Vous êtes sur la page 1sur 39

Język schizofrenii i świat urojeń

Michael Robbins

Dziwaczny język schizofreników współcześnie zazwyczaj uważa się za pozbawiony


znaczenia produkt załamania w przebiegu zaburzeń neurobiologicznych. Psychologiczne
znaczenie urojeń i halucynacji pozostaje równie tajemnicze. Autor przedstawia dosłowne
zapisy pracy klinicznej z zaawansowanego stadium psychoanalitycznego leczenia, by
pokazać, że schizofrenicy mówią językiem mającym znaczenie – syntaktycznie i
morfologicznie przypominającym nasz zwykły język, ale o jakościowo odmiennej semantyce
i pragmatyce. Z perspektywy semantycznej w ramach języka schizofrenii nie istnieją zwykłe
rozróżnienia między słowami, przedmiotami, stanami cielesnymi i działaniami, co prowadzi
do powstawania słów i zdań nie mających charakteru reprezentacji ani symbolu. Jest to język
zrównania, bezpośredniości i działania – stanowiący przeciwieństwo języka
samoświadomości, rozwagi, refleksji i komunikacji. Z pragmatycznego punktu widzenia –
język schizofrenii nie różnicuje między umysłem a światem, więc pozwala na urojenia i
wspiera je. By analityk zrozumiał komunikat pacjenta i by mógł przekazywać mu
interpretacje zawierające zamierzone przezeń znaczenie, zarówno on sam jak i pacjent muszą
zdać sobie sprawę z wzajemnej niemożności zrozumienia języka drugiej strony – i muszą
odnaleźć sposób na obejście tej bariery komunikacyjnej.

Tło
Gdy Freud nazwał psychoanalizę „leczeniem rozmową”, wskazał, że zdaje sobie
sprawę z faktu, iż język stanowi podstawowy czynnik konstytuujący wszelkie związki
międzyludzkie. Język stanowi zarówno produkt naszego spostrzegania, myślenia i rozumienia
świata, jak też to spostrzeganie, myślenie i rozumienie określa. Język schizofreników
niewątpliwie stanowi najdziwniejsze narzecze, z jakim może spotkać się analityk.
Psychoanalityczne badanie schizofrenicznego języka rozpoczyna się już od wstępu do
Objaśniania marzeń sennych Freuda (1900). Praca ta zawiera historyczny przegląd
spostrzeżeń na temat związków między marzeniami sennymi a psychozą – począwszy już od
Kanta i połowy osiemnastego wieku. Warto wśród tych spostrzeżeń zwrócić uwagę na myśl

!1
Griesingera (1882), który – uprzedzając pogląd Freuda – sądził, iż zarówno marzenia senne
jak i psychoza stanowią formę zaspokojenia pragnień. Freud doszedł do wniosku, że marzenia
senne i język schizofreniczny są procesami analogicznymi, a wiele lat później (1933) odniósł
się do marzenia sennego jako pewnej formy psychozy. Niestety nigdy nie miał okazji by
wykorzystać swe wglądy na temat marzeń sennych do odszukania znaczenia w języku
schizofrenii.
Schizofreniczne zaburzenia mowy i myślenia skupiały uwagę psychiatrów
pracujących na przełomie wieku XIX i XX w sanatorium Burghölzli; wśród nich znaleźli się
Kraepelin (1896), Jung (1906), Stransky (1905, 1905a) oraz Bleuler (1911). Począwszy od
Klein (1930), garstka analityków – m.in. Katan (1939, 1960), Segal (1950, 1956, 1957), Bion
(1955, 1967), Searles (1965), Arieti (1973), a także autorzy prac dostępnych wyłącznie w
języku niemieckim i francuskim (Schilder, 1914; Storch, 1922, 1923, 1930; Gerson, 1928;
Bobon, 1962) – usiłowała wykorzystać warunki analityczne do badania języka schizofrenii.
Mniej więcej czterdzieści lat temu coraz większe uznanie zaczął zyskiwać neurobiologiczny
pogląd, w myśl którego schizofrenia stanowi chorbę organiczną, której przejawy umysłowe –
mowa czy pismo – są pozbawionymi znaczenia produktami ubocznymi; psychoanalityczne
zainteresowanie tematem zaczęło wówczas słabnąć.
W połowie dwudziestego wieku debaty psychoanalityków na temat znaczenia języka
schizofrenii ogniskowały się na zagadnieniu zdolności symbolicznej – czy jest całkowicie
nieobecna, czy może symbolizm w tym wypadku przyjmuje tajemniczą, idiosynkratyczną,
mętną postać. Teoretyczna pozycja „konkretności”, podobnie zresztą jak pozycja
„tajemniczości”, opiera się na założeniu, że zwykły język i język schizofrenii są jakościowo
podobne, różnią się zaś jedynie zdolnością do symbolizacji. Harry Stack Sullivan (1962) jest
z kolei przedstawicielem tych, którzy uważają, że język schizofrenii i zwykły język są
jakościowo podobne do siebie we wszystkich względach, także w zakresie zdolności
symbolicznej, a język schizofreniczny wydaje się tak odmienny ze względu na niezwykłe
wykorzystywanie symboli.
Znacznie szerszym poparciem wśród psychiatrów, psychoanalityków i psychologów –
już od czasów White'a (1925) – cieszy się opinia, wedle której czynnikiem oddzielającym te
dwa rodzaje języka jest specyficzny defekt zdolności symbolicznej. Rozmaici analitycy –
Katan (1939), Segal (1950, 1956, 1957), Burnham (1955), Searles (1965), Arieti (1974),

!2
Segal (1950, 1956, 1957), Burnham (1955), Searles (1965) i Arieri (1974) oraz
psychologowie (Werner, 1940; Goldstein, 1940; Cameron, 1944, 1963) uważają, że
schizofrenicy kierują się bodźcami i tkwią w konkrecie, nie potrafią abstrahować,
generalizować ani tworzyć koncepcji i kategorii. Opierając się na Freudowskim (1900)
pojęciu zagęszczenia psycholog Von Domarus (1944) zaproponował zwrot „tożsamość
predykatowa”, odnoszący się do procesów konkretyzowania u schizofreników. Klein (1930)
zwróciła uwagę, że schizofrenicy mają trudności w tworzeniu symboli, a później (1946), w
ramach opisu tego, co uważała za psychotyczną fazę rozwoju w pierwszym roku życia,
zaproponowała istnienie prymitywnej, somatyczno-psychicznej identyfikacji projekcyjnej.
Segal (1950) rozwinęła temat trudności w symbolizowaniu, a później (1957) określiła
konkretność schizofreników mianem „zrównania symbolicznego”. Segal pisała o
„niezdolności do różnicowania między tym, co zostało pomyślane, a tym, co w istocie
jest” (1950, s. 269).
Problemy, jakie lingwistyczna konkretność sprawia w leczeniu psychoanalitycznym,
badano rzadko. Opisy dostępne w literaturze sugerują, że analitycy nawet pokroju Segal,
mającej tak wielki wkład w hipotezę o konkretności schizofrenicznego języka, w warunkach
klinicznych odnosili się do pacjentów w oparciu o hipotezę „niezwykłego symbolizmu” oraz
o założenie, że język schizofrenii i zwykły język są raczej podobne niż odmienne, zatem
analityk, przyjmując rolę kryptografa, będzie umiał odkodować nieświadome znaczenia i
interpretować je w sposób zrozumiały dla pacjenta (Burnham, 1955).
Charakter schizofrenicznych urojeń także pozostawał w naszym rozumieniu wątkiem
dość mętnym, choć przegląd tego złożonego tematu wykracza poza ramy niniejszego
artykułu. Miałem nadzwyczajną sposobność przyjrzenia się językowi schizofrenii i jego
związkowi z urojeniami podczas dwunastego roku psychoanalitycznie zorientowanej
psychoterapii, prowadzonej w wymiarze czterech spotkań w tygodniu1. Choć mam wiele
intensywnych i długotrwałych doświadczeń w psychoanalitycznie zorientowanej terapii osób
schizofrenicznych (Robbins, 1993), to sam język nigdy wcześniej nie stał się obszarem
koncentracji dociekań. W tym przypadku zwróciłem na niego uwagę właściwie przypadkiem,
przy okazji impasu w mojej pracy z pacjentką, Caroline. Zaczęliśmy rozpoznawać osobliwą

1 Pisząc o „psychoanalitycznie zorientowanej” psychoterapii mam na myśli to, że moja technika opierała
się na koncepcjach przeniesienia, nieświadomego znaczenia (w podstawowym rozumieniu, jeśli nie w wymiarze
dynamicznym), oraz braku psychicznej integracji; celem terapii było rozszerzenie obszaru reprezentacji
umysłowych oraz przekształcenie pofragmentowanych, nieświadomych elementów w świadomy konflikt.

!3
naturę jej języka, nazwanego przez nas „językiem schizofrenijskim”, i wspólnie się mu
przyglądać. Można kwestionować słuszność uogólnień formułowanych na przykładzie
pojedynczego przypadku, jednak doświadczenia pracy z Caroline na tyle przypominały
doświadczenia pracy z innymi pacjentami, że doszedłem do wniosku, iż jej problem z
językiem jest wystarczająco reprezentatywnym zjawiskiem.

Język schizofrenijski, pojęcie języka oraz myśl

Zanim przedstawię materiał kliniczny chciałbym zastanowić się nad dwoma


powiązanymi zagadnieniami. Po pierwsze, czy możemy uznać język schizofrenijski za
prawdziwy język? I po drugie: jaki związek zachodzi między językiem schizofrenijskim a
myślą? Choć temat nadal pozostaje kontrowersyjny (zob. Harrow i in., 1986), to wśród
psychiatrów i psychologów, już od czasu Stransky'ego (1905, 1905a) i autorytetów takich jak
Bleuler (1911) i Nolan Lewis (1944), przeważa pogląd, że schizofrenijski nie jest językiem.
Słownikowa definicja języka wskazuje komunikację jako nieodzowny składnik każdego
języka, a schizofrenijski często bywa niezrozumiały. Schizofreniczny pacjent wydaje się
przebywać w solipsystycznym świecie i raczej nie jest zainteresowany komunkacją. Pavy
twierdzi: „Często obserwujemy, że schizofrenicy używają odpowiednich słów i tworzą
rozsądne zdania, jednak po wysłuchaniu serii takich zdań nie sposób zrozumieć, co zostało
powiedziane”. (Pavy, 1968, s. 175). Zaskakujące jest jednak to, że nie wszyscy lingwiści
zgadzają się ze słownikową definicją języka. Niektórzy definiują język w kategoriach
struktury formalnej i sądzę, że komunikacja stanowi odrębną domenę (Akmajian i in., 1984).
Próbując uprościć to zagadnienie – będę odnosił się do „schizfrenijskiego” jako języka,
pamiętając, że wziąć pod uwagę należy zarówno strukturę, jak i komunikacyjną intencję jego
użytkowników.
Związek między językiem a myślą także stanowi źródło kontrowersji. By to lepiej
zrozumieć, warto pamiętać, że lingwiści zwykle dzielą język na poszczególne obszary:
składnię, odnoszącą się do gramatyki i struktury zdań; morfologię, czyli tworzenie słów;
semantykę, zajmującą się znaczeniem; oraz pragmatykę, związaną z wykorzystaniem języka.
Sformułowano dwie grupy hipotez dotyczących związków między językiem a myślą:

!4
hipotezy jednolite oraz rozłączne. Pojęcie „jednolitości” oznacza, że język i myśl stanowią
dwa aspekty pojedynczego bytu, przynajmniej zaś – że język przypomina leżącą u jego
podłoża myśl. Z kolei „rozłączność” oznacza, że język i myśl leżąca u jego podłoża są
odrębnymi bytami. Każda z tych kategorii została podzielona głębiej na dwie hipotezy
podrzędne.
Choć może wydawać się to przeciwne zdrowemu rozsądkowi, wcale nie panuje
powszechna zgoda, iż myśl i język stanowią dwa aspekty jednolitego procesu. Zwolennicy
hipotezy rozłączności (French i Fromm, 1964; Seeman, 1970; Chaika, 1974, 1990; Chaika i
Lambe, 1985) zwracają uwagę na to, jak trudno czasem znaleźć odpowiednie słowa do
wyrażenia naszych myśli – i dodają, że skoro niektóre myśli i przeżycia można oblekać w
rozmaite formy lingwistyczne, to niekoniecznie musi istnieć związek między jednymi a
drugimi. Badacze twierdzący, że język i myśl są rozłączne, dzielą się na pod względem
funkcji (języka bądź myśli) według nich uznawanej za uszkodzoną w przypadku schizofrenii.
Hipoteza spójnego języka (Brown, 1958, 1973; Harrow, Himmelhoch i in., 1972; Harrow,
Tucker i in., 1972; Fromkin, 1975; LeCours i Vanier-Clement 1976; Gerson i in., 1977;
Cohen, 1978; Harrow i in., 1986) zakłada, że znaczenie i funkcja są tożsame z myślą, a sam
język ogranicza do składni. Taka definicja prowadzi do wniosku, iż schizofrenia jest
zaburzeniem myśli, w którym jednak język pozostaje spójny i służy do skutecznego
komunikowania zaburzenia. Można sprzeciwiać się tak ograniczone definicji języka, jednak
opiera się ona na stabilnych – choć nie zawsze oczywistych – faktach. Mimo ewidentnej
dziwaczności, język schizofrenijski wydaje się mniej lub bardziej normalny w obszarze
składni i morfologii (Andreasen i in., 1985; Matthysse, 1987). Caroline przeczytała mi kiedyś
notatkę, którą sporządziła na okładce jednej ze swoich książek: „C. C. [jej inicjały]. Dla
przyjaciółki, wkraczającej w nowe, perłowe, większe miejsce. Na większy wydruk. Co to jest
uprawa? Powolna czytelniczka pochodząca z Karoliny, która się nie perli. W końcu miała
problem. Problem z „nie ma J.”. Świat ostatniej szansy splata A., dla przyjaciółki, L., od
przyjaciółki, C. C. O. T. V. obiecuję”.
Ku mojemu zdziwieniu, gdy pierwszy raz wpisałem te słowa do edytora teksu w
komputerze – bezlitośnie krytykującego zdania moim zdaniem zupełnie składne – nie miał on
żadnych zastrzeżeń. Zrównywanie języka z samą tylko składnią i morfologią ogranicza go
jednak do procesu w podstawowy sposób pozbawionego znaczenia, mechanicznego. Werner i

!5
Kaplan zauważają: „Na podstawie faktu, że schizofrenik wykorzystuje w swych
wypowiedziach konwencjonalne formy lingwistyczne nie można twierdzić, że rzeczywiście
używa języka bądź traktuje go tak samo jak zdrowi ludzie” (1963, s. 257).
Druga spośród hipotez rozłącznych – wedle której to język schizofrenii jest wadliwy,
zaś schizofrenicy myślą podobnie jak inni – znana jest pod nazwą hipotezy schizafazji (Fish,
1957; Chapman, 1966; Chapman i Chapman, 1973; Chaika, 1974, 1990; Chaika i Lambe,
1985; Harrod, 1986). W ramach tej tezy sądzi się, że schizofrenik usiłuje wyartykułować
zwykłą myśl, ale nie udaje mu się, ponieważ jest uwięziony w swym wadliwym aparacie
ekspresji lingwistycznej. Typowym przykładem na poparcie tej tezy są krótkie, konkretne
wymiany, podczas których schizofrenik ma trudności w przekazaniu tego, co z pozoru wydaje
się zwyczajnymi myślami czy spostrzeżeniami. Skoro osoby afatyczne zwykle potrafią
zapisywać swoje myśli, hipoteza ogranicza definicję języka do obszaru języka mówionego.
Moje dane wskazują, że zarówno język pisany, jak i odbiór języka są zaburzone u
schizofrenika. Co więcej, trudno byłoby wyobrazić sobie by ktokolwiek, kto miał bliski
kontakt z osobami schizofrenicznymi i z poważnymi zaburzeniami w każdym obszarze ich
życia, byłby skłonny z pełną powagą podpisać się pod tezą, ich iż kłopoty są tak wąsko
określone.
Godni uwagi zwolennicy hipotezy jednolitej to między innymi Vygotsky (Wygotski)
(1934, 1962), Lewis (1944) oraz Lenin-Kettering i Harrow (1985). Hipotezy
psychoanalityczne i neurobiologiczne zaliczają się do grupy hipotez jednolitych, ale różnią się
diametralnie w zakresie obszaru znaczenia.

Przedstawienie mojej współbadaczki

W okresie, z którego pochodzi przedstawiony materiał Caroline była niezamężną,


niemal czterdziestoletnią kobietą. Mieszkała sama, i choć miała nisko płatną pracę, to
głównym źródłem jej utrzymania był fundusz rodzinny. Od czasu do czasu spełniała
wszystkie wymagane w DSM kryteria dla rozpoznania schizofrenii.
Caroline była najmłodszym dzieckiem swojej matki – dzięki odziedziczonemu
majątkowi matka mogła spędzać większość życia w łóżku, oglądając telewizję i czytając
marnej wartości książki, bądź też grając w tenisa i pijąc koktajle w okolicznym klubie

!6
country. Opieką nad domem oraz nad córką zajmował się wynajęty personel. Po kilku
spotkaniach z matką odniosłem wrażenie – podobnie jak pracownik socjalny – że jest to
osoba raczej infantylna i sztuczna, zaprzeczająca istnieniu jakichkolwiek problemów. Ojciec
zmarł zanim poznałem Caroline; zginął w wypadku spowodowanym własną
niefrasobliwością. Wydawał się być osobą nieodpowiedzialną i rozrzutną. Prowadził nieudaną
firmę i – z tego jak opisywała go Caroline – stopniowo rozwijał psychozę maniakalną o
przebiegu powikłanym alkoholizmem. Rodzice odnosili się do siebie z jawną wrogością,
ostatecznie rozwiedli się, gdy Caroline miała kilkanaście lat.
Wiele lat wcześniej Caroline poinformowała mnie, że wiele czasu przed okresem
dojrzewania spędziła z matką w łóżku, co miało później okazać się paradygmatem dla innych
jej relacji, zwłaszcza z mężczyznami. Ojciec spał w innym pokoju. Caroline i matka tuliły się
wzajemnie, głaskały, wspólnie marzyły, żyły za pośrednictwem bohaterów telenoweli i
wspólnie oglądanych filmów. Matka, jak się wydaje, nie miała żadnego pojęcia „procesu”,
zachęcała Caroline do wiary w magiczne przemiany – jakby była bohaterką bajki, która nie
musi w nic wkładać wysiłku, bo zjawi się Zaczarowany Książę, by się nią zaopiekować, i
będą żyli długo i szczęśliwie. Także ojciec Caroline zachowywał się wobec niej dość Caroline
uwodząco, zwłaszcza nocami i pod wpływem alkoholu, choć nigdy nie doszło między nimi
do bezpośredniego kontaktu seksualnego. Zachowanie Caroline wobec chłopców przybrało
wymiar seksualny, wykraczający poza zwykle eksploracyjne zabawy dzieci, mniej więcej w
okresie rozpoczęcia nauki szkolnej.
Gdy Caroline zaczęła dojrzewać, matka niechętnie zapatrywała się na ich dalsze
wspólne wylegiwanie się w łóżku. Relacje między rodzicami pogarszały się. Pewnego razu
ojciec wyjął broń i zagroził, że zastrzeli matkę. Krytycznym momentem życia Caroline był
czas, gdy przez kilka godzin tkwiła sparaliżowana przed lustrem, przyciskając nóż do gardła –
po tym epizodzie zrezygnowała z przyjmowania odpowiedzialności za siebie i z nauki,
zwracając się ku wzorcom przedwczesnych sadomasochistycznych zachowań seksualnych,
które pierwszy raz przejawiała w początkowych klasach szkoły podstawowej. Mimo
narastających kłopotów udało jej się zdobyć biegłość w oczarowywaniu innych, uciekaniu się
pod ich opiekę i uzyskiwaniu specjalnych względów mimo niekompetencji – dzięki pomocy
pierwszego z wielu późniejszych terapeutów oraz dzięki rozmaitym ustępstwom ze strony

!7
szkoły udało jej się skończyć studia. Było to prawdopodobnie największe osiągnięcie w jej
życiu.
Po odebraniu dyplomu Caroline poszła do restauracji typu fast food, gdzie popadła w
katatonię, prowadzącą do pierwszej z wielu hospitalizacji. Wiele lat później opowiedziała mi,
że czekała na zjawienie się Zaczarowanego Księcia, który miał się nią zaopiekować, jak
obiecała matka. Ten epizod okazał się być jej prawdziwym „dyplomem”, rozpoczynającym
karierę pacjentki psychiatrycznej. W szpitalu pogrążała się w katatonii i halucynowała. Trzeba
było ją dosłownie wynosić do toalety, kąpać i karmić przez sondę, bowiem nie wykonywała
żadnych ruchów. Zaciskała zęby wokół języka, prawie go odgryzając, zanim udawało się
rozewrzeć jej szczęki. Po wielu latach umiała wyjaśnić mi, że robiła to, bo nie chciała
rozmawiać z rodzicami; jednak logika Caroline odbiegała od zwyczajnego wnioskowania
logicznego, w myśl którego brak języka uniemożliwiłby rozmowę. Caroline wcielała w życie
aforyzm „ugryźć się w język” - uznała, że nierozmawianie polega na dosłownym
nieposiadaniu języka.
Po dwukrotnej terapii elektrowstrząsowej Caroline była leczona farmakologicznie i
psychoterapeutycznie, przez analityka. Kolejne dziesięć lat spędziła w szpitalach
psychiatrycznych oraz domach opieki społecznej. Jej urojeniowe poczucie tożsamości
opierało się na przekonaniu, że jest kimś wyjątkowym, przyjaciółką, kochanką bądź
potencjalną narzeczoną idealizowanych lekarzy i innych opiekunów – opiekowali się nią,
podczas gdy ona nie chciała bądź nie potrafiła rozpoznać swojego stanu i przyjąć
podstawowej odpowiedzialności za samą siebie. Ostatecznie personel zdecydował, że nie są
w stanie zaoferować Caroline niczego więcej, w związku z czym przeniesiono ją do szpitala,
w którym ją poznałem. Gdy przedstawiono nas sobie, atrakcyjne i wesołe usposobienie
Caroline stało w sprzeczności z komentarzem kierującego ją do szpitala analityka, który
określił ją jako „budzącą litość młodą kobietę”; ku mej konsternacji niebawem zacząłem
odkrywać, że ten wyraz poczucia porażki i rozpaczy poprzedniego analityka stanowił jednak
adekwatną reakcję na tożsamość, którą Caroline zaczęła rozgrywać w nowym środowisku.
Niedługo po przyjęciu na oddział Caroline włamała się do zamkniętego pomieszczenia
ze środkami farmakologicznymi i połknęła dużą dawkę leków. Pogrążyła się w śpiączce i
przez kilka dni pozostawała w stanie bliskim śmierci. Po latach wytłumaczyła mi, że nie
mogła znieść myśli, że przypomina innych psychotycznych, wyniszczonych pacjentów ze

!8
swego oddziału, więc postanowiła przyłączyć się do pielęgniarek i lekarzy. „Dlatego
włamałam się do pokoju medycznego. Chciałam dostać się tam, może jak pielęgniarki, żeby
dotrzeć do ich potęgi”. Ta sytuacja przypominała jej czas gdy jako dziecko nie potrafiła
dostać się do swoich rodziców, którzy byli tak bardzo poza nią. Podobnie odrzucona czuła się
na studiach. Caroline utożsamiła pojęcia „dostawania się do” oraz „bycia poza” z
bezpośrednim, cielesnym działaniem wobec otoczenia, któremu przypisała moc zmieniania
rzeczywistości. Zauważymy, że taka dynamika, z wierzchu spójna z poglądami Klein – mogła
ujawnić się dopiero gdy oboje zrozumieliśmy, że posługujemy się innymi językami, a
Caroline zyskała zdolność określania stanów swego umysłu za pomocą zwykłego języka.
Przedstawiony niżej materiał kliniczny pochodzi z okresu po dwunastu latach terapii
analitycznej, z których dwa pierwsze odbywały się w warunkach szpitalnych. Po wielu
szeroko zakrojonych próbach farmakoterapii, zarówno pojedynczymi lekami jak i w ich
połączeniu, jedynym skutkującym lekiem okazał się Trilafon. W czasie z którego pochodzi
przedstawiony materiał dzienna dawka była już znacznie ograniczona i wynosiła 8 mg.
Uwodzicielska nieporadność Caroline sprawiała, że członkowie szpitalnego personelu czuli
się wyjątkowi i potrzebni. Pacjentka spędzała całe dnie opisując w najmniejszych detalach –
każdemu przedstawicielowi personelu, który chciał jej słuchać – swoje poczynania i
sprawiając wrażenie, że nie może mieć własnego zdania na żaden temat; osobę, z którą
rozmawiała, traktowała jak guru, jak kogoś, kto mógł powiedzieć jej – i tylko on – co ma
myśleć i robić. W istocie Caroline wykorzystywała te kontakty do pozbywania się zawartości
swojego umysłu i nie przykładała większej wagi do udzielanych jej obficie porad, choć
traktowała je jak slogany i gromadziła je – czasem przypominała chodzącą encyklopedię
banalnych haseł. Pozorne, naiwne zaciekawienie i idealizacja skutecznie maskowały
stopniowo przeze mnie odkrywaną wrogość i arogancką pogardę wobec osoby, która jej w
danej chwili pomagała. Gdy Caroline chodziła od jednego pomocnika do drugiego,
pozyskując sympatię każdej kolejnej osoby w oparciu o wskazanie, że poprzednikowi nie
udało się jej pomóc lub w jakiś sposób ją skrzywdził, zacząłem czuć się jak jeden z wielu
anonimowych ludzi, którym Caroline usiłowała przekazać odpowiedzialność za swoje
nieudane życie. Caroline miała trudności w odróżnieniu słów od konkretnych działań, „kijów
i kamieni” od „nazw”. Właściwie gdy mówiłem coś, czego nie chciała słyszeć, mówiła
personelowi – i wierzyła w to – że ją dosłownie uderzyłem.

!9
Caroline często powtarzała, że nigdy nie wydarzy się nic dobrego. Z początku brałem
jej słowa za wyraz rozpaczy i braku nadziei. Jednak w miarę jak raz po raz niszczyła każdą
szansę uczynienia swego życia bardziej konstruktywnym, zacząłem zauważać, że jej litania
jest raczej deklaracją intencji, a pod słodką, bezradną maską Caroline ukrywa ogromną
wściekłość – pęd do zniszczenia wszystkiego, co byłoby jej dane. Członkowie personelu
szpitalnego sądzili, że im bardziej lękliwa, pomieszana, rozproszona i wzburzona wydaje się
Caroline, tym więcej opieki potrzebuje. Skrzypiące koło otrzymywało coraz więcej i więcej
smaru, ale – paradoksalnie – poruszało się coraz wolniej i wolniej. Podczas równoległych
spotkań z pracownikiem socjalnym próżna matka Caroline wydawała się nie zdawać sobie
sprawy z głębokości problemów córki i zaprzeczała, by w ich związku kiedykolwiek
pojawiały się jakiekolwiek kłopoty. W istocie część problemu rzeczywiście stanowił fakt, że
w tej relacji nigdy nie doszło do jawnego konfliktu. Gdy matka odwiedzała Caroline, nie
rozmawiała z nią o żadnych ważnych sprawach, wygłaszając jedynie frazesy w rodzaju: „Po
prostu wyzdrowiej!”. Caroline dezorganizowała się coraz bardziej, traciła kontrolę nad sobą,
stała się rozgorączkowana i rozwijała myśli samobójcze; w końcu, gdy wszystko inne
zawiodło, ponownie zdecydowano się na elektrowstrząsy. Patrząc wstecz, z perspektywy
czasu, sądzę, iż personelowi szpitalnemu oraz mnie samemu trudno było stawić czoła
niechęci Caroline do przyjęcia jakiejkolwiek odpowiedzialności za własny umysł;
dostosowywaliśmy się raczej do subtelnych wskazówek pacjentki i winiliśmy siebie
nawzajem.
Mimo naszego destrukcyjnego systemu obwiniania siebie nawzajem ostatecznie udało
się zmobilizować Caroline do opuszczenia szpitala – co zaskakujące, nigdy nie doszło do
kolejnej hospitalizacji. Choć zdolność i chęci Caroline do niezależnego życia pozostały
marginalne, to stopniowo wzrastały. Jednocześnie pacjentka wpadała w każde możliwe
kłopoty: otarła się o samobójstwo, poważne wypadki, kłopoty z prawem, ubóstwo i głód. Po
latach terapii udało się odkryć nieświadomą zawiść Caroline do bezdomnych żebraków
stojących na ulicy – reprezentowali sukces matki w oszukiwaniu innych, tak, by opiekowali
się nią, co uwalniało ją od konieczności przyjęcia odpowiedzialności za siebie samą.
Na sesjach Caroline zwykle rozwijała napięte, szczegółowe opisy wydarzeń, które
spotkały ją od poprzedniej naszej rozmowy – opowiadała także o kłopotach, w które się
wpakowała. „Jeszcze tylko jedna sprawa” - tak brzmiała ulubiona odpowiedź Caroline, gdy

!10
usiłowałem wtrącić słowo od siebie. Kiedy Caroline nie mogła uchylić się od mego
komentarza dotyczącego jej odpowiedzialności, przedstawiała plany i składała obietnice
zdrowienia – z których nic nie dochodziło do skutku. Podczas recytacji tych treści zwykle
zapominała o głównym wątku i zmieniała temat; nie potrafiła ułożyć się z tym, że jej
działania mają skutki, więc niczego nie uczyła się na podstawie naszych rozmów. Bez
ustanku obwiniała mnie i inne osoby, które pozostały oddane opiece nad nią; ze wściekłością
mówiła, że jesteśmy „przestępcami, którzy uciekli spod stryczka”. Stopniowo
przekierowywała swój seksualny promiskuityzm i intensywnie próbowała uwieść mnie ku
udziałowi w bezmyślnej seksualnej orgii, w której – jak sobie wyobrażała – nasze tożsamości
zostałyby splecione ze sobą, roiłaby sobie wówczas, że jest mną, a ja jestem nią, i mogłaby
dostać to, co w jej mniemaniu posiadałem ja. Podejmowane przeze mnie próby pomieszczania
pacjentki i pomagania jej w utrzymaniu koncentracji zazwyczaj spotykały się albo z
obojętnością, albo z wściekłością i obwinianiem mnie. Gdy opierałem się jej umizgom,
zaczynała poważnie mnie nadużywać i opowiadać innym osobom, także członkom swojej
rodziny, nie tylko o tym, jak nieodpowiedzialnym i nieskutecznym terapeutą jestem, ale też o
tym, że ona sama staje się niewinną ofiarą, uwodzoną przeze mnie zarówno w wymiarze
umysłowym, jak i fizycznym.
Z biegiem lat ten ponury obraz stopniowo łagodniał, w miarę jak Caroline
podejmowała drobne kroki ku osobistej autonomii. Pojawiały się malutkie przyrosty wglądu,
a nawet, z rzadka, poczucie wspólnej produktywnej pracy; jednak te chwili regularnie
podlegały anulowaniu i niszczeniu. Coraz mocniej czułem, że w terapii nastąpił impas.
Krótko przed wydarzeniami, które przedstawię poniżej, wydawało się, że Caroline wpadła w
regresję i zachowuje się jak typowy pacjent chory na przewlekłą schizofrenię, ze spłyconym
afektem, maskowatą twarzą, silnym drżeniem ciała i ambiwalencją paraliżującą tak bardzo, że
czasami niemal nie była w stanie się ruszyć, więc siedziała w fotelu kołysząc się w przód i w
tył. Rodzina zaczęła się martwić, w związku z ich naleganiami poprosiłem o konsultację
psychofarmakologiczną. Próbowano zastąpić Trilafon kilkoma nowszymi lekami
przeciwpsychotycznymi (osobno i w połączeniu), ale stan pacjentki wydawał się jedynie
pogarszać. Ostatecznie wznowiono leczenie Trilafonem, stan Caroline ponownie się
ustabilizował, a my powróciliśmy do naszych wysiłków. Podczas sesji czułem, że pogrążam
się w przytłaczającym letargu. Próbowałem wierzyć – i mówić o tym pacjentce – że Caroline

!11
przekazuje mi śmiertelną dawkę tych samych uczuć, które przytłaczały ją, gdy w dzieciństwie
podejmowała jałowe wysiłki by dotrzeć do matki; robi to w nadziei, że te uczucia mnie nie
zniszczą, jak zniszczyły ją, i że pomogę jej znaleźć model radzenia sobie z nimi. Takie
interpretacje nie miały większego wpływu na żadne z nas.
Choć w języku Caroline zawsze wybrzmiewały zauważalne osobliwości, do tej pory
nie koncentrowałem się na nich; czasem jedynie mówiłem, że nie rozumiem jej, i prosiłem o
wyjaśnienie. Pewnego dnia, w chwili słabo skrywanego rozgoryczenia, powiedziałem
Caroline, że mówi po schizofrenijsku, w nie zrozumiałym dla mnie języku. Była wstrząśnięta,
poinformowała mnie, że skoro jestem terapeutą, a ona schizofreniczką, to moja praca polega
na rozumieniu jej. Przez kilka sesji ciągnęła się bezproduktywna dyskusja na ten temat; nagle
doznałem oswobadzającej mnie myśli, że niezależnie od tego, czy Caroline zdecyduje się
nauczyć czegoś ode mnie, to nie tkwię w beznadziejnej sytuacji, bo mogę albo zakończyć jej
leczenie, albo nauczyć się czegoś od niej; powiedziałem jej, że decyduję się na tę drugą
drogę, i że może nauczyć mnie języka schizofrenijskiego. Od tej pory w sytuacjach, w
których wcześniej czułem się bezradny, zły i znudzony – chwytałem za notes i pióro i
sporządzałem dosłowne notatki, które Caroline po latach pozwoliła mi wykorzystać w ramach
niniejszego artykułu. Zadawałem jej szczegółowe pytania, jakbym był studentem proszącym
wykładowcę o wyjaśnienie treści wykładu. Ku memu zaskoczeniu, działanie które służyło
mnie samemu, przyciągnęło wreszcie uwagę Caroline – mimo że wysiłkom, które uznawałem
za moją troskę o nią, nie udało się osiągnąć takiego skutku. Caroline była wstrząśnięta,
zafascynowana i rozbawiona.
Patrząc wstecz, z obecnej perspektywy, uważam, ze moja decyzja by nauczyć się
czegoś od Caroline, nie wpaść w obłęd ani nie odrzucać pacjentki, stanowiła model, którego
Caroline brakowało w dzieciństwie. Gdy poczułem wreszcie, że mogę w tej relacji coś
otrzymać, zelżało moje bezpośrednie uwikłanie w to, czy Caroline zajmuje się „terapią”, co z
kolei wzbudziło ciekawość samej Caroline. Zaczęła ostrzegać mnie, bym wyciągnął notes,
gdy przeczuwała, że nachodzi ją pragnienie wypowiedzenia się po schizofrenijsku;
postanowiła prowadzić dziennik. Przy okazji jednej z takich chwil, gdy Caroline
zasugerowała, bym wyciągnął notes, zapytałem ją, w jaki sposób potrafi określać, czy zacznie
mówić po schizofrenijsku. Odpowiedziała: „To dzieje się wtedy, gdy łączę ze sobą różne

!12
sprawy w dziwny sposób, niezrozumiały dla nikogo innego”, po czym dodała: „Wykonuję
ogromny skok”. W późniejszym omówieniu wyjaśnię, co miała na myśli.

Przykład 1

Caroline poszła pograć w bilarda po tym, jak zawiozła samochód do warsztatu. Auto
zostało uszkodzone w związku z jej nieodpowiedzialnym zachowaniem, o czym wcześniej
długo rozmawialiśmy.
P: Miałam trochę czasu do zabicia. Rozstawiamy i do kieszeni. Uderz i daj czadu. Oczyść
cały stół. Jedyny stół z machlojkami.
A: Co pani ma na myśli?
P: E. [członek personelu szpitalnego, idealizowany przez Caroline] grał ze mną w bilarda.
A: Co pani chce przez to powiedzieć?
P: Dzień Sądu. Mam tyle kul i muszę umieścić je w kieszeniach. Wbij ósemkę i już cię nie
ma. Muszę uderzać z biodra, trzymać obie stopy na ziemi. Tylko proste uderzenia od serca.
Ludzie rozstawiają różne sprawy przeciwko tobie, ale uderzasz, a jeśli narobisz hałasu, jak ja,
dasz im więcej amunicji.
A: Co pani ma na myśli?
P: Teraz pan naprawdę myśli, że zwariowałam. Narobiłam im hałasu, a potem kupiłam
korzenne piwo. Facet powiedział: „Nie możesz tu pić”, a potem rozmawialiśmy o 50% zniżce
w pensjonacie w [odległym mieście]. Powiedziałam, że najlepiej pojechać tam pod koniec
września [śmieje się].
A: Z czego pani się śmieje?
T: No cóż, dojście w tamto miejsce nie byłoby krótkie, a ja mam w portfelu szesnaście
dolarów. W barze nie życzą sobie nieetycznego zachowania. Więc myślę, że tam pójdę; w
głowie buduję sobie miejsca, do których pójdę. Zaczynam od myśli, że posprzątam
mieszkanie. Potem robię te inne rzeczy. A potem zaczynam myśleć, że jeśli tego nie zrobię, to
winny będzie właściciel i inni ludzie. A potem kończy mi się czas i muszę iść do pracy.
Znowu się spóźniłam.
A: A co z pensjonatem?

!13
P: To miejsce jak w Closet Land [odniesienie do filmu o kobiecie, która zwróciła się ku
fantazjom, by przetrwać tortury]; nie ma tam problemów, wszystko jest w porządku.

Analiza

Caroline zaczyna od próby opowiedzenia mi czegoś w „czystym” języku


schizofrenijskim. Po zauważeniu, że uznam, iż zwariowała, podejmuje próbę wytłumaczenia
swojego procesu myślowego – przy czym nadal posługuje się językiem schizofrenijskim.
Stopniowo przestawia się na bardziej zwyczajny język i usiłuje ponownie rozwinąć swe
myśli. Zwyczajny język przesuwa dyskurs z konkretnego poziomu rzeczy i działań – ku
obszarowi subiektywnych myśli i uczuć, symboli i metafor. Na podstawie słów Caroline oraz
szerszego kontekstu naszej relacji w owym czasie można byłoby zaproponować
zaproponować następujące tłumaczenie wypowiedzi pacjentki na zwyczajny język:
„Przyszedł dla mnie Dzień Sądu. Jestem wściekła na siebie za moje machlojki – zepsułam
samochód, nieodpowiedzialnie zajmuję się finansami, nie sprzątam mieszkania, spóźniam się,
traktuję życie jak zabawę. Daję innym amunicję, którą wykorzystują przeciwko mnie.
Znalazłam się za ósemką2, muszę twardo stać obydwoma stopami na ziemi. Ale wścieka mnie
to, że muszę być odpowiedzialna; chciałabym po prostu zabijać czas, winić innych ludzi,
oczyścić stół ze wszystkich moich problemów i wyobrażać sobie, że jestem w pensjonacie na
niekończących się wakacjach”.
Taka wersja przedstawienia myśli Caroline wymaga jednak języka opartego na
refleksji, metaforze i symbolizmie. Posługując się językiem schizofrenijskim Caroline nie
opisuje subiektywnego self, myśli i uczuć związanych z sytuacją, w którą się wplątała, lecz
opowiada o ożywionym, dosłownym – a nie metaforycznym – mikrokosmosie stołu
bilardowego, gdzie staje się wszechmocną władczynią, łączącą słowa, ruchy ciała i
przedmioty. Zabijanie czasu wiąże się z wściekłym, destrukcyjnym działaniem. Zwrot ten
odzwierciedla także brak pojęć porównawczych, które mogły służyć Caroline do zdania sobie
sprawy z upływu czasu i jego skutków – istnienia procesów, pracy, cierpliwości i
perspektywy. Zwroty, które mogą wydawać się prostymi metaforami czy porównaniami –
banały w rodzaju „proste uderzenia”, „uderzać z biodra”, „rozstawiamy i do kieszeni, uderz i

2 Według zasad gry w bilard wbicie bili z numerem 8 do kieszeni kończy grę; w języku angielskim
powiedzenie „za ósemką” (behind the eight-ball) oznacza trudną sytuację, z której trudno uciec (przyp. tłum.)

!14
daj czadu”, „wbijanie ósemki”, „zabijanie czasu” - w istocie są działaniowymi zlepkami słów,
ruchów ciała i przedmiotów, budowanymi w oparciu o współbrzmienie.

Przykład 2

Przedstawię przykład pisanego języka Caroline. Pacjentka przyniosła do omówienia


list, zatytułowany „Akt Klasowy”, który planowała wysłać dwudziestu pięciu swoim byłym
opiekunom jako załącznik do kartki walentynkowej. List zaczyna się bezpośrednim zwrotem
do „Kwarty Troskliwych Ludzi”.
„Choć mam miłosne uczucia wobec ludzi, którzy w swoich troskliwych myślach
znaleźli dla mnie miejsce, to ta kartka stanowi wyraz uznania i troski, a nie miłości. Jestem na
wykopaliskach autorytetu (auto-ryte-tu). Miesiąc finansowy luty to moje początkowe „auto”.
Miesiąc marzec, zawsze i na zawsze mieszczący moje urodziny, są dla mnie ryte. Miesiąc
kwiecień jest dla wiersza, kiedyś zapamiętanego; na studiach...
T. T. T.
Spójrz na te trzy,
Usłysz ich brzęk.
Trwanie twych trudów, dla taryf, tam i tu3”
List Caroline kończył się akapitem na temat planów na maj i czerwiec. Spełniając
moją prośbę o wytłumaczenie listu za pomocą zwykłego języka, Caroline powiedziała:

3 Fragmenty oryginalnej wypowiedzi Caroline w dosłownym tłumaczeniu brzmiałyby nieco inaczej –


pacjentka mówiła o „wykopaliskach godności”, nieco inaczej brzmiała też końcówka „wiersza”, traktowała
bowiem o myślach, podatkach i herbacie – w polskim tłumaczeniu proponuję zmiany zgodne z argumentacją
autora artykułu, uwypuklające raczej konkretność języka słów-rzeczy-działań opartą m.in. na współbrzmieniu,
np. na powtarzalności litery „t”, niż związane ze znaczeniem. Można powiedzieć, że w tym krótkim fragmencie
akcent kładę raczej na próbę tłumaczenia języka schizofrenijskiego , niż języka angielskiego. Mam nadzieję, że
w takie rozwiązanie pozwoli nie stracić żywości przykładu klinicznego. Dodatkowo przedstawiam fragment
tekstu w pierwotnym brzmieniu:
„(...) I am on an excavation of dignity (dig-knit-tea). The month of financial February is for my initial
dig. The month of March, my birthday always and forever holding, is for my knit. The month of April is for a
poem once learned as; in college … T. T. T./See these three./Hear their chime./Things take time for thought,
taxes and tea. Her letter concludes with a paragraph of plans for each of the months of May and June. In
response to my request that she explain this to me in ordinary language, she says: „It's how overwhelmed I am
about the coming months. In the 6th grade a teacher I respected took her class on an archaeological dig. That
means, ‘dig in’. ‘Dignity’ has three parts: dig-knit-tea. You have to dig in and knit things and then drinking tea
calms you”. (przyp. tłum.)

!15
P: To o tym, jak bardzo czuję się przytłoczona nadchodzącymi miesiącami. W szóstej klasie
nauczycielka, którą ceniłam, zabrała swoją klasę na wykopaliska archeologiczne. Czyli na
„rycie”. Słowo „autorytetu” ma trzy części: auto-ryte-tu. Najpierw musisz przyjechać autem i
ryć w ziemi, a potem uspokajasz się, gdy jesteś już tu.
A: Ale dlaczego pani pisze o tym w taki sposób, a nie na przykład: „Czuję się przytłoczona
myślą o utrzymaniu swego autorytetu w nadchodzących miesiącach. Muszę znaleźć sposób,
by uspokoić się i wykorzystać nauczycielkę z szóstej klasy jako wzór dla rycia w głąb, dla
ciężkiej pracy i poskładania życia w całość”?
P: Sposób, w jaki to ujęłam, jest błyskotliwy. Poza tym pozwala mi zachować dystans od
ludzi; umieszcza mnie w osobnej przestrzeni, gdzie inni nie wiedzą, o czym mówię. Nie chcę,
by ludzie wiedzieli o moim niepokoju.
A: Czyli napisała pani list z informacjami o sobie, pełen różnych szczegółów z pani życia, do
osób, na których pani być może zależy – ale chce pani ukryć przed nimi swój prawdziwy
niepokój?
P: Czas przytłacza mnie tak bardzo, że musiałam rozbić go na miesiące, by poradzić sobie z
tym bałaganem. Później wyślę go odpowiedzialnym ludziom, a oni się nim zajmą; wypełni
ich skrzynki pocztowe, będzie ich zmartwieniem. Dałam go do przeczytania właścicielowi
wynajmowanego przeze mnie mieszkania, a on odparł: „Trzymaj się”. Wściekłam się. To on
miał to trzymać. Przygnębia mnie to, że siedzę w takim dołującym miejscu i nie wydostaję się
z niego. Niektórzy usiłują zastraszać ludzi; ja raczej zraszam ich.
A: Co pani ma na myśli?
P: Relacje są za trudne, więc wysławiam sobie relacje z literami. Chciałabym dostać się do
waszych serc nie musząc wypracowywać sobie tej drogi, nie musząc wspominać o rzeczach,
które wyprowadziłyby mnie z waszych serc.

Analiza

Caroline potrafi w coraz większym stopniu reprezentować w zwyczajnym języku myśl


leżącą u podstaw jej listu, ale nawet pod koniec naszej rozmowy nadal po części posługuje
się językiem schizofrenijskim. Gdyby wypowiadała się w zwyczajnym języku, mogłaby
powiedzieć coś takiego: „Chciałabym oszukać siebie i inne osoby w moim życiu, że

!16
naprawdę wysyłam kartkę walentynkową, wyraz miłości i poczucia bliskiego związku z nimi,
oraz że nie jestem taką dołującą osobą, że identyfikuję się z konstruktywnymi,
odpowiedzialnymi ludźmi, i że ryję głęboko w ziemi, ciężko pracuję, by wydobyć się z
bałaganu. Ale tak naprawdę ta kartka stanowi wyraz mojego pragnienia, by uniknąć bólu
związanego z moją sytuacją życiową, by odesłać moje problemy i wepchnąć je innym
osobom, by to one się nimi zajęły”.
Czynnikiem odróżniającym język schizofrenijski od zwyczajnego jest w tym
przypadku fakt, że Caroline nie formułuje swoich pragnień; zaś zwrotów w rodzaju „rycie”,
„dołujące”, „dostać się do serca”, „dać serce”, „wiązać sznurki życia” - nie używa w
znaczeniu metaforycznym. Zamiast pracy – związanej z wysiłkiem, cierpliwością, refleksją i
znoszeniem niepokoju – Caroline zabiera się za wysławianie, rozładowanie w działaniu,
stanowiące przeciwieństwo pracy. Zwykła osoba mogłaby pracować nad rozwiązaniem
swoich problemów, podśpiewując piosenkę o słowach „Spakować swoje problemy w starą
torbę4” bądź „Spakować wszystkie twoje smutki i wysłać je do mnie”5. Gdy Caroline mówi:
„Później wyślę (mój bałagan) odpowiedzialnym ludziom, a oni się nim zajmą; wypełni ich
skrzynki pocztowe (…) Wysławiam sobie relacje z literami” - to naprawdę wierzy, że
wykopuje („ryje”) swoje słowo-self, pakuje je w kartkę walentynkową i wkłada w skrzynki-
serca osób, które zaopiekują się jej emocjonalnie zaniepokojonym self w sposób, w który ona
nie potrafi lub nie chce tego zrobić. Nie ma już niczego, o czym miała by myśleć, co miałaby
czuć czy nad czym miałaby pracować. W takim zakresie, w jakim działania Caroline –
polegające na obarczeniu innych ludzi jej zmartwieniami – okazują się skuteczne, jej
pragnienie w pewnym sensie się spełnia. Oszukiwanie innych ludzi, tak, by nie słyszała
żadnego realistycznego komentarza, stanowi dla Caroline konieczność, bo dzięki temu może
nadal oszukiwać samą siebie. Słowa „autorytetu” oraz „zraszam” to neologizmy –
homofoniczne zbitki, łączące wyraz, działanie i rzecz.
Interakcja między Caroline a właścicielem mieszkania zwraca uwagę na dwie kwestie.
Nancy Andreasen i in. (1985) sądzą, że u schizofreników uszkodzony jest system ekspresji
językowej, zaś receptywność językowa pozostaje nienaruszona. Jednak w tym wypadku

4 Fragment refrenu starej piosenki marszowej z czasów I Wojny Światowej, napisanej przez G. H.
Powella i zatytułowanej „Pack up your troubles in your old kit bag, and smile, smile, smile” (przyp. tłum.)
5 Fragment refrenu piosenki „Pack up your sorrows” autorstwa amerykańskiej piosenkarski, Joan Baez
(przyp. tłum.)

!17
wyraźnie zauważamy, że także słowa właściciela Caroline słyszy w języku schizofrenijskim.
Z perspektywy psychoanalitycznej proces myślowy leżący u podstaw tego zjawiska
ewidentnie przypomina fantazje, o których pisała Klein, i skłania do interpretowania go w
kategoriach identyfikacji projekcyjnej – jednak by to zauważyć, trzeba najpierw
reprezentować myśl. Kontakt Caroline z właścicielem mieszkania stanowi dobrą ilustrcję
nieporozumienia wynikającego z udzielania pacjentowi psychoanalitycznych interpretacji w
oparciu o założenie, że pacjent mówi i słyszy w zwyczajnym języku. Właściciel był
przekonany, że Caroline mówi w zwyczajnym języku, więc na jej kartkę walentynkową
odpowiedział słowami – „Trzymaj się”. Caroline odebrała te słowa tak, jakby właściciel
mówił po schizofrenijsku; skonstruowała z nich odrzucenie, które wzbudziło jej wściekłość –
a ją z kolei ukryła, bo wyobraziła sobie, że wywołałaby złość właściciela.

Przykład 3

P: Kiedy na studiach miałam romans z profesorem [zapewne piętnaście lat wcześniej],


spacerowała z matką dookoła jeziora i opowiedziałam jej o tym. A więc kilka dni temu
znalazłam trzy jeziora i chodziłam dookoła nich. Na jednej przystani było trzech facetów.
Różne rzeczy przypominały mi profesora. Ptaki na wyspie na pierwszym jeziorze
przypominały mi mężczyznę, który nie zdradził, że zapewne ma inne związki – pewnie
pieprzył inne kobiety, te wszystkie ptaki – ale trudno było mi zebrać myśli, gdy chodziłam
wokół dużego jeziora, bo było takie duże; za duże, żeby utrzymać je w głowie. Potem ci
goście zaczęli flirtować, bawić się moim umysłem. Wszystkie trzy jeziora składają się na
penisa: końcówkę, środek, część, którą się bawisz.
A: Dlaczego pani to zrobiła?
A: Zrobiłam to, żeby skupić się na destrukcyjnym związku; próbowałam poczuć to, co kiedyś
czułam z matką po romansie. Ale jeziora są taką pokusą, żeby znów się w to zapaść. Chodząc
wokół mniejszego jeziora mogłam skontaktować się z uczuciem utraty i bólu, z jego częścią –
ale to nie przyniosło mi zaspokojenia. Większe jeziora przytłaczały mnie, nie wiem, dlaczego
jeszcze tam byłam; próbowałam wpakować się w kłopoty. Ptaki nad dużym jeziorem
sprawiały wrażenie groźnych; wszyscy ludzie, których pieprzył, wszystkie rzeczy, o których
nie wiedziałam. Byłam głupia. Zaczęłam zdawać sobie z tego prawdę, ale potem okazało się,

!18
że to nie moje działania mnie ogłupiły, tylko moja matka. Matka pojechała do [miejscowość,
gdzie znajduje się dom, w którym matka spędza zimowe ferie] i przypatrywała się ptakom.
Poczułam się zdradzona, poszłam na przystań i zobaczyłam dwa ptaki w klatce. Poczułam się
uwięziona. Zastanawiałam się, czy te kobiety są prostytutkami, które skończyły w więzieniu.
A: Co pani ma na myśli?
P: Próbuję poradzić sobie z tym, co zdarzyło się między mną a profesorem, gdy miałam
dwadzieścia kilka lat. Chodziłyśmy z matką wokół jeziora i opowiedziałam jej [matka
obwiniła profesora i powiedziała Caroline, żeby nie martwiła się tym, co zrobiła].
Kłamstwem było mówić o tym matce, kłamstwa mojej matki. Zainteresowanie jeziorem jest
odtworzeniem zbrodni, w której coś równa się niczemu, a nic równa się czemuś. Pełen życia
staw to metafora mojego umysłu i moich kłopotów w trzymaniu się granic; by pozostawać w
ramach i nie niszczyć wszystkiego; by trzymać się prostej linii myślenia. Dzieci reprezentują
to, jak łatwo się rozpraszam i gubię myśli. Jezioro to odniesienie do mojego umysłu, a
drzewo, do mojego zainteresowania życiem. Drzewo i ptaki są obwiniające. Ludzie nie
mówią innym o swoich romansach, komunikują się w tej sprawie wewnętrznie, sami ze sobą.
Mój umysł to staw, to drzewa. Klaustrofobia to część mnie „w ciemności”. Moje myśli kontra
moje działania. Mówię jedno, składam obietnice, a robię co innego. To niszczące. Boję się
pokusy, by wszystko roznieść na kawałki. Moje drzewo jest puste i samotne; inni mają na
gałęziach różne rzeczy. Nie potrafię iść prosto, zbaczam, dlatego próbuję innej planety. To
boli. Wiem, że jeśli nie potrafię trzymać się prosto w tym małym stawie, to nigdy nie dojdę
donikąd w żadnych ważnych życiowych sprawach; mogę oglądać drzewa, które wydają się
bardziej interesujące, ale muszę umieć poradzić sobie z tym, co dzieje się tutaj.
A: Teraz pani używa metafory; dlaczego nie zawsze pani to robi?
P: Metafory wymagają większej odpowiedzialności; są czymś bardziej łączącym.
Analiza

Caroline zaczyna opowiadać o swojej wycieczce za pomocą dosłownego języka


schizofrenijskiego, ale już pod koniec naszej rozmowy fizyczne elementy otoczenia zostają
objęte metaforami. Bardziej złożone tłumaczenie, uzupełniające wysiłki pacjentki innymi
informacjami, będącymi w moim posiadaniu, ale uwzględniające słowa i zwroty pacjentki,
mogłoby brzmieć następująco: „Rozmyślałam o moim romansie z profesorem; próbowałam,

!19
można powiedzieć, wrócić na miejsce zbrodni i znaleźć w swojej głowie inny sposób na
poradzenie sobie z tym, czego nie potrafiłam wtedy znieść; ale ciągle wpadam w ten sam
schemat myślenia. Poczułam pokusę seksualną i straciłam głowę. Byłam „poza moim
drzewem”. Czy to on mnie oszukał, czy ja oszukałam samą siebie? Później razem z matką
poszłyśmy na spacer; zmagałam się z dylematem – czy stawić czoła moim poczuciom
krzywdy, odpowiedzialności i winy, czy może pozostać w ciemności względem moich
poczynań i zaprzeczyć temu, że byłam głupia. Ale nie potrafiłam się ogarnąć, wygląda na to,
że nie umiem „iść prosto”. Ponownie zapadłam się i zrzuciłam wszystko na matkę.
Zasługiwałam na karę, ale zamiast sprawić, żebym poczuła się jak ptak w klatce albo jak
prostytutka, matka zrzuciła całą winę na niego, tak, jakby cała sprawa nic nie znaczyła;
opróżniła umysł i poszukała innych ptaków, które można winić”.
W tej wersji, sformułowanej za pomocą zwykłego języka, pojawia się myślące,
emocjonalne, refleksyjne self, pełne symbolizmu i metaforyki, których brakuje w języku
mieszającym wyrazy, przedmioty i działania. Caroline opowiada o swym języku
schizofrenijski w sposób w dużej mierze przypominający opis ataków na wiązanie
przedstawiony przez Biona (1967) – jako proces oparty raczej o działanie niż o myślenie,
prowadzący do rozbicia jej umysłu na kawałki. Jak zauważa Caroline, tworzenie metafor
wymaga zbyt wielkiej energii. Gdy mówi o kontaktowaniu się z uczuciami, nie ma na myśli
kontaktu metaforycznego, lecz dosłowną, zmysłową czynność dotykania. Caroline nie potrafi
oddzielić słów od działań i przedmiotów, co pozwoliłoby jej myśleć o destrukcyjnych
związkach i przytłaczającej pokusie. Zamiast tego – chodzi wokół jeziora, które zrównała (a
nie potraktowała jako symbol) z pojemnikiem na jej umysł, z samym umysłem, z utratą
umysłu, z kuszącymi, trzyczęściowymi męskimi genitaliami, z trzema facetami, bawiącymi
się jej umysłem, oraz z własną zabawą penisem. Umysł Caroline pozostaje także dosłownie
nieodróżnialny od drzewa i od klatki, zaś ptaki – w klatce i wśród drzew – są konkretnym
odreagowaniem uwewnętrznionej bądź wyprojektowanej odpowiedzialności i poczucia winy.
Trzeci spośród przedstawionych przykładów wskazuje na najwyższy jak do tej pory poziom
dojrzałości umysłowej: Caroline próbuje myśleć i czuć w zwykły sposób, choć w tym samym
czasie doświadcza wszechmocnej zdolności eliminowania treści, o których trzeba myśleć.
Obydwa te przedsięwzięcia zawodzą.

!20
Omówienie

Schizofrenicy posługują się językiem mającym znaczenie, ale w podstawowy sposób –


nie tylko w zakresie symbolizmu – różniącym się od naszego zwyczajnego języka. Język
schizofreników w deterministyczny sposób wiąże się z myśleniem urojeniowym. Stworzona
przez Freuda lingwistyczna analiza marzenia sennego jako urojeniowego i halucynacyjnego
zaspokojenia pragnień, czyli jako zamkniętej, nocnej psychozy, stanowi tu ważny punkt
odniesienia – dlatego podsumowanie podobieństw między marzeniem sennym a schizofrenią
stanowić będzie dobry początek rozważań. Schizofrenia przedstawia nam się jako pewne
kontinuum o różnych stopniach regresji i kompensacji. W najbardziej zregresowanej postaci,
katatonii, przypomina śnienie na jawie – cechuje się wówczas brakiem uwagi właściwej dla
stanu czuwania oraz dominacją halucynacji zmysłowo-postrzeżeniowych. Zanikają czynności
werbalne i motoryczne, podobnie jak w stanie tożsamości zmysłowo-postrzeżeniowej, o
której Freud pisał w kontekście procesu pierwotnego w marzeniu sennym (1900) oraz w
artykule o halucynacyjnym zaspokojeniu pragnień pod nieobecność obiektu (1911). Na
drugim końcu kontinuum – w stanie maksymalnej kompensacji – ciężar przesuwa się w
stronę tożsamości psycho-motorycznej; język schizofrenii jest językiem działania i
urzeczywistniania, a nie językiem myśli – przypomina w tym względzie sensomotoryczną
fazę rozwoju niemowlęcego.
Omawianie języka zwykle dotyczy składni, morfologii, semantyki i pragmatyki. Jak
zauważyliśmy wcześniej, składnia pozostaje w tym przypadku w mniejszej lub większej
normie. Jeśli chodzi o morfologię, to mimo faktu, że niektóre wyrazy tworzone przez
schizofrenika mogą mieć charakter idiosynkratyczny, zasady ich tworzenia (użycie
przyrostków, łączenie części wyrazów, onomatopeje, przekształcenia rzeczowników,
skracanie wyrazów) wydają się identyczne jak w zwyczajnym języku. Z tych przyczyn
poniższe omówienie koncentrować się będzie na zagadnieniach semantycznych i
pragmatycznych.
Zwyczajny język stanowi jeden z aspektów refleksynej myśli, umieszczony w
wyjątkowym obszarze między impulsem a działaniem; język pozwala dostosować się do
rzeczywistości dzięki wymianie myśli i uczuć z innymi ludźmi oraz dzięki rozważaniu ich
wewnątrz siebie. Język nigdy nie traci całkowicie kontaktu z fazą sensomotoryczną, bowiem

!21
działanie pod postacią gestów i ruchów ciała oraz doznań cielesnych stanowi nieodłączną
część języka; w toku rozwoju mowa i język pisany zyskały stosunkową autonomię względem
siebie. Im bardziej złożony jest dany temat, tym płynniej język przechodzi między
konkretnymi aspektami zmysłowości, cielesności i funkcjonalności, a bardziej abstrakcyjnymi
operacjami refleksyjnymi i porównawczymi, gdzie jeden element może oznaczać, wzbogacać
bądź skracać inne elementy. Indywidualny język rozwija się od prostej denotacji – czyli nauki
kulturowo zdeterminowanych znaczników – do abstrakcyjnego tworzenia symboli, metafor i
porównań, zarówno wspólnych dla danej kultury, jak i odzwierciedlających wyjątkowe
przeżycia danej osoby. Wpisana w język zdolność do równoczesnego, wielościeżkowego
przetwarzania pozwala – obok komunikowania, refleksji i wyjaśniania – także ukrywać i
maskować różne treści, a także wprowadzać w dowolnej chwili więcej niż jedno znaczenie.
Właśnie dzięki tej wielowymiarowej złożoności możliwa jest psychoanaliza.
Analizując język schizofrenii nie mamy wyboru – musimy potraktować zwykły język
zarówno jako metodę analizy, jak i jako punkt odniesienia; z tego powodu w naturalny sposób
można by założyć, że język schizofrenii pozostaje w jakościowej ciągłości względem
zwykłego języka, oraz że możliwe jest dokonanie liniowego przekładu z jednego języka na
drugi – w duchu słynnego Freudowskiego porównania języka marzeń sennych do egipskich
hieroglifów. Skłaniamy się ku założeniu, że „język schizofrenijski” stanowi pewnego rodzaju
kod, maskę czy szyfr, który możemy odkodować i przełożyć na nieświadome, „rzeczywiste”,
zwykłe znaczenie językowe. Zatem naturalną postawą wobec wypowiedzi schizofrenika
wydawałyby się słowa: „Co to znaczy?”; pytam o to po wielokroć w niniejszym artykule,
równie często zadawałem to pytanie Caroline. Jednak język schizofrenijski nie stanowi
wariantu zwyczajnego języka. Jest językiem wyjątkowym i w podstawowy sposób innym:
dlatego nie możemy dokonać takiej redukcji. To, co w ostatecznym rozrachunku może okazać
się możliwe, to uzyskanie przez schizofrenika zdolności do ponownego wypowiedzenia bądź
ponownego reprezentowania w zwyczajnym języku – myśli wyrażonych wcześniej za
pomocą języka schizofrenijskiego; wtedy dwa języki można ze sobą porównać i
skontrastować. Caroline stopniowo nabywała takich zdolności.
Z perspektywy semantycznej język schizofrenijski cechuje się brakiem zwykłego
rozróżnienia na słowa, przedmioty, procesy cielesne i działanie. Słowa używane są tak, jakby
były tożsame z przedmiotami, do których w zwyczajnych okolicznościach mogłyby się

!22
odnosić, a także z działaniami – przeszłymi, bieżącymi bądź planowanymi, bądź też używane
są w połączeniu z przedmiotem i z pośredniczącymi procesami cielesnymi. Słowom brakuje
zwykłych konotacji, użycia w roli reprezentacji i odniesień; słowa stają się zdarzeniami.
Caroline pewnego razu nazwała ten proces „myśleniem kombinacjami” - zwrotem prawie
identycznym posłużyli się McClain Johnston i Philip Holzman (1985), pisząc o „myśleniu
kombinacyjnym”. W ramach zwykłego dyskursu mówca i słuchacz rozpoznają symboliczne
znaczenie konkretnie brzmiących zdań, na przykład: „mam dla szefa temat z grubej rury”.
Metafora służy tutaj jako podkreślenie bądź wyróżnienie kluczowej idei danej wypowiedzi.
Caroline, dla odmiany, pewnego dnia dosłownie wręczyła mi fragment rurki hydraulicznej –
był to gest pełen znaczeń, ale odporny na moje interpretacje, formułowane wokół wniosku, że
rura stanowi ukryty symbol. Gdy zapytałem o to Caroline, powiedziała, że tworzy połączenie
ze mną. Mówiąc inaczej – rura była tylko rurą. Bardziej zwyczajny rozmówca mógłby
metaforycznie i namiętnie wyznać miłość słowami: „oddaję ci moje serce”, albo zaśpiewać
piosenkę o dzieleniu się empatią - „Spakować swoje problemy w starą torbę i uśmiechnąć
się”; jednak Caroline, omawiając procesy związane z wysyłaniem kartek walentynkowych (z
rysunkiem dużego serca) do wielu swoich obecnych i byłych znajomych, powiedziała mi, że
pakuje i wysyła swoje słowa-self do innych osób, które uważa za bardziej chętne do wzięcia
odpowiedzialności za nią, niż sama byłaby skora. Choć można czuć pokusę, by opisać
tworzenie owych konkretnych lingwistycznych tożsamości za pomocą słów takich jak
załamanie, implozja, eksplozja, fuzja lub utrata granic, to pojęcia owe wywołałyby
niewłaściwe wrażenie, że język schizorfrenijski stanowi regresyjną, zdegradowaną wersję
zwyczajnego języka. Schizofrenijski jest jednak językiem zrównania, bezpośredniości i
działania, w odróżnieniu od zwyczajnego języka, bazującego na myśleniu za pomocą
reprezentacji. Co więcej, nie istnieją żadne dowody na to, że schizofrenicy kiedykolwiek
„mówili” w inny sposób.
A zatem język schizofrenijski jest bezpośrednim językiem ciała i jego funkcji w
świecie przedmiotów – zwłaszcza funkcji motorycznych (rzucanie, uderzanie), oddechowych
(oddychanie, mowa, dmuchanie), wydalniczych (wymiotowanie i wydalanie kału) oraz
związanych z orgazmem („głowa popieprzona na wylot”). Caroline tak opisywała proces
tworzenia grafiki: „Wywalałam to na zewnątrz, moje czarne wnętrzności sączyły się na
papier”; jeden ze swych długich spacerów opatrzyła zaś komentarzem: „Chciałam biec, biec,

!23
uciec od bolesnych uczuć. Czuję, jakbym mogła je odszczepić, unicestwić, uciec od nich. Na
tym polega język schizofrenijski”. Dodała: „Daję ludziom oddech, którego potrzebują. Robię
pojemnik, który ma się mną opiekować. Odpowietrzam ich. Z każdym oddechem przekazuję
im odpowiedzialność”.
„Odpowietrzam6” - to neologizm powstały w oparciu o zwyczajne procesy
morfologiczne, związane ze skróceniem i zagęszczeniem fizycznego opisu procesu
oddychania oraz związanego z pracą pojęcia odpowiedzialności; jednak ten neologizm jest
przedmiotem, a nie odniesieniem. Pewnego razu pacjentka powiedziała: „Dziś jestem
wściekła. Musiałam ustanowić granice, ramy, nie wywnętrzać się. Mam w środku pełno węży,
chcę, żeby pan je w moim imieniu zjadł”. Odnosząc się do epizodu wymiotowania podczas
rodzinnego posiłku, gdy zapytano ją o przykłady jej irracjonalnego zachowania, stwierdziła:
„Nie mogłam znieść uczucia, że zamówiłam te wszystkie dania, że straciłam pieniądze, że
tracę czas, musiałam się tego pozbyć. Rzygnęłam tym uczuciem”.
Z samego charakteru języka schizofreników wynika to, że pacjentom tym brakuje
cierpliwości, samokontroli i opanowania; że mają trudności w konceptualizowaniu procesów i
sekwencji, w odróżnianiu przeszłości od przyszłości, „tu” od „tam”, oraz w dostrzeganiu
konsekwencji swych poczynań – czyli w uczeniu się na podstawie doświadczeń. Walentynki
Caroline mogą posłużyć jako przykład regularnego bombardowania przez nią listami osób, z
którymi nie utrzymywała żadnego bieżącego kontaktu – często były to postaci z zamierzchłej
przeszłości. Nazywała te dziwaczne masowe listy „Wiadomościami ze Ścieżki” i była
przekonana, że pozbywa się w ten sposób – i przekazuje adresatom listów – swych
kłopotliwych treści umysłowych. Powiedziała: „Gdyby pana ręką kierowała dojrzała myśl, to
mógłby pan poczekać. Tutaj sprawa jest poplątana, nie mogę zatrzymać się i pomyśleć”.
Mimo czasami dziwnego i barwnego charakteru, język schizofrenii nie jest ani
językiem świadomości (refleksji), ani nieświadomego maskowania (wyparcia). Nie korzysta z
reprezentacji umysłowych, symbolizacji ani refleksji. Być może właśnie niezauważenie tego
faktu sprawiło, że całe pokolenie analityków – wśród nich tak doniosłe postaci jak Frieda
Fromm-Reichmann – idealizowało schizofreników jako osoby o szczególnej psychicznej
wrażliwości, dysponujące dostępem do nieświadomego życia, jaki nie jest dany zwyczajnym

6 W języku angielskim chodzi o neologizm respire, będący zlepkiem fizjologicznej respiracji


(respiration) i wyrazu „odpowiedzialność” (responsibility). Ponownie proponuję tłumaczenie niedokładnie
oddające znaczenie, ale zawierające mechanizmy skrócenia i zagęszczenia: odpowietrzenie jako zlepek
czynności związanej z oddychaniem oraz wyrazu „odpowiedzialność” (przyp. tłum.)

!24
ludziom. Pacjentka neurotyczna mogłaby odnieść się do swej nawykowej, nieadekwatnej
skłonności do dzielenia się swymi prywatnymi sprawami z innymi ludźmi za pomocą
nieświadomego symbolizmu zawartego w zwrocie: „wywnętrzać się”. Gdyby zapytać ją o to,
miałaby wrażenie, że powiedziała coś, o czym warto pomyśleć – czego symboliczne
znaczenie warto przeanalizować. Gdy Caroline posłużyła się, w cytowanej wypowiedzi, tym
samym zwrotem, nie tylko była przekonana, że w jej wnętrznościach znajdują się węże, które
musi mi przekazać (choć była w stanie sprawdzić rzeczywistość tych myśli, gdyby na to
nacisnąć), ale też przypomniała sobie wcześniejszą sytuację, w której zwymiotowała, by
pozbyć się niechcianych uczuć. W zwykłej analizie analityk mógłby skomentować to mówiąc,
że zachowanie i skojarzenia pacjentki wskazują na to, iż postrzega swoje problemy jak
bałagan, który może wrzucić w analityka – a pacjentka mogłaby odpowiedzieć wnosząc
skojarzenia do oralnych bądź analnych fantazji i wspomnień. Jednak gdy Caroline mówi:
„Później wyślę (mój bałagan) odpowiedzialnym ludziom, a oni się nim zajmą; wypełni ich
skrzynki pocztowe (…) Wysławiam sobie relacje z literami” - to nie wypowiada się
metaforycznie ani nie myśli, lecz działa. Zwyczajna osoba mogłaby mieć świadomość fantazji
i konfliktów leżących głębiej, lecz Caroline wierzy, że dosłownie przesyła swoje self, tożsame
ze słowami, innym ludziom. Dokładniej może byłoby powiedzieć, że Caroline dokonuje
ekspresji swej fantazji, w Kleinowskim rozumieniu; ale nawet na takim poziomie dyskursu,
gdy za pomocą bardziej zrozumiałego dla mnie języka sama próbuje interpretować swą
pierwotną schizofrenijską wypowiedź na temat listów, nadal wypowiada się językiem
zamknięcia i odreagowania, pozbawionym symbolizmu podatnego na interpretację oraz
nieświadomych znaczeń.
Schizofrenia jest stanem koncentracji na sobie, egocentryzmu w solipsystycznym
znaczeniu tego słowa – zaś język schizofrenijki, paradoksalnie, jest narzeczem bez żadnego
wyśrodkowanego podmiotu poza najbardziej podstawowymi pojęciami obserwatora i aktora.
W dużej mierze brakuje tutaj subiektywnego „ja”, wskazującego na świadomą refleksję i
myślenie o własnych przekonaniach, fantazjach, uczuciach i konfliktach – w jego miejsce
Caroline opisuje mikrokosmos, w którym uczestniczy, składający się z przedmiotów: stołu do
bilarda z kijami i bilami; pudełka do szycia z przędzą i nićmi; albo terenu graniczącego z
trzema jeziorami, wokół których chodziła, wraz z przypisanymi doń ptakami, drzewami i
ludźmi. W ramach zwyczajnego dyskursu ktoś mógłby podzielić się swoimi subiektywnymi

!25
myślami i uczuciami na temat matki mówiąc: „Przy niej zawsze czuję się jak za bilą-
ósemką”, albo „Jeśli chodzi o matkę, byłam bezradna; to ten stary problem nieopanowanej
siły i niewzruszonego obiektu”. Jednak Caroline opisała mi grę w bilarda, w ramach której jej
matka była rozpoczynającą, białą bilą, a jej samej udało się wbić do kieszeni wszystkie
pozostałe bile, nie dotykając ani białej bili rozpoczynającej, ani czarnej ósemki.
Dominującym afektem Caroline był triumf; dosłownie wierzyła, że rozwiązała problem
radzenia sobie z matką.
Powyższy przykład może posłużyć nam do przesunięcia się od semantyki ku
pragmatycznym aspektom języka schizofrenijskiego, blisko związanym z urojeniami,
odwracaniem i odczynianiem, oraz z oszustwem – czyli z procesami, które pozwalają ich
użytkownikowi uniknąć myśli i świadomości uczuć. Zwykły język służy danej osobie do
przystosowania się do świata „zewnętrznego”, subiektywnie postrzeganego za pomocą
szerokiej perspektywy zmysłowej. Jednak świat schizofrenika ma charakter wewnętrzny –
mimo że sam chory tego nie rozpoznaje – i składa się z idiosynkratycznych mikrokosmosów,
wspólnie ze spostrzeżeniami zmysłowymi konstytuujących coś, co w naszym bardziej
dojrzałym pojmowaniu uznajemy za psychikę. Schizofrenik za pomocą manipulowania
treściami psychicznymi subiektywnie doświadcza własnej kontroli nad światem. W tym
wypadku użytkownik języka czuje, że język posiada moc odczyniania, odwracania i
eliminowania nieznośnej rzeczywistości – zarówno w teraźniejszości, jak i w przeszłości. Jest
to język psychicznej alchemii, urojeniowej wszechmocy (Burnham, 1955; Frosch, 1967;
Glass, 1981). Caroline powiedziała mi kiedyś: „Oszukuję siebie, by myśleć, że to się nie
stało”. Mówiąc bardziej zwyczajnym językiem nazwała narzecze schizofrenijskie mianem
„języka pragnienia i chęci”. Za pomocą szydełkowania, gdy w bilarda, spaceru wokół jeziora
czy pisania szczegółowych listów stwarzała sobie wszechświat, który następnie mogła
opisywać i zmieniać z przekonaniem, że wpływa na wydarzenia, problemy i uczucia – w
teraźniejszości i w przeszłości. W zwyczajnym języku także korzystamy z odwrócenia, ale w
zupełnie innym sposób i w całkowicie przeciwnym celu. Używamy odwrócenia, by za
pomocą jaskrawego kontrastu z niewypowiedzianym, ale wspólnie dzielonym kontekstem
podkreślić bądź zaakcentować uczucie przekazywane przez wypowiadającą się osobę – na
przykład gdy sarkastycznie zauważamy: „Jemu akurat wypada to mówić!”. Z kolei
urojeniowe odwrócenie, typowe dla schizofrenii, służy usunięciu konieczności odróżniania

!26
umysłu od rzeczywistości, znoszenia bolesnych uczuć i dostosowywania się do wspólnie
określanego świata. Zwyczajna osoba postawiona w bolesnej sytuacji mogłaby znaleźć chwilę
wytchnienia w konstruowaniu bohaterskich fantazji i w wyobrażaniu sobie, że jest kimś
zdolnym do pokonania wszelkich przeciwności, niewrażliwym na ból. Jednak językowi
schizofrenicznemu brakuje jakości „jak gdyby”, niezbędnej do korzystania z metafor, na
których opierają się takie fantazje. Zamiast nieświadomej fantazji i języka pozwalającego na
kontemplację, schizofrenik doświadcza urojeniowego poczucia urzeczywistnienia: na miejsce
„jak gdyby” wkracza „jest”.
Zauważenie jakościowych różnic między językiem schizofrenijskim a zwyczajnym
językiem pozwala odnieść się do faktu, iż urojenia są sztywnymi przekonaniami, odpornymi
na próby klinicznej analizy. W umyśle ich twórcy urojenia są raczej urzeczywistnieniami niż
fantazjami, więc nie ma tu nad czym się zastanawiać. Gdy minęło trochę czasu od
przedstawionych przeze mnie przykładów, i gdy Caroline nabrała pewnej wprawy w
posługiwaniu się zwyczajnym językiem oraz w przestawianiu się z jednego języka na drugi,
jedną z sesji rozpoczęła od przyjrzenia się moim butom; następnie skomentowała: „Jestem
zła, że pan ma zawsze porządne buty, a ja nie”. Zaobserwowałem – i powiedziałem na głos –
że jej stopy zaczynają się poruszać. Odparła: „Nasze stopy ruszają się razem”, dodała też, że
chciałaby, żebym ją przytulił. Gdy zapytałem, o co tu chodzi, wyjaśniła: „Chciałabym znaleźć
się w pana butach”. Następnie potrafiła za pomocą zwyczajnego języka wyjaśnić mi, że zdaje
sobie sprawę z tego, iż wcale nie wyrażała fantazji ani nie symbolizowała pragnienia bycia
kimś bardziej podobnym do mnie, a jej wypowiedź zbliżała się do bezmyślnego języka
schizofrenijskiego, który w przeszłości pozwoliłby jej osiągnąć poczucie urzeczywistnienia i
domknięcia (w tym wypadku: urojenie iż udało jej się zamienić ze mną tożsamością), nie
dopuszczając do refleksyjnej myśli na temat bolesnych uczuć i zagadnień związanych z tym,
że jest sobą samą, odrębną osobą.
Paradoksalnie – to właśnie niezdolność języka schizofreników do odróżniania myśli
od działań przyczynia się do zamaskowania dziwaczności tego narzecza i ukrycia
urojeniowych myśli wspierających się nań; wypowiedzi pacjenta mogą wydawać się zarówno
pacjentowi, jak i analitykowi zwykłymi opisami wydarzeń. Gdy Caroline opowiadała mi o
upokarzającym romansie z profesorem na studiach i o późniejszej rozmowie z matką na ten

!27
temat, była przekonana, że rzeczywiście prowadzi tę rozmowę inaczej – nie zaś, że po prostu
chciałaby móc poprowadzić ją inaczej.
Żadne omówienie języka schizofrenicznego nie byłoby pełne bez komentarza na temat
neologizmów, które – co warto zauważyć – nie są nawet w połowie tak specyficzne dla
schizofrenii jak się sądzi. Wydają się być raczej skonstruowane wedle zwyczajnych reguł
morfologicznych, a uwagę zwraca raczej ich semantyka i pragmatyka. Pewnego dnia Caroline
powiedziała: „Ustawiłam wszystko w pracy, nikt nie będzie mnie autorytetował. Mówią mi co
mam robić. Wkurza mnie to”. Gdy zapytałem, czy jej zdaniem wyraz „autorytetować” jest
poprawnym słowem, odparła, że chyba nie. Wtedy zapytałem, dlaczego nie powiedziała o co
jej chodzi, posługując się poprawnym językiem. W odpowiedzi usłyszałem, że wówczas
musiałaby zmierzyć się z uczuciami wstydu, utraty poczucia godności i kontroli nad włąsnym
życiem. Nie godząc się na istnienie w zwyczajnym języku słowa wyrażającego jej uczucia –
Caroline odrzucała rzeczywistość tej sprawy i unikała związanych z nią uczuć. Ten przykład
wskazuje także kolejny raz na zrównanie ze sobą słów, przedmiotów i działań. Jeśli słowo jest
rzeczywistym przedmiotem, i jeśli Caroline potrafi zastąpić go neologizmem – to jest w stanie
oszukać samą siebie, że ów przedmiot czy problem już nie istnieje. Analitykowi usiłującemu
rozmieć swojego pacjenta łatwo jest przeoczyć idiosynkratyczny aspekt takich wyrazów i
skupić się na ich pozornym głębszym znaczeniu – tak, jak można by postąpić wobec pewnych
osobliwości mowy osoby nie posługującej się płynnie danym językiem; w tym wypadku
byłoby to uznanie, że Caroline „tak naprawdę” chodzi o „zachowywanie się wobec niej w
autorytatywny sposób”. Jednak wówczas urojenie pacjenta łączy się ze złudzeniem analityka i
wspólnie tworzą koluzję.
Pacjenci schizofreniczni nie chcą być rozumiani, bowiem niesie to za sobą
niebezpieczeństwo związane z niechcianą wiedzą na własny temat. Język schizofrenijski nie
tylko nie zawiera intencji komunikacyjnej, ale jest wręcz językiem zwodzenia. By dany język
służył za narzędzie komunikacji, u mówcy i słuchacza musi zaistnieć wystarczający poziom
zgodności elementów kontekstu i związanych z nimi założeń lingwistycznych – osobistych,
społecznych i kulturalnych; wystarczający poziom harmonii „muzyki” towarzyszącej
słowom. Jeśli chodzi o język schizofrenijski, owe założenia są nie tylko idiosynkratyczne dla
mówcy czy autora – ale też mówca bądź autor nie ma intencji wyjaśnienia ich słuchaczowi
lub czytelnikowi. Caroline mówiła o tym w następujący sposób: „Uciekam do miejsca, w

!28
którym moje własne słowa są rzeczywiste, a inni ludzie nie są; tam nie mogą mnie dotknąć.
Myślę, że odnajduję własny „Closet Land”, swoją kryjówkę, prywatne miejsce, w które
uciekam ku własnym słowom, by uniknąć dotyku innych ludzi, który mnie przeraża”.
W pozornie idealizującym liście do jednego ze swoich byłych lekarzy (zakładała, że
jest wyznania żydowskiego) Caroline napisała, iż był „szybowcem”. Lekarz odrzucił tę
korespondencję, jak wiele innych napisanych przez nią treści, uznając ją za kolejny smutny
przykład jej szaleństwa. Niewiele wiedział o tym, że kiedyś – co Caroline ostatecznie
opowiedziała mi zwyczajnym językiem – wzbudził w niej skrywaną wściekłość, mówiąc jej,
że „lata wyżej niż szybowce”; nie wiedział też o tym, że ojciec Caroline nazywał Żydów
„żydowcami”7. Wymyśliła zatem epitet pozwalający na zagęszczenie słów którymi nazwał ją
lekarz oraz jej własnej wściekłości w taki sposób, że mogła rzucić nim w stronę lekarza, który
nie miał bladego pojęcia o jej poczynaniach – zatem 'bez konsekwencji.
Z pragmatycznego punktu widzenia podstawowym celem zwyczajnego języka jest
zwiększenie świadomości uczuć i myśli, by następnie selektywnie komunikować je innym;
natomiast język schizofrenijski służy podmiotowi do unikania owej świadomości oraz
komunikacji, która mogłaby ją zwiększyć. Searles (1965) zauważył, że świadomość uczuć
wiąże się z rozwojem myślenia symbolicznego. Przypomnijmy sobie, że Caroline stwierdziła,
iż „metafory wymagają większej odpowiedzialności; są czymś bardziej łączącym”. Dobrze
wiemy, że w schizofrenii afekt albo nie odpowiada kontekstowi, albo całkowicie go brakuje.
Język schizofrenijski jest metodą wprowadzania „krótkiego spięcia” w obszar konieczności
poznawania, myślenia i czucia. To, co napiera by zostać poznane – jak powiedziałby mój
mentor w dziedzinie schizofrenii, Elvin Semrad – to ogromny, nieznośny, pozbawiony
umysłowej reprezentacji ból, związany z wczesnymi przeżyciami interpersonalnymi,
wzmocniony zaś późniejszym zniszczeniem możliwości życiowych. Gdyby uczucia mogły
być reprezentowane, mielibyśmy zapewne do czynienia z potężną wściekłością; jednak często
towarzyszyłyby jej rozpacz, przerażenie, wstyd i poczucie winy. Caroline pewnego razu
stwierdziła: „Chciałam biec, biec, uciec od bolesnych uczuć. Czuję, jakbym mogła je
odszczepić, unicestwić, uciec od nich”. Potem zaś dodała: „Na tym polega język
schizofrenijski”.

7 Analogicznie jak w poprzednim przypisie, proponuję tłumaczenie nieco odbiegające od dosłownego


znaczenia, uwzględniające zaś proces lingwistyczny. W oryginale w miejscu szybowca pojawia się – latawiec
(ang. kite), zaś w miejscu „żydowca” - „żydek” (ang. kike) (przyp. tłum.)

!29
Schizofrenicy cechują się niezwykłym oporem przed pracą umysłową wpisaną w
znoszenie i przetwarzanie rzeczywistości emocjonalnej; działają wedle zasady przyjemności
(Freud, 1990; Kata, 1960; Frosch, 1967). W innym artykule (1993) odniosłem się do tej cechy
nazywając ją umysłowym nihilizmem; doszedłem do wniosku, że schiozfrenicy potrafią
osiągać stan pozbawiony bólu bez pomocy narkotyków. Choć epizod schizofrenii może
wydawać się bolesny w oczach obserwatora, to przechodząca go osoba nie przeżywa w
świadomy sposób emocjonalnego cierpienia, które budzi się w empatycznie dostrojonym
obserwatorze – schizofrenik rozprasza uwagę, bo mogłaby ona wzbudzić weń świadomość
prawdziwego bólu, związanego z daną sytuacją życiową.

Teoria psychozy

Kleinowska teoria pozycji schizoidalno-paranoidalnej oraz jej rozwinięcie (Klein,


1930, 1935, 1946; Segal, 1950, 1956, 1957; Bion, 1967; także inni, zbyt liczni by ich
wymienić, autorzy) stała się w mniejszym lub większym zakresie domyślną teorią psychozy,
tak, jak spostrzeżenia Freuda w obszarze nerwicy. Zwyczajny umysł w najwcześniejszej fazie
rozwoju, postulowanej przez ową teorię, ma charakter somatyczno-psychiczny. W owym
czasie umysł pozostaje nieodróżniony od doznań zmysłowych, spostrzeżeń, działań oraz od
innych osób (identyfikacja projekcyjna); jest także niezintegrowany (rozszczepienie) i
napędzany głównie wściekłością. Stałość reprezentacji i związana z nią zdolność do
symbolizowania, myślenia i zastanawiania się oraz do przeżywania konfliktów i ambiwalencji
– co cechuje pozycję depresyjną – zostanie osiągnięta dopiero w przyszłości. Produktem
umysłowym tej fazy jest fantazja8 – tworząca system jakościowo odmienny od wyobrażenia,
będącego produktem dojrzałej myśli i języka. Matczyne pomieszczanie pomaga niemowlęciu
metabolizować wyprojektowane beta-prekursory i przekształcać je w elementy alfa,
ostatecznie składające się na myśl symboliczną. Mahler (1975) zauważyła, że wystarczająco
dobra matka empatycznie „odczytuje” umysł niemowlęcia i pomaga bezradnemu bez niej
niemowlęciu zaspokoić potrzeby, których samo nie jest świadome – zatem pierwsze pierwsze
przeżycia niemowlęcia składają się z ekspresji wszechmocnych jednostek słowno-

8 W tej części artykułu autor wprowadza rozróżnienie na pojęcia phantasy i fantasy; w tym kontekście
tłumaczę ten pierwszy termin jako „fantazja”, drugi – jako „wyobrażenie” (przyp. tłum.)

!30
przedmiotowo-cielesnych, przypominających urojenie – za wyjątkiem patologicznej
konotacji. Taka konceptualizacja pozycji paranoidalno-schizoidalnej w wielu wymiarach
pozostaje w zgodzie z przedstawionymi przeze mnie hipotezami na temat schizofrenicznego
języka, choć rozwinąłem głównie związki między nimi a spostrzeżeniami Klein i Segal
odnośnie do porażki w symbolizacji.
Wedle teorii Klein wściekłość stanowi podstawowy motor rozwoju, zarówno
zdrowego, jak patologicznego, zaś stany takie jak psychoza czy schizofrenia są przejściową
fazą normalnego rozwoju, które mogą się usztywnić i złośliwie wzmocnić, jeśli wściekłość
osiąga nadmierny poziom, a matczyne pomieszczanie zawodzi. Jednak niekoniecznie trzeba
godzić się z każdym z tych sformułowań, by uznać doniosłość rozróżnienia między umysłem
w pozycji paranoidalno-schizoidalnej a umysłem w pozycji depresyjnej dla rozumienia
różnicy między zwyczajnym językiem a językiem schizofreników. Schizofreniczny język i
zwyczajny język niemowlęctwa mogą być do siebie podobne – jeśli nie identyczne – w
zakresie aspektów semantycznych i syntaktycznych, różnić się jednak w wymiarach
funkcjonalnych i pragmatycznych, co wynika z odmiennych okoliczności ich pojawienia się.
Być może rozmaite zaburzenia i rozmaite fazy rozwoju cechują się – ze względu na
poszczególne, specyficzne ograniczenia i parametry układu nerwowego – wspólnym dla
siebie szablonem językowym.
Jedną z przyczyn dla których ważne lingwistyczne aspekty teorii Klein pozostały do
tej pory nierozwinięte może być fakt, że sama teoria ukorzeniona jest w swego rodzaju
schizofrenijskim języku – narzeczu animistycznym, somatycznym, konkretnym, magicznym;
w języku schizofrenicznej i niemowlęcej subiektywności, nie zaś w zwyczajnym języku,
konceptualizująycm integrację, odrębność i reprezentacje umysłowe. To zaś prowadzi do
zatarcia różnicy między językiem analityka a językiem pacjenta. Podobne zniekształcenie
wydaje się zachodzić w sytuacji klinicznej, w której analitycy sprawiają wrażenie stosunkowo
mało zdających sobie sprawę ze skutków, jakie różnica między pozycją paranoidalno-
schizoidalną a pozycją depresyjną niesie dla języka; analitycy skłaniają się ku prowadzeniu
terapii w oparciu o założenie, że pacjenci mówią tym samym językiem co oni – językiem
stosunkowej dojrzałości, mniejszej lub większej. Takie założenie tkwi u podstaw
interpretowania nieświadomych znaczeń fantazji w taki sposób, jakby była ona
wyobrażeniem (czyli czymś symbolicznym), nawet jeśli pacjent ani nie współpracuje, ani nie

!31
potwierdza tej linii interpretacyjnej. Hanna Segal, autorka najistotniejszych od czasu Klein
spostrzeżeń w temacie konkretności schizofreników i ich niezdolności do symbolizowania,
omawiając przykład kliniczny napisała: „Jednak od samego początku [analizy
schizofrenicznego pacjenta] w niektórych spośród jego urojeń można było rozpoznać fantazje
znajome każdemu analitykowi. Doszłam jednak do wniosku, że interpretowanie ich poza
kontekstem nie ma sensu” (1950, s. 270). Segal jest więc przekonana, że ma do czynienia
raczej z różnymi kontekstami niż z odmiennymi językami; jednocześnie zaś zauważa, że
pacjent uporczywie odrzuca interpretacje fantazji i wysiłki podejmowane przez nią w celu
wydobycia – jak sądziła – nieświadomego materiału na światło świadomości. Segal
najwyraźniej uznała, że jest to opór, a nie podstawowa różnica lingwistyczna między nią a
pacjentem. Twierdziła, że poradziła sobie z jego niezdolnością tworzenia symboli za pomocą
interpretacji – jednak nie przedstawia żadnych szczegółowych danych dotyczących
dokładnego sposobu tych poczynań.

Język i leczenie

Przedstawiona wyżej argumentacja nie ma na celu stwierdzenia, że analitycznie

zorientowana terapia schizofrenii jest niemożliwa bez rozpoznania i rozwiązania różnic


lingwistycznych – byłby to bowiem sąd sprzeczny z pokaźną ilością dowodów klinicznych.
Nie ma wątpliwości, że większość osób schizofrenicznych utrzymujących się w stosunkowo
dobrze skompensowanym stanie i przebywających w aktywnie wspierającym ich rehabilitację
środowisku uczy się na podstawie kontaktu z opiekunami; choć komunikacja nie musi
bezpośrednio dotyczyć rozpoznania różnic językowych, taka osoba najprawdopodobniej
rozwinie pewną zdolność używania zwyczajnego języka. W każdym razie wydaje się, że
zwyczajny język i zdolność do myślenia rozwijają się wedle niezależnych wytycznych,
ostatecznie prowadząc pacjenta ku konfliktowi między tym, co Bion (1967) nazwał
psychotyczną i niepsychotyczną częścią osobowości.
Przez większość czasu psychoanalitycy i ich schizofreniczni pacjenci mówią do siebie
i słyszą siebie nawzajem w zupełnie odrębnych językach. Zwyczajny język refleksji i
myślenia jest bardzo sprzeczny z poczuciem urzeczywistnienia i urojeniowej, wszechmocnej

!32
pewności, którym cechuje się język schizofrenijski. Interpretacje udzielane bez
wcześniejszego pokonania bariery językowej mogą służyć terapeucie do ochrony przed
poczuciem bezradności wpisanym w rozpoznanie tego, jak niewielki ma wpływ na pacjenta.
W tym znaczeniu przypominają one wykorzystywanie przez pacjenta myśli urojeniowych w
celu chronienia się przed uczuciami bezradności, braku nadziei i wściekłości. Połączenie
urojeniowego języka pacjenta ze złudzeniami analityka co do własnych możliwości
rozumienia prowadzić mogą do koluzji i przewlekłego impasu w terapii.
Zanim więc możliwe stanie się podjęcie z osobą schiozfreniczną zwykłego
terapeutycznego zadania psychodynamicznej klaryfikacji, interpretacji i analizy, trzeba
zidentyfikować i rozwiązać urojeniowe poczucie wszechmocy oraz zbudować wspólny język,
uwzględniający ograniczoną zdolność wpływania na rzeczywistość a także obejmujący
potrzebę przystosowywania się, potrzebę myślenia i potrzebę czucia. Jest to zadanie trudne ze
względu na paradoks wpisany w fakt, że terapia w większości odbywa się w ramach
zwyczajnego języka; także ze względu na to, że w języku urojeniowego urzeczywistnienia nie
odnajdziemy żadnych ukrytych, nieświadomych wszechmocnych fantazji czy życzeń, które
analityk mógłby odkryć i poddać wspólnej refleksji i interpretacji. Stworzenie relacji
emocjonalnej zależności, co trudno osiągnąć ze schizofrenikiem, stanowi konieczność, jeśli
pacjent ma zacząć uczyć się, że analityk jest odrębną osobą, pozostającą poza jego kontrolą –
kimś, czyje rozumienie pacjent próbuje uzyskać, ale kto wypowiada się w innym języku. Od
tego punktu para pacjent-analityk może zacząć tłumaczyć język schizofrenijski na zrozumiały
dla obojga zwyczajny język. Jeśli to się uda – wówczas stopniowo w miejscu wszechmocnego
urojenia pojawić się może życzeniowa fantazja, podatna na komunikację za pomocą
zwyczajnego języka i na interpretację.
Ogromnie istotną sprawą jest zauważenie, że dopiero po zyskaniu zdolności wyrażania
treści umysłu za pomocą zwyczajnego języka pojawia się możliwość identyfikowania
poszczególnych wątków psychodynamicznych wyjątkowych dla każdej schizofrenicznej
osoby i rozpoczęcia pracy nad nimi. Interpretacje – formułowane w duchu Kleinowskim bądź
innym – stają się cennym narzędziem dopiero w tej późnej fazie leczenia. Na przykład
identyfikacja projekcyjna zawarta w wątku z kartką walentynkową Caroline nie byłaby
zauważona przez najbardziej nawet czujnego analityka w okresie poprzedzającym nasze
wspólne omówienie tej sprawy, które ostatecznie doprowadziło do ponownego przedstawienia

!33
owych procesów umysłowych, lecz tym razem w zwyczajnym języku. Nawet jeśli mogłem
cokolwiek podejrzewać, to Caroline nie dysponowała receptywną zdolnością językową
pozwalającą na asymilację interpretacji wyrażonej w języku symbolizmu i nieświadomej
fantazji, mi zaś brakowało zdolności do intencjonalnego wypowiadania się w języku
schizofrenijskim. Jak ktokolwiek miałby zrozumieć, że słowa „Trzymaj się” wypowiedziane
przez właściciela mieszkania mogą w języku schizofrenijskim zostać odebrane jako
kwestionowanie urojeniowego przekonań Caroline, wierzącej że dosłownie dała mu swoje
zakłopotane serce, a on przyjmując walentynkę zgodził się opiekować owym sercem,
„trzymać je”? Wypowiedziane mimochodem słowa wzbudziły nieświadomą wściekłość
Caroline. Była to właściwie silna i potencjalnie zmieniająca interpretacja, ale pozbawiona
wartości terapeutycznej, bo żadna ze stron nie była w stanie myśleć o tym, co w istocie się
zdarzyło.
Na koniec chciałbym podsumować związki między językiem schizofrenijskim a
świadomością. Wpisany w język schizofrenijski brak świadomości nie powinien być
rozumiany jako sugestia, że jest to język pełen nieświadomych znaczeń. W kartce
walentynkowej Caroline nie odnajdziemy żadnych nieświadomych, symbolicznie
zakodowanych fantazji, czekających na skojarzeniową analizę. Schizofrenijski jest językiem
urojeniowego urzeczywistnienia, dlatego nie uwzględnia także świadomości w zwykle
używanym przez nas rozumieniu tego pojęcia. To język pierwotnej nieświadomości – ale nie
w normalnym wymiarze rozwojowym. Schizofrenijski stanowi alternatywną strukturę
językową, pozwalającą obejść konieczność reprezentowania elementów umysłu, obejść
konieczność myślenia.
Podziękowania: chciałbym podziękować dr Barbarze Arston, dr Davidowi
Garfieldowi, dr Bonnie Litowitz oraz dr Eduardowi Prado de Oliveira za ich pomocne
komentarze.

Tłumaczenie – Lech Kalita

Bibliografia

!34
Akmajian, A. et al. (1984). Lingusitics: An Introduction to Language and Communication.
Cambridge, MA: MIT Press.
Andresen, N. et al. (1985). Language abnormalities in schizophrenia. In New Perspectives in
Schizophrenia, ed. M. Mednick & M. Seeman. New York: Macmillan, pp. 97-120.
Arieti, S. (1974). Interpretation of Schizophrenia. New York: Basic Books, 2nd edition.
Bion, W. R. (1955). Language and the schizophrenic patient. In New Directions in Psycho-
Analysis, ed. M. Klein, P. Heimann & R. Money-Kyrle. London: Tavistock Publications, pp.
220-39.
Bion, W. R. (1959). Attacks on linking. Int. J. Psycho-Anal., 40: 308-15. [→]
Bion, W. R. (1967). Second Thoughts. London: William Heinemann Medical Books.
Bleuler, E. (1911). Dementia Praecox or The Group of Schizophrenias. Trans. J. Zinkin. New
York: Int. Univ. Press, 1950.
Bobon, J. (1962). Psychopathologie de l'expression. Paris: Masson.
Brown, R. (1958). Words and Things. New York: Free Press.
Brown, R. (1973). Schizophrenia, language and reality. Am. Psychol., 28: 395-403.
Burnham, D. (1955). Some problems in communication with schizophrenic patients. J. Amer.
Psychoanal. Assn., 3: 67-81. [→]
Cameron, N. (1944). Experimental analysis of schizophrenic thinking. In Language and
Thought in Schizophrenia, ed. J. S. Kasanin. New York: W. W. Norton, pp. 50-64.
Cameron, N. (1963). Personality Development and Psychopathology. Boston: Houghton
Mifflin.
Chaika, E. (1974). A linguist looks at ‘schizophrenic’ language. Brain & Language, 1:257-76.
Chaika, E. (1990). Understanding Psychotic Speech. Springfield, IL.: Charles C. Thomas.
Chaika, E. & Lambe, R. (1985). The locus of dysfunction in schizopahrenic speech.
Schizophrenia Bulln., 11:8-15.
Chapman, J. (1966). The early symptoms of schizophrenia. British J. Psychiat., 122: 225-51.
Chapman, L. & Chapman, J. (1973). Disordered Thought in Schizophrenia. Englewood Cliffs,
N. J: Prentice Hall.
Cohen, B. (1978). Referent communication disturbances in schizophrenia. In Language and
Cognition in Schizoprenia, ed. S. Schwartz. New York: Erlbaum.

!35
Fish, F. (1957). The classification of schizophrenia: the views of Kleist and his co-workers. J.
Mental Science, 103: 443-63.
French, T. & Fromm, E. (1964). Dream Interpretation. New York: Basic Books.
Freud, S. (1900). The Interpretation of Dreams, S.E. 4-5. [→]
Freud, S. (1911). Formulations on the two principles of mental functioning. S.E. 12, pp.
213-26. [→]
Freud, S. (1933). New Introductory Lectures on Psychoanalysis. S.E. 22, pp. 3-248. [→]
Fromkin, V. (1975). A linguist looks at ‘A linguist looks at schizophrenic language. Brain &
Language, 2:498-503.
Frosch, J. (1967). Delusional fixity, sense of conviction, and the psychotic conflict. Int. J.
Psycho-Anal., 48:475-95. [→]
Gerson, S. et al. (1977). Diagnosis: schizophrenia versus posterior aphasia. Am. J. Psychiatry,
134: 966-9.
Gerson, W. (1928). Schizophrene Sprachneubildung and schizophrenes Denken. Z. Ges.
Neurol. Psychiat., 113:159-76.
Glass, J. (1981). Facts and meaning: from the perspective of schizophrenic internality.
Contemp. Psychoanal., 17:118-35. [→]
Goldstein, K. (1944). Methodological approach to the study of schizophrenic thought
disorder. In Thought and Language in Schizopahrenia, ed. J. S. Kasanin. New York: W. W.
Norton, pp. 17-40.
Griesinger, W. (1882). Mental Pathology and Therapeutics. Trans. C. Robertson & J.
Rutherford. New York: William Wood & Company.
Harrod, J. (1986). Schizophrenia as a semiotic disorder. Schizophrenia Bulln., 12:12-13.
Harrow, M., Himmelhoch, J. et al. (1972). Overinclusive thinking in acute schizophrenic
patients. J. Abnorm. Psychol., 79:161-8.
Harrow, M., Tucker, G. et al. (1972). Concrete and idiosyncratic thinking in acute
schizophrenic patients. Arch. Gen. Psychiat., 26:433-39.
Harrow, M. et al. (1986). Is schizophrenia a semiotic disorder? Replies to Harrod.
Schizophrenia Bulln., 12: 14-19.
Johnston, M. & Holzman, P. (1979). Assessing Schizophrenic Thinking: A Clinical and
Research Instrument for Measuring Thought Disorder. San Francisco: Jossey-Bass.

!36
Jung, C. G. (1906). The Psychology of Dementia Praecox. New York/Washington: Nervous
and Mental Disease Pub. Co., 1936.
Katan, M. (1939). A contribution to the understanding of schizoaphrenic speech. Int. J.
Psycho-Anal., 20: 353-62. [→]
Katan, M. (1960). Dream and psychosis: their relationship to hallucinatory processes. Int. J.
Psycho-Anal., 41: 341-50. [→]
Klein, M. (1930). On the importance of symbol formation in the development of the ego. In
Love, Guilt and Reparation. London: Hogarth Press and the Institute of Psycho-Analysis,
1975, pp. 219-32.
Klein, M. (1935). A contribution to the psychogenesis of manic-depressive states. In Love,
Guilt and Reparation. London: Hogarth Press and the Institute of Psycho-Analysis, 1975, pp.
262-89.
Klein, M. (1946). Notes on some schizoid mechanisms. In Envy and Gratitude. London:
Hogarth Press and the Institute of Psycho-Analysis, 1975, pp. 1-24. [→]
Kraepelin, E. (1896). Dementia Praecox and Paraphrenia. Trans. R.M. Barclay. Edinburgh: E.
& S. Livingstone, 1919.
Lanin-Kettering, I. & Harrow, M. (1985). The thought behind the words: a view of
schizophrenic speech and thinking disorders. Schizophrenia Bulln., 11: 1-7.
Lecours, A. & Vanier-Clement, M. (1976). Schizophasia and jargonaphasia: a comparative
description with comments on Chaika's and Fromkin's respective looks at ‘schizophrenic’
language. Brain & Language, 3: 516-65.
Lewis, N. (1944). Preface to Thought and Language in Schizophrenia, ed. J. S. Kasanin. New
York: W. W. Norton, pp. v-xii.
Mahler, M. S., Pine, F. & Bergmann, A. (1975). The Psychological Birth of the Human Infant.
New York: Basic Books.
Matthysse, S. (1987). Schizophrenic thought disorder: a model-theoretic perspective.
Schizophrenia Bulln., 13: 173-84.
Pavy, D. (1968). Verbal behavior in schizophrenia: a review of recent studies. Physiol. Bulln.,
70: 164-78.
Robbins, M. (1993). Experiences of Schizophrenia. New York: Guilford.

!37
Schilder, P. (1914). Wahn und Erkenntnis. Mono. Ges. Geb. Neurol. Psychiat. Berlin:
Springer.
Searles, H. (1962). The differentiation between concrete and metaphorical thinking in the
recovering schizophrenic patient. In Collected Papers on Schizophrenia and Related Subjects.
New York: Int. Univ. Press, 1965, pp. 560-83.
Searles, H. (1965). Collected Papers on Schizophrenia and Related Subjects. New York: Int.
Univ. Press.
Seeman, M. (1970). Analysis of psychotic language: a review. Diseases Nerv. System, 31:
92-99.
Segal, H. (1950). Some aspects of the analysis of a schizophrenic. Int. J. Psycho-Anal., 31:
268-78. [→]
Segal, H. (1956). Depression in the schizophrenic. Int. J. Psycho-Anal., 37: 339-43. [→]
Segal, H. (1957) Notes on symbol formation. Int. J. Psycho-Anal., 38: 39-45. [→]
Storch, A. (1922). Das archaisch-primitive Erlebnis und Denken der Schizophrenen. Monogr.
Ges. Geb. Neurol. Psychiat., 32: 1-89.
Storch, A. (1923). Bewusstseinsebenen und Wirk-lichkeitsbereiche in der Schizophrenie. Z.
Ges. Neurol. Psychiatr., 82: 331-42.
Storch, A., (1930). Die Welt der beginnenden Schizophrenie und die archiasche Welt. Z. Ges.
Neurol. Psychiatr., 127: 779-810.
Stransky, E. (1905). On Dementia Praecox. Vienna: Vienna Medical Press.
Stransky, E. (1905a). Über Sprachverwirrheit. Halle: Marhold.
Sullivan, H. S. (1962). Schizophrenia as a Human Process. New York: W. W. Norton.
Vygotsky, L. S. (1934). Thought in schizophrenia. Archiv. Neuro. & Psychiat., 31: 1063-77.
Vygotsky, L. S. (1962). Thought and Language. Trans. E. Hanfmann & G. Vaska. New York:
John Wiley & Sons.
Von Domarus, E. (1944). The specific laws of logic in schizophrenia. In Language and
Thought in Schizopahrenia, ed. J. S. Kasanin. New York: W. W. Norton, pp. 104-14.
Werner, H. (1940). Comparative Psychology of Mental Development. New York: Int. Univ.
Press.
Werner, H. & Kaplan, B. (1963) Symbol Formation: An Organismic-Developmental
Approach to Language and the Expression of Thought. New York: John Wiley & Sons.

!38
White, W. A. (1925) Schizophrenia (Dementia Praecox). New York: Paul B. Hoeber.

!39

Vous aimerez peut-être aussi