem strudzony, jakby wrd mgie, ale z
otuch i wiar, jakiej nie zmogy gd i pragnienie, kiedy po raz drugi szukaem gruntu.
Widziaem doskonale gste zarola w ciepym porannym socu. Pod stopami miaem
ju ziemi. To dziwne uczucie stpa po ziemi po dziesiciu dniach dryfowania.
Szybko jednak zrozumiaem, e czeka mnie jeszcze najgorsze. Byem skrajnie
wyczerpany. Nie mogem si utrzyma na nogach. Cofajca si fala gwatownie spychaa
mnie w morze. Midzy zbami trzymaem medalik Matki Boskiej. Ubranie i gumowe
pantofle ciyy okrutnie. Ale nawet w takiej straszliwej sytuacji czowiek ma poczucie
wstydu. Pomylaem, e wkrtce mog kogo spotka. I dlatego walczyem z falami w
ubraniu, cho przeszkadzao mi ono si porusza, cho czuem, e omdlewam z
wycieczenia.
Woda sigaa mi powyej pasa. Rozpaczliwym wysikiem udao mi si dotrze do
miejsca, gdzie dochodzia tylko do ud. Dalej postanowiem si czoga. Wpiem si domi i
kolanami w ziemi i podcignem do przodu. Ale na prno. Fale spychay mnie. Drobny i
ostry piach rozdrapywa skaleczone kolano. Wiedziaem, e krwawi, ale nie odczuwaem
blu. Opuszki palcw miaem zdarte do ywego ciaa. I cho czuem, jak piasek bolenie
wciska si pod paznokcie, wpiem si palcami w ziemi i prbowaem peza. Nagle raz
jeszcze ogarno mnie przeraenie: ziemia i zociste palmy zakoysay si w socu.
Pomylaem, e jestem na ruchomych piaskach, ktre mnie wcigaj.
Musiao to by jednak tylko zudzenie spowodowane wycieczeniem. Myl, e
znalazem si na ruchomych piaskach, dodaa mi przedziwnej otuchy - otuchy grozy - i wrd
blu, bez odrobiny litoci dla okaleczonych do ywego ciaa doni czogaem si spychany
przez fale. Dziesi minut potem wszystkie cierpienia, gd i dziesiciodniowe pragnienie
wezbray we mnie gwatownie. Zwaliem si skonany na ciep i tward ziemi i leaem, nie
mylc o niczym, nikomu nie dzikujc, nie cieszc si nawet, e dziki sile woli, nadziei i
nieubaganej chci ycia dotarem na t cich i nieznan pla.
lady czowieka
Pierwsze uczucie, jakiego si dowiadcza na ziemi, to cisza. Zanim czowiek zda sobie
spraw z czegokolwiek, pogra si w wielkiej ciszy. W chwil potem docieraj dalekie i
smutne uderzenia fali o brzeg. A potem szum wiatru midzy palmowymi limi potguje
wraenie, e jest si na staym ldzie. Wraenie, e si ocalao, cho nie wiadomo jeszcze, w
jakim miejscu kuli ziemskiej.
Kiedy znowu przyszedem do siebie, zaczem - wycignity na play - bada okolic.
Przyroda wygldaa dziko. Instynktownie szukaem ladw czowieka. W odlegoci mniej
wicej dwudziestu metrw od siebie zobaczyem ogrodzenie z kolczastego drutu.
Dostrzegem wsk i krt drk ze ladami zwierzt. A obok cieki skorupy po
rozupanym orzechu kokosowym. Najbardziej bahy lad ludzkiej obecnoci mia dla mnie w
tej chwili wag objawienia. Niezmiernie ucieszony przyoyem policzek do ciepego piachu i
czekaem.
Czekaem mniej wicej dziesi minut. Powoli wracay mi siy. Byo ju po szstej i
soce wisiao wysoko na niebie. Koo drki, midzy porozbijanymi skorupami leay cae
orzechy. Dowlokem si do nich, oparem o pie i cisnem kolanami gadki i zwarty owoc.
Jak przed picioma dniami w rybie, tak i teraz szukaem podliwie mikkich miejsc. Po
kadym obrocie kokosa czuem, jak w jego wntrzu bulgocze woda. Ten gboki, gardowy
odgos obudzi we mnie pragnienie. Bola mnie odek, zranione kolano krwawio, a palce,
odarte do ywego ciaa, dray w przewlekym i gbokim blu. W cigu tych dziesiciu dni
ani razu nie miaem uczucia, e oszalej. Dowiadczyem go po raz pierwszy tego ranka,
kiedy obracaem orzech, by si do niego dobra, i czuem, jak w moich doniach chlupocze
woda, wiea i nieosigalna.
Kokos ma trzy oka uoone w trjkt. Naley go jednak oczyci maczet, aby je
odnale. Miaem tylko klucze. Na prno kilkakrotnie prbowaem nimi przedrze si przez
chropowate i twarde yko. W kocu poddaem si. Z wciekoci odrzuciem owoc, w
ktrego wntrzu chlupotaa woda.
Ostatni szans bya cieka. Lece obok pozbawione miszu skorupy wskazyway,
e kto przychodzi zbiera kokosy. upiny wiadczyy, e robi to codziennie, e wspina si na
palmy, a potem oczyszcza orzechy. wiadczyy rwnie, e jestem w okolicy zamieszkanej,
bo nikt nie pokonuje wikszych odlegoci po to tylko, eby zebra troch orzechw.
Mylaem o tym, oparty o pie, kiedy usyszaem - z bardzo daleka - ujadanie psa.
Natyem uwag. Zamieniem si cay w such. W chwil potem usyszaem wyranie
metaliczny brzk czego, co zbliao si drk.
Ukazaa si ciemnoskra dziewczyna, niewiarygodnie szczupa, moda i ubrana na
biao. Niosa w rku aluminiowy garnuszek, ktrego pokrywka, le dopasowana,
pobrzkiwaa przy kadym kroku. Do jakiego kraju trafiem?, pomylaem na widok tej
zbliajcej si Murzynki w typie mieszkanki Jamajki. Przypomniay mi si wyspy San Andres
i Providencia. Przebiegem pamici wszystkie wyspy Antyli. Ta kobieta bya dla mnie
pierwsz szans, ale by moe rwnie ostatni. Czy rozumie po hiszpasku?,
zastanawiaem si, starajc si przenikn twarz dziewczyny, ktra beztrosko, nie widzc
mnie, szuraa skrzanymi pantofelkami po zakurzonej ciece. Baem si bardzo, by nie
zaprzepaci tej okazji, i dlatego przysza mi do gowy niedorzeczna myl, e gdybym
przemwi po hiszpasku, dziewczyna nie zrozumiaaby mnie i zostawia na skraju drogi.
- Hello, hello! - zawoaem udrczony.
Dziewczyna spojrzaa na mnie swymi wielkimi biaymi
I wystraszonymi oczyma.
- Help me! - krzyknem przekonany, e mnie rozumie. Zawahaa si chwil,
rozejrzaa dokoa i, przestraszona, rzucia biegiem po ciece.
Czowiek, osio i pies
Mylaem, e z alu pknie mi serce. W jednej chwili wyobraziem sobie siebie
martwego, rozszarpanego przez spy. Ale wkrtce potem znowu usyszaem psa, by coraz
bliej. Serce zaczo mi omota, w miar jak szczekanie stawao si wyraniejsze. Wsparem
si na doniach. Uniosem gow. Czekaem. Minut. Dwie. Ujadanie byo sycha coraz
bliej. Nagle zapanowaa cisza. Potem szmer fal i szum wiatru midzy palmami. Pniej, po
najduszej minucie w moim yciu, ukaza si chuderlawy kundel, a za nim osio z dwoma
koszami. Z tyu kroczy biay mczyzna, blady, w somkowym kapeluszu i spodniach
podkasanych do kostek. Na plecach mia karabin.
ROZDZIA XIII
Szeciuset mczyzn odprowadza mnie do San Juan
Wrci, tak jak obieca. Nim czekanie zaczo mi si duy - w kwadrans od chwili
gdy go zaczem wyglda - wrci z osem, pustymi koszami i ciemnoskr dziewczyn od
aluminiowego garnuszka, ktra, jak si potem okazao, bya jego on. Pies nie odstpowa
mnie. Przesta mi liza twarz i rany, przesta mnie obwchiwa. Wycign si obok mnie,
nieruchomy, i drzema, dopki nie ujrza zbliajcego si osa. Wtedy poderwa si i zamerda
ogonem.
- Moe pan i? - zapyta mczyzna.
- Zobacz - odparem. Prbowaem wsta, ale nogi zaamay si pode mn. Nie
moe, powiedzia mczyzna, chwytajc mnie, bym nie upad.
Razem z on usadowi mnie na ole. Podtrzymali pod pachy i popdzili zwierz. Pies
bieg w podskokach przodem.
Wzdu cieki cigny si palmy kokosowe. Na morzu jako znosiem pragnienie.
Teraz, jadc na ole wsk i krt drk z palmami po bokach, czuem, e nie wytrzymam
ani minuty duej. Poprosiem o pyn z kokosa.
- Nie mam maczety - odpar mczyzna.
Nie bya to prawda. Mia za pasem maczet. Gdybym wtedy by w stanie walczy,
odebrabym mu j si, rozupabym orzech i zjad w caoci. Pniej zrozumiaem, dlaczego
mczyzna odmwi mi wody. Poszed do domu pooonego o dwa kilometry od miejsca,
gdzie mnie znalaz, rozmawia tam z ludmi i ci ostrzegli go, eby nie dawa mi nic do
jedzenia, dopki nie zobaczy mnie lekarz. Najbliszy lekarz by o dwa dni drogi, w San Juan
nad zatok Draba.
Przed upywem p godziny dotarlimy do domu. Wzniesiony byle jak, z desek, kryty
cynkow blach, sta tu przy drce. Byli tam trzej mczyni i dwie kobiety. Wsplnie
pomogli mi zej z osa, zaprowadzili do sypialni i uoyli na polowym ku.
Jedna z kobiet odesza do kuchni, przyniosa garnuszek z gorc wod z cynamonem i
przysiada na ku, eby mnie napoi. Po pierwszych paru ykach byem zaamany. Po
nastpnych czuem, e nabieram otuchy. I wtedy nie chciaem ju wicej pi, tylko
opowiedzie o tym, co przeyem.
Nikt tu nie sysza o katastrofie. Prbowaem wytumaczy im, wyrzuci z siebie ca
opowie, aby wiedzieli, jak si uratowaem. Wyobraaem sobie, e gdziekolwiek si znajd,
wszyscy bd tam wiedzie o katastrofie. Rozczarowao mnie, e byem w bdzie, a
ROZDZIA XIV
Moje bohaterstwo polegao na tym, e nie daem si mierci
Nigdy nie sdziem, e czowiek moe zosta bohaterem tylko dlatego, e wytrzyma
dziesi dni na tratwie bez jedzenia i picia. Nie mogem postpi inaczej. Gdybym mia
tratw z zapasem wody, hermetycznie pakowanymi sucharami, kompasem i sprztem
wdkarskim, z pewnoci bybym rwnie ywy jak teraz. Z jedn tylko rnic: nie uwaano
by mnie za bohatera. A zatem bohaterstwo w moim przypadku polega wycznie na tym, e
przez tych dziesi dni godu i pragnienia nie daem si mierci.
Nie zrobiem nic, eby zosta bohaterem. Ze wszystkich si chciaem si uratowa.
Poniewa jednak ratunek nadszed wraz z aureol, z tytuem bohatera, niczym z jak sodk i
niespodzian nagrod, nie pozostawao mi nic innego, jak znosi ocalenie z caym tym
bohaterstwem i reszt.
Pytaj si mnie, co czuje bohater. Nigdy nie wiem, co odpowiedzie. Ja czuj si tak
jak przedtem. Nie zmieniem si ani od zewntrz, ani wewntrz. Oparzeliny przestay mnie
bole. Rana na kolanie zablinia si. Jestem znowu Luisem Alejandrem Velasco. I to mi
wystarcza.
To ludzie si zmienili. Moi przyjaciele s teraz jeszcze wikszymi przyjacimi.
Wyobraam sobie, e wrogowie s jeszcze wikszymi wrogami, cho nie sdz, abym ich
mia. Kiedy mnie kto rozpoznaje na ulicy, gapi si jak na egzotyczne zwierz. Dlatego
ubieram si po cywilnemu, dopki ludzie nie zapomn, e spdziem na tratwie dziesi dni o
pustym odku.
Pierwsze wraenie, jakiego si dowiadcza, kiedy czowiek staje si kim wanym, to
uczucie, e przez ca dob, w jakichkolwiek okolicznociach, ludzie chc, eby im
opowiada o sobie. Zdaem sobie z tego spraw w Szpitalu Morskim w Cartagenie, gdzie
postawiono stranika, by nikt si ze mn nie kontaktowa. Po trzech dniach czuem si
zupenie dobrze, ale nie mogem opuci szpitala. Wiedziaem, e kiedy mnie wypisz, bd
musia opowiedzie wszystkim moj histori, bo jak mi powiedzieli stranicy, do miasta
zjechali dziennikarze z caego kraju, eby przeprowadzi ze mn wywiady i porobi zdjcia.
Jeden z nich, z niezwykymi, dwudziestocentymetrowej dugoci wsami, zrobi mi przeszo
50 fotografii, ale nie pozwolono mu zadawa mi adnych pyta w zwizku z moj przygod.
Inny, zuchwalszy, przebra si za lekarza, wyprowadzi w pole stranika i wdar si do
izolatki. Odnis gone i zasuone zwycistwo, cho znalaz si rwnie w opaach.
wypytywa mnie o moje przygody. Dyurny podoficer wtrci, e nie wolno zadawa takich
pyta. Wtedy zbada mnie, tak jak to robi lekarze. Mia zimne donie. Gdyby stranik ich
dotkn, natychmiast by go wyrzuci z pokoju. Nic jednak nie powiedziaem, bo jego
zdenerwowanie i moliwo, e jest dziennikarzem, wzbudziy we mnie du sympati. Przed
upywem pitnastu minut, na jakie mia zgod, wybieg z pokoju z rysunkami.
Co to si dziao nazajutrz! Rysunki ukazay si na pierwszej stronie El Tiempo, ze
strzakami i objanieniami. Tutaj byem ja, mwi napis ze strzak wskazujc mostek na
okrcie. By to bd, bo nie byem na mostku, ale na rufie. Rysunki byy jednak moje.
Powiedziano mi, ebym ogosi sprostowanie. e mgbym go poda do sdu. Wydao
mi si to niedorzeczne. Czuem szczery podziw dla reportera, ktry przebra si za lekarza,
eby tylko wej do wojskowego szpitala. Gdyby znalaz sposb na poinformowanie mnie, e
jest dziennikarzem, wiedziabym, jak oddali stranika. Bo prawd jest, e od tego dnia
miaem ju zgod na opowiadanie moich przygd.
Biznes z opowieci
Przygoda z reporterem przebranym za lekarza uzmysowia mi, jak wielkie jest
zainteresowanie dziennikarzy histori moich dziesiciu dni na morzu. Wszyscy byli ni
zaciekawieni. Moi wani koledzy prosili raz po raz, abym j opowiedzia. Kiedy
przyjechaem do Bogoty, wrciwszy ju prawie zupenie do zdrowia, zdaem sobie spraw, e
moje ycie odmienio si. Na lotnisku powitano mnie ze wszystkimi honorami. Sam
prezydent wrczy mi odznaczenie. Gratulowa niezwyke go wyczynu. T ego dnia
dowiedziaem si, e pozostan w marynarce wojennej, ale ju w stopniu kadeta.
I byo jeszcze co, czego nie wziem pod uwag: propozycje agencji reklamowych.
Doceniaem to, e mj zegarek chodzi dokadnie podczas caej tej odysei. Nie sdziem
jednak, e moe si to przyda producentom zegarkw. Mimo to dali mi piset pesos i nowy
zegarek. Za to, e uywaem gumy do ucia okrelonej marki i wyjawiem to publicznie, dano
mi tysic pesos. Los chcia, e producent moich pantofli za obwieszczenie tego w reklamie
da mi dwa tysice pesos. Za zgod na ogoszenie mojej historii w radiu otrzymaem pi
tysicy. Nigdy nie sdziem, e spdzenie dziesiciu dni na tratwie o pustym odku bdzie
takim dobrym interesem. Ale tak wanie byo: otrzymaem dotychczas prawie dziesi
tysicy pesos. Mimo to nie powtrzybym tej przygody nawet za milion.
Moje ycie bohatera nie ma w sobie nic szczeglnego. Wstaj o dziesitej. Id do
kawiarni porozmawia z przyjacimi albo do jakiej agencji przygotowujcej reklam na
podstawie moich przygd. Prawie codziennie chodz do kina. I zawsze w towarzystwie. Nie
mog tylko wyjawi imienia tej dziewczyny, gdy nie ma to cisego zwizku ze spraw.
POSOWIE
Zdziwiem si ogromnie, kiedy jeden z bliskich przyjaci Garcii Marqueza
powiedzia mi, e autor Stu lat samotnoci zazdroci Cortazarowi jego literackiej swady:
Popatrz no, kady tekst Julia jest inny, a u mnie wszystko jest zawsze takie samo..., mia
powiedzie Kolumbijczyk. Czyby dziennikarstwo byo dla niego prb stworzenia czego
odmiennego, ucieczk przed twrcz monotoni? A moe pytanie to jest le sformuowane i
sugeruje niewaciw odpowied? Moe naleaoby raczej ograniczy si do faktw z ycia
pisarza i wnioski zostawi czytelnikom?
Garcia Marquez wyprowadza wasne zainteresowania dziennikarskie ze swych
modzieczych pasji politycznych: Zaczo si to w szkole redniej; nauczyciel matematyki
mwi nam o materializmie dialektycznym, chemik poycza prace Lenina, a fizyk stawia
dobr ocen, kiedy si rozumiao sens walki klasowej (...). Potem chciaem by
dziennikarzem, pisa powieci i zrobi co poytecznego dla ludzi. Te trzy sprawy byy,
myl teraz, nierozczne i musiay prowadzi mnie drog, jak poszedem.
Rozpocz prac dziennikarsk w El Heraldo, wydawanym w Barranquilla, i std
przenis si do bogotaskiego El Espectadora. W 1955 roku ze wstpu do Opowieci
rozbitka wiemy ju, w jakich okolicznociach zosta korespondentem kolumbijskiej prasy w
Paryu, w rok potem w Caracas, a po zwycistwie rewolucji kubaskiej zwiza si z Agencj
Prensa Latina i przez jaki czas by nawet jej wysannikiem przy ONZ. Pniej zamieszka w
Meksyku. W 1967 roku - ju po wydaniu Stu lat samotnoci - przenis si do Barcelony, aby
po blisko dziesiciu latach wrci do kraju. Jest wci niezwykle czynnym dziennikarzem i
podejrzewam, e dla wielu Latynosw bardziej znanym jako autor entuzjastycznych reportay
z Kuby (uka si wkrtce pod tytuem ycie codzienne na Kubie w okresie blokady) ni
alkad sennego Maconda.
O dziennikarstwie politycznym powiada si, e jest w Ameryce aciskiej rekinem
literatury: poera pisarskie talenty, podporzdkowuje je wymogom polityki i jej doranym
racjom. To przedziwne zblienie - upolitycznienie literatury i literackoci, albo lepiej,
teatralizacja ycia politycznego - stanowi jedn z najbardziej charakterystycznych cech
wspczesnej latynoamerykaskiej kultury. Pisarze ubiegego stulecia, kiedy chcieli by
ludmi czynu, pisali polityczne pamflety i napastliwe artykuy; literatur, a zwaszcza poezj,
pozostawili dla sowa nieskrpowanego, podporzdkowanego tylko wyobrani. Powie
boomu poczya te dwie funkcje, a zespolenie w jedno wyobrani i racji politycznych stao
si
szczeglnie,
by
nie
rzec,
karykaturalnie
widoczne
najmodszej
prozie
iberoamerykaskiej. arliwo, z jak ci modzi pisarze broni swych przekona, jest czasami
rwnie zadziwiajca, co niezoono ich myli. Jeden z nich pyta w 1973 roku zuchwale:
Czy Garcia Marquez jest pisarzem, jakiego Ameryka potrzebuje?, i ciska gromy na
duchowe ubstwo (sic!) autora Stu lat samotnoci. Rewolucyjna demagogia staa si dzi
penoprawnym bohaterem iberoamerykaskiej literatury, a polityka coraz bardziej zacza
dzieli pisarzy. To wanie Garcia Marquez obrusza si kiedy, e na licie ministrw,
ambasadorw i innych wysokich funkcjonariuszy oraz dostojnikw pastwowych s prawie
wszyscy jego koledzy, ktrzy w latach studenckich gono rozprawiali o rewolucji. Moe
dlatego on sam nie zgodzi si kandydowa na stanowisko prezydenta Kolumbii. Jest
natomiast wiceprzewodniczcym Trybunau Russella, wspwydawc lewicowego pisma
Alternativa, sympatykiem poudniowoamerykaskich ruchw rewolucyjnych. Wiele
podruje - kraje Ameryki aciskiej, Europa - czsto bywa w Paryu, jednej z
najludniejszych, jak si powiada, prowincji Chile. Majc na myli sytuacj w tym kraju,
powtarza, e dopki nie upadnie rzd Pinocheta, on nie napisze adnej nowej powieci. (Czy
mona a tak bardzo uzalenia wasne pisanie od szalestw historii? Widz w tym przejaw
mylenia magicznego a rebours: skoro nie mona zmieni rzeczywistoci sowami, zakl
jej, naley odwrci si od sw...). Lubi te powtarza, e nigdy nie wda si w adne akcje
przeciw Zwizkowi Radzieckiemu, Chinom, Kubie ani te jakiejkolwiek partii lub grupie
lewicowej na wiecie. Moe dlatego amerykaska agencja UPI z tak gorliwoci posaa w
wiat wiadomo o strajku personelu pisma Alternativa, domagajcego si podwyki pac
(horrendum: lewicowy pisarz w roli obmierzego kapitalisty!), i nie przeoczya informacji o
sporze midzy Garci Marquezem i Vargasem Llos, ktrych niegdy czya wielka przyja
i emigrancka niedola.
wiatow saw przyniosa Garcii Marquezowi przede wszystkim powie Sto lat
samotnoci. Wkrtce potem wydawcy (o ktrych pisarz mwi, e s jego klas owymi
wrogami) zainteresowali si wczeniejszymi ksikami Kolumbijczyka. Zebrali rwnie
jego wczesne, pisane w latach pidziesitych reportae; Z mieszanymi uczuciami czytaem
wybr opatrzony tytuem Kiedy byem szczliwy i nie nosiem dokumentw. Dziennikarstwo
jest sztuk efemeryczn: nic nie traci sensu tak szybko jak artykuw gazecie. Prasowe teksty
umieraj wraz z politykami (jeli nie wczeniej) i wraz z nimi sprzeniewierzaj si sobie.
Fakty, z ktrych s skadane, trac na znaczeniu, czas pozwala je interpretowa coraz
dowolniej i wykazuje, e niejeden dziennikarski wywd by uproszczony, oceny zawodne, a
przepowiednie nie spenione. Dzieje si tak zawsze, gdy kto - i myl, e ta cecha rni
dziennikarstwo od pracy pisarza - stara si mwi za innych, nie o sobie, ale wanie w
SPIS TRECI
Historia tej historii............................................................................................................
Rozdzia I......................................................................................................................................
O moich kolegach,ktrzy zaginli na morzu.......................................................................
Zaproszeni przez mier......................................................................................................
Rozdzia II.....................................................................................................................................
Ostatnie minuty na Soniu Morskim................................................................................
Zaczyna si zabawa..............................................................................................................
Minuta ciszy.........................................................................................................................
Rozdzia III...................................................................................................................................
Widz, jak tonie czterech moich kolegw...........................................................................
Tylko trzy metry!.................................................................................................................
Sam......................................................................................................................................
Rozdzia IV...................................................................................................................................
Pierwsza samotna noc na morzu..........................................................................................
Wielka noc...........................................................................................................................
wiato dnia powszedniego..................................................................................................
Czarny punkt na horyzoncie................................................................................................
Rozdzia V....................................................................................................................................
Miaem na tratwie koleg.....................................................................................................
Zobaczono mnie!.................................................................................................................
Rekiny zjawiaj si o pitej.................................................................................................
Kolega na tratwie.................................................................................................................
Rozdzia VI...................................................................................................................................
Statek ratunkowy i wyspa ludoercw................................................................................
Statek na horyzoncie!...........................................................................................................
Siedem mew.........................................................................................................................
Rozdzia VII..................................................................................................................................
Rozpaczliwe zabiegi czowieka wygodzonego...................................................................
Byem martwy......................................................................................................................
Jak smakuj buty?................................................................................................................
Rozdzia VIII................................................................................................................................
Walka z rekinami o ryb......................................................................................................
Rekin na tratwie!..................................................................................................................
Moje biedne ciao.................................................................................................................
Rozdzia IX...................................................................................................................................
Kolor wody zaczyna si zmienia........................................................................................
Pod dobr gwiazd...............................................................................................................
Rozdzia X....................................................................................................................................
Stracone nadzieje... a do mierci........................................................................................
Chc umrze.........................................................................................................................
Tajemniczy korze...............................................................................................................
Rozdzia XI...................................................................................................................................
W dziesitym dniu nowe przywidzenie: ziemia..................................................................
Ziemia!.................................................................................................................................
Ale gdzie ley ten ld?.........................................................................................................
Rozdzia XII..................................................................................................................................
Zmartwychwstanie na dziwnej ziemi...................................................................................
lady czowieka...................................................................................................................