Vous êtes sur la page 1sur 481

Rossell Hope Robbins

Encyklopedia Czarów i Demonologii


index

Aberdeen, czarownice z Aberdeen


Ady Thomas
Aixen-Provence, zakonnice z Aixen-Provence
Akwinita Tomasz
Aleksander VI, papierz
Allier Elizabeth
Alphonsus de Spina
Amulety --> Czary
Anglia. Czarnoksięstwo w Anglii
Arras. Czarownice z Arras
Austria. Czary w Austrii.
Auxonne, zakonnice z Auxonne.

Bambergg, procesy o czary w Bambergu


Baskonia, czarownice w Baskonii
Bawaria, czarnoksięstwo w Bawarii.
Bilson, chłopiec z Bilson
Binsfeid Peter
Blokula -> Mora, czarownice z Mora.
Bodin Jean
Boguet Henri
Bouvet Le Sieur
Buirmann Franz
Burton, chłopiec z Burton

Cadtóre Catherine
Canon Episcopi
Carpzov Benedict
Chambre Ardente
Chelmsford, czarownice z Chelmsford
Cideville, wypadki w Cideville
Cirvelo Pedro Sanchez
Coggeshall, czarownica z Coggeshall
Czarna msza
Czrnoksięstwo
Czarnoksięstwo żydowskie
Czarownik, czarownica

Del Rio Mardn Antoine


Demonologia
Diabelskie znamię
Diabeł
Dobra wróżka
Doktora Lamba ulubienica
Donosiciele
Dowód w procesach o czary, Anglia
Dowód w procesach o czary, Europa
Drabina

Egzekucje
Egzorcyzmy
Eichstatt, proces czarownic w Eichstatt

Faversham, czarownice z Faversham


Finlandia, czarnoksięstwo w Finlandii
Fontaine Francoise
Francja, czarnoksięstwo we Francji

G
Garnier Gilles
Ghirlanda --> Ligatura
Glanvill Joseph
Godelmann Johann Georg
Golenie włosów
Gowdie Isobel
Grenier Jean
Grillandus Paulus
Guazzo Francesco-Maria
Gwinner Else

Hiszpania, czarnoksięstwo w Hiszpanii


Hopkins Matthew

Indicia
Inkub
Inkwizycja
Innocenty VIII
Irlandia, czarnoksięstwo w Irlandii

Jacquier Nicholas
Jan XXII, papież
Joanna d'Arc
Jórgensdatter Siri

Kodeks Karola V
Koszmar nocny
Koszta procesów o czary
Kyteler Alice
L

Lamia
Lancashire, czarownice z Lancashire
Lancre Pierre de
Lewitacja --> Transwekcja
Ligatura
Loudun, zakonnice z Loudun
Louviers, zakonnice z Louviers
Lykantropia --> Wilkołactwo

Magia
Maleficia
Malleus Maleficarum
Mar prawo
Maść magiczna zabijająca
Maść powodująca latanie
Metamorfoza
Molitor Ulrich
Mora, czarownice z Mora
Mysi kuglarz

Nakłuwwanie
Newbury, czarownica z Newbury
Nider Johannes
Niemcy, czamoksięstwo w Niemczech
North Berwick, czarownice z North Berwick
Norwegia, czarnoksięstwo w Norwegii

Opętanie

P
Pakt z Diabłem
Palenie czarownic --> Egzekucje
Paryż, proces o czary w Paryżu
Perkins William
Perth, proces czarownic w Perth
Pico delia Mirandola Gianfrancesco
Piętno czarownicy
Pławienie
Poltergeist
Pott Johannes Henricus
Procesy o czary

Remy Nicholas
Renata, siostra Maria
"Ręka chwały"
Rozdrapywanie

Sabat
Schultheis Heinrich von
Sinistrari Ludovico Maria
Służki
Spina Bartolommeo
Stosunki płciowe z Diabłami
Strappado
Stubb Peter
Sukkub
Szkocja, czamoksięstwo w Szkocji

Tengler Ulric
Tortury
Transwekcja

V
Viscontl Girolamo

Wampir
Wapping, czarownica z Wapping
Warboys, wiedźmy z Warboys
Weir Thomas
Wilkołactwo
Wilkołak z Angers
Wilkołaki z Poligny
Wilkobki z St-Claude
Wróżbiarstwo
Wurzburg, procesy o czary w Wurzburgu
Wyroku orzeczenie
Wzniecanie burz

Zaklęcia
Zaklęcie nocne
Zauroczenie
Zeznania
Zmora

"A"

Aberdeen, czarownice z Aberdeen.


Fala obłędu, jaki wywołała opublikowana w roku 1597 Demonologia króla Jakuba,
dotarła też do miasta Aberdeen, w rezultacie czego doszło tam do spalenia na stosie
dwudziestu czterech osób. Wysunięte przeciwko nim zarzuty obejmowały całą gamę
czarnoksięskich praktyk: tańce wokół krzyża miejskiego w diabelskim korowodzie,
stosowanie ligatury, co sprawiało, iż żonaci mężczyźni stawali się niewierni wobec
swoich żon, powodowanie kwaśnienia mleka, rzucanie uroku na inwentarz, czy też
rozdawanie amuletów miłosnych, sporządzanych z wygiętych monet jednopensowych
przytwierdzanych do ubrania kawałkiem czerwonego wosku.
Stara Janet Wishart, jedna z pódsądnych w tej sprawie, oskarżona została o
rzucenie uroku (cantrip) na Alexandra Thomsona, wskutek czego cierpiał on,
przemiennie, to na drążczkę, to na silne poty. Podobny urok rzuciła na Andrewa
Webstera, w następstwie czego tenże zmarł. Także i inni pomarli wskutek jej złego
oka. Janet Wishart sprowadzała burze rozsiewając żarzące się węgle; nasyłała na ludzi
widma w postaci kotów, by wywołać koszmary senne; obcinała także różne części ciała
wisielcom. Spalono ją wraz z inną czarownicą, co kosztowało jedenaście funtów i
dziesięć szylingów wydanych na "torf, beczki ze smołą i węgiel" oraz honorarium dla
kata.
Wiele innych osób oskarżono o czary na podstawie doniesień skazanej, która starała
się przypodobać sędziom, wskazując im nowe ofiary, co zapewniało ciągłe przekładanie
terminu wykonania wyroku. Przyznała się do udziału w wielkim zgromadzeniu w Atholl,
gdzie widziała ponad dwa tysiące czarownic. "Zna je wszystkie dobrze, wie też, jakim
znamieniem szatan naznaczył każdą z nich. Wiele z tych kobiet poddano później próbie
wody, pławiąc je ze związanymi ze sobą kciukami i wielkimi palcami u nóg; mimo iż tak
właśnie wrzucano je do wody, zawsze wypływały na wierzch". Patrz także: Koszta
procesów o czary.

Ady Thomas.
Wiele angielskich traktatów polemicznych dotyczących czarnoksięstwa stawiało
sobie za cel przekonanie potencjalnych sędziów o słuszności jednego z dwóch poglądów
- że czarnoksięstwo jest jedynie iluzją lub że mieści się ono w kategorii zjawisk
realnych, Z tego też powodu pełny tytuł dzieła Thomasa Ady'ego, na które
bezskutecznie powoływał się wielebny George Burroughs podczas swojego procesu w
Salem, brzmiał: A Candle in the Dark, or a Treatise conceming the naturę ofwitches
and witchcraft: being advice to the judges, sheriffs, justices ofthepeace and
grandjurymen what to do before they pass scntence on such as arę arraignedfor their
liws as witches (London 1656). Ady śmiało atakował ten przesąd, posługując się przy
tym bronią samych łowców czarownic - Biblią. George L. Burr nazywa jego książkę
"jednym z najśmielszych i najbardziej racjonalnych spośród pierwszych głosów
protestu".
A Candle in the Dark składa się z trzech części. Pierwsza, kładąc nacisk na
wieloznaczność pojęcia "czarownik", podaje w wątpliwość stosowaną podówczas
interpretację biblijnego nakazu "Czarownikom żyć nie dopuścisz". Na przykład Księga
Powtórzonego Prawa XVIII 10-11 wymienia aż dziewięć ich kategorii, w tym
astrologów, zaklinaczy, py-tonistów, wróźów, nekromantów. Ady jednak uważa, że
rzeczywistymi czarownikami są "papistowskie pachołki, wynalazcy amuletów, którymi
mamią lud".
Księga druga stwierdza, że to, co uważa się powszechnie za dowody czarnoksięstwa,
nie znajduje potwierdzenia w Biblii.
Gdzie w Starym czy też Nowym Testamencie napisane jest, że czarownicy są
mordercami, iż mają moc zabijania za pomocą czarów albo sprowadzania chorób i
niemocy? Gdzie napisane jest, że czarownice posiadają małe demony, które ssą ich
ciała? Gdzie jest napisane, że czarownice mają specjalne sutki dla owych demonów, by
te mogły ssać [...], że diabeł umieszcza na ciele czarownic tajny znak [...l, że
czarownice mogą szkodzić trzodom i plonom [...] lub latać w powietrzu [...]. Gdzie
możemy wyczytać o diabłach i diablicach, zwanych sukkubami i inkubami, i o tym, że
mogą one płodzić potomstwo lub obcować cieleśnie?

Księga trzecia atakuje "brak rzetelności niektórych autorów angielskich, piszących


o czarach", zwłaszcza zaś króla Jakuba, sugerując, że przypisywana mu Demonologia
wyszła w rzeczywistości spod pióra Jakuba, biskupa z Winton [Winchester]". Zwalcza
Thomasa Coopera, "krwawego prześladowcę ubogich", oraz Discowery Matthewa
Perkinsa, "zbiór pomieszanych pojęć", zaczerpniętych z Bo-dina, Spiny i "innych
papistowskich krwiopijców", którzy spłodzili "wielkie księgi pełne potwornych kłamstw i
niedorzeczności". Nieco łagodniej krytykuje Gaule'a i Gifforda.
Przez cały czas pamiętając, iż jego dzieło ma być poradnikiem dla sędziów i
przysięgłych, Ady (za Reginaldem Scotem) ośmiesza obyczaj pławienia czarownic,
podaje w wątpliwość istnienie znamion diabelskich, kpi z wiary w czarodziejskie
zaklęcia oraz skuteczność amuletów, demaskuje sztuczki brzuchomówców i kuglarzy.
Zasady ewangelicznego protestantyzmu wywodziły się bezpośrednio z Biblii, dlatego
też protestancka wiara w czarownice, przejęta początkowo od rzymskiego
katolicyzmu, była stosunkowo łatwa do podważenia. Skoro nie poświadczały jej teksty
biblijne, protestanci, nie mogąc (wzorem demonologów rzymskokatolickich) odwołać się
do tradycji Kościoła, tracili w tej materii grunt pod nogami. Ady okazał się zatem
autorem nader przewidującym - nie starał się podważać wiarygodności akt
konkretnych procesów o czary, natomiast w argumentacji swojej wykorzystał
niemożność poparcia podobnych oskarżeń autorytetem Pisma.

Aixen-Provence, zakonnice z Aixen-Provence. "Prawdą jest, Madeleine, że jesteś


czarownicą i z całą powagą uprawiałaś wszystko, co wiąże się z tym procederem;
wyrzekłaś się Boga podczas trzech kolejnych mszy - jutrzni, prymy i sumy".
Oskarżenie to, wyrażone wobec siostry Madeleine de Demandobc de la Palud ustami
Belzebuba - diabła, który w nią wstąpił - było szczytowym momentem egzorcyzmów,
jakie odprawiał nad nią Wielki Inkwizytor Sebastian Michaelis. Sprawa zakonnic
zauroczonych przez brata Louisa Gaufridi nie obfituje co prawda w tak drastyczne
szczegóły jak zarzuty wysunięte wobec brata Urbaina Grandiera w roku 1634, brata
Thomasa Boulle w roku 1647 czy brata Jeana-Baptiste Girarda w sto lat później
(1731), niemniej proces Gaufridiego w roku 1611 (wkrótce po panice w Labourd)
przyciągnął uwagę nie tylko Aixen-Provence i pobliskiej Marsylii, lecz niemal całej
Europy Zachodniej. Sprawozdania z niego publikowano błyskawicznie, szybko też
tłumaczono je na języki obce. Zawodowej dumie Inkwizytora Michaelisa zawdzięczamy
ponadto jeden z najbardziej szczegółowych opisów trwających całymi dniami
egzorcyzmów dwóch umęczonych dziewcząt, jaki kiedykolwiek ukazał się drukiem.
Napisana przez niego Admirable History of the Possession and Conversion of a
Penitent Woman who was seduced by a magician in the country ofProuence in France,
and the end ofthe said magician miała być widomym dowodem zręczności autora w
kwestii oskarżenia czarownika, który nasłał diabła na zakonnice, aczkolwiek autor jej
przekładu na język angielski (London 1613) widział w niej przykład "degeneracji
papizmu". Szczęśliwym zbiegiem okoliczności relację Michaelisa możemy zweryfikować
porównując ją z liczącym tysiąc stronic protokołem tego procesu, znajdującym się dziś
w Bibliotheque Nationale w Paryżu.
Madeleine de Demandolx wywodziła się z arystokratycznej, zamożnej rodziny
prowansalskiej. Była dzieckiem nerwowym, nieco próżnym i skłonnym do afektacji, a
zarazem głęboko religijnym. W roku 1605, mając lat dwanaście, została wysłana na
wychowanie do nowo powstałego konwentu urszulanek w Aix-en-Provence - niewielkiego
podówczas, bo sześcioosobowego jedynie zgromadzenia szlachetnie urodzonych
panien. Jej opiekunem duchowym został założyciel konwentu, brat Jean-Baptiste
Romillon, S.J.,piastujący zarazem godność superintendenta zgromadzenia urszulanek
w Marsylii. Po dwuletniej nauce w szkole zakonnej Madeleine popadła w głęboką
depresję, odesłano ją zatem do jej domu rodzinnego, gdzie wkrótce odzyskała
równowagę duchową dzięki kontaktom z przyjacielem rodziny, Louisem Gaufridi,
proboszczem Accoules w Marsylii. Mimo niskiego urodzenia i skąpej edukacji Gaufridi
był mile widzianym gościem w wielu zamożnych domach marsylskich. Odznaczał się
pogodnym usposobieniem, niekiedy nawet bywał wręcz niesforny - w chwilach takich
zwykł ciskać w ucztujących gości kulkami miękkiego sera brousse. Dobre dwa tuziny
kobiet -wolnych i zamężnych - wybrało go sobie za spowiednika i chętnie przebywało w
jego towarzystwie; sześć z nich wedle wszelkiego prawdopodobieństwa kochało się w
nim.
Dobiegająca właśnie czternastu lat Madeleine także zapałała miłością do
trzydziestoczteroletniego ojca Gaufridi, który często bawił u niej w gościnie. Kiedy po
mieście zaczęły krążyć plotki i komentarze, dotyczące półtoragodzinnej wizyty
księdza u Madeleine, w czasie gdy nikogo poza nimi nie było w domu, przełożona
konwentu urszulanek w Marsylii, matka Catherine de Gaumer, uznała za stosowne
zwrócić uwagę pani Demandolx na zachowanie córki. Madeleine ze swej strony wyznała
matce, że ksiądz skradł jej "najpiękniejszą różę". Matka Catherine zwróciła się także
do ojca Gaufridiego, ostrzegając go przed następstwami tego romansu.

Rozluźnienie norm moralnych wśród kleru traktowano w wieku XVII daleko


pobłażliwiej niż dziś. Na przykład w biografii [Vie] ojca Romillon, pióra Bourguignona
(Marseilles 1669), znajdujemy opis tradycyjnego przyjęcia na cześć mnicha, który
odprawił pierwszą w swym życiu mszę. Zaprzyjaźniona rodzina pokryła wszelkie koszta
z owym przyjęciem związane, a córka pana domu odgrywała rolę "Maraine", czyli
towarzyszki, nowo wyświęconego księdza podczas całej zabawy, w trakcie której
tańczono, całowano się i dopuszczano "innych swawoli". Wszyscy mnisi ubrani byli w
świeckie, przystrojone wstążkami stroje. Kiedy ojciec Romillon usiłował nie dopuścić
do organizowania podobnych przyjęć w swoim własnym mieście, mnisi urządzili nań
zasadzkę i obili go pałkami, które mieli ukryte pod habitami. Najwyraźniej tylko
nieliczni uważali tego rodzaju zwyczaje za naganne. W takiej atmosferze rozwiązłość
przystojnego proboszcza nie wzbudziłaby specjalnego zainteresowania, gdyby całej
sprawy nie skomplikowało oskarżenie o czary.
W następnym (1607) roku Madeleine wstąpiła do konwentu jako nowicjuszka i
wyznała tajemnicę łączącej ją z ojcem Gaufridi zażyłości matce Catherine. Nie miało
to żadnych następstw poza tym, że Madeleine przeniesiono do klasztoru bardziej
oddalonego od Aix, gdzie ojciec Gaufridi nie mógł jej odwiedzać. Tam po upływie roku
lub dwóch lat Madeleine, liczącą wówczas szesnaście lub siedemnaście lat, zaczęły
trapić ataki silnych konwulsji, dręczyły ją też wizje diabłów. Tuż przed Bożym
Narodzeniem 1609 roku podczas spowiedzi podeptała krucyfiks.
Stary ojciec Romillon zdecydował się na egzorcyzmy; nie przyniosły one jednak
spodziewanych efektów. Co więcej, dolegliwości Madeleine przeniosły się na trzy inne
zakonnice, które dostawały drgawek, traciły mowę i nie mogły nic przełknąć. W czasie
Wielkanocy 1610 roku ojciec Romillon wraz z innym księdzem poinformowali ojca
Gaufridi o kłopotach, jakich przysparza im Madeleine, a w czerwcu indagowali go na
temat rodzaju związku, jaki go z nią łączył. Gaufridi zaprzeczał stanowczo, by doszło
między nimi do kontaktów cielesnych. Madeleine tymczasem, pod wpływem
egzorcyzmów, kontynuowała oskarżenia pod jego adresem: wyrzekł się on Boga,
podarował jej "zielonego diabełka" jako służkę, utrzymywał z nią stosunki płciowe od
czasu, gdy skończyła lat trzynaście (później zeznała, że od dziewiątego roku życia).
Miał też jej oświadczyć: "Ponieważ zamierzam cieszyć się twoimi względami, dam ci
napój sporządzony ze specjalnego proszku, który sprawi, że dziecko, które ze mnie
poczniesz, nie będzie do mnie podobne; w ten sposób nikt nie oskarży mnie o
niemoralność".
Ojciec Romillon wytrwał w egzorcyzmowaniu tej wygłodzonej seksualnie dziewczyny
okrągły rok. Tymczasem jej histeria udzieliła się pięciu innym zakonnicom. Jedna z
nich, siostra Louise Capeau (lub Capelle), najwyraźniej zazdroszcząc bogatszej i
bardziej znanej w świecie Madeleine, starała się prześcignąć ją w demonstrowaniu
symptomów demonicznego opętania. W końcu zdesperowany ojciec Romillon zabrał obie
panny do podeszłego już w latach Sebastiana Michaelisa, Wielkiego Inkwizytora z
Awinionu. Ojciec Michaelis miał niekwestionowane doświadczenie w materii czarów,
jako że w roku 1582 spalił na stosie w Awinionie osiemnaścioro czarowników i
czarownic. Mimo iż zastosował on publiczne egzorcyzmy w otoczonym powszechnym
szacunkiem sanktuarium Świętej Marii Magdaleny w jaskini w Stebaume, powiodło mu
się nie lepiej niż uprzednio ojcu Romillon.
Obie dziewczyny przewieziono następnie do Królewskiego Konwentu Św. Maksymina,
gdzie zajął się nimi inny wybitny egzorcysta, dominikanin flamandzki Francois
Domptius. Główną atrakcją stała się tutaj Louise, która wobec licznie zgromadzonej
publiczności głębokim basem wyjawiła imiona trzech diabłów, jacy w nią wstąpili -
Verin, Gresil i Sonnillon. Zarzuciła też siostrze Madeleine, że opętana jest przez
Belzebuba, Lewiatana, Baalberita, Asmodeusza, Astarota oraz 6661 innych diabłów
(patrz: Demonologia). Ze swojej strony Madeleine bluźniła "wyjąc i jęcząc
wniebogłosy". 15 grudnia diabeł Verin, w osobie Louise, obwieścił publicznie, że
przyczyną opętania Madeleine jest ojciec Gaufridi: "Ty (Madeleine) zostałaś
zwiedziona przez księdza, twojego spowiednika.!...] Pochodzi on z Marsylii i ma na imię
Louis". Egzorcyści byli "całkowicie przekonani, że obie dziewczyny są rzeczywiście
opętane".
Inkwizytor postanowił wezwać rzekomego sprawcę opętania, ojca Louisa Gaufridi, by
ten spróbował swych sił w egzorcyzmach i uzdrowił obydwie zakonnice. 30 grudnia 1610
roku Gaufridi, w towarzystwie trzech innych księży, pojawił się w Ste-Baume w czasie
szalejącej burzy śnieżnej. O egzorcyzmach nie miał najmniejszego pojęcia, a obie
dziewczyny otwarcie kpiły z jego nieudolności. Louise wysunęła wobec niego zarzut
czarnoksięstwa, zmuszając go do riposty: "Gdybym był czarownikiem, z pewnością
oddałbym duszę tysiącu diabłów!" Na podstawie takiego dowodu Gaufridiego ulokowano
w okratowanej celce, znajdującej się w jednym z rogów groty, pełnym "obrzydliwych i
wstrętnych wyziewów".
Siostra Madeleine stawiała Gaufridiemu coraz to nowe zarzuty, obwiniając go
praktycznie o wszelkie możliwe plugastwa znane demonologom. Wystawiała go na
pośmiewisko nawet wtedy, gdy odprawiał mszę. "Tu non lou dises pas de bon cór" ["Nie
modlisz się z czystym sercem"], krzyczała. Jednocześnie poddano rewizji marsylskie
mieszkanie proboszcza szukając tam "pism i traktatów magicznych"; niczego jednak
nie odkryto. Najwyraźniej Gaufridi miał wystarczająco potężnych przyjaciół,
zwłaszcza wśród kapucynów, którym udało się uprzedzić pułapkę. W istocie rzeczy cały
zgromadzony przez inkwizytora materiał dowodowy przemawiał na korzyść
Gaufridiego, którego w związku z tym dyskretnie wyprawiono do jego własnej parafii.
Ojciec Gaufridi zdecydowany był definitywnie oczyścić się z rzucanych nań, a nie
udowodnionych potwarzy. Znaczna część kleru zgadzała się, że skierowane przeciwko
niemu zarzuty były "zwykłą mistyfikacją, pozbawioną większego znaczenia". Gaufridi
apelował do biskupa Marsylii i papieża; później domagał się także rozwiązania
zgromadzenia urszulanek i uwięzienia zakonnic z Ste-Baume.
Madeleine została zamknięta w klasztorze w Ste-Baume i wówczas nasiliły się objawy
nerwicy maniakalno-depresyjnej; miewała wizje, tańczyła i wybuchała śmiechem,
śpiewała piosenki miłosne, rżała jak koń, przeszkadzała w odprawianiu mszy (darła
ornaty na strzępy), opowiadała niestworzone historie o sabatach (na których
dochodzić miało do aktów sodomii i pożerania małych dzieci). Pluła grudkami pienistej
flegmy, wyglądającej jak "mieszanina miodu i smoły". Belzebub sprawił, że "jej kości
grzechotały, uderzając jedna o drugą". W czasie takich ataków wnętrzności
dziewczyny "przewracały się do góry nogami [...], a odgłosy tych nienaturalnych ruchów
dawały się słyszeć bardzo dobrze. Kiedy cierpienie to dobiegło końca, pogrążyły ją one
[diabły] w stan głębokiego letargu, tak że wydawała się zupełnie bez życia".
Następna część historii opętanych zakonnic z Aix-en-Provence przenosi nas do
trybunałów sądowych, dokąd przywiódł ją rosnący rozgłos wokół całej sprawy oraz
starania ojca Gaufridiego o oczyszczenie się z ciążących na nim zarzutów z jednej
strony, a nacisk, jaki wywierał na władze polityczne inkwizytor Michaelis, domagający
się ukarania domniemanego czarownika, z drugiej. W lutym 1611 roku parlament z Aix-
en-Provence, z zabobonnym przewodniczącym Guillaume de Vair, jakkolwiek nie
dysponował żadnymi innymi dowodami poza "świadectwem duchowym", otworzył proces
verbal w tej sprawie.
Protokoły sądowe są, w przeważającej części, bliźniaczo podobne do relacji z
wcześniejszych egzorcyzmów; podczas procesu Madeleine i Louise często miewały
ataki konwulsji. Obydwie zeznawały po prowansalsku, co stwarzało konieczność
tłumaczenia Ich oświadczeń przed zaprotokołowaniem na francuski. Siostra Madeleine
znajdowała się na przemian w stanie nienaturalnego podniecenia lub głębokiej depresji.
Jej zuchwałość wobec księży przywodzi na myśl późniejsze zachowanie się
oskarżonych kobiet w Salem;
Madeleine wezwała na przykład jednego z nich, by pokazał swoją tonsurę na dowód,
iż rzeczywiście został wyświęcony. Następnie uspokoiła się i zeznała, że wszystkie
wysunięte przez nią oskarżenia "były czczymi wymysłami i nie ma w nich ani jednego
słowa prawdy" - Proces verbal, 21 lutego 1611.
Omdlewała wręcz z miłości do Gaufridiego:" O! que si aqueste lengo li poudie pourta
uno bonero parauloal'aureillo, que contentamen!" ["Och! gdyby jego język zachował dla
jej ucha choćby jedno przyjazne słowo, cóż to by było za szczęście!"]. Zaraz potem
dostała napadu lubieżnych drgawek "naśladujących akt płciowy ze spazmatycznymi
ruchami podbrzusza". Pokazała też stygmaty diabelskie na stopie i pod lewą piersią.
Lekarz nakłuł je igłą, mimo to dziewczyna nie odczuwała bólu; zabieg ten nie
spowodował także upływu krwi. Później piętna te zniknęły bez śladu. Madeleine co
dzień przeczyła sama sobie, oskarżała i natychmiast odwoływała swoje zarzuty. W
miarę upływu czasu ogarniało ją narastające przygnębienie, dwukrotnie też usiłowała
targnąć się na życie.
W marcu przesłuchano ojca Gaufridiego. Inkwizycja nękała go już od roku. Jego
zdrowie było całkowicie zrujnowane - trzymano go skutego łańcuchami w podziemnym
lochu pełnym szczurów i robactwa. Po dokładnym wygoleniu całego ciała u księdza
odkryto trzy stygmaty diabelskie. Pod koniec miesiąca Gaufridi wyznał, że jest
"Księciem Synagogi". Podpisał pakt z diabłem swoją własną krwią, a szatan przyrzekł,
że wszystkie kobiety "będą mu uległe i powolne" (Michaelis). Podał też drobiazgowy
opis sabatu, bardziej jednak przypominał on oficjalną audiencję kościelną niżli
wyuzdaną orgię. Inkwizytor Michaelis był wniebowzięty i wydał drukiem fałszywą
wersję zeznań przypisywanych Gaufridiemu, ujętą w pięćdziesiąt dwa punkty. Kiedy
Gaufridi przyszedł nieco do siebie, odwołał poprzednie zeznania, stwierdzając, że
wymuszono je na nim za pomocą tortur. "Wszystkie one niezgodne są z prawdą i
zostały przez niego zmyślone, by ubarwić i nadać pozory prawdopodobieństwa temu, co
mówił".
Sąd przeszedł nad tym oświadczeniem do porządku dziennego i 18 kwietnia 1611 roku
na podstawie wcześniejszych zeznań uznał oskarżonego winnym wszelkich
postawionych mu zarzutów: magii, wróżbiarstwa, bałwochwalstwa i cudzołóstwa,
lekarze bowiem orzekli, iż siostra Madeleine nie była dziewicą. Ojciec Gaufridi został
skazany na spalenie żywcem "sur en feu de busches" - na stosie ze świeżych gałęzi,
gdyż płoną one wolniej niż chrust. Po zapadnięciu wyroku nadal jednak trwały
przesłuchania, podczas których Gaufridi nierzadko odchodził od zmysłów. Podczas
ostatniej konfrontacji z sędziami, 28 kwietnia, zaprzeczył jakoby utrzymywał stosunki
płciowe z Madeleine, chociaż przyznał, że był dobrym przyjacielem jej rodziny.
Uskarżał się, że nikt nie daje wiary jego słowom i że wyznał już wszystko, czego
domagali się odeń sędziowie. Tak, jadał pieczone niemowlęta podczas sabatu kwestia
wiarygodności przestała już odgrywać jakąkolwiek rolę.
Wyrok śmierci wydano 29 kwietnia 1611 roku, a następnego dnia odbyła się
egzekucja. Władze kościelne pozbawiły Gaufridiego święceń kapłańskich, a następnie
przekazano go parlamentowi w Aix. By uczynić śmierć Gaufridiego jeszcze bardziej
okrutną, poddano go torturom, co uzasadniono koniecznością zmuszenia go do wydania
współwinnych. Trzykrotnie poddano go torturze "strappado": ze związanymi na plecach
rękami podciągany był na linie do góry i opuszczany na ziemię. "Mon Dieu - jęczał - je
ne scay point de complices. Ay laisso slou mouert" ["O Boże, nic nie wiem o żadnych
wspólnikach. Dajcie mi spokój, umieram"]. Za trzecim razem zawołał po prowansalsku
"Yo diriou, Messies, non siou pas christian; si noun lou disiot, ay conegut Magdalens a
la sinagogo, parce que la conession de deca". ["Powiadam wam, Panowie, nie jestem
chrześcijaninem. Jeśli zeznałem, że nie poznałem Madeleine na sabacie, to uczyniłem
tak dlatego, iż znałem ją już wcześniej"].
Po torturze strappado przyszła kolej na question eictraodinaire, okrutną torturę
rozciągania. Kat, monsieur Olivier, przymocował do stóp Gaufridiego ciężary, po czym
czterokrotnie podciągał go kilkanaście centymetrów w górę i opuszczał z powrotem na
ziemię. Ojciec Gaufridi w dalszym ciągu nie wskazał nikogo.
Eskortowany przez dziesięciu łuczników Gaufridi odbył procedurę amende honorable
- aktu błagania Boga i sądu o okazanie miłosierdzia. Następnie przywiązanego do wózka
dla skazańców przeciągnięto go zatłoczonymi ulicami Aix. Po pięciu godzinach orszak
dotarł na Place des Prścheurs. Dzięki specjalnej dyspensie (wydanej zapewne przez
biskupa Marsylii) Gaufridi został przed spaleniem uduszony. Następnego dnia, jeśli
wierzyć Chronique de Ordre des Ursulines (1673), Madeleine de Demandobc de la
Palud została uleczona z opętania.
Nie uleczono natomiast Louise Capeau, która nadal widywała czarownice. Ponosi ona
bezpośrednią odpowiedzialność za spalenie na stosie niewidomej dziewczyny,
Honoraty, oskarżonej o czary 19 lipca 1611 roku. Zaraza ta przeniosła się także i na
zakonnice z innych klasztorów (klarysek z Aix i brygidek z Lilie). Ojcowie Michaelis i
Domptius wyruszyli do Flandrii, by poddać egzorcyzmom siostrę Marie de Sains, która
po niedawnej wizycie w Aix zawlokła ją do Lilie. Na szczęście interweniował arcybiskup
Malines i siostra Marie została osadzona w więzieniu w Toumai.
Ostatnie lata życia Madeleine były równie niespokojne jak jej młodość. W roku 1642,
w wieku czterdziestu dziewięciu lat, została oskarżona o uprawianie czarów. Krewni
odsunęli się od niej, broniła się zatem sama, w czym niewątpliwie pomogła jej
otrzymana w spadku pewna suma pieniędzy. Ponownie oskarżono ją w roku 1652 i,
pomimo że wsparła finansowo zakon trynitarzy, cały ten rok spędziła w więzieniu.
Liczni świadkowie złożyli obciążające zeznania, na ciele jej odkryto diabelskie piętna i
12 grudnia 1652 roku Madeleine de Demandobc skazana została na wysoką grzywnę i
dożywotnie zamknięcie w więzieniu. Po upływie dziesięciu lat oddano ją pod opiekę
krewnych z Chateauvieux, gdzie 20 grudnia 1670 roku zmarła w wieku
siedemdziesięciu siedmiu lat.

Akwinata Tomasz. Dominikanin Tomasz z Akwinu (ok. 1227-1274) był jednym z pięciu
najwybitniejszych teologów Kościoła. Jeszcze w roku 1879 papież Leon XII zalecił
wszystkim duchownym rzymskokatolickim, by "przyjęli nauki Akwinaty za podstawę
swoich koncepcji teologicznych".
Znakomity znawca dziejów czarnoksięstwa, profesor George L. Burr, obciąża
Tomasza z Akwinu odpowiedzialnością za ugruntowanie się w świecie chrześcijańskim
przekonania o rzeczywistym istnieniu czarownictwa: "Wiara w istnienie ludzi -
sprzymierzeńców i sług Szatana - zrodziła się w umyśle tego mnicha logika". Wcześni
autorzy rozpraw o czarach powołują się nań nieustannie; Nider, Vineti, Sprenger i
Kramer (autorzy Młota na czarownice) cytują Akwinatę na równi z Biblią i św.
Augustynem, uważając go za największy autorytet. W wiekach późniejszych
specjaliści od czarów podobnie traktowali Młot. Tomasz z Akwinu zaprzeczał, co
prawda, istnieniu formalnego paktu między człowiekiem a diabłem, niemniej przyjęta
przezeń i jasno wyłożona koncepcja obcowania z szatanem stała się źródłem
późniejszej psychozy zagrożenia przez czarownice.
Tomasz z Akwinu w znaczący sposób przyczynił się do ukształtowania poglądów na
temat pięciu podstawowych sfer magii stosowanej:
1. Stosunki płciowe z diabłem. Przekonanie o perwersyjnych praktykach seksualnych,
charakteryzujących sabaty czarownic, wynikało z koncepcji św. Augustyna (który sam
przejął ją od teologów bizantyjskich), że istoty ludzkie mogą współżyć cieleśnie z
diabłami, w następstwie czego, dzięki spermie pobranej od onanizujących się lub
cudzołożących z sukkubami mężczyzn i przeniesionej w okamgnieniu, kobiety mogą
zachodzić w ciążę. W Quaestiones Quodltbetales Tomasz z Akwinu pisze: "Ponieważ
inkub potrafi skraść nasienie niewinnego młodzieńca, który doświadczył polucji, i
wprowadzić je do łona niewiasty, ta z kolei może, dzięki temu nasieniu, począć
potomstwo, którego ojcem nie jest wszakże inkub, lecz mężczyzna, którego nasienie
ją zapłodniło, moc bowiem onego nasienia bierze się od tego, kto je uronił. Wydaje się
zatem, że mężczyzna (i to bez żadnego cudu) może być ojcem, nie utraciwszy zarazem
swej niewinności".
Nawet w tych procesach o czary, w trakcie których nie podnoszono kwestii udawania
się na sabat, normą były oskarżenia o utrzymywanie stosunków płciowych z diabłem.
2. Loty czarownic. Akwinata akceptuje domysły Alberta Wielkiego, że szatan, kusząc
Chrystusa na górze, przyjął postać cielesną i niósł Chrystusa (który uczynił się
niewidzialnym) na ramionach - z tym, że wydaje się raczej, iż szedł, niźli unosił się w
powietrzu. Na tej podstawie dochodzi do wniosku, że diabły, w pewnych określonych
przez Boga granicach, mogą przenosić czarownice w powietrzu. Akwinata rozwija tym
samym sformułowaną przez Augustyna doktrynę raptus, jedną z pierwszych koncepcji
projekcji astralnej, w myśl której dusza może przeżywać doznania poza ciałem. (Inni
uczeni owej epoki, np. Jan z Salisbury, zwalczali wiarę w translokację, uważając ją za
złudzenie.)
3. Metamorfoza. Akwinata akceptuje bez zastrzeżeń wierzenia ludowe,
usankcjonowane zresztą przez Augustyna, przypisujące diabłowi zdolność zamieniania
ludzi w zwierzęta (podobnie jak to uczyniła Circe z towarzyszami Odyseusza). Dowodzi
on tego w sposób dość pogmatwany: diabeł stwarza złudzenie w umyśle ludzkim, a
następnie z materii powietrznej kształtuje złudzenie zewnętrzne, odpowiadające
całkowicie pierwszemu. Metamorfoza zatem nie zachodzi w rzeczywistości, pozostając
wyłącznie tworem wyobraźni, oddziałuje jednakże na człowieka tak, jakby w istocie
rzeczy miała miejsce; podobnie alchemicy stwarzają imitację złota, która wygląda jak
prawdziwy kruszec. Zarówno Augustyn, jak i Akwinata negują istnienie lycantropii,
tłumaczą jednak to zjawisko za pomocą wspomnianej teorii "zjawiska
wyimaginowanego" [phantasticam apparttionem]. Mimo to późniejsi demonolodzy,
broniąc koncepcji metamorfozy, powoływali się na autorytet Akwinaty.
4. Wywoływanie burz. Tomasz z Akwinu wierzył, że diabły, za zgodą Bożą, mogą
czynić maleficia, nie wyłączając sprowadzania burz (wyjaśnia to w swoim komentarzu
do Księgi Hioba). Co więcej, Akwinata wyłożył reguły stosowania właściwych zaklęć.
5. Ligatura. W Quaestiones Quodlibetales Tomasz z Akwinu pisze: "Wiara katolicka
utrzymuje, że demonów nie należy lekceważyć, działaniami swymi mogą one bowiem
czynić szkody, a także uniemożliwić współżycie cielesne". Potrafią to osiągnąć w
sposób nader prosty, na przykład wzbudzając w mężczyźnie wstręt do jakiejś kobiety.
Akwinata wierzył także, iż stare kobiety, dzięki paktowi [foedus] z diabłem mogą
szkodzić dzieciom rzucając na nie urok.
Co więcej, przyjmując za pewnik, że pakt z szatanem mieści się w pojęciu herezji,
Tomasz z Akwinu uważał, że heretyków należy palić na stosie; w Nowym Testamencie
bowiem przyrównani są oni do złodziei i wilków, a przyjęto przecież, że wilki się zabija.
Kiedy pozostająca pod kontrolą dominikanów inkwizycja przekazywała skazanych
heretyków w ręce władz świeckich, powoływała się na słowa Akwinaty: "Skoro władcy
świeccy bez ociągania wykonują wydane zgodnie z prawem wyroki śmierci na
fałszerzach monety i innych zbrodniarzach, to tym bardziej herytycy, którym
dowiedziono winę, muszą być nie tylko ekskomunikowani, ale i natychmiast uśmiercani".
(Summa Theologica II, XI)

Aleksander VI, papież. W końcu piętnastego stulecia inkwizycja rozprzestrzeniała


wiarę w czarownice po całej Europie. Poszerzając uprawnienia, jakie inkwizytorom
niemieckim nadał papież Innocenty VIII, wydaną w roku 1501 bullą Cum acceperimus
Aleksander VI potwierdził władzę inkwizytora Angelo z Werony nad terytorium całej
Lombardii.
Ponieważ do wiadomości naszej doszło, iż mężczyźni i kobiety w prowincji Lombardia
oddają się najrozmaitszym czarom i diabelskim praktykom, popełniając haniebne
zbrodnie trucicielstwa [veneficia], a także inne rozliczne czyny zmierzające do
wygubienia ludzi, trzód i plonów oraz szerząc gorszące występki, wypełniając tedy
nasz obowiązek pasterski wedle zaleceń Bożych, postanowiliśmy ukrócić te zbrodnie i
z Bożą pomocą, w miarę sił naszych, zapobiec dalszemu rozprzestrzenianiu się owych
gorszących występków.
Polecamy przeto tobie, a także twoim następcom w Lombardii, których na mocy
niniejszego obdarzamy pełnym zaufaniem, i nakazujemy ci, byś pilnie odszukał, czy to
sam, czy to wraz z godnymi szcunku współpracownikami, jakich sobie dobierzesz,
owych mężczyzn i owe kobiety, o których mowa była wyżej, i ukarał ich zgodnie z
prawem.
Abyś zaś lepiej mógł wypełnić swoje zadanie, nadajemy ci niniejszym pełną nad nimi
władzę, bez względu na jakiekolwiek edykty i rozporządzenia apostolskie, dyspensy i
zwykłe przywileje, jakie były wydane kiedy indziej, i bez względu na wszelkie inne akty
prawne stanowiące inaczej, jakiekolwiek by one były.
Podobną bullę wystosował Juliusz II (1503) do Giorgia de Casale, inkwizytora
Cremony, ponaglając go, by "ogniem i mieczem" wyplenił z Lombardii czarowników, tym
wstrętniejszych i bardziej niebezpiecznych, jako że potrafią przemieniać się w koty.
Miał on całkowicie lekceważyć sprzeciwy księży i prawników. Później, 20 lipca 1523
roku, papież Hadrian VI odwołał się do tej bulli, a że zbrodnia czarnoksięstwa pieniła
się nadal, powtórzył wszelkie jej postanowienia w bulli skierowanej do Modestusa
Vincentinusa, inkwizytora Como.

Allier Elizabeth. Cechą charakterystyczną siedemnastowiecznego czarownictwa


francuskiego jest zadziwiająca liczba młodych kobiet, zwłaszcza nowicjuszek i
zakonnic, opętanych przez diabła. W kilku bardziej znanych przypadkach zjawisko to
przypisywano działaniu konkretnych osób (np. Urbaina Grandiera w sprawie zakonnic z
Loudun). W wielu innych jednakże demon powodujący opętanie wstępował w ciało ofiary
najwyraźniej w znanych tylko jemu, podstępnych celach lub w następstwie bliżej nie
określonych podłych zamysłów. Księża zaś, skoro tylko dochodzili do wniosku, że
odprawiane przez nich egzorcyzmy odniosły skutek, skwapliwie rozgłaszali swoje
sukcesy.
Jeden z takich Prawdziwych opisów dotyczy sprawy Elizabeth Allier opętanej przez
ponad dwadzieścia lat przez dwa diabły, przedstawiające się jako Orgeuil i Bonifarce,
i wyzwolonej od nich w następstwie sześciu egzorcyzmów odprawionych przez Francois
Farconneta, dominikanina z Grenoble. Dzieło swe rozpoczął on w sobotę 18 sierpnia
1639 roku. Mimo iż siostra Elizabeth nie rozchyliła nawet warg, diabły obmierzłymi
głosy oznajmiły, iż weszły w nią na kromce chleba, gdy liczyła sobie siedem lat,
opuszczą zaś jej ciało na trzy dni przed jej śmiercią. (Św. Grzegorz opisuje
przypadek, gdy diabeł dostał się do ciała zakonnicy wraz z jedzoną przez nią sałatą,
zapomniała ona bowiem uczynić nad nią znaku krzyża.) Pięć prób wyegzorcyzmowania
spełzło na niczym, modły zatem przedłużono do niedzieli. Na koniec ojciec Francois
wziął w dłonie Przenajświętszy Sakrament i rzekł: "Wyjdź wreszcie, stworze
nieszczęsny". Im bardziej nalegał na demony, tym sroższe siostra Elizabeth cierpiała
konwulsje - język wysunął jej się z ust na "więcej niż cztery palce". Wreszcie ostatni
z diabłów opuścił ją, jęknąwszy uniżenie Jesw, sortit - "Jezu, wychodzę!"

Alphonsus de Spina. Dzieło Alphonsusa de Spiny Fortalicium Fidei[Twierdza Wiary],


napisane około roku 1459, zostało wydane drukiem w roku 1467. Był to pierwszy
drukowany traktat poświęcony czarnoksięstwu. W pięciu częściach, składających się
na to dzieło, omówiony został "pancerz", jaki chroni wiernych, a także walka z
heretykami, Żydami, Saracenami i demonami. W rozdziale ostatnim opisano dziesięć
odmian demonów, włącznie z tym, który przekonuje niewiasty w podeszłym wieku
[bruxae], iż mogą czynić zło. Omamione w ten sposób istoty liczne są zwłaszcza w
Delfinacie i Gaskonii, gdzie czczą kozła, całując go w zadek. Wiele takich czarownic
spalono na stosie, a w domu inkwizytora w Tuluzie zobaczyć można malowidła
wyobrażające ich zgromadzenia oraz karę, jaką poniosły. W porównaniu z innymi
pisarzami owej epoki Alphonsus zajmuje wobec kwestii czarów pozycję stosunkowo
umiarkowaną (uważa np., że loty czarownic są jedynie złudzeniem).
Alphonsus de Spina (nie należy mylić go z Bartolommeo Spina) był nawróconym
Żydem, który wstąpił do zakonu franciszkanów. Został następnie spowiednikiem króla
Jana Kastylijskiego, profesorem uniwersytetu w Salamance i, tuż przed śmiercią,
biskupem Thermopolis. Dzieło jego roi się od antysemickich przypowieści, w rodzaju
historii Żyda, który wrzucił hostię do gotującej się wody. Alphonsus powtarza także
opowieść o Hugonie z Lincoln, który, mimo że, jak wieść niesie, został zamordowany
przez Żydów i wrzucony do dołu kloacznego (in loco profundissimo et immundo
fetortbuscfue piano), nie ustawał w modłach do Dziewicy Maryi.

Amulety, patrz: Czary.

Anglia, czarnoksicstwo w Anglii. Od najwcześniejszych czasów angielskie władze


duchowne i świeckie wydawały sporadycznie rozmaite dekrety prawne wymierzone
przeciwko praktykom czarnoksięskim i osobom, które się nimi parały. Warto jednak
zauważyć, że w Anglii okresu monarchii anglosaskich, a także w późniejszym
średniowieczu, powszechne wyobrażenia o czarnoksięstwie znacznie odbiegały od
późniejszych, wyrafinowanych koncepcji spisku skierowanego przeciwko Bogu
chrześcijan i zakładającego otwarte przymierze z Diabłem. Aż do mniej więcej 1500
roku, nawet jeśli zagrożona srogimi karami, zbrodnia ta nie była uważana za poważną
(bez względu na to, jak odrażająco mogła się ona jawić w oczach niektórych).
Czarnoksięstwo utożsamiane było z magią uprawianą w złych zamiarach. W pojęciu tym
mieściło się niszczenie plonów l trzód za pomocą zaklęć, trucizn lub sprowadzania
burz, a także wszelkie dolegliwości sprowadzane na ludzi, od chorób poczynając, a na
śmierci kończąc. W myśl najwcześniejszych przepisów prawnych czary były
przestępstwem, jeśli ich uprawianie wywoływało konkretny negatywny skutek,
dostrzegalny i możliwy do dowiedzenia. Czarną magię uważano za zjawisko równie
realne i oczywiste jak magia biała; i jedna, i druga zresztą uznane zostały za praktyki
naganne. Czarnoksięstwo traktowano jako zbrodnię przeciwko ludziom, a nie jak
później, w wiekach szesnastym i siedemnastym, przeciwko Bogu, a co za tym idzie,
postępowanie sądowe oraz przewidziane kary były analogiczne jak w przypadkach
innych przestępstw godzących w porządek społeczny. W końcu wieku dziewiątego
prawa wydane przez króla Etheireda nakazywały wygnanie z kraju czarownic na równi z
nierządnicami. Za czasów Edwarda I, ktoś, kto podpalił dom sąsiada lub jego zbiory,
sam miał zostać spalony; a jeśli nawet tego rodzaju ludzi nazywano "czarownikami", nie
miało to specjalnego znaczenia. Brano pod uwagę czyny, jakie czarownicy popełnili, a
nie te, które rzekomo zamierzali popełnić.
Jak się wydaje, najwcześniejszym aktem prawnym wymierzonym przeciwko
czarownicom jest Liber Poenitentialis Teodora, arcybiskupa Canterbury (668-690);
typową przewidzianą w nim pokutą był pewien okres postu. Podobne kary przewidywał
Confessiona Ecoberhta, arcybiskupa Yorku (735-766), przewidujący dla kobiety, która
zabija za pomocą zaklęć, post siedmioletni. Z drugiej strony świecki kodeks praw,
wydany za panowania króla Athelstana (925-939), wprowadzał karę śmierci za
zabójstwo dokonane za pomocą czarów - tak samo jak za pozostałe kategorie
zabójstw. Wilhelm Zdobywca złagodził później tę karę zamieniając ją na banicję.
Podobnie jak oskarżeni o wszelkie inne zbrodnie, również i czarownica mogła odwołać
się do sądu bożego. W ten sposób, dzięki pomyślnemu wynikowi próby rozpalonego
żelaza, odzyskała wolność Agnieszka, żona Odona, pierwsza znana z dokumentów
osoba, którą oskarżono o uprawianie czarów (w 1209 roku). Mniej więcej do roku 1300
osoby podejrzane o czary podlegały jurysdykcji kościelnej i dopiero po wydaniu wyroku
przekazywano je "ramieniu świeckiemu", na którym spoczywał obowiązek jego
wykonania.
W stuleciach XIV i XV zajmowały się nimi także sądy lokalne oraz sąd najwyższy. Z
zasady orzeczenie winy pociągało za sobą stosunkowo umiarkowaną karę; zaledwie
kilka osób zostało skazanych na śmierć. Na przykład pewien człowiek, którego w roku
1371 aresztowano za posiadanie czaszki ludzkiej, głowy trupa i księgi z zaklęciami,
został zwolniony po złożeniu przysięgi, że zaprzestanie uprawiania praktyk
magicznych; jego instrumentarium publicznie spalono. W Londynie w roku 1390 John
Berking, parający się wróżbiarstwem, skazany został na godzinę pręgierza,
dwutygodniowe więzienie i wygnanie z miasta. Jeszcze w roku 1467, kiedy we Francji
czarownice palono na stosie całymi tysiącami, niejaki William Byg, skazany za to, że
spoglądając w kryształową kulę określał miejsca, w których ukrywali się rabusie, musiał
jedynie wystawić się na widok publiczny, niosąc na głowie papierową koronę z napisem
"Ecce sortiiegus" ["Oto jasnowidz"]. W roku 1525 uniewinniono dwadzieścia osób
oskarżonych o popełnienie morderstwa przy użyciu figurki woskowej. W 1560 roku
ośmiu mężczyzn, z których dwóch miało święcenia kapłańskie, przyznało się do
przyzywania duchów i wróżbiarstwa. Uwolniono ich po złożeniu przysięgi, że
powstrzymają się od podobnych czynów w przyszłości, i krótkiej karze pręgierza. Trzy
lata później za te same zakazane praktyki zostaliby już ukarani więzieniem lub
śmiercią. A oto pełne brzmienie przysięgi, którą mieli złożyć.
Przysięgniesz, że poczynając od teraz nie będziesz stosował, wymyślał, praktykował
ani uprawiał, ani przygotowywał, ani doradzał, ani zgadzał się, ani też dopuszczał, by
stosowano, wymyślano, praktykowano, uprawiano, przygotowywano albo zgadzano się na
jakiekolwiek wywoływanie bądź przyzywanie duchów, ani też czary, zaklęcia lub
wróżby, ani na żadne inne rzeczy, które mogłyby być z nimi związane, ani na żadne inne
praktyki magiczne, mające na celu uzyskanie pieniędzy, odnalezienie skarbów lub
szkodzenie komukolwiek, albo zniszczenie, albo uszkodzenie kogokolwiek tak cieleśnie,
jak i na jego dobrach, ani skłonienie kogokolwiek do nieprawej miłości, ani odnalezienie
i wskazanie, gdzie znajdują się skradzione lub zgubione przedmioty, jako też w
żadnym innym celu, zamiarze i chęci; tak d dopomóż Bóg i święta treść tej Księgi.
Przed rokiem 1563, jeśli osoba oskarżona o praktyki określane mianem
czarnoksięstwa nie wywodziła się z kręgów dworskich, karano ją zazwyczaj nader
łagodnie. Jeśli jednak był nią ktoś ze szlachty, to zarzut uprawiania czarów stawał się
oskarżeniem poważnym, gdyż łączono go najczęściej z podejrzeniem o zdradę stanu.
Spalenie portretu królewskiego albo figurki wyobrażającej monarchę było zdradą
stanu, jako że oznaczało zamiar. Ktoś, kto brał udział w tego rodzaju praktykach,
równie dobrze mógł chwycić za broń. Wróżbiarz, który opracowywał horoskop,
określający, ile lat życia pozostało jeszcze panującemu, również popełniał zdradę
stanu, bowiem informacja taka mogła okazać się cenna dla nieprzyjaciół państwa.
Szczególnie czuła na tym punkcie, zwłaszcza u schyłku swego panowania, była królowa
Elżbieta I, która w roku 1581 wydała rozporządzenie, na mocy którego stawianie
horoskopów karane miało być na równi z satanicznymi praktykami czarnoksięskimi.
Z tego też względu wielu szlachetnie urodzonych oponentów politycznych
oskarżonych zostało o praktyki czarnoksięskie. W roku 1324, w Coventry, dwudziestu
siedmiu podsądnym zarzucono wynajęcie dwóch nekromantów, którzy mieli
spowodować śmierć króla Edwarda. Był to pierwszy proces z oskarżenia o czary, jaki
toczył się przed sądem świeckim. Królowa wdowa Joanna i zakonnik Randolph
spiskowali przeciwko Henrykowi V w roku 1417, zostali zatem oskarżeni o czary.
Podobnie potraktowani byli: Eleonora Cobham (księżna Gloucester), Roger Bolingbroke
i Thomas Southwell, którzy nastawali na życie Henryka VI w roku 1441. W 1478 o
czary oskarżono księżnę Bedford. W roku 1483 byłą królową, Elisabeth Woodville,
oraz Jane Shore oskarżono o rzucenie uroku na rękę Ryszarda III; w tym samym roku
hrabina Richmond wraz z doktorem Mortonem (późniejszym arcybiskupem
Canterbury) i innymi przywódcami stronnictwa Lancasterów stanęli przed sądem z
oskarżenia o uprawianie czarów. W kilku późniejszych procesach postawionych przed
sądem arystokratów oskarżono o stawianie horoskopów mających określić datę
śmierci króla; zarzut ten pojawił się w sprawie księcia Buckinghama w roku 1521,
procesie Sir Williama Neville'a w 1532, lorda Hungerforda (skazanego na ścięcie) w
roku 1541, Henry'ego Neville'a w 1546 i hrabiny Lennox w 1562.
W wielu epokach i w różnych krajach wiara w praktyki czarnoksięskie była
odzwierciedleniem głębokich zmian i związanych z nimi niepokojów społecznych,
towarzyszących zazwyczaj procesowi zastępowania starego systemu norm i wartości
przez nowy. W epoce niczym nie zachwianej wiary Szatan nie mógł wyrządzić większej
szkody wiernym, chroniły ich bowiem skutecznie amulety i modlitwa. Moc szatańska
ujawniała się dopiero wtedy, gdy owe środki zaczynały zawodzić. W Anglii stało się tak
za panowania Elżbiety I.
Era procesów o czary rozpoczęła się w Anglii w roku 1563, znacznie później niż w
innych krajach europejskich, chociaż już wcześniej, bo za Henryka VIII, wydane
zostały prawa wymierzone przeciwko praktykom czarnoksięskim. Obowiązywały jednak
krótko - w roku 1547 zniósł je Edward VI - a w czasie, kiedy działały, wydano na ich
podstawie zaledwie jeden wyrok skazujący, później zresztą anulowany. Dopiero
wydany w 1563 roku pod wyraźnym naciskiem hierarchii kościelnej statut królowej
Elżbiety I wprowadzał pojęcie diabła do obowiązującego systemu prawa karnego i,
określiwszy wszelkie przedsięwzięte w złych zamiarach i mające przynosić szkodę
działania piętnem "czarów", spowodował, że rychło samo już oskarżenie o nie stało się
wystarczającym dowodem zbrodni. Statut królowej Elżbiety, podobnie, jak
wcześniejsze prawa Henryka VIII, ustanawiał karę śmierci za przywoływanie lub
zaklinanie złych duchów "z jakiejkolwiek bądź przyczyny i w jakimkolwiek bądź celu" i
wymieniał konkretne czyny, w następstwie których "jakakolwiek osoba mogłaby ponieść
śmierć [...] lub uszczerbek, stratę lub szkodę na ciele lub majątku". Zbrodnią stał się
także sam fakt przyzywania złych duchów, nawet jeśli nie pociągał on za sobą żadnych
szkodliwych następstw. Tego rodzaju podejście do zagadnienia pozwala nam
przeprowadzić granicę między pierwotnym a późniejszym sposobem definiowania
pojęcia "czarów"; między praktykami magicznymi (jako zjawiskiem wspólnym
wszystkim kulturom prymitywnym) a czarnoksięstwem (praktykami magicznymi
wywodzącymi się z herezji, czyli koncepcją specyficzną dla kultury chrześcijańskiej).
Niemniej praktyka sądowa epoki elźbietańskiej dawała kobiecie oskarżonej o
rzucanie uroków szansę obrony, czyniono także pewne starania, by ustalić zasadność
oskarżenia (bez względu na to, jak absurdalne się ono wydawało). Domniemana
czarownica mogła być nawet uniewinniona. W roku 1582, tym samym, w którym skazano
na powieszenie czarownice z St. Osyth, niejaka Allison Laws, znana powszechnie jako
wróźbiarka, skazana została jedynie na odbycie publicznej pokuty na rynku w Durham.
Dokładnie w tym samym roku (1604), kiedy wydany został nowy, znacznie surowszy
statut Jakuba I, czternastoletnia Annę Gunter z North Moreton w hrabstwie
Berkshire oskarżyła pewną starą kobietę o rzucenie na nią uroku. Proces zakończył się
uniewinnieniem oskarżonej, Annę zaś została przebadana przez lekarza, który orzekł
histerię wywołaną przyczynami naturalnymi, a po wyznaniu, że symulowała opętanie,
sama została oskarżona o spisek. Poczynając od około 1600 roku w podobny sposób
zdemaskowano wielu innych młodocianych oskarżycieli: chłopca z Burton (1596),
chłopca z Northwich (1604), chłopca z Leicester (l6l6), chłopca z Bilson (1620),
Edmunda Robinsona z Pendle (1633).
Wydany w roku 1604 statut Jakuba I, zachowując w większości wypadków dawną,
elżbietańską frazeologię, przewidywał znacznie surowszy wymiar kary za te same
przestępstwa. Rozwinął także koncepcję przywoływania złych duchów, przekształcając
ją w ideę przymierza z Szatanem; zbrodnią stawało się "zawarcie paktu z [...l
jakimkolwiek złym duchem". Owo przymierze stanowiło kwintesencję nowej koncepcji
czarnoksięstwa, chociaż w licznych aktach oskarżenia podobnie jak dawniej
przeważały zarzuty o zwykłe maleficia.
Znawcy przedmiotu nie są zgodni co do tego, kiedy polowania na czarownice
osiągnęły w Anglii punkt kulminacyjny. Kittredge, na przykład, jest zdania, że
republikańsko nastawieni kalwiniści (a w ślad za nimi purytanie z Nowej Anglii) nie byli
wcale bardziej tolerancyjni od innych; jego opinia wydaje się jednak stronnicza. Z
kolei Notestein uważa, że przebywający za panowania królowej Marii na wygnaniu
przywódcy protestanccy przynieśli ze sobą do Anglii nacechowane fanatyzmem
koncepcje czarnoksięstwa, z którymi zetknęli się na kontynencie. Jego zdanie poparł
ostatnio Trevor Davies, który zwrócił uwagę na fakt znacznego spadku liczby
procesów o czary za panowania dwóch pierwszych Stuartów (Jakuba I i Karola I), a
następnie gwałtownego jej wzrostu w okresie rewolucji 1642-1660, kiedy władzę
sprawowali wyznawcy Kalwina. Jedno jest pewne: im bardziej nietolerancyjne formy
przybiera wiara w Boga, tym większa charakteryzuje ją nienawiść do herezji - a
czarownice jako służebnice Szatana byty najgorszą z odmian heretyków; były winne
apostazji.
Rozpowszechniane przez Kościół zabobony stały się elementem wierzeń ludowych.
Jeżeli uznano, że Diabeł istnieje rzeczywiście, to tylko niewielki krok prowadził do
przypuszczenia, że można nawiązać z nim kontakt osobisty i że możliwe jest zawarcie
z nim paktu i przymierza. Protestanci byli równie zabobonni jak katolicy, a Reformacja
w najmniejszym stopniu nie złagodziła prześladowań wyrosłych, na glebie tych
śmiesznych przesądów. (Ewen, WitchHuntingand Witch Trials, 1929).

Z pionierskich badań Ewena, który przeanalizował materiały sądowe zachowane w


londyńskim Public Record Office, wynika, że prześladowania czarownic nasilały się
kilkakrotnie, przy czym najwięcej oskarżeń wpłynęło za panowania królowej Elżbiety.
Po raz drugi ich liczba wzrosła wyraźnie w okresie republiki. Z kolei, ustalony dla
pięciu hrabstw podstołecznych (Essex, Hertford, Kent, Surrey i Sussex) odsetek
spraw, które zakończyły się wydaniem wyroku śmierci, wskazuje, że
najniebezpieczniejszym dla czarownic okresem był schyłek panowania królowej
Elżbiety i pierwsze pięć lat rządów Karola I (powieszono wtedy 41 procent wszystkich
postawionych przed sądem z oskarżenia o czary), a także początek rządów
republikańskich. Natomiast największa rzeź czarownic odbyła się latem 1645 roku w
trakcie kampanii prowadzonej przez Matthewa Hopkinsa. Zamieszczona poniżej tabela
określa odsetek skazanych na śmierć przez powieszenie w poszczególnych dekadach
XVI i XVII stulecia, kończących się w roku:
1567 - 20 1627 - 6
1577 - 32 1637 - 0
1587 - 21 1647 - 42
1597 - 21 1657 - 15
1607 - 41 1667 - 4
1617 - 17
Po roku 1667 w hrabstwach tych nie wykonano już ani jednej egzekucji. Dane
pochodzące z innych okolic, jako zbyt skąpe i rozproszone, nie pozwalają niestety na
formułowanie podobnych uogólnień. Niemniej, chociażby na przykładzie protokołów
sądowych z Norfolk, zauważyć można wyraźną zmianę podejścia sędziów do spraw z
oskarżenia o czary, jaka nastąpiła w drugiej połowie XVII wieku. W roku 1668, na
przykład, sąd oddalił oskarżenie wysunięte przeciwko niejakiej Mary Banister, którą
posądzono o rzucenie uroku na trzynastoletniego Johna Stockinga popadającego w
konwulsje na jej widok. W latach 1661 - 1679 przed sądem w Norfolk odbyło się
piętnaście podobnych rozpraw; w sześciu wypadkach oddalono powództwo, w ośmiu
zapadł wyrok uniewinniający, zaś jedna z oskarżonych zmarła w więzieniu przed
zakończeniem rozprawy. Jeszcze parę lat wcześniej taki stan rzeczy byłby nie do
pomyślenia. W Okręgu Zachodnim w latach 1670 - 1712 doszło zaledwie do
pięćdziesięciu dwuch procesów z których zaledwie siedem zakończyło się wydaniem
wyroku skazującego.
Intensywność prześladowań była zmienna i zależała w znacznej mierze od zapału
miejscowych sędziów i nastrojów ludności. Na przykład w roku 1640 w Londynie
poruszony pogłoskami o uprawianie czarów tłum zamordował doktora Lamba, alchemika
i protegowanego księcia Buckinghama. Do zakrojonych na szerszą skalę prześladowań
czarownic doszło w roku 1583 w hrabstwie Essex, w 1633 w Lancashire, w latach
1643-1650 w Szkocji, w roku 1645 we Wschodniej Anglii, w 1649 w Newcastle, w 1652
w hrabstwie Kent i ponownie w roku 1661 w Szkocji. Ewen podsumowuje to w sposób
następujący: "W istocie rzeczy trudno mówić o jakiejś wyraźnie określonej w czasie
fali prześladowań, która rozlała się po całym kraju, mamy raczej do czynienia z
sukcesywnie po sobie następującymi ich wybuchami. Przytłumiony, lecz wciąż żywy
zabobon objawiał się w całej swojej ohydzie zawsze i wszędzie tam, gdzie pojawiał się
wybujały fanatyzm, często wpływ jednego człowieka wystarczał, by podgrzać te
nastroje do punktu krytycznego".
Liczbę osób skazanych w Anglii na szubienicę z oskarżenia o czary oceniano różnie.
Robert Steele w wydanym w roku 1903 dziele Social England szacuje ją niedorzecznie
wręcz wysoko, bo na około 70 000 osób skazanych tylko i wyłącznie na podstawie
ustawodawstwa Jakuba I. Ewen z kolei "przypuszcza", że w całym okresie
obowiązywania praw przeciwko czarnoksięstwu, czyli w latach 1542-1736, który to
okres w praktyce można zredukować do lat 1566-1685, kiedy rzeczywiście wydawano i
wykonywano wyroki śmierci, wyniosła ona około tysiąca. Na podstawie zachowanych
materiałów źródłowych stwierdzić można jednoznacznie, że szacunek ten jest
najbliższy prawdzie.
Pierwszą osobą, która w nowożytnej Anglii została powieszona za uprawianie czarów,
była Agnes Waterhouse, skazana w roku 1566 w Cheimsford. Być może w roku 1564
wykonano wyrok śmierci na Elizabeth Howes, skazanej przez sąd przysięgły w Essex
za rzucenie śmiertelnego uroku, pomimo jej uprzedzeń, że jest w stanie odmiennym.
Nie wyklucza się też, że rok później za popełnienie podobnej zbrodni ten sam los
spotkał Joan Byden, którą jakoby powieszono w hrabstwie Kent. Ostatnią straconą
czarownicą była Alice Molland powieszona w Exeter w roku 1684. Po restauracji
Stuartów w roku 1660 egzekucje stają się sporadyczne, a we wszystkich wypadkach,
w których stawiano zarzut o uprawianie czarów, w grę wchodziło spowodowanie
poważnych szkód cielesnych lub morderstwo. Ostatni wypadek wykonania wyroku
śmierci w pięciu hrabstwach podstołecznych miał miejsce 3 września 1660 roku;
powieszono wtedy niejaką Joan Neville oskarżoną o dokonanie morderstwa za pomocą
czarów. Po serii wyroków śmierci w Bury St. Edmunds w roku 1662 następna egzekucja
odbyła się dopiero w roku 1674 w Northampton, gdzie posłano na szubienicę Ann
Foster, skazaną za podpalenie stodoły. Mary Baguley powieszono w Chester w roku
1675, a trzy inne kobiety w 1682 w Exeter (wyrok na nie wydał Sir Francis North).
Gwoli ścisłości należy dodać, że w roku 1693 w Beccies, w hrabstwie Suffolk, zmarła w
więzieniu oskarżona o czary wdowa Chambers - najprawdopodobniej wskutek
zastosowanej wobec niej tortury "chodzenia". Ostatnią kobietą, która została uznana
za winną uprawiania czarów, była Jane Wenham, skazana w roku 1712 w Hertford.
Wykonanie wyroku zawieszono. Natomiast Jane Clerk z Great Wigton oraz jej syn i
córka, którzy we wrześniu 1717 roku stanęli przed sądem w Leicester, były ostatnimi
w dziejach Anglii osobami oskarżonymi oficjalnie o uprawianie czarów. Sąd oddalił
powództwo. W roku 1751 rozjuszony tłum pobił na śmierć niejaką Ruth Osborne,
rzekomą czarownicę, jego prowodyra oskarżono jednak o morderstwo i skazano na
śmierć przez powieszenie. Po roku 1700 na ryzyko poniesienia kary mógł się narazić
także pochopny oskarżyciel. W roku 1701 niejaki Richard Hathaway oskarżył o czary
Sarę Moredike, którą sąd zwolnił po zapłaceniu kosztów procesu, ale sam Hathaway
"za to, że fałszywie oskarżył o czary Sarę Moredike, nie mając po temu żadnego
powodu ani żadnych podstaw", wtrącony został do więzienia, z którego w końcu
zwolniono go za kaucją. Do połowy osiemnastego stulecia pojęcie czarów zostało
usunięte z ustawodawstwa angielskiego.
Ogólnie rzecz biorąc istotę czarnoksięstwa rozumiano podobnie, niezależnie od tego,
gdzie i kiedy się ono pojawiło. Wydane w roku 1451 Flagellum Haereticorum
Fascinariorum Nicholasa Jacquiera zajmuje się tymi samymi kwestiami co
Pandaemonium Richarda Boveta z roku 1684; dzieła takich klasyków demonologii
Europy kontynentalnej, jak Kramer, Sprenger, Bodin, Remy czy de Lancre cieszyły się
dużą popularnością także i w Anglii. Niemniej kanał La Manche uchronił Anglię przed
najbardziej zwyrodniałymi formami polowań na czarownice, do jakich doszło na
kontynencie, zaś historia czarnoksięstwa angielskiego ma wiele cech jemu tylko
właściwych, można by rzec narodowych.
W Anglii nigdy nie stosowano barbarzyńskich tortur, w rodzaju drabiny, strappado
czy innych, podobnie okrutnych metod znanych z więzień niemieckich i kazamatów
inkwizycji. Co prawda z oskarżonymi obchodzono się brutalnie, a zeznania (zwłaszcza w
okresie terroru zaprowadzonego przez Hopkinsa) wymuszano siłą, niemniej jest pewna
różnica między strappado czy przypiekaniem na żelaznym fotelu a pozbawieniem
oskarżonego możliwości snu (przez zmuszanie go do nieustannego chodzenia) -
praktyką, która wyznaczała granicę tortur stosowanych wobec czarownic w Anglii.
Nigdy też nie palono czarownic żywcem na stosie, co było praktykowane w innych
krajach, włączając w to Szkocję. Zgodnie z zasadami prawa angielskiego spalenie na
Stosie było karą za zdradę, stosowaną zresztą, aż do momentu jej zniesienia w roku
1790, nader rzadko. Margery Jourdemain spalono w roku 1444 za zdradę króla, a fakt,
że oskarżano ją także o uprawianie czarów, nie miał przy tym większego znaczenia,
bowiem jeszcze w roku 1432, kiedy postawiono ją przed sądem jako czarownicę,
została zwolniona za kaucją. Dwóch aresztowanych wraz z nią księży uwolniono także,
a samo oskarżenie zostało w końcu wycofane. Matka Lakeland i Mary Oliver zostały
skazane na stos za zdradę mniejszego kalibru - zamordowanie swych mężów.
Zamordowanie kogokolwiek innego w dowolny sposób, nawet za pomocą czarów, karane
było śmiercią przez powieszenie, nigdy zaś przez spalenie. Źródłem dość
rozpowszechnionych poglądów o paleniu czarownic stała się zapewne wydana w roku
1645 broszura The Confession of Mother Lakeland of Ipswich who was arraigned ,and
condemned for a witch, and suffered death by burning at Ipswich in Suffolk on
Tuesday, the 9th September.
Nigdy też nie doszło w Anglii do masowych egzekucji, które okryły hańbą Francję i
Niemcy, do egzekucji, podczas których setki ludzi skazywano na stos w ciągu kilku
tygodni, czym chełpił się de Lancre, a co potwierdzają akta miejskie Bambergi czy
Wurzburga. Największe procesy o czary w Anglii miały miejsce w roku 1645 w
Chelmsford, gdzie powieszono dziewiętnaście czarownic, i w roku l6l2 w Lancashire,
gdzie powędrowało ich na szubienicę dziewięć.
Drobiazgowe opisy orgii sabatowych, które stały się standardową pozycją zeznań
czarownic we Francji, były w Anglii czymś w ogóle niespotykanym. Uczta sabatowa w
wydaniu angielskim ograniczała się do kawałka baraniny spożytego przez
wtajemniczonych w Malking Tower [patrz: Lancashire, czarownice z Lancashire].
Sabat typu kontynentalnego, wspomniany w czasie jednego z procesów angielskich,
pojawił się jedynie jako zmyślona historyjka opowiedziana młodemu chłopcu przez
księdza katolickiego. Brak też w Anglii - zawdzięczać to należy Reformacji - owych
budzących smutek spraw opętanych zakonnic, które zawiedzione w swych miłosnych
nadziejach oskarżały o niemoralność własnych spowiedników. Pomijając rutynowe
oświadczenia (rzadko zawierające szczegóły), że diabeł poznał cieleśnie oskarżoną
(potwierdzane często przez osiemdziesięcioletnie wiedźmy), nie słychać też było w
Anglii o jakichś ekscesach seksualnych. "Sabaty, kapłani diabła, sataniczne orgie - pisał
Kittredge - byty w Anglii nie do pomyślenia".
Miała też Anglia swoje cechy specyficzne. Angielska czarownica i angielski
czarownik, podobnie jak wszyscy ich rodacy, kochali swoje zwierzęta domowe, toteż
niemal w każdym procesie o czary pełno jest wzmianek o różnych stworzeniach,
hodowanych dla przyjemności, a utożsamianych przez sędziów z demonami służebnymi
lub diabłami. Sztuka nakłuwania, czyli znajdowania znamion diabelskich na ciele
czarownicy, jakkolwiek praktykowana i na kontynencie, była charakterystyczna
zwłaszcza dla Anglii; niemal podczas każdego procesu sądowego korzystano z tego
rodzaju dowodu. Dzieci, które na widok czarownicy popadają w konwulsje, a powracają
do zdrowia, jeśli pozwolić im rozdrapać jej twarz do krwi, i które zmuszają
czarownice do wypowiedzenia formułek potwierdzających ich winę, są również
zjawiskiem typowo angielskim.
Przyczyną względnej prostoty zeznań i całkowitego braku satanicznych fantazji,
charakteryzujących angielskie procesy o czary, była nieobecność scentralizowanej i
wysoce złożonej instytucji zajmującej się tropieniem czarownic, instytucji w rodzaju
inkwizycji, która zdolna byłaby narzucić określony ich wzorzec, w pełni odpowiadający
koncepcjom wydumanym przez demonologów. W dodatku żywy w Kościele anglikańskim
nurt sceptycyzmu i stosunkowo krótki okres dominacji nieprzejednanych kalwinistów
spowodowały, że protestantyzm kształtował się w Anglii wedle odmiennego nieco
schematu niż w innych krajach, gdzie zwyciężyła Reformacja.
Argumenty za i przeciw wierze w istnienie czarnoksięstwa były w Anglii wysuwane
otwarcie przez prawie 150 lat (od roku 1584 poczynając). W debacie tej brali udział
nie tylko sędziowie i teolodzy, ale także wiele innych wybitnych osobistości. Pisano
rozprawy, opowiadające się zarówno po jednej, jak i po drugiej stronie. Na
kontynencie nigdy nie doszło to tego rodzaju swobodnej wymiany poglądów. Co prawda
i Anglia nie uniknęła owego szaleństwa, które szeroką falą rozlało się po całej Europie -
zadziwiające, ile znakomitych osobistości głęboko wierzyło w istnienie czarownic - ale
zaoszczędzone jej zostały największe okropieństwa procesów francuskich i
niemieckich. Nawet wtedy, gdy mania prześladowania czarownic dochodziła szczytu,
znajdowali się ludzie odważni i prawi, którzy otwarcie sprzeciwiali się łamaniu
procedur sądowych, a niekiedy nawet atakowali samą koncepcję czarnoksięstwa. To, że
w czasach, kiedy polowanie na czarownice stało się czymś w rodzaju sportu
narodowego, potrafiono otwarcie je krytykować, jest chyba najbardziej swoistą cechą
procesów o czary w Anglii.
Arras, czarownice z Arras. W latach 1459-1460 inkwizycja zorganizowała
polowanie na czarownice w Arras, polowanie, które było jedną z pierwszych
zakrojonych na tak szeroką skalę akcji w północnej Francji. W owych czasach pojęcie
czarownictwa nie było jeszcze jednoznacznie zdefiniowane, toteż nadmierna swoboda,
na jaką pozwalali sobie inkwizytorzy, spotkała się z potępieniem wielu biskupów.
Trzydzieści lat później parlament paryski zrehabilitował skazanych. Po roku 1500
jedynie nieliczni ośmielali się - bądź uważali za stosowne - protestować.
Oskarżenia formułowane przeciwko nowemu rodzajowi heretyków, czarownikom,
niewiele odbiegały od zarzutów stawianych członkom wcześniejszej sekty heretyckiej
- waldensom, których także posądzano o to, że czczą demony i jedzą ludzkie mięso.
Analogie były posunięte tak daleko, że wyrażenie "aller en yaudois "stało się pojęciem
określającym podróż na sabat. I jednych, i drugich czekał stos.
Na podstawie oskarżenia Robineta de Vaulx (uwięzionego skazańca) inkwizytor
Pierre le Broussart pojmał pod zarzutem herezji waldeńskiej niejaką Deniselle
Grentóres, niewiastę o osłabionych władzach umysłowych. Poddana kilkakrotnie
torturom Deniselle wymieniła wreszcie, jako współwinnych, cztery kobiety oraz
starego malarza, Jehana la Vitte, noszącego ironiczny przydomek Abbe-de-peu-de-
sens. By uniknąć składania wymuszonych torturami zeznań, Jehan la Vitte próbował
odciąć sobie język, celu jednak nie osiągnął, jedynie się pokaleczył; poza tym, ponieważ
umiał pisać, tak czy inaczej zmuszono go do ujawnienia kolejnych nazwisk. współczesny
kronikarz, Jacques du Clercq, precyzuje, o jakie to zbrodnie obwiniano owych
czarowników. Kobiety i mężczyźni błyskawicznie przenosili się na miejsce spotkań,
gdzie oczekiwał ich diabeł w ludzkiej postaci, nigdy nie odsłaniający swego oblicza,
który odczytywał im lub wręczał polecenia i rozkazy, określające, w jaki sposób winni
mu służyć. Następnie kazał wszystkim całować się w zadek, dawał im po kilka monet, po
czym przewodniczył wystawnej uczcie, w której udział brali wszyscy. Następnie nagle
gasły wszystkie światła i każdy dobierał sobie partnera, z którym obcował cieleśnie. Co
uczyniwszy, wszyscy w okamgnieniu powracali do miejsc, z których przybyli.
Współczesny traktat łaciński, napisany w maju 1460 roku prawdopodobnie przez
samego inkwizytora pragnącego usprawiedliwić masowe aresztowania, zawiera
szczegółowe opisy rzekomych orgii.
Zgodnie z panującym zwyczajem protokoły sądowe przekazano do zaopiniowania
teologom. Doktor Gilles Cartier i kanonik Gregoire Nicolai, obaj z Cambrai, orzekli, że
skoro zarzuty nie obejmują ani oskarżeń o morderstwo, ani o zbezczeszczenie hostii,
sędziowie winni okazać wyrozumiałość. Inkwizytor zignorował te sugiestie,
doprowadzając do auto-da-fe. 9 maja 1460 roku Deniselle i cztery wskazane przez nią
osoby (piąta popełniła samobójstwo w więzieniu) zostały wprowadzone na podest
wzniesiony vis-a-vis pałacu biskupiego. Wszyscy ubrani byli w "suknie heretyków", na
głowy zaś wciśnięto im hańbiące mitry zdobne wizerunkami diabłów. Inkwizytor
osobiście wygłosił mowę, w której obwołał ich waldensami, i szczegółowo przedstawił
popełnione przez nich zbrodnie, przemilczając wszelako opisy współżycia cielesnego z
diabłem, "aby nie ranić niewinnych uszu tak straszliwymi i bezlitosnymi
bluźnierstwami". Pięciorgu ofiarom zarzucono latanie na drągach [baguette],
oddawanie czci diabłu i podeptanie krzyża. Następnie przekazano ich "ramieniu
świeckiemu". Spłonęli na stosie wykrzykując zapewnienia o swej niewinności.
Miesiąc później, w czerwcu 1460 roku, inkwizytor ponownie przystąpił do działania,
opierając się na informacjach wymuszonych torturami od skazańców. Du Clercq pisał:
"Uwięziono wiele znanych osobistości, na równi z niżej urodzonymi, niewiastami
niespełna rozumu i innymi. Poddano ich tak straszliwym torturom [gehene] i okrutnym
męczarniom, że niektórzy z nich przyznali się do popełnienia wszystkich zarzucanych
im czynów. Nie dość na tym, zeznali, że na owych nocnych spotkaniach rozpoznali wielu
ze szlachty, prałatów, panów oraz urzędników dworskich i miejskich".
Tych z kolei oskarżonych torturowano "tak długo i tak często", że zeznali wszystko,
na czym zależało sędziom.
Kilku, co bogatszym, udało się wykupić od hańby i tortur. Niektórzy z oskarżonych
dali się zwieść inkwizytorom, którzy dawali im do zrozumienia (a w istocie rzeczy
przyrzekli), że jeśli potwierdzą stawiane im zarzuty, nie stracą ani życia, ani
majętności.
Obietnic tych, rzecz jasna, nie dotrzymano. Seniorzy skazanych konfiskowali ich
majątki ziemskie; dobra ruchome przekazywano władzom kościelnym. Nieliczni tylko,
pisze du Clercq, zaprzeczyli oskarżeniom Ą odmówili płacenia łapówek sędziom.
Podczas gdy inkwizytor więził i poddawał torturom mieszczan, kilku księży wystąpiło
z propozycją amnestii, nikt jednak ich nie słuchał. Pod koniec roku kupcy nie mogli mieć
żadnej pewności, że zawarte przez nich kontrakty będą honorowane i kwitnący dotąd
w Arras handel jął podupadać. Z lekka tym wszystkim skonfundowany inkwizytor
zwrócił się o pomoc do Filipa Dobrego, księcia Bur-gundii; niepokój jego wzrósł jeszcze
bardziej, gdy arcybiskup Reims oraz biskupi Amiens i Paryża orzekli, że podróże na
sabat są li tylko złudzeniem, i oddalili wszelkie oskarżenia o czary, jakie trafiły przed
ich trybunały sądowe. W roku 1461 parlament paryski zaczął domagać się uwolnienia
kilku spośród skazanych, zaś biskup Arras, Jean Jouffroy, który w czasie opisywanych
tu zdarzeń bawił w Rzymie, wróciwszy do swojej diecezji, wypuścił na wolność
pozostałych. Ostatecznie 10 lipca 1491 roku parlament paryski orzekł, że inkwizytor
przeprowadził "powodowany błędem, wbrew zasadom i godności sądu - proces fałszywy
i niezgodny z obowiązującą procedurą". Co więcej, potępił także "nieludzkie i okrutne
przesłuchania i tortury zastosowane przez inkwizycję, tortury w rodzaju miażdżenia
członków, przypiekania stóp oraz zmuszania oskarżonych do połykania oliwy i octu".
Poprosił też o modły za skazanych na śmierć.

Austria, czary w Austrii. Polowania na czarownice osiągnęły w tym kraju apogeum


w latach panowania cesarza Rudolfa II (1576-1612) przede wszystkim za sprawą
jezuitów, dążących do zniszczenia protestantyzmu. Nasiliły się one ponownie w końcu
siedemnastego stulecia w austriackich prowincjach Styria i Tyrol, czego świadectwem
stał się ffalsgerichtsordnung, surowy kodeks praw wymierzonych przeciwko
czamoksię-stwu, wydany w roku 1707.
Przed rokiem 1570 prześladowania były stosunkowo rzadkie i, wyjąwszy Constitutio
Criminalis Carolina (1532), prawodawstwo raczej nie zajmowało się kwestią czarów.
Rozporządzenie o postępowaniu w sprawach karnych, wydane w 1499 roku dla Tyrolu,
nie zajmuje się w ogóle czarami i czarno-księstwem; w roku 1544 czary i wróżbiarstwo
traktowane są jako oszustwo; jeszcze w roku 1573 inny Policey-Ordnung (również dla
Tyrolu) klasyfikuje czarnoksięstwo na równi z bluźnierstwem karanym grzywną (z
której czwartą część otrzymywał delator, tyle samo przypadało sądowi, resztę zaś
obracano na cele dobroczynne). Umiarkowanie to zawdzięczać należy cesarzowi
Maksymilianowi II (1564-1576), wykształconemu w Hiszpanii (gdzie stykał się z
hiszpańskim modelem inkwizycji, przeciwnym formułowaniu nieścisłych oskarżeń), z
natury niechętnemu przemocy. Z jego punktu widzenia czarownicy oraz ci, którzy
zasięgali porad wróżbitów, byli osobnikami niespełna rozumu. Odstępstwem od tej
tradycji była Constitutio Criminalis Carolina, zbiór praw mówiący o konieczności
palenia na stosie skazanych za herezję i czarnoksięstwo. Kodeks ten, na który
powoływali się chętnie późniejsi łowcy czarownic, aczkolwiek wydany dla wszystkich
krajów cesarstwa, w praktyce rzadko był stosowany nie tylko w księstwach
protestanckich, ale nawet i w katolickiej Bawarii.
Procesy o czary nasiliły się wraz z koronacją następcy Maksymiliana, czyli od roku
1576. Rudolf II był przesądny i głęboko przekonany o realności czamoksięstwa -
wierzył na przykład, że na niego samego rzucono urok. Uległy wpływom jezuitów, którzy
stawiali znak równania między czamoksięstwem a herezją, z tego właśnie punktu
widzenia podchodził do wielu, zgoła nieszkodliwych postępków. Tę zmianę sposobu
myślenia odzwierciedla proces sześćdziesięcioletniej Anny Schlutterbauer, z której
wypędzano demony w Mariazell i którą w 1583 roku w kościele Św. Barbary w Wiedniu
egzorcy-zmował biskup z Brelsgau. Jej krewna, kobieta w podeszłym już wieku,
oskarżona o spowodowanie opętania, została aresztowana jako czarownica. Poddana
kilkakrotnie torturom zeznała, że odbywała stosunki płciowe z diabłem, przez
piętnaście lat wywoływała burze i nawałnice, a także latała na sabat. Najstarszy z
sędziów miejskich, który objął swój urząd jeszcze za czasów sceptycznie do czarów
nastawionego Maksymiliana II, uznał, że kobieta ta jest szalona, i zaproponował, by
skierowano ją do domu wariatów; niemniej przegłosowali go nowo mianowani sędziowe,
którzy orzekli, że staruszka winna zostać zawieziona na stos i na nim spalona [patrz:
Opętanie].
Takie nastroje panowały przez następnych sto pięćdziesiąt lat.
Na przykład wydany w roku 1656 Landgertchtsordnung jako jedną z przyczyn
uzasadniających aresztowanie z oskarżenia o czary uznaje odkrycie w domu
czarownicy oliwy, maści oraz naczyń wykonanych z kości zwierzęcych lub ludzkich.
Mimo to w roku 1679 cesarz Leopold I zakazuje stosowania nowych rodzajów tortur,
zwłaszcza makabrycznego Nagelbett- łoża nabijanego gwoździami. Z drugiej jednak
strony prześladowania trwające w Salzburgu w latach 1677 - 1681 zrodziły
konieczność wzniesienia osobnego więzienia dla czarownic. Torturowano, ścięto,
uduszono lub spalono na stosie około stu osób, z których najmłodsza miała dziesięć lat,
najstarsza zaś - osiemdziesiąt. Kiedy zdawało się, że psychoza zaczyna wygasać, nowy
impuls nadał jej wydany w roku 1707 Halsgerichtsordnung (za panowania cesarza
Józefa I), przywracający do życia zasady i praktyki z Młota na czarownice.
Trzeba jednak przyznać, że w Austrii właściwej nie było już więcej egzkucji, a do
procesów dochodziło jedynie na peryferiach imperium. W roku 1769 cesarzowa Maria
Teresa wydała słynną Constitutio Criminalis Theresiana, zdecydowanie ograniczającą
zakres prześladowań; na przykład żaden wyrok w procesie o czary nie mógł zapaść bez
aprobaty rządu (Artykuł 58). Pomimo tych reform wspomniany kodeks pełen jest
opisów tortur dozwolonych przez prawo - zilustrowano je trzydziestoma stosownymi
rycinami - które zniesiono dopiero w roku 1776. Jedenaście lat później, 13 stycznia
1787 roku, skasowano wszelkie prawa dotyczące czarów.
Przed rokiem 1600 w niemieckojęzycznym Tyrolu przeprowadzono jedynie kilka
procesów o czary. Dopiero w roku 1637 prokurator generalny Innsbrucku, dr Volpert
Mozel, opracował zbiór wskazówek mających dopomóc władzom lokalnym w ujawnianiu i
karaniu czarownic. Dziełko to, przypominające nieco "podręczniki" wydawane przez
wyższych funkcjonariuszy inkwizycji, takich jak
Bordonus (1648), jest podobnie jak one bezkrytyczne. Do listy sporządzonej przez
Bordonusa Mozel dodaje jeszcze jedną niechybną oznakę czarnoksięstwa: jeśli
mężczyzna znajdzie w swoim pokoju kobiecą opaskę lub inny fragment damskiej
garderoby, oznacza to, że maczała w tym palce czarownica! Oskarżonej nie wolno było
ujawniać ani treści, ani okoliczności stawianych jej zarzutów?; jeśli odwołała zeznania
złożone na torturach, należy poddać ją im ponownie; nazwiska wspólników powinny być
wyjawiane podczas "umiarkowanych tortur", co ma gwarantować prawdziwość zeznań.
Mozel ograniczał stosowanie tortur do trzech jednogodzinnych seansów. W końcu
tegoż stulecia, w roku 1696, w Innsbrucku wydano podobny podręcznik, pióra
profesora prawa i rektora miejscowego uniwersytetu, dr. Jana Krzysztofa Frólicha.
Zbrodnia ta jest tak ciężka, stwierdza Frólich, że należy pominąć zwyczajowe
gwarancje prawne. Zła reputacja, fakt, że ktoś jest potomkiem czarownicy,
niemożność spojrzenia komuś prosto w oczy wystarczały, by wszcząć proces.
Przesłuchanie powinno odbywać się natychmiast po zatrzymaniu, tak by diabłu nie
starczyło czasu na pouczenie więźnia. Salę tortur należy spryskać wodą święconą i
okadzić dymem z poświęconych ziół. Oskarżenie (wymuszone torturami od innej
czarownicy) o uczestnictwo w sabacie jest dowodem winy.
Zbrodnie lżejszego kalibru, takie jak na przykład wróżenie z wody, mogą być karane
batożeniem, wygnaniem lub grzywną. Dzieci poniżej czwartego roku życia wolne są od
kary, powyżej zaś czternastego winne być traktowane jak dorośli. Wszyscy skazani
tracą swe dobra i majątek. Ta przerażająca książka wydana została ponownie w roku
1714.
W tym stanie rzeczy nikogo nie powinny szokować protokoły z przeprowadzonych w
różnych prowincjach Austrii procesów. W roku 1673 w miejscowości Gutenhag
(Styria) sędzia przez jedenaście dni i nocy przesłuchiwał pięćdziesięciosiedmioletnią
kobietę, każąc jej klęczeć na nabitym ostrymi gwoździami łożu tortur i przypalając jej
stopy siarką, nie chciała bowiem przyznać się do zawarcia paktu z diabłem. Straciła
ona przytomność i zmarła w trakcie tortur. W roku 1679 sądzono w Linzu (Tyrol)
niejaką Emerenziane Pichler, którą po rocznym procesie skazano wraz z dwójką jej
starszych dzieci. Została spalona 25 września 1680 roku, a dwa dni później na stosie
zginęły jej dzieci - dwunasto i czternastoletnie. W roku 1679 w Meranie (Tyrol)
oskarżono czternastoletniego żebraka o sprowadzanie burz. Chłopak był tak mało
rozgarnięty, że nie wiedział nawet jak się nazywa, niemniej pod wpływem tortur
przyznał się do stawianych mu zarzutów i wskazał jeszcze trzy inne osoby w wieku od
osiemnastu do dwudziestu pięciu lat. 13 grudnia 1679 roku wszyscy zostali spaleni na
stosie. Jak bardzo musiały nasilić się egzekucje, skoro ksiądz Laurenz Paumgartner
zanotował w swych pamiętnikach, iż w samej tylko jego maleńkiej parafii w ciągu
piętnastu miesięcy (około roku 1690) stracono trzynaście czarownic. W roku 1688 w
Styrii oskarżano o czary i palono na stosie całe rodziny, z dziećmi i służbą włącznie. W
roku 1695 w miejscowości Steiermark (południowa Styria) niejaka Marina Schepp po
sześciu i pół godzinach łoża tortur (poczynając od godziny czwartej rano) przyznała
się do utrzymywania stosunków płciowych z diabłem; spłonęła na stosie. Po przejściu
dwóch wielkich fal (około roku 1670 i 1690), w miarę jak w całej Europie stopniowo
wygasały polowania na czarownice, podobne procesy i w Austrii stawały się coraz
rzadsze.

Auxonne, zakonnice z Auxonne.O zakonnicach z konwentu urszulanek w Auxonne,


opętanych rzekomo przez diabły w latach 1658-1663, słyszy się rzadziej niż o ich
siostrach z Aix-en-Provence (1611), Loudun (1634) czy Louviers (1647), niemniej
historia ich jest podobna i niemal tak samo sensacyjna.
Wyróżnia ją jedynie fakt, że wygłodniałe seksualnie siostry zakonne oskarżyły o
nieprzystojne zachowanie nie swego ojca spowiednika, lecz czterdziestosiedmioletnią
przeoryszę, siostrę St. Colombe (Barbara Buvee). Zarzuty o uprawianie miłości
lesbijskiej w klasztorach nie były zbyt często podawane do wiadomości publicznej, ale
w tym konkretnym wypadku wykroczyły one znacznie poza to, co uważano za typowe
objawy opętania, toteż sprawę z Auxonne poddano bardziej wnikliwej ocenie.
Ostatecznie matka przełożona uznana została za niewinną, a lekarze orzekli, że
mniemane opętanie było zwykłą mistyfikacją.
Sprawa narastała przez pięć lat, światło dzienne ujrzała jednak dopiero w roku 1660,
kiedy Barbarę Buvee oskarżono o czary. Pożądanie u ośmiu zakonnic rozbudził jeden z
dwóch spowiedników konwentu - szpetny, ale młody - ojciec Nouvelet. Jedna z sióstr,
Marie Bońhon, "doznawała z jego powodu nader silnych pokus cielesnych". Inne,
zwłaszcza w czasie miesiączki, miały lubieżne sny. Przyczyną tego stanu rzeczy mogły
być jedynie czary. Obiekt erotycznych fantazji sióstr, ojciec Nouvelet, dawał do
zrozumienia, że i on padł ofiarą tych praktyk. Pojmano przeto dwóch wieśniaków i
oskarżono ich o czary, jednak wobec braku dowodów sąd skazał ich jedynie na banicję.
Co prawda, kiedy opuścili gmach sądu, motłoch dokonał na nich linczu. Kolejnym
posunięciem były egzorcyzmy. Ojciec Nouvelet odprawił kilka mszy w kaplicy
klasztornej, podczas których doszło do zadziwiających scen. Siostra Denise w dwóch
palcach uniosła ciężką chrzcielnicę, którą z trudem mogło poruszyć dwóch silnych
mężczyzn, a inne zakonnice wielbiły Najświętszy Sakrament leżąc na brzuchach, z
uniesionymi głowami i rękoma, podczas gdy ich nogi wygięte były do tyłu na kształt łuku.
Dalsze egzorcyzmy ojciec Nouvelet odprawiał kładąc się z dziewczętami do łóżka, tak
"że jedynie welon zakonny oddzielał je od twarzy księdza". Spowiednik spędził też
wiele czasu podróżując z siostrą Ciaudine Bourgeot; nocowali w tej samej sypialni,
aczkolwiek, jak utrzymywali, w osobnych łożach.
Barbara Buvee, przeorysza od roku 1651, popadła wcześniej w konflikt z
poprzednikiem ojca Nouvelet, ojcem Borthonem, którego trzy siostry były
członkiniami tegoż konwentu, i została skazana na post i biczowanie z powodu
niesubordynacji. Skoro zatem wystąpiła również przeciwko egzorcyzmom odprawianym
przez ojca Nouveleta, oskarżono ją o spowodowanie opętania zakonnic. 28
października 1660 roku siostra St. Colombe została formalnie oskarżona o uprawianie
czarów, 13 listopada, zakutą w ciężkie kajdany, osadzono w izolatce, zaś 5 stycznia
1661 roku doprowadzono przed oblicze parlamentu w Dijon.
Zakonnice wykazały całkowitą jednomyślność w swych oskarżeniach skierowanych
przeciwko siostrze St. Colombe. Siostra Henriette Cousin zeznała, że Barbara Buvee
położyła rękę na jej piersiach [gofge] i całowała ją namiętnie, a kiedy ona się
wzbraniała, wyjaśniła, iż była przekonana, że całuje świętą figurę. Siostra Humberte
Borthon miała wizję piekła, w której matka przełożona włożyła sobie "un serpent dans
les parties", po czym wziąwszy ją w objęcia "zległa na niej tak jak mąż na żonie".
Siostra
Charlotte Joly widziała, jak matka przełożona całowała z języczkiem siostrę
Gabrielle de Malo i włożyła jej rękę pod habit, przy czym obie "ocierały się o siebie".
Siostra Francoise Borthon, gwałcona często przez diabła Asmodeusza, przysięgała, że
Barbara Buvee "pewnego razu kazała jej usiąść sobie okrakiem na kolanach i włożyła
palec w jej miejsce wstydliwe w taki sposób, w jaki zwykli to czynić mężczyźni". Co
więcej, Barbara Buvee orzekła, że siostra owa jest brzemienna, po czym "zanurzyła w
nią rękę, rozwierając jej miejsce wstydliwe, co spowodowało silny upływ krwi zarówno
czystej, jak i zakrzepłej". Innej z sióstr Barbara Buvee objawiła się, trzymając w
jednej ręce skradziony Przenajświętszy Sakrament, na którym leżały "la partie
honteuse "mężczyzny, w drugiej zaś fallusa z płótna, za pomocą którego "dokonała na
sobie sprośnego uczynku". Dalsze zeznania utrzymane były w tym samym duchu. Mimo
to 18 marca 1661 roku parlament
Dijon nakazał dalsze śledztwo, po czym w sierpniu 1662 roku ostatecznie oddalił
oskarżenie. Siostra St. Colombe przeniosła się do Innego klasztoru, a histeria wśród
zakonnic stopniowo wygasła.
Przez cały ten czas zakonnice badane były przez kilku lekarzy.
Po jednej z obdukcji pierwszy z medyków orzekł, iż wszystkie są oszustkami,
chociaż nie da się wykluczyć, że kilka z nich to chore; drugi był przekonany, iż
rzeczywiście opętane zostały przez diabła, podczas gdy trzeci stwierdził, że nie da się
udowodnić, by cała sprawa miała jakikolwiek związek z szatanem.
15 czerwca 1662 roku dr Bachet sporządził ostateczny raport w tej sprawie, w
którym stwierdził: Mogę zapewnić Waszą Miłość, że we wszystkich tych czynach,
zarówno dokonanych cieleśnie, jak i wwyobraźni, rzeczone zakonnice nigdy nie
przejawiały rzetelnych iprzekonywających oznak opętania przez demony; nie rozumiały
obcych języków, nie wyjawiały ukrytych tajemnic, nie zauważono, by ciała ich
kwitowały w powietrzu czy też przenosiły się z miejsca na miejsce, nie dostrzeżono
też niczego nadzwyczajnego, niczego, co wykraczałoby poza to, z czym można spotkać
się na co dzień.

"B"

Bambergg, procesy o czary w Bambergu. Rzeź czarownic w Niemczech przybrała


największe rozmiary na obszarach pozostających we władaniu książąt-biskupów - w
Trewirze, Strasbourgu, Wrocławiu, Fuldzie, a także w Wtirzburgu i Bambergu. Tymi
dwoma ostatnimi ksiąstewkami władali wyjątkowo okrutni bracia cioteczni, książę-
biskup Philipp Adolf von Ehrenberg (1623-1631), który spalił na stosie dziewięćset
czarownic oraz, znany pod przydomkiem Hexenbischof, Gottfried Johann Georg II
Fuchs von Domheim (1623-1633), któremu przypisuje się posłanie na stos co najmniej
sześciuset osób.
Polowanie na czarownice dosięgło Bamberg później niż inne państwa niemieckie.
Zaczęło się za panowania biskupa Johanna Gottfrieda von Aschhausena (1609-1622),
który spalił ponad trzysta osób oskarżonych o czary, przy czym w fatalnym 1617 roku
na stosie zginęły sto dwie osoby. A jednak Hexenbischof Johann Georg II, z pomocą
swego wikariusza generalnego, biskupa sufragana Friedricha Fórnera, oraz świeckiej
rady doktorów prawa, osiągnął nieporównanie lepszy rezultat. To grono bigotów
zorganizowało masowe prześladowania w latach 1624 i 1627 oraz wzniosło specjalny
Durdenhaus, w którym pomieścić się mogło trzydzieści do czterdziestu osób na raz, a
także podobne więzienia dla czarownic w mniejszych miastach biskupstwa - w Zeil,
Hallstadt i Kronach. Od roku 1626 do 1630 procesy o czary przybrały charakter
niekontrolowanego zjawiska na masową skalę; jeden tylko komisarz, dr Ernest Vasolt,
dokonał egzekucji czterystu osób oskarżonych o to przestępstwo.
Wicekanclerz Bambergu, dr George Haan, próbował w jakiejś mierze utrzymać
kontrolę nad sposobem prowadzenia procesów, jednak okazywane przezeń względne
umiarkowanie uczyniło go podejrzanym o przychylność dla czarownic i w konsekwencji
w roku 1628 wraz z żoną i córką powędrował na stos. Nie pomógł mu nawet list
cesarski nakazujący wypuszczenie go na wolność z racji tego, że "aresztowanie ich
jest niemożliwym do przyjęcia naruszeniem praw Cesarstwa". Oskarżono i skazano
również burmistrzów; odruch współczucia wywołuje zwłaszcza proces Johannesa
Juniusa, którego przedśmiertny list do córki zachował się po dzień dzisiejszy, dając
świadectwo przerażającemu upadkowi moralnemu prześladowców.
Wśród ofiar znalazło się też wielu innych znamienitych obywateli. W kwietniu 1631
roku, kiedy fala terroru wyraźnie już osłabła, w więzieniu dla czarownic przebywało
dwudziestu jeden więźniów, włącznie ze skarbnikiem biskupa. Łączna wartość ich
majętności, które oczywiście zostały skonfiskowane, sięgała 220 000 florenów. Cała ta
suma zasiliła kiesę biskupa. Co więcej, więźniowie musieli opłacić wygórowane taksy za
wszystko, co wiązało się z przygotowaniem i przeprowadzeniem ich egzekucji [patrz:
Koszta procesów o czary].
Lawina oskarżeń, tortur i wyroków śmierci na stosie narastała w zastraszającym
tempie, toteż co znaczniejsi obywatele uciekali do Rzymu, Czech lub na dwór cesarski
do Regensburga. Książe-biskup niewiele jednak dbał o cesarza, któremu zresztą nie
brakowało innych kłopotów. Nawet osobiste wstawiennictwo Ferdynanda za Dorotą
Błock, żoną zamożnego mieszczanina bamberskiego, zostało całkowicie zlekceważone.
Doroty Błock nie zaznajomiono z treścią oskarżenia, nie dopuszczono też do niej
obrońcy; została wraz z innymi spalona na stosie w maju 1630 roku. Jej ojciec ratował
się ucieczką.
Tempo, w jakim odbywały się te "procesy", było nawet jak na owe czasy zadziwiające.
Za przykład niechaj posłuży kalendarium sprawy niejakiej Anny Hansen:
17 czerwca. Aresztowana jako podejrzana o czary.
18 czerwca. Odmówiła zeznań; wychłostana.
20 czerwca. Poddana torturze miażdżenia kciuków; złożyła zeznania.
28 czerwca. Zeznanie odczytane w jej obecności.
30 czerwca. Dobrowolnie potwierdziła treść własnych zeznań; skazana.
4 lipca. Podano jej do wiadomości datę wykonania wyroku.
7 lipca, ścięta i spalona.

Bamberg stał się synonimem tortur. Wśród narzędzi i metod stosowanych zazwyczaj
w celu wydobycia zeznań oskarżonych o czary znajdujemy:
1. Daumenstock, urządzenie do miażdżenia palców, stosowane wraz z
2. Beinschraube, rodzajem imadła, w którym zgniatano nogi.
3. Zawieszanie w powietrzu i chłostę.
4. Drabinę, odmianę strappado. Uciekano się także do tortur specjalnych, takich jak:

5. Bock, wałki nabijane ostrymi żelaznymi szpikulcami; zdarzało się, że tortura ta


trwała do sześciu godzin.
6. Zug, strappado, odmiana squassalle.
7. Schnur, tortura polegająca na "piłowaniu" szyi szorstkim powrozem, wrzynającym
się w ciało aż do kręgosłupa.
8. Polewanie lodowatą wodą.
9. Schwefelfedern, przypalanie pach i pachwin płonącymi żagwiami, nierzadko
zanurzanymi w płonącej siarce.
10. Betstuhl, klęcznik nabity ostrymi szpikulcami.
11. Przymusowe karmienie solonymi śledziami przy jednoczesnym pozbawieniu
jakichkolwiek napojów.
12. Przypalanie niegaszonym wapnem (w roku 1630 w następstwie zastosowania tej
tortury w miejscowości Zeil zmarło sześć osób).
Po ogłoszeniu wyroku, w czasie drogi na miejsce kaźni, stosowano także kary
dodatkowe, włączając w to odcięcie prawej dłoni i szarpanie piersi kobiet rozpalonymi
do czerwoności cęgami.
To rozpasane okrucieństwo zaczęło jednak ściągać na Bamberg nieprzychylną uwagę
opinii publicznej; na cesarza wywierano coraz silniejszą presję, by uczynił coś w tej
sprawie. Jezuita Lamormaini, spowiednik Ferdynanda, ostrzegał go: "To straszne, co
godni szacunku ludzie myślą i mówią o metodach stosowanych przez te sądy".
Protestował też inny jezuita, Heinrich Turek z Paderborn:
Niektórzy ludzie zaczynają odnosić się do tych nieszczęsnych ofiar z rosnącą
sympatią; rodzą się poważne wątpliwości, czy rzeczywiście wszyscy ci, którzy zginęli w
płomieniach, byli naprawdę winni i zasłużyli na tak potworną śmierć. Co więcej, wielu
jest zdania, że traktowanie w taki sposób istot ludzkich, które odkupione zostały
bezcenną krwią Chrystusa, jest więcej niż barbarzyńskim okrucieństwem.
Do skarg przyłączyli się także uciekinierzy z Bambergu. Rajca Dumler, którego
ciężarną żonę poddano straszliwym torturom i spalono na stosie, powiedział cesarzowi:

"Ludzie protestują, uważają za nie do przyjęcia to, co prawo uczyniło wszystkim tym
mieszkańcom Bambergi". Dał też do zrozumienia, że należałoby wstrzymać konfiskatę
majątków uwięzionych. Pewien mężczyzna, któremu udało się zbiec z Drudenhausu,
przedstawił petycję Barbary Schwarz, która, mimo iż torturowana osiem razy, nie
przyznała się do niczego, a jednak została skazana na trzy lata wieży.
Książę-biskup Bambergu również wysłał do Regensburga poselstwo, mające bronić
jego racji, zostało ono jednak przyjęte ozięble. We wrześniu 1630 roku ojciec
Lamormaini ostrzegł cesarza, że wrogie nastroje wywołane jego bezczynnością
uniemożliwią elekcję jego syna na tron cesarski i że jeśli w dalszym ciągu pozostanie
obojętny wobec bezprawia sądów w Bambergu, to on, Lamormaini, nie udzieli mu
rozgrzeszenia. Jakiś czas później Ferdynand II zażądał, aby przesłano mu do wglądu
protokoły sądowe i zarządził, że dalsze procesy wszczęte być mogą jedynie na
podstawie oskarżeń podanych do wiadomości publicznej (zwykłe pomówienie lub zła
reputacja były do tej pory najczęstszą przyczyną aresztowań), oskarżonym
przysługuje prawo do obrony, a konfiskata majątków ma zostać wstrzymana.
Stosowania tortur wszelako nie zakazano.
Wczesną wiosną 1631 roku terror zelżał, po części z powodu śmierci biskupa
sufragana Frómera (w grudniu 1630), po części zaś z obawy przed królem szwedzkim
Gustawem, który we wrześniu zajął Lipsk. Nie bez znaczenia był też sprzeciw cesarza
wyrażony w zarządzeniach z 1630 i 1631 roku. W roku 1630 odbyły się dwadzieścia
cztery egzekucje, w następnym zaś nie przeprowadzono już ani jednej. Biskup
Bambergu zmarł w roku 1632. Po śmierci swego kuzyna, biskupa Wtirzburga, w roku
1631 i kardynała biskupa Wiednia (rok wcześniej) odszedł trzeci z najzagorzalszych
zwolenników polowań na czarownice.

Baskonia, czarownice w Baskonii. Pisząc Tableau (l6l2), dzieło mające przekonać


"tych, licznych jeszcze, którzy kwestionują istnienie czarnoksięstwa i wierzą, że jest
ono niczym więcej, jak tylko snem, złudzeniem i samooszukiwaniem się", a zarazem
domagające się podjęcia bardziej zdecydowanych kroków przeciwko czarownicom,
Pierre de Lancre korzystał z doświadczenia, jakie w roku 1609 zdobył pełniąc funkcję
sędziego śledczego w graniczących z Hiszpanią, baskijskojęzycznych prowincjach Pays
de Labourd, Bearn i południowo-zachodniej Guyenne. Tableau stanowi przeto
szczegółową relację z masowych prześladowań czarownic we Francji w pierwszych
latach siedemnastego stulecia.
Podczas wszystkich zakrojonych na większą skalę procesów o czary we Francji i w
Niemczech powoływano do życia niezawisły trybunał, któremu podporządkować się
musiały lokalne organa wymiaru sprawiedliwości. Toteż gdy de Lancre, mianowany
przez samego króla, oznajmił, że "zadawanie podejrzanemu pytań o to, co uczynił, jest
zwykłym podstępem, mającym wyłudzić od niego przyznanie się", nikt nie ośmielił się
zaprotestować przeciwko tej nieetycznej procedurze. De Lancre utrzymywał, że
Labourd stało się schronieniem demonów wygnanych przez misjonarzy
chrześcijańskich z Japonii i Indii Zachodnich i należy w to wierzyć, gdyż angielscy
handlarze winem widzieli całe ich tabuny, lecące po niebie. W krótkim czasie diabłom
udało się całkowicie przekabacić większą część z trzydziestu tysięcy mieszkańców
prowincji, z księżmi włącznie, tak że cała okolica przekształciła się w "kłębowisko
wiedźm". Sabaty odprawiano na rynku w Bordeaux i w Hendaye, gdzie niejednokrotnie
zbierało się jednorazowo do dwunastu tysięcy czarownic. Odlatywały stąd do Nowej
Fundlandii. Sabaty, w których uczestniczyło sto tysięcy czarownic, w tym dwa tysiące
dzieci, nie należały bynajmniej do rzadkości! Były one znakomicie zorganizowane, a
nieobecność na nich karano grzywną w wysokości jednej ósmej korony, czyli dziesięciu
sous.
Wiele wymuszonych torturami zeznań (według wszelkiego prawdopodobieństwa
podyktowanych przez de Lancre'a) zostało zapisanych i później przetłumaczonych na
francuski. Siedemnastoletnia Marie Din-darte opisuje, jak pewnej nocy, 27 września
1609 roku, natarła się maścią i uleciała w powietrze. Maści okazać jednak nie mogła,
bowiem diabeł, rozgniewany za wyjawianie jego tajemnic, gdzieś ją ukrył. Saubadine de
Subiette i jej szesnastoletnia córka, Marie de Naguille, opowiadały, jak to diabeł
zawsze budził je, kiedy nadchodziła pora sabatu, i otwierał im okna, by mogły się nań
udać. Licząca piętnaście lat Marie de Marigrane oraz jej trzy przyjaciółki doleciały na
diable, który przybrał postać osła, aż do Biarritz. Ojciec Pierre Bocal z Siboro
przyznał się, że odprawił diabelską mszę podczas sabatu, za co otrzymał
wynagrodzenie dwukrotnie wyższe, niż dostawał zazwyczaj. Dzięki swej wprawie w
prowadzeniu przesłuchań de Lancre wydobył z tych dziewcząt najdrobniejsze
szczegóły dotyczące ich kontaktów płciowych z diabłem. Henry C. Lea tak oto ocenia
wartość dowodową złożonych pod przymusem zeznań: "Umysł, który nie jest całkowicie
skażony przesądem, analiza treści tych oświadczeń doprowadzić musi do wniosku, że
oskarżeni zmyślali po prostu wszystkie te historie, by zadowolić swych sędziów". De
Lancre odrzucał jednak wszelką krytykę wiarygodności zeznań, argumentując, że
Kościół katolicki popełniłby zbrodniczy błąd, karząc czarownice za przywidzenia, a nie
rzeczywisty udział w sabatach, przeto każdy, kto podważa zasadność wydanych
wyroków śmierci, występuje przeciw Kościołowi, czyli popełnia ciężki grzech.
Dokonywane przez de Lancre'a masowe wysyłki na stos doprowadziły do tego, że w
Labourd zapanował kompletny chaos. Gwałtowną wrogość, jaką okazywali mu
mieszkańcy, de Lancre przypisywał knowaniom szatana: miejscowe co znakomitsze
rodziny przedkładały bowiem znoszenie zła, jakie sprawiali czarownicy, nad egzekucję
swoich krewnych; pięć tysięcy rybaków, którzy wrócili z połowów na Nowej Fundlandii,
przekształciło się w rozwścieczony tłum, starający się powstrzymać wymiar
sprawiedliwości, gdy ten dochodził do wniosku, że ich krewni zasługują na spalenie na
stosie. Na koniec wreszcie, po wydaniu przez de Lancre'a na pastwę płomieni trzech
księży, Bertrand d'Echaux, biskup Bayonne, uwolnił pięciu innych uwięzionych
duchownych i sam przyłączył się do protestujących. De Lancre był w pełni świadom
nienawiści, jaką wzbudzała jego osoba, i uskarżał się, że 24 września 1609 roku, kiedy
usnął, w jego sypialni odprawiona została czarna msza. Ten pogromca czarownic ze
wszystkich sił starał się dowieść mieszkańcom Labourd i reszcie Francuzów, że teza o
fizycznym istnieniu szatana znajduje mocne poparcie teoretyczne. Wyrażając swoje
uznanie Del Rio, który jako pierwszy uznał, że odprawianie sabatów jest czymś, "w co
każdy prawy chrześcijanin winien wierzyć bez zastrzerzeń, aczkolwiek kwestia ta aż
po dzień dzisiejszy wydaje się niezupełnie pewna i jednoznaczna", zauważa
jednocześnie, że większość ludzi rozumnych, a także "prawie wszyscy sędziowie i w
ogóle niemal każdy żywi niejakie wątpliwości", co do samej istoty zarzutów o
czarnoksięstwo.

Bawaria, czarnoksięstwo w Bawarii.


Ogłaszając w latach 1611,1612 i 1622 obszerne zbiory praw wymierzonych przeciwko
czarnoksięstwu, Maksymilian I Bawarski nadał znacznie większy rozmach dziełu
podjętemu przez jego przesądnego ojca, Wilhelma V, który w roku 1590 rozpoczął
prześladowania czarownic. W dągu czterdziestu lat - od 1590 do 1630 - doradcami
obydwu książąt byli fanatyczni jezuici, którzy nastawali usilnie na podjęcie
zdecydowanych kroków przeciwko rzekomym czarownicom. Od roku 1631 dał się
jednak wyraźnie odczuć wpływ bardziej umiarkowanego skrzydła tegoż zakonu,
reprezentowanego przez osobistości w rodzaju Adama Tannera, bliskiego przyjaciela
znanego z humanitaryzmu ojca Friedricha von Spee. W tych latach Maksymilian I
ogłosił coś w rodzaju edyktu o amnestii powszechnej, który mimo iż w dalszym ciągu
zachęcał do składania donosów, w praktyce jednak sprawił, że prześladowania -
aczkolwiek z wolna i nie bez oporów - osłabły.
Jezuici pojawili się w Bawarii w roku 1541, ale z powodu wrogości, jaką wzbudzali,
działali początkowo nader ostrożnie; przejęli jedynie dyskretną kontrolę nad
wychowaniem następcy tronu Wilhelma V. W roku 1590 władca ten zwrócił się do swej
Rady Pałacowej oraz jezuickiego uniwersytetu w Ingolstadt z prośbą o pomoc w
ukróceniu czarnoksięstwa. 28 kwietnia uniwersytet odparł, że sędziowie potrzebują
pomocy prawnej, jako że zbrodnia czarów jest w Bawarii problemem do tej pory nie
spotykanym. Zalecono im, by kierowali się Młotem na czarownice, dziełem wychowanka
jezuitów Binsfelda (wydanym niedawno w Monachium), a także dostępnymi protokołami
wcześniejszych procesów. Co więcej, "Książę powinien uznać za przestępstwo
kryminalne fakt powstrzymania się od złożenia donosu na każdego podejrzanego o
uprawianie czarów; należy też częściej niż to miało miejsce w dotychczasowej
praktyce sądowej uciekać się do stosowania tortur". Kolejny z jezuickich doradców
księcia, wpływowy Grzegorz z Walencji (1595), utrzymywał, że najpewniejszym
dowodem procesowym są zeznania złożone w czasie tortur przez samą czarownicę.
Procedurę sądową, jaką (chociaż nie literalnie) zalecał uniwersytet, prześledzić
można na podstawie protokołów procesów w Schongau, Freising czy Werdenfels. W
Schongau w latach 1587-1589 książę Ferdynand, brat Wilhelma, zawiesił wszystkie
inne procesy sądowe po to, by przeprowadzić generalne dochodzenie przeciwko
czarownicom. Ścięto albo spalono sześćdziesiąt trzy kobiety. Hofrat monachijski,
który nadzorował czynności proceduralne, orzekł, że jedna z nich winna być
torturowana bez przerwy, póki nie przyzna się do przestępstwa. Gdy pewnego razu
przez miejscowość Freising przeszła burza, jakaś kobieta zauważyła, że można
oczekiwać dalszego pogorszenia się pogody. Zadenuncjowano ją niezwłocznie jako
czarownicę i torturowano dopóty, dopóki nie przyznała się i nie oskarżyła o czary wielu
innych kobiet, które ujęto, po czym stracono. W Werdenfels, małym miasteczku
alpejskim, liczącym 4700 mieszkańców, w ciągu dwudziestu miesięcy 1590-1591 roku
spalono na stosie czterdzieści dziewięć kobiet, a pozostałych mieszkańców obciążono
ogromną kwotą 4000 florenów jako kosztami dokonanych egzekucji. Specjalnie
wyznaczony sędzia zaapelował w końcu do władz biskupich o przerwanie procesów,
bowiem, jak to ujął, jeśli czarnoksięstwo rozprzestrzeniałoby się w takim samym
tempie, w Jakim zaczęło się szerzyć, to przy życiu pozostałaby jedynie nieliczna
garstka kobiet.
W roku 1597 Wilhelm abdykował na rzecz syna Maksymiliana, a sam wstąpił do
klasztoru. Jak Już wspomniano, Maksymilian był wychowankiem jezuitów; jego opiekun
Johann Baptist Fickler, który jeszcze w 1582 roku domagał się jak najsurowszych kar
wobec czarownic, zdołał zaszczepić swoje poglądy przyszłemu władcy. Mając zaledwie
siedemnaście lat, książę obserował torturowanie czarownic w Ingolstadt, po czym
donosił listownie ojcu, że już niedługo pięć z nich można będzie posłać na stos.
Maksymilian żywił osobistą nienawiść do czarownic, sądził bowiem, że przyczyną
bezpłodności jego małżonki jest zadana mu przez nie ligatura. To uczucie nienawiści
podsycał w nim kaznodzieja dworski, jezuita Jeremiah Drexel, głoszący, że każdy, kto
przeciwny jest prześladowaniom za czary, nie zasługuje na miano chrześcijanina.
Podczas długich rządów Maksymiliana wydano liczne prawa przeciwko
czarnoksięstwu. Maksymilian nie czynił różnicy między zabobonem wróżbiarstwa a
herezją czarnoksięstwa; edykt wydany w roku 1611 dotyczy całokształtu praktyk
magicznych:
"Wszyscy, którzy weszli w przymierze z diabłem, winni zostać ukarani torturami,
spaleniem na stosie i konfiskatą majątku".
Rok później nowy edykt napominał sędziów bawarskich, by polowali na czarownice z
większym niż do tej pory zapałem. W roku 1616 wydano kolejne prawa, stanowiące, że
podejrzany, który odwołał zeznania, winien zostać poddany torturom ponownie, a gdy
zajdzie potrzeba, także i po raz trzeci. W 1616 roku Maksymilian interweniował
osobiście podczas procesu w Ingolstadt, gdy sędzia z braku wystarczających dowodów
winy wycofał oskarżenie wobec pewnej kobiety i Jej trojga dzieci. Wskazówki
dotyczące czarnoksięstwa (1622) są jednym z najbardziej okrutnych aktów
legislacyjnych w całej historii procesów o czary. Maksymilian znosił w nich edykt z
roku 1616, zakazując odwoływania zeznań po zakończeniu tortur, w przeciwnym bowiem
wypadku proces mógłby się ciągnąć bez końca. Księżom wolno było kontaktować się z
oskarżonymi tylko w celu wysłuchania ich zeznań, a nie po to, by namawiać do ich
odwołania. Doniesienie złożone w trakcie tortury było podstawą do aresztowania, zaś
okazywanie strachu po aresztowaniu stanowiło dowód winy!
Rozmiary organizowanych za panowania Maksymiliana polowań na czarownice
najlepiej ilustruje omówiony szczegółowo w tej pracy proces w Eichstatt (1637),
mieście położonym o kilka mil na północny wschód od Ingolstadt. Rozprawa odbywała
się tam przed sądem biskupim, niemniej nad jej przebiegiem czuwał osobiście sam
książę. Dziewiętnastowieczny historyk bawarski, Riezler, ocenia, że tylko w tym
jednym niewielkim miasteczku z oskarżenia o czary spłonęło na stosach od 1000 do
2000 osób. Tyle samo stracono w każdym z dwóch pozostałych miast biskupich tego
okręgu - we Freisingu i w Augsburgu.
Podobnie jak w wielu innych krajach niemieckich fala polowań na czarownice osłabła
wraz z wkroczeniem wojsk szwedzkich w roku 1632. Temu zapewne należy
zawdzięczać, że nieurodzaj roku 1634 wyjaśniano przyczynami naturalnymi i nie
obwiniano oń czarownic. Niemniej, acz nie w takich rozmiarach, prześladowania trwały
nadal, a statut z roku 1611 ogłoszono ponownie w latach 1665 i 1746. 9 stycznia 1666
roku w Monachium skazano siedemdziesięcioletniego mężczyznę oskarżonego o
wywoływanie burz. Książę Ferdynand Maria złagodził kilka co bardziej surowych kar i
od tej pory skazanych, przed spaleniem ich żywcem na stosie, szarpano jedynie trzy
razy rozpalonymi do czerwoności szczypcami.
Krótkotrwałe zaostrzenie prześladowań na początku osiemnastego stulecia - mniej
więcej od 1715 do 1722 roku - charakteryzuje znaczna liczba przypadków
krzywoprzysiężczych oskarżeń składanych przez młodych chłopców; zjawisko podobne
do tego, które o wiek wcześniej doprowadziło do skazania wielu czarownic w Anglii
[patrz: Burton, chłopiec z Burton].
W roku 1715 w Wasserburgu, jakieś trzydzieści pięć mil na południowy wschód od
Monachium, dziewięciu uczniów oskarżyło swego nauczyciela, Caspara Schwaigera, o
udział w sabatach. Poddany ciężkim torturom uparcie zaprzeczał, ale ponownie wzięty
na męki wyznał swą winę i oskarżył innych. Zeznania te następnie odwołał, po czym, nie
będąc w stanie znieść kolejnych tortur, znów uznał ich zgodność z prawdą. Podobny
proces odbył się w roku 1722 w Moosburgu, nie opodal Freisingu, gdzie kilku chłopców
oskarżyło o czary niejakiego Georga Prólsa. Salę tortur okadzono, poświęcono także
batogi przed rozpoczęciem chłosty. Podczas tortur oskarżony przyznał się do
stawianych mu zarzutów, następnie wszystkie swoje zeznania odwołał. Ścięto go i
spalono. Wszelako władze, w obawie przed rozszerzeniem się psychozy, uwolniły
trzynaście innych osób oskarżonych przez Prólsa, mimo iż część z nich zdążyła już
przyznać się do winy. W rok później we Freisingu postawiono w stan oskarżenia kilkoro
niepełnoletnich; spośród jedenastu straconych wtedy osób jedna miała lat trzynaście,
trzy inne po czternaście, trzy następne zaś odpowiednio szesnaście, siedemnaście i
osiemnaście.
Jeden z późniejszych procesów o czary, proces przeprowadzony w Eichstatt w roku
1723, ukazuje wyraźnie rolę, jaką Kościół katolicki odegrał w utrzymywaniu przy życiu
tej iluzji. Dwudziestodwuletnią Marię Walburgę Rung postawiono przed sądem
miejskim w Mannheim pod zarzutem czarów, sędzia jednak uznał, że jej jedyną winą
jest uprawianie prostytucji. Dziewczyna trafiła ostatecznie przed sąd biskupi w
Eichstatt, gdzie torturowano ją, póki się nie przyznała, że jest czarownicą, po czym
spalono ją na stosie.
Jednym z ostatnich procesów, w którym zapadły wyroki skazujące za uprawianie
czarów w Bawarii, był masowy proces około dwudziestu osób, toczący się w latach
1728-1734 w Augsburgu; skazano wówczas na śmierć kilka kobiet. Kodeks karny z roku
1751 utrzymał jednak karę spalenia na stosie za zawarcie paktu z diabłem, a ścięcia za
maleficia. Ostatni wyrok śmierci z oskarżenia o czary wykonano w Niemczech w roku
1775 w małym miasteczku biskupim Kempten, w Szwabii, która stała się następnie
prowincją bawarską. Doniesienia o dwóch innych wyrokach śmierci wykonanych na
trzynastoletniej Weronice Zerritsch w roku 1754 i Marii Klossner w 1756 nie są w
pełni udokumentowane.
"Któż ośmiela się oskarżać o terror i niesprawiedliwość sędziów, którzy ogniem i
mieczem walczą z zarazą czarownictwa? Tak, są między nami chrześcijanie niegodni
tego imienia, którzy z całą mocą sprzeciwiają się wykorzenieniu tego grzechu, mówiąc,
niechaj nie ucierpi niewinny! O wy, wrogowie czci boskiej! Czyż prawo boże [/lie
nakazuje: »Nie dozwolicie żyć czarownikom"? Wykrzykuję przeto tak głośno, jak
umiem, owo przykazanie boże biskupom, książętom i królom 'Nie dozwalajcie żyć
czarownikom. Wytępcie tę zarazę ogniem i mieczem-".
- Ojciec Jeremiah Drexel, S J. (1637)

Bilson, chłopiec z Bilson.Jeden z długiej listy nieletnich szalbierzy, który pojawił się
cztery lata po zdemaskowaniu Johna Smitha, zwanego chłopcem z Leicester. W roku
1620 niejaki William Perry, znany jako chłopiec z Bilson, oskarżył podeszłą wiekiem
niewiastę, Jane Clark, o rzucenie nań uroku i spowodowanie nawiedzających go ataków
konwulsji. Sceptycyzm okazany przez króla Jakuba wobec sprawy z Leicester był bez
wątpienia przyczyną, dla której sędziowie w Stafford wnikliwiej niż zwykle zajęli się
przypadkiem Williama i - ostatecznie - oddalili wysuwane przez niego zarzuty. W
końcu sam chłopak przyznał, że symulował ataki, ponieważ zainteresowanie, jakie
wzbudzała jego osoba, sprawiało mu przyjemność.
Jakiś czas później wszakże tegoż samego Williama przyłapano ponownie na
identycznych sztuczkach, stanowiących potencjalne zagrożenie dla życia innych osób.
Wysuwanymi przez Williama oskarżeniami zainteresował się osobiście Thomas Morton,
biskup z Lichfieid, który ostatecznie orzekł, że w symulowaniu oznak opętania
wyszkolił Perry'ego pewien ksiądz katolicki, ucząc go, jak "wymiotować śmieciami,
strzępkami nici, słomą i połamanymi igłami".
Perry'emu o mały włos udało się podejść biskupa Mortona dzięki temu, że w nie
dający się zakwestionować sposób oddawał on urynę koloru czarnego, tak że "nawet
lekarze byli zdania, że ustać tu musiało działanie przyczyn naturalnych". Biskup
Morton postanowił "zaprzestać dalszych badań", ale na wszelki wypadek "zlecił
zaufanemu słudze, by ten obserwował chłopaka przez dziurę znajdującą się w suficie
nad jego łóżkiem". Kiedy wszyscy domownicy udali się do kościoła, Perry uznał, że
został sam. "Zauważywszy, że wszystko ucichło, [Perry] uniósł się, rozejrzał i
nasłuchiwał; wreszcie wyszedł z łóżka, wydobył ze znajdującej się pod nim słomy czy
też Innych śmieci kałamarz z atramentem, po czym wysiusiał się do nocnika".
Następnie nalał doń nieco atramentu i "na wypadek, gdyby zmuszony został do oddania
moczu przy świadkach, zamoczył kawałek waty w atramencie i wetknął go pod napletek,
przykrywając dokładnie skórką". Reputacja biskupa była uratowana.
Diabeł, który rzekomo opętał chłopca, wywoływać miał u niego atak w czasie lektury
pierwszego wersetu części I Ewangelii według św. Jana. Zdarzało się jednak, że szatan
nie reagował jak należy, jeśli werset ten odczytywano w językach obcych. Thomas
Morton upomniał przeto młodzieńca:
"Chłopcze, jest tak, Że albo ty, albo diabeł czujecie wstręt do słów Ewangelii; jeśli
jest to diabeł, to on (ucząc się od tak dawna, od lat bez mała sześciu tysięcy) zna i
rozumie wszystkie języki, tak że nie może nie wiedzieć, kiedy odczytuję to samo
zdanie po grecku. Ale jeśli to ty, w takim razie jesteś obmierzłym łotrem, który udaje
diabła. [...] Bacz przeto, bowiem czeka cię próba, l zważaj pilnie, czy odczytany będzie
ten sam fragment Pisma".!...] Po czym biskup odczytał inny werset po grecku, a
chłopiec, mniemając, że był to werset pierwszy, natychmiast dostał gwałtownego ataku.
Później zaś, kiedy biskup odczytał po grecku werset pierwszy, chłopak pozostał w
bezruchu.

Binsfeid Peter. Najpoważniejszy autorytet niemiecki w kwestiach procedury


sądowej, wykształcony przez jezuitów w Rzymie, jako biskup sufragan Trewiru stał się
główną siłą napędową procesów o czary w tym mieście. W XVII stuleciu powoływali się
na niego zarówno niemieccy katolicy, jak i protestanci. Tractatus de Confessionibus
Maleficorum et Sagarum Peter Binsfeid napisał pod wpływem doświadczeń uzyskanych
podczas procesu Dietricha Flade; "Chciałem, aby podstawowym tematem mej rozprawy
była kwestia, czy należy dawać wiarę oskarżeniom rzucanym przez czarownice na
swoich wspólników".
Tractatus Binsfelda znakomicie ilustruje sposób, w jaki powstawały dzieła
demonologiczne; jest to kompilacja historii zaczerpniętych od autorów
wcześniejszych (opowieść o tym, jak pewnej pannie przyłapanej na cudzołóstwie udało
się z niego skutecznie usprawiedliwić - z de Spiny), cytatów z innych uznanych dzieł
(np. z Młota na czarownice, z Grillandusa, Bodina), a także doświadczeń własnych,
nabytych podczas procesów, w których był sędzią. Chociaż Binsfeid stara się
przedstawić jako osoba działająca uczciwie w myśl norm, które uznał za obowiązujące
- np. powątpiewa w rzeczywistość metamorfozy oraz istnienie stygmatów diabelskich -
na każdym kroku wychodzi zeń jego uczona bigoteria. Odrzuca odwołanie zeznań
uczynione na łożu śmierci, uważając, że nie zostało dokonane w majestacie prawa;
stwierdza, że odrzucenie denuncjacji złożonych przez czarownice wykluczyłoby dalsze
procesy; torturom lekkim odmawia prawa do miana tortur; przyznaje, że prawo
zabrania ponownego zadawania mąk, dopuszcza to jednak w praktyce; utrzymuje, że
diabeł nie może objawić się w postaci osoby niewinnej; usprawiedliwia wreszcie
donosicielstwo. W przypadku wszystkich innych zbrodni lepiej jest uwolnić winnego niż
skazać osobę niewinną, w przypadku jednak czarnoksięstwa, każdego należy uważać za
heretyka.
Blokula, patrz:Mora, czarownice z Mora.

Bodin Jean. Wydana przez Bodina w roku 1580 w Paryżu De la Demonomanie des
sorciers stanowi bez wątpienia punkt zwrotny w dziejach ewolucji poglądów na
czamoksięstwo, jednak opinie na temat jej wartości są różne. Na przykład arcybiskup
Samuel Harsnett w roku 1605 wyśmiał Bodina za jego wiarę w transmigrację, ligaturę i
wilkołactwo, "nade wszystko" zaś oburzył go fakt, że Bodin oczernia jego kraj,
przytaczając "niesmaczną, smutną, a zarazem absurdalną opowiastkę o jaju, które
czarownica sprzedała pewnemu Anglikowi, zamieniając go tym sposobem w osła". Biskup
Francis Hutchinson w roku 1718 dyskredytuje Bodina jako "nałogowego opoja",
natomiast Henry Morę, filozof z Cambridge, wyraża opinię, że poglądy Bodina "nie są
całkowicie niegodne człowieka rozumnego i bystrego".
Jean Bodin otrzymał niezwykle staranne wykształcenie, obejmujące literaturę
klasyczną, prawo, filozofię i ekonomię, toteż jego poglądy, stanowczo podtrzymujące
wiarę w realne istnienie czamoksięstwa, są tym bardziej godne potępienia. Urodził się
w Angers, w roku 1529, tamże rozpoczął studia, po czym wstąpił do zakonu karmelitów,
który opuścił wszakże, wstępując na uniwersytet w Tuluzie, by wreszcie zostać
profesorem prawa na tej uczelni. W roku 1561 przeniósł się do Paryża, by wstąpić na
służbę królewską, i zaczął tam publikować liczne uczone dysertacje. Piętnaście lat
później ukazanie się drukiem jego Rzeczypospolitej w połączeniu z niektórymi mowami,
jakie wygłosił publicznie, pozbawiło go łaski królewskie). W tym samym 1576 roku
poślubił córkę królewskiego prokuratora Lyonu i osiadł na prowincji, gdzie prowadził
praktykę adwokacką. W latach późniejszych sam objął funkcję prokuratora. W roku
1581 odwiedził Anglię jako członek świty księcia d'Alencon, kandydata do ręki
królowej Elżbiety. Zmarł na zarazę w Angevin w roku 1596.
Spośród licznych jego dzieł największy rozgłos zdobyła Demonomanie - opublikowana
po raz pierwszy po francusku w roku 1580, a w roku następnym przetłumaczona na
łacinę [De Magorum Daemonomama] -która do roku 1604 doczekała się dziesięciu
wydań. Dzieło to było do przyjęcia także i dla protestantów, Bodin bowiem opowiadał
się za tolerancją wobec kalwinistów francuskich. Z racji podejrzeń o hołdowanie
naukom Kalwina znalazł się nawet na liście osób, które miały zostać zamordowane w
czasie Nocy Świętego Bartłomieja, szczęśliwie jednak udało mu się zbiec. Wszelako w
kwestii czarnoksięstwa katolicy i protestanci okazali się jednomyślni.
Demonomanie, dzieło napisane po to, by pouczyć sędziów, jak stawić czoło
czarnoksięstwu, opiera się zarówno na osobistym doświadczeniu Bodina, jak i na jego
rozległej wiedzy. Sprawy o czary zostały wyjęte spod kompetencji sądów kościelnych i
przekazane jurysdykcji świeckiej na mocy dekretu wydanego w roku 1390, Bodin zaś
jest jednym z pierwszych, którzy sformułowali prawną definicję czarownika: "Ktoś,
kto znając prawo boże próbuje dokonać pewnych czynów poprzez przymierze z
diabłem [par moyen diaboliaues].
Trzecia część traktatu poucza, w jaki sposób torturować, przesłuchiwać i osądzać
czarownice, a także jak wykonywać wyroki na nich. Mimo iż od czasu do czasu bierze w
nim górę doświadczony prawnik - "Wyznaję, że jest rzeczą daleko lepszą uwolnić
winnego niźli skazać niewinnego" - Bodin przeważnie pisze z pozycji skończonego
bigoty, doprowadzonego do pasji uznaniem, jakie zdobyły daleko bardziej umiarkowane
poglądy Johana Weyera, którego De Praestigiis wznowione zostało w Bazylei w roku
1577.
Bodin z góry dyskredytuje wszystkich powątpiewających w istnienie czarnoksięstwa,
powołując się na przykłady sceptyków, którzy następnie sami stali się zagorzałymi
łowcami czarownic. Ponieważ zbrodnia ta musi zostać wykorzeniona, "nie można
trzymać się zwykłych procedur śledczych", jako że "dowody tego rodzaju
przestępstwa są tak niejasne i trudne do przeprowadzenia, że gdyby stosować
zwyczajowo przyjęte normy, nie oskarżono by ani nie skazano nawet jednej
czarownicy na milion". W ten oto sposób Bodin dostarcza argumentów na poparcie
najokrutniejszych form prześladowania czarownic, wymienionych miedzy innymi w
Młocie na czarownice, przy czym jest w swym poparciu bardziej katolicki niż sam
papież.
W przypadku procesów o czary, ale nie w żadnych innych, Bodin interpretuje prawo
w taki oto sposób:
Więźniowi można obiecać ułaskawienie lub złagodzenie kary, jeśli zadenuncjuje
swoich wspólników.
Imiona donosicieli mają pozostać w tajemnicy.
Dzieci mogą zostać zmuszane do świadczenia przeciwko swoim rodzicom.
Przebiegli i doświadczeni prowokatorzy powinni skłaniać oskarżonych do składania
zeznań.
Podejrzenie jest wystarczającym powodem poddania torturom, jako że krążące
wśród ludu pogłoski rzadko kiedy mijają się z prawdą.
Osoba raz oskarżona nigdy nie powinna być uniewinniona, chyba że fałszywość
zarzutów postawionych przez oskarżyciela lub donosiciela okaże się jaśniejsza niż
słońce.
Co więcej, Bodin zalecał brutalne traktowanie podejrzanych; sam zresztą, jako
sędzia, poddawał torturom dzieci i kaleki ["une jeu-ne filie, une jeune enfant, ou une
femme delicate, ou quelque mignard"]. Jego zdaniem żadna kara nie jest dla
czarowników dość okrutna. Spalenie na wolnym ogniu jest zbyt wielkim
dobrodziejstwem dla czarownicy, trwa bowiem zaledwie około pół godziny. Jakakolwiek
wyrozumiałość jest niedopuszczalna; sędzia, który nie wykonał wyroku na osobie
skazanej za uprawianie czarów, sam winien ponieść śmierć.
Należy tu także wspomnieć o "dżentelmeńskiej" zmowie milczenia chroniącej łowców
czarownic. W roku 1566 w Vermandois, opodal St. -Quentin, pewną kobietę spalono
przez pomyłkę żywcem; kat zapomniał ją przedtem udusić. Bodin nie oburza się z
powodu tej pomyłki sądowej, przeciwnie, próbuje dowieść, że "nie jest to pomyłka -
powiedzmy raczej, to wyrok Boga, który w ten sposób przypomina nam [...], że nie ma
zbrodni, która bardziej niż ta zasługiwałaby na karę spalenia żywcem".
Takie oto praktyki popierał Bodin zarówno formułowanymi osobiście regułami, jak i
całym swoim autorytetem. Takim był też człowiek, o którym Montaigne napisał, że "miał
on więcej rozumu niż cała zgraja pismaków owego stulecia".

Boguet Henri. Grand Juge de St.-Claude, au Comtó de Bourgogne, Henri Boguet (ok.
1550-1619) był wybitnym prawnikiem, autorem podręczników prawa obowiązujących
powszechnie przez całe następne stulecie. Jego Discours de sorciers doczekał się
dwunastu wznowień w ciągu dwudziestu lat, stając się w krótkim czasie najwyżej
cenionym dziełem z dziedziny demonologii. Obfitość zawartych tam, starannie
udokumentowanych i w interesujący sposób przedstawionych relacji stanowi niezwykle
cenny materiał, pozwalający poznać psychologiczne aspekty zjawiska czarnoksięstwa
na początku wieku siedemnastego. "Napisałem ten traktat na podstawie procesów,
jakie prowadziłem w ciągu ostatnich dwóch lat przeciwko kilku członkom owej sekty,
których widziałem, słyszałem i przebadałem najstaranniej jak mogłem w celu wydobycia
z nich prawdy".
W czasie gdy Boguet piastował stanowisko sędziego w St.-Claude, poddawano tam
egzorcyzmom niejaką Loyse Maillat, ośmioletnią opętaną dziewczynkę. Utrzymywała
ona, że diabły zostały na nią nasłane przez Francoise Secretain, kobietę o
nieposzlakowanej dotychczas reputacji. Boguet poddawał ją torturom, póki nie ujawniła
imion swoich wspólników, co stworzyło podstawę do wszczęcia masowych polowań na
czarownice. W swoim Discours Boguet opisuje przypadki czterdziestu czarownic,
które przesłuchiwał; według wszelkiego prawdopodobieństwa wszystkie spłonęły na
stosie. Na stos posyłał także małe dzieci, a to z powodu okropieństwa ich zbrodni oraz
dlatego, że skoro raz wpadły w szpony szatana, to niewiele było już szans na ich
poprawę. Wielu skazańców nie duszono przed spaleniem. Ciaude Janguillaume, na
przykład, trzykrotnie udało się wyrwać z płomieni i również trzy razy kat wrzucał ją w
nie ponownie.
Rozgłos, jaki zdobył Discours, dorównywał sławie Młota na czarownice, daleko
przewyższając pod tym względem podobne dzieła współczesnych - Bodina, Remy'ego
czy de Lancre'a, a stało się tak dzięki wysokiej ocenie, z Jaką spotkał się dodatek do
tego dzieła: "Sposoby postępowania sędziego w sprawach o czary'; w siedemdziesięciu
rozdziałach ujmujący obowiązujące w tej mierze prawodawstwo oraz normy
postępowania procesowego. Do sukcesu Discours des sorciers przyczyniły się także
nader przychylne opinie profesury i przedstawicieli wyższej hierarchii kościelnej,
podzielających pragnienie Bogueta, by wszystkie czarownice "złączyły się w jedno
ciało, tak by można je spalić za jednym zamachem na jedym stosie". Niektóre z
tytułów rozdziałów dają pewne wyobrażenie o zawartości tego dzieła:

O mocy, jaką mają czarownice. Jak czarownice szkodzą bydłu. Czarownice niezdolne
są ronić łzy w obecności sędziego.
Znaki na ciałach czarownic. Czy ktoś, kto został oskarżony o czary i zmarł w
więzieniu, może być pochowany w poświęconej ziemi.
O mocy i właściwościach wody święconej stosowanej przeciw diabłu.
Rodzina Bogueta starała się nie dopuścić do wydania tej księgi; prawdopodobnie jego
krewni potajemnie współczuli ofiarom procesów o czary.

Bouvet Le Sieur. Les mantóres admirables pour dćcouvrir toutes sortes de crimes
et sortiges avec l'instruction solide pour bienjuger un proces criminel Bouveti jest
podręcznikiem technik prowadzenia proces verbal. Pomimo iż zawarte tam wskazówki
dotyczą wszelkiego rodzaju przestępstw, widać wyraźnie, że zainteresowanie autora
skupia się przede wszystkim na zbrodni uprawiania czarów, który to występek,
podobnie jak herezja, zasługuje na śmierć w płomieniach sans remission. Dzieło to
pełne jest żywo nakreślonych opisów tego, co działo się w salach sądowych l izbach
tortur - scen znanych Bouvetowi z jego własnej praktyki na stanowisku prokuratora
generalnego armii francuskiej we Włoszech. Autor uwzględnia także sytuacje
nietypowe i podaje szczegółowe instrukcje, jak należy w takich razach postępować (np.
sposób torturowania osobnika chorego na kiłę), wyjaśnia też, w jakich momentach
więzień powinien krzyczeć z bólu i co ma czynić sędzia nie chcąc dopuścić, by zmiękło
mu serce. Dzięki swemu groteskowo prost odusznemu stylowi Maniźres admirables
(1659) jest chyba, mimo całego swego okrucieństwa, najbardziej ludzkim ze
wszystkich podręczników dla sędziów świeckich.
Dwa rozdziały tej książki zasługują na specjalną uwagę.
"W jaki sposób dobry sędzia winien nadzorować tortury, jak winien przesłuchiwać
oskarżonego i czego powinien pilnować w trakcie procesu" - Rozdział XVIII. Sędzia
powinien nakazać, by więźnia ogolono i związano, a następnie spokojnie i obojętnie
torturować go dopóty, dopóki nie będzie on w stanie wytrzymać więcej. Sędziemu nie
wolno postępować ani zbyt łagodnie, ani zbyt surowo, zawsze powinien wykazywać
łaskawość i umiarkowanie, a także mieć na względzie zbyt podeszły albo całkiem
jeszcze niedojrzały wiek badanego oraz jego dobrą lub złą reputację. Sędzia nie może
zaniechać swych czynności z powodu krzyków i jęków, bowiem okazując zbyt wiele
litości traci szansę wykrycia prawdy. Kieruje się on bowiem nie zasadami swego serca,
lecz zasadami prawa świeckiego i kanonicznego; nie wolno mu wszakże być tyranem i
winien czynić tylko to, czego domaga się sprawiedliwość.
"Co powinno się czynić, jeśli więzień podejrzany jest o to, że użył zaklęć, by
wytrzymać tortury" - Rozdział XX. .Więzień musi być rozebrany do naga (dćpouillć
nue). Należy starannie przebadać każdą część jego ciała, zwłaszcza nozdrza, uszy,
części intymne, a nawet rany i wrzody, w poszukiwaniu maleńkiego skrawka papieru,
pergaminu lub skóry, w których mógłby zostać ukryty kawałeczek wosku w wyrytymi na
nim kilkoma słowami. Jeżeli nic nie zostanie znalezione, winno się wtedy opalić włosy,
brodę i owłosienie łonowe, ponieważ zdarzało się, że więźniowie potrafili niemal
niedostrzegalnie pocierać swoje włosy, a wtedy ukrywający się tam diabeł sprawiał, że
nie czuli bólu. Jeśli jednak wszystkie te zabiegi zakończyłyby się fiaskiem, a zaklęcia
dalej nie można by znaleźć, to należy przypuszczać, że więzień je połknął. Trzeba mu
zatem podać eme-tyk, aby spowodować wypróżnienie; w takim wypadku z całą
pewnością wyjdzie także i zaklęcie. Kiedy oskarżony widzi, co się święci, popada w taką
panikę, że nie wie już co mapowiedzieć. Bardzo często przyznaje się wtedy od razu,
nie czekając na dalsze tortury,
Jest rzeczą śmieszną, powiada Bouvet, wierzyć, że więzień może wytrzymać tortury
nie odczuwając bólu tylko dlatego, że jest śmiały i nieugięty (tak jak wyobrażają to
sobie beaucoup d'espritś). Wszystkie fakty dowodzą czegoś przeciwnego; jest to
czarownik, któremu wytrwać pomagają zaklęcia -a przytoczonymi na dowód tego
przykładami, jakie widział we Włoszech, Bouvet mógłby zapełnić znacznie więcej niż
jedną tylko książkę.

Buirmann Franz. Wyczyny Franza Buirmanna, sędziego i ludobójcy, bez wątpienia


największego degenerata wśród zwyrodniałych sędziów w procesach o czary w
Niemczech, zostały odtworzone przez człowieka, który zetknął się z nim osobiście,
przez siedemnastowiecznego filantropa Hermanna Lóhera: "Wolałbym raczej być
sądzony przez dzikie bestie, wolałbym raczej zostać rzucony między lwy, niźli wpaść w
ręce tego łowcy czarownic". W czasie dwukrotnego pobytu Buirmanna, w roku 1631 i
1636, w niewielkich wioskach Rheinbach, Meckenheim i Flerzheim (w okolicach Bonn),
zamieszkanych przez trzysta rodzin, spalono tam żywcem na stosie 150 osób.
Franz Buirmann był sędzią objazdowym, mianowanym przez księcia-arcybiskupa
Kolonii i w związku z tym mógł całkowicie lekceważyć władze lokalne. Działał nie tylko w
archidiecezji kolońsklej, ale także księstwach Julich, Cleves-Berg, a także w opackim
mieście Siegburg. Był on, pisze Lois Gibbons, "przebiegłym człowiekiem niskiego rodu,
uległym narzędziem w rękach osobistości wyżej od niego postawionych". Ponieważ
majątek jego ofiar podlegał konfiskacie, uzyskał on od swoich mocodawców niczym nie
skrępowaną swobodę działania.
Przytaczamy tu kilka typowych sylwetek mężczyzn i kobiet zamordowanych przez
niego w 1631 roku w Rheinbach:
1. Christine Bóffgen, zamożna, bezdzietna wdowa, szczodra i otoczona powszechnym
szacunkiem. Czy to na podstawie "domniemań", czy też wskutek denuncjacji złożonej
przez dwóch innych więźniów, Buirmann aresztował ją jako podejrzaną o czary.
Postawiona przed operetkowym sądem (pięciu z siedmiu asesorów odmówiło wzięcia
udziału w posiedzeniu) Frau Bóffgen została wyegzorcyzmowana, ogolono jej wszystkie
włosy i, w poszukiwaniu znamion diabelskich, poddano procedurze nakłuwania [patrz:
Nakłuwanie], po czym umieszczona została na łożu tortur, gdzie miażdżono jej nogi
imadłem, póki się nie przyznała do zarzucanych jej praktyk. Po przerwaniu tortur
natychmiast odwołała swoje zeznania. Wzięta na męki ponownie, odmówiła wyjawienia
swoich "wspólników". Po czterech dniach męczarni Christine Bóffgen zmarła, a sędzia
Buirmann dokonał konfiskaty jej majątku. Jeszcze w roku 1926 w kościele Św.
Jerzego w Rheinbach odprawiano msze za spokój jej duszy.
2. Frau Peller, żona asesora sądowego, oskarżona o utrzymywanie kontaktów ze swą
siostrą, która odrzuciła zaloty Buirmanna. Frau Peller została aresztowana wczesnym
rankiem, w tajemnicy przed miejscowymi sędziami, a o godzinie drugiej po południu
była już torturowana. Usiłującego protestować męża sędzia Buirmann wyrzucił z sali
rozpraw. Podobnie jak Frau Bóffgen została ogolona, wyegzorcyzmowana, poddana
badaniu na okoliczność znamion diabelskich - w trakcie czego zgwałcił ją pomocnik kata
- a następnie wzięta na męki. Aby stłumić krzyki, sędzia Buirmann wepchnął jej w usta
brudną chustkę do nosa. Spytana o nazwiska wspólników podała taką ich liczbę, że
kwestię tę czym prędzej zarzucono. Skazano ją i spalono żywcem na stosie z suchej
słomy, co było powszechną metodą egzekucji w tej części Nadrenii. Jej śmiertelnie
przerażony mąż zmarł parę miesięcy później.
3. Herr Lirtzen, burmistrz Rheinbach, szwagier asesora. Nawet po zastosowaniu
buta hiszpańskiego oraz tzw. krokodylich szczęk do niczego się nie przyznał.
Przywiązano go wtedy do ułożonego na podłodze krzyża św. Andrzeja i założono na
szyję zębatą żelazną obrożę, od której odchodziły cztery liny przymocowane w
czterech rogach izby. Kat potrząsał krzyżem tak, że żelazne zęby rozrywały szyję.
Herr Lirtzen w dalszym ciągu odmawiał zeznań. Przytwierdzono go zatem do
metalowego "fotela czarownic", pod którym rozpalono ogień. Po dwudziestu czterech
godzinach nieprzerwanych tortur Lirtzen po raz kolejny odmówił złożenia fałszywego
świadectwa. Dwa dni później spalono go żywcem razem z Frau Peller.
I jeszcze jeden typowy dla metod sędziego Buirmanna proces, proces z roku 1636:
4. Burmistrz Rheinbach, wykształcony i zamożny dr Schultheis Schweigel, był
jednym z najgroźniejszych oponentów Buirmanna. W roku 1631 sprzeciwił się
procesowi Christine Bóffgen, za co przybywszy do Rheinbach w roku 1636 Buirmann
aresztował go jako "patrona czarownic". Po siedmiu godzinach nieprzerwanych tortur
Schweigel zmarł. Jego ciało wywleczono z więzienia i spalono. W testamencie zapisał
on znaczne kwoty na rzecz ubogich; wszystkie te pieniądze zostały skonfiskowane
przez Buirmanna.
Działalność Buirmanna spotkała się z szerokim, acz daremnym oporem ze strony
mieszczan i duchowieństwa Rheinbach. Do najwybitniejszych spośród księży
protestujących przeciwko procesom prowadzonym w roku 1636 należeli: dominikanin
Johann Freylinck, proboszcz parafii Rheinbach ojciec Weynhart Hartmann, który
publicznie występował przeciwko poplecznikom Buirmanna, oraz ojciec Hubertus z
Meckenheim, który odprawiał modły w intencji zaprzestania prześladowań (za co sam
nazwany został czarownikiem). Na koniec wreszcie, w czasie prześladowań w Siegburgu
w roku 1636, Buirmann wykrył, że jego własny kat także jest czarownikiem. Sędzia
posłał przykładnie na stos także i jego.

Burton, chłopiec z Burton. Thomas Darling, zwany chłopcem z Burton, jest jednym
z licznych angielskich niedorostków, którzy spowodowali skazanie wielu staruszek jako
czarownic. W ostatecznym rozrachunku po długotrwałej polemice między
arcybiskupem Samuelem Harsnettem a Johnem Darrellem, który współdziałał z młodym
Darlingiem w trakcie jego rzekomych "egzorcyzmów",
Thomas został zdemaskowany. Relacje współczesnych przekazują nam szokujące
przykłady morderczych fantazji tego chłopca.
Oskarżenia, jakie Tommy wysunął przeciwko sześćdziesięcioletniej Alice Gooderidge
i jej matce, Elisabeth Wright, w każdej innej epoce zapewniłyby mu wygodne miejsce
w zakładzie psychiatrycznym. Ale w roku 1596 sędziowie przyjmowali najbardziej
fantastyczne opowieści porzuconego chłopaka jako materiał dowodowy najwyższej
wagi. Nie uciekając się do sztuczek prawnych, praktykowanych przez sądy niemieckie,
sędziowie angielscy na swój pragmatyczny sposób doszli do zbliżonych rezultatów;
oskarżeni zostali skazani z obwinienia o uprawianie czarów.
27 lutego 1596 roku Thomas Darling podczas polowania w lesie zgubił
towarzyszącego mu wuja i wrócił do domu obłożnie chory. Następnego dnia dostał
konwulsji, objawił mu się kot koloru zielonego i tej samej barwy aniołowie, a po pewnym
czasie dostrzegł "człowieka, który wyszedł z sypialni, płomienie piekielne oraz
otwierające się niebiosa". Orzeczenie lekarzy, że chłopiec cierpi na robaki, odrzucono,
jedynym przeto wytłumaczeniem stał się zły urok - hipoteza w najdrobniejszych
szczegółach potwierdzona wynikami przesłuchań młodzieńca. Konwulsje męczyły
chłopca nadal, z tym że po kilku tygodniach mógł on już opisać, w jaki sposób rzucono
na niego urok. Kiedy błądził w lesie, natknął się na przechodzącą nieopodal "maleńką
staruszkę [...] z trzema brodawkami na twarzy", na widok której mimowolnie wypuścił z
siebie wiatry. Dotknęło ją to i wedle wszelkiego prawdopodobieństwa rzuciła na niego
urok powodujący konwulsje. Thomas twierdził, iż wypowiedziała następujące słowa:
Kradnij z fantazją, a pierdź nie tak wściekle,
Ja będę w niebie, ty znajdziesz się w piekle.
Krewni chłopca rozpoczęli poszukiwania podejrzanej i 8 kwietnia natknęli się na Alice
Gooderidge. Po dwóch dniach Alice przyznała się, że tego dnia była w lesie, ale skarciła
tam jedynie innego chłopaka, który kiedyś rozbił jej koszyk pełen jaj. Później wszelako
stwierdziła, że spotkała Tommy'ego, który urągał jej, przezywając "czarownicą ze
Stapenhill", więc odcięła mu się wierszykiem:
Czarownica, mówią na mnie wszyscy chłopcy mali,
Ale czy to ja sprawiłam, że cię dupa pali?
Rozprawa przeciwko Alice odbywała się wedle tradycyjnego schematu. Tommy
oskarżył ją o rzucenie na niego uroku, a dowodem tego był fakt, że kiedy oddalała się
od niego, ataki natychmiast ustawały. Pewnego dnia w ciągu sześciu godzin dostał ich
aż dwadzieścia siedem; leżał "jęcząc żałośnie i wybałuszając język, a szyję miał
wykręconą tak, że twarz zwracała się do tylu". Zbadano, rzecz jasna, czy Alice nie ma
na sobie znamion diabelskich, tak czy inaczej zresztą nie była ona w stanie odmówić
Ojcze Nasz. Pewien sąsiad oskarżył ją ponadto o rzucenie uroku na krowę. Rodzaj
tortur, jakie zastosowano, aby wymusić na niej przyznanie się do winy, nieczęsto
pojawia się w angielskich protokołach sądowych. "Mistrz" założył jej na nogi parę
nowych butów, po czym "przysunął ją tak blisko ognia, że stały się one niezwykle
gorące. [...] Tak oto, sumiennie przypieczona, prosiła, by uwolnić ją od tych mąk, a
wyzna wszystko; wszelako gdy tak uczyniono, nie powiedziała nic". Nieco później
jednak wyznała, że pomagał jej diabeł pod postacią "małego pieska w biało-czerwone
łaty, którego nazywała Minnie". Pies sąsiadów, o którym powiadano, że przypomina
nieco Minny, uwolniony został z podejrzeń, kiedy Alice zeznała, że dostała Minny od
swej matki, Elisabeth Wright.
W ten sposób do sprawy włączeni zostali Elisabeth Wright oraz mąż i córka Alice.
W stan oskarżenia postawiono jednak jedynie Elisabeth; okazało się, że ona również
powoduje ataki Tommy'ego, który na dobitkę zaczął miewać wizje piekła: "Oto zbliża
się Matka Czerwony Kapturek. Spójrz, jak rozbijają jej czaszkę! Patrz, jak to jest
być czarownicą! Spójrz, jak ropuchy obgryzają jej kości z ciała!"
Kulminacja procesu nastąpiła 25 maja 1596 roku wraz z przybyciem znanego
egzorcysty, Johna Darrella. Człowiek ten, mający w sobie coś z brzuchomówcy,
zainscenizował, "z inspiracji złych duchów lub świętych aniołów", przytoczoną poniżej
rozmowę:
Cienki glosik Bracie Glassaple, nie zwyciężymy, jego moc jest zbyt wielka, oni zaś
poszczą i modlą się, a ten kaznodzieja modli się razem z nimi.
Głos gromki i donośny. Bracie Radulfusie, pójdę do Belzebuba, niechaj rozszczepi ich
języki.
Inny głos: Nie damy rady. Wyjdźmy z niego i wstąpmy w kilku innych, którzy tu są.
Głos na koniec: Synu mój, wstań i idź; zły duch opuścił cię. Wstań i idź.
Egzorcyzmy uleczyły rzekomo Tommy'ego, bowiem wstał on i odszedł (chociaż przez
pierwsze trzy miesiące dotknięty był częściowym paraliżem); w każdym razie ataki nie
powtarzały się więcej. Jakiś czas potem Darling został przesłuchany przez Samuela
Harsnetta, któremu przyznał się do symulacji. Darrell jednak utrzymywał, że wyznanie
to zostało na jego pacjencie wymuszone siedmiotygodniowym pobytem w więzieniu,
popartym groźbami "chłosty... i uduszenia", a Darling podpisał jedynie czysty arkusz
papieru, który następnie Harsnett zapełnił wedle własnego uznania. Głębokie
przekonanie Darrella, że Alice Gooderidge jest sprawczynią konwulsji, każe odnieść
się do tych zapewnień nader ostrożnie, bez względu na to, w jaki sposób Harsnett
uzyskał wspomniane zeznanie.
Alice Gooderidge Zmarła w więzieniu w Derby, odsiadując dwunastomiesięczny
wyrok. Losy jej matki, Elizabeth Wright, pozostają nieznane; zaś Thomas Darling
zyskał rozgłos ponownie w roku 1603, kiedy to skazano go na chłostę i obcięcie uszu za
zniesławienie wicekanclerza.

Buty, niekiedy zwane także butami hiszpańskimi, narzędzie tortur stosowane


wyłącznie w przypadkach oskarżeń o takie przestępstwa jak zbrodnia stanu czy czary;
rodzaj imadła obejmującego nogę od kostki po kolano i uruchamianego za pomocą śrub
lub poprzez wbijanie klinów. Zaciskanie go powodowało miażdżenie ciała i pękanie kości
nóg. Ilustracje objaśniające, jak używać "butów", znajdujemy w sprawozdaniu z
procesu dr. Johna Piana, rzekomego herszta czarownic z North Berwick; po każdym
uderzeniu młota, które powodowało zaciskanie się buta, powtarzano pytanie. Ocalały
też oficjalne wzmianki o torturowaniu w ten sposób jasnowidzów we Francji w związku
ze sprawą Chambre Ardente.

"C"

Cadtóre Catherine. Batalia prawna między ojcem Jeanem-Baptiste Girardem S J. a


młodą Catherine Cadifere, stoczona przed parlamentem Aix-en-Provence w roku 1731,
skupiła uwagę całej Europy Zachodniej; jak grzyby po deszczu mnożyły się broszury,
których autorzy opowiadali się za jedną bądź drugą stroną sporu. Ten niebywały
rozgłos proces zawdzięczał nader pikantnym szczegółom sprawy, dotyczącej księdza
uprawiającego perwersyjne praktyki seksualne z młodą dziewczyną, która ze swej
strony dopuszczała się grubymi nićmi szytych oszustw (np. obscenicznych praktyk z
własną krwią miesięczną), by uchodzić za świętą. Z tego właśnie względu znaczenie tej
sprawy w historii procesów o czary zdaje się schodzić na plan dalszy, ustępując
miejsca wzbudzającej dreszczyk podniecenia sprawie o uwiedzenie; w rzeczy samej
adwokat ojca Girarda odpierał zarzuty praktyk czarnoksięskich jedynie dlatego, że ich
rzekomym wynikiem miało być cudzołóstwo. "Z drugiej strony wyznajemy szczerze, że
zbijanie zarzutów w rodzaju oskarżenia o czary uznaliśmy za stratę naszego cennego
czasu". W rezultacie jednak sprawa Girarda i Catherine Cadiere oznaczała koniec
epoki formalnych procesów o czary we Francji.
Dwójka naszych protagonistów przywodzi na myśl bohaterów wcześniejszych
procesów francuskich, w trakcie których miotane konwulsjami zakonnice oskarżały
swych spowiedników o diabelską niemoralność: sprawę siostry Madeleine Demandobc
de la Palud występującej przeciwko ojcu Louisowi Gaufridiemu w roku 1611 (w tymże
samym Aix-en-Provence), siostry Jeanne des Agnes i ojca Urbaina Grandiera w roku
1634 w Loudun oraz siostry Madeleine Bavent i ojca Thomasa Boulle w Louviers w roku
1647. Podczas tego procesu nie wysunięto żadnych fantastycznych zarzutów o
odprawianie czarnej mszy, co, jak wolno przypuszczać, było efektem słynnego edyktu
Ludwika XIV z 1682 roku. Rzekomą zbrodnią ojca Girarda było, generalnie rzecz
biorąc, rzucenie uroku (lub też zahipnotyzowanie dziewczyny) w celach nierządnych,
chociaż w akcie oskarżenia znalazły się także zarzuty o czary, kwietyzm (groźną
podówczas herezję), duchowe kazirodztwo, aborcję i krzywoprzysięstwo. A zatem
albo ojciec Girard dopuścił się czynów niemoralnych, albo Catherine Cadiere -
krzywoprzysięstwa. Ten zasadniczy z punktu widzenia całej sprawy problem zszedł
jednak wyraźnie na plan dalszy, usunięty w cień przez graniczącą wprost z obsesją
pobożność Catherine i działania jej brata, który starał się wzbudzić powszechne
przekonanie o jej świętości, oraz narastającą gwałtownie wrogość wobec jezuitów,
podsycaną zresztą przez mnichów należących do innych zakonów. Bez względu na to,
czy ojciec Girard molestował seksualnie Catherine, czy nie, było oczywiste, że miał po
temu więcej niż dosyć okazji; słał jej listy miłosne, przyznał się też do wielu czynów,
które (jeśli nie był bez winy) dawały podstawy do zgoła niedwuznacznych posądzeń.
Marie-Catherine Cadróre, urodzona w Tulonie w roku 1709, wychowywana była przez
owdowiałą matkę w domu przesyconym atmosferą głębokiej religijności; z jej trzech
braci drugi, Etienne Thomas Cadtóre, wstąpił do zakonu dominikanów, a najmłodszy
został proboszczem. Już jako kilkunastoletnia dziewczynka Catherine wykazywała
"niebywałą skłonność do modlitwy" i miała zwyczaj popadać w omdlenie w kościele. W
wieku lat osiemnastu, jako zachwycająco piękna młoda panna, wstąpiła do luźno
zorganizowanej wspólnoty kobiet, które, nie porzucając formalnie życia świeckiego,
oddawały się całkowicie modłom i medytacjom. Opiekunem duchowym pobożnych
tercjarek był znany powszechnie i wysoko ceniony jezuita, ojciec Girard, były
nauczyciel, a od roku 1728 rektor Królewskiego Seminarium Kapelanów Marynarki w
Tulonie.
Catherine, która gorąco pragnęła, by zaliczono ją w poczet świętych, starała się
zdobyć uprzywilejowaną pozycję protegowanej ojca Girarda. Wyznała mu, że doznała
wizji, podczas której Bóg zalecił go jej jako osobistego opiekuna. Nie ulega
wątpliwości, że uległa ona nierzadkiej wśród młodych dziewcząt fascynacji znacznie
starszym od siebie, dobiegającym bowiem pięćdziesiątki, mężczyzną (już tego rodzaju
fascynacja była wystarczającym dowodem, że w grę wchodziły czary). Jego obecność,
rzeczywista czy nawet tylko wyimaginowana, sprawiała jej ogromną satysfakcję
emocjonalną, doświadczała wtedy "uczucia podobnego wrażeniu, jakby ktoś poruszał
palcem w moich wnętrznościach, co sprawiało, że cała wilgotniałam, i było tak za
każdym razem, gdy tylko ojciec Girard wchodził do naszego domu".
Po dobrym roku dodawania dziewczynie otuchy w jej poszukiwaniach duchowych
ojciec Girard zawyrokował, że przejawiane przez nią oznaki świętości mają wartość
dość wątpliwą. Widząc, że osobisty spowiednik nie traktuje poważnie jej aspiracji,
Catherine popadła w depresję, po czym, idąc za radą ojca Girarda, wiosną roku 1730
usunęła się do konwentu Ste-Claire-d'Ollioules. Tam zaczęła zachowywać się jak
opętana: popadła w całkowity rozstrój nerwowy, ulegała atakom histerii epileptycznej,
miewała halucynacje i zdradzała objawy zupełnego pomieszania zmysłów. Biskup Tulonu
odesłał ją z powrotem w domowe zacisze, pod opiekę matki, a we wrześniu wyznaczył
jej nowego spowiednika, trzydziestoośmioletniego ojca Mikołaja od Św. Józefa,
przeora tulońskich karmelitów bosych. Ojciec Mikołaj uciekł się do egzorcyzmów, a
Catherine przekonała się ostatecznie, że wszystkie nadzieje na zostanie świętą
obracają się wniwecz. Namówiona przez brata wyjawiła, że ojciec Girard rzucił na nią
urok, co pozwoliło mu ją uwieść; czynione przez nią "cuda" nie wynikały przeto z
inspiracji boże), lecz były dziełem szatana. Ojciec Etienne Cadtóre namówił także dwie
inne wielbicielki ojca Girarda, jakąś sześćdziesięciopięcioletnią kobietę oraz
dwudziestotrzyletnią la Baratiiie (dziewczynę o słabym umyśle, ale niezwykle bujnej
wyobraźni), by przyłączyły się do oskarżeń Catherine o uwiedzenie przez jezuitę.
Adwokaci Cadtóre przedstawili później jeszcze cztery inne tercjarki i cztery
zakonnice, które przysięgały, że ojciec Girard pozostawał z nimi w intymnych
stosunkach.
Ojciec Girard odwołał się od tych zarzutów do biskupa, natomiast grono przyjaciół
rodziny Cadićre udało się do szefa policji w Tulonie. Biskup stwierdził, że sprawa nie
leży w zakresie jego kompetencji, przekazano ją zatem sądowi świeckiemu. Skandal
wybuchł z całą mocą, w związku z czym na mocy rozkazu królewskiego 10 stycznia 1731
roku spór trafił przed parlament w Aix. Emocje wywołane procesem porównać można
jedynie do podniecenia, jakie dwa stulecia później spowodowała afera Dreyfusa.
Tuż przed rozpoczęciem procesu Catherine i jej brat, chcąc uzyskać poparcie opinii
publicznej dla wysuwanych przez nich zarzutów o rzucenie uroku, ściągnęli tłumy ludzi
na odprawiane o północy egzorcyzmy. Catherine ukazała się "nieruchoma i pozbawiona
zmysłów, z opuchniętą szyją i częścią twarzy, aż do ust". Etienne egzorcyzmował
siostrę "rozebrany do samej koszuli, a szyję owiniętą miał fioletową stułą; w jednej
ręce trzymał wodę święconą, w drugiej modlitewnik, który przyniósł mu ojciec
Mikołaj". Inni księża, którzy przybyli chwilę później, stwierdzili, że nie ma mowy o
żadnym opętaniu, a Catherine zadbała o to, by powrócić do zdrowych zmysłów, zanim
pojawił się mający ją przebadać lekarz. Tej nocy, aż do godziny czwartej nad ranem,
Etienne Cadiere "tłukł się po pokoju, wykrzykując tak przeraźliwie, że słychać go było
po drugiej stronie ulicy". Catherine zaś utrzymywała, że jezuici usiłowali nie dopuścić,
by wynajęła adwokata, a w czasie kiedy oczekiwała w klasztorze na proces, obchodzono
się z nią podle.
Ojciec Girard miał z Catherine Cadiere poważne problemy. W nieugiętym
postanowieniu zostania świętą przestudiowała ona żywoty tak sławnych mistyczek jak
św Teresa i św. Katarzyna ze Sieny; na nich też wzorowała swoje postępowanie. W
czerwcu 1729 roku stwierdziła, iż doznała "najbardziej zażyłej wspólnoty z Bogiem".
W listopadzie Bóg oznajmił jej, że ma ona cierpieć za dusze tych, którzy zgrzeszyli
śmiertelnie; następnie popadła w konwulsje, powodujące trwale zniekształcenie
członków i utratę mowy, i w stanie tym trwała aż do lutego 1730 roku. Przekonawszy
się, że na ojcu Girard nie wywarło to żadnego wrażenia, ozdrowiała cudownie dzięki
wstawiennictwu zmarłej niedawno zakonnicy! Tymczasem jej brat Etienne prowadził
szczegółowy diariusz wszystkich transów, stygmatów i wizji (w tym wizji krwawiącego
serca oraz nagich kobiety i mężczyzny) siostry, zapewne w nadziei jej rychłej
beatyfikacji.
Nie ulega wątpliwości, że w tym okresie ojciec Girard spędzał wiele czasu sam na
sam z Catherine. Uzyskał on specjalną dyspensę przeora, pozwalającą mu na listowne
porozumiewanie się z nią bez cenzury i na składanie jej wizyt prywatnych. W tym
momencie trudno oddzielić fakty od czystych wymysłów, jako że niemal wszystkie
przytaczane przez obie strony dowody trącą krzywoprzysięstwem, a zarzuty stają się
coraz gwałtowniejsze i coraz mniej parlamentarne - niekiedy wydają się być
dosłownymi niemal powtórzeniami okropieństw ujawnionych podczas procesu w
Louviers w roku 1647. Jest rzeczą wielce prawdopodobną, że aczkolwiek obie
ścierające się ze sobą strony zdradzały symptomy ostrej neurozy, w oskarżeniach,
którymi wzajemnie się obrzucały, mogło tkwić ziarno prawdy.
Justification de demoiselle Catherine Caatów(1731), którego fragmenty
przytaczamy tu w tłumaczeniu, napisane zostało po to, by "napomnieć osoby mojej płci,
aby wystrzegały się manifestowania swej pobożności". Zdając sobie sprawę, że
przychylność, jaką okazywała lubieżnym poczynaniom ojca Girarda, może okazać się dla
niej kompromitująca, Catherine podkreślała, iż rzucił on na nią urok. Wydana w języku
angielskim broszura Case of Mistress Mary Catherine Cadiere (1732) wyjaśnia nam
szczegółowo, w jaki sposób to nastąpiło:
Następnie, schyliwszy się ku niej i zbliżywszy swe usta ku jej wargom, wionął
oddechem, co wywarło tak potężny wpływ na duszę młodej panny, że z miejsca
przepełniła ją miłość ku niemu i gotowość oddania mu się bez reszty. Tak oto opętał on
umysł i skierował ku sobie skłonności swej nieszczęsnej penitentki.
Właśnie owa namiętność, którą w niej wzbudził, stała się zarówno podstawą do
oskarżenia go o czary, jak i obrony "czci niewieściej młodej damy". Catherine mogła
teraz zwracać się z wyciskającymi łzy z oczu apelami do sądu: "Widzicie przed sobą
młodą, dwudziestoletnią dziewczynę, zepchniętą w otchłań zła, serce której wszelako
pozostało bez skazy".
Catherine opisywała krok po kroku, w jaki sposób ojciec Girard ją uwiódł, tłumacząc,
że wszystko, co czyni, czyni z woli boskiej. Świadkowie zeznali, że widzieli, jak ksiądz
pieścił i całował Catherine, a także wkładał jej ręce pod habit. "Drogie dziecko - miał
jakoby mawiać. - Pragnę przywieść cię do doskonałości; nie troszcz się o to, co stanie
się z twoim ciałem; porzuć skrupuły i lęki, pozbądź się wątpliwości. Dzięki tym krokom
dusza twa stanie się silniejsza, czystsza i bliższa objawieniu. W ten sposób osiągniesz
niebiańską wolność".
"Między innymi pamiętam i to - pisała Catherine - że pewnego dnia, gdy ocknęłam się
z głębokiego omdlenia, uświadomiłam sobie, że leżę rozciągnięta na podłodze obok ojca
Girard, który gładził dłońmi moje piersi, które wcześniej obnażył". Kiedy Catherine
spytała go, co czyni, odrzekł, że jest wolą bożą, by doświadczyła poniżenia, co pozwoli
jej osiągnąć wyższy stopień doskonałości. "Innym razem oświadczył mi, że Bóg życzy
sobie, by przytknął on swój brzuch do mego".
Przy innej okazji Catherine Cadiere opowiadała:
Ojciec Girard zastał mnie w łóżku i, zamknąwszy uprzednio drzwi na klucz, położył
się obok. Przyciągnął mnie do skraju , łoża, kładąc jedną rękę pod moje pośladki, drugą
zaś u góry, po czym rozebrał mnie i zaczął całować. Często kazał mi się obnażać, a jego
dłonie błądziły po wszystkich zakątkach mego ciała. Jako że często traciłam
przytomność, nie mogę z całą pewnością stwierdzić, co robił on ze mną, kiedy
znajdowałam się w omdleniu. Przypominam sobie jedynie, że kiedy wracałam do
świadomości, znajdowałam się w takim stanie, iż wiem nadto dobrze, że ojciec Girard
nie komentował się jedynie patrzeniem na mnie.
Odwiedzał ją niemal codziennie, czasami kochali się dwie lub trzy godziny bez
przerwy.
Ze zdumiewającą znajomością psychiki pięćdziesięcioletniego mężczyzny Catherine
niezwykle obrazowo opisuje, w jaki sposób ojciec Girard pobudzał się seksualnie
poprzez praktyki flagelacyjne;
"Czasami bił mnie trzciną, po czym natychmiast całował miejsca, na które spadły
razy. Pewnego dnia przybył, by ukarać mnie za odrzucenie łaski bożej. Zamknąwszy
drzwi na klucz, kazał mi uklęknąć przed sobą. W ręce trzymał trzcinę i rzekł mi, iż
zasłużyłam na to, by cały świat ujrzał, co ma zamiar mi zrobić; niemniej kazał mi
przysiąc i obiecać mu, że nikomu o tym nie wspomnę. Złożyłam tę obietnicę, nie
wiedząc, czego ona dotyczy. Uspokojony najwyraźniej moją przysięgą, oznajmił mi, że
wolą bożą i bożym wyrokiem jest, bym za to, że nie chciałam przyjąć łaski Boga, zdjęła
szaty i stanęła obnażona przed nim. Na te słowa wszystko we mnie zadrżało, zgasło
światło mego umysłu i padłam bez czucia na podłogę. Ojciec Girard podniósł mnie, a ja,
ku swemu zdziwieniu, byłam tak oszołomiona, że uległam mu bez oporu i pozwoliłam mu,
by czynił ze mną, co zechce. Najpierw kazał ml zdjąć welon, potem komet i przepaskę,
na koniec wreszcie resztę odzienia; prawdę rzekłszy zostałam w samej tylko koszuli.
Stojąc tak obnażona, poczułam, że całuje on moje pośladki. Nie mam pewności, co
działo się dalej, ale ogarnęło mnie uczucie nie znanego mi do tej pory smutku. Pomógł
mi się potem ubrać. Nieraz kazał mi się kłaść na łóżko, po czym bil mnie, a następnie
całował bez żadnej miary i skrępowania, powtarzając zawsze, iż jest to nowa metoda
osiągnięcia wyższego stopnia doskonałości".
Innym razem rzeczony ojciec Girard zmusił ją, by zdjęła także l koszulę, a następnie
położyła się na łóżku; oznajmił jej, że musi zostać ukarana za grzech, jaki popełniła, nie
pozbywając się wszelkich skrupułów. Poczuła ona wtedy wilgotność [mouili] i mrowienie
[chatouille] w jej częściach intymnych. Również i wtedy bił ją w obydwa pośladki, po
czym natychmiast je całował, a następnie pieścił ją delikatnie, póki nie poczuła się cała
wilgotna. W innym miejscu Catherine opisuje pozycję, jaką przyjmowała dla odbycia
tego rytuału: ojciec Girard "kazał jej unosić się na łożu i podsuwał jej pod łokcie
klęcznik, aby łatwiej było jej się utrzymać w tej pozie". "Nie jest rzeczą właściwą
opowiadać, co nastąpiło potem, nietrudno jednak sobie to wyobrazić", dodaje skromnie
wspomniana już tu broszurka Case of Mistress Mary Catherine Cadiere. Kiedy
przeorysza zakazała tych przedłużających się odwiedzin, ojciec Girard znalazł jakieś
okienko, z którego udało mu się wyłamać kratę. Przez powstały w ten sposób otwór
mógł nie tylko całować Catherine, ale i od czasu do czasu ją biczować.
Ojciec Girard nie zlekceważył stawianych mu zarzutów. Na niektóre z nich
odpowiedział od razu. Przyznał, że podczas swoich wizyt u Catherine zdarzało mu się
zamykać drzwi na kluez nawet na trzy godziny, ponieważ chciał zachować w tajemnicy
fakt nawiedzania jej przez anioły. Kiedy ojciec Etienne zaczął rozgłaszać publicznie
jej "cuda", ojciec Girard przekonał Catherine, by udała się do klasztoru, aby jej
świętość nie została wyjawioną przedwcześnie. Jako że jest osobą nieco przygłuchą,
musiał schylić głowę, by słyszeć, co do niego mówi - nie całował jej jednak. Kiedy
zachciało się jej pić, podał jej kubek wody, a nie, jak utrzymywała Catherine, napoju,
który miał wywołać poronienie. Jego listy należy interpretować jedynie w kategoriach
miłości niebiańskiej: "Nie przejawiaj w ogóle własnej woli, nie odczuwaj najmniejszej
odrazy. Czyń wszystko to, co ci mówię, jak grzeczna mała dziewczynka, która bez
trudu spełnia wszystko, o co prosi ją ojciec".
Dopiero później ojciec Girard zorientował się, że ma do czynienia z oszustką, na co
przedstawił miażdżące dowody. Catherine przekupiła trzy służące - jednej z nich
obiecała dożywotnią rentę w zamian za przychylne dla niej zeznania. [Były one zresztą
wyjątkowo dziwne: dziewczyna ta, zastawszy rzekomo ojca Girard i Catherine m
flagrante delie to, spytała go jedynie, jakiego koloru szat życzy sobie do odprawienia
następnej mszy.]
7 maja 1730 roku Catherine przeszła jakoby "transfigurację", doznając czegoś w
rodzaju mistycznej śmierci na cześć męki Chrystusa, w czasie której jej twarz
pokryła się krwią. "Cud" ten powtórzył się 6 czerwca i raz jeszcze 7 lipca, z czego
ojciec Girard wywnioskował, że Catherine wysmarowała sobie po prostu twarz upławami
miesięcznymi. Adwokat dziewczyny dowodził, że doznała ona jeszcze jednej
"transfiguracji" 20 czerwca, a żadna kobieta nie cierpi na dwie "niedyspozycje" w
ciągu miesiąca. Słabości miesięczne Catherine obalały jednak wysuwane przez nią
zarzuty, że ojciec Girard wywołał u niej poronienie. Jako dowód posłużył jej dziennik
osobisty, w którym zaznaczała daty kolejnych miesiączek: 8 marca, 4 kwietnia, 8 maja,
11 czerwca, 4 lipca, 8 sierpnia i 9 września. "Co za tym idzie, w czasie kiedy wedle
oskarżeń Cadtere wywołano u niej poronienie [około św. Jana], nie mogła ona mieć
żadnych podstaw, by podejrzewać, że jest w ciąży".
Catherine utrzymywała, że pości przez kilka dni z rzędu, w nocy jednak zakradała się
do ogrodu klasztornego i objadała brzoskwiniami. Pewnego razu przydybały ją tam
rozwścieczone zakonnice. Wymknęła się jednak z ich rąk, utrzymując, że Bóg zesłał na
nią obżarstwo, aby ją upokorzyć, a poza tym oczyszczając drzewo z owoców sprawia,
że rodzić ono będzie jeszcze piękniejsze brzoskwinie! Adwokat ojca Girard określił
Catherine mianem "chytrej, przewrotnej panny", a ponadto, dążąc do
zdyskredytowania oponentów, przedstawił sądowi jakąś prostytutkę, która oskarżyła
przeora Mikołaja o niemoralny tryb życia.
Proces toczył się w atmosferze wzajemnych oskarżeń. Catherine cierpiała na
otwarte wrzody, twierdziła jednak, że są to stygmaty. Na znak szczególnej pobożności
ojciec Girard zwykł odchylać jej welon i wysysać jeden z nich, znajdujący się na szyi.
Czynił tak codziennie przez trzy miesiące. Przyznał też, że całował podobny wrzód czy
też stygmat tuż obok lewej piersi Catherine (interesujące, że Madeleine de
Demandobe i Madeleine Bavent również miały stygmaty w tym samym miejscu). Ze
swej strony Catherine dodała, że "ten właśnie wrzód całował on nad wyraz zmysłowo".
Adwokat Catherine Cadtere skwapliwie wykorzystał ten fakt, by ośmieszyć ojca
Girard: "Patrzcie, oto prawdziwy anioł niewinności - zwrócił się do sądu. - Uczy nas, jak
przypatrywać się obnażonemu ciału gorąco uwielbianej dziewczyny, a nawet biczować
ją, nie zdradzając nawet cienia podniecenia seksualnego, nie narażając swej duszy na
najmniejsze niebezpieczeństwo. Oto prawdziwy cud cnoty!" Prawnik ojca Girard
replikował: "Czy ktoś może rzeczywiście przypuszczać, że tego rodzaju obiekty [jak
wrzody] mogą być zarzewiem płomienia pożądliwości?"
Parlament Aix rozpatrywał sprawę bez mała rok - wyrok zapadł dopiero 11
października 1731 roku. Opinie sędziów były podzielone -dwunastu utrzymywało, że
ojciec Girard winien zostać spalony na stosie, pozostałych dwunastu było zdania, że to
Catherine Cadiere jest winna i zasługuje na śmierć przez powieszenie. Głos
rozstrzygający przypadł przewodniczącemu Lebretowi, który zadecydował, że ojciec
Girard zostanie przekazany do dyspozycji władz kościelnych, jako winien niemoralnego
prowadzenia się w stanie kapłańskim, Catherine zaś nakazał odesłać do matki. Tym
samym uznał, że oskarżenie o czary nie zostało dowiedzione. Decyzja Lebreta spotkała
się z głęboką dezaprobatą tłumu, który dopuścił się czynnej zniewagi Girarda, a
obrońcę Catherine wyniósł z gmachu sądu na ramionach w triumfalnym pochodzie.
Catherine żyła od tej pory w zaciszu domowego ogniska, ojciec Girard natomiast, po
oczyszczeniu go od zarzutów przez władze duchowne, powrócił do Dole, gdzie zmarł w
roku 1733.
Canon Episcopi aż po wiek trzynasty oficjalne i powszechnie uznane stanowisko
teoretyków Kościoła głosiło, że wszelkie poczynania czarownic są jedynie iluzją,
złudzeniem powstającym w czasie marzeń sennych, w konsekwencji czego wiara w ich
istnienie rzeczywiste ma charakter pogański i jako taka jest herezją. Opinia ta była
dokładną odwrotnością poglądów późniejszych inkwizytorów, w myśl których
czarnoksięstwo postawiono na jednej płaszczyźnie z herezją, praktyki czarnoksięskie
zatem - nocne loty na sabat, stosunki płciowe z diabłem, przemiana w dzikie bestie
-uznane zostały za fakt realny, herezją zaś okrzyknięto niewiarę w czary [patrz:
Innocenty VIII].
Jednym z najwcześniejszych i najczęściej cytowanych dokumentów,
przedstawiających pierwotne stanowisko Kościoła w tej kwestii, jest Canon Episcopi,
opublikowany po raz pierwszy około roku 906 przez Regino z Priim, opata Trewiru,
który przypisywał, skądinąd niesłusznie, jego autorstwo soborowi w Ankyrze (314). Bez
względu jednak na to, jaka była jego proweniencja, przez wiele stuleci Canon
traktowany był jako najwyższy autorytet w tej dziedzinie. W XII wieku Gratian z
Bolonii włączył go do Corpus luris Canonici, dzięki czemu Canon stał się częścią prawa
kanonicznego.
Jako niedwuznacznie sprzeczny z całą teorią czarnoksięstwa, wypracowaną zarówno
przez świeckich, jak i duchownych demonologów, Canon stał się obiektem ciągłych
zabiegów, mających na celu podkopanie jego autorytetu i osłabienie jednoznaczności
zawartych w nim opinii. Niektórzy nawet (np. św. Tomasz z Akwinu) otwarcie go
odrzucali.
Jedną z metod jego negowania było stwierdzenie, że jeśli nawet czarownica śniłaby
tylko o swych praktykach magicznych, to sam fakt, że pamięta ona swój sen, czyni ją
równie winną, jak gdyby to, co działo się we śnie, miało miejsce naprawdę (np, Pedro
Cirvelo). Ciekawe, że tego rodzaju kazuistyka zadomowiła się bez trudu w myśli
protestanckiej, a materialista Thomas Hobbes w swoim Lewiatanie(lew przemawia tym
samym głosem co autorzy Młota na czarownice-. "Co zaś się tyczy czarownic, to nie
uważam, by ich czamoksięstwo było jakąś siłą rzeczywistą; sądzę jednak, że ponoszą
one karę jak najbardziej zasłużenie, ponieważ fałszywe przekonanie, że mogą
wyrządzać zło, łączy się u nich z chęcią jego czynienia, w razie gdyby pojawiła się taka
możliwość".
Innym sposobem wprowadzenia zmian dogmatycznych była argumentacja, że
postanowienia, które zawiera Canon Episcopi, mogły być stosowane jedynie w czasach,
kiedy dokument ten powstał, od tego jednak momentu pojawiła się zupełnie nowa sekta
czarownic, której członkinie potrafią rzeczywiście dokonywać wszystkich tych
nieprawdopodobnych czynów, jakie przypisują im demonolodzy. Jednym z pierwszych
inkwizytorów odrzucających autorytet Canonu był Nicholas Jacquier, który w roku
1458 orzekł, że ktoś, kto wierzy w transmigrację cielesną, Jest dobrym i prawdziwym
katolikiem. Jednakże jeszcze w roku 1613 Pierre de Lancre zmuszony był do
pozornego choćby uznania autorytetu Canonu, który ciągle figurował w dekretaliach
papieża Grzegorza XIII (1572-1585). De Lancre skorzystał z wyjścia podsuniętego
przez Del Rio, który stwierdzał, że niektórym czarownicom wydawało się tylko, iż
latają na sabat. Czarownice takie mogą być przyjęte ponownie na łono Kościoła
jednakże - i w tym momencie sprowadza niemal do zera znaczenie tego, co
wypowiedział przed chwilą - można Je także poddać torturom w celu wydobycia
dalszych zeznań.
Rozległy wpływ, jaki Canon Episcopi wywarł na laikach, a także droga, którą
upowszechniały się zawarte w nim poglądy, znajdują doskonałe odzwierciedlenie w
Opowieściach Kanterberyjskich Chaucera, gdzie widać wyraźne rozróżnienie między
malęficium (czarną magią, czarnoksięstwem) a magią białą (na poły
schrystianizowanymi gusłami pogańskimi).
A cóż mamy powiedzieć o tych, co wierzą we wróżby z lotu ptaków albo z odgłosów,
jakie wydają dzikie bestie, z rzucania losów, z geomancji, ze snów, ze skrzypienia
drzwi, z trzeszczenia belek i krokwi domu, ze sposobu, w jaki gryzą szczury, i z innych
tego rodzaju paskudztw? Z całą pewnością Bóg i Kościół święty zakazują tego. Dlatego
też za wiarę w takie plugastwa powinni oni zostać obłożeni klątwą, póki się nie
poprawią. Zaklęcia mające sprowadzić rany lub niemoc na człowieka albo zwierzę - jeśli
odnoszą jakikolwiek skutek, to dzieje się tak zapewne dlatego, że pozwolił na to Bóg,
by lud żywił więcej szacunku dla Jego imienia i bardziej w nie wierzył. (Opowieść
proboszcza)
Canon Episcopi
Biskupi i ich urzędnicy muszą ze wszystkich sił starać się wykorzenić w swoich
parafiach do cna szatański wynalazek guślarstwa i czarów, a jeśli znajdą kobietę czy
mężczyznę, oddających się tej niegodziwości, winni wypędzić ich, okrytych hańbą,
poza obszar parafii. Rzecze bowiem Apostoł: "Unikaj kogoś, kto pomimo dwukrotnego
upomnienia pozostał heretykiem". Tych bowiem, którzy porzuciwszy Stwórcę szukają
pomocy diabelskiej, należy uznać za niewolników diabła. I dlatego Kościół święty musi
być oczyszczony od tej zarazy.
Nie należy także tracić z oczu faktu, że niektóre znieprawione kobiety, zwiedzione
przez szatana, omamione zwidami i spowodowanymi przez demony urojeniami, wierzą i
otwarcie wyznają, że ciemną nocą jeżdżą na grzbietach dzikich zwierząt wraz z
pogańską boginką Dianą i w towarzystwie nieprzeliczonych tłumów innych kobiet, że w
głębokiej ciszy nocnej przelatują nad rozległymi połaciami kraju i słuchają jej
rozkazów jako ich pani, która wyznacza im służbę także i na inne noce.
Byłoby jeszcze zupełnie dobrze, gdyby tylko one same gubiły się w swej niewierzę i
nie pociągały za sobą w otchłań niegodziwości i odstępstwa wielu innych, zwiedzionych
ich fałszywymi poglądami, które uważają za prawdę. Tymczasem one, pozostając w tym
przekonaniu, odchodzą od prawdziwej wiary i popadają w błędy pogaństwa,
utrzymując, że istnieją inni bogowie i inne moce poza Bogiem jedynym.
Z tej to przyczyny księża z całym uporem winni podczas kazań wyjaśniać wszystko
wiernym, tak aby ci przekonali się, że jest to fałsz w każdym calu, a wszelkie podobne
przywidzenia zsyła diabeł, który mami ich podczas snu. W taki oto sposób szatan we
własnej osobie, który przyjmuje postać świetlistego anioła, skoro tylko zawładnie
umysłem nieszczęsnej niewiasty i podporządkuje ją sobie w niewierze i zwątpieniu,
natychmiast przemienia się na podobieństwo rozmaitych postaci i, zwodząc umysł,
który udało mu się było zniewolić, ukazuje mu różne rzeczy (tak radosne, jak i budzące
smutek), osoby (znane i nieznane), sprowadzając jej duszę na ścieżkę błędu. A mimo iż
wszystko to przeżywa wyłącznie jej dusza, kobieta taka myśli, że miało to miejsce w
rzeczywistości.
Któż z nas nie wychodzi poza siebie w czasie snów i majaków nocnych i śniąc nie
widzi wielu rzeczy, których nigdy nie zdarzyło mu się ujrzeć na jawie?
Któż może być na tyle tępy i głupi, by sądzić, że wszystko to, co rozegrało się
jedynie w duszy, przytrafiło się także ciału, skoro nawet prorok Ezechiel oglądał wizję
Boga oczami duszy, a nie wzrokiem cielesnym, a Jan Apostoł widział i słyszał tejemnice
Apokalipsy duszą, a nie zmysłami cielesnymi, jako sam powiada: "Wniebowstąpiłem w
duchu". A i Paweł nie ośmielił się powiedzieć, iż doznał wniebowstąpienia cielesnego.
Należy przeto obwieścić publicznie, że ktokolwiek wierzy w to lub rzeczy temu
podobne, traci wiarę, a ten zaś, który nie ma prawdziwej wiary w Boga, nie jest Boga,
lecz tego, w którego wierzy, to jest diabła. O Panu naszym napisane jest bowiem:
"Wszystko zostało przezeń stworzone". Ktokolwiek zatem wierzy, że cokolwiek może
zostać stworzone albo że jakiekolwiek stworzenie może ulec zmianie na lepsze lub
gorsze, albo przekształcić się w stworzenie innego gatunku inaczej niż za sprawą
samego Boga, który stworzył wszystko i poprzez którego wszystko zostało stworzone,
jest ponad wszelką wątpliwość niewiernym.

Carpzov Benedict. Fama głosi, że Benedict Carpzov (1595-1666) podpisał wyroki


śmierci na dwadzieścia tysięcy osób. Być może Philipp Andreas Oldenburger, który w
roku 1675 podał tę informację, przesadził nieco, niemniej jego szacunek, dokonany w
czasie, kiedy pamięć o tych wydarzeniach była jeszcze zupełnie świeża, nie jest
zupełnie nieprawdopodobny, tym bardziej że wymienia on tę liczbę z wyraźnym
podziwem. Tak czy inaczej Carpzov wywarł na niemieckie procesy o czary wpływ
znacznie większy niż ktokolwiek inny. Nazywany "prawodawcą Saksonii", był synem
wybitnego profesora prawa z Wittenbergi i sam wykładał w Lipsku, w którym to
mieście stworzył Collegium Scabinorum Lipsienium - Najwyższy Sąd Lipska, wydający
wyroki w tysiącach skomplikowanych spraw nadsyłanych mu do rozpatrzenia. W wielu
bowiem częściach Niemiec prowincjonalni sędziowie byli tak słabo wykształceni, że
zobowiązano ich do przedstawiania materiałów z prowadzonych przez nich procesów
do wglądu pracownikom fakultetów prawa najbliższych uniwersytetów, co w praktyce
często lekceważono. Carpzov przywrócił ten obowiązek, uzyskując tym samym wpływ
na wyroki wydawane na terenie Saksonii, a poprzez rozpowszechnianie swych opinii
drukiem pośrednio także na sądy w innych protestanckich krajach Rzeszy.
Jego Practica Rerum Criminalum, którą wydano po raz pierwszy w roku 1635, a do
1732 dziewięciokrotnie wznawiano, stała się protestanckim Młotem na czarownice.
Niewiele w niej jednak było z protestantyzmu, jako że za podstawowe źródło posłużyli
Carpzovowi słynni demonolodzy katoliccy - Grillandus, Remy, Binsfeid, Del Rio, a
zwłaszcza Bodin. Szersze niż innym możliwości dała Carpzovowi znakomita reputacja,
jaką cieszył się w Saksonii. Działalność Binsfelda ograniczała się prawie wyłącznie do
Trewiru, Bodin był sędzią w procesach o czary stosunkowo niedługo, Carpzov zaś
kontrolował prawodawstwo swego kraju przez długie lata.
Nie wniósł on niczego oryginalnego ani do teorii prawa, ani do demonologii, jako że
pułap jego możliwości intelektualnych był nader ograniczony. Dokonał raczej
interpretacji bezlitosnych przepisów wprowadzonych w Saksonii przez elektora
Augusta w roku 1579 (zastępowały one na tym terenie Kodeks Karola V), nadając im
bardziej wyrafinowane formy prawne, opatrując przypisami i komentarzami, w
których, w imię luteranizmu, prezentował własne poglądy wsparte majestatem swojego
profesorskiego stanowiska. Był człowiekiem pobożnym, chodzącym co niedziela do
kościoła i co miesiąc przyjmującym komunię świętą, utrzymywał, że Biblię przeczytał
pięćdziesiąt trzy razy, zdradzał jednak wszelkie cechy wypranego z ludzkich uczuć
bigota. Osiemnastowieczny historyk Malblanc był zdania, że "ślepy, niekiedy nawet
bezmyślny zapał religijny mocno przytępił jego inteligencję". W okrutnych latach
wojny trzydziestoletniej wydawane przez niego bezlitosne przepisy dotyczące
czarownic, którym przypisywano winę za wszystkie nieszczęścia, tłumiły każdy przejaw
zdrowego rozsądku. Zwalczał on zwłaszcza poglądy Johana Weyera, utrzymując, że
wobec tego rodzaju zbrodni można stosować wyłącznie procedurę inkwizycyjną, a
ponieważ czarnoksięstwo jest zbrodnią równie haniebną, co sekretną, sędziów
lokalnych w ich dążeniu do zdobycia dowodów przestępstwa nie powinny krępować
żadne ograniczenia dotyczące sposobu prowadzenia śledztwa. Raz za razem powtarzał,
że w przypadkach zbrodni "wyjątkowych" mogą oni postępować w sposób, jaki im
najbardziej odpowiada.
Nie ulega wątpliwości, że Carpzov uważał się za reformatora systemu sądowego.
Przeciwny był przetrzymywaniu uwięzionych w podziemnych lochach, gdzie mogło zabić
ich ukąszenie węża. Skazaniec winien zostać poinformowany o terminie egzekucji na
trzy dni naprzód, w czasie których należy karmić go przyzwoicie i podawać mu dobre
wino. Nowicjusze nie powinni zasiadać w sądach prowincjonalnych jako sędziowie.
W kwestiach zasadniczych nie różnił się jednak ani na jotę od pozostałych
demonologów. W sprawach o czary nie istnieje pojęcie przedawnienia, a zamiar jest
wystarczającym dowodem winy, twierdził. Czarownice odbywają loty do Blocksberga.
Sabat istnieje realnie, a nie jest jedynie tworem wyobraźni. Czarownice utrzymują
stosunki płciowe z diabłami dwa lub trzy razy w tygodniu, z których to związków
niekiedy przychodzą na świat elfy. Guślarstwo i czarnoksięstwo nie różnią się od
siebie, jako że i jedno, i drugie wymaga pomocy diabelskiej. Carpzov zalecał stosowanie
tortur, powołując się na Biblię, i wymieniał siedemnaście ich różnych rodzajów,
włączając w to powolne przypalanie ciała przesłuchiwanego świecami oraz wbijanie
drewnianych drzazg pod paznokcie, a następnie podpalanie ich. Jeżeli oskarżony
odwołuje złożone zeznania, należy poddać go torturom ponownie. Zakazuje się
pochówku skazanych, bowiem nie pogrzebane, rozkładające się zwłoki czarownicy
stanowią przestrogę dla innych.
Niekiedy Carpzov argumentuje w sposób wielce subtelny: donos złożony przez
wspólnika nie jest wystarczającą podstawą do aresztowania, ale oskarżony winien
zostać przesłuchany, a jeśli jego zeznania nie zgadzają się z treścią oskarżenia, staje
się tym samym podejrzany, a jako takiego wolno go aresztować i posłać na tortury.
Ponadto, pisze Carpzov, oskarżonemu nie wolno zadawać pytań świadkom, może on
bowiem przyprawić ich o kontuzję i dzięki temu uniknąć należnej kary.
Practica Carpzova kończy się tekstami trzydziestu sześciu wyroków Najwyższego
Sądu Lipska, wydanymi w latach 1558-1622, na które powoływano się niezliczoną ilość
razy w późniejszych procesach. I tak oto Carpzov urósł do rangi wyroczni.
Wpływ dzieła Carpzova wyraźny był jeszcze sto lat po wydaniu go drukiem. Na jedno
z zawartych w nim orzeczeń powołano się, by w roku 1728 skazać w Winterbergu na
śmierć Marię Rosenthal.

Chambre Ardente, sprawa Chambre Ardente. Niewiarygodne! - to jedyne słowo,


jakim można określić misteria czarnych mszy, w czasie których katoliccy księża
zabijali noworodki nad piersiami leżących na ołtarzach nagich kobiet, opisywane przez
świadków - przesłuchiwanych przez Chambre Ardente, specjalny trybunał powołany do
życia przez Ludwika XIV do prowadzenia śledztwa w sprawie zbrodni trucicielstwa
zataczającej coraz szersze kręgi w środowisku arystokracji francuskiej. Trwające od
stycznia 1679 do czerwca 1682 roku postępowanie sądowe było chyba jedynym
procesem o czary przynajmniej w części prowadzonym na podstawie rzeczywistych
faktów, w którym nie wchodziły w grę płody chorej wyobraźni nieletnich neurotyków
czy pokrętna logika zwyrodniałych inkwizytorów i łowców czarownic. Gorliwy komisarz
policji, odpowiedzialny bezpośrednio przed królem, w taki oto sposób wyraził się o
zebranym materiale dowodowym: "Przestudiowałem to wielokrotnie, w nadziei
znalezienia czegoś, co zdołałoby mnie przekonać, że oskarżenia te są fałszywe; nie
sposób jednak dojść do takiego wniosku". Z drugiej strony jednak trzeba wziąć pod
uwagę, że oskarżenia wysunięte pod adresem kwiatu arystokracji francuskiej
formułowane były w przeważającej mierze na podstawie zeznań złożonych przez
kobiety, którym po osiem razy miażdżono nogi butem hiszpańskim.

Dochodzenie rozpoczęło się od afery trucicielskiej. Jeszcze w roku 1673 dwóch


powszechnie znanych księży z NotreDame-de-Paris doniosło policji, nie ujawniając
wszelako nazwisk, że wielu z ich penitentów wyznało na spowiedzi, iż dopuściło się
morderstwa w celu rozwiązania problemu trójkąta małżeńskiego bądź ma zamiar
popełnić takowe. W roku 1677 komisarz policji paryskiej, Nicholas de la Reynie, wykrył
znakomicie zorganizowaną międzynarodową organizację trucicielską, utrzymującą
stałe kontakty z Portugalią, Włochami l Anglią. Kierowana przez kilku szlachciców,
prawnika i bankiera trudniła się ona sprzedażą trucizn we Francji. Jej
arystokratyczny przywódca, Franęois Galaup de Chasteuil, zdołał zbiec z kraju.
(Życiorys tego człowieka może uchodzić za najbarwniejszy nawet w tym malowniczym
kraju - był on synem prokuratora generalnego Aix, doktorem praw, kawalerem
maltańskim, piratem algierskim, wreszcie przeorem karmelitów, który w swej celi
ukrywał kochankę.) Pozostałych członków gangu przesłuchiwano przez ponad rok, nie
udało się jednak natrafić na jakiś bardziej konkretny ślad, aczkolwiek jeden z
podejrzanych, Vanens, okazał się później łącznikiem organizacji z drobnymi
dystrybutorami, rozmaitymi znachorami i guślarzami, którzy pełnili podwójną rolę -
stręczycieli i specjalistów od przerywania ciąży.
Przełomem w sprawie okazała się przypadkowo podsłuchana rozmowa Marie Bosse,
wróżbiarki: "Ach. jakie mam wspaniale zajęcie! Co za klientela! Nikogo poniżej
księżnej, markizy, diuka lub para. Jeszcze ze trzy otrucia i wycofuję się z tego.
Zdobyłam już majątek". Agentka policji, która słyszała te słowa, postanowiła
wykorzystać sytuację, Podała się za kobietę pragnącą pozbyć się męża. Wyszła z
butelką trucizny. Do akcji wkroczyła policja, która znalazła w domu madame Bosse
skrytkę pełną trujących mikstur.
4 stycznia 1679 roku komisarz Reynie rozpoczął przesłuchania wdowy Bossę, Jej
dwóch córek i dwóch synów oraz jeszcze jednej wróżki, Vigoreux, która wcześniej
była oficjalną kochanką dwóch poprzednich mężów pani Bossę. Była to dobrana
kompania; cała piątka zwykła sypiać w jednym łóżku. By zapobiec użyciu sprzedanych
trucizn, komisarz Reynie musiał wydobyć z aresztowanych nazwiska tych, którzy je
kupowali. Pierwszą oskarżoną z kręgu femmes de qualite była madame de Poulaillon; w
ciągu następnych miesięcy okazało się, że w aferę wplątanych Jest kilkaset osób z
najwyższych sfer dworskich. Wszystkie wypadki były bliźniaczo do siebie podobne.
Madame de Poulaillon, na przykład, miała kochanka, a podstarzały małżonek mocno
trzymał rękę na sakiewce. Zaopatrzyła się przeto w poudres de succession (proszek
spadkowy, truciznę), mąż jednak nabrał jakichś podejrzeń i schronił się w klasztorze.
Najczęściej stosowaną metodą otrucia było nasycenie koszuli męża w kwasie
arsenowym, co powodowało stan zapalny skóry o objawach zbliżonych do syfilisu.
Wtedy żona przynosiła rzekome balsamy lecznicze (w rzeczywistości trujące), którymi
nacierała troskliwie chorego małżonka. Zabieg ten gwarantował mu śmierć w ciągu kilku
miesięcy.
Dysponując tego rodzaju dowodami, 8 marca 1679 roku król Ludwik XIV zezwolił na
powołanie specjalnej commision de l'Arsenal, tajnego trybunału dworskiego,
obradującego przy drzwiach zamkniętych, którego wyroki nie podlegały apelacji (salę
obrad obito czarnym suknem, a sesje odbywały się przy blasku świec, stąd popularna
nazwa Chambre Ardente) i nakazał uwięzienie jeszcze jednej słynnej guślarki -
Catherine Deshayes, wdowy Montvoisin, znanej powszechnie jako La Voisin.
Utrzymywała ona, że zajmuje się wyłącznie chiromancją i wróżeniem z twarzy,
oskarżając zarazem Marie Bossę. W krzyżowym ogniu pytań padły nazwiska dwóch
wdów po wysokich urzędnikach magistratu paryskiego jako klientek La Voisin.
Aresztowano je również. Trzecia sagefemme, Lep're, uwięziona została jako
wspólniczka La Voisin; jej specjalnością było spędzanie płodu. Tłumaczyła się, że
udzielała ona wyłącznie pomocy kobietom, którym opóźniała się miesiączka, nigdy zaś
ciężarnym, Nigdy też nie przyjęłaby pieniędzy od panien, które były przekonane, że
popadły w tarapaty, gdyby La Voisin nie przełamała jej oporów, mówiąc, że skoro
dziewczęta te same uważają się za dziwki [putain] to powinna dać im wiarę! Tak czy
inaczej chodziły słuchy, że mnóstwo noworodków i nie donoszonych płodów zostało
pochowanych w ogrodach Villeneuve-sur-Gravois, na przedmieściach Paryża. Jeden ze
świadków zarzucał La Voisin pozbycie się dwu i pół tysiąca niechcianych dzieci.
Pragnąc jak najszybciej położyć kres śledztwu, 6 maja 1078 roku Chambre Ardente
skazał Vigoreux i Bossę na spalenie żywcem, a syna tej ostatniej, Franęois Bossę, na
śmierć przez powieszenie. Madame de Poulaillon zwolniono, skazując ją jedynie na
wygnanie. Trybunał odłożył wydanie wyroku na La Voisin i La Lep're, a także na
pośrednika, Vanensa.
Aż do tego momentu nie padały zarzuty o uprawianie czarów. Praktyki magiczne,
owszem - wróżki trudniły się bowiem sprzedażą dekoktów miłosnych [poudres pour
l'amour], które wyrabiały mieszając arszenik, siarkę i witriol z suszonymi nietoperzami
i ropuchami, nasieniem i krwią miesięczną. Zarzut czarnoksięstwa nie pojawia się także
w materiałach z sesji letniej i jesiennej, podczas których gromadzono dowody mające
wyjaśnić rolę dworek kilku metres królewskich jako potencjalnych handlarek trucizną.
Jedną z wybitniejszych osób, wplątanych w tę aferę, był znakomity dramaturg, Jean
Radne; pozew oskarżający go o otrucie kochanki został już nawet podpisany, nigdy
jednak się nim nie posłużono.
Po trwających rok przesłuchaniach, w trakcie których jako trucicieli wymieniano
coraz to więcej osób z najbliższego otoczenia króla, 23 stycznia 1680 roku Chambre
Ardente nakazał aresztowanie księżnej de Soissons, markizy d'Alluye, pani de Polignac
(faworyty królewskiej), pani de Tingry, księżnej de Bouillon, markizy du Roure, księcia
de Luxembourg (kapitana gwardii królewskiej) oraz markizy de Feuqutóres. Osadzono
ich w Bastylii i pałacu w Vincennes. W najwyższych sferach Francji zakotłowało się,
kilku podejrzanych zbiegło z kraju. Wystawiana właśnie w Paryżu La Devineresse
Corneilla nabrała dodatkowej pikanterii.
Księżna de Bouillon pojawiła się w sądzie w towarzystwie swego męża (o próbę
otrucia którego ją oskarżano) oraz kochanka. Jej występ był niezwykle krótki:
P. Czy znasz Vigoreux?
O. Nie.
P. Czy znasz La Voisin?
O. Tak.
P. Dlaczego chciałaś pozbyć się swego męża?
O. Ja, pozbyć się go? Lepiej spytajcie mojego małżonka, co on sam o tym myśli.
Odprowadził mnie do drzwi sądu.
P. Zatem dlaczego spotykałaś się tak często z La Voisin?
O. Pragnęłam dowiedzieć się, co przygotowały dla mnie wyrocznie; trzeba było się
dowiedzieć, jak należy postępować w tych dniach.
P. Czy obiecałaś tej kobiecie worek złota?
O. Nie, nie więcej, niż wymagał tego zdrowy rozsądek. Czy to wszystko, panowie, o
co chcieliście mnie zapytać?
Po czym księżna opuściła trybunał, co pani de Sevigne komentuje w sposób
następujący: "Doprawdy, nigdy bym nie uwierzyła, że rozsądni ludzie mogą zadawać aż
tak głupie pytania". Takie i podobne odpowiedzi były zresztą usuwane z protokołów
oficjalnych. Słowa markiza de Pas oddają wiernie nastroje panujące wśród szlachty:
"Garstka zawodowych trucicieli, zarówno mężczyzn, jak i kobiet, znalazła sposób na to,
by przedłużyć swe pożałowania godne życie, denuncjując coraz to nowych
arystokratów, których aresztowanie i przesłuchania gwarantowały im Jeszcze trochę
czasu".
Świadom rosnącej wobec niego wrogości komisarz Reynie poddawał niewielkie grono
aresztowanych guślarzy coraz to większym naciskom, koncentrując się zwłaszcza na
Lesage'u, byłym galerniku, obecnie odgrywającym rolę zawodowego niemal świadka.
Monsieur Reynie uciekł się do rozmaitych tortur, poczynając od sellette, fotela
tortur, a kończąc na brodeąuins, polegającej na wbijaniu w specjalny but klinów
miażdżących golenie. Po trzech dniach niewyobrażalnych męczarni La Voisin wciąż
odrzucała wszelkie zarzuty trucicielstwa. Dokładny protokół przesłuchania zawiera
wszystkie krzyki i jęki, Jakie wydawała, kiedy miażdżono jej kości. Po drugim
uderzeniu krzyknęła: "O mój Boże, Dziewico święta! Nie mam nic do powiedzenia". Po
trzecim wydała głośny okrzyk i stwierdziła, że zeznała prawdę. Po czwartym, jak to
ujął skryba; "wrzasnęła wręcz nieprawdopodobnie", nie powiedziała jednak niczego.
Tortury kontynuowano zatem. Komisarz policji tłumaczył Jej małomówność zbyt
łagodnym traktowaniem. Prokurator generalny chciał, by wyrwano jej język i obcięto
dłonie, sąd wszakże zadowolił się karą spalenia żywcem, śmierć miała ciężką. 22 lutego
1680 roku, związaną i skutą, przemocą zawleczono ją na stos. Nie przestawała
wyklinać i "kilkakroć przykrywano Ją warstwą słomy, którą za każdym razem udawało
jej się z siebie zrzucić; w końcu jednak płomienie wzmogły się i znikła nam z oczu".
(Madame de Sevigne, Listy).
Czarnoksięstwo stało się przedmiotem rozprawy, z chwilą gdy Lesage oskarżył
dwóch księży, ojców Davota i Mariette'a o odprawianie czarnych mszy nad obnażonymi
brzuchami młodych dziewcząt. Ojca Gerarda, proboszcza St.-Sauveur, oskarżono o
celebrowanie podobnej mszy, w trakcie której dopuścił się on czynów rozpustnych ze
służącą za ołtarz dziewką. Należy Jednak zauważyć, że oskarżenia o czary pojawiały
się jedynie w następstwie wytrwałego stosowania tortur. Aby zdobyć potrzebne mu
zeznania, Reynie uciekł się do tortur tak okrutnych, jak łamanie kołem i ąuestion de
l'eau (przesłuchiwanemu wlewano do gardła osiem dzbanów wody). Wpadł on nawet na
pomysł pozwania przed trybunał Madeleine Bavent [patrz: Louyiers, zakonnice z
Louviers], która rzekomo utrzymywała kontakty z niektórymi spośród oskarżonych.
Pozbawiono go jednak stanowiska i Madeleine pozostała w swoim konwencie w
Normandii. 24 lutego 1680 roku Chambre Ardente poszerzył akt oskarżenia o
"świętokradztwo, bezbożność i profanację".
Aresztowano w Tulonie i przewieziono do Paryża ojca Mariette'a, gdyż
dwudziestojednoletnia córka La Voisin oraz Lesage zeznali, że składał on ofiary z
białych gołębi i sporządzał figurki z wosku. Wróżka Filastre przyznała się do złożenia
ofiary z dziecka, dokonanej w kręgu z czarnych świec, a także do tego, iż odrzuciła
sakramenty święte. Zeznała też, że podczas jednej z czarnych mszy, odprawianej
przez ojców Deshayesa i Cottona, poświęciła na ofiarę swoje własne nowo narodzone
dziecię, ksiądz zaś odmawiał słowa mszy nad świeżym jeszcze łożyskiem. Chrzcił też
małe figurki, wybierając im rodziców chrzestnych, wszystko to zaś w celu wzbudzenia
czyichś uczuć miłosnych lub spowodowania śmierci.
Bluźnierczymi praktykami parało się też wielu innych księży. Ojciec Davot, na
przykład, odprawił mszę miłosną nad obnażoną dziewczyną, którą w trakcie celebracji
całował ceremonialnie w jej parties honteuses. Madame de Lusignan i jej spowiednik z
kolei, rozdziawszy się do naga w ogrodach Fontai-nebleau, dopuszczali się czynów
występnych, używając do tego celu pokaźnych rozmiarów gromnicy wielkanocnej.
Ojciec Toumet odprawiał msze miłosne i w trakcie jednej z nich, na oczach
zgromadzonych, legł z pewną dziewczyną na ołtarzu.
Jako wspólnik La Voisin przed trybunał trafił sześćdziesięciosześcioletni garbus,
ojciec Guibourg, nieprawy syn Henryka de Montmorency, zakrystian St.-Marcel w
Saint-Denis. Także i on oskarżony został o celebrację mszy nad łożyskiem płodowym
dla mademoiselle Coudraye (dla której podrobił także świadectwo ślubu), a także
innych mszy nad ciałami nagich kobiet. W czasie Podniesienia Najświętszego
Sakramentu wypowiadał niekiedy zaklęcia mające umożliwić odnalezienie ukrytych
skarbów bądź zapewnić wzajemność w miłości. Jedna z takich mszy skierowana była do
pary diabłów, którym tradycyjnie przypisywano możliwości wzbudzania żądz:
Astarocie i Asmodeuszu, książęta współuczestnictwa, błagam was, byście przyjęli tę
ofiarę z dziecka, przez którą upraszam [w imieniu osoby, która zamówiła tę mszę], aby
Król i Delfin nie ustawali w swojej wobec niej przyjaźni, aby cieszyła się ona
poważaniem książąt i księżniczek rodziny królewskiej i aby Król nie odmówił jej
niczego, o co poprosi dla swych krewnych lub swego domu.
Córka La Voisin podała też bardzo szczegółowy opis takiej, celebrowanej o północy,
mszy: "Widziała rozciągniętą na materacu kobietę, której głowa wystawała poza jego
krawędź, a ciało wspierało się na wymoszczonym poduszką krześle, tak że nogi
swobodnie opadały w dół. Piersi przykryte miała chustką, na której widniał znak krzyża,
a na jej brzuchu stała monstrancja". Lesage, zbiegły kryminalista, dodał, że w obu
rękach trzymała świece.
Ojciec Guibourg opisał inną mszę, podczas której, jak utrzymywał, zamordować miał
dziecko. Jego zeznanie potwierdziła córka La Voisin (podówczas mająca szesnaście
lat) oraz jedna z jego trzech kochanek, Jeanne Chaufrain (z którą miał siedmioro
dzieci).
Kupił był jakieś dziecko, by złożyć je w ofierze w czasie mszy odprawianej w intencji
pewnej wielkiej damy. Podciął mu gardło nożem, tak by wykrwawiło się do kielicha;
następnie kazał umieścić zwłoki w innym miejscu, aby później mógł jeszcze użyć serca i
wnętrzności w czasie innej mszy.[...] Tę drugą mszę odprawił w szopie na watach
obronnych Saint-De-nis nad ciałem tej samej kobiety, z zachowaniem tego samego
rytuału.[...]Jak mu powiedziano, zwłoki dziecka miały zostać użyte do sfabrykowania
jakiegoś magicznego proszku.
- Jeszcze inny rodzaj mszy miłosnej odprawiony został dla metresy króla:
Odziany w albę i stułę [Guibourg] odczytał tekst zaklęcia w obecności mademoiselle
des Qeillets, która pragnęła rzucić czar na króla. Towarzyszył jej mężczyzna, który
podał mu słowa zaklęcia. Do odprawienia tej ceremonii należało mieć nasienie obojga
płci, mademoiselle des Qeillets była jednak w trakcie swojej mois, toteż zamiast niego
umieściła w kielichu nieco swej krwi miesięcznej. Szlachcic, który jej towarzyszył,
oddalił się w kąt między łożem a ścianą, a Guibourg skierował strumień jego nasienia do
tegoż kielicha. Każde z nich dodało potem do owej mieszaniny trochę wysuszonej na
proszek krwi nietoperza i nieco mąki, aby mikstura nabrała gęstości. Następnie [ojciec
Guibourg] wymówił słowa zaklęcia i przelał zawartość kielicha do niewielkiej buteleczki,
którą mademoiselle Qeillets i towarzyszący jej szlachcic zabrali ze sobą.
Tego rodzaju ceremonie były niczym więcej jak logicznym następstwem trwającej od
ponad dwóch stuleci wiary w realność czarnej magii, ta zaś z kolei rozwinęła się ze
znacznie wcześniejszych teorii przypisujących nadzwyczajną moc szatanowi. Jeśli
teologowie mogli sobie dowodzić, że szatan nie może uczynić nic bez zgody Boga, masy
ludzi prostych nie były w stanie uporać się z wewnętrzną sprzecznością koncepcji
wszechmocnego i nieskończenie dobrego Boga, który toleruje zło. Znacznie łatwiejsze
do przyjęcia okazały się nigdy do końca nie wygasłe doktryny herezji manichejskiej,
zakładające istnienie dobrego Boga i złego Szatana; jeśli Bóg, nie byt w stanie udzielić
pomocy, należało uciec się po nią do diabła. Cechą charakterystyczną tych
dualistycznych obrzędów jest wzajemne przemieszanie bluźnierstwa i ortodoksji. La
Ybisin aresztowano, gdy wracała z niedzielnej mszy porannej; La Lepćre z całą
skrupulatnością przestrzegała tego, by przeznaczone na ofiarę niemowlęta zostały
ochrzczone. Szlachta francuska, szukając pomocy u sprzymierzeńców diabła,
zachowywała się tak samo jak francuscy wieśniacy, z tą może jedyną różnicą, że
odprawiane przez nią ceremonie były bardziej wyrafinowane i wymyślne. Co więcej,
zważywszy, że powszechnym zjawiskiem było odprawianie mszy w jakiejś intencji -
sprowadzenia deszczu, zapewnienia sobie zdrowia czy zwycięstwa - rozciągnięcie ich
na sferę miłosną wydaje się jak najbardziej logiczne.
Pomimo przekonania komisarza policji o całkowitej zgodności oskarżeń z prawdą,
zarzuty te były dość słabo potwierdzone. Wszyscy świadkowie należeli do osób o
wątpliwej reputacji i w każdym innym procesie ich słowa traktowano by z najwyższą
rezerwą. Poza tym najbardziej sensacyjne zeznania wydobyto dopiero po
długotrwałych torturach, a jeśli chodzi o La Vbisin, konsekwentnie zaprzeczała ona
wszelkim zarzutom o czary. Sensacyjne zeznania jej córki w dwóch przypadkach stoją
ze sobą w jaskrawej sprzeczności. La Filastre, zanim spalono ją żywcem, odwołała
wszystkie zeznania, jakie złożyła na torturach, informując komisarza policji, że:
"wszystko, co powiedziała na ten temat, powiedziała tylko dlatego, by uwolnić się od
bólu i cierpień, jakie sprawiały jej tortury, a także z obawy, by nie ciągnęły się one
dłużej". Z drugiej jednak strony za bardzo przekonujące uznać można całe
wyposażenie czarnoksięskie, jakie znaleziono u oskarżonych guślarzy - nie tylko
trucizny, ale także figurki woskowe, zaklęcia mające powodować poronienie, księgi
magiczne i czarne świece, które wbrew temu, co utrzymywała kolejna oskarżona,
Trianon, nie służyły bynajmniej do glansowania butów. Odkryto także pokwitowania na
znaczne sumy pieniędzy wypłacone ojcu Guibourgowi - kolejny istotny dowód
obciążający. Nie można wykluczyć, że gdy zawodziły dekokty miłosne, damy francuskie
uciekały się do czarnych mszy. Opis jednej z nich, odprawionej w roku 1668 (za udział
w niej Lesage skazany został na galery), wskazuje, że była to normalna msza
celebrowana w intencji zapewnienia sobie czyichś uczuć, pisemna prośba o powodzenie
w amorach zaniesiona przed ołtarz. W roku 1680 podobne msze zaczęły już jednak
obfitować w takie rekwizyty jak zabijane niemowlęta i obnażone brzuchy.
Tak czy inaczej, francuska socjeta przyjęła te oskarżenia za dobrą monetę, król zaś
musiał rozstrzygnąć problem, jak zatuszować największy skandal stulecia. W sierpniu
1680 roku zawiesił działalność Chambre Ardente, ponieważ jednak zgromadzone
dowody wskazywały, że była metresa królewska, madame de Montespan, próbowała
otruć zarówno samego Ludwika, jak i jego nową kochankę (mademoiselle de
Fontanges),. polecił, by Reynie w najgłębszej tajemnicy kontynuował śledztwo. Mnożyły
się dowody, wskazujące, że madame de Montespan była najważniejszą postacią wśród
uprawiających praktyki satanistyczne. Ukrycie tej kompromitacji stało się problemem
bodaj czy nie jeszcze pilniejszym. Komisarz Reynie prowadził dochodzenie do czerwca
1682 roku, torturując i posyłając na stos pokaźną liczbę osób wywodzących się z
niższych warstw społecznych, osób oskarżonych o handel truciznami i udział w
praktykach czarnoksięskich. Przez całe cztery lata nie poddano jednak torturom ani
nie skazano na śmierć nikogo ze szlachty. Zaiste, sprawiedliwość była ślepa.
W czasie śledztwa aresztowano 319 osób i wydano 104 wyroki: 36 osób skazano na
śmierć, 4 na galery, 34 na banicję; 30 osób uniewinniono. Konsekwenją procesu było
też wprowadzenie praw zakazujących przepowiadania przyszłości, poddających
kontroli handel truciznami i uznających czarnoksięstwo za przesąd. W roku 1709
siedemdziesięcioletni Ludwik XIV postanowił zniszczyć protokoły z procesu; spalono je
13 lipca. Zachowało się jednak nieco ich kopii, zniszczenia uniknęły też notatki
komisarza policji, tak że podjęta przez króla próba wyrwania tej stronicy z księgi
historii spełzła na niczym.

Chelmsford, czarownice z Chelmsford.


Latem 1566 roku w Cheimsford, w hrabstwie Essex, miał miejsce pierwszy naprawdę
godny uwagi proces o czary w Anglii, proces, będący następstwem wydanego w roku
1563 edyktu królowej Elżbiety. Jest on zarazem pierwszym tego rodzaju
wydarzeniem, które zostało zrelacjonowane szerszemu gronu odbiorców w popularnej,
utrzymanej w dziennikarsko-sensacyjnym stylu, broszurze, dającej początek setkom
podobnych publikacji, Jakie ukazywać się miały w ciągu dwóch następnych stuleci, The
Examination and Confession of Certain Witches at Cheimsford in the County of Essex
before the Queen 's Majesty 's Judges, the 26th Day of July, Anno 1566. At the
Assize heid there as then, and one of them put to death for the same offense, as
their examination declareth more at large.
Przebieg rozprawy jest klasycznym wręcz przykładem angielskiej procedury sądowej
w sprawach o czary, zawiera bowiem wszystkie elementy charakterystyczne dla
późniejszych procesów czarownic. Autorytet prowadzących rozprawę sędziów uczynił
z wydanego wyroku precedens, na który miano powszechnie powoływać się w
przyszłości; pierwszemu dniu rozprawy przewodniczyli:
Wielebny Thomas Cole, rektor kościoła położonego nieopodal Cheimsford, oraz
SirJohn Fortescue, późniejszy kanclerz skarbu, następnemu zaś Sir Gilbert Gerard,
prokurator królewski, i John Southcote, sędzia Ławy Królewskiej. Obecność
prokuratora królewskiego wskazuje zarazem, jak błahe w istocie rzeczy wydarzenie
rozdęte zostało do rozmiarów procesu najwyższej wręcz rangi.
W zależności od wielu czynników historycznych i socjoekonomicznych zjawisko
czarnoksięstwa w różnych krajach przybierało rozmaite formy. Pierwszy proces w
Chelmsford ujawnia cechy charakterystyczne jego odmiany angielskiej, w której
brak oskarżeń o przymierze z diabłem i zarzutów o udział w niesławnych spotkaniach
sabatowych (będących regułą na kontynencie europejskim), nie znaną natomiast gdzie
indziej rolę przypisuje się tzw. pupilkom, niższej rangi demonom służebnym, oraz
niezwykle rozciągliwą interpretację nadaje się pojęciu maleflcium - obejmuje niemal
wszystkie najzwyklejsze w świecie nieszczęśliwe wypadki, jakie zdarzyć się mogą w
każdym domu (uznawano je za skutek złośliwości sąsiadów, którzy tym samym stawali
się czarownikami).
Jeszcze ważniejszym dla historii późniejszych procesów o czary w Anglii miał się
okazać fakt, że sąd uznał za pełnowartościowy materiał dowodowy zeznania dzieci (w
innych procesach świadczyć mogły wyłącznie osoby mające co najmniej lat
czternaście), świadectwa widma, piętna czarownicy oraz nie poparte niczym innym
zeznania samej oskarżonej.
Zarzuty stawiane trzem podsądnym, Elizabeth Francis, Agnes Waterhouse i jej
córce Joan, nie były wzajemnie powiązane ze sobą; wspomniane kobiety łączył jedynie
fakt, że wszystkie mieszkały w Hatfleid Peverell, małej wiosce w Essex, oraz to, że
pani Francis podarowała pani Waterhouse swojego starego kota o imieniu Szatan.
Elizabeth Francis, żonę wolnego chłopa Christophera Francisa, oskarżono o to, że
rzuciła urok na dziecko Williama Augera, które stało się bardzo słabe". W trakcie
przesłuchań przyznała się także do różnych innych niegodziwości, uznano ją zatem
winną i skazano na rok więzienia. Później posądzono ją także o rzucenie uroku na Mary
Cocke, która "pozostawała w omdleniu przez dziesięć dni z rzędu". Elizabeth obstawała
przy swojej niewinności, sąd jednak był odmiennego zdania i skazał ją na cztery dni
pręgierza i rok więzienia. W roku 1579 Elizabeth po raz kolejny postawiona została w
stan oskarżenia za rzucenie uroku na Alice Poole, "która popadła w omdlenie, trwające
aż do 1 listopada (1578), kiedy to zmarła". Mimo zapewnień o swej niewinności została
skazana i powieszona.
Tekst jej zeznania z 1566 roku jest najprawdopodobniej przedrukiem dosłownego
zapisu protokołów sądowych, cytowana przez nas broszura pomija jednak wszelkie
wzmianki dotyczące istoty oskarżenia. Ponieważ zachowały się zapiski sądowe ze
sprawy Elizabeth Francis, treść broszury nie może być czystym wymysłem. Ale gdzie
podział się William Auger, ojciec dziecka, na które rzucono urok, i dlaczego Elizabeth
została skazana wyłącznie za zbrodnie, które sama wyznała, za zbrodnie nie związane
w żaden sposób z tym, o co początkowo ją oskarżono? Czy oznacza to, że opinię
publiczną epoki elżbietańskiej bardziej interesowały przedmałżeńskie doświadczenia
pani Francis i jej stosunki z mężem oraz wyczyny biało nakrapianego kota Szatana,
który potrafił zamieniać się w ropuchę?
Sztuki czarnoksięskiej Elizabeth Francis zaczęła uczyć się w wieku lat dwunastu od
babki zwanej Mateczką Ewą z Hatfleid Peverell.
[...] W trakcie tych nauk babka poradziła jej, by wyrzekła się Boga i słowa bożego i
dzieliła się swą krwią z Szatanem (tak właśnie go określiła), którego dała jej w postaci
białego nakrapianego kota. Nauczyła ją też, jak karmić rzeczonego kota chlebem i
mlekiem. Ona zaś tak czyniła. [Mateczka Ewa] powiedziała jej też, że ma wołać na kota
Szatan i trzymać go w koszyku.
Skoro tylko rzeczona Mateczka Ewa dała jej kota Szatana, Elizabeth poprosiła go
(nazywając go Szatanem), by mogła stać się bogata i zdobyć majątek. A on obiecał jej,
że tak się stanie, i spytał, co chciałaby mieć, Odpowiedziała, że owce (rzeczony kot
mówił do niej bowiem, jak sama zeznała, dziwnym, głuchym głosem, ale z czasem
nauczyła się go rozumieć). Kot zaś niezwłocznie sprowadził na jej pastwisko owce, w
liczbie osiemnastu, białe i czarne, które pozostawały tam przez czas pewien, ale w
końcu jednak wszystkie przepadły, a w jaki sposób, tego ona nie wie.
[...] Kiedy dostała już owce, zapragnęła, by dał jej za męża Andrewa Bylesa, który był
człowiekiem dość majętnym; kot przyrzekł jej, że tak będzie, ale najpierw musi
zgodzić się na to, by Andrew pofolgował z nią sobie, czemu się nie sprzeciwiła.
Andrew natomiast, skoro już jej zażył, wcale nie chciał się żenić. Z tego powodu
zażyczyła sobie, by Szatan zniszczył jego majątek, co ten natychmiast uczynił. Ona
zaś, nie zadowoliwszy się tym, domagała się, by poraził jego ciało, co ten natychmiast
uczynił, od czego później on (Andrew) pomarł.
[...] Powiedziała, że za każdym razem, kiedy uczynił coś dla niej, domagał się kropli
krwi, którą dawała mu nakłuwając się to w tym, to w innym miejscu, a tam gdzie się
nakłuła, pozostawały czerwone plamki widoczne do dziś.
[...] Po śmierci Andrewa, czując się brzemienną, zażyczyła sobie, by Szatan zepsuł
jej dziecko. On zaś polecił jej wziąć pewne zioła i wypić je, co też uczyniła i w
okamgnieniu pozbyła się dziecka.
[...] kiedy zażyczyła sobie następnego męża, obiecał jej wskazując na tego samego
Francisa, którego ma ona teraz, ale powiedział też, że nie jest on tak bogaty jak inny, i
zażądał, aby zgodziła się żyć z tym Francisem w grzechu, co też czyniła. I poczęła
córkę, która urodziła się w ćwierć roku po ich ślubie.
Po ślubie nie żyli ze sobą tak zgodnie, jakby sobie tego życzyła, wzniecając (jak
sama powiedziała) ciągłe spory i obrzucając się wzajemnie przekleństwami i
wyzwiskami. Z tej to przyczyny poprosiła swego kota Szatana, by zabił jej dziecko,
mające podówczas około pół roku, a on to uczynił. A kiedy i wówczas nie znalazła
upragnionego spokoju, poprosiła go, by tknął paraliżem nogę jej męża, Francisa. A on
uczynił to następującym sposobem: rankiem wlazł do buta Francisa i ułożył się tam na
kształt ropuchy, a kiedy ów trafił nań zakładając but i dotknął go stopą, zadziwił się
wielce i spytał ją, cóż by to być mogło. Ona zaś kazała mu to zabić, a wtedy nogę jego
dotknęło kalectwo, z którego nie wydobrzał do dziś.
Po tym wszystkim chowała u siebie tego kota jeszcze przez piętnaście czy
szesnaście lat i, jak niektórzy (chociaż nieprawdziwie) powiadają, mając go już dość
poszła razu pewnego do niejakiej Mateczki Waterhouse, swej sąsiadki (niewiasty
ubogiej) i, stanąwszy koło pieca, zaproponowała, by ta dała jej ciasta, a ona ze swej
strony ofiaruje jej coś, co poprawi jej los na całą resztę życia. A gdy Mateczka
Waterhouse dała jej ciasto, przyniosła jej rzeczonego kota w fartuchu i nauczyła ją
wszystkiego, czego sama dowiedziała się od swej babki Ewy. Powiedziała jej, że ma go
nazywać Szatanem i dawać mu swą krew, a także mleko i chleb, tak jak to było do tej
pory.
Drugą z oskarżonych była Agnes Waterhouse, sześćdziesięciotrzyletnia wdowa,
odpowiadająca za rzucenie uroku na Wiliama Fynee, "który pozostawał bez
przytomności, aż do 1 listopada, kiedy to zmarł". Jej związek z panią Francis polegał na
tym, że przyjęła od niej kota, którego potem, jako że ciągle potrzebowała wełny na
moszczenie jego koszyka, zamieniła w ropuchę. Mateczka Waterhouse przyznała się do
próby zamordowania sąsiadki, ta wszelako "była tak mocnej wiary, że nie miała ona nad
nią żadnej mocy", a także do kilku drobniejszych szkód, jakie z zemsty poczyniła
wśród zwierząt gospodarskich. Niemal równie zgubny okazał się dla niej zwyczaj
odmawiania pacierza po łacinie (skądinąd nie powinno to dziwić u osoby, która urodziła
się w roku 1503, w katolickiej jeszcze Anglii) - w czym widać przedsmak stosowanych
później prób czarownic.
Pomijając sprawę dwunastoletniej Agnes Brown większość dowodów przeciwko
Mateczce Waterhouse pochodzi z jej własnych ust. Oto typowy przykład:
Wyznała też, że poróżniwszy się z niejaką wdową Gooday zażyczyła sobie, by Szatan
utopił jej krowę, co ów uczynił, a ona wynagrodziła go w zwykły sposób.
I to także, iż poróżniwszy się z inną jeszcze sąsiadką w taki sam sposób zabiła jej
trzy gęsi.
I to jeszcze, że gdy kolejna sąsiadka odmówiła jej masła, to uczyniła tak, że dwa czy
trzy dni później skwaśniał jej twaróg.
Pod koniec procesu prokurator królewski zadawał dalsze pytania, dotyczące sposobu,
w jaki duszek służebny ssał jej krew. I, jakkolwiek Mateczka Waterhouse przyznała
się do wszystkich innych rodzajów przewinień, w tym konkretnym przypadku odmówiła
wyznania winy:
Prokurator królewski: Agnes Waterhouse, kiedy ów kot ssał twoją krew?
Agnes Waterhouse: Nigdy.
Prokurator królewski: Nigdy? Niechaj sprawdzę. [Strażnik więzienny zdjął jej
chustę z głowy i okazało się, że ma rozmaite plamki na twarzy i jedną na nosie]. A
zatem, na twą wiarę, Agnes, kiedy ssał on twoją krew po raz ostatni?
Agnes Waterhouse: Na mą wiarę, milordzie, nie w ciągu tych dwóch tygodni.
Również i w tym wypadku broszurka nie podaje żadnych szczegółowych Informacji
dotyczących zasadniczego zarzutu. Wymieniony on Jest jedynie niejako na
marginesie, obok wielu nader zróżnicowanych i drugorzędnych przewinień
wspomnianych powyżej: Jtem: poróżniwszy się z innym jeszcze sąsiadem i jego żoną,
zażądała od Szatana, by zabił go, zsyłając nań wylew krwi, co ten natychmiast uczynił".
A przecież należałoby się spodziewać, że pojawi się wdowa, pani Fynee, aby złożyć
zeznania w procesie morderczyni! Mateczka Waterhouse przesłuchiwana była przez
dwa kolejne dni, 26 i 27 czerwca, uznana za winną i stracona 29 czerwca 1566 roku,
prawdopodobnie jako pierwsza kobieta powieszona za czary w nowożytnej Anglii. Na
szafocie staruszka "oddała ducha w nadziei, że będzie radować się z Chrystusem,
swym zbawicielem, który miłościwie odkupił ją swą najcenniejszą krwią".
Trzecią podsądną była osiemnastoletnia Joan Waterhouse, oskarżona o rzucenie
uroku na liczącą lat dwanaście Agnes Brown, "która, poczynając od 21 czerwca, cierpi
na paraliż prawej nogi i prawej ręki". Joan "zdała się na łaskę sądu" i została uznana za
niewinną. Najbardziej interesującym momentem tej fazy procesu są zeznania Agnes
Brown, dotyczące czarnego psa, który rzekomo był kotem Szatanem w przebraniu!
Agnes Brown zeznała, że: w owym dniu (tu określiła dokładnie dzień) ubijała właśnie
masło i wtedy podeszło do niej coś na podobieństwo czarnego psa z małpią twarzą, o
krótkim ogonie, w obroży ze srebrnym gwizdkiem (tak jej się wydało) na szyi i parą
rogów na głowie. Pies ten przyniósł jej w pysku klucz od mleczarni.
"Przelękłam się, milordzie - powiedziała - ponieważ skakał on i brykał tu i tam, aż
wreszcie usiadł w pokrzywach. Spytałam go, czego chce, a on odparł, że chce mieć
masło. Wtedy ja odpowiedziałam, że nie mam dla niego masła. A on powiedział, że
będzie miał trochę, zanim pójdzie, po czym pobiegł i włożył klucz do zamka drzwi od
mleczami. A ja powiedziałam mu, że nie będzie miał nic. Na co on odparł, że będzie miał
trochę. Po czym otworzył drzwi, wskoczył na półkę i położył klucz na gomółce świeżego
sera. Pozostał przez chwilę w środku, po czym wyszedł, zamknął drzwi i powiedział, że
zrobił dla mnie trochę ubitego masła i tak sobie poszedł".
Po czym zeznała, że doniosła o wszystkim swojej ciotce, ta posłała po księdza, a ów,
gdy przyszedł, kazał jej modlić się do Boga i wzywać Jezusa. "A nazajutrz, milordzie,
pies przyszedł do mnie ponownie, z kluczem od mleczarni w pysku, a wtedy spytałam
go: W imię Jezusa, czego tu szukasz? Na co on położył klucz i powiedział, że
wypowiadając to imię wypowiedziałam złe słowo, po czym odszedł. A moja ciotka
podniosła wtedy klucz, ponieważ pies zabrał go nam na dwa dni i jedną noc, poszła do
mleczami i zobaczyła, że na serze jest ślad masła. A kilka dni później przyszedł z
powrotem ze strąkiem fasoli w pysku...Spytałam wtedy: W imię Jezusa, czego chcesz
tutaj? A on położył strąk i odparł, że wypowiedziałam złe słowa, po czym odszedł, ale
wkrótce pojawił się znowu z kawałkiem chleba w pysku. Spytałam, czego chce, a on
odrzekł, że masło jest tym, czego mu potrzeba, po czym odszedł. I nie widziałam go
więcej, milordzie, aż do ostatniego czwartku, 24 dnia czerwca... Przyszedł ze
sztyletem w pysku i spytał mnie, czy nie umarłam. Odpowiedziałam: Nie, dzięki Bogu. A
on powiedział, że jeślibym nie umarła, to wbije mi sztylet w serce i zmusi mnie do tego,
bym umarła. Na co powiedziałam: W imię Jezusa, odłóż ten sztylet. A on odrzekł, że na
razie nie może porzucić noża swojej ukochanej pani, na co zapytałam go, kim jest jego
pani, na co on machnął głową w kierunku twojego domu, Mateczko Waterhouse".
W tym momencie - jeden jedyny raz - pani Waterhouse podważyła świadectwo
Agnes Brown, twierdząc, że w domu ma tylko duży nóż kuchenny, a zatem nie może być
czarownicą, która ma sztylet:
Agnes Waterhouse. Jakiego rodzaju był to nóż?
Agnes Brown: Sztylet. Agnes Waterhouse. Kłamiesz! Prokurator królewski:
Dlaczego? Agnes Waterhouse. Matko Boska, milordzie, powiedziała, że to był sztylet,
a ja w domu nie mam niczego takiego, tylko nóż kuchenny. I dlatego kłamie.
Mamy tu do czynienia z jednym z najwcześniejszych przypadków zastosowania w
angielskiej procedurze sądowej tzw. świadectwa widma - upiór albo zły duch zostaje
przypisany oskarżonemu przez świadka. Przyjęto wówczas za pewnik, że wielki czarny
pies był przebranym kotem Szatanem i wykonywał polecenia czarownicy, Mateczki
Waterhouse. Sto trzydzieści lat później podobne zeznanie miało doprowadzić do
skazania czarownic w Salem, ale Salem było także miejscem, w którym dowód ten
odrzucono. Salem było też miejscem, w którym dobiegł końca obłęd polowań na
czarownice.
Inne procesy, które toczyły się w Chelmsford, zasługują tu jedynie na krótką
wzmiankę. Dowodzą one ciągłości i trwałości wiary w czarownice i raz zaczętych na nie
polowań. " Drugi wielki proces odbył się w roku 1579 w obecności Johna Southcote i
Sir Thomasa Gawdy, sędziów Ławy Królewskiej, i dotyczył sprawy czterech kobiet z
różnych, odległych od siebie miejscowości, stąd też i zainteresowanie nim wykroczyło
poza ramy lokalne. Niewiele odbiegał on od pierwszego, przyniósł też podobne
zeznania. Elizabeth Francis pojawia się tu po raz ostatni. Została skazana i
powieszona. Ellen Smith, której matkę powieszono jako czarownicę w roku 1574,
została oskarżona o rzucenie uroku na czteroletnie dziecko, ponieważ dziewczynka ta
umierając krzyczała: "Zabierzcie stąd tę czarownicę". Natychmiast po jej śmierci
matka, "Kumoszka Webbe zauważyła coś podobnego do czarnego psa odchodzącego
spod jej drzwi, a ujrzawszy go natychmiast dostała pomieszania zmysłów". Ellen Smith
zdała się na wyrok sądu. Została skazana i stracona. Ten sam los spotkał Alice Nokes
oskarżoną o podobne przestępstwo. Margery Stanton postawiono przed sądem za
rzucenie śmiertelnego uroku "na białego wałacha wartego trzy funty i krowy
wycenianej na czterdzieści szylingów" - właściciel obydwu zwierząt nie został
wymieniony. Sąd uznał oskarżenie za nie dość udokumentowane, a jako że sprawa nie
dotyczyła ani zabójstwa, ani morderstwa, Margery puszczono wolno.
Trzeci wielki proces o czary w Cheimsford, w roku 1589, toczył się przeciwko
mężczyźnie i dziewięciu kobietom; w większości wypadków oskarżenie dotyczyło
rzucania uroków ze skutkiem śmiertelnym. Cztery osoby skazano i powieszono, trzy,
którym zarzucano zaczarowanie zwierząt bądź przedmiotów, uznano za niewinne.
Materiał dowodowy był tu równie fantastyczny jak w poprzednich procesach
chelmsfordzkich, gdyż opierał się w przeważającej mierze na uznaniu duszków
służebnych winnych spowodowania szkód bądź śmierci. Większość tego rodzaju zeznań
złożyły dzieci, a dwóch chłopców otrzymało od sądu pochwałę za zeznania obciążające
ich niezamężną matkę (Avice Cony lub Cunny) i babkę (Joan Cony). Trzy czarownice
(Joan Cony, Joan Upney i Joan Prentice) zostały stracone w dwie godziny po
ogłoszeniu wyroku. Na szafocie przyznały się do zarzucanych im zbrodni.
Czwarty masowy proces w Cheimstbrd odbył się w pół wieku później, w roku 1645.
Był to najokrutniejszy ze wszystkich siedemnastowiecznych procesów o czary w
Anglii; z trzydziestu dwóch postawionych w stan oskarżenia kobiet, dziewiętnaście
skończyło na szubienicy [patrz: Hopkins Matthew]

Cideville, wypadki w Cideville. Niezwykłe zdarzenia, do jakich doszło w roku 1850 na


plebani! w Cideville, w Normandii, osiemdziesiąt kilometrów na północny zachód od
Paryża, to zapewne najbardziej złożony przypadek działalności pojedynczego
poltergeista. Co więcej, wszystkie one zostały potwierdzone w sądzie przez
trzydziestu czterech świadków, chociaż miejscowy jugc de paix orzekł z rozumną
ostrożnością: "jakakolwiek mogłaby być przyczyna tych nadzwyczajnych zjawisk
zaobserwowanych na plebani! w Cideville, na podstawie zgromadzonych materiałów
stwierdzić można z całą pewnością jedynie to, że pozostaje ona w dalszym ciągu
nieznana".
Poltergeist pojawił się jako przedmiot rozprawy sądowej z chwilą, gdy
czterdziestoletni Felix Thorel, nazwany przez wioskowego proboszcza, ojca Tinela,
czarownikiem, oskarżył go o potwarz. Proboszcz ze swej strony uważał, że niesłychane
wypadki, do jakich dochodzi na jego plebani!, mają zbyt złożony charakter, by
przypisać je wyłącznie figlom mieszkających tam dwóch jego uczniów. Gdyby podobna
sytuacja zdarzyła się dwieście lub trzysta lat wcześniej, Thorel, który chełpił się, że
wpędzi księżulka w nie lada kłopoty, zostałby spalony na stosie jako czarownik, jednak
w wieku dziewiętnastym to właśnie on wstąpił na drogę sądową.
Cała historia zaczęła się tak jak setki innych procesów o czary, jest ich
stereotypowym, klasycznym wręcz przykładem.
W czasie wizyty u jedego z parafian, który leczył się u jakiegoś starego znachora,
ojciec Tinel poradził mu, by poszedł do lekarza. Parę dni później wspomniany czarownik
- określany w dokumentach jako "G" - został aresztowany za prowadzenie nielegalnej
praktyki lekarskiej, co, jak podejrzewał, odbyło się za sprawą księdza.
Pragnąc się zemścić, "G" wynajął Thorela, zwykłego prostaczka z Cideville. Thorel
miał dotknąć dwóch uczniów ojca Tinela, którzy natychmiast popadli w opętanie i stali
się celem razów zadawanych niewidzialną ręką; zaczęły ich także nękać widma i gnębić
różne wybryki poltergeista.
26 listopada 1850 roku chłopcy usłyszeli jakieś kołatanie, podobne do lekkiego
pukania młotkiem, dobiegające zza drewnianego przepierzenia izby. W niedzielę, 1
grudnia, odgłosy te stały się na tyle dokuczliwe, że powiadomiono o nich ojca Tinela, a
kiedy ten powiedział "plus fort", stały się jeszcze donośniejsze. W poniedziałek
starszy z uczniów, czternastoletni element Bunel, nakazał dźwiękom, by ułożyły się w
rytm popularnej melodii "Maltre Corbeau", co też natychmiast się stało. W identyczny
sposób reagowały one na polecenia ojca Tinela. Od tej chwili przez następne dwa
miesiące, kiedy to chłopcy na polecenie arcybiskupa Paryża opuścili plebanię,
przekształciła się ona w nawiedzony dom. Stoły przesuwały się, szczypce i łopatka do
węgli wyskakiwały z kominka i wpadały doń z powrotem, młotek przefrunął przez pokój,
po czym delikatnie osiadł na podłodze, świecznik rzucił się na femme de chambre,
drzwi nie dawały się otwierać, a hałasy w pokoju chłopców stały się wręcz ogłuszające.
Sacheverell Sitwell w swej pouczającej, a zarazem zabawnej książce Poltergeists
zauważa, że w Cideville można było zaobserwować niemal wszystkie znane przejawy
aktywności poltergeista: kołatania, udzielanie odpowiedzi poprzez uderzenia, wybijanie
rytmu popularnych melodii, latające noże, unoszące się i opadające z powrotem stoły,
miotane kamienie, gwałtowne podmuchy wiatru, a także rozrywanie poduszek i
prześcieradeł. Wyliczanka ta brzmi nieomal jak kompendium wiedzy o typowych
wyczynach poltergeista.
Podejrzenia skupiły się na Thorelu jako pośrednim winowajcy. Pewnego dnia Thorel
pojawił się na plebanii (zapewne po to, by przekonać się, czy jego czary przyniosły
pożądany skutek) i ojciec Tinel zmusił go, aby błagał o przebaczenie dla jego
młodszego ucznia, Gustave'a Lemmoniera, który uskarżał się, że bije go jakaś czarna
ręka (w niewytłumaczalny sposób pojawiająca się sama, bez reszty ciała), a coś ciągnie
za nogę. "Widziadło, na kształt widma ludzkiego odzianego w bluzę, straszyło mnie
przez piętnaście dni z rzędu wszędzie, dokądkolwiek się udałem, a nikt poza mną nie
był w stanie go dostrzec". Skonfrontowany z Thorelem uczeń rozpoznał w nim widmo,
które nawiedzało go przez dwa tygodnie, i rzekł do Tinela: "Oto człowiek, który mnie
prześladuje". Starszy uczeń również rozpoznał w Thorelu nawiedzającego go ducha.
Bunel potwierdził później, że bezpośrednio po tym spotkaniu "Lemmonier przeżył crise
de nerfsl zemdlał".
Thorel natomiast w dalszym ciągu chełpił się swoimi niezwykłymi możliwościami,
utrzymując, że jeśli choćby raz jeszcze dotknie któregoś z chłopców, to od razu na
plebanii zaczną tańczyć meble i powypadają okna. Tak się też i stało. Przytrafił się
nawet wypadek magii sympatycznej: kiedy w podłogę, w miejscu, w którym
Lemmonierowi ukazało się widmo Thorela, wbito gwoździe, jeden z nich rozżarzył się
do czerwoności, a deski zaczęły dymić. Lemmonier stwierdził też, że widział, jak jeden
z gwoździ trafił "mężczyznę w bluzie" w policzek. Kilka dni później zauważono ranę na
twarzy Thorela.
Kryzys w stosunkach między ojcem Tinelem a Thorelem rozpoczął się z chwilą, gdy
Thorel, w konsekwencji podejrzeń o czary, stracił pracę i jakiś czas później ojciec
Tinel obił go laską. Na ten akt naruszenia nietykalności cielesnej Thorel odpowiedział
wszczęciem sprawy o oszczerstwo. Postępowanie sądowe, otwarte 7 stycznia, zostało
odroczone do 28 stycznia w celu zgromadzenia dowodów, po czym trwało do 4 lutego
1851 roku.
Wśród świadków znalazło się wiele znanych i cieszących się powszechnym
szacunkiem osobistości obojga płci: Adolphe Cheval mer Cideville, ojciec Martin
Tranquille Leroux z Saussay, ojciec Athanase Bouffay z St.-Madou z Rouen, ojciec
Adalbert Honore Gobert także z Rouen, M. Raoul de St.-Victor pan na miejscowym
zamku, madame de St.-Victor, Marie Francoise Adolphie Deschamps de Bois-Hćbert i
CharlesJules markiz de Mirville. Bez wzglętu na to, czy występowali jako świadkowie
oskarżenia, czy obrony, wszyscy (a także rzesze ludności miejscowej) zgadzali się co
do jednego - opisywane przypadki rzeczywiście miały miejsce.
Ojciec Leroux zeznał: "Widziałem rzeczy, których nie potrafię wytłumaczyć samemu
sobie... kawałek chleba leżący na stole spadł z niego, a siedząc tak jak siedzieliśmy,
żaden z nas nie był w stanie go strącić". Madame de St.-Victor słyszała wystukiwanie
taktu melodii i przysięgała, że obserwowała wtedy chłopców nader uważnie i żaden z
nich nie wykonał najmniejszego ruchu ręką ani nogą. , Jest absolutną niemożliwością,
by którykolwiek z nich zdołał tego dokonać". Ojciec Bouffay "zwrócił szczególną uwagę
na to, że gdy zaczęły się hałasy, obaj chłopcy pozostawali w całkowitym bezruchu i jest
rzeczą najzupełniej oczywistą, że to nie oni byli ich przyczyną".
Najbardziej szczegółowe zeznanie złożył markiz de Mirville, znany ze swych
zainteresowań okultystycznych, który specjalnie przybył z Paryża, aby prześledzić
całą sprawę, którą opisał później w książce Des Espnts.
Po śniadaniu, kiedy proboszcz udał się na mszę, a chłopcy zostali w swym pokoju przy
nauce, mógł on wreszcie zrealizować swój zamiar przeprowadzenia eksperymentu w
samotności:
"Z ilu liter składa się moje nazwisko? Odpowiedz właściwą liczbą uderzeń".
Rozległo się osiem stuknięć.
"Ile liter jest w moim imieniu?"
Pięć stuknięć. (Jules)
"A ile w moim drugim imieniu?" (imieniu, którego, jak sam zapewnił, nikt nigdy nie
używał i które znane jest jedynie z aktu chrztu).
Siedem stuknięć. (Charles)
"Z ilu liter składa się imię mojej młodszej córki?"
Dziewięć stuknięć. Byt to pierwszy błąd, imię to bowiem brzmi Blanche; kołatanie
rozległo się jednak ponownie i powtórzyło siedmiokrotnie, a tym samym pierwotny błąd
został od razu naprawiony.
"Z ilu liter składa się nazwa mojego okręgu administracyjnego? Tylko uważaj i nie
popełń powszechnego błędu w przeliterowaniu jej".
Przerwa, po czym następuje dziesięć uderzeń - prawidłowa liczba liter w nazwie
Gomeruille, zapisywanej często błędnie jako Gommermile.
Po wysłuchaniu zeznań sąd oddalił sprawę, wyjaśniając, że, co prawda, ojciec Tlnel
wyraził publicznie swe podejrzenia, niemniej "dowiedzione zostało przez licznych
świadków, że rzeczony [powód] uczynił wszystko, co leżało w jego mocy, aby przekonać
ludzi", iż naprawdę jest czarownikiem, a co za tym idzie, wspomniany powód nie ma
podstaw, by "podtrzymywać roszczenia dotyczące szkód z tytułu rzekomej potwarzy,
której sam był pierwszym autorem". Thorel skazany został na pokrycie kosztów
postępowania sądowego, niemniej satysfakcji mógł mu dostarczyć fakt, że proboszcz
stracił uczniów.
Andrew Lang w taki oto sposób podsumowuje całą tę sprawę: "Uważny czytelnik bez
trudu zorientuje się, że w wieku siedemnastym Thorel spłonąłby na stosie na
podstawie "świadectwa widma" z zeznań młodszego z uczniów. Sceptycy jednak
pozostaną bez wątpienia w przekonaniu, że sprawcami całego zamieszania byli właśnie
owi dwaj chłopcy, którym najwyraźniej nie chciało się przebywać dłużej z ojcem
Tinelem",

Cirvelo Pedro Sanchez. Opus de Magica Superstitione pióra Cirvela (ok. 1475-1560)
przez ponad stulecie uważana była w Hiszpanii za klasyczne dzieło dotyczące
czarnoksięstwa. Trzydziestoletnie doświadczenie autora jako inkwizytora Saragossy i
kanonika Salamanki utwierdzało prestiż jego rozprawy, Dzieło jest ważne także i z
powodu ogromnej popularności, jaką cieszył się jego przekład - Reprobación - pierwsza
książka o czarach, jaka ukazała się w języku hiszpańskim (1539).
Cirvelo pisał, że loty czarownic [orguinal] mogą zdarzać się w rzeczywistości lub
mogą być zesłanym przez diabla na czarownicę złudzeniem, w czasie którego wyobraża
ona sobie, że unosi się w powietrzu. Tym niemniej trans taki, jako efekt zawartego z
diabłem przymierza, jest rzeczą równie grzeszną jak sam czyn. Czarnoksięstwo,
aczkolwiek nie jest herezją w sensie prawnym, winno być zawsze traktowane i karane
na równi z nią.

Coggeshall, czarownica z Coggeshall.


Około roku 1700 procesy o czary należały już w Anglii do rzadkości (chociaż jeszcze
w 1712 roku skazano za nie, ułaskawioną później, co prawda, Jane Wenham). Przesądy
były jednak, jak się wydaje, znacznie głębiej zakorzenione niż normy kierujące
postępowaniem sędziów, gdyż stosunkowo późne polowanie na czarownice,
najwyraźniej podsycane przez miejscowego pastora, doprowadziło w roku 1699 do
zlinczowania staruszki w Coggeshall w hrabstwie Essex.
Wielebny J. Boys, wikary w Coggeshall, postanowił zbawić duszę starej wdowy
Coman, uważanej powszechnie za czarownicę. Pastor przy współudziale innych
wieśniaków dręczył ją tak długo, póki nie przyznała się do większości z atrybutów
adeptki sztuki czarnoksięskiej: zawarła przymierze z diabłem, przysięgła przez pięć
lat nie wejść do kościoła, nie potrafiła prawidłowo odmówić Ojcze nasz, sporządziła
woskową figurkę pewnego mężczyzny i nakłuwała ją igłami, karmiła swoje duszki
służebne, dając im ssać "ze swoich pośladków". Nie dość na tym, nie chciała powtórzyć
prostej formuły egzorcystycznej, którą podszepnął jej wielebny Boys - "W imię Boga
wyrzekam się diabła i pomniejszych duszków, jego pośredników".
Tłum zachęcony postawą swego duchowego przywódcy przystąpił zatem do czynnych
działań przeciwko starej kobiecie. Prowadzona przez niejakiego Jamesa Hainesa
tłuszcza zabrała się za "pławienie" jej w strumieniu; wikary utrzymywał potem, że "za
każdym razem wypływała jak korek, co setki ludzi mogą potwierdzić pod przysięgą". W
rezultacie tego sądu bożego wdowa Coman przeziębiła się i zmarła. (Pięćdziesiąt dwa
lata później, w roku 1751, kiedy pławienie starej Ruth Osborne pociągnęło za sobą jej
śmierć, przywódca motłochu został skazany za morderstwo i powieszony.)
Wielebny Boys, mając w dalszym ciągu niezłomną wolę udowodnienia, że wdowa
Coman była czarownicą, zlecił dokonanie oględzin jej zwłok przez akuszerkę "w asyście
kilku trzeźwo myślących kobiet". Wytrwałość pastora została wynagrodzona, bowiem
akuszerka zapewniła go, że:
Nigdy w życiu nie widziała czegoś takiego! Między jej pośladkami ział otwór na
kształt mysiej dziury, a w środku znajdowały się dwa długie wymiona, z których, gdy je
nacisnąć, ciekła krew; nie były to żadne hemoroidy, wie ona bowiem doskonale, jak
takowe wyglądają, ale narośle podobne do wymion zakończone sutkami, które sprawiały
wrażenie, że często z nich ssano.
Dostarczywszy takiego dowodu, pani Coman została pochowana w niesławie 27
grudnia 1699 roku.

Czarna msza. W niektórych popularnych opracowaniach dotyczących praktyk


czarnoksięskich poczesne miejsce zajmuje czarna msza, bluźniercza parodia mszy
katolickiej, w trakcie której dochodzi do perwersyjnych stosunków seksualnych i po
dzień dzisiejszy jedynie kilku uczonych przebadało wnikliwie ten problem. Na przykład
Jules Michelet, skądinąd wybitny dziewiętnastowieczny historyk francuski, postrzegał
czarną mszę jako symbol chłopskiego buntu przeciwko Kościołowi. Braterstwo
człowieka z człowiekiem, wyzwanie rzucone chrześcijańskiej koncepcji Niebios, kult
Boga Natury w niezwykłych i perwersyjnych formach - takie było najgłębsze znaczenie
czarnej mszy". Z kolei występujący z pozycji ortodoksji katolickiej Montague
Summers czarną mszę uznawał za punkt zborny czcicieli szatana w jego rzeczywistej,
fizycznej postaci.
Uważano, że każdy sabat czarownic zawierał elementy liturgii diabelskiej, niemniej
czarnej mszy nie odnajdujemy w żadnej z pierwszych wzmianek o czarownictwie, a
sam termin wszedł w obieg dopiero w wieku dziewiętnastym, w kontekście satanizmu
(po raz pierwszy użyto go w Anglii w roku 1806). Bez względu na to jak fascynujące,
"wszystkie (poza jedną) wzmianki o czarnych mszach należy odrzucić jako czcze
spekulacje. Zarówno Michelet, jak i Summers przyjmowali za dobrą monetę zeznania
samych czarownic, tymczasem nie można dawać wiary oświadczeniom przygotowanym
zawczasu przez prowadzących śledztwo, a potwierdzanych przez oskarżonych jedynie
pod wpływem okrutnych tortur. Istotnie, niektórzy z nich, w nadziei złagodzenia
zadawanych im cierpień, udzielali bardzo szczegółowych odpowiedzi na stawiane
pytania, niemniej czarna msza, traktowana jako fakt historyczny, to jedna z
największych iluzji intelektualnych, jaką starano się wmówić laikom.
Nie ma w tym nic dziwnego, że inkwizytorzy i naśladujący ich świeccy łowcy
czarownic myśleli o czarnoksięstwie jako o przeciwieństwie znanej im religii, biorąc
czarną magię za świadomą parodię chrześcijaństwa. Aby podkreślić zbrodniczy
charakter czarnoksięstwa i uzasadnić konieczność jego wytępienia, demonolodzy kładli
szczególny nacisk na karykaturę najświętszego obrządku kościelnego - mszy. I tak
ojciec Gaufridi w czasie swego procesu w Aix-en-Provence (1611) napomykał (pod
wpływem tortur) o mszy, w czasie której żegnał się znakiem krzyża świętego na opak,
błogosławieństwo zaś zastąpił słowami: "Idźcie, w imieniu Szatana". Skoro zaś wymysły
demonologów odziane zostały w togę największych autorytetów, któż ośmieliłby się
podać je w wątpliwość
Wśród licznych opisów zbezczeszczenia Najświętszego Sakramentu, co było
powszechnym zarzutem stawianym heretykom i czarownicom od najwcześniejszych
czasów, znajdujemy relację Nicholasa Jacquiera (1458), inkwizytora na Francję i
Czechy, dotyczącą księdza, który odbywał stosunki płciowe w kościele, gromadził
własną spermę i mieszał ją z krzyżmem. Czyn ten nie był bynajmniej zapowiedzią
zjawiska czarnej mszy, należy uznać go za zwykłe bałwochwalstwo lub świętokradztwo.
Inny z łowców czarownic, Paulus Grillandus (ok.1525), opisuje mszę ku czci diabła, w
czasie której palono świece i modlono się. W roku 1335 inkwizytor z Carcassonne ujął
pewnego pasterza, który parodiował mszę świętą w stanie całkowitej nagości. Na
podstawie tych wzmianek komponowali swoje relacje pisarze późniejsi, tak że sto i
dwieście lat potem wierzono już powszechnie w najbardziej obsceniczne rytuały, jakie
na przykład odprawiali ojciec Picard i ojciec Boulle dla zakonnic z Louviers.
Łatwowierny mnich Francesco-Maria Guazzo (1608), jeden ze znamienitszych łowców
czarownic, powołuje się na sporządzone przez Florina de Raemonda sprawozdanie z
procesu, który w roku 1594 odbył się w Akwitanii. Młoda dziewczyna opisuje
wówczastypowy przebieg sabatu, obejmujący akt podpisania przymierza z diabłem,
śpiewy i nierządne praktyki z kozłem - bóstwem czarownic.
Odbyła się też parodia mszy odprawionej przez kogoś odzianego w czarną kapę, na
której nie widniał znak krzyża. W porze najświętszej ofiary i Podniesienia
Przenajświętszego Sakramentu uniósł on poczerniały plaster rzepy, na co wszyscy
zakrzyknęli jednym głosem; "Dopomóż nam, Mistrzu!" Kielich zawierał wodę zamiast
wina, a substytut wody święconej uzyskiwano w taki oto sposób: kozioł oddawał mocz
do wykopanej w ziemi dziury i taką to wodą skraplał wszystkich obecnych, używając do
tego celu czarnego kropidła,
U innego sławnego demonologa, Pierre'a de Lancre'a (1612), znajdujemy unikalną
wzmiankę o odzianym w ornat koźle, który modli się z oprawionego w skórę wilka
mszału o czerwonych, białych i czarnych stronicach.
W potwierdzonych źródłowo praktykach czarnoksięskich doby nowożytnej (do roku
1750) msza sataniczna pojawia się dopiero u samego schyłku siedemnastego stulecia w
związku ze sprawą Chambre Ardente, Zakładając, że praktyki czarnoksięskie mogą
mieć wpływ na bieg przyszłych zdarzeń, grono arystokratów z dworu Ludwika XIV
najęło od pięćdziesięciu do sześćdziesięciu księży katolickich, znanych zresztą z
imienia i nazwiska, którzy mieli odprawiać msze o charakterze specjalnym. Wizja
księdza, celebrującego mszę świętą na brzuchu nagiej dziewczyny leżącej na ołtarzu,
mszę, podczas której wypowiada się dodatkowo pewne zaklęcia, mające zapewnić
wierność osoby ukochanej, wywodzi się ze znacznie wcześniejszych, mieszczących się
w ramach ortodoksji, tzw. mszy miłosnych. Jeśli mszę odprawia się w intencji
wzbudzenia czyichś uczuć, orzeka Grillandus, to "wydaje się, że nie trąci to herezją,
bowiem przykazania boże zalecają miłość i dobre uczynki". Kiedy pewien bawiący z
wizytą w Rzymie ksiądz hiszpański zakochał się w czterech zakonnicach jednocześnie i
namówił kilku mnichów, by odprawili mszę za sukces w zaspokojeniu jego żądz, skazany
został jedynie na okresowe wygnanie z miasta. Dr Johan Weyer (1563) podaje, że
jeden z księży próbował wyegzorcyzmować pewną zakonnicę z konwentu o bardzo
ostrej regule, odprawiając mszę na jej brzuchu. Podobnie tzw. msze śmiertelne
odprawiane, by spowodować zgon osoby żyjącej, nie były uważane za heretyckie,
niemniej zarówno tego, kto za podobną mszę zapłacił, jak i odprawiającego ją
duchownego winno się ukarać banicją (Grillandus). Nie należy też zapominać, że orgie,
do jakich dochodziło podczas mszy opisanych przez ojca Guibourga w czasie sprawy
Chambre Ardente, pojawiają się w materiałach procesowych dopiero pod koniec
śledztwa i to w zeznaniach złożonych na torturach bądź też pod groźbą ich użycia.
Podobnie Małgorzata, córka La Voisin, wydaje się przesadzać w opisie zwykłej w
istocie rzeczy i niewinnej mszy miłosnej, przedstawiając ją w sposób następujący:
Ilekroć w czasie mszy ksiądz winien ucałować ołtarz, tyle razy całował ciało
dziewczyny. Konsekracji Najświętszego Sakramentu dokonał nad jej częściami
intymnymi, w które też włożył maleńki kawałek hostii. Gdy msza dobiegła wreszcie
końca, ksiądz podszedł do owej kobiety i zanurzywszy dłonie w kielichu obmył jej
organa płciowe.
W rzeczywistości msza sataniczna jest w znacznej mierze wymysłem literackim.
Jeden z bardziej znanych jej opisów dał markiz de Sade w Justynie. Grono
nikczemnych mnichów przebrało młodą dziewczynę, Florette, na podobieństwo
Dziewicy Marii; wykonując szereg najwyraźniej magicznych gestów miała ona zapewnić
sławę i dobrobyt ich kościołowi. Justyna opowiada, że po dopełnionym już
świętokradztwie: libertyni, dla podkreślenia swego bluźnierstwa, pragnęli, aby
Florette wystąpiła na wieczornej orgii w tym samym stroju, który wzbudził tyle
hołdów. Każdy z nich rozpalał w sobie obrzydliwe żądze po to, by w tym kostiumie
poddać ją wynaturzonym zachciankom. Świętokradcy, podnieceni pierwszą profanacją,
wcale na niej nie poprzestali. Kazali dziewczynce rozebrać się do naga, położyli ją na
brzuchu na dużym stole, zapalili świece, na biodrach umieścili wizerunek naszego
Zbawiciela i na jej pośladkach ośmielili się dokonać najświętszej z naszych tajemnic.
Podczas tej strasznej sceny zemdlałam, gdyż nie mogłam jej znieść. Ojciec Severino,
widząc mnie w takim stanie, orzekł, iż oswojenienie z tym wymaga, abym ja z kolei
posłużyła za ołtarz. Pochwycono mnie i umieszczono na miejscu Florette. Ofiara się
dokonała, a hostię... ten święty symbol naszej religii... Severino wziął i zagłębił w
bezwstydnym zakątku swych zbrodniczych przyjemności... Wtłaczał ją, znieważając,
wciskał poniżając zdwojonymi ruchami monstrualnego narzędzia [darc] i bluźniąc
wypuścił na ciało swego Zbawiciela nieczysty strumień własnej lubieżności [przekł.
Marka Bratunia].
Dopiero w końcu dziewiętnastego stulecia, kiedy problem czarnoksięstwa należał już
do przeszłości, narodziły się żywe do dziś koncepcje czarnej mszy jako liturgii
poświęconej Antychrystowi czy też reliktu antychrześcijańskich wierzeń ludowych.

Czarnoksięstwo. Dla człowieka współczesnego jest to pojęcie wieloznaczne i


subiektywne, służy określaniu najrozmaitszych zjawisk, nadając im zresztą, w
zależności od kontekstu, różny odcień emocjonalny, ale w okresie trwającego ponad
dwa stulecia obłędu polowań na czarownice, który tak znacząco zaciążył na życiu
intelektualnym i religijnym Europy Zachodniej, słowo to miało znaczenie nad wyraz
konkretne; definiowano je wielokrotnie, za każdym razem jednoznacznie i nieomal w
ten sam sposób:
1587, George Gifford: [Czarownica jest] "kimś, kto działając poprzez Diabła lub
dzięki pewnym zdumiewającym diabelskim umiejętnościom zadaje rany bądź je leczy,
ujawnia sekrety lub przepowiada zdarzenia mające nastąpić, a kogo Diabeł używa w
celu zwabienia w pułapkę i omamienia duszy ludzkiej, aby ściągnąć na nią potępienie.
1599, Martin Del Rio: [Czarnoksięstwo to] "sztuka, dająca, dzięki paktowi
zawartemu z Diabłem, moc czynienia cudów wykraczających poza granice zrozumienia
ludzkiego".
1608, William Perkins: "Czarownikiem jest mag, który dzięki jawnemu bądź
sekretnemu przymierzu świadomie i celowo zgadza się korzystać z pomocy i rady
Diabła przy dokonywaniu cudów"
1608, Francesco Wlaria Guazzo: "Czarnoksięstwo jest odmianą magii, dzięki której -
przy pomocy Diabła - jakiś człowiek wyrządza szkodę innemu"
1653, Sir Robert Filmer: "Czarnoksięstwo jest umiejętnością czynienia cudów z
pomocą Szatana, w granicach, na jakie zezwolił Bóg".
1671, Edward Phillips (bratanek Johna Miltona): [Czarnoksięstwo to] "pewna
szkodliwa umiejętność, pozwalająca - przy pomocy Diabła lub innych złych duchów - na
dokonywanie rzeczy cudownych, wykraczających poza granicę ludzkiego pojęcia".
1689, Cotton Mather: "Czarnoksięstwo jest umiejętnością dokonywania rzeczy
niepojętych, zazwyczaj szkodliwych, dzięki pomocy złych duchów, które zawarły pakt
[...] z występnymi synami człowieczymi".
1730, William Forbes (profesor prawa na uniwersytecie w Glasgow): "Czarnoksięstwo
jest ciemną sztuką dokonywania rzeczy niepojętych i cudownych dzięki mocy
użyczonej przez Diabła"
Dla wszystkićntych ludzi, którzy jako teologowie, sędziowie i prawnicy zwalczali lub
potępiali wiarę w czary, Czarnoksięstwo znaczyło jedno i to samo: przymierze zawarte
z Diabłem w celu szerzenia zła, i uznawane było zarówno przez katolików, jak i
protestantów za herezję. "Trudno przecenić wagę faktu, że Czarnoksięstwo było
herezją, a kary, jakie zań wymierzano, karami za herezję - pisał George L. Burr -
przesądzał on bowiem o istocie całego problemu".
Żadna z przytoczonych powyżej definicji czarnoksięstwa nie kładzie specjalnego
nacisku na praktyki magiczne i wróźebne, chociaż stanowiły one istotny aspekt owego
"szalbierczego rzemiosła". Wiara w magię i jej skuteczność była immanentną częścią
sztuki czarnoksięskiej na długo, zanim przydano jej cechę herezji; zresztą według
powszechnej opinii znajomość praktyk magicznych uważana była za esencję wiedzy
czarnoksięskiej i jej istotę zarówno przed epoką polowań na czarownice, jak i długo po
niej.
Natomiast rozproszone wzmianki, odnoszące się do tego, co w pierwszych piętnastu
stuleciach chrześcijaństwa uważano za czarnoksięstwo, mówią niemal wyłącznie o
praktykach magicznych i guślarskich. Wszystkie te wczesne historie, jako spisane
przez autorów chrześcijańskich, siłą rzeczy nakładały na substrat wierzeń ludowych
chrześcijańską koncepcję Diabła. Spowodowało to, że uczeni późniejsi, biegli w
wyszukanych i złożonych teoriach demonologicznych, doszukiwali się w nich znaczeń i
podtekstów pierwotnie zupełnie im obcych. Jednym z wybitniejszych specjalistów od
znajdowania Diabła we wszystkim był Święty Augustyn, który za dobrą monetę
przyjmował każdą opowieść o złych duchach, a jego dorobek w równym stopniu stał się
podwaliną prawa kanonicznego, co nieprzebranym skarbcem, z którego pełnymi
garściami czerpały następne pokolenia demonologów. Nie ulega wątpliwości, że
Augustyn pospołu z Tomaszem z Akwinu dzieli wątpliwy zaszczyt wynalezienia tak
demonologii, jak i podstaw herezji czarnoksięstwa.
Czarownikami są ci, których z racji mnogości ich zbrodni określa się powszechnie
mianem malefici, czyli czyniących zło. Za przyzwoleniem Bożym zakłócają oni spokój
żywiołów i sieją zamęt w umysłach ludzi słabszej wiary. Nie zadając trucizny, z wielką
mocą zabijają innymi zaklęciami. [...] Przywołują diabły i zachęcają je do działania tak,
że każdy zabija swych wrogów niegodnymi podstępami. Używają krwi ofiar i często
bezczeszczą zwłoki zmarłych. [...] Ponieważ zaś o diabłach mówi się, że gustują w krwi,
to ilekroć czarownicy biorą się za uprawianie swego mrocznego rzemiosła, mieszają
krew z wodą, aby dzięki kolorowi krwi tym łatwiej zaklinać demony. (Decretum Gratia)
Do mniej więcej 1350 roku pod pojęciem czarnoksięstwa rozumiano zazwyczaj
guślarstwo i magię - przeżytki dawnych zabobonów ludowych, pogańskie w tym tylko
znaczeniu, że poprzedzające powstanie chrześcijaństwa, nigdy zaś nie w rozumieniu
zorganizowanej opozycji przeciwko niemu lub jakimś innym przedchrześcijańskim
systemom religijnym. Wróżbiarstwo i magia są prastare i powszechne, a jako próba
podporządkowania i celowego wykorzystania przez człowieka sił natury poprzedzają
zorganizowane systemy religijne, w których funkcję tę przejęła z rąk wspólnoty
plemiennej wydzielona kasta kapłańska. Znajdujące się w podobnym stadium rozwoju,
ale zamieszkujące różne części świata i nie utrzymujące żadnych ze sobą kontaktów
społeczeństwa tworzą koncepcje zasadniczo tożsame, aczkolwiek w wielu wypadkach
odmiennie racjonalizowanej Z tej właśnie przyczyny wiele praktyk magicznych i
guślarskich - wiara w demony, przywoływanie duchów, obrzędy mające zapewnić
płodność i obfite plony, zaklęcia i uroki sprowadzające chorobę lub śmierć - na jakie
natrafiamy w folklorze europejskim, znajdują swoje odpowiedniki w kulturach
ludowych Afryki, Azji, a także Ameryki Środkowej i Południowej. Zadziwiająca
zbieżność tych rytów i obrzędów doprowadziła na przykład do stworzenia zupełnie
błędnej koncepcji, wywodzącej termin wodoood nazwy trzynastowiecznej, posądzanej
o czary, heretyckiej sekty waldensów działającej na południu Francji. W
rzeczywistości nie ma żadnego związku między tymi zjawiskami, a samo słowo voodoo
wzięte zostało z używanego w Dahomeju i Togo języka Ewę.
W ciągu pierwszych trzynastu wieków chrześcijaństwa czary karano śmiercią
jedynie wtedy, gdy pociągały one za sobą wymierne, szkodliwe następstwa, zabiegi
wróżebne i znachorskie stawiano natomiast na równi z prostytucją; podobnie je też
karano. Dopiero w stuleciu czternastym praktyka prawa kanonicznego zaczęła
sprzeciwiać się czarnoksięstwu w sposób bardziej zorganizowany. W roku 1310 synod
w Trewirze zabraniał wróżenia, używania napojów miłosnych, zaklinania duchów itp. W
roku 1432 biskup Bćziers obłożył ekskomuniką guślarzy i wszystkich im podobnych, a w
wieku piętnastym powstały pierwsze edykty skierowane przeciwko uprawianiu czarów.
Prawa te nie dotyczyły czarnoksięstwa w postaci, jaką nadano mu później - z paktem
zawieranym z Diabłem i sabatami włącznie, aczkolwiek w procesach toczących się
przed trybunałami inkwizycyjnymi stosunkowo wcześnie, bo już w roku 1330 w Tuluzie,
zaczęły pojawiać się oskarżenia również i o te zbrodnie.
Z samej swojej istoty chrześcijaństwo nie kwestionowało wiary w możliwość
zakłócenia naturalnego porządku rzeczy; cuda czynił każdy święty Kościoła i każdy z
Ojców pustyni stawał wobec konieczności walki z podstępami Szatana. Kościół
przeciwny był "cudom" jedynie wtedy, gdy dokonywały ich demony. Pisma teologów
wczesnochrześcijańskich i średniowiecznych pełne są wzmianek o praktykach
magicznych traktowanych z całą powagą. W takiej atmosferze czary uważano za
zjawisko niemal powszechne, a w żadnym już wypadku nie noszące cech czegoś
niezwykłego i wyjątkowego.
Mniej więcej w połowie wieku piętnastego zaczyna się kształtować nowa koncepcja
czarnoksięstwa; magia ustępuje stopniowo miejsca pojęciu herezji, ta ostatnia zaś
była zbrodnią zdrady Boga. Bernard Guidonis (1261-1331) definiował ją jako "świadome
odrzucenie dogmatów bądź zdecydowaną przynależność do sekty, której doktryna
została potępiona przez Kościół jako przeciwna wierze". Z tym nowym rozumieniem
czarnoksięstwa spotykamy się zapewne po raz pierwszy podczas serii procesów,
toczących się w Carcassonne i Tuluzie jeszcze przed rokiem 1350, kiedy to około 600
osób skazano na śmierć przez spalenie na stosie jako heretyków. Około roku 1360
inkwizytor Bernard de Como czyni aluzję do jakiejś antykatolickiej sekty czarowników
działającej rzekomo w okolicach Como. Czarnoksięstwo - już jako herezję zakładającą
zawarcie paktu z Diabłem i udział w sabatach - tępiono około roku 1400 w Sabaudii i
pobliskiej Szwajcarii. Zaraza ta najwyraźniej poprzez doliny alpejskie przedostała się
z południowej Francji na północ Włoch.
Nową koncepcję czarnoksięstwa stworzyła i rozpowszechniła instytucja Świętej
Inkwizycji, sprawująca pieczę nad kwestiami czystości wiary. Wydaje się, że sądy
świeckie tej epoki nie odegrały w tym procesie znaczniejszej roli. Krok po kroku
inkwizytorom udało się uzyskać prawo do określania co jest, a co nie jest
czarnoksięstwem oraz przejąć w swe ręce jurysdykcję w sprawach dotyczących tej
zbrodni. Na samym początku atak skierowano przeciwko zwykłym praktykom
magicznym i guślarskim. W bulli z roku 1258 papież Aleksander IV zezwolił
inkwizytorom na wszczęcie prześladowań adeptów tej sztuki, o ile ich postępowanie
stało w sprzeczności z artykułami wiary, przy czym subtelną kwestię rozstrzygania w
tej materii bulla pozostawiała im samym. Taki stan rzeczy, potwierdzony kolejnymi
edyktami papieskimi, trwał -z wyjątkiem trzynastoletniego okresu zapoczątkowanego
postanowieniem papieża Jana XXII, który w roku 1320 powierzył inkwizycji pełną
kontrolę nad wszelkimi sprawami o czary - do roku 1451, kiedy to papież Mikołaj V w
liście do Hugunesa Lenoira, inkwizytora na Francję, przekazał inkwizycji prawo
zajmowania się wszystkimi przypadkami praktyk magicznych i czarów, nawet jeśli "nie
trąciły jawnie herezją". Malleus Maleflcarum, opublikowane w roku 1486 dzieło dwóch
inkwizytorów papieskich, stało się pierwszą próbą systematycznego wykładu herezji
czarnoksięstwa, uwzględniającej konkretne zarzuty o zawarcie paktu z Diabłem, nocne
loty na sabat i udział w sabatowej liturgii: "Wiara w istnienie czegoś takiego jak
czarownice jest na tyle istotnym składnikiem wiary katolickiej, że uporczywe
obstawanie przy zdaniu przeciwnym nosi wyraźny posmak herezji". Hołd skuteczności
działań inkwizycji złożył później Ludovicus, stwierdzając, że gdyby nie inkwizytorzy,
którzy, według jego oceny, w latach 1450-1598 wysłali na stos co najmniej 30 000
mężczyzn i kobiet, świat dawno zostałby już zniszczony przez czarownice.
Około roku 1550 czamoksięstwo jawi się już jako "w pełni dojrzała koncepcja
teologiczna", która pozostawiła trwały ślad nawet w protestanckich zwodach prawa
karnego. Czarnoksięstwo, jeśli wiązało się z zawarciem przymierza z Diabłem, uznane
zostało w luterańskiej Saksonii (na mocy prawa z 1572 roku) za zbrodnię główną nawet
wtedy, gdy oskarżonemu nie zarzucano żadnych konkretnych maleficiów. Podobną
regulację prawną przewidywał akt legislacyjny wydany w roku 1582 w kalwińskim
Palatynacie. Poczynając od około 1600 roku nowa koncepcja czarnoksięstwa wzbogaciła
się o bogatą literaturę przedmiotu, pióra znanych teologów i prawników (coraz
częściej nie związanych z inkwizycją), systematyzującą doświadczenia zgromadzone w
czasie długich lat procesów, wymuszania zeznań przy pomocy tortur i masowych
egzekucji. Piśmiennictwo demonologiczne kwitło przez cale stulecie siedemnaste i
dopiero po roku 1700 zaczęło wyraźnie wchodzić w fazę schyłkową.
Rodzi się tu istotne pytanie, dlaczego inkwizycji potrzebna była nowa herezja
czarnoksięstwa? Wolno przypuścić, że podstawowym powodem, dla którego magię
obrócono w herezję, były sukcesy Świętej Inkwizycji na polu walki z wcześniejszymi
sektami heretyckimi. Przez cały wiek trzynasty uwaga tej instytucji skupiała się na
południowych obszarach Francji, gdzie ostatecznie w latach 1308-1323, dzięki
wysiłkom słynnego inkwizytora Bernarda Guidonisa, udało się ostatecznie wytępić nie
tylko albigensów, ale i wszystkich innych heretyków. Około roku 1320, jak stwierdza
Encyclopaedia Britannica (wyd. 11), "prześladowania ustały z powodu braku ich
obiektu". Herezja czarnoksięstwa została, na dobrą sprawę, wymyślona po to, by
zapełnić powstałą lukę, o czym świadczy chociażby fakt, że do pierwszych procesów o
czary doszło właśnie w Prowansji. Procesy, które toczyły się w latach 1350-1400,
dostarczyły inkwizytorom dominikańskim bogatego materiału, na podstawie którego
udało im się stworzyć koncepcję praktyk magicznych jako zbrodni przeciwko Bogu, a
zbrodnia przeciwko Bogu, zgodnie z opinią wpływowego prawnika Joosta Damhoudera
(1554), była "najpoważniejszą i najcięższą ze wszystkich". Wziąwszy pod uwagę, że
magią parano się powszechnie, teoria ta niepomiernie zwiększała liczbę potencjalnych
heretyków, stwarzając tym samym nowe perspektywy zysków dla Inkwizytorów,
którzy dzielili się z władzami świeckimi kwotami uzyskanymi z konfiskaty mienia
skazanych.
Z chwilą jednak, gdy inkwizycja stworzyła nową herezję czarnoksięstwa, zaczęła
tracić nad nią kontrolę. Na początku szesnastego wieku w Niemczech i Prane ciężar
walki z czarnoksięstwem wzięły na siebie również władze świeckie. Orzeczenie
parlamentu paryskiego z roku 1390 przyznało prawo prowadzenia spraw o czary także
sądom świeckim i od tej pory tego rodzaju procesy toczyły się przed trybunatami
inkwizycyjnymi, biskupimi oraz lokalnymi sądami świeckimi. W wielu państewkach
świętego Cesarstwa Rzymskiego władztwo terytorialne należało do miejscowych
biskupów rzymskokatolickich, tam zatem osoby oskarżone o czary odpowiadały raczej
przed sądami biskupimi, znacznie rzadziej przed trybunatami Inkwizycyjnymi. Jedynie
we Włoszech trwał monopol popieranej przez papiestwo inkwizycji. W Hiszpanii
instytucja ta była strukturą odrębną i niezależną, a kontrolę sumień prowadziła przy
pomocy odmiennych niż oskarżenia o czary metod.
Bez względu jednak na to, przed jakim sądem toczyła się sprawa o czary, wszędzie
stosowano metody stworzone i wypróbowane przez inkwizycję, a praktyka w krajach
protestanckich nie odbiegała w tym względzie ani na jotę od tego, co działo się w
państwach katolickich. Wydany w roku 1507 w Bambergu Halsgerichtsordnung, w 1509
Layenspiegel Uirica Tenglera czy kodeks cesarza Karola z roku 1532, które stały się
podstawą wymiaru sprawiedliwości w górnej Nadrenii, były niczym innym jak tylko
świeckimi kodyfikacjami zasad ustalonych przez inkwizycję. Podobnie Prwcis Rerum
Criminalium Joosta Damhoudera to zeświecczony Młot na czarownice ujęty w formę
norm prawa karnego. Wpływom tym uległ nawet Thomas Hobbes, pisząc w swoim
Lewiatanie:
Co zaś się tyczy czarownic, to nie uważam, by ich czarnoksięstwo było jakąś siłą
rzeczywistą; sądzę jednak, że ponoszą one karę jak najbardziej zasłużenie, ponieważ
fałszywe przekonanie, że mogą wyrządzać zło, łączy się u nich z chęcią jego czynienia,
w razie gdyby pojawiła się taka możliwość, w konsekwencji więc to, czym się parają,
bliższe jest raczej nowej religii niźli jakiemuś rzemiosłu czy sztuce.
Wydaje się, że w okresie masowych polowań na czarownice w XVI i XVII w. pojęcie
czarnoksięstwa w znacznej mierze straciło swój pierwotny związek z magią.
Czarownice karano w pierwszym rzędzie za przymierze, jakie na zgubę
chrześcijańskiego Boga zawarły z Diabłem, a nie za to, że ściągnęły burzę, która
zniszczyła zasiewy, bądź rzuciły urok na dziecko sąsiadki. W trakcie procesów
dopuszczano jednak tego rodzaju materiał dowodowy (jako potwierdzenie zawartego z
Diabłem paktu), dzięki czemu działania inkwizytorów posyłających na śmierć rzekome
czarownice zyskiwały sobie przychylność opinii publicznej. Wiara w czary szła w parze
z wiarą w herezję, a sama koncepcja herezji czarnoksięstwa, zarówno w okresie kiedy
powstawała i święciła największe triumfy, jak i wtedy, gdy chyliła się ku upadkowi, była
tworem garstki intelektualistów, a nie produktem wierzeń ludowych. George L. Burr,
który, jak się wydaje, wiedział więcej na temat czarnoksięstwa niż którykolwiek z
innych uczonych, napisał: "Bez względu na to, co przynieść mogą jeszcze odkrycia w
dziedzinie antropologii i badań kultur ludowych, czarnoksięstwo w tej postaci, z jaką
walczyli nasi przodkowie, w żadnym wypadku nie było zjawiskiem powszechnym - ani
czasowo, ani przestrzennie. Należy ono wyłącznie do dziedziny myśli chrześcijańskiej
doby nowożytnej". Czarownikiem mógł stać się wyłącznie chrześcijanin.
Nieprzypadkowo zatem wiele definicji podanych na wstępie tego hasła
sformułowanych zostało w języku teologii; katolik Del Rio określa istotę
czarnoksięstwa tymi samymi niemal słowy co anglikanin Robert Filmer i protestant
Cotton Mather. Każdy z nich rozumie je jako diabelski spisek wymierzony w Boga,
aczkolwiek interpretuje zgodnie z własnymi przekonaniami i wyznawaną religią.
Sylvester Prierias, papieski adwersarz Lutra, uważa, że inkwizytorzy powinni ścigać
czarownice nie tyle za nocne loty na sabat, lecz z racji tego, że wyparły się wiary
katolickiej i dopuszczają się "wielu czynów jawnie tracących herezją". Istotą zbrodni
jest świadome odwoływanie się do Diabła i wrogość wobec Kościoła, zesłanie na kogoś
choroby czy zgonu schodzi zdecydowanie na plan dalszy. A w czym różnił się od
Prieriasa jego sławny przeciwnik? Luter, który wierzył, że sam spierał się z Diabłem,
był zdania że: "Zwykłe nasze grzechy obrażają Boga i powodują Jego gniew. [...] Jakże
wielki zatem musi być gniew Boży na czarnoksięstwo, które sprawiedliwie nazwać
możemy zbrodnią obrazy majestatu Bożego i buntem przeciwko nieskończonej
potędze boskiej?"
Czarnoksięstwo było zbrodnią niesłychaną, jako że zakładało rzeczy niemożliwe.
Przez ponad dwieście lat dla trybunałów sądowych, zarówno duchownych, jak i
świeckich, fakt, że ktoś ma złą sąsiadkę i zdycha mu krowa, nosi charakter związku
przyczynowo-skutkowego; to czarownica czyni swoje maleflcia. A moc wyrządzania
tego rodzaju krzywd można osiągnąć jedynie dzięki przymierzu zawartemu z Diabłem.
Antycypowany pakt z Szatanem należał, w istocie rzeczy, do kategorii zbrodni
sumienia, był przestępstwem nieprawomyślności. To, iż rzekome bluźnierstwa
wymyślane były z reguły przez samych sędziów, a oskarżeni przyznawali się do nich
wskutek zadawanych im tortur, to już zupełnie inna historia. Nie budzi zatem
zdziwienia, że wybitny prawnik Grillandus (skądinąd bez zastrzeżeń wierzący w
istnienie czarownic) przyznał, iż nigdy nie był świadkiem przyłapania czarownicy
inflagrante criminal też o podobnym przypadku nie słyszał.
Ze względu na wagę tej, niesłychanie zresztą trudnej do udowodnienia, zbrodni w
roku 1468 zadecydowano, że czarnoksięstwo to crimen excepta - przestępstwo
szczególne, toteż w sprawach, które tego przestępstwa dotyczą, zawieszeniu ulegają
wszelkie zwyczajowo stosowane procedury sądowe oraz opieka prawna, z jakiej mógł
na ogół korzystać oskarżony. W sprawach o czary dopuszczano dowody wszelkiego
rodzaju, nawet takie, które sąd odrzuciłby w każdym innym procesie: zeznania o
diabelskich zgromadzeniach składane przez kilkuletnie dzieci, świadectwo
współuczestników zbrodni, notorycznych krzywoprzysięzców oraz osób obłożonych
ekskomuniką. Dopuszczano użycie tortur dla wymuszenia przyznania się do winy,
więcej nawet, tortura stalą się koniecznym wymogiem przesłuchania, jako że wszelkie ,
zeznania złożone w inny sposób traktowano jako niewiarygodne. Aby zaś zapewnić
stale zatrudnienie i związane z tym dochody całemu aparatowi utrzymującemu się przy
życiu z łowów na czarownice, oskarżonych zmuszano, by wyjawiali tożsamość
współwinnych. Tych zaś, z kolei, zmuszano torturami do przyznania się do winy i
zadenuncjowania następnych wspólników. Charakterystyczne, że tam, gdzie
czarnoksięstwo nie zostało uznane za crimen excepta, nie spotykamy się niemal w
ogóle z procesami o czary. W księstwie Julich-Berg, na przykład, w latach 1609-1682
nie posłano na stos ani jednej czarownicy.
Warto też zauważyć, że kojarzone powszechnie z fanatyzmem i ciemnotą
średniowiecze prawie nie zaznało prześladowań czarownic. Mania ta była wytworem
doby Odrodzenia. Wieki średnie cechowała pewna stabilność społeczna, natomiast
burzliwy ferment ideologiczny stuleci szesnastego i siedemnastego zagrażał
ustalonemu porządkowi socjalnemu, który z rosnącą gwałtownością bronił się przed
spodziewanym upadkiem. Egzekucje siały terror, ten zaś, łudzono się, miał zapewnić
spokój. Około roku 1600 Boguet - naoczny świadek opisywanych wydarzeń - stwierdzał:
"Prawie całe Niemcy zajęte są wznoszeniem stosów [dla czarownic]. W Szwajcarii, z
ich przyczyny, wiele wiosek w ogóle zniknęło z powierzchni ziemi, a ci, którzy
podróżują po Lotaryngii, bez trudu zauważyć mogą tysiące słupów, do których się je
przywiązuje".
Obłęd polowań na czarownice osiągnął apogeum w momencie rozpadu struktur świata
feudalnego. W Anglii, na przykład, po pierwszej fali prześladowań za panowania
królowej Elżbiety druga, jeszcze gwałtowniejsza, przychodzi za Republiki, czyli w
okresie rozkwitu najbardziej postępowych koncepcji politycznych, gospodarczych i
filozoficznych siedemnastego stulecia. W roku 1686, symbolicznej dacie narodzin
kapitalizmu angielskiego, ucieleśnionego w osobie nowego monarchy, Wilhelma
Orańskiego - niemieckojęzycznego księcia z największej w Europie republiki
bankierów, czarnoksięstwo w Anglii zmarło śmiercią naturalną. Handel nie mógł
rozwijać się w świecie nacechowanym niepewnością, w którym można było wytoczyć
proces osobie zmarłej przed wieloma laty, skazać ją i skonfiskować majątek od dawna
znajdujący się już w rękach spadkobierców. Ludzie interesu nie byli skłonni
inwestować w warunkach, gdy kontrakt handlowy dawało się unieważnić na podstawie
zwykłych pomówień o herezję.
Koniec herezji czarnoksięstwa w poszczególnych krajach europejskich najlepiej
chyba wyznacza data ostatniej wykonanej w nich egzekucji czarownic: w Holandii miała
ona miejsce w roku 1610, w Anglii w 1684, w Ameryce w 1692, w Szkocji w 1727, we
Francji w 1745, w krajach niemieckich w 1775, w Szwajcarii w 1782, w Polsce w 1793.
We Włoszech w roku 1791 inkwizycja skazała na śmierć słynnego szarlatana Cagliostro,
któremu wszakże zamieniono później ten wyrok na karę dożywotniego więzienia.
Na zmierzch koncepcji czarnoksięstwa jako herezji religijnej wpłynęło wiele
czynników. W wielu państewkach niemieckich hasłem do odwrotu stał się fakt, że w
pewnych momentach niemal cała ich ludność znalazła się w kręgu podejrzanych o czary;
przerwanie prześladowań urosło tam do rangi kwestii przetrwania biologicznego. W
Anglii wielce pomocny okazał się zdecydowany sprzeciw duchowieństwa i szerokiego
grona świeckich sceptyków wobec praktyki przeinaczania tekstów biblijnych i
wykorzystywania ich do walki z czarnoksięstwem, w kraju tym bowiem zwolennicy
prześladowania czarownic doszukiwali się ich uzasadnienia bardziej w Biblii niźli w
tradycji Kościoła. W Holandii, która jako pierwsza weszła na drogę kapitalizmu,
prześladowania czarownic ustały bardzo wcześnie; po roku 1610 nie wykonano tam ani
jednego wyroku śmierci z oskarżenia o czary. Panujący w tym kraju duch racjonalizmu
zachęcał ofiary prześladowań - na równi katolików i protestantów - do osiedlania się w
nim, a miejscowych intelektualistów do zdecydownej opozycji wobec obłędu łowów na
czarownice. We Francji, z kolei, decydujący okazał się edykt Ludwika XIV wydany w
roku 1682. Nie ulega jednak wątpliwości, że wszędzie represje trwałyby znacznie
dłużej, gdyby nie zdecydowany opór zarówno samych ofiar, które zaprzeczały
wszystkim rzucanym na nie oskarżeniom i często jeszcze w drodze na miejsce kaźni
przeklinały swych sędziów, jak i ludzi, którzy wyprzedzając swoją epokę,
niejednokrotnie też ryzykując osobistą karierą, majątkiem, a nawet życiem, słowem i
piórem starali się przywołać swoich rodaków do rozsądku.

Czarnoksięstwo żydowskie. Prawdę mówiąc, czegoś takiego w ogóle nie było.


Czarnoksięstwo jako bluźniercza parodia chrześcijaństwa istniało właściwie wyłącznie
w ukształtowanej przez nie kulturze. Czarownik czy czarownica uznawani byli za
heretyków - czyli ochrzczonych wyznawców Chrystusa, którzy trwali w uporczywym
sprzeciwie wobec dogmatów katolickich - z samej zatem definicji Żydzi nie mogli być
czarownikami. I rzeczywiście, rzadko ich z tego tytułu prześladowano. Ale byli
atakowani jako stronnicy Szatana i na równi z poganami i czarownicami traktowani
jako wrogowie Wiary. Oskarżenia wysuwane przeciwko Żydom były podobne do
typowych zarzutów, jakie stawiano czarownicom (oraz innym heretykom). Posądzano
ich zwłaszcza o używanie trujących ziół oraz zwłok ofiar mordów rytualnych, z których
mieli rzekomo sporządzać magiczne napoje i maści. Czarownice z kolei oskarżano o
podróże na sabat, zwany często, szczególnie w źródłach wcześniejszych, synagogą.
Słowa, mające jakikolwiek związek z religią żydowską, uznano najwidoczniej za
wystarczająco obelżywe, by używać je w odniesieniu do czarownic.
Chrześcijaństwo wykluczało Żydów z kręgu czarnoksięstwa, a i oni sami, z kilku
przyczyn, nie przejawiali większego nim zainteresowania. Po pierwsze, aczkolwiek
stworzyli swoją własną demonologię, w której przewijały się zastępy złych duchów
(istnienia ich nigdy nie kwestionowano), to ani w ich religii, ani w wierzeniach ludowych
nie spotykamy się z personifikacją najwyższego zła, stanowiącego antytezę Boga.
Szatan pozostał dla nich abstrakcją, a co za tym idzie dla Żydów niepojęta była
podstawowa przesłanka chrześcijańskiej koncepcji czarów - pakt z Diabłem. Po drugie,
jakkolwiek Żydzi cieszyli się powszechną sławą jako specjaliści w dziedzinie praktyk
magicznych, tradycja ta mieściła się znakomicie w ramach wyznawanej przez nich
religii; to anioły, a nie diabły, były sprawcami zjawisk nadnaturalnych i to je,
wymieniając Imiona Boga, zaklinano w tym celu. Magia nie stała w sprzeczności z
ortodoksją. Tradycja talmudyczna zna i klasyfikuje cały szereg praktyk magicznych,
uznaje potęgę zarówno demonów, jak i aniołów, potępia jednak wyłącznie magię
sympatyczną. Po trzecie, Żydzi nie uprawiali magii z myślą o wyrządzeniu zła. Diabły
zmuszano do działania nie po to, by szkodziły innym; kazano im odnajdywać ukryte
skarby lub skradzione przedmioty.W dorobku myśli żydowskiej nie spotykamy pojęcia
czarnej magii. Istnieje wyłącznie magia biała, co więcej, ponieważ jej adepci wywodzili
się z kręgu ludzi uczonych, paranie się nią nie przynosiło nikomu ujmy. Po czwarte
wreszcie, religia Żydów potępiała donosicieli, bez których, jak wiemy, procesy o czary
nie mogłyby się toczyć.
Mimo iż należy zdecydowanie odrzucić związki Żydów z chrześcijańską herezją
czarownictwa, w uprawianych przez nich tradycyjnych praktykach magicznych i
guślarskich natrafić można na kilka pokrewnych jej wątków, aczkolwiek drugorzędnych
i genetycznie z nią nie powiązanych. Żydzi wierzyli, na przykład, w istnienie sukkubów.
W myśl doktryny chrześcijańskiej stosunek płciowy z diabłem, bez względu na to czy
dobrowolny, czy odbyty pod przymusem, zasługiwał na karę śmierci jako akt bestiofilii;
diabeł nie był bowiem istotą ludzką. Poglądy Żydów w tej kwestii były znacznie
bardziej umiarkowane; podobny uczynek nie stanowił nawet podstawy do rozwodu, i to
właśnie z tej prostej przyczyny, że partnerem był diabeł. Żydzi sporządzali także
figurki woskowe, nie po to jednak, jak to czynili chrześcijanie, by sprowadzić na kogoś
chorobę lub śmierć, ale wyłącznie w celu odzyskania przedmiotów skradzionych.
Również i w tym wypadku koncepcje żydowskie znacznie odbiegały od chrześcijańskich
- nakłuwanie nie miało nic wspólnego z magią sympatyczną czy homeopatyczną, jego
podstawę stanowiła koncepcja "anioła stróża" wyznaczonego każdemu człowiekowi, a
nawet zwierzęciu. Anioł stróż poszkodowanego miał przenieść ból zadany poprzez
nakłuwanie figurki na anioła stróża złoczyńcy, który z kolei zadawał go samemu
złodziejowi, ten zaś, chcąc się od niego uwolnić, powinien zwrócić łup jego
właścicielowi. Żydzi wierzyli także w złe oko, różdżki magiczne. (przejęli tę wiarę od
Niemców), prawo mar, ligaturę (także wpływ niemiecki), magiczne właściwości ziół i
opętanie. Ich amulety cieszyły się tak wielką sławą, że w końcu czternastego wieku
biskup Salzburga zwrócił się do jakiegoś Żyda z prośbą o mezuzę, którą zamierzał
umieścić nad bramą do swego zamku.
W wyjątkowych jedynie wypadkach opinia utalentowanych magów, jaką cieszyli się
Żydzi, przysparzała im kłopotów. Na przykład w roku 1573 poddany torturom pewien
Żyd, naczelnik mennicy berlińskiej, przyznał się, że otruł księcia elektora, podając mu
magiczny napój. Skazano go na śmierć przez rozerwanie końmi, a jego szczątki spalono
wraz z należącą rzekomo do niego księgą tajemną. W roku 1579 o podobne praktyki
oskarżono we Frankfurcie nad Odrą dwudziestu czterech Żydów. Zostali spaleni na
stosie.

Czarownik, czarownica. Teoria, w myśl której czarownica to heretyczka, aczkolwiek


pozwoliła w Europie lat 1500-1700 na zamordowanie w majestacie prawa tysięcy
niewinnych osób, nie rozwinęła się do tego stopnia, by określić wspólne dla wszystkich
czarownic cechy fizyczne i stworzyć ogólnie obowiązujący stereotyp ich wyglądu. To
raczej wyobraźni ludowej zawdzięczać należy, że za ucieleśnienie wszelkiego zła
przyjęto uważać postać "niechlujnej, pomarszczonej, starej, chromej, bladej kobiety
o kaprawych oczkach" (Reginald Scot), a jako że większość oskarżonych o czary
stanowiły kobiety, wizja ta utrwaliła się zarówno w obiegowej opinii, jak i w
ilustracjach zdobiących liczne broszury i doniesienia z procesów, by w prawie nie
zmienionej postaci pojawić się w filmach Walta Disneya. W połowie lat trzydziestych
XV wieku Nider orzekł, że wśród czarowników zdecydowanie przeważają kobiety,
obdarzone są bowiem długim językiem i z lubością opowiadają innym niewiastom o
wszystkim, czego się dowiedziały. Pogląd ten poparł w roku 1510 Geiler von
Kaysersberg, dodając, że kobieta jest bardziej podatna na wpływy niż mężczyzna,
przez co łatwiej ulega wszelkiego rodzaju złudzeniom i halucynacjom. W roku 1597
argumentację tę powtórzył w Szkocji król Jakub I.
W broszurze A Declaration of Egregious Popish Impostures (1603) Samuel
Harsnett, późniejszy arcybiskup Yorku, kreśli ludowy wizerunek czarownicy -
staruchy, wizerunek bardzo podobny do opisu podanego przez Reginalda Scota:
Wszyscy ci szalbierze roztaczają przed nami wizję czarownicy jako wiekowej,
wysmaganej wichrem baby, zgarbionej tak, że podbródkiem dotyka kolan, wspartej na
lasce, bezzębnej, o głęboko osadzonych oczach i złej twarzy, członkach
powykręcanych od paraliżu, która włóczy się po drogach mamrocząc coś do siebie i
mimo że zapomniała, Jak odmawia się ojczenaszki, jęzor ma dęty i skory nazywać
rzeczy po imieniu.
Podobnymi słowy opisuje "pokręconą wiedźmę" - Moll White, Joseph Addison.
W wieku siedemnastym na kartach powieści łotrzykowskiej pojawił się karykaturalny
wizerunek czarownicy, stanowiący syntezę postaci wyjętych z francuskich,
niemieckich i angielskich traktatów demonologicznych. Upowszechnił się on w
świadomości społecznej na tyle, że około roku 1666, kiedy trzech kleryków zarzuciło
jednej z nowicjuszek, iż jest czarownicą, ich przełożona madame Bourignon odparła, że
"aczkolwiek nie wie dokładnie, jak wyglądać powinny czarownice, słyszała po wielokroć,
że są to stworzenia wstrętne i zdeformowane, [...] nie może przeto uwierzyć, by owa
dziewczyna była jedną z nich". (Matthew Hale, Modem Relations)
Teolodzy natomiast chętnie posługiwali się ludowym stereotypem wiedzmy i, jak
zauważył Binsfeld, brzydota stała się jedną z poszlak [indicium] wskazujących na
uprawianie praktyk czarnoksięskich. Bodin powołuje się w swojej Demonomanie
zarówno na porzekadło "szpetny jak wiedźma", jak i na doświadczenie Girolamo
Cardano (1550), który stwierdził, iż nigdy nie zdarzyło mu się widzieć czarownicy nie
zeszpeconej jakąś ułomnością.
Napisana u schyłku siedemnastego wieku humoreska The Strange and Wonderful
History of Mother Shipton (1686) odtwarza wygląd dopiero co urodzonej Ursuli
Soothtell (znanej później jako Mateczka Shipton): "Ciało noworodka było szczupłe, ale
miało potężne kości, wielkie wyłupiaste oczy - przenikliwe i ogniste, nadnaturalnych
rozmiarów powykrzywiany nos, który zdobiły liczne krosty i pryszcze". Ursula była
owocem występnego związku diabła i czarownicy, a jak podkreśla Boguet, uważano
wówczas powszechnie, iż dzieci "idą zazwyczaj w ślady swych matek". Fakt, że ktoś
zrodził się z matki czarownicy, traktowano jako dowód, że sam jest czarownikiem. W
drugim wydaniu Compendium Maleficarum (1626) Guazzo wyjaśnia:
Nader często postępom zarazy czarnoksięstwa sprzyja przenoszenie jej na dzieci
przez obarczonych tym grzechem rodziców, zwłaszcza gdy pragną wkupić się w łaski
swego diabła. Zachłanność bowiem Szatana jest nienasycona i nie zna granic i skoro
raz tylko zagnieździ się już w jakiejś rodzinie, nie jest skłonny oddawać pola, a wygnać
go można Jedynie z największym trudem. Dlatego też wśród licznych pewnych poszlak,
przemawiających przeciwko oskarżonemu o czary, jest fakt, iż jedno z jego rodziców
zostało kiedyś uznane winnym tej zbrodni. Co dzień prawie spotykamy się z
przypadkami tej dziedzicznej skazy u dzieci, bowiem Diabeł nie ustaje nigdy w
staraniach o powiększenie grona swych stronników. Nie ma też lepszej metody, aby
temu zapobiec, niż napomnienia i przymus wobec tych, którzy mogą sprowadzić swe
potomstwo na drogę zepsucia.
Nieliczni tylko autorzy, a w ślad za nimi artyści (w tym szesnastowieczny rytownik
Hans Baldung Grun), byli zdania, że czarownica może być młoda i ponętna, a tym
samym bardziej atrakcyjna dla Diabła, który ją uwodzi, niźli stara babina. Koncepcję
tę zwalczali zarówno katoliccy, jak i protestanccy rygoryści moralni, obawiając się, że
trwałe skojarzenie piękna i czarnoksięstwa może stać się zachętą do konwersji na tę
herezję.

Czarownica zatem to szpetna starucha w czarno nakrapianym kapeluszu, dosiadająca


miotły lub tocząca pogawędki ze swym kotem. Niefortunnym zbiegiem okoliczności ta
powszechna w kulturze ludowej wizja przesłania fakt, że większość oskarżonych o
praktyki czarnoksięskie wcale nie było starymi wiedźmami, miotającymi na prawo i
lewo groźby i zaklęcia. Nawet w Anglii, gdzie przed sądami często stawały różne
starowinki, procesy kobiet młodych były co najmniej równie częste. W czasie procesu
w Norm Berwick, w Szkocji, w 1590 roku w stan oskarżenia postawiono niewiasty
"cieszące się opinią najcnotliwszych kobiet, jakie kiedykolwiek zamieszkiwały miasto
Edynburg". W Niemczech najczęściej posyłano na stos ludzi wykształconych,
zamożnych, młodych i otoczonych powszechnym szacunkiem, czego dowodzi chociażby
list prywatny do przyjaciela napisany w sierpniu roku 1629 przez kanclerza księcia-
biskupa Wurzburga [patrz: Wurzburg, procesy o czary w Wurzburgu]. Spalona w tym
mieście dziewiętnastoletnia Barbara Góbel określona została na liście sporządzonej
przez kata jako "najczarowniejsza panna wurzburska". Mniej więcej w tym samym
czasie w Kolonii spalono na stosie inną młodą kobietę, "która cieszyła się opinią
najśliczniejszej i najcnotliwszej panny w całej Kolonii".
Sytuację panującą w Niemczech w następujący sposób podsumował George L. Burr:
"W owych dniach dość było wzbudzić czyjąś zazdrość. Imiona zadenuncjowanych w
czasie tortur dyktowały najczęściej czysta złośliwość i zwykła zawiść. Bogactwo,
wykształcenie, uroda - to one niejednokrotnie były rzeczywistym powodem oskarżeń".
Każdemu zaś, kto powątpiewał w winę tych ludzi, demonolodzy tłumaczyli, że z
pozoru nieposzlakowany sposób bycia to nic innego jak tylko chytry fortel Diabła;
czarownice przestrzegają wszystkich nakazów wiary chrześcijańskiej, aby pod
płaszczykiem pobożności tym śmielej i skuteczniej parać się swym szatańskim
rzemiosłem.
Z zarzutami o uprawianie czarów - czy to ze strony władz kościelnych, czy też
rozjuszonego motłochu - często spotykali się uczeni i ludzie pióra. Doktor John Dee,
nadworny astrolog królowej Elżbiety, został w roku 1555 oskarżony przed Tajną Radą
o próbę zamordowania królowej Marii za pomocą magii. Uniewinniono go, co prawda, ale
jego sława jako maga i czarnoksiężnika rosła, a wraz z nią narastała także wrogość,
jaką żywił ku niemu lud. W roku 1583 tłum próbował go zlinczować, burząc przy okazji
dom, w którym mieszkał, i niszcząc jego bibliotekę. Cieszył się on wszakże stałym
poparciem królowej, która w roku 1590 wspomogła go kwotą stu funtów na kontynuację
eksperymentów alchemicznych. Mniej szczęścia miał inny alchemik, John Lamb,
którego zlinczowano w Londynie w roku 1640. W obronie oskarżonych o praktyki
czarnoksięskie uczonych i myślicieli pokroju Savonaroli, Nostradamusa, Rogera
Bacona, Alberta Wielkiego czy Tomasza z Akwinu stanął Gabriel Naude, autor wydanej
w roku 1625 w Paryżu Analogie pour les grands hommes soupfonnez de magie. W roku
1620 o uprawianie czarów oskarżona została matka wybitnego astronoma Johanna
Keplera (Gunther, Etn Hexen-prozess, 1906); do dziś zachował się kompletny protokół
złożonych przez nią zeznań.
W pismach demonologicznych stykamy się z wieloma synonimami pojęcia czarownicy.
Jordanes de Bergamo (1470) nazywa wiedźmy:
bacularia(od baculus - laska, drąg, na którym zwykły latać),
fascinatrix (od fascino - urzekać, rzucać urok, a czynią to przecież dzięki złemu
oku),
maliarda (od zła - malum- jakie wyrządzają),
pixidaria (od Pyxides- puzderek, w których przechowują magiczne maści).
Binsfeld (1589) dodaje kilka innych określeń:
femina saga(kobieta znająca przyszłość, wiedźma),
lamia (straszydło nocne wysysające krew z ludzi),
incantator (zaklinacz; ten, który stosuje zaklęcia),
magus (wróż),
maleflcius (wyrządzający zło ludziom, bydłu i dobytkowi),
sortiariae mulier (niewiasta wróżąca z rzucania losów),
strix (strzyga),
veneficia (trucicielka),
vir sortilegi (mag, wróż).
Jednakże, jak zauważa jezuita Caspar Schott, "pojęcia lamia i strix mają identyczne
znaczenie, tożsame ż określeniem saga"
(Physica Curiosa, 1697). W klasycznych dziełach poświęconych problemowi
czarnoksięstwa używano też wielu innych terminów łacińskich, zwłaszcza zaś: anispix,
auguris, divinator, januatica, ligator, mascara, phitonissa, sortvega, stregonis i
stregula.

Johannes Pott podaje także listę najczęściej spotykanych niemieckich określeń


czarowników i czarownic: Hexen, Tóchter des Donners, Unholdinnen, Gabeireiterinnen,
Wetter-macherinnen, Zauberinnen, a także Truteń i Wickhersen. Pojęcie Hexerei
użyte zostało po raz pierwszy w roku 1419 w czasie procesu niejakiego Goglera
poddanego torturom w Lucernie.
Również i przez karty dzieł autorów angielskich przewija się całe spectrum
najrozmaitszych kategorii czarownic. John Wycliffe, autor An Apology for Lollard
Doctrines, używa terminów arioler, augurer, enchantress, haruspex [przepowiadający
przyszłość na podstawie oględzin wnętrzności zwierzęcych], sortiieger, wspomina
także o wielu innych wąsko wyspecjalizowanych znawcach przyszłych zdarzeń -
aeromantach (wróżących z powietrza), gyromantach (z linii i innych figur
geometrycznych), hydromantach (z wody), pyromantach (z ognia) itp. W miarę rozwoju
nowożytnej koncepcji czarnoksięstwa jako herezji pojawiła się potrzeba określenia
zasad ścisłej klasyfikacji czarownic. Podziału wiedźm na dziewięć odrębnych kategorii
dokonał na przykład Thomas Ady, opierając się na kryteriach zawartych w XVIII
rozdziale Księgi Powtórzonego Prawa. W roku 1646 John Gaule w Select Cases of
Conscience Touching Witches and Witchcraft - rodzaju podręcznika dla sędziów
przysięgłych, mówi o ośmiu podstawowych rodzajach czarowników i czarownic. Są to
mianowicie:
1. Wróżki, cyganki i czarownice trudniące się przepowiadaniem przyszłości.
2. Astrologowie, badacze gwiazd i czarownicy trudniący się stawianiem horoskopów.
3. Czarownice zamawiające, mamroczące i posługujące się obliczeniami, które
działają na podstawie analizy liczb i symboli.
4. Czarownice zadające jad i trucicielki.
5. Egzorcyści trudniący się zaklinaniem duchów.
6. Czarownice wróżące z brzucha.
7. Kabaliści i adepci magii spekulatywnej i teoretycznej.
8. Nekromanci.
Podział ten nosił, rzecz jasna, charakter czysto akademicki, wszystkie bowiem
odmiany tej zbrodni uważano za inspirowane przez Diabła i z racji tego heretyckie.
Kwestię tę podsumowuje niejako Joost Damhouder, który w traktacie Enchiridion,
Praxts Rerum Criminalium pisze: "Wszyscy przeto sortiiegi, dimnatores i maleficiy
którzy parają się tym diabelskim procederem, uważani są za nieprzyjaciół zbawienia i
wrogów rodzaju ludzkiego". Podobnego zdania był także Anglik George Gifford:
"Zaklinacz duchów, czarownik, wróż i inni im podobni, bez względu na to, jakie nosiliby
miano, wszyscy oni obracają się w tym samym kręgu". (course of the Subtle Practices
of Devils by Witches and Sorcerers)
Rodzaje wiedźm i czarowników według Simboleography Williama Westa, London 1594

Czarodzieje: Czarodzieje to ci, którzy wypowiadając pewne zaklęte wyrazy ważą się
na próbę osiągnięcia rzeczy sprzecznych z porządkiem Natury, wywołując - jak
fałszywie utrzymują - duchy zmarłych i ukazując innym rzeczy ukryte lub znajdujące
się w miejscach bardzo odległych.
Wróżowie przepowiadający los. Wrożbiarze lub czarownicy [...] przepowiadają
przyszłe zdarzenia i wywołują złe duchy za pomocą zaklęć i specjalnie w tym celu
wymyślonych słów, na które to słowa demony odpowiadają im wedle ich życzenia bądź
mową, bądź obrazami pojawiającymi się w szklanych kulach, okruchach kryształu i
pierścieniach.
Jasnowidze. Mistrzowie sztuki wróżenia przy pomocy duchów proroczych. Potrafią
wskazać winnych kradzieży i określić, gdzie znajdują się przedmioty zgubione i
zrabowane.
Kuglarze. Kuglarze i wędrowni uzdrowiciele leczą wszelkie choroby, a także wrzody
ludzi i zwierząt, posługując się guślarskimi słówkami lub zaklęciami zapisanymi na
skrawkach papieru, które zawieszają na szyi chorego bądź w innym miejscu Jego ciała.

Zaklinacze. Zaklinacze to ci, którzy sądzą, że dzięki wymawianym słowom, napisom


lub obrazkom, a także stosowaniu ziół oraz innych substancji, mogą uczynić wszystko,
czego sobie zażyczą, diabeł bowiem zwodzi ich lub rzeczywiście wyczarowuje
wszystkie te rzeczy, o które proszą. Różnią się nieco od czarowników i wiedźm, jako
też augurów, czyli tych, którzy prorokują z lotu ptaków, oraz tych, którzy
przepowiadają przyszłość na podstawie oględzin wnętrzności zwierząt ofiarnych.
Czarownice. Czarownicami, czyli wiedźmami, są kobiety, które zawarłszy pakt z
diabłem dają się zwodzić jego podszeptom, namowom i sztuczkom, tak iż wierzą, że
dana jest im umiejętność czynienia wszelakiego zła i że samą swą wolą lub przy pomocy
zaklęć potrafią sprawić, że powietrzem wstrząsną błyskawice i gromy, sprowadzić
nawałnicę i grad, przenosić zboża i drzewa w inne miejsca, w cudownie krótkim czasie
przemieszczać się dzięki swoim duszkom służebnym (które przyjmują zwodniczą
postać kozłów, świń, cieląt itp.) na wielce odległe góry, latać na drągach, widłach i temu
podobnych sprzętach, spędzać całe noce ze swoimi kochankami na zabawie,
ucztowaniu, tańcach i flirtach oraz innych diabelskich sprośnościach i lubieżnych
figlach, a także dokonywać tysięcy innych potworności.

"D"

Del Rio Mardn Antoine. Del Rio (1551-1608) był wybitnym uczonym jezuickim,
autorem encyklopedycznego traktatu Disquisitionum Magicarum, pod wieloma
względami najbardziej kompletnego ze wszystkich dzieł dotyczących czamoksięstwa i
cieszącego się taką samą sławą jak Młot na czarownice. Urodził się w Antwerpii. Jego
ojciec był szlachcicem pochodzącym ze znakomitego kastylijskiego rodu, matka zaś
zamożną Aragonką. Del Rio otrzymał znakomitą edukację w dziedzinie języków
klasycznych, hebrajszczyzny i aramejszczyzny, a także pięciu języków współczesnych
i prawa. Mając lat dziewiętnaście opublikował krytyczne wydanie dzieł Seneki
(opatrzone odsyłaczami do prac 1300 innych komentatorów), a w dwudziestym
czwartym roku życia został wicekanclerzem i prokuratorem generalnym Brabantu. W
roku 1580 Del Rio porzucił karierę urzędniczą i wstąpił do zakonu jezuitów. Wykładał w
kolegiach jezuickich w Valladolid, Dovay, Liege, Louvain (gdzie gromadził też materiały
do swojej demonologii), Graetz, Salmance i Brukseli (zmarł tam w roku 1608). Podczas
dwudziestu sześciu lat badań i studiów napisał co najmniej piętnaście tomów kazań i
komentarzy.
Disquisitionum Magicarum Libri Sex, zadedykowane księciu biskupowi Liege, które
powstało około 1596 roku, a drukiem ukazało się po raz pierwszy w roku 1599 w
Louvain, było wielokrotnie wznawiane, a w roku 1611 przetłumaczono je na francuski.
Sześć składających się na nie rozpraw omawia następujące zagadnienia:
1. Magia; różnice między magią naturalną a czarną; alchemia.
2. Magia diabelska; czarownice i sabat; inkuby; widma prawdziwe i wyimaginowane.
3. Maleficia i w jaki sposób są czynione. Jak i dlaczego Bóg pozwala, by ludzi gnębiły
złe duchy.
4. Przepowiednie, wróżby (kiedy należy traktować je jako herezję, a kiedy jako
zwykły zabobon, sądy boże (Del Rio z pewnym sceptycyzmem wyraża się o
przydatności bain de sorciers, czyli pławienia).
5. Zalecenia dla sędziów; symptomy i dowody praktyk czarnoksięskich sugerują
stosowanie procedury sądowej właściwej dla herezji, mimo to sędziom pozostawia się
pewien margines swobody wyboru procedury.
6. Rola spowiednika; naturalne (koral, onyks) i nadnaturalne (egzorcyzmy, amulety)
środki neutralizujące maleflcia.
Pod pozorami umiarkowania - Del Rio zezwala na udzielenie czarownicy pomocy
prawnej i odrzuca wilkołactwo - bezkrytycznie i ze ślepą nietolerancją przywraca do
łask koncepcje i metody postępowania wyłożone w Młocie na czarownice. A oto, dla
przykładu, jedna z jego "całkowicie wiarygodnych" opowieści:
W roku 1587 pewien gwardzista wystrzelił w stronę czarnej chmury i patrzcie oto,
do jego stóp spadła kobieta. I co teraz powiedzą cl, którzy zaprzeczają, iż czarownice
latają na swoje spotkania? Oczywiście, mogą odpowiedzieć, że nie wierzą w tę
historię; zostawmy ich przeto w ich niedowiarstwie, skoro nie chcą dać wiary
naocznym świadkom, których wielu mógłbym przedstawić.
Około roku 1600 łowcy czarownic z największą zjadliwością atakowali "wielbicieli
czarownic", którzy sprzeciwiali się zarówno przesłankom teoretycznym, jak i pratyce
odbywających się procesów o czary. Del Rio powiada:
Sędziowie mają, pod groźbą grzechu śmiertelnego, obowiązek skazania na śmierć
czarownicy, która wyznała swe zbrodnie, a każdy, kto sprzeciwia się temu, staje się
jak najzasadniej podejrzany o potajemne z nią współdziałanie; nikt nie ma prawa
wywierać nacisku na sędziego, by odstąpił on od prześladowań; powiem więcej, obrona
czarownic czy też opinia, że relacje o czarach są jedynie tworem wyobraźni, to nic
innego jak samooskarżenie się o ich uprawianie.
Podobnie jak w przypadku Bodina autorytet Del Rio jako przyjaciela Justusa Upsiusa
z Leyden uznawany był także i przez protestanckich łowców czarownic.

Demonologia. Demonologia, czyli nauka o złych duchach, traktowana jest w


niniejszym opracowaniu jako pomocnicza gałąź wiedzy o czarnej magii, a nie jako
antyteza teologii. Teologowie mogli zakładać, że ich uczeni czytelnicy dysponują
niejaką wiedzą, dotyczącą wzajemnych relacji między dobrem a złem, ale dla całej
reszty ich wywody były zbyt skomplikowane, toteż zadaniem demonologów było
przetłumaczenie wyrafinowanych koncepcji teoretycznych na język potoczny,
zrozumiały dla księży i niższej warstwy urzędniczej. To samo dotyczyło subtelnych
różnic w sposobie zwracania się do Szatana. Dla wyszkolonego scholastycznego umysłu
kwestia ta nie stanowiła żadnego problemu: prośba zakładała uznanie jego władzy, a
zatem nosiła znamiona herezji, natomiast wydanie mu polecenia, zważywszy, że Bóg
pozwoliła aby Szatan zachował część swych możliwości (zwłaszcza jeśli chodzi o wpływ
na pogodę), nie zawierało w sobie tego założenia, przeto, przynajmniej w tym aspekcie,
herezją nie było.

Tymczasem duchowni i sędziowie, którzy poddawali badaniom czarownice, nie


odznaczali się bynajmniej starannym wykształceniem - Carpzov uskarżał się, że
większość sędziów w Saksonii to prostacy i półanalfabeci - sami zaś oskarżeni, chociaż
niekiedy piśmienni i zamożni, byli przeważnie zwykłymi mieszczanami i wieśniakami.
których wiedza teologiczna nie wykraczała poza to, co wynieśli z kazań wygłaszanych w
kościołach parafialnych. Tak dla sędziów, jak i podsądnych Szatan był po prostu
nadludzką istotą, działającą na wzór bezlitosnego bandyty - postaci znanej im aż za
dobrze, zwłaszcza w niespokojnym stuleciu siedemnastym. Teologowie mogli sobie
pozwolić na szczegółowe rozważanie problemu, w jaki sposób diabeł kradnie nasienie
męskie i jak udaje mu się zachować jego ciepło wystarczająco długo, by mogło ono
zapłodnić kobietę, ale zwykły sędzia uznawał wymuszone siłą przyznanie się do aktu
płciowego z diabłem - nawet jeśli jego nasienie miało być lodowato zimne - za dowód
wystarczający do wydania wyroku. "W opinii gminu - zauważa w roku 1718 biskup
Hutchinson, a stwierdzenie to z całą pewnością odnieść można i do czasów
wcześniejszych - diabeł jest czymś podobnym do człowieka, tyle że z ogonem,
pazurami, rogami i kopytami".
Z tego też względu nawet tacy znawcy przedmiotu jak Bodin, Del Rio czy Remy,
aczkolwiek sami znakomicie wykształceni, chętniej rozprawiali o przewrotności
czarownic (pakt z diabłem i sabat) niźli o paskudnej naturze demonów.

Szatan dysponował ogromnymi możliwościami, nawet jeśli można było dyskutować na


temat granic jego władzy. W roku 1563 Johan Weyer, skądinąd sceptyczny medyk,
pisał:
Szatan odznacza się wielkim męstwem, niewiarygodną przebiegłością, nadludzką
mądrością, najgłębszą przenikliwością, najwyższą rozwagą, nieporównaną
umiejętnością skrywania zgubnych forteli pod maską prawdy oraz nieskończoną
nienawiścią wobec rodzaju ludzkiego, nienawiścią nieprzejednaną i nieuleczalną.
Jean Bodin skłonny był przypisać atrybuty szatana również demonom niższego rzędu
:1580):
Jest rzeczą pewną, że diabły mają dogłębną znajomość wszystkich rzeczy. Żaden
teolog nie jest w stanie interpretować Pisma Świętego lepiej niż one; żaden prawnik
nie zna się lepiej na zawiłościach testamentów, kontraktów i procesów; żaden lekarz
ani filozof nie rozumie lepiej zasad budowy ciała ludzkiego i właściwości sfer
niebieskich, gwiazd, ptaków i ryb, traw i ziół, metali i kamieni
Mniej więcej w tym samym czasie, kiedy Bodin pisał te słowa, we Francji zaczęły
masowo ukazywać się różne druki ulotne, potwierdzające nadnaturalne możliwości
Szatana. Jedna z takich broszurek, opublikowana w 1616 roku w Paryżu, nosi tytuł:
Wstrząsająca acz prawdziwa historia, jaka zdarzyła się w Soliers w Prowansji
pewnemu człowiekowi, który poświęcił się Kościołowi, ale złamał daną przysięgę, za co
diabeł odciął mu jego narządy męskie.
Michaelis Psellus dokonał klasyfikacji demonów na poszczególne kategorie w
zależności od środowiska, w jakim zwykły przebywać. Inni demonolodzy usiłowali
sporządzić podobną klasyfikację w zależności od rodzaju władz, jakimi dysponowały.
Alphonsus de Spina wyróżnia dziesięć odmian diabłów.
1. Parki. Niektórzy utrzymują, że widzieli Parki, ale jeśli rzeczywiście, to nie były to
kobiety, lecz demony (Augustyn zaś twierdzi, że los zależy jedynie od woli bożej).
2. Poltergeisty, zwane powszechnie duende da casa, które nocą wyprawiają
przeróżne harce: tłuką naczynia, zrywają pościel z łóżek, zostawiają ślady stóp na
suficie. Przenoszą one różne przedmioty z miejsca na miejsce, ale nie wyrządzają
większych szkód. [Binsfeid był zdania, że pojawienie się poltergeista usprawiedliwia
wypowiedzenie umowy najmu przez dzierżawcę.]
3. Inkuby i sukkuby. Diabły te są szczególnie niebezpieczne dla zakonnic, które
budząc się rano często "zauważają, że są nieczyste, tak jakby spały z mężczyzną".
4. Maszerujące zastępy, objawiające się w postaci ludzkich tłumów, czyniących
wielkie zamieszanie.
5. Demony służebne, które jadają i piją wraz z ludźmi, naśladując anioła Tobita.
6. Zmory nocne, które prześladują ludzi we snach.
7. Demony, które powstają z nasienia i jego woni w trakcie aktu płciowego
mężczyzny z kobietą. Wywołują one u mężczyzn sny lubieżne, w ten bowiem sposób
demony owe mogą "zbierać ich nasienie i tworzyć z niego nowe duchy". [Spina nie
wierzy w ich istnienie.]
8. Błędne duszki, ukazujące się niekiedy w postaci kobiecej, innymi zaś razy w
męskiej.
9. Demony czyste (ale zarazem najbardziej odrażające), które nękają jedynie
świętych mężów.
10. Demony, które zwodzą stare kobiety (zwane xorguinae lub bruxae), wywołując u
nich złudzenie, że latają na sabat.

Inni demonolodzy ustalili hierarchię diabłów, przypisując im zarazem moc skłaniania


ludzi do popełniania siedmiu grzechów głównych. Binsfeid, na przykład, podaje
następującą ich listę:
Lucyfer - Pycha Mammon - Skąpstwo Asmodeusz - Rozpusta Szatan - Gniew
Belzebub - Obżarstwo Lewiatan - Zawiść Belfegor - Lenistwo
W wydanym w roku 1801 w Londynie traktacie The Magus or Celestial Intelligencer
Francis Barrett, okultysta, który urodził się o dwa stulecia za późno, modyfikuje nieco
tę listę demonów i przypisywanych im grzechów. Mammon staje się księciem kusicieli i
uwodzicieli. Asmodeusz mścicieli zła, Szatan szalbierzy (służy auślarzom i
czarownicom), a Belzebub fałszywych bóstw. Dodatkowo wprowadza on jeszcze
Pytona, księcia duchów kłamstwa, Beliala narzędzi niezgody (kart i kości), Merihima
duchów powodujących zarazę oraz Astarota jako księcia delatorów i inkwizytorów.
Częścią obrządku egzorcyzmów, uwzględnioną jeszcze w wydanym w roku 1947
Rituale Romanum, było przesłuchanie diabła, który wszedł w osobę opętaną. Ksiądz
żądał od niego, by ujawnił swe imię i stanowisko, a diabłu, podobnie jak jeńcowi
wojennemu, poczucie honoru nakazywało udzielenie odpowiedzi. W czasie egzorcyzmów
odprawianych w Auch, .wyroku 1618, diabeł przedstawił się jako "Mahonin z trzeciej
hierarchii drugiego porządku archaniołów, przed wstąpieniem w ciało opętanego
zamieszkujący w wodach". Panowała opinia, że znajomość imienia diabelskiego daje
egzorcyście, w myśl pierwotnych teorii animistycznych, władzę nad jego nosicielem.
Także osoby poddawane egzorcyzmom z reguły wyjawiały imiona diabłów, które w nie
wstąpiły. Orientując się - nieźle w aktualnej nomenklaturze, przyswojonej dzięki
lekturom i kazaniom wygłaszanym w kościołach, opętani wymieniali najczęściej imiona
znane egzorcystom - jeśli, oczywiście, sam diabeł nie wyraził uprzednio chęci
wyjawienia swej tożsamości. I tak jedna z opętanych zakonnic z Louviers, siostra
Maria od Świętego Sakramentu, wyznała, że wstąpił w nią Putyfar, zaś siostrę Marię
od Ducha świętego opętał Dagon przy czym obate diabły zostały na nie nasłane przez
czarowników - ojca Picarda i siostrę Madeleine Bavent (Rćcit vćritable, 1643).
Pozostałe zakonnice uzupełniły tę listę:

siostra Anna od Narodzenia Pańskiego o Lewiatana


siostra Barbara od św. Michała o Ancitif
siostra Louise z Pinteville o Arfaxata
siostra Anna o Consague'a
siostra Marie Cheron o Grongade'a
siostra Maria od Jezusa o Faetona
siostra Elżbieta o Asmodeusza
siostra Francojse o Kalkoniksa
Jeden z najbardziej szczegółowych spisów diabłów oraz pełnionych przez nie
urzędów przedstawił ceniony egzorcysta, ojciec Sebastian Michaelis, w opublikowanym
w roku 1613 dziele Admirable History. Baalberit, demon, który wstąpił w siostrę
Madeleine w Aix-en-Provence, usłużnie wyjawił temu duchownemu nie tylko imiona
innych diabłów, które opętały zakonnicę, ale także i świętych, którzy byli ich
adwersarzami. Jako że diabły są zbuntowanymi i upadłymi przez to aniołami, między
sobą zachowały one dawne anielskie tytuły i funkcje. Koncepcję dworu anielskiego
stworzył w IV w n.e. Pseudo-Dionizy, wywodząc ją z pism św. Pawła (List do Kolossan I,
16 i List do Efezjan l, 123). Składać się on miał z dziewięciu ordynków anielskich (trzy
hierarchie po trzy ordynki każda):
Serafiny
Pierwsza hierarchia

Cherubiny
Trony
Państwa
Druga hierarchia:

Księstwa
Moce
Zastępy
Trzecia hierarchia

Archaniołowie
Aniołowie

Baalberit zdemaskował wiele pomniejszych demonów, które wstąpiły w siostrę


Madeleine, jednakże najważnejsze z nich, wymienione przez Michaelisa, to:
Pierwsza hierarchia

1. Belzebub, książę Serafinów, drugi po Lucyferze. Wszyscy książęta, to znaczy


naczelnicy dziewięciu ordynków, czyli chórów anielskich, zostali strąceni, z tym że z
chóru Serafinów na samym początku upadło trzech, Lucyfer, Belzebub i Lewiatan - ci,
którzy wywołali bunt. Czwarty jednak, Michał, był pierwszym, który przeciwstawił się
Lucyferowi, a reszta dobrych aniołów poszła za jego przykładem; dlatego też dziś
Michał jest wśród nich wszystkich najważniejszy. Kiedy Chrystus zstąpił do piekieł,
Lucyfer został przykuty tam łańcuchami i teraz stamtąd dowodzi całą resztą[..]
Belzebub skłania ludzi ku pysze. Podobnie jak miejsce Lucyfera zajął w raju Jan
Chrzciciel, [...] tak adwersarzem Belzebuba w niebiesiech jest z racji swej
szczególnej skromności św. Franciszek.
2. Lewiatan, książę tego samego ordynku; herszt heretyków, przywodzi ludzi do
grzechu otwartego wystąpienia przeciw wierze [jego adwersarzem niebieskim jest
Piotr Apostoł].
3. Asmodeusz należy także do tego ordynku. Płonie żądzą, by kusić ludzi wizją
bogactw; jest księciem rozpusty [adwersarz -Jan Chrzciciel].
4. Baalberit, książę Cherubinów. Nakłania ludzi do zabójstw, kłótliwości i
bluźnierstwa [adwersarz - Bamaba].
5. Astarot, książę Tronów, przepełniony bezgranicznym pragnieniem bezczynności i
spokoju. Skłania ludzi do bezruchu i lenistwa [adwersarz - Bartłomiej].
6. Vemne jest także księciem Tronów, zaraz za Astarotem; skłania ludzi ku
grzechowi niecierpliwości [adwersarz - Dominik].
7. Gressil, trzeci rangą wśród Tronów, przywodzi ludzi ku brudowi i nieczystości
[adwersarz - Bernard].
8. Sonneillo, czwarty pod względem starszeństwa w chórze Tronów, sprawia, że w
ludziach budzi się nienawiść ku wrogom [adwersarz - Stefan ].
Druga hierarchia
9. Carreau, książę Mocy, przywodzi na ludzi zatwardziałość serca [adwersarze
-Wincenty i Vincent Ferrer].
10. Carnivean jest również księciem Mocy, skłania ludzi ku bezwstydowi i
perwersjom [adwersarz - Jan Ewangelista].
11. Oeillet, książę Państw. Kusi ludzi, by złamali ślub ubóstwa [adwersarz - Marcin].
12. Rosier, drugi rangą wśród Państw; używając słodkich słówek, skłania ludzi, by się
zakochiwali. Jego adwersarzem w niebiesiech jest Bazyli, który nie skłania ucha ku
pieszczotliwej i uwodzicielskiej mowie.
13. Vernier jest księciem Księstw; sprawia, że ludzie łamią ślub posłuszeństwa, a ich
karki stają się twardsze od stall i nie potrafią ugiąć się pod jarzmem posłuszeństwa
[adwersarz - Bernard].
Trzecia hierarchia
14. Belias, książę chóru Zastępów, wzbudza w ludziach pychę. Jego adwersarzem z
racji swej głębokiej pokory jest Franciszek Paulo. Powoduje on też, że dobrze
urodzone niewiasty stroją się w nowomodne stroje, wychowują swe dzieci w
rozwydrzeniu i szepcą im czułe słówka w czasie mszy, odwracając w ten sposób ich
umysły od służby bożej.
15. Olivier, książę Archaniołów, sprawia, że ludzie traktują ubogich okrutnie i
bezlitośnie [adwersarz - Wawrzyniec].
16. Iuvart, książę Aniołów, ale przebywa on w innym ciele [wstąpił w inną zakonnicę] i
nie zamieszkuje w niej [w siostrze Madeleine].
Tego rodzaju wykazy często pojawiały się w dziełach teologów i demonologów;
również poważany wielce Ambroise Parć w jednym z rozdziałów swoich Opera Omnia
(1572), poświęconym potworom, daje zbliżoną charakterystykę diabłów.
Znajomość imienia świętego, który był osobistym wrogiem danego diabła, miała
ogromne znaczenie praktyczne, ponieważ skierowane doń modlitwy pomagały nie tylko
w egzorcyzmach, ale także i w mniej godnych pochwały interesach z diabłami.
Przywoływanie złych duchów było znacznie bardziej bezpieczne, jeśli wcześniej
pomodlono się do ich niebiańskich adwersarzy; wiele grimoires - samouczków
wywoływania demonów, zawiera tego rodzaju zaklęcia. A liczbą demonów był legion. Św.
Makary z Aleksandrii modlił się do Boga, by pozwolił mu ujrzeć zastępy zła, a gdy
otworzył oczy, ujrzał ćmę diabłów "licznych jako pszczoły". W roku l459 Alphonsus de
Spina oceniał, że mniej więcej jedna trzecia początkowej liczby aniołów stała się
diabłami. Jeden z
szesnastowiecznych rachmistrzów doliczył się 66 książąt piekielnych, dowodzących 6
660 000 diabłów. Inny jeszcze uściślił ich liczbę na 7 409 127 demonów pod wodzą 79
książąt z piekła rodem, Johan Weyer wniósł do tych obliczeń kolejną poprawkę,
stwierdzając, że jest ich 7 409 926, w tym 72 książąt. Kilka lat po nim następny
badacz szacował, że populacja diabłów
stanowi ponad połowę liczby ludzi żyjących na świecie.

Diabelskie znamię. Diabelskie znamię [stigmata diaboli), zwane też diabelską


pieczęcią [sigillum diaboli], pojawia się niemal we wszystkich relacjach dotyczących
czarownic i procesów o czary, dając świadectwo, w jaki sposób zdeprawowany umysł w
połączeniu z histeryczną głupotą potrafiły wykorzystać zupełnie naturalne zjawiska, by
spowodować śmierć tysięcy niewinnych mężczyzn, kobiet i dzieci.
W wielu wypadkach diabelskie znamię utożsamiano z tzw. piętnem czarownicy i w
końcowym okresie procesów o czary zarówno jedno, Jak i drugie było wystarczającym
powodem do wydania wyroku skazującego. Pojęć tych używali wymiennie nie tylko
sędziowie, ale i demonolodzy, aczkolwiek znamię diabelskie przypominało zazwyczaj
bliznę, wrodzone znamię lub tatuaż, podczas gdy mianem piętna czarownicy określano
rozmaite naroślą, z których rzekomo ssać miały krew duchy służebne - koncepcja ta
jest zresztą charakterystyczna dla angielskich wyobrażeń o istocie czarownictwa.
Zgodnie z poglądami panującymi w szesnastym i siedemnastym stuleciu diiabeł zwykł
potwierdzać pakt zawarty między nim a czarownicą, odciskając na jej ciele rodzaj
znaku własnościowego (podobnie farmerzy piętnowali należące do nich bydło). Jednym
z pierwszych autorów, który przywiązywał wyjątkową wagę do znaczenia owych
znaków, był wybitny teolog kalwiński, Lambert Daneau, czemu dał wyraz w
opublikowanym w roku 1564 traktacie Lessorciers. Nie ma takiej czarownicy, pisze
Daneau, "na której diabeł nie zostawiłby znaku swej władzy nad nią". W przypadkach,
które mogą budzić wątpliwości, sędziowie zatem winni, jeśli tylko zdarzy się po temu
sposobność, ogolić dokładnie ich ciała, aby przypadkiem owo piętno diabelskie nie
skryło się gdzieś we włosach, bez względu na to, w jakim miejscu wyrastają. Podobnie
Sinistrari, jeden z późniejszych demonologów, wierzy bez zastrzeżeń, że: diabeł
pozostawia na ciele czarownic, zwłaszcza tych, którym nie ufa w pełni, pewien znak.
Piętno to wszelako nie zawsze ma ten sam kształt i wygląd; niekiedy przypomina ono
zająca, innym razem żabią łapę, pająka, szczenię lub mysz. Bywa ono odciśnięte w
najbardziej intymnych częściach ciała; u mężczyzn pod powieką, pod pachami, na
wewnętrznej stronie warg, w odbycie, a także w innych temu podobnych miejscach, u
kobiet zaś z reguły na piersiach lub w miejscach wstydliwych. Znaki te diabeł czyni
najczęściej swym pazurem (De Demonialitate).
Odnalezienie takiego piętna było jednoznacznym dowodem, że badana osoba jest
czarownicą, a zatem przesłanką usprawiedliwiającą zastosowanie tortur (jak
utrzymywal w roku 1666 Nehring), a nawet wydanie wyroku śmierci (Scot, Disconery
of Witchcraft, 1584). Cotton Mather przywiązywał dużą ,wagę do drobiazgowych
oględzin wszelkiego rodzaju znamion: Osobiście nie widzę żadnych przeszkód, dla
których nie miano by badać tego rodzaju oznak. Ich cechy szczególne zostały
wystarczająco opisane przez godnych zaufania autorów. Ja sam nigdy ich nie
widziałem, niemniej dla wprawnego chirurga nie powinno przedstawiać większej
trudności stwierdzenie, czy są one następstwem czarnoksięstwa, czy nie. Większość
ludzi ma jakieś plamki, które z łatwością mogłyby być uznane za diabelskie piętno.
Kurzajki, myszki, a także inne rodzaje znamion (w postaci czerwonych lub
purpurowych narośli i plam) są zjawiskiem dość powszechnym, podobnie jak wszelkiego
rodzaju zmiany skórne, odciski i zastarzałe blizny. Tego rodzaju objawy uznawano za
potencjalne diabelskie piętna, wskazujące, że ich nosiciel jest podporządkowany
diabłu, odczuwa przed nim lęk i winien mu absolutne posłuszeństwo. Znawcy
przedmiotu uważali, że jeśli mężczyzna czy kobieta, mając pełną świadomość, jakie
zagrożenie pociąga za sobą znalezienie tego rodzaju piętna, zgadzali się, by ich nim
naznaczono, to znaczy, iż dobrowolnie zawarli pakt z diabłem, a zatem są
czarownikami. W roku 1611 ksiądz Gaufridi zeznał: "Znak ten uczyniony został jako
rękojmia, że będę dobrym i wiernym sługą Szatana przez całe moje życie".
Piętna diabelskiego szukano na całym ciele, zwłaszcza jednak na lewym ramieniu (tak
jak to sugerował Boguet) i na palcach. U jednej z ofiar inkwizytora Jacquiera odkryto
stygmat odciśnięty diabelskim kopytem na biodrze. Jeśli jednak tego rodzaju piętno
nie rzucało się od razu w oczy, prowadzący badania, zgodnie z zaleceniami Del Rio
zawartymi w jego Disquisitiorum Magicarum, szperali po najbardziej intymnych
częściach ciała podsądnej, poddając dokładnym oględzinom jej organa płciowe i okolice
odbytu. Aby ułatwić jego znalezienie, a także wykrycie różnych amuletów diabelskich,
czarownicom z reguły golono okolice sromu, często publicznie. Czarownice z North
Berwick brały udział w ceremonii, w czasie której "diabeł, zanim przyjął je na służbę,
zwykł lizać wstydliwe części ich ciała, w związku z czym piętno, jakie zostawił, ukryte
było przeważnie pod owłosieniem tychże". Kiedy ogolono Agnes Sampson, jedną z
oskarżonych, "diabelskie znamię odkryto na jej sromie". W roku 1658 inna szkocka
czarownica, Margaret Taylor, zeznała, że "diabeł, pod postacią młodego mężczyzny
odzianego w szarą suknię i niebieski kapelusz [...] odcisnął swe piętno [...] w jej
wstydliwym miejscu".
Jacques Fontaine, lekarz króla Francji, Henryka IV, w wydanym w roku 1611 dziele
Discours des marąues des sorciers et de la reelle possession que le diable prend sur le
corps des hommes utrzymuje, że "autorzy [...], którzy twierdzą, iż trudno odróżnić
znamię diabelskie od skazy naturalnej, karbunkułu czy też liszaja, przyznają tym
samym, że nie są dobrymi fachowcami". Dr Pontalne, wedle wszelkiego
prawdopodobieństwa "najuczeńszy" z lekarzy francuskich początku siedemnastego
stulecia, wyjaśniał szczegółowo, w jaki sposób diabeł naznacza czarownicę swym
piętnem: Niektórzy twierdzą, że Szatan piętnuje je rozpalonym żelazem, stosując
jednocześnie pewien rodzaj maści, którą wprowadza pod skórę. Inni zaś utrzymują, iż
diabeł naznacza czarownice palcem, w czasie kiedy objawia się im w postaci człowieka
bądź ducha, jeśliby bowiem znaki te rzeczywiście były wypalone żelazem, to powinny
tworzyć się na nich blizny, tymczasem czarownice twierdzą, że coś takiego nigdy się
nie zdarza. [..,] Spór wydaje się bezzasadny, jako że diabeł jest wystarczająco biegły
w swym fachu, by tak przypalić ciało gorącym żelazem, żeby nie powstał nawet ślad
blizny.
Fontalne byt jednym z czterech lekarzy, którym zlecono przebadanie ojca Louisa
Gaufridiego, księdza oskarżonego o czary, na którego ciele znaleziono trzy piętna
diabelskie. Jak się tego należało spodziewać, odkryte liszaje czy też znamiona okazały
się niewrażliwe na ból; nie krwawiły też po nakłuciu ich igłą, co było widomą oznaką
czarów. Podobnie zresztą mogły reagować zastarzałe blizny. Guazzo w swoim
Compendium Maleficarum opisuje taki właśnie przypadek, który stwierdzono w
listopadzie roku 1590 w Brindisi: Przed poddaniem Claudii Bogarty torturom, zgodnie z
panującym zwyczajem, ogolono ją do gołej skóry, w wyniku czego odkryto u niej bliznę
na łuku brwiowym. Inkwizytor, domyślając się prawdy, to znaczy tego, że znamię
uczynione zostało pazurem diabelskim i do tej pory pozostawało ukryte pod włosami,
nakazał, by wbito w nie głęboko igłę, co też natychmiast uczyniono. Mimo to nie
poczuta ona najlżejszego nawet bólu, a z rany nie wypłynęła ni kropla krwi. Dalej
jednak nie chciała wyznać prawdy, utrzymując, że miejsce to stało się niewrażliwe na
ból dawno temu, wkutek uderzenia o kamień. Poddana wszakże dalszym torturom,
przyznała się w końcu. Bardziej wyrafinowanym rodzajem piętna diabelskiego była jego
odmiana niewidzialna, chociaż i tę można było wykryć nakłuwając ciało podsądnej igłą
tak długo, póki nie natrafiło się na miejsce, które nie reagowało na ból i krwawiło
słabiej lub w ogóle.
Jedynie kilku ortodoksyjnych demonologów wyrażało pewne zastrzeżenia co do
znaczenia, jakie przypisywano diabelskiemu piętnu. Del Rio dowodził, że nie zawsze
jest ono nieczułe na ból, poza tym w wielu wypadkach czarownice udają, że nakłuwanie
jest dla nich bolesne, przed czym ostrzegali zresztą i inni autorzy (np. Michaelis w
roku 1582). W wydanym w roku 1589 dziele De
Confessionibus Maleftcorum Binsfeid wyraża przypuszczenie, że diabelskie piętna
mogą być li tylko tworem wyobraźni sędziów. Diabeł bowiem wiedząc, że znak ten jest
aż tak łatwy do wykrycia, nie nalegałby na jego odciśnięcie na ciele swych stronników
(skądinąd przypuszczenie to dało asumpt do pojawienia się i rozkwitu teorii o piętnach
niewidzialnych). W tej kwestii Del Rio zgadza się z Binsfeldem, dodając zarazem, że w
wielu wypadkach piętno diabelskie widoczne jest jedynie przez krótki czas po jego
odciśnięciu, a ponadto zdarzają się wypadki skazania zupełnie niewinnych ludzi tylko
dlatego, że na ich ciele odkryto różne, zupełnie naturalne znamiona i brodawki.
Zarówno Binsfeid, jak i Del Rio nie zdawali sobie sprawy, jak niebezpieczną herezją
trącą ich nieśmiałe próby krytyki. Odrobina zdrowego rozsądku mogła przecież
zburzyć całą konstrukcję teoretyczną, na jakiej opierały się procesy o czary. Z tego
też powodu w roku 1629 Peter Ostermann, profesor prawa na uniwersytecie w Kolonii,
napisał cały traktat, Commentarius
luridicus, zbijający argumentację wspomnianych dwóch demonologów, których teorie
zdawały się zdobywać pewną popularność. Dzieło to, będące kompilacją poglądów
wszystkich niemal wcześniejszych autorów (w tym Bodina, Remy'ego i de Lancre'a),
podkreśla wagę diabelskiego piętna jako dowodu procesowego.
Nie da się znaleźć ani jednej osoby - pisze Ostermann -która, mając tego rodzaju
znamię, prowadziłaby przykładny tryb życia; ponadto wszyscy, bez wyjątku, których
skazano za uprawianie czarów, byli nim napiętnowani. Znamię diabelskie jest koronnym
dowodem czarownictwa, bardziej pewnym niż oskarżenia, a nawet przyznanie się do
winy. Poglądy wyrażone w Commentarius luridicus odzwierciedlały zarówno oficjalne
opinie prawników, jak i powszechne wyobrażenia w tej kwestii w dobie największego
nasilenia polowań na czarownice.

Diabeł. Pojęcie "Diabeł" oznacza uosobienie najwyższego zła, nieprzyjaciela Boga


chrześcijan, natomiast użyte w liczbie mnogiej jest określeniem wszelkich demonów,
złych duchów i innych złośliwych stworów obdarzonych nadludzkimi mocami. Słowo
Diabeł (Szatan czy Belzebub) użyte jako imię własne oznacza "księcia czartowskiego"
(Mt. XII, 24). W opracowaniu niniejszym, kiedy mowa jest o Diable, rozumianym
teologicznie, jako najwyższym wcieleniu zła, słowo to pisane jest zawsze dużą literą.
Podpisuje się przymierze z Diabłem, sprzedaje się duszę Diabłu. Z drugiej jednak
strony czarownica może współdziałać z demonami czy też pomniejszego rzędu
diabłami; wiedźmy oskarża się o cudzołożenie z diabłem, przyjęcie znamienia
diabelskiego lub zwracanie się o pomoc do diabła; także w opętanych wstępuje jeden z
tych wykonawców woli Szatana. W takich wypadkach słowo "diabeł" pisane jest małą
literą. Inna sprawa, że niekiedy różnica między tymi dwoma pojęciami pozostaje
niezwykle subtelna i trudna do wyraźnego określenia.
Diabeł wywodzi się z greckiego słowa diabolos, oznaczającego pierwotnie
oskarżyciela lub potwarcę.
Dokonując w III w. p.n.e. przekładu Starego Testamentu na grekę, Żydzi
aleksandryjscy używali słowa diabolos jako odpowiednika hebrajskiego pojęcia satan -
bytu anielskiego, którego zadaniem było poddawanie ludzi próbie wierności wobec
Boga. Satan nie był więc zły sam przez się, ale stał się takim poprzez utożsamienie go
z wykonywanymi przezeń zadaniami. Z tego też powodu został on, na przykład,
obdarzony mocą ściągania nieszczęść na Hioba (Job I, 6-12). W Septuagincie,
najstarszym tłumaczeniu Starego Testamentu na grecki, pojęcie diabolos przekładano
na diabolus lub Satan (tak w obowiązującej powszechnie Wulgacię).
Jednakże w tekstach Nowego Testamentu greckie pojęcie satanas używane było w
nieco odmiennym kontekście - oznaczało nie wroga człowieka (jak w przypadku Hioba),
lecz nieprzyjaciela Boga - tak jak w kuszeniu Chrustusa na górze: "Idź precz,
szatanie" (Mt. IV, 10). W Nowym Testamencie zatem Satanas oznacza Diabła, a w
Apokalipsie (Apok. XII, 9) opisany jest jako
"Smok wielki [...] wąż starodawny, który zwie się diabeł i szatan [...] strącony na
ziemię, a z nim strąceni zostali jego aniołowie".
W ten sposób dwie zupełnie odrębne koncepcje uległy stopieniu się w jedno,
stwarzająć fałszywe wrażenie, iż chrześcijańska koncepcja półboga zła znana była
Żydom jeszcze w czasach poprzedzających niewolę babilońską, tymczasem powstała
ona dopiero w jej trakcie, nosząc na sobie wyraźne piętno wpływów perskich.
Kolejnym krokiem stało się utożsamienie pojęć diabeł i demon, aczkolwiek z początku
oznaczały one zupełnie co innego. Grecki wyraz demon był określeniem ducha
opiekuńczego lub źródła natchnienia. W Septuagincie wszelako słowo to użyte zostało
jako synonim kilku różnych słów hebrajskich: schedim oznaczającego bóstwa zemsty,
seirim, czyli włochatych satyrów, a także "demona zniszczenia" z Księgi Tobiasza,
-który zamordował siedmiu mężów Sary, zanim nie został pokonany przez Rafaela (Tob.
VI, 14; VIII, 3). W ten sposób poprzez synonimiczne tłumaczenie pojęć diabeł, demon,
wróg różne początkowo kategorie duchów zlały się w jedno i zogniskowały w postaci
Szatana, z którym zaczęto kojarzyć wszelkie wzmianki biblijne, odnoszące się do
nieprzyjaciela Boga, od węża z Księgi Rodzaju poczynając, poprzez władcę wrogiego
królestwa zła (Enoch), na "księciu mocarstwa powietrza" (List do Efezjan II, 2)
kończąc. W dodatku, Diabłu nadano różne imiona: Belzebub, "książę czartowski" (Łk.
XI, 15); Asmodeusz "zły duch" (Tob. III, 8); Apollyon, "anioł bezdennej czeluści; imię
jego po hebrajsku Abaddon" (Apok. IX, 11); Behemot i Lewiatan (Job XL, 14; XLI, l);
Belial (2 Kor. VI, 15); Lucyfer, którym to imieniem autorzy patrystyczni określali
Szatana z okresu przed jego upadkiem (Iz. XIV, 12).

Doktorzy demonologii uznali, że każdemu z tych imion odpowiada inna postać, a za


ich przykładem poszli następni, w podobny sposób tworząc i obdarzając imionami całe
zastępy nowych diabłów. Człowiek kreuje swoje bóstwa - dobre i złe - na własny obraz i
podobieństwo, efekt końcowy zależy zatem w znacznej mierze od jego cech
osobowych oraz epoki, w jakiej przyszło mu żyć. Chrześcijańska koncepcja diabła
zrodziła się w umysłach tzw. ojców pustyni - egipsko-syryjskich eremitów III i IV w.
n.e., którzy ze strzępów halucynacji skrzyżowanych z wizerunkami pogańskich bożków
(w rodzaju Pana o nodze zakończonej rozdwojonym kopytkiem) stworzyli groteskowo
ludzką postać Diabła, niejednokrotnie opisywaną na kartach tej encyklopedii.
Wizerunek ten uzyskał oficjalną sankcję Kościoła na Soborze w Toledo w roku 447, a
późniejsi pisarze niewiele już doń dodali.
Wczesnochrześcijańskie wyobrażenia diabła nie zawsze jednak przypisywały mu
postać ludzką. Na przykład w powstałym około 360 roku Żywocie świętego Antoniego
diabły pojawiają się nie tylko pod postacią czarnego chłopaka lub potężnego
mężczyzny, ale przybierają i inne, zupełnie odmienne kształty. Nawiedzały świętego
jako "potwory przypominające człowieka o oślich nogach-kopytach", leopardy,
niedźwiedzie, konie, wilki i skorpiony. "Lew ryczał, gotując się do skoku, byk gotowił
się, by wziąć go na rogi, a wąż wił się". Nie wolno im tylko było przybierać postaci
zwierząt świętych - gołębicy i Jagnięcia. Diabły często zmieniały swój wygląd
"przybierając postać to kobiety, to znów dzikich zwierząt, pełzających potworów,
gigantów, maszerujących wojsk [...l, innymi zaś razy upodabniały się do mnichów,
naśladując ich pobożny sposób wyrażania się". Najbardziej niebezpieczny był jednak
diabeł, objawiający się pod postacią anioła, owego budzącego przerażenie "demona
południa" znanego z Psalmów-, podejrzewano, że to właśnie on wywołał u Najświętszej
Maryi Panny lęk w czasie Zwiastowania. Pojawieniu się diabłów towarzyszyło zazwyczaj
ogromne poruszenie oraz "krzyki i wrzaski podobne hałasom, jakie wywołuje
rozwydrzona młodzież lub banda rabusiów"
(Żywot świętego Antoniego) lub "kwilenie niemowląt, beczenie owiec, porykiwania
wołów... ryk lwów i zgiełk wojenny" (Żywot świętego Hilarego, ok. 390 r. n.e.). Atanazy
zaświadcza, że diabły mogą do woli wchodzić i wychodzić przez zamknięte drzwi.
Często także wydzielają straszliwy odór; św. Hilary zapewniał, że "na podstawie woni,
Jaką wydzielało ubranie i ciało, potrafił stwierdzić... który z demonów... gnębił jakiegoś
człowieka".
W innych przypadkach diabeł nie tworzył dla siebie powłoki cielesnej, ale wstępował
w ciało człowieka lub zwierzęcia, tak jak diabeł zwany Legionem, który wstąpił w świnie
w Gerazen (Mr. V). Michaelis Psellus opowiada o demonach, żyjących pod powierzchnią
ziemi, które, nie mogąc znieść ani nadmiernego chłodu, ani blasku promieni
słonecznych, szukają sobie "schronienia i domu w ciałach dzikich zwierząt". Żywot
świętego Hilarego podaje opis wyegzorcyzmowania takiego diabła, który mieszkał w
wielbłądzie. Psellus, który pracował nad systematy-zacją diabłów, przyjął za kryterium
podziału miejsce, w którym zazwyczaj żyją, i wyróżnił w ten sposób sześć ich odmian.
Sporządzoną przez niego klasyfikację przytacza Guazzo, a za nim Henry Hallywell w
wydanym w roku 1681 dziele Melampro-noea. Cytowana poniżej lista pochodzi z
wydanego w roku 1608 Compendium Maleficarum Guazza:
Pierwszy rodzaj to demony ognia, zamieszkują bowiem sferę ponadpowietrzną i nie
zejdą w regiony niższe aż do dnia Sądu Ostatecznego; nie wdają się w żadne układy z
ludźmi.
Drugi rodzaj to demony napowietrzne, żyjące w powietrzu, które nas otacza.
Potrafią one zstępować do piekła i czasami bywają widzialne dla ludzi, jeśli sporządzą
sobie powlokę cielesną z materii powietrznej. Nader często, za przyzwoleniem Bożym,
pobudzają prądy powietrzne, wywołując burze i nawałnice, a wszystko to obmyślają na
zgubę rodzaju ludzkiego.
Rodzaj trzeci to demony naziemne, które za popełnione grzechy strącone zostały z
niebios na ziemię. Niektóre z nich żyją w lasach i puszczach, zastawiając pułapki na
myśliwych; inne mieszkają na polach i trudnią się zwodzeniem nocnych podróżnych z
właściwej drogi, a jeszcze inne znajdują szczególną przyjemność w przebywaniu,
incognito, między ludźmi.
Czwarty rodzaj to demony wodne, mieszkające pod powierzchnią mórz, jezior i rzek.
Są one gniewne, gwałtowne, niespokojne i wyjątkowo podstępne. Powodują sztormy i
burze morskie, zatapiają okręty na oceanie i niszczą wszelkie życie w wodzie. Diabły
te, jeśli się już objawiają, chętniej przybierają postać kobiecą niż męską, z racji tego,
iż zamieszkują miejsca wilgotne i prowadzą życie wygodne. Czasami jednak te z nich,
które żyją w nieco suchszych siedzibach, ukazują się jako mężczyźni.
Rodzaj piąty to demony podziemi; żyją w pieczarach i jaskiniach górskich. Z natury
są podłego usposobienia, dają się we znaki zwłaszcza poszukującym skarbów górnikom.
Zawsze gotowe są czynić szkody. Wywołują trzęsienia ziemi, wichury i pożary,
wstrząsają też niekiedy fundamentami domów.
Odmiana szósta to demony zwane heliofobicznymi; nienawidzą światła słonecznego i
nigdy nie pokazują się w czasie dnia, nie mogą zresztą przybrać postaci cielesnej
przed zapadnięciem zmierzchu. Demony te są zupełnie niezbadane, a natura ich
wykracza poza ludzkie pojęcie, jako że przebywają one w wiecznych ciemnościach,
targane mrocznymi namiętnościami, złośliwe, nie znające spoczynku i wiecznie
niespokojne. Jeśli nocą natkną się na ludzi, znęcają się nad nimi bez zmiłowania, często
też, za Bożym przyzwoleniem, zabijają ich swym oddechem lub dotknięciem. [...] Ten
rodzaj diabłów nie zadaje się z czarownicami; nie można ich także ujarzmić zaklęciami,
bowiem stronią one zarówno od światła, jak i głosu ludzkiego, unikając wszelkiego
rodzaju dźwięków.
Klasyfikacje tego rodzaju miały niewielkie zastosowanie w codziennej praktyce
łowów na czarownice. Sędziowie nie byli bowiem dogłębnie wykształconymi teologami
ani też prawnikami zdolnymi pojąć podobne subtelności. Zarówno dla nich, jak i dla ich
ofiar diabeł był postacią o cechach wybitnie ludzkich.

Dobra wróżka. Prawo, jak zauważył około roku 1525 słynny jurysta Paulus Grillandus,
nie wymierzało kary za praktyki magiczne o dobroczynnych skutkach, w rodzaju
uzdrawiania chorych czy też odpędzania chmur burzowych. Pogląd ten podzielali
jednak nieliczni tylko demonolodzy. Guazzo, na przykład, odróżnia magię naturalną -
dar Boga, od magii sztucznej, praktykowanej przy asystencji i pomocy diabelskiej.
Magia naturalna jest dla niego "niczym innym, jak tylko lepszą znajomością tajemnic
przyrody"; powołuje się przy tym na przykład biblijnego Tobiasza, który uleczył
ślepotę ojca rybim pęcherzem. Zarazem Jednak przyznaje, że magia biała może stać
się magią złą i zbrodniczą, jeśli uprawia się ją w niecnych intencjach, z pomocą Diabła,
lub kiedy jej skutki stworzyć mogą zagrożenie dla duszy i ciała człowieka.
Mimo to prawo kościelne, zwłaszcza po roku 900, karało magiczne praktyki
uzdrawiające, określane mianem "białej magii", ekskomuniką, co pociągało za sobą
wykonanie wyroku śmierci na winnym przez "ramię świeckie". Ostatecznie górę wziął
pogląd popierany przez Kościół. Około roku 1475 Jean Vincent stwierdził, że ci, którzy
stosują zioła w celach leczniczych, mogą to czynić Jedynie na mocy paktu zawartego z
Diabłem -Jawnie bądź potajemnie. Niejaką Gilly Dun-can z North Berwick oskarżono w
roku 1590 o czamoksięstwo jedynie dlatego, że "leczyła tych, którzy cierpieli na
wszelkiego rodzaju choroby i dolegliwości i uskarżali się na nie". W praktyce teolodzy
uważali dobrą wróżkę za "bardziej' jeszcze przerażającego i obrzydliwego potwora"
niż zwykłą czarownicę. W roku 1608 William Perkins napisał:
Niechaj tylko czyjeś dziecko, przyjaciel czy bydło dotknięte zostanie jakąś chorobą
lub zapadnie na rzadką i nie widzianą dotąd dolegliwość, to pierwszą rzeczą, jaka
przychodzi mu do głowy, jest pomysł, aby znaleźć jakąś wróżkę, po którą posyła lub do
której udaje się po radę. [...] Wszelako osoba w taki właśnie sposób przywrócona do
zdrowia nie ma prawa powtórzyć za Dawidem: "Pan jest moją pomocą!", lecz winna
wykrzyknąć: "Pomocą moją Diabeł", albowiem to dzięki niemu została uleczona. Prawo,
jakie ustanowił Mojżesz, odnosi się stanowczo do obydwu tych rodzajów czarownic.
I dodał jeszcze: Aczkolwiek czarownica może niekiedy przysporzyć korzyści, nie
czyniąc żadnej szkody, a przeciwnie, dokonując dobrych uczynków, to ponieważ
wyrzekła się Boga, jej króla i władcy, i zobowiązała się na mocy innych praw służyć
nieprzyjaciołom Boga i Jego Kościoła, sprawiedliwym losem, jaki zgotował jej wyrok
Boży, jest śmierć; żyć im nie ma być dopuszczone.
Wszyscy autorzy angielscy przyznają jednomyślnie, że "nie związane paktem"
czarownice rzeczywiście istnieją i że ludzie powszechnie udają się do nich po radę,
gdy choroby nie umie uleczyć lekarz, i równie jednomyślnie uważają, że winny one
ponieść karę. W Holyand Profane .StoteFuller stwierdza: "Zarówno biała, jak i czarna
[wiedźma] winne są po równi konszachtów z Diabłem", a Gifford w napisanym w roku
1593 Dialo-gue orzeka, że: białe wróżki "należy wyplenić tak, by inni ujrzeli to i
przelękli się".

Doktora Lamba ulubienica. Doktor Lamb był aż do swojej śmierci w roku 1640
osobistym lekarzem księcia Buckinghama. Podobnie jak doktor John Dee, nadworny
medyk • królowej Elżbiety i jej protegowany, parał się alchemią i uprawiał ezoteryczne
praktyki magiczne. W swoim Worid ofSpirtts (1691) Richard Baxter przytacza kilka
krążących o nim anegdot. Oto jedna z nich:
Pewnego razu doktor Lamb zaprosił do siebie przyjaciół, Sir Milesa Sandsa i pana
Barbora, na trunek poranny i zademonstrował im kilka sztuczek. Zaklął drzewo rosnące
w jego pokoju i chwilę później pojawiło się trzech maleńkich ludzików z siekierami,
którzy je ścięli. Mimo ostrzeżeń, by niczego nie dotykać, pan Barbor schował do
kieszeni szczapę drewna, która upadła na jego kaftan. W nocy w domu rozległy się
okrutne hałasy. Jego żona, jak podaje Baxter, spytała: "Mężu, mówiłeś, że dziś rano
byłeś z wizytą u doktora Lamba i obawiam się, że znowu wtykałeś nos w nie swoje
sprawy". "Schowałem do kieszeni kawałek drewna", odparł. "Błagam cię, wyrzuć go, bo
nie zaznamy spokoju". A kiedy tak uczynił, od razu zapadła cisza i wszyscy spokojnie
ułożyli się do snu.
Taką opinią cieszył się doktor Lamb. Nic zatem dziwnego, że w roku 1640 motłoch
gonił go ulicami Londynu aż do St. Paul's Cross, gdzie ukamienował go jako czarownika.
Karol I, który zamierzał uspokoić tłum, przybył za późno, a gdy władze Londynu nie
ukarały sprawców zabójstwa, nałożył na miasto grzywnę w wysokości 600 funtów.
"Ulubienicą" doktora Lamba była jego służąca, Annę Bodenham, która, ku zgorszeniu
sąsiadów, mieszkała razem ze swoim pryn-cypałem, mimo iż była zamężna. Doktor Lamb
nauczył ją kilku sztuczek i po jego śmierci ta niewykształcona kobieta, korzystając ze
sławy swego zmarłego pana, odziedziczonej po nim książki z zaklęciami i ogrodu
pełnego różnych ziół leczniczych, zdobyła sobie reputację wróżki. Aby wyglądać jak
prawdziwa znawczyni wiedzy tajemne), nosiła na szyi zielony woreczek z ropuchą.
Kiedy przeniosła się do Fisherton Anger, w Wiltshire, okoliczni mieszkańcy zaczęli
zwracać się do niej z prośbą o wyjawienie im tajemnic przyszłości, a od czasu do czasu
zaopatrywali się u niej w trucizny. Tam też zetknęła się z rodziną Richarda Goddarda,
która to znajomość miała stać się przyczyną jej śmierci. Pani God-dard, wedle
wszelkich oznak psychopatka, była święcie przekonana, że jej dwie córki zamierzają ją
otruć, w związku z czym postanowiła odpłacić im pięknym za nadobne i zaopatrzyła się
u Annę Bodenham w trzy paczuszki suszonej werbeny, kopru i obciętych paznokci.
W roku 1653 do Annę Bodenham zgłosił się zięć Richarda Goddarda, niejaki Mason, z
prośbą o poradę w sprawie procesu sądowego, jaki miał zamiar wytoczyć teściowi. W
wydanym w roku 1688 dziele Kingdom of Darkness Nathaniel Crouch podaje opis
jednego z nielicznych wypadków wywoływania duchów, jakie odnotowano w dziejach
angielskich procesów o czary. Annę Bodenham za pomocą laski zakreśliła przed domem
krąg, po czym wzięła w ręce księgę i umieściła ją w jego środku. Następnie położyła na
księdze kawałek zielonego szkła i postawiła nań glinianą miskę wypełnioną rozżarzonymi
węglami, do których wrzuciła coś, co zaczęło wydzielać z siebie wielce obrzydliwy
zapach, [...l A gdy jęła zaklinać Belzebuba, Tormentora, Szatana i Lucyfera, by się
ukazali, zerwał się nagle bardzo silny wicher, który wstrząsnął całym domem.
Natychmiast potem drzwi domu otwarły się i wyszło przez nie kilka duchów [...] w
postaci odzianych w łachmany chłopców, różnego wzrostu, którzy zaczęli tańczyć w
zakreślonym przez nią kręgu. Wiedźma rzuciła wtedy na ziemię kilka kawałków chleba,
które rzeczone demony natychmiast podniosły, po czym zaczęły skakać przez
naczynie, w którym płonęły węgle, a kot i pies czarownicy tańczyły i pląsały wraz z nimi.

Po dokonaniu tych obrządków oświadczyła panu Masonowi, że powinien domagać się


od teścia kwoty 1500 funtów gotówką oraz renty w wysokości 150 funtów rocznie, a w
wypadku odmowy wstąpić na drogę sądową. Za swoje zaś usługi przyjęła zapłatę w
wysokości trzech szylingów.
Pośredniczką we wszystkich sprawach między rodziną Goddardów a panią Boden-ham
była służąca, Ann Styles. Ona też kupowała arszenik dla pani Goddard. Kiedy niedoszłe
ofiary jej trucicielskich zapędów dowiedziały się o tym, wszczęto dochodzę-, nie i
ogarnięta paniką Ann Styles zbiegła, zabrawszy ze sobą część sreber stołowych.
Pojmano ją wkrótce, a wtedy, w nadziei uniknięcia kary, zaczęła oskarżać Annę
Bodenham o uprawianie czarów. Ann Styles opisywała szczegółowo, jak Bodenham
zamieniła' się w czarnego kota i namawiała ją do wstąpienia na służbę u Diabła, jak
nakłuła jej palec, zamoczyła pióro w krwi i zmusiła ją do wpisania się do księgi, w której
widniały imiona wszystkich, którzy zaprzedali się Diabłu, przy czym jeden z duchów
służebnych, "duży chłopak, z kruczoczarną, potarganą czupryną", wodził jej ręką, gdy
składała podpis. Następnie wszyscy powiedzieli "Amen", a demon wręczył Ann srebrną
monetę.
W trakcie procesu znak, jaki pozostawiło na palcu Ann Styles owo nakłucie, oraz
okazana przez nią sztuka srebra stały się głównymi dowodami przeciwko Annę
Bodenham. Pragnąc dodatkowo uwiarygodnić swoje oskarżenie, Ann popadła w
konwulsje, w czasie których utrzymywała, że widzi bezgłowego czarnego człowieczka
starającego się wydrzeć jej duszę. W tego rodzaju trans popadała za każdym razem,
kiedy Annę Bodenham pojawiała się w pobliżu. Oskarżoną poddano badaniom, podczas
których na jej ciele odkryto dwa znamiona diabelskie, jedno na ramieniu, a drugie w
okolicach sromu. Skazano ją i powieszono w Salisbury w roku 1653. W drodze na
szafot prosiła o piwo, by mogła upić się, zanim założą jej stryczek, rzucała
przekleństwa na delatorkę i strażników więziennych, odmawiając im przebaczenia,
zabroniła odśpiewania psalmu w jej intencji i do końca zaprzeczała wszelkim
oskarżeniom, zarzucającym jej konszachty z Szatanem.

Donosiciele. John Palmer, zanim powieszono go jako czarownika w St. Albans w roku
1649, wymienił z imienia i nazwiska, jako swoich wspólników, czternaście osób pici
obojga:
Z Hitchin wymienił dwie: Mary Bychan-ce i wdowę Palmer. Z Norton: Johna Sal-mona
starszego, Josepha Salmona oraz Judytę, jego żonę; Johna Lamena starszego i Mary,
jego żonę; Johna Lamena młodszego; Mary, córkę Johna Lamena starszego; Joan
Lamen, córkę wspomnianego wyżej Johna Lamena, oraz żonę niejakiego Mayera z
Weston. Na miejscu kaźni podał nazwiska jeszcze dwóch: Sary Smith i Anny Smith,
służących, pierwszej - pana Beau-monta, drugiej- pana Reynoidsa. (The Devil's
Delusions, 1649)
W przytoczonej relacji dziwi jedynie to, że całej tej czternastki nie powieszono
jako czarowników, bo przecież fakt, że jest się oskarżonym przez skazaną
czarownicę, był poważną przesłanką winy. John Lamen, na przykład, zmarł dopiero w
roku 1688, Mary Lamen w 1706, Joseph Salmon w 1684, a Judith Salmon w 1692. Tego
rodzaju opieszałość, czy wręcz niedbalstwo, byłyby nie do pomyślenia na kontynencie.
Podobnie rzecz się miała w czasie procesu czarownic z St. Osyth. Ursula Kempe
oskarżona została o spowodowanie kalectwa służącej. Podczas przesłuchania,
prowadzonego przez zdecydowanych postawić na swoim sędziów, pani Kempe wymieniła
nazwiska kilku znajomych jako wspólników, ci z kolei wskazali na dalsze osoby i w
końcu pod zarzutem uprawiania czarów aresztowano czternaście kobiet. Powieszono
jednak tylko dwie, które zostały oskarżone o wielokrotne morderstwo.
Z nieporównanie większym powodzeniem działali donosiciele w Szkocji. Pisząc o
czarownicach oskarżonych w roku 1678 o rzucenie uroku na Sir George'a Maxwella,
biskup Francis Hutchinson zauważył, że "tę, która przyznała się jako pierwsza,
ułaskawiono i wykorzystano w charakterze świadka przeciwko pozostałym". Cała
szóstka wskazanych przez nią wspólników została stracona. Sto lat wcześniej, podczas
procesów w North Berwick, Gilly Duncan, poddana ciężkim torturom przez swego
pracodawcę, przyznała się, że była czarownicą, i podała nazwiska innych osób jako
zdeklarowanych czarownic. Te z kolei wskazały następne, aż wreszcie liczba
oskarżonych wzrosła do siedemdziesięciu osób. W roku 1597, podczas fali procesów w
Aberdeen, wiele spośród dwudziestu czterech osób, które spalono na stosie, zostało
zadenuncjowanych przez skazaną wcześniej czarownicę, która współpracując z sądem
starała się przedłużyć dni swojego żywota.
W Szkocji zachęcano też do składania donosów anonimowych, stosując metodę
wychwalaną przez francuskiego demonologa Bodina, który pragnął, by stosowano ją nie
tylko w Mediolanie, ale na całym kontynencie europejskim. Opisuje ją Reginald Scot w
wydane) w roku 1584 Demonology.
W kościele wystawiano wydrążony pniak lub skrzynkę, do której każdy mógł bez
przeszkód wrzucić zwitek papieru ' z zapisanym nazwiskiem czarownicy, określeniem
miejsca, czasu i rodzajów popełnionych przez nią występków etc. Skrzynkę tę,
zamkniętą na trzy zamki, piętnastego dnia każdego miesiąca otwierało trzech
inkwizytorów lub specjalnie do tego celu wyznaczonych urzędników, z których każdy
miał jeden klucz. W ten sposób denun-cjator pozostawał nieznany i nie musiał obawiać
się zarzutów o zniesławienie swojego nieszczęsnego sąsiada.
Największe rozmiary przybrało donosi-cielstwo w Niemczech. Friedrich von Spee,
jezuita, spowiednik wielu osób skazanych na początku siedemnastego wieku, opisywał,
w jaki sposób aresztowaną zmuszano, "by oskarżyła innych, których nawet nie znała, a
których nazwiska nader często wkładał w jej usta prowadzący przesłuchanie lub
sugerował kat. Tych z kolei skłaniano, by wskazali następnych, którzy denuncjowali
potem kolejnych". Pisarz sądowy prowadził na bieżąco rejestr wszystkich nazwisk,
jakie padły w trakcie procesu. Mianowany w roku 1603 przez księcia-opata
fuldejskiego Balthasar Ross, sędzia, którego wyłącznym zadaniem było prowadzenie
procesów o czary, zapewniał sobie stały dopływ nowych ofiar, w ten oto sposób
przesłuchując podejrzanych:
Odśwież swą pamięć! Czy rzeczywiście nie widziałaś na sabacie takiego-to-a-takiego,
mieszkającego przy takiej-to-a-takiej ulicy? Nie obawiaj się wymienić jego nazwiska.
Tobie i tak nic już nie pomoże. A bogacza spotka taki sam los jak biedaka.
Sądzony w roku 1628 burmistrz Bamber-gu, Johannes Junius, obstawał przy tym, że
nie zna nazwisk osób, które razem z nim brały udział w sabatach. Sędziowie nakazali
zatem, aby został on oprowadzony po mieście w celu ich rozpoznania. Tylko na jedne)
ulicy zmuszono go do wskazania pięciu osób.
Według opinii znakomitego znawcy niemieckich dokumentów sądowych, George'a L.
Burra,
Żadnego zeznania nie uznawano za pełne i nie zaprzestawano torturowania żadnej
czarownicy, dopóki nie zostali wymienieni współwinni. Nikogo też nie satysfakcjonowały
jedno czy dwa nazwiska. Sam czytałem listę, na której widniało ich ponad sto
pięćdziesiąt wymuszonych torturami z jednej tylko czarownicy, wiem też o kilku
innych osobach, które wymieniły ich ponad sto. Dokumenty jednego tylko sądu
okręgowego, obejmujące okres zaledwie siedmiu lat [...], zawierają około sześciu
tysięcy donosów złożonych przez trzysta czarownic; średnio zatem każda z nich
oskarżała mniej więcej dwadzieścia osób. Jest rzeczą oczywistą, że w takich
warunkach liczba procesów musiała rosnąć w zawrotnym tempie, narastała ona jak
tocząca się kula śnieżna.
Mimo iż w wydanej w 1523 roku Consti-tutio Criminalis Carolina zakazano stosowania
tortur w celu wydobycia z oskarżonych nazwisk współwinnych zbrodni uprawiania
czarów, proceder ten w miastach niemieckich był zjawiskiem nagminnym. Większość
ówczesnych demonologów uważała tę praktykę za całkowicie uzasadnioną. Bodin był
przekonany, że "w przypadku zbrodni tak odrażającej nie powinno się przestrzegać
żadnych obowiązujących praw", należy przeto zachęcać wszystkich informatorów,
nawet obietnicami darowania lub złagodzenia kary (jeśli donosicielem była również
czarownica), do większej aktywności. Praktyka ta ustaliła się już w połowie piętnastego
wieku; profesor prawa, Vignati, podaje przykład sprawy, w czasie której oskarżony
przyznał się do winy, obciążając zarazem swoimi zeznaniami wiele innych osób. Na
podstawie tych zeznań inkwizytorzy poddali ich torturom, trwającym dopóty, dopóki
wszyscy nie przyznali się do uprawiania czarów.
Jeśli ktoś wiedział, że uważany jest za czarownika, winien apelować do miejscowego
sądu świeckiego lub kościelnego o przesłuchanie; w przeciwnym wypadku jego milczenie
mogło być potraktowane jako przyznanie się do winy. Kiedy jednak złożył już taką
apelację, poddawano go torturom w celu ustalenia, czy tak jest w istocie. Le Sieur
Bou-vet twierdził, że zaprzeczenie winy jest poważną przesłanką uzasadniającą
nasilenie tortur. Kiedy ktoś raz już został postawiony w stan oskarżenia, szansę, że się
z tego wywikła, były niewielkie.
W myśl angielskiej praktyki sądowej osoba, którą oskarżono o czary, mogła z kolei
obwinić delatora o krzywoprzysięstwo, większości jednak nie stać było na koszta
procesu, musieli zatem ponosić konsekwencje swojej nadszarpniętej reputacji. C.
L'Estrange Even, znakomity badacz siedemnastowiecznych procesów o czary w Anglii,
zauważa:
Dysponujemy licznymi dowodami na to, że ogromna liczba tych donosów powodowana
była wyłącznie wzajemnymi urazami i nienawiścią; wiadomo także, że ktoś raz wplątany
w sprawę o czary mógł nie opuścić więzienia aż do samej śmierci. Głód, zimno i choroby
kładły kres jego cierpieniom, nawet jeśli kat nie miał okazji wypróbować na nim swoich
umiejętności. (Witchcraft in the Star Chamber, 1938)
W nielicznych jedynie wypadkach rzekomym czarownikom udawało się wywalczyć
zadośćuczynienie. W roku l6l4, na przykład, Richard Ellson wytoczył w sądzie
najwyższym sprawę przeciwko Richardowi Moore za słowa; "Richard Ellson jest
czarownikiem i rzucił urok na mojego syna". Przyznano mu odszkodowanie i
przysądzono zwrot kosztów postępowania sądowego w kwocie 6 funtów l szylinga i 2
pensów. John Lowes, proboszcz, którego powieszono w czasie histerii rozpętanej
przez Hopkinsa w roku 1645, kilka lat wcześniej wywalczył w sądzie niebagatelną
kwotę 45 funtów 18 szylingów i 10 pensów tytułem odszkodowania za zniesławienie i
zwrotu poniesionych przez niego kosztów. W roku 1658 Rosamond Swayne oskarżyła
Richarda Atkinsona za przezwanie jej czarownicą, domagając się stu funtów
odszkodowania za zniesławienie, nie wiemy jednak, jaki wyrok zapadł w tej sprawie.

Dowód w procesach o czary, Anglia.


Duchowni i sędziowie angielscy przystąpili do układania podręczników, instruujących,
jak tropić i demaskować czarownice, dopiero wtedy, gdy istniał już stosunkowo obfity
zasób relacji i sprawozdań z przeprowadzonych procesów. Piszący w roku 1584
Reginald Scot przytoczył przykład, jakiego rodzaju materiały dowodowe winny być
przedstawione sądowi - jest to typowe zeznanie osoby świadczącej przeciwko kobiecie
oskarżonej o czary:
Późnym wieczorem przyszła do mnie do domu i chciała dostać dzbanek mleka. Wyszła
zagniewana, ponieważ nie dostała go. Złorzeczyła, przeklinała, mamrotała coś pod
nosem i szeptała, a na koniec powiedziała, że porachuje się ze mną. Niedługo potem
moje dziecko, moja maciora i moje kurczaki pomarły lub ciężko zaniemogły. Co więcej,
jeśli czcigodni panowie sobie tego życzycie, mam jeszcze inny dowód. Byłem u wróżki,
która powiedziała mi, że mam złą sąsiadkę i że niedługo przyjdzie ona do mnie do domu
- i przyszła. I że ma ona znamię powyżej bioder i rzeczywiście miała i. Panie Boże
odpuść, na dłuższą chwilę poczułem do niej skłonność. Jej matkę także uważano za
czarownicę. Bito i rozdrapywano jej twarz, póki nie spłynęła krwią, ponieważ była
podejrzana [o rzucanie uroków] i zaraz potem niektórzy z tych ludzi [tzn. tych, na
których urok rzuciła] powrócili do zdrowia.
Na podstawie tego rodzaju niezbitych dowodów pisano wspomniane wyżej
przewodniki dla łowców czarownic. Najbardziej liczące się angielskie dzieła z tej
dziedziny to:
William Perkins (kaznodzieja kalwiński), Discourse of the Damned Art of
Witchcraft (wydanie pośmiertne, 1608),
Thomas Potts (urzędnik sądowy), The Wonderful Discovery ofWitches in the
Country ofLancaster(.l6iy), akta sądowe procesu czarownic w Lancashire w roku l6l2,
Michael Dalton (sędzia pokoju), The Country Justice 0.618), standardowy
podręcznik dla sędziów sądów lokalnych,
Richard Bernard (duchowny), A Guide to Grand Jurymen (1627),
John Gaule (duchowny), SelectCasesofCon-science Touching Witches and
Witchcraft (1646),
Matthew Hopkins (zawodowy łowca czarownic), Discovery of Witches(l647),
Robert Filmer (szlachcic i sędzia), Ań Ad-wrtisement to the Jurymen of England
Touching Witches, dzieło to zastąpiło pracę Perkinsa, podając mniej skomplikowane
dowody czamoksięstwa,
Cotton Mather (kaznodzieja z Nowej Anglii), Memorable Providences(l689),
posiłkował się pracami Pottsa, Bernarda i Gaule'a.
Dzieła te wraz z opowieściami zaczerpniętymi z Certaintyofthe Worid
o/5p»rteBaxte-ra i Kingdom ofDarkness Croucha kształtowały potoczne wyobrażenia o
tym, jak powinien wyglądać materiał dowodowy w procesach o czary.
Podręcznik Perkinsa cieszył się ogromną popularnością przez całą pierwszą połowę
siedemnastego stulecia. Rozróżniano w nim (l) "fałszywe bądź niepewne poszlaki"
uprawiania praktyk czarnoksięskich, (2) "domniemania winy" oraz (3) "dowody pewne i
wystarczające".
Do kategorii poszlak "niepewnych... lub niewystarczających" Perkins zaliczał sąd
boży rozpalonego żelaza i pławienie czarownic w wodzie [patrz: Pławienie]. Nie należało
również uznawać za dowód zeznań świadków utrzymujących, że doznali uszczerbku
wskutek przekleństwa rzuconego na nich przez czarownicę, oraz zeznań złożonych na
łożu śmierci. Zarzuty tego rodzaju mogły "skłonić sędziego do przesłuchania strony
oskarżonej, ale w żadnym wypadku do wydania przezeń wyroku skazującego".
"Domniemanie winy" całkowicie uzasadniało wszczęcie przez sędziego przesłuchania
osoby podejrzanej - przestanki tego rodzaju "w sposób co najmniej prawdopodobny i
uzasadniony wskazywały, że dana osoba jest czarownicą, i dają one pewne wskazówki,
za pomocą których może ona zostać zdemaskowana":
1. Głośno wypowiadane zarzuty i krążące uporczywie wśród ludzi, z którymi żyje
osoba podejrzana, pogłoski o tym, że jest ona czarownicą. Wzbudza to poważne
podejrzenia.
2. Jeśli inna czarownica lub osoba uprawiająca praktyki magiczne zezna, że ktoś
również uprawia czary, bez względu na to, czy zeznanie takie złożone zostało
dobrowolnie, podczas przesłuchania, czy też w obliczu śmierci.
3. Jeżeli rzucenie na kogoś przekleństwa pociągnie za sobą jego śmierć lub co
najmniej jakieś nieszczęście; wiadomo bowiem, że czarownice zwykły dokonywać swych
szkodliwych uczynków poprzez przeklinanie i złorzeczenie.
4. Jeśli w następstwie kłótni, sporu lub obrazy dotyka kogoś jakaś szkoda.
5. Jeżeli osoba podejrzana jest synem lub córką, służącą lub służącym, przyjacielem
domu lub bliskim sąsiadem czy też oddanym towarzyszem znanej l skazanej
czarownicy.
6. Jeśli odkryje się, że na ciele osoby podejrzanej znajduje się diabelskie piętno.
7. Jeśli osoba przesłuchiwana zeznaje chaotycznie lub przeczy sama sobie w
kolejnych, z rozmysłem udzielanych odpowiedziach. Zarówno w Anglii, jak l w innych
krajach Europy "domniemanie winy" (odpowiadające pojęciu indicia stosowanemu przez
teoretyków z kontynentu) było wystarczającym powodem wszczęcia śledztwa i
przesłuchania osoby podejrzanej, jednak w myśl wymogów prawa angielskiego w sądzie
należało także przedstawić jakieś dowody przemawiające przeciwko oskarżonemu.
Wobec faktu, że w Anglii stosowano jedynie w miarę łagodne formy tortur, wielu
oskarżonych było w stanie przetrzymać je, nie przyznając się do winy. Za niezbite
dowody, potwierdzające zarzuty o uprawianie czarów, Perkins uważał:
1. Dobrowolne przyznanie się do tej zbrodni uczynione przez podejrzanego po
przesłuchaniu. [Teśli podejrzany odmawiał przyznania się do winy, za wystarczające
uznane zostały następujące kategorie materiałów dowodowych]:
2. Zeznania dwóch świadków o nieposzlakowanej reputacji, którzy w dobrej wierze
zaręczyliby przed sądem, Iż wiadomo im o tym, że:
a) osoba oskarżona zawarła przymierze z Diabłem
b) lub dokonywała znanych powszechnie praktyk czarnoksięskich, to znaczy zaklinała
i przywoływała złe duchy, chowała u siebie demona służebnego pod postacią myszy, kota
lub innego stworzenia i naradzała się z nim
c) lub używała szkieł [tzn. kryształowych kuł, stosowanych przy wróżeniu].
W szczytowym okresie prześladowania czarownic w angielskich procesach o czary
największą popularność zdobyło, wymienione przez Perkinsa, kryterium utrzymywania
demonów służebnych. Koty i myszy trafiały się wszędzie, nietrudno zatem było
zdemaskować rzekomą czarownicę i udowodnić, że jest nią ona w rzeczywistości.
Również w podręcznikach dla sędziów i przysięgłych Michaela Daltona i Richarda
Bernarda podkreśla się, że fakt posiadania demonów służebnych jest nieomylną oznaką
czamoksię-stwa. Country Justice Daltona powiela w znaczne) mierze przytaczane
przez Tho-masa Pottsa sprawozdania sądowe z procesu czarownic w Lancashire w roku
l6l2, przytacza też za Pottsem listę siedmiu oznak, dowodzących parania się czarami.
Ostrzega jednak sędziów, "by nie zawsze spodziewali się odnalezienia dowodów
bezpośrednich i jednoznacznych, należy bowiem wziąć pod uwagę, że czarownice
działają pod osłoną ciemności i nie towarzyszy im wtedy żaden świadek, który mógłby
je oskarżyć". W czwartym wydaniu swego dzieła (1630) Dalton poszerza wspomnianą
listę, dołączając do niej osiem innych oznak, zaczerpniętych z Guide to Grand
Jurymen Richarda Bernarda, dzieła stosunkowo ostrożnego. Demony służebne i
diabelskie piętna w dalszym ciągu pozostawały podstawowymi dowodami winy
oskarżonych. Dalton podkreślał, że: "są one najważniejsze dla zdemaskowania i
skazania czarownic, dowodzą bowiem w pełni, że miały one demony służebne i zawarły
przymierze z Diabłem". Inne, przytaczane przez Daltona, poszlaki dowodzące, że
osoba oskarżona o uprawianie czarów jest winna, to posiadanie przez nią figurek
woskowych, zeznania dzieci i świadectwo dane przez widmo.
Na podstawie własnego doświadczenia, jako samozwańczego "naczelnego tropiciela
czarownic" w czasie angielskiej wojny domowej, Matthew Hopkins kwestionuje
wartość oświadczeń, w których oskarżeni wyznają swą winę. Z całą hipokryzją podważa
wagę zeznań wydobytych za pomocą tortur, dzięki obietnicom zagwarantowania
bezkarności i stosowaniu pytań naprowadzających, przecząc najwyraźniej samemu
sobie, jako że sam niejednokrotnie uciekał się do tego rodzaju metod. Jeśli na ciele
czarownicy odkryta zostanie jakakolwiek skaza - powraca tu znów motyw diabelskiego
piętna - to do wyznania winy mogą ją przywieść odpowiedzi na pytania, które ktoś taki
jak Hopkins zadawać musiał osobiście zapewne setki razy:
Z jakiej przyczyny pojawił się u niej diabeł - z powodu niewiedzy, dumy, gniewu czy
też jej ziej woli?
Co wtedy powiedział?
W jakiej ukazał się postaci?
Jakim głosem przemawiał?
Jakie demony służebne jej przysłał?
Ile ich było?
Jakie kształty przybierały?
Jakie zadania im wyznaczyła?
"Udowodnienie wszystkich tych sztuczek jest wystarczającym dowodem przeciwko
niej i odparciem wszystkich jej zaprzeczeń". Dzięki takim metodom przesłuchiwania
oskarżonych, których wiązano jak kurczęta i którym przez kilka nocy z rzędu nie
pozwalano ani na chwilę zasnąć, Hopkinsowi udało się w latach 1645-1646 posłać na
szubienicę prawdopodobnie około 200 osób - sześćdziesiąt osiem z nich znamy z
imienia i nazwiska. Zalecana przez niego lista pytań niewiele odbiega od podobnych
kwestionariuszy przygotowywanych w procesach na kontynencie.
Sir Robert Filmer w swoim Adfertisement to the Jurymen ofEngland Touching
Witches (1653) wyśmiewa, co prawda, założenia przyjęte przez Perkinsa, ale w
zasadzie akceptuje przydatność wszystkich przytoczonych przez niego "dowodów". Na
pierwszym miejscu stawia przyznanie się do winy, aczkolwiek zauważa, że "niektórzy
przyznają się do rzeczy nieprawdziwych i niemożliwych; do tego, że w okamgnieniu
przenosili się z miejsca w miejsce w powietrzu, potrafili przechodzić przez dziurkę od
klucza i szpary w drzwiach, że od czasu do czasu przemieniali się w koty, zające i inne
temu podobne stworzenia -a wszystko to są czcze wymysły i rzeczy całkiem
niemożliwe". Po nim następują demony służebne i świadectwo dane przez widma:
"Dwóch świadków zeznających w dobrej wierze, że wiadomo im, iż osoba oskarżona o
czary zawarła przymierze z diabłem lub dokonywała znanych powszechnie praktyk
czarnoksięskich, lub też przyzywała diabla albo prosiła go o pomoc".
W wydanej w roku 1715 pracy, prawdopodobnie jednej z ostatnich prac stających w
obronie polowań na czarownice, Richard Boulton, pomijając zupełnie opinie
demonologów z kontynentu, stwierdzał, że najpewniejszymi dowodami czarownictwa
są: "nieczułe na ból znamię" (diabelskie piętno), "ślady ssania czarownicy przez jej
demona służebnego" (znamię czarownicy), a także próba wody. Uznanie pławienia
czarownic za jedną z koronnych metod postępowania dowodowego wskazuje, że żywa
wśród gminu wiara w istnienie czarownic zaczęła powracać ze świata herezji
religijnych do ojczystej krainy bajki ludowej.
Poza postępowaniem dowodowym, omówionym we wspomnianych podręcznikach,
istniały jeszcze inne metody demaskowania czarownic, na przykład świadectwo
wynikające z faktu, że czarownica nie jest w stanie odmówić Ojcze nasz bez
zająknięcia się. Niektórzy sędziowie gotowi byli w ogóle odrzucić konieczność
przedstawiania jakichkolwiek dowodów. W roku 1603 Sir Edmund Andersen upominał
przysięgłych, że:
Szkodliwość czarownic jest wielka, a ich czyny szatańskie i jeśli nie skażemy ich bez
przyznania się do winy lub przedstawienia jednoznacznych tej winy dowodów, jeśli jej
domniemanie jest silne, a inne okoliczności otwarcie za nią przemawiają, to w krótkim
czasie czarownice zawładną całym tym krajem.
Mimo iż już Bernard powątpiewał w wartość świadectwa złożonego przez widma,
dowód ten długo jeszcze dopuszczano w postępowaniu sądowym. "Świadectwo widma"
było oskarżeniem o to, że czarownica objawiała się osobie opętanej w postaci zjawy (z
czym częściej spotykamy się na kontynencie europejskim) lub że oskarżona czarownica
widziała inne osoby podczas sabatów czarownic albo w ogóle w towarzystwie diabła. W
trakcie większości procesów tego rodzaju dowód traktowano jako rozstrzygający.
Prawdopodobnie najdziwaczniejszym dowodem w dziejach angielskich procesów o
czary były zeznania, które doprowadziły do skazania niejakiej Julian Cox przez
sędziego Roberta Archera w Taunton, w hrabstwie Sommerset, w roku 1663. Przykład
ten świadczy, do jakiego stopnia posunąć się mogła łatwowierność sędziego nawet w
czasach, kiedy wiara w czary poczęła się już chylić ku upadkowi, i z jaką łatwością
można było zlekceważyć zalecane przez podręczniki, niewygórowane przecież kryteria
wiarygodności przedstawianych sądowi dowodów. Pierwszym ze świadków był myśliwy,
który uganiając się za królikiem natknął się w krzakach na panią Cox, natomiast królik
przepadł gdzieś bez śladu. Drugi świadek stwierdził, że paląc fajkę w domu pani Cox
spostrzegł między swoimi nogami ropuchę. Kiedy wracał do domu i ponownie zapalił
fajkę, ujrzał pod nogami coś, co wydawało mu się tą samą ropuchą, którą widział
wcześniej. "Złapał ropuchę z zamiarem zabicia jej - opowiada Glanvill, który opisał
przebieg tego procesu w swoim Saducismus Triumphatus (1681) -i wydawało mu się, że
rozsiekał ją na kawałki, ale gdy zabrał się znów za fajkę, ujrzał ropuchę nietkniętą.!...]
Na koniec ropucha wydała z siebie wrzask i znikła". Trzeci ze świadków widział panią
Cox wlatującą w okno "w całej swojej okazałości". Były to chyba najbardziej
absurdalne zeznania, jakie kiedykolwiek złożono, niemniej wystarczyły, by sąd uznał
oskarżoną za winną.

Dowód w procesach o czary, Europa.


W procesach niemieckich i francuskich przedstawienie materiału dowodowego
przeciwko czarownicy było kwestią drugorzędną, toteż często na rozprawę nie
wzywano w ogóle świadków, którzy mieli złożyć obciążające ją zeznania. Co więcej,
uczony prawnik Henri Boguet stwierdził, że "czarownice działają w nocy i w pełnej
tajemnicy, w związku z czym jednoznaczne udowodnienie im ich czynów [...] jest
niemożliwe". Rzeczą, na którą zwracano uwagę, były indicia, czyli przesłanki, że osoba
oskarżona zajmowała się czarami. Owe indicia odznaczały się wielką różnorodnością: od
brzydoty podejrzanego poczynając, poprzez krążące na czyjś temat pogłoski, aż po
przydybanie kogoś flagran-te delicto, np.w trakcie wylewania za siebie wody w celu
sprowadzenia burzy.
Każdy uprawniony by! do aresztowania podejrzanego o czary; co więcej, sędziowie
mieli obowiązek odszukania wszystkich podejrzanych o tę działalność osób i osadzenia
ich'w więzieniu. Jeszcze w roku 1254 papież Innocenty IV orzekł, że nie ma
konieczności konfrontowania delatora z osobą oskarżoną o czary, chyba żeby zażyczył
sobie tego sam. Z reguły podejrzanemu odmawiano pomocy prawnej, aczkolwiek
niekiedy, choć z rzadka, sąd wyznaczał mu adwokata. Nie dopuszczano żadnych
dowodów przemawiających na jego korzyść, można było natomiast, jak przyznaje
Malleus Maleflcarum, rozsiewać rozmaite dwuznaczne pogłoski, by sprowokować nowe
donosy. Świadków, jeśli w ogóle byli powoływani, nie poddawano krzyżowemu ogniowi
pytań, a ich zeznania nie miały żadnego wpływu na ocenę zasadności aktu oskarżenia.
Osoba podejrzana, nawet jeśli od razu przyznała się do winy, była zawsze brana na
męki, gdyż dopiero po nich jej zeznania mogły być uznane za ważne i prawdziwe. Co
więcej, za pomocą tortur zmuszano ją, by ujawniła nazwiska swoich rzekomych
wspólników w odprawianiu praktyk czarnoksięskich. których z kolei, na podstawie jej
zeznań, oskarżano z podejrzenia o uprawianie czarów i również poddawano torturom,
by uzyskać nazwiska kolejnych. W ten sposób liczba procesów o czary rosła w
lawinowym tempie, a sądy nigdy nie mogły się uskarżać na brak oskarżonych. Na dobrą
sprawę wyznanie winy przez podejrzanego było jedynym wymaganym dowodem zbrodni,
nawet jeśli dotyczyło kwestii znacznie mniej ważnych lub odmiennych niż te, które
zawierały indicia. Bowiem z tych, którzy raz zostali oskarżeni, "nie ujdzie nikt, nawet
jeśliby był księciem", jak w liście do córki napisał jeden z aresztowanych, burmistrz
Johannes Junius.
Wydany w roku 1622 Commentarius pióra znanego demonologa, biskupa Petera
Binsfel-da, zawiera listę przesłanek uzasadniających aresztowanie pod zarzutem
uprawiania czarów; niektóre z nich zaczerpnięte zostały z opublikowanego jeszcze w
roku 1521 De Strigimagarum Daemonumąue Mirandis Syl-vestra Prieriasa. Indicia
podzielone zostały na pośrednie (.remota), bezpośrednie (propinqud) i pewne
(propinquissima), sędziom jednakże pozostawiono znaczną swobodę ich oceny. Do
najpoważniejszych należały:
1. Denuncjacja złożona przez współuczestnika zbrodni,
2. Zawarcie przymierza z Diabłem,
3. Utrzymywanie kontaktów ze znanymi powszechnie czarownicami,
4. Zła reputacja,
5. Nieszczęśliwe wypadki następujące po pogróżkach {damnum minatum),
6. Posiadanie przedmiotów służących do uprawiania praktyk magicznych, zwłaszcza
maści umożliwiającej latanie w powietrzu.
Także próbę ucieczki przed aresztowaniem i skłonność do bluźnierstw uważano za
przesłanki znaczące. Do poszlak o niniejszym znaczeniu zaliczano: diabelskie piętno,
fakt, że ktoś jest dzieckiem czarownicy, chaotycznie składane zeznania i lęk przed
przesłuchaniem.
Boguet był zdania, że: "W przypadku zbrodni czamoksięstwa uzasadnione jest
niekiedy prowadzenie postępowania sądowego tylko i wyłącznie na podstawie owych nie
budzących wątpliwości poszlak i domniemań;to samo odnosi się zresztą i do innych
przestępstw popełnionych potajemnie" {Discours des sorciers, 1602). Ten całkowicie
niezgodny z prawem pogląd wyraził jeszcze w roku 1580 znacznie sławniejszy od
Bogueta Jean Bodin: "Dowody tego rodzaju przestępstwa są bowiem tak niejasne i
trudne do przeprowadzenia, że gdyby stosować zwykłą procedurę sądową, to nie
oskarżono by ani nie skazano nawet jednej czarownicy na milion".

Drabina. Metoda torturowania stosowana zazwyczaj w trakcie wstępnej fazy


przesłuchania; niezwykle popularna we Francji i w Niemczech. Po niej następowały
najczęściej strappado i "zawieszanie".
Oskarżonego, odzianego jedynie w koszulę, układano na plecach na drabinie [ćchell^,
kole tortur lub wprost na podłodze pomiędzy dwoma wbitymi w ziemię słupkami. Do
jednego z nich przywiązywano nogi, a wyciągnięte za głowę i skrępowane ręce
przytwierdzano do drugiego za pomocą ruchomej opaski, której skracanie powodowało
napinanie się przeciwległych sznurów, w następstwie czego ciało torturowanego
zawisało w powietrzu.
Cięższa odmiana tej tortury wymagała użycia krępulców [tortiiions] zadających
dodatkowy ból. Aresztowanego przywiązywano do drabiny na wysokości ramion, łokci,
kolan i stóp za pomocą cienkiego sznura, który następnie skręcano, nawijając go na
drewniany pręt. Sznur zaciskał się, a szczeble, brzegi drabiny oraz sam powróz
wrzynały się się w wielu miejscach w ciało przesłuchiwanego.

"E"

Egzekucje. Na kontynencie europejskim zarówno sądy świeckie, jak i kościelne


skazywały czarownice na śmierć przez spalenie na stosie. Praktyka ta brała swój
początek z teologii św. Augustyna, rozwiniętej następnie przez św. Tomasza z Akwinu
oraz inkwizytorów Bemardusa Guidonisa i Nicholasa Eymerika. W Liber de Fide ad
Petrum Diaco-num św. Augustyn pisał, że wierzy mocno i nie żywi najmniejszych
wątpliwości, iż: nie tylko wszyscy poganie, ale i wszyscy Żydzi, heretycy i schizmatycy,
którzy zakończą żywot doczesny poza Kościołem powszechnym, powędrują w ogień
piekielny,. który przygotowany jest dla diabla i aniołów jego.
Pogląd ten, włączony oficjalnie do Dekre-taliów papieża Grzegorza IX, potwierdzony
został ponownie przez kardynała Bellarmine (1542-1631), uzasadniającego karanie
herezji i praktyk czarnoksięskich śmiercią: "Na koniec wreszcie, jest rzeczą dla
zatwardziałych heretyków wysoce korzystną, że pozbawia się ich życia, bowiem im
żyją dłużej, popełniając swe rozliczne błędy, tym więcej ludzi sprowadzają na fałszywą
drogę, a co za tym idzie, tym większe na siebie ściągają potępienie".
Kara spalenia na stosie, orzekana początkowo wyłącznie przez inkwizycję (oczywiście
samo wykonanie wyroku pozostawiano świeckiemu wymiarowi sprawiedliwości), została
następnie zaakceptowana przez katolickie autorytety prawnicze, a później także i
przez protestantów - Kalwin był jednym z najchętniej posyłających na stos
wszystkich, których okrzyknął czarownikami. W wieku piętnastym Girolamo Visconti
napisał dzieło dowodzące, że winnych uprawiania czarów należy palić na stosie jako
heretyków, podobne poglądy wyrażał też Thomas Erastus w Dc Lamiis (1572). Wybitny
szesnastowieczny autorytet w dziedzinie prawa karnego, Joost Damhouder, w
traktacie Enchirtdion (1554) w taki oto sposób wyrażał panujące podówczas poglądy w
tej kwestii:
Ktokolwiek zabija za pomocą czarów albo zaklęć, winien zostać spalony w płomieniach
ognia, jako że czary nadają zbrodni mężobójstwa charakter tak nikczemny, że
zasługuje ono, by zostać ukarane śmiercią przez spalenie. Podobnie zresztą każdy, kto
stosując praktyki magiczne pozbawia mężczyznę lub kobietę naturalnej zdolności
płodzenia potomstwa albo sprawia, że kobieta nie jest w stanie począć czy też nosić
dziecka w swym łonie, albo też w jakikolwiek sposób pozbawia mleka mamki lub
stosując czary albo maleflcia zabija kogoś od wewnątrz, poprzez jadło czy napój, albo
innymi sposobami od zewnątrz, winien zostać uznany za mordercę.
We wszystkich krajach europejskich, poza Anglią, karę śmierci na czarownicach
wykonywano przez spalenie na stosie. W Hiszpanii i Włoszech heretyków palono
żywcem;
w Szkocji, Niemczech i Francji duszono ich zazwyczaj przed spaleniem za pomocą
garo-ty lub stryczka, pod tym wszakże warunkiem, że nie odwołały one przed śmiercią
zeznań złożonych na torturach. Treść wyroku na Ja-net Reid, skazanej w roku 1643,
jest typowym przykładem procedury stosowanej w Szkocji:
miała ona zostać "zabrana przez kata, z rękoma związanymi na plecach,
doprowadzona na miejsce stracenia, uduszona na szafocie i spalona na popiół". Jeśli
skazana czarownica odwołała złożone wcześnie) zeznania lub nie okazała skruchy, na
stos prowadzono ją żywą. Relacja przedstawiona l grudnia 1608 roku Tajnej Radzie
Szkocji przez Earla of Mar zawiera wyrazisty opis tej drugiej metody dokonywania
egzekucji:
I chociaż do końca obstawali przy swej niewinności, zostali spaleni żywcem w sposób
tak okrutny, że niektórzy z nich zmarli w desperacji, blużniąc i wypierając się wiary,
inni zaś, na wpół spaleni, uciekali z płomieni, w które żywcem wrzucano ich na powrót,
póki wszyscy nie spłonęli. (Register ofPrivy Councii ofScotland, 1624)
Jeżeli podczas rozprawy czarownica okazywała krnąbrność, stos układano z mokrego
drewna, by przedłużyć jej męki. Sposób ten, podobnie jak okaleczanie i obcinanie
skazańcom członków, zalecany był przez znanego prawnika francuskiego Jeana Bodina,
którego Dćmonomanie (1580) traktowano jako powszechnie uznany kanon:
Jakakolwiek metoda karania czarownic, czy to przypiekanie ich, czy też gotowanie
na wolnym ogniu fbrusier ó petit feu], nie jest tak naprawdę niczym aż tak ztym i
strasznym w porównaniu z mękami, jakie Szatan zadał im na tym świecie, nie
wspominając już o wiecznych męczarniach, które czekają na nie w piekle, nigdy bowiem
czarownica nie umiera na stosie później niż po upływie jednej godziny.
Trudno stwierdzić, ilu ludzi oskarżonych o czary stracono w Europie w epoce ich
prześladowań, trwającej z grubsza rzecz biorąc od około 1450 do mniej więcej 1750
roku. Ocalało co prawda wiele dokumentów sądowych, zwłaszcza powstałych po roku
1600, a niekiedy i znacznie wcześniejszych, są one jednak niekompletne zarówno w
sensie terytorialnym, jak i czasowym. Pewien podróżnik, który w roku 1644 odwiedził
Szkocję, zanotował: "Pamiętam, że widziałem, jak w Leith Links spalono za jednym
razem dziewięć czarownic" (Dałyell DarkerSuperstitions ofScotland, 1834),
tymczasem Trevor Davies odnalazł w archiwach Sądu Najwyższego Szkocji wzmiankę
o tylko jednym wyroku śmierci wydanym tego roku. Z drugiej jednak strony zachowane
w nienagannym stanie akta sądowe informują nas, że w Osna-
bruck, w Niemczech, w samym tylko 1583 roku spalono 121 czarownic, a sześć lat
później posłano na stos 133 czarownice. W l6l2 roku w Ellwangen spłonęło 167 osób
skazanych za uprawianie czarów, a w ciągu roku 1628 i w pierwszych dwóch miesiącach
1629 stos płonął w Wlirzburgu 158 razy. Dygnitarz watykański, Bartolommeo Spina,
cytuje wypowiedź pewnego inkwizytora, który utrzymywał, że w ciągu jednego tylko
roku on sam i jego dziesięciu pomocników posłali na stos 1000 czarownic w okręgu
Como (nie precyzuje, co prawda, kiedy miało to mieć miejsce, ale najprawdopodobniej
chodzi o rok 1523). Z zachowanych dokumentów wynika, że w latach 1631-1636 w
trzech małych wioskach, podlegających jurysdykcji arcybiskupa Kolonii - Rheinbach,
Mecken-heim i Flerzheim, i liczących łącznie 300 gospodarstw, stracono w sumie 125
do 150 osób oskarżonych o czary. W Lotaryngii prokurator generalny Nicholas Remy,
którego urząd prowadził, jak wolno przypuszczać, dokładną statystykę wyroków,
przechwalał się, że w latach 1581-1591 posłał na stos 900 osób. W Kolmarze, gdzie
dokumenty sądowe przetrwały w komplecie, w zapiskach z roku 1571 czytamy: w
czwartek po dniu św. Małgorzaty w Hattstatt spalono sześć kobiet, w tym matkę wraz
z osiemnastoletnią, niezamężną córką. Matka, odbywszy stosunek płciowy z diabłem,
zaślubiła go córce. 3 listopada w Herriisheim spalono pięć czarownic. 4 grudnia cztery
czarownice zostały spalone w Ammerschweier. 12 grudnia w Wieży Czarownic w
Kolmarze znaleziono martwą czarownicę.
Wiele napisano na temat procesów o czary w poszczególnych epokach, krajach i
miastach; często jednak prace te, najczęściej broszury wydawane w prowincjonalnych
oficynach, znane były jedynie wąskiemu gronu miejscowych czytelników. Z kolei inne
słynne procesy o czary doczekały się szczegółowych sprawozdań, które czytano w całej
Europie. Ponadto, jako że znane nam materiały źródłowe zachowały się w znacznej
mierze przypadkowo i są wysoce niekompletne, wszelkie szacunki liczbowe mają z
konieczności charakter przybliżeń. W dziele De Origine et Progressu Offlcii Sanctae
Inąuisi-tionis (Msidńd 1598) Lodovicus Paramo ocenią, że w ciągu 150 lat sama tylko
inkwizycja posłała na stos około 30 000 czarownic. Jeśliby jednak mimo to pokusić się
o próbę oszacowania liczby osób straconych za uprawianie czarów, to za punkt wyjścia
należałoby przyjąć stosunkowo najbardziej udokumentowane oceny George'a L. Burra,
według którego w samych tylko Niemczech spalono co najmniej 100 000 mężczyzn,
kobiet i dzieci oskarżonych o to przestępstwo. Dla całej Europy liczbę tę można z
pewnością podwoić.
Skoro liczba ofiar na kontynencie europejskim, mimo iż trudno określić ją
precyzyjnie, była bez wątpienia ogromna, istnieje niebezpieczeństwo poważnego
zawyżania analogicznych statystyk dla Anglii. Thomas Ady 'oceniał, że w Szkocji
spalono "kilka tysięcy" czarownic, Zachary Grey (w 1744 roku) podawał liczbę 3000-
4000 straconych w latach 1640-1660, a Robert Steele (w 1903) uważał, że w samym
tylko dwudziestopięcioleciu 1603-1628 skazano na powieszenie aż 70 000 czarownic.
C. L'Estrange Ewen, jeden z nielicznych znawców tego problemu, który sam prowadził
badania źródłowe, sądzi, że w dągu całego okresu polowań na czarownice w Anglii
wydano wyroki śmierci na mniej więcej 1000 osób oskarżonych o uprawianie czarów.

Egzorcyzmy. W przeciwieństwie do czarnoksięstwa, które było wymysłem czysto


chrześcijańskim o zasięgu ograniczonym do Europy Zachodniej, opętanie i egzorcyzmy
są zjawiskiem uniwersalnym, wspólnym wszystkim wierzeniom i systemom religijnym
różnych epok. Opętanie demoniczne znakomicie mieści się w kategoriach koncepcji
rozdwojenia jaźni, a egzorcyzmy w takim wypadku traktować można jako zespół
metod, których zastosowanie przywraca niekiedy dotkniętych owym schorzeniem do
stanu równowagi psychicznej. W takim ujęciu zadanie, które dawniej brał na siebie
odprawiający egzorcyzmy kapłan - leczenie osoby chorej -przejęli współcześni
psychiatrzy. Analogię tę można posunąć jeszcze dalej: podobnie jak współczesny
psychiatra często sam powinien poddać się badaniom, tak i egzorcyści nieraz padali
ofiarą opętania. W L'Histoire des dia-bles de Loudun (1716) stwierdzono, że "niemal
każdy z egzorcystów w mniejszym lub większym stopniu doświadcza wpływu demonów
poprzez męki, jakie mu one zadają, i mało komu udało się przepędzić złe duchy, jeśli
sam nie był niepokojony przez nie".
W demonologii chrześcijańskiej, koncepcja opętania przez złe duchy zredukowana
została do opętania przez diabła w jego również chrześcijańskim wydaniu. Ten zaś z
kolei jako diabeł chrześcijański uznawał najwyższą władzę chrześcijańskiego Boga, a
co za tym idzie był posłuszny rozkazom chrześcijańskiego księdza egzorcyzmującego
w Imieniu Boga i Kościoła. Z tym wszystkim rytuał egzorcyzmu chrześcijańskiego
niewiele odbiega od podobnych praktyk stosowanych przeciwko opętaniu przez demony
w innych wierzeniach religijnych. Jedynie żywiołowy i prymitywny poltergelst, jak
zauważają demonolodzy, nie był w stanie uznać chrześcijaństwa i wobec tego słabo
reagował na egzorcyzmy, ale mimo to katolickie książki do nabożeństwa zawierały
modlitwy przeciwko hałaśliwym demonom, nawiedzającym nie tylko domostwa, ale
nawet i łoża małżeńskie.
Praktyka odprawiania egzorcyzmów bierze swój początek ze wzmianek zawartych w
Nowym Testamencie (np. "w imię moje wypędzą demony"), została wprowadzona do
Kościoła bardzo wcześnie, a egzorcyści byli jedną z czterech grup funkcjonariuszy
kościelnych, którzy otrzymali niższe święcenia. Sława, jaką się cieszyli, odegrała
niebagatelną rolę w krzewieniu nowej wiary. W II w. n.e. Justyn Męczennik pisał w
swojej Apologii:
Liczni spośród naszych mężów chrześcijańskich wyegzorcyzmowali w imię Jezusa
Chrystusa wielu opętanych przez złe duchy na całym świecie, a także i w mieście
Rzymie.!...] Uleczyli ich i leczą nadal, czyniąc diabły, które powodują opętanie,
bezbronnymi, i wyganiając je z ludzi, których w żaden sposób nie mogli uzdrowić ani
inni egzorcyści, ani ci, którzy stosują leki i zaklęcia.
Wzmianki pochodzące z wczesnego okresu chrześcijaństwa pozwalają ustalić, że
ówczesne formy ceremonii egzorcystycznych niewiele odbiegały od ich postaci
ostatecznej, ustalonej w Rituale Romanum. Były tylko nieco prostsze i składały się
wyłącznie z litanii, modlitw i ceremonii nakładania rąk na egzorcyzmowanego. Piszący w
II w. n.e. Orygenes podkreślał moc magiczną liter składających się na imię Jezus;
"widziano nieomylnie, jak imię to wypędzało miriady złych duchów z dusz i ciał ludzkich,
tak wielka jest bowiem moc, jaką wywiera ono na tych, z których owe demony uszły".
Moc tych wczesnych egzorcystów rozciągała się także i na zwierzęta. W Żywocie
świętego Hilarego (ok. roku 390) opisano, jak niemal codziennie przyprowadzano doń
różne bydlęta, które popadły w szaleństwo.
Między nimi był także ogromnych rozmiarów wielbłąd baktryjski, którego, wśród
pokrzykiwań, trzydziestu bądź i więcej ludzi trzymało związanego mocnym powrozem.
Oczy nabiegły. mu krwią, z okrytego pianą pyska wystawał opuchnięty jęzor, a nade
wszystko przerażenie budził głośny i obrzydliwy ryk, jaki zwierzę to z siebie
wydawało. I oto starzec nakazał, aby puszczono go wolno. Natychmiast zarówno ci,
którzy go przywiedli, jak i ci, którzy towarzyszyli świętemu, wszyscy oni pierzchli bez
wyjątku. Święty zaś sam wyszedł mu na spotkanie i, zwróciwszy się doń po syryjsku,
rzekł: "Nie wzbudzasz we mnie trwogi, diable, nawet jeśli tak wielkie jest twe cielsko.
Czyś bowiem lisem, czy wielbłądem, zawsześ jest tym samym". Po czym stanął
wyciągnąwszy ręce. Oszalała bestia podbiegła do Hilarego, jakby chciała go pożreć, ale
w tym samym momencie padła, położyła łeb na ziemi i, ku zdziwieniu wszystkich
obecnych, zaczęła zachowywać się tak łagodnie, jak do tej pory była wściekła. Starzec
zaś wyjaśnił wszystkim, w jaki sposób diabeł, na zgubę ludzką, wstępuje nawet w
zwierzęta juczne; pali go bowiem tak wielka nienawiść do ludzi, że pragnie zniszczyć
nie tylko ich, ale także wszystko, co do nich należy.
Skoro na podstawie różnych oznak i przesłanek zostało ustalone, że w grę wchodzi
opętanie, egzorcysta musiał określić, czy duch, który je spowodował, był duchem złym,
czy dobrym. Vincentius von Berg, autor Enchiridium, słynnego kompendium
egzorcyzmów, podaje listę świadczących o tym symptomów. Ducha należy uznać za
złego, jeśli:
Uciekł na znak krzyża lub na dźwięk imienia Jezus od wody święconej.
Wypowiedział coś przeciwnego wierze katolickiej.
Skłaniał umysł nawiedzonego do pychy, chełpliwości, rozpaczy etc.
Odmawiał rozmowy z księdzem na tematy związane z opętaniem.
Ukazał się w postaci obmierzłej lub wyszedł pozostawiając za sobą smród l hałas albo
też raniąc opętanego.
Zbliżył się łagodnie, ale pozostawił za sobą zniszczenie, spustoszenie, niepokój duszy
i zaćmienie umysłu.
Kolejną troską egzorcysty było ustalenie, w jaki sposób zły duch wstąpił w ciało
opętanego. Człowiek może popaść w opętanie na dwa sposoby, stwierdza Polidori
(1587): po pierwsze, przez diabła, który (za przyzwoleniem bożym) z własnej woli
wstępuje w jego ciało, po drugie, kiedy czarownica użyje zaklęć skłaniających diabła,
by weń wstąpił [patrz: Opętanie]. Berg podaje "listę oznak, pozwalających ustalić, czy
ktoś popadł w opętanie wskutek rzuconego nań uroku":
1. Zauroczony domaga się najpodlejszego jadła.
2. Nie jest on w stanie zatrzymać pożywienia, cierpi z powodu nieustannych
wymiotów, traci zdolność trawienia.
3. Niektórzy odczuwają jakiś ciężar w żołądku, jakby coś na kształt kuli podchodziło
im do gardła, a gdy usiłują to zwymiotować, rzeczona kula wraca do położenia
początkowego.
4. Inni mają uczucie szarpania w dole brzucha, jeszcze inni odczuwają gwałtowne
pulsowanie w szyi lub ból w nerkach. Niektórym dolegają ciągłe, niemożliwe wręcz do
zniesienia, bóle głowy lub mózgu, z racji czego czują się przygnębieni, połamani i
rozbici.
5. Osoby, na które rzucono urok, mają kłopoty z sercem; odnoszą wrażenie, że kąsa
je pies lub wąż albo że ktoś szarpie je paznokciami, nakłuwa igłą, ściska lub mrozi.
6. W innych wypadkach puchnie im głowa, a całe ciało ogarnia takie znużenie, iż z
ledwością mogą się poruszać.
7. Niektórzy doznają częstych i niespodziewanych boleści, których charakteru nie
są w stanie opisać; nie mogą się wtedy powstrzymać od głośnego krzyku.
8. Zdarza się też, że z powodu nadmiernego wydzielania płynów wyglądają jak cienie;
cierpią na zanik sił witalnych i skrajne osłabienie.
9. W innych wypadkach mają wrażenie, że ktoś bije, rozrywa i miażdży im różne
części ciała; dotyczy to zwłaszcza serca i kości.
10. Niektórzy czują, że w żołądku wieje im zimny lub gorący wiatr; powoduje to
gwałtowne skurcze jelit i innych organów wewnętrznych oraz nagłe wzdęcia brzucha.
11. Wielu z tych, na których rzucono urok, trapi melancholia; niektórzy słabną do
tego stopnia, że niezdolni są rozmawiać z kimkolwiek ani w ogóle mówić.
12. Ci, których dotknęły czary, mogą mieć zapadnięte oczy, a całe ich ciało, zwłaszcza
twarz, żółknie lub przybiera barwę popiołu.
13. Kiedy czary dotkną przypadkiem kogoś chorego, z reguły opanowuje go strach i
przerażenie; jeśli chory jest dzieckiem, zaczyna użalać się nad sobą, jego oczy
czernieją, występują także inne, łatwo zauważalne zmiany. Dlatego też roztropny
egzorcysta winien zawsze donieść o wykryciu oznak tego rodzaju krewnym i innym,
którzy się przy nim znajdują, aby uniknąć skandalu.
14. Znaczącą przesłanką jest również sytuacja, w które) doświadczony lekarz nie
jest w stanie określić rodzaju dolegliwości ani sformułować na jej temat żadnej opinii,
a także i to, że przepisane lekarstwa okazują się bezskuteczne lub wręcz wzmagają
chorobę.
15. W niektórych wypadkach przesłanki, wskazujące, że zostały użyte czary, mogą
mieć wyłącznie charakter pośredni. Dzieje się tak np. w wypadku użycia czarów w celu
wywołania nienawiści, wzbudzenia uczucia miłosnego, spowodowania bezpłodności,
zadania ligatury, wzniecania burz i sprowadzania szkód na zwierzęta.
Nawet jeśli egzorcysta podejrzewał, że opętanie zostało spowodowane przez
czarownicę, nie wolno mu było próbować ustalenia jej tożsamości, ponieważ
oznaczałoby to odwołanie się do pomocy diabła. Po części z powodu procesu ojca Louisa
Gaufridiego, skazanego na podstawie oskarżeń opętanych, w roku 1620 Sorbona
ogłosiła całkowity zakaz wykorzystywania zeznań złożonych przez demony. Przecząc
swoim własnym argumentom, uzasadniającym korzystanie ze "świadectwa widma",
uniwersytet podkreślał, że diabeł nigdy nie mówi prawdy, nie mówi więc jej i wtedy,
kiedy poddany jest egzorcyzmom. Zasady tej, co prawda, nie zawsze przestrzegano;
główna postać sprawy Gaufridiego, siostra Madeleine de la Palud, sama została wiele
lat później (w roku 1653) oskarżona o uprawianie czarów przez jakąś opętaną. Sąd
uznał także zeznania złożone przez samych opętanych w procesie ojca Urbaina
Grandier w roku 1634 [patrz: Loudun, zakonnice z Loudun].
Jeżeli po przeprowadzeniu wszystkich prób egzorcysta w dalszym ciągu uważał, że
ma zbyt mało danych, aby podjąć ostateczną decyzję, mógł zarządzić egzorcyzm
ogólny.
Skupiwszy wzrok na osobie opętanej i położywszy dłonie na je) głowie, w takiej
właśnie pozycji zwróciwszy się z tajnym poleceniem do diabła - jako że diabeł we
własnej osobie jest źródłem wszelkiego zła - egzorcysta czyni pewien znak,
przynaglając opętanego w obecności świadków:
"Ja, sługa Chrystusa i Kościoła, w imię Jezusa Chrystusa nakazuję ci duchu
nieczysty, jeśli spoczywasz ukryty w ciele tego człowieka stworzonego przez Boga lub
jeśli gnębisz go w inny sposób, abyś bez zwłoki dał mi jakiś nieomylny znak
zapewniający o twym udziale w opętaniu tego człowieka [...] który przedtem, kiedy
mnie nie było, mogłeś uczynić swoim zwykłym sposobem" (Enchiridiuni).
Przekonawszy się ostatecznie o rzeczywistym istnieniu diabła, który wstąpił w
opętanego, egzorcysta powinien postępować według pewnych, ogólnie przyjętych reguł.
Musiał zapytać diabła o jego imię, dowiedzieć się, ile diabłów opętało ofiarę, ustalić
przyczynę opętania oraz określić, czy diabeł wstąpił w nią na pewien określony czas,
czy na zawsze, a wreszcie ustalić, z dokładnością co do godziny, kiedy to uczynił.
Praktykujący egzorcyści przestrzegali tych zasad. Na przykład całemu zespołowi
specjalistów, składającemu się z dominikanów, jezuitów i kapucynów, którzy
egzorcyzmowali pewną damę szlachetnego rodu w kaplicy Notre-Dame-de-Guerison, w
diecezji Auch, 16 listopada 1618 roku udało się wygnać demona noszącego imię Magot.
Cztery dni później wznowili egzorcyzmy skierowane przeciwko drugiemu diabłu: Duch
[...] zmuszony został do mówienia ustami pacjenta, a my zdecydowaliśmy się
przesłuchać go w następujący sposób:
Jakie imię nosi i skąd przybył. Na polecenie to dane mu z mocy bożej odparł, że jego
imię brzmi Mahonin, wywodzi się z drugiego chóru trzeciej hierarchii archaniołów, a
miejscem, które zamieszkiwał, zanim wstąpił w ciało opętanego, była woda.
Zaklęty, by wyznał, który ze świętych jest jego adwersarzem niebieskim, odparł, że
święty Marek Ewangelista.!...]
Pytany, skąd pochodzi, odparł, że z Beziers, miasta w Langwedocji, przy granicy z
Hiszpanią.t...]
Zapytany, którego dnia wstąpił w ciało opętanego, powiedział, że był to trzeci
czwartek ostatniego Wielkiego Postu, w miesiącu marcu, kiedy nawiedzona dama
przebywała w mieście Agen.[...]
Gdy przykazano mu, by dał znak, kiedy będzie opuszczał jej ciało, odparł, że uczyni
to zrzucając kamień z wieży do wód fosy. (Les conjurations faites A un demon
possdedant corps d'une grandę damę, 1619)
W okresie największego nasilenia polowań na czarownice opublikowano liczne opisy
praktyk egzorcystycznych; większość z nich "cum permissu superiorum". Najbardziej
znanym zbiorem egzorcyzmów było Flagellum Demonum: Exorcismos Terribiles,
Potentissi-mos et Efficaces pióra Girolamo Menghiego, zawierające szczegółowe
instrukcje odprawiania siedmiu różnych ich odmian. Na Fustum Daemonis Menghiego,
który prawdopodobnie sam był egzorcystą, często powoływali się inni demonologowie.
W latach późniejszych dzieło to wraz z pracami czterech innych uznanych
autorytetów - Valderio Poli-doro, Zacharias Vicecomes,. Piętro Antonio Stampa i
Maximilian van Eynatten - znalazło się w liczącym 1232 strony i opublikowanym w roku
1626 Thesaurus Exorcismorum. Zadziwiający jest fakt, że w roku 1709 na krótko
umieszczono je na indeksie ksiąg zakazanych.
Thesaurus Exorcismorum zawierał egzorcyzmy niemal na każdą okazję: egzorcyzm
przeciwko demonowi nawiedzającemu dom (zaczynał się od modlitwy błogosławiącej to
miejsce, po czym następowało zaklęcie "smoka pradawnego", by je opuścił, i na koniec
litania) egzorcyzm przeciwko odjęciu krowom mleka, niszczącym plagom (gąsienic i
szarańczy), rozmaitym chorobom (włączając w to bóle żołądka i rżnięcie w brzuchu), a
także ligaturze. "Nigdy też wysiłki egzorcysty nie są użyte w bardziej pożytecznym
celu niźli wtedy, gdy próbuje on usunąć owo maleficium, które niszczy związki
małżeńskie". Egzorcysta modli się o błogosławieństwo dla "tych małżonków [...], którzy
współżyją ze sobą", a "dzięki twej pobożności możesz sprawić, że uwolnieni zostaną od
ligatury, uroku i diabelskich czarów; wróci im zdrowie i płodność i doczekają się
potomstwa", pouczał Thesaurus. Vincentius von Berg dodawał także "duchowe środki
przeciwko inkubom i sukkubom", które mogą być skutecznie odpędzone poprzez
szczerą skruchę ich ofiary, częste przystępowanie do komunii, wodę święconą, akty
miłosierdzia, umieszczanie amuletów w czterech rogach łoża, pobłogosławienie łoża,
pielgrzymki do miejsc świętych, egzorcyzmy oraz dwa rodzaje napitku składającego
się z wina zmieszanego z ziołami leczniczymi (Berg neguje wartość kadzideł
stosowanych przeciwko inkubom, co zaleca Sinistrari).
Obrządek egzorcyzmowania osoby opętanej przez złego ducha, tak jak opisują go
wspomniane podręczniki, był długi l obliczony na wywarcie jak największego wrażenia.
Nie było to zadanie łatwe, wymagało także przedsięwzięcia nieodzownych Środków
zabezpieczających w rodzaju obecności świadków, zwłaszcza gdy osobą opętaną była
kobieta. Księży ostrzegano też, by nie mówili ani nie czynili niczego, co "mogłoby
wzbudzić nieprzystojne myśli". Cała ceremonia dzieliła się na wiele etapów;
egzorcyzmy następowały na przemian z modlitwą. Wielu badaczy współczesnych widzi
głębsze, psychologiczne uzasadnienie typowych dla praktyk egzorcystycznych ostrych
kontrastów między dodawaniem otuchy choremu a wzbudzaniem u niego lęku. Tak
zwane litanie obelg wyzywały diabła od wychudłych macior, parszywych bydląt,
zasmolonych węglarzy, opuchłych ropuch i wszawych świniopasów, zwracały się też do
Boga z prośbą, "by wraził gwóźdź w twą czaszkę i wbił go młotem, jako Jael uczynił
Siserze".
Po dziś dzień w Kościele katolickim praktykuje się obrządki egzorcystyczne
(więszość wyznań protestanckich odrzuca samą teorię opętania, a co za tym idzie
również i eg-zorcyzmy). Wydany w roku 1947 Rituale Ro-manum powtarza bez żadnych
zmian opis tego rytu opublikowany w roku l6l9 przez Maximiliana van Eynattena i
zamieszczonego później w Thesaurus Exorcismorum.
PORZĄDEK EGZORCYZMU USTALONY Z NAKAZU NAJWYŻSZEGO KAPŁANA,
PAWŁA V [1605-1621]
Ksiądz w komży i fioletowej stulę, której jeden koniec owinięty jest wokół szyi
osoby opętanej ( związanej, jeśli jej szaleństwo przyjmuje formy gwałtowne), skra-pia
wszystkich obecnych wodą święconą. Następnie zaczyna się msza.
1. Litania.
2. Psalm 54 ("Boże, w imię twoje zbaw mię").
3. Błaganie o łaskę bożą dla zamierza-nego egzorcyzmu przeciwko "smokowi
niegodziwemu" oraz wezwanie ducha, który wstąpił w opętanego, by "wyjawił mi swe
imię oraz dzień i godzinę twego wyjścia poprzez jakiś znak".
4. Czytanie Ewangelii ( Jan I lub Marek XVI; Łukasz X; Łukasz XI).
5. Modlitwa przygotowawcza. Następnie ksiądz, zabezpieczywszy siebie i opętanego
znakiem krzyża, owija jeden z końców stuły wokół szyi opętanego i położywszy mu dłoń
na głowie stanowczo i z wielką wiarą wypowiada, co następuje:
6. Pierwszy egzorcyzm: "Egzorcyzmuję de, najpodlejszy z duchów, najprawdziwsze
wcielenie naszego wroga, demonie, legionie cały, w imię Jezusa Chrystusa f, byś
wyszedł i opuścił to stworzenie Boże f f.
Ten sam bowiem nakazuje ci, który rozkazał strącić je z wysokości niebios w otchłań
ziemi. Ten sam bowiem ci nakazuje, który rządzi morzem, wiatrami i nawałnicami.
Słysz tedy i drży), Szatanie, nieprzyjacielu wiary, wrogu rodzaju ludzkiego,
złodzieju życia, burzycielu sprawiedliwości, korzeniu zła, który budzisz żądzę grzechu,
zwodzicielu człowieka, zdrajco narodów, podżegaczu zazdrości, źródle skąpstwa,
przyczyno niezgody, twórco smutku. Dlaczego trwasz w oporze, skoro wiesz, że
Chrystus Pan zniszczy twą moc? Drzyj przed tym, który został ofiarowany w Izaaku,
sprzedany w Józefie, zabity •w jagnięciu, ukrzyżowany w człowieku, a potem
zatriumfował nad piekłem".
(Dalsze znaki krzyża winny być kreślone na czole opętanego). "Wyjdź przeto w imię
Ojca f i Syna f i Ducha Świętego f; ustąp Duchowi Świętemu przez znak f Krzyża
Jezusa Chrystusa Pana naszego, który wraz z Ojcem i Duchem Świętym żyje i panuje
nad całym światem, Boga jedynego na wiek wieków".
7. Modlitwa o powodzenie, której towarzyszą znaki krzyża czynione nad opętanym.
8. Drugi egzorcyzm: "Zaklinam cię, wężu przedwieczny, poprzez sędziego żywych i
martwych, poprzez stwórcę twojego i stwórcę całego świata, poprzez tego, który
władny jest wtrącić cię do piekła, abyś co prędzej opuścił sługę bożego N., który wraca
na łono Kościoła, przepełniony strachem i cierpiący z powodu lęku przed tobą. Zaklinam
cię ponownie (f na czole opętanego) nie poprzez mą własną niegodną osobę, lecz przez
moc Ducha Świętego, abyś wyszedł ze sługi Bożego N., którego Bóg Wszechmogący
stworzył na swój obraz i podobieństwo".
Poddaj się przeto; poddaj się nie mnie, lecz słudze Chrystusa. Przynagla cię bowiem
moc tego, który pokonał cię swym krzyżem. Drży) przed ręką, która, zwyciężywszy
okropieństwa piekieł, poprowadziła dusze ku światłości. Niechaj ciało człowieka będzie
ci wstrętne (f na piersi opętanego), niechaj strasznym ci będzie wizerunek Boga (f na
czole opętanego). Nie opieraj się ani nie opóźniaj swego wyjścia z tego człowieka,
spodobało się bowiem Chrystusowi zamieszkać w tym ciele. I, aczkolwiek wiesz, że ja
sam jestem grzeszny, nie lekceważ mnie.
Bowiem to sam. Bóg nakazuje ci f.
Majestat Chrystusa nakazuje ci f.
Bóg Ojciec nakazuje ci f.
Bóg Syn nakazuje ci f.
Bóg Duch Święty nakazuje ci f.
Święty krzyż nakazuje ci f.
Wiara świętych apostołów Piotra i Pawła i wszystkich innych świętych nakazuje ci f.
Krew męczenników nakazuje ci f.
Stałość wyznawców nakazuje ci f.
Pobożne wstawiennictwo wszystkich świętych nakazuje ci f.
Moc cudów wiary chrześcijańskiej nakazuje ci t.
Wyjdź przeto, ty gwałcicielu prawa. Wyjdź, ty uwodzicielu, pełen wszelkiego fałszu i
przebiegłości, nieprzyjacielu cnoty, prześladowco niewinności. Ustąp miejsca, o
najpiugawszy, ustąp miejsca; ustąp miejsca, świętokradco; ustąp miejsca Chrystusowi,
w którym nie znajdziesz nic z dzieł swoich, który wyzuł de z wszystkiego, który
zniszczył królestwo twoje, który pojmał cię w niewolę i zniszczył posiadłości twoje,
który strącił cię w ciemności zewnętrzne, gdzie ciebie i namiestników twoich czeka
zagłada.
Czemu opierasz się, o krnąbrny? Czemu odmawiasz, pyszna istoto?
Oskarżonyś przez Boga Wszechmogącego, który orzeka twą winę.
Oskarżonyś przez jego Syna Jezusa Chrystusa, Pana naszego, którego ośmieliłeś się
kusić i pozwoliłeś ukrzyżować.
Oskarżonyś przez rodzaj ludzki, któremu poprzez namowy twoje dałeś do picia
śmiertelną truciznę.
Zaklinam cię przeto, smoku niegodziwy [draco ne^uissime], w imię + niepokalanego
baranka, który stratował żmiję i bazyliszka, który podeptał lwa i smoka, abyś wyszedł
z tego człowieka (f niechaj ten znak krzyża uczyniony zostanie na czole opętanego),
abyś opuścił Kościół Boży (f niechaj ten znak krzyża uczyniony zostanie nad
wszystkimi obecnymi). Drzyj i umykaj na wezwanie tego Pana, przed którym drży
piekło, któremu posłuszne są zastępy niebieskie, moce i państwa, którego głosem
niezmiennym sławią cherubiny i serafiny, wyśpiewując: święty, święty, święty jest Bóg,
Pan Zastępów. Słowo ciałem się stało f nakazuje ci. Zrodzony z Dziewicy + nakazuje ci.
Jezus z Nazaretu nakazuje ci, ten który, pomimo iż zlekceważyłeś uczniów jego, kazał
ci, zdruzgotanemu i przybitemu, wyjść z człowieka i wstąpić w stado świń.
Zaklinam cię przeto teraz, w jego imię f wyjdź z tego człowieka, którego on
stworzył. Ciężko ci będzie próbować oporu. Ciężko d będzie wierzgać naprzeciw
ościeniowi f. Im bardziej bowiem zwlekać będziesz z wyjściem, tym surowsza czeka
cię kara, ponieważ okazujesz wzgardę nie człowiekowi, ale temu, kto jest Panem
żywych i martwych, który nadejdzie, by sądzić żywych i martwych i świat cały
ogniem".
9. Modlitwa.
10. Egzorcyzm trzeci i ostatni. "Zaklinam cię przeto najpodlejszy z duchów, samo
wcielenie Szatana, w imię f Jezusa Chrystusa z Nazaretu, który po chrzcie w
Jordanie wyprowadzony był na pustynię i pokonał cię tam w twojej własnej siedzibie,
abyś przestał nękać tego, którego stworzył on z prochu i pyłu ziemi na swą własną
chwałę, i abyś zadrżał nie przed ludzką słabością w nędznym ciele człowieczym, ale
przed obrazem Boga Wszechmogącego.
Poddaj się przeto Bogu. który poprzez Mojżesza sługę swego utopił ciebie i złość
twoją w faraonie i armii jego w otchłani.
Poddaj się Bogu, który zmusił de do udecz-ki, wygnawszy z króla Saula pieśnią
poprzez swego najwierniejszego sługę, Dawida.
Poddaj się Bogu f, który potępił cię w Judaszu Iskariocie, zdrajcy. Ponieważ razi cię
on bożymi f biczami, na widok których drżąc i płacząc, wraz z legionami swoimi
rzekłeś: Kim jesteś dla nas, Jezusie, Synu najwyższego Boga? Czyś zstąpił tu, by
zadać nam męki, zanim nadejdzie nasz czas? Gnębi cię ogniem wieczystym ten, który,
gdy nadejdzie kres czasów, powie potępionym: Odejdźcie ode mnie, przeklęci, w ogień
wieczny, który przygotowany został dla diabła i aniołów jego.
Dla ciebie, niegodziwcze, i dla aniołów twoich przygotowane są robaki, które nigdy
nie zemrą.
Dla ciebie i aniołów twoich przygotowany jest ogień nie do ugaszenia; tyś bowiem
wodzem przeklętego mordu, tyś twórcą kazirodztwa, glową świętokradztwa, mistrzem
złych uczynków, preceptorem herezji, in-wentorem wszelkiego zboczenia. Wychodź
przeto, niegodziwcze. Wychodź, kanalio, wychodź wraz z wszelkimi podstępami swoimi,
bowiem spodobało się Bogu obrać tego człeka na swą świątynię.
Czemuż zwlekasz jeszcze?
Oddaj cześć Bogu, Ojcu Wszechmogącemu, przed którym zgina się każde kolano.
Ustąp miejsca Panu Jezusowi Chrystusowi f, który przelał swą krew najcenniejszą za
człowieka.
Ustąp miejsca Duchowi Świętemu, który poprzez swego błogosławionego apostoła
Piotra poraził cię w Szymonie Czarnoksiężniku, który pokarał twe podstępy w
Ananiaszu i Safirze, który pobił cię w królu Herodzie za to, że nie oddał on czci Bogu,
który przez apostoła swojego Pawła zniszczył cię w magu Ełymasie, dotykając go
ślepotą, i poprzez tegoż samego apostoła, dzięki słowom jego nakazu, zmusił cię, byś
wyszedł z wieszczki.
A teraz wyjdź, f Wyjdź, uwodzicielu. Twą siedzibą pustynia, twym mieszkaniem wąż.
Bądź rozbity i poniżony. Nie ma już czasu na zwłokę. Bowiem Pan Bóg nadchodzi
szybko, a jego ogień płonie i postępuje przed nim, paląc wrogów ze wszech stron.
Bowiem jeśli nawet udało ci się zwieść człowieka, niezdolnyś oszukać Boga.
Wygania cię ten, przed którego okiem nic się nie skryje.
Wygania cię ten, którego mocy poddaje się wszelkie stworzenie.
Broni ci przystępu ten, który przygotował dla ciebie i aniołów twoich wieczne piekło;
z którego ust wyjdzie miecz ostry, który przyjdzie, by sądzić żywych i martwych i
świat cały ogniem".
11. Modlitwa końcowa, zawierająca kan-tyczki, Credo i psalmy.
Czasami stosowano jeszcze dodatkowo okadzanie i biczowanie. Sanchez (l66l)
tłumaczy, na czym polega różnica między zabobonnym używaniem tych ostatnich
środków, aby wypędzić demony, a ich użyciem zgodnym z zasadami religii, wyłącznie w
celu okazania pogardy diabłu. Brognolus Bergo-mensi (1651), powołując się na liczne
autorytety, usilnie zaleca "umiarkowaną" chłostę, która ma nie tyle zadać ból
opętanemu, co być oznaką pogardy dla diabła.

Eichstatt, proces czarownic w Eichstatt. Przytoczony poniżej protokół procesu o


czary, który odbył się w 1637 roku w biskupstwie Eichstatt, opodal Ingolstadt, jest
literalnym zapisem zeznań złożonych w trakcie kilkutygodniowych przesłuchań
oskarżonej na sali sądowej i w izbie tortur. Wraz z czterema podobnymi dokumentami
został opublikowany po raz pierwszy w roku 1811. Zapewne ze względu na potomków
osób uwikłanych w tę sprawę wydawca opuścił wszelkie imiona i nazwiska pojawiające
się w tekście, zastępując je inicjałami N.N. Pisarz sądowy zrelacjonował przebieg
całego procesu w trzeciej osobie, poprzedzając każdorazowo zeznania oskarżonej
słowem "Sagt" ["zeznaje"]. Tekst polski nie jest przekładem dosłownym; w dwóch lub
trzech wypadkach, tam gdzie przekład literalny wydawał się całkowicie niezrozumiały,
tłumacz naniósł uzasadnione, jak się wydaje, poprawki.
Przebieg procesu był typowy dla spraw z oskarżenia o uprawianie czarów: oskarżona
zaprzecza stawianym jej zarzutom, w związku z czym poddana zostaje torturom, na
mękach przyznaje się do wszystkiego, czego oczekują od niej sędziowie, po czym
natychmiast po zaprzestaniu tortur odwołuje swoje zeznania, w związku z czym
torturuje się ją raz jeszcze. Sytuacja ta powtarza się kilkakrotnie i wkrótce na wpół
obłąkana kobieta zaczyna sama wierzyć w to, że jest czarownicą. Żadna ze zbrodni
czamoksięstwa, o którą została oskarżona - nocne loty w powietrzu, uczty sabatowe,
wywoływanie burz, wykopywanie trupów z cmentarza, przenikanie przez zamknięte
drzwi - nie ma nic wspólnego z rzeczywistością i nie może być dowiedziona, nikt też
nie troszczy się o przedstawienie jakichkolwiek dowodów. Oskarżono ją o dokonanie
piętnastu różnych przestępstw w taki czy inny sposób związanych z praktykami
czarnoksięskimi (zarzuty te wydobyto zapewne podczas tortur od innych rzekomych
czarownic, nie da się też wykluczyć, że wzięto je po prostu na chybił trafił ze
standardowych wykazów zbrodni przypisywanych powszechnie czarownicom), zatem
jej los został przesądzony. Cytowany przez nas protokół przesłuchań dowodzi
jednoznacznie, że sędziów interesowało wyłącznie wymuszenie na niej przyznania się
do winy i ujawnienia nazwisk rzekomych wspólników, których prędzej czy później miał
spotkać podobny los. Zgodnie z panującymi wówczas obyczajami oskarżonej nie
przysługiwała żadna pomoc prawna, nie konfrontowano jej ze świadkami, nawet ksiądz
mógł ją .odwiedzić dopiero po ogłoszeniu wyroku.
Oskarżona była prostą •wieśniaczką ogłupiałą od tortur, a później, jak się wydaje,
mocno zdetonowaną znaczeniem roli, jaką przyszło jej odegrać - cała rzesza wysoko
opłacanych urzędników sądowych poświęciła pełne trzy tygodnie swego cennego czasu,
by doprowadzić ją w końcu do śmierci. Kiedy nie chciała zeznawać, pokazywano jej
narzędzia tortur, co natychmiast odświeżało jej pamięć. Zakładano jej "but
hiszpański" -i w tej samej chwili zaczynała mówić, obawiając się, że kat zaraz dokręci
śruby, które zmiażdżą jej kości. Kiedy była wyjątkowo oporna, poddawano ją torturze
strappado.je] zeznania stają się nieskładne; jakieś pozbawione sensu zdania
przeplatają się z krzykami "O Jezu Chryste, zostań przy mnie. [...] Dobry Boże, nachyl
ku mnie swe ucho". Po trwających dwa tygodnie przesłuchaniach i torturach przyznaje
się do wszystkiego, co pragnęli usłyszeć od niej sędziowie.
PROCES W EICHSTATT
Obecni: Pan Kanclerz, Pan Sędzia Municypalny, Pan Doktor, Pan Sekretarz i Pan
Pisarz.
Poniedziałek, 15 listopada 1637
Po starannym rozważeniu wszelkich okoliczności przez świeckich asesorów sądowych
uwięziona N.N., znana powszechnie jako N.N., oddana pod straż z racji podejrzenia o
czary oraz na podstawie zaprzysiężonych oskarżeń o dokonanie piętnastu zbrodni, z
których każda zasługuje na ukaranie śmiercią, zostaje poddana niniejszemu
szczegółowemu przesłuchaniu:
P. Jakie jest je) imię?
O. N.N., lat czterdzieści, nie pamięta imion rodziców, nie wie też, gdzie się urodzili i
wychowali, ani też kiedy zmarli. Ze swoim mężem żyje od lat dwudziestu trzech; w
tym czasie wydała na świat ośmioro dzieci, z których pięcioro pozostało przy życiu do
dziś. Z trojga, nieżyjących obecnie, jedno zmarło na ospę dwadzieścia jeden lat temu,
w wieku lat dwóch, drugie osiem lub dziewięć lat temu, mając sześć lat; trzecie zaś
sześć lat temu także na ospę. Z powodu podejrzanych okoliczności jego śmierci kazano
jej stawić się w ratuszu.
P. Czy zna powód, dla którego polecono jej stawić się w ratuszu?
O. Nie zna żadnego innego powodu poza oskarżeniem jej o to, że jest czarownicą.
P. To prawda, w innym wypadku nie przyprowadzono by jej tutaj. Dlatego też
powinna zacząć przyznawać się do popełnionych win i nie szukać dla siebie żadnego
usprawiedliwienia.
O. Ona może znieść wszystko, ale nie przyzna się, że jest czarownicą.
Sędziowie usilnie starają się zachęcić ją do złożenia zeznań, daremnie jednak.
Przeto zostaje jej odczytana przygotowana uprzednio lista zarzutów oraz akt
oskarżenia.
W czasie odczytywania pierwszego zarzutu wybucha głośnym śmiechem i oznajmia,
że woli śmierć. Pyta, w jaki sposób mogła coś takiego popełnić, skoro nigdzie nie była.
Przyznaje, że może się przyznać do zarzutu drugiego. Co się zaś tyczy zarzutów 3, 4,
5 i 6, odpowiada, że nigdy w ciągu całego swojego życia nie była na sabacie. Stwierdza,
że nic jej nie wiadomo w kwestii zarzutów 7, 8, 9, 10 i 11. Nie przyznaje się też do
zarzutów 12, 13,14 l 15.
Aczkolwiek nie jest w najmniejszym stopniu winna stawianym jej zarzutom ani
odpowiedzialna za nie, ponownie podkreśla, że z radością przyjmie śmierć.
P. Czy ma zamiar umrzeć jako czarownica?
O. Życzeniem jej jest to, co spodoba się Bogu.
P. Słusznie. A zatem powinna rozpocząć zeznania i powiedzieć, od jak dawna tkwi w
grzechu i kiedy po raz pierwszy weń popadła.
O. Tak, czcigodni panowie, z chęcią udam się tam, gdzie mi każecie, ale nie jestem
czarownicą i jest to taką samą prawdą jak to, że Chrystus był umęczony i cierpiał na
krzyżu.
Następnie jest badana na okoliczność piętna diabelskiego, które zostaje odkryte na
plecach, w pobliżu prawej łopatki; ma ono rozmiary monety półgrajcarowej. Znamię to
zostaje nakłute i okazuje się, że jest niewrażliwe na ból. Nakłuwana w innych
miejscach natychmiast zaczyna zachowywać się jak niespełna rozumu. Stwierdzono
też obecność wielu innych podejrzanych znaków. Oskarżona przesłuchiwana jest dalej:

P. Gdzie naznaczono ją tymi diabelskimi piętnami?


O. Nie wie. Nigdy nie miała do czynienia z diabłem. .,
Jako że oskarżona nie odpowiada, kiedy traktuje się ją w sposób łagodny i
wyrozumiały, zostaje doprowadzona do izby tortur.
Zeznania złożone w izbie tortur
Po rozciągnięciu jej na drabinie i lekkim zaciśnięciu powrozów powiada, że być może
jest czarownicą. Rozwiązana oznajmia, że nie jest czarownicą, przeto zostaje
przymocowana do drabiny ponownie i rozciągnięta po raz pierwszy, drugi i trzeci.
Zostaje oswobodzona po złożeniu zeznania, że jest czarownicą. Natychmiast po
uwolnieniu znów staje się krnąbrna i zaprzecza, że jest czarownicą, w związku z czym
poddana zostaje rozciąganiu po raz kolejny, tym razem nieco mocniej.
Wyznaje, że prawdą jest, iż czternaście lat temu, jeszcze jako panna, została
czarownicą.
P. Ale skoro zeznała, że jest zamężna od dwudziestu czterech lat, to w jaki sposób
mogła zostać czarownicą zaledwie czternaście lat temu?
O. Na co prosi, by zdjęto ją z drabiny, a wtedy powie prawdę.
P. Nie, najpierw musi zacząć zeznawać. Na razie zasługuje jedynie na to, by pozostać
na drabinie.
Kiedy przekonuje się, że nie zostanie uwolniona z więzów, zeznaje, że mniej więcej
osiemnaście lat temu jej mąż wrócił do domu pijany i życzył jej, by diabeł porwał ją i
jej dzieci, małe i duże (w owym czasie była tuż po urodzeniu kolejnego dziecka). [Od
tego momentu zeznania stają się niezwykle zawi-ktane[. A ona pomyślała wtedy: Ach,
kiedy on wreszcie przyjdzie! Ach, niechaj nadejdzie zaraz! A w owym czasie żyła w
grzesznym związku miłosnym z katem i następnej nocy diabeł nawiedził ją pod postacią
rzeczonego kata. W rzeczywistości przybył on już pierwszej nocy, ale w domu cały
czas paliło się światło, nigdzie więc nie mógł się z nią zejść. A ponieważ wydawało się
jej, że jest on katem, następnej nocy, około godziny dziesiątej, kochała się z nim i
zauważyła, że jego członek był bardzo zimny. Odbywszy z nią stosunek po raz drugi,
diabeł wyjawił jej, kim jest w rzeczywistości, przemawiał do niej lubieżnymi słowy i
żądeł, by oddała mu się bez reszty i wyrzekła Boga, Najświętszej Panienki i wszystkich
świętych niebieskich. Przeraził ją tak bardzo, że uległa mu, ale teraz jest pełna
skruchy i chce wrócić z powrotem do Boga.
P. Czy diabeł domagał się od niej czegoś więcej?
O. Abym wszędzie czyniła zło.
P. Za pomocą jakich środków miała dokonać tych złych czynów?
O. Osiem dni po uwiedzeniu diabeł dał jej zielony proszek i czarną maść w glinianym
naczyniu. Miała ich używać wobec ludzi i zwierząt.
P. Czy ma jeszcze którąś z tych substancji?
O. Nie. Cztery tygodnie temu wyrzuciła je do wody.
P. Czy była uprzedzona o tym, że ma zostać osadzona w areszcie?
O. Nie, nikt poza jej siostrą nie ostrzegał jej przed tym.
P. Czy jej siostra latała razem z nią w powietrzu?
O. Nie, ale widywały się w czasie sabatów diabelskich.
P. Jak nazywał ją diabeł i jakim imieniem ona zwracała się do niego?
O. Nazywała diabła imieniem Gokhelhaan [Kogut], a on nadal jej imię Shinterin [Łami-
gnatka]. Trzy tygodnie po uwiedzeniu ochrzcił ją, polewając czymś jej głowę.
P. Czy wszystko, co powiedziała, jest prawdą?
O.Tak.
Zostaje wyprowadzona z izby tortur.
Wtorek, 16 listopada 1637
Obecni: Ławnicy, Pan Sędzia Municypalny, Pan Doktor i Pan Pisarz. Oskarżona
zostaje wprowadzona po odmówieniu porannej modlitwy.
P. Czy może, zgodnie z prawdą, sercem i ustami potwierdzić to, co zeznała wczoraj.
O. Tak, cale jej zeznanie jest zgodne z prawdą. Poza tym obawia się, że z powodu
popełnionych przez nią ciężkich grzechów nie pójdzie do nieba. Od chwili jej
uwiedzenia nie potrafi już modlić się do Boga. Diabeł wymógł na niej posłuszeństwo
bijąc ją często i okrutnie. Nie dalej jak ubiegłej nocy dwukrotnie słyszała jakieś
szeleszczące dźwięki w celi. Nawet teraz, w czasie przesłuchania, je słyszy.
Sąd udzielił jej rady, w jaki sposób ma bronić się przed swym potępionym
nieprzyjacielem, i zapewnił ją, że dostąpi zbawienia.
O. Tak, to prawda. Jeśliby pozostała poza Kościołem, nie mogłaby zostać zbawiona.
Jeśli wolą Bożą jest, by cały świat stał się świadkiem jej złych uczynków, jest ona
gotowa złożyć publiczne wyznanie winy; pragnie też modlić się za czcigodnych panów,
Pana Kanclerza i Pana Doktora, bowiem to oni nakazali jej stawić się w sądzie. Diabeł
często zadawał jej ból, kiedy byli razem w łóżku; krzyczała ona wtedy i budziła męża,
który niedługo potem zaczął sypiać osobno [zeznania przytaczane SĄ dosłowniej. Jezu
Chryste, nie opuszczaj mnie, a ponieważ ciężko Zgrzeszyłam przeciwko tobie, drogi
Boże, racz znowu otworzyć dla mnie swe uszy.
P. Jak często otrzymywała proszek i maść od diabła? Czy nie ma więcej tego proszku
albo maści?
O. Tak. W jej komorze po lewej stronie, jeśli wejść od ścieżki, znajduje się szafka z
czterema szufladami u góry; w jednej z nich jest maść.
W czasie przeszukania komory urzędnik sądowy znalazł trzy niewielkie pudełeczka z
maścią i jedno z proszkiem; dostarczono je do ratusza.
P. Komu wyrządziła szkodę za pomocą tych substancji?
O. Po pierwsze, osiem czy dziewięć lat temu diabeł kazał jej posmarować maścią
czereśnię i dać ją do zjedzenia ośmioletniej córce. Po zjedzeniu owocu dziecko
natychmiast zachorowało i w ciągu godziny zmarło. W następstwie tego zdarzenia
kazano jej stawić się w ratuszu. Nawiasem mówiąc, gdyby jej mąż nie był tak pobożny,
diabeł uśmierciłby go także.
Po drugie, jakieś trzynaście lat temu, kiedy jej mąż pogrążony był we śnie, diabeł
rozpylił nad nim trochę tego proszku po to, aby nie mógł się obudzić, a następnie natarł
mu maścią stopy, dłonie, plecy i szyję, chcąc spowodować jego śmierć. Trzy dni później
mąż dostał jakiejś wstrętnej, pęcherzykowatej wysypki, która go gnębi do dziś. Mówi,
że nie wyznała dotąd tej zbrodni, jeśliby bowiem to uczyniła, pojawiłby się diabeł i nie
dał jej już więcej spokoju. [Zeznania stają się mocno powikłane.] Czarownica znaleźć
może zbawienie jedynie wtedy, gdy stanie przed sądem i chce wyznać to wszystko w
jego obliczu.
Po trzecie, trzy lata temu wymieszała nieco diabelskiej maści z gulaszem i dała to do
jedzenia czteroletniemu synowi swojej dawnej pani. Chłopak natychmiast zapadł na
gangrenę i zmarł po dwóch dniach.
P. Czy to, co powiedziała, jest prawdą? O. Tak. I pragnie ona wyznać nie tylko to, ale
o wiele więcej.
[Następnie opisuje trzy inne maleflcia, jakich dokonała przy użyciu maści, wplątując
do catej sprawyjedna ze swoich ofiar, która, jak utrzymuje, wprowadziła w arkana
sztuki czarnoksięskiej. Później zaprzecza temu. Opowiada, w jaki sposób, używając tej
maści, sprowadziła chorobę na wiosna córkę. Następnego dnia pokazuje jakiś wrzód na
boku, twierdząc, ze jest on oznaką zarazy, ale kat Mathess, stwierdza, że nie ma
powodu do obaw. Następnie sad pyta ją, co wywołuje u nie/tak wielki niepokój.^
O. Zeszłej nocy ukazała się jej Najświętsza Panienka tak piękna, jak biały jest śnieg.

Ponieważ oskarżona symuluje chorobę i sprawia wrażenie, iż zamierza odwołać


wcześniejsze zeznania l jako że jej wczorajsza pobożność wydaje się być udawana,
nakazuje się wyprowadzić ją do izby tortur i wychłostać, aby wzbudzić w niej lęk i
skłonić do wyznania prawdy. Po trzykrotnym wychłostaniu zeznaje, że odziany na
czarno diabeł pojawił się w je) celi ubiegłej nocy i dziś rano. Ubiegłej nocy przyszedł
dokładnie między godziną jedenastą a dwunastą i odbył z nią stosunek płciowy, który
sprawił jej tyle bólu, że ledwie mogła go znieść. Miała wrażenie, że jej uda l plecy
rozrywane są na strzępy. Co więcej, raz jeszcze przyrzekła, że oddaje mu się duszą i
ciałem, że nie zezna nic o zawartym z nim przymierzu, pozostanie wierna wyłącznie
jemu i będzie opierać się sędziom, póki starczy jej sil. W zamian za to inkub obiecał,
że jej pomoże, i polecił, by pomyślała, w jaki sposób popełnić samobójstwo. W tym celu
rozdrapała sobie paznokciami prawą rękę, obnażając środkową żyłę, z której dwa
tygodnie temu miała krwotok. Ponieważ żyła ta nie zagoiła się jeszcze do końca, bez
trudu da się otworzyć ponownie. W ten sposób może, nie zwracając niczyjej uwagi,
popełnić samobójstwo i w ten sposób może połączyć się z diabłem tak duszą, jak i
ciałem.
[Tu następują mniej istotne wyznania, wyjaśniające, że diabeł pouczył ja, jak ma
udawać, ze skutki używania maści są oznakami zarazy, oraz jak zmusił ją, by mu się
podporządkowała}
A teraz, skoro opowiedziała już o tym wszystkim, kazano jej udzielić odpowiedzi na
następujące pytania:
P. Czym w rzeczywistości są owe cztery pudełeczka dostarczone do ratusza - czyli
dwa pudełeczka wypełnione maścią koloru czerwonego, jedno z maścią białawą i jedno
pełne białego proszku? Wziąwszy pod uwagę, że na samym początku wspominała o
jednym pudełeczku, a kiedy pokazano jej wspomniane cztery, stwierdziła, że to
właściwe zginęło, to które z tych zeznań jest prawdziwe?
O. Wszystkie te pudełeczka otrzymała od swego inkuba Gokhelhaana po to, by
działać na szkodę ludzi i zwierząt. To, co zeznała wczoraj, a mianowicie, że właściwe
pudełeczko zginęło, powiedziała po to, by wprowadzić sędziów w błąd.
Teraz ponownie wyrzeka się diabła i jest gotowa uczynić kolejny krok ku zbawieniu,
prosząc o jak najsurowszą karę. Gotowa jest wziąć na siebie odpowiedzialność przed
Bogiem i światem, że odtąd jej zeznania będą zgodne z prawdą.
Po krótkiej rozmowie dotyczącej szczegółów podaje dwa ostatnie przykłady szkód,
jakie wyrządziła, używając wspomnianych maści i proszku.
Po siódme, osiem lat temu uśmierciła swoją własną krowę dosypując do jej żarcia
diabelskiego proszku. Zdrowe do tej pory zwierzę zdechło po dwóch czy trzech
dniach.
Po ósme, sześć lat temu posypała tym samym proszkiem własnego brązowego konia,
który zaraz potem padł.
P. Czy jej poprzednie zeznania są prawdziwe?
O.Tak.
Zostaje wyprowadzona pod strażą i poddana ścisłemu nadzorowi.
Piątek, 19 listopada 1637
Podsądna zostaje doprowadzona do sądu i poddana przesłuchaniu.
Stwierdza i podaje do publicznej wiadomości, że nigdy w życiu nie widziała diabła ani
nie miała z nim stosunku płciowego. Wszystkie jej poprzednie zeznania są
nieprawdziwe. Ani jej sumienie, ani oddanie i miłość, jakie żywi do Jezusa Chrystusa,
nie pozwalają jej kontynuować tych kłamstw. Decyzję tę podjęła minionej nocy. Gdyby
udało się jej znaleźć nóż, który mogłaby wbić sobie w pierś, popełniłaby samobójstwo.
Rzeczywiście, dwukrotnie prosiła strażnika, by użyczył jej noża, tłumacząc mu, że
kołnierzyk koszuli uwiera ją i chce go trochę poluźnić.
Sędziowie przysłuchiwali się temu odwołaniu zeznań i uznali, że serce jej wciąż
przepełnia diabelski upór. Oczy miała czerwone, tak jakby diabeł starał się wypchnąć
je z orbit. Nakazano zatem katu, by rozciągnął ją na drabinie. Zaraz potem zaczęła
prosić, by ją rozwiązano, i obiecała opowiedzieć o wszystkim, czego dopuściła się przez
całe swoje życie.
P. Czy jej poprzednie zeznania są prawdziwe?
O. Tak, na nieszczęście nie tylko one. Ale teraz pragnie ona wyjawić wszystko.
P. Dlaczego odwołała swoje zeznania?
O. Diabeł nawiedził ją minionej nocy o godzinie dwunastej, dopuścił się z nią czynów
lubieżnych i polecił jej, by odwołała wszystko, do czego przyznała się do tej pory.
Obiecał, że jej pomoże.
Zdjęto ją zatem z drabiny jako osobę, którą tortury przywiodły do skruchy.
Dalszy ciąg przesłuchania po posiłku południowym
P. Dlaczego zaprzeczała sobie dziś rano? Kiedy zadaje się jej pytania, ma wyznawać
całą prawdę. Nakazano, aby stwierdziła pod przysięgą, czy jej zeznania są prawdziwe,
czy nie, oraz by wskazała, od którego momentu zaczęła mówić prawdę.
O. Okazuje dobrą wolę, mówiąc: Tak. Zeznaje, że diabeł był z nią przez całą noc i nie
tylko pocieszał ją i raz jeszcze obiecywał jej pomoc, ale zażądał także, by poważnie
zastanowiła się, w jaki sposób może skończyć ze sobą. Z jego to poduszczenia
postanowiła poprosić o nóż, sądząc, że uda jej się sporządzić stryczek z kołnierza od
koszuli i powiesić się na nim. Później przyszło jej na myśl, że wyrwie sobie język z ust,
na koniec wreszcie próbowała udusić się za pomocą palca wskazującego.
Nie usatysfakcjonowany tym diabeł poturbował ją dotkliwie i podbił je) oczy (stąd
sińce i krwiaki) tak, że spłynęły krwią, po czym zażądał, by podpisała z nim nowy pakt
przymierza. Brutalnie wodząc jej lewą ręką, zmusił, by własną krwią napisała tekst
następującej umowy: ,Ja, Shinterin, będę należeć do ciebie duszą, ciałem i krwią,
każdym kawałkiem mej skóry i każdym włosem, i wszystkim z czego się składam, na
wiek wieków".
Następnie zabrał kontrakt i przykazał, by powtórzyła go własnymi słowami, co
uczyniła, przyrzekając mu zarazem, że nie wyjawi tego nikomu. Diabeł obiecał, że nie
zapomni o niej [w tym momencie zeznania staja się bardzo niespójnej i raz jeszcze
zachęcił ją, by nie ustawała w swych diabelskich uczynkach, po czym znikł. Ona zaś z
całego serca żałuje, że dopuściła się tego, i przyrzeka, że nigdy więcej tak nie postąpi.
Sędziowie wygłosili do nie) długą mowę, zapewniając, że jeśliby kiedykolwiek jeszcze
była napastowana przez swojego potępionego wroga, to oni obronią ją swoim
błogosławieństwem. [Pominięte zostają dwa punkty oskarżenia, dotyczące dwójki
dzieci, które ucierpiały od diabelskiej maści; jedno z nich zmarło, drugie zaś pozostaje
upośledzone na umyśle}

Sobota, 20 listopada 1637


Zostaje przywołana przed oblicze sądu i wezwana do udzielenia dalszych odpowiedzi.

P. W jakim jest usposobieniu?


O. No... kiedy nie ma przy niej nikogo, sama nie wie dlaczego, ale zaczyna się bać.
P. Czy diabeł nie napastował jej minionej nocy?
O. Nie.
P. Ile razy w miesiącu i ile razy w roku latała w powietrzu? Dokąd latała oraz w jakim
celu?
O. Dwa razy w miesiącu, dwadzieścia cztery razy w roku. Aby jej mąż nie obudził się
i nie mógł jej przeszkodzić, posypywała go rzeczonym proszkiem, tak że mogła
spotykać się z diabłem, gdzie tylko im się spodobało; w kuchni, w sypialni, w sieni lub na
poddaszu. Diabeł dał jej w prezencie widły, których używała wyłącznie do latania.
Smarowała je niewielką ilością diabelskiej maści. Diabeł siadał zawsze z przodu, a ona
za nim. Za każdym razem, kiedy chciała lecieć na sabat, wypowiadała następujące
zaklęcie:
Hej! Przez komin, przez okno' W imię Szatana, na zewnątrz i naprzód! Podczas lotów
na widłach diabeł zawsze zionął ogniem, tak że niewiele mogła zobaczyć. Miejscem
zebrań, jeśli dobrze pamięta, było pastwisko N., szubienica lub góra N. Zrazu
wydawało się, że jest tam pełno jadła i napitku; zupy i pieczyste podawano w
naczyniach koloru zielonego. Jedzenie jednak było niesmaczne i spleśniałe, zupełnie
czarne, przesłodzone i wstrętnie przyprawione. Nigdy nie zauważyła chleba ani soli;
pija-ta tam białe wino z drewnianych lub glinianych kubków. Siadywano zarówno na
lawach i krzesłach, jak i na szubienicy. Podczas uczt bluźnili Bogu i naradzali się, w jaki
sposób czynić maleficia.
Rozmawiano także o sędzim municypalnym i komisarzach, a także o tym, jak
postępować z ludźmi l jak wyzbyć się wszelkiej nad nimi litości. Czarownice
napominano, by były odważnie, nie załamywały się i nie poddawały. Mężczyzna, który
wygłaszał te kazania, był niski i gruby, nosił czarną brodę i mówił, stojąc za drewnianym
pulpitem. Sabaty odbywały się w czwartkowe i sobotnie noce, między godziną dziesiątą
a dwunastą, w zależności od pory roku. Miejsce zebrań oświetlały pochodnie trzymane
przez ubogie staruszki; również jej zdarzyło się raz trzymać pochodnię w jednej ręce.
Następnie rozpoczynały się tańce. Główny diabeł zasiadał w wyściełanym fotelu i na
znak szczególnej czci wszyscy całowali go w zadek. Po pewnym czasie krążący wkoło
bezładny korowód dzielił się na pary, które odchodziły na stronę i tam oddawały się
rozpuście. Wydaje się jej, że grano na dudach i skrzypcach, ale nie rozpoznała
żadnego z muzykantów. Zazwyczaj w uczcie sabatowej brało udział około
pięćdziesięciu biesiadników, niektórzy z nich nosili maski. Wszyscy zasiadali za
okrągłym stołem, przy którym obecna była także niejaka N.N. z N.
Kiedy jednak odbywał się wielki sabat, czarownice ściągały tak tłumnie, że nie sposób
było je zliczyć. Kiedy zbliżała się pora odlotu, główny diabeł wykrzykiwał: "Hej!
Wynoście się w imię Szatana!" Wracała zawsze w taki sam sposób, jak przylatywała. W
czasie uczt sabatowych zetknęła się z następującymi osobami:
Współwinni
1. N.N. z N. Widziała ją zimą dwa lata temu na górze N., a ostatnio na uczcie
sabatowej, która odbyła się na pastwisku N. Kobieta ta tańczyła ze swoim inkubem,
występującym pod postacią kowala; uprawiała też z nim miłość. Inkub miał na sobie
skórzany fartuch i czapkę; nosił też futro, z narzuconą nań czarną opończą.
Wtorek, 23 listopada 1637
2. N.N. spotkała osiem lub dziesięć razy; po raz pierwszy sześć lat temu na
pastwisku N., a ostatnio półtora roku temu w czasie uczty sabatowej na górze N. N.N.
jadła, piła, tańczyła i wyprawiała różne harce. Rok temu wraz ze wspomnianą N.N.
wleciały do piwnicy niejakiego N.N. i piły tam wino. Towarzyszyły im dwa inkuby
wspomnianej N.N., ona sama zaś ubrana była na czarno. Jej in-kub był pijany jak
szewc.
[Wciągu następnych dni, aż do 26 listopada, oskarżona zidentyfikowała czterdziestu
pięciu wspólników. Opisała dokładnie strój i zachowanie każdej z wymienionych osób, a
także towarzyszące im inkuby i sukkuby}
P. Czy złożone przez nią zeznania są prawdziwe?
O. Tak. Może zaprzysiąc to przed Bogiem i światem; pragnie przyjąć sakrament
pokuty i komunię świętą, aby skrzepić swą duszę i ciało.
Piątek, 26 listopada 1637 Czyny świętokradcze
Oskarżona zeznaje, że w czasie kiedy diabeł miał nad nią władzę, piętnaście razy
była u spowiedzi i przyjmowała komunię świętą. Jednak piętnaście lat temu, kiedy
przystąpiła do komunii, zawinęła hostię w chusteczkę do nosa, zaniosła ją do domu i
tam wyrzuciła do ustępu. Dwanaście lat temu znieważyła święty sakrament w ten sam
sposób.
Sześć lat temu po przyjęciu komunii świętej zatrzymała hostię w ustach, wróciła do
swego ogrodu i tam wypluła ją na klapę od studni, po czym zadała jej wiele ciosów
nożem, póki nie wypłynęła z niej najświętsza i czysta krew; wtedy zawinęła ją w szmatę
i wrzuciła do studni. Zamiast odmawiać pacierze, modliła się, by pioruny i błyskawice
spowodowały jak najwięcej szkód.
Przezywała naszego ukochanego Boga mordercą, Najświętszą Marię Pannę bezbożną
niewiastą, a wszystkich świętych niebieskich Żydami, katami, niewolnikami, sługusami i
innymi najbardziej obraźliwymi słowy, jakie tylko mogła wymyślić.
P. Czy, jak dotąd, jej zeznania odpowiadają prawdzie?
O.Tak.
Zostaje oskarżona o wywoływanie burz i przenikanie przez zamknięte drzwi do
piwnic.
Sobota, 27 listopada 1637 Wywoływanie burz
Oskarżona wyznaje, że od dłuższego czasu nosiła się z zamiarem wywoływania burz i
spowodowała osiem nawałnic. Po raz pierwszy wznieciła burzę z poduszczenia
diabelskiego piętnaście lat temu, między godziną dwunastą w południe a pierwszą, w
swoim własnym ogrodzie, pragnąc, by pospadały z drzew niedojrzałe jeszcze owoce. I
tak się stało.
P. Za pomocą jakich substancji wywoływała burze albo w jaki inny sposób to czyniła?
O. Nie chce wyjawić tej tajemnicy. - Ponieważ w dodatku zamierza wycofać swoje
zeznania, zostaje doprowadzona do kata, po czym zadaje się jej dalsze pytania.
P. Czy chce zeznawać dobrowolnie, czy też na torturach?
O. Będzie zeznawać dobrowolnie.
W związku z tym kat wychodzi, ona zaś jest dalej przesłuchiwana.
O. Zeznaje, że diabeł dostarczył jej proszek sporządzony ze zwłok małych dzieci i
powiedział, że ma go używać do wzniecania burz. Miksturę tę oddała N.N., swojej
wspólniczce, która zakopała proszek w ziemi, ale wyskoczył on od razu na wierzch.
Wtedy zakopała go sama, ale utrzymuje, że nie jest pewna, co dalej się z nim stało.
Twierdzi, że, jak dotąd, jej zeznania odpowiadają prawdzie, ale potem zaczyna ciężko
wzdychać.
Ponieważ wygląda na to, że znów ma zamiar odwołać zeznania, ponownie pojawia się
kat, po czym zadaje się jej kolejne pytania.
P. W jaki sposób wywiera wpływ na pogodę?
O. Nie wie, co na to odpowiedzieć, szepcze tylko: "Królowo niebieska, weź mnie pod
swoją opiekę".
P. Skąd wzięło się zadrapanie na jej prawym oku?
Na jedną nogę założono jej "but hiszpański", wszelako nie zaczęto jeszcze dokręcać
śrub.
O. Minionej nocy, około godziny dwunastej, nawiedził ją diabeł pod postacią kata i
zaczął ją pocieszać, mówiąc, że wszystko obróci się ku lepszemu i że nie powinna się
martwić, nic się jej bowiem nie stanie. Kochała się z nim dwa razy i ponownie obiecała
mu, że będzie należeć tylko do niego. Wtedy rzeczony diabeł jeszcze raz miał z nią
stosunek płciowy, ale nie żądał już od niej niczego więcej.
Jako że jej zeznania w dalszym ciągu nie są zadowalające, a poza tym wszystko
wskazuje na to, że nadal pozostaje ona we władzy diabła, oskarżona zostaje związana i
nakazuje się ją wychłostać. Otrzymuje kilka batów. Zaraz potem zeznaje, że
piętnaście lat temu wraz z rzeczoną N.N. zakopały w jej ogrodzie diabelski proszek w
nadziei, że zepsuje to pogodę i owoce w tym roku nie zdążą dojrzeć. I tak się też
stało. Nie chce zeznawać dalej. Zeznaje, że diabeł nie polecił jej już niczego więcej.
Kiedy zadawano jej pytania, stawała się krnąbrna i zaczynała odmawiać Credo. Po
długich, powtarzających się namowach do złożenia zeznań została trzykrotnie wy-
chłostana batem w porze, kiedy dzwony wzywały na Ave Maria. Mimo to w dalszym
ciągu wykręcała się jak mogła i dopiero na koniec wyjawiła, że diabeł zmusił ją do tego,
by unikała zeznań i starała się od nich wymigać, ale teraz nie chce już więcej stosować
się do jego wskazówek. Ubiegłej nocy diabeł zadrapał ją pazurem nad lewym okiem. Po
tym wyznaniu przyprowadzono ją z powrotem na salę sądową, gdzie była przepytywana
na okoliczność wzniecania burz.
O. Pierwsza burza, którą wywołała, rozpętała się natychmiast, a owoce opadły z
drzew tego samego dnia. Czternaście lat temu wywołała kolejną nawałnicę, zakopując
wczesnym rankiem rzeczony proszek na pastwisku N. w nadziei, że ulewa zmoczy
suszące się siano. Natychmiast zagrzmiało i spadł deszcz, który rzeczywiście zatopił
całe siano.
[Opuszczono fragment zeznali, dotyczący wywoływania kolejnych burs oraz
sprowadzenia plagi gąsien ic J Wyprowadzono ją. Podejrzewa się ją o prowokowanie
kłótni z mężem.
Środa, l grudnia 1637
Zostaje wezwana na przesłuchanie w celu wyjaśnienia poprzedniego punktu
oskarżenia. Zeznaje, że nie czuje się winna wywoływania niesnasek z małżonkiem.
Następnie zostaje oskarżona o wykopywanie zwłok dzieci.
Piątek, 3 grudnia 1637 Wykopywanie zwłok dzieci
Zeznaje, że pewnego razu, siedem, osiem lub dziewięć lat temu, pomogła niejakiej
N.N. wykopać z grobu zwłoki jej dziecka. Spoczywało ono w mogile sześć lat, tak że
dato całkiem już zgniło. Obydwie zaniosły szczątki do domu, umieściły je w naczyniu i
potrząsały • nimi przez dwa dni i dwie noce, a następnie ubiły na proszek styliskiem od
kosy. Proszek ten oddały diabłu.
Zostaje wyprowadzona. Następnie oskarża się ją o nakłanianie do zbrodni.
Sobota, 11 grudnia 1637 Zeznaje, że nie nakłaniała nikogo do zbrodni. Przenikanie do
piwnic
Przenikała przez zamknięte drzwi do piwnic z winem [tu wymienia pięć osób, do
których należały owe piwnice] około czterdziestu razy. Brały w tym udział jeszcze
dwie inne, wymienione z nazwiska, czarownice, które piły wino z kubków probierczych
lub prosto z beczek.
W podobny sposób dostała się też kiedyś do stajni N.N., gdzie z pomocą diabła
zajeździła konie tak, że powinny paść. Ale nie padły.
Pojawiała się też często w izbie czeladnej, gdzie uwiodła służącego N.N.; prosił on,
by pokazywała się u niego częściej.
P. O jakich innych jeszcze zbrodniach zamyślała i czy są jeszcze inne sprawy, o
których pamięta?
O. Nie. Ale to, co zeznała, jest prawdą i jest gotowa odpowiedzieć za to przed
Bogiem i światem. Następnie została zaprowadzona do izby tortur, gdzie odczytano jej
listę ujawnionych przez nią wspólników. Potwierdziła ją.
Poniedziałek, 13 grudnia; wtorek, 14 grudnia; środa, 15 grudnia
Potwierdza kolejno prawdziwość wszystkich swoich zeznań.
Piątek, 17 grudnia 1637 Umiera w stanie skruchy.
Eichstatt było świadkiem podobnych wydarzeń także w roku 1590 oraz w okresie od
1603 do 1630 roku. W ciągu 24 lat, do roku 1627, spalono tam na stosie 113 kobiet i 9
mężczyzn. W samym tylko 1629 roku jeden z sędziów z Eichstatt skaza) 274
czarownice. Tak szeroko zakrojonym prześladowaniom
patronował biskup Eichstatt, Johann Chri-stoph. Działania biskupa wywołały
najwyraźniej jakieś zastrzeżenia, poczynając od 11 grudnia 1627 roku zaprzestaje on
bowiem konfiskaty mienia skazanych, z których wielu należało do miejscowej elity,
pragnąc udowodnić, że jego gorliwość służyła wyłącznie chwale Bożej. Typowym
przykładem tych wcześniejszych procesów jest sprawa niejakiej Anny Keser,
straconej 29 września 1629 roku w Neuburgu. Jedyny zarzut, jaki jej przedstawiono -
udział w sabatach, sformułowany został na podstawie zeznań wymuszonych torturami
od innej ofiary niemal dziesięć lat wcześniej, bo jeszcze w 1620 roku. Wystarczył on,
by skazać ją na ścięcie i spalenie. Anna Keser wyznała swojemu spowiednikowi, że
przyznanie się do winy wymuszono na niej torturami i że zarówno ona, jak i inni skazani
są niewinni. Spowiednik doniósł o tym sądowi, w następstwie czego Annę Keser wzięto
na męki po raz piąty i torturowano ją znacznie srożej niż dotychczas.

"F"

Faversham, czarownice z Faversham.


Zeznania Joan Williford, Joan Cariden i Jane Holt, straconych 29 września 1645
roku w Faversham w hrabstwie Kent, stanowią znakomity katalog zbrodni, jakie
najczęściej zarzucano oskarżonym w procesach o czary. W krajach Europy
kontynentalnej wymuszone przyznanie się do winy, którego czarownica dokonywała
publicznie tuż przed egzekucją, służyło przede wszystkim kształtowaniu powszechnej
opinii na temat czarów; w siedemnastowiecznej Anglii podobną rolę odgrywały
publikowane drukiem broszury zawierające teksty analogicznych wyznań. Przeciętni
obywatele nie mieli z reguły dostępu do oryginalnych stenogramów zeznań
przechowywanych w archiwach sądowych; ich wiedza na temat czarów brała się przede
wszystkim z tego rodzaju druków ulotnych.
Przytoczone poniżej zeznania złożone zostały przez Joan Williford 24 września
1645 roku i stały się podstawą wydania na nią wyroku skazującego.
Zeznała, że około siedmiu lat temu ukazał się jej diabeł w postaci małego psa i
nakazał jej, by wyrzekła się Boga, a skłoniła ku niemu. Zeznała też, że przepełniało ją
wówczas pragnienie wywarcia zemsty na Tomaszu Letherlandzie i Mary Woodruff,
obecnie jego żonie. Powiedziała też, iż Diabeł obiecał jej, że nie zazna niedostatku i że
potem od czasu do czasu pojawiały się u niej pieniądze -a skąd, tego ona nie wie -
niekiedy szyling, w innych wypadkach ośmiopensów-ka; nigdy więcej za jednym razem.
Swojego diabła nazywała imieniem Bunnie. Zeznała też, że jej przyboczny diabeł,
Bunnie, wywlókł przez okno Thomasa Gardlera i wrzucił go do kloaki. Zeznała też, że
minęło już prawie dwadzieścia lat, od kiedy przyrzekła swą duszę diabłu. Zeznała też
dalej, że dała diabłu trochę swej krwi, którą spisał on z nią przymierze. • Zeznała też,
że diabeł przyrzekł zostać jej sługą na lat siedem, który to okres dobiega właśnie
końca. Zeznała też, żeJane Holt, EHzabeth Harris i Joan Argoll były jej
wspólniczkami. Zeznała też, że diabeł powiedział jej, iż jakieś sześć czy siedem lat
temu Elizabeth Harris rzuciła klątwę na łódź Johna Woofcotta. Zeznała też, że diabeł
zapewnił ją, że wrzucona do wody nie utonie. Zeznała też, że kuma Argoll przeklęła
pana Majora, a także Johna Manningtona, i powiedziała, że nie będzie mu się już
więcej dobrze powodziło. I tak się stało. Zeznała też, że diabeł ssał jej krew
dwukrotnie od chwili, gdy dostała się do więzienia; nawiedzał ją tam pod postacią
myszy.
Fery Jeanne. Historia opętania siostry Jeanne Fery, zakonnicy klasztoru w Mons,
przez osiem złych duchów, opętania, trwającego od 1573 do około 1585 roku,
przypomina kliniczny opis przypadku histerii. Zapewne z tego właśnie powodu
opublikowana w roku 1586 przez arcybiskupa Cambrai, Francois Buissere-ta, broszura
opisująca całą tę sprawę wzbudziła zainteresowanie doktora Magloire Boume-ville'a,
który doprowadził do ponownego jej wydania trzysta lat później. Symptomy opętania
siostry Jeanne okazały się bowiem analogiczne do tych, z którymi zetknął się on lecząc
chorych cierpiących na rozdwojenie jaźni.
Jeanne utrzymywała, że diabeł uwiódł ją, gdy miała lat dwanaście; od tej chwili przez
następne trzynaście lat, czyli do momentu kiedy została uleczona za pomocą egzorcy-
zmów, cierpiała na drgawki histeryczno-epi-leptyczne, czy też, jak to ujęli współcześni
świadkowie, gnębiły ją malings esprits, które przybrały stare, symboliczne imiona:
Heresie,
Traitre, Ań magique, Beleal, Vraye Liberie, Namon, Sanguinaire i Homlcide.
Niepokojoną przez złe duchy zakonnicę •męczyły na przemian konwulsje i napady
gorączkowej nadpobudliwości.
W celu uspokojenia konwulsji zaordynowano jej kąpiele w wodzie święconej, podczas
których wyrzucała z siebie, ustami i nosem, "znaczne ilości nieczystości,
przypominających kłębki koziej sierści, oraz jakieś zwierzątka kształtu włochatych
gąsienic" o trudnej do zniesienia woni. Często też rzucała się z okna swej celi do rzeki.
Stany gorączkowego podniecenia zdarzały się najczęściej w momentach
półświadomości między jawą a snem. Miewała wizje piekła, które nie wykraczały jednak
poza to, co słyszała o owym miejscu podczas regularnych kazań. Doznawała halucynacji
wzrokowych, słuchowych i węchowych: "Był tam ogień, płonąca siarka, ciemności i
dojmujący obrzydliwy smród". Dokuczały jej bóle żołądka, miała wrażenie, że jakiś wąż
kąsa ją tak dotkliwie, że "gotowa była znów poddać się demonom po to tylko, by
przerwać te niewyobrażalne cierpienia i zaznać nieco ulgi". Niekiedy przemawiała
językiem plugawym (za co odpowiedzialność ponosiły oczywiście diabły). Jej
zachowanie charakteryzowały nagłe przeskoki od douleurs continuelles do grand joye.
Kiedy popadała w ekstazę, nie była w stanie ani mówić, ani przyjmować pokarmów, nie
reagowała też na żadne bodźce l nie odczuwała bólu, jaki musiały jej sprawiać liczne
samookaleczenia. Na pewien czas popadała w stan wtórnego infantylizmu, "zapominając
wszystko, co wiedziała o Bogu, [...] będąc w stanie wymawiać jedynie najprostsze
słowa, takie jak tata, Joan, słodka Maria, a otaczające ją przedmioty wskazując
palcem". Zachowywała się jak nieznośne dziecko. Bawiła się posągiem św. Marii
Magdaleny, tak jak mała dziewczynka bawi się lalką: "tak jakby chciała karmić ją
piersią".
Najwięcej symptomów charakterystycznych dla histerii pojawiło się w czasie egzor-
cyzmów, które odprawiono 24 maja 1585 roku. Siostrę Jeanne wyprowadzono z
izolatki na mszę. Po przyjęciu komunii chwyciły ją straszliwe męczarnie, w czasie
których płakała i rozpaczliwie jęczała.
Ksiądz zastał ją zastygłą w bezruchu na klęczkach. Ciało miała naprężone jak struna,
cerę bladożółtą, mocno zmienioną, szeroko rozwarte oczy utkwiła nieruchomo w
stojącym nad oharzem posągu Marii Magdaleny. [...] Po pewnym czasie dostrzegł on, że
zakonnica, pozostając caly czas w stanie ekstazy, nachyla się i śmieje cichutko do
siebie [...] ciało jej popadło w gwahowne drgawki połączone z silnym łomotaniem serca.
Nie mogąc, z powodu skrajnego osłabienia, wymówić ni słowa, uczyniła słaby znak ręką
t...] jedna z sióstr zaczęła głaskać ją po dłoniach, które były sztywne i suche jak
drewno. Nieco później, całą drżącą, odprowadzono ją do celi, gdzie ogrzała się nieco
przed ogniem, po czym wspomniana słabość zaczęła powolL-mijać.
Figurki woskowe. Zgodnie z zasadami magii sympatycznej uszkodzenie woskowej
figurki, lalki lub glinianej kukiełki w analogiczny sposób dotykało odpowiedniej części
ciała osoby, którą miała ona wyobrażać. Skutkiem podobnego zabiegu mogła być "trwała
niemoc" (tak uważał król Jakub I) właściwego organu, a nawet śmierć. Wierzenie to,
wspólne wielu kulturom, ma prastary rodowód, przetrwało po dzień dzisiejszy wśród
ludów prymitywnych, a od czasu do czasu zetknąć się z nim można także i w tak
zwanych społeczeństwach cywilizowanych; na przykład w roku 1946 pewna
meksykańska wróżka w Colorado stosowała tego rodzaju zabiegi, z powodzeniem
zastępując tradycyjne figurki z wosku fotografiami.
Przesąd ten, który zrodził się być może w Egipcie, rozprzestrzenił się później na
starożytną Grecję i Rzym - w Satyrach Horacego napotykamy wzmianki o figurkach
woskowych stosowanych w magii miłosnej. Oskarżenia o sporządzanie i używanie
podobizn ludzkich w celach magicznych częste są zwłaszcza w materiałach sądowych z
procesów angielskich i szkockich, i to od czasów najwcześniejszych. George Sinclair
wspomina o grupie czcicieli diabła, którzy, zamierzając spowodować śmierć króla
Szkocji Duffusa (ok. roku 968), mieli spalić jego woskową podobiznę, podaje też
znacznie bardziej wiarygodną informację o dwunastu czarownicach, które w roku 1479
w Edynburgu rzuciły w tych samych celach w płomienie konterfekt króla Jakuba III.
Najpełniejszy opis sposobu sporządzania rozmaitych kukiełek i wykorzystywania ich
do praktyk magicznych dała w czasie procesu czarownic z Lancashire, w roku l6l2,
niejaka Mateczka Demdike. Zeznała ona, co następuje:
Aby jak najprędzej pozbawić kogoś życia za pomocą czarów, należy sporządzić
glinianą figurkę wiernie oddającą wygląd osoby, która ma umrzeć, i starannie ją
wysuszyć. Jeżeli chcesz, by osoba taka cierpiała na dolegliwości w więcej niż jednej
części ciała, powinieneś wbić cierń, igłę lub szpilkę w miejsca, które mają być
dotknięte niemocą. Jeśli zaś chcesz pozbawić tego człowieka jednego z członków,
oderwij odpowiednią część laleczki i spal ją. Po zastosowaniu takich środków człowiek
ów umza
JThe Wonderful Discow-ry of Witches in the County of Lancaster, 1613)
W roku 1597, w Szkocji, niejaka Janet Leisk z Fortlefairde nadziała woskową
figurkę na rożen i trzymała ją nad ogniem przez sześć godzin, "a w miarę, jak topniał
wosk, ciało ofiary rozpływało się w potach". Jedna z wcześniejszych rozpraw o
praktykach czarnoksięskich, La Yauderye, podaje, że w braku figurki woskowej
podobny skutek odnosi wbijanie igieł w drzewo.
W aktach oskarżenia, zarzucających male-ficia dokonywane przy użyciu laleczek,
natknąć się można także na opisy zdarzeń autentycznych. Podczas procesu toczącego
się w roku 1537 w Londynie jeden ze świadków zeznał, że na dziedzińcu kościelnym
spostrzegł tłum ludzi przyglądających się czemuś, co na pierwszy rzut oka
przypominało porzucone zwłoki niemowlęcia. "Sługa kościelny rozpruł całun i znalazł w
nim woskowy posążek dziecka z wbitymi weń dwiema szpilkami". Wspomniany świadek
zapytał jednego z gapiów, co to jest, a ów odparł, że podobizna, jaką sporządza się, by
pozbawić kogoś życia, którą wszelako, aby stała się w pełni skuteczna, należy
zagrzebać w końskim tajnie albo w kupie gnoju.
Figurki mniejszych rozmiarów wyrabiano z wosku lub gliny (w Szkocji nazywano je
corp chre). 26 lutego 1579 roku w Abingdon Mateczka Stiie wraz z trzema innymi
niewiastami skazana została na śmierć za dokonanie morderstwa poprzez
"sporządzenie laleczek z czerwonego wosku, długich na piędź i na trzy lub cztery palce
szerokich", które następnie nakłuwała kolcami dzikiej róży. W roku 1590 podczas
procesu Lady Foullis wyszło też na jaw, że niektóre czarownice w Szkocji strzelają do
podobizn swych ofiar z łuku. Jeśli grot strzały dosięgnie posążku, ofiara będzie
chorowała dopóty, dopóki przetrwa figurka, co oceniano na jakieś dwa lata. Figurki
gliniane sporządzano z dodatkiem różnych obrzydliwych ingrediencji: ziemi z nowo
usypanej mogiły, kości ludzi spalonych na stosie, czarnych pająków, miąższu z łodyg
czarnego bzu, "a wszystko to mieszano z wodą, w której kąpały się ropuchy"
-Examination ofJohn Walsh, 1566. Figurkę taką można było zanurzyć w bystrym
strumieniu, aby stopniowo wypłukała ją woda, jeśli jednak przebiło się ją cierniem w
miejscu, w którym powinno się znajdować serce, ofiara miała zemrzeć przed upływem
dziewięciu dni.
Figurki woskowe były częstym atrybutem procesów ludzi ze sfer wyższych
oskarżonych o zdradę stanu. Eleanor Cobham, żonie księcia Gloucester, w roku 1442
zarzucono "czary i nekromancję" oraz współudział w zbrodni spisku na życie króla
Henryka VI. Główni oskarżeni w tym procesie, wielebny Roger Bolingbroke i kanonik
Thomas Southwell, zostali skazani; pierwszego powieszono, ścięto, a na koniec
poćwiartowano, drugi zaś zmarł w więzieniu. Księżnej Gloucester zarzucono
namawianie dwóch księży do postawienia horoskopu, określającego, jak długo jeszcze
pożyje monarcha, oraz zlecenie niejakiej Margery Jourdemain - wiedźmie z Ey -
"wykonanie figurki woskowej wyobrażającej władcę, którą miała ona za pomocą praktyk
magicznych po kawałku niszczyć, aby nadszarpnąć zdrowie osoby królewskiej, a
ostatecznie spowodować zgon monarchy". Margery Jourdemain spalono na stosie jako
winną zdrady stanu, księżna zaś została skazana na odbycie publicznej pokuty i
dożywotnie więzienie.
16 kwietnia 1594 roku zmarł po dwunastu dniach niemocy o nader podejrzanych
objawach Perdinand Stanicy, eari Derby. W trakcie choroby wymiotował on
pięćdziesiąt razy, a stolec oddawał dwadzieścia dziewięć razy. Na pięć dni przed
śmiercią w sypialni Stanie-ya odkryto "laleczkę woskową, która miała włosy podobne do
czupryny Jego Wysokości, a brzuch skręcony wokół na wysokości od pępka do
genitaliów" -John Stów, Annales, 1631. Służący cisnął ją w ogień, sądząc, że dzięki
temu zada śmierć czarownicy, "ale stało się dokładnie wbrew jego zamiarom i miłości,
jaką żywił ku swemu panu, który, skoro tylko stopił się wosk, zaczął powoli dogorywać".
Eari byt przekonany, że ktoś rzucił nań urok, ale wydaje się, że figurka miała służyć
jedynie jako zasłona dymna, wszystkie bowiem oznaki choroby sugerowały otrucie,
gdyż wymiociny Stanieya "zostawiały trwałe ślady na srebrze i żelazie". O zbrodnię
podejrzewano majordoma, który zawczasu zbiegł. (Hutchinson, Historical Essay on
Witchcraft, 1718)
Inny głośny proces, w którym na ławie oskarżonych zasiedli przedstawiciele
arystokracji, odbył się w roku 1609. Pani na Essex, Frances, wynajęła niejakiego
doktora Forma-na, który miał z jednej strony spowodować impotencję jej męża, co
pozwoliłoby na unieważnienie małżeństwa, z drugiej zaś przydać niezwykłych sił
męskich Sir Robertowi Carr, którego Lady Essex zamierzała poślubić. Również i w tym
wypadku użyto małych laleczek woskowych, z których jedna wyobrażała "nagą kobietę,
układającą włosy przed lustrem", druga zaś "bogato przyodzianą w satynę i jedwabie"
niewiastę. W roku l6l3 Lady Essex wyszła za mąż za Roberta - od tej chwili już earla
Sommerset, ale wkrótce pewien dżentelmen wpadł na trop ich intrygi i oskarżył o
popełnienie morderstwa. Proces prowadził głęboko wierzący w istnienie czarownic i
czarów Sir Edmund Coke, przewodniczący sądu Anglii, niemniej w pewnym momencie
sprawę przejął osobiście król Jakub I, któremu towarzyszył Sir Francis Ba-con.
Księżnę Essex l earla Sommerset uznano za winnych i wtrącono do więzienia;
ostatecznie jednak zostali ułaskawieni.
Magię sympatyczną stosowano również na kontynencie europejskim. Król Filip Piękny,
na przykład, oskarżył arcybiskupa Guichar-da o próbę uśmiercenia go za pomocą
figurek woskowych, podobną zbrodnię zarzucił także Filip VI księciu Robertowi
d'Artois. W roku 1347 za sporządzanie woskowych laleczek skazano na piętnaście lat
więzienia w pojedyncze) celi ojca Etienne Peplna, proboszcza diecezji Clermont. Biskup
Francis Hutchinson napomyka o zamachu na życie papieża Urbana VIII, którego
dokonał w roku 1633 bratanek kardynała Centlni wraz z pewnym braciszkiem
zakonnym, wbijając szpilki w woskową podobiznę Ojca Świętego, za co zresztą został
stracony. Słynny demonolog francuski, Jean Bodin, komentując skuteczność tego
rodzaju praktyk, stwierdzał, że jedynie w dwóch przypadkach na sto spełniają one
swoje zadanie (Dćmonomanie, 1580).
Jak wiadomo, znawcy przedmiotu twierdzili, że sama czarownica nie ma władzy
wyrządzania szkód. Maleficium jest dokonywane przez niewidzialnego demona,
utrzymywał około roku 1470 w traktacie Praecep-torium Nider, a i to za
przyzwoleniem boskim. Przyjęcie tej teorii powodowało pewien dylemat; samo wbijanie
szpilek w woskową figurkę nie musiało koniecznie być herezją, była to najczystsze)
wody magia. Stawało się nią natomiast, jeśli towarzyszyła mu prośba skierowana do
Diabła, była ona bowiem równoznaczna z uznaniem jego władzy przez czarownicę. Z
drugie) strony, jeśli kazała ona Diabłu zaszkodzić komuś za pośrednictwem figurki
woskowe), czyn ten nie wykraczał poza granice magii, ponieważ nakazanie czegoś
Diabłu nie było jednoznaczne z postawieniem jego potęgi na równi z boską. Niemniej
znany prawnik, Paulus Grillandus, był zdania, że wszelkie praktyki magiczne "jako
noszące jawny posmak herezji" winny być karane tak jak sama herezja, a każda
sztuczka magiczna dokonana przez czarownicę, która przyznała się otwarcie do
zawarcia paktu z Diabłem, nosi "jawny posmak herezji". A jeśli nawet nie ona sama, to
już na pewno jej wykonawczyni. A zatem czarownica nie miała żadnego wyjścia, magia
była herezją, a herezję, zgodnie z zaleceniami sądów duchownych, karać należało
śmiercią. Jeżeli nawet jakimś przypadkiem uznano wbijanie szpilek w woskową figurkę
za magię niehere-tycką, wtedy czarownicy wymierzał karę sąd świecki, a ten jako
znacznie sroższy od sądów duchownych w ocenie zwykłych praktyk magicznych orzekał
zwykle karę śmierci.
Była też inna odmiana figurek woskowych, o której warto wspomnieć, by unaocznić
wpływ praktyk magicznych na chrześcijaństwo. W czasie egzorcyzmów ksiądz powinien
sporządzić woskową podobiznę diabła, nazwać ją jego imieniem (o ile było mu znane)
albo jakimś stosownym przezwiskiem, po czym wrzucić w ogień (Stampa, Fuga Satanae,
1597).

Finlandia, czarnoksięstwo w Finlandii.


Finlandia przyjęła wiarę chrześcijańską dopiero w roku 1157, a pogański kult sił
Natury i wiara w praktyki magiczne przetrwały tam znacznie dłużej niż w jakimkolwiek
innym zakątku Europy, stwarzając podatny grunt, na którym rozwinęły się później
nowe koncepcje demonologów chrześcijańskich. Na początku siedemnastego stulecia
wiarę w czary szerzyli tu szwedzcy włóczędzy, zarabiający na życie wróżbami i
guślarstwem, niemieccy rzemieślnicy, którzy ją przynieśli ze swojej ojczyzny, młodzi
Finowie powracający ze studiów na uniwersytetach niemieckich, weterani wojny
trzydziestoletniej i zamieszkujący Finlandię Lapończycy, cieszący się opinią ludzi
umiejących wywoływać burze i w ogóle pozostających w dobrych stosunkach z mocami
tajemnymi.
Najwcześniejsze wzmianki o czamoksię-stwie w Finlandii dotyczą uprawiania praktyk
magicznych. Biskup Conrad Bitz (1460-1489) potępił jako grzechy śmiertelne rzucanie
losów, objaśnianie snów, prorokowanie przyszłych zdarzeń i używanie zaklęć. Niemal
sto lat później, w roku 1573, synod w Turku obłożył ekskomuniką wróżbiarzy i
czarowników, zalecając przekazywanie ich w ręce władz świeckich w celu wymierzenia
kary, a kiedy krok ten okazał się mało skuteczny, skazał ich na banicję. Jednak nawet
w siedemnastym wieku nie upowszechnił się w Finlandii pogląd o istnieniu odrębnej
herezji "czarowników". W roku 1640 biskup Fsak Rothovius w mowie wygłoszonej na
uniwersytecie w Turku użala się nad zabobonem, w jaki popadły czarownice, nie
wspomina jednak przy tym o herezji. "Kiedy ktoś zachoruje, szukają pomocy diabła,
kładąc na ołtarzach figurki woskowe, świece, skórki wiewiórcze, a w pewne wybrane dni
składają ofiary z owiec i pieniędzy".
Równolegle z potępieniem przez Kościół luterański stało się guślarstwo obiektem
prześladowań władz świeckich. Acta Ecciesiasti-ca, wydane w roku 1554 przez króla
Gustawa Wazę, nakładały grzywnę w wysokości czterdziestu marek na każdego, kto
przyjął pod swój dach czarownicę lub innego włóczęgę i nie doniósł o tym pastorowi
albo wójtowi. W roku 1575, podczas podróży inspekcyjnej po Wielkim Księstwie
Finlandzkim, król szwedzki Jan III polecił miejscowym urzędnikom, by mieli na oku
wszystkich bałwochwalców i czarowników. Ci, których przyłapano podczas wykonywania
zakazanych obrzędów po raz pierwszy lub drugi, mieli zostać wychiostani na
dziedzińcu kościelnym, jeśli natomiast przewinienie podobne popełnili po raz trzeci,
stawiano ich przed sądem. W roku 1618 król Gustaw Adolf polecił biskupowi Olafowi
Elimaeusowi podjęcie podobnych kroków w diecezji Viipuri, gdzie najwyraźniej
uprawianie praktyk czarnoksięskich było zjawiskiem masowym. W roku 1641 Trybunał
Apelacyjny zalecił duchowieństwu prowincji Vehmaa i Satakunta rozpoczęcie
powszechnych modłów w intencji wyplenienia czarów; zalecenie to osiem lat później
powtórzył Per Brahe, gubernator generalny Finlandii. Po raz kolejny powszechne
modły zarządzono w roku 1669 po gwałtownym wybuchu prześladowań w Szwecji w
następstwie sprawy czarownic z Mora. Specjalne modły w intencji zapobiegania
czarom (utożsamianym z niespodziewanymi klęskami żywiołowymi) odprawiano w
kościołach w każdą niedzielę i we wszystkie święta. Aby pomóc duchowieństwu
parafialnemu, biskupi Ericus Erici i Laurentius Petri opublikowali drukiem wygłoszone
przez siebie homilie, w których zresztą wyrażali nader umiarkowane w tej materii
poglądy. Zniszczenie sług Szatana ogniem i mieczem zalecał jedynie piszący po
szwedzku Andreas Hasselqvist.
Pomimo tych starań zakazane księgi magiczne, takie jak Kabbala Paletza, zbiór
formuł magicznych Clwis Salomonis czy De Occulta Philosophia Comeliusa Agrippy,
byty powszechnie czytane w kręgach uniwersyteckich i kościelnych. I podobnie jak w
innych krajach uczeni, zwłaszcza przyrodnicy, często padali ofiarą podejrzeń o
nadmierne zainteresowanie praktykami magicznymi. Jednym z najlepiej znanych
szesnastowiecznych procesów w Finlandii byt proces profesora Maruna Stodiusa i
jego dwóch uczniów, Eo-leniusa Gunnerusa i Johannesa Arwidi, który toczył się przed
Senatem uniwersytetu w Turku. Inny głośny proces wytoczony został przez biskupa
Gezeliusa Starszego żonie dziekana Alanusa.
W Finlandii prawa wymierzone przeciwko czarom stanowiły wierną kopię
analogicznego ustawodawstwa szwedzkiego. Ustawy prowincjonalne przewidywały karę
śmierci za maleftcia i grzywny za inne zabobony (poświęcanie drzew, przepowiadanie
przyszłości itp.) i stały się częścią zarówno prawa ziemskiego, jak i miejskiego. Na ich
podstawie, a także na podstawie specjalnych statutów królewskich (zwłaszcza statutu
z roku 1575) oraz "prawa bożego", czyli Starego Testamentu, formułowano akty
oskarżenia w stosunku do osób podejrzanych o uprawianie czarów. Wprowadzone w
roku 1683 artykuły wojenne stanowiły, że mężczyzna, który spowodował czyjąś śmierć
za pomocą czarów, ma być powieszony. Kobietę winną tej samej zbrodni czekała śmierć
na stosie. Jednak dopiero statut z roku 1687 wprowadzał karę śmierci zarówno za
uprawianie czarów, jak i fakt zawarcia paktu z Diabłem, a "zabobony" karał, w
zależności od rangi przestępstwa i statusu społecznego winowajcy, więzieniem o
chlebie i wodzie lub chłostą. Czynnikiem decydującym o skazaniu była opinia, jaką
cieszył się oskarżony, a także jego stan majątkowy; ci, których stać było na
znalezienie świadków swojej niewinności, z reguły odzyskiwali wolność, natomiast
ubodzy i samotni oraz wszelkiego rodzaju żebracy i włóczędzy rzadko kiedy unikali
kary. U podstaw wszystkich praw wydanych przeciwko czamoksięstwu leżał nie tyle
zamiar wywarcia, poprzez karę, odstraszającego efektu, co chęć uśmierzenia gniewu
Bożego.
Pierwszy udokumentowany źródłowo proces o czary w Finlandii odbył się l sierpnia
1595 roku w Pernaja. Skazano wtedy na śmierć kobietę oskarżoną o to, że jej
pogróżki, iż ześle nieszczęście na współmieszkańców, sprawdziły się w pełni;
sprowadziła też na wielu ciężkie choroby, a następnie udawała, że je leczy. Nie
wiadomo, czy wyrok ten został wykonany. Do lat dwudziestych XVII wieku podobne
procesy, najczęstsze zrftsztą w szwedzkojęzycznych prowincjach Pohjan-maa l
Ałwenanmaa, zdarzały się raczej sporadycznie.
Prześladowania w prowincji Pohjanmaa osiągnęły swój punkt szczytowy w latach
pięćdziesiątych siedemnastego stulecia; sądy przysięgłych wydały wtedy wyroki aż w
pięćdziesięciu przypadkach. W tym samym czasie w pozostałej części kraju odbyło się
zaledwie jedenaście procesów o czary. Natomiast u schyłku stulecia, kiedy w prowincji
Pohjanmaa fala procesów zaczęła stopniowo wygasać, nasiliły się wyraźnie
prześladowania na pozostałym obszarze kraju. W całej Finlandii wydano jednak z tego
powodu jedynie pięćdziesiąt do sześćdziesięciu wyroków śmierci (nie wszystkie
zresztą zostały wykonane), z czego około trzydziestu w Pohjanmaa. Wśród skazanych
było dziesięciu mężczyzn w większości noszących rdzennie fińskie imiona. Wśród
skazanych kobiet przeważały imiona szwedzkie.
W Finlandii nie doszło do utworzenia specjalnych trybunałów zajmujących się
wyrokowaniem w sprawach o czary, trybunałów, które działałyby według innej niż w
przypadku pozostałych przestępstw procedury sądowej. Procesy prowadzono uczciwie,
a tortury były zakazane, chociaż niekiedy stosowano okaleczenie jako karę. Finlandia
nie zaznała także systematycznie organizowanych prześladowań czarownic, a
oskarżonych stawiano z reguły przed sądem za dokonane rzekomo konkretne maleficia,
a nie na podstawie denuncjacji.
Tylko w jednym przypadku procesy o czary w Finlandii doścignęły pod względem
okrucieństwa i bezpardonowego łamania prawa praktyki stosowane przez inkwizytorów.
W późnych latach sześćdziesiątych XVII wieku w szwedzkiej prowincji Dalecarlia
zaczęły masowo krążyć opowieści o orgiach czarownic, które odbywały się w
miejscowości Blockberg, zwanej także Blocula. Pogłoski te wkrótce dotarły do
Sztokholmu, gdzie w roku 1675 wraz z innymi czarownicami spalono także na stosie
Finkę, Magdalenę Mattsdot-ter; zaczęły szerzyć się także w fińskich prowincjach
Pohjanmaa i Ahvenanmaa.
Prześladowania czarownic w Ahvenanmaa ciągnęły się od roku 1666 do 1678, gdyż
podsycali je nadgorliwi sędziowie i duchowni znajdujący się pod wyraźnymi wpływami
niemieckimi. Sentencje wydawanych wyroków powołują się często na niemieckie
autorytety demonologiczne (nie największego zresztą zazwyczaj kalibru) w rodzaju
Michaela Freu-dinga, Mengeringa, Kestera i Ludwiga Dun-tego. W roku 1666 skazano
na śmierć i spalenie dziesięć kobiet. Jako pierwsza ofiarą prześladowań padła Karin
Persdotter, schorowana i niespełna rozumu żona żebraka Sig-frida Erikssona.
Wyjawiła ona nazwiska trzynastu Innych kobiet, które również postawiono przed
sądem jako czarownice. Karin została skazana na nadzwyczajnym posiedzeniu sądu w
Finstróm w kwietniu 1666 roku; wyroki zapadały zresztą wyłącznie na podstawie
"prawa bożego" (Ks. Wyjścia XXII, 18).
Inkwizytorskie metody stosowane w prowincji Ahvenanmaa miały wszakże
ograniczony zasięg i nie stosowano ich nigdzie indziej.
W stuleciu osiemnastym w Finlandii, podobnie jak i w całej Europie, prześladowania
czarownic dobiegły końca. Co prawda statut z roku 1734 ciągle jeszcze utrzymywał
karę śmierci za uprawianie czarów, jego przepisy pozostawały jednak jedynie martwą
literą prawa, aż wreszcie w roku 1779 zniesiono go ostatecznie.
Flower Margaret i Philippa "Postawione w stan oskarżenia i skazane przez Sir
Henry'ego Hobarta i Sir Edwarda Bromleya, sędziów pokoju, jako że przyznały się do
tego, iż działały na zgubę Henry'ego, lorda Rosę, a także do potępienia godnych
czynów wymierzonych między innymi w dzieci Wielce Czcigodnego Earla of Rutland".
Wonderful Discovery, wydana drukiem w Londynie w roku l6l9 broszura, oprócz
wyrażonego nader pretensjonalnym językiem przeglądu powszechnie panujących opinii
na temat czamoksięstwa i przytoczonych na ich poparcie przykładów, zawiera
szczegółowe sprawozdanie z procesu, który toczył się w marcu l6l8 roku w Lincoln i
zakończył straceniem sióstr Flower. Joan Flower była "potworną i budzącą grozę
kobietą" mającą reputację wiedźmy. Margaret i Philippa odziedziczyły najwyraźniej
wszystkie odrażające cechy swej matki. Zwolnione ze służby na zamku, oddały się
praktykom magicznym i rzuciły urok na rodzinę Earla of Rutland, w następstwie czego
zmarł jego najstarszy syn.
W swoich zeznaniach Philippa dokładnie odtwarza kolejne etapy przygotowań do
dokonania owego maleflcium. Wyniosła ona z zamku prawą rękawiczkę lorda Hen-
ry'ego Rosę, którą oddała matce, a ta potarła ją o grzbiet swojego demona służebnego,
Rutterkina, po czym wrzuciła do wrzątku. Następnie ponakłuwała ją [rękawiczkę] i
zakopała na podwórzu, wyrażając przy tym życzenie, by lord Rosę nigdy już nie zaznał
pomyślności. A jej siostra Margaret pomagała pilnie matce, ona zaś często widziała
kota Rutterkina, który spoczywał na jej ramionach i wysysał krew z szyi.
Podobnie wyglądały zeznania trzech innych czarownic, Annę Baker, Joan Willimot i
Ellen Greene, najwyraźniej związanych w jakiś sposób z rodziną Flower. Poza
standardowym opisem "służków" (białego psa, myszy tego samego koloru i kotki o
imieniu Pusse) i dokonywanych przez nie malęflciów nie wnoszą one niczego szczególnie
interesującego. Wspomnianą broszurę ilustruje jednak ciekawy drzeworyt,
przedstawiający owe trzy oskarżone kobiety, mamy więc możliwość poznania, jak w
siedemnastowiecznej Anglii wyobrażano sobie typową czarownicę.

Fontaine Francoise. Szaleństwo, jakie dotknęło Francoise Fontaine, niewiele


odbiegało pd innych przypadków opętania, które często przytrafiały się zakonnicom u
schyłku szesnastego i w pierwszych latach siedemnastego stulecia. Cierpiała ona na
takie same konwulsje jak większość opętanych, z których dla przykładu można
wymienić chociażby Elizabeth Allier (1639), Jeanne Fery (1585), chłopca z Burton
(1596) czy Margaret Rule (1693). Być może z tej właśnie przyczyny, pomimo iż o jej
przypadku wspomina w swoich pamiętnikach Pierre-Victor Palma Cayet, oficjalna
relacja z jej procesu, podyktowana w roku 1591 przez sędziego generalnego
Normandii, Louisa Morela, doczekała się wydania drukiem dopiero w roku 1833. Jest
ona w każdym calu drobiazgowa, rejestruje nawet zdarzenia tak mało ważne, jak
polecenie, by przyniesiono świece i pochodnie "pour nous esciairer", co umożliwiło
kontynuowanie przesłuchania po zapadnięciu zmroku.
Wydawca rękopisu, z pewną przesadą, utrzymywał, że zawiera on dokładny opis
klasycznych objawów histerii i epilepsji: drżączki, omdleń, zapaści, drgawek, analgezji,
paraliżu, stężenia mięśni, nadpobudliwości ruchowej, katalepsji, zaników pamięci etc.,
etc.
Z tego też względu dokument ten cenny jest niewątpliwie dla badacza dziejów
chorób psychicznych, uwagę historyka procesów o czary przyciąga jednak z kilku
innych powodów. Po pierwsze, zadziwiające jest to, że Francoise, mimo iż przyznała się
do zawarcia przymierza z Szatanem i cielesnego z nim obcowania, została puszczona
wolno przez sąd świecki. Po drugie, nie podjęto żadnych starań, by odszukać winnych
rzuconego na nią rzekomo uroku, co zazwyczaj czyniono.
Po trzecie, Francoise miewała zarówno konwulsje, jak i fantazje erotyczne, a w
większości podobnych wypadków zdarzało się bądź jedno, bądź drugie. Po czwarte, nie
zastosowano wobec niej żadnych (poza nakłuwaniem) tortur, co więcej, zarówno
prewot, jak i lekarz oraz ksiądz, który odprawiał nad nią egzorcyzmy, okazywali jej
wiele względów. Po piąte wreszcie, została wyleczona, wyszła za mąż i wiodła potem
normalne życie.
W kwietniu 1591 roku ogarnięte wojną domową Louviers spodziewało się rychłego
wkroczenia wojsk wiernych królowi, jego mieszkańcy żyli więc w stanie napięcia i
gorączkowego podniecenia. Toteż kiedy do powszechnego zamieszania dołączyła się
jeszcze Francoise Fontaine, utrzymując, że diabeł wtargnął do jej domu przez komin,
aby uprawiać z nią (i jeszcze jakąś inną dziewczyną) rozpustę, a na domiar
wszystkiego w najbliższym otoczeniu Francoise zaczęły dziać się różne dziwne rzeczy,
typowe dla sposobów, w jakie dawał znać o sobie pol-tergeist, wtrącono ją do
więzienia. Po pewnym czasie inni więźniowie zaczęli się uskarżać, że od chwili jej
aresztowania w więzieniu zaczęły występować jakieś nieprawdopodobne zjawiska. To
przesądziło o uznaniu Francoise za czarownicę. W trakcie je) procesu dwóch księży
próbowało ją wyegzorcy-zmować, a 2 września 1591 roku, w obecności 1200
zgromadzonych gapiów, została publicznie rozebrana do naga, po czym zgolono jej
wszystkie włosy, w których mógłby szukać schronienia diabeł; utrudniały one ponadto
przeprowadzenie próby nakłuwania.
Sam proces rozpoczął się 17 sierpnia 1591 roku. Tuż po rozpoczęciu przesłuchania
Francoise "upadła na wznak z rozpostartymi sztywno ramionami, zupełnie jak ktoś
ukrzyżowany. [...l Zauważyliśmy, że spuchła jej szyja, oczy niemal wyszły z orbit, a
twarz pokryła się gęstymi kroplami potu". Sędzia zauważył też, że zupełnie przestała
oddychać, przy czym zarówno tętno, jak i temperatura ciała pozostały normalne. Kiedy
próbowano zmienić położenie je) rąk, okazało się, że "nie dało się tego zrobić w żaden
inny sposób, jak tylko przydeptując je nogą i przyciągając ku sobie ze wszystkich sił".
Francoise, z wdziękiem właściwym młodym dziewczętom, złożyła zeznanie,
stanowiące upiększoną może nieco wersję typowych opowieści czarownic o swoich
piekielnych kochankach. Opis tych amorów, które, jak sama zeznała, trwały nawet w
więzieniu, do tego stopnia poruszył sędziego, że wdrapał się na dach i poddał
dokładnym oględzinom komin, by przekonać się, czy ktoś rzeczywiście tamtędy
wchodził. Odkrył w nim liczne, drobne ślady, które mogły być, według niego, "zupełnie
świeże".
Diabeł nawiedzał Francoise w postaci odzianego w czerń grand homme o smolisto-
czarnej brodzie i płomiennym wzroku. Oddała mu się chętnie, de bon coeur, jak sama
wyznała; na sali sądowej obnażyła nawet piersi, by pokazać miejsca, w które diabeł
kąsał ją miłośnie. W czasie swych pierwszych odwiedzin "kazał się jej rozebrać, a
kiedy to uczyniła, przewrócił ją na łoże i spał z nią, leżąc na jej brzuchu, i poznał ją
cieleśnie dwa razy - za każdym razem trwało to pół godziny".
Dalsze zeznania Francoise również nie odbiegają raczej od panujących wówczas
Jego czarny membre uirii był bardzo twardy i tak gruby, że współżyjąc z nim
cieleśnie doznawała silnego bólu, tym bardziej że rzeczony membre byt twardy jak
skała [durcomme un caillou] l nadzwyczaj zimny. (...) Wychodząc od niej rzeczony
mężczyzna całował ją po wielokroć i pieścił jej piersi i miejsce wstydliwe.
Poza niewątpliwie schematycznymi stwierdzeniami przytacza ona niekiedy szczegóły,
jakich nie sposób doszukać się w innych tego rodzaju wyznaniach.
Zeznała też, że pewnego razu, kiedy wspomniany wyżej grand hommesycH się jej
wdziękami, miał on wielkie kłopoty z wyjęciem swego membre uirilz jej przyrodzenia,
którego w żaden sposób nie mogła rozluźnić, tak że pozostali sczepie-ni ze sobą jak
pies z suką, kiedy zwierzęta cieszą się wzajemnie swoimi względami.
Podczas kolejnych odwiedzin diabeł zastosował nową technikę:
Przyciągnął ją ku sobie, objął nogami, zaczął całować i odbył z nią stosunek, w ogóle
jej nie rozbierając. Zdarzyło się to tylko jeden jedyny raz, ale trwało prawie pół
godziny, a diabeł zakończył swe dzieło wtryskując coś bardzo zimnego w jej trzewia.
Od tej pory wspomniany grand homme odwiedzał ją regularnie każdej nocy, folgując z
nią sobie do woli, ale za każdym razem tylko jednokrotnie.
Wprost trudno uwierzyć, że po złożeniu, z własnej woli, tego rodzaju zeznań,
Francoise nie powędrowała na stos. Godny uwagi jest również fakt, że uleczono ją z
opętania i odtąd pędziła żywot spokojny i szczęśliwy.

Francja, czarnoksięstwo we Francji.


Podobnie jak w innych krajach także i we Francji zjawisko czarownictwa rozwijało
się pod silnym wpływem rozmaitych uwarunkowań lokalnych, nadających mu własny,
odrębny charakter. Sprawia to, że jego dzieje i złożoną strukturę wewnętrzną
najwygodniej jest przedstawić, analizując zasadnicze etapy i, niekiedy równoległe,
kierunki jego ewolucji, z których żaden nie znajduje swego wiernego odpowiednika ani
w Anglii, ani w Niemczech. A oto one:
I. Okres do momentu uznania przez inkwizycję czarownictwa za herezję i likwidacji
zakonu templariuszy;
II. Okres procesów o charakterze czysto politycznym, w których podstawą
oskarżenia była herezja i uprawianie praktyk czarnoksięskich (do połowy XV wieku);
III. Okres masowych polowań na czarownice rozpętany przez sądy świeckie [1450-
16501, w czasie którego krystalizują się ostatecznie poglądy demonologów francuskich
na temat istoty zjawiska czarów;
IV. Gwałtowny wzrost liczby przypadków opętania przez złe duchy (pierwsza połowa
XVII wieku), zwłaszcza wśród podatnych na obsceniczne fantazje seksualne zakonnic
-zrodzone na tym de skandale prowadzą do narastania sceptycyzmu wobec samej
teorii czamoksięstwa;
V. Zjawisko postępującego rozkładu moralnego arystokracji francuskiej, pociągające
za sobą plagę trucicielstwa, uciekanie się do czarnych mszy i inne tego rodzaju
wypadki, które na światło dzienne wydobyło wszczęte w roku 1682 śledztwo związane
z tzw. sprawą ChambreArdente, a w konsekwencji schyłek procesów o czary we
Francji.
I. Utożsamienie czarnoksięstwa z herezją
Zanim jeszcze postawiono znak równości między czarami a herezją, zbiory praw
obowiązujących na obszarach dzisiejszej Francji uznawały praktyki czarnoksięskie za
przestępstwo. Mimo to prawo salickie (ok. 500 r.) na przykład zawsze wymagało
udowodnienia konkretnego czynu, powiedzmy zadania komuś trucizny, a nawet jeśli
czyn taki pociągnął za sobą śmierć ofiary, kara, jaką ponosił winowajca, mogła
ograniczyć się jedynie do wypłacenia pewnej określonej prawem kwoty jako
odszkodowania należnego rodzinie zamordowanego, czyli tzw. gtówszczyzny. , Dopiero
jej niezapłacenie powodowało zastosowanie wobec winowajcy kary spalenia na stosie.
W przypadku prób otrucia lub zadania ligatury, które nie przyniosły spodziewanych
efektów, karę stanowiły tzw. nawiązki (również grzywny niewielkiej stosunkowo
wysokości). Prawo salickie nie kwestionowało rozpowszechnionej wśród ludu wiary w
nocne zgromadzenia czarowników, niemniej - i tym różniło się od późniejszych metod
postępowania inkwizycyjnego - stanowiło, że jeśli ktoś podał w niesławę inną osobę,
nazywając ją publicznie strzygą, łamią lub czarownicą, a nie był w stanie udowodnić
tych zarzutów, powinien zostać skazany na zapłacenie zniesławionemu odszkodowania.
Gdyby prawo salickie pozostało w mocy, zapewne nie spalono by tysięcy osób
oskarżonych o udział w sabatach.
Prawa ustanowione w VIII wieku przez Childeryka III zapewniały Kościołowi daleko
idącą pomoc w tępieniu różnych przejawów pogaństwa, w tym także i praktyk
magicznych. Jeden z edyktów wydanych w epoce karolińskiej zezwalał władzom
kościelnym na wyłapywanie czarowników i sprzedaż ich w niewolę, przy czym cały zysk
z tej operacji przypadał Kościołowi. Prześladowania były jednak raczej sporadyczne, a
kary wymierzano przede wszyskim za trucicielstwo.
Koncepcja czamoksięstwa traktowanego jako herezja narodziła się właśnie we
Francji. Jej teologiczne przesłanki powstały w wyniku nie kończących się dysput
prowadzonych przez tego typu uczonych, jak arcybiskup Paryża Guillaume d'Auvergne
(1228-1249), Tomasz z Akwinu (zm. w 1274), Duns Szkot (zm. w 1308), Pierre de
Palude (zm. w 1342) i Gabriel Biel (zm. w 1484). Na podstawie ich dzieł późniejsi
teolodzy i prawnicy budowali swe własne teorie, których ukoronowaniem była
koncepcja przymierza z Diabłem, stanowiąca główną przesłankę wszczęcia procesów o
czary. Tego rodzaju podejście do sprawy, oficjalnie sformułowane przez uniwersytet
paryski w roku 1398, spowodowało przesunięcie praktyk czarnoksięskich ze sfery
magii stosowanej do obszaru problematyki religijnej - czamoksięstwo przekształciło
się tym samym w herezję antychrześcijańską i weszło w orbitę kompetencji inkwizycji.

Instytucja ta, uporawszy się z ruchami heretyckimi rozpowszechnionymi w


południowej Francji (by wspomnieć choćby tylko waldensów i albigensów), znalazła się
w sytuacji, w które) na dobrą sprawę nic już nie uzasadniało dalszego jej trwania.
Dzieło, dla którego została powołana do życia, było zakończone. Chętnie zatem podjęła
się zadania wprowadzenia do powszechnego obiegu pojęcia nowej herezji -
czarownictwa, które nadawało sens jej dalszej egzystencji. Za punkt wyjścia przyjęła
zgoła nieprawdopodobne zarzuty, jakie pojawiały się niekiedy w aktach toczonych
wcześniej procesów. W wieku czternastym, zanim jeszcze koncepcja czar-noksięstwa
wykrystalizowała się ostatecznie, w kilku procesach wszczętych na podstawie
oskarżeń o herezję wysunięto zarzuty analogiczne do tych, jakie później stały się
normą we wszystkich sprawach o czary. W roku 1275 Hugeus de Baniols, inkwizytor
Tuluzy, doprowadził do skazania na śmierć przez spalenie na stosie niejaką Angćłe de
la Bar-the, którą podejrzewano o konszachty z diabłem i pożeranie niemowląt. Kobietę
tę można uznać za pierwszą osobę straconą za czamoksięstwo w jego nowym
rozumieniu. Kolejne bulle papieskie, kierowane do inkwizytorów działających na
południu Francji, przyczyniły się do popartego najwyższym autorytetem Kościoła
zdefiniowania nowej heretyckiej sekty - czarowników; chodzi zwłaszcza o bullę wydaną
w roku 1318 przeciwko adeptom czarnej magii, a także trzy inne z lat 1320, 1326 i
1330, wymierzone w kult Szatana w Tuluzie i Narbonne. Po roku 1331 także i Paryż
uznano za obszar szczególnie zagrożony. Niebagatelną rolę odegrały także wydarzenia
towarzyszące likwidacji zakonu templariuszy, zwłaszcza zaś charakter wysuniętych
przeciwko nim oskarżeń (kult szatana w postaci kota, deptanie krzyża, współży-
W latach 1500-1670 niemal każdego roku ginęło na stosie lub na szubienicy co
najmniej kilka czarownic. Nie ulega wątpliwości, że niektóre z nich obarczono
odpowiedzialnością za przypadki śmierci ludzi i zwierząt spowodowane ergotyzmem
-chorobą nader częstą we Francjii XVI i XVII wieku, a wywołaną spożyciem zboża
zatrutego sporyszem. Podana poniżej lista zawiera kilka ważniejszych procesów o
czary mieszczących się w tej kategorii. cię płciowe z sukkubami i obsceniczne praktyki
inicjacyjne) oraz sposób, w jaki przeprowadzone zostały procesy najwybitniejszych
Jego członków.
II. Procesy arystokratów francuskich, w których oskarżenia o czary stanowią
metodę walki z opozycją polityczną
Podobnie jak w Anglii, także i we Francji oskarżenia o uprawianie czarów często
wysuwano wobec przeciwników politycznych, co dawało niemal całkowitą pewność ich
skazania. Na przykład w roku 1278 o użycie czarów przeciwko królowi Filipowi III
oskarżono biskupa Petera de Bayeaux i jego kuzyna; sąd uniewinnił co prawda biskupa,
ale jego krewny skazany został na śmierć. Podobnie w roku 1308 biskupowi Troyes
Guichardo-wi zarzucono uprawianie praktyk magicznych, od czego ucierpieć miała żona
króla Filipa Pięknego, a także inne osoby. W roku 1314 król Ludwik X oskarżył Alips de
Mons, żonę d'Enguerranda de Marigny i jej siostrę o to, że przy użyciu figurek
woskowych usiłowały spowodować jego śmierć. Złożone przez nie zeznania wplątały w
tę sprawę czarownika Jacquesa Dulota oraz jego żonę. Panią Dulot spalono żywcem,
jej mąż dokonał żywota w więzieniu, zaś d
nguerrandów ścięto. Kilka lat później hrabia Robert d'Artois, pragnąc spowodować
śmierć Jeana, syna króla Filipa, sporządził jego woskową figurkę i, aby zastosowane
przez niego czary nabrały większej mocy, nakazał księżom, żeby figurkę tę ochrzcili.
Skazano go na wygnanie w roku 1331. W roku 1340 doszło do rzekomego rzucenia
uroku na Philipa de Valois; w sprawę tę zamieszanych było dwóch mnichów. W roku
1398 oskarżenia o zawarcie paktu z Diabłem pojawiły się w związku z przedłużającym
się skandalem, którego bohaterami byli chory umysłowo monarcha francuski (teść
Henryka V, króla Anglii) i książę Orleanu. By uleczyć chorego króla, odwołano się
najpierw do pomocy czarowników, następnie zaś do dwóch mnichów z zakonu
augustianów, którzy głosili swą biegłość w praktykach magicznych. Stan zdrowia króla
uległ gwałtownemu pogorszeniu, a zatem rzekomych specjalistów skazano na ścięcie.
Przykłady podobnych procesów można by przytaczać jeszcze długo. Co prawda
ograniczały się one jedynie do kręgów arystokracji i szlachty, niemniej odegrały
niezaprzeczalną rolę w upowszechnieniu się samej koncepcji czamoksięstwa we
wszystkich niemal prowincjach francuskich.
III. Typowe francuskie procesy o czary
Procesy o czary trwały, z przerwami, w ciągu całego piętnastego i szesnastego wieku.
Z biegiem czasu kompetencje trybunałów inkwizycyjnych zaczęły przejmować świeckie
organa wymiaru sprawiedliwości, mimo to Jednak inkwizycja próbowała prowadzić
niektóre sprawy na własną rękę (np. proces Gillesa Garniera w roku 1592), co więcej,
chciała zapewnić sobie wyłączność w wypadkach dotyczących odchyleń od wiary wśród
księży i zakonnic (np. sprawa zakonnic z Aix-en-Provence w roku l6ll ). Instytucja ta
wywarła ponadto nader silny wpływ na sposób myślenia i postępowania sędziów
świeckich, którzy wzorowali się na tak wybitnych Jej przedstawicielach, jak Jean
Vine-tus, inkwizytor Carcasonne (1450 ), Nicholas Jacquier, inkwizytor Francji
(1458 ), Petrus Mamor (1462) czy Jean Yincent z La Vendee (1475).
Gwiazdka umieszczona przy dacie oznacza odsyłacz do odrębnego hasła tej
encyklopedii. Przypadki opętania przez diabla nie zostały tu uwzględnione, gdyż
omówiono je w innym miejscu [patrz: Opętanie]. 1275-1500. Pierwsze procesy o czary;
wiara w czamoksięstwo nie wszędzie zyskuje pełną akceptację
*1390 - Pierwszy proces o czary przed sądem świeckim w Paryżu [patrz: Paryż,
proces o czary w Paryżu]; w przeciwieństwie do podobnych spraw prowadzonych przez
inkwizycję odbywa się przy zachowaniu obowiązujących norm prawnych.
1428 - W ciągu dwudziestu dwóch lat, poczynając od tej daty, w Briancon, w Delfi-
nacie, z oskarżenia o uprawianie czarów spalono żywcem na stosie 110 kobiet i 57
mężczyzn.
1453 - Trybunał inkwizycyjny w Evreux skazał na dożywotnie więzienie Guillaume'a
Edeline'a, przeora klasztoru w Saint-Ger-main-en-Laye, oskarżonego o utrzymywanie
stosunków płciowych z sukkubami, loty na miotle na sabat i całowanie pod ogon kozła.
1456 - W Falaise zostaje spalony na stosie Robert Olive oskarżony o loty na sabat.
*l459 - Inkwizycja wpada na trop masowej uauderie w Arras, w następstwie czego
na stos skazano cztery staruszki i jednego mężczyznę. Oburzenie, jakie wywołał ten
proces, spowodowało interwencję parlamentu paryskiego i trzech biskupów, a w
konsekwencji uwolnienie pozostałych oskarżonych. W roku 1491 parlament paryski
orzekł pełną rehabilitację skazanych.
1479 - Niejaki ksiądz Macon zostaje skazany na śmierć za herezję, uprawianie
czarów i sztuki diabelskiej.
1490 - Król Karol VIII wydaje edykt przeciwko wróźbiarzom, czarownikom i
nekromantom; ich majątki mają podlegać konfiskacie.
1500-1575. Nasilanie się procesów o czary
1508 - Masowe procesy w Beam.
*1521- Proces wilkołaków z Poligny przeprowadzony przez inkwizycję. 1529 - Proces
przed trybunałem inkwizycyjnym w Luxeuil.
1556 - W Biewes, opodal Laonu, pewna czarownica przez pomyłkę zostaje spalona
żywcem; Bodin wyjaśnia, że rzekoma pomyłka (tzn. fakt, że nie uduszono jej przed
spaleniem) była w rzeczywistości tajemnym wyrokiem bożym.
1557 - W Tuluzie spalono czterdzieści czarownic. 1564 - W Poitfers spalono czworo
czarowników (trzy kobiety i mężczyznę) oskarżonych o całowanie kozła i taniec plecami
do siebie. 1571 - W Paryżu stracono maga Trois-Echellesa, który utrzymywał, że we
Francji jest sto tysięcy czarownic.
*1574 - 18 stycznia zostaje spalony żywcem Gilles Gamier oskarżony o wilkołactwo.
1575 - 1625. Okres kulminacji procesów o czary we Francji
1579 - Synod kościelny w Melun orzeka: "Wszyscy szarlatani i wróżę, a także ci,
którzy parają się nekromancją, piroman-cją, chiromancją i hydromancją, mają być
skazani na śmierć".
1581 - Synod kościelny w Rouen zakazuje posiadania ksiąg magicznych pod karą
ekskomuniki.
*1582 - Trybunat inkwizycyjny w Awinionie skazuje na śmierć osiemnaście czarownic
[patrz: Wyroku orzeczenie].
1583 - Proces o wilkołactwo w Orleanie.
1584 - Synod kościelny w Bourges rozciąga postanowienia poprzednich synodów na
tych, którzy zadają llgaturę, postuluje także, by karać śmiercią osoby zasięgające
porad u les devins. Ogólnie jednak synody kościelne (i w tym różnią się zasadniczo od
inkwizycji) występują przeciwko wróżbiarstwu i praktykom magicznym, nie
wspominając prawie w ogóle o herezji czamoksięstwa.
1588 - Wilkołactwo w górach Owemii; pewien myśliwy zranił wilka, który okazał się
następnie żoną miejscowego szlachcica. Kobietę tę spalono w Riom.
1589 - Czternaście oskarżonych z Tours odwołuje się do króla Henryka III; lekarz
królewski nie znajduje na ich ciałach rzekomych śladów piętna diabelskiego i
stwierdza, że wszyscy oskarżeni są "biednymi, głupimi kmiotkami". "Poradziliśmy
przeto, by zamiast wymierzać im karę, dano im coś na przeczyszczenię, a parlament
paryski uwolnił ich wedle naszego zalecenia". W następstwie tej decyzji króla
oskarżano o to, że staje w obronie czarownic.
1597 - W Riom spalono dwóch mężczyzn oskarżonych o zadawanie ligatury nie tylko
innym mężczyznom, ale także psom i kotom.
*1598 - W Paryżu Jacques Roulet zostaje spalony na stosie jako wilkołak.
1598 -Jacques d'Autun, wilkołak, spalony na stosie w Rennes.
*1598 - Wilkołactwo w St.-Claude.
*l603 - Sprawa Jeana Greniera, wilkołaka z Les Landes.
1625 - 1682. Zmierzch epoki wiary w czarownice i ich procesów
1631 - Ojciec Dominik Gordel torturowany przed trybunałem inkwizycyjnym
Lotaryngii.
1659 - Thomas Looten umiera podczas tortur w czasie procesu przed sądem
świeckim.
1670 - Proces czarownic w Rouen.
Jednym z efektów masowych prześladowań czarownic przez świecki wymiar
sprawiedliwości w szczytowym okresie nasilenia procesów o czary, czyli w latach 1580-
1620, było powstanie dzieł czołowych demonologów francuskich, m.in. Bodina (1580),
Remy'ego (1595), Bogueta (1602) i de Lancre'a (l6l2).
Alzacja, w omawianym okresie w przeważającej mierze wchodząca w skład
Cesarstwa. Po roku 1575 doszło tam do licznych przypadków karania śmiercią na stosie
w małych wioskach: np. w Thann, w południowe) Alzacji, w latach 1572-1620 spalono
102 czarownice (jeśli uwzględni się osoby pochodzące z sąsiednich gmin, liczba ta
rośnie do 152). W St. Amarin poczynając od roku 1596 spalono ponad 200 czarownic.
Liczbę ofiar procesów o czary w całe) te) prowincji szacuje się na kilka tysięcy.
Lotaryngia. Sam tylko Nicholas Remy, naczelny prokurator Lotaryngii, w latach 1581-
1591 skazał na śmierć 900 czarownic.
Normandia. Doszło tam do dwóch potężnych fal polowań na czarownice, w latach
1589-1594 oraz 1600-1645, w czasie których ogromną liczbę oskarżonych o
uprawianie czarów stracono na stosach w Rouen.
Burgundia. W prowincji tej procesy o czary zdominowane były przez inkwizycję,
aczkolwiek przewodniczącym trybunału był zawsze prawnik świecki. Rozpętana przez
Henry'ego Bogueta, naczelnego sędziego St.-Claude (osobiście skazał na śmierć około
600 czarownic), kampania prześladowań, sprawiła, że procesy o czary w Burgundii
trwały znacznie dłużej niż w innych prowincjach francuskich.
W roku 1609 król Henryk IV polecił, by sędzia Pierre de Lancre i przewodniczący
lokalnego parlamentu d'Espagnet wykorzenili praktyki czarnoksięskie w
baskijskojęzycznym Pays de Labourd. De Lancre orzekł, że cała trzy-dziestotysięczna
ludność tego kraju dotknięta jest wspomnianą zarazą, i przechwalał się, iż udało mu się
spalić na stosie 600 czarownic w ciągu czterech miesięcy. Z Labourd prześladowania
przeniosły się do Bordeaux.
Środkowe prowincje Francji nie zaznały masowych prześladowań. Parlament paryski
hamował polowania na czarownice; jeszcze w roku 1601 zabronił stosowania "pławienia"
i aby zapobiec nadużyciom, jakich dopuszczali się nadgorliwi sędziowie, domagał się
przekazania mu jurysdykcji we wszelkich sprawach o czary; w takich zaś wypadkach
gdy jedynym oskarżeniem był zarzut uczestnictwa w sabacie, bez towarzyszących mu
obwinień o maleficia, w ogóle odmawiał wszczęcia postępowania procesowego. Mimo to
wszelkie czynności magiczne, którym towarzyszyły akty świętokradztwa, miały być
karane śmiercią. W rezultacie wprowadzenia tego rodzaju ograniczeń uniewinniono
czternaście osób skazanych na śmierć za uprawianie czarów przez sądy niższych
instancji. Pomimo że zasięg jurysdykcji parlamentu pozostawał ograniczony, autorytet,
jakim cieszyła się ta instytucja, a także jej wpływy były znaczne. Konsekwencją tego
stanu rzeczy był fakt, że w ciągu siedemnastego stulecia we Francji nie doszło do
masowej rzezi czarownic, a po ukazaniu się rozpraw wczesnych demonologów
francuskich zagadnienie czar-noksięstwa nie stało się przedmiotem dalszych rozważań
teoretycznych.
IV. Czamoksięstwo a opętanie przez demony
Aczkolwiek kary przewidziane dla czarownic, które rzekomo powodowały opętanie
przez złe duchy, były bardzo surowe, w ciągu tych wszystkich lat zastosowano je
jedynie wobec kilku osób. Najsłynniejsze francuskie procesy z zarzutu o
spowodowanie opętania omówione zostały w tej pracy zarówno indywidualnie, jak i w
haśle dotyczącym opętania w ogóle.
V. Sprawa Chambre Ardente i koniec procesów o czary we Francji
Ujawnione przez policję w toku sprawy Chambre Ardente niebywale praktyki, jakim
oddawały się kręgi dworskie, stały się przyczyną wydania przez króla Ludwika XIV
edyk-lu z roku 1682. Negował on istnienie czamo-księstwa, a za zbrodnię uznawał
jedynie praktyki magiczne i wróżbiarskie, w których dopuszczano się świętokradztwa.
Podobne stanowisko w tej kwestii zająć mieli później encyklopedyści francuscy,
definiując czamo-księstwo jako "niegodziwe, a zarazem śmieszne praktyki magiczne,
które ciemny zabobon przypisuje działaniu zaklęć i mocy diabelskiej".
Gdzieniegdzie jednak wiara w czarownice przetrwała dłużej i jeszcze przez
następne pięćdziesiąt lat spotykać będziemy rozproszone i rzadkie, co prawda,
wzmianki o procesach czarownic; w Normandii w latach 1684, 1692, 1699 (w Rouen,
gdzie decyzją parlamentu zmieniono wydany wyrok śmierci na karę wygnania) i 1730, w
Paryżu w roku 1701, w Tuluzie w 1702 i w Vesoul w 1707. W roku 1691 w Brie skazano
na śmierć przez spalenie trzech pasterzy oskarżonych o sprowadzenie zarazy na
bydło; dwaj inni zostali wygnani, jeden zaś zmarł w więzieniu. Wszystkie te wyroki
uzyskały aprobatę parlamentu paryskiego. W roku 1718 w Bordeaux stracono pewnego
mężczyznę za zadanie ligatury; sprawa ta cytowana jest często jako ostatni
przypadek wykonania wyroku śmierci z oskarżenia o czary we Francji, co mija się z
prawdą, bowiem kilka egzekucji wykonano jeszcze znacznie później. W roku 1728 w
Łorient kilka osób, w tym miejscowego księdza, skazano na galery za zawarcie paktu z
Diabłem w celu odnalezienia ukrytego skarbu. Zamieszane w tę sprawę kobiety ukarano
jedynie napomnieniem. Podobny proces z oskarżenia o stosowanie praktyk magicznych
dla zdobycia ukrytych kosztowności, w efekcie którego spalono żywcem na stosie ojca
Bertranda Guillaudota, miał miejsce w roku 1742 w Dijon. Na podstawie zeznań
Guillaudota aresztowano dwudziestu dziewięciu jego rzekomych wspólników. Po
przewlekłym procesie w Lyonie, który zakończył się dopiero w roku 1745, pięciu z nich
skazano na śmierć, pozostałych zaś na galery lub banicję. Ojciec Louis Debaraz,
któremu zarzucano odprawianie bluźnierczych mszy na intencję zlokalizowania
wspomnianego skarbu, został żywcem spalony na stosie. Był to ostatni wyrok śmierci,
jaki wykonano we Francji na osobie skazanej za czarnoksięstwo.

"G"
Garnier Gilles. W roku 1573 w okolicach miasta Dole w Burgundii napady na małe
dzieci przybrały rozmiary wręcz epidemiczne. Stały się one plagą tak dotkliwą, że
lokalny parlament uznał za stosowne wydać proklamację następującej treści:
Wedle doniesień, jakie napłynęły do królewskiego sądu w Dole, w okolicach Espagny,
Salvange, Courchapon oraz sąsiednich wiosek od pewnego już czasu widuje się i
spotyka wilkołaka, o którym powiada się, że pochwycił i uprowadził kilkoro małych
dzieci. Napadł on też i zranił kilku konnych, którym jedynie z największym trudem i
narażeniem swego życia udało się go odpędzić. Rzeczony sąd przeto, pragnąc zażegnać
dalsze niebezpieczeństwo, zezwolił i wyraża swą zgodę na to, aby cl, którzy
przebywają lub zamieszkują we wspomnianych okolicach, nie bacząc na wszystkie
edykty dotyczące prawa polowań, gromadzili się z pikami, halabardami, arkebuzami i
kijami, by tropić rzeczonego wilkołaka i podążać jego śladem wszędzie tam, gdzie
można go znaleźć i pojmać, a pojmawszy zabić, nie ponosząc za to żadnej szkody i
kary. [...] Dań na posiedzeniu rzeczonego sądu w miesiącu wrześniu 1573.
W opuszczonym szałasie opodal Arman-ges mieszkali Gilles Garnier i jego małżonka
Appoline, para ubogich i ponurych odludków. 9 listopada, dwa miesiące po wydaniu
wspomnianej proklamacji, kilku chłopów uratowało ciężko poranioną dziewczynkę z łap
olbrzymiego wilka; na ich widok zwierzę umknęło i rozpłynęło się w mroku, niektórzy
jednak twierdzili, że dostrzegli w nim pewne podobieństwo do Garniera. 15 listopada
zaginął dziesięcioletni chłopiec. Natychmiast zaczęty się rozchodzić najrozmaitsze
plotki i podejrzenia, w wyniku których Garnier i jego żona zostali aresztowani i
postawieni przed sądem w Dole pod zarzutem wilkotac-twa.
Gilles Garnier złożył zeznania, potwierdzające wysunięte przeciwko niemu zarzuty.
24 sierpnia 1573 roku albo około tego dnia w sadzie w pobliżu wsi Perrouze Garnier
zabił dwunastoletniego chłopca. "Pomimo że był to piątek", zabierał się do zjedzenia
jego mięsa, przeszkodziło mu jednak nadejście kilku ludzi. Ludzie ci zeznali, a Garnier
potwierdził ich słowa, że był on podówczas w ludzkie), a nie wilczej postaci.
6 października, w'winnicy położonej niedaleko od lasu La Serre, o milę od Dole,
Garnier w postaci wilka napadł na dziesięcioletnią dziewczynkę. Zabił ją swymi kłami i
pazurami, rozebrał do naga, po czym pożarł - znakomity przykład partenofagii,
występku właściwego wyłącznie wilkołakom. Jej mięso tak mu posmakowało, że wziął go
trochę do domu dla żony.
9 listopada Garnier przybrawszy postać wilka napadł na pewną dziewczynkę na
pastwisku La Poupee, między Authune a Chastenoy, został jednak zaskoczony przez
trójkę przechodniów i zmuszony do ucieczki.
15 listopada między wsiami Gredisans a Menote, o milę od Dole, Garnier przybrawszy
postać wilka udusił dziesięcioletniego chłopca. Odgryzł mu nogę i pożarł całe mięso z
uda oraz większą część brzucha.
Na podstawie tych zeznań Garnier został stracony w Dole 18 stycznia 1574 roku.
Spalono go żywcem na stosie odmówiwszy łaski uprzedniego uduszenia.

Ghirlandadella streghe, patrz: Ligatura


Glanvill Joseph. "Najzdolniejszy z obrońców zabobonu", autor niezwykle
popularnego dzieła Saducismus Triumphatus, or fuli and plain widence conceming
witches and apparitions. "Miało ono - pisze Kittredge -wesprzeć wiarę w zjawy i
czarownice na solidnych podstawach naukowych i filozoficznych. Żadna inna z prac
poświęconych temu zagadnieniu nie zdobyła w Anglii tak wielkiego wpływu".
W roku l658Joseph Glanvill (1636-1680) otrzymał tytuł magistra sztuk wyzwolonych
na uniwersytecie w Oxfordzie - osobiście żałował, że nie wybrał Cambridge- i został
kapelanem króla Karola II. Zainteresowanie, jakim darzył nauki tajemne, było tym
żywsze, że na własne oczy widział poczynania poltergeista z Tedworth; uważał zresztą,
że zjawiska nadnaturalne mogą zostać wyjaśnione przez naukę.
Saducismus Triumphatus potępia niedowiarków w rodzaju Johna Wagstarfe'a
czyJoh-na Webstera. "Ateizm wywodzi się z saduceizmu - powiada Glanvill - a ci, co
nie mają śmiałości otwarcie oświadczyć, że Boga nie ma, zadowalają się (niejako na
początek) zaprzeczaniem istnienia duchów i czarownic". Dzieło Glanvilla zyskało
ogromną popularność nie tyle ze względu na sposób argumentacji, co dzięki
zamieszczonym w nim dwudziestu sześciu "relacjom" dotyczącym czarownic. Ten
"niewielki zbiór starannie sprawdzonych i w najwyższym stopniu wiarygodnych
historii" napisany został, "by potwierdzić i dowieść tezę zasadniczą", to znaczy
realność zjawiska czamoksięstwa. Jednak tylko jedna z przytoczonych przez Glanvilla
relacji pochodzi z pierwszej ręki, w dodatku jej autorem byt epileptyk. Kilka innych
było przedmiotem dyskusji na nieformalnych spotkaniach w Ragley Castle, należącym
do Lady Annę Conway, w których poza gospodynią brał udział jej lekarz, doktor Francis
van Hel-mont, doktor Henry Morę, Lady Roydon i znany naukowiec Robert Boyle.
Gośćmi tego towarzystwa były także słynne ówczesne media, demonstrujące przed
zebranymi swoje umiejętności.
Kryteria stosowane przez Glanvilla dalekie byty jednak od chłodnego sceptycyzmu
właściwego obiektywnym badaczon; dowodzi tego bezkrytycyzm, z jakim przyjmował
najdziwaczniejsze nawet relacje zawarte w protokołach sądowych. Na przykład Flo-
rence Newton, oskarżona o uprawianie czarów, odczuwała dotkliwe bóle, kiedy silnie
rozgrzaną dachówkę z więzienia, w którym ją przetrzymywano, polewano moczem
kobiety cierpiącej wskutek rzuconego przez nią uroku. Albo właściciel stada bydła, na
które rzucono urok, obciął zwierzętom uszy i wrzucił je w ogień, co spowodowało, że
Juliana Cox, siedemdziesięcioletnia czarownica, doznała natychmiast okrutnych boleści
i rzuciła się, by wyciągnąć je z płomieni. Te i inne podobne zdarzenia cytowane są z
całą powagą przez tego członka Królewskiego Towarzystwa Naukowego. "Im bardziej
opowieści te wydają się dziwaczne i pozbawione sensu, tym bardziej utwierdzają mnie
w przekonaniu o ich wiarygodności i rzeczywistym istnieniu tego, co starają się
zanegować sceptycy". Przytaczane przez Glanvilla relacje nie mogły być w żadnym
wypadku kontrargumentem dla logicznych wywodów Webstera czy Wagstarfe'a, nic
zatem dziwnego, że Glan-vill stwierdza ze smutkiem:
Żadna z relacji, dotyczących konkretnych zdarzeń, nie może przysporzyć autorowi
tylu kłopotów i do tego stopnia narazić go na utratę dobrego imienia, co opisy czarów i
widm, jako że ogromna większość ludzi (zwłaszcza w dzisiejszych czasach) kpi i
wyśmiewa się z nich, zakładając, że można je bez wahania zlekceważyć i odrzucić jako
zwykłe bajeczki i opowieści starych bab.
Łatwo dziś szydzić z łatwowierności Glanvilla, przynać jednak należy, że analizując
wspomniane relacje, starał się podchodzić do nich sceptycznie i, przynajmniej w
założeniu, zachować pełen obiektywizm, co pozwala uznać go za jednego z pionierów
współczesnych badań psychologicznych.

Godelmann Johann Georg. Jeden z demonologów protestanckich, profesor prawa na


uniwersytecie w Rostocku. W roku 1591 Godelmann wydał dzieło Tractatus de Ma-gis,
Yeneflcis et Lamiis, będące poszerzoną wersją jego wcześniejszych dysertacji, w
którym próbował, bez większego zresztą powodzenia, podzielić wszystkich parających
się praktykami czarnoksięskimi na kilka kategorii, w zależności od stopnia ich winy,
zauważając przy tym, że większość osób straconych za czary to proste, głupie i
otumanione stare baby. Jak na owe czasy pogląd ten odbiegał znacznie od panujących
powszechnie opinii, które Godelmann uważał za niesłuszne, mimo iż sam wierzył
zarówno w istnienie czarownic, jak i w moc diabła oraz możliwość zawarcia z nim
przymierza. Opowieści o sabatach i inkubach uznawał za efekt halucynogennych
właściwości stosowanych przez czarownice maści, był wszakże zdania, że czarownice
zdolne są czynić różne male-ficia (włącznie z ligaturą, chociaż odmawiał im
umiejętności sprowadzania burz). Więcej nawet, wiedział, że lekarze powinni uczyć się
od nich, jak przeciwdziałać chorobom i używać figurek woskowych w celach
leczniczych.
Podjęta przez Godelmanna próba obrony nieszkodliwych staruszek nie na wiele
jednak mogła im się przydać, skoro sądy uważały halucynacje podobnej treści za coś
równie nagannego i zasługującego na karę jak sam czyn. Zresztą podana przez niego
lista pytań, jakie należało zadawać osobom oskarżonym o czary, niewiele odbiega od
standardowych kwestionariuszy skompilowanych przez innych demonologów.
Godelmann zaleca takie na przykład pytania: "Czy prawdą jest, że w zeszłoroczną Noc
Walpurgii przerzuciła piasek przez stado N.N.?" lub "Czy prawdą jest, że za pomocą
zaklęć tak zatruła pastwisko tego, który ją oskarża, że większość jego krów zdechła?"
Niemniej występując przeciwko lekceważeniu zasad procedury sądowej i poleganiu na
torturach jako środku wymuszania zeznań, wywarł on pewien wpływ na złagodzenie
prześladowań. Polemizując z Bodinem, dowodził, że procesy o czary winny być
prowadzone według tych samych reguł postępowania sądowego, co inne sprawy karne,
że lepiej będzie, jeśli nawet wielu winnych ujdzie kary, niż miałby być niesłusznie
ukarany ktoś niewinny.

Golenie włosów. Osobie podejrzanej o uprawianie czarów natychmiast po


aresztowaniu należało całkowicie zgolić włosy z głowy i reszty ciała. Procedurę tę
stosowano powszechnie zarówno na kontynencie europejskim, jak i w Anglii, a jako
jeden z pierwszych wspominał o niej w roku 1470 Jorda-nes de Bergamo.
Powody wprowadzenia i stosowania tej najprostszej metody tońur były następujące:
l. Podejrzany mógł ukryć we włosach-podobnie zresztą jak pod paznokciami, w
ustach, uszach i innych częściach ciała -niewielkie amulety i zaklęcia ochronne,
zapewniające mu niewrażliwość na ból zadawany w czasie tortur i gwarantujące, że uda
mu się zachować milczenie. Z uzasadnieniem tym najczęściej spotykamy się na
kontynencie europejskim. Całe ciało, "nie wyłączając miejsc intymnych, których
skromność nie pozwala nazwać", musiało być poddane drobiazgowym oględzinom.
Malleus Malefica-rum informuje nas, że niektórzy inkwizytorzy zwykli jedynie ścinać
włosy, a w celu wymuszenia przyznania się do winy zmuszali podejrzanego do picia
wody święconej na czczo. Niektórzy z autorów (np. Prierias) podkreślają, że obdukcję
kobiet powinny prowadzić wyłącznie kobiety, ale zalecenie to często ignorowano.
Guazzo podaje relację z procesu mężczyzny o imieniu Benignus, zamieszanego w
morderstwo doradcy królowej Danii. W momencie kiedy go oskarżono, przebywał on za
granicą, powrócił jednak, by stanąć przed sądem, wierząc w skuteczność zaklęć, jakie
ukrył gdzieś w zakamarkach swojego ciała. "Wytrzymał on wszystkie rodzaje tortur,
nie ponosząc najmniejszego uszczerbku na ciele i nie przyznając się do żadnego z
postawionych mu zarzutów". Po uwolnieniu jednak wyrzuty sumienia zaczęły doskwierać
mu tak dotkliwie, że wyznał wszystkie swoje winy, po czym został stracony.
(Compendium Maleftcarum, 1626)
2. We włosach czarownicy mógł ukrywać się sam diabeł, który, nie dostrzeżony przez
nikogo, udzielał jej rad oraz podpowiadał jak zwieść sędziów. Ofiarom opętania nie
golono włosów, stosując inne metody wypędzenia szatana; opętanemu zakładano
perukę, a kiedy atak ustępował, zdejmowano ją błyskawicznie i wraz z diabłem, który
powinien- jak sądzono -ukryć się tam, zamykano szczelnie w słoju.
3. Włosy należało usunąć także i dlatego, by łatwiej odnaleźć na ciele czarownicy
diabelskie piętno, co najczęściej stosowano w Anglii, chociaż i we Francji ojciec
Gaufridi został ogolony dokładnie, dzięki czemu odnaleziono kilka niewidocznych dotąd
piętn diabelskich.

Gowdie Isobel. Treść czterech odrębnych zeznań, jakie między 13 kwietnia a 27


maja 1662 roku złożyła Isobel Gowdie, wobec której, jak się wydaje, nie zastosowano
w ogóle tortur, stanowi kwintesencję ludowej wizji czamoksięstwa w Szkocji. Kobieta
ta była najwyraźniej na poły obłąkana, z tego jednak, co utrzymywała, wynika jasno, że
wierzyła w każde wypowiedziane przez siebie słowo, nawet najbardziej absurdalne (że
zamieniała się w kawkę lub w kota, latała na sabaty itp.).
Jej historia sięga roku 1647, kiedy to spotkała diabła w kościele w Auldeame. Tam
też zawarła z nim pakt, wyrzekając się chrztu świętego, otrzymała nowe imię - Janet,
została naznaczona diabelskim piętnem na ramieniu oraz powtórnie ochrzczona swoją
własną krwią, którą diabeł z niej wyssał. Zaprzysięgła mu uległość, kładąc jedną rękę na
głowie, drugą zaś chwytając się za podeszwę stopy. Ceremonii przewodniczył diabeł,
który, na wzór pastora, odczytywał coś, stojąc za pulpitem. Isobel zeznała dalej, jak
to miotła lub taboret umieszczone w łóżku zwodziły jej męża, w czasie gdy ona sama
udawała się na sabat. Potrafiła dosiadać nawet najmniejszego źdźbła słomy,
wymawiając przy tym słowa: "Dalej, w cwał, w imię Szatana". Lecąc w powietrzu mogła
zastrzelić każdego chrześcijanina, który ją ujrzał i się nie przeżegnał. Podczas
sabatów przed ucztą odmawiano następujące błogosławieństwo:
W imię Diabła mięso to jemy, Szlochając smutnie, wstydem płoniemy. Zniszczymy
wszystko, dom, trzodę, Owce; w oborze bydło młode, I nie upłynie wiele czasu, A nie
zostanie nic z zapasów.
To właśnie opowieści tej niespełna rozumu kobiety niektórzy badacze uznali później
za bezpośredni dowód istnienia trzynasto-osobowych związków czarownic. Każdy z
nich miał mieć swego osobnego diabła o imionach równie fantastycznych jak te, które
przypisywano "służkom", czyli demonom służebnym: Swein, Rorie, Lew Ryczący czy
Robert Prawo. Zgromadzenie takie pędziło czas na wzniecaniu burz dzięki uderzeniu
kamienia mokrą szmatą i wypowiedzeniu zaklęcia, którego słowa Isobel z całym
zaufaniem wyjawiła sędziom:
Walę tą szmatą w głaz, By bies sprowadził wicher wraz.
Kiedy indziej znowu, wypowiadając kolejne zaklęcie, wiedźmy zamieniały się w
zwierzęta albo miotały strzały elfów (Isobel widziała, jak małe elfiątka ostrzyły ich
groty), by zadawać śmierć lub cierpienie ludziom; chybiały przy tym niekiedy, co
wprawiało w straszliwy gniew towarzyszącego im diabła.
Diabeł sprawował pełną kontrolę nad podlegającymi mu czarownicami i, według słów
Isobel, bijał je tęgo wykrzykując: "Dobrze wiem, co o mnie mówicie". Rozwścieczała go
zwłaszcza nieobecność którejś z czarownic na spotkaniu i niewykonywanie wydawanych
przez niego rozkazów. Czarownik Aleksander Elder bijany bywał najczęściej, a
jakosłabowity nie bronił się. Natomiast Margaret Wilson oddawała ciosy, a Bessie
Wilson ^żyła go słowem i głośno na niego wrzeszczała". Najczęściej jednak czarownice
uciekały, krzycząc: "Zmiłuj się, zmiłuj się! Litości! Zmiłuj się, Panie nasz!"
Dokumenty sądowe nie wspominają nic o losie, jaki spotkał Isobel Gowdie, ale
przypuszczenie, że jej nie powieszono, wydaje się zupełnie nieprawdopodobne.
Warto^przy tym zauważyć, że o ile okres restauracji przyniósł Anglii spadek liczby
procesów o czary, o tyle za panowania Karola II prześladowania w Szkocji nasiliły się.

Grenier Jean. Historia Jeana Greniera z francuskiego departamentu Les Landes,


którą z najdrobniejszymi szczegółami przytoczył Pierre de Lancre, zamożny rajca z
Bordeaux, jest Jednym z klasycznych przykładów wilkołactwa.
W roku 1603 w pewnej wiosce na południowym zachodzie Francji kilka pasących owce
dziewcząt zaskoczył dziwacznie wyglądający czternastoletni chłopak, który oświadczył
im, że jest wilkołakiem. Najstarsza z dziewcząt, Jeanne Gaboriant, zaczęła wypytywać
go o szczegóły, na co on odparł:
Pewien człowiek podarował mi strój z wilczej skóry; owinął mnie nim i odtąd w każdy
poniedziałek, piątek i sobotę, a w inne dni od zachodu słońca, staję się wilkiem,
wilkołakiem. Zabijam psy i piję ich krew, ale małe dziewczynki smakują mi lepiej; ich
mięso jest delikatne i słodkie, a krew pożywna i ciepła.
Przechwalając się, że jest wilkołakiem, Jean Grenier sam napytał sobie biedy, kiedy
bowiem w St.-Sever, w Gaskonii, zamordowanych zostało kilkoro dzieci, a wspomniane
pasterki złożyły obciążające go zeznania (29 maja 1603 roku), dano wiarę jego
opowieściom. Prokurator okręgowy z Roche Chafós postawił go przed miejscowym
sądem, który uznał zeznania oskarżające o wilkołactwo innych jeszcze osób oraz
opowieści rodziców zaginionych dzieci za tak szokujące, że zdecydował się przekazać
całą sprawę sądowi wyższej instancji w Coutras (2 czerwca). Sąd w Coutras nakazał
rewizję w domach wszystkich oskarżonych przez Jeana i, aczkolwiek nie dała ona
żadnych rezultatów, postanowił aresztować jego ojca oraz jednego z sąsiadów, M. del
Thillaire'a. Stary Grenier tłumaczył sędziom, że jego syn jest powszechnie znanym
idiotą, który przechwala się, że spał z każdą kobietą w wiosce, i w końcu sędziowie
uznali, że zarówno on, jak i M. del Thillaire są osobami o nieposzlakowanej reputacji -
gens de hien.

Wiele wysiłku natomiast włożyli w dokładne sprawdzenie wszystkich opowieści Jeana.


Przebadano drobiazgowo okoliczności jego rzekomych wyczynów, przesłuchano
wszystkich, którzy mieli jakikolwiek kontakt ze sprawą. Zebrane przez nich dowody
potwierdziły fakt, że Jean włóczył się po całej okolicy i znał dobrze jej mieszkańców.
Na dobitkę zeznania kilkorga dzieci, które były świadkami porwania towarzysza ich
zabaw przez wilka, zgadzały się ze szczegółami podanymi przez Jeana. Ponieważ
Grenier uporczywie obstawał przy swoich zeznaniach, a poszlaki wyraźnie przemawiały
przeciwko niemu, sąd nakazał, by go powieszono, a ciało spalono na popiół. Kwestia winy
jego ojca i M. del Thillaire'a była wielce wątpliwa, poddano ich jednak torturom, w
czasie których zeznali, że owszem, uganiali się za małymi dziewczynkami, ale wyłącznie
pour enjouir et non les manger.
Sprawa trafiła w końcu przed parlament w Bordeaux, który postanowił rozpatrzyć ją
raz jeszcze po ponownym przebadaniu zgromadzonego materiału dowodowego.
"Śledztwo przeprowadzono w sposób tak drobiazgowy, jak tylko było to możliwe",
oceniał sędzia de Lancre, który jego wyniki podsumował w sposób następujący:
Jean oświadczył: Kiedy miałem dziesięć, a może jedenaście lat, del Thillaire, mój
sąsiad, zaprowadził mnie w głąb lasu. Tam stanęliśmy przed obliczem Maltre de la
Foret, czarnego człowieka, który naznaczył mnie swym paznokciem, po czym wręczył ,
mi i del Thillaire'owi wilczą skórę i pewną maść. Od tej pory zacząłem przebiegać kraj
jako wilk.
Zapytany o dzieci, które, jak utrzymywał, zabił i pożarł jako wilk, przyznał, że
pewnego razu, w drodze z St.-Coutras do St.-AnIaye, w jakiejś małej wiosce - nazwy
jej nie pamięta- wszedł do domu, w którym znalazł czworo dzieci śpiących w kołysce i,
jako że w domu nie było nikogo, kto mógłby go powstrzymać, porwał jedno z nich,
wywlókł do ogrodu, przeskoczył przez płot i pożarł z jego ciała tyle, by zaspokoić głód,
a to, co z dziecka pozostało, oddał wilkom. W parafii St.-Antoine-•-de-Pizon napadł na
małą dziewczynkę, która pasła owce. Nie zna jej imienia, ale pamięta, że ubrana była w
czarną sukienkę. Rozszarpał ją kłami i pazurami, po czym zjadł. Na sześć tygodni przed
pojmaniem napadł na jeszcze jedno dziecko w pobliżu kamiennego mostu w tej samej
parafii. W Eparon zaatakował psa należącego do niejakiego M. Miliona i byłby zabił to
zwierzę, gdyby nie nadbiegł jego właściciel z rapierem w ręku.
Jean zeznał, że przywdziewał wilczą skórę i wybiegał, by polować na dzieci z
polecenia swego pana, Maltre de la Foret. Przed przemianą w wilka nacierał się maścią,
którą przechowywał w małym puzderku, swoje ubranie zaś chował w krzakach.
Miejscowy parlament zachował się w zadziwiająco rozumny i rozsądny sposób.
Nakazał przebadanie Jeana Greniera przez dwóch lekarzy, którzy orzekli, że cierpi on
na "schorzenie zwane wilkołactwem", spowodowane przez "złego ducha, który zwodzi
oko ludzkie, każąc mu wyobrażać sobie, że tego rodzaju rzeczy są rzeczywistością".
6 września 1603 roku parlament skazał oskarżonego na dożywotni pobyt w
miejscowym klasztorze.
Wydając wyrok, sąd uwzględnił zarówno młody wiek, jak i niedorozwój umysłowy
chłopca. Był on na tyle głupi i zidiociały, że zazwyczaj dzieci siedmio- czy ośmioletnie
wykazują więcej inteligencji. Był on także pod każdym względem źle traktowany,
niedożywiony i karłowaty;
wzrostem nie dorównywał nawet normalnym jedenastoletnim dzieciom. [...] Oto młody
chłopak, opuszczony i wygnany przez ojca, który zamiast prawdziwej matki miał tylko
okrutną macochę, włóczył się po polach sam, bez opieki, i nie spotkaw-szy się z niczyim
życzliwym zainteresowaniem żebrać musiał o kawałek chleba, który nigdy nie odebrał
żadnego wychowania religijnego, którego prawdziwą naturę zagłuszyły złe skłonności,
żądze i rozpacz i z którego Szatan uczynił sobie łatwy łup (De Lancre).
Siedem lat później, w roku 1610, de Lancre odwiedził klasztor franciszkanów w
Bordeaux, w którym uwięziono Greniera. Zauważył on, że chłopak pozostał
zatrwożonym kartem niezdolnym spojrzeć nikomu prosto w twarz. Głęboko osadzone
oczy były pełne niepokoju, długie zęby wystawały mu z ust. Paznokcie miał czarne,
miejscami zdarte do żywego ciała, umysł zaś otępiały i niezdolny do pojęcia
najprostszych spraw. W dalszym ciągu utrzymywał, że był wilkołakiem i że chętnie
pożerałby dzieci, gdyby tylko mógł. Nawet z wyglądu przypominał wilka. W listopadzie
l6l0 roku Jean Grenier zmarł "jako dobry chrześcijanin".

Grillandus Paulus. Tractatus de Hereticis etSortilegtis(l°)56') Grillandusa był obok


Młota na czarownice najbardziej chyba znaczącym dziełem dotyczącym czamoksięstwa
w pierwszej połowie szesnastego stulecia, a jako nader często cytowany przez
autorów późniejszych zachował ogromny wpływ także na następne pokolenia
demonologów. Paulus Grillandus był sędzią papieskim, prowadzącym procesy o czary w
Rzymie i okolicach, toteż traktat ten opiera się w znacznej mierze na jego
doświadczeniach osobistych.
W swoim dziele Grillandus porusza bardzo szeroki wachlarz problemów:
demonologię, zagadnienie przymierza z Diabłem, opętanie, sabat - niemal wszyscy
teolodzy, powiada on, wierzą w możliwość transwekcji -przemianę w zwierzęta, msze
miłosne i msze śmiertelne (jedna z najwcześniejszych wzmianek o tego rodzaju
praktykach) oraz wszelkiego rodzaju maleficia, włączając w to ligaturę, użycie figurek
woskowych oraz trucizn. Rozważania te mają postać dyskursu scholastycznego,
pełnego cytatów teologicznych i prawniczych. Siłę wywodów autora podważa jednak
jego^wła-sne wyznanie - które większość przytaczających go później autorów pomija -
że nigdy nie był on świadkiem ani też nie słyszał o pojmaniu czarownicy "in flagrante
crimi-ne".
W części poświęconej wróżbom Grillandus przytacza zabawną sztuczkę
interpunkcyjną. Dowódca, który zasięgnął porady duchów w kwestii, czy winien wydać
bitwę, uzyskał następującą odpowiedź: "Ibis redibis non morieris in bello". W
zależności od tego, czy przecinek w tym zdaniu postawimy po redibis, czy po non,
wróżba ta znaczy: "Idź, wrócisz, nie umrzesz w bitwie" lub "Idź, nie wrócisz, umrzesz
w bitwie".
Inna, przytoczona z pierwszej ręki anegdota, to historia o mężu, który namówił
żonę, by zabrała go na sabat. Złożył jej solenną obietnicę, że bez względu na
okoliczności nie obrazi Diabła wspominając o Bogu lub Chrystusie. W czasie bankietu
jednak spostrzegł, że podane mu jadło jest mdłe i najwyraźniej domaga się soli (której
diabły się boją, gdyż jest używana' przy eg-zorcyzmach). Koniec końców, dano mu jej
trochę, na co on, uradowany, zakrzyknął:
"Chwała Bogu, wreszcie trochę soli!" Na te słowa całe zgromadzenie rozpłynęło się w
niebyt, on sam zaś ocknął się o setki mil od domu. O całym zdarzeniu doniósł inkwizycji
i Jego żonę spalono na stosie.
Jako że Grillandus cieszył się powszechnym szacunkiem, historyjki tego rodzaju
powtarzali za nim kolejni autorzy i w taki właśnie sposób idea czarnoksięstwa
zyskiwała podbudowę źródłową. Na marginesie: Grillandus był doktorem praw.
Guazzo Francesco-Maria. Francesco Maria Guazzo [także Guaccio, Guazzi],
zakonnik działający w Nemus i Mediolanie w pierwszych latach siedemnastego wieku,
kiedy polowania na czarownice zaczęły gwałtownie przybierać na sile i, jak zauważył
Henry Charles Lea, "łatwowierność [...] była wręcz zadziwiająca". Najlepszym tego
dowodem jest sam Guazzo, który utrzymuje z całą powagą, że Luter był potomkiem
Diabła i zakonnicy, a omawiając kwestię, "czy czarownice potrafią, dzięki swej sztuce,
tworzyć istoty żywe", zapożycza od Del Rio następujący przykład:
Pewien rozwiązły pachołek z Belgii zadawał się z krową, w następstwie czego zwierzę
to zaszło w ciążę i po paru miesiącach urodziło płód płci męskiej, mający postać nie
cielęcia, lecz człowieka. Wiele osób widziało na własne oczy, jak opuszczał on łono
krowy; zabrali go oni ze sobą i oddali mamce. Chłopak podrósł, ochrzczono go, a gdy
został pouczony o zasadach chrześcijaństwa, oddał się praktykom pobożnym i jął
czynić pokutę za grzechy ojca. Takim oto sposobem powrócił do człowieczeństwa,
niemniej podlegał niektórym skłonnościom wolej natury: odczuwał pociąg do jedzenia
trawy i przeżuwał pokarm. Cóż mamy o tym sądzić? Czyż nie był on człowiekiem? Z całą
mocą wierzę, że był nim; zaprzeczam wszelako, by jego matką była krowa. A zatem
kto? Diabeł świadom grzechu, jaki popełnił ów mężczyzna, spowodował, że krowa
zaczęła wyglądać, jak gdyby była w ciąży, po czym potajemnie przyniósł skądś
niemowlę i położył je obok rodzącej rzekomo krowy (którą naprawdę jedynie wzdęło),
tak że wszystkim wydawało się, że to ona właśnie je zrodziła.
Typowa to historyjka i dla Guazza, i dla jego czasów.
Na prośbę biskupa Mediolanu Guazzo napisał encyklopedyczny poradnik Compen-dium
Maleflcarum, wyjaśniający, jak sklasyfikować, opisać, zdemaskować i udowodnić
praktyki czarnoksięskie. Guazzo, który uzyskał renomę jako asesor sądowy w
procesach o czary (aczkolwiek rzadko powołuje się na swe własne doświadczenia w tym
względzie), w roku 1605 udał się do Cleves, gdzie wystąpił jako oskarżyciel w sprawie o
rzucenie uroku na księcia Jana Wilhelma, władcy nader zasłużonego na polu
prześladowania podejrzanych o uprawianie czarów. W swoich dziełach Guazzo
skwapliwie wykorzystuje dorobek wcześniejszych demonologów, zwłaszcza Del Rio i
Remy'ego; powołuje się zresztą aż na 322 autorów. Jego Compendium stało się
klasyczną pracą demonologiczną siedemnastego stulecia; również i w latach
późniejszych obficie czerpał zeń Sinistrari.

Gwinner Else. W każdym z siedemnastowiecznych państewek niemieckich


czarownice traktowano na swój własny, inny niż w pozostałych krajach sposób.
Przeprowadzony w roku 1601 proces Else Laubbach, żony piekarza Martina Gwinnera,
ilustruje praktykę przyjętą w tego rodzaju przypadkach w Offenburgu, wolnym
mieście Rzeszy (w dzisiejszej Bade-nii), liczącym wówczas około 3000 mieszkańców.
Offenburg, pozostający pod silnym wpływem zakonu jezuitów, który zmonopolizował
miejscowe szkolnictwo, był miastem rygorystycznie wręcz katolickim. Osoby, które na
Wielkanoc nie przystąpiły do komunii, osadzano na trzy dni w więzieniu, po czym pod
rygorem ponownej utraty wolności otrzymywały dwa tygodnie na dopełnienie tego
obowiązku. Władzę w Offenburgu sprawowała dwudziesto-dwuosobowa rada miejska,
do której dziesięciu członków wyłaniały, w wyborach pośrednich, cechy, dziesięciu
dalszych rada kooptowała sama, a pozostałe dwa zarezerwowane były dla miejscowego
duchowieństwa. Rada wybierała ze swego składu burmistrza oraz czterech specjalnych
urzędników pełniących funkcję oskarżycieli w procesach o czary.
Szarą eminencją frakcji łowców czarownic był w owym czasie rajca Rupprecht Sil-
berrad, zdecydowany za wszelką cenę pozbawić wpływów swego oponenta, a zarazem
kolegę z rady, Georga Laubbacha, którego żonę spalono na stosie za uprawianie czarów
w roku 1597 (jedna z pierwszych ofiar prześladowań w Offenburgu). 7 września 1601
roku Siłberrad oskarżył Adelheid i Helenę, córki Laubbacha, o spowodowanie za
pomocą czarów śmierci jego syna. 31 października podobne oskarżenie wysunięto
przeciwko trzeciej córce Laubbacha, Else Gwinner. "Dowodów" przeciwko niej
dostarczyło jakichś dwóch włóczęgów aresztowanych za kradzież winogron. Ludzi tych
nie postawiono pod pręgierzem jako złodziei, ale oskarżono o czary i torturowano tak
długo, dopóki nie wymienili córek Laubbacha, a zwłaszcza Else, jako wspólniczek ich
rzekomych maleftciów. Oskarżyli oni zresztą kilku innych wybitnych obywateli miasta,
włącznie ze szwagierką Sil-berrada, jednak tę część ich zeznań zignorowano.
Else Gwinner poddano torturom już w dniu aresztowania, nie przyznała się jednak do
niczego. Mimo okrutnych cierpień, jakie znosiła w czasie strappado, powtarzała tylko:
"Ojcze, przebacz im, albowiem nie wiedzą, co czynią". Mimo powszechnej
dezaprobaty dla owych poczynań rada, za podszeptem miejscowego wikarego,
zdecydowała się aresztować Agathe, młodszą córkę Else Gwinner, w nadziei, że uda się
z niej wydobyć zeznania obciążające matkę. Ta jednak odmówiła współpracy. W
związku z tym 7 listopada po raz drugi wzięto na męki Else. Mimo że tym razem
tortury były znacznie cięższe -zawieszonej u powały za nadgarstki kobiecie
przytwierdzono do nóg największe ciężary -nie zeznała nic. Tydzień później sędziowie
zabrali się ponownie za Agathe. Początkowo nie chciała powiedzieć nic, co mogłoby
obciążyć matkę, chłostano ją jednak dopóty, dopóki nie przyznała się do wszystkiego,
czego zażądali od niej sędziowie. 22 listopada stracono obydwu wspomnianych
wcześniej włóczęgów, tego samego też dnia poinformowano Else o treści zeznań
złożonych przez Agathe i skonfrontowano ją z córką. "Czemuż nie utopiłam mojej córki
w jej pierwszej w życiu kąpieli?" - spytała rozgoryczona matka. "Och, powinnaś była
tak właśnie uczynić" - z płaczem odparła jej Agathe.
Do tej pory Else nie złożyła jeszcze żadnych obciążających ją zeznań. Kiedy
zmiażdżono jej kciuki, przyznała się jedynie do tego, że obcowała cieleśnie z diabłem.
Osadzono ją zatem w lodowato zimnym lochu. 11 grudnia wznowiono tortury. Else była
tak wyczerpana, że w czasie mąk musiano ją nieustannie cucić polewając chłodną wodą.
Tym razem do wcześniejszych opowieści o kontaktach seksualnych z diabłem i lotach
na sabat dodała nazwiska dwóch innych kobiet, jej rzekomych wspólniczek w tych
praktykach. Po dwóch dniach odwołała jednak wszystko, twierdziła, że jest niewinna i
pomimo nacisków, jakie wywierali na nią księża, nie zamierzała ponownie wyznać winy.
15 grudnia sędziowie zakomunikowali jej, że odtąd będzie torturowana bez cienia
litości, póki całkowicie się nie załamie. Pierwotne oskarżenie o spowodowanie śmierci
syna Siłberrada, które było przyczyną aresztowania, poszło w zapomnienie; głównym
zadaniem, jakie postawili sobie sędziowie, było wydobycie z niej nazwisk wszystkich,
których spotykać miała na sabatach. Else nie wymieniła nikogo, podkreślając, że
wszystko, co powiedziała wcześniej, było nieprawdą. Doszedłwszy do wniosku, że
dalsze wysiłki będą bezowocne, 19 grudnia sędziowie wydali na Else wyrok skazujący, a
dwa dni później spalono ją na stosie.
Przez cały ten czas ksiądz usiłował skłonić Agathe, którą skutą kajdanami trzymano
w lochu, by potwierdziła winę matki, a jednocześnie ojciec i szwagrowie przerażeni
faktem, że oskarżyła własną matkę, wydziedziczyli ją. W ten sposób w rękach rady
pozostało dziecko teraz już niepotrzebne, a zbyt młode, by posłać je na stos. Jednak
trzy tygodnie po egzekucji żony Martin Gwinner złagodniał i wystąpił do rady z
oficjalną prośbą o ułaskawienie córki ze względu na jej młodociany wiek. Mimo
gwałtownych protestów stronnictwa Siłberrada uwolniono ją, stawiając wszakże
warunek, że zamieszka w innym katolickim mieście w Niemczech.
Jak się wydaje, obydwie siostry Else w ogóle nie stanęły przed sądem, jako że 4
lutego 1602 roku pozostali członkowie rady wystąpili otwarcie przeciwko Siłberradowi
oraz jego czterem stronnikom i wtrącili ich do więzienia. Rychło jednak, za
wstawiennictwem Kościoła, zamieniono im więzienie na areszt domowy, uwolniony zaś
po pewnym czasie Siłberrad otrzymał rekompensatę za wyrządzone mu krzywdy oraz
odzyskał dawną pozycję i wpływy.
Polowanie na czarownice, zajęcie wielce dla sędziów lukratywne, trwało w Offenbur-
gu nadal, a w czasie kolejnych procesów stosowano metody jeszcze bardziej brutalne.
Sędziowie wynaleźli żelazne krzesło, do którego przywiązywano oskarżonego i
przypiekano go żywym ogniem, póki się nie przyznał. Wprowadzenie tego urządzenia
spowodowało, że w krótkim czasie dowiedziono wszystkim co bogatszym obywatelom
Offenburga, że winni są uprawiania czarów. Co prawda około roku 1630 prześladowania
zamarły, jednak po zakończeniu wojny podjęto je 'ponownie.
Ten typowy przykład procesu o czary, prowadzonego w przeciętnym niemieckim
mieście katolickim, znajduje swój niesławny odpowiednik w równie barbarzyńskim
procesie, jaki odbył się w luterańskim Lindheim. W obydwu miastach bez
najmniejszych dowodów winy okrzyknięto grono zamożniejszych obywateli
czarownikami i stosując naj-okrutniejsze tortury wymuszano przyznanie się do
wszelkich wymysłów o zawartych z Diabłem paktach i sabatach, a następnie palono ich
i konfiskowano ich dobra. Kiedy w grę wchodziły pieniądze, katolicy i protestanci
równie pilnie baczyli, by ich wyznań nie splamił nawet ślad pobłażania dla
sprzymierzeńców Szatana.

"H"

Hiszpania, czarnoksięstwo w Hiszpanii. W Hiszpanii zawsze oddzielano wyraźnie


czary od praktyk magicznych i podczas gdy te ostatnie były od stuleci z całą
surowością ścigane przez prawo, prześladowania czar-noksięstwa byty sporadyczne i
wyraźnie hamowane. Umiarkowanie to przypisać należy faktowi, że inkwizycja
hiszpańska sprawowała niemal całkowitą kontrolę nad państwem, ponadto miała ona
charakter czysto narodowy i była w pełni niezależna od Rzymu. Dziwacznym kaprysem
losu kraj, w którym instytucja powołana do zorganizowanego tępienia herezji zdobyta
władzę nieporównanie rozleglejszą niż w sąsiedniej Francji czy w Niemczech i w
którym spalono na stosach więcej heretyków niż w całej reszcie Europy, zaznał
koszmaru polowań na czarownice jedynie w nader ograniczonym zakresie.
Praktyki magiczne, owszem, pieniły się tam powszechnie. Mozaika etniczna i
wyznaniowa, z której ukszałtowała się nowożytna Hiszpania- tradycje powierzchownie
schry-stianizowanego pogaństwa epoki póżnorzym-skiej stopiły się z zabobonami
najeźdźców wi-zygockich stuleci piątego i szóstegp, kulturą Maurów wraz z całym
dorobkiem ich astrologii i nauk tajemnych i okultyzmem żydowskim - sprawiła, że
wszelkiego rodzaju zabobony i przesądy zakorzeniły się w tym kraju nad wyraz
głęboko, a ich zewnętrzne przejawy w postaci najrozmaitszych praktyk magicznych i
wróżebnych trwać miały jeszcze długie, długie wieki.
W roku 1370 wydano w Kastylii dekret, na mocy którego za heretyków uznano
zarówno osoby zajmujące się praktykami wróżbiarskimi, jak i tych, którzy zwracali się
do nich o radę; na mocy prawa z roku 1387 osoby świeckie karać mieli za to
przestępstwo urzędnicy królewscy, duchownych zaś poddano jurysdykcji biskupiej.
Prawa te zaostrzono jeszcze w roku 1417. Wszystko jednak wskazuje, że nie
przestrzegano ich zbyt rygorystycznie, skoro jeszcze w roku 1539 Cirvelo -autor
pierwszej hiszpańskiej książki poświęconej czarom i czamoksięstwu - był zdania, że
obowiązek ścigania podobnych przestępstw spoczywa na władzach świeckich, co
sugeruje, iż nie traktował ich jako obciążonych immanentnym piętnem herezji. Nad
kwestią wzajemnych związków między magią a herezją dyskutowano co prawda chętnie
i często, niemnej w materii tej pozostawało ciągle sporo wątpliwości. Przyznaje to
zarówno wydane w roku 1494 Repertorium Inquisi-torum, jak i piszący niemal sto lat
później Francis Pegna.
W tej sytuacji inkwizytorom pozostawiono daleko posuniętą swobodę decyzji, a sądy
często wymierzały różne kary za te same przestępstwa. Inkwizytorzy podlegali
zresztą ścisłej kontroli ze strony Supremy - najwyższego ciała decyzyjnego w
strukturze inkwizycji hiszpańskiej- która, na przykład, jeszcze w roku 1568 zganiła
surowo tych, którzy ukarali grzywną osobę leczącą różne choroby za pomocą zaklęć
(praktykę tę uznano najwyraźniej za pozbawioną wszelkich znamion herezji). Z drugiej
jednak strony ta sama instytucja nie miała nic do zarzucenia inkwizytorom, którzy w
roku 1585 orzekli, że używanie palca trupa jako amuletu mającego zapewnić
powodzenie w życiu jest przejawem herezji.
Edykt wydany na początku szesnastego stulecia przez wielkiego inkwizytora Altbnzo
Manriqueza głosił, że obowiązkiem dobrego katolika jest złożenie inkwizycji donosu na
każdego, kto zadaje się z duchami i trzyma u siebie duszki służebne, przewiduje
zdarzenia przyszłe, kreśli kręgi w zamiarze zaklinania demonów, zajmuje się astrologią
w celach wróżebnych, posiada lustra i pierścienie, za pomocą których rozkazuje
demonom lub gri-moires, i ma dzieła traktujące o praktykach magicznych.
Zwolennikom postawienia znaku równości między praktykami magicznymi a herezją
dodała niewątpliwie ducha bulla papieża Sykstusa V z roku 1585, potępiająca, jako
heretyckie, wróżby (z astrologią włącznie), zaklęcia, próby podporządkowania sobie
złych duchów oraz wszelkiego rodzaju praktyki magiczne i guślarskie, mimo iż
Suprema powstrzymywała upowszechnianie tekstu tego dokumentu aż do początków
następnego stulecia. Trudno tu zresztą mówić o konsekwencji, gdyż trzy lata
wcześniej, w roku 1582, inkwizycja hiszpańska ostro zaatakowała uniwersytet w
Salamance za nauczanie astrologii (którą z racji zastosowania, jakie znajdowała w
przepowiadaniu przyszłości, również uznano za naukę heretycką), a wszystkie dzieła o
niej traktujące umieściła na indeksie ksiąg zakazanych. W wieku siedemnastym
restrykcje dotyczące astrologii uległy dalszemu zaostrzeniu, a jeszcze w roku 1796
Inkwizycja oskarżyła pewnego człowieka za obliczenie pozycji planet na sklepieniu
niebieskim. Poczynając od roku 1600 inkwizycja przejęła w swoje ręce jurysdykcję nad
wszelkimi przypadkami praktyk magicznych, nawet jeśli ciążył nad nimi jedynie cień
podejrzeń o herezję, zmuszając niejednokrotnie sądy świeckie do przekazywania
wszystkich oskarżonych o podobne przestępstwa w jej ręce. W związku z tym
oskarżeni jedynie w wyjątkowych wypadkach sądzeni byli przez dwa lub trzy rodzaje
sądów, chociaż należy podkreślić, że wyroki wymierzane przez trybunały inkwizycyjne
były z reguły lżejsze od orzekanych przez sądy świeckie.
Wzrost zainteresowania inkwizycji hiszpańskiej praktykami magicznymi
spowodowany był upowszechnieniem się poglądu, że ich koniecznym warunkiem jest
zawarcie paktu z diabłem, w związku z czym zatroszczyła się ona o wydanie wielu
podręczników i zbiorów instrukcji, dotyczących metod przesłuchiwania podejrzanych.
W jednym z nich, wydanej w roku 1655 Praxis Procedendo, Suprema poucza, w jaki
sposób należy indagować zaho-ri- czyli ludzi, którzy potrafią widzieć rzeczy
znajdujące się pod ziemią i trudnią się odnajdywaniem ukrytych skarbów. Ponieważ
powszechnie wierzono, że pilnowaniem takowych trudnią się zte duchy, zahori zostali
uznani za winnych zawarcia z nimi przymierza.
Podczas gdy w całej Europie nadszedł wreszcie czas, kiedy wiarę w czary uznano za
czczy zabobon i wykpiono, a rzekomych czarowników zaczęto karać jako szalbierzy,
inkwizycja hiszpańska obstawała przy niej twardo jeszcze w wieku dziewiętnastym. 15
października 1818 roku trybunat inkwizy-cyjny w Sewilli skazał niejaką Anę Barbero
na karę dwustu plag batogiem i sześcioletnie wygnanie (zamienione później na osiem
lat pobytu w zakładzie poprawczym dla prostytutek) za bluźnierstwo i zawarcie paktu
z Szatanem. Podobny wyrok zapadł 18 czerwca roku następnego w sprawie Franciszki
Rome-ro. Działo się tak być może dlatego, że dopiero w stuleciu dziewiętnastym,
raptownie spadła liczba procesów wytaczanych mory-som i Żydom, inkwizycja znalazła
wreszcie czas na prześladowanie czarnoksięstwa (podobnie działo się w południowej
Francji, gdzie inkwizycja papieska, rozprawiwszy się definitywnie z albigensami, uznała
za konieczne przekształcić czarnoksięstwo w herezję). Henry C. Lea ustalił, że w
latach 1575-1610 zaledwie pół procenta wszystkich spraw rozpatrywanych przez
trybunały inkwizycyjne miało związek z praktykami magicznymi, podczas gdy w okresie
1648-1749 odsetek ten przekroczył już osiem procent, a w ciągu czterdziestu lat
poprzedzających zawieszenie działania inkwizycji w Hiszpanii, czyli w roku 1820,
niemal siedemdziesiąt procent wszystkich rozpatrywanych przez nią spraw dotyczyło
oskarżeń o "zabobon".
Hiszpanii udało się uniknąć koszmaru masowych polowań na czarownice, jaki dotknął
Francję i Niemcy, po części za sprawą położenia geograficznego (Hiszpania
pozostawała na uboczu głównych nurtów myśli europejskiej), po części zaś dzięki samej
inkwizycji hiszpańskiej (na odwrót niż, na przykład, w Szwecji i innych krajach
skandynawskich, które uszły obronną ręką dlatego, że inkwizycja papieska tam nie
dotarła). W roku
1436, w tym samym czasie, kiedy we Francji i Włoszech masowo posyłano na stos
kobiety oskarżone o udział w sabatach, Alfonso Tostado, starannie wykształcony
biskup Avl-la, orzekł, że sabat jest złudzeniem wywołanym zażywaniem narkotyków.
Nawet łatwowierny skądinąd Alphonsus de Spina wyraził w roku 1467 opinię, że udział
w sabacie to halucynacja spowodowana złośliwością Diabła. Mimo to wydane w roku
1494 Repertorium Inquisitorum dowodziło, że jeśli udział w sabacie [po hiszpańsku
aąuelarre, czyli pole kozła] jest faktem rzeczywistym, to czarownice winne są
apostazji, jeśli zaś wyłącznie iluzją - herezji, a zatem tak czy inaczej powinna nimi
zainteresować się inkwizycja. Pierwsza egzekucja czarownicy, dokonana przez
inkwizycję hiszpańską, odbyła się w roku 1498 w Salamance - na stosie zginęła wtedy
niejaka Gracia la Valle; kolejne wyroki śmierci wykonano w roku 1499, 1500 (trzy
kobiety), 1512 (dwie) i 1522. Piszący w początkach XIX wieku Juan Antonio Lorente
twierdzi, że w roku 1507 na Biskajach spalono także trzydzieści czarownic.
W roku 1526 sądy świeckie w Nawarze przystąpiły do organizowania procesów
czarownic na skalę masową, na co natychmiast zareagowała Suprema, poddając
wnikliwej analizie wszystkie akty oskarżenia. Wyjątkowo racjonalnej postawie
dziesięciu członków powołanej w tej sprawie komisji zawdzięczać należy, że aż do
początku siedemnastego stulecia Hiszpania nie zaznała smaku polowań na czarownice.
Obradująca w roku 1526 komisja roztrząsała następujące kwestie:
1. Czy czarownice rzeczywiście popełniły zbrodnie, do jakich się przyznają, czy
uległy też jedynie złudzeniu? Stosunkiem sześciu głosów do czterech opowiedziano się
za realnością popełnionych przestępstw.
2. Jeżeli zbrodnie te rzeczywiście zostały popełnione, to czy czarownice należy
potraktować podobnie jak innych winowajców, którzy okazali skruchę, i umożliwić im
pojednanie się z Kościołem, czy też powinny one zostać przekazane władzom świeckim,
na których spoczywałby obowiązek ich stracenia? Większość opowiedziała się za
koncylia-cją; jeśli w grę wchodziło morderstwo, oskarżeni powinni stanąć przed sądem
świeckim pod zarzutem mężobójstwa.
3. Jeśli jednak zbrodnie owe są wyłącznie złudzeniem, to jaką karę należy wymierzyć
czarownicom? Nie podjęto żadnej w tej mierze decyzji.
4. Czy zbrodnie te podlegają jurysdykcji inkwizycji? Zdecydowano, że tak.
5. Czy przyznanie się przez czarownicę do winy, przy braku innych dowodów,
wystarcza do wydania wyroku skazującego? Doszło do zdecydowanej różnicy zdań.
Przyszły inkwizytor generalny, Valdes, wyraził opinię, że samooskarźenie się
podsądnego może być podstawą do orzeczenia jedynie łagodniejszych form wymiaru
kary.
Treść tych bardzo zresztą powściągliwych decyzji podano do wiadomości publicznej
dopiero w roku 1530, po wybuchu dwóch kolejnych fal masowych prześladowań
zainspirowanych przez inkwizytorów prowincjonalnych; w Nawarze w roku 1527 i na
Biskajach rok później. W roku 1530 Supremie udało się zażegnać groźbę kolejnego
wybuchu polowań na czarownice, jaka zawisła nad Nawar-rą i, pomimo silnej opozycji,
powściągnąć nadmiernie gorliwych inkwizytorów w Barcelonie (1537), raz jeszcze w
Nawarze (1538) i Galicji (1551). W drugiej połowie XVI stulecia sądy świeckie i
biskupie, a także niektóre trybunały inkwizycyjne, próbowały niekiedy naśladować
metody stosowane w innych krajach europejskich, niemniej Supremie, niedwuznacznie
dającej do zrozumienia, że traktuje czamoksięstwo jako czczą iluzję, zawsze udawało
się poskromić tego rodzaju wybryki.
W roku 1610 Nawarrę ogarnęła jednak nowa fala polowań na czarownice. Starając się
uprzedzić możliwą reakcję inkwizycji, sądy świeckie w największym pośpiechu posyłały
oskarżonych na stos, a Pierre de Lancre, sędzia w masowych procesach czarownic
baskijskich w roku 1609, przekonany, że zaraza ta przeniosła się do Nawarry z Pays
de Labou-rd, wychwalał pod niebiosa własne metody postępowania z wiedźmami we
Francji, przeciwstawiając je pobłażliwemu, jego zdaniem, traktowaniu czarownic w
Hiszpanii. Tym razem inkwizycja hiszpańska zerwała z trwającą siedemdziesiąt pięć
lat tradycją rozwagi i sceptycyzmu i przyłączyła się do prowadzonej przez władze
świeckie i biskupów krucjaty przeciw sługom Szatana. Wobec niezdecydowanej
postawy opinii publicznej Supre-ma po raz kolejny zmieniła front i 26 marca l6ll roku
ogłosiła Akt Łaski, wyznaczający pewien okres, w czasie którego winni mogli okazać
skruchę bez obawy, że zostaną pociągnięci do odpowiedzialności. Wysłała także do
Nawarry Alonzo Salazara de Friasa, którego zadaniem było wysłuchanie zeznań i
zgromadzenie pełnego materiału dowodowego. Mimo iż Salazar nie negował Istnienia
zbrodni czamoksięstwa, raport jego stwierdzał, że wydanie sprawiedliwego wyroku w
tego rodzaju sprawach jest nadzwyczaj trudne, prawie niemożliwe, i w konsekwencji
doprowadził do niemal całkowitego zaniechania procesów o czary w Hiszpanii. Co
prawda zdarzyło się ich jeszcze kilka (w latach 1622, 1637, 1640 i 1641), były to
jednak wypadki sporadyczne i nie pociągnęły za sobą wydania wyroków skazujących.
Suprema konsekwentnie nakazywała wyrozumiałe podejście do sprawy lub wręcz
wycofanie zarzutów, niekiedy zaś jednoznacznie oponowała przeciwko tego typu
procesom; w roku 1641, na przykład, poleciła pewnemu inkwizytorowi, by postawił w
stan oskarżenia winnych pobicia rzekomych czarownic. Lata następne przyniosły nie
więcej niż pół tuzina procesów o czary, ale po roku l6ll nikt nie został już z tego
powodu stracony. Procesy o uprawianie praktyk magicznych trwały jednak dalej.

Hopkins Matthew. W ciągu jednego tylko roku (1645/1646) Matthew Hopkins


zdobył złą sławę, która w latach późniejszych uczyniła jego imię synonimem płatnego
donosiciela, gotowego na zlecenie i za pieniądze władzy popełnić każdą podłość.
Działając wspólnie zJohnem Steame'em, Hopkins [...] w ciągu czternastu miesięcy
postał na szubienicę więcej czarownic niż wszyscy inni łowcy w Anglii razem wzięci "w
czasie stu sześćdziesięciu lat prześladowań w tym kraju" - pisze Notestein.
O wczesnym okresie życia Hopkinsa wiemy bardzo niewiele. Syn pastora z Suffolk,
rozpoczął działalność jako prawnik "niewysokiego zresztą lotu" i nie mogąc zarobić na
życie w Ipswich przeniósł się do wsi Man-ningtree w hrabstwie Essex. Poziom napięć i
niepokojów społecznych w Essex, podobnie jak we wszystkich wschodnich hrabstwach
ówczesnej Anglii, był szczególnie wysoki; obszar ten uznano przecież za twierdzę
"okrą-głogłowych" w okresie wojny domowej, która od roku 1642 rozgorzała z całą
mocą. Republikanie bez najmniejszych wahań opowiedzieli się za protestantyzmem, a
zatem przeciwko panującemu episkopahzmowi pretendującemu do miana Kościoła
katolickiego Anglii, ale w początkowej fazie konfliktu nikt nie był w stanie przewidzieć
jego wyniku. Jak w każdym okresie wielkich zmian ludzie byli w rozterce, Wyczuwszy
sprzyjający moment, zręczny demagog mógł zepchnąć na plan dalszy codzienne troski
czasu wojny, wywrzeć skuteczny nacisk na władze lokalne, by pozbyły się ukrytych
wrogów (utrzymując, że ma w ręku spis wszystkich czarownic angielskich sporządzony
przez samego Diabła), wzywać do jedności pod sztandarem protestantyzmu i, na
koniec wreszcie, urządzić krwawe widowisko pod hasłem ataku na wrogów Boga i
parlamentu. Było zresztą znacznie łatwiej napadać na "ogłupiałe, ciemne, bezrozumne i
biedne stworzenia ludzkie" jako czarownice, niż urządzić łowy na papi-stów. Poza tym
przynosiło to nieporównanie większe korzyści. Katolika mógł zdemaskować każdy,
wykrycie czarownicy, istoty przebiegłej i chytre), wymagało wiedzy i umiejętności. A
fachowcom należy dobrze płacić; za podróż do Aldeburgh, na przykład, Hopkins
otrzymał sześć funtów, a za odwiedziny w Stowmarket - dwadzieścia trzy. Przeciętne
wynagrodzenie w owych czasach wynosiło sześć pensów dziennie.
Tak wyglądała sytuacja, kiedy Matthew Hopkins, którego wiedza na temat
demonologii ograniczała się do lektury dzieł króla Jakuba I, sprawozdania z procesu
czarownic w Lancashire i Guide to Grand Jurymen Bernarda, obwołał się łowcą
czarownic. Jako pierwszą zdemaskował pewną jednonogą wiedźmę (Elizabeth Ciarke),
skłonił swoich sąsiadów, by zadenuncjowali inne, wymyślił nowe metody tortur, które
gwarantowały przyznanie się oskarżonych do winy, ale nie zostawiały widocznych
śladów na ich ciele, i w rezultacie wyszedł z tej batalii zdobywszy sześć ofiar:
wspomnianą Mateczkę Ciarke i pięć innych zadenuncjowanych przez nią kobiet. Do
Hopkinsa przyłączył się John Steame i wkrótce liczba podejrzanych wzrosła do
trzydziestu dwóch osób, które po przesłuchaniu przez miejscowych sędziów odesłano
na sesję sądu hrabstwa do Cheimsford.
Niezawodny sprawdzian, pozwalający bezbłędnie wykryć czarownicę, odnalazł
Hopkins w Demonologii króla Jakuba I - praktyki czarnoksięskie uprawia ten, który
trzyma u siebie demony służebne. Czarownice karmią swoje służki nie tyle po to, by
wynagrodzić owych wysłanników diabła, ale przede wszystkim, "by skazać się na tym
większe potępienie". W jaki sposób teorię tę zastosowano w praktyce, dowiedzieć się
możemy z pierwszego w karierze Hopkinsa aktu oskarżenia, który sformułował on 25
marca 1645 roku przeciwko Elizabeth Ciarke, skazanej później na śmierć przez
powieszenie:
Rzeczona Elizabeth zaproponowała następnie mówiącemu te słowa, a także obecnemu
tam mistrzowi Steame, że jeśli poczekają trochę i nie będą czynili jej krzywdy, to
zawoła jednego ze swych służek koloru białego i będzie bawić się z nim na swym łonie.
Ale mówiący te słowa odparł jej, że na coś takiego nie pozwolą. A kiedy pobyli tam
jeszcze chwilę dłużej, rzeczona Elizabeth wyznała, że od lat sześciu czy siedmiu
współżyje cieleśnie z diabłem, który trzy lub cztery razy w tygodniu pojawia się obok
jej łoża, po czym kładzie wraz z nią do pościeli, gdzie spędzają razem pół nocy. A
zjawia się zawsze w ludzkim kształcie, pod postacią przyzwoitego dżentelmena, w
krezie. I mówi do niej: "Bessie, muszę zlec z tobą". A ona nigdy mu nie odmawia.
Następnie Hopkins złożył zaprzysiężone oświadczenie, że "przed upływem czwartej
części godziny" pojawiły się cztery demony służebne, które poza nim widział także
Steame. Miały one postać białego kota, charta, tchórza i jakiegoś czarnego demona,
który natychmiast zniknął. Asystenci Hopkinsa, Mary Phillipps, Edward Parsiey i
Frances Mills, również potwierdzili pod przysięgą, że widzieli wspomniane służki.
Wszystkie kolejne zeznania składano według tego samego schematu. Pewien człowiek
przejeżdżający przez most usłyszał jakiś krzyk "podobny do wrzasku tchórza" i mało
co nie zrzuciło go z konia. Dziecko karmione przez kobietę, która mieszkała niedaleko
od dwóch domniemanych czarownic, zmarło; jego ojciec był przekonany, że to one
spowodowały jego śmierć. Pewna kobieta zeznała, że kiedy leżała w łóżku, "coś spadło
na jej lewy bok. Ponieważ było ciemno, nie może powiedzieć, jakiego to było kształtu,
ale jest przekonana, że to Rebecca West i Ann West zadały jej ból". Rebecca zeznała,
iż jej matka (która już wcześniej trafiła do więzienia jako czarownica) groziła tej
kobiecie, że następnej nocy "poczuje, że coś spadnie na łóżko obok jej nóg... ale nie
znajdzie ona niczego". Tak wyglądały dowody, które Hopkins przytaczał przed sądem.
A i to miał kłopoty z ich zdobyciem; jeździł nawet do Colchester, aby wydobyć od
Rebecki West zeznanie, że wstąpiła w związki małżeńskie z diabłem.
Większość oskarżonych "czarownic z Chelmsford" przyznała się do winy. Nic w tym
zaskakującego, bowiem Hopkins i jego współpracownicy dopracowali się metod
pozwalających im uzyskać dowolne zeznania. Ulubioną ich metodą było "pławienie", ale
parlamentarna komisja do spraw karnych i egzekucji w sierpniu roku 1645 zabroniła
jej stosowania, w związku z czym Hopkins zmuszony był przerwać praktyki wrzucania
związanych kobiet do stawu w celu sprawdzenia, czy nie toną. Ale także i inne
zastosowane przez niego metody dawały oczekiwane efekty;
zeznania pojawiały się po zastosowaniu głodówki, długotrwałym siedzeniu ze
skrzyżowanymi nogami na wysokim stołku, zamknięciu w izolatce, pozbawieniu
możliwości snu czy zmuszaniu do nieustannego chodzenia. W sierpniu 1645 roku
Hopkins prowadził śledztwo w Bury St. Edmunds, w hrabstwie Suffolk. Z piętnastu
protokołów przesłuchań, określających sposób, w jaki wówczas zostały złożone
zeznania, w czterech przypadkach mówi się o zeznaniach złożonych dobrowolnie, w
dwóch po jednodniowym "stróżowaniu", w czterech po dwóch dniach stosowania tej
metody, w pięciu zaś po trzech dniach (co wydaje się maksymalnym okresem
przymusowego chodzenia, jaki mógł znieść więzień bez kompletnego załamania się).
Najczęstszym zarzutem wysuwanym w czasie procesu w Cheimsford było rzucenie
uroku powodującego śmierć; ośmiu oskarżonym o to przestępstwo zarzucono jednak
dodatkowo utrzymywanie złych duchów. Ponadto wobec dziewięciu kobiet wysunięto
ten sam zarzut, nie oskarżając je ani o morderstwo bądź jego zamiar, ani też o
wyrządzenie jakichkolwiek szkód. Z tych ostatnich dwie zostały uznane za winne, ale
wykonanie wyroku zawieszono; pozostałych siedem skazano na powieszenie. Tak zwane
służki, uważane za złe duchy, byty najzwyklejszymi w świecie małymi zwierzątkami
domowymi -wiewiórką, żółtym kotem, brązową lub szarą myszą, kretem. Na przykład
żonę pewnego marynarza, niejaką Bridget Mayers, mimo iż obstawała przy swojej
niewinności, 6 maja 1645 roku skazano na śmierć za utrzymywanie złego ducha pod
postacią myszy o imieniu Prickears.
Biskup Francis Hutchinson opowiada o pewnej kobiecie, którą zmuszono do
przyznania się, że ma duszka służebnego, zwanego Nań. Kiedy tylko doszła do siebie po
przesłuchaniu, uwolniło ją z więzienia kilku sąsiadów wzburzonych sposobem, w jaki |ą
potraktowano:
Nie wiedziała w ogóle, do czego się przyznała, poza tym nie miała nic, co nazywałoby
się Nań poza kurczęciem, które czasami przyzywała tym imieniem... Wydaje mi się, że
jeśli tak) łowca czarownic trzyma owych nieszczęsnych ludzi bez jedzenia i spania tak
dhigo, aż wreszcie sami przestają wiedzieć, co mówią, to aby uniknąć dalszych
cierpień, zaczynają oni opowiadać mu różne bajeczki o swoich psach, kotach i
kociętach.
Tak czy inaczej sąd, któremu przewodzili wyjątkowo łatwowierni Robert, eari of
War-wick, i Sir Harbottie Grimston, uznał winnymi i skazał, by "zostały powieszone za
szyję, dopóki nie umrą", dziewiętnaście spośród oskarżonych kobiet. Wobec pięciu
innych wykonanie wyroku zawieszono. Sprawy ośmiu dalszych odłożono do następnej
sesji sądowej; co najmniej cztery z nich jeszcze trzy lata później, w marcu 1648 roku,
przebywały w więzieniu. Uniewinniono z nich tylko jedną. Czworo spośród trzydziestu
dwojga oskarżonych zmarło w więzieniu, zanim rozpoczęły się obrady sądu; liczyli oni
odpowiednio 80, 65, 60 i 40 lat życia.
Hopkins nie czekał na zakończenie procesu w Cheimsford, był całkowicie
zaabsorbowany odwiedzinami w różnych wsiach i miasteczkach, niekiedy na ich
zaproszenie, częściej z własnej inicjatywy, i zbijaniem majątku na wyszukiwaniu
czarownic. Z Essex przeniósł się do hrabstwa Norfolk, a następnie Suffolk. W
następnym roku jego sześcioosobowa ekipa - on sam, John Stearne i czwórka
pomocników - rozszerzyła zakres swych działań na hrabstwa Cambridge, Nort-
hampton, Huntingdon i Bedford. W ten sposób rzeczywiście stał się Generalnym
Tropicielem Czarownic.
Na doroczną sesję sądu hrabstwa Suffolk w roku 1645 dostarczono niemal 200 osób
podejrzanych o uprawianie czarów, a między nimi siedemdziesięcioletniego
proboszcza, Johna Lowesa. Przyznanie się do winy wydobył z niego cały zespół stróżów,
którzy "nie pozwalali mu zasnąć przez kilka nocy z rzędu i pędzili w tę i z powrotem po
izbie, póki nie stracił tchu. Wtedy pozwalali mu nieco odpocząć, po czym zmuszali, by
biegał dalej. Trwało to kilka dni i nocy bez przerwy, wreszcie miał już dosyć
wszystkiego i nie bardzo zdawał sobie sprawę z tego, co mówi i czyni" (Hutchinson). W
takim stanie ducha przyznał się, że zawarł przymierze z Diabłem, przez pięć lat karmił
piersią demony służebne (Toma, Flo, Bess i Mary) i rzucał urok na bydło. Co więcej,
sprawił, że podczas pięknej pogody zatonął na morzu statek; katastrofa ta pociągnęła
za sobą śmierć piętnastu osób. Stearne w napisanej przez siebie broszurze stwierdza,
że Lowes "cieszył się wielce widząc, jaką mocą obdarzone są jego służki". Proboszcz
odwołał później wszystkie te zeznania, a ponieważ nie dopuszczono doń duchownego,
który odmówiłby modlitwę za jego duszę, zrobił to na szafocie sam. Ten niesławny
proces jest, jak się wydaje, najlepszym przykładem tego, do jakiego stopnia doszło
ogłupienie sędziów; nie zadano sobie nawet trudu, by sprawdzić, czy w podanym w
zeznaniu Lowesa dniu rzeczywiście zatonął jakiś statek.
Resztę roku 1645 ekipa Hopkinsa spędziła na dochodzeniach w hrabstwach Suffolk i
Norfolk. Sam Hopkins był bez przerwy w podróży; w gorączkowym pośpiechu jeździł z
jednego miasta do drugiego, a niektóre odwiedzał po kilka razy - w Aldeburgh, na
przykład, widzimy go 8 września, następnie 20 grudnia i raz jeszcze 7 stycznia. Ocenia
się, że w samym tylko hrabstwie Suffolk z jego polecenia aresztowano co najmniej sto
dwadzieścia cztery osoby oskarżone o uprawianie czarów. Sześćdziesiąt osiem z nich
skończyło na szubienicy.
Dopiero w kwietniu 1646 roku Hopkins zetknął się z problemami, które doprowadziły
do gwałtownego końca jego kariery. Poczynania tego łowcy czarownic musiały
wywoływać sprzeciw jeszcze wcześniej, bowiem już we wrześniu 1645 roku
parlamentarny periodyk informacyjny "The Moderate Intel-ligencer", komentując falę
egzekucji w hrabstwie Suffolk, pisał: "Oskarżono niejednego, stracono kilku, znacznie
więcej dopiero będzie straconych. Życie ludzkie jest rzeczą cenną, zatem, zanim się
je komuś odbierze, należy przeprowadzić bardziej wnikliwe dochodzenie". Z
bezpośredną, otwartą krytyką spotkał się Hopkins wiosną 1646 roku ze strony Johna
Gaule'a, duchownego, który potępił jego naloty na hrabstwo Huntingdon i wygłaszał
skierowane przeciwko niemu kazania. Hopkins szalał i groził: On, Hopkins, pojawi się
niespodziewanie w mieście i Gau-le będzie musiał wszystko odszczekać. Wkrótce
potem Gaule opublikował swoje Select Cases ofConscience, w których zdemaskował
stosowane przez Hopkinsa metody tortur.
Niezbyt przekonującą odpowiedzią Hopkin-sa na mnożące się głosy krytyki była
niewielka broszura Discouery of Witches, ogłoszona drukiem w roku 1647, w której
usiłował on ukryć popełnione nadużycia pod płaszczykiem skrupulatności w podejściu do
prawa i pobożności.
Entuzjazm wobec poczynań Hopkinsa i udzielane mu poparcie zgasły równie szybko,
jak w swoim czasie rozbłysły. Hopkins posunął się za daleko, oskarżył zbyt wielu.
Ludzie zaczęli powątpiewać w czystość jego intencji, a sędziów zainteresowały
stosowane metody tortur oraz wysokość jego dochodów (szacuje się, że wspólnie ze
Stearne'em zarobił około tysiąca funtów).
Latem 1646 roku Hopkins zaprzestał wszelkiej działalności i osiadł w Manningtree,
gdzie po roku zmarł na gruźlicę. Pogłoski, że utonął podczas pławienia go, jako
rzekomego czarownika, są bez wątpienia legendą. Jego współpracownik, Stearne,
wobec powszechnie okazywanej mu wrogości opuścił Manningtree i osiadł w Bury St.
Edmunds.
Źródła z lat 1645-1646 są zle zachowane i niepełne, część z nich zaginęła w ogóle, a
literatura ulotna tego okresu (w tym broszura Stearne'a ) nie daje podstaw do
wiarygodnych szacunków statystycznych. Z tego względu niemożliwe jest dokładne
określenie liczby czarownic wysłanych przez Hopkinsa na szubienicę. Piszący w roku
1656 Thomas Ady podaje, że w samym tylko Bury St. Edmunds stracono ich około stu.
Można zatem zaryzykować przypuszczenie, że łączna liczba jego ofiar wyniosła
kilkaset osób.

"I"

Indicia. Przytoczone poniżej indicia są typowymi przykładami formalnych aktów


oskarżenia wobec osób, którym zarzucano uprawianie czarów w Anglii. Indicium, czyli
znak pokazujący występek, należy odróżnić od "oświadczenia", które, jak podaje
Eirenar-cha, dzieło napisane w roku l6l4 przez Wil-liama Lambarda, było
"doniesieniem, składanym przez sędziów przysięgłych [...] nie zawierającym żadnych
informacji dodatkowych". Indicium natomiast to "werdykt sędziów przysięgłych,
wydany w odniesieniu do oskarżenia złożonego przez osobę trzecią [...] stwierdzający
jego prawdziwość i zasadność". William Westw swojej Simboleography dodaje
ponadto, że indicia "sporządzane są, by zmusić oskarżonych do udzielenia odpowiedzi
na nie". W angielskiej praktyce sądowej "oświadczenia" zapisywane były w języku
ojczystym, indicia zaś (wyjąwszy lata 1651-1659) po łacinie; dopiero po roku 1731
zapisywano je również po angielsku.
Jako że sądy lokalne z rzadka jedynie stykały się z niektórymi rodzajami
przestępstw, a urzędnicy sądowi mogli nie znać odpowiednich terminów i zwrotów
łacińskich, dzieło Williama Westa zawiera kilkaset wzorów typowych indiciów.
Wystarczyło jedynie wpisać właściwe imiona i daty, a następnie skopiować wiernie
tekst łaciński, aby w sądzie pojawił się właściwie sporządzony dokument prawny. Czary
są tylko jednym z wielu uwzględnionych przez Westa przestępstw i znajdują się obok
takich jak "wybieranie bażantów i przepiórek z gniazd znajdujących się w posiadłości
innego człowieka bez jego zezwolenia", "nieobecność w kościele przez sześć miesięcy",
"wtargnięcie przemocą" i "mężobójstwo". Swoją drogą ciekawe, z jakich ludzi składało
się społeczeństwo elż-bietańskiej Anglii, skoro West uznał za stosowne umieścić w
swym zbiorze również i te wzory indiciów, przewidując tym samym, że mogą zostać
wykorzystane:
Rozprawa o morderstwo przed koro-nerem, na podstawie oględzin zwłok ofiary,
przeciwko komuś, kto zabił swoją kochankę ciosem siekiery w głowę, w czasie gdy
spodziewała się ona dziecka.
Przeciwko komuś, kto głosi, że królowa ma dwoje lub troje dzieci z lordem R.D.
Akt sodomii popełniony przez księdza, Włocha urodzonego w mieście Rzym, na
piętnastoletnim chłopcu.
Przeciwko komuś, kto włamał się do domu i zamordował innego, leżącego właśnie w
łóżku, uderzeniem pałki w głowę za wiedzą i zgodą jego żony.
Zebrane przez Westa indicia, dotyczące spraw o czary, odpowiają niemal dokładnie
analogicznym dokumentom z procesu czarownic z Lancashire. Przetłumaczono je z
łaciny w sposób jak najbliższy stylowi oryginałów.
INDICIUM I
Za rzucenie uroku na konia, wskutek czego zdechł on lub zachorował.
W imieniu miłościwie nam panującej Królowej prowadzone jest śledztwo, mające
ustalić, czy N.N. z miasta N., w hrabstwie N., wdowa, dnia X, miesiąca X, X roku
panowania naszej miłościwej Pani Elżbiety etc. w rzeczonym mieście wyżej
wymienionego hrabstwa N. uciekła się do pewnych, wysoce szkodliwych praktyk,
zwanych po angielsku czarami i zaklęciami, i użyła ich w diabolicznym zamiarze
wyrządzenia zła, wobec, w stosunku ^przeciwko pewnemu koniowi, białej maści,
którego wartość szacowano na cztery funty, należącego do mienia i dobytku niejakiego
M. M. z rzeczonego miasta N., w następstwie czego tenże koń rzeczonego M.M.
rzeczonego dnia X, w rzeczonym mieście N. zachorzał lub zdechł, z naruszeniem
Pokoju Królewskiego oraz wbrew prawu określonemu statutem, odnoszącym się do tego
rodzaju przypadków.
INDICIUM II
Za zabójstwo przy użyciu czarów w myśl statutu wydanego w piątym roku panowania
Królowej.
Sędziowie przysięgli w imieniu najmiło-ściwiej panującej pani Królowej oświadczają,
że N.N. z miasta N. w hrabstwie N., wdowa, dnia X, miesiąca X, X roku panowania
naszej miłościwej Pani Elżbiety, z łaski Boga Królowej Anglii etc., a także w innych
dniach, jakie nastąpiły po rzeczonym dniu, w mieście N. rzeczonego hrabstwa N.,
uciekła się do pewnych ob-. mierzłych praktyk, zwanych po angielsku zaklęciami i
czarami, i użyła ich zdradziecko i w złych zamiarach, wobec, w stosunku i przeciwko
niejakiemu M. M. z miasta N., w rzeczonym hrabstwie N., wyrobnikowi, w następstwie
których to praktyk rzeczony M.M., poczynając od dnia X, miesiąca X, wyżej
wymienionego roku X, chorował ciężko na chorobę śmiertelną i opadał z sił; a dnia X,
miesiąca X, wyżej wymienionego roku X, tenże M.M. w następstwie tychże praktyk
zmarł. Wyżej wymienieni sędziowie oświadczają przeto, że rzeczona N.N., z wyżej
wymienionego miasta N., podejrzana jest, iż opisanymi wyżej środkami i sposobami,
powodowana złą wolą i w niegodziwym zamiarze, zdradziecko zabiła i zamordowała
rzeczonego M.M. w mieście N., z naruszeniem Pokoju Królewskiego miłościwie nam
panującej Pani Królowej oraz wbrew prawu określonemu statutem wydanym w
Westminster w piątym roku wspomnianego jej panowania przez Parlament Jej
Królewskiej Mości, a odnoszącemu się do tego rodzaju przypadków.

Inkub. Wedle wielu ojców Kościoła in-kub jest aniołem, którego do upadku
przywiodło pożądanie kobiety. Zasadniczo jednak inkub to lubieżny demon lub goblin,
który pragnie stosunków płciowych z kobietami. Zwany jest także follet (we Francji),
alp (w Niemczech), duende (w Hiszpanii) i folletto (we Włoszech). Jeśli wiąże się na
stałe z jakąś konkretną czarownicą lub czarownikiem, traktowany jest jako ich
magistellus, czyli demon służebny. Tfeśli zmory nocne mają charakter wizji
seksualnych, pojęcie "inkub" stosowane bywa jako ich synonim, zgodnie zresztą z
łacińską tego pojęcia etymologią (łac. in-cubo- leżeć na czymś).
Wielce uczony Guazzo, który w Compen-dium Maleflcarum omawia dosyć dokładnie
teoretyczne subtelności tego zagadnienia, stwierdza: "[Inkub] może przyjmować
postać męską lub kobiecą; niekiedy objawia się jako dorosły mężczyzna, niekiedy jako
satyr; kobiecie zaś, która została przyjęta do grona czarownic, ukazuje się zazwyczaj
w kształcie cuchnącego kozła".
Jako że zjawisko kuszenia do grzechu cielesnego nigdy nie było podawane w
wątpliwość, we wczesnych wiekach średnich trwała ożywiona dyskusja, dotycząca
problemu przyoblekania się tych kusicieli, stworów przejętych przez chrześcijaństwo
z mitologii hebrajskiej i klasycznej, w postać cielesną. Rozważania teoretyczne na ten
temat przyhamowała do pewnego stopnia powściągliwość św. Augustyna, który skłonny
był jedynie przyznać, że istnienie tego rodzaju demonów "zostało z całą mocą
potwierdzone przez tego rodzaju osoby [ludzi o niekwestionowanej uczciwości i
reputacji], że zuchwałością wręcz byłoby temu zaprzeczać". Skądinąd sam Augustyn
był przekonany, że diabły "często krzywdzą kobiety, wzbudzając w nich żądze i
obcując z nimi cieleśnie". Jeden z późnych demonologów, Sinistrari (zmarł w roku
1701), podaje wyjaśnienie, w jaki sposób duch może przybrać postać cielesną:
Jeśli szukamy u niekwestionowanych autorytetów odpowiedzi na pytanie, w jaki
sposób diabeł, który nie posiada ciała, może rzeczywiście współżyć płciowo z kobietą
lub mężczyzną, to odpowiadają oni jednomyślnie, że diabeł wstępuje w zwłoki ludzkie -
w zależności od potrzeb mężczyzny lub kobiety, albo z mieszaniny różnych sub-'
stancji kształtuje dla siebie nowe ciało, obdarzone zdolnością ruchu, i posługując się
nim spółkuje z istotami ludzkimi.
Wszelako, poczynając od wieku trzynastego, co wybitniejsi doktorowie Kościoła
przyznają, że tego rodzaju istoty obdarzone są bytem rzeczywistym. Tomasz z
Akwinu (1225-1274) pisał:
Jeśli w następstwie stosunków płciowych z demonami przychodzą na świat dzieci, to
dzieje się tak nie za sprawą nasienia, które z siebie wydaliły, ani też ciał, jakie sobie
przybrały, ale dzięki nasieniu, jakie przejęły w tym celu od innych ludzi, gdyż demon,
który odgrywa rolę sukkuba dla mężczyzny, staje się inkubem dla kobiety (Summa
Theologica).
W in nym miejscu, w De Trinitate, utrzymuje on, że:
Demony istotnie gromadzą nasienie ludzkie, dzięki któremu mogą płodzić twory
cielesne; ponieważ nie da się jednak tego uczynić bez przemieszczania się w
przestrzeni, zatem diabły są w stanie przenieść nasienie, które zgromadziły, i
wprowadzić je do ciała innych ludzi.
Caesarius z Heisterbach byt przekonany, że diabły gromadzą nasienie ludzkie
wydzielane w czasie polucji lub wskutek masturbacji i tworzą z niego nowe ciała dla
siebie. Podobnie pisał Bonawentura: i otrzymują ich nasienie; przebiegłymi sposoby
konserwują jego moc płodzącą, a później, za przyzwoleniem bożym, stają się inkubami i
składają je w intymnych schowkach kobiet.
Inkuby dokładają wszelkich starań, by zdobyć nasienie jak najlepszej jakości.
Sinistrari streszcza (nie aprobując jednoznacznie) poglądy dwóch autorów z końca
szesnastego wieku, dominikanina Thomasa Malvendy i doktora Franciscusa Valeslusa,
którzy zajmowali się tą kwestią:
To, co inkuby wprowadzają do macic kobiet, nie jest zwykłym nasieniem ludzkim w
jego normalnych ilościach, lecz niezwykłą obfitością nasienia bardzo gęstego,
gorącego, wielce żywotnego i pozbawionego płynu surowiczego. Co więcej, nie sprawia
im to żadne) trudności; muszą jedynie wybrać sobie mężczyznę krzepkiego i gorącego,
z natury rzeczy obdarzonego obfitością spermy, z którym zada się sukkub; następnie
zaś inkub współżyje z kobietą o podobnych cechach. Dbają przy tym, by i jedno, i
drugie doznało większej niż zazwyczaj rozkoszy, bowiem im większe jest uniesienie
miłosne, tym większa moc zapladniająca nasienia.
Tak jak demonolodzy wytężali całą swoją imaginację, by dowieść, wbrew temu co
utrzymywał Canon Episcopi, że czyny przypisywane czarownicom są czymś więcej niż
tylko iluzją, również i specjaliści od inkubów nieźle musieli się natrudzić nad
wypracowaniem teorii głoszącej, że istoty te są rzeczywistymi, cielesnymi kochankami,
a nie wizjami ze snów erotycznych, jak głoszono wcześniej. Skoro jednak raz się im to
już udało, racjonalne podejście do tego zagadnienia, jakie na przykład reprezentował
trzynastowieczny uczony, Gerwazy z Tiłbury, miało powrócić do łask nie wcześniej niż
po upływie kilku stuleci. Dopiero za panowania Ludwika XIV jego lekarz nadworny, de
Saint Andre, mógł ponownie zasugerować, że inkuby są po części przynajmniej
efektem nadmiernie pobudzonej wyobraźni, po części zaś usprawiedliwieniem
potajemnych miłostek:
Diabły, które przyjęły postać kobiecą [sukkuby], oddają się mężczyznom Inkub to
najczęściej ułuda, nie bardziej rzeczywista niż marzenie senne, twór chorej
wyobraźni, a także, niezmiernie często, czczy wymysł kobiet. [...] Oszustwo odegrało
niepoślednią rolę w historii inkubów. Aby ukryć swój grzech, dziewczyna, kobieta,
mniszka z nazwy jedynie, rozpustnica, podająca się za ucieleśnienie cnoty, wmawiać
będzie wszystkim, że jej kochanek to inkub, który ją zadręcza. (Lettres... au sujet de
la magie, des malefices et des sorciers.1725)
Daleka droga dzieliła tego rodzaju komentarz od stanowiska, jakie prezentowano w
Miocie na czarownice, przytaczając historię pewnej zakonnicy, sypiającej z inkubem,
który ukazywał się jej w postaci biskupa Syl-wanusa i .Jubieżnymi słowy kłamliwie
zapewniał ją, że jest duchownym". Klasztor dał wiarę wyjaśnieniom biskupa, "że
niektóre inkuby zwykły przybierać jego wygląd". Ironiczny komentarz Reginalda
Scota, który w roku 1584 powtórzył tę opowieść w swoim Discwery of Witchcraft,
stanowił już zapowiedź nadejścia nowej epoki; "Cóż to za piękny przykład cza-
rownictwa, a może też fortelu sprokurowa-nego przez biskupa".
W roku l698Johann Klein opisał przebieg historycznego procesu, którego stawką
była podana w wątpliwość cześć niewieścia. Pewien szlachcic, Jeróme Auguste de
Montleon, przez cztery lata nie widywał się z żoną. Krótko po jego śmierci, około roku
1636, powiła ona dziecko, które, jak utrzymywała, zostało poczęte przez jej męża,
nawiedzajcego ją we śnie. Sąd niższej instancji zawyrokował, że dziecko to nie może
być uznane za legalnego spadkobiercę, ale parlament w Grenoble na podstawie
konsultacji z lekarzami i położnymi, którzy utrzymywali, że tego rodzaju zdarzenie
jest nie tylko możliwe, ale i niezbyt rzadkie, uchylił tę decyzję. Dopiero w wyniku
kolejnej apelacji paryska Sorbona . orzekła, że parlament w Grenoble, wydając taką
decyzję, kierował się wyłącznie chęcią obrony reputacji wspomnianej damy.
Demonolodzy owej epoki powoływali się wzajemnie na siebie, dodając co najwyżej
jakieś nowe elementy potwierdzające przyjętą przez nich doktrynę, stąd też, jak
stwierdza Montague Summers, "różnią się oni między sobą jedynie liczbą cytowanych
dowodów", świadczących o istnieniu inkubów.
W wydanym w roku 1599 Disauisitionum Magicarum Martin Del Rio pisał: "Skoro tak
wielu przyjmuje owo wierzenie za pewnik, ich zdanie powinno zostać uszanowane, a
sprzeciwiać się im byłoby tylko głupotą i zacietrzewieniem; jest to bowiem powszechne
mniemanie ojców Kościoła, teologów i filozofów, prawdziwość opinii których została
powszechnie uznana przez ludzi wszystkich czasów".
W swoim De Confessione Maleficarum Peter Binsfeid stwierdzał: ,Jest to
niekwestionowaną prawdą, poświadczoną nie tylko z całą pewnością przez praktykę, ale
także znajdującą potwierdzenie w faktach historycznych, bez względu na to, co sądzi
o tym kilku doktorów i teoretyków prawa".
Szczególnie podatne na lubieżne zakusy były zakonnice; już w roku 1467 Alphonsus
de Spina podaje, że bywają one nocami odwiedzane przez inkuby i,. po obudzeniu
"czują się zbrukane tak, jakby miały sprawę z mężczyzną [si cum viris miscerenturf.
Według Thomasa de Cantimpre ulubionym miejscem, w którym inkuby kusiły do
grzechu cielesnego, był konfesjonał. Sinistrari opowiada o pewnej zakonnicy, która
nabrała zwyczaju zamykać się po kolacji na klucz w swojej celi. Jedna z jej wścibskich
koleżanek poszła za nią i "usłyszała jakieś przyciszone dźwięki, przypominające
rozmowę (było to możliwe dzięki temu, że ich cele oddzielało od siebie jedynie cienkie
przepierzenie), a następnie wielce charakterystyczne odgłosy fune so-norete vaginalj,
skrzypienie łóżka oraz jęki i westchnienia dokładnie takie, jakie wydają kochankowie w
paroksyzmie rozkoszy miłosnej". Poinformowana o tym przeorysza dokonała inspekcji
celi, ale nie znalazła tam nikogo. Kiedy jednak dociekliwa zakonnica wywierciła otwór w
dzielącej cele ściance, "ujrzała urodziwego młodzieńca leżącego pospołu ze wspomnianą
siostrą i zatroszczyła się o to, by wszyscy inni mogli nacieszyć się tym samym
widokiem". Zakonnicy zagrożono torturami i wtedy przyznała się, że już od wielu lat "w
niegodny sposób utrzymuje intymne stosunki z inkubem".
Nie należą też do rzadkości opowieści o szturmach, jakie inkuby przypuszczały na
święte epoki wczesnego chrześcijaństwa. Na przykład święta Małgorzata z Kortony
była atakowana równie zajadle jak święty Antoni czy święty Hilary [patrz: Sukkub].
"Kiedy pogrążona była w płaczu i modlitwie, diabeł, który przyszedł pod jej celę,
wyśpiewywał najsprośniejsze piosenki i w nieprzyzwoity sposób zachęcał tę służebnicę
Chrystusa, która z płaczem polecała się Bogu, by śpiewała je wraz z nim [...] ale udało
jej się odepchnąć i przepędzić kusiciela łzami i modlitwą".
Dwie opowieści o inkubach warte są tego, by je tu przytoczyć.
Pierwszą znajdujemy w Sancti Bemardi Yita Secunda. Kiedy w roku 1135 święty
Bernard przyjechał na wizytację do Nantes, pewna zrozpaczona kobieta zwróciła się
doń z błaganiem o pomoc. Okazało się, że przez sześć lat utrzymywała intymne
stosunki z in-kubem. Siódmego roku jednak mąż odkrył jej niewierność i porzucił Ją,
tymczasem dia-Jt>eł nadal nie dawał jej spokoju. Bernard poradził je), by zabrała ze
sobą do łoża laskę i rzeczywiście tej nocy diabeł nie mógł się do niej zbliżyć.
Rozwścieczony zagroził jednak, że zemści się okrutnie, jak tylko Bernard wyjedzie.
Ale święty zebrał wszystkich wiernych i solennie wyklął diabła, by nie mógł on już nigdy
niepokoić ani tej, ani żadnej innej niewiasty. W chwili kiedy cała kongregacja
zdmuchnęła płomyki świec, które zgromadzeni trzymali w rękach, zgasła również moc,
jaką miał inkub. Żywot Bernarda nie mówi nam, czy mąż powrócił do owej kobiety. A
przecież jej zdrada mogłaby nie zostać odkryta, gdyby postępowała tak jak inna dama,
którą przesłuchiwał inkwizytor Sylvester Prierias. Spała ona z lewej strony łoża, mąż
nigdy się nie obudził, gdy uprawiała pozamałźeńskie praktyki miłosne. Odbycie stosunku
płciowego z inkubem było wystarczającym powodem do anulowania małżeństwa, czyli, w
praktyce, do rozwodu; co więcej, usprawiedliwiało posłanie niewiernej żony na stos.
Drugą interesującą historię opisuje w swoim Dialogu (ok. 1230 roku) przeor
cysterski Caesarius z Heisterbach. Caesarius ręczy za Jej prawdziwość, tak jak jego
samego zapewnił o tym opat Gerard. Pewien ksiądz w Bonn miał córkę niezwykłej urody,
którą, chcąc uchronić od żądz, jakie wzbudziła w młodym kanoniku, zamykał na klucz na
poddaszu, ilekroć tylko wychodził z domu. Ale dla diabła w ludzkie) postaci nie było
niczym trudnym dostać się tam i sycić do woli jej wdziękami. W końcu dziewczyna
poczuła skruchę i wyznała wszystko ojcu, który wysłał ją na drugi brzeg Renu. Wtedy
księdzu ukazał się diabeł i jął czynić mu wyrzuty: "Podły kle-cho, dlaczego odebrałeś mi
żonę? Uczyniłeś to na swoją własną zgubę". Po czym uderzył go w pierś tak mocno, że
na trzeci dzień ksiądz zmarł.
Zachowanie się diabła z opowieści Caesariusa pozwala przypuszczać, że czerpał on
niejakie zadowolenie ze swojego związku, co pozostaje w sprzeczności z powszechnym
mniemaniem, że diabeł nawiązuje tego rodzaju stosunki jedynie po to, by poniżyć
rodzaj ludzki i okazać swą nienawiść do Boga (Summa Teologica). Dość wczesny,
apokryficzny Żywot Tomasza Apostoła zawiera historię bardzo podobną do tej, którą
opowiedziano o świętym Bernardzie. Kiedzy Tomasz nakazał inkubowi odejść, demon
zaczął uskarżać się, że będzie musiał poszukać sobie innej kobiety albo wrócić do swej
dawnej kochanki (którą zniewalał co nocy przez bite pięć lat!). O tym, że demony
doznawały przyjemności natury seksualnej, świadczy również ich pociąg do kobtet o
pięknych włosach (por. List I do Korynuan XI, 10). William z Auvergne zauważa
rozsądnie, że nie tylko pożądliwość skłania demony do szukania sobie kobiet, ponieważ
gdyby chodziło im tylko o to, co z całą pewnością znacznie lepiej obsłużyłyby się
wzajemnie. Sugestię tę rozwinął następnie Prieraś (De Strigimagarum), przypisując
demonom pewien nowy, godny uwagi występek: ,Jest rzeczą pewną, że demony owe do
wszelkich rodzajów uprawianych przez nie sprośności •dodają i tę jeszcze, że inkub
posługuje się rozdwojonym członkiem męskim fmembro geni-tali bifurcato], czyniąc
sobie zadość obydwoma tymi organami równocześnie".
Kościołowi zależało na ustaleniu, jak do inkubów odnoszą się wybrane przez nich
kobiety, gdyż w zależności od tego można było ocenić wagę popełnionego przez nie
grzechu. Malleus Maleftcarum [Młot na czarownice] wyróżnia. trzy ich kategorie: (l)
te, które ulegają z własnej woli jako czarownice;
(2) te, które wbrew ich woli czarownice zmusiły do dzielenia łoża z inkubem; (3) te,
które zostały uwiedzione wbrew ich woli. Księża zauważali też czasami, że niektóre
dziewczęta wcale nie pragną uwolnienia się od swych natrętów, nawet jeśli proszą o
pomoc duchową.
W roku 1643 mój zwierzchnik kościelny zlecił mi wyegzorcyzmowanie
dwudziestoletniej dziewczyny, którą prześladował inkub. Bez żadnych wykrętów
przyznała się ona do wszystkiego, co wyprawiał z nią diabeł. Jednakże po tym
wszystkim, co mi opowiedziała, doszedłem do przekonania, że pośrednio go do tego
zachęcała. W istocie rzeczy bowiem o zbliżaniu się demona uprzedzało ją zawsze
gwałtowne, nadmierne podniecenie, jakie ogarniało jej organa płciowe. W takich
wypadkach jednak miast szukać ucieczki w modlitwie, biegła prosto do swego pokoju i
rzucała się na łóżko. Próbowałem w niej wzbudzić chociaż trochę ufności w Boga, na
próżno jednak; sprawiała nawet wrażenie, że obawia się rozłąki z diabłem. (Delassus,
Les Incubes)
Pewna młoda wiedźma z Rostocku co pięć lat brała sobie nowego, diabelskiego
kochanka; kiedy tylko naszła ją ochota, przywoływała go okrzykiem: "Komm Raster und
Kna-ster mię".
W okresie największego nasilenia prowadzonych przez inkwizycję procesów o czary
stosunków płciowych z inkubami spodziewano się po każdej czarownicy, stąd
podejrzane kobiety tak długo poddawano torturom, dopóki się do nich nie przyznały.
Opowiadały one wtedy najbardziej nieprawdopodobne i wyuzdane historie; w
sprawozdaniach przekazanych nam przez demonologów aż roi się od inkubów.
Ponieważ inkub nie należał do gatunku ludzkiego, utrzymywanie z nim kontaktów
seksualnych potępiano jako pederastię lub bestiofilię, grzechy daleko cięższe niż
cudzołóstwo lub zdrada małżeńska. Uzasadnienie tego rodzaju poglądów, które dał w
swojej Theologia Moralis Alphonsus Liguori, było powszechnie akceptowane przez
prawników siedemnastego stulecia: "Grzech popełniony z sukkubem lub inkubem zwie
się bestiofilią, do którego to grzechu dochodzi jeszcze nienawiść do wiary, sodomia,
cudzołóstwo i kazirodztwo". Na poparcie tej tezy przytaczano również liczne
doniesienia o potworach -pół ludziach, pół zwierzętach -zrodzonych z podobnych
związków.
W niektórych relacjach znajdują się opisy wyjaśniające, w jaki sposób dzięki mocy,
która dana została Kościołowi, inkuby zostały przepędzone przez egzorcyzmy lub
nabożeństwa. Sinistrari wszakże uważał, że zarówno inkuby, jak i sukkuby "nie są
posłuszne egzorcystom, nie obawiają się egzorcyzmów i nie okazują żadnego szacunku
dla relikwii, których widok w najmniejszej nawet mierze ich nie onieśmiela. [...] Bywa
nawet, że kpią sobie z egzorcyzmów, biją samych egzorcystów i drą szaty liturgiczne".
Sinistrari opowiada historię o pewnym namolnym inkubie, który umizgiwał się do
pięknej i cnotliwej matrony z Pawii, kusząc ją miłosnymi słówkami i pocałunkami tak
delikatnymi i czułymi "jak muśnięcie piórkiem". Nawet po zastosowaniu egzorcyzmów i
poświęceniu domu diabelski zalotnik nie przerwał swych zabiegów, tyle że
rozdrażniony uciekł się teraz do działań typowych dla poltergeista. Pozrywał wszystkie
dachówki z owego domu i otoczył loże małżeńskie wspomnianej damy murem tak
wysokim, "że małżonkowie mogli wydostać się na zewnątrz jedynie za pomocą drabiny".
Niektórzy z późniejszych demonologów utrzymywali, że jedynie demony najniższych
rang przyjmują rolę inkubów. Przekonanie to mogło mieć pewien związek z panującą
wówczas teorią, zgodnie z którą tylko najgłupsze i najmniej wrażliwe diabły nie
poddają się egzorcyzmom. Można tu przeprowadzić częściową paralelę z
poltergeistem, który nie miał zbyt wiele respektu dla wiary chrześcijańskiej.

Inkwizycja. Gdyby nie inkwizycja, katolicki trybunał, którego zadaniem było


tropienie i karanie poglądów niezgodnych z ortodoksją religijną, to
najprawdopodobniej ani jednej osoby nie skazano by na śmierć za uprawianie czarów.
Wszystkie późniejsze procesy, prowadzone zarówno przez protestantów, jak i
katolików, stanowiły odbicie wcześniejszych wzorców inkwizycyjnych, którym
ostateczny kształt nadała bulla papieża Innocentego VIII z 1484 roku.
Kiedy chrześcijaństwo stało się wyznaniem państwowym Cesarstwa Rzymskiego,
nowa religia poszerzyła znacznie zakres nietolerancji, której sama niegdyś była ofiarą.
Już w roku 430 kodeks prawa cywilnego wprowadził karę śmierci za wyznawanie
herezji, chociaż przyznać trzeba, że rygorystycznie karę tę zaczęto stosować dopiero
kilka stuleci później. W roku 1144 papież Lucjusz II nie byt jeszcze pewien, jaka jest
właściwa kara za herezję. Jednak już czterdzieści lat później, w roku -1184, Lucjusz
III powołał do życia inkwizycję biskupią, nakazując zwierzchnikom diecezji
systematyczne badanie- inąuisitio -wszelkich odchyleń od oficjalnej nauki Kościoła.
Każdy, na którym ciążyło "choćby tylko podejrzenie", musiał dowieść swej niewinności,
w przeciwnym bowiem wypadku karany był przez władze świeckie; wszyscy świeccy
urzędnicy sądowi zobowiązani byli do współdziałania z władzami kościelnymi pod groźbą
ekskomuniki.
Owe inkwizycje lokalne rychło jednak okazały się niewystarczające, mimo iż
Innocenty III wysyłał inkwizytorów bezpośrednio z Watykanu i nadawał im prawo
działania niezależnego od władz miejscowych. Stosowny dekret w tej sprawie,
włączony później do prawa kanonicznego - bulla z Viterbo - wydany został 25 marca
1199 roku.
Skoro prawo nakazuje konfiskatę mienia człowieka skazanego na śmierć za
popełnienie zdrady stanu, zastrzegając jedynie, jako akt miłosierdzia, wydzielenie z
niego środków na utrzymanie jego dzieci, to o ileż bardziej ci, którzy błądząc w
wierze popełniają zbrodnię przeciwko Jezusowi Chrystusowi, Bogu i Synowi Bożemu,
powinni być przez surowość Kościoła odcięci od naszej głowy, którą jest Chrystus, i
pozbawieni wszystkich swoich dóbr doczesnych, jako że daleko cięższy jest grzech
popełniony przeciwko królowi niebios niźli przeciwko władcom ziemskim.
W wydanej w roku 1215 bulli Excorn.mu.ni-camus papież Innocenty III zaostrzył
jeszcze swoje poprzednie zalecenia, kładąc nacisk na to, że władze świeckie
przysięgają publicznie, iż "w krajach im podległych w dobrej wierze i ze wszystkich sił
dążyć będą do zniszczenia wszystkich heretyków, których wskaże im Kościół".
Dzieło umacniania nowo powstałego trybunału kontynuował papież Grzegorz IX, który
w roku 1233 ogłosił, że poczynając odtąd inquisitores hereticae pravitatis będą
dominikanie wyznaczani przez papieża i jemu tylko podlegli. Mieli oni pozostawać w
danej okolicy, dopóki nie zlikwidują krzewiącej się w niej herezji, obierając sobie za
siedziby miejscowe konwenty dominikańskie, a niekiedy także klasztory
franciszkanów.
Inkwizycja pojawiła się około roku 1200, kiedy to reakcją na narastające
rozprzężenie, słabość i demoralizację Kościoła stała się apo-stazja najbardziej
cywilizowanych części Europy, zwłaszcza południowe) Francji oraz bogatych miast
francuskich i nadreńsklch. U schyłku dwunastego stulecia Peter des Vaux pisał, że
"niemal wszyscy baronowie [prowan-salscy] to obrońcy heretyków lub ludzie
udzielający im schronienia".
Metody, jakie stosowała inkwizycja tropiąc heretyków, przejęte zostały w nie
zmienionej postaci w czasie późniejszych procesów o czary, które, od chwili gdy
orzeczono, iż czamoksięstwo jest odmianą herezji, dostały się także pod jej
jurysdykcję. Podlegały one, rzecz jasna, długotrwałej, powolnej ewolucji, niemniej
dadzą się podsumować w następujący sposób:
1. Oskarżony traktowany był jako winny, dopóki nie dowiódł swoje) niewinności.
Zasadę tę inkwizycja przejęła z rzymskiego prawa imperialnego, należy jednak
zauważyć, że w kwestiach wiary oczyszczenie się z zarzutów było praktycznie
niemożliwe.
2. Podejrzenia, plotki lub donosy traktowane były jako poszlaki wystarczające, by
pozwać kogoś przed trybunał inkwizycyjny.
3. Aby uzasadnić sens istnienia i działalności inkwizycji, każdej zbrodni, bez względu
na jej charakter, nadawano miano herezji. Z tej też przyczyny człowieka, który w roku
1252 zamordował inkwizytora Piotra Męczennika, sądzono nie z oskarżenia o mężobój-
stwo, ale o herezję (jako przeciwnika Inkwizycji).
4. Nie ujawniano tożsamości świadków, na ogół też nie zaznajamiano oskarżonego z
treścią wysuniętych przeciwko niemu zarzutów. W roku 1254 papież Innocenty IV
zagwarantował zasadę anonimowości świadka.
5. Do składania donosów na heretyków dopuszczano ludzi nie mających prawa
świadczyć w sprawach innego rodzaju: notorycznych krzywoprzysięzców, ludzi
pozbawionych praw cywilnych, niepełnoletnich, a także osoby obłożone ekskomuniką (ze
skazanymi wcześniej heretykami włącznie). Jeśli krnąbrny świadek odwołał swoje
zeznania, stawał przed sądem jako krzywoprzysięzca, jego zeznania zaś nadal uważano
za ważne i prawdziwe. Kiedy jednak, jak stwierdził inkwizytor Nicholas Eymeric,
odwołanie zeznań lub ich zmiana stawiało oskarżonego w położeniu mniej korzystnym,
sędzia mógł -zaakceptować nową ich wersję.
6. Świadkom nie wolno było zeznawać na korzyść oskarżonego; nie brano też pod
uwagę jego nieposzlakowanej opinii jako człowieka i chrześcijanina.
7. Oskarżonemu nie przysługiwało prawo do obrony, gdyż występujący w jego sprawie
adwokat winny byłby zbrodni popierania herezji.
8. Sędziowie sami byli inkwizytorami. W nielicznych wypadkach w trybunałach in-
kwizycyjnych zasiadali także biskupi, a wyjątkowo jedynie prawnicy świeccy.
9. Sędziów zachęcano, by podstępem skłaniali oskarżonych do przyznania się do
winy. W roku 1521 inkwizytor Sylvester Prierias objaśnił nawet, jak to należy robić.
10. Tortury, teoretycznie dozwolone jedynie w ostateczności, w praktyce stosowano
z zasady i mógł im być poddany każdy świadek. Co prawda i władze świeckie uciekały
się do tortur, ale inkwizycja rozwinęła i usystematyzowała metody posługiwania się
nimi. W roku 1257 tortury jako środek służący wykrywaniu herezji zostały
usankcjonowane przez papieża Innocentego IV bullą Ad extri-panda, co potwierdzili
także późniejsi biskupi rzymscy; zniósł ją dopiero w roku 1816 papież Pius VII.
11. Zgodnie z normami prawnymi tortury nie mogły być powtarzane, dopuszczano
jednak ich "kontynuację" aż do momentu, w którym oskarżony przyznał się do
wszystkiego, czego żądali odeń sędziowie. Trzy tury tortur stały się zwyczajową
normą. Około roku 1623 inkwizycja wydała nieco łagodniejsze rozporządzenia
dotyczące sposobów prowadzenia procesów o czary. Instructio pro Formandis
Processibw in Causis Strigum wydawana była kilkakrotnie, niemniej jest ona dzisiaj
absolutną rzadkością. Prawdopodobnie jedyny zachowany egzeplarz znajduje się
obecnie w Comell University Library. Dokument ten ujawnia, że pod naciskiem części
nieco bardziej umiarkowanych środowisk jezuickich, a także narastającej opozycji,
inkwizycja przyznała, że w ciągu minionych dwóch stuleci jej sędziowie uciekali się do
tortur, a nawet wydawali wyroki śmierci bez dokładnej analizy materiału dowodowego.
We wstępie do Instructio czytamy:
Podczas procesów o czary inkwizytorzy popełniali nagminnie najcięższe nawet błędy,
wobec czego Inkwizycja z trudem jedynie może wskazać sprawę, którą
przeprowadzono by zgodnie z wymogami prawa; bywało, że kobiety skazywano na
podstawie najbłahszych poszlak, a zeznania wymuszano bezprawnymi metodami. Musi
ona zatem ukarać swych sędziów za nadmierne stosowanie tortur. W przyszłości zaś
wszyscy inkwizytorzy mają obowiązek ścisłego przestrzegania przepisów prawa.
Apologeci inkwizycji niekiedy powołują się na te nowsze rozporządzenia zakładające,
na przykład, że oskarżonemu należy codziennie dostarczać kopię protokołów sądowych
i że wyznacza mu się obrońcę (opłaconego z góry, jeśli podsądny jest osobą ubogą).
Niemniej nawet te "łagodne" reguły zezwalały na stosowanie tortur.
12. Przyznawszy się na torturach, oskarżony w miejscu, z którego mógł widzieć izbę
tortur, musiał raz jeszcze powtórzyć swoje zeznania "w sposób dobrowolny i nie
wymuszony, bez groźby użycia siły i zastraszania". Uważano wtedy, a protokoły sądowe
jednoznacznie to potwierdzają, że przyznał się on do winy bez zastosowania tortur.
13. Wszyscy oskarżeni musieli podać (lub zmyślić) nazwiska współwinnych albo tych,
których podejrzewają o herezję.
14. Z zasady nie zezwalano na wszczęcie postępowania apelacyjnego.
15. Mienie oskarżonego podlegało konfiskacie na rzecz inkwizycji. Wszyscy papieże
wychwalali pod niebiosa tę praktykę jako najpotężniejszy oręż w walce z herezją.
Innocenty IV twierdził, że jest ona jak miecz zawieszony nad głowami heretyków i
książąt.
Ze względu na swą powszechność konfiskata majątku z rzadka jedynie wymieniana
jest w dokumentach sądowych, informacja o niej znajduje się jednak w sentencji
klątwy rzucanej na zmarłych.
W rezultacie, co potwierdzają dokumenty i przyznawali nawet sami inkwizytorzy,
jeśli ktoś raz został już oskarżony, jego szansę na to, że uniknie śmierci, były znikome.
"Nie było ani jednego przypadku całkowitego oczyszczenia z zarzutów", zauważył
Henry C. Lea, wciąż jeszcze najwybitniejszy z historyków inkwizycji. Alternatywą
wobec werdyktu "Winien" było jedynie orzeczenie: "Winy nie dowiedziono". W
początkowym okresie skazanych heretyków karano niekiedy nie ' stosem, lecz
wystawieniem na hańbę publiczną; Kompendium dla inkwizytorów, pióra cenionego
wielce Bemardusa Guidonisa, który osobiście wydał wyroki skazujące na 930
heretyków, podaje opis tej metody.
Jako pokutę nakazujemy ci, abyś na każdej sztuce swojej odzieży, z wyjątkiem
koszuli, nosił dwa krzyże z żółtego sukna, jeden z przodu i jeden z tyłu. I nie uczynisz
kroku ani w domu, ani poza nim, by owe krzyże nie były widoczne; jedno ramię pionowe
każdego z nich ma mieć dwadzieścia cali długości, drugie zaś cali szesnaście; ramiona
poprzeczne natomiast po cali dwanaście. Jeśli oderwie się on lub zniszczy, masz
obowiązek go naprawić.
Skoro jednak przyjęto zasadę, że podsąd-nego należy torturować tak długo, aż
wreszcie przyzna się do winy, kary lżejsze ustąpiły miejsca najwyższemu ich
wymiarowi-spaleniu na stosie.
Aczkolwiek inkwizycja utrzymywała własne więzienia i izby tortur (chociaż te
ostatnie niekiedy wypożyczała) wraz z obsługującym je personelem, z rzadka jedynie
wykonywała wyroki śmierci na skazanych. W roku 1231 usankcjonowana została fikcja
prawna, na mocy której trybunał ten przekazywał heretyków w ręce właściwych władz
świeckich, domagając się obłudnie okazania im łaski. "Prosimy, i to usilnie, aby sąd
świecki zechciał złagodzić wyrok tak, by uniknąć rozlewu krwi i groźby śmierci". Jeśli
jednak sędziowie świeccy okazali sugerowane im miłosierdzie, oskarżano ich o
sprzyjanie heretykom. Kiedy w roku 1521 senat Wenecji odmówił zgody na wykonanie
wyroku śmierci orzeczonego przez trybunał inkwizycyjny w Brescii, papież Leon X
wydał bullę grożącą mu "cenzurami kościelnymi i innymi stosownymi krokami prawnymi".

Niezależnie jednak od wykonania wyroku mienie skazańca ulegało konfiskacie na


rzecz inkwizycji. Zważywszy możliwości, jakie stwarzał taki stan rzeczy, władze
świeckie nie wyrażały zbytnich obiekcji. Wskazywanie przez oskarżonych rzekomych
współwinnych zapewniało ciągły dopływ nowych ofiar, które, naturalną rzeczy koleją,
również wy-zuwano z majątku. W ten sposób trafiał się wcale godziwy zysk,
zaspokajający potrzeby ludzi, których jedyną umiejętnością i wyłącznym zadaniem
było niszczenie tych, których, słusznie albo i nie, uważano za przeciwników aktualnej
nauki Kościoła. Niekiedy łupem dzielono się z sądem biskupim i władzami świeckimi,
często jednak miejscowy inkwizytor zagarniał wszystko dla siebie, nie wysyłając nawet
do Rzymu stosownychkwot należnych wyższym dostojnikom inkwizycji. Konfiskaty
przybrały rozmiary tak masowe, że w ciągu jednego tylko stulecia inkwizycja
wyczerpała niemal wszystkie źródła tych łatwych dochodów. W roku 1360 inkwizytor
Eymeric uskarżał się: "W dzisiejszych czasach brak już bogatych heretyków, także
książęta, nie mając widoków na uzyskanie pieniędzy, nie chcą ponosić żadnych
kosztów; smutne to, że tak pożyteczna instytucja jak nasza jest całkowicie niepewna
swej przyszłości".
Gorliwość inkwizycji i skala jej współpracy z władzami państwowymi w wyszukiwaniu
heretyków były wprost proporcjonalne do możliwości dokonywania konfiskat mienia
skazanych. "W północnej Francji- podaje Encyclopaedia Britannica - inkwizycja działała
w sposób nieregularny, było tam bowiem znacznie mniej heretyków niż na południu. Nie
należeli oni przy tym do ludzi zamożnych, tak że ramię świeckie nie zabierało się do
prześladowania ich z jakimś szczególnym zapałem".
Łapownictwo stało się zjawiskiem nagminnym; niejednokrotnie posiadając pieniądze
można było uniknąć tortur i śmierci. Znany lekarz, Comelius Agrippa, w wydanym w
roku 1531 dziele De Incertitudine et Yanitate Scien-tiarum opowiada o skorumpowaniu
ówczesnego trybunału inkwizycyjnego w Mediolanie.
Nie jest niczym niezwykłym, że inkwizytor zamienia kary cielesne na pieniężne,
który to czyn przynosi mu zresztą bardzo pokaźny dochód. Niektórzy z tych
nieszczęśników muszą opłacać się corocznie; jeśli zaprzestaliby tego czynić,
postawiono by ich przed inkwizycją ponownie. Co więcej, inkwizytor otrzymuje niemały
procent wartości dóbr konfiskowanych heretykom na rzecz skarbu państwa, tym
bardziej że pojedyncze nawet oskarżenie czy choćby tylko podejrzenie o herezję
czar-noksięstwa ściąga na ofiarę infamię, od której uwolnić się można jedynie
wręczając inkwizytorowi pokaźną kwotę w bitym srebrze. Kiedy byłem we Włoszech
[ok. 1511-1518], większość inkwizytorów księstwa mediolańskiego obkładała grzywnami
zarówno wielkie damy, jaki biedne, ale uczciwe niewiasty, co przynosiło im w intracie
ogromne sumy.
Nic zatem dziwnego, że Agrippa miał nieustanne problemy z Inkwizycją, która
zarzucała mu paranie się magią.
W roku 1909 katolicki historyk, Thomas de Cauzons, stwierdził, że inkwizycja
"wymyśliła zbrodnię czarnoksięstwa i [...] polegała na torturach jako jedyne) metodzie
jej, udowodnienia". Był to jednak proces długotrwały. W roku 1257 po raz pierwszy
sformułowane zostało żądanie, aby praktyki czarnoksięskie podciągnąć pod pojęcie
herezji. Papież Aleksander IV uznał to stanowisko za słuszne jedynie w tych
wypadkach, gdy praktyki magiczne noszą wyraźne cechy herezji. Zwykłym
wróżbiarstwem i innymi, podobnymi praktykami, utrzymywał papież, zajmują się sądy
świeckie i inkwizycja nie powinna wkraczać w zakres ich kompetencji. Poczynając od
roku 1320, z rozkazu papieża Jana XXII, trybunał inkwizycyjny z Carcassonne miał
prawo prowadzenia śledztwa w sprawach o praktyki magiczne i czary, ale w roku 1333
nałożono nań ponownie dawne ograniczenia, w myśl których wolno mu się było zajmować
jedynie przypadkami noszącymi wyraźny posmak herezji. Mimo to w południowej
Francji, zwłaszcza w Carcassonne i w Tuluzie, inkwizycja posyłała na stos czarownice
jako heretyczki również i po tej dacie. W roku 1451 papież Mikołaj V zezwolił
inkwizycji na kontrolowanie spraw z oskarżenia o uprawianie praktyk czarnoksięskich,
nawet jeśli nie wchodziły w grę podejrzenia o herezję. To poszerzenie zakresu
uprawnień inkwizycji potwierdzone zostało w roku 1505 bullą Sykstusa V Coeli et
terrae creator, w której potępiono astrologię, stawianie horoskopów, zaklinanie i
zatrudnianie złych duchów oraz wszelkie inne formy praktyk magicznych. Przez cały
wiek piętnasty i w pierwszych latach szesnastego papieże potwierdzali kompetencje
inkwizycji w sprawach o uprawianie czarów. W roku 1501 papież Aleksander VI udzielił
daleko idącego poparcia inkwizytorom lombardzkim, a w 1503 Juliusz II zezwolił
inkwizytorowi w Cremonie na prowadzenie tego typu spraw bez konsultacji z
miejscowym biskupem. Podobny przywilej wydał także Hadrian VI dla inkwizytora z
Como w roku 1523.
Podstawowy problem - kiedy czary można traktować jako herezję- omawiał
szczegółowo jeden z najwybitniejszych inkwizytorów, Caesar Carena, w opublikowanym
w roku 1636 dziele Tractatus de Officio Sanctissimae Inqu.isition.is. Praktyki
czarnoksięskie, dowodził autor, stają się heretyckie, gdy: używa się w ich trakcie
przedmiotów świętych w rodzaju wody święconej, krzyż-ma czy modlitw
chrześcijańskich; zwraca się z prośbą do Diabła o dokonanie czegoś, co wykracza poza
władzę przyznaną mu przez Boga (np. wskrzeszenie zmarłego); oddaje się w nich Diabłu
cześć należną wyłącznie Bogu; jeśli dokonuje ich czarownik, który zawarł pakt z
Diabłem.
Inkwizycja, utrzymuje dalej Carena, ma także prawo karać praktyki czarnoksięskie,
nie zdradzające znamion herezji, w rodzaju prostych zaklęć użytych w dobrym
zamiarze czy modlitw chrześcijańskich w celach zabobonnych (na przykład po to, by
uniknąć choroby). We wszystkich tego rodzaju kwestiach jedynie inkwizytor ma prawo
orzekać, czy popełniony występek nosił cechy herezji. Jednakże inni inkwizytorzy, jak
Lupo da Ber-gamo, zalecali, by przypadki czarnoksięstwa nie napiętnowanego herezją
były rozpatrywane przez sądy biskupie.
Aż do pierwszego, dość przypadkowego zresztą, procesu paryskiego sądy świeckie
nie brały udziału w prześladowaniach osób oskarżonych o uprawianie czarów. Dopiero
wtedy, w roku 1390, paryska Sorbona usankcjonowała rozpatrywanie przypadków tego
rodzaju przez władze świeckie, a w roku 1398 orzekła, że wszelkie praktyki magiczne,
powodujące skutki wykraczające poza sferę zjawisk naturalnych, dowodzą zawarcia
paktu z Diabłem. Pod tym względem dzieje procesów o czary to jednocześnie historia
stopniowego przejmowania przez sądy biskupie i świeckie dzieła rozpoczętego przez
Świętą Inkwizycję. Po roku 1500, pomijając procesy księży, prowadziła ona raczej
(poza Hiszpanią, rzecz jasna) stosunkowo niewiele spraw z oskarżenia o
czamoksięstwo. Bywało zresztą różnie; w południowej Francji inkwizycja prowadziła
procesy o czary przez ponad sto lat nie spotykając się z najmniejszym słowem
protestu, natomiast wszczęty przez nią w roku 1459 proces w Arras, w północnej
Francji, spotkał się z gwałtownym sprzeciwem i doczekał potępienia ze strony kilku
biskupów francuskich i parlamentu paryskiego.
Mimo że organizację i prowadzenie procesów o czary przejęły w przeważającej
mierze władze świeckie, obydwie metody, które inkwizycja doprowadziła do perfekcji-
torturowanie podejrzanych do chwili, kiedy przyznają się do stawianych im zarzutów,
oraz konfiskata ich mienia - przetrwały praktycznie bez zmian. Sądy biskupie i
miejskie nie były w stanie dodać do nich nic nowego. Godne uwagi jest to, że w wielu
państwach składających się na Święte Cesarstwo Rzymskie Narodu Niemieckiego
stosowano je także w trybunałach protestanckich: od roku 1572 w Saksonii, a od 1582
w Palatynacie.
Do prześladowania zbrodni przeciwko religii zachęcała trybunały świeckie
perspektywa dodatkowych zysków, jakie przynosiły one władcy sprawującemu kontrolę
nad państwowym wymiarem sprawiedliwości, urzędnicy świeccy bowiem, naturalną
rzeczy koleją, przejęli inkwizycyjną zasadę konfiskaty majątku skazanych. We
Francji, na przykład, mianowany został specjalny urzędnik królewski [procureur des
encourś[, którego zadaniem było dopilnowanie, by posiadłości ziemskie skazańców
wcielone zostały do dóbr koronnych, a ich zasoby pieniężne spoczęły w szkatule króla.
Znaczący jest fakt, że tam, gdzie prawo zabraniało konfiskaty dóbr, na przykład w
niemieckim księstwie JtiIich-Berg, procesy o czary były w zasadzie nieznane.
W zalewie siedemnastowiecznych poradników prowadzenia procesów o czary
natrafiamy na pokaźną liczbę dzieł, których autorami byli inkwizytorzy, zwracający
może baczniejszą niż dawniej uwagę na kwestię przestrzegania obowiązujących norm
prawnych, ale w sumie równie obskuranccy jak ongiś. Wśród nich dla specjalistów
interesujące są zwłaszcza:
Ignatius Lupo da Bergamo, Nova Lux In Edictum Sanctissimae Inquisitionis ad Pra-
xim SacramentiPenitentiae(\6W.
Caesar Carena, Tractatus de Officio Sanctissimae Inquisitionis et Modo Proce-
dendi in Causis Fidei (1636).
Giovanni Alberghini, Manuale Oualifi-catorum Sanctae Inquisitionis (1642).
Franciscus Bordonus, Sacrum Tribunal Judicum in Causis Sanctae Fidei (1648) i
Manuale Consultorum in Causis Sanctae Officii(pub. posthum. 1693).
Sebastian Salelles, DeMateriis Tribuna-lium Sanctae Inquisitionis (1651).
Thomas Delbene, De Officio Sanctae Inquisitionis Circa Haeresim (1666).
Bordonus podaje listę poszlak, sugerujących czamoksięstwo, z których większość
wymagała użycia tortur. Były to: księgi zawierające teksty zaklęć, piętna, jakie
inkwizycja wypalała na ciele osoby oskarżonej wcześniej, naczynia zawierające
szczątki ludzkie lub przedmioty poświęcone, doniesienia o rozmowach, które
podejrzany prowadził z niewidzialnym diabłem, propozycje kształcenia w sztuce
czarnoksięskiej, wypadki nagłej śmierci, które nastąpiły bezpośrednio po spotkaniu z
osobą podejrzaną o uprawianie czarów, przywoływanie Diabła, obnażanie zwłok
wiszących na szubienicach, budzący wstręt wygląd lub deformacje fizyczne, fakt, że
ktoś jest potomkiem czarownicy lub czarownika, groźby, po rzuceniu których
przytrafia się nieszczęście, zbieranie trujących ziół (Sacrum Tribunal). Dzieła te
wydawano przez cały wiek siedemnasty, na inkwizycję spada przeto odpowiedzialność
nie tylko za stworzenie samej koncepcji herezji czamoksięstwa, ale i za późniejsze jej
propagowanie.
Rolę, jaką Święte Officium odegrało w dziejach Europy, tak oto podsumował
dziewiętnastowieczny katolicki lord Acton:
Zasady, jakimi kierowała się inkwizycja, byty zbrodnicze [... Liberalizm] zmiótł z
powierzchni ziemi tę budzącą grozę twierdzę nietolerancji, tyranii i okrucieństwa,
którą wznieśli wyznawcy Chrystusa, by utrwalić swą wiarę. Wiele można by rzec na
chwalę Kościoła, widząc jego starania o umocnienie instytucji małżeństwa, zniesienie
niewolnictwa i zapewnienie pomocy ubogim. Jednakże nic nie może usprawiedliwić zła,
które wyrządził niewierzącym, heretykom, barbarzyńcom i czarownicom. Ponosi on za
to całkowitą i niepodzielną odpowiedzialność. (Letters to Mary Gladstone)

Innocenty VIII. Papież Innocenty VIII był autorem najważniejszego dokumentu w


dziejach czarownictwa europejskiego -bulli Sum-mis desiderantes affectibus
ogłoszonej 5 grudnia 1484 roku. "Na niemal trzy stulecia nałożyła ona na europejski
wymiar sprawiedliwości obowiązek zwalczania Diabła [...] służąc za usprawiedliwienie
dla najbardziej bezlitosnych prześladowań" (Hansen).
Pochodzący z roku 906 Canon Episcopi potępiał exf)ressis wrbis wiarę w
rzeczywiste istnienie czarownic oraz czarów i dopiero kilka stuleci później Kościół
katolicki zaczął głosić poglądy stojące w całkowitej sprzeczności z owym dokumentem.
Jednym z pierwszych tego wyrazów była bulla papieża Grzegorza IX z 1233 roku,
skierowana do Konrada z Marburga, które) następstwem (wedle Montague Summersa)
było wprowadzenie do Niemiec inkwizycji. Dwie bulle papieża Aleksandra IV, z lat
1258 i 1260, zwracały uwagę inkwizytorów, zarówno franciszkańskich, jak i
dominikańskich, by odróżniali bacznie czar-noksięstwo od herezji. Prawie każdy z
papieży stuleci czternastego i piętnastego wydawał bulle przeciwko praktykom
magicznym, przy czym niemal każda z nich wymierzona była w działalność konkretnych
jednostek bądź ugrupowań. Dokumenty takie ogłosili między innymi: Jan XXII (1316-
1334), Benedykt XII (1334-1342), Grzegorz XI (1370-1378), Aleksander V (1409-
1410), Marcin V (1417-1431), Eugeniusz IV (1431-1447), który wydał ich aż cztery,
Mikołaj V (1447-1455), Kalikst III (1455-1458) i Pius II (1458-1464). Na baczniejszą
uwagę zasługuje tylko jedna z nich, opublikowana przez Eugeniusza IV w roku 1437 i
skierowana do wszystkich inkwizytorów; wskazuje ona na nasilającą się wiarę w
najrozmaitsze przejawy maleficiów, ani razu jednak nie wspomina o transwekcji,
inkubach czy sabatach (o tych ostatnich mówi dopiero, pochodząca z roku 1500, bulla
papieża Aleksandra VI).
Sykstus IV był pierwszym papieżem, który w swoich trzech bullach, z lat 1473, 1478
i 1483, postawił wróżbiarstwo i czarną magię na jednej płaszczyźnie z herezją,
ułatwiając tym samym zadanie przyszłym łowcom czarownic.
Bulla Innocentego VIII jest ukoronowaniem długiego szeregu listów apostolskich
potępiających czarnoksięstwo i czarownice, odegrała jednak daleko większą niż
dokumenty ją poprzedzające rolę ze względu na szybkie upowszechnianie się druku.
Została włączona do Młota na czarownice, podręcznika napisanego przez dwóch
inkwizytorów wyznaczonych przez tego właśnie papieża na obszar Niemiec. Kolejne
wydania tego dzieła ukazywały się mniej więcej co pięć lat, dzięki czemu list
Innocentego VIII dotarł do nieporównanie szerszej rzeszy zainteresowanych niż
jakikolwiek wcześniejszy dokument papieski. Co więcej, treść poprzednich bulli
odnosiła się do zjawisk mających miejsce w konkretnych miejscowościach, ta
natomiast dotyczyła całych prowincji.
W tym sensie Summis desiderantes affectibus stanowi kamień milowy na drodze
odwrotu od poglądów, jakie głosił Canon Episcopi, który nadal jednak pozostał częścią
prawa kanonicznego i był potencjalnym zagrożeniem bytu inkwizytorów.
W bulli te) papież uskarża się, że działania dwóch inkwizytorów dominikańskich,
Hein-richa Kramera iJakoba Sprengera, nie spotykają się z poparciem, ponieważ -
zaskakująca to uwaga - ani duchowieństwo, ani ludzie świeccy nie wierzą, by w
Niemczech zbrodnia czarnoksięstwa była aż tak bardzo rozpo-wszwechniona; dlatego
każdy winien im tego poparcia, poczynając od zaraz, udzielić; w przeciwnym razie
"spadnie nań gniew Boga Wszechmogącego".
Innocenty VIII, genueńczyk Giovanni Bat-tista Cibo (1432-1492), został biskupem w
wieku lat trzydziestu pięciu, a mając lat czterdzieści jeden uzyskał purpurę
kardynalską. W sierpniu roku 1484 wyniesiono go na tron papieski, na którym zasiadał
aż do śmierci. W ostatnich miesiącach życia żywił się wyłącznie mlekiem kobiecym.
Próba przywrócenia mu sit za pomocą transfuzji krwi kosztowała życie trzech
chłopców. Ówcześni historycy (np. Burchard) nie próbują nawet stanąć w jego obronie,
przyznając, że utrzymywał kochankę, która urodziła mu dwoje dzieci; chłopca wżenił w
rodzinę Medyceuszy, córkę zaś wydał za skarbnika papieskiego. Taki był człowiek,
który już kilka miesięcy po ogłoszeniu go papieżem rozpoczął prześladowania
czarownic.
BULLA INNOCENTEGO VIII
Innocenty, biskup, sługa sług bożych, na wieczną rzeczy pamiątkę.
Pragnąc najgoręcej, tak jak wymaga tego troska pasterska, aby Wiara Katolicka,
zwłaszcza w naszych czasach, umacniała się i rozkwitała wszędzie i aby zepsucie
heretyckie wygnane zostało z wszystkich krain wiernych, z chęcią mówimy, a także
przypominamy o tych konkretnych metodach i środkach, dzięki którym spełnić się
mogą dążenia chrześcijaństwa; jeśli bowiem dzięki naszym wysiłkom, tak jak motyką
dobrego gospodarza, wykorzeniony zostanie wszelki błąd, oddanie naszej wierze i
zapał dla niej bardziej jeszcze umocnią się w sercach wiernych.
Nie bez przepełnionego goryczą smutku dowiedzieliśmy się ostatnio, że w niektórych
częściach północnych Niemiec, a także w prowincjach, parafiach, okręgach,
dzielnicach i diecezjach Mainzu, Kolonii, Trewiru, Salz-burga i Bremy, wiele osób płci
obojga, nie bacząc na własne zbawienie i odchodząc od wiary katolickiej, zadaje się z
diabłami, inku-bami i sukkubami i poprzez swoje czary, zaklęcia, gusła i inne przeklęte
zabobony, obmierzle praktyki i zbrodnie niszczy potomstwo kobiet i nowo narodzone
zwierzęta, wykorzenia plon, jaki wydaje rola, strąca winne grona z winorośli i owoce z
drzew; mało tego, zabija mężczyzn i kobiety, zwierzęta juczne pospołu ze
stworzeniami innego rodzaju, niszcząc również winnice, sady, łąki, pastwiska, łany
pszenicy i innych zbóż i wszelkie inne uprawy. Co więcej, nikczemnicy owi gnębią i
doświadczają mężczyzn i kobiety, zwierzęta pociągowe, trzody owiec, a także bydło i
inne stworzenia, zadając im ból i zsyłając na nie wszelkiego rodzaju choroby, tak
wewnętrzne, jak i zewnętrzne, i uniemożliwiają mężczyznom płodzenie, a kobietom
poczęcie, sprawiając, że nie mogą współżyć małżeńsko ze sobą ani żony z mężami, ani
mężowie z żonami. Również i ponadto bluźnier-czo wyrzekają się wiary, którą
otrzymali wraz z sakramentem chrztu, i z poduszczenia wroga rodzaju ludzkiego nie
wahają się popełniać najdzikszych okropieństw i występków na zgubę swych dusz,
obrażając nimi majestat boski, dając tym gorszący i niebezpieczny przykład wielu
innym.
I jakkolwiek umiłowani synowie nasi, Heinrich Kramer iJakob Sprenger,
profesorowie teologii z zakonu braci predykantów, wyznaczeni zostali Listami
Apostolskimi do przeprowadzenia śledztwa w sprawie tych heretyckich niegodziwości i
nadal pozostają inkwizytorami - jeden w rzeczonych częściach Niemiec północnych, w
których znajdują się wspomniane wyżej prowincje, miasta, parafie, diecezje i inne
wymienione miejscowości, drugi zaś na pewnych obszarach przyległych do Renu -
niemało osób spośród duchowieństwa i osób świeckich tych krajów, starając się być
mądrzejszymi, niż im przystoi, w związku z tym, że we wspomnianych pismach
nominacyjnych nie wyraża się i nie wyszczególnia imiennie nazw owych prowincji,
parafii, okręgów, diecezji i innych poszczególnych miejscowości, a również i dlatego,
że nie wyszczególnieni w nich zostali imiennie sami owi dwaj delegaci, ani też
określone dokładnie i jednoznacznie występki, jakim mają stawić czoła, osoby owe mają
czelność obstawać uporczywie przy tym, że występki owe nie zdarzają się w tych
prowincjach, a co za tym idzie wymienieni wyże) inkwizytorzy nie mają prawa
sprawowania swej władzy inkwizytorskiej w prowincjach, parafiach, okręgach,
diecezjach oraz na obszarach, jakie zostały tu wyliczone, i że Inkwizytorom tym nie
wolno podejmować działań w celu ukarania, uwięzienia i poprawy tych, którym
dowiedziono określonych powyżej niegodziwości i zbrodni. W rzeczonych przeto
prowincjach, parafiach, okręgach i diecezjach występki i zbrodnie, o których mowa,
trwają nadal, nie bez oczywistej szkody dla ich dusz i zaprzepaszczenia nadziei na
wieczne zbawienie.
Przeto my, jak nakazuje nam nasz obowiązek, pragnąc usunąć wszelkie trudności i
przeszkody, mogące wadzić inkwizytorom w ich pracy, i chcąc zapewnić skuteczne
lekarstwo, które mogłoby zapobiec zarazie herezji oraz innym okropieństwom, jakie
rozsiewa ich jad na zgubę niewinnych dusz, tak jak wymaga tego od nas nasz urząd i
wyznacza gorliwość w wierze, a także sprawić, by prowincje, parafie, okręgi, diecezje
oraz obszary w tych, północnych częściach Niemiec, które wymieniliśmy, nie były
pozbawione dobrodziejstw świętego Urzędu Inkwizycji wyznaczonego dla nich, na
mocy władzy naszej apostolskiej nakazujemy niniejszym i jak najgoręcej zalecamy, aby
wspomniani wyżej inkwizytorzy upoważnieni byli w owych prowincjach, parafiach,
diecezjach, obszarach i okręgach do swobodnego i niczym nie skrępowanego
upominania, więzienia i karania wszystkich winnych wspomnianych zbrodni i
nieprawości, tak jakby osoby owe i ich zbrodnie zostały nazwane i szczegółowo opisane
w naszych listach.
Ponadto, dla większej pewności, rozszerzamy zakres nadanej tymi listami władzy,
tak by obejmowała ona wszystkie wspomniane uprzednio prowincje, parafie, diecezje,
dzielnice i obszary, a także osoby i wspomniane zbrodnie; udzielamy też zezwolenia
wspomnianym wyżej inkwizytorom, obu razem i każdemu z osobna, a także ich
pisarzowi, naszemu umiłowanemu synowi Johanowi Gremperowi, magistrowi sztuk
wyzwolonych, księdzu parafialnemu z Konstancji, albo każdemu innemu notariuszowi
publicznemu, który zostanie wyznaczony przez nich obydwu lub przez któregoś z nich,
a wysłanemu czasowo do wspomnianych wyżej prowincji, parafii, diecezji, dzielnic i
wyżej wspomnianych obszarów, aby działali zgodnie z zasadami inkwizycji przeciwko
ludziom tego rodzaju, bez względu na ich rangę lub wysokie urodzenie, a także
upominali, karali, więzili i nakładali grzywny, stosownie do popełnionych przez nich
zbrodni, na wszystkich tych, których uznają za winnych.
Ponadto winni oni cieszyć się całkowitą swobodą głoszenia i objaśniania wiernym
słowa bożego we wszystkich kościołach parafialnych wspomnianych prowincji, ilekroć
nadarzy się po temu sposobność i kiedy będzie im to odpowiadało, a także odprawiania
wszelkich obrzędów oraz dokonywania wszelkich czynności, jakie uznają za
pożyteczne w tych sprawach. Władzą naszą najwyższą gwarantujemy im raz jeszcze
pełną i całkowitą swobodę.
Listami naszymi apostolskimi domagamy się też od naszego czcigodnego brata,
biskupa Strasburga, by ogłosił osobiście albo sprawił, by jakaś inna osoba czy inne
osoby ogłosiły publicznie treść tej bulli, co winien czynić wtedy i tak często, jak sam
uzna za stosowne albo kiedy zażądają tego odeń obaj wspomniani inkwizytorzy lub
każdy z nich z osobna. Nie wolno mu też dopuścić, aby wbrew temu, co zalecają owe
listy, niepokoiła ich lub stawiała im przeszkody jakakolwiek władza; przeciwnie, winien
zagrozić wszystkim, którzy przeszkadzają wspomnianym inkwizytorom, niepokoją ich
lub się im sprzeciwiają, wszystkim owym buntownikom, bez względu na ich stanowisko,
stan, majątek, pozycję, dostojeństwo, godność i kondycję, a także przywileje i
wolności, na jakie mogliby się powoływać, ekskomuniką, zawieszeniem w czynnościach,
klątwą, a także gorszymi jeszcze karami i cenzurami kościelnymi, jakie uzna on za
stosowne, bez prawa apelacji, a także na mocy naszej władzy podejmować tego
rodzaju decyzje tak często, jak mu się to spodoba, odwołując się, w razie
konieczności, do pomocy ramienia świeckiego.
I niechaj nikt nie stawia żadnych przeszkód owym listom apostolskim i poleceniom. I
niechaj nikt w żaden sposób nie sprzeciwi się temu pismu, nie postąpi wbrew
niniejszemu oświadczeniu, rozszerzającemu naszą władzę i nasze zalecenia. A jeśli
ktoś poważy się tak uczynić, niechaj wie, że spadnie nań gniew Boga Wszechmogącego
i błogosławionych Apostołów, Piotra i Pawła.
Dań w Rzymie, u Świętego Piotra, dnia piątego grudnia, roku od Wcielenia Pańskiego
tysięcznego czterechsetnego osiemdziesiątego i czwartego, w pierwszym roku
naszego pontyfikatu.

Irlandia, czarnoksięstwo w Irlandii.


Mania polowań na czarownice niemal zupełnie ominęła Irlandię. Jak się wydaje,
spowodowała to względna izolacja tego kraju, szczelna bariera oddzielająca rządzącą
mniejszość protestancką od przeważających liczebnie rzymskokatolickich rdzennych
Irlandczyków, a także całkowity brak publicznych sporów i drukowanych polemik,
dotyczących czarów. W czasie, jaki upłynął od pierwszego (rok 1324) do ostatniego
(rok 1711) procesu o czary, w Irlandii było ich nie więcej niż półtuzina. Co ciekawsze,
pomijając pierwszy, we wszystkich innych zarówno sędziami, jak i podsądnymi byli
protestanci.
W roku 1317 biskup Ossory, Richard de Ledrede, którego seneszal Kilkenny opisuje
jako "złośliwego, grubiańskiego i nieszczerego mnicha", wytropił w swojej diecezji
"pewną nową zaraźliwą sektę [...], która usiłuje przeszkodzić w zbawieniu dusz". W
roku 1324 oskarżył on lady Alice Kyteler o uprawianie czarów. Po długich i zażartych
bojach, zarówno prawnych, jak i orężnych, w czasie których szlachta wystąpiła
zdecydowanie przeciwko klerowi, lady Alice zbiegła do Anglii, natomiast jej służącą
wraz z kilkoma "wspólnika-/m" spalono na stosie. Innych zaplątanych w tę sprawę
skazano na karę chłosty, banicję lub obłożono ekskomuniką [patrz: Kyteler AU-ce]. Po
procesie tym, który wzbudził powszechne zainteresowanie i liczne komentarze, doszło
w Irlandii do kilku przypadków skazania na stos obwinionych o herezję (np. w latach
1327 i 1353). Ofiarą podobnych oskarżeń padł również sam biskup, udało mu się jednak
oczyścić z zarzutów i ponownie objąć rządy w diecezji. Sprawa lady Kyteler
poprzedzała o dwa lata wydanie skierowanej przeciwko czamoksięstwu bulli papieża
Jana XXII, który sam nieustannie obawiał się spisku mającego na celu zamordowanie
go za pomocą woskowych figurek i diabelskich pierścieni.
Następna wzmianka o czarach w Irlandii pochodzi z roku 1447, kiedy to parlament
upomniał króla, że "uważają oni [tzn. lordowie i Izba Gmin] i są mocno przekonani [...],
że zaszkodzenie komuś bądź uśmiercenie kogoś za pomocą nekromancji lub zaklęć [...]
jest umiejętnością niemożliwą do wykonania";ponadto "praktyki tego rodzaju nigdy w
naszym kraju nie miały miejsca".
Nawet w wieku szesnastym, kiedy w innych krajach obłęd polowań na czarownice
szerzył się w tempie przerażającym, Irlandii udało się go uniknąć. Doszło tam jedynie
do dość przypadkowego procesu w Kilkenny w listopadzie 1578 roku. W jego
następstwie skazano na śmierć dwie czarownice i jakiegoś Murzyna "na podstawie
prawa naturalnego, ponieważ nie znaleźliśmy żadnego innego prawa, które można by
zastosować w ich sprawie". Murzyński czarownik na Wyspach Brytyjskich to doprawdy
coś niezwykłego. Niewykluczone, że doczekał się on wyroku skazującego, ponieważ
sędziowie fałszywie zinterpretowali pojęcie "nekromancja" (wróżenie za pomocą
zmarłych) jako "negroman-cja", czyli wróżenie przy użyciu Murzynów! Zastosowane w
tym wypadku "prawo naturalne" zostało zresztą wkrótce zastąpione statutem królowej
Elżbiety, z roku 1563, który parlament irlandzki przyjął w roku 1586. Obowiązywał
formalnie aż do roku 1821.
Także i w początkach wieku siedemnastego sprawy w taki czy inny sposób związane
z oskarżeniami o czary zdarzały się w Irlandii jedynie sporadycznie. W roku 1606
pewien pastor przywoływał "złe i fałszywe duchy", aby dowiedzieć się, gdzie przebywa
"najpo-diejszy ze zdrajców, Hugh of Tyronne". W roku 1609 pewną opętaną
dziewczynę uleczono za pomocą poświęconego pierścienia z opactwa Krzyża Świętego
położonego w pobliżu Thurles. W bliżej nieokreślonym czasie jakaś służąca ustaliła,
gdzie znajdują się skradzione srebra stołowe, posługując się w tym celu magicznymi
kręgami i recytacją wspak fragmentów Pisma świętego. W roku 1644 poltergeist
pojawił się w Limerick, a w 1678 w Dublinie. Jak zatem widzimy, wzmianki te są
rzeczywiście nieliczne. Aż do roku l66l, kiedy Florence Newton, czarownicę z Youghal,
oskarżono o rzucenie uroku na młodą służącą [patrz: Newton Florence], w historii
czarownictwa w Irlandii nie zdarzyło się doprawdy nic szczególnego.
Kilkanaście lat wcześniej, zanim w roku 1711 odbył się w Irlandii ostatni proces z
oskarżenia o czary, zdarzył się tam jeszcze jeden dość interesujący przypadek
opętania spowodowanego rzuceniem uroku - został on opisany w wydanej w roku 1699
broszurze The Bewitching o/a Child in Ireland i później był cytowany przez Glanvilla.
Pewna dziewczynka, która dała jałmużnę żebraczce, dostała od niej w zamian kilka liści
szczawiu. Zaledwie przełknęła jeden listek, "natychmiast zaczęły ją trapić okropne
bóle jelit, głośne burczenie w brzuchu, chwyciły ją też konwulsje, na koniec zaś
popadła w podobne do śmierci omdlenie". Bezradny lekarz posłał w końcu po pastora,
ale w jego obecności objawy histerii jedynie się nasiliły:
Najpierw zaczęła się wić, a następnie wymiotować igłami, szpilkami, włosiem, piórami
ptasimi, strzępkami nici, kawałkami szkła, gwoździami okiennymi, ćwiekarni
wyciągniętymi z kół pojazdów; zwymiotowała też żelazny nóż, długości jedne) piędzi,
jaja i łuski rybie.
Starą źebraczkę, którą podejrzewano o rzucenie uroku na dziewczynę, aresztowano,
skazano i, jak utrzymuje Glanvill, spalono.

"J"

Jacquier Nicholas. Nicholas Jacquier był wybitnym inkwizytorem dominikańskim,


działającym w roku 1465 wToumai, w 1466 przeciwko husytomw Czechach, a następnie,
w latach 1468-1472, w Lilie. W roku 1452, sprawując funkcję inkwizytora na obszarze
północne) Francji, napisał Tractatus de Cal-catione Demonum wymierzony przeciwko
licznym sektom heretyckim, które w latach późniejszych stawiał w jednym szeregu z
waldensami z Arras, Jacquier jest pierwszym demonologiem w klasycznym tego słowa
znaczeniu, porównywalnym z autorami pokroju Bodina, Remy'ego czy Del Rio. Inna
sprawa, że do ludzi tych bardziej pasowałoby określenie "czarownicologów",
interesowali się oni bowiem czarnoksięstwem - rozpatrywanym w kontekście paktu
zawartego z Diabłem - i niejako naturalnym efektem zawarcia takiego paktu, czyli
osobą czarownika lub czarownicy. Diabła trudno było pozwać przed sąd, można było
jednak wydać wyrok skazujący na jego zaprzysięgłych stronników.
Jego kolejne dzieło, Flagellum Haeretico-rum Fascinariorum, zwalczające poglądy,
Jakie głosił Canon Episcopi, zostało napisane w roku 1458, ale znane jest jedynie z
cytatów zamieszczanych w pracach autorów późniejszych. Zasadniczym wkładem
Jacquiera w teorię nowożytnego czamoksięstwa było uznanie tego zjawiska za nową
odmianę herezji; czarownice, które na sabatach kładą podwaliny pod królestwo
Szatana, są spełnieniem proroctwa zawartego w Objawieniu św. Jana Apostoła (XII).
Co więcej, czarow-nictwo Jest najgorszą ze wszystkich herezji, ponieważ czarownice
wyrzekają się Boga i Kościoła katolickiego, mając pełną świadomość tego, co czynią.
Lepiej być Żydem, muzułmaninem lub czcicielem Słońca, niźli zostać czarownikiem. Czy
zaprzestać prześladowań? Czarownice nie tylko oddają się bałwochwalstwu, ale
popełniają one najobrzy-dliwszą ze wszystkich zbrodni. Czymże stałaby się
sprawiedliwość, jeśli nie oskarżono by czarownicy o herezję i pozwolono jej swobodnie
oddawać się sodomii i morderstwom?
Za przykład sposobu rozumowania Jacquiera niechaj posłużą poniższe jego
rozważania:
Czarownica, która przyznała się do winy, oskarża jakąś inną kobietę o udział w
sabacie.
Oskarżona odpowiada, że to diabeł przybrał jej postać.
Sędzia powinien obstawać przy zasadności oskarżenia, dopóki oskarżona nie
udowodni, że Je) zaprzeczenie odpowiada prawdzie. A ponieważ diabeł, gdyby pozwano
go przed sąd, odpowiedziałby z całą pewnością, że wszystko, co uczynił, uczynił za
przyzwoleniem bożym, kobieta ta powinna dowieść, że Bóg zgodził się, by diabeł
przybrał Jej postać. W przeciwnym razie ma być "skazana za kłamstwo i zmyślenia".
Należy przy tym dodać, że inkwizycja nie negowała możliwości przybrania przez
diabła postaci osoby niewinnej (około roku 1510 opinię taką wyraził inkwizytor Bernard
de Como), ale jednocześnie uważała, że skoro świadectwo dane przez czarownicę
wystarcza, by posłać na stos ją samą, to jest w równym stopniu wystarczające, by
wydać wyrok skazujący na inną osobę.
Jakub I: statut z roku 1604. Większość ważniejszych procesów o czary w Anglii
odbywała się na podstawie praw zawartych w tym statucie. Postanowień jego
przestrzegano w okresie wojny domowej i republiki (1642-1660), staty się one także
podstawą sformułowania większości oskarżeń i indiciów w czasie fali procesów o czary,
jaka w roku 1645 ogarnęła hrabstwa wschodnie (Chelms-ford, Norfolk, Bury St.
Edmunds, Great Yar-mouth), a cztery lata później także Hunting-don, Berwick i
Newcastle.
Edykt Jakuba I, zachowując niemal bez zmian dawne sformułowania, unieważniał
prawa wydane za panowania królowej Elżbiety (1563) i wprowadzał zamiast nich normy
znacznie surowsze. Orzeczenie kary śmierci stało się teraz obowiązkowe w przypadku
pierwszego oskarżenia o maleflcia, nawet jeśli nie spowodowały one śmierci ofiary - w
myśl ustawodawstwa elżbietań-skiego prawo przewidywało w takim wypadku jedynie
karę rocznego więzienia. Rocznym pozbawieniem wolności oraz postawieniem pod
pręgierz karać miano jednak nadal osoby po raz pierwszy oskarżone o próbę ustalenia
za pomocą czarów miejsca, w którym znajdują się rzeczy zagubione lub skradzione,
przygotowywanie napojów miłosnych lub spowodowanie strat majątkowych przy użyciu
praktyk czarnoksięskich. Nowy statut próbował sformułować prawną definicję paktu z
Diabłem, uznając za zbrodnię (zasługującą na karę śmierci) "przywoływanie lub
zaklinanie złych i potępionych duchów, a także zasięganie porady, zawieranie
przymierza, utrzymywanie, zatrudnianie, karmienie lub wynagradzanie złych i
potępionych duchów w jakimkolwiek bądź celu i zamiarze".
Wiara w czary nie była bynajmniej przesądem ciemnego ludu; statut powstał przy
współudziale kilku najwybitniejszych i najświatlejszych umysłów ówczesnej Anglii.
Pięćdziesiąt lat później wybitny prawnik, Sir Robert Filmer, w swoim Aduertisement
to the furymen of England Touching Witchcs z przekąsem wyraża się o kłopotach,
jakie mieli twórcy statutu ze zdefiniowaniem samego pojęcia czamoksięstwa oraz z
odróżnieniem czarów od zaklęć i guślarstwa. "Wspomniany statut zakłada, że każdy
wie, co to jest zaklinacz, czarownik, guślarz, jasnowidz i wróż, co najmniej tak, jakby
był w tej materii najlepszym ekspertem, tymczasem nie są oni w nim ani dokładnie
zdefiniowani, ani też nie odróżnia się Ich tam w sposób jasny". Filmer, wskazując
także na trudności, jakie sprawia wydanie na podstawie owego statutu wyroku
skazującego, podkreśla, że "prawo jest przecież niezwykle wymagające w kwestii
wydania właściwego i sprawiedliwego wyroku"; zauważa też, że w myśl jego przepisów,
aby wydać wyrok skazujący, należy dowieść zamiaru zabójstwa:
Aczkolwiek statut używa dysjunktywne-go lub, a zatem każdą z poszczególnych
zbrodni uważa za godną kary śmierci, sędziowie interpretują go zazwyczaj na korzyść
oskarżonego, traktując rozdzielające lub jako spójnik (', nie skazują przeto żadnej
czarownicy, dopóki nie zostanie oskarżona o zamordowanie kogoś.
Mimo to sprawozdania więzienne dowodzą, że na przykład w roku 1645 w Chelms-
ford siedem kobiet zostało powieszonych tylko i wyłącznie na podstawie oskarżenia o
to, że utrzymywały one w domu złe duchy.
Formalnie statut z roku 1604 zniesiono w Anglii w roku 1736, za panowania Jerzego
II.

Jan XXII, papież. Jeden z najbardziej przesądnych papieży w dziejach Kościoła,


człowiek opętany myślą, że wrogowie nieustannie spiskują, pragnąc za pomocą czarów
pozbawić go życia. W roku 1317 wszystkich, których podejrzewał o to przestępstwo,
kazał torturować dopóty, dopóki nie przyznają się do winy. Trzy lata później, 22
sierpnia 1320 roku, w Awinionie wymusił na kardynale Williamie Goudinie, by nakazał
trybunałowi inkwizycyjnemu w Carcassonne podjęcie działań przeciwko magom,
czarownikom oraz tym, którzy zaklinają demony, sporządzają figurki z wosku bądź
bezczeszczą święte sakramenty, jako heretykom i zarządził konfiskatę ich majątków.
Tym samym, chociąż jego poprzednicy również wydawali bulle skierowane przeciwko
osobom uprawiającym praktyki magiczne, Jan XXII stal się pierwszym papieżem,
który oficjalnie opowiedział się za koncepcją herezji czamoksięstwa.
[...] pragnąc gorąco, by wszyscy złoczyńcy, którzy szkodzą owczarni chrystusowej,
zostali wygnani z domu Bożego, życzymy sobie, nakazujemy i polecamy ci, na mocy
naszej władzy, byś wyszukiwał i aresztował, a także na inne sposoby działał przeciwko
tym, którzy składają ofiary diabłom i oddają im cześć albo oddają się im w poddaństwo
wręczając im dokument lub coś innego podpisanego ich własnym.imie-niem; tym, którzy
zawierają otwarcie przymierze z diabłami, tym, którzy sporządzają lub każą
sporządzać innym figurki z wosku lub z czegoś innego, aby w ten sposób, a także za
pomocą przywoływania diabłów, zmusić je do popełniania wszelkiego rodzaju
maleficiów, tym, którzy, nadużywając sakramentu chrztu, chrzczą albo powodują, by
ochrzczone zostały figurki sporządzone z wosku lub z innych substancji, albo
uciekając się do zaklinania złych duchów czynią lub powodują, że uczynione zostaje coś
podobnego [...], a także guślarzom i czarownikom, którzy posługują się sakramentem
mszy świętej lub hostią, a także innymi sakramentami Kościoła,lub jakimkolwiek z nich,
czy to w jego formie, czy treści, dla praktyk magicznych i czarnoksięskich.
Kilkakrotnie jeszcze w czasie swojego pontyfikatu Jan XXII starał się rozpętać
polowania na czarownice. Bulla, którą wydał w roku 1318, zezwalała na wytaczanie
procesów zmarłym heretykom - "należy zatrzeć pamięć nawet o tych, którzy zmarli".
W napisanym w roku 1330 liście do inkwizytorów w Narbon-ne i Tuluzie traktuje on
magię i herezję jako równorzędne zbrodnie przeciwko Bogu. W bulli z roku 1326 (lub
1327) opisuje szczegółowo zbrodnie popełniane przez czarownice, zapewniając, że
przestępstwa te są faktem rzeczywistym. *
Niektórzy ludzie, chrześcijanie z imienia jedynie, porzucili światło pierwszej prawdy
na rzecz przymierza ze śmiercią i frymarku z piekłem. Składają ofiary diabłom i
oddają im cześć; sporządzają sobie lub w inny sposób wchodzą w posiadanie figurek,
pierścieni, zwierciadeł, flaszek i innych przedmiotów, poprzez które, dzięki swej
sztuce magicznej, rozkazują demonom, otrzymują od nich odpowiedzi na zadane
pytania, proszą je o pomoc w realizacji swych potępieńczych celów, oddając się w jak
najhaniebniejsze wobec nich poddaństwo, by cele te osiągnąć.

Joanna d'Arc. Dokładnie tak samo, jak w roku 1590 król Szkotów, Jakub, zawierzył
Agnes Sampson, kiedy ta przytoczyła mu słowa, które wyrzekł do swojej małżonki w
noc poślubną, w roku 1429 Karol VII, król Francji, uwierzył Joannie d'Arc, kiedy słowo
w słowo powtórzyła modlitwę, którą zwykł codziennie odmawiać. Na przesądnym władcy
nie można było wszakże polegać, bowiem gdy Joanna dostała się do niewoli, nie uczynił
nic, by ją odbić czy wykupić, a zaufanie swe przelał na innego mistycznego zbawcę,
młodego pastucha, pojmanego zresztą rychło przez Anglików i utopionego w rzece
Seine. Sąd nad Joanną d'Arc, odprawiony przez Anglików i ich burgundzkich
sprzymierzeńców, należał do typowych procesów politycznych. Jego celem było
zdyskredytowanie sukcesów, jakie król odniósł dzięki jej pomocy;
Joanna była czarownicą, a zatem czamoksięstwu Karol zawdzięczał swą koronę. Z tej
właśnie przyczyny prowadzący proces księża bardziej niż zazwyczaj dbali o to, by
skierowane przeciwko niej oskarżenia ograniczyły się do kwestii wiary, czyli jq
rzekomej herezji.
Literatura dotycząca Joanny d'Arc liczy dziś (pisane w drugiej połowie lat
pięćdziesiątych XX wieku - przyp. tłum.) z górą cztery tysiące pozycji. Z siedmiuset,
które zgromadzone zostały w nowojorskiej bibliotece publicznej, zaledwie jedna
(niewielki artykuł popularnonaukowy) wspomina o czarnoksięstwie. Utrzymuje się też
często, że Joanny d'Arc nie skazano za uprawianie czarów. Nie jest to zgodne z
prawdą. W opinii ludu była wiedźmą i początkowo sędziowie także uważali ją za
czarownicę, ale oficjalnie skazano ją za herezję i, zgodnie z prawem, jako heretyczkę
spalono. Dowodzi to jedynie, że w roku 1431 prawna koncepcja czamoksięstwa nie była
jeszcze do końca dopracowana i wydanie wyroku z oskarżenia o herezję było daleko
prostsze niż udowodnienie zarzutu uprawianią czarów. Już sto lat później sytuacja
wyglądałaby odwrotnie.
Joanna d'Arc (Jehanette lub Jehanne Darc] została pojmana przez bastarda de
Wandom-me, rycerza w służbie Jeana de Ligny, 23 maja 1430 roku w trakcie próby
przełamania oblężenia Compiegne. Trzy dni po wzięciu jej do niewoli generalny
inkwizytor Francji, Martin Billorin, zażądał poddania jej jurysdykcji in-kwizycyjnej
"jako wysoce podejrzanej o liczne błędy tracące herezją". 14 lipca tegoż roku z
analogicznym żądaniem wystąpił Pierre Cauchon, biskup Beauvais, renegat francuski
współpracujący z Anglikami, domagając się przekazania Joanny sądowi biskupiemu jako
podejrzanej o uprawianie czarów i przywoływanie diabłów. W zamian za to biskup
ofiarował panu de Ligny 10 000 franków bitą monetą, a Wandomme'owi 300 franków
rocznie dożywocia zapisanego na podatkach z Normandii. Ci jednak, w nadziei
korzystniejszej kontrpropozycji ze strony króla francuskiego, wahali się. Sprzyjający
Anglikom uniwersytet paryski uspokajał gnębiące ich wyrzuty sumienia, wskazując, że
winni działać "na rzecz obrony Kościoła Świętego i czci imienia boskiego, z
największym pożytkiem dla arcychrześcijańskiego królestwa". W połowie listopada
Joannę przekazano biskupowi Cauchonowi. Inkwizytor, który nie miał chęci sprzeciwiać
się tej decyzji, musiał zadowolić się miejscem w sądzie biskupim.
Joannę przewieziono do zamku w Rouen, gdyż angielskie wojska okupacyjne uznały,
że więzienie biskupie nie jest dość bezpieczne. Po drodze wystawiano ją na pokaz w
specjalnie zbudowanej żelaznej klatce, tak małej, że z trudem jedynie mogła się w niej
wyprostować.
9 stycznia 1431 roku poddano ją nieformalnemu przesłuchaniu przed niewielkim,
starannie dobranym gronem sędziów. Dziewięciu dostojników kościelnych, skądinąd
powszechnie znanych erudytów o orientacji proangielskiej, zgodziło się
podporządkować niezupełnie zgodne) z prawem jurysdykcji biskupa Cauchona, Rouen
bowiem leżało poza granicami jego diecezji. Inteligentne zeznania, jakie Joanna
złożyła w czasie czterech posiedzeń sądu, wywarły korzystne wrażenie, które zostało
jeszcze spotęgowane orzeczeniem złożonym przez grono kobiet, wyznaczonych
specjalnie przez księżnę Bedford, stwierdzającym, że zachowała ona dziewictwo (co
świadczyło, że nie jest czarownicą), a także pozytywnymi opiniami, jakie przywiózł ze
sobą notariusz królewski po wizycie Domremy, skąd pochodziła. Biskup Cauchon nie
dopuścił jednak do ich rozpo-wszwechniania.
Po zakończeniu tych nieformalnych przesłuchań 21 lutego na zamku w Rouen
rozpoczęło się regularne śledztwo wstępne [proces d'qffic^ prowadzone przez
dwudziestu jeden księży (z rzadka tylko obecnych w komplecie). Przewodniczył im
biskup Beauvais, który rychło jednak przekazał swoje obowiązki kanonikowi Jeanowi
d'Estivet. W czasie drugiego posiedzenia, 22 lutego, do grona sędziów przyłączył się
zastępca inkwizytora generalnego Francji, Jean le Maistre. Biskup Cauchon zarządził,
że dalsze przesłuchania mają odbywać się in camcra, jedynie w obecności pięciu
godnych zaufania śledczych, "po to, by nie trudzić pozostałych". Poczynając od 10
marca Joannę przesłuchiwano w jej celi. W czasie śledztwa twierdziła ona stanowczo,
że glosy, jakie słyszała, czyli objawienia dane jej od św. Michała, św Katarzyny i św.
Małgorzaty, były natury boskiej, i odmawiała uznania autorytetu Kościoła w tej kwestii.

Jak zwykle w tego rodzaju procesach sędziowie rozumowali w kategoriach schola-


stycznych i w celu wystawienia na próbę pra-wowiemości Joanny próbowali zbić ją z
tropu podchwytliwymi pytaniami. Poniżej przytaczamy wybrane fragmenty
szesnastego przesłuchania (ostatniego, z 17 marca 1431 roku), które później
przedstawiano jako dowód jej heretyckich poglądów:
P. Czy świętego Michała i aniołów widziała w postaci cielesnej?
O. Widziałam ich moimi własnymi, cielesnymi oczyma równie dobrze, )ak was widzę. A
gdy odchodzili, płakałam i pragnęłam, by zabrali mnie ze sobą.
P. Jaki ma dowód na to, że objawienia pochodziły od Boga i że święta Katarzyna i
święta Małgorzata rzeczywiście brały w nich udział?
O. Mówiłam wam niejeden raz, że były to święta Katarzyna i święta Małgorzata.
Wierzcie mi, jeśli taka wasza wola.
P. Czy święta Małgorzata mówiła po angielsku?
O. Dlaczego miałaby mówić po angielsku, skoro nie należy do stronnictwa
angielskiego?
P. Skąd wie, że święta Katarzyna i święta Małgorzata nienawidzą Anglików?
O. Kochają one to, co kocha Bóg, a nienawidzą tego, co Bóg nienawidzi. P. Czy Bóg
nienawidzi Anglików? O. Nic mi nie wiadomo o miłości czy nienawiści Boga do Anglików
ani o tym, jak zamierza on postąpić z ich duszami. Ale wiem, że powinno się ich
wyrzucić z Francji, wszystkich, oprócz tych, którzy umarli tutaj.
P. Czy święty Michał miał włosy? O. A co? Czyżby oni chcieli je obciąć? P. Czy
pocałowała świętego Michała i świętą Katarzynę? O.Tak.
P. Czy pachnieli oni przyjemnie? O. Dobrze jest wiedzieć, że pachnieli przyjemnie.
P. Czy obejmując ich odczuła kiedykolwiek jakieś ciepło lub coś podobnego?
O. Nie mogłabym ich objąć, nie dotykając ich i niczego przy tym nie czując.
P. Którą część ciała brała w objęcia: górną czy dolną?
O. Stosowniej jest wziąć w objęcia górną część ciała niźli dolną.
P. Czy święty Michał był nagi? O. Czy podejrzewacie, iż Bóg nie ma niczego, czym by
go przyodział?
Postawiono też wiele innych, wysoce podchwytliwych pytań, Joanna jednak chytrze
unikała zastawionych na nią pułapek, dowodząc, że w dziedzinie kazuistyki co najmniej
dorównuje inkwizytorom. Na pytanie: "Kto jest prawdziwym papieżem?" (zadane w
związku z tym, że aktualnie rościło sobie do tego tytułu prawo aż trzech),
odpowiedziała, że "wierzy w prawdziwego papieża w Rzymie". Jeden z księży usiłował
zapędzić ją w kozi róg, domagając się odpowiedzi na pytanie: "Czy jesteś w stanie
łaski?" Joanna stanęła przed niebezpiecznym dla niej dylematem: odpowiadając "Nie",
przyznałaby się do winy, zaś odpowiedź twierdząca byłaby okazaniem inspirowanej
przez diabla pychy. Wybrnęła z tego, udzielając następującej odpowiedzi:
.Jeśli nie, to niechaj spodoba się Bogu doprowadzić mnie do stanu łaski, jeśli tak, to
niechaj spodoba Mu się mnie w nim zachować".
Po zakończeniu procesu przygotowawczego 27 marca rozpoczął się "proces zwykły"
[proces ordinaire, zwany też proces de droit inquisitoriaJ\, przeprowadzony na zamku
w Rouen, w obecności trzydziestosiedmiooso-bowego kolegium sędziów duchownych (w
tym dwu księży angielskich: Williama Bral-bestera i Johna de Hamptona), którego
obradom przewodniczyli ponownie biskup Beau-vais i inkwizytor Francji. Przeciwko
oskarżonej wysunięto siedemdziesiąt zarzutów:
W najwyższym stopniu podejrzana, mająca złą opinię i po wielokroć denuncjo-wana
przez trzeźwe i godne szacunku osoby [...] o to, że jest [...], a następnie uznana za
guślarkę, czarownicę, wróźbiarkę, fałszywą prorokinię, zaklinaczkę złych duchów,
zabobonną wiedźmę, wtajemniczoną w praktyki magiczne i te praktyki uprawiającą,
podającą w wątpliwość wiarę chrystusową schizmatyczkę [...] bluźniącą przeciwko
Bogu i jego świętym, buntow-niczkę i gwałcicielkę Pokoju Królewskiego, podźegaczkę
wojenną [...] bezwstydną i pozbawioną czci, zwodzicielkę ludu i książąt [...], a także
heretyczkę lub co najmniej wysoce podejrzaną o herezję.
Po przedstawieniu obszernego raportu, dotyczącego wcześniejszego okresu jej
życia oraz obyczajów i praktyk magicznych w okolicach Domremy, oskarżenie skupiło
się na objawieniach, których rzekomo doznawała. Joanna zaplątała się we własnych
zeznaniach, kiedy potwierdziła, że podczas próby ucieczki z więzienia, a także
wyskakując z wysokiej wieży zaniku w Beaurevoir oraz przynaglając do ataku na Paryż,
działała wbrew temu, co mówiły jej słyszane przez nią "głosy". Tym samym wpadła w
potrzask źle jej wróżącej alternatywy: albo to, co słyszała, nie było objawieniem
danym jej od Boga, albo też ośmieliła się takowemu objawieniu sprzeciwić. Co więcej,
zeznała też, że czuła się zmuszona, by wyskoczyć z wieży; a zatem zanegowała
istnienie wolnej woli i podporządkowała się • Diabłu.
Po dokładnym przebadaniu całości materiału dowodowego, odnoszącego się do
sformułowanych na wstępie siedemdziesięciu zarzutów, 2 kwietnia sąd wycofał
oskarżenia dotyczące uprawiania praktyk wróźebnych i czarnoksięskich (jako
niemożliwych do podtrzymania), redukując tym samym ich liczbę do dwunastu. Jedno z
nich, dotyczące przekonania Joanny o doznanych objawieniach, opatrzone było
następującym komentarzem:
"Wszędzie niemal pojawiają się ludzie płci obojga, którzy utrzymując kłamliwie, że
doznali objawienia od Boga i aniołów jego, rozsiewają, błąd i kłamstwo". Głównym
zarzutem, jaki jej postawiono, był zarzut noszenia przez nią stroju męskiego i odmowa
bezwzględnego podporządkowania się woli Kościoła walczącego. "W przypadku gdyby
Kościół zażądał od niej czegoś stojącego w sprzeczności z przykazaniami, które, jak
utrzymywała, dane jej zostały od Boga, nie wykonałaby tego".
Materiały, dotyczące wspomnianych dwunastu punktów oskarżenia, przedstawiono
szesnastu doktorom teologii i sześciu licencjatom praw. Po upływie trzech dni orzekli
oni, że wszystkie zarzuty zostały w pełni udowodnione. "Uznała się ona za najwyższy
autorytet, za doktora i za mistrza", uskarżali się w uzasadnieniu swej opinii. Wobec
tak jednoznacznego poparcia z ich strony kapituła katedry w Rouen uznała Joannę
d'Arc za winną herezji. "^f^.
18 kwietnia 1431 roku biskup oraz inkwizytor Francji zaproponowali skazanej
wyrzeczenie się swoich poglądów. Odmówiła. Następnie zachorowała; zapewniono jej
jednak znakomitą opiekę lekarską, bowiem, jak miał stwierdzić książę Warwick, "król
Anglii wydał na nią zbyt wiele, by zostać pozbawionym przyjemności ujrzenia jej na
stosie". Po raz wtóry możliwość wyparcia się swych poglądów dano Joannie 2 maja,
podczas uroczystego posiedzenia sześćdziesięciu teologów na zamku w Rouen. Joanna
jednak nadal
trwała w uporze. 9 maja przygotowano narzędzia tortur, ale trzy dni później
sędziowie wypowiedzieli się przeciwko ich zastosowaniu, w sposób dość ciekawy
zresztą uzasadniając swą decyzję. Stwierdzili oni mianowicie, że skoro do tej pory
postępowanie sądowe prowadzone było w sposób tak rzetelny, to nie powinno stwarzać
się pretekstu do oszczerstw, że zeznania oskarżonej zostały wymuszone.'
Aby przyspieszyć wykonanie wyroku, kardynał biskup Winchesteru przekazał sprawę
do rozpatrzenia uniwersytetowi paryskiemu. Od 29 kwietnia do 14 maja naukowcy z
czterech fakultetów Sorbony deliberowali nad przedstawionymi im dokumentami,
wreszcie rektor Pierre de Gonda otrzymał ich jednomyślną opinię, że jeśli Joanna
odmówi uznania swych błędów, winna zostać przekazana władzom świeckim. Decyzję tę
ogłoszono w Rouen 23 maja 1431 roku. Kanonik Rouen, Pierre Maurice, zwrócił się do
Joanny z następującym apelem:
Przypuśćmy, że król Francji osobistym swoim rozkazem powierzył ci obronę jakiegoś
miejsca, ostrzegając, byś pod żadnym pozorem nikogo doń nie wpuszczała. Załóżmy
dalej, że pojawił się tam ktoś, . zapewniający, że przychodzi z rozkazu samego króla,
nie mający jednakże żadnego listu ani glejtu, który by słowa te potwierdzał. I cóż,
dałabyś mu wiarę i wpuściła go? W podobny sposób Bóg przekazał władzę nad swoim
Kościołem w ręce świętego Piotra i jego następców. [...] Nie powinnaś przeto dawać
wiary tym, którzy, jak utrzymujesz, objawili ci się. Bądź posłuszna Kościołowi i zdaj się
na jego sąd.
Wywód ten Joanna skwitowała następującymi słowy:
Podtrzymuję i chcę potwierdzić wszystko, co w czasie tego procesu powiedziałam o
moich uczynkach i słowach. Nawet gdybym ujrzała zapalony ogień, płonące bierwiona i
kata gotowego, by przystąpić do egzekucji, nawet gdybym samą siebie ujrzała na tym
stosie, nie powiedziałabym niczego innego.
24 maja 1431 roku na cmentarzu St. Ouen w Rouen, w obecności Anglików: kardynała
biskupa Winchesteru i biskupa Norwich, całego zastępu wybitnych prawników i
dostojników kościelnych oraz rektora paryskiej Sorbony, Guillaume Erard wygłosił
kazanie oparte na słowach rozdziału piętnastego Ewangelii według świętego Jana: "Kto
nie będzie tkwił we mnie, odrzucony będzie precz niby latorośl i uschnie; zbiorą ją, do
ognia wrzucą i zgorzeje". Obok stał kat, którego zadaniem było przełożenie tej
metafory na język rzeczywistości. Nieoczekiwanie, w ostatniej chwili, Joanna
zapragnęła odwołać się do papieża, po czym załamała się, obiecała wyprzeć się swych
wizji i poddać woli Kościoła. Żołdacy angielscy, rozwścieczeni tym, że ofiara wymyka
się im z rąk, obrzucili kamieniami francuskich duchownych. Joanna postawiła swój znak
na spisanym pospiesznie akcie przyznania się do winy:
Ja, Joanna, zwana La Pucelle, pożałowania godna grzesznica, zdawszy sobie sprawę z
pułapki błędów, w jakiej tkwiłam, i z łaski Bożej, powróciwszy do matki naszej, Kościoła
Świętego, pragnąc, by wszyscy mogli ujrzeć, iż szczerze i z całego serca powróciłam
na łono owczarni, wyznaję, iż grzeszyłam w przeszłości, utrzymując kłamliwie, jakobym
doznała objawienia od Boga i jego aniołów, świętej Katarzyny i świętej Małgorzaty.
Wyrzekam się także wszystkich moich słów i postępków, skierowanych przeciwko
Kościołowi, i chcę żyć w jedności z Kościołem i nigdy od niego nie odstąpić. Na
świadectwo czego kładę mój znak.
Na samym początku odbywania przez nią wyroku dożywotniego więzienia "o chlebie
żalu i wodzie smutku" strażnicy angielscy -nie osadzono jej bowiem, wbrew jej
nadziejom, w więzieniu kościelnym - odebrali jej szaty niewieście, które przywdziała
ponownie, i dali jej strój męski. W aktach procesu rehabilitacyjnego, równie zresztą
stronniczego jak ten, który doprowadził do wydania wyroku, znajduje się stwierdzenie,
że do założenia ich została zmuszona siłą. O zdarzeniu tym poinformowano
natychmiast trybunał kościelny, który 28 maja skazał ją jako zatwardziałą heretyczkę.
Joanna odwołała przyznanie się do winy i znów zaczęła utrzymywać, że objawienie,
jakiego dostąpiła, miało charakter boski. Następnego dnia dwóch księży starało się
skłonić ją do okazania skruchy. 30 maja 1431 roku biskup Beau-vais oraz inkwizytor
Francji odczytali wyrok ekskomuniki "wykluczający ją i odrzucający od wspólnoty z
Kościołem, tak jak odcina się chorą gałąź, i przekazujący ją w ręce świeckiego wymiaru
sprawiedliwości". Do procesu przed sądem świeckim nie doszło jednak w ogóle,
zaledwie bowiem biskup wraz z inkwizytorem opuścili Stary Rynek w Rouen, bajlif tego
miasta zarządził egzekucję. Dwudziestoletnią dziewczynę, przystrojoną w mitrę z
napisem: "Ta, która powróciła do herezji, apostazji i bałwochwalstwa", umieszczono na
samym szczycie stosu, by płomienie ogarnęły ją jak najpóźniej. Kiedy spłonęły już jej
szaty, kat zdusił ogień, aby tłum mógł popatrzeć "na wszelkie sekrety ciała kobiecego.
[...l A kiedy lud nasycił się już tym widokiem i spostrzegł, że umarła przywiązana do
słupa, kat podsycił gwałtownie płomienie i nieszczęsne zwłoki rychło zgorzały
kompletnie tak, że każda kość i każdy kawałeczek ciała obróciły się w popiół".
Do wzrostu zainteresowania osobą i procesem Joanny d'Arc doszło ponownie w
wieku dziewiętnastym za sprawą francuskich partii klerykalnych, broniących, jak to
określa w wydaniu jedenastym Encyclopaedia Bri-tannica, koncepcji "nierozłącznego
związku między patriotyzmem a wiarą chrześcijańską". 6 czerwca 1904 roku papież
Pius X ogłosił Joannę d'Arc "służebnicą Bożą", a 13 grudnia roku 1908 beatyfikował ją.
9 maja 1920 roku została kanonizowana przez papieża Benedykta XV, a miesiąc później
rząd francuski ogłosił dzień 30 maja świętem narodowym.

Jórgensdatter Siri. Przypadek Siri Jór-gensdatter stanowi dokumentalne


potwierdzenie, w jaki sposób opowieści o przebiegu słynnych procesów o czary, które
odbyły się wiele lat wcześniej, wpłynąć mogą na podatną wyobraźnię dziecka i skłonić
je do oskarżenia o podobne praktyki swoich bliskich. W roku 1730 Siri Jórgensdatter,
trzynastoletnia Norweżka, powtórzyła niemal dosłownie wymysły kilkorga dzieci
szwedzkich, wymysły, które w roku 1669 doprowadziły do wytoczenia procesu
czarownicom z Mora. Trudno powiedzieć, czy Siri usłyszała owe historie od swojej
babki, którą opisywała później jako czarownicę, a która bez wątpienia musiała dobrze
pamiętać histerię, jaka ze Szwecji rozlała się po całej Skandynawii, czy źródłem jej
wiedzy była treść wygłaszanych w kościele parafialnym kazań. Dość na tym, że rada
miejska zauważyła dziwną zbieżność opowieści dziewczynki z relacją z procesów w
Mora i Elfdale, pióra Cappelio, opublikowaną w broszurze Relationes Curiosae.
Dokonanie przesłuchania Siri poruczono dziekanowi i pastorowi miejscowej parafii.
Wiarygodność spisanych przez nich zeznań dziewczyny została zakwestionowana
zarówno przez biskupa, jak i gubernatora prowincji, ostatecznie więc cała sprawa w
ogóle nie trafiła przed sąd. Ale przecież w roku 1669 identyczna opowieść
spowodowała egzekucję niemal stu osób skazanych na podstawie analogicznych
dowodów.
RAPORT PROBOSZCZA I DZIEKANA
Siri opowiedziała im, że kiedy miała siedem lat, babka zabrała ją ze sobą do chlewa,
gdzie natarta maciorę jakąś maścią, którą przechowywała w rogu, po czym obydwie
dosiadły zwierzęcia i po krótkim locie w powietrzu przybyły na miejsce nazwane przez
babkę Blaakullen. Po drodze spotkały trzech odzianych na czarno mężczyzn, których
babka Siri określiła jako "chłopaków dziadka". W Blaakullen pozostawiły maciorę przed
jakimś budynkiem, a same weszły do niego i usiadły przy stole obok diabła, którego jej
babka nazywała "dziadkiem". Poczęstowano je budyniem śmietankowym, masłem,
serem, chlebem, świeżymi i wędzonymi rybami. Do picia podano piwo. W budynku stało
siedem stołów, a wszystkie miejsca za nimi były zajęte.
Po jedzeniu goście zaczęli obrzucać się kawałkami chleba. Następnie otworzyła się
klapa w podłodze i buchnął z niej niebieski płomień, w którym znajdowały się jakieś
małe ludziki, poruszające się w koło i wydające z siebie piskliwe dźwięki. Diabeł, ubrany
na czarno i w kapeluszu, zasiadł przy głównym stole. Przepasany był żelaznym
łańcuchem, który ciągle przepiłowywał, ale skoro tylko udało mu się rozciąć jedno z
ogniw, natychmiast zrastało się ono z powrotem. Diabeł bez przerwy rozmawiał z
gośćmi, a zaraz potem, jak rozmówił się z jej babką, obie powróciły do domu. l...]
W ubiegłą wigilię Nowego Roku Siri wraz z babką ponownie udały się do Blaakullen.
Ucztowały tak jak poprzednio, tym razem jednak diabeł uczynił znak na jej małym
palcu. Odbyło się to w następujący sposób: diabeł naciął nożem opuszek jej palca,
wyssał zeń trochę krwi, którą zapisał imię dziewczyny w jakiejś grubej księdze, po
czym uderzył ją w prawe ucho. Blizna na palcu Siri jest do tej pory widoczna,
zauważono ponadto, że zarówno wspomniana blizna, jak i miejsce, w które diabeł ją
uderzył, pozbawione są czucia.
Jakiś czas później babka Siri, po krótkiej chorobie, zmarła. Jeszcze kiedy leżała
chora, podarowała dziewczynie drewniane puzderko z maścią, którą, jak utrzymywała,
dał jej diabeł. Miała jej użyć, aby dostać się do Bla-akullen wraz z Annę Holstenstad i
Góro Bra-enden w najbliższą wigilię Zielonych Świąt. Po śmierci babki dziewczyna
przeniosła się do domu swojego wuja.
Krótko po przeprowadzce wuj odkrył wspomnianą maść i spalił ją wraz z miotłą,
której zwykła była dosiadać. Siri przyznała się do wszystkiego dwu innym
dziewczynkom, które z kolei opowiedziały o tym jej ciotce, a teraz wuj przyprowadził
ją w związku z tym do dziekana. Trzykrotnie odwiedzały ją małe diabełki, za każdym
razem jeden, aby z nią pomówić. Pierwszy prosił, by nie wyjawiła niczego, dwa następne
groziły, że urwą jej głowę, ponieważ wyznała wszystko, co było jej wiadome. [...]
Zeznała także, że widziała, jak jej babka wbija nóż w ścianę, przywiązuje do niego
trzy rzemyki, które podarował jej diabeł, i tym sposobem może wydoić każdą krowę w
całym okręgu.
Na koniec powiedziała, że latem przyszła do niej Annę Holstenstad i zabroniła jej
mówić cokolwiek pod groźbą utraty zdrowia.

"K"
Kodeks Karola V. Constitutio Crtminalis Carolina, kodeks postępowania karnego dla
krajów wchodzących w skład Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego,
uchwalony przez Sejm Rzeszy w Regensbur-gu w roku 1532 (za panowania cesarza
Karola V). Zgodnie z literą zawartych w nim praw, zaczerpniętych ze słynnego
Bambergische Halsgerichtsordnung(1508), prowadzona była znakomita większość
procesów o czary. Jednak aż do końca XVI wieku sędziowie często nie stosowali reguł
zawartych w kodeksie, wymierzając oskarżonym kary wedle własnego uznania; stąd na
przykład w Bambergu oskarżeni i ich krewni, w nadziei ukrócenia pozaprawnych
procedur sądowych, apelowali do cesarza, by wymusił na sędziach przestrzeganie
zasad zawartych w kodeksie.
Procesy o czary normowane były przytoczonymi poniżej paragrafami:
21. Dotyczący badania podejrzanych o wróżenie za pomocą czarów. Podobnie na
podstawie samego oskarżenia nikt z tych, których podejrzewa się o przepowiadanie
przyszłości za pomocą czarów bądź innych sztuk magicznych, nie może być
aresztowany ani poddany torturom. Ale jeżeli oskarżonymi są ci, którzy sami podają
się za wróźbiarzy, mają ponieść za to karę. Jeżeli oskarżony wróżbiarz uznany
zostanie, pod przysięgą, winnym narażenia swej ofiary na straty pieniężne lub
spowodowania jej choroby, zranienia albo jakiejkolwiek innej krzywdy, sędzia może
podjąć dalsze czynności w jego sprawie, tak jak jest to przewidziane w odrębnych
paragrafach.
44. Dotyczący wystarczającego dowodu na uprawianie czamoksięstwa. Jeśli ktoś
naucza inną osobę czamoksięstwa, jeśli ktoś rzuca na kogoś urok, a nadto sprawia, że
ten, kogo zwiódł, sam to zaczyna czynić, jeśli ktoś związany jest z czarownikami, czy
to płci męskiej, czy kobietami, lub ma do czynienia z różnymi podejrzanymi rzeczami,
działaniami, słowami i sposobami postępowania, które sugerują czamoksięstwo, lub jeśli
został oskarżony przez owych czarowników - wszystkie te przestanki należy uznać za
dowód parania się czarami i stanowią one wystarczającą podstawę do zastosowania
tortur.
>52. Jak należy prowadzić przesłuchanie w przypadku podejrzenia o czary. Jeśli
jakaś osoba podejrzana jest o uprawianie czarów, winna zostać przesłuchana pod
przysięgą; należy zadać jej pytania dotyczące rodzaju i dokładnych szczegółów
praktyk czarnoksięskich i dalej pytać z kim, w jaki sposób i kiedy praktyki takowe
uprawiała, jakich używała przy tym słów i jakie wykonywała czynności. Jeśli okaże się,
że osoba przesłuchiwana zakopała lub też w inny sposób ukryła coś, co mogłoby mieć
związek z uprawianymi przez nią czarami, należy wszcząć poszukiwania tego
przedmiotu i w miarę możliwości go odnaleźć. Jeśli jednak praktyki czarnoksięskie
uprawiano jedynie za pomocą stów i gestów, osobę taką należy przebadać w celu
ustalenia, czy wystarczają one do oskarżenia o czary. Dodatkowo należy ją także
wypytać, od kogo nauczyła się czarów, w jaki sposób zaczęła je uprawiać i czy nie
używała ich przeciwko innnym osobom; jeśli tak, to wobec kogo oraz jakie szkody tym
samym spowodowała.
109. Kary za uprawianie czarów. Jeśli ktoś poprzez czary spowodował jakieś
nieszczęście lub czyjąś krzywdę, musi zostać ukarany śmiercią, a wyrok ten należy
wykonać przez spalenie. Jeśli jednak ktoś trudnił się praktykami czarnoksięskimi nie
wy-, rządzając nikomu żadnej szkody, winien zostać ukarany w inny sposób,
odpowiadający rozmiarom jego zbrodni; należy w takim wypadku zasięgnąć konsultacji
rady.
116. Kara za akty lubieżne przeciwne naturze. Jeżeli mężczyzna obcował cieleśnie ze
zwierzęciem lub mężczyzna z mężczyzną albo kobieta z kobietą, wszyscy oni winni
postradać życie i, zgodnie z powszechnie panującym obyczajem, zostać skazani na
śmierć przez spalenie.

Koszmar nocny. Pojęcie to używane jest zazwyczaj jako określenie (l) demona lub
zmory, uważanych za sprawców marzeń sennych, albo (2) sennego marzenia właśnie.
Nawiedzającego ludzi we śnie demona często utożsamiano z inkubem lub sukkubem;
stąd wydany w roku 1785 English Dictionary Bayley'a definiuje inkuba jako "koszmar
nocny, chorobę, w trakcie której śpiący człowiek ma wrażenie, że kładzie się na niego
jakiś wielki ciężar" oraz "diabła, który poznaje cieleśnie niewiastę, przybrawszy
uprzednio ludzką postać". Pogląd ten ma bardzo stary rodowód -jeszcze kabaliści
żydowscy uważali, że erotyczne sny wywołuje sukkub, nawiedzający łoże mężczyzny,
by płodzić z nim złe duchy.
Chociaż zarówno zmora, jak i inkub wydają się projekcjami tłumionych pożądań
seksualnych, zwykło się, dla uproszczenia, oddzielać od siebie te dwa zjawiska: w
przypadku zmory człowiek doznaje przede wszystkim uczucia strachu, podczas gdy we
wrażeniach osoby nawiedzanej przez inkuba dominuje uczucie rozkoszy i satysfacji,
choć i niekiedy również z domieszką lęku. Obydwa te przeżycia są niezwykle
sugestywne i nie różnią się niczym od doznań rzeczywistych "poza tym, że kończy je
przebudzenie" - jak ujął to w swoim eseju o czamoksięstwie Char-les Lamb.
Koszmar nocny- zarówno demon, jak i sam sen - stał się przedmiotem co najmniej
szesnastu uczonych rozpraw, wydanych między 1627 a 1740 rokiem, pierwszy jednak
klasyczny opis tego rodzaju przywidzeń w języku angielskim pochodzi dopiero z roku
1763.
Zazwyczaj koszmary nocne nawiedzają ludzi śpiących na wznak. Nader często
zaczynają się od budzącego grozę snu, po którym pojawiają się trudności z
oddychaniem, uczucie ucisku na klatkę piersiową i całkowita niemożność wykonania
najmniejszego nawet ruchu. Cierpiąc tego rodzaju katusze, ludzie wzdychają, jęczą,
wydają z siebie niezrozumiałe dźwięki i pozostają w objęciach śmierci, dopóki
najwyższym wysiłkiem woli lub dzięki pomocy z zewnątrz nie uda im się wyjść z tego
przerażającego stanu odrętwienia. Kiedy tylko otrząsną się z owej opresji, zaczynają
doskwierać im gwałtowne palpitacje serca, nadpobudliwość, omdlenia lub .dokuczliwy
niepokój; stopniowo objawy te słabną, ustępując miejsca przyjemnej świadomości, że
wyszło się cało z bardzo poważnego niebezpieczeństwa (J. Bond, Ań Essay on the
Incubus orMghtmare).
Wszyscy zajmujący się tym problemem autorzy zgodnie potwierdzają, że trzema
zasadniczymi cechami koszmaru nocnego są:
1. Dojmujący i trudny do opisania strach, określany w medycynie niemieckim
terminem Angst(użytym po raz pierwszy w roku 1895 przez Freuda w związku z
przypadkami neurozy na tle podświadomego tłumienia popędu płciowego), któremu
często towarzyszą doznania o charakterze erotycznym.
2. Uczucie ciężaru na piersiach, który przeszkadza w oddychaniu.
3. Uczucie zupełnej bezradności wobec trapiących człowieka koszmarów.
Majakom sennym towarzyszą często objawy opisane powyżej przez Bonda, a także
wzrost ciśnienia tętniczego. W większości koszmarnych snów objawy opisane w
punktach 2 i 3 jednak nie występują, przeciwnie, ruchy osoby śpiącej stają się tak
gwałtowne, że w efekcie budzi się ona przed zakończeniem przeżywanej historii,
której treści najczęściej nie potrafi sobie przypomnieć. Koszmarne sny, dręczące
ludzi współczesnych, powielają zasadniczo wzorce opisane przez dawnych uczonych
jako przykłady złośliwe) działalności demona nocnego - zmory.
Skoro uczucie strachu- podstawowa cecha koszmaru - wynika z tłumienia popędu
płciowego, groza tego zjawiska narasta tym bardziej, im silniejszą tamę człowiek
stawia swoim naturalnym potrzebom seksualnym. W pracy On the Mghtmare Ernest
Jones próbował wyjaśnić naturę tego rodzaju snów na gruncie teorii Freuda:
Ukrytym sensem koszmaru sennego jest wyobrażenie normalnego stosunku płciowego,
zwłaszcza w roli kobiecej -ucisk na piersiach i poczucie oddania się, którego wyrazem
jest stan niemożności wykonania ruchu; o seksualnej naturze tego zjawiska świadczy
też wzmożona pobudliwość okolic genital-nych, inne zaś objawy, w rodzaju
przyspieszonego bicia serca, pocenia się, uczucia duszenia się etc., nie są niczym innym
jak tylko wyolbrzymionymi postaciami odczuć, jakich doznaje człowiek w trakcie aktu
płciowego, któremu towarzyszy poczucie zagrożenia.
Uwagi Jonesa nie odbiegają zbytnio od obserwacji Gerwazego z Tiłbury (ok. 1218),
utożsamiającego wizje senne spowodowane melancholią bądź poczuciem braku
pewności siebie z lamiami, "które mącą umysły śpiących i trapią ich nieznośnym
ciężarem". Dalej Gerwazy powiada: "Niektórzy zapewniają, że owe zjawiska senne są
tak realistyczne, iż wydaje im się, że nie śnią, ale znajdują się na jawie. Nie bardzo
jednak w to wierzę, ponieważ znam kilka kobiet z sąsiedztwa, które opowiadały mi, że
wstydziły się wielce, gdy nocą ukazywały się im obnażone organa płciowe kobiet i
mężczyzn".
Podobny rodzaj doświadczeń erotycznych przeżyła mniszka z Louviers, siostra
Marie-du-St.-Sacrament, molestowana seksualnie przez ojca Picarda:
Pewnego razu ojciec Picard przechodząc koło mnie położył mi rękę na podbrzuszu i
natychmiast potem opanowały mnie w najwyższym stopniu niepokojące rojenia. Kiedy
około godziny dziewiątej położyłam się do łóżka, trzykrotnie widziałam, jak z sufitu
spadają na moją pościel wielkie, czarodziejskie ognie, co bardzo mnie przeraziło.
Następnego dnia czułam, że na moich barkach spoczywa jakiś niewiarygodny ciężar,
ciężar tak wielki, iż myślałam, że mnie zadusi. Dowlokłam się do celi Matki Przełożonej
i dopiero wtedy poczułam, że ciężar ten z głośnym hukiem spadł mi z ramion. W tym
samym momencie coś rzuciło mną o ziemię tak silnie, że zaczęłam krwawić z nosa i ust.
U większości mężczyzn i kobiet pragnienie odbycia stosunku płciowego nie
doprowadza na ogół do występowania koszmarów nocnych, aczkolwiek zwiększa
zapewne częstotliwość snów o treści erotycznej. Ale u ludzi mających skłonność do
nierównowagi emocjonalnej tłumienie popędu płciowego może nawet wywołać sny, w
których rolę istot ludzkich odgrywają nienaturalne stwory lub zwierzęta uznawane
powszechnie za symbole siły i energii witalnej.
"Niesłychaną relację" o tego rodzaju koszmarze nocnym przytacza Richard Bovet w
swoim Pandaemonium (1684):
Ujrzeliśmy nieszczęsnego młodzieńca leżącego w milczeniu na łożu; spojrzenie jego
szeroko otwartych oczu utkwione było nieruchomo w jeden punkt komnaty, dłonie
zaciskał kurczowo, włosy stały mu dęba, a pocił się tak gwałtownie, jakby był w łaźni.
[...] Na koniec [...] opisał nam taki oto zadziwiający przypadek. Powiedział, że leżał już
w łóżku około pół godziny starając się zmusić do zaśnięcia, bezskutecznie jednak z
powodu trapiącego go bólu głowy, kiedy do komnaty weszły dwa widma niezwykłej urody
kobiet. Bił od nich blask oświetlający całe pomieszczenie [...], próbowały ułożyć się
obok niego w łóżku, po obu jego stronach, czemu sprzeciwiał się ze wszystkich sił,
wymierzając im po wielokroć ciosy pięścią, która nie trafiała wszakże na nic poza
niematerialnymi cieniami. Mimo to były tak silne, że udało im się zerwać z niego
pościel, chociaż ze wszech sił starał się ją przytrzymać, a następnie rozebrały go z
koszuli; walczył z nimi tak długo, aż w pewnym momencie doszedł do wniosku, że
przyjdzie mu umrzeć, a przez cały ten czas nie miał siły nie tylko zawołać o pomoc, ale
nawet wypowiedzieć jednego słowa.
U kobiet zmuszonych do zachowania wstrzemięźliwości płciowej koszmary nocne
mogło powodować tłumienie naturalnych popędów ciała; w istocie rzeczy najbardziej
obrazowe relacje o zmorach i inkubach pochodzą z konwentów zakonnych. Na początku
szesnastego stulecia Paracelsus wyraził , opinię, że demony powstają z upławów
miesięcznych, stąd klasztory są wręcz ich wylęgarnią. Zboczone pragnienia seksualne,
których mechanizm tłumienia był nieco inny, dawały w konsekwencji odmienny typ
halucynacji i urojeń [patrz: Wilkofactwo, Wampir].
Konflikt między obawą a pożądaniem oraz wynikający z niego brak równowagi
psychicznej widać wyraźnie w przytoczonym przez Bonda opisie koszmarów nocnych,
nękających pewną młodą kobietę:
Pewna młoda dama o czułostkowym i marzycielskim usposobieniu, jeszcze przed
miesiączką, doznała ataku tego rodzaju choroby i zaczęła wydawać tak żałosne jęki, że
obudziła śpiącego w sąsiednim pokoju ojca. Zerwał się on na równe nogi i wbiegł do jej
sypialni, gdzie znalazł córkę leżącą na wznak i silnie krwawiącą z ust i nosa. Kiedy nią
potrząsnął, przyszła nieco do siebie i opowiedziała mu, iż zdawało się jej, że do łóżka
wszedł ogromnej postury mężczyzna, który bez większych ceremonii ułożył się na niej.
Już kilka dni wcześniej słyszano jak jęczy ona i wzdycha przez sen, ale nazajutrz po
opisanym tu przypadku dostała wyjątkowo obfitego upływu krwi miesięcznej i odtąd
przestała uskarżać się na tego rodzaju zjawiska.
W swojej Anatomy ofMelancholy Burton zwraca uwagę, że nader często koszmary
nocne mijają wraz z zamążpójściem.
Zarówno współcześni psychoanalitycy, jak i historycy akceptują bez zastrzeżeń
pojawiające się w dawnych relacjach wzmianki o niebywałej wręcz sugestywności
doznań doświadczanych podczas koszmarów nocnych. W wydanym w roku 1816
Treatise on the In-cubusandNightmare]. Waliker pisał: "W rzeczy samej nie wiem, w
jaki sposób ktoś może uwierzyć, że wizje, jakich doznał w czasie ataku koszmarów
nocnych, nie były częścią rzeczywistości, jeśli nie potwierdzą tego świadectwa ludzi
obecnych przy nim w tym czasie i w pełni przytomnych". Jeden z psychiatrów,
omawiając często spotykany przypadek uczucia, że ktoś dusi się we śnie, również
potwierdza wiarygodność tego rodzaju relacji: "Przekonałem się, że chorzy na
klaustro-fobię prowadzą we śnie niezwykle aktywne życie, a ich majaki senne pełne są
najbardziej przerażających zdarzeń" - Fodor, .Joumal of Nervous and Mental
Disease", Vol. CI. Uwagi te wyjaśniają również do pewnego stopnia zeznania niektórych
czarownic dotyczące sabatów.
Koszmary nocne wiążą się z czarnoksię-stwem o tyle, że na specjalne życzenie
niektórych czarownic mogły być jednym z przejawów opętania demonicznego.
Franciszkanin, ojciec Candidus Brognolus, w swoim Manuale Exorcistarum (1651) podał
tekst modlitwy, mającej sprawić, by diabeł "nie mógł doświadczać mnie we śnie- ani
mej wyobraźni, ani mojego ciała, a zwłaszcza tych jego części, które służą rozmnażaniu
się". Związek między czarami a tego rodzaju wizjami nocnymi uważany był za pewny; w
ten sposób do sprawy podchodzi Bodin, który w swej Dómonomaniewspominst, że
pewien zamożny plantator z Valois, Nicholas Nobel, opowiadał mu, iż często zdarzają
mu się we śnie odwiedziny coche-mares, czyli sukku-bów, i że za każdym razem
następnego ranka przychodzi do niego pewna stara wiedźma z prośbą o jałmużnę.

Koszta procesów o czary. Wszelkie koszta procesów o czary we Francji, w


Niemczech i Szkocji pokrywane były z majątku osoby skazanej bądź przez jej
krewnych; w nielicznych tylko przypadkach, kiedy skazani w ogóle nie mieli pieniędzy,
uiszczał je ich pan feudalny lub obywatele miasta, w którym zamieszkiwali. Polowanie
na czarownice było procederem, który żywił sam siebie, a po pewnym czasie
przekształciło się w wielce dochodowe zajęcie, z którego utrzymywały się całe rzesze
ludzi, obrastających w sadło na koszt podsądnych. Czarownicy i czarownice, zwłaszcza
w Niemczech, nie należeli z reguły do ludzi ubogich, zresztą najbogatsi zasiadali
zazwyczaj na ławie oskarżonych w pierwszej kolejności. Ich majątek pożerały
honoraria urzędników, sędziów, lekarzy, woźnych sądowych, katów, strażników,
posłańców - a nawet robotników zatrudnionych przy wyrębie drzewa potrzebnego na
budowę szafotu i ułożenie stosu. Pośrednio zarabiali na tym właściciele karczm i
zajazdów, obsługujący tłumy gapiów, ściągających zewsząd, by przyjrzeć się
egzekucji. Oprócz tego, że służył jako źródło utrzymania dla wszystkich, którzy mieli
jakikolwiek związek z sądem, majątek skazanej czarownicy stawał się łatwym łupem
władz Ipkal-nych. Po pokryciu wszystkich wydatków związanych z procesem mienie
osoby skazanej podlegało konfiskacie na rzecz miasta, pana lennego, króla lub
inkwizycji, w zależności od statusu prawnego miejscowości, w której zamieszkiwała
ofiara; niekiedy łupem dzieliło się między sobą kilka instytucji sądowych- świeckich i
duchownych.-Jedynie w Anglii epoki elźbietańskiej Korona konfiskowała wyłącznie
majątki czarownic skazanych na dożywotnie więzienie, a nie na śmierć. Nie powinno
zatem budzić zdziwienia, że władcy Niemiec i Francji, mając zapewnione stałe źródło
tak łatwych dochodów, przez dłuższy czas zainteresowani byli trwaniem polowań na
czarownice.

Poniżej przedstawiamy koszta kilku typowych procesów o czary, które odbyły się w
różnych częściach Europy. W większości wypadków musiały one doprowadzić do
trwałej ruiny majątkowej każdą rodzinę o umiarkowanych dochodach.
l. Protokoły siedemnastowiecznych procesów o czary w Offenburgu, w Badenii,
pozwalają nam nieźle zorientować się w ich ogólnych kosztach. W roku 1629 rajca Phi-
lipp Beck, którego żonę spalono na stosie jako czarownicę, został ukarany grzywną za
obrazę sądu, postawił bowiem zarzut pod jego adresem, że opłaty związane z
procesem stanowią próbę wyzucia go z majętności. A płacić musiał za wszystko. I tak
dwóch woźnych sądowych, którzy trzymali straż przy oskarżonej, otrzymywało
wynagrodzenie tygodniowe w wysokości 10 batzen i siedmiu miar wina. Kat policzył
sobie 10 batzen za samo tylko przewiezienie podsądnej z jednego więzienia do
drugiego. Po każdym posiedzeniu sędziowie wyprawiali ucztę, na którą przeznaczano
po 4 batzen na głowę; limit dla posłańców sądowych wynosił 2 batzen, W ciągu trzech
dni, jakie upłynęły od ogłoszenia wyroku do egzekucji trzech kobiet w miejscowości
Appenweier (rok 1595), musiały one zapłacić:
Florenó Batze
Fenigów
w n
Katu 14 7 10
Za noclegi i ucztę dla sędziów, księży i
32 6 3
adwokata
Na utrzymanie strażników i ich pachołków 33 6 6

Często koszta samego procesu były tak wysokie, że pochłaniały cały majątek
oskarżonego, zanim jeszcze zdążono skonfiskować go na rzecz stosownych władz. Na
przykład 8 października 1608 roku proces Frau Die-trich został odroczony ze względu
na brak wystarczających dowodów, a 17 stycznia roku następnego jej mąż zwrócił się
do sądu o oddalenie oskarżenia z powodu rosnących kosztów procesowych. W lutym
l6l2 roku majątek rodziny Pabst sprzedany został na licytacji, gdyż trzeba było pokryć
koszta procesu Frau Pabst, który rozpoczął się 15 października 1608 roku i ślimaczył z
powodu braku dowodów winy aż do śmierci oskarżonej w domu dla umysłowo chorych w
kwietniu l6ll roku. Koszta naliczano codziennie w ciągu owych trzech lat, w czasie
których przebywała ona, najprawdopodobniej zupełnie niewinnie, w więzieniu.
2. W trakcie procesów w Montebeliard, we Franche-Comte, podówczas części
Cesarstwa Rzymskiego, majątki skazanych były czasami konfiskowane w całości,
niekiedy zaś domagano się jedynie pokrycia kosztów postępowania sądowego. I tak w
roku 1652 Catheri-ne Jeannot winna była z tego tytułu sądowi 480 franków i 3 grosze;
Pierre'a Toumier-Fau-ciiiiera i jego żonę obciążono w roku 1655 sumą 437 franków? i l
grosza od każdego z nich. Koszta postępowania sądowego w tym kraju rzadko kiedy
spadały poniżej 500 franków, a powodem tego były wysokie wynagrodzenia wypłacane
wszystkim biorącym udział w sprawie od chwili aresztowania pod-sądnego do dnia
wykonania wyroku. Opłatą za każdą czynność i każdą usługę obciążano podsądnego.
Nawet koszta uczty, wyprawianej już po egzekucji przez urzędników sądowych,
pokrywano z majątku osoby skazanej. Na przykład z okazji egzekucji niejakiej Ad-
rienne d'Heur 11 września 1649 roku właścicielowi oberży, Davidowi Morlotowi,
wypłacono 25 franków za przygotowanie śniadania dla pisarza sądowego, mera,
czterech żandarmów i strażnika więziennego. Francois Parau także "wydał" śniadanie i
obiad dla obywateli i urzędników miejskich, którzy przyszli obejrzeć jego egzekucję,
co kosztowało go 15 franków i 9 groszy. Pomijając koszta wspomnianych uczt i
wynagrodzenie kata, same tylko płace w jego wypadku urosły do kwoty 26 franków:
Frankó Grosz
w y
Księżom (dwóm) po 1 franku 8 groszy każdemu 3 4
Adwokatowi 1 8
Merowi 1 8
Dziewięciu obywatelom i czterem rajcom 13 0
Pisarzowi 1 0
Dwóm asesorom i "Jakubowi", po 9 groszy
2 3
każdemu
Czterem sierżantom 3 0

3. Pełna specyfikacja wydatków sporządzona wToul, nieopodal Nancy, w roku 1597,


dotyczy kosztów przetrzymywania w więzieniu niejakiej CathinJoyeuse, znanej także
jako Mayoress Etienne, którą za niecały miesiąc pobytu w areszcie obciążono kwotą
104 franków. Pozostałe koszta związane z aresztowaniem i egzekucją wyszczególniono
w drugim rachunku.
Frankó Grosz
w y
Za chleb od 14 listopada 1597 do 11 grudnia 1597, kiedy to
2 11
przekazano ją merowi
Za mięso, masło, rybę i inne produkty dostarczone jej w czasie,
4 10
kiedy przebywała w więzieniu
Za wino (wraz z winem dla straży) 13 0
Za słomę 0 6
Za transport jej rzeczy przy zmianie więzienia 0 2
Dla prowadzącego proces 20 0
Dla adwokata 10 0
Dla pisarza 10 0
Dla strażników 10 0
Dodatkowo za wydatki poczynione przez strażników, którzy
pilnowali rzeczoną Cathin w okresie od skierowania jej na tortury 3 6
do chwili rozpoczęcia tych tortur
Za sprawdzenie protokołów sądowych 4 0
Dla kobiety, która ją ogoliła 1 0
Dla kata 20 0
Za wydatki, jakie poniósł człowiek wysłany do Nancy w celu
4 4
sprowadzenia rzeczonego kata

4. Wysokie koszty samego spalenia na stosie wychodzą na jaw przy okazji egzekucji
dwóch czarownic z Aberdeen, Janet Wishart i Isabel Crocker, w lutym 1596 roku:
Szyling
Pensy
i
Za 20 ładunków torfu przeznaczonego na ich
40 0
spalenie
Za sześć buszli węgla 24 0
Za cztery beczki smoły 26 8
Za jedlinę i żelazo na beczki 16 8
Za stos i jego ułożenie 16 0
Za 24 stopy sznura katowskiego 4 0
Za transport torfu, węgla i beczek na wzgórze 8 4
Sądowi za ich egzekucję 13 4

5. Inny przykład, ilustrujący koszta spalenia na stosie, pochodzi z Kirkcaldy, gdzie 19


listopada 1636 roku stracono za uprawianie czarów Williama Coke'a i jego żonę, Alison
Dick. W Kirkcaldy osądzonych umieszczano w wysmołowanych beczkach, co ułatwiało
ich spalenie. Przed egzekucją odziewano ich w koszule z surowych konopi specjalnie do
tego celu przygotowywane. Wydatki z tym związane pokrywały solidarnie rada miejska
i miejscowa parafia prezbiteriańska.
Funtó Szylingó
Pensów
w w
Za dziesięć ładunków węgla 5 grzywien, 3 6 8
czyli Za beczkę smoły 14 0
Za sznur katowski 6 0
Za płótno konopne na koszule 3 10 0
Za ich uszycie 8 0
Człowiekowi, który pojechał do Finmouth po dziedzica
6 0
zasiadającego w ich sprawie jako sędzia
Katu za jego fatygę 8 14 0
Za jego tu wydatki 16 4

6. Przykład szósty dotyczy skazanej czarownicy, która żyta z dzierżawy ziemi w


dużym majątku ziemskim w Szkocji w połowie siedemnastego stulecia. Ruchomości
oskarżonej zostały skonfiskowane, oszacowane i uwzględnione w całkowitych kosztach
jej procesu; różnicę pokrył właściciel majątku, na którym stał jej dom. Specyfikacja
kosztów związanych z egzekucją Margaret Dunhome [figurującej też w aktach jako
Dinham lub Dollmoune] w Bumcastle, w roku 1649, pochodzi ze sprawozdania
finansowego opiekuna majątku (jego właściciel był wówczas niepełnoletni). Wszystkie
sumy wyrażone zostały w funtach szkockich, wartych mniej więcej jedną szóstą funta
angielskiego. Rachunek jest zawyżony o cztery funty, rzeczywista suma poniesionych
wydatków wynosiła 88 funtów 14 szylingów.
Pieniądze zapłacone za Margaret Dunhome, za jej pobyt w więzieniu i egzekucję:
65 funtów, 14 szylingów, 0 pensów.
Rozliczenie sporządzone przez Alexandra Louddon w Lylstown roku Pańskiego 1649.
Funtó
Szylingów
w
Po pierwsze Williamowi Currie i Andrewowi Grayowi za
45 0
pilnowanie jej przez 30 dni; każdy dzieńpo 30 szylingów
Dla Johna Kincaida za nakłuwanie jej 6 0
Należność za mięsoi napitki oraz wino dla niego i jego ludzi 4 0
Należność za ubranie dla niej 3 0
Należność za dwa smołowane pnie (na szubienicę) 4 0
Za dwa inne drzewa i zbudowanie szubienicy, robotnikom 3 0
Katu z Haddington: za sprowadzenie go i na jego wydatki 4 14
Należność za mięso, napitki i wino dla jego stołu 3 0
Należność dla człowieka z dwoma końmi za przywiezienie i
4 0
odwiezienie kata z powrotem
Należność za mięso i napitki dla niej: 4 szylingi dziennie przez
6 0
30 dni
Należność za wynagrodzenie dla dwóch urzędników: 6 szylingów,
10 0
8 pensów dziennie, to jest

Summa wynosi czterykroć po dwadzieścia i 12 funtów 14 szylingów.


Ghilbert Lauder
Odjąwszy od wyżej wspomnianej sumy 27 funtów szkockich, które należały do
rzeczonej Margaret Dunhome:
92 funty 14 szylingów - 27 funtów O szylingów - 65 funtów 14 szylingów

CENNIK OPŁAT ZA TORTURY


Zatwierdzony przez Arcy biskupstwo Kolonii (1757).
Pomimo że wcześniej już Arcybiskupstwo Kolonii przyznało głównemu katu stałe
dochody roczne w wysokości osiemdziesięciu reichstalarów i dwudziestu alb oraz
dwudziestu małdratów ziarna i czterech fur drewna, okazało się, że w trakcie
wykonywania egzekucji i innych czynności z nimi związanych, a także już po ich
wykonaniu, pojawia się tyle nieuzasadnionych i wygórowanych żądań zwrotu jakoby
poniesionych dodatkowych kosztów, że stało się to poważnym obciążeniem dla
Najwyższego Sądu Arcybiskupa Elektora- Z lej też przyczyny, aby położyć kres owym
żądaniom, arcybl-skupstwo zmuszone jest wydać następujące rozporządzenie, na mocy
którego dla każdej czynności kata ustala się należne wynagrodzenie, którego wysokość
podana jest poniżej.
Reichstalaró
Alb
w
1. Za rozrywanie na ćwierci czterema końmi 5 26
2. Za ćwiartowanie 4 0
3. Za sznur niezbędny do tego celu 1 0
4. Za rozwieszenie owych ćwierci w czterech rogach rynku,
5 26
włączając w to cenę sznura, gwoździ i transportu
5. Za ścięcie i spalenie na stosie, wraz z wszelkimi kosztami 5 26
6. Za sznur niezbędny do tego celu oraz przygotowanie i
2 0
podpalenie stosu
7. Za uduszenie i spalenie na stosie 4 0
8. Za sznur oraz przygotowanie i podpalenie stosu 2 0
9. Za spalenie żywcem 4 0
10. Za sznur oraz przygotowanie i podpalenie stosu 2 0
11. Za łamanie kołem żywcem 4 0
12. Za sznur i łańcuchy niezbędne do tego celu 2 0
13. Za zdjęcie ciała przytwierdzonego do koła 2 52
14. Za samo ścięcie 2 52
15. Za sznur niezbędny do tego celu oraz za chustę do
1 0
przykrycia twarzy
16. Za wykopanie dołu i złożenie w , nim ciata 1 26
17. Za ścięcie i rozpięcie dala na kole 4 0
18. Za sznur i łańcuchy niezbędne do tego, a także za chustę 2 0
19. Za odrąbanie ręki lub kilku palców i ścięcie; łącznie 3 26
20. Za dodatkowe przy tym piętnowanie rozpalonym żelazem 1 26
21. Za niezbędne do tego sznura chustę 1 26
22. Za ścięcie i zatknięcie głowy na palu 3 26
23. Za sznur i chustę niezbędne do tego 1 26
24. Za ścięcie, rozpięcie ciała na kole i zatknięcie głowy na palu;
5 0
łącznie
25. Za niezbędny do tego celu sznur, łańcuchy i chustę 2 0
26. Za powieszenie 2 52
27. Za niezbędne do tego sznur, gwoździe i łańcuch 1 26
28. Zanim rozpocznie się egzekucji: za szarpanie przestępcy
rozpalonymi do czerwoności szczypcami, niezależnie od wyżej 0 26
wspomnianej opłaty za powieszenie; każdorazowo
29. Za całkowite lub częściowe odcięcie języka oraz następujące
5 0
potem przypalanie warg rozpalonym do czerwoności żelazem
30. Za sznur, szczypce i nóż używane zazwyczaj przy tej okazji 2 0
31. Za przybicie gwoździami do szubienicy odciętego języka lub
1 26
odrąbanej ręki
32. Jeśli ktoś sam się powiesi, utopi lub w inny sposób pozbawi
życia, za jego odczepienie i przeniesienie, a także za wykopanie 2 0
dołu, w którym można złożyć zwłoki
33. Za wygnanie człowieka z miasta lub z kraju 0 52
34. Za chłostę w więzieniu, wliczając w to rózgi 1 0
35. Za obicie 0 52
36. Za postawienie pod pręgierzem 0 52
37. Za postawienie pod pręgierzem i wychłostanie, wliczając w to
1 26
sznur i rózgi
38. Za postawienie pod pręgierzem, napiętnowanie i
wychłostanie, wliczając w to węgle, sznur i rózgi, a także maść 2 0
używaną przy piętnowaniu
39. Za zbadanie więźnia po napiętnowaniu 0 20
40. Za przystawienie drabiny do szubienicy, bez względu na to,
czy tego samego dnia ma być powieszona tylko jedna, czy też 2 0
więcej osób
WYNAGRODZENIE ZA TORTURY
41. Za wzbudzenie strachu poprzez okazanie narzędzi tortur 1 0
42. Za torturę pierwszego stopnia 1 26
43. Za wyłamanie i zmiażdżenie kciuka 0 26
44. Za torturę drugiego stopnia, włączając w to późniejsze
2 26
nastawienie stawów oraz cenę maści, której się przy tym używa
45. Jeśli wszelako jakaś osoba zostanie jednocześnie poddana
torturom obydwu stopni, kał ma otrzymać zapłatę za obydwa
6 0
stopnie tortur, nastawianie stawów i maść, za w wszystko należy
mu się
46. Za podróż i wydatki codzienne, za każdy dzień, wyłącznie
jednak le dni. w czasie których dokonuje on egzekucji lub
0 48
torturuje, bez względu na to. czy za dni te ukarany będzie tylko
jeden, czy też więcej przestępców
47. Za wyżywienie dziennie 1 26
48. Za każdego z pomocników dziennie 0 39
49. Za wynajęcie konia wraz ze stajnią l ohrokfem dla niego,
1 16
oplata dzienna
50. Jeśli tortury lub egzckuc|a odbywają się w Kolonii, kat
winien otrzymać zd wykonane czynności wynagrodzenie według
powyższego cennika bez jakichkolwiek dodatków za koszta
nadzwyczajne. takie jak podróż, diety, wyżywienie. siano i obrok
dla konia, i winien być całkowicie usatysfakcjonowany
wspomnianym wynagrodzeniem
51. Kiedy dokonuje on egzekucji w Melalen i Deutz, otrzymuje
dodatkową opłatę zu siano dla konia i nic ponadto
52. Jako że punkty 16, 32 i 40 niniejszego rozporządzenia
nakładają się na kompetencje grabarza, przeto grabarz powinien
także otrzymywać stosowne wynagrodzenie
53. Jeśli kat wykonywać będzie swoje rzemiosło dla tych, którzy
są bezpośrednimi wasalami arcybiskupstwa lub wasalami tychże
wasali, winien on otrzymać wynagrodzenie o jedną trzecią
większe od podanego wyżej, a to z przyczyny, żenię dokładają
się oni do rocznej pensji, jaka jest mu wypłacana
54. Wasale owi mają obowiązek zatrudniać wyłącznie jego, w
żadnym wypudku nikogo obcego, bez względu na to jakiego
rodzaju egzekucja ma być przeprowadzona
55. Ponieważ uskarżano się wielokrotnie, że podczas egzekucji,
którymi kieruje urzędnik arcy biskupstwa, kat ośmielał się żądać
pewnych sum pieniężnych lub jako dodatku do obowiązujących
opłat lub zamiast nich, praktyka ta, jako wyraźne nadużycie, ma
się raz na zawsze skończyć. Z tego leż względu nakazujemy, by
wszyscy urzędnicy arcybiskupstwa trzymali śle wyżej
wymienionych zasad i płacili katu wyłącznie przewidziane
niniejszym stawki i nic ponadto; mają oni także każdorazowo
rozliczać się z nich i przedstawiać skarbowi arcybiskupa
stosowne pokwitowania

Dan w Bonn, 15 stycznia 1757.


7. Na tle powyższego rachunki wystawione w czasie procesu w Salem (1692) wydają
się nieznaczne, jednak dla farmerów, nie dysponujących prawie wcale gotówką,
stanowiły one i tak poważne obciążenie. Jako że oficjalnie uwięzionych nie^poddawano
torturom, pozycja ta nie została uwzględniona, niemniej musieli oni płacić za zakucie
ich w łańcuchy. Kajdany dla mężczyzny oskarżonego o czary kosztowały 5 szylingów,
natomiast para kajdanek na ręce i lżejsze nieco (mniej więcej ośmiofuntowe) kajdany
na nogi dla kobiet wyceniono na 7 szylingów i 6 pensów. Typowym przykładem jest
rachunek wystawiony Sarze Parker z Andover za siedem-nastotygodniowy pobyt w
więzieniu:
Strażnikowi więziennemu - 2 funty 8 szylingów 4 pensy
Opłaty sądowe - l funt 10 szylingów 4 pensy
Wydatki uczestniczących w procesie - l funt 4 szylingi O pensów
Nawet jeśli podsądnych uniewinniano, spotykała ich dodatkowa krzywda, bowiem do
chwili uiszczenia przez nich wszelkich kosztów związanych z bezzasadnym
aresztowaniem, przetrzymywano ich w więzieniu. Margaret Jacobs uwolniono dzięki
szczodrobliwości jakiegoś cudzoziemca. Tituba została teoretycznie uwolniona w maju
1693 roku, ponieważ jednak nie miała pieniędzy na opłacenie kosztów
trzynastomiesięcznego pobytu wwiezieniu, sprzedano ją jako niewolnicę. Aby odzyskać
ciało Ann Foster, która zmarła w więzieniu, jej syn musiał zapłacić 2 funty i 16
szylingów. Dopiero wtedy mógł jej sprawić godny pochówek. Za wydanie zwłok Sary
Osbome, która także nie przeżyła pobytu w lochu, zażądano l funta 3 szylingów i 5
pensów.

Kyteler Alice. Przeciwko lady Alice Kyte-ler, którą w roku 1324 jako pierwszą w
Irlandii oskarżono o heretyckie praktyki czarnoksięskie, wysunięto zarzuty niezwykle
zbliżone do tych, jakie dwa stulecia później stały się już obowiązującą normą.
Inicjatorem całej sprawy był biskup Ossory, Richard de Le-drede, franciszkanin
wykształcony we Francji; jest wysoce prawdopodobne, że tam właśnie zetknął się on z
procesami czarownic i, jak się okazało przedwcześnie, usiłował wszcząć takowe w
Irlandii. Za cel obrał sobie najmoźniejszą damę irlandzką, panią na Kil-kenny, w
nadziei, że konfiskata jej majątku sowicie wynagrodzi okazaną przezeń gorliwość. W
posiadanie tych dóbr lady Alice weszła dzięki sukcesji po trzech kolejnych mężach:
Williamie Outlawie, Adamie le Bloun-dzie i Richardzie de Valle. W dodatku jej czwarty
małżonek, John le Poer, w chwili wszczęcia procesu był ciężko chory.
Biskup de Ledrede wysunął przeciwko lady Alice oraz jej synowi z pierwszego
małżeństwa Williamowi Outlawowi i kilku innym wspólnikom siedem zarzutów:
1. Aby nadać swym czarom skuteczność, wyrzekali się na czas pewien, w każdym
przypadku inny, Boga i Kościoła katolickiego, a także wszelkich obowiązków przez ten
Kościół przepisanych.
2. Składali w ofierze różne żywe stworzenia, zwłaszcza koguty, Robertowi Artissono-
wi, demonowi z "jednej najuboższych klas piekła".
3. Starali się uzyskać od diabłów wiedzę o przyszłych zdarzeniach.
4. W czasie nocnych spotkań parodiowali obrządki religijne, które kończyli gasząc
świece i wymawiając słowa: "Fi! Fi! Fi! Amen".
5. Aby rozpalić w kimś miłość lub nienawiść albo też zabić czy zranić ludzi i
zwierzęta, sporządzali mikstury i maście z wnętrzności złożonych w ofierze kogutów,
"pewnych straszliwych robaków", ziół, paznokci trupów, włosów i mózgów nie
ochrzczonych dzieci, gotując wszystkie te ingrediencje w czaszce ściętego
rozbójnika, na ogniu z drew dębowych.
6. W posiadaniu lady Alice znajdowały się różne proszki o właściwościach magicznych.
John le Poer, jej czwarty mąż, odnalazł je i przesłał biskupowi. Wszystkie jej
pozostałe [oprócz Williama] dzieci uskarżają się zgodnie, że mordowała ona swych
mężów i za pomocą praktyk magicznych wyzuła je z dziedzictwa.
7. Lady Alice utrzymywała stosunki płciowe z Robertem Artissonem, który niekiedy
objawiał się w postaci kota, innymi zaś razy jako czarny, kudłaty pies lub czarny
mężczyzna z żelaznym prętem w dłoniach.
Późniejsi kronikarze rozbudowali znacznie treść oryginalnych zarzutów, dodając
liczne szczegóły.
Lady Alice była wystarczająco potężna, by przeciwstawić się biskupowi, który ze
swej strony odpłacił się jej ekskomuniką, za co ona z kolei osadziła go w więzieniu.
Wtedy biskup obłożył interdyktem całą diecezję i pozwał Williama Outlawa przed swój
sąd. W odpowiedzi na to posunięcie de Ledrede'a prezes sądu, należący do grona
stronników Alice, uznał tę klątwę za nielegalną i biskup zmuszony został do odwołania
interdyktu. Kilka dni później biskup de Ledrede odziany w szaty pontyfikalne i
otoczony gromadą mnichów pojawił się przed sądem świeckim, został wszakże siłą
usunięty z sali. Jak na niezłomnego męża przystało, powrócił jednak i zażądał
aresztowania wszystkich, których oskarżył o uprawianie praktyk czarnoksięskich.
Wyrzucono go przemocą po raz wtóry. Mimo to de Ledrede nie ustawał w wysiłkach,
tak że w końcu lady Alice zbiegła do Anglii, a John le Poer dopomógł biskupowi wtrącić
swego pasierba Williama Outlawa na dziewięć tygodni do więzienia. Prawdziwą ofiarą
całego tego zamieszania stała się pokojówka lady Kyteler, Petronilla de Meath, która
odegrała rolę kozła ofiarnego. Wychłostana sześciokrotnie, zeznała wszystko, czego
zażądał od niej biskup. Składała ofiary Artissonowi, brała udział w nocnych orgiach, a
lady Alice była najzłośliwszą i najbieglejszą w swej sztuce czarownicą spośród
wszystkich śmiertelników. 3 listopada 1324 roku Petronillę ekskomunikowano i jako
pierwszą ofiarę prześladowań czarownic w Irlandii spalono żywcem na stosie.
"L"

Lamia. Według mitologii klasycznej Łamią była królową Libii, której uroda urzekła
Zeusa na tyle, że spłodził z nią kilkoro dzieci. Rozwścieczona niewiernością małżonka
Hera zamieniła Łamię w potwora i zgładziła jej potomstwo. Oszalała z rozpaczy Łamią
zaczęła mordować dzieci innych. Zachowała też moc przybierania na powrót swojej
dawnej postaci, aby uwodzić mężczyzn l wysysać z nich krew. Wulgata używa słowa
"łamią" jako odpowiednika imienia LIlith, według tradycji hebrajskie) pierwszej żony
Adama (pierwotnie była to nazwa babilońskiego demona nocy), kochanki-widma z księgi
Emek ham-melech. Słowo to używane też było w różnych kontekstach w legendach i
bajkach ludowych.
W pismach demonologów słowo "łamią" często oznacza wampira lub koszmar nocny.
Gerwazy z Tillbury (około roku 1218) był zdania, że łamią, zwana też pospolicie ma-sca,
to majak senny, podobny do zmory, "która wzburza umysł śpiącego i sprawia, że czuje
on na piersi wielki ciężar". W późniejszych traktatach łamię utożsamiano ze strzygą
[striga lub strtuj, wampirem atakującym dzieci. Wydaje się, że słowa tego używano w
dwu zasadniczych znaczeniach - w ten sposób określano demona (pokrewnego suk-
kubowi) oraz, poczynając od dziewiątego stulecia, czarownicę. Nicholaus de Jauer,
profesor teologii uniwersytetów w Pradze i Heidelbergu, utrzymywał, że lamie to
demony przybierające postać starych kobiet, które porywają małe dzieci, by upiec je
w ogniu. Johannes Pott w swoim studium poświęconym kontaktom seksualnym między
ludźmi a demonami (1689) wyróżnia kilka rodzajów lamii: są to według niego albo płoche
niewiasty omamione przez diabła tak, że wydaje im się, iż potrafią dokonywać różnych
sztuk magicznych, albo kobiety, które świadomie wchodzą w przymierze z diabłem, by
zadośćuczynić swym wybujałym żądzom erotycznym.

Lancashire, czarownice z Lancashire. Wśród licznych ulotek i broszur opisujących


procesy o czary w Anglii The Wonderful Di-scouery ofthe Witches in the County
ofLanca-ster(London 1613) zajmuje pozycję wyjątkową. Ten największy, jak dotąd, w
Anglii (do roku 1612) proces dwudziestu rzekomych czarownic wzbudził ogromne
poruszenie w hrabstwach północnych. Wspomniana broszura jest niezwykle obszernym
(166 stron w wydaniu oryginalnym) i bardzo szczegółowym półoficjalnym
sprawozdaniem z procesu, spisanym przez skrybę sądowego, Tho-masa Pottsa, i
zaaprobowanym następnie przez sędziego, Edwarda Bromleya, jako "wierne i
wiarygodne". Z tego też względu używano jej później jako instrukcji prowadzenia
procesów o czary.
Stara Demdike, pod takim bowiem przydomkiem znana była powszechnie
osiemdziesięcioletnia niewidoma Elizabeth Sowthem, zeznała, iż została czarownicą
około roku 1560, kiedy pewien "demon albo diabeł w postaci chłopca" zabrał jej duszę.
Pięć lat później ta "potępiona głownia herezji" namówiła swą sąsiadkę i przyjaciółkę,
Ann Whittie, znaną jako Stara Chattox, do współdziałania w "najbardziej
barbarzyńskich i szkodliwych praktykach, morderstwach i najgorszego rodzaju
spiskach diabelskich". Pomagały im córki; Elizabeth Device, zrodzona ze Starej
Demdike, i Annę Redfeame, po-tomkini Starej Chattox, wraz z gronem swoich
krewnych i sąsiadów.
Potts odmalował cztery główne bohaterki procesu w sposób, który uczynił z nich
wręcz karykatury jarmarcznych wyobrażeń o wiedźmach. Stara Chattox, licząca sobie
również koło osiemdziesiątki, była •według niego "wyschniętą, zużytą i zgrzybiałą
kreaturą, niemal zupełnie ślepą". Stara Demdike zaś to "naj-obrzydliwsza jędza, jaka
kiedykolwiek przesłaniała światło dzienne". Elizabeth Device, z kolei, "od urodzenia
naznaczona była przez naturę budzącym śmiech piętnem, bowiem lewe jej oko
umieszczone poniżej prawego łypało w dół, podczas gdy drugie spoglądało ku górze, co,
jak potwierdzają wszyscy tam obecni, nieczęsto zdarza się oglądać".
W marcu 1612 roku Starą Demdike doprowadzono przed oblicze sędziego
okręgowego, Rogera Nowella, który miał ją przesłuchać jako podejrzaną o uprawianie
czarów na podstawie krążących powszechnie pogłosek. Śledztwo okazało się istną
kopalnią złota. Stara Demdike wplątała w sprawę swoją wnuczkę, Alison Device, oraz
rywalkę - Starą Chattox. Alison oskarżono o zesłanie paraliżu na jakiegoś wędrownego
handlarza, przypisując jej złym intencjom coś, co według wszelkiego
prawdopodobieństwa było atakiem apopleksji.
Wskutek owej diabelskiej sztuki czarnoksięskiej wykręciło mu głowę, jego oczy i cała
twarz uległy deformacji, mowa stała się ledwie zrozumiała, biodra, nogi i ręce tknął
paraliż, osobliwie z lewej strony, dłonie wykręciły się do wewnątrz, a całe ciało stało się
nieczułe na ból.
Alison przyznała się do wszystkiego. Starej Chattox zarzucono, że: w lesie Pendle
zbrodniczo użyła [...] różnych obmierzłych i diabelskich sztuk, zwanych czarami,
zaklęciami i gustami, wobec i przeciwko niejakiemu Robertowi Nut-terowi z
Greenhead, a także to, że za pomocą tychże samych czarów zbrodniczo zamordowała
rzeczonego Roberta Nutte-
W rzucenie śmiertelnego uroku na wspomnianego Roberta Nuttera wplątano także
Elizabeth Device i Annę Redfeame.
Sprawozdanie z samego procesu, który odbył się 17 sierpnia, zasługuje na uwagę
jedynie dzięki zamieszczonej w nim niezwykle szczegółowej opowieści o rzekomym
spisku, mającym na celu wysadzenie w powietrze więzienia i uwolnienie jego
pensjonariuszy - ta przypominająca powieść sensacyjną historyjka miała, jak się
wydaje, przydać wiarygodności pozostałym, bardziej banalnym punktom oskarżenia.
Głosiły one bowiem, że na początku kwietnia, w Wielki Piątek, Elizabeth Device
zwołała nadzwyczajne zebranie obu wspomnianych rodzin w Malking Tower, w domu
swej matki, położonym w lesie Pendle, w celu "przedsięwzięcia natychmiastowych
działań, zmierzających do uwolnienia matki [Starej Demdike], córki [Alice] i innych
czarownic z hrabstwa Lancaster". Na spotkanie przybyło około osiemnastu kobiet oraz
dwóch albo trzech mężczyzn; szesnaście osób zidentyfi-l^owano z imienia (zarzuty
wysunięto jednak tylko wobec połowy z nich). "Ucztowano, bawiono się i wiele
dyskutowano". Ten pierwszy w dziejach Anglii sabat przypomina raczej solidną
wyspiarską kolację. "Rzeczone osoby dostały na kolację wołowinę, bekon i pieczoną
baraninę". James wyznał, że mięso baranie na tę ucztę pochodziło ze skopa, którego
ukradł (już sam ten uczynek, niezależnie od czarownictwa, gwarantował mu posłanie na
szubienicę). Zgromadzone towarzystwo zamierzało zamordować strażnika więziennego
z Lancaster, wysadzić w powietrze zamek (reminiscencje niedawnego spisku
prochowego Guya Fawkesa) i uwolnić wszystkich uwięzionych. W swoim sprawozdaniu
Potts podkreśla, że wszyscy "wyszli z rzeczonego domu w swoich własnych postaciach i
kształtach", dosiedli koni i "wkrótce zniknęli z oczu". Brzmi to jak próba dopisania do
rejestru ich zbrodni matamorfozy, a chyba również i transwekcji. Następne spotkanie
zaplanowano na przyszły rok. Pogłoski o konferencji czarownic doszły do uszu sędziego
Nowella, który 27 kwietnia aresztował i odesłał do Lancaster dziewięć osób (kilka
innych, które również oskarżono, zdołało zbiec).
Sąd, który szczycił się swoją uczciwością i obiektywizmem, nie zawahał się przed
wydaniem wyroków skazujących niemal wyłącznie na podstawie zeznań Elizabeth
Device i jej dzieci: dwudziestokilkuletniego Jamesa i dziewięcioletniej Jannet.
Elizabeth odmawiała przyznania sią do winy, "dopóki nie spodobało się Bogu skłonić
nieoczekiwanego świadka, młodej panienki Jannet Device, jej rodzonej córki lat około
dziewięciu, by opowiedziała o wszystkich jej praktykach, naradach, zgromadzeniach,
morderstwach, zaklęciach i innych łotrostwach". Kiedy pozostałe jej dzieci zaczęły
również składać zeznania w podobnym duchu, Elizabeth "dobrowolnie i bardzo
obszernie przyznała się do winy". Mimo iż odwołała później te zeznania, traktowano Je
nadal jako główny dowód jej winy. Odtąd, aż do samej egzekucji, Elizabeth twardo
obstawała przy swej niewinności.
Jannet wyznała, że "duch, pod postacią brązowego psa", na którego wołano Bali,
pomagał matce w mordowaniu ludzi. James Device zeznał, że również widział tego
brązowego psa, obserwował także sporządzanie figurek z gliny i słyszał, jak babka
mówiła, że Elizabeth rzuciła śmiertelny urok na mężczyznę, który odmówił jej
jałmużny. Opowiedział ponadto jakąś fantastyczną historię o chlebie komunijnym,
który ukradł w Wielki Czwartek. Kiedy wracał z nim do domu, stanął przed nim zając i
poprosił go o ten chleb; James przeżegnał się i zając znikł.
James i Jannet rozpoznali też większość czarownic uczestniczących w rzekomej
uczcie w Malking Tower. Mimo że James współpracował przykładnie z sędziami,
rzucając oskarżenia na rodzoną matkę i denuncjując kilka innych osób, również i
przeciwko niemu sformułowano dwa indicia. Zeznania dziewięcioletniej Jannet
spowodowały, że dorzucono do nich trzecie; wyjawiła ona mianowicie, że zatrudniał on
innego jeszcze psa, zwanego
Dandy, który pomagał mu w rzucaniu śmiertelnych uroków. Osadzony w więzieniu
zamkowym James przyznał się do wszystkich zarzutów. Był on - pisze Potts - "tak
niebezpiecznym i złośliwym czarownikiem, jakiego nigdy dotąd nie widziano w tej
części hrabstwa Lancaster".
Ponieważ w sprawie uroku rzuconego na Roberta Nuttera "dowody przeciwko
oskarżonej nie były wystarczająco ważkie", Annę Redfearne uznana została za
niewinną. Werdykt lawy przysięgłych wzbudził ogromne niezadowolenie zarówno
sędziów, jak i zgromadzonego tłumu, toteż Annę postawiono przed sądem ponownie,
tym razem pod zarzutem rzucenia śmiertelnego uroku na ojca wspomnianego Roberta,
niejakiego Christo-phera Nuttera. D.owody w tej sprawie były równie nikłe jak w
poprzedniej, w obydwu bowiem wypadkach sprowadzały się do plotek i pogłosek
"sprzed osiemnastu czy dziewiętnastu lat".
Alice Nutter, matka zmarłego Roberta, była "kobietą zamożną i miała rozległe
dobra". Uważano ją za kobietę "pogodnego usposobienia, której obce były złośliwość i
zazdrość". Mimo to została wymieniona jako jedna z rzekomych uczestniczek
spotkania w Mal-king Tower. Uznano ją za winną, ponieważ James Device wyjawił, że
jego babka nazwala Alice Nutter czarownicą, Jannet Device zeznała, iż jej matka
stwierdziła to samo, a Elizabeth Device wystąpiła z zarzutem, że rzuciła ona urok na
jakiegoś mężczyznę, wskutek czego ten zmarł. Aby upewnić się ostatecznie, że Jannet
prawidłowo zidentyfikowała Alice Nutter, sędzia Bromley, "podejrzliwie odnosząc się
do zeznań tej młodej dziewki", przedstawił jej kilka więźniarek "oraz innych obcych
kobiet". Jannet, która tak znakomitą w skali hrabstwa osobę, jaką była pani Nutter,
widziała po wielokroć i dosłownie kilka minut wcześniej złożyła w sądzie obciążające ją
zeznania, wyszła z tej próby zwycięsko. "Nie mogło być to oskarżenie zmyślone ani
fałszywe", zauważa Potts, bowiem "z Bożą pomocą potrafiła ją rozpoznać". Alice
Nutter do samego końca utrzymywała, że jest niewinna. Skazano ją, jak zauważa
Notestein, "na podstawie najbardziej kruchych poszlak, jakie kiedykolwiek
przedstawiono sądowi".
Podobnej jakości dowodami posłużono się także wobec innych oskarżonych.
Skwapliwie przyjmowano do akceptującej wiadomości zeznania skazanych już
czarownic, "któż bowiem jak nie one same może być lepszym świadkiem uprawiania
praktyk czarnoksięskich?" Nie wiadomo, ilu z oskarżonych przyznało się do winy. Stara
Demdike zmarła w więzieniu. Stara Chattox "oskarżona publicznie podczas otwartej
rozprawy sądowej, płacząc rzewnymi łzami, pokornie potwierdziła, że wszystkie
postawione jej zarzuty są zgodne z prawdą". Jednakże niemal wszyscy inni podsądni
twardo obstawali przy swojej niewinności, "złorzecząc gwałtownie i gru-biańsko
jeszcze u stóp szubienicy, na której zginęli, nie okazawszy, o ile nam wiadomo,
skruchy".
W sumie, powieszono dziesięć osób, wśród których znalazły się: Stara Chattox i jej
córka Annę Redfearne Elizabeth Device (córka Starej Demdike, która zmarła w
więzieniu), jej syn James i jedenastoletnia córka, Alison, oraz Alice Nutter. Dwoje
innych oskarżonych skazano na rok więzienia i czterokrotne postawienie pod
pręgierzem; resztę z sądzonej dwudziestki uwolniono.
Trzeciego dnia rozprawy proces czarownic z Lancashire został przerwany, gdyż
skład sędziowski zająć się musiał rozpatrzeniem sprawy trzech czarownic z
Salmesbury, oskarżonych o sprowadzenie bólów na młodą niewiastę. Wykorzystując
wątpliwości, jakie zdawał się żywić sędzia, oskarżone skłoniły go, by zarządził
przesłuchanie wspomnianej niewiasty, która następnie przyznała się, że zarzuty, jakie
przedstawiła, byty fałszywe, a przygotował je za nią pewien ksiądz katolicki urażony
przejściem oskarżonych na protestantyzm. Epizod ten nie miał jednak żadnego wpływu
na dalszy przebieg procesu.
Lancre Pierre de. "Nasi ojcowie żyli w błędnym, opartym na niezgodnych z prawdą
przesłankach mniemaniu, że czarownic nie powinno się skazywać na śmierć, ale odsyłać
do ich pasterzy i spowiedników zupełnie tak, jakby były one ofiarami iluzji i wybujałej
wyobraźni". Pierre de Lancre (1553-1631) jako sędzia dołożył wszelkich starań, by błąd
ten wyplenić, osobiście posyłając na stos około sześciuset ofiar. Dziś ceniony jest
przede wszystkim za niezwykle drobiazgowy opis polowań na czarownice, których sam
był naocznym świadkiem i uczestnikiem, zamieszczony w opublikowanym przez niego w
roku 1612 Tableau de 1'inconstance des mauvais anges et demons. Inne jego prace
poświęcone zagadnieniom czamoksięstwa to L 'Incredulite et mecreance du sortitege
(1622) i Du sortitege (1627).
Pierre de Rosteguy Sieur de Lancre urodził się w roku 1553 w Bordeaux w rodzinie
bogatego plantatora winorośli. Studiował prawo w Turynie l na uniwersytecie praskim;
w roku 1579 uzyskał tytuł doktora praw. W roku 1582 został sędzią parlamentu w
Bordeaux. Sześć lat później poślubił Jehan-ne de Mons, stryjeczną wnuczkę
Montaigne'a. Jego też, wedle wszelkiego prawdopodobieństwa, miał na myśli
Montaigne - sam również zasiadający w tym parlamencie - pisząc:
"Czarownice w całym kraju drżą o swoje życie, każdy bowiem nowy autor zamienia
czcze wymysły w rzeczywistość. [...] Życie nasze zbyt silnie osadzone jest w realiach,
by znalazło się w nim miejsce dla owych nadnaturalnych i fantastycznych zdarzeń".
W roku 1599 de Lancre wyruszył na pielgrzymkę do Ziemi Świętej, udało mu się
wszakże dotrzeć jedynie do Neapolu. Po drodze jednak, w Rzymie, pokazano mu
dziewczynkę, którą diabeł zamienił w chłopca; nie ulega wątpliwości, że ta
metamorfoza ugruntowała w nim przekonanie o realności czarów.
Pod koniec roku 1608 król Henryk IV zlecił de Lancre'owi, w owym czasie już
zamożnemu rajcy, przeprowadzenie śledztwa w Pays de Labourd, baskijskojęzycznym
obszarze w południowo-wschodniej części Guienne. 4 lutego 1609 roku parlament
Bordeaux ograniczył zakres jego kompetencji do spraw o czary i wyznaczył swego
prezydenta, D'Espagneta, na współprzewodniczącego komisji śledczej. Mandat ich
trwać miał do 10 listopada 1609 roku; D'Espagnet zrezygnował jednak ze swej funkcji
5 czerwca i od tej chwili de Lancre działał samodzielnie, zajmując się przede
wszystkim szukaniem diabelskich piętn na ciałach podejrzanych. W rezultacie doszedł
do wniosku, że cała trzydzie-stotysięczna ludność tego okręgu, włączając w to
wszystkich księży, została skażona cza-rownictwem. Najwyraźniej herezja ta przywle-
czona została do Labourd z Beam w końcu piętnastego stulecia (wszystkie terminy
baskijskie związane z praktykami czarnoksięskimi mają etymologię romańską) i dzięki
względnej izolacji tych obszarów rozkwitała tam swobodnie.
Tableau składa się prawie z sześciuset stron wypełnionych relacjami z
najciekawszych spraw, jakie de Lancre prowadził w Labourd, oraz jego własnymi
rozważaniami demonologicznymi. Poza obszerną częścią traktującą o sabatach de
Lancre poświęcił sto pięćdziesiąt stron wilkotactwu, głównie zresztą w związku z
przypadkiem Jeana Greniera.
Mając sześćdziesiąt trzy lata de Lancre wycofał się z działalności publiczne) i osiadł
w Loubeur-sur-Garonne, gdzie stworzył pozostałe swoje prace, dotyczące
czamoksięstwa. Zmarł w roku 1631; epitafium na jego grobowcu wyryto w języku
baskijskim. Nie pozostawił po sobie potomków z prawego łoża, toteż jego majątek
przypadł w udziale stryjecznym wnukom. Jedynie bibliotekę zapisał swemu
nieślubnemu synowi - jezuicie.

Lewitacja, patrz: Transwekcja.

Ligatura. Ligatura to stan impotencji płciowej wywołany za pomocą praktyk


magicznych, polegających na zawiązywaniu supłów na nitkach lub wstążkach [iac.
IłciunA, a niekiedy także przez podanie napoju magicznego.
Guazzo, którego Compendium Maleftca-rum (1608) systematyzuje poglądy autorów
wcześniejszych, w siedmiu kolejnych rozdziałach daje następującą klasyfikację
rodzajów zadanej ligatury (kryterium są efekty, jakie ligatura wywołała):
1. Kiedy jedno z małżonków nabiera nienawiści do drugiego lub zaczynają nienawidzić
się wzajemnie.
2. Kiedy jakieś przeszkody natury fizycznej powodują, że mąż i żona pozostają z
dala od siebie lub jeśli w ich zejściu się ze sobą przeszkadzają rzeczy materialne albo
przywidzenia.
3. Jeśli coś staje na przeszkodzie, by siła witalna wstąpiła w penisa mężczyzny i gdy
niemożliwy jest wytrysk nasienia.
4. Kiedy nasienie jest jałowe.
5. Kiedy członek męski wlotczeje, ilekroć jego właściciel pragnie odbyć stosunek
płciowy.
6. Kiedy kobiecie podaje się pewne specyfiki zapobiegające poczęciu.
7. Kiedy żeńskie organa płciowe zacieśniają się lub zamykają w ogóle lub kiedy
męskość wciąga się do wnętrza ciała.
Domenie de Soto stwierdza, że ligatura nie jest spotykana tak powszechnie jak inne
ma-leficia, bowiem diabłu nie zależy bynajmniej na ograniczeniu cudzołóstwa.
Typową metodą zadania ligatury - lać. va-ecordia, franc. aiguillette, wl. ghirlanda
delie streghe- było zawiązanie węzłów na nitce lub skórzanym rzemyku i ukrycie go.
Tego rodzaju, jak to ujął Bodin, "obmierzła bezbożność, za którą czarownicę godzi się
ukarać śmiercią", trwa dopóty, dopóki nie odnajdzie się owej nitki i nie rozsupła jej.
Jeśli jednak węzełków tych nie uda się rozplatać, ligatura może okazać się trwała.
Inna metoda wymagała zastosowania napojów magicznych. W Chateau de Bąssom-
pierre pewien podeszły wiekiem mężczyzna pojął za żonę piękną, młodą niewiastę, a
mimo to w dalszym ciągu utrzymywał kochankę. Zazdrosna małżonka zwróciła się z
prośbą o radę do sąsiadki i ta dała jej pewne zioła, polecając, by dosypała je do zupy,
którą zwykł jadać mąż. Nazajutrz stwierdził on, że stał się impotentem. Przyznał się
do tego żonie, "jako że nie miał żadnych szans, by ukryć to przed nią dłużej", a ta z
kolei, uświadomiwszy sobie, że sama pozbawiła się przyjemności pożycia małżeńskiego,
opowiedziała mu o wszystkim, "tłumacząc, że postąpiła tak z wielkiej miłości, jaką
żywiła ku niemu". Historia ta doszła do uszu ich pana feudalnego, który zdemaskował
czarownicę i zmusił ją do podania mężowi innych ziół, które przywróciły mu męskość.
Czarownicę zaś jakiś czas później spalono na stosie.
Większość demonologów, zwłaszcza De Soto, Bodin, Remy i Guazzo, szczegółowo
omawia kwestię impotencji spowodowanej użyciem praktyk magicznych. W roku 1567
pewna kobieta powiedziała Bodinowi, że istnieje ponad pięćdziesiąt sposobów wiązania
aiguillette, a każdy z nich wywołuje inne skutki (uniemożliwia oddanie uryny, spółkowa-
nie, poczęcie u jednego, drugiego lub obojga partnerów) i określa czas trwania ligatury
(dzień, miesiąc, do końca życia). Na ciele osoby, której zadano ligaturę, pojawiają się
guzy i obrzmienia, oznaczające dzieci, które w przeciwnym wypadku by się narodziły.
Bodin nie daje jednak wiary Młotowi na czarownice, w którym utrzymywano, że
czarownica potrafi spowodować cofnięcie się penisa w głąb brzucha mężczyzny.
Najwyraźniej była to specjalność czarownic niemieckich.
W roku 1590 w Szkocji skazano niejakie Ja-net Grant i Janet Ciark za to, że
odejmowały niektórym mężczyznom ich membra uirilia i przyprawiały je innym.
Ponieważ dolegliwość zadana w ten sposób miała charakter diabelski, uwolnienie się
od niej nie było sprawą prostą. Malleus Ma-leftcarum zalecał dogadanie się z
czarownicą. Grillandus opowiada o pewnym szacownym obywatelu, który nie będąc w
stanie skonsumować małżeństwa zwrócił się o pomoc do specjalisty od białej magii. Mag
dał mu jakiś napój, który wywołał u niego okropne koszmary nocne, ale i umożliwił
spłodzenie licznego potomstwa. Inni autorzy stanowczo jednak zabraniają
podejmowania prób pozbycia się ligatury za pomocą praktyk magicznych
Iwo z Chartres (zm. 1115) był pierwszym teologiem katolickim, który drobiazgowo
omawiał ten problem. Zajmował się nim również i Tomasz z Akwinu. W swoich
rozważaniach, dotyczących przeszkód w życiu małżeńskim, pisał:
Co się zaś tyczy czarów, to niechaj będzie wiadomym, że niektórzy uważają, że
czegoś takiego [ligatury] nie ma, a bierze się to z ich niedowiarstwa, przekonani są
bowiem, że demony istnieją jedynie w wyobraźni ludzkiej. Ale wiara katolicka naucza
zarówno tego, że istnieją demony, jak i tego, że ich działania mogą szkodzić
człowiekowi i uniemożliwić mu obcowanie cielesne (Quodlibeta).
Teolodzy szukali nadprzyrodzonych przyczyn, aby wyjaśnić zjawiska naturalne.
Uirich Molitor (1489) opowiada o kobietach, które przyprowadziły przed sąd swoich
dotkniętych niemocą mężów. Poddano ich oględzinom lekarskim i uznano, że impotencji
winne są czary. Nieco wcześniej, w roku 1462, Petrus Mamor uskarżał się, że w
Akwitanii wiele osób nadużywa pretekstu impotencji ex ma-leficio, aby uzyskać
unieważnienie małżeństwa. Następnie powołuje się na sformułowane jeszcze przez
Tomasza z Akwinu rozróżnienie między naturalną oziębłością płciową (frigiditas), kiedy
mężczyzna (frigidus) nie może odbyć stosunku seksualnego z żadną kobietą, a ligatura,
kiedy mężczyzna (maleficiatus) nie potrafi współżyć cielesne jedynie z konkretną
niewiastą. Kanon Kościoła (Corpus luris Canonici z około 1140 roku) ustala cztery
pryncypia:
1. Czyjaś zła wola może uniemożliwić współżycie cielesne.
2. Ligatura jest możliwa jedynie za przyzwoleniem Bożym.
3. Ligaturę powoduje Diabeł. (Dziwne, że Bóg przyznał Diabłu władzę nad genitaliami
właśnie).
4. Uleczenie może nastąpić, z bożą pomocą, dzięki wstrzemięźliwości i modłom.
Należy wystrzegać się pomocy magów.
Franciszkanin, ojciec Candidus Brognolus 3ergomensi, w swoim Manuale
Exorcistarum (1651) podaje tekst francuskiej modlitwy przeciwko impotencji zesłanej
przez Diabła na człowieka, który wstąpił w związki małżeńskie jedynie po to, by
zaspokoić swoje żądze cielesne: "Proszę cię, Boże, uwolnij mnie od tego maleftcium, za
pomocą którego zadano mi ligaturę. [...] Nie chcę już traktować małżeństwa wyłącznie
jako środka pozwalającego mi uniknąć grzechu rozpusty".
Rzecz Jasna, ligaturę traktowano jako uzasadniony powód do unieważnienia
małżeństwa: Jeśli zdarzy się, że nie można kogoś uleczyć, małżonkom wolno żyć w
separacji" -Decretum. "Ligatura, jeśli jest trwała i poprzedza zawarcie związku
małżeńskiego, czyni bezcelowym związek mający być zawarty i unieważnia już
dokonany". (Alphonsus de Vera Cruz)

Loudun, zakonnice z Loudun. Styl życia wielu siedemnastowiecznych księży


francuskich niewiele odbiegał od wzorców świeckich, niektórzy nawet pod względem
galanterii i swobody obyczajów skutecznie rywalizowali z najwykwintniejszymi
dworakami. Do tego typu duchownych należał właśnie niepospolitej urody Urbain
Grandier, w roku 1617 wyznaczony na proboszcza parafii St.--Pierre-du-Marchć w
Loudun. Lekceważąc kłopoty, jakich mógł się spodziewać z powodu ciągłych i
powszechnie znanych miłostek, ojciec Grandier pozwolił sobie zakpić z potężnego
kardynała Richelieu, który popadł w chwilową niełaskę u króla Ludwika XIII. Nie
powinno zatem budzić zdziwienia, że po trzynastu latach proboszczowania, w czasie
których pędził żywot wesoły i obfitujący w skandale (podejrzewano, że jest on ojcem
dziecka Philippy Trincant, córki prokuratora Loudun, a jedną ze swych peni-tentek,
Madeleine de Brou, wziął sobie otwarcie za kochankę), 2 czerwca 1630 roku został
oskarżony o niemoralność przed nieprzyjaznym mu biskupem Poitiers i uznany przezeń
za winnego. Ale Grandier miał swoje koneksje i udało mu się dobić tego, że po upływie
roku arcybiskup Bordeaux anulował decyzję o zawieszeniu go w czynnościach
kapłańskich.
Aby uprzedzić zemstę Grandiera, Jego przeciwnicy zwrócili się do wroga
proboszcza, ojca Mignon, spowiednika zakonnic z niewielkiego konwentu urszulanek w
Loudun. Ich plan był prosty; należało wmówić kilku siostrom, że zostały opętane, a
następnie, w trakcie egzorcyzmów, skłonić je, by przysięgły, że to ojciec Grandier
rzucił na nie urok. Powiodło im się z przełożoną konwentu, siostrą Jeanne des Agnes,
oraz jedną z zakonnic; popadły one w nieprawdopodobne konwulsje, puchły od
połykanego w wielkich ilościach powietrza, zmienił się także ich wygląd i głos. Siostra
Jeanne utrzymywała, że została opętana przez dwa diabły, Asmodeusza i Zabulona,
które nasłał na nią ojciec Grandier. Spisek ten spalił jednak na panewce, a jedynym
jego rezultatem był zakaz odprawiania dalszych egzorcyzmów przez ojca Mignon i
jego pomocnika, ojca Barrć, wydany 21 marca 1633 roku przez arcybiskupa.
Aczkolwiek zakonnicom zezwolono na powrót do normalnego, spokojnego żywota w
klasztorze, spisek przeciwko Grandierowi knuto nadal. Kiedy do Loudun przybył Jean
de Laubardemont, przyjaciel wszechwładnego znowu kardynała Richelieu i krewny
matki przełożonej, który miał nadzorować rozbiórkę miejscowej warowni, pojawiła się
szansa upokorzenia proboszcza. Panu Laubarde-montowi powiedziano, że ojciec
Gandier był autorem pamfletu na kardynała, a ten przekazał podsuniętą mu informację
przyjacielowi. W konsekwencji otrzymał polecenie powołania marionetkowej komisji,
składającej się z dwóch rajców miejskich, seneszala i namiestnika, której zadaniem
miało być oskarżenie, uwięzienie i skazanie Grandiera.
Przystąpiono do ponownej realizacji pierwotnego planu spisku. Zakonnice poddane
egzorcyzmom przez franciszkanina, ojca Lac-tance, i jezuitę, ojca Surina, wysunęła
przeciwko Grandierowi takie same jak uprzednio zarzuty; przyłączyło się też do nich
grono dawnych, porzuconych już przez niego, kochanek. "Sześćdziesięcioro świadków
zarzuciło mu rozpustę, kazirodztwo, świętokradztwo oraz inne zbrodnie, których
dopuszczał się niemal każdego dnia i o każdej porze, nawet w zakrystii swego kościoła,
gdzie przechowuje się hostię" (Des Niau). Księża zadbali o to, by egzorcyzmy
odbywały się publicznie, toteż całe tłumy ludzi ściągały, aby usłyszeć, o co oskarża się
proboszcza.
Na koniec zmuszono Grandiera, by sam odprawił egzorcyzmy nad zakonnicami, które
utrzymywały, że jest on sprawcą ich opętania. Ponieważ jedną z oznak opętania
demonicznego jest zdolność energumena do porozumiewania się w językach obcych,
ojciec Grandier zwrócił się do pewnej zakonnicy po grecku. Ta jednak wykazała się
podziwu godną przytomnością umysłu. "Ach, jesteś bardzo przebiegły! - powiedziała. -
Przecież wiesz dobrze, że jednym z pierwszych warunków paktu, jaki ze sobą
zawarliśmy, było zobowiązanie, że nigdy nie będziemy mówić po grecku". Des Niau
stwierdza następnie, że ksiądz "nie odważył się już zadawać pytań w języku greckim
ani jej, ani innym zakonnicom, aczkolwiek prowokowały go do tego, z którego to powodu
był wielce skonfundowany". Pod koniec te) sceny zakonnice otwarcie wystąpiły
przeciwko Grandierowi, oskarżając go o praktykowanie czarów. Matka przełożona
przysięgała, że zaczarował on cały klasztor bukietem róż, który przerzucił przez jego
mury.
Grandier, sądząc, że nie zostanie skazany za wyssane z palca zbrodnie, nie
przedsięwziął żadnych kroków, aby odeprzeć gromadzone przeciwko niemu coraz
liczniejsze zarzuty. 30 listopada 1633 roku wtrącono go do więzienia na zamku w
Angers. Jeśli wierzyć późniejszej relacji, sporządzonej przez Nicholasa Aubina,
niemal od razu wykryto na jego ciele diabelskie piętna, uciekając się do następującego
wybiegu: jeden bok nakłuwano mu bardzo ostrym lancetem, co powodowało u badanego
silny ból, po czym natychmiast dotykano drugiego boku tępym końcem trzonka,
wskazując tym samym rzekomo pozbawione czucia punkty. W zapiskach sądowych
znajdują się informacje o odkryciu czterech takich miejsc na pośladkach i jądrach
księdza. Pewien aptekarz z Poitiers był świadkiem tego oszustwa i, ująwszy w dłoń
lancet, natychmiast udowodnił, że owe diabelskie piętna w rzeczywistości reagują na
ból zupełnie normalnie. Również chirurg, doktor Foumeau, który badał Grandiera przed
rozpoczęciem tortur, zeznał, że nie wykrył u niego żadnych diabelskich piętn.
Proces w Loudun, przeprowadzony z naruszeniem elementarnych wymogów prawa, był
parodią wymiaru sprawiedliwości. Przede wszystkim Urbain Grandier powinien zostać
postawiony przed sądem świeckim i mieć prawo apelacji do parlamentu paryskiego
(tradycyjnie chłodno odnoszącego się do oskarżeń o czary). Dlatego kardynał Richelieu
uciekł się do pomocy fikcyjnej komisji śledczej. Po drugie, jak już wspomniano,
odrzucono wszelkie zwyczajowe procedury prawne. Oskarżenie przedstawiło sądowi
napisany jakoby ręką Grandiera tekst przymierza z Diabłem, który demon Asmodeusz
miał rzekomo wykraść z gabinetu samego Lucyfera. Sąd nie zezwolił kilku zakonnicom
na odwołanie zeznań obciążających proboszcza, interpretując ich mite-face jako
podjętą przez Szatana próbę ocalenia swego wiernego sługi. Mimo to obstawały one, że
zeznania podyktowali im księża pałający osobistą nienawiścią do Grandiera. Matka
przełożona pojawiła się. w sądzie ze stryczkiem założonym na szyję, grożąc, że powiesi
się, by okupić grzech krzywoprzysięstwa, jaki popełniła. Zignorowano ją zupełnie.
Wszystkich przyjaciół Grandiera, zamierzających świadczyć na jego korzyść,
Laubardemont ostrzegł, by raczej zachowali milczenie, jeśli sami nie mają ochoty
stanąć przed sądem. Nakazał też aresztowanie miejscowego lekarza, doktora Ciau-
de'a Quilleta, pragnącego zdemaskować przed sądem oszustwa, jakich dopuszczono
się w trakcie publicznych egzorcyzmów, stanowiących pretekst do oskarżenia
Grandie-ra. Uprzedzony o tym Quillet ratował się ucieczką do Włoch. Laubardemont
wydał także nakazy aresztowania trzech braci Gran-diera, z których dwóch również
było księżmi; wzorem Qui!leta także i oni zbiegli z kraju. Wiece w obronie Grandiera,
organizowane przez bajhfa Loudun, na których piętnowano nie licujące z prawem
postępowanie komisji śledczej, zostały przez Laubardemonta zakazane jako działania
przeciwne woli króla, ^ zatem noszące wszelkie znamiona zdrady stanu.
18 sierpnia 1634 roku ogłoszono wyrok skazujący Grandiera na tortury pierwszego i
ostatniego stopnia, a następnie spalenie żywcem na stosie. Oto pełne jego brzmienie:
Orzekliśmy i orzekamy, że Urbain Gran-dier został sprawiedliwie osądzony i skazany
za zbrodnię czarnoksięstwa, maleflciów oraz spowodowania opętania kilku mniszek
urszulanek z klasztoru mieszczącego się w mieście Loudun i niektórych innych kobiet
świeckich, a także za wszelkie inne wynikłe w konsekwencji tego zbrodnie. Jako pokutę
za nie nakazaliśmy i nakazujemy, aby rzeczony Gran-dier odbył amende honorable
przed główną bramą kościoła St.-Pierre-du-Marchć oraz kościoła St. Ursule w
rzeczonym mieście Loudun; z obnażoną głową, powrozem założonym na szyję i
dwufuntową, zapaloną gromnicą w dłoniach, ma na kolanach błagać o laskę Boga, króla i
prawo. Co uczyniwszy, ma zostać przewieziony na plac Św. Krzyża i tam przywiązany
do słupa na specjalnie w tym celu wzniesionym szafocie, a następnie spalony żywcem
wraz ze wszystkimi rękopisami ksiąg, w których występował przeciwko celibatowi
księży; a popioły jego mają być rozrzucone na wiatr. Nakazaliśmy też i nakazujemy,
aby cały jego majątek ruchomy uległ konfiskacie na rzecz Króla; wyjątek stanowi
kwota 500 liwrów, która ma być odjęta na zakup tablicy z brązu, na której zostanie
wyryta relacja z niniejszego procesu i która na wieczną rzeczy pamiątkę umieszczona
zostanie w kaplicy rzeczonych urszulanek. A zanim przystąpi się do wykonania
niniejszego wyroku, nakazujemy, aby rzeczony Grandier poddany został torturom
pierwszego i ostatniego stopnia [la question ordinaire et extraordinair^ na okoliczność
wyjawienia wspólników. Dań w Loudun 18 sierpnia 1634 roku.
Nawet poddany najstraszliwszym torturom, w trakcie których szpik tryskał z
miażdżonych kości, ojciec Grandier obstawał przy swej niewinności i odmówił dawania
fałszywego świadectwa przeciwko bliźniemu swemu. W rękopisie z tamtego okresu,
który odnaleziono w Poitiers, znajduje się informacja, że brat Tranquille oraz inni
kapucyni osobiście go torturowali. Ich nienawiść do Grandiera była tak wielka, że
usiłowali przekonać wszystkich o jego winie, twierdząc, że ilekroć wzywa on imienia
Bożego, w rzeczywistości przywołuje Diabła - jedynego Boga, którego czci.
Przyrzeczone mu, że przed egzekucją będzie mógł wygłosić publicznie oświadczenie
oraz udzielona mu zostanie łaska uduszenia przed spaleniem, jednak towarzyszący mu
w ostatniej drodze zakonnicy nie dopuścili ani do jednego, ani do drugiego. Według
pewnej, nie potwierdzonej, co prawda, relacji nie dali mu dojść do słowa, miażdżąc
twarz ciężkim metalowym .krucyfiksem podsuniętym rzekomo do ucałowania.
Franciszkanin, ojciec Lactance, osobiście podpalił stos i wraz z panią de Laubardemont
przypatrywał się śmiertelnym mękom Grandiera.
W pewnej mierze sam los zemścił się na oprawcach Grandiera. Ojciec Lactance
oszalał i umarł przed upływem miesiąca. Jego ostatnimi słowy były: "Grandier, winien
jestem twojej śmierci". Ojciec Tranquille również postradał zmysły l zmarł pięć lat
później. Doktor Mannouri, który nakłuwał ciało Grandiera w poszukiwaniu diabelskich
piętn, cierpiał na takie wyrzuty sumienia, że ^zmarł w napadzie koszmarnego szału, zaś
ojca Barre w roku 1640 wygnano z Francji w związku z aferą dotyczącą rzekomego
opętania kilku kobiet w Chinon.
Po prawnym mordzie dokonanym na ojcu Grandier, którego śmierć powinna
zlikwidować objawy opętania wśród zakonnic z Lou-dun, mniszki kontynuowały swoje
przedstawienia, co zaczęło przynosić pokaźny zysk zarówno klasztorowi, jak i całemu
miastu, jako ściągająca przyjezdnych atrakcja turystyczna.
Typowa dla zachowań egzorcyzmowanych zakonnic jest scena odegrana przez jedną
z młodszych mniszek, siostrę Claire.
Padła na ziemię bluźniąc i wijąc się w konwulsjach, po czym zadarłszy habit i koszulę
bezwstydnie obnażyła swój wstyd niewieści, wykrzykując przy tym sprośne słowa. Jej
gesty stały się tak lubieżne, że obecni odwracali oczy. Czyniąc sobie zadość dłońmi,
wykrzykiwała raz po raz:
"Nuże dalej, foutez-moi!"
Mimo iż utrzymywano, że nigdy przedtem nie widziała przeora, zwracała się doń po
imieniu, proponując mu, by został jej kochankiem. Popis ten trwał bitą godzinę.
Kiedy indziej jeszcze zakonnice z trudną do pojęcia gwałtownością dotykały głowami
pleców i piersi tak, jakby miały złamane szyje, i w nienaturalny sposób po dwa lub trzy
razy wykręcały ręce w stawach barkowych, łokciach lub nadgarstkach. Leżąc na
brzuchach sięgały dłońmi stóp, ich twarze zaś przybierały tak przerażający wygląd, że
nie sposób było go znieść. Znienacka wywalały straszliwie opuchnięte, czarne,
stwardniałe i pokryte krostami języki, co nie przeszkadzało im w zupełnie wyraźnym
wymawianiu słów. Wychylały się do tyłu tak, że głowami sięgały stóp, przy czym
potrafiły przez dłuższy czas poruszać się w takiej pozycji z nadzwyczajną szybkością.
Wydawały z siebie okrzyki tak przeraźliwe i głośne, jakich nikt do tej pory nie miał
okazji słyszeć. Używały słów tak niegodnych i plugawych, że zawstydziłyby one
najbardziej występnego mężczyznę, sposób zaś, w jaki obnażały się, oraz ich
prowokacyjnie lubieżne zachowanie się wobec obecnych przyprawić by mogły o
rumieniec wstydu mieszkanki najgorszego burdelu w kraju. (Des Niau).
Egzorcyzmy odprawiane przez jezuitę, Jeana Josepha Surina, wywarły taki wpływ na
szlachcica angielskiego, lorda Montagu, że przyjął on wiarę katolicką. Kiedy jednak
pewnego razu Loudun odwiedziła księżna d'Aiguillon, bratanica kardynała Richelieu,
odniosła wrażenie, że to widowisko jest czystą mistyfikacją. Nie omieszkała donieść o
tym wujowi, który stracił ostatecznie zainteresowanie sprawą i cofnął zasiłek
pieniężny, jaki do tej pory wypłacał opętanemu konwentowi w zamian za oskarżenia
rzucone na Grandiera. Z chwilą kiedy zakonnice przestały otrzymywać wynagrodzenie
za swoje popisy, również i one straciły do nich serce. W taki oto sposób pieniądze - a
ściślej ich brak -uleczyły opętanie, z którym nie mogli sobie poradzić egzorcyści.

Louviers, zakonnice z Louviers. "Pozostaje kwestią otwartą, czy owe nieszczęsne


zakonnice rzeczywiście są opętanie - nie badałem ich osobiście - nie ulega natomiast
najmniejszej wątpliwości, że jest to niebywały skandal". Ta pierwsza reakcja biskupa
Evreux wydaje się nader rozsądna.
Większość spraw o czary w siedemnastowiecznej Francji to przypadki
spowodowanego przez spowiedników konwentów klasztornych opętania młodych
zakonnic; wstępujące w nie za sprawą owych opiekunów duchowych demony
przywodziły na ogół nieszczęsne mniszki do bluźnierstw i postępków sprzecznych z
normami moralności.
Doniesienia o tych wypadkach można potraktować trojako: albo są to nie mające nic
wspólnego z rzeczywistością rojenia młodych kobiet, którym reguła klasztorna
zabraniała normalnego życia płciowego, albo historie te są prawdziwe, a zatem księża
sprawujący pieczę nad zakonnicami byli zdegenerowanymi potworami, albo, po prostu,
w grę wchodzą specyficzne interpretacje trudnych do wyjaśnienia zdarzeń i
wyolbrzymiania sporadycznie występujących przypadków rzeczywistych zboczeń i
występków. Każde) z większych epidemii klasztornego satanizmu akompaniowało grono
stronników rzucających oskarżenia zakonnic; w każdym też z analogicznych ,
wypadków widzimy oskarżonych księży, którzy rozpaczliwie walczą o zachowanie
dobrego imienia. Sprawa zakonnic z miasta Louviers w Normandii (1647) była trzecim z
serii wielkich skandali, przy czym wszystkie one przebiegały według takiego samego
schematu. Para protagonistów: siostra Made-leine Bavent i ojciec Thomas Boulle,
znajduje swój odpowiednik w Loudun (siostra Jeanne des Agnes i ojciec Urbain
Grandier) i w Aix-en-Provence (siostra Madeleine de la Palud de Demandolx i ojciec
Louis Gaufri-di). Niemal sto lat później, w roku 1731, doszło do karykaturalnej wręcz
powtórki omawianych tu zdarzeń, ale wówczas oskarżenia wysunięte przez siostrę
Catherine Cadiere zostały odrzucone przez sąd, a ojca Girarda nie spalono na stosie
[patrz: Cadtóre Catherine].
Sprawę Madeleine Bavent i trzech kolejnych opiekunów konwentu w Louviers: ojca
Davida, ojca Picarda i ojca Boulle, roztrząsały co najmniej trzydzieści cztery broszury
i druki ulotne. Głównymi źródłami informacji na ten temat są jednak zapiski sądowe i
rodzaj osobistych wyznań, czy też raczej autobiografia, Madeleine Bavent; "Trudno o
książkę ważniejszą, a zarazem bardziej przerażającą", napisał o niej Michelet.
Wiarygodność obu tych źródeł budzi jednak poważne zastrzeżenia, jako że Madeleine
zapewnia, iż zeznania złożone przez nią przed sądem "opierały się na [...] sugestiach
wpojonych jej" przez prowadzących przesłuchanie. W czasie śledztwa zmuszano ją, by
"powiedziała zarówno to, co wie, jak i to, o czym nie miała pojęcia, a następnie
uwierzytelniła swoje zeznania". Czytelników swej autobiografii Madeleine prosi, by
zechcieli "odróżnić to, co wydaje się im prawdą, od rzeczy wyglądających na urojenia".

Na podstawie różnych, często wzajem sobie przeczących, źródeł ówczesnych można


odtworzyć następujący przebieg zdarzeń:
Osierocona wcześnie Madeleine Bavent wychowywała się u ciotki w Rouen i tam też w
roku 1620, jako trzynastolenia dziewczyna, została oddana do terminu u krawcowej.
Podczas gdy szefowa, pani Anna, przyjmowała klientów na parterze, w sklepie,
Madeleine i pół tuzina innych młodych panien szyło stroje kościelne w pracowni na
pięterku, gdzie też często składali im wizyty księża nadzorujący postępy realizacji
zamówień. Kiedy miała około osiemnastu lat, uwiódł ją jeden z nich, franciszkanin,
ojciec Bontemps, który wcześniej już nawiązał intymne stosunki z kilkoma innymi
dziewczętami. Aby uniknąć podejrzeń ze strony ciotki, Madeleine zdecydowała się
wstąpić do niewielkiego konwentu tercjarek franciszkańskich w Louviers,
ufundowanego w roku 1606 jako zakład dobroczynny dla ubogich panien. Ponieważ była
ona osobą głęboko religijną, krok ten nie wzbudził niczyjego zdziwienia.
Pierwszym kapelanem owego zgromadzenia zakonnego, poświęconego świętemu
Ludwikowi i świętej Elżbiecie Węgierskiej, był ojciec Pierre David. Wydana w roku
1643 broszura Rćcit yćritable utrzymuje, że "pod płaszczykiem świątobliwego trybu
życia rozsiewał on ziarno zgubnej doktryny wyznawanej przez iluminatów". Ta
heretycka sekta mistyczna, podobnie jak adamici l kwietyści, wierzyła, że człowiek,
którego oświecił Duch Święty, z założenia nie może popełnić grzechu, powinien
oddawać cześć Bogu obnażony, biorąc przykład z Adama, i jeśli ćwiczy wewnętrzny
spokój i pobożność, to każdy jego uczynek jest nienaganny. Ojciec David był, jak się
wydaje, co najmniej zainteresowany poglądami tych sekt, bowiem po jego śmierci
biskup nakazał spalenie należących doń ksiąg. Zakonnice z Louviers zwykły na znak
ubóstwa i skromności przyjmować komunię świętą nago, a następnie pościć przez osiem
lub dziesięć dni. Tego rodzaju praktyki, początkowo zapewne wynikające z jak
najczystszych intencji, po pewnym czasie stały się podstawą do różnych nadużyć l
perwer-sji.
Trzy lata nowicjatu Madeleine spędziła pod duchową opieką ojca Davida; od niego
też nauczyła się różnych heretyckich praktyk. Da-vid kazał jej, na przykład,
"rozbierać się do pasa i przyjmować komunię z obnażonymi piersiami". W tym czasie
inne zakonnice nie pozwalały jej okryć niczym swej nagości i pilnowały, by stała z
wyciągniętymi do góry rękami. O samym ojcu Davidzie Madeleine pisała:
Za najbardziej pobożne, cnotliwe i święte uważano te zakonnice, które rozbierały
się do naga i w tym stanie tańczyły przed nim, ukazywały się nago na chórze i
przechadzały po ogrodzie. Nie dość na tym. Przyzwyczaił on nas, byśmy pieściły się
wzajemnie lubieżnymi karesami i, o czym nie mam śmiałości mówić nawet szeptem,
oddawały się najobrzydliwszemu i najbardziej grzesznemu występkowi [miłości
lesbijskiej]. Byłam świadkiem parodii aktu obrzezania, dokonanej na olbrzymich
rozmiarów fallu-sie, który zdawał się być zrobiony z ciasta; kilka zakonnic skorzystało
zeń później, aby zadośćuczynić swym upodobaniom.
Ojciec David nigdy nie odbył z nią pełnego stosunku płciowego, pozwalał sobie jedynie
na nieskromne swawole, polegające na "pewnych nieprzyzwoitych pieszczotach i
wzajemnej masturbacji".
Edukację Madeleine kontynuował następnie proboszcz, ojciec Mathurin Picard, który
w roku 1628 przejął po ojcu Davidzie funkcję kapelana, oraz jego wikary, ojciec Tho-
mas Boulle. "Obsceniczne praktyki (ojca Da-vida] trwały nadal i cieszyły się dużym
powodzeniem". Jeśli dać wiarę jej zeznaniom, Madeleine sprzeciwiała się tym
zwyczajom, wobec czego inne zakonnice uważały ją za krnąbrną. Podczas spowiedzi
wielkanocnej ojciec Picard wyznał jej swoje uczucie i rozpoczął z nią igraszki miłosne.
"Od tej pory nigdy już nie usłyszałam od niego wyznań innego rodzaju. (...] Zazwyczaj
przez cały czas obmacywał najbardziej intymne zakątki mojego ciała, mimo iż zawsze
byłam skromnie przykryta i nigdy, wbrew temu co złośliwie twierdzą zakonnice, nie
rozebrałam się". Madeleine nigdy nie chciała dopuścić go do największej poufałości,
niekiedy jednak ojciec Picard zniewalał ją siłą, toteż w końcu zaszła z nim w ciążę.
Również i inne zakonnice ksiądz darzył swymi względami. Prokurował on specyfiki
miłosne z opłatka komunijnego, który mieszał "z kilkoma grudkami zakrzepłej krwi
miesięcznej", a następnie zakopywał w ziemi. Zafascynowane tego rodzaju czarami
zakonnice dopuszczały się z nim w takich miejscach "najbardziej sprośnych uczynków".
Do innych rodzajów specyfików miłosnych ojciec Picard używał wnętrzności
zamordowanych niemowląt, sproszkowanych kości trupów i "krwi, którą filtrował przez
hostię".
Madeleine zeznała, że raz lub dwa razy na tydzień udawała się na sabat. Około
godziny jedenastej w nocy, jak sama opowiedziała, traciła przytomność i wpadała w
"pewien rodzaj ekstatycznego transu". W sabatach uczestniczyli wspomniani dwaj
księża, ojciec Picard i ojciec Boulle, trzy lub cztery zakonnice z jej klasztoru, kilkoro
świeckich, a także demony o na poty ludzkich, na poły zwierzęcych kształtach. Księża
odczytywali słowa czarnej mszy z "bluźnierczego dokumentu", parodiując liturgię
kościelną. Po uczcie, na którą w dwóch przypadkach składało się pieczone ludzkie
mięso, zakonnice oddawały się rozpuście z widmem ojca Davida lub którymś z żyjących
księży. Pewnego razu Madeleine poszła do łóżka z ojcem Boulle, a ojciec Picard
przypatrywał się im i "przytrzymywał mi ręce, kiedy ojciec Boultó kładł się na mnie".
Na owe, odprawiane o północy sabaty księża przynosili ze sobą wielkie kawałki hostii.
To, co działo się potem, należy opowiedzieć własnymi słowami Madeleine.
Po odprawieniu czarnej mszy księża wykrawali ze środka poświęconego opłatka
krążek rozmiarów monety o wartości 1/2 sou, po czym przymocowywali go do kawałka
w podobny sposób przyciętego welinu lub pergaminu, używając w tym celu jakiejś
kleistej mazi podobnej do wosku stosowanego przez szewców. Następnie nakładali tę
rzecz na genitalia tak, by przylegała do brzucha i tak przysposobieni oddawali się
obecnym na sabacie kobietom. [Podczas jednego z sabatów ojciec Picard] miał ze mną
stosunek płciowy pięć lub sześć razy, ale tylko raz czy dwa w sposób, który opisałam
powyżej.
Przez kilka lat Madeleine odwiedzał diabeł w postaci ogromnego, czarnego kota.
Co najmniej dwa razy, wchodząc do mojej celi, natknęłam się na tego przeklętego
inkuba, który siedział na łóżku w najbardziej nieprzystojnej pozie, jaką tylko można
sobie wyobrazić, z obnażonym ogromnym penisem, dokładnie takim samym, jakie mają
mężczyźni. Przeraziłam się strasznie i próbowałam uciec, ale w tej samej chwili skoczył
ku mnie, siłą zaciągnął na łoże i wziął gwałtem, powodując, że doświadczyłam jedynego
w swoim rodzaju doznania.
Wszystkie te nieprawdopodobne orgie miały trwać od 1628 do 1642 roku, kiedy to
ojciec Picard zmarł. Mimo to na zewnątrz murów klasztornych nie przedostało się ani
jedno słowo skargi, do świata zewnętrznego nie dotarła ani jedna plotka, chociaż sama
Madeleine przez kilka lat (jeszcze jako nowi-cjuszka) była furtianką konwentu i bywała
w mieście kilka razy na tydzień, a regularnie odwiedzający klasztor księża wysłuchiwali
spowiedzi zakonnic. Dopiero po śmierci ojca Picarda siostry zakonne zaczęły zdradzać
symptomy opętania demonicznego, co wzbudziło zainteresowanie władz kościelnych.
Łatwowierny prowincjał kapucynów, ojciec Esprit de Bosroger, który w roku 1652
opisał symptomy nękających zakonnice paroksy-zmów, stwierdził, że owe młode
niewiasty, ponad wszelką wątpliwość cieszące się dobrym zdrowiem, przez cztery lata,
w dzień i w nocy, cierpiały z powodu przeraźliwych konwulsji, i chociaż w ciągu
ostatnich dwóch lat, dzień w dzień poddawano je egzorcyzmom, trwającym co najmniej
trzy godziny, a niekiedy i dłużej, w dalszym ciągu nawiedzały je powtarzające się
napady szału, ataki paraliżu, zwierzęcego wycia, krzyków i wrzasków. Pomijając
wszystkie te dotkliwe cierpienia odczuwały one w dodatku trzy lub cztery razy na
dzień charakterystyczne poruszenia demonów, jakie w nie wstąpiły - ich osobistych
dręczycieli.
Co najmniej czternaście spośród pięćdziesięciu dwóch zakonnic uznało się za
opętane (podały one imiona swoich "własnych" diabłów - Putyfar, Dagon, Grongad i temu
podobne), a dalsze cztery stwierdziły, że byty napastowane przez złe duchy. W
nadziei uniknięcia surowych kar siostry zakonne przyznały się do wszystkiego, o co je
pytano, całą winą obarczając Madeleine Bavent. W kościołach, w których egzorcyzmy
odprawiali mnisi rozmaitych zakonów, gromadziły się tłumy gapiów, a mile tym
połechtane lub być może po prostu przerażone nagłą popularnością zakonnice
zachowywały się w najdziwaczniejszy sposób. Pewnego razu w czasie kazania ojciec
Esprit de Bosroger zauważył, że złośliwość diabelska jest jako brzęczenie muchy.
Niemal natychmiast w kościele rozległ się jakiś głos (bez wątpienia jednej z
dotkniętych szaleństwem zakonnic): "Powiadasz? Muchy! Muchy! Przekonasz się
rychło, jaką moc ma taka diabelska mucha!" Reszta zgromadzonych sióstr zareagowała
na to ogrom--nym wzburzeniem i, wydając głośne okrzyki, zaczęła zwijać się w
nienaturalnych skrętach i drgawkach. Nie wszyscy jednak dali się przekonać, że te
histeryczno-epileptycz-ne ataki rzeczywiście są symptomami opętania demonicznego.
Lekarz królewski, doktor Yvelin, stwierdził, że zakonnice w najmniejszej nawet mierze
nie wykazują typowych i powszechnie uznanych cech opętania; uznał ich zachowanie za
mistyfikację i doszedł do wniosku, że są one starannie przygotowywane do odgrywania
swych ról w czasie egzor-cyzmów.
Biskup Evreux, monseigneur de Pericaud, przesłuchał cały konwent i w marcu 1643
roku oskarżył siostrę Medeleine Bavent o uprawianie czarów, uczestnictwo w
sabatach, podpisanie paktu z Diabłem, kradzież hostii i utrzymywanie stosunków
płciowych z demonami. Madeleine pod presją przyznała się do tego, że jest czarownicą,
t została usunięta z zakonu. Wtrącono ją do podziemnego lochu z wyrokiem
dożywotniego więzienia, przy czym przez trzy dni w tygodniu jej pożywienie miało
ograniczać się tylko do chleba i wody. Zwłoki ojca Picarda, jako inspiratora wszystkich
niemoralnych i czarnoksięskich postępków, ekshumowano potajemnie i obłożono
ekskomuniką. Brat i kuzyn księdza, którzy znaleźli ciało porzucone na wysypisku
śmieci, zaczęli domagać się odszkodowania. Z powodu skandalu, jaki wywołała owa
ekshumacja, a także z racji postawionych uprzednio zarzutów o czary, z polecenia
królewskiej komisji śledczej sprawę przejął w swoje ręce parlament z Rouen,
Śledztwo prowadzone równolegle przez władze duchowne i świeckie wlokło się aż
cztery lata, do roku 1647.
Przetrzymywaną w konwencie urszulanek w Rouen Madeleine Bavent dwukrotnie
osobiście przebadał wielki penitencjariusz Evreux "grubiańsko i w sposób niegodny"
starając się znaleźć na jej ciele diabelskie piętna. Brał on też udział, jako świadek, w
kilku innych podobnych obdukcjach. Madeleine próbowała popełnić samobójstwo,
powstrzymując za pomocą tamponów upływ krwi miesięcznej, tykając pająki i próbując,
za łapówkę, nakłonić pewnego chłopaka, aby dostarczył jej ar-szeniku. W sierpniu 1647
roku sąd zrezygnował z wydania formalnego wyroku, mimo to siostrę Madeleine nadal
więziono w całkowitym odosobnieniu. Nie wytrzymała ona długo takiego traktowania i w
tym samym^roku zmarła w wieku lat czterdziestu.
Jeden ze świadków, zanim spalono go na stosie jako heretyka, wyznał, że to on
właśnie opowiedział Madeleine o orgiach sabatowych, ale były to "zwykłe plotki i czcze
wymysły". Opowieść o "bluźnierczym dokumencie", z którego rzekomo odczytywano
słowa czarnej mszy, "podsunął mu śledczy, wielki penitencjariusz Evreux, który zapłacił
mu sześć sous za złożenie zeznań obciążających Madeleine i zhańbienie jej imienia.
Będąc całkowicie pozbawionym środków do życia, zgodził się dać fałszywe świadectwo,
mając na względzie obiecane mu pieniądze".
Ojca Thomasa Boulle, który po śmierci Picarda został spowiednikiem konwentu,
aresztowano jako podejrzanego o czary 2 lipca 1644 roku. Po rocznym pobycie w
więzieniu uznano go winnym rzucenia uroku na zakonnice. Z drugiej jednak strony
dodać należy, że dwóch innych księży aresztowanych wraz z Boulle uniewinniono,
bowiem obciążające ich zeznania złożyli skazani na śmierć kryminaliści. Ojca Boulle
skazano na tortury, "aby mógł wyjawić swoich wspólników", oraz odbycie amende
honorable "z gołą głową, boso, odziany jedynie w koszulę, z powrozem na szyi l
zapaloną gromnicą wagi dwóch funtów w rękach", po czym miano go zawlec na
specjalnym wózku na Stary Rynek. Tam 21 sierpnia 1647 roku spalono go żywcem, a
prochy rozrzucono.
W tym samym czasie parlament w Rouen orzekł, że ekshumacja ciała ojca Picarda
była niezgodna z prawem, niemniej uznano go winnym uprawiania czarów, zwłoki zaś
spalono publicznie (razem z ojcem Boulle). Tego samego dnia na stosie zginął także
inny ksiądz, Duval, również oskarżony przez Madeleine Bavent. Opętane zakonnice z
Louviers umieszczono w innych konwentach, aby tam ich dusze zaznały wytchnienia.

Lykantropia, patrz: Wilkofactwo.

"M"
Magia. Magię należy bezwzględnie odróżniać od czamoksięstwa; jest ona zjawiskiem
ponadczasowym o bardzo szerokim zasięgu, podczas gdy czamoksięstwo było
ograniczone w czasie (trzy stulecia, mniej więcej między rokiem 1450 a 1750) i
przestrzeni (chrześcijańska Europa Zachodnia i w nader ograniczonym zakresie
Ameryka Północna). Magia jest próbą podporządkowania sobie sił natury i
wykorzystania ich do własnych, obojętnie dobrych czy złych, celów, najczęściej
zresztą przy aktywnym współudziale i pomocy demonów. Pojęcie czamoksięstwa z
jednej strony mieści w sobie magię, z drugiej zaś znacznie poza nią wykracza,
ponieważ czarownik sprzymierza się z Diabłem, a zatem uprawiane przy jego
współudziale praktyki magiczne mają na celu zanegowanie, wykpienie i odrzucenie Boga
chrześcijan. Zbrodnie, o które podejrzewano guślarzy i czarowników, to znaczy nader
szerokie spectrum ma-leflciów, były w zasadzie identyczne, różny był jedynie motyw
ich popełniania. Na podstawie takich właśnie przesłanek inkwizycja wypracowała
koncepcję czamoksięstwa jako herezji, czyli w pełni świadomego odrzucenia Boga i
Kościoła; czamoksięstwo przestało być kwestią popełnionych czynów, stało się
problemem światopoglądu, zajmując tym samym miejsce w rzędzie zbrodni sumienia.
W okresie początkowym, gdy teoria ta zaczynała się dopiero kształtować, dla
znacznej części inkwizytorów i sędziów różnica ta nie była zupełnie jasna. Trudno im
się dziwić, zwłaszcza że Kościół katolicki miał swoje własne tradycje w tej dziedzinie.
Pełen magii o charakterze sakralnym jest Stary Testament, a mimo twierdzenia, że
epoka magii dobiegła końca wraz Z narodzinami Chrystusa, pierwsze stulecia naszej
ery przyniosły obfitą literaturę dotyczącą Szymona Maga, cudotwórcy, którego próby
opanowania sztuki latania pokrzyżował współczesny mu rywal Piotr Apostoł.
Inkwizytorzy nader starannie badali przypadki praktyk magicznych, starając się
dociec, jakie intencje kierowały oskarżonymi o nie. W połowie trzynastego wieku
Summa de Officio Inqusitionis drobiazgowo roztrząsała wszystkie aspekty guślar-
stwa i wróżbiarstwa, mając, jak się wydaje, na względzie rozszerzenie zakresu swej
własnej jurysdykcji, zważywszy zaś, że uciekała się ona do stosowania tortur, potrafiła
wydobyć z podsądnych takie zeznania, na jakich jej zależało.
Mniej więcej od roku 1321, w południowej Francji, w Tuluzie i Carcassonne, zaczyna
się seria procesów prowadzonych przez sądy kościelne, podczas których wyraźnie
starano się znaleźć w praktykach magicznych symptomy herezji. Około roku 1330
kobiety zaczynają przyznawać się do udziału w sabatach, nocnych lotów w powietrzu,
utrzymywania stosunków seksualnych z diabłami, pożerania niemowląt i oddawania czci
boskiej kozłu. Między rokiem 1320 a 1350 w samym tylko Carcassonne skazano na stos
około 200 osób oskarżonych o magię heretycką, czyli o to, co rozumiemy pod pojęciem
czamoksię-stwa. W Tuluzie takich przypadków było jeszcze więcej, bowiem blisko
400. Ponad pół wieku później, około roku 1395, sędzia kryminalny Peter de Berr palił na
stosie ludzi, których uznał za malefici, czyli czarowników, podczas gdy winni byli oni
jedynie uprawiania praktyk magicznych, sprawozdania z ich procesów milczą bowiem
zarówno o pakcie z Diabłem, jak i o sabatach. (Nider, Formica-rius, 1435)
Nie ulega wątpliwości, że celem wydanej w roku 1484 bulli papieża Innocentego VIII
było wyeliminowanie tych niejasności. Również Tractatus de Hereticis et Sortiiegiis
Pau-lusa Grillandusa (1536), ówczesnego autorytetu w dziedzinie prawa, zawiera wiele
stronic poświęconych próbie ustalenia, w jakim momencie praktyki magiczne zaczynają
być herezją. Niektóre z przedstawionych przez niego argumentów były powtórzeniem
tez najwybitniejszego specjalisty w dziedzinie prawa kanonicznego w pierwszej
połowie czternastego wieku, Johannesa Andreae. Bóg przyznał Diabłu pewien zakres
władzy i możliwości, na przykład możliwość kuszenia ludzi do grzechu, znajomość
natury rzeczy, a także wiedzę o sposobach leczenia chorób. Odwoływanie się do
pomocy Diabła w kwestiach mieszczących się w granicach tego, co "wolno" mu było
czynić, było magią, natomiast prośba dotycząca dziedzin, które Bóg zastrzegł
wyłącznie dla siebie, stanowiła herezję. Jeśli ktoś zatem prosił Diabła o pomoc w
uwiedzeniu kobiety, nie popadał w herezję, bowiem pomoc ta mieściła się w granicach
uprawnień przyznanych Diabłu. Nader istotna była też forma, w jakiej zwracano się do
Diabła o udzielenie tej pomocy; jeśli ktoś nakazywał mu dokonanie złego uczynku (w
granicach, na które przyzwolił Bóg), nie można było mówić o herezji, jeśli natomiast o
to samo błagał, stawał się już heretykiem. Konsekwentnie zatem, jeśli osoba posądzana
o zawarcie paktu z Diabłem prosiła go o cokolwiek, nawet o rzecz mieszczącą się w
ramach przyznanych mu przez Boga kompetencji, to uważano ją niejako automatycznie
za winną herezji. W Manuale Emrcistarum franciszkanin Candidus Brognolus
Bergomen-si drobiazgowo roztrząsa problem, czego można domagać się od Diabła.
"Subtelności te wszelako - jak z przekąsem stwierdza Henry Charles Lea - nijak nie
miały się do praktyki dnia codziennego". Uważano, że w ostatecznym rozrachunku -
potwierdza to w swojej Glossographii (1674) Thomas Blount -wszelkie cuda
dokonywały się dzięki "pomocy Diabła". U schyłku szesnastego stulecia Pefia uznał za
heretyckie wszelkie formuły i praktyki magiczne, w czasie których stosowano
przedmioty i teksty liturgiczne; nie tylko wodę święconą, ale nawet odmawianie
modlitw w rodzaju Ojcze nasz czy Zdrowaś Mario.
Mniej więcej od roku 1700 świecki aparat państwowy zaczął zastępować kościoły
(zarówno katolicki, jak i protestanckie) w ich dotychczasowej roli strażnika i
kontrolera sumień ludzkich. Język pojęć religijnych przestawał stopniowo odpowiadać
opisowi zjawisk warunkujących funkcjonowanie świata nowożytnego i współczesnego -
jego miejsce zajęły kategorie polityczne i gospodarcze. Podobnie też czarnoksięstwo,
zakładające zawarcie paktu z upersonifikowanym diabłem, straciło swoją przydatność
jako forma wyrazu współczesnych nurtów heretyckich. Mimo zaniku zjawiska, którego
było określeniem, samo pojęcie czamoksięstwa przetrwało i trwa po dzień dzisiejszy, z
tym że jego znaczenie ograniczone zostało ponownie do magii. W takim właśnie sensie
mówi się dzisiaj o "czarownikach" afrykańskich i haitań-skich. Aby uniknąć związanego
z tym pomieszania pojęć, należy zaznaczyć, że w niniejszej pracy terminy
"czarnoksięstwo", "czarownik",
"czarownica" używane są wyłącznie w kontekście herezji czarnoksięstwa, tak jak ją
rozumieli demonolodzy. Wobec ponadczasowych i powszechnych praktyk, mających na
celu wszelakie maleflcia, a nie zakładających zawarcia przymierza z diabłem w jego
chrześcijańskim rozumieniu, używano pojęć "gusła", "praktyki magiczne" oraz innych
pochodnych.
Studia porównawcze z dziedziny wierzeń ludowych dostarczają licznych przykładów,
które wskazują na daleko posunięte podobieństwa między praktykami magicznymi
uprawianymi w Europie i na innych, zupełnie odmiennych kulturowo kontynentach. W
wierzeniach meksykańskich, chociażby, pojawia się demon Tlazolteote, który nosi
spiczaste nakrycie głowy i lata w powietrzu na miotle. Z naszego punktu widzenia
postać ta nie należy mimo wszystko do sfery czarnoksięstwa, lecz magii, nie ma
bowiem ona nic wspólnego z ideą wyparcia się Boga chrześcijan, a nazwanie jej
czarownikiem w takim sensie, w jakim Europa rozumiała to słowo między piętnastym a
osiemnastym wiekiem, byłoby czystym nieporozumieniem.
Po dziś dzień co najmniej raz na miesiąc środki masowego przekazu karmią nas
doniesieniami o "czarach" i "czarownicach". Aczkolwiek zaganiehie to pozostaje poza
sferą zainteresowań niniejszego dzieła, warto przytoczyć kilka takich pochodzących z
różnych krajów l epok przykładów jako typową ilustrację tego, co określamy
przejawem wierzeń i tradycji magicznych.
Około roku 1816 w Nyack, w stanie New York, obwiniono pewną samotnie żyjącą
niewiastę, trudniącą się zielarstwem i homeopa-tią, o odebranie mleka krowom i
powodowanie jego kwaśnienia. Okoliczni farmerzy urządzili sąd boży przystępując do
zważenia jej na dziesiętnej wadze młynarskiej, której przeciwną szalę obciążono
masywnym egzemplarzem okute) w brąz Biblii, przyniesionej z miejscowego kościoła.
W wypadku negatywnego wyniku tej próby podejrzaną miano utopić w stawie. Wydaje
się jednak, że ostatecznie przeważyła nie tyle Biblia, co glos rozsądku, Goody Caniff
bowiem ostała się przy życiu.
W roku 1879 we Wraczewie, w guberni nowogrodzkiej, na pięćdziesięcioletniej Aga-
finie Ignatiewej zaciążyło podejrzenie o zauroczenie bydła. Tym razem wieśniacy
wzięli sprawę we własne ręce, zamknęli rzekomą wiedźmę w jej chałupie i podłożyli
ogień. Prowodyrów zajść postawiono przed sądem pod zarzutem morderstwa, jednak
przychylnie do nich nastawieni przysięgli skazali winnych jedynie na odbycie pokuty w
cerkwi.
W roku 1885 wdowa Lebon z Sologne we Francji zaoszczędziwszy parę tysięcy
franków postanowiła przenieść się na starość do córki i powierzyła jej swoje pieniądze.
Jakiś czas potem kury w gospodarstwie zaczęły znosić zgniłe jaja, a krowa ocieliła się
przedwcześnie. Nie ulegało zatem najmniejszej wątpliwości, że pani Lebon jest
czarownicą. Córka skłoniła matkę, aby wyspowiadała się u proboszcza, po czym związała
ją, przeniosła do kominka, obłożyła chrustem, suchymi krzakami janowca i szczapami
drewna, oblała naftą i spaliła żywcem. "Wiedziałam - tłumaczyła - że nadeszła właściwa
chwila, by zabić tę wiedźmę. Gdybym zwlekała, mogłaby popełnić jakiś grzech, czy to
myślą, czy uczynkiem, i wtedy cała spowiedź byłaby na nic". Przyglądając się, jak
staruszkę trawią płomienie, córka kazała dzieciom odmówić litanię za umierających i
prosić Boga, aby zechciał wybaczyć babci, że była czarownicą. Ten ogień zaś - dodała -
"pokazuje wam, jak wygląda piekło". Pani Lebon jęczała i wiła się w płomieniach, ale zięć
ogłuszył ją sabotem. Następnie wraz z żoną wyspowiadał się księdzu, który musiał
dotrzymać tajemnicy spowiedzi, a burmistrzowi małżonkowie wyjaśnili, że mamusia
wpadła do kominka i spłonęła, kiedy oboje byli zajęci w polu.
10 marca 1905 roku w Hawanie oskarżono o praktyki czarnoksięskie czternaście
osób. Aby uleczyć pewną kobietę, chorą wskutek urazów, jakich doznała będąc jeszcze
niewolnicą, niezbędna okazała się krew białego człowieka. Porwano zatem dwuletnie
dziecko, które następnie poćwiartowano; krwi z jego serca użyto jako kataplazmu na
brzuch chorej, samo zaś serce zostało zjedzone. Kilkoro spośród oskarżonych uznano
za winnych, dwie osoby stracono.
W miejscowości Horseheath, w hrabstwie Sussex w Anglii, jeszcze w końcu lat
dwudziestych naszego wieku krążyły przedziwne opowieści na temat pewnej staruszki.
Pewnego dnia przyszedł do niej jakiś czarny człowiek, wyjął księgę i poprosił ją, by
wpisała do niej swoje imię. Kobieta owa wpisała się do księgi, a tajemniczy nieznajomy
oznajmił jej, że będzie panią pięciu duszków służebnych, które spełnią każdy jej
rozkaz. Niedługo potem widziano ją w towarzystwie szczura, kota, ropuchy, fretki i
myszy. Wszyscy byli przekonani, że jest czarownicą, a wiele osób zaczęło przychodzić
do niej i prosić ją o uleczenie. (London, "Sunday Chronicie" z 9 września 1928)
W lipcu 1950 roku niejaka Martha Minnen z miasteczka Witgoor we Flandrii
.pozwała do sądu swoich sąsiadów pod zarzutem, że szkalują jej dobre imię, nazywając
czarownicą. proboszcz nie chciał przyjmować od niej datków na kościół, a inne matki
zakazywały swoim dzieciom bawić się z jej dziećmi. Nie oskarżano jej o żadne
konkretne maleflcia -co najwyżej zarzucano ekscentryczny styl życia. Pani Minnen
hodowała koty. "Liczba czarnych kotów, jakie widuje się nocą wokół domu Marthy,
przechodzi wręcz ludzkie pojęcie", zeznała Jedna z kobiet, świadczących przeciwko
niej. Pani Minnen wręczyła też kiedyś dziecku sąsiada dość niezwykły upominek -
gniazdo z młodymi wróblami. Maria Deckx, Jedna z pozwanych, zeznała: "Zawsze byłam
miła wobec pani Minnen, ale nie życzę sobie, by wokół mojego domu latało tyle ptaków".
Wyrażając, jak si^ zdaje, opinię pozostałych, dodała: "Wierzyłam w czarownice i
wierzę w nie nadal". Sąd przyznał pani Minnen połowę kwoty odszkodowania, o jakie
wystąpiła.
Różnicę między magią a czamoksięstwem podsumował lapidarnie znany angielski
autorytet w dziedzinie demonologii, William Perkins, którego sposób myślenia był
typowy dla ówczesnych inkwizytorów, sędziów, uczonych i prawników, słowem tych
wszystkich, którzy ulegli manii polowań na czarownice. "Rzeczą, która przesądza o
tym, że czarownica jest czarownicą - pisał on w roku 1608 - jest wyrażona przez nią
zgoda na zawarcie paktu [z diabłem]". Perkins uważa, że w ramach tej definicji nie
mieszczą się osoby "dotknięte obłędem i szaleństwem", słabe na umyśle oraz wszyscy,
którzy hołdują zabobonom do tego stopnia, że uciekają się do guseł i zaklęć w błędnym
mniemaniu, że owe zaklęcia i gusła pozwalają im osiągnąć to, czego sobie zażyczyli, nie
dzięki pomocy Diabła, ale dlatego, że otrzymują w ten sposób szczególną moc od Boga
na wzór niektórych ziół, Jakim nadał On właściwości leczenia schorzeń.

Maleflcia. Nieszczęśliwe wypadki, klęski i szkody, jakie przydarzały się ludziom i


zwierzętom, a których przyczyny nie były dość jasne, zwano maleflciami i
przypisywano złośliwej mściwości czarownic. Czarownice, którym narazili się sąsiedzi
albo którym najzwyczajniej w świecie sprawiało przyjemność szerzenie zła, groziły
jakimś nieszczęściem [damnum minatum], a wszelkie niefortunne przypadki, jakie
przytrafiały się potem [damnum secutum], traktowano jako zawinione przez nie. Próba
wytłumaczenia w ten sposób wszystkich, zupełnie nawet naturalnych niefortunnych
zdarzeń, od drobnych niedogodności, w rodzaju bólu głowy, poczynając, a na klęskach i
katastrofach żywiołowych kończąc, pozwalała uzyskać społeczną akceptację na
posyłanie na stos przyjaciół i sąsiadów jako heretyków, co w każdym innym wypadku
spotkałoby się z gwałtownym i żywiołowym oporem. Oskarżenia o konkretne maleflcia
stają się zrozumiałe dopiero w ich kontekście globalnym, wyjaśnia to zarazem,
dlaczego prześladowania ich rzekomych sprawców prowadzone przez znienawidzonych
skądinąd łowców czarownic pozwalały stroić się tym ostatnim w piórka obrońców
porządku społecznego. W konsekwencji za popiół, za maleflcia popełnione przy pomocy
Szatana, biorącego pomstę na Bogu i rodzaju ludzkim: "Swoimi klątwami i
przekleństwami wyrządziłaś szkodę zarówno ludziom, Jak i zwierzętom, które to
nieszczęścia doszły do skutku dzięki mocy i staraniom diabła, twojego pana". Thomas
Mumer, autor wydanego w roku 1499 traktatu De Py-thonico Contractu, jest jednym z
nielicznych demonologów, którzy dopuszczali myśl, że tego rodzaju szkody mogą być
spowodowane nie tylko przez czarownice, ale czasami bywają następstwem działań
Diabła, prowadzonych przez niego na własną rękę, charakteru poszkodowanego, a
nawet woli samego Boga.

Czarownicy określani terminem "malefa-ci" mogą, zdaniem wyrażonym w roku 1435


przez Nidera, czynić maleficiai szkodzić tym samym zarówno ludziom, jak i ich
dobytkowi na siedem różnych sposobów: zarzuty o dokonywanie złych uczynków służyły
jako pożywka procesów, które w istocie swojej były próbą wytępienia wszystkich,
których podejrzewano o nieprawomyślność.
Hermann Lóher zwraca uwagę na to, jak szybko obsesja czarownic zmieniała sposób
reakcji opinii publicznej. Kiedy w roku l6l0 późne majowe przymrozki zniszczyły
zasiewy w okolicach Bonn, klęskę tę przypisano dopustowi Bożemu; w roku 1631
natomiast, Już po rozpoczęciu działalności przez notorycznego łowcę czarownic
Buirmanna, podobne kataklizmy traktowano powszechnie Jako przejawy złośliwości
czarownic. Duchownym i świeckim inkwizytorom udało się tak długo utrzymać kontrolę
nad Europą jedynie dzięki skojarzeniu konkretnych, namacalnych nieszczęść, jakie
spadały na zwykłych ludzi, ze stworzoną przez nich, wysoce skomplikowaną teorią
czarownictwa jako herezji. "Rzeczy te dzieją się za sprawą przymierza i paktu
zawartego ze złym duchem", konkluduje protestant Glanvill. W roku 1643 w czasie
procesu czarownic na wyspie Orkney Jannet Reid skazano na śmierć przez uduszenie,
a następnie spalenie na

1. Wzniecając miłość;
2. Wzniecając nienawiść;
3. Powodując niemoc płciową;
4. Sprowadzając choroby;
5. Pozbawiając życia;
6. Pozbawiając rozumu;
7. Powodując szkody w dobytku wentarzu.
Konsekwentnie zatem wszystkie wymienione powyżej sytuacje są w szerokim tego
słowa znaczeniu maleficiami, czyli aktami zła, jako że dopuszczają się ich czarownicy,
czyli malefaci. Zazwyczaj jednak termin "malefi-cium" używany był w znaczeniu
węższym, ograniczonym do działań powodujących choroby oraz szkody w dobytku i
gospodarstwie (punkty 4 i 7 przytoczonej powyżej listy). Inkwizytor Bernard de Como
(1510) orzekł, że wszystkie choroby, których przyczyn lekarze nie potrafią wyjaśnić, a
skutków uleczyć, należy przypisać działaniu czarów, a w roku 1460 Martin de Aries
zdefiniowł ma-leficia jako wszelkie zdarzenia, których skutki wychodzą poza to, czego
można się, w granicach rozsądku, spodziewać po działaniach mieszczących się w
porządku natury. Wychodząc z tego założenia, wysnuwa on wniosek, że wszelkie
maleflcia zakładają implicite zawarcie przymierza z Szatanem i przejście na Jego
służbę. Z tego samego powodu procesy czarownic, zwłaszcza w Anglii, w których rolę
decydującego materiału dowodowego odgrywały konkretne przejawy szkód i
nieszczęść, Jakie dotknęły ludzi, prowadzone były zgodnie z przesłanką, że wyrok na
czarownicę wydaje się dlatego, że oddaje ona cześć Diabłu, i nie ma większego
znaczenia fakt, czy da się jej udowodnić konkretne maleftcia.
W wydanym w roku 1608 Discourse ofthe Damned Art of Witchcraft William
Perkins podaje listę konkretnych uczynków, powodujących szkody o charakterze
zarówno materialnym, jak i duchowym:
1. Wywoływanie burz, sztormów, wichur i sprowadzanie złej pogody zarówno na
morzu, jak i na lądzie;
2. Sprowadzanie morowego powietrza;
3. Zwarzenie zasiewów;
4. Wybijanie trzód, nękanie mężczyzn, kobiet i dzieci;
5. Wywoływanie namiętności i cierpień nękających ciało człowieka i zwierząt, a także
leczenie tychże [patrz: Opętanie];
6. Wypędzanie diabłów.
Wszystkie te zbrodnie wymierzone przeciwko ludziom są na poziomie wyobrażeń
ludowych odpowiednikami sformułowanych przez uczonych teologów zbrodni przeciwko
Bogu, zawartych w przymierzu zawieranym z Diabłem.
Budzących grozę przykładów szkód spowodowanych siłami nadnaturalnymi w
hurtowych niemal ilościach dostarczają nam dzieła demonologów. Alexia Belheure żyła
w wiecznych sporach ze swoim mężem, ponieważ ten za mało zarabiał; dlatego też
zwróciła się do diabła z prośbą o pomoc w ukaraniu go. Pewnego razu, w wigilię Bożego
Narodzenia, udał się on do miasta, aby kupić coś na targu. W drodze powrotnej,
zgodnie ze złożoną przez diabła obietnicą, został zabity. Alexia, z góry uprzedzona o
tym wydarzeniu, znalazła zwłoki męża i ogłosiła, że napadli na niego bandyci. "Wszyscy
dali temu łatwo wiarę - stwierdza Guazzo w swoim Compendium Maleflcarum(.l626)
-jako że nie była ona ani urodziwa, ani już taka młoda, by ktokolwiek posądzał ją o
utrzymywanie kochanków".
Guazzo przytacza także inną popularną opowiastkę o maleflciacb, w której mamy do
czynienia zarówno z groźbą mającego nastąpić nieszczęścia - damnum minatum - jak i
następującym po nie) złem - damnum se-cutum. Pewna niewiasta, Apra Hoselotte, miała
syna, który służył u Jeana Halecourt i został przez niego okrutnie ukarany za kradzież;
podejrzewano go bowiem o nią bardziej niż resztę służby. Dotknęło to matkę i
przepełniło ją żądzą zemsty, do której okazja nadarzyła się nader szybko. Kiedy pan
pędził konie z pastwiska, lekkomyślnie dosiadłszy jednego z nich, zbliżyła się
niepostrzeżenie wraz ze swym duszkiem służebnym i szarpnęła konia za szyję tak, że
jeździec spadł na ziemię i złamał sobie nogę. Kiedy pojawił się jako świadek na
rozprawie, kulał jeszcze i chromał w następstwie tego upadku.
Cotton Mather z Nowej Anglii w swoim Remarkable Prouidences doszukuje się
dowodu maleftciów w następującym zdarzeniu, które podaje z pierwszej ręki i w
absolutnie dobrej wierze. Pewien bardzo zacny człowiek obraził kiedyś dwie kobiety,
które zagroziły mu, że spotka go nieszczęście. Niedługo potem część jego krów
zdechła w dziwnych okolicznościach, jego samego zaś "zaczęły nawiedzać majaki tych
kobiet". Chciał opowiedzieć o swoich kłopotach w kościele, ale przeszkodził mu w tym
gwałtowny atak epilepsji.
Miał Jeszcze potem (eden albo dwa takie ataki, ale rychło zaczęto mu zadawać
bardziej indywidualny rodzaj cierpień. Pewien godny szacunku człowiek poradził mu, by
zgłosił się do władz, ostrzegając go jednocześnie, że jeśli tego nie uczyni, wkrótce
zostanie zamordowany. Nie przyjął jednak tej rady i zwlekał kilka tygodni, póki nie
wydobrzeje na tyle, by mógł normalnie pracować i chodzić. Ale niedługo potem wyzionął
ducha w sposób, o którym nic pewnego powiedzieć nie można.
Kolejny przykład maleficiów w wydaniu angielskim podaje Daimonomageia^^\iSLma
Dra-ge'a (1665). W roku 1637, w Bedford, poddano pławieniu w rzece kumę Rosę,
rzuciła ona bowiem urok na groch, tak że pożarły go robaki. Zrobiła to z zemsty,
ponieważ odmówiono dania jej części tego grochu w upominku. Zaraziła też pewnego
mężczyznę wszawicą.
We wszystkich tych opowieściach nie ma najmniejszej wzmianki o tym, w jaki sposób
czarownica realizowała swoje zamysły. Wolno przypuszczać, że pomocy udzielał jej
Diabeł - przynajmniej w Anglii - za pośrednictwem duszków służebnych, małych
zwierzątek wyznaczonych przez Szatana do wykonywania złośliwych poleceń
czarownic. Wyjaśnienia alternatywnego można by też szukać w tradycyjnych
wyobrażeniach o zauroczeniu, czyli mocy złego oka. William Perkins w swoim
cytowanym już tu Discour-se stwierdza:
Od dawna panuje przekonanie, że ludzie złośliwi i nieżyczliwie usposobieni wobec
innych wypuszczają z oka strumień szkodliwych i zjadliwych duchów, które zarażają
powietrze l mogą zatruć lub zabić nie tylko tych, z którymi obcują na co dzień, ale
także i innych, którzy znaleźli się w ich towarzystwie, bez względu na ich wiek, siłę i
stan zdrowia.
Aczkolwiek Perkins dopuszcza możliwość zawarcia przymierza z Diabłem, odrzuca tę
teorię jako "równie starą, co głupią".
Zakładano też, że czarownice oprócz opisanej powyżej, trudnej do zdefiniowania, a
niemożliwej do udowodnienia, zdolności czynienia zła dysponują bardziej namacalnymi
środkami, które od niepamiętnych czasów "tworzą arsenał praktyk magicznych i
czarnoksięskich, w rodzaju maści, ziół, rozmaitych mikstur i dekoktów, zawiązanych na
supeł sznurów, czyli ligatur, figurek woskowych czy też budzącej grozę ręki chwały.
Niekiedy też próbują wejść w posiadanie pewnych przedmiotów, należących do ich
przyszłej ofiary - zębów, okrawków paznokci, włosów lub strzępków odzieży - których
używają potem dla swych wszetecznych celów. Ponieważ wszystkie te techniki
magiczne zostały w tej książce omówione szerzej w innych miejscach, ograniczymy się
teraz do podania kilku najbardziej charakterystycznych przykładów.
Pod datą 13 sierpnia 1746 roku John we-sley zanotował w swoim dzienniku opis
przypadku rzucenia uroku, z jakim zetknął się w Konwalii. Kiedy Wesley zakończył
kazanie, pewna kobieta podeszła do niego i oznajmiła, że jego dzisiejsza modlitwa
przyniosła jej "wytchnienie i ulgę" w trapiącej ją dolegliwości (sądząc z objawów
wyglądało to na artretyzm lub reumatyzm). Okazało się, że przed siedmiu laty pewien
czarownik na prośbę kobiety, której wyrządziła despekt, rzucił na nią zaklęcie.
Podczas "burzy z piorunami i błyskawicami [...] poczuła, że jej ciało zaczęło dygotać, i
nabrała pewności, że gdzieś w pobliżu musi znajdować się diabeł. [...] Od tej pory nie
zaznała spoczynku nie tylko z powodu panicznego lęku, jaki zawładnął jej umysłem, ale
także niewyobrażalnych cierpień cielesnych; czuła się bowiem tak, jakby ktoś stale
szarpał jej ciało rozżarzonymi do czerwoności cęgami".
Podczas procesu w Salem niejaki Roger Toothaker oskarżony został przez Thomasa
Gage o to, że sporządził z moczu jego córki jakąś substancję, którą przelał potem do
glinianego naczynia i prażył w rozgrzanym piecu. "Następnego ranka rzeczone dziecko
rozstało się z życiem".
7 kwietnia 1652 roku w Londynie oskarżono Joan Peterson o to, że "praktykuje
fizykę [sztukę leczenia], ale w rzeczywistości podejrzana jest o czarownictwo", a
także o to, że podała pewnej starej damie jakąś miksturę, "krótko po wypiciu której
niewiasta owa zmarła". W wydanej nazajutrz po przedstawieniu aktu oskarżenia
broszurze stwierdzono, iż "wiele osób przypuszcza, że zmarła ona śmiercią naturalną,
jako że liczyła sobie już lat osiemdziesiąt".
Inna jeszcze historia pochodzi z Metzu. Pewna kobieta, której piekarz odmówił
kredytu, zwróciła się o pomoc do diabła. Guaz-zo pisze, że ten ostatni, rad z każdej
okazji uczynienia zła, dał jej pewne zioła zawinięte w papier, polecając, by rozsypała je
w miejscu najczęściej uczęszczanym przez piekarza l jego rodzinę. Wzięła je
natychmiast l rozsypała na progu jego domu, w następstwie czego piekarz, a rychło
potem jego żona i dzieci zapadli na tę samą chorobę. Przyszli do siebie dopiero wtedy,
gdy gnębiona wyrzutami sumienia czarownica wzięła od diabła inny rodzaj ziół, które
miały moc uleczenia owej dolegliwości. Ukryła je potajemnie w ich łóżkach, tak jak jej
przykazano, i po niedługim czasie wszyscy pozbyli się choroby i wrócili do zdrowia.
W czasie wizytacji duszpasterskiej w roku 1543 arcybiskupowi Canterbury,
Cranmero-wi, przedstawiono do rozstrzygnięcia sprawę niejakiej Joanny Meriweather,
wobec której wysunięto dość dziwaczne oskarżenie o maleficia. "Rozpaliła ogień na
kupce ekskrementów Ellzabeth Cosley i kapała nań woskiem z poświęconej gromnicy, po
czym oznajmiła sąsiadom, że dzięki temu przepołowią się pośladki rzeczonej
Elizabeth". (Me-moirs of Archbishof) Cranmer)
Tego rodzaju barwne oskarżenia były jednak bardziej typowe dla Europy
kontynentalnej. W końcu wieku szesnatego Johann Myller z Welferdingen złożył
następujące zeznanie, dotyczące jego rocznego dziecka.
Agatlna z Pittelingen i Miatte z Hohenech wykradły to dziecko z kołyski i spaliły je
na stosie przygotowanym uprzednio u podnóża góry zwanej La Grise, a następnie
starannie zebrały spopielało szczątki. Zmieszały je z rosą zebraną z kłosów zboża i
czubków traw, wyrabiając nie dającą się łatwo pokruszyć masę, którą posypywały
winnice, zasiewy i drzewa, co powodowało, że przekwitały one nie wydając owoców.
Trujące maści i mikstury oraz woskowe laleczki były środkami czynienia maleficiów,
o które czarownice oskarżano najczęściej. Klasyczny niemal przypadek magii
sympatycznej, w którym zastosowano tego rodzaju metody, opisano w protokołach
sądowych z procesu czarownic w Abington z roku^l579. Niejaką Mateczkę Dutton
oskarżono o zamordowanie czterech osób za pomocą "obrazków (raczej chyba figurek)
długich mniej więcej na piędź, a szerokich na trzy lub cztery palce". Mateczka Dutton
nakłuwała je kolcami głogu z lewej strony, "w miejscu, gdzie powinny znajdować się
serca osób przedstawionych na tych obrazkach". Cztery ofiary tych praktyk zmarły
jakoby nagłą śmiercią.
John Palmer i Elizabeth Knott, straceni w roku 1649 w St. Albans, również zostali
oskarżeni o dokonanie morderstwa za pomocą czarów; przyznali się, że ulepili z gliny
figurkę kobiety ("ukształtowali jej wyobrażenie"), którą następnie włożyli do ognia i
zagrzebali starannie w żarzących się węglach; kiedy wypalała się ona i roztapiała
powoli, kobieta owa leżała, cierpiąc niewysłowione męki, a skoro tylko figurka spaliła się
do cna -natychmiast umarła.
Na szczęście dla stróżów prawa demonologowie wykoncypowali teorię, wedle której
czarownica, skoro tylko dotknie ją urzędnik sądowy, natychmiast traci moc czynienia
maleficiów. Mimo to Prierias (1521) ostrzega, że czarownica może rzucić na nich urok,
i zaleca, by palestranci nosili przy sobie sól używaną w czasie egzorcyzmów lub
święcony wosk. Inni teoretycy sugerowali nawet, by czarownice transportować do
więzienia w dużych skrzyniach tak, by ich stopy nie mogły dotknąć ziemi.
Jednym z najgorszych skutków obarczania czarownic odpowiedzialnośc4 za
wszystko był fakt, że czamoksięstwo stało się rodzajem ulti-ma ratio, stosowanej
wszędzie tam, gdzie należało wyjaśnić rzeczy niemożliwe do wytłumaczenia. Thomas
Ady uskarża się, że rzadko kiedy, gdy dopust Boży dotknie majątek lub zdrowie
człowieka, nie zarzuca on niewinnemu sąsiadowi lub sąsiadce, że rzucili nań urok; jako
że - powiada - ta staruszka zapukała niedawno do moich drzwi, prosząc o wsparcie, a ja
odmówiłem i, przebacz mi Boże, wezbrała w moim sercu złość na nią, zdało mi się
bowiem, że jest czarownicą. I oto teraz moje dzieci, moja żona, ja sam, mój koń, moja
krowa, moja owca, moja maciora, mój wieprz, mój pies, mój kot czy cokolwiek bądź
innego jakimś dziwnym sposobem popadły w taki to a taki stan, w związku z tym
przysięgam, że jest ona czarownicą, bowiem jakże coś takiego mogłoby się inaczej
przytrafić. (A Candle in the Dark, 1656)
Podobnie Reginald Scot, pierwszy Anglik, który sprzeciwił się prześladowaniu
czarownic, w roku 1584 stwierdza bez ogródek: "Nierównowaga humorów i temu
podobne zjawiska, a nie dziwne słowa, czarownice albo złe duchy są przyczyną tego
rodzaju chorób. Również i bydło ginie z powodu zarazy lub nieszczęśliwego zbiegu
okoliczności".
Całkowite odrzucenie logiki we wszystkim, co wiązało się z czarownicami i
maleflciami, charakteryzowało w równiej mierze Matthe-wa Hopkinsa, jak i jego
odpowiedników z kontynentu europejskiego. W jaki sposób wytłumaczyć można śmierć
człowieka w następstwie niemożliwej do uleczenia choroby? Doktorzy nie potrafili jej
wyleczyć? Tak, ale... W DiscowryofWitchesHopkins przedstawia następujący sposób
rozumowania:
1. Czarownice obawiają się, że zostaną pojmane.
2. Czarownice proszą diabła o pomoc.
3. Diabeł każe im rzucić urok na człowieka, który jest ich śmiertelnym wrogiem.
(Diabeł wie dobrze, że ludzie "podatni są na nagłe i niespodziewane choroby".) "Co
chcecie, abym dla was zrobił, moje drogie i ukochane dzieci, które zawarłyście ze mną
przymierze i utwierdziłyście je przypieczętowanym własną krwią paktem, moje drogie
maleństwa?"
4. Człowiek umiera z przyczyn naturalnych.
5. Diabeł oznajmia czarownicom, że zamordowały swego śmiertelnego nieprzyjaciela
dzięki mocy, w którą je wyposażył.
6. Czarownice wynoszą go pod niebiosa za to, że im pomógł.
Następnie, kiedy już rozejdzie się wieść o Jego śmierci, [diabeł] przybywa do
czarownic i słyszy od nich słowa uznania, wiary i szacunku za to, co uczynił, podczas
gdy w rzeczywistości to choroba zabiła tego człowieka, a nie czarownica czy diabeł
(tylko diabłu jest bowiem wiadome, że tego rodzaju schorzenie jest nieuleczalne);
czarownica zaś skazuje się na tym większe potępienie z powodu swej zażyłości z
diabłem i okazywanego mu posłuszeństwa, co liczyć należy na równi ze złamaniem
prawa.
Maleficia często dają symptomy zbliżone do objawów opętania demonicznego, kiedy
•eły duch wstępuje w ciało energumena. Umiejętność odróżnienia tych schorzeń
uważano za nader istotną, bowiem każda z nich wymagała innych środków zaradczych.
W opętaniu ulgę przynosiły egzorcyzmy, na malefi-cia zaś pomagała modlitwa łub, jak
sugerowali niektórzy demonolodzy, rada samej czarownicy albo "białej wróżki".
Wybitny autorytet w tej dziedzinie, Guazzo, podaje listę dwudziestu symptomów
uroku rzuconego dzięki maleficiom, przeciwstawiając je objawom opętania
demonicznego.
Objawy maleficiów
1. Trudno określić rodzaj choroby, na jaką cierpi osoba dotknięta urokiem; lekarze
wahają się, wyrażają wątpliwości, często zmieniają zdanie i boją się postawić
zdecydowaną diagnozę.
2. Choroba, pomimo iż leczona od samego początku, nie ustępuje, przeciwnie,
pogłębia się.
3. Pogorszenie nie następuje stopniowo, tak jak w przypadku dolegliwości
spowodowanych przyczynami naturalnymi; chory często doznaje najsroższych bólów
od razu, mimo iż nie ma po temu żadnego uzasadnienia medycznego.
4. Choroba ma przebieg wysoce nieregularny; aczkolwiek może pojawiać się
periodycznie, odstępy między nawrotami rzadko są takie same; chociaż może
przypominać schorzenie spowodowane przyczynami naturalnymi, różni się odeń pod
wieloma względami.
5. Pomimo iż chory odczuwa najsroż-sze bóle, nie jest w stanie określić, w której
części ciała je czuje.
6. Od czasu do czasu chory wydaje żałosne pojękiwania bez żadne) widocznej
przyczyny.
7. Niektórzy tracą łaknienie, niektórzy zwracają pokarm i cierpią na taki rozstrój
żołądka, że często zwijają się z bólu; bywa też, że czują, jak jakiś ciężar przesuwa się
tam i z powrotem z żołądka do gardła, jeśli zaś starają się go usunąć, gdy jest w
gardle, wszelkie ich wysiłki okazują się bezowocne, mimo że sam z siebie znika on
bardzo łatwo.
8. Odczuwają kłujące bóle w okolicach serca; odnoszą wtedy wrażenie, że coś
rozrywa ich na pół.
9. U niektórych widać bicie i jakby trzepotanie się tętna na szyi.
10. Inni doznają skurczów w szyi, nerkach lub dole brzucha; często też czują coś na
kształt lodowato zimnego wiatru, który przelatuje im przez brzuch i szybko wraca z
powrotem, albo też w podobny sposób trapią ich wapory gorące jak ogniste płomienie.
11. Niektórych gnębi niemoc płciowa.
12. Niektórzy cierpią z powodu nieustannego pocenia się, zwłaszcza nocą, nawet w
zimie i podczas chłodnej pogody.
13. Niektórzy odnoszą wrażenie, że pewne części ich ciała skręcone są jak węzeł.
14. Choroba, na którą cierpią zauroczeni, objawia się najczęściej wyniszczeniem i
wychudzeniem całego ciała, a także utratą sił, głębokimi omdleniami, otępieniem
umysłowym, atakami melancholii i różnymi odmianami gorączki, sprawiającymi wiele
kłopotów lekarzom. Niekiedy chory popada w konwulsje, które poprzedza uczucie
sztywności w kończynach; puchnie mu cała głowa lub ciało ogarnia taka słabość, że
ledwie może się on poruszać.
15. Niekiedy skóra chorego, najczęściej na twarzy, bywa jednak, że i na całym ciele,
przybiera barwę żółtą lub popielatą.
16. Niektórym sklejają się powieki tak, że z ledwością mogą je rozchylić.
17. Osoba, na którą rzucono urok, nie może spojrzeć w twarz księdzu, przynajmniej
wprost, ponieważ jej gałki oczne obracają się w różne strony. '
18. Kiedy pali się zaklęcie, stan chorego ulega zazwyczaj gwałtownemu pogorszeniu, a
jego cierpienia wzmagają się mniej lub bardziej w zależności od tego, czy zadany mu
czar był lekki, czy poważny; bywa, że krzyczą wtedy głośno lub wydają z siebie
przeraźliwe ryki. Jeśli jednak nie następuje pogorszenie ani jakieś gwałtowne zmiany
stanu chorego, to jest znaczna nadzieja, że przy odrobinie troski powróci on do
dobrego zdrowia.
19. Jeśli zaś w pobliżu chorego pojawi się czarownica, pacjent popada w skrajne
zaniepokojenie, ogarnia go lęk i cały się trzęsie. Jeśli jest dzieckiem, natychmiast
zaczyna płakać. Ciemnieją mu oczy, dają się też zauważyć inne łatwe do rozpoznania
oznaki.
20. Na koniec wreszcie, jeżeli ksiądz, pragnąc go uleczyć, przyłoży do oczu, uszu lub
innych części ciała chorego poświęconą maść i w organach tych nastąpią od razu
widoczne zmiany, jest to oznaką, że został na niego rzucony urok.
Być może warto zakończyć te uwagi kilkoma bliższymi nam w czasie przykładami
maleficiów, jako że doniesienia o nich po dzień dzisiejszy sporadycznie pojawiają się w
prasie.
W roku 1879 we Wraczewie, w guberni nowogrodzkiej, na niejaką Agafinę Ignatie-
wą padło podejrzenie o rzucanie uroku na bydło. Okoliczni włościanie zamknęli ją w
domu i spalili. Kiedy doszło do procesu prowodyrów, sędziowie skazali ich jedynie na
lekkie kary kościelne, resztę zaś uczestników zajścia puścili wolno.
W tym samym roku w East Dereham, w hrabstwie Norfolk, w Anglii, pozwano przed
sąd pewnego człowieka za napad i pobicie osiemnastoletniej dziewczyny. Zapytany o
przyczynę tej brutalnej napaści powiedział, że zarówno ona, jak i jej matka są
czarownicami. Pomimo swego młodego wieku dziewczyna "może rzucić urok na każdego;
uczyniła to ze mną i nie zaznałem od niej spokoju ani w dzień, ani w nocy, póki pod
trawą nie znalazłem ropuchy". Następnie opisuje on, w jaki sposób dziewczyna
odprawiała rzekomo swe gusła:
Wykopała w ziemi jamę i włożyła ją [ropuchę] tam, aby rzucić na mnie urok -
zapewniam was, panowie, że to prawda. Wyjąłem tę ropuchę, zawinąłem ją w koszulę,
zaniosłem na górę i pokazałem mojej matce, po czym wyrzuciłem do kubła w ogrodzie.
Dopóki jej nie znalazłem, nie mogłem zasnąć ani w dzień, ani w nocy.
Podobny wypadek, który zdarzył się w połowie dwudziestego wieku, opisany został w
londyńskiej "News Chronicie" z 6 stycznia 1947 roku. Pewien starszy mężczyzna
oskarżony został o napaść na staruszkę. Utrzymywała ona, że wtargnęła na jego grunta
jedynie po to, by narwać sobie trochę pietruszki, on zaś twierdził, że przyszła, aby
rzucić na niego urok: "Musicie wiedzieć, że to się ciągnie jeszcze od średniowiecza.
Nie mam nawet odwagi powiedzieć, jakich potworności dopuściła się na mnie. Nie
zaznałem spokoju przez pięć lat".

Malleus Maleficarum (Młot na czarownice). Malleus Maleflcarum, wydany drukiem po


raz pierwszy w roku 1486, jest bez wątpienia najważniejszym, a zarazem najbardziej
złowieszczym dziełem demonologicznym, jakie kiedykolwiek zostało napisane. Jego
autorom udało się w nim dokonać połączenia dawnych wierzeń ludowych dotyczących
czarnej magii z kościelnym dogmatem herezji w budzącą grozę, ale spójną całość,
która zerwała wszelkie tamy hamujące zalew in-kwizycyjnej histerii. Przyświecał im
także cel praktyczny - wcielenie w życie przykazania zawańego w XXII Rozdziale
Księgi Wyjścia "Czarownikom żyć nie dopuścisz". Ten podręcznik dla łowców czarownic
wznawiano niemal ustawicznie; do roku 1520 doczekał się co najmniej trzynastu edycji,
a w latach 1574-1669 kolejnych szesnastu. Po niemiecku wydano go co najmniej
szesnaście razy, istnieje ponadto jedenaście wydań francuskich, dwa włoskie i kilka
angielskich (przeważnie późniejszych, np. z lat 1584, 1595, 1604,1615,1620,1669).
Malleus Maleficarum był źródłem, natchnieniem i kopalnią wiadomości dla wszystkich
następnych traktatów demonologicznych; palmę pierwszeństwa zachował nawet wtedy,
gdy Remy i Del Rio stali się powszechnie uznanymi autorytetami w tej dziedzinie.
Swój niekwestionowany autorytet i wyjątkową wręcz pozycję wśród innych dzieł
współczesnych zawdzięczał on kilku przyczynom: po pierwsze, reputacji, jaką w
środowiskach scholastycznych cieszyli się jego autorzy, dominikanie Jakob Sprenger
(1436-1495), dziekan uniwersytetu w Kolonii, i przeor Heinrich Krammer [latynizowany
czasami jako Institor] (ok. 1430-1505); po drugie, bulli papieża Innocentego VIII
wystawionej dla starającego się stłumić opór przeciwko polowaniom na czarownice
Krammera; po trzecie wreszcie, szczegółowemu opisowi sposobu prowadzenia
procesów o czary, podanemu po to, "by sędziowie, zarówno duchowni jak świeccy, mogli
dysponować gotową wiedzą o tym, jak prowadzić proces, osądzać i skazywać". Wiele
zawartych w nim argumentów zaczerpniętych zostało z dwóch dzieł przeora
dominikańskiego, Johannesa Nide-ra - Formicarius (1475) i Praeceptorium.
Malleus Maleficarum dzieli się na trzy części. W pierwszej mówi się o konieczności
zrozumienia przez rządzących istoty odrażającej zbrodni czarnoksięstwa,
zakładającej wyrzeczenie się wiary katolickiej, zaprzedanie się Diabłu i złożenie mu
hołdu, składanie ofiar z nie ochrzczonych dzieci oraz utrzymywanie stosunków
cielesnych z inkubami i suk-kubami. Niewiara w czary jest herezją. Biblia powiada, że
czarownice istnieją, przeto "ktoś, kto ciężko błądzi wykładając Pismo Święte, jest
słusznie uważany za heretyka". Wzór przysięgi, jaką musiał złożyć każdy, na którym
ciążyło podejrzenie o herezję, a wobec którego brak było dowodów konkretnych,
zawiera takie również zdanie: "Odwołuję, wyrzekam się i odprzysięgam od herezji, czy
też raczej niewiary, która fałszywie i w sposób zakłamany utrzymuje, że na świecie nie
ma czarownic". Prawo zakłada, że do składania zeznań winien być dopuszczony każdy
świadek, a także i to, że czamoksięstwo jest najwyższą zbrodnią wobec majestatu
Bożego. A zatem, świadkowie zwyczajowo nie dopuszczani do zeznawania w innych
sprawach, w tym kryminaliści, osoby obłożone eksko-muniką, a nawet skazani
krzywoprzysięzcy, mogą świadczyć w procesach o czary, co więcej, ich tożsamość
winno się trzymać w tajemnicy.
Część druga traktuje o różnych maleflciach praktykowanych przez czarownice i
sposobach przeciwdziałania im. W ten sposób Sprenger i Krammer sankcjonują swym
autorytetem wszelkie bajki i opowieści o poczynaniach czarownic - przymierze z
Szatanem, obcowanie cielesne z diabłami, transwekcję, metamorfozę, niszczenie trzód
i zasiewów -w sumie całe szerokie spektrum praktyk magicznych.
W części trzeciej, najprawdopodobniej pióra Krammera, mającego znacznie większe
przygotowanie praktyczne, zostały sformułowane zasady wszczęcia postępowania
prawnego przeciwko czarownicom, orzekania o ich winie oraz ferowania wyroku.
Malleus Maleficarum czyni wyraźne rozróżnienie między sądami inkwizycyjnymi,
biskupimi i świeckimi, zachęcając te dwa ostatnie, by z większą gorliwością zabrały się
za prześladowanie czarownic. Część trzecia kończy się omówieniem różnych kategorii
świadków oraz metod ich przesłuchiwania, procedury aresztowania, osadzania w
więzieniu i torturowania czarownic oraz innych użytecznych wskazań, dotyczących
sposobów przełamywania ich milczenia, jako że, zgodnie z panującą praktyką sądową,
wyrok skazujący nie mógł zapaść, jeśli oskarżony nie przyznał się do winy.
Sformułowano tam również zasadę, że tożsamość świadka nie powinna być znana
oskarżonemu (a także obrońcom, jeśli w ogóle takowi byli).
Metody argumentowania w całym tym, liczącym blisko ćwierć miliona słów, traktacie,
są jaskrawym przykładem złożenia logiki i zdrowego rozsądku na ołtarzu z góry
przyjętej koncepcji teologicznej. Na przykład etymologię słowa femina [kobieta]
wywodzi się, najzupełniej zresztą fantastycznie od fe [wiara] i minus [mniej]. Nie
omija to nawet pierwszej części dzieła. Heretykami są ci, którzy utrzymują, że
"wyobraźnia niektórych ludzi jest tak żywa, iż wydaje im się, że widzą realne postacie
i rzeczywiście istniejące zjawy, podczas gdy nie są one niczym innym jak tylko
odbiciem ich rojeń; dlatego też uważają je za ukazujące się złe duchy, a nawet widma
czarownic". Malleus zbija ten pogląd w sposób następujący: "Stoi to w sprzeczności z
prawdziwą wiarą, która mówi nam, że pewni aniołowie strąceni zostali na ziemię i są
teraz diabłami, musimy zatem przyznać, że w samej ich naturze leży zdolność
czynienia wielu rzeczy nadprzyrodzonych, których my sprawić nie umiemy".
Apologeci demonologów, a także niektórzy myśliciele niezależni uważają, że jest
rzeczą na równi absurdalną, jak nieuczciwą -osądzać wiek szesnasty wedle standardów
współczesnych. Mają słuszność; ale skoro alternatywne, racjonalne, humanistyczne i
naukowe podejście do tych zagadnień, jakie istniało także i w owych czasach, zostało z
całą świadomością odrzucone, to człowiek myślący ma wszelkie prawo i obowiązek
potępić demonologów jako obskurantów, którzy na kilka stuleci zahamowali normalny
rozwój cywilizacji ludzkiej.
Ogromnego znaczenia nabiera przy tym fakt, że protestanci, którzy gwałtownie
zwalczali inkwizycję, bez zastrzeżeń uznali autorytet Miota na czarownice jako
kodeksu postępowania z czarownicami.

Mar prawo. W sprawozdaniach z procesów o czary spotykamy się sporadycznie z


materiałami dowodowymi odwołującymi się do głęboko zakorzenionych pierwotnych
wierzeń ludowych. Różne rodzaje ordaliów, stosowane dla wykrycia złoczyńców na
długo zanim pojawiło się pojęcie czamoksięstwa, często zachowały się w pamięci
ludzkiej i byty tolerowane w czasach historycznych. Jedno z takich praw, prawo mar -
zwłoki zamordowanego krwawią, gdy zbliża się do nich morderca - pojawiło się
ponownie w końcu wieku dwunastego i uważane było za szczególnie ważne, jeśli
zawodziły inne metody udowodnienia winy; dopuszczono je na przykład w trakcie
procesu o zabójstwo w Hartford w roku 1628. Krew zamordowanego winna wytrysnąć,
pisał w swojej Demonologii król Jakub (1597), "jakby wołając do niebios o pomstę".
Podobnie uważa lady Annę, z Ryszarda III Szekspira, potępiając księcia Gloucester,
zabójcę jej męża za przerwanie ceremonii pogrzebowej:
Patrzcie, panowie, umarłego rany Ze swych ust zastygłych znów krew świeżą sączą.
W czasach późniejszych do tego ordalium sięgano niekiedy w procesach o czary,
jeśli na oskarżonym ciążyło podejrzenie rzucenia na kogoś śmiertelnego uroku.
Prawo mar zostało usankcjonowane przez tak wybitnych demonologów jak Del Rio, de
Lancre, Binsfeid i Layater. Del Rio wyjaśnia wspomniane krwawienie jako skutek
nienawiści, którą żywi zamordowany do mordercy, nienawiści, która wzmaga pewne
utajone czy też ukryte właściwości zwłok. Ten skądinąd dość nieśmiały pogląd poparty
został przez drą Waltera Charletona, medyka króla Karola I, który w swoim traktacie
Physiolo-gia (London 1654) określa opisane zjawisko mianem "najszlachetniejszej z
antypatii".
Akta procesu czarownic, który w roku l66l odbył się w szkockiej miejscowości
Dalkeith (manuskrypt należący do Scottish National Museum of Antiquities),
przekazują, że pewna kobieta, Christine Wilson, głosząc swą niewinność
odmówiła wszelako zbliżenia się do trupa bądź dotknięcia go, twierdząc, że nigdy w
życiu nie dotykała zwłok. Skłaniana wszakże gorliwie przez pastora i bajlifów [...], by
jedynie leciutko dotknęła zwłok, zapewniła, że to uczyni [...], bardzo delikatnie
dotknęła rany, która była biała i czysta, bez plamki krwi ani czegokolwiek podobnego. I
wtedy, natychmiast potem, jak jej palec znalazł się nad nią, wypłynęła krew ku
wielkiemu podziwowi wszystkich przy tym przytomnych, którzy uznali to za ujawnienie
mordercy.

Maść magiczna zabijająca. Powszechnie wierzono, że jednym z dokonywanych


przez czarownice maleficiów było truciclelstwo. Poza trującymi dekoktami używały one
w tym celu także zabójczych maści. Komponenty wchodzące w skład takich
śmiercionośnych mieszanin wymienia w Compendium Malefi-carum Guazzo; są to liście,
kłącza l korzenie rozmaitych roślin, zwierzęta lądowe i ryby, jadowite gady, różne
minerały i substancje metaliczne. Trujące maści podawano doustnie, w postaci
inhalacji albo nacierano nimi ciało pogrążonej we śnie ofiary.
Również tłuszcz wytopiony ze zwłok niemowląt stanowił - wedle Grillandusa -
znakomitą maść trującą, a dolegliwości, jakie wywoływał, były nieuleczalne i
powodowały śmierć. Uważano, że czarownice plądrują groby w poszukiwaniu zwłok
niemowląt i małych dzieci oraz straconych przestępców, których następnie używają
(tych zwłok) jako jednego z komponentów magicznych napitków, proszków i maści.
Niespełna rozumu siostra Marie de Sains, która bawiąc z wizytą w Aix-en-Provence
usłyszała o ojcu Gaufridim, powróciła do swego rodzimego konwentu w Lilie z głową
nabitą rojeniami o czarach i czamoksięstwie. Opowiadała, że aby spowodować opętanie
demoniczne, Gaufridi sprokurował dekokt ze "świętej hostii oraz wina mszalnego, do
którego dodał sproszkowane mięso kozła, kości ludzkie, czaszki niemowląt, włosy,
paznokcie, spermę czarownika, samicę szczura oraz mózgi". (Jean Lenormant de
Chiremont, Exor-cismes de trois filles possedćes, 1623)
W Cheimsford, w Anglii, jeden z zarzutów postawionych w roku l6l6 Susan Barker
głosił, że zbrodniczo wyjęła z pewnego grobu na cmentarzu przy kościele parafialnym w
Upminster czaszkę mężczyzny, którego pochowano tam ostatnio, mając zamiar użyć
rzeczonej czaszki dla pewnych niegodnych i diabelskich celów, mianowicie praktyk
czarnoksięskich, zaklęć i guś-larstwa, a to wszystko, aby rzucić urok na niejaką Mary
Stevens.
Kilka recept na śmiercionośne maści podaje Weyer, skądinąd pełen sceptycyzmu
lekarz księcia Cleves:
Cykuta, sok z tojadu, liście osiki, sadza.
Cykuta, kosaciec, srebrnik, krew nietoperza, wilcza jagoda.
Tłuszcz z niemowlęcia, sok z cykuty, to-jad, srebrnik, wilcza jagoda, sadza.
W procesach, które toczyły się przed Chambre Ardente, wyszło na jaw powszechne
używanie trucizn wspierających czarną magię. Mowa w nich o maściach sporządzanych
ze związków arsenu, z których pewne pozbawione są smaku i bardzo trudno wykryć je
w ciele ofiary. Ponadto zawodowi truciciele posługiwali się czerwoną i żółtą siarką oraz
witriolem, przy czym substancje te mieszano niekiedy z tak odrażającymi dodatkami,
jak krew nietoperzy i ropuch, rozmaitymi ziołami o właściwościach toksycznych lub
afrodyzjakalnych, nasieniem męskim lub krwią miesięczną.
Niekiedy też użyciem przez czarownice zabójczych maści tłumaczono wybuchające
tu i ówdzie epidemie. Kalwiniści genewscy w połowie szesnastego stulecia skłonni byli
tłumaczyć wybuch zarazy tylko i wyłącznie stosowaniem praktyk czarnoksięskich. W
roku 1545 pewien człowiek przyznał się tam, że posmarował magiczną maścią stopę
wisielca, a następnie pocierał nią zawiasy drzwi, powodując w ten sposób
rozprzestrzenianie się zarazy. Okazało się, że był on tylko jednym z ogniw
rozgałęzionego spisku szerzycieli zarazy, którego członków przykładnie ukarano;
skazanych mężczyzn szarpano rozżarzonymi do czerwoności cęgami, kobietom zaś
ucinano prawą dłoń; dopiero potem wszyscy powędrowali na stos. Torturom mającym
ustalić, czy podejrzany brał udział w szerzeniu epidemii, poddawano zwłaszcza ludzi
ubogich o nie najlepszej reputacji, tych zaś, którzy nie przyznali się do winy, zamu-
rowywano żywcem. Mimo iż w ciągu trzech miesięcy stracono z oskarżenia o czary
trzydzieści jeden osób, Kalwin uskarżał się, iż "spiskowcy nie przestali smarować
zamków naszych drzwi swymi maściami. Oto niebezpieczeństwo, które nam wciąż
zagraża". (Tre-vor Davies, Four Centuries of Witch Beliefs, 1947)

Maść powodująca latanie. Aby dokonać transwekcji lub metamorfozy, czarownice


nacierały całe ciało maścią. Jeden z wcześniejszych przekazów tego rodzaju,
przytoczony około roku 1435 przez Nidera, mówi o kobiecie, która natarła się maścią
siedząc w dużej dzieży do wyrabiania ciasta. Usnęła natychmiast i śniąc, że leci w
powietrzu, zaczęła tak gwahownie poruszać dzieżą, iż obaliła się wraz z nią i zraniła w
głowę.
Późniejsi demonolodzy europejscy, z reguły bez zastrzeżeń przyjmujący realność
zjawiska transwekcji, opisali wiele sposobów preparowania stosownych maści i
wywarów. Wiadomości te czerpali po części z ludowej wiedzy o różnych ziołach
leczniczych i trujących, po części z budzącego odrazę instrumentarium tradycyjnych
praktyk magicznych, a tam gdzie obydwa te źródła wydawały im się nie dość bogate,
uzupełniali je chętnie płodami własnej wybujałej wyobraźni.
Dla przykładu, Prierias, papieski bojownik antyluterański, stwierdził w roku 1521, że
maść używana do latania w powietrzu fabrykowana jest z gęstego odwaru z niemowląt
w miarę możności nie chrzczonych. W roku 1608 wymysł ten powtarza Guazzo. Francis
Bacon analizuje szczegółowo tę koncepcję w swoich Sylva Sylvarum^ gdzie stwierdza z
przekąsem, że "tłuszcz niemowląt wykopanych z grobów" jest mieszany z drobno
mieloną mąką oraz "sokiem z selera, wilczej jagody i srebrnika". Wyjaśnia następnie,
że "zioła te, o działaniu nasennym, powodują zapewne u czarownic" stan swego rodzaju
otępienia narkotycznego, w czasie którego wydaje im się, że latają w powietrzu.
Halucynacje powodują zatem "nie tyle zaklęcia i formuły magiczne [...], co wcieranie w
ciało podobnych maści". Inni członkowie Towarzystwa Królewskiego nie byli równie
krytyczni. Glanvill, na przykład, wierzył w realność zjawiska transwekcji. Inny jeszcze
uczony, Henry Morę, w roku 1653 wyjaśniał, w jaki sposób maść magiczna "wypełniając
szczelnie pory skórne chroni ciało od zimna i utrzymuje je we właściwej temperaturze
i energii życiowej tak, że gotowe jest ono w stosownej chwili przyjąć na powrót duszę,
która na pewien czas je opuściła" (Ań Antidote Against Atheism). 2 kolei w roku 1615
Jean de Nynauld utrzymywał, że maść magiczną należy wcierać w skórę tak długo, aż
całe ciało zaczerwień! się, by mogła ona głębiej przeniknąć do organizmu.
Podczas gdy teoretycy angielscy roztrząsali drobiazgowo problemy związane z
maściami magicznymi, same czarownic? nie wiedziały o tych specyfikach niemal nic.
Jednym z bardzo nielicznych procesów, w których pojawia się zarzut ich stosowania,
była sprawa czarownic z Salmesbury w roku 1612. Jan-net Bierley i Ellen Bierley
oskarżone zostały o rzucenie śmiertelnego uroku na pewne dziecko. Czternastoletnia
Grace Sowerbutts zeznała, iż obydwie wspomniane kobiety wykopały z grobu zwłoki
dziecka, po czym pewną część mięsa ugotowały w garnku, inną za^ upiekły na węglach, a
następnie zjadły. [..J Później rzeczone Jannet i Ellen prażyły kości wspomnianego
dziecka w tyglu, mówiąc, że jeśli natrą się tłuszczem, jaki wytopi się z tych kości, to
od czasu do czasu będą mogły zmieniać swą postać.
Jedynym słabym punktem tego złożonego pod przysięgą zeznania był fakt, że
świadka skłonił do niego pewien jezuita, który w ten sposób pragnął wywrzeć zemstę na
obu oskarżonych za to, że wyrzekły się wiary katolickiej.
W roku 1604 odbył się proces w Cressy, opodal Lozanny. Pewne dziecko zostało
porwane przez wilkołaka i zaniesione diabłu, który wyssał z niego krew. Następnie
czarownice pocięły zwłoki na kawałki i ugotowały je, po czym część zjadły, a resztę
"przerobiły na maść, mieszając z innymi ingrediencjami". Wszystkie zamieszane w to
wiedźmy przyznały się do stawianych im zarzutów i zostały przykładnie spalone na
stosie. Opisany tu motyw spotykamy w najwcześniejszych traktatach
demonologicznych; prawie dwa stulecia wcześniej Nider, posługując się niemal takimi
samymi słowy, pisze o duszeniu przez czarownice niemowląt na wolnym ogniu. Podobne
okropieństwa pojawiają się następnie co pewien czas zarówno w traktatach
poświęconych czarnoksięstwu, jak i w materiałach z procesów o czary. W Bambergu,
na przykład, wykopać miano zwłoki dziecka w noc Walpurgi. Del Rio w Disąuisitionum
Magicarum wyjaśnia, że używając w ten sposób tłuszczu zamordowanych niemowląt,
czarownice kpią sobie w dodatku z krzyźma używanego do chrztu.

Najbardziej szczegółowe informacje dotyczące maści magicznych zamieszcza Jean


de Nynauld w swoim, wydanym w roku l6l5, De la lycanthropie, transformation et
extase des sorciers. W przeciwieństwie do More'a zaprzecza on, "by diabeł był w
stanie oddzielić duszę czarownicy od ciała" i utrzymać to ostatnie przy życiu aż do jej
powrotu. Maści dzieli na trzy rodzaje, a każdy z nich omawia w osobnym rozdziale:
1. Maść powodująca wrażenie uczestnictwa w sabacie. Jej użycie przenosi
czarownicę do fantastycznego świata snu, który po obudzeniu pamięta ona we
wszystkich szczegółach. W ślad za Weyerem i Guazzo de
Nynauld uważa tłuszcz dziecka za podstawowy składnik, do którego dodawany jest
sok z cykuty [ache^, tojadu, czyli piekielnego ziela, srebrnika, wilczej Jagody oraz
sadza. De Nynauld powołuje się na kilka typowych wypadków, kiedy kobieta, która
natarła się podobną maścią, była obserwowana całą noc, a po obudzeniu opisywała
najdrobniejsze szczegóły sabatu, jaki odbywał się w oddalonym o wiele mil miejscu
(tak jak kobieta w dzieży do wyrabiania ciasta Nidera). Zbliżoną recepturę tego typu
maści podał w roku 1563 sceptycznie nastawiony lekarz Weyer, dodając zarazem, że
nasenne właściwości niektórych ziół leczniczych często powodują "silne zaburzenia
umysłu". (.De Lamiis)
2. Maść do latania na miotle lub fruwania w powietrzu. Substancja taka daje
wrażenie lotu, składa się zaś z wyciągów z popularnych roślin narkotycznych w rodzaju
belladonny. Podobne efekty osiągnąć można także po spożyciu mózgu kota lub alkoholu.
De Nynauld chytrze unika podawania bliższych szczegółów, rzekomo "z obawy, by nie
dać ludziom niegodziwym możliwości czynienia zła". O skuteczności takiej maści
opowiedział de Nynauldowi w roku 1606 pewien lekarz z Norymberg!, który
zorientowawszy się, że jego ciotka jest czarownicą, podejrzał przygotowania, jakie
czyniła do nocnej wyprawy. Lekarz ów sam natarł się maścią używaną przez ciotkę i,
podobnie jak ona, wyruszył na sabat; w drodze powrotnej za karę, że przybył na sabat
jako nieproszony gość, cielę, na grzbiecie którego leciał, zrzuciło go do Renu, skąd
wyciągnął go jakiś poczciwy młynarz. Natychmiast złożył on donos na ciotkę, ale nikt
nie chciał dać mu wiary, ponieważ - jak utrzymywał - wiele spośród najbardziej
wpływowych osób to także czarownicy.
3. Maść, dzięki której następuje przemiana w zwierzę (po obudzeniu się czarownica
pamięta dokładnie swoją przemianę w dziką bestię i wierzy w nią). Maść owa składa się
z wielu składników typu "makbetowskiego", czyli różnych części ciała ropuch, węży,
jeżów, wilków, lisów, wymieszanych z krwią ludzką, rozmaitymi ziołami, przyprawami
korzennymi oraz innymi podobnymi substancjami, "które mają moc wzbudzania
niepokoju umysłu i zwodzenia wyobraźni". Miksturę takową nakładano potem na całe
ciało warstwą "na dwa cale grubą", jeśli wierzyć w to, co podał Sieur de Beauvoys de
Chauvinco-urt, opisując pojmanie wilkołaka, który był couuert degraisse de deux doigts
d'espaisf>ar tout le corps.
Wielu lekarzy jest zdania, że substancje narkotyczne stosowane w tego rodzaju
specyfikach znane są jako związki powodujące stany deliryczne. Tojad i wilcza jagoda
są wysoce trujące, a "seler wodny" de Nynaul-da to najprawdopodobniej równie
toksyczna cykuta. Guazzo z kolei wymienia wilczą jagodę, życicę, pokrzyk, rycynowiec i
mak jako "naturalne środki o działaniu nasennym". Profesor H.S. Ciark potwierdza, że
podany w niewielkich ilościach tojad powoduje arytmię serca, wilcza jagoda wywołuje
halucynacje, a cykuta niepokój i zesztywnienie członków; stwierdza też ponadto, że
wcieranie w skórę maści o opisanym powyżej składzie powinno dać w rezultacie
intensyfikację wszelkiego rodzaju doznań psychicznych. Ostatnimi czasy wzrost
zainteresowania tą problematyką wywołała praca R. Gordona Wassona dotycząca
magicznych grzybów meksykańskich. Z drugiej jednak strony w roku 1891 Otto Snęli
stwierdził, że aplikując sobie niewielkie ilości substancji narkotycznych nie
doświadczył żadnych osobliwych sensacji, wyjąwszy lekki ból głowy.

Metamorfoza. Wiara w to, że ludzie mogą przemieniać się w zwierzęta, jest równie
dawna, jak powszechna. Odgrywa ona, na przykład, podstawową rolę w
totemistycznych teoriach Indian amerykańskich, według których każde plemię
wywodzi się od jakie goś zwierzęcego przodka. Biblijny Nabucho-donozor porósł
zwierzęcą sierścią; towarzysze Odysa zamienieni zostali w wieprze; Ery-sichton po
wielokroć sprzedawał swoją córkę to pod postacią krowy, to konia. Pochodzący z
drugiego wieku naszej ery romans Apulejusza Złoty osioł (przeróbka greckiego utworu
Lukiosa z Patraj) jest kolejnym powszechnie znanym klasycznym dziełem literackim
wykorzystującym ten motyw. Jego bohater, Lucjusz, będąc w Tesalii ujrzał pewnego
razu, jak jego służąca Pamfila rozbiera się do naga, naciera jakąś maścią, po czym
ulatuje w powietrze. Lucjusz, który zapragnął pójść w jej ślady, użył innej maści i
zamienił się w osła. Od tego momentu Złoty osioł jest barwną opowieścią o
najrozmaitszych, często zupełnie fantastycznych, przygodach Lu-cjusza w nowej,
oślej postaci. Apulejusz podał tak dokładny opis praktyk magicznych, że sam został
oskarżony o czary; do dziś zachowała się jego mowa obrończa w tej sprawie, która
zresztą zapewniła mu uniewinnienie. W ósmej Eklodze Wergiliusza mowa jest o
różnych ziołach i innych, zgubnych roślinach uprawianych na Poncle. "Widziałem, jak
dzięki nim Morejczyk zamienił się w wilka i skrył się w lesie".
Dzięki czarom człowiek najczęściej zamieniał się w wilka; problem wilkołactwa został
zresztą w tej pracy omówiony odrębnie. Znamy też znacznie rzadziej, co prawda,
używaną terminologię, określającą proces metamorfozy człowieka w innych
przedstawicieli świata zwierzęcego - aelurantropia (przemiana w kota), boantropia (w
krowę lub byka), ky-nantropia (w psa), lepantropia (w zająca) itp.
W Anglii najczęściej zamieniano się w kota, psa lub zająca. W roku 1607 spalono na
stosie w Edynburgu niejaką Isobel Grierson, oskarżoną o to, że wkradła się do
czyjegoś domu pod postacią kota. Jest to częste oskarżenie w szkockich procesach o
czary (do bardzo późna zresztą, bowiem do roku 1752). W wielu innych zapiskach
sądowych czytamy o czarownicach, które przybierały kształt niemal wszystkich
możliwych zwierząt i ptaków. W wydanej drukiem w roku 1645 A Tnie and Exact
Relation znajdujemy opis czarownic, które zamieniały się w psy, tchórze, kanie,
szczury, węże, cietrzewie, myszy i czarne króliki. Zaskakujące zeznania o
metamorfozie Julian Cox w królika przesądziły o skazaniu tej kobiety w roku 1663.
Wiara w możliwość przybrania innego kształtu była powszechna. Jeden z bohaterów
Dialogue Conceming Witches pióra gif" hspace=20 vspace=20 align=left alt="">fbrda
(1593), wchodząc do ogrodu, ujrzał zamaskowane w ten sposób czarownice: "Boję się,
bowiem widzę zająca, a przeczucie podpowiada mi, że to czarownica albo nasłany przez
nią demon tak na mnie patrzy. Czasami też widuję na dziedzińcu wstrętną łasicę,
innymi razy w mojej stajni przesiaduje jakiś plugawy kocur, do którego wcale nie mam
upodobania". Na kontynencie natomiast Guazzo pisał: "Czarownice potrafią zamieniać
się w myszy, koty, szarańczę i inne niewielkie zwierzątka; przełażą wtedy przez
szpary i różne dziury, po czym na powrót przybierają swoją uprzednią postać".
Uważano, iż takimi zdolnościami diabeł nagradza jedynie szczególnie zasłużone
wiedźmy. Około roku 1375 znany był czarownik Scavius, któremu zawsze udawało się
ujść przed nieprzyjaciółmi, ponieważ zamieniał się w mysz; zginął w końcu od miecza,
kiedy marzycielsko wyglądał przez okno i nie zdążył na czas dokonać transformacji
(Nider, Formicarius, ok. 1435).
Rana zadana rzekomemu zwierzęciu powodowała pojawienie się analogicznego
zranienia na ciele człowieka, kiedy wrócił on do swej właściwej postaci - motyw
zranienia sympatycznego powtarza się we wszelkich tego rodzaju opowieściach. W
XII wieku Grzegorz z Tiłbury pisał: "Pozostający w ukryciu świadkowie widzieli, jak
zadawano rany kobietom, które zamieniły się w koty. Następnego dnia okazało się, że
niewiasty owe mają na ciele rany, a niektóre z nich nawet poobcinane członki". Ponad
czterysta lat później Stearne, siepacz Matthewa Hop-kinsa, opowiada niemal
identyczną bajkę o pewnej starowince, u której wykryto ranę zadaną je), kiedy
zamieniona była w psa (Con-flrmation and Discouery ofWitchcraft, 1648).
W najgorszych latach obłędu na punkcie czarownic sporadycznie tylko trafiali się
ludzie podający w wątpliwość zjawisko metamorfozy. Jednym z nich był anglikański
biskup Samuel Harsnett, który w roku 1603 w niewielkim dziełku Declaration of Egre-
gious Popish Impostures pisał:
Któż, kto kieruje się rozumem, wiedzą i zdrowym rozsądkiem, może wyobrażać
sobie, że czarownica potrafi przybrać kształt kota, myszy albo zająca lub że jeśli
kiedy w owej zajęczej postaci dopadną ją psy i pokąsają ją w pośladki, lub jeśli ktoś
wychłosta ją, kiedy była kotem, to na jej ludzkim ciele pojawią się te same ukąszenia,
jakie zającowi zadały psy, i te same ślady razów, jakie spadły na kota.
Pięćdziesiąt lat później tego rodzaju opinie spotkać już można było częściej, a Sir
Robert Filmer stwierdzał bez ogródek: "Niektórzy przyznają się do rzeczy
nieprawdziwych i nieprawdopodobnych [...], że przemieniali się w koty, zające i inne
temu podobne stworzenia - a wszystko to są czcze wymysły i rzeczy zupełnie
niemożliwe".
Skoro jednak są one niemożliwe, tym mocniej należy w nie wierzyć, kontrargumen-
towali zwolennicy łowów na czarownice, wierni zasadzie credo quia impossibile. Na
przykład jeszcze u schyłku siedemnastego stulecia Joseph Glanvill, omawiając w dziele
Saducismus Triumphatus kwestię czarownic, pisał: "Pozwalają duszkom służebnym ssać
się w pewnych intymnych miejscach swego ciała. [...] Im bardziej opowieści te wydają
się dziwaczne i pozbawione sensu, tym bardziej utwierdzają mnie w przekonaniu o ich
wiarygodności i rzeczywistym istnieniu tego, co starają się zanegować sceptycy".
Stanowisko, jakie zajął Glanvill w kwestii możliwości transformacji, nie odbiega od
poglądów większości demonologów siedemnastowiecznych. Ich zwolennicy musieli
pokonać takie same przeszkody (zwłaszcza tej klasy autorytet, jakim pomimo
wszystko wciąż jeszcze pozostawał, reprezentujący zgoła odmienne koncepcje, Canon
Episcopi), jak obrońcy tezy, że czarownice w rzeczywistości zdolne są latać w
powietrzu. Niektórzy, tacy jak Bodin czy Boguet, przyjmowali realność metamorfozy
bez najmniejszych zastrzeżeń, pozostali jednak (np. Bernard de Como i Binsfeid)
skłonni byli przychylić się do zdania św. Augustyna i Tomasza z Akwinu, że przemiana
postaci cielesnej nie jest zjawiskiem zachodzącym rzeczywiście, ale wywołaną przez
Diabła iluzją, pod której wpływem ludziom wydaje się ona realna. Jeden z
wcześniejszych demonologów, Uirich Molitor (1489), tłumaczy to następująco:
Diabły w taki sposób zwodzą wzrok ludzi, że jawią się im chimeryczne postacie
traktowane przez nich jako cielesne; że na przykład ktoś, kto patrzy na człowieka,
widzi osła albo wilka, tymczasem osoba owa w rzeczywistości nie przybrała postaci
żadnego z tych zwierząt. [...] Oko ludzkie poddaje się temu złudzeniu bez reszty,
przyjmując ułudę za coś istniejącego naprawdę .
Wszystko to, rzecz Jasna, odbywa się za przyzwoleniem Bożym. W Compendium Ma-
leficarum (1626) Guazzo dokonuje następującego podsumowania: "Nie wolno popadać w
iluzję, że człowiek rzeczywiście przemienia się w zwierzę albo dzika bestia w
człowieka; są to bowiem sztuczki magiczne i przywidzenia, mające jedynie postać, a
nie istotę rzeczy, którymi być się wydają".
Trudno stwierdzić z całą pewnością, do jakiego stopnia z tych subtelnych różnic
zdawali sobie sprawę ciemni i niewykształceni podsą-dni, których oskarżano o
uprawianie czarów, i czy brali je pod uwagę także sami sędziowie. W każdym razie
podobne argumenty nie brzmiały przekonująco dla Williama Perkinsa, który w
Discourse ofWitchcraft (1608) pisał:
Inkwizycja w Hiszpanii, a także w innych krajach, w których donoszono o podobnych
przypadkach, jest zdania, że pogląd, Jakoby czarownice mogły rzeczywiście zamieniać
się w inne stworzenia, nie Jest prawdziwy, biorąc pod uwagę, że Diabłu nie została
dana moc przemiany jednych substancji w inne.
Uważano powszechnie, że metamorfoza następowała po zastosowaniu magicznych
maści (podobnie jak w przypadku transwekcji). W dodatku sądzona w roku 1662
szkocka czarownica Isobel Gowdie wyjawiła sędziom kilka zaklęć, powodujących
przemianę w różne zwierzęta i, zgodnie z zasadami przezorności, późniejszy powrót
do ludzkich kształtów. Oto fragment jej zeznań:
Kiedy zamierzamy przybrać postać zająca, powtarzamy trzykrotnie:
Chcę się stać zającem
Ze smutkiem i sercem drżącem.
Ruszam naprzód w imię Diabła,
A do domu wrócę z nagła.

I natychmiast stajemy się zającami. A kiedy chcemy porzucić tę postać, powinnyśmy


powiedzieć:

Zającu, zającu, Bóg cię strzeże w końcu.


Jestem teraz w twojej skórze,
Ale nie chcę być w niej dłużej.
Chcę kobietą być.

Kiedy chcemy zamienić się w koty, powtarzamy po trzykroć;

Chcę się zmienić w kota,


Chociaż trapi mnie zgryzota,
Ruszam naprzód w imię Diabła,
A do domu wrócę z nagła.

Isobel podała jeszcze kilka podobnych formuł magicznych, powodujących przemianę


w krowę oraz inne zwierzęta. Inne czarownice osiągały podobne efekty, wypowiadając
słowa: "Zaklinam cię, pójdź ze mną [...] i natychmiast wszystkie stawałyśmy się kotami,
zającami albo krukami".

Molitor Ulrich. Jeden z pierwszych uczonych zajmujących się problematyką czarów


i czarnoksięstwa. Aczkolwiek w poglądach swych umiarkowany, Molitor był w praktyce
równie wrogi guślarzom "podejrzanym o herezję" jak inni. Spalenie na stosie człowieka
oskarżonego o rzucenie uroku na sąsiada i dokonywanie od czasu do czasu przejażdżek
na wilku uważał za rzecz zupełnie naturalną.
Molitor był doktorem praw uniwersytetu w Padwie i profesorem uniwersytetu w
Konstancji, gdzie też w roku 1489 po raz pierwszy wydano jego dzieło. Dialog De
Lamiis et Phitonicis Mulieribus napisany został, by rozwiać wątpliwości w rodzaju tych,
jakie żywił nie tylko arcyksiąźę austriacki Zygmunt, z którym autor prowadzi dialog,
ale także i "wielu najznakomitszych doktorów". Zygmunt dowiedział się o
czarnoksięstwie od inkwizytorów dominikańskich, Sprengera i Krammera, którzy
przybyli do Tyrolu, aby je wyplenić. Koncepcja herezji czaroksięstwa daleka jeszcze
wówczas była od powszechnej akceptacji. Książę Zygmunt (jako postać dialogu) neguje
wartość zeznań uzyskanych za pomocą tortur: "Strach bowiem przed cierpieniem
skłania ludzi do mówienia rzeczy przeciwnych naturze". Jeśliby czarownice potrafiły
wzniecać burze, władcy tacy jak on powinni rozpuścić swoje armie i przyjąć na żołd
kilka z nich. Samooskarżenia o utrzymywanie stosunków cielesnych z diabłem słyszymy
dlatego, że "gadatliwość kobiet powodowana Jest wieloma głupstwami, które traktują
one poważnie".
Zarzutom tym Molitor daje nad podziw słaby odpór - z reguły powołuje się jedynie na
cytaty z Pisma Świętego, kilku Ojców Kościoła, a nawet na Dzieje króla Artura i
Wergiliu-sza (poeci mówią prawdę!). Molitor bez zastrzeżeń wierzy w moc Szatana,
który zawsze działa za przyzwoleniem Bożym, aby zwodzić ludzi, a ci, ulegając mu,
stają się tym samym winni. Wyjaśnia też, że Merlin nie był owocem związku kobiety ze
złym duchem -Jak utrzymywała większość autorów - lecz zwykłym człowiekiem. Jego
matka rzeczywiście oddała się demonowi i sądziła, że zaszła z nim w ciążę; Bóg
zezwolił, by diabeł wzdął jej żywot powietrzem i spowodował bóle porodowe. W tym
krytycznym momencie podłożył jej on prawdziwe niemowlę wykradzione komuś innemu.
Matka pozostała przekonana, że to jej własne dziecko, którego ojcem był demon.
Molitor zauważa, że diabeł pozbawiony jest w ogóle zdolności płodzenia, nawet jeśli
najpierw przyjął w siebie nasienie jako sukkub, a potem użył go w postaci inkuba,
ponieważ nie potrafi przechować spermy w stanie wystarczającej świeżości.
W sprawie uczestnictwa w sabatach Molitor stwierdza:
To nieprawda, że czarownice wśród nocnej ciszy przemierzają setki mil po to, by
zgromadzić się na sabacie. Wszystko to są mrzonki, sny i złudzenia [...], którymi diabeł
mami ich umysły. Zwiedzione mdłymi widziadłami po obudzeniu się wierzą, że wszystko,
o czym śniły, zdarzyło się naprawdę .
Złudzenia takie, co prawda, były równie grzeszne jak faktyczny udział w sabacie,
ponieważ tak czy inaczej kobiety te wyrzekły się Boga, a zatem popadły w herezję.

Mora, czarownice z Mora. Gwałtowny wybuch prześladowań czarownic w


miejscowości Mora w Dalekarlii, w Szwecji, w roku 1669, jeden z najbardziej
zadziwiających epizodów w dziejach czarownictwa, spowodował w efekcie spalenie na
stosie osiemdziesięciu pięciu osób, które porywały rzekomo dzieci i latały z nimi do
tajemnego miejsca zwanego Blokula. "Czyż nie jest rzeczą oczywista - zapytywał
sceptycznie nastawiony biskup Hutchinson - że ludzie ci do tego stopnia nastraszyli
swe dzieci różnymi dziwacznymi historyjkami, iż nie potrafiły one zasnąć, nie śniąc o
diable, a na koniec zmusiły te biedne kobiety, by przyznały się do wszystkiego, co im
zarzuciły?"
Oryginalne sprawozdania sądowe z tego procesu opublikowane zostały przez Baltha-
sara Bekkera i ich tłumaczenie angielskie, dokonane przez doktora Anthony*ego Hor-
necka, dołączone zostało, jako aneks, do Sa-ducismus Triumphatus G\wv{\\^.
Pogłoski o tym, że Diabeł uczynił wiele setek dzieci "poddanymi swej władzy" i
"pojawia się w cielesnej postaci w różnych miejscach państwa", spowodowały, że w
sierpniu 1669 roku wszczęte zostało w tej sprawie śledztwo. Całe zamieszanie zaczęło
się 5 lipca 1668 roku, kiedy pastor z Elfdale, w Dale-karlii, doniósł, że
osiemnastoletnia Gertrudę Svensen oskarżona została przez liczącego lat piętnaście
Erica Ericsena o porwanie kilkorga dzieci, by ofiarować Je Diabłu. O podobną zbrodnię
oskarżone zostały też inne osoby, z których wszystkie poza pewną
siedemdziesięcioletnią staruszką twierdziły zgodnie, że są niewinne.
Zainteresowanie sprawą narastało, toteż w maju 1669 roku król Karol XI mianował
specjalną komisję, której zadaniem było odkupienie zbrodni oskarżonych czarownic
modlitwą, bez uciekania się do aresztowań i tortur. Zarządzone modły przyczyniły się
jedynie do wybuchu masowej histerii i kiedy 13 sierpnia 1669 roku komisja królewska
zebrała się po raz pierwszy, blisko trzy tysiące osób przybyło, by przysłuchiwać się je)
obradom i brać udział w śledztwie. Następnego dnia, po wysłuchaniu opowieści dzieci,
komisarze zidentyfikowali siedemdziesiąt czarownic. W ciągu dwóch tygodni
dwadzieścia trzy z nich przyznały się dobrowolnie do winy, zostały skazane i spalone
na stosie. Pozostałe odesłano do Falun, gdzie spalono je nieco późnię). Ponadto na stos
posłano piętnaścio-ro dzieci, a trzydzieścioro sześcioro, w wieku od dziewięciu do
piętnastu lat, miało za karę przebiec między dwoma szeregami chło-szczących je
żołnierzy. Kolejnych dwadzieścioro, "które nie wykazywały zbytniej skłonności ku
czarownictwu", ze względu na ich młody wiek (poniżej dziewięciu lat), miano "przez
trzy niedziele z rzędu bić trzciną po dłoniach przed wejściem do kościoła; dodatkowo
podobną karę, wymierzaną raz na tydzień przez rok, orzeczono wobec tych, które
uprzednio skazano na chłostę".
25 sierpnia, "dnia pogodnego i opromienionego blaskiem słońca", dwanaście dni po
rozpoczęciu prac przez wspomnianą komisję, wszyscy skazani zostali spaleni na stosie.
Przed egzekucją całą grupę czarownic zmuszono, by przyznały się, że wszystkie
oskarżenia wysunięte przez dzieci odpowiadały prawdzie. "Z początku większość z nich
nie traciła ducha i, nie uroniwszy nawet jednej łzy, zaprzeczała wszystkiemu,
aczkolwiek niektóre czyniły to wbrew swojej woli i usposobieniu". Nawet wtedy, gdy
przesłuchiwano je osobno, "obstawały przy swoich zaprzeczeniach".
Zarzuty wysunięte przeciwko oskarżonym w tym procesie, który słuszniej chyba
można by określić mianem zbiorowego morderstwa dokonanego w imieniu prawa,
skupiały się, ogólnie rzecz biorąc, na trzech kategoriach rzekomych zbrodni: (l) lotach
na sabat, (2) uczestnictwie w nim oraz (3) planowaniu tam przyszłych maleficiów.
Wiedźmy przenosiły odziane na czerwono lub czarno dzieci na kijach od mioteł lub
grzbietach kozłów (przenosiły także pogrążonych we Śnie ludzi!). Przed wylotem na
sabat diabeł przezornie wybijał szyby w oknach ich domów, "aby miały jak się
wydostać". Jeśli wplątane w to wszystko dzieci okazały później skruchę lub wyjawiły
imiona innych uczestników sabatu, były dotkliwie przez diabły bite, ale "sędziowie nie
mogli odnaleźć na ich ciałach śladów razów [...] zgodnie zresztą z zapowiedziami
czarownic, które uprzedzały, że znikną one niemal natychmiast".
Punktem zbornym była Blokula, "aksamitna wielka łąka, która zdawała się nie mieć
końca. Przed domem, w którym odbywały się zgromadzenia, znajdowała się pomalowana
na różne kolory brama, prowadząca na mniejszą łąkę, przeznaczoną dla zwierząt
służących uczestnikom jako środek transportu".
Ta baśniowa kraina była sceną, na której odprawiano diabelską liturgię składającą się
z siedmiu podstawowych aktów:
1. Wyparcie się Boga, czemu towarzyszyło zapisanie w diabelskiej księdze imienia
adepta krwią utoczoną z jego naciętego palca.
2. Powtórny chrzest, którego dokonywał diabeł.
3. Przysięga na wierność. Czarownice wrzucały do wody opiłki dzwonów kościelnych,
wypowiadając następujące słowa: "Tak Jak opiłki te nigdy nie powrócą do dzwonu, z
którego je wzięto, tak dusza moja nigdy nie trafi do Nieba".
4. Uczta. Menu składało się z rzepy duszonej z boczkiem, owsianki, chleba
posmarowanego masłem, mleka i sera.
5.Tańce, którym towarzyszyły "wzajemne przepychanki i baraszkowanie".
6. Muzyka i rozpusta.
7. Budowa kamiennego domu, w którym czarownice mogłyby się schronić w dniu Sądu
Ostatecznego; ściany te) budowli ustawicznie waliły się.
Czarownice obiecywały Diabłu czynić wszędzie zło, jednakże propozycje, jakie mu w
tej materii składały, nie wykraczały poza typowe i proste maleficia. W całej tej
ponurej historii jest tylko jeden zabawny moment, mianowicie opowieść o tym, w jaki
sposób czarownice mogą spowodować ból głowy.
Pastor z Elfdale utrzymywał, że pewnej nocy wszystkie czarownice znalazły się
dokładnie nad jego ciemieniem, w następstwie czego przez dłuższy czas cierpiał na
uporczywe bóle głowy. Jedna ze wspomnianych czarownic zeznała później, że diabeł
posłał ją, by zadawała męki owemu pastorowi; polecił on jej mianowicie wziąć ze sobą
gwóźdź i wbić mu go w głowę, gwóźdź wszakże nie chciał wleźć dostatecznie głęboko i
skończyło się jedynie na bólu głowy.
Jak można się było spodziewać, czarownice nie potrafiły zademonstrować przed
sądem żadnej z przypisywanych im sztuk magicznych, ale ci, którzy byli święcie
przekonani o istnieniu czarów, mieli na to gotową odpowiedź: "Panowie komisarze
dokładali wszelkich wysiłków, by skłonić je do zademonstrowania kilku takich sztuczek
- na próżno jednak, zeznały one bowiem jednogłośnie, iż z chwilą kiedy przyznały się do
wszystkiego, straciły całą moc czynienia czarów".
Z Mora histeria rozlała się po całej Skandynawii; dotarła nawet do dwóch szwedzko-
języcznych prowincji Finlandii, a w roku 1675 do Sztokholmu. Tam wreszcie
powstrzymał ją doktor Urban Hjame, który dowiódł, że to szaleństwo jest dziełem
chorej wyobraźni, na poły obłędnych, pogmatwanych rojeń albo też czystej złośliwości
i chęci ściągnięcia na siebie uwagi. Inna rzecz, że nawet wykształceni ludzie dali się
zwieść iluzji; niektórzy sami miewali halucynacje, inni zaś ulegali naciskowi otoczenia -
nauczyciel z Mora utrzymywał, że diabeł porwał go na wyspę Blakulla, a profesor
uniwersytetu w Uppsali, niejaki Lundius, i pewien asesor sądowy, An-ders Stjemhók,
byli przekonani, że od czasu do czasu widują nocą diabła.

Mysi kuglarz. Pod koniec siedemnastego stulecia zdarzało się często, że


racjonalnym sposobem rozumowania posługiwano się próbując rozwiązać skrajnie
nieracjonalne problemy. Tego rodzaju pomieszanie zdrowego rozsądku z
fantasmagorią, jakie miało miejsce podczas procesu o czary w pewnym mieście saskim
(źródła nie precyzują, niestety, o jaką miejscowość chodzi) - procesu, który
szczęśliwym trafem nie zakończył się wydaniem wyroku śmierci - jest znamiennym
przejawem rozterek intelektualnych powodowanych narastającym sceptycyzmem
wobec samej koncepcji czamoksięstwa i czarów.
Dziesięcioletnia Althe Ahlers nauczyła się gdzieś prestidigitatorskich sztuczek i
wprawiła w osłupienie swoich kolegów szkolnych, kiedy zamieniła chusteczkę do nosa w
żywą mysz, używając do tego celu jakiegoś magicznego rekwizytu żółtej barwy. Wieść
o tym wydarzeniu rozeszła się lotem błyskawicy i dziewczynkę osadzono w areszcie.
Nie czyniła ona żadne) tajemnicy z zaprezentowanego przez nią tricku, dodając, że
nauczyła się go od sześćdziesięcioletniej Elsche Nebelings. 25 sierpnia 1694 roku
rozpoczął się proces, podczas którego Elsche oświadczyła, że jakkolwiek cieszy się
powszechnie opinią wiedźmy, w rzeczywistości jest tylko biedną, starą kobietą i nie
ma najmniejszego pojęcia o wytwarzaniu myszy. Na wszelki wypadek jednak zamknięto
ją w więzieniu razem z Althe. 30 sierpnia troje innych dzieci dokładnie opisało całą
sztuczkę na użytek sędziów. 11 września śledczy przesłuchał Althe, którą tydzień
później oskarżono oficjalnie o uprawianie czarów i, zgodnie ze wskazówką zawartą w
Rozdziale XXII Księgi Wyjścia, zażądano wydania na nią wyroku śmierci. Ponieważ
Althe była małym dzieckiem, sąd zgodził się na wyznaczenie jej obrońcy. Do starcia
przystąpiło dwóch prawników. Prokurator wskazywał na zbrodni-czość faktu
stwarzania myszy i, powołując się na Remy'ego i Carpzova, nalegał na poddanie
oskarżonej dziewczynki torturze chłosty i miażdżenia kciuków, aby wydobyć z niej
całą prawdę. Obrona kontrargumentowała, że stwarzanie myszy jest sztuczką
kuglarską, a nawet gdyby było zabiegiem magicznym, to dokonane zostało bez
jakichkolwiek złych intencji, przy czym zupełnie jawnie.
l października 1694 roku sędziowie przekazali akta sprawy do rozpatrzenia przez
wydział prawa uniwersytetu cesarskiego z prośbą o instrukcje. Zadali uczonym
jurystom trzy pytania:
1. Czy w stosunku do obydwu oskarżonych, które nie przyznawały się do winy, należy
zastosować tortury (postraszenie ich okazaniem morderczych narzędzi lub poddanie
ich miażdżeniu palców i strappado) oraz czy należy dokonać ich obdukcji w celu
odszukania piętn diabelskich?
2. Jeżeli takowe piętna zostałyby wykryte, to jaką karę wymierzyć Althe?
3. Jeżeli Althe nie powinno się torturować, to co z nią dalej począć?
Odpowiedź brzmiała: oskarżone uwolnić. Althe spędziła w więzieniu sześć tygodni, co
było chyba wystarczającą karą. Wypada podkreślić zdrowy rozsądek, jakim wykazali
się eksperci, bowiem na podstawie podobnych dowodów wytaczano procesy i ferowano
wyroki śmierci jeszcze w stuleciu następnym.

"N"

Nakłuwanie. W epoce szczytowej fali prześladowań czarownic w Anglii, czyli w


latach wojny domowej, wspominany wielokrotnie w tej Encyklopedii Matthew ^iop-kins
zrobił błyskotliwą, acz krótkotrwałą i niesławną karierę jako zawodowy łowca
czarownic, posługujący się na ogół dwiema metodami badania podejrzanych -
pławieniem i nakłuwaniem. Ten ostatni sposób bierze swój początek z teorii diabelskich
piętn -zwyrodniałych fragmentów skóry, liszajów, myszek lub blizn - świadczących
rzekomo, że ich nosicielka została napiętnowana przez Szatana. Nawet jeśli na ciele
podejrzanej nie znaleziono niczego, nie wykluczało to bynajmniej możliwości, że
naznaczona została piętnem niewidzialnym, możliwym do wykrycia jedynie dzięki
nakłuwaniu. Uważano powszechnie, że wszelkie miejsca naznaczone przez Diabła
pozbawione są czucia, toteż jeśli wbije się w nie ostrze igły, nakłucie nie będzie
bolesne i nie wypłynie zeń krew. Z reguły przed przystąpieniem do właściwego badania
podejrzaną dokładnie golono [patrz: Golenie włosów], aby odsłonić ewentualne piętna
ukryte pod włosami. Z opłat, jakie miasta i wsie płaciły mu za demaskowanie czarownic,
Hopkins dorobił się znacznego majątku; interes rozkwitł na tyle, że w latach 1645-
1646 musiał wraz ze swoim współpracownikiem Johnem Steamem wynająć aż czterech
pomocników zajmujących się nakłuwaniem podejrzanych. Wszystko wskazuje na to, że
również i Hopkins uciekał się do sztuczki stosowanej przez nakłuwaczy z kontynentu
europejskiego. Spee przestrzegał, że należy zwracać baczną uwagę na kata, aby nie
markował jedynie wbijania igły i nie ogłaszał potem kłamliwie, że odnalazł diabelskie
piętno, a także nie używał "oszukańczych igieł, czy to magicznych, czy zaczarowanych,
czy po prostu skonstruowanych w ten sposób, że w zależności od jego intencji mogą
one bądź rzeczywiście wbić się w ciało i spowodować zranienie, bądź sprawiać jedynie
takie wrażenie, składając się do wewnątrz jak teleskop" (.Cautio Criminalis).
W drugiej ćwierci siedemnastego stulecia nakłuwacze czarownic namnożyli się
osobliwie w Szkocji, gdzie szczególną sławę zdobyli tacy przedstawiciele swego
zawodu, jak John Kincaid z Tranent, John Balfour z Cor-house i John Dick. Karierę
jednego z nich opisał szczegółowo Raiph Gardiner w wydanej w roku 1655 broszurze
England's Grie-vance EHscouered in Relation to the Coal Tra-de, z której wzięto
przytoczoną niżej historię. Jest to zaprzysiężona petycja trzech naocznych świadków
z Newcastle, kwestionujących zgodność zastosowanej procedury sądowej z
obowiązującymi normami prawa (werdykt w tej sprawie nie jest niestety znany).
Potwierdzenie opisanego zdarzenia znajduje się w księgach parafialnych kościoła
świętego Andrzeja w Newcastle, w których zapisane zostały imiona piętnastu kobiet
"straconych na polach miejskich za uprawianie czarów".
W marcu roku 1650 władze miejskie Newcastle postanowiły zaprosić "człowieka,
który próbuje czarownice w Szkocji" - jego imię nie jest wymienione - aby
przeprowadził podobne badania w Newcastle, za co zapłaci mu się "dwadzieścia
szylingów od każdej, którą uda mu się zdemaskować jako czarownicę, a nadto
zwrócone mu zostaną koszta przejazdu w tę i z powrotem".
Dalej cytujemy relację Gardinera:
Kiedy pachołkowie przywiedli rzeczonego łowcę czarownic konno do miasta,
magistrat posłał na ulice herolda, który uderzał w dzwon i wykrzykiwał: Jeśli
ktokolwiek wniesie skargę o uprawianie czarów przeciwko jakimkolwiek bądź kobietom,
pośle się po nie i zostaną przebadane przez wyznaczonego człowieka". Trzydzieści
niewiast doprowadzono do ratusza, gdzie rozebrano je i publicznie wbijano im igły w
ciało. Większość z nich uznano za winne, mianowicie dwadzieścia siedem, i te
odprowadzono na stronę.
W rezultacie tych, w dosłownym tego słowa znaczeniu, łowów na czarownice skazano
na śmierć l stracono jednego mężczyznę i czternaście kobiet.
Te nieszczęsne istoty nigdy nie przyznały się do niczego, głosząc wszem i wobec swą
niewinność. Jedna z nich, Margaret Brown, klęła się na Boga, że podczas egzekucji
objawi się wyraźny znak jej niewinności; i rzeczywiście, skoro tylko zawisła na
szubienicy, jej krew trysnęła na gapiów ku ogromnemu zdziwieniu obecnych.

Poprzedzany zdobytą sławą nakłuwacz czarownic przeniósł się do hrabstwa


Northum-berland, gdzie podniósł stawkę za swe usługi do trzech funtów za każdą
skazaną czarownicę. W końcu jednak jego działaności położono kres. "Henry Ogle Esq.,
były członek Parlamentu, położył na nim areszt i pod kaucją nakazał złożenie zeznań na
najbliższej sesji sądu; ów wszakże zdołał zbiec do Szkocji. A wszyscy przekonani byli,
że gdyby był został, to dla pieniędzy uczyniłby czarownicami większość kobiet
Północy".
Sprawiedliwość dosięgła go w końcu i w Szkocji, gdzie został postawiony przed
sądem i skazany. "Pod szubienicą wyznał, że winien jest śmierci dwustu dwudziestu
kobiet w Anglii i Szkocji, a to wszystko za wynagrodzenie dwudziestu szylingów od
głowy".
Z zarzutami ze strony lordów Tajnej Rady Szkocji spotkał się także John Balfour; w
roku 1632 grono to orzekło, że Balfour "nadużył prostoduszności ciemnego ludu dla
osiągnięcia osobistych korzyści i zysku". Co więcej, "jego umiejętności okazały się jeno
mniemane, przeto zakazano mu parać się dalej tym rzemiosłem".
Należy dodać, że nakłuwanie podejrzanych w celu odkrycia na ich ciele diabelskich
piętn było powszechne w całej Europie; ponieważ jednak podejrzanych torturowano
tam dopóty, dopóki się nie przyznali, zdobyte w ten sposób dowody nie były
szczególnie istotne nawet dla zachowania pozorów praworządności. W sprawozdaniach
z tortur o nakłuwaniu wspomina się jedynie pobieżnie; w niektórych przypadkach
możemy się go tylko domyślać. Za wyjątkową należy zatem uznać pochodzącą z roku
1652 wzmiankę z terenów Szwajcarii. Pewna wieśniaczka, Michelle Chaudron,
oskarżona została o rzucenie uroku na dwie młode dziewczyny, którym zaczęły
dokuczać przewlekłe bóle w różnych częściach ciała. Lekarze zabrali się za
poszukiwanie na ciele oskarżonej diabelskich piętn, nakłuwając ją długą igłą, jednak po
każdym takim zabiegu Michelle głośno krzyczała z bólu. Nie wykrywszy niczego,
sędziowie posłali kobietę na tortury, po których przyznała się do wszystkiego, czego
od niej żądano. Po wysłuchaniu tych zeznań medycy wzięli się ponownie do
poszukiwania diabelskiego piętna l tym razem odkryli małą ciemną plamkę na udzie.
Kompletnie wyczerpana torturami Michelle Chaudron nie zareagowała na nakłucie tego
miejsca. Uznano to za dowód potwierdzający złożone wcześniej zeznania i natychmiast
skazano ją na uduszenie i spalenie na stosie.

Newbury, czarownica z Newbury. Incydent, do którego doszło w roku 1643, w


czasie wojny domowej w Anglii, jest przypadkiem samosądu z nietypową metodą
egzekucji czarownicy - rozstrzelania. Kilku marude-rów armii Cromwella, dowodzonych
przez Earla of Essex, dostrzegło w okolicach Newbury pewną kobietę, która zdawała
się kroczyć po powierzchni wody - według wszelkiego prawdopodobieństwa
przeprawiała się przez rzekę na szczudłach. Pojmawszy ową kobietę, żołnierze orzekli,
iż jest czarownicą, i "postanowili postrzelać sobie do niej". Od tego momentu wydany
drukiem opis całego wydarzenia przybiera całkiem baśniowy charakter. Czytamy, że
"chichocząc szyderczo i głośno, chwytała rękami kule i pożerała je". Na koniec jeden z
żołnierzy ciął ją szablą w czoło, uznając to za metodę "zdolną przemóc najsilniejsze
nawet czary", po czym "wypalił jej z pistoletu w ucho, na co upadła ona i zmarła".

Newton Florence. Proces Florence'Newton, "czarownicy z Youghal" w okręgu Cork w


Irlandii, który odbył się w roku l66l, został po raz pierwszy opisany przez Glanvilla
korzystającego z notatek przewodniczącego sądu, Sir Williama Ashtona. Relacja ta,
sporządzona przez naocznego świadka, jest dla nas szczególnie cenna jako źródło
informujące o metodach prowadzenia procesów o czary w Irlandii w połowie
siedemnastego wieku. W przeciwieństwie do podobnych spraw prowadzonych w
Niemczech - przy czym fakt, że dowody jej zbrodni były wręcz śmieszne, a
argumentacja oskarżenia pozbawiona wszelkiej logiki, nie ma tu większego znaczenia -
proces odbywał się publicznie, świadkowie (w tym burmistrz i pastor) zostali
zaprzysiężeni l skonfrontowani z podsąd-ną, nie stosowano tortur po to, by wymusić
zeznania, i w ogóle dołożono wszelkich starań, by sprawa odbyła się, w miarę
możliwości, według tych samych zasad prawnych co innego rodzaju procesy.
Wobec Florence Newton wysunięto dwa zarzuty: o rzucenie uroku na młodą służącą,
Mary Longdon, która w następstwie tego cierpiała na ataki konwulsji, oraz o
spowodowanie śmierci Davida Jonesa. Mary Longdon odmówiła jej kawałka peklowanej
wołowiny na święta Bożego Narodzenia 1660 roku, w związku z czym Florence Newton
odeszła spod drzwi mamrocząc jakieś pogróżki [dam-num minatum]. Tydzień później,
kiedy Mary niosła bieliznę do prania, "wiedźma z Youghal" zastąpiła jej drogę,
wytrąciła z rąk koszyk z praniem i "pocałowała ją wbrew jej woli". Jakiś czas po tym
pocałunku Mary zaczęły nawiedzać wizje. W nogach jej łóżka pojawiała się zawoalowana
postać kobieca, a "malutki odziany w jedwabie staruszek" wyjawił jej, że była to
Florence Newton. Mary odmówiła podporządkowania się zachciankom upiora, w
następstwie czego zaczęła zdradzać typowe objawy opętania demonicznego, czyli,
mówiąc innymi słowy, histerii: nadnaturalną siłę, zaniki pamięci i torsje, w czasie
których wyrzucała z siebie "szpilki, igły, kopyta, ogarki świec, wełnę i słomę".
Symptomom tym towarzyszyły, co jest rzeczą raczej rzadko spotykaną, oznaki
charakterystyczne dla działań poltergeista: powodowała ona spadanie lawin kamieni,
które "toczyły się za nią z jednego miejsca w drugie". Mary Longdon utrzymywała
także, iż Florence Newton zadręcza ją, wbijając szpilki w jej ciało. Z chwilą kiedy
wiedźmę zakuto w kajdany, wszystkie te objawy ustały.
Po przesłuchaniu wstępnym, które odbyło się 24 marca l66l roku, Florence Newton
aresztowano. Winę starało się jej dowieść kilku samozwańczych łowców czarownic.
Jeden z nich zabrał się do nakłuwania jej ręki, ale "nie dał rady wbić szydła, zagięło się
ono bowiem tak, że nikt nie potrafił później go wyprostować. Wtedy pan Blackwall,
posługując się lancetem, uczynił jej na ramieniu nacięcie długie na cal i głębokie na
ćwierć cala, mimo to jednak z rany nie wypłynęła ani kropla krwi. Dopiero gdy naciął
drugą rękę, obie rany zaczęły krwawić".
Glanvill nie podaje, jak zakończył się proces, ale wydaje się raczej pewne, że
Florence Newton stracono.

Nider Johannes. Formicarins fohwnessi Nidera (ok. 1380-1438), dominikanina i


profesora teologii na uniwersytecie wiedeńskim, przeora konwentów w Norymberdze i
Bazylei, był drugą (po traktacie Alphonsusa de Spiny) książką poświęconą wyłącznie
czarow-nictwu, jaka ukazała się drukiem. Dzieło to, napisane w formie dialogu między
sceptykiem a teologiem, omawia problemy, z którymi musiał uporać się Kościół po
soborze w Bazylei. Większość przytoczonych przez Nidera anegdot i opowieści
pochodzi z tego właśnie okresu, stanowiąc tym samym cenne źródło informacji o epoce,
w której procesy czarownic zaczęły stawać się zjawiskiem coraz to powszechniejszym.

Nider ukończył swoje dzieło około roku 1435, po raz pierwszy wydano je drukiem w
roku 1475, a do końca siedemnastego wieku doczekało się sześciu wznowień. Piąta
cześć traktatu, poświęcona "czarownicom i ich podstępom", była niekiedy w formie
aneksu włączana do Młota na czarownice. Nider, omawiając diabelską moc czarownic,
daleki jest jednak od uwypuklania innych, podkreślanych przez późniejszych
demonologów, przejawów czarownictwa, takich jak sabat i nocne nań loty, zawarcie
paktu z Diabłem oraz utrzymywanie stosunków płciowych z demonami. Z tego względu
Nider jawi się nieomal jako sceptyk, tym bardziej że w napisanej nieco wcześniej
rozprawie Praeceptorium Diyinae Legis uznał on transwekcję za złudzenie senne,
rzeczywistą ,metamorfozę za niemożliwość, a doświadczane przez niektórych wizje
nieba lub piekła za diabelską iluzję.

Niemcy, czamoksięstwo w Niemczech.


Niemcy były klasyczną krainą czarownic. W Anglii stracono za uprawianie czarów nie
więcej niż 1000 osób, w Niemczech nie mniej niż 100 000. W Anglii prawo zakazywało
tortur, w Niemczech nakazywało je; pewną kobietę (poświadcza to George J. Burr)
brano na męki pięćdziesiąt sześć razy. W Anglii ani jedna czarownica nie spłonęła na
stosie, czy to żywcem, czy po uprzednim uduszeniu. W Niemczech stos był nakazaną
prawem metodą wykonywania egzekucji. Kronikarz ówczesny podaje nam opis miejsca
kaźni w Wol-fenbuttel, w Brunszwiku, w roku 1590: "Plac straceń przypomina niewielki
zagajnik z racji mnogości ustawionych na nim stosów". W roku 1631, podczas swojej
podróży do Kolonii, kardynał Albizzi zanotował: "Oczom naszym co chwila ukazywał się
przerażający widok. Na zewnątrz murów wielu miast i miasteczek widzieliśmy pełno
słupów, do których przywiązywano nieszczęśliwe ubogie niewiasty i palono je tam jako
czarownice". Kat śląskiego miasta Nysy, antycypując poniekąd późniejsze wyczyny
nazistów, skonstruował piec, w którym w ciągu jednego tylko 1651 roku upieczono
żywcem czterdzieści dwie kobiety i młode dziewczyny podejrzane o uprawianie
czarów. W ciągu dziewięciu lat udało mu się upiec w nim ponad tysiąc osób, włącznie z
liczącymi sobie dwa lata życia dziećmi. Taka właśnie była natura polowań na czarownice
w wydaniu niemieckim.
W Niemczech nie było silnej władzy centralnej, w związku z czym sposób, w jaki
traktowano czarownice w poszczególnych krajach niemieckich, różnił się znacznie i to
zarówno, jeśli chodzi o obowiązujące prawa, jak i praktykę, przy czym zdarzało się, Iż
zmieniano go z roku na rok.
W skład Niemiec wchodziło około trzystu autonomicznych państewek, tworzących
Święte Cesarstwo Rzymskie Narodu Niemieckiego, z których wszystkie w zasadzie
uznawały wydaną w roku 1532 Constitutio Crimi-nalis Carolina, wedle której uprawianie
praktyk czarnoksięskich winno być karane śmiercią. W rzeczywistości jednak każde z
nich rządziło się swoimi własnymi prawami. Nie tylko kraje protestanckie, w rodzaju
Saksonii, w której prawa wydane w roku 1572 znacznie przewyższały swą surowością
normy zakreślone przez ów kodeks, lecz także i państwa katolickie, np. Bawaria,
lekceważyły ustawodawstwo cesarskie. Niekiedy nie było to wcale takie złe. Książę-
biskup Munsteru, Bernard von Rasfeid, zezwolił, co prawda, w roku 1563 na
przeprowadzenie procesu o czary, niemniej był na tyle zdecydowanym przeciwnikiem
dalszych prześladowań, że w roku 1566 musiał ustąpić ze swego stanowiska. W roku
1582 generalny synod protestantów w Hesse-Kassel uchwalił, że Diabeł ma władzę
jedynie nad tymi, którzy boją się czarów, a za pomocą praktyk magicznych nie można
zaszkodzić nikomu. W roku 1657 Daniel von Frankenstein z Amorbach odmówił
wszczęcia postępowania sądowego wobec rzekomych sprawców burz, które zniszczyły
winnice, powołując się na to, że oświecony książę-arcybiskup Main-zu, Johann Philipp
von Schónbom wypuścił na wolność wszystkie aresztowane wcześniej czarownice.
Panujący zmieniali istniejące prawa lub zastępowali je nowymi wedle własnego
widzimisię. Protestancki książę Juliers-Bergu, Wilhelm III, pozostawał pod silnym
wpływem swego sceptycznie nastawionego lekarza Johana Weyera, w związku z czym
w jego państwie przez długi czas nie prowadzono w ogóle prześladowań. Kiedy jednak
na starość księcia trafiła apopleksja, oddalił on Weyera i w roku 1581" usankcjonował
stosowanie tortur wobec czarowników. Książę-biskup Wurzburga, Philipp Adolf von
Ehren-berg, bezlitośnie palił na stosach setki czarownic i czarowników, włącznie (za
podszeptem jezuitów) ze swym nieletnim dziedzicem.
Około roku 1630, wkrótce po tym okrutnym uczynku, najwyraźniej dokonała się w nim
przemiana, zarządził bowiem msze żałobne za skazanych i całkowicie wstrzymał
prześladowania. Około roku 1700 Fryderyk I Pruski pod wpływem Christiana
Thomasiusa osobiście wszczął postępowanie przeciwko baronom, którzy skazali na
śmierć piętnastoletnią dziewczynę na podstawie jej własnego oświadczenia, że
utrzymywała kontakty seksualne z diabłem.
Co więcej, ponieważ polowania na czarownice osiągnęły punkt szczytowy w okresie
postępów kontrreformacji (po roku 1570) oraz w czasach wojny trzydziestoletniej
(1618-1648), kiedy wiele państewek Rzeszy z dnia na dzień z protestanckich stawało
się katolickimi i na odwrót, sposób, w jaki odnoszono się do kwestii czamoksięstwa,
mógł zmieniać się w podobnym tempie. W Hage-nau, w Alzacji, pewna kobieta,
oskarżona w roku 1573 o uprawianie czarów, przed sądem złożonym z protestantów w
ogóle nie była torturowana i w końcu puszczono ją wolno. Cztery lata później
postawiono ją w stan oskarżenia ponownie; tym razem jednak sędziowie byli
katolikami. Proces ciągnął się rok, torturowano ją siedmiokrotnie, aż w końcu przyznała
się i została skazana na stos. Spalono także jej wspólniczkę, a w całą sprawę
wmieszano jeszcze sześć innych kobiet. Za panowania księcia-biskupa Gottfrie-da
Johanna Georga II katolickie księstwo biskupie Bamberg stało się słynnym w całych
Niemczech ośrodkiem prześladowań czarownic, kiedy jednak miejscowa ludność
wypowiedziała mu posłuszeństwo i radośnie powitała protestancką armię szwedzką,
przez cztery lata (1632-1636) nie odbył się tam żaden proces o czary.
Zdarzało się często, że nawet wyznawcy tej samej religii zmieniali poglądy na temat
czarnoksięstwa. W początkowym okresie swego działania jezuici byli gorącymi
zwolennikami koncepcji czamoksięstwa jako herezji, a ich czołowi teolodzy, tacy jak
np. Del Rio, autorami dzieł uzasadniających konieczność prześladowania czarownic.
Później ten sam zakon opowiedział się po stronie mniejszości, a niektórzy jego
członkowie, choćby ojciec Adam Tanner i ojciec Friedrich von Spee, stanęli na czele
walki z obskurantyzmem. Luteranin Carpzow, zwany prawodawcą Saksonii, który
przechwalał się, że Biblię przeczytał pięćdziesiąt trzy razy, i o którym powiadano, że
posłał na stos 20 000 czarownic, ustąpił miejsca liberalnemu Christianowi
Thomasiusowi. Ksiąźę-opat fuldejski, Baltha-sar von Dembach, mianował sędzią
zagorzałego łowcę czarownic, Balthasara Rossa, w nadziei, że dzięki zastosowaniu
terroru zmusi do posłuszeństwa miejscowych protestantów. Pod względem sadyzmu
Ross dorównywał Franzowi Buirmannowi; potrafił wbijać rozżarzony do czerwoności
szpikulec w brzuch rozciągniętych na strappado kobiet. Między rokiem 1603 a 1606
skazał on na śmierć 300 osób. Ale wybrany w roku 1606 nowy opat, Johann Friedrich
von Schwalbach, zawiesił wszelkie procesy, samego zaś Rossa wtrącił do więzienia, z
którego nie wyszedł on aż do dnia swojej egzekucji w roku l6l8. Stracono go jednak
nie za masowe palenie niewinnych, ale dlatego, że "wyłudził olbrzymie sumy pieniędzy,
które przywłaszczył sobie i obrócił na własny użytek".
Kolejnym czynnikiem różnicującym był obyczaj odsyłania budzących wątpliwości
przypadków prawnych do rozstrzygnięcia przez fakultety teologii miejscowych
uniwersytetów, a tym daleko było do jednomyślności. Dla przykładu, kiedy książę
Maksymilian I Bawarski wyraził zamiar wprowadzenia tortur do postępowania
sądowego, spotkał się ze sprzeciwem trzech swoich konsy-liarzy. Odwołał się zatem do
opinii kilku uczelni; Kolonia była przeciwna torturom, natomiast uniwersytety we
Freiburgu i Ingolstadt opowiedziały się za nimi. Bywało, że trendy dominujące na
uczelniach potrafiły zmienić się diametralnie w ciągu jednego czy dwóch dziesięcioleci.
W czasie procesu w Blanckenstein w roku 1676 uniwersytet opowiedział się za
uniewinnieniem kobiety oskarżonej o dokonanie morderstwa przy użyciu czarów, ale
zalecił spalenie żywcem na stosie jej córki, która stanęła przed sądem na podstawie
podobnego oskarżenia w roku 1689, zaledwie trzynaście lat później, czyli w okresie, w
którym gorączka polowań na czarownice wyraźnie słabła.
A zatem historia czamoksięstwa w Niemczech to w gruncie rzeczy historia tego
zjawiska w wielu suwerennych państwach niemieckich. Kilka z nich omówiono w tej
encyklopedii oddzielnie. Ponadto odrębne hasła poświęcono niektórym pojedynczym
procesom, ilustrującym typowe i powszechnie stosowane praktyki wymierzone
przeciwko czarownicom i czarom w różnych krajach niemieckich w ciągu ponad dwóch
stuleci.
Pomimo zróżnicowanego podejścia do kwestii czamoksięstwa ze źródeł pochodzących
z poszczególnych państw niemieckich wyłania się pewien ogólny obraz tego zjawiska,
obraz adekwatny, jak się wydaje, dla całego obszaru Niemiec i zupełnie odmienny od
wzorca angielskiego czy francuskiego.
Koncepcja czamoksięstwa jako herezji pojawiła się w Niemczech stosunkowo późno,
o czym świadczy dobitnie fakt, że do roku 1570, a nawet 1580, procesy o czary były
tam zjawiskiem sporadycznym. W pozostałych krajach Europy, zwłaszcza zaś w
północnej Francji i we włoskich regionach alpejskich, skąd rozlały się one na
Szwajcarię, Francję i Tyrol, czarownice stawiano przed sądem od początku
piętnastego stulecia. W roku 1489 profesor prawa na uniwersytecie w Konstancji,
Uirich Molitor, zadedykował arcyksięciu austriackiemu Zygmuntowi swoją książkę o
czarach, napisaną na podstawie materiałów zgromadzonych przez inkwizytora Kramera
w czasie polowania na czarownice w Tyrolu [patrz: Mallens MateflcanunL To właśnie z
tej alpejskiej prowincji prześladowania czarownic rozprzestrzeniły się, początkowo
dość chaotycznie, poprzez południową Szwabię na Wirtembergię i Frankonię, a
następnie Nadrenię. Pojawiają się pierwsze, rozproszone na razie i sporadyczne,
wzmianki o procesach o czary: w Heidelbergu w roku 1475, w Metzu w 1488, w V6lz w
1506, w Waldsee w 1518, w Hamburgu w 1521 i w wielu innych miastach. Z kolei z
południowej Francji, gdzie w czternastym wieku inkwizycja, która zajmowała się
pierwotnie tropieniem herezji albigensów, zwróciła swe zainteresowanie ku
czarownicom, fala prześladowań zaczęła przesuwać się ku dolinie Renu i ostatecznie na
obszarach Burgundii, Alzacji i Lotaryngii spotkała się ze swą tyrolską odpowiedniczką.
Utrzymuje się powszechne, acz błędne mniemanie, że procesy czarownic mają
rodowód ludowy. Prości ludzie nigdy jednak nie szukali odwetu na guślarzach i magach
na sali sądowej. Zapewne tu i ówdzie dochodziło do samosądów nad jakimiś guślarzami,
ale na pewno nie mogło być mowy o zorganizowanej fali prześladowań. Nigdy tez by do
niej nie doszło, gdyby księża i pastorzy nie narzucali obojętnej lub nawet wrogo
nastawionej opinii publicznej wyobrażeń o czarownikach jako ludziach podstępnie
współpracujących z Diabłem. Inkwizytor Kramer został wręcz wygnany z Tyrolu przez
nieprzychylnie doń usposobioną ludność. Cała koncepcja procesu o czary - tajnych
informatorów, zbrodni tak tajemnej, że dla jej udowodnienia należy wyrzec się
powszechnie przyjętej procedury prawnej, tortur, które miały zagwarantować
przyznanie się oskarżonego do winy, kary śmierci przez spalenie na stosie -była z
gruntu obca pojęciu sprawiedliwości ugruntowanemu w niemieckim prawie
zwyczajowym. W Anglii porównywalne z nim prawo anglosaskie przetrwało, w
Niemczech zostało wyparte przez rzymskie prawo imperialne oraz prawo kanoniczne.
Nową koncepcję szerzono w Niemczech podczas tysięcy kazań wygłaszanych w
kościołach (na wzór tych, jakie w roku 1507 wygłaszał Plańtsch czy w 1517 Geiler von
Kaysersberg) oraz za pomocą setek nowych aktów legislacyjnych i równie licznych-
podręczników, przeznaczonych dla urzędujących sędziów. Dopiero pod ich wpływem
nabrała ona życia. Nastąpiło to jednak dopiero po soborze trydenckim (1563), który
postawił sobie za cel wyrwanie Niemiec z protestantyzmu. Organizacyjną stroną tego
przedsięwzięcia zajęło się Towarzystwo Jezusowe, które w ciągu szesnastego i
siedemnastego stulecia upowszechniło w Niemczech koncepcję czamoksięstwa jako
herezji, podobnie jak uczynili to inkwizytorzy dominikańscy w reszcie krajów Europy
Zachodniej w wiekach czternastym i piętnastym. Pierwszym krajem, w którym jezuici
zdobyli znaczniejsze wpływy, była Austria. Tam też w roku 1590, pomimo całkowitej
obojętności kleru świeckiego, przeforsowali wydanie nowych praw, które
zapoczątkowały prześladowania czarownic w Bawarii. Jezuitom udało się także zdobyć
bardzo silną pozycję w biskupich księstwach Bambergu, Wurzburga i Trewiru. W roku
1589 generał zakonu, Ciaudio Aquaviva, polecił jego członkom w Nadrenii, by ze
wszystkich sił nakłaniali miejscowych władców do wszczęcia procesów o czary. Wzywał
także ich poddanych do składania donosów na sąsiadów podejrzanych o to
przestępstwo. Natomiast duchowieństwo parafialne miało w ogóle nie mieszać się do
sprawy procesów o czary. Podobne zalecenia wydali także dwa) inni wybitni jezuici:
George Scherer IJeremlah
Drexel. Jednocześnie teologowie jezuiccy, tacy jak na przykład Petrus Thyraeus,
uprawiali utrzymaną w podobnym duchu propagandę w środowiskach uniwersyteckich.
Ten nagly zwrot w sposobie myślenia o czarach łatwo dostrzec porównując wzmianki
o przypadkach egzekucji czarownic pochodzące sprzed końca trzeciej ćwierci
szesnastego stulecia z analogicznymi danymi dla okresu późniejszego. Na przykład:
Waldsee - 1518 - 1581 - 2 (Wirtembergia) - 1581 - 1594 - 28 Ensisheim - przed
1571-2 (Alzacja) - 1571 - 1620 - 88 Thann - przed 1572-4 (Alzacja) - 1572 - 1620 -
150 Osnabriick - 1583 - 21 (Hanower) - 1589 - 133
Nie należy jednak sądzić, że katolicy mieli monopol na prześladowanie czarownic;
protestanci oddawali się temu zajęciu równie chętnie, a niekiedy ze znacznie większym
zapałem. W owych czasach wierze w Boga towarzyszyła równoległa wiara w jego
przeciwnika, a strach i nienawiść wobec tych, którzy zawarli pakt z Szatanem,
opanowały wszystkie kraje niemieckie bez względu na to, czy wyznawały one wiarę
katolicką, czy protestantyzm. Można by nawet zaryzykować twierdzenie, że w wierze
luteran Diabeł stał się postacią pierwszoplanową - Duży Katechizm Lutra wymienia
Diabła sześćdziesiąt siedem razy, podczas gdy o Chrystusie wzmiankuje jedynie
sześćdziesiąt trzy razy. W każdym razie luteranie podobnie jak katolicy przyznali
sobie prawo do orzekania, kto jest prawdziwym nieprzyjacielem Boga. By sobie
wyobrazić, jak wyglądało to w praktyce, wystarczy dodać, że w saskim mieście
Kwedlinburg, liczącym 12 000 mieszkańców, jednego tylko dnia (w roku 1599) posłano
na stos 133 czarownice - było to największe jednorazowe spalenie w historii
prześladowań czarownic w ogóle. Cztery najpiękniejsze dziewczęta spośród nich
uratował kat, obwieszczając, że diabeł opuścił już ostatecznie ich ciała.
Jest rzeczą nader ryzykowną orzekać, czy jedno z wyznań było bardziej skłonne do
prześladowań czarownic niż inne, jako że w wielu wypadkach decydował osobisty
autorytet, jakim cieszyły się zdeprawowane jednostki, niezależnie od zadeklarowanego
przez nie wyznania. Biskupowi bamberskiemu Gott-friedowi Johannowi Georgowi
można śmiało przeciwstawić profesora Benedicta Carpzova z Lipska. Niemniej wydaje
się, że sytuacja podejrzanych o uprawianie czarów była znacznie gorsza w katolickich
krajach cesarstwa - prześladowania trwały tam znacznie dłużej i były bardziej
intensywne - a już zupełnie beznadziejna wszędzie tam, gdzie władzę sprawowali
książęta Kościoła - biskupi Mainzu, Bambergu, Wlirzburga, Trewiru i Strasburga, a
także opat klasztoru w Fuldzie. Na przykład w dwudziestu dwóch wsiach
podlegających jurysdykcji opata klasztoru św. Maksyma koło Trewiru w latach 1587-
1594 stracono 368 czarownic; w wyniku tych prześladowań dwie wsie w ogóle zniknęły
z powierzchni ziemi, a w dwóch innych, jak zaświadczają Gęsta Trwirorum z roku
1586, przy życiu zostały jedynie dwie kobiety. W latach 1615-1635 w Strasburgu
stracono 5000 czarownic. Według opinii ówczesnego uczonego katolickiego, Carla
Haasa, w protestanckiej Wirtembergii i Szwabii prześladowania miały przebieg
znacznie łagodniejszy. Co więcej, w państwach protestanckich prześladowania
czarownic z reguły trwały znacznie krócej. W Prusach w praktyce dobiegły one kresu w
roku 1714, za panowania Fryderyka Wilhelma (aczkolwiek ostatni proces odbyć się miał
jakoby w roku 1728), podczas gdy w austriackim Tyrolu dopiero w roku 1707 wydane
zostały najsurowsze prawa przeciwko wszystkim winnym uprawiania czarów. W
zamieszkanych przez katolików obszarach luterańskiej Wirtembergii prześladowania
czarownic rozgorzały z całą mocą w latach 1746-1747, a w katolickim Englingen, w
Badenii (mieście należącym do Austrii), jeszcze 24 kwietnia 1751 posłano na stos
pewną oskarżoną o czary kobietę. Wyrok ten spotkał się z całkowitą aprobatą
uniwersytetu we Freiburgu. Siostrę Marię Renatę trybunał duchowny w Wurzburgu
skazał na śmierć w roku 1749. Ostatni wykonany w Niemczech wyrok śmieci z
oskarżenia o czary, wydany na Annę Marię Schwagel w roku 1775 w mieście Kemp-ten,
został oficjalnie zatwierdzony przez księ-cia-opata Honoriusza, który na sentencji
wyroku własną ręką dopisał "Fiat justicia" ["Niechaj stanie się zadość
sprawiedliwości"].
W czasie wojny trzydziestoletniej prześladowania czarownic sięgnęły zenitu.
Brutalność wojujących stron i przepełniająca je bezbrzeżna nienawiść religijna
podsycały zapał, z jakim zmierzały one do całkowitego unicestwienia czarownic. Z
drugiej jednak strony w wielu krajach niemieckich, które znalazły się pod okupacją
szwedzką, wojna przyniosła chwilowe wstrzymanie fali egzekucji. Po wycofaniu się
Szwedów tylko gdzieniegdzie polowania na czarownice osiągnęły dawne rozmiary,
chociaż w niektórych krajach, zwłaszcza najbardziej dotkniętych przez wojnę,
próbowano cofnąć wskazówki zegara historii. W latach 1662-1665 prześladowania
wybuchły z całą mocą w cesarskim mieście Es-slingen, w Wirtembergii, a niewiele
później, bo w latach 1677-1680, w Salzburgu, w Austrii. Najgorsze były jednak lata
wojny. W ciągu jednego tylko roku 1629 w Miltenburgu, niewielkim mieście w
archidiecezji Mainz, liczącym około 3000 mieszkańców, oraz przyległych do niego
wsiach wykonano 234 wyroki śmierci; w nieco mniejszym Burgstadt w tym samym roku
na stos posłano 77 osób, a w maleńkiej wiosce Eichenbuhel spalono 19 czarownic.
Prześladowania w Niemczech przybrały nie tylko znacznie większe rozmiary niż w
pozostałej Europie, ale charakteryzowało je także nie spotykane w innych krajach
okrucieństwo.
Bez uciekania się do tortur łowcy czarownic nie mieliby zbyt wielu ofiar. W roku
1526 margrabia Filip zakazał stosowania tortur w Hesji i okazało się, że w kraju tym
nie słyszano o czarownicach aż do roku 1564, kiedy to spalono na stosie jakąś kobietę,
która przyznała się do uprawiania praktyk czarnoksięskich. Procesy o czary nasiliły się
w Hesji dopiero wtedy, gdy udało się tam przywrócić praktyki torturowania
oskarżonych. Niemcy stały się krajem tortur. Bamberg, świątynia wszelkich
okropieństw, nie stanowił wcale aż tak wielkiego wyjątku; w wielu miastach wzniesiono
specjalne więzienia i wieże dla czarownic [Hexenturm\, w których stosowano takie
same metody jak w Bambergu. W roku 1608 w Tettwang, w pobliżu Kolonii, oskarżono o
czary całą rodzinę. Ojciec zmarł w więzieniu, jego żonę rozciągano na strappado
jedenaście razy (przyznała się w końcu do wszystkiego, czego od niej żądano), a ich
dwudziestoletnią córkę poddano tej samej torturze jedenaście razy w ciągu jednego
dnia, przy czym każdy z ciężarów, które zawieszono jej u nóg, ważył pięćdziesiąt
funtów. Dopiero dziesięć tygodni później kat uznał, że doszła ona do siebie na tyle, by
poddać ją dalszym mękom bez obawy, że umrze w ich trakcie. W Hagenau, w Alzacji,
sześćdziesięciopięcioletnią wdowę, Annę Schódler, trzymano w więzieniu cztery
miesiące, poddając wielokrotnie torturze strappado i buta hiszpańskiego. Były to
metody powszechne, nierzadko jednak stosowano znacznie bardzie) wyrafinowane.
W sprawozdaniach z procesów o czary w Offenburgu zwraca się specjalną uwagę na
żelazne, najeżone kolcami krzesło tortur, pod którym rozpalano ogień. Urządzenie to
gwarantowało przyznanie się oskarżonego do stawianych mu zarzutów przed upływem
piętnastu minut. Akta'sądowe z Offenburga wspominają jedynie o dwóch osobach,
które mimo zastosowania tego narzędzia tortur nie złożyły obciążających je zeznań;
był to Jakob Lin-der, torturowany w styczniu 1629 roku trzykrotnie, oraz Gotter
Ness również poddawana tej torturze trzykrotnie. Kiedy 3 grudnia 1629 roku sadzano
ją na krześle po raz trzeci, była tak osłabiona, iż spodziewano się, że lada chwila
umrze. Niektórzy specjaliści byli zdania, że najbardziej efektywną metodą
wymuszania zeznań jest pozbawienie oskarżonego snu (sposób ten stosował w Anglii
Matthew Hopkins). W pewnym poradniku, popularnym w Alzacji na początku
siedemnastego stulecia, stwierdzono, że sposób ten, poza innymi, ma również i tę
zaletę, że więzień nigdy nie umiera w czasie tortury.
Innym powszechnie popełnianym błędem jest mniemanie, że skazani w procesach o
czary wywodzili się z najuboższych warstw społecznych. Dokumenty niemieckie
przeczą temu w całej rozciągłości. Godne uwagi wzmianki o statusie społecznym osób
oskarżonych o czary znajdują się w dwóch listach niejakiego Durena, proboszcza wsi
Alfer, położonej nieopodal Bonn (oficjalnej siedziby arcybiskupa kolońskiego), do
hrabiego Wernera von Salm. Jeden z nich zawiera taki oto opis sytuacji panującej w
pierwszych latach siedemnastego wieku:
Nie pisałem tak długo, ponieważ nie zdarzyło się nic nadzwyczajnego poza tym, że w
Bonn na gwałt zaczęto palić czarownice. W chwili obecnej w więzieniu siedzi bogata
niewiasta, której mąż był ongiś rajcą miejskim w Bonn, niejaka Kurzrock, jedyna
właścicielka gospody "Pod Znakiem Kwiatu". Nie wiem, czy Wasza Miłość znał ją, czy
nie. Było nie było jest ona czarownicą i z dnia na dzień narasta przekonanie, że
zostanie stracona, a nie ulega żadnej wątpliwości, że i kilku innych tych durniów
[luteran] musi pójść w jej ślady.
Nieco późniejszy list daje opis prześladowań w ich pełnym rozkwicie:
Ofiarami tych stosów pogrzebowych są po większej części mężczyźni. Wplątana w
to wszystko musi być z połowa miasta, jako że aresztowano i posłano właśnie na stos
profesorów, studentów prawa, pastorów, kanoników, wikarych i mnichów. Jego
Książęca Wysokość kształcił na księży siedemdziesięciu seminarzystów; jednego z
nich, wybitnego muzyka, aresztowano wczoraj, dwóch innych szukano, ale zbiegli.
Zatrzymano jednak i stracono Kanclerza wraz z żoną, a także żonę Tajnego Radcy. W
dniu Najświętszej Marii
Panny [7 września] spalono dziewiętnastoletnią dziewczynę, cieszącą się opinią
najpiękniejszej i najbardziej cnotliwej w całym mieście, którą od wczesnego
dzieciństwa wychowywał sam Książę-Biskup. Widziałem też, jak ścięto i spalono na
stosie kanonika katedralnego, Rotensahego. Spalono też uczniów i kilkoro szlachetnie
urodzonych chłopców w wieku dziewięciu, dziesięciu, jedenastu, dwunastu, trzynastu i
czternastu lat. Krótko mówiąc, rzeczy są w tak żałosnym położeniu, że nikt nie wie, ani
do kogo się odezwać, ani z kim się spotykać [mit wasLeuten mań conuer-siren und
umgehen solS.
Bardzo podobną sytuację przedstawia kanclerz księcia-biskupa Wurzburga w
późniejszym o kilka lat liście do nieznanego adresata [patrz: Wurzburg, procesy o
czary w Wurzburgu].
Korespondencja z Bonn i Wurzburga potwierdza, że ofiarami oskarżeń o czary byli
najbogatsi obywatele. Nieprzypadkowo zresztą. Zarówno bowiem sądy świeckie, jak i
kościelne sięgnęły po drugą broń inkwizycji (jeśli za pierwszą uznamy tortury) -
konfiskatę mienia heretyków. A kiedy w grę wchodziły pieniądze, protestanci potrafili
być równie pobożni jak katolicy. Co więcej, gdyby nie miraż szybkiego zysku, tylko
niewiele trybunałów świeckich tak łatwo poddałoby się dyktatowi duchowieństwa.
Soldan-Hep-pe uważa, że pod względem gwałtowności prześladowań władcy
mikroskopijnych państewek niemieckich przewyższali wszystkich innych panujących.
Przykładem, do jakiego stopnia tępienie czarownic powiązane było z wymiernymi
profitami, jest historia procesów w Offenbur-gu, niewielkim, liczącym bowiem dwa do
trzech tysięcy mieszkańców, mieście w Ba-denii. W roku 1627 jedna ze skazanych
czarownic podała nazwiska kilku innych kobiet, mających rzekomo brać udział w
sabatach odprawianych w Blocksbergu. Rada miejska Offenburga wyłoniła specjalny
komitet, który rozpoczął poszukiwania czarownic, zwłaszcza tych co bogatszych, i
nieźle się obłowił na konfiskacie majątków pięciu osób, które posłano na stos 12
stycznia 1628 roku. W ciągu następnych sześciu miesięcy panował spokój, do miasta
bowiem wkroczyły wojska szwedzkie, ale już 27 czerwca rada podjęła zarzucone dzieło
i, aby stworzyć dodatkowy impuls dla prześladowań, wyznaczyła nagrodę pieniężną za
każdą pojmaną czarownicę. W tym momencie przedstawiciele Austrii, do której
należała większość nieruchomości w mieście, wystąpili z żądaniem, by dobra skazanych
za czary konfiskowane były na rzecz cesarza. Rada miejska Offenburga nie znalazła
jednak żadnego powodu, dla którego miałaby napełniać szkatułę cesarską, toteż
wstrzymała wydawanie wyroków z oskarżenia o czary, póki nie osiągnięto
satysfakcjonującego jej rozwiązania problemu konfiskat. Po przegranym procesie
Austria wycofała swoje roszczenia co do majątku skazanych, a rada natychmiast
zaleciła wznowienie egzekucji. Od razu też przejęła majątek czterech zamożnych
kobiet spalonych 23 października, czterech kolejnych, posłanych na stos 13 grudnia,
oraz trzech mężczyzn, na których wyrok zapadł 22 stycznia 1629 roku. Część
mieszczan doszła do słusznego wniosku, że właściwie każdy może zostać skazany z
oskarżenia o tę Zbrodnię, i złożyła oficjalną skargę, w której podkreślono, iż w czasie
tortur podsądni podają dowolne nazwiska rzekomych wspólników. Krytyka ta godziła w
samą istotę procesów o czary, toteż rada miejska zatroszczyła się o to, by jak
najszybciej zamknąć usta opozycji, i posłała na stos dwóch jej najaktywniejszych
przedstawicieli. Uporawszy się z tym problemem, wznowiła egzekucje. 4 maja spalono
trzy kobiety, 25 maja kobietę i mężczyznę, 8 czerwca dwie kobiety i dwóch mężczyzn,
4 lipca pięć kobiet i jednego mężczyznę, 29 sierpnia pięć kolejnych czarownic. I w tym
momencie pojawiła się kolejna przeszkoda: miejscowe duchowieństwo zaczęło uskarżać
się, że jego udział w konfiskowanych majątkach jest zbyt mały. Również i teraz
procesy zostały wstrzymane, dopóki rada miejska nie doszła do porozumienia z
duchownymi. W październiku stosy zapłonęły ponownie: cztery 19 października, drugie
tyle 28 listopada. Duchowieństwo jednak czuło się oszukane i potajemnie zachęcało
oskarżonych o czary, by wyparli się wszystkich swoich zeznań. Chodziło tu o pieniądze,
nic zatem nie stało na przeszkodzie, by podać w wątpliwość moralne uzasadnienie
tortur. Doszło do skandalu i mieszczanom offenburskim udało się, przynajmniej na
kilka najbliższych lat, poddać radę miejską surowej kontroli.
W ciągu omawianych dwóch lat w tym niewielkim mieście spalono na stosie 79 osób
oskarżonych o czary.
Do podobnej kłótni o podział łupów doszło w roku 1629 w Hagenau, w Alzacji. 13
stycznia tegoż roku stracono czterech majętnych obywateli, co doprowadziło do sporu
między Hexenausschuss, wyłonioną przez miasto komisją do spraw czarownic, a
Reichs-sultheiss, organem reprezentującym interesy cesarza. Wreszcie ustalono, że
skonfiskowane dobra winny zostać rozdzielone między trzy strony: komisarzy
miejskich z Hagenau, cesarza i arcyksięcia Leopolda, jako Oberiand-vogta.
Przedstawiciele miasta podkreślali przy tym, że jeśli nie otrzymają należnej im części,
to wielu czarowników może uniknąć stracenia, co byłoby wielką Pana Boga obrazą.
Omawiane już biskupstwo bamberskie celowało nie tylko w torturach, było również
niedoścignionym mistrzem w zdobywaniu pieniędzy. Spis, zestawiony w roku 1631,
określa wartość majątków skonfiskowanych niektórym ze skazanych za czary w roku
1630. Wszyscy z wymienionych należeli do obywateli zamożnych i wśród nich
znajdowały się takie osoby, jak:
Georg Neudecker, wart 100 000 florenów,
Barbara Schleuch, warta 2000 florenów,
Christina Miltenberger, warta 9000 do 10 000 florenów,
Margareta Ofeler, warta 7000 do 8000 florenów,
Margareta Edelwert, warta 10 000 florenów,
Caspar Córner, bajlifMunchsberga, wart 9000 do 10 000 florenów,
Wolfgang Hoffmeister, skarbnik biskupa bamberskiego, wart 50 000 florenów.
Z dokumentu tego wynika, że ksiąźę-biskup i jego ludzie zagarnęli 500 000 florenów
należących do skazanych na śmierć i 222 000 florenów od tych, którzy ciągle jeszcze
(w kwietniu 1631 roku) przebywali w więzieniu.
Wraz z zakazem konfiskat ustały także polowania na czarownice. Kiedy cesarz
Ferdynand II (1619-1637) zakazał wszelkiego rodzaju konfiskat mienia, wszędzie tam,
gdzie mógł on dopilnować, by jego zarządzenie było przystrzegane, zapał do
prześladowań czarownic gwałtownie się zmniejszył.
Obłęd - to jedno słowo najlepiej oddaje istotę tego, co działo się w Niemczech.
Tylko kilka wyjątkowo odważnych jednostek -księży, prawników, ludzi interesu -
ośmieliło się wyrazić protest przeciwko temu szaleństwu, co zresztą spowodowało, że
uznano ich za podejrzanych o zbrodnię bodaj czy nie przewyższającą samego
czamoksięstwa, o miłość do czarowników. Zmuszano ich do milczenia, zastraszano,
torturowano, skazywano na wygnanie i palono.

North Berwick, czarownice z North Berwick. Serię procesów czarownic, które


odbyły się w latach 1590-1592 w North Berwick w Szkocji, wywołało kilka
wyglądających na cudowne przypadków uzdrowień dokonanych przez pewną służącą. W
trakcie związanych z tym przesłuchań padały wciąż nowe nazwiska, aż w końcu liczba
oskarżonych doszła do siedemdziesięciu. Wśród nich znalazły się postacie tej miary co
Eari of Bo-thwell, któremu zarzucono zbrodnię zdrady stanu. Traktowanie jednak, jak
to czynią niektórzy badacze czamoksięstwa, materiałów zgromadzonych w czasie tych
procesów jako dowodu istnienia zorganizowanego spisku czarownic wydaje się mimo
wszystko absurdalne. Należy wziąć pod uwagę, że przesłuchania odbywały się w
obecności wysoce przesądnego króla, który miał ambicje stać się równorzędnym
partnerem demonologów francuskich, a podstawową metodą wydobycia zeznań były
tortury.
Bezpośrednią przyczyną wszczęcia dochodzeń stała się ciekawość, jaką wzbudziły u
Da-vida Seatona, zastępcy burmistrza małego miasteczka Trament, odległego o
dziesięć mil od Edynburga, tajemnicze i podejrzane nocne wycieczki jego młodej
służącej, Gilly Dun-can, której w krótkim czasie udało się zyskać reputację
uzdrowicielki "wszystkich cierpiących na jakąkolwiek bądź chorobę lub niedyspozycję
cielesną". Jej umiejętności wydawały się Seatonowi zjawiskiem o zgoła diabelskiej
naturze, aby zatem zdemaskować łączące dziewczynę z Szatanem związki, poddał ją
na własną rękę rozlicznym torturom, w tym miażdżeniu palców w imadle i ściskaniu
czaszki powrozem. Dokonał też wnikliwych oględzin całego ciała podejrzanej, szukając
na nim diabelskiego piętna, które udało mu się jakoby wykryć w gardle Gilly. Na koniec
służąca przyznała się do "używania złośliwych zaklęć i przywoływania diabła".
Dopiero wtedy troskliwy pracodawca przekazał ją w ręce władz. Rychło potem
zmuszono ją do wyjawienia tożsamości "wspólników", których "jednego po drugim
wyłapano". Wśród "niezliczonej mnogości" wskazanych przez nią osób, mieszkających
w okolicy Edynburga i Leith, najwybitniejszymi postaciami byli: starsza już wiekiem,
starannie wykształcona Agnes Sampson oraz nauczyciel szkolny z Saltpans, doktor
John Firm, a także dwie niewiasty, Euphemia Maciean i Barbara Napier "cieszące się
opinią najczcigodniejszych kobiet, jakie kiedykolwiek mieszkały w granicach
Edynburga".
Agnes Sampson, "urodzeniem i pojętnością znacznie przewyższającą zwykłych ludzi,
a na pytania odpowiadającą z powagą i powściągliwie", przesłuchiwał na zamku Hołyro-
od sam król Jakub. "Zaprzeczała nieugięcie wszystkim zarzutom". Nakazano przeto
"zgolić jej włosy, wszędzie na całym ciele" i poddano drobiazgowej obdukcji, w wyniku
której wykryto diabelskie piętno na sromie. Przykuto ją następnie do ściany celi, za.
pomocą tzw. uzdy czarownic, czyli żelaznego urządzenia, którego cztery ostre kolce
wtłoczono w jej usta, a dwa inne wrzynały się w policzki. Nie pozwalano jej zmrużyć
oka i, podobnie jak Gilly, torturowano zaciskając wokół głowy sznur, co powodowało
"najsroż-szy ból". Dopiero po zastosowaniu takich środków Agnes Sampson
potwierdziła prawdziwość pięćdziesięciu trzech sformułowanych wobec niej indiciów, w
większości wypadków związanych z zarzutami o leczenie chorób za pomocą czarów. Na
samym początku przyznała się do stosunkowo niewinnych zaklęć - białego ("Otwórzcie
się wrota niebieskie") i czarnego - patemostra:
W czterech rogach domu aniołowie święci
(W środku, między nimi, Jezus Chrystus gości)
Jan z Łukaszem i Mateusz z Markiem. Boże, bądź z tym domem i strzeż naszych
włości.
Nawet odmawianą przez panią Sampson zwykłą wieczorną modlitwę:
Mateuszu, Marku, Łukaszu i Janie, Błogosławcie to łoże, bo kładę się na nie, sąd
skłonny był uznać za diabelskie zaklęcie.

Następnie przyszła kolej na oczekiwane przez wszystkich opowieści o magicznych


miksturach i duszku służebnym, w postaci psa, o imieniu Elva, który mieszkał w studni.
Na koniec skrajnie wyczerpana torturami i nie kończącymi się indagacjami Agnes
Sampson opowiedziała o zgromadzeniu około dziewięćdziesięciu kobiet ("News from
Scotland" donosiły nawet o dwustu) i sześciu mężczyzn, które odbyło się w wigilię dnia
Wszystkich Świętych. Towarzystwo zabawiało się najpierw wesoło przy winie, po czym
dosiadło "sit i przetaków" i wyfrunęło do North Ber-wick, gdzie zaczęły się tańce, do
których Gil-ly Duncan przygrywała na harfie Dawida. W tańcu "mężczyźni obrócili się
po dziewięć razy w stronę przeciwną do kierunku ruchu wskazówek zegara, kobiety
zaś uczyniły to samo sześciokrotnie". Kościół, w którym odbywało się spotkanie,
oświetlały czarne świece, a diabeł w ludzkie) postaci nakazał wszystkim, "by na znak
podległości ucałowali jego pośladki, po czym wystawił goły tyłek z ambony, a każdy
uczynił wedle )ego woli". Następnie całe towarzystwo oddało się rozważaniom, w jaki
sposób przynieść szkodę królowi i jak wywołać sztorm, który zatopiłby jego okręt
udający się do Danii.
Łatwowierny monarcha był tak zafascynowany tą opowieścią, że nakazał Gilly Duncan,
aby odegrała na harfie taniec, o którym była mowa, co też się stało "ku wielkiemu jego
ukontentowaniu i podziwowi". Mimo to w trakcie dalszych przesłuchań król Jakub
doszedł do wniosku, że czarownice "kłamią jak najęte", kiedy jednak Agnes powtórzyła
mu na ucho to, co w noc poślubną w Oslo powiedział swojej piętnastoletniej małżonce
Annie, uznał, "że słowa jej są w najwyższym stopniu prawdziwe i odtąd dawał już
większą wiarę wszystkiemu, co zeznała". Należy jednak pamiętać, że jedynym
świadkiem opisywanego tu zdarzenia był sam król Jakub, a osoba tak fanatyczna jak on
łatwo daje się przekonać, zwłaszcza że w grę wchodziło podejrzenie spisku na jego
życie.
Zeznania oskarżonej stawały się coraz bardziej fantastyczne. Agnes Sampson
powiesiła czarną ropuchę i przez trzy dni zbierała jej jad do skorupy ostrygi, po czym
uszyła dla króla kilka sztuk bielizny osobistej, którą zamierzała jadem tym zatruć, w
wyniku czego król miał się poczuć tak, "jakby leżał na ostrych cierniach albo na
czubkach igieł". Pospołu z innymi czarownicami sporządziła woskową podobiznę króla i
stopiła ją w ogniu. Dostała od kogoś całun okrywający zwłoki i przerobiła go na
magiczny proszek. Brała udział we wznieceniu najpotężniejszego sztormu w całej
historii czamoksięstwa, dokonując chrztu kota - przywiązała do każdej z jego łap
odcięte członki wisielca i wrzuciła tak przygotowane zwierzę do morza. Wszystkie te
wymysły były niczym innym, jak tylko cichym błaganiem nieszczęsnej Agnes Sampson,
by oprawcy przestali wreszcie zadawać jej męki. W efekcie uduszono ją, a ciało
spalono na stosie.
Barbarę Napier, szwagierkę lorda Car-schoggilla, oskarżono o bliskie związki z
Agnes Sampson i Richardem Grahamem, rzekomo notorycznym czarownikiem.
Zarzucano jej "liczne tajemne i zdradzieckie usiłowania zgładzenia osoby króla za
pomocą czarów odprawianych nad jego uczynionymi z wosku podobiznami l...] oraz o
spowodowanie zatonięcia statku, zmierzającego z Leith do Kinghorne, co pociągnęło za
sobą śmierć sześćdziesięciu osób". Po wysłuchaniu tych oskarżeń sąd przysięgłych
oddalił powództwo, co doprowadziło króla Jakuba do takiej wściekłości, że rozwiązał on
ławę i nakazał, by Barbarę Napier uduszono, jej ciało spalono na stosie, a majątek
skonfiskowano na rzecz szkatuły monarszej. Przysięgli, którzy głosowali za oddaleniem
oskarżenia, sami stanęli przed sądem pod zarzutem "świadomej pomyłki sądowej,
polegającej na puszczeniu czarownicy wolno". Panią Napier, która utrzymywała, że jest
w ciąży, wypuszczono po pewnym czasie na wolność, "nikt bowiem nie nastawał na
dalsze jej prześladowanie".
Kolejną, wybitną postacią wśród oskarżonych była lady Euphemia Maciean, córka
lorda Cliftonhala, żona Patricka Moscropa, człowieka majętnego i wpływowego. Ryzyka
jej obrony podjęło się aż sześciu adwokatów, ona sama zaś konsekwentnie odmawiała
przyznania się do czegokolwiek. Ława przysięgłych obradowała całą noc i dopiero po
ustąpieniu przewodniczącego orzekła winę oskarżonej. Fakt, że była ona katoliczką i
bliską przyjaciółką Earla of Bothwella, spowodował zapewne, że król Jakub postanowił
odmówić jej łaski uduszenia przed spaleniem i "spalono ją żywcem na popiół" 25 lipca
1591 roku. Sam Eari of Bothwell, aczkolwiek przetrzymywano go na zamku w
Edynburgu, najwyraźniej uniknął kary, co tłumaczono później w ten sposób, że Richard
Graham, oskarżony razem z Barbarą Napier, pomógł mu rzucić urok na króla.
Przesłuchiwany osobiście przez Jakuba Graham zginął na stosie w lutym 1592 roku
wraz z wieloma innymi osobami oskarżonymi "o czary i wróżbiarstwo".
Wszystko wskazuje na to, że doświadczenie, jakie król Jakub zdobył w czasie tych
procesów, podsunęło mu pomysł napisania Demonologii wydanej po raz pierwszy w
Edynburgu w roku 1597 - "aby rozwiać wątpliwości, które wielu jeszcze żywi w głębi
swych serc" w kwestii istnienia czamoksięstwa i czarów.

Norwegia, czarnoksięstwo w Norwegii.


Podobnie jak w innych państwach skandynawskich, zjawisko czarownictwa w
Norwegii nigdy nie urosło do rangi tak poważnego problemu społecznego, jakim było w
krajach, w których działała inkwizycja. Wiara w praktyki magiczne i demony, zwłaszcza
związane z morzem i podróżami morskimi, była jednak w Norwegii powszechna i silnie
zakorzeniona. Czarownicom przypisywano moc wzniecania burz i nawałnic, zatapiania
statków, a także odpędzania ławic ryb. Czynów tych dokonywały krążąc nad okolicą w
postaci łabędzia lub dzikiej gęsi, wrzucając do morza zawiązaną na supeł szmatę, a
niekiedy rozwiązując worek, w którym trzymane były wiatry, lub po prostu gwiżdżąc.
Na wielkich sabatach odprawianych w Boże Narodzenie oraz w noc świętojańską
między innymi na Lyderhom, górze w pobliżu Bergen, na Dovrefjeld i na wulkanie
Hekla, na Islandii, gromadziło się ich nawet po sześćdziesiąt. Niektóre z tych miejsc
były bardzo odległe, czarownice norweskie docierały tam jednak bez najmniejszego
trudu, przeistoczywszy się uprzednio w koty, psy, wilki i kruki, albo dosiadając mioteł,
pogrzebaczy, czarnych kozłów i psów. W czasie samych sabatów raczyły się miodem i
piwem, tańczyły i grały w karty. Niekiedy przygrywał im do tańca na rogu i dudach sam
diabeł. Czarnoksięstwo norweskie otaczała bardziej atmosfera legendy i mitu niźli
herezji religijnej, a zarzutami, jakie wysuwano przeciwko oskarżonym w
sporadycznych procesach o czary, byty przede wszystkim wróżbiarstwo i zwykłe
malęficia, a nie zawarcie paktu z diabłem czy udział w sabatach.
Wydaje się, że w Norwegii odbyło się nie więcej niż dwa tuziny procesów. Pierwszy,
o którym zachowały się wzmianki źródłowe, toczył się w roku 1592 w Bergen; skazano
wówczas na śmierć niejakiego Olufa Gurda-la. Dwa lata później, również w Bergen,
skazano trzy kolejne czarownice: Ditis Róncke została wyjęta spod prawa, a Johanne
Jens-datter Flamske i Annę Knutsdatter spalono na stosie. Do następnego procesu
doszło dopiero niemal trzydzieści lat później: w roku 1622 niejaka Synneve powiesiła
się w więzieniu przed zakończeniem rozprawy. Jej zwłoki spalono na stosie.
W roku 1650 Karen Thorsdatter przyznała się, że mając dwadzieścia sześć lat
wstąpiła na służbę do człowieka, który przedstawił się jako Lucyfer. Nauczył on ją, w
jaki sposób kraść mleko za pomocą sztuki magicznej (tzn. wbijając nóż w ścianę) i
chronić przed podobnymi praktykami własne krowy. Karen wymieniła też inne kobiety,
z którymi rzekomo latała w powietrzu: Christen Kłód, która dosiadać miała cielaka, i
Sidsel Mortensen (wdowę po burmistrzu) latającą na pogrzebaczu. Sama Karen latała
na kocie. Pewnego razu próbowały zamordować dwóch urzędników miejskich, ale im się
to nie udało, gdyż obaj okazywali szczerą bojaźń bożą, a jeden z nich nosił zawieszony
na złotym łańcuszku krzyżyk. Bodii Kvams, jedna z kobiet oskarżonych przez Karen,
przyznała się zarówno do lotów na pogrzebaczu, jak i do próby zamordowania członków
rady miejskiej. Jeszcze inna, którą Karen zadenuncjowała jako osobę wzniecającą
burze i sztormy, została aresztowana w czasie uroczystości weselnych, tuż po ślubie z
miejscowym sędzią. Kiedy stanęła ona później przed trybunałem, mąż bronił je) z całym
zapałem, dowodząc skutecznie, że w przypadku tak ciężkiego oskarżenia nie można
polegać na świadectwie danym przez przestępców (tym mianem określił zarówno Karen,
jak i Bodii, które zostały skazane na śmierć na stosie w Kristiansand).
W roku 1670 doszło do kolejnego procesu w Kristiansand. Rajca miejski Niels
Pedersen, bawiąc w interesach w Kopenhadze, doznawszy silnego ataku boleści,
połączonego z utratą mowy, doszedł do wniosku, że rzucono nań urok. Po długotrwałych
przesłuchiwa-niach niejaka Karen Snedkers przyznała się, że działała na jego szkodę,
uczyniwszy się niewidzialną i posypawszy w tym stanie jego szaty drobno mieloną solą.
Wraz ze swą przyjaciółką, Dorthe Fudevik, poleciała też za nim aż do Kopenhagi, gdzie
wsypały mu do ust zawartość całej fiolki tej soli, kiedy leżał pogrążony we śnie.
Przybrawszy kształty kruka, zakopała włosy, paznokcie, kości i pióra w ogrodzie
urzędnika miejskiego Johana Wonna, wskutek czego mogły zachorować jego kurczęta i
inne należące doń zwierzaki. "Wspomniane zaś włosy wyrwała swojemu chłopcu,
Whitegoosowi, który wygląda jak źrebak i na którym jeździ ona, ilekroć pragnie
dostać się dokądś w pośpiechu". Obciążające ją zeznania złożyło ponadto wielu innych
świadków. W czasie kolejnych przesłuchań Karen przyznała się też do tego, że wraz z
dwiema innymi wiedźmami, przybrawszy postać kruków, poleciały wzniecić wichurę,
mającą zniszczyć okręt rajcy Pedersena. Jedna z czarownic uczepiła się steru,
pozostałe zaś burt, nic jednak nie mogły wskórać, jako że Pedersen przez cały czas
trzymał w dłoniach modlitewnik. Karen spalono na stosie wraz z sześcioma innymi
kobietami, które oskarżyła ona o uprawianie praktych czarnoksięskich.
Przypuszczalnie ostatni proces o czary w Norwegii, który zakończył się wyrokiem
skazującym, odbył się w roku 1680 w okręgu Sondmore; los oskarżonego, który stanął
przed sądem w podobnej sprawie w roku 1684 w Jaederen, nie jest znany. W
Sondmore mężczyzna o nazwisku Ingebrigt przyznał się, że okrążywszy trzykrotnie
cmentarz w kierunku odwrotnym do ruchu wskazówek zegara, wyparł się wiary
chrześcijańskiej w obliczu diabła. Posługując się dwoma ogonami cielęcymi jak
pałeczkami grywał na bębnie na kilku sabatach, które odbywały się w Dovref)eld.
Ponadto skradł opłatek komunijny, który miał mu posłużyć do otrucia bydła. Ingebrigt
oskarżył także kilka innych osób, potem wycofał jednak wszystkie zarzuty. Skazano go
na śmierć przez spalenie na stosie.
Do listy tej można dołączyć jeszcze jeden proces, choć jest on tylko pośrednio
związany z problemem czarów; w roku 1687 pewna dziewczyna oskarżona została
przez ducha swojego dziecka o morderstwo, jakiego miała dopuścić się czternaście lat
wcześniej. Przyznała się do winy, kiedy upiór zaprowadził ją i członków sądu na miejsce
zbrodni. Dziewczynę stracono. Bardzo podobna sprawa, opisana w najdrobniejszych
szczegółach przez przełożonego liceum w Bergen, zdarzyła się także w roku 1701.
Autor relacji uważał, co prawda, upiora za mistyfikację, wiele osób jednak
potraktowało mniemane widmo arcypoważnie, poza tym, co równie istotne, oskarżona
przyznała się do winy. Upiór z roku 1687 pojawiał się także po wykonaniu egzekucji na
jego matce; rozmawiał nawet z gubernatorem, który poprosił go, by zademonstrował,
jak bardzo okropny ma głos. Widmo wydało przeraźliwy ryk, który nie uczynił wszakże
większego wrażenia na gubernatorze, w związku z czym upiór oświadczył, że jest to
wszystko, na co go w tej materii stać. Natępnie zażądał jadła i gorzałki, wystraszył
wszystkich, którzy znajdowali się w domu, po czym jął zachowywać się jak typowy
poltergeist, ciskając do komina kamienie i grudy gliny.
Kilka innych przypadków pojawienia się norweskich poltergeistów zdarzyło się w
stuleciu osiemnastym. Poczynając od sierpnia roku 1722 do maja 1723 w domu Stefana
Olse-na w Andenaes rozlegały się dziwaczne hałasy, a w kuchni fruwały naczynia i
ciągle gasł ogień. W ówczesnym opisie tych wydarzeń (pióra pastora parafii Jensa
Wedinga) nie zwrócono szczególnej uwagi na fakt, że duch, pytany czy jest bożej, czy
diabelskiej natury, "odpowiadał dziecięcym głosem, powtarzając słowa pytania".
Tymczasem w domu mieszkało dwóch młodych chłopców, którzy w większości wypadków
byli głównymi świadkami wszystkich rzekomych niepokojów. W czasie swego ostatniego
wystąpienia poltergeist walił głośno we wszystkie ściany i przez chwilę potrząsał
dachem; następnie coś na ksztah skórzanej torby wyleciało z domu w kierunku pól, a
przez kilka następnych godzin wokół domu gromadziły się licznie kruki i wrony. Na
koniec wszystko ucichło.
Podobny "demon" nawiedzał dom w parani Vaagen w Nordlandii od lutego 1726 roku
aż do Wielkiejnocy. Również i w tym wypadku w centrum wszystkich wydarzeń
znajdował się czternastoletni chłopiec, utrzymujący, że coś szepce mu do ucha słowa
duńskie i łacińskie, polewa go w nocy wodą, a niekiedy obala na ziemię i włóczy po
podwórzu. Chłopak okazywał przy tym nadzwyczajną siłę i, aby go przytrzymać, musiało
kłaść się na nim kilku dorosłych mężczyzn. Po ośmiu' tygodniach wskutek interwencji
proboszcza zjawiska te skończyły się bezpowrotnie.
O ostatnim przypadku działalności polter-geista donoszono w roku 1730 z Hellesó.
Kiedy pewien rybak wyruszył na daleki połów,w Jego domu dały się słyszeć odgłosy
uderzeń; niczego Jednak nie zdołano odkryć oprócz śladów po ciosach pałki na
ścianach. Kiedy domownicy kładli się do łóżek, coś rozrzucało po podłodze tlące się
węgle, bez niczyjej pomocy otwierały się drzwi, a do pokojów wlatywały kamienie. Jeśli
mieszkańcy czytali Biblię albo śpiewali psalmy, hałasy przybierały na sile. Proboszcz
parafii, w której zdarzyły się opisane tu wypadki, nie wspomniał, kiedy zdarzenia te
ustały.

"O"

Opętanie. W tradycji zachodniochrześci-jańskiej koncepcja opętania wywodzi się z


Nowego Testamentu, który wspomina o uzdrowieniu przez Chrystusa człowieka
"opętanego przez nieczystego ducha". "Mieszkał on stale w grobach i nawet łańcuchem
nie mógł go już nikt związać. Często bowiem wiązano go w pęta i łańcuchy; ale łańcuchy
kruszył, a pęta rozrywał, i nikt nie zdołał go poskromić. Wciąż dniem i nocą krzyczał,
tłukł się kamieniami w grobach i po górach" (Mr. V, 3-5). Opisy opętanych, czyli
energumenów [ludzi ożywionych przez diabła], spotyka się dość często w pismach
wczesnych ojców Kościoła. Wedle działającego w IV w. św. Cyryla: diabeł gwałtem
wchodzi w posiadanie czyjegoś ciała, sprzętów i wszelkiej jego własności; obala tego,
który stoi prosto, wykrzywia mu wargi i czyni sztywnym język. Z ust dotkniętego taką
przypadłością zamiast słów dobywa się piana, umysł jego popada w mrok, oczy
rozwierają się szeroko, ale dusza nic poprzez nie nie do-, strzegą; na koniec wreszcie
nieszczęśnik ów umiera w konwulsjach.
Pochodzący z siódmego wieku Żywot świętego Galia napomyka o młodej dziewczynie,
która tarzała się po ziemi "i wyrywając sobie włosy z głowy zaczęła wydawać głośne i
przeraźliwe okrzyki na przemian z najspro-śniejszymi słowy".
Symptomy opętania wbrew woli enurge-mena (w przeciwieństwie do przypadków
świadomego wprowadzania się w podobny stan, co praktykują na przykład szamani lub
media na współczesnych seansach spirytystycznych) zbliżone są, przynajmniej
zewnętrznie, do objawów histerii lub epilepsji. Należą do nich zwłaszcza:
1. Patologiczne skurcze mięśni twarzy i nienaturalne wygięcia kończyn.
2. Torsje, w trakcie których zwracane są różne dziwne przedmioty (allotrtfagia,
objaw częsty u osób upośledzonych psychicznie oraz u histeryków, którzy połykają je,
często w zamiarze popełnienia samobójstwa).
3. Zmiana tonacji głosu (zwłaszcza na gruby i głęboki). Thomas Ady (1656) zauważa,
że "dzięki temu oszustwu [wspomniane dzieci] potrafiły przekonać innych, że są
opętane przez diabła, który przemawia przez nie".
W wydanej w roku 1653 książce Antidote Against Atheism Henry Morę podkreśla,
że wszystkie te oznaki i symptomy należy uważać za dowód, że "diabeł wstąpił w ciało
człowieka [...], wedle własne) woli czyniąc użytek z różnych jego części, podobne
bowiem sztuczki i wyczyny [których dokonuje potem] daleko przewyższają możliwości
i siły zarówno fizyczne, jak i duchowe opętanego, czy też - jeśli słowo to brzmi lepiej -
zauroczonego". Kwestia ta stanowiła zresztą przedmiot licznych sporów i dyskusji;
rozważano istotne skądinąd zagadnienie, czy diabeł wpływa bezpośrednio na umysł
opętanego, czy też działa nań pośrednio poprzez doznania cielesne. Część
demonologów, biorąc pod uwagę fakt, że ofiary ataków histeryczno-epllep-tycznych
wydają z siebie nieprzyjemny zapach, skłaniała się raczej w stronę tej drugiej
koncepcji. Bodin był zdania, że fetor ów bierze się stąd, iż diabeł wie, że ciało, z
którym ma do czynienia, rychło będzie martwe; aczkolwiek Sir Matthew Hale uważał,
że "powoduje go siła wiążąca ciało z duszą".
Ponieważ Diabeł (za przyzwoleniem Bożym) może zsyłać opętanie na każdą wybraną
przez siebie osobę, większość demonologów twierdziła, że czyni to z podszeptu
czarownic. Dlatego też każdy przypadek cięższej niedyspozycji dziecka wywoływał
oskarżenia wobec Bogu ducha winnych sąsiadów, którym zarzucano, że zlecili
spowodowanie tego nieszczęścia swoim duszkom służebnym. Czarownice często kusiły
przyszłe ofiary jedzeniem. Henri Boguet jest zdania, że jabłko, w którym diabeł mógł
bez przeszkód się ukryć i odczekać, dopóki nie zostanie połknięty, by w ten sposób
trafić do wnętrza ciała swojej ofiary, było jedną z najskuteczniejszych przynęt.
"Szatan bowiem wciąż nim się posługuje, uciekając się do tych samych metod, jakimi
kusił Adama i Ewę w Raju". W roku 1585 -ciągnie dalej Boguet - przerażeni
przechodnie wrzucili w Annecy do rzeki jabłko, które wydało z siebie "wielki i
przeraźliwy wrzask. [...] Nie sposób wątpić, że jabłko to było pełne diabłów i że tym
samym pokrzyżowano plany czarownicy, która pragnęła kogoś nim uraczyć".
Na kontynencie europejskim przypadki opętania zdarzały się szczególnie często w
konwentach klasztornych. Jedna cierpiąca na histerię zakonnica potrafiła zarazić swą
przypadłością resztę mniszek, w które również wstępowały złe duchy, wyganiane z nich
później egzorcyzmami. Guazzo zauważa, że wśród kobiet opętaniem najczęściej
"dotknięte zostają te, które złożyły ślub zachowania dziewictwa [...]. Doprawdy
niezwykłe, do jakich forteli ucieka się diabeł, by sprowadzić je z drogi cnoty". Piszący
około roku 1580 Bodin był zdanią, że przypadki opętania demonicznego najczęściej
spotyka się w Hiszpanii i we Włoszech, nie ulega jednak wątpliwości, iż na początku
stulecia siedemnastego palmę pierwszeństwa w tej dziedzinie przejęła Francja.
WAŻNIEJSZE PRZYPADKI OPĘTAŃ MASOWYCH
1491 Cambrai. Rzadki przypadek jak na stulecie piętnaste. Zakonnice przejawiały
nadludzką silę, szczekały jak psy i przepowiadały przyszłość. Sprawczyni całego
zamieszania - cierpiąca na histerię nimfomanka Jean-ne Potier - została ostatecznie
uznana za czarownicę; po usunięciu je) z konwentu sytuacja w klasztorze szybko
wróciła do normy (De Lancre, Del Rio).
1526 Lyon. Typowe opętanie demoniczne. Zakonnice poddano egzorcyzmom.
1550 Wertet (miejscowość w okręgu Ho-om, w Brabancji). Zakonnice pożyczyły
pewnej ubogiej kobiecie trzy funty soli, a odebrały od niej sześć funtów. Wkrótce
potem mniszki poczęły łazić po drzewach jak koty, coś niewidzialnego szczypało je i
biło, niekiedy też unosiły się w powietrzu na kilka stóp i opadały na ziemię nie doznając
najmniejszej szkody. Pewną cieszącą się powszechnym szacunkiem mieszkankę owego
miasteczka wzięto na tortury, wskutek czego przyznała się w końcu, że to ona właśnie
rzuciła urok na cały klasztor (Weyer).
1552 Kentoip (w pobliżu Strasburga). Pochodzące ze znakomitych rodzin
szlacheckich mniszki uleczone zostały z opętania, kiedy okazało się, że kucharka
klasztorna, Elisabeth Karna, oraz jej córka to czarownice. Oskarżone przesłuchiwał w
Cleves sarn Weyer (Weyer, Bodin).
1554 Rzym. Osiemdziesiąt dwie opętane kobiety - nawrócone Żydówki - oskarżyły
swoich krewnych o nasłanie na nie diabłów w zemście za dokonaną apostazję. Papież
Paweł IV nosił się z zamiarem wygnania wszystkich Żydów z miasta, wyperswadowano
mu jednak ten pomysł (Bodin).
1555 Rzym. Opętaniem dotkniętych zostaje osiemdzlesiędoro dzieci z sierocińca
(Weyer).
1560 Xante (Hiszpania). Zakonnice beczały jak owce, darły welony i dostawały
konwulsji w kościele; ich zachowanie przypomina wyczyny mniszek z Wertet (Weyer).
1565 Kolonia. Mniszki z konwentu nazaretanek utrzymywały potajemnie kochanków,
ale oficjalnie oświadczyły, że zostały bezwstydnie nadużyte przez diabły w psich
postaciach. Dr Henry Weyer, syn słynnego sceptyka, osobiście badał wspomniane
zakonnice (Weyer, Boguet, Michaelis).
1566 Amsterdam. Opętaniem dotkniętych zostało trzydziestu chłopców ze szpitala
dla podrzutków. W trakcie egzorcyzrnów wymiotowali "igłami [...], strzępkami ubrań,
kawałkami naczyń glinianych, włosami, odpryskami szkła" (Weyer, Michaelis, Morę).
1577 Oderheim on Rhine. Zakonnice nawiedzał rozpustny diabeł, który, w postaci
psa, zalecał się do nich przy akompaniamencie subtelnej muzyki (Weyer).
1585 Mons. Arcybiskup Cambrai egzorcy-zmuje siostrę Jeanne Fery.
1590 Mediolan. Opętanych zostaje trzydzieści sióstr zakonnych. Również i tu,
podobnie jak i w większości innych wypadków, uderza błyskawiczne tempo
rozprzestrzeniania się histerii.
1611 Aix-en-Provence. Siostra Madeleine Demandolx de la Palud i siostra Louise Ca-
pel oskarżają ojca Louisa Gaufridiego o rzucenie uroku na zakonnice. Gaufridi poddany
zostaje torturom i spalony, a dwie mniszki muszą opuścić konwent (Michaelis).
1613 Lilie. Epidemia opętań dociera do UUe z siostrzanego konwentu brygidek w
Aix-en-Provence. Trzy zakonnice oskarżyły swoją koleżankę, siostrę Marie de Sains, o
to, że rzuciła na nie urok; zaczęły przemawiać w obcych językach, dostawały konwulsji
i organizowały szokujące orgie w obecności znanego egzorcysty ojca Francisa
Domptiu-sa. Siostra Marie de Sains złożyła zeznania podobne do poczynionych przez
siostrę Madeleine z Alx i podała szczegóły dotyczące technik uprawiania rozpusty w
trakcie sabatów. W poniedziałki i środy czarownice spół-kowatyparwieordinaire, w
czwartki zaś oddawały się sodomii. "Tego dnia wszyscy, zarówno mężczyźni, jak i
kobiety, popełniali grzech cielesny z pominięciem naznaczonego do tegoż celu przez
naturę naczynia. Brukali się wzajem na wiele dziwacznych i obrzydłych sposobów -
kobiety z kobietami, a mężczyźni z mężczyznami". Soboty były dniem
zarezerwowanym na bestiofilię. "Tego dnia miewali sprawę cielesną z najrozmaitszymi
zwierzętami, takimi jak psy, koty, świnie, kozły i skrzydlate węże". We wtorki i piątki
zaś odmawiano litanię do Diabła (Michaelis).
1628 Madryt. Inkwizycja hiszpańska rozproszyła opętane zakonnice po różnych
klasztorach.
1634 Loudun. Najsłynniejszy ze wszystkich przypadków zbiorowego opętania. Matka
przełożona demonstruje wszystkie klasyczne symptomy opętania demonicznego.
Ojciec Urbain Grandier, mający skądinąd zatarg z kardynałem Richelieu, zostaje
oskarżony o rzucenie uroku na konwent i spalony na stosie. Mimo jego egzekucji
histeria trwa nadal i rozprzestrzenia się na inne zgromadzenia zakonne.
1640 Chinon. Ojciec Baure, znany ze sprawy zakonnic z Loudun, kontynuuje egzorcy-
zmy w Chinon, jego działalność wzbudza jed-,nak wątpliwości arcybiskupa Lyonu -
dziewczęta "uważają się za opętane wyłącznie na podstawie twoich słów; wydaje się,
że przyczyną ich cierpień jest wyłącznie zaufanie, jakie pokładają w twojej opinii".
Ostatecznie ojciec Baure skazany zostaje na banicję za sfabrykowanie, wraz z niejaką
panną Belo-quin, fałszywego oskarżenia o zgwałcenie jej przez pewnego księdza na
ołtarzu kościelnym; przedstawiane jako dowód plamy na ornacie okazały się siadami
krwi kurzej.
1642 Louviers. Osiemnaście zakonnic popada w opętanie, za które winą obarcza się
siostrę Madeleine Bavent. Ojciec Boultó zostaje oskarżony i ostatecznie w roku 1647
spalony żywcem na stosie.
1656 Paderbom. Masowa psychoza dotknęła całą diecezję. Opętani przemawiali w
obcych językach, oskarżając zwłaszcza miejscowych kapucynów, którzy popadli przez
to w podejrzenie. W końcu aresztowano służącą burmistrza, u które) odkryto wiele
przedmiotów używanych rzekomo w celach magicznych (ropuchy, włosy, igły).
1662 Auxonne. Trzech biskupów i pięciu lekarzy orzekło, że cały konwent został
opętany. Siostra Denise nie czuła bólu, kiedy wbijano jej igły pod paznokcie (był to
zapewne objaw analgezji, typowej dla przypadków histerii). Rozwścieczony tłum
zlinczował kobiety oskarżone o rzucenie uroku na zakonnice.
1669 Mora (Szwecja). Epidemia opętań dotknęła przede wszystkim dzieci,
przejawiając się w halucynacjach, których treścią był udział w orgiach sabatowych.
1670 Hoom (Holandia). Opętanie dotknęło dzieci z sierocińca (żadne z nich nie miało
więcej niż dwanaście lat).
1681 Tuluza. W opętanie popadają Marie Ciauzette i cztery inne nowtcjuszki.
Wszystkie zostają wyegzorcyzmowane. Śledztwo wszczęte z polecenia miejscowego
parlamentu wykazuje, że wszystkie były symulantka-mi; zakonnice oskarżają
prawników o od-szczepieństwo od wiary Chrystusowej, ate-izm i libertynizm.
1682 Salem. Jedyny przypadek zbiorowego opętania zanotowany na kontynencie
amerykańskim.
1687 Lyon. Przypadek zbiorowe) histerii, która dotknęła pięćdziesiąt zakonnic.
1744 Les Landes. Ojciec Heurtin, przepełniony pragnieniem czynienia cudów, egzor-
cyzmuje młode dziewczyny, które uważają, że zostały opętane przez diabła,
1749 Unterzell(Do\na Frankonia). Trwające przez wiele lat opętanie kilku zakonnic,
wraz ze wszystkimi typowymi w takich wypadkach objawami - konwulsjami, opuchlizną,
halucynacjami itp. Podprzeorysza Maria Renata skazana zostaje na śmierć jako
czarownica i spalona na stosie.
TYPOWE PRZYPADKI OPĘTANIA POJEDYNCZYCH OSÓB
1566 27 sierpnia król Francji Karol IX przygląda się egzorcyzmom odprawianym
przez mnichów z Vervins nad panią Nicole Autry z Lyonu, w trakcie których została
ona publicznie wychłostana, "by z Bożą pomocą doprowadzić do wypędzenia z nie)
diabłów".
1583 Pewną szesnastoletnią mieszkankę Wiednia gnębiły konwulsje, które uznano za
przejaw opętania demonicznego. W wyniku trwających tydzień egzorcyzmów jezuitom
udało się z niej wygnać 12 652 żywe demony, które jej babcia trzymała pod postacią
much w szklanych słojach. Siedemdziesięcioletnią babkę torturowano, dopóki nie
przyznała się do kontaktów seksualnych z diabłem w kształcie szpulki nici. Przywiązaną
do końskiego ogona zawleczono na miejsce kaźni i spalono żywcem. Jezuici wychwalali
ten wyrok pod niebiosa, zachęcając sędziów do bardziej skwapliwego polowania na
czarownice.
1586 Późniejszy król Francji Henryk III, syn Katarzyny Medycejskiej, wychowany w
nader przesądnej atmosferze, posyła trzech lekarzy, aby zbadali pewną dziewczynę
rzekomo opętaną przez diabła. Według słów jej matki miała ona desfleur blanches w
czasie menstruacji. Medycy jednak przebadawszy, je j uptawy miesięczne odkryli
jedynie zjadliwą odmianę rzeżączki, przyzwane zaś położne ustaliły, że nie jest ona
dziewicą. Dwa lata wcześniej udowodniono jej symulowanie opętania; ksiądz odczytał
łaciński frament z Cy-cerona, ona zaś, przekonana, że są to wersety z Biblii, dostała
ataku konwulsji. Skazano ją na publiczną chłostę w Amiens.
1598. Niejaka Marthe Brossier z Paryża utrzymywała, że jest opętana. Miejscowi
kapucyni orzekli, że opętanie jest rzeczywiste, lekarze byli przeciwnego zdania, a
biskup Angers, Miron, posłużywszy się łacińskim tekstem Wergiliusza, dowiódł
fałszerstwa. Kapucyni wszakże wnieśli sprawę przed sąd papieski; kiedy jednak po
stronie lekarzy opowiedzieli się jezuici, wycofali ją, pozostawiając zarówno samą
dziewczynę, jak i jej ojca na łaskę losu w Rzymie.
1691. Marie Volet z Bourg zachowywała się jak opętana. Doktor Rhodes i kanonik z
Lyonu d'Estaing nie stwierdzili jednak symptomów opętania demonicznego i zalecili
zwykłą kurację leczniczą.
1816. Był to jeden z ostatnich przypadków rzekomego opętania demonicznego, a
zdarzył się w pobliżu Amiens. Pewna dziewczyna utrzymywała, że jest opętana, pragnąc
w ten sposób odwrócić uwagę od faktu, że zaszła w ciążę. Stwierdziła ona, że wstąpiły
w nią trzy demony o imionach Mimi, Zozo i Crapoulet. Pewien jezuita rozpoczął egzor-
cyzmy. Mimi wyszedł z dziewczyny bez oporu, Zozo przy tej okazji wybił szybę w oknie
kościoła, a Crapoulet okazał się bardziej zatwardziały i zajął pozycje bojowe w sromie
opętanej. W tym momencie wspomniany jezuita zmuszony został pod groźbą aresztu
do przerwania praktyk egzorcystycznych.
Osoby cierpiące na zaburzenia umysłowe siłą rzeczy przyciągały uwagę teologów,
starających się dokonać klasyfikacji symptomów opętania. W traktacie wydanym w
roku 1644 w Rouen - napisany został pod wpływem niedawnych wypadków z Louviers -
wymienia się jedenaście oznak prawdziwego opętania:
1. Osoba poszkodowana sama uważa się za opętaną.
2. Prowadzi godny potępienia żywot.
3. Żyje w pogardzie dla uznanych powszechnie norm zachowania społecznego.
4. Bezustannie choruje, popada w śpiączkę i wymiotuje, zwracając różne dziwne
przedmioty i nie tylko (np. ropuchy, węże, robaki, kamienie i kawałki żelaza lub
gwoździe, szpilki itp., co jednak może być tylko złudzeniem wywołanym przez
czarownice i nie jest jednoznaczną oznaką opętania przez diabla).
5. Bluźni.
6. Zawiera przymierze z Diabłem.
7. Nękana jest przez złe duchy.
8. Okazuje oblicze straszne i przerażająco zmienione.
9. Czuje się zmęczona życiem [s'ennuyer de vivre et se desespćrei\.
10. Zachowuje się w sposób gwałtowny i nie kontrolowany.
11. Porusza się jak zwierzę i wydaje zwierzęce odgłosy.
Również i następujące oznaki winny obudzić czujność księdza jako niewątpliwe
znamiona opętania demonicznego: znajomość spraw tajnych i ukrytych sekretów,
rozumienie języków obcych i przemawianie w nich, okazywanie nadnaturalnych sit i
wykonywanie ruchów nadmiernie gwałtownych, a także awersja do przedmiotów
poświęconych.
Inna rozprawa, również dotycząca zajść w Louviers, pióra ojca Esprit de Bosroger,
podaje nieco odmienną listę nieomylnych symptomów opętania:
1. Brak świadomości przebytego ataku choroby po ustaniu paroksyzmów.
2. Nieustanne bluźnierstwa, obsceniczne słowa i myśli.
3. Szczegółowe opisywanie sabatów.
4. Strach przed sakramentami i relikwiami świętych.
5. Gwałtowne przekleństwa na odgłos odmawianej modlitwy.
6. Obnażanie się lubieżne i przejawy nadnaturalnej siły.
7. Podobne objawy u innych opętanych.
Najpełniejszy opis oznak prawdziwego opętania dał jednak Guazzo w swoim Com-
pendium Maleflcarum:
Poniżej podajemy zwykłe czynności, pozwalające ustalić, czy chory jest opętany
przez demona. [Ksiądz] dotyka ukradkiem chorego skrawkiem papieru, na którym
napisane jest Słowo Boże, relikwiami świętych, poświęconą woskową figurką Baranka
Bożego albo innym poświęconym przedmiotem, po czym kładzie swą rękę i stulę na
czole opętanego i wymawia święte słowa. Zaraz potem chory zaczyna drżeć i trząść się
z przerażenia oraz bólu, jaki mu doskwiera, wykonuje wiele chaotycznych ruchów,
mówi i czyni różne dziwne rzeczy. Jeżeli demon obrał sobie siedzibę w jego głowie,
czuje on w niej rozdzierający ból albo też do twarzy uderza mu gwahownie krew, tak
że policzki pałają jak żywy ogień. Jeżeli zaś demon zamieszkał w oczach, chory toczy
nimi dziko dookoła. Jeśli w plecach, członkami jego targają konwulsje, czasami bywa
też, że całe ciało chorego staje się tak sztywne i oporne, iż żadną siłą nie daje się
wygiąć.
Niekiedy [opętam] padają na ziemię jak umarli, dokładnie tak, jakby cierpieli na
febrę trzeciaczkę, a do głowy uderzają im wa-pory; podnoszą się wszakże na polecenie
księdza i wtedy wapory ustępują tam, skąd przyszły. Jeśli natomiast demon zagnieździ
się w gardle, mają krtań tak ściśniętą, że wyglądają, jakby się dusili. Bywa, że zły duch
osiedla się także w zacniejszych częściach ciała; w sercu na przykład lub płucach -
powoduje on wtedy zadyszkę, palpitacje i kołatanie serca; gdy znajdzie sobie leże
bliżej żołądka, daje o sobie znać czkawką i torsjami, niekiedy tak intensywnymi, że
chory nie jest w stanie ani spożywać pokarmów, ani zatrzymać ich na dłużej w sobie.
Powoduje także, że krzycząc i wydając inne urywane odgłosy chorzy wydalają
odbytnicą coś na kształt małej piłeczki; gnębi ich także ustawicznymi wiatrami i kolką.
Czasami obecność demonów poznać można dzięki temu, że wydzielają z siebie opary
siarki lub innych silnie cuchnących substancji.
Jeżeli po gruntownym rozważeniu wszystkich występujących symptomów da się z
całą pewnością stwierdzić, że chory opętany został przez diabla, należy uciec się do
egzorcyzmów.
W Anglii zjawiskiem analogicznym do przypadków zbiorowego opętania w
klasztorach była zadziwiająco duża liczba opętań dzieci. Podany przez Richarda
Baxtera opis symptomów opętania piętnastoletniej Cathe-rine Gualter z Louvain (1571)
mógłby z powodzeniem służyć jako ilustracja wszystkich niemal przypadków opętania w
Anglii.
Wraz ze stolcem wydaliła z siebie żywego węgorza. Z początku leżał jak martwy
pośród ekskrementów, ale gdy włożono go do wody, ożył, a kiedy zdechł i chciano go
przechować - znikł. [...] Następnie zwymiotowała kilka dużych kosmyków włosów wraz z
brudnawą cieczą, jaka zazwyczaj wypełnia wrzody; innym zaś razem coś, co
przypominało łajno gołębi lub gęsi, w którym poniewierały się kawałki drewna,
wyglądające tak, jakby niedawno odłupano je z jakiegoś starego pnia, oraz wielkie
ilości okrawków skóry. Zwróciła też wielką liczbę kamieni - niektóre z nich wielkości
orzecha włoskiego - sprawiających wrażenie, że wyrwano je z muru; na kilku z nich
widoczne były jeszcze ślady wapna.
Baxter jako protestant dodaje: "Fakt, że uleczono ją kleszymi sposobami, nie
przesądza jeszcze o tym, że cała ta historia nie jest prawdziwa".
W krajach protestanckich nie uciekano się do egzorcyzmów, a próby ich
zastosowania w Anglii przez niezależnego kaznodzieję Joh-na Darrella (około roku
1600) spowodowały uchwalenie kanonu LXXII Kościoła Episko-palnego zakazującego
podobnych praktyk. Ogólnie rzecz biorąc, wszyscy protestanci zaakceptowali
zalecenie Lutra, by opętanie demoniczne leczyć wyłącznie modlitwą, ponieważ Bóg
Wszechmogący sam wie, kiedy diabeł powinien opuścić ciało ofiary. Skądinąd wiadomo
jednak, że Luter zamanifestował swą pogardę wobec diabła, który wstąpił w opętanego,
kopiąc gwahownie przyprowadzonego doń chorego, któremu zresztą ta szokowa
terapia najwyraźniej pomogła. Pomimo to wzorem katolików autorzy protestanccy
udzielali licznych wskazówek, w jaki sposób nieomylnie rozpoznawać przypadki
rzeczywistego opętania przez diabła. Niezwykle popularny Guide to Jurymen Michaela
Daltona wymieniał siedem najzupełniej pewnych symptomów opętania:
1. Jeśli człowiek dotychczas zupełnie zdrowy bez żadnej wyraźnej przyczyny nagle
dotknięty zostanie atakiem.
2. Jeśli dwie lub więcej osób nagle zacznie doznawać podobnych ataków.
3. Jeżeli ktoś w czasie ataku potrafi zgodnie z prawdą opisać, co mówią i czynią
czarownica albo inne nieobecne przy nim osoby.
4. Jeżeli ktoś w czasie ataku zachoruje się dziwacznie lub mówi od rzeczy, a po
ustaniu ataku nic z tego nie pamięta.
5. Jeżeli chory przejawia nadnaturalną siłę fizyczną; na przykład, gdy dwóch silnych
mężczyzn nie może położyć do łóżka małego dziecka albo osoby z natury słabowitej.
6. Jeżeli ktoś wymiotuje pogiętymi igłami, szpilkami, gwoździami, okruchami węgla,
kawałkami ołowiu, słomą, włosami i Innymi podobnymi przedmiotami.
7. Jeżeli komuś ukaże się widmo i niedługo potem dotknie go jakieś nieszczęście.
George L. Burr poczynił w związku z tym kilka interesujących spostrzeżeń:
Choroba umysłowa, a nawet samo jej podejrzenie, była najlepszą obroną przeciwko
zarzutom o uprawianie czarów. Johan Weyer, który jako pierwszy sprzeciwił się
prześladowaniom, mimo iż nie ośmielił się powiedzieć publicznie całej prawdy o
torturach, szukał ratunku dla czarownic, nazywając je kobietami szalonymi [...].
Rozróżnienie między czarownicą a osobą opętaną nabrało znaczenia kardynalnego; ta
ostatnia była mimowolną ofiarą diabła, podczas gdy pierwsza jego świadomym
sprzymierzeńcem. W przypadku opętania okrutnie traktowano nie tyle samą ofiarę, co
raczej diabła, który w nią wstąpił; czyniono tak jednak wyłącznie po to, by wypędzić go
z ciała poszkodowanego, przynosząc mu tym samym ulgę - nigdy też nie okaleczano go
ani nie zabijano. Czarownica zaś karana była za zbrodnie popełnione z własnej woli;
często zresztą właśnie za spowodowanie opętania. [...] Jedynie fakt opętania mógł
stanowić podstawę do uniewinnienia oskarżonego, co w kilku przypadkach rzeczywiście
miało miejsce; bowiem jako ofiara Szatana nie mógł być zarazem świadomym jego
sprzymierzeńcem.
"P"

Pakt z Diabłem. Pakt z Diabłem był istotą czamoksięstwa, klasyfikował je jako


herezję religijną, poddając tym samym praktyki czarnoksięskie pod jurysdykcję
inkwizycji. Dla wszystkich bez wyjątku demonologów, czy to katolickich, czy
protestanckich, koronną zbrodnią była zgoda na współpracę z Diabłem w dziele
zaparcia się Boga chrześcijan i przeciwstawienia się mu. Słowa giforda można zatem
uznać za odzwierciedlenie poglądów typowego angielskiego protestanta: "Czarownica,
zgodnie ze słowem bożym, winna śmiercią pomrzeć nie dlatego, że zabija ludzi - nie
jest bowiem w stanie tego uczynić, chyba że morduje trucizną, którą dostała od Diabła
bądź od niego nauczyła się ją sporządzać - ale dlatego, że poszła na współpracę z
Szatanem". Pakt, a nie konkretne uczynki stanowią o zbrodni. Dlatego też tak zwane
białe wróżki winny podlegać identycznej karze jak wiedźmy. W roku 1608 Willlam
Perkins w następujący sposób uzasadniał ten pogląd:
Rozumując podobnie: jakkolwiek czarownica pod wieloma względami może być
pożyteczna, czyniąc wiele dobra i nie szkodząc przy tym nikomu, to skoro wyrzekła się
Boga, swego króla i władcy, i na mocy aktu prawnego oddała w służbę nieprzyjaciół Boga
i jego Kościoła, to jej udziałem, przez owego Boga wyznaczonym, jest śmierć i żyć ona
nie może.
Bez paktu z Diabłem koncepcja herezji czarnoksięstwa nie miałaby po prostu racji
bytu.
Pierwsi demonolodzy katoliccy i niemal wszyscy protestanccy wyobrażali sobie
ceremonię zawarcia paktu z Diabłem na wzór znanych im obrządków kościelnych;
konsekwentnie zatem podane przez nich opisy tej uroczystości są stosunkowo
powściągliwe i nie wybiegają zanadto poza granice zdrowego rozsądku. W roku 1653
Henry Morę uważał, iż "nie wydaje się rzeczą niezwykłą, że tego rodzaju ceremonie
powinny mieć miejsce w kontaktach między demonem a człowiekiem, skoro bardzo
podobne rytuały wiążą o wiele mocniej człowieka z Bogiem"
(AnAntidoteAgainstAtheism). Jednak późniejsi autorzy katoliccy dodawali do nich
wszystko, co podpowiadała im wybujała wyobraźnia.
Pierwszy szczegółowy opis ceremonii zawarcia podobnego paktu przynosi Formicarws
Jo-hannesa Nidera, pochodzący z około 1435 roku, w relacji dotyczącej przypadku
młodego mężczyzny spalonego na stosie za uprawianie czarów:
W niedzielę, jeszcze przed poświęceniem wody, przyszły adept musi udać się do
kościoła wraz ze swoimi mistrzami i tam, w ich obecności, wyrzec się Chrystusa,
swojej wiary, chrztu i Kościoła katolickiego, po czym składa hołd swemu magiste-
rulusowi, to jest "małemu mistrzowi" (tak bowiem nazywają oni diabła). Następnie upija
on łyk z butelki [zawierającej napój z pomordowanych niemowląt], co uczyniwszy
zabiera się do przyswojenia sobie tajników naszej sztuki i głównych praw, którymi
kieruje się nasza sekta.

Niemal dwieście lat później Thomas Coo-per podaje w swoim The Mystery of
Witchcraft (l6l7) analogiczny opis ceremonii zawarcia paktu, powielający zasadnicze
cechy obrządku protestanckiego. Czarownica musi uroczyście zawrzeć przymierze w
Domu Bożym, aby w ten sposób dać publiczne świadectwo swej w stosunku do niego
[Diabła] podległości, co czyni wyrzekając się wszystkich przymierzy, jakie zawarła
wcześniej z Panem. Odbywa się to przeważnie w sposób następujący. Szatan
bluźnierczo zajmuje miejsce, z którego głoszone jest słowo boże, po czym, po
pierwsze, domaga się od prozelitki publicznego oświadczenia o zawarciu przymierza,
każąc jej z reguły powtórzyć następujące słowa: ,Ja, N.N., wyznaję, że na takich to a
takich warunkach oddałam się Szatanowi, który od tej pory może rozporządzać mną
wedle swego upodobania"; po drugie, po złożeniu wspomnianego oświadczenia Szatan na
znak owej podległości podstawia wasalce do ucałowania swój zadek; [...] po piąte, gwoli
potwierdzenia tego wszystkiego nakazuje im on (Szatan] dokonanie również i takiej
ceremonii: mają oni mianowicie po kilka razy obejść dookoła chrzcielnicę, wyrzekając
się przy tym uroczyście Trójcy Świętej, a zwłaszcza swojego zbawienia przez Jezusa
Chrystusa, i na znak tego wyprzeć się też chrztu.
Również i dla biskupa Petera Binsfelda, słynnego niemieckiego łowcy czarownic,
autora znanego i cenionego dzieła Tracta-tus..., które w latach 1589-1623 doczekało
się aż ośmiu wydań, pakt z Diabłem był rdzeniem pacierzowym czarnoksięstwa;
czarownice wyrzekają się Boga i chrztu świętego, po czym zawierają przymierze z
Diabłem, godząc się czcić go i służyć mu po wsze czasy. Poglądy biskupa w tej materii
nie różnią się ani na jotę od opinii zajadłego antypapisty, Anglika Wil-liama Perkinsa,
który mniej więcej w tym samym czasie (1608) pisał: "Podstawą wszelkich praktyk
czarnoksięskich jest sojusz i przymierze zawarte między czarownicą a Diabłem,
którym wiążą się oni nawzajem".
Ta jednolita koncepcja paktu z Szatanem wyrosła ze specyficznej interpretacji
proroctwa Izajasza (Iz. XXVIII, 15); "Postanowiliśmy przymierze ze śmiercią, a z
piekłem uczyniliśmy umowę", przez kolejnych ojców Kościoła. Zarówno Orygenes (185-
254), jak i św. Augustyn (354-430) tłumaczą wróżby z lotu ptaków, ligaturę i zaklęcia
zawartymi pacta cum daemonibus. Sformułowanie to, którego autorem był św.
Augustyn, zostało następnie włączone do kodeksów Prawa Kanonicznego, stając się tym
samym, Jak ujął to Henry C. Lea, "niezmiennym składnikiem kościelnego wymiaru
sprawiedliwości". "Dlatego też wszystkie podobne przesądy, zarówno szkodliwe, jak i
zupełnie pospolite - powiada św. Agustyn - wyrastają z godnej potępienia kon-ndencji
między ludźmi a demonami, konfi-dencji, która powstaje na skutek zawarcia
bezbożnego paktu zdradzieckiej przyjaźni i jako taka winna być z całą stanowczością
odrzucona" (De Doctrina Christiana). Także i Tomasz z Akwinu, omawiając praktyki
wróźebne, podkreślał znaczenie analogicznego paktu: "Praktyki wróźebne oraz inne na
poły magiczne przedsięwzięcia uważane być powinny za zabobon, o ile zakładają
współdziałanie demonów, a zatem są konsekwencją zawarcia z nimi przymierza lub
innego rodzaju umowy" (Summa Theologica).

Większość legend o zawarciu przymierza z Diabłem, przymierza mającego pomóc w


życiu doczesnym kosztem zbawienia w przyszłym, na które powoływano się później w
traktatach demonologicznych, przejęta została przez kulturę zachodnioeuropejską
około IX w. n.e. ze źródeł bizantyjskich. Spisany przez Hincmara z Rheims (zm. 882)
Żywot świętego Bazylego zawiera historię giermka pewnego senatora, który zakochał
się w córce swego pana. Zdobył ją w końcu za cenę zapisania duszy diabłu. Zbawienie
zapewniła mu dopiero interwencja świętego, który zmusił Złego do unieważnienia
kontraktu. Legenda ta cieszyła się niesłabnącą popularnością w ciągu wielu następnych
stuleci. Około wieku trzynastego wcześniejsza znacznie historia Teofila z Adany,
który zawarł ugodę z Diabłem, przekształciła się w mrożącą krew w żyłach opowieść o
spisanym ludzką krwią ponurym dokumencie przymierza. Podobne wzmianki opaktach
zawartych z ciemnymi mocami, z których następnie szeroko korzystali demonolodzy,
zawarte są w pismach benedyktyna Thoma-sa de Cantimpre, Waltera Mapesa,
Caesariusa von Heisterbacha i Vincentego de Beauvais.

U schyłku czternastego stulecia (1398) paryska Sorbona uznała oficjalnie, że


uprawianie czarów zakłada wcześniejsze zawarcie przymierza z Diabłem. Grunt dla
inkwizycji, która miała rozpropagować w całej Europie koncepcję czamoksięstwa jako
herezji religijnej i rozpocząć trwającą z górą dwa wieki nagonkę na czarownice, został
tym samym przygotowany.
Teolodzy wyróżniali dwa rodzaje przymierza.: professio tcfcita, czyli pakt milczący,
domniemany, i professio expressa - przymierze jawne, zawarte uroczyście i publicznie.
Jednym z pierwszych, którzy zastosowali powyższą klasyfikację (1525), był Paulus
Grillandus, cieszący się znacznym autorytetem sędzia czarownic. Powoływał się on przy
tym na zeznania, które osobiście za pomocą tortur wydobył od podsądnych. Na mocy
przymierza cichego czarownica zaprzysięgała posłuszeństwo Diabłu za pośrednictwem
innej czarownicy; zakładano przy tym, że po pewnym czasie potwierdzi ona swoje
zobowiązanie publicznie. Professio expressa natomiast dokonywało się bądź z
zachowaniem całego rytuału w czasie sabatu, zyskując wtedy miano solemnis sive
publica, bądź też odbywało się bez świadków poprzez podpisanie tekstu przymierza
(professio expressa priva-ta). "O przymierzu uroczystym i publicznym -pisał
sceptyczny skądinąd Reginald Scot -mówimy wtedy, gdy zawarte zostaje w trakcie
wyznaczonego uprzednio zgromadzenia czarownic, kiedy nie tylko widzą się one z
Diabłem, ale naradzają się z nim i toczą poufałe rozmowy*'. W czasach Binsfelda
(1585) prawnicy nadali tekstowi przymierza z Diabłem postać tak sformalizowaną, że
"przypominał on raczej umowę zawartą między dwoma kupcami lub właścicielami
ziemskimi".
Demonolodzy protestanccy, o czym była już mowa, nie wzdragali się bynajmniej
przed przyjęciem katolickich teorii dotyczących czamoksięstwa, jednakże nie chcąc
odwoływać się do tradycji Kościoła starali się znaleźć inne wytłumaczenie dla faktu, że
Biblia pomija zupełnym milczeniem rzecz tak przecież istotną Jak pakt z Diabłem.
Willlam Per-kins usiłował ominąć ten problem w sposób następujący:
Pakt otwarty i jawny nosi taką nazwę dlatego, ze zawarty został na podstawie
uroczystego przyrzeczenia obydwu stron. (...] W Piśmie me jest to wyłożone tak
bezpośrednio, jak w dziełach wielu uczonych mężów, którzy zanotowali zeznania
złożone przez same czarownice. [...] W celu zatwierdzenia przymierza, o którym mowa,
czarownik lub czarownica wręczają Diabłu własnoręczny podpis albo dają mu parę
kropli swej krwi jako zastaw i porękę dotrzymania złożonych zobowiązań.
Pakt z Diabłem podpisany przez czarownika własną krwią jest chyba najbardziej
spektakularnym aspektem całej teorii uwiecznionym we wszystkich znanych
wariantach legendy o Fauście. "Diabeł ścisnął jego wyciągniętą lewą dłoń z taką siłą, że
cała spłynęła krwią, Jaka wytrysnęła z opuszków trzech palców", pisał w roku 1608
Guazzo w związku z historią młodego człowieka, który w zamian za dwanaście lat
pomyślności w świecie doczesnym zaprzedał Diabłu duszę i ciało.
Podpisanie dokumentu było jednakże tylko częścią ceremonii zawarcia przymierza.
W najdokładniejszym, jak się wydaje, opisie takiej uroczystości, zawartym w
Compendium Maleftca-rum, Guazzo wymienia kolejne jej etapy wzorowane zresztą na
liturgii Kościoła katolickiego.
1. Zaparcie się wiary chrześcijańskiej. Guazzo podaje tekst typowej, stosowanej w
takich wypadkach, przysięgi: "Wypieram się stwórcy nieba i ziemi; wypieram się mego
chrztu; wypieram się czci, jaką dawniej oddawałem Bogu. Sprzymierzam się z Diabłem
i wierzę tylko w niego". Podeptanie krzyża, które towarzyszyć miało przysiędze, od
bardzo dawnych czasów traktowano jako ważną część opisywanego rytuału.
2. Ponowny chrzest dokonywany przez Diabla, czemu towarzyszy nadanie nowego
imienia.
3. Symboliczne usunięcie krzyźma.
4. Wyparcie się rodziców chrzestnych i wyznaczenie nowych opiekunów.
5. Wręczenie Diabłu kawałka odzieży jako znaku poddaństwa.
6. Zaprzysiężenie posłuszeństwa Diabłu dokonywane wewnątrz magicznego kręgu
wyznaczonego na ziemi. W swojej History of the Inquisition (1692) Umborch opisuje
procedurę odmienną: "Na znak posłuszeństwa wysuwają oni lewą rękę za plecy i
dotykają nią dłoni Diabła, dając mu zarazem coś Jako symbol swej wobec niego
podległości".
7. Prośba do Diabła, by ich nowe imię zapisane zostało w Księdze śmierci.
8. Obietnica złożenia w ofierze Diabłu dziecka; motyw ten powraca w licznych
opowieściach o czarownicach mordujących dzieci i niemowlęta. Traktat Errores
Gazariorum uściśla, że chodzi o dziecko, które nie ukończyło jeszcze trzeciego roku
życia.
9. Obietnica płacenia daniny rocznej wyznaczonemu demonowi. Przyjmowane były
jedynie rzeczy koloru czarnego.
10. Naznaczenie piętnem diabelskim odciskanym na różnych częściach ciała,
włączając w to okolice odbytu u mężczyzn oraz piersi i srom u kobiet. Znak taki stawał
się niewrażliwy na ból i dotyk i mógł przybierać rozmaite kształty - łapki króliczej,
ropuchy, pająka. Wedle Guazza, którego pogląd odbiega od opinii innych demonologów,
Diabeł cechował w ten sposób jedynie tych, którzy wydawali mu się podejrzani i
niegodni zaufania.
11. Ślubowanie wiernej służby Diabłu, nieoddawania nigdy czci Najświętszemu
Sakramentowi, niszczenia świętych relikwii, stronienia od wody święconej t
święconych świec oraz utrzymania w tajemnicy wszelkich czynów dokonywanych
wspólnie z Szatanem.

Sinistrari, ostatni z klasycznych autorytetów w dziedzinie demonologii, w zasadzie


zgadza się z przytoczonym powyżej opisem Guazza. Nie wspomina, co prawda, o
punktach 3, 4, 8 i 9, dodaje natomiast trzy nowe elementy tej ceremonii: odrzucenie
świętych medalików, zaprzysiężenie posłuszeństwa na "cuchnącą czarną księgę" oraz
obietnicę nawracania innych.
Jako przykład zawarcia paktu Guazzo podaje historię dwunastoletniej Dominique
Falvet, która, zbierając wraz z matką sitowie, napotkała jakiegoś obcego mężczyznę.
"Dziewczyna została zmuszona do złożenia mu przysięgi, po czym uczynił on jej
paznokciem znak na czole jako symbol nowej odeń zależności, na koniec zaś zległ z nią
pospołu na oczach matki; ta zaś oddała mu się potem w obecności córki".
Inny przykład zaczerpnął Guazzo z wydanego w roku 1597 traktatu Antichrist
Raymonda. Pewna młoda dziewczyna zeznała w roku 1594 inkwizytorowi Akwita-nii, że
je) kochanek, Włoch, wziął ją ze sobą na sabat w wigilię dnia świętego Jana
Chrzciciela.
Nakreśliwszy na ziemi magiczny krąg, Włoch wywołał czarnego kozła, dwie kobiety
oraz jakiegoś mężczyznę w sukni księdza. Kiedy oznajmił Diabłu w postaci kozła, że
dziewczyna pragnie stać się jego poddaną, kozioł nakazał jej, by uczyniła lewą ręką
znak krzyża, a pozostałym, aby oddali mu cześć. Na co wszyscy ucałowali go pod ogon.
Następnie zaś przypalili świece, które trzymali, od czarnej świecy płonącej między
rogami kozła i wrzucili pieniądze do puszki na ofiary.
Podczas drugiej wizyty dziewczyna ofiarowała kozłu pukiel swych włosów.
Na mocy warunków przymierza "czarownica jako niewolnica - pisał w roku 1653 Sir
Robert Filmer - związuje się przyrzeczeniem, że będzie wierzyć w Diabła i odda mu
się duszą albo ciałem, lub też i jednym, i drugim". W zamian za to "Diabeł obiecuje być
gotów, aby na wezwanie swego wasala pojawić się pod postacią dowolnego stworzenia,
służyć mu radą i pomocą, dostarczać rozkoszy, zapewniać dostojeństwa i bogactwo,
spełniać wszelkie zachcianki, przybywać po niego, przenosić go tam, gdzie zapragnie, i
wykonywać wszystkie inne polecenia". Przykład pomocy udzielonej przez Diabła podała
Jane Weir podczas procesu w roku 1670. Miała ona mianowicie duszka służebnego,
który za nią prządł "więcej, niż trzy kobiety mogłyby uprząść w tym samym czasie".
Filmer rozważa też problem, która ze stron paktu wychodziła na nim lepiej; z jednej
strony bowiem Diabeł mógł nie dotrzymać swoich obietnic, z drugiej zaś czarownica
wyrazić żal i skruchę na łożu śmierci. Stroną upośledzoną w tym układzie był jednak
Diabeł, jako że wolno mu było dokonywać swych złośliwych sztuczek jedynie za
przyzwoleniem bożym; jeżeli czarownica domagała się od Diabła czegoś, na co Bóg nie
zezwalał, "Diabeł mógł utracić jej zaufanie i dać tym samym powód do wyrażenia przez
nią skruchy!"
Biorąc pod uwagę znaczenie, jakie przypisywano przymierzu, jest rzeczą godną
uwagi, Jak niewiele znamy dokumentów mających uchodzić za kontrakty zawarte z
Szatanem. Każdy z demonologów mógłby, co prawda, wyjaśnić, że Diabeł w trosce o
swoich uczniów starał się zawsze zniszczyć kompromitujące ich dowody. Niemniej w
czasie słynnego procesu ojca Urbaina Grandiera tego rodzaju pismo przedstawiono
sądowi jako dowód rzeczowy! Składa się ono z dwóch części: przysięgi wierności,
podpisanej przez Grandiera, oraz akceptacji jego hołdu przez kolegium diabelskie. Ta
druga część napisana została wspak pełną abrewiatur łaciną. Literalną transkrypcję
tego dokumentu wraz z Jego wersją łacińską i tłumaczeniem na język polski
przytaczamy poniżej.
Ceremonia przymierza z Diabłem. Adepci wyrzekają się Ewangelii, z: Francesco-
Mario Guazzo, Compendium Maleficarum, Mediolan 1626

[Pakt między diabłami a ojcem Urbainem Grandier]


Domine magisterque Lucifer te deum et principem agnosco et polliceor tibi servire
et obedire quandiu potero vivere. Et renuncjo alterum Deum et Jesum Christum et
alios sanctos atcue sanctas et Eccelsiam Apostolicam et Romanam et omnia ipsius
sacramenta et omnes orationes et rogationes quibus fideles possint intercedere pro
me; et tibi polliceor quid faciam qoutquot mallum potero et attrahere ad mala per
omnes; et abrenuncjo chrismam et baptismum, et omnia merita Jesu Christi et ipsius
sanctorum; et si deero tuae servitui et adorationi; et si non oblationem mei ipsius
fecero, ter quoque die, tibi do vitam meam sicut tuam.
Feci hoc anno et die.
Urb. Grandier. Extractum ex infernis.
[Podpisy demonów:]
Satan. Belzebub, Lucyfer, Elimi, Lewiathan, Astaroth.
Pieczęcie przyłożyli starszy nad diabłami i panowie książęta piekielni.
Spisał Baalberith.
[Ten sam dokument w przekładzie na język polski:]
Panie i mistrzu Lucyferze, uznaję cię za mego Boga i władcę i obiecuję służyć ci i być
ci posłusznym, póki żyć będę. I wyrzekam się innego Boga i Jezusa Chrystusa, i innych
świętych oraz święte, i Kościoła Apostolskiego Rzymskiego, i wszystkich jego
sakramentów, i wszystkich modlitw, i wszelkiego za mną wiernych wstawiennictwa. I
przyrzekam cl, że czynić będę tyle zła, ile zdołam, i każdego starać się będę do zła
przywieść. I wyrzekam się krzyźma i chrztu, i wszelkich zasług Jezusa Chrystusa, i
wszystkich świętych jego. A jeślibym odstąpił od służby tobie i oddawania ci czci i
jeślibym po trzykroć dziennie nie składał ci hołdu, oddam ci życie moje tak jakoby było
twoim.
Sporządzono tegoż roku i dnia.
Urbain Grandier. Wydobyte z pieklą.
Ceremonia przymierza z Diabłem. Adepci przysięgają Diabłu ofiarę z niemowląt, z:
Francesco-Maria Guazzo, Compendium Maleftcarum, Mediolan 1626
[Transliteracja tegoż dokumentu z lewa na prawo]
Nos pptens Lcfr juvnte Stn Bizbb Lvtn Elm atq Astarot ahsq hdie habems accept
pact foederis Urb Grandr qui nobis e. et huic pollicem amorem mul florem virginum
decus mon hon volup et op. fomicab triduo ebriet illi cara er. Nobs offret semel in ano
sag sig sub peds coculcab są Ecciae et nobs rogat ipsius erut; q pact vivet an vig felix
in trą hom et ven postea int nos maled D.
Fact in inf int coss daem
[Podpisy demonów:]
Satanas Belzebub Lcfr
Elimi Leviathan
Astaroth
[Ten sam dokument w pełnej transkrypcji łacińskiej:]
Nos praepotens Lucifer, juvante Satan, Belzebub, Leviathan, Elimi atque Astaroth,
aliisque, hodie habemus acceptum pactum foederis Urbani Granderi qui nobis est. Et
huic pollicemur amorem multerum, florem virgi-num, decus monacharum, honores,
volupta-tes et opes. Fomicabitur triduo; ebrietas illi cara erit. Nobis ofFeret semel in
anno sangu-inis sigillum, sub pedibus conculcabit sacra ecciesiae et nobis rogationes
ipsius erunt; quo pacto vivet annos viginti felix in terra homi-num, et veniet postea
inter nos malificere Deo.
Factum in infemis, inter consilia daemonum.
[Ten sam dokument w tłumaczeniu na polski:]
My, wszechpotężny Lucyfer, w asyście Satana, Belzebuba, Lewiathana, Elimia, Asta-
rotha i innych przyjęliśmy dziś pakt przymierza z Urbainem Grandierem, który jest z
nami. I na jego mocy obiecujemy mu miłość kobiet, kwiat dziewic, cnotę mniszek,
zaszczyty, przyjemności i bogactwo. Cudzołożyć będzie co dni trzy; a pijaństwo miłym
mu będzie. A on składać będzie nam raz do roku pieczęć krwi swojej, stopami swymi
pode-pcze świętości kościelne, a modły swoje kierować będzie do nas. Na mocy
niniejszego przymierza żyć on będzie między ludźmi lat dwadzieścia w szczęściu i
pomyślności, po czym przyłączy się do nas, by szkodzić Bogu. Dań w piekle, podczas
rady diabelskiej.
Sigilla posuere magister diabolus et dae-mones principes domini. Baalberith
scriptor.
[Pakt zawarty przez Urbaina Grandiera z diabłami]
Domine magisterque Lucifer te deum et principem agnosco et polliceor tibi servire
et obedire quandiu potero vivere. Et renuncio alterum Deum etJesum Christum et
alios sanc-tos atque sanctas et Ecdesiam Apostolicam et Romanam et omnia ipsius
sacramenta et omnes orationes et rogationes quibus fideles possint intercedere pro
me; et tibi poHiceor quid faciam qoutquot malum potero, et attra-here ad mała per
omnes; et abrenuncio chri-smam et baptismum, et omnia merita Jesu Christi et ipsius
sanctorum; et si deero tuae servitui et adorationi; et si non oblationem mei ipsius
fecero, ter quoque die, tibi do vi-tam meam sicut tuam.
Peci hoc anno et die. Urb. Grandier. Extractum ex infemis.
PAKT Z DIABŁEM
Przymierze zawarte między Diabłem a pewnym szlachcicem w Pignerole w roku 1676.
Ten faustowski w swym duchu dokument, sporządzony najprawdopodobniej przez
prawnika, dołączony został później do materiałów procesowych jako "świadectwo tego
obmierzłego grzechu". Dzięki niemu właśnie oskarżony został uznany winnym i skazany
na więzienie.
1. Lucyferze, zobowiązany jesteś dostarczyć mi natychmiast 100 000 funtów w
złotej monecie!
2. W każdy pierwszy czwartek miesiąca będziesz ml dostarczał 1000 funtów.
3. Wspomniane złoto będziesz mi dostarczał w monecie obiegowej tego rodzaju, bym
nie tylko ja, ale i wszyscy inni, którym zechcę dać go trochę, mogli jej swobodnie
używać.
4. Wspomniane wyżej złoto nie może być fałszywe, nie może zniknąć w czyjejś dłoni
ani też obrócić się w kamień czy bryłkę węgla. Ma to być szczery metal, ocechowany
ręką ludzką i ważny we wszystkich krajach świata.
5. Jeśli potrzebna mi będzie, w jakimkolwiek bądź celu, znaczniejsza kwota
pieniędzy, masz obowiązek dostarczać mi ukryte i zakopane skarby. A ja nie będę
musiał wydobywać ich z miejsc, w których są ukryte lub zakopane, ale ty musisz
dostarczyć je do moich własnych rąk, nie czyniąc mi żadnego kłopotu, bez względu na
to, gdzie będę wówczas się znajdował, albo przynieść je tam, gdzie mi się spodoba.
6. Nie wolno ci zadać mi żadnej rany na ciele lub członkach ani też uczynić nic, co
osłabiłoby moje zdrowie, ale przez lat pięćdziesiąt masz mnie chronić od wszelkich ran
i utrzymywać w dobrym stanie zdrowia.
7. Jeśli, wbrew naszym przewidywa-niom,-przytrafl się, iż zachoruję, masz
obowiązek przygotować dla mnie skuteczne na-tę chorobę leki i dopomóc mi, bym jak
najszybciej powrócił do dobrego zdrowia.
8. Porozumienie nasze wchodzi w życie [...] 1676 roku i wygasa tego samego dnia
roku 1727. Przez cały ten czas masz się nie wtrącać w moje sprawy ani nie naruszać
mych praw, ani mnie nie oszukiwać (tak jak to często zwykłeś czynić wcześniej).
9. Kiedy zaś mój czas wyczerpie się ostatecznie, masz mi pozwolić umrzeć tak jak
wszystkim innym ludziom, bez żadnego wstydu i hańby, i zezwolisz na to, by mnie
normalnie pochowano.
10. Masz sprawić, by miłowali mnie i dobrze widzieli król i szlachta, wysoko oraz
nisko urodzeni, mężczyźni i kobiety, bym zawsze mógł być pewien ich dobrej woli i
przychylnych wobec mnie uczuć i aby każdy z nich zapewniał mi bez wahania
wszystkiego, co odeń zażądam.
11. Masz obowiązek dostarczyć mnie (a także inne osoby wskazane przeze mnie) w
nietkniętym stanie do każdego miejsca na świecie, na jakie będę miał ochotę, bez
względu na to, jak bardzo byłoby ono odległe. Masz też sprawić, bym natychmiast
zawładnął miejscowym językiem i mógł się nim płynnie porozumiewać. Kiedy
dostatecznie zaspokoję już swą ciekawość, masz zabrać mnie z powrotem i dostarczyć
zdrowego i całego do domu.
12. Masz chronić mnie od jakiejkolwiek szkody spowodowanej przez granat, broń
palną lub jakikolwiek inny oręż tak, by nic nie mogło zranić mnie ni w ciało, ni w
jakikolwiek z członków.
13. Masz obowiązek pomagać mi w moich sprawach z królem i zapewnić mi przewagę
nad wszystkimi mymi nieprzyjaciółmi.
14. Masz obowiązek zaopatrzyć mnie w magiczny pierścień, który, założony na palec,
sprawi, że stanę się niewidzialny i nie będzie można zadać mi żadnej rany.
15. Masz obowiązek dostarczać mi prawdziwych i bezpośrednich, a przy tym wolnych
od wszelkiej dwuznaczności, odpowiedzi na każde pytanie, jakie ci zadam.
16. Masz obowiązek uprzedzać mnie zawczasu o każdym wymierzonym przeciwko
mnie tajnym sprzysięźeniu oraz wskazać metody i dostarczyć ml środki, które pozwolą
wszelkie takowe spiski zdławić i udaremnić.
17. Masz obowiązek nauczyć mnie każdego języka, jaki zapragnę poznać, tak bym
mógł Wmm czytać, rozmawiać i wyrażać wszelkie swoje myśli równie doskonale, jak w
mowie, którą znam od dzieciństwa.
18. Masz obowiązek wyposażyć mnie w zdrowy rozsądek, zdolność pojmowania oraz
wiedzę, bym mógł logicznie roztrząsać wszelkie kwestie i wypowiadać na ich temat
kompetentne opinie.
19. Zobowiązany jesteś chronić mnie i udzielać mi pomocy we wszelkich sądach i
komisjach tak królewskich, jak i papieskich bądź biskupich, przed które mógłbym
zostać pozwany.
20. Masz obowiązek ochraniać przed kradzieżą i wszelkim innym nieszczęściem tak
mnie, jak i wszystkich członków mojej rodziny, zarówno tych, którzy mieszkają wraz
ze mną, jak i przebywających za granicą.
21. Ja zaś mam cieszyć się pełną swobodą prowadzenia życia na wzór dobrego
chrześcijanina, ma też być mi wolno brać udział we wszystkich obrzędach religijnych
bez żadnej z twojej strony przeszkody.
22. Masz obowiązek nauczyć mnie receptury wszelkich środków leczniczych oraz
zasad poprawnego ich dozowania i aplikowania chorym.
23. W każdej opresji, potyczce lub zasadzce, w jaką mógłbym popaść, masz stanąć
po mojej stronie i udzielić mi wszelkiej pomocy przeciwko moim nieprzyjaciołom.
24. Zobowiązany jesteś nie wyjawić nikomu, bez względu na to, kim by on był,
niczego, co ma związek z zawartym przez nas przymierzem.
25. Masz obowiązek pojawić się przede mną w miłej dla oka i znośnej postaci, ilekroć
sobie tego zażyczę. Nigdy nie wolno ci się ukazać w odrażającym lub budzącym grozę
kształcie.
26. Masz obowiązek pilnować, czy wszyscy wykonują moje polecenia.
27. Masz mi obiecać i zobowiązany jesteś obietnicy tej dotrzymać, że nie złamiesz
wszystkich tych punktów naszej umowy razem, ani żadnego z osobna, lecz będziesz
przykładnie ich przestrzegał. Jeśli zawiedziesz mnie w najmniejszym nawet stopniu
lub czegoś zaniedbasz, pakt niniejszy traci swą moc w każdym punkcie, staje się
całkowicie nieważny i zostaje w pełni anulowany.
28. W zamian za wyżej wspomniane przyrzeczenia przysięgam i obiecuję, że poddam
twej władzy wielu mężczyzn i wiele kobiet. Co więcej, wyrzekam się Boga i
przenajświętszej Trójcy, wyrzekam się też w pełni wszelkich przyrzeczeń, jakie
złożono w moim imieniu podczas ceremonii chrztu. Kroczyć będę wraz z tobą w naszym
nowym przymierzu i poddaję się tobie duszą i ciałem, na wiek wieków i na całą
wieczność.
Palenie czarownic, patrz: Egzekucje.

Paryż, proces o czary w Paryżu. Zachowane po dzień dzisiejszy manuskrypty z


Grand Chatelet - sądu karnego miasta Paryża - pozwalają, po upływie ponad pięciuset
lat, prześledzić słowo w słowo przebieg pierwszego procesu o czary, jaki odbył się na
kontynencie europejskim. Proces toczył się w roku 1390 w Paryżu przed miejscowym
sądem wyższym, czyli parlamentem, który nieco wcześniej orzekł, że czamoksięstwo
jest zbrodnią, w równej mierze podpadającą pod jurysdykcję sądów kościelnych, co
świeckich. Pierwsze sprawy o czary, jakie trafiły na wokandę sądów świeckich, różniły
się diametralnie od procesów prowadzonych przed sądami inkwizycyjnymi, a także od
postępowania świeckich władz sądowych w epoce późniejszej. W najwcześniejszym z
zanotowanych procesie paryskim oskarżenie dotyczy tylko i wyłącznie kilku wyraźnie
określonych malęflciów, sąd troszczy się, by ustalić stopień winy oskarżonych,
rozprawa toczy się jawnie, a udział w niej bierze ponad dwudziestu adwokatów i
jurystów. Parlament uznał zasadność apelacji i poddał całą sprawę ponownemu
dochodzeniu. W roku 1390 Chatelet rozpatrywał dwa podobne przypadki; poniżej
przedstawiamy dzieje drugiego z nich, którym trybunał zajmował się prawie rok.
29 października 1390. Sąd przedstawił zeznanie złożone przez Jehana de Ruilly'ego,
w którym stwierdza się, że Jehenne de Bri-gue, zwana La Cordtóre, która leczyła go
stosując praktyki magiczne, jest czarownicą [de-wnei. Ruilly, któremu dawano
najwyżej tydzień życia, dowiedział się od Jehenne, że rzuciła nań urok niejaka Gilette,
z którą miał dwoje dzieci. Jehenne próbowała mu pomóc, sporządzając woskowe
figurki rzeczonej Gilette oraz karmiąc własną piersią dwie ropuchy. Ruilly wyzdrowiał i
przyznał, że został przez oskarżoną .odczarowany". Zaprzeczając wszystkiemu,
trzydziestoczteroletnia Jehenne stwierdziła, że nie ma najmniejszego pojęcia o
czarach. Przyznała się jedynie do znajomości z niejaką Marion z Rozay-en-Brie, która
nauczyła ją zaklinać choroby: "W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego", a także
przestrzegała przed myciem się i odmawianiem patemostra w niedziele.
9 lutego 1391 • Proces odłożono na ponad trzy miesiące. Tegoż dnia Jehenne zeznała,
że podstaw czamoksięstwa nauczyła się od ciotki. Aby przyzwać diabła o imieniu Haus-
sibut, musiała po prostu wyrzec następujące słowa: "Przyjdź do mnie, opowiedz mi i
poucz mnie o tym wszystkim, czego mam od ciebie żądać". Ulitowawszy się nad
chorobą Ruilly'ego, dowiedziała się od diabła, że urok na niego rzuciła Gilette. Jako
zapłatę za usługi dała diabłu garść nasion konopi i popiołu z paleniska. Przyznała też, że
przed dwoma laty została wtrącona do więzienia w Meaux jako podejrzana o
guślarstwo; uwolniono ją wszakże po złożeniu obietnicy, iż nie powróci więcej do tych
praktyk. Na podstawie powyższych dowodów prewot, po odbyciu narady z asesorami,
skazał Jehenne na śmierć przez spalenie na stosie. Ponieważ Jehenne wyglądała na
brzemienną, a wezwana położna potwierdziła, że jest ona w piątym miesiącu ciąży,
wykonanie wyroku odłożono na później.
Jehenne stracono dopiero po ośmiu miesiącach, kalendarium dalszych wydarzeń
wyglądało zaś następująco;
5 kwietnia 1391. Inna położna orzekła, że Jehenne nie jest wcale brzemienna, tylko
"w jej ciele nagromadziły się złe humory, w wyniku czego napuchła".
13 czerwca 1391. Jehenne przyznała, że osiem dni przed uwięzieniem miała sprawę
cielesną z mężczyzną, wie jednak z całą pewnością, że nie jest w ciąży.
16 czerwca 1391. Prewot zatwierdza wydany wyrok. Jehenne składa apelację do
parlamentu paryskiego.
1 sierpnia 1391. Parlament nakazuje pre-wotowi raz jeszcze wnikliwie przebadać
materiały zgromadzone w czasie śledztwa, przydając mu do pomocy dwóch prawników.
2 sierpnia 1391 • Proces zostaje wznowiony w obecności przedstawicieli parlamentu
oraz ośmiu innych wysokich dostojników sądowych. Jehenne dorzuca kilka szczegółów
dotyczących swoich stosunków z Haussibu-tem. Dwa lata wcześniej wezwała go
rzekomo do karczmy w Vłlleneuve-Saint-Denis, aby odszukał ukryte tam srebro.
Sąd orzeka, że Jehenne zdaje się coś ukrywać, w związku z czym należy "poddać ją
przesłuchaniu", czyli torturować, dopóki się nie. przyzna. Jehenne zapewnia, że nie ma
już nic więcej do wyjawienia. Mimo to zostaje rozebrana do naga i przywiązana do
drabiny. Natychmiast wyraża chęć przyznania się, w związku z czym zdejmuje się jej
więzy i, zgodnie z przyjętym obyczajem, ostrzega przed składaniem fałszywych
zeznań. Nowa wersja wydarzeń opowiedziana przez Jehen-ne stawia całą sprawę w
zupełnie innym niż dotychczas świetle. DoJehenne, mianowicie, zwrócić się miała
Macette, żona Ruilly'ego, z prośbą o rzucenie śmiertelnego uroku na męża, aby ona
mogła bez przeszkód oddać się miłosnemu związkowi z księdzem z Gue-rart. Macette
przestała kochać swojego małżonka, ponieważ ten ją bijał. Kobiety wspólnie
przyrządziły magiczną miksturę, mającą uśmiercić Ruilly'ego, a także jego woskowe
podobizny; wszystko to przy akompaniamencie modlitw chrześcijańskich. "
3 sierpnia 1391. Zważywszy, że Jehenne obstaje przy swoich zeznaniach, sąd
nakazał aresztowanie Macette, żony Ruilly'ego.
4 sierpnia 1391. Macette de Ruilly zostaje skonfrontowana z Jehenne i początkowo
zaprzecza wszystkiemu. Rozciągnięta wszakże na drabinie przyznaje, że wszystkie
zarzuty odpowiadają prawdzie, w związku z czym jej sprawa zostaje włączona do
procesu Jehenne i od tej pory obydwa te przypadki rozpatrywane są wspólnie.
5 sierpnia 1391. Obie oskarżone potwierdziły w całej rozciągłości złożone zeznania,
jak się wydaje, bez zastosowania tortur. Pojawiły się natomiast dwie kwestie prawne,
które należało rozstrzygnąć, zanim wydany zostanie wyrok: (l) Czy zarzuty postawione
oskarżonym leżą w kompetencji świeckiego wymiaru sprawiedliwości, czy też winny być
rozpatrywane przez sądy kościelne? (2) Jeśli zaś mieszczą się one w kompetencjach
sądu świeckiego, to jak powinien brzmieć wyrok? Wszyscy, poza jednym, indagowani
prawnicy zgadzali się, że sprawa leży w kompetencjach trybunału świeckiego, ale tylko
jeden był zdania, że wystarczającą karę stanowić będzie pręgierz i półroczne
więzienie o chlebie i wodzie; reszta uważała, że oskarżone należy posłać na stos. W tej
sytuacji prewot uznał kompetencje trybunału świeckiego i ogłosił wyrok śmierci przez
spalenie na stosie.
6 sierpnia 1391. Seneszal Walter, przedstawiciel parlamentu paryskiego, domaga się
rewizji procesu oraz ponownego rozpatrzenia kwestii kompetencji sądu.
8 sierpnia 1391. Parlament orzeka, że sprawa mieści się w zakresie kompetencji sądu
świeckiego.
11 sierpnia 1391 • Oskarżone po raz ostatni stają przed obliczem trybunału.
Potwierdzają wszystkie złożone wcześniej zeznania. Prewot określa sposób wykonania
egzekucji: mają być doprowadzone do Chatelet aux Halles, gdzie nałoży się im korony
czarownic, następnie zostaną postawione pod pręgierzem, po czym odprowadzi się je
na Świński Targ, gdzie będą spalone żywcem.
12 sierpnia 1391. Przed wydaniem wyroku prewot naradza się z prawnikami
parlamentu Paryża. Dwóch z nich opowiada się za karą śmierci, jeden zaś, z uwagi, że
nie wchodziło tu w grę morderstwo, proponuje wyrok długoletniego więzienia. Na
koniec prawnicy dochodzą do wniosku, że jeszcze przedyskutują tę kwestię, która
wydaje im się "poważna i godna uwagi".
16 sierpnia 1391. Prewot radzi się pięciu innych prawników wysokiego szczebla,
włączając w to prezesa komisji apelacyjnej, i uznaje, że wszyscy przychylają się do
wydania wyroku śmierci.
17 sierpnia 1391 • Na wniosek prokuratora dokonane zostaje nadzwyczajne
przesłuchanie męża jednej z oskarżonych, Ruilly'ego, który stwierdza, że nigdy nie
zauważył, by żona próbowała go otruć. Potem jednak dodaje, że ostatnio jego parobek
znalazł na podwórzu dwie ropuchy, które zabił. Oskarżyciel okazuje następnie jako
dowody uzasadniające wydanie wyroku śmierci rozmaite przedmioty, w tym kawałki
hostii, trzy liście barwinka, kawałek węgla drzewnego, dwa pędy ziela gorczycy,
drzazgę, wosk i włosy.
19 sierpnia 1391. Wspomniane wyżej przedmioty okazane zostają oskarżonym.
Macette objaśnia ich zastosowanie w praktykach magicznych, ale zaprzecza, by
kiedykolwiek używała ich do odprawiania czarów. Sąd wydaje ostatecznie wyrok
śmierci wykonany tego samego dnia.

Perkins William. William Perkins (1555-1602), kaznodzieja protestancki, jeden z


najwybitniejszych demonologów angielskich, któremu sławę zapewnił opublikowany w
roku 1608 A Discourse of the Damned Art ofWitchcraft.Irme, liczne dysertacje,
które wyszły spod jego pióra, bezkompromisowo atakowały katolicyzm, odwołując się
do skrajnie rygorystycznej interpretacji Pisma Świętego. Podobnie jak wielu innych
gorących zwolenników koncepcji czamoksięstwa, w tym
Henry Morę i Henry Hallywell, był on wychowankiem Christ's College w Cambridge.
W roku l6l0 jego Discourse doczekał się przekładu na język niemiecki, a autorytet
Perkinsa jako przeciwnika tych, którzy "przyjmują za prawdę, że czarnoksięstwo nie
jest niczym więcej jak tylko złudzeniem, a czarownicy to ludzie omamieni przez
Diabla", bodaj czy nie przewyższał prestiżu samego króla Jakuba. Przypisać to należy
zarówno temu, że u schyłku panowania król Jakub oddawał się polowaniom na
czarownice z daleko mniejszym niż dawniej zapałem, jak i faktowi, że Perkins pominął
w swoim dziele milczeniem niemal wszystkich demonologów kontynentalnych (poza
Remym), odwołując się właściwie wyłącznie do autorytetu Pisma Świętego. W
opublikowanym w roku 1642 Holy Sta-te Thomas Fuller wskazuje nań jako na osobę, w
której łączą się wszelkie cnoty "wiernego sługi bożego". Jeszcze w roku 1653 Robert
Filmer, autor Aduertisement to the Jurymen of England, uważał za niezbędną
polemikę z niektórymi argumentami Perkinsa sprzed prawie pół stulecia.
W siedmiu rozdziałach, składających się na Discourse of the Damned Art of Witch-
craft, Perkins omawia kolejno prawdziwe i mniemane cuda, przymierze Szatana z
czarownicą, przepowiadanie zdarzeń przyszłych, dobre wróżki ("w rzeczy samej
gorsze od innych"), a także sposoby wykrywania i karania czarownic. Istotę poglądów
Perkinsa na problem czarownic i czarów sprowadzić można do trzech sformułowanych
przezeń zasadniczych tez:
1. Wielki błąd popełnia każdy, kto otwarcie przeczy istnieniu czarownic [...] albo
utrzymuje, że nie zawarty został między nimi a Diabłem żaden pakt, albo też zgadza
się z opinią, że nie potrafią one dokonać wszystkich tych zadziwiających rzeczy, jakie
się im przypisuje.
2. Uznana przez prawo za winną czarownica ma być ukarana śmiercią - najwyższym
wymiarem kary, a to na mocy prawa mojżeszowego, którego moc jest wieczna.
3. W dzisiejszych czasach cuda, na jakie powołuje się Kościół papistów, albo w ogóle
nie są cudami, albo są fałszem i zwodniczą ułudą.

Perth, proces czarownic w Perth. Dokumenty sądowe zawierające dosłowny zapis


zadawanych w czasie przesłuchania pytań i udzielanych na nie odpowiedzi są
stosunkowo rzadkie. Tym większe zainteresowanie budzą zatem protokoły procesu,
który toczył się w roku 1023 w Perth, zwłaszcza że wyjaśniają zarazem, jakiego
rodzaju uczynki uważano w Szkocji za wystarczające, by wtrącić kogoś do więzienia za
czary. Znajdujemy tu zwykłe zaklęcia ludowe, najczęściej stosowane bez żadnych
złych zamiarów; podejrzenia budziło też mycie się i branie kąpieli. Przymierze między
czarownicą a Diabłem potraktowano jako rzecz oczywistą - w innych procesach zarzut
zawarcia paktu formułowano zazwyczaj expressis uerbis- tak jak na przykład w
(MdtCtaobprzedstawionych sześciu kobietom spalonym w Borrowstones w grudniu
1679 roku. Powołując się na rozdział XX Księgi Kapłańskie/i rozdział XXIII Księgi
Powtórzonego Prawa, oskarżono je o to, że weszły "w przymierze z Diabłem, wrogiem
zbawienia ich dusz, wyrzekły się naszego błogosławionego Pana i Zbawiciela i swojego
chrztu i oddały się, na równi duszą, jak i ciałem Diabłu".
Tekst przytoczony poniżej jest dosłownym zapisem z procesu niejakiej Isobel
Haldane.
15 maja 1623
Isobel Haldane, podejrzana o uprawianie czarów, doprowadzona została na rozprawę
sądową w Perth. Sąd pomodlił się, aby Bóg otworzył je) serce i rozwiązał język tak, by
wyznała prawdę.
P. Czy ma jakoweś umiejętności leczenia z chorób mężczyzn, kobiety i dzieci?
O.Żadnych.
P. Czy wyleczyła dziecię Andrewa Duncana?
O. Zgodnie ze wskazówkami Janet Kaw udała się wraz z Alexandrem Lokartem do
Turret-port, skąd zaczerpnęła wody. Potem wodę tę zaniosła do domu Andrewa
Duncana, gdzie klęcząc obmyła dziecko w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego.
Następnie zabrała tę wodę razem z koszulką dziecka i w towarzystwie rzeczonego
Ale-xandra Lokarta wrzuciła wszystko do stru-/ mienia; w czasie drogi rozlała jednak
tro-chę wspomnianej wody, nad czym wielce boleje, jeśli bowiem ktoś przejdzie nad
tym miejscem [nad miejscem, w którym wylała się woda], choroba dziecka przerzuci
się na niego.
P. Czy rozmawiała kiedykolwiek z wróżkami?
O. Dziesięć lat temu, kiedy leżała w łóżku, poczuła, że coś - a czy był to Bóg, czy
Diabeł, tego nie wie - uniosło ją ze sobą na zbocze jakiegoś wzgórza, które rozstąpiło
się przed nią. Wtedy weszła do środka góry i pozostawała tam przez trzy dni, od
czwartku do niedzieli w południe. Spotkała tam mężczyznę z siwą brodą, który
przytransportował ją z powrotem do domu.
Świadek John Roch zeznaje pod przysięgą. W czasie, kiedy przebywał w warsztacie
mistrza Jamesa Christie, który^, robił dla niego kołyskę, żona jego bowiem była bliska
rozwiązania, rzeczona Isobel Hal-dane przeszła obok i powiedziała mu, żeby się tak nie
spieszył, bo wcale tej kołyski nie potrzebuje. I rzeczywiście, żona jego urodziła
dziecko dopiero pięć tygodni później. Poza tym dziecię to nigdy nie leżało w kołysce,
ale po urodzeniu i ochrzczeniu nie chciało ssać, tylko umarło. I stało się dokładnie to,
co powiedziała rzeczona Isobel. P. Skąd o tym wiedziała? O. Powiedział je) ów człowiek
z siwą brodą.
Świadek John Roch zeznaje pod przysięgą. Rzeczona Isobel Haldane przyszła do
Margaret Buchanan, żony Davida Rin-da, która w najlepszym zdrowiu zajmowała się
codzienną pracą, i kazała jej gotowić się do śmierci, umrze bowiem przed •wigilią
wielkiego postu, która przypadała za kilka dni. I stało się tak, jak powiedziała, kobieta
owa bowiem zmarła. P. Skąd wiedziała, kiedy nastąpi kres jej życia?
O, Zapytała o to tego samego mężczyznę z siwą brodą, a on jej powiedział.
16 maja 1623
Świadek Patrick Ruthven, kuśnierz z Perth, zeznaje pod przysięgą. Kiedy Margaret
Hornscieugh rzuciła na niego urok, Isobel Haldane przyszła, aby go obejrzeć. Weszła
do jego łóżka, ułożyła się na nim, głowę swą przytknąwszy do jego głowy, l objąwszy go
rękoma mamrotała jakieś słowa, ale nie wie on, jakie słowa to były.
Przyznała się. Zanim rzucony został na Patricka urok, spotkała się z nim i zabroniła
mu iść dokądkolwiek, dopóki sama z nim nie pójdzie.
19 maja 1623
Świadek Stephen Ray z Mulrton zeznaje pod przysięgą. Trzy lata temu rzeczona
Isobel Haldane ukradła mu trochę piwa z izby czeladnej w Balhoussie; dogonił ją i
chciał przyprowadzić z powrotem. Wtedy Isobel klepnęła go w plecy i powiedziała:
"Odejdź swoją drogą! Przez rok i dzień nie zarobisz nawet na kawałek chleba". I stało
się tak, jak mu groziła, osłabł bowiem wielce i zapadł na ciężką chorobę.
Przyznała się, że wzięła piwo i że zdjęła chorobę z tego człowieka, wypowiadając
słowa: "Ten, który wyzwolił mnie od elfów, przyniesie ci ulgę". [...] Zeznaje, że
potajemnie poszła do Świętej Studni w Ruthven, po czym, również w sekrecie, wróciła
stamtąd przynosząc ze sobą wodę z tej studni, aby obmyć dziecko Johna Gowa. Kiedy
zaczerpnęła wody ze studni, włożyła do niej kawałek ubrania dziecka, który specjalnie
w tym celu ze sobą przyniosła; po powrocie do domu przemyła nim ciało dziecka w taki
sam sposób, jak uczyniła to z dzieckiem Johna Powryisa.
21 maja 1623
Przyznała się. Leczyła dzieci podając im pewne napoje. Między innymi zdarzyło się i
tak, że przyszła do nie) żona Davida Mor-risa. Posłała wtedy jej syna, by nazbierał liści
ptasiego mleka, z których kazała matce dziecka przyrządzić napój.
Świadek, pani Davidowa Morris, zeznaje pod przysięgą. Rzeczona Isobel Haldane
pojawiła się nie proszona w jej domu, chcąc zobaczyć niemowlę. Powiedziała: "Ono jest
podmienione przez wróżkę". Zabrała się za jego leczenie, w którym to celu podała
niemowlęciu jakiś napój, po wypiciu którego dziecko zmarło.
William Young, pisarz proboszcza z Perth, na polecenie tegoż ręką własną.
Jonathan Dayidson; notariusz publiczny, pisarz sądu w Perth, z polecenia rzeczonego
sądu ręką własną.
Proces Isobel trwał nadal. Przesłuchania kontynuowano 22 i 26 maja. Oskarżona
udzielała podobnych jak poprzednio odpowiedzi. Na przykład:
P. Gdzie nauczyła się swej sztuki? O. Kiedy leżałam w łóżeczku dziecięcym,
wyciągnięto mnie z niego i przeniesiono do głębokiej sadzawki w pobliżu mojego domu
w Dunning, gdzie męczono mnie i zadawano mi cierpienia. P. Kto to wszystko robił? O.
Skrzaty, które pojawiły się przede mną na koniach. Niektóre były zielone, inne zaś
koloru czerwonego, inne jeszcze szare. Ich , naczelnik, który przemawiał do mnie, był
sympatycznym, białym mężczyzną, dosiadającym siwego konia. Chciał, bym mówiła o
Bogu i czyniła dobro biednym ludziom; wskazał mi też sposoby i środki, za pomocą
których mogłabym je czynić; mianowicie - przemywanie, kąpiele, wymawianie pewnych
słów i temu podobne.
Materiały sądowe nie zachowały się w komplecie, niemniej można przyjąć za pewnik,
że Isobel Haldane została uznana za winną i powieszona, a jej ciało spalono na stosie.

Pico delia Mirandola Gianfrancesco.


Napisany przez niego dialog Struć, swe de Ludwicatione Daemonum dowodzi, że na
początku szesnastego stulecia nowożytna koncepcja czarnoksięstwa była już w pełni
ukształtowana; późniejsi demonolodzy wprowadzili do niej jedynie poprawki
kosmetycznej raczej, rzec by można, natury. Pico delia Mirandola (1469-1533), kuzyn i
imiennik słynnego humanisty, władcy maleńkiego księstwa Mirandola, leżącego
nieopodal Modeny, ukończył studia na uniwersytecie w Ferrarze. Komentując jego
twórczość Henry C. Lea stwierdził: "Trudno pojąć łatwowierność tego, tak przecież
wykształconego, człowieka".
Pico przechodził do porządku dziennego nad stanowiskiem reprezentowanym przez
Canon Episcopi, utrzymując, że czarownice współczesne są czymś innym od
wspomnianych w tym dziele następczyń Diany. Bez zastrzeżeń uznaje także koncepcję
sabatów czarownic: "Rytuał ten nie jest bynajmniej czczym wymysłem ani bajką, lecz
obrzędem niezwykle starym, acz nieco zmienionym, bowiem na życzenie Diabła
wprowadzono doń pewne nowe elementy".
Pico delia Mirandola zwracał ogromną uwagę na współżycie cielesne czarownic z
diabłami. Był przekonany, że stosunki płciowe z inkubami dają znacznie więcej
satysfakcji niż z istotami ludzkimi. Wyjaśnienie tego stanu rzeczy autor wkłada w
usta inkwizytora Dicasta:
Czarownice utrzymują, że doznają rozkoszy, z jaką nic na całym świecie nie da się
równać. Myślę, że może tak być z kilku przyczyn. Po pierwsze, z racji tego, że złe
duchy przybierają kształty piękne i pełne gracji, po drugie, dla niezwykłych rozmiarów
ich członków męskich [la grandezza straordinaria de' membrfi. Dzięki pierwszemu
czynią się one miłymi dla oka kobiety, drugim zaś powodują rozkosz w tajemnych
częściach ich ciała. Ponadto demony starają się ze wszech sił rozko-chać w
czarownicach, co dla tych potępionych głupich kobiet droższe jest nade wszystko.
Diabły potrafią też w taki sposób poruszać swą męskością, gdy jest ona już w środku
kobiety, że czerpie ona stąd znacznie większą rozkosz, niżby to czyniła z mężczyzną.
Jestem przekonany, że podobnego rodzaju wyjaśnienie odnosi się także i do
mężczyzn, którzy biorą sobie złe duchy za kochanki, ów bowiem łajdacki ksiądz (o
którym dopiero co mówiłem) zapewniał, że doznaje daleko większej rozkoszy sypiając z
sukkubem o imieniu Armellina nlźli z jakąkolwiek inną kobietą, jaką kiedykolwiek
mógłby posiąść. A nie myśl, że wcześniej zabawiał się tak z kilkoma tylko niewiastami;
czynił bowiem tę rzecz nawet z własną siostrą, i powiada się, że spłodził z nią syna.
Nieszczęśnik ten był tak zaślepiony miłością Armelliny, że często dotrzymywała mu
ona towarzystwa w czasie spacerów po mieście.
La Strega jest szczególnie ważnym dziełem w historii demonologii europejskiej,
gdyż była pierwszą pracą na ten temat opublikowaną w języku włoskim, na który w roku
1524 przetłumaczona została z łaciny. Przekład na dialekt toskański ukazał się w roku
1555, a po niemiecku dzieło to wyszło w roku 1612. Wstęp do wydania z roku 1524,
pióra dominikanina Albertiego, ubolewa nad jawnie manifestowaną przez lud niechęcią
do wszczętych rok wcześniej w Bolonii prześladowań czarownic; wiele osób
protestowało przeciwko posyłaniu skazanych na stos, utrzymując, że do udziału w
sabatach przyznały się wyłącznie pod wpływem tortur, a następnie odwoływały
wszystkie złożone zeznania. Czar-noksięstwo było wymysłem Kościoła, nie ludu.

Piętno czarownicy. Z anatomicznego punktu widzenia tak zwane piętna czarownic to


występująca niekiedy u kobiet dodatkowa para piersi (polymastia) lub - z czym
częściej spotykamy się u mężczyzn - brodawek piersiowych, czyli sutek. I jedno, A
drugie uważane było za widomą oznakę czarow-nictwa. Z większości zachowanych
opisów wynika, że rzekome piętna czarownic były najzwyklejszymi drobnymi
deformacjami budowy cielesnej. Badania przeprowadzone przez Mar-garet Murray
wykazały, że aż 7% z 315 losowo wybranych osób miało na ciele dodatkowe brodawki
piersiowe. Już jeden z siedemnastowiecznych sceptyków, Thomas Ady, sprzeciwiał się
wyciąganiu pochopnych wniosków na podstawie odkrycia u kogoś hemoroidów,
krwawiących guzów, nadmiernie powiększonych migdałków czy wszelkiego rodzaju
innych podługowatych narośli na ciele:
Tylko nieliczni śmiertelnicy mają ciała wolne od pewnych intymnych znamion, w
rodzaju myszek lub plam na twarzy, a również i takie najrozmaitsi łapacze czarownic
uznają za tajemne znaki odciśnięte ręką Diabła [...], podobnie też u wielu mężczyzn i
kobiet nieposzlakowanej prawości znaleźć można różnego rodzaju narośle na skórze,
które owi szarlatani nazywają diabelskimi cyckami.
W siedemnastowiecznej Anglii dużą popularnością cieszyła się teoria, że wspomniane
"sutki" służą do karmienia duszków służebnych czarownicy - emisariuszy Diabła
-stanowią przeto prima facie dowód czarow-nictwa. Wydany w roku l6l8 podręcznik
Michaela Daltona Country Justice w części poświęconej metodom demaskowania
czarownic pisze: "Każdy z duszków służebnych znajduje sobie na ich ciele brodawkę
sutkową, mniejszą lub większą, najczęściej ukrytą w intymnych miejscach ciała, z
której wysysa pożywienie". Większość kobiet aresztowanych w czasie histerii
rozpętanej przez Mat-thewa Hopkinsa po dwóch, trzech lub czterech bezsennych
nocach, w trakcie których zmuszano je do nieustannego chodzenia w kółko,
potwierdziła słuszność obserwacji Daltona. W roku 1645 w Suffolk niejaka .
Margaret, żona Baytsa z Framlingham, po dwóch lub trzech dniach tortury
chodzenia przyznała się, że gdy leżała w połogu, poczuła, jak coś wspina się jej po
udach i przenika w głąb wstydliwego miejsca, gdzie też znaleziono u niej stosowne
ślady. Innym zaś razem, kiedy przebywała na dziedzińcu kościelnym, poczuła, że coś
ssie ją w owym sekretnym miejscu, w którym, jak przyznała później, wyrosły dwie
brodawki, wyglądające tak, jakby powstały na skutek ssania.
Ze wzmiankami o piętnach czarownic spotykamy się najczęściej w protokołach
procesów o czary w Anglii i Szkocji oraz w brytyjskich koloniach w Ameryce. I tak w
roku 1621 wykryto, że czarownica z Edmonton, niejaka Elizabeth Sawyer, miała na
ciele "coś w kształcie sutka, grubości palca, a na pół palca długiego, rozdwojonego na
końcu na kształt wymienia, który sprawiał wrażenie, że całkiem niedawno był ssany".
Mary Read z Kentu (1652) "miała wyraźnie widoczną brodawkę sutkową pod językiem,
którą też wielu ludziom okazywała". Temperance Lioyd, jedna z ostatnich kobiet
skazanych w Anglii na śmierć za uprawianie czarów i powieszona w roku 1682 w
Exeter, poddana została obdukcji przez niejaką Ann Wakely. "W czasie oględzin jej
ciała znalazła w narządach kobiecych Temperance dwie sutki, zwisające jedna obok
drugiej na kształt brodawek, jakimi zwykło się karmić niemowlęta. A każda z tych
brodawek miała długość cala" - Howell, State Trials, 1816. Podczas obdukcji Bridget
Bishop, jednej z oskarżonych w procesie czarownic z Salem (1692), "komisja złożona z
samych kobiet wykryła na jej ciele nienaturalnie umiejscowioną brodawkę sutkową,
która wszakże, kiedy po trzech lub czterech godzinach przystąpiono do powtórnej
obdukcji, nie data się już więcej zauważyć". (Cotton Mather, Won-dersofthelnvisible
Worid, 1693).
Tłumaczenia, że tego rodzaju drobne deformacje cielesne mają charakter naturalny,
nie na wiele się zdawały. Nie pomogły one, na przykład, ani Elizabeth Wright, ani jej
córce, Alice Gooderidge, poddanym oględzinom w roku 1596.
Po rozebraniu tej starej kobiety do naga znaleziono w okolicach jej prawego
ramienia coś, co kształtem przypominało wymię karmiącej owcy z dwiema sutkami,
wyglądającymi jak brodawki, z których jedna znajdowała się pod pachą, druga zaś o
piędź ponad ramieniem. Spytana, od jak dawna je ma, odparła, że urodziła się z nimi.
Następnie dokonano oględzin Alice Gooderidge i odkryto na jej brzuchu dziurę o
średnicy dwupensówki, wyglądającą na świeżą i krwawiącą, tak jakby z tego właśnie
miejsca wycięto dużych rozmiarów brodawkę. (The Most Wonderful Story ofa Witch
Named Alice Gooderidge, 1597)
Alice utrzymywała, co prawda, że w brzuch zraniła się nożem, spadając z drabiny
dwa dni wcześniej, niemniej medyk orzekł, że rana "sprawia wrażenie, jakby ktoś z
niej ssał".
Oględzin czarownic dokonywano z reguły publicznie. Jeszcze w roku 1717 pewną
staruszkę w Leicester poddano obdukcji "publicznie wobec licznie zgromadzonych
uczciwych niewiast tego miasta. Zeznały one następnie, że na wstydliwej części jej
ciała wykryto dwa białawe wyrostki w kształcie sutek, niektóre zaklinały się nawet, że
przypominały one wymię owcy, a jeszcze inne twierdziły, iż miały wygląd sutek kocicy".
W pewnych wypadkach, na przykład podczas procesu Cicely Celles w St. Osyth w roku
1582, obdukcję przeprowadzano na wyraźny wniosek świadków oskarżenia. Publicznego
obnażania nie szczędzono nawet zwłokom. W roku 1593 na podstawie zeznań gromadki
rozhisteryzowanych dzieci powieszono osiemdziesięcioletnią Alice Samuel. Po
egzekucji, kiedy strażnik więzienny, do którego obowiązków należała troska o jej
pochówek, zdjął z niej odzienie, zauważył na ciele Alice Samuel niewielki umięśniony
guz, wystający nad skórę na kształt\ sutka na długość pół cala. Początkowo strażnik i
jego żona zamierzali zachować swoje odkrycie w tajemnicy, narośl owa wystawała
bowiem z intymnej części ciała zmarłej, której nie godzi się okazywać publicznie. Na
koniec jednak, uważając, że nie powinno się ukrywać sprawy tak podejrzanej, okryli
starannie srom powyżej miejsca, z którego wspomniany guz wyrastał, i okazali go
wszystkim znajdującym się w pobliżu. Nieco później żona strażnika znalazła jeszcze
jedną podobną brodawkę sutkową na dłoni pani Samuel, z której po naciśnięciu
wypłynęło coś przypominającego - by użyć określenia żony strażnika -beesenings, czyli
mieszaninę żółtawego mleka z wodą. Za drugim razem z sutka wypłynęło czyste mleko,
a na koniec krew. (The Most Strange and Admirable Discow-ry, 1593)
Piętno czarownicy mylone było często z diabelskim piętnem, czyli naturalnego
pochodzenia skazami na skórze, charakteryzującymi się niewrażliwością na ból i dotyk,
które uważano za znaki umożliwiające rozpoznanie osoby w ten sposób naznaczonej
jako potomka Szatana. Z tej właśnie przyczyny piszący w początkach osiemnastego
wieku pastor z Gladsmuir, John Beli, utożsamiał oba rodzaje "piętn", "mających postać
niebieskawych plam albo malutkich brodawek sutkowych, niekiedy także małych
czerwonych kropek podobnych do śladów ukąszenia przez pchłę" (Beli, The Laws
Against Witches and Conjuratiori). Także i wspomniany już Dalton nie czynił większej
różnicy między dodatkowymi brodawkami sutkowymi a innymi znamionami na skórze,
które "nie krwawią, kiedy się je nakłuje, a mieszczą się często w najbardziej
intymnych okolicach ciała, co pociąga za sobą konieczność niezwykle starannych i
ostrożnych oględzin". Nawet mający się za wybitnego w tej dziedzinie eksperta
Matthew Hopkins błędnie określał podobnego rodzaju brodawki mianem diabelskich
piętn. (Discovery of Witches, 1647)

Pławienie. Sąd boży polegający na zanurzaniu podejrzanego w wodzie był wielce


starożytną metodą ustalania jego winy. W przedmowie do The Discowry of Witches
Matthewa Hopkinsa Montague Summers dokonał zestawienia regulacji prawnych,
dotyczących pławienia, zawartych w najdawniejszych zbiorach legislacyjnych, od
babilońskiego Kodeksu Hammurabiego poczynając.
Jeśli ktoś oskarży kogoś innego o czarną magię, a nie jest w stanie dowieść
słuszności swojej sprawy, wówczas ten, którego posądzono, winien pójść nad rzekę i
rzucić się do wody. Jeśli rzeka przemoźe go, to Jego majątek winien przypaść
oskarżycielowi. Jeżeli zaś rzeka wykaże jego niewinność i nie utonie on, oskarżyciel
winien ponieść śmierć, a majątek zmarłego stanie się działem tego, który przeszedł
pomyślnie próbę.
W myśl statutów wydanych przez anglosaskiego króla Athelstana (925-939) oraz
Wilhelma Zdobywcę (1042-1066) próba wody {iudicium aquae) stała się probierzem
winy w odniesieniu do wszelkich kategorii zbrodni, z tym że niewinności dowodziło dla
odmiany utonięcie. W roku 1219 król Henryk III zakazał jednak uciekania się do niej,
mimo to pławienie stosowano nadal, tyle że nieoficjalnie.
Praktyka ta, podobnie jak wiele innych zakorzenionych od wieków przesądów,
znalazła także swoje miejsce w koncepcji herezji czar-noksięstwa, przy czym
stosowano ją zarówno przed okresem szczytowego nasilenia polowań na czarownice,
Jak i długi czas po nim. Do pławienia uciekano się zwłaszcza w pierwszej połowie
siedemnastego stulecia, co, przynajmniej w Anglii, związane było z oficjalną aprobatą,
jaką metodzie tej udzielił król Jakub:
Okazuje się, że Bóg jako nadprzyrodzony znak obrzydliwej bezbożności
czarowników i czarownic wyznaczył to, że woda odmawia przyjęcia ich na swoje łono,
wskazując, że strząsnęli z siebie świętą wodę chrztu i świadomie odrzucili wynikające
zeń dobrodziejstwa.
Samozwańczy generalny tropiciel czarownic, Matthew Hopkins, osobiście popierał
pławienie, aczkolwiek przyznawał, że nigdy nie przedstawił sądowi dowodów winy
uzyskanych na podstawie tego rodzaju ordalium, starając się tym samym uniknąć
jednoznacznej odpowiedzi na zarzut, że jest ono "wstrętną, nieludzką i bezlitosną
metodą badania owych nieszczęsnych stworzeń ludzkich [...], próbą, której nie
dopuszcza ani prawo, ani sumienie". Mniej więcej w tym samym czasie (w roku lóOl i
ponownie w 1641) parlament paryski zakazał stosowania pławienia jako metody
postępowania dowodowego. 10 sierpnia roku 1642 wydał on nawet wyrok śmierci na
sędziów z Braguelon za poddanie czarownicy próbie wody, w trakcie której kobieta
owa zmarła.
Według dokonanego w roku 1653 przez Sir Roberta Filmera opisu procedura
pławienia polegała na związaniu prawego kciuka czarownicy z wielkim palcem u lewej
nogi i trzykrotnym zanurzeniu jej w wodzie. (W czasach wcześniejszych prawy kciuk
przywiązywano do wielkiego palca u nogi prawej.) Jeśli podejrzana unosiła się na
powierzchni i nie tonęła, oznaczało to jej winę. Jeśli tonęła - była niewinna, aczkolwiek
mogła utopić się, jeśli oprawcy nie wydobyli jej z wody w porę. Niektórzy z nich znali
specjalne sposoby, powodujące utrzymywanie się pławionej czarownicy na powierzchni,
co przesądzało o uznaniu Jej za winną. Thomas Ady przypominał, że Biblia w żadnym
miejscu nie nakazuje poddawania czarownic próbie wody, i podkreślał, że jeśli "ułoży
się ofiarę na płask, podciągając zarazem jej nogi sznurem", to "przednia część jej
ciała nie zanurzy się pod wodę". (A Candle in theDark, 1656)
W Europie jednym z najgorliwszych zwolenników pławienia był nauczyciel heski,
William Adolf Scribonius, autor traktatu De Sagarum Natura et Potestate, deąue His
Recte Cognoscendis^puniendis Pfoysiologia(l'585\ który to traktat do czytelnika
angielskiego dotarł znacznie później dzięki dziełu The Cer-tainty ofthe Worid
ofSfnrits Richarda Baxte-ra. Niemniej na kontynencie europejskim zarówno
sędziowie, jak i teoretycy przedmiotu nie kładli specjalnego nacisku na wagę pławienia
jako procedury dowodowej; Binsfeid stwierdza nawet, że teoretycznie było ono
zakazane na równi z próbą rozpalonego żelaza. Z tych też przyczyn pławienie pojawia
się stosunkowo późno i stosuje się je z reguły na wyraźne żądanie oskarżonego; nie
było też zupełnie praktykowane przez sądy świeckie.
Pierwszy przypadek dopuszczenia próby wody, jako dowodu procesowego, w Anglii
odnotowano w roku l6l2 - zastosowano ją wobec Arthura Billa - ostatni zaś oficjalnie w
roku 1717 w Leicester - próbie poddano dwie kobiety, matkę i córkę, które "pływały
jak korek, jak kawałek papieru lub też pusta baryłka, pomimo że ze wszystkich sił
starały się utonąć". W tym ostatnim przypadku najwyraźniej zignorowano zakaz
wydany niedawno przez prezesa sądu, lorda Parkera, który w roku 1712 "ostrzegał
wszystkich, że jeśli ktokolwiek ośmieli się w przyszłości zrobić użytek z takowego
eksperymentu, a poddana mu osoba poniesie w jego następstwie śmierć, wszyscy,
którzy doprowadzili do tego, zostaną uznani winnymi morderstwa z premedytacją i [...]
ani księga króla Jakuba, ani inne wcześniejsze precedensy nie uchronią ich przed
stryczkiem". Jeszcze w roku 1694 wszczęto postępowanie karne przeciwko trzem
mężczyznom winnym pławienia niejakiej Ann Waddan.
Po zakazie wydanym przez lorda Parkera z pławieniem spotykamy się jedynie w
wypadkach samosądów dokonywanych przez rozwścieczony motłoch. W roku 1751 w
Tring, w hrabstwie Northamptonshire, tłum zamordował małżeństwo podstarzałych
żebraków. Proces przeciwko prowodyrom odpowiedzialnym za pławienie wszczęto w
roku 1760 w Leicester. W roku 1785 niejaka Sarah Bradshaw, uważana powszechnie za
czarownicę, sama domagała się przeprowadzenia próby wody; na swoje szczęście
utonęła natychmiast. W roku 1829, w Monmouth, kilka osób stanęło przed sądem z
oskarżenia o udział w pławieniu rzekomej czarownicy. E. Lynn Linton w swoich Witch
Stories(l86l) pisze o "pewnym starszym, niedawno zmarłym dżentelmenie, który jako
mały chłopiec był świadkiem pławienia czarownicy w Polstead Ponds. 'Wypłynęła na
wodę jak korek'", wspominał ów człowiek. W roku
1865 przed sądem w Castle Headingham stanęli Emma Smith i Samuel Stammers.
Oskarżono ich o to, że przewodzili grupie sześćdziesięciu czy siedemdziesięciu osób,
która dokonała pławienia jakiegoś starego, głuchoniemego Francuza. Ponieważ
cudzoziemiec ów zmarł następnego dnia z powodu przeziębienia, parę oskarżonych
przekazano do dyspozycji ławy w Cheimsford ["Times" Lon-don, 24 września 18651. W
wieku dziewiętnastym zdarzyło się jeszcze kilka podobnych incydentów, świadczących
o tym, że wiara w magię i praktyki magiczne trwała jeszcze wiele lat po załamaniu się
koncepcji czamo-księstwa jako herezji.

Poltergeist. Termin niemiecki oznaczający dosłownie ducha [Geisi\, który powoduje


hałas, stukanie lub klekotanie [poltefi. Do literackiej niemczyzny słowo to wprowadził
Luter, w innych językach europejskich zadomowiło się na dobre w latach dwudziestych
naszego stulecia w związku z rozgłosem, jaki zdobyła Eleonora Zugun - słynne
ówczesne medium - którą prasa ochrzciła mianem "pol-tergeistówny".
Poltergeist zajmuje podrzędne miejsce w chrześcijańskiej koncepcji czamoksięstwa,
niemniej o podobnych duchach mówiono od bardzo dawna, a przejawy ich działalności
uważano powszechnie za wyrządzane przez czarownice maleflcia. Takie właśnie
stanowisko zajął w swym kompendium wszelakich zabobonów - The Kingdom of
Darkness (1688) - arcynaiwny Nathaniel Crouch. "I właśnie czarownice są po wielokroć
przyczyną owych dziwacznych zjawisk, jakie dzieją się w domach nawiedzonych przez
złe duchy". Dopiero w wiekach XVIII i XIX, gdy wiara w czary na dobrą sprawę
zanikła, liczniejsze stają się niezależne od oskarżeń o ich uprawianie doniesienia o
poltergelstach.
Klasycy demonologii szesnastego i siedemnastego stulecia donoszą o pewnych
zjawiskach typowych dla sposobów, w jakie obwieszczał swą obecność poltergeist,
przypisując je działaniom demonów. Już Alphon-sus de Spina (1460) i Nider (1470)
przyznali dopuszczającemu się złośliwych wybryków duende de casa stosowne miejsce
w hierarchii demonów. Girolamo Menghl donosi o nieprzystojnym poltergeiście, który w
roku 1579 pojawił się w Bolonii, gdzie powodował różne hałasy i niepokoje, pastwiąc się
także nad dziewką służebną. W roku 1589 Peter Binsfeid wyraził pogląd, że
dzierżawca ma prawo wypowiedzieć umowę najmu, jeśli dom nawiedzają hałaśliwe
demony. W wydanym w roku 1608 Compendium Ma-leflcarum Guazzo opisuje niezwykłe
wypadki, do jakich doszło po śmierci pewnej młodej dziewczyny w Callas:
Służącą uderzył w plecy kamień [...], a naczynie stojące na stole rzuciło się na nią.
Prawie w całym mieście widziano, jak z wielkim hałasem przelatują w powietrzu gonty i
dachówki, które znaleziono rozrzucone w promieniu bez mała dwóch mil (a w mieście
tym nie ma zbyt wielu gontów ani dachówek, bowiem niemal wszystkie domy mają
dachy z liści palmowych), [...] w ogrodzie zaś cegła trafiła w stół nakryty do obiadu i
obaliła go.
Hiszpan Turrecremata w wydanym w roku 1570 romansie Jardin de las Flores
Curtosas-tym samym, który proboszcz odkrył w bibliotece Don Quichota i spalił -
zamieścił typowy opis nawiedzenia przez poltergeista pewnego domu w Salamance, w
którym mieszkały "dwie młode panny, niepośledniej urody". Zaniepokojony niezwykłymi
wydarzeniami burmistrz z towarzyszącą mu dwudziestoosobową świtą przeprowadził
rewizję domostwa.
I patrzcie oto! Ledwie przybyli pod dom, rozległ się okropny hałas i posypały się im
pod nogi kamienie, nie czyniąc wszelako nikomu żadnej krzywdy. Wysłano ich przeto
ponownie, by sprawdzili, skąd bierze się ta lawina kamieni - a padały one bez przerwy,
mimo że w środku ich nie znaleźli. [...] W nagłym przypływie odwagi jakiś mężczyzna
cisnął jednym z nich w dom z okrzykiem: "Diable! Jeśli ten kamień pochodzi od ciebie,
to odrzuć mi go z powrotem". A gdy natychmiast tak się stało, nikt nie mógł już żywić
cienia wątpliwości, że dom nawiedziły demony, dokładnie tak jak powiedziała owa
matrona.
Mimo to kilku notorycznych niedowiarków utrzymywało, że ów incydent
sprowokowały mieszkające w domu dziewczęta, by ułatwić sobie schadzki z
kochankami.
Panowało przekonanie, że poltergeist obojętny jest wobec wiary chrześcijańskiej i
nie poddaje się łatwo egzorcyzmom, w istocie natrafiamy jedynie na kilka oficjalnie
zaaprobowanych obrządków mających służyć wypędzaniu demonów z nawiedzonych
domostw. Robert Boyle, założyciel Royal Socie-ty, był naocznym świadkiem tego, co
przydarzyło się hugenockiemu duchownemu z Macon, Perraultowi. Francuski
poltergeist kpił sobie w żywe oczy z protestanckiego pastora, proponując mu
szyderczo, by posłał po proboszcza katolickiego, "któremu się przyzna". Dodał też,
"żeby nie zapomniał przynieść ze sobą wody święconej".
Z różnych wzmianek dotyczących polter-geistów odtworzyć można następujące,
typowe zjawiska, towarzyszące ich odwiedzinom; rzecz jasna, nie w każdym wypadku
muszą zdarzać się wszystkie:
1. Hałasy albo kołatania w sufit i ściany bądź odgłosy kroków na podłodze lub
schodach, których w żaden sposób nie da się wytłumaczyć przyczyną naturalną.
Klasyczny ich opis podał w roku l662Joseph Glanvill w związku z przypadkiem dobosza
z Tedworth.
Pewnej nocy [duch], poigrawszy sobie w ten sposób w nogach łoża właściciela domu,
przeniósł się do łóżka, w którym leżała jedna z jego córek. Przełaził z jednej strony
posłania na drugą, przewracając ją za każdym razem, czemu towarzyszyły trzy
rodzaje dźwięków. Usiłowano dźgnąć go mieczem, ale za każdym razem umykał i, kiedy
zamierzano się na niego, chował się pod dziewczynkę, aby uniknąć ciosu. Następnej
nocy pojawił się dysząc jak zziajany pies, na co ktoś chwycił poręcz od łóżka, by go
uderzyć, ale coś wyrwało mu ją z ręki i odrzuciło precz. Kiedy wszyscy pobiegli na górę
i weszli do pokoju, okazało się, że wypełnia go obrzydliwy smród i jest w nim bardzo
gorąco, pomimo że nie było w ogóle napalone, a rzecz działa się w czasie wyjątkowo
ostrej zimy. [Duch] ulokował się ponownie w łóżku, gdzie po---ssapywał i skrobał w
poręcz jeszcze przez półtorej godziny, po czym wyniósł się do sąsiedniego pokoju, w
którym postukiwał i wydawał dźwięki przypominające pobrzękiwanie łańcuchów.
2. Niekontrolowane przemieszczanie się [telekineza] niewielkich przedmiotów w
rodzaju naczyń i różnych innych rupieci, które czasami bywają potrzaskane w kawałki,
niekiedy zaś opadają łagodnie, zupełnie jakby nie obowiązywało ich prawo grawitacji; w
innych wypadkach spontaniczne-ruchy różnych urządzeń (na przykład dzwonów) albo
miotanie niewielkich kamieni [Uthobolia] zarówno wewnątrz domu, jak i w jego pobliżu.
Pod miano telekinezy można by też podciągnąć zjawisko rzekomego, niekontrolowanego
przemieszczania się obiektów o dużej masie, takich jak stoły, łoża, ciężkie sprzęty
kuchenne, oraz zdzieranie pościeli z łóżek (stary figiel, opisany jeszcze przez
żyjącego w XIII wieku biskupa Paryża, Guilielma Alver-,nusa). Siedemnastowieczny
demon Spreyton, w hrabstwie Devon, wyczyniał różne psoty ze sznurowadłami:
Innym razem zauważono, że jedno ze sznurowadeł bez pomocy niczyjej ręki
wysupłało się z buta i przeleciało na drugi koniec pokoju. Drugie zaczęło podążać w
jego ślady, ale obserwująca to pokojówka chwyciła je i pociągnęła ku sobie; trzepotało
się i wiło wokół jej dłoni na kształt węża lub węgorza. (Bovet, Pandaemo-nium, 1684)
Ciskanie kamieniami to inne typowe zajęcie poltergeista, o którym mamy historyczne
wzmianki - Liwiusz donosi o "ulewie kamieni", która spadła w VI w. p.n.e., a około roku
530 święty Cyprian opowiadał o inwazji diabelskiej, jaką przeżył lekarz króla Teodory-
ka; w domu jego, mianowicie, we wszystkie strony zaczęły latać kamienie.
3. Znikanie drobnych przedmiotów, które następnie odnajdują się ukryte w różnych
nieprzewidzianych miejscach.
Jeden z ostatnich demonologów europejskich, Sinistrari, przytacza klasyczną wręcz
relację o tego typu zajściach. Pewien inkub, rozwścieczony odrzuceniem jego zalotów,
spowodował, że nakryty do uczty stół zniknął, a wraz-anim przepadły wszystkie
przygotowane w/kuchni potrawy. Kiedy zasmuceni goście zaczęli się rozchodzić, inkub
sprawił, że pojawił się nowy, znacznie lepiej zastawiony stół, przy czym zadbał nawet o
wino w nieporównanie przedniejszym gatunku. "Wszyscy goście byli w najwyższym
stopniu usatysfakcjonowani i żaden z nich nawet nie pomyślał o kolacji po tak
wspaniałym obiedzie".
4. Niekiedy także poważniejsze klęski w rodzaju pożaru.
W wydanej w roku 1595 Demonolatreiae Nicholas Remy przytacza następującą
historię:
Jakieś dwadzieścia lat temu pewien rozwiązły demon począł dniem i nocą miotać
kamieniami w sługi jednego z mieszkańców Dolmaru w Lotaryngii. Czynił tak przez czas
dłuższy, na próżno jednak, bowiem w końcu zaczęło ich to bawić i odrzucali mu je z
powrotem, lżąc go na dobitkę bez miłosierdzia. Natenczas, w samym środku nocy,
podłożył ogień pod dom, który w okamgnieniu stanął w płomieniach. Żadna ilość wylanej
wody nie była w stanie ugasić pożaru i całe gospodarstwo spłonęło ze szczętem.
W czasach bardziej odległych przypadki takie z reguły przypisywano czarom,
później jednak, gdy łatwowierność ludzka przybrała inne formy, odpowiedzialnością za
nie zaczęto obarczać poltergeista - postać skądinąd równie mistyczną. Tam, gdzie
przeprowadzono drobiazgowe śledztwo, okazywało się zazwyczaj, że przyczyną było
niedbalstwo, samozapalenie się różnych substancji bądź podpalenie - nieumyślne albo
wynikające z zemsty lub piromanii. Współcześni nam zwolennicy poltergeistów
utrzymują, że aczkolwiek duch ten nie jest bezpośrednią przyczyną podobnych
zdarzeń, to podżega do nich i zawsze towarzyszy ich sprawcom.
Większość wyczynów przypisywanych poltergeistowi z reguły wiązała się ściśle z
konkretną osobą lub kilkoma osobami, często z dziećmi, zwłaszcza młodymi
dziewczętami. Opisy ich zachowań wymieniają najczęściej takie same symptomy jak w
wypadkach opętania demonicznego. W sytuacjach, w których ponad wszelką wątpliwość
dowiedziono oszustwa, odpowiedzialnymi za nie byli bądź umysłowo chorzy, bądź
złośliwe i podstępne dzieci inspirowane niekiedy lekturą o podobnych zdarzeniach z
przeszłości.
Poltergeist z zasady nie zadawał ludziom żadnych cierpień fizycznych, aczkolwiek
wiele osób poniosło szkody wskutek przypisywanych mu pożarów. Petrus Thyracus S.J.
w wydanym w roku 1598 dziele Daemoniaci cum Locis Infestis opowiada o zakonnicach,
które swawolny demon zadręczył "niemal na śmierć". Postępki poltergeista nie są
zazwyczaj ani złośliwe, ani niebezpieczne dla człowieka, mają one raczej charakter
niewinnych figli i przypominają zachowania małych dzieci, które chcą zrobić na złość
dorosłym. Dlatego też wielu badaczy przypisuje zdarzenia, odpowiedzialnością za
które obarczano zazwyczaj poltergeista, oszustwu bądź naiwności świadków,
najczęściej zaś obu tym przyczynom naraz.

Pott Johannes Henricus. SpecimenJuri-dicum de Nefando Lamiarum cum Diabolo


Coitu (Jena 1689), którego autorem był Jo-hannes Henricus Pott, profesor prawa na
uniwersytecie w Jenie, stanowi dziwaczny zbiór najbardziej nieprawdopodobnych
legend i opowieści o stosunkach seksualnych między diabłem a czarownicami. Pott
rozwodzi się wielce uczenie nad relacjami o czarownicach rodzących robaki, których
używały później jako rąk l nóg, o potwornych i występnych związkach (w rodzaju
wzmianki Guazzo o dziecku zrodzonym z człowieka i krowy, które wyrosło później na
pobożnego męża, mającego wszakże skłonność do pasienia się wraz z bydłem), a także
wszelakich innych cudach (na przykład kobietach wydających na świat lwy, psy i węże).
Pott wspomina także o Fauście, godnym potępienia czarowniku, który obok innych
swoich sztuczek pokazywał też, jak pozbyć się zarostu bez golenia. Los jednak
zrządził, że sporządzony z arszeniku preparat depilacyjny usunął z twarzy pewnego
nieszczęśnika nie tylko brodę, ale wraz z nią także skórę i ciało.
Na koniec Pott formułuje wniosek, że wszyscy mężczyźni i kobiety, którzy mieli
sprawę cielesną z diabłem, bez względu na to, czy zawarli z nim uprzednio przymierze,
winni zostać bezwarunkowo ukarani śmiercią.
Jako dodatek do siedemdziesięciu stron przedstawionych tu pokrótce rozważań na
temat seksu Pott zamieścił w swoim dziale tekst zawartego w roku 1676 przez
pewnego szlachcica przymierza z Diabłem, którego tłumaczenie znaleźć można w tej
Encyklopedii pod hasłem pakt z Diabłem.
Procesy o czary. Przedmiotem naszego zaiteresowania w tym haśle będą jedynie
najwcześniejsze europejskie procesy z oskarżenia o uprawianie czarów i innych
praktyk magicznych, traktowane jako ilustracja rodzenia się koncepcji, wedle której
czamoksięstwo należy uważać za jedną z herezji religijnych. Większość innych
słynnych spraw tego rodzaju została szczegółowo omówiona w hasłach traktujących
odrębnie o każdej z nich.
Jeszcze w roku 1258 inkwizycja zwróciła się do papieża z pytaniem, "czy w ramach
jej kompetencji powinny mieścić się także sprawy o uprawianie praktyk magicznych i
guślar-stwo". Papież Aleksander VI odpowiedział, że nie, o ile nie noszą one wyraźnego
posmaku herezji [nów, nisi manifeste haeresim saperen^.
Pierwsze procesy z oskarżenia o heretyckie praktyki czarnoksięskie inkwizycja
przeprowadziła na mocy bulli z 22 sierpnia 1320 roku, w której papież Jan XXII
upoważnił inkwizytora okręgu Carcassonne do wszczęcia postępowania karnego
przeciwko tym, którzy oddają cześć demonom i zawierają z nimi przymierze,
sporządzają figurki woskowe bądź używają przedmiotów poświęconych do uprawiania
praktyk magicznych. Niemniej jeszcze i w stuleciu trzynastym zdarzały się przypadki
karania kobiet śmiercią za uprawianie czarów. Angela, pani na La-barthe, była, jak się
wydaje, pierwszą kobietą straconą z oskarżenia o "czamoksięstwo". Wyrok na niej
wykonano w roku 1275 w Tuluzie. Rok wcześniej pewna kobieta z Carcassonne
przyznała się do spłodzenia z diabłem potomka o wilczej głowie i wężowym ogonie.
Karmiła go wykradanymi innym niemowlętami; Histoire de Languedoc podaje, że spalono
ją na stosie.
W wieku czternastym teza, że czamoksięstwo jest nową herezją religijną, zaczęła
zdobywać coraz liczniejszych zwolenników. Południowa Francja, w której po
doszczętnym wytępieniu przez inkwizycję albigensów innego rodzaju heretyków po
prostu zabrakło, jako pierwsza padła ofiarą nowej koncepcji. W latach 1330 i 1335 do
procesów o czary doszło w Carcassonne (oskarżono wtedy siedemdziesiąt cztery
osoby), a do roku 1400 powtarzały się one w miarę regularnie przynajmniej raz na
dziesięć lat. Innym ośrodkiem, w którym inkwizycja zabrała się zdecydowanie do
tępienia sekty czarownic, była Tuluza. W roku 1335 inkwizytor Bernardus Gui-donis
wydał wyrok na sześćdziesiąt trzy osoby, z których osiem spalono na stosie. W
protokołach tego procesu po raz pierwszy natrafiamy na wzmianki o sabacie (błędem
jest pogląd, że pojawiły się one dopiero w roku 1460 podczas procesu sześciu
skazanych na śmierć czarownic w Arras). Poddana torturom niejaka Anne-Marie de
Georgel wyznała, że podczas kąpieli uwiódł ją wysoki czarny mężczyzna, który
następnie zabrał ją ze sobą na sabat, gdzie została wtajemniczona w arkana sztuki
czynienia zła przez jakiegoś osobnika o wyglądzie kozła. Do roku 1350 inkwizycja
wszczęła postępowanie wobec około tysiąca oskarżonych o czary mieszkańców obydwu
miast. Na stos posłano sześciuset z nich. Stosy płonęły tam nadal przez resztę
czternastego stulecia i do roku 1393 fala prześladowań przesunęła się na zachód,
osiągając Beam.
W pierwszych łatach piętnastego wieku inkwizycja prowadziła intensywne śledztwo
w Delfinacie, rozciągając swoje działania na obszar od Lyonu aż po Grenoble. 15 marca
1438 roku pewien staruszek, Pierre Vallin de La Tour du Pin, zeznał, że przed
sześćdziesięcioma trzema laty oddał się we władzę diabłu, płacił mu roczną daninę
pieniężną i ofiarował mu swoją sześciomiesięczną córkę (którą diabeł zamordował).
Wzniecał też burze, latał na drągu na sabat (zwany w dokumentach synagogą), pożerał
niemowlęta i odbył stosunek płciowy z sukkubem, który przyjął kształt
dwudziestodwuletniej dziewczyny. Następnego dnia poddano go dalszym torturom, aby
skłonić do wyjawienia tożsamości wspólników. Vallin wymienił nazwiska nieżyjących już
trzech mężczyzn i jednej kobiety. 23 marca wzięto go na męki ponownie i
zakomunikowano, iż jego zapewnienia, jakoby w ciągu sześćdziesięciu trzech lat
parania się czarami zdołał zapamiętać jedynie czworo współwinnych, w dodatku dawno
już zmarłych, są po prostu śmieszne. Po zastosowaniu tortury pierwszego stopnia
ujawnił pięć innych osób, a po strappado, jakie zaapliko-wano-inu w kuchni zamku w
Quinezonasium, dodał pięć kolejnych. Protokół przesłuchania przekazany został
następnie do dyspozycji sądu świeckiego.

Proces Pierra Vallina jest o tyle ciekawy, że pojawiające się w nim zarzuty w pełni
odpowiadają koncepcji czamoksięstwa wypracowanej w Europie dopiero u schyłku
szesnastego stulecia. Godne uwagi jest również to, że wszyscy oskarżeni w procesach
w Dełfinacie należeli do warstwy ludzi zamożnych - ich majątki dzieliły sprawiedliwie
między siebie inkwizycja i władze świeckie.
Prześladowania czarownic rozlały się następnie z południowej Francji na obszary
zachodniej i południowej Szwajcarii oraz północnych Włoch. Zwłaszcza diecezja Como
stała się jednym z pierwszych centrów aktywności inkwizycji. W Quaestio de
Strigibus (1525) Spina podaje, że w okręgu Como palono co najmniej sto czarownic
rocznie, a bywały i takie lata, że na stos posyłano ich więcej niż tysiąc. W jednym z
wcześniejszych procesów, zrelacjonowanym w La Yauderye de Lyonois (1460),
najchętniej stosowaną próbą pozwalającą ustalić, czy oskarżona jest czarownicą, był
sąd boży polegający na odmówieniu Ojcze nasz bez zająknięcia się i bez popełnienia
pomyłki. W roku 1462 w Chamonix inkwizytor przekazał ramieniu świeckiemu z
zaleceniem wykonania wyroku czterech mężczyzn i cztery kobiety, którzy na
torturach przyznali się do uprawiania czarów. Jedną z kobiet, Peronette, która
potwierdziła, że na sabatach jadała niemowlęta, zmuszono, by przed spaleniem żywcem
przez trzy minuty siedziała nago na rozpalonym żelazie. Zachowały się również
protokoły innych procesów sabaudzkich; w roku 1477, na przykład, pewna kobieta z
Annecy, zadenuncjo" wana przez skazaną już czarownicę, wzięta została na
przesłuchanie przez inkwizytora. Poddana torturom przedstawiła dokładny opis sabatu,
zasugerowany je) bez wątpienia przez śledczego. Oddała należną cześć psu, całując go
w podogonie, naznaczono ją diabelskim piętnem, latała w powietrzu na osiem-
nastocalowym drągu, na który siadała okrakiem natarłszy go uprzednio maścią,
stosunki płciowe z mężczyznami odbywała modo bestialis, używała maści
śmiercionośnych, pożerala dzieci, podeptała hostię i usiłowała ją usmażyć. Podczas
strappado wymieniła imiona najpierw trojga, potem trzynaściorga, a na koniec czworga
jeszcze współwinnych.
Na podstawie tego rodzaju zeznań, wydobywanych za pomocą najokropniejszych
tortur, inkwizytorzy stworzyli koncepcję herezji czarnoksięstwa, a następnie, wsparci
bullami papieskimi, ruszyli do innych krajów, by tam wyrywać zło z korzeniami.
Początkowo herezja czarnoksięstwa znana była samym tylko inkwizytorom - oni ją
bowiem wynaleźli; świadczy o tym silny opór społeczny, z jakim spotykały się zrazu
procesy o czary. Sprenger i Kramer, którzy położyli wielkie zasługi na polu utrwalenia
tego przesądu, w swoim Młocie na czarownice uskarżali się na bierność, a nawet
wrogość, z jaką odnieśli się do nich zarówno władcy niemieccy, jak i ich poddani. Aż do
roku 1390 przed sądami świeckimi nie toczyły się w ogóle procesy o czary, aczkolwiek
rozpatrywały one sprawy o otrucie i stosowanie napojów miłosnych. Niemniej w takich
wypadkach wyrok wymierzano zawsze nie za intencje, lecz rzeczywiście popełnione
zbrodnie. Autorami najwcześniejszych traktatów dotyczących czarnoksięstwa
(włącznie z pierwszymi dziełami opublikowanymi w językach narodowych) byli
inkwizytorzy dominikańscy - Ni-cholas Eymeric, Nicholas Jacquier, Jean Vi-neti i
Girolamo Visconti. Nawiasem mówiąc, członkowie konkurencyjnego zakonu
franciszkanów często występują jako przeciwnicy koncepcji herezji czarnoksięstwa -
wśród nich znajdujemy teologów tej miary co czternastowieczny uczony Astesanus de
Ast, piszący później Alphonsus de Spina (1458) i Samuel Cassini (1505).
Stanowisko inkwizycji w kwestii istoty czarnoksięstwa rychło zaczęły naśladować
inne sądy kościelne, a w ślad za nimi i świeckie, które pospołu ciągnęły profity z
konfiskat mienia skazanych. Od piętnastego wieku ' poczynając do prześladowań
czarownic wzięły się raźno trybunaty świeckie w Sabaudii i Valais - okręgu
graniczącym ze Szwajcarią. Spisana przez Johanna Friinda kronika Lucerny
wzmiankuje o spaleniu w roku 1428 w Valais około dwustu czarownic. Procesy przed
trybunałami świeckimi trwały w Lucernie przez cały wiek piętnasty. Około 1450 roku
procesy rozpoczynają się, niezależnie od siebie, w kilku częściach Lotaryngii,
zwłaszcza w Metzu i Kolonii, skąd u schyłku stulecia dotarły do Trewiru. W roku 1493
w Huy, w Belgii, niejaka Ysabel Packet, przyznaw-szy się do udziału w sabatach,
została spalona na stosie jako sorceresse i - co wskazuje na wyraźny związek między
czamoksięstwem a wcześniejszymi nurtami heretyckimi - jako yaudoise. Polowania na
czarownice w Europie Zachodniej zaczęły się na dobre.
W latach 1500-1700 procesy o czary przebiegały wszędzie według jednego
schematu, opartego na ujednoliconej teorii wypracowanej przez inkwizytorów, przy
czym nie miało większego znaczenia, czy toczyły się przed sądami inkwizycyjnymi,
biskupimi, czy świeckimi i czy sędziami byli katolicy, czy protestanci. Miały one
zasadniczo dwa cele: wymusić na oskarżonym przyznanie się do winy (aby móc
przeprowadzić jego egzekucję zgodnie z wymogami prawa) oraz skłonić go, by wyjawił
tożsamość współwinnych (co zapewniało sądowi stałe zajęcie i towarzyszące mu
dochody). Wszędzie, poza Anglią, gdzie przetrwały niektóre zasady anglosaskiego
prawa zwyczajowego, Holandią (od roku l6l0 nie odbył się tam ani jeden proces o
czary) i krajami skandynawskimi, którym udało się niemal całkowicie uniknąć obłędu
polowań na czarownice, procesy prowadzono opierając się na zasadzie presupozycji
winy oskarżonego. Podsądni (poza nielicznymi wyjątkami) nie mieli prawa do obrony, a
świadków nie brano w krzyżowy ogień pytań, przeciwnie, z reguły sąd nie dopuszczał
żadnych dowodów i poszlak mogących przemawiać za niewinnością oskarżonego.
Przyznano prawo składania obciążających zeznań wszystkim, którzy normalnie nie
mogliby świadczyć przed sądem, świadkom wolno było składać zeznania anonimowo,
sędziowie mogli oszukiwać oskarżonych i czynić im fałszywe obietnice w nadziei
skłonienia ich do wyznania winy, nagminnie posługiwano się prowokacją i
rozpuszczaniem fałszywych pogłosek. Jeśli nawet oskarżonemu udało się wytrzymać to
wszystko, sąd nie oddalał powództwa ani nie ogłaszał go niewinnym, ograniczając się do
orzeczenia, iż zarzuty nie zostały dowiedzione, w związku z czym sprawę można było
wszcząć ponownie w innym terminie.
W procesy o czary często angażowały się uniwersyteckie fakultety prawa,
samozwań-czo uzurpując sobie uprawnienia sądów wyższej instancji w przypadkach
budzących wątpliwości sędziów. Stąd też uczone dysertacje prawników powstawały na
podstawie zdarzeń rzeczywistych, mogły zatem z powodzeniem służyć, i służyły, jako
podręczniki dla sędziów, co rozszerzało grono ich czytelników daleko poza kręgi
akademickie.

"R"
Remy Nicholas. Nicholas Remy był jedną ze sztandarowych postaci demonologii
francuskiej, a jego Demonolatreiae Libii Tres, dzieło opublikowane po raz pierwszy w
roku 1595 w Lyonie, doczekało się wielu wznowień. Remy rościł sobie prawo do miana
wybitnego specjalisty, czemu dał wyraz już na stronie tytułowej swego traktatu, gdzie
szczyci się, iż w ciągu piętnastu lat osobiście skazał dziewięćset czarownic. Miał on
chyba raczej na myśli dziesięciolecie 1581-1591, nigdzie bowiem nie wspomina o
procesach wcześniejszych. Remy wylicza imiennie 128 skazanych przez siebie
czarownic, jednakże nie da się zweryfikować ani podanej przez niego liczby, ani
tożsamości ofiar, wszelkie bowiem dokumenty z tych lat zaginęły. Niewykluczone, że
to sam Remy wypożyczył je z archiwów, do których nigdy już nie powróciły.
Remy urodził się około roku 1530 w Char-mes w Lotaryngii. Pochodził z rodziny
prawników; jego ojciec, Gerard Remy, piastował funkcję prewota Charmes, a wuj -
generalnego namiestnika departamentu Vosges. Było zatem zupełnie zrozumiałe, że
młody Remy pozostał wierny tradycji rodzinnej i rozpoczął studia prawnicze na
uniwersytecie w Tuluzie, na którym wykładał Bodin. Poczynając od roku 1563 prowadził
praktykę w Paryżu, który opuścił siedem lat później, by objąć po wuju stanowisko
generalnego namiestnika Vosges. W roku 1575 został mianowany dodatkowo tajnym
radcą księcia Karola III Lotaryńskiego, a w 1584 otrzymał tytuł Pana de Rosieres-en-
Blois et du Breuil. W roku 1591 wyniesiono go do godności generalnego prokuratora
Lotaryngii; dzięki temu stanowisku mógł wywierać przemożny wpływ na władze lokalne,
zbyt opieszałe w łowach na czarownice, nienawiść do których pielęgnował do ostatnich
chwil swego życia. Zmarł w służbie księcia w kwietniu roku 1612. Remy poślubił Annę
Marchand i miał z nią co najmniej siedmioro dzieci.
Demonolatreiae była kolejnym ogniwem łańcucha wybitnych francuskich traktatów
dotyczących czamoksięstwa, traktatów pióra tak znamienitych autorów jak Bodin
(1580), Le Loyer (1586), Crespet (1590), Del Rio (1599), Boguet (1602) i de Lancre
(l6l2). Remy często osobiście miał do czynienia z czarownicami. Jeszcze jako dziecko
przysłuchiwał się procesowi pewnej oskarżonej o czary staruszki. W roku 1582
osobiście prześladował jakąś żebraczkę, zarzucając jej podobne przestępstwo, jego
syn zmarł bowiem kilka dni potem, jak Remy odmówił owej kobiecie jałmużny. Kiedy w
roku 1592 Nancy dosięgła zaraza morowa, Remy opuścił miasto i udał się do swej
posiadłości wiejskiej, gdzie oddał się pracy pisarskiej. Spiesząc się, by jak najszybciej
wydać drukiem swe dzieło, mające stanowić ostrzeżenie przeciwko złu, jakie niosą za
sobą czary, Remy nie zadbał o nadanie mu przejrzystej konstrukcji i przemyślanego
ładu wewnętrznego. W rezultacie Demonolatreiae to mieszanina refleksji osobistych,
didaskaliów, komentarzy do dzieł przeczytanych, anegdot, wyimków akt sądowych i
cytatów z innych autorów, chociaż Remy starał się uporządkować jakoś materiały,
składające się na wspomniane dzieło, dzieląc je na (l) studia nad satanizmem, (2)
przykłady działalności czarownic ze szczególnym naciskiem na ich życieseksualne (3)
przykłady i wskazówki praktyczne.
W sposób typowy dla wszystkich demonologów próbuje on znaleźć racjonalne
uzasadnienie dla skrajnego obskurantyzmu:
"Wszystko, co nie jest nam wiadome - pisze - ma swoje miejsce w przeklętej sferze
demonologii, ponieważ nie ma zjawisk niepojętych. To, co sprzeczne jest z naturą
rzeczy, zawdzięczamy Diabłu". W dalszym ciągu swego wywodu Remy odpowiada na
pytanie, dlaczego czarownice winny zostać ukarane, wywodząc, że; dane nam są prawa
nakazujące wymierzenie im kary i wiele powszechnie uznanych autorytetów - Remy
wymienia ich łącznie ponad osiemset - potwierdza zasadność tych praw. Remy i jego
rówieśnik Jean Bodin dostarczyli współczesnym dzieła, które w znacznej mierze
zastąpiły Malleus Maleflcarum jako niepodważalny autorytet łowców czarownic.

Renata, siostra Maria. Jedna z ostatnich ofiar polowań na czarownice, której los
dopełnił się w ostatnim paroksyzmie słabnącej już fali prześladowań, była
podprzeoryszą konwentu premonstratensek w Unterzell, nieopodal Wurzburga.
Siostra Maria Renata Sanger von Mossau, przeżywszy lat pięćdziesiąt jako pobożna,
cnotliwa i bez reszty oddana swoim obowiązkom zakonnica, oskarżona została o
rzucenie uroku na kilka rozhi-steryzowanych sióstr; torturami zmuszono ją do
wyznania winy, ścięto i spalono na stosie jako czarownicę 21 czerwca 1749 roku.
Już od kilku lat niektóre mieszkanki klasztoru w Unterzell zdradzały objawy
opętania demonicznego. Drgawki, konwulsje i przywidzenia dotknęły zwłaszcza
nowicju-szkę, Cecilię Pistorini, córkę osiadłej w Hamburgu rodziny włoskiej. Siostra
Maria Renata, jedna z najstarszych zakonnic konwentu, żywiła jednak pewne
wątpliwości, czy gnębiące pannę Pistorini ataki nie są li tylko symulacją, zaleciła
przeto, by poddano ją dalszym badaniom. Wedle wszelkiego prawdopodobieństwa
siostra Maria Renata doszła do wniosku, że dziewczyna popadła w histerię, a jej
opętanie jest udawane. Mimo to w roku 1745 Cecilia złożyła śluby zakonne. Kiedy inne
siostry zaczęły naśladować je) zachowanie -skowyczały w czasie mszy, dostawały
skurczów i toczyły z ust pianę - a jedna ze starszych zakonnic publicznie oskarżyła
Marię Renatę o rzucenie na nią uroku, przeorysza i spowiednik klasztoru poczuli się
wysoce zaniepokojeni rozwojem wypadków i, aczkolwiek z pewnym ociąganiem, podjęli
działania w celu zażegnania zbliżającego się skandalu.
Opat sąsiedniego klasztoru premonstraten-sów w Oberzell, ojciec Oswald Loschert,
jeden z asesorów w tym procesie, spisał szczegółową relację z wydarzeń, którą
przesłał następnie cesarzowej Marii Teresie. Łatwowierność ojca Loscherta
dorównywała jego wrogości wobec siostry Marii Renaty. Zakonnice, utrzymywał, wolały
raczej cierpieć w pokorze, niźli dać się przekonać, że pobożna, a w każdym razie takie
sprawiająca wrażenie, osoba może być winna równie ohydnych występków. Jednakże
ustami jednej z opętanych mniszek demon wyznał, że wstąpił w siostrę Renatę jeszcze
w łonie matki i już wtedy obrócił ją w swą potępioną niewolnicę.
Starając się zapobiec rozprzestrzenianiu opętania księża nasilili pobożne praktyki, a
gdy i to nie pomogło, uciekli się do egzor-cyzmów. Trzeciego dnia wszakże okazało się,
że mniszki znajdują się w gorszym niż kiedykolwiek stanie, a ich konwulsje i jęki
wzmogły się ponad wszelką miarę. Siostry zdradzały wszelkie objawy opętania
demonicznego, o jakich czytały i o jakich opowiadano im przez całe życie.
Przemawiające ich ustami demony wykrzykiwały: "Nadszedł nasz czas! Nadszedł nasz
czas! Nie możemy już pozostać w ukryciu". Wyjawiły nawet swe dość dziwacznie
brzmiące imiona - Datas, Calvo, Dusacrus, Nataschurus, Nabascurus, Aatalphus,
Elephatan. Opat Loschert pisał:
Od tej chwili nikt już nie miał wątpliwości, że owych sześć zakonnic opętał diabeł.
Można było jedynie - z całą pokorą -dziwić się, że niebiosa dopuściły, by tak straszny
dopust spadł na konwent, który dniami i nocami nie trudnił się niczym innym jeno
głoszeniem chwały Bożej i modlitwą. W owej godzinie wszakże spodobało się
Opatrzności obnażyć tę obmierzłą wiedźmę, która skrywała swe czarodziejskie
praktyki pod płaszczykiem pobożności, i wygnać ją z zacnego zgromadzenia, do
którego tak naprawdę nigdy ze szczerego serca nie należała.
Występując w roli wizytatora konwentu, ojciec Loschert wszczął formalne śledztwo
i, pomimo że siostra Maria zaprzeczała wszystkiemu, osadzono ją w zamknięciu. W jej
celi, którą starannie przeszukano, odkryto jakąś miksturę - rzekomo maść
czarnoksięską, trujące jakoby zioła oraz szatę koloru żółtego, używaną przez nią
podobno jako strój sabatowy, a potraktowaną później jako jeden z koronnych
dowodów winy. Przesłuchania sześćdziesięciodziewięcioletniej zakonnicy ciągnęły się
przez kilka miesięcy, aż wreszcie za radą teologów jezuickich z uniwersytetu w
Wurzburgu wzięto ją na tortury. Na wstępie wymierzono jej "dwadzieścia razów
poświęconym korbaczem (Karbat-sch^", narzędziem, które w Niemczech pojawiło się
stosunkowo niedawno.
W wymuszonych torturami zeznaniach siostra Maria Renata przyznała się do
wszystkich zbrodni, jakich należało się spodziewać po czarownicy. Oddała się
Szatanowi w wieku lat ośmiu, została uwiedziona jako jedenastoletnia dziewczynka, w
intrygę miłosną z dwoma oficerami (diabłami w przebraniu) wdała się mając lat
trzynaście i już jako podlotek nabyta biegłości w sztuce satanizmu. Ukończywszy
dziewiętnasty rok życia wstąpiła do klasztoru po to tylko, by sprowadzić nart zagładę.
Niemal każdej nocy udawała się na sabat do Wtirzburga; natarłszy się wprzódy
magiczną maścią, leciała tam na kiju od miotły odziana we wspomnianą żółtą szatę.
Publicznie wyrzekła się Boga; przyjęła powtórny chrzest, na którym otrzymała imię
Ema, została naznaczona diabelskim piętnem i parzyła się na oślep ze wszystkimi
diabłami. Do służby Diabłu udało jej się zwerbować także trzy inne zakonnice. Co
więcej, rzuciła urok na wiele osób, tak że zachorowały od tego, i spowodowała opętanie
sześciu zakonnic. Znieważyła także Najświętszy Sakrament.

WYJĄTKI PROTOKOŁU PROCESU


P. Dlaczego została uwięziona?
O. Z powodu bezbożnego żywota, jaki pędziła.
P. W jaki sposób mogła prowadzić życie bezbożne, będąc przez czas tak długi
zakonnicą?
O. Nigdy nie sprawiało jej to kłopotów, bowiem śluby zakonne złożyła bez
przekonania wewnętrznego, a zawsze wiodła żywot bezbożny. Kiedy składała śluby,
myśli jej błądziły po świecie doczesnym, a złożone przez nią wyznanie wiary nie płynęło
z głębi serca, [...l
P. Dlaczego wstąpiła do klasztoru, jeśli nie miała zamiaru żyć pobożnie?
O. Urodziła się w biednej rodzinie szlacheckiej, rodzice jej doszli przeto do
wniosku, że klasztor zapewni jej opiekę.
P. Na czym pędziła swój bezbożny żywot?
O. Na czarach i innych sztuczkach diabelskich.
P. Czy jest czarownicą?
O.Tak.
P. Gdzie i od kogo nauczyła się tego?
O. Pewien grenadier nauczył ją wszystkiego w Wiedniu, dokąd wraz z ojcem i resztą
rodziny przeniosła się na czas wojny węgierskiej.
P. W jaki sposób natknęła się na tego grenadiera?
O. Było to w czasie wojny. Wspomniany grenadier często dawał jej chleb, kiedy była
głodna, a w końcu przyrzekł nauczyć ją czegoś.
P. Czegóż zatem ów grenadier ją nauczył?
O. Dał jej kawałek papieru, na którym wypisane były wszystkie rodzaje liter. Musiała
narysować na nim okrąg i stanąć pośrodku. Otrzymała też od niego tekst zaklęcia
składającego się z różnych słów; odczytując je, mogła sprawić, że przechodnie na ulicy
zaczynali chromać i dotykał ich paraliż.
P. Czy uczyniła tak kiedyś i czy ktoś okulał?
O. Tak, wiele razy; ale nie wie, czy ktoś od tego okulał.
P. Gdzie jest teraz wspomniany przez nią papier i okrąg?
O. Podarła go na strzępy i wyrzuciła, kiedy uznała władzę diabła i nauczyła się więcej.
P. Czy wpisała się do diabelskiej księgi? Gdzie i kiedy?
O. Tak, kiedy przeniosła się z Wiednia do Pragi, dokąd zabrał ją wspomniany
grenadier. W Pradze zaprowadził ją do komnaty w pewnym pałacu, gdzie zebrała się
cała kongregacja, i przywiódł do największego z panów, który zasiadał pośrodku,
prosząc go, by przyjął ją w poczet stowarzyszenia.
P. Kim był ów wielki pan?
O. Bez najmniejszej wątpliwości diabłem,
P. Czy diabeł przyjął ją do swego stowarzyszenia?
O. Nie. Odparł, że jest jeszcze nieco za młoda. Podał jej obraz, na którym
namalowane byty dwie czarownice, i kazał napisać na nim swe imię.
P. Czym złożyła podpis?
O. Aby podpisać ślubowanie, użyła własnej krwi.
P.Czy kiedyś jeszcze własną krwią potwierdziła oddanie się diabłu?
O. Tak. Kiedy miała czternaście lat, wspomniany wyżej grenadier zabrał ją do Pragi,
do rzeczonej komnaty, gdzie została przyjęta przez diabła i zapisała mu się w
poddaństwo własną krwią.
Na polecenie diabła własną krwią, utoczoną z małego i serdecznego palca, wpisała swe
imię do wielkiej księgi. Wpisując się użyła imion Ema Renata. Na mocy tego aktu w
obecności "wielu szlachetnych dam i kawalerów wiedeńskich" musiała odprzysiąc się
Trójcy Świętej i wszystkich zastępów niebieskich. W zamian ofiarowano jej nową
szatę, w której udawała się na sabaty czarownic, oraz maść, proszek i wypisane
różnymi literami zaklęcie, za pomocą którego mogła rzucić urok na wszystkich
znajdujących się w zasięgu głosu. Nie bacząc na swą bezbożność, pod naciskiem
rodziców wstąpiła do klasztoru, gdzie tak przykładnie spełniała wszystkie obowiązki
religijne, że nikt nie zdołał zorientować się, jak grzeszne prowadzi życie. I tak, siedem
razy udało jej się znieważyć hostię - cztery razy rozdeptała ją lub pokruszyła w dłoni,
raz wrzuciła do dołu klo-acznego, raz do morza, a jeden z kawałków zabrała ze sobą na
sabat.
P. Jak albo też w jaki sposób udało jej się ukryć hostię?
O. Nacięła sobie ramiona i uda kozikiem i wsunęła świętą hostię pod skórę, po czym
skórę ową naciągnęła i w ten sposób ukryła kawałki opłatka. Dopóki rany nie zagoiły się,
cierpiała okrutne bóle [okazuje blizny]. Podczas sabatu hostię przebito gwoździami, a
wtedy z miejsc przekłutych wypłynęła czysta woda.
W czasie przesłuchania opowiedziała również o swoich podróżach na sabat, zeznania
jej wszakże nie odbiegały od panującego powszechnie stereotypu.
P. Czy wierzy, że nie było to złudzenie, ale zdarzenie rzeczywiste? O. Często było to
tylko złudzenie, częściej jednak zdarzało się naprawdę.
W przepięknym lesie innymi zaś razy na uroczej łące oddawano najwyższą cześć
diabłu, który pojawiał się pod postacią wielkiego pana i magnata. Wśród obecnych byli:
hrabia X z Pragi i wielu notabli z Wiednia. Jedli biszkopty, chleb anyżkowy l temu
podobne potrawy, pili cierpkie wino, zabawiali się tańcem, pląsami i innymi uciechami w
takt muzyki diabelskiej. Niektórzy z tancerzy byli odziani, inni paradowali nago.
Pewnego razu dostała od diabła złotego talara. Wskazała imiennie dwoje innych
uczestników sabatu - zakonnicę i księdza. Co tydzień, w poniedziałek, diabeł odwiedzał
ją w klasztorze.
P. Co z nią czynił?
O. Co poniedziałek pokładał się z nią i cudzołożył.
P. W jaki sposób mogło się to odbywać, skoro diabeł jest duchem i jako taki nie może
brać udziału w podobnych bezec-nych praktykach?
O. Miał on zawsze postać cielesną, był bardzo rzeczywisty i zawsze odbywał z nią
akt płciowy, aczkolwiek za każdym razem doznawała przy tym strasznego i
gwałtownego bólu. Nie zauważony przez nikogo bawił u niej często dwie, a nawet trzy
godziny.
Na koniec przesłuchanie dotknęło kwestii zasadniczej - sprawy rzucenia uroku na
sześć zakonnic. Siostra Maria Renata przyznała się do wszystkiego. Jej zaklęcia
powodowały "pomieszanie umysłu, konwulsje i ataki bólu w całym ciele oraz
niewyobrażalne cierpienia odczuwane przez wszystkie pięć zmysłów". Powodowana
zazdrością rzuciła także urok na damy dworu i dworzan. Jej nienawiść wobec sióstr
zakonnych wzbudził fakt, że spowiadały się opatowi premonstratensów, którego
zdecydowanie nie lubiła; Bóg wszakże nie dopuścił, by za pomocą czarów sprowadziła na
nie ślepotę i kalectwo.
O. Nie potrafi uleczyć tych, na których rzuciła urok, ponieważ, skoro tylko wyszło na
jaw, że jest czarownicą, spaliła swą szatę, a także maść i zaklęcia. W tej chwili nie
może już wyrządzić zła nikomu.
P. Jak w takim razie uwolnić te osoby od złego?
O. Poprzez liturgię Kościoła świętego, eg-zorcyzmy oraz inne pobożne praktyki.
P. W jaki sposób wyszło na jaw jej niegodne życie?
O. Dzięki kotom, które zmusiły ją do przyznania się.
P. Co to były za koty?
O. Cały klasztor nawiedziła straszliwa plaga robactwa, myszy i szczurów i nie
wiadomo było, jak sobie z tym poradzić. Zakonnice skarżyły się tak bardzo, że w końcu
opat zezwolił, by każda z sióstr wzięła do swej celi kota, który tępiłby wszystkie
szkodniki.
P. W jaki jednak sposób jej niegodziwość wyszła na jaw dzięki tym kotom?
O. Zamiast jednego trzymała u siebie trzy koty,-które w"istocie były diabłami i
przemawiały do niej zarówno w jej celi, jak i w krużgankach. Inne zakonnice
podsłuchały wieczorne i nocne rozmowy tych kotów i zaciekawiło je to niepomiernie.
Jedna z nich opowiedziała o tym drugie), a gdy cały konwent ogarnęła z tej przyczyny
trwoga, mniszki doniosły opatowi, że jej koty mówią.
W rezultacie opat polecił usunąć wszystkie koty z klasztoru i udzielił jej "jak
najostrzejszej" reprymendy. Od czasu osadzenia w areszcie diabeł nie odwiedzał jej
więcej. , Po wysłuchaniu tych zeznań, sześciu księży, włączając w to opata Loscherta,
jałmużni-ka klasztoru (również nieprzychylnie wobec siostry Marii Renaty
usposobionego) oraz dwóch jezuitów, uznało ją winną trzynastu przypadków praktyk
czarnoksięskich, herezji i apostazji. 28 maja 1749 roku biskup Wurzburga zatwierdził
wyrok i pozbawił ją habitu. Podlegający mu sąd świecki orzekł, że Maria Renata ma
zostać spalona na stosie jako czarownica, biskup jednakże, "zważywszy wyjątkowo
młody wiek oskarżonej, w chwili gdy została ona po raz pierwszy przywiedziona do
ohydnego grzechu czar-noksięstwa", zezwolił, by przed spaleniem została stracona.
17 czerwca 1749 roku Maria Renata, wykluczona już ze stanu zakonnego, przyodzia-
na w czarną suknię z białym fartuszkiem i takąż kryzą, nakryta bialo-czamym
kapturem, przewieziona została przez ojca Mauru-sa i ojca Gaara do Marienberga.
Tam ścięto ją, a ciało spalono na stosie ułożonym z beczek ze smołą i kłód drewna.
Wedle relacji naocznego świadka kat odciął jej głowę tak zręcznie, że widzowie
nagrodzili go pomrukiem podziwu. Podczas ceremonii spalenia ciała na stosie jezuita,
ojciec George Gaar, wygłosił kazanie, w którym, przypominając niegodziwości
popełnione przez Marię Renatę i piętnując grzech czarnoksięstwa w ogóle, potwierdzał
zasadność tej egzekucji. Ze swej oracji był tak dumny, że uznał za stosowne
opublikować ją drukiem po niemiecku oraz w przekładzie na włoski. Fakt ten okazał się
jednak nieco bulwersujący i został przez włoskiego prawnika Tartarot-tiego
skomentowany w sposób wielce dla autora nieprzychylny. Bez względu na to, jak
szokujący może się dziś wydawać przebieg tego procesu, fakt, że jego przeciwnicy
potrafili zapobiec rozlaniu się po kraju fali podobnych prześladowań, wskazuje
wyraźnie na zmianę stosunku opinii publicznej wobec spraw o czary.

"Ręka chwały". Wiele grimoires- podręczników sztuki magicznej, opisuje "rękę


chwały", makabryczny rekwizyt, wymieniany niekiedy w aktach procesów o czary.
Czarownik owijał obciętą rękę wisielca w całun, zawiązywał go mocno, by wycisnąć z
niej resztki krwi, po czym marynował ją w glinianym naczyniu, wypełnionym mieszaniną
soli, saletry i papryki. Po dwóch tygodniach rękę wyjmował, wystawiał na słońce, by
wyschła, lub wędził w piecyku w dymie z werbeny i paproci. Jeden z przepisów zaleca
używanie takiej ręki jako świecznika, w którym płonąć miały świece sporządzone z
tłuszczu wisielców, najczystszego wosku i sezamu lapoń-skiego.
Jezuicki demonolog Del Rio opisuje, jak to pewien włamywacz uśpił wszystkich
domowników, zapalając palce "ręki chwały". Dostrzegła go jednak służąca i, kiedy
złodziej oddawał się rabunkowi, dziewczyna próbowała ugasić płomyki, dmuchając na
nie i polewając je wodą l piwem, aż wreszcie udało jej się dokonać tego mlekiem.
Domownicy obudzili się natychmiast i pojmali złodzieja. Motyw ten jest bardzo
popularny w bajkach ludowych,
Inny wybitny demonolog, Guazzo, powtarza za Remym historię procesu dwóch
czarownic, Nichel i Bessers, oskarżonych o wykopywanie zwłok. Sporządziły one "rękę
chwały" i, dopóki jej palce były zapalone, mogły bez przeszkód truć ludzi. Po
zakończeniu swoich maleftciów gasiły płomyki i chowały rękę.

Rozdrapywanie. Rozdrapywanie było jedną z łagodniejszych postaci tortur


stosowaną wobec czarownicy w celu uleczenia osoby, na którą rzekomo rzuciła ona
urok. Praktykowano je niemal wyłącznie w Anglii. "Rozdrapywanie jej [czarownicy] ciała
tak, aby pociekła krew, jest środkiem leczącym tych, którym zadała cierpienie". Jeśli
w stanie zdrowia ofiary uroku, na którą spłynęła krew czarownicy, następowała
poprawa, traktowano to jako ważką poszlakę winy. Wynikało to z silnie wśród ludu
zakorzenionego przekonania, że duszek służebny lub demon, który na polecenie
czarownicy wstąpił w ciało opętanego, aby zadawać mu cierpienie, wyjdzie z niego, by
ssać krew swojej pani. W roku 1579 ułożono nawet balladę The Seratching of
Witches, będącą wyraźnym odbiciem tego wierzenia. Z podobnych przyczyn na ciałach
podejrzanych doszukiwano się tzw. znamion czarownic, czyli miejsc, z których ssały
krew ich duszki służebne.
Rozdrapywanie, traktowane początkowo jako remedium na cierpienia ofiary, z
biegiem czasu urosło do rangi dowodu akceptowanego przez sądy. W roku 1615
oskarżyciel niejakiej Alice Smewen rozorał paznokciami jej twarz "tak gwałtownie, że
krew spłynęła obficie". W roku 1717 w Leicester podejrzana nie chciała poddać się tej
torturze, w związku z czym powalono ją i przytrzymano silą. Protokół sądowy
stwierdza: "Skóra tej staruszki była tak gruba, że mimo jej rozdrapywania wcale nie
chciała ciec krew; osiągnięto do dopiero po wielu staraniach i zastosowaniu specjalnych
przyrządów".
Nieletnim oskarżycielom pani Alice Samuel zezwolono, by siedli jej na kolanach i
rozdrapali tak, że "powstała szrama szerokości monety jednoszylingowej". Również
synowi strażnika więziennego, który zachorował podczas procesu, pozwolono rozdrapać
twarz pani Samuel, co uczyniwszy powrócił do , zdrowia. W czasie procesu Mateczki
Atkins również zastosowano tego rodzaju torturę. Okazało się bowiem, że pewnego
razu niejaki Richard Burt, parobek rolny z Pinner, jadł sobie spokojnie kawałek
szarlotki w stajni, gdy wtem ujrzał potwornego czarnego kota. Jakaś siła wyrzuciła go
w powietrze, przeniosła kawał drogi do Harrow i tam cisnęła w ogień, w którym mocno
się przypiekł. Po czterech dniach dotarł z powrotem do domu i nie będąc w stanie
wymówić ni słowa wskazał jedynie palcem na dom rzeczonej Atkins. Potem, skoro tylko
utoczył z czarownicy nieco krwi, "poprawiło mu się znacznie".
Wiele kobiet sprzeciwiało się rozdrapywaniu i broniło przed nim, niektóre jednak
znosiły je nad podziw spokojnie. Kiedy młodociany parweniusz, Thomas Dariing, szarpał
twarz Alice Gooderidge tak, że "krew rzuciła się gwałtownie", zachęciła go uprzejmie:
"Weź sobie tej krwi, ile chcesz, synu. Niech ci Bóg dopomoże". Na co zuchwały młodzik
od-szczeknął: "Módl się za siebie samą, twoje modlitwy nie wyjdą mi na dobre". George
Gifford opowiada o ojcu pewnego chłopaka dotkniętego za sprawą uroku wrzodami,
który zmusił do przybycia winną wszystkiemu czarownicę, paląc włosy chłopca na
świeżym powietrzu. "Kobieta owa przybyła w te pędy, wpadła do domu i podbiegła do
młodzieńca ze słowami: Johnie, rozdrap mi twarz. Uczynił to, a kiedy spłynęła krew,
wrzody, których żadnym sposobem nie dawało się wcześniej wyleczyć, znikły same z
siebie". (Dialogue, 1593)
W roku 1653 Sir Robert Filmer powołuje się na opinię, uznawanego za autorytet,
Wil-liama Perkinsa, który w Discourse of Witch-craft stwierdza, iż "rozdrapywanie
twarzy podejrzanej i następujące w wyniku tego uleczenie" stanowią jeden z najmniej
"wystarczających dowodów" winy. Nie odrzucając zupełnie tej poszlaki, samą praktykę
Perkins uważał za bezbożną: .Jest to bowiem metoda, której skuteczność i moc nie
wynikają ani ze słowa Bożego, ani z praw natury, ale są dziełem Diabła, który, jeśli
ustępuje pola za sprawą przeżegnania się, czy też rozdrapywania, to czyni to z własnej
woli, nie będąc wcale do tego przymuszonym".

"S"

Sabat. Spośród wszystkich aspektów czarnoksięstwa sabat budził największe


zainteresowanie zarówno dociekliwych sędziów, jak i profesjonalnych demonologów.
Łączył on w jeden spójny system dawne legendy o tajemnych obrzędach z nowo
powstałą koncepcją czamoksięstwa jako herezji; bluźniercze parodie rytów
chrześcijańskich w połączeniu z rzekomymi wyuzdanymi orgiami - tematem skądinąd
uważanym za tabu - splatały się z wizją spisku przeciwko prawu i porządkowi
społecznemu, wspieranego przez wszystkie potęgi Zła, oraz teologicznymi wywodami
traktującymi owe zgromadzenia czarownic i demonów jako kwintesencję kultu
Szatana.
Wszystko wskazuje na to, że taka właśnie wizja sabatu kształtowała się stopniowo w
ciągu czternastego i piętnastego stulecia w głównej mierze za sprawą powiązanych z
inkwizycją urzędników śledczych l sędziów. W zalążkowej postaci stykamy się z nią w
materiałach sądowych z procesu, który odbył się w roku 1335 w Tuluzie. Około roku
1440 Martin le Franc przytacza w swoim Champion des dames zeznania pewnej starej
kobiety, dość szczegółowo opisującej takie spotkania, w których uczestniczyć miała od
chwili ukończenia szesnastego roku życia, czyli mniej więcej od roku 1400. Jeden z
pierwszych demonologów europejskich, Johannes Nider (1435), zdaje się w ogóle o
sabacie nie wiedzieć, niemniej anonimowy traktat francuski Errores
Ga2:ariorum(.l450) przedstawia dokładny opis "synagogi". Około roku 1458 Nicholas
Jacquier używa jako pierwszy pojęcia "sabat", aczkolwiek opis tej ceremonii, jaki
podaje, jest nader pobieżny; słowo sabat pojawia się też w sprawozdaniach z
prześladowań czarownic w Lyonie w roku 1460 (ta Yauderye de Lyonois). Około roku
1460 dwaj północnowłoscy księża zdołali się dostać na sabat, zostali jednak odkryci
przez tłum rozwścieczonych czarownic, które poturbowały ich tak dotkliwie, że zmarli
nie zdoławszy podzielić się swoimi wrażeniami z nikim. Mimo to bulla papieża
Innocentego z roku 1484 nie zawiera żadnych wzmianek o sabacie, podobną
powściągliwość w tej materii zachowuje również MalleusMaleflcarum. Ale już od wieku
szesnastego sabat staje się integralną częścią praktyk czarnoksięskich. Zarówno
Bernard de Como (1510), jak i Barto-lommeo Spina (1523) prezentują mocno
zaawansowaną jego koncepcję. Złożone i nader szczegółowe analizy zgromadzeń
sabatowych znaleźć można w dziełach wszystkich prawie klasyków demonologii -
Francuzów Bodina /1580), Remy'ego (1595) i de Lancre'a (1612), a także Włocha
Guazzo (1608).
Pochodzenie samego terminu "sabat" tłumaczyć można na różne sposoby, wiele
jednak przemawia za tym, by uznać, że to hebrajskie określenie siódmego dnia
tygodnia nabrało zwłowrogiej treści poprzez odniesienie go do spotkań czarownic,
które w ten sposób postawiono na równi z Żydami jako głównymi wrogami wiary
chrześcijańskiej. Przemawia za tym również fakt, że we wczesnych traktatach
demonologicznych często spotykamy się z określaniem sabatu mianem synagogi.
Daleko istotniejszy od etymologii pojęcia sabatu jest jednak zespół konotacji
znaczeniowych, jaki narósł stopniowo wokół tego określenia - sabat to nie tylko
zgromadzenie czarownic składających cześć diabłu, ale także miejsce, w którym
odprawiana jest liturgia diabelska i w którym dochodzi do wyuzdanych orgii. W
koncepcji sabatu zdają się splatać trzy następujące wizje:
1. Po pierwsze, kiedy około 1400 roku, głównie zresztą za sprawą inkwizycji,
skrystalizowała się koncepcja czamoksięstwa jako zorganizowanej grupy czy też sekty
religijnej, naturalną niejako koleją rzeczy przypisano jej odprawianie obrzędów i
ceremonii, będących bluźnierczą parodią liturgii chrześcijańskiej - czarownice
dopuściły się przecież zdrady samego Boga (warto zauważyć, że kilka stuleci później
uczoną parodią mszy katolickiej stanie się tzw. czarna msza). Większość opisów
sabatu zadziwia swą monotonią, przedstawiając go jako antychrześcijań-ski obrządek
odprawiany tajemnie w kościołach. Inkwizytor Sebastian Michaelis utrzymywał na
przykład, że czarownice śpiewają psalmy: "Magowie i ci, którzy potrafią czytać nuty,
śpiewają pewne psalmy, tak jak się to zazwyczaj czyni w kościele, zwłaszcza Laudatc
Dominum decoclis [...], traktując je jako pieśni na chwałę Lucyfera" - Admirable
History (1613). W roku 1678 w protestanckiej Szkocji diabeł udzielał czarownicom z
Loudian "komunii, czyli sakramentu świętego; chleb miał postać opłatka, a pito bądź
krew, bądź niekiedy czarną wodę z torfowiska".
2. Po drugie, w nadziei wzbudzenia powszechnej ciekawości, a przy okazji także i
wrogości wobec nowej sekty czarownic, teolodzy zaczęli przypisywać im wszelkie plu-
gastwa, o jakie wcześniej oskarżano innych heretyków, na przykład waldensów c/y
katarów. Dlatego też jako zapowiedź sabatu czarownic możemy traktować opisy
tajemnych spotkań austriackich waldensów z roku 1336 i 1387, które kończyły się
aktami zbiorowej rozpusty z przypadkowo wybranymi partnerami, oraz zeznania, jakie
udało się wydobyć od przesłuchiwanych katarów z polowy XV stulecia albo włoskicli
fraticellisch (odłam franciszkanów przeciwny cli oficjalnej regule zgromadzenia).
Także i ich oskarżano o duszenie niemowląt, których zwłoki mieli następnie palić w celu
sporządzenia proszku używanego rzekomo przy udzielaniu sakramentów. U schyłku
piętnastego stulecia papież Innocenty VIII zorganizował krucjatę przeciwko
waldensom w Delfinacie, skąd wygnał, jak to określił, "synagogę Szatana".
3. Po trzecie, co może mniej istotne, teologiczna koncepcja sabatu obrosła otoczką
wywodzących się jeszcze z epoki klasycznej pierwiastków pogańskich. Zgromadzenia
przypominające sabat, związane zapewne z misteriami ku czci Bachusa i Priapa,
opisywali Petroniusz, Apulejusz i Horacy; niebagatelną rolę w ukształtowaniu się jego
nowożytnego wizerunku odegrały też wczesnośredniowieczne, niejasne zresztą i
rozproszone, wzmianki o różnych tajemniczych zgromadzeniach nocnych. Do tej
kategorii należy, na przykład, niezmiernie interesująca opowieść Oderyka Vitalisa o
wędrujących nocami zastępach jeźdźców i pieszych płci obojga, utrzymujących, że
pokutują za grzechy popełnione za życia. Nieco później Walter Mapes nawiązuje do
legendy o jeźdźcach
Herli (władcy anglosaskiego), przemierzających gwiaździste niebo - oddział ten po
trwającym dwieście lat bankiecie w towarzystwie gnomów skazany został na wieczną
jazdę w siodle. Ostatnia wzmianka o pojawieniu się rycerzy Herli pochodzi z 19
grudnia 1154 roku. Podobne zjawiska widywano też w Bretanii. Wspominano także o
innych gromadach nocnych wędrowców, między innymi o nieszkodliwym orszaku kobiet
towarzyszących Pani Obfitości - reminiscencji rzymskiej bogini Hery, rozumianej
później jako coś w rodzaju żeńskiego odpowiednika świętego Mikołaja. Wiele niewiast,
powiada piszący w połowie czternastego stulecia Giacopo Pas-savanta, wyobrażało
sobie, iż podąża w je) orszaku, czyniąc rozliczne cuda. Fakt, że kobiety te nie miały
później żadnych poważniejszych kłopotów z prawem, dowodzi, iż nie znano jeszcze
wtedy koncepcji heretyckiego sabatu czarownic.
Niektórzy z autorów łączyli zloty wiedźm z datami tradycyjnych świąt druidzkich:
wigilią dnia Wszystkich świętych (31 października) i Nocą Walpurgii (30 kwietnia),
czyli wigilią dnia pochodzącej z Devonshire świętej, która miała dokonać żywota w
Niemczech w roku 777, Co więcej, tak zwane wielkie sabaty (grand sabbatś) odbywać
się miały podczas czterech pogańskich świąt pór roku (zaadaptowanych później do
kalendarza chrześcijańskiego): zimowego - 2 lutego (Matka Boska Gromniczna),
wiosennego - 23 czerwca (w wigilię świętego Jana Chrzciciela), letniego - l sierpnia
(dożynki), oraz jesiennego - 21 grudnia (na świętego Tomasza). W roku l66l szkockie
czarownice z Forfar spotkać się miały na wielkich sabatach na Matkę Boską
Gromniczną, w dzień Świętego Krzyża (3 maja), w dożynki i na Wszystkich Świętych (l
listopada). Niekiedy trafiamy też na wzmianki o krajowych bądź regionalnych zlotach
czarownic organizowanych przy takich właśnie okazjach w najrozmaitszych budzących
grozę miejscach - na Brocken czy Blocksburgu w Górach Harzu w Niemczech, na górze
Venusberg w Niemczech środkowych (Geiler von Kaysersberg i Albertini), na
Heubergu w południowym Szwarcwaldzie, nad rzeką Jordan, przy dębie Bonawentury
(Spina), w szwedzkiej Blokuli, w domu otoczonym rozległą łąką, czy też w Puy-de-Dóme
we francuskiej Owernii, o czym wspominają Raymond i Guazzo. Związki te, silne
zwłaszcza w wierzeniach ludowych, rzadko jednak znajdują odbicie w oficjalnych
traktatach demonologicznych i dokumentach sądowych; nigdy też nie odegrały
większej roli w teoretycznych rozważaniach z dziedziny demonologii.
Dla większej jasności wykładu proponujemy wydzielić pięć zasadniczych elementów
sabatu, z których każdy zostanie następnie omówiony w sposób bardziej szczegółowy:
1. Gromadzenie się na sabat [patrz także:
Maść powodująca latanie, Transwek-cja].
2. Hołd składany Diabłu. Akt oddania Szatanowi czci boskiej miał otwierać sabat; w
tym samym czasie publicznie deklarowano zawarcie przymierza z Diabłem, a nowo
przyjęte w skład zgromadzenia czarownice znaczone były diabelskim piętnem.
3. Uczta.
4. Zabawa, zwłaszcza taniec.
5. Powszechna rozpusta, kończąca każde zgromadzenie sabatowe [patrz także:
Inkub, Sukkub, Stosunki płciowe z Diabłami].
1. Gromadzenie się i przybycie na sabat. Czarownica sama przygotowywała się do lotu
na sabat; po natarciu całego ciała maścią zapewniającą jej umiejętność latania
dosiadała rozdwojonego na końcu drąga lub miotły i unosiła się w powietrze. W pewnych
przypadkach diabeł mógł przysłać po nią kozła, tryka lub psa - wtedy podróżowała na
ich grzbiecie. Sabaty odbywały się w najrozmaitszych miejscach: na rozstajach dróg,
w lasach i na pustkowiach, a niekiedy nawet w kościołach.
Demonolodzy nie byli zgodni, który z dni tygodnia jest ulubionym terminem spotkań
czarownic, ale z rzadka tylko wymieniali sobotę, był to bowiem dzień poświęcony
Dziewicy Marii. Nicholas Jacquier (ok. 1458) opowiadał się za czwartkiem, a i Bernard
de Como (1510) był zdania, że sabaty odbywają się "w noc poprzedzającą piątek".
Spina (1523) uważał, że dniami sabatów są środa i niedziela. Podczas swego procesu
Louis paufridi wymienił środę i piętek, czarownice z Essex - Jeśli wierzyć Hopkinsowi -
spotykały się w piątek. De Lancre jest zwolennikiem poglądu, że sabaty odprawiano w
poniedziałki, środy i piątki. Te trzy dni należą też do najczęściej wymienianych przez
czarownice sądzone w Bambergu. Guazzo był zdania, że sabaty zwoływane są w różnych
porach, w zależności od obyczajów lokalnych: we Włoszech w czwartki, a w Lotaryngii,
na przykład, w środy. Boguet, który poświęcił aż cały rozdział swego dzieła problemowi
"Du jour du sabbat", wyróżnia czwartek, chociaż z drugiej strony przyznaje, że
czarownice spotykają się też w poniedziałki, piątki i niedziele - wniosek stąd
jednoznaczny, że zbierały się one wtedy, kiedy uznały to za stosowne.
Remy należał do pozostające) w mniejszości grupy demonologów, którzy uważali, że
-większość^ sabatów odbywa się w soboty. Interesującą próbę uzasadnienia tego
poglądu przedstawił dziewiętnastowieczny historyk okolic Bćam (rodzinnych stron de
Lancre^), Cartier, który był zdania, że źródłem opowieści o sabatach były chłopskie
bale maskowe, organizowane w sobotnie noce, aby ich uczestnicy mogli odpocząć w
niedzielę - jedynym w tygodniu dniu wolnym od pracy.
George B. Harrison jest z kolei zdania, że w Anglii legendom o sabacie mogły dać
początek hulanki urządzane przez Cyganów, żebraków i innych włóczęgów. Na poparcie
swej tezy cytuje on diariusz Johna Mannigha-ma z roku 1605:
Jakieś trzy lata temu w Berkshire pojawiła się gromada obwiesiów, którzy co noc
gromadzili się po owczarniach. Przedstawiciele prawa, których poinformowano o owych
orgiach, powzięli stanowczy zamiar pojmania tych wyrzutków i około północy zdybali
ich w pewnej szopie, gdzie sześć par - mężczyzn i kobiet - tańczyło nago, reszta zaś
spoczywała wokół.

Sabat odbywał się wyłącznie nocą. Z reguły kobiety najpierw kładły się spać, a
dopiero potem wstawały z łóżek i ulatywały w powietrze. Guazzo i Remy ustalili, że
odbywało się to na dwie godziny przed północą; większość czarownic z Bambergu
utrzymywała natomiast, że udawały się na zgromadzenia o godzinie jedenastej. Sabat
trwał aż do brzasku bądź do piania kogutów. Pewna czarownica, o imieniu Latoma,
wyjawiła Remy'emu, że pianie koguta jest sygnałem do zakończenia święta.
Liczba czarownic biorących udział w sabacie mogła być dowolna - zależała jedynie od
wyobraźni ich samych bądź imaginacji prowadzącego śledztwo. Poglądu, że musiało być
ich trzynaście, nie można traktować serio. Jak wynika z materiałów sądowych, w St.-
Di6 zbierało się ich pięćdziesiąt do stu. Kilku sędziów wspomina też o zlotach zaiste
gigantycznych. Pewien renomowany lekarz z Ferra-ry opowiadał Bartolommeo Spinie o
sześciu tysiącach ludzi tańczących i pląsających wokół ognisk. Pewne zadziwiające
zeznanie z roku 1440 mówi o dziesięciu tysiącach kobiet, które dosiadły drągów, by
ulecieć na zebranie w Yalpute w Burgundii. De Lancre, opierając się na zeznaniach,
które osobiście wydobył z podejrzanych, jeszcze swobodniej popuszcza wodze
fantazji: "Sabat przypomi- na Jarmark, cfa którym wściekli i na wpół oszalali
handlarze mieszają się ze sobą nawzajem, a ze wszystkich czterech stron świata
ciągną dalsze ich rzesze - falujący tłum setek tysięcy sług Szatana".
W miarę zdobywania przez demonologów kolejnych doświadczeń sabat stawał się
obrzędem wysoce sformalizowanym. Opętana przez demony siostra Madeleine de
Deman-dolx zeznała inkwizytorowi Sebastianowi Michaelisowi, że w sabacie brały
udział trzy klasy społeczne, od "ludzi plugawej i niskiej kondycji" poczynając, na
"dobrze urodzonych" kończąc. Siostra Madeleine stwierdziła:

Od czasu mego nawrócenia się [na czarnoksięstwo] sabat odbywał się codziennie, ale
przedtem odprawiano go trzy razy w tygodniu. Zaczynał się o Jedenastej wieczorem, a
kończył godzinę po północy. [...3 Czarownicy, dzięki mocy pewnych maści, których
zwykli używać, przenoszeni są w powietrzu przez diabły. Mijając innego diabła, kłaniają
mu się i oddają mu cześć. W taki oto sposób spieszą do synagogi w miejscu
wyznaczonym.
Zgromadziwszy się tam, wiedźmy i czarownice, którzy są ludźmi plugawej i niskiej
kondycji i których obyczajem i zajęciem Jest mordowanie dzieci, a następnie
przynoszenie ich wykopanych z grobów zwłok na sabat, jako pierwsze przystępują do
oddania czci Księciu Synagogi [...] składają hołd diabłu, który zasiada na tronie Jak
władca. Następnie nadchodzą guślarze i guślarki, wywodzący się z klasy średniej,
których zadaniem jest rzucać urok i miotać zaklęcia [...] Jako trzecia grupa zbliżają
się magowie, będący ludźmi dobrze urodzonymi; ich zadaniem Jest ze wszech sił
bluźnić Bogu.
2. Złożenie hołdu Diabłu. Bez względu na to, czy przewidziane są ceremonie
dodatkowe w rodzaju powtórnego chrztu lub ślubów czarowników z czarownicami,
częścią składową każdego sabatu jest akt oddania się w poddaństwo Szatanowi. W
Anglii, gdzie sabat nieczęsto pojawia się w relacjach z procesów o czary, ceremonia ta
była, zgodnie z tradycją protestancką, surowa i skromna. W wydanej w roku 1597
Demonologii król Jakub I każe Epistemonowi, swojemu specjaliście w tej materii,
opisać sabat w następujących słowach;
Co się zaś tyczy ich narad, to najczęściej odprawują je po kościołach, gdzie zbierają
się, by oddawać cześć swemu panu; pyta on wtedy wszystkich, czymże się parali, a
każda z nich przedstawia mu Jakiś zły uczynek, którego mogłaby dokonać, czy to w
celu zdobycia bogactw, czy też wzięcia pomsty na ludziach, od których doznała
krzywdy, ów zaś czyniąc zadość ich prośbom (a bez wątpienia z wielką robi to ochotą,
jako że chodzi tu o wyrządzanie zła), podpowiada im sposoby osiągnięcia tych celów.
Niektóre z czarownic, na przykład te, które sądzono w Bambergu, wyznały, że diabeł
odczytuje listę obecności, wywołując je po imieniu z czerwonej księgi. Podobną rolę
miał rzekomo pełnić skryba czarownic z North Berwick, niejaki John Pian. Przy okazji
mogły odbywać się śluby czarownic. "Zamiast wręczania sobie upominków ślubnych
nowożeńcy powinni wypiąć się i dmuchnąć sobie wzajemne w zadek".
Z kolei Guazzo opisuje sabat typowy dla Europy kontynentalnej, sabat, którego
głównym punktem jest akt poddaństwa składanego diabłu, występującemu w klasycznej
postaci kozła. W swoim Compendium Malefi-carum (1026) przedstawia tę ceremonię w
sposób następujący:
Zebrawszy się, stronnicy diabła rozpalają zazwyczaj cuchnące i wstrętne ognisko.
Zgromadzeniu przewodniczy diabeł; zasiada na tronie, przybrawszy wprzódy jakąś
obmierzłą postać - już to kozła, już to psa, wszyscy zaś podchodzą doń, by złożyć mu
cześć, wszelako ^ nie zawsze w ten sam sposób. Bywa bowiem, że padają na kolana jak
błagalni-cy, niekiedy zaś stoją odwracając się doń plecami, innymi razy idąc zadzierają
nogi tak wysoko, że głowa odchyla im się mocno do tyłu, a podbródek mierzy prosto w
niebo. Odwracają się tyłem i poruszając wspak, na podobieństwo krabów, wyciągają
ręce za plecy w geście błagania. Kiedy mówią, kierują twarz ku ziemi, a wszystko, co
czynią, czynią w sposób odmienny niż normalni ludzie.
Następnie przychodzi kolej na osculum infame, zwane też osculum obscoenum, czyli
"pocałunek hańby":
Wręczają mu potem smolistoczarne świece albo pępowiny niemowląt i na znak
złożonego hołdu całują w pośladki [ad si-gnum homagii eum in podicem osculan-tur\.
Dokonawszy tych i innych obmierzłych czynów, przechodzą do dalszych zbrodniczych
bezeceństw.
Opis owego pocałunku zajmuje poczesne miejsce w dziełach większości autorów i na
tym tle niezwykła wydaje się powściągliwość jednego z wybitniejszych demonologów,
Jeana Bodina: "Trudno o większy wstyd, pohańbienie i dyshonor niż ten, który znosi
czarownica oddając cześć Szatanowi w przebraniu śmierdzącego kozła i całując go w
miejsce, o którym skromność nie pozwala napomknąć ni w mowie, ni w piśmie".
Wzmianki o tej ceremonii znajdujemy nawet w materiałach z procesów szkockich; na
przykład Agnes Sampson zeznała pod przysięgą, że "diabeł nakazywał całemu
towarzystwu podejść i pocałować go w dupę, która - jak powiadali -była zimna jak lód".

Na synkretyczny charakter przedstawianej przez demonologów wizji sabatu


wskazuje fakt, że oskarżenia o składanie "pocałunku hańby" wysuwano zarówno przeciw
waldensom, jak i w czasie procesu templariuszy w roku 1307. Dostojnicy tego zakonu
poddani zostali przez inkwizycję torturom i zmuszeni do złożenia zeznań bliźniaczo
podobnych do tych. jakie później wydobywano z przesłuchiwanych czarownic. Były
wśród nich zarzuty o podeptanie krzyża, "pocałunek hańby" i oddawanie czci bałwanom
(niekiedy kotom), a także o sodomię i utrzymywanie diabłów jako duszków służebnych.
Przed egzekucją templariusze odwołali wszystkie swoje zeznania. Także i w Errorcs
Gciza-riorum (1450) czarownice wrzucono do jednego worka z katarami i waldensami;
zresztą przez cały wiek piętnasty czarownice w okolicach Lyonu określano mianem
..Vaudois".
3. Uczta. Demonolodzy starali się przedstawić sabat jako wyuzdaną orgię obżarstwa
i rozpusty, nie chcąc Jednak nawet w swej obscenicznej wyobraźni dopuścić myśli, by
ich przyszłe ofiary mogły zaznać najmniejszej nawet rozkoszy, ze wszystkich sil
starali się wymusić na nich zeznania świadczące, że podawane potrawy były
obrzydliwe, a stosunki płciowe sprawiały im ból. Co prawda Alphon-so de Castro (1547)
był zdania, że to głównie rozkosze cielesne skłaniają kobiety do stania się
czarownicami, ale już Guazzo powraca do standardowego opisu sabatowej uczty:
Po ustawieniu i nakryciu stołów zasiadają za nimi i przystępują do jedzenia potraw,
które przygotował dla nich diabeł albo które sami ze sobą przynieśli. Ale wszyscy,
którym zdarzyło się zasiąść za takim stołem, przyznają zgodnie, że potrawy wyglądają
i pachną tak wstrętnie, że mogłyby przyprawić o torsje nawet największego
głodomora, [...l Powiadają też, że wszystkiego jest tam w bród, krom chleba i soli.
Opinii Guazza wtóruje Remy: "Powiadają, że smak potraw jest tak nieznośny, ostry i
gorzki, że natychmiast po ich zjedzeniu spluwają z obrzydzenia".
W roku 1611 siostra Madeleine de Deman-dolx dorzuciła kilka dodatkowych
szczegółów:
Napojem, którego używali, była małma-zja, pobudzająca ciało do wyuzdanej rozpusty
i czyniąca je bardziej ku niej podatne. [...] Mięsem, jakie jadali zazwyczaj, były ciała
małych dzieci gotowane i pieczone w synagodze; dzieci te dostarczano niekiedy na
miejsce żywcem, kradnąc je z domów rodzicielskich, jeśli' tylko nadarzała się po temu
okazja. Nie używali w ogóle noży w obawie, by nikt nie położył ich na krzyż. [...] Nie
było tam także soli, symbolizuje ona bowiem wiedzę i pojęcie, nie pojawiały się też
oliwki ani oliwa jako symbole miłosierdzia.
Po zakończeniu uczty czarownice mogły spróbować magicznego ciasta upieczonego z
czarnego jęczmienia zmieszanego z mięsem nie ochrzczonych niemowląt, o którym
mniemano, że pozwoli im w milczeniu znieść tortury.
Z pierwszą wzmianką o uczcie sabatowej w Anglii spotykamy się pięćdziesiąt lat po
rozpoczęciu polowań na czarownice w tym kraju, w trakcie przewlekłego procesu
czarownic z Lancashire w roku 1612. Jedna z głównych oskarżonych, Stara Chattox,
opowiedziała o zjeździe familijnym z udziałem innej czarownicy, Starej Demdike,
który odbył się w Malking Tower.
Było tam jadło, to znaczy mięso, masło, ser, chleb i napitki [...], a gdy już zjedli,
diabeł zwany Fancy i jakiś inny duch o imieniu Tibbe wynieśli resztki. I powiedziała
też, że chociaż zjedli, mimo to nie poczuli się syci. W czasie uczty rzeczone duchy
oświetlały ich, by mogli wiedzieć, co czynią, chociaż ani nie zapaliły świec, ani nie miały
ze sobą ognia. Były tam zarówno diabły, jak i demony płci żeńskiej.
Oskarżenie o tańce i uprawianie rozpusty z diabłami, jakie wysunęła czternastoletnia
Grace Sowerbutts przeciwko czarownicom z Salmesbury, okazało się przygotowane
przez wrogiego im jezuitę, dzięki czemu, korzystając z antypapistowskiego
nastawienia sądu, wyszły one z całej sprawy obronną ręką. Fakt, że w historii
czarnoksięstwa angielskiego sabat pojawia się stosunkowo rzadko, jest rzeczą godną
uwagi, dzieła autorów katolickich (Malleus Maleflcarum czy Bodin) cieszyły się bowiem
sporą popularnością i były chętnie cytowane przez ich angielskich kolegów. W Szkocji
natomiast o sabacie mówi się podczas procesu czarownic z North Berwick w roku
1590, a także w czasie toczącej się w roku l66l rozprawy przeciwko wiedźmom z
Forfar, które zapiwszy piwo okowitą "weseliły się potem wielce".
4. Tańce i zabawa. Po uczcie przychodziła pora na "tańce, odprawiane wkoło, ale
zawsze w lewą stronę. [...] Niekiedy tańczono przed ucztą, innymi razy po deserze. [...]
Wszystkie figury taneczne wykonywane są w wirującym frenetycznie kręgu, w którym
tancerze odwróceni do siebie plecami trzymają się za ręce" - Compendium
Maleflcarum.Podobny rodzaj tańca, częsty w średniowieczu wśród chłopstwa i
niższych warstw miejskich, widocznie uważany był wówczas za nieprzystojny. W
kontekście sabatu po raz pierwszy wspomina o nim Paulus Grillandus, a czyni to
zapewne w tym celu, by podkreślić, iż wirowanie tanecznego kręgu z prawa w lewo
symbolizuje również wywrócenie na opak całego porządku świata chrześcijańskiego,
podobnie Jak żegnanie się znakiem krzyża z prawa na lewo czy też odwracanie
kolejności słów mszy świętej wypowiadanych podczas ofiary.

Do tańca przygrywały same czarownice na "skrzypcach oraz innych instrumentach,


przynoszonych przez tych, co potrafili na nich grać" (Michaelis). W Szkocji grywano
na harfie Dawida. Compendium Maleficarum Guazza zawiera rycinę przedstawiającą
grajków, którzy rozsiedli się na drzewie. W Ań Antidote Aga-instAtheism (1653)
Henry Morę z pełnym zaufaniem przytacza jedną z opowieści Re-my'ego.Jako młody
chłopak John z Heinbach siadywał na drzewie i przygrywał w czasie sabatu na dudach.
Tańczący wydawali się chłopakowi tak śmieszni, że powiedział głośno:
"Boże, Boże, cóż to za szalona kompania". Wspomnienie świętego imienia
spowodowało, że tancerze rozpłynęli się w powietrzu, a John spadł z drzewa. Henry
Morę znalazł także namacalny dowód tańców czarownic z diabłami o rozdwojonych
kopytach - dowód, który Morę, magister sztuk uniwersytetu w Cambridge, uznał za nie
do obalenia.
Ponadto w miejscu, w którym odbywały się tańce, odkryto krąg, a w nim znaleziono
wyraźne odciski rozdwojonych kopyt, widniejące tam od dnia, w którym Nico-lea
odkrył całą sprawę, aż do następnej zimy, kiedy je zaorano; a działo się to w roku
1590.
5. Powszechna rozpusta. Zainteresowanie związanych celibatem księży
najdrobniejszymi szczegółami stosunków płciowych było wręcz przeogromne, ponieważ
jednak problem kontaktów płciowych z diabłami został szerzej omówiony w innym
miejscu, ograniczymy się tu do kilku jedynie przykładów. "Po zakończeniu tańców
czarownice oddają się kopulacji: syn nie oszczędza matki, brat siostry, a ojciec córki;
kazirodztwo szerzy się powszechnie". Jednakże, zdaniem demonologów, większości
czarownic stosunek płciowy sprawia ból. De Lancre powołuje się na zaprzysiężone
zeznanie szesnastoletniej Jeanette d*Abadie:
Zeznała też, iż widziała, jak wszyscy łączą się w pary kazirodczo i z pogwałceniem
praw natury, [...] obwiniała się też o to, że Szatan pozbawił ją kwiatu dziewictwa i miała
nieskończenie wiele razy [une in-finitćdefoi^ sprawę cielesną z jednym ze swych
krewnych, a także z innymi, którzy zechcieli się z nią zadawać. Powiedziała też, że bała
się stosunku z diabłem, ponieważ jego członek pokryty był łuską i zadawał jej nieznośny
ból, co więcej, (ego nasienie było wyjątkowo zimne, tak zimne, że nigdy nie zaszła z nim
w ciążę; po prawdzie także i żaden ze zwykłych mężczyzn, jacy bywali na sabatach, nie
zdołał pogrubić jej w pasie.
Kilka nowych szczegółów dorzucił do tych opisów inkwizytor Michaelis. Siostra
Madele-ine de Demandolx wyznała mu, że podążała na sabat co noc i co noc uprawiano
tam odmienny rodzą) praktyk seksualnych:
W niedziele brukali się plugawym spółko-waniem z diabłami w postaci sukkubów i
inkubów; w czwartki plamili się sodomią; w soboty zniżali do obmierzłe) bestiofilii; w
pozostałe zaś dni czynili użytek ze zwykłych sposobów, jakie przewidziała natura.
Kwestię sabatu można by podsumować zeznaniem pewnej czarownicy, przytoczonym
przez de Lancre'a, zeznaniem, w którym jest mowa o wszelkich praktykach z
obrzędem tym związanych, od lotu na zgromadzenie poczynając, a na kopulacji
kończąc:
Marguerite Brement, żona Noela Lave-reta, zeznała, że w zeszły poniedziałek po
zapadnięciu zmierzchu udała się wraz ze swą matką Marion na zgromadzenie, które
odbywało się na łące nieopodal młyna Fra-nquisa de Longny. Jej matka ujęła między uda
miotłę i, wypowiedziawszy słowa, których ona nie mogła zrozumieć, uleciała nagle wraz
z nią w powietrze. JUedy przybyła na wspomniane miejsce, spotkała tam Jeanne
Robert, Jeanne Guillemin, Marie, żonę Simona d'Agneau, oraz Guil-lemette, żonę
mężczyzny zwanego Le Gras; każda dosiadała swej własnej miotły. W miejscu tym było
również sześciu diabłów pod postacią mężczyzn, szpetnych jednak wielce. [...] Kiedy
zakończyły się tańce, diabły spały z nimi i cieszyły się ich towarzystwem. Jeden z nich,
z którym wcześniej tańczyła, objął ją, ucałował dwukrotnie i czynił sobie z nią zadość
przez pół godziny; wytrysk jego nasienia był wyjątkowo zimny. Jeanne Guillemin
zeznała podobnie w tej sprawie; stwierdziła, że trwali w zespoleniu cielesnym dobre pół
godziny l że jej diabeł wstrzyknął w nią niezwykle zimne nasienie.
Schultheis Heinrich von. Eine auss-fuhriiche Instruction wie in Inquisitions-Sa-
chen des grewlichen LiUsters derZauberei... zu procediren Schultheisa to według
Geor-ge'a L. Burra "najbardziej przygnębiające dzieło z całej ponurej biblioteki
poświęconej prześladowaniu czarownic". Napisał je sekretarz osobisty kilku kolejnych
biskupów nadreńskich, doktor obojga praw, i dzięki temu przeszedł do historii jako
autor "najbardziej pobożnego, ale zarazem najokrut-niejszego podręcznika"
prześladowania i sądzenia czarownic. Zawarte w nim wskazówki podane są w formie
odpowiedzi "doktora" (jak wolno przypuszczać, samego Schultheisa) na pytania
zadawane przez fikcyjnego barona Filadelfusa, dotyczące zasad postępowania wobec
oskarżonych o czary.
Jeden z osobliwszych fragmentów tego dzieła pozwala nam uświadpmić sobie, że w
procesach o czary wyrok skazujący uzyskiwano na podstawie materiału dowodowego,
który w sprawach innego rodzaju w ogóle nie byłby przez sędziów brany pod uwagę.
Wywiera on tym większe wrażenie, że uwagi, jakie wypowiada baron Filadelfus,
odznaczają się sporą dozą zdrowego rozsądku. Rozpatrywana jest sytuacja, w której
czterech świadków widziało niejakiego pana "A" udającego się na sabat. Gretta
twierdzi, że jechał on na czarnym koniu, Thomas utrzymuje, że na srokatym, Kurt
przysięga, za pan "A" dosiadał siwka, a młody Fundemann powiada, że kasztana. "Skoro
mamy do czynienia z czterema wykluczającymi się wzajemnie zeznaniami, w jaki
sposób można podtrzymać oskarżenie? - pyta baron. - Nikt nie może przecież
jednocześnie dosiąść czterech różnych koni". Doktor Schultheis wyjaśnia, że gdyby
ludzie ci ujrzeli białego ogiera sąsiada, to z pewnością zgodziliby się wszyscy, że jest
on biały, ale czarownik mógł mieć konia o wielu różnych barwach. "Dziwne to -replikuje
baron. -Jest rzeczą zgoła niemożliwą, by ten sam koń wydawał się jednemu biały,
innemu czarny, a jeszcze innym sroka-ty bądź żółty". Na co Schultheis odpowiada, że
koń pana "A" w rzeczywistości był samym Szatanem, dla którego, podobnie zresztą jak
i dla magów oraz czarownic, możliwe są bardzo dziwne rzeczy. Proponuje on baronowi,
by zechciał spojrzeć na siwka przez okulary o zielonych szkłach. "Ten koń jest zielony
-wykrzykuje baron. Ale co mają wspólnego okulary z koniem, o którym mówiliśmy
wcześniej? Przecież ci świadkowie nie oglądali go przez żadne okulary?" Schultheis
wyjaśnia mu zatem, że skoro okulary zrobione przez człowieka mogą zmienić kolor
rzeczy widzianych, to cóż dopiero mówić o mocy diabelskiej, która potrafi wprowadzić
człowieka w błąd znacznie jeszcze skuteczniej. Dlatego też zeznania złożone przez
tych świadków nie wykluczają się wzajemnie i stanowić mogą wystarczający dowód dla
sądu.
Działalność Schultheisa niejednokrotnie spotykała się z protestami, co doprowadzało
go do istnej furii. W roku 1631 w Paderbom, gdzie skazał na śmierć kilku co
bogatszych obywateli miasta, zawziął się szczególnie na niejakiego "Pisano", który
przyznał, że prosił diabła, aby zezwolił na pojawienie się na sabacie osób zupełnie
niewinnych, by można je było potem zadenuncjować. Groziło to zakwestionowaniem
całego postępowania sądowego - wartość złożonych wcześniej oskarżeń podana została
w wątpliwość i mogło dojść do umorzenia śledztwa. Zrozumiała jest zatem wściekłość
Schultheisa, którego żart ten mógł pozbawić możliwości konfiskaty mienia tych,
których udało mu się wcześniej posłać na stos.
"Fałszywy sędzia czarownic" (takim mianem bowiem określił go Lóher) był zarazem
zdeklarowanym wrogiem umiarkowanych jezuitów: Adama Tannera i Friedricha von
Spee. Zajadłość, z jaką domagał się całkowitego wytępienia wszystkich oskarżonych o
czary, zdaje się zresztą wskazywać zarówno na narastanie wrogiej mu fali
sceptycyzmu, jak i na nieprzejednaną wobec czarownic postawę inkwizycji i
arcybiskupa Mein-zu, Petera Ostermanna, za aprobatą którego traktat Schultheisa
ukazał się drukiem.

Sinistrari Ludovico Maria. Sinistrari (1622-1701), ostatni z wybitnych demonologów


inkwizycyjnej proweniencji, znany był za życia jako uczony dworak, poliglota i mistrz
wytwornej konwersacji. Mnichem franciszkańskim został w dwudziestym piątym roku
życia, a następnie, jako profesor, wykładał prawo na uniwersytecie w Pawii; był także
doradcą Najwyższego Trybunału In-kwizycyjnego w Rzymie i generalnym wikariuszem
arcybiskupa Avignonu. Jego najwybitniejsze dzieło, De Delictis et Poenis,
opublikowane zostało w roku 1700 w Wenecji, rychło jednak trafiło na indeks ksiąg
zakazanych i pozostawało na nim do czasu, gdy w roku 1753 ukazała się w Rzymie jego
nowa, poprawiona wersja. Dziś Sinistrari słynny jest przede wszystkim jako autor
traktatu De Dae-monialitate, poszerzonej wersji jednego z rozdziałów De Delictis et
Poenis, dzieła nie znanego jego współczesnym. Rękopis De Dae-monialitate odkryty
został w jednym z antykwariatów londyńskich przez francuskiego wydawcę Izydora
Liseux dopiero w roku 1875. Sprzedano go za sześć pensów.
Traktat poświęcony jest problemom wzajemnych stosunków między ludźmi a
demonami. Według Sinistrariego inkuby i sukkuby nie są ani diabłami, ani złymi aniołami
(określa je mianem folleti lub duendeś). Miały to być istoty podobne do ludzi,
obdarzone uczuciami i nie pozbawione szansy na zbawienie, ale też i pod wieloma
względami od nich różne - potrafiły na przykład uczynić się niewidzialnymi lub bez
trudu przenikać przez mury. Błędem jest zatem traktowanie stosunku płciowego z
inkubem jako polucji, pede-rastii czy bestiofilii.

Służki. Służki, demony służebne, duszki domowe to niemal czysto angielski (i


szkocki) wkład w dziedzinę europejskiego czamo-księstwa, kontynentalne podręczniki
wykrywania czarownic i akta sądowe wspominają o nich bowiem jedynie sporadycznie.
Utrzymywano, że Diabeł, zawarłszy pakt z czarownicą, dawał jej w prezencie demona
niższej rangi, w postaci małego zwierzątka domowego, który miał służyć jej radą i
pomocą w dokonywaniu złych uczynków. "Każda z nas ma duszka, który tylko czeka na
to, kiedy spodoba się nam go wezwać", oświadczyła szkocka wiedźma, Isobel Gowdle.
Czarownice mogły również dziedziczyć demony po sobie. Mieszkały one razem z
wiedźmą, która miała obowiązek troszczyć się o nie. Wiernego demona służebnego
należy jednak wyraźnie odróżniać od Diabła, który tylko od czasu do czasu odwiedzał
czarownice, przy-jąwszy postać zwierzęcia domowego. Guaz-zo w roku 1608 wyjaśniał
to następująco;
"Diabeł objawia się jako widmo, przybierające kształt psa, kota, kozła, wołu,
mężczyzny, kobiety albo rogatej sowy. [...] Ponieważ jednak postać ludzka jest pod
każdym względem najkształtniejsza i najbardziej doskonała, zazwyczaj ją właśnie
przybiera ukazując się nam". "Robert Artisson", nawiedzający Lady Alice Kyteler,
pojawiał się jako czarnoskóry mężczyzna, kot lub kudłaty pies i był właśnie Diabłem we
własnej osobie, a nie demonem służebnym.
Po raz pierwszy pojęcia "służka" (familiar) w tym właśnie zawężonym rozumieniu użył
w roku 1584 Reginald Scot w Discovery of Witchcraft, chociaż sformułowanie "demon
służebny" (familiar spirtt) spotykamy już dwadzieścia lat wcześniej. W Ameryce o
"służkach ssących ludzi" wpomniał po raz pierwszy Mather Cotton. Statut królowej Eź-
biety I z roku 1563 w ogóle jeszcze o nich nie wspomina, ale już od roku 1604
"naradzanie się ze złym lub potępionym duchem, zawarcie z nim przymierza,
utrzymywanie go, wykorzystywanie do jakichkolwiek celów, karmienie i wynagradzanie"
traktowano Jako zbrodnię. Między tymi dwiema datami doszło do ostatecznego
wykrystalizowania się koncepcji "demona służebnego"; późniejsze procesy czarownic
pełne są opowieści o służkach, uważanych, jak się wydaje, za wrogów anioła stróża, a
ponieważ występowały one zawsze w postaci zwierząt obecnych w każdym domu czy
gospodarstwie wiejskim, nigdy nie zdarzyło się, by jakaś czarownica nie miała swojego
własnego "służki". A nawet jeśli nie dostrzeżono u niej na przykład kota, to sędziowe
zawsze zdołali ustalić, że Diabeł wysłał tam swojego posłańca w postaci pszczoły lub
muchy. W tej sytuacji każde zwierzę stawało się stworzeniem podejrzanym,
potencjalnym nosicielem zła. W napisanym przez gif" hspace=20 vspace=20 align=left
alt="">forda Dialogue (1593), pewien farmer składa następujące zeznanie:
Boję się wychodzić nawet do mojego ogródka, ponieważ co jakiś czas widuję tam
zająca, który, jak podpowiada mi sumienie, jest czarownicą albo którymś z jej
demonów - a on przypatruje mi się uporczywie. Niekiedy też widuję wstrętną łasicę,
która biega po moim podwórku, a w stodole pojawia się odrażający wielki kocur,
którego zdecydowanie nie cierpię.
Również zeznanie Ursuli Kempe, opublikowane w A True and Just Record w roku
1582, zawiera opis podobnych stworzeń:
Miała ona cztery takie duszki, z których dwa były płci męskiej, a pozostałe dwa "
żeńskiej; demony męskie miały za zadanie zabijać swoje ofiary, żeńskie zaś
sprowadzały na nie kalectwo, choroby i inne ułomności cielesne. [...] Jeden z samców,
zwany Tittey, miał postać szarego kota, drugi nosił imię Jack i wyglądał jak kot czarny;
samiczki zaś to czarna ropucha o imieniu Pigin i stworzenie przypominające czarne
jagnię, na które wołano Tyffln.
Na polecenie Ursuli Kempe wykonywały one wszelkiego rodzaju maleficia: czarny
kocur Jack sprowadził zarazę na żonę sąsiada, ropucha Pigin doprowadziła do choroby
małego dziecka, a czarne jagnię Tyffln szpiegowało po okolicy i między innymi doniosło,
że niejaka Elizabeth Bennet trzyma u siebie "dwa demony, jednego pod postacią
czarnego psa o imieniu Suckin i drugiego, podobnego do czerwonego lwa, który zowie
się Lyerd". W nagrodę Ursula Kempe pozwalała im ssać krew ze swego lewego uda,
które krwawiło, ilekroć je potarła".
Wszystkie procesy czarownic z Chefmsford obfitują we wzmianki o demonach
służebnych. Podczas drugiego z nich, w roku 1597, nieletni syn Ellen Smith zeznał, że
matka trzymała przy sobie trzy takie duchy: Dużego Dicka trzymała w oplatanej
butelce, Małego Dicka w skórzanym bukłaku i Willeta w kłębku wełny. Nieszczęśliwym
zbiegiem okoliczności "wszystkie te demony rozpłynęły się bez śladu", kiedy zaczęto
ich poszukiwać. W czasie tego samego procesu wyszło też na jaw, że Elizabeth Francis
rzuciła klątwę na żonę swego sąsiada, ponieważ ta nie chciała dać jej nieco drożdży.
Chwilę potem pojawił się "demon koloru białego, w postaci małego kudłatego psa", i
obiecał, że zemści się na tej kobiecie. W nagrodę dostał kawałek chleba.
W słynnym procesie, który toczył się w roku 1593 w Warboys, niejaka Alice Samuel
oskarżona została o rzucenie śmiertelnego uroku na kilkoro dzieci.
Po pierwsze, kiedy zażądano od niej wyjawienia, jakie imiona miały demony służebne,
za pośrednictwem których rzucała urok, zeznała, że nazywano je Pluck, Catch i White;
imiona te powtarzała zresztą często. Pytana, czy rzuciła śmiertelny urok na Lady
Cromwell, odparła, że tak. Zapytana, z pomocą którego z tych demonów zauroczyła
śmiertelnie wspomnianą Lady Cromwell, odparła, że był to Catch. A kiedy zażądano od
niej odpowiedzi, dlaczego to uczyniła, odpowiedziała: Ponieważ rzeczona Pani
spowodowała, że opalono jej włosy. I powiedziała jeszcze, że Catch nakłaniał ją, by się
zemściła, a wtedy ona kazała mu iść i czynić to, co uzna za słuszne. Spytana następnie,
co powiedział je) Catch, kiedy wrócił, zeznała, iż powiedział, że ją pomścił. Co więcej,
zeznała, że wszystko to jest prawdą i że ona sama winna jest śmierci rzeczonej Lady
Cromwell.
Inny przykład pochodzi z opublikowanej przez Pottsa relacji z procesu czarownic w
Lancashire w roku l6l3:
Jannet Device, córka Elizabeth Device, byłej źonyJohna Device'a z Forest ofPen-
die, wdowy, zeznała, że jej matka jest czarownicą i że ręczy ona za to, ponieważ przy
różnych okazjach demon służebny przychodził do jej domu, zwanego Mal-king Tower,
pod postacią brązowego psa, którego ona wołała Bali. Jednego zaś razu rzeczony Bali
zapytał matkę, czego od niego żąda, na co odpowiedziała, że życzy sobie, by pomógł jej
zabić Johna Robinsona z Barley, zwanego także Swyer. l przy pomocy rzeczonego Balia
rzeczony Swyer został uśmiercony za pomocą czarów.
Klasyczna niemal wzmianka o służkach pojawia się w wydanym w roku 1647 Disco-
iwryofWitchesMaitthewsi Hopkinsa. Hopkins stwierdził, że do Elisabeth Ciark, której
przez cztery noce z rzędu nie pozwalano zasnąć, przyszły następujące demony
służebne:
1. Holt, który przybył jako biały kotek.
2. Jamara, która pojawiła się pod postacią tłustego spaniela pozbawionego w ogóle
nóg; Elizabeth Ciark zeznała, że tuczyła go i masowała mu brzuch, on zaś ssał krew z
jej ciała.
3. Vinegar Tom, który byt stworzeniem przypominającym charta z głową wołu, długim
ogonem i szeroko otwartymi oczyma; kiedy prowadzący przesłuchanie przemówił do
niego i nakłaniał go, by powrócił w przeznaczone jemu i aniołom jego miejsca,
stworzenie owo natychmiast przybrało postać czteroletniego bezgłowego dziecka i
obiegłszy dom z pół tuzina razy znikło w drzwiach.
4. Sack i Sugar w postaci czarnego królika.
5. News, podobny do tchórza; wszystkie te stwory po chwili znikły.
Hopkins zaprzysiągł, że widział te demony służebne, w czasie gdy pilnował Elizabeth
Ciark w jej celi; świadectwo to zostało uznane przez sąd i panią Ciark skazano. Podczas
tego samego posiedzenia sądu skazano także na powieszenie siedem innych czarownic;
wszystkie te wyroki zapadły wyłącznie na podstawie zarzutu o utrzymywanie demonów
służebnych,
Protokoły sądowe zawierają także inne dziwaczne imiona podobnych duszków.
Hopkins wspomina o "Elemanzerze, Pynewackecie, Peckinie Kruku, Grizzelu,
Greedigucie [...] których nie byłby sobie w stanie wyobrazić żaden śmiertelnik". Jeden
z aktów oskarżenia w procesie w Essex z roku 1583 podaje imiona "trzech służków,
zwanych inaczej duszkami [...] Pygine, przypominającego kreta, Rus-solla, podobnego
do szarego kota, i [...] Dun-sotta, mającego postać ciemnobrązowego psa". W roku
1588 inna czarownica z Essex miała trzy takie duszki: Lightfóota - kota, Luncha
-ropuchę, i Makeshifta - łasicę. Isobel Gowdie wymieniła następujące imiona: Swein,
Rorie, McHector, Robert the Rule i kilka innych.
Obowiązkiem czarownicy było karmienie swoich duszków. Bywało, że dawała im do
jedzenia wyszukane specjały, tak jak pani Heard, którą w roku 1582 oskarżono w St.
Osyth o to, że żywiła swoje kosy i szczury ("przypominające krowy, miały bowiem małe,
krótkie rogi") pszenicą, jęczmieniem, owsem, chlebem i serem [...l, a do picia dawała im
wodę i piwo. W czasie procesu w Cambridge w roku 1602 Margaret Cotton zarzucano,
iż karmiła rzekomo "jakieś stworzonka podobne do kurczaków t...] pieczonymi jabłkami
i czerwonym winem". W roku 1651 Annę Bo-denham dawała swoim służkom do jedzenia
okruchy chleba. Powieszono ją.
Wszystkie te istoty spragnione były krwi ludzkiej, toteż czarownica dawała im do
ssania palce albo niewielkie naroślą rozmieszczone w różnych częściach ciała. Były to
tzw. piętna czarownic, których szukano poddając osoby oskarżone o czary dokładnym
oględzinom. Te niewielkie brodawki i obrzmienia nie powinny być mylone z piętnem
diabelskim, którym Szatan naznaczał wszystkich, którzy zawarli z nim przymierze.
Elizabeth Fletcher i jej demony służebne, rysunek przypisywany Milesowi Gale,
wikaremu z Keighley, uczestnikowi procesu Elisabeth w roku 1621

W myśl poglądów panujących w siedemnastowiecznej Anglii, odkrycie piętna


czarownicy było koronnym dowodem zbrodni czamoksię-stwa. Mateczka Agnes
Waterhouse, jedna z czarownic z Cheimsford, posłużyła się swoim kotem, noszącym
imię Szatan, do próby zamordowania krawca Wardela, jednak kot wyznał jej, że nie
mógł przełamać głębokiej religijności rzemieślnika i w związku z tym wyrządzić mu
żadnej szkody. Kiedy zadano jej pytanie: "Kiedy ów kot ssał twoją krew?", odparła:
"Nigdy". Mimo to przebadano Ją starannie i okazało się, że na głowie miała wspomniane
znamiona. Ann Usher, jedna z oskarżonych w procesie w Suffolk w roku 1645, której
Hopkins nie pozwolił zmrużyć oka przez dwie kolejne noce, zeznała, że:
Około roku temu poczuła, że coś przypominającego małego kotka przelazło jej raz
czy dwa po nogach i strasznie ją podrapało. Później zaś poczuła, że do jej wstydliwego
miejsca dostały się dwa motyle, które tańczyły tam, łaskotały ją i ssały. Wymacała je
dłonią, zgniotła i zabiła.
Próbę naukowego wyjaśnienia fenomenu wysysających krew demonów podjął
magister sztuk wyzwolonych uniwersytetu w Cambridge, Henry Hallywell, w dziele
zatytułowanym Melampronoea (1681). Odpierając zarzuty sceptyków, dowodzi on, że
zeznania czarownic stawiają fakt ssania krwi "poza wszelkimi wątpliwościami".
Demony: jako istoty rozwiązłe [...] słabną wskutek ciągłej utraty własnej materii, z
tego , też względu potrzebują pokarmu, który pozwoliłby uzupełnić tracone przez nie
ciałka lotne, i zdobywają go wysysając krew i duszę owych skazanych na potępienie
czarownic. [...] I nie ulega żadnej wątpliwości, że owe duchy nieczyste znajdują taką
samą przyjemność w wysysaniu ciepłej krwi ludzi i zwierząt, jaką przynosi zdrowemu
organizmowi wciągnięcie w płuca odświeżających podmuchów czystego powietrza.

Spina Bartolommeo. Spina (ok. 1475-1546), uczeń Sylvestra Prieriasa, był jednym z
najwybitniejszych prawników europejskich połowy szesnastego stulecia, którym papież
zlecił dokonanie oceny postanowień soboru trydenckiego. Dzieło jego życia, Quaestio
de Strigibus (1523), opracowane na podstawie bogatego materiału dotyczącego
specyficznie włoskich praktyk magicznych, podtrzymuje w całej rozciągłości
przekonanie o istnieniu czarownic, a zwłaszcza o utrzymywaniu przez nie stosunków
płciowych z diabłem, lotach na sabat i umiejętności zmieniania się w zwierzęta.
Podobnie jak inni apologeci teorii czar-noksięstwa Spina zmuszony był podać w
wątpliwość Canon Episcopi, głoszący, że oficjalna nauka Kościoła kwestionuje wiarę w
czamoksięstwo i czarownice. Dlatego też akceptuje w pełni koncepcję świadectwa
widma, dowodząc, że skoro przyznanie się czarownicy do winy wystarcza, by skazać ją
na stos, to pozostałe jej zeznania, dotyczące osób, które wymieniła jako swych
wspólników, tym bardziej powinny zostać uznane za wiarygodne i pociągać za sobą
odpowiednie skutki prawne, zwłaszcza że wszyscy oni prędzej czy później przyznają
się do winy sami, a pozatym Bóg nie dopuściłby do tego, aby tak poważne zarzuty mogły
paść na kogoś zupełnie niewinnego.
Spina podaje dwa przykłady, mające, jego zdaniem, jednoznacznie potwierdzać fakt
istnienia praktyk czarnoksięskich, aczkolwiek czytelnik współczesny mógłby
zinterpretować je w sposób nieco odmienny.
Któregoś ranka pewien wenecjanin znalazł w swym łóżku zupełnie nagą młodą
mieszkankę Bergamo. Wyjaśniła ona, że nocą podglądała własną matkę, która nacierała
się maścią magiczną, poszła zatem w jej ślady i ocknęła się w Wenecji, gdzie w
ostatniej chwili zdążyła powstrzymać matkę od zamordowania dziecka owego
człowieka. Matka obrzuciła ją przekleństwami i odleciała z powrotem, po to zresztą
tylko, by trafić w ręce inkwizycji i zginąć na stosie. Historia ta zyskała znaczną
popularność l była po wielokroć cytowana przez innych demonologów, na przykład przez
Binsfelda w roku 1589.
Natomiast w inny poranek w piwniczce pewnego szlachcica znaleziono kompletnie
pijanego mężczyznę. Wyjaśnił on, że powtórzył wszystkie zabiegi, jakich dokonywała
jego żona przed lotem na sabat, l znienacka znalazł się w towarzystwie wielu
czarownic, które, ujrzawszy go, znikły, a on pozostał sam wśród baryłek z winem. Żonę
owego człowieka, którą pojmała inkwizycja, spalono na stosie. Również i na tę opowieść
powoływali się później inni autorzy.

Stosunki płciowe z Diabłami. Z zeznań wydobytych z czarownic przez sądy wynika,


że kobiety biorące udział w sabacie zawsze uprawiały miłość z diabłem. Teolodzy
dopuszczali możliwość odbycia stosunku płciowego człowieka z diabłem - czy to w
postaci męskiego inkuba, czy też żeńskiego sukku-ba - spierając się wszakże co do
samej natury diabłów (tzn. cielesnej bądź jedynie duchowej), ciężaru popełnionego w
ten sposób grzechu, a także technik i sposobów takowego współżycia. "Ciekawość
sędziów, starających się poznać wszelkie możliwe szczegóły dotyczące stosunków
płciowych - pisze Henry C. Lea - była wręcz nienasycona, a przebiegłość, z jaką
prowadzili przesłuchania, wynagrodzona została ogromną obfitością płodów niezdrowej
imaginacji". Większość wzmianek na ten temat, które od początku do końca uznać
wypada za dzieło znerwicowanej wyobraźni erotycznej, powstała w wyniku swoistej
współpracy chutliwych inkwizytorów z rozhisteryzowanymi młodymi kobietami
stojącymi przed widmem stosu.
Teolodzy i demonologowie musieli rozwikłać nie lada problem: w jaki mianowicie
sposób demony o bezcielesnej, czysto spirytualnej naturze mogły współżyć cieleśnie z
ludźmi - a to, że mogły, przyjmowano bez zastrzeżeń, gdyż fakt ten wspierał zarówno
autorytet Biblii, jak i Kościoła. W dziele De Ciuitate Dei święty Augustyn starał się
dać wykładnię wersetu IV Rozdziału VI Księgi Rodzaju: "Synowie Boga zbliżyli się do
córek człowieczych, te im rodziły". Był on pierwszym, który drobiazgowo rozważył
kwestię, "czy anioły jako duchy mogły obcować cieleśnie z kobietami". Augustyn
skłaniał się ku odpowiedzi twierdzącej, aczkolwiek wątpił, by aniołowie Boży mogli
zgrzeszyć w ten sposób. Papież Benedykt XIV w swoim De Serwrum Dei
Beatiflcatione komentował ten passus następująco:
Fragment ów odnosi się do diabłów znanych jako sukkuby i inkuby [...] bowiem, jeśli
wszystkie niemal autorytety dopuszczają możliwość spółkowania, część autorów
przeczy, że może ono zaowocować potomstwem. [...] Inni wszakże, uznaw-szy coitusza.
możliwy, utrzymują, że w jego następstwie mogą przyjść na świat dzieci i że zdarzało
się tak w rzeczywistości, choć odbywało się to jakimś nowym i niezwykłym sposobem,
nie znanym zazwyczaj ludziom.
Również papież Innocenty VII i święty Bonawentura zgadzali się z poglądem, iż
możliwy jest akt seksualny między diabłami a ludźmi. Święty Augustyn i święty Tomasz
z Akwinu zapewniali, że demony i złe duchy bądź wstępują w ciała zmarłych, bądź
tworzą dla siebie nowe powłoki cielesne z żywiołów elementarnych. Niekiedy też, jak
twierdził Boguet, diabeł korzysta z ciała człowieka, którego niedawno powieszono. Te
tradycyjne poglądy przewijają się przez całą niemal literaturę demonologiczną; nawet
jeszcze w roku 1665 karmelicki podręcznik Theolo-gia Moralis uskarża się, że
"niektórzy nie podzielają tego zdania, utrzymując, że niemożnością jest, by diabeł
mógł odbyć zakończony poczęciem stosunek płciowy z istotą ludzką. Opinia przeciwna
jest wszakże niepodważalna i musi być przyjęta".
Aby rozwikłać sprzeczność wewnętrzną, jaką obarczona jest koncepcja zakładająca
współżycie płciowe między istotą duchową a człowiekiem, jeden z późniejszych
demonologów, Sinistrari (zm. w roku 1701), w dziele De Daemonialitate et Incubis et
Suc-cubis roztrząsa szczegółowo wzmiankę świętego Augustyna o "duchach rolnych i
bóstwach leśnych, znanych pospolicie jako inkuby", traktując je nie jako złe anioły,
lecz byty odrębnej (i niższej) kategorii, których postępowaniem kieruje wyłącznie
lubieżność. Popada przy tym w sprzeczność z poglądami ortodoksów, według których
demony jako duchy "nie mogą odczuwać ani radości, ani rozkoszy" (de Lancre), a
postępują w ten sposób jedynie po to, by poniżyć człowieka. Sinistrari uważa, że ci,
którzy duchom takim ulegli, zyskują ich przychylność, tym zaś, którzy je odrzucili,
odpłacają one nienawiścią. W myśl jego koncepcji inkuby dążą po prostu do
zaspokojenia swych żądz, aczkolwiek niejednokrotnie nalegają, by ich ludzcy
partnerzy wyparli się wiary, uprawiali praktyki magiczne i popełniali zbrodnie,
"traktując to jako warunek wejścia z nimi w występną zażyłość". Kiedy jednak nie
towarzyszy temu obraza wiary, "trudno znaleźć powód, dlaczego miałoby to być
występkiem cięższym niźli sodomia czy bestiofilia". Jeśli jednak kobiety i mężczyźni
wierzą, że inkuby są diabłami, ich wina jest taka, jak orzeka to Kościół.
Od mniej więcej 1430 roku inkwizycja ścigała kobiety utrzymujące stosunki
seksualne z diabłami, aczkolwiek podczas procesów o czary nie kładła na ten fakt
większego nacisku. Z diabłem obcowały cieleśnie nawet małe dziewczynki. W końcu
siedemnastego stulecia Johannes Henricus Pott wspomina o pewnej dziewięcio- lub
dziesięcioletniej dziewczynie, która z podszeptu macochy uwiedziona została przez
diabła. Ze względu na młodociany wiek wybatożono ją tylko i zmuszono, by była
świadkiem spalenia macochy na stosie. Bodin stwierdza, że stosunek płciowy miały
dziewczęta w wieku lat sześciu, "co dla kobiet oznacza pełnoletniość". W Wurzburgu w
styczniu roku 1628 do kontaktów płciowych z inkubami przyznało się troje dzieci -
dwunastoletnia Anna Rausch, jedenastoletnia Sybille Lutz oraz licząca lat osiem i pól
Murchen. Anna oświadczyła, że sześciokrotnie obcowała cieleśnie z mistrzem
Hamerleinem; protokół sądowy zauważa, iż "spółkowanie to dziewczyna formalissime
opisała". Sybille zadawała się z mistrzem Federleinem, a mała Murchen potwierdziła
formaliter, że miała coitus cum demone. Sybille i Anna zostały skazane na śmierć,
Murchen zaś razem z siedmioma innymi dziewczynkami w wieku od ośmiu do trzynastu
lat odesłano po przesłuchaniu do rodziców (Diefenbach, Der Hexenwahn, 1886). Wieści
o tej sprawie, niepomiernie zresztą wyolbrzymione, znalazły swoje odbicie w liście,
jaki -w sierpniu roku 1629 napisał kanclerz Wurzburga: "Sprawa czarownic ponownie
wybuchła z całą mocą i to w sposób wręcz trudny do opisania. [...] Okazuje się, że około
trzystu trzyletnich lub czteroletnich dziewcząt uprawiało rozpustę z diabłami".
Diabeł mógł objawiać się w dowolnej postaci; zależało to tylko i wyłącznie od jego
kaprysu. Niekiedy wcielał się w postać czyjejś kochanki albo wymarzonego ideału
kobiety - tak jak w przypadku Fausta, dla którego Mefistofeles wyczarował podobiznę
Pięknej Heleny. W dziele zatytułowanym Alexi-cacon Brognolus przytacza klasyczną
wręcz opowieść o sukkubie. W roku 1650 wysłuchał on spowiedzi pewnego młodzieńca, u
którego pojawiła się ukochana, twierdząc, że uciekła z domu. Po nocy pełnej rozkoszy
młody człowiek zorientował się, że jego umiłowana Teresa jest w rzeczywistości sukku-
bem, zasmakował w niej wszakże do tego stopnia, iż przez kilka jeszcze miesięcy noc
w noc oddawał się temu "potwornemu zajęciu".
Młodzieniec ów miał i tak znacznie więcej szczęścia niż pewien mnich, którego
sukkub okazał się tak wymagający, że udało mu się wytrwać zaledwie miesiąc [patrz:
Sukkub], albo dwóch innych mężczyzn, o których w swojej Demonolatreiae opowiada
Remy:
Co do jednego wszakże wszyscy, którzy opowiadali o kopulacji z demonami,
obojętnie czy pod postacią mężczyzny, czy też kobiety, są całkowicie zgodni;
potwierdzają jednogłośnie, że trudno wyobrazić sobie coś bardziej nieprzyjemnego i
powodującego uczucie przejmującego zimna niż takowy stosunek. Petronius
Armentarius wyznał, że skoro tylko zaczął pieścić swą "Abrahel", zesztywniały mu z
zimna wszystkie członki, Hennezel zaś stwierdził, że odniósł wrażenie, jakby włożył
swe przyrodzone narzędzie do lodowato zimnej nory i przyszło mu opuścić swą
"Schwar-tzburg" - takie bowiem dziwne imiona noszą naprawdę sukkuby - nie
zaznawszy żadnej rozkoszy.
Doznania mężczyzn z rzadka jedynie stawały się przedmiotem uczonych rozważari,
uwagę specjalistów zaprzątały raczej kobiety.
Niektórzy z autorów (np. Weyer - 1653, Carpzov -1635 i Pott -1689) uważali, że
nawet jeśli diabeł objawia się w postaci jakiegoś zwierzęcia, zwłaszcza węża, kozła lub
kruka, możliwe jest odbycie z nim przez kobietę stosunku płciowego. Boguet opowiada
o niejakiej Francolse Secretain, która przyznała się do spółkowania z diabłem,
pojawiającym się najczęściej w postaci czarnego człowieka, niekiedy jednak także psa,
kota lub ptaka. W roku 1679 szkockie czarownice z Borrowstones, tuż przed
spaleniem na stosie, przyznały się komisarzom, że diabeł "miewał z nimi sprawę
cielesną jako jeleń, ale od czasu do czasu przybierał także inną postać -bociana, byka,
daniela lub psa - i parzył się z nimi w tym kształcie". Jedna z tych czarownic, Margaret
Hamilton, oskarżona została o to, że "zadała się cieleśnie z diabłem w postaci ludzkiej,
który wszakże zszedł z niej już jako czarny pies" - Pitcaim, Criminal Trials. Pott
przytacza jeszcze inną, wcześniejszą, pochodzącą bowiem z roku 1605, historię żony
pewnego kupca z Wittenbergi, której kochanek pewnej nocy wykrzyknął: "I oto twój
luby zamienia się w dzięcioła", po czym wyfrunął i więcej go już nie widziano. Co
prawda Kościół stał na stanowisku, że demon objawiający się w postaci zwierzęcia
przestaje tym samym być inkubem lub sukkubem, ale dla zwykłych mężczyzn i kobiet
owo subtelne rozróżnienie nie miało większego znaczenia.
Uważano powszechnie, że szczególnie podatne na wyimaginowane czy też
rzeczywiste pokusy cielesne zwierzokształtnych diabłów były siostry zakonne. W
swoim Disco-urs des sorciers Boguet wyrażał przekonanie, że w celu uwiedzenia
niewiasty diabeł nader często przybiera postać psa, a na potwierdzenie swe) opinii
przytaczał "godne uwagi zdarzenie", do którego doszło w pewnym klasztorze w
diecezji kolońskiej w roku 1566, gdzie jakiś pies, o którym powiadano, że to diabeł,
zadzierał zakonnicom habity z wyraźnym zamiarem zgwałcenia ich. Bodin, omawiając tę
samą historię, okazał się nieco bardziej sceptyczny: "Sądzę, że z całą pewnością nie
był to demon, ale zwyczajny pies". Mimo to w swojej D(fmonomaniepoda)e kilka innych,
podobnych przypadków.
Kiedy przybył do konwentu w Mont de Hesse w Niemczech, gdzie, jak
przypuszczano, w siostry wstąpiły złe duchy, spostrzegł, że na łożach tych, które
podejrzewano o folgowanie tajemnemu grzechowi [bestiofilii], spoczywały w
bezwstydnych pozach psy, oczekujące na ich przybycie. Także w Tuluzie odkrył on
kobietę, która wygadzala sobie w taki właśnie sposób; pies próbował posiąść ją na
oczach wszystkich. Przyznała się do tego występku i spalono ją.
Bodin podał jeszcze podobny przykład, tym razem z Paryża, z roku 1540.
Jeden z nielicznych opisów metody spół-kowania ze zwierzęciem podaje w swoim
Tableau de Lancre, utrzymując, że pochodzi on od naocznego świadka. Johannes
d'Aguerre zeznał pod przysięgą, że:
Diabeł pod postacią kozła, mający członek męski z tyłu, odbywał stosunki płciowe z
kobietami podskakując i trykając je swoim narzędziem w podbrzusza. Piętnastoletnia
mieszkanka Biarritz, Marie de Marigrane, potwierdziła, iż wielokrotnie widziała, jak
diabeł parzył się z licznymi kobietami, które zna z imienia i nazwiska, i że w
obyczajach owego diabła było brać niewiasty urodziwe od przodu, szpetnych zaś
zażywać od tyłu.
Inny świadek przesłuchiwany przez de Lancre'a, siedemnastoletnia Marguerite de
Sare, zeznała, że ilekroć diabeł ukazywał się jej w postaci kozła, jego członek zawsze
był taki jak u muła, wybrał sobie bowiem to zwierzę jako naj-szczodrzej wyposażone
przez naturę; był on długości ramienia i tak gruby jak ono [...] i że zawsze wystawiał on
na pokaz swoje przyrodzone narzędzie tak zacnego kształtu i pięknych rozmiarów.
De Lancre dodaje następnie: Zupełnie odmiennego zdania jest Boguet, który
powiada, że czarownice z Franche--Comte nigdy nie widziały ani jednego, który byłby
dłuższy niż palec ani też od niego grubszy. Wszystko, co można na ten temat
powiedzieć, to to, że Szatan obsługuje czarownice lotaryńskie lepiej niźli wiedźmy z
Franche-Comte.
Ponieważ demony są z natury bezpłciowe, tradycyjny pogląd, sformułowany przez
świętego Tomasza z Akwinu, głosił, że mogą się one objawiać zarówno jako mężczyźni,
jak i kobiety. Autor dzieła Tractatus de Ange-Hs, dominikanin Charles Renę Billuart
(1685-1757), pisał: "Ten sam zły duch może służyć mężczyźnie jako sukkub, a kobiecie
jako inkub". Dzięki tej dwoistej naturze wykorzystywały one nasienie, które
zgromadziły pełniąc rolę sukkubów, dokonując jego eja-kulacji, kiedy przekształcały
się w inkuby. Teorię tę podsumowuje Guazzo w Com-pendium Maleficarum, pisząc:
Diabły bowiem mogą wykorzystywać ciała zmarłych, bądź z powietrza i innych
żywiołów tworzyć sobie materialne powłoki cielesne, podobne do naturalnych, które
-jeśli taka jest ich wola - potrafią także obdarzyć zdolnością ruchu i ciepłem
wewnętrznym. Mogą zatem nadać im zewnętrzne cechy płci, której same są
pozbawione, i oddawać się mężczyznom w postaci kobiecej, a kobiety zaspokajać jako
mężczyźni, zlec na niewieście i dopuścić na siebie męża; mogą także wydzielać
nasienie, które zebrały gdzie indziej, naśladując naturalny jego wytrysk.
Martin de Aries przypuszczał, że wyciskają one spermę ze zwłok, inni zaś, na
przykład Guazzo, byli przekonani, "że gromadzą one nasienie ronione przez mężczyzn
w czasie polucji i dzięki swej szybkości oraz znajomości praw natury potrafią
zachować jego zapładniające ciepło". Nicolas Remy (1595) natomiast był przekonany,
że demony są bezpłodne; opinię tę podzielało wielu innych, w tym Uirich Molitor
(1489).
Jeżeli kobieta pragnęła zajść w ciążę, diabeł używał zakonserwowanej spermy, a jeśli
była temu przeciwna, "wydzielał substancję podobną do nasienia o właściwej
temperaturze, tak że podstępu tego nijak nie można było wykryć" - Guazzo. Jeanne
d'Abadie wyznała de Lancre'owi, że "nasienie Szatana było nadzwyczaj zimne, z tej
też racji nigdy nie zaszła z nim w ciążę". Sinistrari z kolei utrzymywał, zastrzegając
wprawdzie, że "wyraża jedynie osobiste mniemanie", iż inkuby zdolne są do płodzenia
same z siebie, co zgadzało się z poglądami Del Rio oraz opinią Młota na czarownice.
Inni autorzy, na przykład Pott (1689), byli przekonani, że dia-,beł jest bezpłodny, ale w
momencie rozwiązania podrzuca on kobiecie wykradzione komu innemu niemowlę.
Stosunkowo późna rozprawa Johanna Klei-na (przedstawiona w roku 1698
uniwersytetowi w Rostocku) cytuje kilka szczegółowych opisów potwornego potomstwa
zrodzonego z takich związków. W jednym z protokołów sądowych odnalazł on zeznania
pewnej kobiety, która utrzymywała, że urodziła najpierw tasiemca, a następnie
dziewczynkę rozmiarów kubka, która ssała jej pierś. Jej inkub, David, odebrał jej
oboje. Z innym inkubem, Hansenem, miała chłopca i dziewczynkę, ale i on jej je
odebrał. Zeznała też, że inkuby obcowały z nią cieleśnie także i w więzieniu, wskutek
czego urodziła kolejną dziewczynkę, którą również jej odebrano. "Aczkolwiek doznała
przy tym silnego krwotoku, który poplamił zarówno jej ubranie, jak i podłogę, wszelkie
jego ślady znikły". Dalsze historie o monstrach poczętych podobnie przytacza Bodin.
W roku 1275 w Tuluzie niejaka An-gela de Labarthe powiła rzekomo potwora o głowie
wilka i wężowym ogonie; kobieta ta była prawdopodobnie pierwszą osobą spaloną na
stosie za utrzymywanie kontaktów seksualnych z diabłem. Również Carpzov i Pott
dostarczają nam wielu takich opowieści, włącznie z historią pewnej kobiety z Augs-
burga, która w roku 1531 wydała na świat dwunogiego węża.
Wiele legend przypisywało diabelskie pochodzenie licznym wybitnym postaciom
historycznym, a nawet całym nacjom. Owocami występnych związków z Szatanem mieli
być: Robert, ojciec Wilhelma Zdobywcy, Luter, Aleksander Wielki, Platon, Cezar,
Scypion Afrykański, Romulus i Remus, Merlin, a także wszyscy Hunowie i mieszkańcy
Cypru. Wypowiadający się w tej kwestii Molitor wyrażał przekonanie, że Merlin nie
został spłodzony przez diabła, lecz był cudzym niemowlęciem podrzuconym przez niego
matce.
Również i pospolite wiedźmy miewały potomstwo z diabłami. W swojej Chronicie
Holinshed donosi o młodej Szkotce, którą przyłapano na uciechach miłosnych z jakimś
potworem; urodziła ona później "dziwactwo, jakiego nigdy dotąd nie widziano". Pragnąc
uniknąć skandalu, rodzina spaliła płód. W A Prodigious and Tragical History ofthe ar-
raignment, trial, confession, and condemna-tion ofsixwtchesatMaidstoneinKent... 1652
stwierdzono, że "Annę Ashiy, Annę Martin, a także jedna z ich wspólniczek
oświadczyły, że są w ciąży; przyznały się wszakże, że nie z człowiekiem, a z diabłem".
O dziwo, łatwowierny zazwyczaj Boguet odnosił się do podobnych zeznań z dużą dozą
zdrowego rozsądku: "Czyż nie powinniśmy raczej przyjąć, że posłużyły się one [Rea i
Leda] bogami jako przykrywką dla swego kazirodztwa i cudzołóstwa? Uważam przeto,
że i wdowa, o której mówi Bodin, stała się brzemienną za sprawą zwykłego mężczyzny,
a nie diabła".
Niektóre, zwłaszcza wcześniejsze, opisy kładły nacisk na niezwykłą wręcz rozkosz
doznawaną w czasie współżycia płciowego z diabłem. Piszący w roku 1458 inkwizytor
Nicholas Jacquier powiada, iż była ona inor-dinate camaUter, a liczne czarownice
"jeszcze przez kilka dni po stosunku były omdlałe i wyczerpane [afflicti et
debiUtati[". Podobnego zdania byli na ogół autorzy włoscy; słynny prawnik papieski
Grillandus opowiada, iż pewna niewiasta przyznała mu się osobiście, że uprawiała miłość
z diabłem maxima cum wluptate. W swoim traktacie De Uniwrso William z Paryża
podkreśla, że diabeł potrafi zwieść umysł kobiety na tyle, że wydaje się jej, iż posiadł
on ją pięćdziesiąt, a nawet sześćdziesiąt razy w ciągu nocy, podczas gdy w
rzeczywistości był to zaledwie jeden, góra dwa razy. Z drugiej jednak strony w La
Yaude-rye de Lyonois (1460) zaprezentowano zgoła odmienną, a w czasach
późniejszych powszechną niemal opinię, że czarownice parzą się z diabłem "z wielką
bojaźnią l trwogą [timore etpavorS". W roku 1470, kiedy demonologia była jeszcze w
powijakach, podobne stanowisko zajął Jordanes de Bergamo, wedle którego:
"Ta sama czarownica zeznała i potwierdziła, że zarówno przyrodzone narzędzie
diabla, jak i jego nasienie są zawsze chłodne".
Niemal wszystkie późniejsze opisy podkreślają także, że podejrzane czarownice
utrzymywały, iż rzeczony stosunek płciowy był bolesny i nie sprawiał im żadnej
przyjemności. Boguet pisze:
Thievenne Paget powiedziała ponadto, że kiedy Szatan spółkował z nią, odczuwała
taki ból jak rodząca kobieta. Francolse Se-cretain zeznała, że w trakcie zespolenia
miłosnego czuła, jakby coś płonęło w jej trzewiach, a niemal wszystkie czarownice
potwierdzają, że nie mają z tego żadnej uciechy, a to z powodu plugastwa i ohydy
samego diabła, jak też i bólu, jaki im zadaje, o czym wspominaliśmy przed chwilą.
Podobnie Remy przytacza słowa pewnej czarownicy, która stwierdziła, że spółkowa-
nie z diabłem było bolesne i nie sprawiło jej żadnej satysfakcji. Kilka nowych
szczegółów dorzuca de Lancre:
Marie de Marigrane, piętnastoletnie dziewczę z Biarritz, zapewniała, że wydaje się,
jakoby na całej swojej długości członek diabła ukształtowany był z dwóch części, w
połowie z żelaza, w połowie zaś ze zwykłego ciała, podobnie też i jądra; zeznała
również, że przyglądała mu się wie-lekroć na sabatach i zawsze był on taki, jak go
opisała. Co więcej, słyszała, iż wiele kobiet, które sypiały z diabłem, mówiło, że
narzędzie owo sprawia, że wrzeszczą zupełnie jak rodzące kobiety, i że diabeł zawsze
ma je w pełnej gotowości. Petry de Unarre zeznała, iż rzeczony instrument diabelski
uczyniony jest z rogu, a w każdym razie tak wygląda, i to właśnie jest przyczyną, że
kobiety tak wrzeszczą.
Kolejny świadek de Lancre'a podaje dalsze szczegóły dotyczące diabelskiego organu
kopulacyjnego:
Zazwyczaj jest on cętkowany, kręty i przypomina węża; niekiedy na wpół cielesny, na
wpół uczyniony z żelaza, innymi zaś razy rogowaty, najczęściej rozdwojony jak język
węża; diabeł bowiem odbywa zarazem stosunek normalny i pederastyczny; bywa też,
że jego członek ma i trzecie odgałęzienie, którym sięga ust swej kochanki.
Wzmianka o diable "cum membro bifur-cato" pojawia się po raz pierwszy w roku
1520.
Bardzo podobne zeznania z obszaru Lotaryngii przytacza w swej Demonolatreiae
Remy:
Wszystkie czarownice potwierdzają też, że kiedy ich diabły pokładają się na nich, to
przyjmują one w siebie to, co uchodzi za ich przyrodzone narzędzia, z wielkim bólem,
a to z powodu, że są tak wielkie i sztywne. Alexia Drigie przyjrzała się dokładnie
wyprężonej męskości swego diabla i powiada, że członek jego zawsze był tak długi jak
pewne narzędzie kuchenne, które przypadkiem było na widoku i które wskazała palcem,
a w miejscu, gdzie powinny być jądra i gdzie zazwyczaj zwisa moszna, to nie miał on
nic. Ciaudia Fel-let zeznała, iż doświadczyła po wielokroć, jak wbijało się w nią coś
rozdętego do takich rozmiarów, że żadna kobieta, bez względu na to, jak przestronna
byłaby jej pochwa, nie mogłaby przyjąć tego w siebie bez bólu. Zresztą wszystkie
prawie czarownice uskarżają się, że nie lubią zaznawać pieszczot od swych diabłów, ale
na próżno im się sprzeciwiać.
Jedna z cytowanych przez Bogueta czarownic, Antide Colas, miała rzekomo poniżej
pępka dziurę, która służyła jej do uprawiania miłości z diabłem; stosunki z mężem
natomiast odbywała waginalnie. Zarządzona przez sąd obdukcja ujawniła wszakże
jedynie bliznę na jej brzuchu.
Co do tego natomiast, że diabeł jest zimny, jednomyślne są nieomal wszystkie
oskarżone. Boguet powołuje się na zeznania niejakiej Jacqueme Paget, która często
brała w dłoń członek diabła, który zwykł z nią sypiać, a byt on lodowato zimny i miał
długość palca, aczkolwiek nie był tak gruby jak zwykle u mężczyzny. Również
Thievenne Paget i Antoine Tornier potwierdziły, że męskość ich diabłów miała długość i
inne wymiary dokładnie takie jak jeden z ich palców.
Inna dziewczyna, na którą powołuje się Boguet, stwierdziła, że nasienie diabła było
"naturalnie ciepłe", jest to wszakże obserwacja nietypowa. Dwudziestotrzyletnia
Sylvine de la Plaine, skazana w roku l6l6 na spalenie przez parlament paryski, w taki
oto sposób opisała swoje doświadczenia: "Do tego czasu diabeł poznał ją cieleśnie raz,
jego członek przypominał koński; gdy wszedł w nią, był zimny jak lód i wytrysnęło z
niego lodowato zimne nasienie, wycofując się zaś poparzył ją tak, jakby uczyniony był z
płomienia".
Guazzo przytacza zeznania pewnej "rozumnie wyglądającej dziewki", które złożyła w
czasie procesu toczącego się przed parla-Jnentem akwitańskim w roku 1594.
Opisawszy uprzednio przygotowania do sabatu czarownic, ciągnie ona dalej:
Następnie ów Włoch (jej narzeczony] ponownie zabrał dziewczynę w to samo
miejsce, a kozioł poprosił ją o pukiel włosów, który rzeczony Włoch odciął i mu wręczył.
Odebrawszy ten podarunek, diabeł odprowadził Ją jako swą małżonkę do pobliskiego
zagajnika i, obaliwszy na ziemię, posiadł. Dziewczyna zeznała jednak, że nie odczuła
przy tym ni cienia rozkoszy, przeciwnie, doznała dotkliwego bólu, a wytrysk nasienia
kozła, które było zimne jak lód, przyprawił ją o przerażenie.
Na podobne relacje można także natknąć się i w źródłach angielskich. W roku 1649
Mateczka Bush z Barton zeznała, że diabeł, który odwiedzał ją pod postacią młodego
mężczyzny, "był zimniejszy i cięższy niż zwykły mężczyzna, nie umiał też pofolgować
sobie tak, jak to czynią ludzie" (Steame, Confirmation and Discoyery of Witchcraft).
W roku 1662 Isobel Gowdie z Auldearne opisała diabła jako "ogromnego, czarnego,
grubiańskiego mężczyznę, bardzo zimnego, a "przyrodzenie" jego znalazła chłodnym
jako woda źródlana" (Pit-cairn, Criminal Trials, 1833).
Z kolei w roku 1572, w Trewirze, niejaka Eva von Kenn oddała się diabłu, który
jednak "był zimny jak sopel lodu". Piszący w roku 1698 Johann Klein, aczkolwiek
przyznawał, że stosunki płciowe z diabłem mogą być jedynie złudzeniem doznawanym
przez kobiety w czasie snów erotycznych, niemnej dawał wiarę zeznaniom opisującym
rzeczywiste współżycie cielesne z demonami, kończące się wytryskiem "zimnego
nasienia". Kwestię tę usiłuje wyjaśnić Guazzo; "Co zaś się tyczy wytrysku lodowatego
nasienia, to doświadczają go wyłącznie te czarownice, które są w pełni świadome, że
ich partnerem jest diabeł".

Pierwszy w literaturze demonologicznej wizerunek aktu płciowego diabła z kobieta,


drzeworyt z: Uirich Molitor, De Lamiis, Strasbourg 1489

Ta dziwaczna cecha diabła stała się też motywem literatury jarmarcznej, wydana w
roku 1686 w Londynie The Strange and Wonderful History ofMother Shipton - rodzaj
noweli łotrzy kowskie j, opowiada o uwiedzeniu szesnastoletniej Agaty Soothtell przez
diabła w postaci wielce urodziwego młodzieńca [...], który skłonił ją, by była mu powolna.
Jego pieszczoty jednak (jak później wyznała akuszerce) były zimne jak śnieg albo lód.
Od tego czasu piekielny narzeczony odwiedzał ją - zazwyczaj raz dziennie -ona zaś
nigdy nie żądała od niego pieniędzy.
Słynny filozof angielski, Henry More, w traktacie noszącym tytuł Ań Antidote
Against Atheism (1653), podaje racjonalne, w jego mniemaniu, wyjaśnienie tej cechy.
Wydaje się oczywiste, że ciała diabłów, będące niczym innym jak tylko zgęszczo-nym
powietrzem, powinny być zimne, podobnie jak zimna jest zgęszczona woda (czyli lód i
śnieg ); więcej nawet, chłód ten powinien być bardziej ostry i dojmujący, bowiem
złożone są one z cząstek daleko subtelniejszych niżli te, które tworzą wodę, a przeto
bardziej przenikliwych i daleko łatwiej drażniących nerwy czuciowe.
Bez względu na to, co Sinistrari mógł sądzić na temat klasyfikacji inkubów,
mających naturę duchową, ludzką bądź zwierzęcą - stosunek płciowy z diabłem
uważany był zawsze za zbrodnię tożsamą z pederastią, a to przestępstwo karano
śmiercią przez spalenie na stosie. W kilku przypadkach zeznania oskarżonych
zawierają bliższe szczegóły dotyczące rodzaju miłości fizycznej uprawianej z diabłem.
W roku 1624 samozwańcza księżniczka czarnej magii, Marie-de-Sains, przyznała, że
grzeszyła zarówno "zazwyczaj stosowanym sposobem", jak i oddawała się "zbrodni
sodomii i bestiofilii", to znaczy obcowała cieleśnie z diabłem, który przybrał postać
zwierzęcia (Histoire ućritable, Paris 1624). Naczelny instygator armii francuskiej,
Bou-vet, stawia znak równości między kontaktami płciowymi z diabłem i
utrzymywaniem stosunków płciowych między chrześcijanami a "Żydami, Turkami,
poganami i innymi niewiernymi, a to z racji dziwnej nienawiści, jaką żywią oni wobec
Kościoła katolickiego; traktuje się ich przeto jak zwierzęta, które pozbawiły się drogi
zbawienia". Spalić na stosie powinno się oboje partnerów, diabeł wszelako opuszczał
czarownicę i karę tę musiała zatem przyjąć w samotności.
Powszechnie panujące wyobrażenia na temat natury związków cielesnych z diabłami
podsumowuje niejako, pochodzący z roku 1460, łaciński traktat dotyczący czarownic z
Arras:
Podczas sabatów w Yaudois przewodniczący zgromadzeniu diabeł brał neofitkę na
stronę i wyprowadzał ją na skraj zagajnika, by mógł obcować z nią wedle swego uznania
i poznać ją cieleśnie. Nakłaniał ją złośliwie, by uklękła na ziemi, wspierając się na
łokciach, twierdził bowiem, że w żadnej innej pozycji nie może odbyć z nią stosunku;
taki właśnie był sposób, w jaki prezydent diabelski sycił się nią, i zapewne dlatego
pierwszym wrażeniem, jakie kobieta owa odnosiła, było to, że członek męski diabła był
miękki i zimny, podobnie zresztą jak całe jego ciało. Za pierwszym razem diabeł
korzystał z otworu, który w tym celu dała jej natura, i składał w nim porcję kradzionej
żółtawej spermy, którą gromadził z resztek po nocnych polucjach mężczyzn albo i z
innych źródeł; potem zaś zażywał jej analnie, w ten oto nienaturalny sposób sycąc się
jej wdziękami. [...] Następnie gaszono pochodnie (jeśli takowe w ogóle były) i na rozkaz
prezydującego diabła każdy dobierał sobie partnera i parzył się z nim. Niekiedy
dochodziło także do nieopisanych wręcz bezeceństw: na polecenie diabła wymieniano
się bowiem kobietami albo, co gorsza, przekazywano swoje kobiety kobietom, a
mężczyzn mężczyznom i wyga-dzali sobie wszyscy w sposób przeciwny naturze płci -
kobieta z kobietą, a mężczyzna z mężczyzną, albo też i na inne niegodne sposoby, gdy
mężczyzna czynił sobie kobietę powolną z pominięciem jej przyrodzonego naczynia,
korzystając w tym celu z innych części jej ciała. [...] W rzeczywistości bowiem
mężczyzna nie zaznaje żadnej rozkoszy z obcowania z diablicą ani kobieta z
uprawiania miłości z diabłem, godzą się jednak na to z poczucia obowiązku i pod
wpływem strachu. [...] Podczas kolejnego stosunku płciowego z neofitką obcują
cieleśnie inne demony, czyniąc to starannie i gruntownie, taką samą manierą, jaką
uprzednio obrał diabeł prezydent; następnie jednak nie oddaje się już ona duchom,
wyjąwszy sytuacje, gdy brakuje mężczyzn, by się z nimi parzyć (a dzieje się tak,
ilekroć w zgromadzeniu sabatowym bierze udział mniej mężczyzn niż kobiet) - wtedy
diabły osobiście wyrównują tę dysproporcję. Zdarza się to niekiedy, ale wyłącznie w
opi-, sanych wyżej okolicznościach. Kiedy zaś mniej licznie zbiorą się kobiety,
niedobór uzupełniają diablice - zdarza się bardzo często, że kiedy diabeł prezydent
oddala się z nowo przyjętą do zgromadzenia kobietą, jeden z mężczyzn parzy się z
diablicą. [...] Bywa też, aczkolwiek niezmiernie rzadko, że jakiś mężczyzna odbywa
stosunki płciowe wyłącznie z diablicą; jest to oznaką jego wyjątkowej podłości,
podobnie jak w przypadku kobiety, która współżyje wyłącznie z diabłem.

Strappado. Strappado [po niemiecku Zug] było pospolitą torturą stosowaną w celu
zmuszenia oskarżonego, by wyjawił imiona współwinnych. Ręce więźnia wiązano na
plecach sznurem, którego koniec przeciągnięty był •przez wielokrążek, co umożliwiało
podciąganie ciała do góry. Często do stóp torturowanego mocowano ciężary;
powodowało to, że kości ramienia wyskakiwały ze stawów, cały zaś zabieg nie
pozostawiał żadnych zewnętrznych śladów brutalnego traktowania ofiary. Niekiedy
też, w czasie gdy ciało torturowanego wisiało w powietrzu, miażdżono mu palce rąk i
nóg specjalnie w tym celu skonstruowanym rodzajem imadła. Strappado uważane było
za jedną z łagodniejszych metod stosowanych zarówno przez inkwizycję', jak i świecki
wymiar sprawiedliwości, łatwo jednak mogło zmienić się w wariant sroźszy, zwany
sąuassatio. Polegał on na tym, że zawieszonego wysoko w górze więźnia gwałtownie
opuszczano na dół, tak że jego ciało zatrzymywało się tuż nad ziemią; przeciążone do
granic wytrzymałości ścięgna nadrywały się wtedy powodując trudny do zniesienia ból.
Limborch, powołując się na Practica Crimina Juliusa Ciarusa, klasyfikuje Strappado
jako inkwizycyjną torturę drugiego stopnia - stopniem pierwszym było obnażenie
przesłuchiwanego i związanie go w kij, trzecim zaś wspomniane już squassatio.
Strappado, objaśnia Umborch, "polega na podciągnięciu kogoś do góry i przetrzymaniu
w takiej pozycji przez czas dłuższy" i uznawane jest raczej za sposób prowadzenia
przesłuchania niźli rzeczywiste zadawanie meczami (History ofthe Inquisition, 1692).
Henry C. Lea uważa, że tratti di corde (włoskie określenie Strappado) po raz pierwszy
zastosowano w procesie o czary w roku 1474 w Piemoncie. Tortura Strappado była
nieznana w Anglii, natomiast praktykowano ją w sądach szkockich.

Stubb Peter. Proces Petera Stubba vel Stumpa (nazwisko jego pojawia się także w
transkrypcji Strumpf lub Stube), sądzonego w roku 1589 w okolicach Kolonii za wil-
kołactwo, ściągnął na siebie uwagę całej niemal Europy - komentowali go w swoich
traktatach zarówno Del Rio, Rowlands, jak i Fairfax. W zasadniczych zarysach proces
ten odzwierciedlał powszechne podówczas wyobrażenia o istocie łykantropii, jednakże
dwa jego aspekty zasługują na uwagę szczególną: po pierwsze łatwość, z jaką skądinąd
światłe osoby potrafiły zracjonalizować rzeczy całkowicie niewiarygodne i obracać
wszystko, co mogłoby przemawiać za niewinnością oskarżonego, w dowody jego
zbrodni, po drugie zaś - niezwykłe wprost okrucieństwo, z jakim Stubbowi zadano
wreszcie śmierć. Angielska relacja z tego procesu jest "pilnym i wiernym przekładem z
górnoniemieckiego" - oskarżenia o wil-kołactwo trafiały się bowiem w Anglii
niezmiernie rzadko.
Peter przyznał się, że za pomocą magicznego pasa przemieniał się w "zachłannego,
żarłocznego wilka, którego ogromne ślepia skrzyły się nocą jak płomienie; wilka o
wielkiej paszczy, okrutnych ostrych zębach, masywnym ciele i potężnych łapach". Jako
wilk popełnił on liczne zbrodnie. Zdjęcie magicznego pasa "przywracało mu ludzkie
kształty".
W czasie procesu Stubb utrzymywał, że zgubił swój pas w pewnej dolinie; sąd
zarządził poszukiwania we wskazanym miejscu, niczego jednak nie znaleziono. Nie
podkopało to wszakże wiary sędziów w opowieści Stubba, "wielu bowiem było zdania, że
pas ów powrócił do diabła, od którego pochodził, i dlatego nie można było go znaleźć".
28 października 1589 roku zapadł wyrok wykonany trzy dni późnię) w Bedburgu "w
przytomności wielu panów i książąt niemieckich". Był to chyba najokrutniejszy wyrok,
jaki kiedykolwiek zapadł w podobne) sprawie. Stubba miano: wpleść najpierw w koło, po
czym w dziesięciu miejscach oderwać mu ciało od kości rozgrzanymi do czerwoności
szczypcami; następnie jego nogi i ręce winny zostać połamane drewnianym toporem,
za-czem należy odciąć mu głowę od tułowia, a ciało spalić na popiół.
Na identyczne zdarzenie powoływał się także Guazzo, z tym że, według niego, miało
ono miejsce w Trewirze, w roku l6l5.

Sukkub. Specjalnością sukkuba - diabła w postaci kobiecej, było uwodzenie


mężczyzn. Aczkolwiek istota ta z natury swoje) reprezentuje pierwiatek żeński,
łaciński termin succubusjest gramatycznie rodzaju męskiego, co, jak się wydaje,
związane było z, przekonaniem o bezpłciowości demonów; forma żeńska tego wyrazu -
succu-ba, trafia się jedynie sporadycznie. Ponieważ kobiety uważano za istoty
bardziej rozwiązłe od mężczyzn, w literaturze demo-nologicznej znacznie częściej
pojawiają się męskie odpowiedniki sukkubów - inkuby; obliczano, że ich populacja jest
dziewię-ciokrotnie liczniejsza.
Oryginalne, acz fantastyczne wytłumaczenie natury sukkubów podał w roku 1801
Fran-cis Barrett, autor kuriozalnego dzieła TheMa-gus. Utrzymywał on, że sukkuby są
w rzeczywistości nimfami drzewnymi, aczkolwiek zgadzał się również z opinią, że i sam
Szatan potrafi pojawiać się w postaci młodej dziewczyny:
Ponieważ fauny i nimfy przewyższały inne [duchy] urodą, zwykły one płodzić
potomstwo we wzajemnych między sobą związkach; z czasem zaś poczęły łączyć się z
ludźmi, ubrdawszy sobie, że dzięki współżyciu cielesnemu z człowiekiem zdołają
uzyskać zaszczyt posiadania duszy nieśmiertelnej zarówno dla siebie, jak i
spłodzonego potomstwa; stało się tak wszakże za zwodniczą namową Szatana, który
skłonił ludzi, aby dopuścili owe stwory do intymnych ze sobą stosunków, do czego
zresztą - naiwnych - długo nie trzeba było namawiać; dlatego też nimfy owe nazywamy
sukkubami. Następnie jednak Szatan postąpił jeszcze podlej, niejednokrotnie bowiem
zmieniał swój wygląd, przyjmując postać to inkubów, to sukkubów, aczkolwiek sukkuby
tego rodzaju nie były w stanie począć dziecka, tak jak to umiały nimfy.
Najwcześniejsze wzmianki o sukkubach podkreślają, że były one istotami budzącymi
nieporównanie większe pożądanie niż zwykłe śmiertelniczki. Pico de Mirandolla
wspomina o pewnym mężczyźnie, który przez lat czterdzieści dzielił łoże z sukkubem i
był raczej skłonny zgnić w lochu, niźli wyrzec się swej kochanki. Malleus Maleficarum
donosi o pewnym mężczyźnie z Koblencji, który na oczach własnej żony i przyjaciół
zmuszony został do współżycia płciowego z sukkubem. Zdzierżył trzy razy, ale gdy
sukkub zażądał kolejnej powtórki, zwalił się wyczerpany na podłogę. Autorzy późniejsi,
starając się najprawdopodobniej dostosować opowieści o sukkubach do zeznań
czarownic, które utrzymywały, że stosunek płciowy z diabłem był dla nich zawsze
bolesny i powodował uczucie chłodu, przytaczali z reguły relacje, według których
kontakty seksualne z sukkubami wywoływały podobne doznania. Guazzo opowiada o
pewnym małżeństwie, któremu udało się znaleźć sukkuba dla swego syna. Młodzieniec z
ochotą przystąpił do inicjacji seksualnej, nie bacząc na to, że jego partnerka miała
zamiast stóp kopyta, później jednak stwierdził, że miał wrażenie, "jakby wstąpił do
lodowatej jamy".
Pokusom tego rodzaju duchów musiała opierać się większość świętych ery wczesno-'
chrześcijańskiej, a nasilały się one zwłaszcza wtedy, jak zauważa Girolamo Cardano
(1550), gdy ich ciała i umysł wyczerpane były długotrwałymi postami i umartwieniami na
pustyni. Święty Antoni z Egiptu (251-356) gnębiony był pewnej nocy przez demona,
"który rozsiewał po swej drodze lubieżne myśli" i "naśladował wszystkie ruchy, jakie
wykonuje kobieta". Innym razem, jak poświadcza biografia świętego, pióra Atanazego,
"diabeł, owa nieszczęsna kreatura, przybrał pewne) nocy postać kobiety i naśladował
wszelkie kobiece gesty po to tylko, by zwieść Antoniego". Kiedy uczeń Antoniego,
święty Hilary, kładł się spać, "wokół niego gromadziły się nagie kobiety".
Oczywiście, święci opierali się pokusie ze wszech sił, niemniej mówi się, że jeden z
nich, święty Wiktoryn, załamał się w końcu i uległ. Biskup Werony, Ermolaus (1453-
1471), osobiście ręczył za prawdziwość historii o pewnym pustelniku, który dał się
skusić czułost-kom diabła w postaci niewieściej i popadł z nim w taką rozpustę, że
zmarł z wycieńczenia przed upływem miesiąca. Świętego Hipolita (zm. 236) nawiedziła
razu pewnego goła kobieta, kiedy jednak okrył ją ornatem, by przysłonić jej wstyd
niewieści, obróciła się w trupa (któremu diabeł przydał pozory żyda, aby skusić
świętego do grzechu). Następstwem podobnych wizji był paniczny lęk pustelników
przed sukkubami, jaki przebija choćby ze słynnego hymnu świętego Ambrożego Procul
recedant somnia - "Niechaj scze-zną sny i wizje nocne [...], aby nie zbrukały się ciała
nasze".
Opowieści o sukkubach i inkubach żywe były przez całe średniowiecze, w stuleciach
zaś szesnastym i siedemnastym znajdujemy je przede wszystkim w sprawozdaniach z
procesów o czary. Mimo iż z oskarżeniem o utrzymywanie stosunków seksualnych z
demonami spotykamy się po raz pierwszy •y roku 1430, charakteru powszechnego
nabrały one dopiero sto lat później.
Bez wątpienia najsłynniejszą ze wszystkich tego typu historii jest podanie, któremu
rozgłos nadał Walter Mapes w swoim traktacie De Nugis Curialium (ok. 1185),
dotyczące Gerberta z Aurillac, późniejszego papieża Sylwestra II (999-1003). Jako
młodzieniec Gerbert zakochał się w córce prewota z Rheims, a kiedy ta odrzuciła jego
względy, popadł w okrutną rozpacz, stracił wkrótce majątek i znalazł się w sytuacji
bez wyjścia. Pewnego dnia natknął się wszakże na piękną, młodą dziewczynę, siedzącą
na jedwabiach; wokół niej walały się stosy monet. Wyznała, że na imię ma Meridiana, a
on, jeśli tylko zechce dotrzymać jej wierności, może posiąść zarówno ją samą, jak i jej
wiedzę magiczną oraz pieniądze. Gerbert z chęcią przystał na tę propozycję i odtąd
zaczął wspinać się błyskawicznie po szczeblach kariery - został arcybiskupem Rheims,
kardynałem, arcybiskupem Rawenny, na koniec wreszcie papieżem. Przez cały ten czas
noc w noc cieszył się po: tajemnie towarzystwem Meridiany, która wybaczyła mu
nawet, że wspomniana córka prewota, znalazłszy kiedyś Gerberta pijanego, uwiodła go.
Nie dość na tym, Meridiana, będąca sukkubem Gerberta, przepowiedziała, że umrze on
odprawiając mszę w Jerozolimie (do którego to świętego miejsca ślubował udać się w
pielgrzymkę). Los dopadł go jednak znacznie bliżej domu, w kościele, gdzie
przechowywano rzekomo kawałki krzyża i który z tego względu nazywano powszechnie
Jerozolimą. Czując nadciągający koniec, Gerbert wyznał publicznie wszystkie swe
grzechy i umarł w stanie skruchy. Mapes powiada, że jego grób na Lateranie zwykł
pocić się obficie wtedy, gdy ma umrzeć papież.
Inną jeszcze, dość zresztą fantastyczną opowiastkę podaje dominikanin Johannes
Nider (1435). Wiele nierządnic, pisze on, oferowało swoje usługi przybyłym na obrady
soboru w Konstancji (1414-1418), największym wszelako wzięciem cieszył się pewien
sukkub, który w dodatku miał czelność przechwalać się mnogością zarobionych
pieniędzy. Podobne wymysły doprowadziły w roku 1468 do skazania na śmierć pewnego
człowieka z Bolonii, któremu zarzucono, że prowadził burdel obsługiwany wyłącznie
przez sukkuby. Dwieście lat później George Sinclair w swoim Satan 's lnuisible Worid
Discoyered (1685) opisuje egzekucję niejakiego Williama Bartona i jego żony, do
której doszło w Szkocji w roku 1655. "Wyznał on, że sypiał z diabłem pod postacią
szlachcianki, która to szlachcianka zarobiła na nim piętnaście funtów w dobrym
pieniądzu; przed wykonaniem wyroku odwołał jednak swoje zeznania".
Patrz także: Inkub i Stosunki płciowe z Diabłami.

Szkocja, czamoksięstwo w Szkocji. Pod względem barbarzyństwa, z jakim


prowadzono procesy o czary, Szkocja może równać się jedynie z krajami niemieckimi.
Duchowni prezbiteriańscy niewiele różnili się od inkwizytorów, a w wielu wypadkach
sądy kościelne prowadziły prześladowania ręka w rękę ze świeckim wymiarem
sprawiedliwości. Również cały szkocki system prawny był z natury rzeczy
nieprzychylny oskarżonemu. W sumie wyrafinowanie i okrucieństwo stosowanych w
Szkocji tortur ograniczało jedynie zacofanie techniczne tego kraju, uniemożliwiające
konstruowanie bardziej wymyślnych narzędzi zadawania cierpień; ponadto trudno
dopatrzeć się choćby śladu sprzeciwu wobec panującej powszechnie wiary w
czarownice i czary.
Aż do końca szesnastego stulecia procesy z oskarżenia o uprawianie czarów były
sporadyczne, chociaż mamy liczne dowody, że magia i praktyki wróżbiarskie stanowiły
znaczący element szkockiej kultury ludowej, w której zresztą przetrwały po dzień
dzisiejszy pod postacią licznych obyczajów i przesądów. Nikogo też aż do czasów
Reformacji nie posłano na stos, a najwcześniejsze procesy tego rodzaju, podobnie jak
w Anglii, miały charakter spraw politycznych. Ich ofiarą padała zwłaszcza
arystokracja. W roku 1479 Earla ofMar oskarżono o próbę zamordowania za pomocą
czarów brata, króla Jakuba III, w 1537 spalono na stosie Lady Gla-mis, której
zarzucano użycie czarów przeciwko królowi Jakubowi V, a w roku 1590 oskarżono Lady
Foullis, że za pomocą czarów, figurek woskowych i magicznych napitków usunęła z tego
świata Lady Balnago-wan, by wydać się za jej małżonka (sąd złożony z dzierżawców
Lady Foullis uznał ją za niewinną).
Koncepcja czarnoksięstwa jako herezji pojawiła się w Szkocji w roku 1563 wraz ze
wstąpieniem na tron królowej Mani, ale wierny miejscowym tradycjom prawnym nowy
statut skoncentrował się raczej na karaniu tych, którzy korzystali z usług czarownic -
osoba zwracająca się o pomoc do wiedźmy czy wróżki była równie winna jak sama
czarownica. Od momentu wydania statutu królowej Marii liczba procesów stale rośnie.
W roku 1576 spalono na stosie Bessie Dun-lop z Lyne, której zarzucono, iż należała do
konwentu czarowników, składającego się "z ośmiorga mężczyzn i kobiet" oraz
otrzymała jakieś lecznicze zioła od Królowej Wróżek. Allison Peirson z Byre Hilis
posłano na stos za narady z Królową Elfów i leczenie chorób za pomocą magicznych
dekoktów - zaleciła ona, na przykład, biskupowi St. Andrews, by kurował się z
gnębiącej go hipochondrii czerwonym winem zaprawionym korzeniami i gotowanymi
kapłonami. Cechą charakterystyczną zarówno tych, jak i późniejszych procesów jest
brak oskarżeń o utrzymywanie kontaktów seksualnych z diabłami i popularnego gdzie
indziej korzystania z tzw. świadectwa widma.
Jednakże tendencja ta zakorzeniła się w Szkocji na dobre dopiero za panowania
Jakuba VI, który osobiście nadzorował przebieg głośnego procesu czarownic z North
Berwick w roku 1590, zaś jego Demonologia (1597) sprawiła, że szkockie procesy o
czary zaczęły kształtować się wedle wzorców nakreślonych przez demonologów z
kontynentu. Co prawda sam monarcha u schyłku swego życia stal się nieomal
sceptykiem, niemniej zachowane materiały sądowe z procesów o czary w Szkocji
całkowicie usprawiedliwiają wydaną o nim opinię Lynna Lintona:
Dał on impuls wszystkim krwawym szaleństwom tak typowym dla ówczesnych i
późniejszych procesów szkockich i winien jest każdemu jękowi torturowanych i
posłanych na haniebną śmierć oraz każdej łzie tych, którzy złamani doszczętnie ocaleli
po to tylko, by do końca dni swoich żyć w potępieniu, rozpaczy i strachu, które wżarły
im się w pamięć na równi ze wstydem. (Witch Stortes, 1861)
Zgodnie z panującym w Szkocji obyczajem prawnym Tajna Rada Szkocji wyznaczała
grono ośmiu szlachty danego hrabstwa, z których każdych trzech (lub niekiedy pięciu)
miało prawo wszcząć śledztwo przeciwko każdemu obwinionemu o czary. Uprawnienia
komisarzy ograniczać się mogły wyłącznie do przeprowadzenia dochodzenia lub - co
było praktyką bardziej powszechną - nadawano im prawo orzekania kary śmierci.
Komisje te stały się plagą szkockiego wymiaru sprawiedliwości; dla przykładu 7
listopada l66l roku wyznaczono ich aż czternaście, a kilka miesięcy później, 23
stycznia 1662, drugie tyle. Jeśli zgromadzone przez komisję dowody uznano za
wystarczające do wszczęcia procesu, zlecano szeryfowi zwołanie sądu, w skład
którego wchodzić mogło nie więcej niż pięćdziesięciu mężczyzn z danej okolicy, z
których piętnastu zasiadało w ławie przysięgłych. Rolę sędziów przejmowali sami
komisarze. Często także pastor i starsi miejscowego kościoła zbierali się tworząc
konsy-storz, który formułował oskarżenia o uprawianie czarów, a następnie zwracał się
do Tajnej Rady o przysłanie sędziów świeckich, którzy wydaliby wyrok. Zbór Główny
Kościoła Prezbiteriańskiego Szkocji dwukrotnie, w latach 1640 i 1642, zalecał
zachowanie najwyższej czujności i nakazywał pastorom demaskowanie osób
podejrzanych o czary i karanie ich. Nieprzypadkowo zatem fale naj-sroższych
prześladowań, przypadające na lata 1590-1597, 1640-1644 i 1660-1663, zbiegają się z
okresami wyraźnej dominacji politycznej prezbiterian.
Osoba skazana musiała ponosić koszta zarówno samego procesu, jak i własnej
egzekucji, które odliczano z jej majątku, zanim ulegał on konfiskacie na rzecz króla.
Jeżeli ofiara była tylko dzierżawcą, płacił za nią prawny właściciel majątku. Koszta
pobytu w więzieniu i egzekucji ubogich pokrywały solidarnie rada miejska lub samorząd
wsi i miejscowa rada Kościoła prezbiteriańskie-go. Dla gmin biednych musiały być one
nader znacznym obciążeniem [patrz: Koszta procesów o czary].
Ustawodawstwo szkockie odznaczało się kilkoma swoistymi cechami: w żadnym innym
kraju, na przykład, osoba uwięziona pod zarzutem uprawiania czarów nie miała prawa
wynajęcia obrońcy (inna sprawa, że większość oskarżonych o uprawianie czarów nie
mogła sobie pozwolić na opłacenie adwokata). Z drugiej jednak strony - i to jest
podstawową różnicą w porównaniu z zasadami obowiązującymi w krajach niemieckich
-przyznanie się do winy nie było warunkiem koniecznym do wydania wyroku
skazującego. Za dowód wystarczający przyjmowano fakt, że oskarżony uważany jest
powszechnie za czarownika i jeśli sformułowanie takie - jak to się działo w większości
wypadków - trafiło do aktu oskarżenia, równało się wydaniu wyroku skazującego bez
dodatkowych formalności. Praktyka ta budziła niekiedy sprzeciw. Zdarzyło się tak w
czasie procesu Isobel Young w East Lothian w roku 1629, kiedy to sąd, odwołując się
do autorytetu Jeana Bodina, domagał się "jednoznacznych dowodów" w postaci
ustalenia, że za rzucane oskarżonej czyny są powszechnie znane, jej dobrowolnego
przyznania się do nich i stosownych zeznań świadków. Mimo to zarzut, że ktoś cieszy
się "złą opinią i sławą", pozostawał w sądach Szkockich w mocy aż do początków wieku
osiemnastego.
Po ostatecznym sformułowaniu aktu oskarżenia podsądny nie miał prawa podawać w
wątpliwość jego treści, nawet jeśli jawnie mijał się on z prawdą. Isobel Young została
oskarżona o zatrzymanie młyna wodnego przed dwudziestu dziewięciu laty i o zesłanie
gorączki na pewnego człowieka, który w następstwie utracił władzę w nodze.
Odpierając te zarzuty, starała się przekonać sąd, że młyn mógł się zepsuć z przyczyn
zupełnie naturalnych, a wspomniany człowiek był kulawy, zanim jeszcze go przeklęła.
Oskarżyciel, Sir Thomas Hope, argumentował jednak, że je) mowa obrończa
"sprzeciwia się niesławie", czyli jest sprzeczna z zarzutami sformułowanymi przez
śledczego w akcie oskarżenia. Sąd podtrzymał )ego stanowisko i Isobel została
skazana i powieszona, a ciało jej spalono na stosie.
Tortury stosowane w Szkocji zostały opisane szczegółowo w innych miejscach, tu
zatem można wspomnieć Jedynie o szkockim wynalazku, jakim było przyodziewanie
oskarżonego w namoczoną w occie włosiennicę, co powodowało, że z całego ciała
schodziła skóra. Za każdy rodzaj zadanych mąk ofiara musiała wnieść stosowną opłatę;
akta procesu w Aberdeen z roku 1597 wspominają o wynagrodzeniu w wysokości
sześciu szylingów i ośmiu pensów za wypalenie piętna na policzku.
Zwyrodnienie moralne sędziów szkockich szło często w parze z ich upodobaniem do
okrucieństwa. 4 czerwca 1596 roku Alison Balfour, "znaną jako notoryczną
czarownicę", przez czterdzieści osiem godzin trzymano w "szczękach", czyli czymś w
rodzaju żelaznego imadła miażdżącego ręce, a w czasie tortur na zamku w Edynburgu
zmuszano ją, by przyglądała się, jak jej osiemdziesięcio-jednoletniego męża
przygniatano ważącymi 700 funtów sztabami żelaza, syna osadzono w "hiszpańskich
butach" i pięćdziesiąt siedem razy zabijano w nich klin, co powodowało, że kurczyły
się, krusząc mu kości na krwawą miazgę, a siedemnastoletniej córce zgniatano palce w
specjalnie do tego celu wymyślonym urządzeniu. Oskarżonego wraz z nią służącego,
Thomasa Palpa, trzymano w "szczękach" przez 264 godziny bez przerwy i chłostano
"sznurem tak, że nie został na nim ani kawałek ciała czy skóry". Oboje odwołali potem
zeznania wymuszone na nich torturami, ale mimo to ponieśli śmierć na stosie. Alison
Balfour spalono 16 grudnia 1596 roku.
Inny niesławny epizod zanotowany został w roku 1652 przez "Angielską komisję do
spraw wymiaru sprawiedliwości", która wysłuchała opowieści dwóch zbiegłych ze
Szkocji czarownic; mówiły one o tym, jak wieszano je u powały za kciuki, chłostano,
przypiekano im podeszwy stóp, usta i głowy. Z sześciu oskarżonych kobiet cztery
zmarły na torturach.
Wiara w czary przetrwała w Szkocji do osiemnastego wieku. Prokurator królewski,
Sir George Mackenzie, jeszcze w roku 1678 pisał: "W to, że Istnieją czarownice, nie
mogą wątpić ani duchowni, słowo bowiem Boże nakazuje, by czarownikom żyć nie
dopuścić, ani też sędziowie szkoccy, zważywszy, że prawo nasze nakazuje, by karać
ich śmiercią". W roku 1691 Robert Kirk, pastor z Aber-foyle, bez najmniejszych
zastrzeżeń wierzy w diabelskie piętno (Secret Commonwealth), podobnie zresztą
jakJohn Beli, pastor z Gladsmuir, który identyczną wiarę deklaruje jeszcze w roku
1705 (Trial ofWitchcraft). Jednak w tym samym czasie powiększa się już wyraźnie
grono sceptyków. W roku 1678 Sir John Clerk odmawia udziału w pracach komisji
mającej prowadzić dochodzenia w sprawach p czary. W roku 1718 prokurator
królewski, Robert Dundas, zabrania zastępcy szeryfa w Caithness wszczęcia
postępowania karnego przeciwko czarownicom bez uprzedniego poinformowania go o
tym, gdyż jego zastrzeżenia budzi dziwaczny charakter oskarżenia (niejaki William
Montgomery nawiedzony został przez plagę kotów; zabił dwa z nich, w następstwie
czego zmarły rzekomo dwie czarownice), a w roku 1720 odmawia wytoczenia sprawy
przeciwko kobiecie uwięzionej na podstawie zarzutów syna lorda Tor-phichena -
opętanego chłopaka, który oskarżył kilka kobiet z Calder o to, że są czarownicami;
zanim sąd oddalił ostatecznie te zarzuty, dwie spośród nich zdążyły umrzeć w
więzieniu.
Schyłek i ostateczny upadek wiary w herezję czamoksięstwa w Szkocji wyznacza
kilka dat. 3 maja 1709 roku zapadł ostatni wyrok skazujący, wydany na podstawie
ogólnikowego zarzutu, że podsądna znana była powszechnie jako czarownica i groziła
ludziom. Była nią Eispeth Ross, którą napiętnowano i skazano na banicję. W czerwcu
roku 1727 w Dornoch w Ross-shire spalono na stosie niejaką Janet Home za to, że
wykorzystała własną córkę jako latającego konia, a diabeł podkuł ją w ten sposób, że
dziewczyna okulała na całe życie. Należy uczciwie przyznać, że sędzia, kapitan David
Ross, nie wysunął żadnych oskarżeń przeciwko córce. W czerwcu 1736 roku oficjalnie
zniesiono "Acts anen-tis witchcraft".
Liczbę czarownic straconych w Szkocji ocenia się różnie. Thomas Ady mówi o 4000
ofiar, F. Legge ogłosił w roku 1891, że w latach 1590-1680 skazano na śmierć 3400
osób, zaś George F. Black opublikował w roku 1938 imienną listę 1800 skazanych
czarownic, z tym że nie wszystkie one poniosły śmierć. Black ocenia, że na stosach
zginęło łącznie około 4400 czarownic, i wydaje się, że szacunek ten najbliższy jest
prawdy.
Świadectwo widom. Skoro istotą czamoksięstwa było zawarcie paktu z Diabłem,
najlepszym z możliwych sposobów zdobycia dowodów winy oskarżonego byłoby bez
wątpienia pozwanie przed trybunał samego Szatana, aby przeciwko niemu świadczył.
Ponieważ jednak nawet po najbardziej zajadłych łowcach czarownic nie spodziewano
się takiego wyczynu, swą współpracę z diabłem musiał potwierdzić (na torturach) sam
oskarżony, inne czarownice, które zeznałyby (również na torturach), że widziały go w
obecności diabła na sabacie, albo też niewinne skądinąd ofiary, utrzymujące, że
rozpoznały gnębiące ich widmo jako ducha oskarżonego. John Cotta dowodził
możliwości rozpoznania ducha czarownicy, powołując się na następującą analogię:
"Doświadczenie uczy nas, że to samo oko, które widziało ukształtowanie, rysy i
proporcje przedmiotu materialnego, może bez trudu dostrzec i rozpoznać je, gdy
cechy te zostaną oddzielone od ich cielesnego nośnika dzięki, na przykład, sztuce
rysowniczej" (The Trial of Witchcraft, l6l6).
Na podstawie tego rodzaju dowodów stracono w Europie dziesiątki tysięcy ludzi.
Jednakże od samego początku epoki procesów? o czary licznie odzywały się głosy
kwestionujące ich wartość. Demonolodzy zmuszeni byli wciąż na nowo dowodzić, że
aczkolwiek mąż zeznał, że jego żona przez całą noc nie opuściła łóżka, albo grono
czcigodnych obywateli zaręczało, że pozostająca pod ich strażą kobieta nie wysunęła
nawet nosa z sypialni, to w rzeczywistości brała ona udział w sabacie, a
potwierdzającym to świadkom należy bezwzględnie uwierzyć. Rażącą tę sprzeczność
tłumaczyli tym, że diabeł przybiera postać kobiety leżącej w łóżku, podczas gdy ona
sama, we własnej osobie, wylatuje na sabat. Ci zaś, którzy ustępowali częściowo pola,
uznając, że uczestnictwo w sabacie było jedynie wytworem wyobraźni, tak czy inaczej
uważali ją za winną, bowiem po przebudzeniu sama była głęboko przekonana o swoim
udziale w sabacie i przyznawała się do tego.
Już w roku 1523 Bartolommeo Spina dowodził, że, poza nielicznymi wyjątkami,
wszystkie osoby oskarżone przez inne czarownice o udział w sabacie prędzej czy
później przyznały się do winy. Co więcej - dodawał -Bóg w łaskawości swojej nie
dopuściłby do tego, by diabeł mógł przybrać postać osoby niewinnej. Jeszcze u schyłku
siedemnastego stulecia, w roku 1692, historyk protestancki Limborch, negując
wartość podobnych dowodów, nie twierdził, że sabat jest czystą fantazją, ale
dowodził, iż diabeł może wcielić się w postać człowieka niewinnego; dlatego też
sędziowie zmuszeni są wydawać wyroki na podstawie innych, mniej może jeszcze nawet
pewnych, "przesłanek i poszlak", takich jak rzucanie uroków l gróźb.

"T"
Tengler Ulric. W roku 1509 gubernator Hóchstadt nad Dunajem, Uiric Tengler,
napisał podręcznik prawa, który w ciągu szesnastego wieku doczekał się licznych
wznowień. Wydanie drugie, z roku 1511, zostało znacznie poszerzone przez jego syna,
Christopha, profesora prawa kanonicznego uniwersytetu w Ingolstadt oraz kilku
innych teologów. W rozdziałach dotyczących czarnoksięstwa w ślad za Młotem na
czarownice apelował on do sędziów świeckich, by zachęcali wiernych do składania
donosów, gwarantując de-latorom bezkarność, nawet gdyby oskarżenia okazały się
fałszywe. Liczne wkomponowane w tekst poradnika ryciny przedstawiają wiernie
metody stosowanych podówczas tortur.
Layenspiegel Tenglera wzorowany jest na prawodawstwie bamberskim, które
stanowiło podstawę wydanego później Kodeksu Karola V. Był on pierwszym napisanym w
języku niemieckim podręcznikiem omawiającym zasady postępowania sądowego w
procesach o czary, dając początek długiej liście podobnych publikacji, jakie miały
ukazać się w Niemczech w ciągu następnych dwustu lat. Przytaczamy tu przekład
dwóch fragmentów Layenspiegel'- odezwy zachęcającej do składania donosów na osoby
podejrzane o uprawianie czarów oraz listę pytań, jakie, zdaniem Tenglera, należało
zadawać przesłuchiwanym czarownicom.
WZÓR ODEZWY ZACHĘCAJĄCEJ DO SKŁADANIA DONOSÓW NA
CZAROWNICE
Ja, N., sędzia, czynię wiadomym wszystkim, którzy podlegają jurysdykcji sądu w
N.N. jako poddani, ich krewni bądź ludzie w owym okręgu zamieszkujący, że do uszu
moich doszły pogłoski i plotki, jakoby w okręgu podlegającym sądowi w N. N.
przebywały pewne czarownice oraz inni im podobni, którzy z pomocą złego ducha
potajemnie szkodzą i sprowadzają nieszczęścia zarówno na młodych, jak i starców, a
także na trzodę i zbiory, trudniąc się takoż innymi rodzajami praktyk tajemnych l
heretyckich.
Z racji przeto moich powinności, a także polecenia Boga Wszechmogącego i troski o
jego cześć i chwałę, jako też i przez wzgląd na powinności, jakie nakłada na mnie wiara
święta chrześcijańska, obowiązkiem moim jest ze wszech sil wykorzeniać i deptać ową
heretycką nieprawość, toteż ogłaszam niniejszym co następuje:
I tak, pod groźbą najsroższych kar napominam wszystkich l każdego z osobna, a
zwłaszcza tych, którzy podlegają jurysdykcji N.N., iżby w ciągu dwunastu
wyznaczonych przeze mnie dni, z których cztery pierwsze przeznaczone są dla
poddanych, cztery następne dla ich krewnych, ostatnie zaś cztery dla reszty
mieszkańców, donieśli mi i powiadomili mnie, czy nikt z nich nie widział ani nie słyszał o
osobach, o których wiadomo, że są czarownicami, a także podejrzanych o uprawianie
czarów bądź takich, o których panuje powszechna opinia, że są czarownikami, innego
rodzaju heretykami lub ludźmi parającymi się takimi praktykami, jak zadawanie zła
innym ludziom, bydłu i zasiewom bądź szkodzenie dobru powszechnemu.
Nikt też nie musi troszczyć się o dowiedzenie swoich oskarżeń ani obawiać, że w
wypadku, gdyby okazały się niemożliwe do udowodnienia, zostanie on ukarany lub w inny
sposób pociągnięty do odpowiedzialności. Jeśli jednak wyjdzie na jaw, że ktoś był, jest
lub w przyszłości będzie winien tego rodzaju uczynkom, poniesie on wszelką przepisaną
za nie prawem karę. Co winno być znane wszystkim ku ich rozwadze i przestrodze.
Opatrzone moim podpisem.
Pozew przeciwko konkretnej osobie może być sformułowany następującą manierą, z
uwzględnieniem koniecznych zmian i poprawek
Jeśli przybędzie ktokolwiek, kto chciałby złożyć doniesienie [na czarownicę], sędzia,
któremu winien towarzyszyć pisarz sądowy oraz dwie inne godne zaufania osoby nie
zdradzające swej tożsamości, ma przystąpić do wypełniania swoich obowiązków i
odebrać od oskarżyciela przysięgę [aby uświadomić mu wagę jego zarzutów], a
następnie przesłuchać go na okoliczność źródeł jego wiedzy i podstaw, na jakich
formułuje oskarżenia; zwłaszcza gdzie i w jakich konkretnie miejscach słyszał o tym
oraz w jakich okolicznościach, jak często i o jakich porach widywał [oskarżonego], a
także (w wypadkach gdy na osobie takiej ciążyło podejrzenie, iż obraca się w złym
towarzystwie lub przebywa w podejrzanych miejscach) co jeszcze poza tym udało mu
się zauważyć. Jeśli wszakże oświadczyłby, że jedynie coś obiło mu się o uszy, należy
poddać go dalszemu przesłuchaniu w celu ustalenia, od kogo słyszał podobne rzeczy,
gdzie, kiedy i jak często miało to miejsce, kto poza nim był przy tym obecny etc. Na
zakończenie [przesłuchania] sędzia powinien zobowiązać wszystkich pod przysięgą do
zachowania tajemnicy.
Dalej, w wypadku zaistnienia tego rodzaju sprawy, jeśli ustalone już zostaną
wspomniane wyżej poszlaki, sędzia świecki winien orzec, czy dalsze postępowanie
należy poru-czyć sądowi świeckiemu, czy też duchownemu.
W wypadku gdy sędzia obawia się, że jedna lub kilka z osób podejrzanych może
uciec, ma on prawo osadzić je w areszcie bądź zapobiec takiej możliwości innymi
sposobami.
Jeśli zaś weźmie ich pod straż, winien dokonać oględzin domów owych czarownic
oraz innych osób podejrzanych i przeszukać starannie wszelkie zakamarki, szpary i
skrytki, tak w podłodze, jak i na suficie, z racji tego, że można tam znaleźć niektóre
instrumenty i oznaki [praktyk czarnoksięskich], jeśli nie ukryto ich dość starannie.
Jeśli zaś [podejrzani] mają córki, służące lub domownice, to również i one winny
zostać osadzone w areszcie i przesłuchane. Jeśliby natomiast osoby tego rodzaju
zostały pojmane w swoich własnych domach, sędzia winien dawać pilne baczenie, by nie
pozostawiono ich samych w żadnej komnacie ani jakimkolwiek innym pomieszczeniu,
gdzie mogłyby ukryć posiadane przez siebie dowody [winy], a także nie dopuścić do
tego, by udało się im wypowiedzieć jakiekolwiek bądź zaklęcie, pozwalające im
wytrwać w milczeniu [w czasie przesłuchania]. Osoby takie zwykło się niekiedy wynosić
z domu zwinięte w prześcieradło [tak, by ich stopy nie dotykały ziemi, wtedy bowiem
tracą one swą moc magiczną].
Jeśli zaś już tego rodzaju osoby zostaną pojmane, należy je najpierw przesłuchać w
więzieniu uprzejmie i delikatnie, takim wszelako sposobem, by nie wyjawić im przez
kogo i o co zostały oskarżone. Należy zwłaszcza spytać je, gdzie się urodziły,
wychowały i mieszkały, gdzie żyją obecnie, w jakich miejscach i w czyim towarzystwie
zwykły przebywać; jeśli mają przyjaciół, to czy żyją oni jeszcze, czy też zmarli już, a
jeśli tak, to czy śmiercią naturalną, czy też z innych przyczyn.
Item: szczególnie czy opuściły swoją ojczyznę.
Item: zwłaszcza czy ich krowy dają więcej mleka niż krowy sąsiadów, osobliwie tych,
których nie lubią, oraz czy mają więcej bydła niż inni, a także dlaczego ludzie wrogo
się do nich odnoszą.
Item: czy nie słyszeli albo nie podejrzewali, że miejsce, które obrali sobie za
siedzibę, jest nawiedzone, a także, czy zwykli włóczyć się po polach nawet w złą
pogodę.
Item: dlaczego zwierzęta, dzieci i dorośli zapadają na gwałtowne i niespodziewane
choroby, co zdarzało się ostatnio.
Item: czy wiedzą, że ludzie, którzy mają do czynienia z takimi sprawkami, to ludzie
źli.
Item: czy wiedzą, że w niektórych okolicach tego rodzaju ludzi aresztuje się i pali
na stosie.
Item: dlaczego mieszkańcy tych okolic są ich nieprzyjaciółmi.
Item: dlaczego ich wrogowie utopili kilkoro spośród oskarżonych.
Item: dlaczego kradli, skoro równie dobrze mogli uzyskać to samo w inny sposób,
oraz do jakich celów używali skradzionych przedmiotów.
Item: dlaczego oddają się cudzołóstwu i żyją w wolnych związkach.
Item: dlaczego zrobili to a to, w czasie gdy Frau N. była w połogu.
Korzystając ze swego doświadczenia, wprawny sędzia może sam sporządzić podobną
listę pytań w zależności od rodzaju zarzutów, jakie zostały wysunięte wobec
podejrzanego. Jeśliby zaś podejrzani nie odpowiadali w sposób należyty na zadawane
im pytania, zaprzeczając lub milcząc, wtedy sędzia ma prawo przypuszczać, że
znajdują się pod wpływem czarów i nie mówią prawdy, wolno mu przeto przedsięwziąć
dalsze wobec nich środki. Kiedy jednak sprawa dotyczy postępowania sądowego wobec
podejrzanych o czary, nie można z góry ustalić żadnych konkretnych posunięć, zły
duch mógłby bowiem wówczas przewidzieć, co go czeka, i dzięki temu uniknąć
zastawionej nań pułapki.
W przypadkach, kiedy przesłuchiwani wyrażają chęć, by stanąć twarzą w twarz z
tymi, którzy ich oskarżyli, z wielu ważkich względów nie wolno do tego dopuścić.
Omówienie tych oraz innych kwestii znaleźć można we wspomnianym już wcześniej
Młocie na czarownice.
Dzięki pilnym ćwiczeniom każdy sędzia i jego pomocnik powinien umieć pilnować się,
by w żadnym wypadku nie dotknąć obnażonego ciała jakiejkolwiek z tych potępionych
osób, i zadbać o to, by zawsze mieć przy sobie rozpuszczone w wodzie mydło, wosk
oraz inne remedia, jakie Kościół zaleca przeciwko wszelkiego rodzaju diabelskim
sztuczkom i zaklęciom. A jeśli udają się na przesłuchanie tych bezbożnych
odszczepieńców, niechaj uczynią znak krzyża i baczą pilnie, by dzięki pomocy Bożej
zdołał} uniknąć zła i trucizny rozsiewanych przez pradawnego.

Tortury. Stosowanie tortur podczas procesów o czary usprawiedliwiał moralnie


następujący tok rozumowania:
Po pierwsze, pewne założenia należy uznać za dane i niepodważalne. Prawda i dobro -
atrybuty Boga - są odwieczne, objawione Kościołowi i objawiane przez Kościół, nie
podlegają przeto wpływowi zmiennych wyobrażeń człowieka na temat Istoty dobra i
zła. Kościół, jako jedyna instytucja władna zmieniać i pogłębiać wzorce zachowań i
postaw ludzkich, które powinny być przestrzegane przez każdego, ma monopol na
wiedzę o zasadniczych celach żywota ludzkiego. Wszelkie inne poglądy są fałszywe i
nie wolno ich tolerować. A zatem nie tylko Bóg jest jeden, ale również jest tylko jeden
prawdziwy Bóg. Istniejący realnie Diabeł bezustannie stara się pozyskać wśród ludzi
akolitów, by stworzyć konkurencyjny wobec Boga porządek rzeczy. Każdy zatem, kto
wspiera Diabła, w sposób oczywisty zwalcza Boga chrześcijan, przeto musi być
powstrzymany przez chrześcijański Kościół, zanim uda mu się rozpowszechnić swoje
fałszywe poglądy. Jeszcze w roku 382 Kościół orzekł, że każdy, kto winien jest
opozycji, to znaczy herezji, winien zostać skazany na śmierć.
Jeśli zaakceptuje się jego podstawowe przesłanki, ten sposób rozumowania prowadzi
do wielu istotnych konkluzji. Skoro zbrodnia wspomagania Diabla - czarnoksię-stwo -
jest przestępstwem z natury swojej nie fizycznym, lecz duchowym, nie może być
dowiedziona za pomocą postępowania dowodowego przyjętego i stosowanego w
odniesieniu do zbrodni innego rodzaju. Zgodnie z prawem kanonicznym czamoksię-stwo
traktowane było jako crimen excepta - przestępstwo o charakterze wyjątkowym;
zbrodnia tak ciężka i tak trudna do dowiedzenia, że musiały wobec niej zostać
zawieszone wszelkie normalne procedury prawne. Najlepszym sposobem udowodnienia
związków między Istotą ludzką a Diabłem - skoro Diabeł nie pojawiał się, by świadczyć
przeciwko swoim sojusznikom - było wydobycie stosownych zeznań od samego
oskarżonego. Ponieważ zaś działania na szkodę Kościoła chrześcijańskiego, jako
przedstawiciela Boga na ziemi, traktowano na równi z zasługującą na śmierć zbrodnią
zdrady stanu, to nie można było się spodziewać, aby ktokolwiek dobrowolnie przyznał
się do nich, skazując się tym samym na tak srogi wymiar kary. Dlatego też ludzie,
którzy ze względu na pewne poszlaki i przesłanki podejrzani byli o konszachty z
Diabłem, powinni być torturowani, dopóki nie wyznają swej winy; ze względu zaś na
dobro powszechne należy ich zgładzić, by powstrzymać tym samym dzieło
podkopywania podstaw Królestwa Bożego przez Diabła. Zabić ich powinno się także dla
ich własnego dobra, ponieważ, jeśli umrą w stanie skruchy, zanim popadną w cięższe
jeszcze błędy, mogą być im oszczędzone daleko sroższe męczarnie przewidziane dla
nich po śmierci i, w ostatecznym rachunku, mogą ponownie odnaleźć swe miejsce w
Bożym planie świata.
Tradycyjne poglądy w tej mierze podsumował w roku 1580 Jean Bodin;
A zatem jeśli istnieje jakiś sposób, aby powstrzymać gniew Boży, uzyskać Jego
błogosławieństwo, wzbudzić bojaźń niektórych poprzez wymierzenie kary innym i
uchronić tym samym od zarazy, zmniejszyć liczbę siewców zła, umożliwić spokojny
żywot sprawiedliwym i ukarać naj-obrzydliwsze zbrodnie, jakie mieszczą się w ludzkim
pojęciu, to jest nim tylko wymierzanie najsroższych kar czarownicom.
Gdyby czamoksięstwo rozumiano wyłącznie jako wróżbiarstwo i praktyki magiczne
(jak działo się przed rokiem 1200), w trakcie których diabła można było poprosić o
pomoc w wywołaniu zjawisk wykraczających poza prawa natury, ale nie zakładających
odrzucenia zwierzchnictwa Boga chrześcijan, zbrodnia czamoksięstwa nie nabrałaby
posmaku herezji, a jej karaniem zajmowałyby się sądy świeckie, traktując ją zresztą
jako przestępstwo lżejszej kategorii. Skoro jednak uznano, że wszelkie tego typu
prośby zakładają implicite uznanie władzy Diabła jako wroga boskiego porządku świata,
czemoksię-stwo stawało się aktem wrogim wobec Boga, a tym samym herezją. "Aby
wytropić wszystkich nieprawomyślnych, Kościół uciekł się do środka ostatecznego,
stworzył Inkwizycję Świętą i złożył w jej ręce prawo stosowania tortur". Wypleniwszy
herezję, "ta, nigdy nie nasycona instytucja zwróciła się ku następnym ofiarom".
(Gibbons, Some Rhenish Foes ofCredulity, 1920)
"Herezja - stwierdzał w traktacie Practica Inąuisitionis Heretice Pravitatis
Bernardus Guidonis (1261-1331) - jest zbrodnią obrazy majestatu bożego, zasadzającą
się na świadomym odrzuceniu dogmatów lub przynależności do sekty, której doktryna
została potępiona przez Kościół jako przeciwna wierze". Tym samym sekta czarownic,
jako heretycka, stała się domeną inkwizycji papieskiej, której zadaniem było tępienie
wszelkiej opozycji wobec prawd objawionych, jakie głosił Kościół, lub prób odmiennej
ich interpretacji. W ciągu stuleci trzynastego i czternastego inkwizycja, ustanowiona
początkowo dla okręgu Tuluzy (1233) i Aragonii (1238), przekształciła się w wydajną i
skuteczną organizację służącą temu celowi, a kiedy udało jej się uporać z większością
głównych nurtów heretyckich, uświadomiła sobie, że i czamoksięstwo da się
zakwalifikować jako herezję. Już w roku 1257 inkwizycja domagała się prawa
jurysdykcji w sprawach z oskarżenia o przepowiadanie zdarzeń przyszłych i uprawianie
praktyk magicznych, jednak dopiero w roku 1320 papież Jan XXII nakazał jej
likwidację czcicieli diabła. W cytowanym już dziele Guidonis zgromadził wszystkie
wcześniejsze argumenty na rzecz zasadności palenia heretyków na stosie, a kiedy
papież Klemens V starał się złagodzić surowość stosowanych przez inkwizycję tortur,
wystąpił z otwartym protestem, utrzymując, że bulla papieska utrudnia pracę tej
instytucji, winna być przeto anulowana.
W wieku piętnastym inkwizycja dokładała wszelkich starań, by udowodnić, że czamo-
księstwo jest herezją, i narzucić ten punkt widzenia całej Europie Zachodniej.
Metody, których użyto, aby wyplenić wcześniejsze ruchy heretyckie, czekały w
pogotowiu na wykorzystanie ich przeciwko nowej sekcie czarowników. Tortury były
sposobem wypróbowanym i dobrze sprawdzonym, toteż w sposób niejako naturalny
włączono je do arsenału broni wymierzonej w jej zwolenników. Stanowisko to poparł w
roku 1350 najwybitniejszy prawnik owych czasów, profesor Bartolo, który do
czarownic właśnie odniósł słowa Chrystusa: "Ten kto nie trwa we Mnie [w Kościele
Katolickim], zostanie wyrzucony jak winna latorośl. I zbiera się ją, i wrzuca do ognia, i
płonie".
Inkwizycja zawsze odgrywała przed światem farsę miłosierdzia, wstawiając się u
władz świeckich za więźniem, którego skazała. W Directorum Inąuisitorum Nicholas
Eyme-ric (zm. 1399) przytacza następującą formułę wyroku skazującego:
Wypędzamy cię z naszego sądu kościelnego jako kogoś, kto popadł w błąd herezji, i
przekazujemy ramieniu świeckiemu. Niemniej prosimy, i to z całą mocą, sąd świecki,
aby złagodził wyrok tak, by uniknąć rozlewu krwi i groźby utraty życia.
Jednak każdy sędzia, który zastosował się do tego wezwania, mógł zostać oskarżony
o okazywanie sympatii heretykom i sam stanąć przed trybunałem inkwizycyjnym.
Po okresie sporów religijnych w Europie protestanci zerwali z wieloma dogmatami
doktryny Kościoła katolickiego, przejmując wszakże bez zastrzeżeń całą katolicką
koncepcję herezji czarnoksięstwa. Zarówno protestanci, jak i katolicy wychodzili z
tych samych przesłanek i stosowali podobne argumenty logiczne. Czynnikiem, który
sprawił, że w krajach protestanckich nie doszło do równie barbarzyńskich
prześladowań czarownic jak w Europie katolickiej, było nie tyle "zreformowane"
chrześcijaństwo, co germańskie tradycje pogańskiego prawa zwyczajowego, które w
przeciwieństwie do prawa rzymskiego niechętne było stosowaniu tortur, obstając
zarazem przy zasadzie, że to nie oskarżony winien wykazać swą niewinność, lecz na
oskarżycielu spoczywa obowiązek udowodnienia winy. Ponieważ jednak w Niemczech
przeżytki dawnego prawa zwyczajowego zlikwidowane zostały bardzo wcześnie,
jedynie Anglii, Holandii i krajom skandynawskim udało się uniknąć ludobójstwa
wywołanego manią prześladowania czarownic - z tym że w Anglii, podatnej na wpływy
klimatu intelektualnego Europy kontynentalnej, tolerowano daleko posuniętą
brutalność.
W miarę jak wobec nasilającej się krytyki metody te dyskredytowały się stopniowo,
inkwizycja zmuszona była ustąpić pola. Wpływ bardziej oświeconych i humanitarnych
poglądów w tej kwestii odzwierciedla wydana w roku 1623 bulla papieża Grzegorza XV,
wyrażająca oficjalne stanowisko Kościoła katolickiego wobec metod prowadzenia
procesów o czary. W roku 1657 Święte Officium wydało zbiór reguł normujących
zasady przesłuchiwania czarownic, w którym przyznano nawet, że w ciągu ostatnich
dwustu lat sędziowie zbyt łatwo i zbyt chętnie uciekali się do tortur i szafowali
wyrokami śmierci, zaniedbując staranną analizę materiału dowodowego.
Aby zostać oskarżonym o czary, niepotrzebny był żaden dowód; plotki i anonimowe
donosy uważano za "dowody prawie wystarczające" i dające podstawę do poddania
podejrzanego torturom. W roku 1520 Ponzi-nibio stanowczo opowiedział się przeciwko
stosowaniu tortur w wypadkach, kiedy oskarżenie opierało się wyłącznie na luźnych
domysłach; jego protest przeszedł wszakże bez echa. "Zwykłe podejrzenie zrównano z
rzeczywistą zbrodnią, bowiem gdy już przystąpi się do tortur, nikną wszelkie
możliwości udowodnienia czyjejś niewinności. Nic już nie mogło uratować
aresztowanego; wyrok na ' niego zapadł". (Gibbons)
W pewnym sensie już sam pobyt w więzieniu był torturą. Szesnaste- i
siedemnastowieczne więzienie w niczym nie przypominało aseptycznych klatek z
betonu i stali dzisiejszych zakładów karnych; był to obrzydliwy, cuchnący loch, w
którym choroby zbierały obfite żniwo. Nawet w Anglii, której system prawny był
stosunkowo łagodny, dwadzieścia procent aresztowanych umierało w więzieniach (na
przykład w roku 1598 w Guildford Castle). W ciągu sześciu lat, od
1573 do 1579 roku, w więzieniu King's Bench w Londynie na skutek różnych chorób
zakaźnych zmarło prawie sto osób. W roku 1630 w Colchester Castle "cierpienia
nieszczęśliwych więźniów były trudne do zniesienia, a ich stan opłakany; po części z
racji brutalności strażników, po części zaś z powodu skrajnego niedostatku, jaki
przyszło im znosić, tak że wielu z nich znajdowało się na granicy śmierci".
Na kontynencie europejskim przestrzegano zazwyczaj sformułowane) w roku 1504
przez Prieriasa zasady, że czarownica nie może .zostać stracona, dopóki sama nie
przyzna się do winy, niezależnie od tego, jak wiele dowodów przeciwko niej
zgromadzono. Nie wystarczało wszakże dobrowolne przyznanie się do winy; musiało ono
nastąpić na torturach, ponieważ jedynie wtedy można było przyjąć, iż płynie ono z
głębi serca i jest prawdziwe. Co więcej, jak zauważa dzieło Errores Gazariorum(1450),
wiele skazanych czarownic regularnie przystępowało do komunii i nikt ich o nic nie
podejrzewał, dopóki nie zostały poddane torturom; wtedy dopiero wyznawały swe
rozliczne zbrodnie. Wzięcie kogoś na tortury dawało absolutną gwarancję, że prędzej
czy później przyzna się do winy; protokoły zeznań ojca Dominika Gor-dela, Thomasa
Lootena, burmistrza Johanne-sa Juniusa, Rebeki Lemp czy też anonimowych ofiar
skazanych w Eichstatt dowodzą wyraźnie, że przekraczający granice wytrzymałości
ból może skłonić każdego poddawanego męczarniom, by przyznał się do wszystkiego,
czego od niego się oczekuje. Na początku lat trzydziestych siedemnastego stulecia
pewna kobieta, którą torturowano w Paderbom, zwierzyła się pastorowi Micha-elowi
Stapiriusowi, że wszystkie jej zeznania oraz denuncjacje, jakie złożyła, były od
początku do końca nieprawdziwe. Kiedy duchowny usiłował skłonić ją, by je odwołała i
przywróciła tym samym dobre imię niewinnym ludziom, których zmuszona była
wymienić jako swoich wspólników, odpowiedziała:
Spójrz, ojcze, spójrz tylko na moje nogi! Palą mnie jak ogień gotowy wybuchnąć
jasnym płomieniem - tak dojmujący jest ból. Nie wytrzymałabym nawet wtedy, gdyby
dotknęła ich mucha, a cóż powiedzieć dopiero o ponownych torturach. Po stokroć wolę
umrzeć, niż jeszcze raz znosić podobne męki. Nie potrafię wytłumaczyć nikomu, jak
straszliwie to boli.
Należy podkreślić, że metody torturowania były różne, w zależności od miejsca,
czasu oraz indywidualnych umiejętności i upodobań kata. Do najbardziej
barbarzyńskich uciekano się na początku siedemnastego stulecia w Niemczech, kiedy
to nazwa miasta Bam-berg stała się synonimem horroru i niesławy. Niemniej na
kontynencie europejskim podstawowe zasady torturowania i najczęściej stosowane
sposoby zadawania cierpień przez prawie trzysta lat pozostawały zasadniczo
niezmienne.
Tortura pierwszego stopnia miała zmusić podejrzanego do przyznania się. Zwano ją
torturą przygotowawczą - question pr6pa-ratoire. Nie była skomplikowana, acz
wystarczająco groźna i skuteczna. Zaczynała się od próby zastraszenia
przesłuchiwanego, którego wprowadzano następnie do izby tortur, aby mógł zobaczyć,
co się tam dzieje ("in conspectu tormentorum"). Na tym etapie procedury, zwanym
territio, czyli wprowadzeniem w tortury, kat demonstrował rozmaite narzędzia
zadawania mąk i objaśniał, jakiego rodzaju ból powoduje ich zastosowanie. Niekiedy
oględziny takie mogły kończyć się związaniem oskarżonego i przytroczeniem go do
drabiny. Osobę podejrzaną o czary rozbierano do naga, wiązano, a następnie
zacieśniano stopniowo więzy, które wrzynały się w członki, ewentualnie mocowano jej
dłonie i stopy do przeciwległych końców drabiny; w takim wypadku skręcanie sznura
powodowało rozciąganie całego ciała.
Malleus Malęflcarum - biblia łowców czarownic, instruuje szczegółowo, w jaki sposób
winno się prowadzić torturę przygotowawczą:
Sposób rozpoczęcia przesłuchania z użyciem tortur przedstawia się następująco. Na
wstępie strażnicy więzienni czynią -przygotowania do rozpoczęcia tortur, czyli
rozdziewają więźnia (o ile jest to kobieta, winna być rozebrana przez inne niewiasty,
uczciwe i o nieposzlakowanej reputacji). Oskarżonych rozdziewa się po to, aby nie
mogli ukryć w szatach czarów i amuletów, jakie często, za poduszcze-niem diabła,
sporządzają sobie z ciał nie chrzczonych niemowląt, zaprzepaszczając •w ten sposób
nadzieję zbawienia. Kiedy narzędzia tortur zostaną już odpowiednio przygotowane,
sędzia osobiście i za pośrednictwem innych zacnych, a gorliwych w wierze mężów
stara się skłonić więźnia, by dobrowolnie wyjawił prawdę; gdy ten zaś odmawia,
nakazuje przygotowanie go do strappado lub tortury innego rodzaju. Torturmistrze
pozornie biorą się do dzieła i w tym momencie, za wstawiennictwem jednego z
obecnych, oskarżonego uwalnia się z więzów i odprowadza na stronę, gdzie raz jeszcze
skłania się go do przyznania się do winy, dając mu do zrozumienia, że w takim wypadku
nie zostanie skazany na śmierć. [...]
Etapy tortur stosowanych w procesach o czary
I. Tortura przygotowawcza. Jej celem było skłonienie oskarżonego do przyznania się
do winy. Metody: obnażanie, straszenie, związanie, chłosta, miażdżenie kciuków w
specjalnym imadle, rozciąganie na drabinie (w protokołach sądowych często w ogóle o
niej nie wspominano, stwierdzając, że oskarżony przyznał się dobrowolnie).
II. Tortura ostateczna. Miała wymusić przyznanie się do winy na wyjątkowo
opornych oraz skłonić oskarżonego do wyjawienia tożsamości wspólników.
A. Tortura zwyczajna. Metoda: strappado.
B. Tortura nadzwyczajna. Metoda: squassatio.
(Torturę można było stosować trzykrotnie, o ile nie pojawiły się nowe dowody winy.
Podstawowe metody tortur uzupełniano niekiedy chłostą, przyżeganiem ogniem,
miażdżeniem palców itp.)
III. Tortury dodatkowe aplikowane w wypadku niektórych specyficznych zbrodni.
Miały powodować dodatkowe cierpienia traktowane jako forma zadośćuczynienia za
popełnione przestępstwo. Metody: amputacja rąk i nóg, szarpanie ciała rozpalonymi do
czerwoności cęgami.
IV. Tortury stosowane okazjonalnie w niektórych więzieniach. Zaspokajały
sadystyczne skłonności sędziów. Metody: kąpiele we wrzącej wodzie, sadzanie więzną
na najeżonym ostrzami stołku, pod którym rozpalano ogień etc.
V. Egzekucja. Metody: palenie na stosie. Jeśli skazany nie odwołał swoich zeznań,
mógł zostać przed spaleniem uduszony, w przeciwnym razie palono go żywcem. W
zależności od tradycji lokalnych skazanych przywiązywano do słupa, umieszczano w
rodzaju słomianej szopy, którą następnie podpalano, wsadzano do beczki ze smołą itp.
Czarownice, które nie wykazały skruchy, palono na stosie z wilgotnego chrustu, by
przedłużyć egzekucję. Niekiedy przed spaleniem profanowano zwłoki, miażdżąc je
kołem lub ćwiartując.
Jeśli jednak czarownicy nie udaje się skłonić do wyznania prawdy ani groźbą, ani
obietnicami, strażnicy więzienni przystępują do wykonania swych obowiązków,
torturując ją w przewidziany wcześniej sposób i traktując z mniejszą bądź większą
surowością, zależnie od rozmiaru winy. W czasie tortury osobę oskarżoną należy
przesłuchać na okoliczność wszystkich punktów oskarżenia, przy czym pytania winny
być zadawane bez przerwy i uporczywie, poczynając od tych, które odnoszą się do
przestępstw mniejszej wagi -bowiem łatwiej przyzna się ona do wykroczeń lżejszych
niźli do zbrodni większego kalibru.
Malleus Maleficarum daje opis czegoś, co można by określić mianem
wyidealizowanych warunków prowadzenia tortur; w praktyce, co jednoznacznie
poświadczają zachowane protokoły sądowe, procesy dawały pole do popisu dla
nieokiełznanego sadyzmu prześladowców. Obraz, jaki kreśli w wydane) w roku 1692
TheHistoryqftheInquisittonPhi-lip Umborch, pozostaje w zasadniczej zgodzie z
faktami przedstawionymi w protokołach sądowych:
Rozdziewanie odbywa się w atmosferze zupełnego pogwałcenia godności ludzkiej i to
nie tylko w stosunku do mężczyzn, ale także niewiast i dziewic, z których
najzacniejsze i najbardziej cnotliwe trafiają niekiedy do więzień. Zmusza się je
bowiem, by rozebrały się do samej tylko koszuli, po czym zdziera się z nich i tę, tak że
ostają się w samych jeno gatkach.

Bywało, że rozbierane kobiety były gwałcone przez pomocników kata, jak się to
przytrafiło pani Peller, żonie oficjalisty dworskiego, podczas procesu w Rheinbach w
roku 1631. Notabene oskarżono ją o czary jedynie dlatego, że jej siostra odmówiła
pójścia do łóżka z sędzią, Fran-zem Buirmannem, pupilkiem księcia-arcy-biskupa
Kolonii. Mogły także podzielić los siostry Madeleine Bavent, którą w roku 1643 wielki
penitencjariusz z Evreux poddał "brutalnym i niegodnym" oględzinom w poszukiwaniu
na jej ciele diabelskiego piętna.
Do tortury przygotowawczej przywiązywano wagę tak nikłą, że wiele protokołów
sądowych pomija ją po prostu i stwierdza, że "więzień przyznał się do winy bez
zastosowania tortur". Protestancki profesor Johann Meyfarth, znający procesy o
czary z własnego doświadczenia, pisał w roku 1635:
Więźniów karmi się wyłącznie przesolonym jadłem, a wszelkie podawane im napoje
mieszane są z wodą od śledzi. Nigdy nie dostają nawet kropli czystego, nie
zmieszanego z niczym, wina, piwa ani wody, co powoduje, że trawi ich dojmujące
pragnienie. [...] Ale owego okrutnego, dojmującego i palącego wnętrzności pragnienia
inkwizytorzy nie uważają nawet za torturę.
Nawet wtedy, gdy przesłuchiwanym miażdżono kości w imadle lub rozciągano ich na
drabinie jak garbowaną skórę, "również i tego nie wolno było uznać za torturę".
Doktor Meyfarth wyjaśnia jednoznacznie, co kryło się pod pojęciem "dobrowolnego
przyznania się czarownicy do winy".
Cóż naprawdę oznaczają te słowa? Marga-ret [jedna z oskarżonych czarownic] z
własnej i nieprzymuszonej woli potwierdziła przed kompletem sędziowskim wyznanie
winy uczynione na torturach. Spójrzcie zatem, co się za nimi kryje. Kiedy Margaret,
poddana torturom tak okrutnym, że nie mogła dłużej już ich wytrzymać, przyznała się
w końcu, mistrz powiedział jej, co następuje: "Przyznałaś się wreszcie. Czy znowu
wyprzesz się tego? Odpowiedz mi teraz, kiedy jestem pod ręką, a jeśli tak, to urządzę
ci powtórkę. A jeśli zaprzeczysz wszystkiemu jutro, pojutrze lub przed obliczem sądu
i tak wrócisz w moje ręce, a wtedy przekonam cię, że do tej pory jedynie z tobą
igrałem. Zadam ci takie tortury, że nawet kamień zapłacze z litości". W wyznaczonym
na rozprawę dniu Margaret zostaje przewieziona wózkiem do sądu, okuta w kajdany, z
rękoma związanymi tak mocno, że sączy się z nich krew. Otaczają ją strażnicy
więzienni i tortur-mistrze; z tyłu podąża uzbrojona straż. Po odczytaniu zeznań kat
osobiście pyta Margaret, czy obstaje ona przy nich, czy nie, chciałby bowiem wiedzieć,
co ma robić dalej, na co potwierdza ona przyznanie się do winy. Czy można to nazwać
wyznaniem dobrowolnym? Czy zeznania tej kobiety, postawionej pod ciągłą strażą i
nieustannie obserwowanej przez tych dege-neratów, na której potwory te wymusiły
wszystko torturami, można uznać za uczynione z własnej i nieprzymuszonej woli?
Wymuszenie przyznania się do winy nie było wszakże ani wyłącznym, ani nawet
najważniejszym celem stosowania tortur. Prawdziwe męczarnie rezerwowano dla
kolejnego stadium przesłuchania, zwanego cjuestion definitwe, czyli torturą
ostateczną, mającą skłonić czarownicę do wyjawienia tożsamości współwinnych. Niezłą
ilustrację metod, jakie na tym etapie stosowano, daje opis tortur użytych w roku 1597
w Geinhausen wobec niejakiej Ciary Geissier. Udało )ej się zachować milczenie w
czasie miażdżenia palców, ale gdy
[...] zmiażdżono jej stopy i mocno rozciągnięto cale ciało, zajęczała żałośnie i
przyznała, że wszystkie stawiane jej zarzuty odpowiadają prawdzie; piła krew
niemowląt wykradzionych podczas nocnych lotów i zamordowała około
siedemdziesięciorga dzieci. Ujawniła imiona dwudziestu innych kobiet, które wraz z nią
uczestniczyły w sabatach, dodała także, iż ucztom sabatowym przewodniczyła żona
zmarłego burmistrza.
Po zdjęciu z drabiny Ciara odwołała swoje oskarżenia i utrzymywała, że "w tym
wszystkim, co powiedziała na temat innych, opierała się nie na własnych obserwacjach,
lecz na krążących po okolicy pogłoskach". Mimo to sędziowie aresztowali i wzięli na
tortury wymienione przez nią osoby. Jedna z pojmanych kobiet przyznała się wszakże
do zbrodni daleko sroższych niż te, które zarzuciła jej Ciara, w związku z czym tę
ostatnią poddano torturom ponownie, by potwierdziła prawdziwość postawionych owej
niewieście zarzutów. Po zakończeniu tortur jeszcze raz odwołała wszystkie swoje
zeznania, a zatem wzięto ją na męki po raz trzeci i torturowano "z niezwykłą
surowością" przez kilka godzin, póki nie potwierdziła wszystkiego, czego chcieli
sędziowie. Poddana dalszym torturom zemdlała i zmarła na mękach. W protokole
sądowym stwierdzono: "Diabeł nie pozwolił jej wyznać nic więcej i skręcił jej kark". 23
sierpnia 1597 roku zwłoki Ciary spalono na stosie. ••
Tortura ostateczna składała się z dwóch etapów - tortury zwykłej i następującej po
niej tortury nadzwyczajnej, zwanej też ąuestion extra.ordina.ire. W czasie tortury
zwykłej stosowano z reguły strappado, w czasie nadzwyczajnej zaś sąuassatio-
bardziej okrutną odmianę strappado, polegającą na tym, że do stóp zawieszonego w
powietrzu delikwenta mocowano ciężkie odważniki, po czym gwałtownie podciągano go
do góry i puszczano z powrotem. Powodowało to wyłamywanie stawów rąk, nóg, łokci i
ramion.
Malleus Maleflcarum zalecał, by w czasie tortur pisarz sądowy "zapisywał wszystko
do protokołu, mianowicie w jaki sposób torturowano podsądnego, o co go pytano i
jakich udzielał on odpowiedzi". Przeglądając dawne zapiski sądowe, czytelnik
współczesny wręcz słyszy jęki i skowyt ofiar; procesy Dominika Gordela i Louisa
Gaufridiego stanowią dobitny tego przykład.
Po zakończeniu każdego z etapów tortur ofiarę ubierano ciepło i starano się, by
doszła do siebie l mogła wytrzymać następne męki nie tracąc przedwcześnie
przytomności. Nierzadko tortury nadzorowali lekarze, nakazując ich przerwanie, kiedy
tylko pojawiało się niebezpieczeństwo, że przesłuchiwany wyzionie ducha.
Praktyka stosowania tortur była logicznym następstwem koncepcji, że Istnieje
wyłącznie jeden godziwy l słuszny sposób widzenia rzeczywistości - wszelkie inne są
błędne. Jeśli zatem ten jedyny słuszny sposób przyjęto, to użycie tortur było w pełni
usprawiedliwioną metodą eliminowania różnic zdań. W praktyce jednak nie mające nic
wspólnego z czysto teoretycznymi rozważaniami zwyrodnienie sędziów, zarówno
świeckich, jak i duchownych, kazało im używać tortur jako prawnej zasłony dla
powodującej nimi żądzy uczynienia śmierci jeszcze bardziej straszną i bolesną. Jeden
z najwcześniejszych przeciwników torturowania, Sebastian Costello, stwierdzał, że
inkwizytorzy "skrywają wszystkie te praktyki pod płaszczykiem wiary w Chrystusa,
utrzymując, że wykonują je z Jego woli" (Traitedes heretiques).
W Europie stosowano wiele kar dodatkowych, wymierzanych za uczynki, które sądy
uznały za zbrodnicze. Nikczemność sędziów nie znała przy tym żadnych granic; jedna z
tych nędznych kreatur, działający w Erwitte sędzia Schultheis, nacinał kobietom stopy
i wlewał do ran wrzący olej. Sąd w Valen-ciennes odnotował uiszczenie opłaty w
wysokości dwóch sous katu "za przekłucie języka Matthewowi Godefroy w dniu 4 lipca
roku 1573". Wielce pouczające jest też bliższe przyjrzenie się torturom specjalnym
stosowanym w Bambergu, torturom, do których należało między innymi przymusowe
karmienie więźnia solonymi śledziami i odmawianie mu następnie wszelkich napojów -
metoda tyleż prosta, co skuteczna, aplikowana najczęściej pospołu z kąpielami we
wrzątku, do którego dodawano niegaszonego wapna. Czarownice torturowano też przy
użyciu różnych odmian drabiny, żelaznego krzesła, pod którym rozpalano ogień, buta
hiszpańskiego, a także rodzaju luźnego obuwia skórzanego lub metalowego, do którego
wlewano wrzącą wodę lub roztopiony ołów. W czasie tortury wody -ąuestion del'eau,
do gardła ofiary, którą uprzednio zmuszano do połknięcia cienkiej tasiemki, lano wodę,
po czym gwałtownym ruchem wyciągano wstążkę na zewnątrz, co powodowało
rozrywanie jelit. Gresillons- specjalnie zaprojektowane imadła, służyły do miażdżenia
kciuków i wielkich palców u stóp.
Czarownice, podobnie jak członków wcześniejszych sekt heretyckich, oskarżano
często o profanowanie Najświętszego Sakramentu. Stosowaną zwyczajowo karą za tę
zbrodnię było szarpanie ciała skazanego rozpalonymi do czerwoności szczypcami przed
posłaniem go na stos. W roku 1642 w Cha-monix niejakiemu Jeanowi Gehaudsowi
odcięto stopę, którą miał on rzekomo podeptać hostię. Pewną kobietę z Żeli w roku
1629 szarpano rozpalonymi cęgami czterokrotnie -gdyż tyle właśnie razy dopuściła się
zhańbienia Najświętszego Sakramentu.
Typowa dzienna sesja tortur
Protokół pierwszego dnia tortur kobiety oskarżonej o uprawianie czarów w
miejscowości Prossneck, w Niemczech, w roku 1629.
1. Kat wiąże jej ręce, obcina włosy i rozciąga ją na drabinie. Polewa jej głowę okowitą
i podpala, aby dokładnie usunąć wszystkie włosy aż do skóry.
2. Kat posypuje szyję oskarżonej i miejsca pod jej pachami siarką, którą następnie
podpala.
3. Wiąże jej ręce na plecach i podciąga ciało pod sufit.
4. Pozostaje ona tak, wisząc przez trzy do czterech godzin, w którym to czasie kat
udaje się na śniadanie.
5. Po powrocie kat polewa jej szyję okowitą i podpala.
6. Przywiesza jej do nóg ciężary i ponownie podciąga pod sufit, a następnie rozciąga
ponownie na drabinie i przymocowuje do ciała deskę najeżoną ostrymi kolcami, po czym
raz jeszcze podciąga pod sufit.
7. Miażdży jej kciuki i wielkie palce u nóg w imadle, wiąże w kij, podciąga do góry i
trzyma tak wiszącą około kwadransa, w trakcie czego oskarżona kilka razy mdleje.
8. Następnie zgniata jej łydki oraz uda imadłem; w przerwach zadaje się jej pytania.
9. Następnie podejrzana zostaje wychłosta-na batogiem z surowej skóry, tak że
krew spływa na koszulę.-
10. Jej kciuki i wielkie palce u stóp ponownie zostają zaciśnięte w imadłach, po czym
oskarżoną pozostawia się w tym stanie na łożu tortur od godziny dziesiątej rano do
pierwszej po południu, w którym to czasie kat wraz z sędziami wychodzą, żeby coś
przekąsić. Po południu pojawia się jakiś urzędnik, który wyraża swoją dezaprobatę dla
tych praktyk, mimo to oskarżona zostaje ponownie wychłostana. Tak upłynął pierwszy
dzień tortur.
Nazajutrz wszystko rozpoczęto się od nowa, z tym że w torturach nie posuwano się
już tak daleko jak pierwszego dnia. - Wilhelm Pressel, Hexen und Hexenmei-stcr,
1860.
Przed spaleniem na stosie skazańców z reguły duszono stryczkiem lub garotą, pod
tym wszakże warunkiem, że nie odwołali złożonych wcześniej zeznań. Świadomość tego
faktu powodowała, że większość ofiar wolała zachować milczenie, niźli wyrzec się tego
przywileju. Henry C. Lea stwierdza: "Zwykła słabość ludzka kazała im obstawać przy
złożonych zeznaniach w nadziei uniknięcia strasznej śmierci od ognia. Cały ten system
nastawiony był z jednej strony na zwiększenie do maksimum liczby ofiar, z drugiej zaś
na podtrzymywanie lęku przed groźbą zbrodni czamoksięstwa". Binsfeid dodaje, że
ten niespodziewany akt miłosierdzia okazywano po to, by poddane niewymownym
cierpieniom powolnego umierania na stosie ofiary w odruchu rozpaczy nie zaprzeczały
wszystkiemu i nie umierały bez okazania skruchy. Jeśli jednak oskarżony przejawiał
upór i zatwardziałość, palono go żywcem (co zresztą, jak podkreśla Binsfeid, było'
normalną praktyką we Włoszech i Hiszpanii), bowiem tak czy inaczej nie liczono się z
tym, aby zechciał on okazać skruchę. Dokładano nawet wszelkich starań, by przedłużyć
mu męczarnie umierania. Znany prawnik francuski, Jean Bodin, zalecał palenie
czarownic "na wolnym ogniu, ponieważ ból, jaki odczuwają, jest i tak niczym w
porównaniu z męczarniami, jakie przygotował dla nich Szatan [...] jako że, zanim umrą,
nigdy nie smażą się w płomieniach dłużej niż pół godziny". Zastąpienie suchych polan
wilgotnym chrustem przedłużało palenie się stosu, odwlekając moment śmierci i
zadając ofierze tym straszliwsze cierpienia. W taki właśnie sposób polecono wykonać
wyrok śmierci na ojcu Louisle Gau-fridim.
W Szkocji skłaniano się raczej naśladowaniu praktyk stosowanych w Europie
kontynentalnej niźli obyczajów panujących w sąsiedniej Anglii. Trzymano się ściśle
praw, których wydanie przypisywano królowi Ken-nethowi I (zm. w roku 860),
nakazujących karanie śmiercią winnych zaklinania złych duchów. Procesy o czary
trwały zresztą w Szkocji znacznie dłużej niż w Anglii, a ostatnią czarownicę stracono
dopiero w roku 1727, podczas gdy w Anglii do ostatniej egzekucji z tego oskarżenia
doszło w roku 1682. Pod względem okrucieństwa zastosowanych metod, proces
czarownic z North Berwick przewyższał wszystkie inne procesy szkockie.
Demonologowie i teoretycy sądownictwa przewidzieli możliwość pojawienia się
pewnych problemów związanych ze stosowaniem tortur, analizowali je zatem
wcześniej, by ułatwić sędziom podejmowanie właściwych decyzji. Wątpliwości te
gromadziły się wokół siedmiu zasadniczych kwestii.
1. Co powinien uczynić sędzia, jeśli więzień odmawia zeznań?
Z milczeniem podsądnego można uporać się stosunkowo łatwo. W Malleus
Maleficarum wyrażał opinię, że: .Jeśli więzień nie chce w sposób zadowalający wyznać
prawdy, należy przedstawić mu inne jeszcze rodzaje tortur, oświadczając, że również
i one użyte zostaną wobec niego i to tak długo, dopóki się nie przyzna". Prawnicy
obmyślili też pewien kruczek prawny pozwalający na obejście zakazu powtarzania
tortur. Zgodnie z obowiązującymi normami torturę można było zastosować ponownie
jedynie wtedy, gdy pojawiły się nowe poszlaki wskazujące na winę oskarżonego, ale
juryści utrzymywali, że ta sama tortura zastosowana więcej niż jeden raz bez
pojawienia się nowych poszlak winy nie jest powtórzeniem, a jedynie ciągiem dalszym
pierwszej; sędziowie mieli jedynie obowiązek zakomunikowania przesłuchiwanemu, że
"taki a taki dzień wyznaczony został na kontynuowanie tortury". Niemal dwa stulecia
później, w roku 1059, le Sieur Bouvet, generalny instygator wojsk francuskich we
Włoszech, w podobny sposób zachęcał sędziów do nasilania tortur i kontynuowania
przesłuchań "pomimo wrzasków, jakie bez wątpienia podniesie więzień; sędzia zaś
powinien domagać się nazwisk jego przyjaciół, aby upewnić się, czy nie są współwinnymi
zbrodni [en le peut encore de ses com-pagnons et complices pour savoir s'il sontpar-
ticipć au deW. Teoretycznie torturę wolno było "przedłużać" trzy razy, w praktyce
jednak górną granicę wyznaczała jedynie odporność ofiary. W roku 1630 pewną
kobietę (Barbarę Schwartz) torturowano osiem razy z rzędu, a gdy mimo to nie
przyznała się do niczego, jeszcze przez następne dwa lata trzymano ją w więzieniu w
Bambergu.
Odmowa zeznań sama przez się stanowiła przestępstwo karane śmiercią przez
spalenie na stosie. Oskarżony o czary, który w śledztwie milczał, winien był obrazy
sądu, a zatem zasługiwał na śmierć nie z pierwotnego oskarżenia o uprawianie czarów,
lecz z oskarżenia posiłkowego o odmowę zeznań. Była to również metoda obejścia
prawa, które przewidywało, że jeśli oskarżony obstaje przy swej niwinności przez trzy
sesje tortur, winien być za niewinnego uznany oficjalnie. Friedrich von Spee w
bezsilnej złości stawiał retoryczne pytanie: "A teraz, na Wielkie Nieba, rad bym
wiedzieć, w jaki sposób ktoś najzupełniej niewinny może uniknąć kary, skoro skazuje
się zarówno tych, którzy przyznali się do winy, jak i tych, którzy nie przyznali się do
niczego?" Również w Anglii karą za odmowę zeznań w czasie procesu kryminalnego była
peine fort et dure, czyli śmierć przez zgniecenie. Na tej podstawie w roku 1654 w
Maidstone pewnego oskarżonego o mord i rabunek człowieka, który w czasie procesu
zachowywał uporczywe milczenie, rozebrano do naga i "przywalono taką ilością kamieni
i żelastwa, że nie był w stanie więcej tego wytrzymać". Peine fort et dure przetrwała
w prawodawstwie angielskim do roku 1722.
Demonolodzy tłumaczyli odmowę składania zeznań nie siłą charakteru podejrzanego,
lecz mocą amuletów i zaklęć, w jakie wyposażył go diabeł. Popularna historia
przytoczona przez Guazzo mówi, że: pewna pięćdziesięcioletnia kobieta wytrzymała
Dolewanie jej wrzącym tłuszczem i torturę drabiny, nie przyznając się do niczego.
Zdjęta z drabiny nie wykazywała żadnych oznak bólu, nie doznała też żadnego
uszczerbku na ciele, wyjąwszy fakt, że w czasie tortur odpadł jej wielki paluch u nogi,
ale i to zdawało się jej wcale nie przeszkadzać ani nie sprawiać najmniejszego bólu.
(Compendium Maleflcarum, 1626)
Poważany prawnik Damhouder twierdził, że sam był świadkiem, jak czarownica
zniosła trzy sesje ciężkich tortur wyśmiewając się i kpiąc z kata. W tej sytuacji raz
jeszcze przeszukano ją niezwykle starannie i znaleziono ukryty w fałdach dała maleńki
kawałek pergaminu; po jego usunięciu załamała się natychmiast i przyznała do zawarcia
paktu z Szatanem. Cieszący się równym szacunkiem Paulus Grillandus podaje brzmienie
łacińskiego zaklęcia, pozwalającego zachować milczenie w czasie tortur:
Tak jak mleko Błogosławionej i chwały pełnej Dziewicy Maryi słodkim było i miłym dla
Pana naszego Jezusa Chrystusa, niechaj i ta tortura słodka i miła będzie moim
członkom.
2. Jak dalece posunąć się może sędzia obiecując uwięzionemu łaskę i wyrozumiałość
w zamian za przyznanie się do winy i w Jakiej mierze zobowiązany jest on do
spełnienia swoich przyrzeczeń?
W Malleus Maleflcarum szczegółowo omawia się tę kwestię. Opinie były podzielone i
grupowały się, zasadniczo rzecz biorąc, wokół trzech stanowisk. Pierwsze zakładało, że
osobom uznanym za prowodyrów można było obiecać uratowanie życia, sugerując, że
będą oni skazani na wygnanie - nie należało jednak wspominać w tym momencie o
ewentualnej zamianie wyroku na dożywotnie więzienie o chlebie i wodzie. Obietnicy tej
można było dotrzymać, jeśli oskarżony współpracował z sądem w formułowaniu
oskarżeń przeciwko kolejnym czarownicom. Wedle drugiej teorii "od czasu do czasu
można dotrzymać słowa i skazać czarownicę na więzienie, w jakiś czas potem powinno
się ją wszakże spalić". Zgodnie natomiast z poglądem trzecim sędzia, który złożył
podobną obietnicę, winien przeprosić za nią ławę przysięgłych, a jego kolega skazać
czarownicę na stos.
3. Czy osobę chorą wolno poddawać torturom?
Le Sieur Bouvet wiele razy miał do czynienia z ludźmi, którzy twierdzili, że są zbyt
chorzy, aby ich torturować. Najlepszą metodą postępowania w takich wypadkach jest
nalanie im pod pachy wrzątku; przywraca to zdrowie tak szybko, "że zakrawa to niemal
na cud". Jeśli więzień cierpiał na syfilis, sędzia winien połączyć torturę z kuracją,
przypiekając mu podeszwy stóp w taki sposób, by ofiara zaczęła intensywnie się pocić.
Pot, wypływający obficie z porów skóry, leczy chorobę, a metoda za pomocą której
wywołano poty, winna zarazem skłonić podejrzanego do wyznania prawdy.
4. Czy sędzia powinien złagodzić torturę, aby więzień nie zmarł w izbie kaźni?
Świadomość odpowiedzialności, jaka za taki przypadek spoczywa na sędzim, nie
powinna skłaniać go do umiarkowania w tej mierze. Jeśli przesłuchiwany zemdleje,
należy chlusnąć mu w twarz wodą albo nalać octu w nozdrza. Sędzia nie może
powodować się litością wobec osoby kalekiej; nie wolno mu dopuścić, aby w swym
postępowaniu kierował się odruchem serca. Czarownice często symulują symptomy
nadchodzącej śmierci -popadając w stan zapaść! bądź tocząc z ust pianę; sędzia
wszakże w żadnym wypadku nie może być naiwny.
5. W jaki sposób powstrzymywać torturowanego od popełnienia samobójstwa?
Malleus Maleftcarum ostrzega przed możliwością popełnienia samobójstwa przez
zdesperowanego więźnia i zaleca, aby w przerwach między torturami "straż zawsze
towarzyszyła uwięzionemu, nie wolno bowiem ani na chwilę zostawić go samego". W
każdym wypadku samobójstwo przypisywano złośliwości i przewrotności diabła, który
zachęcał do jego popełnienia, by spełniło się w ten sposób złożone przezeń czarownicy
przyrzeczenie, że nie zginie ona na szafocie,
6. Czy bardzo młodym czarownicom należy okazać miłosierdzie?
Sam fakt, że czarownica jest młoda, nie stanowi jeszcze wystarczającego powodu do
łagodniejszego wobec niej postępowania. W stosunku do dzieci, które nie ukończyły
czternastego roku życia, można zastosować lżejszy wymiar kary. Podczas procesu
czarownic szkockich, oskarżonych o próbę zamordowania Sir George'a Maxwella za
pomocą figurek woskowych, pewną trzynastoletnią dziewczynę ukarano jedynie karą
więzienia, a nie stosem. Prokurator królewski, Sir George Mackenzie, dodał: "Decyzja
w podobnych sprawach zależy od nas" - Laws and Customs ofScotland, 1678. Doktor
Johannes Pott (1689) wspomina o dziewięcioletniej dziewczynce, którą skazano w
Rintein za dokonanie czynu lubieżnego z diabłem; sentencja wyroku nakazywała jej
jedynie obecność przy ceremonii spalenia na stosie jej babki. Ale w roku 1628 w
Wurzburgu spalono dwie dziewczyny - jedenaste- i dwunastoletnią. Remy przyznaje,
że zamiast palić na stosie dzieci wraz z ich rodzicami, orzekał zazwyczaj, by zostały
one wychłostane^przy-giądając się egzekucji ojca lub matki.
7. Jaką decyzję należy podjąć w przypadku kobiet w ciąży?
Teoretycznie wszyscy zgadzali się, że egzekucja kobiety brzemiennej powinna być
odłożona i odbyć się najwcześniej w miesiąc po rozwiązaniu (Francis Pegna, 1584). W
Anglii kobiety ciężarne przetrzymywano w więzieniu do następnej sesji sądowej, czyli
mniej więcej rok, dlatego w trakcie trzeciego procesu w Cheimsford, w roku 1589,
niejaką Joan Cony stracono w dwie godziny po wydaniu wyroku, podczas gdy jej córkę,
Avice, która utrzymywała, że jest w ciąży, powieszono dopiero w roku 1590. W
Niemczech zasada ta nie była powszechnie przestrzegana; w roku 1630 w Bambergu
ciężarna żona rajcy Dumlera poddana została barbarzyńskim torturom i spalona na
stosie.
Chwilę uwagi należałoby w tym miejscu poświęcić rodzajom tortur stosowanych w
Anglii. Wprawdzie na ogół nie kwestionowano ich przydatności, Anglia nie naśladowała
jednak przykładu, jaki dawał kontynent. William Perkins był zdania, że "mogą być one
użyte w zgodzie z sumieniem i prawem, aczkolwiek nie w każdym przypadku, lecz
jedynie wtedy, gdy zaistnieją bardzo poważne poszlaki winy i gdy oskarżony jest
wyjątkowo krnąbrny" - A Discourse of Witchcraft, 1608. Jednakże, po pierwsze,
tortur nie dopuszczało prawo zwyczajowe, po drugie, oskarżonego o czary można było
skazać na śmierć również i wtedy, kiedy nie przyznał się on do winy - wystarczającym
dowodem było odnalezienie na ciele piętna czarownicy albo stwierdzenie faktu
utrzymywania duszków służebnych, po trzecie wreszcie,w Anglii nie było żadnej
instytucji, zorganizowanej na wzór inkwizycji, której przetrwanie zależało od
zapewnienia sobie ciągłego dopływu nowych podejrzanych, nie nastawano przeto tak
usilnie na wyjawianie przez oskarżonego tożsamości jego rzekomych wspólników.
Tortury zatem nie przekształciły się, tak jak w Niemczech, w rodzaj nauki o jak
najbardziej efektywnym zadawaniu cierpień, były one znacznie łagodniejsze i mniej
powszechne, nie towarzyszyły im także bluźniercze obrządki poświęcania narzędzi
zadawania mąk.
Najpowszechniejszymi torturami - nazwy tej używamy jedynie z braku bardziej
adekwatnego określenia - było nakłuwanie i tortura chodzenia oraz, znacznie rzadziej
stosowana, tortura siedzenia. Podstawowym celem nakłuwania było odnalezienie na
ciele czarownicy dowodu jej winy; hańba spowodowana publicznym obnażeniem i ból,
jaki towarzyszył wbijaniu w ciało długich igieł, miały znaczenie drugoplanowe. Ale już
"chodzenie", mające zmusić oskarżonego do złożenia obciążających go zeznań, w pełni
zasługuje na miano tortury. Matthew Hopkins zaaplikował ją staremu proboszczowi,
wielebnemu Johnowi Lowesowi, który po kilku bezsennych dniach i nocach załamał się i
przyznał do winy. Binsfeid, któremu nie sposób odmówić wiedzy o efektywności
różnych rodzajów tortur, uważał wymuszoną bezsenność za metodę prawie
niezawodną, można ją bowiem było przedłużać w nieskończoność bez obawy, że
pozostawi wyraźne ślady na ciele podsądnego. Torturę tę stosowano także w
Niemczech, wyłącznie jednak w stosunku do przestępców pospolitych, nigdy zaś do
osób oskarżonych o czary. Jeszcze w roku 1693 torturze chodzenia poddano w
Beccies w hrabstwie Suffolk niejaką wdowę Cham-bers, "niewiastę pracowitą i zdolną,
acz ubogą", która następnie zmarła w więzieniu.
Istotę trzeciej ze stosowanych w Anglii metod wyłożył główny przeciwnik Matthewa
Hopkinsa, wielebny John Gaule; była to swoista odmiana "chodzenia" i podobnie jak ono
polegała na doprowadzeniu aresztowanego do stanu kompletnego wycieńczenia przez
bezsenność. "[Czarownicę] ze skrzyżowanymi nogami lub w innej niewygodnej pozie, w
razie konieczności związaną, sadzano pośrodku izby na stołku lub stole, a następnie
trzymano ją pod strażą przez dwadzieścia cztery godziny, nie karmiąc jej ani nie
pozwalając zasnąć". (Select Cases ofConscience Touching Witches and Witchcraft)
Protokoły angielskich procesów o czary jedynie sporadycznie wspominają o innych
metodach torturowania, metodach w rodzaju buta hiszpańskiego użytego wobec Alice
Go-odridge. Człowiek, który podjął się udowodnić, że jest ona czarownicą, "obuł ją w
parę nowych butów skórzanych, a następnie usadził tuż obok ognia, gdzie pozostała,
dopóki buty nie stały się nieznośnie gorące, zadając jej straszliwy ból, co miało ją
skłonić do przyznania się". Poparzona okrutnie kobieta "poprosiła o wytchnienie",
obiecując przyznanie się do winy, skoro tylko jednak ostygły, odmówiła zeznań. W roku
l6l4 oskarżonego 6 zaklinanie duchów Lyona Gleane'a zakuto w dyby, "rozebrano od
pasa w górę i [...] smagano batem, póki całe ciało nie spłynęło krwią". W roku 1645
niejaką AnneJeffries trzymano w więzieniu w Bodmin "bez jedzenia".
Niekiedy wrogość, jaką lud tradycyjnie żywił wobec czarownic, nasilała się w sposób
gwahowny. W roku 1603 w Catton, w hrabstwie Suffolk, niejaki Sir Thomąs Grosse
podburzał motłoch znęcający się nad osiemdziesię-cioczteroletnią Agnes Ferm,
oskarżoną o rzucenie uroku na jakiegoś mężczyznę. Tłuszcza biła ją trzonkami noży,
podrzucała w powietrze, podpaliła na twarzy garść prochu strzelniczego, po czym
"przygotowawszy stołek najeżony skierowanymi ostrzem ku górze nożami uderzyła ją
nim kilka razy, zadając wiele poważnych ran kłutych". (Ewen, Witchcraft m the Star
Chamber)
Należy jednak podkreślić, że w Anglii nigdy nie karano za czary spaleniem na stosie.
Karę tę orzekano wyłącznie w sprawach o zdradę, zarówno pomniejszą, np. w wypadku
zamordowania męża przez żonę lub pana przez służącego, jak i główną - zabicie lub
usiłowanie zabójstwa suwerena, a także fałszowanie monety. Prawo to zostało
zniesione dopiero w roku 1790. Ponieważ czamo-księstwo nie było traktowane jako
zbrodnia zdrady majestatu bożego, nie stosowano wobec oskarżonych o nie powyższej,
przewidzianej kodeksem postępowania karnego, metody wykonania wyroku. Wszystkie
przypadki skazania kobiet na karę śmierci przez spalenie na stosie dotyczyły
opisanych powyżej przestępstw (którym towarzyszyły niekiedy także i oskarżenia o
uprawianie czarów). Na tej właśnie podstawie 9 września
1645 roku spalono Mateczkę Lakeland, skazaną za zamordowanie za pomocą czarów
męża, a także May Ollver, która poniosła podobną śmierć w roku 1659 w Norwich.

Transwekcja. Słynny, pochodzący z X wieku, Canon Episcopi, wiarę w to, co


utrzymują "potępienia godne niewiasty [...l, wyznające, że głuchą nocą wraz z pogańską
boginką Dianą dosiadają dzikich bestii i latają na nich poprzez rozległe połacie kraju",
określał mianem heretyckiego zabobonu. Demonolodzy musieli zatem uporać się jakoś z
tym jednoznacznie sformułowanym stwierdzeniem, negującym możliwość trans-wekcji,
skądinąd bowiem zdolność do nocnych lotów w powietrzu uznali za jedną z
podstawowych cech wyróżniających czarownice. Czynili to na wiele sposobów,
najczęściej jednak korzystając z wybiegu stosunkowo najprostszego- postawienia
znaku równości między złudzeniem a faktem rzeczywistym. W myśl tej koncepcji
kobieta, która wyobrażała sobie (nawet we śnie), że leci na sabat, jest tak samo winna,
jakby rzeczywiście dosiadała miotły. W roku 1678 Sir George Mac-kenzie, prokurator
królewski, sformułował tę zasadę w sposób następujący: "Rzeczone czarownice wręcz
pragną doznawać podobnych snów i przechwalają się nimi po obudzeniu; co więcej, nie
miałyby ich, gdyby nie zawarły wcześniej wspomnianego paktu"- Laws and Customs
ofScotland. Prierias (1504) argumentował, że Canon Episcopi potępił wiarę w boginię
Dianę, a nie w możliwość latania w powietrzu. W praktyce wszelkie podobne
subtelności rozważano wyłącznie w wąskim gronie teoretyków, a sędziowie traktowali
zeznania dotyczące nocnych lotów na sabat dosłownie i zupełnie serio.
Uirich Molitor (1489) sformułował koncepcję zasad wzajemnych stosunków między
ciałem a duchem, za pomocą której liczni demonologowie późniejsi wyjaśniali rozmaite
aspekty transwekcji, przemiany w zwierzęta i uczestnictwa w sabatach: "W czasie
snu, a także i na jawie, diabeł potrafi wywołać złudzenie tak plastyczne i żywe, że
ludzie biorą je za rzeczywistość". Molitor powołuje się na przygodę, jaka zdarzyła się
świętemu Germanowi, w czasie gdy gościł w pewnym ubogim domu. Zauważył on, że
przed udaniem się na spoczynek gospodarz przygotował drugą, niezwykle wystawną
wieczerzę. Jak przekonał się później, posiłek ów spożyły złe duchy przybyłe pod
postacią sąsiadów pana domu.
Z opowieści tej łatwo można wywnioskować, że człowiek przebywający w danej chwili
w jakimś miejscu może jednocześnie ukazać się jako duch w innym, bowiem sąsiedzi,
którzy tej nocy spali spokojnie w swoich łóżkach, dzięki sile diabelskiej pojawili się
jako widma w domu, w którym święty German zażywał gościny.
Popularne wyobrażenia o czarownicach przyczyniły się do upowszechnienia poglądu,
jakoby miotła była podstawowyn/mode-lem ich powietrznego wehikułu. Tymczasem
wzmianki najwcześniejsze wskazują wyraźnie, że stanowiła jedynie jedno z wielu
używanych w tym celu narzędzi, do których należał, bardzo zresztą popularny,
rozwidlony drąg, kądziel, a nawet łopata. W jednym z pierwszych traktatów
demonologicznych - Errores Gaza-riorum (1450)- znajdujemy informację, że rzeczony
kij [baculum], natarty maścią umożliwiającą latanie na nim, wręczany był każdej nowo
przyjętej do zgromadenia czarownicy po złożeniu przez nią pocałunku hańby. Bo-guet
(1602) stwierdza, że czarownice zwykły podróżować "na białym drągu, który trzymają
między nogami". W opublikowanej w roku 1564 pracy Les sorciers Lambert Daneau
wyraża przekonanie, że diabeł pomaga jedynie tym czarownicom, "które są tak słabe,
iż nie mogą podróżować o własnych siłach", obdarzając je laską lub drągiem wraz "z
pewną maścią". W swojej Dćmonomanie Bodin pisze, że czarownice podróżują na
miotłach lub dosiadają czarnego tryka; Guazzo wspomina też o kozłach, wołach i psach.
O zwierzętach słyszymy zresztą wcześniej niż o miotle, w roku 1489 Molitor pisze
bowiem o wykorzystywaniu wilków jako środka transportu. Drzeworyty ilustrujące
jego traktat DeLamiis przedstawiają zarówno czarownicę dosiadającą wilka, jak i
wiedzmy latające na rozszczepionych drągach. Stephen de Bourbon (zm. w roku 1261)
pisał, że "dobre niewiasty" z orszaku pogańskiej Diany dosiadały kijów, natomiast złe,
zwane przez niego strigae-pierwowzory późniejszych wiedźm, latały na wilkach.
Ostateczny sukces miotły zawdzięczać należy chyba temu, że była ona tradycyjnym
symbolem prac wykonywanych przez kobiety (w wypadku mężczyzn rolę tę odgrywały
widły), a zarazem łatwym do rozpoznania symbolem fallicznym.
Przed lotem czarownice nacierały zarówno siebie, jak i kije od mioteł specjalną
maścią magiczną, umożliwiającą im wzbicie się w powietrze. Sam lot, po wydostaniu się
na zewnątrz przez komin- o korzystaniu z tej drogi wyjścia napomyka po raz pierwszy
około roku 1460 Petrus Mamor - nie nastręczał już większych trudności, chociaż
niekiedy zdarzały się nieszczęśliwe wypadki. Poważniejszym problemem mógł być
jedynie głos dzwonów kościelnych, powodujący, że miotła zaczynała spadać, jednakże
prędkość lotu, jak stwierdza Grillandus, z reguły pozwalała na uniknięcie tej groźby.
Przytacza on wszakże zeznania niejakiej Lukrecji, która powracając z sabatu w
Benevento została bezceremonialnie zrzucona z grzbietu swojego demona, w chwili gdy
ozwał się dzwon na Anioł Pański. Wspomnianą Lukrecję jak naj-sprawiedliwiej spalono
na stosie. Johann Zandt opowiadał Binsfeldowi, że na początku siedemnastego stulecia
w Trewirze nakazywano, by przez cały maj we wszystkich kościołach bez ustanku biły
dzwony, co miało chronić miasto przed latającymi wiedźmami. Ponty-fikał arcybiskupa
Yorku, Eckberta (732-766), obok formuły poświęcenia dzwonu kościelnego, zawiera
wyjaśnienie, dlaczego demony boją się go tak bardzo: "Kiedy bije ten dzwon, pierzcha
wszelki nieprzyjaciel, a także widma i cienie, słabnie napór trąby powietrznej,
odwracają się ciosy błyskawic, maleją szkody wyrządzone przez burze i pioruny i
umyka wszelki duch wiatrów niosących ze sobą sztorm".
Znawcy przedmiotu, aczkolwiek nie żywili wątpliwości co do winy czarownic, dalecy
byli od jednomyślności w kwestii, czy trans-wekcja i sam sabat są zjawiskami
rzeczywistymi. Większość jednak w ślad za. Młotem na czarownice opowiadała się za
ich realnością. Guazzo stwierdzał:
Uważam za najzupełniej prawdziwe, że niekiedy czarownice rzeczywiście
transportowane są z miejsca w miejsce przez diabła, który w postaci kozła bądź innego
fantastycznego zwierza przenosi je cieleśnie na sabat. [...] Tak uważa większość
demonologów i prawników Włoch, Hiszpanii i katolickich państw niemieckich,
aczkolwiek wielu innych jest odmfennego zdania.
Prierias tłumaczył możliwość transwekcji tym, że materia cielesna posłuszna jest
poleceniom duchów anielskich - obojętnie złych czy dobrych - per analogiom do sfer
niebieskich wprawianych w ruch przez anioły. Przykłady na poparcie realności
transwekcji czerpano także z Biblii, włączając w to historię Chrystusa wniesionego na
górę przez Szatana. Także i antyczna opowieść Apulejusza o Pamfili, która natarłszy
się maścią magiczną uleciała w powietrze, nie uszła uwagi demonologów, Co więcej,
zwolennicy tej koncepcji mogli wskazać na wielką liczbę skazanych czarownic, które
przyznały się do lotów w powietrzu: "co nie byłoby możliwe, gdyby rzeczy takie nie
zdarzały się rzeczywiście".
Zdolność czarownic do latania budzi skojarzenia z lewitacją, jakiej doświadczali
święci Kościoła. Acta Sanctorum zawierają opis siedemdziesięciu lotów w powietrzu,
jakich dokonał święty Józef de Cupertino (1603-1663), człek prosty, z trudnością
odróżniający litery, który poczynając od ósmego roku życia miewał konwulsje i napady
katalepsji. Miał on przelecieć odległość osiemdziesięciu jardów, dzielących go od
krucyfiksu, przy czym cudu tego dokonał na oczach ambasadora Hiszpanii. W swoim Ań
Antiaote Against Atheism Henry Morę opowiada o mianej za wielce pobożną
przeoryszy z Kordoby, Magdalenie Crucii, która "zwykła czasami unosić się w
powietrzu, trzy do czterech kubitów nad poziomem gruntu". Innymi razy, "dzierżąc w
dłoniach wizerunek Chrystusa i zalewając się strumieniem łez, potrafiła sprawić, że
włosy Jej wydłużały się niepomiernie, sięgając do samych pięt [...], a następnie kurczyć
je do pierwotnych rozmiarów". Ostatecznie zresztą Magdalena przyznała się. że jest
czarownicą i trzydzieści lat temu poślubiła diabła.
Ceniony prawnik florencki, Gianfrancesco Ponzinibio, dokonał drobiazgowego
zestawienia wszelkich argumentów, przemawiających zarówno na rzecz transwekcji,
jak i przeciwko niej, wyłożył je jednak w sposób tak scho-lastyczny, iż można wątpić,
czy dziś mogłyby one kogokolwiek przekonać. Wymienia on dziesięć dowodów
świadczących o możliwości unoszenia się w powietrzu, włączając w to zeznania samych
czarownic i naocznych świadków oraz argument, że dokonanie czegoś takiego mieści
się bez reszty w ramach umiejętności diabła. Sam Ponzinibio był raczej zwolennikiem
poglądu przeciwnego, tezę tę jednak poparł nie tyle dowodami, co opiniami osobistymi
w rodzaju stwierdzenia, że czarownice są ludźmi fałszywej wiary. Z Ponzinibio
polemizował Grillandus, który także dokonał podobnego przeglądu używanych w
dyskusjach argumentów.
Oprócz Ponzinibio również tacy demonolodzy, jak Jean Vincent, Cassini i Geiler von
Kaysersberg nie wierzyli w realność transwekcji. Alphonsus de Spina uważał, że diabeł
szydzi z czarownic, usiłując naśladować anioły, które przeniosły Habakkuka z Judei do
Babilonu. Bodin utrzymywał, że ciała czarownic pozostają na miejscu, w domach, a
jedynie ich dusze udają się na sabat; podobnego zdania byli także protestanci: Luter i
Melanchthon,
W roku 1560 Giambattista Porta opowiada o tym, jak rzekoma czarownica obiecała
poinformować go, co dzieje się w sąsiednim mieście. Zamknęła się sama w pokoju, a
Porta, zaglądając przez dziurkę od klucza ujrżał, że rozbiera się, naciera maścią, po
czym popada w trans. Wszedł zatem do komnaty i próbował ją ocucić. Kiedy mu się to
nie udało, sprał ją na kwaśne jabłko, ale i to nie wyrwało jej z odrętwienia. Później
czarownica opowiadała o locie nad górami i morzami oraz innych podobnych
niedorzecznościach. Nawet gdy kazano jej spojrzeć na siniaki od razów Porty,
uporczywie trwała przy swoich zeznaniach.
Podobną historię opisał też doktor Gassendi, przyjaciel Moliera. Spotkał on kiedyś
pasterza, samozwańczego czarownika, który twierdził, że po połknięciu magicznej
pigułki wożony był w powietrzu na grzbiecie czarnego kota. Doktor obserwował go
przez cały czas leżącego bez przytomności w łóżku i, aby udowodnić miejscowym
kmiotkom, że historyjki czarownika są od początku do końca zmyślone, zaopatrzył ich
w narkotyk powodujący podobne halucynacje.
Wszyscy niedowiarkowie, grzmiał wszelako Guazzo, "którzy twierdzą, że
transwekcja jest jedynie złudzeniem czy snem, z całą pewnością grzeszą brakiem
szacunku wobec naszej matki - Kościoła".
Jeśli jakaś kobieta rzeczywiście lata na sabat, to musi jakoś zwodzić swego męża.
Remy opowiada o pewnej czarownicy, która wprawiała męża w stan głębokiego uśpienia,
nacierając mu ucho magiczną maścią; inne czarownice zostawiały w łóżkach poduszki,
miotły, wiązki słomy, które mąż po przebudzeniu się brał za swą małżonkę. Pewna
wiedźma skłoniła nawet diabła, by przybrał jej postać i pozostał zamiast niej w domu.
Około roku 1515 jeden ze sceptycznie nastawionych prawników włoskich, Andreas
Alciatus z Mediolanu, postawił w związku z tym dość zasadnicze pytanie: "Czyż nie
powinno się raczej przyjąć, że to demon pozostał ze swoimi kolegami demonami
[curnonpotiuscacadaemo-nem cum suis daemonibu^, a żona z mężem? Jakiż sens ma
wysyłanie prawdziwego ciała na nierealny sabat i układanie w prawdziwym łóżku
nierzeczywistej powłoki cielesnej?"
Ludowe przekonanie o możliwości tra-swekcji przetrwało po dziś dzień, o czym
świadczą choćby różne uwspółcześnione koncepcje "(deportacji" czy też "projekcji
astralnej".

"V"
Viscontl Girolamo. Napisany około roku 1460 traktat Viscontiego Lamiarum siue
Striarum Opusculum był jednym z pierwszych dzieł jednoznacznie opowiadających się
za koncepcją czarnoksięstwa jako herezji. Vi-sconti, potomek słynnej rodziny
mediolańskiej, byt od roku 1448 profesorem logiki uniwersytetu w Mediolanie, a w
roku 1467 mianowany został prowincjałem zakonu dominikanów na Lombardię, którą to
funkcję pełnił do śmierci (ok. 1477). Nie ulega wątpliwości, że to on właśnie był tak
podziwianym przez Malleus Maleflcarum za masowe egzekucje inkwizytorem okręgu
Como. Głównym celem dzieła Viscontiego było dowiedzenie rzeczywistego istnienia
praktyk czarnoksięskich (z lotami na miotłach i sabatem włącznie) i uzasadnienie
poglądu, że są one herezją. To, że czarownica może być kobietą obłąkaną, nie jest
żadnym usprawiedliwieniem; sam fakt, że wierzy w swoje halucynacje, wystarcza, by
posłać ją na stos. Ci zaś, którzy stają w jej obronie, winni zostać eks-komunikowani.
Visconti oraz piszący w tym samym mniej więcej czasie Nider (1435), Vineti (1450),
Jacquier (1458), Alphonso de Spina (1459), Mamorus (1462), Vignati (1468), Bergamo
(1470) i Vincent (1475) stworzyli klimat przychylny koncepcjom, jakie niósł ze sobą
Malleus Maleflcarum.

"W"

Wampir
Przechylony na bok, cerę miał świeżą i czerstwą, paznokcie długie i zakrzywione jak
szpony, usta zaś ociekały krwią z ostatniego nocnego posiłku. Przebito mu klatkę
piersiową palem, a gdy krew obficie polała się z rany, wampir wydał z siebie
przeraźliwy skrzek. Na koniec spalono go na popiół.
Tak wyglądał wampir wykryty w roku 1732 w Belgradzie. Większości czytelników
współczesnych wampir kojarzy się z Draculą, bohaterem wydanej drukiem w roku 1897
i cieszącej się niezwykłą popularnością książki Brama Stokera. Wszelako wobec faktu,
że termin "wampir" jest wieloznaczny i mieści w sobie zarówno wytwory legend
ludowych, które odnajdujemy w większości epok i kultur, jak i opowieści o szaleńcach
organicznie łaknących krwi oraz historie o żywcem pochowanych, a także obecny w
wielu religiach motyw nie mogących zaznać spokoju dusz zmarłych, nie powinno dziwić,
że literatura stworzyła i upowszechniła nowy jego wariant - postać
nietoperzokształtnego demona wysysającego krew z pogrążonych we śnie kobiet. Tego
rodzaju monstrum opisuje nowela Presta Vamey the Yampire (1847), w której
narodziła się wizja bezpośredniego przodka Draculi. Od początku wieku
dziewiętnastego wampiry stary się przedmiotem zainteresowania wielu wybitnych
pisarzy, zainspirowanych uczonymi dysertacjami akademickimi o wybuchach epidemii
wampiryzmu w Europie Wschodniej XVIII stulecia.
Samo słowo "wampir" jest pochodzenia węgierskiego i pojawia się w zbliżonych
formach także w językach słowiańskich; nie można wykluczyć, że etymologicznie
wywodzi się z tureckiego uber [czarownik]. Odpowiada mu z grubsza pojęcie łacińskie
strix [polska strzyga], w języku portugalskim nazywany jest bruxsa - termin
oznaczający kobie-tę-ptaka wysysającego krew z dzieci. Do języka angielskiego stówo
"wampir" trafiło po raz pierwszy w roku 1734 jako określenie "ciała osoby zmarłej,
które, ożywione przez złego ducha, wychodzi nocą z grobu i ssie krew żyjących, gubiąc
ich tym sposobem". Dopiero później, w roku 1762, terminem tym zaczęto określać
nietoperze, które miały rzekomo atakować zwierzęta.
Przed schyłkiem stulecia siedemnastego w Europie Zachodniej wzmianki o wampirach
pojawiają się raczej sporadycznie, a pierwsze dotyczące ich dysertacje naukowe
ujrzały światło dzienne dopiero w połowie XVIII wieku. W opublikowanym w roku 1751
Disserta-tions sur les afparitions Dom Augustin Cal-met pisze, że wampiry pojawiły się
dopiero w ciągu ostatnich sześćdziesięciu lat, a doniesienia o nich pochodzą przede
wszystkim z Węgier, Moraw, Śląska i Polski. Opowieści o wampirach popularne były
także w Albanii i Grecji.
Wampir jest istotą niewątpliwie pokrewną wilkołakowi, różni się jednak odeń dwiema
zasadniczymi cechami: po pierwsze, jest to ożywiony trup, po drugie, potrzebuje krwi
ludzkiej dla zachowania swych sił witalnych.
Opinie na temat natury wampirów oscylowały wokół dwóch koncepcji: wedle
pierwszej miał on być demonem wstępującym w ciało zmarłego, druga natomiast głosiła,
że wampir to dusza samego zmarłego przebywająca w zwłokach. Montague Summers
pisał: .Jego natura jest dwoista i ciemna, zawiera tajemnicze i potworne cechy obydwu
[zarówno demona, jak i duszy zmarłego]. [...] Wampir przeto nie jest w ścisłym tego
słowa znaczeniu złym duchem" - The Yampire: HisKith and Kin. Z kolei piszący u
schyłku dwunastego stulecia Walter Mapes w swoim dziele DeNugis Curialium
opowiada się za rozwiązaniem pierwszym, przytaczając opowieść o demonie, który
wcielał się w zwłoki pewnej damy szlachetnego rodu i w tej postaci przegryzał gardła
małym dzieciom.
Idea wampira ma starożytną metrykę i w swej ostatecznie ukształtowanej postaci
jest zlepkiem różnych wierzeń i przesądów ludowych, z których część wyrosła na
kanwie zdarzeń autentycznych. Są to przede wszystkim:
1. Szeroko rozpowszechniona wiara w upiory, czyli powracające do rodowych siedzib
ciała zmarłych, po dziś dzień widoczna w obrzędach zadusznych i uroczystościach
związanych z dniem Wszystkich Świętych, mających, jak się wydaje, związek z
celtyckimi uroczystościami ku czci Samhaina -Władcy Zmarłych. Powrót osoby zmarłej
był czymś groźnym, budzącym lęk, należało zatem ubłagać ją, by tego nie czyniła.
Celem większości rytów związanych z pochówkiem jest próba zapobieżenia powrotowi
zmarłego, a przesłaniem moralnym wielu opowieści o nieboszczykach, którzy nie mogli
spoczywać spokojnie w grobach ze względu na to, że nie odprawiono za nich mszy lub
nie dopełniono innych stosownych obrzędów, jest przestroga dla żywych, by nigdy i
pod żadnym pozorem nie omieszkali odprawić elementarnych choćby egzekwii.
Wampiry najczęściej składały wizyty krewnym i powinowatym, zwłaszcza żonom, które
winny zachować najżywszą pamięć o zmarłym. W jednej z najwcześniejszych historii o
wampirze (należącym, co prawda, do odmiany nie łaknącej krwi żywych), jaką podaje
spisana około roku 1196 Historia Rerum Anglicarum Wil-liama z Newbury, mowa jest o
zmarłym, który nie dawał spokoju swej żonie. Kiedy otwarto grób, by uciszyć wreszcie
żywego trupa, okazało się, że jego ciało jest prawie nie tknięte rozkładem i wygląda
dokładnie tak, jak w chwili złożenia do mogiły.
2. Istnienie pewnej kategorii osób psychicznie chorych, które łakną krwi ludzkiej.
Zdarza się to jednak zupełnie wyjątkowo, nie powinno być też mylone ze
sporadycznymi, wymuszonymi okolicznościami, przypadkami kanibalizmu, do którego
doszło na przykład podczas wielkiego głodu w Samarii, o czym wzmiankuje // Księga
Królewska VI, 24-30.
3. Zdarzające się niekiedy przypadki przedwczesnego pochówku osób pogrążonych w
transie kataleptycznycm lub zapaści. Mon-tague Summers utrzymuje (nie powołując
się jednak na źródło informacji), że na początku XX wieku w Stanach Zjednoczonych
Ameryki donoszono przeciętnie o jednym tego rodzaju wypadku tygodniowo- The
Yampire:
His Kith and Kin. Doktor Franz Hartmann, skądinąd zagorzały okultysta, opisuje
siedemset takich przypadków, jakie miały się zdarzyć w końcu XIX wieku, i to tylko w
najbliższym jego sąsiedztwie (Buried Aliue, 1895). W odleglejszej przeszłości wobec
niskiego poziomu wiedzy medycznej podobne pomyłki zdarzać się musiały znacznie
częściej, co zauważa zresztą w De Masticatione Mortu-orum (1679) Philippus Rohr, a i
rabusie grobów, którzy otwierali mogiły zaraz po pogrzebie, nierzadko byli świadkami
przerażających scen. Rozpaczliwe próby wydostania się z zamknięcia, jakie
podejmował żywcem pochowany, były przyczyną, że zwłoki znajdowano w
nienaturalnych, konwulsujnie wykrzywionych pozach, a dno trumny pełne było świeżej
krwi. Omawiając wspomnianą już tu sprawę wampira belgradzkiego, doktor Herbert
Mayo w opublikowanej w roku 1851 rozprawie On the Truths Contained in Popular
Superstitions wyraża opinię, że niekiedy w trumnach znajdowano ciała "osób po prostu
wciąż jeszcze żywych lub takich, które jakiś czas po pochówku pozostawały przy
życiu; krótko mówiąc pogrzebanych żywcem, których zgon nastąpił wskutek
barbarzyństwa i ignorancji tych, którzy przedwcześnie oddali ich ziemi". Za hipotezą
tą przemawia również następująca historia przytoczona przez Summersa (The
Yampire m Europę). Pewien wieśniak, Zaretto, popiwszy ponad miarę przemókł do
suchej nitki na słocie i poszedł spać nie zadając sobie trudu rozebrania się. "Chwyciły
go straszne konwulsje, a około godziny jedenastej zapadł w śpiączkę; oddech stał się
niewyczuwalny, a ciało zaczęło stygnąć. [...] O ósmej rano następnego dnia zabrano go z
domu, aby go pochować". Droga na cmentarz była jednak fatalna i w pewnym momencie
gwałtowny wstrząs karawanu wyrwał Zarettę z pijackiego otępienia.
4. Ludowe rozumienie sprawiedliwości domagało się, by złoczyńcę spotkała kara
wieczna - wiarę w to podtrzymywała zresztą i religia - dlatego też uważano, że ktoś,
kto był wyrzutkiem społecznym za życia, pozostanie takim i po śmierci. Było zatem
wielce prawdopodobne, że wampirem stanie się człowiek, który wiódł "żywot występny i
rozwiązły, często też osoba obłożona ekskomu-niką przez biskupa" (Allatius, De
Graecorum Hodie Quorundam Opinationibus, 1645), a także ci, na których w chwili
zgonu ciążyła klątwa lub przekleństwo, fałszywi świadkowie, wszyscy, których
pochowano w sposób sprzeczny z nakazami religii (np. bez ostatniego namaszczenia),
apostaci, samobójcy, wilkołaki, a także - na Węgrzech - martwo urodzone dzieci z
nieprawego łoża, których rodzice również byli bękartami. W krajach słowiańskich za
potencjalnych wampirów uważano również tych, nad których zwłokami przeleciał ptak
lub przeskoczył przez nie kot; ślady tego wierzenia zachowały się w folklorze
europejskim pod postacią zakazu przebywania zwierząt w pomieszczeniu, w którym
spoczywa ciało zmarłego. Popularne było także przekonanie, że zwłoki człowieka
obłożonego ekskomuniką nie podlegają rozkładowi; w Szkocji wierzono na przykład, że
ciało samobójcy rozpada się w proch dopiero wtedy, gdy upłynie przewidziany dlań
przez Boga naturalny czas życia. Natomiast fakt, że rozkładowi nie ulegają ciała
świętych, przypisywano cudom. Wrogość niewielkich zamkniętych grup społecznych
wobec wszystkiego co niezwykłe znalazła odbicie w głębokiej wierze, że ludzie starzy,
biedni i kalecy mają naturalną skłonność do bycia czarownikami, a nawet wampirami; z
podobnych przyczyn za oznaki wampiryzmu uważano, w zależności od czasu i miejsca,
zajęczą wargę, owłosioną wewnętrzną stronę dłoni, niebieskie oczy lub rude włosy.
5. Zbieżność w czasie relacji o pojawianiu się wampirów z atakami morowego
powietrza, przy czym i jednemu, i drugiemu towarzyszyć miał trudny do wytrzymania
fetor. W Ań Antidote Against Atheism (1653) Henry Morę, słynny znawca Platona,
opisuje, w jaki sposób wampir dręczył śląskiego proboszcza. Pewnego wieczoru, kiedy
wspomniany duchowny, jak zazwyczaj w otoczeniu żony i dzieci wprawiał się w grze na
instrumentach muzycznych, poczuł nagle ohydny smród, który stopniowo rozlał się po
całej izbie. Proboszcz polecił przeto Bogu siebie i całą swoją rodzinę, pomimo to fetor
narastał. Stał się jadowity i zabójczy ponad wszelkie możliwe wyobrażenie, tak
wszyscy zatem przenieśli się do sypialni. Zanim jednak pastor i jego żona zdołali
spędzić w łóżku kwadrans, oboje poczuli, że ten sam wstrętny zapach dostał się i tam,
a gdy poczęli się nań uskarżać, ze ściany wyszło widmo i zbliżywszy się do łoża zionęło
na nich nadzwyczaj chłodnym i tak zjadliwym a cuchnącym oddechem, że ani wyobra-,
zić go sobie, ani tym bardziej opisać, nie leży w granicach ludzkich możliwości.
Od czasów najwcześniejszych uważano ten wampirzy fetor za zapowiedź i
nieodłącznego towarzysza zarazy. William z Newbury, powołuje się na historię upiora
rozpustnego męża, który siał trwogę w całym mieście.
Za przyczyną wałęsających się po okolicy tych cuchnących rozkładem zwłok
powietrze stało się tak skażone i zepsute, że rychło wybuchła straszliwa zaraza i mało
który dom nie opłakiwał swoich zmarłych, miasto zaś - niedawno jeszcze ludne
-opustoszało doszczętnie; ci bowiem, którym udało się przetrwać mór i uniknąć
zdradzieckich ataków z jego strony, w największym pośpiechu przenosili się do innych
prowincji, aby ujść groźbie śmierci.
Jacyś dwaj młodzi ludzie dopadli wreszcie rzeczonego trupa i przebiwszy go
mieczem -a z rany chlusnęła wtedy czerwona krew -spalili na popiół.
I dopiero wtedy, gdy w taki właśnie sposób zniszczony został ów piekielny potwór,
zaraza, która tak srodze gnębiła ludzi, ustała zupełnie, a zepsute powietrze oczyściło
się w ogniu trawiącym szczątki tego piekielnego bydlęcia, które je skaziło.
Epidemie pospołu z wampirami nękały całą Europę Południowo-Wschodnią schyłku
siedemnastego i początku osiemnastego stulecia, a gdzieniegdzie trwały aż po wiek
dziewiętnasty. Zaraza szalała na Chios w roku
1708, w Belgradzie w 1725 i 1732, w całej Serbii w 1825, na Węgrzech w 1832, a w
Gdańsku pojawiła się nawet jeszcze w roku 1855. Wampiry przejawiały zresztą
wzmożoną aktywność i w innych okresach, stając się przedmiotem uczonych traktatów
na wielu uczelniach niemieckich, zwłaszcza w Lipsku. Jeden z nich, Dissertatio de
Yampiris Serrien-sibus (1733), napisany przez Heinricha Zop-fta, podaje klasyczny
wręcz opis wampira:
Nocami wampiry wstają z grobów, napadają na śpiących i wysysają z nich całą krew,
powodując ich śmierć. Nękają one zarówno mężczyzn, jak i kobiety i dzieci, nie
szczędząc nikogo ani ze względu na wiek, ani na płeć. Ci zaś, którzy pozostają pod Ich
szkodliwym wpływem, uskarżają się na duszności i ogólny upadek ducha; rychło też
umierają.
Augustin Calmet dodaje: "Ludzie, którzy zmarli dawno już temu, [...] wychodzą z
mogił i trapią żywych, którym wypijają krew do ostatniej kropli". Wydany w roku
l729Jewish S{iyqfd'Argens dorzuca garść dalszych informacji: "Zupełne wyczerpanie
i skłonność do omdleń z powodu nadmiernej utraty krwi są również symptomem, że w
sprawę wdały się wampiry. [...] Pomimo wszelkich usiłowań miejscowych aptekarzy
chorzy umierają przed upływem kilku dni".
6. Istnienie pewnych zboczeń, których objawy podobne są do działań przypisywanych
wampirom, na przykład nekrofagia (pożeranie zwłok), nekrosadyzm (okaleczanie zwłok
w celu osiągnięcia zaspokojenia seksualnego) czy nekrofilia (stosunki płciowe ze
zmarłymi, zarówno hetero- jak i homoseksu-alne, oraz masturbacja przy zwłokach). W
roku 1886 doszło we Francji do słynnego procesu Henri Błota, oskarżonego o
wandalizm i nekrofilię. Błot był zgoła nieszpetnym, dwudziestosześcioletnim
młodzieńcem o nieco żółtawej cerze. Włosy opadały mu na czoło jak u kudłatego psa,
górną wargę zdobił cienki, starannie nawoskowany wąsik, a głęboko osadzone czarne
oczy pozostawały w ciągłym ruchu. Jego sylwetka miała w sobie coś kociego; z twarzy
przypominał nocnego ptaka. 25 marca 1886 roku między godziną jedenastą wieczorem
a północą Błot wyważył furtkę prowadzącą na cmentarz w St.-Ouen, udał się w kierunku
jednego z dołów, w których spoczywali ludzie nie mający prawa do osobnych mogił, i
wyrwał deski, na których leżała ziemia przykrywająca ostatnią trumnę w szeregu. Z
umieszczonej na mogile tabliczki dowiedział się, że spoczywa tu ciało
osiemnastoletniej baletnicy Femande Mery, znanej pod pseudonimem Carmanio,
pochowanej ubiegłego wieczoru. Błot wydobył trumnę, otworzył ją, wyjął zwłoki
dziewczyny i zawlókł je na ławkę stojącą na brzegu rowu. Tam ukląkł na płachtach
białego papieru, które zabrał z leżących na grobach wiązanek kwiatów, i odbył z nią
stosunek płciowy. Następnie zapadł w sen, z którego ocknął się wystarczająco
wcześnie, by niepostrzeżenie wymknąć się z cmentarza, zbyt jednak późno, by
starczyło mu czasu na przeniesienie zwłok z powrotem do grobu.
12 czerwca Błot dokonał identycznej profanacji zwłok, tym razem jednak nie obudził
się w porę - ujęto go i aresztowano. 27 sierpnia pojawił się w sądzie i, ku przerażeniu
sędziego, spytał arogancko: "Czego pan chce? Każdemu wedle upodobań, a ja mam gust
do trupów". Skazano go na dwa lata więzienia. (Albert Batallle, Les causes cnminelles
et mon-daines, 1886)
7. Wampira można było unieszkodliwić, odkopując grób, wydobywając zeń ciało
-które powinno znajdować się w doskonałym stanie- i przebijając mu serce jednym
ciosem włóczni lub szpady. Mnich benedyktyński, Calmet, pisał: "Nikt nie może uwolnić
się od tych straszliwych napaści inaczej, jak tylko wykopując z grobu ciało, które
należy przebić ostrym palem, obciąć mu ręce i wyrwać z piersi serce. Można je też
spalić na popiół".

Wapping, czarownica z Wapping. Londyński proces Joan Peterson budzi


zainteresowanie przede wszystkiem ze względu na podjętą w czasie jego trwania
próbę obrony kobiety, która przyznała się do uprawiania magii - co prawda białej -
potrafiła bowiem usunąć ból głowy i odczyniać uroki rzucone na krowy. Wielu świadków
obrony nie dopuszczono jednak do złożenia zeznań, innych przekupiono, by świadczyli
przeciwko niej. Akt oskarżenia zarzucał, że groziła spowodowaniem rozmaitych
nieszczęść i utrzymywała duszki służebne: czarnego kota oraz rzadziej w tej roli
spotykaną wiewiórkę. Służąca Joan Peterson zeznała, że "jej pani gawędziła z nimi
przez większą część nocy; zapytana jednak o czym była ta rozmowa, odparła, że
aczkolwiek przysłuchiwała się tej naradzie z wielką uwagą, to wskutek rzuconego na nią
uroku nie może przypomnieć sobie ani słowa". Niespodziewanie do ławy przysięgłych
dokooptowano Sir Johna Dan-versa, członka rady Cromwella, który nalegał, by wydano
orzeczenie o jej winie. Proces stał się jawnie stronniczy i w rezultacie Joan Peterson
powieszono w Tybom 12 kwietnia 1652 roku.
Broszura ulotna, opisująca przebieg tego procesu, zawiera również relację ze
sprawy niejakiej Prudence Lee, dwa dni wcześniej spalonej na stosie w Smithfieid,
winnej zamordowania własnego męża. Zbrodnia tego rodzaju uważana była w Anglii za
zdradę - jedyne przestępstwo, za które karano w ten sposób; za samo uprawianie
czarów nikogo w Anglii nie posłano na stos.
Następnie kat usadził ją w beczce ze smołą, przymocował do słupa, a pod spodem
ułożył chrust i polana drewna [...], a kiedy podłożył pod stos ogień, zakrzyknęła: "Panie
Jezu, zmiłuj się nad moją duszą". Gdy ogarnęły ją płomienie, słyszano, jak krzyknęła
straszliwie pięć lub sześć razy.

Warboys, wiedźmy z Warboys. Historia zwyrodniałych panien z dobrego domu,


które z radością posłały na śmierć ubogą staruszkę -tak w lapidarnych słowach można
by określić sprawę rzekomych czarownic z Warboys. Zadziwia przy tym całkowite
zaufanie, z jakim skądinąd szacowni obywatele przyjmowali wszystko, co wymyśliły
prowadzące tę rozmyślną grę dzieci. Pewnym usprawiedliwieniem może być zarówno
fakt, że pochodziły one z zamożnej i szanowanej rodziny, jak i to, że u podłoża ich
fantastycznych wymysłów tkwiły pewne przyczyny racjonalne.
Robert Throckmorton był szacownym ziemianinem, osiadłym w Warboys w hrabstwie
Hun-tingdon, a jego córka cierpiała na ostrą postać histerii połączonej z atakami
epileptycznymi.
W roku 1589, około dziesiątego listopada, panienka Jane, jedna z córek rzeczonego
Pana Throckmortona, mająca podówczas niecałe lat dziesięć, popadła w rodzaj
dziwnej choroby i dolegliwości cielesnej, której objawy były następujące: Pewnego
razu kichała nader głośno i ordynarnie nawet przez pół godziny bez przerwy, po czym
zupełnie tak jak ktoś pogrążony w głębokim transie przez taki sam mniej więcej czas
leżała w bezruchu. Krótko potem doznała tak silnego wzdęcia brzucha, że nikt nie
potrafił ani jej zgiąć, ani położyć. Od czasu do czasu poruszała nogą tak jak osoba
tknięta paraliżem, po czym objawy te przenosiły się na drugą kończynę. Sztywniała jej
też na przemian to prawa, to lewa ręka, a następnie głowa, co przypominało zachowanie
kogoś tkniętego wędrującym paraliżem.
Podczas jednego z kolejnych ataków choroby do domu weszła starsza wiekiem
sąsiadka, sześćdziesięciosześcioletnia Alice Samuel, pragnąca złożyć należne rodzinie
wyrazy uszanowania, na coJane przejawiła wcale nie tak nadzwyczajną u małej
dziewczynki z zamożnego domu niechęć wobec osoby starej i biednej. "Spójrzcie,
gdzie usiadła ta stara wiedźma. [...] Czyście widzieli kiedy kogoś bardziej podobnego
do czarownicy niż ona? Zdejmijcie jej ten czarny postrzępiony czepek, bo nie mogę
wytrzymać jej widoku". Przez pewien czas rodzice, całkiem zresztą rozsądnie, nie
przywiązywali większej wagi do tego wybuchu, chociaż dziewczynę badali regularnie
dwaj znani lekarze: doktor Phi-lip Barrow i mistrz Butler, obaj z oddalonego o
dwadzieścia mil od Warboys uniwersytetu w Cambridge. W ciągu dwóch miesięcy
objawy podobnej choroby wystąpiły jednak u czterech sióstr Jane, dziewcząt w wieku
od dziewięciu do piętnastu lat, a potem także u siedmiu służących. Nie ulega
najmniejszej wątpliwości, że świadomie bądź nie naśladowały one postępowanie Jane
(wszystkie twierdziły też zgodnie, że pani Samuel jest czarownicą) po to, by zyskać
szczególne względy domowników, których zazdrościły rzeczywiście chorej siostrze.
Doktor Barrow, osobisty przyjaciel rodziny Throckmortonów, zdając sobie sprawę,
że jego umiejętności medyczne są daleko niewystarczające, dał do zrozumienia, że
"zna się nieco na złośliwych sztuczkach czarownic i dlatego jest święcie przekonany,
że na ich córkę rzucono jakiś czar lub urok". Przez dłuższy czas rodzice nie chcieli
przyjąć do wiadomości tej diagnozy, gdy jednak pozostałe córki zaczęły zachowywać
się podobnie jak Jane, uznali ją za słuszną i pod przymusem sprowadzili do dzieci panią
Samuel. Dziewczęta natychmiast dostały ataku szału, padły na ziemię "cierpiąc
nadzwyczaj", a potem rzuciły się, by rozdrapać paznokciami jej rękę. Pani Samuel
wyparła się wszelkich zarzutów, przypisując je "rozwydrzeniu" dziewcząt.
Throckmortonowie jednak zatrzymali ją siłą i, widząc, w jakim stanie znajdują się
dzieci, usiłowali zmusić, by przyznała się do winy; dziewczęta zresztą nie przestawały
jej oskarżać. Początkowo dostawały one ataków jedynie w jej obecności, później
jednak zmieniły taktykę i symulowały napady choroby wyłącznie wtedy, gdy oddalała się
od nich. W tej sytuacji panią Samuel zmuszono do pozostania w domu
Throckmortonów.
Dziewczynki były zachwycone możliwością ciągłego dręczenia starej kobiety:
Wiele razy, kiedy była z nimi w czasie tych ataków, dziewczęta zwracały się do niej:
"Spójrz tam, Mateczko Samuel, czy widzisz to, co koło nas usiadło?" Ona zaś
odpowiadała, że nie, nic nie widzi. "Dlaczego -pytały ją ponownie- to dziwne, że tego
nie widzisz. Spójrz tylko, jak to skacze, podryguje, wznosi się i opada". I wodziły
palcem w ślad za podskokami owej tajemnicze) rzeczy.
We wrześniu 1590 roku kurtuazyjną wizytę w domu Throckmortonów złożyła Lady
Cromwell, żona Sir Henry'ego, najważniejszej osobistości w hrabstwie. Ujrzawszy
panią Samuel, która była jedną z jej dzierżawców, wyzwała ją od czarownic, zerwała
jej z głowy czepek, ścięła włosy i kazała je spalić. Mateczka Samuel, uświadomiwszy
sobie, co ten gest oznaczał, spytała: "Pani, dlaczegoś to uczyniła? Póki co nie
wyrządziłam ci żadnej krzywdy". Wkrótce po tej gwałtowne) sprzeczce Lady Cromwell
zaczęła uskarżać się na koszmarne sny i, czy to z tego powodu, czy też z innych
przyczyn, podupadła wielce na zdrowiu. Zmarła piętnaście miesięcy później, w lipcu
roku 1592.
Obłąkanie córek państwa Throckmortonów trwało natomiast aż do świąt Bożego
Narodzenia 1592 roku, kiedy to, aby zjednać sobie domowników, Mateczka Samuel
uroczyście zaklęła dzieci, by nie miały już więcej ataków. I to poskutkowało. Co więcej,
stało się nie tylko ostatecznym dowodem dla całej rodziny, że pani Samuel jest
czarownicą, ale wywołało szok u niej samej i zachwiało jej wiarą we własną niewinność.
Tyle razy wmawiano jej, że jest wiedźmą, iż zaczęła powoli wierzyć w to sama: "O
Panie, a więc to ja byłam przyczyną nieszczęść tych dzieci [...] Panie Boże, przebacz
mi". Pod wpływem nalegań miejscowego proboszcza, doktora Dorringtona, Mateczka
Samuel wyznała publicznie swą winę, nazajutrz jednak, kiedy przyszła nieco do siebie,
odwołała zeznania.
Przekazano ją w ręce władz, po czym została przyprowadzona przed oblicze biskupa
Un-colnu, Williama Wickhama, gdzie krańcowo przerażona, nie tylko przyznała się
ponownie, ale znacznie rozszerzyła swoje pierwotne zeznania, wyjawiając imiona
duszków służebnych. Były to trzy kaczęta: Pluck, Catch i Wbite. Odprawiono ją z
powrotem do Huntingdon i wraz z oskarżonymi tymczasem przez dzieci państwa
Throckmortonów córką Agnes i mężem Johnem Samuelem osadzono w więzieniu do
czasu zwołania sesji sądu.
Dziewczęta tymczasem nie tylko nadal dostawały konwulsji i miały nowe ataki
choroby, ale także zarzuciły pani Samuel spowodowanie śmierci Lady Cromwell (przed
ponad rokiem). 5 kwietnia 1593 roku całą rodzinę Samuelów postawiono przed sądem w
Huntingdon pod zarzutem zamordowania Lady Cromwell za pomocą praktyk
czarnoksięskich. Za dowód koronny posłużyły opowieści dziewczynek oraz
przeprowadzony na ich nalegania eksperyment, który polegał na tym, że poprawiało im
się natychmiast po wypowiedzeniu przez panią Samuel słów: "Nawet jeśli jestem
czarownicą i dopuściłam do śmierci Lady Cromwell, wzywam cię, zły duchu, byś wyszedł
i uczynił ją zdrową". Jeżeli jednak zmieniała pierwsze słowa zaklęcia na: "Skoro nie
jestem czarownicą", bezczelne dziewczyny kontynuowały przedstawienie, podobnie
zresztą jak wtedy, gdy formułę zaklęcia wypowiadał ktoś nie należący do rodziny
Samuelów. Sądowi dostarczono dalsze dowody winy w postaci zeznań dwóch czy
trzech okolicznych wieśniaków, utrzymujących, że ich bydło choruje i zdycha. Tego, że
przez wszystkie lata, w czasie których pani Samuel parała się rzekomo uprawianiem
czarów, nikt nawet nie próbował o nic je) oskarżyć, w ogóle nie brano pod uwagę.
Wobec tak jednoznacznych dowodów ławie przysięgłych wystarczyło zaledwie pięć
godzin, by uznać całą trójkę Samuelów za winnych "rzucenia śmiertelnego uroku na
Lady Cromwell". Mateczka Samuel przyznała się do winy i dodała na koniec, że "diabeł
poznał ją cieleśnie". Agnes Samuel namawiano, aby zwróciła się do sądu o odłożenie
egzekucji pod pozorem, że jest w stanie odmiennym. Pogarda, z jaką odrzuciła tę
sugestię, po dziś dzień budzić musi szacunek i podziw:
"Z całą pewnością nie uczynię tego, aby nikt nigdy nie mógł powiedzieć, że byłam nie
tylko czarownicą, ale i kurwą".
Wydanie wyroku skazującego i egzekucję rodziny Samuelów można wytłumaczyć
jedynie całkowitym otumanieniem sędziów koncepcją herezji czamoksięstwa, która
opanowała umysły Anglików u schyłku szesnastego stulecia. Wiara w istnienie czarownic
nie była, rzecz jasna, niczym nowym, ale około roku 1600 pojęcie czarów zaczęło
znaczyć coś innego niż pospolite maleftcia spowodowane praktykami magicznymi; od
tego też mniej więcej czasu stało się przedmiotem uczonych rozważań, traktatów i
zwykłych broszur jarmarcznych. Upowszechnienie się nowej idei spowodowało, że
każdą poszlakę przemawiającą za niewinnością oskarżonego starano się obrócić na
jego niekorzyść. Z takich właśnie przyczyn Sir Thomas Browne, wybitny medyk i autor
cenionego dzieła Religio Medici, zeznając w roku 1662 jako rzeczoznawca w podobnym
do opisanego procesie czarownic z Bury St. Edmunds orzekł, iż przejawy działalności
Diabła mogą mieścić się w ramach "zjawisk naturalnych". Co więcej, Browne "uważał, że
tego rodzaju gwałtowne ataki były zjawiskiem zupełnie normalnym, niczym więcej jak
tylko symptomem dolegliwości zwanej matką [histerii], niemniej - i tu następuje
odwrót od kategorii zdrowego rozsądku - ich wyjątkowe nasilenie przypisać należy
przewrotności Diabła, wspomagającego złe zamiary tych, których określamy mianem
czarowników i czarownic, na ich to bowiem prośbę dopuszcza się on podobnych
łotrostw". (A Wal of Witches atthe Assizez Heid at Bury St. Edmunds, 1682)
Tylko nieliczni zdolni byli zachować trzeźwe widzenie rzeczywistości. "Niektórzy,
mający się za rozsądnych, obywatele hrabstwa utrzymywali, że Mateczka Samuel [...]
była starą, prostoduszną kobietą, z której, mądrze się do tego zabrawszy, każdy mógł
wydobyć takie zeznanie, jakie mu się podobało". Sześć lat później Samuel Harsnett,
przyszły arcybiskup Yorku, w broszurze Discouery of the Fraudulent Practices ofJohn
Darrell, ostro krytykującej poczynania samozwańczego egzorcysty Johna Darrella,
trafit w sedno, określając wydaną w roku 1593 relację z procesu w Warboys mianem
"budzącej pusty śmiech książeczki".
Sprawa z Warboys odegrała znaczącą rolę w dziejach angielskich procesów o czary.
Wydarzenia, o których mowa, trwały cztery lata, a udział w nich brali absolwenci i
wykładowcy Cambridge oraz członkowie sfer wyższych- zarówno Throckmortonowie,
jak i Cromwellowie należeli do grona rodzin o rozległych koneksjach. Sir Henry
Cromwell, dziadek Olivera Cromwella, był najbogatszym członkiem Izby Gmin. Sam
przebieg procesu rozpowszechnił i utrwalił ludową wiarę w moc złego oka i wywarł
"głęboki i trwały wpływ na prawodawców". George Lyman Kittredge posuwa się wręcz
do sugestii, że powiązania rodzinne z osobami zaangażowanymi w tę sprawę mogły być
istotnym czynnikiem, który wpłynął na uchwalenie w roku 1604 ustawy przeciwko
czarom, przewidującej karanie śmiercią osób winnych ich uprawiania.
Pamięć o procesie w Warboys trwała również i dlatego, że Sir Henry Cromwell (jako
zwierzchnik feudalny rodziny Samuelów) przeznaczył dochody, jakie przypadły mu z
konfiskaty jej majątku, na sfinansowanie corocznego kazania "przeciwko niecnej
praktyce, grzechowi i zbrodni czarnoksięstwa" wygłaszanego w Huntingdon - obyczaj
ten przetrwał do roku 1812, aczkolwiek w ostatnich latach treścią kazań była
przestroga przed wiarą w czarownice. Przebieg procesu doczekał się też szczegółowej
relacji w broszurze The Most Strange and Admirable Discowry of the Three Witches
of Warboys, opublikowanej w roku 1593 w Londynie przez przewodniczącego ławie
sędziego, na którą powoływano się później często w rozlicznych sporach i polemikach
dotyczących czarnoksięstwa.

Weir Thomas. Jeszcze przez wiele lat po egzekucji, którą przeprowadzono w roku
1670, Thomas Weir cieszył się w opinii ludu sławą jednego z najznakomitszych
czarowników Szkocji. Zainteresowanie jego osobą było tym większe, że do pewnego
momentu znany był on jako nieposzlakowanej reputacji parlamentarzysta, piastujący w
swoim czasie funkcję dowódcy gwardii edynburskiej, oraz radykalny przywódca
protestancki. W wieku lat siedemdziesięciu z własnej i nieprzymuszonej woli przyznał
się do popełnienia długiej listy najbardziej ohydnych zbrodni, od cudzołóstwa,
kazirodztwa i sodomii poczynając, na najgorszej z nich - czamoksięstwie -kończąc,
czemu początkowo nikt nie chciał dać wiary. Współwiną za swe obmierzłe występki
obarczył też sześćdziesięcioletnią siostrę, którą spalono następnie jako czarownicę
wyłącznie na podstawie jej własnych zeznań, innych bowiem dowodów winy nie udało się
znaleźć.
Thomas Weir urodził się około roku 1600 w szacownej rodzinie z Lanark. W roku
1641 służył jako porucznik w szkockiej armii protestanckiej, a w czasie wojny domowe)
jako skrajny prezbiterianin walczył w szeregach zwolenników parlamentu. W latach
1649-1650 dowodził, w randze majora, oddziałami straży broniącej Edynburga
(Thomas Hickes, Ravillac Redwiyus). Później pełnił funkcję kontrolera urzędów
państwowych; znany był też jako gorliwy uczestnik prezbiteriańskich zgromadzeń
modlitewnych, unikający wszakże starannie wygłaszania publicznych kazań.
Współczesne wzmianki o nim stwierdzają, że cieszył się ogromnym poważaniem wśród
sekty skrajnych prezbiterlan i można było mieć pewność, że ilekroć zebrało się ich
chociażby czterech, to wśród nich zawsze był major Weir. [...] Kazania wygłaszał
jedynie na spotkaniach prywatnych, budząc powszechny zachwyt, i wiele osób spod
tego znaku poczytywało sobie jego towarzystwo za zaszczyt i często odwiedzało dom
Weira, by przysłuchiwać się wygłaszanym przezeń mowom.
Będąc w mocno podeszłym już wieku lat siedemdziesięciu - niektóre źródła twierdzą,
że liczył on sobie nawet siedemdziesiąt sześć wiosen - Thomas Weir zaczął wyjawiać
tajemnice swego sekretnego życia, które z całą hipokryzją, a przy tym nader
skutecznie, ukrywał przez całe życie. Z początku nikt nie dawał mu wiary, gdy jednak
nadal uporczywie obstawał przy swoich rewelacjach, prewot skierował doń lekarzy z
poleceniem zbadanią stanu umysłu majora. Doktorzy orzekli, że jest on zupełnie zdrów,
a "dolegliwości, na jakie cierpi, biorą się jedynie z niepokojów sumienia", w związku z
czym prewotowi nie pozostało nic innego, jak tylko aresztować Weira. 9 kwietnia 1670
roku stanął on przed sądem, oskarżony o:
1. Usiłowanie zgwałcenia swej siostry, kiedy była jeszcze dziesięcioletnią
dziewczynką, i utrzymywanie z nią kazirodczych stosunków od momentu, gdy skończyła
lat szesnaście, aż do chwili, kiedy jako pięćdziesięcioletnia kobieta "obrzydła mu z
powodu starości".
2. Kazirodztwo z pasierbicą, Margaret Bourdon, córką swojej zmarłej żony'
3. Cudzołóstwo z "kilkoma różnymi osobami" i nierządne praktyki z Bessie Weems,
"służącą, którą trzymał w swym domu [...] przez dwadzieścia pięć lat, w którym to
czasie pokładał się z nią w łożu tak poufale, jakby byli mężem i żoną".
4. Bestiofilię z kobyłami i krowami, "zwłaszcza zaś zbrukanie się cielesne z kobyłą,
na której jechał do West Country, w pobliżu New Mills".
Czarnoksięstwo uznano najwyraźniej za sprawę oczywistą, bo choć nie zarzucono mu
go formalnie, stanowiło jedną z poszlak jego winy. Razem z majorem postawiono w stan
oskarżenia jego siostrę, Jane, pod zarzutem kazirodztwa i uprawiania czarów,
"zwłaszcza zaś zasięgania porad u wiedźm, diabłów i nekromantów".
Koronnym dowodem przeciwko Weirowi było jego własne przyznanie się do winy oraz
zeznania świadków, w obecności których go dokonał. Ponadto bratowa majora,
Margaret, wyznała, że jako mniej więcej dwudziesto-siedmioletnia kobieta "natknęła
się na szwagra i jego siostrę Jane, oboje nagich, baraszkujących w łóżku w stajni w
Wicket-Shaw, przy czym Jane leżała na majorze, a łoże trzęsło się okrutnie. Margaret
słyszała też, jak toczyli ze sobą sprośne pogwarki". Major Weir przyznał się także do
aktu bestiofilii z kobyłą, którego dokonał w roku 1651 lub 1652; stwierdził też, że
pewna kobieta, która widziała go in flagranti z tym zwierzęciem, złożyła na niego
skargę, jednakże nikt nie dał jej wiary i w konsekwencji "kat miejski w Lanark wy-
chłostał ją publicznie za potwarz rzuconą na tak świątobliwego męża".
Jane Weir z kolei opowiadała rozwlekle o duszkach służebnych, które pomagały jej w
przędzeniu "tak wielkich ilości przędzy, z jaką w podobnym czasie nie dałyby rady
uporać się trzy, a nawet cztery zwykłe niewiasty". Potwierdziła też, że wiele lat temu,
kiedy uczyła jeszcze w szkole w Dalkeith, zaprzedała duszę Diabłu, wypowiadając w
obecności jakiejś maleńkiej kobiety słowa: "Niechaj mój krzyż i wszystkie moje
kłopoty wyjdą wraz ze mną przez drzwi". Jeszcze w roku 1648 podróżowała wraz z
bratem "z Edynburga do Musselburgh i z powrotem poszóstną karetą zaprzężoną w
ogniste rumaki". Wspomniała też o głogowej lasce majora Weira ozdobionej
wyrzeźbionymi w niej głowami, która w istocie rzeczy miała być różdżką magiczną.
Przypomniano sobie wówczas, że istotnie, wygłaszając kazania, major Weir zawsze
wspierał się na niej, jak gdyby prosił Diabła o natchnienie.
Ława przysięgłych większością głosów orzekła o winie majora; jego siostrę uznano za
winną jednogłośnie.
Weir został uduszony, a ciało jego spalono na stosie na polu straceń między
Edynburgiem a Leith 11 kwietnia 1670 roku, natomiast egzekucja Jane odbyła się dzień
później na Rynku Siennym w samym Edynburgu. W drodze na szafot Jane wygłosiła do
zgromadzonych mowę, której uprzejma i wykwintna forma były przykrywką dla
płytkiego intelektualnie i ostentacyjnie pobożnego przesłania: "Widzę tu
nieprzeliczone tłumy, które przybyły dziś, by ujrzeć śmierć biednego, starego i
pożałowania godnego stworzenia boskiego, przypuszczam jednak, iż nieliczni tylko
spośród was przywdziali żałobę, aby opłakiwać złamane Przymierze".
Opisane powyżej wypadki stały się treścią licznych broszur i druków ulotnych,
odnotowano je też w wielu współczesnych diariuszach i pamiętnikach prywatnych.
Edynbur-ski dom Weirów świecił pustkami i zasłynął wkrótce jako scena, na której
odgrywały się wszystkie niemal miejscowe historie o duchach i innych dziwacznych
zdarzeniach. Widywano także zajeżdżające pod dom upiorne pojazdy, które miały
zabrać majora i jego siostrę do piekła. W końcu do opustoszałego od prawie stu lat
domostwa wprowadziła się, ku zdumieniu i podziwowi całego miasta, jakaś zubożała
rodzina skuszona śmiesznie niskim czynszem. Jednak już nazajutrz wszyscy uciekli,
klnąc się, że widzieli cielęcą głowę gapiącą się na nich, kiedy udawali się na spoczynek.
W rezultacie dom Wcirów pozostał nie zamieszkany przez następne pięćdziesiąt lat.
Tuż przed jego wyburzeniem Walter Scott potwierdził, że jeszcze w roku 1830
miejsce to zajmuje wybitną pozycję w folklorze edynburskim: "Za wielce odważnego
miano by ulicznika, który ośmieliłby się wejść do tej ponurej rudery i szukać po
opustoszałych komnatach jego zaczarowanej laski lub nasłuchiwać warkotu
nekromanckiego kołowrotka, jaki zapewnił jego siostrze tak znamienitą sławę jako
prządce".

Wilkołactwo. Najbardziej charakterystycznymi cechami łykantropil, czyli


wilkołactwa, wyrastającego na podłożu halucynacji i patologicznego łaknienia krwi, byty
(l) przemiana w zwierzę, (2) nocne włóczęgi po okolicy, (3) napaści na ludzi i zwierzęta
w celu zdobycia i pożarcia ich mięsa i (4) powrót do ludzkich kształtów.
Pod koniec szesnastego stulecia wraz z nasileniem się procesów o czary rosła
również liczba spraw z oskarżenia o wilkołactwo. Większość ludzi wierzyła bez
zastrzeżeń, że człowiek może rzeczywiście przekształcić się w łykantropa, czyli
wilkotaka [niem. Wdr--Wólffe; franc. gerulfalbo loup-garou, wł. lupo manardi, i
nieliczni tylko podzielali zdanie Reginalda Scota (1584), że "wilkołactwo jest
schorzeniem umysłowym, a nie rzeczywistą metamorfozą". W stanie takiego zaćmienia
władz umysłowych człowiek wyobraża sobie, że jest wilkiem i rzeczywiście zachowuje
się jak 'dzikie zwierzę. Znane są przekazy o wybuchach epidemii tego rodzaju
szaleństwa; na przykład w siedemnastym stuleciu w parafii Luc, w Beam, ludzi
szczekających jak psy uleczono bez pomocy medyków, zmuszając dotkniętych tym
schorzeniem do noszenia obroży sporządzonej z gałązek wierzby włoskiej (vitex agnus
castuś).
Koncepcja metamorfozy wywodzi się z zamierzchłej przeszłości. Jeden z mitów
greckich opowiada o Likaonie, który złożywszy w ofierze dziecko na ołtarzu Zeusa
Lyka-josa, został przez niego zamieniony w wilka. Platon, objaśniając znaczenie tej
opowieści, utrzymywał, że przemianę spowodował fakt spożycia mięsa człowieka
złożonego w ofierze. Także Wergiliusz wspomina o pewnym czarowniku, który przybrał
wilczą postać.
Najsłynniejsza klasyczna opowieść o wil-kołaku pochodzi z Uczty Trymalchiona Pe-
troniusza. Tytułowy bohater tego romansu, Trymalchion, wychodząc w nocy na
spotkanie ze swą kochanką Melissą, poprosił jednego z przyjaciół, by towarzyszył mu
przez część drogi. Kiedy przechodzili przez cmentarz, Trymalchion ze zdziwieniem
spostrzegł, że jego towarzysz zatrzymał się, rozebrał do naga, ubranie położył na
ziemi, nasiusiat na nie i nagle zamienił się w wilka. "Nie myślcie, że to żarty. Żadne
mienie nie ma dla mnie takiej ceny, by mnie skłonić do kłamstwa", zapewnia
Trymalchion. Wllkołak zawył i pobiegł do lasu. Trymalchion podszedł do jego szat, by je
podnieść, one jednak zamieniły się w kamień. Ledwie żywy ze strachu dotarł wreszcie
do Melissy, która powiedziała mu:
"Gdybyś przyszedł wcześniej, to byś nam przynajmniej pomógł. Wilk wpadł do
zagrody i wypłoszył wszystkie zwierzęta. Ale choć uciekł, nie okpił nas; bowiem nasz
sługa przeszył mu kark dzidą". Podejrzenia Trymalchiona każą nam domyślać się
zakończenia; kiedy rankiem ruszył z powrotem do domu, zauważył po drodze, że
skamieniałe szaty znik-nęły, a na ziemi pozostała jedynie krew. W domu znalazł
swojego znajomka krwawiącego obficie z rany na karku, którą opatrywał mu lekarz.
"Poznałem, że to wilkołak. Odtąd też, choćbyś mnie zabił, nigdy już nie byłem w stanie
zjeść z nim kawałka chleba".
Ta pochodząca z I w. n.e. historia była nagminnie cytowana przez demonologów, a jej
cztery zasadnicze punkty pojawiają się niemal we wszystkich późniejszych
opowieściach o wilkołakach: przemiana postaci w świetle księżyca, rozebranie się do
naga, oddanie moczu lub inny zabieg magiczny dokonany w celu umożliwienia powrotu
do postaci ludzkiej oraz zranienie sympatyczne.
Stare sagi skandynawskie pozwalają nam prześledzić, w jaki sposób rzeczywistość
przeplata się z baśnią. Wojownik albo człowiek wyjęty spod prawa dla rozgrzewki, a
także by groźniej wyglądać, ubierał się w skórę zabitego przez siebie niedźwiedzia
[berserker, człowiek w niedźwiedziej skórze). Od te) skądinąd naturalnej czynności
pozostał już tylko mały krok do przypisania owemu mężczyźnie dzikich cech
zwierzęcia, a nawet nadnaturalnych sił. Wreszcie znaczenie słowa ber-serk
rozciągnięte zostało na każdego, kto został dotknięty szaleństwem, każącym mu
uważać się za dzikie zwierzę. Wyjaśnienie to stawia we właściwym świetle liczne
opowieści o przemianie człowieka w wilka, które zachowały się w folklorze Europy
Zachodniej. Znaczący wydaje się też fakt, że najwcześniejsze znaczenie pojęcia
"wilkolak" w angielszczyźnie przełomu X i XI wieku to "człowiek wyjęty spod prawa".
Inną pozostałością wierzeń ludowych, którą odnajdujemy w historiach o wilkołakach,
jest koncepcja futra rosnącego do wewnątrz. W roku 1541 pojmano w Pawii pewnego
szaleńca, który wyobrażał sobie, że jest wilkiem; opowiedział on ludziom, którzy go
schwytali, iż od prawdziwego wilka różni się tym, że futro jego rośnie nie na zewnątrz,
ale do środka ciała. Aby przekonać się o prawdziwości tych słów, władze odcięły mu
nogi i ręce. Okazał się niewinny, ale zmarł kilka dni później, powiada Job Fincelius
(1556).
W pełni rozwinięta już teoria lotów czarownic na sabat dala asumpt wierze w
podobne zgromadzenia wilków (wspomina o tym w roku 1603 Boguet). W dziele
Commenta-rius de Praecipibus Dininationum Generibus (1560) protestancki lekarz
Casper Peucer przytacza popularną w krajach bałtyckich, a pochodzącą z Łotwy -
ulubionego kraju upiorów - opowieść o nocnym pochodzie tysięcy wilkołaków
prowadzonych przez diabła:
W Boże Narodzenie chromy na jedną nogę chłopak przemierza cały kraj zwołując
stronników Diabła, których jest tam niezliczona mnogość, na walne zebranie. Jeśli ktoś
pozostaje w tyle lub udaje się w drogę niechętnie, ćwiczony jest przez resztę
żelaznym pejczem aż do krwi i krew owa znaczy jego ślady. Znika ich ludzka postać i
cały tłum zamienia się w wilki. Gromadzą się ich całe tysiące. Przodem podąża
przewodnik, uzbrojony w żelazny pejcz, a za nim bieży reszta, wszyscy głęboko
przekonani, że są wilkami. Napadają na stada bydła i owiec, ale nie mogą zabić
człowieka. Kiedy dochodzą do rzeki, przewodnik uderza w wody biczem, a wtedy te
rozstępują się, zostawiając pośrodku suchą drogę, którą rusza cała wataha.
Metamorfoza trwa dwanaście dni. Po upływie tego czasu opada z nich wilcza skóra i
wraca im ludzka postać.
Przed sędziami śledczymi pojawił się też problem, w jaki sposób wytłumaczyć fakt,
że ktoś widziany jest w ludzkiej postaci w tym samym czasie, kiedy według stawianych
mu zarzutów był wilkołakiem; problem skądinąd analogiczny do kwestii, w jaki sposób
przebywająca w domu czarownica mogła jednocześnie brać udział w sabacie. Obie te z
pozoru niewytłumaczalne sprzeczności wyjaśniano podobnie: dusza na pewien czas
opuszcza ciało (tak utrzymywał Bodin, zwalczając tym samym poglądy De Nynaulda)
albo stworzone i użyte zostaje ciało zastępcze, ewentualnie zły duch przybiera postać
wilka. Rha-naeus, na przykład, podobnie jak wcześniej Olaus Magnus (1555), omawiając
łykantropię na Łotwie, wyjaśnia, że istnieją trzy rodzaje wilkołaków:
1. Ludzie, którzy zachowują się jak wilki i napadają na bydło. W rzeczywistości nie
zamienili się oni w wilki, aczkolwiek są o tym głęboko przekonani; co więcej, inni,
cierpiący na podobnego rodzaju halucynacje, mogą postrzegać ich w takiej właśnie
zwierzęcej postaci. [Identyczną opinię wyraża Petrus Thyraeus S.J., 1594.]
2. Ludzie, którym we śnie wydaje się, że napadają na trzody, podczas gdy w tym
samym czasie diabeł powoduje, że czynią to prawdziwe wilki.
3. Ludzie, którzy wyobrażają sobie, że są wilkami i wyrządzają jakieś szkody,
podczas gdy w rzeczywistości wszystko to czyni diabeł, który zamienia się w wilka.
[Jest to pogląd w zasadniczych zarysach zgodny z opinią świętego Augustyna,
wyrażoną przez niego w De Cwitate Defi.
Opowieści o wilkołakach kurlandzkich, dodaje Rhanaeus, są tak przerażające, że nie
budzą grozy jedynie u awanturniczych Scytów.
Próbując wyjaśnić istotę tego rodzaju halucynacji, Rhanaeus opowiada o zdarzeniu,
które miało przytrafić się w roku 1584. Pewien właściciel ziemski, który postrzelił
wilka napadającego na owce, odkrył po pewnym czasie, że zraniony został jeden z jego
dzierżawców.
Wziętą na spytki żona dzierżawcy, imieniem Lebba, opowiedziała o następujących
okolicznościach tego zdarzenia, potwierdzonych następnie przez licznych świadków.
Kiedy jej mąż posiał już żyto, zapytał ją, czy nie wie, skąd wziąć trochę mięsa, z
którego mogliby przyrządzić małą ucztę. Ostrzegła go wtedy, by pod żadnym pozorem
nie próbował ukraść owcy ze stada ich pana, jest ono bowiem strzeżone przez złe psy.
Ale on zignorował jej rady i napadł na pańskie stado, został jednak zraniony i wrócił
kulejąc do domu, gdzie rozwścieczony niepowodzeniem rzucił się na własnego konia i
przegryzł mu gardło.
Tak zwane zranienie sympatyczne zadane wilkowi, a odkryte później na ciele
człowieka (tak Jak w opowieści Petroniusza), jest stale powracającym motywem
historii o wilko-łakach. Bodin pisze, że prokurator królewski, Bourdin, zapewniał go, iż
pewnego razu strzelił z kuszy do wilka i trafił go w udo. Kilka godzin później tę samą
strzałę odnaleziono w nodze pewnego mężczyzny leżącego w łóżku. Autor traktatu De
la lycanthropie, pełen sceptycyzmu lekarz Jean de Nynauld, opowiada o drwalu, który
zaatakowany przez wilka, odciął mu łapę. W tej samej chwili "wilk" zamienił się w
kobietę z odciętą ręką. Spalono ją żywcem.
Guazzo, uczony mnich włoski, autor Com-pendium Maleficarum (1626), stara się
pogodzić przekonanie, że wilkołactwo jest jedynie iluzją, z wiarą w możliwość zadania
człowiekowi rany sympatycznej analogicznej do tej, Jaką odniósł wilkołak. Powołuje się
przy tym na następującą historię:
W miasteczku położonym niedaleko od Dixmuide, we Flandrii, pewien wieśniak w
towarzystwie syna popijał sobie w gospodzie, bacząc pilnie na kreski, jakimi gospodyni
oznaczała liczbę podanych im kufli piwa. W pewnym momencie zauważył, że jest ich
dwa razy tyle, niż wypił, nie dał jednak tego po sobie poznać, dopóki nie napił się do
syta. Po ostatniej kolejce zawołał obsługującą go dziewczynę i zapytał, ile jest winien,
a ta zażądała od niego sumy wynikającej z liczby postawionych przez nią kresek. Chłop
stwierdził, że tyle nie zapłaci, wstał, odepchnął otaczających go ciekawskich, rzucił na
stół kwotę, jaką wiedział, że powinien zapłacić, i szykował się do wyjścia.
Rozwścieczona karczmarka krzyknęła za nim: "Nie wrócisz dzisiaj do domu albo nie
nazywam się tak-a-tak". Wyszedł jednak, nie bacząc na je) pogróżki. Kiedy wszakże
dotarł do rzeki, na brzegu której zacumował łódź, okazało się, że nawet z pomocą syna,
który był krzepkim pachołkiem, mimo iż wytężali wszystkie siły, nie mogli odbić od
brzegu, którego łódź trzymała się, jakby ktoś przybił ją gwoździami do ziemi. Traf
chciał, że obok przechodziło dwóch czy trzech żołnierzy. Chłop zawołał do nich:
"Przyjaciele, chodźcie i pomóżcie mi spuścić tę łódź na wodę, a obiecuję wam w
nagrodę dobrą wypitkę". Żołnierze przyłączyli się do nich, ale chociaż przez dłuższy
czas wysilali się, jak mogli, także niczego nie zdziałali. Wreszcie jeden z nich, dysząc
ciężko i ociekając potem zaproponował: "Wyładujmy te ciężkie pakunki. Kiedy łódź
będzie pusta, może pójdzie nam lepiej". Gdy wszystkie towary wyniesiono Już na
światło dzienne, ujrzeli w ładowni ogromną białawą ropuchę, która przyglądała się im
błyszczącymi oczami. Jeden z żołnierzy poderżnął jej gardło czubkiem miecza i
wyrzucił do wody, na powierzchni której unosiła się brzuchem do góry jak zdechła.
Wtedy inni zadali jej jeszcze kilka ciosów i nagle łódź bez trudu odbiła od brzegu.
Uradowany wieśniak wraz ze swoimi pomocnikami zawrócił do tej samej karczmy i
zażądał piwa, a gdy podała im je dziewka służebna, zapytał, gdzie podziewa się
karczmarka. Służąca odrzekła, że gospodyni leży przykuta śmiertelną chorobą do
łoża. ,Jak to!- zakrzyknął. - Czy myślisz, że jestem pijany, głupia? Kiedy stąd
wychodziłem, była równie zdrowa jak ty. Idę zobaczyć, o co w tym wszystkim chodzi".
I poszedł do sypialni, gdzie zastał ową kobietę umierającą właśnie od ran i ciosów
zadanych je| w kark i brzuch. "W jaki sposób ją tak posiekano?", zapytał, na co służąca
odparła, że gospodyni nie ruszyła się z domu nawet na krok. Wszyscy razem udali się
do ratusza, gdzie okazało się, że rany na ciele kobiety znajdują się dokładnie w tych
samych miejscach, w które żołnierze śmiertelnie zranili ropuchę. Ropuchy jednak nie
udało się odnaleźć.
"A teraz jak wyjaśnić całą tę historię?" -pyta Guazzo. - Nie wolno popaść w fałszywe
mniemanie, że człowiek rzeczywiście może zamienić się w zwierzę albo zwierzę w
prawdziwego człowieka - powiada - ponieważ są to tylko magiczne sztuczki i złudzenia,
mające jedynie pozór, a nie istotę rzeczy» którą się być zdają". W jaki zatem sposób
powstaje takie złudzenie? Aby udowodnić rzecz niemożliwą, Guazzo przywołuje na
pomoc wszystkie swoje umiejętności.
Niekiedy diabeł posługuje się ciałem innych stworzeń, które są nieobecne lub ukryte
w jakimś sekretnym miejscu, a sam przybiera ciało śpiącego wilka uformowane z
powietrza i szczelnie go okrywające, po czym dokonuje w nim uczynków, o których
ludzie myślą, że zostały popełnione przez nieobecnego nieszczęśnika, który pogrążony
jest we śnie.
Diabeł może uciec się do innego jeszcze, bodaj czy nie bardziej wyszukanego,
fortelu. "Bywa i tak, że otacza on czarownicę utkaną z powietrza kopią ciała dzikiej
bestii, której poszczególne członki pasują jak ulał do odpowiednich części ciała
czarownicy". Jeśli takiej eterycznej powłoce zadany zostanie cios, "pokrywa
powietrzna ustępuje łatwo, a rana zostaje zadana rzeczywistemu ciału". Jeśli jednak
czarownica pogrążona jest we śnie (jak pierwotnie sugerował Guazzo), "wtedy diabeł
rani tę część jej nieobecnego ciała, która odpowiada dokładnie miejscu, w które
zraniono zwierzę". Wyjaśnienie to znajduje zastosowanie we wszystkich możliwych do
pomyślenia sytuacjach.
Tego rodzaju pokrętna nieco argumentacja nie wszystkim jednak trafiała do
przekonania. W swojej Anatomy of Melancholy (1621) Robert Burton rozwija
koncepcję Re-ginalda Scota, w myśl której wilkołactwo jest rodzajem choroby
umysłowe): niektórzy "uważają je za odmianę melancholii, ja zaś, idąc za głosem
większości, skłonny byłbym raczej przypisać je szaleństwu". Podobnym racjonalizmem
najwcześniej zaczęli wykazywać się Anglicy, być może dlatego, że wilki w Anglii
wytępiono bardzo wcześnie, a ich miejsce w praktykach transmogryftkacyjnych zajęły
kot i zając. Jednakże jeszcze dwuna-stowieczny autor angielski Gerwazy z Tiibu-ry
mógł z powodzeniem stwierdzić: "W Anglii często widzimy ludzi przemieniających się
w wilki w porze zmiany faz księżyca". W napisanym około roku 1188 dziele Topo-
graphica Hibemica przytacza on historię, której prawdziwość zdaje się przyjmować
bez zastrzeżeń. Pewien ksiądz podróżujący po Irlandii zabłądził w lesie i natknął się
tam na wilka, który utrzymywał, że jest człowiekiem. Zwierzę wyjaśniło mu, że w
szóstym wieku opat od świętego Natalisa przeklął wieś Osso-ry tak, że przez każde
kolejne siedem lat dwoje jej mieszkańców musi żyć jako wilko-łaki. Jeśli uda im się
przetrwać, odzyskują ludzką postać i mogą powrócić do domu, a ich miejsce zajmuje
kolejna para wieśniaków. Wilkołak chciał, aby ksiądz udzielił sakramentu jego
umierającej żonie, wilczycy. Przerażony duchowny podążył za nim. "Ponadto, aby
rozwiać wszelkie wątpliwości, [wilkołak], posługując się pazurami tak, jak my używamy
ręki, zerwał futro z głowy wilczycy i ściągnął je aż do samego pępka, dzięki czemu
stało się zupełnie oczywiste, że pod nim znajdowało się ciało starej kobiety". Wilk
podziękował księdzu serdecznie i wyprowadził go bezpiecznie z lasu.
Wiara w wilkołaki przetrwała natomiast w literaturze angielskiej; romans William of
Paleme (przetłumaczony z francuskiego pod koniec trzynastego wieku) ukazuje nam
rzadko spotykany wizerunek wilkołaka zasługującego na podziw.
Aby zapewnić sukcesję tronu swojemu synowi, zazdrosna macocha za pomocą
magicznego balsamu i czarów zamieniła Alfonsa, syna króla Hiszpanii, w wilkołaka.
Alfons już w wilcze) postaci ratuje Williama, następcę tronu Sycylii, z rąk złego wuja i
oddaje go pod opiekę pastucha. Kilka lat później wilkołak zwabia bawiącego na
polowaniu cesarza w pobliże miejsca, w którym William pasał bydło. Cesarz zabrał
chłopca ze sobą i wychowywał razem z własną córką. Kiedy chłopak osiągnął wiek męski,
uciekł wraz z cesarzówną, oboje przebrani za białe niedźwiedzie. Wilkołak, nie
rozpoznany przez młodą parę, prowadzi ją na Sycylię, gdzie Williamowi udaje się
odzyskać tron. Wtedy wilkołak wraca do Hiszpanii i zmusza złą macochę, aby
przywróciła mu dawną postać za pomocą zawieszonego na czerwonej nitce na szyi
pierścienia. Uznany za prawowitego władcę żeni się z siostrą Williama.
W obydwu tych opowieściach sympatia czytelnika skłania się ku wilkołakowi
zamienionemu w zwierzę wbrew własnej woli. W noweli Bisclavaret (bretoński
odpowiednik francuskiego słowa garou) pióra Marie de France wilkołak jest okrutny
jedynie wobec swoich wrogów - niewiernej żony i jej kochanka. Pewien rycerz pojął za
żonę piękną damę, którą zwykł był jednak opuszczać na trzy noce każdego tygodnia.
Żona stara się dociec przyczyny tego dziwnego zachowania i dowiaduje się, że jej mąż
jest wilkoła-kiem. Zauważa też, że za każdym razem, kiedy znika na dłużej, rozdziewa
się z szat, ale nie potrafi znaleźć miejsca, w którym je ukrywa. "Mogę odzyskać na
powrót ludzką postać jedynie wtedy, kiedy je założę". W końcu ulega on prośbom
małżonki i wyjawia, że chowa je w zaroślach w pobliżu kamiennego krzyża stojącego na
rogu kapliczki. Żona i jej kochanek kradną szaty, a kiedy okazuje się, że rycerz nie
może na powrót stać się człowiekiem, biorą ślub. W rok później król wyrusza na
polowanie i rani wilka, który, o dziwo, nie ucieka, ale zaczyna lizać mu stopy. Ujęty tym
monarcha zabiera ranne zwierzę (w rzeczywistości przemienionego rycerza) do domu i
traktuje jak ulubionego psa. Wilk biega swobodnie po zamku, nie czyniąc nikomu
krzywdy, wyjąwszy jedyny wypadek, kiedy napada na swoją żonę i jej kochanka, którzy
przybyli, by pokłonić się królowi. Kiedy z kolei król bawi u tej pary z rewizytą, wilkowi
udaje się odgryźć damie nos. Zachowanie to wzbudza podejrzenia i wtrącona do
więzienia żona wyznaje swoją zbrodnię. Szaty zostają zwrócone wilkowi, który staje
się na powrót rycerzem. Król przywraca mu godności i dobra, a niewierną małżonkę
skazuje na wygnanie. W dodatku popełniona przez nią zdrada zostaje ukarana w ten
sposób, że wszystkie jej kolejne córki rodzą się bez nosów.
Przemiana w wilka następowała wskutek okrycia się wilczą skórą, założenia
magicznego pasa z futra tego zwierzęcia, a niekiedy też w następstwie natarcia całego
ciała specjalną maścią (jak wyjaśnia de Lancre), Czasami skuteczne okazywały się
zaklęcia: w czasie procesu wiedźm szkockich Isobel Gowdie ujawniła magiczne słowa,
powodujące przemianę w różne zwierzęta, a następnie powrót do postaci ludzkiej.
Niejaki Pierre Gandiiion stawał się znowu człowiekiem po natarciu się trawą, na której
osiadła rosa, albo po obmyciu się wodą.
Wilkołactwo nie było traktowane jako legenda czy bajka ludowa. Było, podobnie jak
czary, grzechem przeciwko Bogu, przy czym prawo traktowało je chyba nawet z
większą surowością. Kilka ciekawszych przypadków wllkołac-twa omówiono w tej
encyklopedii odrębnie.

Wilkołak z Angers. W roku 1598 Francja była widownią kilku procesów z oskarżenia
o łykantropię, czyli wilkołactwo. Jednym z postawionych przed sądem wilkołaków był
Jacques Roulet, żebrak z okolic Caude w pobliżu Angers. Jego zachowanie w więzieniu
wskazuje, że był on ograniczonym umysłowo epileptykiem, a zeznania, jakie złożył w
czasie przesłuchań, były równie niewiarygodne, co wzajem sobie przeczące. Oskarżył
on na przykład o współudział w swych rzekomych zbrodniach brata, Jeanna, i kuzyna,
Juliena, aczkolwiek dowiedziono, że w określonym przez niego czasie znajdowali się oni
o wiele mil od miejsca przestępstwa - skądinąd jeszcze większe zdziwienie budzi fakt,
że sąd przyjął te zeznania za dobrą monetę. Rouletowi postawiono zarzut wllkołactwa,
kiedy znaleziono go ukrytego w chaszczach, półnagiego, rozczochranego, z powalanymi
krwią palcami, pod paznokciami których tkwiły strzępy ludzkiego ciała. Niedaleko od
tego miejsca natknięto się też na okaleczone zwłoki piętnastoletniego chłopca,
zwanego Comier. Roulet przyznał się do zamordowania młodzieńca, opisał też dokładnie
jego wygląd oraz miejsce i szczegóły popełnionej zbrodni.
8 sierpnia 1598 roku sędzia Pierre Herault dokonał przesłuchania więźnia:
P. Jak masz na imię i z jakiego stanu się wywodzisz?
O. Nazywam się Jacques Roulet, mam trzydzieści pięć lat. Jestem żebrakiem.
P. O co zostałeś oskarżony?
O. O to, że jestem złodziejem; o to, że obraziłem Boga. Moi rodzice dali mi maść.
Nie wiem, z czego się ona składa.
P. Czy kiedy natarłeś się tą maścią, zamieniałeś się w wilka?
0.,Nie. Ale kiedy zabiłem tego chłopaka, Comiera, byłem wilkiem.
P. Czy byłeś przebrany za wilka?
O. Byłem ubrany tak, jak jestem ubrany teraz. Miałem zakrwawioną twarz i ręce,
ponieważ jadłem mięso rzeczonego chłopaka.
P. Czy twoje ręce i nogi zamieniły się w łapy wilka?
O. Tak.
P. Czy twoja głowa stała się podobna do łba wilka, a twoje usta powiększyły się?
O. Nie wiem, jak wtedy wyglądała moja głowa; posłużyłem się zębami. Moja głowa była
taka, jaka jest dzisiaj. Okaleczyłem i zjadłem wiele innych małych dzieci. Byłem też na
sabacie.
Sąd świecki skazał Rouleta na śmierć, ale -co dziwne - złożył on apelację do
parlamentu paryskiego, który zamienił ten wyrok na karę dwuletniego pobytu w
zakładzie dla obłąkanych w St.-Germain-des-Prós, gdzie miano udzielać mu nauk
religijnych, "których zapomniał z powodu swego skrajnego ubóstwa". Potraktowanie
wilkołactwa jako choroby psychicznej wyprzedziło o pięć lat podobną ocenę w
przypadku Jeana Greniera.
14 grudnia tego samego roku tenże parlament paryski skaza) na śmierć pewnego
krawca z Chalons, również oskarżonego o wilkołactwo. Zwabiał on do swojego
warsztatu dzieci, rzucał się tam na nie lub mordował je w inny sposób, kiedy zabłąkały
się w lesie, po czym pożerał ich ciała. W jego pracowni znaleziono jakoby baryłkę pełną
kości. W trakcie rozprawy mówiono o sprawach tak przerażających, że sąd nakazał
spalenie wszelkich akt z tego procesu.

Wilkołaki z Poligny. Jedną z najsłynniejszych historii o wilkołakach opowiedział po


raz pierwszy Johan Weyer, podając ją jako przykład nie zasługujących na wiarę
zeznań wydobytych z oskarżonego dzięki torturom. Jednakże inni demonolodzy, w tym
Boguet i Vairo, posłużyli się nią jako jednym z koronnych dowodów potwierdzających
rzeczywiste istnienie zjawiska łykantropii. Była to sprawa niejakich Pierre'a Bourgota,
zwanego Wielkim Piotrusiem, Michela Verdunga i Philiberta Mentota, postawionych w
grudniu 1521 roku przed sądem inkwizytora generalnego Besancon, dominikanina Jeana
Boin.
Podejrzenie padło na oskarżonych z chwilą, gdy pewien kupiec podróżujący po
departamencie Poligny zaatakowany został przez wilka. Zranił go, po czym podążył jego
tropem i trafił do jakiejś szopy, gdzie natknął się na Verdunga, któremu żona właśnie
opatrywała rany. W złożonych później zeznaniach Michel Verdung przyznał, że nawrócił
Pier-re'a Bourgota na wiarę w Diabła.
Następnie zeznania złożył sam Pierre. Opowiedział, że w roku 1502 gwałtowna burza
rozproszyła powierzone jego opiece stado owiec. W trakcie poszukiwań zaginionych
zwierząt natknął się na trzech odzianych w czerń jeźdźców, którym zwierzył się ze
swoich kłopotów. Jeden z nich (noszący, jak się później okazało, imię Moyset) obiecał
mu pomoc, w zamian za co Pierre miał przez tydzień służyć mu jako swojemu panu.
Wkrótce potem odnalazły się wszystkie owce. Podczas drugiego ich spotkania Pierre
dowiedział się, że tajemniczy cudzoziemiec jest sługą Szatana, wyparł się wiary
chrześcijańskiej i zaprzysiągł mu wierność, co potwierdził całując lewą rękę jeźdźca,
czarną jak smoła i zimną jak lód. Po upływie dwóch lat Pierre z powrotem stał się
chrześcijaninem. W tym momencie inny sługa Diabła, Michel Verdung, otrzymał
polecenie ponownego wprowadzenia Pierre'a na diabelską ścieżkę. Zachęcony obietnicą
piekielnego złota, Pierre poleciał na sabat, w czasie którego wszyscy trzymali jakieś
zielone stożki płonące błękitnym ogniem. Następnie Verdung kazał mu się rozebrać i
natrzeć magiczną maścią, co spowodowało, ze zamienił się w wilka. Po upływie dwóch
godzin Verdung użył innej maści i Pierre odzyskał na powrót ludzkie kształty. Pierre
przyznał się także do wielu zbrodni, które popełnił w wilczej postaci. Napadł na
siedmioletniego chłopca, ten wszakże podniósł taki krzyk, że musiał czym prędzej
ubrać się i zamienić z powrotem w człowieka, inaczej z całą pewnością zostałby
schwytany. Pożarł też czteroletnią dziewczynkę i bardzo zasmakował w jej mięsie;
przetrącił też kark innej dziewczynie, tym razem dziewięcioletniej, i również ją zjadł.
Jako wilk parzył się z wilczycami i, jak podaje Boguet, "wszyscy trzej przyznali, że
sprawiało im to taką samą rozkosz, jak gdyby spółkowali z kobietami".
Całą trójkę, oczywiście, spalono na stosie.

Wilkobki z St-Claude. W Jurze Frankońskiej wilkołactwo było zjawiskiem silnie


zakorzenionym w tradycji miejscowej; w roku 1521 stracony został za tę zbrodnię
Pierre Bo-urgot z Poligny, w 1573 Gilles Gamier z Dole, a w 1598 przed sądem stanęło
czworo członków rodziny Gandiłłon z St.-Claude - dwie siostry i brat z synem. Ich
proces jest o tyle interesujący, że opisany został przez naocznego świadka, sędziego
Henn Bogueta.
Perrenette Gandiłłon była nieszczęśliwym, słabym na umyśle stworzeniem i z całą
pewnością wierzyła, że zamienia się w wilka. Żywota dokonała w sposób następujący.
Szesnastoletni Benott Bidel z Naizan zrywał owoce na czubku drzewa, pod którym
usiadła Jego siostra. W pewnym momencie na dziewczynkę napadł pozbawiony ogona
wilk; Be-nott ruszył jej na pomoc. Podczas walki, jaka się wywiązała, zwierzę wyrwało
Benoltowi nóż i zadało mu nim cios w szyję. Młodzieniec zauważył wtedy, że wilk
zamiast przednich łap ma ludzkie ręce i, zanim umarł, zdążył powiedzieć o tym innym.
Rozjuszeni wieśniacy rozerwali na strzępy Perrenette, którą przydybali niedaleko
miejsca zajścia, nie roztrząsając nadmiernie problemu jej winy.
Na jej siostrze, Antoinette, poza zbrodnią łykantropii ciążyły podejrzenia o
ściąganie gradu, udział w sabatach i dzielenie loża z diabłem, nawiedzającym ją w
postaci kozła.
Ich brata, Pierre'a, oskarżono o czary, sprowadzanie gradu, zwabianie na sabat
dzieci, a także o to, że przemienia się w wilka i napada na bydło i ludzi. Przyznał się on-
jak wolno przypuszczać na torturach - że
Szatan przyodział ich w wilcze skóry i wszyscy czworo przebiegali okolicę, polując to
na bydło, to na ludzi, zależnie na co mieli apetyt. Zeznał też, że często ścigali się
między sobą.
W Wielki Czwartek widziano go, jak leżał w łóżku pogrążony w transie
kataleptycznym, a gdy otrząsnął się zeń, opowiadał wszystkim o podróży na sabat
wilków. Jego syn, Geor-ges, zeznał, że po natarciu się specjalną maścią zmieniał się w
wilka i że wraz z ciotkami i ojcem ubił dwa kozły.
Przewodniczący sądu, Boguet, odwiedził pozostałą przy życiu trójkę wilkołaków w
więzieniu: wszyscy wyżej nazwani zachowywali się w celi zupełnie tak, Jakby byli w
polu, stwierdzili wszelako, że nie mogą przemienić się w wilki, bowiem nie mają więcej
maści, a od czasu ich uwięzienia stracili moc jej sporządzania. Zauważyłem dalej, że
wszyscy mieli podrapane twarze, ręce i nogi, a lico Pienia Gandiłłon było tak
zdeformowane, że z trudem przypominał on człowieka i przerażenie brało patrzeć na
niego.
Z opisu tego wynika niezbicie, że wszyscy byli po prostu szaleni. Cała trójka
-Antoinette, Pierre iGeorges- została skazana i spalona na stosie.

Wróżbiarstwo. Historia czarnoksięstwa zaczyna się od praktyk magicznych i na nich


też się kończy - najwcześniejsze znane nam akta prawne nakładały kary na tych,
którzy utrzymywali, że potrafią odnajdywać ukryte skarby, zaś prawodawstwo czasów
schyłku wiary w istnienie czarownic karało tego rodzaju jasnowidzów jako zwykłych
oszustów. Przestępstwem, jakie im zarzucano, było wykorzystywanie naiwnych, a nie
konszachty z diabłem, z tego też względu osoby takie karano zazwyczaj w sposób
łagodny. Na przykład w roku 1467 w Anglii niejakiego Williama Byga oskarżono o to, że
używając kawałka kryształu wskazywał miejsce, w którym schowano rzeczy skradzione;
kara, jaką mu wymierzono, polegała na tym, że musiał ukazać się publicznie, niosąc na
głowie papierową koronę z napisem Ecce sortiie-gus [Oto jasnowidz]. W roku 1546
poddano przesłuchaniom Henr/ego Neville'a, syna le-ada z Westmoriandu,
oskarżonego o praktyki magiczne i posługiwanie się pierścieniem w celu odnalezienia
ukrytego skarbu. W 1560 roku skazano dwóch księży i kilka wysoko postawionych osób
świeckich za wywoływanie duchów za pomocą trzech kręgów magicznych, w celu
odszukania ukrytej rzekomo skrzyni złota. W roku 1598 Robert Browning, wyrobnik z
Aldam, w hrabstwie Sussex, postawiony został pod pręgierzem za zaklinanie i
przywoływanie złych duchów, które miały wyjawić położenie ukrytych żył złota i srebra
oraz pomóc w odzyskaniu rzeczy zaginionych.
W towarzystwie Pana Ciaude^ Meynie-ra, naszego pisarza, byłem świadkiem, że
Rodzaje praktyk wróżbiarskich
Aeromanc)a, wróżenie z powietrza.
Aksynomancja, wróżenie z siekiery lub topora.
Alektriomancja, wróżenie przy użyciu koguta lub w ogóle drobiu.
Alfitomancja, wróżenie z mąki lub otrąb.
Antlnopomancja, wróżenie z wnętrzności kobiet i mężczyzn.
Arytomancja, wróżenie z liczb.
Astragalomancja, wróżenie z rzutu kośćmi.
Botanomancja, wróżenie z ziół.
Ceromancja, wróżenie z wosku.
Chartomancja, wróżenie z pisania na kawałku papieru.
Chiromancja, wróżenie z ręki.
Daktylomancja, wróżenie za pomocą pierścieni.
Demonomancja, wróżenie z natchnienia diabła lub złego ducha.
Gastromanc|a, wróżenie z odgłosów dobywających się z brzucha.
Geomancja, wróżenie z ziemi.
Gyromancja, wróżenie z kół i okręgów.
Hydromancja, wróżenie z wody.
Ichtiomancja, wróżenie z wnętrzności ryb.
Idolomancja, wróżenie z figurek, wizerunkówi posągów.
Kapnomancja, wróżenie z dymu.
Katokstromancja, wróżenie z luster.
Kattabomancja, wróżenie z naczyń mosiężnych lub Innych naczyń wykonanych z
metalu.
Kefalomancja, wróżenie z gotowania głowy oślej.
Krystalomancja, wróżenie za pomocą kryształów.
Kleromancja, wróżenie z rzeszota.
Kritomancja, wróżenie z ziaren zboża.
Lampadomancja, wróżenie ze świec i lamp.
Lekanomancja, wróżenie ze zbiorników z wodą.
Lithomancja, wróżenie z kamieni.
Liwanomancja, wróżenie ze spalania kadzidła.
Logarytmancja, wróżenie za pomocą logarytmów.
Macharomancja, wróżenie z noży i mieczy.
Oinomancja, wróżenie z wina.
Omfalomancja, wróżenie z pępka.
Oniromancja, wróżenie ze snów.
Onomatomancja, wróżenie z Imion.
Onychomancja, wróżenie z paznokci.
Omitomancja, wróżenie z lotu ptaków.
Piromancja, wróżenie z ognia.
Podomancja, wróżenie ze stóp.
Psychomancja, wróżenie z charakteru człowieka, jego uczuć, żądz oraz skłonności
moralnych i religijnych.
Roadomancja, wróżenie z gwiazd.
Sclomancja, wróżenie z cleni.
Spatalamancja, wróżenie ze skóry, kości i odchodów.
Stareomancja, przepowiadanie przyszłości z żywiołów.
Stemomancja, wróżenie z brzucha.
Sykomancja, wróżenie z liści figowca.
Teomancja, przepowiadanie przyszłości z objawienia Ducha Świętego, Pisma i Słowa
Bożego.
Teriomancja, wróżenie z dzikich zwierząt.
Tuframancja, wróżenie z popiołów.
Tyromancja, wróżenie ze sposobu, w jaki ścina się ser.
-John Gaule, Mysmantia (1652)
Podobne działania, zmierzające do odnalezienia ukrytych skarbów lub wyjawienia
tajemnic, jakie kryje w sobie przyszłość, działania, które stanowiły część starożytnych
-greckich i rzymskich - kultów pogańskich, szybko przekształciły się w chrześcijańską
herezję czarnoksięstwa. "Wróżenie- pisał w 1608 roku William Perkins - jest
dziedziną czarnej magli, dzięki której człowiek zyskuje wiedzę o rzeczach nieznanych,
czy to przeszłych, czy też teraźniejszych, czy mających dopiero nastąpić, dzięki
pomocy diabła". Wiedzę o rzeczach ukrytych można zdobywać dwoma sposobami:
używając pewnych "środków wróźebnych" lub obywając się bez ich pośrednictwa. Do
kategorii środków "prawdziwych" zaliczono "wszelkie stworzenie Boże", to znaczy
przedmioty i zjawiska pochodzenia naturalnego, takie jak lot ptaków, układ gwiazd,
sny, ciągnienie losów lub rzut kośćmi. W niektórych praktykach wróżbiarskich
uciekano się do tzw. środków fałszywych, tak jak na przykład w przypadku
nekromancji, czyli "sztuce czarnoksięskiej, bowiem diabeł przyzywany przez
czarownice objawia się im pod postacią zmarłego". Klasycznym przykładem
nekromancji była historia czarownicy z Endor, "potwierdzająca jednoznacznie, że
istnieje rodzaj przepowiadania przyszłości, dzięki któremu czarownice i wróżbici
odsłaniają rzeczy ukryte za pośrednictwem diabła objawiającego się im Jako osoba
zmarła lub jej cień". Najbardziej jednak grzesznym sposobem przepowiadania rzeczy
przyszłych było wróżenie bez użycia żadnych "środków, wyłącznie dzięki
bezpośredniej pomocy demona służebnego. Sposób ten jest wymieniony i
jednoznacznie zakazany w Biblii, a uprawiano go dwojako: wewnętrznie, kiedy demon
wstępował w czarownicę, lub zewnętrznie, Jeśli pozostając poza je) ciałem zsyłał na nią
natchnienie wieszcze". Tak czy inaczej wróżbicie zawsze groziło oskarżenie o
zawarcie paktu z diabłem.
Podobnie jak na jednej płaszczyźnie postawiono magię czarną i białą, tak i
uprawiających teurgię skazywano na równi z nekromantami. Już sam fakt, że teurgo-
wle przyznawali się "do kontaktów wyłącznie z dobrymi duchami", stwierdzał Henry
Hallywell, wystawiał ich na niebezpieczeństwo, iż zostaną sprowadzeni na manowce
przez diabła i złe duchy". To, iż nie zdają sobie sprawy, że w istocie rzeczy mają do
czynienia ze złymi duchami, ani to, że nie zawierali z nimi "solennego przymierza", nie
jest żadną okolicznością łagodzącą. Wywoływanie duchów, czy to środkami czarnej,
czy to białej magii, czyli teurgii, było w równym stopniu godne potępienia, na co
zresztą wskazywał już św. Augustyn.
Wurzburg, procesy o czary w Wurzburgu.
[...] Natomiast sprawa czarownic, która jakiś czas temu zaprzątała uwagę Waszej
Miłości, zaczęła się na nowo i trudno znaleźć właściwe słowa, by ją opisać. Płacz to jeno
bowiem, a zgrzytanie zębów! Cały czas jest jeszcze w mieście czterysta osób płci
obojga, zarówno dobrze urodzonych, jak i niskiego stanu, ba!, księży nawet, na których
ciążą zarzuty tak silne, że lada chwila można spodziewać się ich aresztowania. Nie
ulega też wątpliwości, że wielu spośród ludzi mego łaskawcy księcia-biskupa zostanie z
całą pewnością straconych; są wśród nich księża, konsyliarze i doktorzy, dostojnicy
miejscy i sędziowie, wielu z nich Wasza Miłość zna osobiście. Osadzono w więzieniu
studentów prawa. Mój pan, książę-biskup, utrzymywał więcej niż czterdziestu
studentów, którzy już niebawem mieli zostać wyświęceni do stanu kapłańskiego;
trzynastu lub czternastu z nich zarzucono, że są czarownikami. Parę dni temu
aresztowano dziekana, a dwóm innym, których chciano pojmać, udało się zbiec.
Wczoraj aresztowano pisarza naszego konsystorza katedralnego, człowieka wielkiej
wiedzy. Wzięto go na tortury. Krótko mówiąc, w całą sprawę zamieszana jest zapewne
jedna trzecia miasta. Najbogatszych, najbardziej popularnych i najwybitniejszych
spośród duchowieństwa stracono już wcześniej. Tydzień temu spalono na stosie
dziewiętnastoletnią dziewczynę, o której mówi się wszędzie, że była naj-śliczniejszą
panną w mieście, uważaną powszechnie za młódkę skromną i o nieposzlakowanej
czystości. W ciągu najbliższych siedmiu lub ośmiu dni w jej ślady wysłani zostaną inni,
najlepsi i najpopularniejsi obywatele. Ludzie ci, sami okryci świeżą jeszcze żałobą,
nieustraszenie idą na spotkanie śmierci, nie okazując ni śladu trwogi przed
płomieniami, w których wielu ginie za to, że wyrzekli się Boga i latali na sabat, mimo że
wcześniej nikt nie rzucił przeciwko nim ani jednego słowa.
Na zakończenie tej przerażającej sprawy - mamy tu około trzystu trzy-, i
czteroletnich dzieci, o których mówi się, że obco-' wały cieleśnie z diabłem. Widziałem
skazanych na śmierć siedmiolatków. Co zaś się tyczy szlachty- ale nie mogę, nie wolno
mi napisać już nic więcej o ich tragedii. Są to ludzie wysokiego stanu, których Wasza
Miłość zna i darzy szacunkiem, z pewnością więc trudno będzie Waszej Miłości
uwierzyć, że to właśnie o nich chodzi. Niech stanie się zadość sprawiedliwości.
Po czym następuje postscriptum:
P. S. Dzieje się wiele rzeczy dziwnych i przerażających. Nie ulega najmniejszej
wątpliwości, że w miejscu zwanym Fraw Rengberg Diabeł we własnej osobie, w
otoczeniu ośmiu tysięcy akolitów, odprawił mszę, rozdzielając między zgromadzonych
plastry dyni w miejsce świętego Sakramentu Ołtarza. Drżę cały pisząc o tym
okropnym, przeraźliwym i wstrętnym blu-źnierstwie. Prawdą jest też, że wszyscy
zgromadzeni prosili, by wymazać ich z Księgi Życia, i postanowili, że decyzja ta winna
zostać zarejestrowana przez notariusza znanego dobrze zarówno mnie, jak i moim
kolegom. Żywimy nadzieję, że księga notarialna, w której dokonano owego zapisu,
rychło zostanie odnaleziona, wszyscy bowiem z największą pilność^ jej poszukują.
Ten godny uwagi list, opisujący sytuację w Wurzburgu w sierpniu 1629 roku,
napisany został przez kanclerza księcia-biskupa Wurzburga do nieznanego z imienia,
ale z całą pewnością dostojnego przyjaciela.
Pod względem okrucieństwa polowań na czarownice WUrzburg rywalizował w owym
czasie z biskupstwem bamberskim. W obu tych państewkach panowali zresztą kuzyni;
księciem-biskupem Wurzburga, który posłał na stos około dziewięciuset czarownic, byt
Philipp Adolf von Ehrenberg (1623-163D, zaś na tronie w Bambergu zasiadał
GottfttedJohann Georg II Fuchs von Domheim (1623-1633), odpowiedzialny za
śmierć-ponad sześciuset. Podob^ nie jak w Austrii i Bawarii inspiratorami
prześladowań byli jezuici, którym udało się zdominować grono osobistych doradców
biskupa von Ehrenberga.
Po śmierci biskupa Juliusa Echtera von Mespelbrunna w roku 1617 jego miejsce zajął
przybyły z Bambergu Johann Gottfried von Auschausen (1617-1623), ale, chociaż
przed rokiem 1600 zdarzyło się w tym mieście kilka procesów o czary, masowy terror
rozpętał się dopiero po wstąpieniu na tron biskupi Phillp-pa Adolfa w roku 1623. Dane
z lat 1627-1631 są wysoce niepełne i wyrywkowe; na przykład jedno ze źródeł mówi o
wykonaniu dwudziestu dziewięciu wyroków śmierci w roku 1627, podczas gdy inne
podaje liczbę czterdziestu dwóch. Warto napomknąć tu o kilku typowych dla
Wurzburga przykładach:
W roku 1626 pewnego wieśniaka oskarżono o uprawianie czarów na podstawie
powszechnie krążących pogłosek; na torturach oskarżył on o to samo siedem kolejnych
osób, z których wszystkie spalono, a jedną przed wykonaniem wyroku śmierci szarpano
rozpalonymi do białości cęgami. W styczniu roku 1628 troje dzieci w wieku od ośmiu do
trzynastu lat przyznało się do utrzymywania stosunków płciowych z diabłem; dwójka
zginęła na stosie, najmłodsze zaś odesłano do opiekunów w celu poprawy. W
październiku tego samego roku przesłuchano ucznia. miejscowej szkoły Johanna
Philippa Schucka; wypierał się on wszystkiego jeszcze po otrzymaniu czterdziestu
sześciu razów batogiem, jednak gdy wymierzono mu ich dodatkowo siedemdziesiąt
siedem, złożył wyczerpujące zeznania, dotyczące swoich lotów na sabat, i wyjawił
tożsamość współuczestników. Stracono go 9 listopada. Inny uczeń, dwunastoletni
Jacob Russ, poddany wielokrotnej chłoście, złożył zeznania podobnej treści,
oskarżając dodatkowo o udział w sabacie kilku księży. Jego egzekucja odbyła się 10
listopada.
Wydana przez Eberharda Davida Haubera Bibliotheca Acta et Scrtpta Magica
zawiera przedruk listy osób straconych w dwudziestu dziewięciu odrębnych
egzekucjach, wykonanych w Wurzburgu 16 lutego 1629 roku; stracono wówczas łącznie
157 osób. Liczba wśród skazanych mężczyzn dorównuje niemal liczbie kobiet, a wielu
spośród nich to ludzie zamożni i wysoko postawieni; liczne są również dzieci, w tym
trzynaścioro poniżej dwunastego roku życia. Mimo iż dokument ten jest powszechnie
znany, wydaje się, że częściowe jego tu przytoczenie będzie najlepszą ilustracją
rozmiarów szalejącego wówczas obłędu.
SPIS CZAROWNIKÓW I CZAROWNIC, KTÓRZY ZGINĘLI OD CIOSU MIECZA
ZADANEGO RĘKĄ KATA I KTÓRYCH CIAŁA SPALONO NASTĘPNIE NA STOSIE
WWURZBURGU
Egzekucja piąta, osiem osób. , Lutz, znany kupiec. Kupiec Rutscher. Żona prewota
katedralnego. Stara Hof Seiler. Żona Johanna Steinbacha. Żona senatora Baunacha.
Kobieta o nazwisku Babel Znic-kel. Jakaś staruszka.
Egzekucja siódma, siedem osób. Mała dziewczynka, nietutejsza, w wieku lat
dwunastu. Jakiś cudzoziemiec. Cudzoziemka, kobieta. Sołtys. Trzy kobiety,
cudzoziemki. W tym samym czasie na rynku ścięto strażnika, który dopuścił do
ucieczki kilku więźniów.
Egzekucja ósma, siedem osób. Senator Baunach, najbogatszy człowiek wWurzburgu.
Rektor katedralny. Jakiś obcy. Mężczyzna o nazwisku Schleipner. Kramarka. Dwie
obce kobiety.
Egzekucja dziesiąta, trzy osoby. Steinacher, jeden z najbogatszych mieszczan.
Dwójka cudzoziemców, kobieta i mężczyzna.
Egzekucja jedenasta, cztery osoby. Schwerdt, wikary kościoła katedralnego. Żona
rektora z Rensacker. Kobieta o nazwisku Stiecher. Niejaki Siłberhans, skrzypek.
Egzekucja trzynasta, cztery osoby. Stara Hof-Schmidt. Jakaś staruszka. Mała,
dziewięcioletnia dziewczynka. Młodsza siostra tejże.
Egzekucja dziewiętnasta, sześć osób. O godzinie szóstej rano na dziedzińcu ratusza
ścięto syna pewnego szlachcica z Rotenham, a ciało spalono na stosie nazajutrz. Żona
sekretarza Scheilhara. Jakaś inna kobieta. Dziesięcioletni chłopiec. Inny chłopak,
dwunastoletni. Żonę piekarza Bruglera spalono żywcem.
Egzekucja dwudziesta pierwsza, sześć osób. Przełożony szpitala w Dieterich, mąż
wielce uczony. Niejaki Stoffel Holtzmann. Czternastoletni chłopiec. Młodszy syn
senatora Stoizbergera. Dwóch seminarzystów.
Egzekucja dwudziesta trzecia, dziewięć osób.
Dwunastoletni syn Davida Crota, uczeń liceum. Dwóch nieletnich synów kucharza
księcia-biskupa, uczniów: starszy miał lat czternaście, młodszy -dwanaście. Melchior
Hammelmann, proboszcz z Hach. Nicode-mus Hirsch, kanonik katedralny. Christo-pher
Berger, wikary nowej katedry. Seminarzysta N.B. Urzędnika dworu biskupiego w
Brenbach i jednego seminarzystę spalono na stosie żywcem.
Egzekucja dwudziesta piąta, sześć osób. Frederick Basser, wikary kapituły nowej
katedry. Sztab, duchowny z parafii Hach. Lembrecht, kierownik nowej katedry. Żona
Gallusa Hansa. Chłopiec nietutejszy. Kobieta o nazwisku Schelmercy, sklepikarka.
Egzekucja dwudziesta szósta, siedem osób. David Hans, kanonik nowej katedry.
Senator Weydenbusch. Żona karczmarza z Baumgarten. Jakaś staruszka. Młodsza
córka Valkenbergera została ścięta potajemnie, po czym jej zamknięte w trumnie ciało
spalono na stosie. Młodszy syn urzędnika miejskiego. Wagner, wikary kapituły
katedralnej spalony, został żywcem.
Egzekucja dwudziesta dziewiąta, osiem osób.
Viertel Beck. Klingen, karczmarz. Służący Mergelsheima. Żona piekarza spod
Wołowej Bramy. Zamożny szlachcic N.B. Doktor teologii Meyer z Hach i kanonik z
Hach zostali ścięci w tajemnicy o godzinie piątej rano; ich ciała spalono na stosie.
Szlachcic Fischbaum. Pauł Vaecker z Breit-Hut.
Mnie) więcej w tym samym czasie ścięto jako czarownika młodocianego krewnego
księcia-biskupa. Był on jedynym spadkobiercą księcia i, gdyby przeżył, odziedziczyłby
cały jego majątek. Zdarzenie to opisał jeden z jezuickich doradców księcia-biskupa,
prawdopodobnie Inspirator procesu młodego człowieka. Ernest von Ehrenberg był
przykładnym studentem, któremu wróżono błyskotliwą karierę, ale, jak powiadano, w
pewnym momencie porzucił studia i dał się uwieść jakiejś podstarzałej piękności.
Rychło też pogrążył się w pijaństwie i bez reszty oddał hulankom. Jezuici, którzy
roztoczyli nad nim dyskretną kontrolę i podstępem skłaniali do .zwierzeń, orzekli, że
uwiązł po uszy we wszelkim rodzaju występku i grzechu, ze zbrodnią udziału w
sabatach włącznie. Ernesta zade-nuncjowano potajemnie i skazano zaocznie na śmierć
w prowadzonym przy drzwiach zamkniętych procesie. Pewnego ranka zerwano go z łoża
o godzinie siódmej i zakomunikowano mu, że od tej pory prowadzić będzie lepsze
życie. Zaraz potem wywleczono go z domu i doprowadzono do udrapowanej w czerń
izby tortur. Przerażony Ernest zemdlał, na co część sędziów, wiedziona odruchem
litości, zwróciła się do księcia-biskupa z prośbą o ułaskawienie, Philipp Adolf jednak
potwierdził wydany wcześniej nakaz egzekucji. Ernest stawiał katu opór i w trakcie
bijatyki, jaka się wywiązała, otrzymał silny cios w głowę. Jezuita, który był świadkiem
tego zajścia, napisał: "Osunął się na ziemię, nie okazując ani cienia skruchy. Niechaj
Bóg sprawi, by w ten sam sposób nie wpadł on w wieczny ogień piekieł".
Egzekucja ta musiała być jednak wielkim wstrząsem dla księcia-biskupa. Zarządził on
powszechne modły w intencji wszystkich skazanych na śmierć i straconych, a psychoza
polowania na czarownice zaczęła powoli słabnąć. Na wstrzymanie, przynajmniej na jakiś
czas, egzekucji wpłynęło też bez wątpienia zbliżanie się do miasta protestanckiej armii
szwedzkiej. Bez względu jednak na to, czy skrucha biskupa była szczera i czy
prześladowania wszczął on za podszeptem swoich jezuickich zauszników, postać
Philippa Adolfa jawi się raczej w ciemnych barwach. Niektórzy znawcy przedmiotu (na
przykład Johann Die-fenbach) usiłowali dokonać jego, częściowej przynajmniej,
rehabilitacji, utrzymując, że "nie był on człowiekiem z natury okrutnym" i zrzucając
odpowiedzialność za okropieństwa wiirzburskle na "jego świeckich doradców,
nalegających na podjęcie działań, które splamiły jego dobre imię i godność
sprawowanego przezeń urzędu". Friedrich Leitschuh uważa go nawet za "człowieka
skądinąd szlachetnego i prawego". Trudno jednak zgodzić się z podobną oceną
człowieka, który nie wahał się posyłać na stos dziewięcioletnie dzieci,

Wyroku orzeczenie. Wyrok, na mocy którego skazanego heretyka przekazywano


władzom świeckim, był wyjątkowo perfidnym kruczkiem prawnym. Inkwizycja, w której
lochach poddawano ludzi najbardziej barbarzyńskim męczarniom, nigdy nie wykonywała
wyroku na skazanych; przekazywano ich w ręce władz świeckich wraz z formalną
prośbą o okazanie im miłosierdzia, uprzedzając zarazem nieoficjalnie, że jeśli
potraktują tę prośbę serio, stanie się to widomą oznaką, że i sędziowie są heretykami.

Klasyczny wzór sentencji tego rodzaju podał inkwizytor dominikański, Sebastian


Michaelis, przytaczając wiernie łaciński tekst wyroku, jaki osobiście wydał na
osiemnaście osób skazanych w roku 1582 w Awinionie.
My, N.N., rozważywszy starannie czyny, o jakie zostaliście obwinieni i oskarżeni
przed nami, wysłuchawszy także zeznań, zarówno waszych, jak i waszych wspólników,
oraz wyznania winy, jakie złożyliście nam i po wielekroć potwierdziliście przysięgą, tak
jak wymaga tego prawo, jako też zeznań i oskarżeń naocznych świadków, tudzież
rozpatrzywszy wszelkie inne przewidziane prawem dowody, powzięliśmy swój sąd na
podstawie tego, co zostało powiedziane i uczynione w trakcie niniejszego procesu.
Stwierdzamy prawomocnie, że wy i wasi wspólnicy wyparliście się Boga w Trójcy
Świętej Jedynego, kreatora i stwórcy wszystkiego, i że oddawaliście cześć diabłu,
odwiecznemu i nieprzejednanemu wrogowi rodzaju ludzkiego.
Zaprzysięgliście mu się na wiek wieków i wyrzekliście chrztu świętego i tych, którzy
byli waszymi rodzicami chrzestnymi, na równi z waszym udziałem w raju i dziedzictwie
wieczystym, które Pan nasz Jezus Chrystus poprzez śmierć swą odkupił dla was i
całego rodzaju ludzkiego.
Wszystkiego tego wyrzekliście się przed rzeczonym diabłem w ludzkiej postaci, a ów
plugawy bies ochrzcił was powtórnie wodą, a wy ów chrzest przyjęliście i porzuciwszy
imiona, jakie nadano wam na chrzcie świętym, otrzymaliście i przybraliście inne,
fałszywe, podczas owej parodii chrztu.
A jako rękojmię swej wobec diabła wierności wręczyliście mu kawałki szat swoich; a
ojciec nieprawości zadbał o to, by wykreślić was z księgi życia, wy zaś, na jego rozkaz,
własnymi dłońmi wpisaliście swe imiona do przedłożonej wam czarnej księgi - listy
skazanych na śmierć wieczną.
On zaś, aby silniejszymi więzami przymusić was do tak wielkiej bezbożności i
wiarolomstwa, naznaczył każdego z was swym piętnem jako należących do niego, wy
zaś zaprzysięgliście mu wierność i posłuszeństwo pośrodku koła (które jest symbolem
boskości) wydeptanego na ziemi (która jest podnóżkiem Bożym); wy także i wspólnicy
wasi zobowiązaliście się podeptać stopami waszymi wizerunek Pana naszego i krzyż.
Potrafiliście też, aby złożyć hołd Szatanowi, unosić się w powietrzu i w środku nocy
przybywać na wyznaczone wam miejsce, do czego używacie umieszczonego między
nogami drąga nalanego łajdacką maścią daną wam przez diabła; i w porze tej, służącej
najpiugawszym przestępcom, w określone dni w ten właśnie sposób przenosił was z
miejsca na miejsce sam diabeł.
Na miejscu zaś, w powszechnej synagodze wszystkich wiedźm, czarowników,
heretyków, guślarzy i czcicieli diabła, rozpalaliście cuchnący ogień i po wielu
uciechach, skocznych tańcach, ucztowaniu, piciu i zabawach wszelakich ku czci
waszego przewodniczącego Belzebuba, księcia diabłów, który objawiał się w kształcie
ohydnego czarnego kozła, wielbiliście go słowem i uczynkiem, jako Boga, i zbliżywszy
się doń na kolanach jako błagalnicy ofiarowaliście mu smoliste świece i (o wstydzie i
hańbo) z największym szacunkiem całowaliście swymi świętokradczymi usty jego
cuchnący zwierzęcy zadek i zwracaliście się doń imieniem prawdziwego Boga i
przyzywaliście go, by pomógł wam wziąć pomstę na wszystkich, którzy was obrazili lub
odmówili spełnienia waszych żądań.
A nauczeni przez niego dajecie upust swej złości w maleficiach i urokach, jakie
rzucacie zarówno na ludzi, jak i na zwierzęta; zamordowaliście także wiele nowo
narodzonych dzieci i z pomocą owego węża przeklętego - Szatana, szkodziliście
rodzajowi ludzkiemu klątwami, odbieraniem krowom mleka, wycieńczającymi chorobami
i innymi, sroźszymi jeszcze przypadłościami.
Także wasze własne dzieci, częstokroć za waszą wiedzą i przyzwoleniem, były za
pomocą wspomnianych maleficiów duszone, zarzynane i zabijane, a wy, na koniec,
potajemnie, nocą wykopywaliście ich zwłoki z grobów na cmentarzach i zanosiliście je
do rzeczonej synagogi i uczelni czarownic.
Tamże składaliście je w ofierze zasiadającemu na tronie księciu diabłów,
wytapialiście z nich potrzebny wam tłuszcz, odcinaliście im głowy, ręce i stopy;
gotowaliście i dusiliście kadłuby - niekiedy też piekliście je na rożnie - po czym na
rozkaz i żądanie rzeczonego ojca zła jedliście je i pożeraliście zbrodniczo.
Następnie zaś, grzech dodając do grzechu, wy, mężczyźni, spółkowaliście z
sukkubami, a wy, kobiety, cudzołożyłyście z inkubami i w trakcie owych aktów rozpusty
dopuszczaliście się niewymownej zbrodni sodomii.
Ponadto - co najbardziej ze wszystkiego godne jest potępienia - z podszeptu
wspomnianego wyżej wygnanego z raju węża zatrzymywaliście w ustach najświętszy
sakrament eucharystii, jakiego udzielano wam w świętych przybytkach bożych, i w
sposób najbardziej obelżywy, bezbożny i wzgardliwy zbrodniczo wypluwaliście go na
ziemię, znieważając tym samym naszego prawdziwego i świętego Boga i szerząc
chwałę, triumf i królestwo samego diabła; czcząc go, wysławiając i otaczając kultem na
wszelkie możliwe sposoby.
Wszystkie te najcięższe, ohydne i nie-wysłowione zbrodnie bezpośrednio uwłaczają
Bogu Wszechmogącemu i stanowią bunt wobec Niego.
Przeto My, brat Florus, prowincjał zakonu braci kaznodziejów, doktor Teologii
Świętej oraz inkwizytor wiary świętej na okręg Avignon, pełni bojaźni Bożej
zasiadając w trybunale, nakazaliśmy, by spisano nieodwołalną sentencję wyroku
wydanego przez nas zgodnie z orzeczeniem prawnym znamienitych teologów i
jurystów; wezwawszy przeto pobożnie imiona Pana Naszego Jezusa Chrystusa i
Błogosławionej Dziewicy Maryi orzekamy, czynimy wiadomym, postanawiamy i zgodnie z
prawem ogłaszamy wszystkich wyżej wspomnianych wraz ze wspólnikami, jakich mieli,
za prawdziwych apostatów, bałwochwalców i buntowników przeciwko najświętszej
wierze, za prześmiewców Boga Wszechmogącego i zaprzańców, za sodomitów i winnych
popełnienia najpiugawszych zbrodni, cudzołożników, lubieżników, czarowników,
guślarzy, profanatorów, heretyków, winnych rzucania uroków, morderców,
dzieciobójców, czcicieli diabła, satanistów, wyznawców praw diabelskich i piekielnych
oraz zbrodniczej i grzesznej wiary, bluźnierców, krzywoprzysięzców , i rozpustników
winnych wszystkich plugawych zbrodni.
Na mocy niniejszego wyroku zwalniamy ich oraz ich wspólników, jako nasienie
diabelskie, do dyspozycji sądu świeckiego, by ten wymierzył im właściwą i zgodną z
prawem karę, stosownie do swoich własnych świeckich ustaw.
Również ogłoszenie wyroku i egzekucję, dokonywane przez władze świeckie,
traktowano jako okazję do siania grozy wśród wiernych. W Neuchatel, na przykład,
skazańca prowadzono w uroczystej procesji na taras zamkowy, gdzie odczytywano mu
wyrok. Ceremonię tę otwierał następującymi słowy kasztelan zamkowy:
P. Czy wiesz, Panie Namiestniku, że zbliża się pora, by wymierzyć karę za popełnione
zbrodnie?
O. Wiem, Panie Kasztelanie, teraz jest właściwy czas, by wymierzyć sprawiedliwość.
P. Czy takie jest również wasze zdanie, Panowie Sędziowie?
O.Tak.
Zaczynały bić dzwony, których serca owijano niekiedy wilgotnymi szmatami, by
brzmiały bardziej ponuro, a klęcząca przed widzami czarownica wysłuchiwała
sprawozdania z własnego procesu. Na wniosek burmistrza musiała przyznać, że
przeprowadzony on został w sposób właściwy -w przeciwnym bowiem wypadku
odprowadzano ją z powrotem do więzienia i poddawano dalszym torturom. Następnie
jeden z obecnych księży wygłaszał kazanie, po którym pisarz sądowy odczytywał
wyrok, a skazaną przekazywano oficjalnie w ręce kata. Sama egzekucja była rodzajem
festynu ludowego; zwalniano nawet uczniów ze szkół, by i oni mogli przekonać się, jaki
los czeka wiedźmy. Uroczystość kończyła się wydawanym na koszt skazanego
bankietem dla kasztelana, burmistrza, czterech sędziów, dwunastu asesorów
sądowych, dwóch strażników i tyluż nauczycieli.
Także i w protestanckich krajach niemieckich egzekucję przekształcano w spektakl,
który na zawsze winien pozostać w pamięci widzów. Benedict Carpzov, na przykład, był
zdania, że ceremonia jest nieważna, jeśli nie wypełniono skrupulatnie wszelkich
związanych z nią formalności, a wszystko wskazuje na to, że wyrażał on powszechnie
panującą w Saksonii opinię.
Widzów zwoływano biciem w dzwony i dźwiękiem trąb. Sędzia, trzymając w ręku
laskę symbolizującą jego urząd, pytał pozostałych członków trybunału, czy proces
przebiegał zgodnie z prawem. Następnie kolejno doprowadzano oskarżonych, a jeden z
urzędników sądowych zwracał się z oficjalną prośbą o wymierzenie im kary. Oskarżeni
publicznie wyznawali swą winę, po czym sędzia odczytywał sentencję wyroku:
"Ponieważ ty, N.N., przyznałaś się, że ty, N.N., popełniłaś [tu następowało wyliczanie
popełnionych zbrodni], przeto ja, N.N., sędzia w N.N., na obszarze podlegającym
jurysdykcji sędziów elektoratu Saksonii w Lipsku, orzekam, że zważywszy popełnione
przez ciebie zbrodnie zostajesz skazana na śmierć przez [tu następował szczegółowy
opis metody egzekucji]". Wreszcie sędzia łamał laskę i nakazywał katu wykonanie jego
obowiązków. Na zakończenie ceremonii publicznego ogłoszenia wyroku bajlif wzywał
wszystkich, którzy zamierzali kogoś zadenuncjować, by wystąpili i poinformowali o tym
sędziego.
Równie uroczysty charakter miała egzekucja w protestanckich Prusach. Ówczesny
dokument opisuje ceremonię, która odbyła się w roku 1687 w Arendsee. Sędzia spytał
uwięzionych, czy są oni winni, a gdy odpowiedzieli twierdząco, pisarz sądowy odczytał
wyrok. Kat poprosił o ochronę policyjną (gdyby nie udało mu się pozbawić skazańca
głowy za pierwszym uderzeniem, tłum mógłby go ukamienować), następnie sędzia złamał
swą laskę i wszystkie stoły i krzesła w sali sądowej odwrócono do góry nogami.
Uformowała się procesja, na czele której szedł otoczony uzbrojonymi strażnikami kat,
wlokąc na linie skazańców. Za nimi podążali kaznodzieje oraz mieszczanie niosący
chorągwie cechowe. Po drodze wszyscy modlili się i śpiewali psalmy. Kiedy ofiary
doprowadzono na szafot, chór dziatwy szkolnej zaintonował psalm Gott der Vater
ivohn uns bei, po egzekucji zaś -Nun bitten wir den heiligen Geist. Ciała straconych
zawleczono łańcuchami na stos i spalono na popiół, w trakcie czego widzowie nie
przestawali śpiewać hymnów.

Wzniecanie burz. To, że czarownice zdolne są do ściągania burz i nawałnic, byto


kolejnym odwiecznym wierzeniem ludowym, wchłoniętym przez nowożytną koncepcję
herezji czamoksięstwa i popartym autorytetem takich znakomitości, jak święty
Tomasz z Akwinu i Bonawentura. Ciesząc się tak potężnym wsparciem, wiara we władzę
czarownic nad pogodą szerzyła się wśród ludu w zawrotnym tempie. "Poświęcać więcej
czasu na potwierdzenie tej oczywistej prawdy byłoby wysiłkiem próżnym i
bezcelowym", pisał w Treatise of Witchcraft (l6l6) Alexander Roberts. Jeszcze około
roku 700 LiberPoeni-tentialis Theodora, arcybiskupa Canterbury, przewidywał, w
artykule 21, pięcioletnią pokutę o chlebie i wodzie dla winnych wywoływania burz.
Wyznaczając tego rodzaju karę, Kościół zakładał milcząco możliwość kontrolowania
pogody za pomocą zaklęć, czyniąc tym samym nie lada komplement adeptom sztuki
magicznej. W roku 1489 Ułrich Molitor przyznał, że w powszechnym mniemaniu ludu
czarownice mogą powodować błyskawice i pioruny. Popularnym przesądem była także
wiara w niesłychaną biegłość Lapończyków we wzniecaniu nawałnic i sztormów. W
wydanej w roku 1577 History of7ravel in the West and East Indies, Richard Eden,
powołując się na Olausa Magnusa, opisał metody, dzięki którym osiągali oni tak
znakomite rezultaty:
Na rzemieniach batogów wiążą oni supły. Jeśli rozpłaczą Jeden z nich, zrywa się
wiatr o umiarkowanej sile, po rozwiązaniu następnego wzmaga się, a gdy rozpłaczą
trzeci węzeł, rozpętuje się burza. W dawnych czasach potrafili także powodować
błyskawice i grzmoty.
W roku 1563 król Szwecji wcielił do ciągnącej na Danię armii czterech czarowników
z zamiarem wykorzystania ich kunsztu we wspomnianej dziedzinie.
Umiejętność czynienia podobnych cudów, przejęcia sprawy w swe ręce wtedy, gdy
zawiodły kościelne modły o poprawę pogody, była sztuką, Jakiej niełatwo się zaprzeć,
toteż wiele czarownic przyznawało się do tego, iż uzyskały aż tak zaszczytną władzę.
Remy, na przykład, usłyszał od nich, że okładają drągiem wodę w źródle, w następstwie
czego unosi się ona w powietrze formując chmury, którymi można pokierować tak, by,
wedle życzenia czarownicy, wydały z siebie błyskawice, deszcz lub grad. Powołując się
na Cae-salpinusa Remy opisuje też inną metodę sprowadzania deszczu. Pewną małą
dziewczynkę, pomagającą ojcu w pracach polowych, znużyły w końcu jego ciągłe
utyskiwania na suszę. Postanowiła tedy sprawić mu przyjemność i, naśladując to, co
podejrzała u swojej matki, nasiusiała do małego dołka, wymieszała starannie powstałe w
wyniku tego błoto, sprowadzając w ten sposób długo wyczekiwany deszcz. Ojciec
wszakże doniósł władzom, czym zwykła zajmować się jego żona, pojmano ją więc i
spalono później na stosie Jako czarownicę. Nider podaje opis innego Jeszcze sposobu:
pewien mężczyzna wyznał na torturach, że wyrzucał w powietrze poświęconego
kurczaka, na co diabeł odpowiadał natychmiast wzniecając burzę.
Reginald Scot, otwarcie kpiący z wiary w czarownice, podał długi spis metod, do
których uciekając się "każda zdziecinniała staruszka" jest święcie przekonana, że ma
wpływ na zjawiska atmosferyczne. Na podanej przez Scota liście znalazło się
przerzucanie krzemienia przez lewe ramię, sypanie w powietrze piasku morskiego,
maczanie miotły w wodzie i potrząsanie nią, nalewanie wody do wykopanego w ziemi
dołka, gotowanie świńskiej szczeciny, układanie żerdzi na brzegach wyschłej rzeki, a
także zakopywanie w ziemi szałwi. "Co do wszystkich tych metod czarownice
przyznały, a uczeni autorzy potwierdzili, że są one pewnymi Środkami, za pomocą
których wywołują one burze i deszcze o niezwykłej sile". Scot pominął kilka innych
technik manipulowania pogodą, o jakich tu i ówdzie zachowały się wzmianki (gotowanie
jaj w cebrzyku, wypowiadanie różnych zaklęć, gwizdanie na okręcie, ugotowanie
niemowlęcia w kotle, walenie mokrą szmatą w kamień).
Henry More, dla odmiany święcie wierzący w czarownice i czary, opowiada dobrze w
kręgach demonologicznych znaną i popularną historię o złośliwej czarownicy z
Konstancji. Jak na złą wiedźmę przystało, rozwścieczyła się dlatego, że nie zaproszono
jej na wesele. Patrząc zazdrosnym okiem na bawiących się w najlepsze i popijających
sobie beztrosko biesiadników, poprosiła diabła, by ten "przeniósł ją w powietrzu" na
wzgórze, u stóp którego leżała wioska. Tam, "wykopawszy dołek, oddała doń urynę i
tym sposobem wywołała wielkie gradobicie, które skierowała wprost na rzeczoną wieś,
a grad siekł tańczących weselników .tak dotkliwie, że zmuszeni byli porzucić to
zajęcie". Konstancja pojawia się również u Bodina jako miejsce, opodal którego burza
zniszczyła doszczętnie zboża; ojej wywołanie oskarżono Annę Mindelen oraz niejaką
Agnes - obydwie przyznały się do winy i zostały spalone na stosie.
Opowiedziawszy jeszcze kilka podobnych historyjek o sprowadzaniu i wywoływaniu
burz, Morę zauważa: "Nie potrafię orzec stanowczo, czy między tymi obrzędami a
następującą później nawałnicą zachodzi związek przyczynowo-skutkowy. Ale że
istnieje między nimi związek natury nadprzyrodzonej -widać na pierwszy rzut oka". To
wyrażone w roku 1653 stanowisko stoi w rażącej sprzeczności z poglądem
sformułowanym w roku 1489 przez Molitora w dialogu De La' miis. Utrzymywał on, że
"burze i grad, a także morowe powietrze nie są dziełem jakichś złośliwych niewiast,
lecz następstwem zjawisk naturalnych lub wyrokiem Bożym, na mocy którego, w swym
nieskończonym miłosierdziu, zezwala On Diabłu, by zadawał nam w ten sposób
cierpienia, pragnąc wymierzyć nam karę lub, być może, umożliwić zdobycie zasługi".
W Bodleian Library, w Oxfordzie, zachowała się unikalna broszura z 1716 roku,
nosząca tytuł The Whole Trial and Examination ofMrs. Mary Hicks and her daughter
Eliza-beth but ofnineyears ofage, who were con-demned at the last assizes heid at
Hunting-donfor witchcraft and there executed on Sa-turday the 28th ofJuly 1716i
dotycząca sprawy wywołania sztormu, który o mało co nie doprowadził do zatopienia
wielu okrętów. Pani Hicks ściągnęła w tym celu pończochy i ubijała pianę z mydła.
Możliwe jednak, że cały ten incydent jest fikcją literacką, nie zachowały się bowiem
żadne inne potwierdzające go wzmianki, poza tym przedstawiona historia roi się aż od
sprzeczności.
W całej historii czamoksięstwa europejskiego jedynie dwa słynne przypadki
wzniecania burz wydarzyły się w Wielkiej Brytanii. Pierwszy, nieomal klasyczny,
wyszedł na jaw przy okazji procesu czarownic z North Berwick w roku 1590. Wszystko
wskazuje na to, że grupka separatystów szkockich próbowała za pomocą praktyk
magicznych wywołać burzę morską, która zatopiłaby powracający z Danii okręt z
królem Jakubem na pokładzie. W The News from Scotland, broszurze z tego okresu,
czytamy, że Agnes Sampsom, "pojmawszy kota, ochrzciła go, po czym przywiązała do
każdej z części ciała rzeczonego kota*co ważniejsze członki trupa ludzkiego". Tak
spreparowane zwierzę wrzucono następnie do morza. Oskarżone czarownice były
absolutnie przekonane, iż ponoszą odpowiedzialność za przeciwne wiatry, które
opóźniły podróż okrętu monarchy. "Reszta bowiem statków cieszyła się pięknym i
pomyślnym wiatrem, który zawsze jednak wiał przeciw okrętowi Jego Wysokości".
Drugi przypadek był znacznie mniej skomplikowany; wedle zeznania, jakie wymuszono
w roku 1645 od wielebnego Johna Lowesa, siedemdziesięcioletniego pastora z
Brandeston, torturowanego osobiście przez Matthewa Hop-kinsa, miał on spowodować
sztorm, który zatopił okręt w pobliżu Norwich, co pociągnęło za sobą śmierć
czterdziestu żeglarzy. Kiedy kompletnie wycieńczonego, na wpół oszalałego staruszka
spytano, czy czuje z tego powodu wyrzuty sumienia, miał on odpowiedzieć: "Nie, był on
bardzo zadowolony, widząc, czego dokonały jego duszki służebne" -Steame,
Conflrmation and Discovery of Wit-ches. Na historię tę powoływał się jeszcze w roku
1691 Richard Baxter, traktując ją jako niezaprzeczalny dowód istnienia diabła.

"Z"

Zaklęcia. Różnica między zaklęciem a zwykłą modlitwą jest nader płynna, zwłaszcza
od momentu, kiedy w krajach chrześcijańskich włączono do niej imiona świętych i
zbliżone do stosowanych w liturgii wyrażenia łacińskie, a przyczyny ich skuteczności
zaczęto upatrywać w mocy chrześcijańskiego Boga. Słynna Biała Ojczenaszka:
Mateuszu, Marku, Łukaszu i Janie Błogosławcie to łoże, bo kładę się na nie, może być
z równym powodzeniem potraktowana Jako wieczorna modlitwa lub nocne zaklęcie.
Jedno z powszechnych w Anglii, Francji i Niemczech zaklęć, mających tamować upływ
krwi, jest znakomitą ilustracją owego dualizmu, a zarazem przedstawia typową postać
zaklęcia pisanego: (l) odniesienie do jakiegoś przykładu choroby lub rany z
powodzeniem wyleczonej i (2) prośba, by cierpiący doznał podobnego ukojenia. Jego
piętnastowieczna wersja angielskojęzyczna brzmi następująco:
Kiedy nasz Pan Jezus Chrystus został umęczony na krzyżu, podszedł do niego Longi-
nus z włócznią i przebił mu bok. Krew i woda pociekły z rany. Longinus przetarł nią swe
oczy i ujrzał męża, dzięki świętym cnotom którego objawił się Bóg. Zaklinam cię, o
krwi, byś nie uchodziła z tego chrześcijanina.
Prośbę kończy łaciński zwrot "In nomine patris et filii et spiritus sancti. Amen".
Czarownice, którym powszechnie przypisywano znajomość wiedzy tajemnej, używały
tradycyjnych zaklęć, by wzmocnić właściwości stosowanych przez nie ziół i amuletów,
stąd i zaklęcia pojawiają się wśród materiałów dowodowych w procesach o czary.
Umieszczanie tekstów zaklęć w amuletach było w istocie rzeczy usankcjonowane
przez Kościół; spotkało się nawet z aprobatą samego Tomasza z Akwinu: "Nosić święte
słowa na szyi, pod warunkiem, że tekst nie zawiera niczego fałszywego albo
podejrzanego, z całą pewnością nie Jest przeciwne prawu, aczkolwiek byłoby lepiej
powstrzymać się od tego". Protestanci traktowali zaklęcia jako zabobon.
Thomas Ady, na przykład, pisze z oburzeniem o "amulecie papieża Leona",
chroniącym od ran w bitwie, o tekście składającym się z listy imion Boga i trzech
ojczenaszek. "W kieszeniach wielu z tych nieszczęsnych bałwochwalców, buntowników
irlandzkich poległych na polu walki, znajdowano zaklęcia spłodzone przez ich
papistowskich księży, owych współczesnych czarowników". Podobnie William Perkins
potępia stosowanie zaklęć, w których użyto imienia Jezusa, by odegnać złe albo
zabezpieczyć się przed czarami, jako że "ciemny lud uważa Chrystusa za czarownika i
mniema, że wymienienie jego imienia ma moc dokonywania różnych osobliwych rze-,
czy".
Jeden z wcześniejszych traktatów, Miot na czarownice, podaje siedem zasad
pozwalających odróżnić zaklęcia dobre od godnych potępienia. Zaklęcie jest
dopuszczalne, jeśli:
1. W jego słowach nie ma żadnej aluzji do przymierza z Diabłem (i jeśli nie jest
użyte w takiej intencji);
2. Nie ma w nim nieznanych imion;
3. Nie ma w nim nic, co byłoby nieprawdą;
4. Zaleca właściwy sposób kreślenia znaku krzyża;
5. Nie pokłada żadnej wiary w sposób, w jaki zaklęcie zostało napisane i w jaki ma
zostać wymówione, a także nie uzależnia jego działania od miejsca, w którym jest
noszone, ani od sposobu, w jaki należy się nim posługiwać;
6. Zawiera wyłącznie fragmenty Biblii w ich właściwym kontekście;
7. Gwarancja jego skuteczności zależy w pełni od woli Bożej.
W związku z tym, w ramach środków ostrożności, Młot na czarownice zaleca
używanie w zaklęciach wyłącznie popularnych modlitw katolickich, takich jak Ojcze
nasz czy Zdrowaś Maria, lub siedmiu słów wypowiedzianych przez Chrystusa na
krzyżu. Jednak większość modlitw stosowanych przy egzor-cyzmach, np.
błogosławienie soli dla bydła czy litania dla odczynienia ligatury, była nader bliska
zaklęciom pogańskim.
Czarownicom nie dane jednak było zaznać dobrodziejstw wiary w to, że stosowane
przez nie zaklęcia są zwykłymi modlitwami. W swoim Discourse of Witchcraft (1608)
William
Perkins definiuje "istotę i cel zaklęcia" w następujący sposób: jest to "litania bądź
rymowanka zastosowana jako znak czy hasło dla diabła, mające skłonić go do czynienia
cudów". Vairo (1583) uznaje, że zaklęcia wynalezione zostały przez diabły, by
zaspokoić ich "wściekłą nienawiść" do rodzaju ludzkiego. W Szkocji użycie zaklęć
karane było stosem, a w roku 1678 słynny prawnik Sir George Mackenzie tak oto
uzasadniał to prawo;
Nawet jeśli zaklęcia nie byłyby w stanie spowodować skutków, za które wymierza się
zwykle kary czarownicom, to zważywszy, że i tak skutki owe nie mogą zaistnieć bez
pomocy diabła, on zaś nie chce podporządkować się tym, którzy nie oddali mu się bez
reszty, ci, którzy się do nich uciekają, muszą ponieść karę jako winni co najmniej
apostazji i herezji.
Droga od amuletów o jednoznacznie religijnym charakterze do amuletów diabelskich
i symboli magicznych była bardzo bliska. Jakub I wierzył, że diabeł nauczył
czarownice, w jaki sposób dokonać morderstwa posługując się figurkami z wosku. W
czasie procesu o czary w St. Osyth, w roku 1582, Ursula Kem-pe wyznała, w jaki
sposób pewna wiedźma uleczyła ją z artretyzmu. Zeznanie to w znacznej mierze
przyczyniło się do je) skazania i stracenia. Musiała wymieszać świńskie łajno z padliną i
wziąć je w lewą rękę, drugą ręką ująć nóż, po czym trzykrotnie nakłuć lekarstwo, a
następnie wrzucić je w ogień, rzeczony zaś nóż wbić po trzykroć od spodu w blat stołu
i zostawić go tam. Skończywszy to wszystko miała wziąć trzy listki szałwi i tyleż ziela
św. Jana, dodać do piwa i pić je przed snem oraz jako pierwszy napój poranny;
stosowanie tego przyniosło jej znaczną ulgę.
Jedno z oskarżeń wysuniętych w ponurym skądinąd procesie dr. Johna Piana w roku
1590 ma nieomal komiczny charakter. Dr Fian zabiegać miał rzekomo o względy siostry
jednego ze swych uczniów, obiecał zatem "nauczać go nie uciekając się do rzemienia",
jeśli chłopak przyniesie mu "trzy włosy ze wstydliwej części ciała siostry". Dr Plan
wręczył młodzieńcowi "kawałek zaklętego papieru t...], w który nim" i chodziła za dr.
Fianem po całym kościele i miasteczku. Ludzie mniemali, że dokonał on tej sztuki z
pomocą diabła, co sprawiło, iż zyskał opinię "wybitnego czarownika".
Ochroną przed złymi zaklęciami i szkodę niosącymi amuletami czarownic mogły być
"przeciwzaklęcia". Guazzo, na przykład, zaleca odmawianie pacierzy i noszenie
medalików, "taka bowiem pobożność jest najpewniejszą ochroną i puklerzem przeciwko
podłym zakusom Księcia Ciemności". Mary Hortado z Salmon Falls w Massachusetts,
którą rozciągnąć swej władzy na ciało". Tę samą miał Je zawinąć, skoro już je
zdobędzie". Chłopak, który sypiał w jednym łóżku z siostrą, nie wykazał się zbytnią
zręcznością. "Pewnej nocy, gdy Już usypiała, a brat leżał obok niej, zaczęła nagle wołać
matkę, krzycząc, że nie pozwala on je) spać". Hałas obudził matkę, która sama była
wiedźmą, bez trudu zatem się zorientowała, jakiej sztuczki próbował dokonać jej syn.
"Batożyła go więc sumiennie, póki nie wyjawił jej całej prawdy". Wtedy matka "poszła
do młodej jałówki, która nigdy jeszcze nie miała cieląt i do której nigdy jeszcze nie
dopuszczono byka, parą nożyc wycięła trzy włosy z wymienia zwierzęcia, owinęła je w
ten sam kawałek papieru i wręczyła chłopcu, przykazując mu, by oddał Je rzeczonemu
nauczycielowi, co ów bez zwłoki uczynił". Dr Fian przyjął włosy, sądząc, że pochodzą
one od owej młodej panny i "odprawił nad nimi swoje praktyki". Natychmiast potem
wspomniana jałówka pobiegła pod drzwi kościoła "i jęła wdzięczyć się do nauczyciela,
tańcząc i podskakując przed w roku 1638 przyprawiał o srogie katusze poltergeist,
doznawała znacznej ulgi, kiedy rozwiesiła w domu gałązki wawrzynu. "I dopóki liście
pozostawały zielone, dawał mi spokój". Ziół używano też zwykle podczas egzorcyzmów.
Sinistrari wymienia wiele substancji odstręczających złe duchy, od oleju rycynowego
poczynając, poprzez koral, agat i jaspis, na krwi miesięcznej kończąc. Zaleca też
kadzidło przeciwko inkubom, sporządzane z wielu gatunków ziół leczniczych (w
większości afrodyzjaków i ziół o działaniu pobudzającym!): "Tataraku, nasion kubeby,
korzenia aristolu, kardamonu, imbiru, ostrej papryki, goździków, cynamonu, kwiatu
muszkatołowego, gałki muszkatołowej, mastyksu, żywicy benzoesowej, drzewa i
korzenia aloesu i drzewa sandałowego, które to składniki należy warzyć w trzech i pół
kwarty brandy rozcieńczonej wodą". W roku 1597 pewna Szkot-ka, Janet Leisk,
wymienia jako środek przeciwko urokom czerwoną nitkę i drewno jarzębinowe
przytwierdzone do podszewki sukni. W roku 1665 w Yorku postawiono w stan
oskarżenia kobietę za czyn, który ona sama uważała za całkowicie zgodny z nakazami
religii; uwolniła ona mianowicie jakiegoś mężczyznę od diabła, który weń wstąpił, kładąc
na nim srebrny krucyfiks. Henry Hallywell (1681) uważał wszelako, że istnieje prostsza
metoda uchronienia się przed czarami i złymi duchami: "Dusza może wznieść się na
takie wyżyny i uświęcić się tak bardzo, że żadne czary ani złe duchy nie będą w stanie
myśl, aczkolwiek mniej skomplikowanym językiem, wyraził także Perkins, utrzymując,
że jedynym pewnym i zgodnym z prawem remedium jest "przymierze laski zawarte za
pośrednictwem krwi Chrystusa i potwierdzone w Ewangelii". Demonolog katolicki,
Bodin, podtrzymuje w zasadzie tę opinię: najlepszym zabezpieczeniem jest miłość
bliźniego, czarownice bowiem nie mogą uczynić niczego złego człowiekowi miłosiernemu,
nawet jeśli pod innymi względami jest on grzeszny.

Zaklęcie nocne. Formuła magiczna, chroniąca przed niebezpieczeństwami, jakie


czyhają na człowieka nocą, zwłaszcza przeciwko zmorze i koszmarom nocnym. W
Opowieści młynarza, Chaucera, cieśla odmawia tzw. biały paternoster jako zaklęcie
przeciwko verye [potworowi nocnemu].
Jezu Chryste oraz Benedykcie święty Sprawcie, by ten dom omijał Każdy stwór
przeklęty.
O innej podobnej formułce wspomina w jednej ze swych sztuk Fletcher (l6l9).
Święty Jerzy, święty Jerzy Chodzi w dzień i w nocy bieży.
W wydanym w roku 1626 Compendium Maleflcarum Guazzo daje następujące
wskazówki tym, którzy pragną zapewnić sobie bezpieczeństwo w czasie snu:
(...) recytację świętych psalmów i odmawianie modlitw, a zwłaszcza Qui habitat in
adiutorio altissimii In te Domine spera-vi albo innych podobnych. Jeśli chcą być
bezpieczni od tych podstępnych pułapek, niechaj uczynią znak krzyża, odmawiając
Salueregina mater misericordiae, paternoster lub Ave Maria etc. Niechaj też noszą
przy sobie woskową figurkę Agnus Dei poświęconą przez papieża albo postarają się o
jakieś relikwie święte, bowiem tak manifestowana pobożność jest najlepszą ochroną i
najpewniejszym puklerzem przeciwko złym zamysłom księcia ciemności.

Zauroczenie. Wiara w możliwość rzucania uroków i w "złe oko" należy do


najbardziej pierwotnych i najszerzej rozpowszechnionych spośród wszystkich
ludowych wierzeń magicznych, które przejęte zostały przez teoretyków demonologii i
stały się częścią składową nowożytnej koncepcji czarnoksię-stwa. Na dobrą sprawę w
każdej cywilizacji powszechne było przekonanie, że możliwe jest czynienie szkód za
pomocą samego tylko, powodowanego złymi intencjami, spojrzenia, i we wszystkich
prawie językach, zarówno europejskich, jak i nieeuropejskich, istnieje specjalne
pojęcie określające to zjawisko - mauvais oeil-we francuskim, malocchio lub bardziej
malownicze la iettaturawe włoskim, bóserBUckw niemieckim czy też szkocki glamour
(słowo wprowadzone do angielszczyzny przez Waltera Scotta).
Przesąd ten zyskał zdecydowaną sankcję Pisma Świętej. "Bo z wnętrza serca
ludzkiego pochodzą złe myśli [...] i oko złe" (Mr. VII, 21-22). Mateusz stawia wręcz
znak jedności między złym okiem a złym człowiekiem, czarownikiem: "Ale jeśliby oko
twoje było niegodziwe, całe ciało twoje mrok spowije" (Mt. VI, 23). Tomasz z Akwinu
uważał, że zwłaszcza małe dzieci doznają uszczerbku wskutek spojrzenia rzuconego na
nie przez stare kobiety; pogląd ten został następnie przejęty i powtórzony przez wielu
wybitnych demonologów- Vinetiego (1450), Nidera (1470) i Bernarda de Como (1510).
Miot na czarownice (1486) ostrzega, że "zdarzają się takie czarownice, które potrafią
zauroczyć sędziów samym tylko spojrzeniem; chełpią się one publicznie, że nikt nie
jest w stanie ich skazać". W roku 1599 Del Rio dokonał podsumowania powszechnie
przyjętych w tej kwestii opinii; "Moc rzucania uroku jest zdolnością nabytą wskutek
zawarcia paktu z Diabłem, który, w chwili gdy rzucający urok patrzy na kogoś innego w
złym zamiarze [...], przenosi nieszczęście na ofiarę".

Zeznania. Jedynym pewnym sposobem udowodnienia zbrodni czamoksięstwa było


zeznanie. Teoretycznie dopuszczano dwa rodzaje dowodów: przyznanie się
oskarżonego oraz donos złożony przez świadka, który, zgodnie z regułami
postępowania in-kwizycyjnego na kontynencie, nie był dopuszczany do konfrontacji z
oskarżonym. Jeśli składająca zeznania czarownica potwierdziła, że widziała osobę
oskarżoną na sabacie diabelskim, tego rodzaju wypowiedź uważano za dowód
wystarczający. Wyjaśniano przy tym, że skoro przyznanie się do udziału w sabacie
wystarcza, by skazać tego, kto się przyznał, to analogiczne świadectwo powinno
wystarczać do skazania każdego, kto rzekomo również tam się znajdował. Jednak nie
wszystkie czarownice bywały na sabatach; niektóre zawierały osobiste, zupełnie
prywatne przymierza z diabłem. "Nie może być świadków takiej zbrodni -pisał jeszcze
w 1700 roku Sinistrari - jako że diabeł widzialny dla czarownicy umyka przed
wzrokiem postronnych". Ponieważ samego diabła nie dawało się pozwać przed sąd,
jedynym dostępnym i możliwym świadkiem pozostawała sama czarownica. Byłoby
rzeczą nielogiczną spodziewać się, że czarownica dobrowolnie przyzna się do zbrodni,
pociągającej za sobą, karę śmierci. Dlatego należy zmusić ją do tego torturami. Jeżeli
oskarżona w obawie przed nimi przyzna się natychmiast po aresztowaniu, mimo
wszystko powinno się ją wziąć na męki, ponieważ panuje powszechne przekonanie, że
jej pierwsze zeznanie jest fałszywe i złożone jedynie po to, aby uniknąć cierpień.
Podsądna winna przejść przez tortury i w trakcie ich trwania wyznać swą winę.
"Sprawiedliwość powszechna wymaga, by czarownica nie została skazana na śmierć,
dopóki nie pogrąży jej złożone przez nią samą wyznanie", stwierdza Młot na
czarownice.
W aktach sądowych Neuerbergu zachowały się typowe dla tego rodzaju spraw
zeznania, niejakiej Zuzanny Stein z Wassweiler, składane przez nią w ciągu czterech
miesięcy, między 6 sierpnia a 20 listopada 1627 roku. Rękopis tego dokumentu,
znajdujący się obecnie w bibliotece Cornell University, zawiera przyznanie się do tego,
iż przyjmowała u siebie diabła, któremu była powolna, a następnie opis lotów na
diabelskie tańce, których dokonywała na kiju od szczotki.
Ogólnie rzecz biorąc, treść zachowanych w angielskich materiałach sądowych zeznań
czarownic jest bardziej ogólnikowa niż w dokumentach pochodzących z kontynentu,
niemniej i tu zdarzają się wyjątki, np. bardzo szczegółowe przyznanie się do winy
niejakiej Joan Williford, jednej z czarownic z Fa-versham, straconej w roku 1645, czy
sensacyjny proces czarownic z Lancashire szczegółowo zrelacjonowany przez pisarza
sądowego, Thomasa Potta, zawierający zeznania wszystkich uwięzionych. Jeszcze
innym, dobrym przykładem są wyznania trzech kobiet skazanych podczas trzeciego
procesu w Cheimsford w roku 1589, odczytane na szafocie, bezpośrednio przed
egzekucją.
Szczegółowy opis metod, za pomocą których w pierwszej połowie siedemnastego
wieku fabrykowano zeznania w Niemczech, przekazany został przez Friedricha von
Spee, humanitarnego jezuitę, spowiednika setek skazanych na stos czarownic:
Bez względu na to, czy przyzna się, czy nie, rezultat jest identyczny. Jeśli się
przyzna, jej wina nie ulega wątpliwości i spotyka ją śmierć z ręki kata. Wszelkie próby
odwołania zeznań są bezowocne. Jeśli zaś win swych nie wyzna, zostaje poddana
torturom po raz drugi, trzeci, czwarty. W przypadku zbrodni "wyjątkowo ciężkich" nie
jest ograniczony ani czas trwania tortur, ani ich surowość i częstotli-wość.l...] Nigdy
nie będzie w stanie oczyścić się z zarzutów. Urząd prowadzący śledztwo czułby się
upokorzony uniewinniając taką kobietę; skoro już została aresztowana i zakuta w
kajdany, musi być winna bez względu na to, czy przyjdzie dowodzić tego rzetelnymi,
czy też haniebnymi metodami.
W wieku szesnastym podobne praktyki opisał Johan Weyer.
A potem owe nieszczęsne niewiasty, o umysłach dość już wzburzonych sztuczkami i
złudami diabelskimi, a teraz dodatkowo jeszcze rozstrojone częstymi torturami,
przetrzymywane są w ciemnościach i brudzie lochów, wystawione na łup odrażających
diabelskich widm, bezustannie wywlekane z powrotem, by ponownie przejść przez
niewysłowione męki, póki, znalazłszy się w stanie, w którym z chęcią zamieniłyby
dowolny moment swego gorzkiego żywota na ukojenie śmierci, nie będą raczej gotowe
wyznać wszystkiego, czego się od nich żąda, przyznać się do każdej zbrodni, niźli być
wtrącone raz jeszcze do obmierzłego lochu w przerwie przed kolejnymi torturami. (De
Praestigiis Daemo-num, 1568)
U źródeł tego irracjonalnego wymogu prawnego leżała zasada, że oprócz innych
świadectw (takich jak zadenuncjowanie przez wspólnika) dowodzących winy wyznanie
uczynione przez oskarżonego było-warunkiem koniecznym wykonania wyroku śmierci.
Nawet w przypadkach oskarżeń o malefi-cia, które spowodowały śmierć lub ciężkie
zranienie poszkodowanego, przyznanie się do winy traktowano jako wymóg niezbędny.
Na przykład w roku 1580 dr Franz Joel, profesor medycyny na uniwersytecie w
Greifs-wald, stwierdza, że nawet doświadczony lekarz nie jest w stanie odróżnić
choroby wynikłej z przyczyn naturalnych od wywołanej czarami, a co za tym idzie,
jedynym pewnym dowodem w takich przypadkach jest przyznanie się samej
czarownicy. Le Sieur Bouvet, instygator generalny armii francuskiej we yłoszech
(XVII wiek), dodaje, że wypieranie się winy przez więźnia jest szczególnie dobrym
powodem, dla którego należy go torturować dalej.
Żaden kraj, nawet w porównaniu z innymi państwami europejskimi stosunkowo
cywilizowana pod tym względem Anglia, nie był wolny od praktyki wymuszania zeznań
pod przymusem. Angielskie prawo zwyczajowe zabraniało, co prawda, stosowania
tortur, niemniej w roku 1645 w Bury St. Edmunds siedemdziesięcioletni pleban,
wielebny John Lo-wes, zmuszony został do biegania wkoło izby "kilka dni i nocy bez
przerwy, póki nie miał już dość wszystkiego i nie bardzo zdawał sobie sprawę z tego,
co mówi i czyni" [patrz:
Hopkins Matthew] W tym samym roku w Bodmin, w Komwalii, AnnęJefferies
głodzono z polecenia sądu; rok później, w Yorku, niejaką Mary Midgely bito tak długo,
aż wreszcie się przyznała. WCommer, w Szkocji, w roku l632 wymiar sprawiedliwości
przejął w swe ręce pastor wraz z kilkoma innymi wieśniakami. Zawlekli oni pewną liczbę
oskarżonych o czary do posiadłości prywatne) i tam: w najokrutniejszy i najbardziej
barbarzyński sposób torturowali owe kobiety, nie pozwalając im spać, wieszając je za
kciuki, przypiekając im podeszwy stóp nad ogniem, włócząc po ziemi przywiązane do
końskich ogonów, przez co, a także w następstwie innych tortur, jedna z nich popadła
w obłęd, inna rozstała sią z życiem, a pozostałe wyznały wszystko, czego spodobało im
się od nich zażądać.
Podobny fakt samowolnego torturowania przez Davida Seatona własnego służącego
zapoczątkował całą serię procesów o czary w North Berwick, w Szkocji, w roku 1590.
W czasie procesu czarownic w Salem osadzony w więzieniu John Proctor zapewniał, że
dwóch młodszych synów Marthy Garrier "nie przyznawało się do niczego, dopóki nie
związano ich tak, że pięty dotykały szyi, a z nosa rzuciła im się krew. Uważa się też i
mówi powszechnie, że dopiero to sprawiło, że przyznali się do czynów, których nigdy
nie popełnili".
Proces Thomasa Lootena, który odbył się w roku 1659 w północnej Francji, daje
dokładne wyobrażenie o metodach, do jakich uciekano się w tych okolicach, aby
wymusić przyznanie się do winy. Równie dokładny obraz wyłania się z oficjalnych
protokołów sądowych sprawy ojca Dominika Gordela skazanego na podstawie jego
własnych zeznań i spalonego na stosie w St.-Dte, w Lotaryngii, w roku 1631.
Nie ulega kwestii, że wszystkie te zeznania, w których podsądni przyznawali się do
niemożliwych do popełnienia zbrodni, były fałszywe. Podobnie jak dziś, kiedy to po
niemal każdym sensacyjnym morderstwie w ręce policji oddaje się co najmniej kilka
osób, twierdzących, że są jego sprawcami, tak i wówczas niewątpliwie niektóre z
samooskar-żających się osób wierzyły we własne opowieści. Zdarzyło się, że jedna z
czarownic przyznała się do kradzieży i zabójstwa dziecka, które, jak się okazało, żyło
sobie spokojnie u matki. Mimo to skazano ją na powieszenie, a to z te) racji, że
popełniła krzywoprzysięstwo! Także Isobel Gowdle złożyła swe wstrząsające zeznania
zupełnie dobrowolnie:
"Uczyniłam tak wiele zła, zwłaszcza mordując ludzi [...], że zasługuję na to, by zostać
rozszarpaną żelazną broną lub na coś jeszcze gorszego, jeśli da się coś takiego
wymyślić". Siedemdziesięcioletni John Weir twardo obstawał przy swoich zeznaniach,
które kosztowały go życie. Również i Agnes Sampson zmuszała króla Jakuba, by
wysłuchał jej przyznania się do winy, mimo iż ten uważał ją za kłamczynię.
Kolejnym przykładem więźnia, który uparcie obstawał przy złożonych zeznaniach już
po wydaniu wyroku, i to w Anglii, gdzie za ich odwołanie nie groziły mu tortury, był
Glles Fenderłyn, którego zachowanie znane jest z relacji pięciu ludzi trzymających
przy nim straż w noc poprzedzającą egzekucję.
W pewnej chwili usłyszeli jakieś hałasy, dobiegające z celi skazanego, i jeden z nich,
niejaki Robert Todd, zapytał więźnia, o co mu chodzi. Na co Giles odparł, że "ponownie
niepokojony jest przez złego ducha, który przyszedł do niego pod postacią demona
służebnego". Strażnicy tłumaczyli mu, że wszyscy oni "są ludźmi rozsądnymi, a w celi
niczego nie ma". A oto dalsza część ich relacji:
Wtedy Giles odparł: "Mimo że nic nie widzicie, jestem pewien, że on tu jest". I
znowu zaczął zapewniać, że demon służebny złożył mu wizytę, na co Robert Todd zadał
mu pytanie, czy pozostaje on przy zdrowych zmysłach i czy jest świadom tego, co
mówi: "Być może potrzeba odpoczynku rodzi taki niepokój w twym umyśle, a może
wyrzuty sumienia nie dają ci spać?" Na co rzeczony Giles odrzekł:
"Nie, jestem zdrów na umyśle i nigdy w życiu nie byłem bardziej świadom tego, co
mówię". (The Trial and Examination ofMrs.Joan Peterson,l652)
W Niemczech i we Francji czarownice, które się przyznały do winy, nie mogły
odwołać swoich zeznań z bardzo prozaicznych przyczyn. Jeśli bowiem zdarzyło się, że
wycofały je w czasie rozprawy sądowej, odsyłane były z powrotem do izby tortur,
gdzie brano je na męki dwukrotnie: po raz pierwszy w celu oczyszczenia z grzechu
odwołania zeznań i ponownie, by uzyskać zeznania "prawdziwe", potwierdzające
uprzednie wyznanie win. Jeśli zaś uczyniły to w drodze na miejsce straceń, nie
duszono ich litościwie przed zawleczeniem na stos, lecz palono żywcem.
W roku 1460 w Arras inkwizycja oskarżyła wiele znanych osobistości o czary i,
koniec końców, wydobyła od nich przyznanie się do winy. Po ogłoszeniu wyroku
inkwizytor odczytał na głos zeznania oskarżonych, dotyczące ich udziału w sabatach, a
ci potwierdzili, że odpowiadają one prawdzie. Następnie skazanych oddano w ręce
władz świeckich w celu wykonania wyroku. W tym momencie wszyscy natychmiast
podnieśli krzyk oświadczając, że w zamian za przyznanie się do winy obiecano im
jedynie łagodną pokutę, w postaci pielgrzymki, grożono im natomiast śmiercią w razie
odmowy. Mimo to wszyscy spłonęli żywcem (nie przyznano im bowiem łaski uduszenia
przed egzekucją), do ostatniej chwili głosząc swą niewinność.
Pomimo przerażających następstw, jakie groziły za odwołanie zeznań, niektórzy ze
skazańców starali się dać do zrozumienia, że są niewinni. W Anglii sprawiało im to
stosunkowo najmniej kłopotów. W opublikowanym w roku 1685 dziele Satan 'sinuisible
WortdDi-scowred George Sinclair przekazuje nam, co jednej ze skazanych udało się w
czasie drogi na szafot powiedzieć tłumom przybyłym, by przyjrzeć się egzekucji:
I wiedzcie wszyscy, którzy mnie dziś widzicie, że oto mam umrzeć jako czarownica,
do czego sama się przyznałam. I nie obarczam żadnego z tych mężów, zwłaszcza
pastorów i sędziów, winą za mą krew; biorę ją w pełni na siebie i niechaj krew moja
spadnie na mą głowę. Ale skoro mam teraz odpowiedzieć przed Bogiem w niebiesiech,
to oświadczam, że nie jestem winna zbrodni czamoksięstwa, żem równie niewinna jak
dziecko; będąc wszelako oskarżona przez kobietę złej woli i wtrącona do więzienia
jako czarownica, porzucona przez męża i przyjaciół, nie mając żadnej nadziei na
uwolnienie ani na odzyskanie dobrej sławy, z podszeptu szatana przyznałam się, chcąc
pozbawić się w ten sposób życia, i w pełni świadomie wybrałam raczej śmierć niż życie.
Sinclair przytacza jeszcze jeden przypadek, historię opowiedzianą mu przez Sir
Georga Mackenzie, lorda prokuratora króla Karola II:
Udał się, by przesłuchać kilka kobiet, które przyznały się do winy, a[...l jedna z nich,
niewiasta prosta, wyznała mu "w tajemnicy, że przyznała się nie dlatego, by była winna,
ale że będąc osobą ubogą, która musi zarabiać na swoje utrzymanie, wie, że po
okrzyknięciu jej czarownicą skazana jest na śmierć z głodu, nikt bowiem nie da jej
kawałka mięsa ani nie użyczy kąta w izbie; wszyscy będą ją bić i szczuć psami i dlatego
chce już jak najprędzej odejść z tego świata". Po czym zapłakała gorzko i padła na
kolana, przyzywając Boga na świadka swych słów.
Wielebny Michael Stapirius w zachowanym jedynie w cytowanych przez Lóhera
wyjątkach dziele Brillentractat podawał liczne przykłady zeznań wymuszonych silą w
siedemnastowiecznej Westfalii. Pewna kobieta, wytrzymawszy dwie sesje tortur,
załamała się i przyznała przy trzeciej. Na chwilę przedtem, zanim rzucono ją w
płomienie, wykrzyknęła:
"Wszystko, co zeznałam, to stek kłamstw. Poddając niemożliwym do wytrzymania
torturom, zmusiliście mnie do krzywoprzysięstwa". Inna wyznała duchownemu, że
obawia się, iż złożone zeznania mogą narazić ją na wieczne potępienie: "Nigdy nie
przypuszczałam, że za pomocą tortur można doprowadzić człowieka do stanu, w
którym mógłby kłamać, tak jak ja kłamałam. Nie jestem czarownicą, nigdy nie widziałam
diabła, 'a zmuszano mnie ciągle, bym potwierdziła swą winę i zadenuncjowała innych.
Błagam cię na miłosierdzie Boże, pomóż mi osiągnąć zbawienie!"
Kolejnym przykładem z terenów niemieckich jest zachowany jakimś cudem list
burmistrza Johannesa Juniusa. Napisany w niezwykle trudnej sytuacji i przeznaczony
wyłącznie dla jego ukochanej córki zawiera takie oto słowa: "teraz, moje drogie
dziecko, znasz już wszystkie moje zeznania, z powodu których przyjdzie ml umrzeć. A
wszystko to są kłamstwa i czcze wymysły, tak mi dopomóż Bóg. Zmuszony do nich
zostałem groźbą tortur daleko przewyższających wszystko, co przyszło mi znieść do
tej pory". Równie przejmująca jest korespondencja między Rebeką Lemp a jej mężem.

Kiedy w 1670 roku parlament Normandii protestował przeciwko złagodzeniu przez


króla Ludwika wyroku śmierci wydanego na dwanaście czarownic, jego członkowie
dowodzili, że ogromne podobieństwo zeznań złożonych przez podsądne jest
jednoznacznym dowodem istnienia czamoksięstwa, a co za tym idzie, ich winy:
[...] między różnymi badanymi przypadkami zachodzi taka zbieżność, że nawet
najbardziej nieuczone osoby, oskarżone o to przestępstwo, opisują te same
okoliczności i to niemal tymi samymi słowy co najznakomitsi piszący o tym autorzy.
Wszystko to może być, ku zadowoleniu Waszej Królewskiej Mości, nader łatwo
dowiedzione na podstawie protokołów wielu procesów, jakie odbyły się przed Jego
parlamentami.
W rzeczywistości dowodziło to czegoś zupełnie przeciwnego. Wszystkie wyznania
brzmią podobnie dlatego, że musiały zgadzać się ze zuniformizowaną koncepcją
czamoksięstwa, stworzoną przez teologów, inkwizytorów, prawników i sędziów. Rzut
oka na sposób, w jaki prowadzono przesłuchiwania czarownic, wiele tu z pewnością
wyjaśni. Oskarżonym zadawano pytania w taki sposób, by udzielone na nie odpowiedzi
stanowiły dowód ich winy. W sądowych protokołach przesłuchań opatrzone kolejnymi
numerami pytania i odpowiedzi zapisywane są często w formie dwóch równoległych
kolumn. Z reguły liczba pytań nie przekraczała trzech tuzinów, aczkolwiek, jak na
przykład w przypadku przesłuchania Catherine Bucher w Gross--Muhlingen, w roku
1689, mogła być znacznie większa. Interesującym przykładem są zeznania złożone na
torturach przez Nicholausa Weitluffta w szwabskiej miejscowości Gmdnd, Dołożonej
trzydzieści mil od Stuttgartu, katolickiego wolnego miasta Rzeszy. Weitlufft został
oskarżony o uprawianie czarów przez niejakiego Zacherlena, młodocianego żebraka.
Pisarz sądowy nie podawał prawdziwego brzmienia nazwisk osób zadenuncjowanych
przez Weitluffta, zastępując je łacińskimi pseudonimami, być może z tego względu, że
pod-sądny wymieniał jako swoich wspólników lokalnych notabli oraz przyjaciół sędziów i
ławników. Protokół sądowy nie wspomina o tym, jaki los spotkał oskarżonego, skoro
jednak przyznał się do winy, nie ulega najmniejszej wątpliwości, że skazano go na
śmierć.
Niekiedy listę pytań sporządzano jeszcze przed rozpoczęciem przesłuchania, a w
jego trakcie wpisywano jedynie odpowiedzi uzyskane w czasie tortur. Tezę tę
potwierdzają protokoły słynnego procesu siostry Marii Renaty Sanger, przeoryszy
konwentu premon-stratensek w Unter-Zell, z roku 1749. Z lewej strony arkusza
protokołu zapisanych jest jedenaście pytań, prawa zaś pozostaje czysta.
Protokoły innych procesów europejskich zawierają jedynie ponumerowane kolejno
odpowiedzi; treść pytań została w nich pominięta, co sugeruje, że sąd posługiwał się
gotową ich listą i były one na tyle dobrze znane pisarzom i sędziom, że w protokole
mogli je spokojnie opuścić. Jeden z takich spisów pytań, które należało zadać
oskarżonym o czary, służył sędziom w Colmar, w Alzacji, przez prawie trzy stulecia.
Nosił OB tytuł:
Pytania, jakie należy zadać czarownicy
1. Jak diugo jesteś czarownicą?
2. Dlaczego zostałaś czarownicą?
3. W jaki sposób zostałaś czarownicą i co zdarzyło się z tej okazji?
4. Kim jest ten, którego wybrałaś na swojego inkuba? Jak on się nazywa?
5. Jak nazywa się twój pan spośród demonów?
6. Jak brzmiała przysięga, którą musiałaś mu złożyć?
7. W jaki sposób złożyłaś tę przysięgę i jakie były jej warunki?
8. Który z palców musiałać wtedy podnieść? W jaki sposób dopełniłaś związku ze
swoim inkubem? •
9. Które z demonów i jacy ludzie brali udział w sabatach?
10. Co tam jadłaś?
11. W jaki sposób zorganizowana była uczta sabatowa?
12. W którym miejscu siedziałaś podczas uczty?
13. Jaka muzyka grała wtedy i co wtedy tańczyłaś?
14. Co ofiarował ci twój inkub w zamian za stosunek z nim?
15. Jakiego rodzaju znamieniem diabelskim inkub napiętnował twe ciało?
16. Jakie szkody wyrządziłaś takiej to a takiej osobie i jak tego dokonałaś?
17. Dlaczego wyrządziłaś taką szkodę?
18. W jaki sposób możesz tę krzywdę naprawić?
19. Jakich ziół bądź jakich innych metod użyłaś, by ją wyrządzić?
20. Kim są dzieci, na które rzuciłaś urok? I dlaczego tak postąpiłaś?
21. Na jakie zwierzęta sprowadziłaś chorobę za pomocą czarów i dlaczego dopuściłaś
się takiego występku?
22. Kto pomagał ci w czynieniu zła?
23. Dlaczego diabeł zadaje ci nocą razy?
24. Z czego sporządzona jest maść, którą smarujesz kij od miotły?
25. W jaki sposób możesz latać w powietrzu? Jakie słowa magiczne przy tym
wypowiadasz?
26. Jakie burze spowodowałaś i kto ci w tym pomagał?
27. Jakie plagi szkodników i gąsienic sprowadziłaś?
28. Jakie rodzaje szkodników wytwarzałaś i jak to robiład^
29. Czy diabeł wyznaczył ci jakiś okres, w którym miałaś czynić zło?
Kiedy się weźmie pod uwagę, że oskarżona musiała odpowiedzieć na te pytania,
bowiem odmowa traktowana była jako złośliwe milczenie, wymagające nasilenia tortur,
oraz to, że sędziowie i inni oficjaliści sądowi zwykli odświeżać pamięć podsądnych,
przestaje dziwić monotonia i szablonowość zeznań.
Podobną procedurę stosowano i w Anglii. Matthew Hopkins, na przykład, w swoim
Discovery of Witcbes podaje przykłady pytań implikujących odpowiedz ( których
rzekomo miał nie stosować):
P. Masz cztery demony służebne, nieprawdaż?
O. Odpowiedziała twierdząco, "Tak."
P. Czy ich imiona nie są takie to a takie?
O. "Tak", odpowiedziała.
P. Czyż nie wysłałaś jednego z nich, aby zabił moje dziecko?
O. "Tak", odpowiedziała.
Inne protokoły przesłuchań nie podają treści zeznań oskarżonych, zastępując je
słowem af-firmat [potwierdza], nie zawierają też treści pytań, do których odnosiło się
to potwierdzenie, ograniczając się jedynie do podania ich numerów porządkowych.
Przykładem służyć mogą akta procesu Ągnes Brusse z Brandshagen, który toczył się w
roku 1679 w Treptow na Pomorzu.
Na zakończenie procesu, już po uznaniu podsądnego winnym, pisarz sądowy zestawiał
relatio, rodzaj oficjalnego memorandum dotyczącego przebiegu całej sprawy z
zeznaniami oskarżonej, pisanymi w pierwszej osobie, tak jakby podyktowała je sama
czarownica, włącznie. Taki był zwyczajowy tryb postępowania, nawet jeśli oskarżona
odpowiadała na przygotowane wcześniej pytania jedynie monosylabami czy
potakującym skinieniem głowy. Przed śmiercią musiała podpisać pełną wersję zeznań
spreparowaną bez jej udziału.
W czasie egzekucji, zgodnie z zasadami niemieckiego systemu legislacyjnego,
opracowanego za panowania cesarza Karola V (Art. 60 Constitutio Crtminaliś),
odczytywano publicznie zarówno sentencję wyroku, jak i zeznania skazanych. W ten
sposób łowcy czarownic szerzyli swoje koncepcje wśród prostego ludu; zwłaszcza z
natury rzeczy wrażliwe dzieci zapamiętywały te spektakle na resztę życia. I tak, na
przykład, l sierpnia 1595 roku w Utrechcie Yolkart Dirxen i jego córka po
długotrwałych torturach przyznali się do tego, że są wilkołakami i mordowali bydło;
trzech synów Volkarta, w wieku od ośmiu do czternastu lat, zostało skazanych na
przymusowe asystowanie przy egzekucji ojca i chłostę.
Tak naprawdę monotonia zeznań zamiast potwierdzać realność zjawiska
czamoksięstwa zaprzeczała jego istnieniu.
Nie brakło jednak i takich, którzy zastanawiali się, czy rzeczywiście rewelacje
ogłaszane przez demonologów nie mają wpływu na zeznania, jakie składają czarownice.
Opublikowane w roku 1458 Flagellum Nicholasa Ja-cquiera radzi sędziom, by
sprawdzali uważnie, czy zeznania składane na torturach nie zostały wymuszone
groźbami. W traktacie De 'Lamiis (1489) Uirich Molitor zadał sobie niemało trudu, by
przekonać arcyksięcia Zygmunta Austriackiego o tym, że zeznania złożone na
torturach winny być traktowane na równi z innymi materiałami dowodowymi. Chytrzy
prawnicy rychło jednak znaleźli argumenty usypiające tego rodzaju podejrzenia;
Vignati, na przykład, w roku 1468 wyraził opinię, że zeznania złożone na torturach
winny być następnie potwierdzane bez użycia tortur!
W miarę jak narastało okrucieństwo, apologeci procesów coraz częściej poczuwali
się do obowiązku zamknięcia ust wszystkim, którzy powątpiewali w wartość dowodową
tego rodzaju zeznań. Młot na czarownice zaleca, by osobom oskarżonym zadawać
pytanie, czy wierzą "w istnienie czegoś takiego jak czarownice. [...] Jeśli zaś
zaprzeczą, wtedy koniecznie trzeba ich spytać: -To znaczy, że ci, których spalono,
zostali skazani niewinnie?* A na to pytanie oskarżony czy też oskarżona muszą
udzielić odpowiedzi". Ci zaś, którzy nie przyłączali się do ogólnego szaleństwa, nawet
jeśli wierzyli święcie w istnienie czarownic, uznawani byli za ich zwolenników i rychło
lądowali na lawie oskarżonych jako współuczestnicy zbrodni. "Niechaj ten, kto choć
jednym słowem sprzeciwi się tępieniu czarownic, nie spodziewa się, że długo
pozostanie nietknięty", wołał Heinrich von Schultheis, bezlitosny niemiecki łowca
czarownic. Uskarżając się, że: "diabeł oraz czarownice i ich adwokaci są
najniebezpieczniejszymi przeciwnikami, z jakimi zetknęli się inkwizytorzy; faktu, że
nie mówią oni o mnie ani o innych inkwizytorach niczego dobrego, a tylko same
oszczerstwa, nie będziemy w tym miejscu komentować", dał on dowód zarówno swego
własnego zepsucia moralnego, jak i zgnilizny całego systemu.

Zmora. Demon, który nocą siada człowiekowi na piersiach, powodując uczucie


duszenia się. Sporadycznie pojęcia tego używano jako określenia samych majaków
sennych. Słowo to, pochodzenia germańskiego (por. staroangielskie marę), spotykamy
również w języku francuskim jako określenie koszmaru sennego cauchemare (caucher
- deptać, tratować). Bardzo często stosowano je jako synonim pojęcia inkub. W takim
kontekście spotykamy je zarówno w Glossach anglosaskich (ok. roku 700), jak i u
Bacona (1626):
"Inkub, którego nazywamy zmorą". W odniesieniu do obydwu używano też niekiedy
terminu greckiego ephialtes (greckie - wskakujący na); demon ten znany jest też w
Niemczech jako alp lub mara.
Cechy przypisywane zmorze nie uległy zmianie w ciągu wielu stuleci; pochodząca z
początku dziewiętnastego wieku rozprawa Roberta Macnisha The Philosophy of Sleep
(1830) kreśli typowy jej obraz:
Potworna wiedźma siadająca okrakiem na piersiach - nieme, tkwiące w bezruchu i
złośliwe wcielenie złego ducha- której nieznośny ciężar pozbawia człowieka tchu, a
nieruchome, martwe i nieprzerwane spojrzenie przepełnia go mrożącym krew w żyłach
przerażeniem i sprawia, że sam fakt istnienia staje się dlań czymś nieznośnym.
Mimo iż większość demonologów uznawała rzeczywiste istnienie zmór, król Jakub I
w swojej Demonologii kwestionuje ten pogląd, w taki oto sposób odpowiadając na
swoje własne pytanie: "Czy zmora, która dopada ludzi śpiących w swych łożach, jest
odmianą ducha?" Nie, to tylko rodzaj naturalnego schorzenia, któremu medycy nadali
miano incubus, wywodzące się od słowa incubando, jako że jest to gęsta flegma, która
w czasie naszego snu osadza się w klatce piersiowej nad sercem, niszcząc w te n
sposób siły witalne i osłabiając nas tak wielce, iż sądzimy, że spoczywa na nas jakiś
nadnaturalny ciężar lub też demon, który wgniata nas w ziemię.
Zmory napadały także na konnie; Slr Thomas Bowie (1646) powie , że aby temu
zapobiec wieszano w stajni kamień.

Vous aimerez peut-être aussi