Vous êtes sur la page 1sur 9

12 GODZIN

Jan Bk, Sylwia Rutowicz

PROLOGOS
Mieszkanie bohatera, w rogu stoi ko, obok niego lustro, naprzeciwko za st oraz fotel, a
na stole radio. Na ko ley bohater, na rodku stoi pielgniarka w morowym nastroju.

Pielgniarka: Dwanacie godzin, bardzo nam przykro.


(cisza)
Pielgniarka: By pan bardzo odwany; mao kto znajduje w sobie tyle siy.
Bohater: Dzikuj. Nie jest atwo przekazywa takie informacje, jak myl Prosz powiedzie
panu doktorowi, e bardzo serdecznie go pozdrawiam, nawet pomimo tego, e niewiele zdzia.
Pielgniarka: (umiecha si yczliwie) ycz Panu powodzenia, do zobaczenia.
Bohater: Dzikuj.
(Pielgniarka zbiera si do wyjcia.)
Bohater: Jeszcze jedno!
Pielgniarka: Sucham?
Bohater: Czy nic nie da si ju zrobi?
Pielgniarka: Bardzo nam przykro.
Bohater: Wie Pani, zdyem si przywiza. To zadziwiajce, jak atwo ludzie si przywizuj -
szczeglnie do ycia.
(cisza, umiech pielgniarki)
Pielgniarka: Mam nadziej, e by Pan szczliwy. Powinien Pan teraz przebywa z najbliszymi.
Oni poegnaj Pana naleycie.
Bohater: Tak, tak, rozumiem, to prawda. Dzikuj raz jeszcze, do widzenia... Przepraszam,
powinienem powiedzie: egnam! Tak, egnam. Dzikuj.
Pielgniarka: egnam i dzikuj, by pan dzielny.
(pielgniarka wychodzi, drzwiami trzaska)
(pielgniarka opuszcza pokj, bohater zrozpaczony wstaje z ka i zaczyna chodzi po pokoju)
Bohater: Sam, sam raz jeszcze. Zaledwiem pokona p ycia drogi, ju ognie mnie trawi od
wewntrz, a pod moimi stopami otwiera si czelu. Niewielem widzia, niewielem sysza, a czuem
mniej jeszcze, w tym rejsie bez sensu, widzianym jedynie przez okno mieszkania.
(bohater wcza radio, chr, staje nieruchomo)

PARODOS
(wiata skierowane na chr, ubrany odwitnie i wprowadzony przed scen; Dorota i Krzysztof)

Blady wit nad miastem zawis,


Ju nieliczni budz si,
Przecieraj senne oczy,
Nowy si rozpocz dzie.

Lecz gdy wikszo cigle spaa,


Do mieszkania zstpi anio,
To Atropos go wysaa,

1
By wie nieuchronn zanis.

Jak dwa sowa zmieni mog


W jednej chwili przyszo tw!
Cay wiat doszcztnie zburzy,
W proch obrci status quo.

C uczyni teraz moesz?


Czeka? Cierpie? egna si?
Wykorzystaj czas swj dobrze -
Oto twj ostatni dzie.

EPEISODION I
W ktrym Bohater i Przyjaciel debatuj nad sensem dziaania przed mierci i ostatecznie, po bahej
ktni, postanawiaj wyj na miasto.

(bohater, wstaje i zrezygnowany wyciga telefon i zaczyna gorczkowo przeglda numery)


Bohater: Halo? Ania? Umieram. (cisza, gorczkowe przegldanie)
Bohater: Ojcze?
Bohater: Adam?... Sara?... Matko?
Bohater: Czy syszy kto jeszcze na tym wiecie? Kto, kto o szstej zrywa si na nogi, aby wie
ywot pobony i poczciwy? Kto, kto wysucha, przytaknie i zamilknie; kto, kto ugoci w sercu
umierajcego?
(stara si zadzwoni do paru numerw z coraz wtlejszym zapaem)
Bohater: Tak to zatem wyglda, gdy zaczynasz powoli znika. Wpisujesz si w powidok, bez
wiadkw i wiernych. A moe te ja nazbyt rozpaczam?
(kadzie si na ku, zaczyna pod nosem recytowa, czas ucieka, co sygnalizuje metronom,
pojawiajcy si w tej scenie po raz pierwszy, jako to dla jego mruczenia)
Bohater: Ja za jestem robak, a nie czowiek, pomiewisko ludzkie i wzgardzony u ludu. Szydz ze
mnie wszyscy, ktrzy na mnie patrz, rozwieraj wargi, potrzsaj gow. Ty mnie zaiste wydobye z
matczynego ona... Ty mnie czynie bezpiecznym u piersi mej matki Tobie mnie poruczono przed
urodzeniem, Ty jeste
(walenie do drzwi)
Bohater: K-kto tam?! Czy to mier przychodzi?!
(walenie)
Bohater: Wej! (do siebie) Czy to mier przychodzi?
(enter Przyjaciel)
Przyjaciel: Bylimy umwieni. P godziny temu na zewntrz. Co jest?
Bohater: Wybacz mi, ale w obecnej sytuacji kompletnie wypado mi to z gowy...
Przyjaciel: Widz, bardzo zmarniae. Co Ci trapi?
Bohater: mier.
Przyjaciel: Cudza czy wasna?
Bohater: Wasna - anio upady przyby dzi rano i tak smutn wie mi przynis. Dwanacie
godzin, liczc od Soca wschodu,
Przyjaciel: Nie! Przyznaj, e artujesz!
Bohater: Bardzo mi przykro.

2
Przyjaciel: Przecie jeste zdrw! Jak ko!
Bohater: I ja tak mylaem. Jak toczcy si kamie ywo brnem po wytyczonej ciece, wpatrzony
w rozjaniony horyzont. Szybko niestety omszaem, pomimo swojej prdkoci; widocznie zy szlak
obraem.
Przyjaciel: Bredzisz jak w malignie Powiedz, jak si czujesz?
Bohater: Czuj, e z czasem i sowa mi uciekaj, aby opisa moje niedowierzanie. Pocztkowy szok
jednak mija z zatrwaajc prdkoci, a na swojej szyi czuj ju mrony oddech Czasu. Zaraz mnie
nie bdzie, a miaem by jeszcze tak dugo!
Przyjaciel: Wci nie mog uwierzy w Twoje sowa, ale na myl przychodzi mi bukiet piknych
historii o takich, co czuli mier w podobny sposb. Wyobra sobie: pewien starzec, wiedzc, e
zostao mu ju niewiele czasu, wypisa si ze szpitala i zwiedzi wiat. Albo jego cz A inny,
marzc zawsze o skoku na lotni, przelecia si po Wielkim Kanionie; tak jakby mier wiszc nad
nimi rozbudzia ich nagle i przypomniaa im, e yj, i to rwnie intensywnie co za starych czasw!
Bohater: Kiedy ja doskonale zdaj sobie z tego spraw, przecie mnie znasz. Nigdy nie byem
szczeglnie przygnbiony, nie zapijaem smutkw; staraem si y zdrowo, stronic od jedzenia z
mikrofali i regularnie uczszczajc na zajcia na siowni. Ani przez chwil nie czuem si martwy w
rodku, jak to niektrzy mog sugerowa - moje ciche denie ku mierci jest dla mnie zaskoczeniem
w rwnym stopniu, co jest nim dla Ciebie. Umieram w przewiadczeniu, e zostaem brutalnie
okamany, bo z pewnoci nie brakowao mi ywotnoci.
Przyjaciel: Moe te sytuacja jest inna, moe nie naley szuka w tym rozsdku - moe umierasz,
aby kto inny mg si narodzi?
Bohater: Nie potrafi uwierzy w to, eby sia, ktra tak prdko ycie mi zabiera, bya sprawiedliwa.
(cisza, Przyjaciel zatapia twarz w rkach, mylc)
Przyjaciel: Czeka chcesz czy dziaa?
Bohater: I dziaanie czekaniem mi si zdaje. Taki wyrok kady gest w niwecz obraca.
Przyjaciel: A gdyby anio przyszed i orzek, e doba Ci zostaa? Te by rozpacza w sposb
podobny, czy moe stosunkowo mniejszy - by nie rzec: adekwatny? Co z czterdziestoma omioma
godzinami? Zapadby si po poowie, czy po wierci zaledwie?
Bohater: Nie rozumiesz w ogle mojego pooenia, twoje sowa s dla mnie bez znaczenia, szumisz
jedynie.
Przyjaciel: Pomyl tylko, pozwl swojej duszy usysze moje woanie! Nie widz nic rozsdnego w
oczekiwaniu koca rejsu, gdy jest si na rodku morza - wprawiony kapitan nie wierzy w twardy
grunt, pki nie poczuje go pod stopami.
Bohater: Ale, czy gdyby wiedzia, e w rejs ju nigdy nie wyruszy, dotarszy na brzeg, te by tak
ochoczo dy do przystani? Czy zobaczywszy, e nawet prdko statku nie jest od niego zalena,
nie uznaby swojego tytuu za fars? art narzucony mu odgrnie, bez jego wiedzy i zgody? Czuj si
teraz, jakbym przez ostatnie miesice tkwi gdzie w lustrze czy za oknem i przyglda si jedynie
poczynaniom swojej osoby, oszukany, omamiony!
Przyjaciel: Czyby dopiero si dowiedzia, e umrzesz kiedy?
Bohater: Ten statek tonie od pocztku rejsu, lecz i tak woda u stp jest powodem do paczu.
Przyjaciel: Przyjacielu, skoczmy razem w to miasta, co by twj koniec widowiskiem si sta, a nie
blakniciem pomienia!
Bohater: Co masz na myli?

(zza okna dochodzi dwik kocielnych dzwonw, wybia dwunasta)

3
STASIMON I
Nikt nie zna dnia ani godziny,
A przecie kadego czeka kres.
Lecz jeli poznasz? Moesz jedynie
Patrze jak czas ku kocowi mknie.

Gos wewntrzny mwi tobie:


Nie czekaj z pokor na sw mier!
Ujmij ster ycia we wasne donie,
Nie pozwl by kres zaskoczy ci.

Ramiona roz i gow unie,


W objcia mierci miao wskocz,
I satysfakcj miej ostatni,
Zwycistwem jest uprzedzi los!

Lecz cichy gosik z tyu gowy


Zamilkn nie chce, cho na chwil!
I narastajc wci powtarza:
Chc y, dzie chwytaj, Carpe Diem.

EPEISODION II
W ktrym Bohater stopniowo traci nadziej, rozmawia z matk, wraca do historii swojego ycia i
przestaje niedowierza, postanawiajc si zabi.

(tykanie metronomu, zegar wskazuje 15, nagle do pokoju wpada Bohater, samotnie)
Bohater: Ach, samotnoci i ciszo! We mierci nie ma kompanw - zostaj za bram, strzeg twych
plecw, ale nigdy nie wchodz z tob! Jak wyjtkowy jest kady wobec czasu! Nikt nie zrozumie,
nikt nie pomoe, nikt nie wstrzyma ciaru mojego obumierajcego ciaa, dziery je musz o
wasnych siach, porastajc sam pleni, ktra nie wybiera.
(pada na ko)
Bohater: Uciek oddany przyjaciel. Na co mi te sowa, gdy sucha nie ma komu.
Bohater: (do siebie, mruczc) Otacza mnie mnstwo cielcw, osaczaj mnie byki Baszanu.
Rozwieraj przeciwko mnie swoje paszcze, jak lew drapieny i ryczcy. Rozlany jestem jak woda i
rozczaj si wszystkie moje koci; jak wosk si staje moje serce, we wntrzu moim....
(rozlega si dzwonienie, telefon, bohater porywa si i odbiera)
Bohater: Matko? Przybywaj natychmiast Nie, przepraszam Przyjd, prosz, musimy
porozmawia.
(wstaje i zaczyna przechadza si po pokoju)
Bohater: Poow drogi zaledwie przebywszy, zwrci si musz do tej, ktre mnie na wiat
przywioda i rzuci jedynie ,,odchodz!, spuci zason alu na lat trzydzieci troski i wspczucia,
piecztujc wyrok losu.
(siada na ku, wstaje, otrzepuje si, widocznie przygotowuje na spotkanie, bardziej z nerww)
(pukanie do drzwi)
Bohater: Matko?
(ponowne pukanie do drzwi)

4
Bohater(z zaskoczeniem i lkiem): Zmary nocne co za dnia przychodzicie nka czowieka u
schyku istnienia, kim jestecie?! Mojry, diaby czy demony? Idcie precz, czas mj trwa wci i ani
myl go oddawa!
Sdzia 1: Zasid, prosz, na swym ou; marny al twj nic nie wskra.
Sdzia 2: Cisza, prosz pastwa, cisza, czas rozpocz proces tchrza.
(zasiadaj przy stole)
Sdzia 1: Sprawa prosta jest i jasna; ten tu miaek w ycia toku marno wszelk pielgnowa; y
jak suga w greckim domu, jak Baszanu w harowa. Sd wysoki pluje z miejsca na podobne
zachowania; smutne i parszywe lico tego, co przed nami si odsania.
Bohater: Ale sdzie najwyszy! To obelgi nieuzasadnione, jam zaledwie lat trzydzieci ukoczy,
gdy na mnie spad nieuchwytny wyrok. Szkoda tylko, e tak wczenie. Wiele planw w gowie siedzi,
nagle martwe pole dusza ukazuje.
Sdzia 2: Brednie i tchrzostwo witaj przez obud jak nios twoje sowa; ty zhabiony w
trumnie lea nim odesza lat poowa. Pikno tracc w niecnym jadzie, w losie szukasz darmo wroga -
nie dziw mi jest te wcale, e tre myli twojej lito to i trwoga.
Sdzia 3: Ale bracia, kady krzy swj dziery na padole ziemskim - sdmy miosiernie gupca, bo
nie zazna twrczej klski! Ni raz w biegu si nie potkn, nie pomyla czynw swoich - dajmy
spokj marnej duszy, co w aoci si tu troi.
Sdzia 1: Absmak, gupstwo i szydera - niech go pieko sponiewiera!
Bohater: Zdaj sobie spraw z tego, w jak chorob ducha si wpdziem. Nieraz krzycza on z mojej
piersi, chcc si wyrwa, jak korsarz wygldajc przez okno toni bkitu, marzc o otwartym morzu.
ycie sum jest cierpienia, chodz w koo i zataczam coraz wsze krgi, podczas gdy ciany mojego
pokoju - fragmentu czasu i przestrzeni, ktry Pan askawie zgodzi si mi wydzierawi - zbliaj si i
miad moje koci.
Sdzia 2: Sam nie widz rozwizania odmiennego od treningu woli - gdy te ciany si zbliaj, siy
uyj, dumy ducha, by odepchn napa doli!
Chr: wiat nie popchnie ci na ciek, kosmos ci nie rzeknie sowa - to co czynisz, czy na
zawsze; byt to wieczna jest odnowa.
Bohater: Ale widz ja dokadne, czuj wiata nieskoczon natur. Inny sens z przesanki tej
wycigam - gdy istniej rzeczy wieczne, czowiek jest ledwie jak skaza; rodz si i padam niemal
jednoczenie. Dobrem jest byt cichy, skromny, bez zakce uniwersum; los askawie sdzi tego, kto
tam nie stawia na jego nurcie.
Sdzia 2: Zamilcz. Czy nie widzisz sam kamstw w myli swej i mowie? Gdy otwarcie ywym
trupem, czelno masz nam mwi o chorobie.
Sdzia 3: Prno szukasz sensu w literze prawa chaosu. Ty jest melizmatem, pini kruch, ale
pikn na swj sposb. Nut cig moesz by i racja za tym stoi dostateczna, jednak wzniose
wszystko jest, co zjawia si i wiatem tryska. Tacem ycie, gr weso...
Sdzia 1: Dzi o 6 tchrz wiadomo std otrzyma, e p doby minie prdko i na wieczno bdzie
drzema.
Bohater: Bezpodstawnie, Sdzie Najwyszy! Ten porzdek mnie zaskoczy, miaem plany i nadzieje,
skoczy wszystko strach przed mierci rych.
Sdzia 1: Moc i prawo ma ten wyrok, nic zadziaa ju nie moesz; esz i gadasz zudne fakty, gdy
obliczem los Ci trwoy. Pomyl chwil nad swym yciem, nad otchani rozpostartym; w kadej
chwili run moe, ycie to chaosu kaprys. Ty, ze wiadomoci tak, ndznie pezniesz po tej ziemi -
i ku socu zerkasz w gr, zamiast w d wzrok dumny wlepi. S te tacy, co to blask widz pod
sob i szybuj pod niebiosa, chwa niosc dum swoj; niczym jeste, puchem marnym, wyrok
trafny, los twj czarny - sczenij wreszcie, bo pokrak, wit bez Ciebie wstanie ranny.
Bohater: Okrutny! Sdzio! Daj mi gos przeciwko wiatu!

5
Sdzia III: Miosierdzie przyjdzie pniej, skup si teraz na momencie - kto rzec moe wszake
prawd o tym co si stanie i co bdzie?
Chr: wiat nie popchnie ci na ciek, kosmos ci nie rzeknie sowa - to co czynisz, czy na
zawsze; byt to wieczna jest odnowa.
(sdziowie wstaj)
Sdzia I: Rozprawa zakoczona, prawo przemwio! Pozwl jedynie, e Ci rozjani powd wizyty:
nikt tu na wiecie umrze nie moe bez sdu przyzwoitego; powd zna musisz i przeznaczenie w
momencie gdy schodzisz z padou ziemskiego. Myl teraz szybko, bo myli masz mao.
(wychodz, wynoszc krzesa, Bohater w osupieniu)
Bohater: Czy to fantazja jaka czy niebios spotkanie?! Wiary da nie mog w to niepewne zajcie A
jednak co ju we mnie gra, jaka pie o kocu i wyroku. Przed prawem si kad, rce rozcigam,
szczk zacinit wznosz do gry i czekam na pchnicie jedynie, pugina co na wskro mnie
przere! Nie mog pozwoli na tak nisk mier - by jak pies gin, skomlc o tym co byo, a czego
nigdy ju nie bdzie! Czas to wrg jedynie w biegu, ktry tocz z samym sob - wezm sprawy w
donie swoje, wygram t piekieln walk! Jestem panem ycia, ciaa - to czym jestem, jest wol
moj A wola Wola jest niemiertelna!

STASIMON II

Miae dawniej ycie,


Przyszo, przyjaciela,
Niemiertelny bye
Ha, zgasa nadzieja.

Przyjaciel ci opuci,
Tobie serce pko,
Zamano twoj dusz,
Nie masz ju niczego!

Zgas woli ycia pomie


I Carpe Diem brzmienie,
Umierajcy czowiek
Ostatnie ma yczenie:

Nie czeka z pokor na wasn mier,


Uj ster ycia we wasne donie,
Nie da kresowi zaskoczy si,
Zamia si w twarz losowi!

EPEISODION III
Matka: Synu, jestem.
Bohater: Witaj Matko, widz Ci wyranie, pomimo swojego stanu.
Matka(z niepokojem): Co masz na myli?
(cisza, westchnienie Bohatera)

6
Bohater: Czas mnie nagli, wic powiem zwile: anio mierci dzisiaj usiad mi na sercu i wyszepta
wyrok losu. mier mnie czeka za par uderze zegara, godziny odliczam. Chc by szybszy od niej,
zrozum to, matko. Prosz.
Matka: Kochany, o czym ty mwisz? Nic nie rozumiem, wczoraj bye taki peen energii, siy,
ycia...co ci jest?
Bohater: Umieram.
Matka: Nie, synku, nie
Bohater: Umieram, matko.
Matka: Kto?
Bohater: Wie nadesza skoro wit: do mieszkania posta w bieli zawitaa, by od losu wie
przekaza: dwanacie godzin ycia, potem mier jedynie.
Matka: Ach, czy to prawda? Czy tylko brednie, powtarzane z uporem w malignie? Lecz skd
maligna, jeli prawda prawd nie jest? Jeli to art, to art nazbyt okrutny, czy moe by wic artem?
Jak zdoam uwierzy, akceptujc nieuchronn strat? Jak zdoam przyj cios od losu? Wszystkim
mier jest pisana, to pewne; lecz zawsze mylaam, e ja pierwsza jej wybiegn na spotkanie. Czemu
los kae przey mi wasnego syna? Ach, czy to prawda? Tak, tak, poznaam j po ostrym blu w
moim sercu. Kamstwo nie miaoby mocy, by mi moc odebra tylko prawda moe. I tylko po blu
mona prawd pozna.
Bohater: Matko, ja rwnie bl ten czuj.
Matka: Wierz, synu. Dwigam teraz prawd; dorzu mi jeszcze cz twego cierpienia - zrobi
wszystko, by ci uly.
Bohater: Nie, matko. Sam si pozbd cierpienia.
Matka: ? (nieme pytanie w oczach)
Bohater: Zakpi z losu, stworzy przyszo, ruszy to, czego nikt nie ruszy. Moje ycie jest moje
wasne i nikt przede mn nie mia takiego. Chc nim wada wobec wiata, wskaza kto tu panem
jest. Czasy burzy ju miny, taniec ganie, powietrze dry; wszystko co stae, rozpywa si do taktu
metronomu wiecznoci. Ach, zagra chc odwrotnie, popis mu nieziemski da - niechaj wie, e
czowiek swoje zrobi, choby pord martwych mia temu wyraz da. Wola, matko, jest
nieskoczona, a ycie to ndzny woal.
Matka: Synu, synu, o czym mwisz? ycie wasne zabra chcesz?
Bohater: Matko, odej chc z honorem! Nim czekanie wemie wszystko, mnie caego w posiadanie,
wyssie resztki czowieczestwa, i tosamo, i charakter. Zanim zdy zdradziecko wpuci przez
uszy trucizn zawart w tykaniu zegara, co do szalestwa doprowadza. Wola. Wola jest
nieskoczona!
Matka: Synu, czy mier rozwizaniem?
Bohater: Czy cierpienie lepsze, matko?
Matka: Prosiam o cz twego cierpienia, chciaam uly tobie. Lecz jak ciar udwign? Kolana
dr pode mn, cho siedz. Jak wsta, aby nie upa? Jak i przez ycie z brzemieniem? Nie jestem
silna, nie dam rady. Prawda, prawda mnie nie oszczdza. Najpierw ugodzia w serce, teraz grzebie
ywcem! Ach, jak pal sowa zamanej obietnicy! Nie jestem w stanie przyj cierpienia syna, za
duo go na me kruche ramiona; sabo przydaje blu; patrzenie na jego mki mnie zabija. I nie wiem
co jest gorsze: to, e mj syn umiera czy to, e mier przyspieszy pragnie. Ach, ile cierpienia!
Wiem ju, co najbardziej boli nie potrafi pomc. Wszystko wyej zapisane, ni przecita jest
przez fata; czemu cieki przeznaczenia zawsze w krzy si ukadaj?
Bohater: Matko
Matka(rozpaczliwie): Synu, nie mog! W mioci matczynej wiar pokadaam, ponad mierci wizy
rozcignita si zdawaa. Tak bardzo si myliam! Umr, jeli patrze bd na mier twoj. Nie mog
zosta przy tobie! Cierpienia dla mnie za wiele - a moe mio ma zbyt saba?

7
(matka wybiega)
Bohater: Matko, matko! (westchnicie) Wpierw przyjaciel, teraz matka - na pastw losu zostawili.
Nie chc sucha sw odwagi, nie pomog mi w agonii; czemu mki mam przedua? Co z
czekania przyjdzie mi? Kto mi zosta na tym wiecie? Kogo jeszcze zd straci, nim z padou tego
zejd? Ile serc mi bliskich zami, ile ciosw rykoszetem si odbije, zadajc mier przed oddechem
ostatnim? Ja ju czuj, jak umieram...Nie, nie mog czeka duej!
(ganie wiato; w tle tykanie metronomu, stopniowo zwalnia, zatrzymuje si)
(wchodzi matka, chwiejc si; wcza radio, opada na krzeso/ko)
Matko: Samotnoci i ciszo...
(cisza)
(tupot stp, pukanie)
Pielgniarka(z za kulis): Prosz otworzy! Prosz pana, niech pan otworzy!
Przyjaciel: Hej, otwieraj! Przyjacielu! Syszysz?
(na scen wpadaj przyjaciel i pielgniarka)
Przyjaciel: Przyjacielu?!
(przyjaciel i pielgniarka rozgldaj si gorczkowo po pokoju, widz matk skulon na krzele)
Przyjaciel: Prosz pani? Prosz pani, gdzie jest pani syn?
(matka nie odpowiada, apatycznie wpatrujc si w przestrze przed sob)
Przyjaciel: Prosz pani? Gdzie?
Pielgniarka: Za pno.
(przyjaciel ciko siada na krzele)
Pielgniarka: Za pno, by naprawi krzywd wyrzdzon. Ach, to wszystko moja wina!
(pielgniarka opada na ostatnie krzeso)
Pielgniarka: Przyszam tutaj skoro wit, aby wie choremu zanie. Ta ulica, to mieszkanie
Gupia! To nie on umiera! Lat trzydzieci, silny, zdrowy - ja wpdziam go w chorob.
Przyjaciel: Nie obwiniaj si, skd moga wiedzie?
Pielgniarka: To nazwisko identyczne. Adres? Kiedy tu mieszkaa. Nawet krew, krew jest ta
sama! Te wyniki jego matka.
Chr: Ty chorob i cierpienie swego syna odebraa; lecz na prno! Syn twj odszed, tobie tylko
mier zostaa.
Przyjaciel: Zdrowy, zdrowy by jak ko!
Pielgniarka: A umiera jego matka.
Przyjaciel: Jak uwierzy mg tak atwo?
Pielgniarka: Czemu ycie sobie zabra?
Przyjaciel: Obd, obd pad na niego.
Pielgniarka: Jedno ycie za bd jeden.
Przyjaciel: Gdybym tylko przyby wczeniej!
Pielgniarka: Mj bd krzywdy sprawi tyle?
Przyjaciel: Dwigam krzy poczucia winy.
Pielgniarka: Dwigam krzy poczucia winy. Los nie jedno, lecz dwa ycia, dzi na mier mia
wyda zamiar; przepowiednia si wypeni, ta o wicie przekazana; czy nieszczsny wpyw mia jaki
na sw przyszo i dziaania? Czy to plan by ustalony, w ksidze losu zapisany?
Przyjaciel: Gdyby za zachowa ycie, nie prbowa losu ubiec, czy szalestwo by mino? Czy do
mierci go trawio? Jak druh przeyby mier matki? Czy y dalej byby w stanie? Wola - wola jest
zniszczalna i w pamici wto gra.
Chr: Wnet dwanacie godzin mija, matko, to cierpienia kres! Lecz czy mier od niego lepsza? Za
minut dowiesz si.
(wiato powoli ganie)

8
EXODOS

O, losie okrutny, czyme ci zawini


Zwyczajny, prosty czowiek yjcy codziennoci?
Czemu zsyasz mier, rozpacz i cierpienie,
Napeniasz serca ludzkie gorycz i zoci?

Wdrujc przez miasto, siejesz zgroz wkoo,


Ludzi przyszo krelisz kred na chodniku,
Przypadkowe ycia gasisz jak latarnie,
Dla wyszego celu czy te dla kaprysu?

A moe uwaasz, e jedna latarnia


Nie zmienia niczego, jest w miecie szmat innych
O, losie! Kiedy zgasa, zapady ciemnoci,
I pogryy w mroku trzech ludzi niewinnych.

Czy to ty woae gono w gowie jego:


Poka, e odwag masz, zamiej mi si prosto w twarz!?
Teraz ty si miejesz pospou z Parkami,
e z godzin dwunastu pieko mu uczyni.
O, losie okrutny! Czyme ci zawini?

Vous aimerez peut-être aussi