Vous êtes sur la page 1sur 73

GABRIEL GARCIA MARQUEZ

OPOWIE ROZBITKA
OPOWIE ROZBITKA KTRY DZIESI DNI DRYFOWA NA TRATWIE
BEZ JEDZENIA I PICIA, BY OGOSZONY BOHATEREM NARODOWYM,
CAOWANY PRZEZ KRLOWE PIKNOCI, OBSYPANY ZOTEM PRZEZ
AGENCJE REKLAMOWE, A POTEM ZNIENAWIDZONY PRZEZ WADZE I
ZAPOMNIANY NA ZAWSZE
Przeoy
RAJMUND KALICKI
WARSZAWA 1999
Tytu oryginau: Relato de un naufrago

HISTORIA TEJ HISTORII


28 lutego 1955 r. dowiedzielimy si, e omiu czonkw niszczyciela Caldas,
nalecego do kolumbijskiej marynarki wojennej, wypado za burt i zagino podczas
sztormu na Morzu Karaibskim. Okrt pyn z Mobile w Stanach Zjednoczonych, gdzie
przechodzi remont, do kolumbijskiego portu Cartagena, dokd przyby bez opnienia w
dwie godziny po tej tragedii. Natychmiast rozpoczto poszukiwania rozbitkw przy
wsppracy

jednostkami

amerykaskimi

ze

strefy

Kanau

Panamskiego,

przeprowadzajcymi kontrol wojskow oraz inne miosierne akcje na poudniu Karaibw. Po


czterech dniach zaniechano poszukiwa i oficjalnie uznano marynarzy za zmarych. A jednak
w tydzie potem jeden z nich, na wp ywy, pojawi si na jednej z bezludnych pla
pnocnej Kolumbii, po dziesiciu dniach dryfowania na tratwie bez jedzenia i picia. Nazywa
si Luis Alejandro Velasco. Ksika ta jest dziennikarskim zapisem tego, co mi opowiedzia i
co ogosiem w miesic po katastrofie w bogotaskim dzienniku EI Espectador.
Nie wiedzielimy, ani rozbitek, ani ja, kiedymy si starali odtworzy minuta po
minucie jego przygody, e to znojne tropienie da pocztek nowej przygodzie, ktra
spowoduje nieliche zamieszanie w kraju, za co on zapaci wasn saw i karier, a co mnie
mogoby kosztowa skr. Kolumbi rzdzia wwczas wojskowa i folklorystyczna dyktatura
generaa Gustavo Rojasa Pinilli, ktrej dwa szczeglnie pamitne wyczyny to masakra
studentw w centrum stolicy, kiedy to policja rozpdzia strzaami spokojn manifestacj,
oraz zamordowanie przez tajn sub pewnej, nigdy dotd nie ustalonej, liczby niedzielnych
mionikw korridy, ktrzy wygwizdali na widowni crk dyktatora. Pras cenzurowano, a
codziennym utrapieniem dziennikarzy pism opozycyjnych byo wynajdywanie tematw
wolnych od politycznych skojarze, aby czymkolwiek zaj czytelnika. W El Espectadorze
odpowiedzialnymi za to chlubne lukiernictwo byli Guillermo Cano, redaktor naczelny, Jose
Salgar, zastpca naczelnego, i ja, etatowy reporter. aden z nas nie mia jeszcze 30 lat.
Kiedy Luis Alejandro Velasco przyszed do nas i zapyta, ile bymy dali za jego
opowie, potraktowalimy rzecz tak, jak na to zasugiwaa: jako temat wywiechtany.
Wojskowi przetrzymali go par tygodni w Szpitalu Morskim, gdzie mg rozmawia tylko z
dziennikarzami reimowymi (i jednym opozycyjnym, ktry si przebra za lekarza).
Opowie wiele razy bya drukowana we fragmentach, uadzano j i znieksztacano, a
czytelnicy mieli ju chyba dosy bohatera najmujcego si do zachwalania zegarkw, jako e
jego nie spnia si nawet podczas soty, reklamujcego buty, gdy jego byy takie mocne, e
nie mg ich podrze i zje, oraz wystpujcego w wielu innych reklamowych wistwach.

Przyznano mu order, wygasza przez radio patriotyczne przemwienia, pokazywany by w


telewizji jako wzr dla przyszych pokole i obwoony wrd kwiatw i muzyki przez p
kraju po to tylko, by rozdawa autografy i pozwala si obcaowywa krlowym piknoci.
Zebra niewielk fortun. Jeli zjawia si teraz u nas, nie proszony, cho kiedy bardzo go
szukalimy, to mona byo sdzi, e nie ma ju nic do powiedzenia, e za pienidze gotw
jest zmyli cokolwiek i e wadze dobrze ju zadbay o to, aby w swych zwierzeniach nie
przekracza pewnych granic. Odesalimy go tam, skd przyszed. Nagle, w jakim
niepojtym odruchu, Guillermo Cano zatrzyma go na schodach, przysta na propozycj i
przekaza go mnie. Byo to tak, jakby mi wrczy bomb zegarow.
Zdziwio mnie najpierw, e ten dwudziestoletni chopak, krpy, o twarzy bardziej
przywodzcej na myl trbacza ni bohatera narodowego, ma wyjtkowy dar opowiadania,
umiejtno syntezy i zadziwiajc pami, a do tego zachowa tyle naturalnej godnoci, e
moe si jeszcze podmiewa z wasnego bohaterstwa. W cigu dwudziestu rozmw
trwajcych codziennie po sze godzin, podczas ktrych notowaem wszystko i rzucaem
podchwytliwe pytania, aby wyowi sprzecznoci, zdoalimy stworzy zwarty i wierny zapis
owych dziesiciu dni na morzu. By tak dokadny i porywajcy, e moim jedynym, jako
literata, zadaniem byo sprawi, aby czytelnik w to wierzy. Nie tylko zreszt z tego powodu
uznalimy za waciwe opisa wszystko w pierwszej osobie i firmowa jego nazwiskiem. W
rzeczywistoci wic moje nazwisko jawi si przy tym tekcie po raz pierwszy.
Zdziwiem si jeszcze raz - i to byo najlepsze - kiedy czwartego dnia poprosiem
Luisa Alejandra Velasco, by opisa burz, ktra spowodowaa katastrof. wiadom tego, e
jego owiadczenie jest na miar zota, powiedzia z umiechem: Rzecz w tym, e adnej
burzy nie byo. Istotnie: suba meteorologiczna potwierdzia, e i ten luty by na Morzu
Karaibskim pogodny i bez burz. Prawd nigdy dotychczas nie ogoszon byo to, e na
penym morzu wiatr silnie przechyli okrt, zerwa si le zamocowany na pokadzie adunek
i omiu czonkw zaogi wypado za burt. Ta rewelacja wskazywaa na trzy due
wykroczenia: po pierwsze, zabroniony by przewz towarw niszczycielem; po drugie, z
powodu przecienia okrt nie by zdolny do manewrowania i wyowienia rozbitkw; i po
trzecie, towar pochodzi z przemytu: lodwki, telewizory, pralki. Byo jasne, e opowie,
podobnie jak niszczyciel, kryje w sobie adunek polityczny i moralny, jakiego nie
spodziewalimy si.
Historia ta, podzielona na odcinki, ukazywaa si drukiem w cigu czternastu
kolejnych dni. Pocztkowo same wadze celebroway literackie wywicenie bohatera. Potem,
kiedy wyjawiono ca prawd, na nic ju by si zdao niedopuszczanie do druku caoci:

nakad gazety wzrs dwukrotnie, a przed redakcj kbi si tum czytelnikw poszukujcych
zalegych numerw do kompletu. Dyktatura, zgodnie z tradycj waciw rzdom
kolumbijskim, ograniczya si do sprostowania nie wykraczajcego poza retoryk: w
solennym komunikacie zaprzeczya, jakoby niszczyciel przewozi kontraband. Szukajc
sposobw wsparcia naszych zarzutw, poprosilimy Luisa Alejandra Velasco o list jego
okrtowych kolegw, ktrzy mieli aparaty fotograficzne. Cho wielu spdzao urlopy w
rnych miejscach kraju, udao nam si ich odszuka i odkupi zdjcia robione podczas rejsu.
W tydzie po publikacji tej historii w odcinkach ukazaa si ona w dodatku nadzwyczajnym
w caoci, z fotografiami kupionymi od marynarzy. Za grupkami przyjaci na penym morzu
wida byo, w sposb nie dopuszczajcy pomyki, nawet w przypadku marek fabrycznych,
skrzynie z przemycanym towarem. Dyktatura odpowiedziaa na ten cios seri drastycznych
represji, ktrych uwieczeniem byo, po miesicach, zamknicie dziennika.
Mimo naciskw, pogrek i niezwykle pontnych prb przekupstwa Luis Alejandro
Valesco nie odwoa ani jednej linijki ze swej opowieci. Musia odej z marynarki, jedynego
miejsca, gdzie robi to, co umia, i zagubi si w niepamici dnia powszedniego. Nim upyny
dwa lata, dyktatura upada, a Kolumbia zdaa si na ask innych rzdw, lepiej ubranych,
cho wcale przez to nie sprawiedliwszych, podczas gdy ja, w Paryu, rozpoczynaem swoje
bdne i troch nostalgiczne wygnanie, tak bardzo przypominajce dryfowanie tratwy.
Wszelki such po samotnym rozbitku zagin, a przed kilkoma miesicami jaki zabkany
dziennikarz spotka go za biurkiem w pewnej firmie autobusowej. Widziaem jego zdjcie:
przybyo mu lat i ciaa, i wida byo, e ycie nie patyczkowao si z nim, cho nie opucia
go pogodna sawa bohatera, ktry mia odwag wysadzi w powietrze wasny pomnik.
Pitnacie lat nie zagldaem do tej opowieci. Wydaje mi si, e zasuguje chyba na
druk, cho nie w peni rozumiem, jaki moe by z niej poytek. Jeli ukazuje si obecnie w
formie ksikowej, to tylko dlatego, e powiedziaem tak nie przemylawszy do koca caej
sprawy, a nie jestem czowiekiem atwo zmieniajcym zdanie. Przygnbia mnie myl, e
wydawcw obchodzi nie tyle warto tekstu, co nazwisko, jakim jest on opatrzony, ktre ku
memu utrapieniu pokrywa si z nazwiskiem pewnego modnego pisarza. Na szczcie s
ksiki nalece nie do tych, co je pisz, ale do tych, ktrzy na nie cierpi, i ta jest jedn z
nich. Tym samym honorarium przypadnie temu, kto na nie zasuy: nieznanemu rodakowi,
ktry musia dziesi dni mczy si na tratwie bez jedzenia i picia, aby ksika ta moga
powsta
G.G.M.
Barcelona, luty 1970 r.

ROZDZIA I
O moich kolegach, ktrzy zaginli na morzu
22 lutego oznajmiono nam, e wracamy do Kolumbii. Stalimy osiem miesicy w
Mobile, stan Alabama, USA, gdzie na niszczycielu kolumbijskiej marynarki wojennej
Caldas dokonywano naprawy sprztu elektronicznego oraz uzbrojenia. W tym czasie my,
czonkowie zaogi, przechodzilimy specjalne przeszkolenie. W dniach wolnych robilimy to,
co wszyscy marynarze na ldzie: chodzilimy z dziewczynami do kina, a potem zbieralimy
si w portowej tawernie Joe Palloka, gdzie pilimy whisky i od czasu do czasu
wywoywalimy burdy.
Moja dziewczyna nazywaa si Mary Address, poznaem j przez babk innego
marynarza. Cho z du atwoci uczya si hiszpaskiego, chyba nigdy nie dowiedziaa si,
e moi koledzy przezywaj j Maria Direccin1. Gdy tylko miaem wolne, zapraszaem j do
kina, ale zwykle wolaa i na lody. Porozumiewalimy si moj aman angielszczyzn i jej
sabym hiszpaskim, lecz zawsze si rozumielimy; i w kinie, i na lodach.
Raz tylko nie poszedem do kina z Mary; byo to tego wieczoru, kiedymy ogldali
Bunt na Caine. Kilku moim kolegom powiedziano, e idzie wanie dobry film o yciu na
traowcach. Dlatego poszlimy go zobaczy. Najlepszy w tym filmie by jednak nie sam
poawiacz min, ale burza. Zgodzilimy si wszyscy, e w razie takiego sztormu najlepiej jest
zmieni kurs statku, jak to robili buntownicy. Ani ja, ani te aden z moich kolegw nie
przey nigdy podobnej burzy na morzu, wic sztorm ten wywar na nas najsilniejsze
wraenie. Kiedymy wrcili na noc, marynarz Diego Velazquez, bardzo przejty filmem oraz
myl, e za kilka dni bdziemy ju na penym morzu, zapyta: A gdyby tak nam przytrafio
si co podobnego?
Przyznaj, e i ja byem pod silnym wraeniem filmu. W cigu omiu miesicy
odzwyczaiem si od morza. Nie baem si, bo instruktor uczy nas, jak si mamy ratowa
podczas katastrofy. A jednak niepokj, jaki czulimy tego wieczoru, po obejrzeniu Buntu na
Caine, nie by normalny.
Nie chc przez to powiedzie, e od tamtej chwili przeczuwaem katastrof. Prawd
jest jednak, e nigdy si tak nie baem przed rejsem jak wanie wtedy. W Bogocie, kiedy
byem dzieckiem i ogldaem ilustracje w ksikach, nie przychodzio mi do gowy, e mier
moe dopa kogo na morzu. Wprost przeciwnie, mylaem zawsze o nim z du ufnoci. I
od chwili wstpienia do marynarki wojennej, przed prawie dwoma laty, nie miaem nigdy w
1 J Maria Adres (hiszp.) (przyp. dum.)

czasie rejsu adnych obaw.


Nie wstydz si jednak przyzna do tego, e po obejrzeniu Buntu na Caine czuem
co w rodzaju lku. Lec na wznak w koi umieszczonej w kubryku najwyej, mylaem o
swojej rodzinie i o podry, jaka nas czeka, nim dobijemy do Cartageny. Nie mogem zasn.
Z rkoma pod gow suchaem agodnych uderze wody o nabrzee i spokojnego oddechu
czterdziestu marynarzy picych w jednym pomieszczeniu. Pod moj koj marynarz 1 klasy,
Luis Rengifo, chrapa jak puzon. Nie wiem, co mi si nio, ale na pewno nie spabym tak
spokojnie, gdybym wiedzia, e za osiem dni pjd na dno.
Niepokj drczy mnie cay tydzie. Dzie podry zblia si z alarmujc
szybkoci, a ja szukaem uspokojenia w rozmowach z kolegami. Niszczyciel Caldas by
gotw do drogi. W tych dniach wicej mwilimy o naszych rodzinach w Kolumbii i o
planach po powrocie. Okrt z wolna wypeniay prezenty, jakie wielimy do domu: gwnie
radia, lodwki, pralki i grzejniki. Ja miaem radio.
Termin opuszczenia portu by coraz bliszy i dlatego - nie mogc otrzsn si z
niepokoju - podjem decyzj: gdy tylko zawiniemy do Cartageny, odejd z marynarki. Nie
bd si wicej naraa na morzu. Ostatniego wieczoru przed rejsem poszedem poegna si
z Mary, ktrej chciaem si zwierzy z moich obaw oraz postanowienia. Nie zrobiem tego,
bo obiecaem jej wrci, a nie uwierzyaby mi, gdybym powiedzia, e rzucam pywanie.
Jedyn osob, ktrej wyjawiem swj plan, by mj serdeczny przyjaciel, marynarz 2 klasy
Ramon Herrera, ktry wyzna mi, e i on postanowi zmustrowa, gdy tylko dobijemy do
Cartageny. Dzielc si wtpliwociami, poszlimy z marynarzem Diego Velazquezem na
poegnaln whisky do Joe Palloka.
Mielimy wypi po jednej, a skoczyo si na piciu butelkach. Dziewczyny, z
ktrymi spdzalimy prawie wszystkie wolne wieczory, wiedziay ju o naszym wyjedzie i
postanowiy poegna nas, upi si i wypaka w dowd wdzicznoci. Dyrygent orkiestry,
powany mczyzna w okularach, w ktrych nie wyglda na muzyka, zagra na nasz cze
wizank mamb i tang, przekonany wida, e to melodie kolumbijskie. Nasze babki pakay i
cigny whisky po ptora dolara za butelk.
W ostatnim tygodniu pacono nam trzykrotnie, wic postanowilimy nie aowa
sobie. Ja, bo byo mi jako nieswojo i chciaem si upi, Ramon Herrera, bo jak zawsze by
wesoy, pochodzi z Arjona, umia gra na perkusji i mia szczeglny dar naladowania
modnych piosenkarzy.
Tu przed opuszczeniem lokalu podszed do naszego stolika jaki amerykaski
marynarz i poprosi Ramona Herrer o zgod na jeden taniec z jego dziewczyn, potn

blondynk, ktra najmniej pia i najwicej pakaa, i to szczerze! Poprosi po angielsku, na co


Ramn Herrera potrzsn nim i rykn po hiszpasku: Za choler nie rozumiem!.
Bya to jedna z najlepszych drak w Mobile, z krzesami poamanymi na gowach,
policj i patrolami wzywanymi na pomoc przez radio. Ramn Herrera, ktremu dwukrotnie
udao si porzdnie trzepn Amerykanina w kark, wrci na statek o pierwszej w nocy,
wypiewujc jak Daniel Santos. Powiedzia, e ostatni raz mustruje. I rzeczywicie by to
ostatni raz.
O trzeciej nad ranem 24 lutego niszczyciel Caldas wypyn z Mobile w kierunku
Cartageny. Wszyscy bylimy szczliwi, e wracamy do domu. Wszyscy wielimy prezenty.
Mat 1 klasy, Miguel Ortega, artylerzysta, cieszy si chyba najbardziej. Myl, e nie byo
marynarza bardziej statecznego ni mat Ortega. W cigu omiomiesicznego pobytu w
Mobile nie roztrwoni ani dolara. Wszystkie otrzymane pienidze wyda na prezenty dla ony
czekajcej w Cartagenie. T ego ranka, kiedymy wracali na okrt, mat Miguel Ortega sta na
pokadzie i opowiada wanie o swojej onie i dzieciach, co nie byo jakim szczeglnym
zbiegiem okolicznoci, gdy nigdy nie mwi o niczym innym. Wiz lodwk i pralk
automatyczn, i radio, i grzejnik. Dwanacie godzin potem mat Miguel Ortega lea w koi
zwalony przez chorob morsk. A siedemdziesit dwie godziny pniej spoczywa martwy na
dnie morza.
Zaproszeni przez mier
Kiedy statek odpywa, pada komenda: Zaoga na stanowiska manewrowe!. Kady
pozostaje na swoim miejscu, a okrt wypynie z portu. Staem w milczeniu na stanowisku
przy wyrzutni torpedowej i widziaem, jak we mgle gin wiata Mobile, ale nie mylaem o
Mary. Mylaem o morzu. Wiedziaem, e jutro bdziemy w Zatoce Meksykaskiej i e o tej
porze jest szlak niebezpieczny. A do witu nie widziaem porucznika Jaime Martineza
Diago, drugiego oficera, ktry zgin w tej katastrofie. By mczyzn wysokim, silnym i
milczcym, ktrego rzadko widywaem. Wiedziaem, e pochodzi z Tolima i jest rwnym
chopem.
Widziaem natomiast nad ranem podoficera 1 klasy Julia Amadora Caraballo,
modszego bosmana, wysokiego i postawnego, ktry przeszed koo mnie, popatrzy chwil
na ostatnie wiata Mobile i odszed na swoje stanowisko. Myl, e widziaem go wtedy po
raz ostatni.
Nikt z czonkw zaogi Caldas nie okazywa swej radoci rwnie haaliwie jak
podoficer Elias Sabogal, szef maszynistw. By prawdziwym wilkiem morskim. Nieduy,
krpy, ogorzay i bardzo rozmowny. Mia blisko 40 lat i myl, e wikszo z nich

przegada.
Podoficer Sabogal mia powody, by si cieszy bardziej od innych. W Cartagenie
czekaa na niego ona i szecioro dzieci. Ale widzia tylko picioro: najmodsze urodzio si,
kiedy ju stalimy w Mobile.
A do witu rejs przebiega w cakowitym spokoju. W cigu godziny oswoiem si
znowu z morzem. wiata Mobile giny w oddali pord mgie spokojnego dnia, a na
wschodzie wida byo soce, ktre z wolna zaczynao si podnosi. Nie czuem niepokoju,
byem tylko zmczony. Ca noc nie zmruyem oka. Chciao mi si pi. I dokuczaa zgaga po
whisky.
O szstej rano wyszlimy z portu. Wtedy pad rozkaz: Zmiana manewrowa, rozej
si! Wachtowi na stanowiska!. Gdy tylko usyszaem t komend, ruszyem do kubryku. Pod
moj koj siedzia Luis Rengifo i tar oczy, eby odpdzi sen.
- Gdzie jestemy? - zapyta. Odpowiedziaem, e wanie wyszlimy z portu. Potem
wdrapaem si na koj i prbowaem zasn.
Luis Rengifo by prawdziwym majtkiem. Cho urodzi si w Choco, z dala od morza,
mia morze we krwi. Kiedy Caldas wpyn do stoczni remontowej w Mobile, Luis Rengifo
nie by czonkiem naszej zaogi. Mieszka w Waszyngtonie, gdzie przechodzi szkolenie w
zakresie uzbrojenia. By powany, pracowity i mwi po angielsku rwnie dobrze jak po
hiszpasku.
15 marca otrzyma w Waszyngtonie dyplom inyniera budownictwa ldowego i
morskiego. Tutaj w 1952 r. oeni si z jak dam z Dominikany. Kiedy zakoczono remont
niszczyciela, Luis Rengifo opuci Waszyngton i zosta wcielony do naszej zaogi. Powiedzia
mi na par dni przed opuszczeniem Mobile, e pierwszym, co zrobi w Kolumbii, bdzie
przyspieszenie stara o przyjazd ony do Cartageny.
Luis Rengifo dawno nie pywa, wic byem przekonany, e zwali go choroba morska.
Pierwszego ranka na morzu, kiedy si ubieraem, zapyta mnie:
- Jeszcze si nie pochorowae?
- Odparem, e nie, a wtedy Rengifo powiedzia:
- Za dwie albo trzy godziny bdziesz lea z jzorem na brodzie.
- Chyba ty - odpowiedziaem, a on na to:
- W dniu, w ktrym bd rzyga, porzyga si chyba cae morze.
Leaem na koi i prbowaem zasn, kiedy nagle przypomniaa mi si burza. Oyy
lki z poprzedniego wieczoru. Peen obaw spojrzaem w stron, gdzie Luis Rengifo koczy
ubieranie si, i powiedziaem:

- Uwaaj! Lepiej nie kusi licha takim gadaniem.

ROZDZIA II
Ostatnie minuty na Soniu Morskim
Ju jestemy w zatoce, powiedzia jeden z kolegw, kiedy wstawaem na niadanie
26 lutego. Poprzedniego dnia troch si obawiaem pogody w Zatoce Meksykaskiej. Ale
niszczyciel, cho si lekko koysa, sun gadko. Pomylaem z radoci, e moje obawy byy
bezpodstawne, i wyszedem na pokad. Kontury brzegu zatary si. Wok nas rozcigao si
tylko zielone morze i bkitne niebo. A jednak na rdokrciu siedzia blady i osowiay
Miguel Ortega i walczy z chorob morsk. Zaczo si to znacznie wczeniej. Zanim jeszcze
znikny wiata Mobile, tak e w cigu ostatniej doby nie mg ju utrzyma si na nogach,
cho na morzu nie by nowicjuszem.
Kiedy trafi nawet do Korei na fregacie Almirante Padilla. Wiele pywa i zna
morze. A mimo to, cho w zatoce panowa spokj, trzeba mu byo teraz pomaga, aby mg
peni sub. Wyglda jak konajcy. Nie przyjmowa adnych posikw, wic sadzalimy
go, ja i jeszcze paru kolegw z wachty, na rufie lub rdokrciu, a pad rozkaz, eby go
zabra do kubryku. Wtedy zwala si na koj, wystawia gow i czeka, a mu si zbierze na
wymioty.
Myl, e to Ramon Herrera powiedzia mi noc 26, e na Morzu Karaibskim bdzie
niewesoo. Zgodnie z naszymi obliczeniami mielimy wyj z Zatoki Meksykaskiej po
pnocy. Na swoim stanowisku przy wyrzutni torpedowej rozmylaem pogodnie o naszym
powrocie do Cartageny. Noc bya widna, a niebo wysokie, kopulaste i usiane gwiazdami. Od
chwili gdy wstpiem do marynarki, lubiem rozpoznawa gwiazdozbiory. T ej nocy mogem
to robi do woli, podczas gdy niszczyciel Caldas agodnie sun po Morzu Karaibskim.
Myl, e stary marynarz, taki co opyn wiat, poznaje morze po ruchach statku.
Dowiadczenie ze szlaku, gdzie przeszedem chrzest morski, mwio mi, e jestemy na
otwartych wodach. Spojrzaem na zegarek. Byo trzydzieci jeden minut po pnocy 27
lutego. Gdyby nawet okrtem nie kiwao, wiedziabym, e jestemy na Morzu Karaibskim.
Ale kiwao. Ja, cho nigdy na morzu nie chorowaem, poczuem si nieswojo. Miaem jakie
dziwne przeczucie. I nie wiadomo dlaczego przypomnia mi si nagle mat Miguel Ortega
lecy niej w swojej koi i wypluwajcy wntrznoci.
O szstej nad ranem niszczycielem koysao jak upink.
Na koi pode mn Luis Rengifo nie spa.
- Gruby - zapyta - jeszcze si nie pochorowae?
Odparem, e nie. Ale zwierzyem si mu ze swoich niepokojw. Rengifo, ktry, jak

ju powiedziaem, by inynierem oraz pracowitym i dowiadczonym marynarzem, wyliczy


mi wtedy powody, dla ktrych nie byo najmniejszych obaw, aby Caldasa spotkao na
Morzu Karaibskim co zego. To nie okrt, ale prawdziwy so morski, powiedzia. I
przypomnia mi, e w czasie wojny na tych samych wodach niszczyciel kolumbijski zatopi
niemieck d podwodn.
- T o pewny okrt - mwi Luis Rengifo. A ja, lec w koi i nie mogc zasn od tego
kiwania, poczuem si po jego sowach raniej. Wiatr z lewej burty wia coraz silniej, wic
zaczem sobie wyobraa, jak bdzie si trzyma Caldas na wysokiej fali. I w tym
momencie przypomnia mi si Bunt na Caine.
Chocia pogoda w cigu dnia nie zmienia si, podr przebiegaa normalnie. Na
wachcie mylaem o tym, co zrobi po powrocie do Cartageny. Napisz do Mary. Bd do
niej pisa dwa razy w tygodniu, bo nigdy nie zaniedbywaem korespondencji. Od kiedy
wstpiem do marynarki, co tydzie pisaem do rodziny w Bogocie. Pisaem te czsto dugie
listy do moich przyjaci z dzielnicy Olaya. A zatem bd pisa do Mary, mylaem i
obliczyem, e od Cartageny dziel nas ju tylko godziny: dokadnie 24 godziny. Bya to moja
przedostatnia wachta.
Ramon Herrera pomg mi zawlec mata Miguela Orteg do koi. Byo z nim coraz
gorzej. Od opuszczenia Mobile przed trzema dniami nie wzi nic do ust. Nie potrafi wydusi
z siebie ani jednego sowa i mia zielon, zmienion nie do poznania twarz.
Zaczyna si zabawa
Zabawa zacza si o dziesitej wieczorem. Przez cay dzie okrtem kiwao, ale nie
tak jak w nocy 27 lutego, kiedy to, wybity ze snu, mylaem w koi ze strachu o ludziach
penicych wacht na pokadzie. Wiedziaem, e nikt z marynarzy lecych tutaj, w kubryku,
nie moe zasn. Na krtko przed dwunast zapytaem Luisa Rengifo, ssiada z dou:
- Jeszcze si nie pochorowae?
Jak przypuszczaem, Luis Rengifo take nie spa. Mimo koysania nie straci dobrego
humoru. Powiedzia:
- Ju ci mwiem, e w dniu, w ktrym bd rzyga, porzyga si chyba cae morze.
Zdanie to powtarza czsto. Ale tej nocy prawie nie mia czasu go dokoczy.
Mwiem ju, e byem jaki nieswj. Mwiem te, e czuem co w rodzaju strachu.
Nie mam jednak wtpliwoci, co poczuem o pnocy , kiedy przez goniki podano komend:
Caa zaoga na lew burt.
Wiedziaem, co znaczy ten rozkaz. Okrt przechyla si niebezpiecznie na praw burt
i chodzio o przywrcenie statecznoci naszym ciarem. Po raz pierwszy po dwch latach

pywania naprawd baem si morza. Wiatr wy na grze, gdzie suba pokadowa z


pewnoci moka i dygotaa z zimna.
Gdy tylko usyszaem rozkaz, wyskoczyem z koi. Luis Rengifo podnis si spokojnie
i ruszy do jednej z wolnych pryczy przy lewej burcie, nalecych do wachtowych. Chwytajc
si koi prbowaem jako zrobi kilka krokw i w tej chwili przypomniaem sobie Miguela
Orteg. Nie mg si ruszy. Kiedy usysza rozkaz, chcia si podnie, ale tylko zwali si
jak dugi na koi, zgnbiony chorob morsk i wyczerpaniem. Pomogem mu wsta i uoyem
na jednej z prycz przy lewej burcie. Zduszonym gosem powiedzia mi, e czuje si bardzo
ile.
- Postaramy si, eby nie mia suby - odparem. Moe to zakrawa na niesmaczny
art, ale gdyby Miguel
Ortega zosta w kubryku, yby do dzisiaj.
Po nieprzespanej nocy, o czwartej nad ranem 28 lutego, zebraa si na rufie nasza
szecioosobowa zmiana. Take Ramn Herrera, mj stay kumpel z wachty. Podoficerem
dyurnym by Guillermo Rozo. Bya to nasza ostatnia wachta na okrcie. Wiedziaem, e o
drugiej po poudniu bdziemy w Cartagenie. Pomylaem, e gdy tylko zdam sub, poo
si, eby po omiomiesicznej nieobecnoci jeszcze tej nocy mc si zabawi na ldzie. O
pitej trzydzieci nad ranem dokonaem z jung przegldu dolnych pomieszcze okrtu. O
sidmej zeszlimy na niadanie. O smej przyszli nasi zmiennicy. Dokadnie o tej wanie
godzinie przekazaem ostatni raz sub; nic nowego, cho bryza wzmagaa si i coraz wysze
fale rozbijay si o nadburcie i zaleway pokad.
Na rufie zastaem Ramona Herrer. By tam rwnie, jako dyurny ratownik, Luis
Rengifo ze suchawkami na uszach. Na rdokrciu lea zmordowany nieustannymi
mdociami mat Miguel Ortega. W tym miejscu kiwanie mniej dokuczao. Porozmawiaem
chwil z marynarzem 2 klasy Eduardem Castillo, wacicielem sklepu w Bogocie,
czowiekiem samotnym i bardzo powcigliwym. Nie pamitam, o czym mwilimy. Wiem
tylko, e nie widziaem go potem a do chwili, gdy kilka godzin pniej pogry si w
morzu.
Ramn Herrera ustawia jakie puda i starajc si nimi osoni, prbowa zasn. Przy
takiej fali nie sposb byo odpoczywa w kubryku. Wcisnlimy si, Ramn Herrera i ja,
midzy lodwki, pralki i piecyki silnie zamocowane na rufie, tak aby nie porwaa nas fala.
Wycignity na plecach patrzyem w niebo. Czuem si teraz, lec tak, spokojniejszy,
przekonany, e za par godzin bdziemy w Cartagenie. Nie byo burzy; dzie by jasny,
widoczno doskonaa, a niebo intensywnie bkitne. Nie gnioty mnie teraz nawet buty, gdy

po zejciu ze suby zmieniem je na pantofle na gumie.


Minuta ciszy
Luis Rengifo zapyta mnie o godzin. Bya jedenasta trzydzieci. Od godziny okrt
zacz si ka i przechyla niebezpiecznie na praw burt. Z gonikw powtrzono
wczorajsz komend: Caa zaoga na lew burt. Ramn Herrera i ja nie ruszylimy si, bo
leelimy wanie po tej stronie.
Pomylaem o macie Ortedze, ktrego przed chwil widziaem przy prawej burcie, i
prawie natychmiast ujrzaem, jak kiwajc si idzie ku lewej. Zwali si tam znkany morsk
chorob. W tym momencie okrt straszliwie si przechyli, pooy si cay na burt.
Wstrzymaem oddech. Olbrzymia fala przewalia si z hukiem nad nami i zmoczya nas tak,
jakbymy dopiero co wyszli z wody. Bardzo wolno, z trudem niszczyciel wrci do
normalnego pooenia. Wachtowy Luis Rengifo posinia. Wykrztusi nerwowo:
- Cholera! Ten okrt kadzie si i ani myli podnosi. Pierwszy raz widziaem Luisa
Rengifo zdenerwowanego. Obok mnie Ramn Herrera, zamylony, przemoknity do suchej
nitki, nawet nie otworzy ust. Zapanowaa gucha cisza. Po chwili Herrera powiedzia:
- Jak tylko ka ci liny, eby wywali adunek za burt, zrobi to pierwszy.
Bya za dziesi dwunasta.
Ja rwnie mylaem, e lada moment rozka przeci liny trzymajce adunek.
Nazywaj to pozbywaniem si balastu. Radia, lodwki i piecyki poleciayby za burt,
gdyby tylko podano tak komend. Pomylaem, e musiabym wtedy zej do kubryku, bo
teraz, wcinici midzy lodwki i piecyki, bylimy bezpieczni. Bez nich zmyaby nas fala.
Okrt, cho broni si przed falami, kad si coraz bardziej. Ramn Herrera rozcign
brezent i ukry si pod nim. Nowa fala, wiksza od poprzedniej, znowu rozbia si nad nami,
osonitymi teraz plandek. Ukryem gow w doniach, kiedy fala przewalaa si, a w p
minuty potem goniki zachrypiay.
Ka wyrzuci adunek, przemkno mi przez myl, ale komenda, obwieszczona
gosem pewnym i spokojnym, brzmiaa inaczej: Wszyscy na pokadzie zaoy pasy
ratunkowe.
Luis Rengifo przytrzyma spokojnie jedn rk suchawki, a drug wciga pas. Po
kadej wysokiej fali czuem najpierw wielk pustk, a potem gbok cisz. Zobaczyem, e
Luis Rengifo, ju w pasie, znowu zakada suchawki. W tedy przymknem oczy i usyszaem
wyrane tykanie wasnego zegarka.
Suchaem go przez blisko minut. Ramn Herrera nie rusza si. Pomylaem, e jest
ju chyba za kwadrans dwunasta. Za dwie godziny w Cartagenie. Przez sekund wydawao

si, e okrt zawis w powietrzu. Wycignem rk, by sprawdzi godzin, ale w tym
momencie nie widziaem ju ani swojej doni, ani ramienia, ani zegarka. Nie zauwayem fali.
Poczuem, e cay okrt kadzie si, a adunek, o ktry byem oparty, zjeda w bok. W
uamku sekundy poderwaem si. Woda sigaa mi do szyi. Ujrzaem, jak Luis Rengifo z
wytrzeszczonymi oczyma, zielony i milczcy prbuje ratowa si, trzymajc w grze
suchawki. Wtedy wanie woda przykrya mnie caego i zaczem pyn ku grze.
Starajc si wydosta na powierzchni, pynem jedn, dwie, trzy sekundy. Wci w
gr. Brakowao mi tchu. Dusiem si. Prbowaem zapa si adunku, ale adunku nie byo.
Niczego ju nie byo. Kiedy wypynem na powierzchni, zobaczyem wok siebie tylko
wod. W sekund potem, w odlegoci stu metrw, wyoni si z fal niszczyciel ociekajcy
wod jak okrt podwodny. Dopiero wtedy zrozumiaem, e wypadem za burt.

ROZDZIA III
Widz, jak tonie czterech moich kolegw
Pierwsze moje wraenie byo takie, e oto znalazem si zupenie sam na rodku
morza. Unoszc si na powierzchni, widziaem, jak druga fala uderza w niszczyciel, a ten w
odlegoci mniej wicej dwustu metrw od miejsca, gdzie si znajdowaem, run w topiel i
znik mi z oczu. Pomylaem, e zaton. W chwil potem, jakby na potwierdzenie moich
domysw, pojawiy si wok mnie skrzynie z towarem, jakimi zaadowalimy okrt w
Mobile. Unosiem si na wodzie midzy pakami z odzie, radiami, lodwkami i ca mas
sprztu domowego, koyszcego si bezadnie od uderze fal. Nie miaem wtedy
najmniejszego pojcia, co si dzieje. Troch odruchowo chwyciem si jakich pywajcych
skrzynek i bezmylnie zaczem si gapi na morze. Poza siln fal spowodowan przez
bryz i towarem rozrzuconym na wodzie nic nie wskazywao na morsk katastrof.
Nagle z niedaleka usyszaem jakie krzyki. Wrd ostrego wistu wiatru wyranie
poznaem gos Julia Amadora Caraballo, wysokiego i postawnego drugiego bosmana, ktry
woa do kogo:
- Zap si tutaj, pod pasem!
Dopiero wtedy ocknem si jakby z tego gbokiego, jednominutowego letargu.
Zrozumiaem, e nie jestem na morzu sam. Tam w odlegoci paru metrw pywali i
nawoywali si moi koledzy. Szybko zaczem si zastanawia. Nie mogem pyn w
adnym kierunku. Wiedziaem, e jestem prawie 200 mil od Cartageny, ale straciem
orientacj. Mimo to nie czuem jeszcze strachu. Przez chwil mylaem, e mgbym tak
trzyma si skrzyni bez koca, a nadejdzie pomoc. Uspokajao mnie, e obok inni marynarze
s w podobnej sytuacji. Wtedy zobaczyem tratw.
A waciwie dwie obok siebie, jedna w odlegoci chyba siedmiu metrw od drugiej.
Pojawiy si niespodzianie na grzbiecie fali od strony, skd dochodziy nawoywania
kolegw. Wydao mi si dziwne, e adnemu z nich nie udao si ich zatrzyma. W sekund
potem jedna tratwa znikna mi z oczu. Zawahaem si, czy ryzykowa i pyn do drugiej,
czy raczej zosta, uczepiony pewnie skrzyni. Nim jednak zdyem si namyli, ju
pynem ku tej ostatniej widocznej tratwie, coraz odleglejszej. Pynem chyba trzy minuty.
Na moment straciem j z oczu, ale staraem si nie gubi kierunku. Nagle uderzenie fali
wyrzucio j tu obok mnie, bia, wielk i pust. Zapaem si silnie linek i prbowaem
wskoczy do rodka. Udao mi si to dopiero za trzecim razem. Ju w rodku - zasapany,
smagany bezlitosnym i zimnym wiatrem - podniosem si z trudem. Zobaczyem niedaleko

tratwy trzech moich kolegw prbujcych do niej dotrze.


Poznaem ich natychmiast. Eduardo Castillo, sklepikarz, trzyma si kurczowo szyi
Julia Amadora Caraballo. Ten mia na sobie pas ratunkowy, jako e w czasie wypadku peni
sub. Trzymaj si mocno, Castillo!, woa. Pywali midzy resztkami adunku, w
odlegoci okoo dziesiciu metrw.
Po drugiej stronie by Luis Rengifo. Przed paroma minutami widziaem go na okrcie,
jak stara si ratowa przed fal ze suchawkami trzymanymi w prawej doni. Z waciwym
sobie spokojem, z ufnoci dobrego marynarza, jak wwczas gdy mwi, e prdzej dostanie
mdoci morze ni on sam, cign koszul, eby lej mu byo pyn, ale straci pas
ratunkowy. Gdybym go nawet nie widzia, poznabym po krzyku:
- Gruby, wiosuj w t stron!
Szybko chwyciem wiosa i prbowaem zbliy si do nich. Julio Amador z
Eduardem Castillo mocno uczepionym szyi podpywa do tratwy. Znacznie dalej ujrzaem
czwartego koleg, maego i zrozpaczonego Ramona Herrer, ktry trzymajc si jakiej
skrzyni dawa znaki rk.
Tylko trzy metry!
Gdybym si musia zdecydowa, nie wiedziabym, od ktrego kolegi zacz. Ale
kiedy zobaczyem Ramona Herrer, tego od draki w Mobile, wesoego chopaka z Arjony, z
ktrym jeszcze przed paroma minutami byem na rufie, zaczem rozpaczliwie wiosowa.
Tratwa miaa jednak prawie dwa metry dugoci. Bya bardzo cika na tym wzburzonym
morzu i musiaem wiosowa pod wiatr. Myl, e udao mi si posun tylko o metr.
Zrozpaczony rozejrzaem si dookoa i ju Ramn Herrera znik z powierzchni. Tylko Luis
Rengifo pewnie pyn do tratwy. Byem przekonany, e dotrze do niej. Suchaem go, gdy
chrapa jak puzon pod moj koj, i byem pewny, e jego spokj jest silniejszy od morza.
Natomiast Julio Amador usiowa zmusi Eduarda Castillo, aby ten trzyma si jego
szyi. Byli niecae trzy metry ode mnie. Pomylaem, e jak si zbli jeszcze troch, bd
mg wysun wioso, by je schwycili, ale w tym momencie olbrzymia fala uniosa tratw w
gr i zobaczyem z jej olbrzymiego grzbietu maszt oddalajcego si niszczyciela. Kiedy
znowu opadem, Julio Amador znik z Eduardem Castillo uczepionym jego szyi. Tylko Luis
Rengifo w odlegoci dwch metrw spokojnie pyn dalej ku tratwie.
Nie wiem, dlaczego zrobiem rzecz absurdaln: wiedzc, e nie mog si porusza,
wepchnem wioso do wody, jakbym chcia nie dopuci do ucieczki tratwy, jakbym
prbowa zatrzyma j w miejscu. Luis Rengifo, zmczony, przystan na chwil, podnis
rk jak wwczas, gdy trzyma suchawki, i jeszcze raz zawoa:

- Wiosuj w t stron, gruby!


Wiatr zacina wci z tego samego kierunku. Odkrzyknem, e nie mog wiosowa
pod wiatr, eby zdoby si na jeszcze jeden wysiek, ale miaem wraenie, e nie usysza
mnie. Skrzynie z towarem zniky, a tratwa uderzana falami taczya na wszystkie strony. W
jednej chwili Luis Rengifo znalaz si w odlegoci piciu metrw i straciem go z oczu.
Pojawi si jednak z drugiej strony, jeszcze trzyma si jako, nurkowa, eby nie da si
porwa fali. Ja staem teraz z podniesionym wiosem, w nadziei, e zbliy si na tyle, by je
zapa. Zauwayem jednak, e traci siy, e ogarnia go rozpacz. Jeszcze raz krzykn,
pograjc si w wodzie:
- Gruby!... Gruby!...
Prbowaem wiosowa, ale podobnie jak za pierwszym razem nic z tego nie wyszo.
Wytyem wszystkie siy, eby Luis Rengifo mg schwyci si wiosa, ale uniesiona rka,
ktra przed paroma minutami prbowaa nie dopuci do zamoczenia si suchawek, znika w
tej chwili na zawsze w odlegoci mniejszej ni dwa metry od wiosa.
Nie wiem, jak dugo staem, starajc si utrzyma na tratwie rwnowag, z
podniesionym wiosem. Rozgldaem si po morzu. Czekaem, e lada chwila ukae si kto
na powierzchni. Ale na morzu nie byo ywej duszy, a wiatr coraz silniejszy zawodzi i
szarpa moj koszul. adunek znik. Maszt, coraz odleglejszy, wiadczy, e niszczyciel nie
zaton, jak pocztkowo sdziem. Poczuem si spokojniejszy, pomylaem, e wkrtce po
mnie przypyn. Pomylaem te, e ktremu z kolegw udao si zapa drug tratw. Niby
dlaczego nie miao tak by. Nie byy to tratwy z wyposaeniem, bo prawd mwic, adna
tratwa na niszczycielu nie miaa wyposaenia. Byo ich razem sze, oprcz odzi i szalup.
Wydao mi si zupenie naturalne, e paru kolegom udao si jak mnie dotrze do tratwy i e,
by moe, ju nas szukaj.
Nagle zdaem sobie spraw, e wieci soce. Rozpalone i metaliczne jak w poudnie.
Odurzony, nie wrciwszy jeszcze w peni do siebie, spojrzaem na zegarek. Bya dokadnie
dwunasta.
Sam
Kiedy ostatni raz na okrcie Luis Rengifo pyta mnie o godzin, byo p do
dwunastej. Sprawdzaem potem czas o jedenastej pidziesit, byo to jeszcze przed
katastrof. Kiedy spojrzaem na zegarek na tratwie, bya punkt dwunasta. Zdawao mi si, e
wszystko to wydarzyo si bardzo dawno temu, a w rzeczywistoci upyno zaledwie dziesi
minut od chwili, gdy po raz ostatni patrzyem na zegarek na rufie niszczyciela, gdy
wdrapaem si na tratw i prbowaem ratowa kolegw, gdy staem na niej w bezruchu,

patrzc na puste morze, suchajc przejmujcego wycia wiatru i mylc, e upyn co


najmniej dwie albo trzy godziny, zanim mnie wyowi.
Dwie albo trzy godziny, obliczyem sobie. Wydawao mi si to niewspmiernie
dugo jak na samotny pobyt na morzu. Staraem si jednak z tym pogodzi. Nie miaem ani
ywnoci, ani wody i mylaem, e o trzeciej bdzie mi dokucza straszliwe pragnienie.
Soce grzao w gow i zaczo przypieka skr, stwardnia i wysuszon od soli. Przy
wypadku zgubiem czapk, wic zmoczyem tylko raz jeszcze wosy i usiadem na tratwie,
czekajc na ratunek.
Dopiero wtedy poczuem bl w lewym kolanie. Grube spodnie z granatowego drelichu
byy mokre, i z trudem podwinem nogawk a za kolano. Kiedy mi si to udao, zdziwiem
si: miaem gbok ran w ksztacie pksiyca tu pod rzepk. Moe zawadziem o reling.
A moe skaleczyem si, gdy wpadaem do wody. Wiem tylko, e nie czuem rany a do
momentu, gdy usiadem na tratwie, a cho pieka mnie troch, nie krwawia i bya zupenie
sucha, zapewne dziki morskiej soli. Nie wiedzc, o czym myle, zrobiem przegld
wasnych rzeczy. Chciaem wiedzie, na co mog liczy, przebywajc samotnie na morzu.
Miaem, po pierwsze, dobry zegarek, na ktry teraz spogldaem co dwie, trzy minuty.
Miaem rwnie, oprcz zotego piercionka kupionego w Cartagenie w zeszym roku,
acuszek z medalikiem Matki Boskiej z Karmelu2 I take kupiony w Cartagenie od innego
marynarza za trzydzieci pi pesos. W kieszeni nie miaem nic poza kluczami do mojej
szafki na okrcie i trzema pocztwkami, jakie dostaem w sklepie w Mobile ktrego dnia w
styczniu, kiedymy robili z Mary Address zakupy. Poniewa nie miaem nic do roboty,
zaczem je czyta, by czymkolwiek zaj czas, nim mnie wyowi. Nie wiem, dlaczego
przyszo mi do gowy, e zawieraj zaszyfrowan wiadomo, jak rozbitkowie przekazuj w
butelce rzuconej do morza. I myl, e gdybym mia pod rk butelk, woybym pocztwki
do rodka, by zabawi si w rozbitka, aby wieczorem mc opowiedzie co zabawnego
przyjacioom w Cartagenie.

2 Patronka marynarzy w Hiszpanii i Ameryce aciskiej (przyp. tum.)

ROZDZIA IV
Pierwsza samotna noc na morzu
O czwartej po poudniu wiatr ucich. Nie widziaem nic poza wod i niebem i nie
miaem adnego punktu odniesienia, wic dopiero po przeszo dwch godzinach zdaem sobie
spraw, e tratwa pynie. W rzeczywistoci od chwili, gdy si na niej znalazem, posuwaa si
przed siebie, popychana bryz z szybkoci wiksz od tej, jak bym jej nada wiosami. Nie
miaem jednak najmniejszego pojcia, w jakim kierunku poda i gdzie si teraz znajduj. Nie
wiedziaem, czy tratwa pynie w stron brzegu, czy te na pene morze. To ostatnie wydao mi
si najbardziej prawdopodobne, bo zawsze wtpiem, aby morze mogo wyrzuci na ld rzecz,
ktra dryfowaa 200 mil, zwaszcza jeli jest to co rwnie cikiego jak czowiek na tratwie.
Przez pierwsze dwie godziny byem mylami, minuta po minucie, na niszczycielu.
Zastanawiaem si, czy zatelegrafowali ju do Canageny, czy podali dokadn pozycj
miejsca katastrofy, czy natychmiast wysano samoloty i helikoptery na ratunek. Obliczyem,
e za godzin samoloty powinny kry nad moj gow.
O trzynastej usiadem na tratwie, eby rozejrze si po widnokrgu. Odczepiem trzy
wiosa i woyem je do rodka, gotw w kadej chwili pyn w kierunku, skd pojawi si
samoloty. Pene napicia minuty duyy si.
Soce prayo w twarz, pieky mnie plecy i wargi spkane od soli. Nie czuem jednak
ani pragnienia, ani godu. Chciaem tylko, eby wreszcie pokazay si samoloty. Miaem ju
swj plan: gdy je zobacz, postaram si wiosowa w ich stron, a potem, gdy ju bd nade
mn, stan na tratwie i zaczn dawa znaki koszul. eby by przygotowanym, eby nie
straci ani minuty, zdjem koszul i dalej siedziaem na tratwie, obserwujc horyzont, bo nie
miaem pojcia, z ktrej strony pojawi si samoloty.
Tak mina druga. Wiatr zawodzi jkliwie, a wrd jego odgosw syszaem cay
czas gos Luisa Rengifo: Gruby, wiosuj w t stron. Syszaem go zupenie wyranie; jakby
tu by w odlegoci dwch metrw i prbowa chwyci si wiosa. Wiedziaem jednak, e
kiedy na morzu dmie wiatr, a fale rozbijaj si o skay, czowiek syszy zapamitane
wczeniej gosy. Syszy je z szalecz natarczywoci: Gruby, wiosuj w t stron.
O trzeciej zaczem traci nadziej. Wiedziaem, e o tej porze niszczyciel stoi ju
przy kei w Cartagenie. Koledzy, uszczliwieni powrotem, rozsypi si za par minut po
miecie. Miaem wraenie, e wszyscy myl teraz o mnie, a to dodao mi otuchy i
cierpliwoci a do czwartej. Nawet jeli nie telegrafowali, jeli nie zorientowali si, emy
wypadli za burt, powinni to spostrzec przy wejciu do portu, kiedy caa zaoga musi by na

pokadzie. Mogo to nastpi najpniej o trzeciej; z pewnoci natychmiast dano zna.


Choby nie wiem jak dugo opnia si odlot, za p godziny samoloty powinny znale si
nad miejscem katastrofy. A zatem o czwartej - albo najpniej o p do pitej - bd kryy
nade mn. Obserwowaem dalej widnokrg, a bryza ustaa i poczuem, e obejmuje mnie
olbrzymi i guchy szum. Dopiero wtedy przestaem sysze krzyk Luisa Rengifo.
Wielka noc
Z pocztku mylaem, e nie sposb wytrzyma trzech godzin samotnie na morzu, ale
o pitej, kiedy upyno ich ju pi, zdawao mi si, e godzin mog jeszcze poczeka.
Soce zachodzio. Czerwieniao i roso na widnokrgu i wtedy zaczem si orientowa.
Wiedziaem teraz, skd nadlec samoloty. Usadowiem si tak, aby mie soce po lewej
stronie, i patrzyem przed siebie w bezruchu - nie odwracajc ani na chwil spojrzenia, nie
omielajc si mrugn okiem - w kierunku, gdzie miaa si znajdowa, wedug mego
rozeznania, Cartagena. O szstej rozbolay mnie oczy. Ale wypatrywaem dalej. Nawet gdy
pocz zapada zmrok, patrzyem nadal zawzicie i cierpliwie. Wiedziaem, e nie zobacz
ju samolotu, ale przecie spostrzegbym zielone i czerwone wiata uchwytne wczeniej ni
warkot silnikw. Chciaem ujrze wiata i nie mylaem w ogle, e z samolotu nie
zauwaono by mnie w ciemnociach. Niebo nagle spsowiao, a ja dalej lustrowaem
horyzont. Potem stao si ciemnofioletowe, a ja wci patrzyem. Z jednej strony tratwy
pojawia si - jak ty diament na niebie w kolorze wina - nieruchoma i kwadratowa
pierwsza gwiazda. By to jakby znak. Prawie natychmiast zapada na morzu nieprzenikniona i
gucha noc.
Pierwszym uczuciem, gdy zdaem sobie spraw, e pogram si w ciemnociach i nie
widz nawet wasnej doni, byo wraenie, e nie zdoam poskromi strachu. Z szumu wody
ocierajcej si o boki tratwy wywnioskowaem, e posuwa si ona wolno, ale nieustannie.
Pogrony w mroku zrozumiaem, e we dnie nie byem a tak bardzo samotny. Bardziej
osamotniony byem teraz, w ciemnociach, na tratwie, ktrej nie widziaem, cho czuem, jak
gucho. sunie po gstym i penym dziwnych zwierzt morzu. eby samotno uczyni mniej
dokuczliw, zaczem spoglda na tarcz zegarka. Bya za dziesi sidma. Znacznie pniej
- po upywie dwch albo trzech godzin - stwierdziem, e jest za pi sidma. Potem
wskazwka minutowa zakrya liczb dwanacie, bya punkt sidma, a niebo zaroio si od
gwiazd. Mnie jednak zdawao si, i upyno ju tyle czasu, e lada chwila zacznie wita.
Rozpaczliwie mylaem o samolotach.
Zacz mi dokucza chd. Na tratwie ani przez minut nie mona by suchym. Nawet
kiedy si siedzi na jej krawdzi, poowa ciaa pozostaje w wodzie, gdy podoga tratwy zwisa

jak kosz, przeszo p metra pod powierzchni. O smej wieczorem temperatura wody bya
nisza ni powietrza. Wiedziaem, e na dnie tratwy nie gro mi adne morskie stwory,
poniewa siatka podtrzymujca podog nie dopuszcza ich zbyt blisko. Ale tego ucz w
szkole i kiedy instruktor pokazuje pomniejszony model tratwy i kiedy si siedzi w awce o
drugiej po poudniu pord czterdziestu kolegw, mona w to jeszcze uwierzy. Jednak gdy
si przebywa samotnie na morzu o smej wieczorem i bez cienia nadziei, nietrudno o
przekonanie, e sowa instruktora byy niedorzeczne. Wiedziaem, e tkwi poow ciaa w
wiecie nie nalecym do ludzi, lecz morskich zwierzt, i mimo lodowatego wiatru, ktry
targa moj koszul, nie odwayem si poruszy na brzegu tratwy. Wedug instruktora jest to
miejsce najmniej bezpieczne. Tylko tam jednak czuem, e jestem z dala od ryb, tych
olbrzymich i nieznanych bestii, ktre syszaem, gdy tajemniczo przesuway si obok tratwy.
Tej nocy z trudem udao mi si odnale Ma Niedwiedzic, zagubion w
niezliczonym i bezkresnym mrowiu gwiazd. Nigdy nie widziaem ich tyle. Na caym
nieboskonie trudno byo znale puste miejsce. Kiedy ju umiejscowiem Ma
Niedwiedzic, nie miaem odwagi patrze w inn stron. Nie wiem, dlaczego czuem si
mniej samotny, gdy spogldaem na ni. W Cartagenie, gdy mielimy wolne, siadalimy nad
ranem na mocie do Manga i Ramn Herrera piewa, naladujc Daniela Santosa, a kto inny
akompaniowa mu na gitarze. Siedzc na brzeku kamienia odszukiwaem zawsze Ma
Niedwiedzic gdzie nad Cerro de la Popa. Tej nocy na brzegu tratwy czuem przez chwil,
jakbym si znowu znalaz na mocie do Manga, jakby Ramn Herrera by przy mnie i piewa
przy akompaniamencie gitary, a Maa Niedwiedzica wisiaa nie 200 mil od ldu, ale nad
Cerro de la Popa. Mylaem, e wanie teraz kto patrzy w Cartagenie na Ma
Niedwiedzic, tak jak ja na morzu, i to sprawio, e poczuem si mniej samotny.
Duya si ta moja pierwsza noc tak bardzo dlatego, e nic si zupenie nie
wydarzyo. Nie sposb opisa nocy na tratwie, kiedy nic si nie dzieje, kiedy czowiek boi si
morskich stworw i ma fosforyzujcy zegarek, na ktry nie sposb nie zerka raz po raz. T ej
nocy 28 lutego - pierwszej spdzonej na morzu - spogldaem na zegarek co minut. Bya to
prawdziwa mka. W desperacji postanowiem zdj zegarek i schowa do kieszeni, eby nie
mie go wicej przed oczyma. Kiedy zdawao mi si, e duej tego nie znios, bya za
dwadziecia dziewita. Nie dokucza mi jeszcze ani gd, ani pragnienie i byem pewny, e
wytrwam do rana, gdy nadlec samoloty. Zrozpaczony zerwaem go z nadgarstka, aby
wrzuci do kieszeni, a kiedy ju miaem go w garci, przyszo mi do gowy, e lepiej byoby
cisn zegarek w morze. Zawahaem si przez chwil.
Potem ogarno mnie przeraenie: pomylaem, e bez zegarka bd jeszcze bardziej

samotny. Zaoyem go znowu na rk i spogldaem na co minut, tak jak wieczorem, gdy


wypatrywaem na horyzoncie samolotw, a w kocu rozbolay mnie oczy.
Po dwunastej miaem ch si rozpaka. Nie spaem ani sekundy i nawet nie
prbowaem. Z tak sam nadziej, z jak po poudniu wygldaem samolotw, szukaem o
wicie wiate statkw. Dugie godziny wpatrywaem si w morze, spokojne, ogromne i ciche,
ale poza gwiazdami nie widziaem adnych wiate. Nad ranem ochodzio si jeszcze
bardziej i miaem wraenie, e moje ciao zaczyna wypromieniowywa wiato soca, jakie
wchono wieczorem. Im byo zimniej, tym bardziej pono. Po dwunastej zaczo mi
dokucza prawe kolano i czuem si tak, jakbym do szpiku koci nasik wod. Byy to jednak
doznania uboczne. Mylaem nie tyle o wasnym ciele, co o okrtowych wiatach. Mylaem,
e w tym bezkresnym osamotnieniu, pord mrocznego szumu morza wystarczyoby, ebym
zobaczy wiata statku, a krzyknbym tak, e usyszeliby to z kadej odlegoci.
wiato dnia powszedniego
Nie dniao tu tak powoli jak na ldzie. Niebo poblado nagle, zniky pierwsze gwiazdy,
a ja spogldaem wci to na zegarek, to na horyzont. Ukazaa si przestrze morza. Mino
dwanacie godzin, mnie jednak wydao si to nieprawdopodobne. Niemoliwe, eby noc bya
rwnie duga jak dzie. Trzeba j spdzi na morzu, na tratwie i zerka raz po raz na zegarek,
aby zrozumie, e noc jest niewspmiernie dusza od dnia. Ale nagle zaczyna wita i
wtedy czowiek nie ma ju si tego zauway. Tak byo ze mn. Kiedy nasta dzie, nic ju
mnie to nie obchodzio. Nie mylaem ani o piciu, ani o jedzeniu. Nie mylaem o niczym,
kiedy powia cieplejszy wiatr, a powierzchnia morza staa si gadka i zocista. Nie
zmruyem w nocy oka ani przez sekund, ale w tej chwili miaem wraenie, jakbym si
obudzi. Kiedy si przecigaem, bolay mnie koci. Pieka skra. Ranek by jednak jasny i
ciepy, a w tym blasku, w poszumie wzmagajcego si wiatru czuem, e odzyskuj siy do
dalszego czekania. Po raz pierwszy od dwudziestu lat poczuem si cakowicie szczliwy.
Tratwa posuwaa si naprzd, nie mogem jednak obliczy, jak tras przebya w
nocy, bo na horyzoncie nic si nie zmienio, jakby staa wci w miejscu. O sidmej rano
pomylaem o niszczycielu. Bya to pora niadania. Wyobraziem sobie, e koledzy siedz
teraz przy stole i zajadaj jabka. Pniej podawano nam jajecznic. Potem wdliny. A potem
chleb i kaw z mlekiem. lina napyna mi do ust i odczuem lekki skurcz odka. eby
odsun od siebie podobne myli, zanurzyem si w koszu tratwy a po szyj. Rzeka woda
na spieczonych plecach przyniosa mi ulg i dodaa si. Dusz chwil spdziem,
zastanawiajc si, dlaczego poszedem z Ramonem Herrer na ruf, zamiast pooy si w
koi. Odtworzyem minuta po minucie ca tragedi i uznaem siebie za gupca. Nie byo

adnej racji, dla ktrej miabym zosta jedn z ofiar: nie miaem wachty, nie musiaem by na
pokadzie. Pomylaem, e wszystkiemu winien jest pech, i znowu poczuem lekki niepokj.
Kiedy jednak spojrzaem na zegarek, uspokoiem si. Dzie mija szybko, byo ju p do
dwunastej.
Czarny punkt na horyzoncie
Blisko poudnia sprawia, e znowu pomylaem o Cartagenie. T o niemoliwe,
mylaem, by nie zauwaono mego zniknicia. Zaczem nawet ubolewa, e si znalazem na
tratwie, bo wydao mi si przez chwil, e innych kolegw wycignito z wody, a tylko ja
dryfowaem teraz spychany gdzie wiatrem. Winiem nawet zoliwy los za to, e dotarem do
tratwy. Ledwie to pomylaem, wydao mi si, e widz na horyzoncie jak plamk. Wstaem
ze wzrokiem wbitym w ten czarny punkt, ktry wci rs. Bya za dziesi dwunasta.
Patrzyem z takim napiciem, e w pewnej chwili niebo zaroio si od lnicych punktw. Ale
tamten czarny przedmiot sun prosto na tratw. Dwie minuty pniej widziaem wyranie
jego ksztaty. Lnicy i bkitny, zblia si coraz bardziej i rzuca olepiajce, metaliczne
byski. Stopniowo nabiera ksztatw wrd innych byszczcych punktw. Bolaa mnie szyja
i wzrok nie mg ju znie blasku nieba. Patrzyem jednak dalej: by poyskliwy, szybki i
zmierza prosto na tratw. Nie odczuem w tej chwili szczcia. Nie doznaem ogromnego
wzruszenia. Kiedy tak staem na tratwie, a samolot si zblia, czuem tylko wielk jasno
umysu i nie zwyky spokj. Spokojnie zdjem koszul. Miaem wraenie, e wiem
dokadnie, kiedy powinienem zacz dawa ni znaki. Odczekaem minut, dwie minuty z
koszul w rku, a samolot zbliy si jeszcze bardziej. Lecia prosto na tratw. Kiedy
podniosem rk i zaczem wymachiwa, doskonale syszaem wrd oskotu fal
potniejcy i rozedrgany warkot silnikw.

ROZDZIA V
Miaem na tratwie koleg
Potrzsaem rozpaczliwie koszul co najmniej przez pi minut. I nagle zrozumiaem
wasny bd: samolot nie lecia w stron tratwy. Kiedy czarny punkt zacz rosn, wydawao
mi si, e przemknie nad moj gow. Przelecia jednak w duym oddaleniu i na wysokoci, z
ktrej nie mgby mnie zobaczy. Potem wykona due koo, zawrci i zacz gin w tym
samym miejscu na niebie, gdzie si pojawi. Wystawiony na palce promienie soca
wpatrywaem si bezmylnie w czarny punkt, a znik z horyzontu. Dopiero wtedy usiadem.
Byem nieszczliwy, ale nie straciem jeszcze nadziei i dlatego postanowiem zabezpieczy
si jako przed socem. Przede wszystkim nie wolno mi byo naraa klatki piersiowej. Bya
dwunasta. Spdziem ju na tratwie ca dob. Pooyem si na wznak na jej brzegu i
zakryem twarz mokr koszul. Nie prbowaem zasn, gdy wiedziaem, jakie mi grozi
niebezpieczestwo, gdybym si zdrzemn na krawdzi tratwy. Mylaem o samolocie: nie
byem pewny, czy szukaj wanie mnie. Nie mogem go zidentyfikowa.
Lec na kraju tratwy, po raz pierwszy odczuem udrk pragnienia. Najpierw bya
gsta lina i sucho w gardle. Zmusio mnie to do przeknicia morskiej wody, cho
wiedziaem, e szkodzi. Pniej bd mg wypi jeszcze troch. Nagle zapomniaem o
pragnieniu. Tu nad moj gow usyszaem goniejszy od szumu fal warkot innego
samolotu.
Podniecony zerwaem si na nogi. Samolot zblia si od strony, z ktrej nadlecia
poprzedni, ale zmierza prosto na tratw. W chwili gdy przelatywa nad moj gow,
zamachaem koszul. Lecia jednak za wysoko. Przemkn tylko, oddali si, znik. Potem
zawrci i zobaczyem go z boku, jak spieszy tam, skd przylecia. Teraz na pewno mnie
szukaj, pomylaem. I czekaem z koszul w doni, a nadlec inne samoloty.
Jedno wyjanio si dziki tym samolotom: pojawiay si i znikay w tym samym
punkcie. Znaczyo to, e tam bya ziemia. Wiedziaem teraz, w ktr stron mam si
kierowa. Ale jak? Bez wzgldu na to, ile tratwa posuna si w nocy, z pewnoci bya
jeszcze bardzo daleko od brzegu. Wiedziaem, w jakim kierunku go szuka, ale zupenie nie
miaem pojcia, ile musiabym wiosowa w spiekocie, ktra mi zaczynaa dokucza, i o
godzie, od ktrego skrcay mi si kiszki. A do tego z takim pragnieniem. Coraz trudniej
byo mi oddycha.
O 12.35, kiedy si nawet nie spostrzegem, ogromny czarny hydroplan przelecia z
rykiem nade mn. Serce skoczyo mi do garda. Widziaem go doskonale. Dzie by jasny, tak

e mogem wyranie zobaczy gow mczyzny wychylajcego si z kabiny i lustrujcego


morze przez czarn lornetk. Przelecia tak nisko, tak blisko mnie, i zdawao mi si, e czuj
na twarzy silny podmuch powietrza. Zidentyfikowaem go atwo po literach na skrzydach:
by to samolot ze suby ochrony wybrzea ze strefy Kanau Panamskiego.
Kiedy oddala si z oskotem w kierunku otwartych wd Morza Karaibskiego, nie
wtpiem ani przez chwil, e mczyzna z lornetk widzia, jak macham koszul. Znaleli
mnie!, krzyknem uszczliwiony, nie przestajc ni wymachiwa. Oszalay z emocji
zaczem podskakiwa na tratwie.
Zobaczono mnie!
Nie mino pi minut, a czarny samolot znowu przelecia w przeciwnym kierunku, na
tej samej wysokoci, co za pierwszym razem. Lecia przechylony na lewe skrzydo i w
okienku od mojej strony znowu widziaem wyranie mczyzn lustrujcego morze przez
lornetk. Znowu zamachaem koszul. Teraz jednak nie potrzsaem ni tak rozpaczliwie.
Machaem spokojnie, jakbym nie wzywa pomocy, lecz przesya moim odkrywcom
serdeczne podzikowanie.
Zdawao mi si, e samolot z wolna wytraca wysoko. Przez moment lecia w linii
prostej tu nad wod. Pomylaem, e lduje, i przygotowaem si do wiosowania w tym
kierunku. Ale po chwili wzbi si znowu, zawrci i po raz trzeci przemkn nad moj gow.
Nie machaem ju zawzicie koszul. Oczekiwaem, a znajdzie si dokadnie nad tratw.
Daem krtki znak i czekaem, a znowu nadleci jeszcze niej. Ale stao si inaczej: samolot
szybko nabra wysokoci i zgin tam, skd przylecia. Nie miaem jednak powodw do obaw.
Byem pewny, e mnie zobaczono. Niemoliwe, eby mnie nie widziano, lecc tak nisko i tu
nad tratw. Spokojny, odprony i szczliwy usiadem i zaczem czeka.
Czekaem godzin. Wycignem bardzo wany wniosek: punkt, w ktrym pojawiy
si pierwsze samoloty, znajdowa si nad Cartagen. Punkt, gdzie znik czarny samolot,
wskazywa Panam.
Obliczyem, e wiosujc w linii prostej, nieznacznie tylko zbaczajc z trasy
wyznaczonej wiatrem, dotr w okolice pla w Tolu. By to mniej wicej rodek midzy
dwoma punktami, w ktrych zniky samoloty.
Obliczyem, e za godzin powinna nadej pomoc. Ale godzina mina i nic si nie
dziao na bkitnym, czystym i zupenie spokojnym morzu. Upyny jeszcze dwie godziny. I
jeszcze jedna, i nastpna, podczas ktrych tkwiem nieporuszony na brzegu tratwy.
Siedziaem sztywno i uporczywie wpatrywaem si w widnokrg. O pitej po poudniu soce
zaczo si chyli ku zachodowi. Jeszcze nie traciem nadziei, ale czuem si ju troch

nieswojo. Byem przekonany, e zobaczono mnie z czarnego hydroplanu, cho nie potrafiem
zrozumie, dlaczego tak dugo zwlekaj z pomoc. Dokuczaa mi sucho w gardle. Coraz
trudniej byo mi oddycha. Gapic si tak w horyzont, nie mogem si skupi, i nagle, nie
wiadomo dlaczego, poderwaem si i zwaliem na rodek tratwy. Koo burty, wolno, jakby
tropic ofiar, przesuna si petwa rekina.
Rekiny zjawiaj si o pitej
Byo to pierwsze stworzenie, jakie zobaczyem po blisko trzydziestu godzinach pobytu
na tratwie. Petwa rekina budzi przeraenie, bo znana jest krwioerczo tej bestii.
W rzeczywistoci nie ma nic bardziej niewinnego od rekiniej petwy. Nie wydaje si
by czci zwierzcia, a zwaszcza takiego drapienika. Jest zielona i chropowata jak kora
drzewa. Kiedy ujrzaem j koo tratwy, miaem wraenie, e jest wiea i lekko gorzkawa w
smaku jak kora. Mina ju pita. Morze po poudniu byo spokojne. Inne rekiny cierpliwie
podpyway do tratwy i krciy si a do zmroku. Dzie ju zaszed, ale czuem, e kr w
ciemnociach, tnc gadk powierzchni morza ostrzem petwy.
Od tej chwili nie siadaem ju wicej na brzegu tratwy po pitej po poudniu.
Nazajutrz i jeszcze przez cztery kolejne dni miaem sposobno przekona si, e rekiny to
zwierzta punktualne: zjawiay si tu po pitej i znikay z zapadniciem zmroku.
O zmierzchu przezroczyste wody przedstawiay wspaniay widok. Rnokolorowe
ryby podpyway do tratwy. Olbrzymie ryby te i zielone, rybki w niebieskie i czerwone
pasy, pkate i malutkie towarzyszyy tratwie do zmroku. Czasami byskao co metalicznie,
bryzgi zakrwawionej wody wleway si do rodka i szcztki rozszarpanej przez rekina ryby
unosiy si przez chwil koo tratwy. Wtedy awica drobnych ryb rzucaa si na te resztki.
Sprzedabym wwczas dusz za najmniejsz czstk tych pozostaoci po rekinie.
Bya to moja druga noc na morzu. Noc godu, pragnienia i rozpaczy. Czuem si
opuszczony, pozbawiony nadziei, jak dotychczas uparcie wizaem z samolotami. Dopiero
tej nocy uznaem, e aby si uratowa, musz liczy tylko na wasn wol i resztki swoich si.
Jedno mnie dziwio: czuem si lekko osabiony, ale nie wyczerpany. Spdziem ju prawie
czterdzieci godzin bez jedzenia i picia i przeszo dwie doby bez snu, bo nie zmruyem oka
w noc poprzedzajc wypadek. A mimo to zdawao mi si, e mog jeszcze wiosowa.
Znowu odszukaem Ma Niedwiedzic. Wbiem w ni wzrok i chwyciem za wiosa.
Wia lekki wiatr, cho nie w tym kierunku, jaki musiaem nada tratwie, aby pyna prosto na
Ma Niedwiedzic. Umocowaem po bokach dwa wiosa i zaczem nimi pracowa. Z
pocztku wiosowaem rozpaczliwie. Potem spokojniej, ze wzrokiem utkwionym w Ma
Niedwiedzic, ktra wedug moich oblicze wiecia dokadnie nad Cerro de la Popa. Plusk

wody wskazywa, e si posuwam do przodu. Kiedy byem zmczony, skadaem wiosa i


odpoczywaem z opart o nie gow. Potem braem si do roboty z jeszcze wiksz si i
jeszcze wiksz nadziej. O pnocy jeszcze wiosowaem.
Kolega na tratwie
Okoo drugiej poczuem si do reszty wyczerpany. Zoyem wiosa i prbowaem
zasn. Mocniej dokuczao mi teraz pragnienie. Byem tak wycieczony, e oparem gow o
wioso i postanowiem umrze. I wtedy wanie zobaczyem na pokadzie niszczyciela
marynarza Jaime Manjarresa, ktry palcem wskazywa mi kierunek do portu. Jaime Manjarres
z Bogoty by to jeden z moich najstarszych przyjaci w marynarce. Czsto mylaem o
kolegach, ktrzy prbowali dopyn do tratwy. Zastanawiaem si, czy udao si im
zatrzyma drug tratw; a moe zabra ich niszczyciel albo odnalazy samoloty. Nigdy jednak
nie mylaem o Jaime Manjarresie. A mimo to, ilekro zamykaem oczy, Jaime Manjarres
pojawia si umiechnity i najpierw wskazywa mi kierunek do portu, a potem zasiada w
mesie, naprzeciwko mnie, z talerzem penym owocw i jajecznicy w rku.
Pocztkowo dziao si to we nie. Zamykaem oczy, zasypiaem na kilka krtkich
chwil i zawsze zjawia si, punktualnie i w tej samej pozycji, Jaime Manjarres. W kocu
postanowiem do niego przemwi. Nie pamitam, o co go zapytaem za pierwszym razem.
Nie pamitam rwnie, co mi odpowiedzia. Wiem tylko, e rozmawialimy na pokadzie i
nagle uderzya fala, fatalna fala o 11.55 i zbudziem si wystraszony, chwytajc si
wszystkimi siami linek siatki, eby nie spa do morza.
Tu przed witem niebo pociemniao. Nie mogem duej spa, bo byem ju zupenie
bez si, nawet do spania. W ciemnociach przestaem widzie drugi koniec tratwy. Patrzyem
jednak w mrok, starajc si go przenikn. I wtedy zobaczyem wyranie, e na skraju tratwy
siedzi Jaime Manjarns w roboczym uniformie, w granatowych spodniach i koszuli oraz w
czapce na bakier, na ktrej mimo ciemnoci mona byo przeczyta bez trudu A.R.C.
Caldas.
- Cze! - powiedziaem do niego bez zdziwienia. Pewny, e Jaime Manjarres tam jest.
Pewny, e zawsze tam by.
Gdyby to bya senna mara, rzecz nie miaaby wikszego znaczenia. Wiem jednak, e
nie spaem, e byem zupenie przytomny i syszaem wist wiatru oraz szum morza nade
mn. Byem godny i chciao mi si pi. Nie ulegao najmniejszej wtpliwoci, e Jaime
Manjarres pynie ze mn na tratwie.
- Dlaczego nie zabrae ze statku wody? - zapyta. - Dopywalimy do Cartageny odparem. - Leaem na rufie z Ramonem Herrer.

Nie bya to zjawa. Nie baem si jej. Wydao mi si niedorzecznoci, e do niedawna


czuem si na tratwie samotny, nie wiedzc, e jest ze mn jeszcze jeden marynarz.
- Dlaczego nie jade? - zapyta Jaime Manjarres. Doskonale pamitam, e
odpowiedziaem mu: - Bo nie chciano mi da. Prosiem o jabka i lody i nie podano mi. Nie
wiem, gdzie je schowali.
Jaime Manjarres nic nie odpowiedzia. Przez chwil milcza. Znowu wskaza mi rk,
gdzie ley Cartagena. Spojrzaem w tym kierunku i zobaczyem wiata portowe, boje zatoki
taczce w wodzie. Ju dopywamy, powiedziaem i wpatrywaem si z napiciem w
wiata nabrzea, bez wzruszenia, bez radoci, jakbym wraca po zwyczajnej podry.
Poprosiem Jaime Manjarresa, ebymy troch razem powiosowali. Ale ju go nie. byo.
Odszed. Zostaem na tratwie sam, a portowe wiata byy pierwszymi promieniami soca.
Pierwszymi promieniami mojego trzeciego dnia morskiej samotnoci.

ROZDZIA VI
Statek ratunkowy i wyspa ludoercw
Z pocztku liczyem dni wedug wydarze: dzie pierwszy, 28 lutego, by dniem
wypadku. Drugi, dniem samolotw. Trzeci by najbardziej beznadziejny: nie wydarzyo si
nic szczeglnego. Tratwa suna popychana wiatrem. Nie miaem ju si wiosowa.
Zachmurzyo si, byo mi zimno i straciem orientacj, bonie widziaem soca. W takim dniu
nie wiedziabym, skd nadlatuj samoloty. Tratwa nie ma ani dziobu, ani rufy. Jest
kwadratowa i czasami pynie bokiem, krci si niezauwaalnie w koo i nie wiadomo, czy si
cofa, czy te posuwa do przodu, bo nie ma adnego punktu odniesienia. Morze ze wszystkich
stron jest jednakowe. Czasami kadem si na jej tylnej - w stosunku do ruchu tratwy krawdzi. Zakrywaem twarz koszul. Kiedy si podnosiem, tratwa pyna ju naprzd t
burt, przy ktrej leaem. Nie wiedziaem, czy porusza si w innym kierunku, czy tylko
obrcia si dookoa swej osi. Co podobnego przytrafio mi si po trzech dniach z czasem.
W poudnie postanowiem zrobi dwie rzeczy: po pierwsze, umocowaem wioso na
jednym z bokw tratwy, aby wiedzie, czy pynie stale w tym samym kierunku. Po drugie,
oznaczyem kreskami na burcie kady miniony dzie i napisaem dat. Zrobiem pierwsz
kresk i napisaem liczb 28. Zrobiem drug i napisaem 29. Trzeciego dnia przy trzeciej
kresce umieciem liczb 30. Byo to jeszcze jedno nieporozumienie. Mylaem, e mamy 30
lutego, a w rzeczywistoci by ju 2 marca. Zauwayem to czwartego dnia, kiedy
zastanawiaem si, czy miniony miesic ma 30, czy te 31 dni. Dopiero wtedy
przypomniaem sobie, e to luty, i cho moe to si wyda gupie, ten bd zachwia moim
poczuciem czasu. Czwartego dnia nie byem ju pewny wasnych oblicze czasu spdzonego
na tratwie. Upyny trzy dni? A moe cztery? A moe pi? Wedug kresek (bez wzgldu na
to, czy by to luty czy marzec) miny trzy dni. Nie byem jednak tego cakowicie pewny,
podobnie jak nie byem pewny, czy tratwa posuwa si naprzd, czy te si cofa. Wolaem
zostawi rzeczy ich wasnemu biegowi, aby unikn nowych nieporozumie, i ostatecznie
straciem nadziej na ratunek.
Wci nic nie jadem i nie piem. Nie chciao mi si ju myle, z trudem mogem si
skupi. Skra, spalona od soca i pena bbli, pieka straszliwie. W bazie morskiej instruktor
ostrzega nas, e za wszelk cen naley chroni klatk piersiow przed dziaaniem promieni
sonecznych. Byo to jeszcze jedno zmartwienie. Zdjem koszul, stale mokr, i obwizaem
si ni w pasie, bo dokuczao mi, kiedy si ocieraa o skr. Od czterech dni nic nie piem i z
trudnoci mogem oddycha, a poza tym dawa mi si we znaki ostry bl w gardle, klatce

piersiowej i pod obojczykami, wic czwartego dnia pocignem yk sonej wody. Woda ta
nie gasi pragnienia, lecz za to orzewia. Zwlekaem z tym tak dugo, bo wiedziaem, e za
drugim razem wolno jej wypi mniej i tylko po upywie wielu godzin. Codziennie o pitej ze
zdumiewajc punktualnoci zjawiay si rekiny. Wok tratwy odbywa si wtedy istny
festyn. Olbrzymie ryby wyskakiway z wody, a w chwil potem ich szcztki wypyway na
powierzchni. Rekiny, rozszalae, rzucay si gucho w zakrwawionej toni. Jak dotd nie
prboway atakowa tratwy, cho jej biay kolor wabi je. Wiadomo powszechnie, e rekiny
najchtniej atakuj przedmioty biae. S krtkowzroczne, wic zauwaaj tylko rzeczy biae
albo byszczce. Instruktor radzi nam:
- Wszystkie byszczce przedmioty trzeba schowa, eby nie przycigay rekinw.
Nie miaem nic byszczcego. Nawet tarcza mego zegarka bya ciemnomatowa.
Bybym jednak spokojniejszy, gdybym mia co biaego do wyrzucenia w morze, daleko od
tratwy, w razie gdyby rekiny prboway skoczy przez burt. Na wszelki wypadek od
czwartego dnia po pitej wieczorem trzymaem w rku wioso, w kadej chwili gotowy do
obrony.
Statek na horyzoncie!
W nocy kadem wioso w poprzek tratwy i prbowaem zasn. Nie wiem, czy dziao
si to we nie, czy na jawie, ale co noc widziaem Jaime Manjarresa. Rozmawialimy kilka
minut o byle czym, a potem znika. Ju si przyzwyczaiem do jego wizyt. Kiedy nastawa
dzie, zdawao mi si, e to przywidzenie. W nocy jednak nie miaem wtpliwoci, e Jaime
Manjarres siedzi na brzegu tratwy i rozmawia ze mn. On rwnie prbowa zasn o wicie
pitego dnia. Wycignity na drugim wiole kiwa w milczeniu gow. Nagle zacz
lustrowa morze. Powiedzia do mnie:
- Spjrz!
Podniosem wzrok. W odlegoci okoo 30 kilometrw od tratwy, posuwajcej si z
wiatrem, ujrzaem migotliwe, niemoliwe do pomylenia z czymkolwiek innym wiato statku.
Od wielu godzin nie czuem si na siach wiosowa. Kiedy jednak zobaczyem
wiata, usiadem, mocno chwyciem wiosa i prbowaem skierowa tratw w stron statku.
Patrzyem, jak sunie wolno, i przez chwil widziaem nie tylko wiata na maszcie, ale nawet
jego cie przemieszczajcy si w porannym blasku.
Bryza stawiaa mi mocny opr. Cho wiosowaem rozpaczliwie, z wysikiem, ktry
przekracza moje moliwoci po przeszo czterech dniach bez jedzenia i snu, nie udao mi si
chyba ani o metr zboczy z trasy, jak narzuca wiatr.
wiata byy coraz dalej, zaczem ocieka potem. Poczuem si znuony. Po

dwudziestu minutach wiata zniky cakowicie. Gwiazdy zaczy gasn, a niebo zabarwio
si na kolor intensywnie szary. Zrozpaczony bezmiarem morza, wstaem i smagany
lodowatym porannym wiatrem, darem si par minut jak optany.
Kiedy znowu wyjrzao soce, leaem wycignity na wiole. Czuem si skrajnie
wyczerpany. Znikd nie spodziewaem si ju ratunku i chciaem umrze. A jednak dziao si
co dziwnego, ilekro nawiedzao mnie to pragnienie, natychmiast mylaem o
niebezpieczestwie. Myl ta dodawaa mi si do dalszej walki.
Rankiem pitego dnia za wszelk cen chciaem zmieni kurs tratwy. Przyszo mi do
gowy, e jeli bd dalej pyn w tym kierunku, dotr do wyspy zamieszkanej przez
ludoercw. W Mobile, w pimie, ktrego tytuu nie pamitam, czytaem opowiadanie o
rozbitku poartym przez kanibali. Nie mylaem jednak o tej opowieci. Mylaem o
Wykltym majtku, ksice, ktr czytaem w Bogocie dwa lata temu. Jest to historia
marynarza, ktremu w czasie wojny udao si (gdy jego statek natkn si na min) dopyn
do pobliskiej wyspy. Spdzi tam 24 godziny, odywia si dzikimi owocami, a wytropili go
ludoercy, woyli do kota z wrztkiem i ywcem ugotowali. W jednej chwili stana mi
przed oczyma ta wyspa. Nie mogem ju sobie wyobrazi ldu w innej postaci ni krainy
zamieszkanej przez kanibali. Po raz pierwszy w cigu piciu dni morskiej samotnoci zmieni
si przedmiot mego lku: baem si teraz nie tyle morza, co ldu.
W poudnie leaem na brzegu tratwy, odrtwiay z gorca, godu i pragnienia. Nie
mylaem o niczym. Straciem poczucie czasu i kierunku. Prbowaem si podnie, eby
sprawdzi wasne siy, ale miaem wraenie, e moje ciao zbuntowao si.
To teraz, pomylaem. I rzeczywicie, wydao mi si, e nadszed ten
najstraszliwszy moment, o ktrym mwi instruktor: moment przywizania si do tratwy. Jest
taka chwila, kiedy nie czuje si ju ani godu, ani pragnienia. Nie czuje si nawet bezlitosnych
uksze soca na poparzonej skrze. Nie myli si o niczym. Nie ma si pojcia o wasnych
doznaniach. Ale nie utracio si jeszcze nadziei. Mona jeszcze rozplta liny siatki i
przywiza si do tratwy. W czasie wojny wiele cia znaleziono w takim wanie pooeniu,
rozkadajcych si i podziobanych przez ptaki, ale mocno przytwierdzonych do tratwy.
Pomylaem, e mam jeszcze siy, aby wytrzyma do nocy bez przywizywania si.
Stoczyem si na dno tratwy, wycignem nogi i na kilka godzin zanurzyem si w wodzie a
po szyj. Po zetkniciu si ze son wod zranione kolano zaczo mnie bole. Byo to jakby
przebudzenie si. Jak gdyby bl przywrci mi wiadomo istnienia. Z wolna, w kontakcie z
rzek wod, zaczem odzyskiwa siy. I wtedy poczuem silny skurcz odka i brzuch
drgn poruszony dugim i gbokim burczeniem. Prbowaem si powstrzyma, ale nie

mogem. Z wielkim trudem podniosem si, rozpiem pasek, rozluniem spodnie i odczuem
wielk ulg po oprnieniu odka. Po raz pierwszy od piciu dni ryby, zrozpaczone,
uderzay o tratw i prboway przerwa mocne liny siatki.
Siedem mew
Widok ryb, lnicych i bliskich, przypomnia mi o godzie. Po raz pierwszy ogarna
mnie prawdziwa rozpacz. Ale teraz miaem chocia przynt. Zapomniaem o wasnym
wycieczeniu, chwyciem wioso i przygotowaem si do utraty resztek si wraz z celnym
ciosem w eb jednej z ryb, z szalon zajadoci atakujcych tratw. Nie wiem, ile razy
tukem wiosem. Wiedziaem, e kady cios jest celny, nie udao mi si jednak dopa ofiary.
Odbywa si tu straszliwy festyn ryb poerajcych si wzajemnie, a jaki rekin z brzuchem
odwrconym do gry zbiera soczyste upy w tej skbionej wodzie.
Obecno rekina kazaa mi zrezygnowa z mego zamiaru. Rozczarowany odoyem
wioso i wycignem si na brzegu tratwy. Po paru minutach poczuem straszn rado: nade
mn kryo siedem mew.
Dla samotnego i wygodzonego marynarza obecno mew na morzu jest znakiem
nadziei. Zazwyczaj stadko mew towarzyszy okrtom, ale tylko do drugiego dnia rejsu. Tych
siedem mew nad tratw znaczyo, e ld jest blisko.
Gdybym mia siy, zabrabym si do wiose. Byem jednak wycieczony. Z trudem
mogem utrzyma si par minut na nogach. W przekonaniu, e pozostan na tratwie nie
duej ni dwa dni, e zbliam si do ldu, wypiem odrobin morskiej wody z zagbienia
doni i znowu pooyem si na plecach, osaniajc przed socem klatk piersiow. Twarzy
nie przykryem koszul, gdy chciaem widzie mewy koujce wolno i spadajce pod ostrym
ktem do morza. Bya pierwsza po poudniu mojego pitego dnia na morzu.
Nie wiem, kiedy si zjawia. Leaem na tratwie, zbliaa si pita i miaem wanie
zamiar zanurzy si w wodzie, zanim poka si rekiny. Wtedy wanie zobaczyem ma
mew, wielkoci mojej doni, krc nad tratw i od czasu do czasu przysiadajc na par
minut na jej przeciwnym kracu.
Zimna lina napyna mi do ust. Nie miaem czym zapa tej mewy. adnego
narzdzia, poza rkoma i przebiegoci wyostrzon godem. Reszta mew znika. Zostaa
tylko ta maa, o lnicym, kawowym upierzeniu, skaczca po tratwie.
Zastygem w cakowitym bezruchu. Zdawao mi si, e czuj, jak o moje rami ociera
si petwa tego punktualnego rekina, ktry od pitej powinien ju tu by. Postanowiem
jednak zaryzykowa. Nie odwayem si nawet patrze na mew, eby nie sposzy jej
ruchami gowy. Widziaem, jak przeskakuje, drobniutka, nad moim ciaem. Widziaem, jak

si oddala, znika na niebie, ale nie traciem nadziei. Nie miaem pojcia, w jaki sposb j
rozszarpi. Wiedziaem tylko, e jestem godny i e jeli bd dalej lea nieruchomo, mewa
znajdzie si w zasigu mojej doni.
Wydaje mi si, e czekaem przeszo p godziny. Widziaem, jak wielokrotnie
zjawiaa si i znikaa. W pewnej chwili poczuem koo gowy trzepot petwy rekina
rozszarpujcego ryb. Nie odczuwaem jednak strachu, lecz tylko gd. Mewa skakaa po
tratwie. By to mj pity wieczr na morzu. Pi dni bez jedzenia. Mimo emocji, mimo
omotania w piersiach, leaem sztywno jak nieboszczyk i czuem, e ptak jest coraz bliej.
Leaem z rkoma na udach. Dabym gow, e przez p godziny nie odwayem si
nawet ruszy powiek. Niebo byo coraz jaskrawsze i razio wzrok, nie miaem jednak odwagi
zamkn oczu w tej penej napicia chwili. Mewa dziobaa mnie w buty.
Miny dwa dugie i napite kwadranse, kiedy nagle poczuem, e mewa siada mi na
gowie. agodnie dziobna w spodnie. Leaem w cakowitym bezruchu, gdy mocno i sucho
uderzya dziobem w zranione kolano. Niewiele, a poderwabym si z blu. Jako to jednak
zniosem. Potem przeskoczya na moje prawe udo, pi albo sze centymetrw od rki.
Wtedy wstrzymaem oddech i niezauwaalnie, w straszliwym napiciu, zaczem przesuwa
do.

ROZDZIA VII
Rozpaczliwe zabiegi czowieka wygodzonego
Gdyby kto pooy si na miejskim placu w nadziei, e uda mu si zapa gobia,
mgby tam spdzi bezowocnie reszt swego ycia. Ale w odlegoci stu mil od brzegu jest
inaczej. Mewy maj silnie rozwinity instynkt trzymania si ldu. Na morzu s pene ufnoci.
Leaem w takim bezruchu, e maa i psotna mewa, ktra przysiada mi na udzie,
sdzia chyba, e nie yj. Widziaem j wci na udzie. Uderzaa dziobem w spodnie, ale nie
sprawiaa mi blu. Nadal przesuwaem do. Nagle, akurat w chwili, gdy zdaa sobie spraw z
niebezpieczestwa i chciaa si wzbi w powietrze, schwyciem mew za skrzydo,
wskoczyem do rodka tratwy i ju byem gotw j pore.
Kiedy czekaem, a sidzie na moim udzie, byem pewny, e gdyby mi si j udao
zapa, zjadbym ca, na ywo, z pirami. Byem wygodniay i sama myl o zwierzcej krwi
podsycaa moje pragnienie. Ale gdy ju miaem j w rku, gdy poczuem pulsowanie ciepego
ciaa, gdy zobaczyem okrge, byszczce i brzowe OCZY1 zawahaem si przez chwil.
Pewnego razu staem na pokadzie niszczyciela z karabinkiem i chciaem zestrzeli
jedn z mew leccych za okrtem. Nasz ogniomistrz, dowiadczony marynarz, powiedzia
wtedy: Nie bd draniem. Mewa dla marynarza to jak widok ldu. Nie przystoi marynarzowi
zabija mewy. Przypomniay mi si te sowa, kiedy ju trzymaem mew w rku i miaem
zamiar umierci j i wypatroszy. Cho od piciu dni nic nie jadem, sowa ogniomistrza
zabrzmiay tak, jakbym je dopiero co usysza. Ale gd by silniejszy od wszystkiego.
Uchwyciem mocno ptaka za epek i skrciem mu go jak kurze.
By bardzo kruchy. Przy pierwszym obrocie czuem, jak pkaj krgi szyjne. Przy
drugim, jak krew, ywa i ciepa, cieknie mi po palcach. Byo mi go al. Wygldao to na
zabjstwo. Gowa, jeszcze drca, oderwaa si od reszty ciaa i dygotaa w mojej doni.
Struka krwi na tratwie podniecia ryby. Biay i lnicy brzuch rekina otar si o burt.
W takiej chwili rekin, rozjuszony zapachem krwi, moe jednym kapniciem paszczy przeci
stalow blach. Ma szczki w dolnej czci ciaa, wic musi obraca si przy jedzeniu na
grzbiet. Poniewa jednak jest aroczny i ma saby wzrok, kiedy si przewraca brzuchem do
gry, taranuje wszystko, co napotyka na drodze. Mam wraenie, e rekin chcia uderzy w
tratw. Przeraony, rzuciem mu epek mewy i widziaem, jak w odlegoci kilku
centymetrw od tratwy zwierzta tocz straszliw walk o ptasi gwk, mniejsz od jajka.
Najpierw chciaem mew oskuba. Bya bardzo lekka i miaa takie kruche koci, e
mona je byo ama w palcach. Prbowaem wyrywa pira, ale tkwiy tak mocno w skrze,

delikatnej i biaej, e ciao odrywao si wraz z zakrwawionym pierzem. Czarna i lepka ma


w rku budzia odraz.
atwo powiedzie, e po piciu dniach godowania czowiek zje wszystko. Choby
jednak nie wiem jak by godny, zawsze bdzie czu wstrt na widok tego zlepku pir oraz
ciepej krwi cuchncego mocno surow ryb i wierzbem.
Z pocztku staraem si skuba mew dokadnie, wedug jakiej metody. Nie wziem
jednak pod uwag delikatnoci jej skry. Gdy wyrywaem pira, zacza mi si rozpada w
rkach. Opukaem j wewntrz tratwy. Wypatroszyem jednym ruchem, a widok rowych
kiszek i innych sinych wntrznoci przyprawi mnie o skurcz odka. Woyem do ust
odrobin udka, ale nie mogem go przekn. Byo to proste. Zdawao mi si, e poykam
ab. Nie mogc opanowa odrazy, wypluem kawaek, ktry miaem w ustach, i zastygem w
bezruchu z tym odraajcym ochapem pir i zakrwawionych koci w doni.
Najpierw przyszo mi do gowy, e to, czego nie zjem, moe suy za przynt. Nie
miaem jednak adnego sprztu do poowu ryb. eby chocia szpilka, kawaek drutu. Ale nie
miaem nic poza kluczami, zegarkiem, piercionkiem i trzema pocztwkami kupionymi w
Mobile.
Pomylaem o pasku. Przyszo mi do gowy, e mgbym przerobi sprzczk na
haczyk. Moje wysiki byy jednak daremne. Nie sposb byo zrobi haczyka z klamerki.
Zapada noc i ryby, rozjuszone woni krwi, skakay dookoa tratwy. Gdy ciemnio si
cakowicie, wyrzuciem do morza resztki mewy i pooyem si, eby umrze. Przygotowujc
wioso do uoenia si, syszaem odgosy zawzitej walki zwierzt o kostki, ktrych nie
mogem zje.
Myl, e tej nocy powinienem by umrze z rozpaczy i wyczerpania. Od pierwszych
godzin zerwa si silny wiatr. Tratwa podrygiwaa, a ja, nie pomylawszy nawet o tym, eby
przywiza si linkami, leaem wycieczony w wodzie, z nogami i gow na powierzchni.
Po pnocy wydarzyo si co nowego: wzeszed ksiyc. Po raz pierwszy od dnia
wypadku. W jego sinej powiacie niebo przybrao widmowy wygld. Tej nocy Jaime
Manjerres nie przyszed. Byem sam, zaamany, zdany na ask losu na dnie tratwy.
A jednak ilekro upadaem na duchu, dziao si co, co budzio we mnie nadziej. Tej
nocy by to odblask ksiyca na falach. Morze byo rozkoysane i zdawao mi si, e na
kadej fali widz wiata statku. Dwie doby temu straciem ju wszelk nadziej na spotkanie
statku. A mimo to przez ca noc rozjanion ksiycow powiat - moj szst noc na
morzu - rozpaczliwie lustrowaem widnokrg prawie z takim samym nateniem i wiar jak
pierwszej nocy. Gdybym dzisiaj znalaz si w tej samej sytuacji, umarbym chyba z rozpaczy:

wiem teraz, e tras, po ktrej suna tratwa, nie pywaj adne statki.
Byem martwy
Nie pamitam witu dnia szstego. Mam tylko mgliste wyobraenie, e cay ranek
przeleaem na dnie tratwy, zawieszony midzy yciem a mierci. Mylaem o swojej
rodzinie i widziaem j tak, jaka bya - o czym mi teraz opowiedziano - w dniach po moim
znikniciu. Nie zaskoczya mnie wiadomo, e odprawiono za mnie egzekwie. W ten szsty
ranek morskiej samotnoci wyobraaem sobie, e wszystko tak si wanie odbywa.
Wiedziaem, e powiadomiono rodzin o moim znikniciu. Czuem, e zaniechano
poszukiwa i uznano mnie za zmarego, bo samoloty wicej si ju nie pokazay. Cay czas
prbowaem si broni. Znajdowaem zawsze sposb na przetrwanie, jaki punkt oparcia,
choby najbardziej bahy, aby nie traci nadziei. Ale szstego dnia niczego si ju nie
spodziewaem. Leaem na tratwie martwy.
Po poudniu na myl, e zaraz bdzie pita i znowu pojawi si rekiny, uczyniem
rozpaczliwy wysiek, by si podnie i przywiza do tratwy. Przed dwoma laty w Cartagenie
widziaem na play szcztki czowieka rozszarpanego przez rekiny. Nie chciaem tak umiera.
Nie chciaem by rozerwany na kawaki pord awicy nienasyconych ryb.
Zbliaa si pita. Rekiny, punktualne, ju kryy wok tratwy. Podniosem si z
trudem, eby rozplta linki. Popoudnie byo chodne. Morze spokojne. Poczuem si troch
raniej. Nagle zobaczyem siedem mew z poprzedniego dnia i ich widok doda mi nowej
chci do ycia. W tej chwili zjadbym byle co. Dokucza mi gd. Najgorszy jednak by bl
garda i szczk, stwardniaych z bezczynnoci. Musiaem co u. Chciaem oderwa skrawek
gumy z pantofli, ale nie miaem czym. I wtedy przypomniaem sobie o pocztwkach ze
sklepu w Mobile.
Tkwiy w jednej kieszeni spodni, prawie zupenie zniszczone przez wod. Podarem
je, woyem do ust i zaczem u. Byo to co cudownego: poczuem lekk ulg w gardle, a
lina napyna mi do ust. Gryzem powoli, jakby to bya guma do ucia. Po pierwszym ksie
bolay mnie szczki. Ale potem, w miar jak uem pocztwki, ktre nie wiedzie czemu
nosiem przy sobie od chwili, gdy poszedem z Mary Address na zakupy, poczuem si
silniejszy i pewniejszy siebie. Pomylaem, e byoby marnotrawstwem wyrzuci je do
morza. Czuem, jak do odka spywa drobna papierowa papka, i od tej chwili miaem
wraenie, e si uratuj, e nie rozszarpi mnie rekiny.
Jak smakuj buty?
Ulga, jak mi przyniosy te kartki, pobudzia wyobrani, wic zaczem szuka
jeszcze czego do zjedzenia. Gdybym mia n, pocibym buty na kawaki i ubym pasemka

kauczuku. W zasigu rki to wanie najbardziej ncio. Prbowaem podway kluczami


czyst i bia podeszw. Moje wysiki byy jednak daremne. Nie sposb byo oderwa
kauczuku, mocno zespolonego z ptnem.
Zrozpaczony gryzem pasek od spodni, a rozbolay mnie zby. Nie mogem oderwa
ani ksa. Musiaem wyglda jak dzikie zwierz, kiedy tak prbowaem odgry zbami
kawaek buta, pasa i koszuli. Wieczorem zdjem ubranie, byo cae mokre. Zostaem w
kpielwkach. Nie wiem, czy naley to przypisa pocztwkom, ale prawie natychmiast
zasnem. Tej sidmej nocy - moe dlatego, e ju si przyzwyczaiem do niewygody na
tratwie, a moe byem wyczerpany siedmioma bezsennymi nocami - przez kilka godzin
spaem gbokim snem. Czasami budzia mnie fala: podrywaem si wystraszony, czujc, e
spycha mnie do wody- Ale prawie natychmiast znowu zasypiaem.
witao, zaczyna si mj sidmy dzie na morzu. Nie wiem, dlaczego byem pewny,
e nie jest to dzie ostatni. Morze byo spokojne i zamglone, a kiedy pokazao si soce,
mniej wicej o smej, czuem si pokrzepiony dobrym snem ostatniej nocy. Koo tratwy, pod
niskim i oowianym niebem, przeleciao siedem mew.
Przed dwoma dniami ucieszyem si ogromnie z ich obecnoci. Teraz, kiedy
zobaczyem je po raz trzeci, po dwch kolejnych dniach, oblecia mnie strach. Siedem
zabkanych mew, przemkno mi przez gow. Mylaem o tym z rozpacz. Kady
marynarz wie, e czasami stadko mew gubi si na morzu i bka si potem wiele dni, a
napotka statek, ktry wskae drog do portu. By moe mewy, jakie widziaem w cigu tych
trzech dni, byy codziennie tymi samymi zagubionymi. Znaczyoby to, e tratwa coraz
bardziej oddala si od ldu.

ROZDZIA VIII
Walka z rekinami o ryb
Myl, e w cigu tych siedmiu dni zamiast przyblia si, coraz bardziej oddalam si
od ldu, zabia we mnie ch walki. Ale gdy stajemy oko w oko ze mierci, budzi si
instynkt przetrwania. Z wielu powodw dzie ten - mj sidmy dzie - rni. si od
poprzednich: morze byo spokojne i ciemne, soce grzao skr, byo ciepo i pogodnie, a
lekka bryza agodnie popychaa tratw i przynosia pewn ulg poparzonemu ciau.
Take ryby byy inne. Od witu towarzyszyy tratwie. Pyny tu pod powierzchni.
Widziaem je wyranie: niebieskie, brunatne i czerwone. Byy we wszystkich kolorach. Miay
rne ksztaty i wielko. Zdawao si, e otoczona przez nie tratwa unosi si po powierzchni
akwarium.
Nie wiem, czy po siedmiu dniach dryfowania o pustym odku czowiek
przyzwyczaja si do takiego ycia. Myl, e tak. Wczorajsza rozpacz ustpia miejsca ospaej
i niedorzecznej rezygnacji.
Byem pewny, e wszystko si odmienio, e niebo i morze nie s ju wrogie, a
towarzyszce mi ryby, stare znajome od siedmiu dni, s wobec mnie usposobione przyjanie.
Tego ranka nie mylaem ju, e dokdkolwiek dotr. Byem pewny, e tratwa
znalaza si w strefie, ktr omijaj statki, gdzie gubi si nawet mewy.
Ale mylaem rwnie, e po siedmiu dniach dryfowania przywykn wreszcie do
morza, do tego niewesoego trybu ycia, bez wysilania fantazji, aby przetrwa. W kocu
wytrzymaem ju tydzie na przekr wszystkim przeciwnociom. Dlaczego nie miabym y
tak, na tratwie, bez koca? Ryby pyway po powierzchni, morze byo czyste i ciche. Dookoa
byo tyle piknych i nccych stworze, i zdawao mi si, e mgbym je chwyta goymi
rkoma. W zasigu wzroku nie byo adnego rekina. Ufnie woyem do do wody i
prbowaem zapa okrg ryb, jaskrawo niebiesk, nie dusz ni dwadziecia
centymetrw. Jakbym rzuci kamie. Wszystkie ryby byskawicznie si pogryy. Ukryy si
pod wod, w jedne; sekundzie spienion. Potem z wolna zaczy wypywa na powierzchni.
Pomylaem, e musz by bardziej przebiegy, jeli chc co zapa. Pod wod do
nie ma tej siy ani zwinnoci. Upatrywaem sobie jak ryb. Prbowaem j schwyci. I
rzeczywicie chwytaem. Ale czuem, jak mi si wylizguje z doni z zaskakujc szybkoci i
zrcznoci. Cierpliwie, bez popiechu staraem si zapa cho jedn ryb. Nie mylaem o
rekinie, ktry by moe kry gdzie tutaj w gbinie, czyhajc, a zanurz rk po okie, by
oderwa j jednym pewnym szarpniciem swych zbw. Mina dziesita, a ja wci byem

zajty poowem. Ale nic z tego. Gryzy mnie w palce, z pocztku agodnie, jakby prboway
przynty. Potem silniej. Jaka pmetrowa ryba rozdrapaa mi skr na kciuku. Dopiero wtedy
zauwayem, e i ukszenia innych ryb nie byy niewinne. Na wszystkich palcach miaem
drobne, krwawice zadrapania.
Rekin na tratwie!
Nie wiem, czy to z powodu krwi, ale wkrtce zakbio si wok tratwy od rekinw.
Nigdy nie widziaem ich tyle. Nigdy nie day takiego popisu swojej krwioerczoci. Skakay
obok tratwy jak delfiny, uganiajc si za rybami i poerajc je. Przeraony usiadem na
rodku tratwy i przygldaem si tej rzezi.
Stao si to tak nagle, e nie zauwayem, kiedy jaki rekin wyskoczy z wody, mocno
uderzy petw ogonow, a rozchwiana tratwa pograa si w byszczcej pianie. W lnieniu
fali, ktra rozbia si o burt, dostrzegem metaliczny bysk. Instynktownie zapaem wioso i
zaczem wymierza miertelne ciosy: byem przekonany, e do tratwy wpad rekin, ale w tej
samej chwili zobaczyem olbrzymi petw obok tratwy i zrozumiaem wszystko.
cigana przez rekina ryba, byszczca i zielona, duga na blisko p metra, wskoczya
do rodka. Ze wszystkich si wymierzyem wiosem pierwszy cios w gow.
Nieatwo jest zabi ryb na tratwie. Przy kadym uderzeniu tratwa chwieje si; grozi
wywrotk. Chwila bya straszliwie niebezpieczna. Potrzebowaem wszystkich swoich si i
caej przytomnoci umysu. Gdybym zacz teraz tuc wiosem bez opamitania, tratwa
mogaby si wywrci. Wpadbym do wody penej wygodniaych rekinw. Ale gdybym nie
trafi, zdobycz umknaby. Znalazem si midzy yciem i mierci. Albo skocz w paszczy
rekina, albo bd mia cztery funty wieej ryby na zaspokojenie siedmiodniowego godu.
Mocno oparem si o burt i wymierzyem drugi cios. Czuem, jak drzewce wchodzi w
kocisty eb ryby. Tratwa zachybotaa si. Rekiny zakbiy si pod dnem. Przywarem jednak
mocno do burty. Kiedy tratwa odzyskaa rwnowag, ryba w rodku jeszcze ya. Zdychajca
ryba moe skoczy dalej i wyej ni kiedykolwiek. Wiedziaem, e trzecie uderzenie musi
by celne, bo inaczej strac zdobycz.
Jednym susem siadem na pododze; w ten sposb miaem wiksze szanse
pochwycenia jej. Gdyby zasza potrzeba, pomgbym sobie pitami, kolanami albo zbami.
W przekonaniu, e nie wolno mi chybi, bo cae moje ycie zaley od tego uderzenia, ze
wszystkich si zamachnem si wiosem. Zwierz znieruchomiao od ciosu, a struka ciemnej
krwi zabarwia wod w tratwie.
Ja sam poczuem zapach krwi. Wyczuy j take rekiny.
I dopiero teraz, gdy ju miaem cztery funty ryby, ogarn mnie niepohamowany

strach: drapieniki rozjuszone woni krwi z caych si uderzay o dno. Tratwa chwiaa si.
Wiedziaem, e lada moment moe si wywrci. Bya to kwestia sekund. Byskawicznie
zostabym rozszarpany przez trzy rzdy stalowych zbw, jakie rekiny maj w kadej
szczce.
A jednak gd by silniejszy od wszystkiego. cisnem ryb nogami i balansujc
ciaem staraem si przywrci tratwie rwnowag po kadym nowym ataku bestii. Trwao to
wiele minut. Gdy tylko przestawaa si koysa, wylewaem ze rodka zakrwawion wod.
Stopniowo oczyciem j i rekiny uspokoiy si. Musiaem si jednak mie na bacznoci,
straszliwa petwa - rekina lub jakiego innego drapienika - najwiksza, jak w yciu
widziaem, sterczaa przeszo metr nad wod. Bestia pywaa spokojnie, ale wiedziaem, e
gdyby znowu poczua zapach krwi, jednym uderzeniem wywrciaby tratw. Z wielk
ostronoci zabraem si do patroszenia mojej ryby.
Pmetrowe zwierz chroni twardy pancerz z usek. Kiedy je prbowaem oderwa,
czuem, e przywieraj do ciaa, jakby byy ze stali. Nie miaem nic do krojenia. Prbowaem
podway uski kluczami, ale nie udawao mi si nawet ich poruszy. I wtedy spostrzegem,
e jest to ryba, jakiej nigdy jeszcze nie widziaem: bya caa ciemnozielona i caa okryta
usk. Od dziecistwa czyem kolor zielony z trucizn. Brzmi to nieprawdopodobnie, ale
przez chwil - cho odek skurczy si bolenie na sam myl o ksie wieej ryby zawahaem si, czy to dziwne stworzenie nie jest przypadkiem trujce.
Moje biedne ciao
Gd mona znie tylko wwczas, gdy nie ma nadziei na zdobycie poywienia.
Nigdy nie dawa mi si we znaki w sposb rwnie bezwzgldny jak tego ranka, gdy siedzc
na dnie tratwy, prbowaem rozerwa kluczami zielone i lnice ciao.
Po paru minutach zrozumiaem, e musz postpowa brutalniej, jeli chc zje
swoj zdobycz. Wstaem, przydeptaem rybi ogon i jeden koniec wiosa wepchnem w
skrzela. Miaa gruby i mocny pancerz. Wierciem wiosem i w kocu udao mi si je
rozerwa. Zdaem sobie spraw, e ryba jeszcze yje. Wymierzyem nowy cios w gow.
Potem prbowaem wyszarpa' twarde pytki ochraniajce skrzela i w tej chwili nie
wiedziaem, czy krew cieknca po palcach jest moja czy te ryby. Donie miaem
pokaleczone, a opuszki palcw zdarte do ywego ciaa.
Krew rozjuszya wygodniae rekiny. Trudno uwierzy, ale w tym momencie, czujc
wok siebie wcieko godnych bestii i peen wstrtu do zakrwawionego ciaa, gotw
byem cisn rekinom t ryb, jak to zrobiem z mew. Byem zaamany, bezradny wobec
tego twardego, nieprzeniknionego ciaa.

Obmacaem je starannie, szukajc sabych miejsc. Wreszcie znalazem szczelin pod


skrzelami i palcem zaczem wyciga wntrznoci. Rybie trzewia s mikkie i rozlaze.
Mwi, e jak si mocno stuknie rekina w ogon, to odek i kiszki wypadn przez pysk. W
Cartagenie widziaem rekiny powieszone za ogony, z wielk, ciemn i lepk mazi trzewi
lejc si spomidzy szczk.
Na szczcie trzewia mojej ryby byy rwnie mikkie jak u rekina. W jednej chwili
wydostaem je palcem. Bya to samica: wrd wntrznoci znalazem pcherzyk z ikr. Kiedy
bya ju cakowicie wypatroszona, po raz pierwszy wpiem si w ni zbami. Nie mogem
przegry pancerza usek. Przy drugiej prbie, odzyskawszy siy, gryzem tak rozpaczliwie,
e a poczuem bl w szczkach. Wreszcie udao mi si oderwa pierwszy ks i zaczem u
zimne i twarde miso.
uem ze wstrtem. Zawsze budzi we mnie odraz zapach surowej ryby. Ale w
smaku jest jeszcze obrzydliwsza: przypomina troch surowy owoc palmy chontaruro, z tym
e jest bardziej mda i lepka. Nikt nie zjad jeszcze caej ywej ryby. Kiedy uem to moje
pierwsze od siedmiu dni poywienie, miaem odraajc pewno, e po raz pierwszy w yciu
poeram ryb ywcem.
Pierwszy kawaek przynis mi natychmiastow ulg. U gryzem po raz drugi i znowu
zaczem przeuwa. Przed chwil mylaem, e zjem caego rekina. Po drugim ksie
poczuem si syty. Straszliwy, siedmiodniowy gd w jednej chwili przesta mi dokucza.
Czuem si znowu silny jak pierwszego dnia.
Wiem teraz, e surowa ryba zaspokaja pragnienie. Dawniej nie wiedziaem o tym,
cho zauwayem, e ryba umierzya nie tylko mj gd, ale i sucho w gardle. Byem
zadowolony i peen optymizmu. Starczy mi jeszcze jedzenia na dugo, bo odgryzem tylko
dwa ksy z tego pmetrowego zwierzcia.
Postanowiem owin je koszul i pooy na dnie tratwy, eby zachowao wieo.
Przedtem jednak naleao je opuka. W roztargnieniu zapaem ryb za ogon i zanurzyem w
wodzie koo tratwy. Midzy uskami zauwayem zakrzep krew. Naleao j wyszorowa.
Nierozwanie zanurzyem ryb jeszcze raz. I wanie wtedy poczuem uderzenie i gwatowne
kapnicie rekiniej paszczy. Ze wszystkich si cisnem rybi ogon. Szarpnicie bestii
przewrcio mnie. Uderzyem si o krawd tratwy, ale nie wypuciem jedzenia. Broniem
si jak dzikie zwierz. Nie mylaem w tym uamku sekundy, e nowe szarpnicie moe
wyrwa mi rk ze stawu. Pocignem jeszcze raz z caych si, ale ju nie miaem nic w
doniach. Rekin porwa moj zdobycz. Wcieky, oszalay z rozpaczy i gniewu, chwyciem
wioso i wymierzyem straszliwy cios w eb rekina, kiedy znowu zjawi si koo tratwy.

Bestia podskoczya. Wrcia rozwcieczona i jednym kapniciem szczk, suchym i


gwatownym, przeamaa i pokna powk wiosa.

ROZDZIA IX
Kolor wody zaczyna si zmienia
Zrozpaczony i wcieky uderzyem poamanym wiosem w wod. Musiaem zemci
si na rekinach za to, e pozbawiy mnie jedynego poywienia, jakie miaem. Zbliaa si
pita po poudniu mojego sidmego dnia na morzu. Za chwil rekiny nadpyn ca mas.
Czuem si silniejszy dziki dwm przeknitym ksom, a gniew spowodowany utrat reszty
ryby doda mi dziwnej otuchy do walki. Miaem jeszcze na tratwie dwa wiosa. Przyszo mi
do gowy zastpi wioso poamane przez rekina jakim innym, nadajcym si do dalszej
walki, ale instynkt przetrwania okaza si silniejszy od zoci: pomylaem, e mgbym
straci pozostae wiosa, a nie wiadomo, kiedy si jeszcze przydadz.
Wieczr nie rni si od dotychczasowych. Ale noc bya ciemniejsza. Morze si
burzyo. Zbierao si na deszcz. Mylc, e lada moment bd mia wod do picia, zdjem
pantofle i koszul, eby mie jej gdzie naapa. Bya to, jak si mwi na ldzie, noc pod
psem. Na morzu naleaoby chyba powiedzie noc pod rekinem.
Przed dziesit powia silny wiatr. Staraem si wytrzyma jako na dnie tratwy, ale
byo to niemoliwe. Chd przenika do szpiku koci. Musiaem znowu naoy koszul i buty
i pogodzi si z myl, e deszcz zaskoczy mnie i nie bd mia w co naapa wody. Kiwao
bardziej ni w poudnie 28 lutego, w dzie wypadku. Tratwa przypominaa upink na
rozkoysanym i brudnym morzu. Nie mogem zasn. Zanurzyem si w wodzie po szyj, bo
wiatr by coraz zimniejszy. Dygotaem. W pewnej chwili pomylaem, e duej nie znios
tego zimna, i zaczem si gimnastykowa, aby cho troch si rozgrza. Nie wychodzio mi
to. Czuem si bardzo osabiony. Musiaem si mocno trzyma krawdzi tratwy, eby
wysokie fale nie zmyy mnie. Oparem gow o wioso zniszczone przez rekina. Pozostae
leay na dnie.
Przed pnoc wichura wzmoga si, niebo zwaro, byo ciemnoszare, a powietrze
przesycone wilgoci, lecz nie spada ani kropla deszczu. Kilka minut po pnocy olbrzymia
fala - rwnie wielka jak ta, ktra zmiota nas z niszczyciela - uniosa tratw jak upink,
wspia si prostopadle i w uamku sekundy obrcia j do gry dnem.
Zdaem sobie spraw ze wszystkiego ju w wodzie, kiedy wypywaem na
powierzchni; jak w dniu wypadku. Zamachaem rozpaczliwie rkoma, wynurzyem si i
zamarem z przeraenia: tratwy nie byo. Zobaczyem nad gow wielkie czarne fale i
przypomnia mi si Luis Rengifo, silny mczyzna i dobry pywak, ktry nie by w stanie
pokona dwch metrw dzielcych go od tratwy. Straciem orientacj i szukaem tratwy nie z

tej strony. Lekka, uderzona falami, wynurzya si za mn w odlegoci okoo metra.


Osignem j dwoma ruchami ramion. Dwa wymachy wykonuje si w cigu dwch sekund;
te dwie sekundy trway jednak wieczno. Byem tak wystraszony, e jednym susem
znalazem si na dnie tratwy, cay mokry i zdyszany. Serce walio mi jak mot i nie mogem
zapa tchu.
Pod dobr gwiazd
Nie mogem narzeka na los. Gdyby wywrotka miaa miejsce o pitej po poudniu,
rozszarpayby mnie rekiny. O pnocy jednak zwierzta odpoczywaj. Zwaszcza gdy morze
jest niespokojne.
Kiedy si znowu znalazem na tratwie, trzymaem mocno w doni wioso zniszczone
przez rekina. Stao si to tak nagle, e wszystkie moje odruchy byy instynktowne. Dopiero
pniej przypomniaem sobie, e gdy spadaem do wody, wioso uderzyo mnie w gow i
zapaem je przed zanurzeniem si. Byo to teraz jedyne wioso na tratwie. Dwa inne zostay
w morzu.
eby nie straci chocia tej resztki poamanego przez rekiny drga, przywizaem go
mocno do jednej z lunych linek siatki. Morze dalej kipiao. Tym razem miaem szczcie.
Gdyby jednak tratwa wywrcia si po raz drugi, kto wie, czy udaoby mi si j zapa.
Mylc o tym rozpiem pasek i silnie przywizaem si do siatki.
Tratwa taczya na mtnym i wzburzonym morzu, ale ja czuem si bezpiecznie,
przywizany paskiem do siatki. Wioso rwnie byo zabezpieczone. Starajc si nie dopuci
do nowej wywrotki, mylaem, e niewiele brakowao, a stracibym koszul i pantofle. Gdyby
nie to zimno, leayby w czasie wywrotki luzem i razem z wiosami poszyby na dno. Jest
czym normalnym, e na wzburzonym morzu tratwa wywraca si do gry dnem. Jest caa z
korka obcignitego nieprzemakaln tkanin w kolorze biaym. Podoga nie jest jednak staa,
lecz zwisa z korkowej ramy jak kosz. Tratwa moe si wywrci, ale podoga natychmiast
wraca do normalnego pooenia. Jedynym niebezpieczestwem jest wypadnicie z tratwy.
Dlatego mylaem, e dopki jestem przywizany, moe si wywraca choby tysic razy i
nie wypadn z niej.
Bya to prawda, ale jednego nie przewidziaem: w kwadrans po pierwszej wywrotce
tratwa pokazowo przewrcia si drugi raz. Najpierw wydao mi si, e zawisem w zimnym i
wilgotnym powietrzu smagany wiatrem. Ujrzaem przed sob otcha i wiedziaem ju, na
ktr stron tratwa przekoziokuje. Prbowaem pchn j w przeciwnym kierunku,
przywrci rwnowag, ale przeszkadza mi w tym mocny, skrzany pas przywizany do
siatki. W jednej chwili zrozumiaem, co si dzieje: miaem wywrotk. Znalazem si pod

dnem tratwy, mocno uczepiony burty. Dusiem si i na prno szukaem rkoma sprzczki
paska, aby go rozpi.
Rozpaczliwie, starajc si jednak nie traci zimnej krwi, prbowaem otworzy
klamr. Wiedziaem, e nie mam wiele czasu: w dobrej formie mog wytrzyma pod wod
przeszo osiemdziesit sekund. Przestaem oddycha w chwili, gdy poczuem, e jestem pod
tratw. Upyno co najmniej pi sekund. Przesunem doni po brzuchu i w nieca
sekund namacaem pasek. W nastpnej sekundzie odnalazem sprzczk. Wpltaa si w
siatk tak, e musiaem podcign si jedn rk, aby j rozluni. Dugo szukaem miejsca,
gdzie mgbym si mocno chwyci. Potem podcignem si lew doni. Prawa odnalaza
sprzczk, zorientowaa si szybko i rozpia pas. Z klamr w doni zanurzyem si znowu,
nie puszczajc ani na chwil tratwy, i w uamku sekundy odczepiem si od siatki. Czuem, e
puca mi pkaj. Ostatnim wysikiem zapaem si obiema rkoma burty; trzymaem si
resztk si, nadal nie oddychajc. Mimowolnie osignem tylko to, e obciona tratwa
wywrcia si jeszcze raz. I znowu byem pod spodem.
ykaem ju wod. Spalone pragnieniem gardo pieko straszliwie. Nie zdawaem
sobie jednak z tego sprawy. Najwaniejsze to nie wypuci z rk tratwy. Udao mi si
wynurzy gow. Zaczerpnem powietrza. Byem skonany. Nie mylaem, e starczy mi si,
aby wdrapa si jeszcze przez burt. Ale natychmiast ogarno mnie przeraenie, e jestem w
wodzie, w ktrej par godzin temu roio si od rekinw. W przekonaniu, e bdzie to dzi mj
ostatni w yciu wysiek, zebraem resztki energii, zawisem na burcie i wyczerpany zwaliem
si na dno tratwy.
Nie wiem, jak dugo leaem tam na plecach, z obolaym gardem i drcymi, zdartymi
do krwi domi. Wiem tylko, e drczyy mnie jednoczenie dwie sprawy: eby moje puca
wreszcie odpoczy i eby tratwa nie wywrcia Si znowu.
Tak zaczyna si mj smy dzie na morzu. Ranek zapowiada burz. Gdyby teraz
spad deszcz, nie miabym nawet si naapa wody. Czuem, e deszcz pozwoliby mi przyj
do siebie. Ale nie spada ani kropla, mimo e wilgo wiszca w powietrzu bya jakby
zapowiedzi bliskiej ulewy. Morze o wicie byo jeszcze wzburzone. Uspokoio si po smej.
Wtedy jednak wzeszo soce, a niebo przybrao znowu intensywn bkitn barw. Zupenie
wyczerpany wychyliem si i pocignem kilka ykw morskiej wody. Wiem teraz, e jest to
wskazane dla organizmu. Wte9Y jednak nie wiedziaem o tym i sigaem po ni tylko
wwczas, gdy bl garda stawa si nie znony. Po siedmiu dniach bez wody pragnienie
dokucza inaczej: jest to przejmujcy bl w gardle, w okolicy mostka, a zwaszcza pod
obojczykami. I rozpaczliwa duszno. Sona woda przyniosa mi ulg.

Po burzy niebo jest bkitne, jak na obrazach. Przy brzegu pywaj leniwe pnie i
korzenie powyrywane przez sztorm. Mewy wylatuj znowu nad morze. Tego ranka, gdy
ustaa bryza, powierzchnia wody znowu bya metaliczna, a tratwa agodnie suna przed
siebie. Ciepy wiatr doda otuchy mojej duszy i ciau.
Dua mewa, ciemna i stara, przeleciaa nad tratw. Nie miaem ju wtpliwoci, e
jestem blisko ziemi. Mewa, ktr zapaem przed paroma dniami, bya moda. W tym wieku
potrafi lata bardzo daleko. Mona je spotka wiele mil od ldu. Ale mewa stara, dua i
cika, jak ta, ktra krya nad tratw smego dnia, nie oddala si wicej ni sto mil od
brzegu. Poczuem, e wraca mi ch do ycia. Podobnie jak w pierwszych dniach zaczem
wpatrywa si w widnokrg. Ze wszystkich stron nadlatyway mewy.
Poczuem si raniej, miaem ju towarzystwo. Nie dokucza mi gd. Czciej ni
przedtem pocigaem yk morskiej wody. Czuem, e nie jestem sam pord tego stada mew
krcych nad moj gow. Przypomniaa mi si Mary Address. Co teraz porabia?,
pomylaem, wspominajc jej gos, gdy pomagaa mi tumaczy dialogi w kinie. Wanie tego
dnia - jedynego, w ktrym bez adnego specjalnego powodu, tylko dlatego, e na niebie byo
peno mew, przypomniaem sobie Mary Address - bya na mszy za spokj mej duszy w
katolickim kociele w Mobile. Msz t - jak napisaa mi Mary do Cartageny - odprawiono
smego dnia po moim znikniciu. Za spokj mojej duszy. I myl, e take za spokj mego
ciaa, bo tego ranka, kiedy wspominaem Mary Address, a ona suchaa mszy w Mobile,
ogarno mnie uczucie szczcia na widok mew zapowiadajcych bliski ld.
Prawie cay dzie siedziaem na brzegu tratwy i lustrowaem widnokrg. Dzie by
zadziwiajco przejrzysty. Byem pewny, e dostrzegbym ld nawet z odlegoci
pidziesiciu mil. Tratwa nabraa prdkoci, jakiej nie nadaliby jej dwaj wiolarze. Pyna
prosto przed siebie po gadkiej i bkitnej powierzchni, jakby popychana motorem.
Po siedmiu dniach na tratwie czowiek potrafi zauway najdrobniejsz zmian koloru
wody. Sidmego marca, o trzeciej trzydzieci po poudniu, spostrzegem, e tratwa wpyna
na obszar, gdzie woda nie jest ju granatowa, lecz ciemnozielona. W pewnej chwili wyranie
widziaem granic: po jednej stronie granatowa tafla wody, jak ogldaem przez siedem dni,
po drugiej zielonkawa i jakby bardziej zawiesista. Na niebie roio si od krcych nisko
mew. Czuem nad gow silny opot ich skrzyde. Byy to nieomylne znaki: zmiana barwy
wody i obfito mew mwiy mi, e tej nocy musz czuwa, by gotowy w kadej chwili
odkry pierwsze wiata brzegu.

ROZDZIA X
Stracone nadzieje... a do mierci
Nie musiaem si zmusza do spania tej smej nocy na morzu. Stara mewa przysiada
na brzegu tratwy o dziesitej i nie opucia jej przez reszt nocy. Leaem na jedynym wiole,
jakie mi zostao: na tym kawaku potrzaskanym przez rekina. Noc bya spokojna, a tratwa
suna prosto do jakiego celu. Dokd pyn?, pytaem siebie, wnoszc ze wszystkich
znakw - koloru wody i starej mewy - e ju jutro stan na ldzie. Nie miaem najmniejszego
pojcia, dokd zmierza tratwa popychana wiatrem. Nie byem pewny, czy zachowuj
pocztkowy kurs. Gdyby pyna w stron, gdzie znikny samoloty, moliwe, e dotarbym
do Kolumbii. Bez kompasu nie sposb byo jednak cokolwiek powiedzie. Gdyby pyna
prosto

na

poudnie,

dobibym

do

kolumbijskich

brzegw

Morza

Karaibskiego.

Prawdopodobne jest jednak i to, e poda na pnoc. Dlatego nie miaem najmniejszego
pojcia o wasnej POZYCJI.
Przed pnoc, kiedy ju zacz mnie morzy sen, stara mewa zbliya si i dziobna
mnie raz i drugi w gow. Nie czynia mi krzywdy. Uderzaa dziobem agodnie, nie zadajc
blu owosionej skrze. Jakby mnie askotaa. Przypomnia mi si ogniomistrz z niszczyciela,
ten ktry mwi, e nie godzi si marynarzowi zabija mewy, poczuem wyrzuty sumienia z
powodu maej mewy, ktr niepotrzebnie umierciem.
A do witu lustrowaem widnokrg. Tej nocy nie czuem chodu. Nie mogem jednak
wypatrzy adnych wiate. Ani ladw brzegu. Tratwa suna po widnym spokojnym morzu,
a wok mnie iskrzyy si tylko gwiazdy. Kiedy leaem spokojnie, mewa zdawaa si
drzema. Opuszczaa epek i nieruchomiaa, przycupnita na brzegu. Ilekro poruszaem si,
podskakiwaa i dziobaa mnie w gow.
O wicie zmieniem pozycj. Miaem teraz mew w nogach.
Czuem, jak mi dziobie pantofle. Pniej poczuem, jak przesuwa si z boku.
Znieruchomiaem. Mewa rwnie przestaa si porusza. Potem usadowia si przy mojej
gowie, rwnie nieruchomej. Ale gdy tylko poruszaem ni, zaczynaa mnie dzioba we
wosy. Wygldao to na zabaw. Wielokrotnie zmieniaem pozycj. Mewa zawsze zajmowaa
miejsce przy gowie. Nad ranem, bez zachowywania czujnoci, wycignem rk i zapaem
mew za szyj.
Nie chciaem jej zabija. Dowiadczenie z poprzedni mew mwio mi, e byaby to
ofiara daremna. Dokucza mi gd, ale nie mylaem wcale umierza go misem tego
przyjaznego stworzenia, ktre spdzio przy mnie ca noc, nie czynic mi krzywdy. Kiedy j

schwyciem, rozpostara skrzyda i gwatownym ruchem prbowaa si uwolni.


Byskawicznie zaoyem mewie skrzyda, by j obezwadni. Wtedy podniosa epek i w
porannym wietle zobaczyem jej oczy, przezroczyste i wylknione. Gdybym nawet mia
kiedy zamiar j umierci, po ujrzeniu tych wielkich i smutnych oczu musiabym si
rozmyli.
Soce wzeszo wczenie, tak ostre, e ju po sidmej powietrze zaczo wrze.
Leaem dalej na tratwie, mocno trzymajc mew. Morze byo wci zielonkawe i zawiesiste,
jak wczoraj, ale nigdzie ani ladu ziemi. Byo duszno. I wtedy wypuciem mego winia,
ktry potrzsn epkiem i pomkn ku niebu. W chwil potem przyczy si do jakiego
stadka.
Tego ranka - ju smego na morzu - soce prayo dokuczliwiej ni w dniach
poprzednich. Staraem si chroni klatk piersiow, cae plecy miaem w pcherzach.
Musiaem odoy wioso, o ktre si opieraem, i zanurzy w wodzie, bo nie mogem duej
znie dotyku drewna. Miaem spalone barki i ramiona. Nie mogem nawet dotkn skry
palcami, gdy parzyy jak rozpalone do biaoci wgle. Pieky mnie oczy. Na niczym nie
mogem zatrzyma wzroku, bo natychmiast pojawiay si w powietrzu jaskrawe, olepiajce
krgi. Nie zdawaem sobie dotychczas sprawy, w jakim opakanym stanie si znajduj. Byem
bliski mierci, cay pokryty jtrzcymi si od soca i wody ranami. Bez trudu zdzieraem z
ramion dugie paty skry. Pod ni bya czerwona i gadka powierzchnia. W chwil potem
czuem, jak odarte miejsce dry bolenie, a krew sczy si przez pory.
Nie zauwayem, e mam brod. Nie goliem si jedenacie dni. Gsty zarost zakrywa
mi szyj, ale nie mogem go dotyka, gdy straszliwie bolaa mnie poparzona skra. Myl o
wasnej wyniszczonej twarzy, o ciele pokrytym pcherzami przypomniaa mi, jak wiele
wycierpiaem w tych dniach samotnoci i rozpaczy. I znowu poczuem si zaamany. Nigdzie
ani ladu ziemi. Byo poudnie i straciem ju nadziej na dotarcie do ldu. Choby tratwa
pyna nie wiem jak szybko, nie osignie brzegu przed zapadniciem nocy, skoro nie
pojawiy si dotd z adnej strony zarysy ldu.
Chc umrze
Rado ostatnich dwunastu godzin w jednej minucie prysa bez ladu. Siy opuciy
mnie. Pozbyem si wszystkich zmartwie. Po raz pierwszy od dziewiciu dni wycignem
si na brzuchu, wystawiwszy spalone plecy na soce. Nie miaem litoci dla wasnego ciaa.
Wiedziaem, e udusibym si przed zapadniciem zmroku, gdybym lea tak duej.
Jest taka chwila, kiedy nie czuje si ju blu. Wraliwo znika, a rozsdek tpieje, a
zatraci si poczucie czasu i miejsca. Lec na brzuchu, z rkoma pod brod i z brod na

rkach, czuem najpierw bezlitosne ukszenia soca. Widziaem przez wiele godzin
powietrze pene jaskrawych punktw. W kocu zamknem oczy, wyczerpany, ale wtedy
soce nie nkao ju ciaa. Nie czuem ani godu, ani pragnienia. Niczego nie czuem poza
cakowit obojtnoci wobec ycia i mierci. Mylaem, e konam. I myl ta wypenia mnie
dziwn i mroczn nadziej.
Kiedy otworzyem oczy, znowu byem w Mobile. Byo gorco i duszno, wic
poszedem z kolegami z niszczyciela oraz ydem Masseyem Nasserem, subiektem ze sklepu
w Mobile, gdzie kupowalimy odzie, zabawi si na wolnym powietrzu. To wanie on da
mi pocztwki. W cigu tych omiu miesicy, gdy trwa remont okrtu, Massey Nasser z
powiceniem realizowa zamwienia kolumbijskich marynarzy, a my w dowd wdzicznoci
robilimy zakupy tylko u niego. Mwi poprawnie po hiszpasku, cho - jak nas zapewnia nie by nigdy w kraju, gdzie by uywano tego jzyka.
Tego dnia, jak w kad sobot, siedzielimy w kawiarni pod goym niebem, gdzie
bywali tylko ydzi i kolumbijscy marynarze. Na podium z desek taczya ta sama
dziewczyna, ktr widzielimy co sobota. Miaa goy brzuch i twarz osonit welonem, jak
arabskie tancerki w kinie. Oklaskiwalimy j i popijalimy piwo z puszek. Najbardziej
zadowolony by Massey Nasser, ydowski subiekt z Mobile, ktry wszystkim kolumbijskim
marynarzom sprzedawa tani i eleganck odzie.
Nie wiem, jak dugo roia mi si w tym odrtwieniu zabawa w Mobile. Wiem tylko, e
nagle poderwaem si: ju zmierzchao. Wtedy zobaczyem w odlegoci mniej wicej piciu
metrw od tratwy olbrzymiego tego wia o ctkowanej gowie i z nieruchomymi,
pozbawionymi wyrazu oczyma, ktrymi jak dwiema wielkimi szklanymi kulami wpatrywa
si we mnie. Pomylaem najpierw, e to przywidzenie, i wystraszony usiadem na tratwie.
Potworne zwierz, mierzce od gowy do ogona chyba ze cztery metry, zanurzyo si w
wodzie, gdy si poruszyem, i zostawio za sob smug piany. Nie wiedziaem, czy to jawa,
czy zudzenie. I dzisiaj nie odwaybym si tego rozstrzygn, cho przez par minut
widziaem, jak ty olbrzymi w pyn za tratw, wystawiwszy nad wod swj straszliwy,
poplamiony eb, jakby wzity wprost z jakiego koszmaru. Wiem tylko - bez wzgldu na to,
czy bya to jawa, czy przywidzenie - e wystarczyoby, aby lekko potrci tratw, a
przekoziokowaaby kilka razy.
Straszliwy widok obudzi we mnie dawny lk. Lk ten w jednej chwili pozwoli mi
przyj do siebie. Chwyciem resztk wiosa, usiadem na tratwie i przygotowaem si do
walki z potworem, tym lub kadym innym, ktry chciaby wywrci tratw. Zbliaa si pita.
Rekiny, punktualne jak zawsze, zaczy wypywa na powierzchni.

Spojrzaem na burt, na ktrej zaznaczaem dni, i naliczyem osiem kresek.


Przypomniaem sobie, e nie oznaczyem dnia ostatniego. Naciem kresk kluczami,
przekonany, e bdzie to ju ostatnia, i wtedy ogarna mnie wcieko i rozpacz, e trudniej
mi umrze, ni utrzyma si przy yciu. Rano byem na granicy ycia i mierci. Wybraem
mier, a jednak yem dalej, z kawakiem wiosa w doni, gotw walczy o ycie. Walczy o
to, na czym ju mi zupenie nie zaleao.
Tajemniczy korze
Pod metalicznym socem, nkany przez rozpacz i pragnienie, ktre po raz pierwszy
byo nie do wytrzymania, zobaczyem rzecz niesychan: na rodku tratwy lea, zapltany w
siatk, czerwony korze, podobny do tych, z ktrych w Boyaca otrzymuje si barwnik, a
ktrego nazwy nie pamitam. Nie wiem, od jak dawna tu tkwi. W cigu tych dziewiciu dni
nie widziaem na morzu ani dba trawy. A jednak, nie wiadomo w jaki sposb, korze
zaplta si w siatk jako jeszcze jeden nieomylny zwiastun ziemi, ktrej nigdzie nie mogem
dostrzec.
Mierzy ze trzydzieci centymetrw dugoci. Wygodniay, cho ju zbyt saby, eby
myle o godzie, beztrosko wpiem si w niego zbami. Smakowa jak krew. Wydziela gsty
i sodki sok, ktry orzewi mi gardo. Pomylaem, e ma smak trucizny. I dalej gryzem,
poeraem ten zakrzywiony kawaek patyka, a nie zostao po nim ladu.
Gdy skoczyem u, poczuem si troch lepiej. Przyszo mi do gowy, e jest to
gazka oliwna, bo przypomniaa mi si historia z Pisma witego, kiedy to Noe wypuci
gobic, a ta wrcia z gazk oliwn na znak, e wody na ziemi zaczy opada.
Pomylaem, e gazka oliwna przyniesiona przez gobic bya wanie taka jak ta, ktr
oszukaem swj dziewiciodniowy gd.
Mona cay rok wytrwa na morzu, ale nadchodzi taki dzie, kiedy nie sposb ju
wytrzyma ani godziny duej. Wczoraj mylaem, e o wicie bd ju na ldzie. Mina
doba i dalej widziaem tylko wod i niebo. Niczego si ju nie spodziewaem. Bya to moja
dziewita noc na morzu. Dziesi nocy konania, pomylaem ze strachem, pewny, e o tej
porze mj dom w dzielnicy Olaya w Bogocie wypeniony jest przyjacimi naszej rodziny.
Bya to ostatnia noc uroczystoci aobnych. Jutro rozbior otarz i z wolna zaczn
przyzwyczaja si do mojej mierci.
Nigdy a do tej nocy nie straciem do koca nadziei, e kto o mnie pamita i chce
mnie ratowa. Kiedy jednak przypomniaem sobie, e jest to dla mojej rodziny dziewita noc
aoby, ostatnia noc aobnych obrzdkw, poczuem si na morzu cakowicie zapomniany. I
pomylaem, e najlepiej byoby umrze. Pooyem si na dnie tratwy. Chciaem powiedzie

na gos: Wicej nie wstaj. Ale gos uwiz mi w gardle. Przypomniaa mi si szkoa.
Podniosem do ust medalik z Matk Bosk i zaczem si modli w mylach, jak to zapewne
czynili teraz moi bliscy w domu. I byo mi dobrze, bo wiedziaem, e umieram.

ROZDZIA XI
W dziesitym dniu nowe przywidzenie: ziemia
Dziewita noc bya najdusza. Pooyem si na tratwie, a fale agodnie uderzay o
burt. Nie byem jednak pewny wasnych odczu. Po kadym rozbiciu si fali koo mojej
gowy czuem, e katastrofa si powtarza. Mwi, e konajcy przebiegaj pamici cae
wasne ycie. Co podobnego przytrafio mi si owej nocy. Znowu byem na niszczycielu,
leaem na rufie, midzy lodwkami i grzejnikami, z Ramonem Herrer i widziaem na
wachcie Luisa Rengifo, wszystko to w gorczkowym przypomnieniu poudnia z 28 lutego.
Ilekro fala rozbijaa si o burt, czuem, jak adunek przesuwa si, jak id na dno i starajc
si wydosta na powierzchni, pyn ku grze.
Dziewi dni morskiej samotnoci, udrki, godu i pragnienia przewino si raz
jeszcze, minuta po minucie, wyranie jak na kinowym ekranie. Najpierw wypadnicie za
burt. Potem krzyki kolegw wok tratwy, potem gd, pragnienie, rekiny i wspomnienia z
Mobile, ukadajce si w jeden cig obrazw. Staraem si zabezpieczy przed
wypadniciem. Znowu widziaem siebie na rufie niszczyciela, gdy prbowaem przywiza
si, eby nie porwaa mnie fala. Zaciskaem wizy ze wszystkich si, a bolay mnie przeguby
doni, nogi w kostkach, a zwaszcza prawe kolano. I mimo tych mocno cignitych linek fala
zawsze nadpywaa i wloka mnie na dno. Kiedy odzyskaem przytomno, pynem ku
grze. Dusiem si.
Przed paroma dniami chciaem przywiza si do tratwy. Tej nocy powinienem by to
zrobi, ale nie miaem ju si podnie si i poszuka linek siatki. Nie potrafiem myle. Po
raz pierwszy nie zdawaem sobie sprawy z wasnej sytuacji. Uzna trzeba za cud, e fale nie
porway mnie tej nocy w takim stanie. Nie zauwaybym tego. Rzeczywisto mieszaa mi si
z majakami. Gdyby jaka fala wywrcia teraz tratw, mylabym moe, e jest to jeszcze
jedno przywidzenie, wydawaoby mi si, e znowu wypadam za burt niszczyciela - jak tyle
ju razy tej nocy - i w jednej sekundzie stabym si w wodzie upem rekinw od dziesiciu
dni cierpliwie wyczekujcych koo tratwy.
Znowu jednak tej nocy los mi sprzyja. Leaem bez czucia, przypominajc sobie
minuta po minucie dziewi dni bezsennoci i dopiero teraz mog stwierdzi, e byem wtedy
taki pewny siebie, jakbym si mocno przywiza do tratwy.
O wicie powia chodny wiatr. Gorczkowaem. Rozpalonym ciaem wstrzsay
dreszcze przenikajce do szpiku koci. Zaczo mi dokucza prawe kolano. Cho morska sl
nie pozwalaa zaogni si ranie, dawao o sobie zna od pierwszego dnia. Pilnowaem si, aby

go nie nadwera. Ale tej nocy, gdy wycignity na brzuchu oparem kolano o dno tratwy,
rana zacza rwa bolenie. Teraz mam podstawy sdzi, e rana ta uratowaa mi ycie.
Jakbym przez mg zacz odczuwa bolesne mienie. Z wolna odzyskiwaem wiadomo
wasnego ciaa. Wiem teraz, e przez wiele godzin mamrotaem co bez sensu, rozmawiaem
z kolegami i jadem lody z Mary Address w jakim lokalu z haaliw muzyk. Po wielu
niemoliwych do opisania godzinach poczuem, e gowa mi pka. Huczao mi w skroniach,
bolay mnie koci. Rwao w kolanie unieruchomionym przez opuchlizn. Wydawao mi si
wiksze, znacznie wiksze od reszty ciaa.
Gdy zaczo wita, zrozumiaem, e jestem na tratwie. Nie wiedziaem tylko, od jak
dawna. Z najwyszym trudem przypomniaem sobie, e wyryem na burcie dziewi kresek.
Nie pamitaem jednak, kiedy naciem ostatni. Wydawao mi si, e upyno wiele czasu
od owego wieczoru, gdy zjadem korze zapltany midzy wzy siatki. A moe by to sen?
Czuem wci w ustach sodki i gsty smak, ale kiedy zestawiaem w pamici wszystko, co
jadem, nie mogem go sobie przypomnie. Nie przyszedem jeszcze do siebie. Zjadem go w
caoci, ale czuem w odku pustk. Byem bez si.
Ile dni mino od tamtej chwili? Wiedziaem, e wita, ale nie potrafibym powiedzie,
ile nocy przeleaem bez ycia na dnie tratwy, wyczekujc mierci, jeszcze bardziej
zwodniczej ni ld. Niebo poczerwieniao, jak zawsze o zmierzchu. To bya jeszcze jedna
przyczyna tego zamieszania: nie wiedziaem, czy zaczyna si nowy dzie, czy te kolejny
wieczr.
Ziemia!
Nkany blem kolana prbowaem zmieni pozycj. Chciaem si podnie, ale nie
mogem. Czuem si tak osabiony, e nie potrafibym chyba wsta. Poruszyem wic tylko
zranion nog, uniosem si na doniach wspartych o dno i zwaliem jak dugi na plecy, z
twarz ku niebu i gow na brzegu tratwy. Niewtpliwie zaczynao wita. Spojrzaem na
zegarek. Bya czwarta. Codziennie o tej porze badaem horyzont. Straciem ju jednak
nadziej na odkrycie ldu. Wpatrywaem si w niebo, ktre z jaskrawoczerwonego stawao
si bladoniebieskie. Nadal byo chodno, czuem, e gorczkuj, a kolano rwao przejmujco.
Byo mi niedobrze, bo nie mogem umrze. Opadem z si, ale wci jeszcze yem. Myl ta
obudzia we mnie uczucie zupenego opuszczenia. Wierzyem raczej, e tej nocy ju nie
przetrzymam. A mimo to mczyem si jak dawniej, na tratwie, gdy nasta nowy dzie,
jeszcze jeden daremny dzie ze socem nie do wytrzymania i stadem rekinw wok tratwy
po pitej wieczorem.
Kiedy niebo zaczo bkitnie, spojrzaem na widnokrg. Jak wzrokiem sign

rozcigaa si spokojna i zielona woda. Ale na wprost tratwy, w porannym pmroku,


ujrzaem dugi, gsty cie. Na tle czystego nieba odcina si zarys palm kokosowych.
Ogarna mnie wcieko. Wczoraj trafiem na zabaw w Mobile. Potem zobaczyem
olbrzymiego tego wia, a w nocy byem we wasnym domu w Bogocie, w szkole La
Salle de Villavicencio i z kolegami na niszczycielu. Teraz widziaem ziemi. Gdyby
przywidziao mi si to przed czterema lub picioma dniami, szalabym z radoci. Odesabym
tratw do wszystkich diabw i rzuci si do wody, by szybciej osign brzeg.
Ale w stanie, w jakim si znajdowaem, byem ju oswojony z majakami. Palmy
kokosowe byy zbyt wyrane, eby uchodzi za prawdziwe. Czasami zdawao mi si, e s
tu koo tratwy. Innym razem widziaem je w odlegoci dwch lub trzech kilometrw.
Dlatego si nie cieszyem. Dlatego utwierdziem si tylko w moim pragnieniu mierci, nim
ostatecznie zwariuj od tych przywidze. Znowu skierowaem wzrok w niebo. Byo teraz
wysokie i bezchmurne, jaskrawobkitne.
Za kwadrans pita na horyzoncie pojawia si soneczna una. Kiedy baem si nocy,
teraz moim wrogiem kadego nowego dnia byo soce. Potnym i nieubaganym wrogiem
zjawiajcym si po to, by szarpa moj owrzodzon skr, a mnie samego doprowadza do
szau z pragnienia i godu. Przeklem soce. Przeklem dzie. Przeklem los, ktry kaza
mi dryfowa dziewi dni, zamiast umierci z godu lub rzuci na poarcie rekinom.
Kiedy znowu byo mi niewygodnie, odszukaem kawaek wiosa na dnie tratwy, eby
wycign si na nim. Nigdy nie mogem zasn na zbyt twardej poduszce. A mimo to z
niepokojem szukaem teraz kawaka poamanego przez rekiny drga, by oprze na nim gow.
Wioso leao na dnie, przymocowane do linek siatki. Odwizaem je. Uoyem
starannie pod obolaymi plecami i oparem gow o brzeg tratwy. Wtedy po raz pierwszy
zobaczyem wyranie w czerwonym socu, ktre zaczo si podnosi, dugi zielony zarys
brzegu.
Zbliaa si pita. Byo bardzo widno. Nie ulegao najmniejszej wtpliwoci, e ld
jest jaw. Wszystkie nie spenione radoci z poprzednich dni - rado na widok samolotu,
wiate statku, mew i zabarwienia wody - oyy gwatownie, gdy zobaczyem ziemi.
Gdybym zjad teraz jajecznic z dwch jaj, porcj wdliny, kaw z mlekiem i chleb pene niadanie na niszczycielu - nie czubym si rwnie silny, jak po ujrzeniu tego, co
uznaem za prawdziwy ld. Poderwaem si jednym skokiem. Widziaem przed sob wyranie
cie brzegu i zarys palm kokosowych. Nie dostrzegaem wiate. Na prawo ode mnie, w
odlegoci okoo dziesiciu kilometrw, pierwsze promienie soca owietlay metalicznym
blaskiem przybrzene skay. Oszalay z radoci chwyciem resztk wiosa i prbowaem

skierowa tratw prosto ku brzegowi.


Obliczyem, e dziel mnie od niego dwa kilometry. Miaem okaleczone donie, a
kady ruch by tortur dla plecw. Nie po to jednak wytrzymaem dziewi dni na morzu dziesi z tym, ktry si zaczyna - eby rezygnowa teraz, kiedy miaem przed sob ziemi.
Spociem si. Zimny poranny wiatr osuszy pot i spowodowa rwcy bl w kociach, ale nie
przestaem wiosowa.
Ale gdzie ley ten ld?
Nie byo to wioso do tratwy takiej jak moja. By to zwyczajny kawaek drga. Nie
nadawa si nawet jako sonda do mierzenia gbokoci wody. W cigu pierwszych paru minut
dziki zadziwiajcej sile, jakiej dodao mi podniecenie, udao mi si posun troch do
przodu. Potem jednak poczuem si znuony, uniosem na chwil wioso, przygldajc si
bujnej rolinnoci przede mn, i wtedy spostrzegem, e prd biegncy rwnolegle do brzegu
znosi tratw na skay.
Poaowaem utraconych wiose. Wiedziaem, e z jednym, caym, nie poamanym
przez rekiny, jak to, ktre trzymaem w doniach, pokonabym ten prd. Przez par chwil
mylaem, e wystarczy mi cierpliwoci, by doczeka, a tratwa zbliy si do ska. Lniy w
pierwszym porannym blasku jak gry o metalicznych iglicach. Na szczcie tak bardzo
pragnem dotkn ziemi stopami, e oddaliem od siebie t myl. Pniej dowiedziaem si,
e jest to klif przy Punta Caribana i e gdybym pozwoli si nie nurtowi, z pewnoci
roztrzaskabym si o skay.
Prbowaem zmierzy wasne siy. Musiabym pyn dwa kilometry, eby dotrze do
brzegu. W dobrej kondycji mog pokona dwa kilometry w czasie krtszym ni godzina. Nie
wiedziaem jednak, jak dugo wytrzymam w wodzie po dziesiciu dniach godowania (jeli
nie liczy kawaka ryby i korzenia), z ciaem poparzonym od soca i chorym kolanem. Bya
to mimo wszystko moja ostatnia szansa. Nie miaem czasu myle o rekinach. Puciem
wioso, zamknem oczy i rzuciem si do wody.
Kontakt z zimn wod doda mi si. Z poziomu morza nie byo wida brzegu. Gdy
tylko znalazem si w wodzie, zrozumiaem, e popeniem dwa bdy: nie zdjem koszuli i
nie zawizaem pantofli. Byo to pierwsze, co naleao zrobi przed opuszczeniem tratwy.
Staraem si utrzyma jako na powierzchni. Zdjem koszul i mocno obwizaem si ni
wok pasa. Potem zawizaem sznurowada. Dopiero wtedy zaczem pyn. Najpierw
rozpaczliwie. Potem spokojnie, czujc, jak z kadym wymachem ramion trac siy; w dodatku
przestaem widzie ziemi.
Nie posunem si nawet o pi metrw, gdy poczuem, e pka acuszek z

medalikiem Matki Boskiej. Zatrzymaem si. Udao mi si go zapa, nim pogry si w


zielonej i mtnej wodzie. Nie miaem czasu schowa go do kieszeni, wic cisnem tylko
mocno zbami.
Opadem ju zupenie z si, a mimo to wci nie widziaem brzegu. Znowu zdj mnie
strach: a moe - na pewno! - ziemia jest jeszcze jednym majakiem. Rzeka woda pozwolia
mi przyj do siebie i znowu panowaem nad wasnym ciaem, pync rozpaczliwie ku
urojonej play. Przepynem spory kawaek. Nie sposb ju byo wraca na tratw.

ROZDZIA XII
Zmartwychwstanie na dziwnej ziemi
Dopiero po kwadransie rozpaczliwych wysikw dostrzegem ziemi. Dzieli mnie od
niej jeszcze przeszo kilometr. Nie miaem ju jednak najmniejszych wtpliwoci, e nie jest
to przywidzenie. Soce zocio korony palm kokosowych. Na brzegu nie byo wiate. Nie
byo wida od strony morza adnej osady, adnej chaty. Ale by to ld stay.
Przed dwudziestoma minutami czuem si wyczerpany, ale byem pewny, e dotr.
Pynem peen otuchy, starajc si wskutek emocji nie utraci panowania nad sob. P ycia
spdziem w wodzie, lecz dopiero tego ranka dziewitego marca zrozumiaem i doceniem
umiejtno dobrego pywania. Pynem do brzegu, czujc, jak opuszczaj mnie siy. W
miar jak si posuwaem do przodu, zarys palm kokosowych stawa si coraz wyraniejszy.
Soce pokazao si, kiedy pomylaem, e mog ju dotkn dna. Sprbowaem, ale
byo jeszcze za gboko. To jasne, e nie miaem przed sob play. Nawet przy samym brzegu
byo gboko i musiaem cay czas pyn. Nie wiem dokadnie, jak dugo byem w wodzie.
Wiem tylko, e w miar jak si zbliaem do brzegu, soce coraz bardziej prayo mnie w
gow, cho nie sprawiao teraz blu, ale jedynie rozgrzewao minie. Po pierwszych paru
metrach w lodowatej wodzie pomylaem z lkiem o skurczu. Ciao rozgrzao si jednak
prdko. Potem woda nie bya ju taka zimna. Pynem strudzony, jakby wrd mgie, ale z
otuch i wiar, jakiej nie zmogy gd i pragnienie, kiedy po raz drugi szukaem gruntu.
Widziaem doskonale gste zarola w ciepym porannym socu. Pod stopami miaem
ju ziemi. To dziwne uczucie stpa po ziemi po dziesiciu dniach dryfowania.
Szybko jednak zrozumiaem, e czeka mnie jeszcze najgorsze. Byem skrajnie
wyczerpany. Nie mogem si utrzyma na nogach. Cofajca si fala gwatownie spychaa
mnie w morze. Midzy zbami trzymaem medalik Matki Boskiej. Ubranie i gumowe
pantofle ciyy okrutnie. Ale nawet w takiej straszliwej sytuacji czowiek ma poczucie
wstydu. Pomylaem, e wkrtce mog kogo spotka. I dlatego walczyem z falami w
ubraniu, cho przeszkadzao mi ono si porusza, cho czuem, e omdlewam z
wycieczenia.
Woda sigaa mi powyej pasa. Rozpaczliwym wysikiem udao mi si dotrze do
miejsca, gdzie dochodzia tylko do ud. Dalej postanowiem si czoga. Wpiem si domi i
kolanami w ziemi i podcignem do przodu. Ale na prno. Fale spychay mnie. Drobny i
ostry piach rozdrapywa skaleczone kolano. Wiedziaem, e krwawi, ale nie odczuwaem
blu. Opuszki palcw miaem zdarte do ywego ciaa. I cho czuem, jak piasek bolenie

wciska si pod paznokcie, wpiem si palcami w ziemi i prbowaem peza. Nagle raz
jeszcze ogarno mnie przeraenie: ziemia i zociste palmy zakoysay si w socu.
Pomylaem, e jestem na ruchomych piaskach, ktre mnie wcigaj.
Musiao to by jednak tylko zudzenie spowodowane wycieczeniem. Myl, e
znalazem si na ruchomych piaskach, dodaa mi przedziwnej otuchy - otuchy grozy - i wrd
blu, bez odrobiny litoci dla okaleczonych do ywego ciaa doni czogaem si spychany
przez fale. Dziesi minut potem wszystkie cierpienia, gd i dziesiciodniowe pragnienie
wezbray we mnie gwatownie. Zwaliem si skonany na ciep i tward ziemi i leaem, nie
mylc o niczym, nikomu nie dzikujc, nie cieszc si nawet, e dziki sile woli, nadziei i
nieubaganej chci ycia dotarem na t cich i nieznan pla.
lady czowieka
Pierwsze uczucie, jakiego si dowiadcza na ziemi, to cisza. Zanim czowiek zda sobie
spraw z czegokolwiek, pogra si w wielkiej ciszy. W chwil potem docieraj dalekie i
smutne uderzenia fali o brzeg. A potem szum wiatru midzy palmowymi limi potguje
wraenie, e jest si na staym ldzie. Wraenie, e si ocalao, cho nie wiadomo jeszcze, w
jakim miejscu kuli ziemskiej.
Kiedy znowu przyszedem do siebie, zaczem - wycignity na play - bada okolic.
Przyroda wygldaa dziko. Instynktownie szukaem ladw czowieka. W odlegoci mniej
wicej dwudziestu metrw od siebie zobaczyem ogrodzenie z kolczastego drutu.
Dostrzegem wsk i krt drk ze ladami zwierzt. A obok cieki skorupy po
rozupanym orzechu kokosowym. Najbardziej bahy lad ludzkiej obecnoci mia dla mnie w
tej chwili wag objawienia. Niezmiernie ucieszony przyoyem policzek do ciepego piachu i
czekaem.
Czekaem mniej wicej dziesi minut. Powoli wracay mi siy. Byo ju po szstej i
soce wisiao wysoko na niebie. Koo drki, midzy porozbijanymi skorupami leay cae
orzechy. Dowlokem si do nich, oparem o pie i cisnem kolanami gadki i zwarty owoc.
Jak przed picioma dniami w rybie, tak i teraz szukaem podliwie mikkich miejsc. Po
kadym obrocie kokosa czuem, jak w jego wntrzu bulgocze woda. Ten gboki, gardowy
odgos obudzi we mnie pragnienie. Bola mnie odek, zranione kolano krwawio, a palce,
odarte do ywego ciaa, dray w przewlekym i gbokim blu. W cigu tych dziesiciu dni
ani razu nie miaem uczucia, e oszalej. Dowiadczyem go po raz pierwszy tego ranka,
kiedy obracaem orzech, by si do niego dobra, i czuem, jak w moich doniach chlupocze
woda, wiea i nieosigalna.
Kokos ma trzy oka uoone w trjkt. Naley go jednak oczyci maczet, aby je

odnale. Miaem tylko klucze. Na prno kilkakrotnie prbowaem nimi przedrze si przez
chropowate i twarde yko. W kocu poddaem si. Z wciekoci odrzuciem owoc, w
ktrego wntrzu chlupotaa woda.
Ostatni szans bya cieka. Lece obok pozbawione miszu skorupy wskazyway,
e kto przychodzi zbiera kokosy. upiny wiadczyy, e robi to codziennie, e wspina si na
palmy, a potem oczyszcza orzechy. wiadczyy rwnie, e jestem w okolicy zamieszkanej,
bo nikt nie pokonuje wikszych odlegoci po to tylko, eby zebra troch orzechw.
Mylaem o tym, oparty o pie, kiedy usyszaem - z bardzo daleka - ujadanie psa.
Natyem uwag. Zamieniem si cay w such. W chwil potem usyszaem wyranie
metaliczny brzk czego, co zbliao si drk.
Ukazaa si ciemnoskra dziewczyna, niewiarygodnie szczupa, moda i ubrana na
biao. Niosa w rku aluminiowy garnuszek, ktrego pokrywka, le dopasowana,
pobrzkiwaa przy kadym kroku. Do jakiego kraju trafiem?, pomylaem na widok tej
zbliajcej si Murzynki w typie mieszkanki Jamajki. Przypomniay mi si wyspy San Andres
i Providencia. Przebiegem pamici wszystkie wyspy Antyli. Ta kobieta bya dla mnie
pierwsz szans, ale by moe rwnie ostatni. Czy rozumie po hiszpasku?,
zastanawiaem si, starajc si przenikn twarz dziewczyny, ktra beztrosko, nie widzc
mnie, szuraa skrzanymi pantofelkami po zakurzonej ciece. Baem si bardzo, by nie
zaprzepaci tej okazji, i dlatego przysza mi do gowy niedorzeczna myl, e gdybym
przemwi po hiszpasku, dziewczyna nie zrozumiaaby mnie i zostawia na skraju drogi.
- Hello, hello! - zawoaem udrczony.
Dziewczyna spojrzaa na mnie swymi wielkimi biaymi
I wystraszonymi oczyma.
- Help me! - krzyknem przekonany, e mnie rozumie. Zawahaa si chwil,
rozejrzaa dokoa i, przestraszona, rzucia biegiem po ciece.
Czowiek, osio i pies
Mylaem, e z alu pknie mi serce. W jednej chwili wyobraziem sobie siebie
martwego, rozszarpanego przez spy. Ale wkrtce potem znowu usyszaem psa, by coraz
bliej. Serce zaczo mi omota, w miar jak szczekanie stawao si wyraniejsze. Wsparem
si na doniach. Uniosem gow. Czekaem. Minut. Dwie. Ujadanie byo sycha coraz
bliej. Nagle zapanowaa cisza. Potem szmer fal i szum wiatru midzy palmami. Pniej, po
najduszej minucie w moim yciu, ukaza si chuderlawy kundel, a za nim osio z dwoma
koszami. Z tyu kroczy biay mczyzna, blady, w somkowym kapeluszu i spodniach
podkasanych do kostek. Na plecach mia karabin.

Gdy tylko pojawi si na zakrcie, spojrza na mnie zaskoczony. Przystan. Pies z


uniesionym sztywno ogonem podbieg i obwcha mnie. Mczyzna sta w bezruchu, milcza.
Potem zdj karabin, opar kolb o ziemi i dalej mi si przyglda.
Nie wiem, dlaczego pomylaem, e mog by gdzie na Antylach, ale nie w
Kolumbii. Cho nie byem pewny, czy mnie zrozumie, postanowiem przemwi po
hiszpasku. - Niech mi pan pomoe! - powiedziaem.
Nie odpowiedzia od razu. Wpatrywa si we mnie zagadkowo, bez drgnienia powiek,
z karabinem opartym o ziemi. Jeszcze tylko brakuje, eby mnie teraz ukatrupi,
pomylaem chodno. Pies liza mi twarz, a ja nie miaem siy go odpdzi.
- Pomocy - powtrzyem zgnbiony, zaamany, mylc, ze moe zrozumie.
- Co si stao? - zapyta z miym akcentem.
Kiedy usyszaem jego gos, zrozumiaem, e bardziej ni pragnienie, gd i rozpacz
drczya mnie ch opowiedzenia tego, co mi si przytrafio. Dawic si nieomal sowami,
wyrzuciem z siebie jednym tchem:
- Jestem Luis Alejandro Velasco, jeden z marynarzy, ktrzy 28 lutego wypadli za
burt niszczyciela Caldas Kolumbijskiej Marynarki Wojennej.
Mylaem, e wszyscy powinni byli o tym wiedzie. Mylaem, e gdy tylko podam
swoje nazwisko, mczyzna udzieli mi pomocy. On jednak nawet nie drgn. Sta w tym
samym miejscu i wpatrywa si we mnie, nie kopoczc si nawet o psa, ktry liza mi
zranione kolano.
- Jest pan marynarzem z kutra? - zapyta, majc moe na myli statki kabotaowe
przewoce winie i drb.
- Nie. Jestem z marynarki wojennej.
Dopiero wtedy mczyzna poruszy si. Zarzuci karabin z powrotem na plecy,
przesun kapelusz do tyu i rzek: Zanios drut do portu i wrc po pana. Czuem, e
okazja znowu wymyka mi si z rk. Na pewno pan wrci?, zapytaem bagalnym gosem.
Odpowiedzia, e tak. e wrci z ca pewnoci. Umiechn si przychylnie i ruszy
za osem. Pies zosta, nie przestajc mnie obwchiwa. Dopiero gdy mczyzna si oddala,
przyszo mi do gowy zapyta go prawie krzykiem:
- Jaki to kraj?
A on cakiem naturalnie udzieli mi jedynej odpowiedzi, jakiej si wwczas nie
spodziewaem:
- Kolumbia.

ROZDZIA XIII
Szeciuset mczyzn odprowadza mnie do San Juan
Wrci, tak jak obieca. Nim czekanie zaczo mi si duy - w kwadrans od chwili
gdy go zaczem wyglda - wrci z osem, pustymi koszami i ciemnoskr dziewczyn od
aluminiowego garnuszka, ktra, jak si potem okazao, bya jego on. Pies nie odstpowa
mnie. Przesta mi liza twarz i rany, przesta mnie obwchiwa. Wycign si obok mnie,
nieruchomy, i drzema, dopki nie ujrza zbliajcego si osa. Wtedy poderwa si i zamerda
ogonem.
- Moe pan i? - zapyta mczyzna.
- Zobacz - odparem. Prbowaem wsta, ale nogi zaamay si pode mn. Nie
moe, powiedzia mczyzna, chwytajc mnie, bym nie upad.
Razem z on usadowi mnie na ole. Podtrzymali pod pachy i popdzili zwierz. Pies
bieg w podskokach przodem.
Wzdu cieki cigny si palmy kokosowe. Na morzu jako znosiem pragnienie.
Teraz, jadc na ole wsk i krt drk z palmami po bokach, czuem, e nie wytrzymam
ani minuty duej. Poprosiem o pyn z kokosa.
- Nie mam maczety - odpar mczyzna.
Nie bya to prawda. Mia za pasem maczet. Gdybym wtedy by w stanie walczy,
odebrabym mu j si, rozupabym orzech i zjad w caoci. Pniej zrozumiaem, dlaczego
mczyzna odmwi mi wody. Poszed do domu pooonego o dwa kilometry od miejsca,
gdzie mnie znalaz, rozmawia tam z ludmi i ci ostrzegli go, eby nie dawa mi nic do
jedzenia, dopki nie zobaczy mnie lekarz. Najbliszy lekarz by o dwa dni drogi, w San Juan
nad zatok Draba.
Przed upywem p godziny dotarlimy do domu. Wzniesiony byle jak, z desek, kryty
cynkow blach, sta tu przy drce. Byli tam trzej mczyni i dwie kobiety. Wsplnie
pomogli mi zej z osa, zaprowadzili do sypialni i uoyli na polowym ku.
Jedna z kobiet odesza do kuchni, przyniosa garnuszek z gorc wod z cynamonem i
przysiada na ku, eby mnie napoi. Po pierwszych paru ykach byem zaamany. Po
nastpnych czuem, e nabieram otuchy. I wtedy nie chciaem ju wicej pi, tylko
opowiedzie o tym, co przeyem.
Nikt tu nie sysza o katastrofie. Prbowaem wytumaczy im, wyrzuci z siebie ca
opowie, aby wiedzieli, jak si uratowaem. Wyobraaem sobie, e gdziekolwiek si znajd,
wszyscy bd tam wiedzie o katastrofie. Rozczarowao mnie, e byem w bdzie, a

tymczasem kobieta dawaa mi yeczk, jak choremu dziecku, wywar z cynamonu.


Wielokrotnie staraem si im opowiedzie, co mi si wydarzyo. Czterej mczyni i
dwie kobiety stali nieporuszeni przy ku i przygldali mi si. Wygldao to na jak
ceremoni. Gdyby nie rado, e ju nie gro mi rekiny ani adne inne niebezpieczestwa
czyhajce przez dziesi dni, mylabym, e ci ludzie s z innej planety.
Dawic si wasn histori
yczliwo dajcej mi pi kobiety nie dopuszczaa jednak adnych wtpliwoci.
Ilekro prbowaem opowiedzie o moich przygodach, mwia:
- Prosz teraz milcze. Opowie pan pniej. Zjadbym wszystko, co by mi si
nawino pod rk. Z kuchni dochodzi zapach gotujcego si obiadu. Na nic jednak byy
wszystkie moje bagania.
- Jak zbada pana lekarz, wtedy damy je - odpowiadali. A lekarz nie przychodzi. Co
dziesi minut podawano mi yeczk sodzonej wody. Najmodsza z kobiet, waciwie
jeszcze dziewczynka, przemya mi rany gagankiem zamoczonym w ciepej wodzie. Dzie
wolno mija. I z wolna odczuwaem ulg. Byem pewny, e jestem wrd przyjaci. Gdyby
zamiast yeczek wody zaspokojono mj gd, organizm nie znisby takiego obcienia.
Czowiek, ktry mnie znalaz, nazywa si D'amaso lmitela. O dziesitej rano
dziewitego marca, w tym samym dniu, w ktrym dotarem na pla, wyjecha do pobliskiej
osady Mulatos i wrci z kilkoma policjantami. Oni rwnie nic nie wiedzieli o katastrofie.
Nikt w Mulatos o niej nie sysza. Nie docieraj tam gazety. W jakim sklepie, gdzie
zainstalowano silnik elektryczny, byo radio i lodwka. Nie suchano jednak dziennikw
radiowych. Jak si pniej dowiedziaem, gdy tylko D'amaso lmitela powiadomi inspektora
policji, e znalaz mnie wycieczonego na play, i e spadem, jak twierdziem, z pokadu
niszczyciela Caldas, wczono silnik i cay dzie nasuchiwano wiadomoci z Cartageny.
Ale tam nikt ju nie mwi o katastrofie. Tylko we wczesnych godzinach nocnych
napomknito o tym krtko. Wtedy inspektor policji, wszyscy posterunkowi i szedziesiciu
mczyzn z Mulatos ruszyli mi na pomoc. Troch po pnocy wdarli si do domu i zbudzili
mnie swoimi gosami. Wyrwali mnie z pierwszego spokojnego snu, w jaki zapadem w cigu
ostatnich dwunastu dni.
Przed witem dom by peen ludzi. Cae Mulatos - kobiety, mczyni i dzieci zjawio si, eby mnie zobaczy. Byo to moje pierwsze spotkanie z rzesz ciekawskich, nie
odstpujcych mnie ani na chwil w cigu nastpnych dni. Gromada ta niosa lampy i latarki
na baterie. Kiedy inspektor z Mulatos i prawie caa jego wita dwignli mnie z pryczy,
czuem, e rozdzieraj mi skr spalon przez soce. Po prostu wyrywali mnie sobie.

Byo gorco. Czuem, e dusz si w tym tumie opiekuczych twarzy. Kiedy


wyszedem na drog, wiata wszystkich lamp i latarek elektrycznych skieroway si na moj
twarz. Olepem na chwil pord tego zgieku i wydawanych dononie rozkazw inspektora
policji. Nie miaem pojcia, kiedy wreszcie dotr do jakiego celu. Od dnia wypadnicia za
burt wci podrowaem w nieznanym kierunku. T ego ranka wdrowaem, rwnie nie
wiedzc dokd, nie wyobraajc sobie nawet, co chce zrobi ze mn ten gorliwy i serdeczny
tum.
Opowie o fakirze
Daleka i trudna jest droga' z miejsca, gdzie mnie znaleziono, do Mulatos. Uoono
mnie w hamaku zawieszonym na dwch dugich drgach. Po dwch mczyzn na kadym
kocu drga nioso mnie dug, wsk i krt ciek owietlon lampami. Szlimy pod
goym niebem, ale byo tak parno jak w zamknitym pomieszczeniu.
Omiu mczyzn zmieniao si co p godziny. Dawano mi wtedy troch wody i
kawaeczki kruchego ciasta. Chciaem wiedzie, dokd mnie nios, co chc ze mn zrobi. Ci
jednak rozprawiali o wszystkim. Mwili wszyscy, oprcz mnie. Inspektor kierujcy tym
tumem nie dopuszcza do mnie nikogo i nie pozwala ze mn rozmawia. Z oddali sycha
byo pokrzykiwania, rozkazy, jakie komentarze. Kiedy dotarlimy do dugiej uliczki w
Mulatos, policja nie umiaa sobie poradzi z tumem. Bya chyba sma rano.
Mulatos to maa osada rybacka, ktra nie ma nawet poczenia telegraficznego ze
wiatem. Najbliszym miasteczkiem jest San Juan nad zatok Urab'a, dokd dwa razy w
tygodniu przylatuje samolot z Monteria. Kiedymy przybyli do osady, pomylaem, e w
kocu dotarem do celu. Pomylaem, e tutaj dowiem si czego o swojej rodzinie. Ale
Mulatos byo zaledwie poow drogi.
Umieszczono mnie w jakim domu, a wszyscy mieszkacy osady ustawili si w
kolejce, eby mnie zobaczy. Przypomnia mi si fakir, ktrego przed dwoma laty ogldaem
w Bogocie za pidziesit centavos. Trzeba byo przez kilka godzin sta w dugim ogonku,
eby go zobaczy. Kolejka przesuwaa si zaledwie o p metra na kwadrans. Kiedy wreszcie
wszedem do pomieszczenia z fakirem zamknitym w szklanej urnie, na nic ju nie miaem
ochoty patrze. Chciaem jak najprdzej wyj, eby rozprostowa koci i odetchn wieym
powietrzem.
Jedyna rnica midzy mn a fakirem bya ta, e on siedzia w szklanym pudle. Fakir
nie jad od dziewiciu dni. Ja spdziem dziesi na morzu i jeden w ku, w jakiej sypialni
w Mulatos. Widziaem przed sob przesuwajce si twarze. Czarne i biae, w nie koczcym
si ogonku. Upa by straszliwy. Czuem si ju na tyle dobrze, e wrcio mi poczucie

humoru i pomylaem, e przy wejciu kto mgby sprzedawa bilety wstpu.


W tym samym hamaku, w ktrym niesiono mnie do Mulatos, dotarem do San Juan de
Uraba. Ale towarzyszcy mi tum zgstnia. Szo teraz co najmniej szeciuset mczyzn. Poza
tym kobiety, dzieci i zwierzta. Niektrzy podrowali na osach. Wikszo jednak pieszo.
Wdrwka trwaa prawie cay dzie. Odprowadzany przez ten tum szeciuset zmieniajcych
si po drodze mczyzn, czuem, e stopniowo odzyskuj siy. Myl, e cae Mulatos
opustoszao. Od pierwszych porannych godzin pracowa silnik elektryczny i radioodbiornik
zalewa osad muzyk. Przypominao to odpust. A ja, orodek i przyczyna tego festynu,
leaem wci w ku, podczas gdy caa osada defilowaa przede mn, chcc zobaczy
rozbitka. By to ten sam tum, ktry nie pozwoli mi wyruszy samotnie i wdrowa teraz w
dugiej karawanie do San Juan de Uraba, zajmujc ca szeroko krtej drogi.
Podczas tej podry dokucza mi gd i pragnienie. Kawaeczki herbatnika, znikome
porcje wtedy oywiy mnie nieco, ale jednoczenie podsyciy gd i pragnienie. Wejcie do
San Juan przypominao ludowy festyn. Wszyscy mieszkacy tego niewielkiego,
wystawionego na morskie wiatry, malowniczego miasteczka wyszli mi na spotkanie.
Przedsiwzito ju odpowiednie rodki, aby nie dopuci gapiw. Policji udao si
powstrzyma tum kbicych si na ulicy, eby mnie zobaczy.
By to kres podry. Doktor Humberto Gomez, pierwszy lekarz, jaki mnie dokadnie
zbada, przekaza mi wielk nowin. Nie powiedzia mi tego przed ogldzinami, bo chcia
mie pewno, e bd w stanie j znie. Klepic mnie doni po policzku i umiechajc si
yczliwie, rzek:
- Awionetka jest ju gotowa, eby zabra pana do Canageny. Tam czeka na pana
rodzina.

ROZDZIA XIV
Moje bohaterstwo polegao na tym, e nie daem si mierci
Nigdy nie sdziem, e czowiek moe zosta bohaterem tylko dlatego, e wytrzyma
dziesi dni na tratwie bez jedzenia i picia. Nie mogem postpi inaczej. Gdybym mia
tratw z zapasem wody, hermetycznie pakowanymi sucharami, kompasem i sprztem
wdkarskim, z pewnoci bybym rwnie ywy jak teraz. Z jedn tylko rnic: nie uwaano
by mnie za bohatera. A zatem bohaterstwo w moim przypadku polega wycznie na tym, e
przez tych dziesi dni godu i pragnienia nie daem si mierci.
Nie zrobiem nic, eby zosta bohaterem. Ze wszystkich si chciaem si uratowa.
Poniewa jednak ratunek nadszed wraz z aureol, z tytuem bohatera, niczym z jak sodk i
niespodzian nagrod, nie pozostawao mi nic innego, jak znosi ocalenie z caym tym
bohaterstwem i reszt.
Pytaj si mnie, co czuje bohater. Nigdy nie wiem, co odpowiedzie. Ja czuj si tak
jak przedtem. Nie zmieniem si ani od zewntrz, ani wewntrz. Oparzeliny przestay mnie
bole. Rana na kolanie zablinia si. Jestem znowu Luisem Alejandrem Velasco. I to mi
wystarcza.
To ludzie si zmienili. Moi przyjaciele s teraz jeszcze wikszymi przyjacimi.
Wyobraam sobie, e wrogowie s jeszcze wikszymi wrogami, cho nie sdz, abym ich
mia. Kiedy mnie kto rozpoznaje na ulicy, gapi si jak na egzotyczne zwierz. Dlatego
ubieram si po cywilnemu, dopki ludzie nie zapomn, e spdziem na tratwie dziesi dni o
pustym odku.
Pierwsze wraenie, jakiego si dowiadcza, kiedy czowiek staje si kim wanym, to
uczucie, e przez ca dob, w jakichkolwiek okolicznociach, ludzie chc, eby im
opowiada o sobie. Zdaem sobie z tego spraw w Szpitalu Morskim w Cartagenie, gdzie
postawiono stranika, by nikt si ze mn nie kontaktowa. Po trzech dniach czuem si
zupenie dobrze, ale nie mogem opuci szpitala. Wiedziaem, e kiedy mnie wypisz, bd
musia opowiedzie wszystkim moj histori, bo jak mi powiedzieli stranicy, do miasta
zjechali dziennikarze z caego kraju, eby przeprowadzi ze mn wywiady i porobi zdjcia.
Jeden z nich, z niezwykymi, dwudziestocentymetrowej dugoci wsami, zrobi mi przeszo
50 fotografii, ale nie pozwolono mu zadawa mi adnych pyta w zwizku z moj przygod.
Inny, zuchwalszy, przebra si za lekarza, wyprowadzi w pole stranika i wdar si do
izolatki. Odnis gone i zasuone zwycistwo, cho znalaz si rwnie w opaach.

Historia pewnego reportau


Do mego pokoju mogli wchodzi tylko mj ojciec, stranicy, lekarze i pielgniarki ze
Szpitala Morskiego. Pewnego dnia zjawi si lekarz, ktrego nigdy dotd nie widziaem. By
bardzo mody, w biaym kitlu, w okularach i z fonendoskopem na szyi. W szed
niespodziewanie, bez sowa.
Dyurny podoficer przyglda mu si zaskoczony. Poprosi go o wylegitymowanie si.
Mody lekarz przeszuka wszystkie kieszenie, zmiesza si troch i powiedzia, e zapomnia
dokumentw. Wtedy dyurny podoficer ostrzeg go, e nie moe ze mn rozmawia bez
specjalnej zgody dyrektora szpitala. Poszli wic razem do dyrektora. Po dziesiciu minutach
wrcili.
Dyurny podoficer wszed pierwszy i przestrzeg mnie: dosta pitnacie minut na
zbadanie pana. To psychiatra z Bogoty, ale co mi si widzi, e to raczej przebrany
dziennikarz.
- Dlaczego pan tak sdzi? - zapytaem.
- Bo jest za bardzo wystraszony. Poza tym psychiatrzy nie uywaj fonendoskopw.
A jednak rozmawia pitnacie minut z dyrektorem szpitala. Dyskutowali o
medycynie, o psychiatrii. Uywali terminw lekarskich, bardzo zoonych, i szybko doszli do
porozumienia. Dlatego udzielono mu zezwolenia na pitnastominutow rozmow ze mn.
Nie wiem, czy to na skutek przestrogi podoficera, w kadym razie gdy mody medyk
znowu wszed do pokoju, ju mi nie wyglda na lekarza. Nie przypomina te reportera, cho
nigdy dotd nie widziaem prawdziwego reportera. Wydawao mi si, e to ksidz w
przebraniu lekarza. Mylaem, e nie wie, jak zacz. W rzeczywistoci jednak zastanawia
si, jak by si pozby dyurnego podoficera.
- Czy byby pan askaw zdoby kartk papieru? - powiedzia.
Myla chyba, e stranik sam pjdzie do biura po papier. Ale ten mia rozkaz nie
zostawia mnie samego. Nie wyszed wic, tylko wychyli si na korytarz i zawoa:
- Hej tam, szybko przyniecie papier do pisania.
W chwil potem ju go mia. Mino pi minut, a lekarz nie zada mi jeszcze adnego
pytania. Dopiero gdy dosta papier, rozpocz badanie. Wrczy mi kartk i poprosi, bym
narysowa okrt. Narysowaem. Potem poprosi, ebym podpisa rysunek; zrobiem i to.
Potem chcia, ebym narysowa wiejski dom. Narysowaem dom najlepiej jak umiaem, z
rosncym obok platanem. Powiedzia, ebym podpisa. Wtedy nabraem pewnoci, e to
przebrany dziennikarz. On dalej jednak udawa lekarza.
Kiedy skoczyem rysowa, obejrza rysunki, powiedzia co niejasnego i zacz

wypytywa mnie o moje przygody. Dyurny podoficer wtrci, e nie wolno zadawa takich
pyta. Wtedy zbada mnie, tak jak to robi lekarze. Mia zimne donie. Gdyby stranik ich
dotkn, natychmiast by go wyrzuci z pokoju. Nic jednak nie powiedziaem, bo jego
zdenerwowanie i moliwo, e jest dziennikarzem, wzbudziy we mnie du sympati. Przed
upywem pitnastu minut, na jakie mia zgod, wybieg z pokoju z rysunkami.
Co to si dziao nazajutrz! Rysunki ukazay si na pierwszej stronie El Tiempo, ze
strzakami i objanieniami. Tutaj byem ja, mwi napis ze strzak wskazujc mostek na
okrcie. By to bd, bo nie byem na mostku, ale na rufie. Rysunki byy jednak moje.
Powiedziano mi, ebym ogosi sprostowanie. e mgbym go poda do sdu. Wydao
mi si to niedorzeczne. Czuem szczery podziw dla reportera, ktry przebra si za lekarza,
eby tylko wej do wojskowego szpitala. Gdyby znalaz sposb na poinformowanie mnie, e
jest dziennikarzem, wiedziabym, jak oddali stranika. Bo prawd jest, e od tego dnia
miaem ju zgod na opowiadanie moich przygd.
Biznes z opowieci
Przygoda z reporterem przebranym za lekarza uzmysowia mi, jak wielkie jest
zainteresowanie dziennikarzy histori moich dziesiciu dni na morzu. Wszyscy byli ni
zaciekawieni. Moi wani koledzy prosili raz po raz, abym j opowiedzia. Kiedy
przyjechaem do Bogoty, wrciwszy ju prawie zupenie do zdrowia, zdaem sobie spraw, e
moje ycie odmienio si. Na lotnisku powitano mnie ze wszystkimi honorami. Sam
prezydent wrczy mi odznaczenie. Gratulowa niezwyke go wyczynu. T ego dnia
dowiedziaem si, e pozostan w marynarce wojennej, ale ju w stopniu kadeta.
I byo jeszcze co, czego nie wziem pod uwag: propozycje agencji reklamowych.
Doceniaem to, e mj zegarek chodzi dokadnie podczas caej tej odysei. Nie sdziem
jednak, e moe si to przyda producentom zegarkw. Mimo to dali mi piset pesos i nowy
zegarek. Za to, e uywaem gumy do ucia okrelonej marki i wyjawiem to publicznie, dano
mi tysic pesos. Los chcia, e producent moich pantofli za obwieszczenie tego w reklamie
da mi dwa tysice pesos. Za zgod na ogoszenie mojej historii w radiu otrzymaem pi
tysicy. Nigdy nie sdziem, e spdzenie dziesiciu dni na tratwie o pustym odku bdzie
takim dobrym interesem. Ale tak wanie byo: otrzymaem dotychczas prawie dziesi
tysicy pesos. Mimo to nie powtrzybym tej przygody nawet za milion.
Moje ycie bohatera nie ma w sobie nic szczeglnego. Wstaj o dziesitej. Id do
kawiarni porozmawia z przyjacimi albo do jakiej agencji przygotowujcej reklam na
podstawie moich przygd. Prawie codziennie chodz do kina. I zawsze w towarzystwie. Nie
mog tylko wyjawi imienia tej dziewczyny, gdy nie ma to cisego zwizku ze spraw.

Codziennie otrzymuj z rnych stron listy. Listy od ludzi nieznanych. Z Pereira


otrzymaem obszerny poemat o tratwie i mewach podpisany inicjaami J.V.C. Czsto pisz do
Mary Address, ktra zamwia msz za spokj mej duszy, kiedy dryfowaem po Morzu
Karaibskim.
Przysaa mi swoje zdjcie z dedykacj, ktre czytelnicy ju znaj.
Opowiedziaem moj histori w telewizji i w programie radiowym. Opowiedziaem j
poza tym moim przyjacioom. A take pewnej leciwej wdowie, ktra ma gruby album ze
zdjciami i ktra mnie zaprosia do siebie.
Niektrzy mwi mi, e caa ta historia jest moim wymysem. Pytam ich wtedy: wic
co robiem przez te dziesi dni na morzu?

POSOWIE
Zdziwiem si ogromnie, kiedy jeden z bliskich przyjaci Garcii Marqueza
powiedzia mi, e autor Stu lat samotnoci zazdroci Cortazarowi jego literackiej swady:
Popatrz no, kady tekst Julia jest inny, a u mnie wszystko jest zawsze takie samo..., mia
powiedzie Kolumbijczyk. Czyby dziennikarstwo byo dla niego prb stworzenia czego
odmiennego, ucieczk przed twrcz monotoni? A moe pytanie to jest le sformuowane i
sugeruje niewaciw odpowied? Moe naleaoby raczej ograniczy si do faktw z ycia
pisarza i wnioski zostawi czytelnikom?
Garcia Marquez wyprowadza wasne zainteresowania dziennikarskie ze swych
modzieczych pasji politycznych: Zaczo si to w szkole redniej; nauczyciel matematyki
mwi nam o materializmie dialektycznym, chemik poycza prace Lenina, a fizyk stawia
dobr ocen, kiedy si rozumiao sens walki klasowej (...). Potem chciaem by
dziennikarzem, pisa powieci i zrobi co poytecznego dla ludzi. Te trzy sprawy byy,
myl teraz, nierozczne i musiay prowadzi mnie drog, jak poszedem.
Rozpocz prac dziennikarsk w El Heraldo, wydawanym w Barranquilla, i std
przenis si do bogotaskiego El Espectadora. W 1955 roku ze wstpu do Opowieci
rozbitka wiemy ju, w jakich okolicznociach zosta korespondentem kolumbijskiej prasy w
Paryu, w rok potem w Caracas, a po zwycistwie rewolucji kubaskiej zwiza si z Agencj
Prensa Latina i przez jaki czas by nawet jej wysannikiem przy ONZ. Pniej zamieszka w
Meksyku. W 1967 roku - ju po wydaniu Stu lat samotnoci - przenis si do Barcelony, aby
po blisko dziesiciu latach wrci do kraju. Jest wci niezwykle czynnym dziennikarzem i
podejrzewam, e dla wielu Latynosw bardziej znanym jako autor entuzjastycznych reportay
z Kuby (uka si wkrtce pod tytuem ycie codzienne na Kubie w okresie blokady) ni
alkad sennego Maconda.
O dziennikarstwie politycznym powiada si, e jest w Ameryce aciskiej rekinem
literatury: poera pisarskie talenty, podporzdkowuje je wymogom polityki i jej doranym
racjom. To przedziwne zblienie - upolitycznienie literatury i literackoci, albo lepiej,
teatralizacja ycia politycznego - stanowi jedn z najbardziej charakterystycznych cech
wspczesnej latynoamerykaskiej kultury. Pisarze ubiegego stulecia, kiedy chcieli by
ludmi czynu, pisali polityczne pamflety i napastliwe artykuy; literatur, a zwaszcza poezj,
pozostawili dla sowa nieskrpowanego, podporzdkowanego tylko wyobrani. Powie
boomu poczya te dwie funkcje, a zespolenie w jedno wyobrani i racji politycznych stao
si

szczeglnie,

by

nie

rzec,

karykaturalnie

widoczne

najmodszej

prozie

iberoamerykaskiej. arliwo, z jak ci modzi pisarze broni swych przekona, jest czasami
rwnie zadziwiajca, co niezoono ich myli. Jeden z nich pyta w 1973 roku zuchwale:
Czy Garcia Marquez jest pisarzem, jakiego Ameryka potrzebuje?, i ciska gromy na
duchowe ubstwo (sic!) autora Stu lat samotnoci. Rewolucyjna demagogia staa si dzi
penoprawnym bohaterem iberoamerykaskiej literatury, a polityka coraz bardziej zacza
dzieli pisarzy. To wanie Garcia Marquez obrusza si kiedy, e na licie ministrw,
ambasadorw i innych wysokich funkcjonariuszy oraz dostojnikw pastwowych s prawie
wszyscy jego koledzy, ktrzy w latach studenckich gono rozprawiali o rewolucji. Moe
dlatego on sam nie zgodzi si kandydowa na stanowisko prezydenta Kolumbii. Jest
natomiast wiceprzewodniczcym Trybunau Russella, wspwydawc lewicowego pisma
Alternativa, sympatykiem poudniowoamerykaskich ruchw rewolucyjnych. Wiele
podruje - kraje Ameryki aciskiej, Europa - czsto bywa w Paryu, jednej z
najludniejszych, jak si powiada, prowincji Chile. Majc na myli sytuacj w tym kraju,
powtarza, e dopki nie upadnie rzd Pinocheta, on nie napisze adnej nowej powieci. (Czy
mona a tak bardzo uzalenia wasne pisanie od szalestw historii? Widz w tym przejaw
mylenia magicznego a rebours: skoro nie mona zmieni rzeczywistoci sowami, zakl
jej, naley odwrci si od sw...). Lubi te powtarza, e nigdy nie wda si w adne akcje
przeciw Zwizkowi Radzieckiemu, Chinom, Kubie ani te jakiejkolwiek partii lub grupie
lewicowej na wiecie. Moe dlatego amerykaska agencja UPI z tak gorliwoci posaa w
wiat wiadomo o strajku personelu pisma Alternativa, domagajcego si podwyki pac
(horrendum: lewicowy pisarz w roli obmierzego kapitalisty!), i nie przeoczya informacji o
sporze midzy Garci Marquezem i Vargasem Llos, ktrych niegdy czya wielka przyja
i emigrancka niedola.
wiatow saw przyniosa Garcii Marquezowi przede wszystkim powie Sto lat
samotnoci. Wkrtce potem wydawcy (o ktrych pisarz mwi, e s jego klas owymi
wrogami) zainteresowali si wczeniejszymi ksikami Kolumbijczyka. Zebrali rwnie
jego wczesne, pisane w latach pidziesitych reportae; Z mieszanymi uczuciami czytaem
wybr opatrzony tytuem Kiedy byem szczliwy i nie nosiem dokumentw. Dziennikarstwo
jest sztuk efemeryczn: nic nie traci sensu tak szybko jak artykuw gazecie. Prasowe teksty
umieraj wraz z politykami (jeli nie wczeniej) i wraz z nimi sprzeniewierzaj si sobie.
Fakty, z ktrych s skadane, trac na znaczeniu, czas pozwala je interpretowa coraz
dowolniej i wykazuje, e niejeden dziennikarski wywd by uproszczony, oceny zawodne, a
przepowiednie nie spenione. Dzieje si tak zawsze, gdy kto - i myl, e ta cecha rni
dziennikarstwo od pracy pisarza - stara si mwi za innych, nie o sobie, ale wanie w

czyim tam imieniu.


Garcia Marquez powiedzia kiedy, e powieci s jak sny: buduje si je z okruchw
rzeczywistoci po to, aby powstaa rzeczywisto nowa, odmienna. Z czego buduje si
reportae? Cho ironicznym tytuem (w ktrym szczcie wie z niechci do biurokracji)
autor odcina si nie bez pewnej nostalgii od swych modzieczych tekstw, to przecie dalej
pisze o polityce z nie mniejszym entuzjazmem. Wynika to, jak sdz, z jego przekonania, e
pewne racje polityczne s tak oczywiste, i nie wymagaj uzasadnie. Naduywanie tej
zasady grozi sprowadzeniem historii do manicheistycznego rejestru wydarze, w ktrym
wicej bdzie emocji ni trzewej, rzetelnej refleksji. Zreszt, kto wie, moe to i lepiej... W
kadym razie w przypadku Garcii Marqueza. Wyobraam sobie jego rado, kiedy moe
opowiada, e uciekajcego w 1958 roku z Wenezueli generaa M. Perez Jimeneza wcigano
na linie do samolotu z takim popiechem, e zapomniano o walizce dyktatora z trzynastoma
milionami dolarw. I wesoo, kiedy pisze, e wkrtce potem zaprawieni w walkach z
dyktatur studenci wenezuelscy wysali poczt swym hawaskim kolegom paczk babskich
majtek. I dum, gdy studenci kubascy w rok potem zwrcili ten zawstydzajcy prezent...
Opowie rozbitka zajmuje w twrczoci Garcii Marqueza miejsce wyjtkowe i jeli
nawet jest tylko - jak skromnie powiada kolumbijski pisarz - dziennikarskim zapisem, to
takim, ktry nie zestarza si ani jednym zdaniem, ani jedn sw myl. W opisie sytuacji
skrajnych atwo o wzruszenia banalne: wolny od nich jest ten wspaniay reporta. I dlatego
kiedy Alejandro Velasco - ktry nic zapewne nie sysza o cierpieniach dobrowolnego
rozbitka Alaina Bombarda - mwi: I byo mi dobrze, bo wiedziaem, e umieram,
wierzymy mu i jestemy wzruszeni, bo wiemy, e myl ta zrodzia Sto lat samotnoci oraz
jesie patriarchy.
Rajmund Kalicki, 1980 rok

SPIS TRECI
Historia tej historii............................................................................................................
Rozdzia I......................................................................................................................................
O moich kolegach,ktrzy zaginli na morzu.......................................................................
Zaproszeni przez mier......................................................................................................
Rozdzia II.....................................................................................................................................
Ostatnie minuty na Soniu Morskim................................................................................
Zaczyna si zabawa..............................................................................................................
Minuta ciszy.........................................................................................................................
Rozdzia III...................................................................................................................................
Widz, jak tonie czterech moich kolegw...........................................................................
Tylko trzy metry!.................................................................................................................
Sam......................................................................................................................................
Rozdzia IV...................................................................................................................................
Pierwsza samotna noc na morzu..........................................................................................
Wielka noc...........................................................................................................................
wiato dnia powszedniego..................................................................................................
Czarny punkt na horyzoncie................................................................................................
Rozdzia V....................................................................................................................................
Miaem na tratwie koleg.....................................................................................................
Zobaczono mnie!.................................................................................................................
Rekiny zjawiaj si o pitej.................................................................................................
Kolega na tratwie.................................................................................................................
Rozdzia VI...................................................................................................................................
Statek ratunkowy i wyspa ludoercw................................................................................
Statek na horyzoncie!...........................................................................................................
Siedem mew.........................................................................................................................
Rozdzia VII..................................................................................................................................
Rozpaczliwe zabiegi czowieka wygodzonego...................................................................
Byem martwy......................................................................................................................
Jak smakuj buty?................................................................................................................
Rozdzia VIII................................................................................................................................
Walka z rekinami o ryb......................................................................................................
Rekin na tratwie!..................................................................................................................
Moje biedne ciao.................................................................................................................
Rozdzia IX...................................................................................................................................
Kolor wody zaczyna si zmienia........................................................................................
Pod dobr gwiazd...............................................................................................................
Rozdzia X....................................................................................................................................
Stracone nadzieje... a do mierci........................................................................................
Chc umrze.........................................................................................................................
Tajemniczy korze...............................................................................................................
Rozdzia XI...................................................................................................................................
W dziesitym dniu nowe przywidzenie: ziemia..................................................................
Ziemia!.................................................................................................................................
Ale gdzie ley ten ld?.........................................................................................................
Rozdzia XII..................................................................................................................................
Zmartwychwstanie na dziwnej ziemi...................................................................................
lady czowieka...................................................................................................................

Czowiek, osio i pies...........................................................................................................


Rozdzia XIII................................................................................................................................
Szeciuset mczyzn odprowadza mnie do San Juan..........................................................
Dawic si wasn histori..................................................................................................
Opowie o fakirze..............................................................................................................
Rozdzia XIV................................................................................................................................
Moje bohaterstwo polegao na tym, e nie daem si mierci.............................................
Historia pewnego reportau.................................................................................................
Biznes z opowieci.............................................................................................................
Posowie........................................................................................................................................

Vous aimerez peut-être aussi