Vous êtes sur la page 1sur 141

FERENC MOLNR

CHOPCY Z PLACU BRONI


Tytu oryginau wgierskiego A Pal utcai fiuk

OD TUMACZA
Podjem si nowego przekadu Chopcw z Placu Broni, gdy ku swemu
zdziwieniu stwierdziem, e w stosunku do wgierskiego oryginau, w polskim tumaczeniu
Janiny Mortkowiczowej z 1913 roku, istniej po pierwsze: powane opustki, po drugie:
istotne zmieniajce sens powieci przeinaczenia. Nie wzbudzio natomiast mojego sprzeciwu
jedno, cho zasadniczej wagi odstpstwo od oryginau. Janina Mortkowiczowa mianowicie
zmienia tytu powieci Ferenca Molnara. Wgierski tytu A Pal utcai fiuk znaczy bowiem
Chopcy z ulicy Pawa. I tak te zosta przetumaczony na caym wiecie. Pierwszy
przekad na jzyk niemiecki w 1910 roku nosi tytu Die Jungens der Paulstrasse, kolejne
przekady, francuski - Les gars de la rue Paul, woski - I ragazzi della via Pal, czeski Chlapci z Pavlovskiej ulice, turecki - Pal sokaginiu cocuklari i tak dalej w blisko
czterdziestu jzykach. A w polskim tytule nie ma ulicy Pawa. Chopcy s bowiem z Placu
Broni! wiadomie nie zmieniem tytuu, jakim opatrzya Janina Mortkowiczowa t powie,
gdy przez 75 lat i przez blisko 20 wyda, przez setki tysicy egzemplarzy zaczytywanej na
strzpy lektury szkolnej, tytu ten zdoby nie tylko prawo obywatelstwa, lecz rwnie trwae
miejsce w wiadomoci wielu pokole. Jest to zreszt pikny i przylegajcy do treci ksiki
tytu. O Plac bowiem toczy si wojna midzy chopcami i jest on waniejszy ni ulica Pawa
czy Marii, przy ktrych si znajduje. Jest te ten Plac czym wicej ni miejscem zabaw. Jest
dla Nemeczka, Boki i jego chopcw symbolem Ojczyzny. I to wanie Autorka pierwszego
polskiego przekadu doskonale, wyczua. Tym wiksze wic zaskoczenie w trakcie
porwnywania tekstu wgierskiego oryginau z polskim przekadem musiao wzbudzi
nazwanie chopcw z Ogrodu Botanicznego czerwonoskrymi. W wgierskim oryginale ani
ladu tego okrelenia. Feri Acz oraz jego chopcy, ktrzy we wszystkim naladowali swego
wodza, nosili bowiem czerwone koszule, takie, jak Giuseppe Garibaldi, co expressis verbis
akcentuje Molnar. To prawda, e chopcy z Ogrodu Botanicznego byli uzbrojeni w
tomahawki i dzidy, ale nie naladowali Indian, lecz Garibaldczykw. Molnar nie uy wobec
nich w swej powieci ani razu nazwy czerwonoskrzy, jak to ma miejsce w przekadzie
Janiny Mortkowiczowej, od pierwszego do ostatniego wydania, lecz konsekwentnie okrela
ich piros - ingesek czyli czerwonokoszulowymi. I tak to byo te tumaczone na inne
jzyki. W niemieckim przekadzie Eugene'a Heinricha Schmitta z 1910 roku (wyd. Walter Berlin) mamy wic Rothemden, a w angielskim Louisa Rittenberga z 1927 roku (wyd.
Macy Massius - Nowy Jork) - redshirts. Chopcy z Ogrodu Botanicznego i z Placu Broni

nie bawili si bowiem w, Indian i kowboi czy te w policjantw i zodziei, lecz w wojsko, w
Garibaldczykw oraz onierzy wodza wgierskiej Wiosny Ludw Ludwika Kossutha. To nie
przypadek, e maa flaga, o ktr toczyy si takie zacite boje, bya czerwono - zielona, e
takie byy barwy chopcw z Placu Broni. Bo byy to narodowe kolory wojsk Wolnych
Wgier w 1848 roku, kolory honvedw, czyli obrocw Ojczyzny. Nie przypadkiem te
grupa zbierajcych kit chopcw na swojej chorgiewce wypisaa zupenie inne sowa ni te,
ktre znalazy si w tumaczeniu J. Mortkowiczowej. W oryginale na proporczyku znajduje
si zwrot ze synnej Pieni Narodowej Sandora Petfie go, recytowanej przez poet w dniu
wybuchu rewolucji 15 marca 1848 roku. Mortkowiczowa tumaczy ten zwrot: Przysigamy
walczy zawsze o wolno i o honor. A cytowany przez Molnara zwrot z Pieni
Narodowej brzmi: Przysigamy! Nigdy ju niewolnikami nie by nam! (W przekadzie J.
Wooszynowskiego). We wszystkich przekadach tumacze bardzo pieczoowicie przytoczyli
sowa Petfiego. Zgodnie z duchem epoki, w ktrej dzieje si akcja powieci Molnara.
Wydarzenia tocz si przecie w Budapeszcie pod koniec XIX wieku, wprawdzie coraz
wiksza jest integracja Wgrw z Austri w ramach wsplnej monarchii, ale ywe s cigle
echa walki o wolno wanie przeciwko Habsburgom, zwaszcza w krgach modziey.
Mona ju deklamowa wiersze Petfiego, ale cigle zakazane jest zakadanie w szkoach i na
uczelniach jakichkolwiek organizacji i stowarzysze.
Przekad Janiny Mortkowiczowej by oczywicie w trakcie wielu dziesicioleci
szlifowany redakcyjnie i uzupeniany. Do 1949 roku, a wic do momentu, kiedy istniao
Wydawnictwo J. Mortkowicza, w przekadzie brakowao IX rozdziau - protokou zebrania
Zwizku Kilowcw, na ktrym przywrcono cze Nemeczkowi. Rozdzia ten zosta
dotumaczony dopiero pniej, w latach pidziesitych, i pojawi si w kolejnych wydaniach
nakadem Naszej Ksigarni.
Obecny przekad, ktrego podjem si z chci udostpnienia czytelnikowi polskiemu
powieci Molnara w takim ksztacie, w jakim wysza ona spod pira autora, jest wic
pierwszym penym tumaczeniem Chopcw z Placu Broni.
Tadeusz Olszaski

I
Za kwadrans pierwsza, w penej napicia chwili, kiedy dugie oczekiwanie
uwieczone zostao wreszcie sukcesem i w bezbarwnym dotd pomieniu palnika Bunsena
rozbysa nagle przepikna, szmaragdowa smuga - na podwrku ssiedniej kamienicy rozlegy
si dwiki katarynki. W tym samym momencie, za pitnacie pierwsza, runa w proch caa
powaga triumfu naukowego eksperymentu, ktry mia udowodni, i rzeczywicie udowodni,
i odczyn chemiczny jest w stanie zabarwi ogie. By ciepy, marcowy dzie i przez szeroko
otwarte okno, wraz z powiewem wiatru, napyny do klasy radosne tony. Jaki kataryniarz
zagra bowiem skoczn, wgiersk melodi w tak marszowym rytmie, e uczniowie z trudem
powstrzymali miech. Kilku chopcw nie opanowao zreszt wesooci. W palniku Bunsena
nadal figlarnie migota zielony wyk, ale teraz wpatrywao si w niego zaledwie kilku
chopcw z pierwszych awek. Pozostali skupili uwag na dachach ssiednich domw i na
byszczcej w oddali, owietlonej socem wiey kocielnej. Dua wskazwka kocielnego
zegara radonie zbliaa si do cyfry dwanacie. Pryso zatem skupienie i wraz z melodi
katarynki zaczy dociera do klasy rwnie inne dwiki. Trbiy i turkotay tramwaje
konne, a na jednym z podwrek jaka dziewczyna, zapewne suca, nucia zupenie inn
melodi ni ta, ktr wygrywa kataryniarz. Caa klasa zacza si wierci i krci. Cz
uczniw porzdkowaa w awkach ksiki, inni starannie wycierali stalwki. Boka zakrci
malutki, obcignity pokrowcem z czerwonej skrki kaamarz kieszonkowy, tak sprytnie
skonstruowany, e atrament wylewa si natychmiast po schowaniu kaamarza do kieszeni.
Czele zbiera porozrzucane kartki, ktre zastpoway mu ksiki, bo przecie elegantowi - za
jakiego si uwaa - nie wypadao nosi ze sob caej biblioteki. Zabiera wic do szkoy tylko
lune, powyrywane z ksiek kartki potrzebne na dan lekcj. Rozkada starannie te kartki po
rnych kieszeniach, aby adnej nie wypycha ponad miar. Czonakosz w ostatniej awce
ziewa potnie, niczym zaspany hipopotam, a Weiss wysypywa z kieszeni okruchy po
rogalu, ktry po kawaeczku ama i zajada od dziesitej a do dwunastej. Gereb zacz
szura nogami, jakby lada chwila mia wsta, Barabasz za, bez enady rozoy na kolanach
ceratow pacht i ukada w niej ksiki podug wielkoci, po czym z tak si cign je
paskiem, e a awka skrzypna, a on sam poczerwienia. Jednym sowem wszyscy
gorczkowo przygotowywali si do opuszczenia szkoy i tylko nauczyciel nie zdawa sobie
sprawy, e ju za pi minut koczy si lekcja. Unis gow, agodnym spojrzeniem
zlustrowa klas i zapyta:

- Co si stao?
Zapada martwa cisza. Barabasz zmuszony by poluzowa pasek, Gereb przesta
szura nogami, Weiss wepchn wywrcone na lew stron kieszenie, Czonakosz zakry
doni rozdziawione usta, Czele przesta ukada karteluszki, Boka za schowa do kieszeni
kaamarz, z ktrego natychmiast zacz si sczy i plami spodnie pikny, niebieski
atrament.
- Co si stao? - powtrzy nauczyciel, ale wszyscy ju tkwili nieruchomo na swoich
miejscach. Profesor spojrza w okno, przez ktre figlarnie wdzieray si do klasy dwiki
katarynki, i powiedzia surowym tonem:
- Czengey, zamknij okno!
May Czengey, ktry by pierwszym z najpierwszych prymusw i siedzia w pierwszej
awce, podnis si i z powan, jak zawsze, min ruszy w stron okna, eby je zamkn.
W tej samej chwili siedzcy na skraju Czonakosz wychyli si z awki i szepn do
maego jasnowosego chopca:
- Uwaga, Nemeczek!
Nemeczek spojrza ukradkiem do tyu, po czym natychmiast przenis wzrok na
podog. Po pododze toczya si wanie zwinita kulka papieru. Nemeczek podnis j,
rozprostowa. Po jednej stronie karteczki byo napisane: Podaj dalej do Boki.
Nemeczek wiedzia, e waciwa wiadomo znajduje si na drugiej stronie kartki, ale
jako czowiek honoru nie zamierza czyta cudzego listu. Dlatego ponownie zwin kartk w
kulk, poczeka na waciwy moment i wychyliwszy si z rzdu szepn:
- Uwaga, Boka!
Teraz Boka spojrza na podog, ktra jak zawsze penia rol szlaku
komunikacyjnego podczas lekcji. Papierowa kulka potoczya si dalej. Na drugiej stronie
kartki, na tej, ktrej Nemeczek jako czowiek honoru nie przeczyta, byo napisane: Dzi o
trzeciej zbirka na Placu. Wybieramy przewodniczcego. Ogosi.
Boka schowa karteczk do kieszeni i jeszcze raz cign paskiem spakowane ksiki.
Bya pierwsza. Elektryczny zegar zacz brzcze i teraz rwnie nauczyciel zda sobie
spraw, e oto lekcja dobiega koca. Zgasi palnik Bunsena, zada prac do domu i uda si
do pracowni przyrodniczej. Zza uchylonych drzwi gabinetu przyrodniczego wyzieray
wypchane zwierzta, z pek gapiy si swymi nieruchomymi, szklanymi oczyma rzdy
wypchanego ptactwa, a w kcie cicho i dostojnie sta poky, wiecznie tajemniczy i grony
kociotrup.
Klasa opustoszaa niemal natychmiast. Przestronna, zdobiona kolumnami klatka

schodowa zadudnia od dzikiego galopu, ktry sab tylko wwczas, gdy wrd modziey
pojawiaa si nagle wysoka, grujca nad tumem sylwetka ktrego z nauczycieli. Pdzcy
na zamanie karku chopcy hamowali wtedy w biegu, na sekund zapadaa cisza, ale gdy
profesor znika za zakrtem, szaleczy wycig rozpoczyna si od nowa.
Tum chopcw niczym rwcy potok wylewa si przez bram i tu dopiero rozdziela
si na dwa nurty. Jedni szli w prawo, drudzy w lewo. Uczniowie kaniali si wychodzcym
wraz z nimi nauczycielom, zmczeni i godni kroczyli powoli zalanymi socem ulicami. Byli
jeszcze troch oszoomieni, ale pod wpywem radonie oywionej ulicy stopniowo otrzsali
si z otpienia. Pawili si w socu jak wypuszczeni na wolno mali winiowie, zanurzali
si w gb ruchliwego i haaliwego miasta, ktre nie byo dla nich niczym innym, jak tylko
labiryntem ulic, sklepw, powozw i torowisk tramwajw konnych, wrd ktrych naleao
wybra cieki wiodce do domw.
W bramie ssiadujcego ze szko domu Czele targowa si zawzicie ze sprzedawc
wschodnich akoci, ktry ni std, ni zowd w bezczelny wprost sposb podnis nagle ceny.
Jak wiat wiatem wiadomo byo, ze kawaek chawy kosztowa do tej pory jednego grajcara.
By to may kawaek, akurat taki, jaki jednym uderzeniem tasaka mona byo odrba z
duego, porowatego bloku nadzianej orzechami biaej chawy. I taki wanie kawaek
kosztowa jednego grajcara; jeden grajcar stanowi w zasadzie podstawow cen wszystkiego,
co byo do kupienia na straganie pod bram. Za grajcara mona byo wic dosta trzy
zanurzone w syropie liwki nadziane na drewniany patyczek, trzy figi albo trzy orzechy.
Grajcara kosztowaa rwnie porcja paskiej skrki, laseczek lukrecji lub sezamek. Ba, za
grajcara kupowao si porcj zapakowanej w ma, papierow torebeczk przepysznej
mieszanki zwanej uczniowskim obrokiem. Byy tam orzeszki laskowe, rodzynki, koryntki,
migday, kawaeczki cukru, okruchy chleba witojaskiego, a take sporo mieci i muszek.
Na uczniowski obrok skada si wic peny zestaw wyrobw cukierniczych, a take
elementy wiata rolinnego i zwierzcego. I to wszystko za grajcara! Czele targowa si
zaciekle ze sprzedawc bakalii, co niechybnie oznaczao, e kupiec podnis dzi ceny. Kto
zna prawa rzdzce handlem, ten dobrze wie, e ceny rosn rwnie i wtedy, gdy transakcje
poczone s z ryzykiem. I tak na przykad najdrosza jest herbata, ktr sprowadza si z Azji
karawanami cigncymi przez tereny pene zbjcw. Za to wanie niebezpieczestwo musz
pniej paci mieszkacy zachodniej Europy. Sprzedawca bakalii, zgodnie z powysz
regu, wykaza duy zmys handlowy i podnis ceny, poniewa dowiedzia si, e chc go
przepdzi z bramy w pobliu szkoy. Wiedzia te doskonale, e jeli ju postanowiono go
przepdzi, to nie pomog najsodsze nawet umiechy kierowane do przechodzcych obok

panw profesorw. Tak czy owak przepdz go, bo widz w nim wroga.
Dzieci trac wszystkie pienidze na straganie tego Wocha - mwili nauczyciele.
Wiedzia biedak, e dni jego kramu w pobliu szkoy s policzone. A wic podnis ceny.
Jeli ju musi std odej, to przynajmniej niech sobie odbije straty. Co te szczerze
powiedzia:
- Do tej pory wszystko kosztowao grajcara. Ale od dzi bdzie dwa grajcary!
A e by Wochem, przeto wystka te sowa aman wgierszczyzn, dziko przy tym
wymachujc swym toporkiem. Wtedy Gereb podszepn Czelemu:
- Rbnij kapeluszem w ten kram!
Czele by zachwycony pomysem. W to mu graj! akocie pofrunyby na lewo i
prawo! Chopcy by si cieszyli!
A Gereb kusi jak zy duch:
- Walnij no kapeluszem! A to chytrus! eby tak z nas zdziera!
Czele zdj kapelusz z gowy.
- Takim adnym kapeluszem? - zawaha si.
Nie udao si. Gereb skierowa swoj propozycj pod zy adres. Czele by przecie
elegantem.
- Kapelusza ci al? Kapelusza? - naciera Gereb.
- A eby wiedzia - odpowiedzia Czele. - Ale nie myl, e tchrz. Wcale si nie
boj, kapelusza mi szkoda. I mog ci to udowodni. Jak chcesz, to rbn twoim!
Dla Gereba bya to propozycja nie do przyjcia. Poczu si uraony i warkn ze
zoci:
- Sam potrafi rzuci swoim kapeluszem. To to zdzierus. A ty, jak si boisz, to
uciekaj.
I zdecydowanym, wojowniczym gestem zdj kapelusz, eby uderzy nim w
zastawiony sodyczami, oparty na krzyakach st.
Ale w tej samej chwili kto zapa go z tyu za rk i powanym, niemal mskim
gosem zapyta:
- Co ty robisz?
Gereb obejrza si. Za nim sta Boka.
- Co robisz? - powtrzy Boka, spokojnie i agodnie patrzc na Gereba.
Gereb mrukn niczym lew, gdy poskromiciel spoglda mu w oczy. Opanowa si
jednak, wzruszy ramionami i woy kapelusz na gow. Boka odezwa si cicho:
- Daj mu spokj. Lubi odwanych, ale to, co chciae zrobi, nie miao przecie

najmniejszego sensu. Chod!


I poda mu rk. Ca zaplamion atramentem. Z kaamarza bowiem sczy si obficie
ciemnoniebieski atrament, a Boka, niczego nie podejrzewajc, trzyma rk w kieszeni. Nie
przejli si tym jednak zbytnio. Boka wytar rk o mur, w wyniku czego na cianie powstaa
wprawdzie ciemna smuga, ale rka Boki wcale nie zyskaa na czystoci. Niemniej caa ta
sprawa zostaa zakoczona. Boka uj Gereba pod rami i ruszyli przed siebie. Zostawili
maego Czelego przy straganie i usyszeli jeszcze, jak zdawionym gosem pokonanego
buntownika zwrci si do Wocha:
- Jak ju od tej pory wszystko ma by za dwa grajcary, to poprosz chawy za te dwa
grajcary.
I sign po swoj portmonetk z delikatnej zielonej skrki. Sprzedawca umiechn
si i zacz myle o tym, co by si stao, gdyby od jutra wszystko sprzedawa po trzy
grajcary... Ale byy to tylko mrzonki. Ot, takie marzenie, e nagle kady forint wart jest sto
forintw! Woch energicznie ciachn tasakiem blok chawy i pooy odcity kawaek na
papierze.
Czele spojrza z gorycz:
- Ale da mi pan mniejszy kawaek ni przedtem za jednego grajcara!
Handlowy sukces uczyni Wocha bezczelnym. Z umiechem odpowiedzia:
- Teraz jest droej, to daj mniej.
I ju zwrci si do nastpnego klienta, ktry nauczony dowiadczeniem poprzednika
trzyma w rku dwa grajcary. Woch ciachn maym tasakiem sodk mas, a zrobi to w
sposb przypominajcy jakiego redniowiecznego kata, ktry po kawaeczku odcina
karzekowi orzechow gow. Woch wyranie mci si na chawie.
- Tfu! - powiedzia ze zoci Czele do kolejnego nabywcy. - Nie kupuj u niego, bo to
paskarz.
I woy do ust cay kawa chawy, razem z przylepionym mocno papierem, ktrego
zupenie nie dao si oderwa.
- Zaczekajcie! - krzykn i pdem ruszy za Bok i Gerebem.
Dogoni ich na rogu i ju razem skrcali w stron ulicy Soroksari. Wszyscy trzej
wzili si pod rce. W rodku szed Boka i co im tumaczy, jak zwykle - spokojnie i
rozwanie. Boka skoczy czternacie lat i mia jeszcze chopic twarz. Dopiero kiedy si go
suchao, wydawa si starszy.
Mia gboki, spokojny i agodny gos. A to, co mwi, byo rwnie spokojne i
rozwane. Boka way bowiem sowa i nigdy nie okazywa chci do rozmw o byle czym.

Nie wtrca si w drobne ktnie, unika ich nawet wtedy, gdy proszono go o rozsdzenie
sporu. Dobrze wiedzia, e po rozstrzygniciu ktni jedna ze stron i tak bdzie czua al, i to
wanie do rozjemcy. Ale gdy spr zaostrza si, zamienia w awantur i grozi interwencj
nauczycieli, wwczas Boka wcza si natychmiast, aby pogodzi zwanione strony ku
oglnemu, zreszt, zadowoleniu. Jednym sowem Boka by mdrym chopcem i zapowiada
si na wartociowego i prawego czowieka, ktry jeli nawet daleko nie zajdzie, to przecie
nigdy nie zawiedzie zaufania.
Z ulicy Soroksari chopcy skrcili w spokojn uliczk Kztelek. Przyjemnie grzao
wiosenne soce i tylko ciche posapywanie maszyn fabryki tytoniu, cigncej si wzdu
chodnika, mcio panujc tu cisz. W dali ujrzeli sylwetki dwch chopcw. Stali na rodku
jezdni i wyranie na nich czekali. Jednym z nich by wysoki i silny Czonakosz, drugim may, jasnowosy Nemeczek.
Kiedy Czonakosz spostrzeg zbliajc si trjk chopcw, gwizdn z radoci na
palcach przenikliwie niczym lokomotywa. Byo to zreszt jego specjalnoci. Nikt w czwartej
klasie nie potrafi tak gwizda, ba, w caej szkole znalazoby si zaledwie kilku chopcw,
ktrzy cho troch umieli naladowa takie furmaskie gwizdanie. Jedynie przewodniczcy
kka samoksztaceniowego, Cynder, potrafi tak wspaniale gwizdn, ale kiedy wybrano go
na przewodniczcego, zaniecha tej sztuki. Od chwili wyboru Cynder nie wkada ju dwch
palcw do ust. Przewodniczcemu kka, ktry co rod po poudniu zajmowa na katedrze
miejsce obok profesora jzyka wgierskiego, nie wypadao przecie tak si zachowywa.
Czonakosz gwizdn wic, a kiedy koledzy podeszli bliej i zatrzymali si na rodku
ulicy, zwrci si do jasnowosego Nemeczka:
- Ju im mwie?
- Nie - odpar Nemeczek.
- A co si stao? - zapytaa chrem caa trjka.
Zamiast maego blondynka odpowiedzia Czonakosz:
- Wczoraj w ogrodeum znw zrobili einstand!
- Kto?
- A kt by, jak nie bracia Pastorowie!
Zapado guche milczenie.
eby to zrozumie, trzeba wiedzie, co znaczyo owo swko einstand w mowie
budapeszteskich dzieci. Ot, kiedy w czasie gry w szklane kulki, stalwki lub pestki jaki
silniejszy chopiec dostrzeg sabszego od siebie i chcia mu zabra zabawki, to po prostu
mwi: einstand! To obrzydliwe niemieckie sowo oznaczao, e silniejszy chopiec uznaje

kulk czy stalwk za up wojenny, a w wypadku sprzeciwu zastosuje przemoc fizyczn.


Byo wic take wypowiedzeniem wojny. Sowo einstand krtko i zwile wyraao przemoc,
prawo pici, rozbj, stan wojenny.
Pierwszy odezwa si Czele. Gos dra mu z przejcia:
- Zrobili einstand?
- Tak - odpowiedzia ju znacznie mielej may Nemeczek, widzc, jak wielkie
wraenie wywara ta wiadomo.
- Tak duej by nie moe! - wybuchn Gereb. - Od dawna ju mwi, e musimy
dziaa, ale Boka krzywi si tylko i nic nie robi. Jeeli tak dalej pjdzie, to wreszcie i nas
pobij!
Czonakosz ju wkada dwa palce do ust, eby gwizdn z radoci, bo zawsze by
gotw do wszczcia bijatyki, ale Boka powstrzyma go.
- Nie oguszaj nas - powiedzia. I z powag zwrci si do maego blondynka.
- Jak to byo?
- Ten einstand?
- Tak. Kiedy to si stao?
- Wczoraj po poudniu.
- Gdzie?
- W ogrodeum.
Tak nazywano przylegajcy do muzeum ogrd.
- Opowiedz, jak to byo, dokadnie, po kolei, bo eby przeciw nim wystpi, musimy
zna fakty...
May Nemeczek uwiadomi sobie, e oto skupia si na nim caa uwaga kolegw. Bya
to dla niego rzadka okazja i dlatego zdenerwowa si. Chopcy traktowali go zwykle jak
powietrze. By za hetk - ptelk, nie liczy si, jak jedynka w matematyce, ktra ani mnoy,
ani dzieli. Nikt si nie przejmowa tym szczupym, wtym chopcem, jakby stworzonym na
koza ofiarnego. Nemeczek zacz mwi i koledzy otoczyli go ciasnym koem.
- To byo tak... Po obiedzie poszlimy do ogrodeum, Weiss i ja, byli z nami jeszcze
Rychter, Kolnay i Barabasz. Najpierw chcielimy gra w palanta na ulicy Eszterhazy, ale
pik mieli chopcy ze szkoy realnej, a oni nie chcieli z nami gra. Wtedy Barabasz
powiedzia, ebymy poszli do ogrodeum i zagrali pod murem w kulki. I tak zrobilimy.
Kady z nas rzuca kulk, a ten ktremu udao si trafi w drug kulk, zabiera wszystkie.
Rzucalimy kolejno i pod murem leao ju z pitnacie kulek, wrd nich dwie szklane,
kiedy nagle Rychter krzykn: No, to koniec, id Pastorowie! Rzeczywicie zza rogu

wyonili si Pastorowie z rkami w kieszeniach. Szli z pochylonymi gowami, tak wolno, e


wszyscy bardzo si przestraszylimy. Byo nas wprawdzie piciu, ale oni s tacy silni, e w
dwjk zaatwiliby nawet dziesiciu. Zreszt nie mona byo zakada, e jest nas piciu, bo
jak si co dzieje, to Kolnay zaraz ucieka, Barabasz take, no wic zostaoby nas tylko trzech.
Pewnie ja te bym uciek, wic trzeba liczy, e zostaoby tylko dwch. Gdyby caa pitka
prbowaa uciec, to te nic z tego, bo Pastorowie s najlepszymi biegaczami w caym
ogrodeum i dogoniliby nas. Pastorowie podchodzili coraz bliej i przypatrywali si naszym
kulkom. Szepnem wtedy do Kolnaya: Suchaj, im si podobaj nasze kulki.
Najmdrzejszy by Weiss, ktry od razu powiedzia: Id sobie jakby nigdy nic, ale mwi
wam, e z tego bdzie tylko jeden wielki einstand! Ale ja mylaem, e nie zrobi nam
adnej krzywdy, bo przecie my im nigdy nic zego nie zrobilimy. Najpierw stanli tylko
obok, wcale nas nie zaczepiali i patrzyli, jak gramy. Kolnay szepn: Nemeczek, dajmy
spokj, przerwijmy gr. A ja mu na to: Co? Akurat teraz, kiedy ty nie trafie! Zaraz mj
rzut. Jak wygram, to moemy przerwa. W tym momencie rzuca Rychter, ale jednym okiem
ypa na Pastorw, i trzsa mu si rka ze strachu, wic nic dziwnego, e nie trafi.
Pastorowie ani drgnli, wci stali z rkami w kieszeniach. Wtedy przysza na mnie kolej,
rzuciem i trafiem. Wygraem wszystkie kulki! Chciaem podej, eby je zebra, a byo ju
ze trzydzieci kulek, ale wtedy jeden z Pastorw, ten modszy, zagrodzi mi drog i krzykn:
einstand! Obejrzaem si do tyu i zobaczyem, e Kolnay i Barabasz uciekaj, Weiss stoi pod
cian blady, a Rychter zastanawia si wanie, czy wia, czy jeszcze zaczeka. Prbowaem
sprzeciwi si i powiedziaem: Przepraszam, ale nie macie prawa tego robi! Ale starszy
Pastor ju zbiera kulki i chowa je do kieszeni, a modszy chwyci mnie za kurtk i krzykn:
Czy nie sysza, e zawoalimy einstand? No to wtedy i ja te zamilkem. Weiss stojcy
pod cian zacz si maza. Kolnay i Barabasz patrzyli zza rogu, co si dzieje w ogrodeum.
Pastorowie pozbierali kulki i odeszli bez sowa. To chyba wszystko.
- Niesychane! - oburzy si Gereb.
- To po prostu granda! - powiedzia Czele.
Czonakosz gwizdn na znak, e w powietrzu wisi wojna. Boka namyla si w
milczeniu. Wszyscy chopcy patrzyli na niego, byli ciekawi, jak tym razem zareaguje. Od
miesicy bowiem nie traktowa powanie podobnych incydentw. Jednak to wydarzenie byo
tak woajc o pomst do nieba niesprawiedliwoci, e poruszyo nawet jego.
- Chodmy na razie na obiad - powiedzia cichym gosem. - Po poudniu spotkamy si
na Placu i wszystko omwimy. Teraz i ja uwaam, e tego ju nie mona darowa!
Z aprobat przyjli decyzj Boki. Patrzyli na niego z uznaniem i podziwem, a czarne

oczy Boki iskrzyy si gniewem. Mao brakowao, aby go ucaowali za to, e wreszcie i jego
oburzyo to bezprawie.
Ruszyli do domw. Gdzie w oddali, w dzielnicy Jzsefvros, odezwa si wesoy
dwik dzwonu, wiecio soce i wszystko wok wydawao si pikne i radosne. Chopcy
czuli jednak, e stoj przed doniosymi wydarzeniami. Ogarno ich podniecenie i dza
czynu. Jeeli Boka powiedzia, e trzeba dziaa, to na pewno jest to zapowied czego
niezwykego.
Zaczli si rozchodzi. Czonakosz z Nemeczkiem zostali nieco z tyu. Boka obejrza
si. Obaj chopcy zatrzymali si przy jednym z piwnicznych okienek fabryki tytoniu. Byo
ono oblepione grub warstw tytoniowego pyu.
- Tabaka! - zawoa wesoo Czonakosz, jeszcze raz gwizdn i napcha sobie tego
pyu do nosa.
Nemeczek rozemia si i, mapujc koleg, rwnie wcign w nozdrza szczypt
tabaki. Uradowani odkryciem pomaszerowali ulic Kztelek gono kichajc. Czonakosz
kicha dononie niczym z armaty, a may, jasnowosy Nemeczek prycha jak rozdraniona
winka morska. Biegli ulic kichajc, miejc si i czuli si tacy szczliwi, e zapomnieli na
chwil o tej wielkiej niesprawiedliwoci, ktr nawet sam Boka, zawsze spokojny i powany
Boka, uzna za wrcz niesychan.

II
Plac, pusty plac... O, zdrowe i rumiane wiejskie dzieci z Wielkiej Niziny Wgierskiej!
yjecie oto na rozlegych przestrzeniach i wystarczy wam uczyni jeden tylko krok, aby
znale si w szczerym polu, pod bkitem cudownego nieboskonu. Wasze spojrzenia
przywyky do bezkresnych pl i szerokich horyzontw. Wy nie zostaycie wtoczone w mury
wysokich kamienic i nie domylacie si nawet, jak wielkim skarbem jest dla
budapeszteskich chopcw zwyky, pusty plac. Taki plac to dla miejskich dzieci rozlega
rwnina, to wspaniaa przestrze! Sowem - ich Wielka Nizina. Taki plac to wolno, to pena
swoboda. I pomyle, e w plac jest tylko zwykym skrawkiem ziemi ogrodzonym z jednej
strony rozwalajcym si potem, a z pozostaych stron zamknitym przez szare mury
kamienic, wznoszcych si wysoko pod niebo.
Dzi stoi na tym placu przy ulicy Pawa smtna, zatoczona, czteropitrowa kamienica.
Jej lokatorzy nie maj pojcia o tym, e na tym wanie skrawku ziemi znajdowa si ongi
w synny Plac Broni, ktry dla garstki uczniw sta si symbolem ich modoci.
Wwczas plac ten by pusty, jak to zreszt z przeznaczonymi pod budow placami
bywa. Od ulicy Pawa by odgrodzony potem. Z lewej i prawej strony zamykay go dwie
due kamienice, a od tyu... ot to, na tyach znajdowao si miejsce, ktre czynio w plac
terenem niezwykle atrakcyjnym. Albowiem zaczyna si tam drugi, olbrzymi plac,
wydzierawiony przez zarzd tartaku na skad drewna. Stay wic tu uoone w sagi due
polana. Wrd potnych szecianw powstaa siatka regularnych uliczek. Istny labirynt!
Pidziesit, a moe i szedziesit cieek krzyowao si wrd ciemnych sgw drewna i
naprawd nieatwo byo rozezna si w tej pltaninie. Kto jednak z trudem przez ten labirynt
przebrn, ten wychodzi na placyk z maym budynkiem. To by wanie tartak parowy. By to
dziwny, do tajemniczy i ponurawy obiekt. Latem porasta dzik winorol i z zielonego
listowia wystawa tylko smuky, czarny komin, miarowo pykajcy kbami czystej, biaej
pary. Z daleka, spord sgw drewna, skd jeszcze nie byo wida tartaku, mona byo
przypuszcza, e to sapie lokomotywa, ktra nie moe ruszy z miejsca.
Wok domku zawsze stay due, cikie wozy do przewoenia drewna. Podjeday
kolejno pod okap i wtedy rozlega si trzask spadajcego drewna. Pod okapem znajdowa si
may otwr, z ktrego wystawao spadziste koryto. Kiedy fura podjedaa pod ten otwr,
korytem zaczynaa pyn struga porbanych polan. Wonica krzykiem dawa sygna, e wz
peny. Pykanie z komina ustawao z naga, w domku robio si cicho, wonica zacina konie i

naadowany wz rusza z miejsca. Pod okap podjeda nastpny, pusty, czekajcy na drewno
wz, czarny komin znw zaczyna pyka i znw sypay si polana. I tak to trwao od lat.
Drewno byo cigle uzupeniane, wielkie wozy przywoziy na plac coraz to nowe polana,
ktre znowu cia maszyna. Tak wic na placu nigdy nie brakowao sgw i nigdy te na
duej nie milk wist parowej piy. Przed tartakiem roso kilka karowatych drzewek
morwowych, a pod jednym z nich staa sklecona z desek budka. Tu wanie mieszka Sowak,
ktry pilnowa w nocy placu, eby nikt nie krad lub nie podpali drewna.
Czy mona byo znale pikniejsze miejsce do zabaw? Dla nas, chopcw z miasta,
byo to co wspaniaego! Nie potrafilimy wyobrazi sobie bardziej indiaskiego,
pikniejszego i rozleglejszego placu, ktry by tak doskonale zastpowa amerykask preri.
A pooony na tyach skad drzewa stawa si wszystkim tym, czego akurat potrzebowalimy.
Bywa wic miasteczkiem na Dzikim Zachodzie, puszcz, grami skalistymi penymi
kanionw, sowem tym, czym go w danej chwili mianowano. I nie mylcie, e by to
wystawiony na ataki, bezbronny plac! Przeciwnie, by to Plac Broni! Szczyty sgw chopcy
zamienili bowiem w fortece i twierdze. O tym, ktre punkty trzeba umocni, decydowa
Boka. Fortece natomiast budowali Czonakosz i Nemeczek. Znajdoway si one w czterech
czy piciu punktach. Kada z nich miaa kapitana, porucznika i podporucznika. Oni stanowili
armi. Niestety, ku oglnemu zmartwieniu by tylko jeden szeregowiec. Wszyscy zatem
kapitanowie i oficerowie mogli rozkazywa, musztrowa i kara aresztem za niesubordynacj
tylko jednego, jedynego szeregowca.
Nie trzeba dodawa, e tym jednym jedynym szeregowcem by may, jasnowosy
Nemeczek. Kapitanowie, porucznicy i podporucznicy salutowali sobie z wielk swobod, od
niechcenia podnoszc rk do czapki, choby si i sto razy spotykali na Placu w cigu
jednego popoudnia. Pozdrawiali si ot, tak sobie, mwic zwyczajnie:
- Cze!
Inaczej Nemeczek. Biedak co chwila musia stawa na baczno i sztywno salutowa.
A kto tylko przechodzi koo niego, natychmiast go strofowa:
- Jak stoisz?
- Pity razem!
- Wypnij pier, wcignij brzuch!
- Baczno!
I Nemeczek podporzdkowywa si wszystkim z radoci. Bywaj bowiem chopcy,
ktrym okazywanie posuszestwa sprawia przyjemno. Jednak wikszo chopcw lubi
rozkazywa. Jak zreszt wikszo ludzi. I dlatego wanie na Placu wszyscy chccy

dowodzi byli oficerami, a tylko jeden Nemeczek szeregowcem.


Wp do trzeciej po poudniu nie byo tu jeszcze nikogo. Na rozcielonej na ziemi
derce, przed budk, spa sobie smacznie Sowak. Sypia zawsze w dzie, bo noc doglda
Placu, pilnowa drewna lub te wazi do fortecy na jednym z sgw i stamtd patrzy na
ksiyc. Teraz warczaa pia parowa, czarny komin pyka oboczkami biaej pary, a porbane
polana spaday z trzaskiem na platformy wozw.
Kilka minut po p do trzeciej skrzypna furtka od ulicy Pawa i pojawi si
Nemeczek. Wycign z kieszeni du pajd chleba, rozejrza si i widzc, e nikogo jeszcze
nie ma, zacz u skrk. Przed tym jednak zamkn dokadnie furtk. Jeden z
najwaniejszych punktw obowizujcego na Placu regulaminu przewidywa, e kady, kto
tu wchodzi, winien starannie zamkn za sob furtk. Kto tego obowizku nie dopeni, tego
czeka areszt. A dyscyplina na Placu obowizywaa surowa. Jak w wojsku.
Nemeczek usiad na kamieniu, ogryza ze skrki kromk chleba i czeka na kolegw.
Zanosio si na to, e dzisiejsze spotkanie bdzie bardzo ciekawe. W powietrzu wisiaa
zapowied wanych wydarze. Co tu duo mwi, Nemeczek w tym momencie poczu si
bardzo dumny z faktu, e i on rwnie naley do synnej paczki nazywanej Zwizkiem
Chopcw z Placu Broni.
Jaki czas jeszcze zajada chleb, po czym z nudw ruszy w stron tartaku.
Przechadza si wrd sgw, gdy nagle natkn si na wielkiego, czarnego psa, nalecego
do stra - Sowaka imieniem Jano.
- Hektor! - zawoa przyjanie, ale pies nie wykazywa najmniejszej chci, aby
odwzajemni powitanie. O tym, e spostrzeg chopca, zasygnalizowa tylko nieznacznym
ruchem ogona. U psw oznacza to mniej wicej to samo, co u ludzi uchylenie w popiechu
kapelusza. I pogna dalej, szczekajc ze zoci. Nemeczek ruszy za psem. Hektor zatrzyma
si i zacz ostro obszczekiwa jeden z sgw, na ktrym chopcy zbudowali twierdz. Na
szczycie uoyli z polan mur obronny i na cienkim patyku wywiesili ma czerwono - zielon
chorgiewk. Pies skaka wok sgu i coraz gwatowniej ujada.
- Co si tam dzieje? - zapyta Nemeczek psa. By z nim bardzo zaprzyjaniony, moe
dlatego, e Hektor take nie mia adnego oficerskiego stopnia.
Chopiec spojrza w gr. Nie dostrzeg nikogo, ale czu, e na szczycie kto si

Czerwono - zielone barwy chopcw z Placu Broni nawizyway do narodowych, czerwono - biao zielonych kolorw, jakie przyjy powstacze wojska wgierskie Ludwika Kossutha w czasie Wiosny Ludw
(1848 - 1849). Kolory te przetrway upadek powstania i pozostay na trwae barwami narodowymi (wszystkie
przypisy tumacza).

porusza wrd polan. Zacz si wic wspina po wystajcych kodach. By ju w poowie


drogi, kiedy oto zupenie wyranie usysza, e kto tam na grze przekada deski i kody.
Serce zabio Nemeczkowi mocniej i zawaha si, czy nie wrci na ziemi. Ale kiedy spojrza
w d i zobaczy Hektora, znw nabra odwagi.
- Nie bj si, Nemeczku! - powiedzia do siebie nadal pnc si do gry. Za kadym
krokiem dodawa sobie otuchy tymi sowami:
- Nie bj si, Nemeczku! Nie bj si!
Wreszcie wdrapa si na sam szczyt, raz jeszcze powtrzy: Nie bj si, Nemeczku!
i ju, ju chcia przeoy nog przez nisk w tym miejscu zapor obronn, gdy nagle,
przestraszony, znieruchomia.
- O Jezu! - krzykn.
I w popochu zacz si zsuwa w d na eb, na szyj. Gdy dotkn ziemi, serce walio
mu jak motem. Spojrza w gr na szczyt twierdzy. Obok chorgiewki sta Feri Acz,
straszliwy Feri Acz, ich zacieky wrg, wdz chopakw z Ogrodu Botanicznego. Praw nog
postawi wadczo na blankach twierdzy. Jego luna, czerwona koszula opotaa na wietrze, a
on szyderczo si umiecha.
Feri Acz odezwa si cicho:
- Nie bj si, Nemeczku!
Ale Nemeczek ju wtedy strasznie si ba i ucieka co si. A czarny pies bieg za nim.
Razem pdzili tak przez krte cieki wrd sgw z powrotem na Plac. A na skrzydach
wiatru gonio za nimi szydercze woanie Feriego Acza:
- Nie bj si, Nemeczku!
Gdy Nemeczek ju na Placu obejrza si za siebie, na szczycie twierdzy nie wida byo
czerwonej koszuli Feriego Acza. Ale i chorgiewka znikna. Maa czerwono - zielona
chorgiewka uszyta przez siostr Czelego. Acz przepad gdzie wrd sgw drzewa. Mg
wyj drug stron, przez tartak, na ulic Marii, niewykluczone jednak, e skry si gdzie
tutaj, razem ze swoimi kolegami, brami Pastorami.
Na myl, e bracia Pastorowie mog si znajdowa w pobliu, Nemeczkowi przeszy
ciarki po plecach. On ju dobrze wiedzia, co znaczy spotka si z Pastorami. Ale Feriego
Acza po raz pierwszy zobaczy z bliska. Bardzo si go przestraszy, cho szczerze mwic,
Feri mu si podoba, by dobrze zbudowanym, barczystym chopcem o ciemnych wosach.
Doskonale si prezentowa w obszernej, czerwonej koszuli, ktra nadawaa mu wojowniczy

wygld. Koszula ta bya bardzo podobna do tych, jakie nosili onierze Garibaldiego.
Chopcy z Ogrodu Botanicznego rwnie nosili czerwone koszule, poniewa we wszystkim
starali si naladowa Feriego Acza.
U furtki otaczajcego Plac potu rozlego si czterokrotne, miarowe pukanie.
Nemeczek odetchn z ulg. By to bowiem umwiony znak chopcw z Placu Broni. Szybko
pobieg do furtki i otworzy j. Do rodka weszli Boka, Czele i Gereb. Nemeczek chcia
natychmiast opowiedzie o straszliwym wydarzeniu, nie zapomnia jednak o tym, e jest
tylko szeregowcem i e musi naprzd odda honory kapitanowi i porucznikom. Wypry si
wic na baczno i zasalutowa.
- Cze - powiedzieli przybysze. - Co nowego?
Nemeczek szybko apa ustami powietrze, bo chcia wszystko opowiedzie jednym
tchem.
- Straszne rzeczy! - krzykn.
- Co si stao?
- Co okropnego! A trudno uwierzy!
- Ale co takiego?
- Feri Acz by tutaj!
Ta wiadomo wywara na caej trjce ogromne wraenie. Spowanieli natychmiast.
- Niemoliwe! - powiedzia Gereb.
- Przysigam na Boga... - Nemeczek pooy rk na sercu.
- Nie przysigaj - przerwa mu Boka i z ca powag wyda komend:
- Baczno!
Nemeczek stukn obcasami. Boka podszed do niego bliej.
- Opowiedz dokadnie, co widziae.
- Kiedy wszedem midzy sagi - zacz Nemeczek - usyszaem gone szczekanie psa.
Poszedem za Hektorem i nagle usyszaem jaki szelest w rodkowej cytadeli. Wdrapaem si
na gr i wtedy zobaczyem, e jest tam Feri Acz w czerwonej koszuli.
- Sta na szczycie? W cytadeli?
- Na samym szczycie! - powiedzia Nemeczek i eby potwierdzi sw
prawdomwno, podnosi ju rk do serca na znak przysigi, ale surowe spojrzenie Boki

Giuseppe Garibaldi (1807 - 1882) - bojownik o wyzwolenie i zjednoczenie Woch. Genera wojsk
powstaczych i partyzantw, ktrzy wielokrotnie, w tym rwnie w czasie Wiosny Ludw, walczyli z
Austriakami i przyczynili si do powstania pastwa woskiego. onierze Garibaldiego nosili rewolucyjne,
czerwone koszule.

przywoao go do porzdku. Wic tylko doda:


- I zabra chorgiewk!
Czele a sykn:
- Chorgiewk?
- Wanie!
Wszyscy czterej ruszyli w stron fortecy. Nemeczek skromnie bieg na kocu, po
czci dlatego, e jako szeregowcowi nie wypadao mu wysuwa si przed oficerw, po
czci z obawy, e gdzie w pobliu bka si jeszcze Feri Acz. Chorgiewki rzeczywicie nie
byo. Nawet drzewca brakowao. Wszyscy byli niesychanie wzburzeni, jedynie Boka
zachowa zimn krew.
- Powiedz siostrze - zwrci si do Czelego - eby na jutro uszya now chorgiewk.
- Dobrze - odpowiedzia Czele - ale ona nie ma ju zielonego ptna. Czerwone
jeszcze jest, a zielonego zabrako.
Boka spokojnie zapyta:
- A biae ma?
- Ma.
- To niech uszyje czerwono - bia chorgiewk. Od tej chwili nasze barwy bd
czerwono - biae.
Wszyscy si z tym zgodzili. Gereb zwrci si do Nemeczka:
- Szeregowy!
- Na rozkaz!
- Do jutra prosz wprowadzi poprawk do regulaminu: odtd nasze barwy bd nie
czerwono - zielone, lecz czerwono - biae.
- Tak jest, panie poruczniku.
Wtedy Gereb askawie rzuci wypronemu na baczno jasnowosemu chopcu:
- Spocznij!
Nemeczek stan swobodnie. Chopcy wdrapali si na gr i stwierdzili, e Feri Acz
odama drzewce chorgiewki. Przybity gwodziami kawaek odamanego drzewca smtnie
tkwi na swoim miejscu.
Od strony Placu rozlegy si okrzyki:
- Hola ho! Hola ho!
To byo ich haso. Widocznie nadeszli ju chopcy i rozgldali si po Placu. Sycha
byo donone okrzyki:
- Hola ho!

Czele skin na Nemeczka.


- Szeregowy!
- Na rozkaz!
- Odpowiedzcie kolegom.
- Tak jest, panie poruczniku.
Nemeczek przyoy zwinit w trbk do do ust i swoim cienkim, dziecinnym
gosem zawoa:
- Hola ho!
Potem zeszli z fortecy i ruszyli w stron Placu. Na rodku Placu, skupieni w maej
grupce, czekali na nich Czonakosz, Weiss, Kende, Kolnay i jeszcze kilku chopcw. Na
widok Boki wszyscy stanli na baczno, Boka bowiem by ich dowdc, kapitanem.
- Cze - powiedzia Boka.
Kolnay wystpi krok naprzd.
- Melduj posusznie - powiedzia - kiedy przyszlimy, furtka nie bya zamknita. A
zgodnie z regulaminem powinna by zamknita od rodka.
Boka surowo spojrza na stojc za nim asyst. A wszyscy spojrzeli na Nemeczka.
Ten ju przykada rk do serca, eby przysic, i to nie on zostawi furtk otwart, kiedy
kapitan odezwa si:
- Kto wchodzi ostatni?
Zapada cisza. Nikt bowiem nie wszed ostatni. Jeszcze przez chwil panowao
milczenie. Nagle Nemeczkowi rozjania si twarz i powiedzia:
- Melduj posusznie, to pan kapitan wszed ostatni.
- Ja? - zdziwi si Boka.
- Tak jest.
Boka zastanawia si przez chwil.
- Masz racj - stwierdzi z powag. - Zapomniaem zasun zasuw. Panie poruczniku,
prosz wpisa za kar moje nazwisko do czarnej ksigi - zwrci si do Gereba.
Gereb wyj z kieszeni may, czarny notes i wielkimi literami wpisa Janosz Boka.
A obok, eby byo wiadomo, o jakie przewinienie chodzi, dopisa furtka.
Taka postawa dowdcy podobaa si chopcom. Boka wymierza sprawiedliwo
nawet samemu sobie. By to przykad prawdziwego mstwa, o jakim nawet na lekcjach aciny
nie syszeli, cho przecie wiele im mwiono o dzielnych Rzymianach. Lecz Boka by tylko
zwykym czowiekiem i mia te swoje saboci. Wprawdzie ukara siebie, ale zaraz zwrci
si do Kolnaya, ktry zameldowa o tym, e furtka nie zostaa zamknita.

- A ty nie powiniene tak papla i skary. Panie poruczniku, prosz wpisa Kolnaya
za donosicielstwo.
Pan porucznik sign wic znw po zowieszczy notes i wpisa Kolnaya. Stojcy z
tyu Nemeczek z radoci, e to nie jego nazwisko wpisuj do notesu, zacz taczy
czardasza. Trzeba bowiem wiedzie, e w notesie figurowao wycznie nazwisko Nemeczka,
bo wszyscy, zawsze i za wszystko, kazali wpisywa Nemeczka. I zbierajcy si co sobota
trybuna osdza jedynie Nemeczka. Co tu duo mwi, tak to ju byo. Bo Nemeczek by
jedynym szeregowcem.
Zakoczono sprawy porzdkowe i rozpocza si wielka narada. Po chwili wszyscy
znali ju sensacyjn wiadomo, e oto wdz czerwonych koszul, Feri Acz, odway si
wtargn w samo serce Placu Broni, e wdrapa si na rodkow cytadel i zabra chorgiew.
Oburzenie chopcw nie miao granic. Wszyscy otoczyli Nemeczka, ktry do swojej relacji
dorzuca coraz to nowe szczegy.
- A czy mwi co do ciebie?
- No pewnie! - chwali si Nemeczek.
- Co mwi?
- Krzykn do mnie.
- Co krzykn?
- Zawoa: Nie boisz si, Nemeczku? - tu jasnowosy chopiec przekn lin, bo
wiedzia przecie, e to nieprawda. e byo cakiem inaczej. Bo z opowiadania wynikao, e
Nemeczek jest niesychanie odwany. Tak odwany, e Feri Acz a si zdziwi i zapyta go:
Nie boisz si, Nemeczku?
- A co ty mu odpowiedzia?
- Nic. Stanem pod fortec. A on zszed na drug stron i znikn. Uciek.
- To nieprawda! - krzykn Gereb. - Feri Acz jeszcze przed nikim nie ucieka!
Boka spojrza na Gereba.
- Eje! Co ty go tak bronisz! - powiedzia.
- Wcale nie broni, mwi tylko - powiedzia ju nieco ciszej Gereb - e jest mao
prawdopodobne, eby Feri Acz przestraszy si Nemeczka.
Wszyscy rozemieli si. Rzeczywicie, to byo mao prawdopodobne. Nemeczek,
zbity z tropu, sta w rodku grupy chopcw i wzrusza ramionami. Po chwili na rodek
wystpi Boka.
- Suchajcie, musimy co zrobi - powiedzia. - Na dzi zreszt wyznaczylimy
wybory. Wybierzemy przewodniczcego. I to takiego, ktry bdzie mia nieograniczon

wadz i ktremu wszyscy bez zastrzee si podporzdkuj. Moliwe, e z powodu tej


sprawy dojdzie do wojny i wtedy bdziemy potrzebowali dowdcy, ktry ustali strategi jak
w prawdziwej bitwie. Szeregowy, wystp! Baczno! Przygotujcie tyle kartek, ilu nas jest. I
niech kady na swojej kartce napisze, kto ma by przewodniczcym. Potem wrzucimy kartki
do czapki i kto dostanie najwicej gosw, ten zostanie przewodniczcym.
- Niech yje! - krzyknli wszyscy jednym gosem, a Czonakosz woy dwa palce do
ust i gwizdn przenikliwie niczym parowz. Zaczto wyrywa z notesw kartki, Weiss wyj
swj owek. Dwch chopcw zaczo si sprzecza, czyj kapelusz dostpi zaszczytu urny
wyborczej. Kolnay i Barabasz, ktrzy zawsze mieli do siebie pretensje, omal si o to nie
pobili. Kolnay twierdzi, e kapelusz Barabasza nie nadaje si do tego celu, bo jest brudny,
Kende natomiast uwaa}, e kapelusz Kolnaya jest jeszcze brudniejszy. Z tego sporu
oczywicie natychmiast wynikno sprawdzanie stopnia zabrudzenia obu nakry gowy.
Maym scyzorykiem zaczli zdrapywa brud, aby przekona si, ktra warstwa grubsza. No i
zagapili si, bo w tym czasie Czele odda na spoeczny cel swj may czarny kapelusik. W
takich sprawach elegant Czele by nie do pokonania.
Nemeczek natomiast, ku zdumieniu wszystkich, zamiast rozdawa kartki wykorzysta
okazj, e przez chwil skupia si na nim caa uwaga, i ciskajc w zabrudzonej doni
karteluszki, wystpi krok naprzd. Stan na baczno i odezwa si drcym gosem:
- Melduj, panie kapitanie, e tak duej nie moe by, ebym tylko ja by tu
szeregowcem... Od czasu jak zaoylimy nasz zwizek, wszyscy ju awansowali i s
oficerami, a tylko ja jeden cigle jestem szeregowcem i wszyscy mi rozkazuj... i wszystko
tylko ja musz robi... i... i...
Nemeczek tak si wzruszy swoj niedol, e po twarzy zaczy mu spywa grube
zy.
- Trzeba go wykluczy ze zwizku - chodno zaproponowa Czele.
- Beczy - powiedzia kto inny.
Wszyscy wybuchnli miechem. To rozalio Nemeczka do reszty. Uczu kucie w
sercu, zaszlocha i gono kajc wyjka:
- Zobaczcie w... w... czarnej ksidze... tam te tylko ja... zawsze tylko ja jestem
wpisywany... jak ten pies...
Boka przerwa mu spokojnym gosem:
- Jeli natychmiast nie przestaniesz paka, nie bdziesz mg wicej tutaj
przychodzi. Nie zadajemy si z beksami.
Sowo beksa wywaro wraenie. May, biedny Nemeczek okropnie si przestraszy,

powoli opanowa szloch. Wtedy kapitan pooy mu rk na ramieniu.


- Jeli bdziesz si dobrze sprawowa i odpowiednio zasuysz, to jeszcze w maju
awansujesz na oficera. Na razie jednak pozostaniesz szeregowcem.
Chopcy zgodzili si z takim postawieniem sprawy, bo gdyby Nemeczek ju w
dzisiejszym dniu sta si oficerem, to wszystko stracioby sens. Po prostu nie byoby komu
rozkazywa. Cisz przerwa ostry gos Gereba:
- Szeregowy, zatemperujcie owek!
Szeregowemu wcinito w gar owek, ktry uama si w kieszeni Weissa,
poniewa nosi on w kieszeni rwnie kulki. Szeregowiec nie protestowa wicej i z
zazawionymi oczyma, pochlipujc jeszcze troch, jak to po wielkim paczu bywa, ca
przepeniajc serce gorycz skupi na zaostrzeniu owka Hardmutha numer dwa.
- Go... gotowe, panie poruczniku! - zameldowa.
Odda zatemperowany owek i gboko westchn. Zrozumia, e na razie musi
zrezygnowa z awansu na oficera.
Rozdano karteczki. Wszyscy rozeszli si i kady, na osobnoci, wypenia kartki, bo
bya to bardzo wana sprawa. Potem szeregowy zbiera je i wrzuca do kapelusza Czelego.
Kiedy Nemeczek obchodzi wszystkich z kapeluszem w rku, Barabasz trci w bok Kolnaya.
- Patrz, jego kapelusz te jest brudny!
Kolnay przyjrza si dobrze kapeluszowi Czelego. I obaj doszli do wniosku, e nie
maj si czego wstydzi. Jeeli bowiem nawet kapelusz Czelego jest brudny, to ju niczemu
nie naley si dziwi. Boka zacz odczytywa zebrane kartki, po czym podawa je stojcemu
koo niego Gerebowi. W sumie byo czternacie kartek. Czyta je kolejno: Janosz Boka,
Janosz Boka, Janosz Boka... Jeden raz pojawio si inne nazwisko: Deo Gereb. Chopcy
spojrzeli po sobie. Domylili si, e bya to kartka Boki, ktry z grzecznoci odda gos na
Gereba. Potem znw byy kartki z nazwiskiem Boki. I znw gos oddany na Gereba. I na
zakoczenie jeszcze jedna kartka: Deo Gereb. Boka dosta w sumie jedenacie gosw,
Gereb trzy. Gereb umiecha si z zakopotaniem. Po raz pierwszy zdarzyo si, e otwarcie
rywalizowa z Boka o przywdztwo. By zadowolony z uzyskanych trzech gosw. Natomiast
Boce spord tych trzech gosw dwa sprawiy przykro. Zastanawia si, ktrzy z chopcw
nie na niego gosowali, ale ju po chwili pogodzi si z tym faktem.
- A wic wybralicie mnie na przewodniczcego.
Chopcy zaczli wiwatowa, a Czonakosz znw gwizdn. Nemeczek mia jeszcze zy
w oczach, ale z ogromnym zapaem woa Niech yje!, bo bardzo lubi Bok.
Przewodniczcy poprosi o spokj.

- Dzikuj wam, koledzy - powiedzia - a teraz natychmiast wemy si do dziea.


Myl, e wszyscy zdajemy sobie spraw z tego, e czerwone koszule chc nam odebra Plac
i twierdze. Ju wczoraj Pastorowie zabrali naszym kulki, a dzi buszowa tu Feri Acz i wzi
nasz chorgiew. Prdzej czy pniej przyjd tutaj, eby nas wypdzi. Ale my tego Placu
nigdy nie oddamy, obronimy go!
Czonakosz wrzasn z caej siy:
- Niech yje Plac!
Rozejrzeli si po duym Placu i po stojcych na nim, owietlonych wiosennym
socem, sgach drzewa. Chopcom byszczay oczy, wida byo, e kochaj ten swj
kawaeczekziemi i gotowi s o niego walczy, gdy przyjdzie ku temu potrzeba. By to swoisty
rodzaj mioci ojczyzny. I kiedy woali Niech yje nasz Plac!, brzmiao to zupenie tak,
jakby woali Niech yje Ojczyzna!. Pony im oczy, mocno biy serca.
Boka mwi dalej:
- Nie bdziemy czekali, a oni przyjd do nas, uprzedzimy ich i sami pjdziemy do
Ogrodu Botanicznego.
W innej sytuacji chopcy cofnliby si przed tak miaym planem, ale teraz,
rozentuzjazmowani, zgodnie zakrzyknli:
- Chodmy!
A poniewa wszyscy krzyknli jednoczenie, wic rwnie Nemeczek zawoa
Chodmy. Wiedzia biedak, e i tak bdzie maszerowa na samym kocu i e na pewno
dadz mu do niesienia paszcze panw oficerw. Do rozbrzmiewajcych na Placu okrzykw
doczy spod jednej z twierdz jaki ochrypy gos: Chodmy!. Spojrzeli w tamt stron. To
woa stary Sowak. Sta z fajk w ustach i umiecha si. Obok warowa jego pies Hektor.
Chopcy rozemieli si. A Sowak naladujc ich podrzuci w gr swj kapelusz i wrzasn
jeszcze raz:
- Chodmy!
Na tym zakoczya si cz oficjalna. Przysza kolej na gr w palanta. Jeden z
chopcw rozkazujcym tonem zarzdzi:
- Szeregowy! Przyniecie z magazynu pik i bijak!
Nemeczek natychmiast pobieg do magazynu, ktry mieci si pod jednym z sgw.
Wczoga si do rodka i wydoby ze schowka pik oraz bijak. Koo sgu, obok Sowaka,
stali Kende i Kolnay. Kende trzyma w rku kapelusz Sowaka, a Kolnay bada grubo
warstwy brudu. Kapelusz Sowaka by zdecydowanie najbrudniejszym kapeluszem wiata.
Boka podszed do Gereba.

- Dostae trzy gosy - powiedzia.


- Tak - odpar dumnie Gereb i twardo spojrza mu w oczy.

III
Nazajutrz pnym popoudniem, po lekcji stenografii, plan wojennych dziaa by
gotowy. Stenografia koczya si o godzinie pitej, kiedy na ulicy zapalano ju lampy. Po
wyjciu ze szkoy Boka zebra chopcw.
- Suchajcie - powiedzia Boka - musimy uprzedzi ich natarcie i udowodni im, e
jestemy tak samo odwani jak oni. Wezm ze sob dwch najodwaniejszych i razem
pjdziemy do Ogrodu Botanicznego. Przedostaniemy si na ich wysp i przybijemy na
drzewie t kartk.
Wycign z kieszeni kartk czerwonego papieru, na ktrej drukowanymi literami
byo wypisane:

TU BYLI CHOPCY Z PLACU BRONI

Wszyscy z podziwem spojrzeli na kartk. Czonakosz, ktry nie uczy si stenografii, i


przyszed pod szko li tylko z ciekawoci, zaproponowa:
- Dobrze byoby jeszcze dopisa co obraliwego.
Boka przeczco potrzsn gow.
- Nie wolno. W adnym wypadku nie bdziemy postpowa tak, jak Feri Acz, ktry
zabra nasz chorgiew. My tylko pokaemy, e si ich nie boimy, e mamy odwag
wkroczy na ich teren, gdzie przeprowadzaj zebrania i gdzie ukrywaj swoj bro. Ta
czerwona kartka bdzie nasz wizytwk, ktr im zostawimy dla przestrogi.
Gos zabra Czele.
- Syszaem, e oni o tej porze wieczorem s na wyspie i bawi si w Policjantw i
zodziei.
- Nie szkodzi. Feri Acz te przyszed do nas o takiej porze, kiedy wiedzia, e
bdziemy na Placu. Kto si boi, ten niech nie idzie ze mn.
Ale nikt si nie ba. Nawet Nemeczek by zdecydowany. Wida byo, e chce zasuy
na przyszy awans. Dumnie wystpi naprzd.
- Id z tob!
Zrobi to zwyczajnie, bo tu, przed szko, nie trzeba byo stawa na baczno i
salutowa. Regulamin obowizywa tylko na Placu. Tu wszyscy byli sobie rwni.
Czonakosz rwnie wystpi.

- Ja te id!
- Ale przyrzeknij, e nie bdziesz gwizda!
- Przyrzekam. Tylko jeszcze jeden raz... pozwl mi po raz ostatni gwizdn!
- No to gwizdnij!
I Czonakosz gwizdn. Z radoci zrobi to tak gono, e a ludzie na ulicy
poodwracali gowy.
- Ale gwizdnem... - powiedzia z zadowoleniem. - Na dzi wystarczy.
Boka zwrci si do Czelego:
- A ty nie idziesz?
- Niestety, nie dam rady - powiedzia ze smutkiem Czele. - Nie mog i z wami, bo
musz by w domu p do szstej. Matka wie, kiedy koczy si stenografia. Jeli si spni,
to wicej nigdzie mnie nie puci.
Ju sama myl o tym przerazia go. Skoczyoby si przychodzenie na Plac,
porucznikowska ranga, wszystko...
- No to zosta - powiedzia Boka. - Wezm ze sob Czonakosza i Nemeczka. Jutro
rano w szkole dowiecie si o wszystkim.
Podali sobie rce. Nagle Boce co si przypomniao.
- Suchajcie, czy Gereb by dzisiaj na stenografii?
- Nie byo go.
- Moe jest chory?
- Chyba nie. W poudnie razem wracalimy ze szkoy. Nic mu nie byo.
Boce nie podobao si zachowanie Gereba. Byo dziwnie podejrzane. Wczoraj tak
twardo spojrza Boce w oczy, kiedy si rozstawali. Chyba zda sobie spraw z faktu, e pki
bdzie Boka, on nie wysunie si na pierwsze miejsce w zwizku. Gereb zazdroci Boce. Mia
gwatowne usposobienie, by odwany, a nawet zuchway, wic rozsdne i spokojne
postpowanie Boki nie mogo mu si podoba. Uwaa si za lepszego i znacznie bardziej
odpowiedniego na wodza.
- Bg jeden wie, jak jest z tym Gerebem - powiedzia do siebie cicho Boka ruszajc w
drog z chopcami. Czonakosz kroczy obok niego z powan min, Nemeczek natomiast
tryska radoci, e oto wreszcie moe wzi udzia w niezwykej wyprawie. By tak wesoy,
e Boka musia mu zwrci uwag:
- Nemeczek, nie wariuj! A moe ci si wydaje, e idziemy na zabaw, co? Ta
wyprawa jest znacznie niebezpieczniejsza, ni mylisz. Przypomnij sobie tylko braci
Pastorw!

To poskutkowao. Na myl o Pastorach Nemeczek natychmiast spowania. Feri Acz


rwnie cieszy si z saw, mwiono nawet, e wyrzucono go ze szkoy realnej, ale silny i
szalenie odwany Feri mia w spojrzeniu co miego i ujmujcego zarazem, czego brakowao
Pastorom. Ci dwaj chodzili zawsze ze spuszczonymi gowami, patrzyli ponuro spode ba i
nikt nigdy nie widzia umiechu na ich ogorzaych twarzach. Tote wszyscy si bali przede
wszystkim czarnowosych Pastorw.
Trjka chopcw sza szybko nieskoczenie dug ulic lli. Byo ju po zmierzchu,
zrobio si cakiem ciemno. Na ulicy zapaliy si lampy i ta niezwyka pora budzia niepokj
w duszach chopcw. Zazwyczaj wychodzili bawi si zaraz po obiedzie. O tej za porze
lczeli nad ksikami, a nie spacerowali po ulicy. W milczeniu szli obok siebie i po
kwadransie dotarli do Ogrodu Botanicznego. Zza wysokiego, kamiennego muru wychylay
si zowieszcze konary wielkich drzew, ktre dopiero zaczynay si zieleni. Wiatr szumia
wrd gazi, byo ciemno i gdy wyoni si przed nimi tajemniczy o tej porze Ogrd
Botaniczny ze swoj zamknit ju bram, serca zabiy im mocniej. Nemeczek chcia
nacisn dzwonek przy bramie.
- Na mio bosk, nie dzwo! - odezwa si Boka. - Usysz, e kto przyszed! I
wtedy spotkamy si z nimi po drodze... a zreszt i tak nikt nie otworzy nam teraz furtki.
- No to jak wejdziemy?
Boka spojrza na mur.
- Przez mur?
- Jasne.
- Tdy, od ulicy?
- Skde! Obejdziemy ogrd. Od tyu mur jest znacznie niszy!
Skrcili w ciemn boczn uliczk, gdzie koczy si kamienny mur. Od tego miejsca
cign si drewniany parkan. Szli dalej wzdu potu szukajc najdogodniejszego miejsca do
przejcia. Zatrzymali si tam, gdzie nie docierao ju wiato ulicznej lampy. Po drugiej
stronie ogrodzenia, przy samym pocie, staa dua akacja.
- Jeli tu si wdrapiemy - powiedzia Boka - to po tej akacji atwo bdzie nam zej. A
w dodatku ju na drzewie sprawdzimy, czy nikogo nie ma w pobliu.
Obaj chopcy zgodzili si z planem Boki. Zaraz te przystpili do dziaania.
Czonakosz przykucn i opar si rkoma o parkan. Boka ostronie stan mu na ramionach i
zajrza przez pot do ogrodu. Wszystko to odbyo si w absolutnej ciszy. Kiedy Boka
przekona si, e w pobliu nie ma nikogo, da znak rk. Nemeczek szepn do Czonakosza:
- Podsad go!

Czonakosz unis si i podsadzi przewodniczcego na pot. Boka znalaz si na


szczycie sprchniaego potu, ktry zacz niebezpiecznie trzeszcze.
- Skacz! - szepn Czonakosz.
Rozlego si jeszcze kilka trzaskw i potem guche pacnicie. Boka wyldowa w
samym rodku grzdki z warzywami. Za nim przez pot przelaz Nemeczek, a na kocu
Czonakosz. Wpierw jednak Czonakosz wdrapa si na akacj, co mu przyszo z atwoci,
gdy wychowa si na wsi. Stojcy pod drzewem chopcy spytali:
- Widzisz co?
Czonakosz odpowiedzia zdawionym gosem:
- Prawie nic, bo strasznie ciemno.
- A widzisz wysepk?
- Widz.
- Jest tam kto?
Czonakosz ostronie wychyla si zza gazi na lewo i prawo, patrzy w dal, w
kierunku stawu.
- Na wyspie nic nie wida, drzewa i krzaki zasaniaj... ale na mocie...
Tu zamilk. Wspi si wyej o jedn ga i znowu zameldowa:
- Teraz dobrze widz. Na mocie stoj jakie dwie postacie.
Boka odezwa si cicho:
- Czyli s tam. A na mocie stoi warta.
Znw zatrzeszczay gazie i Czonakosz zlaz z drzewa. Wszyscy trzej stali chwil w
gbokiej ciszy, zastanawiajc si, co dalej czyni. Przykucnli za jednym z krzakw, tak aby
ich nikt nie dostrzeg, i cichutko, szeptem, zaczli si naradza.
- Najlepiej bdzie - powiedzia Boka - jeli pod oson krzakw podejdziemy do ruin
zamku. Wiecie, std na prawo, na stoku wzgrza.
Obaj chopcy w milczeniu skinli gowami: tak, znaj to miejsce.
- Moemy ostronie podej do samych ruin kryjc si w krzakach. Tam jeden z nas
wejdzie na wzgrze, eby si rozejrze wokoo. Jeli nikogo nie bdzie w pobliu, to
zsuniemy si ze wzgrza. Stok schodzi prosto do stawu. Schowamy si w sitowiu i
pomylimy, co dalej.
Czonakosz i Nemeczek z przejciem patrzyli na Bok. Kade jego sowo wydawao
im si wite.
Boka zapyta:
- Zgadzacie si?

- Tak jest! - wyrazili obaj pen gotowo.


- No to naprzd! Trzymajcie si mnie. Znam tu kady kt.
I zacz si czoga na czworakach pord niskich krzakw. Ledwie obaj jego
towarzysze przyklkli, eby za nim ruszy, rozleg si ostry gwizd.
- Zauwayli nas! - Nemeczek zerwa si na rwne nogi.
- Stj! Padnij! - wyda rozkaz Boka i wszyscy trzej padli na traw. Z zapartym
oddechem czekali na to, co teraz nastpi. Czy rzeczywicie ich zauwaono?
Ale nikt si nie zjawia. Tylko wiatr szumia wrd drzew. Boka odezwa si szeptem:
- Nikogo nie ma.
W tym momencie ostry gwizd ponownie przeszy powietrze. Znw odczekali chwil,
nadal nikt nie nadchodzi. Nemeczek, trzsc si skulony pod jednym z krzakw,
zaproponowa:
- Trzeba by rozejrze si z drzewa.
- Susznie! Czonakosz, wejd na drzewo!
Czonakosz z koci zwinnoci wdrapa si na akacj.
- Co widzisz?
- Na mocie poruszaj si jakie postacie... ale teraz jest ich czterech... dwch wraca
na wysp.
- No, to wszystko w porzdku - powiedzia uspokojony Boka. - Zejd szybko. Gwizd
oznacza zmian warty.
Czonakosz zsun si w d, znowu ruszyli razem, na czworakach, w stron wzgrza.
O tej porze w wielkim, tajemniczym Ogrodzie Botanicznym panowaa cisza. Na sygna
dawany przed zamkniciem ogrodu spacerowicze opuszczali park. W rodku pozostawali
tylko wczdzy, wzgldnie tacy, jak nasza skulona i skradajca si od krzaka do krzaka,
snujca wojenne plany trjka chopcw. Swoj wypraw traktowali niezwykle powanie i
zachowywali cakowite milczenie. Szczerze mwic bali si troch. Trzeba byo niezwykej
odwagi, eby wedrze si do samego rodka obwarowanego obozu czerwonych, ktry
znajdowa si na wyspie pooonej na samym rodku stawu. Wioda tam jedna tylko droga,
przez drewniany mostek, na ktrym staa warta.
Moe na stray stoj akurat Pastorowie? - przeszo Nemeczkowi przez gow i zaraz
przypomniay mu si gadkie, kolorowe kulki, wrd ktrych byo rwnie kilka szklanych.
Strasznie go zocio, e sowo einstand pado akurat w tym momencie, kiedy to wanie on
celnie rzuci i wygra wszystkie kulki.
- Och! - krzykn nagle Nemeczek.

Przeraeni chopcy zamarli w bezruchu.


Nemeczek przyklkn i wsadzi jeden palec do ust.
- Co ci si stao?
- Pokrzywy! Wpakowaem rk w pokrzywy!
- To ssij, staruszku, ssij! - powiedzia Czonakosz, ale jednoczenie przytomnie
obwiza wasn rk chusteczk.
Czogali si dalej i szybko dotarli do wzgrza. Na jego zboczu, jak ju o tym wiemy,
znajdoway si sztuczne ruiny zamku, jakie czsto budowano w wielkich parkach nalecych
do arystokratycznych rodzin. Starannie ukada si kamienie, a potem wypenia szczeliny
mchem, tak, aby wygldao to na prawdziwe ruiny.
- Zbliamy si! - ostrzeg Boka. - Teraz musimy by bardzo ostroni, bo czerwoni
czsto robi tu wypady.
- Co to za zamek? - zapyta Czonakosz. - Na historii nie mwiono nam przecie, eby
w Ogrodzie Botanicznym by jaki zamek.
- To sztuczne ruiny. Zbudowano je ju jako ruiny.
Nemeczek rozemia si.
- Jeli ju budowali, to lepiej byo zbudowa prawdziwy zamek. A po stu latach i tak
zostayby tylko ruiny.
- Ale masz humorek! - skarci go Boka. - Czekaj no, jak Pastorowie spojrz na ciebie,
to przejdzie ci ochota do artw.
Rzeczywicie, Nemeczek zmarkotnia. Mia po prostu takie usposobienie, e szybko
zapomina o przykrych sprawach i trzeba mu byo nieustannie o nich przypomina.
Po tej krtkiej wymianie sw chopcy zaczli si wspina po zaronitych dzikim
bzem kamieniach ruin na wzgrze. Teraz na czele szed Czonakosz. Nagle zastyg bez ruchu.
Da znak praw rk, odwrci si i przestraszonym gosem szepn:
- Tam chyba kto jest!
Zapadli w wysok traw. Rosnce w niej chwasty cakiem przykryy ich drobne
postacie. Tylko im oczy byskay. Nasuchiwali.
- Czonakosz, przy ucho do ziemi - szeptem rozkaza Boka. - Indianie tak zawsze
robi. atwo wtedy usysze, czy kto nie nadchodzi.
Czonakosz posusznie wykona polecenie. Pooy si na ziemi i przyoy ucho w
miejscu, gdzie nie byo trawy. Ale natychmiast poderwa gow.
- Id! - szepn z przeraeniem.
Teraz ju bez indiaskich sposobw sycha byo, e kto przedziera si przez krzewy.

I e ten tajemniczy kto, o ktrym na razie nie byo wiadomo, czy jest czowiekiem, czy te
jakim zwierzciem, idzie prosto w ich kierunku. Chopcy byli tak przestraszeni, e przylgnli
pasko do ziemi. Tylko Nemeczek siedzia skulony i powtarza cichym, paczliwym gosem:
- Ja chc do domu.
Teraz Czonakosz zacz dowcipkowa.
- Wa do jakiej nory, staruszku!
Poniewa jednak Nemeczek w dalszym cigu nie mg opanowa strachu,
rozgniewany Boka wychyli si z trawy i z trudem tumic zo rozkaza:
- Szeregowy, natychmiast skry si w trawie! Padnij!
Rozkazowi naturalnie naleao si podporzdkowa i Nemeczek pad plackiem.
Tajemniczy kto szeleci jeszcze w krzakach, ale jakby zmienia kierunek i nie szed
ju prosto w ich stron. Boka ponownie wychyli gow z chwastw i rozejrza si. Dostrzeg
schodzc po zboczu wzgrza posta, ktra lask odgarniaa krzewy.
- Poszed - powiedzia do lecych w trawie chopcw. - To by stranik.
- Stranik czerwonych?
- Nie. Str Ogrodu Botanicznego.
Odetchnli z ulg. Dorosych nie bali si. Najlepszym przykadem stary onierz z
brodawkami na nosie, ktry zupenie nie mg sobie poradzi z chopcami w Ogrodzie
Muzealnym. Znowu zaczli si czoga. Ale wtedy str widocznie co usysza, bo zatrzyma
si i zacz nadsuchiwa.
- Zauway nas - wyjka Nemeczek.
Teraz obaj spojrzeli na Bok, oczekujc od niego dalszych polece.
- Szybko do ruin! - wyda rozkaz Boka.
Wszyscy trzej na eb na szyj stoczyli si w d ze wzgrza, na ktre przed chwil
jeszcze tak ostronie si wdrapywali. W ruinach zamkowych znajdoway si mae gotyckie
okienka. Z przeraeniem stwierdzili, e pierwsze okno jest zakratowane. Podkradli si do
nastpnego, ale i to byo zabezpieczone krat. Wreszcie w jednym miejscu znaleli wrd
kamieni szczelin, przez ktr mogli wlizn si do rodka. Schowali si w ciemnej komorze
i wstrzymali oddech. Sylwetka stra przesuna si przed oknami. Z kryjwki mogli
stwierdzi, e str oddala si do tej czci ogrodu, ktra pooona bya przy ulicy lli, tam
znajdowaa si jego budka.
- Chwaa Bogu - odezwa si Czonakosz - ju po wszystkim!
Teraz mogli spokojnie rozejrze si po kryjwce. Powietrze byo tu wilgotne i stche,
jakby znajdowali si w prawdziwych zamkowych kazamatach. Nagle Boka potkn si o co.

Schyli si i podnis z ziemi jaki przedmiot. Obaj chopcy doskoczyli do niego i w nikej
powiacie zobaczyli, e to co byo tomahawkiem. Rodzajem toporka, jakim zgodnie z
opisami w powieciach o Dzikim Zachodzie zwykli byli wojowa Indianie. Tomahawk by
wystrugany z drzewa i oklejony srebrnym papierem.
Gronie poyskiwa w ciemnociach.
- To ich bro! - z nabonym podziwem powiedzia Nemeczek.
- Tak jest - zgodzi si Boka. - I jeli znalelimy jeden, to i pozostae musz tu by.
Zaczli szuka i w jednym z zakamarkw znaleli jeszcze siedem tomahawkw.
atwo mona wic byo ustali, e czerwonych jest w sumie omiu.
Doszli do wniosku, e wanie tu znajdowa si ich tajny arsena. Czonakosz z miejsca
zaproponowa, aeby zabra te osiem tomahawkw jako up wojenny.
- Nie - sprzeciwi si Boka - nie zrobimy tego. Byaby to po prostu kradzie.
Czonakosz zawstydzi si.
- Co tak przycich, staruszku! - odzyska nagle odwag Nemeczek, ale Boka da mu
agodn sjk w bok, wic zaraz umilk.
- Nie marnujmy czasu. Wyjdmy std i szybko na wzgrze! Nie chciabym dotrze na
wysp wtedy, kiedy ju na niej nikogo nie bdzie.
Ta zuchwaa myl pobudzia ich na nowo do czynu. Rozrzucili tomahawki po caej
komorze, aby zostawi tu lad swojej bytnoci, po czym przecisnli si przez wyom i
odwanie, szybko wdrapali si na szczyt wzgrza. Stanli obok siebie i rozejrzeli si,
wszystko byo wida jak na doni. Boka wydoby z kieszeni niewielkie zawinitko. Odwin
gazet i wyj ma lornetk wykadan mas perow.
- To teatralna lornetka siostry Czelego - powiedzia i przyoy lornetk do oczu. Ale i
goym okiem te byo wida wysp. Wok lni piercie stawu, w ktrym hodowano roliny
wodne. Brzegi byy zaronite szuwarami i trzcin. Wrd rozoystych drzew i wysokich
krzeww wieci na wyspie may punkcik. Na ten widok wszyscy trzej spowanieli.
- S tam - powiedzia zdawionym gosem Czonakosz.
- Maj latarni - zauway z uznaniem Nemeczek.
wieccy punkt porusza si to tu, to tam po caej wyspie, znika za jakim krzakiem i
znw pojawia si nad brzegiem. Kto chodzi z latarni po caej wyspie.
- Zdaje mi si - powiedzia Boka, nawet na chwil nie odrywajc lornetki od oczu zdaje mi si, e szykuj si do czego. Albo to jakie nocne wiczenia, albo...
Nagle zamilk.
- No mw... co takiego? - pytali zaniepokojeni chopcy.

- wity Boe - powiedzia Boka coraz mocniej przyciskajc lornetk do oczu - ten z
latarni... to... to...
- No? Kto taki?
- Bardzo podobny... nie, to niemoliwe...
Wszed wyej, eby lepiej widzie, ale wiato latarni znikno za krzakiem. Boka
opuci lornetk.
- Znikn - powiedzia cicho.
- Ale kto to by?
- Nie mog powiedzie. Nie widziaem go zbyt dobrze, a akurat wtedy, kiedy chciaem
mu si dokadnie przyjrze, znikn mi z pola widzenia. Pki si nie upewni, nie mog na
nikogo rzuca podejrze...
- Czy to by kto z naszych?
- Tak mi si zdaje - odpowiedzia smutno dowdca.
- Ale to zdrada! - krzykn Czonakosz zapominajc o tym, e naley zachowa cisz.
- Cicho bd! Jeli tam dotrzemy, dowiemy si wszystkiego. Do tego momentu musisz
by cierpliwy.
Teraz gnaa ich naprzd rwnie ciekawo. Boka nie chcia powiedzie, kogo
przypominaa mu posta z latarni. Prbowali zgadywa, ale przewodniczcy uciszy ich i
zabroni na kogokolwiek rzuca podejrzenia. Z podnieceniem zbiegli ze wzgrza i na dole
znw. zaczli si czoga w trawie. Byli tak przejci, e nie zwracali uwagi na kaleczce im
rce kolce, pokrzywy czy ostre kamienie. W cakowitym milczeniu szybko zbliali si do
brzegw tajemniczego stawu.
Wreszcie byli na miejscu. Tu ju mogli si wyprostowa: sitowie, trzciny i nadbrzene
krzaki byy tak wysokie, e cakiem ich zakryway. Boka nie tracc zimnej krwi wydawa
komendy.
- Gdzie tu, w pobliu, powinna znajdowa si dka. Ja z Nemeczkiem pjd szuka
odzi w prawo, a ty, Czonakosz na lewo. Kto pierwszy znajdzie dk, ten niech zaczeka przy
niej.
Natychmiast ruszyli na poszukiwanie. Ledwo zrobili kilka krokw, Boka dojrza dk
wrd sitowia.
- Zaczekajmy - powiedzia.
Czekali, a Czonakosz okry cay staw i nadejdzie z drugiej strony. Usiedli na brzegu
i przez chwil patrzyli na gwiadziste niebo. Potem zaczli nadstawia uszu z nadziej, e
usysz prowadzone na wyspie rozmowy. Nemeczek chcia si popisa przed Bok.

- Suchaj - powiedzia - przyo ucho do ziemi, to moe co usysz.


- Daj spokj - odpowiedzia Boka. - Nie ma co przykada ucha do ziemi nad stawem.
Ale jeli nachylimy si nad wod, to bdziemy wszystko sysze. Widziaem, jak rybacy na
Dunaju w taki sposb porozumiewali si ze sob z obu brzegw rzeki. Zwaszcza wieczorem
gos doskonale niesie si po wodzie.
Pochylili si nad powierzchni stawu, ale adnego sowa nie usyszeli wyranie. Z
wyspy dobiegay tylko jakie ciszone gosy i szmery. Wreszcie nadszed Czonakosz i
zrozpaczony zameldowa:
- Nigdzie nie ma tej odzi.
- Nie martw si, staruszku - pocieszy go Nemeczek - znalelimy j.
Ruszyli razem w stron dki.
- Wsiadamy?
- Nie tutaj - postanowi Boka. - Naprzd musimy przeholowa d na przeciwlegy
brzeg, ebymy nie znaleli si w pobliu tego mostu, jeli nas zauwa. Musimy przeprawi
si na wysp w miejscu najbardziej odlegym od mostu. Wtedy bd musieli nadrobi duy
kawaek, eby nas dogoni.
Ta przezorno spodobaa si obu chopcom. wiadomo, e ich dowdca potrafi tak
mdrze wszystko przewidywa, dodaa im otuchy. Boka odezwa si:
- Czy kto z was ma link?
Czonakosz mia. Zreszt w kieszeni Czonakosza byo wszystko. Nie ma takiego
straganu na wiecie, na ktrym byoby tyle najrozmaitszych rzeczy, co w kieszeniach
Czonakosza. A wic mia on przy sobie scyzoryk, sznurek, kulki, mosin klamk,
gwodzie, klucze, szmaty, notes, rubokrt i Bg jeden wie, co jeszcze. Czonakosz wydoby
link, a Boka przywiza j do znajdujcego si na dziobie odzi kka. Po czym ostronie i
powoli zaczli cign d wzdu brzegu, w kierunku przeciwlegej strony wyspy. W czasie
holowania cay czas bacznie obserwowali wysp. Kiedy wreszcie dobrnli do tego miejsca, z
ktrego chcieli si przeprawi, znw usyszeli gwizd, taki sam jak poprzednio. Tym razem
jednak ju si nie przestraszyli. Wiedzieli bowiem, e ten gwizd oznacza zmian warty. Nie
bali si rwnie i z tego wzgldu, e poczuli si nagle w ogniu walki. Tak samo bywa z
onierzami w czasie prawdziwej wojny. Pki nie zobacz wroga, boj si byle krzaka. Kiedy
jednak pierwsza kula winie im koo ucha, nabieraj odwagi, ryzyko walki wciga ich bez
reszty i nie myl o tym, e id po mier.
Chopcy zaczli wsiada do dki. Pierwszy wskoczy Boka. Za nim Czonakosz.
Nemeczek lkliwie drepta po mulistym brzegu.

- Chode, staruszku, chode - zachca go Czonakosz.


- Id, staruszku, id - odpowiedzia Nemeczek i w tym momencie Polizn si, ze
strachu chwyci trzcin i nie pisnwszy nawet wpad do wody. Zanurzy si a po szyj. Nie
krzykn jednak i natychmiast si podnis. Byo tam pytko. Woda ciekaa z niego strugami,
w doni trzyma wci kurczowo cieniutk trzcin i wyglda bardzo miesznie.
Czonakosz nie mg powstrzyma si od miechu.
- Napie si, staruszku? - parskn.
- Nie napiem - odpowiedzia z przeraon min blondynek i zabocony, przemoknity
do suchej nitki, wgramoli si do odzi. By cakiem blady z wraenia.
- Nie mylaem, e dzi jeszcze bd si kpa - doda cicho.
Nie byo chwili do stracenia. Boka i Czonakosz chwycili za wiosa i odepchnli d
od brzegu. Cika ajba leniwie wypyna na staw, marszczc gadk powierzchni wody.
Bezszelestnie zanurzali pira wiose. Panowaa tak wielka cisza, e sycha byo, jak
siedzcemu na dziobie Nemeczkowi szczkaj z zimna zby. Po kilku chwilach dzib odzi
dotkn brzegu wyspy. Chopcy w popiechu wyskoczyli na ld i natychmiast ukryli si w
krzakach.
- No, wreszcie. Jestemy - powiedzia Boka i ostronie, cicho zacz si skrada
wzdu brzegu. Obaj chopcy za nim.
- Hej! - dowdca odwrci si nagle - nie moemy przecie zostawi odzi bez opieki.
Jeli odkryj d, to nie bdziemy mogli wrci z wyspy. Ty, Czonakosz, zostaniesz przy
cznie. A gdyby kto zauway d, wsad palce do ust i gwizdnij najgoniej, jak potrafisz.
Wrcimy wtedy pdem, wskoczymy do odzi, a ty j odepchniesz od brzegu.
Czonakosz smtnie wrci do czna, ale w skrytoci ducha cieszy si, e moe
nadarzy si okazja do takiego gwizdnicia, ile si w pucach...
Boka natychmiast ruszy z Nemeczkiem wzdu brzegu. Tam gdzie zarola byy
wysokie i zakryway ich, prostowali si i biegli, gdzie nisze - skradali si. Przy jednym z
wysokich krzakw zatrzymali si wreszcie. Rozchylili gazie, spojrzeli na pooon
porodku wyspy polan i zobaczyli siejcy postrach oddzia czerwonych koszul. Nemeczkowi
zaczo wali serce. Przytuli si do Boki.
- Nie bj si - szepn mu do ucha dowdca.
Na rodku polany znajdowa si duy gaz, a na nim staa rczna latarnia. Wok niej
siedzieli czerwoni. Rzeczywicie, kady z nich mia na sobie czerwon koszul. Koo Feriego
Acza przykucno dwch Pastorw. Obok mniejszego Pastora siedzia kto, kto nie mia na
sobie czerwonej koszuli.

Nemeczek nagle zacz dygota i Boka natychmiast to wyczu.


- Ty... - powiedzia Nemeczek i nic wicej nie mg z siebie wykrztusi. - Ty... ty... Po chwili cichutko doda: - Poznajesz go?
- Poznaj - odpowiedzia ze smutkiem Boka.
Wrd czerwonych siedzia nie kto inny jak Gereb. A wic Boka nie omyli si, kiedy
przez lornetk patrzy ze wzgrza. To rzeczywicie Gereb kry z latarni po wyspie. Teraz
wic ze zdwojon uwag obserwowali czerwonych. W powiacie latarni niesamowicie
wyglday ogorzae twarze Pastorw oraz czerwone koszule pozostaych chopcw. Wszyscy
milczeli, tylko Gereb co opowiada. Widocznie mwi o czym, co bardzo ich interesowao,
gdy pochylili si w jego stron i z uwag suchali. Ale dwch chopcw z Placu Broni
rwnie syszao - w tej wieczornej ciszy - sowa Gereba.
- Na Plac mona wej z dwch stron... - mwi Gereb. - Mona wej od ulicy Pawa,
ale nie jest to atwe, gdy w regulaminie zapisano, e kady, kto wchodzi, ma obowizek
zamkn za sob zasuw furtki. Drugie wejcie jest od ulicy Marii. Brama do tartaku jest
szeroko otwarta i eby dotrze na Plac, trzeba si przedrze przez sgi drzewa. Byoby to
jednak o tyle trudne, e wrd sgw znajduj si fortece...
- Wiem o tym - przerwa mu Feri Acz niskim gosem, na dwik ktrego chopcw z
Placu Broni a ciarki przeszy.
- Pewno, e wiesz, przecie bye tam - cign dalej Gereb. - W fortecach czuwaj
stranicy i natychmiast daj zna, jeli kto zblia si od strony tartaku. Nie radzibym wam
podchodzi od tej strony...
Ach, wic o to chodzi. Czerwone koszule chc zaj Plac!
Gereb mwi dalej:
- Najlepiej, jeli z gry ustalimy, kiedy przyjdziecie. Wtedy ja przyjd na Plac ostatni i
zostawi otwart furtk. Nie zamkn jej na zasuw.
- W porzdku - powiedzia Feri Acz - masz racj. Nie mam najmniejszego zamiaru
zdobywa Placu wtedy, kiedy nikogo na nim nie bdzie. Wypowiemy wojn wedug
wszelkich regu i zaatakujemy Plac. Jeli potrafi go obroni, trudno. Jeli jednak go nie
obroni, wwczas zajmiemy Plac i zatkniemy na nim czerwon flag. Nie robimy tego zreszt
z chci dokuczenia...
W tym momencie wczy si jeden z Pastorw:
- Robimy to tylko dlatego, e nie mamy gdzie gra w palanta. Tu nie wolno, a na ulicy
Eszterhazy stale si trzeba wykca o miejsce... Potrzebujemy placu do gry, i kropka!
A wic postanowili wypowiedzie wojn z takich samych powodw, z jakich

prawdziwe armie ruszaj do boju. Rosjanie chcieli panowa na morzach i dlatego walczyli z
Japoni. Czerwonym koszulom potrzebny by plac do gry w pik i nie mogli go zdoby
inaczej jak tylko drog wojny.
- A wic ustalilimy - odezwa si znw wdz czerwonych koszul - e zostawisz
otwart furtk od strony ulicy Pawa.
- Tak! - potwierdzi Gereb.
Biednemu Nemeczkowi serce cisno si z alu. Sta w mokrym ubraniu i szeroko
otwartymi oczami patrzy na skupionych wok latarni chopcw w czerwonych koszulach
oraz na siedzcego wrd nich zdrajc. W sercu czu tak ogromn gorycz, e gdy z ust Gereba
pado sowo tak, co oznaczao, e zgadza si zdradzi Plac Broni, Nemeczek si rozpaka.
Obj Bok za szyj, popakiwa cichutko i powtarza w kko:
- Panie kapitanie... panie kapitanie... panie kapitanie...
Boka agodnie odsun go od siebie.
- Pacz nic tu nie pomoe!
Ale i jego te dawio w gardle. Bardzo smutne i haniebne byo to, co zrobi Gereb.
Czerwoni podnieli si nagle na dany przez Feriego Acza znak.
- Idziemy do domu - powiedzia wdz czerwonych. - Czy wszyscy maj swoj bro?
- Tak jest - odpowiedzieli chrem i podnieli z ziemi dugie wcznie z zatknitymi na
kocu malekimi czerwonymi proporczykami.
- Naprzd marsz - rozkaza Feri Acz - ustawcie bro w krzakach w kozy!
Caa grupa, z Ferim Aczem na czele, ruszya w gb wyspy. Gereb te poszed z nimi.
Maa polana opustoszaa, tylko na stojcym na rodku gazie wiecia latarnia. Sycha byo
oddalajce si kroki chopcw, ktrzy starannie chcieli ukry swoje wcznie w krzakach.
Boka poruszy si.
- Teraz! - szepn do Nemeczka i sign do kieszeni. Wyj czerwon kartk papieru,
w ktr bya ju wbita pinezka. Rozchyli gazie i rozkaza Nemeczkowi:
- Czekaj tu na mnie. Nie ruszaj si!
I wybieg na polank, na ktrej jeszcze przed chwil siedzieli czerwoni. Nemeczek z
zapartym tchem patrzy na swego dowdc. Boka podbieg najpierw do stojcego na skraju
polany duego drzewa o rozoystej koronie, ktra niczym parasol przykrywaa niemal ca
wysepk. W jednej sekundzie przytwierdzi kartk do drzewa, po czym podkrad si do
latarni. Otworzy jedn z szybek i zdmuchn palc si w rodku wieczk. W tej samej
chwili zapanowaa ciemno i Nemeczek przesta widzie Bok. Zanim jego oczy przywyky
do ciemnoci, Boka stan obok i mocno chwyci go za rami.

- Pd za mn, galopem!
I pognali w stron brzegu, do odzi. Czonakosz, gdy tylko ich zobaczy, wskoczy do
odzi, opar wioso o brzeg, gotw w kadej chwili odpyn. Obaj chopcy w biegu wskoczyli
do odzi.
- Odjazd! - wydysza Boka.
Czonakosz mocno napiera na wioso, ale d ani drgna. Z du si dobili
poprzednio do brzegu i dno odzi wryo si w piasek niemal do poowy. Ktry z nich musia
wysi na brzeg, aby unie dzib i zepchn d na wod.
Tymczasem od strony polanki zaczy dobiega gosy. Czerwoni wrcili na polan i
zastali zgaszon latarni. Pocztkowo myleli, e to wiatr j zgasi, ale gdy Feri Acz
spostrzeg otwart szybk, rykn penym gosem:
- Tu kto by!
Czerwoni zapalili latarni i wtedy wszystkim natychmiast rzucia si w oczy przybita
do drzewa kartka:
TU BYLI CHOPCY Z PLACU BRONI.
Feri Acz znw rykn:
- Jeli tu byli, to jeszcze tu s! Za mn!
Gono gwizdn. Przybiegli wartownicy i zameldowali, e przez most nikt nie mg
dosta si na wysp.
- Przypynli dk! - powiedzia modszy Pastor.
Zajci spychaniem odzi na wod trzej chopcy z przeraeniem usyszeli okrzyk:
- Za nimi!
Ale akurat w tym momencie udao si Czonakoszowi zepchn d na wod i
samemu wskoczy. Natychmiast chwycili za wiosa i z caych si zaczli zagarnia wod.
Feri Acz dar si tymczasem na cae gardo:
- Wendauer, na drzewo, rozejrzyj si, gdzie oni s! Pastorowie na most, biegiem
okry brzeg, jeden w lewo, drugi w prawo!
Wydawao si ju, e chopcy z Placu Broni dostali si w potrzask. Nim bowiem
wykonaj jeszcze tych kilka pocigni wiosem i dobij do brzegu, szybko biegncy
Pastorowie okr staw i odetn im drog ucieczki. Jeli za dobij do brzegu przed
Pastorami, wartownik dostrzee ich z drzewa goym okiem i wskae kierunek ucieczki. Z
odzi byo wida, jak Feri Acz z latarni w rku biegnie brzegiem wyspy. Po chwili rozleg si
tupot ng po deskach mostu, to wanie Pastorowie rzucili si w pocig...
Nim jednak wartownik wdrapa si na drzewo, chopcy znaleli si na ldzie.

- d dobia do brzegu! - rozlego si woanie z drzewa. I natychmiast odezwa si


gboki gos wodza czerwonych koszul:
- Wszyscy biegiem za nimi!
Ale trjka chopcw gnaa ju wtedy co tchu.
- eby nas tylko nie dogonili - krzykn w biegu Boka. - Jest ich duo wicej!
Pdzili na przeaj, przez alejki, trawniki, na przodzie Boka, za nim dwch pozostaych.
Kierowali si prosto na oraneri.
- Skryjemy si w szklarni! - wydysza Boka pdzc w kierunku maych drzwi. Na
szczcie byy otwarte. Wliznli si do rodka i skryli si za wielkimi cyprysami. Na
zewntrz panowaa cisza. cigajcy stracili widocznie trop.
Trjka chopcw moga teraz chwilk odpocz. Rozejrzeli si po dziwnym
pomieszczeniu, przez ktrego szklany dach i ciany przenika niky blask miejskiego
wieczoru. Ta wielka oraneria bya miejscem niezwykym i ciekawym. Znajdowali si w
lewym jej skrzydle, za nim cigna si rodkowa cz budynku, a dalej byo prawe
skrzydo. Wzdu caej szklarni stay w ogromnych zielonych donicach drzewa o grubych
pniach i wielkich liciach. W dugich skrzynkach rosy paprocie i mimozy. A pod wielk
kopu rodkowej czci oranerii wysoko wspinay si w gr strzeliste palmy o liciach
przypominajcych wachlarze. Rosa tu dosownie maa dungla. W samym rodku znajdowa
si basen, w ktrym pyway zote rybki. Obok staa aweczka. Dalej rosy magnolie, drzewa
laurowe, pomaraczowe i olbrzymie paprocie. Powietrze wypenia mocny, odurzajcy
zapach tropikalnych rolin. W szklarni byo parno i z sufitu oraz ze cian nieustannie spywaa
woda. Wielkie krople z pluskiem spaday na grube, misiste licie, a kiedy pod ciarem
wody zaszelecia jaka palma, wwczas chopcom wydawao si, e w tej wilgotnej dungli,
midzy zielonymi donicami, przemykaj dziwaczne podzwrotnikowe zwierzta.
Chopcy poczuli si wreszcie bezpieczni, ale jednoczenie chcieli si std czym
prdzej wymkn.
- eby tylko nie zamknli nas w tej oranerii - szepn Nemeczek, ktry wyczerpany
siedzia u podna wielkiej palmy. Byo mu w tym ogrzewanym pomieszczeniu bardzo
przyjemnie, bo przecie ca odzie mia mokr.
- Jeli do tej pory nie zamknli, to ju nie zamkn - uspokoi go Boka.
Siedzieli wic i nasuchiwali. Ale nie dotar do nich aden podejrzany dwik.
Nikomu wida nie przyszo do gowy szuka ich tutaj. Wstali wic i zaczli bdzi wrd
wysokich pek, na ktrych pitrzyy si zielone krzewy, pachnce trawy i kwiaty. Czonakosz
z trudem gramoli si na jedn z pek. Usuny Nemeczek chcia koledze pomc.

- Zaczekaj chwil - powiedzia - powiec ci.


I nim Boka zdy przeszkodzi, wyj z kieszeni zapaki, kapn na jedn z nich,
zapaka zapona, ale w nastpnej chwili natychmiast zgasa, gdy Boka wytrci j
Nemeczkowi z rki.
- Gupia mapa! - powiedzia gniewnie. - Zapomniae, e jestemy w szklarni!
Przecie te ciany s ze szka... teraz na pewno zobaczyli bysk.
Chopcy znieruchomieli i zaczli nasuchiwa. Rzeczywicie, Boka mia racj.
Czerwoni musieli spostrzec pomyk, ktry na uamek sekundy rozwietli szklarni, bo
sycha ju byo, skrzypice po wysypanej wirem alejce, kroki zmierzajce rwnie w stron
drzwi lewego skrzyda. Usyszeli gone rozkazy Feriego Acza:
- Pastorowie do drzwi prawego skrzyda! Sebenicz do rodkowych, a ja wejd tymi!
Chopcy z Placu Broni ukryli si w jednej chwili. Czonakosz wlizn si pod jedn z
pek. Nemeczkowi kazali wej do basenu ze zotymi rybkami, bo i tak ju by
przemoczony. Malec zanurzy si w wodzie a po brod, a gow schowa pod du gazi
paproci. Boce pozostao zaledwie tyle czasu, aby stan za otwierajcymi si drzwiami.
Do rodka w towarzystwie eskorty wkroczy Feri Acz z latarni w rku. wiato
latarni i cie paday na szklane drzwi w ten sposb, e Boka mg dobrze widzie Acza,
natomiast Acz nie widzia Boki. Mg si wic teraz Boka dobrze przypatrze wodzowi
czerwonych koszul. Widzia go kiedy z bliska, tylko jeden raz w Ogrodzie Muzealnym. Feri
Acz by przystojnym chopcem, oczy byszczay mu wojowniczo. Ale szybko znikn z pola
widzenia. Wraz z innymi chopcami uwanie obszed wszystkie przejcia, zajrzeli nawet pod
niektre pki. Nikomu jednak nie przyszo do gowy szuka uciekinierw w basenie. A
Czonakosza nie znaleli tylko dlatego, e gdy czerwoni zamierzali wanie zajrze pod pk,
pod ktr lea Czonakosz, jeden z chopcw, nazywany przez Acza Sebeniczem, odezwa
si:
- Oni ju dawno wyszli przez drzwi w prawym skrzydle...
I ruszy natychmiast w tamt stron, a pozostali chopcy, w ferworze pocigu, poszli
za nim, przewracajc po drodze doniczki.
Znowu zapanowaa cisza.
Czonakosz pierwszy opuci swoj kryjwk.
- Staruszku - powiedzia - jaka skorupa spada mi na gow. Mam wszdzie peno

Pod koniec XIX w. na Wgrzech uywano zapaek wynalezionych przez Janosa Irinyiego, ktre
zapalay si po kapniciu na fosforow gwk kropli specjalnego pynu. Dopiero pniej Szwedzi ulepszyli
zapaki do stosowanej obecnie formy.

ziemi.
I gorliwie zacz wypluwa piasek. Teraz, niczym wodny potwr, wynurzy si z
basenu Nemeczek, woda laa si z niego strugami, a on skary si paczliwym gosem:
- Czy ja ju cae ycie bd musia siedzie w wodzie? Czy ja jestem ab, czy co?
Otrzsn si niczym mokry pinczerek.
- Przesta si maza - uspokaja go Boka. - Chodmy std szybko, eby ten wieczr
si wreszcie skoczy...
Nemeczek westchn:
- Och, jakbym chcia by ju w domu!
Uzmysowi sobie jednak natychmiast, jak przywitaj go rodzice, kiedy zobacz
mokre ubranie, poprawi si wic szybko:
- Waciwie to wcale mi si nie chce i do domu!
Biegiem wrcili pod akacj, w to samo miejsce; gdzie przechodzili przez pot.
Czonakosz wdrapa si na drzewo, lecz nim postawi nog na szczycie ogrodzenia, obejrza
si za siebie i wykrzykn przestraszony:
- Id w nasz stron!
- Szybko na drzewo! - rozkaza Boka.
Czonakosz pomg wdrapa si na drzewo obu swoim towarzyszom. Wspili si tak
wysoko, jak tylko pozwalay na to konary drzewa. Rozzocio ich, e wanie teraz, kiedy ju
niemal byli za ogrodzeniem, mogli zosta zapani.
Chopcy w czerwonych koszulach haaliwie zbliali si do drzewa. Trjka
uciekinierw w milczeniu przycupna wrd zielonych gazi... niczym jakie wielkie
ptaszyska.
I znw odezwa si Sebenicz, ten sam, ktry w oranerii odwrci od nich uwag
oddziau:
- Widziaem, jak przeskoczyli przez pot.
Widocznie ten Sebenicz by najgupszy. A poniewa z reguy najgupszy czyni
najwicej haasu, przeto bez przerwy wanie on co wykrzykiwa. Czerwoni, ktrzy byli
dobrze wygimnastykowani, w cigu jednej chwili przeskoczyli przez pot. Feri Acz
przechodzi przez ogrodzenie ostatni, a nim to uczyni, zgasi latarni. Wdrapywa si na
parkan przy tym samym drzewie, na ktrego szczycie siedziay trzy ptaszyska.
I wtedy z Nemeczka, z ktrego kapaa woda niczym z dziurawego okapu, kilka kropel
spado Aczowi na kark.
- Zaczyna pada - krzykn Acz, wytar szyj i zeskoczy na ulic.

- S tam! - rozlego si z ulicy i wszyscy pobiegli we wskazanym przez Sebenicza


kierunku. Bya to kolejna jego pomyka. Boka zreszt nawet zauway:
- Gdyby nie ten Sebenicz, to dawno by ju nas zapali...
Teraz ju byli pewni, e udao si im umkn. Widzieli, jak przeciwnicy rzucili si w
pogo za dwoma spokojnie idcymi sobie ulic chopcami.
Oczywicie obaj chopcy przestraszyli si i zaczli ucieka. Czerwoni pdzili za nimi z
dzikim rykiem. Haas zamilk dopiero gdzie w dalekiej uliczce peryferyjnej dzielnicy...
Zeszli z potu i kiedy ich stopy znw dotkny bruku ulicy, odetchnli z ulg. Po
chwili mina ich jaka staruszka, a potem pokazali si inni przechodnie. Poczuli, e znajduj
si w miecie i nic ju im tu nie grozi. Byli zmczeni i godni. W pobliskim domu sierot,
ktrego okna przyjanie rozjaniay mrok ulicy, zadzwoniono akurat na kolacj.
Nemeczek dygota z zimna.
- Popieszmy si - powiedzia.
- Stj - odezwa si Boka. - Pojedziesz do domu tramwajem. Masz, tu s pienidze.
Wsadzi rk do kieszeni, ale mia przy sobie tylko trzy grajcary. Poza tymi trzema
miedziakami oraz kaamarzykiem, z ktrego cigle sczy si niebieski atrament, niczego
wicej nie mia w kieszeni. Wycign te trzy zaplamione atramentem grajcary i wrczy je
Nemeczkowi:
- Nie mam wicej.
Czonakosz znalaz dwa grajcary, a Nemeczek mia przy sobie jednego miedziaka z
aniokiem, na szczcie, ktrego przechowywa w pudeeczku po pigukach. W sumie zebrao
si wic sze grajcarw. Tyle, ile potrzebne byo na bilet.
Boka zatrzyma si na chwil. Sprawa Gereba cigle nie dawaa mu spokoju. Sta
smutno zamylony. Jeden Czonakosz nic nie wiedzia o zdradzie, by wic rad i wes.
- Uwaaj, staruszku! - powiedzia, gdy Boka spojrza na niego, woy dwa palce w
usta i przeraliwie gwizdn. Z caych si, jak tylko mona najgoniej. Potem spojrza na
kolegw z zadowoleniem.
- Przez cay wieczr zbierao si to we mnie - powiedzia z obuzersk min - i ju nie
mogem si powstrzyma.
Uj Bok pod rami i zmczeni tyloma emocjami ruszyli w stron miasta dug ulic
lli.

IV
Zegar znw wybi godzin pierwsz i chopcy w klasie zaczli pakowa ksiki. Pan
profesor Rac zatrzasn dziennik i stan na katedrze. Zawsze usuny prymus Czengey
podbieg do nauczyciela i pomg mu woy palto. Siedzcy w rnych awkach chopcy z
Placu Broni spogldali na Bok w oczekiwaniu polece. Wiedzieli, e dzi po poudniu, ju o
drugiej, odbdzie si zbirka na Placu, poniewa trzyosobowy patrol zwiadowczy mia zoy
sprawozdanie z wyprawy do Ogrodu Botanicznego. O tym, e wyprawa si udaa i
przewodniczcy chopcw z Placu Broni dzielnie zrewizytowa czerwone koszule - wszyscy
ju wiedzieli. Ale chopcy ciekawi byli szczegw wyprawy, przygd, jakie si przydarzyy
wysannikom, oraz niebezpieczestw, ktre musieli pokona. Z Boki nawet obcgami nie
wyrwaliby sowa na ten temat. Czonakosz plt jak zwykle, co mu lina na jzyk przyniosa, i
okropnie przy tym blagowa. Opowiada o jakich dzikich zwierztach, z ktrymi spotkali si
w ruinach zamku w Ogrodzie Botanicznym, mwi, e Nemeczek omal nie uton w stawie...
e czerwoni siedzieli na wyspie wok olbrzymiego, poncego stosu... Wszystko mu si przy
tym pltao i zawsze zapomina o tym, co najwaniejsze. Poza tym co chwila ogusza
suchaczy przeraliwymi gwizdami, ktrymi koczy kade zdanie, co dodatkowo utrudniao
suchanie.
Nemeczek natomiast czu si bardzo wany i swoj tajemniczoci jeszcze podsyca
ciekawo. Gdy pytano go o wydarzenia, odpowiada z powag:
- Nie wolno mi nic powiedzie.
Albo te:
- Zapytajcie naszego przewodniczcego.
Wszyscy okropnie zazdrocili Nemeczkowi, ktry, mimo e by tylko szeregowcem,
wzi udzia w tak wspaniaej wyprawie. Panowie podporucznicy i porucznicy czuli, e po
tych wydarzeniach szeregowy Nemeczek sta si znacznie waniejszy od nich, ba, niektrzy
nawet zaczli gosi, e malca niezwocznie awansuj na oficera i na Placu, poza czarnym
psem Sowaka - Hektorem, nie bdzie ju adnego szeregowca...
Nim jeszcze pan profesor Rac opuci klas, Boka podnis do gry dwa palce. Miao
to znaczy, e o drugiej godzinie spotykaj si na Placu. Inni chopcy, ktrzy nie naleeli do
grupy z Placu Broni, odczuwali straszliw zazdro, kiedy na ten znak Boki wtajemniczeni
potwierdzili salutowaniem, i wiedz, o co mu chodzi. O drugiej na Placu!
Ju chcieli wychodzi z klasy, kiedy nastpio co nieoczekiwanego.

Profesor Rac zatrzyma si na stopniu katedry.


- Zaczekajcie - powiedzia.
Natychmiast zapanowaa cisza.
Nauczyciel wycign z kieszeni palta ma karteczk. Woy okulary i zacz
odczytywa:
- Weiss!
- Obecny - odpowiedzia z przestrachem w gosie Weiss.
Profesor czyta dalej nastpujce nazwiska:
- Rychter! Czele! Kolnay! Barabasz! Lesik! Nemeczek!
Wyczytywani odpowiadali kolejno:
- Obecny! Obecny!
Profesor Rac schowa kartk do kieszeni i powiedzia:
- Przed pjciem do domu zgosi si do mnie w pokoju nauczycielskim. Mam do was
ma spraw.
Po czym, nie wyjaniajc przyczyny tego dziwnego zaproszenia, wyszed z klasy.
W klasie a zaszumiao.
- Dlaczego nas wzywa?
- Dlaczego mamy zosta?
- Czego od nas chce?
Takie pytania zadawali sobie wezwani przez profesora chopcy. A poniewa tak si
zoyo, e wszyscy wyczytani byli z Placu Broni, wic caa klasa natychmiast zgromadzia
si wok Boki.
- Ja te nie wiem, o co moe chodzi - powiedzia przewodniczcy - Idcie, a ja
zaczekam na was na korytarzu.
Nastpnie Boka zwrci si do swoich podkomendnych:
- Wobec tego spotkamy si nie o drugiej, lecz o trzeciej. Ze wzgldu na t
nieprzewidzian przeszkod.
Wielki korytarz szkolny zaludni si w mgnieniu oka. Z innych klas rwnie
wychodzili uczniowie. Na cichym przed chwil korytarzu zapanowa gwar, tok, wzajemne
przepychanie si. Wszyscy bardzo si pieszyli.
- Zostajecie w kozie? - jaki chopiec zwrci si do smutnej grupki sterczcej pod
drzwiami nauczycielskiego pokoju.
- Nie - odpowiedzia hardo Weiss.
Chopiec odwrci si i wybieg ze szkoy. Patrzyli za nim z zazdroci. Mg

spokojnie i do domu...
Po kilku minutach oczekiwania otworzyy si drzwi pokoju nauczycielskiego i zza
mlecznej szyby wyonia si wysoka, szczupa sylwetka profesora Raca.
- Wejdcie - powiedzia i ruszy pierwszy.
W pokoju nauczycielskim byo pusto. Chopcy w miertelnej ciszy stanli wok
dugiego zielonego stou. Ostatni z wchodzcych ostronie zamkn za sob drzwi. Profesor
Rac usiad na gwnym miejscu przy stole i spojrza na chopcw.
- Czy wszyscy s?
- Tak.
Z dou, z podwrza, dobiega radosny gwar pieszcych do domu uczniw. Nauczyciel
zamkn okno i w duym pokoju, z pkami penymi ksiek, zapanowaa gucha, zowroga
cisza. Po duszej chwili przerwa j gos nauczyciela:
- Dowiedziaem si, e zaoylicie jakie stowarzyszenie. Dlatego was tu wezwaem.
Podobno ta wasza organizacja nazywa si Zwizkiem Kitowcw. Ten, ktry mnie o tym
poinformowa, wrczy mi list czonkw tego zwizku. Czy to prawda , e naleycie do tego
zwizku?
Nikt nie odpowiada. Wszyscy stali w milczeniu obok siebie z nisko opuszczonymi
gowami, co byo najlepszym dowodem prawdziwoci powyszego oskarenia.
Nauczyciel mwi dalej:
- Zacznijmy od pocztku. Przede wszystkim chc wiedzie, kto zaoy ten zwizek,
kiedy jasno i wyranie owiadczyem, e nie pozwalam na zakadanie adnej, ale to adnej
organizacji.
Nikt jednak nie odpowiada.
Po dugiej ciszy odezwa si wreszcie jaki zalkniony gos:
- To Weiss.
Profesor Rac surowo spojrza na Weissa.
- Weiss! Czy ty nie potrafisz si sam zgosi?
- Ale tak, potrafi - odpowiedzia cichutko Weiss.
- To dlaczego nie przyznae si od razu?
Na to pytanie biedny Weiss nie znalaz odpowiedzi. Profesor Rac zapali cygaro i
wypuci kb dymu.
- No to po kolei - powiedzia. - Po pierwsze powiedz mi, o jakich tu kitowcw chodzi,
co to w ogle znaczy?
Zamiast odpowiedzi Weiss wyj z kieszeni du bry kitu i pooy j na stole. Przez

chwil patrzy na ni, a potem tak cicho, e ledwo go byo sycha, powiedzia:
- To jest wanie kit.
- A c to takiego? - zapyta nauczyciel.
- Kit to kit, to taka masa, ktr przykleja si szyby do ram okiennych. Szklarz wkada
szyb w ram, i potem przylepiaj kitem, a my to wydubujemy paznokciem.
- I to ty wydrapae ten cay kit?
- Nie, panie profesorze. To jest zwizkowy kit.
Nauczyciel unis brwi ze zdziwienia.
- Co takiego? - zapyta.
Weiss nabra nieco odwagi.
- To jest kit zebrany przez czonkw zwizku - powiedzia - a zarzd mnie wanie
powierzy jego przechowywanie. Poprzednio Kolnay przechowywa kit, bo on jest naszym
skarbnikiem, ale u niego kit wysech, bo go nigdy nie u.
- Wic ten kit trzeba u?
- Tak, bo inaczej wysycha i wtedy nie mona go ugniata. Ja codziennie uem kit.
- Dlaczego wanie ty?
- Bo zgodnie z naszym statutem prezes powinien przynajmniej raz dziennie u
zwizkowy kit, eby nie stwardnia...
Tu Weiss zaama si, wybuchn paczem i pochlipujc doda:
- A teraz wanie ja... jestem prezesem.
Napicie wzroso. Gos nauczyciela brzmia surowo:
- W jaki sposb zebralicie taki ogromny kawa kitu?
Zapanowaa cisza. Nauczyciel spojrza na Kolnaya.
- Kolnay! Gdzie to zebralicie?
Kolnay zacz trajkota tak gorliwie, jakby wierzy, e swoim szczerym wyznaniem
wyratuje kolegw z opresji.
- Bo prosz pana psora, mymy to uzbierali przez cay miesic. Naprzd to ja uem,
ale wtedy ten kit by mniejszy. Pierwszy kawaek przynis Weiss i od tego si zaczo, wtedy
zaoylimy nasz zwizek. Ojciec zabra Weissa na przejadk dorok i on wydrapa kit z
okna. A paznokcie sobie rozkrwawi. Potem kto wybi szyb w auli, wic cae popoudnie
czekaem, a przyjdzie szklarz, a on przyszed dopiero o pitej i ja go wtedy poprosiem, eby
da mi troch kitu, ale on nic nie odpowiedzia, po prostu nie mg mwi, bo on mia ca
paszcz kitu.
Nauczyciel surowo zmarszczy brwi.

- Jak ty si wyraasz? Zwierz ma paszcz, nie czowiek!


- Przepraszam, cae usta mia pene kitu. Bo u kit. Wic podszedem i poprosiem go,
eby pozwoli mi si przyglda, jak bdzie wprawia szyb. Patrzyem, jak przyci szyb,
wprawi j i wreszcie poszed. A kiedy ju poszed, to ja zaraz wydrapaem kit. I zabraem.
Ale nie dla siebie, lecz dla naszego zwizku... zwi... zwiz.. kuuu... - i rwnie si rozpaka.
- Przesta paka - powiedzia profesor Rac.
Weiss, ktry w zdenerwowaniu mitosi rg kurtki, nie omieszka zauway:
- Zaraz ryczy...
Ale Kolnay dalej szlocha i to tak rozpaczliwie, e a serce si krajao. Weiss sykn
wic znowu:
- Nie rycz!
Ale wkrtce i on zacz becze. zy wzruszyy wida profesora Raca. Mocno
zacign si cygarem. Wtedy elegancik Czele zdecydowa zachowa si tak, jak zwykli to
czyni rzymscy bohaterowie i jak wczoraj na Placu Broni postpi Boka, wic godnym
krokiem wystpi przed oblicze profesora i stanowczym gosem owiadczy:
- Panie profesorze, ja rwnie zbieraem kit dla zwizku.
I miao spojrza nauczycielowi w oczy. Profesor Rac zapyta:
- Skd go brae?
- Z domu - odpowiedzia Czele - stukem szybk w zbiorniczku do kpieli w klatce
dla ptakw. Mama kazaa to zaraz naprawi, a ja wydubaem potem kit i woda wypyna na
dywan, kiedy kanarek zacz si kpa. Ale po co taki kanarek ma si kpa? Wrble na
przykad w ogle si nie kpi, s brudne i wcale im to nie przeszkadza.
Profesor Rac pochyli si na swoim krzele i pogrozi Czelemu.
- Nie rezonuj, Czele, bo ci zaraz zepsuje ten twj dobry humor! Mw dalej, Kolnay!
Kolnay pochlipywa jeszcze. Wytar nos i zapyta:
- A co mam jeszcze mwi?
- Skd wzilicie reszt kitu?
- Czele wanie przed chwil powiedzia... I zwizek da mi raz szedziesit
grajcarw na ten cel...
To ju si panu profesorowi Racowi zupenie nie podobao.
- A wic rwnie kupowalicie kit?
- Nie - odpar Kolnay. - Tylko mj ojciec jest lekarzem i przed poudniem jedzi
fiakrem do pacjentw, raz zabra mnie ze sob, a ja z okna wydubaem kit, bo by bardzo
mikki, no to zwizek da mi sze dziesitek, ebym sam si tym fiakrem przejecha, wic po

poudniu wsiadem i pojechaem a na Urzdnicze Parcele, po drodze wydubaem kit ze


wszystkich czterech okien, a potem piechot wrciem do domu.
Profesor zastanowi si chwil.
- Czy to byo wtedy, kiedy spotkaem ci przy Akademii Sztabu Generalnego?
- Tak jest.
- I odezwaem si do ciebie... A ty mi nie odpowiedziae.
Kolnay pochyli gow i ze smutkiem odpar:
- Nie mogem, bo miaem pen paszcz kitu.
I Kolnay znw si zaama i znw zacz paka.
Weiss ponownie si zdenerwowa, zacz mitosi w rku kurtk i zmieszany
powiedzia:
- Znw ryczy...
I sam w bek.
Nauczyciel wsta i zacz przechadza si po pokoju.
- adna sprawa. A kto by prezesem?
Usyszawszy to pytanie Weiss byskawicznie uspokoi si. Przesta paka i dumnie
unisszy gow owiadczy:
- Ja!
- A kto by skarbnikiem?
- Kolnay.
- Oddaj pienidze, ktre wam zostay.
- Prosz.
Kolnay sign do kieszeni. A mia nie mniej przepastne kieszenie ni Czonakosz.
Zacz w nich grzeba i po kolei wyjmowa wszystko, co w nich trzyma. Przede wszystkim
wydoby jednego forinta i czterdzieci trzy grajcary. Potem dwa znaczki pocztowe po pi
grajcarw, kartk pocztow, dwa znaczki skarbowe o wartoci jednej korony kady, osiem
nowych stalwek i jedn kolorow kulk. Nauczyciel spospnia na widok pienidzy i
dokadnie je przeliczy.
- Skd bralicie pienidze?
- Ze skadek czonkowskich. Co tydzie kady paci dziesi grajcarw skadki.
- A po co byy wam potrzebne pienidze?

Pod koniec XIX wieku w wgierskiej czci Krlestwa i Cesarstwa Austro - Wgierskiego oprcz
grajcarw i koron w obiegu znajdoway si forinty. Warto jednego forinta wynosia 2 korony, jednej korony 100 grajcarw.

- Wpacalimy skadki dla zasady. Weiss zrezygnowa bowiem jako prezes z pensji.
- Ile mia dostawa tej pensji?
- Pi grajcarw tygodniowo. Ja przyniosem znaczki, pocztwk Barabasz, a znaczki
skarbowe Rychter. Ojciec mu... to znaczy on je ojcu...
- Ukrad! Co? Rychter! - przerwa gwatownie nauczyciel.
Rychter wystpi i spuci oczy.
- Ukrade? Przyznaj si!
Chopiec bez sowa skin potwierdzajco gow.
- C to za deprawacja! Kim jest twj ojciec? - nauczyciel by wstrznity i z
dezaprobat krci gow.
- Mj ojciec, doktor Ernest Rychter, jest adwokatem. Ale nasz zwizek ukradkiem
zwrci ten znaczek.
- Ukradkiem?
- No bo najpierw to ja ukradem ojcu ten znaczek, ale pniej baem si, e ojciec
zauway, wic zwizek da mi jedn koron, ebym odkupi znaczek i podrzuci ojcu na
biurko. Lecz wanie wtedy ojciec mnie przyapa na gorcym uczynku, to znaczy, nie wtedy,
kiedy zabieraem znaczek, ale wtedy, kiedy go ukradkiem chciaem odda, i zdrowo mi
przyoi...
Na surowe spojrzenie profesora Rychter natychmiast poprawi si:
- Dostaem za to od ojca lanie, a potem jeszcze dodatkowo przyoy mi po buzi za to,
e ukradem ten znaczek, ktry chciaem pooy mu na biurku. Ojciec si strasznie gniewa i
pyta, komu ja ten znaczek ukradem, a ja nie chciaem si przyzna, bo znw dostabym po
buzi, wic powiedziaem, e to Kolnay da mi ten znaczek, i wtedy tatu powiedzia:
Natychmiast oddaj Kolnayowi, bo on na pewno gdzie go ukrad, wic ja zaniosem z
powrotem znaczek Kolnayowi i dlatego teraz nasz zwizek ma dwa znaczki.
Profesor Rac zastanowi si nad tym, co usysza.
- A po co kupowalicie nowy znaczek, skoro mona byo odda stary?
- Nie dao rady - odpowiedzia za Rychtera Kolnay - bo na odwrocie przystawilimy
piecztk naszego zwizku.
- To i piecztk macie? Gdzie ta piecztka?
- Barabasz jest naszym stranikiem pieczci.
Przysza wic kolej na Barabasza. Teraz on wystpi do przodu. Posa mordercze
spojrzenie Kolnayowi, z ktrym zawsze si spiera. Pamita jeszcze o niedawnym zdarzeniu
z kapeluszem na Placu Broni, przed gosowaniem... Ale co robi, wyj z kieszeni

sporzdzon z gumy piecztk wraz z poduszk do stemplowania i posusznie postawi j na


nauczycielskim stole. Nauczyciel obejrza piecztk. Napis brzmia: Zwizek Kitowcw,
Budapeszt, 1889. Profesor Rac stumi umiech i znw pokiwa gow. Omielio to
Barabasza do tego stopnia, e sign w kierunku stou i chcia zabra z powrotem piecztk.
Ale profesor pooy na niej do.
- Czego chcesz?
- Panie profesorze - wydusi z siebie Barabasz - ja zoyem przysig, e raczej
oddam ycie, ni pozwol odebra sobie piecz!
Nauczyciel schowa piecztk do kieszeni.
- Cisza! - powiedzia.
Ale Barabasz nie chcia si pogodzi z tym faktem.
- Jak tak, to prosz rwnie zabra Czelemu chorgiew!
- To i chorgiew macie? Oddaj j - powiedzia nauczyciel patrzc na Czelego.
Czele sign do kieszeni i wyj z niej malutk chorgiewk na kawaku drutu. T
chorgiewk, podobnie jak sztandar chopcw z Placu Broni, wykonaa siostra Czelego.
Chorgiewka bya czerwono - biao - zielona i byo na niej napisane: Zwizek Kitowcw,
Budapeszt 1889. Pszysigamy, nigdy ju niewolnikami nie by nam!
- Hmm - chrzkn nauczyciel - co to za ptaszek pisze przysigamy przez sz? Kto to
napisa?
Nikt nie odpowiada. Nauczyciel grzmicym gosem powtrzy:
- Kto to napisa?
Nagle Czele wpad na pewien pomys. Po co dalej sypa kolegw? Przysigamy przez
sz napisa Barabasz, ale niby dlaczego miaby za to cierpie? Wic Czele odezwa si:
- To moja modsza siostra tak napisaa, panie profesorze.
I przekn po tym kamstwie lin. Nie byo to szlachetne, ale uratowa jednak
przyjaciela... Nauczyciel nic nie powiedzia. A chopcy zaczli teraz mwi jeden przez
drugiego.
- Panie profesorze, Barabasz nie powinien by mwi o chorgwi, to naprawd
nieadnie z jego strony - powiedzia ze zoci Kolnay.

Sowa koczce kad zwrotk Pieni Narodowej Sandora Petfiego, najwikszego wgierskiego
poety romantycznego, wygoszonej przez niego w dniu wybuchu rewolucji Wiosny Ludw na Wgrzech 15
marca 1848 roku. Sowa te, ktre zna kade wgierskie dziecko, miay w latach panowania Austriakw na
Wgrzech, a take pniej, w o - kresie wsplnej monarchii, a wic w czasie, kiedy dziaa si akcja Chopcw z
Placu Broni, zdecydowanie antyaustriacki charakter. Peny tekst tej przetumaczonej przez Juliana
Wooszynowskiego frazy brzmi nastpujco: Przysigamy! Ty nad nami. Boe sam! Nigdy ju niewolnikami
nie by nam!

Barabasz usprawiedliwia si:


- On zawsze si mnie czepia! Jak nie ma pieczci, to nie ma i naszego zwizku!
Koniec!
- Cisza! - przerwa dyskusj profesor Rac. - Ju ja was naucz! Zwizek ulega
natychmiastowemu rozwizaniu i ebym wicej nie sysza o niczym podobnym. Z
zachowania dostaniecie wszyscy obniony stopie, a Weiss bdzie mia obniony o dwa
stopnie, bo on by prezesem zwizku.
- Przepraszam! - skromnie zaznaczy Weiss. - Akurat ja byem w tym momencie
prezesem, ale wanie dzisiaj miao odby si zebranie, na ktrym mielimy wyznaczy
nowego prezesa na ten miesic.
- I mielimy mianowa Kolnaya - powiedzia z szyderczym umiechem Barabasz.
- Nic mnie to nie obchodzi - stwierdzi nauczyciel. - Jutro wszyscy zostaniecie w
szkole do drugiej. Ju ja was naucz! A teraz moecie i do domw.
- Do widzenia, panie profesorze! - zawoali chrem i ruszyli w stron drzwi. Weiss
wykorzysta chwilowe zamieszanie, eby sign po kit. Ale nauczyciel dostrzeg jego
manewr.
- Zostaw to!
Weiss zrobi niewinn min.
- To nie dostaniemy z powrotem naszego kitu?
- Nie! I kto z was ma jeszcze kit, ten niech go natychmiast odda. Jeli si dowiem, e
ktry z was zatrzyma kit, to zastosuj najsurowsz kar!
Po tych sowach wystpi do przodu Lesik, ktry dotd milcza jak gaz. Wyj z ust
kawaek kitu i z blem serca doklei go brudnymi rkoma do zwizkowej bryy.
- To wszystko?
Zamiast odpowiedzi Lesik szeroko rozdziawi usta. Pokaza, e naprawd wicej ju
nie ma. Nauczyciel sign po kapelusz.
- Niech no tylko jeszcze raz usysz, e zaoylicie jaki zwizek! Marsz do domu!
Chopcy w milczeniu wymykali si chykiem z pokoju nauczycielskiego i tylko jeden
z nich odezwa si cicho:
- Do widzenia, panie profesorze!
By to Lesik, ktry poprzednio nie mg wypowiedzie sw poegnania, poniewa
mia usta pene kitu.
Nauczyciel wyszed, rozwizany przed chwil Zwizek Kitowcw pozosta samotnie.
Chopcy spojrzeli na siebie ze smutkiem. Kolnay zrelacjonowa cae przesuchanie

czekajcemu na korytarzu Boce. Ten odetchn z ulg.


- Bardzo si przestraszyem - powiedzia - bo ju mylaem, e kto zdradzi nasz Plac
Broni...
W trakcie tej rozmowy podszed do nich Nemeczek i szeptem powiedzia:
- Popatrzcie... staem przy oknie, kiedy was przesuchiwano... szyba bya dopiero co
wprawiona... i...
Pokaza kawaek wieego kitu, ktry przed chwil wydrapa z okna. Wszyscy
spojrzeli z podziwem. Weissowi zabysy oczy.
- Jeli znw mamy kit, to znw istnieje nasz zwizek! Przeprowadzimy zebranie
zwizku na Placu...
- Na Placu! Na Placu Broni! - krzyknli wszyscy i ruszyli pdem do domw. Na
schodach rozleg si okrzyk, ktry by hasem chopcw z Placu Broni:
- Hola ho! Hola ho!
I wszyscy wybiegli przez bram szkoy na ulic. Boka pozosta z tyu, szed powoli,
samotnie. Nie mia powodw do radoci. Cay czas myla o Gerebie, o zdrajcy Gerebie,
ktrego widzia chodzcego z latarni po wyspie w Ogrodzie Botanicznym. Boka wrci do
domu, wci pogrony w rozmylaniach, zjad obiad i wzi si do odrabiania aciny.
Bg jeden raczy wiedzie, w jaki sposb czonkowie Zwizku Kitowcw uwinli si
tak byskawicznie, ale o p do trzeciej pojawili si ju na Placu. Barabasz przyszed chyba
prosto od stou, bo u jeszcze skrk po ogromnej pajdzie chleba. Przyczai si te przy
furtce na Kolnaya, eby da mu kuksaca. Stanowczo za duo nazbierao si Kolnayowi na
koncie.
Kiedy ju byli w komplecie, Weiss wezwa ich pod sgi.
- Otwieram walne zebranie - ogosi bardzo powanym tonem.
Kolnay, ktry ju dosta sjk od Barabasza, a i sam zdy mu odda, by zdania, e
wbrew zakazowi naley utrzyma zwizek.
Barabasz natychmiast zaprotestowa:
- On dlatego tak mwi, bo teraz na niego kolej, eby by prezesem. Ja natomiast
uwaam, e dosy ju tego Zwizku Kitowcw. Wy wszyscy po kolei jestecie prezesami, a
my nic tylko ujemy ten kit. Mnie ju wstrt do tego bierze. Nic, tylko cigle mam ten klajster
w gbie. Po co mi to?
Z kolei Nemeczek chcia co powiedzie.
- Prosz o gos - zwrci si do prezesa.
- Pan sekretarz prosi o gos - powiedzia z powag Weiss i zadzwoni kupionym za

dwa grajcary dzwoneczkiem.


Ale Nemeczkowi, ktry w Zwizku Kitowcw peni funkcj sekretarza, gos nagle
uwiz w gardle. Spostrzeg bowiem pod jednym z sgw Gereba. Nikt nie wiedzia o Gerebie
tego, co on i Boka. Tylko oni dwaj widzieli go na wasne oczy pamitnego wczorajszego
wieczoru. Gereb skrada si midzy sgami drzewa w kierunku maej budki, w ktrej
mieszka Sowak ze swoim psem. Nemeczek czu, e jego obowizkiem jest ledzi zdrajc i
nie odstpowa go ani na krok. Boka powiedzia Nemeczkowi, e do czasu spotkania na
Placu Gereb nie moe zorientowa si, e widziano go, jak siedzia z czerwonymi koszulami
na wyspie przy latarni. Niech myli, e nikt niczego nie podejrzewa.
Lecz Gereb przyszed wczeniej i oto kry sam wrd sgw. Nemeczek za wszelk
cen chcia wiedzie, po co Gereb idzie do Sowaka. Wic odezwa si w te sowa:
- Dzikuj, panie prezesie, ale swoje przemwienie wygosz kiedy indziej.
Przypomniao mi si, e mam co bardzo wanego do zaatwienia.
Weiss znw potrzsn maym dzwoneczkiem.
- Pan sekretarz rezygnuje z gosu.
W tym momencie pana sekretarza ju nie byo. Pdzi bez tchu, ale nie za Gerebem,
lecz okrn drog, eby wyj Gerebowi naprzeciw. Przeci biegiem Plac, wpad na ulic
Pawa, tam skrci w ulic Marii i gna co si w kierunku bramy tartaku. Omal nie zosta
przejechany przez zaadowan polanami fur, ktra wanie wytaczaa si przez bram. May,
elazny komin gono pyka i dymi kbami biaej pary. Pia parowa w tartaku wiszczaa, e
a hej, ostrzegajc Nemeczka: Osstronie! Osstronie!
- Nie bj si, bd ostrony! - odpowiedzia w duchu Nemeczek i minwszy biegiem
tartak, skrci midzy sgi polan, prosto w kierunku chaty Sowaka. Dach skleconej z desek
budki by spadzisty i niemal dotyka sgu, ktry sta za budk. Nemeczek wdrapa si na sg i
pooy na brzuchu. Wystawi ostronie gow i czeka na to, co si teraz stanie. Czego Gereb
mg chcie od stra tartaku? Moe by to jaki podstp wojenny czerwonych koszul?
Postanowi, e podsucha rozmow, choby nie wiem co miao si pniej z nim sta. Och,
jak chwa przyniesie mu ten czyn! Jake dumny bdzie, e to wanie on wykry now
zdrad!
Kiedy tak czeka i rozglda si wok, nagle zobaczy Gereba. Szed powoli i cigle
oglda si, jak kto, kto boi si, e go ledz. I dopiero gdy przekona si, e nikt si za nim
nie skrada, odwanie ruszy przed siebie. Sowak spokojnie siedzia na aweczce przed swoj
budk i pali fajk nabit kocwkami cygar, ktre przynosili mu chopcy. Kady zbiera w
domu nie dopalone cygara dla poczciwego Jana.

Na widok Gereba pies poderwa si, szczekn kilka razy, ale gdy zorientowa si, e
to kto tutejszy, uoy si znowu na swoim miejscu. Gereb podszed tak blisko do Sowaka,
e dach zakry ich przed oczyma Nemeczka. Ale may nabra ju pewnoci. Cichutko, tak
cicho, eby nikt nie sysza, przeczoga si z sgu na dach budy. Pooy si tam pasko na
brzuchu i przesun do przodu, w gr, tak eby mc wychyli gow i widzie, co si na dole
dzieje. Raz i drugi trzasny pod nim deski, a wtedy Nemeczkowi zamierao serce w
piersiach... Ale czoga si dalej, a wysadzi wreszcie gow poza skraj dachu. Gdyby w tej
chwili Sowakowi lub Gerebowi przyszo na myl spojrze w gr, wwczas na pewno z
przeraeniem ujrzeliby nad okapem jasnowos, mdr gwk Nemeczka, ktry szeroko
otwartymi oczyma obserwowa wszystko, co dzieje si w dole.
Gereb podszed do Sowaka i przyjanie zagada:
- Dzie dobry, Jano!
- Dzie dobry! - odpowiedzia Sowak nie wyjmujc z ust fajki.
Gereb podszed bliej.
- Przyniosem cygara, Jano!
Na t wiadomo Sowak wyj fajk z ust. Zabysy mu oczy. Biedny Jano mia w
yciu niewiele okazji, by widzie cae cygaro. Trafiay do niego jedynie niedopaki.
Gereb wyj z kieszeni trzy cygara i wcisn je strowi w rk.
Oho - przemkno Nemeczkowi przez myl - dobrze zrobiem, e tu wlazem. Gereb
musi czego chcie, skoro zaczyna od cygar.
I usysza, jak Gereb cicho powiedzia do Sowaka:
- Jano, wejdmy do budki... nie chc tu z wami mwi na dworze... nie chc, eby
mnie widziano... mam do was wan spraw. I dostaniecie za to ode mnie jeszcze wicej
cygar.
I wycign z kieszeni ca ich gar.
Nemeczek a pokrci gow ze zdumienia.
Chce go namwi do jakiego wielkiego wistwa, jeli mu przynis a tyle cygar pomyla.
Oczywicie Sowak z radoci wszed do budki, a Gereb za nim. Za Gerebem do
rodka wszed rwnie pies. Nemeczka ogarna wcieko.
Nie usysz nic z tego, o czym bd mwili - przemkno mu przez myl - na nic cay
ten chytry plan...
I pozazdroci psu, ktry zdy wlizn si do rodka, nim oni zamknli za sob
drzwi budki. Bo i drzwi zamknli bardzo starannie. Nemeczkowi przypomniaa si bajeczka o

tym, jak Baba Jaga z krogulczym nosem zamienia krlewicza w czarnego kundla, i daby
dwadziecia najpikniejszych szklanych kulek za to, eby wanie teraz jaka czarownica
obleka go w posta kudatego Hektora, a Hektora zamienia w jasnowosego Nemeczka.
Ostatecznie obaj byli kolegami, jedynymi szeregowcami na Placu...
Zamiast Baby Jagi z pomoc Nemeczkowi przyszed zupenie kto inny, a mianowicie
pewien chrzszcz z mocnymi jak stal uchwami. Ot may kornik, ktry wraz z ca swoj
rodzin dawno temu naar si do syta mikkim drewnem deski, wcale nie przypuszcza, e
odda tym ogromn przysug chopcom z Placu Broni. Tam bowiem, gdzie korniki wyary
desk, bya ona pusta w rodku. Nemeczek przycisn ucho do jednej z takich desek i zacz
nasuchiwa. Pocztkowo ze rodka dobiegay jedynie stumione gosy, ale wkrtce
Nemeczek z radoci stwierdzi, e rozumie kade sowo prowadzonej w budce rozmowy.
Gereb mwi cicho, jak kto, kto nawet w tak odosobnionym miejscu boi si, eby go nikt nie
podsucha:
- Suchajcie, Jano, dostaniecie ode mnie tyle cygar, ile tylko zechcecie. Ale bdziecie
za to musieli co zrobi.
W odpowiedzi zaburcza gos Jana:
- A co miabym zrobi?
- Nic wielkiego, trzeba tylko przepdzi z Placu chopcw. Nie wolno pozwala im,
eby grali tu w pik i rozrzucali sagi.
Przez kilka chwil panowaa cisza. Nemeczek doszed do wniosku, e Sowak
zastanawia si.
I znw rozleg si gos stra:
- Trzeba ich przepdzi?
- Tak.
- Niby dlaczego?
- Bo chc tu przyj inni chopcy. A s to bardzo bogaci chopcy... i wtedy bdziecie
dostawali, Jano, tyle cygar, ile dusza zapragnie... i pienidze te...
To poskutkowao.
- Pienidze te? - zapyta Jano.
- Tak. I to forinty!
Forinty ostatecznie przekonay Sowaka.
- W porzdku - powiedzia. - Przepdzimy ich.
Szczkna klamka, zaskrzypiay drzwi. Gereb wyszed na dwr. Ale Nemeczka nie
byo ju wtedy na grze. Niczym kot zsun si z dachu, zeskoczy na rwne nogi i ju pdzi

midzy sagami w stron Placu. By rozgorczkowany i czu, e w tej chwili losy wszystkich
chopcw i caego Placu Broni znajduj si w jego rkach. Kiedy ujrza grup chopcw, ju z
daleka zawoa:
- Boka!
Ale nikt mu nie odpowiada.
- Boka! Panie przewodniczcy!
Ktry z chopcw odezwa si:
- Jeszcze nie przyszed!
Nemeczek gna niczym wicher. Naleao natychmiast zawiadomi Bok o tym, co si
stao. Trzeba szybko dziaa, eby chopcy nie zostali wypdzeni ze swojego krlestwa.
Kiedy w biegu min ostatni sg, spostrzeg czonkw Zwizku Kitowcw, ktrzy cigle
jeszcze obradowali. Weiss z powan min prowadzi obrady i kiedy jasnowosy chopiec
przebieg koo nich, krzykn do niego:
- Panie sekretarzu! Hola ho!
Nemeczek w biegu da znak rk, e nie moe si zatrzyma, gdy ma jak nie
cierpic zwoki spraw.
- Panie sekretarzu! - krzykn za nim Weiss i eby wzmocni wag wezwania
gwizdn i energicznie potrzsn dzwoneczkiem.
- Nie mam chwili do stracenia! - odkrzykn Nemeczek i pobieg dalej, eby zapa
Bok w domu. Wtedy Weiss sign po ostateczny rodek. Wojskowym tonem wyda
komend:
- Szeregowy! Stj!
Jak rozkaz, to rozkaz - Nemeczek musia si zatrzyma. Ostatecznie Weiss by
podporucznikiem... Maego a dawia wcieko, ale c byo robi, skoro Weiss powoa
si na swoj oficersk rang.
- Tak jest, panie poruczniku! - i stan na baczno.
- Posuchaj, prosz ci - powiedzia prezes Zwizku Kitowcw - wanie przed chwil
postanowilimy, e nasz zwizek bdzie dziaa nadal jako tajna organizacja. I wybralimy
nowego prezesa.
Chopcy z entuzjazmem wznieli okrzyk na cze nowego prezesa:
- Niech yje Kolnay!
Tylko Barabasz, ironicznie si umiechajc, powiedzia:
- Precz z Kolnayem!
Dawny prezes cign jednak dalej:

- Jeli pan, panie sekretarzu, chce utrzyma swoj funkcj, to powinien pan razem z
nami zoy przysig na dochowanie tajemnicy, bo gdyby profesor Rac o tym si
dowiedzia...
W tym wanie momencie Nemeczek zobaczy skradajcego si wrd sgw Gereba.
Jeli Gerebowi uda si teraz uj, to koniec ze wszystkim... Koniec z fortecami, koniec z
Placem Broni... Gdyby Boka przemwi teraz Gerebowi do sumienia, to moe zmieniby on
jeszcze swe zamiary, poprawi si. Nemeczek niemal paka ze zoci. Przerwa wypowied
prezesa:
- Panie prezesie. Ja teraz nie mam czasu... ja musz i...
Weiss zapyta go surowym tonem:
- Czyby pan sekretarz czego si ba? A moe pan sekretarz boi si tego, e jeli
wykryj nasz zwizek, to wwczas i pan zostanie ukarany?
Ale Nemeczek nie zwraca ju na prezesa uwagi. Patrzy w stron Gereba, ktry ukry
si wrd sgw i czeka, a chopcy wreszcie std odejd i, nie zauwaony, bdzie mg
wymkn si na ulic... Gdy wic Nemeczek przejrza zamiary Gereba, bez sowa odwrci
si od czonkw Zwizku Kitowcw, zagarn na piersiach kurtk i gazu - niczym wicher
przelecia przez Plac i wypad na ulic.
Wrd obradujcych zapanowao milczenie. Po chwili w tej grobowej ciszy rozleg si
rwnie grobowy gos prezesa:
- Wszyscy szanowni zebrani tu czonkowie widzieli zachowanie si Erno Nemeczka.
Owiadczam zatem wszem i wobec, e Erno Nemeczek jest tchrzem!
- Tak jest! - zagrzmiao walne zebranie.
A Kolnay jeszcze dodatkowo krzykn:
- I zdrajc!
Rychter bardzo si zdenerwowa i poprosi o gos.
- Proponuj, aby tego tchrza, ktry opuci nas w trudnej sytuacji, zdj ze
stanowiska sekretarza, wykluczy ze zwizku i wpisa do tajnej ksigi protokolarnej jako
zdrajc!
- Brawo! - zawoali jednym gosem. Wtedy prezes wyda wyrok:
- Walne zebranie uznaje Erno Nemeczka za tchrzliwego zdrajc, pozbawia go funkcji
sekretarza i wyklucza ze zwizku. Panie protokolancie!
- Obecny - zgosi si Lesik.
- Prosz umieci w protokole, e walne zebranie uznao Erno Nemeczka za zdrajc, i
prosz wpisa jego nazwisko maymi literami.

Wrd zebranych rozleg si szmer. W myl statutu bya to bowiem najsurowsza kara.
Chopcy stanli wok Lesika, ktry natychmiast usiad na ziemi, pooy na kolanach
zakupiony za pi grajcarw zeszyt w czarnej okadce, bdcy tajn ksig protokow
zwizku, i ogromniastymi kulfonami wpisa: ,,erno nemeczek jest zdrajc!!!
W taki oto sposb Zwizek Kitowcw pozbawi Erno Nemeczka honoru.
Natomiast Erno Nemeczek lub, jak kto woli - erno nemeczek - pdzi w tej chwili w
stron ulicy Kinizsi, gdzie w skromnym, parterowym domku mieszka Boka. Wpad do bramy
i niemal zderzy si z Bok.
- Ho, ho! - powiedzia oszoomiony Boka - a ty co tu robisz?
Nemeczek, ciko dyszc, opowiedzia o tym, co sysza i co widzia, po czym,
zapawszy Bok za kurtk, przynagla do popiechu. Po chwili razem ju biegli w stron
Placu Broni.
- Czy ty naprawd to wszystko sysza i widzia? - zapyta w biegu Boka.
- Naprawd syszaem i widziaem.
- A Gereb jest tam jeszcze?
- Jeli si popieszymy, to moe go zapiemy.
Przy klinice musieli si jednak zatrzyma. Biedny Nemeczek zacz gwatownie
kasa. Opar si o cian:
- Bieg... - powiedzia - biegnij... dalej sam... a ja... a ja tu si wykaszl.
I zanis si gonym kaszlem.
- Jestem przezibiony - tumaczy Boce, ktry dalej sta przy nim. - Wtedy, w
Ogrodzie Botanicznym, przezibiem si... Kiedy wpadem do stawu, to jeszcze nie byo nic
takiego, ale tam w szklarni, w basenie, woda bya bardzo zimna. Czuem okropne dreszcze.
Skrcili w ulic wiodc w stron Placu Broni. I akurat w tym samym momencie,
kiedy znaleli si na rogu, otworzya si maa furtka w parkanie. Gereb popiesznie opuszcza
Plac. Nemeczek gwatownie zapa Bok za rami:
- Patrz, wanie wychodzi!
Boka zwin donie w tubk i w cichej uliczce rozleg si gromki okrzyk:
- Gereb!
Gereb zatrzyma si i odwrci w ich stron. Kiedy zobaczy Bok, rozemia si
gono i pobieg w przeciwn stron. Jego szyderczy miech ostro zabrzmia wrd
kamieniczek. Gereb po prostu wymia ich.
Obaj chopcy stali nieruchomo jakby im nogi wrosy w ziemi. Gereb znikn im z
oczu. Czuli, e wszystko przepado. Nie odzywajc si do siebie szli powoli w stron furtki

wiodcej na Plac Broni. Z wewntrz dobiegay wesoe okrzyki grajcych w pik chopcw, a
potem rozlego si gromkie zawoanie: to czonkowie Zwizku Kitowcw wiwatowali na
cze nowego prezesa... Tam, na Placu, nikt jeszcze nie wiedzia, e oto ten may kawaek
ziemi by moe przesta ju do nich nalee. A przecie ta pid nieurodzajnej ziemi, ten
skrawek wcinity midzy dwie peszteskie kamienice stanowi dla nich bezkresn
przestrze, oznacza wolno i swobod, w zalenoci od ich dziecicej wyobrani zmienia
si przed poudniem w amerykask preri, a po poudniu w wgiersk puszt, w deszcz
stawa si morzem, a zim biegunem pnocnym, sowem by zawsze tym, czego wymagay
chopice marzenia, i niezmiennie suy wspaniaej zabawie.
- Widzisz - powiedzia Nemeczek - oni jeszcze nic nie wiedz...
Boka opuci gow.
- Nic nie wiedz - powtrzy cicho.
Nemeczek jednak wierzy w mdro Boki. Pki mia przy sobie rozwanego i
dojrzaego koleg, nie traci nadziei. Przestraszy si naprawd dopiero wwczas, kiedy w
oczach Boki zobaczy pierwsz z i usysza, jak przewodniczcy, jak sam przewodniczcy i
wdz chopcw z Placu Broni zapyta z gbokim smutkiem:
- I co my teraz zrobimy?

V
W dwa dni pniej, w czwartek, kiedy w Ogrodzie Botanicznym zapad ju zmrok,
dwch stojcych na mostku wartownikw stano na baczno na widok zbliajcej si
ciemnej postaci.
- Prezentuj bro! - krzykn jeden z wartownikw.
Na t komend obaj unieli w gr wcznie ze srebrnymi ostrzami, w ktrych odbia
si powiata ksiyca. Oddawali honory swemu dowdcy, ktry szybkim krokiem
przechodzi przez mostek.
- Czy s ju wszyscy? - zapyta wartownikw Feri Acz.
- Tak jest, panie kapitanie!
- Gereb te przyszed?
- By pierwszy, panie kapitanie.
Dowdca zasalutowa w milczeniu, na co wartownicy znw odpowiedzieli
uniesieniem wczni w gr. W taki sposb czerwone koszule prezentoway bro.
Na maej polance wyspy zebrali si ju wszyscy chopcy w czerwonych koszulach.
Kiedy na polank wkroczy Feri Acz, starszy z braci Pastorw krzykn:
- Prezentuj bro!
Dugie wcznie z owinitymi staniolem kocami uniosy si ponad gowy chopcw.
Feri Acz odda zebranym honory, zasalutowa i powiedzia:
- Musimy si popieszy, chopaki. Spniem si troch. Natychmiast zabieramy si
do roboty. Zapalcie latarni.
Przed przyjciem dowdcy nigdy nie wolno byo zapala latarni. Kiedy latarnia si
wiecia, oznaczao to, e Feri Acz rwnie znajduje si na wyspie. Modszy Pastor zapali
latarni i czerwoni usiedli wok. Nikt si nie odzywa, wszyscy czekali, a przemwi wdz.
- Czy kto ma co do zameldowania? - zapyta.
Zgosi si Sebenicz.
- Mw!
- Melduj posusznie, e z naszego arsenau zgina czerwono - zielona chorgiew,
ktr pan kapitan zdoby na Placu Broni.
Dowdca zmarszczy brwi:
- A czy z broni niczego nie brakuje?
- Niczego. Jako zbrojmistrz zaraz po przyjciu poszedem do arsenau, eby

sprawdzi, czy tomahawki i wcznie znajduj si na swoim miejscu. Wszystkie co do


jednego byy w arsenale, brakowao tylko tej maej chorgiewki. Kto j musia ukra.
- Czy widziae lady stp?
- Tak. Wczoraj wieczorem, jak zwykle, zgodnie z regulaminem, wysypaem piaskiem
wntrze ruin i kiedy dzi przyszedem, zobaczyem lady maych stp, ktre prowadziy od
szczeliny prosto do miejsca, gdzie leaa chorgiewka, i potem z powrotem do wyjcia. Tam
lady uryway si, bo na zewntrz jest ju twarda i poronita traw ziemia.
- Czy to byy lady maych stp?
- Tak, zupenie maych, o wiele mniejszych ni Wendauera, ktry ma z nas
najmniejsz nog.
Zalega cisza.
- To znaczy, e kto obcy wtargn do arsenau - powiedzia dowdca. - I to kto z
Placu Broni.
Wrd czerwonych koszul podnis si szmer.
- Bo gdyby to by jaki zwyky dzieciak - cign dalej Feri Acz - to zabraby
przynajmniej jedn sztuk naszej broni. A on wzi tylko chorgiew. Prawdopodobnie
chopcy z Placu Broni wyznaczyli kogo, kto mia nam wykra ich sztandar. Czy wiesz co o
tym, Gereb?
Jak wida, Gereb awansowa ju na zawodowego szpiega.
Gereb podnis si.
- Nic o tym nie wiem.
- Dobra. Moesz siada. Sprawdzimy to. Ale teraz zaatwmy nasze sprawy. Dobrze
wiecie, jak nas ostatnio upokorzono i wywiedziono w pole. Wszyscy bylimy na wyspie, a
mimo to przeciwnicy wywiesili na tym drzewie czerwon kartk. Byli sprytni i my nie
potrafilimy ich zapa. Pobieglimy za dwjk nieznanych chopcw a na Urzdnicze
Parcele i dopiero tam wyszo na jaw, e oni bez powodu uciekali przed nami, a my ich bez
powodu gonilimy! Wywieszenie tej kartki na naszej wyspie jest dla nas hab i dlatego
musimy si zemci. Przesunlimy rwnie termin zajcia Placu Broni, dopki Gereb nie
zbada dokadnie terenu. Niech teraz Gereb zoy raport, a my postanowimy, kiedy
rozpoczniemy wojn.
Spojrza na Gereba.
- Gereb! Wsta!
Gereb ponownie si podnis.
- Zdaj spraw z tego, co zdziaae!

- Wydawao mi si... - zacz lekko zmieszany Gereb - e moe najlepiej byoby


zdoby ten teren bez walki. Pomylaem tak, bo przecie kiedy ja te naleaem do nich...
wic wolabym, eby nie doszo do otwartej walki... no wic przekupiem tego stra
Sowaka, ktry pilnuje Placu, i on teraz przepdzi ich stamtd bez wojny.
Nagle zamilk. Feri Acz tak ostro spojrza mu w oczy, e sowa uwizy Gerebowi w
gardle. Feri Acz odezwa si gono swoim gbokim gosem, ktry potrafi zmrozi krew w
yach tym, ktrzy narazili si dowdcy.
- Nie! Jak widz, ty cigle nie wiesz, kim s czerwone koszule. My nie bdziemy
nikogo przekupywa, nie bdziemy z nikim si targowa! Jeli oni nie ustpi z Placu
dobrowolnie, to zabierzemy Plac si. Nie potrzeba mi pomocy adnego Sowaka, adnego
przepdzania stamtd tych chopakw. I adnych podstpw.
Wszyscy milczeli. Gereb spuci oczy.
Feri Acz podnis si.
- Jeli tchrzysz, to fora ze dwora!
Powiedzia to z byszczcymi gniewem oczyma. Gereb w tym momencie bardzo si
przestraszy. Czu, e jeli teraz czerwoni usun go ze swoich szeregw, to nie bdzie ju dla
niego nigdzie miejsca. Podnis wic gow i zdoby si na odwag.
- Nie jestem tchrzem! Jestem z wami, trzymam z wami i przysigam wam wierno!
- Dobra! - zgodzi si Acz, ale z jego miny wida byo, e nie darzy Gereba sympati.
- Jeli chcesz z nami zosta, musisz zoy przysig na nasze prawo.
- Jestem gotw - powiedzia Gereb.
- Podaj wic rk.
Podali sobie donie.
- Od dzi masz u nas stopie podporucznika. Sebenicz da ci wczni i tomahawk i
wpisze twoje nazwisko do naszego tajnego rejestru. A teraz suchaj. Nie mona dalej
odwleka sprawy. Na jutro wyznaczam dzie natarcia. Jutro po poudniu wszyscy spotkamy
si w tym miejscu. Poowa naszego oddziau wtargnie od strony ulicy Marii i zajmie fortece.
Druga cz oddziau wejdzie przez otwart furtk od strony ulicy Pawa i wygoni tamtych
chopakw z Placu. Gdyby za prbowali cofn si midzy sgi, to wtedy uderzymy na nich
z zajtych ju fortec. Musimy mie Plac do gry w pik i zdobdziemy go, choby nie wiem
co si dziao!
Wszyscy zerwali si ze swoich miejsc.
- Niech yje! - krzyknli chopcy w czerwonych koszulach i wysoko unieli w gr
swoje wcznie.

Dowdca nakaza cisz.


- Musz ci jeszcze o co zapyta. Czy nie mylisz, e chopcy z Placu Broni
podejrzewaj, e do nas przystae?
- Chyba nie - odpowiedzia nowo mianowany podporucznik. - Nawet jeli ktry z
nich by na wyspie wtedy, kiedy przypili do drzewa t kartk, to w ciemnociach nie mg
mnie rozpozna.
- Czyli jutro po poudniu spokojnie moesz do nich pj?
- Cakiem spokojnie.
- Nie bd ci o nic podejrzewa?
- Nie. A jeli nawet by podejrzewali, to nikt si nie odezwie, bo wszyscy si mnie
boj. Nie ma wrd nich ani jednego odwanego.
W tym momencie rozleg si nagle dwiczny, donony gos:
- Nieprawda! S tacy!
Czerwoni spojrzeli po sobie. Feri Acz ze zdumieniem zapyta:
- Kto to powiedzia?
Nikt si nie odezwa. Wtem dwiczny gos odezwa si ponownie:
- S tacy!
Teraz ju wyranie usyszeli, e gos dobiega ze szczytu drzewa.
Zaraz potem zaszeleciy licie, zatrzeszczay gazie i po chwili z drzewa zacz
zazi may, jasnowosy chopiec. Kiedy zeskoczy na ziemi z ostatniej gazi, spokojnie
oczyci ubranie, wyprostowa si z godnoci i spojrza prosto na zdumionych chopcw w
czerwonych koszulach. Wszyscy byli do tego stopnia zaskoczeni tym niespodziewanym
pojawieniem si maego gocia, e nikt sowem nawet nie pisn.
Gereb zblad jak kreda.
- Nemeczek! - powiedzia z przestrachem.
I may chopiec odpowiedzia mu:
- Tak, to ja, Nemeczek. To wanie ja. I nie szukajcie tego, kto zabra z waszego
arsenau chorgiew chopcw z Placu Broni, bo to ja j zabraem. O, tu j mam! I to ja mam
takie mae stopy, mniejsze od stp Wendauera. I wcale nie musiaem si odzywa, mogem
siedzie cicho na drzewie i czeka, a std pjdziecie, bo i tak siedziaem ju tam od p do
czwartej. Ale kiedy Gereb powiedzia, e wrd nas nie ma ani jednego odwanego, wtedy
pomylaem sobie: Czekaj, bratku, ju ja ci poka, e wrd chopcw z Placu Broni s
odwani, nawet ja, Nemeczek, szeregowiec! A wic jestem tu, podsuchaem ca wasz
narad, odzyskaem nasz chorgiew i prosz bardzo, moecie teraz zrobi ze mn, co

chcecie, moecie mnie zbi, wyrwa chorgiew, ale naprzd musicie wykrci mi rce, bo
dobrowolnie jej nie oddam. Prosz, prosz, zaczynajcie! W kocu jestem tu sam jeden, a was
jest dziesiciu.
Przemawiajc tak, z wypiekami na twarzy, wycign rce: w jednej doni ciska ma
chorgiewk. Chopcy w czerwonych koszulach oniemieli z podziwu - wszyscy patrzyli ze
zdumieniem na jasnowosego malca, ktry jakby prosto z nieba spad midzy ich szeregi i
teraz z podniesion gow, gosem dononym i miaym rzuca im w twarz wyzwanie i czu
si tak silny, jakby mg pokona ca ich armi, wcznie z siaczami Pastorami i Ferim
Aczem na czele.
Pastorowie pierwsi odzyskali zimn krew. Podeszli do maego Nemeczka i z
obydwch stron zapali go pod rce. Modszy Pastor stojcy po prawej stronie ju zabiera si
do wykrcenia Nemeczkowi rki z chorgiewk, kiedy wielk cisz przerwa gos Feriego
Acza:
- Sta! Zostawcie go!
Pastorowie ze zdziwieniem spojrzeli na swego wodza.
- Zostawcie go - powtrzy dowdca. - Podoba mi si ten chopiec. Jeste odwany,
Nemeczek, czy jak ci tam nazywaj. Oto moja rka. Wstp do nas, do czerwonych koszul.
Nemeczek przeczco potrzsn gow.
- Nigdy! - powiedzia hardo.
Gos mia drcy, ale nie ze strachu, tylko ze zdenerwowania. Blady, z wyrazem
niezwykej powagi w oczach powtrzy raz jeszcze:
- Nigdy!
Feri Acz umiechn si. I odezwa w te sowa:
- Trudno, nie mam zamiaru ci namawia, jak nie, to nie. Jeszcze nigdy nikogo nie
zapraszaem do nas. Wszyscy, ktrzy tu s, sami si o to prosili. Ty bye pierwszym,
ktremu to zaproponowaem. A jeli nie chcesz, twoja sprawa...
I odwrci si do Nemeczka plecami.
- Co mamy z nim zrobi? - zapytali obaj Pastorowie.
Dowdca od niechcenia rzuci im przez rami:
- Zabierzcie mu chorgiew.
Starszy Pastor jednym chwytem wyrwa ze sabiutkiej doni Nemeczka czerwono zielon chorgiewk. Zabolao, bo Pastorowie mieli piekielnie silne apy, ale may zacisn
zby i ani pisn.
- Gotowe! - zameldowa Pastor.

Wszyscy z napiciem czekali, co teraz nastpi. Jak to straszliw kar wymyli


wszechwadny Feri Acz. Nemeczek hardo sta na swoim miejscu i zaciska wargi.
Feri Acz obrci si i skin na Pastorw.
- To straszny sabeusz. Nie wypada go bi. Ale... wykpcie go.
Czerwone koszule wybuchny gonym miechem. Rozemia si te Feri Acz, mieli
si Pastorowie. Sebenicz podrzuci w gr czapk, a Wendauer skaka jak gupi. Nawet Gereb
chichota pod drzewem i w caym tym towarzystwie tylko na jednej twarzy malowaa si
powaga: na maej buzi Nemeczka. By przezibiony i kaszla ju od wielu dni. Wanie dzi
matka zabronia mu wychodzi, ale jasnowosy chopczyk nie mg wytrzyma. O trzeciej
godzinie wymkn si z domu i od p do czwartej a do wieczora siedzia na szczycie
drzewa. Ale za adne skarby nie chcia si teraz odezwa. Bo i co mia powiedzie? e jest
przezibiony? Zaczliby si jeszcze goniej mia i Gereb te miaby si z nimi, tak jak
teraz si mieje. Tak szeroko, e a wszystkie zby mu wida. Wic Nemeczek milcza.
Wrd oglnego miechu bez oporu da si doprowadzi do brzegu i tam obaj Pastorowie
zanurzyli go w pytkiej wodzie stawu. Pastorowie byli okrutni. Jeden z nich trzyma
Nemeczka z tyu za rce, drugi zapa za kark. Wcisnli go do wody po szyj i w tym
momencie wszyscy na wyspie zawyli ze szczcia. Czerwoni taczyli z radoci na brzegu,
podrzucali czapki do gry i wydawali gromkie okrzyki:
- Hej hop! Hej hop!
Tak brzmiao ich haso.
Gromkie okrzyki zlay si z wielkim miechem i radosna wrzawa zakcia wieczorn
cisz maej wyspy. Zanurzony w wodzie po szyj Nemeczek smutno spoglda na brzeg.
Wyglda jak jaka biedna aba. A na brzegu, na szeroko rozstawionych nogach, sta gono
rechoczc Gereb.
Wreszcie Pastorowie pucili go i Nemeczek wygramoli si ze stawu. Kiedy ujrzano
go w ociekajcym i zaboconym ubraniu, wesoo wybucha ze zdwojon si. Woda laa si
Nemeczkowi z kurtki, a gdy potrzsn ramionami, z rkaww sikno jak z konewki.
Wszyscy odskoczyli, a on, niczym pinczerek, otrzsa si z wody. Przecigano si w
szyderstwach.
- aba!
- Napie si do woli?
- Dlaczego sobie nie popywae?
Nemeczek nie reagowa na te kpiny. Gorzko si umiecha i wygadza mokr kurtk.
Wtedy podszed do niego Gereb i, szczerzc zby w szerokim umiechu i kiwajc gow,

zapyta:.
- No i co, dobrze byo?
Nemeczek podnis na niego swoje due, niebieskie oczy i odpar:
- Dobrze - powiedzia cicho i ju goniej doda: - Byo mi znacznie lepiej ni tobie,
kiedy stae na brzegu i wymiewae si ze sabszego. I wolabym siedzie w tej wodzie po
szyj nawet do nowego roku, ni knu z wrogami moich przyjaci. Nie auj, e
zanurzylicie mnie w wodzie. Poprzednim razem, kiedy sam wpadem do wody, te ci
widziaem wrd nich na tej wyspie. I chobycie mnie zapraszali, przypochlebiali si, a
nawet dawali prezenty, nie chc mie z wami nic wsplnego. Moecie mnie wsadzi do wody
po sto i po tysic razy, ja i tak przyjd tu jutro i pojutrze! I schowam si gdzie tak, e mnie
nie znajdziecie. Nie boj si nikogo z was. A gdy przyjdziecie do nas, na Plac Broni, zabra
nam nasz ziemi, to bdziemy na was czeka. I poka wam, e kiedy bdzie nas dziesiciu,
tyle samo co was, to zupenie inaczej porozmawiamy. Teraz jestem tu sam. atwo byo mnie
pokona! Silniejszy zawsze wygrywa. Pastorowie ukradli mi moje kulki w Ogrodzie
Muzealnym, bo byli silniejsi. W dziesiciu atwo stawa przeciw jednemu. Ale ja nie auj.
Moecie mnie nawet zabi, jeli wam si tak spodoba. Nie musiaem przecie wazi do tej
wody. Wystarczyoby przysta do was. Ale ja tego nie chciaem. Moecie mnie utopi, zatuc
na mier, aleja nigdy nie bd zdrajc, jak ten kto, kto stoi wrd was, o... tam...
W tym momencie wycign rk i wskaza na Gereba, ktremu miech uwiz w
gardle. wiato latarni pado na adn, jasn gow Nemeczka, owietlio ociekajce wod
ubranie. Odwanie, dumnie i ze spokojem patrzy Nemeczek Gerebowi prosto w oczy, a ten
poczu nagle jaki ogromny ciar na duszy. Spochmurnia i opuci gow. W tym momencie
wszyscy umilkli i zapada cisza niczym w kociele. Wyranie byo sycha, jak z ubrania
Nemeczka spadaj na tward ziemi krople wody.
Milczenie przerwa gos Nemeczka:
- Czy mog odej?
Nikt mu nie odpowiedzia. Zapyta wic raz jeszcze:
- Nie zbijecie mnie? Mog odej?
A poniewa nadal nikt nie odpowiedzia, Nemeczek powoli ruszy w stron mostku.
Wszyscy stali nieruchomo, nikt nie drgn, eby go zatrzyma. Chopcy uwiadomili sobie, e
oto ten jasnowosy malec jest maym bohaterem, w peni zasugujcym na miano
prawdziwego mczyzny... Stojcy przy mocie dwaj wartownicy, ktrzy widzieli wszystko,
co zaszo, patrzyli w milczeniu na Nemeczka. Nie mieli go nawet dotkn.
Kiedy Nemeczek wszed na most, rozleg si grzmicy, gboki gos Acza:

- Prezentuj bro!
Obaj wartownicy stanli na baczno i unieli wysoko w gr wcznie ze srebrnymi
grotami. A w lad za nimi wszyscy chopcy trzasnli obcasami i podnieli swoje wcznie. I
nikt nie odzywa si, jedynie ostrza wczni byszczay w powiacie ksiyca. Sycha byo
kroki idcego przez most Nemeczka. Potem i one ucichy, i dobiega ju tylko chlupot, jakby
kto szed w butach penych wody... Nemeczek znikn w oddali.
Chopcy w czerwonych koszulach spogldali po sobie zmieszani. Feri Acz sta na
rodku polany ze spuszczon gow. Wtedy podszed do niego blady jak ciana Gereb.
Usiowa wybka co pod nosem.
- Suchaj... ja naprawd... - zacz.
Ale Feri odwrci si do niego plecami. Wtedy Gereb ruszy do stojcych cigle
nieruchomo chopcw i zatrzyma si przed starszym Pastorem.
- Suchaj... ja naprawd... - wybekota.
Lecz Pastor poszed za przykadem dowdcy i rwnie odwrci si do Gereba
plecami, co jeszcze bardziej zbio go z tropu. Nie wiedzia, co pocz. Wreszcie odezwa si
zdawionym gosem:
- Jak wida, mog sobie odej.
Dalej panowao milczenie, wic Gereb ruszy t sam drog, ktr przed chwil szed
Nemeczek. Ale nikt nie stawa przed nim na baczno, nikt nie prezentowa broni.
Wartownicy oparli si o porcz mostu i patrzyli w wod. W ciszy Ogrodu Botanicznego
sycha byo kroki Gereba, a i one ucichy...
Kiedy czerwoni zostali ju na wyspie sami, Feri Acz ruszy w stron starszego
Pastora. Podszed do niego, stan twarz w twarz. I cicho zapyta:
- To ty zabrae mu kulki w Ogrodzie Muzealnym?
Pastor rwnie cicho odpowiedzia:
- Tak, ja.
- Czy twj modszy brat by wtedy z tob?
- By.
- I zrobilicie einstand?
- Tak.
- A czy ja nie mwiem, e czerwonym koszulom nie wolno zabiera kulek sabym
dzieciom?
Pastorowie milczeli. Nikt bowiem nie mia sprzeciwia si Aczowi.
Dowdca surowo zmierzy ich od stp do gw, po czym spokojnym, nie znoszcym

sprzeciwu gosem powiedzia:


- Do wody!
Pastorowie patrzyli na niego, nie rozumiejc, o co chodzi.
- Nie rozumiecie? Tak jak tu stoicie, w ubraniach. Teraz wy macie si wykpa.
A kiedy na jednej czy drugiej twarzy spostrzeg umiech, doda:
- Kto bdzie si mia z Pastorw, ten te si zaraz wykpie.
Na te sowa wszystkim przesza ochota do miechu. Acz spojrza na Pastorw i
ponagli ich ostrym tonem:
- No, szybciej. Wykpa si. Po szyj. Raz, dwa!
Po czym zwrci si do oddziau:
- W ty zwrot! Nie gapi si!
Czerwoni wykonali w ty zwrot i odwrcili si plecami do stawu. Feri Acz te si
odwrci, eby nie widzie, w jaki sposb Pastorowie wymierzaj sobie kar. Pastorowie za
z rezygnacj, powoli, weszli do stawu i posusznie usiedli w wodzie zanurzajc si a po
szyj. Chopcy nie widzieli tego, syszeli tylko plusk wody. Feri Acz obejrza si, eby
zobaczy, czy obaj chopcy rzeczywicie zanurzyli si w wodzie. Dopiero wtedy wyda
rozkaz:
- Zoy bro! Naprzd marsz!
I wyprowadzi swj oddzia z wyspy. Wartownicy zgasili latarni i doczyli do
oddziau, ktry wojskowym krokiem przemaszerowa przez most i znik w gszczach Ogrodu
Botanicznego.
Obaj Pastorowie wygramolili si ze stawu. Spojrzeli na siebie, wsadzili, jak zwykle,
rce do kieszeni i ruszyli do domu. Przez ca drog nie zamienili ze sob sowa, byli bardzo
zawstydzeni.
A na owietlonej ksiycow powiat wyspie zapanowaa cisza wiosennego
wieczoru.

VI
Kiedy nazajutrz, okoo p do trzeciej, chopcy zaczli kolejno, po cichutku, wsuwa
si przez furtk na Plac Broni, zaraz przy wejciu, na wewntrznej stronie potu, dostrzegali
wielki arkusz papieru przybity do desek czterema ogromnymi gwodziami.
Bya to odezwa, ktr napisa Boka. Powici na to ca noc. Odezwa zostaa
napisana wielkimi, drukowanymi literami, czarnym tuszem, a pierwsze litery sw
zaczynajcych kade zdanie, byy krwistoczerwone. Wezwanie brzmiao nastpujco:

ODEZWA!!!
ZAGRAA NAM WIELKIE NIEBEZPIECZESTWO!
OD DZI OGASZAM OSTRE POGOTOWIE!
CZERWONE KOSZULE CHC NAS ZAATAKOWA I WYPDZI Z PLACU!
JELI NIE STAWIMY IM ODWAZNIE CZOA, STRACIMY NASZE PASTWO!
NASZ PLAC W NIEBEZPIECZENSTWIE!
ALE MY BDZIEMY NA POSTERUNKU I OBRONIMY NASZE PASTWO
NAWET ZA CEN YCIA!
NIECHAJ KADY WYPENI DO KOCA SWJ OBOWIZEK!
PRZEWODNICZCY

W tym dniu nikt nie mia ochoty na gr w palanta. Pika spokojnie odpoczywaa w
kieszeni Rychtera, poniewa wanie do jego obowizkw naleao przechowywanie sprztu.
Chopcy chodzili wzdu i wszerz Placu, rozmawiali o zbliajcej si wojnie, znowu
powracali do wywieszonej na parkanie odezwy i wielokrotnie, po dziesi, a nawet
dwadziecia razy czytali pene entuzjazmu sowa. Kilku chopcw nauczyo si na pami
odezwy i bojowym tonem recytowao j ze szczytu ktrego z sgw. Inni suchali w dole
tych sw z rozdziawionymi ustami, po czym biegli pod parkan, jeszcze raz czytali, by w
kocu samemu wdrapa si na jedn z twierdz i stamtd wygosi odezw.
Wszyscy byli podekscytowani, bo nigdy przedtem nic takiego nie wydarzyo si na
Placu. Musiao im rzeczywicie grozi bardzo powane niebezpieczestwo, skoro Boka
zdecydowa si na taki krok i osobistym podpisem opatrzy waki dokument.
Chopcy znali ju niektre szczegy. Tu i tam wymieniano nazwisko Gereba, ale nikt
nie wiedzia, jak to jest naprawd. Boka z rnych powodw uwaa za stosowne utrzyma w
tajemnicy spraw Gereba. Midzy innymi i z tego wzgldu, e liczy na to, i uda mu si

przyapa Gereba na Placu, na gorcym uczynku, i z miejsca postawi go przed sdem. Nie
przewidzia jednak, e Nemeczek na wasn rk znw si uda do Ogrodu Botanicznego,
zakradnie si w sam rodek wrogiego obozu i wywoa straszliw afer...
O tym wszystkim przewodniczcy dowiedzia si dopiero dzi przed poudniem, po
lekcji aciny, kiedy w suterenie, w ktrej podczas przerwy wony sprzedawa chleb z masem,
Nemeczek odwoa go na bok i wszystko dokadnie opowiedzia. Na Placu natomiast jeszcze
o p do trzeciej wiedziano niewiele, panowaa niepewno, wszyscy oczekiwali
przewodniczcego. Na powszechne zdenerwowanie wpyno jeszcze dodatkowo podniecenie
czonkw Zwizku Kitowcw, w ktrym to zwizku doszo do rozamu. Powodem byo
wyschnicie zwizkowego kitu. Wysech, popka i tym samym stal si bezuyteczny,
poniewa nie nadawa si ju do dalszego ugniatania. Byo to niewtpliwie win prezesa, bo
chyba po tym, co si wczeniej wydarzyo, nie trzeba tumaczy, e do statutowych
obowizkw prezesa naleao przeucie od czasu do czasu kitu. Nowy prezes Kolnay
paskudnie zlekceway swoje obowizki. atwo te odgadn, kto najgorliwiej pitnowa
niedbalstwo prezesa. Oczywicie Barabasz. Chodzi od jednego chopca do drugiego i w
ostrych sowach opowiada o nierbstwie nowego prezesa. Jego zabiegi przyniosy skutek, bo
ju po piciu minutach udao mu si przekona cz czonkw, eby domagali si zwoania
nadzwyczajnego walnego zebrania. Kolnay domyla si, o co chodzi.
- Zgoda - powiedzia - ale teraz waniejsza staje si dla nas sprawa Placu.
Nadzwyczajne zebranie zwoamy dopiero jutro.
Barabasz jednak awanturowa si dalej.
- Nie zgadzamy si! Wyglda na to, e pan prezes si boi!
- Moe ciebie si boj, co?
- Nie mnie, lecz walnego zebrania! Domagamy si, aby jeszcze dzi odbyo si walne
zebranie.
Kolnay wanie chcia na to odpowiedzie, kiedy od furtki rozlego si zawoanie
chopcw z Placu Broni:
- Hola ho! Hola ho!
Wszyscy spojrzeli w tamt stron. Przez furtk wszed Boka. Koo niego kroczy
Nemeczek z szyj owinit wielkim szydekowym szalem z czerwonej wczki.
Przybycie przewodniczcego przerwao dyskusj. Kolnay raptownie wyrazi zgod.
- No dobra, jeszcze dzi przeprowadzimy zebranie. Ale naprzd wysuchamy tego, co
powie nam Boka.
- Zgadzam si - przysta Barabasz, tym bardziej i zarwno czonkowie Zwizku

Kitowcw, jak i wszyscy pozostali chopcy zgromadzili si ju wok Boki i zasypali go


tysicem pyta.
Kolnay i Barabasz popieszyli wic w tamt stron. Boka nakaza milczenie, a po
chwili, w penej skupienia ciszy, przemwi:
- Chopcy! Przeczytalicie ju odezw i wiecie, jak wielkie niebezpieczestwo nam
zagraa. Nasi zwiadowcy przedostali si do obozu nieprzyjaciela i dowiedzieli si, e
czerwone koszule chc nas jutro zaatakowa.
Zapanowao oglne poruszenie. Nikt bowiem nie spodziewa si, e jutro dojdzie do
wojny.
- Tak, jutro - powtrzy Boka - i w zwizku z powyszym z dniem dzisiejszym
ogaszam stan wojenny. Kady zobowizany jest do bezwzgldnego posuszestwa wobec
swych zwierzchnikw, a wszyscy oficerowie wobec mnie. Nie mylcie, e to bdzie dziecinna
zabawa. Czerwone koszule to silni chopcy, jest ich wielu. Walka bdzie bardzo zacita. Ale
nie chc nikogo zmusza i dlatego owiadczam, e jeli kto wolaby nie bra udziau w
wojnie, niech si teraz zgosi!
Zapanowaa martwa cisza. Nikt nawet nie drgn. Wtedy Boka powtrzy:
- Kto nie chce bra udziau w wojnie, niech wystpi! Czy naprawd nie ma takich?
I wtedy wszyscy krzyknli jednym gosem:
- Nie ma!
- Wobec tego dajcie sowo, e jutro bdziecie tu o drugiej.
Chopcy po kolei podchodzili do Boki i dawali sowo, e stawi si nazajutrz z
wszelk pewnoci.
Boka kademu poda rk, a potem znw si odezwa gromkim gosem:
- Kto jutro nie stawi si na Placu, ten zostanie uznany za podego wiaroomc i noga
jego tutaj wicej nie postanie; jeli si pokae - przepdzimy go kijami.
Wtedy Lesik wystpi z szeregu i oznajmi:
- Panie przewodniczcy, wszyscy tu jestemy z wyjtkiem Gereba.
Po tych sowach zapanowaa miertelna cisza. Wszyscy byli ciekawi, co si stao z
Gerebem. Ale Boka nie nalea do ludzi, ktrzy odstpuj od raz powzitego zamiaru. Nie
zamierza potpia Gereba za jego plecami, chcia to zrobi tylko w przypadku zapania go na
gorcym uczynku, w obecnoci chopcw.
- Co si stao z Gerebem? - powtrzyo pytanie kilku chopcw.
- Nic - spokojnie odpar Boka. - O tym pomwimy kiedy indziej. Teraz najwaniejsze
jest to, eby wygra bitw. Nim jednak wydam rozkazy, jest jeszcze jedna rzecz do zrobienia.

Jeli s midzy wami niesnaski i ktnie, to trzeba je teraz zakoczy. Ci, ktrzy s skceni,
musz si pogodzi.
Znw zapanowaa cisza.
- No i co? - zapyta przewodniczcy. - Nie ma wrd was ktni?
- O ile wiem... - zacz niepewnie Weiss.
- No, mw!
- To... Kolnay... z Barabaszem.
- Czy to prawda?
Barabasz zarumieni si.
- Tak - powiedzia - bo Kolnay...
Kolnay nie da mu dokoczy.
- Bo to Barabasz...
- Natychmiast si pogdcie - krzykn Boka - bo inaczej obu was wyrzuc! Walczy i
zwycia mona tylko wtedy, jeli panuje zgoda.
Obaj wiecznie skceni ze sob chopcy podeszli do Boki i chcc nie chcc wycignli
do siebie rce. Nie zdyli jeszcze ucisn sobie doni, kiedy Barabasz powiedzia:
- Panie przewodniczcy!
- O co chodzi?
- Chciabym o co zapyta.
- Tak?
- O to... e jeli czerwone koszule nas nie zaatakuj, to ebym... to., ebym znw mg
gniewa si z Kolnayem, bo...
Boka spojrza na niego tak, jakby chcia go zabi wzrokiem.
- Skocz z tym!
Barabasz umilk. Zo jednak nie odesza i wiele daby za to, aby w tej chwili mg
wymierzy sjk w bok Kolnayowi, ktry wesoo si umiecha...
- A teraz - odezwa si Boka - szeregowy, prosz mi poda plan wojenny!
Nemeczek posusznie sign do kieszeni i wyj arkusz papieru. By to plan, ktry
Boka wymyli dzi po poudniu.
Nemeczek rozoy plan na kamieniu i chopcy przykucnli wok. Kady z
zaciekawieniem oczekiwa, jak mu na jutro wyznaczono rol.
Boka zacz objania plan. By on nastpujcy.
- Suchajcie uwanie i patrzcie cay czas na ten szkic. Jest to mapa naszego pastwa.
Wedug meldunku naszych zwiadowcw nieprzyjaciel zaatakuje nas jednoczenie z dwch

stron: od ulicy Pawa i od ulicy Marii. Idmy po kolei. Te dwa kwadraty, w ktre wpisane s
litery A i B, oznaczaj dwa bataliony, ktre bd broni furtki. Batalion A skada si z trzech
ludzi pod dowdztwem Weissa. W skad batalionu B rwnie wchodzi trzech ludzi pod
komend Lesika. Wejcia od ulicy Marii bd broniy take dwa bataliony. Dowdc
batalionu C jest Rychter, a batalionu D - Kolnay.
- A dlaczego nie ja?
- Kto to powiedzia? - odezwa si surowym gosem Boka.
Przyzna si Barabasz.
- Znw ty? Jeli jeszcze raz si odezwiesz, postawi ci przed trybunaem wojennym!
Siadaj!
Barabasz zamrucza co pod nosem i usiad. Boka za objania dalej:
- Czarne punkty oznaczone literami F i cyframi to fortece. Zaopatrzymy je w piasek,
tak e do obsady kadej twierdzy wystarczy dwch ludzi, bo piaskiem jest atwo walczy.
Zreszt fortece s tak blisko siebie, e jeli jedna zostanie zaatakowana, to z drugiej te bdzie
mona bombardowa nieprzyjaciela. Fortece numer jeden, dwa i trzy bd broni Placu od
strony ulicy Marii, a fortece numer cztery, pi i sze bd wspomaga bataliony A i B
kartaczami z piasku. Zaogi fortec ustal pniej. Dowdcy batalionw dobior sobie po
dwch ludzi. Zrozumielicie?
- Tak jest! - zabrzmiao zgodnym chrem.
Chopcy z otwartymi z podziwu ustami wpatrywali si w precyzyjnie przygotowany
plan dziaa wojennych, ba, niektrzy wyjmowali notesy i gorliwie wpisywali rozkazy
dowdcy.
- Tak przedstawia si rozmieszczenie si - mwi dalej Boka. - Teraz dopiero mog
wyda waciwy rozkaz. Niech kady pilnie sucha. Kiedy wartownik siedzcy na szczycie
parkanu da zna, e zbliaj si czerwone koszule, wtedy bataliony A i B otworz furtk.
- Jak to? Otworzymy furtk?!
- Tak, otworzycie j. My nie zamkniemy si wcale przed nimi, tylko podejmiemy
otwarty bj. Niech oni naprzd wejd na Plac, a potem my ich z Placu przepdzimy. A wic
otworzycie furtk i wpucicie nieprzyjacielskie oddziay. Kiedy ju wszyscy wejd do rodka,
zaatakujecie! W tym samym momencie fortece cztery, pi i sze rozpoczn bombardowanie
nieprzyjaciela piaskiem. Takie jest zadanie bojowe armii bronicej naszego Placu od strony
ulicy Pawa. Jeli wam si uda, to wygnacie ich od razu, jeli nie, to przynajmniej
przeszkodzicie w przeamaniu linii utworzonej przez fortece cztery, pi i sze, zatrzymacie
nieprzyjaciela na Placu. Druga armia bronica Placu od strony ulicy Marii, otrzymuje

znacznie trudniejsze zadanie. Rychter i Kolnay, sucha uwanie. Bataliony C i D wyl


zwiadowcw na ulic Marii. Kiedy druga grupa czerwonych koszul pojawi si na ulicy, oba
bataliony ustawi si w szyku bojowym. Gdy jednak nieprzyjaciel wejdzie przez du bram,
wwczas oba bataliony rzuc si do pozornej ucieczki. Patrzcie tu... na map... widzicie?
Batalion C, twj batalion, Rychter, cofnie si do wozowni...
Boka wskaza palcem miejsce na mapie.
- O, tu. Rozumiesz?
- Rozumiem.
- Natomiast batalion D, Kolnaya, schroni si do budki starego Jana. Teraz skupcie si,
bo nadchodzi decydujcy moment. I patrzcie uwanie na map. Czerwone koszule obejd
wtedy tartak z lewej i prawej strony i nagle znajd si naprzeciw linii utworzonej przez
fortece jeden, dwa i trzy, ktre natychmiast rozpoczn bombardowanie. W tej samej chwili
oba bataliony wypadn z ukrycia, jeden z wozowni, drugi z budki Jana, i zaatakuj
nieprzyjaciela od tyu. Wrogowie znajd si wwczas w puapce i jeli bdziecie dzielnie
walczyli, zmusimy ich do poddania si. Wtedy zagnacie ich do budy i tam zamkniecie. Potem
wasze bataliony popiesz na pomoc walczcym batalionom A i B. Batalion C zaatakuje
nieprzyjaciela spod budki Jana, a batalion D po okreniu sgw - spod fortecy numer sze.
Zaogi fortec jeden i dwa przejd za do fortec cztery i pi i wzmocni bombardowanie.
Wwczas wszystkie bataliony A, B, C i D utworz jeden front i rozpoczn natarcie w
kierunku furtki przy ulicy Pawa. W tym czasie wszystkie fortece bd ponad naszymi
gowami bombardowa nieprzyjaciela, ktry nie bdzie w stanie przeciwstawia si naszym
poczonym siom. I wtedy wypdzimy ich przez furtk! Zrozumielicie?
Odpowiedzi by peen entuzjazmu chralny okrzyk. Chopcy zaczli wymachiwa
chustkami i podrzuca czapki. Nemeczek zdj z szyi czerwony szal i jego zachrypnity gos
doczy do oglnej wrzawy:
- Niech yje dowdca!
- Niech yje! - odpowiedzieli chrem.
Ale Boka nakaza cisz.
- Jeszcze jedna sprawa. Wraz ze swoim adiutantem bd znajdowa si w pobliu
batalionw C i D. Wszystkie przekazywane wam przez niego polecenia naley traktowa jako
moje osobiste rozkazy.
Kto zapyta:
- Kto bdzie adiutantem?
- Nemeczek.

Kilku chopcw spojrzao po sobie. Czonkowie Zwizku Kitowcw zaczli si nawet


trca w bok na znak, e naleaoby si temu sprzeciwi.
Rozlegy si gosy:
- Powiedz, no!
- To ty powiedz!
- Dlaczego ja? Mw ty!
Boka spojrza zdziwiony.
- Czy macie jakie zastrzeenia?
Jedynie Lesik mia si odezwa:
- Tak.
- A jakie to?
- W czasie walnego zebrania Zwizku Kitowcw... kiedy...
Boka straci cierpliwo i krzykn do Lesika:
- Do tego! Milcz! Nie interesuj mnie te wasze gupoty. Nemeczek bdzie moim
adiutantem, i kropka! Kto pinie na niego choby swko, ten stanie przed trybunaem
wojennym.
Owiadczenie to zabrzmiao moe zbyt surowo, ale wszyscy przyznali w duchu, e w
czasie wojny tak wanie naley postpowa. Pogodzono si wic z faktem, e Nemeczek
bdzie adiutantem wodza. Jeszcze tylko kierownictwo Zwizku Kilowcw cicho szeptao
midzy sob na ten temat. Twierdzili, e to obraza zwizku, e wstyd, i e w czasie wojny nie
wolno powierza tak wanej funkcji temu, kogo walne zebranie uznao za zdrajc i czyje
nazwisko wpisano do czarnej ksigi maymi literami. Gdyby jednak znali prawd...
Boka wycign z kieszeni list i wyznaczy zaogi poszczeglnych fortec. Dowdcy
batalionw dobrali sobie po dwch chopcw. Odbywao si to w ogromnym skupieniu.
Chopcy byli tak przejci, e nie pado ani jedno sowo komentarza. Kiedy wszystko ju byo
ustalone, Boka wyda rozkaz:
- A teraz biegiem na wyznaczone pozycje! Przeprowadzimy manewry.
Chopcy byskawicznie rozbiegli si.
- Nie opuszczajcie posterunkw, pki nie otrzymacie nowego rozkazu! - krzykn za
nimi Boka.
Dowdca pozosta na rodku Placu tylko ze swoim adiutantem Nemeczkiem. Biedny
adiutant gono kaszla.
- Erno - odezwa si opiekuczym tonem Boka - owi szyj szalem, jeste bardzo
przezibiony.

Nemeczek z wdzicznoci spojrza na swego przyjaciela i opatuli szyj czerwonym


wczkowym szalem tak starannie, e wystawa mu tylko czubek nosa. By posuszny Boce
niczym starszemu bratu.
Potem Boka zakomunikowa:
- Wyl przez ciebie rozkaz do fortecy numer dwa. Zapamitaj, co powiem...
Ale w tym momencie Nemeczek zrobi co, co mu si nigdy dotd nie zdarzyo.
Przerwa dowdcy w p zdania:
- Przepraszam ci bardzo - powiedzia - ale przedtem chciabym ci co powiedzie.
Boka zmarszczy brwi.
- Co takiego?
- Przed chwil czonkowie Zwizku Kitowcw...
- Daj spokj - zawoa niecierpliwie przewodniczcy - ty te powanie traktujesz te
wygupy?
- Tak - odpar Nemeczek - bo oni rwnie powanie je traktuj. Wiem, e oni s gupi,
i nie przejmuj si tym, co myl o mnie, ale nie chciabym, eby... eby... i ty... mn
gardzi.
- Co ty, niby dlaczego miabym tob gardzi?
Zza zwojw czerwonego szala dobiega paczliwa odpowied:
- Bo oni uznali mnie za... za zdrajc...
- Za zdrajc? Ciebie?
- Tak. Mnie.
- No, to naprawd ciekawe.
I wtedy Nemeczek zacinajc si, opowiedzia zdawionym gosem, co si wczoraj
zdarzyo. W tym momencie, kiedy czonkowie Zwizku Kitowcw skadali tajn przysig,
on musia odbiec, aby nie straci z oczu Gereba. A oni natychmiast wykorzystali ten zbieg
okolicznoci i uznali, e Nemeczek uciek dlatego, eby nie wstpowa do tajnego zwizku,
no i ogosili go zdrajc bez czci i honoru...
A w gruncie rzeczy stao si tak dlatego, e na pewno podporucznicy, porucznicy i
kapitanowie maj za ze, e przewodniczcy zamiast si przyjani z oficerami - wtajemnicza
w najwaniejsze sprawy pastwowe zwykego szeregowca, czyli Nemeczka. No i na koniec
wreszcie, jak wpisali jego nazwisko maymi literami do czarnej ksigi.
Boka wysucha wszystkiego bardzo cierpliwie i zamyli si na chwil. Martwio go,
e niektrzy z jego kolegw s tacy gupi. Boka by mdrym chopcem, ale nie zdawa sobie
jeszcze sprawy z tego, e ludzie s bardzo rni, kady jest inny, i e dochodzimy do tej

prawdy za cen bolesnych dowiadcze. Serdecznie spojrza na maego blondynka.


- Suchaj, Erno - powiedzia - rb dalej swoje i nie przejmuj si, dobrze? Teraz, przed
rozpoczciem wojny, nie mog si duej nad tym zastanawia. Ale zaraz po wojnie wezm ja
si do nich. A teraz pd galopem do fortec numer jeden i dwa i przeka im rozkaz, eby
natychmiast przeszli do fortec cztery i pi. Chc wiedzie, ile im to zabierze czasu.
Szeregowiec stan na baczno i zasalutowa, chocia w tym samym momencie ze
smutkiem pomyla, e oto wskutek wojny opni si wyjanienie tej przykrej sprawy, ktra
zaciya na jego honorze. Zdawi jednak wzbierajc w nim gorycz i po oniersku
zameldowa:
- Rozkaz!
I galopem popdzi w stron fortec. Wznis si za nim obok kurzu. Adiutant znikn
za sgami, z ktrych szczytw wychylay si zmierzwione gowy chopcw. Patrzyli na
wszystko uwanie, a na ich twarzach malowao si podniecenie, takie samo jakie maluje si
na obliczach onierzy przed bitw, o czym wiemy z opisw odwanych korespondentw
wojennych, bdcych znawcami psychiki ludzkiej.
Boka pozosta sam jeden na rodku Placu. Dociera tu wprawdzie haas uliczny, ale
mimo to Boka mia wraenie, e znajduje si nie w sercu wielkiego miasta, lecz gdzie bardzo
daleko, na obcych ziemiach, na wielkiej rwninie, gdzie jutro rozegra si decydujca o losach
narodw bitwa. Chopcy w milczeniu zajmowali wyznaczone miejsca i czekali na dalsze
rozkazy.
Boka zda sobie spraw, e teraz wszystko zaley od niego. Czu, e ma wpyw na
przyszo i powodzenie tej maej spoecznoci. Od niego zale dalsze losy wesoych
popoudni, wypenionych gr w pik i przernymi zabawami. I czu si dumny z faktu, e
podj si oto tak wanego zadania.
Tak - powtarza sobie w duchu - ja was obroni!
Rozejrza si po ukochanym Placu, po czym spojrza w stron sgw drzewa, zza
ktrych wznosi si w gr smuky komin tartaku, tak wesoo pykajcy bia par, jakby
dzisiejszy dzie niczym nie rni si od poprzednich, jakby nie istniao zagroenie, jakby los
chopcw nie wisia na wosku...
Boka czu si niczym wielki wdz przed decydujc bitw. Pomyla o Napoleonie...
Wyobrani wybieg w przyszo. Jak to si wszystko uoy? Co bdzie dalej? I kim on sam
zostanie w przyszoci? Moe onierzem i gdzie, kiedy, bdzie naprawd dowodzi
umundurowanymi oddziaami wojska na polu bitwy, bdzie walczy, nie jak tu i teraz o may
Plac, ale o t ogromn, ukochan poa ziemi, o Ojczyzn? A moe zostanie lekarzem, ktry

codziennie prowadzi trudn i uporczyw walk z chorobami?


Zapada wczesny, wiosenny zmierzch. Boka otrzsn si z zadumy, gboko
westchn i ruszy w stron sgw, eby dokona przegldu fortecznych zag.
Chopcy spostrzegli, e zblia si dowdca. Wanie ukadali w rzdach bomby z
piasku, ale przerwali zajcie i wypryli si na baczno.
Dowdca zatrzyma si nagle w p drogi i obejrza za siebie. Chwil nasuchiwa, po
czym odwrci si i szybkim krokiem podszed do furtki w pocie.
Kto stuka do furtki. Boka odcign zasuw, otworzy furtk i a cofn si ze
zdumienia.
Przed nim sta Gereb.
- To ty, Boka? - powiedzia z zakopotaniem.
Boka nie by w stanie wykrztusi sowa. Gereb powoli wszed i zamkn za sob
furtk. Boka cigle jeszcze nie wiedzia, o co Gerebowi chodzi. Spostrzeg, e Gereb nie jest
tak pewny siebie jak zwykle. By blady i smutny, rkoma nerwowo poprawia konierz i
wyczuwao si, e chce co powiedzie, ale nie wie, od czego zacz. Boka nie odzywa si,
Gereb rwnie milcza i stali tak naprzeciw siebie przez kilka chwil, nie wiedzc, co pocz.
Wreszcie Gereb przerwa milczenie:
- Przyszedem... eby pomwi z tob.
Teraz Boka odzyska gos. Spokojnym i powanym tonem rzek:
- Nie mam ci nic do powiedzenia. Najlepiej bdzie, jeli zaraz wyjdziesz t sam
furtk, przez ktr wszede.
Ale Gereb nie rusza si.
- Suchaj, Boka - powiedzia - ja ju wiem, e dowiedziae si o wszystkim. Na
pewno wszyscy wiecie, e przeszedem na stron czerwonych koszul. Ale teraz jestem tu
niejako szpieg, lecz jako przyjaciel.
Boka odezwa si cichym gosem:
- To wykluczone, ty ju nie moesz by naszym przyjacielem.
Gereb opuci gow. By przygotowany na ostre wymwki, liczy si z moliwoci
wyrzucenia go, ale nie spodziewa si, e Boka bdzie z nim rozmawia tak spokojnie i
chodno. Bardzo go to zabolao. Bardziej nawet, ni gdyby zosta uderzony. Zacz mwi
cicho, ze smutkiem:
- Przyszedem tu, eby naprawi swj bd.
- To niemoliwe - powiedzia Boka.
- Ale ja auj... bardzo auj... i odniosem wasz chorgiew, ktr zabra std Feri

Acz i ktr Nemeczek odzyska... t chorgiew, ktr potem Pastorowie wyrwali


Nemeczkowi z rk...
To mwic wycign z kieszeni ma czerwono - zielon chorgiewk. Boce zabysy
oczy. Maa chorgiewka bya pomita, porwana, jak prawdziwy sztandar, o ktry w ogniu
bitwy toczya si zacita walka. I to wanie byo w tej chorgiewce pikne.
- Chorgiew sami odbierzemy czerwonym koszulom - powiedzia Boka. - A jeli nie
uda si nam tego dokona, to i tak wszystko przepado... I tak bdziemy musieli std odej,
pjdziemy w rozsypk... Przestaniemy si spotyka... Wic nie chcemy od ciebie chorgwi... I
ciebie rwnie nie potrzebujemy...
I uczyni gest, jakby chcia odwrci si i odej, zostawi Gereba samego. Ale ten
chwyci go za brzeg kurtki.
- Janosz - powiedzia zdawionym gosem - przyznaj, zawiniem, wyrzdziem wam
wielk krzywd. Ale teraz chc naprawi swj bd. Przebaczcie mi.
- Ale... - odpar Boka - ja ju ci przebaczyem.
- I przyjmiecie mnie z powrotem?
- To niemoliwe.
- Za nic?
- Za nic.
Gereb wyj z kieszeni chusteczk i podnis j do oczu. Boka ze smutkiem rzek do
niego:
- Nie pacz, Gereb, nie chc, eby si maza. Id do domu i daj nam spokj.
Przyszede do nas, bo i u czerwonych koszul stracie zaufanie.
Gereb schowa chusteczk do kieszeni i usiowa nadrabia min.
- No dobrze - powiedzia - odchodz. Ju mnie wicej nie zobaczycie. Ale daj ci
sowo, e nie dlatego tu przyszedem, e czerwone koszule mn wzgardziy. Inny by powd.
- A jaki to?
- Nie powiem. Moe sam si dowiesz. Ale dla mnie to nic dobrego!
Przewodniczcy spojrza zdumiony.
- Nie rozumiem!
- Teraz nie mog ci tego wyjani - wyjka Gereb i ruszy w stron furtki. Zatrzyma
si przy niej i raz jeszcze odwrci. - Naprawd nie mam co prosi, ebycie przyjli mnie z
powrotem?
- Naprawd.
- No to... nie bd prosi.

Wybieg przez furtk i zatrzasn j za sob. Boka waha si chwil. Po raz pierwszy
w yciu musia by wobec kogo bez litoci. I ju, ju gotw by ruszy za Gerebem, eby
krzykn: Wracaj, tylko od tej pory zachowuj si porzdnie! - kiedy nagle co mu si
przypomniao. Jak to wczoraj na ulicy Pawa Gereb ucieka przed nimi miejc si szyderczo.
Obaj z Nemeczkiem stali wwczas na skraju chodnika, ze zwieszonymi nisko gowami, a w
uszach brzmia im peen pogardy, ironiczny miech uciekajcego przed nimi Gereba.
Nie - powiedzia do siebie w duchu Boka - nie zawoam go. To zy chopak.
Odwrci si, eby ruszy w stron fortec, ale nagle zatrzyma si zdumiony. Na
sagach staa jego armia i w milczeniu obserwowaa ca scen rozgrywajc si midzy obu
chopcami. Stali tam nawet ci, ktrzy nie stanowili zag fortec. Wstrzymujc oddech, czekali
w milczeniu na to, co si stanie.
Gdy Gereb wyszed, a Boka odwrci si w ich stron, cae tumione dotd
zdenerwowanie rozadowao si momentalnie jednym wielkim, radosnym okrzykiem.
- Niech yje! - zabrzmiay dziecinne gosy i czapki poleciay w gr na wiwat.
- Niech yje nasz wdz!
I powietrze przeszy potworny gwizd, tak donony, jakiego nie jest w stanie wyda
nawet lokomotywa, ktra zebraa w sobie ca par. By to przenikliwy, peen triumfu gwizd.
Oczywicie to gwizdn Czonakosz. Po czym z radoci rozejrza si i szczerzc w umiechu
zby powiedzia:
- No, nigdy dotd nie udao mi si tak wspaniale gwizdn.
Boka za zatrzyma si na rodku Placu i ze wzruszeniem salutowa swojej armii. I
znw pomyla o wielkim wodzu - Napoleonie. To przecie Napoleona tak gorco kochaa
jego stara gwardia...
Wszyscy widzieli scen, jaka si przed chwil rozegraa, i teraz ju nikt nie mia
wtpliwoci co do Gereba. Wprawdzie nie syszeli rozmowy midzy chopcami, ale
wszystkiego mona si byo domyli z gestw. Chopcy widzieli wic odmowny gest Boki.
Widzieli, e nie poda Gerebowi rki. Widzieli, jak Gereb rozpaka si i odszed. Kiedy raz
jeszcze, stojc w furtce, odwrci si i powiedzia co do Boki, przestraszyli si troch.
Lesik szepn:
- Ojej... moe mu teraz przebaczy.
Ale kiedy chopcy dostrzegli, e Boka przeczco krci gow i e Gereb w kocu
opuszcza Plac, wtedy ogarn ich entuzjazm. I dlatego wanie, gdy dowdca spojrza na nich,
rozlego si gromkie Niech yje! Zaimponowao chopcom, e ich dowdca zachowa si
jak stanowczy mczyzna. Mieli ochot obj go i ucaowa. Ale czas by wojenny, wic

mogli wyraa swoje uczucia tylko krzykiem. Tote krzyczeli pen piersi, ile si w pucach i
w gardach.
- Twardy jeste, staruszku - powiedzia z dum Czonakosz. Ale przestraszy si i
natychmiast poprawi:
- Przepraszam... to staruszku jako mi si tak wyrwao... panie przewodniczcy...
Zaraz te rozpoczy si manewry. Rozlegay si gromkie komendy, oddziay pdziy
midzy sagami drzewa, atakoway fortece, a bomby z piasku fruway na lewo i prawo.
Wszystko udawao si doskonale. Okazao si, e kady dobrze zna swoj rol. A to
zasadniczo podnioso wiar we wasne siy.
- Zwyciymy! - sycha byo zewszd.
- Pokonamy ich! Przepdzimy!
- Zwiemy jecw!
- Zapiemy nawet samego Feriego Acza!
Tylko Boka zachowywa powag.
- Nie upajajcie si zwycistwem, jeszcze na to za wczenie - mwi. - Przyjdzie na to
czas po zakoczeniu bitwy. A teraz, kto chce, moe i do domu. I przypominam: kto jutro
nie przyjdzie na Plac, ten bdzie zdrajc.
Tym samym manewry zakoczyy si. Ale nikt nie mia ochoty i do domu. Chopcy
podzielili si na grupki i omawiali spraw Gereba.
Nagle Barabasz zawoa skrzeczcym gosem:
- Zwizek Kitowcw! Zwizek Kitowcw!
- Czego chcesz? - zapytali go chopcy.
- Walnego zebrania!
Kolnayowi przypomniao si, e obieca zwoa walne zebranie, na ktrym bdzie
musia wytumaczy si przed czonkami z wyschnicia zwizkowego kitu. Zrezygnowany
owiadczy:
- No dobra, niech bdzie! Prosz szanownych stowarzyszonych czonkw - niech si
zbior!
I szanowni stowarzyszeni czonkowie, wraz z cieszcym si z cudzego nieszczcia
Barabaszem, ruszyli w stron parkanu, gdzie miao si odby zebranie.
- Suchamy! Suchamy! - krzykn Barabasz.
Kolnay urzdowym tonem zapowiedzia:
- Otwieram zebranie. Pan Barabasz prosi o gos.
- Hm, hm... - chrzkn zowieszczo Barabasz. - Szanowni zebrani! Pan prezes mia

szczcie. Gdyby nie manewry, doszoby ju do zebrania, na ktrym pana prezesa zrzucono
by ze stanowiska.
- Oho! Nie zgadzamy si! - oburzyli si stronnicy prezesa.
- Moecie si nie zgadza! - rykn mwca - ju ja dobrze wiem, co mwi. Panu
prezesowi dziki manewrom udao si odwlec na krtko spraw... ale teraz ju si nie
wymiga. Przysza pora...
Barabasz zamilk w p zdania. Kto gwatownie dobija si do furtki, a w tym
momencie kady taki odgos budzi zrozumiay strach. Nigdy nie wiadomo, czy to
przypadkiem nie nadciga nieprzyjaciel.
- Kto to moe by? - zapyta Barabasz. Wszyscy nadsuchiwali.
Po chwili znw rozlego si mocne, niecierpliwe stukanie.
- Stukaj do furtki - powiedzia trzscym si gosem Kolnay i wyjrza przez szpar w
pocie. Po czym ze zdziwion min odwrci si do chopcw: - To jaki pan.
- Jaki pan?
- Tak, z brod.
- No to mu otwrz.
Kolnay otworzy furtk. Rzeczywicie, zobaczyli elegancko ubranego pana w paszczu
z peleryn. Mia czarn, okalajc ca twarz brod i nosi okulary. Postpi krok, zatrzyma
si w progu i gono zapyta:
- Czy to wy jestecie chopcami z Placu Broni?
- Tak - odpowiedzia chrem cay Zwizek Kitowcw.
Usyszawszy to mczyzna w paszczu z peleryn podszed do nich i agodniej ju
spojrza na chopcw.
- Jestem ojcem Gereba - powiedzia zamykajc za sob furtk.
Zapanowaa cisza. Zanosio si na powan spraw. Lesik trci Rychtera w bok.
- Biegnij i zawoaj tu Bok.
Rychter popdzi w stron tartaku, gdzie Boka opowiada wanie chopcom o
sprawkach Gereba. Brodaty pan zwrci si natomiast do czonkw Zwizku Kitowcw:
- Dlaczego wyrzucilicie std mego syna?
Na to wystpi Kolnay:
- Bo zdradzi nas i przeszed do czerwonych koszul.
- A kim s czerwone koszule?
- To jest inna grupa chopcw; oni spotykaj si w Ogrodzie Botanicznym... ale teraz
chc zabra nam nasz Plac, bo nie maj gdzie gra w palanta. To s nasi wrogowie.

- Mj syn wrci przed chwil do domu z paczem. Dugo go wypytywaem, co si


stao, ale nie chcia nic wyjani. W kocu, kiedy surowo zadaem odpowiedzi, odpar, e
jest podejrzany o zdrad. Powiedziaem mu: Bior kapelusz i natychmiast id do twoich
kolegw. Porozmawiam z nimi i dowiem si prawdy. Jeli okae si, e jeste oskarony
niesusznie, bd da, eby ci przeproszono. A jeli rzecz si potwierdzi, to le z tob,
poniewa ojciec twj przez cae swoje ycie by uczciwym czowiekiem i nie zniesie tego,
eby jego syn zdradza swoich przyjaci. Tak mu powiedziaem! Wic przyszedem tutaj i
odwouj si do waszych sumie: czy mj syn jest zdrajc, czy te nie?
Zapanowaa gucha cisza.
- No i jak? - znw si odezwa ojciec Gereba. - Nie bjcie si mnie. Powiedzcie mi
ca prawd. Ja musz wiedzie, czy skrzywdzilicie bezpodstawnie mego syna, czy te
zasuguje on na kar?
Nikt nie odpowiada. Nikt nie chcia sprawia przykroci temu dobrotliwie
wygldajcemu panu, ktry przykada tak wielk wag do uczciwoci swego syna. Pan
Gereb zwrci si teraz do Kolnaya:
- To ty powiedziae, e was zdradzi. Musisz mi to udowodni. Kiedy was zdradzi i
w jaki sposb?
Kolnay zacz si jka:
- Ja... ja... tylko syszaem o tym...
- To si nie liczy. Kto z was wie o tym na pewno? Kto widzia? Kto sysza?
W tym momencie zza fortec wyonili si Boka i Nemeczek. Prowadzi ich Rychter.
Kolnay odetchn z ulg.
- Prosz pana - powiedzia - o... tam idzie... ten may, jasnowosy chopiec... to
Nemeczek... on widzia. On wie wszystko.
Czekali, a chopcy si zbli. Ale Nemeczek i Boka skierowali si prosto do furtki.
Kolnay krzykn do nich:
- Boka! Chodcie tu szybko!
- Zaczekajcie chwil, teraz nie moemy - odkrzykn Boka. - Nemeczek bardzo le si
czuje, dosta ataku kaszlu... musz go odprowadzi do domu...
Na dwik nazwiska Nemeczka pan w paszczu z peleryn zwrci si wprost do
chopca:
- Czy to ty nazywasz si Nemeczek?
- Tak - odpowiedzia cichutko may blondynek i podszed do ciemnowosego
mczyzny. Ten za rzek do niego surowym tonem:

- Jestem ojcem Gereba i przyszedem tu po to, aby si dowiedzie, czy mj syn jest
zdrajc, czy te nie. Twoi koledzy powiedzieli, e ty widziae i wiesz dokadnie, jak to byo.
Odpowiedz wic, zgodnie z twoim sumieniem, czy to prawda, czy nie.
Nemeczek mia na twarzy gorczkowe wypieki. By naprawd powanie chory.
Pulsoway mu skronie, mia rozpalone rce. I cay otaczajcy wiat wydawa mu si jaki
dziwny... Brodaty pan w okularach, ktry odezwa si tak surowo, niczym pan profesor Rac,
kiedy gniewa si na zych uczniw... i mnstwo wpatrzonych w Nemeczka chopcw... i
wojna... i w ogle tyle emocji... i to srogim tonem zadane pytanie, od ktrego zalea los
Gereba. Bo jeli Nemeczek potwierdzi, e Gereb jest zdrajc...
- Mw! - ponagla czarnowosy mczyzna. - Powiedz! Czy mj syn jest zdrajc?
Wwczas may, jasnowosy chopiec, z ponc od gorczki twarz i nieprzytomnie
byszczcymi oczyma, wzi na siebie cay ciar winy i cho cichutko, to przecie miao
odpowiedzia, jakby to on sam przyznawa si do winy:
- Nie, prosz pana. Nie jest zdrajc.
Wtedy ojciec Gereba z satysfakcj w gosie zwrci si do chopcw:
- A wic kamalicie?
Czonkowie Zwizku Kitowcw oniemieli ze zdumienia. Nikt nawet nie pisn.
- Cha, cha! - rozemia si szyderczo brodaty mczyzna. - A wic kamalicie! Byem
pewien, e mj syn jest uczciwym chopcem.
Nemeczek ledwo trzyma si na nogach. Pokornie zapyta:
- Czy mog ju i, prosz pana?
Brodacz odpar ze miechem:
- Moesz ju i, ty may mdralo!
Nemeczek, saniajc si, wyszed na ulic razem z Bok. Mcio mu si w gowie. Nic
ju nie sysza, nie widzia. Przed oczyma wirowa mu czarnowosy mczyzna, ulica, sagi
drzew, huczao mu w uszach. Chopcy na fortece! zawoa jaki gos. Po chwili odezwa si
inny: Czy mj syn jest zdrajc? i mczyzna z czarn brod zacz si szyderczo mia,
coraz goniej i goniej, a w tym miechu usta rozszerzyy mu si a do wielkoci szkolnej
bramy, przez ktr... przez ktr wyszed pan profesor Rac...
Nemeczek zdj czapk.
- Komu si kaniasz? - zapyta Boka. - Przecie ywej duszy nie ma na ulicy.
- Kaniam si panu profesorowi Racowi - odpowiedzia cichutko Nemeczek.
Wtedy Boka zacz paka. Popiesznie cign do domu swego maego przyjaciela.
A tymczasem na placu Kolnay podszed do pana Gereba i powiedzia:

- Prosz pana, Nemeczek jest kamc. Mymy go uznali za zdrajc i wyrzucili z


naszego zwizku.
Ojciec Gereba z zadowoleniem stwierdzi:
- Wida to po nim. Ma obudny wyraz twarzy, co wiadczy o nieczystym sumieniu.
I uspokojony ruszy do domu, aby przebaczy synowi. Na rogu ulicy lli dostrzeg
jeszcze, jak Boka ze saniajcym si Nemeczkiem przeszli koo kliniki na drug stron ulicy.
W tym momencie Nemeczek te ju paka, paka bardzo gorzko i aonie, z gbi obolaej
duszyczki zwykego szeregowca, a poprzez zy powtarza wci rozgorczkowanymi ustami:
- Wpisali moje nazwisko maymi literami... maymi literami wpisali moje biedne,
uczciwe nazwisko...

VII
Nazajutrz, podczas lekcji aciny, zdenerwowanie w klasie osigno takie natenie, e
nawet pan profesor Rac zwrci na to uwag.
Chopcy wiercili si niespokojnie w awkach, byli podnieceni i w ogle nie zwracali
uwagi na kolegw, ktrzy akurat odpowiadali. Ten stan ogarn zreszt nie tylko chopcw z
Placu Broni, ale w ogle ca klas, ba, mona powiedzie - ca szko. Wie o
przygotowaniach wojennych szybko rozesza si po wielkim gmachu szkolnym i nawet
chopcy ze starszych klas, z sidmej i smej, powanie interesowali si spraw. Czerwone
koszule chodziy do szkoy realnej w dzielnicy Jzsefvaros i oczywiste byo, e gimnazjalici
yczyli zwycistwa chopcom z Placu Broni. Niektrzy uwaali nawet, e od tego zwycistwa
zaley honor szkoy.
- Co si dzi z wami dzieje? - zapyta ze zniecierpliwieniem profesor Rac. - Krcicie
si, zajmujecie si wszystkim, tylko nie lekcjami, bujacie mylami w obokach.
Ale nie dochodzi dalej przyczyny zamieszania. Zadowoli si stwierdzeniem, e klasa
ma po prostu zy dzie. Karccym gosem doda:
- Oczywicie, jest wiosna, wic w gowach wam tylko pika i kulki... nie podoba wam
si w szkole! No, ju ja wam dam nauczk!
Ale tylko tak mwi. Pan profesor Rac sprawia wraenie srogiego, a w gruncie rzeczy
by czowiekiem agodnego serca.
- Siadaj! - powiedzia do ucznia, ktry wanie odpowiada i zacz szuka w notesie
nastpnego nazwiska.
W takiej chwili w klasie zawsze zapadaa miertelna cisza. Wszyscy, nawet ci, ktrzy
byli dobrze przygotowani do lekcji, wstrzymywali oddech i wpatrywali si w palce
nauczyciela przewracajce kartki notesu. Chopcy wiedzieli ju nawet, na ktrej stronie
wpisane s ich nazwiska. Kiedy pan profesor przeglda kocowe kartki notesu, wwczas z
ulg oddychali ci, ktrych nazwiska zaczynaj si na A i B. Kiedy potem nagle pan profesor
przerzuca si znw na pocztek notesu, wwczas odzyskiwali humor chopcy na R, S i T.
Nauczyciel dugo kartkowa notes, po czym cicho powiedzia:
- Nemeczek!
- Nieobecny! - zagrzmiaa caa klasa. A jeden z dobrze znanych na Placu Broni
gosw doda:
- Jest chory.

- A co mu jest?
- Przezibi si.
Profesor Rac spojrza na klas i zapyta:
- Dlaczego nie uwaacie na siebie?
Chopcy z Placu Broni wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Oni dobrze wiedzieli,
z jakich to powodw may Nemeczek nie uwaa na siebie. Chopcy z Placu siedzcy w
rnych miejscach klasy, jedni w pierwszym rzdzie, inni w trzecim, a Czonakosz, co tu duo
mwi, w ostatnim, znaczco popatrzyli na siebie. Wszyscy wiedzieli jedno: Nemeczek
przezibi si w imi dobrej sprawy. Mwic wprost, Nemeczek przezibi si dla Ojczyzny.
Skpa si biedny przynajmniej trzykrotnie, pierwszy raz przypadkowo, po raz drugi z
wasnej woli - honorowo, po raz trzeci wreszcie - pod przymusem. Ale nikt, za skarby wiata,
nie zdradziby tej wielkiej tajemnicy, ktr znali waciwie wszyscy, wcznie ze Zwizkiem
Kitowcw. W onie tego zwizku rozpoczto ju nawet starania zmierzajce do wymazania
nazwiska Nemeczka z czarnej ksigi, tyle tylko, e czonkowie nie mogli doj do
porozumienia, czy naley najpierw dokona poprawek, to znaczy zamieni pocztkowe litery
nazwiska z maych na due i dopiero wtedy wymaza cao, czy te wykreli od razu, bez
adnych ceregieli. A poniewa Kolnay, ktry cigle jeszcze by prezesem, uwaa, e naley
niezwocznie, bez adnych poprawek, usun nazwisko Nemeczka z ksiki, przeto Barabasz
natychmiast zaj inne stanowisko i utworzy frakcj, ktra domagaa si stanowczo, aby
wpierw odda honor nazwisku Nemeczka.
Ale ten spr straci na znaczeniu. Najwaniejsz spraw staa si bowiem oczekujca
chopcw dzi po poudniu bitwa. Po lekcji aciny do Boki zgaszali si koledzy z klasy,
ktrzy deklarowali pomoc, cho nie naleeli do paczki. Boka jednak wszystkim odpowiada
tak samo:
- Bardzo aujemy, ale nie moemy przyj waszej pomocy. Sami musimy obroni
nasz kraj. Jeli nawet czerwoni oka si od nas silniejsi, to sprbujemy pokona ich sprytem.
Co bdzie, to bdzie, trudno, ale chcemy walczy sami, bez niczyjej pomocy.
Zainteresowanie byo tak ogromne, e zgaszali si nie tylko uczniowie z innych klas o godzinie pierwszej, kiedy wszyscy rozbiegli si do domw na obiad, straganiarz,
sprzedajcy sodycze w bramie opodal szkoy, rwnie zaproponowa Boce swoje usugi.
- Paniczu - powiedzia - gdybym przyszed pomc, tobym sam jeden ich wszystkich
wyrzuci!
Boka umiechn si.
- Dzikuj bardzo, sami damy sobie rad!

Boka pieszy si do domu. W szkolnej bramie koledzy z klasy otoczyli chopcw z


Placu Broni i udzielali im najrozmaitszych poytecznych rad. Byli i tacy, ktrzy pokazywali,
w jaki sposb naley podstawia nog. Inni zgaszali si na przeszpiegi. A jeszcze inni prosili,
eby im pozwolono zobaczy ca walk. Ale nikt nie dosta na to zgody. Boka wyda surowy
rozkaz: w momencie rozpoczcia bitwy naley zamkn furtk i otworzy j dopiero
wwczas, kiedy nieprzyjaciel zacznie si wycofywa.
Rozmowy te trway zaledwie kilka chwil. Chopcy rozbiegli si szybko, gdy
punktualnie o drugiej naleao zameldowa si na Placu. Pitnacie po pierwszej okolice
gimnazjum cakowicie opustoszay. Nawet sprzedawca sodyczy zwija swj kram i tylko
szkolny wony spokojnie pali fajk przed bram, robic od czasu do czasu zgryliwe uwagi
pod adresem czowieka w tureckim fezie:
- Nie wr wam, czowieku, dugiego ywota w naszym ssiedztwie. Usuniemy was
std razem z t ca wasz mieciarni!
Sprzedawca nie reagowa jednak na zaczepki wonego. Wzrusza tylko ramionami. W
swoim czerwonym fezie uwaa si za wan osobisto i wcale nie zamierza si wdawa w
rozmowy ze zwykym wonym. Tym bardziej e zdawa sobie doskonale spraw, e wony
ma racj.
Punktualnie o godzinie drugiej, kiedy Boka w czerwono - zielonej czapce chopcw z
Placu Broni pojawi si w furtce, caa armia w szyku wojskowym staa ju na rodku pola.
Przyszli wszyscy. Brakowao jedynie Nemeczka, ktry lea w domu chory. Tak wic w dniu
bitwy, w samym dniu bitwy, armia z Placu Broni pozostaa bez swego szeregowca. Na placu
znajdowali si wycznie podporucznicy, porucznicy i kapitanowie. A szeregowiec, jedyny,
stanowicy trzon armii szeregowiec, lea chory w maym domku z ogrdkiem przy ulicy
Rakos.
Boka natychmiast zacz dziaa i wojskowym tonem zawoa:
- Baczno!
Wszyscy wypryli si jak struny.
Boka odezwa si dwicznym, dononym gosem:
- Niniejszym wiadomym si czyni, e skadam swoj funkcj przewodniczcego,
poniewa jest to funkcja obowizujca w czasie pokoju. Teraz mamy stan wojenny, wic
przyjmuj stopie generaa!
Bya to dla wszystkich wielce przejmujca chwila. Chwila podniosa i historyczna,
kiedy w obliczu najwikszego zagroenia Boka przyjmowa stopie generaa.
Po chwili Boka doda:

- A teraz jeszcze raz przedstawi plan wojenny, eby potem nie byo adnych
nieporozumie.
Powtrzy dokadnie przebieg caej akcji. I cho wszyscy znali plan na pami, to
przecie ze skupieniem wsuchiwali si w kade sowo.
Kiedy genera skoczy, pad rozkaz:
- Wszyscy na posterunki!
Stojcy w szeregu chopcy rozbiegli si natychmiast i przy Boce pozosta tylko
Kolnay. Bo to on wanie zastpi chorego adiutanta Nemeczka. Przez rami mia
przewieszon trbk z tej miedzi. Trbka ta zostaa zakupiona za jednego forinta i
czterdzieci grajcarw, stanowicych wsplny majtek. W tej kwocie mieci si rwnie cay
kapita Zwizku Kitowcw, w sumie dwudziestu szeciu grajcarw, ktre naczelny wdz po
prostu zarekwirowa na cele wojenne.
Bya to pikna pocztowa trbka: miaa taki sam gos jak prawdziwa trbka wojskowa.
Ustalono, e trbk podawane bd tylko trzy sygnay. Pierwszy oznaczajcy, e nadchodzi
nieprzyjaciel, drugi wzywajcy do ataku, trzeci - mia szczeglne znaczenie: na ten sygna
wszyscy powinni skupi si wok generaa. Chopcy nauczyli si tych sygnaw na pami
podczas wczorajszych manewrw.
Siedzcy okrakiem na szczycie potu wartownik, z jedn nog przerzucon przez
parkan od strony ulicy Pawa, wykrzykn nagle przeraonym gosem:
- Panie generale!
- Sucham?
- Melduj posusznie, e jaka suca z listem chce wej na Plac.
- A kogo szuka?
- Mwi, e szuka pana generaa.
Boka zbliy si do parkanu.
- Przypatrz jej si dobrze, czy to przypadkiem nie przyszed na przeszpiegi kto z
czerwonych koszul przebrany za dziewczyn.
Wartownik przechyli si przez pot tak bardzo, e omal nie spad na ulic. Potem
zameldowa:
- Panie generale, melduj posusznie, dobrze si jej przyjrzaem. To prawdziwa
dziewczyna.
- Jeli prawdziwa, to niech wejdzie.
I podszed, eby otworzy furtk. Najprawdziwsza dziewczyna wesza i rozejrzaa si
po Placu. Bya bez chustki, w kapciach, przybiega pewnie tak jak staa, prosto od zmywania.

- Przyniosam list od pastwa Gerebw - powiedziaa. - Panicz przykaza, e to bardzo


pilna sprawa i e czeka na odpowied...
Boka otworzy list zaadresowany do Janie Owieconego Pana Przewodniczcego
Boki. By to waciwie nie list, a plik kartek rnego formatu. Znajdowaa si w nim kartka
wyrwana z zeszytu i arkusik listowego papieru, i kawaek kartki z papeterii siostry, a
wszystkie te kartki i karteluszki zapisano bitym maczkiem po obu stronach. Boka zacz
czyta.

Kochany Boka!
Wiem wprawdzie, e ty nawet listownie nie bdziesz chcia ze mn rozmawia, ale ja
musz skorzysta z tej ostatniej ju szansy, nim zerw z wami ostatecznie. Dzi zdaj sobie
spraw, jak wielki popeniem bd i przyznaj, e wy nie zasuylicie w niczym na takie moje
postpowanie, tym bardziej e przepiknie zachowalicie si wobec mego ojca, a zwaszcza
Nemeczek, ktry powiedzia ojcu, e ja was wcale nie zdradziem. Mj ojciec tak si ucieszy,
kiedy si okazao, e ja nie jestem zdrajc, e jeszcze tego samego dnia kupi mi ksik
,,Tajemnicza wyspa Juliusza Verne'a, o ktr go ju od dawna prosiem. A ja t ksik
natychmiast zaniosem w prezencie Nemeczkowi i nawet jej nie przeczy talem, chocia bardzo
chciaem j przeczyta. Na drugi dzie ojciec zauway, e nie mam Tajemniczej wyspy, i
zapyta: Gdzie jest ta ksika, ty niecnoto?, a ja nie mogem si przyzna, wic ojciec
powiedzia: Ach, ty obuzie, sprzedae j na pewno w antykwariacie, poczekaj, ju nigdy
wicej nic ode mnie nie dostaniesz! I tego dnia rzeczywicie nie dostaem nawet obiadu, ale
wcale nie aowaem. Jeli biedny Nemeczek niewinnie za mnie cierpia, to niech i ja troch
pocierpi za niego. Ale ja o tym tylko tak przy okazji, bo w innej sprawie pisz. Wczoraj w
szkole, kiedy w ogle nie chcielicie ze mn rozmawia, cay czas zastanawiaem si, jak
mgbym naprawi swoj win. I wreszcie znalazem sposb. Pomylaem sobie, e mog
naprawi bd w taki sam sposb, w jaki go popeniem. I dlatego zaraz po poudniu, kiedy z
takim alem odszedem od was, bo ty nie chciae mnie z powrotem przyj, ruszyem prosto
do Ogrodu Botanicznego, aby zdoby dla was wane wieci. Naladujc Nemeczka
wdrapaem si na to samo drzewo na wyspie, na ktrym on wtedy siedzia przez cae
popoudnie. Oczywicie przyszedem na wysp wczenie, kiedy jeszcze nie byo tam nikogo z
czerwonych koszul. Wreszcie oni si pojawili gdzie koo godziny czwartej i okropnie na mnie
wymylali, czego ja na drzewie musiaem wysucha. Ale nic mnie to nie obchodzio, bo znw
czuem si chopcem z Placu Broni, jednym z was, i przestao si liczy to, e mnie
wyrzucilicie, bo przecie mego serca nie moglicie wyrzuci, ono pozostao przy was i

moesz mnie wymia, ale powiem ci, e omal nie popakaem si z radoci, kiedy Feri Acz
powiedzia: ,,A ten Gereb mimo wszystko naley do nich, a nie do nas, i on nie jest
prawdziwym zdrajc. Ci chopcy z Placu Broni chyba go do nas przysali na przeszpiegi. I
przeprowadzili walne zebranie, a ja syszaem kade ich sowo. Powiedzieli, e poniewa
Nemeczek wszystko podsucha, to oni dzi nie pjd walczy, bo wy jestecie przygotowani.
Postanowili dopiero jutro przeprowadzi z wami bitw. Ale wymylili jeszcze co bardzo
chytrego i mwili o tym tak cicho, e musiaem zej o dwie gazie niej, eby sysze, o czym
mwi. Kiedy si poruszyem, zaszeleciy licie, a Wendauer, ktry to usysza, powiedzia:
,,A moe Nemeczek znw siedzi na tym drzewie? - ale to by tylko taki art i, na szczcie,
nikt nie podnis gowy, eby spojrze na drzewo. Zreszt gdyby nawet spojrzeli w gr, to i
tak nic by nie zobaczyli, bo na gaziach s bardzo gste licie. Wic postanowili, e jutro
przeprowadz atak w taki sam sposb, jak to przedtem ustalili, ty ten plan musisz zna, bo
Nemeczek wszystko ci powtrzy. Feri Acz powiedzia: Oni teraz myl, e my zmienimy nasz
plan wojenny, bo Nemeczek nas podsucha. Ale my tego planu nie zmienimy wanie dlatego,
e oni si spodziewaj, i zmienimy. Tak postanowili. Potem przeprowadzili wiczenia, a ja
siedziaem na drzewie do p do sidmej w najwikszym niebezpieczestwie, bo moesz sobie
wyobrazi, co by byo, gdyby mnie zauwayli. Ledwo mogem ju na tym drzewie wytrzyma,
rce mi cakiem cierpy i tak osabem, e gdyby nie poszli o pl do sidmej do domw, to
spadbym prosto na nich jak dojrzaa gruszka, chocia to wcale nie bya grusza. Ale to tylko
taki sobie art. Liczy si to, czego si dowiedziaem. Po p do sidmej zlazem z drzewa i
pobiegem do domu, a po kolacji musiaem odrabia przy wiecy acin, bo straciem przecie
cae popoudnie. Teraz, drogi Boka. ju tylko o jedno ci prosz. Uwierz mi, e wszystko, co
napisaem w tym licie, jest szczer prawd i nie myl, e jest to jeszcze jedno kamstwo i e
chc was wprowadzi w bd jako szpieg czerwonych koszul. Pisz list dlatego, e chce
wrci do was i chc zasuy na wasze przebaczenie. Bd waszym wiernym onierzem i nie
bd aowa swojej decyzji, nawet jeli mnie zdegradujesz i odbierzesz rang porucznika;
wrc do was rwnie chtnie jako szeregowy, tym bardziej e teraz, ze wzgldu na chorob
Nemeczka, nie macie w swoim wojsku adnego szeregowca, jeli nie liczy psa starego Jana,
ale Hektor te chyba teraz nie jest szeregowcem, tylko psem wojennym. A ja jestem
chopakiem i mog by dobrym szeregowym. Jeli teraz ostatni ju raz przebaczyby mi i
przyj z powrotem, to ja natychmiast przyszedbym do was i walczy razem z wami w
jutrzejszej bitwie, a iv czasie walki postaram si naprawi wszystkie swoje bdy. Bardzo ci
prosz, daj mi zna przez Mari, czy mog do was przyj, czy te nie chcecie, ebym
przychodzi. Ale gdybycie si zgodzili, to ja zaraz przyjd, bo czekam na wasz odpowied w

bramie przy ulicy Pawia 5.


Twj wierny przyjaciel
Gereb

Kiedy Boka doszed do ostatnich zda listu, zrozumia, e Gereb nie kamie, e chce
zmaza swoj win i warto go przyj z powrotem. Przywoa wic swego adiutanta.
- Adiutancie - rozkaza - zatrbcie trzeci sygna, niech wszyscy zbior si przy mnie.
- Czy dostan odpowied? - zapytaa Mari.
- Prosz jeszcze chwil poczeka - odpowiedzia stanowczym gosem genera.
Rozleg si dwik trbki i spoza sgw niepewnie zaczli wychodzi chopcy,
zdziwieni tym, e genera ich wzywa. Widok Boki, spokojnie stojcego w miejscu
dowodzenia, omieli ich jednak i po chwili caa armia znw staa przed generaem w karnym
szyku. Boka odczyta chopcom list i zapyta:
- Czy przyjmiemy go z powrotem?
Chopcy, co tu duo mwi, mieli dobre serca, odpowiedzieli wic jednym gosem:
- Tak!
- Prosz mu powiedzie, eby tu przyszed. To nasza odpowied - Boka zwrci si do
sucej.
Mari gapia si na stojc w szyku armi, na czerwono - zielone czapki, na
uzbrojenie... Ale po chwili szybko wybiega przez furtk.
- Rychter! - zawoa Boka, kiedy ju zostali sami.
Rychter wystpi z szeregu.
- Oddaj Gereba pod twoj komend - powiedzia genera - i ty masz na niego uwaa.
W razie najmniejszego podejrzenia natychmiast zamkniesz go w budzie. Nie sdz, eby do
tego doszo, ale ostrono nigdy nie zawadzi. Spocznij! Dzi, jak syszelicie, nie bdzie
bitwy. Wszystko, co planowalimy na dzisiaj, przekadamy na jutro. A e przeciwnik nie
zmienia swego planu, wic u nas rwnie wszystko zostaje po staremu.
Boka chcia mwi dalej, ale furtka, ktrej po wyjciu Mari nikt nie zamkn,
otworzya si z trzaskiem i na Plac, niczym do raju, wpad Gereb z promieniejc twarz. Ale
gdy spostrzeg stojc w szeregu armi, natychmiast spowania. Podszed do Boki i wrd
oglnego napicia zasalutowa. Na gowie mia czerwono - zielon czapk chopcw z Placu
Broni. Wyprony na baczno powiedzia:
- Panie generale, melduj si posusznie!
- W porzdku - powiedzia Boka cakiem zwyczajnie. - Jeste przydzielony do

Rychtera, na razie jako szeregowy. Zobaczymy, jak spiszesz si w czasie bitwy, by moe
odzyskasz swoj rang.
Po czym Boka zwrci si do swego wojska:
- Wam wszystkim natomiast najsurowiej zabraniam rozmawia z Gerebem o tym, co
si stao. On postanowi zmaza swoj win, a my mu przebaczylimy. I musimy mu pomc.
Gerebowi take zabraniam o tym mwi i uwaam spraw za zakoczon.
Chopcy suchali w milczeniu, kady mwi sobie w duchu: Boka jest naprawd
mdry, zasuguje na to, eby by naszym generaem.
Rychter natychmiast zacz Gerebowi tumaczy, jakie zadania bdzie spenia jutro w
czasie bitwy. Boka rozmawia z Kolnayem. I kiedy tak cicho ze sob dyskutowali, wartownik,
ktry cigle siedzia okrakiem na pocie, gwatownie przerzuci nog do rodka. By tak
przeraony, e dopiero po chwili wyjka:
- Panie generale... nieprzyjaciel nadchodzi!
Boka byskawicznie doskoczy do furtki i zamkn zasuw. Wszyscy spojrzeli na
Gereba, ktry blady jak mier sta koo Rychtera. Boka ze zoci krzykn do niego:
- To jednak nas oszukae?! Znw nas okamae?!
Gereb ze zdumienia nie mg z siebie wydoby sowa. Rychter chwyci go za rami.
- Co to znaczy?! - rykn Boka.
Dopiero teraz Gereb z trudem prbowa odpowiedzie:
- Moe... moe zauwayli mnie na tym drzewie... i chcieli zwie...
Wartownik jeszcze raz wyjrza na ulic, po czym zeskoczy z parkanu, chwyci za
swoj bro i wraz z innymi stan w szeregu.
- Id czerwone koszule - powtrzy.
Boka podszed do furtki, otworzy j i miao wyszed na ulic. Czerwoni rzeczywicie
nadchodzili. Ale byo ich tylko trzech: bracia Pastorowie i Sebenicz. Kiedy zobaczyli Bok,
Sebenicz wycign spod kurtki bia chorgiew i zacz ni wymachiwa. Ju z daleka
krzykn:
- Jestemy posami!
Boka wrci na Plac. Troch mu wstyd byo przed Gerebem, e zbyt popiesznie go
posdzi. Zaraz te zwrci si do Rychtera:
- Pu go. To tylko posowie z bia chorgwi. Przepraszam ci, Gereb.
Biedny Gereb odetchn z ulg. Przez przypadek wpadby w tarapaty. Ale i wartownik
dosta za swoje.
- A ty - krzykn na niego Boka - dobrze si przypatrz na drugi raz, zanim ogosisz

alarm! Zachowae si jak strachliwy zajc.


Po czym wyda rozkaz:
- W ty zwrot, skry si za sgami. Ze mn zostan tylko Czele i Kolnay. Nikt wicej!
Odmaszerowa!
Chopcy ruszyli wojskowym krokiem i wraz z Gerebem ukryli si szybko za sgami
drzewa. Ostatnia czerwono - zielona czapka znikna z pola widzenia w tym samym
momencie, kiedy zastukano do furtki. Adiutant otworzy zasuw i na Plac weszli posowie,
wszyscy trzej w czerwonych koszulach i w czerwonych czapkach. Przybyli bez adnej broni,
a Sebenicz trzyma w rku bia chorgiew.
Boka wiedzia, jak naley si w takiej sytuacji zachowa. Opar swoj wczni o
parkan na znak, e w czasie pertraktacji nie uyje broni. Kolnay i Czele poszli w jego lady, a
Kolnay w swojej gorliwoci posun si tak daleko, e pooy na ziemi rwnie trbk.
Starszy Pastor wystpi krok do przodu, eby przedstawi misj, z ktr przybyli.
- Czy mam zaszczyt rozmawia z naczelnym wodzem?
- Tak, to jest nasz genera - odpowiedzia Czele.
- Przybylimy jako posowie - powiedzia Pastor - i ja jestem dowdc naszej misji.
Przyszlimy tu, eby w imieniu naszego wodza, Feriego Acza, wypowiedzie wam wojn.
Kiedy Pastor wymieni nazwisko wodza czerwonych koszul, posowie podnieli rce
do czapek i oddali mu honory. Boka i jego towarzysze przez uprzejmo rwnie
zasalutowali. Pastor mwi dalej:
- Nie chcemy zaskoczy przeciwnika. Przyjdziemy tu jutro dokadnie o p do trzeciej.
To wszystko, co mamy wam do powiedzenia. Prosimy o odpowied.
Boka zdawa sobie spraw, e jest to bardzo wana chwila. Gos mu dra troch.
- Przyjmujemy wypowiedzenie wojny - odpowiedzia. - Musimy tylko ustali reguy.
Nie chc, eby wywizaa si zwyka bijatyka.
- My te nie chcemy - powiedzia ponuro Pastor i swoim zwyczajem opuci nisko
gow.
- Proponuj przyj - kontynuowa Boka - trzy rodzaje prowadzenia walki. Na bomby
piaskowe, zapasy oraz szermierk na wcznie. Czy znacie obowizujce w tych walkach
zasady?
- Tak.
- Kto w zapasach dotknie ziemi obiema opatkami, ten jest pokonany i odpada z walki.
Ale moe walczy dalej na dzidy i bomby z piasku. Zgadzacie si?
- Zgadzamy.

- Wczniami nie wolno ani uderza, ani ku. Dozwolony tylko fechtunek.
- Tak jest.
- I dwch nie moe napada na jednego. Ale cae oddziay mog atakowa si
wzajemnie. Przyjmujecie?
- Przyjmujemy.
- Nie mam wam nic wicej do powiedzenia.
Boka zasalutowa, a delegacja czerwonych koszul oddaa mu honory. Pastor jednak
znw si odezwa:
- Musz was jeszcze o co zapyta. Nasz dowdca poleci nam dowiedzie si o
zdrowie Nemeczka. Syszelimy, e zachorowa. Jeeli to prawda, to chcielibymy go
odwiedzi, poniewa okaza si niezwykle odwany, a my takiego przeciwnika bardzo
szanujemy.
- Mieszka na ulicy Rakos - rzek Boka - pod trjk. Jest bardzo chory.
Delegacja zasalutowaa w milczeniu. Sebenicz znw unis w gr bia chorgiew,
starszy Pastor wyda komend Odmaszerowa! i trjka posw opucia Plac. Na ulicy
usyszeli sygna trbki. To genera wzywa do siebie swoj armi, aby opowiedzie, co si
wydarzyo.
Delegacja czerwonych koszul spiesznym krokiem maszerowaa w stron ulicy Rakos i
zatrzymaa si dopiero przed domem, w ktrym mieszka Nemeczek. eby si jeszcze
upewni, zapytali stojc w bramie dziewczynk:
- Czy tu mieszka niejaki Nemeczek?
- Tak - odpowiedziaa dziewczynka i zaprowadzia chopcw do ubogiego mieszkania
na parterze, ktre zajmowali rodzice Nemeczka. Na drzwiach znajdowaa si maa,
pomalowana na niebiesko blaszana tabliczka z napisem: ,,Andrasz Nemeczek, krawiec.
Chopcy weszli, ukonili si i powiedzieli, co ich tu sprowadza. Matka Nemeczka,
szczupa, wta, jasnowosa kobieta, bardzo podobna do swego syna - albo raczej odwrotnie,
do ktrej syn by bardzo podobny - zaprowadzia chopcw do pokoju, w ktrym lea
szeregowiec. Sebenicz, wchodzc, wysoko podnis bia chorgiew, a starszy z Pastorw
wystpi krok do przodu.
- Ferenc Acz przesya pozdrowienia i yczy ci, eby jak najszybciej wyzdrowia.
May Nemeczek, blady i wymizerowany, lea na poduszce ze zmierzwionymi

Pod koniec XIX wieku w szkoach wgierskich na lekcji gimnastyki uczono zasad pojedynkowania si
wczniami, zblionych do stosowanej dzi szermierki na bagnety.

wosami. Syszc te sowa usiad na ku. Umiechn si radonie i zapyta:


- Kiedy bdzie wojna?
- Jutro!
Nemeczek posmutnia.
- To ja nie bd mg przyj - powiedzia markotnie.
Posowie nic nie odpowiedzieli. Po kolei podawali rk Nemeczkowi, a grony Pastor,
wyranie wzruszony, rzek:
- Nie gniewaj si za tamto.
- Nie gniewam si - powiedzia cichutko Nemeczek i zacz kaszle. Opad z
powrotem na poduszk, a Sebenicz poprawi mu j pod gow. Po czym Pastor zarzdzi:
- Idziemy!
Chory znw unis w gr bia chorgiew i wszyscy trzej posowie wyszli do
kuchni. Tam zatrzymaa ich z paczem matka Nemeczka.
- Wy wszyscy... wszyscy jestecie takimi dzielnymi, dobrymi chopcami... tak
kochacie mojego biednego, maego synka... Poczekajcie chwil... dostaniecie po filiance
czekolady...
Czonkowie delegacji spojrzeli na siebie. Filianka czekolady bya wielce smakowit
rzecz, ale mimo to starszy Pastor wystpi krok naprzd i po raz pierwszy nie opuszczajc
nisko gowy, jak to mia w zwyczaju, z godnoci owiadczy:
- Dzikujemy bardzo, ale nie zasugujemy na czekolad. Naprzd marsz!
I odmaszerowali.

VIII
W dniu bitwy bya pikna, wiosenna pogoda. Rano pada wprawdzie deszcz, wic na
pauzie chopcy z przygnbieniem wygldali przez okna na dwr. Obawiali si, e deszcz
pokona obie walczce strony. Ale w poudnie przestao pada i przejanio si. O godzinie
pierwszej soce wiecio ju penym blaskiem, zrobio si ciepo i wyschy chodniki. Kiedy
chopcy wracali ze szkoy, od strony wzgrz Budy wia lekki, wiosenny wiatr. Lepsz pogod
na bitw trudno byo sobie wymarzy! Piasek nagromadzony w fortecach sta si wilgotny i
wietnie nadawa si do lepienia kartaczy.
O godzinie pierwszej w szkole rozpocza si nerwowa krztanina. Wszyscy pdzili
do domu i ju za kwadrans druga caa armia zebraa si na Placu. Niektrzy wycigali z
kieszeni zabrany z obiadu chleb i dojadali go. Chopcy byli dzi znacznie spokojniejsi.
Wczoraj nie wiedzieli jeszcze, co ich czeka. Pojawienie si posw wyjanio sytuacj,
przestali si denerwowa i w penym pogotowiu czekali na bitw. Wiedzieli ju, kiedy
nadcignie wrg i w jaki sposb bd z nim walczy. Wszyscy ponli wojennym zapaem i
pragnli jak najszybciej znale si w ogniu walki. W ostatniej chwili w planach wojennych
Boki zasza istotna zmiana. Po przyjciu na Plac chopcy ze zdumieniem stwierdzili, e przed
fortecami numer cztery i pi wykopano gboki rw. Co bardziej strachliwi natychmiast
pomyleli, e to nieprzyjaciel przygotowa jak zasadzk, i przybiegli do Boki.
- Widziae ten rw?
- Widziaem.
- Kto go wykopa?
- Jano, dzi o wicie, na moj prob.
- Po co?
- Bo zmieniem czciowo nasz plan wojenny.
Boka zajrza do notatek, przywoa dowdcw batalionw A i B i zapyta:
- Widzicie ten rw?
- Widzimy.
- Wiecie, co to jest szaniec?
Tak dokadnie to nie wiedzieli.
- Szaniec jest potrzebny po to - tumaczy Boka - eby wojsko mogo ukry si przed
nieprzyjacielem i dopiero we waciwym momencie ruszy do walki. Plan wojenny zmienia
si o tyle, e wasze bataliony nie bd stay przy furtce od ulicy Pawa. Doszedem do

wniosku, e to nie byoby dobre. Wy obaj, razem ze swoimi batalionami, ukryjecie si w


okopie. Kiedy jedna z armii nieprzyjaciela wejdzie przez furtk od ulicy Pawa, zaogi fortec
natychmiast rozpoczn bombardowanie. Nieprzyjaciel ruszy w stron fortec, nie wiedzc, co
si kryje za szacem. Dopiero gdy czerwoni znajd si pi metrw od rowu, wystawicie
gowy i nagle obrzucicie ich piaskiem. Potem bombardowanie bdzie nadal prowadzone tylko
z fortec, a wy rzucicie si na wroga. Ale nie bdziecie spychali go w stron furtki, lecz
zaczekacie, a my skoczymy z wrogiem od strony ulicy Marii. Dopiero gdy na dany znak
trbka wezwie was do ataku, wwczas zaczniecie wypdza ich z Placu. Kiedy ju wemiemy
do niewoli i zamkniemy w budzie tych, ktrzy wejd od ulicy Marii, wtedy zaogi fortec
numer jeden i dwa oraz bataliony od ulicy Marii przyjd wam z odsiecz. A wic waszym
zadaniem jest zatrzymanie wroga. Zrozumiano?
- Tak jest!
- A ja dopiero wtedy dam sygna do ataku, kiedy ju pokonamy tamtych. Bdziemy
wtedy mieli dwukrotn przewag, bo poowa ich armii zostanie ju zamknita w chacie
Sowaka. Wedug przyjtych regu walki w czasie natarcia moe by przewaga liczebna
jednej ze stron. Tylko w indywidualnej walce dwch nie moe atakowa jednego.
W czasie tej rozmowy Jano podszed do szaca, poprawi go kilkoma ciciami
szpadla. I jeszcze dosypa taczk piasku.
Reszta chopcw, stanowica zaogi fortec, usilnie pracowaa na szczytach sgw.
Fortece zostay wzmocnione w taki sposb, e zza ostatniego rzdu kd wystaway tylko
gowy chopcw. Gowy nikny i po chwili znw si ukazyway. Chopcy schylali si i lepili
bomby z piasku. Na zrbie kadej fortecy powiewaa maa czerwono - zielona chorgiewka i
tylko na naronej fortecy numer trzy nie byo proporca. To wanie z tej fortecy Feri Acz
zabra chorgiew. Chopcy nie zatknli na jej miejsce adnej innej chorgwi, pragnli
odzyska w boju tamt utracon.
Ba, ale jak wiadomo, ta chorgiew, ktra przesza ju najrozmaitsze koleje losu,
znalaza si ostatnio u Gereba. Naprzd zabra j Feri Acz i czerwone koszule schoway j w
swoim arsenale w ruinach zamku w Ogrodzie Botanicznym. Stamtd wykrad j Nemeczek,
ktrego lady drobnych stp znaleziono na piasku. Byo to owego pamitnego wieczoru,
kiedy malec zeskoczy z drzewa w sam rodek czerwonych. Pastorowie wyrwali mu wwczas
chorgiew z rki i znw znalaza si ona w arsenale czerwonych koszul, midzy
tomahawkami i wczniami nieprzyjaciela. Przynis j stamtd Gereb, eby przysuy si
chopcom z Placu Broni. Ale Boka ju wtedy oznajmi, e nie wemie ukradzionej chorgwi.
Chce j odzyska w honorowej walce.

Gdy wic wczoraj posowie czerwonych koszul opucili ich pastwo, natychmiast
wyruszya do Ogrodu Botanicznego delegacja chopcw z Placu Broni zabierajc ze sob
wspomnian chorgiew.
Kiedy znaleli si w Ogrodzie Botanicznym, odbywaa si tam wanie wielka narada
wojenna. W skad

delegacji, ktr prowadzi Czele, wchodzio jeszcze dwch

parlamentariuszy - Weiss i Czonakosz. Czele nis bia flag, natomiast Weiss mia przy
sobie czerwono - zielon chorgiew owinit w gazet.
Na drewnianym mostku wiodcym na wysp zastpili im drog wartownicy.
- Stj, kto idzie?
Czele wycign zza pazuchy bia flag i podnis j wysoko nad gow. Ale nie
odezwa si ani sowem. Wartownicy nie wiedzieli, jak w takim wypadku naley postpi,
wic krzyknli w stron wyspy:
- Hej hop! Przyszli jacy obcy!
Na ten sygna pojawi si Feri Acz. On wiedzia, co oznacza, biaa flaga. Wpuci
posw na wysp.
- Czy przyszlicie jako parlamentariusze?
- Tak.
- Czego chcecie?
Czele wystpi krok w przd.
- Przynielimy chorgiew, ktr nam zabralicie. Wrcia do nas, ale my jej nie
chcemy odzyskiwa w taki sposb. Wecie j jutro ze sob i jeli potrafimy wam j odebra
w czasie bitwy, to znw bdzie nasza. A jeli nie - zostanie przy was. I to wam chcia
powiedzie nasz genera.
Da znak Weissowi, ktry z wielk czci wyj chorgiew i przed oddaniem ucaowa.
- Zbrojmistrz Sebenicz! - krzykn Feri Acz.
- Nieobecny! - rozlego si z zaroli.
- Przed chwil by u nas w poselstwie - wtrci Czele.
- Zgadza si - powiedzia Feri Acz - zapomniaem o tym. Niech wic przyjdzie jego
zastpca.
Rozsuny si gazie jednego z krzakw i przed wodzem stan zwinny Wendauer.
- Odbierz od posw chorgiew i zanie j do arsenau.
Potem Feri Acz zwrci si do posw:
- Wasz chorgiew poniesie w bitwie Sebenicz. Oto moja odpowied.
Czele chcia ju ponownie unie bia flag na znak odmaszerowania, ale dowdca

czerwonych koszul znw si odezwa:


- Zdaje si, e to Gereb odnis wam chorgiew?
Zapanowaa cisza. Nikt nie odpowiada.
Acz ponowi pytanie:
- Czy to Gereb?
Czele stan na baczno.
- Nie zostaem upowaniony do prowadzenia adnych rozmw - powiedzia
zdecydowanym tonem, po czym wyda swojej delegacji rozkaz:
- Baczno! W ty zwrot! Naprzd marsz!
I parlamentariusze odeszli z godnoci. O Czelem mwiono, e jest fircykiem,
elegancikiem, ale trzeba przyzna, e potrafi zachowa si po oniersku. Nie chcia wyda
nieprzyjacielowi nikogo, nawet zdrajcy.
Feri Acz patrzy za nimi, nieco zbity z tropu.
Obok sta Wendauer z chorgwi w rku i przyglda si zajciu. Po chwili wdz
krzykn do niego ze zoci:
- Co si gapisz? Zanie chorgiew do arsenau!
Wendauer odszed, ale w duchu pomyla, e mimo wszystko ci chopcy z Placu Broni
s naprawd wietni, bo oto ju drugi z nich da nauczk gronemu Feriemu Aczowi.
W taki oto sposb chorgiew trafia znowu do czerwonych koszul i dlatego wanie na
fortecy numer trzy nie byo chorgwi.
Wartownicy siedzieli ju na pocie. Jeden z nich siedzia okrakiem na parkanie przy
ulicy Marii, drugi na parkanie przy ulicy Pawa. Z oddziau, ktry krzta si midzy
fortecami, wyszed w pewnym momencie Gereb, stan przed Bok i stukn obcasami.
- Panie generale, melduj posusznie, mam prob.
- Sucham.
- Pan genera rozkaza mi dzisiaj, ebym jako bombardier uda si do fortecy numer
trzy, poniewa jako narona jest ona najbardziej niebezpieczna. A poza tym nie ma na niej
chorgwi.
- Zgadza si. A o co chodzi?
- Chc prosi o to, abym mg si uda na jeszcze bardziej niebezpieczny posterunek.
Ju nawet zamieniem si z Barabaszem, ktry zosta skierowany na szaniec. On bardzo
dobrze rzuca, wic bdzie znacznie poyteczniejszy w twierdzy. A ja chc walczy wrcz, w
pierwszym szeregu, na szacu, eby mnie widzieli. Prosz o zezwolenie.
Boka przyjrza mu si uwanie.

- Jednak porzdny z ciebie chopak, Gereb.


- Czy otrzymam zgod?
- Tak, zgoda.
Gereb zasalutowa, ale sta nadal przed generaem.
- Czego jeszcze chcesz? - zapyta go Boka.
- Chciabym jeszcze powiedzie - odpar nieco zmieszany artylerzysta - e bardzo si
ucieszyem, kiedy powiedziae porzdny z ciebie chopak, Gereb, ale bardzo mnie
zabolao, e na pocztku dodae jednak.
Boka umiechn si.
- Nic na to nie poradz. Sam sobie jeste winny. A teraz nie roztkliwiaj si! W ty
zwrot, odmaszerowa! Na miejsce!
I Gereb odmaszerowa. Z radoci schowa si w rowie i natychmiast przystpi do
lepienia bomb z piasku. Nagle zza szaca wychylia si umorusana piaskiem posta. By to
Barabasz. Krzykn w stron Boki:
- Pozwolie mu?
- Pozwoliem! - odpowiedzia genera.
A wic nie dowierzano jeszcze Gerebowi. Tak zwykle jednak bywa z tymi, ktrzy
naduyli zaufania. Kontroluje si ich potem nawet wtedy, gdy mwi prawd. Sowo generaa
rozproszyo wtpliwoci w tej sprawie. Barabasz wdrapa si na naron fortec i zameldowa
u dowdcy. Za chwil obie potargane gowy skryy si za blankiem baszty. Chopcy zaczli
ukada kule z piasku w piramid.
W taki sposb mino kilka minut, ktre wyday si chopcom godzinami.
Niecierpliwili si ju tak bardzo, e co chwila sycha byo okrzyki:
- A moe si rozmylili?
- Nastraszyli si!
- Albo przygotowali jaki nowy podstp!
- Wcale nie przyjd!
Kilka minut po drugiej adiutant przegalopowa przez wszystkie bojowe stanowiska z
rozkazem, eby skoczy wszelkie nawoywania i przyj postaw baczno, bo za chwil
genera dokona ostatniego przed bitw przegldu. Kiedy adiutant z t wieci znajdowa si
na ostatniej ju pozycji bojowej, na pierwszym posterunku ukaza si Boka. By peen
powagi, milczcy. Najpierw zlustrowa oddziay zgrupowane przy ulicy Marii. Wszystko byo
tam w najwikszym porzdku. Oba bataliony stay na baczno z lewej i prawej strony
wielkiej bramy. Dowdcy wystpili do przodu.

- Wszystko w porzdku - powiedzia Boka. - Czy znacie swoje zadania?


- Znamy. Mamy upozorowa ucieczk.
- A potem... uderzy od tyu.
- Tak jest, panie generale!
Potem genera sprawdzi budk Sowaka. Otworzy drzwi i woy do zamka od
zewntrz wielki, zardzewiay klucz. Obrci raz i drugi, eby sprawdzi, czy zamek dobrze
dziaa. Nastpnie dokona przegldu trzech pierwszych fortec. W kadym forcie zajmowao
stanowiska po dwch chopcw. Kule z piasku uoone byy w piramidy. W twierdzy numer
trzy zgromadzono trzy razy tyle amunicji, co w innych fortecach. Tu znajdowa si gwny
punkt ognia. Kiedy genera pojawi si w tej fortecy, a trzech chopcw stano przed nim na
baczno. W fortecach numer cztery, pi i sze zgromadzono rwnie rezerwow amunicj.
- Tych bomb nie ruszajcie - powiedzia Boka - przydadz si wtedy, kiedy na mj
rozkaz przenios si tu bombardierzy z pozostaych fortec.
- Tak jest, panie generale!
Zaoga fortecy numer pi bya do tego stopnia zdenerwowana, e kiedy pojawi si
genera, jeden z nadgorliwych bombardierw wrzasn:
- Stj! Kto idzie?
Drugi trci go w bok, a Boka krzykn:
- Nie poznajesz swego generaa, ty ole?
I doda po chwili:
- Takiego to najlepiej od razu rozstrzela!
Zdenerwowany bombardier przerazi si nie na arty. W pierwszej chwili nie pomyla
nawet, e jest mao prawdopodobne, eby go rozstrzelano. Boka po prostu nie zastanowi si
nad swymi sowami, zreszt co tu duo mwi, udzielio mu si podniecenie przed bitw,
normalnie nie palnby takiego gupstwa.
Szed dalej, a do szaca. W gbokim rowie przykucny oba bataliony. By tam
rwnie Gereb. Mia zadowolon min. Boka stan na nasypie.
- onierze! - zawoa dononym, penym zapau gosem - od was zale losy bitwy!
Jeli si wam uda powstrzyma nieprzyjaciela do chwili, a oddziay przy ulicy Marii
wykonaj swoje zadanie, wygramy bitw! Dobrze to sobie zapamitajcie!
Odpowiedzia mu z rowu gromki okrzyk. Bardzo zabawnie wygldali ci
rozentuzjazmowani, podrzucajcy czapki chopcy, ktrzy przy tym cay czas klczeli w
rowie, eby nie zdradzi przypadkiem miejsca swego ukrycia.
- Cisza! - zawoa genera i uda si na rodek Placu. Czeka ju tam na niego adiutant

z trbk.
- Adiutant!
- Rozkaz!
- Musimy znale dla siebie takie miejsce, z ktrego bdziemy widzie cae pole
bitwy. Wodzowie z reguy obserwuj bitw ze szczytu jakiego wzgrza. My wdrapiemy si
na dach budy.
W chwil pniej znajdowali si ju na dachu budy. Trbka Kolnaya lnia w socu,
co nadawao adiutantowi niezwykle bojowy wygld. Bombardierzy w fortecach zaczli trca
jeden drugiego.
- Patrz... Patrz...
W tym momencie Boka wycign z kieszeni teatraln lornetk, ktr ju raz mia ze
sob w czasie wyprawy do Ogrodu Botanicznego. Przewiesi j przez rami i w oczach
chopcw teraz ju tylko w drobnej mierze rni si od wielkiego Napoleona. By po prostu
wodzem. Czekali.
Historyk winien zawsze dokadnie odnotowa czas wydarze. Zapiszmy wic, e
dokadnie w sze minut pniej, od strony ulicy Pawa, dobieg dwik trbki. Bya to obca
trbka i obcy sygna. W batalionach zapanowao podniecenie.
- Id - podawano sobie z ust do ust.
Boka zblad nieco.
- Teraz! - zwrci si do Kolnaya. - Teraz rozstrzygn si losy naszego pastwa.
W kilka sekund pniej obaj wartownicy zeskoczyli z potu i biegiem podyli w
kierunku budy, na ktrej dachu sta genera. Unieli rce do czapek i zameldowali:
- Nieprzyjaciel idzie!
- Na miejsca! - pada komenda Boki i obaj wartownicy popdzili na swoje posterunki.
Jeden do szaca, drugi do oddziaw przy ulicy Marii. Boka podnis do oczu lornetk i cicho
zwrci si do Kolnaya:
- Trzymaj trbk w pogotowiu.
Kolnay wykona rozkaz. Po chwili Boka oderwa od oczu lornetk, twarz mu
poczerwieniaa i penym podniecenia gosem wyda rozkaz:
- Trb!
Rozleg si donony dwik trbki. Oddziay czerwonych koszul zatrzymay si przed
obiema bramami Placu Broni. Srebrzyste ostrza ich wczni skrzyy si w socu, a oni sami
w czerwonych czapkach i koszulach wygldali niczym czerwone diaby. Ich trbki rwnie
gray do ataku i powietrze a drgao od bojowych dwikw. Kolnay d w trbk, nie

przerywajc nawet na chwil.


- Tra ta ta... Tra ta ta... - sycha byo z dachu.
Boka, trzymajc lornetk przy oczach, szuka wrd oddziaw nieprzyjaci Feriego
Acza. Dojrza go i krzykn:
- Jest tam... Feri Acz jest z tymi od ulicy Pawa... obok niego Sebenicz... niesie nasz
chorgiew... Ciko bdzie naszym batalionom przy ulicy Pawa.
Nadcigajc od ulicy Marii armi prowadzi starszy Pastor. Powiewaa nad nimi
czerwona chorgiew. I bez przerwy dwiczay trzy trbki. Chopcy w czerwonych koszulach
zatrzymali si przy bramach w bojowym szyku.
- Co knuj - powiedzia Boka.
- Nic nie szkodzi - krzykn adiutant, przerywajc na chwil trbienie. Ale
natychmiast znw zacz trbi co si w pucach.
- Tra ta ta... Tra ta ta...
Potem nagle zamilky trbki czerwonych koszul i armia stojca na ulicy Marii
wybuchna gronym okrzykiem bojowym:
- Hej hop! Hej hop! Hurra!
I ruszyli przez bram do ataku. Nasi na chwil stanli naprzeciw, jakby chcieli przyj
walk, ale po kilku sekundach rzucili si do ucieczki, tak jak to zakada plan wojenny.
- Brawo! - krzykn Boka, po czym gwatownie odwrci si w stron ulicy Pawa.
Druga armia pod wodz Feriego Acza nie przekroczya furtki, tylko staa nieruchomo na
ulicy.
Boka przestraszy si.
- Co to?
- Jaki podstp - powiedzia dygocc z przejcia Kolnay. Znw spojrzeli na lewo. Nasi
uciekali, czerwoni z wrzaskiem pdzili za nimi.
Nagle Boka, ktry do tej pory z powag i niejakim lkiem przyglda si nieruchomo
stojcej armii Feriego Acza, zachowa si jak nigdy dotd. Podrzuci w gr czapk, wrzasn
co si w pucach i zacz skaka na dachu budy niczym wariat, i to z tak werw, e
sprchniae deski omal si pod nim nie zarway.
- Jestemy uratowani! - krzykn.
Rzuci si Kolnayowi na szyj, zacz go ciska i caowa, krci si z nim w kko.
Adiutant nic z tego nie mg zrozumie. Ze zdumieniem zapyta:
- Co si stao? Co si stao?
Boka wskaza rk w t stron, gdzie staa armia pod wodz Acza.

- Widzisz ich?
- Widz.
- No i co, nie rozumiesz?
- Nie rozumiem!
- Och, ty guptasie... jestemy uratowani! Zwyciylimy! Nie rozumiesz tego?
- Nie!
- Widzisz, e nie ruszaj si z miejsca?
- Jasne, e widz!
- Nie wchodz do rodka... czekaj.
- Widz.
- A wic dlaczego czekaj? Na co czekaj? Na to, eby armia Pastora rozbia naszych
od ulicy Marii! I dopiero wwczas oni rozpoczn natarcie. Zauwayem to natychmiast, kiedy
stao si jasne, e oni nie zaatakuj jednoczenie! Na nasze szczcie wymylili taki sam plan
wojenny jak i my. Licz na to, e Pastor wypdzi poow naszej armii na ulic Marii i dopiero
wtedy wsplnymi siami napadn na drug cz naszego wojska: Pastor od tyu, Acz z
frontu. Ale nic z tego! Chod! Schodzimy!
I zaraz zacz si zsuwa z dachu.
- Dokd idziesz?
- Idziemy razem! Nic tu po nas, nie ma na co patrze, bo oni nie rusz si z miejsca.
Chodmy na pomoc chopcom.
Bataliony ustawione przy ulicy Marii doskonale realizoway swj plan. Chopcy
biegali wok drzew i tartaku, wznoszc okrzyki przeraenia i sprytnie udajc panik.
- Ojej! Ojej!
- Ju po nas! Koniec z nami!
- Przegralimy!
Czerwoni uganiali si za nimi z wrzaskiem. Boka z niecierpliwoci czeka, czy uda
si ich cign w puapk. Nagle jego chopcy zniknli za tartakiem. Poowa schronia si do
wozowni, druga poowa do budki Sowaka.
Wtedy Pastor wyda rozkaz:
- Za nimi! apa ich!
I czerwoni pucili si pdem za tartak.
- Trb! - krzykn w tym momencie Boka.
Maa trbka daa sygna fortecom, eby rozpoczy bombardowanie. W tym momencie
od strony trzech pierwszych fortec rozleg si dziecinny, triumfalny okrzyk. Sycha te byo

tpe pacnicia. Zaczo si bombardowanie piaskowymi kulami. Boka a poczerwienia i


przeszy go dreszcz emocji.
- Adiutant! - krzykn.
- Jestem!
- Pd na szaniec i powiedz onierzom, eby czekali. Niech cierpliwie czekaj. Maj
zacz dopiero wtedy, gdy dam znak do ataku. I fortece od strony ulicy Pawa niech te
czekaj!
Adiutant ju pdzi z rozkazem. Przy budce rzuci si na ziemi i zacz czoga a do
szaca, eby nie zobaczyy go przypadkiem stojce w otwartej furtce nieprzyjacielskie
wojska. Szeptem przekaza rozkaz pierwszemu z brzegu chopcu, po czym t sam drog,
czogajc si kawaek, powrci do swego dowdcy.
- Rozkaz wykonany - zameldowa.
Za tartakiem od okrzykw a drao powietrze. Czerwone koszule byy pewne, e lada
chwila zwyci. Z trzech fortec jednak dziarsko prowadzono bombardowanie i to
przeszkodzio czerwonym we wdarciu si midzy sgi. Na szczycie trzeciej, skrajnej fortecy,
Barabasz w samej tylko koszuli walczy niczym lew. Cay czas celowa w starszego Pastora. I
raz za razem piaskowe bomby rozpryskiway si na jego ciemnej gowie.
Barabasz za kadym razem wykrzykiwa:
- A masz, bratku!
Piasek zasypywa Pastorowi oczy i usta. Pastor otrzsa si i wciekle prycha.
- Czekajcie, ja wam poka! - rycza ze zoci.
- Chod, chod, czekamy! - krzycza Barabasz, celowa i rzuca. Za kadym razem
trafia i chopiec w czerwonej koszuli znw mia usta i oczy pene piasku. Zaogi fortec
entuzjastycznie krzyczay.
- A najedz si tego piasku! - woa rozogniony Barabasz i ju dwiema rkami rzuca
kartacze, wszystkie w stron Pastora. Nie prnowali rwnie pozostali bombardierzy.
Narona forteca pracowaa z takim zapaem, e a przyjemnie byo patrze. Natomiast ukryta
w wozowni i budce piechota cigle czekaa na sygna do ataku. Wojsko w czerwonych
koszulach podeszo ju pod fortece i znalazo si w samym ogniu walki. Pastor wyda kolejny
rozkaz:
- W gr! Na sgi!
- Puff! - krzykn Barabasz i trafi kartaczem w sam nos dowdcy.
- Puff! - okrzyk Barabasza podjy zaogi pozostaych fortec i na gowy wspinajcych
si wrogw runa istna lawina piasku.

Boka chwyci swego adiutanta za rami.


- Suchaj, piasek im si koczy - powiedzia. - Nawet Barabasz rzuca ju tylko jedn
rk, chocia w naronej fortecy byo trzy razy tyle piasku...
Rzeczywicie bombardowanie zaczynao sabn.
- Co si teraz stanie? - zapyta Kolnay.
Ale Boka by ju cakiem spokojny.
- Zwyciymy! - powiedzia.
W tym samym momencie forteca numer dwa przerwaa ogie. Zapewne zabrako jej
piasku.
- No, teraz! - krzykn Boka. - Pd do wozowni. Niech nacieraj.
A sam pobieg do budki. Jednym szarpniciem otworzy drzwi i krzykn:
- Do ataku!
I w tym momencie oba bataliony rozpoczy atak, jeden z wozowni, drugi z budki.
Odsiecz przybywaa w sam por. Pastor jedn nog by ju w fortecy. Kto uczepi si jego
drugiej nogi i cign na d. Czerwone koszule ogarn popoch. Byli przekonani, e
uciekajce przed nimi oddziay schroniy si za sgami i e fortece miay powstrzyma ich
przed wdarciem si w gb umocnie. I oto nagle zaatakowali ich od tyu ci sami chopcy,
ktrzy niedawno przed nimi uciekali...
Powani korespondenci wojenni, ktrzy brali udzia w prawdziwych bitwach,
powiadaj, e najwikszym niebezpieczestwem w czasie bitwy jest zamieszanie. Wodzowie
bardziej boj si choby maego zamieszania, ktre w cigu kilku sekund moe przerodzi si
w panik, ni setek armat. A skoro zamt moe osabi prawdziw, uzbrojon w karabiny i
armaty armi, to jake moga unikn tego garstka ubranych w czerwone koszule piechurw?
Nie zrozumieli, co si stao. W pierwszej chwili nie zorientowali si nawet, czy
zaatakowali ich ci sami chopcy, ktrzy przed nimi uciekali, czy te jacy inni. Dopiero po
chwili, kiedy rozpoznali niektrych chopcw, pojli, e walcz z tym samym przeciwnikiem.
- Skd, u licha, oni si tu wzili? Spod ziemi? - krzykn Pastor, kiedy dwie silne
donie chwyciy go za nog i cigny z fortecy.
Boka te walczy. Wypatrzy sobie przeciwnika w czerwonej koszuli i zacz si z nim
mocowa. W czasie walki powoli i sprytnie spycha go w stron budy. Przeciwnik, ktry
zorientowa si, e nie da rady Boce, podci mu w pewnej chwili podstpnie nog. Chopcy,
obserwujcy bacznie ten pojedynek ze szczytu fortec, gono zaprotestowali:
- To wistwo!
- Podstawi mu nog!

Boka upad na ziemi, ale byskawicznie si poderwa. Krzykn do nieprzyjaciela:


- Podstawie mi nog! To wbrew reguom!
Przywoa Kolnaya i w mgnieniu oka wepchnli wierzgajcego przeciwnika do budy.
Boka zamkn drzwi na klucz i ciko dyszc powiedzia:
- To gupiec. Gdyby normalnie walczy, nie dabym mu rady, traciem ju siy. A tak
mielimy prawo zaatakowa go we dwch...
I znw rzuci si do boju. Chopcy walczyli teraz pojedynczo, kady znalaz sobie
przeciwnika i usiowa go powali. Bombardierzy sypali z fortec resztki piasku na
nieprzyjaciela. Fortece od strony Pawa cigle milczay. Czekay na atak wroga.
Kolnay chcia wanie wczy si do zapasw, ale Boka przywoa go do porzdku:
- Nie mieszaj si! Biegnij z rozkazem! Ka zaogom pierwszej i drugiej fortecy
wzmocni czwart i pit!
Kolnay przebi si przez pierwsz lini walki i pobieg z rozkazem. Po chwili z dwch
pierwszych fortec znikny chorgiewki, gdy chopcy zabrali je ze sob na now lini frontu.
Na polu walki raz po raz rozlegay si gromkie okrzyki triumfu. Najwikszy ryk za
wybuch wtedy, gdy Czonakosz zapa wp strasznego i niepokonanego dotd Pastora i
zanis go w ten sposb do budki. Jedna chwila i Pastor z bezsiln zoci wali w drzwi, tyle
tylko, e od wewntrz...
Podnis si okropny haas. Oddzia czerwonych koszul poczu, e przegrywa.
Ostatecznie stracili gow wwczas, kiedy z ich szeregw nagle znikn dowdca. Teraz
wierzyli ju tylko w to, e armia Feriego Acza nadrobi poniesione straty. A tymczasem
obrocy zamykali do budki jednego po drugim chopcw w czerwonych koszulach.
Towarzyszyy temu kolejne okrzyki triumfu, ktre dobiegay do stojcych nieruchomo przed
furtk przy ulicy Pawa szeregw.
Feri Acz z dumnym umiechem przechadza si przed frontem swej armii.
- Syszycie? - powiedzia. - Zaraz otrzymamy sygna do walki.
Czerwone koszule umwiy si, e kiedy armia Pastora odniesie zwycistwo przy
ulicy Marii, wwczas rozlegnie si sygna trbki i wtedy, wraz z armi Acza, jednoczenie
przystpi do ataku na ostatni bastion obronny chopcw z Placu Broni. Ale sygnau nie byo,
gdy may Wendauer, ktry by trbaczem Pastora, siedzia zamknity w budzie i bi
piciami o cian. A jego trbka, zatkana piaskiem, spoczywaa sobie spokojnie w trzeciej
fortecy wrd wojennych zdobyczy...
W tym samym momencie, kiedy armia Pastora przegrywaa bj pod tartakiem i budk
Sowaka, Feri Acz spokojnie zapewnia swoich ludzi:

- Cierpliwoci! Zaraz usyszymy sygna do ataku!


Czekali i czekali, ale sygnau nie byo. A wrzaski i krzyki zaczynay cichn i jakby
dobiegay z zamknitego pomieszczenia... Kiedy oba bataliony w czerwono - zielonych
czapkach wepchny do budki ju ostatniego z czerwonych, wwczas rozleg si
najdoniolejszy okrzyk, jaki kiedykolwiek zabrzmia na Placu. Wtedy te stojcy dotd karnie
w szeregu onierze Feriego Acza zaczli si niepokoi. Modszy Pastor wystpi krok
naprzd.
- Zdaje mi si - powiedzia - e tam stao si co zego.
- A niby dlaczego?
- Bo to nie s gosy naszych chopakw, tylko cakiem obce.
Rzeczywicie, Feri Acz te sysza same obce gosy. Starannie ukrywa jednak swj
niepokj.
- Nic zego im si nie mogo sta - powiedzia - oni walcz w milczeniu. To krzycz
tamci, bo s w tarapatach.
W tej samej chwili, jakby na przekr temu, co mwi Feri Acz, od strony ulicy Marii
dobiegy gone krzyki: Niech yje!
- O rany - powiedzia Feri Acz. - Oni wiwatuj!
Modszy Pastor bardzo si zdenerwowa:
- Jak kto jest w tarapatach, to nie wiwatuje! Chyba nie naleao tak lepo wierzy w
to, e armia mojego brata zwyciy...
Feri Acz by mdrym chopcem i zrozumia natychmiast, e si przeliczy. Ba,
przeczuwa, e bitwa zostaa ju waciwie przegrana, gdy teraz on sam tylko ze swoj armi
bdzie musia podj walk z wszystkimi oddziaami chopcw z Placu Broni. Jego ostatni
nadziej by sygna trbki, ale trbka milczaa...
Zabrzmia za to zupenie inny sygna, obcej trbki. I nic dziwnego, bo przeznaczony
by dla oddziaw Boki. A oznacza, e armia Pastora do ostatniego onierza zostaa wzita
do niewoli, zamknita w budce. Teraz mia nastpi atak od strony Placu. Na ten sygna
bataliony walczce dotd przy ulicy Marii podzieliy si na dwa oddziay, ktre pojawiy si
na skrzydach linii fortec od ulicy Pawa. Chopcy mieli nieco poszarpane ubrania, ale
byszczay im oczy i byli w triumfalnym nastroju, jaki daje zwycistwo.
Feri Acz wiedzia ju z ca pewnoci, e armia Pastora zostaa rozbita. Przez kilka
sekund patrzy wilkiem na dwa przybye oddziay, po czym gwatownie zwrci si do
modszego Pastora pytajc z rozdranieniem:
- Ale jeeli nawet ich pokonano, to gdzie oni si podzieli? Jeli zostali wyparci na

ulic, to dlaczego nie przychodz do nas?


Wyjrzeli na ulic Pawa, a Sebenicz pobieg a do ulicy Marii. Zobaczy tam jednak
tylko fur z cegami oraz kilku przechodniw.
- Nie ma ich! - zameldowa zrozpaczony Sebenicz.
- No to co si z nimi stao?
Dopiero w tym momencie Feri Acz przypomnia sobie o budce.
- Zamknli ich! - krzykn, nie mogc opanowa gniewu. - Pokonali ich i zamknli w
budzie.
Tym razem jego przypuszczenie zostao w peni potwierdzone przez dobiegajcy z
budki Sowaka guchy omot. Zamknici tam chopcy tukli piciami o deski. Budka
zdecydowanie opowiedziaa si po stronie chopcw z Placu Broni. Drzwi i ciany
wytrzymyway napr chccych uwolni si chopcw. Ich pici odbijay si od twardych
desek. Winiowie podnieli w rodku potworny harmider, eby zwrci na siebie uwag
armii Feriego Acza. Biedny Wendauer, ktremu zabrano trbk, zoy donie w tubk i w ten
sposb usiowa trbi co si w pucach.
Feri Acz zwrci si do swego wojska.
- onierze! - krzykn. - Pastor przegra bitw. Teraz na nas kolej, musimy uratowa
honor czerwonych koszul! Naprzd!
I tak jak stali, rozcignitym szeregiem, wpadli na Plac i biegiem ruszyli do ataku. W
tym momencie Boka z Kolnayem znw znajdowali si na dachu budki. Z dou dobiegao
omotanie, wrzaski, krzyki, istny piekielny koncert. Boka przekrzycza jednak ten haas:
- Dmij w trbk! Do ataku! Fortece, ognia!
Pdzcy w stron szaca czerwoni nagle zaczli si cofa. A z czterech fortec
posypay si w ich kierunku piaskowe bomby. Na chwil wszystko przykryy tumany piasku,
napastnicy przestali cokolwiek widzie.
- Rezerwa naprzd! - krzykn Boka.
Stanowice rezerw dwa bataliony, ktre miay ju za sob bj przy ulicy Marii,
wpady w t piaskow burz, prosto na wroga. Natomiast w rowie za szacem cigle jeszcze
siedziaa w ukryciu piechota, czekajc na swoj kolej. Z fortec gsto sypay si bomby
piaskowe, raz za razem trafiajc wroga. Niejedna pkaa te na plecach wasnych onierzy,
lecz oni nie zraeni tym wcale krzyczeli:
- Naprzd! Hurra!
Nad wszystkimi unosi si olbrzymi tuman piachu. W poszczeglnych fortecach
zaczo brakowa bomb i chopcy garciami rzucali suchy piasek. Wreszcie na samym rodku

placu, jakie dwadziecia metrw od szaca, obie armie zwary si ze sob i tylko czasem, tu i
wdzie wyaniaa si z obokw kurzu jaka czerwona koszula lub czerwono - zielona czapka.
Ale oddziay, ktre pokonay przed chwil Pastora, byy zmczone poprzednim bojem,
podczas gdy armia Feriego Acza dopiero co przystpia do walki, bya w peni si. Nic
dziwnego wic, e bataliony chopcw z Placu Broni nie mogy powstrzyma natarcia
czerwonych i linia frontu zbliaa si do szaca. Im jednak bardziej przesuwaa si ku
fortecom, tym pewniej i celniej bomby raziy wroga. Barabasz wybra sobie za cel Feriego
Acza i zasypywa go bombami.
- Nie bj si! - krzycza. - To tylko piasek! Najedz si do syta!
Stojcy na szczycie twierdzy Barabasz wyglda niczym may, piekielnie zwinny
diablik, kiedy chichoczc i pokrzykujc, jak szalony miota rkoma bomby i co chwila schyla
si po nowe. Odwody Feriego Acza na darmo przyniosy ze sob woreczki z piaskiem.
Okazay si bezuyteczne, gdy wszyscy chopcy byli potrzebni w pierwszej linii. Nic
dziwnego wic, e odrzucili worki na bok.
W tym oglnym tumulcie cay czas zagrzeway walczcych do boju dwiki dwch
trbek: Kolnaya z dachu budy oraz modszego Pastora z samego rodka pola walki.
Przeciwnicy byli ju zaledwie dziesi krokw od szaca.
- No, Kolnay - krzykn Boka - nadesza pora, eby pokaza, co potrafisz! Nie
przejmuj si bombami, pd do szaca i daj im sygna! Niech rozpoczn ogie, a gdy im
zabraknie piasku, niech ruszaj do ataku!
- Hola ho! - krzykn Kolnay i zeskoczy z dachu chaty. Teraz ju nie czoga si,
tylko z podniesion gow pdzi prosto w stron szaca. Boka krzykn za nim, ale jego gos
uton w piekielnym, rozlegajcym si pod jego stopami dudnieniu oraz wrzawie bitwy.
Patrzy wic tylko za swym adiutantem z nadziej, e ten zdy przekaza rozkaz do szaca,
zanim czerwoni dostrzeg ukryte w rowie oddziay.
Nagle z tumu walczcych odczya si sylwetka muskularnego chopca i zagrodzia
drog Kolnayowi. Chopiec chwyci Kolnaya za rami i zacz si z nim mocowa.
Przepado! Kolnay nie mg wykona rozkazu.
- Sam id! - krzykn z rozpacz Boka, zeskoczy z dachu i puci si pdem w stron
szaca.
- Stj! - rykn w jego stron Feri Acz.
Wypadao przyj walk z wodzem nieprzyjaciela, ale tym samym Boka postawiby
wszystko na jedn kart. Gna wic dalej w stron szaca.
A Feri Acz za nim.

- Jeste tchrzem! - krzykn. - Uciekasz przede mn! Ale ja ci dogoni!


I dogoni go akurat w tym momencie, gdy Boka wskoczy do rowu. Boka zdy tylko
krzykn:
- Ognia!
I w tym samym momencie na pier gnajcego Acza spado dziesi bomb. Piasek
obsypa jego czerwon koszul, czapk, twarz.
- Jestecie diabami! - wrzasn. - Strzelacie ju nawet spod ziemi?
Wtedy ju na caej linii frontu trwa artyleryjski ostrza. Bomby sypay si zarwno z
gry, z fortec, jak i z dou, z okopu. Rozpta si istny piaskowy tajfun, a do wrzawy wczyy
si teraz nowe gosy. Odezwali si bowiem chopcy, ktrzy do tej pory w milczeniu siedzieli
za szacem. Boka wyczu, e oto zblia si chwila decydujcego ataku; trzeba rzuci do walki
wszystkie siy. Sam stan na skraju szeregu, o jakie dwa kroki od mocujcego si wanie z
wrogiem Kolnaya. Wskoczy na nasyp, zapa czerwono - zielon chorgiew, unis j
wysoko w gr i krzykn:
- Wszyscy do ataku! Hurra!!!
I w tej chwili jak spod ziemi wyrs nowy oddzia. Chopcy atakowali szturmowym
krokiem, bacznie zwracajc uwag, aby nie wdawa si w indywidualne pojedynki. Szli
zwartym szeregiem, prosto na chopcw w czerwonych koszulach, starajc si jak najdalej
odrzuci ich od szaca.
Barabasz krzykn z fortecy:
- Zabrako piasku!
- Wszyscy z fortec! Za mn! - rzuci w pdzie Boka. Na ten rozkaz na blankach fortec
pojawiy si rce i nogi: to artylerzyci zeskakiwali na ziemi. Utworzy si drugi zwarty
szereg, ktry rwnym krokiem poda za pierwsz fal natarcia.
Rozgorzaa rozpaczliwa walka. Czerwone koszule, czujc swoj zgub, przestaway
szanowa reguy walki. Reguy dobre byy dopty, dopki wierzyli, e i uczciwie walczc
potrafi pokona przeciwnika. Ale teraz odrzucili wszelkie skrupuy.
Sytuacja staa si niebezpieczna. Czerwone koszule, mimo e byo ich dwa razy mniej
ni chopcw z Placu Broni, lepiej wytrzymywali trudy walki.
- Do budki! - zawy Feri Acz. - Musimy ich uwolni.
I cae to kbowisko chopcw zaczo powoli przesuwa si w kierunku chaty
Sowaka. Chopcy z Placu Broni nie liczyli si z takim obrotem bitwy. Przeciwnicy w
czerwonych koszulach zaczli im si wymyka z rk. Tak samo bywa, kiedy wbija si
motkiem gwd, a ten nagle si skrzywi pod uderzeniem. Podobnie tu, na polu walki, linia

walczcych z nimi przeciwnikw wygia si i przesuna na lewo. Na samym czele z dzikim


wrzaskiem pdzi Feri Acz, a w jego gosie brzmiaa nadzieja na zwycistwo:
- Za mn! Za mn!
W tym samym momencie jednak zatrzyma si tak nagle, jakby mu pod nogi rzucono
kod. Zza budki wyskoczya ku niemu drobna dziecica posta. Wdz czerwonych koszul
stan jak wryty, a za nim zatrzymaa si, wpadajc na siebie i popychajc si wzajem, caa
jego walczca armia.
Przed Ferim Aczem sta may, niszy od niego o gow chopiec. Ten wty,
jasnowosy dzieciak podnis do gry rce i dziecinnym gosem zawoa:
- Stj!
Armia chopcw z Placu Broni, rwnie zaskoczona tym nieoczekiwanym zwrotem,
ochona byskawicznie i jednym gromkim gosem krzykna:
- Nemeczek!
W tej samej chwili wymizerowany chorob chopczyk chwyci Feriego Acza wp i z
jak nadludzk si spotgowan gorczk, powali go wedug wszelkich regu zapaniczej
walki na obie opatki.
Po czym sam pad na ziemi nieprzytomny.
W teje chwili armi czerwonych koszul ogarn wielki zamt. Gdy upad ich wdz,
wpadli w popoch i los ich zosta w ten sposb przypiecztowany. Chopcy z Placu Broni
przytomnie wykorzystali to chwilowe zaamanie wroga. Chwycili si za ramiona, utworzyli
acuch i zaczli wypiera z placu zaskoczon armi napastnika.
Feri Acz podnis si z ziemi, otrzepa z kurzu ubranie i poczerwieniay na twarzy,
gniewnym wzrokiem rozejrza si wokoo. Stwierdzi, e zosta oto na placu boju sam jeden.
Jego armi, otoczon przez triumfujcych chopcw z Placu Broni, wypdzono przez furtk
za pot, a on - jej wdz - sta samotny, pokonany.
Obok niego lea na ziemi Nemeczek.
A gdy wypchnito ju ostatniego chopca w czerwonej koszuli, a furtk zamknito na
zasuw, w szeregach zwycizcw zapanowaa euforia. Zagrzmiay wiwaty i okrzyki triumfu.
Tylko Boki nie byo. Pojawi si po chwili razem ze Sowakiem. Nis wod z tartaku.
Teraz wszyscy zebrali si wok lecego na ziemi Nemeczka i w jednej chwili
triumfalna wrzawa przemienia si w grobow cisz. Feri Acz sta na uboczu z ponur min i
przyglda si zwycizcom. Z budy cigle dochodzi omot uwizionych.
Ale kto by si teraz nimi przejmowa?
Jano ostronie podnis Nemeczka z ziemi i uoy go na nasypie szaca. Potem

zwilyli mu powieki, skronie, twarz. Po kilku minutach Nemeczek otworzy oczy. Rozejrza
si z bladym umiechem.
Chopcy milczeli.
- Co si stao? - zapyta cichutko.
Wszyscy byli tak bardzo poruszeni, e nikomu nawet do gowy nie przyszo, eby
odpowiedzie. Z przejciem patrzyli na Nemeczka.
- Co si stao? - powtrzy i usiad na nasypie.
Boka podszed do Nemeczka.
- Jak si czujesz? - zapyta.
- Ju lepiej.
- Nic ci nie boli?
- Nie.
Nemeczek umiechn si znowu i zapyta:
- Zwyciylimy?
Teraz ju wszyscy odpowiedzieli chrem:
- Zwyciylimy!
Nikt nie przejmowa si tym, e Feri Acz cigle jeszcze stoi pod jednym z sgw i z
chmurn, gniewn min przyglda si tej niemal rodzinnej scenie.
- Zwyciylimy - powtrzy Boka - ale pod sam koniec bitwy marnie z nami byo. I
tylko tobie zawdziczamy, e ostatecznie zwyciylimy. Gdyby nie pojawi si tak nagle
wrd nas, gdyby nie zaskoczy Feriego Acza, wwczas oni wypuciliby jecw z budy i nie
wiem, co by si dalej stao.
Jasnowosy chopiec odezwa si jakby rozdraniony:
- Nieprawda - powiedzia - mwicie tak, eby zrobi mi przyjemno, bo ja jestem
chory.
I potar rk czoo. Krew napyna mu do twarzy, policzki zaczerwieniy si. Wida
byo, e chopca trawi gorczka.
- A teraz - powiedzia Boka - natychmiast zaniesiemy ci do domu. Zrobie straszne
gupstwo, e tu przyszede. Nie wiem, jak rodzice mogli ci wypuci z domu.
- Wcale mnie nie wypucili. Sam wyszedem.
- Jak to?
- Ojciec poszed do kogo z ubraniem do przymiarki, mama bya u ssiadw, bo
chciaa zagrza dla mnie na kuchni zup kminkow; nie zamkna drzwi i powiedziaa, ebym
krzykn, kiedy bd czego potrzebowa. Kiedy zostaem sam, usiadem w ku i

nadsuchiwaem. Byo cicho, ale jakbym co sysza. Szumiao mi w uszach. Syszaem ttent
koni, dwiki trbki, okrzyki. I usyszaem gos Kolnaya, jakby mnie woa: Chod,
Nemeczku, mamy kopoty! A potem ty, Boka, krzykne: Nie przychod, Nemeczku, nie
przydasz si nam do niczego, bo jeste chory, przychodzie do nas, kiedy gralimy w kulki,
kiedy bawilimy si, ale teraz, kiedy walczymy, nie moesz przyj i my przegrywamy
bitw. Tak powiedziae, Boka. I ja syszaem, jak to mwie. I dlatego szybko
wyskoczyem z ka, ale zaraz upadem, bo ju tak dugo le w ku, e cakiem straciem
siy. Ale podniosem si z podogi i wyjem swoje ubranie z szafy... i buty wyjem... i
prdko si ubraem. A kiedy ju byem ubrany, wesza mama. Usyszaem wczeniej jej kroki,
wic tak jak staem, w ubraniu, wskoczyem z powrotem do ka, i nacignem na siebie
kodr a po brod, eby ona nie wiedziaa, e jestem ubrany. A matka powiedziaa:
Wpadam tylko na chwilk zapyta, czy czego nie potrzebujesz? A ja na to: Niczego mi
nie trzeba. To ona znowu wysza, a ja wtedy uciekem z domu. Ale ja nie jestem adnym
bohaterem, bo wcale nie wiedziaem, e to, co robi, bdzie miao takie due znaczenie.
Przyszedem tutaj tylko po to, eby walczy razem z wszystkimi, ale kiedy zobaczyem
Feriego Acza, pomylaem, e to wanie przez niego nie mog by razem z wami, e to on
kaza mnie wykpa w zimnej wodzie, o co miaem do niego straszny al, wic powiedziaem
sobie: No, Erno, teraz albo nigdy - zamknem oczy i... i... rzuciem si na niego...
May mwi z takim przejciem, e a zabrako mu tchu. Zmczy si i zanis
kaszlem.
- Nie mw wicej - powiedzia Boka - opowiesz nam o tym innym razem. Teraz
zaniesiemy ci do domu.
Przedtem jednak, przy pomocy Jana, zaczto pojedynczo wypuszcza jecw z budki.
Kolejno odbierano bro tym, ktrzy j jeszcze mieli przy sobie. Pokonani ze smutkiem
opuszczali Plac i wychodzili na ulic Marii. A may, elazny komin na ich widok jakby
szyderczo wypluwa par. I wisna jeszcze w dodatku parowa pia na znak, e tartak cay
czas by po stronie zwyciskiej armii chopcw z Placu Broni.
Na Placu pozosta tylko Feri Acz. Cigle tkwi u podna jednego z sgw i patrzy w
ziemi. Kolnay i Czele podeszli do niego i chcieli mu odebra bro.
Ale Boka rozkaza:
- Zostawcie wodza w spokoju!
I sam zbliy si do Acza.
- Panie generale - powiedzia do niego - walczy pan po bohatersku.
Wdz czerwonych koszul spojrza smutno na Bok, jak gdyby chcia powiedzie: a

c mi teraz po twoich pochwaach...


Ale Boka odwrci si do swego wojska i zakomenderowa:
- Baczno!
Na t komend umilk gwar. Wszyscy unieli rce do czapek. Boka sta wyprostowany
przed swoj armi i rwnie salutowa. W biednym Nemeczku te odezwaa si dusza
szeregowca. Z trudem podnis si z nasypu, stan na baczno i salutowa. Salutowa temu,
przez ktrego si tak ciko rozchorowa.
Feri Acz odda honory i opuci Plac. By jedynym onierzem, ktry odchodzi z
broni. Cay pozostay or: synne wcznie ze srebrnymi ostrzami oraz posrebrzane
indiaskie tomahawki leay na jednej stercie przed wejciem do chaty. A na fortecy numer
trzy powiewaa odzyskana wreszcie chorgiewka. Gereb odebra j Sebeniczowi w zaciekej
walce.
- Gereb jest tutaj? - zapyta Nemeczek ze zdziwienia szeroko otwierajc oczy.
- Tak - odpowiedzia Gereb wystpujc do przodu.
May pytajco spojrza na Bok, a ten odpowiedzia:
- Jest tutaj i zmaza swoj win. Tym samym zwracam mu stopie porucznika.
Gereb poczerwienia.
- Dzikuj - powiedzia.
Po czym cicho doda:
- Ale...
- O co ci chodzi?
Gereb zmiesza si.
- Wiem, e nie mam do tego prawa, e o tym decyduje genera, ale... pozwalam sobie
przypomnie... e Nemeczek cigle jest tylko szeregowcem...
Zapanowaa wielka cisza. Gereb mia racj. W tych wielce nerwowych chwilach
wszyscy zapomnieli o tym, e ten, ktremu ju trzeci raz z rzdu wszystko zawdziczali,
cigle jest jeszcze zwykym szeregowcem.
- Masz racj, Gereb - odezwa si Boka. - I zaraz to naprawimy. Mianuj wic...
Ale Nemeczek przerwa mu w p sowa:
- Ja nie chc, eby mnie mianowa... nie dlatego to zrobiem... nie dlatego... tu
przyszedem...
Boka usiowa by surowy. Krzykn:
- Nie chodzi o to, po co tu przyszede, wane jest to, czego dokonae! Mianuj wic
Erno Nemeczka kapitanem.

- Niech yje! - wykrzyknli jednoczenie.


I wszyscy, podporucznicy i porucznicy, a nawet sam genera zasalutowali nowemu
kapitanowi. A Boka tak energicznie podnis rk do daszka, jakby to on by szeregowcem, a
may, jasnowosy chopiec generaem.
Byli tak przejci, e zupenie nie zauwayli, jak skromnie ubrana, szczupa, drobna
kobieta wesza na Plac i zbliya si do nich.
- O Boe! - krzykna. - Jeste! Zaraz wiedziaam, e ci tutaj znajd!
Bya to matka Nemeczka. Zapakana, bo ju od duszego czasu szukaa swego
chorego dziecka, przybiega tutaj, eby dowiedzie si od chopcw, co te z nim mogo si
sta. Chopcy otoczyli j i uspokajali. Biedna kobieta wzia syna na rce, owina chust i
ruszya do domu.
- Odprowadmy ich! - krzykn Weiss, ktry do tej pory nie odezwa si ani sowem.
Ten pomys wszystkim si spodoba.
- Odprowadmy! - krzyknli.
Szybko wrzucono zdobyczn bro do budki i caa armia ruszya za matk Nemeczka,
ktra przytulajc syna do piersi, aby go ogrza wasnym ciepem, pieszya do domu.
Na ulicy Pawa chopcy uformowali si w dwuszereg. Zapada zmierzch, zapalano
lampy, a jaskrawe wiato sklepw owietlao chodnik.
Zajci swoimi sprawami przechodnie zatrzymywali si na widok tego dziwnego
pochodu. Na czele szczupa, drobna kobieta z zapakanymi oczyma, tulca w ramionach
chorego, owinitego chust po czubek nosa chopca, a za nimi maszerujca w karnym
dwuszeregu armia chopcw w jednakowych czerwono - zielonych czapkach!
Niektrzy przechodnie umiechali si na ten widok. Kilku obuziakw gono si
nawet rozemiao. Ale chopcy nie zwracali na to najmniejszej uwagi. Nawet krewki
Czonakosz, ktry zawsze natychmiast reagowa na wszelkie zaczepki i bra za nie srogi
odwet, tym razem spokojnie maszerowa, nie przejmujc si wcale chichotami czeladnikw.
Wszyscy byli gboko przejci. Matka Nemeczka miaa za wiksze kopoty ni zajmowanie
si towarzyszc jej w drodze do domu asyst. W bramie maego domu przy ulicy Rakos
musiaa si jednak zatrzyma, poniewa jej syn za adne skarby nie da si wnie do rodka.
Wyrwa si z matczynych obj i stan przed chopcami.
- No to cze - powiedzia.
Chopcy po kolei ciskali mu rk. Do mia gorc, rozpalon. Po chwili wraz z
matk znikn w ciemnej sieni. Na podwrzu trzasny jakie drzwi, w okienku zapalio si
wiato. I zapanowaa cisza.

Dopiero po chwili chopcy uwiadomili sobie, e oto aden z nich nie ruszy si sprzed
domu. W milczeniu patrzyli na mae owietlone okienko, za ktrym kadziono teraz ich
bohatera do ka. Jeden z chopcw gboko westchn. Wtedy odezwa si Czele:
- I co teraz bdzie?
Zaczli si rozchodzi. Kilku chopcw ruszyo ma. ciemn uliczk w stron ulicy
Ulli. Wszyscy byli zmczeni i wyczerpani walk. Wia silny wiatr, nis ze sob chd
niegu topniejcego na wzgrzach Budy.
Za chwil druga grupa ruszya w kierunku Ferencvaros. Wreszcie pod bram zostali
tylko Boka i Czonakosz. Czonakosz ociga si, czeka, eby Boka ruszy pierwszy. Ale
poniewa Boka nie przejawia takiego zamiaru, Czonakosz zapyta cicho:
- Idziesz?
Boka rwnie cicho odpowiedzia:
- Nie.
- Zostajesz?
- Tak.
- No to... cze.
I Czonakosz oddali si wolnym krokiem. Boka patrzy za nim i widzia, jak
Czonakosz oglda si za siebie, a znikn za rogiem ulicy. Tak wic na maej i cichej ulicy
Rakos, biegncej rwnolegle do haaliwej ulicy lli, ktr poruszaj si konne tramwaje,
zapanowa teraz kompletny spokj. Tylko wiatr po niej hula, uderzajc w szybki gazowych
latarni. Co bardziej porywiste podmuchy wiatru powodoway brzczenie tych szybek na caej
dugoci ulicy, co sprawiao wraenie, jakby migocce pomyki rozmawiay ze sob. Uliczka
bya pusta, sta tam jedynie Janosz Boka, genera. A kiedy genera, Janosz Boka, rozejrza si
wok i stwierdzi, e jest ju cakiem sam, wtedy tak mu si cisno jego generalskie serce,
e oparszy si o bram zapaka serdecznie, z gbi serca.
Przeczuwa bowiem, wiedzia to, czego aden z chopcw nie mia powiedzie: oto
ganie powoli ycie jego jedynego szeregowca. Zdawa sobie spraw, e to ju koniec, e za
chwil... Przestao si liczy, i jest wodzem zwyciskiej armii, nie wstydzi si, e po raz
pierwszy przesta panowa nad sob, e szlocha jak dziecko, i przejty wielkim alem,
powtarza przez zy:
- Mj may... mj drogi przyjacielu... mj drogi, kochany, may kapitanie.
Jaki przechodzcy ulic czowiek zapyta:
- Dlaczego paczesz, chopcze?
Boka jednak nie odpowiedzia. Mczyzna wzruszy ramionami i poszed dalej. Potem

nadesza jaka kobiecina z duym koszykiem. Postaa chwil patrzc w milczeniu na Bok, po
czym odesza. Po pewnym czasie pojawi si niski, drobny czowiek, ktry skrci w stron
bramy. Zatrzyma si, spojrza na chopca, pozna go.
- To ty jeste Janosz Boka?
Boka spojrza na mczyzn.
- Tak, to ja, prosz pana.
By to ojciec Nemeczka, nis garnitur, wraca a z Budy, gdzie robi komu
przymiark. Pan Nemeczek nie spyta: Dlaczego paczesz, chopcze?, nie okazywa
zdziwienia, lecz podszed do Boki, obj go serdecznie, przytuli i razem z nim zacz paka.
Pod wpywem tego paczu w Boce obudzio si generalskie serce.
- Niech pan nie pacze - powiedzia chopiec.
Krawiec otar zy wierzchem doni i wykona ruch rk, jakby chcia powiedzie:
Teraz ju i tak wszystko jedno, niech si przynajmniej troch wypacz.
- Niech ci Bg bogosawi, synku - powiedzia do Boki. - Wracaj do domu.
I wszed na podwrze.
Boka rwnie otar zy i gboko westchn. Rozejrza si po ulicy i chcia ruszy do
domu, ale powstrzymywaa go jaka niewidzialna sia. Wiedzia, e nie moe nic pomc, a
jednoczenie czu, e jego witym obowizkiem jest sta tu na honorowej warcie, przed
domem, w ktrym umiera jego wierny onierz. Zrobi kilka krokw przed bram, po czym
przeszed na drug stron ulicy i stamtd obserwowa domek.
Nagle w ciszy opustoszaej ulicy zastukay czyje kroki. Jaki robotnik wraca z pracy
do domu - pomyla Boka i z opuszczon nisko gow dalej przechadza si po drugiej
stronie ulicy. By zaprztnity rnymi dziwnymi mylami, ktre nigdy dotd nie
przychodziy mu do gowy. Zastanawia si nad tym, czym jest ycie, czym mier. I w aden
sposb nie mg znale odpowiedzi.
Kroki wci si zbliay, ale nadchodzcy jakby zwalnia... Ciemny cie ostronie
przesuwa si pod oson murw i zatrzyma si przed domem Nemeczka. Przechodzie
zajrza do bramy. Na chwil wszed do rodka, po czym ukaza si znowu. Zatrzyma si.
Czeka. Zacz przechadza si przed domem od jednej latarni gazowej do drugiej. A kiedy
wiatr rozchyli mu paszcz, Boka w blasku wiata dostrzeg, e chopiec ma na sobie
czerwon koszul.
By to Feri Acz.
Dwaj wodzowie spojrzeli na siebie chmurnie. Po raz pierwszy w yciu stanli ze sob
oko w oko. I do spotkania doszo wanie przed tym pogronym w smutku domem. Jednego

przywiodo tutaj serce, drugiego - wyrzuty sumienia. Nie odzywali si do siebie ani sowem.
Tylko patrzyli. Po chwili Feri Acz zacz si przechadza. Dugo, bardzo dugo tak chodzi.
Kiedy z ciemnego podwrza wyszed dozorca, eby zamkn na noc bram, Feri Acz
podszed do niego, uchyli czapki i o co cicho zapyta. Odpowied dozorcy dotara a do
Boki.
- Bardzo le - powiedzia dozorca.
I zamkn wielk, cik bram. Gone trzanicie bramy zakcio cisz uliczki, ale
po chwili umilko niczym grzmoty wrd grskich szczytw.
Feri Acz powoli ruszy przed siebie. Boka rwnie zdecydowa si wrci do domu.
Zawodzi ze wistem zimny wiatr, dwaj wodzowie rozeszli si w dwie rne strony. Jeden w
prawo, drugi w lewo. Ale nawet odchodzc nie zamienili ani jednego sowa.
Cicha uliczka usna wreszcie, targana porywami wiosennego wiatru. Wiatr krlowa
ju bez reszty; pobrzkiwa szybkami gazowych latarni, chybota pomykami, z chrobotem
obraca zardzewiaymi blaszanymi kurkami na dachach. Wiatr wdziera si przez szczeliny i
szpary do mieszka, rwnie i do tego pokoiku, gdzie po kolacji zasiad ubogi krawiec, a za
jego plecami w ku, z rozpalon twarz i byszczcymi oczyma ciko dysza may kapitan.
Wiatr zadzwoni w szyby, zachybota pomieniem naftowej lampy. Szczupa kobieta
przykrya starannie swego synka.
- To wiatr tak wieje, syneczku.
A kapitan ze smutnym umiechem, cichutko, niemal szeptem odpar:
- To wieje od strony naszego Placu. Naszego ukochanego Placu, mamo...

IX
Oto kilka stron z Wielkiej Ksigi Zwizku Kitowcw:

PROTOK

Na dzisiejszym walnym zebraniu podjlimy nastpujce uchway i wpisujemy je


niniejszym do Wielkiej Ksigi naszego Zwizku.
1
Na 17 stronie Wielkiej Ksigi znajduje si wpis o nastpujcym brzmieniu: erno
nemeczek. Maymi literami. Niniejszy zapis traci wano, poniewa zosta dokonany na
skutek pomyki. Walne zebranie owiadcza niniejszym, e Zwizek bezpodstawnie obrazi
wspomnianego czonka, ktry znis t uraz w honorowy sposb, a potem, w czasie wojny,
spisa si jak prawdziwy bohater, co jest faktem historycznym. Z tego wzgldu walne
zebranie stwierdza, e poprzedni zapis by bdem Zwizku i e wobec tego protokolant ma
wpisa w tym miejscu nazwisko wspomnianego czonka samymi duymi literami.
2
Wpisuj zatem od pocztku do koca samymi duymi literami:

ERNO NEMECZEK

podpisany: Lesik, protokolant, m.p


3
Walne zebranie Zwizku Kitowcw jednogonie postanowio zoy podzikowanie
generaowi Janoszowi Boce za to, e przeprowadzi wczorajsz bitw tak, jak to czyni
prawdziwi wodzowie, o ktrych uczylimy si na historii. W dowd uznania postanawiamy,
e kady czonek Zwizku Kitowcw obowizany jest w domu w swym podrczniku historii
na stronie 168, czwarty wiersz od gry, obok tytuu Hetman Janosz Hunyadi, dopisa
atramentem i Janosz Boka. Podjlimy t uchwa, poniewa nasz wdz w peni na to
zasuguje, bo gdyby nie przeprowadzi lak dobrze bitwy, to zostalibymy pokonani przez
czerwone koszule. Kady zobowizany jest rwnie do wpisania owkiem w rozdziale

Janos Hunyadi (1385 - 1456) - wojewoda siedmiogrodzki, hetman koronny, zwycizca wielu bitew z
przewaajcymi siami Turkw, jeden z najwybitniejszych wodzw w dziejach Wgier.

Klska pod Mohaczem nad nazwiskiem arcybiskupa Tomoriego, ktry rwnie zosta
pokonany: i Ferenc Acz.
4
Poniewa genera Janosz Boka, wbrew naszym sprzeciwom, si zarekwirowa
zwizkowy majtek (24 grajcary), poniewa wszyscy musieli odda to, co posiadali, na cele
wojenne, a kupiono tylko jedn trbk za l forinta i 40 grajcarw, chocia na bazarze Rosera
mona byo dosta trbk za 60 lub 50 grajcarw, ale musiano kupi drosz, eby miaa
silniejszy gos, i teraz s dwie trbki, bo w czasie walki zdobyo wojenn trbk czerwonych
koszul, a e nie trzeba ju ani jednej, a nawet gdyby okazaa si potrzebna, to zupenie
wystarczy jedna - postanawiamy zada zwrotu zwizkowego majtku (24 grajcarw), wic
niech genera Boka sprzeda jedn trbk, jak to obieca, bo nam s potrzebne pienidze (24
grajcary).
5
Prezes Zwizku Pat Kolnay otrzymuje niniejszym nagan od czonkw za to, e
dopuci do wyschnicia zwizkowego kitu. Poniewa dyskusj w tej sprawie naley
zaprotokoowa, wpisuj j niniejszym w caoci:

Prezes: Nie uem kitu, poniewa byem zajty przygotowaniami do wojny.


Czonek Barabasz: Aha, ale to nie jest adne usprawiedliwienie.
Prezes: Barabasz zawsze si mnie czepia, wic ja przywouj go do porzdku. Ja
chtnie uj kit, bo dobrze wiem, co to jest obowizek, i po to jestem prezesem, eby zgodnie
z regulaminem u zwizkowy kit, ale nie pozwol, eby kto mnie si cigle czepia.
Czonek Barabasz: Ja si nikogo nie czepiam.
Prezes: Wanie e si czepiasz.
Czonek Barabasz: A nie!
Prezes: A tak!
Czonek Barabasz: A nie!
Prezes: Dobrze, niech ci bdzie.
Czonek Rychter: Szanowni zebrani! Stawiam wniosek, aby do Wielkiej Ksigi
wpisa nagan dla prezesa za to, e zaniedba swoje obowizki.

Najwiksza klska w historii Wgier poniesiona w 1526 roku pod Mohaczem, gdzie sutan Sulejman
II Wspaniay rozbi wojska wgierskie; w bitwie tej zgin krl Wgier Ludwik II Jagielloczyk, od tego
momentu rozpoczo si 150 - letnie panowanie Turkw na Wgrzech.

Pal Tomori (1475 - 1526) - arcybiskup Kaleczy, dowodzi wgierskimi wojskami Pod Mohaczem,
uznany winnym klski; zgin w czasie bitwy.

Czonkowie: Tak jest! Tak jest!


Prezes: Chciaem si odwoa od tej decyzji i prosi, eby Zwizek ten jeden raz mi
przebaczy, chociaby z tego wzgldu, e wczoraj walczyem dzielnie jak dziki lew, e byem
adiutantem i w czasie najwikszego niebezpieczestwa wybiegem na szaniec, i przeciwnik
rozoy mnie na ziemi, i cierpiaem za nasze pastwo, wic dlaczego mam jeszcze teraz
dodatkowo cierpie za to, e nie uem zwizkowego kitu.
Czonek Barabasz: To zupenie co innego.
Prezes: Wcale nie co innego.
Czonek Barabasz: Co innego.
Prezes: A nie!
Czonek Barabasz: A tak!
Prezes: Dobrze, niech ci bdzie.
Czonek Rychter. Prosz o przyjcie mego wniosku.
Czonkowie: Przyjmujemy, przyjmujemy.
Gosy z lewej strony: Nie przyjmujemy.
Prezes: To gosujmy.
Czonek Barabasz: Prosz o przeprowadzenie gosowania, kady oddzielnie, po
nazwisku.
Gosowanie zostaje przeprowadzone.
Prezes: Wikszoci trzech gosw Zwizek postanowi, e prezes Pat Kolnay zostaje
ukarany nagan. Ale to wistwo.
Czonek Barabasz: Prezes nie ma prawa uywa w stosunku do wikszoci
ordynarnych sw.
Prezes: A ma!
Czonek Barabasz: A nie ma.
Prezes: A ma.
Czonek Barabasz: A nie ma.
Prezes: Dobrze, niech ci bdzie.
Tym samym porzdek dzienny zosta wyczerpany i prezes zamkn obrady.

protokoowa Lesik m.p.


przewodniczy Kolnay m.p.
nadal jednak utrzymuj, e jest to wistwo.

X
Wielka cisza panowaa w maej, otynkowanej na to kamieniczce przy ulicy Rakos.
Nawet ci mieszkacy, ktrzy mieli zwyczaj zbiera si na podwrzu i gono gawdzi, tym
razem na palcach przechodzili obok drzwi do mieszkania krawca Nemeczka. Suce trzepay
ubrania i dywany na samym kocu podwrka i staray si to czyni na tyle cicho, eby nie
zakci choremu spokoju. Gdyby dywany potrafiy si dziwi, to wanie teraz miayby ku
temu wspania okazj, zwykle silnie trzepane, dzi byy tylko pieszczotliwie otrzsywane z
kurzu...
Co chwila ktry z mieszkacw domu pyta przez oszklone drzwi:
- Jak si czuje synek?
Wszyscy, bez wyjtku, otrzymywali jednakow odpowied:
- le, bardzo le.
Poczciwe ssiadki coraz to co przynosiy.
- Kochana pani, prosz przyj to winko, jest naprawd dobre...
Albo:
- Niech si pani nie obrazi, przyniosam troch cukierkw...
Drobna, jasnowosa kobieta z zapakanymi oczyma otwieraa drzwi dobrym
ssiadkom, serdecznie dzikowaa za upominki, ale nie byo z nich wikszego poytku.
Mwia to nawet poniektrym:
- Nic nie je biedaczek, od dwch dni wypija tylko par kropli mleka dziennie...
O godzinie trzeciej wrci do domu krawiec Nemeczek. By w sklepie, gdzie przyj
kolejne zamwienia. Ostronie, cicho otworzy drzwi i bez sowa wszed do kuchni.
Spojrza tylko na on. A ona spojrzaa na niego. Oboje rozumieli si bez sw. Stali
w milczeniu naprzeciw siebie. Krawiec nawet zapomnia odoy przyniesione do domu
paszcze.
Potem na palcach weszli do pokoju, w ktrym lea ich synek. Bardzo si zmieni ten
niegdy zawsze wesoy szeregowy z Placu Broni, a dzi smutny kapitan. Wychud, wosy mu
urosy. Nie by jednak blady, przeciwnie, cay czas pony mu zapadnite policzki. Od kilku
dni nieustannie trawia go gorczka.
Rodzice stanli przy ku swego dziecka. Byli biednymi, prostymi ludmi, ktrzy
przeszli rne koleje losu, doznali wielu kopotw i smutkw, wic nauczyli si cierpie w
milczeniu. Stali tylko z nisko opuszczonymi gowami i z utkwionym w podog wzrokiem. Po

chwili krawiec cicho zapyta:


- pi?
ona nie miaa si odezwa, skina tylko gow. Bo chopiec by ju tak saby, e nie
wiedziaa, czy pi, czy te tylko tak bezwadnie ley.
Od strony drzwi wejciowych rozlego si ciche pukanie.
- Moe to doktor - szepna kobieta.
M zwrci si do niej:
- Otwrz.
Na progu sta Boka. Niky umiech pojawi si na twarzy kobiety, kiedy zobaczya
koleg syna.
- Czy mog wej?
- Prosz, synku.
Boka wszed.
- Jak si czuje?
- Bez zmian.
- To znaczy le?
Nie czekajc na odpowied Boka wszed do pokoju. Pani Nemeczek za nim. Teraz ju
w trjk w milczeniu stali przy ku. A chory jakby wyczu ich obecno, jakby zda sobie
spraw, e nic nie mwi, by nie zakca mu spokoju, i wolniutko otworzy oczy. Zobaczy
Bok, umiechn si. Sabym gosem zapyta:
- Jeste tutaj, Boka?
Boka podszed bliej.
- Jestem.
- Zostaniesz ze mn?
- Tak, zostan.
- Dopki nie umr?
Boka nie wiedzia, co odpowiedzie. Umiechn si do przyjaciela, po czym przenis
wzrok na matk Nemeczka, jakby u niej szukajc pomocy. Ale kobieta staa odwrcona do
niego plecami i rbkiem fartucha ocieraa oczy.
- Gupstwa pleciesz, mj synu - powiedzia chrzkajc z zakopotaniem krawiec. Hm! Hm! Gupstwa pleciesz.
Tym razem jednak Erno Nemeczek nie zwrci najmniejszej nawet uwagi na sowa
ojca. Spojrza na Bok i ruchem gowy wskaza rodzicw.
- Oni nic nie wiedz - powiedzia.

Teraz odezwa si Boka:


- Jake nie wiedz. Lepiej wiedz ni ty.
Nemeczek poruszy si, z ogromnym trudem podnis si i usiad na ku. Nie chcia
jednak niczyjej pomocy. Unis palec w gr i z ca powag owiadczy:
- Nie wierz w to, co mwi, oni tak sobie mwi, dla pocieszenia. Ja wiem, e umr.
- Nieprawda.
- Powiedziae: nieprawda?
- A wic ja kami?
Wszyscy troje usiowali go uspokoi, prosili, eby si nie gniewa, nikt go przecie nie
posdza o kamstwo. Nemeczek jednak by gboko dotknity, e mu nie wierz, i z wyrazem
powagi na twarzy owiadczy:
- No wic daj wam sowo, e umr.
Przez drzwi zajrzaa do rodka dozorczyni.
- Droga pani... doktor przyszed.
Wszed doktor i wszyscy powitali go z szacunkiem. By to starszy pan o bardzo
surowym wygldzie. Skin gow i w milczeniu podszed do ka. Uj chopca za rk i
zmierzy mu puls. Potem pooy do na jego czole. Nachyli si nad nim, przyoy gow
do piersi chorego i sucha. Matka Nemeczka nie moga powstrzyma pytania:
- Panie doktorze... przepraszam... czy pogorszyo si?
- Nie - po raz pierwszy odezwa si lekarz.
Ale powiedzia to jako dziwnie, nie patrzc kobiecie w oczy. Po chwili sign po
kapelusz i ruszy do wyjcia. Krawiec pody za nim szybko, by otworzy drzwi.
- Odprowadz pana, panie doktorze.
Kiedy byli w kuchni, lekarz da znak oczyma, aby zamkn drzwi do pokoju. Biedny
krawiec przeczuwa, e z tej rozmowy w cztery oczy nic dobrego nie moe wynikn. Kiedy
zamkn za sob drzwi, oblicze lekarza przybrao serdeczny wyraz.
- Panie Nemeczek - powiedzia lekarz - jest pan mczyzn, wic mog z panem
szczerze rozmawia.
Krawiec pochyli gow.
- Chopczyk nie doyje jutrzejszego ranka. A moe nawet dzisiejszego wieczoru.
Ojciec Nemeczka ani drgn. Dopiero po kilku chwilach w milczeniu zacz kiwa
gow.
- Mwi to dlatego - kontynuowa lekarz - e jest pan biednym czowiekiem i le by
si stao, gdyby taki cios spad na was niespodzianie. No wic... byoby dobrze, gdyby...

gdyby pomyla pan... gdyby pomyla pan o tym, o czym w takich sytuacjach naley
myle...
Lekarz patrzy jeszcze chwil na krawca, po czym nagle pooy mu do na ramieniu.
- Niech pana Bg ma w swojej opiece. Wrc tu za godzin.
Krawiec nie sysza ju tych sw. Martwym wzrokiem patrzy przed siebie na
wyszorowan do czysta ceglan podog kuchni. Trzeba pomyle o czym, o czym w takich
sytuacjach si myli. O co lekarzowi chodzio? Czyby o trumn?
Chwiejnym krokiem wrci do pokoju i usiad na krzele. Nie by w stanie wydoby
gosu. ona na prno go pytaa:
- Co powiedzia doktor?
Krawiec tylko kiwa gow w milczeniu.
Tymczasem may Nemeczek jakby poczu si lepiej, powesela, drobna twarzyczka
rozpogodzia si. Skin na Bok.
- Janosz, chod tu do mnie.
Boka podszed do ka.
- Usid przy mnie. Nie boisz si?
- Nie boj si! A zreszt czego miabym si ba?
- e akurat umr, kiedy ty bdziesz przy mnie siedzia. Ale nie bj si, jak poczuj, e
umieram, to dam ci zna.
Boka usiad przy Nemeczku.
- Chcesz mi co powiedzie?
- Suchaj - powiedzia chory chopiec obejmujc Bok za szyj i nachylajc si do jego
ucha, jakby chcia mu powierzy jak wielk tajemnic - co si stao z czerwonymi
koszulami?
- Pokonalimy ich.
- A co potem?
- Potem poszli do Ogrodu Botanicznego na narad. Czekali na Feriego Acza a do
wieczora, ale on nie przyszed. Wic znudzio si im czeka i rozeszli si do domw.
- A dlaczego Feri Acz nie przyszed?
- Wstydzi si. I wiedzia, e odbior mu wodzostwo, bo przegra bitw. Dzi po
obiedzie znw zebrali si na narad. I tym razem Acz ju przyszed. A wczoraj w nocy
widziaem go tu przed waszym domem.
- Przed naszym domem?
- Tak. Pyta dozorc, jak si czujesz.

Nemeczek poczu si dumny, ale jeszcze nie dowierza.


- On sam o mnie pyta?
- Tak, on sam.
Wiadomo ta sprawia Nemeczkowi przyjemno. Boka mwi dalej:
- No wic odbyli na wyspie zebranie i strasznie haasowali. Wybucha burzliwa
ktnia, bo wszyscy oskarali Feriego Acza. Tylko dwch byo po jego stronie: Wendauer i
Sebenicz. Pastorowie byli przeciwko niemu, bo starszy Pastor sam chcia zosta wodzem. W
kocu pozbawili Feriego Acza wodzostwa i wybrali starszego Pastora. I wiesz, co si potem
stao?
- No co?
- Kiedy wreszcie wybrali nowego wodza i uciszyli si, przyszed do nich na wysp
str Ogrodu Botanicznego i powiedzia, e dyrektor nie bdzie dalej znosi tych krzykw i
haasw. I wyrzucili ich z Ogrodu Botanicznego! A wysp zamknli. A na mostku zaoyli
furtk.
May kapitan by rozbawiony.
- A to heca - powiedzia. - A skd o tym wiesz?
- Kolnay mi opowiedzia. Spotkaem go po drodze. Szed na Plac, bo Zwizek
Kitowcw znw ma zebranie.
Na t wie Nemeczek skrzywi si niechtnie.
Cichutko powiedzia:
- Ju ich nie lubi. Wpisali moje nazwisko do ksigi maymi literami.
Boka szybko go uspokoi.
- Ju naprawili swj bd. Nie tylko zmienili wpis, ale wpisali twoje nazwisko samymi
wielkimi literami.
Nemeczek przeczco pokrci gow.
- To niemoliwe. Mwisz to tylko dlatego, e jestem chory i chcesz mnie pocieszy.
- Ani mi to w gowie. Mwi, bo tak si stao. Sowo ci daj, e to prawda.
May podnis do gry ostrzegawczo palec.
- A teraz nawet sowem rczysz za to kamstwo, eby mnie tylko pocieszy.
- Ale...
- Nic nie mw! - krzykn.
Naprawd krzykn, i to jak gono! On, kapitan, na generaa! Na Placu byoby to
straszliwym przewinieniem. Ale tu - nie. Boka znis to z umiechem.
- Dobrze - powiedzia - skoro mi nie wierzysz, to za chwil sam si przekonasz.

Sporzdzili do ciebie honorowy adres i zaraz tu przyjd. Przynios ci go. Przyjdzie tu cay
zwizek.
Ale may wci nie chcia w to uwierzy.
- Dopiero wtedy uwierz, jak zobacz na wasne oczy!
Boka bezradnie wzruszy ramionami. W duchu za pomyla: Nawet lepiej, e nie
wierzy, bo tym wiksz bdzie mia rado, kiedy tu przyjd.
Mimo woli jednak przypomnieniem tej sprawy zdenerwowa chorego chopca. Wci
go bolaa wyrzdzona mu przez Zwizek Kitowcw krzywda. Mwi do Boki z rozaleniem.
- Widzisz, to, co oni mi zrobili, byo wstrtne!
Boka wola si nie odzywa; obawia si, e jeszcze bardziej rozdrani maego
przyjaciela. Wic gdy Nemeczek zapyta:
- Prawda?
Przytakn:
- Masz racj.
- A przecie - cign Nemeczek - biem si za wszystkich, za nich te, eby i oni
mogli pozosta na Placu, przecie ja nie dla siebie walczyem, bo ja to ju nigdy nie zobacz
Placu.
I nagle umilk. Uzmysowi sobie t prawd z ca wyrazistoci: ju nigdy nie
zobaczy Placu. Bez najmniejszego alu zostawiby wszystko na tym wiecie z wyjtkiem
Placu, ich kochanego, jedynego Placu zabaw.
zy napyny mu do oczu, co nie zdarzyo si podczas caej choroby. Paka nie z
alu, paka z bezradnoci, z bezsilnoci - oto nie moe pj raz jeszcze na swj ukochany
Plac Broni, zobaczy twierdzy, chaty. Przypomniay mu si tartak, wozownia, dwa due
drzewa morwowe, z ktrych zrywa licie dla Czelego. Bo Czele mia w domu jedwabniki,
ktre karmi limi morwy, a jako elegant ba si wdrapywa na drzewo, eby nie zniszczy
ubrania, wic kaza Nemeczkowi zrywa licie, bo Nemeczek by szeregowcem i musia
wykonywa rozkazy panw oficerw. Pomyla o smukym elaznym kominie, ktry
wypluwa oboczki biaej pary, rozpywajcej si po kilku sekundach w powietrzu. I jakby
usysza znajomy odgos parowej piy, tncej polana na kawaki.
Nemeczkowi rozbysy oczy, poczerwieniay policzki. Zawoa:
- Chc i na Plac!
A poniewa wszyscy milczeli, powtrzy jeszcze bardziej stanowczo:
- Chc i na Plac!
Boka uj go za rk.

- Przyjdziesz na Plac za tydzie, jak wyzdrowiejesz. Wtedy znw przyjdziesz.


- Nie! - upiera si may. - Chc i teraz, zaraz. Dajcie mi moje ubranie i czapk
chopcw z Placu Broni.
Sign pod poduszk i z triumfujc min wycign spaszczon jak nalenik
czerwono - zielon czapk, z ktr nie rozstawa si ani na chwil. Woy j na gow.
- Podajcie mi ubranie!
Ojciec ze smutkiem perswadowa:
- Jak wyzdrowiejesz, Erno...
Ale nie mona ju byo sobie z nim poradzi. Z caej piersi, na ile tylko pozwoliy
chore puca, krzykn:
- Ja nie wyzdrowiej!
Sowa te wykrzycza gosem tak zdecydowanym, e nikt nie mia mu si sprzeciwia.
- Nie wyzdrowiej! - zawoa ponownie. - Okamujecie mnie, bo ja dobrze wiem o
tym, e umr. A jak ju mam umrze, to pozwlcie mi umrze tam, gdzie zechc. Ja chc i
na Plac!
Oczywicie nie mogo by o tym mowy. Wszyscy podeszli do niego, zaczli go
przekonywa, ucisza. Tumaczyli mu:
- Teraz w aden sposb...
- Jest za pogoda...
- Za tydzie...
I wci powtarzali te same sowa, w ktrych prawdziwo coraz trudniej byo
uwierzy:
- Jak wyzdrowiejesz...
Fakty przeczyy zapewnieniom. Kiedy mwili o zej pogodzie, akurat zawiecio
radonie wiosenne yciodajne soce. Ale nie mogo ono utrzyma przy yciu Nemeczka.
Gorczka zacza rosn i to z tak gwatownoci, e chopiec zacz si miota i majaczy.
Z ponc twarz i pulsujcymi nozdrzami krzycza nieprzytomnie:
- Plac to nasz kraj, to cae nasze pastwo! Nie moecie zrozumie, czym dla nas jest
ten Plac, bo nigdy nie walczylicie za Ojczyzn!
Zapukano do drzwi. Gospodyni wysza otworzy.
- Pozwl - wezwaa po chwili ma - to pan Czetneki przyszed do miary.
Krawiec wyszed do kuchni. Pan Czetneki by urzdnikiem magistratu i szy u niego
ubrania. Na widok ojca Nemeczka zapyta gwatownie:
- Co sycha z moim brzowym ubraniem?

Z pokoju dobiegay strzpy przygnbiajcego monologu:


- Trbka do boju... peno kurzu na Placu... Naprzd! Naprzd!
- Przepraszam pana - powiedzia krawiec - jeli wielmony pan sobie yczy, moemy
zaraz przymierzy, ale jeli pan askaw, zostaniemy w kuchni... wybaczy pan... bo mj synek
jest ciko chory... ley w pokoju...
- Naprzd! Naprzd do boju! - rozlega si z pokoju ochrypy, dziecinny gosik. - Za
mn! Do ataku! Widzicie czerwone koszule? Na czele Feri Acz ze srebrn lanc... zaraz mnie
wrzuc do wody!
Pan Czetneki zwrci uwag na te okrzyki:
- Co to? - zapyta.
- Krzyczy biedaczek.
- Jeli jest chory, to dlaczego krzyczy?
Krawiec wzruszy ramionami.
- Majaczy niebo... jest z nim bardzo le... to ju chyba koniec...
Wszed do pokoju i po chwili wrci z brzowym dwurzdowym surdutem,
sfastrygowanym biaymi nimi. Kiedy otwiera drzwi, wyranie byo sycha:
- Cisza w okopach! Uwaga! Id... ju s tu! Trbacz, daj sygna!
Nemeczek zwin donie w trbk:
- Trata... trara... tratata!
I krzykn na Bok:
- I ty te trb!
Boka zmuszony by podporzdkowa si Nemeczkowi, zwin donie i teraz ju razem
trbili. Pierwszy sabym ochrypym gosikiem, drugi - zdrowym i silnym, lecz smutno
brzmicym. Boka by bliski paczu, ale dzielnie dawic zy udawa, e trbienie rwnie, i
jemu sprawia przyjemno.
- Bardzo mi przykro - powiedzia pan Czetneki zdejmujc marynark - ale nowy,
brzowy garnitur jest mi szalenie potrzebny.
- Tratata! Tratata! - rozlegao si w pokoju.
Krawiec poda panu Czetnekiemu now marynark i zacz cicho mwi:
- Prosz si nie rusza.
- Uwiera mnie pod pachami.
- Tak jest, ju poprawiam.
( - Tratata! Tratata!)
- Ten guzik, o tu, jest za wysoko, prosz go przyszy niej, bo lubi, jak klapa luno

ley na piersiach.
- Tak jest, prosz pana.
( - Do ataku! Naprzd! Hurra!)
- I rkawy te s jakby troch za krtkie.
- Nie sdz, prosz pana.
- Niech si pan dobrze przyjrzy. W kadej marynarce szyje pan za krtkie rkawy.
Stale pan tak robi!
Wcale nie! - pomyla krawiec, ale zaznaczy} dan dugo rkawa. W pokoju
narasta haas.
- Ha, ha! - rozleg si dziecinny krzyk. - A wic przyszede? Stoisz przede mn!
Wreszcie mog si z tob zmierzy, ty straszliwy wodzu! No, ju, ju! Zobaczymy, kto
silniejszy?
- Niech pan podoy wat - powiedzia pan Czetneki. - Troch na ramionach i troch
na piersiach, z lewej i prawej strony.
( - Bach! Powaliem ci na ziemi!)
Pan Czetneki zdj brzow marynark, a krawiec poda mu t, w ktrej klient
przyszed.
- Kiedy bdzie gotowa?
- Pojutrze.
- W porzdku. Ale niech si pan przyoy do pracy, ebym znw nie dosta dopiero po
tygodniu. Ma pan jeszcze jak inn robot?
- eby tylko dzieciak nie chorowa, wielmony panie.
Pan Czetneki wzruszy ramionami:
- To smutna sprawa, bardzo mi pana al, ale powtarzam, to nowe ubranie jest mi
szalenie potrzebne, i to jak najprdzej. Niech pan si zaraz bierze do roboty.
Krawiec westchn tylko.
- Zaraz si wezm.
- Uszanowanie! - powiedzia pan Czetneki przed wyjciem. By w dobrym nastroju.
Jeszcze w progu zawoa:
- Niech pan nie zwleka i siada do pracy.
Krawiec uj w rce pikn brzow marynark i przypomnia sobie, co powiedzia
lekarz. Musi pomyle o tym, o czym w takiej sytuacji naley myle. No wic dobrze,
natychmiast sidzie do roboty. Kto wie, na co przydadz si pienidze, ktre dostanie za
uszycie tego piknego, brzowego ubrania. Moe te kilka forintw zawdruje do stolarza, do

tego stolarza, ktry robi mae trumienki? A pan Czetneki bdzie sobie dumnie paradowa w
nowym ubraniu po deptaku nad Dunajem.
Wrci do pokoju i natychmiast zasiad do szycia. Nie spoglda nawet w stron ka,
tylko cay czas macha ig, aby jak najszybciej wykona pilne zamwienie. Pan Czetneki
potrzebowa ubrania, a on by moe bdzie potrzebowa pienidzy na stolarza...
Stan maego kapitana pogarsza si i ju nie sposb byo z nim wytrzyma. Zebra w
sobie resztk si i w dugiej, sigajcej kostek koszuli nocnej stan na ku. Czerwono zielona czapeczka przekrzywia mu si na gowie. Z bdnym, wpatrzonym w dal wzrokiem,
unis rk do daszka i salutujc przemwi chrypliwie:
- Melduj posusznie, panie generale, e powaliem na opatki wodza czerwonych
koszul i prosz teraz o awans! Spjrzcie na mnie! Jestem ju kapitanem! Walczyem za
Ojczyzn i zginem za ni! Trarara! Trara! Trb, Kolnay, trb!
Jedn rk chwyci si za oparcie ka.
- Fortece, ognia! Bombardujcie nieprzyjaciela! Ha, ha! Tam jest Jano! Uwaaj, Jano!
Ty te zostaniesz kapitanem, Jano! Ale twojego nazwiska nie wpisz maymi literami!
Jestecie bez serca! Zazdrocilicie mi, bo lubi mnie Boka i to ja byem jego przyjacielem, a
nie wy! A ten cay Zwizek Kitowcw to jedna wielka gupota! Wystpuj! Wystpuj z tego
zwizku!
I po chwili cicho doda:
- Prosz to zaprotokoowa.
A krawiec, pochylony nad niskim stolikiem, stara si niczego ju nie sysze i
niczego nie widzie poza swoj robot. Jego kociste palce szybko poruszay si nad
brzowym suknem, migaa iga i naparstek. Za adne skarby nie chcia spojrze w stron
ka, poniewa obawia si, e potem nie zdoa ju zmusi si do pracy, e cinie
eleganckim, brzowym surdutem pana Czetnekiego o ziemi i przytuli do piersi swego synka.
May kapitan zmczony opad na ko i w milczeniu przyglda si kodrze.
Boka zapyta go cichym gosem:
- Zmczye si?
Nemeczek nie odpowiedzia. Boka przykry go. Matka poprawia poduszk pod gow
chopca.
- Nie mw ju nic. Odpocznij.
May spojrza na Bok nieprzytomnym wzrokiem, nie dostrzega ju przyjaciela.
Znw si odezwa:
- Tatusiu...

- Nie, nie - odpowiedzia zdawionym gosem genera - ja nie jestem twoim tatusiem...
Nie poznajesz mnie? Jestem Janosz Boka.
Chory powtrzy za nim zmczonym, zamierajcym gosem:
- Jestem... Janosz... Boka... - po czym zamilk. Chopiec zamkn oczy i westchn tak
bolenie, jakby w jego duszy zebray si cierpienia wszystkich ludzi.
I zapanowaa cisza.
- Moe wreszcie zanie - powiedziaa wta, jasnowosa kobieta, ktra po wielu
bezsennych nocach, spdzonych na czuwaniu przy chorym dziecku, ledwo trzymaa si na
nogach.
- Zostawmy go - odpowiedzia szeptem Boka.
Odsunli si od ka i usiedli na wypowiaej, zielonej kanapie. Teraz i krawiec
przerwa prac, odoy brzow marynark na kolana i pochyli gow nad niskim stolikiem.
Wszyscy milczeli. Byo tak cicho, e syszao si brzczenie muchy.
Przez okno dotary z podwrza chopice gosy. Boka usysza nagle wypowiedziane
pgosem znajome nazwisko:
- Barabasz.
Boka podnis si i na palcach wyszed z pokoju. Kiedy otworzy wiodce z kuchni na
podwrze oszklone drzwi, zobaczy zalknion gromadk chopcw z Placu Broni.
- Tak - szepn stojcy najbliej Weiss. - Przyszed tu cay Zwizek Kitowcw.
- Nareszcie jestecie!
- Przynielimy Nemeczkowi uroczysty adres, w ktrym czerwonym atramentem
napisalimy, e zwizek prosi go o przebaczenie i e wpisalimy jego nazwisko do ksigi
samymi wielkimi literami. Mamy ze sob t ksig. I jest tu caa nasza delegacja.
Boka pokrci gow.
- Nie moglicie przyj wczeniej?
- Dlaczego?
- Bo on przed chwil zasn.
Czonkowie delegacji spojrzeli na siebie.
- Nie moglimy przyj wczeniej, bo musielimy wybra przewodniczcego delegacji
i dugo nad tym dyskutowalimy. Trwao to z p godziny, nim wybralimy Weissa.
W progu pojawia si matka Nemeczka.
- Nie pi - powiedziaa - znw majaczy.
Wyraz przeraenia i zdumienia pojawi si na twarzach chopcw.
- Wejdcie do rodka, chopcy - zapraszaa kobieta - jak was zobaczy, to moe

oprzytomnieje.
I szeroko otworzya przed nimi drzwi. Chopcy byli bardzo przejci, wchodzili kolejno
z powag, jak do kocioa. Zdejmowali czapki jeszcze przed wejciem, na dworze. A kiedy
ju za ostatnim z nich zamkny si drzwi, zatrzymali si w penej szacunku postawie.
Szeroko otwartymi oczyma patrzyli na ojca Nemeczka i na lecego w ku przyjaciela.
Krawiec nie zareagowa na wejcie chopcw, opar gow na doniach i milcza. Nie paka.
By ju tylko bardzo zmczony. W ku, z otwartymi oczyma, lea may kapitan. Wskie
usteczka mia otwarte, oddycha z trudem, gboko. Nikogo ju nie poznawa. By moe
widzia ju to, czego nie oglda si na ziemi. Kobieta zachcia chopcw:
- Podejdcie do niego.
Ruszyli wic wolno w stron ka. Ale nogi mieli jakby z oowiu. Jeden dodawa
odwagi drugiemu:
- Id ty.
- To ty podejd do niego.
- Ty jeste przewodniczcym delegacji. Ty id! - powiedzia Barabasz.
Weiss powoli podszed do ka. Koledzy stanli wok. Ale Nemeczek nawet na nich
nie spojrza.
- Mw - szepn Barabasz.
I Weiss zacz drcym gosem:
- Suchaj... Nemeczku...
Ale Nemeczek nie sucha. Oddycha z trudem i nieruchomo patrzy w sufit.
- Nemeczku! - powtrzy Weiss dawic si od ez.
Barabasz szepn mu do ucha:
- Nie pacz.
- Ja nie pacz - odpowiedzia Weiss, cieszc si, e opanowa wybuch paczu i moe
wypowiedzie te sowa. Wreszcie wzi si w gar i przemwi.
- Wielce szanowny panie kapitanie! - powiedzia i wycign z kieszeni list. - Jako e
przyszlimy tu... i jako e jestem prezesem... tym samym w imieniu zwizku... bo zrobilimy
bd... i my wszyscy chcemy ci teraz prosi o przebaczenie... i w tym uroczystym
dokumencie wszystko to napisalimy...
Odwrci si. W oczach lniy mu dwie due zy. Ale za skarby wiata nie chcia
odstpi od urzdowego tonu, do ktrego przywizywali w zwizku wielk wag.
- Panie sekretarzu - zwrci si do Lesika - prosz poda ksig zwizku.
Stojcy w pogotowiu Lesik natychmiast poda ksig. Weiss ostronie pooy j na

skraju ka, zacz kartkowa i otworzy na tej stronie, na ktrej znajdowa si Wpis.
- Spjrz - zwrci si do chorego - przeczytaj.
Ale Nemeczek powoli zamkn oczy. Czekali. Weiss znw si odezwa:
- Zobacz.
Nemeczek nie odpowiada. Teraz wszyscy ju podeszli bliej ka. Matka chorego
rozsuna chopcw i z dreniem pochylia si nad swoim dzieckiem.
- Suchaj - powiedziaa obco brzmicym, zdziwionym, roztrzsionym gosem do ma
- on nie oddycha...
I pooya gow na piersi dziecka.
- Nie oddycha! - krzykna ju gono, nie zwracajc uwagi na nikogo. - Nie oddycha.
Chopcy cofnli si. Stanli w kcie pokoju, jeden przy drugim. Ksiga zwizku
spada z ka na ziemi, otwarta na tej stronie, na ktrej trzyma j Weiss.
Kobieta wya z rozpaczy:
- Patrz! Ma zimne rce!
W ogromnej, dawicej ciszy, jaka nastpia po tych sowach, rozlego si szlochanie
krawca, ktry do tego momentu siedzia milczcy na swoim stoku, kryjc twarz w doniach.
By to cichy, ledwo syszalny szloch dorosego, powanego czowieka. Tylko ramiona drgay
mu od tumionego spazmu. Lecz nawet w tej chwili panowa nad sob, bo zsun z kolan
pikn marynark pana Czetnekiego, eby jej nie zabrudzi zami.
Matka piecia i caowaa swoje martwe dziecko, a potem uklka przed kiem i
wtuliwszy twarz w poduszk zacza przejmujco paka. A Erno Nemeczek, sekretarz
Zwizku Kitowcw i kapitan chopcw z Placu Broni, lea w wiecznej ju ciszy, biay jak
ciana, z zamknitymi na zawsze oczyma. Nie ulegao najmniejszej wtpliwoci, e nie widzi
ju i nie syszy tego, co dzieje si wok niego, poniewa anioy, ktre przybyy tu po
duszyczk kapitana Nemeczka, zaniosy j tam, gdzie tylko podobni jemu, tacy wanie jak
may Nemeczek, sysz sodkie pienia i postrzegaj jasno wiekuist.
- Przyszlimy za pno - szepn Barabasz.
Boka sta na rodku pokoju z opuszczon nisko gow. Jeszcze przed chwil, kiedy
siedzia na skraju ka, z trudem powstrzymywa pacz. Teraz jednak ze zdumieniem
stwierdzi, e zy nie napywaj mu do oczu, e po prostu nie potrafi paka. Rozejrza si
wok z jak bezmiern pustk w duszy. Spostrzeg kryjcych si w kcie pokoju chopcw.
Na przedzie sta Weiss, ciskajc w rku honorowy adres, ktrego Nemeczek nie zdy ju
zobaczy.
Boka podszed do chopcw.

- Idcie do domu - powiedzia.


Chopcy waciwie ucieszyli si, e wreszcie mog std odej, e mog opuci ten
obcy may pokoik, w ktrym na ku lea ich zmary przyjaciel. Jeden za drugim
wychodzili do kuchni, a stamtd na skpane w socu podwrze. Ostatnim by Lesik, bo nie
mg przecie zostawi ksigi zwizku. Gdy wszyscy ju wyszli, Lesik na palcach podszed
do ka i podnis lec na pododze ksig. Raz jeszcze spojrza na ko i cichutkiego ju
na zawsze maego kapitana.
Po czym i on w lad za reszt kolegw wyszed z mieszkania. wiecio soce, a na
rosncych na podwrzu cherlawych drzewkach wesoo wierkay wrble. Chopcy stali na
podwrzu i patrzyli na ptaki. Nie mogli zrozumie tego, co si stao. Wiedzieli, e przed
chwil zmar ich przyjaciel, a nie pojmowali sensu tego wydarzenia, byo czym obcym i
niezrozumiaym, z czym si nigdy w yciu nie zetknli. Patrzyli na siebie ze zdumieniem i
zdziwieniem.
O zmierzchu Boka wyszed z domu i ruszy przed siebie. Jutro czeka go trudny dzie.
Powinien by przygotowa si do lekcji, szczeglnie do aciny, bo ju dawno nie odpowiada i
by pewny, e profesor Rac wywoa go jutro do odpowiedzi. Ale nie mia chci do nauki.
Odsun od siebie ksiki oraz sownik i wyszed z domu.
Bez celu wczy si po ulicach. Jako podwiadomie omija Plac Broni i pobliskie
uliczki. Myl o tym, e w tym smutnym dniu mgby znale si na Placu, sprawiaa mu po
prostu bl.
Ale gdziekolwiek spojrza, i tak wszystko przypominao Nemeczka.
Ulica lli...
Tdy przecie szli razem w trjk z Czonakoszem, kiedy po raz pierwszy wybrali si
na przeszpiegi do Ogrodu Botanicznego.
Ulica Kztelek...
Przypomnia sobie, jak pewnego razu, wracajc przed poudniem ze szkoy zatrzymali
si na samym rodku tej ulicy i Nemeczek z wielk powag zrelacjonowa, w jaki sposb
Pastorowie zabrali chopcom kulki w Ogrodzie Muzealnym. A potem Czonakosz podszed do
budynku fabryki tytoniu i zgarn nieco tabakowego pyu z elaznej kraty piwnicznego
okienka. Jake gono potem kichali!
Okolice Muzeum...
Boka znowu zawrci. Czu, e im bardziej stara si omin Plac Broni, tym bardziej
go wanie w tamt stron cignie. A kiedy wreszcie postanowi, e bez adnego krenia
wok, miao i prosto, najkrtsz drog pjdzie niezwocznie na Plac, wwczas poczu

ogromn ulg. Przypieszy kroku, aby czym prdzej znale si na Placu. I im bliej by
swego krlestwa, tym wikszy spokj ogarnia jego serce. Na ulicy Marii zacz biec, aby jak
najszybciej znale si na miejscu. A kiedy w ciemniejcym coraz bardziej mroku dobieg do
rogu ulicy i zobaczy tak dobrze znany szary parkan, ywiej zabio mu serce. Musia si
zatrzyma. Teraz nie mia si ju po co pieszy. By przecie na miejscu. Wolnym krokiem
podszed do otwartej furtki, obok ktrej sta oparty o pot Jano i pali fajk. Kiedy zobaczy
Bok, powita go z umiechem.
- Pobiliwa ich!
Boka odpowiedzia mu smutnym umiechem. Ale Jano wpad w zapa:
- Pobiliwa!... Wyrzuciliwa!... Wypdziliwa!...
- Tak, tak - odpowiedzia cicho genera.
Po czym stan przed Sowakiem i po chwili milczenia zapyta:
- A czy wiecie, Jano, co si stao?
- A co takiego?
- Umar Nemeczek!
Sowak szeroko otworzy oczy ze zdziwienia. Potem wyj z ust fajk.
- A ktry to by, ten Nemeczek?
- Ten may, z jasnymi wosami.
- Aha! - odpar Sowak i woy fajk w usta. - Bidna chudzina.
Boka min furtk. Przed nim rozciga si cichy i pusty Plac, ktry by miejscem tylu
wesoych zabaw. Boka powoli przemierza Plac, a dotar do szaca, gdzie wida jeszcze byo
lady walki. W piasku odcisny si lady wielu stp. A nasyp szaca osun si pod nogami
ruszajcych do ataku chopcw.
W ciemnociach czerniay obok siebie masywy sgw ze zbudowanymi na ich
szczytach fortecami. ciany fortec od gry do dou obsypane byy prochem strzelniczym,
czyli piaskiem.
Genera usiad na nasypie szaca i opar podbrdek na doniach. Panowaa kompletna
cisza. elazny komin tartaku cakiem ju ostyg i czeka ranka, eby znw zapalono pod
kotem. Odpoczywaa pia parowa, zasypia opleciony winorol tartak. W dali sycha byo,
jak przez sen, wielkomiejski haas. Przejeday powozy, rozlegay si okrzyki, a z otwartego,
owietlonego ju okna kuchennego w oficynie jednego z ssiednich domw dobiega wesoy
piew jakiej sucej.
Boka wsta i ruszy w stron budki Sowaka. 'Zatrzyma si w miejscu, w ktrym
Nemeczek powali na ziemi Feriego Acza niczym Dawid Goliata. Pochyli si i szuka

ladw stp, ladw maych, kochanych stp, ktre tak samo znikn z tego piasku jak
ukochany przyjaciel znikn z tego wiata. Ziemia bya w tym miejscu stratowana i adnych
ladw nie sposb ju byo rozpozna. A przecie Boka natychmiast rozpoznaby lady
Nemeczka, bo byy tak mae, e zadziwiy nawet czerwonych, kiedy owego pamitnego dnia
odkryli je w ruinach Ogrodu Botanicznego. Stopy Nemeczka mniejsze byy nawet od stp
Wendauera...
Wzdychajc szed dalej, do fortecy numer trzy, na ktrej Nemeczek po raz pierwszy
zobaczy Feriego Acza. A Feri Acz zawoa do niego: Nie boisz si, Nemeczku?!
Genera by zmczony. Dzisiejszy dzie wyczerpa jego siy. Zatacza si, jakby wypi
mocnego wina. Z trudem wspi si na fortec numer dwa i tam przysiad, aby odpocz. Nikt
go tu nie mg zobaczy, zakci spokoju. Mia czas pomyle o tym, co si wydarzyo, i
wypaka si do woli, gdyby mg paka.
Wiatr nis w jego stron gosy. Spojrza ze swojej fortecy w d i spostrzeg obok
budki ciemne sylwetki dwch chopcw. Nie rozpozna ich w ciemnociach, wic zacz
przysuchiwa si gosom. Swoi czy obcy?
Chopcy cicho ze sob rozmawiali.
- Wiesz co, Barabasz - powiedzia jeden z nich - jestemy teraz akurat w tym miejscu,
w ktrym Nemeczek ocali nasz Plac.
Milczeli chwil. Po czym znw odezwa si ten sam gos:
- Wiesz co, Barabasz, pogdmy si w tym miejscu raz na zawsze, ale ju tak
naprawd. Nie ma sensu, ebymy si cigle ze sob kcili.
- Zgoda - powiedzia ze wzruszeniem w gosie Barabasz - ja te chc si z tob
pogodzi. Przecie po to przyszlimy tutaj.
Znw zapanowaa cisza. Chopcy stali w milczeniu naprzeciw siebie, czekajc, kto
pierwszy wycignie rk. Wreszcie odezwa si Kolnay:
- No to zgoda!
Barabasz, cigle wzruszony, odpowiedzia:
- No to zgoda!
Podali sobie rce, a potem bez sowa padli sobie w objcia.
A wic w kocu i to nastpio! Sta si cud. Boka patrzy na t scen ze szczytu
fortecy, ale nie zdradzi swojej obecnoci. On rwnie chcia by sam, a poza tym czu, e jest
im potrzebny jak dziura w mocie.
Po chwili obaj chopcy ruszyli w stron ulicy Pawa, cicho ze sob gawdzc.
- Na jutro jest duo z aciny - powiedzia Barabasz.

- Tak - odpar Kolnay.


- Ty masz dobrze - westchn Barabasz - wczoraj odpowiadae. Ale ja ju dawno nie
byem pytany i teraz na mnie kolej.
- Suchaj - powiedzia Kolnay - z drugiego rozdziau wykrelone zostay wiersze od
dziesitego do dwudziestego trzeciego. Czy masz to zaznaczone w ksice?
- Nie.
- Nie bdziesz si chyba uczy tego, co zostao opuszczone? Przyjd do ciebie i poka
ci ten fragment.
- Dobrze.
Myl ju tylko o lekcjach! Jak szybko zapomnieli! Nemeczek umar, pan profesor
Rac yje, jutrzejsza lekcja aciny jest realnym faktem, a najwaniejsze, e obaj chopcy s
cali, zdrowi i e czekaj ich codzienne obowizki.
Kolnay i Barabasz zniknli w ciemnociach. Boka pozosta wreszcie sam jeden. Ale
nawet tu, w fortecy, sam na caym Placu, nie mg zazna spokoju. Pora bya pna. Z
kocioa dzielnicy Jzsefvaros dobiegay agodne dwiki dzwonu.
Boka zszed wic z fortecy i zatrzyma si przed bud. Spostrzeg wracajcego od
furtki w stron swojej chaty Jana. Koo niego bieg Hektor merdajc ogonem. Boka zaczeka
na nich.
- No - odezwa si Sowak - panicz nie idzie do domu?
- Ju id - odpowiedzia Boka.
Sowak umiechn si.
- W domu smaczna, ciepa kolacja.
- Smaczna, ciepa kolacja - przytakn machinalnie Boka i przyszo mu na myl, e
przy ulicy Rakos, w mieszkaniu biednego krawca, dwoje skromnych, samotnych ju ludzi te
siada w kuchni do stou. A w pokoju obok pal si wiece. Na stoliku za ley pikna,
dwurzdowa, brzowa marynarka pana Czetnekiego.
Boka zajrza do chaty Sowaka.
I zobaczy oparte o cian dziwne przyrzdy. Okrge, czerwono - biae tablice
blaszane, podobne do tych krkw, jakie trzymaj w rku drnicy, gdy przed ich budkami
przejedaj popieszne pocigi. Sta te w chacie trjng z umocowan na nim mosin
rur. I jeszcze pomalowane na biao koki...
- Co to takiego? - zapyta.
Jano zajrza do rodka.
- To? To pana inyniera.

- Jakiego pana inyniera?


- Pana architekta.
Boce gwatownie zabio serce.
- Architekta? A czego on tu chce?
Jano pykn fajk.
- Budowa bd.
- Tutaj?
- Tak. W poniedziaek przyjd robotnicy, rozkopi Plac... wykopi piwnice...
fundamenty...
- Co?! - krzykn Boka. - Bd budowa tu dom?
- Tak, dom - odpowiedzia obojtnie Sowak - wielki, trzypitrowy dom... Kto ma
plac, buduje i dom.
I wszed do chaty.
Boce zakrcio si w gowie. Dopiero teraz napyny mu do oczu zy. Szybkim
krokiem, a potem biegiem pdzi w stron furtki. Ucieka z Placu, ucieka z tej obcej i
niewiernej ziemi, ktrej z takim powiceniem i mstwem bronili, i ktra oto teraz tak
haniebnie opuszcza ich, aby po wieczne czasy dwiga na sobie wielk, czynszow
kamienic.
Stan w furtce i jeszcze raz obejrza si za siebie, jak czyni ten, kto na zawsze
opuszcza Ojczyzn. Myl o rozstaniu z Placem cisna mu serce wielkim blem. Jedyn
pociech w tym cierpieniu byo tylko to, e skoro ju biednemu Nemeczkowi nie byo dane
doy przeprosin, z jakimi przysza do niego delegacja Zwizku Kitowcw, to moe i lepiej,
e nie doczeka te chwili, kiedy zabieraj im Ojczyzn, za ktr odda swe ycie.
A nazajutrz, kiedy caa klasa zastyga w niemej, penej skupienia ciszy i pan profesor
Rac powanym, godnym krokiem wszed powoli na katedr, aby w wielkiej ciszy,
uroczystym gosem, wspomnie Erno Nemeczka i przypomnie uczniom, e jutro o trzeciej
godzinie maj zebra si na ulicy Rakos w czarnych lub przynajmniej ciemnych ubraniach,
Janosz Boka z wielk powag wpatrywa si w blat awki i po raz pierwszy zacz w gbi
swojej modej duszy pojmowa, czym waciwie jest ycie, w ktrym smutki i radoci tak
dziwnie splataj si w jeden wsplny los.

Vous aimerez peut-être aussi