Vous êtes sur la page 1sur 629

Indeks: 00208/2019/04/K_13

Pozycja e-book_JW48: 100

Opracowanie edytorskie: Jawa48©


na podstawie egzemplarza ze zbiorów prywatnych
Tylko do użytku wewnętrznego i osobistego bez prawa przedruku i publikacji
tak w części jak i w całości.
Kwiecień ‘2019

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 2


Prawa autorskie
należą do autora, autorów tłumaczenia
i ilustracji, wydawnictw
ich spadkobierców oraz innych osób fizycznych
i prawnych mających lub roszczących sobie takie prawa.
Materiały wykorzystane w opracowaniu, stanowią źródło danych o naszej
kulturze i historii, stanowią własność publiczną, a ich rozpowszechnianie
służy dobru ogólnemu.

Wykorzystywanie tylko do użytku osobistego, tak jak czyta się książkę wypożyczoną
z biblioteki, od sąsiada, znajomego czy przyjaciela.
Wykorzystywanie w celach handlowych, komercyjnych, modyfikowanie, przedruk,
publikacja i tym podobne bez zgody autora edycji jest zabronione.
Wykorzystywanie tylko do użytku
Niniejsze opracowanie osobistego,
służy wyłącznie tak jak czyta
prezentacji się książkę tej
i popularyzacji wypożyczoną
książki oraz
z biblioteki, od sąsiada, znajomego czy przyjaciela.
przypomnienia zapomnianych pozycji literatury z lat szkolnych. Wykorzystując je
Wykorzystywanie w potrzeb
wyłącznie dla celach handlowych, komercyjnych,
własnych należy pamiętać omodyfikowanie,
poszanowaniu praw przedruk i tym
i czyjejś
podobnejebez
własności. Przedstawiając zgody autora miejscu
w jakimkolwiek edycji zabronione.
i w jakiejkolwiek postaci i formie
Niniejsze opracowanie
należy zawsze podawać czyje to dzieło i ktotej
służy wyłącznie popularyzacji maksiążki i przypomnienia
do niego prawa.
zapomnianych pozycji literatury z lat szkolnych.
Biblioteczka
Zapomnianych Kryminałów

str. 5

str. 321

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 4


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

Książka ukazała się w 2009 roku w wydawnictwie LTW

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 5


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

Zimne światło jarzeniówek wydobywało z półmroku kształty i


kolory. Przeważały biel i czerń. Gdzieniegdzie połyskiwała ostra, agresywna
czerwień. Zieleni i żółci artysta używał bardzo oszczędnie. Płótna
porozwieszane były efektownie, dobrane kolorystycznie i dobrze
oświetlone.

Zaproszeni goście dopisali. Stawili się w komplecie. W trzech


obszernych salach było tłoczno. Raul triumfował. On umiał organizować
takie imprezy. To go bawiło i sprawiało ogromną satysfakcję. Nabrał już
dużej wprawy. Uważał się za wybitnego fachowca.

Jak to zazwyczaj bywa na wernisażach, niewiele interesowano się


dziełami sztuki. Rozmawiano o polityce, o ostatnich meczach piłki nożnej, o
zatrważającym wzroście cen, o ciężkiej sytuacji ekonomicznej kraju, a prócz
tego naszeptywano sobie poufnie najnowsze plotki i ploteczki — kto, z kim,
gdzie i dlaczego. Nie wszyscy jednak zajęci byli wyłącznie rozmową. Sporo
osób lawirowało w kierunku zgrabnych stoliczków, na których ustawiono
kieliszki i szklanki, napełnione najrozmaitszymi trunkami. Prócz tego
kanapki, paszteciki, oliwki, migdały i owoce, efektownie poukładane na
srebrnych paterach.

Profesor Manzano niecierpliwym ruchem poprawił zsuwające się po


wąskim, haczykowatym nosie okulary i powiedział:

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 6


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Ależ to prawdziwa uczta, pani hrabino.

Uśmiechnęła się, odsłaniając podejrzanie równe i błyszczące


nieskazitelną bielą zęby. Wysoka, świetnie zbudowana, miała w sobie coś
władczego, coś, co nawet bliższym znajomym nakazywało szacunek i
utrzymywanie odpowiedniego dystansu. Mimo iż wiosnę życia miała już
dawno za sobą, była jeszcze kobietą bardzo atrakcyjną i mogła
zafascynować niejednego mężczyznę.

— Pan żartuje, drogi profesorze. To przecież tylko taki skromny


poczęstunek dla przyjaciół i dla osób, które interesują się twórczością
mojego syna. Miło mi, że pan skorzystał z naszego zaproszenia. Czy zdążył
pan już rzucić okiem na obrazy?

Profesor znowu poprawił okulary i sięgnął po kieliszek koniaku.

— Bardzo interesujące prace, bardzo. Ogromnie żałuję, że nie mogę


osobiście pogratulować pani utalentowanemu synowi.

— Ja także żałuję, że go tu dzisiaj nie ma między nami — westchnęła


hrabina. — Ale tak się niefortunnie złożyło, że Armando został pilnie
wezwany do Nowego Jorku i nie zdążył na samolot odlatujący do Rzymu.

— To i w Nowym Jorku syn pani będzie organizować wystawę? —


zainteresował się profesor.

— Przypuszczalnie dopiero na początku przyszłego roku.


Niewykluczone, że i w Paryżu...

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 7


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

Dalszy ciąg rozmowy przerwała inwazja dziennikarzy. Otoczyli


hrabinę zwartym kołem.

— Dwa słowa dla „Corriere della Sera".

— Maleńki wywiadzik dla „Avanti".

— Parę słów dla „II Messaggero".

Nie dała się ubłagać.

— Nie nalegajcie, panowie. Dzisiaj nie będę rozmawiała z prasą.


Ogłosiłam przecież, że konferencja prasowa odbędzie się w najbliższy
wtorek. Być może, że wtedy i mój syn weźmie w niej udział. Bardzo proszę,
nie róbcie zamieszania.

Ten i ów próbował jeszcze uzyskać chwilę rozmowy, ale wobec


zdecydowanej postawy hrabiny z wolna poczęli się rozchodzić. W
międzyczasie profesor Manzano pokuśtykał w kierunku grupki starszych
panów rozprawiających o czymś z ogromnym ożywieniem.

Podszedł Raul. Wysoki, smukły, o śniadej cerze i dużych ciemnych


oczach południowca. Nerwowym ruchem przeciągnął dłonią po bujnej
kasztanowej czuprynie.

— Chyba się udało — powiedział dźwięcznym barytonem.

— Nadspodziewanie. Nie sądziłam, że aż tylu ludzi przyjdzie. Dobrze


to zorganizowałeś. Jestem ci bardzo wdzięczna.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 8


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

Pieszczotliwym ruchem dotknęła jego dłoni. Nie odwzajemnił


uścisku. Powiedział:

— Obawiam się, że będą kłopoty.

— Jakie kłopoty?

— Dzwonił wczoraj Luciano.

— Czego chciał?

— Chciał mówić z Tobą.

— Nie powiedział, o co chodzi?

— Wyraźnie nie, ale dał do zrozumienia, że ma dosyć.

Spojrzała zdumiona.

— Dosyć? Czy on oszalał?

Raul uśmiechnął się.

— To bardzo prawdopodobne. Wiesz, jaki jest niezrównoważony.

— Kretyn — szepnęła przez zaciśnięte zęby. — Trzeba mi było


wczoraj powiedzieć.

— Nie było cię w Rzymie. A przed samym wernisażem nie chciałem


cię denerwować.

W oczach hrabiny pojawiły się złe błyski.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 9


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Niech ten imbecyl uważa, bo to się może dla niego bardzo źle
skończyć.

— To tylko taki chwilowy nastrój — próbował łagodzić Raul. —


Niewykluczone, że już dzisiaj mu przeszło. Chcesz, żebym pojechał i
porozmawiał z nim?

Potrząsnęła głową.

— Nie. Sama pojadę. Jutro.

Zaczęli podchodzić znajomi i przyjaciele.

— Wspaniała wystawa, droga Renato, naprawdę wspaniała.


Gratuluję.

— Pani syn to wielki talent. Ogromnie chciałbym go poznać...

— Jaka szkoda, że mistrza nie ma między nami. Tak chętnie


trąciłbym się z nim kieliszkiem.

— Znakomite prace, znakomite. Muszę tu przyjść, jak nie będzie


takiego tłoku.

Była zmęczona. Dzień był wyczerpujący, pełen wrażeń. To, co


powiedział Raul, zdenerwowało ją. Coraz częstsze buntownicze wystąpienia
Luciana napawały ją niepokojem. Nie szczędziła przecież trudu i pieniędzy,
żeby wszystko szło po jej myśli, żeby wszyscy wokół niej byli zadowoleni.
Już ja z nim porozmawiam — myślała ze złością. — Już ja mu wybiję z
głowy te wszystkie histeryczne nastroje." Co chwilę rozdawała uprzejme

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 10


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

uśmiechy, dziękowała, siliła się na miłe słowa. Starała się być czarująca.
Chwytała pełne uznania i podziwu spojrzenia mężczyzn i niezbyt szczere,
podszyte utajoną zawiścią uśmieszki kobiet. Wiedziała, że jej zazdroszczą
powodzenia, pozycji towarzyskiej i utalentowanego syna. Była kimś, liczyła
się, była ozdobą każdego, nawet najbardziej ekskluzywnego przyjęcia. Ale
teraz miała już dosyć. Była zbyt sfatygowana, żeby móc cieszyć się nowym
sukcesem.

Wreszcie wernisaż dobiegł końca. I znowu pocałunki, uściski,


gratulacje, pełne zachwytu okrzyki, żywe gestykulacje, którymi mieszkańcy
słonecznej Italii od wieków wyrażają swoje uczucia. Goście zaczęli się
rozchodzić.

W sąsiedniej sali odnalazła Raula.

— Odwieź mnie do domu — poprosiła. — Sono stanca.

Raul skinął głową.

— Służę ci.

Zeszli po szerokich, marmurowych schodach. Na ulicy owionął ich


ożywczy podmuch wiatru. Raul zaczął szukać swojego wozu. Wreszcie
znalazł.

— Tak byłem tym wszystkim podekscytowany, że zupełnie


zapomniałem, gdzie zaparkowałem — tłumaczył się.

W milczeniu zajechali na Parioli.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 11


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Może wstąpisz do mnie na drinka — zaproponowała. — Tam, w


tym tłoku nie zdołałam wypić nawet kieliszka koniaku.

Nie miał ochoty, ale wiedział, że nie może odmówić.

— Bardzo chętnie — uśmiechnął się nieco sztucznie.

Spojrzała na niego uważnie.

— Jeżeli wolisz pojechać do siebie, to ja cię nie zatrzymuję.

— Ależ nie — zaprzeczył ze sztucznym ożywieniem. — Bardzo


chętnie chwilę z tobą pogawędzę.

Mieszkanie było duże, kilkupokojowe, trochę przeładowane


antykami i obrazami, porozwieszanymi dosyć bezładnie.

Od razu podeszła do baru.

— Może ci pomóc?

— Nie, nie, nie trzeba. Wiem przecież, jaki koktajl najbardziej lubisz.

Po chwili kostki lodu grzechotały zachęcająco w kryształowych


szklankach.

Usiadła na ogromnym, zarzuconym poduszkami tapczanie. On


zagłębił się potężnym fotelu.

— Więc czego właściwie chciał Luciano? — spytała.

— Chciał rozmawiać z tobą. Dał do zrozumienia, że mu się już


znudziła rola zesłańca.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 12


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Woli iść do więzienia?

Wzruszył ramionami.

— Nie mam pojęcia.

— Niewdzięczny człowiek. Tyle dla niego zrobiłam. Ale swoją drogą


mógłby nam narobić kłopotu, gdyby nas opuścił. Nie jestem pewna jego
dyskrecji.

Raul pociągnął spory łyk ze szklanki.

— Są różne sposoby, żeby nakłonić kogoś do zachowania dyskrecji


— powiedział, a głos jego stał się nagle twardy.

Uśmiechnęła się.

— Wiem, że na tobie mogę polegać. Ale nie sądzę, żeby doszło do


jakiegoś poważniejszego nieporozumienia. Mam nadzieję, że pewne rzeczy
mu wyperswaduję.

Skinął głową.

— Jestem pewien, że to się ułoży. Ty masz wrodzony dar


przekonywania ludzi.

Dłuższą chwilę milczeli. On palił papierosa, a ona bawiła się


frędzlami swojego szala. Powiedziała:

— Usiadłeś tak daleko, że nieomal potrzebna mi jest luneta, żeby


wyraźnie dojrzeć twoją twarz. Czy nie mógłbyś trochę się przybliżyć?

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 13


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

Zgasił papierosa, podniósł się z fotela i usiadł na tapczanie. Ogarnęła


go nieodparta chęć ucieczki, byle dalej, byle dalej. Skończyć z tym
wszystkim raz na zawsze. Zacząć nowe, własne życie. Z jakąż rozkoszą
pobiegłby teraz na Zatybrze, żeby w podrzędnej trattorii pić liche wino z
przygodnie napotkanymi obieżyświatami. Wiedział jednak, że musi trzymać
nerwy na wodzy. Stawka była zbyt wysoka. Testament w każdej chwili mógł
zostać zmieniony.

— Tak głupio zaplątałam te frędzle, że teraz nie mogę sobie dać


rady. Pomóż mi.

Przysunął się i wziął do ręki szal. Starał się nie okazać znudzenia.

Delikatnie przesunęła dłonią po jego czuprynie.

— Jeszcze mnie dzisiaj nie pocałowałeś.

— Powiedziałaś, że jesteś zmęczona.

— Twoje pocałunki zawsze dodają mi sił. Ale może ty nie masz


ochoty. Chciałabym, żebyś był ze mną zawsze zupełnie szczery. Pamiętaj, że
te sprawy nie należą do twoich obowiązków służbowych.

Milczał. Nie znajdował słów, które w danym momencie mogłyby


zabrzmieć przekonująco. Unikał jej wzroku. Ujęła go za rękę.

— A może pojawiła się w twoim życiu inna kobieta?

— Oszalałaś?!

— Czy mogę ci wierzyć?

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 14


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

Doszedł do wniosku, że nie ma co przedłużać tej rozmowy. Objął ją


mocno i całował do utraty tchu. To była zawsze najlepsza i najpewniejsza
argumentacja.

Obudziła się nad ranem. Łagodny blask zaczynał się już wkradać
przez szyby okienne. Wieczorem nie myśleli o zasuwaniu zasłon i
zamykaniu okiennic. Przeciągnęła się. Przyjemne rozleniwienie płynęło
przez całe ciało. Tuż obok słyszała jego równy, miarowy oddech. Zamknęła
oczy. Miała ochotę pospać jeszcze chwilę, ale sen przepędziły niespokojne,
natrętne myśli. Dotychczas wszystko układało się pomyślnie. Nic nie
zapowiadało jakichś niepożądanych komplikacji. Wiedziała jednak, że to nie
może trwać wiecznie, że prędzej czy później pojawią się rysy na tak
misternie wzniesionym przez nią gmachu. Największym
niebezpieczeństwem był Luciano. Wprawdzie trzymała go mocno w ręku,
ale ten gwałtowny, nieopanowany Sycylijczyk był zdolny do nagłych,
nieprzewidzianych ekscesów, nie bacząc na grożące mu niebezpieczeństwo.
Postanowiła z nim pomówić i wybić mu te histeryczne fanaberie z głowy.

Przewróciła się na drugi bok i delikatnie dotknęła włosów śpiącego


obok mężczyzny. Uśmiechnęła się. Wspaniały kochanek i zarazem idealny
wykonawca jej najśmielszych planów. Także Sycylijczyk, ale jakżeż
niepodobny do tamtego. Spokojny, opanowany, umiejący się znaleźć w
każdej sytuacji, obdarzony poczuciem humoru, z wytrwałym uporem
pokonujący wszystkie trudności, zagradzające mu drogę do wytkniętego
celu. Kupiła go. Nie miała złudzeń. Wiedziała, że gdyby nie jej pieniądze, to
rozstanie nastąpiłoby już bardzo dawno. Jej fortuna była jednak zbyt silnym

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 15


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

argumentem, żeby człowiek tego pokroju zdecydował się zrezygnować i


odejść.

Ułożyła się na wznak i w zamyśleniu obserwowała pierwsze


promienie słońca, pełzające nieśmiało po suficie. Poczuła się nagle bardzo
samotna.

Droga pięła się pod górę. Krajobraz stawał się coraz bardziej
surowy, nieprzyjazny, skalisty. W oddali, na horyzoncie widniały ośnieżone
szczyty gór. Od czasu do czasu jakiś potężny ptak zrywał się z kamiennego
urwiska i szybował nad przepaściami na wzór kondora.

I nagle, zupełnie niespodziewanie oaza zieleni. Ogród, strzeżony


przez ujadające basowo psy i przez wysokopienne pinie, osłaniające krzewy
i kwiaty swymi płaskimi parasolami.

Masywną, żelazną bramę otworzył wysoki, szczupły mężczyzna o


pooranej słońcem twarzy i ogromnych czarnych oczach, gorejących
niespokojnym blaskiem.

— Ciao, Luciano — zawołała wesoło, wychylając się z samochodu.

Ukłonił się.

— Witam panią hrabinę — powiedział bez uśmiechu. Wysiadła i


podeszła do niego.

— Coś ty dzisiaj taki nie w humorze?

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 16


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Nie mam powodu do radości.

— Czyż nie cieszy cię widok tego pięknego ogrodu?

Milczał. Wyraźnie unikał jej wzroku.

— Czy ogrodnik przychodzi regularnie?

— Tak.

— Czy przynosi wszystko, co potrzeba?

— Tak. Jest bardzo sumienny.

— A Maria?

— Dobrze gotuje.

— Cieszę się, że wszystko jakoś tu się układa — powiedziała wesoło.


— Ale dlaczego ty jesteś taki dziwnie ponury? Masz jakieś kłopoty?

— Czy pani chce go zobaczyć? — spytał niespodziewanie.

W jednej chwili jej twarz sposępniała.

— Wiesz, że nie chcę. Po co pytasz?

— Myślałem, że... Energicznie potrząsnęła głową.

— Nie, nie. Dajmy temu spokój.

— Teraz śpi. Dałem mu zastrzyk — wyjaśnił. — Był bardzo


podekscytowany.

— Były po temu jakieś powody?

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 17


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Absolutnie żadnych.

Szli szeroką aleją w kierunku bielejącego wśród zieleni domu o dość


dziwacznej architekturze. Coś pośredniego między willą, pałacykiem i
średniowiecznym zamkiem.

— Chciałabym z tobą chwilę porozmawiać — powiedziała.

Nie zareagował. Szedł posłusznie koło niej długimi, elastycznymi


krokami.

— Pogoda jest tak wspaniała, że szkoda siedzieć w domu. Chodźmy


do altany.

— Tak. Pogoda nam dopisuje — przyznał bezbarwnym, matowym


głosem.

Altana była przestronna, ocieniona winną latoroślą. Usiedli na


wygodnych fotelikach, obitych barwnym płótnem.

Wyjęła z torebki papierośnicę i położyła ją na owalnym stoliku.

— Wspomniał mi Raul, że jesteś z czegoś niezadowolony.

Milczał. Siedział przygarbiony i przygryzał dolną wargę.

— Czego ci właściwie brakuje? Mieszkasz w pięknym otoczeniu,


masz luksusowe wyżywienie, oddychasz wspaniałym powietrzem, nie
przemęczasz się. A może brak ci dziewczyn?

— Pani doskonale wie, że mnie dziewczyny nie interesują.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 18


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Daruj, ale chłopców sprowadzać ci tu nie będę.

— Czy pani oszalała?! — wybuchnął. — Mnie w ogóle te sprawy nie


interesują.

— Więc o co ci chodzi?

Wstał i utkwił w nią spojrzenie swych ogromnych błyszczących


czernią oczu.

— Mam dosyć! Rozumie pani? Mam absolutnie dosyć!

— Czego masz dosyć, Luciano? — spytała równym, spokojnym


głosem.

— Mam dosyć tego wszystkiego — wykonał szeroki ruch ręką. — Ja


się tu duszę. Rozumie pani? Duszę się.

Zapaliła papierosa i przez chwilę przyglądała mu się uważnie. Pod


wpływem jej wzroku skurczył się, jakby zmalał.

— Czy sądzisz, że w więzieniu będziesz miał więcej powietrza?

Usiadł i oburącz chwycił się za głowę.

— Wszystko mi jedno, wszystko mi jedno. Byle się stąd wyrwać, byle


mieć to za sobą, byle z tym skończyć. Już wolę więzienie.

— To ci się chyba tak tylko wydaje. Siedziałeś kiedyś w więzieniu?

— Nie. Jeszcze nie.

— A widzisz. Nie masz pojęcia o tym, co to jest więzienna cela.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 19


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Mam dosyć! Mam dosyć! — powtarzał uparcie.

Odczekała dłuższą chwilę. Wolnym ruchem zgasiła papierosa w


kryształowej popielniczce i ostrożnie dotknęła jego ręki.

— Co ci jest, Luciano? Co cię napadło?

Podniósł głowę i ogarnął ją roziskrzonym spojrzeniem.

— Czy to jest życie? Czy to jest życie?

— Uspokój się — poprosiła łagodnie. — Nie wiem, dlaczego jesteś


taki zdenerwowany. Ja cię do niczego nie zmuszałam. Przypomnij sobie.
Dostałbyś co najmniej dwadzieścia lat więzienia. Wybroniłam cię.
Stworzyłam ci luksusowe warunki egzystencji. Masz przecież dużo czasu.
Możesz pracować nad tą twoją rozprawą naukową, nocami pisać wiersze,
możesz malować. Jesteś wszechstronnie utalentowany. Wolisz gnić w
kryminale? Zastanów się.

Powoli zaczął się uspakajać.

— Będę malował — powiedział z determinacją. — Niech mi pani


dostarczy papier, blejtramy, płótno, farby, pędzle. Będę malował.

Ucieszyła się.

— Dostaniesz wszystko, czego ci tylko będzie potrzeba. Już widzę te


twoje wspaniałe krajobrazy. Ale oprócz tego radziłabym ci nie zaniedbywać
pracy naukowej. Jeżeli potrzebne ci są jakieś książki, to ci je dostarczę.

— A sztalugi także mi pani przywiezie?

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 20


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Oczywiście.

Najwyraźniej zapalił się do malowania. Twarz mu się rozjaśniła, oczy


zabłysły pogodnym blaskiem.

— Że też ja o tym wcześniej nie pomyślałem. Przecież tu są


fantastyczne pejzaże.

— Wspaniałe — przyznała z przekonaniem.

Nie przypuszczała, że tak łatwo uda jej się rozładować tę ciężką


atmosferę. Była zadowolona z siebie. Zupełnie przypadkowo wpadła na
genialny pomysł.

— Może nawet urządzę wystawę moich prac — fantazjował Luciano.

Był typem człowieka, który bardzo łatwo przechodził od jednego


nastroju do skrajnie odmiennego. Widział już się sławnym artystą,
podziwianym przez tłumy znawców, zwiedzających światowe galerie.

Do poprzedniej, niemiłej rozmowy już nie powracali. Luciano był bez


reszty pochłonięty perspektywą artystycznej kariery.

Omówili jeszcze szereg spraw związanych z utrzymaniem domu,


spytała, czy potrzebne są jakieś lekarstwa, zastrzyki, zostawiła pieniądze na
pensje dla ogrodnika i kucharki, wypytała szczegółowo o wszystkie
ewentualne potrzeby, obiecała jak najszybciej wyposażyć pracownię
malarską i zaczęła zbierać się do powrotnej drogi.

— Nawet pani niczym nie poczęstowałem — zasmucił się Luciano.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 21


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Nic nie szkodzi. Nie jestem głodna.

Kiedy dojechała do Mediolanu, zapadła już noc. Zasadniczo była


zadowolona z załagodzenia sytuacji, ale Luciano ciągle ją niepokoił. Kto wie,
jak długo będzie chciał odgrywać rolę artysty malarza. W uszach dźwięczały
jej słowa Raula: „Są różne sposoby, żeby nakłonić kogoś do zachowania
dyskrecji". To oczywiście była ostateczność. Tego nie chciała.

Pochylił się i patrzył na nieruchomą, stężałą twarz. „To był bardzo


przystojny mężczyzna" — pomyślał. Pomimo że miał bardzo duże
doświadczenie w tych sprawach, ciągle jednak czyjaś gwałtowna śmierć
robiła na nim przygnębiające wrażenie. Ten przypadek poruszył go
specjalnie. Młody człowiek, artysta... W kim mógł wzbudzić aż taką
nienawiść? Komu zależało, żeby...?

Lekarz skończył wstępną obdukcję zwłok i poszedł do łazienki umyć


ręce. Po chwili wrócił, zdjął biały fartuch i powiedział zmęczonym,
matowym głosem:

— Pchnięcie w plecy długim, wąskim ostrzem. Prawdopodobnie


została przebita lewa komora serca. Dokładne dane uzyskamy po
dokonaniu sekcji.

— Te dokładne dane nie wrócą jednak życia temu człowiekowi.

Lekarz nie zareagował. Starannie pakował swoje przybory do


płaskiej walizeczki.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 22


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Czy jestem panu jeszcze potrzebny? — spytał. Górniak potrząsnął


głową.

— Dziękuję, doktorze. Na razie to chyba byłoby wszystko. Po wyjściu


lekarza energicznie zabrali się do roboty.

Błyskały flesze, trzaskały aparaty fotograficzne. Fachowcy od


daktyloskopii mieli pełne ręce roboty. Pracownia była duża, dobrze
wyposażona. Oprócz umeblowania sztalugi, blejtramy, pudełka z farbami,
butelki z olejem i terpentyną, pędzle i różne inne drobiazgi. Wszystko
trzeba było sprawdzić, wszędzie poszukać linii papilarnych.

Górniak zwrócił uwagę na mały stoliczek, na którym stały dwa


kieliszki oraz do połowy opróżniona butelka ginu.

— Ostrożnie z tym, koledzy. Sprawdźcie bardzo dokładnie. Na


pewno znajdziecie tu wyraźne odciski palców.

— Dolarowy trunek — uśmiechnął się porucznik Michalak. — Jaka


szkoda, że nie można dotknąć tej butelki.

— Nie wygłupiaj się — ofuknął go Górniak. Nie lubił żartować w


takich sytuacjach. — Znalazłeś coś interesującego?

— Chyba tylko to...

Górniak wziął do ręki wycinek z gazety i przeczytał:

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 23


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— „Francja, Włochy — samochodem, trzy miejsca wolne —


wrzesień, październik. Telefonować między godziną siedemnastą a
dziewiętnastą".

— Trzeba będzie sprawdzić. Gdzie to znalazłeś?

— W jego portfelu.

— I co jeszcze?

— Właściwie nic. Same nic nieznaczące drobiazgi. Dowód osobisty,


trochę złotówek, trochę obcej waluty, pokwitowania pocztowe, jakiś
medalik. Nic więcej.

— Wszystkie pokwitowania zachowaj. Medalik oczywiście także. Czy


ta dziewczyna jeszcze czeka?

— Oczywiście. Nie pozwoliłem jej się zmyć. Jest w szoku.

— Nie szkodzi, damy jej coś na uspokojenie. Przejdzie jej.

— Chciałbyś z nią zaraz porozmawiać?

— Tak.

Miała banalną twarz bez żadnego charakterystycznego wyrazu, ale


za to bardzo zgrabne nogi.

— Ja przecież nie wiedziałam, nie wiedziałam, ja nic nie wiem, nic


nie rozumiem...

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 24


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Proszę się uspokoić i odpowiadać na moje pytania — powiedział


energicznie Górniak.

Usta jej drżały. Była bardzo blada.

— Przecież ja... Przecież ja... Nie mogę uwierzyć, nie mogę...

— Pani była modelką pana Zwolińskiego.

— Tak. Ale... ale... aleja go nie zabiłam. Górniak uśmiechnął się


łagodnie.

— Nikt pani o to nie posądza. Proszę mi powiedzieć, jak często


przychodziła pani do pracowni Roberta Zwolińskiego.

— Dwa... czasem trzy razy w tygodniu.

— Żyła pani z nim?

Zawahała się. Pytanie padło zbyt nagle.

— Śmiało, śmiało — zachęcał ją Górniak. — To się podobno często


zdarza, że modelka i malarz...

Spuściła oczy i nerwowymi ruchami szarpała chusteczkę.

— To znaczy... Jak by tu powiedzieć... Jestem w ciąży — powiedziała


nagle głośno i wyraźnie.

— Z nim?

— Prawdopodobnie.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 25


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Prawdopodobnie czy na pewno?

Zmieszała się i znowu ściszyła głos.

— To takie wszystko skomplikowane...

Górniak machnął ręką.

— Dajmy temu spokój. Proszę mi powiedzieć, kto tutaj przychodził


do pana Zwolińskiego, kogo pani tu spotykała?

— Jak ja pozowałam, to nikt nie przychodził. Bardzo rzadko zdarzało


się, żebym musiała wkładać szlafrok.

— Pani pozowała do aktu?

— Tak. Dziwnie to namalował. Zresztą ja się nie znam.

— Czy pani nie zauważyła, że ktoś częściej niż inni odwiedzał pana
Zwolińskiego?

— Nie pamiętam, nic już nie pamiętam, nie zauważyłam.

— Czy przychodziły tu kobiety?

— Ja spotykałam tylko mężczyzn.

— Czy to byli Polacy, czy także cudzoziemcy?

— Polacy. Chociaż nie... Kiedyś jeden rozmawiał po francusku, a


może nie po francusku. Trudno mi powiedzieć, nie znam języków.

— Pamięta pani, jak wyglądał?

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 26


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— O, tak — nagle się ożywiła. — Wysoki, bardzo przystojny brunet.


Myślałam, że to jakiś aktor filmowy.

— Tylko raz pani go widziała?

— Niestety tylko raz.

— Czy pan Zwoliński nic nie mówił na jego temat?

— Ani słowa. Zaraz mi się kazał ubrać i iść do domu.

Po wstępnym przesłuchaniu Eugenii Wykosz Górniak znowu


nawiązał kontakt z porucznikiem Michalakiem.

— Masz coś nowego?

— Absolutnie nic.

— A co o tym wszystkim myślisz? Michalak wzruszył ramionami.

— Co tu jest do myślenia. Bardzo cienkie i bardzo długie ostrze.


Wygląda to na sztylet, na jakąś egzotyczną broń. Może Afryka, a może
Ameryka Południowa? Oni tam lubią takie przyrządy, które łatwo wchodzą
między żebra, bez specjalnego wysiłku. Nie to co nasze majchry. Wydaje mi
się, że ta wycieczka samochodowa może rzucić jakieś światło na sprawę.

Górniak pokiwał głową.

— Masz rację. Zaraz się do tego zabierzemy. Gdzie tu jest telefon?

— W tamtym pomieszczeniu obok.

W słuchawce odezwał się energiczny dźwięczny baryton:

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 27


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Mówi Gilner. Słucham?

— Czy pan dawał ogłoszenie w sprawie wycieczki samochodem do


Francji i Włoch?

— Ja. Ale to już dawno nieaktualne. A kto mówi?

— Tu kapitan Górniak z Wydziału Zabójstw.

W słuchawce zapanowała chwila milczenia.

— Czy w tej samochodowej wycieczce brał udział niejaki Robert


Zwoliński? — indagował dalej Górniak.

— Ten malarz? Tak. Czy coś się stało?

Robert Zwoliński został zamordowany.

— Niemożliwe! — głos w słuchawce stracił na swojej pierwotnej


energii.

— A jednak to fakt. Chciałbym się z panem zobaczyć.

— Jestem do pańskiej dyspozycji.

Górniak taksującym spojrzeniem obrzucił siedzącego po drugiej


stronie biurka mężczyznę. Masywna sylwetka, szerokie bary,
nieproporcjonalnie długie ręce, zakończone mocnymi, czerwonymi dłońmi,
muskularny kark, na którym osadzona była kwadratowa głowa. Twarz,
zakończona silnie zarysowaną dolną szczęką, nie wzbudzała sympatii.
Można go było wziąć za boksera ciężkiej wagi.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 28


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

Więc pan postanowił odbyć wycieczkę do Francji i do Włoch.

— Tak — padła lakoniczna odpowiedź.

— Ma pan tam znajomych, przyjaciół?

— Mam. Czy jest w tym coś złego?

Górniak potrząsnął głową.

— Bynajmniej. Jakiego rodzaju są te pańskie kontakty zagraniczne?

— Czy muszę się z tego tłumaczyć?

Górniak pochylił się nad biurkiem i utkwił wzrok w wąskich,


ciemnych oczach swojego rozmówcy, w których wyczytał czujność.

— Panie Gilner — powiedział wolnym, spokojnym głosem. —


Zostało popełnione morderstwo, a ja prowadzę śledztwo w tej sprawie. Nie
może się pan dziwić, że zadaję pytania. Pańskim obowiązkiem jest
odpowiadać na te pytania. Chyba się rozumiemy.

— Tak jest. Przepraszam.

— Więc...? — ciągnął dalej Górniak. — Pytałem, jakiego rodzaju są te


pańskie znajomości we Francji, we Włoszech.

— To proste. Prowadzę warsztat samochodowy. Wielu


cudzoziemców poratowałem w potrzebie. Lubią jeździć szybko, u nich
wspaniałe autostrady. Na naszym terenie nietrudno o kraksę.

— Jakiego rodzaju naprawy pan przeprowadza?

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 29


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Przeważnie blacharstwo. Jeżeli chodzi o silniki, to nie jestem


specjalnym fachowcem. W razie potrzeby do tych spraw przychodzi do
mnie taki jeden technik. Zna się na rzeczy, ale za dużo chce zarobić, i to
wyłącznie w dewizach. Teraz zresztą dolar stał się u nas walutą obiegową.
Może być jeszcze funt, marka zachodnioniemiecka albo frank szwajcarski,
byle nie złotówki.

Górniak już miał dosyć tych walutowych rozważań. Spytał:

— Kto, oprócz Roberta Zwolińskiego, brał udział w tej wycieczce?

— Jedno małżeństwo.

— Nazwisko?

— Canetti.

— Włosi?

— On Korsykanin, a ona Polka. Opowiadali, że poznali się w


Poznaniu, na uniwersytecie. On podobno przyjechał na studia. Co tam
studiował, to czort go wie. W każdym razie zupełnie dobrze mówi po
polsku.

— Ale że pan miał ochotę z nieznajomymi ludźmi wyruszać w taką


podróż — powiedział Górniak.

Gilner poruszył potężnymi ramionami.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 30


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Co za różnica. Najpierw są nieznajomi, a potem człowiek się


zapozna i są znajomi. W towarzystwie weselej, a co najważniejsze to
benzyna. Kupowali benzynę, a na taką trasę to trzeba sporo.

— I Zwoliński także kupował benzynę?

— Oczywiście. Ale on przeważnie we Włoszech. Miał liry.

— Dużo miał tych lirów?

— Całą harmonię.

— Jak przewiózł przez granicę?

— Wydaje mi się, że wcale nie przewoził.

— Nie rozumiem.

Szeroka twarz Gilnera zmarszczyła się, co miało prawdopodobnie


oznaczać uśmiech.

— O ile się orientuję, to tę forsę zgarnął we Włoszech, a konkretnie


w Rzymie. Jak tylko przejechaliśmy do Rzymu, zaczął mieć szeroki gest.
Stawiał wino, koniaki, fundował, zapraszał. Miał tam jakieś swoje
powiązania.

— Czy długo zatrzymaliście się w Rzymie?

— Chyba z tydzień. Jest tam co oglądać.

— A czy Zwoliński mówił po włosku?

— Doskonale. Jak rodowity Włoch.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 31


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Czy był już kiedyś we Włoszech?

— Pytałem go, ale nie chciał rozmawiać na ten temat. Mówił, że jego
matka była Włoszką. Pewnie żartował. On w ogóle lubił żartować.

— Jakie miasta zwiedziliście we Włoszech?

— Oprócz Rzymu Florencję, Wenecję, Sienę, Weronę. Piękny kraj.


Jeszcze raz chciałbym tam pojechać.

— A włoska policja? — spytał nagle Górniak.

Gilner spojrzał zdziwiony.

— Co włoska policja?

— Pytam, jak was traktowała włoska policja.

— A jak nas miała traktować? Paszporty i wizy mieliśmy w


porządku.

— Nie rewidowali waszego wozu?

— Też coś? — żachnął się Gilner. — Z jakiej racji mieliby


przeprowadzać rewizję.

— Różnie bywa — powiedział spokojnie Górniak. —

— A czy włoscy policjanci nie mieli jakiegoś interesu do


Zwolińskiego?

Gilner wzruszył ramionami.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 32


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Tego nie wiem. Nic takiego nie zauważyłem. Ale Robert bardzo
często spacerował sam po mieście. Co robił i z kim się wtedy spotykał, tego
nie wiem.

Następnie przeszli do pierwszego etapu tej samochodowej


wycieczki. Z tego, co mówił Gilner, wynikało, że we Francji zwiedzili tylko
Paryż i zaraz wyruszyli do Włoch.

— Czy w Paryżu Zwoliński także tak szastał pieniędzmi? — spytał


Górniak.

Gilner energicznie potrząsnął głową.

— O, broń Boże. W Paryżu był bardzo oszczędny. Liczył się z każdym


frankiem. Jadł byle co, byle taniej.

— To znaczy, że w Paryżu nie otrzymał żadnych pieniędzy.

— Na pewno nie. To był człowiek, który jak tylko poczuł w kieszeni


forsę, to zaraz zaczynał szaleć.

Górniak umilkł i przez chwilę przeglądał swoje notatki.

— Niech mi pan powie, czy podczas tej waszej wycieczki nie doszło
do jakiejś scysji pomiędzy Zwolińskim a tym małżeństwem.

Gilner zawahał się.

— Śmiało, śmiało — zachęcił go Górniak. — W tej sytuacji nie


powinien pan niczego ukrywać.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 33


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— No cóż... Jak by to powiedzieć... Wydaje mi się, że Zwoliński i ta


młoda dama... Zapewne wie pan, co mam na myśli.

— To znaczy, że Zwoliński podrywał żonę tego Korsykanina.

— O właśnie — ucieszył się Gilner. — Dobrze pan to sformułował.


Odniosłem wrażenie, że Zwoliński był typem mężczyzny, który pragnie
zdobyć każdą atrakcyjną kobietę.

— A ona jest atrakcyjna?

— O, tak — stwierdził z przekonaniem Gilner. – Mnie także bardzo


się podobała, ale oczywiście ja nie miałem zamiaru...

— Czy między Zwolińskim a tym Korsykaninem doszło w czasie


wycieczki do awantury?

— Mało brakowało, ale obsztorcowałem ich solidnie. Nie mogłem


dopuścić do tego, żeby przez jakieś idiotyczne sceny zazdrości zepsuli mi
całą wycieczkę.

— I uspokoili się?

— Pozornie tak, ale co się działo poza moimi plecami, tego nie wiem.
W każdym razie w mojej obecności zachowywali się zupełnie spokojnie.

— Czy wydaje się panu, że ta dziewczyna sprzyjała Zwolińskiemu,


czy była zadowolona z jego zainteresowania się jej osobą?

— Na pewno tak. To był mężczyzna, który niewątpliwe podobał się


kobietom.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 34


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Czy po powrocie do Warszawy widywał się pan z nimi.

Gilner potrząsnął głową.

— Nie. Nasze stosunki zupełnie się zerwały.

— A ze Zwolińskim?

Małe ciemne oczka zwęziły się jeszcze bardziej, jakby się chciały
ukryć za powiekami.

— Mój kontakt z nim także się urwał. Ja, proszę pana, nie mam czasu
na utrzymywanie stosunków towarzyskich. Mam dużo pracy, nawet za
dużo.

Jasna blondynka o porcelanowej twarzy. Oczy niebieskie ze


złotawymi błyskami, nabierające granatowej barwy w momentach
spotęgowanej emocji. Usta trochę za duże, zmysłowe.

— Pani nazywa się Izabela Canetti?

— Tak. Już to powiedziałam.

— Mąż pani jest Korsykaninem.

— Pochodzi z Korsyki, ale jego ojciec był Włochem, Sycylijczykiem.


Matka była rodowitą Korsykanką.

— Mówi pani w czasie przeszłym. Czyżby oboje już nie żyli?

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 35


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Zginęli w wypadku samochodowym. Ojciec Carla był rajdowcem.


Tacy ludzie są zazwyczaj zbyt pewni siebie i niewiele sobie robią z
przepisów drogowych.

Górniak pokiwał głową.

— Tak, to prawda. Proszę mi powiedzieć, gdzie pani poznała


swojego obecnego męża.

— W Poznaniu, na uniwersytecie. Carlo studiował prawo, potem


slawistykę.

— A co ukończył?

— Chyba nic. On jest zbyt żywy, żeby ślęczeć nad książkami. Ciągle
mu się zdaje, że wybrał sobie nieodpowiednie studia. Twierdzi, że skończył
prawo, aleja wcale nie jestem pewna, czy to prawda. Jego dyplomu nie
widziałam.

— I zdecydowali się państwo wyruszyć na tę wycieczkę z panem


Gilnerem.

— Tak.

— Czy z Poznania przyjechaliście do Warszawy?

— Nie. Teraz stale mieszkamy w Warszawie. Moi rodzice kupili nam


bardzo ładne mieszkanie. Za dolary oczywiście.

— Czym pani się zajmuje?

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 36


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Jestem nauczycielką. Mogłabym oczywiście w ogóle nie pracować.


Mój ojciec jest bardzo bogaty. Ale mnie to bawi. To tak dobrze brzmi —
„ciało pedagogiczne".

— Można wiedzieć, gdzie pracuje pani ojciec?

— Jest badylarzem. Ma ogromne szklarnie niedaleko Milanówka.


Wolałabym oczywiście, żeby był jakimś sławnym człowiekiem, ale mówi się
trudno.

— A czy pani mąż gdzieś pracuje?

Zmieszała się.

— Właśnie z tym jest pewien kłopot. Podobno bez przerwy szuka


jakiejś pracy, ale nie może znaleźć nic odpowiedniego.

— W naszym kraju chyba o pracę nie tak trudno — powiedział


Górniak.

Zatrzepotała rzęsami.

— Carlo to trochę taki dziwny typ. Musi polubić swą pracę, a o to


bardzo trudno.

Górniak uśmiechnął się.

— Bywają takie typy, szczególnie wtedy, kiedy mają bogatych


teściów. — — — Zadowolona pani z tej wycieczki do Francji i Włoch?

— O, tak. Bardzo. Trochę było przygód, ale to nie szkodzi. Lubię


przygody.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 37


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— O jakich przygodach pani mówi?

— W Paryżu zepsuł nam się wóz. Trzeba go było oddać do


warsztatu. Coś tam z silnikiem, gaźnik czy rozrusznik. Ja się na tym nie
znam.

— I co? Czekaliście, aż zreperują?

— To by za długo trwało. Polecieliśmy do Rzymu samolotem.

— A tam?

— Robert pożyczył wóz od swojego jakiegoś kumpla.

— A propos — rzucił od niechcenia Górniak. — Czy pani wiadomo,


że Robert Zwoliński został zamordowany?

Pośpiesznie wyjęła chusteczkę z torebki.

— Wiem. To straszne.

— Niech pani nie płacze. Zetrze pani tusz, a to nieładnie wygląda.

Nie wytarła oczu.

— To straszne — powtórzyła.

— Co panią łączyło z Robertem Zwolińskim?

— Lubiliśmy się. To był niezwykle uroczy człowiek, przemiły


towarzysz podróży.

— Czy na tym „lubieniu" skończyło się?

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 38


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

Spuściła oczy.

— Nie rozumiem, co pan chce przez to powiedzieć.

— Właśnie to, o czym pani w tej chwili myśli. Chciałbym wiedzieć,


czy doszło między panią a Robertem Zwolińskim do intymnego zbliżenia.

Żachnęła się.

— Też coś?! Jak pan w ogóle śmie? Jestem porządną mężatką.

— Nawet najporządniejszym mężatkom takie rzeczy się zdarzają.


Ale mniejsza z tym. Proszę mi opowiedzieć o tej waszej wycieczce.

Rozpogodziła się. Najwyraźniej była zadowolona, że zmienili temat.

— Więc z Paryża polecieliśmy do Rzymu, tam Robert odszukał


jakiegoś swojego przyjaciela, który pożyczył mu wspaniały wóz.

— Jakiej marki?

— BMW. Fantastyczna maszyna. Prawdziwy luksus. Jeździliśmy po


włoskich miastach. Widzieliśmy Wenecję, Florencję. Było wspaniale.
Chciałabym jeszcze raz pojechać na taką wycieczkę.

— A potem?

— Wróciliśmy do Paryża samolotem, gdzie czekał już na nas


zreperowany wóz Zenona. Także doskonała maszyna, nowiutki mercedes.
Nie mam pojęcia, co tam się mogło zepsuć.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 39


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Czy to prawda, że pani mąż jest Korsykaninem? — spytał nagle


Górniak.

Spojrzała zdziwiona.

— Przecież już to panu powiedziałam. Ojciec Carla był


Sycylijczykiem, a matka Korsykanką.

Górniak z udanym roztargnieniem przesunął dłonią po czole.

— A tak, rzeczywiście. Mówiła mi pani o tych koligacjach


rodzinnych. Z książek i z filmów wiem, że zarówno Korsykanie, jak i
Sycylijczycy bardzo nie lubią mężczyzn, którzy się umizgują do ich żon.

Gwałtownym ruchem odsunęła się do tyłu razem z krzesłem.


Spojrzała spłoszona.

— Chyba pan nie przypuszcza, że Carlo, że mój mąż...

Górniak wykonał uspakajający ruch ręką.

— Proszę się nie denerwować. Ja w ogóle nic nie przypuszczam. Ja


tylko tak sobie głośno myślę.

— Pan podejrzewa, że Carlo mógłby...

— Powtarzam, że nic nie przypuszczam ani nikogo nie


podejrzewam. Zupełnie niepotrzebnie tak się pani unosi. Może to przecież
robić takie wrażenie, że pani sama podejrzewa swojego męża.

Zerwała się. Jej niebieskie oczy pociemniały, stały się prawie


granatowe, usta drżały.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 40


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Pan nie powinien... Pan nie ma prawa... Pan mnie prowokuje!

— Ja panią prowokuję? — zdziwił się Górniak. — Zaskakuje mnie


pani. Od początku naszej rozmowy odnoszę wrażenie, że to pani mnie
prowokuje, mnie i siebie jednocześnie, niech pani siada, niech się pani
uspokoi i niech pani przestanie odgrywać tę niepotrzebną komedię.

Usiadła. Znowu wyjęła z torebki chusteczkę. Ręce jej drżały.

— O co panu właściwie chodzi? Czego pan chce ode mnie?

Górniak odczekał chwilę, obserwując uważnie twarz młodej kobiety.

— Chciałbym, żeby pani zdecydowała się na szczerą rozmowę ze


mną.

— Co to znaczy szczera rozmowa?

Szczera rozmowa to jest taka rozmowa, podczas której ludzie mówią


prawdę, nie usiłując nic ukryć.

— Ja nie mam nic do ukrywania. Mówię prawdę.

— Nie jestem o tym tak stuprocentowo przekonany — uśmiechnął


się łagodnie Górniak.

— Co mi pan zarzuca?

— Nic pani nie zarzucam. Chciałbym tylko, żeby pani odpowiedziała


mi na parę pytań, nie rozmijając się z prawdziwym stanem rzeczy.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 41


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Niech pan pyta. — Jej nieomal dziecinna twarz wyrażała w tej


chwili zaciętość.

— Pani mąż, mając tak uroczą żonę, jest prawdopodobnie bardzo


zazdrosny.

— Miał pan zadawać mi pytania, a to nie było pytanie — powiedziała


niespodziewanie twardym, mocnym głosem.

Górniak znowu się uśmiechnął.

— Bardzo słuszna uwaga. A więc wróćmy do pytań. Czy pani


romansowała z Robertem Zwolińskim?

Poruszyła się niecierpliwie.

— Mówiliśmy już na ten temat. To są sprawy tak osobiste, że...

— Jeżeli mamy do czynienia z morderstwem, to właśnie zmuszeni


jesteśmy rozmawiać o sprawach bardzo osobistych — przerwał Górniak. —
Więc co właściwie łączyło panią ze Zwolińskim? Proszę mówić prawdę.

— Adorował mnie.

— Powiedzmy. Ostatecznie można to i tak określić. Czy pani znała


Zwolińskiego przed tą wycieczką?

— Nie. Absolutnie nie. Nigdy go nie widziałam.

— Spodobał się pani?

— To był bardzo atrakcyjny mężczyzna.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 42


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— I mąż pani był o niego zazdrosny.

— Ach, proszę pana! Carlo o każdego mężczyznę jest zazdrosny. To


po prostu chorobliwe. Nie możemy utrzymywać żadnych stosunków
towarzyskich. Od początku naszego małżeństwa nic tylko same awantury,
idiotyczne sceny zazdrości.

— A czy nie ma w tym trochę pani winy?

— Mojej winy? Coś takiego? Czy to moja wina, że się podobam, że


mężczyźni chętnie przestają w moim towarzystwie?

— Czy Zwoliński od samego początku waszej wycieczki „adorował"


panią, jak pani to delikatnie określiła?

— Prawdę mówiąc, raczej tak. Wpadłam mu w oko.

— A pani mąż?

— Jak zwykle. Był wściekły.

— A Gilner?

— Próbował go uspakajać.

— Mam nadzieję, że nie doszło do jakichś gwałtownych scen.

— Mało brakowało, ale Carlo opanowywał się. Gilner jest potwornie


silny. Carlo wiedział doskonale, że gdyby doszło do bójki, nie miałby
żadnych szans. Chyba żeby nóż...

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 43


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— No właśnie... — przytaknął Górniak. — Czy pani mąż posiada


jakieś interesujące noże, sztylety...

Spojrzała na niego spłoszona.

— Nie rozumiem...

— Bo widzi pani... — Górniak mówił tonem lekkim, niefrasobliwym,


jakby nie przywiązywał większej wagi do wypowiadanych słów. — Ja mam
taką prywatną kolekcję białej broni, szable, rapiery, kindżały, kordelasy,
sztylety. Gdyby pani mąż był w posiadaniu jakiegoś, na przykład
korsykańskiego, pamiątkowego sztyletu, to chętnie bym go od niego
odkupił. W mojej kolekcji nie mam nic, co by pochodziło z Korsyki.

Uśmiechnęła się.

— Dziwne ma pan hobby. Owszem, na biurku Carla leży taki


zabytkowy sztylet, którego używa czasem do przecinania kartek. Wątpię
jednak, żeby chciał go sprzedać. To pamiątka po jakimś jego pradziadku ze
strony matki. Jeżeli panu zależy, mogę zapytać Carla.

Górniak energicznie potrząsnął głową.

— Niech pani tego nie robi. To nieważne. Zresztą, prawdopodobnie


będę miał okazję rozmawiać z pani mężem, to sam go zapytam. A panią
chciałbym jeszcze zapytać, co pani robiła 20 października?

Przesunęła dłonią po czole.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 44


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— 20 października... 20 października... Nie mam pojęcia. Nie


pamiętam.

— To był czwartek — podsunął Górniak.

— W czwartki zazwyczaj bywamy u moich rodziców. Tak się jakoś


utarło.

— Czy 20 października także byli państwo u rodziców?

— Chyba tak. Ja na pewno byłam, bo to przecież urodziny taty.


Pamiętam, że pomagałam mamie piec szarlotkę. Moja mama uwielbia
szarlotkę, szczególnie z bitą śmietaną. Twierdzi, że to wcale nie tuczy.

— Czy pani mąż także był na urodzinach ojca, a raczej teścia.

Potrząsnęła głową.

— Nie. Carlo umówił się wcześniej ze znajomymi i poszedł do nich


na brydża. — Byłam na niego bardzo zła. Posprzeczaliśmy się.

— Kiedy wrócił do domu z tego brydża?

— Bardzo późno, nad ranem. On jak zacznie grać, to nie wie, kiedy
ma skończyć.

— A czy pani wie, u kogo był ten brydż?

— Nie wiem. Nie powiedział mi. Z nim to czasem bardzo trudno...

Górniak zamknął teczkę z aktami, wsunął ją do szuflady i wstał.

— Nie będę już pani zabierał więcej czasu. Dziękuję za rozmowę.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 45


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

Wysoki, dobrze zbudowany, szeroki w ramionach. Twarz pociągła,


śniada, o regularnych rysach. Gęsta, kędzierzawa czupryna spadała
niesfornymi lokami na czoło, zasłaniając ciemne, błyszczące oczy. Tak, to
był mężczyzna, który mógł się podobać kobietom.

— Pan nazywa się Carlo Canetti.

— Przecież pan wie — padła niechętna odpowiedź.

— Zawsze wolę się upewnić — uśmiechnął się dobrotliwie Górniak,


nie zwracając uwagi na niezbyt sympatyczne nastawienie swojego
rozmówcy. — O ile mi wiadomo, to pan studiował na poznańskim
uniwersytecie.

— Tak. Medycynę, prawo, slawistykę.

— Szeroki wachlarz zainteresowań. Co pan skończył?

— Nic.

— Dlaczego?

— Tak się złożyło.

— I na uniwersytecie poznał pan swoją obecną żonę.

— Tak.

Rozmowa nie kleiła się, Górniak wiedział, że Korsykanie, a tym


bardziej Sycylijczycy, nie przepadają za przedstawicielami policji.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 46


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

Początkowo chciał nawiązać z Canettim bardziej bezpośredni, życzliwy


kontakt, ale patrząc na tę ponurą, mroczną twarz, zrezygnował z tego.
Doszedł do wniosku, że wszystkie jego usiłowania, zmierzające do
rozładowania ciężkiej atmosfery, będą bezskuteczne.

— Zdecydował się pan pojechać wraz z żoną na tę wycieczkę


samochodową do Francji i do Włoch.

— Tak.

Samochód zepsuł się wam w Paryżu.

— Podobno.

Górniak spojrzał zdziwiony.

— Dlaczego pan mówi „podobno"?

— Dlatego, że to nowy wóz, mercedes. Nie rozumiem, co tam się


mogło popsuć. Zresztą ja się nie znam na samochodach.

— I do Rzymu polecieliście samolotem.

— Tak.

— A w Rzymie?

— Zwoliński pożyczył wóz od jakiegoś swojego znajomego.

— I zwiedzaliście Włochy.

— Tak.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 47


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Jak układały się pańskie stosunki z towarzyszami podróży?

— Z Gilnerem dobrze.

— A ze Zwolińskim?

— Ja go nie zabiłem.

— A czy ktoś pana o to podejrzewa? — powiedział łagodnie Górniak.

Canetti gwałtownymi ruchami odgarnął spadające mu na czoło


włosy.

— Dosyć tej komedii! Nie jestem głupcem. Doskonale się orientuję,


do czego pan zmierza. Ale jest pan w błędzie. Ja nie zabiłem Zwolińskiego!
Ja go nie zabiłem!

— Często pan bywa u rodziców pańskiej żony?

Canetti był zaskoczony tym pytaniem.

— U rodziców mojej żony? — powtórzył. — Raczej rzadko, staram


się rzadko u nich bywać. Oni mnie nienawidzą.

— Dlaczego pan sądzi, że pana nienawidzą?

— Bo ja wiem. Od początku byli przeciwni naszemu małżeństwu.

— W czwartek, 20 października były urodziny pańskiego teścia.


Pańska żona zeznała, że pan nie odwiedził wtedy jej rodziców.

— To prawda.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 48


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Dowiedziałem się również od pańskiej żony, że tego dnia poszedł


pan na brydża do jakichś znajomych. Czy mógłby mi pan podać nazwisko
tych swoich znajomych?

Canetti poruszył się niespokojnie.

— Ja z nikim w brydża wtedy nie grałem — mruknął.

— O! — zdziwił się Górniak. — Więc okłamał pan żonę.

— Tak.

— Może mi pan wobec tego powie, gdzie pan był tego wieczoru.

— To moja sprawa.

— I moja także — powiedział stanowczo Górniak.

— Chodzi panu o alibi? Nie mam alibi.

— Natomiast ma pan bardzo ładny, pamiątkowy sztylet.

— Skąd pan wie? No... tak, oczywiście, baba wszystko wypaple.


Owszem, mam sztylet, ale ja nie zabiłem nim Zwolińskiego. Nie możecie mi
niczego dowieść.

Górniak zamyślił się. Dopiero po dłuższej chwili powiedział:

— Zwoliński w czasie tej wycieczki umizgał się do pańskiej żony.

— To był skończony łajdak — wybuchnął Canetti. — Skończony


łajdak, bydlę!

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 49


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Nie mówi się źle o umarłych — zauważył Górniak. — To jednak


bardzo niedobrze, że pan nie ma alibi. Musi pan zrozumieć, że mogą z tego
powodu wyniknąć dla pana zupełnie niepotrzebne komplikacje.

Canetti końcem języka zwilżył wargi i zmarszczył brwi, jakby się nad
czymś głęboko zastanawiał.

— Tamtej nocy byłem z kobietą — powiedział cicho.

Górniak sięgnął po długopis.

— Nazwisko tej kobiety?

— Nie znam jej nazwiska. Powiedziała, że ma na imię Krystyna. Nie


wiem nawet, czy to prawda. Wtedy mnie to nie obchodziło.

— I pan tak z zupełnie nieznajomą kobietą...? To chyba była


prostytutka.

— Ależ nie, nie — zaoponował żywo Canetti. – To nie była


prostytutka. To była dystyngowana, elegancka dama.

— Gdzie pan ją poznał?

— W filharmonii, przy kasie. Moja żona chciała pójść na jakiś tam


koncert i prosiła, żebym załatwił bilety.

— A ta pani...?

— Stała przede mną w kolejce. Zaczęliśmy rozmawiać i tak od słowa


do słowa...

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 50


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— To było właśnie w czwartek 20 października. — Tak.

— Gdzie pan spędził noc z tą kobietą? U niej w mieszkaniu?

— Ależ skąd! Nie wpuściłaby do mieszkania nieznajomego faceta.


Poszliśmy do hotelu.

— Do którego?

— Do Grand Hotelu.

— Dali panu pokój?

— Och, proszę pana. W tym kraju za dolary wszystko można mieć.

— O ile się nie mylę — powiedział z uśmiechem Górniak — to


dystyngowane, eleganckie damy nie włóczą się po hotelach z mężczyznami
spotkanymi w kolejce.

— Ma pan rację — przytaknął zgodnie Canetti — ale w życiu różnie


bywa — dodał sentencjonalnie.

— Czy w hotelu podał pan swoje prawdziwe nazwisko?

— Myślę, że tak. Musiałem przecież pokazać dowód. Zresztą


dokładnie nie pamiętam. Tak byłem zaabsorbowany innymi sprawami, że
to wypadło mi z pamięci.

Górniak pokiwał głową.

— Rozumiem. Czy ta pańska przygodna znajoma nie podała panu


adresu lub też numeru telefonu?

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 51


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Absolutnie nie.

— To znaczy, że nie miała ochoty powtórnie się z panem spotkać.

— Na pewno miała ochotę. Kobiety w ogóle lubią się ze mną


powtórnie spotykać. Powiedziała, że do mnie zadzwoni.

— Obawiam się, że będziemy mieli jednak kłopoty z tym pańskim


alibi — westchnął Górniak.

— Ależ ja nie zabiłem Zwolińskiego! — wybuchnął Korsykanin. —


Przysięgam. Nie wierzy mi pan?

— Niestety w moim fachu podstawową zasadą jest to, żeby nie


wierzyć ludziom — powiedział z melancholijnym uśmiechem Górniak. —
Tak się składa, że w tym pokoju bardzo rzadko pojawia się człowiek, który
mówi prawdę.

— Ja nie kłamię! — Canetti był coraz bardziej wzburzony. —


Przysięgam na wszystko, co mam najświętszego, na pamięć moich
przodków, że mówię prawdę. Ja nie zabiłem Zwolińskiego! Ja go nie
zabiłem! Chociaż... przyznaję, że chwilami miałem na to ogromną ochotę.

— Ach, więc miał pan jednak ochotę zabić Zwolińskiego —


podchwycił Górniak.

— Ale ja go nie zabiłem! Powtarzam jeszcze raz. Ja go nie zabiłem.


Musi mi pan uwierzyć.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 52


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Po pierwsze, ja nic nie muszę — głos Górniaka stał się nagle


twardy, energiczny. — A po drugie, chciałbym się dowiedzieć, czy pan
zawsze mówi prawdę.

— Oczywiście.

Górniak lekko się uśmiechnął.

— Czy pan sądzi, panie Canetti, że ja uwierzyłem w tę romantyczną


historyjkę o pięknej pani spotkanej w filharmonii, przy kasie? Ale
zapewniam pana, że przyjdzie taki moment, kiedy pan zezna, co pan na
prawdę robił w nocy z 20 na 21 października.

Canetti milczał.

Nowoczesna willa niedaleko Milanówka. Starannie utrzymany


ogród, drzewa owocowe, pieczołowicie zgrabione trawniki, krzaki róż
zabezpieczone już słomianymi chochołami na zimę. Wszystko otoczone na
zielono pomalowaną siatką.

Pani Barbara Kamińska, tęga, postawna, z mocno już posiwiałymi


włosami, powitała niespodziewanego gościa uprzejmie, ale z pewną
rezerwą. Wiedziała z doświadczenia, że wizyta oficera milicji nie wróży nic
specjalnie atrakcyjnego.

Weszli do niewielkiego saloniku, umeblowanego jasnymi meblami,


co stwarzało pogodny, wesoły nastrój.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 53


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Pan wybaczy, panie kapitanie — powiedziała z uśmiechem pani


Kamińska — ale mój mąż odbywa właśnie jesienną grypę i nie będzie mógł
pana przywitać.

Górniak odpowiedział uśmiechem na uśmiech i rozłożył ręce.

— Cóż robić? Takie jest życie. Przykro mi z powodu niedyspozycji


małżonka, ale sądzę, że pani nie odmówi mi chwili rozmowy.

— Oczywiście. Czym można pana poczęstować. Kawa? Herbata? Do


tego kruche ciasteczka własnej roboty.

— Nie, nie — zaprotestował energicznie Górniak. — Dziękuję


serdecznie, ale niech sobie pani nie robi kłopotu. Ja tylko na chwilę. Bardzo
się śpieszę.

Usiadła z powrotem na fotelu i spojrzała pytająco.

— Chciałbym z panią porozmawiać na temat pani zięcia.

— Znowu coś zbroił?

— A co ostatnio zbroił? — zainteresował się Górniak.

— Miał kraksę. Jeździ jak wariat. Dobrze, że mu odebrali prawo


jazdy. Przynajmniej teraz jest spokój.

— Taki nieopanowany?

— Ach, proszę pana... — Pani Kamińska załamała ręce. — To


straszny człowiek. Ja go się po prostu boję.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 54


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— A jednak to mąż córki.

— Prawdziwe nieszczęście. Oboje z mężem byliśmy stanowczo


przeciwni temu małżeństwu, ale Iza szalała za nim. Nie dała sobie
przetłumaczyć. Ja w ogóle jestem przeciwna mieszanym małżeństwom.
Inny świat, inna mentalność, inne zwyczaje. Polka powinna wyjść za mąż za
Polaka. Do czego to podobne, żeby mieć męża jakiegoś tam Korsykanina.

— Czy pan Canetti jest zazdrosny o swoją żonę?

— Chorobliwie zazdrosny. Biedna Izunia nie może nawet spojrzeć na


innego mężczyznę, nie może z nikim zatańczyć. Zaraz zaczynają się sceny,
awantury. Niech pan sobie wyobrazi, że kiedyś nawet ją pobił.

— To przykre — powiedział z przekonaniem Górniak. — Ale istnieją


przecież rozwody...

Pani Kamińska gwałtownie zamachała rękami.

— Ach, proszę pana... Gdyby Iza wystąpiła o rozwód, to on by ją


chyba zabił.

— Może pani trochę przesadza.

— Nic nie przesadzam. Iza nie miałaby odwagi. Ja też bym się bała.
Całe szczęście, że nie mają dzieci.

— A czy pani sądzi, że pan Canetti jest wiernym mężem?

Pani Kamińska wykonała nieokreślony ruch ręką.

— Mężczyzna jak to mężczyzna — powiedziała wymijająco.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 55


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— A kobieta jak to kobieta — stwierdził sentencjonalnie Górniak.

Roześmieli się. Śmiech rozjaśniał twarz starszej pani i bardzo ją


odmładzał.

— Nie wiem nic pewnego, ale nie sądzę, żeby Carlo był wiernym
mężem. Ci południowcy mają bardzo żywy temperament i jeżeli nadarzy się
okazja...

Poza tym obyczajowość jest zupełnie inna. Mężczyźnie wszystko


wolno, ma zupełną swobodę, podczas gdy kobieta obowiązana jest siedzieć
w domu, nigdzie nie wychodzić i pilnować dzieci i kuchni.

— O właśnie — westchnęła pani Kamińska. — Dlatego też


odradzaliśmy to małżeństwo Izie. Być może, że teraz żałuje, tylko nie chce
się do tego przyznać.

— Czy pani zięć gdzieś pracuje? — spytał Górniak.

Potrząsnęła głową.

— Nigdzie nie pracuje. Jest chyba na to zbyt leniwy, żeby się zabrać
do jakiejś solidnej pracy.

— Ale wydawać pieniądze zapewne lubi.

— O! I to bardzo.

— Państwo zapewne pomagają finansowo córce i zięciowi.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 56


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Kupiliśmy im mieszkanie, umeblowaliśmy to mieszkanie i to


chyba wystarczy. Oczywiście, że od czasu do czasu mój mąż daje jakieś
pieniądze, ale temu jej mężowi ani grosza.

— Więc z czego żyją?

— Iza pracuje jako nauczycielka. Ale to przecież mizerna pensyjka.


Dlatego musimy jej pomagać.

— Wspomniała pani, że zięć ma szeroki gest.

— To prawda. Nieraz zastanawialiśmy się z mężem, skąd on bierze


pieniądze, bo zawsze ma pełny portfel, i to wypchany nie tylko złotówkami,
ale i dolarami.

— To rzeczywiście interesujące — przyznał Górniak. — Czy zięć


może gra w karty?

— Nie zauważyliśmy. Pytałam nawet o to Izę, ale ona twierdzi, że


nie.

— I córka także nie wie, skąd jej mąż czerpie dochody?

— Nie. Zresztą w ogóle nie chce rozmawiać na ten temat. Jest


ostatnio w bardzo złym nastroju.

— Z kim kontaktuje się pan Canetti?

— Nie mam pojęcia.

— Musi chyba mieć jakieś swoje towarzystwo.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 57


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Może i ma. W każdym razie do nas żadnych swoich znajomych


nigdy nie przyprowadził. A córka także nie utrzymuje żadnych stosunków
towarzyskich. On sobie nie życzy. Powiedział, że przegna każdego, kto
wejdzie do ich mieszkania.

— Zrobili ostatnio piękną wycieczkę, Francja, Włochy.

— Ale podobno jeden z ich towarzyszy podróży został


zamordowany.

— Niestety.

— Chyba pan nie przypuszcza...? — spytała niespokojnie.

— Ja, proszę pani, nigdy nic nie przypuszczam — powiedział


Górniak. — Ja muszę mieć pewność.

Wrócił do Warszawy. W komendzie czekał na niego niecierpliwie


porucznik Michalak.

— Mam dla ciebie niespodziankę.

Z dużego worka plastikowego wysypał na biurko małe zgrabne


torebeczki.

— Heroina — zdumiał się Górniak. — Gdzie to znalazłeś?

— Pod podłogą w pracowni malarskiej. Sprytnie sporządzona


skrytka. Szkoda, że nie możemy przesłuchać artysty. Chyba żeby
zorganizować seans spirytystyczny.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 58


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Nie wygłupiaj się.

Mgła gęstą, szarą zasłoną rozpościerała się nad Sekwaną.


Przenikliwe, chłodne powietrze wilgotnym powiewem wciskało się w
szpary okien, osiadało na ludzkich twarzach, na parasolach, płaszczach i
kapeluszach. Przechodnie przyśpieszali kroku, podnosili kołnierze,
dokładnie zapinali guziki, ściskali się paskami, biegli do autobusów, do
metra.

Laura, drobna, szczupła brunetka o gęstych, falujących włosach i


dużych błyszczących oczach, podeszła do okna. Była zdenerwowana.

„Co się stało? Gdzie on mógł pójść?" — myślała niespokojnie.


Zazwyczaj był bardzo punktualny i nie spóźniał się na obiad, a jeżeli coś go
zatrzymywało w pracy, to dzwonił. Dwa razy już telefonowała na Quai des
Orfevres, gdzie odpowiadano jej cierpliwie, że pan inspektor Zwoliński już
wyszedł. To było tym bardziej niepokojące, że przecież do domu miał
niedaleko. Nie wziął wozu, więc o żadnej kraksie nie mogło być mowy.

Wreszcie zgrzytnął klucz zamku. Powiesił płaszcz na wieszaku i


wszedł. Wysoki, smukły, robił wrażenie młodzieńca. Nikt by nie powiedział,
że jest ojcem dwojga dorosłych dzieci.

Rzuciła mu się na szyję.

— Byłam niespokojna... Byłam niespokojna... Tak długo...

— Musiałem się trochę przejść — powiedział poważnie.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 59


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Na taką pogodę...

— Musiałem to wszystko przemyśleć. — Twarz miał chmurną,


skupioną.

Spojrzała na niego spłoszona.

— Co się stało?

— Robert został zamordowany.

— Jezus Maria! Zamordowany?!

— Tak. Edward do mnie telefonował.

— Kiedy to się stało?

— 20 października.

— I dopiero teraz cię zawiadomił?

— Nie było go w Warszawie. Wyjeżdżał służbowo.

Laura chwyciła się za głowę.

— Mój Boże, mój Boże. Przecież tak niedawno był tu u nas, wesoły,
pogodny, zadowolony z tej wycieczki...

— Właśnie ta wycieczka... — mruknął Zwoliński.

Spojrzała na niego zaskoczona.

— Czyżbyś sobie kojarzył...?

Wzruszył ramionami.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 60


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Boja wiem? W takich sytuacjach wszystko trzeba sobie kojarzyć


ze zbrodnią. Robert miał idiotyczny zwyczaj uwodzenia każdej napotkanej
ładnej dziewczyny. Widziałaś chyba, jak emablował żonę tego Korsykanina.
Nikt tego nie lubi, a Korsykanie, Sycylijczycy i w ogóle południowcy są na
tym tle specjalnie drażliwi. Nie tyle zresztą to jest sprawa uczucia, miłości,
ile w grę wchodzi podrażniona męska ambicja, honor. Z tymi ludźmi trzeba
bardzo ostrożnie. Oni chętnie i bardzo szybko posługują się nożem.
Hiszpanie mają również ten niezbyt miły zwyczaj. Jeżeli Robert przeniósł
ten flirt na teren warszawski, to...

— Och, Pawle! Ten młody człowiek nie wyglądał na mordercę.

Uśmiechnął się i objął żonę.

— Jesteś bardzo kochana, ale muszę ci powiedzieć, że morderca


rzadko kiedy wygląda na mordercę. Gdzie dzieci?

Ludwik poszedł na jakąś prywatkę, a Elżunia powtarza u koleżanki


historię filozofii.

— Jesteś pewna, że u koleżanki, a nie u kolegi?

Pogładził się po żołądku.

— Prawdę mówiąc, jestem dosyć głodny. Od rana nic nie jadłem. A


jak wiesz, nam takie usposobienie, że czym więcej zmartwień, tym większy
apetyt.

Kiedy siedzieli przy stole, Laura spytała:

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 61


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Wybierasz się do Warszawy?

— Tak, oczywiście. Polecę najbliższym samolotem. Zapewne już po


pogrzebie, ale muszę się włączyć do śledztwa. Ta wycieczka nadaje sprawie
charakter międzynarodowy. Niewykluczone, że będę musiał pojechać do
Włoch.

Wstała i nalała kawę do filiżanek.

— Będę o ciebie bardzo niespokojna.

— Nie masz żadnych powodów, żebyś była niespokojna. Cóż mi


może grozić?

— A jeżeli zamordowanie Roberta ma jakieś powiązanie z mafią?

Roześmiał się.

— Ponosi cię fantazja, ma cherie. Natychmiast jesteś skłonna pisać


jakiś serial telewizyjny.

— Wiesz przecież, że z pisaniem już dawno skończyłam.

— I bardzo źle. Powinnaś pisać.

Wzruszyła ramionami.

— Nie ma sensu. Tylu jest teraz zdolnych młodych literatów,


dziennikarzy. Niełatwo się wcisnąć ze swoim maszynopisem. A zresztą
prawdopodobnie niedługo zostanę babcią.

— A czyż babcia nie może pisać znakomitych artykułów?

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 62


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

Energicznie potrząsnęła głową.

— Nie, nie. Dajmy temu spokój. Pomówmy raczej o tragicznej


śmierci Roberta.

Spochmurniał i odsunął od siebie pustą filiżankę.

— O czymże tu mówić? Trzeba znaleźć mordercę i znajdę go.


Najprostsze rozwiązanie tej sprawy byłoby, gdyby ten Korsykanin z
zazdrości... Ale jeżeli nie on, to może być z tym trochę roboty.

— Nie wiem, czy w Warszawie pozwolą ci brać udział w śledztwie.

— Muszą pozwolić. Po pierwsze, to był mój brat, a po drugie, jestem


przecież z branży. Zresztą zobaczymy. Jestem przekonany, że się dogadamy.

Nazajutrz wcześniej niż zwykle pojechał na Quai des Orfevres.


Załatwił formalności związane z nieprzewidzianym urlopem, wziął zaliczkę
na poczet pensji i zatelefonował na lotnisko.

Michalak, jak zwykle, był w doskonałym humorze. Pogwizdywał,


podśpiewywał, co mu nie przeszkadzało przeglądać uważnie swoich
notatek. Umilkł, kiedy wszedł Górniak.

— Coś ty dzisiaj taki rozanielony?

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 63


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Bo już wiosna niedługo. Jeszcze tylko Boże Narodzenie, a potem


styczeń, luty przelecą jak z bicza strzelił i marzec. W marcu jak w garncu.
Pojedzie się gdzieś na zieloną trawkę albo na ryby.

Górniak nie podzielał pogodnego nastroju kolegi. Był chmurny i


zamyślony. Powiesił płaszcz na wieszaku, usiadł za biurkiem i wyjął z
szuflady teczkę z aktami.

— Co z Gilnerem?

Michalak zajrzał do swojego notesu.

— Nic szczególnego. Jedynie interesujące może być to spotkanie w


Gonyu.

— Jakie spotkanie?

— Wczoraj o godzinie trzynastej trzydzieści spotkał się z jakimś


egzotycznym typem.

— Murzyn?

— Nie. Mulat albo raczej Arab. — Jak się nazywa?

— Jeszcze nie ustaliłem.

— To na co czekasz?

— Kozłowski się tym zajmuje. Najdalej jutro będziemy mieli


szczegółowe dane.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 64


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Czyżby Gilner miał jakieś powiązanie z handlarzami narkotyków


— powiedział Górniak i zamyślił się. — Ale z drugiej strony...

Chcesz skojarzyć zabójstwo Zwolińskiego z narkotykami


znalezionymi w jego mieszkaniu? — spytał Michalak.

Górniak pokręcił głową.

— To mi nie bardzo pasuje. Handlarze narkotyków nie załatwiliby


faceta przed odzyskaniem towaru. Przecież tego było sporo. Ale mimo
wszystko nie możemy wykluczyć jakiegoś związku tej heroiny z
zabójstwem Zwolińskiego.

— Nie możemy — przyznał porucznik.

Zadzwonił telefon. Górniak podniósł słuchawkę.

— Wpuścić, oczywiście, wpuścić. — Następnie spojrzał na


Michalaka. — Czy wiesz, kto jest w biurze przepustek? Zwoliński.

— Czyś ty oszalał?!

Górniak uśmiechnął się.

— Nie denerwuj się. To nie nieboszczyk. To na pewno ktoś z rodziny.

Energiczne pukanie do drzwi.

— Proszę.

Wszedł Paweł Zwoliński sprężystym, nieomal wojskowym krokiem.


Przedstawił się i wyjaśnił, że jest bratem zamordowanego Roberta, że

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 65


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

pracuje w Paryżu, w policji kryminalnej i że przyleciał do Warszawy, żeby


ewentualnie współdziałać w śledztwie prowadzonym przez polską milicję.

— Ale że Francuzi zatrudnili cudzoziemca w policji kryminalnej —


zdziwił się Górniak.

Zwoliński uśmiechnął się.

— Miałem dobre referencje i podobno mam zupełnie niezłe


kwalifikacje. Jeżeli mógłbym być pożyteczny w wykryciu mordercy mojego
brata, to bardzo chętnie służę panom moją pomocą.

— Miło nam powitać pana w Warszawie — powiedział uprzejmie


Górniak. — Oczywiście, że chętnie skorzystamy z pańskich sugestii w tej
smutnej sprawie, a przede wszystkim bardzo cenne mogą być dla nas
informacje dotyczące osoby pańskiego brata.

— Co by pana interesowało?

— Może na początek zaczęlibyśmy od ogólnej charakterystyki.

Zwoliński poprawił się na krześle i wyjął z kieszeni papierosy.

— No cóż... Nie mówi się źle o zmarłych, ale z prawdziwą


przykrością muszę stwierdzić, że mój brat Robert był człowiekiem bardzo
lekkomyślnym

— Na czym polegała ta lekkomyślność?

— Żył na szerokiej stopie. Zawsze brakowało mu pieniędzy, bez


względu na to, ile zarabiał. Wieczne długi, pożyczki... Poza tym do przesady

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 66


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

interesował się kobietami. Był znanym uwodzicielem, nie bacząc na to, czy
to żona kolegi, przyjaciela czy profesora. Zrażał sobie oczywiście ludzi.
Sądzę, że miał nawet wrogów.

— Czy mógłby mi pan powiedzieć, w jaki sposób mój brat został


zamordowany?

Górniak chwilę się zawahał. Doszedł jednak widocznie do wniosku,


że w tej sprawie nie musi dochowywać tajemnicy, bo powiedział:

— Pchnięcie ostrym, cienkim narzędziem w plecy.

— Sztylet?

— Na to wygląda.

Zwoliński zamyślił się.

— Podczas tej wycieczki samochodowej byli u mnie w Paryżu.


Zauważyłem, że Robert zbyt ostentacyjnie adorował żonę tego
Korsykanina. Powiedziałem mu parę słów na ten temat.

— A on?

— Jak to on. Śmiał się. Trochę się bałem, żeby nie wynikły z tego
jakieś bezsensowne komplikacje.

— Komplikacje wynikły, i to bardzo poważne — powiedział Górniak.


— Nie wiadomo tylko, czy to z tego powodu.

Zwoliński rozłożył ręce.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 67


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— W tej chwili trudno coś powiedzieć. Ci południowcy są


nadmiernie pobudliwi, niezmiernie uczuleni na punkcie swojego męskiego
honoru i często skłonni do zemsty. Czy pan przypuszcza, że ta zbrodnia ma
jakiś związek z tą samochodową wycieczką?

Górniak pokiwał głową.

— Taką ewentualność musimy brać pod uwagę. Tym bardziej, że


pański brat otrzymał podobno w Rzymie większą sumę pieniędzy oraz
pożyczył od jakiegoś przyjaciela czy znajomego pierwszorzędny samochód,
co by oznaczało, że z terenem Włoch miał powiązania.

— To bardzo interesujące, co pan mówi — przyznał Zwoliński. — W


Paryżu zepsuł im się samochód i do Rzymu polecieli samolotem. Co tam się
mogło zepsuć w tym nowiutkim mercedesie, tego nie wiem. Nie
interesowałem się zresztą wtedy tą sprawą.

— Czy pan przypadkiem nie zauważył, że pański brat miał coś


wspólnego z narkotykami? — spytał ostrożnie Górniak.

Zwoliński spojrzał zaskoczony.

— Z narkotykami? Jestem zupełnie pewien, że Robert się nie


narkotyzował. Czasami lubił sobie wypić, ale robił to zawsze z umiarem.
Nigdy nie widziałem go pijanego. Zresztą wolał dobre wina aniżeli wódki.
Mawiał, że wino podbija smak potraw, a wódka go przytłumia.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 68


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Bo widzi pan... — Górniak mimo woli ściszył głos niemal do


szeptu. — Jest taka bardzo dziwna sprawa, a mianowicie w pracowni
pańskiego brata pod podłogą znaleziono znaczną ilość heroiny.

— Niemożliwe! — wykrzyknął Zwoliński.

— A jednak to fakt — Górniak miał bardzo strapioną minę. — Mnie


samego to zaskoczyło.

— I to na pewno była heroina?

— Nie ulega żadnej wątpliwości. Została przeprowadzona dokładna


analiza.

Zwoliński przesunął dłonią po czole.

— Niesłychane. I pan przypuszcza, że mój brat miał coś wspólnego z


handlem narkotykami?

— Ja nic nie przypuszczam — powiedział poważnie Górniak. — Ja


stoję wobec faktów. Jedno tylko w tej sprawie jest dla mnie niezrozumiałe.
Handlarze narkotykami nie likwidowaliby swojego wspólnika, nie
odzyskawszy towaru. Bo w ten sposób odcinali sobie całkowicie drogę do
tej heroiny.

— Zaraz... zaraz... — Zwoliński nerwowym ruchem zapalił papierosa.


— Przecież Robert nie był chyba pierwszym użytkownikiem tej pracowni.

Górniak był wyraźnie zaskoczony.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 69


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Bardzo słuszna uwaga, bardzo słuszna. Trzeba to będzie jak


najprędzej sprawdzić, kto przed pańskim bratem korzystał z tej pracowni.
To może rzucić nowe światło na sprawę.

— Czy pan miałby coś przeciwko temu, żebym ja porozmawiał z


kimś, kto brał udział w tej wycieczce samochodowej'? — spytał Zwoliński.
— Oczywiście rozmowa odbyłaby się w pańskiej obecności.

— Nie mam żadnych zastrzeżeń — odparł Górniak. — A z kim


chciałby pan mówić?

— Właśnie się zastanawiam. Pasowałaby mi osoba najmniej


podejrzana z całego towarzystwa i jednocześnie nieprzesadnie inteligentna.

— W takim razie proponowałbym może żonę tego Korsykanina —


uśmiechnął się Górniak.

— Z ust mi pan to wyjął — odwzajemnił się uśmiechem Zwoliński.


— Tylko trzeba to jakoś tak zorganizować, żeby jakoś zręcznie
umotywować, dlaczego wzywamy ją bez męża.

— To się załatwi.

Nazajutrz, wczesnym rankiem młoda dama przybyła do komendy.


Była bardzo elegancko ubrana i rozdawała na prawo i lewo uwodzicielskie
uśmiechy. Górniak siedział za biurkiem. Zwoliński usadowił się trochę z
boku.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 70


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— O! My się już znamy! — wykrzyknęła, wyciągając rękę, z której


nie zdążyła ściągnąć rękawiczki. — Pan jest przecież bratem biednego
Roberta. Doprawdy, tak mi przykro, tak ogromnie przykro.

Jej promienna twarz pełna wesołości i pogodnego nastroju


kontrastowała nieco z tymi słowami. Najwyraźniej nie była w stanie
pogrążyć się w smutku.

— Pan Zwoliński przyjechał do nas z Paryża, żeby zebrać trochę


informacji dotyczących tragicznej śmierci jego brata, a jednocześnie
odzyskać jakieś pamiątki rodzinne i wszcząć postępowanie spadkowe —
zagaił Górniak.

— Podobno ktoś go pchnął nożem — powiedziała dość obojętnie.

— Skąd pani ma tę informację? — spytał Zwoliński.

Spojrzała na niego jakby trochę zaskoczona.

— Skąd? Nie wiem. Musiał mi ktoś powiedzieć, ale nie mam pojęcia
kto. Zapomniałam. Po prostu nie przywiązywałam do tego żadnej wagi. Tak
mi się obiło o uszy.

— Czy przed tą waszą wycieczką odwiedzała pani mojego brata w


jego pracowni?

— Ale skąd. Przedtem go nie znałam.

— A po wycieczce?

— Co po wycieczce?

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 71


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Pytam, czy po wycieczce odwiedzała pani mojego brata w jego


pracowni.

Nasrożyła się.

— Dziwne pytanie. Po cóż miałabym go odwiedzać?

— Nie wiem. Może, żeby wypić szklankę herbaty albo obejrzeć


obrazy.

— Nigdy nie byłam w pracowni pańskiego brata. Nie wiem, co mi


pan chce zasugerować.

Zwoliński uśmiechnął się.

— Absolutnie nie mam zamiaru czegokolwiek sugerować. Po prostu


interesują mnie szczegóły z ostatnich chwil życia mojego brata.

— Nie jestem żadnym szczegółem z życia pańskiego brata —


powiedziała z obrażoną miną.

— Czy mój brat próbował z panią flirtować?

— Był dla mnie bardzo sympatyczny.

— A czy to nie denerwowało pani męża?

— Ach, proszę pana! Jego wszystko denerwuje. To jest trudne do


zniesienia.

— Taki zazdrosny.

Spojrzała na niego uważnie.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 72


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Jeżeli pan myśli, że Carlo zabił pańskiego brata, to się pan grubo
myli. On tego nie zrobił.

— Jest pani pewna?

— Najzupełniej. Mogłabym przysięgać w sądzie.

— Sprawę trochę komplikuje fakt — wtrącił się Górniak — że pani


mąż nie chce powiedzieć, co robił w nocy z 20 na 21 października. Pani
zeznała, że wrócił nad ranem.

— Nie pamiętam, co zeznałam.

To jest zaprotokołowane.

Wzruszyła ramionami.

— Nie wiem. Nie pamiętam.

Zwoliński spojrzał znacząco na Górniaka i powiedział:

— Mniejsza z tym. To nie ma większego znaczenia. Czy pani jest


zadowolona z tej wycieczki?

— O, tak. Bardzo. To była urocza wycieczka.

— Czy przed tą wycieczką znała pani pana Gilnera?

— Nie. Dał ogłoszenie do „Życia Warszawy". Zatelefonowaliśmy do


niego i wtedy żeśmy się poznali.

— W Paryżu mieliście tylko pewne komplikacje z tym samochodem


— odezwał się znowu Górniak.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 73


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

Roześmiała się.

— Dlaczego się pani śmieje?

— A bo to była taka przedziwna historia. Niech panowie sobie


wyobrażą — nowiutki mercedes, wspaniała maszyna. Jak jechaliśmy do
Paryża, silnik pracował bez zarzutu. I nagle Zenon stwierdził jakiś defekt.

— Widzę, że pani zna się na samochodach.

— Jak ktoś ma prawo jazdy, to powinien znać się na silnikach i w


ogóle na tych wszystkich technicznych sprawach.

— Bardzo słusznie — przytaknął Górniak. — Więc nagle pan Gilner


doszedł do wniosku, że coś jest z wozem nie w porządku.

— Właśnie. I postanowił pojechać do warsztatu.

— Do tej pory nie widzę w tej historii nic specjalnie zabawnego.

Znowu się roześmiała.

— Niech pan posłucha. Ja koniecznie chciałam pojechać z Zenonem


do tego warsztatu, ale on stanowczo się sprzeciwił.

— Dlaczego?

— Powiedział, że mu będę przeszkadzać, że warsztat samochodowy


to nie jest odpowiednie miejsce dla kobiet i takie tam różne rzeczy. A ja się
uparłam. — Namówiłam Roberta, wzięliśmy taksówkę i pojechaliśmy za
Zenonem.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 74


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— A co w tym czasie robił pani mąż?

— Postanowił zwiedzić Notre Dame. On uwielbia tę powieść Wiktora


Hugo o tym dziwacznym dzwonniku.

— Dlaczego pani nie towarzyszyła mężowi?

— Troszkeśmy się posprzeczali, a poza tym ja nie znoszę włóczyć się


po kościołach. To dla mnie żadna atrakcja. Mojemu mężowi towarzyszyła
pani Zwolińska.

— To prawda — przytaknął Zwoliński. — Teraz sobie przypominam,


że żona mi wspominała.

— Ale nie odbiegajmy od tematu — powiedział Górniak. —


Chciałbym wiedzieć, co zdarzyło się w tym warsztacie samochodowym.

Wzruszyła ramionami.

— Nic specjalnego. Zenon był wściekły, żeśmy za nim pojechali, ale


wreszcie jakoś się udobruchał. Właściciel warsztatu był bardzo uprzejmy,
wszędzie mnie oprowadzał, pokazywał, tłumaczył... Dziwił się nawet, że ja
tak znam się na samochodach. Zaproponował mi pracę w swoim warsztacie.
Na żarty oczywiście. Następnie wsiadł do wozu Zenona, przejechał się
kawałek i powiedział, że rzeczywiście coś tam w silniku stuka, że trzeba
będzie wziąć mercedesa na kanał, ale że teraz jest zawalony robotą. Co
najmniej tydzień musielibyśmy zatrzymać się w Paryżu. To nie miało sensu.
Ja znam Paryż i chciałam jak najprędzej pojechać do Włoch.
Zdecydowaliśmy polecieć samolotem.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 75


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Z tego, co pani mówi, wnioskuję, że Gilner dobrze zna tego


paryskiego mechanika — powiedział Zwoliński.

— Oczywiście. Rozmawiali ze sobą jak starzy, dobrzy znajomi.

— Czy pani pamięta adres tego warsztatu?

— Tak. Dostałam nawet taki reklamowy bilecik z adresem i


telefonem. Właściciel warsztatu zapraszał mnie i powiedział, że w razie
potrzeby służy mi swoją radą i pomocą w sprawach samochodowych.
Sympatyczny facet, tylko czasem trudno go zrozumieć, bo ma taki dziwny
akcent.

— To znaczy?

— Taki akcent trochę podobny jak ma mój mąż, kiedy zaczyna


mówić po francusku. Możliwe, że także pochodzi z Korsyki. Mówi bardzo
szybko i od czasu do czasu wtrąca zupełnie niezrozumiałe słowa.

Zwoliński uśmiechnął się życzliwie.

— Niewykluczone. Może nam pani opowie jeszcze coś o tej waszej


wycieczce.

Poprawiła włosy i przesunęła szminką po wargach.

— No cóż... Polecieliśmy samolotem do Rzymu, gdzie Robert


pożyczył od jakiegoś znajomego samochód i wyruszyliśmy na zwiedzanie
włoskich miast.

— Czy pani widziała tego znajomego mojego brata?

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 76


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

Potrząsnęła głową.

— Nie. Nie widziałam. Wiem tylko, że Robert nie tylko pożyczył wóz,
ale także musiał zainkasować większą gotówkę, bo zaczął szastać lirami i
dolarami na prawo i na lewo.

— Nie pytała pani, od kogo dostał te pieniądze?

— Skądże. Nie lubię się wtrącać do cudzych spraw, mnie to nie


obchodzi, skąd kto bierze forsę, nie lubię tylko ludzi z pustymi portfelami i
ludzi skąpych. To mi się właśnie bardzo podobało u Roberta, że lekką ręką
wydawał pieniądze. Niczego sobie nie żałował i jeszcze nam wszystkim
fundował różne rzeczy, do jedzenia, do picia, robił prezenty.
Powiedziałabym nawet, że trochę przesadzał. Może chciał się popisać? Nie
wiem.

— Tak... — powiedział Zwoliński i zamyślił się. — W Paryżu nie był


takim milionerem. Pożyczył nawet ode mnie trochę franków.

— Oczywiście — przytaknęła z ożywieniem. — W Paryżu był bez


grosza. Tę większą gotówkę otrzymał w Rzymie. Od razu humor mu się
poprawił.

— Czy mój brat, przy jakiejś okazji, nie wspomniał, że grozi mu


jakieś niebezpieczeństwo, że się czegoś boi?

— Nie. Nic takiego nigdy nie mówił. Przynajmniej ja nie słyszałam.

Zwoliński przysunął krzesło, pochylił się i zniżył głos prawie do


szeptu.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 77


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Proszę mi tak zupełnie szczerze powiedzieć, czy pani się


narkotyzuje?

— Też coś?! — wykrzyknęła oburzona. — Co panu przychodzi do


głowy. Jak pan w ogóle śmie sugerować mi coś podobnego?

Zwoliński był przygotowany na taką reakcję. Spytał spokojnym,


cichym głosem:

— I nigdy pani nie próbowała?

Zerwała się. Ręce jej drżały, rysy twarzy ściągnęły się w niemiłym
grymasie. Nagle utraciła cały swój beztroski wdzięk.

— Dosyć mam tej idiotycznej rozmowy. Żegnam panów.

Wyszła szybkim, nerwowym krokiem. W pokoju zapanowało


milczenie. Po chwili Górniak spytał:

— Dlaczego pan to zrobił?

Zwoliński zapalił papierosa i zaciągnął się dymem.

— Dlatego, żeby ją sprowokować. Od początku naszej rozmowy


odniosłem wrażenie, że jest pod działaniem alkoholu albo narkotyku.
Podejrzewałem raczej narkotyk. Mam w tej dziedzinie trochę
doświadczenia. Nadmierne ożywienie, rozszerzone źrenice, pewne nie
zawsze kontrolowane odruchy. Jej reakcja potwierdziła moje
przypuszczenia. Jeżeli ja na przykład pana zapytam, czy pan się
narkotyzuje, to pan się tak straszliwie nie oburzy.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 78


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Oczywiście, że nie — przyznał Górniak.

— No więc właśnie. A jeżeli ta mała coś takiego sobie zaaplikowała,


to można domniemywać, że jej korsykański małżonek działa w tej branży i
ewentualnie mógł mieć jakieś powiązania z moim bratem.

— I ten zastrzyk większej gotówki, jaki pański brat otrzymał w


Rzymie, mógł mieć z tą sprawą coś wspólnego — powiedział Górniak.

— Niewykluczone, chociaż nie bardzo mi to pasuje z różnych


względów.

— Wraca pan do Paryża?

Zwoliński uśmiechnął się.

— Przyjechałem do Warszawy, żeby dopomóc w odnalezieniu


mordercy mojego brata. Na razie obracamy się w sferze przypuszczeń,
hipotez, luźnych poszlak. Oczywiście, że zbyt długo siedzieć u was nie mogę.
Być może, że będę dojeżdżał. Nie mogę też wykluczyć i turystycznej
wycieczki do Włoch.

Następnego dnia zaprosili na rozmowę Carla Canettiego. Korsykanin


był chmurny i nie zdradzał ochoty do beztroskiej pogawędki. Ponieważ
przez dłuższą chwilę nie zadawano mu żadnych pytań, pierwszy przerwał
milczenie.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 79


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— O co chodzi?

— Chcieliśmy się dowiedzieć — uśmiechnął się Górniak.

— Czy pan już znalazł jakąś odpowiednią dla siebie pracę?

— Co to za żarty?

— To nie są żadne żarty. Potrzebna nam jest ta informacja.

— Nigdzie jeszcze nie pracuję.

— To źle — powiedział strapionym głosem Górniak. —

— Jest pan młodym człowiekiem, pełnym sił i energii... A może


interesowałaby pana praca u nas w milicji.

— Nie interesuje mnie.

— Mamy właśnie wolny etat w sekcji do walki z narkotykami. Może


to by pana zainteresowało?

Canetti żachnął się.

— Co to wszystko znaczy? Wczoraj usiłowaliście wmówić w moją


żonę, że jest narkomanką, a dzisiaj takie jakieś bezsensowne propozycje.

— Dlaczego bezsensowne? — Górniak nie tracił zimnej krwi. — Po


prostu chciałem zainteresować pana pracą w milicji, ale jeżeli to panu także
nie odpowiada...

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 80


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Ja się nie dam nabrać na takie prymitywne gierki — Canetti był


bardzo wzburzony. Oczy mu pałały. Co chwilę nerwowym ruchem
odgarniał spadające mu na oczy włosy.

— Dziwny z pana człowiek — powiedział wolno Górniak. —


Podobno szuka pan interesującej pracy, a z chwilą, kiedy się panu
proponuje naprawdę coś interesującego, to pan się zaczyna denerwować.
Ale dajmy temu spokój.

— Czy pan jest pewien, że pańska żona nie ma nic wspólnego z


narkotykami? — wtrącił się do rozmowy Zwoliński.

— Jestem absolutnie pewien i wypraszam sobie podobne insynuacje.

— Pańska żona mogła zataić przed panem, że od czasu do czasu


zażywa narkotyki. Mógł pan nie zauważyć — upierał się Zwoliński.

— Proszę przestać! Proszę natychmiast przestać! Dosyć mam tego.

— Od jak dawna zna pan Zenona Gilnera? — spytał Górniak, nie


zwracając uwagi na podniecenie Korsykanina.

— Sto razy już mówiłem, że poznałem go teraz, podczas tej


wycieczki.

— A przedtem nigdy się pan z nim nie zetknął?

— Nie.

— A pana Roberta Zwolińskiego znał pan przed tą wycieczką?

— Nie.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 81


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Czy po wycieczce bywał pan w jego pracowni?

— Nie. Nie utrzymywałem z nim żadnych stosunków. Chyba już


wiele razy to powtarzałem.

— Być może — powiedział zgodnie Górniak. — Proszę mi wybaczyć,


ale tak dokładnie nie przypominam sobie, co pan mówił, a czego pan nie
mówił. W tej całej sprawie jedna rzecz jest zastanawiająca. Pan twierdzi, że
nigdy pan nie odwiedzał Roberta Zwolińskiego w jego pracowni, a badania
daktyloskopijne wykazały, że pozostawił pan odciski swoich palców
właśnie w tej pracowni.

Canetti jakby się trochę zmieszał, ale trwało to ułamek sekundy.


Natychmiast odzyskał pewność siebie. Miał szybki refleks.

— W tej pracowni rzeczywiście bywałem. Dobrze znałem Gustawa


Biernackiego. Przyjaźniliśmy się.

— Kto to jest Gustaw Biernacki?

— Artysta malarz. On przed Zwolińskim zajmował tę pracownię.

— I co się z nim stało?

— Wyjechał do Stanów. Od tamtej pory nie miałem od niego żadnej


wiadomości.

— Więc pan twierdzi, że pozostawił pan odciski swoich linii


papilarnych w tej pracowni podczas swoich odwiedzin u poprzedniego
użytkownika, niejakiego Gustawa Biernackiego?

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 82


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— To jest jedyne wytłumaczenie tego faktu.

Górniak z powątpiewaniem pokręcił głową.

— Bardzo wątpliwe wytłumaczenie.

— A to dlaczego?

— Czy pan sobie wyobraża, że od tamtych pańskich odwiedzin nikt


nigdy nie ścierał kurzu w pracowni pana Zwolińskiego?

Canetti wzruszył ramionami.

— Bo ja wiem. Artyści nie zawsze dbają o porządek.

— Czy nie sądzi pan, że to trochę zbyt dużo czasu upłynęło od


pańskiej bytności w tej pracowni.

— A w ogóle skąd macie odciski moich palców? — zaatakował nagle


Canetti. — Przecież nikt nie pobierał moich...

Górniak uśmiechnął się.

— Nie jest pan po raz pierwszy w tym pokoju. Opierał się pan o
biurko, pił pan wodę, przysuwał pan sobie krzesło... Chyba wystarczy, żeby
zdobyć dokładny obraz pańskich linii papilarnych.

— To prawda. Zupełnie zapomniałem, że do was tutaj należy


przychodzić w rękawiczkach i ani na chwilę ich nie zdejmować.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 83


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Radzę panu porzucić ten agresywny ton — powiedział spokojnie


Górniak. — Niech pan nie zapomina, że ciągle jest pan podejrzany o
zamordowanie Roberta Zwolińskiego.

— Jeszcze?!

— Niestety tak. Jak dotychczas jest pan jedynym kandydatem na


mordercę.

Korsykanin zerwał się.

— Znajdźcie sobie innego kandydata. Ja mam już tego wszystkiego


dosyć. Jeżeli macie jakieś konkretne dowody, to wsadzajcie mnie do
więzienia, a jeżeli nie, to nie zawracajcie mi głowy i idźcie do wszystkich
diabłów.

Wyszedł, trzasnąwszy drzwiami.

Górniak nie zatrzymywał go. Spojrzał na Zwolińskiego.

— No i co pan na to?

— No cóż... — Zwoliński zapalił papierosa i zaciągnął się dymem.

— Facet oczywiście łże, ale co się kryje za tymi wszystkimi


kłamstwami, trudno zgadnąć. Jedno jest, moim zdaniem, pewne: Canetti
przed tą wycieczką turystyczną znał i Gilnera, i prawdopodobnie mojego
brata. Nie można też wykluczyć, że i Gilner, i Canetti trudnią się handlem
narkotykami.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 84


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Skłonny jestem podzielać pańską opinię w tej sprawie —


przytaknął Górniak. — Ale ciągle jeszcze pozostaje tajemnicą
zamordowanie pańskiego brata. Jeżeli ukryli towar pod podłogą w
pracowni, to nie uniemożliwialiby sobie dojścia do tego towaru. Przecież
nietrudno sobie wyobrazić, co się dzieje po dokonaniu takiej zbrodni.

— Więc jednak pan przypuszcza, że mój brat zajmował się handlem


narkotykami.

— Nie chcę niczego sugerować... — zastrzegł się pospiesznie


Górniak. — Ale musimy brać pod uwagę także taką ewentualność.

Zwoliński pokiwał głową.

— Niestety musimy brać pod uwagę także taką ewentualność —


powtórzył. — Trzeba będzie także zbadać sprawę tego jakiegoś
Biernackiego, o którym wspomniał Canetti — dodał po chwili.

— Czyta pan moje myśli — uśmiechnął się Górniak. — Właśnie


miałem poruszyć tę sprawę. Niewykluczone, że poprzedni użytkownik tej
pracowni miał jakieś powiązania z handlarzami narkotyków.

— Właśnie — przytaknął Zwoliński. — Mógł w pewnym momencie


poczuć się zagrożony i uciec do Ameryki. Będę musiał to sprawdzić.

— W jaki sposób?

— Mam w Nowym Jorku serdecznego przyjaciela, który zajmuje się


narkotykami. Jest nawet w tej dziedzinie wybitnym specem. Nasza

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 85


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

znajomość datuje się jeszcze od czasu, kiedy pracowałem w Scotland


Yardzie.

O, widzę, że pan ma za sobą bogatą przeszłość w służbie policyjnej


— powiedział z uznaniem Górniak.

— To prawda. A wracając do tamtej sprawy…, jeżeli się okaże, że ten


Biernacki siedzi za handel narkotykami albo że został zamordowany przez
mafię, to ta heroina w pracowni mojego brata będzie w jakiś sposób
wyjaśniona.

Rozległo się pukanie do drzwi. Wszedł porucznik Michalak. Nie był,


jak zwykle, pogodnie uśmiechnięty.

— Zmył się — powiedział ponuro.

Górniak w pierwszej chwili nie zorientował się.

— Kto się zmył?

— No jak to kto? — odparł niecierpliwie porucznik. — Gilner


oczywiście. Przecież kazałeś mi go doholować do komendy.

— I nie możesz go znaleźć?

— Przepadł. Ani śladu. Zostawił wszystko, mieszkanie, garderobę,


samochód w garażu. Nerwowo pakował walizkę. W pośpiechu nie zamknął
ani mieszkania, ani garażu.

— Przeszukałeś mieszkanie?

— Pobieżnie.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 86


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Znalazłeś coś interesującego?

— Właściwie nic. Tylko w wozie znalazłem to...

Górniak uważnie przejrzał papiery.

— Prawo jazdy, dowód rejestracyjny wozu i podatek drogowy.


Wszystko na nazwisko Roberta Zwolińskiego.

— Mój brat nigdy nie miał ani wozu, ani prawa jazdy — wtrącił się
Zwoliński.

Górniak był zaskoczony.

— Jak to?

— Powtarzam — powiedział z naciskiem Zwoliński — że mój brat


Robert nie posiadał nigdy samochodu i nie miał prawa jazdy.

—Jest pan pewien?

Najzupełniej. Rozmawialiśmy nawet na ten temat, jak był teraz w


Paryżu.

— Ale umiał prowadzić wóz?

— Był doskonałym kierowcą, ale prawa jazdy nie miał.

Nie rozumiem — zdziwił się Górniak.

— Zaraz to panu wytłumaczę. Robert od małego nie znosił


chorobliwie wszelkiego rodzaju egzaminów. Miał pod tym względem coś w
rodzaju obsesji. Cała rodzina z trudem zdołała go namówić, żeby zdał

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 87


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

maturę. Dostał się do Akademii, ale dyplomu nie otrzymał, bo nie chciał
zdawać egzaminów. Uważałem to za kompletny idiotyzm, ale nie było rady.
Dlatego też nie zrobił prawa jazdy. Właściwie nie nadawał się na kierowcę.
Był chyba zbyt nerwowy i nie umiał się skoncentrować.

Górniak wziął do ręki dokumenty, które Michalak położył na biurku.

— W takim razie to wszystko jest lipne. Trzeba będzie dać do


ekspertyzy. Czy w tym wozie zauważyłeś coś szczególnego?

Porucznik skinął głową.

— Tak. Błotniki, zderzaki i w niektórych miejscach podłoga noszą


ślady niedawnego lutowania. Błotniki są bardzo grube. Nie ulega chyba
wątpliwości, że Gilner faszerował swój wóz narkotykami.

— To oczywiste — przytaknął Górniak.

— Gilner dowiedział się, że ja przyjechałem, wpadł w popłoch i


uciekł.

— Trzeba natychmiast zawiadomić wszystkie punkty graniczne,


porty i lotniska — powiedział Górniak.

Michalak uśmiechnął się triumfująco.

— Już to zrobiłem.

— Jesteś genialny.

— Szkoda, że tak późno to zauważyłeś.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 88


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Lepiej późno niż wcale. Ale żarty na bok. Gilnera musimy zdjąć za
wszelką cenę. To facet inteligentny i cwany. Bardzo prawdopodobne, że na
razie zadekował się gdzieś tutaj, w kraju, na jakiejś głuchej prowincji.
Możliwe, że posługuje się lewymi papierami. Musimy postawić na nogi
wszystkie nasze prowincjonalne komendy i komisariaty. Roześlemy im
fotografie Gilnera. Broda i wąsy nie tak szybko mu urosną. Chyba że sobie
przyklei sztuczne, ale to kłopotliwe i niebezpieczne.

— Teraz już sprawa tego rzekomego defektu silnika całkowicie się


wyjaśnia — powiedział Zwoliński. — Zaraz po powrocie do Paryża
skontaktuję się z tym mechanikiem, a może nawet zatelefonuję na Quai des
Orfevres, żeby zajęli się tym warsztatem.

Górniak pokiwał głową.

— Popieram tę inicjatywę. W takich sprawach należy działać


możliwie jak najszybciej. Niewykluczone, że Gilner już zawiadomił swojego
paryskiego wspólnika. Zdaje sobie przecież doskonale sprawę z sytuacji.
Pański przyjazd do Warszawy bardzo im to wszystko skomplikował.

— Wydaje mi się w każdym razie, że mojego brata można całkowicie


wyłączyć z tych „mercedesowych" narkotyków. Gdyby bowiem Robert był
zamieszany w tę aferę, to, po pierwsze, nie zgodziłby się na to, żeby w razie
wpadki Gilner przedstawił go celnikom jako właściciela wozu, a po drugie,
nie pojechałby z żoną Canettiego za Gilnerem do tego warsztatu.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 89


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Słuszna uwaga — zgodził się Górniak. — Uważam to


rozumowanie za najzupełniej logiczne. Jeśli chodzi o pańskiego brata, to
pozostałaby jeszcze sprawa tej heroiny pod podłogą w pracowni.

Zwoliński skinął głową.

— Oczywiście. Trzeba będzie rozpracować tego jakiegoś Gustawa


Biernackiego, a to może się okazać nie takie proste.

— Nie wiadomo, czy w ogóle zdoła pan natrafić na jego ślad —


powiedział Górniak.

Górniak razem ze Zwolińskim obejrzeli dokładnie wóz Gilnera. Nie


mogło być wątpliwości. Luksusowy mercedes był bardzo pomysłowo
przystosowany do przewożenia większych partii narkotyków.

— Dobrze pomyślane — stwierdził Zwoliński — ale zasadniczo to


nie żadna rewelacja, nic nowego. Widziałem już dziesiątki tak
spreparowanych wozów. Zapewne Gilner od dawna uprawiał ten proceder.
Warto by się zorientować, z kim się tutaj kontaktował. Musiał mieć jakiegoś
dostawcę, który w celach „handlowych" przyjeżdżał ze Wschodu.

— Już wydałem odpowiednie polecenia — powiedział Górniak.


Pochylił się przed garażem i zaczął uważnie oglądać żwir zmieszany z
błotem. — Wydaje mi się, że tu stał niejeden samochód.

— Chyba ma pan rację — przytaknął Zwoliński, obejrzawszy ślady


bieżników. — No cóż... Garaż ogromny. Może pomieścić i trzy wozy. Warto
by zrobić odlewy.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 90


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Ma pan rację — przytaknął Górniak. — To się załatwi.

W tej chwili przyjechał na motorze porucznik Michalak.

— Odkopałem siostrę tego Biernackiego — powiedział, zeskakując z


siodełka.

Górniak spojrzał zdziwiony.

— Jak to odkopałeś?

— No przecież nie przeprowadziłem ekshumacji, tylko znalazłem tę


babę. Mieszka na Lwowskiej.

Górniak roześmiał się.

— Tak to powiedziałeś, że przez chwilę rzeczywiście


przypuszczałem, że przeprowadzałeś jakieś śledztwo na cmentarzu.
Dobrze, porozmawiamy z tą osobą. Ale teraz mam dla ciebie zadanie
bojowe.

— Słucham?

— Musisz przypilnować Canettiego. Niewykluczone, że będzie miał


ochotę ulotnić się.

Michalak pokiwał głową.

— Oczywiście. Jeżeli kombinował z Gilnerem, to może mu być tutaj


trochę za ciasno. Dobra. Zajmę się facetem.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 91


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— A co z tym egzotycznym turystą, z którym kontaktował się Gilner?


— spytał Górniak.

— Kowalski się nim zaopiekował, na razie wszystko w porządku. Nic


mu nie można zarzucić. Przyjeżdża w sprawach handlowych. Odwiedza
nasze centrale. Twierdzi, że nosi się z zamiarem założenia tutaj jakiejś
spółki przemysłowo— handlowej.

— Narodowość?

— Libijczyk.

— Czy wiesz, jak się nazywa? Michalak zaczął szperać po


kieszeniach.

— Mam tu gdzieś zapisane.

Górniak machnął ręką.

— Daj spokój. Nie szukaj. Skontaktuję się z Kowalskim.

Porucznik siadł na motor i odjechał.

— Pański współpracownik wydał mi się człowiekiem sprytnym i


inteligentnym — powiedział Zwoliński.

Górniak uśmiechnął się z zadowoleniem,

— Michalak? To spryciarz pierwszej klasy. Niejednego cwaniaka już


wyrolował. Czasem tylko trzymają się go głupie żarty, i to w najmniej
odpowiednich momentach.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 92


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Jakie plany na najbliższą przyszłość? — spytał Zwoliński.

— Proponuję, żebyśmy sobie chwilę pogawędzili z siostrą Gustawa


Biernackiego, którą „odkopał" Michalak.

Nietrudno było się domyśleć, że pani Michalina Biernacka nie


napotkała na przestrzeni całego swojego życia mężczyzny, który
zapragnąłby ją poślubić. Wysoka, bardzo szczupła, a właściwie chuda,
mogła była bez specjalnej charakteryzacji grać rolę baśniowej Baby— Jagi.
Twarz pociągła, z wystającymi kośćmi policzkowymi, oczy wąskie, nieco
skośne, haczykowaty nos zaginał się nad ledwie dostrzegalną linią
zaciśniętych warg. Siwe włosy były gładko uczesane i upięte w staromodny
kok. Trzymała się prosto, poruszała się szybko, z energią dragona z
dawnych czasów— Spojrzała na przybyłych pytająco.

— Chcieliśmy z panią chwilę porozmawiać — powiedział Górniak.

— Wolałabym, żeby panowie przyszli z dozorcą. Mieszkam tu sama i


nie lubię wpuszczać byle kogo.

— Obejdziemy się bez dozorcy — uśmiechnął się Górniak. — Piękne


ma pani mieszkanie — dodał, rozglądając się po imponującym metrażu.

— Czy panowie z kwaterunku? — Basowy głos zabrzmiał


energicznie. — To jest własnościowe mieszkanie.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 93


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

Górniak z trudem utrzymywał powagę. Ta jędzowata jejmość,


ubrana w czarną, długą suknię, zapiętą pod szyję, robiła tak niesamowite
wrażenie, że omal nie parsknął śmiechem. Wydało mu się, że nagle znalazł
się w jakimś innym, nierealnym świecie.

— Nie, nie jesteśmy z kwaterunku. Jesteśmy z milicji.

Zesztywniała jeszcze bardziej. Najwidoczniej jej dawne kontakty z


milicją nie należały do najmilszych.

— O co chodzi? — Ciągle była najeżona, niechętna, wrogo


usposobiona. Dopiero gdy dowiedziała się, że Zwoliński stale mieszka w
Paryżu i że przyjechał specjalnie, żeby się z nią zobaczyć, jej basowy głos
nieco złagodniał. Zaczęła mówić po francusku. Mówiła płynnie, bardzo
szybko, z doskonałym akcentem. Widać było, że jej to sprawia ogromną
przyjemność.

— Tak się cieszę, że nareszcie mam okazję porozmawiać z kimś po


francusku — powiedziała, obdarzając Zwolińskiego czymś w rodzaju
uśmiechu.

Zwoliński odpowiedział uśmiechem i wysilił się na szereg


komplementów, wychwalając jej doskonały akcent i wspaniałą znajomość
języka.

Górniak nie znał francuskiego i nudził się. Raz i drugi spojrzał na


zegarek, szkoda mu było czasu. Rozumiał jednak, że w ten sposób Zwoliński
złagodzi wrogie nastawienie Baby Jagi i że uczyni ją bardziej skłonną do
rodzinnych zwierzeń.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 94


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

Cała ta dziwna scena zaczęła się nieco przedłużać i Zwoliński także


był już znużony. Postanowił przerwać konwersację i oddać inicjatywę w
ręce Górniaka. Powiedział:

— Mój przyjaciel niestety nie mówi po francusku, a chciałby panią o


coś zapytać. Czy zechciałaby pani udzielić mu pewnych informacji?

Odwróciła głowę i ostro spojrzała na Górniaka, tak, jakby go dopiero


teraz spostrzegła.

— Pan jest z naszej milicji?

— Tak. Oto moja legitymacja.

Z widoczną niechęcią odsunęła po blacie stolika legitymację.

— To mi jest zupełnie niepotrzebne. O co panu chodzi?

Górniak uśmiechnął się przepraszająco.

— Zechce pani wybaczyć te nasze niespodziewane odwiedziny, ale


chcieliśmy się dowiedzieć czegoś o pani bracie, Gustawie Biernackim.

— Nie mam nic, ale to absolutnie nic do powiedzenia — ucięła


energicznie.

— Pani brat jest malarzem.

— Nie wiem, czy jest, czy był?

— Dlaczego pani powiedziała „był"?

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 95


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Bo nie mam pojęcia, czy jeszcze żyje. Od kiedy wyjechał do


Ameryki, nie napisał do mnie ani słowa. Zresztą nie zależy mi na tym. Może
pisać, może nie pisać... Wszystko mi jedno. Mnie w ogóle jest już wszystko
jedno. — Jeszcze mocniej zacisnęła usta.

Zwoliński doszedł do wniosku, że musi wesprzeć swojego


warszawskiego kolegę i przejść znowu na język francuski. Powiedział:

— Zdaje się, że pani brat posiadał pracownię na Nowym Mieście.

— Tak. Kupiłam mu tę pracownię. Pieniędzy oczywiście nie dałam


mu do ręki. Osobiście zapłaciłam. Sporządziliśmy akt rejentalny. To była
bardzo piękna pracownia, ale cóż z tego?

— Z tego, co pani mówi, wnioskuję, że pani brat nie był zbyt dobrze
sytuowany finansowo — uśmiechnął się życzliwie Zwoliński, rad, że jego
interlokutorka, posłyszawszy język francuski, stała się bardziej skłonna do
rozmowy.

Pani Biernacka nerwowym ruchem przesunęła dłonią po swoim


gładkim uczesaniu, spojrzała na Górniaka i niespodziewanie powiedziała po
polsku:

— Jeżeli pana to interesuje, to z prawdziwą przykrością muszę


stwierdzić, że mój brat zawsze był skończonym nicponiem.

— Czy dobrze maluje? — spytał ostrożnie Górniak, uśmiechając się


zachęcająco.

Energicznie machnęła ręką.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 96


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Wszystko jakieś takie pikassy. Ja się zresztą nie znam na tej


nowoczesnej pacykaninie. Niektórzy mówili, że jest zdolny. Ale nie chodzi o
jego malowanie. Jego styl życia był skandaliczny.

— To znaczy? — spytał na wszelki wypadek po francusku Zwoliński.

— Rozpustnik, pijak, podobno nawet się narkotyzował —


odpowiedziała po polsku, patrząc w dalszym ciągu na Górniaka. —
Przynosił wstyd całej rodzinie, a trzeba panom, wiedzieć, że nasza rodzina
posiada bardzo stare tradycje. Mieliśmy niejednego dygnitarza w rodzie.
Pieczętujemy się czarnym krogulcem. Prawdę mówiąc, jestem zadowolona,
że ten wyrodek zniknął z mojego pola widzenia.

Cała ta tyrada zaskoczyła nieco Górniaka, ale ani jednym słowem nie
przerywał tych wynurzeń. Zdawał sobie sprawę, że stara panna pragnie
pozbyć się ciężaru, który od dawna leżał jej na sercu. Spytał:

— Ale pani pomagała swojemu bratu?

— Początkowo tak. Wyciągał ode mnie, co tylko mógł. Zabrał nawet


część naszej rodzinnej biżuterii. Zapewniał mnie, że chce mieć na pamiątkę,
ale jestem przekonana że wszystko sprzedał. Przyznaję, że byłam w
stosunku do niego zbyt słaba. Nie potrafiłam jakoś mu się przeciwstawić.
Kiedy był dzieckiem, bardzo go kochałam.

— Więc pani początkowo pomagała swojemu bratu. A potem?

— Potem to nie było potrzebne. Miał bardzo dużo pieniędzy i szastał


nimi na prawo i lewo. Zapraszał gości, urządzał orgie, chodził po wszystkich

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 97


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

najdroższych restauracjach, próbował nawet mnie robić prezenty, ale nic


od niego nie przyjęłam.

— W jaki sposób stał się nagle taki bogaty? — spytał Górniak.

Niecierpliwie wzruszyła ramionami.

— A bo ja wiem? Nigdy mi się z tego nie zwierzył.

— A pani go nie pytała?

— Byliśmy ostatnio w bardzo złych stosunkach. Nie chciałam go o


nic pytać.

— I nagle wyjechał do Stanów?

— Tak. Zupełnie się tego nie spodziewałam. Któregoś dnia do mnie


zatelefonował, powiedział, że sprzedał pracownię i że wyjeżdża do
Ameryki. Podobno dzwonił z lotniska. Czy to prawda, nie wiem. On
przeważnie kłamał.

— I nie otrzymała pani od niego ze Stanów żadnej wiadomości?

— Ani słowa.

— Czy pani wie, kto po pani bracie przejął pracownię?

— Specjalnie się tym nie interesowałam, ale ktoś kiedyś mi


powiedział, że podobno jakiś Zwoliński. Nie wiem zresztą, czy czegoś nie
pomyliłam.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 98


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Ma pani doskonałą pamięć — powiedział z uznaniem Górniak. —


Mój kolega, z którym pani rozmawiała po francusku, to właśnie jego brat.

— Ach, tak? Czy pański brat także dobrze mówi po francusku?

— Mój brat mówił bardzo dobrze po francusku — powiedział


Zwoliński. — Może nie tak dobrze jak pani, ale zupełnie nieźle.

— Chętnie bym z nim porozmawiała.

— Niestety to jest niewykonalne, ponieważ mój brat już nie żyje.


Został zamordowany.

— O, to przykre — powiedziała dość obojętnie. Nie zdobyła się


nawet na najbardziej banalne słowa współczucia.

— Został zamordowany w tej pracowni, z której korzystał pani brat


— dorzucił Górniak.

— Musiał się komuś narazić — widać było, że stara panna nie


interesuje się zbrodniami. Miała najwyraźniej zainteresowania wyłącznie
lingwistyczne.

— Czy pan Gustaw Biernacki znał mojego brata? — spytał Zwoliński.

Wzruszyła ramionami.

— Nie mam pojęcia. Nie interesowałam się znajomościami mojego


brata.

— A jednak orientowała się pani, że wpadł w złe towarzystwo —


zauważył Górniak.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 99


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Słyszałam, co ludzie o nim mówili.

— Nie zawsze, co ludzie mówią, jest zgodne z prawdą.

Spojrzała na niego z wyraźną niechęcią.

— Czyżby pan chciał mnie przekonać, że niesłusznie oczerniam


mojego brata?

Górniak uśmiechnął się.

— Ależ, broń Boże. Nie mam najmniejszego zamiaru o niczym pani


przekonywać.

Zwróciła się do Zwolińskiego i spytała po francusku:

— Czy czytał pan coś Regine Deforges? Może Niebieski rower?

Zwoliński nieco zaskoczony rozłożył ręce.

— Żałuję bardzo, madame, ale zupełnie nie mam czasu na lekturę. Za


dużo pracy.

— Czy pan tam, w Paryżu, zajmuje się morderstwami?

To zależy — odparł wymijająco Zwoliński.

Zaczęła wodzić po pokoju zmętniałymi oczami. Pochyliła się,


przygarbiła, jakby się nagle postarzała. Utraciła cały swój pierwotny wigor.
Spojrzała na zegarek.

— Panowie wybaczą, ale jestem bardzo zmęczona.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 100


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

Wstali i podziękowali za rozmowę. Na pożegnanie Zwoliński


powiedział parę uprzejmościowych zdań po francusku.

Kiedy wrócili do komendy, Górniak włączył elektryczny czajnik.

— Napijemy się dobrej herbatki — powiedział pogodnie. — Mam tu


jeszcze paczuszkę darjeelingu, którą chowam na czarną godzinę. Właśnie
sądzę, że ta czarna godzina nadeszła. Straciliśmy sporo czasu, a nie
posunęliśmy się ani na krok.

— Tak nie można powiedzieć — zaoponował Zwoliński. —


Zdobyliśmy jednak trochę informacji dotyczących Biernackiego. Ta
niesamowita staruszka powiedziała nam to i owo. Co pan o niej myśli?

— Myślę — powiedział powoli Górniak — że chyba nie powiedziała


wszystkiego tego, co by mogła powiedzieć. A poza tym nie jest wykluczone,
że narkotyzuje się.

Zwoliński skinął głową.

— To bardzo prawdopodobne. Tym by się tłumaczyła jej nagła


apatia. Chciała się nas jak najprędzej pozbyć, żeby sobie zaaplikować nową
dawkę.

Czajnik zaczął gwizdać. Górniak podniósł się i zaparzył herbatę.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 101


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Co u diabła? — powiedział niecierpliwie. — Bez przerwy


obracamy się w kręgu narkotyków.

— Signum temporis — powiedział sentencjonalnie Zwoliński. — Ale


ciągle jeszcze jesteśmy dalecy od wykrycia mordercy Roberta. Te wszystkie
pogawędki niczego nam nie wyjaśniły.

Górniak energicznie potrząsnął głową.

— Niezupełnie się z panem zgadzam. Wydaje mi się, że uzyskaliśmy


szereg informacji, które rzucają pewne światło na sprawę. A więc, po
pierwsze, nie ulega chyba wątpliwości, że poprzedni użytkownik tej
pracowni, Gustaw Biernacki, miał ścisłe powiązania z handlarzami
narkotyków, prawdopodobnie sam się narkotyzował i wciągnął do tego
swoją siostrę, od której wyłudzał biżuterię oraz pieniądze, dopóki się nie
dorobił. Prawdopodobnie ta heroina, znaleziona pod podłogą w pracowni,
pochodzi z czasów jego działalności. Wynikło coś takiego, że musiał się
błyskawicznie likwidować z terenu. Być może, że naraził się wspólnikom i
bał się o swoje życie. W tej sytuacji...

— Ale co to wszystko ma wspólnego z zamordowaniem mojego


brata? — przerwał mu Zwoliński.

— Otóż to... — podchwycił Górniak. — Należałoby teraz ustalić, czy


pański brat znał Biernackiego i czy z nim współpracował. To sprawa dosyć
zasadnicza.

— Widzę, że będę musiał wybrać się do Stanów — powiedział


Zwoliński.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 102


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Tylko czy panu udzielą tak długiego urlopu?

— Być może, że mnie wyślą służbowo. Afera zatacza coraz szersze


kręgi. Nie zapominajmy o tym Korsykaninie. Niewykluczone, że on także
jest w to wszystko zamieszany.

— Porucznik Michalak przypilnuje go.

— To doświadczony fachowiec. Jedyny do tego rodzaju akcji. Teraz


moglibyśmy porozmawiać z Kowalskim, jeżeli oczywiście pan nie jest już
zbyt zmęczony i jeżeli Kowalski nie wyruszył w teren.

— Nie jestem zmęczony — powiedział Zwoliński i zapalił papierosa.

Górniak przysunął telefon i podniósł słuchawkę. Okazało się, że


sierżant Kowalski wrócił właśnie z miasta i zaraz się zamelduje.

Po chwili rozległo się pukanie do drzwi i wszedł. Średniego wzrostu,


szeroki w ramionach, o okrągłej, pucołowatej twarzy, na której dominował
kartoflowaty nos, dość znacznie oddalony od klasycznych profilów greckich
bogów. Zaczynał tyć i miał niejakie trudności w zapięciu marynarki. Był po
cywilnemu.

Po dokonaniu wstępnych prezentacji Górniak wskazał krzesło i


powiedział:

— Siadajcie, kolego. Chcielibyśmy czegoś się dowiedzieć o tym


egzotycznym turyście, którego przekazał wam porucznik Michalak.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 103


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

Kowalski usiadł na brzeżku krzesła, wyprężył się służbiście i


odchrząknął.

— Otóż tak, obywatelu kapitanie. Facet przyjechał z Libii i podaje się


za Libijczyka, ale paszport ma egipski.

— Jak się nazywa?

— Ahmed Nagib.

— Gdzie mieszka?

— W Forum.

— Jak się zachowuje?

— Normalnie. Nic specjalnego nie zauważyłem. Odwiedza nasze


centrale handlu zagranicznego. Podobno chce zakładać tutaj jakąś spółkę.

— Jakie języki znacie?

— Rosyjski i angielski.

— Po angielsku dobrze mówicie?

— Średnio, ale porozumieć się mogę.

— Wiecie, kto to jest Gilner?

— Jasne. Porucznik Michalak mi go pokazał.

— Czy ten egipski Libijczyk spotykał się z Gilnerem?

— Spotykał się.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 104


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Gdzie?

— W restauracjach, w kawiarniach... Kiedyś zabrał go do swojego


wozu.

—Jaki to wóz?

— Volvo. Najnowszy model. Maszyna pierwszy sort, luksus.

— Dokąd pojechali?

— Tego nie wiem. Nie miałem ani wozu, ani motoru. Nie miałem jak
za nimi jechać.

— Trzeba było wziąć taksówkę.

Kowalski wzruszył ramionami.

— Obywatel kapitan tak mówi, jakby nie mieszkał w Warszawie.


Gdzie tu taksówki szukać. Pierońsko podrożały, ale i tak ciężko złapać.

Górniak machnął ręką.

— Trudno. Stało się. Trzeba by jakoś zawiadomić Michalaka, że ten


Egipcjanin ma takie szałowe volvo. Mam nadzieję, że zanotowaliście numer
rejestracyjny.

— Ma się rozumieć.

— Dobrze by było — mówił dalej Górniak — żebyście nawiązali z


tym facetem osobisty kontakt.

Sierżant pokiwał głową.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 105


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Tak jest, obywatelu kapitanie. Próbowałem odstawić cinkciarza,


ale nic z tego nie wyszło. Nie potrzebuje nic sprzedawać ani kupować.

— Spróbujcie przy okazji wymyślić coś innego. Ale musicie to robić


bardzo ostrożnie, żeby się facet nie skapował. Pamiętajcie, że macie do
czynienia z lepszym cwaniakiem.

— Orientuję się, obywatelu kapitanie

— Czy wiecie, że Gilner prysnął?

— Wiem. Szukają go po całym kraju już zawiadomione są wszystkie


punkty graniczne, lotniska, porty. Trochę może mu być ciasno.

Górniak skrzywił się z powątpiewaniem.

— Moim zdaniem on już jest daleko stąd.

— Czy pan nie zauważył jakichś znaków szczególnych u tego


egipskiego Libijczyka? — spytał Zwoliński.

Kowalski był wyraźnie zaskoczony.

— Znaków szczególnych...? Nie. O jakie znaki szczególne panu


chodzi?

— Mam na myśli takie znaki, które czasem pomagają do identyfikacji


danego osobnika, na przykład broda, wąsy, dzioby po ospie...

Kowalski chwilę się zastanawiał.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 106


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Dzioby po ospie? Nie, nie ma. Nosi duże okulary w ciemnej


oprawie i ma taką kozią bródkę. Wąsów nie zauważyłem. Ale... ale... coś
sobie teraz przypomniałem. Ma okaleczone lewe ucho.

— Jak to okaleczone?

— To tak wygląda, jakby mu kto urżnął nożem koniuszek ucha.

— Na dole czy na górze?

— Na dole.

— Chodzi zapewne o ten dzyndzolek — pomógł Górniak, dotykając


swojego ucha.

— O właśnie! Dzyndzolek — ucieszył się Kowalski. — Świetnie to


obywatel kapitan określił.

Zwoliński uśmiechnął się.

— A oprócz tego dzyndzolka zauważył pan jeszcze coś


charakterystycznego?

— Chyba nie. Śniada twarz tak jak u Araba. Dosyć krzepki, tęgi.
Widać, że lubi zjeść.

— Może pan ma jego zdjęcie?

Sierżant poczuł się urażony.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 107


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Jak ja rozpracowuję faceta, to zaczynam robotę od


fotografowania, z przodu, z jednego boku, z drugiego boku, z tyłu. Będzie
pan miał obydwa uszy jak na dłoni.

— Doskonale — pochwalił Zwoliński. — To się może bardzo


przydać.

Kowalski spojrzał na Górniaka.

— Jakie dyspozycje, obywatelu kapitanie? Czy mam dalej


inwigilować tego Araba?

— Oczywiście. Nie spuszczajcie go z oczu. Chciałbym wiedzieć, gdzie


bywa, w jakich lokalach, z kim się kontaktuje, czy wyjeżdża z Warszawy, czy
też porusza się tylko na tym terenie. Aha... i jeszcze jedna sprawa:
postarajcie się zorientować, czy ta jego broda nie jest przyprawiona.

Kowalski spojrzał zaskoczony.

— Jak ja mam to wykonać, obywatelu kapitanie? Nie będę przecież


faceta ciągnął za brodę.

Górniak uśmiechnął się.

— Takiej akcji nie sugeruję. Pozostawiam to waszej pomysłowości.

— Tak jest. Czy mogę się odmeldować?

Górniak skinął głową.

— Chyba wszystko żeśmy już ustalili. Ale pamiętajcie, żebyście


zawsze mieli do dyspozycji wóz albo motor. Bardzo mi zależy na tym, żeby

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 108


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

wiedzieć, dokąd jeździ na przejażdżki pan Ahmed Nagib. I bądźcie ze mną w


stałym kontakcie. Gdyby mnie nie było w komendzie, zostawiajcie dla mnie
wiadomość w sekretariacie. Jak będziecie rozmawiali z sekretarką, to tego
Araba nazywajcie turystą. Nie podawajcie żadnych nazwisk.

Kowalski spojrzał spode łba.

— Obywatel kapitan tak ze mną rozmawia, jakbym się dopiero


wczoraj narodził.

— Nie obrażajcie się — powiedział wesoło Górniak. — Czasami


dobrze jest przypomnieć sobie niektóre reguły gry.

Po wyjściu Kowalskiego Górniak spytał:

— No i co pan o tym myśli?

Zwoliński rozłożył ręce.

— Cóż tu jest do myślenia? Ciągle jeszcze mamy za mało


konkretnych faktów. — Jedno tylko mogę stwierdzić — Ten pański sierżant
jest niesłychanie drażliwy.

— To bardzo sumienny i doświadczony funkcjonariusz —


powiedział Górniak. — Można na nim polegać. Jest rzeczywiście trochę
przewrażliwiony na punkcie swoich zawodowych kwalifikacji. Każdy ma
jakieś słabostki.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 109


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

Podczas gdy Górniak i Zwoliński prowadzili polsko-francuską


konwersację z panią Biernacką, a następnie wysłuchali raportu sierżanta
Kowalskiego, Michalak wsiadł na motor i pojechał na Mokotów.

Państwo Canetti mieszkali przy ulicy Naruszewicza, w niedużej willi


z ogrodem. W świetle gasnącego dnia białe ściany błyszczały poprzez
pozbawione liści gałęzie drzew.

Michalak zostawił motor za rogiem i ostrożnie podszedł do wilii.


Tylko jedno okno było oświetlone.

Niedaleko bramy stał duży wóz.

— Volvo — mruknął do siebie. — piękna maszyna.

Przez chwilę zastanawiał się, co robić. Teraz żałował, że był sam.


Powinien był sobie dokooptować kogoś ze służby drogowej. Trudno. Musiał
ryzykować. Biegiem dopadł motoru i wyjechał na aleję Niepodległości.
Szczęście mu sprzyjało. Właśnie od strony Śródmieścia nadjeżdżał wóz
milicyjny. Dodał gazu i zajechał mu drogę. Gwałtowne hamowanie. Dwóch
milicjantów wyskoczyło z wozu.

— Czy pan oszalał?! Prawo jazdy proszę.

Sierżant był pąsowy z wściekłości i zdenerwowania.

Michalak błyskawicznie wylegitymował się i powiedział, o co chodzi.

— Obywatelu poruczniku... tak nie można. Przecież mogliśmy was


zabić. Ale i tak...

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 110


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Odłóżmy tę rozmowę na później — przerwał niecierpliwie


Michalak. — Każda chwila droga. Kto ze mną pojedzie?

— Ja — zdecydował sierżant Pawlak.

Przyjechali w ostatniej chwili. Właśnie Canetti otwierał bramę.

Sierżant zeskoczył z motoru i podszedł do Korsykanina.

— To pański wóz?

— Mój. A bo co?

— Prawo jazdy proszę.

Canetti niecierpliwym ruchem wyjął z kieszeni prawo jazdy.

Sierżant bardzo uważnie obejrzał prawo jazdy i powiedział:

— Chciałbym także zobaczyć dokumenty wozu.

Chwila wahania.

— Dokumenty wozu nie są na moje nazwisko.

— Jak to? Nie rozumiem.

— To proste. Kupiłem wóz na giełdzie i jeszcze nie zdążyłem


załatwić tych wszystkich formalności.

— W takim razie nie może pan korzystać z tego wozu.

— Dlaczego nie mogę? To miała być taka próbna jazda.

— Nie może pan jeździć bez dokumentów wozu.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 111


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

Canetti wzruszył ramionami.

— Jak nie, to nie. Jakoś tu dojechałem bez problemu.

— Kupując wóz, musiał pan spisać umowę ze sprzedającym.

— Oczywiście.

— Można wiedzieć, od kogo pan kupił?

— Od niejakiego Adama Wiśniewskiego. Ale właściwie z jakiego


powodu wypytuje mnie pan o to wszystko? — zniecierpliwił się Canetti.

Sierżant uśmiechnął się dobrodusznie.

— Proszę się nie denerwować, ale takie dostaliśmy polecenie. Po


prostu zgłoszono nam kradzież wozu marki Volvo i teraz sprawdzamy
wszystkie wozy tej marki. Czy mógłbym obejrzeć umowę kupna i
sprzedaży.

— Oczywiście — Canetti wyciągnął z wozu duże arkusze papieru,


złożone we czworo. — Proszę.

Sierżant przeczytał bardzo uważnie, oddał dokument, przyłożył dłoń


do czapki i powiedział:

— Wszystko w porządku. Przepraszam, że pana niepokoiłem. Ale


przed załatwieniem koniecznych formalności proszę nie używać wozu.

— Przyrzekam.

Sierżant wrócił do Michalaka i zdał mu relację z przebiegu rozmowy.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 112


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Czy nie zauważyliście niczego podejrzanego? — spytał porucznik.

Sierżant potrząsnął głową.

— Chyba nie. Wszystko było tak, jak trzeba.

— Czy wydaje wam się, że poza tym facetem nikogo nie było w
domu?

— Nikogo więcej nie zauważyłem. Okna ciemne... Chociaż...

— Chociaż co? — podjął szybko Michalak.

— Chociaż wydało mi się, że podczas mojej rozmowy z tym gościem


zauważyłem światło latarki. Ale nie jestem pewien. Może mi się zdawało.
Jak człowiek jest trochę podenerwowany, to może mu się coś przywidzieć.

— Nie wyglądacie na człowieka nerwowego — uśmiechnął się


Michalak.

— W naszej pracy każdy robi się nerwowy — powiedział sierżant. —


Chociaż ja to najbardziej się denerwuję, jak rozmawiam z moją żoną —
dodał po chwili z wesołą miną. — Czy jestem jeszcze potrzebny, obywatelu
poruczniku?

— Chyba nie. — Michalak wyjął z kieszeni papierosy i poczęstował


sierżanta. — Dziękuję za pomoc. Odwiózłbym was, ale muszę tu sterczeć i
pilnować tego faceta.

— Nie szkodzi. Złapię jakiś autobus albo tramwaj. Odmeldowuję się.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 113


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

Michalak został sam. Oparł motor o siatkę, przykrywając go


opadającymi gałęziami dzikiego wina. Następnie ostrożnie zbliżył się do
brany, której Canetti jeszcze nie zdążył zamknąć. Samochód zniknął.
Widocznie został wprowadzony do garażu, w willi znowu w jednym oknie
paliło się światło.

Michalak nie bardzo wiedział, co o tym wszystkim myśleć. Nie


wydawało mu się to prawdopodobne, żeby Canetti kupił taki luksusowy
wóz za ciężkie dolary, i to od jakiegoś Wiśniewskiego. Cała ta transakcja
wydawała mu się mocno podejrzana. Sprawę jeszcze komplikował fakt, że
ten Egipcjanin, którego inwigilował Kowalski, także jeździł po Warszawie, a
może i poza Warszawę, najnowszym modelem wozu Volvo. To dawało do
myślenia. Ale co można było wymyślić, tego porucznik Michalak nie
wiedział. Właśnie zastanawiał się nad tym, czy ma w dalszym ciągu sterczeć
przed tą willą, czy też wracać i naradzić się z Górniakiem, gdy w pobliżu
posłyszał warkot motoru. Od strony alei Niepodległości nadjeżdżał duży
szary wóz. Volvo! Znowu Volvo. Porucznik już nie myślał o powrocie do
komendy. Ukrył się obok swojego motoru i obserwował dalszy przebieg
wypadków.

Srebrzysty wóz wjechał wolno w otwartą bramę, a następnie w dół,


do garażu. Po pewnym czasie światło w oknie zgasło i wszystko pogrążyło
się w ciemnościach.

Michalak uruchomił krótkofalówkę i połączył się z Komendą. Na


szczęście zastał jeszcze Górniaka.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 114


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Słuchaj, Władek... Od dłuższego czasu kolęduję na Naruszewicza,


przed willą Canettich. W garażu stoją dwa wozy Volvo, identyczne z tą
maszyną, którą jeździ ten libijski Egipcjanin.

Chwila milczenia.

— Słyszysz mnie? Władek! Słyszysz mnie?

— Tak, słyszę. Zastanawiam się. Boję się, żebyśmy nie zrobili


jakiegoś głupstwa. Zaraz przyślę ci radiowóz z trzema ludźmi. Jakby któryś
z tych wozów wyjechał z garażu, to jedź za nim. To chyba w tej sytuacji
jedyne rozwiązanie. Kto przyprowadził ten drugi wóz?

— Nie wiem. Ciemno. Nie mogłem rozpoznać. Nie mogłem się nawet
zorientować, czy mężczyzna, czy kobieta.

— Canetti jest w domu?

— Tak. Twierdzi, że kupił wóz na giełdzie. Pokazywał umowę


sierżantowi Pawlakowi, którego tam posłałem.

— To chyba na razie wszystko. Przyjechałbym do ciebie, ale wolę nie


kontaktować się z Canettim. Ty także nie powinieneś się dekonspirować.

— Jasne. A co robić, jeżeli obydwa wozy wyjadą z garażu, zanim


przyjedzie radiowóz?

— Musisz się kierować instynktem. Jedź za tym wozem, który ci się


wyda bardziej podejrzany. Zresztą nie chcę ci niczego sugerować. Mam
zaufanie do twojego „nosa".

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 115


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

Michalak wyłączył krótkofalówkę i w tej chwili posłyszał otwieranie


drzwi garażu. Jeden z wozów ukazał się w niezamkniętej jeszcze bramie.
Porucznik wsiadł na motor i bez chwili wahania ruszył za nim. Nie dojrzał,
kto siedział przy kierownicy.

Wydostali się na Woronicza, a następnie dłuższy czas jechali


Puławską. Michalak w pewnym momencie zaczął się niepokoić, czy
wystarczy mu benzyny. Nie mógł jednak teraz myśleć o tankowaniu. Nagle,
zupełnie niespodziewanie kierowca volva zatoczył efektowny łuk, dodał
gazu i ruszył z powrotem. W kilka minut znaleźli się na Naruszewicza.
Dopiero teraz Michalak zorientował się, że prowadził Canetti. Wprowadził
wóz do garażu, zamknął bramę i poszedł do domu.

Porucznik rozejrzał się. Tuż za rogiem stał radiowóz.

— Wyjeżdżał ktoś z tej willi?

— Nie widzieliśmy nikogo, obywatelu poruczniku — odpowiedzieli


nieomal chórem trzej milicjanci.

— I nikt tam nie wjeżdżał?

— Absolutnie nikt.

— W porządku. Możecie wracać.

— Ja także nie jestem potrzebny?

Znajomy głos. W głębi radiowozu siedział sierżant Pawlak.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 116


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Chwileczkę — powiedział Michalak, któremu nagle błysnęła


genialna myśl.

Po krótkiej naradzie radiowóz odjechał, porucznik wrócił na swoje


stanowisko koło winnej latorośli, a sierżant Pawlak energicznym krokiem
ruszył w kierunku willi, furtka była otwarta.

Canetti, zaskoczony niespodziewaną wizytą, nie ukrywał swojego


niezadowolenia.

— Pan jeszcze do mnie? O co znowu chodzi?

Sierżant zasalutował i uśmiechnął się życzliwie.

— Nie dotrzymał pan swojego przyrzeczenia. Umówiliśmy się


przecież, że nie będzie pan korzystał z wozu przed dokonaniem
koniecznych formalności.

Korsykanin niecierpliwie wzruszył ramionami.

— Ależ, panie sierżancie... Przejechałem tylko kawałek tutaj, koło


domu. Chciałem się nacieszyć nową maszyną, jeszcze wypróbować.

Sierżant pokiwał głową.

— Rozumiem. Tym niemniej umówiliśmy się, a umowa jest umową.


Chciałbym zobaczyć pański wóz.

— W jakim celu?

— Tak sobie, z ciekawości. Chciałbym z bliska obejrzeć taką


luksusową maszynę. Chyba pan nie ma nic przeciwko temu.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 117


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

Canetti niechętnym spojrzeniem zmierzył milicjanta.

— Nie bardzo rozumiem, ale jeżeli pan koniecznie chce, to proszę.


Wezmę tylko klucz od garażu.

Zniknął w głębi domu.

Sierżanta ogarnął jakiś niepokój. Cofnął się na ganek i odpiął kaburę,


w której tkwił pistolet.

Po chwili w drzwiach pojawił się Canetti. Klucz od garażu niósł w


ręku.

— Proszę. Niech pan idzie za mną.

Zeszli w dół, do garażu. Canetti otworzył drzwi i zapalił światło.

Mocna żarówka rozproszyła ciemności, z których wyłonił się


srebrzysty duży samochód, tylko jeden samochód.

Sierżant obejrzał dokładnie wóz, pogładził błotniki, zderzaki, zajrzał


do wewnątrz. Udawał ogromne zainteresowanie, kręcił głową z podziwem.

— Wspaniała maszyna, naprawdę wspaniała maszyna — powtarzał.


— Takim czymś jeździć to jest dopiero prawdziwa satysfakcja.

Canetti czekał cierpliwie. Wreszcie spytał:

— Już pan obejrzał?

— Tak. Dziękuję. — Podciągnął pas i zapiął kaburę.

Canetti uśmiechnął się.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 118


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Ładny ma pan pistolet, panie sierżancie, można zobaczyć?

Sierżant był zaskoczony.

— A to w jakim celu?

— Tak sobie, z ciekawości. Pana interesują samochody marki Volvo,


a moje hobby to broń palna, szczególnie krótka.

Sierżant spojrzał badawczo na Korsykanina. Wyciągnął z kabury


pistolet i wyjął magazynek.

— Proszę. Niech pan sobie obejrzy.

Canetti wziął i zarepetował. Nabój uderzył o betonową podłogę.

— Zapomniał pan o naboju w lufie.

Sierżant zmieszał się.

— Rzeczywiście.

— Z tym trzeba uważać — powiedział mentorskim głosem Canetti.


— Łatwo o wypadek.

Sierżant nie zareagował. Spojrzał na zegarek.

— Na mnie już czas. Dziękuję za pokazanie wozu. Do widzenia. I


niech pan jednak nie jeździ, dopóki nie będzie pan miał dokumentów w
porządku.

— Ależ oczywiście. To była taka maleńka próbna przejażdżka.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 119


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

Canetti odprowadził sierżanta do wyjścia i zamknął za nim furtkę.

Porucznik Michalak czekał niecierpliwie przy swoim motorze.

— Co tak długo? Już się zastanawiałem nad tym, czy nie potrzebna
wam pomoc.

— Tak jakoś zeszło — mruknął sierżant i zdał relację z przebiegu


wypadków, nie wspominając ani słowem o pistolecie. Wiedział przecież, że
nie powinien był oddać broni w niepowołane ręce, i jeszcze do tego
wszystkiego ten nabój w lufie.

— I twierdzicie, że w garażu stoi tylko jeden wóz? — spytał


Michalak.

— Tylko jeden.

— Jesteście pewni?

— Najzupełniej.

— Nie macie żadnych wątpliwości?

— Absolutnie żadnych.

— Może ten drugi wóz stoi za czymś schowany?

Sierżant energicznie potrząsnął głową.

— Wykluczone. Garaż jest zupełnie pusty.

— Cholera jasna — zaklął Michalak. — Wyrolowali nas skurwysyny.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 120


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

Górniak słuchał bardzo uważnie.

— Nie chcę cię martwić, Kaziu — powiedział, kiedy opowiadanie


dobiegło końca — ale dałeś się zrobić w konia.

Pogoda ducha i dobry humor całkowicie opuściły Michalaka.


Spoglądał spode łba i unikał wzroku przyjaciela.

— Wiem o tym lepiej niż ty — mruknął ponuro. — Ale jakie miałem


inne wyjście w tej sytuacji? Nie jechać za tym korsykańskim gangsterem?

Górniak uśmiechnął się.

— Muszę cię pocieszyć, że ja także nie bardzo wiedziałbym, co robić.


Okazało się, że ten wyjazd jednego wozu to była przynęta, ale równie
dobrze to mogła nie być przynęta. I co wtedy?

Michalak uśmiechnął się blado.

— Pocieszasz mnie, Władek. Ale tak czy owak jestem bardzo


przegrany. Pokpiłem sprawę. Nie ma co ukrywać. Trzeba mi było zatrzymać
ten radiowóz albo przynajmniej nie odprawiać Pawlaka. Zostałem sam i
właściwie nie miałem wyboru. Liczyłem na to, że ty mi na czas przyślesz
pomoc.

— Natychmiast wysłałem radiowóz — powiedział Górniak. — Ale


tamten, nafaszerowany zapewne narkotykami, musiał błyskawicznie
wyjechać z garażu po twoim odjeździe. Przypuszczam, że Canetti musiał się
orientować, że są obserwowani. Dlatego zainscenizował to w ten sposób.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 121


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Znowu narkotyki — mruknął Michalak.

Górniak zapalił papierosa, wstał i przeszedł się po pokoju.

— A coś ty myślał? To jest dobrze zorganizowana szajka. Z Zachodu


ściągają luksusowe wozy, ze Wschodu ci różni Arabowie ładują do nas
narkotyki, następnie te wozy faszerują narkotykami i na Zachód, Francja,
NRF, Szwajcaria, Belgia i czort wie dokąd jeszcze. Ciekaw jestem, co
Zwoliński wyniucha w Paryżu.

— Już pojechał?

— Jeszcze nie, ale lada dzień odlatuje.

— Trzeba zawiadomić wszystkie punkty graniczne — powiedział


porucznik. — Niech solidnie sprawdzają wozy marki Volvo.

Górniak pokiwał głową.

— Tak. Już to zrobiłem, wydałem odpowiednie dyspozycje. Nie


sądzę jednak, żeby to coś dało. Przypuszczam, że ci handlarze narkotyków
zadekują wóz w jakiejś dziurze i przeczekają, aż sprawa trochę przycichnie.
Jak zdążyliśmy się już przekonać, to nie są frajerzy.

— Miałeś jakieś wiadomości od Kowalskiego?

— Tak. Dzwonił do mnie przed twoim przyjazdem. Twierdzi, że ten


libijski Egipcjanin jeździ sobie spokojnie po Warszawie swoim srebrzystym
volvem.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 122


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

Zwoliński wrócił do Paryża. Żonie i córce przywiózł z Warszawy


piękne sznury bursztynów, a synowi kilka książek o tematyce historycznej
oraz album o zbiorach wawelskich. Starał się, żeby jego dzieci nie traciły
kontaktu z Polską.

— No i cóż tam zdziałałeś w ojczyźnie? — spytała Laura. Zwoliński


zrobił smętną minę.

— Jeżeli mam być szczery, to niewiele. Sprawa mocno się


komplikuje, zahacza o jakąś większą aferę związaną z handlem
narkotykami.

— Chyba nie przypuszczasz, żeby Robert...?

Wzruszył ramionami.

— Bo ja wiem... Po tych wszystkich przesłuchaniach trochę jestem


oszołomiony i zdezorientowany. Mam nadzieję, że Robert nie był w to
wmieszany, ale stuprocentowej pewności nie mam. Zresztą nie
rozmawiajmy teraz o rzeczach przykrych. Powiedz, jakżeście sobie dawali
tu radę beze mnie.

Laura „służbiście" przedstawiła „raport" z życia rodzinnego, który


wypadł dość zadawalająco. Elżunia dostała tylko jeden stopień
niedostateczny z fizyki, a Ludwik spóźnił się do szkoły tylko trzy razy, co,
jak na jego możliwości, było dużym sukcesem. Miał ogromny niedobór snu.
Korzystając z nieobecności ojca, do późna oglądał wszystkie możliwe
programy telewizyjne albo czytał książki nieodpowiednie dla młodzieży w
wieku szkolnym.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 123


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

Zwoliński z pewnym roztargnieniem wysłuchał tych wiadomości.


Myślał o czym innym. Musiał jednak wyrazić jeszcze ubolewanie, że
Michalina nie będzie przychodziła od pierwszego sprzątać mieszkania i
trzeba poszukać jakiejś innej pomocy domowej.

— Jaqueline jest w takich sytuacjach nieoceniona — pocieszyła się


Laura. — Ona mi na pewno kogoś znajdzie.

— Miejmy nadzieję. Istnieją zresztą jakieś biura pośrednictwa pracy.

Laura niecierpliwie machnęła ręką.

— Daj spokój. Przyślą mi jakąś złodziejkę. Pamiętasz tę Simone.


Ukradła ci prawie wszystkie chustki i przeważnie zapominała wyliczyć się z
pieniędzy, które dawałam jej na sprawunki.

— C’est la vie— westchnął Zwoliński.

Na drugi dzień z samego rana poszedł na Quai des Orfevres.

— Dawno już pana nie widzieliśmy — powiedział komisarz Berger


po wstępnym powitaniu.

Zwoliński wyczuł nutę niechęci w głosie szefa. Nie miał jednak


zamiaru usprawiedliwiać się ze swojej nieobecności. Miał już wyrobioną
pozycję i wiedział, że nie tak łatwo mogliby znaleźć człowieka z jego
kwalifikacjami. W krótkich, treściwych zdaniach przedstawił rezultat swego
pobytu w Warszawie.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 124


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

Komisarz słuchał uważnie, robiąc notatki na kartce papieru. Kiedy


Zwoliński przestał mówić, bębnił przez chwilę palcami po blacie biurka,
marszcząc krzaczaste brwi. Wreszcie się odezwał:

— No tak. Jeszcze tego nam brakowało.

— To znaczy? — spytał Zwoliński.

Komisarz Berger był już w tym wieku, że nade wszystko cenił sobie
spokój i unormowany tryb życia.

— Paskudna afera z tymi narkotykami — powiedział, nabijając fajkę.


— To ma aspekt międzynarodowy. Zwracał się już do nas w tej sprawie
Interpol. Chcą, żebyśmy im dali jakiegoś człowieka ze znajomością języka
francuskiego, angielskiego i polskiego. Zdaje się, że pan by się nadawał, ale z
drugiej strony... My tutaj na miejscu mamy dosyć swojej roboty... Bardzo
niechętnie wysyłałbym pana do Nowego Jorku, ale jeżeli przyjdą takie
dyspozycje z góry...

— Co z Gilnerem? — spytał Zwoliński.

— Szukaliśmy go. Ani śladu.

— A ten warsztat samochodowy?

— Sprawdzaliśmy. Ten warsztat zmienił właściciela. Tamten


sprzedał i zniknął. Nie mogliśmy go znaleźć.

Zwoliński zapalił papierosa, zaciągnął się i wypuścił dym nozdrzami.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 125


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— To by potwierdzało moją hipotezę — powiedział po chwili. —


Przestraszył i postanowił zlikwidować się z terenu. Być może, że Gilner go
ostrzegł, dowiedziawszy się, że ja przyjechałem do Warszawy. Jak to on się
nazywał?

Komisarz Berger zajrzał do swoich notatek.

— Henri Clemant. Niech mi pan powie, kolego... — głos komisarza


stał się łagodniejszy, bardziej familiarny. — Niech mi pan powie... czego się
pan właściwie dowiedział o tym Biernackim?

Zwoliński lekko wzruszył ramionami.

— Właściwie niewiele. Rozmawiałem z jego siostrą, która nie ma o


nim zbyt dobrej opinii. Nie można jednak mieć pewności, czy nie
współdziałała z nim i z innymi handlarzami narkotyków, na przykład z
Gilnerem. W każdym razie w pracowni mojego brata, z której przedtem
korzystał Biernacki, znaleziono pod podłogą większą partię heroiny.

— Czy kojarzy pan sobie zabójstwo brata z narkotykami? — spytał


komisarz Berger.

Zwoliński rozłożył ręce.

— W tej chwili trudno mi coś powiedzieć na ten temat. Robert był


człowiekiem bardzo lekkomyślnym, ale nigdy bym go nie podejrzewał, że
jest zdolny do współpracy z takimi kanaliami, jakimi są handlarze
narkotyków. Mogli wciągnąć mojego brata, mogli go szantażować...

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 126


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

Domysłów można snuć całe mnóstwo, ale to nic nie daje. Sądzę, że ta
heroina należała raczej do Biernackiego.

— I zamiast Biernackiego zabili pańskiego brata. Mało


prawdopodobne.

Zwoliński pokiwał głową.

— Całkowicie się z panem zgadzam. To mało prawdopodobne.


Przede wszystkim, jeżeli wiedzieli, że w pracowni ukryta jest heroina, nie
odcinaliby sobie dostępu do niej. Przecież każdemu wiadomo, co się dzieje,
kiedy zostaje stwierdzone morderstwo. Po wtóre, tacy ludzie jak handlarze
narkotyków są bardzo dobrze poinformowani i o jakiejkolwiek pomyłce nie
może być mowy. Natomiast jest rzeczą prawdopodobną, że mój brat nie
miał nic wspólnego z narkotykami i że został zamordowany z zupełnie
innych powodów.

Komisarz końcami palców dotknął swoich rudawych wąsików.

— Czy pański brat miał wrogów?

— Któż ich nie ma — odparł wymijająco Zwoliński, który nie miał


ochoty rozwodzić się na temat nadmiernej skłonności Roberta do kobiet.

— Czy się komuś naraził?

— Nie bardzo wiem. Przyznam się panu, że ostatnio miałem bardzo


mały kontakt z moim bratem.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 127


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

Komisarz Berger doszedł do wniosku, że już najwyższy czas, żeby


zmienić temat rozmowy. Spytał:

— Jakie pan ma plany na najbliższą przyszłość?

— Sądzę, że byłoby rzeczą pożyteczną, abym odbył krótką podróż


turystyczną po Italii.

— A czy zgodziłby się pan pojechać do Nowego Jorku?

— Nie palę się do tego, żeby zadzierać z amerykańską mafią i


współpracować z amerykańską policją — uśmiechnął się Zwoliński — ale
jeżeli nie będzie innego kandydata... Na razie chciałbym zajrzeć do tego
warsztatu samochodowego.

— Nic nie stoi na przeszkodzie.

— Na przeszkodzie może stać tylko moja żona — uśmiechnął się


Zwoliński. — Prosiła, żebym chociaż dzisiaj nie spóźnił się na lunch.

— Czyżby jakaś uroczystość rodzinna?

— Urodziny mojej żony.

— O! To jest okazja do wypicia kieliszka dobrego wina. Oczywiście,


że w tej sytuacji nie może pan się spóźnić na lunch. To zrozumiałe. Proszę
pozdrowić małżonkę i złożyć jej w moim imieniu najserdeczniejsze
życzenia.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 128


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

Zwoliński jednak po krótkim namyśle zmienił zdanie. Zadzwonił do


Laury i powiedział, że zatrzymują go ważne sprawy służbowe i że się
spóźni.

— Nie czekajcie na mnie. Twoje zdrowie wypijemy wieczorem.

Laura nie dała poznać po sobie niezadowolenia. Była


przyzwyczajona do odbierania tego rodzaju telefonów.

— Dobrze. Nic pilnego.

— Nie gniewasz się?

— Ale skąd? Co za pomysły? Przecież zgodziłam się zostać żoną


Sherlocka Holmesa.

Zwoliński służbowym wozem pojechał do warsztatu


samochodowego, który znajdował się na drugim końcu Paryża.

Monsieur Francois Charbon, dowiedziawszy się, że ma do czynienia


z przedstawicielem policji kryminalnej, rozwinął niezwykle bogatą
elokwencję, opowiadając o swym życiu, o swoich tarapatach finansowych,
pokazywał przeróżne papiery, dokumenty, twierdząc, że wszystko ma w
najzupełniejszym porządku i że zawsze tak postępuje, żeby być w zgodzie z
obowiązującymi przepisami i zarządzeniami.

— Nigdy nie byłem karany i nigdy nie stawałem przed sądem —


dodał na wszelki wypadek.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 129


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Nic mnie to wszystko nie obchodzi — powiedział Zwoliński,


przerywając ten wartki potok słów, wypowiadanych z widocznym
podnieceniem.

Francois Charbon zwilżył końcem języka mięsiste, lekko wywinięte


wargi.

— Więc czym mogę służyć panu komisarzowi?

— Nie jestem komisarzem, tylko inspektorem — sprostował


Zwoliński.

— Słucham pana inspektora?

— O ile się orientuję, to pan od niedawna prowadzi ten warsztat.

— Zaledwie od kilku tygodni, a właściwie to jeszcze krócej.

— Kto był poprzednim właścicielem?

— Niejaki Henri Clemant.

— Nie wie pan, dlaczego sprzedał swój warsztat.

— Nie mam pojęcia. Wiem tylko tyle, że mu się śpieszyło, bo nie


targował się. Tanio kupiłem.

— Zna pan jego adres?

— Rzecz jasna. Zresztą w umowie kupna i sprzedaży musiały być


podane nasze adresy. Ale go pan pod tym adresem nie znajdzie.

— A to dlaczego?

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 130


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Bo Henri wyjechał z Paryża.

— Dokąd?

— Nie mam pojęcia. Coś wspominał, że się wybiera do Australii. Ale


czy to prawda...

— Pan go dobrze zna?

— Tak za dobrze to nie. Jesteśmy z jednej branży. Czasem ja mu coś


pomogłem przy jakimś wozie, czasem on mnie. Ale ja nie miałem własnego
warsztatu z kanałem. Tylko tak dorywczo złapałem jakąś robotę. Teraz to
zupełnie co innego. To jest porządny warsztat. Tu są wszystkie
udogodnienia, a najważniejsze, że jest kanał. To przecież podstawa naszej
pracy.

— Czy pan zna pana Zenona Gilnera? — spytał niespodziewanie


Zwoliński, obserwując uważnie twarz swego rozmówcy.

Charbon znowu zwilżył wargi językiem i potrząsnął głową.

— Nie znam. Nigdy o kimś takim nie słyszałem.

— A czy monsieur Clemant nie wspomniał kiedyś w rozmowie tego


nazwiska?

— Nie przypominam sobie. Zwoliński zapalił papierosa.

— Czy mógłbym zwiedzić pański warsztat? — spytał.

— Naturalnie. Proszę uprzejmie.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 131


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Ale może pan jest bardzo zajęty. Nie chciałbym przeszkadzać w


pracy.

— Ależ nie, nie... Właśnie zarządziłem przerwę. Pracujemy od szóstej


rano. Trzeba dać ludziom trochę odetchnąć. Zresztą dla pana inspektora
zawsze mam czas.

— Dziękuję.

Poszli zwiedzić warsztat. Najdłużej zatrzymali się koło kanału.


Zwoliński zszedł na dół.

— Pan ma oczywiście spawarkę.

— Rzecz jasna — odkrzyknął z góry Charbon. — Jakżebym bez


spawarki... Dlaczego pan pyta?

— Nic... Tak sobie.

Obejrzał dokładnie cały kanał i już miał wejść na górę, gdy nagle
zwrócił uwagę na brudną szmatę, leżącą w kącie na ziemi. Podniósł ją i
ostrożnie rozwinął. Następnie zwinął pieczołowicie i wsunął do kieszeni.

— Co pan tak ogląda? — zainteresował się Charbon.

— Nic... Tak sobie popatrzyłem — odparł Zwoliński i wyszedł z


kanału. — Ilu pan ludzi zatrudnia?

— Na razie trzech. Jak mi się interes rozkręci, to może jeszcze


jednego albo dwóch zatrudnię. Zobaczę. Chciałbym zainstalować drugi
kanał... Wszystko będzie zależało od tego, czy będę miał klientów, i to

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 132


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

dobrych klientów. Najlepsi są Amerykanie. Oni się nie targują. Płacą i chcą
szybko i solidnie.

— Czy pan wszystkich swoich obecnych mechaników zaangażował


już po objęciu tego warsztatu, czy też któryś z nich pozostał z dawnej ekipy?

— Henri zatrudniał Marcella Ponettiego, którego przejąłem razem z


warsztatem. To doskonały fachowiec i, co jest bardzo ważne, po prostu
kocha samochody.

— Włoch?

— Tak. Sycylijczyk. Ale nad wyraz spokojny. Nie urządza żadnych


awantur i nie nosi noża.

— To jakiś nietypowy Sycylijczyk — uśmiechnął się Zwoliński. —


Przez parę lat mieszkałem w Rzymie i jeżeli na Stazione Termini wybuchała
awantura, bijatyka i przyjeżdżała policja, to było wiadomo, że przybyli w
odwiedziny do rodziny Sycylijczycy.

— Tak, tak... To bardzo wojowniczy naród — przytaknął Charbon. —


Lepiej im się nie narażać i nie liczyć na ich poczucie humoru.

— A tamtych dwóch to pan na nowo zaangażował? — spytał


Zwoliński.

— Tak. Ci, którzy pracowali u poprzedniego właściciela warsztatu,


nie doszli ze mną do porozumienia.

— Dlaczego?

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 133


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

Charbon wzruszył ramionami.

— Boja wiem. Jakoś nie mieli ochoty u mnie pracować.

— Zna pan ich nazwiska i adresy?

— Nie. To znaczy... nazwiska znam, ale adresów nie. Nie chcieli


zostać u mnie, to się nie interesowałem.

Zwoliński paroma uprzejmymi zdaniami zakończył rozmowę z


właścicielem warsztatu samochodowego i wrócił na Quai des Orfevres.

Szefa już nie zastał. Przekazał do laboratorium ścierkę znalezioną w


warsztacie, załatwił kilka pilnych telefonów, zadzwonił do Laury, włożył
płaszcz i wyszedł. Mógł pojechać służbowym wozem, ale chciał się przejść.
Czuł potrzebę ruchu. Zresztą na rue des Ecoles było niedaleko.

Nie zauważył nawet, że się już ściemniło. Nad Sekwaną znowu


rozsnuwała się mgła. „Czyżby Paryż powoli zamieniał się w Londyn?" —
pomyślał i uśmiechnął się. Lubił mgłę. Stwarzała taki tajemniczy, nierealny
nastrój. Nagle w mroku zamajaczyła ciemna postać.

— Czy mogę prosić o ogień? — Głos niski, schrypnięty. Zwoliński


instynktownie cofnął się o krok, wyjął z kieszeni zapałki i rzucił.

— Trzymaj.

W tej chwili posłyszał suchy trzask sprężynowego noża. Nie miał


przy sobie pistoletu. Błyskawicznie lewą ręką pochwycił uzbrojoną rękę
napastnika, wykręcił ją gwałtownie, a prawą pięścią trzasnął w szczękę.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 134


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

Tamten zatoczył się i upadł, ale natychmiast poderwał się i zniknął w


zamglonym mroku.

Zwoliński przez pewien czas stał w postawie obronnej, a widząc, że


nikt go nie atakuje, ruszył w kierunku domu. Był bardzo z siebie
niezadowolony. Po takim ciosie nie powinien był się podnieść. „Tracę formę
— myślał ze złością. Stanowczo tracę formę." Dotychczas jego sierpowe
były bezbłędne i „usypiały" przeciwnika na czas dłuższy. Postanowił od
jutra wrócić do zaniedbanej codziennej gimnastyki i potrenować z dobrymi
sparingpartnerami boks, judo i karate. Mając w perspektywie zmierzenie
się z sycylijską, a może i z amerykańską mafią, nie mógł pozwolić sobie na
zaniedbanie swojej kondycji.

— Na strzelnicę także warto by pochodzić — mruknął, rozglądając


się uważnie, czy nie dostrzeże w mroku sylwetki napastnika.

Ulica była zupełnie pusta. Najwidoczniej nikt nie miał ochoty


spacerować o tej porze we mgle.

Laura powitała go z promiennym uśmiechem. Żadnych wymówek.


Żadnych dąsów. Tak bardzo cenił w niej tę pogodę ducha i ten jakiś
filozoficzny stosunek do świata i ludzi.

— Wybacz, że przychodzę bez kwiatów w dniu twoich urodzin, ale


nie napotkałem po drodze żadnej uroczej kwiaciarki.

Spojrzała na niego z wesołym błyskiem w ciemnych oczach.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 135


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Chyba wiesz, że nie przepadam za „uroczymi" kwiaciarkami, od


których kupujesz kwiaty. Zresztą obejdzie się bez kwiatów. Mamy rybę po
grecku, a w lodówce czeka butelka Chablis z odpowiednią datą na etykiecie.
Trochę się bałam, że może postanowiłeś zanocować na Quai des Orfevres.

Roześmiał się.

— Takim służbistą nie jestem. A propos, monsieur Berger, mój


szacowny szef, prosił, żeby ci przekazać od niego serdeczne pozdrowienia
oraz życzenia z okazji urodzin.

— Bardzo to miło z jego strony. Podziękuj szefowi. Mam nadzieję, że


się nie pochwaliłeś, które to już moje kolejne urodziny.

Udał oburzonego.

— Cóż ty sobie wyobrażasz? Czy do tej pory nie zorientowałaś się, że


masz do czynienia z człowiekiem dyskretnym i taktownym, jak przystało na
gentlemana ze Scotland Yardu.

— To może gentleman ze Scotland Yardu zasiądzie do stołu?

— Bardzo chętnie. Przyznaję, że jestem piekielnie głodny. A gdzież


to młodzież?

— Bujają gdzieś po świecie, jak to oni. Muszę ci się przyznać, że nie


chcę się specjalnie wypytywać, żeby nie zmuszać ich do kłamstw.

— Trzeba jednak jakoś ich kontrolować. W dzisiejszych czasach tak


łatwo o złe towarzystwo.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 136


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Ja mam zaufanie do swoich dzieci, a o złym towarzystwie już


nieraz żeśmy rozmawiali. Powinni niedługo nadejść.

— Zapomnieli o twoich urodzinach?

— Ależ nic podobnego. Zaraz po szkole przyszli z kwiatami. Złożyli


mi życzenia. W każdym razie czekać na nich nie będziemy. Siadamy do
stołu.

Zwoliński jadł z ogromnym apetytem.

— Wyborna ta ryba — powiedział z pełnymi ustami. — I to Chablis


znakomicie do niej pasuje. Brawo ta pani. Piję zdrowie urodzinniczki.

— A ja piję zdrowie mojego kochanego Sherlocka Holmesa —


uśmiechnęła się Laura.

Rozmawiali wesoło, pogodnie, żartowali, przekomarzali się. Patrząc


na nich, można było sądzić, że to dwoje zakochanych w sobie narzeczonych
trąca się kieliszkami. Zwoliński ani słowem nie wspomniał o przygodzie we
mgle. Nie chciał straszyć Laury.

Pociechy nadciągnęły dopiero pod koniec biesiady. Oboje byli


porządnie głodni. Nie czekając, zasiedli do stołu, ale Elżunia zaraz się
poderwała, żeby pomóc matce. Pojawiły się na stole nowe potrawy oraz tort
i nowa butelka wina. Trzeba było przecież wspólnie wypić zdrowie maman.
Nastrój był „szampański", jak to określił Ludwik, chociaż bez szampana się
obyło.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 137


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

Nazajutrz, zaraz po śniadaniu, Zwoliński pośpieszył na Quai des


Orfevres. Poranek był chłodny, ale pogodny. Wieczorna mgła zniknęła bez
śladu, a zza chmur zaczynało nieśmiało wyglądać słońce.

Badania laboratoryjne wykazały ślady heroiny na ścierce, którą


Zwoliński zabrał z warsztatu. Sprawa zaczynała się ostatecznie wyjaśniać.

Komisarz Berger uważnie wysłuchał opowiadania o warsztacie


samochodowym i o nożowniku, który zniknął we mgle. Gładził w
zamyśleniu swoje idealnie przystrzyżone wąsiki, z których najwyraźniej był
bardzo dumny, i powiedział:

— Możemy chyba zaryzykować twierdzenie, że natrafiliśmy na gang


handlarzy narkotyków, którzy przemycają swój towar, ukryty w
luksusowych samochodach. Trzeba będzie zwrócić uwagę na wszystkich
punktach granicznych. Może zaprosimy do pomocy psy, które wywęszą
narkotyki, chociaż przez blachę to nie zawsze się uda. Ale czasami jakiś
ślad... Czy jest pan skłonny kojarzyć sobie ten napad z pańską bytnością w
warsztacie samochodowym?

Zwoliński wzruszył ramionami.

— Boja wiem... Sądzę, że nie można tego wykluczyć.

— Radzę panu nosić broń.

— Ja także wpadłem na ten pomysł — uśmiechnął się Zwoliński. —


Dałem mój pistolet do przeglądu i naoliwienia. Dawno go nie używałem.
Będę musiał w wolnych chwilach pochodzić na strzelnicę. Kiedyś zupełnie

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 138


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

dobrze strzelałem. Zdobyłem nawet pierwsze miejsce na jakichś zawodach,


ale wychodzi się z wprawy.

— Tak, tak... Wychodzi się z wprawy — powtórzył machinalnie


komisarz. — Byłoby chyba rzeczą pożyteczną, gdyby pan przesłuchał tego
Sycylijczyka.

Zwoliński skinął głową.

— Już po niego posłałem.

Wysoki, dobrze zbudowany. Gęste, kręcone włosy i śniada twarz,


wyrażająca głęboką melancholię i zniechęcenie, nielicujące z młodym,
zdrowym mężczyzną.

— Pan nazywa się Marcello Ponetti.

— Tak. — Głos niski o przyjemnym, łagodnym brzmieniu.

— Pan jest Sycylijczykiem?

— Tak. Pochodzę z Sycylii. Urodziłem się w Palermo.

— I zawędrował pan aż do Paryża?

— W poszukiwaniu pracy, panie inspektorze. Na Sycylii trudno o


pracę.

— Jest pan z zawodu mechanikiem samochodowym. — Tak.

— Pracuje pan obecnie w warsztacie pana Francois Charbona.

— Tak.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 139


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Zadowolony pan z tej pracy?

— Mnie każda praca odpowiada, bylebym tylko mógł dobrze


zarobić.

— Przedtem pracował pan u pana Henri'ego Clemanta.

— Tak — odpowiedział cierpliwie Sycylijczyk. Robił takie wrażenie,


jakby przywykł do przesłuchiwań w komendach policji. Zwoliński nie
wyczuwał w nim zdenerwowania ani najmniejszego niepokoju

— Pan Henri Clemant sprzedał swój warsztat.

— Tak.

— Dlaczego?

— Nie wiem. Nie pytałem go o to.

— Czy interes mu nie szedł?

— Myślę, że interes szedł mu dobrze. Miał dużo klientów.

— Bogatych klientów?

— Byli i bogaci. Zresztą ja im tam do portfeli nie zaglądałem.

— Po wozach można się zorientować, czy klientela zamożna, czy


skromna.

— Luksusowy wóz niczego nie dowodzi. Może być kradziony.

Zwolińskiego zaskoczyła ta „fachowa" uwaga.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 140


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Bardzo słusznie. Może być skradziony — przyznał. — Jakie wozy


przeważnie reperował pan w tym warsztacie?

— Różne. Cadillaki, fordy, fiaty, volva i różne inne.

— A mercedesy?

— Mercedesami ostatnio szef osobiście się zajmował.

— Dlaczego?

— Tego nie wiem. Nie pytałem go o to.

— Mieliście takiego klienta, który nazywa się Gilner?

— Ja się nazwiskami klientów nie zajmuję. Mnie to nie obchodzi.

Zwoliński wyjął z portfela fotografie, które otrzymał od Górniaka.

— Poznaje pan tego człowieka?

Ponetti wziął ostrożnie do ręki zdjęcie, jakby się bał je stłuc, i


przyjrzał mu się uważnie.

— Coś... jakby znajoma twarz, ale nie jestem pewien. Tylu ludzi
przewija się przez warsztat. Trudno tak się dokładnie każdemu przyglądać.

— Przyjechał szarym mercedesem.

— Możliwe. — Głos Sycylijczyka brzmiał coraz większym


zmęczeniem i apatyczną rezygnacją.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 141


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

Zwoliński nie miał jednak zamiaru kończyć tej rozmowy. Wyjął


fotografię Ahmeda Nagiba. Ponetti nagle się ożywił.

— O! Tego Araba to sobie doskonale przypominam. Przyjechał


czarnym mercedesem.

— I pan się zajmował jego wozem?

— Nie. Jak już powiedziałem, mercedesami zajmował się szef.

Zwoliński wyjął papierosy, poczęstował Sycylijczyka i sam zapalił.


Chciał stworzyć bardziej familiarny nastrój.

— Niech mi pan powie, monsieur Ponetti, czy zetknął się pan kiedyś
z narkomanami?

— Tak. Jeszcze jak byłem na Sycylii. A i tu w Paryżu widziałem takich


oszołomionych. Przeważnie młodzież.

— Właśnie. Przeważnie młodzież — powtórzył Zwoliński. — Mam


dorastającego syna i bardzo się boję, żeby nie wpadł w złe towarzystwo.

W oczach Ponettiego błysnęło zdziwienie. Widać było, że jest


zaskoczony tymi osobistymi zwierzeniami.

— Chłopakowi trzeba wytłumaczyć — powiedział po chwili — ale


nie sposób go upilnować. Musi sam mieć na tyle rozsądku, żeby...

— O ten rozsądek zawsze najtrudniej — uśmiechnął się Zwoliński.


— A swoją drogą to straszni zbrodniarze ci handlarze narkotyków.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 142


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

Ponetti milczał. Nietrudno było wyczuć, że nie ma specjalnej ochoty


rozmawiać na ten temat.

— Te przeklęte narkotyki — mówił dalej Zwoliński. — Przywożone


są do Paryża ze Wschodu, przez Rumunię, Bułgarię, Czechosłowację...

— I przez Polskę — uzupełnił Ponetti.

— I także przez Polskę — przytaknął Zwoliński, którego


zaintrygowały słowa Sycylijczyka. „Dlaczego mu u diabła przyszła Polska do
głowy?" — pomyślał, głośno zaś powiedział: — Ci handlarze narkotyków to
straszni zbrodniarze. Moim zdaniem w stosunku do nich należałoby
stosować najwyższy wymiar kary.

Ponetti wzruszył ramionami. Na jego pociągłej twarzy malowało się


bezmierne znudzenie.

— Ja się na tym nie znam. To należy do sędziów. Moja specjalność to


silniki samochodowe, a nie prawo.

— Przewożą narkotyki wszystkimi możliwymi środkami transportu


— mówił dalej Zwoliński. — Statki, samoloty, pociągi, samochody... A
propos. Czy podczas swojej wieloletniej pracy w warsztatach
samochodowych spotkał się pan kiedyś z próbą przemycania narkotyków w
błotnikach, w zderzakach, w karoseriach?

Twarz Sycylijczyka nie wyrażała już apatii i zniechęcenia. Pojawiła


się czujność. Ciemne oczy zabłysły.

— Nigdy nie miałem nic wspólnego z narkotykami.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 143


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

Łagodny, melancholijny głos zabrzmiał twardo i zdecydowanie.

— Nie twierdzę, że uprawiał pan kiedykolwiek ten brudny proceder


— uśmiechnął się Zwoliński. — Chciałbym się tylko zorientować, gdzie
handlarze narkotyków mogą w samochodach ukrywać swój towar.

— Pan inspektor sam już sobie odpowiedział na to pytanie. Błotniki,


zderzaki, karoseria... — Głos Ponettiego znowu stał się bezbarwny,
apatyczny.

— To znaczy, że najpierw trzeba by skonstruować specjalny


schowek w błotniku, następnie wypełnić go narkotykami i zalutować.

Sycylijczyk wzruszył ramionami.

— Nie wiem. Pewnie tak. Nie znam się na tym.

Zwoliński nie dawał za wygraną. Spytał:

— Czy podczas pańskiej pracy, kiedy jeszcze właścicielem warsztatu


był monsieur Henri Clemant, nie zauważył pan czegoś, co mogło się panu
wydawać podejrzane?

Ponetti spojrzał zdziwiony.

— Nie rozumiem.

Zwoliński przyjrzał się uważnie twarzy Sycylijczyka. „Możliwe, że to


bardzo zdolny aktor" — pomyślał.

— Cały czas przecież rozmawiamy o przemycaniu narkotyków w


samochodach — powiedział z pewnym zniecierpliwieniem. — Pytałem, czy

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 144


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

podczas swojej pracy w tym warsztacie nie zetknął pan się z czymś, co
mogłoby wskazywać na to, że w danym samochodzie przewożono
narkotyki.

Sycylijczyk potrząsnął głową.

— Powiedziałem już, że nie interesuję się narkotykami ani


sposobami ich przemycania.

Zwoliński do reszty stracił cierpliwość. Uderzył pięścią o blat biurka.

— Panie Ponetti... — Głos energiczny, zdecydowany. — Chyba dość


długo rozmawiałem z panem grzecznie i łagodnie, jak z człowiekiem
kulturalnym. Ale to się już skończyło. Teraz pogadamy zupełnie inaczej.
Jeżeli nie zacznie pan mówić, stanie pan przed sądem.

— Przed sądem? Za co? Dlaczego?

— Dlatego, że jest pan podejrzany o współpracę z handlarzami


narkotyków.

— Ja? Narkotyki? Ależ panie komisarzu... To jakieś nieporozumienie.

— Żadne nieporozumienie. Mamy na to dowody...

— Dowody? Jakie dowody?

— Po pierwsze, twierdził pan, że pan nie zna Zenona Gilnera, a to


nieprawda. Gilner został już aresztowany i jego zeznania zostały
zaprotokołowane.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 145


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

W jednej chwili pozornie łagodna, apatyczna twarz zmieniła swój


wyraz. Rysy ściągnęły się gwałtownie, oczy zabłysły złym blaskiem, wargi
drżały, odsłaniając nierówne, pożółkłe od nikotyny zęby.

— Niczego mi nie dowiedziecie! Niczego mi nie dowiedziecie. Ja nie


mam nic wspólnego z narkotykami. Nie dam się w to wrobić.

— Może się pan uspokoi — zaproponował Zwoliński — w ten


sposób do niczego nie dojdziemy.

— Pan chce we mnie wmówić, że ja handluję narkotykami! —


wybuchnął Ponetti. — Ale ja na to nie pozwolę, nie pozwolę. Nie mam nic
wspólnego z tą całą aferą.

— Z jaką aferą? — podchwycił Zwoliński.

Sycylijczyk zmieszał się.

— To znaczy... Mam na myśli narkotyki.

— Powiedział pan przed chwilą, że nie ma pan nic wspólnego z tą


aferą — upierał się Zwoliński. — Chciałbym wiedzieć, jaka to afera.

Sycylijczyk nerwowym ruchem przesunął dłonią po źle wygolonej


twarzy.

_ Mnie to nie obchodziło, co robił Henri Clemant.

— A co takiego robił?

— Można było mieć pewne podejrzenia.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 146


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Jakie podejrzenia? W związku z czym?

— Do niektórych wozów nie dopuszczał żadnego z pracowników.


Sam brał na kanał.

— Sądzi pan, że to były wozy nafaszerowane narkotykami?

Ponetti wzruszył ramionami.

— Nie wiem. Ja niczego nie widziałem. Wolę się nie wtrącać do nie
swoich spraw. Ale w związku z tym, co pan inspektor mówił, można by
przypuszczać... Zresztą nie chcę niczego sugerować.

_ Możemy chyba wysnuć logiczny wniosek, że Henri Clemant jest


członkiem gangu przemytników narkotyków — powiedział Zwoliński.

Ponetti milczał. Nietrudno było odgadnąć, że nie ma najmniejszej


ochoty angażować się w tę tematykę. Zwoliński chwilę odczekał i mówił
dalej:

— To jest afera zakrojona na skalę międzynarodową.


Niewykluczone, że maczają w niej palce wysoko postawione osobistości.
Powiązania z mafią są nieomal pewne. Wcale się nie dziwię, że pan nie ma
ochoty rozmawiać na ten temat. Czy znał pan niejakiego Zenona Gilnera?

— Już pan mnie o to pytał. Nie znałem i nie znam żadnego Gilnera.

_ Doskonale pamiętam, że pana o to pytałem — uśmiechnął się


Zwoliński. — Ale ponieważ znacznie się panu pamięć poprawiła... No więc
jak? Znał pan Gilnera?

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 147


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

Sycylijczyk poruszył się niespokojnie.

— Trudno powiedzieć, że znałem. Spotkałem się z nim parę razy.

— Rozmawialiście?

— Zamieniliśmy parę słów.

— Na jaki temat?

— O, tak... ogólnie. Już nie pamiętam. Może o pogodzie.

— A o czym rozmawiał z Gilnerem Henri Clemant?

Ponetti zrobił obrażoną minę.

— Nie mam w zwyczaju podsłuchiwać, panie inspektorze.

— To się panu chwali — Zwoliński znowu się uśmiechnął. — A niech


mi pan powie w takim razie, kto u was w warsztacie ma zwyczaj
podsłuchiwać.

— Nie wiem.

Zwoliński zmarszczył brwi i wbił ostre spojrzenie w oczy


Sycylijczyka.

— Bo jestem przekonany, że ktoś podsłuchał moją wczorajszą


rozmowę z panem Francois Charbonem.

— Ja nie słyszałem żadnej rozmowy. Nie interesuję się tym, z kim


szef rozmawia i o czym.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 148


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Czy pan zawsze nosi zegarek na prawym ręku? — spytał


niespodziewanie Zwoliński.

Sycylijczyk spojrzał zdziwiony. Widać było, że nie spodziewał się


takiego pytania.

— Tak... jakoś... Przyzwyczaiłem się.

— Zazwyczaj ludzie noszą zegarek na lewej ręce.

— To prawda — przyznał Ponetti. — Ale mnie jakoś tak wygodniej.

— Czy mógłbym zobaczyć pański zegarek?

— Bardzo proszę. — Zdjął z ręki zegarek i podał przez biurko.


Bransoleta szeroka, metalowa, ozdobiona brelokiem.

— To zapewne jakaś pamiątka — uśmiechnął się Zwoliński.

— Wygrałem w kości od jednego marynarza — mruknął Ponetti i


wyciągnął rękę po zegarek.

Zwoliński przez chwilę trzymał brelok w zaciśniętej pięści, a


następnie posunął po blacie biurka zegarek i powiedział energicznym
rozkazującym głosem:

— A teraz pokaż ten nóż!

Sycylijczykowi krew uderzyła do głowy. Zerwał się gwałtownie.

— Jaki nóż?! — głos zmieniony, schrypnięty.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 149


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Sprężynowy — odpowiedział spokojnie Zwoliński. — Ten,


którym miałeś ochotę załatwić mnie w ciemnej ulicy.

— Ja?!

— Tak. Ty. Marcello Ponetti, w imieniu prawa aresztuje cię.

Sycylijczyk w pierwszym odruchu skoczył do drzwi, ale w drzwiach


stało już trzech policjantów. Szczęknęły kajdanki.

Komisarz Berger nie był zadowolony.

— Obawiam się, panie kolego, że nie mamy dostatecznych dowodów,


aby zatrzymać tego człowieka w areszcie i zaproponować prokuratorowi
sporządzenie aktu oskarżenia.

Zwoliński poruszył się niecierpliwie.

— W tego rodzaju sytuacjach nigdy nie ma stuprocentowo pewnych


dowodów, ale...

— Chwileczkę — przerwał mu komisarz. — Na czym opiera pan


swoje przypuszczenie, że Ponetti podsłuchał pańską rozmowę z
właścicielem warsztatu?

— To proste. Podczas mojej wizyty w warsztacie obecni byli tylko


właściciel Charbon i Ponetti. Pozostali dwaj pracownicy mieli przerwę i

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 150


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

poszli na miasto. Poza tym to się jakoś dziwnie zbiegło z tym napadem na
mnie.

— Podejrzewa ich pan o tak głupie działanie? — uśmiechnął się


sceptycznie komisarz.

— Nóż wcale nie jest takim głupim działaniem — upierał się przy
swoim Zwoliński. — Ciemno, mgła... Cicha, mokra robota. Lepsze to niż
strzelanina.

— No cóż... — westchnął komisarz. — Zobaczymy. Moim zdaniem


źle się stało, że pan aresztował tego Sycylijczyka. Ścisła obserwacja
mogłaby dać lepsze rezultaty.

Zwoliński skinął głową.

— To prawda. Przyznaję, że trochę mnie poniosło. Ale kiedy


zobaczyłem, że facet nosi na prawym ręku zegarek i poczułem w garści ten
brelok, który wbiłem sobie wtedy w dłoń, to nie mogłem inaczej...

— Rozumiem i nie mam o to do pana pretensji. Nie możemy jednak


mieć pewności, czy to ten sam brelok. Zdarzają się czasem takie zbiegi
okoliczności.

— W tym wypadku chyba trochę za dużo tych zbiegów okoliczności


— zauważył z pewnym zniecierpliwieniem Zwoliński. — Zegarek na prawej
ręce, brelok, który wcisnął mi się w dłoń, wreszcie gwałtowna reakcja tego
Sycylijczyka na wspomnienie o nożu.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 151


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Tak. To wszystko jest rzeczywiście bardzo zastanawiające —


powiedział zgodnie komisarz. — Jeżeli jednak Ponetti ma jakieś powiązania
z Gilnerem i z całym tym gangiem, to byłby się chyba zlikwidował z terenu
razem z poprzednim właścicielem warsztatu.

— Może chcieli mieć swojego człowieka, żeby się orientować, w


jakim kierunku posuwa się śledztwo w tej sprawie.

— To jest prawdopodobne — przytaknął komisarz. — Będzie pan


musiał solidnie wymaglować tego Sycylijczyka.

Następne dni upłynęły Zwolińskiemu na „maglowaniu" Marcella


Ponettiego, który okazał się nadspodziewanie twardym orzechem do
zgryzienia. Do niczego się nie przyznawał, wszystkiemu zaprzeczał,
zdecydowanie twierdził, że o niczym nie wie, o żadnych narkotykach nie ma
pojęcia i w ogóle nic go nigdy nie łączyło z handlarzami narkotyków.
Stanowczo też zaprzeczał, że wtedy wieczorem napadł z nożem na
inspektora.

— To dlaczego tak żeś się zdenerwował, jak kazałem ci pokazać mi


nóż? — spytał Zwoliński.

— Byłem podniecony, oszołomiony tym wszystkim. Nie jestem


przyzwyczajony do tego rodzaju przesłuchiwań.

— A do jakiego rodzaju przesłuchiwań jesteś przyzwyczajony?

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 152


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Pan mnie łapie za słówka, panie inspektorze! — wybuchnął


Sycylijczyk. — Ja w ogóle nie jestem przyzwyczajony do przesłuchiwań. Ja
nigdy nie miałem do czynienia z policją.

— To się jeszcze okaże — powiedział spokojnie Zwoliński. —


Zajmiemy się dokładnie twoim życiorysem.

— Nic się nie okaże, absolutnie nic. Jestem czysty. Nie byłem karany.

— Powiedziałeś: „Jestem czysty". To bardzo fachowe określenie,


używane właśnie przez tych, którzy byli karani lub którzy mieli często do
czynienia z policją.

Ponetti wzruszył ramionami.

— Tak się mówi, ale to nic nie znaczy. Powtarzam, że nie byłem
karany i nigdy nie byłem aresztowany niewinnie.

Te codzienne, wielogodzinne przesłuchania były męczące. Zwoliński


skonany wracał do domu. Miał już tego wszystkiego powyżej uszu.

Laura zauważyła, że z mężem dzieje się coś niedobrego.

— Co ci jest? — spytała. — Jesteś taki zdenerwowany, przemęczony.

Machnął ręką.

— Nic mi nie jest. Po prostu nam dużo pracy, i to takiej ciężkiej,


niewdzięcznej.

Podeszła do fotela, na którym siedział, i objęła go za szyję.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 153


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Mój ty biedaku. — Nagle drgnęła. — Co ty nasz pod marynarką?


Pistolet?

Zmieszał się.

— Tak. To najnowsze zarządzenie komisarza. Wszyscy na służbie


musimy nosić broń. — Był wściekły na siebie, że zaraz po powrocie do
domu nie poszedł do swojego pokoju i nie pozbył się tej „armaty".

Laura przyjrzała mu się uważnie.

— Ty coś przede mną ukrywasz.

Żachnął się.

— Czego ty chcesz ode mnie? Co ukrywam? Komisarz kazał mi nosić


pistolet, to noszę. Nie ma w tym nic nadzwyczajnego.

Delikatnie wzięła go za rękę.

— Posłuchaj mnie, Pawle... Od dłuższego czasu wyczuwam, że coś się


dzieje niedobrego. Jaką ty niebezpieczną sprawę prowadzisz? Powiedz.

Zwoliński uśmiechnął się i pogładził żonę po głowie.

— Wszystkie sprawy prowadzone przez policję kryminalną są mniej


lub więcej niebezpieczne. Ale nie niepokój się, kochanie. Nic mi nie grozi.

Weszła Elżunia i rozmowa na ten temat urwała się. Któregoś


wieczora, kiedy kończyli obiad, zadzwonił telefon. Odebrała Laura.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 154


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Do Ciebie — powiedziała, patrząc na męża. W słuchawce


posłyszał dźwięczny, kobiecy głos.

— Czy pan inspektor Zwoliński?

— Jestem przy aparacie. Słucham?

— Ma pan uroczą żonę, śliczną córeczkę i wspaniałego syna. Może


byłoby dla nich lepiej, gdyby pan przestał interesować się tą sprawą, którą
się pan teraz zajmuje. Jestem panu bardzo życzliwa i dlatego
zatelefonowałam.

— Kto mówi?

Ostrożnie wysunął się spod kołdry i zaczął się ubierać, chciał jak
najszybciej wyjść z tego pokoju, mieć daleko za sobą to mieszkanie, ten
dom, tę ulicę. Od jakiegoś czasu coraz częściej ogarniało go uczucie
zniechęcenia, apatii, rezygnacji. Miał tego wszystkiego dosyć. Zmęczyły go
kłamstwa, nieustanne odgrywanie komedii, udawanie, lawirowanie.
Zawiązał krawat i obejrzał się za siebie.

Spała. W pokoju było bardzo ciepło. Odrzuciła kołdrę i leżała


zupełnie naga. Przez dłuższą chwilę patrzył na to więdnące, nieubłaganie
niszczone przez czas, ciało.

— Dlaczego mi się tak przyglądasz?

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 155


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Podziwiam twoje boskie kształty.

Przykryła się gwałtownym, energicznym ruchem.

— Kłamiesz.

Odruchowo poprawił węzeł krawata.

— Dlaczego tak mówisz?

— Dlatego, że wiem. Dlatego, że widziałam twoje spojrzenie. Nie po


raz pierwszy tak na mnie patrzysz.

— Zdaje ci się.

Podniosła się i leżała oparta na łokciu.

— Nic mi się nie zdaje. Nie zapominaj, że nie jestem


niedoświadczonym podlotkiem. Niejeden mężczyzna obdarzał mnie swoim
spojrzeniem. Aż za dobrze znam spojrzenia mężczyzn. Mnie nie oszukasz.

— Jesteś zdenerwowana. Potrząsnęła głową.

— Wcale nie jestem zdenerwowana. Jestem zupełnie spokojna.

Pośpiesznie włożyła pidżamę i poprawiła włosy.

— Siadaj. Nie znoszę, jak ktoś tak nade mną stoi.

Posłusznie przysunął sobie krzesło i usiadł.

— Jesteś zdenerwowana — powtórzył.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 156


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

Narzuciła szlafrok, wsunęła stopy w pantofle i zaczęła chodzić po


pokoju.

— Posłuchaj mnie, Raulu. — Jej głos był lekko schrypnięty.


Wyczuwało się w nim hamowane podniecenie. — Już dawno chciałam
odbyć z tobą tę rozmowę, tak jakoś nie było okazji. Poza tym staram się
zawsze unikać przykrych rozmów.

— To bardzo rozsądne z twojej strony — uśmiechnął się niezbyt


szczerze.

— Przychodzi jednak taka chwila, kiedy sprawę trzeba postawić


jasno — mówiła dalej, nie przestając przemierzać pokoju szybkimi krokami.
— Ty mnie już nie kochasz.

— Ależ ja cię kocham — zapewnił. — I zawsze kochać cię będę.

Nie zabrzmiało to zbyt przekonująco. Zatrzymała się przed nim i


utkwiła spojrzenie w jego oczach.

— Jesteś kiepskim aktorem, kochany. — Nagle się roześmiała. —


Jesteś bardzo kiepskim aktorem. Ale mnie jest z tobą dobrze i wygodnie mi
jest wierzyć w to, co mówisz. Chciałabym tylko, żebyś wiedział, że ja nie
jestem taka naiwna, jak ty sobie wyobrażasz.

— Czego ty właściwie chcesz ode mnie?! — wybuchnął. — Czy nie


daję ci dowodów mojej miłości? Uśmiechnęła się.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 157


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Jako kochanek jesteś bez zarzutu. Nie przeczę. Ale zresztą... Dajmy
temu spokój. Uważaj tylko, żebyś się nie związał z jakąś młodą dziewczyną,
bo wtedy...

— Ani mi to w głowie.

— To mnie cieszy. Powiedz mi, jak nasze sprawy.

— Montuję tę wystawę w Nowym Jorku. Wszystko jest na dobrej


drodze

— Brawo. Jesteś pod każdym względem nieoceniony.

— Więc już nie masz do mnie żalu?

— Nie mam żadnego żalu. Pocałuj mnie.

Postarał się, Żeby pocałunek wypadł przekonująco. Robiła wrażenie


zadowolonej.

— Jakie masz plany na dzisiejszy wieczór? — spytał.

— Muszę napisać parę listów. Jeżeli chcesz się przespacerować, to


idź. Zostaw mnie samą. Czasami samotność dobrze robi na system
nerwowy. Zadzwonię do ciebie albo ty do mnie. Ciao.

Chętnie skorzystał z tego „urlopu". Łóżko albo samochód, czasem


kino, jakaś restauracja i znowu łóżko. To było monotonne i dosyć męczące.
Czuł potrzebę ruchu. Zostawił wóz na Parioli i szedł przed siebie długimi,
elastycznymi krokami. Ta dzisiejsza scena, zakończona pozornym
pojednaniem, poważnie go zaniepokoiła. Robił sobie wyrzuty, że ostatnio

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 158


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

trochę lekceważył Renatę, że nie był takim kochankiem, jakiego ona


pragnęła. Stał się zbyt nonszalancki, zbyt pewny siebie. Przestał się wysilać,
aby starannie wyreżyserowywać każdy ruch, każdy gest, każdy uśmiech,
każdy pocałunek. To się mogło źle skończyć, a stawka była duża.
Wprawdzie trzymał ją mocno w ręku i w każdej chwili mógł doprowadzić
do skandalu, ale po pierwsze, jego los także zależał od jej dyskrecji, a po
drugie, zakochana i porzucona kobieta może działać w sposób zupełnie
nieobliczalny. A przecież cały swój olbrzymi majątek zapisała jemu i tylko
jemu Po jej śmierci będzie milionerem, miliarderem, bogaczem, którego
stać będzie na kupienie sobie wyspy na Pacyfiku. Po jej śmierci. Czy takiej
kobiecie jak Renata warto dożyć tej chwili, kiedy żaden mężczyzna nie
spojrzy na nią z podziwem. Czy nie lepiej dla niej byłoby, aby odeszła, nie
czekając późnej starości. Nie, nie, to wykluczone. Zbyt są ze sobą związani,
żeby natychmiast nie powstały podejrzenia. Machnął ręką i przyśpieszył
kroku.

— Idiotyczne myśli chodzą mi po głowie — mruknął. Nie był także


pewien, czy i jej nie przychodzą do głowy takie „głupie myśli" i czy się
należycie nie zabezpieczyła. Wiedziała przecież, z kim ma do czynienia i do
czego jest zdolny jej „najdroższy".

Poczuł zmęczenie. Kupił w napotkanym po drodze kiosku „II


Messaggero" i wsiadł do autobusu. Przejechał parę przystanków i doszedł
do wniosku, że jednak woli iść piechotą. Wysiadł. W ten sposób znalazł się
niebawem w pobliżu Piazza del Popolo. Kawiarnia. Usiadł, skinął na kelnera
i zamówił kawę i kieliszek koniaku. Prawie nigdy nie używał alkoholu.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 159


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

Uważał, że w jego sytuacji powinien mieć umysł jasny i szybki refleks. Ileż
to razy od tego szybkiego refleksu zależało jego życie. Tego dnia jednak
chciał się odprężyć, zapomnieć, rozluźnić napięte jak struny nerwy. Wyjął z
kieszeni „Il Messaggero" i zaczął przeglądać ogłoszenia. To była lektura,
która go najbardziej interesowała.

W pierwszym momencie zobaczył tylko nogi. To były długie i bardzo


zgrabne nogi. Na pewno nie należały do zreumatyzowanej staruszki.
Podniósł oczy znad gazety i oniemiał. Dziewczyna była rzeczywiście
prześliczna. Twarz rafaelowskiej Madonny, okolona gęstymi, puszystymi
włosami koloru miedzi. Duże niebieskie oczy, patrzące jakby z pewnym
zdziwieniem na świat i ludzi. Wysoka, szczupła, ale nie chuda. Czerwony
sweterek opinał się niezbyt dyskretnie na dobrze rozwiniętej klatce
piersiowej.

— Czy pan Raul Pavani?

Patrzył na nią zdziwiony, zaskoczony. Znał się przecież na kobietach,


bardzo dobrze się znał. Ta nie wyglądała na prostytutkę. Absolutnie nie.
Więc...?

Odłożył gazetę i powiedział: — Jest pani dobrze poinformowana.

— Widziałam pańskie zdjęcie w jakimś czasopiśmie i dlatego...

— Może pani usiądzie? — zaproponował. Usiadła.

— Poza tym widziałam pana na wystawie obrazów. Ten Castiglioni


to wielki artysta.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 160


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Czy pani jest dziennikarką?

— Nie. Jestem malarką. To znaczy... początkującą malarką.

— Ach, tak...

— Nazywam się Graziella Kanetto. Moje nazwisko oczywiście nic


panu nie mówi.

— Nie wątpię, że niebawem to nazwisko będzie znane na całym


świecie — powiedział uprzejmie.

— Z pana pomocą.

Uśmiechnął się.

— Zdaje mi się, że pani ma ochotę zaangażować mnie w charakterze


swojego impresaria.

— Bardzo bym chciała, ale jest pewna trudność.

— Jaka trudność?

— Nie mam pieniędzy.

Pokiwał głową, a na jego twarzy pojawił się melancholijny smutek.

— To rzeczywiście nieco komplikuje sprawę. Żeby wylansować


jakiegoś artystę, śpiewaka, aktora, malarza, muzyka niezbędna jest reklama,
a reklama, jak wiadomo, dużo kosztuje, nawet bardzo dużo.

— Wiem — westchnęła i podniosła oczy ku niebu, jakby stamtąd


spodziewała się jakiejś pociechy. – Niestety ja nie jestem bogata.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 161


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

Podobała mu się tak, jak jeszcze żadna dziewczyna mu się nie


podobała. Poza tym działała na jego zmysły. Szedł od niej jakiś magiczny
fluid, który wprawiał go w oszołomienie. Postanowił zaryzykować.

— A może zaczęlibyśmy od obejrzenia pani prac? — powiedział i


momentalnie przestraszył się tej inicjatywy, która mogła bardzo poważnie
skomplikować mu życie. Ale było już za późno, żeby się wycofać.
Podchwyciła jego propozycję.

— Chciałby pan odwiedzić moją pracownię?

— A gdzie się znajduje pani pracownia?

— Na Zatybrzu, w takiej małej, wąskiej uliczce.

— Pojedziemy taksówką. — Jeżeli pan ma ochotę.

Pojechali.

W podświadomości dzwoniły dzwonki na alarm, ale nie potrafił się


oprzeć. Ta dziewczyna działała na niego jak narkotyk. W taksówce siedzieli
blisko siebie. Zapach jej ciała przyprawiał go o zawrót głowy. Jeszcze nigdy
czegoś takiego nie przeżywał. W stosunku do kobiet zawsze był
wyrachowany, zimny, cyniczny.

Pracownia mieściła się w starym, mocno sfatygowanym,


obdrapanym domu. Po brudnych, pamiętających dawne czasy, schodach
weszli na czwarte piętro. Trochę się zasapał, bo dziewczyna szła szybko.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 162


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

Pomieszczenie było nieduże, niezbyt nadające się na pracownię


malarską. Na środku dominował szeroki tapczan, zarzucony barwnymi
poduszkami. Obrazy wisiały na dawno niemalowanych ścianach. Jeden
zaczęty stał na sztalugach. Wszystko to jakaś żałosna czkawka po
impresjonizmie. Artystka stanowczo była o wiele bardziej atrakcyjna aniżeli
jej twórczość. Poczuł zakłopotanie.

— No... i co pan na to? — spytała. Odchrząknął. Zaschło mu w gardle.

— Niektóre prace bardzo interesujące. — Znowu odchrząknął. —


Trzeba by może to i owo skorygować, ale...

Podeszła do niego blisko i spojrzała mu w oczy.

— Nie myśl, że przyprowadziłam cię tu po to, żeby ci pokazywać te


kicze — powiedziała niespodziewanie. — Podobasz mi się. Od dawna cię
obserwuję. Bardzo mi się podobasz. O takim mężczyźnie jak ty zawsze
marzyłam.

Objęła go za szyję i mocno pocałowała w usta.

Był oszołomiony, zaskoczony. W głowie mu huczało. Pośpiesznie


zaczął ją rozbierać. Nie broniła się.

Upłynęło parę dni. Raul żył w ciągłym oczekiwaniu, w nieustannym


niepokoju. Instynktownie wyczuwał, że zrobił jakieś horrendalne głupstwo,
że ta niesamowita przygoda może mieć dla niego fatalne następstwa. Nie

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 163


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

umiał jednak odgadnąć, o co tu chodzi, po co ona to zrobiła. Był wściekły na


siebie, że pozwolił się tak z miejsca omotać tej dziewczynie i poprowadzić
za rękę jak małe dziecko. Jego, który zawsze dominował nad kobietą, który
mocno trzymał inicjatywę w garści i nigdy nie tracił głowy. Po raz pierwszy
stracił głowę. Odurzyły go jej oczy, jej zmysłowe, pełne wargi, jej
tycjanowskie włosy, zapach je j ciała. Nie potrafił się oprzeć, nie potrafił się
opanować, przejąć inicjatywę w swoje ręce. Obiecała zadzwonić, ale nie
zadzwoniła, a w tej jej pracowni nie było telefonu. Jak ją odnaleźć? Przed
oczami stawały mu strzępy fragmentów tamtego wieczoru. Ich rozstanie
wydawało mu się jakieś dziwne. Była chłodna, obojętna, zamyślona. Na
pytania odpowiadała niechętnie, półsłówkami. Czyżby zawiódł ją jako
kochanek? Nie mógł uwierzyć w taką ewentualność. Znał swoją wartość w
tej dziedzinie. Nie spotkał jeszcze kobiety, która nie byłaby zaspokojona.
Więc co? Pojawiła się, uwiodła go i zniknęła. Co się za tym kryje? To nie
mógł być tylko kaprys początkującej malarki. Zaczynał się coraz bardziej
niepokoić. Źle sypiał. Budził się w nocy spocony, zdenerwowany.
Postanowił pojechać na Zatybrze.

Tęga, nieżyczliwa kobieta, której twarz zdradzała zamiłowanie do


wina, a może nawet do grapy, odłożyła gazetę i spytała schrypniętym
głosem:

— Czego pan szuka?

Wyjaśnił, że szuka pracowni malarskiej, która znajduje się na


czwartym piętrze.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 164


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Ani na czwartym, ani na trzecim piętrze żadnej pracowni nie ma i


nigdy nie było.

— Mam na myśli pracownię malarską — upierał się Raul.

— Niech mi pan głowy nie zawraca, jak mówię, że nie ma, to nie ma.
Jeszcze by tego brakowało, żeby tu się malarze pętali. Dosyć mamy tu
pijaków. Wystarczy.

Raul sięgnął do kieszeni i wsunął banknot do tłustej ręki swojej


niechętnej interlokutorki.

— Parę dni temu przyjechałem tu z młodą, bardzo ładną


dziewczyną, która pokazała mi swoją pracownię malarską na czwartym
piętrze.

Pogardliwie machnęła ręką.

— Kurwa.

— Wątpię — próbował oponować Raul.

— A ja nie wątpię, ale wiem — zirytowała się stara. — Jak mówię, że


kurwa, to kurwa.

— Ale malarka.

— Taka z niej malarka jak ze mnie tancerka na linie.

— Mieszka tu, na tym czwartym piętrze?

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 165


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— U nas lokatorzy się zmieniają. Raz mieszka ta, potem znowu inna.
Wszystko zależy od pana Filipa.

— Kto to jest pan Filip?

— Mężczyzna.

— Domyślam się, ale czym się zajmuje?

— A panu co do tego? Czy pan może z policji? — spytała


podejrzliwie.

— Nie, nie jestem z policji i pan Filip wcale mnie nie interesuje.

— To bardzo dobrze dla pana.

Raul nie dopytywał się, dlaczego to dla niego bardzo dobrze.


Wiedział, że i tak niczego się nie dowie.

— Czy pani ma klucz od tej „pracowni malarskiej" na czwartym


piętrze?

— A jeżeli mam, to co?

Nowy banknot powędrował do czerwonej, tłustej dłoni.

— Chciałbym zajrzeć na to czwarte piętro.

— Ja tam po tych schodach nie polizę. Za stara jestem.

Z kolei trzeci banknot zmienił właściciela.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 166


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Niech mi pani da ten klucz. Skoczę na górę i zaraz wrócę. Chcę


tylko tam zajrzeć.

Wyjęła klucz z kieszeni fartucha i powiedziała:

— Ma pan. Tylko niech pan długo nie siedzi, bo jakby pan Filip
przyszedł, to...

— Niech pani będzie spokojna. Zaraz wracam.

Szybko pobiegł po stromych, niewygodnych schodach.

Gnała go ciekawość i jednocześnie niepokój. Musiał wyjaśnić tę


sprawę, stanowczo musiał wyjaśnić. Co spodziewał się zobaczyć w tej niby
„pracowni malarskiej", nie wiedział, ale musiał sprawdzić, czuł potrzebę
działania.

Klucz działał. Drzwi otworzył bez trudu. Na pozór nic się tu nie
zmieniło. Tapczan, zarzucony poduszkami, stał na swoim miejscu,
pomieszczenie było zarzucone najrozmaitszymi rupieciami tak jak wtedy,
zniknęły tylko obrazy i sztalugi. Najwidoczniej nie były już potrzebne do
uzupełnienia „artystycznej" scenerii.

Rozejrzał się bardzo uważnie, ale nie znalazł nic godnego uwagi, nic
takiego, co by mogło rzucić jakieś światło na tamtą dziwną przygodę.
Starannie zamknął drzwi na klucz i wolno zszedł na dół.

— No i co? — spytał Cerber w niezbyt czystej spódnicy.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 167


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

Raul wzruszył ramionami i oddał klucz. Już nie miał zamiaru


wdawać się w rozmowę z tym zapijaczonym babskiem.

— No i nic. W porządku. Dziękuję.

— Za „dziękuję" wina nie dają — mruknęła niezadowolona.

Oddalił się szybkim, nerwowym krokiem.

Następne dni upłynęły bez większych wrażeń. Pogodził się z myślą,


że Graziella raz na zawsze zniknęła z jego życia i wrócił do swoich
codziennych zajęć, nie zaniedbując oczywiście hrabiny, której okazywał
wyjątkowo dużo czułości i zainteresowania. Doszło do tego, że zaczęła
przyglądać mu się podejrzliwie.

— Coś ty się nagle zrobił taki miły? — spytała.

Ofiarował jej jeden ze swoich najbardziej czarujących,


uwodzicielskich uśmiechów.

— W stosunku do ciebie chyba zawsze jestem miły.

— Chyba nie zawsze. Na przykład ostatnio...

Nie chciał, żeby zaczęła wspominać. Nie miał siły na tego rodzaju
rozmowy.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 168


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— No wiesz... Każdy człowiek bywa od czasu do czasu w złym


nastroju.

Spojrzała mu w oczy.

— Czy ty mnie zdradzasz? Żachnął się.

— Co za pomysły. Co ci przychodzi do głowy?

— To, co każdej doświadczonej kobiecie. Zachowujesz się tak jak


mąż albo kochanek, który zdradza. Wzruszył ramionami.

— Z tobą to naprawdę trudno dojść do ładu. Raz masz mi za złe, że


jestem oschły, obojętny, niesympatyczny. A kiedy okazuję dużo
prawdziwego uczucia, kiedy jestem czuły, serdeczny, wtedy podejrzewasz
mnie o zdradę. Przedziwna jesteś.

— Nie jestem „przedziwna", tylko znam mężczyzn. Do tej pory


powinieneś się był o tym przekonać.

— Dajmy spokój tym psychologicznym rozważaniom — powiedział.

Podeszła do niego i położyła mu ręce na ramionach.

— Posłuchaj, Raulu. Wiesz, że jestem bardzo mocno uczuciowo z


tobą związana, że jesteś jedynym mężczyzną, którego tak pokochałam. Mam
do ciebie zaufanie, chcę mieć. Bez tego nie mogłabym żyć. Ale uważaj. Nie
próbuj zawieść tego zaufania. Gdybyś mnie zdradził, nigdy bym ci tego nie
darowała, zemściłabym się. Zabiłabym ciebie i ją.

— A artystyczna kariera twojego syna? — zaryzykował.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 169


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

Spojrzała na niego ostrym, gorejącym wzrokiem.

— Milcz!

Zrozumiał, że przeholował. Zaczął ostrożnie, bardzo delikatnie


załagadzać sytuację. Nie było to łatwe. Została boleśnie ugodzona i trzeba
było dużego wysiłku i zręcznego lawirowania miłymi słowami, żeby jakoś
zatuszować ten nietakt. Wreszcie jednak doprowadził do tego, że rozstali
się we względnej zgodzie, chociaż czuł, że tamto jeszcze nie zostało
zapomniane.

I znowu wracał do siebie na piechotę. Był wściekły. Zdawał sobie


sprawę, że przestaje panować nad nerwami, że nie kontroluje należycie
tego, co robi i co mówi. Zawsze był zimny, opanowany, niepoddający się
chwilowym nastrojom, a teraz... Nieustanna zależność od tej starzejącej się
kobiety ciążyła mu coraz bardziej. Za wszelką cenę pragnął się od niej
uwolnić, ale za każdym razem przychodziła refleksja. Czyż mógł machnąć
na to wszystko ręką i zrezygnować z takiej olbrzymiej fortuny? To byłoby
największe głupstwo, jakie mógł zrobić. Będzie kiedyś bogaczem. Marzyły
mu się podróże, luksusowe samochody, jachty, piękne młodziutkie
dziewczyny. Trochę cierpliwości. Przecież ludzie nie żyją wiecznie. A nawet
zanim otrzyma ten spadek, to nie żyje mu się najgorzej. Musiał przyznać, że
hrabina hojną ręką łożyła na jego utrzymanie, na jego rozrywki, na jego
przyjemności, na jego eleganckie ubrania, bieliznę, na najrozmaitsze
drobiazgi. Nie, nie była skąpa. Nigdy niczego mu nie odmówiła. Była tylko
zazdrosna. Najwyraźniej bała się, że znajdzie sobie młodszą. I niewiele
brakowało... Obraz tamtej dziewczyny znowu stanął mu przed oczami. To

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 170


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

było miłe wspomnienie, miłe, ale zarazem i niepokojące. Ciągle gubił się w
domysłach, co to wszystko właściwie znaczyło. Bo pieniędzy przecież od
niego nie wzięła. Nawet nie ośmieliłby się jej zaproponować. Więc co?
Instynktownie czuł, że coś mu zagraża. Nie mógł się domyślić przyczyny
tego zagrożenia. Aż pewnego wieczoru...

Późno wrócił do domu. Miał za sobą ciężki dzień. Był zmęczony.


Zdjął krawat i skierował się do łazienki, żeby przygotować sobie kąpiel.
Zadźwięczał dzwonek. „O tej porze? Któż to może być, do diabła?" Rozległo
się dzwonienie jeszcze bardziej natarczywe. Poszedł otworzyć.

W drzwiach stał wysoki, elegancki mężczyzna, ubrany według


najnowszej mody. Nad niskim czołem falowała płowa, kędzierzawa
czupryna. Twarz, na pierwszy rzut oka, nie wzbudzała uczucia sympatii.
Lekko wystające kości policzkowe, szeroki, mięsisty nos i jasnoniebieskie
oczy, pozbawione tęczówek, przypominające dawno minione czasy, kiedy to
Europa była zdominowana przez gestapo.

— Czy pan Raul Pavani?

— Tak. Czego pan sobie życzy?

— Chciałbym z panem chwilę porozmawiać.

— Nie znam pana.

— Moje nazwisko nic panu nie powie. Zresztą mogę podać


jakiekolwiek nazwisko. Nie będzie mnie pan chyba legitymował.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 171


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Nie mam zwyczaju rozmawiać z nieznajomymi — powiedział


energicznie Raul, przeczuwając, że te odwiedziny nie wróżą nic dobrego.

Przybysz zmrużył oczy.

— Ze mną będzie pan rozmawiał, signor Pavani.

— A to niby dlaczego?

— Dlatego, że to chodzi o syna hrabiny Castiglioni.

Raul zmieszał się.

— Nie rozumiem.

— Zaraz pan zrozumie. Ale może mnie pan wpuści do mieszkania.


Taka rozmowa przy otwartych drzwiach jest trochę krępująca. Cała
kamienica nie musi wiedzieć, o czym rozmawiamy.

Raul szerzej otworzył drzwi i powiedział:

— Niech pan wejdzie.

Dziwny gość wszedł energicznym, wojskowym krokiem i rozejrzał


się po pokoju.

— Ładnie ma pan urządzone mieszkanie — powiedział.

— Czy przyszedł pan po to, żeby podziwiać urządzenie mojego


mieszkania? — spytał Raul.

— Niezupełnie. — Rozsiadł się w fotelu i zapalił papierosa.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 172


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Więc czego pan chce? O co chodzi?

— Czy pan zawsze jest taki nieuprzejmy dla swoich gości?

Raulowi krew uderzyła do głowy. Miał nieodpartą ochotę chwycić


draba za klapy i wyrzucić go za drzwi. Pohamował się jednak. Nie mógł
przecież wszczynać bójki. Nie wiedział, w jakim celu ten typ przyszedł do
niego. Co się za tym kryje? Wspomniał coś o hrabinie i o jej synu. Trzeba
cierpliwie doczekać się wyjaśnienia tej sprawy. Podszedł do baru, stojącego
w rogu pokoju.

— Niech pan nie szuka pistoletu — posłyszał za plecami niski,


basowy głos. — Ja jestem bardzo szybki.

Raul odwrócił się. Zobaczył wyszczerzone zęby w nieprzyjemnym


uśmiechu.

— Chciałem pana poczęstować jakimś drinkiem — powiedział.

— Obejdzie się bez drinka. Niech pan siada. Zapewne jest pan
zaintrygowany moimi odwiedzinami. Ale niechże pan wreszcie siada.

Raul usiadł i spojrzał pytająco w tę arogancką, bezczelną twarz.

— Przyznaję, że pragnąłbym się dowiedzieć, czemu zawdzięczam


pana nieoczekiwaną obecność w moim mieszkaniu, panie... panie...

— Dla pana nazywam się Carnot, Emil Carnot. Nie twierdzę, że to


jest moje prawdziwe nazwisko, ale to przecież nie ma żadnego znaczenia.
Chodzi tylko o to, żeby ułatwić naszą rozmowę.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 173


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— A więc, signor Carnot, może wreszcie dowiem się, o co chodzi.

Tamten zgasił papierosa i odsunął od siebie popielniczkę.

— Przede wszystkim pragnę uniknąć niepotrzebnych


nieporozumień, które mogłyby przedłużyć naszą rozmowę. Dlatego pragnę
panu zakomunikować, że jesteśmy doskonale zorientowani.

Raul nie ukrywał zdziwienia.

— Nie bardzo rozumiem. Kto jest zorientowany i w jakiej sprawie?

— Jesteśmy zorientowani we wszystkim, co dotyczy pana, hrabiny


Castiglioni i jej syna. Zapewniam pana, że to nie blef. Zbieraliśmy informacje
bardzo długo i bardzo starannie. Znane nam są wszystkie szczegóły. Wiemy
nawet, że pani hrabina Castiglioni sporządziła testament na rzecz pana.

Raul wzruszył ramionami.

— A gdyby nawet, to cóż z tego wynika?

— Wynikają z tego różne rzeczy. Choćby i to, że jest pan absolutnie


zależny od kaprysu starzejącej się kobiety, która w każdej chwili może
sporządzić nowy testament, zapisując swój ogromny majątek na cele
dobroczynne. Sądzę, że byłoby dla pana rzeczą niezwykle wygodną, gdyby
pan w krótkim czasie mógł zdobyć duże pieniądze i całkowicie uniezależnić
się od tego testamentu.

Raul milczał. Nie miał pojęcia, do czego zmierza ten człowiek.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 174


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Mamy dla pana pewną konkretną propozycję — ciągnął dalej


Carnot. — Wydaję mi się, że jest to propozycja bardzo korzystna, która w
krótkim czasie uczyni z pana bardzo bogatego człowieka. Przy czym nie
musi pan rezygnować z testamentu hrabiny Castiglioni. Czy pan mnie
słucha uważnie.

— Słucham, ale ciągle jeszcze nie wiem, do czego pan zmierza.

— Pan organizuje wystawy obrazów. Obecnie organizuje pan


wystawę obrazów w Nowym Jorku.

— Jest pan dobrze poinformowany.

— Te obrazy wyruszą w podróż w ramach?

— Oczywiście.

Bladoniebieskie oczy zwęziły się.

— A gdyby te ramy tak skonstruować, żeby można coś tam wsunąć


do środka.

Raul poczerwieniał.

— Pan oszalał! Chce mnie pan wrobić w przemyt narkotyków. To nie


ze mną takie numery. Dosyć mam już tej idiotycznej gadaniny. Proszę
wyjść! Proszę natychmiast opuścić moje mieszkanie albo wezwę policję.

Niebieskie, wyblakłe oczy nie zmieniły swojego wyrazu.

— Mam wrażenie, że ciągle jeszcze pan mnie nie docenia. — Każde


słowo wypowiadane było wolno, z mocnym akcentowaniem. — Nie wyjdę z

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 175


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

tego mieszkania, dopóki nie powiem tego, co mam do powiedzenia. I niech


mnie pan nie straszy policją, bo to ja mogę pana straszyć.

— A to jakim sposobem?

— To bardzo proste. Wystarczy, że dam sensacyjną notatkę do prasy


dotyczącą pana, hrabiny Castiglioni i jej syna. To przecież niebywała
sensacja i afera kryminalna. Nie jestem pewien, czyby panu to wyszło na
zdrowie. A i pani hrabina także nie byłaby zachwycona. Jeżeli jednak ten
argument nie trafia panu do przekonania, to mam jeszcze coś w zapasie. —
To mówiąc, sięgnął do kieszeni i wyjął sporą kopertę. — Niech pan to sobie
obejrzy.

Raul wyrzucił na stolik zawartość koperty i zdrętwiał. Tego się nie


spodziewał. Fotografie, kolorowe fotografie. On i ta dziewczyna zupełnie
nadzy, w pozach niebudzących żadnych wątpliwości. Parokrotnie jego
twarz była ujęta w zbliżeniu.

— No i co pan na to, signor Pavani? Gustowne widoczki,


nieprawdaż? Nie muszę chyba zaznaczać, że zniszczenie tych zdjęć nic nie
da. Mamy negatywy.

Raul milczał. Był tak oszołomiony, że słowa nie mógł z siebie


wydobyć. W głowie mu buczało. Jakby z bardzo daleka słyszał to, co mówił
szantażysta.

— Sądzę, że byłoby dla pana korzystniej, gdyby pani hrabina


Castiglioni nie obejrzała tych artystycznych zdjęć. Mogłoby to ją do pana

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 176


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

niechętnie usposobić. Być może, że i z tym spadkiem byłyby poważne


komplikacje.

— Ile?

— Co ile?

— Ile pan żąda za te negatywy?

Niemiły uśmiech nie schodził z wąskich warg.

— Pan się myli, signor Pavani. Pan jest w błędzie. Ja od pana nie chcę
żadnych pieniędzy. Ja tylko pragnę pana namówić, żeby pan zechciał
przystąpić do naszej spółki, której akcjonariusze są bardzo bogatymi
ludźmi. I pan także, mam nadzieję, dojdzie wkrótce do dużej fortuny. Nie
sądzę, żeby pan nie był skłonny nie skorzystać z naszej oferty. Majątek pani
hrabiny Castiglioni także jest nie do pogardzenia. Argumenty, które panu
przedstawiłem, są chyba dostatecznie przekonujące. No więc jak, signor
Pavani, czy możemy na pana liczyć? Jeśli pan wyrazi zgodę, to szczegóły
techniczne, dotyczące tych ram, omówimy sobie spokojnie i bez
zdenerwowania. Raul odchrząknął i odetchnął głęboko.

— Ta propozycja spadła na mnie tak niespodziewanie, że muszę to


przemyśleć.

Człowiek, podający się za Emila Carnota, wsunął do kieszeni


fotografie, wstał i powiedział:

— Daję panu czterdzieści osiem godzin do namysłu. Zadzwonię do


pana. Jeśli pan odmówi, zaczniemy działać, a tym naszym działaniem nie

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 177


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

będzie pan zachwycony. Chyba nie muszę tego jaśniej tłumaczyć. I jeszcze
jedno. Niech panu nie przyjdzie do głowy kontaktować się z policją. Jest pan
jeszcze za młody na to, żeby rezygnować z życia.

Wyszedł, nie kiwnąwszy nawet głową na pożegnanie.

Raul został sam. Był na wpół przytomny. Wszystko to wydało mu się


takie nierealne, że nie mógł uwierzyć, że to się w ogóle zdarzyło. Nieco
chwiejnym krokiem podszedł do baru, wypił kieliszek koniaku, usiadł i
zapalił papierosa. Próbował się opanować, próbował zebrać myśli,
zastanowić się nad sytuacją. Wstał i znowu podszedł do baru.

Dopiero drugi kieliszek koniaku doprowadził go do jakiej takiej


równowagi umysłu. Usiadł w fotelu i zapalił nowego papierosa. Zaczął się
zastanawiać. Sytuacja właściwie była beznadziejna. Albo zacznie
współpracować z handlarzami narkotyków, albo wszystko diabli wezmą.
Wszystko to, na co w życiu liczył, zostanie w jednej chwili przekreślone.
Wiedział doskonale, jakie to straszliwe ryzyko związanie się z takim
gangiem czy też może z mafią. Nie łudził się — w razie wpadki wszystko
zwalą na niego i pójdzie na wiele lat do więzienia. Walka z handlarzami
narkotyków na całym świecie zaostrzała się coraz bardziej. Tutaj nie można
było liczyć na żadne okoliczności łagodzące. A jeżeli hrabina zobaczy te
zdjęcia, to koniec, zerwie z nim definitywnie i oczywiście sporządzi nowy
testament. Co robić? Wstał i wypił trzeci kieliszek koniaku. Poczuł lekki
zawrót głowy. „Nie ma sensu się upijać — pomyślał. — To do niczego nie
prowadzi."

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 178


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

Nerwowymi krokami zaczął chodzić po pokoju. Policja? Porozumieć


się z policją? Nonsens. Kto mu uwierzy, że otrzymał taką propozycję? Jakie
ma na to dowody? Żadnych. Poza tym, gdyby nawet policja wszczęła
dochodzenie, to tamci go zastrzelą. To są przecież ludzie, którzy się nie liczą
z nikim i z niczym. Są zdolni do wszystkiego. Porozmawiać z hrabiną?
Przyznać się? Kajać się? Nie, nie, to nie wchodzi w rachubę. Jedynym
ratunkiem byłoby odzyskanie tych przeklętych negatywów. Ale jak to
zrobić? Nie wiedział przecież ani kto, ani gdzie. Nie wiedział absolutnie nic
o tych ludziach, którzy wiedzieli o nim wszystko. Potrzebował pomocy.
Zaczął przypominać sobie wszystkich swoich dawnych znajomych ze świata
przestępczego. Na kartce papieru notował nazwiska. Wreszcie zatrzymał
się przy jednym: Alberto Gamato, znany w swoim środowisku pod
pseudonimem Lupo. To był jedyny człowiek, z którym warto było
porozmawiać. Chytry, sprytny, mający duże rozeznanie w różnych sferach.
Niewykluczone, że coś go łączyło z mafią. Nie zwlekając, wyruszył na
poszukiwanie dawnego kumpla.

Alberto szczerze się ucieszył.

— Raul! — wykrzyknął radośnie. — Dio mio; Chepiacere di rivederti.


Da tanto tempo che non ci vedia.no. Vieni, vieni, caro amico.

Po wstępnych owacyjnych powitaniach Alberto wprowadził swojego


gościa do mieszkania.

— Chodź, chodź, rozgość się. Co za niespodzianka. Siadaj. — Zrzucił


jakieś skrzynki ze sfatygowanego fotela. — Siadaj. Nie krępuj się. Co za

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 179


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

niespodzianka. Wiem, że się teraz obracasz w wyższych sferach


towarzyskich. Napijesz się czegoś? Mam niezłe wino i doskonałą grapę.

— Dziękuję. Nic nie będę pił. Jestem już po alkoholu. Wystarczy. —


Raul rozejrzał się po zagraconym pokoju. — Sam jesteś w mieszkaniu?

Alberto popatrzył na niego uważnie.

— Na razie jestem sam. Masz do mnie jakąś sprawę, sekretną


sprawę?

— Tak jakby.

Alberto wstał, dokładnie zamknął drzwi i okno, następnie przysunął


sobie krzesło i usiadł.

Raul przez chwilę zastanawiał się, czy to, co robi, ma jakiś sens, ale
właściwie to była dla niego jakaś szansa. Tak mu się przynajmniej zdawało.

— No to mów, co masz na wątrobie — przynaglił go Alberto.

Raul w krótkich słowach opowiedział swoją przygodę z piękną


dziewczyną i dzisiejszą rozmowę z handlarzem narkotyków. Kiedy
skończył, Alberto przesunął dłonią po łysej czaszce i powiedział:

— Głupia sprawa, bardzo głupia sprawa, caro amico. Ale nawet jeżeli
te zdjęcia pójdą do prasy, to co ci to właściwie szkodzi?

— Jak to co mi szkodzi? — oburzył się Raul. — Jestem związany z


bardzo bogatą damą, która darzy mnie uczuciem i która ma zamiar zapisać
mi w testamencie duże pieniądze. Rozumiesz więc, że te fotografie...

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 180


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

Alberto pokiwał głową.

— To cię wrobili w paskudną historię, porca miseria.

— W tobie jedyna nadzieja. Tylko ty mógłbyś mi pomóc!

— A to w jaki sposób?

— Trzeba im odebrać te zdjęcia i negatywy.

Alberto roześmiał się.

— Czy wymagasz ode mnie, żebym uczynił cud?

— Sprawy pozornie niemożliwe po przemyśleniu mogą nabrać


realnych kształtów. Ty przecież jesteś świetnie wprowadzony w pewne
środowiska. Szybko się zorientujesz. Pewne poszlaki mamy. Choćby to
mieszkanie na Zatybrzu i ta zapijaczona dozorczyni.

— Ile na to przeznaczasz? — spytał rzeczowo Alberto.

Raul zdawał sobie sprawę, że gra idzie o dużą stawkę.

— Sto tysięcy dolarów.

Alberto nie robił wrażenia zachwyconego wysokością


wynagrodzenia.

— No cóż... Koszta mogą być duże. To bardzo precyzyjna robota,


koronkowa robota. Nikt zresztą nie może dać gwarancji, że to się uda.

— Sto pięćdziesiąt tysięcy dolarów — powiedział Raul.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 181


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

Alberto trochę się ożywił.

— Może zaczniemy od początku.

— To znaczy?

— To znaczy może byś mi dokładnie opisał tę piękność, która cię


uwiodła.

Raul możliwie dokładnie odmalował obraz pięknej dziewczyny,


która podeszła wtedy do niego w kawiarni i z którą pojechał na Zatybrze—

Alberto słuchał uważnie, aż wreszcie wykrzyknął.

— Lola! Dio mio! Lola! Tylko ta kurwa mogła cię tak omotać.

— Znasz ją?

— No chyba że ją znam. podejrzewam, że ma jakieś powiązania z


mafią.

— To dobrze czy źle?

— Raczej dobrze. Ona kocha dolary. Jak jej odpalimy odpowiednią


sumę, to może…

— Potrzebna ci będzie zaliczka?

— Przydałaby się.

— Dam ci czek.

— Dobra.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 182


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

Na drugi dzień po tej rozmowie Raul pojechał na Parioli, do hrabiny.


Nie chciał, żeby myślała, że ją zaniedbuje, może znalazł sobie inną. Starał się
odgrywać rolę czułego, stęsknionego kochanka. Próbował ją roznegliżować,
ale sprzeciwiła się stanowczo.

— Zostaw.

— Co się stało?

— Jesteś nieszczery. Udajesz. Zgrywasz się.

— Nic podobnego. Co cię napadło?

— Nie kłam. Znamy się nie od dzisiaj i mnie tak łatwo nie oszukasz.
Masz już mnie dosyć. Znalazłeś sobie inną, młodszą, bardziej atrakcyjną.

— Oszalałaś? Możesz wynająć detektywa, żeby mnie śledził.


Przekonasz się.

— Niewykluczone, że to zrobię.

— Bardzo proszę.

Wieczorem Raul w fatalnym nastroju wrócił do siebie. W sytuacji, w


jakiej się znajdował, nie mógł zdobyć się na szczere zapały miłosne.
Wszystko to było sztuczne, robione, odgrywane. Nie potrafił się skupić.
Myślał o czym innym. Myślał o tym facecie, który ma do niego
zatelefonować.

Zadzwonił dzwonek. To nie był telefon. Poszedł otworzyć. Nie było


nikogo, tylko przed drzwiami stało spore, solidnie zapakowane pudło.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 183


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

Wziął nóż, przeciął sznurki i rozwinął papier. W pudle leżała na ligninie


skrwawiona głowa Alberta.

Zadzwonił telefon. W słuchawce posłyszał znajomy basowy głos.

— Czy pan akceptuje naszą propozycję?

— Tak.

Za pierwszym razem tego nie spostrzegł. Tyle było zamieszania, tyle


roboty ze wstępnym organizowaniem śledztwa, że ten szczegół uszedł jego
uwagi. Dopiero podczas trzeciego przeszukiwania pracowni zainteresował
się tym kawałkiem zmiętej gazety, leżącym w kącie pomiędzy
najrozmaitszymi rupieciami, wchodzącymi w skład artystycznego nieładu.
Ostrożnie podniósł i rozwinął. Gazeta była włoska: „II Messaggero" z 18
października. Tłuste plamy świadczyły o tym, że zapewne zawinięto w nią
jakieś artykuły spożywcze. Może pizza, a może zapiekanka tak
rozpowszechniona obecnie w Warszawie.

Po powrocie do komendy Górniak natychmiast przekazał


zatłuszczoną gazetę do zbadania daktyloskopijne. go. Nie omylił się. Odciski
palców pozostawione na „U Messaggero" pokrywały się z liniami
papilarnymi, znalezionymi na butelce i jednym kieliszku. Na drugim odciski
swoich palców pozostawił Robert Zwoliński.

— No i co ty na to?

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 184


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

Michalak wzruszył ramionami.

— No cóż... Nie tak trudno się domyśleć, że Zwolińskiego odwiedził


jakiś Włoch, który przyniósł butelkę ginu i zagrychę zawiniętą w gazetę.

— Włoską gazetę niekoniecznie mógł mieć ze sobą Włoch —


zauważył Górniak. — Obecnie wielu Polaków odbywa wycieczki do Italii.

— To prawda — zgodził się Michalak. — Ale moim zdaniem istnieje


bardzo duże prawdopodobieństwo, że to właśnie był Włoch.

— Wobec tego mam dla ciebie bojowe zadanie — uśmiechnął się


Górniak.

Michalak westchnął.

— Zdaje się, że wpadłem.

— Wszystko na to wskazuje. Z tego wynika, że nie należy zbyt


skwapliwie wyrywać się ze swoim zdaniem. Ale żarty na bok. Trzeba będzie
zidentyfikować wszystkich Włochów, którzy w tym czasie przebywali w
Warszawie. Czeka cię sporo roboty.

— Jak postawisz taką dolarową butelkę ginu, to się załatwi —


powiedział ze śmiertelną powagą Michalak.

— To ci już nasza czysta wyborowa nie wystarcza?

Michalak skrzywił się.

— Ani ona taka czysta, ani wyborowa. To było dawniej. Czasy się
zmieniają, a z nimi i wódka.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 185


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Nie zaczynaj filozofować — uśmiechnął się Górniak. — Bierz się


za tych Włochów.

— Nie możemy przecież wszystkich Włochów przebywających


czasowo czy stale w Warszawie podejrzewać o zamordowanie
Zwolińskiego — zauważył porucznik.

— Wszystkich nie — powiedział Górniak. — Wytypujemy sobie


takich bardziej pasujących do tej sprawy.

— A co z tym Korsykaninem?

Na razie nie ma ich w Warszawie. Wyjechali oboje nie wiadomo


dokąd. Ona nawet swoim rodzicom nie powiedziała, że ma zamiar wyjechać.
Wysłałem mu wezwanie, żeby natychmiast po powrocie zgłosił się do nas.

Michalak skrzywił się sceptycznie.

— Obawiam się, że się nie zgłosi. Niewykluczone, że go w ogóle już


nie zobaczymy.

— Nie bądź takim pesymistą.

— Nie jestem pesymistą. Jestem realistą. Po tym numerze z wozami


Volvo...

Górniak machnął niecierpliwie ręką.

— Na razie nie będziemy sobie tym głowy zawracać. Pośpiesz się z


tymi włoskimi turystami i nie turystami. Zwoliński wspominał, że wybiera

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 186


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

się do Włoch. Dobrze by było, żebym zdołał przedtem porozumieć się z nim
i dostarczyć mu trochę danych.

Porucznik Michalak z wrodzoną sobie energią zabrał się do


rozpracowywania „makaroniarzy", jak pogardliwie nazywał potomków
autora Boskiej komedii. Częściowo uporał się z tym stosunkowo szybko.
Takie hotele jak Victoria, Forum, Europejski, Polonia, Warszawa dość
dokładnie prowadzą ewidencję gości zagranicznych. Oprócz hoteli źródłem
informacji było także lotnisko i punkty graniczne.

Okazało się, że Włochów, przebywających w Warszawie w czasie,


kiedy został zamordowany Robert Zwoliński, była spora gromadka.

— Nie bierzemy pod uwagę pracowników ambasady oraz tych


Włochów, którzy z tych czy z innych powodów na stałe przebywają w
Polsce — powiedział Górniak.

Michalak pokiwał głową.

— To prawda. Ale tak na mój nos, to jeżeli Zwolińskiego zamordował


cudzoziemiec, to chyba ktoś przyjezdny.

— Każda teoria jest dobra, która ułatwia naszą robotę — uśmiechnął


się Górniak. — Sądzę jednak, że jest dużo racji w tym, co mówisz. Ja chyba
także typowałbym na mordercę kogoś przyjezdnego. Zwoliński miał jakieś
powiązania z terenem Włoch, czego najlepszym dowodem są te duże
pieniądze, które otrzymał w Rzymie podczas tej wycieczki. Coś tam
kombinował i mógł się komuś narazić.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 187


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Mafia — powiedział Michalak. Górniak potrząsnął głową.

— Nie zaczynajmy pisać scenariusza filmowego. Coś mi się zdaje, że


masz ochotę spreparować jakiś sensacyjny serial telewizyjny.

— Niewykluczone, że to zrobię.

— Ale dopiero po zakończeniu sprawy — zastrzegł się Górniak.

Michalak roześmiał się.

— Nie bój się, Władziu. Nie mam takich literackich aspiracji.


Chociaż... może kiedyś, jak przejdę na emeryturę...

Górniak wspólnie z Michalakiem przejrzał listę włoskich


kandydatów na mordercę, podkreślając czerwonym ołówkiem tych
mogących wzbudzać jakieś podejrzenia. Były to zresztą rozważania
najzupełniej teoretyczne, niemające cienia jakichkolwiek realnych podstaw.
Do Polski przyjeżdżało bardzo wielu pseudo— turystów oraz pseudo—
handlowców, którzy w nowej sytuacji politycznej pragnęli zorientować się
w terenie i ewentualnie zorganizować jakiś mniej lub więcej legalny
dorywczy interes. Każdy z tych ludzi mógł być potencjalnym zabójcą
Zwolińskiego.

Ponieważ zamordowany malarz posiadał niewątpliwie jakieś


kontakty na terenie Italii, Górniak ograniczył się do obywateli włoskich,
pomijając, przynajmniej na razie, innych cudzoziemców. Przy pomocy
porucznika Michalaka sporządził prowizoryczną listę osób, przebywających
w czasie popełnienia zbrodni w Warszawie, i zatelefonował do Paryża.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 188


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

Szczęśliwym zbiegiem okoliczności zastał na Quai des Orfevres


Zwolińskiego, który bardzo się ucieszył.

— Serdecznie panu dziękuję, panie kapitanie. To, co pan mówi,


ogromnie mnie zainteresowało. Te informacje mogą być dla mnie niezwykle
cennym materiałem. Za trzy dni odlatuję do Rzymu. Mam nadzieję, że uda
mi się rzucić trochę światła na tragiczną śmierć mojego brata. I jeszcze będę
miał taką prośbę do pana. Być może, że będzie mi potrzebny materiał
daktyloskopijny, zebrany w pracowni Roberta.

— Nie ma żadnych przeszkód, panie inspektorze — zapewnił


Górniak.

— W razie potrzeby natychmiast przekażemy panu potrzebne


materiały. I jeszcze jedna sprawa. Czy zna pan niejakiego Zenona Gilnera.

— To ten, który zorganizował tę wycieczkę samochodową?

— Tak.

— Poznałem go w Paryżu. Niezbyt ciekawy typ.

— Ja również nie jestem nim zachwycony — przyznał Górniak. —


Zapewne pan się już w tym orientuje, ale tak na wszelki wypadek chciałbym
przypomnieć, że Gilner ma niewątpliwe powiązania z handlarzami
narkotyków. Zresztą przecież wtedy razem oglądaliśmy jego wóz.

— Oczywiście — przytaknął Zwoliński. — Ale dobrze, że mi pan to


przypomniał. Jeszcze raz bardzo serdecznie dziękuję za pomoc i za
współpracę. To, co mi pan powiedział, może się w pewnym momencie

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 189


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

okazać bezcenne. Życzę powodzenia i do zobaczenia w Warszawie albo w


Paryżu. Do widzenia.

Górniak odłożył słuchawkę i spojrzał na Michalaka. — No...


niewykluczone, że nasza robota nie pójdzie na marne.

— Słono będzie kosztować taka pogawędka z Paryżem — zauważył


rzeczowo porucznik.

— Nie ty będziesz płacił — zapewnił go Górniak.

Upłynęło parę dni. Wczesnym rankiem pojawił się w komendzie


Michalak. Był wyraźnie podekscytowany.

— Co się stało? — spytał Górniak. — Zdaje się, że będziemy


wiedzieli, co Canetti robił w nocy 20 października.

— A to jakim sposobem?

— Moja szwagierka nam pomoże.

— Twoja szwagierka?

— Właściwie żona mojego brata.

— Streszczaj się — zniecierpliwił się Górniak.

Michalak odchrząknął, jakby przygotowywał się do dłuższego


przemówienia.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 190


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Zaraz wszystko zrozumiesz. Otóż wczoraj wieczorem była taka


mała uroczystość rodzinna, chrzciny. Mojemu bratu urodził się syn. Z tej
okazji urządzili takie małe przyjęcie...

— Streszczaj się — powtórzył Górniak.

— Chwileczkę. — Michalak zapalił papierosa. — Otóż na tę


uroczystość rodzinną przyjechał z Gdańska brat mojej szwagierki, który
pracuje w służbie drogowej. Opowiedział interesującą nas historię. 20
października patrolował razem z dwoma innymi szosę. W pewnym
momencie nadjechał wóz Volvo z niedozwoloną szybkością. Zatrzymali go.
To znaczy chcieli go zatrzymać, ale im uciekł.

— Numery rejestracyjne? — spytał Górniak.

— Zanotowali. Zgadzają się z numerami wozu, którym jeździ Canetti.

— Nie gonili go?

— Próbowali, ale nic z tego nie wyszło. Dogonić volvo na takim


starym służbowym gracie to nie takie proste.

— Z tego wynika, że Canetti wracał wtedy z Gdańska.

— Na to wychodzi.

— I miał jakieś poważne powody, żeby tego nie powiedzieć, chociaż


bardzo mu było potrzebne alibi.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 191


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Kombinuje coś poważnego i wolał być podejrzanym o


zamordowanie Zwolińskiego, aniżeli powiedzieć, że był w Gdańsku —
powiedział Michalak.

Górniak zamyślił się i zapalił papierosa.

— Tak. To dosyć dziwna i tajemnicza sprawa. Byłbym skłonny


podejrzewać narkotyki.

Michalak pokiwał głową.

— Z ust mi to wyjąłeś. Jeżeli miał w wozie dużą partię, to trudno się


dziwić, że wpadł w panikę i uciekał przed milicją.

— Ale dlaczego rozwijał taką szybkość, żeby się narazić patrolowi


milicyjnemu.

— Może musiał dostarczyć towar na określoną godzinę.

Górniak zgasił papierosa i odchrząknął. Zaschło mu w gardle.

— Coś mi tu nie gra. Jest zbyt doświadczonym cwaniakiem, żeby


popełniać takie błędy. A poza tym nie mamy żadnej pewności, że za
kierownicą siedział właśnie Canetti. Mógł wóz komuś pożyczyć. Przecież go
nie wylegitymowali.

— Z Gdańska dali cynk do Warszawy i odebrano mu prawo jazdy.


Podobno nie zaprzeczał, że to on prowadził wóz.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 192


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Z wielu różnych powodów mógł wziąć winę na siebie — zauważył


Górniak. — Ale nie komplikujmy sprawy. Najlepiej by było, żebyśmy mogli
porozmawiać sobie z panem Canettim. Ale gdzie go szukać?

— Szukajcie, a znajdziecie — powiedział sentencjonalnie Michalak.

— A może ty zająłbyś się szukaniem? — zaproponował Górniak.

Michalak westchnął.

— Ostatnio mam przedziwnego pecha. Każda moja złota myśl obraca


się przeciwko mnie. Jak ty sobie właściwie wyobrażasz poszukiwanie tego
cholernego Korsykanina?

— To już twoja sprawa — uśmiechnął się Górniak. — Na ogół jeżeli


ktoś ma coś na sumieniu, to wyjeżdża albo do Sopotu, albo do Zakopanego.
Tak się to jakoś dziwnie utarło.

— Mówisz o prymitywnych przestępcach, jakiś złodziejaszek, jakiś


włamywacz. Canetti to zupełnie inna klasa. Zresztą nie mamy pewności, czy
oni oboje nie prysnęli już za granicę.

— To niewykluczone — przyznał Górniak. — Zresztą to także można


sprawdzić.

— W przybliżeniu, ale to zabrałoby nam bardzo dużo czasu.

— Masz rację. W takim razie zacznijmy od Zakopanego.

Ale porucznik Michalak nie zdążył wyruszyć w góry kiedy nagle


zupełnie niespodziewanie pojawił się w komendzie Carlo Canetti.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 193


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

Tym razem Korsykanin uległ dziwnej metamorfozie. Stracił całą swą


dawną pewność siebie, cały dawny tupet, a nawet arogancję. Był cichy,
spokojny, uprzedzająco grzeczny.

— Otrzymałem wezwanie i przyszedłem — powiedział, wyjmując z


kieszeni pomięty papier.

— Gdzież pan się podziewał tyle czasu? — spytał Górniak.

— Byliśmy oboje z żoną w Zakopanem.

— Ładnie się pan opalił — uśmiechnął się Górniak, rezygnując


chwilowo z urzędowego tonu.

Canetti odwzajemnił się bladym uśmiechem.

— Pogoda była niezła, tylko śniegu mało. Jedynie na Kasprowym... A


ponieważ moja żona nie jest zbyt dobrą narciarką, więc raczej opalaliśmy
się na Gubałówce.

— Zdziwiło nas to trochę, że nikt nie wiedział, dokąd państwo


wyjechali, nawet rodzice pańskiej żony.

— Żona posprzeczała się z rodzicami i postanowiła zrobić im na


złość. Zaproponowała, żebyśmy gdzieś wyjechali, nic nikomu nie mówiąc,
żebyśmy na jakiś czas zniknęli.

— Czy można wiedzieć, na jakim tle powstały te rodzinne niesnaski?


— spytał Górniak.

Canetti skrzywił się.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 194


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Ach, bo są takie niesmaczne sprawy. Rodzice mojej żony


koniecznie chcą, żeby się ze mną rozeszła.

Górniak udał zdziwienie.

— A cóż mogą panu mieć do zarzucenia pańscy teściowie?

— Właściwie to nie bardzo wiem, o co im chodzi. Chyba mają


pretensje o to, że nie pracuję na żadnej stałej posadzie. To są ludzie starej
daty. Nie mogą zrozumieć, że ktoś może nie znosić stałych posad.

— Trzeba jednak z jakiegoś źródła czerpać fundusze na utrzymanie


— zauważył Górniak. — I lepiej, żeby to źródło nie kolidowało z kodeksem
karnym.

Korsykanin wyprostował się na krześle.

— Co pan chce przez to powiedzieć?

— Nic, nic... — uśmiechnął się Górniak. — To taka luźna dygresja.


Zresztą nie na ten temat chcieliśmy z panem porozmawiać. Mam wrażenie,
że zdobyłem dla pana alibi.

— Dla mnie alibi? — zdumiał się Canetti.

— 20 października, to jest w dniu, kiedy został zamordowany Robert


Zwoliński, był pan w Gdańsku i w nocy z 20 na 21 października wracał pan
swoim wozem do Warszawy.

Opalona twarz Korsykanina pobladła.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 195


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— To nie było takie trudne do ustalenia — mówił dalej Górniak. —


Rozwinął pan niedozwoloną szybkość i patrol milicyjny usiłował pana
zatrzymać, ale pan im uciekł. Tak się niefortunnie dla pana złożyło, że
zdążyli zanotować numery rejestracyjne pańskiego wozu.

Canetti skinął głową.

— Wiem. Gdańsk zawiadomił Warszawę i zapłaciłem mandat oraz


odebrano mi prawo jazdy. Ale, tak dla ścisłości, czy pan jest pewien, panie
kapitanie, że to właśnie ja siedziałem wtedy za kierownicą? Przecież
mogłem pożyczyć komuś wóz. Nikt mnie nie legitymował.

— Słuszna uwaga — przyznał Górniak. — Czy pan chce przez to


powiedzieć, że wtedy na gdańskiej szosie nie pan siedział przy kierownicy?

— Tego nie twierdzę. — Więc...?

Korsykanin uśmiechnął się.

— To także była taka luźna dygresja. Pragnąłem uświadomić panu,


że często pozory mylą.

Górniak wzruszył ramionami.

— Nie potrzebuje mi pan tego uświadamiać. Odnoszę wrażenie, że


miałby pan ochotę wziąć mnie na przeszkolenie.

— Nie mam aż takich aspiracji, panie kapitanie.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 196


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— To mnie cieszy — Górniak poprawił się na krześle i zapalił


papierosa. — Ale żarty na bok. Może porozmawiamy teraz o konkretnych
sprawach.

— To znaczy?

— Chciałbym się dowiedzieć, co pan wtedy robił w Gdańsku?

— Odwiedzałem znajomych.

— Tylko niech mnie pan nie próbuje przekonywać, że pojechał pan


do Gdańska na brydża — uśmiechnął się Górniak.

— Nie mam zamiaru.

— To bardzo rozsądnie z pańskiej strony. Ale w dalszym ciągu nie


wiem, w jakim celu pojechał pan wtedy do Gdańska. Musi pan zrozumieć, że
w dalszym ciągu jest pan podejrzany o zamordowanie Roberta
Zwolińskiego i że bardzo przydałoby się panu alibi. Pragnę panu w tym
dopomóc, ale musi się pan zdecydować na szczerą rozmowę ze mną. Jeżeli
pan był w Gdańsku, to zapewne z kimś się pan tam spotykał i ten ktoś może
to poświadczyć.

Twarz Korsykanina pociemniała, tak jakby mu krew nabiegła do


głowy.

— Chce pan znać prawdę?

— Miałbym na to ogromną ochotę — powiedział spokojnie Górniak.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 197


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Więc dobrze, powiem. — Głos zmieniony, schrypnięty. — Tamtej


nocy, kiedy wracałem z Gdańska, miałem pełen wóz narkotyków,
przeważnie heroiny.

— Czy być może? — zdziwił się łagodnie Górniak.

— Nie wierzy mi pan?

— Dlaczegóż miałbym panu nie wierzyć? Przecież to miała być


szczera rozmowa.

— I nie może pan się dziwić, że w tych warunkach nie mogłem


ryzykować zetknięcia z milicją — mówił dalej Canetti. — Zamiast zatrzymać
się i zapłacić mandat, nacisnąłem na gaz i uciekłem. Nie wytrzymałem
nerwowo.

— I gdzież pan zdeponował ten swój „towar"? — spytał Górniak.

— Nigdzie. Kiedy wjechałem na teren Warszawy, wóz odebrał ode


mnie jeden facet.

— Kto taki?

— Nie wiem. Nie widziałem nawet jego twarzy. Był zamaskowany.

— I nieznajomemu człowiekowi powierzył pan taki cenny ładunek?


— zdziwił się Górniak.

— Miał przy sobie znak rozpoznawczy. Zresztą to było umówione.

— Rozmawiał pan z nim?

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 198


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Nie zamieniliśmy ani słowa.

— Jak on wyglądał?

— Wysoki, szczupły, w ciemnym płaszczu.

— Młody? Stary? Jakie pan odniósł wrażenie?

— Raczej młody. Miał szybkie, bardzo zwinne ruchy.

— Dokumenty wozu były na pańskie nazwisko — zauważył Górniak.


— Mogła tego zamaskowanego człowieka zatrzymać milicja i co wtedy?

Canetti machnął pogardliwie ręką.

— To najmniejszy kłopot. Na pewno miał dokumenty na swoje


nazwisko, a numery rejestracyjne zmienił błyskawicznie.

Górniak przyglądał się bardzo uważnie swojemu rozmówcy.


Zupełnie nie mógł się zorientować, c o tu jest grane. Nie był oczywiście
skłonny wierzyć stuprocentowo we wszystko to, co usłyszał. Ale z drugiej
strony...

— To, co pan przed chwilą zeznał, zostało zarejestrowane na taśmie


— powiedział po chwili milczenia. — Z tego moglibyśmy sporządzić
oficjalny protokół. Czy pan byłby skłonny podpisać taki protokół?

— Oczywiście.

— Doskonale. Zajmiemy się tym. I jeszcze chciałbym wyjaśnić pewną


sprawę. Jak to było z tymi dwoma samochodami Volvo w pańskim garażu.
Najpierw były dwa wozy, a potem się okazało, że jest tylko jeden.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 199


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

Canetti skinął głową.

— Bo tak było w istocie. Ten drugi wóz, który odjechał, został


nafaszerowany heroiną. Zapewne już od dawna kursuje teraz po ulicach
Paryża albo Rzymu.

— Wtedy z Gdańska jechał pan także wozem Volvo, ale to nie był ten
wóz, który pan kupił na giełdzie samochodowej.

— Nie. Ktoś mi go pożyczył na tę jedną noc.

— Kto? Jak się nazywa?

Canetti zrobił jakiś nieokreślony ruch ręką.

— Nie mam pojęcia. W tej branży, w której działałem, nie wymienia


się nazwisk.

— Czy mógłby pan coś bliższego powiedzieć na temat pańskich


współpracowników, pańskich mocodawców?

— Nie.

— Nie chce pan czy pan nie może?

— I jedno, i drugie.

— W porządku. — Górniak nie nalegał. Wiedział, że to mijałoby się z


celem. — Wobec tego może teraz zajmiemy się zredagowaniem pańskich
zeznań.

— Jestem gotów.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 200


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

Górniak usiadł przy maszynie i uruchomił magnetofon. Nie chciał tej


roboty zlecać maszynistce.

Kiedy wszystko już było gotowe, Canetti przeczytał i podpisał.

— Żadnych zastrzeżeń? — spytał Górniak.

— Żadnych.

— Może chciałby pan jeszcze coś dodać?

— Nie mam nic do dodania.

— Wobec tego może pan już jechać do domu. Sądzę, że w


najbliższym czasie wezwie pana prokurator.

Twarz Korsykanina wyrażała niekłamane zdumienie.

— Nie aresztuje mnie pan?

— Jeszcze nie — uśmiechnął się Górniak. — Dlaczegóż to pan się tak


śpieszy?

Canetti był wyraźnie zakłopotany.

— Sądziłem, że po tym, co zeznałem, odeśle mnie pan do więzienia, a


przynajmniej do tymczasowego aresztu.

Górniak pokręcił głową.

— Nie tak łatwo dostać się do więzienia. Być może niejeden miał
ochotę posiedzieć sobie w ciepłej celi i korzystać z państwowego wiktu. Nie,

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 201


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

proszę pana, do więzienia tak zaraz się nie idzie. Musimy pewne rzeczy
sprawdzić, ustalić... A przede wszystkim musi być wyrok sądu.

Korsykanin nie ukrywał swego rozczarowania.

— Myślałem...

Górniak spojrzał na niego uważnie.

— Czy pan się czegoś boi? Jeżeli tak, to damy panu ochronę.

Korsykanin energicznie potrząsnął głową.

— Dziękuję, sam potrafię się bronić.

— Niech się pan zastanowi — nalegał Górniak. — Jeżeli to wszystko


prawda, co pan tu przed chwilą zeznał, i jeżeli naraził się pan tym swoim
wspólnikom, to może grozić panu poważne niebezpieczeństwo.

— Potrafię się obronić — powtórzył Canetti.

— Jak pan uważa. W każdym razie proszę być z nami w stałym


kontakcie. Nasz numer telefonu pan zna.

— Oczywiście.

Canetti wstał, ukłonił się i wyszedł. Górniak spojrzał na Michalaka.

— No i co o tym myślisz? Porucznik wzruszył ramionami.

— A bo ja wiem. To wszystko robi na mnie dosyć niesamowite


wrażenie. Albo facet prowadzi jakąś niesłychanie skomplikowaną grę, albo

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 202


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

rzeczywiście jest w strachu i koniecznie chciał, żebyś go zapudlił. Trudno


zgadnąć.

— Czy uważasz, że powinniśmy przydzielić mu kogoś, żeby go


pilnował?

— Chyba nie. Po pierwsze, nie mamy żadnej pewności, czy facet nie
łże, a po drugie, jakbyśmy tak chcieli obstawiać wszystkich, co się tam
czegoś czy kogoś boją, to nie wystarczyłoby nam ludzi do tej roboty.

Górniak w zamyśleniu pokiwał głową.

— Tak. Dziwna historia, bardzo dziwna historia. Nigdy bym się nie
spodziewał, że Canetti złoży takie zeznanie. Cały czas robił na mnie
wrażenie człowieka bezwzględnego, zdecydowanego na wszystko.

— Zmyłkowy Korsykanin — powiedział Michalak. Górniak jeszcze


raz uważnie przeczytał protokół z zeznania.

— Bo jeżeli to jakaś patologia... Jeżeli cała ta sprawa jest wytworem


chorej wyobraźni...

— Canetti ani przez chwilę nie zrobił na mnie wrażenia wariata —


zaoponował porucznik. — Jeżeli jednak naraził się członkom mafii, to nie
chciałbym być w jego skórze.

— Muszę naradzić się z naszym kierownictwem, a także


porozmawiać z prokuratorem — zdecydował Górniak. — Uważam, że
należy wziąć tego dziwnego Korsykanina pod obserwację, a jednocześnie, w
miarę możności, zapewnić mu bezpieczeństwo.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 203


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

Upłynęło parę dni. Canetti nie odbierał telefonu ani nie zareagował
na wezwanie prokuratora. Sierżant

Kozłowski, który miał za zadanie obserwować willę Canettich,


codziennie składał identyczny raport.

— I nikogo nie zauważyliście? — pytał Górniak.

— Nikogo. Nikt nie wychodził ani nie wchodził, nikt nie przyjeżdżał.
Dom jak niezamieszkany.

— I ani razu nie widzieliście ani Canettiego, ani jego żony?

— Ani razu.

„Co, u diabła, mogło się z nimi stać?" — rozmyślał Górniak.

Wreszcie postanowił zabrać się osobiście do wyjaśnienia tej sprawy.

— Pojedziesz ze mną do Milanówka?

— Jeżeli jesteś spragniony mojego towarzystwa, to pojadę — odparł


Michalak.

Tym razem również przyjęła ich pani Kamińska.

— Mój mąż jest bardzo zajęty — wyjaśniła. — Przyjechała jakaś


komisja z Warszawy i prosił, żebym ja z panami porozmawiała. Oczywiście
jeżeli to będzie konieczne, to go poproszę.

— Na razie porozmawiamy sobie z panią — powiedział Górniak. —


Czy pani córka jest u państwa?

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 204


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

Skinęła głową.

— Tak. Leży chora, ma wysoką temperaturę. Lekarz nie wyklucza


zapalenia płuc. Przepisał jakiś antybiotyk.

— A państwa zięć, pan Canetti?

— O, jego to już bardzo dawno nie widzieliśmy. Posprzeczali się i Iza


przeniosła się na jakiś czas do nas.

— Czy można wiedzieć, o co się posprzeczali?

— Tego nie wiem. Nie chciała mi powiedzieć. Powtarzała tylko, że


Carlo jest niemożliwy i że w końcu chyba się z nim rozejdzie.

— I nie wie pani, co się dzieje z panem Canettim?

— Nie mam pojęcia. Chyba jest w domu, na Naruszewicza.

— Właśnie że tam go nie ma i nie możemy natrafić na jego ślad.

— To może gdzieś wyjechał.

— Właśnie. Czy mogłaby pani spytać córki, czyjej mąż wybierał się w
jakąś podróż?

— Dobrze, spróbuję, jeżeli Iza nie śpi. Po tych antybiotykach jest


jakaś taka senna, a może to gorączka. Wstała i wewnętrznymi schodami
poszła na pierwsze piętro. Po chwili wróciła.

— Spytałam. Iza twierdzi, że Carlo nigdzie się nie wybierał,


przynajmniej nic jej na ten temat nie mówił. On zresztą lubi być taki

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 205


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

tajemniczy. Nigdy nikogo nie informuje o swoich planach. Zdarzało się, że


nagle gdzieś znikał, wyjeżdżał i nawet Izie nie mówił, dokąd jedzie. To ją
ogromnie denerwowało.

— Wcale się nie dziwię — powiedział z przekonaniem Górniak. —


Miałbym do pani taką prośbę. Pani córka zapewne ma klucze od mieszkania
na Naruszewicza.

— Oczywiście.

— Chcielibyśmy pożyczyć od niej te klucze.

— A to w jakim celu? — zdziwiła się pani Kamińska.

— Widzi pani... jest taka sprawa, że w czasie naszej ostatniej


rozmowy pan Canetti czuł się jakiś słaby, zmęczony... A ponieważ obiecał,
że przez jakiś czas nie będzie wyjeżdżał z Warszawy, obawiamy się, czy
czasami nie zasłabł, czy nie potrzebuje pomocy lekarskiej. Obecnie tyle jest
wypadków zawałów...

— Ma pan rację — przytaknęła pani Kamińska. — Warto to


sprawdzić. — Znowu poszła na górę. Po chwili wróciła z kluczami. — Iza
bardzo się zaniepokoiła — powiedziała, wręczając klucze Górniakowi. —
Prosiła, żeby panowie jak najprędzej zatelefonowali, jak się czuje Carlo.

— To jednak małżonek nie jest jej tak zupełnie obojętny —


uśmiechnął się Górniak.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 206


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— No... wie pan... W małżeństwie różnie bywa. Czasami trudno się


zorientować, jak to wszystko naprawdę się układa. Iza wyszła za mąż z
wielkiej miłości, a że potem...

— Rozumiem, rozumiem — przerwał Górniak. — Nie będziemy już


pani zabierać czasu. Klucze oddamy, jak tylko to będzie możliwe.

Nie zwlekając, wrócili do Warszawy i pojechali na Naruszewicza.

Willa była zamknięta. Żadnego znaku życia. Otworzyli furtkę, a


następnie dostali się do mieszkania. Owionął ich zaduch dawno
niewietrzonego pomieszczenia. Otworzyli okiennice i okna. Zaczęli się
rozglądać, przechodząc z jednego pokoju do drugiego. Nikogo nie znaleźli,
ani żywego, ani martwego.

— Nie szkodziłoby przeszukać ten lokal — powiedział Górniak.

Michalak pokiwał głową.

— To samo sobie pomyślałem. No to bierzemy się do roboty.

Górniak powstrzymał go ruchem ręki.

— Nie możemy tak działać. Mogłyby z tego wyniknąć grube


nieprzyjemności. Nie mamy żadnych podstaw.

— Ale mamy klucze od mieszkania — zauważył Michalak.

— To żaden argument. Pamiętaj, że w każdej chwili może pokazać


się Canetti, i co wtedy?

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 207


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Wtedy powiemy mu, że jego żona bardzo go kocha i tęskni w


okolicach Milanówka.

— Przestań się wygłupiać.

— Wcale się nie wygłupiam — oburzył się porucznik. — Stwierdzam


tylko fakt. Pragnę także nadmienić, że zapomnieliśmy o jednej dosyć
zasadniczej rzeczy.

— Co masz na myśli?

— Garaż.

— Słusznie — przytaknął Górniak. — Musimy zajrzeć do garażu.


Mam nadzieję, że któryś z tych kluczy pasuje.

Poszli do garażu. Jeden z kluczy, które otrzymali od pani Kamińskiej,


pasował.

Zapalili światło i zobaczyli srebrzysty wóz, volvo.

— To znaczy, że Korsykanin wozem nigdzie nie wyruszył —


powiedział Górniak.

— W każdym razie nie tym — zauważył logicznie Michalak. Pokręcili


się chwilę po garażu, zajrzeli w każdy kąt i wyszli. Po chwili już siedzieli w
swoim fiacie.

— Odwieziemy te klucze? — spytał porucznik. Górniak potrząsnął


głową.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 208


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Z tym chwilę się wstrzymamy. Z komendy zadzwonimy do pani


Kamińskiej i powiemy, że nie znaleźliśmy zięcia.

— Ani zdrowego, ani chorego, ani umarłego — uzupełnił Michalak.


— Chociaż o nieboszczykach lepiej nie wspominać, przynajmniej na razie.

— Myślisz, że...?

— Myślę, że facet albo już nie zalicza się do żywych, albo się zmył z
terenu tak gruntownie, że nikt go nie znajdzie, nawet własna żona.

— Mam wrażenie, że w obydwu wypadkach teściowie byliby


zachwyceni — powiedział Górniak. — Marzą tylko o tym, żeby w
jakikolwiek sposób pozbyć się zięcia.

Michalak zapalił papierosa i zaciągnął się dymem. — Ale mam


wrażenie, że córeczka ciągle ma jeszcze słabość do lekkomyślnego
Korsykanina.

— Może jej odpowiada jako mężczyzna, a może wciągnęła się w


narkotyki i bez niego nie bardzo umiałaby sobie poradzić.

— To także jest prawdopodobne.

Na drugi dzień po tej rozmowie wyjaśniło się tajemnicze zniknięcie.


W okolicach Otrębusów, w lesie, znaleziono zwłoki Canettiego, znajdujące
się w stanie zaawansowanego rozkładu. Siedział, a raczej leżał w taksówce.
Lekarz stwierdził postrzał w tył głowy.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 209


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

Przed Górniakiem siedział staruszek o długich, spadających mu na


ramiona siwych włosach.

— To pan znalazł tego trupa?

— Tak jest. Ja. Kiedyś byłem gajowym i lubię włóczyć się po lesie,
nawet i wtedy, kiedy pogoda nieszczególna. Wychodzę sobie z psem i tak
łażę. Wspominam dawne czasy. Bo kiedyś, proszę pana, to lasy nie tak były
strzeżone jak dzisiaj. Dzisiaj to o to nikt nie dba. Nie ma ani prawdziwych
leśniczych, ani prawdziwych gajowych. Dzisiaj byle chłystek wjeżdża do
lasu na motorze, zaprószy ogień i gotowe. A ile to się bezpańskich psów i
kotów włóczy po lasach. Zwierzynę niszczą.

— No dobrze — przerwał Górniak. — To zapewne pański pies


znalazł tę taksówkę.

Stary skinął głową.

— A faktycznie to Medor. Czujny pies, dobry ma węch.

— Pan mieszka w Otrębusach.

— Tak jest. W Otrębusach. Mam taką lichą chałupinę. Jakoś tam żyję.
Tylko ugotować muszę sobie sam, bo żona mi umarła.

— Dziwne, że pan dopiero teraz znalazł tę taksówkę. Bo jak pan tak


stale chodzi po lesie...

— Właśnie że ostatnio nie wychodziłem, bo trochę chorowałem.


Przeziębiłem się. Buty mam kiepskie i przemoczyłem nogi. Teraz nawet o

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 210


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

buty trudno. Nawet jak kto ma pieniądze, to butów nie dostanie, albo jak
dostanie, to nic niewarte. Bo kto to widział, żeby buty z plastiku robić. But
musi być z porządnej skóry, chrom, boks albo chociaż giemza. Chociaż
giemza to tylko na takie eleganckie buciki. Bo widzi pan...

— Dobrze, już dobrze — przerwał Górniak, który zaczął tracić


cierpliwość. — Niech mi pan jeszcze raz opowie, jak to pan znalazł tę
taksówkę ze zwłokami. Jak to było?

Były gajowy przesunął dłonią po siwych włosach.

— Ano... zwyczajnie było, proszę pana. Wyszedłem sobie z moim


pieskiem na spacer, a ponieważ przez kilka dni siedziałem w domu,
postanowiłem pójść trochę dalej w las i poszedłem. Miałem już wracać, a tu
nagle Medor zaczął ujadać i skoczył w krzaki. Potem zawył. Zdziwiony
poszedłem za nim i zobaczyłem tę taksówkę.

— Dotykał pan tej taksówki? Otwierał pan drzwiczki?

— Uchowaj Boże. Zajrzałem tylko przez okienko, zobaczyłem, że leży


trup, i ile sił w nogach pobiegłem na milicję.

— Czy przedtem widział pan kiedyś zamordowanego?

— Nie wiem nawet, jak wyglądał.

Górniak wyjął z szuflady fotografię Canettiego, którą otrzymał od


pani Kamińskiej, i podał ją gajowemu. Stary pogładził wąsy i potrząsnął
głową.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 211


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Nigdy kogoś takiego tutaj nie widziałem. Ja w ogóle mało się z


ludźmi stykam. Wolę mieć do czynienia ze zwierzętami jak z ludźmi. Ludzie
porządnie zalali mi sadła za skórę, mam psa, mam dwa koty, mam króliki,
gołębie, to mi wystarcza.

Górniak odłożył długopis i wsunął notatki do teczki.

— Może pan jechać do domu. Czy chciałby pan, żeby pana odwieźć?

— Dziękuję serdecznie, ale pochodzę sobie trochę po Warszawie, a


później pojadę kolejką albo autobusem. Poradzę sobie — dodał,
podkręcając energicznie wąsa.

Stary gajowy ukłonił się i wyszedł. Wszedł Michalak.

— Przesłuchałem tego taksówkarza. O kradzieży taksówki


zameldował na Wilczej.

— Gdzie mu ją ukradli?

— Twierdzi, że przed Grand Hotelem.

— Jak to się stało?

— Podobno poszedł do hotelu, do toalety. Jak wrócił, taksówki już


nie było.

Górniak z niedowierzaniem pokręcił głową.

— Wierzysz w tę wersję?

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 212


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— A co mam robić? Mogło tak być, a równie dobrze mogło tak nie
być. Świadków na to nie mam. Niejedna taksówka stoi przed Grand
Hotelem. Czekają na walutowych klientów.

— Mało prawdopodobne, bardzo mało prawdopodobne —


powtórzył Górniak — ale oczywiście możliwe.

— Gdyby taksówkarz był zamieszany w to morderstwo, to nie


posługiwałby się swoim wozem — zauważył Michalak. — A gdyby nawet, to
zrobiłby jakąś machlojkę z numerami rejestracyjnymi i z dokumentami
wozu.

Górniak potarł dłonią czoło.

— Przedziwna sprawa. Dlaczego akurat zamordowali tego faceta w


taksówce?

— Mogli przenieść ciało do taksówki — powiedział Michalak. — A


taksówką posłużyli się najprawdopodobniej w tym celu, żeby nam utrudnić
śledztwo.

— To bardzo możliwe — zgodził się Górniak. — Taksówka, Otrębusy


— to wszystko dla zatarcia śladów.

Nazajutrz dostarczono wyniki badań daktyloskopijnych. Odciski


palców, znalezione na taksówce, zgadzały się z liniami papilarnymi
pozostawionymi w mieszkaniu i w garażu Zenona Gilnera.

— Znowu ten skurwysyn Gilner — zaklął Górniak. — To on jednak


ciągle działa na naszym terenie.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 213


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

Michalak skrzywił się z niesmakiem.

— Odnoszę wrażenie, że obywatel kapitan zaczyna zatracać swoją


wytworną polszczyznę.

Górniak machnął ręką.

— A bo mnie cholera bierze. Ten bandzior grasuje tu bezkarnie, a my


jesteśmy zupełnie bezsilni.

— Przypuszczalnie występuje pod innym nazwiskiem i trochę się


ucharakteryzował.

— Byłem przekonany, że już dawno wyjechał za granicę.

— Najwidoczniej jego mocodawcy życzą sobie, żeby działał na


naszym terenie.

Górniak trzasnął pięścią o blat biurka.

— Musimy go odszukać. Musimy energicznie zabrać się do tego.


Nasz kraj nie jest taki duży, żeby można było długo się ukrywać, nawet
występując pod zmienionym nazwiskiem i legitymując się fałszywymi
dokumentami. Załatwił tego Korsykanina i nie jest wykluczone, że to on
zamordował Roberta Zwolińskiego.

Michalak pokiwał głową.

— Wszystko jest możliwe. Ale nawiązując do sprawy tej ostatniej


zbrodni, ciągle jeszcze nie daje mi spokoju ta taksówka. Nie rozumiem,
dlaczego zastrzelili go w taksówce.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 214


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Moim zdaniem do taksówki wsadzili już trupa — powiedział


Górniak. — Canetti nie wsiadłby do taksówki prowadzonej nie przez
taksówkarza. To by mu się wydało zbyt podejrzane. Zastrzelili go z małej
odległości, bo kula została w mózgu. Najprawdopodobniej stało się to w
jakimś zamkniętym pomieszczeniu, może w garażu. Potem wsadzili trupa
do taksówki i zawieźli do lasu w Otrębusach.

Michalak był sceptycznie nastawiony do takiej wersji.

— Nie wydaje mi się to wszystko prawdopodobne. Bo po pierwsze,


kradzież tej taksówki była, jeśli oczywiście taksówkarz mówi prawdę,
całkowitą improwizacją. Nikt nie mógł przewidzieć, że właśnie w tym
momencie taksówkarz pójdzie do toalety. A po drugie, wiezienie taksówką
trupa to zbyt duże ryzyko.

— Taksówkę podobno skradziono wieczorem — zauważył Górniak.

— No to co z tego? W każdej chwili mógł ich zatrzymać patrol


milicyjny.

— Wobec tego pozostaje jedna ewentualność, a mianowicie, że


innym wozem pojechali do lasu, tam kropnęli Canettiego, a następnie
wrócili do Warszawy i podgrandzili taksówkę, do której władowali w
Otrębusach trupa, żeby skomplikować sprawę i zmusić nas do takiej
właśnie rozmowy.

Michalak wątpiąco potrząsnął głową.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 215


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Ta teoria także nie przemawia mi do przekonania. Nietrudno się


było domyśleć, że taksówkarz zgłosi kradzież swojego wozu. W tych
warunkach jechać do Otrębus skradzioną taksówką to dosyć ryzykowne
przedsięwzięcie. Wszystkie dokumenty na inne nazwisko...

— Wymyśl coś mądrzejszego — zdenerwował się Górniak.

Porucznik bezradnie rozłożył ręce.

— Ba... To nie takie proste. Zresztą od myślenia to jesteś tutaj ty. Ja


występuję w charakterze siły pomocniczej.

— I siła pomocnicza także od czasu do czasu może ruszyć głową.

Michalak uśmiechnął się.

— Ruszam głową, jak mogę, ale niewiele z tego wychodzi. Zadzwonił


telefon.

Górniak podniósł słuchawkę i przez chwilę trzymał ją przy uchu.

— Tak, tak — powiedział. — Rozumiem.

— Co się stało? — spytał Michalak, widząc zmienioną twarz szefa.

— Taksówkarz się powiesił.

— Albo go powiesili.

— Albo go powiesili — powtórzył Górniak.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 216


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

Zwoliński odbył wyczerpującą rozmowę z komisarzem Bergerem.

— Rozumiem pana niepokój — powiedział komisarz. — Ale to jest


dla pana ogromna szansa. Po przeprowadzeniu tej akcji ma pan okazję
wejść do Interpolu. Nie przeczę, że rozpoczyna pan niebezpieczną walkę z
bezwzględnym i nieprzebierającym w środkach przeciwnikiem. Żeby
jednak coś w życiu osiągnąć, czasami trzeba zaryzykować.

— Niewątpliwie — przytaknął Zwoliński. — Gdybym był sam, nie


wahałbym się ani chwili, ale mam rodzinę. Już mi grozili...

Komisarz skinął głową.

— Wiem. Mówił mi pan. Mogę jednak pana zapewnić, że otoczymy


pańską rodzinę troskliwą opieką. Oddeleguję specjalnie przeszkolonych
ludzi, którzy dzień i noc będą czuwali nad bezpieczeństwem pańskiej żony i
pańskich dzieci. Pod tym względem może pan być najzupełniej spokojny.

— Więc mam lecieć do Rzymu? — spytał Zwoliński.

— Tak. W pierwszej kolejności rozejrzy się pan na terenie Italii.


Niedawno otrzymałem poufne wiadomości, że ten międzynarodowy gang
posiada swoje agendy w Rzymie, w Mediolanie, w Neapolu i w Palermo. O
ile dobrze pamiętam, to kiedyś wspominał pan o swoich kontaktach z
włoską policją.

— To prawda — przytaknął Zwoliński. — Mam tam serdecznego


przyjaciela, który pracuje w Rzymie w policji kryminalnej, w specjalnej
sekcji wyspecjalizowanej w walce z narkotykami.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 217


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— No widzi pan — ucieszył się komisarz. — To się przecież


fantastycznie składa. Będzie pan miał znakomite oparcie dla swojej
działalności. Niezależnie od tego nasze władze nawiążą kontakt z włoską
policją oraz z włoskim Ministerstwem Spraw Wewnętrznych i będzie pan
tam miał zapewnioną daleko idącą pomoc. A po spenetrowaniu terenu
włoskiego przerzuci się pan do Nowego Jorku.

— Ale właściwie do czego ja jestem potrzebny policji włoskiej i


amerykańskiej? — spytał Zwoliński. — Chyba oni beze mnie potrafią sobie
jakoś poradzić.

Komisarz uśmiechnął się.

— Zasadniczo pytanie najzupełniej logiczne. Ale zdaje się, że panu


już wspominałem, że Interpol potrzebuje specjalisty od narkotyków, który
władałby biegle językiem włoskim, francuskim, angielskim i polskim. Pan
spełnia te wszystkie wymagania. I dlatego... Jestem przekonany, że pan
sobie doskonale poradzi i że nie będzie żadnych poważniejszych
komplikacji.

Zwoliński potrząsnął głową.

— Mam wrażenie, że pan komisarz stał się nagle ogromnym


optymistą. Ja osobiście uważam, że komplikacje na pewno będą, i to bardzo
poważne.

Komisarz znowu się uśmiechnął.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 218


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Usiłuję dodać panu odwagi i namówić pana do nawiązania tej


współpracy z Interpolem. Myślę, że się pan jednak zdecyduje.

— Jutro dam wiążącą odpowiedź — powiedział Zwoliński. — Muszę


porozmawiać z moją rodziną.

— Ależ oczywiście, oczywiście — przytaknął skwapliwie komisarz.


— Nie ma takiego szalonego pośpiechu. Do jutra możemy z tym zaczekać. I
jeszcze raz podkreślam, że pańska rodzina pozostanie tutaj pod moją
osobistą opieką.

Wieczorem odbyła się narada rodzinna.

— Muszę z wami poważnie pomówić — zaczął Zwoliński. —


Zaproponowano mi ścisłą współpracę z Interpolem.

— Narkotyki! — wykrzyknął Ludwik.

— Nie przerywaj — zgromił go ojciec. — Zebrałem was tutaj w tym


celu, żebyśmy się wspólnie naradzili, czy mam przyjąć tę propozycję.

— Błagam cię, Pawle, nie mieszaj się do Interpolu — powiedziała


zdecydowanie Laura. — To są bardzo niebezpieczne sprawy.

— Ale co też mama? — odezwał się znowu Ludwik. — Oczywiście,


niech tata pracuje w Interpolu. To pasjonujące.

— Myślę, że to dla taty wielka szansa — wtrąciła się do rozmowy


milcząca do tej pory Elżunia. — To nie jest, mamusiu, takie niebezpieczne,
jak się zdaje. Nie należy tych rzeczy wyolbrzymiać.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 219


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Akcja, do której mam być delegowany, przedstawia niejakie


niebezpieczeństwo — powiedział oględnie Zwoliński. — Ale to
niebezpieczeństwo groźniejsze jest dla was aniżeli dla mnie. Dlatego
zdecydowałem się na tę szczerą rozmowę z wami. Proszę was oczywiście o
zachowanie całkowitej tajemnicy. To wszystko, co tutaj powiemy, nie
powinno wyjść poza ściany tego pokoju, nikt, absolutnie nikt, nie może się
dowiedzieć, o czym żeśmy tu mówili. Czy mi to przyrzekacie?

— Przyrzekamy — zawołali zgodnym chórem Ludwik i Elżunia.

— Błagam cię, Pawle, nie mieszaj się do Interpolu — powtórzyła


Laura. — I bez tego już przeżyłam niejedną bezsenną noc.

— Co nam może zagrażać? — spytała Elżunia.

— Z powodu mojej działalności mogą chcieć się mścić na was.

— Mafia! — wykrzyknął znowu Ludwik, a ciemne oczy mu zabłysły.

— Przestań — zmitygował syna Zwoliński. — Mafia, nie— mafia, ale


o was się boję. Akty terroru są w tej chwili na porządku dziennym.

— Tato! — Ludwik był najwyraźniej podekscytowany. — Nie


potrzebujesz się o nas bać. Oboje trenujemy boks, judo, karate. Pamiętasz,
jak w zeszłym tygodniu Elżbieta rozłożyła tego pijaka, który ją zaczepiał.

— Bo był pijany — uśmiechnął się Zwoliński.

— Z trzeźwym także by sobie poradziła. Nie ma strachu.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 220


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— I z dwoma bym sobie poradziła — odezwała się Elżbieta. —


Jestem bardzo szybka.

— Przestańcie się przechwalać — zgromiła dzieci pani Laura. — Nie


czas teraz na to. Ojciec mówi o zbyt poważnych sprawach.

— Musiałem wam to wszystko powiedzieć — ciągnął dalej Zwoliński


— żeby was ostrzec i żeby was uwrażliwić na ewentualne
niebezpieczeństwo. A więc przede wszystkim nie wolno wam nawiązywać
żadnych przygodnych znajomości, pod żadnym pozorem nie wsiadajcie do
obcego wozu, choćby to wam proponował niezwykle miły pan albo urocza
pani. Pamiętajcie, że w tego rodzaju sytuacjach zawsze działają ludzie
wytworni, dobrze wychowani, o ujmujących manierach, wzbudzający
zaufanie.

— Zmyłkowe oprychy — uzupełnił Ludwik.

— O właśnie — przytaknął Zwoliński. — Bardzo dobrze to


określiłeś. Przestępca nigdy nie wygląda na przestępcę. Nie wolno dać się
zwieść pozorom. Nie wpuszczajcie także nikogo obcego do domu, choćby
ten ktoś twierdził, że ma dla was jakąś wiadomość ode mnie. Nie
przyjmujcie również żadnych paczek.

— Na miłość boską, Pawle — powiedziała Laura. — Czy musisz się w


to mieszać? Czy nie może pozostać wszystko tak, jak było?

Zwoliński z przepraszającym uśmiechem spojrzał na żonę.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 221


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Widzisz, kochanie... oczywiście, że mógłbym nie przyjąć tej


propozycji. Nikt mnie nie zmusza, nikt nie wywiera na mnie żadnej presji.
Ale to dla mnie ogromna, życiowa szansa. Zdajesz sobie chyba sprawę, co to
znaczy wejść do Interpolu. Jeżeli wywiążę się z powierzonej mi misji, to nie
jest wykluczone, że Interpol zaangażuje mnie jako swojego agenta. To jest
kariera na skalę międzynarodową.

— Ależ oczywiście! — wykrzyknął z zapałem Ludwik. — Mamo! Nie


odradzaj tacie. My chcemy, żeby tata pracował w Interpolu.

— Tak, tak — poparła brata Elżunia. — Chcemy, żeby tata pracował


w Interpolu.

— No cóż... — powiedziała cicho pani Laura. — Widzę, że na


naradzie rodzinnej zostałam przegłosowana.

Do późna w nocy Zwoliński rozmawiał z żoną.

— Nie należy przesadnie tych spraw demonizować — mówił


spokojnym, łagodnym głosem. — Wiesz, że jestem człowiekiem rozsądnym
i że posiadam duże doświadczenie. Na pewno, bez wyraźnej potrzeby, nie
będę się narażał na niebezpieczeństwo. A jeśli chodzi o was, to komisarz
Berger zapewni wam fachową opiekę.

Pani Laura pokiwała głową.

— Usiłujesz mnie uspokoić, dodać otuchy, ale ja doskonale się


orientuję, co to znaczy mafia i walka z handlarzami narkotyków. A przecież

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 222


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

do tego chcą cię wciągnąć. Boję się, Pawle, bardzo się boję o ciebie i o nasze
dzieci. Tyle się teraz czyta o aktach terroru, o porwaniach, morderstwach...

— Powtarzam ci, że będziecie pod stałą opieką najlepszych


fachowców z Quai des Orfevres. Trzeba zachować wszelką możliwą
ostrożność, ale nie należy wyolbrzymiać niebezpieczeństwa. Jakby się
człowiek wszystkiego bał, to nigdy by do niczego nie doszedł.

— Nie chcę stawać na drodze do twojej kariery — westchnęła pani


Laura. — Ale to jest decyzja, która będzie mnie kosztowała wiele
bezsennych nocy. Być może, że jestem trochę przewrażliwiona.

— Zaufaj mi, Lauro, i bądź dobrej myśli.

Objęła go za szyję.

— Ufam ci, Pawle. Gdybym ci nie ufała, to nie zostałabym twoją żoną.

Przytulił ją.

— Wszystko będzie dobrze. Przekonasz się. Bądź dzielna.

— Proszę zgasić papierosy i zapiąć pasy.

Po chwili potężny odrzutowiec zadygotał na pasie startowym i


potoczył się z przyśpieszoną szybkością. Następnie podwozie wraz z kołami
zniknęło w kadłubie samolotu. Stu kilkudziesięciu pasażerów oderwało się
od francuskiej ziemi.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 223


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

Zwoliński usadowił się wygodnie w swoim fotelu i wyjął z kieszeni


gazetę. Nie mógł się jednak skupić na lekturze. Myślami ciągle wracał do
rozmowy z Laurą. Wiedział doskonale, że pakuje się w niesłychanie
ryzykowną imprezę i że zarówno jemu, jak i jego rodzinie może grozić
ogromne niebezpieczeństwo. O siebie się nie bał. Miał za sobą wieloletnie
doświadczenie, świetnie strzelał z pistoletu, był swego czasu dobrym
bokserem wagi półciężkiej, a ostatnio z zapałem trenował judo i karate. A
poza tym będzie miał przecież daleko idącą pomoc policji włoskiej i
amerykańskiej. Ale dzieci... Czy zachowają się rozsądnie? Czy będą umiały w
jakiejś niewyraźnej sytuacji postąpić z należytą ostrożnością? Czy
Ludwikowi nagle nie przyjdzie do głowy, żeby zostać bohaterem?
Właściwie nie powinien był mówić dzieciom o swojej współpracy z
Interpolem i o związanymi z tym niebezpieczeństwami, ale musiał
uwrażliwić zarówno Laurę, jak i dzieci na te właśnie niebezpieczeństwa. Nie
wątpił, że zachowają całkowitą dyskrecję. Pod tym względem miał do nich
zaufanie. Miał również nadzieję, że wykażą niezbędną ostrożność. Ludwik
to wprawdzie chłopak porywczy, odznaczający się wybuchowym
temperamentem, ale w tak poważnej sprawie chyba będzie postępował
rozsądnie i zrezygnuje z roli bohatera z telewizyjnego serialu.

Odezwał się głos w głośniku. To kapitan, prowadzący samolot,


przedstawiał się swoim podopiecznym oraz podawał wysokość, na jakiej się
znajdują, oraz szybkość, z jaką się poruszają. Następnie stewardesy zaczęły
roznosić apetycznie wyglądające posiłki.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 224


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

Zwoliński jadł automatycznie, nie czując smaku tego, co je. W


dalszym ciągu rozmyślał o Laurze i o dzieciach. Robił sobie wyrzuty, że dla
swojej kariery poświęca bezpieczeństwo rodziny. Ale propozycja komisarza
Bergera była tak kusząca, że nie umiał się jej oprzeć. Dzieci zdecydowanie
poparły go. Laura w rezultacie skapitulowała i przestała go błagać, żeby się
w to nie mieszał.

Stewardesa zabrała tackę z resztkami jedzenia i spytała z


czarującym uśmiechem, czy czegoś nie potrzebuje, czy nie ma na przykład
ochoty na kieliszek wina lub koniaku.

Podziękował i w dalszym ciągu próbował się usprawiedliwiać sam


przed sobą z podjętej decyzji. „Przecież nie tylko po to lecę do Rzymu, żeby
zostać w przyszłości agentem Interpolu — myślał. — Przecież chodzi mi
także o mordercę Roberta, który miał niewątpliwie jakieś powiązania na
terenie Włoch." Wszystkie te jednak argumenty niezupełnie trafiały mu do
przekonania. Mógł niewątpliwie, nie angażując się w tę współpracę z
Interpolem, wziąć urlop i polecieć do Rzymu. To nie był żaden problem. Ale
z drugiej strony, jeżeli Robert miał jednak coś wspólnego z narkotykami, to
ta akcja znakomicie ułatwi odnalezienie jego zabójcy. Wszystko to było
niesłychanie skomplikowane i nie pozwalało swobodniej odetchnąć.

I znowu ukazał się świetlny napis: „Zgasić papierosy. Zapiąć pasy".


Samolot obniżył lot i zbliżał się do pasa startowego. Przez okienka widać
było panoramę Wiecznego Miasta.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 225


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

Na lotnisku Zwolińskiego powitał jego dawny przyjaciel, Antonio


Camato, który pracował w policji kryminalnej, w specjalnej sekcji,
wyspecjalizowanej w walce z handlarzami narkotyków. Średniego wzrostu,
bardzo szczupły był niezmiernie ruchliwy, niemogący usiedzieć spokojnie
na jednym miejscu. Zasypał przyjaciela potokiem powitalnych serdeczności,
wypowiadanych, a raczej wykrzykiwanych, z szybkością karabinu
maszynowego.

— Carissimo amico! Come sono nontento di rivederi. Da tan— to


tempo che non ci vediamo. Sono veramente felice! Come stai? Come vai? Hai
un aspetto fantastico. Sempre giovane, sempre in gamba!

Zwoliński, oszołomiony ogromną dawką entuzjastycznych


wykrzykników, z wesołym uśmiechem wyściskał przyjaciela, który
wreszcie dopuścił go do głosu.

— A jak tobie się powodzi, caro Antonio. Wyglądasz tak, jakbyś


jeszcze zeszczuplał. Co ty wyprawiasz? Odchudzasz się, czy co?

— Ale skąd — Antonio pogładził się po zapadniętym brzuchu. — Po


prostu taka moja uroda. Jestem zupełnie zdrów, płuca zdrowe, nerki
zdrowe, przewód pokarmowy wspaniały, serce zdrowe, jem za trzech, a
przytyć nie mogę. Lekarze twierdzą, że u mnie zachodzi nadmierne
spalanie.

— Może powinieneś żyć na mniejszych obrotach — zaproponował


Zwoliński.

Antonio roześmiał się.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 226


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Na mniejszych obrotach? To się tak łatwo mówi. Wiesz doskonale,


jak w naszym fachu „mniejsze obroty" często prowadzą prosto na cmentarz.
Ale dajmy już temu spokój. Mamy dużo ciekawszych spraw do omówienia
aniżeli mój żołądek. Na razie zabieram cię do siebie na obiad, a potem
odwiozę cię do hotelu. Pokój zarezerwowany.

— Dziękuję ci — powiedział Zwoliński — ale jadłem w samolocie.


Nie jestem głodny.

— Nic nie szkodzi, nic nie szkodzi. Zjesz z nami pastasciuttę. Nikt w
całym Rzymie nie przyrządza tak pastasciutty jak moja Maria.

Kiedy siedzieli już w małym fiacie, Zwoliński spytał:

— Skąd wiedziałeś, że ja przylatuję?

— Jak to skąd? — zdumiał się Antonio. — Zostaliśmy przecież


zawiadomieni przez Paryż. Prócz tego otrzymaliśmy specjalne instrukcje z
Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Twój przyjazd tutaj to w pewnym
sensie sensacja.

— Wolałbym, żeby ta sensacja nie była zbyt głośna — uśmiechnął


się Zwoliński. — W tej chwili nie potrzebna mi reklama, a wprost
przeciwnie — może mi zaszkodzić.

— Nie niepokój się — uspokoił go Antonio. — Tak sobie


powiedziałem. Ta sprawa traktowana jest u nas jako ściśle tajna i o twoim
przyjeździe wie zaledwie kilka osób.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 227


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— To bardzo dobrze. Im mniej ludzi wie o moim przylocie do


Rzymu, tym lepiej. Czy sądzisz, że przedstawiciel Interpolu nawiąże ze mną
kontakt?

Antonio potrząsnął głową.

— Raczej nie. Oni niechętnie się ujawniają. Wolą pozostawać w


cieniu możliwie jak najdłużej. Kontakt z Interpolem będziesz miał za
naszym pośrednictwem, a ściślej biorąc, zapewne za moim pośrednictwem.
Przynajmniej na razie. Później zobaczymy, jak to się ułoży.

— Nie mają do mnie zaufania — uśmiechnął się Zwoliński.

— To nie to, carissimo, to nie to — zaprzeczył z ożywieniem


Antonio. — Oni tak zawsze na początku...

— Mniejsza z tym — przerwał Zwoliński. — Nieważne.

Antonio mieszkał w dzielnicy Monteverde. Kiedyś to była oaza


zieleni, dużo ogrodów, dużo drzew, dużo skwerów. Obecnie wszystko
zostało przytłoczone inwazją budynków mieszkalnych i Monteverde
straciło swój dawny charakter, tak jak większość podobnych dzielnic na
całym świecie. Mury, beton, asfalt zniszczyły zieleń, przygniotły ludzi.

Zatrzymali się przed niedużym, piętrowym domkiem, stojącym w


mikroskopijnym ogródku.

— Porca miseria! — zaklął Antonio i włączył bieg.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 228


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Co się stało? — zdziwił się Zwoliński. — Myślałem, że to twój


dom.

— Tak. To mój dom. Ale kręci się tutaj taki podejrzany typ. Lepiej,
żeby cię nie widział. Jedziemy do hotelu. W restauracji zjemy obiad. Aha...
zapomniałem ci powiedzieć, że na naszym terenie nie będziesz występował
pod własnym nazwiskiem. Mam dla ciebie paszport i wszystkie potrzebne
dokumenty. Od dzisiaj nazywasz się Gaston Tremont, francuski turysta.

— Dlaczego nie zrobiono tego w Paryżu? — zdziwił się Zwoliński.

Antonio wzruszył ramionami.

— Bo ja wiem. Najwidoczniej uznano, że tak będzie zręczniej.


Twojego wyjazdu z Paryża nie da się ukryć. Przyleciałeś do Rzymu jako
Zwoliński i tutaj wszelki ślad po tobie zaginął.

Hotel Diana nie należał do luksusowych hoteli, ale był zupełnie


przyzwoity. Centrum miasta, niedaleko Stazione Termini. Pokój wygodny,
starannie urządzony.

Zwoliński rozpakował się, wziął prysznic, zmienił ubranie i


odświeżony spojrzał z uśmiechem na przyjaciela.

— Nie masz pojęcia, jak się cieszę, że cię znowu widzę, carissimo.
Przypominają mi się dawne młode lata.

— To były czasy — westchnął Antonio. — Młodość, młodość. Czas


ucieka z szaloną szybkością. Tempus fugit. Gdzie pójdziemy na obiad? Jeżeli
mam być szczery, to jestem głodny.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 229


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Zapomnieliśmy, że twoja żona czeka z obiadem — powiedział


Zwoliński. — Musisz ją zawiadomić.

— Oczywiście. Zadzwonię do niej z automatu. Od paru dni przed


moim domem kręci się jakiś niewyraźny typ. Wolałem nie ryzykować.

— Czego może chcieć ten facet? — spytał Zwoliński.

— Diabli go wiedzą. Może to jakiś szpicel wysłany przez handlarzy


narkotyków.

— Czy sądzisz, że na waszym terenie działa sycylijska mafia?

— Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. I na pewno mają


powiązania z mafią amerykańską.

Zwoliński usiadł i zapalił papierosa.

— Właściwie nie bardzo wiem, jaka ma być w tym wszystkim moja


rola. Do czego ja jestem wam potrzebny? Ty jesteś przecież sto razy lepiej
zorientowany w tych sprawach aniżeli ja.

Antonio przysunął sobie krzesło, usiadł i także zapalił.

— Widzisz, Paolo... Interpol organizuje zakrojoną na dużą skalę akcję


likwidacji międzynarodowego gangu handlarzy narkotyków. Do tego
potrzebni są ludzie ze specjalnymi kwalifikacjami, a ty takie kwalifikacje
posiadasz. Poza tym mówisz biegle po francusku, po włosku, po angielsku i
po polsku. Nie chcę ci robić przykrości, ale w tym gangu biorą udział także i
twoi rodacy, na terenie Italii i na terenie Stanów Zjednoczonych.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 230


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Tak. To bardzo smutne — pokiwał głową Zwoliński. — Ale nie ma


rady. W każdym kraju nie brak łajdaków, szczególnie w dzisiejszych
czasach.

— To prawda — przytaknął Antonio. — Po ostatniej wojnie wzrosła


na świecie przestępczość w sposób zatrważający. A władze ciągle zbyt
pobłażliwie patrzą na terror, na zbrodnicze gangi i na handel narkotykami.
U nas, w Italii, bardzo zaszkodziło zniesienie kary śmierci. Przecież istnieją
całe tysiące osobników, dla których kara śmierci jest właściwie jedynym
przekonującym argumentem. Ale może jednak poszlibyśmy coś przekąsić,
bo ginę z braku pastasciutty...

Poszli do pobliskiej skromnej trattorii. Zjedli tradycyjną pastasciuttę,


a na drugie danie wątróbkę z frytkami. Do tego wypili butelkę białego wina,
dobrze schłodzonego.

Dopiero przy kawie Zwoliński opowiedział o zamordowaniu


Roberta. Antonio przejął się tym bardzo.

— To straszne, to okropne, to tragedia, serdecznie ci współczuję,


caro amico. Serdecznie ci współczuję. Taki przecież jeszcze młody człowiek.
Komu mógł się aż tak narazić?

Zwoliński opowiadał o wycieczce samochodowej, którą


zorganizował Zenon Gilner, a w której brał udział Robert. Zrelacjonował
także swój pobyt w Warszawie i rozmowy z Górniakiem.

Antonio pokiwał głową.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 231


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Tak, tak... Z tego, co mówisz, wynika, że ten Gilner handluje


narkotykami.

— Niewątpliwie. Przewozi narkotyki w samochodach, specjalnie


przystosowanych do tego celu. Bardzo pomysłowe skrytki. Oglądałem.

— I częściowo niektóre partie narkotyków przerzucane są przez


teren Polski.

— Tak. Ten „towar" przychodzi ze Wschodu, a następnie idzie dalej


na Zachód, Francja, Szwajcaria, Belgia, Szwecja, a nawet Stany Zjednoczone.
Samochodami, samolotami, Pociągami, jachtami. Wszystkimi możliwymi
środkami lokomocji. To jest akcja zakrojona na szeroką skalę.

— Na bardzo szeroką skalę — przytaknął Antonio. –

Niełatwo jest walczyć z tymi gangsterami.

Zwoliński skończył pić kawę i zapalił papierosa. — Senti, amico... Czy


ja jednak nie powinienem się za— meldować u was w kwesturze? Antonio
potrząsnął głową. Na razie nie. Chcemy zachować twoje całkowite
incognito. A w kwesturze musiałbyś się zetknąć z funkcjonariuszami.
Chociażby przechodząc korytarzem. Zresztą nie będę ukrywał. Muszę
przecież być z tobą zupełnie szczery. I u nas, niestety, także zdarzają się
przecieki. I nie tylko u nas, w policji. Takie skandaliczne wypadki mają
miejsce na najwyższych szczeblach ministerialnych.

— Wiem — powiedział Zwoliński. — Mafia ma szeroko rozpostarte


macki. Te wszystkie gangi, związane z mafią, rozporządzają

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 232


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

nieograniczonymi możliwościami finansowymi, mogą proponować


olbrzymie łapówki. A pieniądz, w takiej czy innej formie, od początku
świata był rzeczą niesłychanie kuszącą. Przecież jest tajemnicą poliszynela,
że trafia ma swoich ludzi nawet i w parlamentach. Antonio westchnął. To
bardzo smutne, co mówisz, ale to oczywiście szczera prawda. Dlatego walka
z handlarzami narkotyków jest taka trudna. Nigdy nie wiesz, kto z twojego
najbliższego otoczenia jest przekupiony przez mafię. Ale uważam już ten
temat za wyczerpany. Opowiedz mi, Paolo, coś o swojej rodzinie. Jak tam się
wam żyje w tym Paryżu?

Przez pewien czas rozmawiali na tematy rodzinne, zwierzając się


wzajemnie ze swoich zmartwień, kłopotów, niepokojów. Zwoliński
opowiedział o tym, jak próbowano go zabić, a następnie jak ktoś
telefonował do niego z ostrzeżeniem, dając do zrozumienia, że swoją
działalnością naraża na niebezpieczeństwo żonę i dzieci.

— Nie bój się, Paolo — pocieszył go Antonio. — Oni nie tak zaraz
decydują się na porwanie czy morderstwo. Każde takie porwanie
komplikuje sprawę i ogromnie utrudnia im robotę. To jest ostateczność.
Raczej wolą tego unikać. Porywanie dzieci bogaczy dla uzyskania okupu jest
przeważnie dziełem terrorystów mniejszej klasy. Poza tym, jak
powiedziałeś, twoja rodzina pozostaje pod solidną opieką.

— To prawda — przytaknął Zwoliński. — Komisarz Berger jest


bardzo solidnym człowiekiem i nie mam wątpliwości, że dotrzyma danego
przyrzeczenia.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 233


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

Wypili jeszcze po jednym koniaku i poprosili o rachunek. Kiedy się


żegnali, Zwoliński powiedział:

— Prawdopodobnie będę potrzebował wozu.

— Pomyśleliśmy o tym. Oficjalnie wynajmiesz. Co ci bardziej


odpowiada volvo, bmw czy alfa romeo?

— Może być alfa romeo, pod warunkiem że bez żadnego defektu.

— Nie obawiaj się. Sprawność wozu będzie bez zarzutu. Wiem


przecież, że to czasem decyduje o powodzeniu akcji, a nawet i o życiu.

Nazajutrz z samego rana Antonio pojawił się w hotelu. Po


serdecznym przywitaniu, na które zużył sporo afektowanych słów, wyjął z
bocznej kieszeni marynarki dużą, szarą kopertę.

— Przyniosłem ci kilka zdjęć — powiedział, rozkładając fotografie


na stoliku. — To są twarzyczki ludzi, których mamy tu pod obserwacją. Na
razie nic im konkretnego zarzucić nie można, ale istnieją pewne poszlaki, że
maczają palce w handlu narkotykami. Może któryś z tych przystojniaków
wyda ci się kimś znajomym.

Zwoliński zaczął, bez specjalnego zainteresowania, przeglądać


zdjęcia. Nagle zatrzymał się i uderzył dłonią w leżącą na stoliku fotografię.

— Ależ to Gilner!

— Ten z brodą?

— Tak. Tylko dawniej nie nosił brody. Zapuścił i brodę, i wąsy.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 234


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— To ten, który zorganizował tę wycieczkę samochodową, w której


wziął udział twój brat?

— Ten sam. Zenon Gilner.

— Jesteś pewien?

— Nie mam wątpliwości. Takiej mordy tak łatwo się nie zapomina.

— Rzeczywiście — przyznał Antonio. — I we mnie ta buzia nie


wzbudza zbyt pozytywnych uczuć. Obecnie ten facet nazywa się Aldo
Falconi.

— Udaje Włocha?

— Udaje Sycylijczyka.

— Musi dobrze mówić po włosku.

— Znakomicie. Nawet z sycylijskim akcentem.

— Czym się zajmuje?

— Występuje w roli reżysera filmowego. Kręcą jakiś sensacyjny film


na temat handlu narkotykami.

Zwoliński podniósł brwi do góry.

— Porca miseria. Dobrze pomyślane. Doskonale pomyślane.

Antonio zapalił papierosa, zaciągnął się i wypuścił dym nozdrzami.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 235


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— I ty stanowczo twierdzisz, że ten Gilner vel Falconi handluje


narkotykami.

Zwoliński skinął głową.

— Mam zupełnie realne podstawy, żeby tak twierdzić. Jak ci już


wspomniałem, przerzucał narkotyki w samochodach, specjalnie
przystosowanych do takiej akcji.

— Gdzie się z nim zetknąłeś?

— W Paryżu. Przyjechał wtedy samochodem z moim bratem i z


jakimś Korsykaninem z żoną.

Antonio miał zakłopotaną minę. Wahał się.

— Wybacz, Paolo, że zadam ci niezbyt taktowne pytanie.

Zwoliński spojrzał zdziwiony.

— Pytaj. Śmiało.

— Widzisz... Chciałbym cię zapytać, czy przypuszczasz, że twój brat


był zamieszany w narkotyki.

Zwoliński bezradnym ruchem rozłożył ręce.

— Nie mogę na ten temat powiedzieć nic pewnego. Sam się nad tym
zastanawiałem. Nie sądzę, żeby Robert miał jakieś kontakty z handlarzami
narkotyków. Był człowiekiem bardzo lekkomyślnym, ale chyba nie do tego
stopnia.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 236


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Bo gdyby miał jakieś powiązania z handlarzami narkotyków —


powiedział Antonio — to łatwiej byłoby wytłumaczyć jego tragiczną śmierć.
Porachunki między poszczególnymi gangami, a nawet w łonie jednego i
tego samego gangu są na porządku dziennym. Policja nawet nie bardzo się
do tego miesza i niezbyt gorliwie tropi zabójców gangstera. Jest to raczej
działanie pozorne.

Zwoliński pokręcił głową.

— Nie sądzę, żeby Robert był zamieszany w handel narkotykami.


Wprawdzie pod podłogą jego pracowni znaleziono większą partię heroiny,
ale wszystko wskazuje na to, że należała ona do poprzedniego użytkownika
tej pracowni, niejakiego Gustawa Biernackiego.

— Biernacki... Biernacki... — powtórzył Antonio i potarł dłonią czoło,


jakby usiłował coś sobie przypomnieć.

— Czekaj... czekaj... Coś mi chodzi po głowie. Ależ tak... Chyba się nie
mylę. To jeden z czołowych przedstawicieli gangu, działający obecnie na
terenie Nowego Jorku.

— Jesteś doskonale poinformowany — powiedział z uznaniem


Zwoliński. — Rzeczywiście Biernacki przebywa obecnie w Stanach
Zjednoczonych. Prawdopodobnie zmienił nazwisko, ale na pewno nie
zmienił swojej podłej profesji.

— Czy masz zamiar złożyć mu wizytę?

— Niewykluczone.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 237


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

Antonio nie wyglądał na zachwyconego tym projektem.

— Bądź bardzo ostrożny, amico. Te amerykańskie gangi są chyba


niebezpieczniejsze od naszych.

Zwoliński machnął ręką.

— Jeden diabeł. Ale żeby cię uspokoić, mogę cię zapewnić, że


starannie dbam o całość własnej skóry i że jestem ciągle bardzo szybki.

— Masz pistolet?

— Oczywiście. Wypróbowany. Znakomicie pasuje do mojej dłoni.


Pochodzę tu może na strzelnicę. Tak dla wprawy.

— To nigdy nie zaszkodzi. A jak masz zamiar zabrać się do


poszukiwania zabójcy twojego brata?

— To dosyć skomplikowana sprawa — westchnął Zwoliński. —


Roberta zamordowano 20 października, a w jego pracowni znaleziono
kawałek włoskiej gazety „II Messaggero" z 18 października. Dlatego oficer
prowadzący śledztwo przypuszcza, że mordercą może być ewentualnie
Włoch.

— Odciski palców? — spytał Antonio.

— Na zatłuszczonej gazecie podobno bardzo wyraźne i pokrywające


się z liniami papilarnymi znalezionymi na kieliszku z niedopitym ginem.

— Co przedsięwzięła warszawska policja?

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 238


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Spisali wszystkich Włochów, którzy byli w tym czasie w


Warszawie, wszystkich przyjezdnych Włoch ów. Nie są skłonni
podejrzewać urzędników ambasady, chociaż jeżeli w grę wchodziłaby
kobieta...

— Czy twój brat był kobieciarzem?

— Przesadnie lubił te rzeczy. Cieszył się zawsze ogromnym


powodzeniem u kobiet.

— Zazdrość może być zawsze motywem zbrodni — powiedział


Antonio. — Czy ten twój znajomy polski policjant przysłał ci nazwiska tych
Włochów, którzy w czasie zabójstwa twego brata przebywali w Warszawie?

— Tak. Kapitan Górniak przysłał mi taki wykaz i jednocześnie


wytypował tych, których ewentualnie można by podejrzewać ze względu na
niezbyt sprecyzowany cel przyjazdu do Warszawy.

— Masz może przy sobie ten spis?

Zwoliński wyjął z walizki cały plik kartek, pokrytych maszynowym


pismem.

— Przejrzyj to sobie.

Antonio czytał bardzo uważnie. W pewnym momencie pokazał


palcem.

— Ten mógłby nas ewentualnie interesować.

— Raul Pavani?

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 239


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Tak.

— Kto to taki?

— Kręci się w środowisku artystycznym. Organizuje wystawy


obrazów. Zapewne handluje obrazami. Nie cieszy się najlepszą opinią.
Powiadają, że jest utrzymankiem bardzo bogatej kobiety. Zresztą słyszałem
o nim zupełnie przypadkowo od mojej siostry, która, jak wiesz, jest
malarką. Niespecjalnie się nim interesowałem, ale to ktoś z branży twojego
brata.

— To bardzo ciekawe, co mówisz — zainteresował się Zwoliński. —


Mógłby ten facet pasować, tym bardziej że Robert po przyjeździe do Rzymu
otrzymał większą sumę pieniędzy.

Antonio poklepał przyjaciela po ramieniu.

— Wiesz, co ci powiem, carissimó?

— Jeszcze nie wiem, ale pewnie za chwilę będę wiedział.

— Powiem ci rzecz taką — ciągnął dalej Antonio. — Musisz


natychmiast porozumieć się z Warszawą i poprosić tego twojego kapitana,
żeby ci przysłał odciski palców, znalezione w pracowni twojego brata, ze
specjalnym uwzględnieniem linii papilarnych, pozostawionych na gazecie.

— Czytasz w moich myślach — uśmiechnął się Zwoliński. — Właśnie


miałem to powiedzieć. Czy sądzisz, że uda ci się zdobyć odciski palców tego
impresaria artystów?

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 240


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Oczywiście. To nie żaden problem. Napuszczę na niego któregoś z


naszych ludzi albo może jakąś atrakcyjną dziewczynę. Pójdą do kawiarni.
Ona poprosi go, żeby jej przyniósł papierosy i w międzyczasie zamieni
szklanki.

— Myślisz, że się da na to nabrać taki cwaniak?

Antonio roześmiał się.

— Na ładną dziewczynę daje się nabrać nawet najbardziej


przebiegły mafioso.

— Czy sądzisz, że z łatwością odnajdziesz Gilnera vel Falconiego?

— Nie ulega wątpliwości. Mówiłem ci przecież, że zaangażował się w


kręcenie filmu. Zawsze mogę go znaleźć albo w studio, albo gdzieś w
plenerze. O ile się orientuję, nie przychodzi mu na myśl, że jest śledzony.
Byłoby oczywiście lepiej, żeby cię nie zobaczył.

— Zastanowię się — powiedział z namysłem Zwoliński. — Być


może, że ja spróbuję odnowić tę znajomość.

— Bądź ostrożny. Nie popsuj nam roboty.

— Nie obawiaj się.

Przez następnych kilka dni Zwoliński badał teren. W charakterze


turysty zwiedzał okolice Rzymu, które zresztą znał bardzo dobrze. Pojechał
do Frascati, do Grottafer— rata, do Marino, do Castel Gandolfo, wreszcie
zatrzymał się na dwa dni w Ostii, gdzie bardzo uważnie przyglądał się

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 241


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

jachtom, zakotwiczonym w specjalnej przystani. W międzyczasie Antonio


zdobył odciski palców i Gilnera, i Raula Pavaniego. Czekali na wiadomość z
Warszawy.

Wreszcie nadeszły wspaniałe wizerunki linii papilarnych. Okazało


się, że odciski palców, pozostawione na gazecie, na kieliszku i na butelce z
ginem pasują jak ulał do linii papilarnych Raula Pavaniego.

— Na co czekasz? Aresztuj go — gorączkował się Zwoliński.

— Calma, calma, amico — uspakajał go Antonio. — Doskonale


rozumiem twoje podniecenie, ale na razie nie możemy zatrzymać tego
człowieka. Nie mamy absolutnie żadnych dowodów jego winy. Jeżeli nawet
Raul Pavani odwiedził w pracowni twojego brata, to jeszcze nie dowodzi, że
go zamordował. Mógł po prostu omawiać z nim jakieś sprawy, związane z
jego działalnością artystyczną. Mógł na przykład chcieć nabyć jakiś jego
obraz.

— Masz rację — powiedział Zwoliński, który ochłonął z pierwszego


zdenerwowania. — Wybacz moje przedwczesne pragnienie działania, ale ta
wiadomość z Warszawy przyćmiła mi na chwilę zdolność logicznego
myślenia. Rzecz jasna, że w tej chwili musisz ograniczyć się jedynie do
przesłuchania Raula Pavaniego.

Antonio pokręcił głową z powątpiewaniem.

— Tak się składa, że nawet nie mogę go przesłuchać.

— A to dlaczego? — zdziwił się Zwoliński.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 242


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Widzisz... sprawa się trochę komplikuje. Otrzymałem wczoraj


poufną wiadomość, że Parani jest zamieszany w handel narkotykami. W tej
sytuacji musimy go obserwować i nie spłoszyć żadnymi przesłuchaniami.

— Słusznie — zgodził się Zwoliński. — Sądziłem, że facet interesuje


się wyłącznie dziełami sztuki.

— Okazuje się, że przy dobrych chęciach można połączyć dzieła


sztuki z narkotykami.

Zwoliński spojrzał zdziwiony.

— Intrygujesz mnie.

— Ja sam siebie intryguję — uśmiechnął się Antonio. — Z


wiadomości, którą mi przekazał jeden z moich zaufanych konfidentów,
wynika, że Raul Pavani organizuje w Nowym Jorku wystawę obrazów
niejakiego Armanda Castiglioniego.

— Ale co to ma wspólnego z narkotykami?

— Chwileczkę, carissimo. Nie bądź taki w gorącej wodzie kąpany.


Otóż... Wyobraź sobie, że podobno wpadli na pomysł, żeby przemycić do
Stanów Zjednoczonych większą partię narkotyków w ramach.

— W ramach? — powtórzył Zwoliński.

— Właśnie. W ramach. I w ten sposób w Nowym Jorku wystawa


obrazów będzie połączona z wystawą narkotyków. Dobry numer, co?

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 243


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Niesłychane — powiedział Zwoliński. — Szatański pomysł. Czy to


jest pewna wiadomość?

Antonio w bezradnym ruchu rozłożył ręce.

— Wiesz tak samo dobrze jak i ja, carissimo amico, że w tych


sprawach nie ma pewnych wiadomości. Zawsze istnieje możliwość, że jakaś
informacja, która do nas dociera, zostaje podana w celu odwrócenia naszej
uwagi i skierowania naszej działalności na ślepy tor. Tym niemniej tego
rodzaju wiadomości nie mogę lekceważyć. Moi informatorzy to ludzie
doświadczeni, wypróbowani, umiejący należycie przeanalizować i ocenić
podawaną mi wiadomość.

Zwoliński zapalił papierosa i zaciągnął się dymem.

— Ciekawe, bardzo ciekawe. Bardzo możliwe, że wystawa tych


obrazów nafaszerowanych narkotykami odbędzie się podczas mojej
bytności w Nowym Jorku.

— Właśnie — podchwycił Antonio. — To miałem na myśli. Sądzę


jednak, że nie będą wieszali obrazów z narkotykami. Raczej rozładują towar
z ram przed wystawą.

— Może można by tych cwaniaków nakryć tutaj w Rzymie —


zaproponował Zwoliński. — Podczas szykowania obrazów do wysyłki.

Antonio potrząsnął głową.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 244


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— To nie wchodzi w rachubę. Interpol chce rozpracować całą


organizację. A jeżeli przedsięwzięlibyśmy jakąś energiczniejszą akcję tutaj,
to automatycznie zostałaby przerwana łączność z amerykańskim gangiem.

— Bardzo słusznie — przytaknął Zwoliński. — Tutaj trzeba ustalić


ludzi, którzy są w to zamieszani, wziąć ich pod ścisłą obserwację i starać się
poznać kanały, którymi płynie towar ze Wschodu, wreszcie rozpracować
powiązania z innymi krajami.

— Otóż to — powiedział Antonio. — Na razie nie będziemy nikogo


niepokoić, nikogo aresztować. Ograniczymy się do roli uważnych
obserwatorów. A ty mógłbyś się bliżej zainteresować tym Gilnerem vel
Falconim. Może odegrałbyś główną rolę w jego filmie.

Roześmieli się.

— Signor Falconi proszony jest do telefonu... Signior Falconi


proszony jest do telefonu...

Odłożył tubę, zeskoczył z wysokiego reżyserskiego stołka i szybkim


krokiem poszedł w kierunku oszklonego pomieszczenia, w którym stał
telefon.

W słuchawce zadźwięczał energiczny, barytonowy głos.

— Czy signor Falconi?

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 245


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Przy aparacie. Słucham?

— Mam dla pana ważne wiadomości z Paryża. Gdzie możemy się


spotkać?

— Ale kto mówi?

— Moje nazwisko nic panu nie powie. A poza tym w naszych sferach
nie szafuje się nazwiskami, chyba że są to pseudonimy albo nazwiska
przybrane.

Chwila ciszy.

— Czy pan mnie słucha, signor Falconi?

— Nie mam zwyczaju rozmawiać ani tym bardziej spotykać się z


nieznajomymi.

— Popełniłby pan ogromny błąd, nie spotykając się ze mną. To, co


mam panu do zakomunikowania, może bardzo poważnie zaważyć na
pańskim losie.

Znowu chwila ciszy.

— Gdzie pan chciałby się ze mną spotkać?

— Proponuję jakieś neutralne miejsce. Może być kawiarnia.

— Która kawiarnia?

— Na przykład ta na Piazza Colonna, pod tymi arkadami. — Jak ja


pana poznam?

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 246


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Ja pana poznam.

— Zna mnie pan?

— Oczywiście. Z nieznajomymi nie rozmawiam przez telefon ani nie


spotykam się w kawiarniach.

Zwoliński przyszedł na dziesięć minut przed oznaczoną godziną,


zajął stolik i zamówił kawę. Czekał, przerzucając bez zainteresowania
gazetę. Jednocześnie bacznie obserwował wszystkich zbliżających się do
kawiarni. Wreszcie dostrzegł swoją ofiarę. Zerwał się błyskawicznie i
zaszedł go od tyłu.

— Buon giorno, signor Falconi.

Tamten odwrócił się gwałtownie, a na jego twarzy odmalowało się


najpierw zdumienie, a potem przerażenie.

— Może usiądziemy — zaproponował Zwoliński. —


Zarezerwowałem wygodny stolik, bardzo wygodny. — Mówił ciągle po
włosku, niczym nie zdradzając, że spostrzegł zaskoczenie swego rozmówcy.

— Czego pan chce ode mnie?

— Może usiądziemy — powtórzył Zwoliński. — Nie znoszę


rozmawiać na stojąco.

Usiedli i Zwoliński zamówił drugą kawę. — Jak to miło spotkać


starych znajomych, panie Gilner — powiedział po polsku.

— Nie rozumiem, co pan mówi. Ja nazywam się Aldo Falconi.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 247


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

Zwoliński uśmiechnął się.

— Może przestaniemy bawić się w kotka i myszkę czy też w


ciuciubabkę. To dobre dla małych dzieci. Zapuścił pan brodę i wąsy i wydaje
się panu, że nikt pana nie pozna. Już jeżeli chciał się pan solidnie
ucharakteryzować, to trzeba było przeprowadzić operację plastyczną, a i to
z liniami papilarnymi byłyby pewne kłopoty. Poznaliśmy się w Paryżu,
kiedy pan przyjechał z moim bratem Robertem oraz z tym Korsykaninem
Canettim i jego żoną. Pańska twarz utkwiła mi głęboko w pamięci i nie ma
mowy o jakimś nieporozumieniu.

Gilner milczał, utkwiwszy ponure spojrzenie w twarzy mówiącego.

— Dam panu dobrą radę — ciągnął dalej Zwoliński. — Po pierwsze,


niech pan przestanie myśleć o tym pistolecie, który tkwi w kieszeni
pańskiej marynarki i zupełnie niepotrzebnie ją obciąża. Mogę pana
zapewnić, że jestem bardzo szybki, na pewno szybszy aniżeli pan. Zresztą
strzelanina na Piazza Colonna do niczego nie prowadzi. Sądzę, że będzie o
wiele lepiej i dla pana, i dla mnie, jeżeli dojdziemy do porozumienia.

— O jakim porozumieniu pan mówi? — spytał Gilner, przechodząc


na język polski.

Zwoliński wypił resztę kawy, zapalił papierosa i pochylając się lekko


nad stolikiem, powiedział przyciszonym głosem:

— Widzi pan, panie Gilner... pańska sytuacja jest nie do


pozazdroszczenia. Zacznijmy od tego, że przemycał pan narkotyki w
samochodach.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 248


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Ja żadnych narkotyków nie przemycałem!

Zwoliński machnął ręką.

— Dajmy spokój tym jałowym dyskusjom, szkoda czasu na


zaprzeczanie oczywistym faktom. Są na to dowody, że pan przemycał
narkotyki w samochodach, specjalnie przystosowanych do tego celu.
Następnie zapewne panu wiadomo, że warszawska milicja poszukuje pana
jako podejrzanego o zamordowanie Carla Canettiego, którego pan zabrał ze
sobą na tę samochodową wycieczkę Francja, Włochy.

— Ja nikogo nie zamordowałem! — wybuchnął Gilner. — To


oszczerstwo!

— Przewód sądowy to stwierdzi, czy pan jest winny śmierci tego


Korsykanina, czy też nie. Władze polskie mogą wystąpić o ekstradycję, a nie
sądzę, żeby władze włoskie miały jakieś obiekcje w tym względzie. Raczej
skłonny jestem przypuszczać, że chętnie pozbędą się pana ze swojego
terenu. Widzi pan więc, że moja pomoc oraz moja dyskrecja mogą się panu
bardzo przydać.

— Czego pan żąda? — spytał energicznie Gilner.

— Przebywam na terenie Włoch jako osoba zupełnie prywatna —


powiedział Zwoliński. — Przyjechałem, żeby odnaleźć mordercę mojego
brata, który miał tutaj jakieś powiązania. Czy mógłby mi pan w tej sprawie
dopomóc?

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 249


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— To nie jest wykluczone — odparł Gilner, który zaczął się nieco


uspakajać. — Co pan proponuje w zamian?

— Oczywiście, nic za darmo — uśmiechnął się Zwoliński

— W zamian proponuję, że nie zdradzę pańskiego prawdziwego


nazwiska i nie zawiadomię tutejszej policji, że jest pan poszukiwany przez
polską milicję za morderstwo i za handel narkotykami. Tą ostatnią sprawą
mógłby się zainteresować także Interpol.

Gilner utkwił w twarzy mówiącego złe spojrzenie.

— Niech mnie pan przestanie straszyć.

— Nie mam zamiaru pana straszyć — powiedział łagodnie


Zwoliński. — To taka luźna uwaga na marginesie, rzucona celem
dokładniejszego naświetlenia sprawy.

Gilner skinął na kelnera i zapłacił za swoją kawę.

— Chyba wszystko już żeśmy omówili. Zajmę się odnalezieniem


zabójcy pańskiego brata. A teraz niech mi pan powie, w jaki sposób pan
mnie znalazł.

Zwoliński uśmiechnął się.

— Zupełnie przypadkowo. Któregoś dnia spotkałem pana na ulicy i


poszedłem za panem. Zwykły zbieg okoliczności.

— Nie wierzę w takie „zbiegi okoliczności" — mruknął Gilner.

— To panu wolno.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 250


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

Gilner odsunął krzesło i chciał wstać. Zwoliński powstrzymał go


ruchem ręki.

— Jeszcze chwileczkę. Miałbym do pana jedną prośbę.

— Słucham?

— Widzi pan... Tak się złożyło — powiedział Zwoliński z pewnym


zażenowaniem. — Tak się złożyło, że wczoraj przegrałem w pokera większą
sumę i zostałem zupełnie bez pieniędzy.

Gilner spojrzał zdziwiony i wyjął z kieszeni książeczkę czekową.

— Ile?

— Nie, nie — zaprotestował żywo Zwoliński. — Nie przyjmę od pana


czeku. Pan mnie źle zrozumiał.

— Więc...?

— Ostatnio w Paryżu wygrałem nowiuteńki wóz. Alfa romeo,


najnowszy model. Chciałbym sprzedać ten wóz. Sądzę, że mógłbym za niego
otrzymać niezłą cenę. Czy byłby pan skłonny dopomóc mi w tej transakcji.

Gilner skinął na kelnera i zamówił dwa koniaki. Niebawem kieliszki


napełnione złocistym płynem pojawiły się na stoliku.

— Jak mam to rozumieć? — spytał Zwoliński, wskazując koniak.

Na twarzy Gilnera pojawiło się coś w rodzaju uśmiechu.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 251


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Ten szlachetny trunek jest dowodem tego, że nasza rozmowa


zaczyna wkraczać na zupełnie inne, bardziej realne tory.

— Czy byłby pan skłonny dopomóc mi w sprzedaży tego wozu? —


powtórzył Zwoliński.

Gilner zapalił papierosa i zamyślił się.

— Nie musi się pan pozbywać takiej wspaniałej maszyny —


powiedział, pochylając się nad stolikiem. — Pieniądze może pan zdobyć w
zupełnie inny sposób. I to bardzo dużo pieniędzy.

— Nie wiem, co pan ma na myśli — powiedział Zwoliński. Gilner


podniósł kieliszek i trącił nim delikatnie o kieliszek, stojący przed
Zwolińskim.

— Niech pan posłucha, amico...

Natychmiast po rozmowie z Gilnerem Zwoliński pojechał do hotelu,


zaparkował wóz, powiedział w recepcji, że jedzie autokarem na dwudniową
wycieczkę do Florencji, walizkę i torbę podróżną zostawił, zabrał jedynie
neseser, wsiadł do autobusu i pojechał do Frascati. Tu wynajął skromny
pokoik na pięterku u właściciela trattorii, handlującego winami oraz
walutami, sprawdził, czyjego pistolet pozostaje ciągle na właściwym
miejscu i pogrążył się w zadumie. Po dłuższej chwili takiej medytacji,
wyszedł, poszukał automatu telefonicznego i zadzwonił do Antonia.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 252


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

Rozmowa trwała dość długo. Na zakończenie Antonio powiedział:

— Bądź bardzo ostrożny, carissimo. Wciągasz się w niebezpieczną


grę. Pamiętaj, że nie masz do czynienia z ludźmi prostodusznymi i
łatwowiernymi. Nigdy nie wiadomo, kto kogo przechytrzy i nigdy nie
wiadomo, komu można zaufać. Gilnera pilnujemy. Nie zniknie nam. Bądź
spokojny.

Upłynęło kilka dni. Zwoliński wynajął „dychawicznego" forda i


jeździł nim po okolicy, ciągle zmieniając miejsce swego pobytu. Raz
nocował we Frascati, na drugi dzień w Marino, potem znowu w
Grottaferrata, a jednego wieczora zapuścił się aż na Rocca di Papa, gdzie
spotkał czarującą dziewczynę i ogromnie żałował, że nie mógł kontynuować
tej znajomości.

Pewnego popołudnia Zwoliński siedział w trattorii i popijał cienkie


wino, zagryzając ziemnymi orzeszkami, w niewielkim pomieszczeniu,
przesiąkniętym kwaśnym zapachem porozlewanego po stołach wina,
panował półmrok. Wkrótce jednak oczy przywykły do tego słabego
oświetlenia i wtedy Zwoliński zauważył, że przy sąsiednim stoliku siedzi
człowiek, którego twarz wydała mu się znajoma. Z racji swojej długoletniej
pracy w policji miał bardzo wyrobioną pamięć do ludzkich twarzy. Ależ tak.
To Marcello Ponetti, ten, który chciał go wtedy pchnąć nożem we mgle. Nie
ulega wątpliwości.

Zwoliński podniósł się i podszedł do stolika, przy którym siedział


Sycylijczyk.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 253


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Buon giorno.

Tamten odwrócił się i na jego twarzy odmalowało się zdumienie


połączone z przerażeniem. Chciał zerwać się do ucieczki, ale żelazna ręka
Zwolińskiego przytrzymała go na miejscu.

— Stai calmo, amico. Stai calmo.

— Czego pan chce ode mnie, panie inspektorze? Czego pan chce ode
mnie? Jestem niewinny, nic nie zrobiłem. W Paryżu wypuścili mnie. Pan
komisarz mnie zwolnił.

— Ja już nie jestem inspektorem — powiedział Zwoliński i usiadł.

Ponetti spojrzał zdziwiony i zamrugał oczami.

— Jak to pan nie jest inspektorem? To pan już nie pracuje w policji?

— Wyobraź sobie, że już nie jestem policjantem. Dosyć się


napracowałem z tymi glinami. Wystarczy. Tyle lat za tą nędzną pensję. Chcę
trochę pożyć, zebrać większą ilość forsy i użyć życia.

Sycylijczyk przetarł oczy dłońmi, jakby chciał się obudzić z jakiegoś


dziwacznego snu.

— Mówi pan poważnie?

— Najzupełniej. Zaczynam teraz pracować w zupełnie innej branży.


A propos. Podobno poszukuje cię niejaki Zenon Gilner.

— Mascalzone.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 254


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Jestem o nim tego samego zdania — zgodził się Zwoliński. —


Skrzywdził cię?

— To skończony łajdak. Mam z nim porachunki i gdybym go


spotkał...

— To się da załatwić — uśmiechnął się Zwoliński. — Gilner


przebywa w Rzymie. Tak się składa, że ja wiem, gdzie go szukać.

Ponetti poruszył się z ożywieniem. Jego duże ciemne oczy zabłysły


złym blaskiem.

— Niech mi pan powie, gdzie go mogę znaleźć.

— Spokojnie, spokojnie — uśmiechnął się Zwoliński. — Jesteś w


gorącej wodzie kąpany. Musimy dojść do porozumienia.

— Do porozumienia?

— Właśnie. Ja ci opowiem o Gilnerze, a ty opowiesz mi o swoim


szefie.

— Ja nie mam żadnego szefa.

— Nie opowiadaj mi bajek. Z kim teraz pracujesz?

Sycylijczyk odwrócił twarz, starał się nie patrzeć na mówiącego.

— Ja w ogóle nie pracuję. Szukam pracy.

— Nie kłam! — Zwoliński mimo woli przybrał ton prowadzącego


przesłuchanie. Natychmiast jednak głos jego złagodniał. — Masz szczęście,

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 255


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

że mnie przypadkowo spotkałeś. Jeżeli będziesz rozsądny i dogadasz się ze


mną, to możesz na tym tylko wygrać.

— Nie wiem, o czym pan mówi.

— Nie udawaj. Wiesz doskonale. Przypadkowo dowiedziałem się,


gdzie i kiedy Gilner odbiera większą partię towaru.

— Ciągle nie rozumiem, o czym pan mówi.

— Tym gorzej dla ciebie, że jesteś taki mało domyślny. Sądzę, że


twój szef nie będzie z ciebie zadowolony. A teraz posłuchaj. Nic nie ma za
darmo, jeżeli chcesz ze mną współpracować, to moje warunki są
następujące: podam ci miejsce, gdzie ukrywa się Gilner, oraz nazwisko, pod
którym obecnie występuje. Prócz tego dowiesz się ode mnie, gdzie i kiedy
Gilner odbiera dużą partię towaru. Nie muszę ci chyba tłumaczyć, jaki to
towar. W zamian za te cenne informacje ty mi powiesz, kto jest twoim
szefem, z którym ja chciałbym nawiązać bliższy kontakt i ewentualną
współpracę. Zdajesz sobie chyba sprawę, że te informacje są coś warte i że
ja muszę omówić warunki nie z tobą, a z kimś odpowiedzialnym finansowo.

— Nie wiem... Nie wiem... — powtórzył Ponetti, a głos mu się


załamał.

— A może twoim szefem jest Ahmed Nagib?

Zwoliński strzelił w ciemno i przypadkowo trafił w dziesiątkę.


Sycylijczyk aż się zakrztusił. Sięgnął po szklankę z winem, ale ręka tak mu
drżała, że postawił ją z powrotem na stoliku.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 256


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Nie wiem... nic nie wiem... Ja nic nie powiedziałem... Ja nic nie
powiedziałem — wybełkotał.

— Powiedziałeś wystarczająco dużo — uśmiechnął się Zwoliński. —


I coś ci powiem, amico. W tej branży, w której działasz, trzeba być bardziej
opanowanym. Trzeba trzymać nerwy na wodzy. Nie wystarcza
wymachiwać nożem.

— O jakim nożu znowu pan mówi? Nie rozumiem. O jakim nożu?

Zwoliński machnął ręką.

— Mniejsza z tym. A teraz słuchaj uważnie. Z twojego zachowania


wywnioskowałem bez trudu, że twoim szefem jest Ahmed Nagib, który
kiedyś współpracował z Gilnerem.

— On go nienawidzi — wykrztusił Ponetti.

Zwoliński wzruszył ramionami.

— Domyślam się, ale to mnie absolutnie nie interesuje. Interesuje


mnie natomiast nawiązanie współpracy z Ahmedem Nagibem. Pójdziesz do
niego i powiesz mu, że ja proponuję mu konkretne korzyści w zamian za
odpowiedni ekwiwalent w dolarach albo w złocie. Jak już wspomniałem,
wiem, gdzie i kiedy Gilner odbiera większą partię towaru, którą można by
przejąć, działając przez zaskoczenie. Wolę uniknąć strzelaniny, bo nie ma
sensu ściągać sobie policji na kark.

— Jakie pan stawia warunki? — spytał Ponetti, który już nieco


oprzytomniał.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 257


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

Zwoliński wymienił sumę. Sycylijczyk aż gwizdnął.

— Dużo pieniędzy. Nie wiem, czy szef na to pójdzie.

— Nikt go nie zmusza. Będzie chciał, to dobrze, a nie, to nie. Bez


trudu znajdę amatorów na taką ofertę. To jest okazja, jaka się często nie
zdarza.

— Porozmawiam — powiedział z wahaniem Sycylijczyk. — Gdzie


pana mogę znaleźć?

— Spotkamy się jutro o godzinie siedemnastej przy tym stoliku —


powiedział Zwoliński, kładąc pieniądze za wypite wino.

Bezczynne godziny ciągną się w nieskończoność. Dopiero późnym


wieczorem Zwoliński załatwił dwa telefony. Najpierw zadzwonił do Antonia
i powiedział, jak wygląda sytuacja, a następnie połączył się z Gilnerem,
który niezmiernie zainteresował się otrzymanymi wiadomościami.

— Nic za darmo — powiedział Zwoliński.

W słuchawce coś zatrzeszczało. Po chwili znowu zabrzmiał głos


Gilnera.

— Może pan być zupełnie spokojny. W tych sprawach dojdziemy do


porozumienia na miejscu. Zaręczam, że będzie pan zadowolony. Nie mamy
zwyczaju targować się.

Zwoliński pojechał do Rzymu, gdzie przenocował w trzeciorzędnym


hoteliku. Przez cały dzień nie wychodził ze swojego pokoju. Powiedział w

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 258


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

recepcji, że się źle czuje, i kazał sobie przynieść jedzenie. Dopiero o


szesnastej wyszedł i pojechał autobusem do Frascati.

Ponetti przyszedł punktualnie. Rozejrzał się niespokojnie po


mrocznej salce i usiadł przy tym samym stoliku co wczoraj. Po chwili
pojawił się Zwoliński. Przysunął sobie krzesło i zamówił wino.

— No i co?

Sycylijczyk końcem języka zwilżył spierzchnięte wargi.

— Szef nie wierzy.

Zwoliński wzruszył ramionami.

— Nikt mu nie każe wierzyć. Nie to nie, nie mamy o czym


rozmawiać. Ciao.

Ponetti zatrzymał go ruchem ręki.

— Chwileczkę. Miałbym może dla pana inną propozycję.

— Propozycję? Jaką propozycję?

— Być może, że znalazłby się ktoś, kto by zaakcentował pańskie


warunki.

— Być może czy na pewno?

— Prawie na pewno.

— Skontaktujesz mnie z nim?

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 259


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Nie. Ten człowiek chce to przeprowadzić za moim


pośrednictwem. Woli się nie ujawniać.

Zwoliński wypił łyk wina i zapalił papierosa.

— Jaką mam gwarancję, że moja prowizja zostanie wypłacona?

— Żadnej. Musi nam pan zaufać na słowo.

— O nie, amico— uśmiechnął się Zwoliński. — Takim frajerem to ja


nie jestem. Za kogo ty mnie uważasz? Za grzecznego chłopczyka, który
wierzy we wszystko to, co mu się powie?

— Co pan proponuje? Może depozyt u adwokata?

Zwoliński potrząsnął głową.

— Nie mam zaufania do adwokatów, którzy pozostają na żołdzie u


gangsterów.

— Więc...?

Zwoliński zamyślił się.

— To dosyć skomplikowana sprawa — powiedział po chwili. —


Można by zdeponować te pieniądze u jakiegoś męża zaufania, do którego
mielibyśmy zaufanie i ja, i wy. Ale takiego człowieka w tej chwili nie widzę.

Ponetti sięgnął po szklankę z winem. Miał bardzo zafrasowaną minę.

— Sytuacja wydaje mi się beznadziejna.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 260


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Nie ma beznadziejnych sytuacji. Są tylko trudne sytuacje —


stwierdził Zwoliński. — Ty mógłbyś być gwarancją.

— Ja?

— Tak. Ty. Oskarżyłbym cię o napad. Policja zamknęłaby cię, a po


dokonanej transakcji, złożyłbym zeznanie, że się pomyliłem. Wyszedłbyś z
aresztu. Gdyby natomiast twoi mocodawcy nie wywiązali się ze swoich
zobowiązań w stosunku do mnie, to bym cię po prostu zastrzelił. Byłbyś
kimś w rodzaju zakładnika.

Sycylijczyk zbladł.

— Na taką kombinację nie mogę pójść. Ja nie jestem dla nich aż tyle
wart. Ja w ogóle...

Zwoliński roześmiał się.

— Nie bierz tak dosłownie tego, co mówię. To był przecież tylko żart.
Nie leży w moim interesie zadawać się z tutejszą policją.

— Więc jak zrobimy? — spytał Ponetti, który odetchnął z widoczną


ulgą.

— Chyba najłatwiej będzie załatwić ten interes przy pomocy czeku


opatrzonego specjalną klauzulą oraz datą, wyprzedzającą o parę dni
przejęcie towaru. Oczywiście czek musi mieć pokrycie.

— Porozumiem się — powiedział Sycylijczyk. — Jutro dam panu


znać.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 261


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Nie jutro, a jeszcze dzisiaj — Zwoliński był wyraźnie


zniecierpliwiony. — Nie mogę tracić tyle czasu na te pertraktacje.

— Dobrze. Dzisiaj wieczorem, o dziesiątej.

— Gdzie?

— Tutaj.

— Postaraj się być wcześniej. Będę czekał na ciebie o dziewiątej.

— Dobrze. Postaram się. Może mi się uda.

Po rozstaniu się z Ponettim Zwoliński zatelefonował z automatu do


Gilnera, a następnie połączył się ze swoim przyjacielem.

— Bądź ostrożny — powiedział na zakończenie rozmowy Antonio.


— Nie zapominaj, że wdałeś się w bardzo niebezpieczną grę, i jeżeli cię
rozszyfrują...

Zwoliński uśmiechnął się do słuchawki.

— Jeżeli mnie rozszyfrują, to najwyżej będzie trochę strzelaniny.

— Tak czy inaczej sądzę, że bez strzelaniny się nie obejdzie —


zakończył rozmowę Antonio.

Wieczorem, dwadzieścia po dziewiątej, pojawił się Ponetti. Był


zadowolony. Jego wspólnicy czy też szefowie przyjęli postawione warunki.
Dobili targu. Szczegółową umowę mieli spisać w Neapolu, gdzie również
Zwoliński miał otrzymać czek na ustaloną sumę.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 262


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

Jeszcze tego samego wieczoru Zwoliński wrócił do Rzymu, a


nazajutrz z samego rana odleciał do Neapolu. Zbliżała się ostateczna
rozgrywka.

Noc była ciemna, bezgwiezdna. Sylwetka Wezuwiusza wtopiła się w


intensywny granat nieba. Nieruchome morze rozpościerało się przed nimi
jak porcelanowa tafla. Najlżejszy nawet powiew nie budził uśpionych fal.

— Czy to na pewno tutaj? — spytał cicho Gilner.

— Nie ulega wątpliwości — odpowiedział równie cicho Zwoliński. —


Na pewno tutaj.

— Powinni już być — niecierpliwił się Gilner, spoglądając na


fosforyzujący zegarek.

— Spokojnie — zmitygował go Zwoliński. — Płyną na żaglach, a nie


ma wiatru. Wolą nie zapuszczać motoru, żeby nie robić hałasu.

Gilner był wyraźnie zdenerwowany.

— Nie wiem, czy nie wziąłem ze sobą zbyt mało ludzi.

— Wystarczy — szepnął Zwoliński, który rozglądał się niespokojnie,


bojąc się, żeby ich nie odkrył Ponetti ze swoją bandą, mimo iż ulokował ich
w dość znacznym oddaleniu. — Będziemy działać przez zaskoczenie. Lepiej,
żeby nie doszło do strzelaniny.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 263


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Oczywiście — przytaknął Gilner i wyjął z kieszeni papierosy.

— Niech pan nie pali — upomniał go Zwoliński, posłyszawszy


niepokojący szelest.

Gilner wsunął z powrotem papierosy do kieszeni.

— Słusznie. Ciągle ich nie widać, może się rozmyślili.

— Na pewno się nie rozmyślili. Cierpliwości. Wreszcie na czarnym


tle nieba pojawiło się coś, jakby białe skrzydło ptaka.

— Płyną — szepnął Zwoliński.

— Płyną — powtórzył Gilner.

Następnie akcja potoczyła się błyskawicznie. Duży, pełnomorski


jacht przycumował cicho do nabrzeża. Ciemne postacie poczęły pośpiesznie
wynosić plastikowe worki. Kiedy już towar był wyładowany, ruszyli ludzie
Gilnera.

— Stać! Ręce do góry!

Tamci bez sprzeciwu wypełnili rozkaz. Zaskoczenie wydawało się


całkowite. Ale w tej chwili pojawiła się banda Ahmeda Nagiba.

— Rzućcie broń. Jesteście otoczeni. Gruchnęły strzały.

Gilner chwycił automat. Zwoliński trzasnął go w głowę kolbą


pistoletu. Wtedy zabłysło jaskrawe światło i jak spod ziemi wyrósł silny
oddział karabinierów. Ostrzegawcza salwa. Gangsterzy rzucili broń. Akcja
była skończona.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 264


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Dobra robota — powiedział Antonio, klepiąc przyjaciela po


ramieniu. — Bardzo dobra robota.

Zwoliński uśmiechnął się i zapalił papierosa.

— Przyznam ci się, że jestem zaskoczony, że się tak udało. Nie


sądziłem, że tak łatwo pójdzie.

— Tak — przyznał Antonio. — Ja także jestem zaskoczony, że dali


się nabrać. Z tego wynika, że nawet gangsterzy

popełniają w swej działalności kardynalne błędy. Czasem zaślepia


ich chciwość. Trzeba jednak przyznać, że ty bardzo zgrabnie to rozegrałeś.
Argumenty, które im przedstawiłeś, były przekonujące. Zwoliński schylił
głowę.

— Dziękuję, panie inspektorze, za słowa uznania. Na przyszłość


postaram się także na nie zasłużyć.

— Jak ci się podobali moi chłopcy w charakterze przemytników


narkotyków? — spytał Antonio.

— Na medal. Ale skądżeś wytrzasnął taki wspaniały jacht?

— To nasz stary rekwizyt — uśmiechnął się Antonio. — Wygląda


rzeczywiście imponująco, ale przy pierwszym sztormie rozleciałby się na
drobne kawałki. Zastanawiałem się nad tym, co by było, gdyby noc jaśniała
gwiazdami i gdyby takie ciemności nie maskowały całej akcji?

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 265


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

Zwoliński wzruszył ramionami.

— Nic by nie było. Gilner był pewien, że to płyną z towarem ludzie


Ahmeda Nagiba, a Ahmed Nagib był przekonany, że to jest jacht Gilnera. I
jedni, i drudzy byli przygotowani na to, że ich przeciwnicy kryją się w
pobliżu zatoki. Powiedz mi, amico, jakie straty w ludziach.

— Z moich ludzi nikt nie został ranny — odparł Antonio. — Z bandy


Ahmeda Nagiba dwóch zabitych, trzech rannych, a z obstawy Gilnera
czterech zabitych.

— W porządku — zawyrokował Zwoliński. — Niech się gangsterzy


nawzajem wybijają. To pożyteczna działalność.

— Trochę za mocno uderzyłeś Gilnera.

— Możliwe — zgodził się Zwoliński. — To ze zdenerwowania.

— Jakie masz plany na najbliższą przyszłość?

— Muszę się jak najszybciej likwidować z tego terenu. Tego Raula


Pavaniego pozostawiam pod twoją „troskliwą" opieką, a ja najbliższym
samolotem odlatuję do Nowego Jorku.

W górze błękit. W dole zwały czarnych, kłębiastych chmur. Można


było sobie wyobrazić, że ocean swym potężnym rykiem pragnie zagłuszyć
warkot silników.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 266


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

„Pewnie sztorm na Atlantyku" — pomyślał Zwoliński i spojrzał na


jasnowłosą stewardesę, która podeszła do niego z czarującym uśmiechem.

— Pan sobie życzy?

— Kieliszek koniaku, jeżeli pani taka uprzejma.

Uśmiechnęła się jeszcze serdeczniej do samotnego pasażera.

— Zaraz podam.

Po chwili rozsiadł się wygodniej w swoim fotelu i małymi łykami


popijał koniak. Był zadowolony z siebie. Akcja przeprowadzona w Neapolu
powiodła się nadspodziewanie. Nigdy nie przypuszczał, że Gilner oraz ten
Libijczyk dadzą się tak łatwo wyprowadzić w pole. Jego atutem było
oczywiście to, że poznał Gilnera w Paryżu, dowiedział się o nim bardzo
dużo w Warszawie i także w Warszawie otrzymał trochę informacji o
Ahmedzie Nagibie. Był na tyle dobrze zorientowany, że to mogło zmylić
czujność przeciwnika. Żałował, że Ahmed Nagib zdołał ujść, ale za to Gilner
siedział i nie miał szans na to, aby szybko opuścić mury więzienia. Co się
stało z Ponettim, tego nie wiedział i to go trochę niepokoiło. To był
wprawdzie tylko pionek w tej grze, ale w pewnych określonych
okolicznościach mógł się okazać niebezpieczny. Po raz drugi na pewno nie
dałoby się go nabrać. Czeku na ogromną sumę nie próbował realizować. Po
pierwsze, był prawie pewien, że był bez pokrycia, a po drugie, pokazywać
się w banku — to mogło spowodować niespodziewane komplikacje, tym
bardziej że zarówno Ahmed Nagib, jak i Ponetti pozostawali na wolności i

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 267


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

niewątpliwie nie byli zbyt życzliwie ustosunkowani do człowieka, który im


zgotował taką zaskakującą niespodziankę.

Oddał pusty kieliszek i przymknął oczy. Myślał teraz o Laurze i o


dzieciach. Kiedy ich znowu zobaczy? Czy są zdrowi? Czy nic im nie zagraża?
Był pewien, że komisarz Berger dotrzyma danego słowa i otoczy jego
rodzinę troskliwą opieką. Z Rzymu wysłał na jego ręce list do Laury, w
którym donosił, że jest zdrów i że wszystkie sprawy układają się pomyślnie.
Czy Laura mu uwierzy? Miał co do tego poważne wątpliwości. Wiedziała
przecież, że pisze w tym celu, żeby ją uspokoić, ją i dzieci. Z Nowego Jorku
znowu wyśle list. A może zatelefonuje? Raczej nie. Telefon w jego paryskim
mieszkaniu może być na podsłuchu. Z taką ewentualnością trzeba się było
liczyć.

Samolot zaczął lekko kołysać, wpadając w próżnię. Zwoliński nie


zdawał sobie sprawy, kiedy zasnął. Spał mocno, wyczerpany przeżyciami
ostatnich dni. W pewnym momencie otworzył oczy i spostrzegł, że wszyscy
już zapinają pasy. Samolot kołysał jeszcze bardziej, potrząsany
gwałtownymi porywami wiatru. W dole wznosiły się potężne masywy
drapaczy chmur.

Na lotnisku oczekiwał go Ronald Harding, dawny przyjaciel —


jeszcze z czasów, kiedy razem pracowali w Scotland Yardzie. Wysoki,
mocno zbudowany mężczyzna o rysach twarzy rzymskiego senatora.
Zaczynał tyć i na próżno wciągał zaokrąglony brzuch.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 268


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Tyle czasu... tyle czasu... Tyle lat — powtarzał, ściskając potężnie


Zwolińskiego, który poczuł się jakby w ramionach niedźwiedzia grizzly. —
Tak się cieszę, że cię znowu widzę. Nie masz pojęcia, jak bardzo się cieszę,
my dear fellow. Świetnie wyglądasz, nic się nie zmieniłeś.

Wreszcie Zwoliński uwolnił się z tych druzgoczących czułości.

— Ty także dobrze wyglądasz, drogi przyjacielu.

— Aż za dobrze — uśmiechnął się Ronald, klepiąc się po brzuchu. —


Zobacz, jak przytyłem. Przepadła moja smukła sylwetka.

— Przesadnie smukłej sylwetki to ty nigdy nie miałeś — powiedział


wesoło Zwoliński. — A co do tego brzucha, to może za dużo jesz.

— To niewykluczone — zgodził się Harding. — Ale nasza praca jest


taka nerwowa... A jak ja się zdenerwuję, to natychmiast dostaję strasznego
apetytu i muszę coś przekąsić.

— Te przekąski nie są chyba zbyt skromne — zauważył Zwoliński.

— To zależy od stopnia zdenerwowania — odparował były


inspektor Scotland Yardu.

Tak gawędząc, wsiedli do efektownego, błyszczącego świeżym


lakierem lincolna i Harding zawiózł przyjaciela do hotelu. Następnie
pomógł mu się rozpakować i kazał przynieść coś do picia. Po chwili siedzieli
w wygodnych fotelach, popijając przez słomkę jakiś „firmowy" koktajl.

— Okropna lura — skrzywił się Harding.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 269


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Nie grymaś — zgromił go Zwoliński. — Opowiedz lepiej, jak wam


się tu żyje w tym Nowym Jorku.

— Żyłoby się nie najgorzej, gdyby nie ci cholerni gangsterzy. A


największy kłopot mamy z gangami przemytników i handlarzy
narkotyków... To jest problem, który ciągle narasta. Walka z tymi łotrami
jest szalenie utrudniona, ponieważ rozporządzają olbrzymimi pieniędzmi i
mogą dawać takie łapówki, którym nawet niejeden dygnitarz nie jest w
stanie się oprzeć.

— Przybyłem do was z odsieczą — uśmiechnął się Zwoliński.

Harding pokiwał.

— Wiem. Interpol zapowiedział twój przyjazd. Aha... Zupełnie


zapomniałem — sięgnął do kieszeni i wyjął jakieś papiery. — Proszę, jest
twój paszport. Od dziś nazywasz się Tomasz Kowalski. Odpowiada?

Zwoliński wzruszył ramionami.

— Może być. Co za różnica? Kowalski, Kozłowski czy Majewski... W


jakim charakterze występuję?

— „Urwałeś się" z wycieczki zagranicznej. Wybrałeś wolność. Kim


chcesz być? Reżyserem filmowym czy może literatem, prześladowanym
przez komunistyczną cenzurę?

— Wolę reżysera filmowego. To bardziej ogólnikowe zajęcie.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 270


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Pochwalam twój wybór — przytaknął Harding. — Reżyser


filmowy do niczego nie zobowiązuje. W tej branży można nic nie umieć i na
niczym się nie znać. Wystarcza odrobina sprytu i odpowiednie koneksje,
żeby utrzymywać się na powierzchni. Powiedz mi, kochany, co zdziałałeś w
Wiecznym Mieście?

Zwoliński w krótkich, treściwych słowach zreferował swoje


rzymskie przygody. Kiedy skończył mówić, Harding odczekał chwilę i
spytał:

— Jesteś pewny, że Gilner siedzi?

— Najzupełniej. Osobiście trzasnąłem go w łeb podczas tej akcji w


Neapolu. Gilner siedzi i będzie jeszcze długo siedział.

Harding zatarł ręce z zadowoleniem.

— To dobrze, to bardzo dobrze. Możemy mieć trochę większą


swobodę działania.

— Wiesz coś o Gilnerze? — zainteresował się Zwoliński.

— Oczywiście. To gruba ryba. Organizował przerzut towaru w


samochodach ze wschodniej Europy na Zachód.

Interpol od dawna miał go na oku i właśnie z Interpolu


otrzymaliśmy te informacje. Podobno Gilner planował rozszerzyć swoją
działalność na Stany Zjednoczone. Był niesłychanie sprytny. Nikt nie
potrafił mu niczego dowieść. Aż wreszcie potknął się na tobie.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 271


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— W tym wypadku wykazał niesłychaną naiwność — uśmiechnął się


Zwoliński. — Powiedz mi, kochany, czego się po mnie spodziewacie. Czy
rzeczywiście mogę być pożyteczny na tutejszym terenie?

— I to bardzo! — wykrzyknął z przekonaniem Harding. — Po


pierwsze, jesteś pierwszorzędnym fachowcem, a po drugie, mówisz po
polsku.

Zwoliński spojrzał zdziwiony.

— Nie rozumiem, co ma wspólnego polski język z narkotykami.

— Nie chciałbym ci robić przykrości — powiedział Harding — ale,


niestety, twoi rodacy także uprawiają ten brudny proceder.

— Masz na myśli Biernackiego?

— To ty już wiesz? — zdumiał się Harding. Zwoliński znowu się


uśmiechnął.

— Kiepski byłby ze mnie policjant, agent do specjalnych poruczeń,


gdybym w ogóle nic nie wiedział. Biernacki zajmował w Warszawie
pracownię malarską, którą następnie przejął mój brat. I właśnie w tej
pracowni został zamordowany.

— Przyjmij wyrazy mojego szczerego współczucia — powiedział


Harding.

— Otóż pod podłogą — mówił dalej Zwoliński — znaleziono większą


ilość heroiny, której zapewne nie zdążył zabrać Biernacki, uciekając w

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 272


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

popłochu przed milicją. Początkowo sądziłem, że może to mój brat miał coś
wspólnego z narkotykami, ale po rozważeniu za i przeciw doszedłem do
wniosku, że to nie wchodzi w rachubę. Handlarze narkotyków nie zabiliby
swojego wspólnika, nie odzyskawszy towaru.

— Logiczne — przytaknął Harding. — Wyobraź sobie, że Biernacki,


który występuje tutaj jako Wilhelm Karlinger, miał bardzo ścisłe
powiązania z Gilnerem i w krótkim czasie po przybyciu do Nowego Jorku
stał się jednym z czołowych przedstawicieli mafii, działającej na polu
handlu narkotykami. Nie tylko oczywiście handel, przemyt także.
Przypuszczam, że właśnie dlatego Interpol wystarał się o kogoś z branży,
dobrze mówiącego po polsku. Tym kimś jesteś właśnie ty.

Zwoliński zapalił papierosa i zamyślił się.

— Cóż ja? — powiedział po chwili. — Jestem tu zupełnie obcy... nie


znam terenu...

Harding poklepał przyjaciela po ramieniu.

— Tym się nie przejmuj. Moja w tym głowa, żebyś w możliwie jak
najkrótszym czasie poznał teren i nie czuł się tu taki zupełnie obcy. Twoje
pierwszoplanowe zadanie to rozpracowanie Biernackiego. Musisz
oczywiście podejść do tego bardzo ostrożnie, bo to nieprzeciętnie chytry lis.
Zresztą nie musimy się spieszyć, mamy czas. Wszystko sobie dokładnie
przemyślimy i opracujemy. Na razie występujesz w roli pokrzywdzonego
przez komunistów reżysera filmowego. To zrobi na pewno dobre wrażenie.

— Gdzie ten Biernacki mieszka? — spytał Zwoliński.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 273


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Zafundował sobie piękną willę z ogrodem, jakieś pięćdziesiąt,


sześćdziesiąt kilometrów od Nowego Jorku. To bardzo bogaty gość.

— Pracuje gdzieś?

Harding roześmiał się.

— Chyba żartujesz. To nie jest typ człowieka, który by się zniżał do


zwykłej, codziennej pracy. Bo widzisz...

— Sądziłem, że dla kamuflażu... — wtrącił Zwoliński.

— Ani dla kamuflażu, ani z żadnych innych powodów. Urządził sobie


wytworną pracownię i pozuje na „genialnego" artystę. Trzeba zresztą
bezstronnie przyznać, że trochę talentu to on ma i jego obrazy cieszą się
powodzeniem, zarówno wśród krytyków sztuki, jak i wśród kolekcjonerów.

— I musi się, idiota, wdawać w handel narkotykami.

Harding wzruszył ramionami.

— Cóż chcesz? Zachłanność niektórych ludzi nie zna granic. A


Biernacki właśnie do takich ludzi należy. Lubi imponować, lubi szastać
pieniędzmi, lubi ładne dziewczyny. Wydaje wspaniałe przyjęcia, kupuje
najdroższe trunki, jeździ najnowszymi samochodami. A to wszystko
kosztuje.

— Nie bardzo rozumiem, dlaczego tak bardzo zwraca na siebie


uwagę — powiedział Zwoliński. — Przy tej wrednej działalności powinien
zachowywać się bardziej dyskretnie. Nie rzucać się tak w oczy.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 274


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

Harding zrobił nieokreślony ruch ręką.

— Czy ja wiem? Nie potrafię ci na to odpowiedzieć. Prawdę mówiąc,


mnie to samo przychodziło do głowy. A może właśnie to jest taktyka? Może
uważa, że w ten sposób usuwa od siebie wszelkie możliwe podejrzenia. Ma
bardzo wielu przyjaciół wśród wysoko postawionych osobistości. Kobiety
za nim szaleją. A wiesz na pewno lepiej niż ja, że kobiety mogą być w
pewnych sytuacjach ogromnie pomocne.

— Czyżbyś mnie uważał za donżuana? — uśmiechnął się Zwoliński.

Harding odwzajemnił się uśmiechem.

— Za donżuana może nie w ścisłym słowa tego znaczeniu. Ale nie


zapominaj, że nie znamy się od dzisiaj i ty nie zawsze byłeś statecznym
ojcem rodziny. Pamiętasz miedzianowłosą Mary albo tę figlarną Betty, albo
tę rekordzistkę w pływaniu, długonogą Lilianę? Albo...

Zwoliński niecierpliwie machnął ręką.

— Dajmy spokój wspomnieniom. Było, przeszło. Nie ma o czym


gadać.

— Żal ci, że przeszło?

— Może czasami... Każdemu chyba żal, że młodość minęła. Ale na to


nic nie poradzimy. Nie dogonimy utraconego czasu. Chyba że ktoś urodził
się Proustem. Nie zagłębiajmy się jednak w filozoficzne rozważania, bo to
do niczego nas nie doprowadzi. Dawne czasy będziemy wspominać, jak się

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 275


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

jeszcze trochę bardziej zestarzejemy i jak będziemy chodzić z wnukami na


spacer do parku.

— Święte słowa — przytaknął Harding. — Czy chcesz, żebym ci


jeszcze coś opowiedział o naszym kochanym Biernackim?

— Jaką narodowość postanowił tu reprezentować?

— Twierdzi, że jego matka była Polką, a ojciec Austriakiem, jakoby


jakimś austriackim hrabią. Zresztą to nieważne. U nich tam hrabiów jak
psów.

Zwoliński zapalił papierosa i zamyślił się.

— Powiedz mi, kochany, jak to się dzieje, że przez tyle czasu, będąc
w posiadaniu takiej ilości informacji, nie poradziliście sobie z facetem?
Przecież...

— Bardzo słuszne pytanie — pokiwał głową Harding. — Ale


widzisz... to wszystko nie jest takie proste. Po pierwsze, Biernacki to
człowiek obdarzony nieprzeciętnym sprytem, inteligencją i niezwykłą
intuicją, a po drugie, w naszym aparacie urzędują jego wtyczki. Niestety.
Przykro mi to mówić, ale uważam, że powinieneś wiedzieć. Dlatego też twój
przylot do Nowego Jorku trzymany jest u nas w ścisłej tajemnicy. Zapewne
będziesz zaskoczony, ale...

Zwoliński uśmiechnął się.

— Nie żartuj. To jest przecież rzeczą powszechnie znaną, że dużej


klasy przestępcy, aferzyści, hochsztaplerzy, handlarze narkotyków,

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 276


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

handlarze żywym towarem posiadają koneksje nie tylko w policji, ale także
w wyższych sferach towarzyskich i rządowych. Zresztą wystarczy obejrzeć
kilka filmów włoskich i amerykańskich, żeby się chociaż pobieżnie
zorientować, jak te sprawy wyglądają. Ktoś, kto dysponuje dużymi
pieniędzmi, łatwo zdobywa pożytecznych przyjaciół.

— O właśnie — podchwycił Harding. — Duże pieniądze ogromnie


utrudniają naszą pracę. A Biernacki należy do ludzi, którzy nie potrzebują
się liczyć z każdym dolarem i którzy chętnie służą swoim ustosunkowanym
przyjaciołom ogromnymi pożyczkami, których notabene nie śpieszą się
egzekwować.

— Jak ty masz zamiar zorientować mnie trochę w terenie? — spytał


Zwoliński, zapalając kolejnego papierosa. Harding podał mu zapalniczkę.

— Musisz wejść do tutejszych „wyższych sfer" towarzyskich, wśród


których obraca się Biernacki.

— Ale jak to zrobić?

— Pomoże nam w tym hrabina de Valdont, Alicja Valdont.

— Autentyczna hrabina?

Harding uśmiechnął się.

— Taka ona hrabina jak ja sułtan turecki. To agentka Interpolu,


wykorzystywana do specjalnych poruczeń. Mówi świetnie po francusku, po
angielsku, po niemiecku i po włosku. Zaraz jutro skontaktuję cię z nią.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 277


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Gdzie?

— Właśnie to jest problem — zasumował się Harding. — Gdzie? U


nas w komendzie wykluczone, u ciebie w hotelu także nie, u niej w
mieszkaniu nie bardzo wypada. Czekaj... czekaj... Najlepiej chyba będzie,
jeżeli w restauracji przysiądziesz się do jej stolika. Zastosujemy taki chwyt
na podryw. To chyba wypadnie najbardziej naturalnie. Jest taki hotel
Victoria na Seventh Avenue. Pójdziesz tam sobie na obiad. Zobaczysz przy
sąsiednim stoliku śliczną dziewczynę i postanowisz ją poderwać. Cała scena
musi być oczywiście odegrana w sposób zupełnie naturalny, żeby nic nie
zwróciło uwagi kelnerów, wśród których może być ktoś z mafii, chociaż to
mało prawdopodobne.

— Pani hrabina będzie oczywiście uprzedzona o tej komedii —


upewnił się Zwoliński.

— Rzecz jasna. Na wszelki wypadek dam jej twoją fotografię, żeby


nie było żadnych nieporozumień. Ty także otrzymasz jej zdjęcie.

Właśnie takie mu się podobały. Wysoka, długonoga, twarz o


regularnych rysach, okolona gęstą czupryną miedzianego koloru. Oczy duże,
ciemnoniebieskie, w których pojawiały się złotawe błyski. Nie była tęga, ale
także i nie przesadnie odchudzona. Przy najlepszych chęciach nie można ją
było określić jako płaską deskę.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 278


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

Zwoliński, od czasu do czasu, rzucał powłóczyste spojrzenia w


kierunku pięknej hrabiny. Udawała, że go nie zauważa. Nie śpieszył się.
Wiedział, że to należy do jego roli. Spokojnie jadł obiad. Dopiero kiedy
podano mu kawę, wstał i podszedł do jej stolika.

— Bardzo przepraszam. Czy pani nie miałaby nic przeciwko temu,


żebym dotrzymał jej towarzystwa?

— A to w jakim celu? Chyba wolnych stolików jest na sali


wystarczająca liczba.

— To prawda, ale przy żadnym stoliku nie siedzi tak urocza dama.

Spojrzała na niego energicznie.

— Lubi się pan bawić tanimi komplementami.

— Przyznaję ze skruchą, że w danym momencie nic lepszego nie


przyszło mi do głowy. Proszę o wybaczenie.

W tym momencie podszedł do nich barczysty kelner.

— Przepraszam. Czy może ten pan przeszkadza pani hrabinie?

Zwoliński zdrętwiał. „Tylko tego draba tu brakowało" — pomyślał.


Nie mógł przecież wdawać się w bójkę z kelnerami, ale z drugiej strony... Na
szczęście piękna pani wybawiła go z kłopotu. Ruchem ręki odprawiła
kelnera.

— Dziękuję. Sama umiem sobie radzić w podobnych sytuacjach.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 279


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Więc czy mogę się przysiąść do pani stolika? — ponowił swoją


propozycję Zwoliński.

Obrzuciła go obojętnym spojrzeniem.

— Jeżeli tak bardzo pan tego pragnie... Usiadł i wyjął papierosy.

— Może pani zapali?

— Dziękuję. Nie palę.

— A może można panią poczęstować kieliszkiem koniaku? Zaraz


zamówię.

— Dziękuję. Nie pijam o tej porze alkoholu.

— A wieczorem?

— Jak czasem. I zależy z kim.

— A ze mną?

— Nie umawiam się na koniak z nieznajomymi.

Zwoliński zerwał się.

— O, najmocniej przepraszam. Zapomniałem się pani przedstawić.


Nazywam się Kowalski, Tomasz Kowalski.

Podała mu rękę wyreżyserowanym gestem.

— A ja jestem hrabina Alicja de Valdont. Niech pan siada, monsieur


Kowalski. Pan jest Polakiem?

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 280


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Tak. Jestem Polakiem. Bardzo chciałbym z panią porozmawiać,


pani hrabino.

— O czym będziemy rozmawiać?

— O mnie oczywiście.

— Czyżby to był taki pasjonujący temat do rozmowy?

— Dla mnie ogromnie pasjonujący.

Uśmiechnęła się leciutko.

— Ma pan poczucie humoru.

— To taki wisielczy humor.

— Jest pan w złym nastroju?

— W nie najlepszym. Zdecydowałem się wreszcie opuścić nasz


polski „raj" komunistyczny i teraz szukam jakiegoś zaczepienia. Na nowym
terenie nie tak łatwo się urządzić.

— Kim pan jest z zawodu?

— Reżyserem filmowym. Moja specjalność to filmy


krótkometrażowe. Nakręciłem także dwa filmy pełnometrażowe, ale ze
względów politycznych nigdy nie weszły na ekrany, leżą na półkach.

Mówili po angielsku dosyć głośno, tak, żeby stojący opodal kelnerzy


mogli słyszeć ich rozmowę. W pewnym momencie hrabina skinęła na
jednego z nich.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 281


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Proszę o dwa podwójne koniaki.

— Służę uprzejmie — skłonił się kelner.

Zwoliński spojrzał zdziwiony.

— O, widzę, że pani postanowiła odstąpić od swojej zasady.

Uśmiechnęła się trochę serdeczniej.

— To dla przypieczętowania naszej znajomości, cherie monsieur


Kowalski. Przyznaję, że zrobił pan na mnie dobre wrażenie. Chciałabym
panu jakoś dopomóc. Zastanowię się... pomyślę...

— Nie śmiałbym pani fatygować, pani hrabino.

— To żadna fatyga. Mam tu sporo znajomości, w sferach filmowych


także. Skontaktuję pana, z kim należy. Spróbujemy. Mam pewien pomysł. W
czwartek, to znaczy pojutrze, markiza de Chatillon urządza u siebie taki
artystyczny wieczór, jak co tydzień. Przychodzą do niej artyści, malarze,
literaci, poeci, muzycy i wszelkiego rodzaju tak zwana tutejsza cyganeria.
Bywają także i filmowcy. Może akurat trafi się pańska „wielka" szansa.

— Jestem pani niesłychanie wdzięczny.

— Odwdzięczy mi się pan we właściwym czasie, jeżeli oczywiście


coś z tego wyniknie. Wystaram się o zaproszenie dla pana, monsieur
Kowalski. Bo trzeba panu wiedzieć, że te artystyczne wieczory są ściśle
kontrolowane i wstęp wyłącznie za zaproszeniami. Chodzi o to, żeby byle
kto, snobujący się na „wielką" sztukę, nie popsuł nastroju. To zresztą nie

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 282


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

przedstawia najmniejszej trudności, ponieważ markiza de Chatillon jest


moją serdeczną przyjaciółką i jeżeli ją poproszę...

— Madame, nie wiem, jak wyrazić swą wdzięczność. — Zwoliński


pochylił się i dotknął wargami wypielęgnowaną dłoń.

Delikatnie cofnęła rękę.

— Jeżeli chodzi o wyrazy wdzięczności, to nigdy nie należy


przesadzać.

Zwoliński był w takim nastroju, że odpowiadałaby mu pewna


przesada, ale oczywiście tego nie okazał.

Rozmawiali jeszcze czas jakiś o malarstwie, o literaturze, o


nowoczesnej muzyce, o sztuce filmowej. Mówili ciągle po angielsku,
wtrącając od czasu do czasu jakieś słowo francuskie. Umówili się, że
spotkają się jutro na obiedzie i że wtedy hrabina wręczy swemu nowemu
znajomemu zaproszenie.

— Niech pan będzie dobrej myśli, monsieur Kowalski.

Zwoliński był dobrej myśli. Ta dziewczyna rzeczywiście bardzo mu


się podobała. Zaczynał kombinować, jak by sprawy służbowe przesunąć na
bardziej osobisty teren.

Było gwarno. Artystyczna brać stawiła się w nadkomplecie. Było to


spowodowane częściowo snobistycznymi „ciągotami" tego światka, a
częściowo wybornymi przekąskami i znakomitymi trunkami, których nie
żałowała swoim gościom markiza Elwira de Chatillon. Wśród gości uwijali

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 283


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

się zgrabnie kelnerzy z tacami, z butelkami, z kieliszkami, ze szklankami


napełnionymi wielobarwnym płynem, w których pobrzękiwały kostki lodu.

Zwoliński początkowo był oszołomiony. Od dawna odwykł od takich


masowych ludzkich „spędów".

Szukał w tym tłumie jakiejś znajomej twarzy, wreszcie dostrzegł


Alicję. I ona go spostrzegła.

— Świetnie, że pan przyszedł. Już myślałam, że pan zabłądził.


Chodźmy, chodźmy. Przedstawię pana gospodyni.

Markiza de Chatillon, bardzo wysoka i bardzo szczupła dama,


powitała protegowanego hrabiny z pełną dystynkcji rezerwą. Jakiś nikomu
nieznany filmowiec, przybyły ze strefy komunistycznej, nie budził w niej
większego zainteresowania. Uśmiechnęła się kwaśno i powiedziała kilka
banalnych, uprzejmościowych słów.

Zwoliński uważnie obserwował tą chudą, podłużną twarz,


zakończoną wydatną dolną szczęką. O mało się nie roześmiał, ponieważ
nagle przypomniała mu się jego pełnej krwi klacz, na której swego czasu
galopował w okolicach Londynu.

Po dokonaniu oficjalnej prezentacji Alicja wzięła go pod rękę i


zaprowadziła do bufetu.

— Może napijemy się koniaku? — zaproponowała. Potrząsnął


głową.

— Dziękuję, ale o tej porze nie pijam alkoholu.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 284


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

Roześmiała się.

— Jest pan mściwy, monsieur Kowalski.

— Nie jestem mściwy, pani hrabino. Po prostu po alkoholu źle


sypiam i dlatego...

— To może odpowiada panu sok pomarańczowy?

— Bardzo chętnie.

Przez chwilę prowadzili lekką, nieobowiązującą rozmowę. W


pewnym momencie hrabina sięgając po kieliszek, pochyliła się ku swemu
towarzyszowi.

— Przyszedł Biernacki — szepnęła.

Zwoliński ani drgnął. Popijał swój sok pomarańczowy i uśmiechał


się uprzejmie. Dopiero po jakimś czasie, kiedy Alicja odeszła od niego, żeby
porozmawiać z jakimiś swoimi znajomymi, odwrócił się i wzrokiem
poszukał nowo przybyłego. Zadanie miał ułatwione o tyle, że Harding
pokazał mu fotografię Biernackiego.

Tak. To był mężczyzna, który mógł zawrócić w głowie niejednej


kobiecie. Wysoki, świetnie zbudowany, o sylwetce sportowca, miał w sobie
coś pociągającego i odpychającego zarazem. Bujna, lekko przyprószona
siwizną czupryna zaczesana do góry nadawała kształtnej głowie charakter
człowieka mocnego, przywykłego do rozkazywania. Wrażenie to
potęgowały jeszcze jasnoniebieskie oczy o zimnych, stalowych błyskach.
Miał tu niewątpliwie wielu znajomych i przyjaciół. Co chwilę witał się z

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 285


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

kimś, potrząsając energicznie wyciągniętą ku sobie dłonią i zamieniając


kilka uprzejmych słów.

Uśmiechał się, ale ten uśmiech nie należał do zbyt sympatycznych.


Zbyt często za grzecznościową otoczką wyczuwało się w nim drwinę. Bez
trudu można było zauważyć, że lekceważy tych wszystkich ludzi i że
przyszedł tu tylko w tym celu, żeby się pokazać w tak zwanych „wyższych"
sferach towarzyskich.

Zwoliński nie potrzebował nawiązywać rozmowy z Biernackim, aby


się zorientować, co to za typ człowieka. W pewnym momencie spostrzegł
egzotycznego osobnika, który nakładał sobie na talerzyk sałatkę z
ananasów. Hindus? Arab? Marokańczyk? Ostatecznie nic by nie było
dziwnego w tym, że jakiś azjatycki gość został zaproszony przez markizę na
przyjęcie, gdyby nie fakt, że ów osobnik miał okaleczone lewe ucho. Jakby
ktoś nożem odciął dolne zakończenie muszli usznej.

Zwoliński nerwowo zaczął szperać w pamięci. Ależ tak... Warszawa...


kapitan Górniak. .. sierżant, który inwigilował Libijczyka Ahmeda Nagiba.
Jak to ten sierżant wtedy powiedział? „Ma facet ucięty kawałek ucha, ten
dzyndzolek."

W tej chwili przechodziła koło niego hrabina Alicja. Zatrzymał ją


spojrzeniem.

— Kto to jest ten egzotyczny gość?

Spojrzała we wskazanym kierunku.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 286


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Ten? To jakiś irański arystokrata. Podobno daleki krewny byłego


szacha. Nazywa się, jakoby, książę Hazir Reza Abdullah.

— A jak się naprawdę nazywa?

Nieznacznie wzruszyła ramionami.

— Nie potrafię panu odpowiedzieć na to pytanie.

— Wielka szkoda. To mogłoby być bardzo interesujące.

— Zajmę się tym — zapewniła. — A teraz prosimy o uwagę. Zaczyna


się część artystyczna wieczoru — dodała, odchodząc.

I rzeczywiście. Rozległy się fortepianowe akordy i jakaś dobrze


odżywiona śpiewaczka wykonała koloraturową arię z Fausta. Następnie
śpiewał baryton, potem bas, potem znowu koloratura. W dalszym ciągu
programu wystąpili pianista, skrzypek i wiolonczelista, już nie pierwszej
młodości „cudowne dziecko". Po zakończeniu części muzycznej wieczoru
nastąpiły monologi, recytacje, króciutkie skecze. Wszystko to odbywało się
na maleńkiej estradzie, która bardzo zręcznie została zakomponowana w
salonie, utrzymanym w stylu dziewiętnastowiecznym.

Zwoliński nie zwracał większej uwagi na występy artystyczne.


Przemyśliwał nad tym, jaką ma przyjąć taktykę w stosunku do
Biernackiego. Postanowił zastosować metodę uderzeniową. Skorzystał z
przerwy między występami i zbliżył się do swojej „ofiary".

— Przepraszam.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 287


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

Ostre jak brzytwa spojrzenie niebieskich oczu.

— Pan do mnie mówi? — Głos niechętny, o mocnym barytonowym


dźwięku.

— Tak, do pana.

— Czego pan sobie życzy?

— Chciałbym z panem chwilę na osobności porozmawiać.

— Nie znam pana i nie widzę powodu, dla którego miałbym z panem
rozmawiać „na osobności".

Zwoliński jednak nie miał zamiaru rezygnować.

— Nazywam się Kowalski, Tomasz Kowalski, Tomasz Wierusz-


Kowalski, bliski krewny tego znanego malarza.

— Pan także maluje? — Ton głosu stał się już nieco łagodniejszy.

— Nie. Ja nie jestem malarzem. Jestem reżyserem filmowym.

— Nie interesuje mnie film.

— Ani przez chwilę nie sądziłem, żeby pan się entuzjazmował sztuką
filmową — uśmiechnął się Zwoliński. — Pozwoliłem sobie pana niepokoić,
ponieważ proszono mnie, żebym panu przekazał pewną wiadomość, panie
Biernacki.

Znowu to samo ostre spojrzenie niebieskich oczu, które teraz jakby


nieco pociemniały.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 288


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— To jakieś nieporozumienie, panie Kowalski. Wziął mnie pan za


kogoś innego. Ja nazywam się Karlinger, Wilhelm von Karlinger.

Zwoliński podszedł jeszcze bliżej i szepnął, nieomal dotykając


wargami ucha swego rozmówcy:

— Zenon siedzi.

Następnie skinął głową i pośpieszył podziwiać jakiegoś artystę,


który popisywał się grą na pile. Do końca wieczoru nie zbliżał się ani do
Alicji, ani do Biernackiego.

Kiedy odbierał z szatni płaszcz, jeden z kelnerów, o długiej mizernej


twarzy, podszedł do niego.

— Samochód czeka na pana.

— Nie zamawiałem taksówki.

— To nie taksówka.

Rzeczywiście, to nie była taksówka. Srebrzyste volvo. Szofer w


efektownej liberii ukłonił się i otworzył drzwiczki.

— Pan baron Karlinger czeka na pana — powiedział.

Zwoliński chwilę się zawahał, ale wsiadł. Postanowił konsekwentnie


prowadzić rozpoczętą grę.

— Czy na pewno pan po mnie przyjechał? Czy to nie jest jakaś


pomyłka?

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 289


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

Szofer nie odwracając się, potrząsnął głową.

— W naszym zawodzie nie może być mowy o pomyłkach. —


Zabrzmiało to trochę aluzyjnie, ale Zwoliński nie przywiązywał do tego
większej wagi.

Zaproszenie do tego wozu było tak niespodziewane, że nie zdążył


skontaktować się z Alicją. Nie wiedział też, czy hrabina i Harding zapewnią
mu odpowiednią obstawę, czy musi liczyć na własne siły.

Widać było, że szofer chciałby rozwinąć większą szybkość, ale to nie


było takie proste. Ruch na ulicach był o tej porze bardzo duży. Wreszcie,
pokonując wieczorowe korki, zdołali wydostać się za miasto. Jechali w
zupełnym milczeniu. Ani szofer nie zdradzał ochoty do rozmowy, ani
Zwoliński, który ciągle nie był pewien, czy przypadkiem nie palnął jakiegoś
głupstwa. Mógł przecież nie zgodzić się na tę jazdę. Nie miał nawet przy
sobie pistoletu.

Tak jak mówił Harding, willa Biernackiego była położona o jakieś


kilkadziesiąt kilometrów poza Nowym Jorkiem. Szofer dał sygnał i
natychmiast otworzono bramę. Wjechali do dużego ogrodu, którego uroki
trudno było o tej porze podziwiać. W głębi bieliły się oświetlone ściany
domu.

Zwoliński, poprzedzany przez szofera, wszedł na obszerny taras, z


którego prowadziły drzwi do apartamentów pana barona.

Powitanie było nadspodziewanie serdeczne.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 290


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— To miło, że pan nie odmówił mojemu zaproszeniu — powiedział


Biernacki, potrząsając energicznie dłonią swojego gościa. — Proszę mi
wybaczyć, że nie uczyniłem tego osobiście, ale pilne sprawy zmusiły mnie
do wcześniejszego opuszczenia salonów pani markizy. Dlatego pozwoliłem
sobie posłać po pana mojego szofera. Mam nadzieję, że nie weźmie mi pan
tego za złe.

Zwoliński był zaskoczony nieoczekiwaną uprzejmością swego


gospodarza, która go nieco niepokoiła. Wiedział z doświadczenia, że nagła
diametralna zmiana nastroju nie wróży zazwyczaj nic dobrego.

Weszli do obszernego salonu, zagraconego stylowymi i


pseudostylowymi meblami. Na ścianach obrazy, lustra porozwieszane
dosyć bezładnie. W głębi fortepian na niewielkim podwyższeniu.

— Czym pana można poczęstować? — spytał Biernacki, wskazując


gościowi wolterowski fotel. — Koniak? Whisky?

Zwoliński potrząsnął głową.

— Bardzo dziękuję, ale o tej porze nie pijam alkoholu.

— To może filiżaneczkę kawy.

— Nie, nie, dziękuję. Niech się pan nie fatyguje. Przyjęcie u pani
markizy było tak wystawne, że nie ma potrzeby obciążać żołądka
dodatkowym jedzeniem czy piciem.

Biernacki usiadł na drugim wolterowskim fotelu i wyjął papierosy.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 291


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Zapali pan?

— Dziękuję. Nie palę.

— Jest pan człowiekiem niezmiernie ostrożnym — uśmiechnął się


Biernacki.

Zwoliński udał zdziwienie.

— Nie rozumiem.

— Doskonale pan rozumie, mister Kowalski. Ale mniejsza z tym.


Może porozmawiamy o konkretnych sprawach, a przede wszystkim o celu
pańskiej wizyty u mnie.

— O właśnie — podchwycił Zwoliński. — Byłbym ogromnie rad,


gdyby mi pan zechciał wyjaśnić, w jakim celu sprowadził pan mnie do
swego domu.

— Podobno ma pan mi przekazać jakieś wiadomości.

Zwoliński skinął głową.

— To prawda. Ale proponuję, żebyśmy przeszli na język polski. Ta


angielszczyzna już mi staje kością w gardle. Sądzę, że posługując się naszą
mową ojczystą, dużo prędzej się dogadamy, panie Biernacki, panie
Gustawie Biernacki. Jak pan widzi, znam nawet pańskie imię.

— Już panu raz powiedziałem, że nazywam się Wilhelm von


Karlinger, a nie jakiś tam Biernacki. Ale ja mówię po polsku, więc jeżeli pan
woli, możemy rozmawiać w tym języku.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 292


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— To już jest coś — ucieszył się po polsku Zwoliński. — Przekona


się pan, że nam ta pogawędka pójdzie o wiele składniej. Ja jestem Polak, pan
jest Polak...

— Moja matka była Polką.

— Dobra, dobra. Nie będziemy się spierać o detale. Ale do rzeczy.


Więc... Mam dla pana przykrą wiadomość. Zenon Gilner siedzi. Zapudlili go
w Neapolu. Była większa wpadka.

Wzruszenie ramion.

— Nic mnie to nie obchodzi. Nie znam żadnego Zenona Gilnera.

Zwoliński skrzywił się z niesmakiem.

— Niech się pan nie zgrywa, panie Biernacki. Zenon siedzi i prędko z
kicia nie wyjdzie. Może sypać, jeżeli go mocno przycisną. Chociaż te włoskie
gliny to raczej mięczaki. Ale i u nich trafia się czasem twardy typ. Jest także
możliwa ekstradycja. A jak Włosi przekażą polskiej milicji Gilnera, to może
być grubszy klops. Może się panu życie skomplikować, panie Biernacki.

Twarz pana barona pociemniała. Spoglądał spode łba na mówiącego.

— Czego pan chce ode mnie?

— Nareszcie jakieś rozsądne pytanie — uśmiechnął się Zwoliński. —


Ja niczego od pana nie chcę. Po prostu Zenon prosił mnie, żebym się z
panem skontaktował, przekazał mu pewne wiadomości i ewentualnie
nawiązał współpracę. I jeszcze jedna sprawa... Zenon polecił mi pana

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 293


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

ostrzec przed pewnym Azjatą. Swego czasu podawał się za Libijczyka,


Ahmeda Nagiba. Obecnie chce uchodzić za irańskiego księcia
spokrewnionego jakoby z byłym szachem. Nazywa się, według jego
nowojorskiej wersji, Hazir Reza Abdullah. Zenon radził, żeby pan mu nie
ufał. A co do mnie, to wcale nie jestem pewien, czy ten irański „książę" nie
maczał palców w tej neapolitańskiej wpadce. Jak więc pan widzi, jestem
nieźle zorientowany w branży. Nie tylko policja nam zagraża. Nieuczciwa
konkurencja także.

— Chciałby pan ze mną pracować? — spytał wprost Biernacki.

— Chętnie. Jeżeli oczywiście ma pan do mnie zaufanie.

— Powiedzmy, że mam.

— Co mi pan proponuje? Ostrzegam, że jestem bardzo kosztownym


współpracownikiem.

Biernacki uśmiechnął się.

— Nic nie szkodzi. Nie takich już miewałem „kosztownych"


współpracowników. Ma pan ochotę przejechać się do Montrealu?

— Dlaczego nie? Lubię podróżować.

— To świetnie. Jutro wieczorem odpływa mój motorowy jacht. Niech


pan przyjdzie tak około godziny osiemnastej. Zaokrętujemy pana.

— Jakie będzie moje zadanie?

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 294


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Wszystkie szczegóły omówimy w mojej kabinie. Jestem pewien,


że będzie pan zadowolony.

— Ja także.

Biernacki uprzejmie odprowadził swojego gościa do drzwi.

— I niech pan nie zapomni. Jacht nazywa się „Annabella". Lepiej


niech pan nikogo nie pyta. Łatwo pan znajdzie. To duży jacht, którym
można opłynąć cały świat.

Po powrocie do hotelu Zwoliński położył się, ale mimo zmęczenia


nie mógł zasnąć. Niespokojne myśli kłębiły mu się pod czaszką.

— To wszystko było zbyt piękne, aby mogło być prawdziwe. Czyż to


możliwe, żeby taki chytry lis jak Biernacki dał się tak nabrać? Prawda, że
informacje, które otrzymał były bardzo przekonujące, ale ostatecznie
policja mogła także dysponować tymi wszystkimi wiadomościami.

Nazajutrz z samego rana pobiegł do automatu (wolał nie korzystać z


hotelowego aparatu) i zadzwonił do hrabiny Alicji. W krótkich słowach
powiedział, jak sprawa wygląda, i prosił, żeby zawiadomiła Ronalda. Resztę
dnia spędził na nerwowym oczekiwaniu. Zdawał sobie doskonale sprawę,
że ryzykuje bardzo dużo, być może życie. Ludzie, z którymi rozpoczął
podjazdową wojnę, nie będą mieli żadnych skrupułów. Albo kula, albo
czymś ciężkim w głowę i za burtę. Starannie obejrzał pistolet, naładował i
wsunął do kieszeni marynarki dwa zapasowe magazynki. Wiedział, że w
razie wpadki to niewiele da, ale zawsze wypróbowana broń pod pachą
dodawała mu pewności siebie. Wreszcie nadszedł wieczór.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 295


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

O siedemnastej trzydzieści był już na przystani. Jacht Biernackiego


znalazł bez trudu. „Annabella". Duży, luksusowy jacht, wyposażony w
potężne motory. Maszty i żagle służyły raczej do rozrywki aniżeli do
nawigacji.

Pan baron przywitał go z wylewną serdecznością.

— Cieszę się, że pan przyszedł, bardzo się cieszę. Naprawdę.

— Dlaczegóż miałbym nie przyjść? — zdziwił się Zwoliński.

— Mogło coś panu niespodziewanego wypaść. Zwolińskiemu wydało


się, że słowo „wypaść" miało jakieś specjalne zaakcentowanie.

— A teraz pokaże panu moją kabinę — rzekł Biernacki.

Po schodkach zeszli w dół. Duża kabina urządzona była z


prawdziwym przepychem. Na środku stał prostokątny stół, zarzucony
mapami. W tej chwili zawarczały motory i jacht odbił od mola.

— Już płyniemy? — zdziwił się Zwoliński. –

— Już płyniemy — przytaknął pan baron. — Czyżby pana to


zaskoczyło, mister Kowalski?

— Sądziłem, że mamy wyruszyć po zachodzie słońca. — Już prawie


słońce zachodzi. A lepiej wyjść w morze jeszcze w świetle dziennym. Niech
pan siada. Pokażę panu trasę, jaką będziemy płynąć.

— Do Montrealu?

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 296


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Tak, prościutko do Montrealu. Mam nadzieję, że nie będziemy


musieli zbaczać z kursu.

Zwoliński czuł się niewyraźnie. Z trudem przełknął ślinę. Jedynie


tkwiący w kaburze pod pachą pistolet dodawał mu otuchy.

Biernacki pochylił się nad mapami.

— Niech pan spojrzy.

W tej chwili ktoś zapukał do drzwi. Wszedł oficer w eleganckim


marynarskim mundurze.

— Panie baronie, dwie patrolowe motorówki płyną w naszym


kierunku. Dają sygnał, żeby się zatrzymać.

— Maszyny stop — rozkazał Biernacki.

Policyjne motorówki szybko dogoniły jacht. Niebawem pięciu


policjantów znalazło się na pokładzie.

— Kto jest właścicielem tego jachtu?

— Ja. Baron Wilhelm von Karlinger. Porucznik przyłożył dłoń do


czapki.

— Proszę nam wybaczyć, panie baronie, ale poszukujemy zbiegłego


kryminalisty, handlarza narkotyków.

— U mnie panowie szukają handlarza narkotyków? — zdumiał się


pan baron.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 297


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Czy pan ostatnio angażował jakichś nowych marynarzy?

— Tak. O ile wiem, to dwóch czy trzech.

— Czy możemy obejrzeć jacht?

— Proszę uprzejmie. Mój oficer panów oprowadzi.

Po dłuższej chwili policjanci znowu pojawili się na pokładzie,


prowadząc skutego osobnika. Zwoliński spojrzał i zmartwiał. Marcello
Ponetti. To był prawdziwy cios. Nie ulegało wątpliwości, że ten przeklęty
Sycylijczyk go sypnął. Jeżeli policjanci odpłyną i on zostanie zdany na łaskę
Biernackiego, to może już nigdy nie zobaczy Laury i dzieci.

Nerwowo zaczął szukać jakiegoś wyjścia z tej beznadziejnej sytuacji.


Jednakże żaden genialny pomysł nie przychodził mu do głowy. Jak się
wycofać z tej podróży do Montrealu? Jak się ratować?

— Dokąd pan się udaje, panie baronie? — spytał porucznik.

— Do Montrealu — brzmiała odpowiedź.

— W celach turystycznych?

— Nie tylko — uśmiechnął się pan baron. — Pragnę odwiedzić


mojego kuzyna, a poza tym mam tam też do załatwienia pewne sprawy
handlowe.

— Czy można zapytać, jakie to sprawy handlowe? ,

— Zapewniam pana, że nie chodzi o narkotyki.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 298


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

Porucznik roześmiał się, robiąc wrażenie szczerze ubawionego.

— Ani przez chwilę nie podejrzewałem pana o tego rodzaju


transakcje handlowe.

— Oprócz tego, że poświęcam się malarstwu, jestem zamiłowanym


filatelistą — wyjaśniał w dalszym ciągu pan baron. — Otóż... mój kanadyjski
agent zawiadomił mnie, że jeden z jego klientów interesowałby się moimi
klaserami, których fotokopie mu przesłałem. Jeżeli te sprawy pana
interesują, panie poruczniku, to chętnie pokażę panu moje filatelistyczne
zbiory.

— Bardzo dziękuję, ale filatelistyka mnie nie interesuje —


uśmiechnął się porucznik i spojrzał na Zwolińskiego. — Czy pan jest
pasażerem, czy członkiem załogi?

— To mój gość — wyjaśnił pośpiesznie pan baron. — Mister


Wierusz— Kowalski.

— Pan jest Polakiem?

— Tak, jestem Polakiem — odparł Zwoliński, który zaczynał


odczuwać niejaką ulgę. — Niedawno przyjechałem do Nowego Jorku.

— Czy mogę zobaczyć pański paszport?

— Oczywiście. Proszę uprzejmie.

Policjant wziął paszport i przeglądał go bardzo uważnie.

— Czy coś nie w porządku? — spytał Zwoliński.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 299


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Bardzo żałuję, ale z tym paszportem nie może pan się udać do
Montrealu — odparł porucznik.

— A to dlaczego? — wtrącił się dość energicznie pan baron.

— Bo w paszporcie brak wizy kanadyjskiej.

Zwoliński uderzył się dłonią w czoło.

— Do diabła! Nie pomyślałem o tym.

— Będzie pan musiał przesiąść się do naszej motorówki —


powiedział porucznik.

Zwoliński zrobił zgnębioną minę.

— No cóż... trudno. Nie wszystko się człowiekowi w życiu układa tak,


jakby sobie tego życzył. Żegnam pana, panie baronie. Żałuję, że nam się ta
wycieczka nie udała.

— I ja także żałuję. Może nawet bardziej aniżeli pan — powiedział


pan baron, nie wyciągając ręki na pożegnanie.

— Good luck, mister Kowalski.

Harding rozsiadł się wygodnie w fotelu i zapalił papierosa.

— Wyobrażam sobie, jak się poczułeś, kiedy zobaczyłeś tego


Sycyliczyka.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 300


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Muszę przyznać, że poczułem się nieszczególnie. Nie miałem


przecież wątpliwości, że ten łajdak mnie widział i że prawdopodobnie
sypnął. Nie wiedziałem, jak wybrnąć z sytuacji. Wycofać się z tej wycieczki
było mi bardzo niezręcznie, ale z drugiej strony nie zachwycała mnie
perspektywa spotkania z rekinami. Czy ty wiedziałeś, że Ponetti
zamustrował na ten jacht?

Harding potrząsnął głową.

— Nie miałem pojęcia. Mogłem się jedynie domyślać. Wiedziałem


natomiast, że Ponetti uciekł agentom FBI, którzy go nakryli na handlu
narkotykami. Z wiadomości, jakie otrzymaliśmy z Interpolu, wynikało, że
Ponetti jest na usługach księcia Hazira Rezy Abdullaha, czyli Ahmeda
Nagiba, a ten współpracuje ściśle z Biernackim. Przypuszczałem, że jest
rzeczą bardzo prawdopodobną, iż Ponetti ukrył się na jachcie Biernackiego
i że w związku z tym tobie może zagrażać poważne niebezpieczeństwo.
Dlatego wysłałem motorówki z policjantami, którzy otrzymali polecenie
zabrania cię z jachtu pod jakimkolwiek pretekstem. Nawet gdyby nie
znaleźli Ponettiego, ryzyko było zbyt duże. Diabli wiedzą, gdzie ten
przeklęty Sycylijczyk mógł cię widzieć.

— Nie masz pojęcia, z jaką ulgą odetchnąłem, kiedy znalazłem się w


policyjnej motorówce — uśmiechnął się Zwoliński.

Harding odwzajemnił się uśmiechem.

— Cieszę się, że się to tak pomyślnie skończyło. Czy masz zamiar


wracać do Rzymu, czy do Paryża?

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 301


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Chcesz się mnie pozbyć?

— Broń Boże. Chciałbym, żebyś jak najdłużej był z nami. Ale niestety
na tutejszym terenie jesteś spalony.

— To prawda — przyznał Zwoliński. — Żałuję, że tak po— kpiłem


sprawę z tym Biernackim.

— Nie twoja wina — powiedział Harding. — Trudno było


przewidzieć, że akurat na naszym terenie pojawi się ten przeklęty Ponetti. Z
tej całej historii wynika taki morał, że jak najszybciej należy likwidować
niewygodnych Sycylijczyków.

Zwoliński wstał, przeszedł się po pokoju i zapalił papierosa.

— Powiedz mi, kochany, co właściwie jest z tymi obrazami.

— A właśnie — podchwycił Harding. — Wyobraź sobie, że prace


Armanda Castiglioniego przypłynęły do Nowego Jorku i niejaki Raul Pavani
zorganizował tu efektowną wystawę.

— Czy wiesz, że ten Pavani jest podejrzany o zamordowanie mojego


brata?

Harding skinął głową.

— Wspominałeś mi o tym. Czy to pewne?

— Wiesz równie dobrze jak i ja, że w tego rodzaju sprawach nie ma


rzeczy pewnych, dopóki brak konkretnych dowodów. Ale mów mi o tych

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 302


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

obrazach, a przede wszystkim o ramach. Mój przyjaciel Antonio z włoskiej


sekcji specjalnej w Rzymie mówił mi, że w tych ramach...

— Otóż to... — przerwał Harding. — Nam także Rzym


zasygnalizował, że mają zamiar w specjalnie skonstruowanych ramach
przemycić większą partię narkotyków. Pilnowaliśmy, sprawdzaliśmy,
byliśmy obecni przy wyładunku i nic, ani śladu narkotyków.

— Albo zrezygnowali, albo na statku przeładowali towar do jakichś


innych pojemników — powiedział Zwoliński. — Chciałbym zobaczyć te
obrazy i te ramy.

Wystawa prac Armanda Castiglioniego była zorganizowana z iście


amerykańskim rozmachem i cieszyła się dużym powodzeniem.

Przyszli, kiedy już nie było zwiedzających. Uważnie przyglądali się


dużym, efektownym ramom, które rzeczywiście mogły służyć do
przemycania narkotyków. Nagle Zwoliński szarpnął przyjaciela za rękaw.

— Patrz, patrz, ten pejzaż tam w rogu, te chaty przysypane


śniegiem... To przecież jest obraz mojego brata Roberta. To on to
namalował. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Wracam do Rzymu.

— Może ci się zdaje — powiedział Harding. — Jestem pewien.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 303


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

Od pewnego czasu Raul żył w nieustannym zdenerwowaniu. Źle


sypiał, miewał koszmarne sny. To życie, które prowadził, stało się dla niego
udręką nie do zniesienia. Ciągłe udawanie, ciągła mistyfikacja, nieustanny
taniec nad brzegiem przepaści. Wystarczył jeden fałszywy krok, żeby...
Wystarczył jeden kaprys, jeden nieprzewidziany wybryk Luciana, żeby
wszystko pogrążyć. Wprawdzie hrabina trzymała go ciągle jeszcze żelazną
ręką, ale... Na domiar złego przyplątała się jeszcze ta piekielna sprawa z
narkotykami. Nie mógł odmówić. Wiedział, że stawką jest życie, doskonale
się orientował, że ci ludzie nie żartują i że nie mają litości dla tych, którzy
nie są im powolni. Musiał pozwolić, żeby do ram, w których obrazy miały
przepłynąć ocean, naładowano narkotyki. Wykrycie tej sprawy oznaczało
dla niego wiele lat więzienia. Lepsze jednak więzienie aniżeli śmierć od kuli.

Na szczęście w Nowym Jorku przekonał się, że podczas podróży


niebezpieczny ładunek został z ram usunięty. Obrazy były o wiele lżejsze.
To mu trochę poprawiło humor, ale wiedział, że tak łatwo nie uwolni się od
handlarzy narkotyków. Któż to wie, czego w najbliższej przyszłości
zażądają od niego? Mają go w ręku i nie tak łatwo zrezygnują ze współpracy
z takim człowiekiem jak on. Wpadł, paskudnie wpadł.

Druga sprawa, która nie dawała mu spokoju, to był jego romans z


hrabiną. Miał już jej powyżej uszu i z największym wysiłkiem usiłował
odgrywać rolę czułego i wiernego kochanka. Wiedział, że rezultaty tych
usiłowań są mizerne i że ona zdaje sobie sprawę, jaki jest jego stosunek do
niej. W życiu intymnym między dwojgiem ludzi bardzo trudno grać
komedię na dłuższą metę. Nie miał wątpliwości, że w każdej chwili hrabina

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 304


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

może zmienić testament i pozbawić go olbrzymiej fortuny. Lawirował więc


w dalszym ciągu, udawał, zgrywał się, dokładał wszelkich starań, żeby
zasłużyć na miano czułego kochanka. Nie był jednak zadowolony z tych
swoich wysiłków. Zdawał sobie doskonale sprawę, że hrabina jest kobietą
zbyt wrażliwą i zbyt inteligentną, żeby błyskawicznie nie rozszyfrować jego
gry.

Nie poruszała jednak tego tematu i udawała, że wszystko jest w


porządku, że wszystko jest jak dawniej. Żyli tak we wzajemnym
zakłamaniu, na zasadzie cichego porozumienia. On był jej potrzebny jako
kochanek i jako impresario, organizujący wystawy obrazów, ona
przedstawiała dla niego kolosalny majątek. Po jej śmierci miał zostać
bogaczem. Od czasu do czasu nachodziły go takie myśli, żeby może
przyśpieszyć hrabinie dostanie się do krainy wiecznej szczęśliwości, ale
opędzał się od takich marzeń. Zbyt dużo ludzi wiedziało o tym testamencie.

Nagle, jak grom z jasnego nieba, spadła na niego ta niespodziewana


wiadomość. Hrabina zakochała się w Amerykaninie. Początkowo sądził, że
tych dwoje łączą jakieś handlowe sprawy. Aż któregoś dnia...

John Barclay był wspaniałym mężczyzną. Wysoki, świetnie


zbudowany, szeroki w ramionach, miał sylwetkę sportowca w najlepszym
tego słowa znaczeniu. Bujne, falujące, ciemnoblond włosy wyglądały tak,
jakby je ktoś leciutko posypał popiołem. Twarz pociągła, śniada, o mocnych
rysach wyrażających męską siłę i zdecydowanie. Usta pełne, zmysłowe,
jakby stworzone do pocałunków. Oczy zielone ze złotawymi cętkami
błyszczały energią i radością życia. Podawał się za dziennikarza

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 305


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

wydelegowanego w charakterze korespondenta przez amerykańskie


czasopisma. Mówił biegle po włosku, po francusku i oczywiście po
angielsku.

I właśnie któregoś dnia Raul zastał tego amerykańskiego


dziennikarza na tapczanie z hrabiną, która nie miała zwyczaju zamykania
drzwi na klucz.

Wycofał się dyskretnie, nie urządzając żadnych scen. Przez całą noc
rozmyślał, jak ma w tej sytuacji postąpić. Wreszcie zdecydował, że przejdzie
nad tym do porządku dziennego. „Może to tylko chwilowy kaprys" —
myślał. Okazało się jednak, że to nie był „chwilowy kaprys".

I znowu owacyjne powitanie na rzymskim lotnisku.

— Tak się cieszę, tak się ogromnie cieszę, carissimo Paolo —


powtarzał Antonio, ściskając przyjaciela. — Jak to dobrze, że do nas
wróciłeś. Wyobraź sobie, że ta twoja neapolitańska akcja narobiła trochę
szumu. To była prawdziwa sensacja.

— Nie przesadzaj — łagodził skromnie Zwoliński. — Po prostu


udało się. Natomiast w Nowym Jorku całkowite fiasko.

— Co ty mówisz?

— Potem ci wszystko opowiem.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 306


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

Pojechali do hotelu. Zwoliński powiesił w szafie ubrania, ułożył


bieliznę i różne małe drobiazgi. Był systematyczny i nie lubił trzymać rzeczy
w walizce.

— Po jakiego diabła to wszystko ma się gnieść w tym pudle? —


powiedział.

Potem rozebrał się, poszedł do łazienki i wziął prysznic. Odświeżony


wrócił do pokoju, włożył elegancki jasnopopielaty garnitur, zawiązał
krawat koloru dojrzałej wiśni i dopiero wtedy wygodnie rozsiadł się w
fotelu.

— Pewnie jesteś ciekaw, jak tam było za oceanem.

— Nie mogę się doczekać — przyznał Antonio.

Zwoliński zapalił papierosa i zaczął opowiadać. Kiedy skończył


mówić, Antonio melancholijnie pokiwał głową.

— No cóż... mówi się trudno. Nie wszystko się w życiu udaje.


Najważniejsze, że cało wyszedłeś z tych opresji. Mogło być z tobą bardzo
kiepsko.

— Mogło być ze mną zupełnie źle — przyznał Zwoliński. —


Widziałem się już w charakterze smacznej zakąski dla rekinów.

— Chwała Bogu, że się tak skończyło. Powiedz mi, carissimo, czy


byłeś na tej wystawie obrazów w Nowym Jorku?

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 307


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— A właśnie — podchwycił Zwoliński. — Zapomniałem ci


powiedzieć. Wyobraź sobie, że na wystawie prac Armanda Castiglioniego
zobaczyłem obraz malowany przez mojego brata Roberta. Właściwie to jest
głównym powodem mojego powrotu do Rzymu. Muszę zbadać tę sprawę.

— Jesteś pewien, że to jest obraz twojego brata?

— Najzupełniej.

— Może coś bardzo podobnego?

— Wykluczone. Znam doskonale ten obraz. To jedna z pierwszych


prac Roberta. Tkwił wtedy w stuprocentowym realizmie.

— Wobec tego Castiglioni kupił ten obraz i podszył się pod


autorstwo — powiedział Antonio.

Zwoliński skinął głową.

— Na to wygląda. Muszę sprawdzić, pogadać z tym facetem. Ale


powiedz mi, co z tymi ramami. Agenci FBI i Harding ze swoimi ludźmi nie
zdołali znaleźć w tych ramach ani odrobiny jakiegoś narkotyku.

Antonio zasępił się.

— Wiem. Niestety. Musieli na statku wyładować z ram cały towar i


przenieść go do innych pojemników.

— Jesteś pewien, że tutaj u was załadowali do ram narkotyki?

— Jestem najzupełniej pewien.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 308


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— To dlaczego wtedy nie nakryliście ich przy tym załadunku?

Antonio uśmiechnął się.

— Jesteś zmęczony, carissimo, i głowa ci w tej chwili nie pracuje tak


dobrze jak zwykle. To przecież jasne. Faszerowaniem ram narkotykami
zajmowały się drobne płotki. Gdybyśmy ich zatrzymali, to sprawa

byłaby całkowicie ucięta. Chcieliśmy zarzucić sieć na całą


organizację i wyłowić grube ryby.

— I nic z tego nie wyszło — powiedział Zwoliński.

Antonio rozłożył ręce.

— Trudno. Raz nam coś wychodzi, a drugi raz nie. Trzeba się z tym
pogodzić. Ale zapewniam cię, że ci dranie prędzej czy później wpadną.

— Ten Biernacki to twardy orzech do zgryzienia. Posiada bardzo


wpływowych przyjaciół.

— I na Biernackiego znajdzie się odpowiedni dziadek do orzechów


— uśmiechnął się Antonio. — Już z nie takimi twardymi orzechami
dawaliśmy sobie radę. Powiedz mi, carissimo Paolo, jakie masz plany na
najbliższą przyszłość.

— Podobno ta nowojorska wystawa obrazów Castiglioniego ma być


niebawem przeniesiona do Rzymu. Zaczekam na tę imprezę i pomówię z
Castiglionim.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 309


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Czy nie sądzisz, że Castiglioni ma coś wspólnego z


zamordowaniem twojego brata? — spytał Antonio.

— Myślałem już o tym — odparł Zwoliński. — Raul Pavani jest


impresariem Castiglioniego. Był w pracowni Roberta i zostawili tam odciski
palców. To może nasuwać pewne przypuszczenia, podbudowane tym
obrazem.

I rzeczywiście to nie był „chwilowy kaprys".

Któregoś popołudnia hrabina zaprosiła Raula do siebie. Jej chłodny


sposób bycia nie wróżył nic dobrego. Nie mógł się jednak wykręcić od tej
wizyty. Musiał wyjść naprzeciw niebezpieczeństwa.

Poczęstowała go kawą i koniakiem. Nie zaczynała się rozbierać i


nawet nie położyła się na tapczanie jak zwykle. Usiadła sztywna i oficjalna
na małym foteliku.

— Jak się czujesz? — spytał Raul, żeby coś powiedzieć.

Zmierzyła go chłodnym, nieprzyjaznym spojrzeniem.

— Nie o moim zdrowiu chcę z tobą porozmawiać. Pragnę ci


zakomunikować, że wychodzę za mąż.

Mimo iż był przygotowany na najgorsze, ta wiadomość wywarła na


nim wstrząsające wrażenie. Chwilę milczał, usiłując zebrać rozproszone,

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 310


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

huczące w głowie myśli. Wreszcie się odezwał zmienionym, schrypniętym


głosem.

— A ja?

— Co ty?

— Jaki będzie nasz wzajemny stosunek?

— Żaden. Między nami wszystko skończone. Zdajesz sobie chyba


sprawę, że jako „romantyczny" kochanek już dawno przestałeś dla mnie
istnieć.

Otrząsnął się z pierwszego oszołomienia i zaczął na zimno


zastanawiać się nad sytuacją. „Niech się tej podstarzałej amantce nie zdaje,
że mnie tak łatwo spławi" — pomyślał i trzeźwiej spojrzał na hrabinę.

— Więc mówisz, że wszystko między nami skończone — powiedział


głośno.

Spojrzała na niego energicznym, złym wzrokiem.

— Absolutnie wszystko. Wystawy będzie organizował kto inny, a


jeżeli chodzi o testament, to w najbliższych dniach sporządzę inny, a tamten
unieważnię.

Roześmiał się.

— Z czego się śmiejesz?

— Z ciebie oczywiście. Czy ty sobie wyobrażasz, że po tym


wszystkim, co nas łączyło i co nas łączy w dalszym ciągu, zdołasz się mnie

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 311


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

tak łatwo pozbyć, wyrzucić za okno jak zużytą i już niepotrzebną szmatę.
Zdaje się, że mnie nie doceniasz, chociaż znamy się przecież dosyć długo.

— Wynagrodzę cię. Dam ci odszkodowanie.

— Gwiżdżę na twoje odszkodowanie. Chcę wszystko! Rozumiesz,


chcę wszystko, tak jak było umówione. Nie zmienisz testamentu.

— Zmienię!

— Jeżeli zmienisz testament, to...

— To co?

— To zrobię taki skandal, że długo będzie o tym głośno w prasie


całego świata. Zdemaskuję ciebie i twojego „genialnego" synalka.

— Nie zrobisz tego.

— Zobaczysz, że zrobię. Jutro jest otwarcie wystawy i na tym


wernisażu...

— Pamiętaj, że mam cię w ręku.

— Ty? Mnie?

— Oczywiście. Zeznam, że zabiłeś Zwolińskiego.

— Kto ci uwierzy?

— Wszyscy. Prędzej mnie aniżeli tobie. Wiesz, jaką nam pozycję. A ty


jesteś nikim. Rozumiesz? Nikim.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 312


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— To ci się tak tylko zdaje. Ja także mam możnych przyjaciół.


Zresztą jeżeli kogoś się oskarża o morderstwo, to trzeba mieć na to dowody,
konkretne dowody. Same słowa nie wystarczą.

— Powiem, że to ja wydałam ci polecenie, ażeby zlikwidować tego


człowieka.

— Chcesz się dostać do więzienia za współudział w zbrodni?

— Wtedy będzie mi już wszystko jedno. Ale pamiętaj. Jeżeli choć


słowem piśniesz publicznie o Armandzie, to cię zastrzelę.

Zaśmiał się niezbyt szczerze.

— Nie strasz mnie.

— Ja cię nie straszę. Ja cię ostrzegam.

I znowu zimne światło jarzeniówek wydobywało z półmroku


kształty i kolory. Znowu przyjaciele hrabiny i entuzjaści talentu jej syna
przybyli tłumnie. Znowu spożywano znakomite zakąski i pito świetne
trunki.

Tak jak zwykle okrzyki zachwytu, gratulacje, uśmiechy, miłe słówka.


Hrabina, mimo narastającego w niej z każdą chwilą zdenerwowania, była
pozornie zupełnie spokojna. Tak jak zawsze gawędziła z przyjaciółmi,
śmiała się, żartowała. Nikt by nie przypuszczał, że jest w takim fatalnym
nastroju. Co jakiś czas rzucała baczne spojrzenie na Raula, który krążył po

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 313


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

salach milczący i ponury. Żałowała teraz, że wczoraj zaczęła tę rozmowę. To


było zupełnie bezsensowne posunięcie. Mogła przecież czekać, aż wystawa
zostanie zamknięta. Wtedy ryzyko skandalu byłoby mniejsze. Teraz trudno
przewidzieć, jak zachowa się Raul, czy dotrzyma swej groźby. Jeżeli tak, to
cały misternie budowany przez lata gmach tej fikcji runie w gruzy. Policja,
przesłuchania, prokurator, sąd, może nawet więzienie. Chyba nie będzie
taki głupi, chyba się nie odważy. Przecież on także zaangażowany jest w tej
sprawie, także będzie odpowiadał. A przecież wie, że ona za milczenie dużo
zapłaci, bardzo dużo.

Zwoliński i Antonio przechadzali się wolnym krokiem po salach


wystawowych. Zwoliński był zupełnie oszołomiony.

— Przecież te obrazy malował Robert, mój brat. Antonio wziął go


pod rękę.

— Daj spokój. Zdaje ci się.

— Nic mi się nie zdaje. Ta sama technika, ta sama kolorystyka, ten


sam styl. Niektóre obrazy, malowane bardzo dawno, przypominam sobie
jak przez mgłę. Co to znaczy? Co to się dzieje? Muszę natychmiast zobaczyć
się z tym Castiglionim. Muszę z nim pomówić.

— Będziesz musiał odłożyć tę rozmowę — powiedział Antonio. —


Castiglioni jest obecnie w Paryżu, gdzie podobno organizuje wystawę
swych prac. Tutaj, na tej wystawie, jest tylko jego matka.

— Porozmawiam z nią.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 314


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Daj spokój. Nie urządzaj skandali.

— Przecież nie mogę tego tak zostawić. Muszę to wyjaśnić.

Zwoliński uwolnił się od powstrzymującej ręki Antonia i zaczął


przepychać się w kierunku sali, w której znajdowała się hrabina otoczona
przyjaciółmi. Za nim szedł Antonio, na próżno usiłując mitygować swego
przyjaciela.

Nagle nastąpiło coś, co zbulwersowało całe zgromadzenie. Raul


Pavani stanął na podwyższeniu, na którym umieszczono jakąś rzeźbę, i
mocnym, donośnym głosem powiedział:

— Panie i panowie! Od lat jesteście oszukiwani. To nie są obrazy


malowane przez...

Hrabina błyskawicznym ruchem wydobyła z torebki pistolet i


strzeliła. Następnie, nie patrząc na leżącego Raula, rzuciła broń i zaczęła
biec w kierunku wyjścia.

— Za nią! — krzyknął Antonio.

Jednakże kłębiący się tłum tamował ich ruchy. Kiedy znaleźli się na
ulicy, hrabina siedziała już za kierownicą.

— Do wozu!

Zanim jednak wyprowadzili forda z zatłoczonego parkingu, minęło


sporo czasu. Antonio połączył się z najbliższymi radiowozami, które
przyłączyły się do pościgu.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 315


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Jedzie jak szalona — powiedział Zwoliński.

Antonio skinął głową.

— To silna maszyna. Alfa romeo. Nie damy rady jej dogonić. Chyba
żeby blokada...

Próby zablokowania autostrady nie dały jednak pożądanego


rezultatu. Hrabina z brawurową determinacją omijała lub przełamywała
wszystkie przeszkody.

— Dokąd ta baba jedzie, do wszystkich diabłów? — wściekał się


Antonio.

— Zapewne właśnie do wszystkich diabłów — uśmiechnął się


Zwoliński, który w najbardziej skomplikowanych sytuacjach nie tracił
poczucia humoru.

W szalonym pędzie dopadli do Mediolanu. Przelecieli przez miasto,


nie zważając na rozpaczliwe gwizdki policjantów i na czerwone światła. Co
chwilę wóz hrabiny był o parę centymetrów od kraksy.

— Chce się zabić, czy co? — mruczał przez zęby Antonio.

— Niewykluczone — powiedział Zwoliński, któremu pewne fakty


same zaczynały się układać w logiczną całość. — Czy wystarczy ci benzyny?

— Wystarczy. Jeszcze nie jadę na rezerwie. I jej także w końcu


zabraknie benzyny, wprawdzie alfa romeo ma solidny bak, ale w każdym
razie...

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 316


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

Autostrady się skończyły. Na górzystej, kamienistej drodze szalona


jazda także musiała się skończyć. Przed tonącym w zieleni ogrodem hrabina
zatrzymała wóz, wysiadła i podeszła do forda, z którego także wysiedli
Antonio i Zwoliński. Obrzuciła ich przelotnym spojrzeniem. Po chwili
uważniej zaczęła się przyglądać Zwolińskiemu.

— Pan jest ogromnie podobny do Roberta. Czy pan jest jego bratem?

— Nazywam się Paweł Zwoliński i jestem bratem Roberta


Zwolińskiego, który został zamordowany.

Westchnęła.

— Teraz żałuję, że kazałam go zabić. Proszę mi wybaczyć, ale wtedy


nie miałam innego wyjścia. Robert wysuwał takie żądania, którym nie
mogłam sprostać. Groził mi skandalem. Musiał zniknąć z mojego życia.
Powiedziałam wszystko. Czy możecie mi coś obiecać?

— Co? — spytał Zwoliński.

— Obiecajcie mi, że nie wejdziecie do tego domu i że pozostanie tu


wszystko tak, jak jest teraz.

Antonio energicznie potrząsnął głową.

— Bardzo żałuję, ale to niemożliwe. — Skinął na policjantów, którzy


właśnie się zbliżyli. — Zabierzcie panią hrabinę do wozu i odwieźcie do
Rzymu, do tymczasowego aresztu. Należy zawiadomić prokuratora.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 317


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

Odeszła wolnym, miarowym krokiem, zapatrzona w jakiś bardzo


odległy punkt. Robiła takie wrażenie, jakby nie zdawała sobie sprawy, w
jakiej sytuacji nagle się znalazła.

Siedzieli w altanie i pili sok pomarańczowy.

— Więc pan jest lekarzem — powiedział Antonio.

— Tak. Skończyłem medycynę. Jestem psychiatrą.

— Od dawna pan tu pracuje?

— Od bardzo dawna. Na tym pustkowiu straciłem rachubę czasu.

— To hrabina Castiglioni zaangażowała pana?

— Tak. Opiekuję się tą nieszczęsną istotą.

— I wytrzymuje pan takie życie poza światem, poza ludźmi?

— To trochę skomplikowana historia.

— Mógłby pan nam opowiedzieć tę skomplikowaną historię?

Luciano zawahał się. Ciemne oczy zasnuły się mgłą. Po chwili


ruchem pełnym determinacji machnął ręką.

— Dobrze, powiem, właściwie już mi jest wszystko jedno. To było


tak dawno. Podejrzewano mnie o zamordowanie żony. Ja jej nie zabiłem, ale
wszystkie okoliczności, wszystkie pozory przemawiały przeciwko mnie.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 318


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

Groziło mi dożywotnie więzienie. Wtedy zaopiekowała się mną hrabina


Castiglioni. Złożyła ogromną kaucję i umieściła mnie na tym odludziu.
Miałem za zadanie opiekować się tym dziwnym stworem. Niczego mi tu nie
brakowało, opłacała mnie hojnie, ale...

— Ten potworek... — wtrącił się Zwoliński.

— Ten potworek, którego panowie widzieli, to dziecko hrabiny. To


straszliwa tragedia, wyznała mi kiedyś w przystępie szczerości, że zawsze
marzyła, żeby mieć syna artystę, którego wspaniały talent dorównywałby
Michałowi Aniołowi, Rafaelowi i innym mistrzom Odrodzenia. I nagle
urodziło się to monstrum. Nie miała siły, nie mogła się zdecydować, żeby go
uśpić, żeby przestał żyć. Długi czas łudziła się nadzieją, że się zmieni, że z
tego wyrośnie. Nie zmienił się. Nie pomogli lekarze, przeróżne kuracje i
kosztowne leki. Wydała majątek, żeby z niego zrobić normalnego człowieka.
Na próżno.

— I pan trwał tak tutaj przez cały ten czas? — spytał Antonio.

Luciano ruchem pełnym bezradności rozłożył ręce.

— Cóż mogłem zrobić? Groziła mi, że jeżeli ją opuszczę, to wtrąci


mnie do więzienia. Przy jej znajomościach, przy jej stosunkach wszystko
było możliwe. Bałem się odejść, bałem się więzienia.

Spotkali się znowu w hotelowym pokoju. Zaraz na wstępie Zwoliński


spytał:

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 319


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – WERNISAŻ

— Przesłuchałeś go?

— Tak. Jest poważnie ranny, ale przytomny. Kula przeszła koło


samego serca. Mały kaliber. Lekarz pozwolił mi na chwilę rozmowy.

— No i co?

— Załamał się i przyznał się do wszystkiego. Zdaje sobie sprawę, że


będzie oskarżony o zamordowanie twojego brata i o oszustwo z tymi
obrazami. Pomyśl tylko, ile czasu ludzie wierzyli, że je malował Armando
Castiglioni.

— Zupełnie nieprawdopodobna historia — powiedział Zwoliński. —


Ale przyznam ci się, że jestem zdumiony, że Robert, taki utalentowany
artysta, zgodził się sprzedawać swoje prace tej zwariowanej hrabinie.

— Najwyraźniej nie zależało mu na sławie, tylko na pieniądzach.


Wyobrażam sobie, ile teraz będą warte te obrazy, po tym niezbyt udanym
wernisażu. Powinieneś się tym zainteresować. Jesteś bratem artysty.

Koniec

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 320


Książka ukazała się w 2011 roku nakładem wydawnictwa Wielki Sen
Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

ROZDZIAŁ I

W „Delikatesach” kupiła piętnaście deka szynkowej kiełbasy, pół


ćwiartki masła i paryską bułkę. Miała w domu kilka jajek, dżem, trochę
szczypiorku, który został ze śniadania. Kolacja zapowiadała się zupełnie
nieźle. Stojące na wystawie sklepowej telewizory przypomniały jej, że to
dzisiaj piątek i że trzeba kupić „Radio i Telewizję”. Paweł lubił wiedzieć, co
warto obejrzeć w bieżącym tygodniu. Podeszła do kiosku. „Popatrz, popatrz,
ale babka w dechę” — posłyszała za sobą męski głos. W słowach tych
zabrzmiał tak szczery zachwyt, że mimo woli uśmiechnęła się nieznacznie.
Wiedziała, że się podoba i że jej nowy kostium leży znakomicie. Znajomy
sprzedawca odkładał dla niej zawsze „Radio i Telewizję”, „Przekrój” i
„Politykę”. Podziękowała skinieniem głowy, wsuwając gazety do siatki.

Szła energicznym, sprężystym krokiem, chwytając kątem oka pełne


uznania spojrzenia mężczyzn i zawistne spojrzenia kobiet. Lubiła się
podobać. Wiedziała, że to głupia, babska przywara, ale lubiła. Sprawiało jej
to dużą przyjemność, kiedy ją podziwiano, kiedy w oczach mężczyzn
widziała zachwyt i pożądanie. Pragnęła być kobietą, a przecież przez pół
dnia nie była nią, okryta czarną togą, manewrująca pomiędzy paragrafami
kodeksu karnego. Dopiero gdy wychodziła z tych sal, gdzie obdarzano ludzi
mniejszymi lub większymi porcjami sprawiedliwości, stawała się tym, czym
była przede wszystkim — kobietą. Wsiadała w tramwaj, robiła pośpiesznie

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 322


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

zakupy i szła do domu, szła spotkać się z Pawłem. Nie mogła doczekać się
chwili, kiedy go znowu zobaczy. Na Żurawiej już prawie biegła.

Tak było codziennie.

Przekręciła klucz w zamku i weszła do przedpokoju. Mieszkanie


tonęło w mroku.

— Paweł! Jesteś? Paweł! — zawołała niespokojnie. Leżał na


tapczanie z zamkniętymi oczami. Pośpiesznie położyła siatkę ze
sprawunkami na stole, ściągnęła rękawiczki i siadła koło niego.

— Co ci jest, kochany? Źle się czujesz?

Spojrzał na nią i uśmiechnął się blado, jakby z przymusem.

— Nie, nie, nic mi nie jest. Po prostu chyba trochę się zmęczyłem.

— Biedaku, przepracowujesz się.

— Nie przesadzajmy.

Pogładził ją po dłoni,

— No, jak tam ci dzisiaj poszło?

— Ach, powiadam ci, odniosłam fantastyczny sukces. Wygrałam


dwie bardzo trudne sprawy. Zapędziłam w kozi róg prokuratora.

— Gratuluję. Staniesz się niedługo sławna.

— Daj spokój. A zresztą nie chcę teraz rozmawiać o sprawach


sądowych. Mam dosyć. Pocałuj mnie.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 323


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

Delikatnie dotknął wargami jej ust.

— Coś ty dzisiaj taki dziwny? Co ci jest? Pewnie jesteś głodny. Zaraz


zrobię kolację. Zaczekaj.

Wyszła do kuchni, przypasała fartuszek i zaczęła kroić szczypiorek.

— Chcesz, żebym ci pomógł?

— Nie, nie. Odpocznij. Nie ma nic do roboty. Jadłeś obiad?

— Coś tam jadłem.

— Powinieneś się lepiej odżywiać. Zaraz nabrałbyś humoru. Zjesz


jajecznicę z kiełbasą?

— Mogę zjeść. Wszystko mi jedno.

Wstał i przeciągnął się. Był wysoki, szczupły. Twarz miał pociągłą,


śniadą, o niezbyt regularnych rysach i mocno zarysowanej dolnej szczęce.
Bujną, ciemną czuprynę zaczesywał do tyłu. Przekroczył już czterdziestkę i
siwiał na skroniach, co dodawało mu powagi. Cieszył się ogromnym
powodzeniem u kobiet, ale nie korzystał z tego. Kochał Annę i nie miał
zamiaru wdawać się w jakieś przelotne flirty. Pobrali się przed trzema laty.
Byli ze sobą bardzo szczęśliwi. Słuchając zwierzeń swych kolegów i
przyjaciół, nigdy przedtem nie przypuszczał, że małżeństwo może być
czymś tak bardzo miłym, tak bardzo udanym.

Usiadł w fotelu i przeglądał przyniesione przez Annę czasopisma.


Czuł, że powinien coś powiedzieć, coś wesołego, dowcipnego. Ciągle jeszcze

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 324


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

nie mógł otrząsnąć się z ponurego nastroju. Twarz tego człowieka stała mu
uparcie przed oczami.
— Chodź na kolację.
Jadali w kuchni. Anna kończyła smażyć jajecznicę. Stanął za jej
plecami i wciągał w nozdrza zapach świeżego szczypiorku.
— Siadaj.
Jedli w milczeniu. Po chwili Anna powiedziała:
— Smakuje ci?
— Bardzo. Znakomita jajecznica.
Od początku małżeństwa nigdy jeszcze nie przeżywała takiego
dziwnego nastroju. Coś się stało, coś, o czym Paweł nie chciał jej
powiedzieć. To ją niepokoiło. Dotychczas był zawsze z nią zupełnie szczery,
opowiadał o wszystkich kłopotach, zmartwieniach, dzielił się z nią zarówno
wesołymi wiadomościami, jak i troskami. Dlaczego dzisiaj...?
Po kolacji zmyła pośpiesznie. Była zdenerwowana. Pogodny,
wiosenny nastrój zniknął bez śladu. Wiedziała już na pewno, że stało się coś
niedobrego.
— Chcesz popatrzeć na telewizję?
Energicznie potrząsnął głową.
— Nie, nie. Nie mam dzisiaj nastroju. Chodźmy spać. Zwykle w
łazience nucił albo gwizdał jakąś melodię.
Nadsłuchiwała. Cisza. Mył się w zupełnym milczeniu. Kiedy położył
się przy niej na tapczanie, dotknęła jego ręki. Dłoń miał muskularną, palce
długie, mocne.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 325


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Kochanie, co ci jest? Powiedz. Widzę przecież, że coś cię dręczy.


Powiedz. Proszę.
— Ten człowiek bardzo chciał żyć — powiedział cicho.
— Kto? Jaki człowiek?
— Ten, którego dzisiaj operowałem.
— Nie udała ci się operacja?
Wzruszył ramionami.
— Nie mogła się udać. Całe wnętrzności zżarte przez raka. Nic tam
nie było do zrobienia.
Przytuliła się do niego.
— Nie denerwuj się, najmilszy. Przecież nie masz sobie nic do
zarzucenia.
— Mógł jeszcze pożyć miesiąc, dwa. Nie wiem...
— Bardzo cierpiał?
— Bardzo.
— To chyba lepiej, że przestał cierpieć.
— Tak. Ale on chciał żyć.
— Tyle lat już operujesz, tyle lat patrzysz na śmierć, na ludzkie
cierpienie. Dlaczego właśnie dzisiaj...
Podniósł się i, wsparty na łokciu, zaczął mówić szybko, gorączkowo,
tak jakby chciał wyrzucić z siebie wszystko to, co go dręczyło:
— Sam nie wiem. Nie umiem sobie tego wytłumaczyć. Widzisz...
czasem tak bywa, że... Ten człowiek miał do mnie ogromne, bezgraniczne
zaufanie. Wierzył we mnie, jak w Boga. Był pewien, że ja go uratuję. Nikt nie
chciał się podjąć tej operacji. Wszyscy wiedzieli, że to nie ma sensu. Ja się

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 326


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

zdecydowałem. On tak mnie prosił, że nie potrafiłem mu odmówić.


Zdecydowałem się. Ostatecznie dopóki nie otworzy się jamy brzusznej, to
nigdy na pewno nie wiadomo, chociaż w tym wypadku szansa była prawie
żadna.
— Zrobiłeś co do ciebie należało.
— Tak. Postąpiłem tak, jak mi nakazywało moje sumienie. Ale nie
mogę zapomnieć tej twarzy, tego błagalnego spojrzenia. On bardzo chciał
żyć.
Przesunęła dłonią po jego włosach.
— Jesteś przemęczony, kochany, podenerwowany. Powinieneś
odpocząć. Mógłbyś może wziąć urlop. Trzeba, żebyś gdzieś wyjechał na
odpoczynek.
Uśmiechnął się.
— To byłoby dobre, ale wątpię, żeby mnie puścili. Masę teraz mamy
roboty.
Roboty zawsze będzie dużo. Musisz pomyśleć o swoim zdrowiu.
Przygarnął ją do siebie.
— Jesteś bardzo kochana, że tak się o mnie troszczysz. Pomówimy
jeszcze o tym. Na razie chodźmy spać. Jestem piekielnie zmęczony.
Leżała wpatrzona w ciemność. Żal jej było tego wieczoru, na który
tak się cieszyła. Zaraz jednak zawstydziła się tego uczucia. Egoistka,
wstrętna egoistka. Nie można myśleć tylko o swoich przyjemnościach.
Biedny Paweł. Tak się zdenerwował. Ale jeżeli ten jego pacjent miał raka, no
to... Ostatecznie tyle ludzi codziennie umiera na świecie i każdy z tych ludzi
chce żyć. Paweł musi koniecznie wyjechać gdzieś na odpoczynek. Ta jego

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 327


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

dzisiejsza reakcja świadczy chyba najlepiej o tym, że jest krańcowo


wyczerpany. Przewróciła się na drugi bok i, zasłuchana w daleki szum ulicy,
myślała o jutrzejszym dniu.
Telefon hałaśliwie rozdźwięczał się w ciemności. Paweł już spał.
Pośpiesznie chwyciła aparat. W słuchawce rozległ się podniecony kobiecy
głos: „Błagam pana, panie doktorze, niech pan nie operuje Filipa. On umrze.
Błagam pana!”
— Halo — powiedziała Anna. Połączenie zostało przerwane. Paweł
poruszył się i spytał sennie:
— Ktoś dzwonił?
— Nic, nic, to pomyłka. Śpij.
Wyciągnęła rękę i dotknęła telefonu, jakby to mogło jej dopomóc w
zrozumieniu słów, które przed chwilą usłyszała. „Błagam pana, panie
doktorze, niech pan nie operuje Filipa... ” Co to znaczy? Kim była ta kobieta
o niskim, charakterystycznym tembrze głosu? Dlaczego odłożyła
słuchawkę? Przecież mogła poprosić do aparatu Pawła. A może wcale nie
chodziło o Pawła? Może to była po prostu pomyłka?
Niepokój rósł i wypełniał ciemności. W nocy wszystko wydaje się
bardziej groźne, bardziej przerażające. Nie mogła zasnąć. Czuła, że idzie ku
nim niebezpieczeństwo, że dni spokojnego życia są policzone. Bała się.
Skurczyła się pod kołdrą, jakby chciała schować się przed czymś strasznym.
Co robić? Jak przed tym czymś ochronić Pawła? Była bardzo szczęśliwa. Nie
pozwoli odebrać sobie tego szczęścia. Gotowa była walczyć.
Zasnęła dopiero przed świtem. Kiedy zadzwonił budzik, była
zmęczona, niewyspana, w fatalnym nastroju.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 328


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

Paweł wrócił z łazienki. Zdążył się już ogolić. Pachniał mydłem i


wodą kolońską. Pocałował ją z wesołym uśmiechem.
— Dzień dobry, kochanie. — Nagle spoważniał i spojrzał uważnie na
twarz Anny. — Mizernie wyglądasz. Co ci jest? Źle się czujesz? Dotknęła
palcem jego warg.
— Wiesz, że cię bardzo kocham — szepnęła.
— Ty mnie nie zagaduj. Powiedz dlaczego źle wyglądasz. Może jesteś
chora?
— Nie, nie, nic mi nie jest. Naprawdę. Po prostu źle spałam.
— Dlaczego?
— Nie wiem. Tak jakoś. Długo nie mogłam zasnąć, a potem miałam
idiotyczne, męczące sny.
Pochylił się nad nią i ruchem serdecznej troskliwości pogładził ją po
włosach.
— Czy naprawdę nic ci nie jest? Może zmierzysz gorączkę?
— Daj mi spokój. Nie mam gorączki. Czuję się znakomicie.
Wstała i narzuciła niebieski szlafroczek.
Wiążąc krawat, przyglądał jej się uważnie. Spytał:
— O której dzisiaj musisz być w sądzie?
— O jedenastej.
— To po co tak wcześnie wstajesz? Poleż jeszcze. Sam sobie zrobię
śniadanie.
— Co za pomysł. Dlaczego nie miałabym przygotować śniadania? Nie
jestem chora.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 329


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

Poszła do łazienki, pośpiesznie się umyła, spięła włosy szeroką


klamrą i przy pomocy szminki przywróciła rumieńce swym policzkom. Nie
chciała, aby Paweł wyszedł z domu, mając przed oczami obraz jej
poszarzałej, zmęczonej twarzy.
Przy śniadaniu rozmawiali o pogodzie, o filmach i o wizycie u
Krzywuskich. Kiedy Paweł zapalił papierosa, Anna spytała:
Masz dzisiaj jakąś operację?
— Tak.
— Czy to coś poważnego?
— Nie, głupstwo. Wyrostek.
— Kto jest tym delikwentem?
Spojrzał na nią zdziwiony.
— Cóż ty się nagle interesujesz moimi pacjentami?
Uśmiechnęła się z nieco sztuczną swobodą.
— Tak sobie zapytałam. Ostatecznie mogę się czasem zainteresować
komu wycinasz ślepą kiszkę.
Zgasił papierosa i wstał.
— Na ogół nie mam pamięci do nazwisk, ale tym razem pamiętam
jak się ten facet nazywa. Filip Warzycki.
— Filip?
— Tak. Filip Warzycki. Być może, że go nawet tutaj widziałaś. Był u
mnie ze dwa razy prywatnie. Taki dobrze zbudowany, wysoki, z rudą
czupryną.
Skinęła głową.
— Tak, tak, przypominam sobie. Przystojny.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 330


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Owszem. Interesująca twarz.


Paweł wyszedł do przedpokoju i włożył płaszcz. Anna poprawiła mu
szalik pod szyją. Wyczuł, że chce coś powiedzieć.
— No co, kochanie?
— Mam do ciebie wielką, ale to bardzo wielką prośbę.
Pocałował ją i powiedział z uśmiechem:
— Pewnie znowu zobaczyłaś na wystawie jakąś „szałową” koszulkę.
— Nie, nie, to nie o to chodzi. Chcę cię prosić, żebyś dzisiaj nie
operował. Przecież może cię ktoś zastąpić — dodała prędko.
Odsunął ją od siebie zdziwiony, trochę zniecierpliwiony.
— Żebym nie operował? A to dlaczego?
— Proszę cię, Paweł, bardzo cię proszę. Zrób to dla mnie.
Wzruszył ramionami.
— Dziwna jesteś. Pracuję w szpitalu i muszę operować. Od tego
jestem.
— Niech cię ktoś dzisiaj zastąpi.
Był coraz bardziej rozdrażniony. Oczy mu się zwęziły, nozdrza
drżały nerwowo.
— Po pierwsze każdy w szpitalu ma wyznaczoną swoją robotę i nikt
nikogo nie zastępuje, a po drugie nie widzę najmniejszego powodu, żeby
prosić któregoś z kolegów o zastępstwo. Jak ty sobie to w ogóle
wyobrażasz? Że co mam powiedzieć? Że żona mnie prosiła, żebym dzisiaj
nie operował, tak?
Objęła go za szyję i próbowała go pocałować. Odwrócił głowę.
— Proszę cię, Paweł. Proszę cię... Przecież możesz to dla mnie zrobić.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 331


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

Uwolnił się z jej objęć.


— Przestań histeryzować, Aniu — powiedział opryskliwie. — O co ci
właściwie chodzi?
— Nie chcę, żebyś dzisiaj operował. Jesteś zdenerwowany tą
wczorajszą operacją.
Roześmiał się.
— Dajże spokój. Nie ma o czym mówić. O tamtej sprawie już
zapomniałem. Rozkleiłem się trochę wczoraj, to prawda. Tak czasem bywa,
że nagle człowieka coś rozmontuje wewnętrznie. Ale dzisiaj już wszystko w
porządku. Bądź zupełnie spokojna. Zresztą nie mam w programie żadnej
trudnej operacji. Zwykły wyrostek bez komplikacji, na zimno.
— Tak cię proszę — szepnęła, przytulając się do niego. Wziął ją pod
brodę i pocałował w usta.
— Nie rozrabiaj, głuptasie. To nie ma sensu. No, do widzenia, bo w
końcu spóźnię się do szpitala. Trzymaj się i dzielnie broń swoich klientów.
Pośpiesznie zbiegł po schodach. Spojrzał na zegarek. Psiakrew. Ta
pogawędka w korytarzu zabrała mu za dużo czasu. Tramwajem już nie
zdąży. Zatrzymał przejeżdżającą taksówkę.
Rozmowa z Anną zdenerwowała go. Nie przypuszczał, że jest aż tak
przewrażliwiona. Postanowił, że nigdy w przyszłości nie będzie z nią
rozmawiał na takie ponure tematy.
W szpitalu siostra Maria powiedziała:
— Dzień dobry, panie doktorze. Czekamy na pana.
— Czy wszystko już gotowe do operacji?
— Tak.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 332


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Jak się czuje pacjent?


— Znakomicie. Jest w doskonałym humorze. Od samego rana
opowiada kawały.
W pokoju lekarzy Paweł zdjął marynarkę i włożył biały kitel.
Nowacki, który poziewując przeglądał gazetę, spytał:
— Cóż wy, kolego, jesteście dzisiaj tacy zdenerwowani?
— Ja zdenerwowany? — obruszył się Paweł. — Zdaje się wam.
— Przecież widzę. Nieporozumienia małżeńskie?
Paweł nie odpowiedział. Wzruszył ramionami i poszedł obejrzeć
swego pacjenta. „Proszę cię, nie operuj dzisiaj” zabrzmiały mu w uszach
słowa Anny.
Warzycki leżał w sześcioosobowym pokoju. Był to
trzydziestokilkuletni mężczyzna, wysportowany, silny, dobrze zbudowany.
Szare, trochę za blisko nosa osadzone oczy miały w sobie coś z drapieżnego
ptaka, a wrażenie to jeszcze potęgował wydatny zgięty nos. Gęste, rude
włosy wznosiły się nad wypukłym czołem, jak płomienie.
— No, jak samopoczucie? — spytał Paweł.
— Znakomite, panie doktorze.
— Ma pan chęć na maleńką operacyjkę?
— O niczym innym nie marzę.
Paweł uśmiechnął się. Lubił wesołych pacjentów.
— Zaraz spełnimy pańskie marzenia. Czy pojedzie pan na wózku, czy
przejdzie się pan spacerkiem?
— Oczywiście, że spacerkiem. Pan wie, że nie przepadam za
szpitalną motoryzacją.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 333


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Dobrze. Za chwilę przyjdzie po pana siostra.


Kiedy Paweł mył ręce na sali operacyjnej, znowu usłyszał głos Anny:
„Proszę cię, bardzo cię proszę, zrób to dla mnie”. Siostra Maria spytała:
— Czy pan się dzisiaj źle czuje, panie doktorze?
— Ja? Nie. Dlaczego?
— Bardzo mizernie pan wygląda.
— Nic mi nie jest. Czuję się znakomicie — odburknął prawie
niegrzecznie. — Czy wszystko gotowe do narkozy?
— Tak.
Warzycki leżał na stole operacyjnym pogodny, uśmiechnięty, pełen
ufności. Nie bał się. Czegóż miał się bać? Przecież wszyscy mu mówili, że to
tylko zabieg, że za dwa tygodnie będzie już mógł pójść do redakcji.
— Panie doktorze...
— Słucham?
— Niech mi pan nie robi dużego cięcia. To nie twarzowo wygląda.
— Postaram się.
Paweł patrzył na błyszczące narzędzia. „Dlaczegóż miałbym go nie
operować?” pomyślał. Jakby z oddali posłyszał schrypnięty głos Kowalika,
który asystował mu przy operacji: „Zaczynamy, panie doktorze?”
— Zaczynamy.
Kiedy pochylił się nad nieruchomym ciałem i kiedy poczuł w palcach
twardy kształt lancetu, odzyskał spokój. W tej chwili był już tylko maszyną
do operowania ludzi. Ruchy miał pewne, zdecydowane, precyzyjne.
— Piękne cięcie — mruknął z uznaniem Kowalik.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 334


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

Operacja trwała zaledwie kilka minut. Żadnych komplikacji. Pacjenta


przewieziono na łóżko. Paweł mył ręce. „Proszę cię, bardzo cię proszę, zrób
to dla mnie” znowu zadźwięczały mu w uszach błagalne słowa Anny.
Uśmiechnął się. Biedna mała. Jego wczorajsze opowiadanie wywarło na niej
przygnębiające wrażenie. Dlaczego właśnie tak się wczoraj rozkleił? Co mu
się stało? Przypomniała mu się tamta operacja i te oczy, te pełne ufności,
błagające oczy. Warzycki patrzył dzisiaj na niego z tą samą ufnością. No tak,
ale Warzycki to młody zdrowy chłop, a tamten... Tamtemu nikt już nie mógł
pomóc.
W korytarzu zaczepił go profesor Suchański.
— Dzień dobry, doktorze. Operował pan już tego dziennikarza?
— Tak. Właśnie skończyłem.
— Jak poszło?
— Wszystko w porządku!
Suchański poprawił sobie okulary na nosie.
— Od rana miałem parę telefonów w sprawie tego pacjenta. To jakiś
bardzo ustosunkowany jegomość. Jak to on się nazywa?
— Warzycki, Filip Warzycki.
— A tak, tak, właśnie. Mam wrażenie, że już słyszałem gdzieś to
nazwisko.
— Bardzo możliwe. To znany dziennikarz. Mógł pan profesor
spotkać się z jego nazwiskiem w radiu, w telewizji czy w jakimś
czasopiśmie.
— To bardzo prawdopodobne. Czy nie zechciałby pan teraz zajść na
chwilę do mego gabinetu, panie doktorze?

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 335


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Proszę bardzo.
Weszli do niewielkiego pokoju, w którym stało biurko, oszklona
szafa, ceratowa kanapka i wieszak. Profesor wskazał krzesło.
— Proszę, niech pan siada, panie kolego. Widzi pan, mam do pana
taką sprawę. Otóż otrzymałem pismo z ministerstwa, aby wytypować kogoś
na zjazd chirurgów w Waszyngtonie. Chodzi oczywiście o wybitnych
specjalistów. Ponieważ uważam pana za wybitnie zdolnego chirurga, przeto
mam zamiar pana wytypować na ten zjazd. Co pan na to?
— Ależ, panie profesorze — powiedział z ożywieniem Paweł —
jestem panu niesłychanie zobowiązany. Taki wyjazd to dla mnie wielka
rzecz, jestem przekonany, że da mi bardzo dużo.
Suchański uśmiechnął się z zadowoleniem. Lubił w stosunku do
swych młodszych kolegów odgrywać rolę protektora i dobroczyńcy.
Poprawił się w fotelu i wyciągnął papierośnicę.
— Zasłużył pan sobie całkowicie na to wyróżnienie — powiedział,
częstując Pawła papierosami. — Wie pan przecież doskonale, że ja żadnych
tam takich kumoterskich protekcyjek nie uznaję. U mnie grają rolę
faktyczne walory człowieka. Rad jestem, że w ten sposób mogę panu
dopomóc w jego tak pięknie zapowiadającej się karierze. Trzeba będzie
zaraz zająć się załatwianiem formalności paszportowych, bo to zawsze musi
trochę potrwać. Musi się pan zorientować w tych papierkowych
kombinacjach. Bo jeśli chodzi o mnie...
Rozległo się stukanie. W drzwiach ukazała się siostra Zofia.
— Telefon do pana profesora w pokoju lekarzy.
Suchański żwawo poderwał się ze swego miejsca.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 336


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Na razie to chyba byłoby wszystko — powiedział, ściskając dłoń


Pawła. Życzę powodzenia. — Wybiegł lekkim, posuwistym krokiem. Jak na
siedemdziesięcioletniego mężczyznę poruszał się bardzo zwinnie i
sprężyście.
Paweł wrócił do swoich zajęć. Odwiedził pacjentów, zrobił kilka
opatrunków, wydał siostrom dyspozycje i parę razy zajrzał do Warzyckiego,
który już obudził się z narkozy.
— Wszystko w porządku, siostro?
— W zupełnym porządku, panie doktorze.
— Proszono mnie, aby któraś z sióstr miała dzisiaj w nocy dyżur
przy tym chorym. Prywatnie oczywiście. Może siostra zechce się tym zająć i
znaleźć kogoś odpowiedniego.
Uśmiechnęła się. Miała okrągłą, rumianą twarz z dwoma
symetrycznymi dołeczkami, które pogłębiały się widocznie przy uśmiechu.
— Już o tym pomyślałam, panie doktorze. Siostra Elżbieta będzie
dziś w nocy pilnowała pańskiego pacjenta. — Słowo „pańskiego” zostało
wypowiedziane ze specjalnym naciskiem. Dla nikogo nie było tajemnicą, że
siostra Elżbieta jest nieprzytomnie zakochana w Pawle i że gotowa jest
zrobić wszystko, byle tylko mu się przypodobać.
Z pewnym zniecierpliwieniem ściągnął brwi. Nie lubił jakichkolwiek
aluzji na temat tej dziewczyny.
— Dziękuję — powiedział sucho i energicznym krokiem ruszył w
głąb białego korytarza.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 337


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Czołem, kolego, czołem. Gratuluję.


— Czego? — spytał powściągliwie Paweł. Od dawna już zorientował
się, że Rawicki zazdrości mu kariery i że nie omija żadnej okazji, żeby mu
szkodzić.
— Jak to czego? Wyjazdu do Ameryki.
— To wy już wiecie...
— Oczywiście. Cała klinika o niczym innym nie mówi. Stajecie się
sławni. Gratuluję, serdecznie gratuluję.
— Dziękuję — mruknął Paweł i wszedł do pokoju lekarzy. Nie było
tu nikogo, tylko Joanna siedziała przy bocznym stoliku i robiła jakieś
notatki. Była ciemną brunetką o mocno zarysowanych, energicznych rysach
twarzy i czarnych jak smoła oczach. Kiedyś, przed laty, flirtowali ze sobą,
ale nic jakoś z tego nie wyszło. Może zawiniły okoliczności, a może Joanna
nie była pewna jego uczucia. Rozeszli się. Paweł ożenił się, a Joanna wyszła
za mąż z rozsądku, za dużo starszego od siebie profesora politechniki.
Mówiono, że nie przestała kochać Pawła, ale to były takie sobie, ludzkie
gadania. Ich wzajemne stosunki ułożyły się na płaszczyźnie przyjaźni i
koleżeństwa.
Oboje wystrzegali się wspomnień i wszystko byłoby właściwie w
porządku gdyby nie chorobliwa wprost zazdrość męża Joanny. Profesor
Mokrzycki dowiedział się bowiem o romansie z Pawłem i zadręczał żonę
scenami, żądając, aby porzuciła pracę w szpitalu, aby przenieśli się do
innego miasta, aby zrezygnowała z zawodu lekarza i tak dalej, i tak dalej.
Paweł nieraz radził, żeby przeniosła się chociaż do innej kliniki, ale Joanna

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 338


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

nie chciała o tym słyszeć, twierdząc, że najmniejsze ustępstwo z jej strony


pociągnęłoby nowe żądania i że pogorszyłoby tylko sytuację.
— Rzuć tego starego durnia. Przestań się męczyć — mówił, gdy
przychodziła zdenerwowana do szpitala po awanturze w domu.
— To nie takie proste — odpowiadała.
— Dlaczego nie proste? Co ci daje to małżeństwo? Forsę? Zarobisz
na życie.
Uśmiechnęła się wtedy jakoś dziwnie i mówiła:
— Ty pewnych rzeczy nie jesteś w stanie zrozumieć. Ty w ogóle
niewiele rozumiesz.
Wzruszał ramionami i tak się zazwyczaj kończyła taka ich rozmowa.
Z czasem przestał się interesować małżeńskimi perypetiami Joanny. Miał
coraz więcej własnych kłopotów, a poza tym doszedł do przekonania, że
mimo całej przyjaźni, jaka ich łączyła, nie powinien się mieszać do tych
spraw.
Usiadł przy oknie i zapalił papierosa.
— Mizernie wyglądasz — powiedziała, podnosząc oczy znad kartki
papieru.
— Zmęczony jestem. Mam tego wszystkiego dosyć.
— Przejąłeś się wczoraj tą operacją.
— Trochę. To nie było przyjemne.
Wsunęła do kieszeni fartucha długopis i zebrała ze stolika notatki.
— Tak. Rozumiem cię. Znam to uczucie. Czasem przechodzą całe
miesiące i człowiek jest zupełnie nieczuły na tę ludzką jatkę, a czasem... Czy

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 339


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

wiesz, że wczoraj tu był ojciec tego chłopaka. Już po twoim wyjściu.


Rozmawiał z Rawickim.
— Tak? — mruknął obojętnie Paweł — Nie wiedziałem.
Joanna wstała i obciągnęła na sobie fartuch.
— Zostawiam cię w samotności. Mam jeszcze jedną operację. Także
bardzo wątpliwa historia, ale próbować trzeba.
Wyszła cicho z pokoju. Lubił ją za to, że nigdy nie trzaskała
drzwiami.
Siedział zamyślony, patrząc na żarzącego się papierosa. Dźwięczały
mu w uszach słowa Joanny „Ludzka jatka, ludzka jatka”. Psiakrew. Nic tylko
ta ciągła, beznadziejna walka ze śmiercią. Czasem uda im się przedłużyć
jakiemuś człowiekowi życie na kilka czy na kilkanaście lat, ale wreszcie
wszystko kończy się tak samo. Trochę wcześniej, trochę później. Do diabła,
po co przypomniała mu tego chłopaka?
Ktoś zastukał delikatnie, nieśmiało.
— Proszę — powiedział Paweł i spojrzał ku drzwiom.
Weszła i zatrzymała się onieśmielona. Miała jasne włosy, duże
niebieskie oczy i twarz rafaelowskiej madonny.
— Czy pan doktor Szrot?
— Tak. Czym mogę pani służyć?
— Jestem Warzycka. Przyszłam w sprawie mojego męża. Uścisnął
wąską, delikatną dłoń i wskazał krzesło.
— Proszę, niech pani siada.
— To pan operował Filipa, prawda?
— Tak, ja.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 340


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Chciałabym wiedzieć, jak się udała operacja.


— Znakomicie. Mąż pani jest młodym, silnym mężczyzną, a zresztą
usunięcie wyrostka to nie jest nic skomplikowanego, szczególnie jeśli się
robi operację na zimno, tak jak to miało miejsce w tym wypadku.
Zapewniam panią, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Proszę się
nie niepokoić. Najdalej za osiem, dziewięć dni mąż będzie w domu.
Wstała.
— Dziękuję panu, panie doktorze, serdecznie panu dziękuję. Bo
widzi pan... — dodała ciszej, jakby zawstydzona — ... bo ja bardzo kocham
Filipa. — Tyle było szczerego uczucia w tym wyznaniu, że Paweł aż się
zmieszał.
Odprowadził Warzycką do drzwi i na pożegnanie pocałował ją w
rękę, czego nigdy nie robił. Następnie raz jeszcze poszedł odwiedzić swego
pacjenta.
Warzycki był już zupełnie przytomny i uśmiechnął się życzliwie.
— Jak się czujemy, redaktorze? — spytał Paweł, badając puls
chorego.
— Znakomicie, tylko cholernie pić mi się chce, a siostrzyczka nie
chce mi przynieść piwa.
Paweł bezradnym ruchem rozłożył ręce.
— Na razie o piciu nie ma mowy. Trudno. Trzeba trochę pocierpieć.
W nocy zrobimy kroplówkę z soli fizjologicznej. To panu przyniesie ulgę.
Często się zdarza, że w takich wypadkach następuje silne odwodnienie
organizmu i stąd to pragnienie. Niestety, na razie nie mogę pana

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 341


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

poczęstować piwem ani nawet płynnym owocem. Trzeba się uzbroić w


cierpliwość.
— Jakaś pani czeka na pana doktora — powiedziała siostra Zofia.
— Na mnie? — zdziwił się Paweł.
— Tak. W pokoju lekarskim.
— Dobrze. Zaraz idę. Aha, siostro, proszę zrobić w nocy kroplówkę.
— Tak jak zwykle.
Kobieta, która czekała na Pawła, była wysoka. Miała głęboko
osadzone szarozielone oczy, błyszczące gorączkowym blaskiem na tle
bladej, bezkrwistej twarzy. Ciemne, gęste włosy gładko przylegające do
głowy upięte były z tyłu w twardy mocno związany kok. Mówiła niskim,
melodyjnym głosem, który zadźwięczał może trochę zbyt teatralnie w
lekarskim pokoju. Oświadczyła, że jest kuzynką Warzyckiego i że przyszła
dowiedzieć się o jego zdrowie.
— Przed chwilą była tu u mnie pani Warzycka — powiedział nieco
zniecierpliwiony Paweł. — Zapewniłem ją, że wszystko jest w jak
najlepszym porządku i że nie ma najmniejszego powodu do jakichkolwiek
obaw.
— Czy pan jest pewny, panie doktorze, że Warzyckiemu, że Filipowi
nie grozi żadne niebezpieczeństwo?
— Nie ma mowy o niebezpieczeństwie. Operacja była łatwa, bez
komplikacji.
— W każdym razie chciałabym bardzo, ale to bardzo prosić pana
doktora, żeby pan był łaskaw otoczyć Filipa specjalną opieką.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 342


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Mogę pani zaręczyć, że chory będzie miał zapewnioną jak


najlepszą opiekę. Dzisiaj całą noc będzie przy nim pielęgniarka, tak jak tego
sobie życzyła rodzina. Proszę się nie niepokoić. Naprawdę nie ma podstaw
do jakichś obaw.
— Dziękuję, panie doktorze. Mam nadzieję... — Nie dokończyła.
Wstała i wyciągnęła rękę na pożegnanie. — Dziękuję.
Po wyjściu zielonookiej kobiety Paweł podszedł do okna i przez
chwilę patrzył na drzewo obsypane świeżą zielenią. Słyszał jeszcze ten
niski, niezwykle sugestywny głos.
Weszła Joanna.
— Słyszałam, że masz dzisiaj niebywałe powodzenie u kobiet —
uśmiechnęła się.
Paweł zaklął.
— Niech to wszyscy diabli. Jakbym tak codziennie operował takich
pacjentów, jak ten dziennikarz, to musiałbym tu chyba kawiarnię założyć.
Już mnie szlag trafia. Nie powinni tu wpuszczać tych wszystkich pociotków.
Nic innego nie robię, tylko informuję o stanie zdrowia pana Warzyckiego.
Tyle szumu o głupi wyrostek.
— Nie przejmuj się — powiedziała Joanna. — A poza tym musisz
zrozumieć, że dla ciebie to jest „głupi wyrostek”, ale dla rodziny delikwenta
to poważne przeżycie.
— Jak ci poszła operacja? — zapytał Paweł.
— Nieźle. Wszystko odbyło się prawidłowo, ale czy pacjent wyjdzie z
tego, to Bóg raczy wiedzieć. Stary człowiek, sterany życiem. Już
wychodzisz? — spytała, widząc, że Paweł zdejmuje kitel.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 343


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Tak. Trochę wcześniej się dzisiaj urywam. Zrobiłem już co do


mnie należało. Po co będę się tu pętał.
Do spotkania z Anną miał jeszcze dużo czasu. Szedł więc wolno ulicą,
przystawał przed wystawami sklepowymi, przyglądał się mijającym go w
pośpiechu ludziom. „Każdy z nich może się jutro znaleźć na stole
operacyjnym” — myślał. Ta roześmiana blondynka, ten barczysty,
wyprostowany młody człowiek, ta krocząca z pretensjonalną godnością
pani, rumiany, dobrze odżywiony ksiądz, robociarz w granatowym
kombinezonie.
Każdy, absolutnie każdy może nosić w sobie chorobę, o której nie
wie, może stać się niespodziewanie jego pacjentem. I wtedy kończy się
wszystko to, czym dotychczas żyli ci ludzie. Pozostaje tylko biała sala
operacyjna, błyszczące narzędzia i zamaskowana, bezosobowa twarz
chirurga. Miłość, praca, szczęście, plany na przyszłość, wszystko
uzależnione jest od ruchu ręki uzbrojonej w lancet. Koniec może przyjść tak
nagle i tak niespodziewanie, że nieraz nawet nie ma czasu się zdziwić. „Nie
mogłem uratować tego chłopaka, nie mogłem. Zrobiłem wszystko, co było
w mojej mocy”.
Przyśpieszył kroku i usiłował otrząsnąć się z ponurych myśli. Nie
chciał, żeby Anna zobaczyła go znowu w posępnym nastroju. Nie mógł
zrozumieć co mu się stało, dlaczego nagle zrobił się taki wrażliwy? Skąd te
filozoficzne rozmyślania? Czyżby rzeczywiście był tak bardzo przemęczony
pracą?
Z Anną umówił się w „Cristalu”. Przyszła, jak zwykle punktualnie.
Miała na sobie elegancki jasnobeżowy kostium, zamszowe pantofelki i

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 344


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

zgrabny brązowy kapelusik. Bardzo w niej to cenił, że zawsze umiała się


ładnie, gustownie ubrać. Usiedli pod oknem i zamówili obiad.
— No jak ci dzisiaj poszło?
W głosie jej wyczuł pewien niepokój. Spojrzał zdziwiony.
— Doskonale.
— Miałeś zdaje się operować tego dziennikarza.
Paweł poruszył się niecierpliwie.
— Ach dajcie mi wreszcie spokój z tym facetem. Od rana o niczym
innym nie mogę porozmawiać tylko bez przerwy o Filipie Warzyckim.
Można oszaleć.
— Udała się operacja? — spytała nie zważając na jego rozdrażnienie.
— Oczywiście. Dlaczego miała się nie udać?
— A Warzycki...?
— Żyje, żyje i będzie żył jeszcze sto lat. Błagam cię Aniu, mówmy o
czym innym.
— Nie rozumiem dlaczego jesteś taki zdenerwowany
Dotknął jej ręki i uśmiechnął się.
— Przepraszam cię, kochanie, ale naprawdę już mnie zmęczył ten
Warzycki. Bez przerwy ktoś się dopytuje o jego zdrowie.
— Kto się tak dopytuje?
— Jego żona, kuzynka, profesor, wszyscy dookoła. Ale wiesz co?
Mam dla ciebie nowinę. Wyobraź sobie, że profesor Suchański chce mnie
wysłać do Waszyngtonu.
— Do Waszyngtonu?

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 345


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Tak. Na międzynarodowy zjazd chirurgów. Anna aż podskoczyła


na krześle.
— Ależ to wspaniale. To ogromne wyróżnienie. Wyobrażam sobie,
jak się cieszysz.
— Ja myślę.
— Może byś zabrał mnie ze sobą?
— Z wielką chęcią, tylko obawiam się, że ten numer nie przejdzie.
— Oczywiście, że nie. Przecież żartuję. Bardzo się cieszę z tej twojej
podróży. Przewietrzysz się, zobaczysz kawał świata, poznasz nowych ludzi.
Pochylił się do jej ucha i szepnął:
— A nie zdradzisz mnie?
— Oszalałeś. A gdzież ja bym znalazła bardziej interesującego
mężczyznę od ciebie? Przyjrzał jej się podejrzliwie.
— Zdaje się, że usiłujesz brać mnie pod włos.
Energicznie potrząsnęła głową.
— Ależ skąd. Wcale cię nie bujam. Naprawdę tak myślę. W tej chwili
jesteś dla mnie najbardziej atrakcyjnym mężczyzną na świecie. Zresztą
gdyby było inaczej, to nie wyszłabym za ciebie. Nikt mnie do tego nie
zmuszał.
Paweł pochylił się i pocałował ją w rękę.
— Bardzo cię kocham — powiedział.
— To się znakomicie składa, bo ja ciebie także.
Roześmiał się. W tej chwili kelner postawił przed nimi filiżanki z
barszczem.
— Co robimy po obiedzie?

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 346


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Chętnie poszłabym gdzieś do kina, ale musimy wracać do domu.


— Dlaczego?
— Bo Elżbieta zapowiedziała swoją wizytę. Chce ci pokazać Krysię.
— A co jest Krysi?
— Nie wiem, ale z tego, co mówi Elżbieta, to chyba przepuklina.
— Dawno mała choruje?
— O, to już trwa pewnie parę miesięcy.
— Na miłość boską, dlaczego Elżbieta nie przyprowadziła jej do
mnie? Przecież to może grozić poważnymi komplikacjami.
— Wiesz, jaka jest Elżbieta. Tak trudno jej się jest na coś
zdecydować.
— No dobrze, ale tu chodzi o zdrowie, a może nawet o życie jej
dziecka. W pewnych sytuacjach trzeba się trochę szybciej decydować.
— Wytłumacz jej to.
— Kiedy miała przyjść?
— Teraz. Mniej więcej o tej porze.
Zjedli pośpiesznie obiad i na Litewskiej wsiedli w taksówkę.
Elżbietę spotkali na schodach. W przeciwieństwie do siostry była
jasną blondynką o delikatnej, porcelanowej cerze. Duże, zawsze trochę
zdziwione niebieskie oczy miały w swym spojrzeniu coś z bezradności
małego dziecka. Trudno było uwierzyć, że to jest matka piętnastoletniej
dziewczyny.
— Gdzie Krysia? — spytał Paweł.
Elżbietę zawsze trochę onieśmielał energiczny i rzeczowy ton
szwagra. Wzięła pod rękę Annę, jak by u niej szukała oparcia.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 347


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Krysia niedobrze się czuje, leży. Właśnie chciałabym cię prosić,


żebyś... Jeżeli oczywiście nie jesteś za bardzo zmęczony.
Paweł przerwał jej niecierpliwym ruchem ręki. Niepotrzebne
gadulstwo i przesadna delikatność tej kobiety drażniły go.
— Zaraz jedziemy. Wezmę tylko moją torbę. Pojedziesz z nami? —
spytał, zwracając się do Anny.
— Pojadę.
Elżbieta z Krysią mieszkały na Odolańskiej. Inżynier Sadzicki
wyjechał przed kilkoma laty służbowo do Wenezueli i już nie wrócił.
Złośliwi twierdzili, że głównym powodem tej decyzji był kontrast pomiędzy
limfatyczną, beznamiętną żoną, a pełnymi temperamentu, ognistymi
Hiszpankami. Początkowo przysyłał rodzinie paczki, ale z biegiem czasu i
ten dowód ojcowskiego uczucia stawał się coraz rzadszy. Elżbieta
pracowała jako bibliotekarka i żyła spokojnie wraz z córką, wspomagana
materialnie przez bliższą i dalszą rodzinę. Wszystkie wysiłki, aby znaleźć jej
nowego męża spełzły na niczym. Mężczyźni wpadali przy niej w
romantyczny, melancholijny nastrój, który jednak nigdy nie wróżył
trwalszych związków.
Krysia leżała pod niebieską kołdrą. Po matce odziedziczyła duże,
jasne oczy i przeźroczystą cerę. Uśmiechnęła się do Pawła.
— Dzień dobry wujku. Jak to dobrze, że przyszedłeś. Co prawda
trochę się boję, że będziesz mnie chciał kroić.
— Zobaczymy.
Paweł umył ręce i zbadał chorą.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 348


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— No tak, nie ulega wątpliwości — przepuklina. Musiałaś gdzieś


skoczyć czy upaść.
— Skakałyśmy w szkole ze schodów i jeden chłopak mnie pchnął.
— No właśnie. Trzeba będzie zrobić maleńką operacyjkę. Mam
nadzieję, że będziesz dzielna. Nie boisz się, prawda?
— Jak by mnie jakiś obcy doktor kroił, to bym się bała, ale jak ty,
wujku, będziesz mnie operował, to nic a nic się nie boję. Przecież ty jesteś
najlepszym chirurgiem w Warszawie, prawda?
Paweł uśmiechnął się.
— Rozumiesz przecież, że nie wypada mi się chwalić. Jest bardzo
wielu lepszych ode mnie.
Energicznie potrząsnęła jasną głową.
— O nie, nie. Ja wiem na pewno, że ty, wujku, jesteś najlepszy.
Czytałam o tobie w gazetach. Zrobiłeś taką jakąś bardzo trudną operację.
Byłam wtedy z ciebie okropnie dumna. Pokazywałam ten artykuł w szkole.
Wszystkim mówiłam, że ten znakomity chirurg, to mój wujek. Czy moja
operacja także będzie bardzo skomplikowana?
— Raczej nie bardzo. To prosta sprawa.
— I jak zrobisz tę operację, to nie będziesz więcej sławny?
— Chyba nie.
Szkoda. Myślałam, że przyczynię się do twojej lekarskiej sławy.
Pogłaskał ją po głowie.
— Na razie pomyśl o tym, żeby jak najprędzej być zdrową. Spojrzyj,
jak się mama wymizerowała. Zamartwia się tobą.
— E, mama to się zawsze wszystkim martwi.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 349


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— A ty nie masz nic innego do roboty tylko skakać w szkole ze


schodów — westchnęła Elżbieta. — Czy to nawet wypada, żeby panienka z
dobrego domu...
— Wcale nie jestem z dobrego domu — uśmiechnęła się Krysia. —
Tandeta. W kuchni już tynk odpada, a w łazience zacieka.
Elżbieta frasobliwie pokręciła głową.
— Oj dziecko, ciebie się tylko żarty trzymają. Ileż ja się przez ciebie
namartwię. Gdybyśmy nie mieli w rodzinie lekarza, to sama nie wiem co
bym zrobiła.
— Odwiozłabyś mnie do szpitala i jakiś inny lekarz operowałby
mnie.
— Łatwo ci mówić. Czy to można teraz mieć zaufanie do
nieznajomego lekarza i to jeśli chodzi o operację. Gdzie tu szukać dobrego
chirurga?
— Ale ponieważ wujek jest znakomitym chirurgiem, to nie
potrzebujesz się o mnie martwić. Prawda, wujku?
— Myślę, że prawda.
Paweł obandażował chorej brzuch, zapisał lekarstwa i obiecał, że
jutro postara się ją zabrać do kliniki.
— Bardzo jestem ciekawa, jak to jest w tym szpitalu — powiedziała
na pożegnanie Krysia. — Nigdy jeszcze nie byłam w szpitalu.
W drodze powrotnej Anna kupiła w SAM-ie na rogu Żurawiej
pudełko szprotek i pół razowego chleba.
— Jesteś głodny?
— Nie. Jestem zły.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 350


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Na mnie?
— Ale skąd. Na Elżbietę. Nie chcę mówić źle o twojej rodzinie, ale to
skończona idiotka. Przecież już dawno trzeba było wziąć Krysię do szpitala.
— Myślę, że Elżbieta bała się operacji — powiedziała Anna. — Bała
się oddać Krysię do szpitala. Ona bardzo kocha to dziecko, właściwie żyje
tylko dla niej.
— Ależ to nie ma sensu...
— Nie mów źle o Elżbiecie. Ona jest bardzo nieszczęśliwa. Tak jej się
wszystko nie ułożyło.
Kiedy otworzyli drzwi i znaleźli się w przedpokoju, Anna pocałowała
Pawła w policzek.
— Wiesz, że bardzo lubię nasze mieszkanie. Jest mi w nim z tobą
bardzo, bardzo dobrze. Jestem szczęśliwa.
Zjedli kolację, a potem obejrzeli jakiś amerykański film.
— Nie lubię telewizji — skonstatował Paweł i zaczął się rozbierać.
Około dwunastej zgasili światło. Anna przysunęła się do Pawła i
objęła go za szyję. — Bardzo cię kocham — szepnęła.
Zadzwonił telefon. Głos siostry Teresy był drżący ze wzruszenia:
— Czy to pan, panie doktorze? Stało się nieszczęście. Pan Warzycki
zmarł przed chwilą.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 351


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

ROZDZIAŁ II

Niespodziewany zgon Warzyckiego wywołał w klinice sensację. Od


samego rana szeroko komentowano ten wypadek, a zawistni koledzy nie
szczędzili oczywiście krytycznych uwag pod adresem Pawła, chociaż nikt
nie potrafił sprecyzować konkretnych zarzutów. Mówiono ogólnie o tym, że
otwarcie jamy brzusznej jest zawsze sprawą poważną i że nigdy nie należy
lekceważyć pozornie najprostszych nawet operacji. Czy jednak w tym
wypadku chirurg popełnił błąd, czy zaniedbał czegoś? Na to pytanie nie
dawano wyraźnej odpowiedzi.
Profesor Suchański zaprosił do swego gabinetu na rozmowę Pawła i
pielęgniarkę, która dyżurowała przy chorym.
— Jakżeż to się stało, siostro?
Teresa była jeszcze pod wrażeniem śmierci swego pacjenta.
Zdenerwowana, mizerna, oczy miała zaczerwienione. Mówiła szybko trochę
chaotycznie:
— Sama nie wiem dlaczego... Nie rozumiem... Przecież tylu
widziałam już po operacji ślepej kiszki... Doprawdy, panie profesorze...
— Pani miała dyżur w nocy przy chorym?
— Tak.
— Jak się chory czuł?
— Bardzo dobrze.
— Nie skarżył się na coś?

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 352


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Skarżył się na pragnienie. Prosił, żeby mu dać pić. Zwilżałam mu


wargi wilgotną watą. Potem zrobiłyśmy z siostrą Zofią kroplówkę. Żartował
z nami, opowiedział nawet jakiś dowcip.
— Nie miał poczucia duszności? Nie skarżył się na ból głowy?
— Nie.
— Więc zrobiłyście kroplówkę. A następnie...?
— Następnie chory usnął.
— A kiedy pani zauważyła, że coś jest nie w porządku?
— Wyszłam na chwilę z pokoju, żeby napić się wody. Chory spał i na
razie nie potrzebował mojej pomocy. Kiedy wróciłam...
— Jak długo nie było pani przy chorym?
— Dokładnie nie pamiętam. Piętnaście, dwadzieścia minut, może pół
godziny.
— Pół godziny piła pani wodę? — zdziwił się profesor.
— Nie. Spotkałam na korytarzu doktora Rawickiego, który miał
dyżur. Porozmawialiśmy chwilę.
— I potem wróciła pani do pacjenta?
— Tak.
— I co panią zaniepokoiło?
— Wygląd chorego. Leżał na wznak i tak jakoś... bardzo się
przestraszyłam. Podbiegłam do niego i zobaczyłam, że...
— Co pani wtedy zrobiła?
— Zaraz zawołałam doktora Rawickiego, który stwierdził zgon.
Potem zatelefonowałam do pana doktora Szrota, bo przecież pan doktor
Szrot operował tego pacjenta...

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 353


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

Profesor skinął głową i powiedział z odcieniem zniecierpliwienia w


głosie:
— Tak, tak, rozumiem. Dziękuję pani. Może pani iść do swoich zajęć.
Kiedy Teresa wyszła z pokoju, Suchański zapalił papierosa i spojrzał
pytająco na Pawła.
— Co pan o tym sądzi, panie doktorze?
— Nie wiem. Nic z tego wszystkiego nie rozumiem.
— Twierdził pan, że operacja udała się doskonale.
— Tak było w istocie.
— A pacjent umarł.
Na bladej, zapadniętej twarzy Pawła pojawiły się ceglaste wypieki.
— Zrobiłem, panie profesorze, co do mnie należało — powiedział
głucho.
— Oczywiście, oczywiście — przytaknął skwapliwie Suchański. —
Znam przecież pańską sumienność, panie kolego. Nie czynię panu żadnych
wyrzutów. Chciałem po prostu posłyszeć pańską opinię w tej sprawie.
Paweł sięgnął po papierosy leżące na biurku.
— Powtarzam, że nie wiem dlaczego to się stało. Absolutnie nic nie
wskazywało na to, że Warzyckiemu może grozić jakieś niebezpieczeństwo.
Młody mężczyzna, silnie zbudowany, zdrowe serce. Zabieg dokonywany był
na zimno. Żadnego stanu zapalnego. Wszystko odbyło się zupełnie
prawidłowo. Nie wiem.
— Hm. — Profesor odsunął się od biurka i przeciągnął dłonią po
siwych włosach. — Sprawa jest przykra, bardzo przykra. Rzecz jasna, że to
jest zawsze bardzo nieprzyjemna historia, jak pacjent niespodziewanie

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 354


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

umiera, ale w tym wypadku... No cóż... nie muszę chyba panu tłumaczyć, że
ten Warzycki był osobistością dość znaną i że jego śmierć może bardzo
poważnie zaszkodzić nie tylko opinii naszej kliniki, ale i pańskiej opinii.
— Nic na to nie poradzę — mruknął Paweł.
Suchański zgasił papierosa, wstał i przeszedł się po pokoju.
— Więc pan, panie doktorze, nie widzi jakiejś realnej przyczyny,
która by mogła usprawiedliwić zgon Warzyckiego?
— Nie, nie widzę.
— Pozostaje nam oczywiście jeszcze sekcja, którą trzeba będzie
zrobić. Zobaczymy. No to na razie do widzenia. Nie zatrzymuję pana.
Po wyjściu profesora, Paweł powlókł się ociężale do pokoju lekarzy.
Drzwi były uchylone. Posłyszał drwiący głos Rawickiego.
— Wyrostek także trzeba umieć zoperować.
— Nie wątpisz chyba, że Paweł umie — odpowiedziała Joanna.
— Może i umie, nie wiem. W każdym razie jakbym tak ja miał się
operować, to wolałbym, żeby mi to zrobił kto inny, ktoś nieprzeznaczony do
wyższych celów.
Rawicki jeszcze coś mówił. Paweł już nie słuchał. Odwrócił się i szedł
korytarzem wolnym, ociężałym krokiem. Ogarnęło go zupełne
zniechęcenie. Miał tego wszystkiego dosyć. Najchętniej rzuciłby operacje,
pacjentów, całą klinikę i wyjechał gdzieś na głuchą wieś, gdzie nikt by go nie
znał i gdzie nikt by nie wiedział, że on jest chirurgiem. Co to byłaby za
rozkosz móc przez jakiś czas nie operować, nie myśleć i nie mówić o
chorobach i o medycynie. Bo nawet jeżeli wyjeżdżał na urlop, co ostatnio
zdarzało mu się coraz rzadziej, to natychmiast spotykał znajomych i

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 355


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

przyjaciół, którzy uważali za swój obowiązek rozmawiać z nim o


najnowszych zdobyczach wiedzy lekarskiej, wypytywali o operacje, skarżyli
się na swe dolegliwości.
W Zakopanem czy nad morzem żył w dalszym ciągu w kręgu tych
samych zagadnień i właściwie czuł się nieomal tak, jakby nie opuszczał
kliniki.
— Panie doktorze.
Drgnął i odwrócił się.
— Czekają na pana na sali operacyjnej.
— Dobrze. Już idę.
Tym razem asystował mu Kalinowski, młody, świeżo upieczony
lekarz.
— Dzień dobry, panie Tadeuszu — powiedział Paweł, siląc się na
swobodny, beztroski ton.
Pacjent leżał już na stole operacyjnym. Był to dwudziestoparoletni
chłopak, dobrze zapowiadający się bokser w wadze półciężkiej. Operacja
pęcherzyka żółciowego. Wcześnie rozwinięta kamica.
— Gotowe do narkozy?
— Gotowe.
Paweł przez chwilę przyglądał się muskularnemu ciału młodego
atlety. Gdzieś głęboko na samym dnie podświadomie zrodził się niepokój. A
jeżeli znowu...
Poczuł na sobie wyczekujący wzrok Kalinowskiego. Zbyt energicznie
pochwycił lancet.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 356


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

Teraz już nie ma czasu na wahanie, niepokoje, wątpliwości. Padają


słowa szybkie i twarde, jak ostrze chirurgicznego noża. Ludzie pochyleni
nad operacyjnym stołem pracują z precyzją maszyny. Ani jednego zbędnego
gestu, ani jednego niepotrzebnego spojrzenia. Raz puszczony w ruch
mechanizm do krajania ludzi, działa nieomylnie.
Paweł skończył w rekordowym czasie i odetchnął z ulgą. Operacja
udała mu się znakomicie. Czuł, że słowa uznania wypowiadane przez
asystujących mu ludzi są szczere. To była rzeczywiście dobra robota. W
jednej chwili opuściło go zniechęcenie, niepokój, apatia. Znowu poczuł się
sobą, odzyskał wiarę we własne siły. Zapomniał o Warzyckim, który nie
dalej jak wczoraj, leżał tu na tym stole. Na korytarzu podeszła do niego
Joanna.
— No i jak? Jak ci poszło z tym bokserem?
— Znakomicie. Wygrałem pierwszą rundę.
— Ale mecz jeszcze nieskończony.
— Spojrzał na nią uważnie.
— Co masz na myśli?
Nic. Tak sobie zażartowałam.
— Masz rację — powiedział poważniejąc. — Dopóki pacjent nie
wyjdzie ze szpitala, mecz trwa.
— Czekają tu rodzice tego chłopca. Pomów z nimi chwilę. Uspokój
ich.
Stary Bartosik był ślusarzem. Miał duże, siwiejące wąsy i niebieskie
oczy o łagodnym spojrzeniu. Zmieszał się trochę na widok lekarza w białym
fartuchu. Ukłonił się niezgrabnie i powiedział:

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 357


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Bo my proszę pana doktora, w sprawie naszego chłopaka.


— To nasz jedyny syn — dodała, jakby się usprawiedliwiając,
Bartosikowa, drobna, chuda kobieta ze zniszczonymi rękami i smutną,
pożółkłą twarzą.
Paweł uśmiechnął się przyjaźnie.
— Wszystko w porządku. Mogą państwo być zupełnie spokojni. Za
dwa, trzy tygodnie syn wróci do domu.
— Można mu przynieść, panie doktorze, coś do jedzenia? — spytała
Bartosikowa. — Sąsiadka przywiozła wczoraj ze wsi parę kilo boczku.
Piękny boczek. Mogłabym przynieść Stasiowi. Niechby się biedaczysko
wzmocnił po tej operacji.
Paweł opanował drżenie warg i potrząsnął głową.
— Na razie choremu nic nie wolno dawać do jedzenia. Musi być na
ścisłej diecie. Mógłby umrzeć, gdyby się teraz najadł boczku.
— A co, nie mówiłem ci, matka? — mruknął Bartosik, spoglądając
gniewnie na żonę. — Po operacji jedzenie musi być delikatne.
— Chciałam... — szepnęła zawstydzona. — Chciałam, żeby się Stasio
wzmocnił.
— Jeszcze przez parę miesięcy po wyjściu ze szpitala będzie musiał
być na diecie. Nie wolno jeść ciężkostrawnego.
— Bo gdyby Stasiowi było coś potrzeba, panie doktorze, to my
przecie...
Bartosik pociągnął żonę za rękę.
— No chodźmy, matka, chodźmy. Nie przeszkadzajmy panu
doktorowi.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 358


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

Paweł serdecznie pożegnał rodziców młodego boksera. Raz jeszcze


zapewnił ich, że Staszek czuje się dobrze i odprowadził ich do drzwi. Ten
wąsaty rzemieślnik, przypominający rysunki Kostrzewskiego, i jego
zahukana, nieśmiała żona, zrobili na nim bardzo miłe wrażenie.
Tego dnia Paweł już więcej nie operował. Był zadowolony. Nie chciał
się do tego przyznać, ale ostatnie dwa śmiertelne wypadki, a specjalnie
niczym nieusprawiedliwiony, nagły zgon Warzyckiego, wywarły na nim tak
przygnębiające wrażenie, że z pewnym niepokojem wchodził do sali
operacyjnej. Zdawał sobie sprawę z tego, że jest to stan przejściowy, że na
skutek przeciążenia pracą nerwy zaczynają mu odmawiać posłuszeństwa,
tym nie mniej jednak czuł wyraźną niechęć do operowania i postanowił
przez pewien czas ograniczyć swoją działalność na terenie kliniki do
niezbędnego minimum. Wierzył w to, że szybko wróci do równowagi i że
znowu będzie mógł pracować tak jak dawniej. Udana operacja pęcherzyka
żółciowego przywróciła mu wprawdzie w pierwszej chwili pewność siebie,
ale zaraz pojawiła się refleksja. Przecież ten wyrostek także udał mu się
doskonale. Nie miał sobie nic do zarzucenia. Pod wpływem tych myśli
poszedł odwiedzić Bartosika.
Chłopak obudził się już po narkozie i leżał spokojnie. Był jeszcze
trochę odurzony i co chwilę przymykał oczy. Paweł zbadał puls, sprawdził
bandaże i wydał siostrze polecenie, dotyczące najbliższych godzin.
— Która z sióstr ma dzisiaj nocny dyżur?
— Ja — odpowiedziała siostra Zofia. — I chyba Marysia.
— Gdyby z tym chłopcem były najmniejsze nawet komplikacje,
proszę natychmiast dzwonić do mnie do domu.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 359


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Dobrze panie doktorze.


Na korytarzu podeszła do niego Teresa i powiedziała:
— Jakiś chłopiec przyniósł list do pana doktorze.
Paweł zdziwiony wziął do ręki kopertę zaadresowaną na maszynie,
rozerwał ją i wyjął kartkę papieru pokrytą pośpiesznie, nerwowym
pismem.
List był bez nagłówka. „Proszę spowodować, aby moja żona zmieniła
natychmiast miejsce pracy. Ostrzegam, że nie będę dłużej tolerował tych
flirtów. Jeżeli pan nie przestanie się interesować moją żoną, zniszczę pana.
Potrafię to zrobić. Mokrzycki”.
Paweł wsunął list do kieszeni spodni i podrapał się w zamyśleniu za
uchem. Zastanawiał się, jak ma postąpić. Czy pokazać to Joannie? Chyba tak.
Zanim jednak doszedł do pokoju lekarskiego. Zmienił zdanie. Po co?
Nie miało sensu denerwować Joanny. I tak dosyć ma kłopotu z tym starym
maniakiem. Niespodziewanie Joanna sama zaczęła rozmowę na ten temat.
— Słuchaj, Paweł, czyś ty nie dostał jakiegoś listu od mego męża?
— A bo co? — spytał, pragnąc zyskać na czasie.
— No mów, dostałeś czy nie?
— Dostałem.
— Spodziewałam się tego. Był tu dzisiaj i zrobił mi potworną
awanturę.
— Tu w szpitalu? Kiedy to było?
— Jak operowałeś tego boksera.
— Ale o co mu poszło?

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 360


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Jak zwykle scena zazdrości. Oczywiście o ciebie. Popełniłam


wczoraj jeden błąd.
— Jaki?
— Powiedziałam Karolowi, że mam nocny dyżur w szpitalu.
— A tymczasem ty pielęgnowałaś chorą ciocię.
— Nie bądź zbyt domyślny.
Uśmiechnął się.
— Nie trzeba tu chyba zbytniej domyślności. I jak się twój mąż
dowiedział, że nieco rozminęłaś się z prawdą?
— Przyleciał w nocy do szpitala.
— Do szpitala?
— No właśnie. Tego przecież nie mogłam przewidzieć. Dowiedział
się, że Rawicki ma dyżur i wyszedł w tym przekonaniu, że ty i ja... że ja z
tobą...
— Nie możesz mu tego wytłumaczyć, że to nie ja?
— Próbowałam. Nie wierzy.
Paweł zamyślił się. Wyjął papierosa. Po chwili znowu się odezwał:
— Słuchaj, Joanno, musisz to jakoś załatwić. Nie możesz narażać się
na ciągłe awantury, a mnie na skandale, bo w końcu do tego dojdzie. Dzisiaj
dostałem od twego męża list z pogróżkami. Napisał, że mnie zniszczy, jeżeli
ty nie przestaniesz tutaj pracować.
— Chyba się nie przejmujesz takimi głupstwami?
— Nie przejmuję się — powiedział bez przekonania Paweł. — Ale w
końcu to nie należy do przyjemności. Poza tym dzisiaj list, a jutro przyjdzie

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 361


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

tu szanowny małżonek i wsypie mi do herbaty trucizny. Jako profesor


chemii ma w tym zakresie szerokie możliwości.
Joanna niecierpliwie ściągnęła brwi.
— Nie mów głupstw. Karol nie byłby zdolny do czegoś podobnego.
— To nigdy nie wiadomo. Mężczyzna w tym wieku, ogarnięty
obsesją, zdolny jest do różnych rzeczy. W każdym razie radzę ci, żebyś tę
sprawę możliwie jak najszybciej załatwiła.
— Ale jak to załatwić? — powiedziała cicho Joanna.
— Rozejdź się z nim. To chyba najprostsze.
— Nie mogę tego zrobić.
— Dlaczego?
— Mam swoje powody.
Paweł wzruszył ramionami. Zaczynało go to wszystko już drażnić.
— Rób jak uważasz, ale ja nie chciałbym być ciągle napastowany
przez twego męża. Jeżeli to potrwa dłużej, to będę musiał się z nim
rozmówić.
Spojrzała na niego zaniepokojona.
— Nie, nie. Bardzo cię proszę. Ja sama to załatwię.
Zadzwonił telefon. Joanna podniosła słuchawkę. — To do ciebie —
powiedziała.
Posłyszał głos Elżbiety. Powiedziała, że Krysia gorzej się dzisiaj czuje
i pytała, czy może ją przywieźć do szpitala.
— Oczywiście — rzucił w słuchawkę Paweł. — Bierz taksówkę i
zaraz przywoź małą.
— Nowa pacjentka? — spytała Joanna.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 362


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Siostrzenica mojej żony.


— Gdzie ją położysz?
— W tym małym pokoju. Wczoraj zwolniło się łóżko.
— Zdaje się, że profesor rezerwował to łóżko dla jakiegoś swojego
pacjenta.
— Nic nie szkodzi. Pogodzimy się z profesorem.
Wszedł Rawicki. Obrzucił szybkim spojrzeniem Pawła i Joannę i
uśmiechnął się domyślnie.
— Operował pan dzisiaj, panie kolego? — spytał siadając.
— Tak, tego młodego boksera.
— Operacja oczywiście udała się.
— Owszem, zupełnie nieźle się udała — powiedział Paweł, nie
zwracając uwagi na ironiczny ton Rawickiego.
— Miejmy nadzieję, że pacjent wyżyje.
— Nie rozumiem co pan chce przez to powiedzieć.
Rawicki zaśmiał się swym niemiłym gardłowym śmiechem.
— Absolutnie nic. Tak sobie zażartowałem.
Paweł spojrzał na niego ze złością.
— Nie sądzę, żeby to był udany żart.
— Może przestaniecie się kłócić? — zaprotestowała Joanna. Wyjęła
papierosy z kieszeni fartucha i poczęstowała Pawła.
— Dziękuję. — Zapalił papierosa i wyszedł z pokoju.
Był wściekły. „Bałwan, skończony bałwan” — mruczał. Drwiący ton i
pogardliwy uśmiech Rawickiego wyprowadziły go z równowagi. Na
korytarzu dogoniła go Joanna.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 363


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Nie denerwuj się, Paweł. Coś ty? Kazik żartował. Wiesz przecież,
że w gruncie rzeczy bardzo cię lubi.
— Tak mnie lubi, że utopiłby mnie w łyżce wody — warknął Paweł.
— Daj spokój. Jesteś zdenerwowany. Mam do ciebie prośbę.
— Słucham?
— Czy mógłbyś mnie dzisiaj w nocy zastąpić na dyżurze? Zamienimy
się po prostu. Następnym razem ja wezmę twój dyżur. Bardzo mi na tym
zależy.
Paweł spojrzał na nią uważnie.
— O, widzę, że to coś poważniejszego. Tak dzień po dniu, a raczej
noc po nocy.
— Nie, nie, to nie to o czym myślisz. Dzisiaj właśnie chcę być w
domu, żeby załagodzić nieco atmosferę rodzinną. Nie chciałabym, żeby
Karol... No więc jak, zgadzasz się?
— Jeżeli to ma uratować twoje szczęście małżeńskie — uśmiechnął
się Paweł — to oczywiście odbędę dzisiaj dyżur za ciebie.
— Dziękuję ci.
Odwróciła się i odeszła, kołysząc się lekko w biodrach. Przez chwilę
patrzył w ślad za nią. Zastanawiał się nad tym, jak to się stało, że tak szybko
zdołał się uwolnić spod wpływu tej kobiety. Kiedyś przecież sama myśl o
niej wytrącała go z równowagi i przyprawiała go o niepokój, budziła
pożądanie tak silne, że nie potrafił mu się oprzeć. Dlaczego to się skończyło?
Nie umiał sobie odpowiedzieć na to pytanie. A może się nie skończyło?
Może tylko okoliczności tak się złożyły, że nigdy nie doszło do pełnego
rozkwitu ich miłości. Nonsens. Przecież kocha Annę i jest z nią bardzo

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 364


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

szczęśliwy. Czy nie można kochać dwóch kobiet? Teoretycy norm


moralnych orzekli, że mężczyzna jest istotą monogamiczną, że powinien żyć
z jedną kobietą i tylko tę jedną kobietę kochać, a kościół katolicki chce, żeby
ten stan rzeczy trwał niezmiennie przez całe życie. To są teorie, mające
niewiele wspólnego z rzeczywistością. Z tych filozoficznych rozważań
wyrwał go głos siostry Zofii.
— Jakaś pani do pana, panie doktorze.
Elżbieta była bardzo zdenerwowana. Miała zaczerwienione od
płaczu oczy i mizerną twarz.
— Nie spałam całą noc — skarżyła się słabym głosem. — Krysia
bardzo źle się czuła. Nie wiem, czy to te lekarstwa tak na nią podziałały.
— Gdzie Krysia? — spytał Paweł.
— W taksówce. Nie wiedziałam, czy będzie miejsce w szpitalu.
— Jeżeli ci powiedziałem, żebyś przywiozła małą, to znaczy, że
miejsce będzie. Może chodzić?
— Nie bardzo. Ma bóle.
— Zaraz poślę po nią nosze.
Wydał polecenie posługaczom i poszedł porozumieć się z
profesorem. Suchański był zły, że go się stawia wobec faktu dokonanego,
ale wreszcie dał się udobruchać i bez większych sprzeciwów zgodził się
przyjąć na klinikę nową pacjentkę.
— Pan ją będzie operował, panie kolego?
Paweł skinął głową.
— Ja.
— Kiedy?

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 365


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Myślę, że jutro. Jeżeli oczywiście nie zajdą jakieś dodatkowe


komplikacje.
Krysia rzeczywiście czuła się gorzej niż poprzedniego dnia. Z
wysiłkiem uśmiechnęła się do Pawła.
— Zdaje mi się, wujku, że trzeba zrobić tę operację.
— I mnie także tak się zdaje. Pokaż, gdzie cię boli.
Uważnie zbadał chorą.
— Kiedy będzie operacja? — spytała cicho.
— Nie wiem. Może nawet jutro. Boisz się?
— Jak ty mnie, wujku, będziesz operował, to się wcale a wcale nie
boję. Wiem przecież, że jesteś najlepszym chirurgiem w Warszawie.
Uśmiechnął się i pogładził dziewczynę po jasnej głowie.
— Leż teraz spokojnie i postaraj się zasnąć. Musisz nabrać sił.
Na korytarzu podeszła do niego Elżbieta.
— Czy uważasz, że stan Krysi jest ciężki? — spytała. W spojrzeniu jej
wyczytał straszliwy niepokój.
— Ale skądże. Sprawa jest trochę zaniedbana, ale nie ma mowy o
jakimś ciężkim stanie. Jutro ją zoperuję i będzie wszystko w porządku.
— Więc nie grozi jej niebezpieczeństwo?
— Absolutnie żadne. Możesz być zupełnie spokojna.
— Bo widzisz, dla mnie to dziecko jest wszystkim, wszystkim i
gdyby... — Łzy zabłysły w jej dużych, przerażonych w tej chwili oczach.
Paweł serdecznym ruchem wziął ją pod rękę.
— Mówię ci przecież, kochanie, że nie ma żadnego powodu do obaw.
Nie denerwuj się, idź spokojnie do domu. Wszystko będzie dobrze.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 366


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Dziękuję ci — szepnęła. — Bardzo ci dziękuję. Do widzenia.


Przyjdę jutro. Pozwolisz?
— Oczywiście.
Odprowadził ją na schody, a potem wrócił i poszedł do gabinetu
profesora.
— Bardzo przepraszam, że ja tak niespodziewanie sprowadziłem na
klinikę tę małą, ale nastąpiło u niej pewne pogorszenie i dlatego... Miałem
panu profesorowi powiedzieć o tym dzisiaj z samego rana, ale zupełnie
zapomniałem.
— Zauważyłem, że jest pan ostatnio zdenerwowany — powiedział
Suchański. W głosie jego zabrzmiała ledwie dostrzegalna nuta
zniecierpliwienia.
Z kliniki wyszedł Paweł po trzeciej. Nie umówił się z Anną na
obiedzie. Miała dużo spraw w sądzie i nie mogła przewidzieć kiedy będzie
wolna. Nie lubił tych dni, kiedy Anna późno wracała do domu. Był wtedy
zły, niezadowolony, gderał i prosił, żeby przestała pracować. — Chcę mieć
żonę, a nie adwokata — mówił. W takich sytuacjach odpowiadała
niezmiennie: — Zarób tyle, żeby na wszystko wystarczyło, a ja bardzo
chętnie przestanę pracować. — Nie znajdował dalszych argumentów do
dyskusji, milkł, ale humor pogarszał mu się jeszcze bardziej.
— Przepraszam, panie doktorze.
Odwrócił się i spojrzał zdziwiony. Przed nim stał starszy, może
sześćdziesięcioletni mężczyzna, wysoki, dobrze zbudowany, o postawie i
ruchach sportowca. Bujna, zupełnie biała czupryna efektownie
kontrastowała z opaloną na ciemny brąz, suchą twarzą. Szare oczy,

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 367


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

osadzone pod ciemnymi krzaczastymi brwiami, patrzyły z intensywną


przenikliwością.
— Słucham pana? — powiedział pytająco Paweł.
— Jestem Mokrzycki, profesor Karol Mokrzycki.
Paweł opanował pierwszy obronny odruch i automatycznie uścisnął
wyciągniętą ku sobie dłoń. Był tak zaskoczony tym spotkaniem, że nie
wiedział co powiedzieć. Bąknął więc tylko niewyraźnie — Bardzo mi miło
— i czekał. Początkowo obawiał się, że mąż Joanny zrobi mu publiczną
awanturę, Mokrzycki jednak niczym nie zdradzał rozdrażnienia, czy
gniewu. Przeciwnie, uśmiechał się bardzo życzliwie i w całej jego postawie
nie wyczuwało się groźby.
— Chciałbym chwilę z panem porozmawiać, panie doktorze. Jeśli
więc nie ma pan nic przeciwko temu, to może wstąpimy gdzieś na kawę.
Paweł zawahał się, ale Mokrzycki panował już całkowicie nad
sytuacją.
— O tutaj, zaraz za rogiem jest bardzo miła, zaciszna kawiarenka.
Dają tam nawet zupełnie możliwą kawę. Sądzę, że o tej porze znajdziemy
wolny stolik.
Wolny stolik znaleźli i kawa rzeczywiście była dobra. Paweł z dużym
zainteresowaniem przyglądał się temu eleganckiemu, starszemu panu,
którego, wystudiowane, oszczędne ruchy miały w sobie raczej coś z
dyplomaty, aniżeli z naukowca. Wizerunek nakreślony przez Joannę daleko
odbiegał od rzeczywistości. W tym opanowanym, doskonale wychowanym,
wytwornym mężczyźnie trudno było odnaleźć starego, stetryczałego,
maniacko zazdrosnego męża.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 368


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Przepraszam, że pana tak bezceremonialnie zaczepiłem na ulicy


— powiedział usprawiedliwiając się Mokrzycki. — Dziwi pana zapewne
moje zachowanie.
Paweł uśmiechnął się uprzejmie.
— Bardzo się cieszę, że pana poznałem, panie profesorze.
Mokrzycki wyjął z kieszeni srebrną papierośnicę.
— Przyznaję, że postąpiłem wbrew zasadom dobrego wychowania,
ale czasami okoliczności zmuszają nas do rezygnowania z konwenansów.
Nie mogłem czekać, aż nadarzy mi się okazja spotkać pana na gruncie
towarzyskim. Proszę mi więc wybaczyć ten drobny nietakt.
— Ależ, panie profesorze, bardzo dobrze się stało, żeśmy się poznali
— powiedział szczerze Paweł. — Muszę się panu przyznać, że myślałem
nawet o tym, żeby pana odwiedzić.
— Byłby pan miłym gościem w moim domu.
— Bo chciałem jakoś wyjaśnić tę trochę niezręczną sytuację —
mówił dalej Paweł. — Mam wrażenie, że pan sobie pewne rzeczy może
trochę niewłaściwie interpretuje.
— Ma pan na myśli moją żonę?
— Tak. Mam na myśli Joannę.
— Ja także chciałem pomówić z panem, panie doktorze, o Joannie.
Bo widzi pan sprawa przedstawia się w ten sposób, że...
— Jeżeli pan pozwoli, panie profesorze — przerwał z ożywieniem
Paweł — to chciałbym zaraz na początku naszej rozmowy wyjaśnić
sytuację. Muszę więc przede wszystkim pana zapewnić, że nie ma pan
absolutnie żadnych powodów do zazdrości. Z Joanną znamy się od dawna i

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 369


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

nie będę ukrywał faktu, że w swoim czasie flirtowaliśmy trochę ze sobą, ale
flirt ten miał charakter zupełnie niewinny i żadne z nas w tej historii nie
było poważniej zaangażowane. Takich flirtów, panie profesorze, każda
kobieta ma na swoim koncie kilka czy kilkanaście i to jest nie do uniknięcia.
Ja w tej chwili jestem żonaty, kocham moją żonę i mogę pana zapewnić, że z
Joanną łączą mnie jedynie więzy przyjaźni. Daję panu na to słowo honoru,
że nie ma absolutnie powodów do zazdrości.
— Ależ, drogi panie — uśmiechnął się Mokrzycki. — Ja nie jestem
zazdrosny.
Paweł był wyraźnie zbity z tropu.
— Nie jest pan zazdrosny?
— Nie. I właśnie o tym chciałem z panem pomówić. Bo widzi pan,
Joanna chce ze mnie zrobić nieznośnego zazdrosnego starca. Wszystkimi
sposobami pragnie mnie wcielić w rolę Grzegorza Dyndały. A ja nie jestem
zazdrosny.
Paweł spojrzał z niedowierzaniem na mówiącego.
— Nie rozumiem.
— Ba. Nie tylko pan jest w tej sytuacji — powiedział Mokrzycki. — Ja
także nie rozumiem.
— Ale dlaczego Joanna...? W jakim celu..?
— Niezbadane są tajniki duszy kobiecej, panie doktorze.
— No dobrze, ale dostałem dzisiaj list od pana — przypomniał sobie
Paweł.
— To nie ja pisałem ten list, to Joanna.
— Joanna?

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 370


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Tak. Początkowo prosiła mnie, żebym coś takiego napisał, a kiedy


stanowczo odmówiłem, powiedziała, że napisze sama. Przypadkowo mamy
bardzo podobny charakter pisma. Sprawa zaszła tak daleko, że uważałem
za swój obowiązek pomówić z panem. A propos, czy pan ma przy sobie ten
list?
— Mam.
— Czy mógłby mi go pan zwrócić?
— Ależ oczywiście. Bardzo proszę. — Paweł sięgnął do kieszeni i
wyjął list.
— Proszę. — Spostrzegł, że długie, wypielęgnowane palce profesora,
chwyciły pomiętą kopertę trochę zbyt skwapliwie.
Mokrzycki wyprostował się, jakby odzyskanie tego kawałka papieru
przyniosło mu ulgę.
— Dziękuję panu, panie doktorze. I mam do pana jeszcze jedną
prośbę. Wolałbym, żeby Joanna nie wiedziała o naszym spotkaniu.
— Może pan liczyć na moją dyskrecję — zapewnił Paweł. Mokrzycki
obdarzył go czarującym uśmiechem.
— Jest pan bardzo uprzejmy. Dziękuję. — Wyjął portfel, chcąc
zapłacić za kawę. — O nie, nie — zaprotestował gwałtownie, widząc, że
Paweł sięga do kieszeni. To przecież ja pana zaprosiłem. Pan pozwoli, że
załatwię tę drobnostkę.
Paweł miał ochotę jeszcze o coś zapytać, ale spostrzegł, że
Mokrzycki zaczął się nagle bardzo śpieszyć. Nie chciał go więc
zatrzymywać.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 371


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

Rozstali się przed kawiarnią. Paweł stał przez chwilę zamyślony.


Widział jak mąż Joanny oddala się szybkim, energicznym krokiem i jak
wsiada do taksówki.
Zjadł jarski obiad w restauracji „Zdrowie”. Nie czuł smaku
spożywanych potraw. Ciągle jeszcze był pod wrażeniem rozmowy z
profesorem Mokrzyckim. Właściwie nic z tego wszystkiego nie rozumiał.
Dlaczego Joanna chciała wmówić w niego, że mąż jej jest tak chorobliwie o
nią zazdrosny, że urządza sceny, awantury? Dlaczego Mokrzycki polował
dzisiaj na niego przed szpitalem? O co mu naprawdę chodziło? Czy
rzeczywiście o ten idiotyczny list? Czy można w to uwierzyć, że pisała go
Joanna? Wszystko to było co najmniej tajemnicze. Przyrzekł Mokrzyckiemu,
że nie powie o ich spotkaniu Joannie. Czy powinien dotrzymać tego
przyrzeczenia? A jeżeli ten facet ma po prostu szmergla i cała ta rozmowa
była jedną wielką symulacją? Mało prawdopodobne, ale nie niemożliwe. W
takim wypadku raczej powinien by powiedzieć o tym Joannie. Do diabła. Ta
cała głupia historia zaczynała się komplikować. Nie znosił takich sytuacji, w
których nie wiedział jak ma postąpić.
Zapłacił za obiad i szybkim krokiem ruszył w kierunku
Marszałkowskiej. Po drodze kupił bochenek chleba i dwa pęczki
rzodkiewek.
Anna już była w domu. Leżała na tapczanie i gryzła czekoladę.
— Tyle czasu siedziałeś w szpitalu?
— Spotkałem znajomego. Poszliśmy na kawę — zaczął się
tłumaczyć. — Potem byłem na obiedzie. Tak mi zeszło. Myślałem, że dzisiaj
później przyjdziesz.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 372


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

Anna przestała jeść czekoladę i przyjrzała mu się uważnie.


— Paweł, coś ty taki zdenerwowany?
— Zdenerwowany? Nic podobnego. Zdaje ci się.
— Chodź tu. Usiądź koło mnie.
Ociągając się podszedł do tapczanu.
— No siadaj. Coś ty taki mętny? Co się stało? Miałeś jakieś
przykrości?
— Nie, nie. Zmęczony jestem.
Dotknęła jego ręki.
— Wiesz, że stęskniłam się za tobą. Pocałuj mnie.
Pochylił się nad nią i dotknął wargami jej ust.
W tej chwili nie wiadomo dlaczego stanęła mu przed oczami twarz
Joanny. Skojarzenie, którego nie umiał sobie uświadomić.
Widocznie wyczuła w nim jakąś obcość, bo odsunęła się od niego i
spytała rzeczowym, beznamiętnym głosem:
— Jak ci poszło dzisiaj w szpitalu?
— Doskonale.
— Operowałeś?
— Daj mi spokój z operacjami — odburknął niezbyt uprzejmie.
Spojrzała na niego niemile zaskoczona.
— Co cię znowu ugryzło?
— Przepraszam cię — powiedział skruszony — ale tak mam dosyć
spraw szpitalnych w szpitalu, że już w domu chciałbym mówić o czymś
innym.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 373


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Pozwól, że cię jeszcze zapytam, czy Elżbieta przywiozła Krysię na


klinikę?
— Przywiozła. Jutro będę operował.
— Jak oceniasz stan Krysi?
— Pozytywnie. Nie przewiduję żadnych komplikacji.
— Wyobrażam sobie, co przeżywa biedna Elżbieta. Muszę do niej
zadzwonić.
— Kupiłem rzodkiewki — powiedział Paweł, chcąc zmienić temat
rozmowy.
— Ja także. — Roześmiała się. Miała zwyczaj śmiechem
rozładowywać niemiłą atmosferę. Przychodziło jej to z tym większą
łatwością, że Paweł odznaczał się dużym poczuciem humoru.
Spojrzał na nią pogodniej.
— Było coś ciekawego w sądzie? — spytał.
— E, takie tam zwykłe sprawy. Nic nadzwyczajnego. Wiesz co? Mam
ochotę pójść dzisiaj wieczorem do kina. Przejrzyj gazetę.
— Niestety, dzisiaj nie mogę. Mam dyżur w szpitalu.
— Przecież miałeś mieć dopiero w przyszłym tygodniu.
— Tak, ale muszę dzisiaj zastąpić Joannę.
Spochmurniała.
— Słuchaj no, Paweł, czy ta Joanna nie ma przypadkiem w stosunku
do ciebie zbyt dużych wymagań. W zeszłym tygodniu jeździłeś za nią w
jakiejś sprawie do Łodzi, teraz znowu masz za nią mieć nocny dyżur.
— Żadne wymagania. To są zwyczajne koleżeńskie przysługi. Chyba
nie jesteś jeszcze ciągle zazdrosna o Joannę?

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 374


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Może i jestem.
— Dajże spokój. Tłumaczyłem ci przecież...
Przerwała mu energicznie.
— Wiem, wiem. Słyszałam już to wszystko sto razy.
— O co ci właściwie chodzi?
— O nic. Po prostu wolałabym, żeby Joanna mniej się trochę tobą
wysługiwała.
— Śmieszna jesteś.
— Może i śmieszna, ale mi się to nie podoba.
— Nie możesz żądać, żebym zerwał stosunki z moimi przyjaciółmi.
To są kaprysy. A zresztą ty także masz swoich przyjaciół. Nie miałem
pretensji jak poszłaś z tym cymbałem na Juliette Greco.
Poderwała się. Nie mogła od razu zareplikować, gdyż przeszkadzał
jej w tym duży kawał czekolady. Wreszcie jednak wyksztusiła:
— Po pierwsze, Marian to nie jest żaden cymbał, tylko bardzo miły
chłopak, a po drugie, sam mi zaproponowałeś, żebym z nim poszła.
Kupiliśmy bilety, ty nie mogłeś pójść więc... Nie rozumiem dlaczego się
czepiasz.
Paweł nagle się roześmiał. Podszedł do Anny i objął ją w pół.
— A wiesz, że jesteś bardzo ładna, kiedy się złościsz. Podobasz mi
się. Dajmy spokój tym kłótniom.
— No, kiedy ty zawsze zaczynasz — powiedziała już łagodniej.
— Ja zaczynam? Ja? Przecież to ty rozrabiasz. Wystarczy, żebym
wspomniał o Joannie i awantura gotowa.
Położyła mu palec na wargach.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 375


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Daj już spokój, bo wszystko się zacznie od początku. Coś ci


zaproponuję. Kupiłam szarlotki z kremem, które tak lubisz. Zrobię herbaty.
Chcesz?
— Pewnie, że chcę.
Wypili herbatę, zjedli szarlotki, a potem nastawili telewizor.
Narzekanie na program telewizyjny było niezawodnym sposobem na
likwidowanie niesnasek małżeńskich.
I tym razem system nie zawiódł. Po godzinie patrzenia na mały
ekran zapanowała między nimi idealna harmonia. Paweł przekręcił gałkę i
powiedział:
— Sprzedam to świństwo. Mam już tego dosyć. — Spojrzał na
zegarek. — Przykro mi, kochanie, ale będę musiał niedługo iść. Zadzwonię
do ciebie ze szpitala.
— Zaczekaj, naszykuję ci coś do jedzenia. W nocy będziesz głodny.
Wstała z tapczanu i poszła do kuchni. Patrzył za nią z uśmiechem. Za
każdym razem konstatował z prawdziwą satysfakcją, że jest bardzo
zgrabna.
Zawinęła kanapki w pergaminowy papier. Wsunęła je do
plastikowego woreczka i powiedziała:
— Odprowadzę cię do tramwaju.
Niedawno padał deszcz. Powietrze było świeże, wilgotne. Na
mokrych chodnikach rozlewało się światło ulicznych latarń. Anna przytuliła
się do męża.
— Bardzo cię lubię.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 376


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

Nadjechał tramwaj. Pocałował ją pośpiesznie w policzek i wskoczył


do drugiego wozu.
W szpitalu Paweł przede wszystkim odwiedził Krysię. Spała
spokojnie, oddychając równo, rytmicznie. Teresa, która miała nocny dyżur,
powiedziała, że chora przez cały czas czuła się zupełnie dobrze, bóle
ustąpiły i nawet nabrała apetytu.
— Kto z panią ma dzisiaj dyżur?
— Marysia. Czy panu doktorowi przynieść herbaty?
— Proszę, ale może trochę później. Jak się czuje ten staruszek na
dużej sali?
— Słabo. Prosił o księdza.
— Posłałyście kogoś?
— Poszedł Michał.
Paweł zajrzał do chorych. Najdłużej zatrzymał się przy łóżku starego
zegarmistrza, który właściwie już od paru dni dogorywał. Zmierzył puls
chorego i do wyschniętej piersi przyłożył stetoskop. Przez chwilę
wsłuchiwał się w słabe, arytmiczne uderzenia zamierającego serca. Na
pożółkłej twarzy starca pojawiło się coś w rodzaju uśmiechu.
— Niech pan da spokój, panie doktorze. Niech pan nie męczy mnie i
siebie. Nie warto. Prosiłem, żeby przyszedł do mnie ksiądz. Doktorzy już mi
nic nie pomogą.
— Posłano po księdza.
Paweł porozmawiał jeszcze chwilę z siostrą i poszedł do pokoju
lekarskiego. Stracił humor. Tyle lat był przecież lekarzem, a jednak śmierć

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 377


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

robiła na nim zawsze duże wrażenie. Nie przyznawał się do tego przed
nikim, nie przyznawał się do tego nawet przed samym sobą.
Zdjął marynarkę, wyciągnął się na tapczanie i zapaliwszy papierosa,
zaczął czytać jakąś powieść kryminalną. Podczas nocnych dyżurów uznawał
tylko tego rodzaju lekturę.
Zadzwonił telefon. Jakiś męski głos spytał:
— Czy mogę mówić z siostrą Marią?
Paweł wyszedł na korytarz i zawołał:
— Siostra Maria do telefonu.
W tej chwili spostrzegł, że z Teresą rozmawia jakiś starszy barczysty
mężczyzna w białym fartuchu. — Kto to jest? — spytał.
— A to nowy felczer z urologii — uśmiechnęła się Marysia. —
Zakochał się w naszej Teresce. Stary wariat. Mógłby być jej ojcem.
Rozmowa telefoniczna trwała krótko. Marysia powiedziała: —
Dziękuję — i wyszła, nucąc cicho jakąś piosenkę. Paweł wrócił do swego
kryminału. W momencie pełnym napięcia rozległo się stukanie do drzwi.
— Proszę — mruknął Paweł, nie odrywając oczu od książki. Weszła
siostra Teresa. Niosła na tacy termos z gorącą herbatą, szklankę i
cukiernicę.
— Jest herbata dla pana doktora.
— Dziękuję — powiedział nie patrząc na nią i dalej czytał. Po
dłuższej chwili doszło do jego świadomości, że ktoś jest w pokoju. Podniósł
głowę i zobaczył, że Teresa stoi oparta o drzwi. Oczy dziewczyny błyszczały
nienaturalnym, gorączkowym blaskiem.
— Czy ma pani do mnie jakiś interes? — spytał zdziwiony.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 378


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Tak. Powiedziane to było takim tonem, że zaniepokoił się.


— O cóż to chodzi? — spytał.
— Muszę z panem pomówić.
— Proszę, niech pani mówi.
— Pan przecież wie, że ja pana kocham. Ja bez pana żyć nie mogę.
— Bardzo proszę, niech pani nie wraca do tych głupstw —
powiedział energicznie.
Podeszła bliżej, oparła ręce o biurko i zbliżyła ku niemu rozpaloną
twarz.
— To nie są głupstwa. Ja pana naprawdę kocham. Próbowałam to w
sobie zwalczyć, ale nie mogę. Błagam pana, niech mnie pan nie odtrąca. Ja
oszaleję, ja zrobię coś strasznego.
Wstał.
— Panno Tereso, ja mam już tego dosyć. Bardzo proszę, żeby pani
przestała histeryzować.
— Nie podobam się panu — powiedziała ze łzami w oczach. — Nie
jestem przecież taka brzydka.
— Nie, nie jest pani brzydka.
— Więc dlaczego, dlaczego pan odtrąca moją miłość?
Niecierpliwie wzruszył ramionami.
— Niechże pani da spokój. Jestem żonaty, kocham żonę i nie mam
ochoty na żadne romanse.
Spojrzała na niego błagalnie.
— Ja przecież wcale nie żądam, żeby pan dla mnie rozchodził się z
żoną. Chcę być pańską kochanką, chcę mieć z panem dziecko.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 379


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

Paweł spojrzał na nią osłupiały.


— Co pani wygaduje?
— Tak. Chcę mieć z panem dziecko, bo pan jest wspaniałym
człowiekiem, najwspanialszym jakiego w życiu spotkałam.
Przygryzł wargi. Bał się, że lada chwila, wybuchnie śmiechem.
— Wie pani co? Coś pani doradzę. Niech pani pójdzie do neurologa i
niech pani jak najprędzej znajdzie sobie męża.
Wyprostowała się. W oczach jej błysnął gniew.
— Pożałuje pan tego — syknęła przez zaciśnięte zęby. Wyszła
zamykając energicznie drzwi za sobą.
— Idiotka — mruknął i wrócił na tapczan. Sięgnął po kryminał, ale
zdołał przeczytać zaledwie kilka stron, gdy wbiegła bez pukania siostra
Maria.
— Panie doktorze, prędko. Zdaje się, że ten staruszek umiera.
Zerwał się.
— Już idę. Niech pani przyszykuje adrenalinę.
Stary zegarmistrz leżał na wznak z głową odrzuconą do tyłu. Oczy
miał na wpół przymknięte. Naciągnięta na kościach policzkowych pożółkła
skóra wydawała się jeszcze bardziej przezroczysta. Otwarte usta z trudem
chwytały powietrze.
Paweł wiedział, że to już koniec, ale kazał zrobić zastrzyk z
adrenaliny i z kamfory. Obowiązek lekarski nie pozwala spokojnie umrzeć
człowiekowi. Do końca za wszelką cenę trzeba utrzymywać życie, choćby to
było zupełnie beznadziejne, choćby to tylko przedłużało męki konania.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 380


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

Starzec z wysiłkiem poruszył głową, jakby chciał prosić, żeby mu


dano spokój. Siostra Maria energicznym ruchem wbiła igłę w zwiotczałe,
stygnące ciało.
— Nie doczeka rana — szepnęła.
Paweł poczuł, że ktoś stoi za nim. Odwrócił się. Zobaczył człowieka
w sutannie. Skinął głową księdzu i wyszedł na korytarz. „Coś w rodzaju
zmiany warty” — pomyślał. Poszedł do Krysi.
Spała w tej samej pozycji, w jakiej ją zastał z wieczoru. Drobna
zaróżowiona od snu twarzyczka miała w sobie tyle z dziecięcej bezradności,
że aż go to wzruszyło. Rozrzucone włosy złociły się jasną plamą na
poduszce. „Jeżeli ty mnie, wujku, będziesz operował to niczego się nie boję”
— zadźwięczały mu w uszach pełne ufności słowa.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 381


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

ROZDZIAŁ III

Patrzył na nieruchome, drobne ciało. Czuł jak mu tężeją mięśnie


twarzy i łzy napływają do oczu. Z trudem poruszył wargami.
— Jak to się stało?
Gdzieś jakby z oddali posłyszał głos Joanny:
— Porażenie prądem. Odwrócił głowę. Zobaczył jej bladą przerażoną
twarz.
— Porażenie prądem?
— Musi być jakiś defekt w koagulacji.
Skoczył do aparatu i zaczął oglądać przewody. Ręce mu drżały.
— Zerwane uziemienie! — ryknął. Wyprostował się i
przekrwionymi oczami potoczył po obecnych. Najbliżej stał anestezjolog.
Paweł chwycił go za gardło i zacisnął palce. — Zerwane uziemienie! —
powtórzył w szale rozpaczliwej wściekłości.
Joanna potrząsnęła go za ramiona.
— Paweł, uspokój się! Paweł!
Przeciągnął dłonią po mokrym od potu czole. Zdjął gumowe
rękawiczki i wyszedł z sali operacyjnej.
Na korytarzu czekała Elżbieta. Chwyciła go za rękę.
— No i co? Wszystko w porządku, prawda? No powiedz, że wszystko
w porządku! — krzyknęła, widząc jego zmienioną twarz.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 382


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

Wyrwał jej się brutalnie. Wybiegł z kliniki. Słyszał, że Joanna woła za


nim: — Paweł! Paweł! — Nie zatrzymał się. Na schodach ściągnął z siebie
fartuch i rzucił go przechodzącemu posługaczowi.
Ulica była zalana słońcem. Przystanął i zmrużył oczy. Ogarnęło go
gwałtowne pragnienie ucieczki. Uciec od wszystkiego i od wszystkich, od
szpitala, od sali operacyjnej, od Elżbiety, od Joanny. Iść przed siebie bez
celu. Nie myśleć. Zapomnieć. Już nigdy w życiu nie zobaczyć nikogo z tych
ludzi. Całym wysiłkiem woli opanował się. Kupił w kiosku paczkę
papierosów i wrócił do szpitala.
W drzwiach kliniki natknął się na Joannę. Wzięła go pod rękę i
powiedziała:
— Tak mi strasznie przykro. Ale to przecież nie twoja wina.
Odsunął ją od siebie.
— Zostaw mnie.
— Profesor chciał z tobą mówić.
Suchański twarz miał skupioną, poważną. Automatycznym gestem
wskazał krzesło.
— Niech pan siada.
Przez chwilę milczał. Robiło to takie wrażenie, jakby żaden z nich nie
chciał zacząć tej rozmowy. Pierwszy odezwał się Suchański.
— Jak to się właściwie stało, panie kolego?
Paweł z trudem przełknął ślinę. Straszliwie zaschło mu w gardle.
— Przypuszczałem, że będę zmuszony zrobić szerokie cięcie.
Kazałem włączyć koagulację.
— Przy przepuklinie? — zdziwił się Suchański.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 383


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Tak. Sprawa była trochę zaniedbana i dlatego...


— Rozumiem, rozumiem — przerwał mu Suchański. — Fatalny
zbieg okoliczności.
— O jakim zbiegu okoliczności pan mówi, panie profesorze? —
spytał Paweł.
— Mówię o tym porażeniu prądem.
— Uziemienie było zerwane.
Suchański poruszył się niecierpliwie.
— No to co z tego? Znam kliniki na których przez dłuższy czas
używano koagulacji bez uziemienia, wprawdzie na jednej klinice to się
skończyło tragicznie, ale takie wypadki należą do rzadkości. Ma pan
ostatnio pecha, panie kolego.
— Nie ulega żadnej wątpliwości, że mam pecha — przyznał Paweł.
Suchański zastanawiał się chwilę zanim spytał:
— Nie sądzi pan chyba, panie kolego, że ktoś naumyślnie zerwał
uziemienie?
Paweł był zaskoczony tym pytaniem.
— Naumyślnie? A któżby mógł taką rzecz zrobić naumyślnie?
— Mówiono mi, że pan złapał Majewskiego za gardło Sądziłem więc,
że może pan przypuszcza...
— Ależ nie, skądże — zaprzeczył żywo Paweł. — Byłem tak
wstrząśnięty tym co się stało, że po prostu straciłem na chwilę panowanie
nad sobą. Kolega Majewski stał najbliżej i zapewne dlatego. Bardzo mi
przykro, panie profesorze, ale są momenty, kiedy nerwy odmawiają
posłuszeństwa. Będę musiał przeprosić kolegę Majewskiego.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 384


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

Suchański skinął głową.


— Ja myślę. O mało go pan nie udusił. Gdyby nie pani Mokrzycka,
mógłby być dzisiaj drugi trup na sali operacyjnej.
— Czy pan ma do mnie jeszcze jakąś sprawę, panie profesorze? —
spytał Paweł.
— Nie. Na razie dziękuję panu.
— Ja natomiast mam do pana prośbę.
— Słucham.
— Chciałbym dzisiaj wcześniej wyjść z kliniki.
— Nie mam nic przeciwko temu. Może pan wyjść zaraz. Rozumiem
pańskie zdenerwowanie.
Dzień był słoneczny, prawie upalny. Drzewa błyszczały świeżą
niezakurzoną jeszcze zielenią. Ptaki hałasowały wśród gałęzi szpitalnych
drzew.
Paweł minął portiernię, izbę przyjęć i wyszedł na ulicę. Wlókł się
wolno, zmęczonym, starczym krokiem. Nie zastanawiał się dokąd idzie.
Nieustannie miał przed oczami obraz spokojnie śpiącego dziecka. W uszach
dźwięczały mu pełne naiwnej ufności słowa: „Jeżeli, ty mnie będziesz
operował, wujku, to ja się niczego nie boję”. Teoretycznie nie miał sobie nic
do wyrzucenia, ale nie mógł pozbyć się myśli, że zawiódł czyjeś zaufanie, że
jest winien śmierci tego dziecka. Uczucie to było tak nieznośnie natrętne,
tak obsesyjne, że chwilami rodziło się w nim przerażenie. A jeżeli tak będzie
zawsze? Jeżeli nie potrafi zapomnieć tego, co się stało?
Wstąpił do jakiejś trzeciorzędnej restauracji i kazał sobie podać
setkę wódki.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 385


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

Kelner przyjrzał mu się podejrzliwie.


— A co na zakąskę? — spytał.
— Nic.
Paweł rzadko pił alkohol. Setka zmąciła mu trochę umysł. Poczuł się
lepiej. Zapłacił i kontynuował swą bezcelową wędrówkę po ulicach. Kiedy
wódka przestała działać znowu wstąpił do jakiejś knajpy i znowu wypił
setkę. Tym razem zagryzł kawałkiem śledzia.
Mijały godziny. Był coraz bardziej zmęczony i coraz bardziej pijany.
Odpoczął na jakimś skwerku. Bał się wrócić do domu. Co powie Annie? Jak
ona to przyjmie?
Był już późny wieczór, kiedy znalazł się na Żurawiej. Ostatecznie nie
mógł całą noc włóczyć się po ulicach. Zgubił klucz od windy. Z trudem
doszedł na czwarte piętro.
Anna otworzyła mu drzwi. Słyszała jego kroki. Była bardzo
zdenerwowana, ale zaraz w przedpokoju położyła mu palec na wargach.
— Nic nie mów — poprosiła cicho. — Wiem wszystko. Nic nie mów.
Pocałował ją w rękę i poszedł do swego pokoju, w którym pracował i
przyjmował pacjentów.
— Będziesz coś jadł? — spytała Anna przez uchylone drzwi.
— Dziękuję. Nie jestem głodny.
— Zmęczyłeś się. Chodź się położyć.
Poszedł za nią posłusznie. Pomogła mu się rozebrać. W nocy po raz
pierwszy słyszała jego płacz.
Nazajutrz była niedziela. Anna pojechała do Elżbiety na Mokotów.
Paweł nie mógł się na to zdobyć.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 386


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

Nie namawiała go. Wiedziała, że i dla Elżbiety tak będzie lepiej.


Umówili się o trzeciej na obiedzie w „Salusie”.

Ogolił się, wykąpał, a potem słuchał radiowego koncertu życzeń.


„Panu doktorowi Janowi Grabowskiemu z Leszna za dokonanie
skomplikowanej operacji i uratowanie życia córce naszej Krystynie
najserdeczniejsze słowa wdzięczności przesyłają szczęśliwi rodzice,
załączając jednocześnie melodię...” — Przekręcił gałkę wstał z tapczanu i
zapalił papierosa. Czy kiedykolwiek będzie mógł zapomnieć o tym co się
stało? Musiałby chyba zerwać z całym swoim dotychczasowym życiem,
znaleźć się w zupełnie nowym środowisku. Przede wszystkim Anna będzie
mu nieustannie przypominać tę tragiczną operację. Czy dlatego musi się z
nią rozejść? Przecież ją kocha. Ale czy będzie mógł z nią żyć nadal? Śmierć
tego dziecka już stanęła pomiędzy nimi. Oboje będą udawać, będą starannie
unikać drażliwego tematu. Jak długo to będzie trwało? Czy w ogóle kiedyś
się skończy? Wspólnie zbudują gmach milczenia, który będzie ich dzielił
coraz bardziej. To prawda, że czas zamazuje wszystko w ludzkiej pamięci.
Ale Elżbieta nie zapomni nigdy, a Anna będzie się ciągle widywać ze swoją
siostrą. To się nigdy nie skończy. Chyba, żeby zabrał Annę i wyjechał gdzieś
na koniec świata. Jako lekarz, jako chirurg da sobie radę wszędzie.

Czy będzie mógł jeszcze operować? Nieufnie przyjrzał się swoim


rękom. Czy odważy się kiedykolwiek dotknąć chirurgicznego noża?

Poczuł potrzebę ruchu. Ubrał się pośpiesznie i wyszedł.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 387


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

Dzień był słoneczny. Po porannym deszczu ogrody pachniały


wilgotną zielenią. W Łazienkach odświętnie ubrani ludzie cieszyli się
wiosną.

Paweł patrzył na roześmiane, wesołe twarze i nie mógł zrozumieć jak


to się właściwie stało, że jeszcze przed kilkoma dniami on sam był wesoły i
szczęśliwy. Przed kilkoma dniami, a teraz...? „Ma pan pecha, panie kolego”
— zabrzmiały mu w uszach słowa profesora Suchańskiego. Tak, ostatnio
miał najwyraźniej pecha. A wszystko to zaczęło się od tej przeklętej
operacji. Nikt nie chciał się tego podjąć. Wszyscy wiedzieli, że to rak i że
operacja nic nie pomoże. Ale ten chłopak tak bardzo chciał żyć, błagał, żeby
go ratować. Suchański wtedy powiedział: „Jak pan chce niech pan operuje,
ale to szkoda czasu”. Postanowił zaryzykować. Myślał, że może da się
usunąć zrakowaciałe kiszki. A potem Warzycki. To już było coś zupełnie
niezrozumiałego. I wreszcie Krysia. Trzy śmiertelne wypadki w jednym
tygodniu. Za dużo, stanowczo za dużo.

— Jak się masz Paweł. Kopę lat.

Szeroka twarz Krasiewicza jaśniała w powitalnym uśmiechu.

— Cześć Marian.

Krasiewicz wziął Pawła pod rękę.

— No, co u ciebie słychać? Jak Ania? Coś trochę przymizerniałeś.

— Za dużo pracuję — mruknął wymijająco Paweł. — Zmęczony


jestem.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 388


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

Nie lubił Mariana. Uważał go, nie bez racji zresztą, za niebieskiego
ptaka. Krasiewicz miał zawsze dużo pieniędzy, ale nikt właściwie nie
wiedział, czym się zajmuje i z czego czerpie swe dochody. Jedni mówili, że
jest na utrzymaniu jakiejś starszej damy reprezentującej inicjatywę
prywatną, inni uważali go za zawodowego szmuglera, a jeszcze inni
twierdzili, że to gra w karty przynosi mu znaczne zyski. Był wesoły,
dowcipny, inteligentny. Zdobywał sobie bez trudu ludzką sympatię, a
szczególnym powodzeniem cieszył się u kobiet. Swego czasu flirtował
trochę z Anną, która zawsze miała do niego słabość i lubiła jego
towarzystwo.

— Słuchaj no Pawełku. Tyle czasu nie widzieliśmy się, że trzeba oblać


to spotkanie. Zapraszam cię na małą przekąskę do „Grand Hotelu”.

Paweł zaczął się wykręcać, mówiąc, że nie jest głodny, że nie ma dużo
czasu, ale Krasiewicz nie chciał o niczym słyszeć.

— Chodź, chodź, nie certuj się. Przecież cię zapraszam. Wiem, że


służba zdrowia nie opływa w dostatki. Napijemy się po koniaczku, zjemy
kawałek jakiejś rybki, czy sałatkę z drobiu, pogadamy. Chodź, jak Boga
kocham. Żonki się chyba nie boisz. Ania równa babka, krzywdy ci nie zrobi.
Dosyć już tego spacerku po Łazienkach. Wilgoć tu jak diabli. Jeszcze
reumatyzmu dostaniemy.

Nie było rady. Paweł zrezygnował z oporu i ruszyli ku wyjściu. Na


rogu Szucha wsiedli w trolejbus. Krasiewicz był niezwykle rozmowny,
opowiadał o swoich najnowszych kobietach, o wycieczkach zagranicznych,

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 389


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

w których brał udział, wreszcie wybuchnął śmiechem, ponieważ


przypomniał mu się jakiś znakomity, według jego mniemania, kawał.

Pochylił się więc do ucha przyjaciela i wyszeptał ową sprośną


historyjkę, z której Paweł połowy nie dosłyszał.

Wysiedli na Kruczej i weszli do „Grand Hotelu”. Joanna właśnie


odbierała płaszcz z szatni. Towarzyszył jej jakiś starszy pan, niski, dość tęgi,
mocno łysawy. Paweł ukłonił się dosyć oficjalnie i wszedł z Krasiewiczem
na salę restauracyjną.

— Co to była za babeczka? — spytał Marian, gdy usiedli przy stoliku.

— Profesorowa Mokrzycka. Nie znasz jej?

— Nie. Całkiem możliwa. A ten grubasek to szanowny małżonek?

— Nie. Nie wiem, kto to jest.

Podszedł kelner. Krasiewicz z wprawą stałego bywalca zamówił


wódkę eksportową i najrozmaitsze przekąski.

— Miał być tylko kawałeczek rybki i kieliszek koniaku —


zaprotestował Paweł.

Marian poklepał go przyjacielsko po plecach.

— Będzie i koniak, będzie — powiedział uspokajająco.

Jeden kieliszeczek koniaku urósł do pół litra eksportowej, a maleńka


przekąska zamieniła się w wystawny obiad. Krasiewicz zamawiał
najdroższe potrawy, kazał podać oryginalnego „burgunda” do pieczystego i

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 390


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

wreszcie przy czarnej kawie pojawiła się na stole butelka „Martela”. Paweł,
który nie odznaczał się specjalnie mocną głową i nie był przyzwyczajony do
picia, po tym obiedzie ledwie trzymał się na nogach. Zapomniał oczywiście
o spotkaniu z Anną.

— Szkoda, że tu twojej szanownej małżonki nie ma z nami —


powiedział w pewnej chwili Marian.

Paweł spojrzał na niego nieco mętnym wzrokiem.

— Umówiłem się z nią na obiedzie w „Salusie”. Która to godzina?

— Dochodzi czwarta.

— Nie bujaj.

— Słowo daję. Zobacz.

Paweł spojrzał na zegarek i zerwał się od stolika.

— Do diabła, przecież ja się na trzecią umówiłem z Anną. Muszę


lecieć.

Marian powstrzymał go ruchem ręki.

— Daj spokój. Do tej pory nie siedzi i nie czeka na ciebie w „Salusie”.
Zjadła obiad i poszła do domu, albo do jakiejś kumy na plotki. To bardziej
prawdopodobne. Teraz już się nie masz co śpieszyć Napijemy się jeszcze po
koniaczku.

Paweł potrząsnął głową.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 391


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Nie, nie, ja już dziękuję. Mam dosyć. Przecież widzisz, że się


urżnąłem.

— E tam, takie urżnięcie — uśmiechnął się Marian i napełnił kieliszki.

Paweł jednak nie chciał pić. Zapalił papierosa i zaciągnąwszy się


dymem, powiedział:

— Cholerny rachunek zapłacisz.

Krasiewicz roześmiał się szeroko, pokazując zdrowe, białe zęby.

— Jaki tam rachunek. Śmiechu warte. Użyj jadła, użyj trunku, ale nie
myśl o rachunku. Dobre co? To moja dewiza życiowa.

Paweł pochylił się nad stolikiem i spytał konfidencjonalnie:

— Słuchaj Marian, gdzie ty zarabiasz taką ciężką forsę? O ile wiem to


nie masz stałej pracy.

Krasiewicz znowu się roześmiał.

— A ty byś chciał, żebym ja siedział na jakiejś posadce? Dobry


pomysł. A z czegóż ja bym żył, mój drogi. Ja chcę użyć życia, a nie gnić w
jakimś biurze.

— Czasem lepiej gnić w biurze jak gdzie indziej — zauważył Paweł.

Marian nagle spochmurniał.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 392


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Daj spokój. Po co myśleć o przykrych rzeczach. A zresztą jeszcze


się taki nie narodził, kto by Krasiewiczowi zaszkodził. Także niezłe
powiedzonko, no nie?
— Zupełnie niezłe.
Mimo „niezłego” powiedzonka, Marian zdecydowanie stracił humor.
Nadrabiał wprawdzie miną, opowiedział parę kawałów, ale niedawna
beztroska zniknęła bez śladu. Co chwilę zamyślał się melancholijnie i z
trudem wyrywał się z tej zadumy. Wreszcie poprosił o rachunek.
Dopóki siedzieli przy stoliku, Paweł trzymał się jako tako, gdy jednak
znaleźli się na ulicy i owionął ich chłód świeżego powietrza, wypity alkohol
rozebrał go całkowicie Nogi się pod nim uginały, w głowie czuł nieznośny
szum.
Krasiewicz obrzucił go fachowym spojrzeniem.
— Chyba odprowadzę cię do domu — zadecydował.
Drzwi otworzyła im Anna. Była tak zaskoczona ich widokiem, że nie
mogła w pierwszej chwili słowa przemówić.
— Przyholowałem ci mężulka — zaśmiał się Marian. — Musisz go
nauczyć pić wódkę, bo z takim wykształceniem alkoholowym, to w naszej
kochanej ojczyźnie daleko nie zajedzie.
Anna spojrzała na niego niechętnie i powiedziała z gniewem w
głosie:
— Nie rozumiem po co go tak spiłeś?
— Wcale go nie spiłem. Skąd mogłem wiedzieć, że on taki słaby w
nogach. Nie wypiliśmy znowu tak dużo.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 393


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

Krasiewicz miał wielką ochotę zaprosić się na szklankę herbaty, ale


Anna nie zdradzała najmniejszych oznak gościnności, nie ukrywała również
swego złego humoru. Postał więc chwilę w przedpokoju, a następnie
pożegnał się i wyszedł. Na schodach donośnym barytonem zaintonował
„Ciao, ciao, bambino...”
Paweł zasnął niemal od razu. Nie pamiętał jak Anna pomogła mu się
rozebrać i jak kładła mu kompresy z zimnej wody na głowę. Kiedy się rano
obudził, czuł się fatalnie. Gorycz w ustach, wyschnięty język, nieznośny
ucisk w skroniach. Spostrzegł, że noc spędził na kanapce w gabinecie. Po
raz pierwszy od dnia ślubu Anna wyeksmitowała go z małżeńskiego
tapczanu. Zrobiło mu się bardzo przykro. Postękując rozprostował obolałe
kości i poczłapał do łazienki. Z obrzydzeniem spojrzał na swe odbicie w
lustrze. Ohyda. Żółto szara twarz, przekrwione oczy, zmierzwione,
posklejane potem włosy. Ogolił się, umył zęby i wziął zimny prysznic. To go
trochę otrzeźwiło. Już nie wyglądał tak beznadziejnie. Wrócił do swego
pokoju i zaczął się pośpiesznie ubierać. Było dosyć późno.
Anna kończyła przygotowywać w kuchni śniadanie. Pocałował ją z
pewnym onieśmieleniem w rękę i powiedział:
— Dzień dobry, Aniu. Bardzo cię przepraszam — dodał ciszej.
Uśmiechnęła się z przymusem.
— Siadaj. Będziesz jadł jajka?
— Nie, dziękuję.
Wypił szklankę mocnej herbaty, zjadł kawałek razowego chleba i
wyszedł z domu. Nie pocałował jak zwykle Anny. Powiedział tylko — Do
widzenia.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 394


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

Biegł szybko ulicą. Był wściekły na Mariana, na siebie, na Annę. Po


stokroć wolałby, żeby mu zrobiła piekielną awanturę, żeby klęła, krzyczała i
aby zwymyślała go od ostatnich. Ale nie, uśmiechnęła się tylko, nic nie
mówiła, nie usłyszał od niej ani jednego słowa wymówki. To było bardziej
dla niego przykre i upokarzające niż wszelkie obelgi. Zachował się wczoraj
jak bydlę, jak skończone bydlę. Umówił się z Anną na obiedzie i zamiast
pójść do „Salusa”, chlał wódkę z tym idiotą w „Grand Hotelu”. Czy
rzeczywiście zapomniał? Czy nie orientował się, która godzina? Po co
oszukiwać samego siebie. Nie zapomniał i doskonale orientował się, która
godzina. Po prostu nie miał ochoty spotkać się z Anną, bał się tego
spotkania. Wracała od Elżbiety, z którą oczywiście rozmawiała o śmierci
Krysi. Nie chciał jeść obiadu z Anną. Wolał udawać przed samym sobą, że
wódka i rozmowa z Marianem pozbawiły go wyczucia czasu. Po raz
pierwszy w życiu nieznośną była mu myśl, że ma zobaczyć Annę, że ma z
nią rozmawiać, że ma w jej towarzystwie zjeść obiad.
Kiedy przyjechał do szpitala, od razu poszedł do profesora i
poprosił, żeby ktoś go dzisiaj zastąpił przy stole operacyjnym. Suchański
zgodził się na to chętnie.
— Tak, tak, oczywiście. Ja również sądzę, że będzie lepiej, jeśli pan
sobie przez parę dni odpocznie od operacji. Każdy z nas miewa taką złą
passę. Trzeba po prostu przeczekać. Niech się pan tym za bardzo nie
przejmuje, panie kolego.
Paweł odetchnął z ulgą. Przerażała go myśl, że musiałby znowu
otworzyć uśpionemu człowiekowi jamę brzuszną. Odwiedził, więc młodego
boksera, wypytał go troskliwie o wszystko, a widząc, że chłopak czuje się

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 395


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

znakomicie po operacji, odzyskał trochę dobry humor. Na korytarzu spotkał


Joannę, która właśnie wyszła z sali operacyjnej.
— Dzień dobry. Co ty dzisiaj tak mizernie wyglądasz?
— Niezbyt dobrze się czuję — powiedział niechętnie.
— Może zaszkodził ci obiad w „Grand Hotelu”, bo mój mąż także coś
dzisiaj niewyraźny.
— Twój mąż? — zdziwił się Paweł.
— Tak. Przecież spotkałeś nas, jak wychodziliśmy z „Grand Hotelu”.
Paweł spojrzał na nią zaskoczony, chciał o coś zapytać, ale w tej
chwili podeszła do Joanny siostra Zofia, prosząc ją na salę opatrunkową.
Popatrzył w ślad za oddalającymi się kobietami.
Był zupełnie oszołomiony. Nie mógł zrozumieć, co to wszystko
znaczy. Który z tych dwóch starszych panów jest mężem Joanny?
Ów wysoki, szczupły bardzo elegancki mężczyzna o bujnej falującej
czuprynie niczym nie przypominał łysawego grubaska z „Grand Hotelu”.
Dotychczas profesor Mokrzycki był dla niego jakąś mityczną postacią,
żyjącą jedynie w opowieściach Joanny. Obecnie ta mityczna postać nabrała
realnych, rzec by nawet można, przesadnie realnych kształtów. Gdyby był
spotkał Joannę po wódce wypitej z Marianem, to mógłby ewentualnie
sądzić, że pod wpływem alkoholu uległ jakiejś halucynacji, ale przecież
wtedy był zupełnie trzeźwy i nie mógł mieć żadnych wątpliwości co do
wyglądu mężczyzny, który towarzyszył Joannie. Co się kryło za tą
tajemniczą historią? Trudno było przypuszczać, że Joanna postanowiła
jakiegoś innego starszego pana zaprezentować jako swojego męża.
Dlaczegóż miałaby to robić? W jakim celu?

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 396


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

I wreszcie to nie była taka sztuka zidentyfikować profesora


Mokrzyckiego. A jeżeli to był rzeczywiście mąż Joanny, to znaczy, że tamten
wysoki podszył się pod cudze nazwisko. Ale po co? Po to, żeby odzyskać tę
kartkę z idiotycznymi pogróżkami? Nonsens. A może Joanna żartowała?
Może to nie z mężem była w „Grand Hotelu”?
Dręczony, tymi wszystkimi wątpliwościami Paweł doszedł do pokoju
lekarzy, porozmawiał chwilę z Kalinowskim, a kiedy w drzwiach pojawiła
się Joanna, spytał ją od razu bez żadnych wstępów:
— Czy ty rzeczywiście byłaś ze swoim mężem w „Grand Hotelu”?
Spojrzała na niego zdumiona.
— Jak to — czy rzeczywiście? No przecież nas widziałeś.
— Nie znam twojego męża. To znaczy...
Wzruszyła ramionami.
— Nie sądzisz chyba, że chodzę na randki z takimi starszymi
jegomościami. Jakbym chciała flirtować, to przygruchałabym sobie jakiegoś
młodego chłopaka. Jak ci się zdaje? A w ogóle dlaczego powątpiewasz w to,
że byłam na obiedzie w „Grand Hotelu” ze swoim własnym mężem?
Zrobił niewyraźną minę.
— Nie powątpiewam, tylko...
— Tylko co?
Paweł już otwierał usta, żeby opowiedzieć o swoim spotkaniu z
siwym gentlemanem, ale w ostatniej chwili zrezygnował z tego zamiaru. Bał
się zrobić przykrość Joannie. Sam nie wiedział co ma sądzić o tym
wszystkim i nie chciał jej wciągać w jakąś podejrzaną aferę.
Patrzyła na niego wyczekująco.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 397


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— No mówże, co masz na wątrobie.


— Nie, właściwie nic... — bąknął niechętnie.
— Paweł, coś ty dzisiaj taki mętny? Kaca masz, czy co?
— To bardzo prawdopodobne — odpowiedział zadowolony, że sama
podsunęła mu usprawiedliwienie jego niedomówień. Machnęła ręką
zniecierpliwiona.
— No to idź spać i nie zawracaj ludziom głowy.
Weszła siostra Zofia.
— Pan profesor prosi do siebie pana doktora Szrota.
Suchański był tym razem bardzo oficjalny. Nerwowym ruchem
poprawił okulary. W jego zazwyczaj łagodnych, dobrotliwych oczach
pojawiły się zimne, złe błyski.
— Przykro mi, ale muszę z panem pomówić na niezwykle drażliwy
temat.
Paweł niespokojnie poruszył się na krześle.
— Słucham?
— Przed chwilą rozmawiałem z siostrą Teresą. Jak panu wiadomo,
to jedna z naszych lepszych pielęgniarek. Czy pan wie z czym ona do mnie
przyszła?
— Nie mam pojęcia.
Suchański pośpiesznie zapalił papierosa, jak by w ten sposób chciał
pokryć swoje zmieszanie. Widać było, że ta rozmowa sprawia mu wyraźną
przykrość.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 398


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Otóż siostra Teresa prosiła mnie — powiedział, łamiąc w palcach


zapałkę — żebym przesunął jej jutrzejszy nocny dyżur, ponieważ nie chce
dyżurować wtedy kiedy pan ma dyżur.
Paweł poczuł, że gorąca fala krwi uderza mu do głowy.
— Nie rozumiem, panie profesorze.
Suchański energicznym ruchem zgasił papierosa.
— Wydaje mi się, że pan to rozumie aż nadto dobrze. Ta dziewczyna
skarżyła się, że pan ją napastuje, że chciał ją pan zgwałcić w czasie
ostatniego nocnego dyżuru.
— To kłamstwo!
— Nie widzę powodu, dla którego młoda kobieta musiałaby
opowiadać takie rzeczy.
— Powód? — zaśmiał się Paweł. — Pan pyta o powód? Otóż niech
się pan dowie, panie profesorze, że to nie ja ją, ale ona mnie usiłowała
uwieść. Twierdzi, że kocha się we mnie do szaleństwa i że jest gotowa w
każdej chwili zostać moją kochanką. Mało tego, oświadczyła mi podczas
ostatniego dyżuru, że pragnie mieć ze mną dziecko. Ja oczywiście nie
zgodziłem się na te dziwaczne propozycje rozhisteryzowanej dziewczyny. I
teraz ona przez zemstę...
Suchański pokręcił głową z powątpiewaniem. Twarz Pawła zbladła
gwałtownie.
— Daję panu słowo honoru, panie profesorze, że...
— Dobrze, już dobrze — przerwał Suchański. — Nie mam zamiaru
prowadzić śledztwa. Proszę tylko, żeby się to więcej nie powtórzyło. Nie

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 399


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

chcę słyszeć o podobnych sprawach na mojej klinice. Rozumie pan, panie


doktorze?!
Paweł poczuł, że zaczyna go zalewać fala bezsilnej wściekłości.
— Zdawało mi się, że zasłużyłem sobie na większe zaufanie —
powiedział z trudem panując nad sobą. — Ale jeżeli pan, profesorze,
bardziej wierzy rozhisteryzowanej pannicy aniżeli mnie, to na to nie mam
rady. Żegnam.
— Co się znowu stało? — spytała Joanna, widząc zarumienioną
twarz Pawła.
Machnął ręką niecierpliwie.
— Nic, nic. Trzymajcie się ciepło. Do widzenia.
Pośpiesznie narzucił płaszcz i wybiegł z pokoju.
Na schodach spostrzegł Teresę rozmawiającą z felczerem z urologii.
Miał szaloną ochotę chwycić ją za włosy i z całej siły wytrzaskać po twarzy.
Powstrzymał się dosłownie w ostatniej chwili. Syknął tylko przez zaciśnięte
zęby „Żmija” i szybko zbiegł na dół.

Padał deszcz, chłodny wiatr zacinał ostrymi kroplami. Paweł


podniósł kołnierz płaszcza i energicznym krokiem ruszył w kierunku
przystanku tramwajowego. Dopiero gdy znalazł się na platformie
doczepnego wozu i sięgnął ręką do kieszeni po miesięczny bilet,
uświadomił sobie, że właściwie nie wie, gdzie ma jechać. Z Anną nie umówił
się, a teraz było za późno, żeby wstępować po nią do sądu. Wysiadł na rogu

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 400


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

Marszałkowskiej i Aleji Jerozolimskich. Zjadł kiepski obiad w barze „Praha”


i poszedł do domu.
Anny nie było. W kuchni na stole znalazł kartkę. „Elżbieta źle się
czuje. Jadę do niej. Możliwe, że u niej zanocuję. Udało mi się dostać ćwiartkę
masła. Jest w lodówce”.
W pierwszej chwili chciał zadzwonić do Anny. Podszedł do telefonu,
poniósł słuchawkę, ale zaraz zrezygnował z tego zamiaru. Bał się, że
posłyszy głos Elżbiety. Nie chciał z nią rozmawiać. Znowu stanęła mu przed
oczami sala operacyjna i martwe ciało dziewczyny. „To się nigdy nie
skończy” pomyślał. „To zniszczy nasze małżeństwo”. Wyciągnął się na
tapczanie i zaczął czytać „Express”. Nie mógł jednak skupić myśli na
lekturze. Wstał i przekręcił gałkę telewizora. Przez chwilę patrzył na ekran,
ale i to zajęcie nie przyniosło mu uspokojenia. Był zdenerwowany. Drażniło
go puste mieszkanie, w którym przywykł widzieć krzątającą się Annę. Nagle
wszystko tu wydało mu się jakieś obce, wrogie, nienawistne.
Te dwa pokoiki bez Anny były dla niego czymś tak nieznośnym, tak
dręczącym, że nie mógł tego dłużej znieść. Włożył płaszcz i wyszedł,
zamykając za sobą z nerwowym pośpiechem drzwi, tak jakby chciał
zostawić za nimi obsesyjne myśli.
Na ulicy przystanął i rozejrzał się niezdecydowany. Gdzie iść, co ze
sobą zrobić? Na włóczęgę po ulicach nie miał ochoty. Nie nęciło go także
siedzenie w knajpie i samotne picie wódki. Więc co? Może kino? To było
chyba najlepsze wyjście z sytuacji. Doszedł do Marszałkowskiej i skręcił w
kierunku Pałacu Kultury. Trzy kina, zawsze będzie można coś wybrać.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 401


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

W „Kongresowej” szedł jakiś film amerykańskiej produkcji. Niestety


wszystkie miejsca były już wyprzedane. Przy kasie stała młoda dziewczyna.
— Może pan potrzebuje jeden bilet? — spytała.
Przyjrzał jej się uważniej. Była ładna, bardzo zgrabna. Miała
ogromne czarne oczy, o aksamitnym połysku i gęste ciemno miedziane
włosy.
— Koleżanka nie mogła przyjść i dlatego — dodała tonem
usprawiedliwienia.
Kupił bilet i szybko pobiegł na salę. Do rozpoczęcia seansu
brakowało zaledwie parę minut.
Siedział koło dziewczyny o aksamitnych oczach. Spojrzała na niego.
Wypadało coś powiedzieć?
— Miałem szczęście, że panią spotkałem. Inaczej nie byłbym się
dostał do kina.
Uśmiechnęła się.
— Cieszę się, że chociaż raz stałam się powodem czyjegoś szczęścia.
— Sądzę, że pani może dać komuś dużo szczęścia.
Światła zgasły. Rozległy się psykania. Trzeba było przerwać
rozmowę.
Film był sensacyjny. W momencie pełnym napięcia chwyciła go za
rękę. Powiedziała

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 402


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Przepraszam — i zaraz cofnęła rozpaloną dłoń. Dotknięcie jej


palców nie sprawiło mu przykrości.
Z kina wyszli razem. Paweł powiedział:
— Pani zapewne do tramwaju?
— Nie. Przejdę się. To niedaleko. Mieszkam tu, na Hożej.
— O, to idziemy w jednym kierunku — ucieszył się. — Czy pani nie
ma nic przeciwko temu, że panią odprowadzę?
— Bardzo proszę.
Kiedy mijali Żurawią, spojrzał w swoje okna. Nie paliło się światło. A
więc Anna nocuje jednak u Elżbiety. Znowu samotność, znowu puste
mieszkanie, znowu ponure myśli.
— Może poszlibyśmy gdzieś na kolację — zaproponował. Zawahała
się.
— To jest nawet zupełnie niezły pomysł, ale...
— Żadne „ale” — przerwał jej energicznie. — Trzeba przecież coś
zjeść po takim mrożącym krew w żyłach filmie. Może wstąpimy do
„Dziedzilii”?
Ani jednak w „Dziedzilii” ani w „Szanghaju” nie znaleźli wolnego
stolika. Paweł czuł ogarniające go zniechęcenie. Postanowił zrezygnować z
kolacji i wrócić do domu. Dziewczyna, widząc jego skwaszoną minę,
powiedziała:
— Wie pan co? Mam pewien pomysł. Zapraszam pana na kolację do
siebie. Może nie bardzo to wypada, ale wobec tej przymusowej sytuacji...
Mam w domu puszkę gulaszu, sałatę, rzodkiewkę, chleb, masło. Jakoś to
będzie. Mieszkam tu zaraz, na Hożej.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 403


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

Spojrzał na nią spod oka. Nie wyglądała na amatorkę przygód i


łatwych zarobków. Ostatecznie nic nie ryzykował.
— Nie wiem czy o tej porze...
— O to niech się pan nie martwi. Mieszkam sama i mogę
przyjmować gości o każdej porze. No chodźmy, chodźmy, szkoda czasu. A
żeby nam było łatwiej porozumiewać się, to podaję do pańskiej
wiadomości, że na imię mi Lena. Na chrzcie świętym dostałam biblijne imię
Magdalena.
— Ja także mam biblijne imię — uśmiechnął się Paweł. — Mój
imiennik był rodem z Tarsu.
— Paweł i Magdalena to nawet ładnie brzmi — zaśmiała się. —
Mógłby to być tytuł jakiegoś romantycznego poematu. O widzi pan. Tutaj
mieszkam. Ten różowy dom.
— Dom różowych snów.
— Oboje najwyraźniej jesteśmy w romantycznym nastroju —
powiedziała i wzięła go pod rękę.
Kawalerka była urządzona z dużym smakiem. Szeroki tapczan
przykryty ciemnowiśniową narzutą, półki z książkami, małe, zgrabne
biureczko, dwa wygodne fotele, stojąca lampa ze złocistym abażurem, na
podłodze dywan, a na ścianach wartościowe grafiki.
— Niech pan siada. Zaraz zrobię herbatę.
Paweł usiadł i zapalił papierosa. Pojawiła się refleksja. Zaczął
żałować, że tutaj przyszedł. Dziewczyna podobała mu się coraz bardziej, a
przecież nie miał zamiaru zdradzać Anny. Zgodził się przyjąć to

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 404


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

zaproszenie, nie zastanawiając się nad tym, jakie taka kolacja we dwoje
może za sobą pociągnąć skutki.
— O czym pan tak rozmyśla?
Drgnął i roztargnionym spojrzeniem obrzucił Magdalenę.
— Myślę o tym, że jest już bardzo późno i że powinienem pójść do
domu.
— Chyba pan żartuje. Kolacja już jest prawie gotowa. Niech mi pan
pomoże rozstawić stolik.
Posłusznie wykonał polecenie. Przyglądał się ze wzrastającym
zainteresowaniem różnym smacznym rzeczom, które, jak za dotknięciem
różdżki czarodziejskiej, pojawiały się na kolorowej serwecie. Świeżutka
szynka, pasztet z gęsi, sałatka z majonezem, sardynki, parę gatunków sera, a
do tego butelka „Żubrówki”.
— Ależ to prawdziwa uczta! — wykrzyknął zachwycony. Po
skromnym obiadku w barze „Praha” był głodny jak wilk.
Uśmiechnęła się zadowolona z wrażenia, jakie na gościu wywarła jej
kolacja.
— Czym chata bogata. Proszę niech się pan częstuje. Napije się pan
kieliszek? — I nie czekając na aprobatę nalała wódkę.
Paweł jadł i pił z dużym zapałem. Zapomniał przez chwilę o
wszystkich zmartwieniach i kłopotach. Czarnooka dziewczyna była przy
bliższym poznaniu tak urocza, tak pełna wdzięku, że patrzył na nią z
rosnącym zachwytem. Parę kieliszków wypitej „Żubrówki” nie było
oczywiście bez znaczenia.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 405


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

Gawędzili wesoło o filmach, o teatrze, o współczesnej literaturze.


Okazało się, że Magdalena była inteligentną, bystrą dziewczyną, bardzo
oczytaną, mającą ogromne poczucie humoru. Po którymś tam kieliszku
zaproponowała bruderszaft, na co Paweł zgodził się skwapliwie.
— Nie lubię takiej ceremonialnej atmosfery — powiedziała wesoło.
Wyszła do kuchni i po chwili wróciła, niosąc czarną kawę i parę kawałków
keksu. Znalazła się także butelka wina.
Skorzystała z bruderszaftu, pocałowała go mocno w usta. Zaczynała
się robić coraz bardziej przedsiębiorcza. Paweł natomiast był coraz bardziej
niespokojny. Nie miał najmniejszego zamiaru dodatkowo komplikować
sobie życia i bał się, żeby ta kolacja nie zaprowadziła go za daleko. Czuł, że
zaczyna się wytwarzać niebezpieczna sytuacja i że może się stać coś, czego
będzie potem żałował. Kiedy więc wypili kawę, wstał i zaczął się żegnać.
Spojrzała na niego z wyrzutem.
— Już chcesz uciekać?
— Zrobiło się bardzo późno. Myślę, że czas pójść spać.
— Zaczekaj. Zaraz pościelę tapczan — powiedziała po prostu.
Bąknął coś niewyraźnie. Był zupełnie zbity z tropu. Nie wiedział co
ma myśleć o całej tej historii.
Wzięła go za rękę i uśmiechając się przyciągnęła ku sobie.
— Nie podobam ci się? — spytała.
— Bardzo mi się podobasz — przyznał szczerze.
— No więc...?
Przełknął ślinę.
— Kiedy... widzisz...

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 406


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Jesteś bardzo dziwny facet. Co się z tobą dzieje? Zaczekaj chwilę.


Wyszła do łazienki i po paru minutach stanęła przed nim zupełnie
naga. Objęła go za szyję. W tym momencie posłyszał jakby trzask
otwieranych drzwi. To go otrzeźwiło. Uwolnił się z jej objęć, chwycił płaszcz
i wybiegł z mieszkania.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 407


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

ROZDZIAŁ IV

Rano przyszła Anna. Po nieprzespanej nocy była zmęczona i


mizerna.
— Co się z tobą działo? — spytała, zdejmując płaszcz: —
Telefonowałam do ciebie wieczorem, nikt nie odbierał.
Paweł golił się w łazience.
— Byłem w kinie — powiedział.
— W kinie? Drugi raz zadzwoniłam po jedenastej. Też cię nie było.
— Spotkałem znajomego. Poszliśmy, na kolację.
— Znowu piłeś.
Odwrócił się od lustra. Miał jeszcze resztki mydła na policzkach.
— Nie, nie piłem, a w ogóle daj mi święty spokój. Dosyć mam, już tej
ciągłej kontroli.
Podeszła do niego i spojrzała mu w oczy.
— Paweł, co się z tobą dzieje?
Chwycił żyletkę, udając że kończy się golić.
— Nic się ze mną nie dzieje, tylko czasem drażni mnie to gadanie, te
pytania „piłeś nie piłeś? Co się z tobą działo? Dlaczego cię nie było w
domu?”
Cofnęła się zaskoczona jego słowami.
— Wydaje mi się — powiedziała, siląc się na spokój — wydaje mi
się, że to jest zupełnie naturalne. Czy uważasz, że w ogóle nie powinnam się
tobą interesować?

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 408


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Nie męcz mnie — mruknął i znowu zaczął sobie namydlać twarz.


— Nie jestem w tej chwili w nastroju do dyskusji.
— Ty w ogóle jesteś teraz w bardzo dziwnym nastroju. — Zapaliła
gaz i zaczęła przygotowywać śniadanie. — Uważaj, żeby to wszystko źle się
nie skończyło.
— Straszysz mnie?
— Nie mam zamiaru cię straszyć, tylko chciałabym, żebyś sobie zdał
sprawę z pewnych rzeczy.
— Zdaję sobie sprawę z pewnych rzeczy — powtórzył ze złością i
zamknął drzwi od łazienki.
Przy śniadaniu Anna powiedziała:
— Czy wiesz, że Elżbiecie trzeba będzie wykombinować jakieś
sanatorium? Myślę, że najlepiej chyba byłoby ją wysłać do Nałęczowa.
Paweł spochmurniał jeszcze bardziej.
— I ja też tak myślę.
Nie dokończył śniadania, wstał, pocałował Annę w czoło i wyszedł.
Był w fatalnym nastroju. Jasno zdawał sobie sprawę z tego, że ich
małżeństwu grozi poważne niebezpieczeństwo, które w zastraszającym
tempie rośnie z dnia na dzień. Kłamstwo, brak zaufania, podejrzliwość,
niechęć niepostrzeżenie wkradły się do ich domu. „Uważaj, żeby to się źle
nie skończyło” dźwięczały mu w uszach słowa Anny. Wiedział, że to nie
były czcze słowa i że to rzeczywiście może się źle skończyć. Wsunął, rękę do
kieszeni płaszcza, chcąc wyjąć chustkę do nosa, i nagle pod palcami poczuł
rękawiczki. Były to damskie rękawiczki z ciemnobrązowego zamszu.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 409


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

W tej chwili przypomniał sobie wczorajszą kolację na Hożej. Tak, to


na pewno Magdalena przez pomyłkę włożyła rękawiczki do jego kieszeni.
Oboje mieli identyczne płaszcze z brązowego ortalionu.
Spojrzał na zegarek. Miał jeszcze chwilę czasu. Postanowił zajść na
Hożą i oddać rękawiczki Magdalenie. Chciał ją zobaczyć. Był ciekaw jak go
dziś przyjmie. Po wczorajszej ucieczce na pewno nie była do niego zbyt
dobrze usposobiona.
Różowy dom odnalazł bez trudu, ale zaraz pojawiły się wątpliwości.
Która klatka? Zdaje się, że pierwsza, a może druga? Które piętro? Trzecie
czy czwarte? Wczoraj wieczorem tak był zajęty rozmową z czarnooką
dziewczyną, że nie zwracał uwagi na te szczegóły. Szedł za nią i nie starał
się zapamiętać piętra czy numeru mieszkania.
Wszedł do pierwszej klatki schodowej i pojechał windą na trzecie
piętro. Tak to chyba tutaj. Zadzwonił. Po chwili rozległo się w głębi
mieszkania ciężkie człapanie i drzwi otworzyła zaspana staruszka.
— Pan do kogo? — spytała zdziwiona.
Paweł uśmiechnął się z zażenowaniem.
— Bardzo przepraszam. Pomyliłem się.
Zszedł na dół i stanął niezdecydowany. Co robić? Jak znaleźć
Magdalenę? Nie znał nawet jej nazwiska. Przedstawiła mu się wprawdzie,
ale, jak to zwykle bywa w takich wypadkach, nie dosłyszał. Rosnące
trudności podnieciły jego energię. Systematycznie przeszedł wszystkie
klatki schodowe, uważnie studiując listę lokatorów. Nareszcie znalazł:
Magdalena Krzywicka, czwarte piętro. Zadowolony wsiadł do windy.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 410


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

Szczęknęła zasuwa i w drzwiach ukazał się starszy, zupełnie łysy


mężczyzna, opierający się na kulach.
— Czego pan sobie życzy?
— Chciałbym się widzieć z panną Magdaleną — bąknął niepewnie
Paweł, chociaż jeden rzut oka w głąb przedpokoju wystarczył, aby się
przekonać o tym, że to nie jest wczorajsza kawalerka.
— Magdalenko! — zawołał potężnym basem człowiek bez nogi. —
Jakiś pan do ciebie.
Wybiegła do przedpokoju. Była niska i miała włosy ufarbowane na
fioletowo.
Spojrzała ze zdziwieniem na niespodziewanego gościa.
— Pan do mnie?
Paweł potrząsnął głową.
— Nie, nie do pani. Bardzo przepraszam.
Należało pomówić z dozorcą. To była jedyna możliwość znalezienia
prawdziwej Magdaleny.
Dozorca, mężczyzna w średnim wieku, o uczynnym wyrazie twarzy,
przyjrzał się początkowo nieufnie porannemu wędrowcowi, następnie zaś
wysłuchał uważnie, o co chodzi i zamyślił się.
— Magdalena, Magdalena... Powiada pan, że wysoka, i przystojna
brunetka.
— Nawet bardzo ładna — pośpiesznie sprostował Paweł. Dozorca
pokręcił głową.
— Bardzo ładna brunetka? Nie, proszę pana, taka w tym bloku nie
mieszka.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 411


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Jest pan tego pewien?


— Oczywiście, że jestem pewien. Znam chyba swoich lokatorów.
Nie było sensu tracić czasu na bezprzedmiotową rozmowę. Paweł
podziękował sympatycznemu dozorcy, powiedział — Do widzenia — i
ruszył w kierunku Marszałkowskiej.

W szpitalu oczekiwała go tragiczna wiadomość. Bartosik umarł w


nocy. Paweł nie chciał wierzyć.
— Jak to umarł? Dlaczego? Co się stało?
— Nie wiadomo dlaczego. Umarł. Chyba serce — padała niezmienna
odpowiedź.
— Jak to serce?! — krzyczał Paweł. — To był zdrowy, młody
chłopak. Wczoraj go badałem. Serce miał jak dzwon.
Nikt nie potrafił powiedzieć, dlaczego to się stało. Fakt jednak
pozostawał faktem, że młody bokser nie żył.
Paweł oszalał. Biegał po klinice, klął, wymyślał i awanturował się ze
wszystkimi.
— Uspokój się — powiedziała Joanna. — To, że będziesz się
zachowywał jak wariat, niczego nie zmieni.
Spojrzał na nią na wpół przytomnie.
— Ale dlaczego? Dlaczego? — jęknął.
Wzruszyła ramionami.
— Bo ja wiem dlaczego.
— Która z sióstr miała nocny dyżur?

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 412


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Teresa.
— Jest jeszcze?
— Widziałam ją przed chwilą.
— Muszę z nią zaraz pomówić.
Teresa unikała jego wzroku. Spytała bardzo oficjalnie:
— Czym mogę panu służyć, panie doktorze?
— Chciałbym, żeby mi pani opowiedziała, jak to się stało.
— Jak się stało co?
Zrobił niecierpliwy ruch rękami.
— No jak to się stało, że umarł ten chłopak?
— Po prostu umarł — powiedziała z zimną obojętnością. — Umarł
tak, jak umarli poprzedni pańscy pacjenci, panie doktorze.
Wyczuł w jej głosie ledwie uchwytną nutę drwiny. Miał ogromną
ochotę zwymyślać ją od ostatnich, ale opanował się.
— Kiedy pani stwierdziła, że chory nie żyje?
— Jak weszłam do pokoju, w którym leżał.
— O której to było godzinie?
— Było już chyba po dwunastej.
— Dlaczego mnie pani natychmiast nie zawiadomiła?
— Dzwoniłam do pana, ale nikt nie odbierał telefonu. Zresztą i tak
nic by pan nie pomógł. Doktor Kalinowski miał dyżur. Przyszedł,
skonstatował zgon i to wszystko.
— Czy chory skarżył się przedtem na coś.
— Nie.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 413


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Więc dlaczego zmarł, do wszystkich diabłów?! — krzyknął Paweł


nie panując już nad sobą.
Zimne, beznamiętne odpowiedzi tej dziewczyny doprowadzały go do
szału.
Spojrzała na niego pogardliwie.
— A skąd ja mam wiedzieć dlaczego chory umarł? Nie jestem
przecież lekarzem.
Odwrócił się i odszedł bez słowa. Miał dosyć tej idiotycznej
rozmowy.
Profesor Suchański także był bardzo rozdrażniony. Śmiertelne
wypadki, które ostatnio zaczęły się mnożyć na jego klinice, wyprowadziły
go z równowagi. Najgorsze w tej całej sprawie było to, że właściwie nie
można było nikomu nic zarzucić. Raz jeszcze uważnie wysłuchał relacji na
temat śmierci młodego boksera, wypytując o szczegóły.
Paweł dokładnie opowiedział o przebiegu operacji, podkreślając, iż
otoczył tego pacjenta specjalną opieką, odwiedzał go parę razy dziennie i
nie miał najmniejszych obaw co do stanu jego zdrowia. Rana goiła się
prawidłowo, serce pracowało bez zarzutu.
— Więc pan nawet się nie domyśla, co mogło spowodować śmierć
tego człowieka? — spytał Suchański.
— Nie mam pojęcia. Jestem całkowicie zaskoczony tym co się stało.
Jeżeli tak dalej pójdzie, panie profesorze, to będę musiał chyba zrezygnować
z pracy w szpitalu, a może w ogóle z praktyki lekarskiej. Myślałem już
nawet o wyjeździe z Warszawy.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 414


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— A propos — podchwycił Suchański. — Jeśli chodzi o ten zjazd w


Waszyngtonie, to sądzę, że przy obecnym stanie pańskich nerwów...
— Ma pan rację — przerwał Paweł. — Nie pojadę.
Twarz Suchańskiego rozjaśniła się przyjacielskim uśmiechem.
Doznał uczucia ulgi. Rad był niezmiernie, że to przeszło tak gładko.
— Cieszę się, że jesteśmy jednego zdania, panie doktorze. Mam
nadzieję, że przetrzyma pan jakoś tę złą passę i że się wszystko w końcu
dobrze ułoży. Życzę powodzenia.
Przez następnych parę dni Paweł chodził jak nieprzytomny. Nie
mógł pogodzić się ze śmiercią tego chłopaka. Nieustannie miał przed
oczami pełną ufności twarz wąsatego rzemieślnika i jego nieśmiałą,
zahukaną żonę. Co się stało? Dlaczego? Sekcja zwłok nic nie wykazała, nic
takiego, co mogłoby nasunąć jakieś podejrzenia. Paweł czuł coraz
wyraźniej, że znajduje się w jakiejś matni, w jakimś zamkniętym kręgu
wydarzeń, których nie rozumie, które na próżno stara się rozszyfrować.
Bezradnie przyglądał się swoim rękom. Tracił zaufanie do samego siebie.
Nie wiedział co robić, jak się ratować.
Z Anną widywał się teraz rzadko. Rano siedziała w sądzie, a po
obiedzie przeważnie jechała do Elżbiety, albo przyjmowała w zespole
klientów.
Stosunki między nimi ułożyły się poprawnie, ale zniknęła dawna
szczera, pogodna bezpośredniość. Przestali też razem chodzić na obiady. W
towarzystwie Anny Paweł był wyraźnie skrępowany. Jej wizyty u Elżbiety
przypominały mu nieustannie ową fatalną operację, a jednocześnie czuł się

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 415


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

nie w porządku z powodu wieczoru spędzonego w towarzystwie


tajemniczej Magdaleny.
Co gorsza śniła mu się po nocach. Parę razy jeszcze próbował ją
odnaleźć, chodził na Hożą, zaglądał do różnych mieszkań, ale na próżno.
Nikt o takiej dziewczynie w tym domu nie słyszał.
Pewnego dnia, kiedy siedział samotnie w mieszkaniu i patrzył
bezmyślnie na ekran telewizora, zadzwonił telefon. W słuchawce rozległ się
nieznany, schrypnięty, męski głos:
— Czy pan doktor Szrot? Chciałbym z panem porozmawiać w
sprawie Magdaleny. Czekam na pana w „Kopciuszku”. Pan mnie nie znasz,
ale ja pana znam. Siedź pan przy wolnym stoliku. Podejdę do pana. Tylko
gębę na kłódkę i nikomu ani słowa o naszym spotkaniu Przychodź pan.
— Halo — powiedział Paweł, ale tamten już odwiesił słuchawkę.
Co robić? Iść czy nie iść? Co oznaczał ten telefon? Skąd facet może
wiedzieć, że on i Magdalena...? Sądząc z tembru głosu i ze sposobu
mówienia, nietrudno było się domyśleć, że to bandzior. Może lepiej zostać
w domu i nie wdawać się w jakąś podejrzaną aferę. Chodził przez pewien
czas zdenerwowany po mieszkaniu, ale wreszcie ciekawość przemogła.
Ubrał się i wyszedł.
W „Kopciuszku” znalazł wolny stolik pod ścianą. Usiadł i zamówił
kawę. Zaledwie kelnerka odeszła, posłyszał tuż za sobą znany mu już z
rozmowy telefonicznej chropowaty głos.
— Dzień dobry, panie doktorze. — Podniósł głowę. To, co zobaczył,
nie było zachęcające...

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 416


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

Średniego wzrostu młody mężczyzna, o kwadratowej, pokrytej


czerwonymi pryszczami twarzy. Małe, wąskie oczka błyszczały sprytem i
przebiegłością. Nieznajomy miał na sobie żałobny, czarny garnitur,
ożywiony jasnoniebieską koszulą. Wyglądał jak rzeźnik wracający z
pogrzebu.
Odsunął krzesło i, nie czekając na zaproszenie, usiadł. Zaraz też
zaczął mówić, pochylając się konfidencjonalnie nad stolikiem.
— Widzisz pan, sprawa jest przykra. Lenka wpadła wczoraj
wieczorem na granicy. Siedzi. Trzeba ją wyciągnąć z młyna i to galopem.
Forsa jest potrzebna.
— Nie rozumiem czego pan chce ode mnie? — powiedział
zaskoczony Paweł. — Co ja mam z tym wszystkim wspólnego?
Pryszczaty przymrużył lewe oko i powiedział domyślnie:
— Wspólnego? Może by się i coś wspólnego znalazło. Samo zdjęcie
nas o tym poucza.
— Jakie zdjęcie?
— Jakie? O takie. — Wyjął z kieszeni marynarki fotografię. — Niech
pan rzuci okiem, panie doktorze.
Paweł spojrzał i zbladł. Tamten zarechotał z uciechy.
— Gustowna fotografijka, jak pragnę Boga. No nie? Trzymasz pan
gołą Magdalenkę, jak na filmie. Kto spojrzy na to zdjęcie, to chyba nie będzie
miał wątpliwości, że zapyta, czy było co wspólnego? A jakby tak pani
mecenas, to znaczy szanowna małżonka, zobaczyła taki numerek, to
mogłaby być bardzo przykra sprawa. Nie mówię już o tym, że jakby takie
zdjęcie do milicji, albo do jakiego starszego ubowca trafiło, to cholera wie...

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 417


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

Magdalenka w taką jedną paskudną sprawę się zamieszała. Tak mi się zdaje,
że dla pana doktora byłoby lepiej, żeby takiej fotografii nikt nie oglądał.
— Czego pan chce ode mnie? — wykrztusił Paweł.
— Czego? A jak się panu zdaje? Przecież nie bukiecika stokrotek.
— Ile?
— Tanio jak barszcz. Dasz pan pięćdziesiąt patyków i sprawa będzie
zlikwidowana.
Paweł spojrzał przerażony.
— Pięćdziesiąt tysięcy? Pan chyba zwariował. Skądże ja wezmę tyle
pieniędzy?
Człowiek o czerwonej twarzy rozłożył ręce.
— To już nie moja sprawa. Pięćdziesiąt patyków i ani grosza mniej.
Od razu powiedziałem mało, żeby się nie targować. Jak kto chce z takimi
czarnulkami jeść kolacyjki, to później trzeba bulić. Nie ma rady, panie
doktorze.
— Ale jaką ja mam gwarancję? — spytał cicho Paweł.
— O właśnie. Bardzo mądre pytanie. Lubię takie handlowe podejście
do rzeczy. W zamian za gotówkę otrzyma pan negatyw tego zdjęcia oraz
wszystkie odbitki, jakie zostały wykonane. Na razie mamy ich tylko cztery.
A żeby pan miał już zupełną pewność, to mam tutaj w kieszeni
oświadczenia napisane przez Magdalenę, że zdjęcie to zostało wykonane
bez wiedzy pana, że między panem a nią nic nie było i że zrobiono z pana
tak zwanego balona. Podpis Magdaleny rejentalnie poświadczony. Jak pan
widzi, wszystko zostało przewidziane. Mucha nie siada.
— Skądże ja wezmę tyle pieniędzy? — powtórzył z rozpaczą Paweł.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 418


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Panie doktorze, co my tu będziemy w kółko gadać jedno i to samo.


Daję panu trzy dni czasu. Zbierze pan gotóweczkę, ja do pana za trzy dni
zatelefonuję, spotkamy się, załatwimy interes i wszystko będzie w
porządeczku.
— Radzę tylko, żeby pan nie próbował rozmawiać na ten temat z
milicją. Bardzo by się to przykro dla pana skończyło. Może mi pan wierzyć.
Do widzenia. Ciao.
Paweł został sam. Przez chwilę wodził na wpół przytomnym
spojrzeniem po zatłoczonej, zadymionej sali. Nie mógł uwierzyć, że to
wszystko stało się naprawdę, że rzeczywiście rozmawiał z tym
podejrzanym typem i że on mu powiedział to, co powiedział. Cała ta historia
była tak nieprawdopodobna, tak nierealna, tak pozbawiona sensu, że
trudno było traktować ją poważnie, a jednak...
Zapłacił za kawę, wstał i wyszedł z kawiarni. Po pierwszym
oszołomieniu zaczął się trzeźwo zastanawiać nad sytuacją. Było rzeczą
niewątpliwą, iż nie mógł dopuścić do skandalu. Ludzie, którzy mają w swym
posiadaniu to zdjęcie, nie cofną się przed niczym. Co do tego nie można było
mieć złudzeń. Jak się bronić?
Pieniądze, tylko pieniądze. Trzeba było zdobyć pięćdziesiąt tysięcy,
pięćdziesiąt tysięcy w przeciągu trzech dni. To nie było łatwe zadanie. Skąd
wziąć taką sumę? Pożyczyć? Ale gdzie, od kogo? Kto w Warszawie może mi
pożyczyć pięćdziesiąt tysięcy złotych? Koledzy po fachu? Nonsens. To
przecież wszystko dziady, dla których sto złotych jest już poważną kwotą.
Rodzina? Bliższej rodziny nie miał żadnej, a jacyś dalsi kuzyni nie wchodzili

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 419


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

w rachubę. Każdy z nich z przyjemnością od niego pożyczyłby parę złotych.


Nie ma o czym mówić.
Wrócił do domu. Anny jeszcze nie było. Wziął zeszyt, w którym
notował telefony znajomych i zaczął go uważnie przeglądać. Bardzo prędko
jednak zniechęcił się do tego zajęcia. Żaden z tych ludzi nie był w stanie
pożyczyć mu pięćdziesięciu tysięcy. To były zupełnie nierealne
poszukiwania. Co robić? Trzy dni szybko zlecą. Jakież ma szanse, że jutro
czy pojutrze zdobędzie te pieniądze? Zadzwonił telefon. Paweł niechętnym
ruchem podniósł słuchawkę. Od razu poznał głos Mariana.
— Cześć, Pawełku. Co u ciebie? Co porabiasz?
— Cieszę się, że dzwonisz. Właśnie myślałem o tobie — skłamał
Paweł. — Bardzo chętnie zobaczyłbym się z tobą.
— Nic łatwiejszego. Mam ochotę coś zjeść. Pójdziesz ze mną gdzieś
na kolację?
— Bardzo chętnie. — Paweł odzyskał dobry humor. Marian był
chyba jedynym człowiekiem, który mógł mu pomóc w tej sytuacji.
Spotkali się w „Polonii”. Krasiewicz jak zwykle starannie, ubrany,
gładko wygolony, pachnący wodą kolońską. Zamówił kolację i spytał: —
Jarzębiak czy czysta? — Paweł jednak odmówił stanowczo, oświadczając, że
będzie pił tylko sok pomidorowy.
— O, do licha, ale cię Ania wzięła w ryzy. Musiała ci dać niezły
wycisk po naszej ostatniej popijawie. No, ale jak nie, to nie. Nie namawiam.
Niech będzie soczek. Przy tobie i ja przeprowadzę kurację antyalkoholową.
Gawędzili wesoło, przeskakując z tematu, na temat. Marian
opowiedział przyjacielowi o swojej ostatniej przygodzie romantycznej i o

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 420


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

wynikających stąd kłopotach. Tym razem jego bogdanką była mężatka, a


mąż, oficer, znakomicie strzelał z pistoletu. W związku z tą sytuacją Marian,
rozważał dwie ewentualności: albo zerwać z ukochaną, albo zacząć nosić
pod koszulą stalową kolczugę. Ponieważ zbliżało się lato, pierwsza
koncepcja wydawała się słuszniejsza.
Paweł z roztargnieniem słuchał tych zwierzeń i żartów, które nie
były najprzedniejszego gatunku. Zazwyczaj z pogodną rezygnacją
wysłuchiwał gadaniny Mariana, uważającego się za człowieka obdarzonego
przez naturę błyskotliwym dowcipem. Tym razem z trudem panował nad
ogarniającym go zniecierpliwieniem. Nie wiedział, jak zacząć rozmowę na
temat, który go w danej chwili najwięcej interesował. Kiedy kelner podał
kawę, powiedział:
— Wiesz Marian, że miałbym do ciebie ogromną prośbę.
— Słucham. Mów. Dla ciebie zrobię wszystko.
— Potrzebuję pieniędzy.
— Dużo?
— Sporo. Pięćdziesiąt tysięcy.
Marian nagle spoważniał.
— Pięćdziesiąt tysięcy? To kupa forsy. Sądziłeś, że ja...?
— Wiem, że ci się nieźle powodzi...
— No owszem, nieźle, ale pięćdziesiąt patyków... Na co ci tyle?
— Taka przykra sprawa — powiedział wymijająco Paweł. — Nie
chciałbym mówić na ten temat. Mam nóż na gardle.
Marian zamyślił się.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 421


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Hm. To skomplikowane. Z całego serca chciałbym ci pomóc, ale


nie mam tyle forsy. Ostatnio inwestowałem niewielki kapitalik w taką jedną
imprezę, która nie bardzo wyszła. Sam w tej chwili jestem w kłopotach
finansowych.
Paweł uśmiechnął się, udając, że odmowa Mariana nie zrobiła na
nim większego wrażenia.
— Dajmy temu spokój. Jakoś sobie inaczej poradzę. Tak sobie
powiedziałem, bo sądziłem, że może masz trochę wolnej gotówki.
Zaczęli mówić o czym innym. Po chwili jednak Krasiewicz znowu
wrócił do tego tematu.
— Cholera jasna, nie masz pojęcia, jak mi przykro, że nie mogę ci
pożyczyć takiej sumy, ale akurat taki fatalny moment. Widziałbym
wprawdzie pewną możliwość zdobycia trochę forsy, ale ty na to nie
pójdziesz.
— Co to takiego? — zainteresował się Paweł.
— Widzisz, sprawa jest tego rodzaju — Marian pochylił się ku
przyjacielowi i zniżył głos. — Parę dni temu poznałem jednego faceta, który
przyjechał tutaj z Londynu. Zatęsknił za ojczystymi stronami i wrócił na
stałe. Nadziany forsą, jak wszyscy diabli. Ogromna fortuna. Otóż ten
zagraniczny rodak przeżył bardzo ciężkie chwile w czasie wojny, leżał
blisko dwa lata w szpitalu, lekarze podejrzewali, że ma raka, potem okazało
się, że to nie rak. Jednym słowem bardzo cierpiał, dawano mu morfinę, od
której do dzisiejszego dnia trudno mu się odzwyczaić. Prosił mnie, żebym
mu od znajomego lekarza dostarczył kilka recept, za co gotów jest dobrze, a
nawet bardzo dobrze zapłacić. Sądzę, że chętnie dałby za taką przysługę

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 422


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

około stu tysięcy. Zresztą to dla niego żadne pieniądze, tak jak dla ciebie
dwadzieścia groszy. Tak mi się to w tej chwili przypomniało, ale oczywiście
ja ci tego nie proponuję. Wiem, że to nie dla ciebie.
— Masz rację, to nie dla mnie — powiedział Paweł.
Krasiewicz kiwnął na kelnera i zapłacił rachunek. Wyszli. Na rogu
Aleji Jerozolimskich i Marszałkowskiej Paweł wyciągnął rękę na
pożegnanie. — Cześć.
Anna już spała, albo udawała, że śpi. Rozebrał się cicho i, nie
zapalając światła, wsunął się pod kołdrę.
Leżał z otwartymi oczami. Podłożył ręce pod głowę i patrzył w jasny
prostokąt okna. Złotawą zasłonę przebijało światło ulicznej latarni. Długo
nie mógł zasnąć. Myślał o tym, skąd wziąć pięćdziesiąt tysięcy.
Przy śniadaniu Anna próbowała nawiązać rozmowę, ale Paweł był
ponury i milczący. Odpowiadał półsłówkami, jadł pośpiesznie, unikał
wzroku żony. Odetchnął z ulgą, kiedy się wreszcie znalazł na ulicy.
Jadąc do szpitala po raz setny zastanawiał się nad tym, w jaki sposób
zdobyć pieniądze i po raz setny doszedł do przekonania, że nie zna
człowieka, który pożyczyłby mu taką sumę. Wuj Anny, mecenas Cichowski,
był bardzo zamożnym człowiekiem, ale przecież nie mógł zwrócić się do
niego o pomoc. Musiałby powiedzieć na co mu są potrzebne pieniądze.
Anna dowiedziałaby się o tym. Nie, nie, to absolutnie nie miało sensu.
W szpitalu znowu zobaczył felczera z urologii, rozmawiającego z
Teresą. Ogarnęła go złość. Nie był przecież zazdrosny. Nie miał zamiaru
nawiązywać flirtu z tą dziewczyną, ale sam fakt, że była w nim zakochana
sprawiał, iż w pewien sposób przynależała do niego i widok obcego

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 423


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

mężczyzny, kręcącego się koło niej, wyraźnie go drażnił. Wiedział, że to nie


ma sensu i był zły na siebie.
W pokoju lekarzy zastał Joannę.
— Co tak późno, przyszedłeś? — spytała.
— Nie operuję dzisiaj.
— Ty już od jakiegoś czasu nie operujesz.
Paweł wzruszył ramionami.
— Cóż chcesz? Umiera mi jeden pacjent po drugim. Tracę zaufanie
do samego siebie. Zaczynam się bać.
Joanna podeszła do niego, położyła mu rękę na ramieniu i
powiedziała serdecznie:
— Nie powinieneś się załamywać. Czasami bywają takie złe passy.
Wróć do normalnej pracy. Zacznij znowu operować. Wszystko będzie
dobrze. Zobaczysz.
Spojrzał na nią z wdzięcznością.
— Dziękuję ci. Jesteś naprawdę bardzo miła.
— Przecież jesteśmy przyjaciółmi — uśmiechnęła się. — A przyjaźń
do czegoś zobowiązuje.
Joanna wyszła z pokoju i Paweł został sam. Wyjął z szuflady książkę
telefoniczną, usiadł przy telefonie i zaczął dzwonić do znajomych, o których
wiedział, że są nieźle sytuowani materialnie. Po czterech czy pięciu
próbach, zniechęcony odsunął od siebie aparat. Wszystkie rozmowy miały
nieomal identyczny przebieg. Po wymienieniu sumy następowała cisza w
słuchawce, a następnie jego rozmówca wybuchał gromkim śmiechem.
„Pięćdziesiąt tysięcy?! Paweł, coś ty z byka spadł?” Wracając ze szpitala do

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 424


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

domu myślał o Marianie. To była konkretna propozycja, ale przecież nie


mógł się wdawać w taką kryminalną aferę.
Tego dnia Anna nie pojechała do Elżbiety. Zastał ją krzątającą się w
kuchni. Miała na sobie świeżo wykrochmalony, niebieski fartuch. Smażyła
rumsztyki z cebulką. Apetyczny zapach rozchodził się po całym mieszkaniu.
Radośnie przywitała Pawła.
— Cieszę się, że przyszedłeś. Wcześniej dzisiaj skończyłam w sądzie
i postanowiłam zrobić obiad w domu. Już mi trochę obrzydły te wszystkie
knajpy. Mam nadzieję, że mi dotrzymasz towarzystwa przy obiedzie.
Paweł przyjrzał jej się uważnie. W tym radosnym podnieceniu
wyczuwał jakąś sztuczność.
— Przyznam ci się, że zapomniałem zjeść obiad — powiedział. —
Chętnie skorzystam z twojego zaproszenia.
— No, to wobec tego rzucam na patelnię i drugi rumsztyk, który
miałeś dostać na kolację, w przypadku gdybyś przyszedł już najedzony.
Ostatnio chadzasz własnymi drogami i nigdy nie wiem gdzie i z kim jesteś
na obiedzie czy kolacji.
Paweł przypomniał sobie Magdalenę. Spochmurniał.
Anna pocałowała go, dała mu delikatnego klapsa po nosie i
powiedziała:
— No, no, nie nadymaj się. Przecież ci nie robię wymówek. — Widać
było, że za wszelką cenę pragnie wytworzyć między nimi miły nastrój.
Obiad okazał się wystawny, z deserem i z czarną kawą.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 425


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Cóż to dzisiaj za uroczystość? — powiedział Paweł, któremu po


dobrym jedzeniu humor zdecydowanie poprawił się. — Czuję się jak na
jakimś przyjęciu.
— Smakowało ci?
— Jak możesz pytać? Po prostu uczta. Wszystko to było dużo
smaczniejsze, niż w „Grand Hotelu”.
... „Grand Hotel” Marian... Pięćdziesiąt tysięcy — Do diabła! Czyż nie
może nic powiedzieć, żeby natychmiast nie przypominała mu się tamta
cholerna sprawa? Pięćdziesiąt tysięcy złotych.
Osowiałym wzrokiem począł wodzić po pokoju. Jakżeż był
szczęśliwy w tym małym, przytulnym mieszkanku, które oboje urządzili z
takim staraniem, z takim nakładem sił. Każdy szczegół umeblowania był
przez nich wspólnie obmyślany, zharmonizowany z całością. Kochał Annę i
było mu z nią bardzo dobrze. Razem stworzyli sobie spokojne, przyjemne
życie. Czyż wszystko to musiało teraz runąć? Czy nie ma ratunku?
Z zadumy wyrwał go głos Anny.
— O czym tak rozmyślasz? Uśmiechnął się.
— O niczym. Odpoczywam po wspaniałym obiedzie.
— Przed chwilą miałeś takie smutne oczy. Powiedz, co cię gnębi.
— Wiesz przecież, że ostatnio...
— Wiem, wiem — przerwała mu gwałtownie. — Nie mówmy teraz o
tym. W tej chwili nie chcę myśleć ani mówić o przykrych sprawach.
Kupiłam na dzisiaj bilety do kina. Masz ochotę pójść?
— Oczywiście. Wiesz przecież, że bardzo lubię chodzić z tobą do
kina.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 426


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Czy tylko do kina?


Wstał, podszedł do niej i pocałował ją w zaróżowiony słońcem kark.
— Dopominasz się o miłe słowa?
— Już tak dawno nic miłego od ciebie nie posłyszałam —
powiedziała cicho.
Całował ją z rosnącą namiętnością. Z trudem uwolniła się z jego
objęć.
— Paweł, daj spokój, spóźnimy się do kina.
— Do diabła z kinem. — Pociągnął ją w kierunku tapczanu. Broniła
się energicznie.
— Przestań. Nie teraz. Później. Wieczorem.
Poszli do kina. Siedzieli w ciemnej sali, patrzyli na ekran i gryźli
miętówki. Od czasu do czasu Paweł dotykał wargami jej ucha i szeptał: —
Bardzo cię kocham.
Wrócili do domu weseli i szczęśliwi jak dwoje sztubaków. Anna
zakrzątnęła się koło kolacji. Paweł wyjął pościel z tapczanu i przygotował
kąpiel. Do wody wrzucił gałkę. Jodłowy zapach wypełnił łazienkę.
— Chodź na kolację! — zawołała Anna.
Pili zsiadłe mleko i jedli jajecznicę ze szczypiorkiem. Anna spytała:
— Podobał ci się film?
— Przede wszystkim podobało mi się to, że razem byliśmy w kinie
— odparł z uśmiechem. — A film? Taki sobie, niezły. Ona wydawała mi się
trochę nazbyt afektowana.
— Mylisz się. Kobieta, która broni swojego szczęścia, jest zdolna do
daleko większych poświęceń.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 427


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Czy i ty także byłabyś zdolna do poświęceń?


— Jeżeli chodziłoby o nasze szczęście, na pewno. Ale przecież nam
nic nie grozi, prawda?
— Oczywiście, że nie. Cóż mogło by nam grozić?
— Nie wiem. — Dotknęła jego ręki. — Chyba nic, ale czasem
przeraża mnie myśl, że coś mogłoby się popsuć między nami. Wtedy bardzo
się boję. Jest mi z tobą tak cudownie.
— I mnie z tobą — powiedział szczerze. — Nie wyobrażam sobie,
żebym z jakąś inną kobietą mógł się czuć taki szczęśliwy.
Po kolacji Paweł pomógł Annie zmyć, a potem nastawił radio. W
głośniku zabrzmiała włoska piosenka „Dwadzieścia cztery tysiące
pocałunków”. Tańczyli. Pięćdziesiąt tysięcy złotych, pięćdziesiąt tysięcy
złotych.
Przytuliła się do niego i szepnęła: — Chodźmy spać.
Kiedy Anna poszła do łazienki i siedząc w wannie śpiewała o
„dwudziestu czterech tysiącach pocałunków”, Paweł zatelefonował do
Mariana.
— Zgadzam się na twoją propozycję — powiedział.
Umówili się w „Nowym Świecie” o godzinie czwartej po południu.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 428


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

ROZDZIAŁ V

Upłynęło kilka dni. Paweł dostał pieniądze od Mariana w zamian za


recepty na morfinę. Doszedł do wniosku, że to jest dla niego jedyna szansa
ratunku. Niełatwo było mu powziąć tę decyzję. Zdawał sobie przecież
sprawę z tego, że wstępuje na drogę występku. Z ciężkim sercem poszedł na
to spotkanie. Marian, widząc jego przygnębienie, usiłował go pocieszyć.
— Nie martw się, Pawełku — powiedział. — Recepty zrealizuje się
powoli, ostrożnie, w różnych aptekach. Pies z kulawą nogą o tym się nie
dowie. Wiesz przecież, że jestem doświadczonym człowiekiem.
Na drugi dzień po tej rozmowie zadzwonił szantażysta. Spotkali się,
tak jak za pierwszym razem w „Kopciuszku”. Paweł wyjął z kieszeni
pieniądze, a tamten dał mu odbitki, negatyw oraz oświadczenie Magdaleny,
z poświadczonym rejentalnie podpisem. Cała transakcja trwała parę minut.
Uwolniwszy się od zmory szantażu, Paweł odetchnął z ulgą.
Wprawdzie gdzieś na dnie świadomości tlił się niepokój, ale starał się nie
myśleć o Marianie i o morfinie. Wielokrotnie przekonywał sam siebie, że
musiał tak postąpić, że nie miał innego wyjścia. Kochał Annę i byłby
skłonny zrobić coś znacznie gorszego, żeby jej nie utracić. Ostatecznie ten
stary, schorowany morfinista miał już życie za sobą. Trudno przypuścić,
żeby zdołał się wyleczyć z nałogu. Nie tą, to inną drogą zdobyłby narkotyk.
Paweł zdawał sobie sprawę z tego, że takie rozumowanie absolutnie go nie
usprawiedliwia, ale za wszelką cenę pragnął zagłuszyć wyrzuty sumienia,

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 429


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

odzyskać humor, pogodę ducha, żyć tak jak dawniej, spokojnie i szczęśliwie.
I może na pewien czas byłoby mu się to udało, gdyby nie nowe komplikacje.
W poniedziałek z samego rana profesor Suchański zaprosił go do
swojego gabinetu.
— Jak się pan czuje, panie doktorze?
— Doskonale — odparł trochę zdziwiony Paweł.
— Bo widzi pan, sprawa jest tego rodzaju, że chciałbym panu
zaproponować dzisiaj operację. Sytuacja jest trochę przymusowa. Ja, jak
panu wiadomo, mam zwichniętą rękę. Rawicki wyjechał, pani Mokrzycka
ma dzisiaj dwie operacje, a tego pacjenta nie chciałbym powierzać
któremuś z młodych kolegów. Więc gdyby się pan zdecydował...
Paweł nie był zachwycony tą propozycją, ale czuł, że nie może
odmówić.
— Oczywiście, panie profesorze. Co to za operacja?
— O, nic nadzwyczajnego. Wyrostek. Ale ponieważ to jest mężczyzna
około sześćdziesiątki, serce nienajlepsze, dlatego wolałbym, żeby to zrobił
doświadczony fachowiec.
— Kto mi będzie asystował?
— Chyba Kowalik. Jeżeli oczywiście nie ma pan nic przeciwko temu.
— Dlaczegóż miałbym mieć coś przeciwko temu?
— Cieszę się, że pan znowu przystępuje do pracy — powiedział
Suchański. — Już ładnych parę tygodni nie widzieliśmy pana na sali
operacyjnej.
Po wyjściu od Suchańskiego Paweł poszedł obejrzeć pacjenta. Był to
sympatyczny starszy pan z zawodu nauczyciel.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 430


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

W licealnych klasach wykładał fizykę. Uścisnął rękę Pawła bardzo


serdecznie, powiedział, że się nazywa Piotrowski i wyraził nadzieję, że z
jego ślepą kiszką nie będzie zbyt dużego kłopotu.
— Jestem pacjentem doktora Rawickiego — wyjaśnił. — Ale doktór
Rawicki wyjechał za granicę i dlatego zmuszony jestem prosić pana doktora
o zastępstwo. Chciałbym jak najprędzej wyjść ze szpitala, bo zbliżają się
matury, więc pan rozumie...
— O, jeszcze pan niejednemu delikwentowi napędzi strachu —
zaśmiał się Paweł. — Najdalej za dwa tygodnie będzie pan znowu
prześladował młodzież prawami Newtona, Pascala i Archimedesa.
Niestety, słowa Pawła nie sprawdziły się. Profesor Piotrowski zmarł
po operacji. Śmierć nastąpiła w nocy. Warzycki i Bartosik także umarli w
nocy.
Paweł popadł w kompletną depresję. Przez tydzień nie pokazywał
się w szpitalu. Unikał ludzi, uciekał nawet od Anny. Całymi dniami wałęsał
się bez celu po mieście. Pił wódkę, a potem godzinami wysiadywał na
ławkach w parku czy na jakimś skwerku. Przyglądał się ptakom, patrzył na
bawiące się w słońcu dzieci. Patrzył, ale właściwie nie widział nic z tego, co
go otaczało. Ogarnęła go zupełna apatia. Nic go nie interesowało. Na niczym
już mu nie zależało. Był zupełnie bezsilny wobec łańcucha tajemniczych
wydarzeń, który owinął się wokół niego i nie pozwalał żyć. To już nie była
zła passa, to było jakieś tajemnicze przekleństwo, które go ścigało. Nie
wiedział jak walczyć, jak się bronić. I tym razem przecież operację wykonał
najzupełniej prawidłowo. Nikt nie mógł mu nic zarzucić. Wszystko odbyło
się tak jak należy, z zachowaniem jak najdalej posuniętych ostrożności. A

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 431


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

jednak ten człowiek umarł. Paweł godzinami wpatrywał się w swoje ręce,
poruszał palcami, zaciskał pięści i mruczał „morderca, morderca”.
Po tygodniu wezwano go do szpitala. Nie chciał jechać, ale Anna
zmusiła go do tego. Nieomal siłą wepchnęła go do taksówki.
Suchański był bardzo zakłopotany.
— Sądzę, panie doktorze, że przez dłuższy okres czasu...
— Zgłaszam swoją rezygnację z pracy w szpitalu — powiedział
Paweł.
— Jakie pan ma projekty?
— Nie mam żadnych projektów.
— W każdym razie życzę panu powodzenia.
Na korytarzu spotkał Joannę. Była gotowa do wyjścia.
— Chciałabym z tobą pomówić.
Paweł wzruszył ramionami.
— O czym?
— Chodź, chodź. — Wzięła go pod rękę i pociągnęła ku drzwiom.
Poszli do tej samej kawiarenki, w które wtedy rozmawiał z
człowiekiem, podającym się za profesora Mokrzyckiego. Joanna zamówiła
kawę i przez chwilę wpatrywała się w wymizerowaną twarz Pawła. Myślała
o tym, jak szybko przeciwności życiowe mogą człowieka wykończyć. Tak
niedawno jeszcze znany, świetny chirurg, sięgający po europejską sławę,
kandydat na następcę Suchańskiego, w najbliższej przyszłości docent, a
może nawet profesor. Pełen życia, energii, pewny siebie. A teraz?
Zrezygnowany, apatyczny, ponury, twarz zapadnięta, poszarzała,
przekrwione, pozbawione blasku oczy.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 432


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Słuchaj, Paweł, co ty masz zamiar robić?


— A co ciebie to obchodzi?
Osłodziła kawę i zapaliła papierosa.
— Mam wrażenie, że nie jesteś zbyt uprzejmy.
— Nie wymagaj ode mnie uprzejmości.
— A właśnie, że mam prawo wymagać, żebyś w stosunku do mnie
zachowywał się przyzwoicie. Nie przyszłam tu z tobą dla flirtu. Chcę ci
pomóc.
— Niepotrzebna mi niczyja pomoc. Sam sobie poradzę.
— Ciekawa jestem jak?
— Wyjadę gdzieś na wieś. Wezmę się do fizycznej pracy. W
pegeerach potrzebują ludzi do roboty. No przecież na posługacza do
szpitala nie pójdę! — wybuchnął.
Zmarszczyła brwi. Spojrzała na niego energicznie.
— Proponuję, żebyś, przestał się zachowywać jak rozhisteryzowana
baba. Rozumiem doskonale twoją depresję.
Wiem, że to bardzo ciężko wyrzec się umiłowanego zawodu, ale
musisz się wziąć w garść, musisz być mężczyzną. Ostatecznie ludzie tracą
ręce, nogi, oczy i żyją, a co ważniejsze, odnajdują sens nowego życia. Musisz
się przestawić po prostu na inną robotę. Na razie nie widzę innego wyjścia z
tej sytuacji. Mam nawet dla ciebie zupełnie konkretną propozycję.
— Cóż to za propozycja? — spytał bez zainteresowania Paweł.
— Wyobraź sobie, że wczoraj był u nas na herbacie przyjaciel
mojego męża, pułkownik Łukański, który pracuje w Zakładzie Medycyny
Wojskowej. Prowadzą tam bardzo interesujące badania, związane z

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 433


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

zagadnieniami wojskowymi i obronnością naszego kraju. Otóż Łukański


skarżył się nam, że nie może znaleźć odpowiedniego człowieka. Chodzi mu
o zdolnego lekarza z praktyką chirurgiczną, który byłby skłonny poświęcić
się zagadnieniom teoretycznym. Od razu przyszło mi do głowy, że może ty
zdecydowałbyś się na taką robotę.
— Ja nie nadaję się do żadnej roboty — mruknął Paweł. Joanna
poruszyła się niecierpliwie.
— Przestań, do licha, bo już naprawdę zaczynasz wyprowadzać mnie
z równowagi. Musisz przecież coś robić. Chyba nie masz zamiaru do końca
życia wałęsać się po mieście, pić wódkę i być na utrzymaniu żony.
— Czego ty mnie męczysz? Czego ty chcesz ode mnie?
— Chcę, żebyś się wreszcie wydobył z tego marazmu i żebyś się
zachowywał jak normalny człowiek. Jesteś młodym, zdrowym mężczyzną.
Nie róbże z siebie niedołężnego dziada. Zaraz napiszę kilka słów do
Łukańskiego i jutro do niego pójdziesz.
— Nigdzie nie pójdę. Nie fatyguj się.
— Pójdziesz, pójdziesz. Prześpisz się, rozważysz sobie to wszystko i
pójdziesz.
Wyjęła z torebki arkusz listowego papieru, kopertę i długopis. Paweł
przyglądał się jej z ponurą niechęcią.
Kiedy wyszli z kawiarni, Joanna wsunęła mu do kieszeni list i
powiedziała:
— Jutro, najdalej pojutrze masz się zameldować u pułkownika
Łukańskiego. Jeżeli tego nie zrobisz, to zadzwonię do twojej żony i

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 434


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

oświadczę jej w sposób jak najbardziej autorytatywny, że ma męża


skończonego idiotę. Radzę ci więc, zastanów się.
Paweł uśmiechnął się niezbyt szczerze.
— Jesteś bardzo miła. Dziękuję ci za dobre chęci. — Pocałował
Joannę w rękę i wsiadł do tramwaju.
Czuł wyraźny niesmak po tej rozmowie. Joanna dała dowód
prawdziwej przyjaźni, chciała mu pomóc w trudnej sytuacji życiowej, a on
zachował się jak cham i dureń. Było mu wstyd. Gotowa dotrzymać obietnicy
i rzeczywiście zadzwonić do Anny, pomyślał i fala gorącej krwi uderzyła mu
do głowy. Jeszcze by tego brakowało. Nie, nie, nie mógł do tego dopuścić.
Anna czekała na niego. Tego dnia nie poszła do sądu.
— No i co? — spytała niespokojnie.
— No cóż... złożyłem rezygnację. Nie mogłem inaczej.
Objęła go za szyję i przytuliła policzek do jego twarzy.
— Nie martw się — powiedziała serdecznie. — Damy sobie jakoś
radę. Nawet gdybyś przez jakiś czas był bez pracy.
Paweł opowiedział jej o propozycji Joanny.
— Ależ to wspaniale! — zawołała podniecona. — Trudno sobie
wyobrazić w tej chwili dla ciebie coś lepszego. Będziesz pracował w swojej
branży... Pójdziesz chyba do tego pułkownika?
— Nie wiem. Zastanawiam się.
— Nie masz się nad czym zastanawiać. Przecież to znakomita
propozycja. Żeby cię tylko zaangażowali.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 435


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Właśnie co do tego mam pewne wątpliwości. Widzisz... ja nie


należę do partii, a to jest jednak bardzo odpowiedzialna robota i obawiam
się, że...
— O to się nie martw — przerwała mu pośpiesznie Anna. — Masz
bardzo dobrą opinię, jesteś doskonałym fachowcem. Znajdziesz przecież
wśród swoich przyjaciół ludzi partyjnych, którzy dadzą ci jak najlepsze
referencje. W żadnym wypadku nie można powiedzieć, żebyś był
politycznie niepewnym elementem.
— To na pewno nie — przyznał Paweł.
— No więc widzisz. Nie pozostaje ci nic innego do zrobienia, jak
zaraz jutro iść do tego pułkownika i zaoferować mu swoje usługi. Wreszcie
co ryzykujesz? W najgorszym razie nie zaangażują cię.
Paweł źle spał tej nocy. Przewracał się z boku na bok, nie mogąc
sobie znaleźć na tapczanie wygodnego miejsca. Myślał o tym, jak ma
postąpić. Za oknem już bielił się dzień, kiedy powziął decyzję. Potem zaraz
zasnął.
Przy śniadaniu Anna spytała:
— Co postanowiłeś? Pojedziesz?
— Pojadę.
Wstała, podeszła do niego i pocałowała go mocno, bardzo
serdecznie.
— Nie masz pojęcia jak się cieszę — powiedziała wesoło.
W biurze przepustek Paweł czekał dość długo. Sprawdzano
dokładnie dowód osobisty, dwa razy pytano o adres i o cel jego wizyty.
Wreszcie przepustka była gotowa, ale jeszcze kazano mu zaczekać. Po

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 436


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

chwili pojawiła się sympatyczna, elegancko ubrana blondynka, która z


uprzejmym uśmiechem poprosiła, aby jej towarzyszył.
Szli długimi korytarzami. Paweł czuł, że wypada mu przerwać
milczenie.
— Bardzo piękny mamy dzisiaj dzień — powiedział.
Blondynka przytaknęła z zapałem, ale żadnym komentarzem nie
zachęciła go do dalszej rozmowy. Na szczęście znaleźli się właśnie przed
obitymi skórą drzwiami.
Pułkownik Łukański był pięćdziesięciokilkuletnim mężczyzną.
Wysoki, dobrze zbudowany, miał zdecydowane, energiczne ruchy i donośny
głos. Płaska twarz robiła takie wrażenie, jakby przejechał po niej samochód
ciężarowy, a bezwłosa czaszka połyskiwała różowym blaskiem w
porannym słońcu. Duże, szare oczy patrzyły spod krzaczastych brwi
badawczo i przenikliwie.
Paweł przedstawił się, usiadł i już otwierał usta, żeby zacząć
rozmowę, kiedy pułkownik wyjął papierośnicę i powiedział:
— Wiem, wiem o co chodzi. Dużo o panu słyszałem, panie doktorze.
Same superlatywy. Potrzeba nam takich ludzi, bardzo potrzeba. No i cóż,
chciałby pan z nami tutaj współpracować?
— Właściwie dokładnie nie orientuję się jaka to robota —
uśmiechnął się uprzejmie Paweł. — Nie wiem, czy się będę nadawał?
Łukański wygodnie rozsiadł się w fotelu i wciągnął w płuca dużą
porcję dymu.
— O to niech się pan nie obawia. Pańskie kwalifikacje są nam dobrze
znane. Może pan być przekonany, że gdybym nie miał pewności co do tego,

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 437


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

iż jest pan człowiekiem jakiego szukamy, to nie zabierałbym panu jego


cennego czasu. Chciałbym tylko, żeby pan się orientował w tym, że nasza
praca tutaj posiada charakter ściśle tajny i że żadne wiadomości pod
żadnym pozorem nie powinny przedostawać się na zewnątrz.
— To się samo przez się rozumie — powiedział Paweł.
Łukański przesunął dłonią po łysinie i zamyślił się.
— No więc tak — ciągnął dalej po chwili. — Musimy być czujni,
bardzo czujni, panie doktorze. Jeśli więc pan reflektuje na pracę tutaj, to
trzeba będzie załatwić wszystko formalnie. Tak jak to zwykle. Ankieta
personalna, życiorys, referencje. Będą tu zapewne chcieli zasięgnąć o panu
dodatkowych informacji. Niech się pan nie dziwi, ale to już jest taki u nas
modus vivendi. Te wszystkie formalności zabiorą parę dni czasu, ale jestem
przekonany, że nie będzie żadnych obiekcji, jeśli chodzi o pańską osobę. A
teraz, jeśli pan pozwoli, to przekażę pana kapitanowi Kostrzewie, który się
panem zaopiekuje i udzieli panu dokładnych informacji dotyczących
właśnie tych wszystkich formalności.
Zgasił papierosa, wyciągnął rękę i przysunął telefon. Po chwili
wszedł do pokoju szczupły mężczyzna w szarym garniturze. Wąska,
pociągła twarz opalona była na ciemny brąz.
— Słucham, towarzyszu pułkowniku?
Łukański wyjaśnił o co chodzi, a następnie wyciągnął szeroką,
mięsistą dłoń do Pawła.
— Życzę powodzenia, doktorze — powiedział z uśmiechem. — Mam
nadzieję, że nasza współpraca ułoży się pomyślnie!

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 438


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

Przez następnych kilka dni Paweł, tak jak to przewidział pułkownik


Łukański, zajęty był załatwianiem formalności, które mnożyły się i
rozrastały w sposób niezrozumiały i zaskakujący. Mogło się wydawać, że
załatwienie jednej sprawy rodzi natychmiast szereg nowych, które okazują
się równie ważne i niecierpiące zwłoki. W tym postępie geometrycznym
rozmaitych papierków Paweł przeciskał się z trudem, tracąc chwilami
energię i wolę czynu. I nie wiadomo, czy by się nie załamał, gdyby nie
zdecydowana i nieustępliwa postawa Anny.
— Nie bądźże dzieckiem — mówiła. — Jeżeli ci dają odpowiedzialną,
poufną pracę, to nie możesz się dziwić, że chcą wiedzieć, z kim mają do
czynienia. Wiesz, że te wojskowe instytucje są otoczone specjalną
czujnością i to jest najzupełniej zrozumiałe.
Paweł przyznawał żonie rację i nie rezygnował. Wreszcie jego
wysiłki zostały uwieńczone pełnym sukcesem. Otrzymał urzędowe pismo,
opatrzone wszelkim możliwymi pieczęciami. Został zaangażowany na okres
próbny.

Anna odwiozła Elżbietę do Nałęczowa, do sanatorium, i miała teraz


więcej czasu. Często gotowała w domu obiady, zajmowała się Pawłem,
dotrzymywała mu towarzystwa, dopytywała się o jego nową pracę, o ludzi,
wśród których się obraca, o samopoczucie.
Mówił, że jest bardzo zadowolony z posady, że prowadzą
interesujące badania naukowe, że wciąga się powoli w tę robotę i że
niewątpliwie osiągnie z czasem pewne rezultaty. Był wesoły, rozmowny,

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 439


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

śmiał się, żartował. Na pozór robił wrażenie człowieka zupełnie


szczęśliwego. Ale Anna znała go zbyt dobrze, żeby nie dostrzec, że wszystko
to jest pozą, że pod maską wesołości kryje się zraniona ambicja, żal do
całego świata, a może i rozpacz. Paweł był chirurgiem i sala operacyjna była
jego żywiołem. Zawodu, który umiłował, nie mogło mu nic zastąpić, żadna
praca badawcza, żadne doświadczenia laboratoryjne.
Anna wiedziała o tym doskonale i zdawała sobie sprawę z tego, że
jeżeli Paweł nie wróci na klinikę i nie zacznie znowu operować, to już nigdy
nie będzie naprawdę szczęśliwy. A przecież ona pragnęła jego szczęścia.
Niestety, nie wiedziała jak się do tego zabrać. Dużo myślała na ten temat i
im dłużej się zastanawiała, im szczegółowiej analizowała wszystkie ostatnie
operacje Pawła, tym bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że to jednak
nie były przypadkowe zgony, że za tym wszystkim kryło się jakieś celowe
działanie.
Ten nocny telefon, ten kobiecy głos, który ostrzegał, żeby Paweł nie
operował Warzyckiego, jeszcze bardziej urealniały tego rodzaju koncepcje.
Anna miała ochotę pomówić z kimś na ten temat, ale nie znała nikogo
takiego, komu mogłaby się zwierzyć ze swych podejrzeń i wątpliwości.
W tym czasie wróciła z urlopu Ewa Zielińska. Anna przyjaźniła się z
nią jeszcze w czasie studiów uniwersyteckich. Później spotykały się często
na terenie sądu i przyjaźń ta jeszcze się pogłębiła. Ewa zasiadała na fotelu
sędziowskim, a Anna wkładała togę oblamowaną zielenią i wygłaszała
mowy obrończe.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 440


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

Anna postanowiła pomówić z Ewą. Tadeusz pracował w wydziale


śledczym i miał już pewne doświadczenie w sprawach kryminalnych.
Trzeba było spróbować.
Któregoś dnia podczas przerwy w rozprawach, zeszły na dół do
bufetu i Anna opowiedziała przyjaciółce o swoich kłopotach.
— Bardzo się boję o Pawła — zakończyła. — Nie masz pojęcia jak się
zmienił w ostatnich czasach. Zupełnie nie ten człowiek. Powinien wrócić do
właściwego zawodu, ale nie wiem jak mu w tym dopomóc.
Ewa zamyśliła się głęboko. Dopiero po dłuższej chwili odezwała się:
— To wszystko, co mówisz, jest bardzo zastanawiające.
Rzeczywiście robi to takie wrażenie, jakby ktoś celowo wykańczał
pacjentów twego męża. I ta jakaś tajemnicza babka, która do ciebie w nocy
telefonowała... Zupełnie niesamowita historia. No cóż, mój Tadzik jest niby
tym oficerem śledczym, ale, mówiąc między nami, nie mam zbyt wielkiego
wyobrażenia o jego talentach detektywistycznych. Młody jeszcze, może się
wyrobi... Mam jednak wrażenie, że jemu bardziej odpowiadałaby jakaś
praca naukowa jakieś badania o charakterze teoretycznym. Jest zbyt
naiwny w stosunkach z ludźmi. Nie, nie, Tadeusz nic ci tu nie pomoże.
Czekaj, czekaj, a może by pomówić z Downarem?
— Ty znasz Downara?
— Oczywiście. Oboje z Tadeuszem jesteśmy z nim zaprzyjaźnieni.
Anna wyjęła z torby papierosy i zapałki.
— A wiesz, że to jest dobra myśl. Jeżeli mogłabyś mi ułatwić
spotkanie z Downarem... Ja go nie znam.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 441


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Nic łatwiejszego — powiedziała Ewa. — Jeszcze dziś wieczorem


zadzwonię do niego i umówię się z nim na randkę. Myślę tylko, że byłoby
lepiej, żebyś o tym nie mówiła Pawłowi.
— Ależ naturalnie. Nie mam zamiaru zrobić takiego głupstwa.
Na drugi dzień po tej rozmowie Anna pojechała do Komendy
Głównej Milicji Obywatelskiej.
Downar czekał na nią. Był jak zwykle bardzo elegancki. Miał na sobie
jasnopopielaty, świetnie skrojony garnitur, który podkreślał jego męską,
mocno opaloną twarz. Pachniał wodą kolońską i dobrym tytoniem. Aby
rozmowa nie miała zbyt oficjalnego charakteru, nie usiadł za biurkiem,
tylko wskazał foteliki stojące przy bocznym owalnym stoliku.
— Bardzo przepraszam, że panią fatygowałem do komendy, ale
mam dzisiaj sporo różnych spraw i zdaje się, że będę musiał tu tkwić cały
dzień. Proszę mi więc wybaczyć, że nie przyjechałem do miasta, żeby
spotkać się z panią w jakiejś kawiarni.
— Ależ to ja pana przepraszam, że zabieram panu jego cenny czas —
powiedziała z pewnym zażenowaniem Anna. Czuła, że pod wpływem
badawczego spojrzenia tych ciemnych oczu, traci całą swą pewność siebie.
Po wymienieniu wzajemnych uprzejmości. Anna opowiedziała o
Pawle, starając się nie przeoczyć jakiegoś szczegółu, który mógłby mieć
znaczenie dla całej sprawy.
Downar słuchał z dużym zainteresowaniem, obserwując uważnie
twarz młodej kobiety. Kiedy skończyła mówić, wyjął z kieszeni
papierośnicę i spytał:

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 442


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Czy pani nie zauważyła, że w ostatnich czasach mąż pani


potrzebował większej sumy pieniędzy?
Spojrzała zdumiona.
— Większej sumy pieniędzy? Nic takiego nie zauważyłam. Dlaczego
pan pyta? Czy to ma jakiś związek z tą sprawą?
— Nie, nie, absolutnie nie. Tak sobie zapytałem. Coś mi przyszło do
głowy.
— Więc co pan sądzi o tym wszystkim, panie kapitanie?
Downar przyjrzał się swoim starannie wypolerowanym paznokciom.
— Hm. To jest dosyć skomplikowana historia. Bo widzi pani nie
mamy właściwie o co się zaczepić. Gdyby dokonano zbrodni i gdyby któryś
z pacjentów pani męża został zamordowany, to sekcja wykazałaby to i
szpital natychmiast zawiadomiłby milicję. Wtedy ewentualnie można by ten
przypadek kojarzyć sobie jakoś z innymi, jak pani twierdzi, niczym
nieuzasadnionymi zgonami. Ale jeżeli nie stwierdzono morderstwa, to
milicja nie ma podstaw do ingerowania w tę sprawę. Nie mogę przecież
pójść do ordynatora kliniki i powiedzieć, że coś mi się wydaje podejrzane.
Musiałbym to jakoś uzasadnić, a nie mam jak. Pani mnie rozumie?
— We wszystkich wypadkach umierali ludzie młodzi, silni, po
udanej operacji — powiedziała Anna.
Downar uśmiechnął się.
— Nie ma pani pojęcia, jakie natura potrafi nam płatać figle. Młody,
zdrowy chłopak umiera nagle, wydawać by się mogło bez żadnych
powodów, a schorowany siedemdziesięcioletni staruszek żyje i kwęka do
dziewięćdziesiątki. Tak już niestety bywa i ani lekarze, ani nie lekarze nie

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 443


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

potrafią sobie nieraz wytłumaczyć pewnych zjawisk, tak jak kiedyś ludzie
nie potrafili sobie wytłumaczyć błyskawic na niebie.
— A ta kobieta, która telefonowała w nocy? — spytała zrozpaczona
Anna, widząc, że Downar nie bierze zbyt poważnie tego wszystkiego. — Czy
ta kobieta nic panu nie daje do myślenia?
— To jest niewątpliwie dość tajemnicza historia — przyznał
Downar. — Ten nocny telefon różnie sobie można oczywiście
interpretować. A propos, chciałbym pani zadać takie trochę niedyskretne
pytanie.
— Proszę, niech pan pyta.
— Czy jest pani pewna wierności swego męża?
Anna zaczerwieniła się.
— Oczywiście, że tak.
— Proszę mi wybaczyć, że mówię o tych sprawach —
usprawiedliwił się Downar — ale to ma dosyć zasadnicze znaczenie. Czy nic
pani nie wiadomo, żeby na terenie szpitala była jakaś lekarka czy
pielęgniarka, która by się beznadziejnie kochała w pani mężu?
— Nie, nic mi o czymś takim nie wiadomo — powiedziała szczerze
Anna. — Ale mogłabym się ewentualnie może o to dowiedzieć.
— Musiałaby to pani zrobić bardzo dyskretnie.
— To zrozumiałe. Panie kapitanie, niech mi pan powie, ale tak
zupełnie szczerze, czy pan jest skłonny przypuszczać, że na pacjentach
mojego męża została dokonana zbrodnia?
— Prosi mnie pani o szczerość, więc szczerze pani odpowiem: nie
wierzę w to, żeby to mogły być morderstwa. To jest nierealna koncepcja.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 444


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

Sądzę, że mamy tu do czynienia z zupełnie przypadkowym zbiegiem


okoliczności.
— Więc nic pan mi nie może pomóc?
Downar bezradnym ruchem rozłożył ręce.
— Obawiam się, że w tej sytuacji niewiele mogę zrobić. Po prostu nie
widzę podstaw do tego, aby wszcząć śledztwo. Milicja może ingerować
tylko w wypadku jakichś konkretnych faktów. Wszystkie te pani
podejrzenia są właściwie dość fantastycznymi hipotezami, niemającymi
realnego pokrycia w rzeczywistym stanie rzeczy. Musimy brać pod uwagę
także i to, że pani jest emocjonalnie zaangażowana i że szuka pani jakichś
możliwości wytłumaczenia nieudanych operacji męża.
Anna przygnębiona wyszła z komendy. Downar był wprawdzie dla
niej uprzedzająco grzeczny, zapewnił ją o swej życzliwości, obiecał, że
postara się czegoś jeszcze dowiedzieć w tej sprawie, ale w tych gładkich
słowach wyczuwała pewną protekcjonalność, pewną ledwie uchwytną nutę
pobłażliwości. Odniosła wrażenie, że ten człowiek nie potraktował jej zbyt
poważnie. Zdawała sobie sprawę z tego, że nie może mieć do niego zbytnich
pretensji. Ze swego punktu widzenia miał właściwie dużo racji.
Rzeczywiście nie było podstaw do wdrożenia śledztwa. Mimo to jednak
było jej przykro. Tak bardzo pragnęła znaleźć kogoś, kto by chciał jej
pomóc, kto by się zainteresował sprawą Pawła.
Z automatu zadzwoniła do Ewy i umówiła się z nią o piątej w
„Niespodziance”. Nie liczyła na to, że Ewa coś jej pomoże, ale miała ochotę
użalić się przed kimś, pomówić o swoich zmartwieniach.
Kiedy zamówiły kawę, Ewa spytała:

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 445


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— No i cóż Downar?
Anna zrelacjonowała ich rozmowę. Na zakończenie powiedziała:
— Właściwie niepotrzebnie do niego chodziłam. To nie miało sensu.
Ewa była szczerze zatroskana.
— No cóż... trudno mu nie przyznać racji. Rzeczywiście nie ma
podstaw do ingerencji milicji. Myślałam, że może Downar coś mądrego
wymyśli.
Kiedy wychodziły z kawiarni, Anna wzięła przyjaciółkę pod rękę.
— Wiesz co? Chodź do mnie na kolację. Nie mam jakoś ochoty być
sama.
— Sama? — zdziwiła się Ewa. — A co się stało z twoim Pawełkiem?
— Wyjechał służbowo na dwa dni do Krakowa. Wraca dopiero jutro
wieczorem. Jeśli nie masz nic lepszego do roboty, to zjedz ze mną kolację.
Zdobyłam trochę szynki, mam ser, puszkę tych bułgarskich bakłażanów. Nie
będziesz głodna.
— Bakłażany bardzo lubię — uśmiechnęła się Ewa — ale sprawa o
tyle się komplikuje, że umówiłam się w domu z Tadeuszem. Będzie wściekły
jak nie przyjdę i nie zrobię mu czegoś do jedzenia.
— No to zadzwońmy do Tadeusza. Niech przyjdzie do nas.
Urządzimy sobie ucztę.
Ewa zawahała się chwilę. Projektowali z Tadeuszem, że spędzą miły
wieczór we dwoje. Widząc jednak zdenerwowanie i pesymistyczny nastrój
Anny, zgodziła się. Zatelefonowała z automatu do Tadeusza, który bez
większych sprzeciwów zgodził się przyjechać.
— No i co? — spytała Anna. — Przyjedzie?

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 446


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Oczywiście. To bardzo zgodny chłopak.


— Dobrze ci z nim?
— Bardzo. Właściwie nigdy nie ma między nami jakichś
poważniejszych scysji. Czasem się o coś pokłócimy, ale to tak tylko, żeby nie
było nudno.
Gęste chmury zasnuły niebo i zrobiło się parno.
— Będzie chyba lać — powiedziała Ewa. — Chodźmy prędzej.
Zaledwie zdążyły dobiec do bramy, gdy błyskawica przecięła
granatową chmurę i upadły pierwsze grube krople deszczu.
Windą pojechały na górę i zaraz zabrały się, do przygotowywania
kolacji. Niebawem pojawił się Tadeusz. Ewa krzyknęła na jego widok:
— Czyś ty zwariował?
Tadeusz miał na sobie drelichowe spodnie i koszulkę z krótkimi
rękawami. Przemoczony był kompletnie.
— Nie przypuszczałem, że będzie taki deszcz — tłumaczył się. — To
nic, to zaraz wyschnie.
— Ależ ty się przeziębisz.
Kazały mu wziąć gorącą kąpiel, a następnie Anna wyjęła z szafy
bieliznę i garnitur Pawła.
— Ubierz się porządnie, bo dostaniesz zapalenia płuc.
Tadeusz początkowo usiłował oponować, ale widząc zdecydowaną
postawę obu kobiet, zrezygnował z oporu. Był prawie tego samego wzrostu
co Paweł. Garnitur leżał na nim zupełnie dobrze.
Po kolacji nastawili radio i Tadeusz z Anną odtańczyli twista.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 447


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Szkoda, że nie ma Pawła — westchnęła Ewa. — On świetnie


tańczy.
— A ja może nie świetnie? — zaperzył się Tadeusz, podrygując
zapamiętale.
Śmiali się, tańczyli, opowiadali kawały, Tadeusz opowiedział jakąś
humorystyczną historię kryminalną. Anna odzyskała dobry humor.
Zapomniała o zmartwieniach.
Tadeusz i Ewa wyszli po jedenastej. Deszcz przestał padać, ale
ulicami płynęła jeszcze woda. Wsiedli do tramwaju.
Tadeusz był zmęczony. Z rozkoszą myślał o wygodnym tapczanie.
Kiedy się rozbierał sięgnął odruchowo do bocznej kieszeni marynarki i
wyjął złożoną we czworo kartkę papieru. Przeczytał: „Niniejszym
zaświadczam, że zdjęcie, na którym ja obejmuję za szyję doktora Pawła
Szrota, zostało wykonane bez jego wiedzy, a czuła scena była
zainscenizowana wyłącznie przeze mnie. Doktora Szrota nigdy nic ze mną
nie łączyło.
Powyższe stwierdzam własnoręcznym podpisem. Magdalena
Zagórzycka”.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 448


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

ROZDZIAŁ VI

Las się kończył. Stasiak zwolnił i wykonał gwałtowny obrót


kierownicą w prawo. Wjechał pomiędzy krzaki i młode drzewa, nacisnął
hamulec, zgasił reflektory. Odetchnął głęboko, wciągając w płuca chłodne,
wilgotne powietrze.
Noc była ciemna. Po niedawnej burzy włóczyły się jeszcze po niebie
resztki strzępiastych chmur. Z odległych mokradeł dolatywało
melancholijne rechotanie żab. Znad szeroko rozciągniętych łąk powiał
wiatr, strącając z liści duże, deszczowe krople.
Stasiak wysiadł z wozu, rozprostował kości i zapalił papierosa.
Uważnie patrzył w kierunku szosy. Parę razy rzucił szybkie spojrzenie na
fosforyzującą tarczę zegarka. Według jego obliczeń niebieska skoda
powinna była pojawić się lada chwila. Wyjął duży, ciężki pistolet,
zarepetował i wsunął go z powrotem do kieszeni płaszcza. Lubił być
przygotowany na każdą ewentualność.
Silniejszy podmuch wiatru rozsunął chmury i blask księżyca
osrebrzył jasną powierzchnię szosy. Stasiak zaczynał się niecierpliwić. Miał
przecież ogromne doświadczenie w polowaniu na ludzi, ale za każdym
razem ogarniało go gorączkowe podniecenie, którego nie mógł się pozbyć.
Później, kiedy już wchodził do akcji, podniecenie to znikało bez śladu.
Działał spokojnie, z rozwagą, precyzyjnie.
Zgasił papierosa i usiadł za kierownicą. „Powinna już być” mruknął. I
nagle pojawił się niepokój. A może w ogóle nie przyjedzie? Może w ostatniej

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 449


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

chwili zmieniła trasę? Może otrzymała nowe instrukcje? Raz jeszcze


powtórzył sobie w myśli przebieg rozmowy utrwalonej na taśmie
magnetofonowej. Nie było wątpliwości. To była właśnie ta szosa.
Czas płynął wolno. Wskazówki zegara posuwały się leniwie. Wiatr
ucichł i chmury znowu zakryły księżyc. W krzakach coś zaszeleściło, tak
jakby ktoś skradał się ostrożnie wśród gęstwiny. Z oddali doleciało senne
naszczekiwanie psa.
Stasiak wyjął nowego papierosa, ale go nie zapalał. Pochylony nad
kierownicą wsłuchiwał się w odgłosy leśnej nocy. I wreszcie... jest...
Naprzód jakby ledwie dosłyszalne brzęczenie komara. Potem wyraźniej, z
każdą sekundą wyraźniej... Tak, już teraz wiedział na pewno, że to nie
złudzenie. Szum motoru zbliżał się, rósł, zakłócał spokój uśpionych drzew.
Błękitna skoda minęła go z dużą szybkością. Około stu kilometrów
na godzinę. Stasiak włączył motor i wyprowadził swojego mercedesa na
szosę. Nie spieszył się. Wiedział, że tamta maszyna nie ucieknie. Ale w tej
chwili pojawił się znowu niepokój. A jeżeli zorientowała się, że ktoś jej
wypuścił z baku benzynę. To byłoby już zupełnie idiotyczne. Nacisnął gaz.
Mocna maszyna gwałtownie skoczyła do przodu.
Niepotrzebnie się niepokoił. Nie przejechał nawet trzydziestu
kilometrów, gdy na brzegu szosy spostrzegł pod drzewem błękitną skodę.
Maska była podniesiona. Młoda dziewczyna bezskutecznie próbowała
uruchomić motor.
Zahamował i, opuściwszy szybę, spytał:
— Co się stało? Może pani trzeba pomóc?

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 450


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

Odwróciła się gwałtownie i utkwiła w nieznajomym badawcze


spojrzenie. Oczy miała ciemne, roziskrzone zdenerwowaniem.
— Nie wiem co się stało. Przed chwilą motor pracował zupełnie
prawidłowo.
— Zaraz zobaczymy.
Stasiak wysiadł ze swojego wozu i zaczął z udanym
zainteresowaniem oglądać motor skody.
— Nie wiem. Przyznam się pani, że nic nie rozumiem. Powinno
działać, a nie działa. No cóż... nie jestem mechanikiem.
— Co ja teraz zrobię?
— Ma pani dwa wyjścia z tej przykrej sytuacji. Albo przenocuje pani
w swoim wozie i rano będzie pani próbowała sprowadzić jakąś pomoc, albo
skorzysta pani z mojego zaproszenia i pojedzie pani ze mną. A propos,
dokąd pani jedzie?
— Do Wrocławia.
— O, to się świetnie składa, bo ja także jadę do Wrocławia. No cóż...?
Zdecyduje się pani towarzyszyć mi?
Zawahała się chwilę.
— Nie chciałabym nadużywać pańskiej uprzejmości.
— To jest zwykła solidarność automobilistów — uśmiechnął się,
ukazując mocne, zdrowe zęby. — Nie mogę pani tutaj przecież zostawić
wilkom na pożarcie. Jedziemy.
— Dobrze. Dziękuję. — Wyjęła z bagażnika zgrabny, skórzany
neseser i czarną teczkę.
— Może pani ma ochotę prowadzić? — zaproponował Stasiak.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 451


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Nie, nie, dziękuję. Niech pan prowadzi.


Ruszyli. Stasiak z zadowoleniem uśmiechał się do swych myśli. Na
razie wszystko grało, wszystko szło według ustalonego planu. Od początku
symulował twardy, cudzoziemski akcent. Nie zdziwił się więc, kiedy jego
towarzyszka podróży spytała:
— Pan chyba nie jest Polakiem?
Spojrzał na nią wesoło.
— Tak pół na pół. Mój ojciec był Austriakiem, a matka Polką.
Nazywam się Drumer, Wilhelm Drumer.
— Co za fantastyczny zbieg okoliczności! — zawołała. — Ja także
jestem z pochodzenia Austriaczką, ale u mnie sytuacja wygląda odwrotnie.
Matka moja była Austriaczką, a ojciec Polakiem. Moje nazwisko Magdalena
Zagórzycka.
— Piekielnie trudne do wymówienia są te polskie nazwiska —
zaśmiał się Stasiak.
— Może pan woli mówić po niemiecku — zaproponowała.
— O, sehr gern.
Rozmowa stawała się coraz bardziej swobodna, nastrój był coraz
bardziej rodzinny. Język niemiecki jak gdyby ich do siebie zbliżył. W pewnej
chwili Magdalena spytała:
— Czy pan stale mieszka w Polsce?
Roześmiał się.
— Ja w Polsce? Skądże? A cóż bym tu robił? Teraz mieszkam stale w
Berlinie Zachodnim. Do Polski przyjeżdżam czasami odwiedzić rodzinę
matki, załatwić jakieś interesy handlowe. Mam przedstawicielstwa firm

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 452


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

zachodnioniemieckich, dużo jeżdżę po świecie. A pani? Pani może tutaj


mieszka?
Potrząsnęła głową.
— Nie, mieszkam z matką w Wiedniu. Do Polski przyjeżdżam od
czasu do czasu, żeby odwiedzić ojca, który nie chce się stąd ruszyć. Mama
znowu nie chce wyjechać z Wiednia. I tak jeżdżę pomiędzy Wiedniem a
Warszawą.
— A teraz jedzie pani do Wrocławia?
— Tak. Jadę odwiedzić moją serdeczną przyjaciółkę.
Umilkli. Stasiak zwiększył szybkość i musiał teraz uważniej patrzeć
na szosę. Od czasu do czasu rzucał szybkie spojrzenie w kierunku
Magdaleny. Fascynowały go jej gęste, puszyste włosy koloru miedzi.
„Śliczna dziewczyna” myślał. „Szkoda jej”.
— Kiedy pan wraca do Berlina? — spytała.
— Za parę dni. Sądzę, że we Wrocławiu posiedzę dzień lub dwa,
potem mam jeszcze coś do załatwienia w Gdańsku.
— Jeździ pan wszędzie tym mercedesem?
— Tak. To najwygodniejsze. Przynajmniej nie jestem zależny od
rozkładu jazdy. Strasznie tego nie lubię.
Patrzyła na niego z coraz większą sympatią. Tak mu się przynajmniej
zdawało. Początkowa rezerwa topniała w sposób widoczny. Już po godzinie
jazdy rozmawiali ze sobą tak, jak starzy, dobrzy przyjaciele. Magdalena
okazała się dziewczyną niezwykle komunikatywną, a Stasiak umiał być
czarujący i bezpośredni, szczególnie w stosunku do kobiet, które mu się
podobały. Magdalena podobała mu się bardzo, może nawet za bardzo.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 453


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

Parę razy, gdzieś na dnie świadomości, zadźwięczał dzwonek


alarmowy. Musiał przecież pamiętać, że tutaj nie chodzi o przygodę
miłosną.
— Czy pani we Wrocławiu zatrzyma się u swojej przyjaciółki, czy w
hotelu? — spytał.
— W hotelu. O ile się orientuję, Krystyna nie ma zbyt dobrych
warunków mieszkaniowych. Później może się do niej przeniosę. Nie wiem.
Jechali teraz wśród pól, od których szedł zapach wilgotnej ziemi.
Niebo roziskrzyło się gwiazdami. Naładowane elektrycznością chmury
zniknęły bez śladu. Pozostały po nich tylko wielkie kałuże w przydrożnych
rowach i mokra szosa, po której ślizgały się światła reflektorów. Czasem
zając przebiegł im drogę, czasem zrywała się spłoszona wrona z pobliskiego
drzewa, czasem mijali ciemny kształt uśpionej chaty, podobnej do
ogromnego grzyba wyrastającego z zieleni.
— Zapali pan?
— Chętnie, jeżeli mi pani pomoże.
Wyjęła z torebki paczkę „Cameli”, zapaliła papierosa i wsunęła go
Stasiakowi do ust. Poczuł na wargach smak jej szminki. Głęboko zaciągnął
się dymem.
Do Wrocławia przyjechali nad ranem. Zaspany portier oświadczył
kategorycznie, że żadnych wolnych pokoi nie ma. Stasiak jednak użył tak
przekonywujących argumentów, że po chwili znalazły się dwa oddzielne
pokoje na pierwszym piętrze.
Stasiak wziął prysznic i położył się do łóżka. Pomimo zmęczenia nie
mógł zasnąć. Nie mógł się pozbyć obrazu dziewczyny o miedzianych

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 454


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

włosach i ciemnych, aksamitnych, pełnych ciepłego blasku oczach. Był zły


na siebie, że Magdalena zrobiła na nim tak duże wrażenie. Ostatecznie nie
miał już dwudziestu lat. Powinien był być odporniejszy na kobiece wdzięki.
Wstał wcześnie. Ubrał się i wyszedł ze swego pokoju. Od portiera
dowiedział się, że pani, z którą wczoraj przyjechał, jeszcze śpi. Wyjął z
kieszeni bilet wizytowy z nazwiskiem Wilhelm Drumer i napisał kilka słów
po niemiecku. „Wyjeżdżam na miasto w moich handlowych sprawach.
Bardzo chciałbym z panią zjeść obiad”. Wsunął bilet do koperty i zwrócił się
do portiera.
— Niech pan będzie łaskaw doręczyć to pani Zagórzyckiej.
Wychodząc z hotelu, Stasiak spostrzegł siedzącego na małej kanapce
Nowackiego. Młody porucznik udał, że go nie widzi. Zagłębiony był w
lekturze gazety.
Stasiak, uspokoiwszy się, że nie zostawił Magdaleny bez opieki,
wsiadł do mercedesa i pojechał do fabryki wagonów. Wiedział z
doświadczenia, że w podobnych sprawach nigdy nie można być przesadnie
ostrożnym. Podał się więc w fabryce za niemieckiego handlowca i odbył w
dyrekcji dłuższą konferencję. Nikt tu nie miał wątpliwości co do tego, że
rozmawia z panem Wilhelmem Drumerem z Berlina Zachodniego.
Kiedy znowu zasiadł za kierownicą, sięgnął ręką do kieszeni
znajdującej się na drzwiczkach samochodu. Tak, jak to było umówione,
znalazł dużą, szarą kopertę. Odjechał jednak dosyć daleko zanim do niej
zajrzał. Ku swojemu zdumieniu znalazł fotografię, na której uwieczniona
została zupełnie naga kobieta obejmująca czule jakiegoś wysokiego
mężczyznę. Na niewielkiej kartce papieru krótki raport, napisany

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 455


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

pośpiesznie ołówkiem: „Przeszukałem skodę. Nie znalazłem nic ciekawego


oprócz tej fotografii, która była schowana pod obiciem tylnego siedzenia.
Skodę zabrała milicja.
„Zuch chłopak” mruknął do siebie Stasiak. Kartkę podarł starannie
na drobne kawałki, fotografię zaś wsunął do kieszeni. Nie miał wątpliwości
co do tego, że naga piękność na tym oryginalnym zdjęciu to była właśnie
jego towarzyszka podróży. Ale kim był ten interesujący mężczyzna, który
pozwolił się sfotografować w takiej dosyć ryzykownej pozie? Sądząc z
wyrazu twarzy, był trochę przerażony tym, co się z nim działo. Jak go
zidentyfikować? Trudno takie zdjęcie opublikować w prasie. Na samą myśl
o tym, jakie miny mieliby panowie z cenzury, Stasiak parsknął śmiechem.
W hotelu zastał wiadomość od Magdaleny. Chętnie przyjęła jego
zaproszenie na obiad i prosiła, żeby czekał na nią w hallu o trzeciej. Miał
więc parę godzin czasu. Zjadł śniadanie i, poprosiwszy portiera, żeby go
obudził o drugiej, poszedł spać. Teraz dopiero poczuł zmęczenie. Całą noc
przecież przesiedział za kierownicą.
Zasnął od razu. Śniła mu się Magdalena, biegająca nago po lesie.
Na pewno spałby do wieczora, ale portier obudził go punkt druga.
Stasiak klął na czym świat stoi i postanowił nie pójść na spotkanie z
Magdaleną. Po paru minutach jednak otrzeźwiał, zwlókł się z łóżka i,
mrucząc pod nosem brzydkie wyrazy, poczłapał do łazienki. Zimny prysznic
przywrócił mu równowagę psychiczną i jasność umysłu. Ubrał się bardzo
starannie. Elegancki, wyświeżony, za pięć trzecia zszedł na dół, usiadł w
fotelu i czekał.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 456


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

Przyszła punktualnie. Wydała mu się jeszcze piękniejsza, niż w nocy.


Miała na sobie jasnopopielaty sportowy kostium z cieniutkiej wełny. Na tle
tej szarości rdzawa plama gęstych włosów robiła interesujące wrażenie. Z
czarującym uśmiechem podała mu rękę i powiedziała:
— Gut Morgen, Herr Drumer.
Ukłonił się z uprzedzającą grzecznością, wypytując jak spała, czy już
zdążyła odwiedzić swą przyjaciółkę.
— Niestety, nie zastałam Krystyny — powiedziała z zakłopotanym
wyrazem twarzy. — Powiedziano mi, że musiała niespodziewanie wyjechać
służbowo.
Poszli do restauracji. Podczas obiadu Magdalena była
zdenerwowana i roztargniona. Śmiała się, dowcipkowała, prowadziła lekką,
czasem nawet frywolną rozmowę, ale Stasiak wyczuwał, że ta wesołość jest
wynikiem dużego zdyscyplinowania wewnętrznego i że dziewczyna
zaabsorbowana jest zupełnie czym innym. Kiedy podano czarną kawę,
spytał:
— Czy pani już się jakoś zajęła swoim wozem?
Skinęła głową.
— Tak. Niech pan sobie wyobrazi, że milicja zajęła się moją skodą.
Już mnie tu odnaleźli i telefonowali do hotelu.
— Nie przypuszczałem, że polska milicja tak dobrze działa —
powiedział Stasiak. Spojrzała na niego uważnie. Wydawało mu się, że w jej
dużych, ciemnych oczach dojrzał drwinę.
Dzień był upalny. Sala restauracyjna nie miała zbyt dobrej
wentylacji. Stasiak miał na sobie ciemnozieloną sportową koszulę. Spytał:

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 457


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Czy pani pozwoli, że zdejmę marynarkę?


— Ależ oczywiście.
Wstał i powiesił marynarkę na poręczy krzesła.
— Długo pani ma zamiar, pozostać we Wrocławiu?
— Och nie. Chciałabym się doczekać powrotu Krystyny, ale jeżeli nie
wróci jutro, to chyba pojutrze wyjadę. Nie mam tak dużo czasu.
Do ich stolika podszedł kelner.
— Czy pan Drumer? — spytał po niemiecku.
— Jawohl.
— Proszą pana do telefonu.
— To pewnie z Pafawagu — powiedział Stasiak, zwracając się do
Magdaleny. — Przepraszam panią na chwileczkę.
Dzwonił Nowacki. — Na Ogrodowej była w mieszkaniu Grawińskich.
Potem pojechała do ogrodu zoologicznego, a następnie spotkała, się z
jakimś mężczyzną w kościele Świętego Krzyża. Tego mężczyznę przejął
Zegała. Na razie to wszystko.
— Ja, ja, danke sehr — powiedział Stasiak i powiesił słuchawkę.
Kiedy wrócił do stolika, Magdalena paliła papierosa. Wydało mu się,
że jest spokojniejsza. Obdarzyła go pogodnym, serdecznym uśmiechem.
— Interesy?
— Tak. Jutro mam u nich konferencję handlową. Polacy nie są
narodem interesu. Bardzo dużo czasu trzeba stracić, zanim się z nimi coś
konkretnie załatwi.
— Chodźmy stąd — powiedziała Magdalena. — Strasznie tu duszno.
— Czy pani ma jakieś projekty na dzisiejsze popołudnie?

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 458


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Właściwie nie mam żadnych projektów.


— To może przejedziemy się trochę moim wozem. Odetchniemy
świeżym powietrzem.
— Chętnie. Gorąco dzisiaj między murami.
Pojechali nad Odrę. Magdalena przechyliła w tył głowę i
przymknąwszy oczy, wciągała w nozdrza orzeźwiający powiew płynący
znad rzeki.
— Jest pan bardzo miły — powiedziała.
Pochylił się nad jej ustami, ale ona odsunęła go od siebie łagodnie.
— Nie podobam się pani?
— Owszem bardzo mi się pan podoba.
— Więc...? Dlaczego...?
— Nie jestem w tej chwili w nastroju.
— A kiedy pani będzie w nastroju?
— Nie wiem. Może nigdy, a może niedługo.
Przywarł wargami do jej dłoni. Ta dziewczyna działała na niego
coraz silniej.
— Coś panu zaproponuję.
— Słucham?
— Jeżeli pan nic nie ma lepszego do roboty, to może
zorganizowalibyśmy sobie taką małą wyprawę do lasu. Znam tu niedaleko
taką przemiłą leśniczówkę. Jeździłyśmy kiedyś do niej z Krystyną. Mieszka
tam bardzo sympatyczny staruszek. Można nawet u niego przenocować.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 459


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Doskonała myśl — ucieszył się Stasiak. Miał nadzieję, że podczas


tej wycieczki Nowacki zdoła dokładnie przejrzeć rzeczy Magdaleny. Omylił
się jednak.
Kupili pieczywo, masło, ser, trochę wędliny, kilka ciastek i dziesięć
butelek lemoniady. Wrócili do hotelu, ponieważ Magdalena na wszelki
wypadek chciała wziąć coś ciepłego. Stasiak zaczekał w wozie. Po dłuższej
chwili wyszła, niosąc swą walizkę i czarną teczkę.
— Po co pani zabiera ze sobą wszystkie rzeczy? — spytał niemile
zaskoczony.
Uśmiechnęła się.
— Lubię być przygotowana na wszelką ewentualność. Wolę mieć ze
sobą pidżamę i przybory toaletowe. Do teczki włożymy butelki z lemoniadą.
Zabrałam także nóż do robienia kanapek.
Kiedy wyjechali z Wrocławia, Magdalena powiedziała:
— Jeżeli pan nie ma nic przeciwko temu, to może ja poprowadzę.
Znam drogę do leśniczówki.
Stasiak nacisnął hamulec.

— Proszę bardzo. — Nie był zachwycony tą zamianą przy


kierownicy. Wydało mu się, że w pewien sposób wypuszcza ze swych rąk
inicjatywę.

Magdalena rozwinęła od razu dużą szybkość. Wyglądała na bardzo


zadowoloną.

— Lubię mercedesy. Fantastycznie ciągną. Nie czuje się szybkości.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 460


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

Stasiak obserwował jej poruszane pędem powietrza włosy,


błyszczące oczy i zaróżowione policzki. Miała piękny, nieomal klasyczny
profil i było coś bardzo delikatnego, szlachetnego w linii jej szyi. Prowadziła
wóz spokojnie, z dużą pewnością siebie. Widać było, że nie jest nowicjuszką
przy kierownicy. Rzucił szybkie spojrzenie na zegary. 130 kilometrów.

— Czy nie uważa pani, że może za ostro jedziemy? — spytał.

— Zwolnimy na gorszej szosie — odpowiedziała z uśmiechem. —


Taka szybkość podnieca, działa jak narkotyk.

— Odczuwa pani potrzebę narkotyku?

— Czasami.

Powiedziała to na pozór lekko, nieomal żartobliwie, ale w głosie jej


wyczuł ledwie uchwytną nutę smutku. I nagle zrobiło mu się żal tej
dziewczyny. Wiedział, że życie jej nie jest łatwe ani wesołe. Kto raz wejdzie
w tę robotę, to dla niego właściwie już nie ma odwrotu.

— Jedziemy cały czas w kierunku granicy.

Skinęła głową.

— Tak. Wiem o tym. Czy pan ma coś przeciwko temu?

— Nie skądże. Daleko jeszcze do tej leśniczówki?

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 461


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— O ile pamiętam, to jeszcze z pięćdziesiąt kilometrów.

— To dobrze, bo już zaczynam być głodny.

— Jak widzę apetyt panu dopisuje.

— Nie mogę narzekać.

Magdalena zaczęła hamować. Uważnym spojrzeniem wodziła po


zielonej ścianie lasu.

— Trafi pani do tej leśniczówki? — spytał Stasiak.

— Postaram się. Na ogół nieźle orientuję się w terenie.

— Nie wątpię w to.

Przejechali jeszcze kilkanaście kilometrów. Magdalena mocniej


nacisnęła hamulec i skręciła na leśną drogę.

— Ostrożnie, żeby pani nie urwała sprzęgła — ostrzegł Stasiak.

Nad nimi był dach szeleszczących liści. Z jednej i z drugiej strony


wozu biegły szarobrązowe pnie drzew.

— Dobrze jedziemy?

Skinęła głową.

— Dobrze. Poznaję tę drogę. O, widzi pan tam w głębi ten ogromny


obrośnięty mchem głaz. Jeszcze dalej powinna być stara waląca się
kapliczka i już...

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 462


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

Leśniczówka była tak dokładnie zasłonięta drzewami, że tylko


wtajemniczeni mogli się domyślić jej istnienia. Magdalena zahamowała,
włączyła wsteczny bieg i zawróciła wozem.

— Co pani robi? — zdziwił się Stasiak. Zaśmiała się.

— To z przyzwyczajenia. Zawsze tak ustawiam maszynę, żeby była


gotowa do odjazdu. W lesie wcześnie robi się ciemno. Po co mamy później
stuknąć gdzieś o jakieś drzewko.

Wysiedli i ruszyli w kierunku drewnianego domku. Przywitała ich


zupełna cisza. Ani pies nie zaszczekał, ani człowiek nie wyszedł na
spotkanie.

— Mam wrażenie, że tu nikt nie mieszka — powiedział Stasiak


spoglądając z powątpiewaniem na zaryglowane drzwi i na zarośnięte trawą
kamienne schodki.

W zamku tkwił duży klucz. Magdalena przekręciła go energicznym


ruchem. Weszli do środka. Trzy izby i kuchnia. Owionęło ich zatęchłe,
przesiąknięte wilgocią powietrze. Nigdzie nie znaleźli żadnej żywej istoty,
nie biorąc oczywiście pod uwagę myszy i pająków. Stasiak rozglądał się
niezdecydowany. Miał dość kwaśną minę. Trochę inaczej wyobrażał sobie
romantyczną noc w leśniczówce.

Koło komina leżała spora wiązka drzewa.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 463


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Niech pan rozpali ogień — powiedziała Magdalena. — Zrobimy


nastrój. Ja tymczasem przyniosę z wozu zapasy żywności.

Wyszła. Sięgnął po zapałki i zaczął łamać gałęzie. Nagle drgnął.


Posłyszał szum zapuszczanego motoru.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 464


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

ROZDZIAŁ VII

Pułkownik Zarychta śmiał się długo i serdecznie. Widząc jednak


zgnębioną minę Stasiaka, opanował atak wesołości i powiedział
pocieszająco.

— Nie martwcie się, kolego. No cóż... każdemu może się zdarzyć.

— Ale, żeby taka smarkula... — jęknął Stasiak. Zarychta zapalił


papierosa i klepnął się po okazałym brzuchu.

— Takie właśnie smarkule są najniebezpieczniejsze, a szczególnie


jeżeli ładne. Bo przecież z brzydką nie pojechalibyście na noc do
leśniczówki.

Stasiak poruszył się dotknięty do żywego.

— Zrobiłem to tylko i wyłącznie po to, żeby rozpracować agentkę.


Nie podejrzewacie mnie chyba że...

Brzuch pułkownika znowu zaczął się trząść.

— Ależ ja was o nic nie podejrzewam. Chcieliście rozpracować...


Rozumiem... rozumiem. W końcu nic się takiego tragicznego nie stało.

— Jak to?

— No tak. Według wszelkiego prawdopodobieństwa ta dziewczyna


odbywała swoją ostatnią podróż do Polski. Była już pod bardzo ścisłą

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 465


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

obserwacją i niewątpliwie musiała sobie z tego zdawać sprawę chociaż w


pewnym stopniu. Dowodzi tego choćby fakt, że wyciągnęła wam z kieszeni
marynarki fotografię.

— Musiała to zrobić w czasie obiadu, kiedy poszedłem do telefonu.

— Oczywiście, ale najwyraźniej podejrzewała was już przedtem. W


przeciwnym razie nie szperałaby po kieszeniach waszej marynarki. Kto wie,
czy nie podejrzewała was od samego początku.

— To bardzo prawdopodobne. Mogła mieć jakieś informacje


odnośnie mojej osoby.

Zarychta pokiwał głową.

— Tak. To sprytna babeczka. A na pierwszy rzut oka zupełnie


niewinnie wygląda. Nie róbcie takiej ponurej miny. W każdym razie wasza
akcja dała pewne konkretne wyniki.

— Tak sądzicie? — spytał z nadzieją w głosie Stasiak.

— Oczywiście. Przede wszystkim w tej chwili wiemy już na pewno,


że nasza Magdalenka była łączniczką obcego wywiadu. Bo właściwie
podejrzewaliśmy ją od dawna, ale żadnych konkretnych dowodów
przeciwko niej nie mieliśmy w rękach. Poza tym wiemy, z jakimi ludźmi się
kontaktowała na naszym terenie, a więc przede wszystkim jej ojciec,
następnie ta jej przyjaciółka z Wrocławia i wreszcie jegomość, z którym
spotkała się we Wrocławiu w kościele Świętego Krzyża. To już są te nici, po

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 466


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

których powoli można będzie dojść do przysłowiowego kłębka. Szkoda,


psiakrew, że zabrała wam to zdjęcie.

— Wielka szkoda — przytaknął Stasiak.

— Czy zdołalibyście rozpoznać tego mężczyznę ze zdjęcia?

— Oczywiście. Bardzo charakterystyczna twarz.

— A ona zupełnie naga?

— Zupełnie.

Zarychta poskrobał się za uchem.

— Zastanawiam się nad tym, po jakiego diabła robili takie zdjęcia. Po


co im to było potrzebne?

— Jemu nie było potrzebne, raczej jej.

— Tak sądzicie?

— Jestem tego prawie pewien.

— Szantaż?

— Właśnie to mam na myśli.

Pułkownik pociągnął dłonią po niestarannie ogolonych policzkach.


Zadumał się.

— No cóż... nie ma rady. Musicie sobie pobiegać po Warszawie i


poszukać faceta, który został uwieczniony w czułej pozie z Magdalenką.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 467


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

Odnalezienie tego niefortunnego amatora mogłoby nam wyjaśnić bardzo


wiele spraw. Kto wie, czy nie dotarlibyśmy do głównych sprężyn całej afery.
Magdalenka była tylko skromnym pionkiem w tej grze.

— Nie mogę sobie darować — powiedział Stasiak.

Zarychta wstał, podszedł do niego i poklepał go po ramieniu.

— Dajcie spokój. Nie warto już sobie tym głowy zawracać. Stało się. I
tak dobrze, że odzyskaliśmy tego mercedesa. Parę groszy kosztuje taki
wózek. No więc, nie zatrzymuję was dłużej. Rozejrzycie się trochę po
terenie i jak będziecie mieli coś ciekawego, to zaraz dajcie mi znać. Aha, i
jeszcze jedna sprawa. Dzwonił tu do was już parę razy Downar. Połączcie
się z nim. Może ma coś pilnego.

Stasiak zatelefonował do Komendy Głównej, ale kobiecy głos


poinformował go, że kapitan Downar wyszedł ze swego pokoju i wróci za
kilka minut. Nie warto było czekać. Wsiadł do samochodu i pojechał na
Puławską. Downar powitał przyjaciela entuzjastycznie.

— Cześć. Jak się masz? Całe wieki cię nie widziałem. Dlaczego nigdy
się nie pokażesz, nie zadzwonisz?

— Podobno telefonowałeś do mnie — powiedział Stasiak.

— Tak. Chciałem ci oddać te pięćset złotych.

— Głupstwo. Zapomniałem o tym.

— Głupstwo nie głupstwo, a pięćset złotych się przyda.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 468


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

Downar wyjął z portfelu banknot i podał go Stasiakowi.

— No opowiadaj co się z tobą działo. Wyjeżdżałeś gdzieś?

— Tak, ale na bardzo krótko. Miałem głupią historię — skrzywił się


niechętnie Stasiak.

Downar usadowił go na fotelu i wyjął papierosy.

— No to opowiadaj.

Stasiak bez zapału opowiedział swą przygodę z Magdaleną. Downar


także nie mógł powstrzymać wesołości.

— Niech cię diabli wezmą, ale cię przerobiła ta cizia.

— Nie ma się z czego śmiać — powiedział z kwaśną miną Stasiak.

Downar spojrzał na przyjaciela i znowu parsknął śmiechem.

— Musisz przyznać, mój drogi, że sytuacja jest dosyć


humorystyczna. Z jednej strony as kontrwywiadu, pogromca sławnego
barona Boysta, były oficer Intelligence Service, a z drugiej strony młodziutki
kociaczek. Wynik zaś tej rozgrywki: kociaczek odjeżdża w siną dal
milicyjnym mercedesem, a as wywiadu drałuje na piechotę przeszło sto
kilometrów przez lasy i knieje.

— Podwiozłem się ciężarówką — sprostował Stasiak.

— Jakie masz plany na najbliższą przyszłość? — spytał Downar.


Stasiak wzruszył ramionami.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 469


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Bo ja wiem. Na razie życie mi zbrzydło... Jak trochę ochłonę z


ostatnich wrażeń, to zacznę szukać tego faceta, który się sfotografował z
roznegliżowaną dziewicą.

Nagle Downar, tknięty jakąś myślą, uderzył się palcem w czoło.

— Czekaj, czekaj. Do licha! Przecież to się pięknie kojarzy.

— Co się kojarzy? Z czym? — spytał Stasiak.

Downar pośpiesznie otworzył szufladę biurka, szperał w niej przez


chwilę, wyrzucając na podłogę różne papiery, i wreszcie wyjął to, czego
szukał.

Stasiak przebiegł oczami zapisaną kartkę papieru.

— Skąd ty to masz? — spytał zdumiony.

— Znasz Zielińskiego?

— Chyba znam. Taki młody chłopak od was.

— Tak. Pomaga mi w robocie. Otóż wyobraź sobie, że Zieliński


znalazł to oświadczenie w kieszeni marynarki jednego znanego lekarza.

— To bardzo interesujące.

— Wydaje mi się, że tak.

Rozległo się stukanie do drzwi. Wszedł sierżant Pakuła.

— Towarzyszu kapitanie. Przyjechał doktor Szrot. Czeka.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 470


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

Downar klasnął w ręce.

— O wilku mowa. To właśnie ten lekarz.

— Czego chce od ciebie? — spytał Stasiak.

— Żona Zielińskiego jest przyjaciółką jego żony. Rozumiesz? Męczą


mnie już od jakiegoś czasu, żebym się zajął jego sprawą.

— Jakaż to sprawa?

— To jest chirurg. Podobno umierają mu po udanych operacjach


wszyscy pacjenci.

— Otruci?

— Ale skąd. Zwyczajnie umierają.

Stasiak spojrzał zdziwiony.

— No to czego właściwie chcą od ciebie? Co tu ma do roboty milicja?

— Próbowałem już im to wytłumaczyć — westchnął Downar. — Ale


nie daję rady. Wreszcie zdecydowałem się zaprosić go do komendy na
rozmowę. Nie bez znaczenia oczywiście było to dziwaczne oświadczenie, z
poświadczonym rejentalnie podpisem.

— Pokażesz mu je?

— Ale skąd. Już nie jestem zwolennikiem metody uderzeniowej.

— Chcesz, żebym był przy waszej rozmowie? — spytał Stasiak.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 471


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Oczywiście.

Downar zwrócił się do sierżanta Pakuły i kazał poprosić doktora


Szrota. Sam usiadł za biurkiem i wyjął z szuflady pudełko papierosów.

Wszedł Paweł. Był nieco zażenowany. Przedstawił się oficerom i


usiadł na wskazanym sobie krześle.

Stasiak natychmiast rozpoznał w nowo przybyłym owego


tajemniczego amanta z fotografii. Skinieniem głowy dał znak Downarowi.
Następnie zaczął uważnie obserwować twarz Pawła.

Downar nie bardzo wiedział jak zacząć tę rozmowę.

Poczęstował gościa papierosem, udał, że coś notuje na kawałku


papieru, obejrzał sobie paznokcie. Wreszcie się zdecydował.

— Przed kilkoma dniami była u mnie pańska małżonka, panie


doktorze.

— Wiem o tym.

— Żona pana twierdzi — ciągnął dalej Downar, nabierając coraz


większej pewności siebie — że niezwykłe jakoby zgony pańskich pacjentów
posiadają charakter zagadki kryminalnej. Chciałbym usłyszeć pańskie
zdanie w tej sprawie.

Paweł zrobił nieokreślony ruch rękami.

— No cóż... właściwie trudno coś konkretnego powiedzieć na ten


temat. Sekcje nie wykazały nic podejrzanego.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 472


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— A czy i na panu te zgony zrobiły jakieś niewyraźne wrażenie? Czy


był pan zaskoczony?

— Oczywiście — Paweł powiedział to z takim przejęciem, że aż


ceglaste wypieki wystąpiły mu na twarzy. — Wszyscy ci ludzie, oprócz
jednego profesora Piotrowskiego, mieli zdrowe serca. Ale i u Piotrowskiego
nie było powodu do niepokoju.

— Czyli, że w żadnym z tych przypadków nie miał pan obaw o życie


pacjenta?

— Absolutnie w żadnym.

— Hm. — Downar umilkł i zaczął rysować na kartce papieru jakieś


zygzaki. Po chwili znowu spytał:

— Czy na terenie tego szpitala ma pan wrogów?

— Wrogów? — zastanowił się Paweł. — Nie, chyba nie. No, owszem,


niektórzy koledzy czasem trochę zazdrościli mi powodzenia i sukcesów w
pracy, ale nie mógłbym tego nazwać jakimś wrogim nastawieniem do mojej
osoby. Nie sądzi pan chyba, żeby któryś z lekarzy wykańczał moich
pacjentów po to, żeby mi zrobić na złość?

— Nie, tego nie sądzę — uśmiechnął się Downar. — Proszę mi


powiedzieć, ale tak zupełnie szczerze, czy nie miewał pan jakichś flircików
na terenie szpitala? To się przecież czasem zdarza, że pielęgniarki
zakochują się w lekarzach.

Paweł był zmieszany tym pytaniem.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 473


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Owszem — powiedział po chwili wahania. — Jedna z pielęgniarek


wyznała mi swą miłość, ale nigdy nic mnie z nią nie łączyło.

— Nie skorzystał pan z oferty.

— Nie.

— I w ten sposób zyskał pan sobie w tej dziewczynie śmiertelnego


wroga. Odtrącona kobieta to bardzo groźny przeciwnik.

— Więc pan przypuszcza, że Teresa?

— Ja nic nie przypuszczam — powiedział spokojnie Downar. —


Zaczynam dopiero zaznajamiać się ze sprawą. Usiłuję zebrać trochę
materiału. Pan zna teren, a ja nie. Jeszcze chciałbym wiedzieć, czy ta
dziewczyna, która obdarzyła pana uczuciem, ma jakiegoś adoratora,
jakiegoś chłopca?

Paweł uśmiechnął się.

— Trudno by go nazwać chłopcem. Śmiało mógłby być jej ojcem.

— Kto to taki?

— Felczer z kliniki urologicznej. Parę razy widziałem go jak


rozmawiał z Teresą, to znaczy z tą pielęgniarką.

— Czy sądzi pan, że jest w niej zakochany?

— Przynajmniej tak wszyscy mówią. Ja się specjalnie tymi sprawami


nie interesowałem. Co mnie to obchodzi.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 474


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Czy ta dziewczyna próbowała się w jakiś sposób mścić na panu?

Paweł skinął głową.

— Tak. Poszła do mojego szefa, profesora Suchańskiego i poskarżyła


się na mnie, twierdząc, że napastowałem ją podczas nocnego dyżuru. To
było oczywiście kłamstwo.

— Tak. — Downar zapalił papierosa. Chwilę milczał, jakby się nad


czymś zastanawiał. Spojrzał na Pawła potem na Stasiaka, a następnie
znowu na Pawła.

— Niech mi pan jeszcze powie, czy w ostatnich czasach nie padł pan
przypadkiem ofiarą jakiegoś szantażu?

Paweł poczuł, że robi mu się gorąco.

— Nie. Nikt mnie nie szantażował. Dlaczego pan pyta?

— Tak sobie, z przyzwyczajenia — uśmiechnął się Downar. — Różne


rzeczy zdarzają się ludziom. Pan prowadzi bardzo spokojny i regularny tryb
życia, prawda?

— Raczej tak.

— Nie wygląda pan na człowieka goniącego za łatwymi zdobyczami


miłosnymi.

Paweł zmarszczył brwi.

— Nie rozumiem.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 475


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

Downar znowu się uśmiechnął.

— Proszę mi wybaczyć tę trochę bezceremonialną rozmowę, ale


niestety, jestem zmuszony zadawać panu te wszystkie drastyczne pytania.
Czy pan ma jakąś przyjaciółkę?

— Nie. Jestem żonaty i nie zdradzam żony.

— To bardzo piękna cecha charakteru. Tak rzadko zdarzają się


mężczyźni, którzy poza domem nie szukają mocnych wrażeń.

— Do czego pan zmierza? — spytał Paweł, którego zaczynała już


niecierpliwić ta rozmowa.

Downar utkwił badawcze spojrzenie w jego twarzy.

— Zmierzam do tego, żeby mi pan szczerze opowiedział o swoich


kłopotach, o swoich niepokojach i o swoich podejrzeniach. Tylko bowiem w
wyniku takiej zupełnie szczerej rozmowy mogę panu ewentualnie coś
pomóc.

— Jestem z panem zupełnie szczery — oświadczył dość oficjalnie


Paweł. — Powiedziałem wszystko co wiedziałem w tej sprawie i nie sądzę,
żebym miał jeszcze coś do dodania.

— No to doskonale. Wobec tego na tym chyba zakończymy naszą


rozmowę. Zastanowię się nad pańską sprawą. Nic panu nie obiecuję, ale
pomyślę nad tym wszystkim. W razie czego zadzwonię do pana do domu,
albo do pracy. O ile mi wiadomo, pan już nie pracuje w szpitalu.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 476


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Nie. Obecnie pracuję w Zakładzie Medycyny Wojskowej. —


powiedział Paweł i wstał. Obaj oficerowie pożegnali się z nim bardzo
serdecznie. Odprowadziwszy go do drzwi Downar powiedział:

— Niech pan będzie dobrej myśli, panie doktorze. Mam nadzieję, że


te wszystkie pańskie kłopoty jakoś się wyklarują.

Kiedy zostali sami, Downar spojrzał na Stasiaka i spytał:

— Co sądzisz o tym doktorku?

— To samo co i ty — uśmiechnął się Stasiak. — W każdym razie,


jedno jest pewne: facet nie mówi wszystkiego, stara się coś ukryć. Może
trzeba go było zastrzelić tą fotografią.

Downar potrząsnął głową.

— Nonsens. Nie widzisz, że chłop jest mocno spłoszony. Trzeba z


nim bardzo ostrożnie. Stan nerwów tego człowieka jest taki, że mógłby
zrobić jakieś głupstwo, którego potem w żaden sposób nie można by
odrobić. Musimy go wziąć pod delikatną obserwację, zorientować się trochę
w jego koneksjach, zapoznać się z terenem tego szpitala, słowem, jak to się
pięknie mówi, rozpracować zagadnienie. Ta cała historia jakoś się
wspaniale kojarzy z tą twoją sprytną dziewuszką.

— Oczywiście — przyznał Stasiak. — Trudno jednak przypuszczać,


żeby te nieudane operacje...

— Ze szpitala przeniósł się do Zakładu Medycyny Wojskowej —


zauważył Downar.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 477


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Przez cały czas o niczym innym nie myślę — powiedział Stasiak.


— Tym niemniej nie wierzę w to, żeby ktoś mógł się zdecydować na
przeprowadzenie tego rodzaju akcji.

— Zobaczymy. Wiesz tak samo dobrze, jak i ja, że życie przynosi nam
nieraz tak niezwykłe rozwiązania. W tej chwili nie przesądzałbym sprawy.
Jedno jest pewne. Trzeba pochodzić koło tego.

Na drugi dzień z samego rana Stasiak zebrał garść niezbędnych


informacji i odwiedził pułkownika Łukańskiego. W krótkich słowach
wyjaśnił cel swojej wizyty, prosząc o całkowitą dyskrecję.

Łukański wysłuchał tego wszystkiego z pewnym zdziwieniem.


Wreszcie, nie mogąc doczekać się bliższego skonkretyzowania sprawy,
spytał:

— Czym właściwie mógłbym wam służyć, majorze?

— Chodzi mi o doktora Szrota — odparł Stasiak. — O ile mi


wiadomo, doktor Szrot niedawno rozpoczął pracę w Zakładzie Medycyny
Wojskowej.

— Czyżbyście mieli w stosunku do niego jakieś zastrzeżenia? —


zaniepokoił się Łukański.

Stasiak zaprzeczył energicznie.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 478


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Nie, nie, broń Boże. Żadnych zastrzeżeń w stosunku do doktora


Szrota nie mamy. Chodzi mi po prostu o pewne informacje. Jak wam dobrze
wiadomo, Zakład Medycyny Wojskowej prowadzi w obecnej chwili dość
interesujące prace badawcze. Te rzeczy wymagają specjalnej czujności.
Moja skromna osoba jest właśnie w pewnym stopniu wyrazem tej czujności.
Ponieważ nie znam terenu, więc...

— Rozumiem — skinął głową Łukański. — Pytajcie o wszystko co


was interesuje. Jestem do dyspozycji.

Stasiak wyjął papierośnicę, poczęstował pułkownika i rozsiadł się


wygodniej w fotelu.

— Przede wszystkim chciałbym wiedzieć — powiedział, zapalając


zapałkę — chciałbym wiedzieć czy jesteście zadowoleni z pracy doktora
Szrota.

— Bardzo. To doskonały fachowiec, a poza tym człowiek o


nieprzeciętnej inteligencji. W pracy dokładny, sumienny, wykazuje
inicjatywę. Moim zdaniem to jest znakomity nabytek dla naszego zakładu.
Szczerze bym się zmartwił, gdybyśmy musieli z nim się rozstać.

— Zbieraliście referencje o doktorze Szrocie?

— Oczywiście. Wiecie, że bez dobrych referencji nikogo nie


przyjmujemy.

— Kto go do was skierował? Bo przecież nie przyszedł tak z ulicy.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 479


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Poleciła go nam profesorowa Mokrzycka, żona tego znanego


chemika. Musieliście o nim słyszeć. Współpracuje z naszym zakładem.

— O Mokrzyckim słyszałem — powiedział Stasiak. — To wybitna


postać w świecie naukowym. Więc jego żona skierowała do was doktora
Szrota?

— Tak. Zebraliśmy o nim oczywiście szereg dodatkowych informacji.


O ile się orientuję, wszystkie te wywiady wypadły jak najkorzystniej.

— Niech mi pan jeszcze łaskawie powie, panie pułkowniku, czy


znane jest panu nazwisko Zagórzycki?

Łukański zmarszczył brwi i począł sobie dłonią masować łysinę.

— Zagórzycki. Zagórzycki — powtarzał w zamyśleniu. — Coś jakby


mi się obiło o uszy to nazwisko, ale nie mogę sobie przypomnieć do kogo by
ono pasowało. Wie pan, majorze, tylu ludzi się spotyka, że czasami trudno
sobie przypomnieć czyjeś nazwisko.

— Czy pan zna profesora Mokrzyckiego? — spytał Stasiak.

— Oczywiście. Spotykamy się na terenie zakładu, a poza tym


utrzymuję z profesorem i jego żoną stosunki towarzyskie. Nieraz grywamy
w brydża.

— Więc pan się orientuje w ich stosunkach domowych?

Łukański spojrzał zdziwiony na Stasiaka.

— Nie bardzo rozumiem, co pan ma na myśli.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 480


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Chciałbym wiedzieć, czy Mokrzyccy są dobrym małżeństwem.

— Trudno mi coś na ten temat konkretnego powiedzieć —


uśmiechnął się z pewnym zakłopotaniem Łukański. — No cóż... duża
różnica wieku. Wiecie, jak to bywa.

— To pani profesorowa jest znacznie młodsza od męża? —


zainteresował się Stasiak.

— O tak. Dobrych dwadzieścia kilka lat.

— Dlaczego wyszła za niego za mąż?

Łukański rozłożył ręce.

— Któż to może wiedzieć. To są już sprawy bardzo osobiste między


dwojgiem ludzi.

— Więc to pani profesorowa Mokrzycka zaprotegowała doktora


Szrota — powiedział Stasiak.

Łukański spojrzał na niego uważnie.

— Przypuszczacie, że?

— Nic nie przypuszczam. Nie mam żadnych podstaw do tego, żeby


coś przypuszczać.

— Wyczułem w waszym głosie, jakby pewną insynuację.

Stasiak potrząsnął głową.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 481


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Nie, nie. To złudzenie. Nie miałem zamiaru nic insynuować. Po


prostu chcę trochę zorientować się w terenie.

Łukański wytarł chustką spoconą łysinę.

— Dlaczego interesujecie się profesorem Mokrzyckim i jego żoną? —


spytał.

— Specjalnie się nimi nie interesuję. Zgadało się o nich w związku z


tym Szrotem. Widzę, że wszystko jest w jak najlepszym porządku i to mnie
cieszy. Gdybyście mieli, pułkowniku, jakieś wątpliwości, proszę się ze mną
skontaktować. Jestem do waszej dyspozycji.

— Dziękuję za opiekę — uśmiechnął się Łukański. — Nie omieszkam


z niej skorzystać, jeżeli to będzie kiedykolwiek potrzebne.

Po wyjściu z zakładu Stasiak zamyślony szedł wolno ulicą. Nie był


zadowolony z rozmowy przeprowadzonej z Łukańskim. Powiedział
stanowczo za dużo. „W piętkę ostatnio gonię” mruknął ze złością i wsiadł do
tramwaju.

Henryk Zagórzycki miał pracownię na Nowym Mieście. Sam o sobie


mówił, że „choruje na antyki” i że nowoczesne wnętrza nie odpowiadają
jego psychice. Otaczał się też wyłącznie stylowymi meblami, co sprawiało,
że jego mieszkanie robiło nieco muzealne wrażenie. Od czasu do czasu w
rozmowie z przyjaciółkami lubił w sposób dyskretny dawać do
zrozumienia, że te „ludwiki” i „empiry” odziedziczył po przodkach. Które

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 482


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

jednak z tych kanapek i fotelików pochodziły ze staroszlacheckiego dworku,


a które zostały zakupione w sklepach „Desy”, tego nikt nie był w stanie
dociec. Fakt jednak pozostał faktem, że pracownia Zagórzyckiego
urządzona była z dużym smakiem, a każdy, kto do niej przyszedł po raz
pierwszy, czuł się tak, jakby wyruszył w podróż poprzez minione stulecie.

Sam mistrz doskonale harmonizował ze swoimi antykami. Wysoki,


szczupły, o suchej wyrazistej twarzy, miał w swej postaci i ruchach coś z
angielskiego arystokraty. Bujna, siwiejąca czupryna dodawała mu
malarskiego uroku. Z zamiłowania był portrecistą, ale dla materialnych
korzyści nie pogardzał grafiką użytkową, ilustracjami do czasopism, a od
czasu do czasu próbował nawet robić plakaty, z czego zresztą dość szybko
zrezygnował. Ubierał się zawsze bardzo starannie, dbając o to, żeby jego
strój harmonizował pod względem kolorystycznym z wnętrzem, z obiciem
mebli, z obrazami, z zasłonami na oknach.

Mieszkał sam. Od czasu niefortunnego małżeństwa z egzaltowaną


aktorką wiedeńską, stracił przekonanie do trwalszych związków z
kobietami i nie ożenił się po raz drugi, i nawet nie dbał o to, żeby
przeprowadzić oficjalny rozwód.

Sprawami gospodarskimi zajmowała się oddana mu bezgranicznie


sześćdziesięcioletnia Klementyna, która gotowała, sprzątała robiła drobne
przepierki, a nawet, w razie koniecznej potrzeby, odgrywała rolę modelki.
Przywykła do przeróżnych dziwactw swego chlebodawcy i nic ją nie było w
stanie wytrącić z równowagi. Właśnie Zagórzycki zabierał się do malowania

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 483


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

aktu niezadowolonej gosposi, gdy u drzwi wejściowych zadźwięczał


dzwonek.

— Jezus Maria! — zawołała przerażona Klementyna, okrywając


pospiesznie swe obfite kształty prześcieradłem. — Ktoś przyszedł.

Zagórzycki powolnym, opanowanym ruchem odłożył pędzel i


miarowym krokiem ruszył w kierunku przedpokoju. Odsunął zasuwę,
przekręcił zatrzask, nacisnął klamkę.

W progu stał wysoki, barczysty mężczyzna w szarym garniturze.

Malarz spojrzał pytająco. Nigdy przedtem nie widział tej mocno


zarysowanej, energicznej twarzy.

— Czym mogę panu służyć?

— Czy mam przyjemność z panem Zagórzyckim?

— Tak. Słucham pana.

— Pan pozwoli, że się przedstawię. Jestem Drumer, Wilhelm


Drumer. Czy mógłbym prosić pana o chwilę rozmowy?

— Bardzo proszę — powiedział Zagórzycki, którego zaintrygował


tajemniczy nieznajomy, mówiący z twardym, cudzoziemskim akcentem.

Usiedli na biedermeierowskich fotelikach i Zagórzycki spytał:

— Napije się pan kawy?

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 484


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— O, nie, nie. Bardzo dziękuję. Ja tylko na chwilę. Proszę sobie nie


robić kłopotu. Chciałem z panem pomówić o pańskiej córce.

— O Magdalenie? — zdziwił się Zagórzycki. — Słucham, o cóż to


chodzi?

Stasiak opowiedział swoją przygodę w leśniczówce. Zagórzycki


uśmiechał się z wyraźnym zażenowaniem.

— Bardzo pana przepraszam w imieniu mojej córki. To postrzelona


dziewczyna. Nigdy nie wiadomo co jej może przyjść do głowy. Nieraz już
miałem z nią bardzo poważne kłopoty. Myślę, że może to ta literacka
fantazja.

— To pańska córka jest pisarką?

— Tak. Pisuje sensacyjne powieści. Niestety, nie wystarcza jej


pisanie i od czasu do czasu postanawia w życiu zrealizować któryś ze swych
szalonych pomysłów. Doprawdy niezmiernie mi przykro, że pan musiał tyle
kilometrów maszerować po szosie. A propos, co się stało z pańskim wozem?

— Znalazł się nieuszkodzony.

Zagórzycki odetchnął z ulgą.

— Chwała Bogu. Mercedes to jednak dość kosztowna maszyna, a


Magdalenka, mówiąc szczerze, nie prowadzi zbyt ostrożnie.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 485


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Zauważyłem to — przytaknął Stasiak. — Czy Pan się orientuje,


gdzie w tej chwili znajduje się pańska córka? Chciałbym jej podziękować za
miłą wyprawę do lasu.

Zagórzycki uśmiechnął się.

— Magdalena pożegnała się ze mną. Nie wiem dokładnie, co się z nią


dzieje. Może już jest w Wiedniu, a może siedzi u swojej przyjaciółki we
Wrocławiu. Nie miałem od niej wiadomości. Ale, ale... chciałem się pana
spytać, w jaki sposób odnalazł mnie pan?

— Po prostu przy pomocy książki telefonicznej. Panna Magdalena


wspomniała, że jej ojciec jest artystą malarzem, zajrzałem do katalogu
telefonicznego i bez trudu znalazłem pańskie nazwisko wraz z określeniem
pańskiego zawodu. Przyznam się szczerze, że bardzo chciałem pana poznać.
Byłem ciekaw, jak wygląda ojciec dowcipnej panienki. Proszę się nie
gniewać na mnie za to bezceremonialne najście na pańską pracownię. A
teraz, niestety, muszę już pana pożegnać. Pan będzie łaskaw załączyć ode
mnie ukłony pannie Magdalenie.

— Bardzo mi miło było pana poznać — powiedział wstając


Zagórzycki. — Niech pan będzie pewien, że skorzystam z najbliższej okazji
aby porządnie zmyć głowę tej smarkuli.

Wyszedłszy z malarskiej pracowni, Stasiak wolnym, ociężałym


krokiem powlókł się nad Wisłę. Pragnął zebrać rozproszone myśli. Widok
płynącej wody zawsze działał na niego uspokajająco. A miał się czym
denerwować.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 486


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

Od szeregu tygodni błądził po omacku. Wiele faktów wskazywało na


to, że na terenie Polski działa dobrze zorganizowana siatka szpiegowska.
Mimo jednak usilnych starań, nie zdołał wpaść na jakiś konkretny ślad.
Ciągle jeszcze obracał się w sferze przypuszczeń, domysłów,
nieumotywowanych materiałem dowodowym hipotez. Nawet i sprawa z
Magdaleną. Obaj z pułkownikiem Zarychtą byli przekonani, że ta
dziewczyna odgrywa rolę łącznika, ale nie mieli w rękach wyraźnych
dowodów. Była niewątpliwie predestynowana do tej roli, młoda, piękna,
energiczna, władająca paroma językami, a przede wszystkim mająca
znakomity pretekst do stałego kursowania pomiędzy Wiedniem a
Warszawą. Trudno było przecież dziwić się dziewczynie, że chce przyjechać
odwiedzić ojca.

Zagórzycki. Jaką rolę w tym wszystkim odgrywa ten człowiek?


Reprezentował sobą zbyt powieściowy typ, żeby można w nim było
podejrzewać agenta obcego wywiadu. A może właśnie to była jego
strategia? Może pod postacią wytwornego, trochę egzaltowanego artysty
ukrywał swe prawdziwe oblicze? Może oboje z Magdaleną byli członkami
szpiegowskiej organizacji?

Ta hipoteza wydawała się Stasiakowi jednak mało prawdopodobna.


To byłoby zbyt grubymi nićmi szyte. Zagórzycki był osobą zbyt znaną, zbyt
eksponowaną, a te ciągłe podróże córki... Trzeba było czekać cierpliwie, aż
nadejdą z Wrocławia jakieś wiadomości. Może inwigilacja mężczyzny, z
którym spotkała się w kościele Magdalena, da jakieś rezultaty. A co ma z
tym wspólnego doktor Szrot? Co znaczy to niezwykłe zdjęcie? Czy Szrot jest

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 487


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

zamieszany w jakąś aferę? Podczas rozmowy z Downarem był speszony,


zaniepokojony, robił wrażenie człowieka, który ma niezbyt czyste sumienie.
Mogły to być oczywiście tylko pozory. Pozory. Wiecznie tylko pozory.
Przypuszczenia, podejrzenia. Ciągle jeszcze nic konkretnego.

Stasiak zaklął głośno i zawrócił ku miastu. Miał pokój w Bristolu,


gdzie był zameldowany jako Wilhelm Drumer i gdzie nikt nie wątpił w to, że
przyjechał z Berlina w sprawach handlowych.

Portier, wręczając mu klucz, powiedział po niemiecku:

— Jakaś pani czeka na pana w hallu.

— Pani? — zdziwił się Stasiak.

— Tak. Przyszła przed dziesięcioma minutami, dowiedziała się, że


pana nie ma i postanowiła chwilę zaczekać.

Zaintrygowany Stasiak wszedł do hallu. I nagle oniemiał. Z


głębokiego fotela podniosła się uśmiechnięta Magdalena.

— Dzień dobry. Jakże się cieszę, że pana widzę.

Stasiak uścisnął machinalnie podaną sobie dłoń, zamrugał oczami,


jakby się chciał przekonać, że nie śpi i powiedział niewyraźnie:

— Dzień dobry pani.

Przyglądała mu się ubawiona.

— Czy jest pan skłonny zaprosić mnie do swojego pokoju? —


spytała. — Chciałabym z panem chwilę pogawędzić.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 488


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

Stasiak już się otrząsnął z pierwszego wrażenia. Wskazał windę.

— Bardzo proszę. Może pojedziemy na górę.

Kiedy znaleźli się w numerze, Magdalena zdjęła płaszcz, poprawiła


sobie włosy, umyła ręce, a następnie usiadła w foteliku pod oknem i
zapaliła papierosa. Zachowywała się swobodnie, jakby to była jej własna
kawalerka. Stasiak obserwował ją z zainteresowaniem. Nie wiedział, co ma
sądzić o tym wszystkim.

Zaciągnęła się dymem i powiedziała:

— Pan na pewno jest na mnie wściekły.

— No cóż... zrobiła mi pani paskudny kawał.

— Tak. To był bardzo głupi kawał — przyznała szczerze. — I dlatego


tu przyszłam, żeby pana przeprosić. Widzi pan... ja sama nie wiem jak to się
dzieje, ale czasami tak mnie coś podkusi, że zupełnie nie mogę się
powstrzymać. Już takie mam idiotyczne usposobienie od urodzenia. Rodzice
mieli ze mną bardzo dużo kłopotu, a szczególnie ojciec.

— Byłem u pani ojca — powiedział Stasiak.

— Był pan? Naprawdę? Po co pan poszedł do kochanego papy?

— Żeby się na panią poskarżyć.

Zrobiła zatroskaną minę.

— To nieładnie z pańskiej strony. Biedny ojczulek i tak ma już tyle


przykrości z mojego powodu. Pewnie się bardzo zmartwił tym mercedesem.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 489


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Pocieszyłem go, że mój wóz się znalazł.

Magdalena zgasiła papierosa, wstała i, przybrawszy pozę skruszonej


pensjonarki, powiedziała ze świetnie udaną nieśmiałością:

— Ja... ja... ja naprawdę bardzo pana przepraszam za ten głupi


dowcip. Bardzo żałuję swojego postępku i przyrzekam, że już więcej się to
nie powtórzy.

Tak znakomicie odegrała swoją rolę, że Stasiakowi wydało się przez


chwilę, że rzeczywiście ma przed sobą zawstydzoną uczennicę. Nie mógł
utrzymać powagi. Roześmiał się serdecznie.

— Ma pani ogromny talent aktorski i, o ile mi wiadomo, nie tylko


aktorski. Ojciec pani powiedział mi, że zajmuje się pani pisaniem
interesujących powieści.

Niecierpliwym ruchem odgarnęła spadające jej na czoło gęste,


miedziane włosy.

— Tatuś jest naprawdę niemożliwy. Tyle razy prosiłam go, żeby nie
zdradzał mego incognito, żeby z nikim o tych sprawach nie mówił. Ja piszę
pod pseudonimem i nie chcę, żeby znano moje nazwisko.

— Dlaczego pani nie chce?

— Bo nie.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 490


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Wyjaśnienie jest rzeczywiście wyczerpujące — uśmiechnął się


Stasiak. — Niech mi pani powie, dlaczego właściwie wtedy zabrała mi pani
wóz i uciekła. Czyżby się pani mnie bała?

Parsknęła tak serdecznym śmiechem, że aż mu się zrobiło przykro.

— Bać się? Pana? Dlaczego?

— No cóż... wieczór, samotna leśniczówka, nieznajomy mężczyzna.


Różnie może się zdarzyć.

Nie przestawała się śmiać.

— Ależ ja się naprawdę pana nie bałam i nie boję. Mit o zgwałconej
dziewicy już dawno przestał być aktualny. W zeszłym roku w Rio de Janeiro
w porcie dwaj mulaci próbowali ze mną coś takiego. Mogę pana zapewnić,
że na zdrowie im to nie wyszło.

— Jest pani mistrzynią w judo — uśmiechnął się Stasiak.

— Dużo sama podróżuję po świecie. Muszę umieć się obronić w


razie potrzeby.

— W dalszym ciągu nie rozumiem, dlaczego pani uciekła ode mnie z


tej leśniczówki?

Wydęła wargi i podrapała się w czubek nosa. Widać było, że


zastanawia się nad odpowiedzią.

— Częściowo dlatego, że wstąpił wtedy we mnie nagle jakiś duch


przekory. Czasem tak bywa, że człowiek sam sobie robi na złość. Bo ja

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 491


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

właściwie miałam ochotę zostać z panem w leśniczówce. A poza tym


chciałam pana wywieść w pole.

— Wywieść w pole? Dlaczego?

— Dlatego, że pan mnie tropił.

Stasiak zrobił się czujny.

— Nie rozumiem o czym pani mówi.

Spojrzała na niego z kpiącym uśmiechem.

— Czyżby rzeczywiście pan nie rozumiał? Proponuję, żebyśmy


przestali grać tę komedię. Mnie to już nie bawi.

— Jaką komedię? Co pani nie bawi?

— To całe udawanie. Przecież pan wcale nie jest kupcem z Berlina


Zachodniego.

— A według pani kim ja jestem?

— Agentem Interpolu.

Stasiak nie spodziewał się takiej odpowiedzi. W pierwszej chwili


zaniemówił.

— Dlaczego pani sądzi, że ja jestem agentem Interpolu?

Roześmiała się.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 492


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Niech pan nie udaje. To się na nic nie zda. Wiem, że pan mnie
śledzi od dłuższego czasu. Wiem, że wypuścił mi pan z baku benzynę,
żebym musiała się zatrzymać na szosie. Doskonale orientowałam się w tym,
dlaczego motor w mojej skodzie nie funkcjonował. Agenci Interpolu już
zresztą dosyć dawno mają mnie na oku. Ale mogę pana zapewnić, że
zupełnie niepotrzebnie traci pan czas i energię. W tej chwili to są już
sprawy nieaktualne. Owszem, kiedyś byłam członkiem bandy handlarzy
narkotykami, przemycałam kokainę, ale wycofałam się. Właściwie nie
zdawałam sobie sprawy z tego, co to są narkotyki. To był dla mnie zupełnie
pusty dźwięk, bez żadnego odpowiednika w rzeczywistości. O narkotykach i
narkomanach miałam wiadomości czysto teoretyczne. Nie wiem, czy mnie
pan rozumie?

— Doskonale panią rozumiem — powiedział Stasiak. — Więc


przestała się pani zajmować tymi sprawami?

Skinęła głową.

— O tak. Już chyba ze dwa lata nie mam z tym nic wspólnego. Widzi
pan... tak się złożyło, że poznałam pewną kobietę, która była kokainistką.
Zaprzyjaźniłam się z nią. Początkowo nawet nie wiedziałam, że to jest
narkomanka. Dopiero potem. To straszne, jak ona się męczyła. Od tej pory
przysięgłam sobie, że nie przyłożę ręki do handlu narkotykami. Ale
ponieważ od czasu do czasu kontaktuję się z moimi przyjaciółmi, którzy
mnie wtedy wciągnęli do tej roboty, i ponieważ często jeżdżę za granicę,
więc Interpol ciągle ma mnie na oku. Dlatego też pan mnie śledził i dlatego
miałam ogromną ochotę spłatać panu figla.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 493


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— No i spłatała mi pani niezłego figla.

— Bardzo przepraszam. Teraz tego żałuję. Gniewa się pan jeszcze na


mnie?

Stasiak nie odpowiedział. Uważnie przyglądał się dziewczynie,


rejestrując w pamięci każde najdrobniejsze drgnienie jej twarzy. Chciał
poruszyć sprawę tej fotografii, ale na razie zrezygnował z tego.

— Niech mi pani powie, dlaczego właściwie przyszła pani tu do mnie


i dlaczego pani mi to wszystko opowiada?

Zaczerwieniła się i z niezwykłą uwagą zaczęła oglądać swe


paznokcie.

— I tak pan nie uwierzy...

— Dlaczego nie uwierzę? Przecież, jak pani już zdołała zauważyć,


jestem człowiekiem bardzo łatwowiernym. Można powiedzieć, że nawet
zbyt łatwowiernym jak na agenta Interpolu. Więc niech pani mówi śmiało
dlaczego zwierza mi się pani z tych wszystkich rzeczy?

Podniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy.

— A więc mówię śmiało: dlatego, że pana polubiłam i nie chciałam,


żeby pan o mnie źle myślał, żeby pan był na mnie zły.

Stasiak trochę się zmieszał. Bezpośredniość tej dziewczyny była dla


niego krępująca, tym bardziej, że od samego początku niezwykle mu się
podobała.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 494


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Widzę, że chce mnie pani do siebie dobrze usposobić —


powiedział z uśmiechem. — Liczy pani oczywiście na to, że ja wierzę we
wszystko co pani mówi.

Wzruszyła ramionami.

— To już zależy od pana. Ale może pan spróbuje logicznie


rozumować. Po co miałabym tu przychodzić? W jakim celu? Przecież w tej
chwili mogłabym spokojnie siedzieć w Wiedniu. Byłoby to dla mnie
bezpieczniejsze.

— Różne bywają strategie — powiedział Stasiak.

— Strategie? Ha, ha, ha. To zabawne. Widzę, że pan ma rzeczywiście


mentalność tajnego agenta. Wszędzie węszy pan jakiś podstęp. Nie może
pan zrozumieć tego, że pan mi się po prostu podoba i że dlatego tu
przyszłam.

— Czy mam to uważać za wyznanie miłosne?

Poruszyła się niecierpliwie.

— Powiedziałam przecież zupełnie wyraźnie: pan mi się podoba. Nie


twierdzę, że pana kocham.

Stasiak uśmiechnął się. Zaczynała go bawić ta sytuacja.

— Mam wrażenie, że ponosi panią literacka fantazja. Zaczyna pani


pisać nową powieść?

Poczuła się urażona. Spochmurniała.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 495


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Nie bierze mnie pan poważnie!

— A czyż mogę panią brać poważnie?

— Przecież się panu podobam.

— Owszem i to bardzo — przyznał szczerze Stasiak.

— No więc dlaczego mówi pan, że nie można mnie brać poważnie?

Stasiak zapalił papierosa. W tej chwili przyszła mu pewna myśl do


głowy, która całkowicie zaabsorbowała jego uwagę. Umilkł.

— Proszę odpowiedzieć na moje pytanie — nastawała Magdalena.


— Dlaczego nie może mnie pan brać poważnie. Już od bardzo dawna jestem
pełnoletnia.

— Moje drogie dziecko — Stasiak celowo przybrał ton dobrego


wujaszka. — Nie może pani ode mnie wymagać, żebym panią brał
poważnie. Niechże się pani zastanowi. Naprzód jedzie pani ze mną na
wycieczkę do lasu, następnie ucieka pani, zabierając mi auto. Wreszcie
przychodzi pani do mnie do hotelu i ni z tego ni z owego wyznaje mi pani
swoje uczucia. Wszystko to razem...

— Sądziłam, że jest pan człowiekiem bardziej nowoczesnym —


mruknęła wydymając pogardliwie wargi. — Ale pan ma takie same
staroświeckie poglądy jak mój tata.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 496


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Czy pojęcie nowoczesności ma być równoznaczne z brakiem


odpowiedzialności, z lekkomyślnym postępowaniem, z lekceważeniem
wszystkich i wszystkiego? — spytał Stasiak.

Energicznie potrząsnęła głową.

— Nie. Dla mnie nowoczesność to zerwanie z nudnym, głupim,


nikomu niepotrzebnym konwenansem. Po co te wszystkie hece? Podoba mi
się pan, więc przychodzę do pana i wyraźnie o tym mówię. Nie rozumiem co
w tym może być złego?

— Nie, nic nie ma w tym złego, ale...

— Ale co?

— Ale trzeba mieć pewność, że nic się pod takim wyznaniem nie
kryje, że to nie jest manewr zastosowany w rozgrywce z agentem Interpolu.

— Więc pan mi ciągle jeszcze nie ufa — powiedziała Magdalena, a w


głosie jej zabrzmiał niekłamany żal. — Szkoda!

— Z wiekiem człowiek traci zaufanie do ludzi — uśmiechnął się


Stasiak. — A ja już nie jestem taki młody.

Magdalena nagle zerwała się ze swojego miejsca i zaczęła


niespokojnie krążyć po hotelowym pokoju.

— Dobrze — powiedziała z niespodziewaną energią. — Dobrze.


Dowiodę panu mojej lojalności względem pana. Przekona się pan, że jestem
w stosunku do pana zupełnie szczera.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 497


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

Spojrzał na nią zdziwiony.

— Nie mam nic przeciwko temu. Tylko nie wiem, w jaki sposób
zamierza to pani zrealizować.

— W jaki sposób? To zupełnie proste. Pokażę panu ludzi, którzy się


trudnią przemytem narkotyków.

— Chce pani sypnąć swoich przyjaciół?

— To nie są moi przyjaciele. To bandyci, mordercy. Czy pan wie, że


ja nie mam chwili spokoju? Grożą mi.

— Grożą?

— Tak. Chcą mnie zmusić do tego, żebym znowu zaczęła wozić


narkotyki. Podobno mają teraz większą partię, którą chcą przerzucić do
Szwajcarii. Powiedzieli, że mnie zabiją, jeżeli im w tym nie dopomogę.

Stasiak z niedowierzaniem pokręcił głową,

— Hm. I cóż pani zamierza?

— Właśnie w tej chwili postanowiłam przekazać tę sprawę w


pańskie ręce. Zamknie pan tych ludzi w więzieniu i w ten sposób ja będę
miała wreszcie spokój, a pan przekona się, że mówię prawdę.

— To nie takie proste, trzeba zdobyć dowody ich winy.

— To chyba pan potrafi. Ostatecznie od czego pan jest agentem


Interpolu?

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 498


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Co pani proponuje?

— Po prostu skontaktuję pana z Marianem.

— Któż to jest Marian?

— Jeden z nich. Powiem mu, że pan jest skłonny zabrać do Berlina


Zachodniego część towaru.

— Nie uwierzą mi.

— Uwierzą. Niech pan na mnie polega. Jak pan raz wpadnie na trop
całej organizacji, to ich pan sobie po kolei wyłowi. Ja naprawdę już nie chcę
z nimi mieć nic wspólnego.

Stasiak zastanowił się przez chwilę. Nie miał pewności, czy powinien
się teraz angażować w tę historię. Nie bardzo miał na to czas. Przecież
chodziło mu zupełnie o co innego. Handel narkotykami w tym momencie
nie interesował go. A poza tym, co było najważniejsze, nie wierzył
absolutnie w nic z tego wszystkiego, co mówiła ta dziewczyna. Doszedł
jednak do wniosku, że nie ma innego wyjścia, że musi wziąć jej słowa za
dobrą monetę i zgodzić się na tę niezwykłą propozycję.

— No dobrze, niech mnie pani zapozna z tym Marianem.

— Umówiona z nim jestem w „Grand Hotelu” na kolacji. Może


zrobimy tak, że pojedzie pan ze mną na to spotkanie. Usiądzie pan przy
osobnym stoliku. Ja porozmawiam z Marianem i ewentualnie zaprosimy
pana potem do naszego stolika, albo umówimy się gdzie indziej. Zgoda?

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 499


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Zgoda — kiwnął głową Stasiak — Ale sądzę, że byłoby lepiej,


gdybym zaczekał na pani telefon w hotelu.

— Jak pan woli.

— I ponieważ tak szczerze rozmawiamy, to chciałbym wyjaśnić


jeszcze jedną sprawę.

— Słucham?

— Co to za fotografia, którą mi pani zabrała z kieszeni marynarki


podczas obiadu w „Monopolu” we Wrocławiu?

Magdalena roześmiała się.

— Mówi pan o tym zdjęciu, na którym zostałam uwieczniona w


stroju niedbałym?

— Tak.

— Odmawiam odpowiedzi na to pytanie. Mogę pana tylko zapewnić,


że zdjęcie to nie ma najmniejszego związku z przemytem narkotyków. —
Spojrzała na zegarek. — Idę. Marian się niecierpliwi.

Zostawszy sam Stasiak odczekał chwilę, a następnie pośpiesznie


zbiegł po schodach i wyszedł na ulicę. Z automatu połączył się z
porucznikiem Nowackim, który czekał na jego rozkazy.

— Pojedziecie natychmiast do „Grand Hotelu”. Magdalena


Zagórzycka jest tam umówiona z jakimś osobnikiem, któremu podobno na

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 500


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

imię Marian. Zbierzcie możliwie jak najwięcej informacji o tym człowieku.


Czekajcie na mój telefon.

Wrócił do hotelu. Zdjął marynarkę i wyciągnął się na tapczanie. Palił


papierosa, patrząc w zamyśleniu w sufit. Po rozmowie z Magdaleną miał
solidny mętlik w głowie. Któż mógł mu zaręczyć, że wszystko to co mówiła
nie było wynikiem dobrze obmyślanej i konsekwentnie przeprowadzanej
gry. Z drugiej strony jednak w słowach tej dziewczyny było dużo
młodzieńczej szczerości. Stasiak wiedział o tym, że kobiety są dobrymi
aktorkami, ale w tym przypadku miał bardzo poważne wątpliwości. Za dużo
ryzykowała. Zdrowy rozsądek nakazywał w tej sytuacji jak najśpieszniej
likwidować się z terenu. Czy rzeczywiście wzięła go za agenta Interpolu?
Wyglądało na to, że tak. W takim razie te podejrzenia, jakoby była
zamieszana w aferę szpiegowską, zupełnie upadają. Ciekawe co na to powie
Zarychta? I on także jednak nie miał żadnych konkretnych danych w ręku,
żeby oskarżać Magdalenę o szpiegostwo. Kto to jest ten jakiś Marian?

Stasiak wstał i zaczął chodzić po pokoju. Był zdenerwowany.


Najchętniej wyjechałby na miasto, ale musiał czekać na telefon Magdaleny.

Zadzwoniła dopiero po dziesiątej. — Niech pan zaraz przyjedzie do


hotelu „Warszawa”. Wszystko panu wytłumaczę.

Stasiak włożył płaszcz, wsunął do kieszeni pistolet i zszedł na dół. Po


chwili siedział za kierownicą mercedesa.

Magdalena czekała na niego w hallu. Wzięła go pod rękę i wyszli z


hotelu. Robili wrażenie zakochanej pary.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 501


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Marian zasadniczo zgadza się na pańską propozycję, ale nie chce


rozmawiać na ten temat ani w kawiarni, ani w restauracji. Mieszka teraz
pod Warszawą. Proponuje, żebyśmy do niego przyjechali.

— O tej porze?

— To niedaleko. Koło Konstancina.

— Dobrze — zdecydował się Stasiak. — Jedziemy.

Skręcili w Świętokrzyską, a potem prosto Marszałkowską. O tej


porze ruch już był mały. Stasiak mógł rozwinąć dużą szybkość.

— Wie pani dokładnie gdzie to jest? — spytał.

— Oczywiście.

Jechali w milczeniu. Magdalena była zamyślona i nie zdradzała


ochoty do rozmowy. Stasiak patrzył na szosę. Nie wiedział, czy dobrze
zrobił, że się zgodził na tę nocną eskapadę. Pistolet tkwiący w kieszeni
płaszcza wpływał dodatnio na jego samopoczucie.

— Teraz na prawo — powiedziała Magdalena.

Nisko przechylone gałęzie drzew szeleściły liśćmi po dachu


samochodu. Poprzez zieleń przebijały żółte światła pobliskich domów.
Kudłaty pies szczekał zajadle w bezsilnej wściekłości na stalową siatkę. Po
chwili światła stały się coraz rzadsze, ujadanie psa zostało daleko w tyle,
koła mercedesa grzęzły w piachu.

— Daleko jeszcze?

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 502


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

Potrząsnęła głową.

— Nie. Już zaraz. Niech pan zwolni, bo tutaj straszne doły.

Biała willa była zasłonięta drzewami. Wzdłuż żelaznych sztachet


pomalowanych na zielono rosły maliny.

Pchnęli furtkę i weszli. Ciemne okna migotały gładkimi taflami szyb.

— Zdaje się, że nikogo nie ma — powiedział Stasiak, rozglądając się


uważnie dokoła. Ogarnął go nagły, niczym nieuzasadniony niepokój.
Wsunął rękę do kieszeni płaszcza i dotknął pistoletu.

Parę kamiennych stopni prowadziło na maleńki ganek. Magdalena


nacisnęła bakelitowy guzik. W głębi mieszkania zadźwięczał dzwonek.

— Nikogo nie ma — powtórzył Stasiak.

— Jest. Jest na pewno. Chyba, żeby mu gdzieś wóz nawalił.

Znowu zadzwonili. Tym razem rozległy się pośpieszne, energiczne


kroki. W oknie zabłysło światło.

— Proszę, bardzo proszę.

Krasiewicz z uprzejmym uśmiechem cofnął się w głąb przedpokoju,


aby wpuścić przybyłych. Stasiak przyglądał mu się ciekawie.

— Poznajcie się panowie — powiedziała Magdalena.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 503


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

Uścisnęli sobie dłonie. Stasiak zdjął płaszcz i powiesił go na


wieszaku. Żałował, że nie przeniósł pistoletu do kieszeni marynarki. Teraz
już było za późno.

Przeszli do niewielkiego saloniku, urządzonego z dobrym smakiem.


Meble proste, nowoczesne. Na ścianach parę wartościowych drzeworytów,
a na podłodze jednobarwny ciemnozielony dywan. W rogu stała wysoka
lampa z dużym pomarańczowym abażurem. Druga lampa, umieszczona na
półce z książkami, miała biały abażur.

Usiedli. Krasiewicz poczęstował Stasiaka papierosami, a następnie


zwrócił się do Magdaleny:

— Możesz wziąć mój wóz — powiedział. — Jest w garażu.

Beż słowa wstała i ruszyła ku drzwiom. Stasiak odprowadził ją


spojrzeniem. Wyczuł, że dziewczyna pozostaje pod silnym wpływem tego
jegomościa i że jest przyzwyczajona słuchać jego rozkazów. Wyszła.
Krasiewicz zwrócił się z przesadnie ugrzecznionym uśmiechem do swego
gościa.

— Miło mi pana poznać, panie Drumer. Dużo słyszałem o panu od


Leny. Jest panem zachwycona, po prostu zachwycona.

— Ja również cieszę się z naszej znajomości — powiedział dość


chłodno Stasiak. — Panna Zagórzycka także opowiadała mi o panu.

— O ile się orientuję, to pan mieszka stale w Berlinie Zachodnim?

— Jest pan dobrze zorientowany.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 504


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— I przyjechał pan do Warszawy w interesach handlowych.

Stasiak rozłożył ręce.

— No cóż, drogi panie. Trzeba żyć, a żeby żyć trzeba zarobić.

— Oj, tak, tak — podchwycił skwapliwie Krasiewicz. — Trzeba


zarobić, a o to teraz coraz trudniej.

— I coraz niebezpieczniej — uzupełnił Stasiak.

Krasiewicz nerwowo poruszył się na krześle i zapalił nowego


papierosa.

— A więc... — podjął, ale w tej chwili zaterkotał telefon. Krasiewicz


powiedział — przepraszam — wstał i podszedł do stolika, stojącego pod
oknem. Nie spuszczając z oczu Stasiaka, podniósł słuchawkę. — Halo? Tak,
tak, rozumiem. Oczywiście. Tak. Dziękuję. Skontaktuję się z tobą jutro. —
Odłożył słuchawkę i wrócił na swoje miejsce. Zgasił papierosa i spytał: —
Napije się pan czegoś?

Stasiak potrząsnął głową.

— Nie, dziękuję. O tak późnej porze nie pijam alkoholu. Zaczął pan
coś zdaje się mówić na temat jakichś interesów handlowych.

Krasiewicz utkwił zamyślone spojrzenie w przeciwległej ścianie.

— Tak. Właśnie chciałem z panem porozmawiać w sprawach


handlowych. Bo to... Wspomniała mi Lena, że pan ma przedstawicielstwa
firm zachodnioeuropejskich, a że ja posiadam dość rozległe kontakty,

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 505


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

interesowałyby mnie na przykład najnowsze gatunki tworzyw sztucznych.


Gdyby pan na to reflektował, to ewentualnie mógłbym występować na
terenie Polski w charakterze pańskiego subagenta. Nie wiem tylko, czy moja
skromna osoba pozyskałaby sobie pańskie zaufanie. Mogę pana tylko
zapewnić, że w sprawach handlu w ogóle, a w sprawach handlu
zagranicznego w szczególności, mam duże doświadczenie.

Stasiak pojął w lot, że jego wizyta tutaj spaliła na panewce. Przyjaciel


Magdaleny najwidoczniej w pośpiesznym tempie wycofał się z pierwotnego
swojego planu. Nie było rzeczą wykluczoną, że spowodowała to niedawna
rozmowa telefoniczna. Stasiak nie mógł odżałować, że ten aparat nie był na
podsłuchu.

— Panna Magdalena wspominała mi, że ma pan dla mnie jakąś


interesującą propozycję.

— Tak. Właśnie chciałem zaproponować, żebym reprezentował tutaj


pańskie interesy. W ten sposób oszczędziłby pan sobie trudów i kosztów
podróży. Mógłby pan w tym czasie rozwinąć swoją działalność na innym
terenie. Różne by z tego mogły dla pana płynąć korzyści i dla mnie
oczywiście także.

„Wymyka mi się facet z rąk” — pomyślał ze złością Stasiak. Głośno


zaś powiedział:

— Wszystko to jest bardzo interesujące. Muszę się nad tym


zastanowić. Nie jestem tylko pewien, czy musieliśmy rozmawiać na te
tematy w głuchą noc. Można to chyba było odłożyć do jutra.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 506


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Bez wątpienia, bez wątpienia — roześmiał się szeroko


Krasiewicz. — Wszystkiemu winna Magdalenka. To jest dziewczyna w
gorącej wodzie kąpana. U niej wszystko piorunem, szast, prast. Nieraz się
nie zastanowi należycie nad tym, co robi.

Stasiak ziewnął dyskretnie.

— No... to ja pana chyba pożegnam. Zdzwonimy się w najbliższym


czasie. Może coś wspólnie pokombinujemy.

Krasiewicz wstał i wyciągnął rękę na pożegnanie.

— Przepraszam, że fatygował się pan tak daleko, ale to naprawdę


nie moja wina.

W tej chwili rozległo się energiczne stukanie do drzwi.

Krasiewicz spojrzał zdziwiony.

— Kto to może być? — powiedział, instynktownie zniżając głos.

Stukanie powtórzyło się ze zdwojoną energią. — Otwierać milicja!

— Trzeba otworzyć — powiedział drżącym głosem Stasiak. Twarz


Krasiewicza była blada jak płótno Nie wiadomo dlaczego podszedł do drzwi
na palcach. Odsunął zasuwę.

Do hallu wpadł Downar z czterema milicjantami. Energicznie


zwrócił się do Krasiewicza.

— Mam nakaz przeprowadzenia rewizji. Pan jest właścicielem tej


willi?

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 507


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Nie — bąknął zmieszany Krasiewicz. — Ja tylko tego... ja tylko


korzystam...

— A czyj to dom?

— Mojego przyjaciela.

— Jak się nazywa ten przyjaciel?

— Kordyn, Ludwik Kordyn.

— Gdzie się w tej chwili znajduje?

— Wyjechał za granicę. Służbowo.

— A to kto jest? — Downar wskazał Stasiaka.

— To jest gość, zagraniczny gość.

Downar zbliżył się do Stasiaka i powiedział urzędowym tonem: —


Dokumenty proszę. — Przez dłuższą chwilę uważnie oglądał paszport. —
Co pan tu robi, panie Drumer?

— Przyjechałem w odwiedziny. Czy to może jest źle widziane w


Polsce Ludowej?

— Źle widziane jest zajmowanie się nielegalnym handlem — odparł


ostro Downar. — Pan pozwoli z nami.

— A dokąd pan mnie chce zaprowadzić?

— Do aresztu śledczego.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 508


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— To jest bezprawie! — wybuchnął Stasiak. — Ja protestuję! Ja


proszę o powiadomienie o tym mojej ambasady.

Downar skinął głową.

— Może pan być zupełnie spokojny, że wszystko odbędzie się


zgodnie z prawem międzynarodowym. My, Polacy, respektujemy prawo
międzynarodowe — dodał z naciskiem. Następnie zwrócił się do
porucznika Kobieli. — Odprowadzić i tego także — wskazał Krasiewicza. —
Wracajcie. Ja tu zostanę z sierżantem Pakułą. Zostawcie mi Sikorę.

Jeden z milicjantów zbliżył się do Krasiewicza.

— Obywatel pozwoli z nami.

Krasiewicz z widocznym zdumieniem przysłuchiwał się rozmowie


Downara ze Stasiakiem. Bez słowa sprzeciwu pozwolił się wyprowadzić
milicjantom.

Świt szarzał za zakratowanym oknem. Przy dziennym świetle


wszystko wydawało się brzydsze, bardziej ponure. W nocy odrapane,
brudne ściany celi nie robiły tak przykrego wrażenia. Krasiewicz przewrócił
się na drugi bok i otworzył oczy. Przez chwilę przyglądał się Stasiakowi,
który siedział na pryczy pogrążony w niewesołej zadumie.

— Nie śpi pan, panie Drumer?

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 509


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Jak pan widzi. Czy sądzi pan, że nas tu długo będą trzymać w tej
przeklętej dziurze?

Krasiewicz wzruszył ramionami.

— Bo ja wiem...

— Pan chyba powinien wiedzieć. Ja się nie znam na waszych


polskich prawach. W ogóle nie mam pojęcia dlaczego nas wpakowano do
więzienia.

— Musiał być jakiś donos — mruknął Krasiewicz. Podniósł się i


przeciągnął dłonią po nieogolonych policzkach.

— Donos w sprawie czego?

— No wie pan... — Krasiewicz wyjął z kieszeni spodni grzebień i


zaczął doprowadzać do porządku włosy. — Żeby żyć, trzeba kombinować.
Trochę człowiek pohandluje, trochę...

— Poszmugluje — uzupełnił Stasiak.

— O właśnie. W związku z tym czasem się popadnie w kolizję. Jeżeli


coś, nie daj Boże, znaleźli...

— Ja nie mam nic wspólnego z żadnym podejrzanym handlem —


powiedział stanowczo Stasiak.

Krasiewicz zmrużył lewe oko.

— A Lenka mi powiedziała, że pan miał ochotę mieć coś wspólnego.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 510


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Nie przypominam sobie.

— No, no, panie Drumer, po co się będziemy zgrywać. Możemy


przecież szczerze pogadać.

Stasiak wzruszył ramionami.

— Nie mam zwyczaju prowadzić szczerych rozmów w kryminale.

— To bardzo cenna zasada — roześmiał się Krasiewicz, którego


nawet w przykrych momentach życiowych nie opuszczało poczucie
humoru.

Umilkli. Stasiak wyciągnął się na pryczy, Krasiewicz zaś chodził


nerwowo po celi, mrucząc coś do siebie.

Około siódmej przyniesiono im śniadanie. Kawa, chleb z marmoladą.

— Nabierzemy linii — powiedział Krasiewicz. — Jak nas dłużej


potrzymają, to trzeba będzie skombinować jakieś paczki żywnościowe, bo
na tutejszym wikcie nie damy rady.

— Mnie zaraz wypuszczą — mruknął gniewnie Stasiak. — Moja


ambasada będzie interweniować. To w ogóle jest skandal, że mnie tu
trzymają. Tutejsza milicja będzie miała duże nieprzyjemności.

Krasiewicz wzruszył ramionami.

— Po co te nerwy? Jedz pan dalej śniadanie, bo obiadu nie dostanie


pan z „Grand Hotelu”.

Stasiak wypił kawę, zjadł chleb i znowu położył się na pryczy.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 511


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Byłem pewny, że to pańska willa — powiedział.

— Nie. Mojego kumpla.

— Czy to prawda, że on wyjechał służbowo za granicę?

— Tak. Zostawił mi pełnomocnictwo. Miałem sprzedać willę, kupić


dolary i wysłać mu je. Teraz nie wiadomo, jak to będzie.

— Ma pan nieczyste sumienie?

Krasiewicz skrzywił się.

— Niewiele jest ludzi, którzy mają czyste sumienie. To bardzo drogo


kosztuje.

Po śniadaniu zabrano Krasiewicza na badania. Wrócił po dwóch


godzinach. Był blady i mogło się wydawać, że poczucie humoru opuściło go
bezpowrotnie.

— No i co? Czego od pana chcieli?

Krasiewicz machnął ręką zrezygnowany.

— Niedobrze jest, psiakrew. Znaleźli.

— Co znaleźli?

— No jak to co? Towar. Kokainę.

— Większe ilości?

— No pewnie. Byle czym nie warto sobie głowy zawracać.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 512


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— A czy ten właściciel willi już ma zamiar nie wrócić do kraju?

— A po co by tu wracał? Żeby go zamknęli?

— No to niech pan zwali wszystko na niego.

Krasiewicz smutnie pokiwał głową.

— Tak też zrobiłem, ale obawiam się, że mi niezupełnie uwierzyli.


Cholernie cwany ten oficer śledczy. Niech to wszyscy diabli, żeby na
ostatnim transporcie tak fatalnie wpaść.

— To pan już postanowił zrezygnować z tej roboty?

— Tak. Przerzuciłem się na coś innego.

— Na co? — spytał Stasiak.

Krasiewicz przyjrzał mu się uważnie.

— Nie bądź pan za bardzo ciekawy. Dobrze?

W tej chwili wszedł do celi strażnik i zabrał na badania pana


Wilhelma Drumera. Downar roześmiał się wesoło, patrząc na zarośniętą
twarz przyjaciela.

— Jak ci się spało? — spytał.

— Idź do diabła — mruknął Stasiak. — Powiedz, co ci strzeliło do


głowy? W jaki sposób... ?

— Musisz przyznać, że chwyt był niezły.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 513


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Owszem, nawet bardzo dobry, ale...

— Poczekaj. Zaraz się wszystkiego dowiesz — uśmiechnął się


Downar. — Otóż... zadzwonił do mnie Nowacki i powiedział, że pojechałeś z
tą cizią do Konstancina, do willi niejakiego Kordyna. I willa i nazwisko
właściciela nie było mi obce. Mieliśmy faceta już od dawna pod obserwacją.
Niestety, nie zdołaliśmy zebrać żadnych konkretnych dowodów przeciwko
niemu i wymknął nam się, wyjechał za granicę.

— I już nie wrócił?

— Oczywiście. Powiedz mi coś ty się dowiedział od tego


Krasiewicza?

— Sporo różnych rzeczy. — Stasiak pokrótce streścił rozmowę w


celi.

— Uwierzył, że ty nie jesteś z milicji czy z Interpolu? — spytał


Downar.

— Chyba tak. Wyglądało na to, że szczerze ze mną gadał.

— Bo kiedy byłeś u niego to dzwonił jakiś facet i ostrzegł przed tobą


Krasiewicza.

— Wzięliście na podsłuch aparat? — ucieszył się Stasiak.

— A coś ty myślał?

— Kto to dzwonił?

— Jakiś „Rysio”. Nazwiska oczywiście nie podał.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 514


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Dzwonił z automatu?

— Nie. Wyobraź sobie, że facet albo taki frajer, albo taki pewny
siebie, że dzwonił z prywatnego mieszkania na Hożej.

— Sprawdziłeś czyje to mieszkanie?

— Oczywiście. Kawalerka jakiejś tancerki z opery. Nazywa się Celina


Jarzyńska. Ten „Rysio” to zapewne jej przyjaciel.

Stasiak w zamyśleniu pokiwał głową. Po chwili spytał:

— W tej willi w Konstancinie znalazłeś kokainę?

— Tak. Mieli zamiar przerzucić ją na Zachód. Czekali okazji. A poza


tym w rzeczach Krasiewicza znalazłem jeszcze coś, czego nie bardzo
rozumiem. Masz czytaj.

Stasiak wziął do ręki kartkę papieru i przeczytał: „Proszę


spowodować, aby moja żona zmieniła natychmiast miejsce pracy.
Ostrzegam, że nie będę dłużej tolerował tych flirtów. Jeżeli pan nie
przestanie się interesować moją żoną zniszczę pana. Potrafię to zrobić.
Mokrzycki”.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 515


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

ROZDZIAŁ VIII

Paweł odzyskiwał równowagę ducha. Wprawdzie jeszcze od czasu


do czasu wspominał melancholijnie salę operacyjną, ale powoli wciągnął się
do nowej pracy, która zaczynała go interesować. W instytucie przenoszono
go z działu do działu, aż wreszcie zadomowił się w sekcji badania
zmęczenia żołnierzy. Robota była ciekawa i dawała duże pole do popisu dla
człowieka rzutkiego, inteligentnego, obdarzonego inicjatywą. Paweł
pogłębiał swoje wiadomości z dziedziny neurologii, studiował krajowe i
zagraniczne opracowania dotyczące zagadnienia zmęczenia w ogóle i
związanych z nim procesów fizjologicznych.

Coraz bardziej absorbowała go ta tematyka, będąca dziedziną


dotychczas zaniedbaną przez ludzi nauki. Ten rodzaj pracy odpowiadał mu
również i dlatego, że nie polegał na ślęczeniu za biurkiem czy siedzeniu w
laboratorium. Często musiał wyjeżdżać w teren, miał kontakt z żywymi
ludźmi, swoje teoretyczne rozważania mógł natychmiast sprawdzać na
konkretnych przypadkach.

Nawiązał teraz bliższy kontakt z Joanną. Kiedyś zajmowała się


problematyką zmęczenia organizmu ludzkiego i nawet napisała na ten
temat pracę naukową. Widywali się często, prowadzili długie dyskusje
fachowe. Paweł opowiadał o swoich wyprawach w teren, o żołnierzach, z
którymi miał stały kontakt, o jednostkach wojskowych, które odwiedzał i na
terenie których prowadził swe badania. Tematyka była dla niego nowa,

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 516


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

pasjonująca, a że z natury był człowiekiem dość impulsywnym, lubiącym


podzielić się z kimś swymi wrażeniami i przeżyciami, przeto te rozmowy z
Joanną były dla niego czymś bardzo cennym. Zapalał się i opowiadał o
rzeczach, o których może nie zawsze powinien był mówić. Podczas jednej
takiej rozmowy Joanna powiedziała:

— Słuchaj, Paweł, czy ty zdajesz sobie sprawę z tego w jakiej


instytucji pracujesz?

Spojrzał na nią zdziwiony.

— Nie rozumiem o co ci chodzi. Pracuję w Instytucie Medycyny


Wojskowej.

— No właśnie — uśmiechnęła się. — Pracujesz dla wojska, a tego


rodzaju robota posiada charakter tajny. Obawiam się, że za dużo mówisz na
ten temat.

— Zwariowałaś?! — oburzył się Paweł. — Z kim jak z kim, ale z tobą


chyba mogę mówić zupełnie szczerze.

Pogładziła go po dłoni.

— Oczywiście, głuptasie, że ze mną możesz mówić szczerze. Boję się


tylko, żebyś w stosunku do innych osób nie był równie szczery. Mógłbyś
mieć z tego powodu poważne przykrości.

— Bądź spokojna. Z nikim innym nie rozmawiam o tych sprawach.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 517


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

Któregoś dnia, gdy Paweł wrócił z badań przeprowadzonych na


czołgowisku szkolnym pod Wrocławiem, wezwał go do siebie pułkownik
Łukański.

— No i jak, panie kolego? Jak się u nas czujecie?

— Doskonale.

— Zadowoleni jesteście z pracy?

— Bardzo.

— To się ogromnie cieszę — uśmiechnął się serdecznie Łukański. —


Właściwie poprosiłem pana do siebie, żeby powiedzieć, że tutaj wszyscy
jesteśmy bardzo zadowoleni z pańskiej pracy i że niedługo może pan liczyć
na awans.

Paweł skłonił się.

— Niezmiernie miło mi to słyszeć, panie pułkowniku. Przyznaję, że


początkowo czułem się tu trochę obco, ale teraz już zaczynam się wciągać w
robotę.

Łukański poczęstował Pawła papierosami.

— Na jedną rzecz tylko chciałbym zwrócić pańską uwagę, panie


kolego.

— Słucham?

— Widzi pan, jest taka sprawa, że pańską osobą może się


zainteresować obcy wywiad.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 518


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

Paweł spojrzał pytająco na pułkownika.

— Nie bardzo rozumiem.

— To proste — Łukański zaciągnął się dymem i rozsiadł się


wygodniej w fotelu. — Jeździ pan po terenie, odwiedza pan jednostki
wojskowe, widzi pan dużo różnych rzeczy, które mogą być cenną
informacją dla obcego wywiadu. Dlatego też chciałbym pana przestrzec,
żeby pan o tych sprawach z nikim nie rozmawiał i żeby pan zachował jak
najdalej posuniętą ostrożność.

— Mogę pana zapewnić, panie pułkowniku — powiedział z


przekonaniem Paweł — że na te tematy nie rozmawiam z żadną
niepowołaną osobą.

— Nawet w stosunku do najbliższego otoczenia należy w tych


sprawach zachować wielką rezerwę. Żona... serdeczni przyjaciele... Wie pan
jak to bywa. Jeden powtórzy drugiemu, drugi trzeciemu i już jakaś
wiadomość przedostaje się i uzupełnia informacje naszych wrogów. Nikt
właściwie nie działał w złej woli, a wszyscy w jakiś sposób poszli na rękę
obcemu wywiadowi. Dlatego też przy tego rodzaju pracy wskazana jest jak
najdalej idąca ostrożność. Zbytkiem ostrożności nigdy zgrzeszyć nie można.
Chciałbym pana prosić, żeby pan sobie wziął do serca to, co powiedziałem i
żeby pan zwiększył czujność.

— Zastosuję się do zaleceń pana pułkownika. Może pan być zupełnie


spokojny.

Paweł powtórzył rozmowę z pułkownikiem Joannie.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 519


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— A widzisz — powiedziała. — Mówiłam ci. Ty nie masz


doświadczenia w tych sprawach. Trzeba bardzo uważać. Możesz się narazić.

— No przecież ja z nikim innym nie rozmawiam, tylko z tobą.

— Czasami też i z Anną.

— Bardzo rzadko.

— A kiedyś rozmawiałeś z profesorem Suchańskim. Sam mi


mówiłeś.

— No przecież profesor Suchański nie jest szpiegiem. Nie


przesadzajmy.

— Szpiegiem nie jest, ale twoje wiadomości dalej może przekazać.

Paweł niecierpliwie wzruszył ramionami.

— Daj spokój. Mówisz zupełnie tak, jak pułkownik Łukański. Trochę


w tym wszystkim jest manii prześladowczej. Nie można w każdym
człowieku widzieć szpiega.

— Radzę ci uważać.

— No dobra, dobra, będę uważał. Przyrzekam ci, że na te tematy z


nikim innym nie będę rozmawiał.

Tego dnia Paweł później niż zwykle wrócił do domu. Zastał Annę w
łóżku.

— Co ci jest? — spytał zaniepokojony.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 520


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

Uśmiechnęła się.

— Nie rób takiej przerażonej miny. Nic mi nie jest. Po prostu głowa
mnie boli i mam dreszcze. Wzięłam aspirynę, do jutra wszystko mi
przejdzie.

— Jadłaś coś?

— Tak. Byłam na obiedzie. Słuchaj Pawełku, mam do ciebie prośbę.

— Cóż to takiego?

— Pamiętasz Danusię Burzyńską?

— Tę twoją przyjaciółkę? Oczywiście, że pamiętam. Przecież nawet


trochę z nią flirtowałem. Miałaś od niej wiadomość?

— Właśnie. Telefonował przed chwilą portier z „Bristolu” i


powiedział, że jakaś znajoma czy przyjaciółka Danusi przyjechała wczoraj z
wycieczką z Paryża, że przywiozła dla nas prezenty i że czeka o dziewiątej
w hotelu. Ponieważ mnie piekielnie boli głowa, a ty dobrze mówisz po
francusku, więc może byś poszedł?

Paweł skrzywił się.

— Nie bardzo mi się chce, ale ostatecznie. Jak się nazywa Francuzka?

— Czekaj. Mam tu gdzieś zapisane — Anna sięgnęła po kartkę leżącą


koło telefonu — Louise Martin. Więc pójdziesz?

— Co mam robić?

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 521


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Idź, idź. Może mi Danusia przysłała pończochy. Bardzo by mi się


w tej chwili przydały.

Paweł ogolił się, zmienił garnitur i skropił włosy wodą brzozową.

— Cóż ty się tak sztafirujesz? — spytała Anna.

— Chcę zrobić na pani Martin dobre wrażenie.

— No, no, uważaj, żebyś nie zrobił za dobrego wrażenia. Gotowa się
w tobie zakochać, jak poczuje boski zapach brzozowej wody. Radzę ci
wsadź na wszelki wypadek głowę pod kran.

Za dwadzieścia dziewiąta Paweł wyszedł z domu i szybkim krokiem


ruszył w kierunku Kruczej. Trolejbusem pojechał na Krakowskie
Przedmieście.

— Pani Louise Martin — poinformował go portier — oczekuje pana


tutaj w hallu. To ta przystojna brunetka w czerwonej sukni.

Paweł podszedł do dziewczyny i przedstawił się Powitała go z taką


wylewną serdecznością jakby od dawna byli najlepszymi przyjaciółmi.

— Niezmiernie się cieszę z naszego spotkania. Danusia tyle mi


opowiadała o panu i o pańskiej uroczej żonie. Oglądałam nieraz wasze
fotografie. Wiedziałam, że pan jest niezmiernie interesującym mężczyzną,
ale rzeczywistość prześcignęła wszystkie wyobrażenia, jakie powstały w
mojej fantazji.

— Może pójdziemy gdzieś na kawę? — zaproponował Paweł.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 522


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Bardzo chętnie. Z panem poszłabym nie tylko na kawę, ale na


koniec świata. — Chodźmy, chodźmy. Ale, ale byłabym zapomniała. Danusia
przysyła wam skromne upominki. O proszę — sięgnęła po paczki leżące na
stole. — Dla pańskiej żony pończochy, szminka i perfumy, a dla pana krawat
i wieczne pióro.

— Wspaniałe prezenty — powiedział Paweł. — Proszę serdecznie


podziękować Danusi za pamięć.

— Idziemy do kawiarni? — spytała.

— Oczywiście.

— Chwileczkę. Muszę się tylko porozumieć z panem Richterem co do


jutrzejszego dnia.

— Któż to jest pan Richter?

— To nasz opiekun. Przyjechałam z wycieczką organizowaną przez


paryskie biuro turystyczne. Już bardzo dawno chciałam zwiedzić Polskę, ale
dotychczas jakoś mi się nie składało. Monsieur Richter jest właśnie
przewodnikiem, prowadzi wycieczkę. O, właśnie odbiera klucz.

Wysoki, szczupły mężczyzna stał pochylony nad ladą i rozmawiał z


portierem.

Paweł odruchowo spojrzał w ślad za zgrabną Francuzeczką. I nagle


znieruchomiał. Monsieur Richter odwrócił się. Ta sama biała czupryna, ta
sama opalona, sucha twarz, te same oczy, osadzone pod ciemnymi,

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 523


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

krzaczastymi brwiami. Nie ulegało wątpliwości, to był ten człowiek, który


się wtedy podał za profesora Mokrzyckiego.

Paweł zrobił parę kroków i zatrzymał się niepewny, jak ma postąpić.


Zaczepić tego faceta, czy nie zaczepić? Korciło go jednak, żeby posłyszeć
jego głos. Podszedł i powiedział:

— Dobry wieczór panu.

Tamten odwrócił się. Coś jakby grymas niezadowolenia przesunął


się po jego twarzy, ale trwało to ułamek sekundy.

— Czym mogę panu służyć? — powiedział z uprzejmym uśmiechem.

Paweł był pewien, że to ten sam głos..

— Mam wrażenie, że my się znamy.

Monsieur Richter potrząsnął głową.

— Przykro mi, ale nie przypominam sobie, abym miał przyjemność


spotkać pana.

— Czy nie piliśmy już kiedyś razem kawy? — spytał Paweł.

— Na pewno nie. Bierze mnie pan za kogoś innego.

— To może teraz się panowie poznają — zaproponowała Louise.


Uścisnęli sobie dłonie i wymienili nazwiska.

— Pójdzie pan z nami do kawiarni?

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 524


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Dziękuję bardzo, ale niestety, jestem zajęty. A więc panno Martin


— zwrócił się do dziewczyny. — Jutro spotykamy się jak zwykle w hallu o
dziewiątej. Dobranoc.

Louise spojrzała na Pawła.

— Jak się panu podobał nasz opiekun?

— Czarujący człowiek.

— Prawda? — zawołała z zapałem. — Szkoda tylko, że nie jest


trochę młodszy.

Poszli do kawiarni. Pomimo swej drobnej postaci mademoiselle


Martin odznaczała się doskonałym apetytem. Twierdziła, że była już po
kolacji, ale spożyła bez najmniejszego wysiłku sześć ciastek. Nie
przeszkadzało jej to mówić dużo i bardzo szybko. Paweł dobrze znał
francuski, musiał jednak skupiać uwagę, aby podążyć za biegiem myśli
żywiołowej dziewczyny. Opowiadała o Francji, o swych licznych
adoratorach, o wycieczkach zagranicznych, o najnowszych filmach i o
gwiazdach srebrnego ekranu. Dopiero po dłuższym czasie doszła do
wniosku, że wypada coś powiedzieć na temat Danusi Burzyńskiej, której
oczywiście ani imienia ani nazwiska nie umiała wymówić.

Paweł z coraz większym roztargnieniem słuchał tego monologu.


Nieustannie powracał myślą do siwego dżentelmena, który teraz
przedstawił mu się jako Richter. Nie miał żadnej wątpliwości, że to ten sam
człowiek. Ale dlaczego, u diabła, wtedy podawał się za profesora
Mokrzyckiego? Co się za tym kryło? A może sobowtór? Nie, nie, to

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 525


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

niemożliwe. Włosy, nos, oczy, usta, wszystko to mogło być jakimś


fantastycznym zbiegiem okoliczności powtórzone przez naturę, ale nie ma
na świecie dwóch ludzi o tak identycznym tembrze głosu, głos ten był dosyć
charakterystyczny.

Elokwentna Francuzka nagle umilkła i zapanowała niepokojąca


cisza. Paweł ocknął się z zadumy: — Oui, oui — powiedział, uśmiechając się
niewyraźnie.

Mademoiselle Martin ziewnęła, zasłaniając sobie dłonią usta.

— Zmęczona jestem — powiedziała. — Pójdę już chyba spać.

Paweł poderwał się skwapliwie. Podziękował, prosił o przekazanie


serdecznych pozdrowień Danusi i powiedział, że chciałby coś przesłać jej z
Polski. Umówili się, że Louise zatelefonuje do nich, jak wycieczka wróci z
Krakowa. Zapłacił rachunek i wybiegł pośpiesznie na ulicę. Odetchnął z
prawdziwą ulgą. Był trochę ogłuszony. Do domu poszedł piechotą. Chciał
się przejść i jednocześnie zyskać na czasie.

Przez całą drogę zastanawiał się nad tym, czy powiedzieć Annie o tej
dziwacznej historii z tajemniczym panem Richterem. Był tą sprawą tak
zaabsorbowany, iż obawiał się, że Anna sama czegoś się domyśli. Nie omylił
się.

Wysłuchała opowiadania o spotkaniu z Louise Martin, obejrzała


prezenty, które przysłała im Danusia, dopytywała się o to i o owo i wreszcie
spytała:

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 526


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Co ci jest? Co się stało?

— Nic... — odparł, ociągając się.

— Nie bujaj. Widzę przecież, że nad czymś sobie głowę łamiesz.


Rozmawiasz ze mną, a myślisz zupełnie o czym innym. Wyduśże wreszcie
co się stało.

— Właśnie nic takiego — próbował się bronić bez przekonania


Paweł.

Anna podeszła do niego i niecierpliwie potrząsnęła go za ramiona.

— No, no, nie udawaj. Mów, co masz na wątrobie.

— Właściwie chyba mogę ci powiedzieć — bąknął niepewnie.

— No, słucham — pociągnęła go na tapczan. — Siadaj tutaj i mów.

Paweł opowiedział o liście, który otrzymał wtedy w szpitalu od


Mokrzyckiego, o spotkaniu w kawiarni z człowiekiem, który podawał się za
męża Joanny, a którego teraz zobaczył w „Bristolu”.

Annę bardzo zainteresowała ta historia.

— To brzmi zupełnie jak jakaś sensacyjna powieść — powiedziała.


— Czy jesteś pewien, że to rzeczywiście ten sam facet?

— Jestem zupełnie pewien.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 527


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Tajemnicza sprawa. I wtedy spotkał się z tobą tylko dlatego, żeby


odebrać od ciebie list profesora Mokrzyckiego. Do czego był mu potrzebny
ten list?

Paweł wzruszył ramionami.

— Ba, żebym ja wiedział.

— A może to sobowtór?

— Myślałem już o tym. Uważam jednak, że trzeba wykluczyć taką


ewentualność. Zupełnie identyczni ludzie nie istnieją. Poznałem nawet jego
głos. A zresztą, gdybyśmy nawet przyjęli, że to jest sobowtór tamtego
faceta, to wcale nie wyjaśnia nam sprawy dlaczego ktoś się wtedy podszył
pod Mokrzyckiego.

— To prawda — przyznała Anna. — Dziwne, bardzo dziwne.

— Słuchaj Aniu — Paweł wziął ją za rękę. — Chciałbym cię prosić,


żebyś nikomu nie opowiadała o tej całej historii. Nie wiem o co tu chodzi,
ale boję się, że mogłyby z tego wyniknąć dla nas niepotrzebne komplikacje.

— A komuż ja bym mogła o tym opowiadać. Bądź spokojny. Ode


mnie nikt się niczego nie dowie.

Stało się jednak inaczej.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 528


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

Na drugi dzień Anna spotkała w sądzie Ewę Zielińską. Dosyć dawno


nie widziały się i Ewa chciała pogawędzić z przyjaciółką. W przerwie
pomiędzy rozprawami zeszły na dół do bufetu na kawę. Rozmawiały na
różne tematy, wreszcie Ewa spytała o Pawła. Anna przez chwilę toczyła
walkę wewnętrzną, ale nie wytrzymała. Opowiedziała o tajemniczym panu
Richterze, który podawał się za profesora Mokrzyckiego. Prosiła o
dyskrecję i Ewa solennie jej to przyrzekła. Przyrzekła, ale oczywiście nie
dotrzymała. Z sądu wróciła do domu i przy obiedzie powtórzyła całą
historię Tadeuszowi. Tadeusz chwilę zastanowił się i zadzwonił do
Downara, a Downar natychmiast skomunikował się ze Stasiakiem.

Siedzieli w pokoju Downara i popijali „Wermut”.

— Ja tego Richtera to mam nie od dziś na oku — powiedział Stasiak.


— Na mój nos to on robi jakąś robotę, tylko trudno go nakryć. To bardzo
sprytny i inteligentny facet. Jak ja byłbym szefem wywiadu, to bym go bez
namysłu zrobił swoim agentem.

— Dałeś ten list Mokrzyckiego do ekspertyzy? — spytał Downar.

— Tak. Jeszcze nie mam wyniku. Sądząc z tego, co od ciebie przed


chwilą usłyszałem, to chyba będzie tajnopis.

— Ja też tak myślę. Jeżeli ryzykował tę całą mistyfikację, to znaczy,


że...

Zadzwonił telefon. Downar podniósł słuchawkę.

— To do ciebie.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 529


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

Stasiak przez chwilę słuchał w milczeniu, powiedział: Dobra, dobra,


cześć! — odsunął telefon i wstał.

— Wychodzisz? — zdziwił się Downar — co się stało?

— Zawiadomił mnie Nowacki, że ta tancereczka z Hożej jest


wreszcie u siebie w mieszkaniu. Muszę z nią porozmawiać. Może dowiemy
się czegoś o „Rysiu”. Czołem.

Celina Jarzyńska mieszkała na czwartym piętrze. Była trochę


zdziwiona niespodziewaną wizytą.

Stasiak przedstawił się jako Kazimierz Machocki i powiedział, że


reprezentuje „Estradę Szczecińską”.

— Widzi pani, jest taka sprawa, że zespół aktorów z Wybrzeża


organizuje program rozrywkowy, z którym można by pojechać w letnim
sezonie. Brak nam tancerki solistki, a ponieważ słyszałem dużo o pani
talencie, więc chciałbym zaproponować...

— Ależ bardzo chętnie — ucieszyła się Jarzyńska. — Myślałam


nawet o tym, żeby związać się na lato z jakimś zespołem.

— Czy pani ma swoje fotografie? Przydałoby się dobre zdjęcie dla


celów reklamowych.

Wyjęła z szafy duży album oprawny w skórę i podała mu go.

— Proszę, niech pan przejrzy. Może coś się panu spodoba.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 530


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

Dla zachowania pozorów wybrał dwie fotografie tancerki. Dłuższy


czas zatrzymał spojrzenie na podobiźnie młodego mężczyzny o
kwadratowej, pokrytej pryszczami twarzy. Małe wąskie oczy patrzyły
drwiąco.

— Kto to jest ten chłopak? — spytał Stasiak.

— To mój narzeczony. Podoba się panu?

— Sympatyczny. Wygląda na sportowca. Jak się nazywa?

— Ryszard Magus. Jest elektrotechnikiem.

— Dobrze zarabia?

— Bardzo dobrze. Kupił mi ostatnio pierścionek. O, niech pan


spojrzy.

Stasiak uważnie obejrzał pierścionek. Perła, brylanciki. Na oko


ocenił go na jakieś kilka tysięcy złotych.

— Piękny prezent — powiedział. — Widzę, że pani narzeczony ma


szeroki gest.

— O tak. Rysio nie liczy się z pieniędzmi. Lubi wydawać.

— Czy mogę panią prosić o szklankę wody?

Wyszła do kuchni. Stasiak błyskawicznym ruchem wyrwał fotografię


„Rysia” i zamknął album.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 531


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

Czas jakiś rozmawiali jeszcze na temat owej imprezy artystycznej. W


pewnym momencie Stasiak powiedział:

— Byłem tu już u pani parę razy, ale tak się zawsze składało, że nie
zastawałem pani.

— Bo mnie nie było w Warszawie. Wyjeżdżałam.

— Daleko pani jeździła?

— Do Częstochowy. Mama moja chorowała i musiałam ją


pielęgnować.

— Podczas pani nieobecności zapewne narzeczony pani korzystał z


tej miłej kawalerki.

Skinęła głową.

— Tak. Zostawiłam Rysiowi klucze. Mieszka pod Warszawą w


Zalesiu Dolnym. Nie zawsze chce mu się wracać na noc do domu,
szczególnie jak się gdzieś zasiedzi.

Spojrzenie Stasiaka padło na mały otwór w ścianie, dzielącej pokój


od kuchni. Otwór był kwadratowy prowizorycznie zalepiony gipsem.

— Co to jest? — spytał z uśmiechem. — Wali się ściana?

— Wie pan, że nie mam pojęcia — powiedziała Jarzyńska. — Muszę


zapytać Rysia. Jak wyjeżdżałam to tego nie było. Może chciał coś przybijać.
Doprawdy nie wiem. Trzeba będzie tę dziurę porządnie załatać i
zamalować.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 532


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

Stasiak już nie interesował się dziurą w ścianie. Myślał o czym


innym. Zarejestrował tylko w pamięci, że na przeciwległej ścianie wisiała
reprodukcja znanego obrazu Gauguina: dwie malajskie dziewczyny, niosące
na płaskiej misie czerwone owoce.

— Więc pani skłonna by była wziąć udział w naszej artystycznej


imprezie? — spytał.

— Jak najbardziej. Jestem do dyspozycji.

— To mnie bardzo cieszy. Dziś na noc jadę do Szczecina. Przedstawię


zespołowi pani kandydaturę, pokażę im fotografie i zadzwonię do pani za
jakieś dwa, trzy dni. A teraz już panią pożegnam. Cieszę się, że panią
poznałem.

— Ja również się cieszę — powiedziała zarumieniona tancerka.

Z Hożej Stasiak wrócił trolejbusem do Downara.

— Stefuś, szafa gra.

— Widzę, że cię nielicho rozrajcowała ta tancerka — powiedział


Downar.

Stasiak potrząsnął głową.

— To nie to, co myślisz. Ja nie lubię takich wyschniętych sikorek.


Ważne jest to że mamy coraz więcej elementów w rękach. Wszystko
zaczyna się wiązać. Rozumiesz?

— No to gadaj prędzej czego żeś się dowiedział.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 533


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Czekaj, muszę sobie troszkę przepłukać gardło. — Stasiak sięgnął


po butelkę i napełnił kieliszki wermutem. — Więc tak — zaczął,
umoczywszy wargi w aromatycznym płynie. — Przede wszystkim mam
fotografię tego faceta, który ostrzegał telefonicznie Krasiewicza. O, widzisz.
Przypatrz się tej buziuni. To właśnie jest ten nasz Rysio. Pięć lat można mu
dać bez żadnego śledztwa. Trzeba go będzie odnaleźć. Podobno mieszka w
Zalesiu Dolnym, ale nie sądzę, żeby tam spokojnie siedział i czekał na nas.

— To się załatwi — powiedział Downar. — Co dalej?

— Dalej też mam coś ciekawego. Otóż stwierdziłem ponad wszelką


wątpliwość, że to zdjęcie doktora Szrota z nagą Magdalenką zostało
wykonane w mieszkaniu tej tancerki.

— Skąd wiesz?

— Po pierwsze jest dziura w ścianie, w której zapewne


wmontowany był aparat fotograficzny, a po drugie na przeciwległej ścianie
wisi reprodukcja obrazu Gauguina. Tę reprodukcję widziałem na zdjęciu.
Rozumiesz?

Downar pociągnął z kieliszka spory łyk.

— Rozumiem. Co proponujesz?

— Proponuję, żebyśmy sobie odbyli we dwóch dłuższą rozmowę z


panem doktorem Szrotem. Co ty na to?

— Popieram zdanie przedmówcy — uśmiechnął się Downar. —


Kiedy chciałbyś to zorganizować?

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 534


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Jak najprędzej. Choćby zaraz.

Downar podniósł słuchawkę i nakręcił numer. Posłyszał kobiecy


głos.

— Halo?

— Czy mogę mówić z panem doktorem Szrotem?

— W tej chwili poproszę męża.

Po upływie dwudziestu minut Paweł zastukał do drzwi kawalerki na


Koszykowej.

— Proszę, proszę, panie doktorze — uśmiechnął się gościnnie


Downar. — Niech pan się nie gniewa, że trudziliśmy pana, ale mamy parę
pilnych spraw do omówienia. Napije się pan kieliszek wermutu?

— Dziękuję. Chętnie.

Usiedli i Downar wyjął z szuflady biurka paczkę amerykańskich


papierosów.

— Potrzebna nam jest pańska pomoc. Paweł zrobił niewyraźną


minę.

— Nie wiem, w czym mógłbym być pomocny.

— Jeżeli pan pozwoli, to zadamy panu kilka pytań.

— Słucham?

Stasiak wyjął z kieszeni fotografię Rysia.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 535


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Zna pan tego człowieka?

— Nie, nigdy nie widziałem tej twarzy.

— Na pewno?

— W każdym razie nie przypominam sobie.

— A czy zna pan niejakiego Mariana Krasiewicza?

— Tak, oczywiście.

— Dobrze go pan zna? To pański przyjaciel?

Paweł zawahał się.

— No cóż... Mariana znam bardzo dawno. Czy mogę go nazwać moim


przyjacielem? Przyjaźń przez duże P to wielka rzecz. Utarło się teraz, że
przyjaciółmi nazywamy dobrych znajomych.

— Kiedy pan ostatni raz widział Krasiewicza?

— Dość dawno. Kilka tygodni temu.

— W jakich to było okolicznościach?

— Spotkaliśmy się w kawiarni.

— Czy załatwialiście panowie jakieś interesy?

Paweł zrobił się czujny.

— Po prostu poplotkowaliśmy sobie trochę.

— Temu Krasiewiczowi nieźle się powodzi, prawda?

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 536


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Tak... Chyba tak.

— Czy nie orientuje się pan, panie doktorze, z czego on żyje?

— Prowadzi zdaje się jakieś interesy handlowe.

— Jakie to są interesy?

— Dokładnie nie wiem.

— A czy nie przypuszcza pan, że Krasiewicz zajmuje się niezbyt


czystymi sprawami?

— Nie wiem. Nie zastanawiałem się, a on sam nigdy mi nic nie mówił
na ten temat.

Downar, który dotychczas w milczeniu przysłuchiwał się tej


rozmowie, spytał:

— Czy pan, panie doktorze, byłby skłonny wrócić do pracy w


szpitalu?

Paweł był wyraźnie zaskoczony.

— Nie rozumiem. Orientuje się pan chyba, dlaczego byłem zmuszony


wycofać się z pracy na klinice.

— Tak, ale chciałbym wiedzieć czy pan nie tęskni za swoim dawnym
zawodem?

— Przyzwyczaiłem się do nowej roboty — odparł wymijająco Paweł.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 537


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Rozumiem, rozumiem, ale, o ile się orientuję, to pańskim


powołaniem była chirurgia.

Paweł nie wiedział do czego zmierza ta rozmowa. Postanowił być


ostrożny.

— Oczywiście, że wybrałem sobie tę specjalizację z zamiłowania do


chirurgii, ale przyznam się panu, że obecna praca także zaczyna mnie
pasjonować.

— Niech mi pan powie zupełnie szczerze, czy chciałby pan wrócić do


chirurgii?

Paweł uważnie spojrzał na Downara, tak jakby z jego twarzy pragnął


wyczytać prawdziwą intencję tego pytania.

— Tak. Chciałbym być znowu chirurgiem.

— A ja chciałbym panu w tym dopomóc.

— Pan? W jaki sposób?

— Widzi pan, panie doktorze — powiedział Downar, przysuwając


się bliżej do Pawła. — Od czasu naszej rozmowy w komendzie sporo się
zmieniło, zmienił się także mój pogląd na różne sprawy. W tej chwili jestem
skłonny przypuszczać, że te niespodziewane zgony pańskich pacjentów nie
były dziełem przypadku.

— Sądzi pan, że...?

Downar pokiwał głową.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 538


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Tak. Podejrzewam teraz, że to mogła być jakaś celowa akcja.

— Ależ to zbrodnia! — wykrzyknął Paweł. — Potworna zbrodnia.

— Zastrzegam się — powiedział Downar i zapalił papierosa. —


Zastrzegam się, że to jest tylko moja hipoteza, którą chciałbym sprawdzić.
Pan mi w tym dopomoże, panie doktorze.

— Ja? W jaki sposób?

— Wróci pan do kliniki i będzie pan operował.

— Nigdy się na to nie odważę.

— Musi pan to zrobić. Teraz pański pacjent nie umrze.

— Skąd pan wie?

— Chyba pan nie wierzy w duchy, panie doktorze?

— Czasami zaczynam wierzyć w złe duchy — powiedział w


zamyśleniu Paweł.

— No więc jak? Zgadza się pan na współpracę z nami? Dopomoże


nam pan w rozwiązaniu zagadki pańskich niepowodzeń?

— Nie wiem... naprawdę nie wiem, panie kapitanie. Muszę się


zastanowić.

— Zgoda. Niech się pan zastanawia, byle to nie trwało zbyt długo.

Paweł spojrzał na zegarek.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 539


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Czy panowie mają jeszcze do mnie jakąś sprawę? Jestem


umówiony na mieście i nie chciałbym się spóźnić.

— Chcesz prosić pana doktora o jakieś dodatkowe wyjaśnienia? —


spytał Downar, zwracając się do Stasiaka.

— Owszem. Jeżeli pan taki uprzejmy, to chciałbym jeszcze zapytać,


czy odwiedził pan kiedyś pewną młodą damę, która mieszka na Hożej?
Kawalerka. Czwarte piętro. Taki różowy dom.

— Nie. Nikt z moich znajomych nie mieszka na Hożej —


odpowiedział Paweł, nie patrząc Stasiakowi w oczy.

— W takim razie więcej pytań nie mam. Dziękuje panu.

Paweł posiedział jeszcze parę minut, a następnie pożegnał oficerów,


obiecując zatelefonować w najbliższym czasie.

Szedł wolno Alejami Ujazdowskimi i rozmyślał nad tym co mu


powiedział Downar. To była bardzo nęcąca propozycja. Ale czy mógł
ryzykować? A jeżeli znowu zoperowany przez niego człowiek umrze?

W domu nie zastał Anny. Znalazł natomiast na biurku kartkę:


„Poszłam z Ewą do kina. Nie czekaj na mnie z kolacją”. Był głodny. Usmażył
jajka, pokroił kiełbasę i postawił wodę na herbatę. Wszystkie te czynności
wykonywał zupełnie automatycznie. Ciągle myślał o rozmowie z Downarem
i o tej trochę dziwnej propozycji.

Na tapczanie leżał „Express”. Paweł pochylił się i rzucił okiem na


program telewizyjny. Postanowił obejrzeć amerykański western. Właściwie

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 540


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

nie miał nic lepszego do roboty. Zaledwie jednak przekręcił gałkę


telewizora, gdy zadźwięczał telefon. Głos kobiecy.

— Czy to mieszkanie państwa Szrot?

— Tak. Słucham?

— Czy mogę mówić z panią mecenas?

— Nie ma żony w domu. Wróci późno. A kto dzwoni? Może coś żonie
powtórzyć?

— Nie, dziękuje. Ja właściwie do pana, panie doktorze. Dzwonię z


polecenia pana Mariana Krasiewicza, który prosił żeby pan był łaskawy
zaraz przyjechać na Mazowiecką. Będzie czekał na pana na przystanku
trolejbusowym. Pan Krasiewicz prosił także, żeby pan nikomu nie
wspominał o tym spotkaniu.

Odłożyła słuchawkę.

Paweł pomyślał chwilę. Ten telefon wydał mu się dziwnie


tajemniczy. Dlaczego Marian sam do niego nie zadzwonił? Co to za
kombinacja? Zafundował sobie sekretarkę, czy co u diabła? Postanowił
jednak pojechać.

Na rogu Mazowieckiej i Traugutta podszedł do niego smukły


mężczyzna o pociągłej, oliwkowej twarzy i ciemnych błyszczących oczach.
Ubrany był w jasnopopielaty garnitur, ożywiony jaskrawoczerwonym
krawatem.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 541


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Czy pan doktor Szrot?

— Tak.

— Pan pozwoli, że go zaproszę do mojego wozu.

— Kiedy ja... — próbował oponować Paweł.

— Nic, nic. Wszystko sobie po drodze wyjaśnimy. To właśnie moja


sekretarka telefonowała przed chwilą do pana.

— Aha, tak? Sądziłem...

Zanim Paweł zdołał zorientować się w sytuacji, nieznajomy


uprzejmie aczkolwiek stanowczo ujął go pod rękę i zaprowadził do
oczekującego o kilka metrów dalej samochodu. Paweł zdążył zauważyć, że
był to ciemnoszary ford z tabliczką CD. Nieomal siłą został wepchnięty do
wnętrza wozu, w którym siedział już jakiś człowiek. Od razu ruszyli z
miejsca, rozwijając dużą szybkość.

Mężczyzna o brązowej twarzy wyszczerzył w uśmiechu zęby,


których olśniewająca biel upodobniła go jeszcze bardziej do mulata, czy
Włocha z południowej Italii.

— Bardzo przepraszam, że tak trochę bezceremonialnie zaprosiłem


pana na tę przejażdżkę, ale mamy do pana pewną dość pilną sprawę.

— Nie rozumiem... — powiedział Paweł i kątem oka spojrzał na


draba siedzącego w milczeniu po jego lewej ręce. Gruby, muskularny kark i
szerokie bary zniechęcały do stawiania oporu.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 542


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

Wpadli na most Poniatowskiego i na Grochowskiej zwiększyli


szybkość. Kiedy wydostali się na szosę, nieznajomy znowu się odezwał:

— Pan wybaczy, panie doktorze, ale zmuszony jestem pana poprosić


o pewną uprzejmość.

— Słucham.

— Niech pan się nie gniewa i pozwoli mi zawiązać sobie oczy.

— Co to wszystko znaczy, do wszystkich diabłów?! — żachnął się


Paweł, który zaczynał już tracić cierpliwość i panowanie nad sobą.

Teraz odezwał się ten z lewej. Nie miał cudzoziemskiego akcentu:

— Siedź pan cicho i bez żadnych rozróbek. Po co pańska żona ma


zostać wdową?

Argument ten trafił Pawłowi do przekonania. Bez oporu pozwolił


sobie przewiązać oczy. Po chwili zdawało mu się, że zawracają. — Chcą
zmylić ślad — pomyślał i cierpliwie czekał, co z tego wszystkiego wyniknie.

Szum miasta oddalał się, znikał zupełnie, to znowu się przybliżał.


Robiło to takie wrażenie, jakby samochód wyjeżdżał na szosę, a następnie
zawracał. Dwukrotnie do uszu Pawła dobiegło dudnienie tramwajów po
moście. Całkowicie stracił orientację i jeżeli jego towarzysze tej dziwnej
podróży postanowili doprowadzić do tego, żeby nie wiedział, w którą
stronę jedzie, to cel ten osiągnęli w zupełności.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 543


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

Samochód raz zwiększał, a raz zmniejszał szybkość. W pewnym


momencie odgłosy miasta zaczęły się gwałtownie oddalać, aż zupełnie
zanikły. Paweł posłyszał charakterystyczny chrzęst żwiru pod oponami.
Potem wóz zwolnił i zakołysał się na wybojach. Najwidoczniej zjechali na
jakąś boczną drogę. I wreszcie zgrzytnęły hamulce.

Wysiedli. Ktoś wziął Pawła pod rękę i powiedział: — Niech pan


uważa. Tu są schody.

Zeszli w dół. Wciągnął w nozdrza zapach wilgoci. Szczęknął klucz w


zamku, pchnięto go delikatnie do wnętrza i drzwi zatrzasnęły się za nim.

Poczuł, że jest sam. Zdjął szal, zasłaniający mu oczy i ciekawie


rozejrzał się dokoła.

Bez trudu zorientował się, że znajduje się w piwnicy zamienionej na


elegancki gabinet. Brak okien, półkoliście sklepiony sufit, ciężkie, obite
grubą blachą drzwi. Biurko, półki z książkami, na podłodze duży, puszysty
dywan, w rogu stojąca lampa z szerokim abażurem, a przy niej ogromny
wolterowski fotel, odwrócony tyłem do drzwi. Drugi, trochę mniejszy fotel
stał koło biurka.

— Dobry wieczór, panie doktorze.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 544


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

Paweł drgnął gwałtownie i odwrócił się w kierunku wolterowskiego


fotela, z którego w tej samej chwili podniósł się wysoki, szczupły mężczyzna
o bujnej, siwej czuprynie.

— Ach, to pan Richter? Dobry wieczór.

— Proszę, niech pan usiądzie, panie doktorze, o może tam na


tamtym fotelu. Bardzo przepraszam, że w taki nieco dziwny sposób
zaaranżowałem to nasze spotkanie, ale chciałem z panem spokojnie i bez
świadków porozmawiać.

— Ma pan trochę oryginalny zwyczaj zapraszania do siebie gości —


powiedział Paweł.

Richter uśmiechnął się.

— Musi mi pan to wybaczyć.

Pawła zaczynała denerwować ta idiotyczna sytuacja.

— Może mi pan wreszcie powie co to wszystko u licha znaczy? Nie


mam czasu na głupie rozmowy i proszę mnie natychmiast wypuścić z tego
rodzinnego grobu.

— Zapali pan? — spytał Richter, otwierając papierośnicę. Paweł


poczuł, że krew uderza mu do głowy. Ogarniała go wściekłość.

— Nie, nie zapalę i niech mi pan da święty spokój. Proszę mnie stąd
natychmiast wypuścić! Rozumie pan?

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 545


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

Richter usiadł, zapalił papierosa i przez chwilę przyglądał się


Pawłowi z takim zainteresowaniem, jakby podziwiał w ogrodzie
zoologicznym jakiś niezwykły okaz nieznanego sobie stworzenia.

— Jeżeli pana tutaj sprowadziłem — powiedział wolno — i jeżeli w


tej chwili tracę czas na rozmowę z panem, to najprawdopodobniej mam
panu coś ważnego do zakomunikowania i musi się pan uzbroić w
cierpliwość, ażeby mnie wysłuchać. Proponuję też, aby pan zrezygnował z
tego niezbyt uprzejmego, agresywnego tonu, który nie ułatwi nam
rozmowy. Co pan na to, panie doktorze?

— O co chodzi? — warknął Paweł.

— Chodzi o to, że chcielibyśmy prosić pana o pewną drobną


przysługę.

— Co to znaczy „chcielibyśmy”? Jacy „my”?

Richter nie od razu odpowiedział. Strzepnął popiół z papierosa i


przez chwilę z nadmiernym zainteresowaniem przyglądał się swojej
cygarniczce.

— Właściwie bardzo słuszne pytanie, na które tylko częściowo mogę


odpowiedzieć. „My” to znaczy, ja i moi zleceniodawcy.

Paweł poruszył się niecierpliwie.

— Czego chcecie ode mnie?

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 546


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Widzi pan, panie doktorze, jest taka sprawa, że interesują nas


pewne wiadomości, pewne informacje, których pan bez trudu mógłby nam
dostarczyć.

Paweł zrobił się czujny. Przypomniała mu się niedawna rozmowa z


pułkownikiem Łukańskim.

— Co to za wiadomości?

Richter zgasił papierosa, zatarł ręce i przyjrzał się swoim palcom.

— Och takie tam różne drobne informacyjki — powiedział, usiłując


nie nadawać swym słowom zbyt dużej wagi. — Od czasu do czasu coś nam
pan przekaże, jakąś niewiele znaczącą wiadomość. Naprawdę nic wielkiego.
A zapewniam pana, że my potrafimy to należycie ocenić. Posługujemy się
tylko i wyłącznie dobrą walutą, mającą wysoki kurs. Dolary, funty szterlingi,
franki szwajcarskie... Co pan będzie wolał. To już będzie zależało od pana.
Jeżeli dojdziemy do porozumienia, to w krótkim czasie stanie się pan
zamożnym człowiekiem. Będzie pan mógł wyjechać za granicę,
zorganizować własne sanatorium, na przykład w Szwajcarii albo we Francji.

— A za cóż to pan ma zamiar tak mi znakomicie płacić? — spytał


Paweł.

Richter pochylił się do przodu i powiedział z czarującym uśmiechem.

— Tak, jak to już panu powiedziałem, za informacje.

— Ale jakiego rodzaju mają być te informacje? Jak dotychczas


operuje pan samymi ogólnikami.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 547


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

Richter wyjął z papierośnicy nowego papierosa. Panował nad sobą


doskonale, ale widać było, że jest trochę zdenerwowany. Zdawać by się
mogło, że opuściła go na chwilę ta niebywała pewność siebie i swoboda w
sposobie bycia.

— Pan pracuje w Zakładzie Medycyny Wojskowej, panie doktorze.

— Jest pan dobrze poinformowany.

— Często pan wyjeżdża w teren — ciągnął dalej Richter. —


Odwiedza pan różne jednostki wojskowe. Nie jest dla pana rzeczą trudną
porobić pewne spostrzeżenia, pewne interesujące notatki. Czasem jakieś
ciekawe zdjęcie. Słowem rozległe możliwości. Dla pana to właściwie
drobiazgi bez znaczenia, a dla nas będą to niezmiernie wartościowe
informacje, za które dobrze, a nawet bardzo dobrze zapłacimy.

Paweł drżał z oburzenia i podniecenia.

— Jak pan śmie? Jak pan śmie proponować mi coś takiego? —


wykrzyknął przez zaciśnięte zęby.

— Niech się pan tak nie ekscytuje, panie doktorze — uśmiechnął się
Richter. — No cóż... propozycja jest propozycją. Mnie wolno zaproponować,
panu wolno mojej propozycji nie przyjąć.

Paweł zerwał się ze swego miejsca. Krew uderzyła mu do głowy.

— Czy pan przypuszcza, że ja pójdę na robotę szpiegowską, że będę


szpiegiem, płatnym szpiegiem?!! Proszę mnie w tej chwili stąd wypuścić, bo
nie ręczę za siebie. — Postąpił krok z zaciśniętymi pięściami.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 548


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Na Richterze wybuch ten nie zrobił najmniejszego wrażenia. Nie


poruszył się. Nie wstał z fotela. Widocznie był przyzwyczajony do tego
rodzaju reakcji.

— Nie widzę powodu do takiego podniecenia, panie doktorze. Nie


jest pan czuły na dobra materialne, to może znajdziemy jakieś inne, bardziej
przekonywujące argumenty.

Paweł utkwił niespokojne spojrzenie w twarzy mówiącego.

— Nie rozumiem.

— Cierpliwości. Zaraz postaram się to panu wytłumaczyć w sposób


przystępny. Czy pan przypomina sobie taką fotografię — Richter wstał, nie
śpiesząc się podszedł do biurka i z szuflady wyjął powiększone zdjęcie. —
Proszę, niech pan obejrzy.

Paweł zbladł. To była ta fatalna fotografia, za którą przecież zapłacił


temu opryszkowi, zapłacił pięćdziesiąt tysięcy złotych.

— No więc jak? Przypomina pan sobie tę fotografię? — nastawał


Richter. — Dość ryzykowna poza. Ta dama w takim zdecydowanym negliżu.
Całe szczęście, że pańska żona nie widziała tego zdjęcia. Mogłyby wyniknąć
pewne kłopoty rodzinne.

— Chce mnie pan szantażować? — wykrztusił Paweł.

— Och, nie bawmy się w takie patetyczne słowa, panie doktorze. Po


prostu potrzebna mi jest pańska współpraca i usiłuję nakłonić pana, aby

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 549


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

pan przyjął moje warunki. W takiej grze stosujemy, niestety, różne metody.
To jest niezbędne.

Paweł powziął decyzję.

— Może pan opublikować to zdjęcie w gazetach, może pan pójść z


nim do mojej żony — powiedział na pozór spokojnie. — Nie zmusi mnie
pan do szpiegowskiej roboty.

— Hm. — Richter schował do kieszeni fotografię i zaczął w


zamyśleniu uderzać palcami w papierośnicę. — Widzę, że pan ma, panie
doktorze, takie niedzisiejsze, bardzo twarde zasady, dla których jest pan
skłonny poświęcić nawet swoje szczęście małżeńskie. Bo przecież pan jest
szczęśliwy ze swoją żoną.

— Nic panu do tego — warknął Paweł.

— Myli się pan — uśmiechnął się Richter. — Ja bardzo się tymi


sprawami interesuję. My w ogóle interesujemy się życiem prywatnym ludzi,
których zamierzamy zaliczyć w poczet naszych współpracowników. To jest
jedna z podstawowych zasad naszej działalności.

Paweł wzruszył ramionami.

— Ja się natomiast zupełnie nie interesuję ani waszymi zasadami,


ani waszą działalnością. Nie chcę mieć z tym wszystkim nic wspólnego.
Może skończymy wreszcie tę głupią i niepotrzebną rozmowę i może pan
zechce mnie stąd wypuścić.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 550


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Chwileczkę, panie doktorze, chwileczkę. Pan jest człowiekiem w


gorącej wodzie kąpanym. To niedobrze. Pewne sprawy wymagają
przemyślenia. Nie można tak od razu decydować się. Należy się zastanowić.

— Już się zastanowiłem i proszę skończmy tę rozmowę. Z tą


fotografią może pan sobie robić co się panu żywnie podoba. Już raz
zapłaciłem za nią pięćdziesiąt tysięcy złotych. Drugi raz nie dam się nabrać
na żaden szantaż.

Richter skrzywił się z widocznym niesmakiem.

— Pan ciągle z tym szantażem. To już zaczyna być nużące. Chciałbym


poprosić pana jeszcze o chwilę cierpliwości. Mam tutaj w biurku pewne
fotokopie, które, jak sądzę, mogą pana zainteresować. — Znowu otworzył
szufladę i wyjął z niej jakieś papiery. — O, proszę bardzo. Właśnie są te
fotokopie.

Paweł spojrzał i poczuł, że nogi się pod nim ugięły. Richter


zadowolony z wrażenia, jakie zrobił na swoim rozmówcy, otworzył
papierośnicę.

— Proszę. Może pan zapali. A może kieliszek czegoś mocnego?

Paweł machinalnym ruchem wziął papierosa i usiadł. Teraz już


wiedział, że ten człowiek ma go w ręku.

— No cóż panie doktorze? Myślę, że nasza rozmowa nie będzie


jednak taka bezowocna, jak to się na początku zdawało. Powoli, z pewnymi
trudnościami dojdziemy do porozumienia. Po prostu taki maleńki

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 551


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

gentlemen’s agreement. Ja nie pokażę nikomu tych recept, a pan przez jakiś
czas będzie mi dostarczał pewnych informacji, o których już wspomniałem.
Sądzę, że taki układ będzie korzystny dla obu stron. No bo, prawdę mówiąc,
gdyby wyszła na jaw ta sprawa, że lekarz, pracownik naukowy,
współpracuje ściśle z handlarzami narkotyków, to chyba mogło by to
pociągnąć za sobą niezbyt przyjemne konsekwencje. Jak pan sądzi, panie
doktorze?

Paweł milczał. Czuł bolesny ucisk w skroniach. W gardle mu zaschło


tak, że nie mógł przełknąć śliny. Richter odczekał chwilę i mówił dalej:

— Pańskie milczenie traktuję jako wyraz zgody. Jestem niezmiernie


rad, że wreszcie doszliśmy do porozumienia. Mogę pana zapewnić, że nie
pożałuje pan swej decyzji. Współpraca z nami otworzy przed panem
zupełnie nowe, niezwykle interesujące perspektywy. Przykro mi tylko, że
już się chyba nigdy nie zobaczymy. No cóż... takie jest życie. To należy do
naszej strategii. Widzieliśmy się trzy razy, o jeden raz za dużo. Dzisiaj
wyjeżdżam z Polski. Może kiedyś spotkamy się jeszcze na terenie Europy
Zachodniej, ale to raczej wątpliwe.

— Czy ma pan zamiar długo mnie tu jeszcze trzymać? — spytał


Paweł.

— Och, nie. Sądzę, że nasza rozmowa dobiega końca. Więc przyjmuje


pan nasze warunki, panie doktorze?

Paweł spuścił głowę. Końcem języka zwilżył popękane wargi.

— Nie mam innego wyjścia.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 552


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

Richter uśmiechnął się.

— Nie tragizujmy, drogi panie, nie tragizujmy. Przekona się pan, że


w praktyce to nic znowu takiego strasznego. Dużo jest w tym wszystkim
przesady, literatury. W najbliższym czasie któryś z naszych ludzi nawiąże z
panem kontakt. Aha, i jeszcze jedna sprawa. Chciałbym pana przeprosić za
to, że wtedy wprowadziłem pana w błąd, podając się za profesora
Mokrzyckiego. Ja nie jestem profesorem Mokrzyckim, jak to już zapewne
zdążył pan zauważyć.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 553


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

ROZDZIAŁ IX

Komenda Wojewódzka w Gdańsku zawiadomiła, że poszukiwany


osobnik kręci się po terenie Trójmiasta i usiłuje dostać się na jakiś
frachtowiec. Gdańsk prosił o dalsze dyrektywy. Polecenie Komendy
Głównej brzmiało:

„Nie aresztować, nie przerywać inwigilacji, utrzymać stały kontakt.”

Stasiak przyjechał wieczorem. Przed dworcem podszedł do niego


wywiadowca i powiedział, że Rysio je kolację w jednej z portowych
restauracji. Stasiak zostawił walizkę w przechowalni bagażu i, nie tracąc ani
chwili, pojechał taksówką pod wskazany adres.

Informacje okazały się ścisłe. W głębi zadymionej sali siedział


barczysty mężczyzna o kwadratowej, pryszczatej twarzy. Rozmawiał z
ożywieniem z dwoma mocno już podpitymi marynarzami.

Stasiak znalazł w pobliżu wolny stolik, usiadł i zamówił piwo. Czekał


cierpliwie, nie spuszczając z oczu trzech mężczyzn. Wreszcie jednak
znudziło mu się to zajęcie, wyjął z kieszeni notes, wyrwał z niego kartkę,
napisał parę słów i skinął na przechodzącą kelnerkę.

— Pani będzie uprzejma zanieść temu panu liścik miłosny.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 554


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

Uśmiechnęła się, powiedziała „dobrze” i wzięła kartkę. Po chwili


Rysio siedział przy stoliku Stasiaka. Spytał:

— Pan coś ode mnie chciał?

— Tak.

— Ja pana nie znam.

— Nie szkodzi. Możemy się poznać.

Rysio spojrzał podejrzliwie. Na jego niskim czole pojawiła się


głęboka bruzda.

— Czego pan chcesz ode mnie?

Stasiak wyjął papierosa i zapalił.

— Ja w sprawie Mariana.

W wąskich, trochę skośnych oczach pojawił się błysk


zainteresowania, który jednak natychmiast zgasł.

— Nie znam żadnego Mariana. Nie wiem o kim pan mówi.

Stasiak wyjął garść drobnych z kieszeni, odliczył należność za piwo i


położył pieniądze na stoliku.

— Może stąd wyjdziemy — zaproponował. — Strasznie tu duszno.


Na świeżym powietrzu lepiej sobie pogadamy. Chodź pan. — Rysio bez
sprzeciwu ruszył w kierunku wyjścia.

Kiedy znaleźli się na ulicy, Stasiak spytał:

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 555


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Jak sobie radzisz z meliną?

— Różnie. A bo co?

— A bo ja zostawiłem walizkę na stacji. Nie wiem gdzie będę dzisiaj


nocował. Do hotelu iść jakoś nie mam chęci.

Rysio nie kwapił się z żadną propozycją. Szedł wolno w milczeniu i


kopał napotykane po drodze kamienie.

— Mam gryps dla ciebie od Mariana — powiedział Stasiak.

— Gryps? Jak to gryps? — W głosie opryszka zabrzmiał niepokój.

— Marian siedzi.

— Bzdura.

— No to masz czytaj. — Stasiak wyjął z kieszeni list, który razem z


Downarem wymusili na Krasiewiczu. — Znasz chyba charakter pisma
Mariana.

— Znam — przebiegł oczami zapisaną kartkę papieru i przybladł


nieco. — Do jasnej cholery. Faktycznie siedzi.

— Trzeba się likwidować z terenu — powiedział Stasiak, zniżając


głos. — Musimy tylko załatwić z towarem. Szkoda. Duża partia.

— Z jakim towarem? — Rysio znowu zrobił się podejrzliwy.

— No jak to z jakim? Z tym z Konstancina.

— To Marian jeszcze tego nie opędzlował?

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 556


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Nie miał przez kogo. Słuchaj, a może by Magdalena...

— Ta dziwka nie chce już dla nas pracować — prychnął ze złością


Rysio. — We łbie jej się przewróciło. Histeryczka, psiakrew.

— Ale na tę fotografię zgodziła się.

— Takie numery dla żartu to ona lubi, ale wozić nie chce.

— Po diabła Marianowi było takie zdjęcie? — zaryzykował Stasiak.


— Bo przecież nie dla rozrywki.

Rysio wzruszył ramionami.

— A cholera go wie. Kazał, zapłacił, to się zrobiło. Nic znowu takiego


nadzwyczajnego. Chciał chyba temu facetowi paskudny kawał zrobić. Bo
jakby jego żonie takie zdjęcie z gołą babką posłał, to możesz pan sobie
wyobrazić.

— Trzeba było trochę forsy wydoić z frajera — powiedział Stasiak.

Rysio nie podjął tego tematu. Zapalił papierosa. Po chwili spytał:

— Dawno pracujesz z Marianem?

— Będzie już przeszło dwa lata.

— Jakie masz pseudo?

— Mów mi Heniek.

— Dobra. Niech będzie Heniek. Ty także spływasz?

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 557


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Najwyższy czas się likwidować. Marian na śledztwie będzie sypał.


To mięczak.

— Masz rację. Dawniej inaczej o nim myślałem. Marian jest dobry


dopóty, dopóki wszystko gra. Ma fantazję, ma dobre pomysły, ale jak coś
zaczyna nawalać, to klops. Nie można na niego liczyć.

— Liczyć można tylko na siebie — mruknął Stasiak. — No co,


skombinujesz mi jakąś melinę na dzisiejszą noc?

Rysio zawahał się.

— W jaki ty właściwie sposób znalazłeś mnie w tej knajpie? —


spytał nagle.

Stasiak był przygotowany na to pytanie. Z uśmiechem spojrzał na


mówiącego.

— W tutejszej komendzie milicji dowiedziałem się gdzie cię mam


szukać.

— Nie wygłupiaj się. Nie lubię takich żartów. Przecież mnie nawet
nie znałeś. Nie wiedziałeś jak wyglądam.

Stasiak klepnął poufale opryszka po plecach.

— Coś ty Rysiek...? Za kogo mnie masz? Jak się dowiedziałem, że


Marian siedzi, to poszedłem do Celiny i od niej dostałem twoje zdjęcie.
Podumałem chwilę i doszedłem do wniosku, że nie możesz być nigdzie
indziej jak tylko na Wybrzeżu. Obleciałem wszystkie knajpy w Gdańsku, w

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 558


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

Gdyni i w Sopocie, i wreszcie cię zdybałem. Marian prosił, żeby ci dać cynk,
no to musiałem to zrobić.

— Za bardzo jesteś o mnie troskliwy — powiedział Rysio. — Aż mi


się wierzyć nie chce, żeby ktoś obleciał całe Wybrzeże tylko po to, żeby
mnie ostrzec.

— Bywają jeszcze porządni ludzie na świecie. Powinieneś to docenić


i skombinować mi jakiś nocleg.

— No dobra — zdecydował się wreszcie Rysio. — Zabiorę cię do


ciotki.

— Masz tu ciotkę?

— Ale skąd. Tak ją tylko nazywają. Stara bajzelmama. Przyjmuje na


noclegi, jak kogo dobrze zna, oczywiście.

— Daleko to?

— W Gdyni. Musimy pojechać koleją elektryczną.

— No to fajnie — ucieszył się Stasiak. — Skoczę tylko po walizkę.

Na dworcu Rysio zaproponował piwo, ale Stasiak odmówił.

Szybkim krokiem ruszył do przechowalni. Nagle poczuł, że mu się


robi gorąco. Odwrócił się, chciał się gdzieś schować, ale było już za, późno.

Uśmiechnięta twarz byłej kierowniczki stołówki z Ministerstwa


zbliżała się do niego nieuchronnie.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 559


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— A, pan major! Co za miła niespodzianka. Kopę lat. Pewnie pan


major na urlopik nad morze. Piękna pogoda. A ja tutaj, panie majorze, już
drugi rok prowadzę kantynę marynarską, nawet jestem zadowolona, bo
klimat morski mi służy, tylko ten reumatyzm...

Stasiak skoczył ku drzwiom i zaklął straszliwie. Rysio oczywiście


zniknął, rozpłynął się tak, jak by go tu nigdy nie było. Rozradowana
niewiasta próbowała jeszcze kontynuować konwersację, ale Stasiak
przerwał jej dość opryskliwie:

— Innym razem pani mi to wszystko opowie. Teraz nie mam czasu.

Z automatu zadzwonił do komendy i powiedział co się stało.

— Poszukajcie go, zatrzymajcie i przyślijcie nam go do Warszawy.


Melinę miał w Gdyni u jakiejś starej baby zwanej „ciotką”. Tam już
oczywiście nie wróci, ale melinę spróbujcie rozpracować. Ja wyjeżdżam dziś
na noc. Cześć.

Był wściekły. Najchętniej udusiłby tę starą idiotkę, która


pokrzyżowała mu wszystkie plany. Ale czyż mógł przewidzieć, że właśnie
spotka ją tutaj na dworcu. Co za pech. Od Rysia na pewno dowiedziałby się
bardzo wielu ciekawych rzeczy. Bliski już był tego, żeby pozyskać sobie jego
całkowite zaufanie. U tej jakiejś „ciotki” wypiliby parę wódek i wtedy już
pociągnąłby za język oprycha, jakby mu się żywnie podobało. Niech to
wszyscy diabli.

Szczęśliwym trafem dostał przed samym odejściem pociągu sypialne


miejsce, ale kiedy znalazł się w wagonie zwątpił w to, czy mu w ogóle

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 560


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

będzie potrzebne, Na razie nie myślał o spaniu. Zbyt był zdenerwowany.


Ulokował walizkę na siatce, a następnie stanął w korytarzu. Paląc
papierosa, patrzył w okno.

— Dobry wieczór.

Odwrócił się i spojrzał zaskoczony. Magdalena zaśmiała się


serdecznie, ubawiona jego zdumieniem.

— Zrobił pan taką minę, jak by pan ducha zobaczył.

— Nie spodziewałem się pani tutaj spotkać. Zwiedzała pani


Wybrzeże?

Energicznie potrząsnęła głową.

— Nie. Pilnowałam pana.

Stasiak podniósł pytająco brwi, do góry. Wargi mu drżały


hamowanym śmiechem.

— Pilnowała mnie pani?

— Tak.

— Nic z tego nie rozumiem.

Odgarnęła spadające jej na czoło włosy.

— Bałam się, żeby pan nie zrobił jakiegoś głupstwa.

— Pani jest kapitalna — zaśmiał się Stasiak.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 561


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Niech się pan nie śmieje. Wiem, że pan się spotkał z Rysiem. Na
pewno chciał pana zaprowadzić do „ciotki”. Mógł był pan już stamtąd nie
wrócić.

— Nie przesadzajmy.

— To nie żadna przesada. Pan nie docenia Rysia. Robi wrażenie


zwykłego, dość prymitywnego opryszka, ale tak nie jest. To bardzo sprytny
facet. Sprytniejszy, niż pan sobie wyobraża. Chciał pana zabrać na noc do
„ciotki”, tak?

— Tak. Ale skąd pani zna te wszystkie meliny?

— Mówiłam przecież panu, że kiedyś zabawiałam się w szmugiel.


Niech pan wierzy, że to rzeczywiście była dla mnie zabawa, atrakcja. Nie
chodziło mi nawet o pieniądze. Nie. Po prostu lubię sensację, mocne
wrażenia, przygody.

— To są bardzo ryzykowne przygody — powiedział Stasiak.

— Oczywiście. Już teraz na to nie poszłabym, ale wtedy wydawało


mi się, że jestem bohaterką sensacyjnej powieści. Po prostu pisałam
powieść.

Uśmiechnął się.

— Żeby pisać sensacyjne czy kryminalne powieści, niekoniecznie


samemu trzeba być przestępcą.

— Dopiero niedawno to zrozumiałam.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 562


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Chciałbym pani zadać jedno pytanie.

— Słucham?

— Czy pani rzeczywiście w związku moją osobą pojechała na


Wybrzeże?

— Naturalnie. Pojechałam za panem, żeby pana pilnować. Strasznie


się bałam, że stanie się panu coś złego.

— Dlaczego to pani zrobiła?

— Dlatego, że pana kocham — powiedziała po prostu. Stasiak był


tak zaskoczony tym wyznaniem, że w pierwszej chwili nie wiedział co ma
powiedzieć.

Dziewczyna przysunęła się bliżej i nie spuszczała oczu z jego twarzy.

— Przyznaję, że jestem trochę... jak by tu określić...? Jestem trochę


zdziwiony.

— A pan mnie nie kocha? — spytała i nagle twarzyczka jej


posmutniała.

Stasiak był coraz bardziej zażenowany. Krępowała go ta dziwna


sytuacja, tym bardziej, iż czuł, że Magdalena jest w tej chwili szczera, że się
przed nim obnaża. Nie chciał jej zranić.

— Wie pani... no cóż... przyznam się, że nie myślałem o tych


sprawach, nie miałem czasu zastanowić się.

— Ale przecież ja się panu podobam?

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 563


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Tak, tak, oczywiście. To nie ulega wątpliwości, że pani jest uroczą


dziewczyną i że mi się pani podoba.

— Tylko jeszcze nie zdążył się pan zastanowić nad tym, czy pan
mnie kocha, tak?

— O właśnie — powiedział skwapliwie rad, że może jakoś wybrnie


obronną ręką z tego wszystkiego.

Uśmiechnęła się, już znowu była wesoła.

— No to ja zaczekam, aż się pan namyśli. Mam czas.

Umilkli. Za wagonowym oknem czerniła się noc, przecinana od czasu


do czasu snopem czerwonych iskier. Stukot kół unosił ich coraz dalej w
ciemność. Podróżni ułożyli się do snu. Zostali sami na korytarzu.

— Zdaje się, że zupełnie niepotrzebnie wykupiliśmy sypialne


miejsca — powiedziała Magdalena. — Nie wiem jak panu, ale mnie zupełnie
nie chce się spać.

— Mnie też nie.

— O czym pan myśli?

— O tej dziwacznej fotografii, do której pani pozowała na Hożej.

Zaśmiała się.

— Och, to głupstwo bez znaczenia.

— Tak pani sądzi?

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 564


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Oczywiście.

— Niech mi pani powie po co pani to zrobiła?

— Prosił mnie Marian.

— I nie powiedział pani po co mu było potrzebne takie zdjęcie?

— Oczywiście, że powiedział. Chodziło po prostu o to, żeby zmusić


tego faceta do rozwodu. Podobno maltretuje swoją żonę i nie chce się
zgodzić na rozwód. Ta fotografia miała być dowodem dla sądu, dowodem
jego zdrady.

— A jeśli pani powiem, że ja znam tego człowieka i że jego pożycie z


żoną jest idealne?

— To niemożliwe!

— A jednak to prawda. Mogę panią zapewnić, że rzadko można


spotkać tak dobrze ze sobą żyjące małżeństwo.

— W takim razie dlaczego Marian?...

— A tego to już ja nie wiem. Musiał mieć jakieś powody, żeby


zorganizować tego rodzaju imprezę. Może szantaż?...

— Chciał wyłudzić w ten sposób od niego pieniądze?! — krzyknęła


oburzona Magdalena.

Stasiak przyłożył palec do warg.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 565


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Ciiicho... Nie tak głośno. Ludzie śpią. Wcale nie jest wykluczone, że
chciał wyłudzić pieniądze, a może miał jakieś inne cele. Może zależało mu
na tym, żeby tego człowieka mieć w ręku.

— To obrzydliwe. I ja się do tego przyczyniłam?

— Trudno zaprzeczyć.

— Czy pan jest pewien tego, że to jest porządny człowiek, dobry


mąż?

— Tak. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości.

Była wstrząśnięta.

— To okropne. Jak ja mogłam? Wiedziałam przecież, że Marian to


skończony łajdak. Proszę pana... Ja... ja... ja chciałabym to jakoś naprawić. Co
mogę zrobić dla tego człowieka? Nawet nie wiem, jak on się nazywa.
Pokazał mi go Rysio, powiedział o co chodzi. Zgodziłam się. Jestem głupia,
nieodpowiedzialna.

— Zbyt mądre to nie było — przyznał Stasiak. — Ale w tej chwili już
chyba nie warto zastanawiać się nad tym. To nam nic nie da.

Magdalena przytaknęła ruchem głowy.

— Ma pan rację. To nic nie da. — Nagle zniżyła głos i powiedziała


szeptem: — Muszę panu coś wyznać.

Spojrzał na nią z niepokojem. Sądził, że znowu chodzi o sprawy


sercowe.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 566


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Niech pani mówi.

Przysunęła się do niego jeszcze bliżej i rzuciła szybkie spojrzenie w


głąb pustego korytarza.

— Tu nikt nie może słyszeć, prawda?

— Nie. Wszystkie drzwi pozamykane.

— Bo widzi pan... ja kłamałam.

— Pani?

— Tak. Okłamywałam pana cały czas. Ale teraz mam dosyć. Nie
mogę tego dłużej znieść. Ja pana kocham i muszę panu powiedzieć prawdę,
choćby się miało nie wiem co stać.

Stasiak czuł, że podniecenie dziewczyny było szczere. Wziął ją za


rękę.

— Niech się pani nie denerwuje. Proszę mi powiedzieć wszystko to,


co panią gnębi. Postaram się pani dopomóc, jeśli tylko potrafię.

Spuściła oczy i przygryzła wargę.

— Ja wiem, że pan nie jest z Interpolu i że pan nie nazywa się


Wilhelm Drumer.

— Kimże jestem według pani?

— Pan jest z kontrwywiadu. Nazywa się pan Stasiak.

Uśmiechnął się.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 567


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Skąd te wiadomości?

— Zna pan barona Boysta, prawda?

— Owszem. Kiedyś go znałem.

— W albumie barona Boysta widziałam pańską fotografię.


Zapoznałam się dokładnie z pańskim życiorysem.

— Więc pani...?

Skinęła głową.

— Tak. Pracuję dla wywiadu. Jestem szpiegiem.

— I tak się pani do tego z lekkim sercem przyznaje?

— Powiedziałam przecież, że mam dosyć. Zdecydowałam się odkryć


przed panem moje karty. Zakochałam się w panu, a poza tym...

— Co poza tym...?

— Poza tym zrozumiałam, że to paskudna robota.

— Jak to się stało, że pani w ogóle zdecydowała się...?

— Groziło mi więzienie. Idiotycznie wdałam się w handel


narkotykami. Nakryli mnie. Potrzymali mnie przez kilka tygodni w celi
więziennej, w okropnych warunkach. Potem otrzymałam ultimatum, albo
dziesięć lat więzienia, albo współpraca z wywiadem. Zabrakło mi odwagi, a
zresztą rola Maty Hari pociągnęła mnie swym romantyzmem. Pociągnęła

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 568


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

mnie perspektywa nowych przygód, nowych niebezpiecznych sytuacji.


Byłam straszliwie głupia.

— Dawno pani działa na naszym terenie z ramienia obcego


wywiadu? — spytał Stasiak.

— To moja druga podróż. Nic wielkiego jednak dotychczas nie


zdziałałam.

— Czy ojciec pani wie coś o tym?

— Ależ skąd! Ojciec zabiłby mnie, gdyby się dowiedział. Błagam


pana niech mu pan nic nie mówi.

— A czy ta fotografia na Hożej ma jakiś związek z pani działalnością?

Potrząsnęła głową.

— Nie, absolutnie nie. W każdym razie ja nic o tym nie wiem.


Powiedziałam panu prawdę.

— Wyjątkowo — uśmiechnął się Stasiak.

— Gniewa się pan na mnie, że pana tak oszukiwałam?

— Trudno mówić o gniewaniu się.

Westchnęła i oparła głowę o szybę.

— Tak bym chciała, żeby pan mnie kiedyś polubił. Żałuję teraz, że
wdałam się w to wszystko. Ale winna jest w dużym stopniu moja matka.
Ona zawsze mnie namówi do czegoś takiego.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 569


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Jakie pani ma plany na najbliższą przyszłość? — spytał Stasiak.

Wzruszyła ramionami.

— Bo ja wiem. W tej chwili prześladuje mnie jedna myśl. Boję się, że


wyrządziłam straszliwą krzywdę temu człowiekowi, z którym pozwoliłam
się sfotografować.

— To bardzo prawdopodobne — przyznał Stasiak. — Tym bardziej,


że nie wiemy po co im było potrzebne takie zdjęcie.

Spojrzała na niego błagalnie.

— Niech mi pan pomoże.

— W czym mam pani pomóc?

— Chciałabym naprawić jakoś tę krzywdę. Czy sądzi pan, że to


byłoby możliwe?

— Nie wiem. Może. Nie zastanawiałem się nad tą sprawą.

— Wspomniał pan, że pan zna tego człowieka.

— Tak. Znam.

— Czy może mi pan powiedzieć kto to jest?

— Sądzę, że wymienienie nazwiska w tej chwili nic pani nie da.


Przecież to wszystko jedno, czy on nazywa się Kowalski, Majewski czy też
Nowakowski.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 570


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Tak, oczywiście, ale chciałabym wiedzieć czym on się zajmuje, co


robi... No po prostu chodzi mi o to, żeby się zorientować w jakim stopniu
mogłam mu zaszkodzić tą fotografią.

— Być może, że dowie się pani o tym prędzej niż pani przypuszcza.
Na razie nie chciałbym się wdawać w szczegóły.

— Pan mi nie ufa.

Stasiak uśmiechnął się.

— Proszę się nie gniewać, ale po tym wszystkim nie może pani ode
mnie żądać bezwzględnego zaufania. Chyba pani to rozumie?

Skinęła głową i uśmiechnęła się smutnie. Wyglądała na bardzo


przygnębioną.

— Ma pan rację. Boję się, że pan mi już nigdy nie będzie wierzył, a
przecież ja niczego więcej nie pragnę.

— Czy pani nie grozi żadna operacja? — spytał nagle Stasiak.

Spojrzała na niego zdumiona.

— Operacja? Nie. Chociaż... Ostatnio jeden wiedeński lekarz


twierdził, że powinnam pozbyć się wyrostka. Miałam coś w rodzaju ataku
już dwa razy. Ale nie rozumiem dlaczego pan pyta? Co to ma wspólnego?

— Niedługo to pani wytłumaczę — powiedział Stasiak i zapalił


papierosa.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 571


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

ROZDZIAŁ X

Wiadomość o powrocie Pawła do kliniki była szeroko komentowana


w sferach lekarskich. Nikt jednak nie potrafił wytłumaczyć przyczyn tej
decyzji i nikt właściwie naprawdę nie wiedział, czy doktor Szrot wraca na
stałe do pracy chirurga, czy też ma dokonać tylko tej jednej operacji.

Sprawa ta poprzedzona była wielogodzinną rozmową, w której


wzięli udział: Downar, Stasiak, Magdalena i Paweł. Początkowo nie mogli
dojść do porozumienia.

Paweł, zobaczywszy Magdalenę, zbladł i chciał natychmiast wyjść z


pokoju. Tylko dzięki energicznej postawie Downara udało go się zatrzymać.
Zaczęli mu tłumaczyć, że jest to jedyna okazja do wyświetlenia tajemnicy
zgonów jego pacjentów.

— Przecież pan jest z powołania chirurgiem — powiedział Downar.


— Powinno panu zależeć na tym, aby oczyścić swoją opinię, aby wrócić do
pracy, którą pan kocha.

Paweł ponuro spojrzał na mówiącego.

— Nie mam prawa nikogo narażać. Któż mi zaręczy, że kobieta, którą


zoperuję nie skończy tak jak tamci.

— Ja jestem gotowa ponieść to ryzyko! — zawołała Magdalena.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 572


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— A to niby dlaczego? Dlaczego pani miałaby się dla mnie


poświęcać?

Spojrzała mu prosto w oczy.

— Dlatego, że zrobiłam panu świństwo i teraz chcę to odrobić. Czy to


takie trudne do zrozumienia?

— Może się pani nie trudzić — mruknął Paweł. — Co się stało, to się
już nie odstanie.

Stasiak przysunął się do Pawła i powiedział:

— Niech pan da tej dziewczynie szanse. Czyż pan nie widzi, że ona
się chce w jakiś sposób zrehabilitować?

Powoli, bardzo powoli kończyli opór Pawła, sięgając po coraz to


nowe argumenty. Nie było to rzeczą łatwą, ponieważ w psychice Pawła
powstały już kompleksy. Sama myśl o sali operacyjnej napawała go
przerażeniem. A jeżeli znowu? Jeżeli znowu?

Wreszcie doszli do porozumienia. Ustalono, że Magdalena będzie


symulować atak ślepej kiszki i że nazajutrz przewiezie ją się do kliniki
profesora Suchańskiego.

Stasiak i Downar zostali sami. Downar w zadumie spojrzał na


przyjaciela:

— Czy ty rzeczywiście łączysz tę aferę szpiegowską z nieudanymi


operacjami Szrota?

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 573


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

Stasiak nie od razu odpowiedział. Otworzył okno. W pokoju było


szaro od dymu.

— No cóż... Sam sobie wielokrotnie zadawałem to pytanie. Przyznam


ci się, że tak naprawdę to nie wiem co o tym myśleć. W każdym razie
musimy tę sprawę wyjaśnić. Wokół Szrota nawarstwiło się tyle różnych
elementów, że trzeba to jakoś po kolei zacząć rozszyfrowywać. Inaczej nie
damy rady. Po prostu należy pewne rzeczy eliminować, inne dopasowywać
do siebie, kojarzyć. No wiesz, jak to jest?

— Oczywiście, że wiem. Boję się tylko czy uda nam się upilnować tę
dziewczynę.

Stasiak zacisnął pięści.

— Upilnuję ją. Powiedz czy Kobiela w dalszym ciągu pracuje w


szpitalu?

— Tak. Nie dalej jak wczoraj skarżył mi się, że już ma dosyć noszenia
i wożenia chorych.

— O ile się orientuję to sprytny facet.

— Bardzo. A co najważniejsze solidny w robocie. Już niejedną


sprawę razem z nim prowadzę.

— Wiesz, czego się najwięcej boję? — powiedział Stasiak.

— Czego?

— Tego, że operacja się uda i że nie będzie żadnych komplikacji.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 574


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— No cóż... takie ryzyko oczywiście istnieje.

Nadszedł dzień operacji. Przedtem wszystko zostało dokładnie


omówione z profesorem Suchańskim. Downar odbył z nim poufną
rozmowę, nie wtajemniczając oczywiście profesora we wszystkie szczegóły
sprawy. Powiedział, że Paweł jest jego serdecznym przyjacielem, a jego
kuzynka Magdalena nie chce słyszeć o tym, żeby ją kto inny operował.

— Nie wiem czy panu wiadomo — powiedział Suchański — że


ostatnio doktór Szrot nie miał najszczęśliwszej ręki do operacji. W związku
z tym nawet zrezygnował z pracy w szpitalu i przeszedł na inne stanowisko.

Downar skinął głową.

— Tak, tak, wiem o tym i moja kuzynka także jest zorientowana w


tej sprawie. Nie straciła jednak zaufania do Szrota. Twierdzi, że to jest
jedyny człowiek, któremu pozwoli się pokroić.

Suchański rozłożył ręce.

— No... skoro tak, to ja nie będę się sprzeciwiał. Uważałem tylko za


swój obowiązek przestrzec państwa.

— Czy te śmiertelne wypadki kładzie pan na karb jakiejś


nieudolności doktora Szrota? — spytał Downar.

— Nic podobnego — zaprzeczył z ożywieniem Suchański.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 575


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Wszystkie operacje zostały dokonane najzupełniej prawidłowo i z


punktu widzenia medycznego nikt nie może mieć żadnych zastrzeżeń.

— Więc dlaczego wobec tego...?

— Ba, żebym to ja wiedział. W ogóle muszę panu w zaufaniu


powiedzieć, że cała ta historia wydaje mi się niesłychanie tajemnicza.

— Podejrzewa pan zbrodnie, panie profesorze?

— Nie wiem... nie wiem, ale to dziwne, bardzo dziwne.

Paweł wstał wcześnie. Obudził się przed piątą i już nie mógł zasnąć.
Czuł niemiły bezwład w całym ciele. Z trudem podniósł się z tapczanu i
starczym, zrezygnowanym krokiem powlókł się do łazienki. To już dzisiaj.
Każda minuta zbliżała się do tego czegoś, co się miało stać. Dotychczas
wszystko to znajdowało się w kręgu czysto teoretycznych rozważań. Nie
czuł, albo może nie chciał czuć całego realizmu sytuacji. Dopiero teraz...
teraz kiedy dzieliło go już tylko parę godzin.

Mydląc twarz przed lustrem, zdał sobie jasno sprawę z konsekwencji


swej decyzji. Pojedzie do szpitala i będzie musiał operować. Obrazy
niedawnej przeszłości w całej swej grozie stanęły mu przed oczami. Ogolił
się pośpiesznie, wziął prysznic i wyszedł z łazienki.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 576


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

Anna już nie spała. Siedziała w szlafroku przed lustrem i


rozczesywała włosy. I ona także była bardzo zdenerwowana, ale nie dawała
tego po sobie poznać. Uśmiechnęła się.

— Dzień dobry. Wcześnie się poderwałeś.

Mruknął coś niewyraźnie, usiadł na tapczanie i ręcznikiem wycierał


sobie uszy.

— Nie będę operował — powiedział.

Spojrzała na niego spłoszona. Przez tyle dni prosiła, tłumaczyła,


perswadowała po to, żeby teraz... żeby w ostatnim momencie...

Zbliżyła się do Pawła i objęła go za szyję.

— Błagam cię, kochany, panuj nad nerwami.

Popatrzył na nią z tak ogromnym smutkiem, że aż jej serce ścisnęło.

— Nie mogę operować. Zrozum. Nie mogę. Nie mam odwagi.

— Musisz się wziąć w garść. Słyszysz?! Musisz. Od tego zależy cała


twoja przyszłość, nasza przyszłość. Przecież to jedyna szansa.

Zamknął oczy i przez chwilę siedział nieruchomo, zgarbiony,


przytłoczony ciężarem odpowiedzialności, którą miał wziąć na siebie.

— Boję się. Boję się.

— Przestań histeryzować! — krzyknęła energicznie. — Weź się


wreszcie w garść. Bądź mężczyzną.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 577


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

Zerwał się, zaczął biegać po pokoju. Wybuchnął:

— Czy ty nie rozumiesz?! Na miłosierdzie boskie, czy ty nie


rozumiesz?! Ja nie mogę, nie mogę. Straciłem wiarę w siebie. Wszyscy tamci
ludzie mieli do mnie zaufanie, całkowite zaufanie. Ta dziewczyna także mi
ufa. I jeżeli ona...

— Nic jej nie będzie. Przecież wiesz, że wszystko jest zorganizowane.

Bezradnie spojrzał na swoje ręce.

— A może... a może jest coś w moich palcach, co zabija ludzi?

— Paweł! Opamiętaj się! Przestań bredzić!

Chwilowe podniecenie opadło z niego zupełnie. Stał pokorny,


zawstydzony, ze spuszczoną głową.

— Więc uważasz, że jednak powinienem? — spytał cicho.

— Oczywiście. Ubieraj się. Szybko. Zaraz przyszykuję śniadanie.

Umilkł i już się nie odezwał ani słowem. Posłusznie ubrał się, zjadł
śniadanie. Anna odprowadziła go do taksówki.

— Chcesz, żebym z tobą pojechała?

Potrząsnął głową.

— Nie. Dziękuję ci. Wolę być sam.

Przez okno samochodu patrzył na błyszczące w słońcu ulice.


Ogarnęła go apatia, jakieś zupełne zobojętnienie na wszystko. Nie myślał

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 578


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

ani o Magdalenie, ani o mającej się odbyć operacji. Nie myślał właściwie o
niczym... Szum miasta dolatywał do niego z oddali i był dziwnie nierealny.
Miał takie uczucie, jakby się nagle znalazł w jakimś ogromnym skafandrze,
który go oddzielał od rzeczywistości.

W szpitalu powitano doktora Szrota entuzjastycznie. Siostrzyczki


śmiały się do niego, koledzy po fachu ściskali mu dłoń z mniej lub więcej
udaną serdecznością. Wszyscy byli w komplecie. Brakowało tylko Joanny,
która spędzała urlop w Zakopanem.

Biel korytarzy, białe czepki pielęgniarek, białe fartuchy. Tak dobrze


znana atmosfera klinik.

Profesor Suchański zaprosił Pawła do swego gabinetu.

— Bardzo się cieszę, panie kolego, że znowu pana widzę wśród nas
— powiedział uprzejmie. — Przy operacji asystować będą Rawicki i
Kowalik. Czy to panu dogadza?

— Ależ oczywiście. Bardzo panu profesorowi dziękuję.

— Jak samopoczucie? — spytał Suchański. Paweł uśmiechnął się


blado.

— Tak sobie. Raczej dobre. Trochę oczywiście jestem stremowany.


Pan profesor rozumie...

— Tak, tak, naturalnie. Rozumiem pana doskonale. No mam


nadzieję, że wszystko pójdzie dobrze. Życzę powodzenia.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 579


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

Na korytarzu Teresa rozmawiała z felczerem z urologii. Kiedy ich


mijał, felczer przerwał rozmowę i spojrzał na niego. W głęboko osadzonych
szarych oczach Paweł dostrzegł błysk nienawiści. Zdziwił się.

Nie było jednak czasu do rozmyślań. W tej chwili podszedł do niego


Rawicki.

— Może obejrzymy sobie pańską pacjentkę?

Magdalena leżała w czteroosobowym pokoju. Była pogodna i


uśmiechnięta. „Tamci także się śmiali” — pomyślał Paweł.

— Jak się pani czuje? — spytał Rawicki.

— Doskonale. Nie mogę się już doczekać tej operacji. Jeszcze nigdy w
życiu nie byłam operowana.

— Zawsze kiedyś trzeba zacząć. Zaraz panią zabierzemy. Proszę się


nie niepokoić.

Paweł raz jeszcze bardzo uważnie zbadał Magdalenę.

— Serce w zupełnym porządku — powiedział, spoglądając na


Rawickiego.

W tej chwili drzwi się otworzyły i posługacz wtoczył do pokoju


wózek.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 580


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

Trudno było się domyśleć, że ten barczysty mężczyzna o


dobrodusznej, pucułowatej twarzy reprezentuje Komendę Główną Milicji i
jest jednym z najbliższych współpracowników Downara.

— Ależ po co ten wózek? — zaoponowała Magdalena. — Przecież ja


mogę pójść na salę operacyjną.

Kobiela wyszczerzył zęby w uśmiechu.

— Zawsze lepiej jechać, jak iść. Niech się pani nie obawia. Hamulce
w moim „mercedesie” działają pierwszorzędnie.

Paweł ostatni zjawił się na sali operacyjnej. Mył ręce dłużej niż to
było konieczne. Instynktownie odwlekał decydującą chwilę. Wiedział, że to
nie ma sensu, że już nie może się cofnąć, a jednak... I nagle w uszach
zabrzmiał mu obcy, bezosobowy głos: — Czy pan jest gotów, panie kolego?

— Tak.

— Czy możemy zaczynać?

— Tak.

I stało się coś, czego Paweł nie przewidział. Z chwilą kiedy poczuł w
palcach twardy kształt lancetu i kiedy przeciął skórę na brzuchu
dziewczyny, nagle zniknęło całe zdenerwowanie. Był zupełnie spokojny,
opanowany. Ruchy miał pewne, precyzyjne. Znowu był znakomitą maszyną
do operowania ludzi.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 581


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

Operacja nie była trudna i trwała krótko. Paweł wyprostował się i


głęboko wciągnął w płuca powietrze. Spojrzał na Rawickiego.

— W porządku?

— W najzupełniejszym porządku.

— Piękne cięcie — zachwycił się Kowalik.

Kobiela odwiózł Magdalenę na łóżko. Powoli opuszczali salę


operacyjną.

Profesor Suchański zatrzymał Pawła na korytarzu.

— Jak poszło?

— Zupełnie dobrze, panie profesorze.

— To się cieszę, naprawdę ogromnie się cieszę. — Paweł uważnie


spojrzał na Suchańskiego. Nie miał całkowitej pewności, czy słowa te były
szczere. „Robię się straszliwie podejrzliwy” pomyślał i poszedł do
Magdaleny.

Jeszcze nie obudziła się z narkozy. Spała spokojnie, oddychała


rytmicznie. Po wargach jej błąkał się ledwie dostrzegalny uśmieszek. Robiła
wrażenie małej dziewczynki śniącej o bardzo miłych rzeczach.

Paweł stał długą chwilę przy łóżku i patrzył. Potem zbadał puls
pacjentki, sprawdził bandaże, dotknął jej czoła. Znowu pojawił się niepokój.
Tamci przecież także dobrze się czuli po operacji, a jednak...

— Panie doktorze...

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 582


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

Drgnął i odwrócił się gwałtownie. Zobaczył uśmiechniętą twarz


Downara.

— Ach to pan. Dzień dobry.

— Jak się udała operacja?

— Wszystko w porządku. Operacja miała przebieg najzupełniej


prawidłowy. Z punktu widzenia lekarskiego nie przewiduję żadnych
komplikacji.

— Może wyjdziemy trochę do ogrodu — zaproponował Downar. —


Chciałbym z panem pomówić.

Znaleźli wolną ławkę stojącą pod rozłożystym kasztanem, usiedli i


zapalili papierosy.

— Więc twierdzi pan, doktorze, że operacja w porządku?

— W najzupełniejszym.

— Kto panu asystował?

— Doktor Rawicki i doktor Kowalik.

— A czy z profesorem Suchańskim pan rozmawiał?

— Tak.

— No i jak profesor odniósł się do pana?

Paweł zawahał się.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 583


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Bo ja wiem... Był bardzo dla mnie uprzejmy.

Downar spojrzał pytająco.

— Widzę, że pan ma jakieś wątpliwości.

— Co to znaczy?

— Nie, nie — zaczął się wycofywać Paweł. — Właściwie nie mam


żadnych konkretnych podstaw do tego, żeby wątpić w życzliwość profesora,
tylko...

— Tylko co? — nalegał Downar.

— Tylko ta uprzejmość wydała mi się niezbyt szczera. Ale


podkreślam, że mogę się mylić.

Downar na ścieżce narysował patykiem łeb psa. Spytał:

— Czy nazwisko Rawan jest panu znane?

Paweł potrząsnął głową.

— Nie... chyba nie. Nie znam nikogo takiego.

— Niech pan sobie dobrze przypomni. Może to któryś z pańskich


byłych pacjentów.

Paweł pomyślał chwilę i nagle trzasnął dłonią o poręcz ławki.

— Ależ tak, oczywiście. Teraz sobie przypominam. Rawan to był


pacjent, którego operowałem. Młody chłopak. Niestety, umarł.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 584


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Dlaczego umarł?

— Całe wnętrzności miał zżarte przez raka. Nikt mu nie był w stanie
pomóc. Musiał umrzeć.

— Czy to od jego śmierci zaczęły się te pańskie niepowodzenia z


pacjentami?

Paweł spojrzał zdziwiony.

— Tak. Skąd pan wie?

— Nie wiem. Snuję różne domysły. Niech mi pan jeszcze powie,


panie doktorze, czy przedtem nie spotkał się pan jeszcze kiedyś z tym
nazwiskiem?

— Nie.

Dyżurne siostry skończyły rozdzielać wieczorną porcję lekarstw.


Światła na salach gasły. Szpitalne życie powoli cichło. Szła noc.

Kobiela walczył z ogarniającą go sennością. Wypił duży kubek


czarnej kawy, wypalił parę papierosów. Nic nie pomagało. Pod wpływem
otaczającej go ciszy powieki stawały się coraz cięższe, a całe ciało ogarniał
rozkoszny bezwład. Spać.

Wiedział, że musi się przemóc, że ani na parę minut nie wolno mu


zasnąć. Od tego przecież mogło zależeć życie ludzkie. Wyszedł na korytarz i

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 585


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

zaczął spacerować. Korzystając z chwilowej nieobecności siostry Teresy,


zajrzał do pokoju, w którym leżała Magdalena. Spała spokojnie. Wszystko
było w porządku.

Teresa wróciła i usiadła przy swym stoliku. Spostrzegłszy, że tak


chodzi, spytała:

— Dlaczego pan się nie położy, panie Władku? Jak mi pan będzie
potrzebny, to przecież pana obudzę. Zresztą dzisiaj nie mamy ostrego
dyżuru.

— Nie chce mi się spać — mruknął Kobiela. Spojrzała na niego z


niedowierzaniem.

— Dziwne. Dałabym głowę, że pan ledwo się trzyma na nogach.

Przysunął sobie krzesło i usiadł koło niej.

— Co pani czyta?

— A, takie tam głupstwa. Jakiś kryminał.

— Lubi pani kryminały?

— Czasem lubię, dla rozrywki.

— Taka młoda kobietka nie powinna czytać o zbrodniach. To


niedobrze robi.

— Dlaczego?

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 586


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— No bo samemu można w końcu stać się mordercą. Bardzo jestem


ciekaw czy pani byłaby zdolna kogoś zamordować.

Wzdrygnęła się gwałtownie.

— Co też pan takie rzeczy opowiada, panie Władku?

Kobiela już nie był senny. Uważnie obserwował twarz dziewczyny.


Po chwili powiedział:

— Hm. No cóż... różnie w życiu bywa, bardzo różnie. Czasem jest taki
człowiek, że zdaje się, że muchy by nie zabił, a tu tymczasem wyrzyna
majchrem całą rodzinę. Tak się zdarza.

— Siostro, siostro! — zawołał ktoś z dużej sali, gdzie stało


kilkanaście łóżek.

Teresa spojrzała na Kobielę.

— Niech pan tu chwilę zostanie. Ja zaraz wracam. Zobaczę co się tam


stało.

Zniknęła za drzwiami. W tym momencie zadzwonił telefon. Kobiela


podniósł słuchawkę. — Chirurgia... Słucham?

Niski kobiecy głos. Mówiła prędko, była bardzo zdenerwowana.

— Proszę powiedzieć doktorowi Szrotowi, że jego pacjentce grozi


śmiertelne niebezpieczeństwo. Na miłość boską pilnujcie jej, pilnujcie jej,
dzień i noc. To się może stać w każdej chwili!

— Proszę pani — powiedział Kobiela. — Proszę pani...

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 587


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

Wróciła Teresa.

— Kto to dzwonił? — spytała.

— E, nic. Pomyłka — odparł Kobiela i powiesił słuchawkę.

— Nie idzie pan spać?

— Nie. Jakoś mi się nie chce.

— No, to w takim razie niech mi pan przyniesie kroplówkę do tego


małego pokoju.

— Po co pani kroplówka?

— Pan doktór Szrot kazał zaaplikować swojej pacjentce. Twierdzi, że


organizm bardzo odwodniony. On w ogóle lubi te kroplówki.

Kobiela spojrzał na zegarek. Dochodziła dwunasta. „Mniej więcej o


tej porze dostał kroplówkę ten dziennikarz Warzycki” pomyślał,

— No więc jak? Pomoże mi pan z tą kroplówką?

— Ależ oczywiście.

Przyniósł aparat do pokoju, w którym leżała Magdalena i postawił


koło łóżka chorej. Teresa zręcznym ruchem podłączyła do żyły.

— Co się dzieje? — spytała sennie Magdalena.

— Nic, nic, wszystko w porządku. Niech pani leży spokojnie. Robimy


kroplówkę. Proszę się nie ruszać.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 588


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

Teresa pociągnęła Kobielę za rękaw.

— To potrwa jakiś czas. Zajrzę tu za chwilę. Chodźmy.

Kiedy znaleźli się na korytarzu, Kobiela przeciągnął się i ziewnął.

— Wie pani, że chyba jednak się trochę położę. Dobranoc.

Poszedł do małej salki, gdzie robiono opatrunki i gdzie można się


było przespać na ceratowej kanapce. Przez uchylone drzwi obserwował
uważnie każdy ruch Teresy. Wyczekał moment, gdy poszła do łazienki. Na
palcach podbiegł do pokoju, w którym leżała Magdalena. Ostrożnie nacisnął
klamkę i wsunął się do środka.

Przez chwilę stał nie poruszając się. Czekał, aż oczy przywykną do


ciemności. Nie było tu zresztą zbyt ciemno. Przez nieszczelnie zasłonięte
okno wsączało się światło latarni.

Chorzy spali. Nikt nie zauważył jego wejścia. Powoli, bardzo powoli,
krok za krokiem przysunął się do łóżka, które stało niedaleko okna. Usiadł
na podłodze pomiędzy łóżkiem, a ścianą. Tuż obok leżała Magdalena.

Czekał, wsłuchany w sapanie i pochrapywanie chorych.


Instynktownie czuł, że coś się stanie i że krytyczna chwila się zbliża. Nerwy
miał napięte. Pragnienie snu było już bardzo dalekie.

Z dużej sali znowu ktoś wzywał siostrę Teresę. Kobiela słyszał jej
oddalające się kroki. I zaraz potem stało się to, na co czekał.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 589


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

Niewidzialna ręka poruszyła klamką i drzwi uchyliły się


bezszelestnie. Na tle jasnej ściany zamajaczyła sylwetka mężczyzny. Wolno
ostrożnie zbliżał się do łóżka Magdaleny. W prawym ręku trzymał jakiś
przedmiot, który błyskał w świetle latarni.

Kobiela naprężył mięśnie i w chwili, gdy tamten pochylił się nad


chorą, skoczył.

Zaczęli się szamotać, sapiąc i klnąc. Kobiela był chłop krzepki, ale
tamten zdołał wyrwać się z jego uścisku i rzucił się ku Magdalenie usiłując
wbić igłę w ciało dziewczyny. Wtedy Kobiela z całym rozmachem kopnął go
w rękę, chwytając mordercę za gardło. Tuż przed sobą zobaczył gorejące
wściekłością i nienawiścią oczy szaleńca.

Był wczesny ranek. Siedzieli we dwóch i pili kawę, Kobiela skończył


czytać swój raport. Downar klepnął go po plecach.

— Dobrze spisaliście się — powiedział. — Należy się wam premia.

Okrągłą twarz porucznika rozjaśnił pełen zadowolenia uśmiech.

— Niewiele brakowało, a byłbym przespał całą sprawę. Cholernie


byłem śpiący. Nie wyobrażacie sobie nawet. Oczy mi się kleiły. Całe
szczęście, że się jakoś opanowałem. Byłby wykończył dziewczynę.

— Oczywiście.

Wszedł Stasiak. Był bardzo podniecony.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 590


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Podobno macie mordercę! — zawołał od drzwi.

Downar skinął głową.

— Mamy. Tajemnica kliniki profesora Suchańskiego została


wyjaśniona.

— Więc jednak ten felczer?

— Tak.

— Rozmawiałeś z nim? Przyznał się?

— Nie mógł się nie przyznać. Kobiela schwycił go na gorącym


uczynku. W strzykawce miał strofantynę. A poza tym nie usiłował niczego
się wypierać.

— Chory umysłowo?

— Oczywiście. Żeby zniszczyć Szrota wykańczał jego pacjentów.


Tylko szaleniec mógł obmyślić taką zemstę.

— Świetnie się maskował.

— Znakomicie. Nikomu nie przyszło na myśl, że to wariat. Pracował


w klinice urologicznej. Zachowywał się zupełnie normalnie.

Stasiak spojrzał na Kobielę.

— Dawno podejrzewaliście go?

— Dość dawno — odparł porucznik, pociągając ze szklanki duży łyk


kawy. — Przede wszystkim zwróciło moją uwagę to, że facet przychodził

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 591


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

stale do naszej kliniki i dopytywał się o doktora Szrota. Pozorował niby to


wszystko tym, że zakochał się w Teresie. Ale mnie z miejsca podpadł.
Zacząłem go uważniej obserwować i od czasu do czasu widziałem u niego w
oczach coś takiego, co mnie zastanowiło. Myślę sobie — „A może
szmergiel?” No i faktycznie.

— Cholera! — zaklął Stasiak. — To wprost trudne do uwierzenia. Ilu


ludzi ten facet zamordował?

Downar podsunął mu zapisaną kartkę papieru.

— Masz tu wykaz. Warzycki, ta mała Krysia, Bartosik, profesor


Piotrowski.

— Wszystkich wykańczał strofantyną?

— Tak. Do kroplówki wstrzykiwał śmiertelną dawkę strofantyny. To


jest lek stosunkowo łatwo dostępny na każdej klinice. Tylko w wypadku tej
małej dziewczynki zmienił system. Przeciął uziemienie od koagulacji.
Porażenie prądem.

— Ale, że też Szrot nie skojarzył sobie tego wszystkiego z operacją


dokonaną na tym chłopaku i na tej kobiecie.

— Cóż chcesz? Żonę Rawana operował prawie dziesięć lat temu.

— To też był rak?

— Tak.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 592


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Powinien przecież, do diabła, zrozumieć, że to nie wina lekarza —


zdenerwował się Stasiak. — To idiotyczne. Przecież był z tej branży. Nie
żaden ciemny kmiotek!

Downar wzruszył ramionami.

— Po prostu facet stracił równowagę psychiczną. Po śmierci żony


oszalał, a śmierć syna pogłębiła jeszcze to szaleństwo. Trzeba trafu, że Szrot
operował oboje. W chorym umyśle Rawana zrodziła się żądza zemsty. Nie
miał jednak zamiaru zabijać lekarza, który, w jego mniemaniu, spowodował
śmierć żony i syna. Obmyślił bardziej wyrafinowany rodzaj zemsty.
Postanowił złamać karierę Szrota, zabijając jego pacjentów.

Kobiela, który dokładnie znał tę całą historię, przeciągnął się i


ziewnął.

— Czy jestem jeszcze potrzebny? — spytał. — Chętnie bym się


trochę przespał.

— Oczywiście. Idźcie spać — powiedział Downar. — Zobaczymy się


po południu.

Kiedy zostali sami, Stasiak wziął do ręki leżący na stole raport


Kobieli, przez chwilę przeglądał go w milczeniu, a następnie podniósł wzrok
na Downara.

— Z tego wszystkiego wynika, że sprawa tych zabójstw na klinice


nie ma nic wspólnego ze sprawą, która mnie interesuje.

— Sądzę, że sobie pewne fakty kojarzysz — powiedział Downar.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 593


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Masz na myśli to, że łatwo było wykorzystać stan psychiczny


Szrota, jego depresję?

Downar skinął głową.

— Myślę, że jest to zupełnie oczywiste.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 594


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

ROZDZIAŁ XI

Paweł chciał natychmiast wracać na klinikę, okazało się to jednak


niemożliwe. Przede wszystkim pułkownik Łukański przeciwstawił się temu
bardzo energicznie.

— Bardzo się dziwię, panie doktorze — powiedział zdenerwowany


— bardzo się dziwię, że pan w ogóle może mi taką rzecz zaproponować.
Rozumiem, że pan ma ochotę wrócić do pańskiego właściwego fachu, ale
przecież te sprawy trzeba jakoś poważnie traktować. Zaczął pan tutaj u nas
szereg prac i nie ma mowy o tym, żebym się zgodził na pańskie
natychmiastowe odejście. To musi jeszcze potrwać przynajmniej kilka
miesięcy.

— Wie pan przecież, panie pułkowniku, że ja przyszedłem tutaj


zmuszony okolicznościami — próbował bronić się Paweł. — Teraz sytuacja
wyjaśniła się i...

Łukański przerwał mu energicznym ruchem ręki.

— Wiem, wiem, doskonale się w tym wszystkim orientuję. Nie


zmienia to jednak mojego stanowiska. Musi pan skończyć zaczętą robotę.
Nie chcę o niczym słyszeć.

Tak więc Paweł został nadal w Zakładzie Medycyny Wojskowej i


kontynuował swe prace badawcze. Czuł się teraz jak odrodzony. Odzyskał
wiarę w siebie, radość życia. Świadomość, że w każdej chwili może wrócić

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 595


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

na klinikę, że z zupełnym spokojem może stanąć przy stole operacyjnym


była dla niego czymś tak wspaniałym, że wprost nie mógł uwierzyć we
własne szczęście. Wobec tych przeżyć tamte inne sprawy odsunęły się
automatycznie na dalszy plan, zacierały się w pamięci, stawały się coraz
bardziej odległe, nierealne. Przedziwna przygoda na ulicy Hożej, szantaż,
rozmowa z tajemniczym panem Richterem, wszystko to było jakieś tak
bardzo nieprawdziwe, fantastyczne, że chwilami Paweł nie wierzył, że to się
rzeczywiście zdarzyło, starał się o tym nie myśleć. Przekonywał siebie
samego, że wraz z wyjaśnieniem sprawy tajemniczych zgonów jego
pacjentów wszystkie jego kłopoty skończyły się bezpowrotnie. Niestety,
niebawem okazało się, że to były tylko piękne marzenia.

W kilka dni po rozmowie z pułkownikiem Łukańskim wyruszył w


podróż służbową. Na Pomorzu miał odwiedzić duży poligon szkolnego
pułku czołgów. Przewidywał, że spędzi tam około tygodnia.

Pociąg gnał w ciemność. Koła wagonu wystukiwały na szynach rytm


jakiejś melodii. Chłód jesiennej nocy wypełnił korytarz.

Paweł zamknął okno i zaczął przeglądać gazetę, którą w ostatniej


chwili kupił na dworcu. Cieszył się myślą, że sam jedzie w przedziale. Nie
miał nastroju do rozmowy z przygodnym towarzyszem podróży.

Gwar na korytarzu powoli milknął. Pasażerowie układali się do snu.


Paweł nagle poczuł ogarniające go zmęczenie. Ziewnął, wsunął gazetę do
kieszeni marynarki i poszedł do ubikacji. Kiedy wrócił spostrzegł, niemile
zdziwiony, że ktoś śpi na górnym posłaniu. Garnitur w szarozieloną kratkę

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 596


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

wisiał na wieszaku. Rozkoszna perspektywa samotnej podróży rozwiała się.


Nie było jednak rady. Paweł westchnął i zaczął się rozbierać. Zdziwił go
trochę fakt, że jego towarzysz tak błyskawicznie znalazł się pod kołdrą, ale
nie zastanawiał się nad tym zbyt długo. Wyciągnął się z rozkosznym
uczuciem, nakrył się po głowę i zamknął oczy. I nagle posłyszał ściszony
głos:

— Pan doktor Szrot, prawda?

— Tak. Pan mnie zna?

— Proszę, niech się pan nie rusza i niech pan uważnie posłucha tego,
co panu powiem.

— Co to ma znaczyć — zdenerwował się Paweł. Już mu się


odechciało spać.

— Pan Richter prosił, żeby panu przekazać serdeczne pozdrowienia,


panie doktorze.

Paweł poczuł, że niewidzialne kleszcze chwytają go za gardło.

— O co chodzi? — wykrztusił.

— Niech się pan nie rusza i niech pan nie zapala światła. A teraz
niech pan słucha uważnie tego, co powiem. Chciałbym, żeby pan dobrze
zdał sobie sprawę ze swojej sytuacji. Nie chcemy panu szkodzić, ale pod
warunkiem, że będzie pan z nami lojalnie współpracował. Przypominam, że
swego czasu wystawił pan recepty na morfinę, których ujawnienie mogłoby
położyć kres pańskiej karierze lekarskiej, nie mówiąc już o konsekwencjach

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 597


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

wynikających z kodeksu karnego. Poza tym mamy w rękach dowody, że pan


pracuje dla obcego wywiadu.

— To kłamstwo! — zawołał Paweł.

— Niech pan zachowuje się spokojnie, panie doktorze. Ludzie śpią. A


co do tego, że potrafimy dowieść pańskiej współpracy z obcym wywiadem,
to nie ulega najmniejszej wątpliwości. Być może, że było to nieświadome,
ale przekazał nam pan szereg interesujących informacji, których nie
powinien pan był rozpowszechniać. Bardzo trudno będzie dowieść, że to
było nieświadome.

— Czego chcecie ode mnie?

— Niech pan słucha uważnie i może niektóre rzeczy pan sobie


zanotuje. Jest wprawdzie tutaj ciemno, ale przy odrobinie dobrej woli...
Może pan zapalić lampeczkę znajdującą się nad poduszką. Proszę nie
usiłować oglądać mojej twarzy. Właśnie w tej chwili włożyłem maskę.

— Czego chcecie ode mnie? — powtórzył Paweł.

Ogarniała go nieodparta chęć, żeby się zerwać z posłania i chwycić


draba za gardło. Ten, jakby odgadując jego myśli, powiedział:

— Radzę zachowywać się spokojnie. Mam pistolet z tłumikiem i


wszelkie nierozsądne poczynania mogłyby się dla pana bardzo smutno
skończyć. Proszę mi wierzyć, że to nic trudnego wyrzucić ciało z pędzącego
pociągu. Nagie ciało oczywiście. Mam ze sobą pustą walizkę, do której

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 598


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

zapakowałbym wszystkie pańskie rzeczy i wysiadłbym na najbliższej stacji.


Zidentyfikowanie pańskich zwłok nie byłoby rzeczą łatwą.

Paweł poczuł, że krople zimnego potu spływają mu po plecach. Nie


miał wątpliwości co do tego, że to nie były czcze pogróżki i że właśnie tak
wyglądałaby sytuacja, gdyby dał się ponieść pierwszemu odruchowi.

A tamten mówił dalej spokojnym, beznamiętnym głosem.

— Mam wrażenie, że wszystko sobie wyjaśniliśmy, panie Szrot.


Teraz może się pan przez chwilę skupi. Powiem panu o co chodzi, czego się
po panu spodziewamy. Wiemy oczywiście, dokąd pan jedzie. Obiekt ten
interesuje nas od dawna i pańska podróż jest nam ogromnie na rękę.

W przybliżeniu chodzi nam następujące informacje: po pierwsze czy


jednostka wojskowa, do której pan jedzie rozbudowuje się w chwili obecnej
i czy są w robocie jakieś drogi dojazdowe? Po drugie czy jednostka
rozmieszczona jest tylko nad ziemią, czy też i pod ziemią? Po trzecie — czy
żołnierze w tej jednostce rekrutują się z fachowców czy odbywają
ćwiczenia w terenie, czy też cały czas pozostają na miejscu? Po czwarte —
czy jednostka posiada własne agregaty prądotwórcze i o jakiej mocy? I
wreszcie, czy to prawda, że w pobliżu tej jednostki projektowane jest
założenie w najbliższym czasie bazy rakietowej? To wszystko są oczywiście
najogólniejsze pytania. Nie muszę panu wyjaśniać, że każda szczegółowa
informacja posiada dla nas kolosalne znaczenie. Zanotował pan, panie
doktorze?

— Zanotowałem.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 599


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— To doskonale. Proszę się tego nauczyć na pamięć i zniszczyć


kartkę. Po pańskim powrocie do Warszawy ktoś z nas skontaktuje się z
panem w sposób dyskretny. Otrzyma pan instrukcje co do sposobu
przekazania nam zebranych przez pana informacji. A teraz dobranoc.

Paweł nie odpowiedział. Leżał z podłożonymi pod głowę rękami i


patrzył w okno. Światła mijanych stacji błyskały na ciemnej powierzchni
szyby. Koła wagonu stukały rytmicznie, skandując jedno słowo: „zabić,
zabić, zabić, zabić...”

Po raz pierwszy w życiu Paweł odczuwał tak ogromną nienawiść, że


był zdolny do popełnienia zbrodni. Dopiero teraz uświadomił sobie
dokładnie, w co chciano go wciągnąć, czego od niego żądano. Nie, nie, nigdy
się na to nie zgodzi. Choćby miał do końca życia gnić w więzieniu nie będzie
szpiegiem we własnym kraju, nie będzie działał na szkodę swej ojczyzny.
Niech go zamkną, niech go sądzą, niech go skażą. Było już zupełnie widno,
kiedy zapadł w niespokojny, gorączkowy sen.

Obudził się przed końcową stacją. Wstał i spojrzał na górne łóżko.


Było puste, bardzo porządnie zasłane, zupełnie tak, jakby nikt na nim nie
spał.

Na dworcu czekał na niego samochód. Młody porucznik trzasnął


obcasami i powiedział, że nazywa się Bukowski i że wszyscy bardzo się
cieszą z powodu przyjazdu do jednostki doktora Szrota. Paweł z trudem
wydobył z siebie kilka uprzejmych słów i napomknął coś o ładnej pogodzie.
Bukowski podchwycił ten temat z wyraźnym entuzjazmem.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 600


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Lato było piękne. Jesień także zapowiada się ładna. Wiadomo,


złota polska jesień. Ciekawe, jaka też będzie zima.

Po wyczerpaniu tematyki związanej z prognozami


meteorologicznymi, zaczął mówić o pięknie miejscowego krajobrazu i tak
zajechali na miejsce. Paweł natychmiast zameldował się u komendanta.

Pułkownik Miśniak, barczysty, pięćdziesięcioletni mężczyzna, o


pogodnej jowialnej twarzy, przyjął gościa bardzo serdecznie.

— Witamy, witamy, pana doktora. Bardzo się cieszę, że nas pan


odwiedził. Zaraz zorganizujemy jakieś śniadanko. Czym chata bogata tym
rada. Żołnierski wikt. Trudno, nie mamy tu smakołyków, ale z głodu pan
doktor nie umrze.

Paweł zapewnił sympatycznego pułkownika, że nie dręczyły go tego


rodzaju obawy, że nie jest wybredny, i że mu kasza z kartoflami w
zupełności wystarczy.

— No, tak źle nie będzie. Kawał kiełbaski też się znajdzie — zaśmiał
się Miśniak. — A może nawet jakiś schabowy kotlecik się skombinuje.

Paweł, którego niecierpliwiły nieco te gastronomiczne pogawędki,


spytał:

— Czy mógłbym, panie pułkowniku, połączyć się z Warszawą?

Misiak spojrzał z pewnym zdziwieniem.

— Już? Tak zaraz po przyjeździe?

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 601


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Muszę załatwić pilną służbową sprawę.

— W takim razie poproszę pana do mojego gabinetu, albo raczej do


mojej kwatery.

Kiedy znaleźli się w obszernym, bardzo skromnie umeblowanym


pokoju, poczęstował Pawła papierosami i powiedział:

— Nie pogniewa się pan panie doktorze, że go zostawię samego.


Mam parę spraw do załatwienia. Zostawiam pana sam na sam z telefonem.

Paweł był pełen uznania dla taktu pułkownika. Idąc tutaj cały czas
zastanawiał się nad tym, w jaki sposób pozbyć się jego towarzystwa.

Zamówił rozmowę z Komendą Główną MO. Nie czekał zbyt długo na


połączenie. Na szczęście zastał Downara.

Tego samego dnia przed wieczorem przyleciał samolotem Stasiak.


Miał na sobie mundur generalski i upozorował swoje przybycie
nadzwyczajną inspekcją jednostki. Nikomu nie przyszło na myśl, że
inspekcja ma coś wspólnego z przyjazdem doktora Szrota.

Po kolacji Stasiak odwiedził Pawła w jego kwaterze.

— Czy to prawda, co mi powiedział Downar?

Paweł skinął głową.

— Tak.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 602


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Czy może mi pan tę całą historię krótko, ale dokładnie streścić?

Stasiak słuchał, paląc papierosy. Od czasu do czasu uśmiechał się.

Paweł skończył i powiedział:

— Pan mi nie wierzy.

Stasiak znowu się uśmiechnął.

— No cóż... Cała moja praca opiera się przede wszystkim na


niedowiarstwie. Ale niech pan sobie wyobrazi, że w tym wypadku jest
inaczej. Mam powody po temu, żeby panu wierzyć. Na pierwszy rzut oka
cała ta historia rzeczywiście robi wrażenie nieprawdopodobnej, ale tak już
bywa, że czasem rzeczywistość okazuje się bardziej fantastyczna niż
największe fantazje. Niech mi pan powie, czy szantażowano pana tą
fotografią już wtedy, kiedy pan pracował w Zakładzie Medycyny
Wojskowej?

— Nie. To było znacznie wcześniej.

— Uhm. To znaczy, że sprawa zwerbowania pana do roboty


szpiegowskiej nie była przypadkowa. To był konsekwentnie
przeprowadzony plan.

— Teraz ja też tak myślę — przytaknął Paweł.

— A jak to się stało, że pan w ogóle zaczął pracować w Zakładzie


Medycyny Wojskowej? Kto pana tam skierował?

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 603


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Moja koleżanka po fachu. Joanna Mokrzycka powiedziała mi, że


był u nich na herbacie pułkownik Łukański i mówił, że poszukuje kogoś do
roboty. Ponieważ ja akurat zgłosiłem rezygnację w klinice, więc...

Stasiak pokiwał głową.

— Rozumiem. Zbieg okoliczności. Czy nie za dużo tych zbiegów


okoliczności — dodał ciszej i zamyślił się.

— Co pan chce przez to powiedzieć? — spytał podejrzliwie Paweł.

— Nie, nie, nic. Tak rozważam to wszystko. Usiłuję stworzyć sobie


jakąś teorię w tej całej sprawie.

— I udaje się to panu?

— Częściowo tak. Brakuje mi jeszcze paru ogniw, ażeby mieć jasny


obraz całości. Mam nadzieje, że dopomoże mi pan w zdobyciu tych ogniw.

— Jak pan to sobie wyobraża?

— Przede wszystkim musi się pan lojalnie wywiązywać z


obowiązków szpiega.

— Nie rozumiem...?

Stasiak roześmiał się, widząc przerażoną minę Pawła.

— To proste. Chodzi o to, żeby nie orientowali się, że pan jest ze mną
w kontakcie, że pan się zdekonspirował.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 604


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Ach tak. Teraz już rozumiem. Ale oni zażądają ode mnie
materiałów informacyjnych. Co wtedy?

— Wszystkie potrzebne materiały dostarczy panu pułkownik


Miśniak.

— Pułkownik Miśniak? — zdziwił się Paweł.

— Tak. Materiały te już czekają na pana, panie doktorze.

Paweł był coraz bardziej zdumiony.

— Czekają na mnie?

— Oczywiście. Niech pan nie zapomina o tym, że nasz kontrwywiad


także przeprowadza swoje plany. Wyjazd pana tutaj został przez nas
zaplanowany. Od dawna orientujemy się w tym, że dla obcego wywiadu ta
jednostka, w której się obecnie znajdujemy, jest specjalnie interesująca.
Dlatego pan tu został delegowany, nie miałem przecież wątpliwości co do
tego, że oni skontaktują się z panem. Przypuszczam, że nastąpiło to w
pociągu.

— Tak.

— Pociąg to bardzo dogodne miejsce do tego rodzaju kontaktów —


mówił dalej Stasiak — Bardziej bezpieczne niż kawiarnia, kino, czy park.

— To pan wiedział, że ja?

Stasiak uśmiechnął się.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 605


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Nietrudno się było domyślić. Wpadła mi w ręce ta fotografia i


zorientowałem się, że pana szantażują. Nie wiedziałem tylko, czym
dodatkowo trzymają pana w szachu, bo przecież to zdjęcie było
niewystarczające. Teraz już wiem. Chwyt z receptami na morfinę był
zupełnie niezły. To już była mocniejsza rzecz. To panu poważnie zagrażało.

— Posiedzę ładnych parę lat — powiedział ponuro Paweł.

Stasiak przyjacielsko poklepał go po ramieniu.

— Tak źle nie będzie. Wybronimy pana jakoś. Fakt, że pan dopomoże
nam do rozpracowania siatki szpiegowskiej, sąd na pewno uzna jako
okoliczność łagodzącą. Muszą też wziąć to pod uwagę, że pan działał pod
wpływem ogromnej depresji. W normalnych warunkach nie zrobiłby pan
tego.

— Oczywiście, że nie.

— No widzi pan. To wszystko są argumenty dla obrony. Sytuacja


była zupełnie niezwykła. Naprawdę trudno się dziwić, że dał się pan
wciągnąć w tę całą aferę. Zresztą tamci wiedzieli o tym doskonale.

Paweł zamyślił się. Stanęła mu przed oczami uśmiechnięta twarz


Mariana.

— Nie przypuszczałem, żeby Krasiewicz... — powiedział cicho. —


Kto by się spodziewał.

— Tak. Widzi pan, panie doktorze, jak to nie można mieć zaufania
nawet do tak zwanych przyjaciół. Zdawałoby się, że życzliwy facet, dobry

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 606


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

kumpel, a tu masz... Wpakował pana w szpiegowską aferę. Zgubiła go żądza


łatwych i dużych zarobków. Nie cofał się przed niczym, żeby tylko zdobyć
pieniądze. Jedna rzecz w tej całej sprawie jest dla mnie niejasna.

— Jaka?

— Dlaczego wtedy Richter udawał profesora Mokrzyckiego i


dlaczego odebrał ode mnie tę kartkę?

— Domyślam się, o co chodziło — powiedział Stasiak. — Ale w tej


chwili nie chciałbym mówić na ten temat. Mam nadzieję, że w niedługim
czasie wszystko będzie zupełnie jasne.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 607


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

ROZDZIAŁ XII

Plan Stasiaka był konsekwentnie realizowany. Paweł w dalszym


ciągu pracował w Zakładzie Medycyny Wojskowej, odbywał częste podróże
w teren i specjalnie preparowane informacje przekazywał agentom Herr
Richtera. Od czasu do czasu ktoś z siatki szpiegowskiej zmuszony był
rezygnować ze swej niechlubnej działalności i znajdował cichy azyl w
więzieniu śledczym. Stasiak jednak tak kierował akcją, aby tych aresztowań
nie można było sobie w żaden sposób kojarzyć z osobą doktora Szrota.

Obmyślał coraz to nowe preteksty, organizował wokół danego


osobnika zręczne sytuacje, stwarzał setki nowych, bocznych akcji. Był
niewyczerpany w pomysłach, a wieloletnie doświadczenie w tym zawodzie
podsuwało mu coraz to nowe koncepcje.

Paweł, ogarnięty nienawiścią i żądzą zemsty, z całym zapałem


współdziałał w niszczeniu podziemnego wroga. Niecierpliwił się tylko, że
wszystko to trwa zbyt długo i namawiał do energiczniejszych posunięć.
Wtedy Stasiak śmiał się i mówił: — Langsam, langsam, aber sicher. Chi va
piano, va sano va lontano. Nie denerwujmy się, panie doktorze. I tak już
odwaliliśmy ładny kawał roboty. To są bardzo precyzyjne historyjki. Trzeba
umieć przeczekać cierpliwie. Nie wolno robić żadnych gwałtownych i
nerwowych posunięć. To tak, jak gra w szachy. Przegrywa ten, kto chce
prędko wygrać. Każdy ruch musi być dokładnie obmyślony.

— Gra jest jednak tylko grą i zawsze trzeba się liczyć z przegraną.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 608


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

Jeden z tajnych raportów Pawła wzbudził w Berlinie Zachodnim


pewne wątpliwości. Może treść tego maszynopisu zbyt daleko odbiegała od
rzeczywistego stanu rzeczy, a może jakiś inny agent przeprowadził badanie
tego właśnie terenu na własną rękę? Tak czy inaczej Herr Richter stracił
nagle zaufanie do doktora Szrota i polecił wziąć go pod ścisłą obserwację.
Obserwacja ta dostarczyła szereg nowych materiałów, które nie tylko
rzucały cień podejrzenia na lojalność agenta Z— 47, ale nawet nie
wykluczały możliwości, iż agent ten prowadzi podwójną grę.

Paweł nic oczywiście nie wiedział o tym wszystkim, i coraz bardziej


lekceważył sobie przeciwnika, pomimo iż Stasiak nieustannie nawoływał go
do czujności. Wreszcie bomba pękła.

Pewnego wieczoru Anna poszła odwiedzić Elżbietę, a Paweł siedział


przed telewizorem, oglądał film z Dzikiego Zachodu i gryzł jabłka.

Zadzwonił telefon. W słuchawce rozległ się męski głos. Był to


charakterystyczny, basowy głos z wagonu sypialnego. —

— Natychmiast pojedzie pan do Żyrardowa. Po wyjściu w


Żyrardowie z pociągu proszę zaczekać przed stacją na dalsze instrukcje.

Paweł napisał do Anny parę słów, a następnie wyszedł i z automatu


połączył się ze Stasiakiem, który polecił mu ściśle stosować się do
wszystkich instrukcji.

— Czy ma pan broń?— spytał na pożegnanie.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 609


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Nie — odparł zdziwiony Paweł.

— A umie się pan obchodzić z pistoletem?

— Oczywiście. Byłem w partyzantce.

— Czy pan ma na sobie płaszcz?

— Tak.

— To dobrze. Idąc na dworzec niech pan wstąpi coś zjeść. Na rogu


Aleji Jerozolimskich i Pankiewicza jest taka podła knajpa. Niech pan tam
wejdzie i niech pan zje jakiegoś schaboszczaka. Płaszcz niech pan odda do
szatni. Jak pan będzie wychodził znajdzie pan nabity pistolet w kieszeni.

— Ale po co to wszystko? — spytał niespokojnie Paweł.

— Po to, panie doktorze, że przewiduję pewne komplikacje. Mogę się


oczywiście mylić, ale wydaje mi się, że w obecnej sytuacji ostrożność nie
zawadzi.

— Czy pan uważa, że grozi mi niebezpieczeństwo?

— To nie jest wykluczone, ale niech pan będzie spokojny. Nie


pozwolimy pana skrzywdzić. A ten pistolet, to tak, na wszelki wypadek.

Paweł poszedł do wskazanej przez Stasiaka restauracji, zjadł


serdelki z kapustą i wychodząc rzeczywiście w kieszeni płaszcza poczuł pod
palcami pistolet. To dodało mu pewności siebie, ale jednocześnie napełniło
go niepokojem. Czyżby rzeczywiście coś mu groziło? A może wiedzą
wszystko i chcą go zlikwidować? Pamiętał doskonale, jak to w czasie

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 610


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

okupacji wykańczało się ludzi prowadzących dwulicową grę. A on przecież


taką właśnie grę prowadził od dłuższego czasu. Jeżeli Stasiak postanowił go
uzbroić, to znaczy, że...

Pełen niewesołych myśli wsiadł do elektrycznego pociągu


odjeżdżającego do Żyrardowa. Bacznie przyglądał się towarzyszom
podróży. Właściwie w każdym napotkanym człowieku węszył swego
prześladowcę. Wybrał najbardziej zatłoczony przedział. W gromadzie czuł
się bezpieczniej. „Do diabła” — myślał. — „Jestem porządnie tchórzem
podszyty. Nerwy odmawiają mi posłuszeństwa”. Przypomniał sobie walki
partyzanckie. Tak, ale wtedy był młodym chłopakiem, dla którego pojęcie
niebezpieczeństwa nie istniało. A poza tym to było coś innego.

Walka w lesie z konkretnym przeciwnikiem. A teraz nie wiadomo


skąd może przyjść morderca. Każdy, dosłownie każdy przechodzień, każdy
podróżny w pociągu może być właśnie tym człowiekiem, który ma za
zadanie go zabić.

W Żyrardowie, stosownie do otrzymanej instrukcji, wyszedł przed


stację i czekał paląc papierosa. Po upływie paru minut podszedł do niego
mężczyzna w średnim wieku i poprosił o ogień. — Niech pan wyjdzie na
szosę — powiedział.

Noc już była zupełna. Zimny wiatr szarpał bezlistnymi gałęziami


drzew. W oddali błyszczało miasto.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 611


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

Paweł stanął na brzegu szosy. Nasunął kapelusz na oczy, podniósł


kołnierz jesionki. Zaczynała ogarniać go wściekłość. Miał już dosyć tego
wszystkiego.

Zgrzytnęły hamulce. Tuż przy nim zatrzymał się ogromny, ciemny


samochód.

— Prosimy, panie doktorze. — Paweł został wciągnięty do wnętrza


wozu.

— Dokąd mnie wieziecie?

— Na konferencję. — Głos był znajomy, głęboki, trochę chropowaty,


głos z wagonu sypialnego.

Paweł odwrócił się ku mówiącemu, ale w ciemnościach nie mógł


dojrzeć rysów jego twarzy.

Potężna maszyna rwała naprzód, z szybkością stu kilkudziesięciu


kilometrów na godzinę. Paweł patrząc na bielejącą w świetle reflektorów
szosę, nie wiadomo dlaczego myślał o pasie startowym. Przypomniał mu się
lot do Paryża. Jakżeż to było dawno. Usiłował pogrążyć się we
wspomnieniach, żeby nie poddać się rosnącemu z każdą chwilą
niepokojowi.

Nagle tuż nad uchem posłyszał: — Niech pan odda pistolet,

— Nie mam żadnego pistoletu — odparł cofając się instynktownie w


głąb wozu. W tym samym momencie poczuł lufę na żebrach.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 612


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Niech pan odda pistolet.

Posłusznie sięgnął do kieszeni płaszcza i wyjął broń. Siedzący obok


mężczyzna chwycił go silnie za przegub dłoni i z niezwykłą wprawą
wyłuskał mu z ręki pistolet. Wszystko to odbyło się bez jednego słowa.

Godzina mijała za godziną, a nic nie wskazywało na to, żeby ta


szalona jazda miała się ku końcowi. Pędzili ciągle z tą samą szybkością.
Paweł stracił orientację, w jakim jadą kierunku. Parę razy próbował
dowiedzieć się o celu tej nocnej wycieczki, ale albo nie otrzymał żadnej
odpowiedzi albo też zbywano go jakimś niewybrednym żartem. Pocieszał
się tym, że gdyby go mieli zamiar zabić, to zrobiliby to od razu. Nie było
żadnej konieczności jechać na drugi koniec Polski, żeby mu strzelić w łeb.
Rozumowanie to jednak nie zdołało przemóc uczucia strachu, które stawało
się coraz bardziej natrętne, coraz silniejsze.

Wyobraźnia pracowała gorączkowo. Przed oczami Pawła poczęły


przesuwać się obrazy pełne grozy.

Wjechali w las. Białe światło reflektorów załamywało się między


pniami drzew. Człowiek siedzący przy kierownicy zmniejszył szybkość i
gwałtownie skręcił wóz w lewo. Wóz potoczył się po bocznej drodze.
Zatrzymali się przed jednopiętrowym, murowanym domem tak ukrytym w
gęstwinie, że trudno się było domyślić jego istnienia. Dwa okna na parterze
błyszczały żółtym światłem.

Wprowadzono Pawła do obszernego, starannie umeblowanego


pokoju. Klubowe, obite skórą fotele, potężne mahoniowe biurko, na

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 613


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

podłodze dywan, a na ścianach dwa stare portrety w złoconych ramach i


kilkanaście pożółkłych fotografii, przedstawiających konie wyścigowe. Na
kominku płonął ogień. Paweł rozejrzał się ciekawie dokoła, a nie widząc
nikogo, z kim mógłby nawiązać rozmowę, usiadł w fotelu i zapalił
papierosa. Spojrzał na zegarek. Dochodziło w pół do drugiej. Sądząc po
szybkości, z jaką jechali, ta dziwna, leśna rezydencja musiała być oddalona
od Warszawy o dobrych kilkaset kilometrów. Skrzypnęły drzwi. Wszedł
wysoki, szczupły brunet. Czarne, zaczesane do tyłu włosy błyszczały od
brylantyny.

Nieskazitelnie biała koszula podkreślała ciemną, oliwkową cerę.

— Pan pozwoli, panie doktorze, że się przedstawię — powiedział,


wyciągając wąską, wypielęgnowaną dłoń.

— Nazywam się Ernest Cortier. Proszę niech pan siada. Może


papierosa? — Mówił poprawnie po polsku z ledwie dostrzegalnym
akcentem cudzoziemskim.

Przez chwilę milczeli badając się wzajemnie spojrzeniem. Paweł


zauważył, że Cortier mimo pozorów spokoju i całkowitego opanowania, jest
bardzo zdenerwowany.

— Niezmiernie mi przykro, panie doktorze, że właśnie ja muszę


odbyć z panem tę niezbyt miłą rozmowę.

— Proszę, niech pan mówi.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 614


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Otóż... — Cortier zgasił papierosa, aby natychmiast zapalić


nowego. — Otóż sprawa jest, że się tak wyrażę, dosyć drażliwa. Pan
pracował dla nas i dotychczas mieliśmy do pana całkowite zaufanie.

— Czy coś się zmieniło? — niemile zdziwił się Paweł.

— Niestety, tak. Od niejakiego czasu zaczęliśmy wątpić w pańską


lojalność wobec nas.

— To jest gołosłowne oskarżenie.

— Proszę mi wierzyć, że niczego bardziej nie pragnę jak tego, żeby


pańskie słowa pokrywały się z faktycznym stanem rzeczy. Obawiam się
jednak, że dość trudno będzie panu obalić dowody, które mamy w rękach.

— Jakiegoż rodzaju są te dowody?

Cortier uśmiechnął się. Pewność siebie Pawła zaczynała go bawić.

— Widzi pan, panie doktorze, nieporozumienie polega na tym, że


pan bardzo niedawno z nami współpracuje i z pewnych rzeczy nie zdaje
pan sobie należycie sprawy. Mogę pana zapewnić, że gdybyśmy nie mieli
dowodów pańskiej zdrady — ostatnie słowo mocno zaakcentował —
gdybyśmy nie mieli niezbitych dowodów pańskiej zdrady, to w tej chwili nie
znajdowałby się pan tutaj, a ja nie rozmawiałbym z panem na te tematy.

Paweł wzruszył ramionami. Całym wysiłkiem woli opanował


podniecenie, które rosło w nim z każdą chwilą. Wiedział jednak, że jedynie
zimna krew może go uratować. Za wszelką cenę postanowił grać na zwłokę.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 615


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Obawiam się, drogi panie Cortier — powiedział na pozór z


zupełnym spokojem — obawiam się, że te „niezbite dowody”, o których pan
mówi, pochodzą z niezupełnie wiarygodnego źródła i są może nieco zbyt
pochopnie oceniane i zakwalifikowane.

— Zostało dowiedzione ponad wszelką wątpliwość, że pan


parokrotnie przekazał nam fałszywe informacje.

— Tak. To się zgadza.

— Więc przyznaje się pan? — zawołał zaskoczony Francuz.

Paweł roześmiał się i sięgnął po papierosa.

— Cher monsieur Cortier, wprawdzie uważa mnie pan za nowicjusza


w tej branży, a siebie za starego wygę, ale obawiam się, że zarówno pan, jak
i pańscy zwierzchnicy, nie doceniają moich uzdolnień. Dostarczałem wam
fałszywych informacji, ale powinniście być z tego tylko zadowoleni.

— Zadowoleni? Chyba pan kpi?!

— Nic podobnego. Nie mam i nigdy nie miałem takich zamiarów.

— Wobec tego nie rozumiem. Może mi pan to bliżej wyjaśni.

— Jak najchętniej. Przede wszystkim muszę panu powiedzieć, że w


stosunku do mojej osoby popełniliście jedno kardynalne głupstwo.

— Jakie to głupstwo?

— Zrobiliście za dużo szumu. Ta fotografia z nagą dziewczyną,


szantaż, wyłudzenie recept na morfinę. Rozumiem że chcieliście mnie mieć

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 616


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

w ręku, ale o wiele prościej mogliście byli dojść ze mną do porozumienia. A


poza tym te morderstwa na moich pacjentach...

— Myśmy nie mordowali pańskich pacjentów — żachnął się Cortier.


— Wykorzystaliśmy tylko sytuację.

— Ja i tak poszedłbym na współpracę z wami. Zupełnie


niepotrzebnie montowaliście te wszystkie skomplikowane historie. Od
dawna marzę o tym, żeby się urządzić gdzieś na zachodzie Europy.
Wystarczyło stworzyć mi warunki materialne, które umożliwiłyby mi
emigrację z kraju. Tutaj przecież nie ma dla mnie żadnych możliwości.

— Nie wiedzieliśmy o tym wszystkim — powiedział Cortier.

Paweł uśmiechnął się z pewną pobłażliwością.

— No więc widzi pan. To był właśnie wasz generalny błąd. W takich


wypadkach trzeba bliżej zapoznać się z człowiekiem, zorientować się w jego
chęciach, marzeniach.

— Do kogo dzwonił pan z automatu, wyszedłszy z domu? — spytał


nagle Cortier.

— Do kogo? Do pewnego oficera z kontrwywiadu.

— Może mi pan wreszcie wyjaśni zasady swej gry.

— Sądziłem, że to już nie jest konieczne — powiedział Paweł z


drwiną w głosie — Ale jeżeli pan sobie życzy... Otóż byłem zmuszony
zdekonspirować się wobec kontrwywiadu. Uprzedziłem ich. Powiedziałem,

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 617


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

że zostałem wciągnięty do roboty szpiegowskiej, ale że moje uczucia


patriotyczne nie pozwalają mi na to, że wolę raczej więzienie aniżeli
działalność na szkodę ojczyzny i tak dalej, i tak dalej. Moje pełne
szlachetnych akcentów przemówienie musiało być najwidoczniej
przekonujące, bo uwierzyli w mą skruchę i chęć poprawy. Polecono mi
współpracować z wami tak, jakby nic się nie stało. Wysyłałem do was parę
sfingowanych informacji, zyskałem zaufanie kontrwywiadu i teraz właśnie
znajduję się u progu drugiej fazy mojego planu. Teraz już miałem zamiar
dostarczyć wam raporty w dwóch egzemplarzach jeden egzemplarz
sporządzony przez kontrwywiad, a drugi przeze mnie.

— Dlaczego pan nas wcześniej nie poinformował o swojej strategii?


— spytał Cortier.

— Nie miałem sposobności. Bałem się, żeby ludzie z kontrwywiadu


nie przejęli takiego listu. To było zbyt ryzykowne. Zresztą zdawałem sobie
sprawę z tego, że będziecie się chcieli bezpośrednio ze mną skontaktować.
Czy ma pan jakieś zastrzeżenia co do mojej taktyki?

Cortier w zamyśleniu pokręcił głową.

— Nie. Pańska taktyka wydaje mi się znakomita, pod warunkiem


oczywiście, że wszystko co pan mówi jest prawdą.

Paweł bezradnym ruchem rozłożył ręce.

— No cóż... Nie mam pojęcia jakich użyć argumentów żeby pana


przekonać?

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 618


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

Cortier wstał. Na jego śniadej twarzy malowało się zmęczenie.

— Za kilka godzin sprawa ta zostanie definitywnie wyjaśniona —


powiedział znudzonym głosem. — Na razie trochę odpoczniemy. Dla pana
jest pokój przygotowany na górze. Proszę za mną.

Weszli na pierwsze piętro po wąskich, kręconych schodach. Pokój


był niski, ze ściętą jedną ścianą. Coś w rodzaju mansardy. Niewielki,
pamiętający dawne czasy tapczan, krzywa szafa i dwa bardzo zniszczone
krzesła. Wzrok Pawła zatrzymał się nieco dłużej na małym kwadratowym
oknie, pod którym stała na taborecie miednica, dzbanek z wodą i wiadro.

— Niech pan nie próbuje oddalić się stąd bez pożegnania —


powiedział Cortier. — Dom jest strzeżony, a człowiek, któremu poruczono
to zadanie, znakomicie strzela z automatu. Mogłyby nastąpić jakieś przykre
i zupełnie niepotrzebne komplikacje.

Paweł wzruszył ramionami.

— Nie mam zamiaru uciekać. Zresztą nie widzę powodu. Sądzę, że


odwieziecie mnie tym samym samochodem, którym przywieźliście mnie
tutaj.

— Zobaczymy. — Cortier ziewnął dyskretnie, mruknął: — Dobranoc


— i wyszedł zamykając drzwi na klucz.

Paweł zaś zdjął buty, marynarkę i wyciągnął się na tapczanie.


Zamknął oczy. Był piekielnie zmęczony.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 619


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

Nie zdawał sobie sprawy z tego, czy spał. Z sennego odrętwienia


wyrwał go niespodziewany hałas. Usiadł i przetarł oczy. Tak, nie ulegało
wątpliwości, ktoś stukał w szybę.

Paweł wstał i czając się ostrożnie pod ścianą podszedł do okna. Bał
się jakiejś zasadzki.

— Kto tam? — spytał półgłosem.

— Otwórz — posłyszał w odpowiedzi.

Głos był mu dobrze znajomy. Ale to przecież niemożliwe...


Nerwowym ruchem wyciągnął rękę, szarpnął klamkę i otworzył okno.

Zwinnie wskoczyła do pokoju i położyła mu dłoń na ustach.

— Joanna. Ty? Tutaj?

— Ciiiicho...

— Co ty tu robisz?

— Nie zadawaj głupich pytań. Nie ma czasu na rozmowy. Czy nie


rozumiesz, że chcą ci strzelić w łeb. Na razie nie mogą jeszcze dostać
połączenia z Berlinem, ale jak się porozumieją...

Patrzył na nią zupełnie oszołomiony.

— Joanna... Ty... ty dla nich pracujesz?

— Mówiłam ci, żebyś nie zadawał głupich pytań. Nie ma chwili do


stracenia. Wkładaj moje ubranie, mój płaszcz, mój kaptur. Z łatwością

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 620


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

spuścisz się na dół po winorośli. Siadaj do wozu i uciekaj. Ja miałam jechać.


Nie zorientują się. Ciemno. No dalej rozbieraj się.

— A co z tobą?

— O mnie się nie bój. Dam sobie radę. Spiesz się.

Paweł potrząsnął głową.

— Nie. Ja cię tu nie zostawię. Nie mogę zgodzić się na takie


poświęcenie.

Chwyciła go za ramiona i potrząsnęła z całych sił.

— Musisz! Słyszysz?! Musisz. To wszystko przecież przeze mnie. Ja


nie pozwolę, żeby cię zastrzelili. Uciekaj, Błagam cię.

— Albo uciekniemy razem — powiedział spokojnie Paweł. — Albo ja


tu zostanę.

Spojrzała na niego bezradnie.

— Chodź.

Ściana domu obrośnięta była gęsto dzikim winem. Bez trudu spuścili
się na dół. Pochyleni zaczęli biec w kierunku czerniejącego w mroku
samochodu.

— Halt! Halt!

Gruchnęła seria z automatu.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 621


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

Joanna upadła. Paweł usiłował ją podnieść. Pod palcami poczuł


krew. Wtedy tuż za nim rozległy się strzały i zaraz potem krzyk „Stać! Ręce
do góry!” Poznał głos Stasiaka.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 622


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

ROZDZIAŁ XIII

Poranne mgły snuły się nisko pomiędzy krzakami. Dzień zapowiadał


się zimny, ale pogodny. Stasiak prowadził wóz. Twarz miał zmęczoną
zszarzałą.

— Jak pan mnie znalazł, majorze? — spytał Paweł.

— Pomogła mi Magdalena. Znała tę kryjówkę. Po pańskim telefonie


natychmiast się z nią skomunikowałem. Cały czas prowadził was
helikopter. Otrzymywałem raporty, w którym kierunku jedziecie. Na tej
podstawie Magdalena mogła mniej więcej wywnioskować, gdzie się
zatrzymacie. Zaalarmowałem moich ludzi, którzy właśnie byli w Jeleniej
Górze, a sam wsiadłem do mercedesa i pognałem za wami. Przyjechaliśmy
w ostatniej chwili. Byliby pana rąbnęli, jak nic. Szkoda tylko, że Mokrzycka...
Nie mogę sobie tego psiakrew darować.

— Dla niej to może i lepiej — powiedział w zamyśleniu Paweł. —


Fatalna sprawa. Nigdy nie przypuszczałem, że Joanna... Czy pan ją
podejrzewał?

Stasiak skinął głową.

— Od pewnego czasu miałem ją na oku, ale tak na dobre to zacząłem


się nią interesować od chwili, kiedy dostałem w ręce ten list z pogróżkami,
który profesor Mokrzycki napisał do pana.

Paweł spojrzał z zainteresowaniem na mówiącego.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 623


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Nie rozumiem.

— To proste. Joanna Mokrzycka przekazywała swoje szpiegowskie


materiały tajnopisem. Jeden arkusz tego tajnopisu przez pomyłkę dostał się
w ręce profesora Mokrzyckiego, który właśnie na tym papierze napisał do
pana list. Przerażona Mokrzycka zaalarmowała Richtera, a ten w zręczny
sposób odebrał od pana tajnopis, podszywając się pod zazdrosnego męża.

— Sprytnie pomyślane — przyznał Paweł.

— Owszem, dość sprytnie. Tylko widzi pan, w takich sprawach nie


można nigdy przewidzieć wszystkiego, żeby nie wiem jak opracować plan
działania, zawsze gdzieś coś nawali.

— Czy pan sądzi, że Joanna celowo mnie namówiła na robotę w


Zakładzie Medycyny Wojskowej? — spytał Paweł.

— Oczywiście, że celowo. Otrzymała polecenie, żeby obstawić ten


teren. Zadanie było trudne, bo jak się dostać do takiej instytucji. Akurat
zaczęli umierać pańscy pacjenci i nadarzyła się okazja wsadzić
odpowiedniego człowieka do zakładu. Początkowo zupełnie nieświadomie
dostarczał pan informacji. Po prostu zwierzał się pan swojej przyjaciółce.

— Nie mogłem wiedzieć, że...

— To jasne i o to nikt nie ma do pana pretensji. Jest to tylko dobrą


nauczką na przyszłość.

— Ale, ale, a propos. Czy pan wie, że Downar aresztował wczoraj


siostrę tego wariata?

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 624


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

— Jakiego wariata?

— No tego felczera, który wykańczał pańskich pacjentów.

— To on ma siostrę? Nie wiedziałem.

— Ma. Nawet niebrzydka dziewczyna. Wiedziała o tych wszystkich


sprawach, ale i ją terroryzował. Nie miała odwagi, żeby go wydać. Podobno
kiedyś telefonowała w nocy do pańskiej żony, prosząc, żeby pan nie
operował tego dziennikarza.

Anna nic mi o tym nie mówiła. Stasiak przyhamował i wziął ostry


zakręt.

— Pewnie nie chciała pana denerwować.

Anna była zdziwiona powrotem Pawła.

— Już wróciłeś? Myślałam, że wyjechałeś na parę dni. Zmęczony


jesteś, biedaku. Poczekaj, zaraz zrobię śniadanie. Ale co to? Skaleczyłeś się?
Masz zakrwawiony cały rękaw.

— To krew Joanny — powiedział Paweł i zdjął marynarkę.

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 625


Nota edytorska
Polska powieść kryminalna lat PRL-u charakteryzuje się typowym dla tamtej epoki
socrealizmem tendencyjnym słusznie nazwanym przez bodaj Stanisława Barańczaka
powieścią milicyjną odróżniającą ją w ten sposób od zachodnich powieści
detektywistycznych. Należy tu jednak zaznaczyć, że inny styl literacki był w ówczesnych
czasach niemożliwy zarówno praktycznie jak i teoretycznie. Nie było instytucji prywatnego
detektywa a jedyną właściwą komórką do wyjaśniania zagadek kryminalnych mogła być
wyłącznie Milicja Obywatelska i kontrwywiad. Wspólne dla obu typów powieści były
elementy sensacyjno-przestępcze. Przedwojenna polska powieść kryminalna to przede
wszystkim powieści awanturniczo-przygodowe zawierające elementy czarnego kryminału
amerykańskiego z niemałym udziałem przygód miłosnych oraz wątków fantastycznych.
Tworzyli je m. in. Aleksander Błażejowski, Antoni Marczyński, Tadeusz Dołęga-Mostowicz,
Urke Nachalnik, Adam Nasielski, Stanisław Wołowski. Powieści stworzone w PRL-u powstały
na zamówienie służb aparatu państwowego by przybliżyć ciężką i żmudną pracę milicji a
przede wszystkim by wzbudzić zaufanie do ich działań w utrzymaniu ładu i porządku,
zaufanie mocno nadszarpnięte działaniami UB i MO we wczesnych latach powojennych i w
okresie stalinowskim.

Pierwsze powieści kryminalne zostały w społeczeństwie przyjęte z entuzjazmem, szczególnie


że były dostępne w literaturze gazetowej, drukowane w odcinkach w popularnych
popołudniówkach i dziennikach, stanowiły nawet niezłą konkurencję dla kryminałów
zachodnich dość gęsto wydawanych w popularnych seriach małych formatów: Złota
Podkowa, Srebrny Kluczyk, Labirynt, Jamnik itp. Pod koniec lat 60. XX wieku Wydawnictwo
ISKRY rozpoczęło druk zeszytów w cyklu ‘Ewa wzywa 07” a dla młodzieży komiks „Kapitan
Żbik”. W serii tej publikowali popularni autorzy polskiego kryminału: Jerzy Edigey (Jerzy
Korycki), Zygmunt Zeydler-Zborowski, Barbara Gordon (Larysa Mitzner), Helena Sekuła,
Barbara Nawrocka, Zbigniew Safjan, Kazimierz Korkozowicz, Aleksander Minkowski, Maciej Z.
Bordowicz, Marian Butrym, Jerzy Parfiniewicz oraz dziennikarki sądowe Anna Kłodzińska,
Wanda Falkowska, Danuta Frey. Powieścią milicyjną nie gardzili również bardziej uznani
autorzy i scenarzyści jak Stanisław Goszczurny, Andrzej Szypulski, Maciej Słomczyński,
Andrzej Wydrzyński, Andrzej Szczypiorski, Aleksander Ścibor-Rylski, Janusz Głowacki,
Zygmunt Sztaba, Janusz Osęka czy Kazimierz Koźniewski, którzy najczęściej pisali te powieści
pod pseudonimami. Jednakże prawdziwymi rarytasami kryminalnymi były powieści Joe Alexa
(Maciej Słomczyński) osadzone w realiach amerykańskich lub angielskich chociaż i on nie
pogardził kryminałem milicyjnym jako Kazimierz Kwaśniewski.
Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

Pod koniec lat 80. nastąpił regres powieści milicyjnej (ze zrozumiałych względów)
szczególnie, że na rynku zaczęły pojawiać się kryminały niemieckie, amerykańskie i
skandynawskie, znacznie odbiegające swymi schematami od powieści milicyjnej sławiącej
zdobycze socjalizmu i dzielnych milicjantów pracujących w niezwykle ciężkich warunkach tzn.
w oparach tytoniowego dymu, litrów odgrzewanej kawy, nierzadko przysłowiowego kieliszka
za to niemal zupełnie bez kobiet. No i oczywiście na przestarzałym sprzęcie.
Na polskim rynku, po okresie transformacji pojawiło się sporo nowych autorów, którzy
sięgając po pióro, nie szczędzili czytelnikom pikantnych opisów, walki z korupcją, nierzadko z
władzą, wprowadzili sporo seksu i drogiego alkoholu lecz przede wszystkim inny rodzaj
przestępstw chociaż nierzadko makabrycznych i na pograniczu horroru z thrillerem. Chociaż
jedni i drudzy dość szerokim łukiem omijają sfery duchowe i sprawy za drzwiami parafii też
otaczają zasłoną tajemnicy. Często też sięgają do kryminału retro (Marek Krajewski),
opowieści z piekła rodem i historycznej.

ZYGMUNT ZEYDLER-ZBOROWSKI (1911 – 2000) ukończył polonistykę na


Uniwersytecie Warszawskim, w czasie wojny zarabiał na życie jako śpiewak
kawiarniany. Po wojnie pracował jako urzędnik i mając dostęp do maszyny do
pisania, zaczął pisać powieści kryminalne. Stał się jednym z najpoczytniejszych
autorów kryminalnej powieści milicyjnej w PRL-u publikowanych głównie w
serii powieści kryminalnych (Złoty Kluczyk, Labirynt, Jamnik) oraz w cyklu
zeszytowym „Ewa wzywa 07”. Bohaterem jego powieści był major Stefan Downar –
inteligentny, wyważony, spokojny, nienaganny moralnie i etycznie a przede wszystkim
doskonale znający swój fach.
Na podstawie powieści Zeydlera-Zborowskiego zrealizowano kilka spektakli Teatru Kobra
oraz powstało kilka scenariuszy filmowych m. in. w serii „07 zgłoś się”.
Zygmunt Zeydler-Zborowski pisał także pod pseudonimami Emil Zorr i Tomasz Helner.

Przy opracowywaniu Noty edytorskiej korzystano ze stron internetowych: publio.pl., lubimy czytać.pl,
wikipedia.pl, biblionetka.pl, i innych materiałów, których wszystkich nie sposób wymienić, jeśli jednak ich autorzy
uznają, że są źródłem zamieszczonych tu informacji, to w pełni to uznaję.
Jawa48©

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 627


Materiały na których oparto opracowanie, wykorzystano z pełnym
poszanowaniem praw autorskich i w przekonaniu, że stanowią źródło danych
o naszej kulturze i historii oraz że stanowią własność publiczną, a ich
rozpowszechnianie służy dobru ogólnemu.

Dokument w formacie *pdf może być wykorzystany wyłącznie do użytku


osobistego bez prawa do dalszego obrotu i obiegu komercyjnego lub
handlowego i nie może być poddawany modyfikacjom bez zgody autora edycji.
Należy go traktować tak, jak książkę wypożyczoną do przeczytania.

Przeczytaj następną stronę!


Kryminały PRL-u
Zygmunt Zeydler-Zborowski – SZANTAŻ

Uwaga!!!

Bez zezwolenia twórcy wolno nieodpłatnie korzystać z już


rozpowszechnionego utworu w zakresie własnego użytku
osobistego.

Nie wymaga zezwolenia twórcy przejściowe lub incydentalne


zwielokrotnianie utworów, niemające samodzielnego
znaczenia gospodarczego

Można korzystać z utworów w granicach dozwolonego użytku


pod warunkiem wymienienia imienia i nazwiska twórcy oraz
źródła. Podanie twórcy i źródła powinno uwzględniać istniejące
możliwości.

Twórcy nie przysługuje prawo do wynagrodzenia.

Pliki można pobierać jeśli posiada się ich oryginał a pobrany


plik będzie służył jako kopia zapasowa.

Można pobierać pliki nawet jeśli nie posiada się oryginału, pod
warunkiem że po 24 godzinach zostaną one usunięte z dysku
komputera.

Szczegółowe postanowienia zawiera USTAWA z dnia 4 lutego 1994 r. o


prawie autorskim i prawach pokrewnych.

oraz Regulamin Świadczenia Usług Drogą Elektroniczną


Portalu Chomikuj

Opracowanie edytorskie Jawa48 © str. 2

Vous aimerez peut-être aussi