Vous êtes sur la page 1sur 18

II.

Sztambuch tłumacza

Traduttore traditore.
„Przekład jest jak rozwiązywanie szarad”.
Podobnych sentencji można by uzbierać dość na wypełnienie
grubego sztambucha. Gdy mowa o przekładzie, najwyraźniej na usta,
pod pióra i klawisze same cisną się mniej lub bardziej wymyślne
metafory i porównania. Niektóre, jak się zdaje, chcą się przyczynić
do lepszego objaśnienia zjawiska, inne mają wyraźnie charakter ocen.
Odnajdujemy je w dawniejszych traktatach o sztuce tłumaczenia i
dzisiaj, w czasach znacznie mniej skłonnych do retorycznej
ozdobności. Kwitną nie tylko w wypowiedziach okolicznościowych i
odświętnych, ale również w eseistyce, w rzeczowych artykułach
krytycznych, w wywiadach z tłumaczami, a nawet w naukowych
pracach z zakresu przekładoznawstwa. Wszystko wskazuje na to, że
nie mają być li tylko miłym estetycznym urozmaiceniem. Przeciwnie,
często zajmują pozycję wyeksponowaną, bywa, że pojawiają się w
funkcji definicji. Stosują je krytycy, teoretycy przekładu i sami
tłumacze. Wolno chyba zaryzykować twierdzenie, że w dyskursie
przekładowym używa się więcej metafor niż gdziekolwiek. Odwołam
się do opinii wybitnego znawcy przedmiotu – Edwarda Balcerzana:
„Szczególną intensywnością oraz długowiecznością odznaczają się
metafory poświęcone swoistości sztuki tłumaczenia. Sądy filozofów,
teoretyków, historyków i krytyków przekładu, usiłujących dotrzeć do
istoty tłumaczenia (jako procesu i jako produktu), uporczywie łączą
terminologię fachową z rozmaitymi postaciami tropów stylistycznych.
[…] Oświetlane metaforami terminy badawcze są w refleksji
translatologicznej od wieków te same, jest ich niewiele,
nieporównanie mniej niż «objaśniających» je metafor – głównie o
jawnej lub domyślnej konstrukcji porównaniowej. Rzadko dla
metaforycznej egzegezy wybiera się słowa desygnowane do opisu
kwestii szczegółowych, technicznych, jak operacje translatorskie,
elementy poetyki czy odmiany tekstu tłumaczenia. […] Ośrodkami
kompozycji metaforycznych stają się natomiast pojęcia

21
fundamentalne, nieliczne i bezustannie aktywizowane w dziejach
myśli przekładoznawczej, określające pozycję autora dzieła
oryginalnego, rolę tłumacza, relację zachodzącą między tekstem
obcojęzycznego pierwowzoru a tekstem przekładu, wreszcie stosunki
między językami oraz kulturami”1.
Dlaczego tak się dzieje?
Spróbujmy na początek przyjrzeć się owym figurom stylistycznym i
dokonać wstępnej klasyfikacji.
Najpierw cała grupa figur, które nazwałabym heroicznymi.
Zderzają wzajemnie z sobą pogląd o zasadniczej nieprzekładalności
tworu językowego z empirią przekładu. Anna Kamieńska w szkicu
pod znamiennym tytułem Pochwała niemożliwości2 wylicza zapory
piętrzące się przed tłumaczem i pisze:
„Na określenie tego fenomenu, jakim jest przekład poezji,
wymyślono wiele obrazowych metafor. Są one często powtarzane do
znudzenia i są tylko jeszcze jednym dowodem absurdalności samego
zjawiska”.
Przekład poezji jest niemożliwy, ponieważ na przeszkodzie stają
mu nieredukowalne różnice języka, kultury, tradycji literackich,
indywidualności poetyckiej i, co autorka szczególnie podkreśla,
niepowtarzalność każdego prawdziwego utworu poetyckiego – „to, co
jest w nim powiedziane, może być powiedziane tylko w ten jedyny
sposób”. A zatem „wszyscy parający się przekładami poetyckimi
porywają się na rzeczy niemożliwe i dokonują czynów z założenia
absurdalnych”. Dokonują tych czynów niekiedy z dobrym –
„cudownym” – skutkiem, ponieważ „istnieje jakaś zasadnicza jedność
doświadczenia ludzkiego, która sprawia, że rozumiemy się wbrew
wszystkiemu, co dzieli nas i w czasie, i w przestrzeni”. Trudności
można wyliczyć i opisać, owa wspólna podstawa jest mniej
określona, tajemnicza, „jakaś”, ale najwyraźniej istnieje i dzięki temu
ostatecznie przekład powstaje, choć zarazem sam nabiera cech
tajemniczości.
Mieczysław Jastrun ujmuje to tak: „sztuka tłumaczenia wierszy
graniczy z absurdem, gdyż umieszcza niemożliwość w krainie
spełnienia”3.
Charakterystyczne jest to połączenie absurdu i spełnienia –
odzywają się tu może echa egzystencjalizmu i doli Syzyfa.

22
Kamieńska i Jastrun piszą o przekładach poezji, Iwaszkiewicz
uważa, że podobnie nieprzezwyciężalne trudności napotyka tłumacz
filozofii: „Zdaje mi się, że nie będę daleki od prawdy, kiedy powiem,
że tłumaczenie dzieł filozoficznych, ukazanie ich myśli w języku
innym, niż zostały one napisane, to znaczy pomyślane, jest rzeczą
prawie beznadziejną”4.
W sąsiedztwie czekają już figury grymaśne. Nie wspominają o
niemożliwości ani o absurdzie, spokojnie godzą się z faktem, jakim
jest praktyka tłumaczenia, ale są z niej, delikatnie mówiąc,
niezadowolone. Nie akcentują trudności, nie zdumiewają się
niezwykłością wyczynu, natomiast wybrzydzają na żałosne skutki.
Owszem, tłumaczy się, tyle że efekt jest nieuchronnie wadliwy,
przekład to zawsze coś mniej albo coś gorszego niż oryginał. W tej
grupie do pary z „tłumaczem-zdrajcą” króluje formuła: „Przekłady są
jak kobiety – albo piękne, albo wierne”. Pierwotnie ta formuła miała
bardzo konkretny adres, jako pierwszy użył jej prawdopodobnie
Gilles Ménage (1613–1692), francuski gramatyk, w odniesieniu do
przekładów literatury antycznej, które na siłę dostosowywano do
klasycznych norm, kształtujących smak ówczesnych odbiorców. Potem
przypisywano ją rozmaitym autorom: w internetowych przeglądarkach
jako pomysłodawca wyskakuje najczęściej Wolter, czasem Gogol, raz
pojawił się nawet Jewtuszenko. George Bernard Shaw zaś podobno
odwrócił sentencję: „Kobiety są jak przekład: piękne nie są wierne,
wierne nie są piękne”. Formuła okazała się tak nośna, że Georges
Mounin, francuski teoretyk przekładu, użył jej w tytule książki Les
belles infidèles (1955). Pomińmy chwilowo porównanie do kobiet
(jeszcze do tego wrócimy) i skupmy się na dysjunkcji: jedno z
dwojga, albo wierność, albo uroda. Atrybut wierności akcentuje
związek między oryginałem a przekładem, drugi człon natomiast
wydaje się związany jedynie z oczekiwaniami odbiorców, którzy w
myśl tej sentencji chcieliby po prostu dostać coś pięknego do
czytania. Zwraca się tu więc uwagę na podwójną relację, w jaką
uwikłany jest przekład, szkoda tylko, że arbitralnie przekreśla się
szansę sprostania płynącym stąd wymogom. Skądinąd kategoria
wierności w odniesieniu do przekładu mocno zblakła. Jak mówić o
wierności, skoro uznajemy, że między oryginałem a przekładem
zachodzi stosunek znacznie bardziej skomplikowany i

23
wielowymiarowy niż kopiowanie albo odwzorowywanie?
U Cervantesa Don Kichot, zwiedzając drukarnię w Barcelonie,
powiada:
„Wydaje mi się, że tłumaczenie z jednego języka na drugi (o ile nie
chodzi o królowe wszystkich języków: grekę i łacinę) jest, jakby kto
kobierce flandryjskie z lewej strony oglądał; nawet kiedy można
rozróżnić figury, są one pełne nici poplątanych i nie wychodzą tak
wyraźnie i czysto jak z prawej strony; tłumaczenie zaś z języków
łatwych nie dowodzi wielkiego talentu ani stylu, niewiele się różni
tłumacz od kopisty, który z jednego papieru na drugi słowa
przenosi”5.
W ustach Don Kichota porównanie do lewej strony kobierca jest
bez wątpienia naganą. Zauważmy jednak, że dziś, w dobie
podejrzliwości i czytania pod włos, można by oceniać je inaczej.
Lewa strona jest ciekawa, bo otwiera dostęp do kuchni, do tego, co
ukryte, do niejawnego materialnego substratu. Pokazuje, jak jest
zrobione to, co tak gładko i wyraźnie rysuje się od frontu. Ale kto
wie, może ta dwuznaczność mieści się już w przewrotnych intencjach
Cervantesa. Potem następuje jeszcze uwaga o dwóch tłumaczach, dla
których Don Kichot robi wyjątek, ponieważ ich prace są tak świetne,
że „wahać się można”, co jest tłumaczeniem, a co oryginałem.
W XVII i XVIII wieku przekłady widziano często jako
naśladowanie i porównywano do kopiowania w malarstwie.
Niekiedy po to, by uwydatnić trudność przedsięwzięcia – i tak na
przykład Alexander Tytler wywodzi:
„Nawet znakomitemu malarzowi niełatwo będzie zachować w
kopii całą lekkość oryginału oraz jego ducha. Jednakże malarz
dokładnie te same stosuje kolory i troszczy się jedynie o to, aby
charakter i styl obrazu, który ma przed oczami, wiernie naśladować.
[…] Natomiast zadanie przed tłumaczem stające odmiennego jest
rodzaju: nie stosuje tych samych kolorów, co oryginał, a jednak
wymaga się odeń, by jego dzieło miało tę samą siłę i ten sam efekt
wywarło. Nie wolno mu naśladować dotknięć pędzla oryginału, a
jednak każe mu się, by swoimi własnymi dotknięciami stworzył
dzieło charakteryzujące się idealnym podobieństwem”6.
Porównania do praktyk malarskich częściej jednak podkreślać
mają niesamodzielność i niedoskonałość tłumaczeń. Ignacy Krasicki

24
pisze: „Tłumaczenie w rodzaju nauk toż samo zdaje się być co
kopijowanie w kunsztach, nosi więc na sobie jakoweś piętno
upokarzające, iż nie mogąc być sami przez się działaczami, innych
działania obwieszczają”7.
Alfred de Vigny wyrokuje:
„Przekład tak się ma do pierwowzoru jak obraz do żywej natury. A
jakiż młodzieniec, mogąc widzieć wprost swoją kochankę, raczyłby
rzucić okiem na jej portret? Ale pod nieobecność lub po jej śmierci
obraz musi nam wystarczyć”8.
Zauważmy, że w kontekście relacji między oryginałem a
przekładem pada tu wzmianka o śmierci i utracie – będzie jeszcze o
tym mowa.
„Przekład jest jak pocałunek przez chusteczkę” – tę sentencję jako
„zasłyszaną” przytacza Andrzej Kopacki9. Posłużył się nią swego
czasu Chaim Nachman Bialik, pisząc o czytaniu dzieł hebrajskich, w
tym Biblii, w przekładach na inne języki10. Trudno orzec, czy więcej
tu erotyzmu, czy troski o higienę, wyraźnie słychać jednak, że taki
pocałunek to raczej namiastka i nie do końca to, o co chodzi.
Goethe powiada: „Tłumaczy należy uważać za gorliwych
stręczycieli, którzy na pół przysłoniętą piękność zachwalają nam jako
najbardziej godną pożądania: wzbudzają tym tylko nieodparte
pragnienia ujrzenia oryginału”11. Nawet jeśli nie obrażać się od razu
za „stręczycieli”, ocena jest bezwzględnie ujemna, a przekład
akceptowany w najlepszym razie jako sygnał, że warto zainteresować
się oryginałem. Trzeba jednak dodać, że Goethe wypowiadał się o
tłumaczeniu też całkiem inaczej, entuzjastycznie, w związku z
koncepcją Weltliteratur oraz że sam przetłumaczył wiele dzieł.
W pobliżu tej grupy sytuuje się seria, która bierze początek od
formuły Roberta Frosta: „Poezją jest to, co ginie w przekładzie”,
aczkolwiek często ustawia się do niej polemicznie. Dużo wcześniej
podobną myśl sformułował Friedrich Schlegel: „Co ginie w
zwykłych, dobrych czy nawet znakomitych tłumaczeniach, jest właśnie
tym, co najlepsze”12. Tu przekład przygwożdżony zostaje jako
złośliwe sito, które przepuszcza ziarno, a zatrzymuje plewy.
Stanisław Barańczak replikował na to tytułem Ocalone w
tłumaczeniu – w tej wersji przekład nadal prezentuje się jako
przeprawa niebezpieczna, ale przecież nie kompletnie beznadziejna,

25
coś niecoś, może nawet sporo, da się uratować od zguby. Formuła
przyjęta przez Gdańskie Spotkania Tłumaczy – „Odnalezione w
tłumaczeniu” – idzie zdecydowanie dalej w optymizmie. Też
wprawdzie zakłada uprzedni zamęt, ale „odnalezienie” mniej niż
„ocalenie” kojarzy się z trudną akcją ratunkową i ma w sobie więcej
radości z ponownego spotkania albo z odkrycia.
Następnie wyróżnić można grupę przenośni ekonomicznych z
dodatkiem teorii gier. „Każdy, kto podejmuje się tłumaczenia, zaciąga
dług. Aby go spłacić, musi oddać nie te same banknoty czy monety,
lecz tę samą kwotę”13. Tłumaczenie „jest to coś, co przypomina bilon
złoty zamieniony na papierowy banknot, który jednakże jest tamtemu
równoważny”14. Do zezowania w tę stronę prowokują terminy
„ekwiwalent” i „ekwiwalencja”, bez których dziś nie obejdzie się
bodaj żadna próba mówienia o przekładzie. Pojęcie ekwiwalencji
znamionuje nowy paradygmat, uwzględnia zasadniczą
nieprzystawalność języków i wypiera szlachetną „wierność”.
Rezygnuje się z „tego samego” na rzecz „równoważności”. Przekład
nie jest już rozpatrywany wyłącznie w relacji do oryginału,
usamodzielnia się, ma własną wartość, którą można zestawiać z
wartością oryginału. W ściśle ekonomicznym, rachunkowym sensie o
ekwiwalencji można by mówić jedynie przy założeniu, że składniki
języków etnicznych dałoby się mierzyć i wyniki pomiaru
porównywać. Jastrun zaś zastrzega, że „wartości w sztuce poetyckiej
nie są łatwo zamienne”15. Toteż we współczesnych teoriach przekładu
ekwiwalent i jego pochodne występują z reguły w towarzystwie
przydawki ograniczającej i relatywizującej sens równowartości.
Eugene Nida na przykład mówi o ekwiwalencji formalnej
(strukturalnej) i dynamicznej (funkcjonalnej). Werner Koller – o
ekwiwalencji denotatywnej i konotatywnej. „Ekwiwalencja” często
ustępuje miejsca „odpowiedniości”, mniej rygorystycznej16. W
potocznym, roboczym użyciu może spaść w ogóle na poziom
topografii: ekwiwalentem lub odpowiednikiem danego ustępu
oryginału będzie rozwiązanie zastosowane przez tłumacza w tym
miejscu tekstu, nawet jeśli pod różnymi względami jest bardzo
odległe.
Mówi się o stratach i zyskach. Straty najczęściej uznaje się za
nieuniknione. Często stosuje się osobliwy poetycki triage, dzieło

26
rozkłada się na elementy i z góry określa, które przeznaczone będą do
ewentualnego stracenia: na przykład treść może być ceniona wyżej niż
forma, duch wyżej niż litera – albo odwrotnie. Nida pisze: „Rzadko
można w tłumaczeniu oddać zarówno treść, jak i formę, zwykle więc
poświęca się formę na rzecz treści”17.
Mówi się o rozwiązaniu optymalnym lub strategii optymalnej, o
imporcie i eksporcie, o negocjowaniu znaczeń, tropem
wprowadzonego przez Pierre’a Bourdieu pojęcia kapitału
kulturowego mówi się o nierówności wymiany językowo-literackiej.
Ta skłonność do terminologii zapożyczonej od ekonomii bądź teorii
gier wynika zapewne z chęci uściślenia myśli przekładoznawczej,
przybliżenia jej do standardów naukowych. Niekiedy pomaga
usytuować przekład w przestrzeni stosunków władzy i krytyki tych
stosunków.
Osobną grupę stanowią figury, powiedzmy, organiczne albo
symbiotyczne. Akcentują łączność, wspólnotę, porozumienie. Sięgają
od płaszczyzny biologii po sferę stosunków międzynarodowych. I tu
pojawia się wymiana, już nie w znaczeniu handlowym, lecz jako
podstawowy proces życia. Kamieńska za szczególnie trafne uważa
ukute przez Jana Śpiewaka porównanie przekładu do transfuzji –
„bowiem oddaje właśnie coś z żywotności utworu poetyckiego.
Przetaczanie krwi to zabieg precyzyjny, przy którym żywa tkanka
przenika w żywe naczynie innego organizmu”18. Mówi się też o
transplantacji, o szczepieniu i przeszczepianiu – zarówno w sensie
ogrodniczym, jak chirurgicznym: to czynności o pozytywnej konotacji,
ratują życie, pomnażają i wzbogacają jego formy. Mówi się jednak
również o wampiryzmie – przekład, który żywi się krwią oryginału,
osłabia go – i o kanibalizmie, zwłaszcza w postkolonialnej teorii
przekładu19.
Mireille Gansel, pisarka i tłumaczka, w eseju o swoich
przekładach poezji ustawia w parze „przekład” i „transhumancję”,
czyli przegon bydła na nowe pastwiska, redyk. Wspólnym
mianownikiem jest obraz świata bez granic i wędrówki w
poszukiwaniu płodów innych ziem, które są niezbędnym pokarmem, a
nie znajdzie się ich, tkwiąc w jednym miejscu20.
W języku niemieckim czasownik übersetzen ma dwa znaczenia (z
drobnym przesunięciem akcentu): „przeprawiać się” albo „przewozić

27
(kogoś) na drugi brzeg” oraz „przekładać, tłumaczyć”, co
automatycznie zachęca do porównań. Hans-Georg Gadamer pisze:
„Czynność tłumacza tekstu jest przeprawą z brzegu na brzeg, z
jednego lądu na drugi, z tekstu na tekst. […] Tekst tłumacza […] jest
jak most, na który można wejść z obu stron, most między dwoma
brzegami w jednym kraju. Tą drogą odbywa się nieustanny przepływ
komunikacji”21. O budowaniu w przekładzie mostów – między
językami, narodami, kulturami – bardzo lubił mówić Karl Dedecius.
W Notatniku tłumacza przygodę, jaką jest tłumaczenie, opisuje tak:
„Sensem tej przygody […] jest służba: służba przewoźnika,
służenie komunikacji między światami, budowanie żywego pomostu
między dwoma brzegami jednej rzeki”22.
Z tą grupą ostro kontrastują figury agoniczne. Kamieńska pisze:
„Sama użyłam w swoim czasie metafory walki, mocowania się
dwóch sił. […] Przekład jest jakby mierzeniem się z kimś, kto nie jest
przeciwnikiem, a jednak stawia opór, broni się, broni swojej
autonomii i niepowtarzalności”23.
U George’a Steinera znajdujemy bardziej szczegółowy i dobitny
opis:
„Tłumacz musi wkroczyć w tekst i wydrzeć mu znaczenie. […]
Pojęcie, comprehension («pojmowanie, zrozumienie»), jak pokazuje
etymologia, «pojmuje» nie tylko poznawczo, kognitywnie, lecz także
poprzez okrążenie i wchłonięcie. W przypadku przekładu
międzyjęzykowego manewr pojmowania ma wyraźnie agresywny i
całościowy charakter. Św. Hieronim przywołuje słynny obraz
znaczenia pojmanego w niewolę przez tłumacza. «Łamiemy» kod:
rozszyfrowanie ma charakter rozbioru; należy zmiażdżyć łupinę i
obnażyć kolejne żywotne warstwy. […] Tłumacz najeżdża, chwyta i
pojmuje znaczenie”. Dalej mowa jest jeszcze o „zawłaszczającej
penetracji”, o „infekcji”24.
Tadeusz Sławek, kierując się uwagami Nietzschego o historyzmie i
filologii, idzie dalej w udramatyzowaniu tłumaczenia. Najpierw
zwraca uwagę na zmianę w relacji oryginał–przekład:
„Dotychczas związek ten nosił wszelkie cechy relacji między
panem a sługą: tłumacz miał wypełniać polecenia otrzymywane od
autora. Tekst tłumaczenia nie był niczym innym jak listą zadań
pozostawionych przez nieobecnego chlebodawcę. Sytuacja zmieni się

28
wraz z wprowadzeniem pojęcia «wcielanie»: sługa/tłumacz zostaje
nagle postawiony w takim położeniu, iż, po pierwsze, zmuszony jest
jakby do rywalizacji z autorem/panem, po drugie zaś, rywalizacja
owa zmierza nieuchronnie do subwersyjnego zakończenia: sługa
zawładnie swoim pryncypałem”25.
Walkę o zmianę przekładowego układu Sławek przyrównuje do
relacji między Prosperem a Kalibanem. Na tym jednak rzecz się nie
kończy. „Przyswojenie” albo „inkorporacja” na gruncie innej kultury i
epoki utożsamia się bowiem ze śmiercią i pogrzebem:
„Tekst zostaje wchłonięty przez język tłumaczenia, otoczony przez
inne dźwięki i słowa, które są zarazem słowami opłakującymi śmierć
tekstu. Tekst zostaje złożony w trumnie języka ojczystego tłumacza”26.
Wreszcie nader często napotkać można porównania dotyczące
samej pracy i zawodu tłumacza.
„Pozwoliłem sobie kiedyś przyrównać tłumacza do reżysera
teatralnego. Spolszczając jakieś dzieło, czuję się kimś w rodzaju
inscenizatora, który ma prawo po swojemu, inaczej niż jego
poprzednicy, przedstawić obcy tekst polskiemu odbiorcy” (Józef
Waczków, PP, 255).
„Przy tłumaczeniu zachodzi podobny proces jak przy interpretacji
utworu muzycznego” (Stefan Flukowski, PP, 256).
„Zapewne przyrównano tłumacza do dyrygenta orkiestry, który
mając daną partyturę, musi ją interpretować po swojemu […].
Porównanie to wymaga uzupełnienia: dyrygent, który rozporządza
odmiennymi instrumentami: np. zamiast smyczkowymi – dętymi,
zamiast organami – fortepianem” (Aleksander Wat, PP, 321).
„Tłumacz […] musi zatem postępować jak aktor, który na czas
spektaklu zmienia zależnie od obiektywnej potrzeby swą osobowość.
Jak aktor albo – ciśnie mi się pod pióro jeszcze inne porównanie –
jak żyjątko o nazwie kameleon” (Tadeusz Chróścielewski, PP, 297).
Te porównania podkreślają artystyczny wymiar pracy tłumacza, a
drugim członem jest zazwyczaj jakiś rodzaj sztuki odtwórczej albo
sztuki wykonania, związanej danymi uprzednio regułami – partyturą,
tekstem dramatu. Jerzy Święch pisze: „Nadrzędną kategorią,
obejmującą swoim zasięgiem faktyczną wielorakość ról
przekładowcy w procesie tłumaczenia, jest kategoria wykonawcy
tekstu literackiego”27. Analogię teatralną rozwija szczegółowo

29
Andrzej Kopacki28.
Pojawiają się jednak także porównania do zawodów
nieartystycznych. Jakub Ekier, akcentując aktywność tłumacza jako
interpretatora, pisze:
„Tłumacz jest jak dyżurny ruchu. Kieruje skojarzenia na określone
tory, a kiedy oryginał da się odczytywać rozbieżnie, chcąc nie chcąc,
przestawia zwrotnice”29.
Na osobną wzmiankę zasługuje grupa figur, która szuka analogii
wśród innych zjawisk literackich. Jolanta Kozak ujmuje przekład jako
metaforę30. Emily Apter pisze o „plagiacie autoryzowanym”31.
Krzysztof Karasek porównuje przekład do eseju:
„Jak esej jest próbą odczytu, i jak esej – na własne ryzyko. Jak esej
wyraża subiektywny stosunek autora do przedmiotu (w tym wypadku
do przekładanego wiersza) […]. W takim samym stopniu jak esej
literacki jest próbą odczytania przedmiotu ze sfery kultury lub
natury”32.
Może to trochę nielojalne, że podaję te przykłady – bo to tylko
przykłady – hurtowo, z pominięciem kontekstu, nie bacząc na
historyczne okoliczności ich narodzin i użycia. Faktem jest jednak, że
wiele z nich, także te najbardziej wysłużone i wytarte, nadal pojawia
się w dyskursie translatologicznym.
Z pewnością każda taka figura z osobna coś wnosi do sprawy
przekładu. W swojej masie jednak wprawiają w zakłopotanie. Czemu
akurat przekład uruchamia te lawiny inwencji? To tak jak gdyby – po
tysiącleciach praktyki i stuleciach teorii – wciąż wymagał
szczególnych ceremonii przy introdukcji, jak gdyby nadal pozostawał
zagadkowym dziwolągiem. Czy działa tu banalna siła bezwładu: raz
się zaczęło, a potem się utarło i już nie można inaczej? Czy przekład,
zawieszony pomiędzy językoznawstwem, nauką o literaturze,
antropologią i jeszcze innymi dyscyplinami, nie dorobił się własnej
terminologii i musi uwydatniać swoją przedmiotową tożsamość
efektami specjalnymi? Czy jest czymś wstydliwym i nie można o nim
mówić wprost? Czuje się niedoceniony i potrzebuje pióropusza
pięknych słów, aby się dowartościować?
Ale spójrzmy też na drugą stronę. Historycznie jest nowsza, a
przynajmniej w nowszych czasach wyraźniej widoczna. Oto kierunek
się odwraca. Przekład nie jest już do czegoś porównywany, nie jest

30
określany metaforycznie, lecz sam staje się punktem wyjścia,
podstawą porównań i metafor. To, co było uznawane za dziwo i
problem, okazuje się powszechnym modelem, kluczem albo i
wytrychem. Jerzy Jarniewicz zauważa w związku z tym:
„Sam ten termin rozmywa się, gdyż zaczyna znaczyć wszystko: od
przekładu dosłownego po adaptację, imitację czy parodię. Więcej,
słowem tym określa się dziś wszelkie relacje intertekstualne, a nawet
wszelkie zjawiska kulturowe związane, choćby najluźniej, z
procesami rozumienia i interpretacji”33.
Relację między oryginałem a przekładem przyjmuje się jako model
stosunku zależności w gender studies. Działanie oryginalne i twórcze
– należy do roli męskiej, działanie odtwórcze, podrzędne – do roli
kobiecej. Lori Chamberlain pisze: „Opozycja ta interesuje mnie
zwłaszcza dlatego, że często używa się jej do podkreślenia różnicy
między pisaniem a tłumaczeniem – kładąc nacisk na oryginalność i
«męskość» tego pierwszego oraz wtórność i «kobiecość» tego
drugiego”34. Powraca tu sentencja o les belles infidèles – poniekąd
przenicowana. W kategoriach patriarchalnych niewierność jest
zagrożeniem dla tradycyjnego porządku. W kategoriach emancypacji
może być aktem buntu i upominania się o status samodzielnego
twórcy.
Poczesne, choć rozmaicie kwalifikowane miejsce przypada
przekładowi w różnych nurtach współczesnej filozofii – tak różnych
jak hermeneutyka, dekonstrukcjonizm, teoria krytyczna Michela
Foucaulta, mesjanizm Waltera Benjamina. Jeśli coś jest im wspólne,
to skupienie się na problemie języka, niekiedy wprost na
problematyczności języka. Tu też niejedno nadawałoby się do
sztambucha, na przykład:
„Wewnątrz języka lub między językami ludzka komunikacja musi
oznaczać przekład”35.
„Oryginał […] błaga o przekład. […] Bóg […] błaga o
tłumacza”36.
Szkic Benjamina Zadanie tłumacza od razu i radykalnie wyłącza z
zakresu rozważań zadanie, zdawałoby się, na co dzień najpospolitsze.
Zadaniem tłumacza nie jest udostępnianie tekstów napisanych w
innych językach i w ogóle nie lokuje się w sferze stosunków między
ludźmi albo między kulturami, lecz znacznie wyżej. W grubym

31
uproszczeniu wygląda to tak: języki różnią się między sobą, mają
różne słowa dla wskazania albo nazwania tej samej rzeczy. Zarazem
każdy język jako całość też na coś wskazuje, i każdy wskazuje to
samo, mianowicie samą istotę językowości, „czysty język”37, według
historiozofii Benjamina utracony i zabrudzony po wygnaniu z raju,
oczekiwany u mesjańskiego kresu dziejów. Ten spokrewniający
pierwiastek czystej językowości prezentuje się zalążkowo w
przekładzie, ponieważ przekład wychodzi poza granice danego
konkretnego języka. „Przekład nie znajduje się, by tak rzec, w środku
górskiego lasu języka, stoi bowiem raczej na zewnątrz, naprzeciw
ściany lasu”38. O tyle przekład góruje nad oryginałem, a tłumacz jako
taki przewyższa poetę (nie tego, którego akurat tłumaczy, lecz w
ogóle) i zbliża się do statusu filozofa: „intencja poety jest naiwna,
pierwsza, oglądowa, intencja tłumacza zaś – pochodna, ostatnia,
myślowa”39.
U podstaw hermeneutyki leży przeświadczenie o zasadniczej,
pierwotnej niezrozumiałości albo niepełnej zrozumiałości
wypowiedzi językowych i wynikającej stąd konieczności egzegezy,
szukania sensu, interpretacji, skutkiem czego to, co niezrozumiałe,
stanie się dostępne rozumieniu. Gadamer, którego zaprząta głównie
sposób istnienia człowieka w kulturze, pojmowanej jako przekaz,
czyli tradycja, deklaruje:
„Prawdą świadomości hermeneutycznej jest mianowicie prawda
przekładu. Wyższość tej prawdy polega na tym, że daje ona
możliwość przyswojenia czegoś obcego; prawdziwy przekład nie
dokonuje bowiem tylko krytycznej destrukcji ani nie odtwarza czegoś
bezkrytycznie, lecz interpretuje, posługując się własnymi pojęciami w
swym własnym horyzoncie, wykazując na nowo znaczenie tego, co
tłumaczy. Dzięki przekładowi, który konfrontuje prawdę czegoś
obcego z własną prawdą, to, co obce, i to, co swojskie, zbiega się w
nową postać”40.
Przekład jest tu pojmowany bardzo szeroko – obejmuje każdy
rodzaj transpozycji w inne medium, łącznie z czytaniem (kiedy litery
przekłada się na żywą mowę), naukowym wyjaśnieniem, interpretacją
dzieł sztuki, uzgadnianiem poglądów. Przekład międzyjęzykowy jest
tylko pewnym szczególnym przypadkiem przezwyciężania obcości:
„Translatorskie zadanie odtwarzania różni się nie jakościowo, lecz

32
tylko stopniem od ogólnego hermeneutycznego zadania, jakie stawia
każdy tekst”41. Trzeba wziąć pod uwagę, że obcość u Gadamera to
przede wszystkim dystans czasowy, dzielący nas, dzisiejszych, od
tekstów dawnych, klasycznych, a pokonywanie obcości to w gruncie
rzeczy powrót do źródeł – sytuacja stosunkowo bezpieczna,
nienaznaczona z góry wrogością ani konfliktem interesów czy
wartości. Co więcej, nawet straty wynikające z interpretacji okupione
są zyskiem w postaci przyrostu zrozumiałości. Jeśli bowiem tłumacz,
interpretując, dokonuje wyboru i rezygnuje z pewnych wymiarów
tłumaczonego tekstu, w efekcie „każdy przekład traktujący serio swe
zadanie jest jaśniejszy i prostszy niż oryginał”42.
Steiner w książce Po wieży Babel wychodzi od zróżnicowania
języków i zadaje pytanie, jaki jest tego sens. Różnice nie zapewniają
lepszej adaptacji i przetrwania w sensie darwinizmu. Mimo to
obserwacja rozwoju języków i studia historycznoliterackie nie
pozwalają na wniosek, że różnice zanikają, raczej przeciwnie.
Wysiłki doszukiwania się wspólnych struktur głębokich Steiner uważa
za nieprzekonujące, próby stworzenia języka uniwersalnego nigdy się
nie powiodły. Odpowiedź przynosi dopiero wyodrębnienie dwóch
wymiarów języka – takiego, który służy komunikacji, i takiego, który
związany jest z myśleniem, świadomością, budowaniem i ochroną
indywidualnego terytorium. Jaką funkcję pełni tu przekład, działanie
hermeneutyczne? Jego ostatnią fazą – po wstępnym zaufaniu,
penetracji i inkorporacji – jest odtworzenie albo restytucja.
Konieczny udział mają w niej porażki tłumacza. „Porażki tłumacza
[…] identyfikują, przenoszą jak na ekran oporne siły żywotne,
nieprzezroczyste ośrodki szczególnego geniuszu, obecne w tekście
oryginału”43.
Wedle utartej i do dziś straszącej interpretacji budowa wieży
Babel była przejawem ludzkiej pychy, co zawistny Bóg ukarał,
różnicując języki, czyli utrudniając ludziom porozumienie i wspólne
działanie. W konsekwencji poczynania tłumaczy obciążone byłyby
grzechem, jako że zmierzają do zniwelowania skutków tej kary.
Ricœur odziera biblijną opowieść z elementów moralitetu przy
udziale winy i kary, i widzi w niej jedynie neutralny opis stanu
rzeczy: ludzie mówią różnymi językami, „tak to już jest”44.
Brawurowo rozprawił się z tradycyjną interpretacją Jacques

33
Derrida. Budowanie wieży odczytuje jako imperialny gwałt, próbę
narzucenia jednolitego i uniwersalnego porządku, przed którą ratuje
ludzi Boża interwencja – rozbija mianowicie jedność, a tym samym
ocala partykularne idiomy. W tej wersji jednak rola tłumacza dalej
przedstawia się podejrzanie – czyżby był agentem imperialnego
uniformizmu? Rzecz jednak w tym, że owo pomieszanie u Derridy nie
jest jednorazowym aktem, którego skutki można by potem stopniowo
łagodzić i usuwać, lecz aktywną zasadą, która nieustannie bruździ,
psuje językowe szyki, zakłóca przekaz. W tej sytuacji przekład jest
zarazem konieczny i niemożliwy. Derrida pisze: „Przekład staje się
prawem, zobowiązaniem i długiem, ale długiem, którego nie można
już spłacić”45. Usprawiedliwieniem przekładu jest właśnie atrybut
niemożliwości – nieuchronna porażka każdego przekładu odsłania
chroniczny stan zamętu i poróżnienia. Gadamer mówi o wspólnocie
rozmowy, Ricœur o „gościnności”, Derrida o „wrogościnności”
(l’hostipitalité).
W charakterze komentarza możemy przytoczyć wiersz Wisławy
Szymborskiej Głosy46, choćby dla samej przyjemności zderzenia
poetyckiej ironii z solennym patosem filozofii.

Ledwie ruszysz nogą, zaraz jak spod ziemi


Aboryginowie, Marku Emiliuszu.

[…]

Do uprzykrzenia pełno tych małych narodów,


do przesytu i mdłości, Kwintusie Decjuszu.

[…]

Narody małe rozumieją mało.


Otacza nas tępota coraz szerszym kręgiem.
Naganne obyczaje. Zacofane prawa.
Nieskuteczni bogowie, Tytusie Wiliuszu.

[…]

Czuję się zagrożony wszelkim horyzontem.

34
Tak bym ujął tę kwestię, Hostiuszu Meliuszu.

Na to ja, Hostiusz Meliusz, Appiuszu Papiuszu,


Powiadam tobie: Naprzód. Gdzieś wreszcie jest koniec świata.

Patrycjusze utyskują na plemiona, stające na drodze Rzymu. Nie


można sobie z nimi poradzić. Jest ich dużo, zdecydowanie za dużo,
wciąż wynurzają się nowe, plenią się jak owady. Nie mają
zrozumienia dla zasad jednolitego porządku. Uparcie trwają przy
swoich tradycjach i wierzeniach. Perspektywa imperium, logika
nadrzędnego ładu utrzymana jest szczelnie i konsekwentnie w całym
wierszu oraz wsparta dostojnie brzmiącymi imionami Rzymian.
Zawala się dopiero w dwuznaczności ostatniej linijki. Rozwiązaniem
imperialnych kłopotów może być tylko zuchowato militarne
wezwanie: „Naprzód”, które prowadzi na koniec świata – a
właściwie sprowadza koniec świata. Byłby to zarazem koniec
rozmaitości literatur, co znaczyłoby chyba koniec literatury w ogóle.
Jako sprawa centralna przekład, z charakterystycznym
przesunięciem akcentów, pojawia się też w literaturoznawstwie, w
tym nurcie, który powraca – krytycznie – do koncepcji literatury
światowej. To pojęcie pierwotnie miało sygnalizować otwartość i
ciekawość innych głosów i zasadzało się na założeniu, że każdy utwór
literacki można przełożyć bez istotnych strat. Zdaniem niektórych, w
faktycznej praktyce stało się globalną machiną redukującą
różnorodność literatur w liczbie mnogiej47. Z tego punktu widzenia
najciekawsza intelektualnie i najważniejsza etycznie okazuje się
„nieprzekładalność” ocalająca partykularyzm.

1. Edward Balcerzan, Tłumaczenie jako „wojna światów”. W kręgu


translatologii i komparatystyki, Wydawnictwo Naukowe UAM, Poznań
2009, s. 166 i n. (rozdział VIII: Metafory, które „wiedzą”, czym jest
tłumaczenie).
2. Anna Kamieńska, Pochwała niemożliwości, w: Seweryn Pollak (red.),
Przekład artystyczny. O sztuce tłumaczenia księga druga, Ossolineum,
Wrocław 1975, s. 133 i n.
3. Mieczysław Jastrun, O przekładzie jako o sztuce słowa, w: Jastrun, Walka
o słowo, Czytelnik, Warszawa 1973, s. 115.

35
4. Jarosław Iwaszkiewicz, Od tłumacza, w: Søren Kierkegaard, Bojaźń i
drżenie, przeł. Jarosław Iwaszkiewicz, PWN, Warszawa 1982, s. IX.
5. Miguel de Cervantes Saavedra, Przemyślny szlachcic Don Kichote z
Manczy, przeł. Anna Ludwika Czerny, Zygmunt Czerny, PIW, Warszawa
1966, t. 2, s. 490 i n.
6. Alexander Fraser Tytler, Esej o zasadach sztuki przekładowczej, przeł.
Krzysztof Filip Rudolf, Weronika Waśniewska, Wydawnictwo Uniwersytetu
Gdańskiego, Gdańsk 2014, s. 180 i n.
7. Ignacy Krasicki, O tłumaczeniu ksiąg, w: Zofia Florczak, Lucylla
Pszczołowska (red.), Ludzie oświecenia o języku i stylu, PIW, Warszawa
1958, t. 1, s. 531. Por. też Marta Kaźmierczak, Sztuki wizualne jako
metafory przekładu, http://sensualnosc.ibl.waw.pl/.
8. Alfred de Vigny, List do Lorda…, przeł. Ewa Bieńkowska, w: Alina
Kowalczykowa (red.), Manifesty romantyzmu 1780–1830, PWN, Warszawa
1995, s. 415.
9. Andrzej Kopacki, Piękne posłuszeństwo i zadłużenie. Przemówienie z
okazji otrzymania Nagrody Fundacji Roberta Boscha, „Literatura na
Świecie” 3/2000, s. 293.
10. „Kto czerpie przyjemność z dzieł hebrajskich z drugiej ręki, jest
podobny do tego, kto całuje swoją ukochaną przez chusteczkę”, cyt. za:
Szmuel Avneri, „Pocałunek przez chusteczkę” – poeta jako tłumacz, przeł.
Marta Marzańska-Mishani, w: Literackie spotkania w międzywojennej
Polsce: Chaim Nachman Bialik i Salomon Dykman, Wydawnictwo
Austeria, Kraków–Budapeszt 2012, s. 212.
11. Johann Wolfgang Goethe, Refleksje i maksymy, przeł. Jerzy Prokopiuk,
Czytelnik, Warszawa 1977, s. 240.
12. Friedrich Schlegel, Fragmenty krytyczne, w: Schlegel, Fragmenty, przeł.
Carmen Bartl, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2009, s.
21.
13. Constance B. West, La théorie de la traduction au XVIII siècle, cyt. za:
Eugene A. Nida, Zasady odpowiedniości, przeł. Anna Skucińska, WPT, s.
53.
14. Feliks Przybylak, Wymiar tłumaczenia, PP, s. 386.
15. Mieczysław Jastrun, O przekładzie…, wyd. cyt., s. 116.
16. Odnotujmy w charakterze ciekawostki, że w Słowniku frazeologicznym
Skorupki pod hasłem „odpowiednik” znajdziemy przykłady użycia
odnoszące się właśnie do filologii i do tłumaczenia: „Wielu form trybów i
czasów występujących w sanskrycie, grece, łacinie, jęz. germańskim itd. nie
znajdujemy u Słowian, inne zaś nowo wytworzone postaci nie mają
odpowiedników w tamtych językach. Prace Filol. XVII, 263”; „Polski 11-
zgłoskowiec należy przyjąć za stały odpowiednik rosyjskiego
pięciostopowego jambu. Waż. Hum. 68.”; Stanisław Skorupka, Słownik
frazeologiczny języka polskiego, Wiedza Powszechna, Warszawa 1977

36
(wydanie 3).
17. Eugene A. Nida, Zasady odpowiedniości, wyd. cyt., s. 54.
18. Anna Kamieńska, Pochwała niemożliwości, wyd. cyt.
19. Por. Tamara Brzostowska-Tereszkiewicz, Somatyczne metafory
przekładu, http://sensualnosc.ibl.waw.pl/.
20. Mireille Gansel, Traduire comme transhumer, Editions Calligrammes,
Rennes 2012. Od razu rzuca się w oczy, że to akurat porównanie nasuwa
translacyjny kłopot, po francusku oba słowa pasują do siebie brzmieniowo –
traduction / transhumance, po polsku nasuwające się w pierwszej chwili
zestawienie „przekład / przepęd” brzmi humorystycznie.
21. Hans-Georg Gadamer, Lektura jest przekładem, przeł. Małgorzata
Łukasiewicz, WTP, s. 324 i n.
22. Karl Dedecius, Notatnik tłumacza, przeł. Jan Prokop, Wydawnictwo
Literackie, Kraków 1974, s. 30.
23. Anna Kamieńska, Pochwała niemożliwości, wyd. cyt.
24. George Steiner, Po wieży Babel, przeł. Olga i Wojciech Kubińscy,
Universitas, Kraków 2000, s. 407 i n.
25. Tadeusz Sławek, Kalibanizm. Filozoficzne dylematy tłumaczenia, w:
Piotr Fast (red.), Przekład artystyczny, t. 1, Wydawnictwo Śląsk, Katowice
1991, s. 9 i n.
26. Tamże, s. 17.
27. Jerzy Święch, Przekłady i autokomentarze, w: Edward Balcerzan (red.),
Wielojęzyczność literatury i problemy przekładu artystycznego, Zakład
Narodowy im. Ossolińskich, Wrocław 1984, cyt. za: PMP, s. 199.
28. Andrzej Kopacki, Przekład jako byt sceniczny, „Literatura na Świecie”
11–12/2008, przedruk w: O nich tutaj, Instytut Książki, „Literatura na
Świecie” Kraków–Warszawa 2016, s. 89–94.
29. Jakub Ekier, Podziękowanie, „OderÜbersetzen” 5–6–7/2014, s. 42.
30. Jolanta Kozak, Przekład literacki jako metafora. Między logos a lexis,
Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2008.
31. Emily Apter, Against world literature. On the politics of
untranslability, Verso, London 2013, s. 15, cyt. za: Przemysław Czapliński,
Literatura światowa i jej figury, „Teksty Drugie” 4/2014, s. 33.
32. Krzysztof Karasek, Od tłumacza, „Literatura na Świecie” 6/1980, s.
245.
33. Jerzy Jarniewicz, Antygony wracają, albo o emancypacji przekładu
literackiego, wstęp, WW, s. 14.
34. Lori Chamberlain, Gender a metaforyka przekładu, WTP, s. 386.
35. Georg Steiner, Po wieży Babel, wyd. cyt., s. 87.
36. Jacques Derrida, Wieże Babel, przeł. Adam Dziadek, WTP, s. 383.
37. Walter Benjamin, Zadanie tłumacza, przeł. Adam Lipszyc, w: Benjamin,
Konstelacje. Wybór tekstów, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego,
Kraków 2012, s. 27.

37
38. Tamże, s. 30.
39. Tamże.
40. Hans-Georg Gadamer, Semantyka i hermeneutyka, przeł. Krzysztof
Michalski, w: Gadamer, Rozum, słowo, dzieje, PIW, Warszawa 2000, s.
131.
41. Hans-Georg Gadamer, Prawda i metoda. Zarys hermeneutyki
filozoficznej, przeł. Bogdan Baran, Wydawnictwo Naukowe PWN,
Warszawa 2007, s. 524.
42. Tamże, s. 523. Gdzie indziej Gadamer pisze: „przekłady greckich albo
łacińskich pisarzy na francuski albo niemieckich pisarzy na angielski
odznaczają się często zadziwiającą i rozjaśniającą jednoznacznością. To
przecież czysty zysk, nieprawdaż?”; Lektura jest przekładem, wyd. cyt., s.
322.
43. Georg Steiner, Po wieży Babel, wyd. cyt., s. 411.
44. Paul Ricœur, Paradygmat przekładu, przeł. Małgorzata Kowalska,
WTP, s. 365.
45. Jacques Derrida, Wieże Babel, wyd. cyt., s. 382.
46. Wisława Szymborska, Głosy, w: Szymborska, Wszelki wypadek,
Czytelnik, Warszawa 1972.
47. Zob. Przemysław Czapliński, Literatura światowa i jej figury, wyd.
cyt., zwł. omówienie poglądów Emily Apter, s. 31 i n.

38

Vous aimerez peut-être aussi