Académique Documents
Professionnel Documents
Culture Documents
OD TUMACZA
Podjem si nowego przekadu Chopcw z Placu Broni, gdy ku swemu
zdziwieniu stwierdziem, e w stosunku do wgierskiego oryginau, w polskim tumaczeniu
Janiny Mortkowiczowej z 1913 roku, istniej po pierwsze: powane opustki, po drugie:
istotne zmieniajce sens powieci przeinaczenia. Nie wzbudzio natomiast mojego sprzeciwu
jedno, cho zasadniczej wagi odstpstwo od oryginau. Janina Mortkowiczowa mianowicie
zmienia tytu powieci Ferenca Molnara. Wgierski tytu A Pal utcai fiuk znaczy bowiem
Chopcy z ulicy Pawa. I tak te zosta przetumaczony na caym wiecie. Pierwszy
przekad na jzyk niemiecki w 1910 roku nosi tytu Die Jungens der Paulstrasse, kolejne
przekady, francuski - Les gars de la rue Paul, woski - I ragazzi della via Pal, czeski Chlapci z Pavlovskiej ulice, turecki - Pal sokaginiu cocuklari i tak dalej w blisko
czterdziestu jzykach. A w polskim tytule nie ma ulicy Pawa. Chopcy s bowiem z Placu
Broni! wiadomie nie zmieniem tytuu, jakim opatrzya Janina Mortkowiczowa t powie,
gdy przez 75 lat i przez blisko 20 wyda, przez setki tysicy egzemplarzy zaczytywanej na
strzpy lektury szkolnej, tytu ten zdoby nie tylko prawo obywatelstwa, lecz rwnie trwae
miejsce w wiadomoci wielu pokole. Jest to zreszt pikny i przylegajcy do treci ksiki
tytu. O Plac bowiem toczy si wojna midzy chopcami i jest on waniejszy ni ulica Pawa
czy Marii, przy ktrych si znajduje. Jest te ten Plac czym wicej ni miejscem zabaw. Jest
dla Nemeczka, Boki i jego chopcw symbolem Ojczyzny. I to wanie Autorka pierwszego
polskiego przekadu doskonale, wyczua. Tym wiksze wic zaskoczenie w trakcie
porwnywania tekstu wgierskiego oryginau z polskim przekadem musiao wzbudzi
nazwanie chopcw z Ogrodu Botanicznego czerwonoskrymi. W wgierskim oryginale ani
ladu tego okrelenia. Feri Acz oraz jego chopcy, ktrzy we wszystkim naladowali swego
wodza, nosili bowiem czerwone koszule, takie, jak Giuseppe Garibaldi, co expressis verbis
akcentuje Molnar. To prawda, e chopcy z Ogrodu Botanicznego byli uzbrojeni w
tomahawki i dzidy, ale nie naladowali Indian, lecz Garibaldczykw. Molnar nie uy wobec
nich w swej powieci ani razu nazwy czerwonoskrzy, jak to ma miejsce w przekadzie
Janiny Mortkowiczowej, od pierwszego do ostatniego wydania, lecz konsekwentnie okrela
ich piros - ingesek czyli czerwonokoszulowymi. I tak to byo te tumaczone na inne
jzyki. W niemieckim przekadzie Eugene'a Heinricha Schmitta z 1910 roku (wyd. Walter Berlin) mamy wic Rothemden, a w angielskim Louisa Rittenberga z 1927 roku (wyd.
Macy Massius - Nowy Jork) - redshirts. Chopcy z Ogrodu Botanicznego i z Placu Broni
nie bawili si bowiem w, Indian i kowboi czy te w policjantw i zodziei, lecz w wojsko, w
Garibaldczykw oraz onierzy wodza wgierskiej Wiosny Ludw Ludwika Kossutha. To nie
przypadek, e maa flaga, o ktr toczyy si takie zacite boje, bya czerwono - zielona, e
takie byy barwy chopcw z Placu Broni. Bo byy to narodowe kolory wojsk Wolnych
Wgier w 1848 roku, kolory honvedw, czyli obrocw Ojczyzny. Nie przypadkiem te
grupa zbierajcych kit chopcw na swojej chorgiewce wypisaa zupenie inne sowa ni te,
ktre znalazy si w tumaczeniu J. Mortkowiczowej. W oryginale na proporczyku znajduje
si zwrot ze synnej Pieni Narodowej Sandora Petfie go, recytowanej przez poet w dniu
wybuchu rewolucji 15 marca 1848 roku. Mortkowiczowa tumaczy ten zwrot: Przysigamy
walczy zawsze o wolno i o honor. A cytowany przez Molnara zwrot z Pieni
Narodowej brzmi: Przysigamy! Nigdy ju niewolnikami nie by nam! (W przekadzie J.
Wooszynowskiego). We wszystkich przekadach tumacze bardzo pieczoowicie przytoczyli
sowa Petfiego. Zgodnie z duchem epoki, w ktrej dzieje si akcja powieci Molnara.
Wydarzenia tocz si przecie w Budapeszcie pod koniec XIX wieku, wprawdzie coraz
wiksza jest integracja Wgrw z Austri w ramach wsplnej monarchii, ale ywe s cigle
echa walki o wolno wanie przeciwko Habsburgom, zwaszcza w krgach modziey.
Mona ju deklamowa wiersze Petfiego, ale cigle zakazane jest zakadanie w szkoach i na
uczelniach jakichkolwiek organizacji i stowarzysze.
Przekad Janiny Mortkowiczowej by oczywicie w trakcie wielu dziesicioleci
szlifowany redakcyjnie i uzupeniany. Do 1949 roku, a wic do momentu, kiedy istniao
Wydawnictwo J. Mortkowicza, w przekadzie brakowao IX rozdziau - protokou zebrania
Zwizku Kilowcw, na ktrym przywrcono cze Nemeczkowi. Rozdzia ten zosta
dotumaczony dopiero pniej, w latach pidziesitych, i pojawi si w kolejnych wydaniach
nakadem Naszej Ksigarni.
Obecny przekad, ktrego podjem si z chci udostpnienia czytelnikowi polskiemu
powieci Molnara w takim ksztacie, w jakim wysza ona spod pira autora, jest wic
pierwszym penym tumaczeniem Chopcw z Placu Broni.
Tadeusz Olszaski
I
Za kwadrans pierwsza, w penej napicia chwili, kiedy dugie oczekiwanie
uwieczone zostao wreszcie sukcesem i w bezbarwnym dotd pomieniu palnika Bunsena
rozbysa nagle przepikna, szmaragdowa smuga - na podwrku ssiedniej kamienicy rozlegy
si dwiki katarynki. W tym samym momencie, za pitnacie pierwsza, runa w proch caa
powaga triumfu naukowego eksperymentu, ktry mia udowodni, i rzeczywicie udowodni,
i odczyn chemiczny jest w stanie zabarwi ogie. By ciepy, marcowy dzie i przez szeroko
otwarte okno, wraz z powiewem wiatru, napyny do klasy radosne tony. Jaki kataryniarz
zagra bowiem skoczn, wgiersk melodi w tak marszowym rytmie, e uczniowie z trudem
powstrzymali miech. Kilku chopcw nie opanowao zreszt wesooci. W palniku Bunsena
nadal figlarnie migota zielony wyk, ale teraz wpatrywao si w niego zaledwie kilku
chopcw z pierwszych awek. Pozostali skupili uwag na dachach ssiednich domw i na
byszczcej w oddali, owietlonej socem wiey kocielnej. Dua wskazwka kocielnego
zegara radonie zbliaa si do cyfry dwanacie. Pryso zatem skupienie i wraz z melodi
katarynki zaczy dociera do klasy rwnie inne dwiki. Trbiy i turkotay tramwaje
konne, a na jednym z podwrek jaka dziewczyna, zapewne suca, nucia zupenie inn
melodi ni ta, ktr wygrywa kataryniarz. Caa klasa zacza si wierci i krci. Cz
uczniw porzdkowaa w awkach ksiki, inni starannie wycierali stalwki. Boka zakrci
malutki, obcignity pokrowcem z czerwonej skrki kaamarz kieszonkowy, tak sprytnie
skonstruowany, e atrament wylewa si natychmiast po schowaniu kaamarza do kieszeni.
Czele zbiera porozrzucane kartki, ktre zastpoway mu ksiki, bo przecie elegantowi - za
jakiego si uwaa - nie wypadao nosi ze sob caej biblioteki. Zabiera wic do szkoy tylko
lune, powyrywane z ksiek kartki potrzebne na dan lekcj. Rozkada starannie te kartki po
rnych kieszeniach, aby adnej nie wypycha ponad miar. Czonakosz w ostatniej awce
ziewa potnie, niczym zaspany hipopotam, a Weiss wysypywa z kieszeni okruchy po
rogalu, ktry po kawaeczku ama i zajada od dziesitej a do dwunastej. Gereb zacz
szura nogami, jakby lada chwila mia wsta, Barabasz za, bez enady rozoy na kolanach
ceratow pacht i ukada w niej ksiki podug wielkoci, po czym z tak si cign je
paskiem, e a awka skrzypna, a on sam poczerwienia. Jednym sowem wszyscy
gorczkowo przygotowywali si do opuszczenia szkoy i tylko nauczyciel nie zdawa sobie
sprawy, e ju za pi minut koczy si lekcja. Unis gow, agodnym spojrzeniem
zlustrowa klas i zapyta:
- Co si stao?
Zapada martwa cisza. Barabasz zmuszony by poluzowa pasek, Gereb przesta
szura nogami, Weiss wepchn wywrcone na lew stron kieszenie, Czonakosz zakry
doni rozdziawione usta, Czele przesta ukada karteluszki, Boka za schowa do kieszeni
kaamarz, z ktrego natychmiast zacz si sczy i plami spodnie pikny, niebieski
atrament.
- Co si stao? - powtrzy nauczyciel, ale wszyscy ju tkwili nieruchomo na swoich
miejscach. Profesor spojrza w okno, przez ktre figlarnie wdzieray si do klasy dwiki
katarynki, i powiedzia surowym tonem:
- Czengey, zamknij okno!
May Czengey, ktry by pierwszym z najpierwszych prymusw i siedzia w pierwszej
awce, podnis si i z powan, jak zawsze, min ruszy w stron okna, eby je zamkn.
W tej samej chwili siedzcy na skraju Czonakosz wychyli si z awki i szepn do
maego jasnowosego chopca:
- Uwaga, Nemeczek!
Nemeczek spojrza ukradkiem do tyu, po czym natychmiast przenis wzrok na
podog. Po pododze toczya si wanie zwinita kulka papieru. Nemeczek podnis j,
rozprostowa. Po jednej stronie karteczki byo napisane: Podaj dalej do Boki.
Nemeczek wiedzia, e waciwa wiadomo znajduje si na drugiej stronie kartki, ale
jako czowiek honoru nie zamierza czyta cudzego listu. Dlatego ponownie zwin kartk w
kulk, poczeka na waciwy moment i wychyliwszy si z rzdu szepn:
- Uwaga, Boka!
Teraz Boka spojrza na podog, ktra jak zawsze penia rol szlaku
komunikacyjnego podczas lekcji. Papierowa kulka potoczya si dalej. Na drugiej stronie
kartki, na tej, ktrej Nemeczek jako czowiek honoru nie przeczyta, byo napisane: Dzi o
trzeciej zbirka na Placu. Wybieramy przewodniczcego. Ogosi.
Boka schowa karteczk do kieszeni i jeszcze raz cign paskiem spakowane ksiki.
Bya pierwsza. Elektryczny zegar zacz brzcze i teraz rwnie nauczyciel zda sobie
spraw, e oto lekcja dobiega koca. Zgasi palnik Bunsena, zada prac do domu i uda si
do pracowni przyrodniczej. Zza uchylonych drzwi gabinetu przyrodniczego wyzieray
wypchane zwierzta, z pek gapiy si swymi nieruchomymi, szklanymi oczyma rzdy
wypchanego ptactwa, a w kcie cicho i dostojnie sta poky, wiecznie tajemniczy i grony
kociotrup.
Klasa opustoszaa niemal natychmiast. Przestronna, zdobiona kolumnami klatka
schodowa zadudnia od dzikiego galopu, ktry sab tylko wwczas, gdy wrd modziey
pojawiaa si nagle wysoka, grujca nad tumem sylwetka ktrego z nauczycieli. Pdzcy
na zamanie karku chopcy hamowali wtedy w biegu, na sekund zapadaa cisza, ale gdy
profesor znika za zakrtem, szaleczy wycig rozpoczyna si od nowa.
Tum chopcw niczym rwcy potok wylewa si przez bram i tu dopiero rozdziela
si na dwa nurty. Jedni szli w prawo, drudzy w lewo. Uczniowie kaniali si wychodzcym
wraz z nimi nauczycielom, zmczeni i godni kroczyli powoli zalanymi socem ulicami. Byli
jeszcze troch oszoomieni, ale pod wpywem radonie oywionej ulicy stopniowo otrzsali
si z otpienia. Pawili si w socu jak wypuszczeni na wolno mali winiowie, zanurzali
si w gb ruchliwego i haaliwego miasta, ktre nie byo dla nich niczym innym, jak tylko
labiryntem ulic, sklepw, powozw i torowisk tramwajw konnych, wrd ktrych naleao
wybra cieki wiodce do domw.
W bramie ssiadujcego ze szko domu Czele targowa si zawzicie ze sprzedawc
wschodnich akoci, ktry ni std, ni zowd w bezczelny wprost sposb podnis nagle ceny.
Jak wiat wiatem wiadomo byo, ze kawaek chawy kosztowa do tej pory jednego grajcara.
By to may kawaek, akurat taki, jaki jednym uderzeniem tasaka mona byo odrba z
duego, porowatego bloku nadzianej orzechami biaej chawy. I taki wanie kawaek
kosztowa jednego grajcara; jeden grajcar stanowi w zasadzie podstawow cen wszystkiego,
co byo do kupienia na straganie pod bram. Za grajcara mona byo wic dosta trzy
zanurzone w syropie liwki nadziane na drewniany patyczek, trzy figi albo trzy orzechy.
Grajcara kosztowaa rwnie porcja paskiej skrki, laseczek lukrecji lub sezamek. Ba, za
grajcara kupowao si porcj zapakowanej w ma, papierow torebeczk przepysznej
mieszanki zwanej uczniowskim obrokiem. Byy tam orzeszki laskowe, rodzynki, koryntki,
migday, kawaeczki cukru, okruchy chleba witojaskiego, a take sporo mieci i muszek.
Na uczniowski obrok skada si wic peny zestaw wyrobw cukierniczych, a take
elementy wiata rolinnego i zwierzcego. I to wszystko za grajcara! Czele targowa si
zaciekle ze sprzedawc bakalii, co niechybnie oznaczao, e kupiec podnis dzi ceny. Kto
zna prawa rzdzce handlem, ten dobrze wie, e ceny rosn rwnie i wtedy, gdy transakcje
poczone s z ryzykiem. I tak na przykad najdrosza jest herbata, ktr sprowadza si z Azji
karawanami cigncymi przez tereny pene zbjcw. Za to wanie niebezpieczestwo musz
pniej paci mieszkacy zachodniej Europy. Sprzedawca bakalii, zgodnie z powysz
regu, wykaza duy zmys handlowy i podnis ceny, poniewa dowiedzia si, e chc go
przepdzi z bramy w pobliu szkoy. Wiedzia te doskonale, e jeli ju postanowiono go
przepdzi, to nie pomog najsodsze nawet umiechy kierowane do przechodzcych obok
panw profesorw. Tak czy owak przepdz go, bo widz w nim wroga.
Dzieci trac wszystkie pienidze na straganie tego Wocha - mwili nauczyciele.
Wiedzia biedak, e dni jego kramu w pobliu szkoy s policzone. A wic podnis ceny.
Jeli ju musi std odej, to przynajmniej niech sobie odbije straty. Co te szczerze
powiedzia:
- Do tej pory wszystko kosztowao grajcara. Ale od dzi bdzie dwa grajcary!
A e by Wochem, przeto wystka te sowa aman wgierszczyzn, dziko przy tym
wymachujc swym toporkiem. Wtedy Gereb podszepn Czelemu:
- Rbnij kapeluszem w ten kram!
Czele by zachwycony pomysem. W to mu graj! akocie pofrunyby na lewo i
prawo! Chopcy by si cieszyli!
A Gereb kusi jak zy duch:
- Walnij no kapeluszem! A to chytrus! eby tak z nas zdziera!
Czele zdj kapelusz z gowy.
- Takim adnym kapeluszem? - zawaha si.
Nie udao si. Gereb skierowa swoj propozycj pod zy adres. Czele by przecie
elegantem.
- Kapelusza ci al? Kapelusza? - naciera Gereb.
- A eby wiedzia - odpowiedzia Czele. - Ale nie myl, e tchrz. Wcale si nie
boj, kapelusza mi szkoda. I mog ci to udowodni. Jak chcesz, to rbn twoim!
Dla Gereba bya to propozycja nie do przyjcia. Poczu si uraony i warkn ze
zoci:
- Sam potrafi rzuci swoim kapeluszem. To to zdzierus. A ty, jak si boisz, to
uciekaj.
I zdecydowanym, wojowniczym gestem zdj kapelusz, eby uderzy nim w
zastawiony sodyczami, oparty na krzyakach st.
Ale w tej samej chwili kto zapa go z tyu za rk i powanym, niemal mskim
gosem zapyta:
- Co ty robisz?
Gereb obejrza si. Za nim sta Boka.
- Co robisz? - powtrzy Boka, spokojnie i agodnie patrzc na Gereba.
Gereb mrukn niczym lew, gdy poskromiciel spoglda mu w oczy. Opanowa si
jednak, wzruszy ramionami i woy kapelusz na gow. Boka odezwa si cicho:
- Daj mu spokj. Lubi odwanych, ale to, co chciae zrobi, nie miao przecie
Nie wtrca si w drobne ktnie, unika ich nawet wtedy, gdy proszono go o rozsdzenie
sporu. Dobrze wiedzia, e po rozstrzygniciu ktni jedna ze stron i tak bdzie czua al, i to
wanie do rozjemcy. Ale gdy spr zaostrza si, zamienia w awantur i grozi interwencj
nauczycieli, wwczas Boka wcza si natychmiast, aby pogodzi zwanione strony ku
oglnemu, zreszt, zadowoleniu. Jednym sowem Boka by mdrym chopcem i zapowiada
si na wartociowego i prawego czowieka, ktry jeli nawet daleko nie zajdzie, to przecie
nigdy nie zawiedzie zaufania.
Z ulicy Soroksari chopcy skrcili w spokojn uliczk Kztelek. Przyjemnie grzao
wiosenne soce i tylko ciche posapywanie maszyn fabryki tytoniu, cigncej si wzdu
chodnika, mcio panujc tu cisz. W dali ujrzeli sylwetki dwch chopcw. Stali na rodku
jezdni i wyranie na nich czekali. Jednym z nich by wysoki i silny Czonakosz, drugim may, jasnowosy Nemeczek.
Kiedy Czonakosz spostrzeg zbliajc si trjk chopcw, gwizdn z radoci na
palcach przenikliwie niczym lokomotywa. Byo to zreszt jego specjalnoci. Nikt w czwartej
klasie nie potrafi tak gwizda, ba, w caej szkole znalazoby si zaledwie kilku chopcw,
ktrzy cho troch umieli naladowa takie furmaskie gwizdanie. Jedynie przewodniczcy
kka samoksztaceniowego, Cynder, potrafi tak wspaniale gwizdn, ale kiedy wybrano go
na przewodniczcego, zaniecha tej sztuki. Od chwili wyboru Cynder nie wkada ju dwch
palcw do ust. Przewodniczcemu kka, ktry co rod po poudniu zajmowa na katedrze
miejsce obok profesora jzyka wgierskiego, nie wypadao przecie tak si zachowywa.
Czonakosz gwizdn wic, a kiedy koledzy podeszli bliej i zatrzymali si na rodku
ulicy, zwrci si do jasnowosego Nemeczka:
- Ju im mwie?
- Nie - odpar Nemeczek.
- A co si stao? - zapytaa chrem caa trjka.
Zamiast maego blondynka odpowiedzia Czonakosz:
- Wczoraj w ogrodeum znw zrobili einstand!
- Kto?
- A kt by, jak nie bracia Pastorowie!
Zapado guche milczenie.
eby to zrozumie, trzeba wiedzie, co znaczyo owo swko einstand w mowie
budapeszteskich dzieci. Ot, kiedy w czasie gry w szklane kulki, stalwki lub pestki jaki
silniejszy chopiec dostrzeg sabszego od siebie i chcia mu zabra zabawki, to po prostu
mwi: einstand! To obrzydliwe niemieckie sowo oznaczao, e silniejszy chopiec uznaje
oczy Boki iskrzyy si gniewem. Mao brakowao, aby go ucaowali za to, e wreszcie i jego
oburzyo to bezprawie.
Ruszyli do domw. Gdzie w oddali, w dzielnicy Jzsefvros, odezwa si wesoy
dwik dzwonu, wiecio soce i wszystko wok wydawao si pikne i radosne. Chopcy
czuli jednak, e stoj przed doniosymi wydarzeniami. Ogarno ich podniecenie i dza
czynu. Jeeli Boka powiedzia, e trzeba dziaa, to na pewno jest to zapowied czego
niezwykego.
Zaczli si rozchodzi. Czonakosz z Nemeczkiem zostali nieco z tyu. Boka obejrza
si. Obaj chopcy zatrzymali si przy jednym z piwnicznych okienek fabryki tytoniu. Byo
ono oblepione grub warstw tytoniowego pyu.
- Tabaka! - zawoa wesoo Czonakosz, jeszcze raz gwizdn i napcha sobie tego
pyu do nosa.
Nemeczek rozemia si i, mapujc koleg, rwnie wcign w nozdrza szczypt
tabaki. Uradowani odkryciem pomaszerowali ulic Kztelek gono kichajc. Czonakosz
kicha dononie niczym z armaty, a may, jasnowosy Nemeczek prycha jak rozdraniona
winka morska. Biegli ulic kichajc, miejc si i czuli si tacy szczliwi, e zapomnieli na
chwil o tej wielkiej niesprawiedliwoci, ktr nawet sam Boka, zawsze spokojny i powany
Boka, uzna za wrcz niesychan.
II
Plac, pusty plac... O, zdrowe i rumiane wiejskie dzieci z Wielkiej Niziny Wgierskiej!
yjecie oto na rozlegych przestrzeniach i wystarczy wam uczyni jeden tylko krok, aby
znale si w szczerym polu, pod bkitem cudownego nieboskonu. Wasze spojrzenia
przywyky do bezkresnych pl i szerokich horyzontw. Wy nie zostaycie wtoczone w mury
wysokich kamienic i nie domylacie si nawet, jak wielkim skarbem jest dla
budapeszteskich chopcw zwyky, pusty plac. Taki plac to dla miejskich dzieci rozlega
rwnina, to wspaniaa przestrze! Sowem - ich Wielka Nizina. Taki plac to wolno, to pena
swoboda. I pomyle, e w plac jest tylko zwykym skrawkiem ziemi ogrodzonym z jednej
strony rozwalajcym si potem, a z pozostaych stron zamknitym przez szare mury
kamienic, wznoszcych si wysoko pod niebo.
Dzi stoi na tym placu przy ulicy Pawa smtna, zatoczona, czteropitrowa kamienica.
Jej lokatorzy nie maj pojcia o tym, e na tym wanie skrawku ziemi znajdowa si ongi
w synny Plac Broni, ktry dla garstki uczniw sta si symbolem ich modoci.
Wwczas plac ten by pusty, jak to zreszt z przeznaczonymi pod budow placami
bywa. Od ulicy Pawa by odgrodzony potem. Z lewej i prawej strony zamykay go dwie
due kamienice, a od tyu... ot to, na tyach znajdowao si miejsce, ktre czynio w plac
terenem niezwykle atrakcyjnym. Albowiem zaczyna si tam drugi, olbrzymi plac,
wydzierawiony przez zarzd tartaku na skad drewna. Stay wic tu uoone w sagi due
polana. Wrd potnych szecianw powstaa siatka regularnych uliczek. Istny labirynt!
Pidziesit, a moe i szedziesit cieek krzyowao si wrd ciemnych sgw drewna i
naprawd nieatwo byo rozezna si w tej pltaninie. Kto jednak z trudem przez ten labirynt
przebrn, ten wychodzi na placyk z maym budynkiem. To by wanie tartak parowy. By to
dziwny, do tajemniczy i ponurawy obiekt. Latem porasta dzik winorol i z zielonego
listowia wystawa tylko smuky, czarny komin, miarowo pykajcy kbami czystej, biaej
pary. Z daleka, spord sgw drewna, skd jeszcze nie byo wida tartaku, mona byo
przypuszcza, e to sapie lokomotywa, ktra nie moe ruszy z miejsca.
Wok domku zawsze stay due, cikie wozy do przewoenia drewna. Podjeday
kolejno pod okap i wtedy rozlega si trzask spadajcego drewna. Pod okapem znajdowa si
may otwr, z ktrego wystawao spadziste koryto. Kiedy fura podjedaa pod ten otwr,
korytem zaczynaa pyn struga porbanych polan. Wonica krzykiem dawa sygna, e wz
peny. Pykanie z komina ustawao z naga, w domku robio si cicho, wonica zacina konie i
naadowany wz rusza z miejsca. Pod okap podjeda nastpny, pusty, czekajcy na drewno
wz, czarny komin znw zaczyna pyka i znw sypay si polana. I tak to trwao od lat.
Drewno byo cigle uzupeniane, wielkie wozy przywoziy na plac coraz to nowe polana,
ktre znowu cia maszyna. Tak wic na placu nigdy nie brakowao sgw i nigdy te na
duej nie milk wist parowej piy. Przed tartakiem roso kilka karowatych drzewek
morwowych, a pod jednym z nich staa sklecona z desek budka. Tu wanie mieszka Sowak,
ktry pilnowa w nocy placu, eby nikt nie krad lub nie podpali drewna.
Czy mona byo znale pikniejsze miejsce do zabaw? Dla nas, chopcw z miasta,
byo to co wspaniaego! Nie potrafilimy wyobrazi sobie bardziej indiaskiego,
pikniejszego i rozleglejszego placu, ktry by tak doskonale zastpowa amerykask preri.
A pooony na tyach skad drzewa stawa si wszystkim tym, czego akurat potrzebowalimy.
Bywa wic miasteczkiem na Dzikim Zachodzie, puszcz, grami skalistymi penymi
kanionw, sowem tym, czym go w danej chwili mianowano. I nie mylcie, e by to
wystawiony na ataki, bezbronny plac! Przeciwnie, by to Plac Broni! Szczyty sgw chopcy
zamienili bowiem w fortece i twierdze. O tym, ktre punkty trzeba umocni, decydowa
Boka. Fortece natomiast budowali Czonakosz i Nemeczek. Znajdoway si one w czterech
czy piciu punktach. Kada z nich miaa kapitana, porucznika i podporucznika. Oni stanowili
armi. Niestety, ku oglnemu zmartwieniu by tylko jeden szeregowiec. Wszyscy zatem
kapitanowie i oficerowie mogli rozkazywa, musztrowa i kara aresztem za niesubordynacj
tylko jednego, jedynego szeregowca.
Nie trzeba dodawa, e tym jednym jedynym szeregowcem by may, jasnowosy
Nemeczek. Kapitanowie, porucznicy i podporucznicy salutowali sobie z wielk swobod, od
niechcenia podnoszc rk do czapki, choby si i sto razy spotykali na Placu w cigu
jednego popoudnia. Pozdrawiali si ot, tak sobie, mwic zwyczajnie:
- Cze!
Inaczej Nemeczek. Biedak co chwila musia stawa na baczno i sztywno salutowa.
A kto tylko przechodzi koo niego, natychmiast go strofowa:
- Jak stoisz?
- Pity razem!
- Wypnij pier, wcignij brzuch!
- Baczno!
I Nemeczek podporzdkowywa si wszystkim z radoci. Bywaj bowiem chopcy,
ktrym okazywanie posuszestwa sprawia przyjemno. Jednak wikszo chopcw lubi
rozkazywa. Jak zreszt wikszo ludzi. I dlatego wanie na Placu wszyscy chccy
Czerwono - zielone barwy chopcw z Placu Broni nawizyway do narodowych, czerwono - biao zielonych kolorw, jakie przyjy powstacze wojska wgierskie Ludwika Kossutha w czasie Wiosny Ludw
(1848 - 1849). Kolory te przetrway upadek powstania i pozostay na trwae barwami narodowymi (wszystkie
przypisy tumacza).
wygld. Koszula ta bya bardzo podobna do tych, jakie nosili onierze Garibaldiego.
Chopcy z Ogrodu Botanicznego rwnie nosili czerwone koszule, poniewa we wszystkim
starali si naladowa Feriego Acza.
U furtki otaczajcego Plac potu rozlego si czterokrotne, miarowe pukanie.
Nemeczek odetchn z ulg. By to bowiem umwiony znak chopcw z Placu Broni. Szybko
pobieg do furtki i otworzy j. Do rodka weszli Boka, Czele i Gereb. Nemeczek chcia
natychmiast opowiedzie o straszliwym wydarzeniu, nie zapomnia jednak o tym, e jest
tylko szeregowcem i e musi naprzd odda honory kapitanowi i porucznikom. Wypry si
wic na baczno i zasalutowa.
- Cze - powiedzieli przybysze. - Co nowego?
Nemeczek szybko apa ustami powietrze, bo chcia wszystko opowiedzie jednym
tchem.
- Straszne rzeczy! - krzykn.
- Co si stao?
- Co okropnego! A trudno uwierzy!
- Ale co takiego?
- Feri Acz by tutaj!
Ta wiadomo wywara na caej trjce ogromne wraenie. Spowanieli natychmiast.
- Niemoliwe! - powiedzia Gereb.
- Przysigam na Boga... - Nemeczek pooy rk na sercu.
- Nie przysigaj - przerwa mu Boka i z ca powag wyda komend:
- Baczno!
Nemeczek stukn obcasami. Boka podszed do niego bliej.
- Opowiedz dokadnie, co widziae.
- Kiedy wszedem midzy sagi - zacz Nemeczek - usyszaem gone szczekanie psa.
Poszedem za Hektorem i nagle usyszaem jaki szelest w rodkowej cytadeli. Wdrapaem si
na gr i wtedy zobaczyem, e jest tam Feri Acz w czerwonej koszuli.
- Sta na szczycie? W cytadeli?
- Na samym szczycie! - powiedzia Nemeczek i eby potwierdzi sw
prawdomwno, podnosi ju rk do serca na znak przysigi, ale surowe spojrzenie Boki
Giuseppe Garibaldi (1807 - 1882) - bojownik o wyzwolenie i zjednoczenie Woch. Genera wojsk
powstaczych i partyzantw, ktrzy wielokrotnie, w tym rwnie w czasie Wiosny Ludw, walczyli z
Austriakami i przyczynili si do powstania pastwa woskiego. onierze Garibaldiego nosili rewolucyjne,
czerwone koszule.
- A ty nie powiniene tak papla i skary. Panie poruczniku, prosz wpisa Kolnaya
za donosicielstwo.
Pan porucznik sign wic znw po zowieszczy notes i wpisa Kolnaya. Stojcy z
tyu Nemeczek z radoci, e to nie jego nazwisko wpisuj do notesu, zacz taczy
czardasza. Trzeba bowiem wiedzie, e w notesie figurowao wycznie nazwisko Nemeczka,
bo wszyscy, zawsze i za wszystko, kazali wpisywa Nemeczka. I zbierajcy si co sobota
trybuna osdza jedynie Nemeczka. Co tu duo mwi, tak to ju byo. Bo Nemeczek by
jedynym szeregowcem.
Zakoczono sprawy porzdkowe i rozpocza si wielka narada. Po chwili wszyscy
znali ju sensacyjn wiadomo, e oto wdz czerwonych koszul, Feri Acz, odway si
wtargn w samo serce Placu Broni, e wdrapa si na rodkow cytadel i zabra chorgiew.
Oburzenie chopcw nie miao granic. Wszyscy otoczyli Nemeczka, ktry do swojej relacji
dorzuca coraz to nowe szczegy.
- A czy mwi co do ciebie?
- No pewnie! - chwali si Nemeczek.
- Co mwi?
- Krzykn do mnie.
- Co krzykn?
- Zawoa: Nie boisz si, Nemeczku? - tu jasnowosy chopiec przekn lin, bo
wiedzia przecie, e to nieprawda. e byo cakiem inaczej. Bo z opowiadania wynikao, e
Nemeczek jest niesychanie odwany. Tak odwany, e Feri Acz a si zdziwi i zapyta go:
Nie boisz si, Nemeczku?
- A co ty mu odpowiedzia?
- Nic. Stanem pod fortec. A on zszed na drug stron i znikn. Uciek.
- To nieprawda! - krzykn Gereb. - Feri Acz jeszcze przed nikim nie ucieka!
Boka spojrza na Gereba.
- Eje! Co ty go tak bronisz! - powiedzia.
- Wcale nie broni, mwi tylko - powiedzia ju nieco ciszej Gereb - e jest mao
prawdopodobne, eby Feri Acz przestraszy si Nemeczka.
Wszyscy rozemieli si. Rzeczywicie, to byo mao prawdopodobne. Nemeczek,
zbity z tropu, sta w rodku grupy chopcw i wzrusza ramionami. Po chwili na rodek
wystpi Boka.
- Suchajcie, musimy co zrobi - powiedzia. - Na dzi zreszt wyznaczylimy
wybory. Wybierzemy przewodniczcego. I to takiego, ktry bdzie mia nieograniczon
III
Nazajutrz pnym popoudniem, po lekcji stenografii, plan wojennych dziaa by
gotowy. Stenografia koczya si o godzinie pitej, kiedy na ulicy zapalano ju lampy. Po
wyjciu ze szkoy Boka zebra chopcw.
- Suchajcie - powiedzia Boka - musimy uprzedzi ich natarcie i udowodni im, e
jestemy tak samo odwani jak oni. Wezm ze sob dwch najodwaniejszych i razem
pjdziemy do Ogrodu Botanicznego. Przedostaniemy si na ich wysp i przybijemy na
drzewie t kartk.
Wycign z kieszeni kartk czerwonego papieru, na ktrej drukowanymi literami
byo wypisane:
- Ja te id!
- Ale przyrzeknij, e nie bdziesz gwizda!
- Przyrzekam. Tylko jeszcze jeden raz... pozwl mi po raz ostatni gwizdn!
- No to gwizdnij!
I Czonakosz gwizdn. Z radoci zrobi to tak gono, e a ludzie na ulicy
poodwracali gowy.
- Ale gwizdnem... - powiedzia z zadowoleniem. - Na dzi wystarczy.
Boka zwrci si do Czelego:
- A ty nie idziesz?
- Niestety, nie dam rady - powiedzia ze smutkiem Czele. - Nie mog i z wami, bo
musz by w domu p do szstej. Matka wie, kiedy koczy si stenografia. Jeli si spni,
to wicej nigdzie mnie nie puci.
Ju sama myl o tym przerazia go. Skoczyoby si przychodzenie na Plac,
porucznikowska ranga, wszystko...
- No to zosta - powiedzia Boka. - Wezm ze sob Czonakosza i Nemeczka. Jutro
rano w szkole dowiecie si o wszystkim.
Podali sobie rce. Nagle Boce co si przypomniao.
- Suchajcie, czy Gereb by dzisiaj na stenografii?
- Nie byo go.
- Moe jest chory?
- Chyba nie. W poudnie razem wracalimy ze szkoy. Nic mu nie byo.
Boce nie podobao si zachowanie Gereba. Byo dziwnie podejrzane. Wczoraj tak
twardo spojrza Boce w oczy, kiedy si rozstawali. Chyba zda sobie spraw z faktu, e pki
bdzie Boka, on nie wysunie si na pierwsze miejsce w zwizku. Gereb zazdroci Boce. Mia
gwatowne usposobienie, by odwany, a nawet zuchway, wic rozsdne i spokojne
postpowanie Boki nie mogo mu si podoba. Uwaa si za lepszego i znacznie bardziej
odpowiedniego na wodza.
- Bg jeden wie, jak jest z tym Gerebem - powiedzia do siebie cicho Boka ruszajc w
drog z chopcami. Czonakosz kroczy obok niego z powan min, Nemeczek natomiast
tryska radoci, e oto wreszcie moe wzi udzia w niezwykej wyprawie. By tak wesoy,
e Boka musia mu zwrci uwag:
- Nemeczek, nie wariuj! A moe ci si wydaje, e idziemy na zabaw, co? Ta
wyprawa jest znacznie niebezpieczniejsza, ni mylisz. Przypomnij sobie tylko braci
Pastorw!
I e ten tajemniczy kto, o ktrym na razie nie byo wiadomo, czy jest czowiekiem, czy te
jakim zwierzciem, idzie prosto w ich kierunku. Chopcy byli tak przestraszeni, e przylgnli
pasko do ziemi. Tylko Nemeczek siedzia skulony i powtarza cichym, paczliwym gosem:
- Ja chc do domu.
Teraz Czonakosz zacz dowcipkowa.
- Wa do jakiej nory, staruszku!
Poniewa jednak Nemeczek w dalszym cigu nie mg opanowa strachu,
rozgniewany Boka wychyli si z trawy i z trudem tumic zo rozkaza:
- Szeregowy, natychmiast skry si w trawie! Padnij!
Rozkazowi naturalnie naleao si podporzdkowa i Nemeczek pad plackiem.
Tajemniczy kto szeleci jeszcze w krzakach, ale jakby zmienia kierunek i nie szed
ju prosto w ich stron. Boka ponownie wychyli gow z chwastw i rozejrza si. Dostrzeg
schodzc po zboczu wzgrza posta, ktra lask odgarniaa krzewy.
- Poszed - powiedzia do lecych w trawie chopcw. - To by stranik.
- Stranik czerwonych?
- Nie. Str Ogrodu Botanicznego.
Odetchnli z ulg. Dorosych nie bali si. Najlepszym przykadem stary onierz z
brodawkami na nosie, ktry zupenie nie mg sobie poradzi z chopcami w Ogrodzie
Muzealnym. Znowu zaczli si czoga. Ale wtedy str widocznie co usysza, bo zatrzyma
si i zacz nadsuchiwa.
- Zauway nas - wyjka Nemeczek.
Teraz obaj spojrzeli na Bok, oczekujc od niego dalszych polece.
- Szybko do ruin! - wyda rozkaz Boka.
Wszyscy trzej na eb na szyj stoczyli si w d ze wzgrza, na ktre przed chwil
jeszcze tak ostronie si wdrapywali. W ruinach zamkowych znajdoway si mae gotyckie
okienka. Z przeraeniem stwierdzili, e pierwsze okno jest zakratowane. Podkradli si do
nastpnego, ale i to byo zabezpieczone krat. Wreszcie w jednym miejscu znaleli wrd
kamieni szczelin, przez ktr mogli wlizn si do rodka. Schowali si w ciemnej komorze
i wstrzymali oddech. Sylwetka stra przesuna si przed oknami. Z kryjwki mogli
stwierdzi, e str oddala si do tej czci ogrodu, ktra pooona bya przy ulicy lli, tam
znajdowaa si jego budka.
- Chwaa Bogu - odezwa si Czonakosz - ju po wszystkim!
Teraz mogli spokojnie rozejrze si po kryjwce. Powietrze byo tu wilgotne i stche,
jakby znajdowali si w prawdziwych zamkowych kazamatach. Nagle Boka potkn si o co.
Schyli si i podnis z ziemi jaki przedmiot. Obaj chopcy doskoczyli do niego i w nikej
powiacie zobaczyli, e to co byo tomahawkiem. Rodzajem toporka, jakim zgodnie z
opisami w powieciach o Dzikim Zachodzie zwykli byli wojowa Indianie. Tomahawk by
wystrugany z drzewa i oklejony srebrnym papierem.
Gronie poyskiwa w ciemnociach.
- To ich bro! - z nabonym podziwem powiedzia Nemeczek.
- Tak jest - zgodzi si Boka. - I jeli znalelimy jeden, to i pozostae musz tu by.
Zaczli szuka i w jednym z zakamarkw znaleli jeszcze siedem tomahawkw.
atwo mona wic byo ustali, e czerwonych jest w sumie omiu.
Doszli do wniosku, e wanie tu znajdowa si ich tajny arsena. Czonakosz z miejsca
zaproponowa, aeby zabra te osiem tomahawkw jako up wojenny.
- Nie - sprzeciwi si Boka - nie zrobimy tego. Byaby to po prostu kradzie.
Czonakosz zawstydzi si.
- Co tak przycich, staruszku! - odzyska nagle odwag Nemeczek, ale Boka da mu
agodn sjk w bok, wic zaraz umilk.
- Nie marnujmy czasu. Wyjdmy std i szybko na wzgrze! Nie chciabym dotrze na
wysp wtedy, kiedy ju na niej nikogo nie bdzie.
Ta zuchwaa myl pobudzia ich na nowo do czynu. Rozrzucili tomahawki po caej
komorze, aby zostawi tu lad swojej bytnoci, po czym przecisnli si przez wyom i
odwanie, szybko wdrapali si na szczyt wzgrza. Stanli obok siebie i rozejrzeli si,
wszystko byo wida jak na doni. Boka wydoby z kieszeni niewielkie zawinitko. Odwin
gazet i wyj ma lornetk wykadan mas perow.
- To teatralna lornetka siostry Czelego - powiedzia i przyoy lornetk do oczu. Ale i
goym okiem te byo wida wysp. Wok lni piercie stawu, w ktrym hodowano roliny
wodne. Brzegi byy zaronite szuwarami i trzcin. Wrd rozoystych drzew i wysokich
krzeww wieci na wyspie may punkcik. Na ten widok wszyscy trzej spowanieli.
- S tam - powiedzia zdawionym gosem Czonakosz.
- Maj latarni - zauway z uznaniem Nemeczek.
wieccy punkt porusza si to tu, to tam po caej wyspie, znika za jakim krzakiem i
znw pojawia si nad brzegiem. Kto chodzi z latarni po caej wyspie.
- Zdaje mi si - powiedzia Boka, nawet na chwil nie odrywajc lornetki od oczu zdaje mi si, e szykuj si do czego. Albo to jakie nocne wiczenia, albo...
Nagle zamilk.
- No mw... co takiego? - pytali zaniepokojeni chopcy.
- wity Boe - powiedzia Boka coraz mocniej przyciskajc lornetk do oczu - ten z
latarni... to... to...
- No? Kto taki?
- Bardzo podobny... nie, to niemoliwe...
Wszed wyej, eby lepiej widzie, ale wiato latarni znikno za krzakiem. Boka
opuci lornetk.
- Znikn - powiedzia cicho.
- Ale kto to by?
- Nie mog powiedzie. Nie widziaem go zbyt dobrze, a akurat wtedy, kiedy chciaem
mu si dokadnie przyjrze, znikn mi z pola widzenia. Pki si nie upewni, nie mog na
nikogo rzuca podejrze...
- Czy to by kto z naszych?
- Tak mi si zdaje - odpowiedzia smutno dowdca.
- Ale to zdrada! - krzykn Czonakosz zapominajc o tym, e naley zachowa cisz.
- Cicho bd! Jeli tam dotrzemy, dowiemy si wszystkiego. Do tego momentu musisz
by cierpliwy.
Teraz gnaa ich naprzd rwnie ciekawo. Boka nie chcia powiedzie, kogo
przypominaa mu posta z latarni. Prbowali zgadywa, ale przewodniczcy uciszy ich i
zabroni na kogokolwiek rzuca podejrzenia. Z podnieceniem zbiegli ze wzgrza i na dole
znw. zaczli si czoga w trawie. Byli tak przejci, e nie zwracali uwagi na kaleczce im
rce kolce, pokrzywy czy ostre kamienie. W cakowitym milczeniu szybko zbliali si do
brzegw tajemniczego stawu.
Wreszcie byli na miejscu. Tu ju mogli si wyprostowa: sitowie, trzciny i nadbrzene
krzaki byy tak wysokie, e cakiem ich zakryway. Boka nie tracc zimnej krwi wydawa
komendy.
- Gdzie tu, w pobliu, powinna znajdowa si dka. Ja z Nemeczkiem pjd szuka
odzi w prawo, a ty, Czonakosz na lewo. Kto pierwszy znajdzie dk, ten niech zaczeka przy
niej.
Natychmiast ruszyli na poszukiwanie. Ledwo zrobili kilka krokw, Boka dojrza dk
wrd sitowia.
- Zaczekajmy - powiedzia.
Czekali, a Czonakosz okry cay staw i nadejdzie z drugiej strony. Usiedli na brzegu
i przez chwil patrzyli na gwiadziste niebo. Potem zaczli nadstawia uszu z nadziej, e
usysz prowadzone na wyspie rozmowy. Nemeczek chcia si popisa przed Bok.
prawdziwe armie ruszaj do boju. Rosjanie chcieli panowa na morzach i dlatego walczyli z
Japoni. Czerwonym koszulom potrzebny by plac do gry w pik i nie mogli go zdoby
inaczej jak tylko drog wojny.
- A wic ustalilimy - odezwa si znw wdz czerwonych koszul - e zostawisz
otwart furtk od strony ulicy Pawa.
- Tak! - potwierdzi Gereb.
Biednemu Nemeczkowi serce cisno si z alu. Sta w mokrym ubraniu i szeroko
otwartymi oczami patrzy na skupionych wok latarni chopcw w czerwonych koszulach
oraz na siedzcego wrd nich zdrajc. W sercu czu tak ogromn gorycz, e gdy z ust Gereba
pado sowo tak, co oznaczao, e zgadza si zdradzi Plac Broni, Nemeczek si rozpaka.
Obj Bok za szyj, popakiwa cichutko i powtarza w kko:
- Panie kapitanie... panie kapitanie... panie kapitanie...
Boka agodnie odsun go od siebie.
- Pacz nic tu nie pomoe!
Ale i jego te dawio w gardle. Bardzo smutne i haniebne byo to, co zrobi Gereb.
Czerwoni podnieli si nagle na dany przez Feriego Acza znak.
- Idziemy do domu - powiedzia wdz czerwonych. - Czy wszyscy maj swoj bro?
- Tak jest - odpowiedzieli chrem i podnieli z ziemi dugie wcznie z zatknitymi na
kocu malekimi czerwonymi proporczykami.
- Naprzd marsz - rozkaza Feri Acz - ustawcie bro w krzakach w kozy!
Caa grupa, z Ferim Aczem na czele, ruszya w gb wyspy. Gereb te poszed z nimi.
Maa polana opustoszaa, tylko na stojcym na rodku gazie wiecia latarnia. Sycha byo
oddalajce si kroki chopcw, ktrzy starannie chcieli ukry swoje wcznie w krzakach.
Boka poruszy si.
- Teraz! - szepn do Nemeczka i sign do kieszeni. Wyj czerwon kartk papieru,
w ktr bya ju wbita pinezka. Rozchyli gazie i rozkaza Nemeczkowi:
- Czekaj tu na mnie. Nie ruszaj si!
I wybieg na polank, na ktrej jeszcze przed chwil siedzieli czerwoni. Nemeczek z
zapartym tchem patrzy na swego dowdc. Boka podbieg najpierw do stojcego na skraju
polany duego drzewa o rozoystej koronie, ktra niczym parasol przykrywaa niemal ca
wysepk. W jednej sekundzie przytwierdzi kartk do drzewa, po czym podkrad si do
latarni. Otworzy jedn z szybek i zdmuchn palc si w rodku wieczk. W tej samej
chwili zapanowaa ciemno i Nemeczek przesta widzie Bok. Zanim jego oczy przywyky
do ciemnoci, Boka stan obok i mocno chwyci go za rami.
- Pd za mn, galopem!
I pognali w stron brzegu, do odzi. Czonakosz, gdy tylko ich zobaczy, wskoczy do
odzi, opar wioso o brzeg, gotw w kadej chwili odpyn. Obaj chopcy w biegu wskoczyli
do odzi.
- Odjazd! - wydysza Boka.
Czonakosz mocno napiera na wioso, ale d ani drgna. Z du si dobili
poprzednio do brzegu i dno odzi wryo si w piasek niemal do poowy. Ktry z nich musia
wysi na brzeg, aby unie dzib i zepchn d na wod.
Tymczasem od strony polanki zaczy dobiega gosy. Czerwoni wrcili na polan i
zastali zgaszon latarni. Pocztkowo myleli, e to wiatr j zgasi, ale gdy Feri Acz
spostrzeg otwart szybk, rykn penym gosem:
- Tu kto by!
Czerwoni zapalili latarni i wtedy wszystkim natychmiast rzucia si w oczy przybita
do drzewa kartka:
TU BYLI CHOPCY Z PLACU BRONI.
Feri Acz znw rykn:
- Jeli tu byli, to jeszcze tu s! Za mn!
Gono gwizdn. Przybiegli wartownicy i zameldowali, e przez most nikt nie mg
dosta si na wysp.
- Przypynli dk! - powiedzia modszy Pastor.
Zajci spychaniem odzi na wod trzej chopcy z przeraeniem usyszeli okrzyk:
- Za nimi!
Ale akurat w tym momencie udao si Czonakoszowi zepchn d na wod i
samemu wskoczy. Natychmiast chwycili za wiosa i z caych si zaczli zagarnia wod.
Feri Acz dar si tymczasem na cae gardo:
- Wendauer, na drzewo, rozejrzyj si, gdzie oni s! Pastorowie na most, biegiem
okry brzeg, jeden w lewo, drugi w prawo!
Wydawao si ju, e chopcy z Placu Broni dostali si w potrzask. Nim bowiem
wykonaj jeszcze tych kilka pocigni wiosem i dobij do brzegu, szybko biegncy
Pastorowie okr staw i odetn im drog ucieczki. Jeli za dobij do brzegu przed
Pastorami, wartownik dostrzee ich z drzewa goym okiem i wskae kierunek ucieczki. Z
odzi byo wida, jak Feri Acz z latarni w rku biegnie brzegiem wyspy. Po chwili rozleg si
tupot ng po deskach mostu, to wanie Pastorowie rzucili si w pocig...
Nim jednak wartownik wdrapa si na drzewo, chopcy znaleli si na ldzie.
Pod koniec XIX w. na Wgrzech uywano zapaek wynalezionych przez Janosa Irinyiego, ktre
zapalay si po kapniciu na fosforow gwk kropli specjalnego pynu. Dopiero pniej Szwedzi ulepszyli
zapaki do stosowanej obecnie formy.
ziemi.
I gorliwie zacz wypluwa piasek. Teraz, niczym wodny potwr, wynurzy si z
basenu Nemeczek, woda laa si z niego strugami, a on skary si paczliwym gosem:
- Czy ja ju cae ycie bd musia siedzie w wodzie? Czy ja jestem ab, czy co?
Otrzsn si niczym mokry pinczerek.
- Przesta si maza - uspokaja go Boka. - Chodmy std szybko, eby ten wieczr
si wreszcie skoczy...
Nemeczek westchn:
- Och, jakbym chcia by ju w domu!
Uzmysowi sobie jednak natychmiast, jak przywitaj go rodzice, kiedy zobacz
mokre ubranie, poprawi si wic szybko:
- Waciwie to wcale mi si nie chce i do domu!
Biegiem wrcili pod akacj, w to samo miejsce; gdzie przechodzili przez pot.
Czonakosz wdrapa si na drzewo, lecz nim postawi nog na szczycie ogrodzenia, obejrza
si za siebie i wykrzykn przestraszony:
- Id w nasz stron!
- Szybko na drzewo! - rozkaza Boka.
Czonakosz pomg wdrapa si na drzewo obu swoim towarzyszom. Wspili si tak
wysoko, jak tylko pozwalay na to konary drzewa. Rozzocio ich, e wanie teraz, kiedy ju
niemal byli za ogrodzeniem, mogli zosta zapani.
Chopcy w czerwonych koszulach haaliwie zbliali si do drzewa. Trjka
uciekinierw w milczeniu przycupna wrd zielonych gazi... niczym jakie wielkie
ptaszyska.
I znw odezwa si Sebenicz, ten sam, ktry w oranerii odwrci od nich uwag
oddziau:
- Widziaem, jak przeskoczyli przez pot.
Widocznie ten Sebenicz by najgupszy. A poniewa z reguy najgupszy czyni
najwicej haasu, przeto bez przerwy wanie on co wykrzykiwa. Czerwoni, ktrzy byli
dobrze wygimnastykowani, w cigu jednej chwili przeskoczyli przez pot. Feri Acz
przechodzi przez ogrodzenie ostatni, a nim to uczyni, zgasi latarni. Wdrapywa si na
parkan przy tym samym drzewie, na ktrego szczycie siedziay trzy ptaszyska.
I wtedy z Nemeczka, z ktrego kapaa woda niczym z dziurawego okapu, kilka kropel
spado Aczowi na kark.
- Zaczyna pada - krzykn Acz, wytar szyj i zeskoczy na ulic.
IV
Zegar znw wybi godzin pierwsz i chopcy w klasie zaczli pakowa ksiki. Pan
profesor Rac zatrzasn dziennik i stan na katedrze. Zawsze usuny prymus Czengey
podbieg do nauczyciela i pomg mu woy palto. Siedzcy w rnych awkach chopcy z
Placu Broni spogldali na Bok w oczekiwaniu polece. Wiedzieli, e dzi po poudniu, ju o
drugiej, odbdzie si zbirka na Placu, poniewa trzyosobowy patrol zwiadowczy mia zoy
sprawozdanie z wyprawy do Ogrodu Botanicznego. O tym, e wyprawa si udaa i
przewodniczcy chopcw z Placu Broni dzielnie zrewizytowa czerwone koszule - wszyscy
ju wiedzieli. Ale chopcy ciekawi byli szczegw wyprawy, przygd, jakie si przydarzyy
wysannikom, oraz niebezpieczestw, ktre musieli pokona. Z Boki nawet obcgami nie
wyrwaliby sowa na ten temat. Czonakosz plt jak zwykle, co mu lina na jzyk przyniosa, i
okropnie przy tym blagowa. Opowiada o jakich dzikich zwierztach, z ktrymi spotkali si
w ruinach zamku w Ogrodzie Botanicznym, mwi, e Nemeczek omal nie uton w stawie...
e czerwoni siedzieli na wyspie wok olbrzymiego, poncego stosu... Wszystko mu si przy
tym pltao i zawsze zapomina o tym, co najwaniejsze. Poza tym co chwila ogusza
suchaczy przeraliwymi gwizdami, ktrymi koczy kade zdanie, co dodatkowo utrudniao
suchanie.
Nemeczek natomiast czu si bardzo wany i swoj tajemniczoci jeszcze podsyca
ciekawo. Gdy pytano go o wydarzenia, odpowiada z powag:
- Nie wolno mi nic powiedzie.
Albo te:
- Zapytajcie naszego przewodniczcego.
Wszyscy okropnie zazdrocili Nemeczkowi, ktry, mimo e by tylko szeregowcem,
wzi udzia w tak wspaniaej wyprawie. Panowie podporucznicy i porucznicy czuli, e po
tych wydarzeniach szeregowy Nemeczek sta si znacznie waniejszy od nich, ba, niektrzy
nawet zaczli gosi, e malca niezwocznie awansuj na oficera i na Placu, poza czarnym
psem Sowaka - Hektorem, nie bdzie ju adnego szeregowca...
Nim jeszcze pan profesor Rac opuci klas, Boka podnis do gry dwa palce. Miao
to znaczy, e o drugiej godzinie spotykaj si na Placu. Inni chopcy, ktrzy nie naleeli do
grupy z Placu Broni, odczuwali straszliw zazdro, kiedy na ten znak Boki wtajemniczeni
potwierdzili salutowaniem, i wiedz, o co mu chodzi. O drugiej na Placu!
Ju chcieli wychodzi z klasy, kiedy nastpio co nieoczekiwanego.
spokojnie i do domu...
Po kilku minutach oczekiwania otworzyy si drzwi pokoju nauczycielskiego i zza
mlecznej szyby wyonia si wysoka, szczupa sylwetka profesora Raca.
- Wejdcie - powiedzia i ruszy pierwszy.
W pokoju nauczycielskim byo pusto. Chopcy w miertelnej ciszy stanli wok
dugiego zielonego stou. Ostatni z wchodzcych ostronie zamkn za sob drzwi. Profesor
Rac usiad na gwnym miejscu przy stole i spojrza na chopcw.
- Czy wszyscy s?
- Tak.
Z dou, z podwrza, dobiega radosny gwar pieszcych do domu uczniw. Nauczyciel
zamkn okno i w duym pokoju, z pkami penymi ksiek, zapanowaa gucha, zowroga
cisza. Po duszej chwili przerwa j gos nauczyciela:
- Dowiedziaem si, e zaoylicie jakie stowarzyszenie. Dlatego was tu wezwaem.
Podobno ta wasza organizacja nazywa si Zwizkiem Kitowcw. Ten, ktry mnie o tym
poinformowa, wrczy mi list czonkw tego zwizku. Czy to prawda , e naleycie do tego
zwizku?
Nikt nie odpowiada. Wszyscy stali w milczeniu obok siebie z nisko opuszczonymi
gowami, co byo najlepszym dowodem prawdziwoci powyszego oskarenia.
Nauczyciel mwi dalej:
- Zacznijmy od pocztku. Przede wszystkim chc wiedzie, kto zaoy ten zwizek,
kiedy jasno i wyranie owiadczyem, e nie pozwalam na zakadanie adnej, ale to adnej
organizacji.
Nikt jednak nie odpowiada.
Po dugiej ciszy odezwa si wreszcie jaki zalkniony gos:
- To Weiss.
Profesor Rac surowo spojrza na Weissa.
- Weiss! Czy ty nie potrafisz si sam zgosi?
- Ale tak, potrafi - odpowiedzia cichutko Weiss.
- To dlaczego nie przyznae si od razu?
Na to pytanie biedny Weiss nie znalaz odpowiedzi. Profesor Rac zapali cygaro i
wypuci kb dymu.
- No to po kolei - powiedzia. - Po pierwsze powiedz mi, o jakich tu kitowcw chodzi,
co to w ogle znaczy?
Zamiast odpowiedzi Weiss wyj z kieszeni du bry kitu i pooy j na stole. Przez
chwil patrzy na ni, a potem tak cicho, e ledwo go byo sycha, powiedzia:
- To jest wanie kit.
- A c to takiego? - zapyta nauczyciel.
- Kit to kit, to taka masa, ktr przykleja si szyby do ram okiennych. Szklarz wkada
szyb w ram, i potem przylepiaj kitem, a my to wydubujemy paznokciem.
- I to ty wydrapae ten cay kit?
- Nie, panie profesorze. To jest zwizkowy kit.
Nauczyciel unis brwi ze zdziwienia.
- Co takiego? - zapyta.
Weiss nabra nieco odwagi.
- To jest kit zebrany przez czonkw zwizku - powiedzia - a zarzd mnie wanie
powierzy jego przechowywanie. Poprzednio Kolnay przechowywa kit, bo on jest naszym
skarbnikiem, ale u niego kit wysech, bo go nigdy nie u.
- Wic ten kit trzeba u?
- Tak, bo inaczej wysycha i wtedy nie mona go ugniata. Ja codziennie uem kit.
- Dlaczego wanie ty?
- Bo zgodnie z naszym statutem prezes powinien przynajmniej raz dziennie u
zwizkowy kit, eby nie stwardnia...
Tu Weiss zaama si, wybuchn paczem i pochlipujc doda:
- A teraz wanie ja... jestem prezesem.
Napicie wzroso. Gos nauczyciela brzmia surowo:
- W jaki sposb zebralicie taki ogromny kawa kitu?
Zapanowaa cisza. Nauczyciel spojrza na Kolnaya.
- Kolnay! Gdzie to zebralicie?
Kolnay zacz trajkota tak gorliwie, jakby wierzy, e swoim szczerym wyznaniem
wyratuje kolegw z opresji.
- Bo prosz pana psora, mymy to uzbierali przez cay miesic. Naprzd to ja uem,
ale wtedy ten kit by mniejszy. Pierwszy kawaek przynis Weiss i od tego si zaczo, wtedy
zaoylimy nasz zwizek. Ojciec zabra Weissa na przejadk dorok i on wydrapa kit z
okna. A paznokcie sobie rozkrwawi. Potem kto wybi szyb w auli, wic cae popoudnie
czekaem, a przyjdzie szklarz, a on przyszed dopiero o pitej i ja go wtedy poprosiem, eby
da mi troch kitu, ale on nic nie odpowiedzia, po prostu nie mg mwi, bo on mia ca
paszcz kitu.
Nauczyciel surowo zmarszczy brwi.
Pod koniec XIX wieku w wgierskiej czci Krlestwa i Cesarstwa Austro - Wgierskiego oprcz
grajcarw i koron w obiegu znajdoway si forinty. Warto jednego forinta wynosia 2 korony, jednej korony 100 grajcarw.
- Wpacalimy skadki dla zasady. Weiss zrezygnowa bowiem jako prezes z pensji.
- Ile mia dostawa tej pensji?
- Pi grajcarw tygodniowo. Ja przyniosem znaczki, pocztwk Barabasz, a znaczki
skarbowe Rychter. Ojciec mu... to znaczy on je ojcu...
- Ukrad! Co? Rychter! - przerwa gwatownie nauczyciel.
Rychter wystpi i spuci oczy.
- Ukrade? Przyznaj si!
Chopiec bez sowa skin potwierdzajco gow.
- C to za deprawacja! Kim jest twj ojciec? - nauczyciel by wstrznity i z
dezaprobat krci gow.
- Mj ojciec, doktor Ernest Rychter, jest adwokatem. Ale nasz zwizek ukradkiem
zwrci ten znaczek.
- Ukradkiem?
- No bo najpierw to ja ukradem ojcu ten znaczek, ale pniej baem si, e ojciec
zauway, wic zwizek da mi jedn koron, ebym odkupi znaczek i podrzuci ojcu na
biurko. Lecz wanie wtedy ojciec mnie przyapa na gorcym uczynku, to znaczy, nie wtedy,
kiedy zabieraem znaczek, ale wtedy, kiedy go ukradkiem chciaem odda, i zdrowo mi
przyoi...
Na surowe spojrzenie profesora Rychter natychmiast poprawi si:
- Dostaem za to od ojca lanie, a potem jeszcze dodatkowo przyoy mi po buzi za to,
e ukradem ten znaczek, ktry chciaem pooy mu na biurku. Ojciec si strasznie gniewa i
pyta, komu ja ten znaczek ukradem, a ja nie chciaem si przyzna, bo znw dostabym po
buzi, wic powiedziaem, e to Kolnay da mi ten znaczek, i wtedy tatu powiedzia:
Natychmiast oddaj Kolnayowi, bo on na pewno gdzie go ukrad, wic ja zaniosem z
powrotem znaczek Kolnayowi i dlatego teraz nasz zwizek ma dwa znaczki.
Profesor Rac zastanowi si nad tym, co usysza.
- A po co kupowalicie nowy znaczek, skoro mona byo odda stary?
- Nie dao rady - odpowiedzia za Rychtera Kolnay - bo na odwrocie przystawilimy
piecztk naszego zwizku.
- To i piecztk macie? Gdzie ta piecztka?
- Barabasz jest naszym stranikiem pieczci.
Przysza wic kolej na Barabasza. Teraz on wystpi do przodu. Posa mordercze
spojrzenie Kolnayowi, z ktrym zawsze si spiera. Pamita jeszcze o niedawnym zdarzeniu
z kapeluszem na Placu Broni, przed gosowaniem... Ale co robi, wyj z kieszeni
Sowa koczce kad zwrotk Pieni Narodowej Sandora Petfiego, najwikszego wgierskiego
poety romantycznego, wygoszonej przez niego w dniu wybuchu rewolucji Wiosny Ludw na Wgrzech 15
marca 1848 roku. Sowa te, ktre zna kade wgierskie dziecko, miay w latach panowania Austriakw na
Wgrzech, a take pniej, w o - kresie wsplnej monarchii, a wic w czasie, kiedy dziaa si akcja Chopcw z
Placu Broni, zdecydowanie antyaustriacki charakter. Peny tekst tej przetumaczonej przez Juliana
Wooszynowskiego frazy brzmi nastpujco: Przysigamy! Ty nad nami. Boe sam! Nigdy ju niewolnikami
nie by nam!
Na widok Gereba pies poderwa si, szczekn kilka razy, ale gdy zorientowa si, e
to kto tutejszy, uoy si znowu na swoim miejscu. Gereb podszed tak blisko do Sowaka,
e dach zakry ich przed oczyma Nemeczka. Ale may nabra ju pewnoci. Cichutko, tak
cicho, eby nikt nie sysza, przeczoga si z sgu na dach budy. Pooy si tam pasko na
brzuchu i przesun do przodu, w gr, tak eby mc wychyli gow i widzie, co si na dole
dzieje. Raz i drugi trzasny pod nim deski, a wtedy Nemeczkowi zamierao serce w
piersiach... Ale czoga si dalej, a wysadzi wreszcie gow poza skraj dachu. Gdyby w tej
chwili Sowakowi lub Gerebowi przyszo na myl spojrze w gr, wwczas na pewno z
przeraeniem ujrzeliby nad okapem jasnowos, mdr gwk Nemeczka, ktry szeroko
otwartymi oczyma obserwowa wszystko, co dzieje si w dole.
Gereb podszed do Sowaka i przyjanie zagada:
- Dzie dobry, Jano!
- Dzie dobry! - odpowiedzia Sowak nie wyjmujc z ust fajki.
Gereb podszed bliej.
- Przyniosem cygara, Jano!
Na t wiadomo Sowak wyj fajk z ust. Zabysy mu oczy. Biedny Jano mia w
yciu niewiele okazji, by widzie cae cygaro. Trafiay do niego jedynie niedopaki.
Gereb wyj z kieszeni trzy cygara i wcisn je strowi w rk.
Oho - przemkno Nemeczkowi przez myl - dobrze zrobiem, e tu wlazem. Gereb
musi czego chcie, skoro zaczyna od cygar.
I usysza, jak Gereb cicho powiedzia do Sowaka:
- Jano, wejdmy do budki... nie chc tu z wami mwi na dworze... nie chc, eby
mnie widziano... mam do was wan spraw. I dostaniecie za to ode mnie jeszcze wicej
cygar.
I wycign z kieszeni ca ich gar.
Nemeczek a pokrci gow ze zdumienia.
Chce go namwi do jakiego wielkiego wistwa, jeli mu przynis a tyle cygar pomyla.
Oczywicie Sowak z radoci wszed do budki, a Gereb za nim. Za Gerebem do
rodka wszed rwnie pies. Nemeczka ogarna wcieko.
Nie usysz nic z tego, o czym bd mwili - przemkno mu przez myl - na nic cay
ten chytry plan...
I pozazdroci psu, ktry zdy wlizn si do rodka, nim oni zamknli za sob
drzwi budki. Bo i drzwi zamknli bardzo starannie. Nemeczkowi przypomniaa si bajeczka o
tym, jak Baba Jaga z krogulczym nosem zamienia krlewicza w czarnego kundla, i daby
dwadziecia najpikniejszych szklanych kulek za to, eby wanie teraz jaka czarownica
obleka go w posta kudatego Hektora, a Hektora zamienia w jasnowosego Nemeczka.
Ostatecznie obaj byli kolegami, jedynymi szeregowcami na Placu...
Zamiast Baby Jagi z pomoc Nemeczkowi przyszed zupenie kto inny, a mianowicie
pewien chrzszcz z mocnymi jak stal uchwami. Ot may kornik, ktry wraz z ca swoj
rodzin dawno temu naar si do syta mikkim drewnem deski, wcale nie przypuszcza, e
odda tym ogromn przysug chopcom z Placu Broni. Tam bowiem, gdzie korniki wyary
desk, bya ona pusta w rodku. Nemeczek przycisn ucho do jednej z takich desek i zacz
nasuchiwa. Pocztkowo ze rodka dobiegay jedynie stumione gosy, ale wkrtce
Nemeczek z radoci stwierdzi, e rozumie kade sowo prowadzonej w budce rozmowy.
Gereb mwi cicho, jak kto, kto nawet w tak odosobnionym miejscu boi si, eby go nikt nie
podsucha:
- Suchajcie, Jano, dostaniecie ode mnie tyle cygar, ile tylko zechcecie. Ale bdziecie
za to musieli co zrobi.
W odpowiedzi zaburcza gos Jana:
- A co miabym zrobi?
- Nic wielkiego, trzeba tylko przepdzi z Placu chopcw. Nie wolno pozwala im,
eby grali tu w pik i rozrzucali sagi.
Przez kilka chwil panowaa cisza. Nemeczek doszed do wniosku, e Sowak
zastanawia si.
I znw rozleg si gos stra:
- Trzeba ich przepdzi?
- Tak.
- Niby dlaczego?
- Bo chc tu przyj inni chopcy. A s to bardzo bogaci chopcy... i wtedy bdziecie
dostawali, Jano, tyle cygar, ile dusza zapragnie... i pienidze te...
To poskutkowao.
- Pienidze te? - zapyta Jano.
- Tak. I to forinty!
Forinty ostatecznie przekonay Sowaka.
- W porzdku - powiedzia. - Przepdzimy ich.
Szczkna klamka, zaskrzypiay drzwi. Gereb wyszed na dwr. Ale Nemeczka nie
byo ju wtedy na grze. Niczym kot zsun si z dachu, zeskoczy na rwne nogi i ju pdzi
midzy sagami w stron Placu. By rozgorczkowany i czu, e w tej chwili losy wszystkich
chopcw i caego Placu Broni znajduj si w jego rkach. Kiedy ujrza grup chopcw, ju z
daleka zawoa:
- Boka!
Ale nikt mu nie odpowiada.
- Boka! Panie przewodniczcy!
Ktry z chopcw odezwa si:
- Jeszcze nie przyszed!
Nemeczek gna niczym wicher. Naleao natychmiast zawiadomi Bok o tym, co si
stao. Trzeba szybko dziaa, eby chopcy nie zostali wypdzeni ze swojego krlestwa.
Kiedy w biegu min ostatni sg, spostrzeg czonkw Zwizku Kitowcw, ktrzy cigle
jeszcze obradowali. Weiss z powan min prowadzi obrady i kiedy jasnowosy chopiec
przebieg koo nich, krzykn do niego:
- Panie sekretarzu! Hola ho!
Nemeczek w biegu da znak rk, e nie moe si zatrzyma, gdy ma jak nie
cierpic zwoki spraw.
- Panie sekretarzu! - krzykn za nim Weiss i eby wzmocni wag wezwania
gwizdn i energicznie potrzsn dzwoneczkiem.
- Nie mam chwili do stracenia! - odkrzykn Nemeczek i pobieg dalej, eby zapa
Bok w domu. Wtedy Weiss sign po ostateczny rodek. Wojskowym tonem wyda
komend:
- Szeregowy! Stj!
Jak rozkaz, to rozkaz - Nemeczek musia si zatrzyma. Ostatecznie Weiss by
podporucznikiem... Maego a dawia wcieko, ale c byo robi, skoro Weiss powoa
si na swoj oficersk rang.
- Tak jest, panie poruczniku! - i stan na baczno.
- Posuchaj, prosz ci - powiedzia prezes Zwizku Kitowcw - wanie przed chwil
postanowilimy, e nasz zwizek bdzie dziaa nadal jako tajna organizacja. I wybralimy
nowego prezesa.
Chopcy z entuzjazmem wznieli okrzyk na cze nowego prezesa:
- Niech yje Kolnay!
Tylko Barabasz, ironicznie si umiechajc, powiedzia:
- Precz z Kolnayem!
Dawny prezes cign jednak dalej:
- Jeli pan, panie sekretarzu, chce utrzyma swoj funkcj, to powinien pan razem z
nami zoy przysig na dochowanie tajemnicy, bo gdyby profesor Rac o tym si
dowiedzia...
W tym wanie momencie Nemeczek zobaczy skradajcego si wrd sgw Gereba.
Jeli Gerebowi uda si teraz uj, to koniec ze wszystkim... Koniec z fortecami, koniec z
Placem Broni... Gdyby Boka przemwi teraz Gerebowi do sumienia, to moe zmieniby on
jeszcze swe zamiary, poprawi si. Nemeczek niemal paka ze zoci. Przerwa wypowied
prezesa:
- Panie prezesie. Ja teraz nie mam czasu... ja musz i...
Weiss zapyta go surowym tonem:
- Czyby pan sekretarz czego si ba? A moe pan sekretarz boi si tego, e jeli
wykryj nasz zwizek, to wwczas i pan zostanie ukarany?
Ale Nemeczek nie zwraca ju na prezesa uwagi. Patrzy w stron Gereba, ktry ukry
si wrd sgw i czeka, a chopcy wreszcie std odejd i, nie zauwaony, bdzie mg
wymkn si na ulic... Gdy wic Nemeczek przejrza zamiary Gereba, bez sowa odwrci
si od czonkw Zwizku Kitowcw, zagarn na piersiach kurtk i gazu - niczym wicher
przelecia przez Plac i wypad na ulic.
Wrd obradujcych zapanowao milczenie. Po chwili w tej grobowej ciszy rozleg si
rwnie grobowy gos prezesa:
- Wszyscy szanowni zebrani tu czonkowie widzieli zachowanie si Erno Nemeczka.
Owiadczam zatem wszem i wobec, e Erno Nemeczek jest tchrzem!
- Tak jest! - zagrzmiao walne zebranie.
A Kolnay jeszcze dodatkowo krzykn:
- I zdrajc!
Rychter bardzo si zdenerwowa i poprosi o gos.
- Proponuj, aby tego tchrza, ktry opuci nas w trudnej sytuacji, zdj ze
stanowiska sekretarza, wykluczy ze zwizku i wpisa do tajnej ksigi protokolarnej jako
zdrajc!
- Brawo! - zawoali jednym gosem. Wtedy prezes wyda wyrok:
- Walne zebranie uznaje Erno Nemeczka za tchrzliwego zdrajc, pozbawia go funkcji
sekretarza i wyklucza ze zwizku. Panie protokolancie!
- Obecny - zgosi si Lesik.
- Prosz umieci w protokole, e walne zebranie uznao Erno Nemeczka za zdrajc, i
prosz wpisa jego nazwisko maymi literami.
Wrd zebranych rozleg si szmer. W myl statutu bya to bowiem najsurowsza kara.
Chopcy stanli wok Lesika, ktry natychmiast usiad na ziemi, pooy na kolanach
zakupiony za pi grajcarw zeszyt w czarnej okadce, bdcy tajn ksig protokow
zwizku, i ogromniastymi kulfonami wpisa: ,,erno nemeczek jest zdrajc!!!
W taki oto sposb Zwizek Kitowcw pozbawi Erno Nemeczka honoru.
Natomiast Erno Nemeczek lub, jak kto woli - erno nemeczek - pdzi w tej chwili w
stron ulicy Kinizsi, gdzie w skromnym, parterowym domku mieszka Boka. Wpad do bramy
i niemal zderzy si z Bok.
- Ho, ho! - powiedzia oszoomiony Boka - a ty co tu robisz?
Nemeczek, ciko dyszc, opowiedzia o tym, co sysza i co widzia, po czym,
zapawszy Bok za kurtk, przynagla do popiechu. Po chwili razem ju biegli w stron
Placu Broni.
- Czy ty naprawd to wszystko sysza i widzia? - zapyta w biegu Boka.
- Naprawd syszaem i widziaem.
- A Gereb jest tam jeszcze?
- Jeli si popieszymy, to moe go zapiemy.
Przy klinice musieli si jednak zatrzyma. Biedny Nemeczek zacz gwatownie
kasa. Opar si o cian:
- Bieg... - powiedzia - biegnij... dalej sam... a ja... a ja tu si wykaszl.
I zanis si gonym kaszlem.
- Jestem przezibiony - tumaczy Boce, ktry dalej sta przy nim. - Wtedy, w
Ogrodzie Botanicznym, przezibiem si... Kiedy wpadem do stawu, to jeszcze nie byo nic
takiego, ale tam w szklarni, w basenie, woda bya bardzo zimna. Czuem okropne dreszcze.
Skrcili w ulic wiodc w stron Placu Broni. I akurat w tym samym momencie,
kiedy znaleli si na rogu, otworzya si maa furtka w parkanie. Gereb popiesznie opuszcza
Plac. Nemeczek gwatownie zapa Bok za rami:
- Patrz, wanie wychodzi!
Boka zwin donie w tubk i w cichej uliczce rozleg si gromki okrzyk:
- Gereb!
Gereb zatrzyma si i odwrci w ich stron. Kiedy zobaczy Bok, rozemia si
gono i pobieg w przeciwn stron. Jego szyderczy miech ostro zabrzmia wrd
kamieniczek. Gereb po prostu wymia ich.
Obaj chopcy stali nieruchomo jakby im nogi wrosy w ziemi. Gereb znikn im z
oczu. Czuli, e wszystko przepado. Nie odzywajc si do siebie szli powoli w stron furtki
wiodcej na Plac Broni. Z wewntrz dobiegay wesoe okrzyki grajcych w pik chopcw, a
potem rozlego si gromkie zawoanie: to czonkowie Zwizku Kitowcw wiwatowali na
cze nowego prezesa... Tam, na Placu, nikt jeszcze nie wiedzia, e oto ten may kawaek
ziemi by moe przesta ju do nich nalee. A przecie ta pid nieurodzajnej ziemi, ten
skrawek wcinity midzy dwie peszteskie kamienice stanowi dla nich bezkresn
przestrze, oznacza wolno i swobod, w zalenoci od ich dziecicej wyobrani zmienia
si przed poudniem w amerykask preri, a po poudniu w wgiersk puszt, w deszcz
stawa si morzem, a zim biegunem pnocnym, sowem by zawsze tym, czego wymagay
chopice marzenia, i niezmiennie suy wspaniaej zabawie.
- Widzisz - powiedzia Nemeczek - oni jeszcze nic nie wiedz...
Boka opuci gow.
- Nic nie wiedz - powtrzy cicho.
Nemeczek jednak wierzy w mdro Boki. Pki mia przy sobie rozwanego i
dojrzaego koleg, nie traci nadziei. Przestraszy si naprawd dopiero wwczas, kiedy w
oczach Boki zobaczy pierwsz z i usysza, jak przewodniczcy, jak sam przewodniczcy i
wdz chopcw z Placu Broni zapyta z gbokim smutkiem:
- I co my teraz zrobimy?
V
W dwa dni pniej, w czwartek, kiedy w Ogrodzie Botanicznym zapad ju zmrok,
dwch stojcych na mostku wartownikw stano na baczno na widok zbliajcej si
ciemnej postaci.
- Prezentuj bro! - krzykn jeden z wartownikw.
Na t komend obaj unieli w gr wcznie ze srebrnymi ostrzami, w ktrych odbia
si powiata ksiyca. Oddawali honory swemu dowdcy, ktry szybkim krokiem
przechodzi przez mostek.
- Czy s ju wszyscy? - zapyta wartownikw Feri Acz.
- Tak jest, panie kapitanie!
- Gereb te przyszed?
- By pierwszy, panie kapitanie.
Dowdca zasalutowa w milczeniu, na co wartownicy znw odpowiedzieli
uniesieniem wczni w gr. W taki sposb czerwone koszule prezentoway bro.
Na maej polance wyspy zebrali si ju wszyscy chopcy w czerwonych koszulach.
Kiedy na polank wkroczy Feri Acz, starszy z braci Pastorw krzykn:
- Prezentuj bro!
Dugie wcznie z owinitymi staniolem kocami uniosy si ponad gowy chopcw.
Feri Acz odda zebranym honory, zasalutowa i powiedzia:
- Musimy si popieszy, chopaki. Spniem si troch. Natychmiast zabieramy si
do roboty. Zapalcie latarni.
Przed przyjciem dowdcy nigdy nie wolno byo zapala latarni. Kiedy latarnia si
wiecia, oznaczao to, e Feri Acz rwnie znajduje si na wyspie. Modszy Pastor zapali
latarni i czerwoni usiedli wok. Nikt si nie odzywa, wszyscy czekali, a przemwi wdz.
- Czy kto ma co do zameldowania? - zapyta.
Zgosi si Sebenicz.
- Mw!
- Melduj posusznie, e z naszego arsenau zgina czerwono - zielona chorgiew,
ktr pan kapitan zdoby na Placu Broni.
Dowdca zmarszczy brwi:
- A czy z broni niczego nie brakuje?
- Niczego. Jako zbrojmistrz zaraz po przyjciu poszedem do arsenau, eby
chcecie, moecie mnie zbi, wyrwa chorgiew, ale naprzd musicie wykrci mi rce, bo
dobrowolnie jej nie oddam. Prosz, prosz, zaczynajcie! W kocu jestem tu sam jeden, a was
jest dziesiciu.
Przemawiajc tak, z wypiekami na twarzy, wycign rce: w jednej doni ciska ma
chorgiewk. Chopcy w czerwonych koszulach oniemieli z podziwu - wszyscy patrzyli ze
zdumieniem na jasnowosego malca, ktry jakby prosto z nieba spad midzy ich szeregi i
teraz z podniesion gow, gosem dononym i miaym rzuca im w twarz wyzwanie i czu
si tak silny, jakby mg pokona ca ich armi, wcznie z siaczami Pastorami i Ferim
Aczem na czele.
Pastorowie pierwsi odzyskali zimn krew. Podeszli do maego Nemeczka i z
obydwch stron zapali go pod rce. Modszy Pastor stojcy po prawej stronie ju zabiera si
do wykrcenia Nemeczkowi rki z chorgiewk, kiedy wielk cisz przerwa gos Feriego
Acza:
- Sta! Zostawcie go!
Pastorowie ze zdziwieniem spojrzeli na swego wodza.
- Zostawcie go - powtrzy dowdca. - Podoba mi si ten chopiec. Jeste odwany,
Nemeczek, czy jak ci tam nazywaj. Oto moja rka. Wstp do nas, do czerwonych koszul.
Nemeczek przeczco potrzsn gow.
- Nigdy! - powiedzia hardo.
Gos mia drcy, ale nie ze strachu, tylko ze zdenerwowania. Blady, z wyrazem
niezwykej powagi w oczach powtrzy raz jeszcze:
- Nigdy!
Feri Acz umiechn si. I odezwa w te sowa:
- Trudno, nie mam zamiaru ci namawia, jak nie, to nie. Jeszcze nigdy nikogo nie
zapraszaem do nas. Wszyscy, ktrzy tu s, sami si o to prosili. Ty bye pierwszym,
ktremu to zaproponowaem. A jeli nie chcesz, twoja sprawa...
I odwrci si do Nemeczka plecami.
- Co mamy z nim zrobi? - zapytali obaj Pastorowie.
Dowdca od niechcenia rzuci im przez rami:
- Zabierzcie mu chorgiew.
Starszy Pastor jednym chwytem wyrwa ze sabiutkiej doni Nemeczka czerwono zielon chorgiewk. Zabolao, bo Pastorowie mieli piekielnie silne apy, ale may zacisn
zby i ani pisn.
- Gotowe! - zameldowa Pastor.
zapyta:.
- No i co, dobrze byo?
Nemeczek podnis na niego swoje due, niebieskie oczy i odpar:
- Dobrze - powiedzia cicho i ju goniej doda: - Byo mi znacznie lepiej ni tobie,
kiedy stae na brzegu i wymiewae si ze sabszego. I wolabym siedzie w tej wodzie po
szyj nawet do nowego roku, ni knu z wrogami moich przyjaci. Nie auj, e
zanurzylicie mnie w wodzie. Poprzednim razem, kiedy sam wpadem do wody, te ci
widziaem wrd nich na tej wyspie. I chobycie mnie zapraszali, przypochlebiali si, a
nawet dawali prezenty, nie chc mie z wami nic wsplnego. Moecie mnie wsadzi do wody
po sto i po tysic razy, ja i tak przyjd tu jutro i pojutrze! I schowam si gdzie tak, e mnie
nie znajdziecie. Nie boj si nikogo z was. A gdy przyjdziecie do nas, na Plac Broni, zabra
nam nasz ziemi, to bdziemy na was czeka. I poka wam, e kiedy bdzie nas dziesiciu,
tyle samo co was, to zupenie inaczej porozmawiamy. Teraz jestem tu sam. atwo byo mnie
pokona! Silniejszy zawsze wygrywa. Pastorowie ukradli mi moje kulki w Ogrodzie
Muzealnym, bo byli silniejsi. W dziesiciu atwo stawa przeciw jednemu. Ale ja nie auj.
Moecie mnie nawet zabi, jeli wam si tak spodoba. Nie musiaem przecie wazi do tej
wody. Wystarczyoby przysta do was. Ale ja tego nie chciaem. Moecie mnie utopi, zatuc
na mier, aleja nigdy nie bd zdrajc, jak ten kto, kto stoi wrd was, o... tam...
W tym momencie wycign rk i wskaza na Gereba, ktremu miech uwiz w
gardle. wiato latarni pado na adn, jasn gow Nemeczka, owietlio ociekajce wod
ubranie. Odwanie, dumnie i ze spokojem patrzy Nemeczek Gerebowi prosto w oczy, a ten
poczu nagle jaki ogromny ciar na duszy. Spochmurnia i opuci gow. W tym momencie
wszyscy umilkli i zapada cisza niczym w kociele. Wyranie byo sycha, jak z ubrania
Nemeczka spadaj na tward ziemi krople wody.
Milczenie przerwa gos Nemeczka:
- Czy mog odej?
Nikt mu nie odpowiedzia. Zapyta wic raz jeszcze:
- Nie zbijecie mnie? Mog odej?
A poniewa nadal nikt nie odpowiedzia, Nemeczek powoli ruszy w stron mostku.
Wszyscy stali nieruchomo, nikt nie drgn, eby go zatrzyma. Chopcy uwiadomili sobie, e
oto ten jasnowosy malec jest maym bohaterem, w peni zasugujcym na miano
prawdziwego mczyzny... Stojcy przy mocie dwaj wartownicy, ktrzy widzieli wszystko,
co zaszo, patrzyli w milczeniu na Nemeczka. Nie mieli go nawet dotkn.
Kiedy Nemeczek wszed na most, rozleg si grzmicy, gboki gos Acza:
- Prezentuj bro!
Obaj wartownicy stanli na baczno i unieli wysoko w gr wcznie ze srebrnymi
grotami. A w lad za nimi wszyscy chopcy trzasnli obcasami i podnieli swoje wcznie. I
nikt nie odzywa si, jedynie ostrza wczni byszczay w powiacie ksiyca. Sycha byo
kroki idcego przez most Nemeczka. Potem i one ucichy, i dobiega ju tylko chlupot, jakby
kto szed w butach penych wody... Nemeczek znikn w oddali.
Chopcy w czerwonych koszulach spogldali po sobie zmieszani. Feri Acz sta na
rodku polany ze spuszczon gow. Wtedy podszed do niego blady jak ciana Gereb.
Usiowa wybka co pod nosem.
- Suchaj... ja naprawd... - zacz.
Ale Feri odwrci si do niego plecami. Wtedy Gereb ruszy do stojcych cigle
nieruchomo chopcw i zatrzyma si przed starszym Pastorem.
- Suchaj... ja naprawd... - wybekota.
Lecz Pastor poszed za przykadem dowdcy i rwnie odwrci si do Gereba
plecami, co jeszcze bardziej zbio go z tropu. Nie wiedzia, co pocz. Wreszcie odezwa si
zdawionym gosem:
- Jak wida, mog sobie odej.
Dalej panowao milczenie, wic Gereb ruszy t sam drog, ktr przed chwil szed
Nemeczek. Ale nikt nie stawa przed nim na baczno, nikt nie prezentowa broni.
Wartownicy oparli si o porcz mostu i patrzyli w wod. W ciszy Ogrodu Botanicznego
sycha byo kroki Gereba, a i one ucichy...
Kiedy czerwoni zostali ju na wyspie sami, Feri Acz ruszy w stron starszego
Pastora. Podszed do niego, stan twarz w twarz. I cicho zapyta:
- To ty zabrae mu kulki w Ogrodzie Muzealnym?
Pastor rwnie cicho odpowiedzia:
- Tak, ja.
- Czy twj modszy brat by wtedy z tob?
- By.
- I zrobilicie einstand?
- Tak.
- A czy ja nie mwiem, e czerwonym koszulom nie wolno zabiera kulek sabym
dzieciom?
Pastorowie milczeli. Nikt bowiem nie mia sprzeciwia si Aczowi.
Dowdca surowo zmierzy ich od stp do gw, po czym spokojnym, nie znoszcym
VI
Kiedy nazajutrz, okoo p do trzeciej, chopcy zaczli kolejno, po cichutku, wsuwa
si przez furtk na Plac Broni, zaraz przy wejciu, na wewntrznej stronie potu, dostrzegali
wielki arkusz papieru przybity do desek czterema ogromnymi gwodziami.
Bya to odezwa, ktr napisa Boka. Powici na to ca noc. Odezwa zostaa
napisana wielkimi, drukowanymi literami, czarnym tuszem, a pierwsze litery sw
zaczynajcych kade zdanie, byy krwistoczerwone. Wezwanie brzmiao nastpujco:
ODEZWA!!!
ZAGRAA NAM WIELKIE NIEBEZPIECZESTWO!
OD DZI OGASZAM OSTRE POGOTOWIE!
CZERWONE KOSZULE CHC NAS ZAATAKOWA I WYPDZI Z PLACU!
JELI NIE STAWIMY IM ODWAZNIE CZOA, STRACIMY NASZE PASTWO!
NASZ PLAC W NIEBEZPIECZENSTWIE!
ALE MY BDZIEMY NA POSTERUNKU I OBRONIMY NASZE PASTWO
NAWET ZA CEN YCIA!
NIECHAJ KADY WYPENI DO KOCA SWJ OBOWIZEK!
PRZEWODNICZCY
W tym dniu nikt nie mia ochoty na gr w palanta. Pika spokojnie odpoczywaa w
kieszeni Rychtera, poniewa wanie do jego obowizkw naleao przechowywanie sprztu.
Chopcy chodzili wzdu i wszerz Placu, rozmawiali o zbliajcej si wojnie, znowu
powracali do wywieszonej na parkanie odezwy i wielokrotnie, po dziesi, a nawet
dwadziecia razy czytali pene entuzjazmu sowa. Kilku chopcw nauczyo si na pami
odezwy i bojowym tonem recytowao j ze szczytu ktrego z sgw. Inni suchali w dole
tych sw z rozdziawionymi ustami, po czym biegli pod parkan, jeszcze raz czytali, by w
kocu samemu wdrapa si na jedn z twierdz i stamtd wygosi odezw.
Wszyscy byli podekscytowani, bo nigdy przedtem nic takiego nie wydarzyo si na
Placu. Musiao im rzeczywicie grozi bardzo powane niebezpieczestwo, skoro Boka
zdecydowa si na taki krok i osobistym podpisem opatrzy waki dokument.
Chopcy znali ju niektre szczegy. Tu i tam wymieniano nazwisko Gereba, ale nikt
nie wiedzia, jak to jest naprawd. Boka z rnych powodw uwaa za stosowne utrzyma w
tajemnicy spraw Gereba. Midzy innymi i z tego wzgldu, e liczy na to, i uda mu si
przyapa Gereba na Placu, na gorcym uczynku, i z miejsca postawi go przed sdem. Nie
przewidzia jednak, e Nemeczek na wasn rk znw si uda do Ogrodu Botanicznego,
zakradnie si w sam rodek wrogiego obozu i wywoa straszliw afer...
O tym wszystkim przewodniczcy dowiedzia si dopiero dzi przed poudniem, po
lekcji aciny, kiedy w suterenie, w ktrej podczas przerwy wony sprzedawa chleb z masem,
Nemeczek odwoa go na bok i wszystko dokadnie opowiedzia. Na Placu natomiast jeszcze
o p do trzeciej wiedziano niewiele, panowaa niepewno, wszyscy oczekiwali
przewodniczcego. Na powszechne zdenerwowanie wpyno jeszcze dodatkowo podniecenie
czonkw Zwizku Kitowcw, w ktrym to zwizku doszo do rozamu. Powodem byo
wyschnicie zwizkowego kitu. Wysech, popka i tym samym stal si bezuyteczny,
poniewa nie nadawa si ju do dalszego ugniatania. Byo to niewtpliwie win prezesa, bo
chyba po tym, co si wczeniej wydarzyo, nie trzeba tumaczy, e do statutowych
obowizkw prezesa naleao przeucie od czasu do czasu kitu. Nowy prezes Kolnay
paskudnie zlekceway swoje obowizki. atwo te odgadn, kto najgorliwiej pitnowa
niedbalstwo prezesa. Oczywicie Barabasz. Chodzi od jednego chopca do drugiego i w
ostrych sowach opowiada o nierbstwie nowego prezesa. Jego zabiegi przyniosy skutek, bo
ju po piciu minutach udao mu si przekona cz czonkw, eby domagali si zwoania
nadzwyczajnego walnego zebrania. Kolnay domyla si, o co chodzi.
- Zgoda - powiedzia - ale teraz waniejsza staje si dla nas sprawa Placu.
Nadzwyczajne zebranie zwoamy dopiero jutro.
Barabasz jednak awanturowa si dalej.
- Nie zgadzamy si! Wyglda na to, e pan prezes si boi!
- Moe ciebie si boj, co?
- Nie mnie, lecz walnego zebrania! Domagamy si, aby jeszcze dzi odbyo si walne
zebranie.
Kolnay wanie chcia na to odpowiedzie, kiedy od furtki rozlego si zawoanie
chopcw z Placu Broni:
- Hola ho! Hola ho!
Wszyscy spojrzeli w tamt stron. Przez furtk wszed Boka. Koo niego kroczy
Nemeczek z szyj owinit wielkim szydekowym szalem z czerwonej wczki.
Przybycie przewodniczcego przerwao dyskusj. Kolnay raptownie wyrazi zgod.
- No dobra, jeszcze dzi przeprowadzimy zebranie. Ale naprzd wysuchamy tego, co
powie nam Boka.
- Zgadzam si - przysta Barabasz, tym bardziej i zarwno czonkowie Zwizku
Jeli s midzy wami niesnaski i ktnie, to trzeba je teraz zakoczy. Ci, ktrzy s skceni,
musz si pogodzi.
Znw zapanowaa cisza.
- No i co? - zapyta przewodniczcy. - Nie ma wrd was ktni?
- O ile wiem... - zacz niepewnie Weiss.
- No, mw!
- To... Kolnay... z Barabaszem.
- Czy to prawda?
Barabasz zarumieni si.
- Tak - powiedzia - bo Kolnay...
Kolnay nie da mu dokoczy.
- Bo to Barabasz...
- Natychmiast si pogdcie - krzykn Boka - bo inaczej obu was wyrzuc! Walczy i
zwycia mona tylko wtedy, jeli panuje zgoda.
Obaj wiecznie skceni ze sob chopcy podeszli do Boki i chcc nie chcc wycignli
do siebie rce. Nie zdyli jeszcze ucisn sobie doni, kiedy Barabasz powiedzia:
- Panie przewodniczcy!
- O co chodzi?
- Chciabym o co zapyta.
- Tak?
- O to... e jeli czerwone koszule nas nie zaatakuj, to ebym... to., ebym znw mg
gniewa si z Kolnayem, bo...
Boka spojrza na niego tak, jakby chcia go zabi wzrokiem.
- Skocz z tym!
Barabasz umilk. Zo jednak nie odesza i wiele daby za to, aby w tej chwili mg
wymierzy sjk w bok Kolnayowi, ktry wesoo si umiecha...
- A teraz - odezwa si Boka - szeregowy, prosz mi poda plan wojenny!
Nemeczek posusznie sign do kieszeni i wyj arkusz papieru. By to plan, ktry
Boka wymyli dzi po poudniu.
Nemeczek rozoy plan na kamieniu i chopcy przykucnli wok. Kady z
zaciekawieniem oczekiwa, jak mu na jutro wyznaczono rol.
Boka zacz objania plan. By on nastpujcy.
- Suchajcie uwanie i patrzcie cay czas na ten szkic. Jest to mapa naszego pastwa.
Wedug meldunku naszych zwiadowcw nieprzyjaciel zaatakuje nas jednoczenie z dwch
stron: od ulicy Pawa i od ulicy Marii. Idmy po kolei. Te dwa kwadraty, w ktre wpisane s
litery A i B, oznaczaj dwa bataliony, ktre bd broni furtki. Batalion A skada si z trzech
ludzi pod dowdztwem Weissa. W skad batalionu B rwnie wchodzi trzech ludzi pod
komend Lesika. Wejcia od ulicy Marii bd broniy take dwa bataliony. Dowdc
batalionu C jest Rychter, a batalionu D - Kolnay.
- A dlaczego nie ja?
- Kto to powiedzia? - odezwa si surowym gosem Boka.
Przyzna si Barabasz.
- Znw ty? Jeli jeszcze raz si odezwiesz, postawi ci przed trybunaem wojennym!
Siadaj!
Barabasz zamrucza co pod nosem i usiad. Boka za objania dalej:
- Czarne punkty oznaczone literami F i cyframi to fortece. Zaopatrzymy je w piasek,
tak e do obsady kadej twierdzy wystarczy dwch ludzi, bo piaskiem jest atwo walczy.
Zreszt fortece s tak blisko siebie, e jeli jedna zostanie zaatakowana, to z drugiej te bdzie
mona bombardowa nieprzyjaciela. Fortece numer jeden, dwa i trzy bd broni Placu od
strony ulicy Marii, a fortece numer cztery, pi i sze bd wspomaga bataliony A i B
kartaczami z piasku. Zaogi fortec ustal pniej. Dowdcy batalionw dobior sobie po
dwch ludzi. Zrozumielicie?
- Tak jest! - zabrzmiao zgodnym chrem.
Chopcy z otwartymi z podziwu ustami wpatrywali si w precyzyjnie przygotowany
plan dziaa wojennych, ba, niektrzy wyjmowali notesy i gorliwie wpisywali rozkazy
dowdcy.
- Tak przedstawia si rozmieszczenie si - mwi dalej Boka. - Teraz dopiero mog
wyda waciwy rozkaz. Niech kady pilnie sucha. Kiedy wartownik siedzcy na szczycie
parkanu da zna, e zbliaj si czerwone koszule, wtedy bataliony A i B otworz furtk.
- Jak to? Otworzymy furtk?!
- Tak, otworzycie j. My nie zamkniemy si wcale przed nimi, tylko podejmiemy
otwarty bj. Niech oni naprzd wejd na Plac, a potem my ich z Placu przepdzimy. A wic
otworzycie furtk i wpucicie nieprzyjacielskie oddziay. Kiedy ju wszyscy wejd do rodka,
zaatakujecie! W tym samym momencie fortece cztery, pi i sze rozpoczn bombardowanie
nieprzyjaciela piaskiem. Takie jest zadanie bojowe armii bronicej naszego Placu od strony
ulicy Pawa. Jeli wam si uda, to wygnacie ich od razu, jeli nie, to przynajmniej
przeszkodzicie w przeamaniu linii utworzonej przez fortece cztery, pi i sze, zatrzymacie
nieprzyjaciela na Placu. Druga armia bronica Placu od strony ulicy Marii, otrzymuje
Wybieg przez furtk i zatrzasn j za sob. Boka waha si chwil. Po raz pierwszy
w yciu musia by wobec kogo bez litoci. I ju, ju gotw by ruszy za Gerebem, eby
krzykn: Wracaj, tylko od tej pory zachowuj si porzdnie! - kiedy nagle co mu si
przypomniao. Jak to wczoraj na ulicy Pawa Gereb ucieka przed nimi miejc si szyderczo.
Obaj z Nemeczkiem stali wwczas na skraju chodnika, ze zwieszonymi nisko gowami, a w
uszach brzmia im peen pogardy, ironiczny miech uciekajcego przed nimi Gereba.
Nie - powiedzia do siebie w duchu Boka - nie zawoam go. To zy chopak.
Odwrci si, eby ruszy w stron fortec, ale nagle zatrzyma si zdumiony. Na
sagach staa jego armia i w milczeniu obserwowaa ca scen rozgrywajc si midzy obu
chopcami. Stali tam nawet ci, ktrzy nie stanowili zag fortec. Wstrzymujc oddech, czekali
w milczeniu na to, co si stanie.
Gdy Gereb wyszed, a Boka odwrci si w ich stron, cae tumione dotd
zdenerwowanie rozadowao si momentalnie jednym wielkim, radosnym okrzykiem.
- Niech yje! - zabrzmiay dziecinne gosy i czapki poleciay w gr na wiwat.
- Niech yje nasz wdz!
I powietrze przeszy potworny gwizd, tak donony, jakiego nie jest w stanie wyda
nawet lokomotywa, ktra zebraa w sobie ca par. By to przenikliwy, peen triumfu gwizd.
Oczywicie to gwizdn Czonakosz. Po czym z radoci rozejrza si i szczerzc w umiechu
zby powiedzia:
- No, nigdy dotd nie udao mi si tak wspaniale gwizdn.
Boka za zatrzyma si na rodku Placu i ze wzruszeniem salutowa swojej armii. I
znw pomyla o wielkim wodzu - Napoleonie. To przecie Napoleona tak gorco kochaa
jego stara gwardia...
Wszyscy widzieli scen, jaka si przed chwil rozegraa, i teraz ju nikt nie mia
wtpliwoci co do Gereba. Wprawdzie nie syszeli rozmowy midzy chopcami, ale
wszystkiego mona si byo domyli z gestw. Chopcy widzieli wic odmowny gest Boki.
Widzieli, e nie poda Gerebowi rki. Widzieli, jak Gereb rozpaka si i odszed. Kiedy raz
jeszcze, stojc w furtce, odwrci si i powiedzia co do Boki, przestraszyli si troch.
Lesik szepn:
- Ojej... moe mu teraz przebaczy.
Ale kiedy chopcy dostrzegli, e Boka przeczco krci gow i e Gereb w kocu
opuszcza Plac, wtedy ogarn ich entuzjazm. I dlatego wanie, gdy dowdca spojrza na nich,
rozlego si gromkie Niech yje! Zaimponowao chopcom, e ich dowdca zachowa si
jak stanowczy mczyzna. Mieli ochot obj go i ucaowa. Ale czas by wojenny, wic
mogli wyraa swoje uczucia tylko krzykiem. Tote krzyczeli pen piersi, ile si w pucach i
w gardach.
- Twardy jeste, staruszku - powiedzia z dum Czonakosz. Ale przestraszy si i
natychmiast poprawi:
- Przepraszam... to staruszku jako mi si tak wyrwao... panie przewodniczcy...
Zaraz te rozpoczy si manewry. Rozlegay si gromkie komendy, oddziay pdziy
midzy sagami drzewa, atakoway fortece, a bomby z piasku fruway na lewo i prawo.
Wszystko udawao si doskonale. Okazao si, e kady dobrze zna swoj rol. A to
zasadniczo podnioso wiar we wasne siy.
- Zwyciymy! - sycha byo zewszd.
- Pokonamy ich! Przepdzimy!
- Zwiemy jecw!
- Zapiemy nawet samego Feriego Acza!
Tylko Boka zachowywa powag.
- Nie upajajcie si zwycistwem, jeszcze na to za wczenie - mwi. - Przyjdzie na to
czas po zakoczeniu bitwy. A teraz, kto chce, moe i do domu. I przypominam: kto jutro
nie przyjdzie na Plac, ten bdzie zdrajc.
Tym samym manewry zakoczyy si. Ale nikt nie mia ochoty i do domu. Chopcy
podzielili si na grupki i omawiali spraw Gereba.
Nagle Barabasz zawoa skrzeczcym gosem:
- Zwizek Kitowcw! Zwizek Kitowcw!
- Czego chcesz? - zapytali go chopcy.
- Walnego zebrania!
Kolnayowi przypomniao si, e obieca zwoa walne zebranie, na ktrym bdzie
musia wytumaczy si przed czonkami z wyschnicia zwizkowego kitu. Zrezygnowany
owiadczy:
- No dobra, niech bdzie! Prosz szanownych stowarzyszonych czonkw - niech si
zbior!
I szanowni stowarzyszeni czonkowie, wraz z cieszcym si z cudzego nieszczcia
Barabaszem, ruszyli w stron parkanu, gdzie miao si odby zebranie.
- Suchamy! Suchamy! - krzykn Barabasz.
Kolnay urzdowym tonem zapowiedzia:
- Otwieram zebranie. Pan Barabasz prosi o gos.
- Hm, hm... - chrzkn zowieszczo Barabasz. - Szanowni zebrani! Pan prezes mia
szczcie. Gdyby nie manewry, doszoby ju do zebrania, na ktrym pana prezesa zrzucono
by ze stanowiska.
- Oho! Nie zgadzamy si! - oburzyli si stronnicy prezesa.
- Moecie si nie zgadza! - rykn mwca - ju ja dobrze wiem, co mwi. Panu
prezesowi dziki manewrom udao si odwlec na krtko spraw... ale teraz ju si nie
wymiga. Przysza pora...
Barabasz zamilk w p zdania. Kto gwatownie dobija si do furtki, a w tym
momencie kady taki odgos budzi zrozumiay strach. Nigdy nie wiadomo, czy to
przypadkiem nie nadciga nieprzyjaciel.
- Kto to moe by? - zapyta Barabasz. Wszyscy nadsuchiwali.
Po chwili znw rozlego si mocne, niecierpliwe stukanie.
- Stukaj do furtki - powiedzia trzscym si gosem Kolnay i wyjrza przez szpar w
pocie. Po czym ze zdziwion min odwrci si do chopcw: - To jaki pan.
- Jaki pan?
- Tak, z brod.
- No to mu otwrz.
Kolnay otworzy furtk. Rzeczywicie, zobaczyli elegancko ubranego pana w paszczu
z peleryn. Mia czarn, okalajc ca twarz brod i nosi okulary. Postpi krok, zatrzyma
si w progu i gono zapyta:
- Czy to wy jestecie chopcami z Placu Broni?
- Tak - odpowiedzia chrem cay Zwizek Kitowcw.
Usyszawszy to mczyzna w paszczu z peleryn podszed do nich i agodniej ju
spojrza na chopcw.
- Jestem ojcem Gereba - powiedzia zamykajc za sob furtk.
Zapanowaa cisza. Zanosio si na powan spraw. Lesik trci Rychtera w bok.
- Biegnij i zawoaj tu Bok.
Rychter popdzi w stron tartaku, gdzie Boka opowiada wanie chopcom o
sprawkach Gereba. Brodaty pan zwrci si natomiast do czonkw Zwizku Kitowcw:
- Dlaczego wyrzucilicie std mego syna?
Na to wystpi Kolnay:
- Bo zdradzi nas i przeszed do czerwonych koszul.
- A kim s czerwone koszule?
- To jest inna grupa chopcw; oni spotykaj si w Ogrodzie Botanicznym... ale teraz
chc zabra nam nasz Plac, bo nie maj gdzie gra w palanta. To s nasi wrogowie.
- Jestem ojcem Gereba i przyszedem tu po to, aby si dowiedzie, czy mj syn jest
zdrajc, czy te nie. Twoi koledzy powiedzieli, e ty widziae i wiesz dokadnie, jak to byo.
Odpowiedz wic, zgodnie z twoim sumieniem, czy to prawda, czy nie.
Nemeczek mia na twarzy gorczkowe wypieki. By naprawd powanie chory.
Pulsoway mu skronie, mia rozpalone rce. I cay otaczajcy wiat wydawa mu si jaki
dziwny... Brodaty pan w okularach, ktry odezwa si tak surowo, niczym pan profesor Rac,
kiedy gniewa si na zych uczniw... i mnstwo wpatrzonych w Nemeczka chopcw... i
wojna... i w ogle tyle emocji... i to srogim tonem zadane pytanie, od ktrego zalea los
Gereba. Bo jeli Nemeczek potwierdzi, e Gereb jest zdrajc...
- Mw! - ponagla czarnowosy mczyzna. - Powiedz! Czy mj syn jest zdrajc?
Wwczas may, jasnowosy chopiec, z ponc od gorczki twarz i nieprzytomnie
byszczcymi oczyma, wzi na siebie cay ciar winy i cho cichutko, to przecie miao
odpowiedzia, jakby to on sam przyznawa si do winy:
- Nie, prosz pana. Nie jest zdrajc.
Wtedy ojciec Gereba z satysfakcj w gosie zwrci si do chopcw:
- A wic kamalicie?
Czonkowie Zwizku Kitowcw oniemieli ze zdumienia. Nikt nawet nie pisn.
- Cha, cha! - rozemia si szyderczo brodaty mczyzna. - A wic kamalicie! Byem
pewien, e mj syn jest uczciwym chopcem.
Nemeczek ledwo trzyma si na nogach. Pokornie zapyta:
- Czy mog ju i, prosz pana?
Brodacz odpar ze miechem:
- Moesz ju i, ty may mdralo!
Nemeczek, saniajc si, wyszed na ulic razem z Bok. Mcio mu si w gowie. Nic
ju nie sysza, nie widzia. Przed oczyma wirowa mu czarnowosy mczyzna, ulica, sagi
drzew, huczao mu w uszach. Chopcy na fortece! zawoa jaki gos. Po chwili odezwa si
inny: Czy mj syn jest zdrajc? i mczyzna z czarn brod zacz si szyderczo mia,
coraz goniej i goniej, a w tym miechu usta rozszerzyy mu si a do wielkoci szkolnej
bramy, przez ktr... przez ktr wyszed pan profesor Rac...
Nemeczek zdj czapk.
- Komu si kaniasz? - zapyta Boka. - Przecie ywej duszy nie ma na ulicy.
- Kaniam si panu profesorowi Racowi - odpowiedzia cichutko Nemeczek.
Wtedy Boka zacz paka. Popiesznie cign do domu swego maego przyjaciela.
A tymczasem na placu Kolnay podszed do pana Gereba i powiedzia:
VII
Nazajutrz, podczas lekcji aciny, zdenerwowanie w klasie osigno takie natenie, e
nawet pan profesor Rac zwrci na to uwag.
Chopcy wiercili si niespokojnie w awkach, byli podnieceni i w ogle nie zwracali
uwagi na kolegw, ktrzy akurat odpowiadali. Ten stan ogarn zreszt nie tylko chopcw z
Placu Broni, ale w ogle ca klas, ba, mona powiedzie - ca szko. Wie o
przygotowaniach wojennych szybko rozesza si po wielkim gmachu szkolnym i nawet
chopcy ze starszych klas, z sidmej i smej, powanie interesowali si spraw. Czerwone
koszule chodziy do szkoy realnej w dzielnicy Jzsefvaros i oczywiste byo, e gimnazjalici
yczyli zwycistwa chopcom z Placu Broni. Niektrzy uwaali nawet, e od tego zwycistwa
zaley honor szkoy.
- Co si dzi z wami dzieje? - zapyta ze zniecierpliwieniem profesor Rac. - Krcicie
si, zajmujecie si wszystkim, tylko nie lekcjami, bujacie mylami w obokach.
Ale nie dochodzi dalej przyczyny zamieszania. Zadowoli si stwierdzeniem, e klasa
ma po prostu zy dzie. Karccym gosem doda:
- Oczywicie, jest wiosna, wic w gowach wam tylko pika i kulki... nie podoba wam
si w szkole! No, ju ja wam dam nauczk!
Ale tylko tak mwi. Pan profesor Rac sprawia wraenie srogiego, a w gruncie rzeczy
by czowiekiem agodnego serca.
- Siadaj! - powiedzia do ucznia, ktry wanie odpowiada i zacz szuka w notesie
nastpnego nazwiska.
W takiej chwili w klasie zawsze zapadaa miertelna cisza. Wszyscy, nawet ci, ktrzy
byli dobrze przygotowani do lekcji, wstrzymywali oddech i wpatrywali si w palce
nauczyciela przewracajce kartki notesu. Chopcy wiedzieli ju nawet, na ktrej stronie
wpisane s ich nazwiska. Kiedy pan profesor przeglda kocowe kartki notesu, wwczas z
ulg oddychali ci, ktrych nazwiska zaczynaj si na A i B. Kiedy potem nagle pan profesor
przerzuca si znw na pocztek notesu, wwczas odzyskiwali humor chopcy na R, S i T.
Nauczyciel dugo kartkowa notes, po czym cicho powiedzia:
- Nemeczek!
- Nieobecny! - zagrzmiaa caa klasa. A jeden z dobrze znanych na Placu Broni
gosw doda:
- Jest chory.
- A co mu jest?
- Przezibi si.
Profesor Rac spojrza na klas i zapyta:
- Dlaczego nie uwaacie na siebie?
Chopcy z Placu Broni wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Oni dobrze wiedzieli,
z jakich to powodw may Nemeczek nie uwaa na siebie. Chopcy z Placu siedzcy w
rnych miejscach klasy, jedni w pierwszym rzdzie, inni w trzecim, a Czonakosz, co tu duo
mwi, w ostatnim, znaczco popatrzyli na siebie. Wszyscy wiedzieli jedno: Nemeczek
przezibi si w imi dobrej sprawy. Mwic wprost, Nemeczek przezibi si dla Ojczyzny.
Skpa si biedny przynajmniej trzykrotnie, pierwszy raz przypadkowo, po raz drugi z
wasnej woli - honorowo, po raz trzeci wreszcie - pod przymusem. Ale nikt, za skarby wiata,
nie zdradziby tej wielkiej tajemnicy, ktr znali waciwie wszyscy, wcznie ze Zwizkiem
Kitowcw. W onie tego zwizku rozpoczto ju nawet starania zmierzajce do wymazania
nazwiska Nemeczka z czarnej ksigi, tyle tylko, e czonkowie nie mogli doj do
porozumienia, czy naley najpierw dokona poprawek, to znaczy zamieni pocztkowe litery
nazwiska z maych na due i dopiero wtedy wymaza cao, czy te wykreli od razu, bez
adnych ceregieli. A poniewa Kolnay, ktry cigle jeszcze by prezesem, uwaa, e naley
niezwocznie, bez adnych poprawek, usun nazwisko Nemeczka z ksiki, przeto Barabasz
natychmiast zaj inne stanowisko i utworzy frakcj, ktra domagaa si stanowczo, aby
wpierw odda honor nazwisku Nemeczka.
Ale ten spr straci na znaczeniu. Najwaniejsz spraw staa si bowiem oczekujca
chopcw dzi po poudniu bitwa. Po lekcji aciny do Boki zgaszali si koledzy z klasy,
ktrzy deklarowali pomoc, cho nie naleeli do paczki. Boka jednak wszystkim odpowiada
tak samo:
- Bardzo aujemy, ale nie moemy przyj waszej pomocy. Sami musimy obroni
nasz kraj. Jeli nawet czerwoni oka si od nas silniejsi, to sprbujemy pokona ich sprytem.
Co bdzie, to bdzie, trudno, ale chcemy walczy sami, bez niczyjej pomocy.
Zainteresowanie byo tak ogromne, e zgaszali si nie tylko uczniowie z innych klas o godzinie pierwszej, kiedy wszyscy rozbiegli si do domw na obiad, straganiarz,
sprzedajcy sodycze w bramie opodal szkoy, rwnie zaproponowa Boce swoje usugi.
- Paniczu - powiedzia - gdybym przyszed pomc, tobym sam jeden ich wszystkich
wyrzuci!
Boka umiechn si.
- Dzikuj bardzo, sami damy sobie rad!
- A teraz jeszcze raz przedstawi plan wojenny, eby potem nie byo adnych
nieporozumie.
Powtrzy dokadnie przebieg caej akcji. I cho wszyscy znali plan na pami, to
przecie ze skupieniem wsuchiwali si w kade sowo.
Kiedy genera skoczy, pad rozkaz:
- Wszyscy na posterunki!
Stojcy w szeregu chopcy rozbiegli si natychmiast i przy Boce pozosta tylko
Kolnay. Bo to on wanie zastpi chorego adiutanta Nemeczka. Przez rami mia
przewieszon trbk z tej miedzi. Trbka ta zostaa zakupiona za jednego forinta i
czterdzieci grajcarw, stanowicych wsplny majtek. W tej kwocie mieci si rwnie cay
kapita Zwizku Kitowcw, w sumie dwudziestu szeciu grajcarw, ktre naczelny wdz po
prostu zarekwirowa na cele wojenne.
Bya to pikna pocztowa trbka: miaa taki sam gos jak prawdziwa trbka wojskowa.
Ustalono, e trbk podawane bd tylko trzy sygnay. Pierwszy oznaczajcy, e nadchodzi
nieprzyjaciel, drugi wzywajcy do ataku, trzeci - mia szczeglne znaczenie: na ten sygna
wszyscy powinni skupi si wok generaa. Chopcy nauczyli si tych sygnaw na pami
podczas wczorajszych manewrw.
Siedzcy okrakiem na szczycie potu wartownik, z jedn nog przerzucon przez
parkan od strony ulicy Pawa, wykrzykn nagle przeraonym gosem:
- Panie generale!
- Sucham?
- Melduj posusznie, e jaka suca z listem chce wej na Plac.
- A kogo szuka?
- Mwi, e szuka pana generaa.
Boka zbliy si do parkanu.
- Przypatrz jej si dobrze, czy to przypadkiem nie przyszed na przeszpiegi kto z
czerwonych koszul przebrany za dziewczyn.
Wartownik przechyli si przez pot tak bardzo, e omal nie spad na ulic. Potem
zameldowa:
- Panie generale, melduj posusznie, dobrze si jej przyjrzaem. To prawdziwa
dziewczyna.
- Jeli prawdziwa, to niech wejdzie.
I podszed, eby otworzy furtk. Najprawdziwsza dziewczyna wesza i rozejrzaa si
po Placu. Bya bez chustki, w kapciach, przybiega pewnie tak jak staa, prosto od zmywania.
Kochany Boka!
Wiem wprawdzie, e ty nawet listownie nie bdziesz chcia ze mn rozmawia, ale ja
musz skorzysta z tej ostatniej ju szansy, nim zerw z wami ostatecznie. Dzi zdaj sobie
spraw, jak wielki popeniem bd i przyznaj, e wy nie zasuylicie w niczym na takie moje
postpowanie, tym bardziej e przepiknie zachowalicie si wobec mego ojca, a zwaszcza
Nemeczek, ktry powiedzia ojcu, e ja was wcale nie zdradziem. Mj ojciec tak si ucieszy,
kiedy si okazao, e ja nie jestem zdrajc, e jeszcze tego samego dnia kupi mi ksik
,,Tajemnicza wyspa Juliusza Verne'a, o ktr go ju od dawna prosiem. A ja t ksik
natychmiast zaniosem w prezencie Nemeczkowi i nawet jej nie przeczy talem, chocia bardzo
chciaem j przeczyta. Na drugi dzie ojciec zauway, e nie mam Tajemniczej wyspy, i
zapyta: Gdzie jest ta ksika, ty niecnoto?, a ja nie mogem si przyzna, wic ojciec
powiedzia: Ach, ty obuzie, sprzedae j na pewno w antykwariacie, poczekaj, ju nigdy
wicej nic ode mnie nie dostaniesz! I tego dnia rzeczywicie nie dostaem nawet obiadu, ale
wcale nie aowaem. Jeli biedny Nemeczek niewinnie za mnie cierpia, to niech i ja troch
pocierpi za niego. Ale ja o tym tylko tak przy okazji, bo w innej sprawie pisz. Wczoraj w
szkole, kiedy w ogle nie chcielicie ze mn rozmawia, cay czas zastanawiaem si, jak
mgbym naprawi swoj win. I wreszcie znalazem sposb. Pomylaem sobie, e mog
naprawi bd w taki sam sposb, w jaki go popeniem. I dlatego zaraz po poudniu, kiedy z
takim alem odszedem od was, bo ty nie chciae mnie z powrotem przyj, ruszyem prosto
do Ogrodu Botanicznego, aby zdoby dla was wane wieci. Naladujc Nemeczka
wdrapaem si na to samo drzewo na wyspie, na ktrym on wtedy siedzia przez cae
popoudnie. Oczywicie przyszedem na wysp wczenie, kiedy jeszcze nie byo tam nikogo z
czerwonych koszul. Wreszcie oni si pojawili gdzie koo godziny czwartej i okropnie na mnie
wymylali, czego ja na drzewie musiaem wysucha. Ale nic mnie to nie obchodzio, bo znw
czuem si chopcem z Placu Broni, jednym z was, i przestao si liczy to, e mnie
wyrzucilicie, bo przecie mego serca nie moglicie wyrzuci, ono pozostao przy was i
moesz mnie wymia, ale powiem ci, e omal nie popakaem si z radoci, kiedy Feri Acz
powiedzia: ,,A ten Gereb mimo wszystko naley do nich, a nie do nas, i on nie jest
prawdziwym zdrajc. Ci chopcy z Placu Broni chyba go do nas przysali na przeszpiegi. I
przeprowadzili walne zebranie, a ja syszaem kade ich sowo. Powiedzieli, e poniewa
Nemeczek wszystko podsucha, to oni dzi nie pjd walczy, bo wy jestecie przygotowani.
Postanowili dopiero jutro przeprowadzi z wami bitw. Ale wymylili jeszcze co bardzo
chytrego i mwili o tym tak cicho, e musiaem zej o dwie gazie niej, eby sysze, o czym
mwi. Kiedy si poruszyem, zaszeleciy licie, a Wendauer, ktry to usysza, powiedzia:
,,A moe Nemeczek znw siedzi na tym drzewie? - ale to by tylko taki art i, na szczcie,
nikt nie podnis gowy, eby spojrze na drzewo. Zreszt gdyby nawet spojrzeli w gr, to i
tak nic by nie zobaczyli, bo na gaziach s bardzo gste licie. Wic postanowili, e jutro
przeprowadz atak w taki sam sposb, jak to przedtem ustalili, ty ten plan musisz zna, bo
Nemeczek wszystko ci powtrzy. Feri Acz powiedzia: Oni teraz myl, e my zmienimy nasz
plan wojenny, bo Nemeczek nas podsucha. Ale my tego planu nie zmienimy wanie dlatego,
e oni si spodziewaj, i zmienimy. Tak postanowili. Potem przeprowadzili wiczenia, a ja
siedziaem na drzewie do p do sidmej w najwikszym niebezpieczestwie, bo moesz sobie
wyobrazi, co by byo, gdyby mnie zauwayli. Ledwo mogem ju na tym drzewie wytrzyma,
rce mi cakiem cierpy i tak osabem, e gdyby nie poszli o pl do sidmej do domw, to
spadbym prosto na nich jak dojrzaa gruszka, chocia to wcale nie bya grusza. Ale to tylko
taki sobie art. Liczy si to, czego si dowiedziaem. Po p do sidmej zlazem z drzewa i
pobiegem do domu, a po kolacji musiaem odrabia przy wiecy acin, bo straciem przecie
cae popoudnie. Teraz, drogi Boka. ju tylko o jedno ci prosz. Uwierz mi, e wszystko, co
napisaem w tym licie, jest szczer prawd i nie myl, e jest to jeszcze jedno kamstwo i e
chc was wprowadzi w bd jako szpieg czerwonych koszul. Pisz list dlatego, e chce
wrci do was i chc zasuy na wasze przebaczenie. Bd waszym wiernym onierzem i nie
bd aowa swojej decyzji, nawet jeli mnie zdegradujesz i odbierzesz rang porucznika;
wrc do was rwnie chtnie jako szeregowy, tym bardziej e teraz, ze wzgldu na chorob
Nemeczka, nie macie w swoim wojsku adnego szeregowca, jeli nie liczy psa starego Jana,
ale Hektor te chyba teraz nie jest szeregowcem, tylko psem wojennym. A ja jestem
chopakiem i mog by dobrym szeregowym. Jeli teraz ostatni ju raz przebaczyby mi i
przyj z powrotem, to ja natychmiast przyszedbym do was i walczy razem z wami w
jutrzejszej bitwie, a iv czasie walki postaram si naprawi wszystkie swoje bdy. Bardzo ci
prosz, daj mi zna przez Mari, czy mog do was przyj, czy te nie chcecie, ebym
przychodzi. Ale gdybycie si zgodzili, to ja zaraz przyjd, bo czekam na wasz odpowied w
Kiedy Boka doszed do ostatnich zda listu, zrozumia, e Gereb nie kamie, e chce
zmaza swoj win i warto go przyj z powrotem. Przywoa wic swego adiutanta.
- Adiutancie - rozkaza - zatrbcie trzeci sygna, niech wszyscy zbior si przy mnie.
- Czy dostan odpowied? - zapytaa Mari.
- Prosz jeszcze chwil poczeka - odpowiedzia stanowczym gosem genera.
Rozleg si dwik trbki i spoza sgw niepewnie zaczli wychodzi chopcy,
zdziwieni tym, e genera ich wzywa. Widok Boki, spokojnie stojcego w miejscu
dowodzenia, omieli ich jednak i po chwili caa armia znw staa przed generaem w karnym
szyku. Boka odczyta chopcom list i zapyta:
- Czy przyjmiemy go z powrotem?
Chopcy, co tu duo mwi, mieli dobre serca, odpowiedzieli wic jednym gosem:
- Tak!
- Prosz mu powiedzie, eby tu przyszed. To nasza odpowied - Boka zwrci si do
sucej.
Mari gapia si na stojc w szyku armi, na czerwono - zielone czapki, na
uzbrojenie... Ale po chwili szybko wybiega przez furtk.
- Rychter! - zawoa Boka, kiedy ju zostali sami.
Rychter wystpi z szeregu.
- Oddaj Gereba pod twoj komend - powiedzia genera - i ty masz na niego uwaa.
W razie najmniejszego podejrzenia natychmiast zamkniesz go w budzie. Nie sdz, eby do
tego doszo, ale ostrono nigdy nie zawadzi. Spocznij! Dzi, jak syszelicie, nie bdzie
bitwy. Wszystko, co planowalimy na dzisiaj, przekadamy na jutro. A e przeciwnik nie
zmienia swego planu, wic u nas rwnie wszystko zostaje po staremu.
Boka chcia mwi dalej, ale furtka, ktrej po wyjciu Mari nikt nie zamkn,
otworzya si z trzaskiem i na Plac, niczym do raju, wpad Gereb z promieniejc twarz. Ale
gdy spostrzeg stojc w szeregu armi, natychmiast spowania. Podszed do Boki i wrd
oglnego napicia zasalutowa. Na gowie mia czerwono - zielon czapk chopcw z Placu
Broni. Wyprony na baczno powiedzia:
- Panie generale, melduj si posusznie!
- W porzdku - powiedzia Boka cakiem zwyczajnie. - Jeste przydzielony do
Rychtera, na razie jako szeregowy. Zobaczymy, jak spiszesz si w czasie bitwy, by moe
odzyskasz swoj rang.
Po czym Boka zwrci si do swego wojska:
- Wam wszystkim natomiast najsurowiej zabraniam rozmawia z Gerebem o tym, co
si stao. On postanowi zmaza swoj win, a my mu przebaczylimy. I musimy mu pomc.
Gerebowi take zabraniam o tym mwi i uwaam spraw za zakoczon.
Chopcy suchali w milczeniu, kady mwi sobie w duchu: Boka jest naprawd
mdry, zasuguje na to, eby by naszym generaem.
Rychter natychmiast zacz Gerebowi tumaczy, jakie zadania bdzie spenia jutro w
czasie bitwy. Boka rozmawia z Kolnayem. I kiedy tak cicho ze sob dyskutowali, wartownik,
ktry cigle siedzia okrakiem na pocie, gwatownie przerzuci nog do rodka. By tak
przeraony, e dopiero po chwili wyjka:
- Panie generale... nieprzyjaciel nadchodzi!
Boka byskawicznie doskoczy do furtki i zamkn zasuw. Wszyscy spojrzeli na
Gereba, ktry blady jak mier sta koo Rychtera. Boka ze zoci krzykn do niego:
- To jednak nas oszukae?! Znw nas okamae?!
Gereb ze zdumienia nie mg z siebie wydoby sowa. Rychter chwyci go za rami.
- Co to znaczy?! - rykn Boka.
Dopiero teraz Gereb z trudem prbowa odpowiedzie:
- Moe... moe zauwayli mnie na tym drzewie... i chcieli zwie...
Wartownik jeszcze raz wyjrza na ulic, po czym zeskoczy z parkanu, chwyci za
swoj bro i wraz z innymi stan w szeregu.
- Id czerwone koszule - powtrzy.
Boka podszed do furtki, otworzy j i miao wyszed na ulic. Czerwoni rzeczywicie
nadchodzili. Ale byo ich tylko trzech: bracia Pastorowie i Sebenicz. Kiedy zobaczyli Bok,
Sebenicz wycign spod kurtki bia chorgiew i zacz ni wymachiwa. Ju z daleka
krzykn:
- Jestemy posami!
Boka wrci na Plac. Troch mu wstyd byo przed Gerebem, e zbyt popiesznie go
posdzi. Zaraz te zwrci si do Rychtera:
- Pu go. To tylko posowie z bia chorgwi. Przepraszam ci, Gereb.
Biedny Gereb odetchn z ulg. Przez przypadek wpadby w tarapaty. Ale i wartownik
dosta za swoje.
- A ty - krzykn na niego Boka - dobrze si przypatrz na drugi raz, zanim ogosisz
- Wczniami nie wolno ani uderza, ani ku. Dozwolony tylko fechtunek.
- Tak jest.
- I dwch nie moe napada na jednego. Ale cae oddziay mog atakowa si
wzajemnie. Przyjmujecie?
- Przyjmujemy.
- Nie mam wam nic wicej do powiedzenia.
Boka zasalutowa, a delegacja czerwonych koszul oddaa mu honory. Pastor jednak
znw si odezwa:
- Musz was jeszcze o co zapyta. Nasz dowdca poleci nam dowiedzie si o
zdrowie Nemeczka. Syszelimy, e zachorowa. Jeeli to prawda, to chcielibymy go
odwiedzi, poniewa okaza si niezwykle odwany, a my takiego przeciwnika bardzo
szanujemy.
- Mieszka na ulicy Rakos - rzek Boka - pod trjk. Jest bardzo chory.
Delegacja zasalutowaa w milczeniu. Sebenicz znw unis w gr bia chorgiew,
starszy Pastor wyda komend Odmaszerowa! i trjka posw opucia Plac. Na ulicy
usyszeli sygna trbki. To genera wzywa do siebie swoj armi, aby opowiedzie, co si
wydarzyo.
Delegacja czerwonych koszul spiesznym krokiem maszerowaa w stron ulicy Rakos i
zatrzymaa si dopiero przed domem, w ktrym mieszka Nemeczek. eby si jeszcze
upewni, zapytali stojc w bramie dziewczynk:
- Czy tu mieszka niejaki Nemeczek?
- Tak - odpowiedziaa dziewczynka i zaprowadzia chopcw do ubogiego mieszkania
na parterze, ktre zajmowali rodzice Nemeczka. Na drzwiach znajdowaa si maa,
pomalowana na niebiesko blaszana tabliczka z napisem: ,,Andrasz Nemeczek, krawiec.
Chopcy weszli, ukonili si i powiedzieli, co ich tu sprowadza. Matka Nemeczka,
szczupa, wta, jasnowosa kobieta, bardzo podobna do swego syna - albo raczej odwrotnie,
do ktrej syn by bardzo podobny - zaprowadzia chopcw do pokoju, w ktrym lea
szeregowiec. Sebenicz, wchodzc, wysoko podnis bia chorgiew, a starszy z Pastorw
wystpi krok do przodu.
- Ferenc Acz przesya pozdrowienia i yczy ci, eby jak najszybciej wyzdrowia.
May Nemeczek, blady i wymizerowany, lea na poduszce ze zmierzwionymi
Pod koniec XIX wieku w szkoach wgierskich na lekcji gimnastyki uczono zasad pojedynkowania si
wczniami, zblionych do stosowanej dzi szermierki na bagnety.
VIII
W dniu bitwy bya pikna, wiosenna pogoda. Rano pada wprawdzie deszcz, wic na
pauzie chopcy z przygnbieniem wygldali przez okna na dwr. Obawiali si, e deszcz
pokona obie walczce strony. Ale w poudnie przestao pada i przejanio si. O godzinie
pierwszej soce wiecio ju penym blaskiem, zrobio si ciepo i wyschy chodniki. Kiedy
chopcy wracali ze szkoy, od strony wzgrz Budy wia lekki, wiosenny wiatr. Lepsz pogod
na bitw trudno byo sobie wymarzy! Piasek nagromadzony w fortecach sta si wilgotny i
wietnie nadawa si do lepienia kartaczy.
O godzinie pierwszej w szkole rozpocza si nerwowa krztanina. Wszyscy pdzili
do domu i ju za kwadrans druga caa armia zebraa si na Placu. Niektrzy wycigali z
kieszeni zabrany z obiadu chleb i dojadali go. Chopcy byli dzi znacznie spokojniejsi.
Wczoraj nie wiedzieli jeszcze, co ich czeka. Pojawienie si posw wyjanio sytuacj,
przestali si denerwowa i w penym pogotowiu czekali na bitw. Wiedzieli ju, kiedy
nadcignie wrg i w jaki sposb bd z nim walczy. Wszyscy ponli wojennym zapaem i
pragnli jak najszybciej znale si w ogniu walki. W ostatniej chwili w planach wojennych
Boki zasza istotna zmiana. Po przyjciu na Plac chopcy ze zdumieniem stwierdzili, e przed
fortecami numer cztery i pi wykopano gboki rw. Co bardziej strachliwi natychmiast
pomyleli, e to nieprzyjaciel przygotowa jak zasadzk, i przybiegli do Boki.
- Widziae ten rw?
- Widziaem.
- Kto go wykopa?
- Jano, dzi o wicie, na moj prob.
- Po co?
- Bo zmieniem czciowo nasz plan wojenny.
Boka zajrza do notatek, przywoa dowdcw batalionw A i B i zapyta:
- Widzicie ten rw?
- Widzimy.
- Wiecie, co to jest szaniec?
Tak dokadnie to nie wiedzieli.
- Szaniec jest potrzebny po to - tumaczy Boka - eby wojsko mogo ukry si przed
nieprzyjacielem i dopiero we waciwym momencie ruszy do walki. Plan wojenny zmienia
si o tyle, e wasze bataliony nie bd stay przy furtce od ulicy Pawa. Doszedem do
Gdy wic wczoraj posowie czerwonych koszul opucili ich pastwo, natychmiast
wyruszya do Ogrodu Botanicznego delegacja chopcw z Placu Broni zabierajc ze sob
wspomnian chorgiew.
Kiedy znaleli si w Ogrodzie Botanicznym, odbywaa si tam wanie wielka narada
wojenna. W skad
parlamentariuszy - Weiss i Czonakosz. Czele nis bia flag, natomiast Weiss mia przy
sobie czerwono - zielon chorgiew owinit w gazet.
Na drewnianym mostku wiodcym na wysp zastpili im drog wartownicy.
- Stj, kto idzie?
Czele wycign zza pazuchy bia flag i podnis j wysoko nad gow. Ale nie
odezwa si ani sowem. Wartownicy nie wiedzieli, jak w takim wypadku naley postpi,
wic krzyknli w stron wyspy:
- Hej hop! Przyszli jacy obcy!
Na ten sygna pojawi si Feri Acz. On wiedzia, co oznacza, biaa flaga. Wpuci
posw na wysp.
- Czy przyszlicie jako parlamentariusze?
- Tak.
- Czego chcecie?
Czele wystpi krok w przd.
- Przynielimy chorgiew, ktr nam zabralicie. Wrcia do nas, ale my jej nie
chcemy odzyskiwa w taki sposb. Wecie j jutro ze sob i jeli potrafimy wam j odebra
w czasie bitwy, to znw bdzie nasza. A jeli nie - zostanie przy was. I to wam chcia
powiedzie nasz genera.
Da znak Weissowi, ktry z wielk czci wyj chorgiew i przed oddaniem ucaowa.
- Zbrojmistrz Sebenicz! - krzykn Feri Acz.
- Nieobecny! - rozlego si z zaroli.
- Przed chwil by u nas w poselstwie - wtrci Czele.
- Zgadza si - powiedzia Feri Acz - zapomniaem o tym. Niech wic przyjdzie jego
zastpca.
Rozsuny si gazie jednego z krzakw i przed wodzem stan zwinny Wendauer.
- Odbierz od posw chorgiew i zanie j do arsenau.
Potem Feri Acz zwrci si do posw:
- Wasz chorgiew poniesie w bitwie Sebenicz. Oto moja odpowied.
Czele chcia ju ponownie unie bia flag na znak odmaszerowania, ale dowdca
z trbk.
- Adiutant!
- Rozkaz!
- Musimy znale dla siebie takie miejsce, z ktrego bdziemy widzie cae pole
bitwy. Wodzowie z reguy obserwuj bitw ze szczytu jakiego wzgrza. My wdrapiemy si
na dach budy.
W chwil pniej znajdowali si ju na dachu budy. Trbka Kolnaya lnia w socu,
co nadawao adiutantowi niezwykle bojowy wygld. Bombardierzy w fortecach zaczli trca
jeden drugiego.
- Patrz... Patrz...
W tym momencie Boka wycign z kieszeni teatraln lornetk, ktr ju raz mia ze
sob w czasie wyprawy do Ogrodu Botanicznego. Przewiesi j przez rami i w oczach
chopcw teraz ju tylko w drobnej mierze rni si od wielkiego Napoleona. By po prostu
wodzem. Czekali.
Historyk winien zawsze dokadnie odnotowa czas wydarze. Zapiszmy wic, e
dokadnie w sze minut pniej, od strony ulicy Pawa, dobieg dwik trbki. Bya to obca
trbka i obcy sygna. W batalionach zapanowao podniecenie.
- Id - podawano sobie z ust do ust.
Boka zblad nieco.
- Teraz! - zwrci si do Kolnaya. - Teraz rozstrzygn si losy naszego pastwa.
W kilka sekund pniej obaj wartownicy zeskoczyli z potu i biegiem podyli w
kierunku budy, na ktrej dachu sta genera. Unieli rce do czapek i zameldowali:
- Nieprzyjaciel idzie!
- Na miejsca! - pada komenda Boki i obaj wartownicy popdzili na swoje posterunki.
Jeden do szaca, drugi do oddziaw przy ulicy Marii. Boka podnis do oczu lornetk i cicho
zwrci si do Kolnaya:
- Trzymaj trbk w pogotowiu.
Kolnay wykona rozkaz. Po chwili Boka oderwa od oczu lornetk, twarz mu
poczerwieniaa i penym podniecenia gosem wyda rozkaz:
- Trb!
Rozleg si donony dwik trbki. Oddziay czerwonych koszul zatrzymay si przed
obiema bramami Placu Broni. Srebrzyste ostrza ich wczni skrzyy si w socu, a oni sami
w czerwonych czapkach i koszulach wygldali niczym czerwone diaby. Ich trbki rwnie
gray do ataku i powietrze a drgao od bojowych dwikw. Kolnay d w trbk, nie
- Widzisz ich?
- Widz.
- No i co, nie rozumiesz?
- Nie rozumiem!
- Och, ty guptasie... jestemy uratowani! Zwyciylimy! Nie rozumiesz tego?
- Nie!
- Widzisz, e nie ruszaj si z miejsca?
- Jasne, e widz!
- Nie wchodz do rodka... czekaj.
- Widz.
- A wic dlaczego czekaj? Na co czekaj? Na to, eby armia Pastora rozbia naszych
od ulicy Marii! I dopiero wwczas oni rozpoczn natarcie. Zauwayem to natychmiast, kiedy
stao si jasne, e oni nie zaatakuj jednoczenie! Na nasze szczcie wymylili taki sam plan
wojenny jak i my. Licz na to, e Pastor wypdzi poow naszej armii na ulic Marii i dopiero
wtedy wsplnymi siami napadn na drug cz naszego wojska: Pastor od tyu, Acz z
frontu. Ale nic z tego! Chod! Schodzimy!
I zaraz zacz si zsuwa z dachu.
- Dokd idziesz?
- Idziemy razem! Nic tu po nas, nie ma na co patrze, bo oni nie rusz si z miejsca.
Chodmy na pomoc chopcom.
Bataliony ustawione przy ulicy Marii doskonale realizoway swj plan. Chopcy
biegali wok drzew i tartaku, wznoszc okrzyki przeraenia i sprytnie udajc panik.
- Ojej! Ojej!
- Ju po nas! Koniec z nami!
- Przegralimy!
Czerwoni uganiali si za nimi z wrzaskiem. Boka z niecierpliwoci czeka, czy uda
si ich cign w puapk. Nagle jego chopcy zniknli za tartakiem. Poowa schronia si do
wozowni, druga poowa do budki Sowaka.
Wtedy Pastor wyda rozkaz:
- Za nimi! apa ich!
I czerwoni pucili si pdem za tartak.
- Trb! - krzykn w tym momencie Boka.
Maa trbka daa sygna fortecom, eby rozpoczy bombardowanie. W tym momencie
od strony trzech pierwszych fortec rozleg si dziecinny, triumfalny okrzyk. Sycha te byo
placu, jakie dwadziecia metrw od szaca, obie armie zwary si ze sob i tylko czasem, tu i
wdzie wyaniaa si z obokw kurzu jaka czerwona koszula lub czerwono - zielona czapka.
Ale oddziay, ktre pokonay przed chwil Pastora, byy zmczone poprzednim bojem,
podczas gdy armia Feriego Acza dopiero co przystpia do walki, bya w peni si. Nic
dziwnego wic, e bataliony chopcw z Placu Broni nie mogy powstrzyma natarcia
czerwonych i linia frontu zbliaa si do szaca. Im jednak bardziej przesuwaa si ku
fortecom, tym pewniej i celniej bomby raziy wroga. Barabasz wybra sobie za cel Feriego
Acza i zasypywa go bombami.
- Nie bj si! - krzycza. - To tylko piasek! Najedz si do syta!
Stojcy na szczycie twierdzy Barabasz wyglda niczym may, piekielnie zwinny
diablik, kiedy chichoczc i pokrzykujc, jak szalony miota rkoma bomby i co chwila schyla
si po nowe. Odwody Feriego Acza na darmo przyniosy ze sob woreczki z piaskiem.
Okazay si bezuyteczne, gdy wszyscy chopcy byli potrzebni w pierwszej linii. Nic
dziwnego wic, e odrzucili worki na bok.
W tym oglnym tumulcie cay czas zagrzeway walczcych do boju dwiki dwch
trbek: Kolnaya z dachu budy oraz modszego Pastora z samego rodka pola walki.
Przeciwnicy byli ju zaledwie dziesi krokw od szaca.
- No, Kolnay - krzykn Boka - nadesza pora, eby pokaza, co potrafisz! Nie
przejmuj si bombami, pd do szaca i daj im sygna! Niech rozpoczn ogie, a gdy im
zabraknie piasku, niech ruszaj do ataku!
- Hola ho! - krzykn Kolnay i zeskoczy z dachu chaty. Teraz ju nie czoga si,
tylko z podniesion gow pdzi prosto w stron szaca. Boka krzykn za nim, ale jego gos
uton w piekielnym, rozlegajcym si pod jego stopami dudnieniu oraz wrzawie bitwy.
Patrzy wic tylko za swym adiutantem z nadziej, e ten zdy przekaza rozkaz do szaca,
zanim czerwoni dostrzeg ukryte w rowie oddziay.
Nagle z tumu walczcych odczya si sylwetka muskularnego chopca i zagrodzia
drog Kolnayowi. Chopiec chwyci Kolnaya za rami i zacz si z nim mocowa.
Przepado! Kolnay nie mg wykona rozkazu.
- Sam id! - krzykn z rozpacz Boka, zeskoczy z dachu i puci si pdem w stron
szaca.
- Stj! - rykn w jego stron Feri Acz.
Wypadao przyj walk z wodzem nieprzyjaciela, ale tym samym Boka postawiby
wszystko na jedn kart. Gna wic dalej w stron szaca.
A Feri Acz za nim.
zwilyli mu powieki, skronie, twarz. Po kilku minutach Nemeczek otworzy oczy. Rozejrza
si z bladym umiechem.
Chopcy milczeli.
- Co si stao? - zapyta cichutko.
Wszyscy byli tak bardzo poruszeni, e nikomu nawet do gowy nie przyszo, eby
odpowiedzie. Z przejciem patrzyli na Nemeczka.
- Co si stao? - powtrzy i usiad na nasypie.
Boka podszed do Nemeczka.
- Jak si czujesz? - zapyta.
- Ju lepiej.
- Nic ci nie boli?
- Nie.
Nemeczek umiechn si znowu i zapyta:
- Zwyciylimy?
Teraz ju wszyscy odpowiedzieli chrem:
- Zwyciylimy!
Nikt nie przejmowa si tym, e Feri Acz cigle jeszcze stoi pod jednym z sgw i z
chmurn, gniewn min przyglda si tej niemal rodzinnej scenie.
- Zwyciylimy - powtrzy Boka - ale pod sam koniec bitwy marnie z nami byo. I
tylko tobie zawdziczamy, e ostatecznie zwyciylimy. Gdyby nie pojawi si tak nagle
wrd nas, gdyby nie zaskoczy Feriego Acza, wwczas oni wypuciliby jecw z budy i nie
wiem, co by si dalej stao.
Jasnowosy chopiec odezwa si jakby rozdraniony:
- Nieprawda - powiedzia - mwicie tak, eby zrobi mi przyjemno, bo ja jestem
chory.
I potar rk czoo. Krew napyna mu do twarzy, policzki zaczerwieniy si. Wida
byo, e chopca trawi gorczka.
- A teraz - powiedzia Boka - natychmiast zaniesiemy ci do domu. Zrobie straszne
gupstwo, e tu przyszede. Nie wiem, jak rodzice mogli ci wypuci z domu.
- Wcale mnie nie wypucili. Sam wyszedem.
- Jak to?
- Ojciec poszed do kogo z ubraniem do przymiarki, mama bya u ssiadw, bo
chciaa zagrza dla mnie na kuchni zup kminkow; nie zamkna drzwi i powiedziaa, ebym
krzykn, kiedy bd czego potrzebowa. Kiedy zostaem sam, usiadem w ku i
nadsuchiwaem. Byo cicho, ale jakbym co sysza. Szumiao mi w uszach. Syszaem ttent
koni, dwiki trbki, okrzyki. I usyszaem gos Kolnaya, jakby mnie woa: Chod,
Nemeczku, mamy kopoty! A potem ty, Boka, krzykne: Nie przychod, Nemeczku, nie
przydasz si nam do niczego, bo jeste chory, przychodzie do nas, kiedy gralimy w kulki,
kiedy bawilimy si, ale teraz, kiedy walczymy, nie moesz przyj i my przegrywamy
bitw. Tak powiedziae, Boka. I ja syszaem, jak to mwie. I dlatego szybko
wyskoczyem z ka, ale zaraz upadem, bo ju tak dugo le w ku, e cakiem straciem
siy. Ale podniosem si z podogi i wyjem swoje ubranie z szafy... i buty wyjem... i
prdko si ubraem. A kiedy ju byem ubrany, wesza mama. Usyszaem wczeniej jej kroki,
wic tak jak staem, w ubraniu, wskoczyem z powrotem do ka, i nacignem na siebie
kodr a po brod, eby ona nie wiedziaa, e jestem ubrany. A matka powiedziaa:
Wpadam tylko na chwilk zapyta, czy czego nie potrzebujesz? A ja na to: Niczego mi
nie trzeba. To ona znowu wysza, a ja wtedy uciekem z domu. Ale ja nie jestem adnym
bohaterem, bo wcale nie wiedziaem, e to, co robi, bdzie miao takie due znaczenie.
Przyszedem tutaj tylko po to, eby walczy razem z wszystkimi, ale kiedy zobaczyem
Feriego Acza, pomylaem, e to wanie przez niego nie mog by razem z wami, e to on
kaza mnie wykpa w zimnej wodzie, o co miaem do niego straszny al, wic powiedziaem
sobie: No, Erno, teraz albo nigdy - zamknem oczy i... i... rzuciem si na niego...
May mwi z takim przejciem, e a zabrako mu tchu. Zmczy si i zanis
kaszlem.
- Nie mw wicej - powiedzia Boka - opowiesz nam o tym innym razem. Teraz
zaniesiemy ci do domu.
Przedtem jednak, przy pomocy Jana, zaczto pojedynczo wypuszcza jecw z budki.
Kolejno odbierano bro tym, ktrzy j jeszcze mieli przy sobie. Pokonani ze smutkiem
opuszczali Plac i wychodzili na ulic Marii. A may, elazny komin na ich widok jakby
szyderczo wypluwa par. I wisna jeszcze w dodatku parowa pia na znak, e tartak cay
czas by po stronie zwyciskiej armii chopcw z Placu Broni.
Na Placu pozosta tylko Feri Acz. Cigle tkwi u podna jednego z sgw i patrzy w
ziemi. Kolnay i Czele podeszli do niego i chcieli mu odebra bro.
Ale Boka rozkaza:
- Zostawcie wodza w spokoju!
I sam zbliy si do Acza.
- Panie generale - powiedzia do niego - walczy pan po bohatersku.
Wdz czerwonych koszul spojrza smutno na Bok, jak gdyby chcia powiedzie: a
Dopiero po chwili chopcy uwiadomili sobie, e oto aden z nich nie ruszy si sprzed
domu. W milczeniu patrzyli na mae owietlone okienko, za ktrym kadziono teraz ich
bohatera do ka. Jeden z chopcw gboko westchn. Wtedy odezwa si Czele:
- I co teraz bdzie?
Zaczli si rozchodzi. Kilku chopcw ruszyo ma. ciemn uliczk w stron ulicy
Ulli. Wszyscy byli zmczeni i wyczerpani walk. Wia silny wiatr, nis ze sob chd
niegu topniejcego na wzgrzach Budy.
Za chwil druga grupa ruszya w kierunku Ferencvaros. Wreszcie pod bram zostali
tylko Boka i Czonakosz. Czonakosz ociga si, czeka, eby Boka ruszy pierwszy. Ale
poniewa Boka nie przejawia takiego zamiaru, Czonakosz zapyta cicho:
- Idziesz?
Boka rwnie cicho odpowiedzia:
- Nie.
- Zostajesz?
- Tak.
- No to... cze.
I Czonakosz oddali si wolnym krokiem. Boka patrzy za nim i widzia, jak
Czonakosz oglda si za siebie, a znikn za rogiem ulicy. Tak wic na maej i cichej ulicy
Rakos, biegncej rwnolegle do haaliwej ulicy lli, ktr poruszaj si konne tramwaje,
zapanowa teraz kompletny spokj. Tylko wiatr po niej hula, uderzajc w szybki gazowych
latarni. Co bardziej porywiste podmuchy wiatru powodoway brzczenie tych szybek na caej
dugoci ulicy, co sprawiao wraenie, jakby migocce pomyki rozmawiay ze sob. Uliczka
bya pusta, sta tam jedynie Janosz Boka, genera. A kiedy genera, Janosz Boka, rozejrza si
wok i stwierdzi, e jest ju cakiem sam, wtedy tak mu si cisno jego generalskie serce,
e oparszy si o bram zapaka serdecznie, z gbi serca.
Przeczuwa bowiem, wiedzia to, czego aden z chopcw nie mia powiedzie: oto
ganie powoli ycie jego jedynego szeregowca. Zdawa sobie spraw, e to ju koniec, e za
chwil... Przestao si liczy, i jest wodzem zwyciskiej armii, nie wstydzi si, e po raz
pierwszy przesta panowa nad sob, e szlocha jak dziecko, i przejty wielkim alem,
powtarza przez zy:
- Mj may... mj drogi przyjacielu... mj drogi, kochany, may kapitanie.
Jaki przechodzcy ulic czowiek zapyta:
- Dlaczego paczesz, chopcze?
Boka jednak nie odpowiedzia. Mczyzna wzruszy ramionami i poszed dalej. Potem
nadesza jaka kobiecina z duym koszykiem. Postaa chwil patrzc w milczeniu na Bok, po
czym odesza. Po pewnym czasie pojawi si niski, drobny czowiek, ktry skrci w stron
bramy. Zatrzyma si, spojrza na chopca, pozna go.
- To ty jeste Janosz Boka?
Boka spojrza na mczyzn.
- Tak, to ja, prosz pana.
By to ojciec Nemeczka, nis garnitur, wraca a z Budy, gdzie robi komu
przymiark. Pan Nemeczek nie spyta: Dlaczego paczesz, chopcze?, nie okazywa
zdziwienia, lecz podszed do Boki, obj go serdecznie, przytuli i razem z nim zacz paka.
Pod wpywem tego paczu w Boce obudzio si generalskie serce.
- Niech pan nie pacze - powiedzia chopiec.
Krawiec otar zy wierzchem doni i wykona ruch rk, jakby chcia powiedzie:
Teraz ju i tak wszystko jedno, niech si przynajmniej troch wypacz.
- Niech ci Bg bogosawi, synku - powiedzia do Boki. - Wracaj do domu.
I wszed na podwrze.
Boka rwnie otar zy i gboko westchn. Rozejrza si po ulicy i chcia ruszy do
domu, ale powstrzymywaa go jaka niewidzialna sia. Wiedzia, e nie moe nic pomc, a
jednoczenie czu, e jego witym obowizkiem jest sta tu na honorowej warcie, przed
domem, w ktrym umiera jego wierny onierz. Zrobi kilka krokw przed bram, po czym
przeszed na drug stron ulicy i stamtd obserwowa domek.
Nagle w ciszy opustoszaej ulicy zastukay czyje kroki. Jaki robotnik wraca z pracy
do domu - pomyla Boka i z opuszczon nisko gow dalej przechadza si po drugiej
stronie ulicy. By zaprztnity rnymi dziwnymi mylami, ktre nigdy dotd nie
przychodziy mu do gowy. Zastanawia si nad tym, czym jest ycie, czym mier. I w aden
sposb nie mg znale odpowiedzi.
Kroki wci si zbliay, ale nadchodzcy jakby zwalnia... Ciemny cie ostronie
przesuwa si pod oson murw i zatrzyma si przed domem Nemeczka. Przechodzie
zajrza do bramy. Na chwil wszed do rodka, po czym ukaza si znowu. Zatrzyma si.
Czeka. Zacz przechadza si przed domem od jednej latarni gazowej do drugiej. A kiedy
wiatr rozchyli mu paszcz, Boka w blasku wiata dostrzeg, e chopiec ma na sobie
czerwon koszul.
By to Feri Acz.
Dwaj wodzowie spojrzeli na siebie chmurnie. Po raz pierwszy w yciu stanli ze sob
oko w oko. I do spotkania doszo wanie przed tym pogronym w smutku domem. Jednego
przywiodo tutaj serce, drugiego - wyrzuty sumienia. Nie odzywali si do siebie ani sowem.
Tylko patrzyli. Po chwili Feri Acz zacz si przechadza. Dugo, bardzo dugo tak chodzi.
Kiedy z ciemnego podwrza wyszed dozorca, eby zamkn na noc bram, Feri Acz
podszed do niego, uchyli czapki i o co cicho zapyta. Odpowied dozorcy dotara a do
Boki.
- Bardzo le - powiedzia dozorca.
I zamkn wielk, cik bram. Gone trzanicie bramy zakcio cisz uliczki, ale
po chwili umilko niczym grzmoty wrd grskich szczytw.
Feri Acz powoli ruszy przed siebie. Boka rwnie zdecydowa si wrci do domu.
Zawodzi ze wistem zimny wiatr, dwaj wodzowie rozeszli si w dwie rne strony. Jeden w
prawo, drugi w lewo. Ale nawet odchodzc nie zamienili ani jednego sowa.
Cicha uliczka usna wreszcie, targana porywami wiosennego wiatru. Wiatr krlowa
ju bez reszty; pobrzkiwa szybkami gazowych latarni, chybota pomykami, z chrobotem
obraca zardzewiaymi blaszanymi kurkami na dachach. Wiatr wdziera si przez szczeliny i
szpary do mieszka, rwnie i do tego pokoiku, gdzie po kolacji zasiad ubogi krawiec, a za
jego plecami w ku, z rozpalon twarz i byszczcymi oczyma ciko dysza may kapitan.
Wiatr zadzwoni w szyby, zachybota pomieniem naftowej lampy. Szczupa kobieta
przykrya starannie swego synka.
- To wiatr tak wieje, syneczku.
A kapitan ze smutnym umiechem, cichutko, niemal szeptem odpar:
- To wieje od strony naszego Placu. Naszego ukochanego Placu, mamo...
IX
Oto kilka stron z Wielkiej Ksigi Zwizku Kitowcw:
PROTOK
ERNO NEMECZEK
Janos Hunyadi (1385 - 1456) - wojewoda siedmiogrodzki, hetman koronny, zwycizca wielu bitew z
przewaajcymi siami Turkw, jeden z najwybitniejszych wodzw w dziejach Wgier.
Klska pod Mohaczem nad nazwiskiem arcybiskupa Tomoriego, ktry rwnie zosta
pokonany: i Ferenc Acz.
4
Poniewa genera Janosz Boka, wbrew naszym sprzeciwom, si zarekwirowa
zwizkowy majtek (24 grajcary), poniewa wszyscy musieli odda to, co posiadali, na cele
wojenne, a kupiono tylko jedn trbk za l forinta i 40 grajcarw, chocia na bazarze Rosera
mona byo dosta trbk za 60 lub 50 grajcarw, ale musiano kupi drosz, eby miaa
silniejszy gos, i teraz s dwie trbki, bo w czasie walki zdobyo wojenn trbk czerwonych
koszul, a e nie trzeba ju ani jednej, a nawet gdyby okazaa si potrzebna, to zupenie
wystarczy jedna - postanawiamy zada zwrotu zwizkowego majtku (24 grajcarw), wic
niech genera Boka sprzeda jedn trbk, jak to obieca, bo nam s potrzebne pienidze (24
grajcary).
5
Prezes Zwizku Pat Kolnay otrzymuje niniejszym nagan od czonkw za to, e
dopuci do wyschnicia zwizkowego kitu. Poniewa dyskusj w tej sprawie naley
zaprotokoowa, wpisuj j niniejszym w caoci:
Najwiksza klska w historii Wgier poniesiona w 1526 roku pod Mohaczem, gdzie sutan Sulejman
II Wspaniay rozbi wojska wgierskie; w bitwie tej zgin krl Wgier Ludwik II Jagielloczyk, od tego
momentu rozpoczo si 150 - letnie panowanie Turkw na Wgrzech.
Pal Tomori (1475 - 1526) - arcybiskup Kaleczy, dowodzi wgierskimi wojskami Pod Mohaczem,
uznany winnym klski; zgin w czasie bitwy.
X
Wielka cisza panowaa w maej, otynkowanej na to kamieniczce przy ulicy Rakos.
Nawet ci mieszkacy, ktrzy mieli zwyczaj zbiera si na podwrzu i gono gawdzi, tym
razem na palcach przechodzili obok drzwi do mieszkania krawca Nemeczka. Suce trzepay
ubrania i dywany na samym kocu podwrka i staray si to czyni na tyle cicho, eby nie
zakci choremu spokoju. Gdyby dywany potrafiy si dziwi, to wanie teraz miayby ku
temu wspania okazj, zwykle silnie trzepane, dzi byy tylko pieszczotliwie otrzsywane z
kurzu...
Co chwila ktry z mieszkacw domu pyta przez oszklone drzwi:
- Jak si czuje synek?
Wszyscy, bez wyjtku, otrzymywali jednakow odpowied:
- le, bardzo le.
Poczciwe ssiadki coraz to co przynosiy.
- Kochana pani, prosz przyj to winko, jest naprawd dobre...
Albo:
- Niech si pani nie obrazi, przyniosam troch cukierkw...
Drobna, jasnowosa kobieta z zapakanymi oczyma otwieraa drzwi dobrym
ssiadkom, serdecznie dzikowaa za upominki, ale nie byo z nich wikszego poytku.
Mwia to nawet poniektrym:
- Nic nie je biedaczek, od dwch dni wypija tylko par kropli mleka dziennie...
O godzinie trzeciej wrci do domu krawiec Nemeczek. By w sklepie, gdzie przyj
kolejne zamwienia. Ostronie, cicho otworzy drzwi i bez sowa wszed do kuchni.
Spojrza tylko na on. A ona spojrzaa na niego. Oboje rozumieli si bez sw. Stali
w milczeniu naprzeciw siebie. Krawiec nawet zapomnia odoy przyniesione do domu
paszcze.
Potem na palcach weszli do pokoju, w ktrym lea ich synek. Bardzo si zmieni ten
niegdy zawsze wesoy szeregowy z Placu Broni, a dzi smutny kapitan. Wychud, wosy mu
urosy. Nie by jednak blady, przeciwnie, cay czas pony mu zapadnite policzki. Od kilku
dni nieustannie trawia go gorczka.
Rodzice stanli przy ku swego dziecka. Byli biednymi, prostymi ludmi, ktrzy
przeszli rne koleje losu, doznali wielu kopotw i smutkw, wic nauczyli si cierpie w
milczeniu. Stali tylko z nisko opuszczonymi gowami i z utkwionym w podog wzrokiem. Po
gdyby pomyla pan... gdyby pomyla pan o tym, o czym w takich sytuacjach naley
myle...
Lekarz patrzy jeszcze chwil na krawca, po czym nagle pooy mu do na ramieniu.
- Niech pana Bg ma w swojej opiece. Wrc tu za godzin.
Krawiec nie sysza ju tych sw. Martwym wzrokiem patrzy przed siebie na
wyszorowan do czysta ceglan podog kuchni. Trzeba pomyle o czym, o czym w takich
sytuacjach si myli. O co lekarzowi chodzio? Czyby o trumn?
Chwiejnym krokiem wrci do pokoju i usiad na krzele. Nie by w stanie wydoby
gosu. ona na prno go pytaa:
- Co powiedzia doktor?
Krawiec tylko kiwa gow w milczeniu.
Tymczasem may Nemeczek jakby poczu si lepiej, powesela, drobna twarzyczka
rozpogodzia si. Skin na Bok.
- Janosz, chod tu do mnie.
Boka podszed do ka.
- Usid przy mnie. Nie boisz si?
- Nie boj si! A zreszt czego miabym si ba?
- e akurat umr, kiedy ty bdziesz przy mnie siedzia. Ale nie bj si, jak poczuj, e
umieram, to dam ci zna.
Boka usiad przy Nemeczku.
- Chcesz mi co powiedzie?
- Suchaj - powiedzia chory chopiec obejmujc Bok za szyj i nachylajc si do jego
ucha, jakby chcia mu powierzy jak wielk tajemnic - co si stao z czerwonymi
koszulami?
- Pokonalimy ich.
- A co potem?
- Potem poszli do Ogrodu Botanicznego na narad. Czekali na Feriego Acza a do
wieczora, ale on nie przyszed. Wic znudzio si im czeka i rozeszli si do domw.
- A dlaczego Feri Acz nie przyszed?
- Wstydzi si. I wiedzia, e odbior mu wodzostwo, bo przegra bitw. Dzi po
obiedzie znw zebrali si na narad. I tym razem Acz ju przyszed. A wczoraj w nocy
widziaem go tu przed waszym domem.
- Przed naszym domem?
- Tak. Pyta dozorc, jak si czujesz.
Sporzdzili do ciebie honorowy adres i zaraz tu przyjd. Przynios ci go. Przyjdzie tu cay
zwizek.
Ale may wci nie chcia w to uwierzy.
- Dopiero wtedy uwierz, jak zobacz na wasne oczy!
Boka bezradnie wzruszy ramionami. W duchu za pomyla: Nawet lepiej, e nie
wierzy, bo tym wiksz bdzie mia rado, kiedy tu przyjd.
Mimo woli jednak przypomnieniem tej sprawy zdenerwowa chorego chopca. Wci
go bolaa wyrzdzona mu przez Zwizek Kitowcw krzywda. Mwi do Boki z rozaleniem.
- Widzisz, to, co oni mi zrobili, byo wstrtne!
Boka wola si nie odzywa; obawia si, e jeszcze bardziej rozdrani maego
przyjaciela. Wic gdy Nemeczek zapyta:
- Prawda?
Przytakn:
- Masz racj.
- A przecie - cign Nemeczek - biem si za wszystkich, za nich te, eby i oni
mogli pozosta na Placu, przecie ja nie dla siebie walczyem, bo ja to ju nigdy nie zobacz
Placu.
I nagle umilk. Uzmysowi sobie t prawd z ca wyrazistoci: ju nigdy nie
zobaczy Placu. Bez najmniejszego alu zostawiby wszystko na tym wiecie z wyjtkiem
Placu, ich kochanego, jedynego Placu zabaw.
zy napyny mu do oczu, co nie zdarzyo si podczas caej choroby. Paka nie z
alu, paka z bezradnoci, z bezsilnoci - oto nie moe pj raz jeszcze na swj ukochany
Plac Broni, zobaczy twierdzy, chaty. Przypomniay mu si tartak, wozownia, dwa due
drzewa morwowe, z ktrych zrywa licie dla Czelego. Bo Czele mia w domu jedwabniki,
ktre karmi limi morwy, a jako elegant ba si wdrapywa na drzewo, eby nie zniszczy
ubrania, wic kaza Nemeczkowi zrywa licie, bo Nemeczek by szeregowcem i musia
wykonywa rozkazy panw oficerw. Pomyla o smukym elaznym kominie, ktry
wypluwa oboczki biaej pary, rozpywajcej si po kilku sekundach w powietrzu. I jakby
usysza znajomy odgos parowej piy, tncej polana na kawaki.
Nemeczkowi rozbysy oczy, poczerwieniay policzki. Zawoa:
- Chc i na Plac!
A poniewa wszyscy milczeli, powtrzy jeszcze bardziej stanowczo:
- Chc i na Plac!
Boka uj go za rk.
ley na piersiach.
- Tak jest, prosz pana.
( - Do ataku! Naprzd! Hurra!)
- I rkawy te s jakby troch za krtkie.
- Nie sdz, prosz pana.
- Niech si pan dobrze przyjrzy. W kadej marynarce szyje pan za krtkie rkawy.
Stale pan tak robi!
Wcale nie! - pomyla krawiec, ale zaznaczy} dan dugo rkawa. W pokoju
narasta haas.
- Ha, ha! - rozleg si dziecinny krzyk. - A wic przyszede? Stoisz przede mn!
Wreszcie mog si z tob zmierzy, ty straszliwy wodzu! No, ju, ju! Zobaczymy, kto
silniejszy?
- Niech pan podoy wat - powiedzia pan Czetneki. - Troch na ramionach i troch
na piersiach, z lewej i prawej strony.
( - Bach! Powaliem ci na ziemi!)
Pan Czetneki zdj brzow marynark, a krawiec poda mu t, w ktrej klient
przyszed.
- Kiedy bdzie gotowa?
- Pojutrze.
- W porzdku. Ale niech si pan przyoy do pracy, ebym znw nie dosta dopiero po
tygodniu. Ma pan jeszcze jak inn robot?
- eby tylko dzieciak nie chorowa, wielmony panie.
Pan Czetneki wzruszy ramionami:
- To smutna sprawa, bardzo mi pana al, ale powtarzam, to nowe ubranie jest mi
szalenie potrzebne, i to jak najprdzej. Niech pan si zaraz bierze do roboty.
Krawiec westchn tylko.
- Zaraz si wezm.
- Uszanowanie! - powiedzia pan Czetneki przed wyjciem. By w dobrym nastroju.
Jeszcze w progu zawoa:
- Niech pan nie zwleka i siada do pracy.
Krawiec uj w rce pikn brzow marynark i przypomnia sobie, co powiedzia
lekarz. Musi pomyle o tym, o czym w takiej sytuacji naley myle. No wic dobrze,
natychmiast sidzie do roboty. Kto wie, na co przydadz si pienidze, ktre dostanie za
uszycie tego piknego, brzowego ubrania. Moe te kilka forintw zawdruje do stolarza, do
tego stolarza, ktry robi mae trumienki? A pan Czetneki bdzie sobie dumnie paradowa w
nowym ubraniu po deptaku nad Dunajem.
Wrci do pokoju i natychmiast zasiad do szycia. Nie spoglda nawet w stron ka,
tylko cay czas macha ig, aby jak najszybciej wykona pilne zamwienie. Pan Czetneki
potrzebowa ubrania, a on by moe bdzie potrzebowa pienidzy na stolarza...
Stan maego kapitana pogarsza si i ju nie sposb byo z nim wytrzyma. Zebra w
sobie resztk si i w dugiej, sigajcej kostek koszuli nocnej stan na ku. Czerwono zielona czapeczka przekrzywia mu si na gowie. Z bdnym, wpatrzonym w dal wzrokiem,
unis rk do daszka i salutujc przemwi chrypliwie:
- Melduj posusznie, panie generale, e powaliem na opatki wodza czerwonych
koszul i prosz teraz o awans! Spjrzcie na mnie! Jestem ju kapitanem! Walczyem za
Ojczyzn i zginem za ni! Trarara! Trara! Trb, Kolnay, trb!
Jedn rk chwyci si za oparcie ka.
- Fortece, ognia! Bombardujcie nieprzyjaciela! Ha, ha! Tam jest Jano! Uwaaj, Jano!
Ty te zostaniesz kapitanem, Jano! Ale twojego nazwiska nie wpisz maymi literami!
Jestecie bez serca! Zazdrocilicie mi, bo lubi mnie Boka i to ja byem jego przyjacielem, a
nie wy! A ten cay Zwizek Kitowcw to jedna wielka gupota! Wystpuj! Wystpuj z tego
zwizku!
I po chwili cicho doda:
- Prosz to zaprotokoowa.
A krawiec, pochylony nad niskim stolikiem, stara si niczego ju nie sysze i
niczego nie widzie poza swoj robot. Jego kociste palce szybko poruszay si nad
brzowym suknem, migaa iga i naparstek. Za adne skarby nie chcia spojrze w stron
ka, poniewa obawia si, e potem nie zdoa ju zmusi si do pracy, e cinie
eleganckim, brzowym surdutem pana Czetnekiego o ziemi i przytuli do piersi swego synka.
May kapitan zmczony opad na ko i w milczeniu przyglda si kodrze.
Boka zapyta go cichym gosem:
- Zmczye si?
Nemeczek nie odpowiedzia. Boka przykry go. Matka poprawia poduszk pod gow
chopca.
- Nie mw ju nic. Odpocznij.
May spojrza na Bok nieprzytomnym wzrokiem, nie dostrzega ju przyjaciela.
Znw si odezwa:
- Tatusiu...
- Nie, nie - odpowiedzia zdawionym gosem genera - ja nie jestem twoim tatusiem...
Nie poznajesz mnie? Jestem Janosz Boka.
Chory powtrzy za nim zmczonym, zamierajcym gosem:
- Jestem... Janosz... Boka... - po czym zamilk. Chopiec zamkn oczy i westchn tak
bolenie, jakby w jego duszy zebray si cierpienia wszystkich ludzi.
I zapanowaa cisza.
- Moe wreszcie zanie - powiedziaa wta, jasnowosa kobieta, ktra po wielu
bezsennych nocach, spdzonych na czuwaniu przy chorym dziecku, ledwo trzymaa si na
nogach.
- Zostawmy go - odpowiedzia szeptem Boka.
Odsunli si od ka i usiedli na wypowiaej, zielonej kanapie. Teraz i krawiec
przerwa prac, odoy brzow marynark na kolana i pochyli gow nad niskim stolikiem.
Wszyscy milczeli. Byo tak cicho, e syszao si brzczenie muchy.
Przez okno dotary z podwrza chopice gosy. Boka usysza nagle wypowiedziane
pgosem znajome nazwisko:
- Barabasz.
Boka podnis si i na palcach wyszed z pokoju. Kiedy otworzy wiodce z kuchni na
podwrze oszklone drzwi, zobaczy zalknion gromadk chopcw z Placu Broni.
- Tak - szepn stojcy najbliej Weiss. - Przyszed tu cay Zwizek Kitowcw.
- Nareszcie jestecie!
- Przynielimy Nemeczkowi uroczysty adres, w ktrym czerwonym atramentem
napisalimy, e zwizek prosi go o przebaczenie i e wpisalimy jego nazwisko do ksigi
samymi wielkimi literami. Mamy ze sob t ksig. I jest tu caa nasza delegacja.
Boka pokrci gow.
- Nie moglicie przyj wczeniej?
- Dlaczego?
- Bo on przed chwil zasn.
Czonkowie delegacji spojrzeli na siebie.
- Nie moglimy przyj wczeniej, bo musielimy wybra przewodniczcego delegacji
i dugo nad tym dyskutowalimy. Trwao to z p godziny, nim wybralimy Weissa.
W progu pojawia si matka Nemeczka.
- Nie pi - powiedziaa - znw majaczy.
Wyraz przeraenia i zdumienia pojawi si na twarzach chopcw.
- Wejdcie do rodka, chopcy - zapraszaa kobieta - jak was zobaczy, to moe
oprzytomnieje.
I szeroko otworzya przed nimi drzwi. Chopcy byli bardzo przejci, wchodzili kolejno
z powag, jak do kocioa. Zdejmowali czapki jeszcze przed wejciem, na dworze. A kiedy
ju za ostatnim z nich zamkny si drzwi, zatrzymali si w penej szacunku postawie.
Szeroko otwartymi oczyma patrzyli na ojca Nemeczka i na lecego w ku przyjaciela.
Krawiec nie zareagowa na wejcie chopcw, opar gow na doniach i milcza. Nie paka.
By ju tylko bardzo zmczony. W ku, z otwartymi oczyma, lea may kapitan. Wskie
usteczka mia otwarte, oddycha z trudem, gboko. Nikogo ju nie poznawa. By moe
widzia ju to, czego nie oglda si na ziemi. Kobieta zachcia chopcw:
- Podejdcie do niego.
Ruszyli wic wolno w stron ka. Ale nogi mieli jakby z oowiu. Jeden dodawa
odwagi drugiemu:
- Id ty.
- To ty podejd do niego.
- Ty jeste przewodniczcym delegacji. Ty id! - powiedzia Barabasz.
Weiss powoli podszed do ka. Koledzy stanli wok. Ale Nemeczek nawet na nich
nie spojrza.
- Mw - szepn Barabasz.
I Weiss zacz drcym gosem:
- Suchaj... Nemeczku...
Ale Nemeczek nie sucha. Oddycha z trudem i nieruchomo patrzy w sufit.
- Nemeczku! - powtrzy Weiss dawic si od ez.
Barabasz szepn mu do ucha:
- Nie pacz.
- Ja nie pacz - odpowiedzia Weiss, cieszc si, e opanowa wybuch paczu i moe
wypowiedzie te sowa. Wreszcie wzi si w gar i przemwi.
- Wielce szanowny panie kapitanie! - powiedzia i wycign z kieszeni list. - Jako e
przyszlimy tu... i jako e jestem prezesem... tym samym w imieniu zwizku... bo zrobilimy
bd... i my wszyscy chcemy ci teraz prosi o przebaczenie... i w tym uroczystym
dokumencie wszystko to napisalimy...
Odwrci si. W oczach lniy mu dwie due zy. Ale za skarby wiata nie chcia
odstpi od urzdowego tonu, do ktrego przywizywali w zwizku wielk wag.
- Panie sekretarzu - zwrci si do Lesika - prosz poda ksig zwizku.
Stojcy w pogotowiu Lesik natychmiast poda ksig. Weiss ostronie pooy j na
skraju ka, zacz kartkowa i otworzy na tej stronie, na ktrej znajdowa si Wpis.
- Spjrz - zwrci si do chorego - przeczytaj.
Ale Nemeczek powoli zamkn oczy. Czekali. Weiss znw si odezwa:
- Zobacz.
Nemeczek nie odpowiada. Teraz wszyscy ju podeszli bliej ka. Matka chorego
rozsuna chopcw i z dreniem pochylia si nad swoim dzieckiem.
- Suchaj - powiedziaa obco brzmicym, zdziwionym, roztrzsionym gosem do ma
- on nie oddycha...
I pooya gow na piersi dziecka.
- Nie oddycha! - krzykna ju gono, nie zwracajc uwagi na nikogo. - Nie oddycha.
Chopcy cofnli si. Stanli w kcie pokoju, jeden przy drugim. Ksiga zwizku
spada z ka na ziemi, otwarta na tej stronie, na ktrej trzyma j Weiss.
Kobieta wya z rozpaczy:
- Patrz! Ma zimne rce!
W ogromnej, dawicej ciszy, jaka nastpia po tych sowach, rozlego si szlochanie
krawca, ktry do tego momentu siedzia milczcy na swoim stoku, kryjc twarz w doniach.
By to cichy, ledwo syszalny szloch dorosego, powanego czowieka. Tylko ramiona drgay
mu od tumionego spazmu. Lecz nawet w tej chwili panowa nad sob, bo zsun z kolan
pikn marynark pana Czetnekiego, eby jej nie zabrudzi zami.
Matka piecia i caowaa swoje martwe dziecko, a potem uklka przed kiem i
wtuliwszy twarz w poduszk zacza przejmujco paka. A Erno Nemeczek, sekretarz
Zwizku Kitowcw i kapitan chopcw z Placu Broni, lea w wiecznej ju ciszy, biay jak
ciana, z zamknitymi na zawsze oczyma. Nie ulegao najmniejszej wtpliwoci, e nie widzi
ju i nie syszy tego, co dzieje si wok niego, poniewa anioy, ktre przybyy tu po
duszyczk kapitana Nemeczka, zaniosy j tam, gdzie tylko podobni jemu, tacy wanie jak
may Nemeczek, sysz sodkie pienia i postrzegaj jasno wiekuist.
- Przyszlimy za pno - szepn Barabasz.
Boka sta na rodku pokoju z opuszczon nisko gow. Jeszcze przed chwil, kiedy
siedzia na skraju ka, z trudem powstrzymywa pacz. Teraz jednak ze zdumieniem
stwierdzi, e zy nie napywaj mu do oczu, e po prostu nie potrafi paka. Rozejrza si
wok z jak bezmiern pustk w duszy. Spostrzeg kryjcych si w kcie pokoju chopcw.
Na przedzie sta Weiss, ciskajc w rku honorowy adres, ktrego Nemeczek nie zdy ju
zobaczy.
Boka podszed do chopcw.
ogromn ulg. Przypieszy kroku, aby czym prdzej znale si na Placu. I im bliej by
swego krlestwa, tym wikszy spokj ogarnia jego serce. Na ulicy Marii zacz biec, aby jak
najszybciej znale si na miejscu. A kiedy w ciemniejcym coraz bardziej mroku dobieg do
rogu ulicy i zobaczy tak dobrze znany szary parkan, ywiej zabio mu serce. Musia si
zatrzyma. Teraz nie mia si ju po co pieszy. By przecie na miejscu. Wolnym krokiem
podszed do otwartej furtki, obok ktrej sta oparty o pot Jano i pali fajk. Kiedy zobaczy
Bok, powita go z umiechem.
- Pobiliwa ich!
Boka odpowiedzia mu smutnym umiechem. Ale Jano wpad w zapa:
- Pobiliwa!... Wyrzuciliwa!... Wypdziliwa!...
- Tak, tak - odpowiedzia cicho genera.
Po czym stan przed Sowakiem i po chwili milczenia zapyta:
- A czy wiecie, Jano, co si stao?
- A co takiego?
- Umar Nemeczek!
Sowak szeroko otworzy oczy ze zdziwienia. Potem wyj z ust fajk.
- A ktry to by, ten Nemeczek?
- Ten may, z jasnymi wosami.
- Aha! - odpar Sowak i woy fajk w usta. - Bidna chudzina.
Boka min furtk. Przed nim rozciga si cichy i pusty Plac, ktry by miejscem tylu
wesoych zabaw. Boka powoli przemierza Plac, a dotar do szaca, gdzie wida jeszcze byo
lady walki. W piasku odcisny si lady wielu stp. A nasyp szaca osun si pod nogami
ruszajcych do ataku chopcw.
W ciemnociach czerniay obok siebie masywy sgw ze zbudowanymi na ich
szczytach fortecami. ciany fortec od gry do dou obsypane byy prochem strzelniczym,
czyli piaskiem.
Genera usiad na nasypie szaca i opar podbrdek na doniach. Panowaa kompletna
cisza. elazny komin tartaku cakiem ju ostyg i czeka ranka, eby znw zapalono pod
kotem. Odpoczywaa pia parowa, zasypia opleciony winorol tartak. W dali sycha byo,
jak przez sen, wielkomiejski haas. Przejeday powozy, rozlegay si okrzyki, a z otwartego,
owietlonego ju okna kuchennego w oficynie jednego z ssiednich domw dobiega wesoy
piew jakiej sucej.
Boka wsta i ruszy w stron budki Sowaka. 'Zatrzyma si w miejscu, w ktrym
Nemeczek powali na ziemi Feriego Acza niczym Dawid Goliata. Pochyli si i szuka
ladw stp, ladw maych, kochanych stp, ktre tak samo znikn z tego piasku jak
ukochany przyjaciel znikn z tego wiata. Ziemia bya w tym miejscu stratowana i adnych
ladw nie sposb ju byo rozpozna. A przecie Boka natychmiast rozpoznaby lady
Nemeczka, bo byy tak mae, e zadziwiy nawet czerwonych, kiedy owego pamitnego dnia
odkryli je w ruinach Ogrodu Botanicznego. Stopy Nemeczka mniejsze byy nawet od stp
Wendauera...
Wzdychajc szed dalej, do fortecy numer trzy, na ktrej Nemeczek po raz pierwszy
zobaczy Feriego Acza. A Feri Acz zawoa do niego: Nie boisz si, Nemeczku?!
Genera by zmczony. Dzisiejszy dzie wyczerpa jego siy. Zatacza si, jakby wypi
mocnego wina. Z trudem wspi si na fortec numer dwa i tam przysiad, aby odpocz. Nikt
go tu nie mg zobaczy, zakci spokoju. Mia czas pomyle o tym, co si wydarzyo, i
wypaka si do woli, gdyby mg paka.
Wiatr nis w jego stron gosy. Spojrza ze swojej fortecy w d i spostrzeg obok
budki ciemne sylwetki dwch chopcw. Nie rozpozna ich w ciemnociach, wic zacz
przysuchiwa si gosom. Swoi czy obcy?
Chopcy cicho ze sob rozmawiali.
- Wiesz co, Barabasz - powiedzia jeden z nich - jestemy teraz akurat w tym miejscu,
w ktrym Nemeczek ocali nasz Plac.
Milczeli chwil. Po czym znw odezwa si ten sam gos:
- Wiesz co, Barabasz, pogdmy si w tym miejscu raz na zawsze, ale ju tak
naprawd. Nie ma sensu, ebymy si cigle ze sob kcili.
- Zgoda - powiedzia ze wzruszeniem w gosie Barabasz - ja te chc si z tob
pogodzi. Przecie po to przyszlimy tutaj.
Znw zapanowaa cisza. Chopcy stali w milczeniu naprzeciw siebie, czekajc, kto
pierwszy wycignie rk. Wreszcie odezwa si Kolnay:
- No to zgoda!
Barabasz, cigle wzruszony, odpowiedzia:
- No to zgoda!
Podali sobie rce, a potem bez sowa padli sobie w objcia.
A wic w kocu i to nastpio! Sta si cud. Boka patrzy na t scen ze szczytu
fortecy, ale nie zdradzi swojej obecnoci. On rwnie chcia by sam, a poza tym czu, e jest
im potrzebny jak dziura w mocie.
Po chwili obaj chopcy ruszyli w stron ulicy Pawa, cicho ze sob gawdzc.
- Na jutro jest duo z aciny - powiedzia Barabasz.