Vous êtes sur la page 1sur 232

HISTORYCZNE BITWY

ROBERT BIELECKI
S O M O S I E R R A 1808
Wydawnictwo
Ministerstwa O b r o n y N a r o d o w e j
Warszawa 1989
NOWA WOJNA ZA PIRENEJAMI

Latem 1807 roku cesarska Francja osiągnęła szczyty potęgi.


Pod władzą Napoleona znajdowała się niemal cała zachodnia
rodkowa Europa, a jego pułki stały nad Niemnem, na wy-
brzeżach Bałtyku i Morza Północnego, w Dalmacji, na południu
Półwyspu Apenińskiego. Cesarscy bracia Józef i Hieronim rzą-
dzili w Neapolu i Westfalii, jego szwagier, marsz. Joachim Mu-
rat był księciem Bergu. Sprzymierzone z Francją, a faktycznie
całkowicie jej podporządkowane, było królestwo Saksonii, któ-
rego władca Fryderyk August nosił także tytuł księcia warszaw-
skiego. Prusy pokonane zaledwie przed paru miesiącami i poz-
bawione znacznej części swych terytoriów, nie były w stanie —
przynajmniej na razie — odgrywać większej roli. Car Aleksan-
der uważał się za sojusznika Francji i przystąpił do blokady
kontynentalnej. Austria trzymała się na uboczu, dobrze pamię-
tając, że półtora roku wcześniej sama poniosła klęskę w wojnie
z Francją. Takie były rezultaty całej serii wspaniałych zwy-
cięstw Napoleona i jego żołnierzy pod Austerlitz, Jeną i Auer-
staedt oraz Frydlandem.
A jednak właśnie wtedy, bo we wrześniu 1807 roku, Anglia
odważyła się na sprowokowanie nowego konfliktu. Pozostając
od czterech lat w wojnie z Francją, nie mogła pogodzić się
z napoleońskim panowaniem nad Europą, do której brytyjskie
towary nie miały teraz dostępu.
6
1 września gen. Peymann, dowodzący garnizonem Kopenha-
gi, otrzymał wezwanie od angielskiego generała Cathcarta, by
natychmiast poddał się i wydał całą duńską flotę, jaka schroni-
ła się w tym porcie. Na redzie Kopenhagi znajdowało się 150
brytyjskich okrętów wojennych i statków transportowych,
a Anglicy wysadzili dodatkowo na ląd 68 dział, grożąc lada
chwila zbombardowaniem miasta. Wprawdzie Peymann odrzucił
początkowo to wezwanie, ale w pięć dni później musiał przyjąć
warunki kapitulacji, bo po wielogodzinnym bombardowaniu
w mieście wybuchły pożary. Anglicy zastosowali wówczas no-
wy typ pocisków — tzw. race kongrewskie — które już wcześ-
niej znane były w Indiach. 7 września wojska brytyjskie weszły
na krótko do Kopenhagi, splądrowały miejscowy arsenał, spali-
ły okręty w budowie, zabrały te, które nadawały się do żeglugi,
i opuściły miasto, zanim przybyły tam oddziały francuskie.
Bombardowanie Kopenhagi wstrząsnęło Europą. Wydawało
się bowiem, że skoro Francja stoi u szczytu potęgi i doszła do
porozumienia z Rosją, musi zapanować pokój. Okazało się
jednak, że w Londynie górę wzięła „partia wojny", a więc zwo-
lennicy kontynuowania zmagań z Napoleonem. Cesarz Francu-
zów, widząc, że jego pokojowe plany nie mogą być zrealizowa-
ne, zdecydował się podjąć nową próbę rzucenia Anglii na kola-
na. Przez kilka tygodni myślał o inwazji na Wyspy Brytyjskie,
tak jak w 1803 roku, i wydał nawet polecenia, aby w dawnych
obozach wojskowych nad kanałem La Manche zaczęto groma-
dzić żywność i sprzęt desantowy. Rychło jednak doszedł do
wniosku, że taka inwazja jest po prostu nierealna. Francja była
niemal zupełnie pozbawiona floty po klęsce pod Trafalgarem
(październik 1805) i nie było żadnych szans na jej odbudowanie
w ciągu najbliższych lat.
Napoleon zdecydował się więc na zadanie Brytyjczykom cio-
su tam, gdzie tego zupełnie nie oczekiwali. W owym czasie an-
gielskim „przyczółkiem" na kontynencie europejskim była Por-
tugalia, gospodarczo podporządkowana Brytyjczykom i czer-
piąca znaczne korzyści z tranzytu angielskich towarów.
W październiku 1807 roku na rozkaz Bonapartego utworzony
został 1 korpus obserwacyjny Girondy pod dowództwem gen.
7
Andoche Junota. Jego zadaniem było dotarcie poprzez Hiszpa-
nię do Portugalii i opanowanie tego kraju. Zadanie wydawało
się dosyć proste, dlatego też korpus ów liczył tylko 18 tys. pie-
choty, 2 tys. kawalerii i 36 dział. Sam Junot nie był wybitniej-
szym dowódcą, a swe dotychczasowe wyniesienie zawdzięczał
przede wszystkim wieloletniej przyjaźni z Napoleonem, którego
znał jeszcze z oblężenia Tulonu w 1793 roku.
18 października 1807 roku Junot przekroczył graniczną rzekę
Bidassoa i znalazł się ze swym korpusem w Hiszpanii. Miejs-
cowa ludność przyjmowała Francuzów dosyć życzliwie, organi-
zowała dla nich bale i wieczory taneczne, dostarczała żywności.
Marsz przez Hiszpanię był trudny przede wszystkim z racji nie
najlepszych dróg i braku doświadczenia francuskich żołnierzy,
którzy w większości dopiero niedawno zostali powołani do sze-
regów. Piechurzy nie byli zdolni odbywać forsownych mar-
szów, kawalerzyści nie potrafili utrzymać się w siodle. W ciągu
tygodnia Junot stracił 4 tys. żołnierzy, których trzeba było po-
zostawić w szpitalach. Kiedy w końcu października 1 korpus
Girondy przekroczył granicę Portugalii, zaledwie połowa ludzi
zdolna była pełnić służbę. Na szczęście Portugalczycy nie sta-
wiali żadnego oporu i w pierwszych dniach listopada Francuzi
weszli do Lizbony. Junot chciał zademonstrować mieszkańcom,
jaką to dysponuje siłą, ale do zwycięskiej defilady mógł użyć za-
ledwie 1500 grenadierów.
Napoleon zawładnął Portugalią nie tylko dlatego, że chciał
,,ukarać" Brytyjczyków za bombardowanie sojuszniczej Ko-
penhagi. Zamierzał na stałe usadowić się w nowo podbitym kra-
ju i w ten sposób kontrolować dalsze kilkaset kilometrów euro-
pejskiego wybrzeża, co przecież było konieczne, jeśli antyan-
gielska blokada kontynentalna miała dać konkretne rezultaty.
Cesarz nie bardzo wiedział jednak, jak ma rozwiązać problem
portugalski. Nie było tu już starej dynastii Braganza, bo cała ro-
dzina królewska odpłynęła na angielskim okręcie do Brazylii.
Przez pewien czas Napoleon zamierzał podzielić ten kraj na
trzy części. W północnej, wokół Porto, miała rządzić królowa
Etrurii, Maria Ludwika, której dotychczasowe ziemie w środ-
kowych Włoszech zostały przyłączone do Francji. W części po-
8

łudniowej miało powstać nowe królestwo oddane we władanie


Manuelowi Godoyowi — o którym będzie jeszcze mowa. Naj-
większa część, środkowa, wokół Lizbony, miała znaleźć się pod
bezpośrednim zarządem Francji. Projekt ten znany był na dwo-
rze w Madrycie i dlatego właśnie Hiszpania — sprzymierzona
z Francją od 1795 roku — nie sprzeciwiała się przemarszowi
wojsk cesarskich, a nawet wspierała Napoleona w tym przed-
sięwzięciu, dostarczając mu żywności, koni i dwu dywizji
wojska.
Andoche Junot wkroczył wprawdzie do Lizbony, a rodzina
Braganzów uciekła do Brazylii, ale Napoleon nie był wcale pe-
wien czy wystarczy to dla utrzymania nowego nabytku. Nie
miał wątpliwości, że Anglicy podejmą kontrofensywę i że będą
próbowali wysadzić korpus ekspedycyjny w Portugalii. Uznał
więc, że trzeba wesprzeć Junota, posłać mu posiłki i zabezpie-
czyć jego komunikację z Francją. Jeszcze w październiku 1807
roku utworzony został 2 korpus obserwacyjny Girondy, złożo-
ny z dywizji generałów Barbou, Vedela i Malhera, oddany pod
komendę gen. Pierre Duponta. Ten ostatni był doskonałym
dowódcą, odznaczył się niedawno pod Frydlandem i pow-
szechnie mówiono, że przy pierwszej okazji — jeśli tylko odnie-
sie większe zwycięstwo — czeka go marszałkowska buława.
Aby zrozumieć dalszy rozwój wydarzeń, musimy na chwilę
zająć się sytuacją polityczną Hiszpanii. Jesienią 1807 roku kraj
ten przeżywał wyraźny kryzys władzy. Nominalnym monarchą
był pięćdziesięciodwuletni Karol IV z dynastii burbońskiej,
człowiek niewielkich zdolności i skromnych ambicji. Jego ulu-
bionym zajęciem były bójki ze służbą i chłopakami stajennymi,
w których mógł zademonstrować swą fizyczną sprawność. Roz-
kład zajęć był zawsze taki sam i nie zmieniał się od wielu lat. Prze-
budziwszy się o godzinie 5.00, monarcha słuchał kolejno dwu
mszy, a następnie zamykał w warsztatach, gdzie oddawał się
z prawdziwym upodobaniem pracy tokarza, stolarza, ślusarza
i szewca. Popołudnia — niezależnie od pory roku — wypełnia-
ły mu polowania w pałacowych ogrodach, na które dostarczano
zwierzyny z całego kraju. Sprawami państwa zajmował się tylko
przez pół godziny i ministrowie byli zobowiązani nie wdawać
9
się w żadne dyskusje. Wieczorem — gra na skrzypcach
w dworskiej orkiestrze, a potem partyjka „hombre". Karol IV
już od dawna nie bywał w sypialni królowej. Zrezygnował z te-
go, kiedy lekarze oświadczyli, że „szkodzi to jego zdrowiu".
Dlatego też — w przeciwieństwie do poprzedników — nie
miewał kochanek.
Znacznie bardziej ambitna i przebieglejsza od niego była kró-
lowa Maria Ludwika Parmeńska. Ta pięćdziesięcioletnia kobie-
ta, obdarzona chorobliwym wręcz temperamentem, była do tego
stopnia zużyta rozkoszami stołu i ciała, że bezzębna, o perga-
minowej skórze była wręcz odrażająca. Mimo to kazała się por-
tretować w sukniach z ostentacyjnym dekoltem i tak ją też
uwiecznił Goya na jednym ze swych obrazów. Otaczała się
farmaceutami, którzy preparowali dla niej „produkty pięknoś-
ci", z upodobaniem nosiła kilogramy biżuterii.
Maria Ludwika rządziła Hiszpanią za pośrednictwem jedne-
go ze swych licznych kochanków, Manuela Godoya, noszącego
tytuł księcia Pokoju. Był to ubogi szlachcic z Estremadury, któ-
ry w wieku 14 lat przyjęty został do gwardii królewskiej. W pa-
rę lat później królowa zwróciła uwagę na przystojnego chłopca
i uczyniła go swoim faworytem. Ten bez wątpienia zdolny
i sprytny człowiek stał się prawdziwym „fatum" pary królew-
skiej. Owładnąwszy monarchinią, narzucał jej swe zdanie
i w ciągu paru lat stworzył własne stronnictwo posłusznych
sobie dworaków. Byli to ludzie, którzy swe wyniesienie
zawdzięczali właśnie Godoyowi i z tej racji nienawidziły ich
zarówno stare rodziny szlacheckie — odsunięte teraz od
władzy — jak i cały niemal naród hiszpański.
Godoy i jego ludzie bogacili się ponad miarę, przywłaszcza-
jąc sobie majątek państwowy, a przy tym czynili to z ostentacją
i pogardą dla innych. Godoy poślubił hrabiankę de Chin-
chón — podsuniętą mu przez królową — ale jego marzeniem było
pojąć za żonę infantkę i w ten sposób stać się pełnoprawnym
członkiem rodziny królewskiej. Jednocześnie związał się z pan-
ną Josefą Tudo, której nadał tytuł hrabiny de Castillo-Fiel. Ta
donna, uważana za awanturnicę, przyjmowała u siebie arysto-
kratów i zagranicznych posłów, usiłując — dosyć skutecznie —
10

wpływać na bieg spraw państwowych. Panna Tudo dała kilkoro


dzieci Godoyowi, który zresztą był także kochankiem jej młod-
szej siostry. Wszystkie te szczegóły dobrze ilustrują stosunki,
jakie panowały na dworze madryckim, gdzie faktyczną władzę
sprawowała nie dynastia burbońska, ale książę Pokoju i związa-
na z nim grupa awanturników 1.
Następcą tronu był dwudziestotrzyletni Ferdynand noszący
tytuł księcia Asturii, odsunięty zupełnie na ubocze przez Go-
doya. Był to człowiek bez większych zdolności i silnej woli,
a tym, co kierowało jego krokami, była przede wszystkim nie-
nawiść do ojca, matki i jej faworyta. Te właśnie fatalne stosunki
z rodzicami, a głównie z księciem Pokoju, sprawiały jednak, że
Ferdynand był wyjątkowo popularny w hiszpańskim społeczeń-
stwie. Przeciętny mieszkaniec Hiszpanii wyobrażał sobie, że
z chwilą gdy Ferdynand zasiądzie na tronie, skończą się rządy
Godoya i że wszystkie kłopoty — a przynajmniej znaczna ich
część — automatycznie zostaną rozwiązane. Ta popularność
zwiększyła się jeszcze, kiedy rozeszły się pogłoski, że Manuel
Godoy rozkazał otruć młodą żonę Ferdynanda, która rzeczy-
wiście zakończyła życie w dosyć tajemniczych okolicznościach.
Godoy nie zadowalał się faktycznym sprawowaniem władzy.
Chciał uzyskać tytuł regenta i zabezpieczyć się w ten sposób
przed niemiłymi niespodziankami w wypadku śmierci całkowi-
cie mu posłusznego Karola IV. Został już wielkim admirałem
i dowódcą tzw. wojskowego domu królewskiego, czyli pułków
gwardii. Teraz — jesienią 1807 roku — starał się nawiązać kon-
takty z Napoleonem i w zamian za obietnicę własnego króle-
stwa w południowej części Portugalii ułatwił Francuzom prze-
marsz przez Hiszpanię.
Te coraz wyraźniejsze związki Godoya z Francuzami zanie-
pokoiły Ferdynanda. Następca tronu obawiał się, iż książę Po-
koju może rzeczywiście uzyskać takie poparcie ze strony Napo-
leona, że nawet w wypadku śmierci Karola IV będzie nadal
sprawował władzę. Dlatego też w październiku 1807 roku za
pośrednictwem francuskiego ambasadora w Madrycie, Francois

1 J . C h a s t e n e t , Godoy, Paris 1961, s. 23—47.


11

de Beauharnais zwrócił się do Napoleona z prośbą o rękę fran-


cuskiej księżniczki, deklarując tym samym gotowość pełnego
opowiedzenia się po stronie Francji.
Treść tego listu znana była Godoyowi. Książę Pokoju łatwo
przekonał parę królewską, że następca tronu przygotowuje
zamach stanu i chce obalić Karola IV przy pomocy Francuzów.
Na polecenie Godoya Ferdynand został 27 października za-
trzymany w zamku Escurial i osadzony w swych apartamen-
tach. Aresztowano także kilkunastu jego zaufanych i przyjaciół.
Książę Pokoju postanowił wytoczyć im pokazowy proces i uzy-
skać bardzo surowe wyroki, skoro nie mógł do tej pory bezpoś-
rednio dosięgnąć następcy tronu. Jednocześnie Karol IV nie-
spokojny, że Francuzi mogą opowiedzieć się po stronie Ferdy-
nanda, napisał długi list do Napoleona deklarując, że jest jego
wiernym sojusznikiem.
W styczniu 1808 roku rozpoczął się proces przyjaciół Ferdy-
nanda. Królowa Maria Ludwika domagała się kary śmierci dla
markiza d'Ayerbe, diuka dTnfantado, hrabiego Orgasa i diuka
de San Carlos. Jednakże sędziowie stanowczo sprzeciwili się
temu, oświadczając, że w takim razie winien być również są-
dzony następca tronu. W całym kraju narastał gniew i niena-
wiść wobec całkowicie skompromitowanej pary królewskiej i jej
faworyta Godoya. Manifestacją tych uczuć był pogrzeb sędzie-
go Eugenio Caballero, który pierwszy sprzeciwił się skazaniu
przyjaciół Ferdynanda i swym przykładem wpłynął na postawę
kolegów. Ostatecznie oskarżonych skazano tylko na kary „wyg-
nania", co oznaczało, że nie mogli pojawić się w Madrycie ani
nawet zbliżać na 80 mil do stolicy. Zaniepokojona nie na żarty
para królewska, której polecenia dotyczące „surowych wyro-
ków" nie zostały spełnione, usunęła się z Escurialu do innej re-
zydencji, Aranjuezu. Na dworze zaczęto zastanawiać się, czy
nie byłoby bezpieczniej opuścić Hiszpanię i schronić się
w amerykańskich koloniach.
Napoleon początkowo interesował się tylko Portugalią, nie
zamierzając wcale dokonywać zmian w sprzymierzonej z nim
Hiszpanii. Kiedy Junot znalazł się w Portugalii, posłał w ślad
za nim 2 korpus obserwacyjny Girondy gen. Duponta, jednak-
12
że tylko po to, by zabezpieczyć Junotowi komunikację z Fran-
cją i ewentualnie wesprzeć go w razie potrzeby przeciwko An-
glikom. Dupont wkroczył do Hiszpanii 22 listopada i stanął
w Vitorii. W miesiąc później — 23 grudnia — w Hiszpanii
znalazł się z podobnym zadaniem marsz. Moncey, dowodzący
armią wybrzeża Oceanu. Jego oddziały stanęły w Burgos.
Spory w rodzinie królewskiej, list Ferdynanda z prośbą o rę-
kę francuskiej księżniczki, proces przyjaciół następcy tronu,
nienawiść ludu do króla, królowej i Godoya, ucieczka pary kró-
lewskiej z Escurialu do Aranjuezu, wszystko to świadczyło —
w opinii Napoleona — że w Hiszpanii pozycja dynastii bur-
bońskiej jest bardzo słaba i że należałoby skorzystać z okazji, by
przeprowadzić tam takie zmiany, które zapewniłyby Francji
o wiele silniejszą pozycję niż do tej pory. Cesarz nie był jednak
zdecydowany, jak należy postąpić. W początkach 1808 roku
rozpatrywał trzy możliwości. Mógł oczywiście dać tę księżnicz-
kę Ferdynandowi i traktować go jako całkowicie posłusznego
sojusznika. Mógł zażądać w zamian za rękę owej księżniczki
przyłączenia do Francji części Hiszpanii — np. Katalonii bądź
prowincji baskijskich. Mógł wreszcie — i ku temu zaczął skła-
niać się teraz — po prostu obalić Burbonów.
Tym, co ostatecznie przekonało Napoleona, że Burboni zu-
pełnie są niezdolni do rządzenia Hiszpanią, była postawa, jaką
Ferdynand zajął po ogłoszeniu wyroku w procesie z Escurialu.
Zamiast bronić swych przyjaciół, którzy przecież dla niego na-
rażali głowy, wyparł się ich całkowicie i napisał obrzydliwy list
do Karola IV, w którym zapewniał go o swej wierności i posłu-
szeństwie oraz prosił o przebaczenie. Do napisania tego listu
namówił go Godoy, grożąc „surowymi konsekwencjami". Kró-
lewski faworyt chciał w ten sposób publicznie skompromitować
następcę tronu i pokazać Hiszpanii, jaką to moralną miernotą
jest w gruncie rzeczy Ferdynand. Chociaż treść serwilistyczne-
go listu została podana do wiadomości publicznej, to przecież
nienawiść do Godoya była tak wielka, że Hiszpanie w dalszym
ciągu stali za Ferdynandem i w nim tylko widzieli swe wyba-
wienie 2.
2
A. F u g i e r, Napoleon et Espagne, Paris 1930, s. 15—27.
13
W styczniu 1808 roku Napoleon podjął ostateczną decyzję
zbrojnej interwencji w Hiszpanii i obalenia tamtejszej dynastii.
Na razie chciał to przeprowadzić możliwie dyskretnie, nie bu-
dząc niepokoju Hiszpanów. Próbował utrzymać pozory, że jest
przyjacielem zarówno pary królewskiej, Godoya jak i Ferdy-
nanda, a w korespondencji z następcą tronu nie wykluczał wca-
le, iż da mu wymarzoną francuską księżniczkę.
Jednocześnie jednak ogłosił wcześniejszy pobór rekrutów,
którzy teoretycznie powinni byli znaleźć się w szeregach armii
dopiero w 1809 roku. Na rozkaz cesarza przystąpiono do two-
rzenia nowych prowizorycznych pułków, które gromadziły się
w pobliżu hiszpańskiej granicy. Gen. Duhesme wkroczył do
Katalonii i posunął się aż do Barcelony. Tego marszu nie mo-
żna już było wytłumaczyć koniecznością zapewnienia Junotowi
komunikacji z Francją. Gen. Darmagnac pojawił się w Pampe-
lunie i podstępem opanował tamtejszą cytadelę. Forteca była
obsadzona przez hiszpański garnizon i nie było oczywiście mo-
wy, aby komendant zgodził się na wpuszczenie tam Francuzów.
Wobec tego grupa żołnierzy francuskich zaczęła bawić się
śnieżkami u bramy cytadeli. Straże, wyraźnie zaintrygowane
taką zabawą, zeszły ze swych stanowisk, by lepiej przyjrzeć się
widowisku. Żołnierze Duhesme'a tylko czekali na ten
moment. W mgnieniu oka straże zostały rozbrojone, brama
otwarta, a do wnętrza wdarł się batalion francuskich fizylierów.
W początkach marca Napoleon — ostatecznie już zdecydo-
wany opanować Hiszpanię — mianował swego szwagra, marsz.
Murata, ogólnym dowódcą nad wojskami francuskimi posłany-
mi za Pireneje. Murat chętnie przyjął powierzone mu zadanie,
bo liczył, żc zostanie królem Hiszpanii. Oficjalnie mówiło
się, że Francuzi chcą tylko przejść przez hiszpańskie teryto-
rium, by zaatakować Gibraltar, a być może dokonać inwazji
w Afryce. W Madrycie nie bardzo wierzono w tego rodzaju
zapewnienia, w każdym razie jednak Francuzi, posuwając się
ku stolicy, nie napotykali nigdzie żadnego oporu. Gen. Grou-
chy w połowie miesiąca dotarł do przełęczy Somosierra, znajdu-
jącej się na drodze z Burgos do hiszpańskiej stolicy. W osiem
miesięcy później miał tu wsławić się pułk polskich szwoleżerów
gwardii.
14

Z chwilą gdy do Madrytu nadeszła wiadomość, że Joachim


Murat stanął na czele wojsk francuskich, tamtejszy dwór ogar-
nęła panika. Teraz nie ulegało już wątpliwości, że Napoleon
chce obalić dynastię burbońską i powierzyć tron jednemu
z członków swej rodziny. Ani król, ani królowa, ani Godoy nie
myśleli o stawianiu jakiegokolwiek oporu. Chcieli tylko ratować
własne głowy i uciekać do hiszpańskich kolonii w Ameryce.
Godoy proponował, że uda się natychmiast do jednego z por-
tów na południu Hiszpanii, by przygotować tę ucieczkę. Po-
nieważ nosił tytuł wielkiego admirała, więc taki wyjazd nie po-
winien teoretycznie budzić podejrzeń.
13 marca Godoy opuścił Madryt i przybył do Aranjuezu,
leżącego o kilkadziesiąt kilometrów na południe od stolicy.
Przebywającym tu ministrom zwierzył się, że król i królowa
zdecydowali się opuścić kraj. Okazało się jednak, że wielu dwo-
rzan jest przeciwnych takiej ucieczce. Jej plany zostały naty-
chmiast ujawnione i aby nie dopuścić do wyjazdu Godoya,
a tym bardziej pary królewskiej, zwolennicy Ferdynanda pod-
burzyli pułki gwardyjskie, zresztą i tak już mocno niezadowo-
lone, bo nie opłacane od wielu miesięcy. W okolicach Aranjue-
zu zaczęli zbierać się chłopi, ściągnięci tu nadzieją, że rychło
dojdzie do obalenia znienawidzonego Godoya. Kierował tym
wszystkim hrabia de Montijo, zwany poufale „wujaszkiem Pio-
trem" — Tio Pedro, niegdyś także faworyt królowej, wyrzuco-
ny z siodła przez szczęśliwszego następcę — Manuela Godoya.
W nocy z 17 na 18 marca tłum zebrał się wokół królewskiej
rezydencji. Splądrowano pałac Godoya, który w ostatniej chwili
schronił się na strychu pod stosem materacy. Następnego dnia
rano ministrowie natarczywie zażądali od Karola IV, aby pozba-
wił Godoya wszelkich stanowisk, bo tylko to może uspokoić
wzburzone chłopstwo. Monarcha ugiął się i ogłosił, że książę
Pokoju przestaje pełnić dotychczasowe funkcje. Obalenie Go-
doya wywołało szał radości zarówno w Aranjuezie, jak i
w Madrycie. Otwarcie mówiono, że „teraz nadejdą dobre cza-
sy" i sądzono, że wstąpienie na tron Ferdynanda VII to tylko
kwestia godzin. Tańczono na ulicach, palono wielkie ognie,
organizowano bale i zabawy ludowe.
15
Po 48 godzinach spędzonych pod stosem materacy głodny
i spragniony Godoy wyszedł z ukrycia. Próbował wymknąć się
z pałacu, ale rozpoznał go żołnierz gwardii wallońskiej. Godoy
starał się przekupić go sakiewką złota, ale ten co prędzej zawo-
łał straże. Książę Pokoju znalazł się nagle w obliczu rozwście-
czonego tłumu. Pobito go, pokłuto widłami, opluto i tylko
interwencji wojska zawdzięczał życie. Ciężko rannego w udo,
z rozbitym okiem rzucono wprost na gnój w stajniach konnej
gwardii.
Przerażony Karol IV, kiedy doniesiono mu o przygodzie
ulubieńca, uznał, że „ma już wszystkiego dosyć" i zdecydował
się na abdykację. Nastąpiło to 19 marca wieczorem, w obecnoś-
ci dworu. Ferdynand ucałował dłoń ojca i odebrał pierwszy
hołd poddanych. Ku rozczarowaniu własnych zwolenników za-
chował jednak większość dotychczasowych ministrów. Posta-
nowił też przewieźć Godoya do Alhambry w Grenadzie, ale
tłum ne pozwolił na to, niszcząc powóz przygotowany już do
drogi. Wobec tego ogłoszono, że książę Pokoju zostanie wkrótce
postawiony przed sądem Rady Kastylii.
Wydarzenia w Aranjuezie stały się dla Francuzów doskona-
łym pretekstem do wkroczenia do Madrytu. Bezpośrednio po
abdykacji Karola IV francuski ambasador Francois de Beau-
harnais zapewnił obaloną parę królewską, że „nie grozi jej ża-
dne niebezpieczeństwo", bowiem wojska cesarskie zapewnią im
wystarczającą ochronę. Jednocześnie ambasador starannie uni-
kał jakichkolwiek deklaracji, które mogłyby świadczyć, że Na-
poleon uznał przejęcie korony przez Ferdynanda.
Kiedy wieść o zajściach w Aranjuezie dotarła do Murata, ce-
sarski szwagier postanowił przyśpieszyć marsz na Madryt.
Wiedział, że rozpoczyna się wyścig z czasem i że nie można już
maskować rzeczywistych planów rzekomą wyprawą do Kady-
ksu. Chodziło o to, by opanować stolicę, zanim usadowią się
tam zwolennicy Ferdynanda.
21 marca Murat znalazł się u bram Madrytu na przedmieściu
San Martin. Tu doszedł go list królowej Etrurii, która błagała
o pomoc i opiekę dla swych rodziców — obalonych właśnie
16
Karola IV i Marii Ludwiki. Marszałek odpowiedział jej, że pa-
ra królewska może schronić się we francuskim obozie 3
W dwa dni później Murat wkroczył do miasta na czele dy-
wizji marsz. Monceya. Ponieważ Ferdynand VII wezwał roda-
ków, by „dobrze przyjęli Francuzów" więc powitanie było
w miarę chłodne, w każdym razie nie obserwowano wyraźnych
oznak wrogości. Ferdynand liczył, że Napoleon potwierdzi jego
prawo do korony, a zwolennicy nowego monarchy byli przeko-
nani, że Francuzi są ich sojusznikami.
Ten wjazd Murata do Madrytu okazał się jednak punktem
zwrotnym w postawie Hiszpanów. Pułki Monceya złożone były
z najgorszych żołnierzy, jakich parę miesięcy wcześniej powy-
ciągano z francuskich koszar i więzień. Mało zdyscyplinowani,
niechlujni w ubiorze, nie potrafiący zupełnie maszerować
„w nogę", byli też cherlawi i jakby chorowici, przez co stwarzali
wrażenie przypadkowej zbieraniny. Był to prawdziwy wstrząs
dla mieszkańców Madrytu, którzy zupełnie inaczej wyobrażali
sobie zwycięzców spod Austerlitz i Jeny. Okazało się — Hisz-
panie mogli się o tym naocznie przekonać — że na dobrą spra-
wę ich właśni żołnierze, zwłaszcza z pułków gwardyjskich, gó-
rują nad Francuzami fizyczną tężyzną, marsową postawą, sprę-
żystością ruchów. Karygodnym błędem było posłanie do
Hiszpanii, a teraz wprowadzenie do Madrytu szwadronu ma-
meluków, którzy swoim strojem przypominali Hiszpanom nie-
wiernych Maurów. Mieszkańcy stolicy uznali ich od razu za
„diabelski pomiot", w czym zresztą umacniali ich tutejsi księża
i zakonnicy. Murat, który z upodobaniem otaczał się mamelu-
kami, stracił wszelkie szanse zyskania sympatii Hiszpanów.
Pyszałkowaty marszałek od razu zresztą zraził sobie miesz-
kańców Madrytu. Był wściekły, że władze miasta zgotowały mu
„nie takie przyjęcie, jak należało" i że wyznaczyły mu począt-
kowo kwaterę w splądrowanym pałacu panny Tudo. Następnie
zażądał wydania szpady francuskiego króla Franciszka I Wa-
lezjusza, który w 1515 roku wzięty został do niewoli przez Ka-
rola V, cesarza Rzeszy Niemieckiej i jednocześnie króla Hisz-
panii. Szpadę tę zdobytą na polu walki Hiszpanie uważali za
17
jedno z największych trofeów wojennych. Przede wszystkim
jednak Murat traktował Ferdynanda jak rywała do korony, któ-
rą chciał zagarnąć dla siebie.
Nowy monarcha przybył do Madrytu 24 marca, entuzjasty-
cznie witany przez wielotysięczne tłumy. Rzucano ozdobne
kapy i pałasze pod kopyta jego rumaka, obsypywano kwiatami
cały orszak, wiwatowano i cieszono się, że nareszcie koniec
z Godoyem, Karolem IV i Marią Ludwiką.
Murat natychmiast stanął po stronie obalonej pary królew-
skiej i wymusił na niej wiernopoddańczy list do Napoleona.
Karol IV powiadamiał cesarza Francuzów o „nieszczęściu, do
jakiego doszło w Arajuezie", tłumacząc, że zdecydował się na
abdykację pod przymusem i że uczynił to jedynie „w obliczu
śmiertelnego niebezpieczeństwa". Odwoływał więc abdykację
i prosił Napoleona, aby „raczył wydać sprawiedliwy wyrok"
w sporze między parą królewską a „wyrodnym synem". Murat
— komentując ten list we własnym raporcie dla cesarza — stwier-
dzał, że „hiszpański tron jest teraz wolny" i że o tym, kto na
nim zasiądzie, może swobodnie decydować władca Francuzów.
Murat nie ukrywał wcale, że ma nadzieję, iż zostanie no-
wym hiszpańskim monarchą. Jednocześnie zachęcił Karola IV
i Marię Ludwikę, a także Godoya, którego otoczył opieką, aby
co prędzej udali się do Bajonny i tam osobiście przedłożyli swe
skargi Napoleonowi.
Nowy król, Ferdynand VII, był nie na żarty zaniepokojony
tą coraz wyraźniejszą protekcją, jaką Murat świadczył jego ro-
dzicom. Obawiał się, że Francuzi mogą unieważnić abdykację
i że wszystko powróci do poprzedniego stanu rzeczy. Murat
próbował go przekonywać, aby także udał się do Bajonny. Fer-
dynand podejrzewał tu jednak jakiś podstęp. Dopiero 10 kwiet-
nia opuścił Madryt, zresztą w towarzystwie gen. Savary, który
miał już dopilnować, aby hiszpański monarcha „nie zboczył
z drogi" i rzeczywiście stawił się przed cesarskim obliczem.
Niemal wszędzie na trasie przejazdu zbierały się tłumy Hiszpa-
nów współczujące Ferdynandowi, opłakujące go, a jednocześ-
nie coraz wyraźniej wrogie Francuzom.
Ferdynand stawił się w Bajonnie jako pierwszy - już 19
18

kwietnia. W sześć dni później przybył tam Manuel Godoy, a 30


kwietnia wjechała uroczyście para królewska, witana z oznaka-
mi przyjaźni przez Francuzów. Spotkanie wszystkich z Napo-
leonem odbyło się w pobliskim zamku Marrac. Tu doszło do
gorszących scen, kiedy to Karol IV zamachnął się laską na sy-
na, wzywając go, by „oddał ukradzioną koronę". Ferdynand
nie bez racji odpowiedział na to, że nawet gdyby sam zdecydo-
wał się na abdykację, to naród hiszpański nigdy nie uzna takie-
go aktu, wymuszonego na nim poza granicami kraju 4.
Tymczasem w Madrycie doszło do wydarzeń, które prze-
kreśliły wszelkie szanse na pokojowe rozwiązanie sporu o hisz-
pańską koronę. 2 maja na rozkaz Murata zamierzano wysłać do
Bajonny byłą królową Etrurii Marię Ludwikę (córkę Karola
IV) oraz jej młodszego brata, infanta don Francisco. O ile wy-
jazd Marii Ludwiki nie budził niczyjego sprzeciwu, to przygo-
towania do podróży infanta wywołały podejrzenia, że Francuzi
chcą zgromadzić w Bajonnie całą rodzinę królewską po to, by
uwięzić ją gdzieś z dala od kraju.
W momencie gdy infant miał siadać do karety, rozległy się
okrzyki „zdrada" i „śmierć Francuzom". Grupy mieszkańców
stolicy uzbrojonych głównie w noże (brakowało innej broni)
przemierzały miasto w pogoni za żołnierzami francuskimi. Po-
nieważ już dzień wcześniej wygwizdano i obrzucono kamienia-
mi Murata, więc kiedy ten przejeżdżał ulicami, większość
Francuzów nie opuszczała koszar ani kwater, dzięki czemu tylko
niewielu z nich dostało się w ręce tłumu. W każdym razie cen-
trum miasta zostało przejściowo opanowane przez powstańców.
Dowodził nimi ślusarz Jose Blas Molina, do którego przyłą-
czyło się dwu podporuczników artylerii — Diaz i Velarde.
Powiadomiony o zaburzeniach Murat wyprowadził na ulice
kawalerię. Mamelucy i strzelcy konni przebiegali miasto, rąbiąc
szablami nie tylko uczestników zamieszek, ale także przypad-
kowych przechodniów. Wyszła też z koszar francuska piechota,
która w starciu z tłumem okazała się nader skuteczna w działa-
niu. Zwarte kolumny piechurów — w obliczu śmiertelnego za-

4
G . R o u x , Napoleon et le guepier espagnol, Paris 1970, s. 10—28.
19
grożenia powróciła natychmiast dyscyplina — zepchnęły pow-
stańców w stronę placu Puerta del Sol. Tu doszło do prawdzi-
wej masakry w wyniku szarży mameluków i szaserów. Pod wie-
czór zapanował względny spokój; mieszkańcy Madrytu
w obawie przed represjami chronili się po domach.
Represje były rzeczywiście brutalne. Na rozkaz Murata
i podległych mu generałów rozstrzeliwano każdego, kogo po-
chwycono „z bronią w ręku", nawet jeśli był to tradycyjnie no-
szony ozdobny sztylet. W ogrodach pałacu Prado, na zboczach
Buen Retiro, w krużgankach kościoła Buen Suceso, pod ścianą
klasztoru jezuitów, na wzgórzu Principe Pio i w dziesiątkach
innych miejsc dokonano masowych egzekucji, nie bawiąc się
w żadną procedurę sądową. Ofiarą represji Francuzów padła
przede wszystkim uboga ludność Madrytu, bo też to głównie
ona zbuntowała się 2 maja. Hiszpańska szlachta i wojsko za-
chowywały jeszcze bierną postawę, chociaż właśnie ów słynny
dzień „dos de Mayo" i dla nich okaże się punktem zwrotnym.
Tego pamiętnego dnia późnym wieczorem Murat donosił ce-
sarzowi, że „krwawe wydarzenia wymownie świadczą, iż książę
Asturii (to jest Ferdynand VII) przegrał koronę". Marszałek
był przekonany, że korona ta przypadnie jemu, skoro
udało mu się w ciągu paru godzin stłumić powstanie mad-
ryckie. Nie wiedział oczywiście, że o tej samej godzinie — w od-
ległej o kilkaset kilometrów Bajonnie — Napoleon dyktował właś-
nie list do niego, zawierający te słowa: „Postanowiłem, że król
Neapolu będzie rządzić w Madrycie. Pragnę dać ci królestwo
Neapolu albo Portugalii. Odpowiedz natychmiast, co o tym są-
dzisz, bo trzeba to załatwić jak najprędzej".
Ów król Neapolu, który z woli Napoleona miał zasiąść na
madryckim tronie, to jego rodzony brat Józef Bonaparte. Tak
więc hiszpańska korona nie była przeznaczona ani dla Ferdy-
nanda, ani dla Karola IV, ani też dla Murata. Obalona para
królewska, jak też nieszczęsny następca tronu, przyjęli decyzję
cesarza bez sprzeciwu. Na rozkaz Napoleona wywieziono ich
w głąb Francji, gdzie mieli spędzić parę lat w areszcie domo-
wym. Rozgoryczony „cesarską niewdzięcznością" Murat opuś-
cił Madryt niemal natychmiast po otrzymaniu fatalnej depeszy.
PRZECIWNICY

W początkach 1808 roku armia francuska rozrzucona po całej


niemal zachodniej i środkowej Europie przedstawiała się nastę-
pująco.
Piechota:
— 6 pułków gwardii cesarskiej (2 — grenadierów, 2 —
strzelców pieszych, 2 — fizylierów) oraz oddziały tzw. welitów
i marynarzy;
— 89 pułków piechoty liniowej, noszących numery od 1 do
112 (23 numery nie były obsadzone) utworzonych w 1804 roku
ze 112 dawnych półbrygad. Z tego 70 pułków miało po trzy
bataliony, a 19 już cztery bataliony, według nowej organizacji;
—26 pułków piechoty lekkiej o numerach od 1 do 31
(5 numerów nie było obsadzonych), utworzonych w 1804 roku
z 31 półbrygad lekkich. Z tego 23 pułki miały po trzy bataliony,
a 3 po cztery.
Dekretem z 18 lutego 1808 roku — niewątpliwie myśląc już
o wojnie w Hiszpanii — Napoleon zwiększył pułki liniowe
i lekkie do pięciu batalionów. Cztery pierwsze bataliony miały
po sześć kompanii (w tym jedna grenadierska i jedna woltyżerska),
a piąty batalion, składający się z czterech kompanii fizylierskich,
czyli kompanii centrum, był batalionem zakładowym. Kompa-
nie grenadierska i woltyżerska zwane były wyborczymi. Pier-
wsze, złożone z żołnierzy rosłych i doświadczonych, stanowiły
21
główną siłę uderzeniową batalionu. Wokół kompanii grenadier-
skich organizował się cały atak. Kompanie woltyżcrskie składa-
ły się natomiast z ludzi małych, ale za to ruchliwych. Ich zada-
niem było oczyszczanie terenu i nękanie nieprzyjaciela. Kom-
panie fizylierskie zwano centrowymi ze względu na pozycję,
jaką zajmowały w ugrupowaniu batalionu między kompaniami
grenadierską a woltyżerską. Początkowo kompanii fizylierskich
było w batalionie siedem, ale Napoleon zredukował ich liczbę
do czterech. Kompania liczyła etatowo 140 ludzi, w tym 3 ofi-
cerów, 6 podoficerów i 8 kaprali, w praktyce jednak stany sięga-
ły 90—120 żołnierzy. Pułk miał teoretycznie 3970 ludzi, ale
w rzeczywistości było ich znacznie mniej. Znaczny procent żoł-
nierzy znajdował się w szpitalach, zresztą dezercja, zwłaszcza
wkrótce po wcieleniu do pułku, była zjawiskiem nagminnym.
Dekretem z 29 maja 1808 roku cesarz utworzył 113 pułk li-
niowy i 32 pułk piechoty lekkiej. Były to jednostki sformowane
z dawnych oddziałów Genui, która została przyłączona do
Francji. Pułki te składały się więc z żołnierzy włoskich, choć
uważane były później za rdzennie francuskie.
Dekretem z 7 lipca 1808 roku Napoleon polecił formowanie
siedmiu nowych pułków piechoty liniowej o numerach od 114
do 120. Utworzono je z istniejących już wcześniej kombinowa-
nych pułków „tymczasowych'', a więc zorganizowanych poś-
piesznie jesienią 1807 roku i włączonych do korpusów Junota
i Duponta. Pułki te znajdowały się już w Hiszpanii i Portugalii.
Tak więc w początkach 1808 roku cała piechota francuska li-
czyła 97 pułków liniowych i 27 lekkich.
Piechota była uzbrojona w karabiny modelu 1777 zmoderni-
zowane w roku IX (1801). Była to broń skałkowa, zaopatrzona
w bagnet, z której można było oddać dwa strzały na minutę.
Naboje owinięte w papier łatwo ulegały zawilgoceniu i stąd
w czasie niepogody amunicja ta nie bardzo nadawała się do użyt-
ku. Teoretyczna donośność takiej broni wynosiła 550 metrów,
ale z reguły nie strzelano na większe odległości niż 400 metrów.
Dobre wyniki osiągano na jeszcze krótsze dystanse — 110 do
250 metrów. Woltyżerowie mieli karabiny nieco krótsze i lżej-
22

sze. Każdy z żołnierzy dysponował 60 nabojami w ładownicy


Kawaleria:
— 4 pułki gwardii cesarskiej (grenadierzy konni, dragoni,
strzelcy konni i polscy szwoleżerowie) oraz szwadron mamelu-
ków;
— 2 pułki karabinierów;
— 12 pułków kirasjerów;
— 30 pułków dragonów;
— 24 pułki strzelców konnych;
— 10 pułków huzarów.
29 maja 1808 roku Napoleon włączył do armii francuskiej
pułk szwoleżerów belgijskich, przekształcony na 27 pułk strzel-
ców konnych oraz pułk dragonów toskańskich, przekształcony
na 28 pułk strzelców konnych. Każdy pułk miał sztab, cztery
szwadrony po dwie kompanie oraz piąty szwadron zakładowy.
Pułk jazdy liczył 1040 ludzi i 1053 konie. W kompanii było 102
żołnierzy, w tym 3 oficerów.
Dekretem z 10 maja 1807 roku w kawalerii liniowej i lekkiej
zwiększono stany do 1055 ludzi.
W styczniu 1808 roku cesarz polecił sformować 19 tymcza-
sowych pułków jazdy, z czego 3 kirasjerów, 9 dragonów,
4 strzelców konnych i 3 huzarów. Pułki te, organizowane z re-
zerw już istniejących regimentów, gotowe były jednak dopiero
w wiele miesięcy później.
Cała jazda uzbrojona była w szable bądź pałasze różnych ty-
pów oraz pistolety. Dragoni mieli krótkie karabinki z bagneta-
mi, a kawaleria lekka — muszkiet z bagnetem 2.
Artyleria:
— 6 kompanii artylerii pieszej gwardii;
— 4 kompanie artylerii konnej gwardii;
— 8 pułków artylerii pieszej liniowej (176 kompanii);
— 6 pułków artylerii konnej liniowej (37 kompanii).
Kompania artylerii pieszej liniowej liczyła 116 kanonierów

1
M. D u p o n t , Napoleon et ses grognards, Paris b.r.w., s. 129—136.
2
C h o p i n, La cavalene française, Paris 1893, s. 113—120.
23
i 4 oficerów, a artylerii konnej — 96 kanonierów i 4 oficerów.
Baterie w polu organizowane były na ogół w ten sposób, że łą-
czono kompanię artylerii pieszej albo konnej z kompanią pocią-
gów. Pierwsza obsługiwała działa, druga zajmowała się końmi
i wozami. Baterie piesze składały się z ośmiu dział, a konne
z sześciu. Na każde działo przypadało 300 pocisków, z czego
trzecią część stanowiły kartacze. Umieszczano je w jaszczach
amunicyjnych, których dwa lub trzy przypadały na każde dzia-
ło. Artyleria transportowała również zapasową amunicję dla
piechoty, a więc po 60 nabojów dla każdego piechura. W ja-
szczach mieściło się po 16 tys. nabojów.
W artylerii francuskiej wykorzystywano działa kalibru 12, 8,
6 i 4 funtów oraz haubice 6-calowe. Działa 12-funtowe, nazy-
wane pozycyjnymi, przeznaczone były do oblegania twierdz.
Z dział można było prowadzić celny ogień granatami na odległość
do 1000 metrów, a kartaczami do 400 metrów. Starano się jed-
nak zawsze maksymalnie zbliżyć do nieprzyjaciela, aby uzyskać
w ten sposób większą celność ognia. Stąd działa 12-funtowe
prowadziły zazwyczaj ogień nie dalej niż na 800 metrów.
W przypadku dział mniejszego kalibru dystans ten był jeszcze
krótszy.
Wojska inżynieryjne:
— 2 bataliony minerów po pięć kompanii;
— 5 batalionów saperów po dziewięć kompanii.
Każda kompania miała 88 żołnierzy.
Armia francuska w początkach 1808 roku uważana była za
najlepszą w Europie. Tę powszechną opinię ugruntowało kilka-
dziesiąt znakomitych zwycięstw nad wojskami austriackimi,
pruskimi i rosyjskimi, jakie odnieśli Francuzi w latach
1800—1807. Armia ta prowadzona była przez wybornych do-
wódców, miała też zaprawionych w bojach oficerów wszystkich
szczebli. Wielu żołnierzy uczestniczyło w jednej lub dwu kam-
paniach, a więc odznaczało się dużym doświadczeniem.
A mimo to owe wspaniałe wojsko zorganizowane przez Na-
poleona w Wielką Armię nie było tak niezawodne, jak o tym
byli przeświadczeni cesarz, jego marszałkowie i generałowie,
a zresztą niemal cała Europa. Zwycięskie kampanie ostatnich kil-
24

ku lat były również krwawe dla Francuzów. Coraz większy


procent wśród żołnierzy stanowili ludzie młodzi, coraz mniej
natomiast było takich wiarusów, którzy walczyli jeszcze w cza-
sach Wielkiej Rewolucji i towarzyszyli Bonapartemu we Wło-
szech i Egipcie. Ogrom zadań, przed jakimi stanęła Wielka
Armia, rozrzucona po całej zachodniej i środkowej Europie,
sprawił, że trzeba było w coraz większym stopniu opierać się na
pułkach cudzoziemskich, które — z wyjątkiem tylko regimen-
tów polskich — wcale nie czuły sympatii do Francuzów i na
ogół pod przymusem broniły interesów cesarza.
Słabą stroną Wielkiej Armii było jej zaopatrzenie. Napoleon
przyzwyczaił swe wojsko żyć na koszt podbitego kraju. Stąd
brakowało środków transportowych, ambulansów, rozbudowa-
nej służby tyłów. Niemal wszystkie dotychczasowe kampanie
kończyły się po paru tygodniach i cesarscy żołnierze przywykli
spędzać w polu nie więcej niż kilka miesięcy. Już kampania
1807 roku przeciwko Prusom i Rosji prowadzona w trudnych
warunkach terenowych i klimatycznych na ziemiach polskich
świadczyła, że Francuzom brak wytrwałości, że rychło zniechę-
cają się, że upadają na duchu, kiedy zaczyna nie dostawać po-
żywienia i nie ma ciepłych kwater. Wystąpiła już wtedy rywali-
zacja między poszczególnymi marszałkami, zazdrosnymi o sła-
wę i cesarskie łaski, liczącymi na nowe nagrody. Zamiast ściśle
współpracować i razem dążyć do zwycięstwa, działali nieraz na
własną rękę, świadomie pozostawiając w zagrożeniu konkuren-
cyjne korpusy. Te słabości Wielkiej Armii bardzo szybko wyjdą
na jaw w wojnie hiszpańskiej.
Armia francuska, jaka wkroczyła do Hiszpanii jesienią 1807
roku i wiosną roku następnego, była niezbyt liczna — wszyst-
kiego 80 tys. żołnierzy. Składała się. zresztą głównie z pułków
tymczasowych, sformowanych z najgorszych rezerw, legionów
departamentowych i gwardii narodowej. W opinii Napoleona
pułki takie miały wystarczyć do pokonania słabego przeciwnika,
za jakiego uważano Hiszpanów. Ta cesarska pewność siebie
i lekceważenie nieprzyjaciela udzieliły się francuskim marszał-
kom i generałom. Już wkrótce okaże się to zgubne i doprowadzi
nawet do chwilowej katastrofy.
25
Armia hiszpańska roku 1808 rzeczywiście miała opinię jednej
z najgorszych w Europie. Wynikało to zarówno z przestarzałej
struktury organizacyjnej, wadliwego systemu rekrutacji, fatal-
nego stanu wyszkolenia żołnierzy, jak i rażących braków w u-
zbrojeniu i wyposażeniu.
Armia ta — licząca łącznie nieco ponad 131 tys. ludzi —
składała się z kilku rodzajów broni. Najbardziej reprezentacyjna
i w stosunkowo niezłym stanie była gwardia królewska (Tropa
de Casa Real) składająca się z czterech kompanii konnej gwardii
przybocznej (Guardias de Corps) zwanych Espanda, Americana,
Italia, Flamenca, stu halabardników (Real guardias de Albade-
ros), uczestniczących tylko w uroczystościach dworskich, tzw.
gwardii hiszpańskiej (Guardias de Infanteria Espanola), gwar-
dii walońskiej (Guardias Walonas), królewskich karabinierów
(Real Brigada de Caribeneros) oraz baterii 8 dział.
Gwardia walońska była pozostałością dawno minionych cza-
sów, kiedy to Niderlandy znajdowały się pod panowaniem
dworu madryckiego i dostarczały tysięcy najemników. W 1808
roku Walończycy (dzisiejsi Belgowie) byli obywatelami francu-
skiego imperium i służyli pod sztandarami Napoleona. Gwardia
walońska, o której tu mowa, składała się więc głównie z rodzi-
mych żołnierzy hiszpańskich, chociaż nie brakowało w niej
również cudzoziemców.
Tradycyjnie już — od kilkuset lat — w armii hiszpańskiej
istniały pułki szwajcarskie. Rekrutowały się one rzeczywiście ze
szwajcarskich najemników, w mniejszym stopniu także z żoł-
nierzy z państewek niemieckich. W 1808 roku istniało sześć ta-
kich pułków (każdy po 2 bataliony) liczących łącznie 342 ofice-
rów i 8658 żołnierzy. Były to: Wimpfen, Reding Senior, Re-
ding Junior, Beschard, Trexler i Preux.
Były też trzy pułki piechoty irlandzkiej — Hibernia, Irlanda
i Ultonia — w których rzeczywiście służyli Irlandczycy. Pułki
te utworzone zostały na przełomie XVII i XVIII stulecia, kie-
dy to irlandzcy katolicy musieli uchodzić przed prześladowa-
niami angielskich protestantów. Z czasem w Hiszpanii osiadło
parę tysięcy takich rodzin, które tradycyjnie już, z ojca na syna,
dostarczały żołnierzy do owych pułków. Większość stanowisk
26
oficerskich była także obsadzona przez potomków Irlandczy-
ków. Nic więc dziwnego, że pułkami i batalionami dowodzili
oficerowie o nazwiskach Blake, O'Donnel, O'Neill, O'Daly,
O'Donahue, Lacy, Mahony. Istniał także pułk piechoty neapo-
litańskiej, złożony głównie z najemnych żołnierzy włoskich.
Hiszpańska piechota liniowa składała się z 39 pułków po trzy
bataliony w każdym. Bataliony liczyły po cztery kompanie,
a każda z nich miała 3 oficerów i 188 żołnierzy szeregowych. Była
to chyba najniższa procentowo obsada oficerska ze wszystkich
ówczesnych armii europejskich. W innych armiach na kompa-
nię przypadało po 4, a nawet 5 oficerów. Zresztą kompanie te
były mniejsze (120—130 ludzi), a tym samym łatwiejsze w ma-
newrowaniu i sprawniejsze na polu walki. Łącznie hiszpańska
piechota liniowa miała 1521 oficerów i 87 984 żołnierzy.
Istniała też piechota lekka, składająca się z dwunastu sześcio-
kompanijnych batalionów, po 1200 ludzi w każdym. Bataliony
te były tradycyjnie formowane na dawnych ziemiach królestwa
Kastylii i Aragonii, a więc w prowincjach takich, jak Stara
i Nowa Kastylia, Aragonia, Katalonia, Walencja i Nawarra. No-
siły one nazwy prowincji, w których były tworzone. Łącznie
lekka piechota liczyła 228 oficerów i 14 400 żołnierzy. Piechota
lekka (Infanteria ligera) miała mundury różniące ją od piechoty
liniowej. Zamiast ciężkich butów żołnierze nosili sandały. Cha-
rakterystyczne były także skórzane hełmy oraz pasy z ładowni-
cami na naboje. Wprawdzie w 1806 roku ujednolicono mundury
całej piechoty, ale przepisy te weszły w życie znacznie później.
W 1804 roku, kiedy Francja ponownie toczyła wojnę z An-
glią, Napoleon zażądał od Karola IV wystawienia zbrojnej milicji,
która ochraniałaby garnizony hiszpańskich miast portowych
i broniła wybrzeża przed ewentualną inwazją Brytyjczyków. Ba-
taliony tej milicji (łącznie 30 tys. żołnierzy) nosiły nazwy miast,
w których były formowane, np. Badajoz, Lugo, Alcazar. Po-
ziomem wyszkolenia i uzbrojeniem podobne były do pułków
piechoty liniowej i lekkiej.
Hiszpańska kawaleria miała tylko 1104 oficerów i 12 960
żołnierzy, a więc tworzyła zaledwie ósmą część ogółu
sił zbrojnych, podczas gdy w armiach ówczesnej Europy
27
przyjmowano, że jazda musi stanowić co najmniej szóstą część
wojska. Kawaleria ta składała się z dwunastu pułków jazdy
ciężkiej i tyluż lekkiej, przy czym każdy z regimentów liczył teo-
retycznie 700 szabel. W praktyce nigdy nie osiągano pełnych
stanów, co zresztą nie było jeszcze najdotkliwszym niedostat-
kiem. O wiele groźniejsze w skutkach było to, że pułkom bra-
kowało koni. Tak np. w czerwcu 1808 roku regiment królowej
miał zaledwie 202 wierzchowce dla 668 ludzi. Inny z pułków
ciężkiej jazdy liczył tylko 259 koni dla 667 żołnierzy. Pułk
strzelców konnych dysponował jedynie 185 wierzchowcami dla
577 ludzi. Kiedy jesienią 1807 roku Napoleon zażądał od dwo-
ru madryckiego wystawienia dywizji kawalerii, która wsparłaby
marsz Junota ku Portugalii, można było spełnić ten rozkaz
i wystawić 2 tys. jeźdźców tylko w ten sposób, że z dziesięciu
pułków pozbierano wszystkich konnych żołnierzy. Po wydzie-
leniu owej dywizji armia hiszpańska była praktycznie pozba-
wiona kawalerii.
Bez wątpienia najlepszym rodzajem broni — warto to pod-
kreślić — była artyleria. Składała się ona z 34 baterii polowych,
6 konnych i 31 garnizonowych. Łącznie liczyła 6500 żołnierzy.
Baterie piesze i konne miały teoretycznie po sześć dział, ale
w niejednym wypadku liczyły tylko po cztery. Słabą stroną hisz-
pańskiej artylerii był niedostatek koni. Dla 216 armat wiosną
1808 roku Hiszpanie mogli wystawić zaledwie 400 zwierząt po-
ciągowych, zarówno koni, jak i mułów. Sprawiało to, że hisz-
pańska artyleria była powolna w marszu i jej stosunkowo wyso-
ka sprawność ujawniała się dopiero wówczas, kiedy artylerzyści
mieli dosyć czasu, by zająć pozycje i przygotować się do walki.
W przeciwieństwie do innych armii europejskich kanonierzy
nie dosiadali koni, ale szli piechotą prowadząc wierzchowce
i muły za uzdę.
Cechą charakterystyczną hiszpańskich artylerzystów było to,
że z reguły nie porzucali dział i raczej ginęli na polu walki, niż
odstępowali swych armat. To niewątpliwe bohaterstwo, ta po-
garda śmierci, to trwanie przy baterii aż do końca powodowało
jednak, że po każdej bitwie — zwłaszcza przegranej — hiszpań-
skie dowództwo musiało odbudowywać artylerię. Dlatego też,
28
zwłaszcza w latach 1809—1812, artyleria hiszpańska była nieli-
czna i nie odgrywała większej roli na polu bitwy.
Armia hiszpańska opierała się w zasadzie na zaciągu ochotni-
czym , a kiedy zaciąg ten okazywał się niewystarczający, ucieka-
no się do poboru zwanego „quinta" („piąta część"), bowiem
teoretycznie do wojska miał trafiać co piąty poborowy. Od po-
boru w praktyce byli wyłączeni mieszczanie i rzemieślnicy, nie
mówiąc już o szlachcie. Dlatego też obejmował on niemal wyłą-
cznie chłopów.
Korpus oficerski składał się z trzech odrębnych grup. Pier-
wszą stanowili oficerowie wyrośli z szeregów armii, którzy spę-
dzili w niej kilkanaście czy nawet kilkadziesiąt lat i przeszli
wszystkie stopnie podoficerskie, by wreszcie otrzymać szlify
podporucznika. Opanowali oni w niezłym stopniu praktyczną
stronę wojennego rzemiosła, ale brakowało im przygotowania
teoretycznego. Zresztą obowiązywała zasada, że ludzie ci —
wywodzący się z niższych warstw społeczeństwa — nie mogli
awansować ponad stopień kapitana. Dowodzili więc kompa-
niami, a w najlepszym wypadku batalionami.
Drugą grupę stanowili oficerowie pochodzenia szlacheckiego
bądź też wywodzący się z bogatego mieszczaństwa. Zazwyczaj
nie kończyli żadnych wyższych uczelni, tym bardziej że z ist-
niejących pięciu szkół tego typu Manuel Godoy zachował tylko
jedną w Zamorze. Stanowiska oficerskie można było zresztą
kupić i zdarzało się wielokrotnie, że dwudziestoletni młodzień-
cy dowodzili batalionami i pułkami, nie mając pojęcia, w jaki
sposób wydawać najprostszą komendę. Dodajmy, że w każdym
pułku obowiązywał inny regulamin musztry — jeśli w takiej sy-
tuacji można w ogóle mówić o regulaminie — i kiedy dowódca
dywizji manewrował swymi oddziałami na polu walki, każdy
regiment wykonywał jego rozkazy w inny sposób.
Trzecią grupę oficerów stanowili faworyci Godoya. Książę
Pokoju dążył do zapewnienia sobie kontroli nad armią właśnie
poprzez oddanych mu dworaków. Byli to ludzie nie tylko szla-
checkiego pochodzenia, ale również różnego rodzaju awanturni-
cy, w tym także francuscy rojaliści-emigranci i cudzoziemcy.
To zjawisko, nader powszechne w armii hiszpańskiej początków
29
XIX stulecia, powodowało fatalną w skutkach demoralizację.
Wśród oficerów panowała opinia, że o awansie decyduje nie
długa i pełna wyrzeczeń służba, nie talenty dowódcze, ale łaska
Godoya. Wielu z nich zabiegało więc przede wszystkim o jego
względy, bardziej dbało o dobre stosunki z rodziną królewską
niż o porządek w pułkach i batalionach powierzonych ich pie-
czy.
Nie znaczy to oczywiście, że wszyscy hiszpańscy oficerowie
i dowódcy byli miernotami. Rozpoczynająca się w 1808 roku
długotrwała wojna miała wykazać, że nie brakowało wśród nich
ludzi utalentowanych. Bez wątpienia dobrymi dowódcami byli
tacy generałowie, jak Castaños, Palafox czy markiz de la Roma-
na. Przeważał jednak typ wyższego oficera i generała bardzo
słabo znającego się na wojennym rzemiośle, niesprawnego fizy-
cznie, nie potrafiącego nawet wydawać komend, nie mającego
autorytetu wśród podwładnych 3.
Dodajmy, że armia hiszpańska, jaką napotkali Francuzi
wiosną 1808 roku, była pozbawiona swych najlepszych oddzia-
łów. W marcu 1807 roku, kiedy toczyła się jeszcze wojna z Pru-
sami i Rosją, Napoleon zażądał od Karola IV wystawienia
kombinowanej dywizji, która w parę miesięcy później znalazła
się w Hamburgu i Danii z zadaniem obrony wybrzeża przed
Anglikami. Dywizją tą dowodził wspomniany już generał Pedro
Caro y Sureda markiz de la Romana. Powiódł on ze sobą cztery
pułki piechoty liniowej (Asturias, Princesa, Guadalaxara
i Zamora), dwa bataliony lekkiej piechoty (pierwszy ochotników
Barcelony i drugi ochotników Katalonii), trzy pułki ciężkiej
jazdy (del Rey, del Infante i de Algarbe), dwa pułki dragonów
(Almensa i Villa Viciosa) oraz cztery baterie artylerii. Łącznic
dywizja liczyła 9152 ludzi.
Kiedy zaczęła się już wojna w Hiszpanii, dywizja markiza de
la Romana została rozrzucona po ziemi duńskiej poszczególny-
mi pułkami i batalionami, tak aby żołnierze nie mogli kontak-
tować się ze sobą i aby pozostawali pod obcym dowództwem.
Francuzi starali się również odciąć ich od jakichkolwiek infor-
3 O. von P i v k a, Spanish Armies of the Napoleonic Wars, London 1975,
s. 3—40.
30

macji z Półwyspu Pirenejskiego. Jednocześnie otaczali Hiszpa-


nów szczególnymi względami, aby utrzymać ich w wierności
dla Napoleona. Zwiększono ich żołd, a marsz. Bernadotte do-
brał sobie eskortę spośród żołnierzy pułku del Rey. Mimo to
agentom angielskim udało się pozyskać oficerów tej dywizji
i markiz de la Romana — ku zaskoczeniu francuskiego do-
wództwa — potrafił skupić większość podległych mu oddziałów
na wyspie Langeland (ok. 9 tys. ludzi), a następnie załadować
na okręty brytyjskie adm. Richarda Keata. Oddziały te zostały
przeniesione do hiszpańskiego portu Santander, gdzie wylądo-
wały w sierpniu 1808 roku. Weszły one jako 5 dywizja w skład
Armii Galicji dowodzonej przez gen. Joachima Blake'a.
SZWOLEŻEROWIE GWARDII

Skoro mowa o uczestnikach wojny hiszpańskiej, nie sposób


pominąć polskich szwoleżerów — jednego z najsłynniejszych
pułków gwardii napoleońskiej. Znaleźli się oni bardzo wcześnie
w Hiszpanii, bo już w marcu 1808 roku, a w dziewięć miesięcy
później mieli okryć się chwałą w szarży na przełęcz Somosierra.
W listopadzie 1806 roku, kiedy Napoleon znalazł się na zie-
miach polskich, powitał go w nadgranicznym miasteczku Bytyń
i towarzyszył dalej do Poznania kilkudziesięcioosobowy oddział
gwardii honorowej. Dowodził nim płk Jan Umiński — później-
szy generał jazdy Księstwa Warszawskiego — a wśród gwardzi-
stów znajdowali się Dezydery Chłapowski i Andrzej Niegolew-
ski, z czasem oficerowie pułku szwoleżerów. Ta poznańska
gwardia honorowa złożona była z synów zamożnych ziemian
i miała stanowić dowód pełnego poświęcenia szlachty wielkopol-
skiej dla cesarza Francuzów. Gwardia powstała z inicjatywy
gen. Jana Henryka Dąbrowskiego, który w owym czasie organi-
zował Wojsko Polskie w Poznaniu i Kaliszu i miał nadzieję, że
Napoleon — jeśli zdecyduje się na odbudowę państwa polskie-
go — oprze się przede wszystkim na ludziach z Wielkopolski.
W miesiąc później cesarz znalazł się w Warszawie, gdzie
eskortowała go inna gwardia honorowa. Utworzył ją Wincenty
Krasiński, założyciel „Towarzystwa Przyjaciół Ojczyzny" —
luźnego związku bogatych ziemian mazowieckich, rywalizują-
32
cych od 1804 roku z podobnym stowarzyszeniem „Przyjaciół
Jabłonny", skupionym wokół księcia Józefa Poniatowskiego.
W intencjach Krasińskiego ta warszawska gwardia honorowa
miała stać się zalążkiem polskiej formacji wojskowej, która —
w przeciwieństwie do gwardii poznańskiej, rozwiązanej po wyjeź-
dzie Napoleona — miała już stale towarzyszyć cesarzowi pod-
czas jego pobytu na ziemiach polskich. Członkowie gwardii
mieliby w ten sposób ułatwiony kontakt z cesarzem, a zaskar-
biwszy sobie jego względy i zaufanie mogliby rychło obsadzić
ważne stanowiska w „powstającym z popiołów" państwie pol-
skim. Ponieważ chodziło tu o zaciętą rywalizację z „Przyjaciółmi
Jabłonny", więc do warszawskiej gwardii honorowej nie dopu-
szczono żadnych zwolenników księcia Józefa. Obok Krasiń-
skich znaleźli się w jej szeregach członkowie takich rodzin, jak
Lubieńscy, Małachowscy i Rostworowscy, a także późniejszy
bohater szarży na Somosierrę — sam osobiście niezbyt za-
możny — Jan Kozietulski.
Zabiegi Krasińskiego okazały się skuteczne — Napoleon za-
akceptował pomysł stworzenia stałej gwardii polskiej. 18 sty-
cznia 1807 roku podczas pobytu w Warszawie zlecił marsz.
Berthierowi przygotowanie wstępnego projektu, a 30 stycznia
nakazał marszałkowi dworu Durokowi i swemu adiutantowi
gen. Rappowi, by zajęli się jego realizacją. Miał to być oddział
lekkiej jazdy złożony z czterech kompanii po 120 żołnierzy
w każdej. Napoieon doceniał wartość polskiej kawalerii i uznał, że
właśnie ten rodzaj broni „najlepiej odpowiada polskiemu cha-
rakterowi".
19 lutego 1807 roku Rada Administracyjna — ówczesny
tymczasowy rząd polski — wydała odezwę wzywającą młodych
ludzi, by zgłaszali się do nowej formacji. 6 kwietnia podczas po-
bytu w Kamieńcu Suskim na Mazurach Napoleon podpisał
dekret o utworzeniu pułku polskich szwoleżerów gwardii. Pułk
ten miał składać się z czterech szwadronów, po dwie kompanie
w każdym i wraz ze sztabem liczyć 60 oficerów i 976 żołnierzy
szeregowych. Etat kompanii przewidywał, że będzie ona skła-
dać się z 5 oficerów oraz 120 podoficerów i szeregowych.
Kompanie 1 i 5 miały tworzyć pierwszy szwadron, 2 i 6 —
33
drugi, 3 i 7 — trzeci, a 4 i 8 — czwarty. Organizacja pułku była
wzorowana na regimencie strzelców konnych gwardii.
Ponieważ pułk ten od razu został włączony do gwardii cesar-
skiej i nie należał formalnie do Wojska Polskiego, przeto wia-
domo było, że Napoleon zabierze go z sobą do Francji. Służący
w nim oficerowie mogli wprawdzie liczyć na cesarską przychyl-
ność i poparcie w dalszej karierze wojskowej, ale przebywając
z dala od ojczystej ziemi nie byliby już w stanie odgrywać w kra-
ju poważniejszej roli. Rachuby Krasińskiego okazały się więc
płonne, ale ponieważ wiosną 1807 roku Poniatowski pełnił
obowiązki dyrektora wojny (faktycznie był ministrem tego re-
sortu) — pozostała mu służba w pułku szwoleżerów gwardii ja-
ko najpewniejszy sposób dalszej kariery. Krasiński z kilkudzie-
sięciu gwardzistami towarzyszył zresztą Napoleonowi w kam-
panii zimowo-wiosennej i rzeczywiście zyskał sobie jego
przychylność. Cesarz mianował go dowódcą tworzącego się
pułku i pozwolił obsadzić dawnymi „przyjaciółmi ojczyzny"
większość stanowisk dowódczych.
Tak więc spośród zaufanych Krasińskiego funkcje szefów
szwadronu otrzymali Tomasz Łubieński (1 szwadron), Paweł
Sapieha (2), Małachowski (3) i Jan Kozietulski (4). Dowódcami
kompanii zostali natomiast kapitanowie Meyer, Byszewski, Ra-
dzimiński i Franciszek Łubieński. W pułku było też sporo in-
nych przyjaciół Krasińskiego na stanowiskach poruczników
i podporuczników.
Rzecz w tym jednak, że cesarz nie zamierzał zamykać się
w kręgu ludzi z klanu Krasińskich. Pułk szwoleżerów gwardii,
złożony z młodych ziemian, miał związać z cesarzem jak naj-
więcej liczących się rodzin polskich. Dlatego też dekretem z 7 kwie-
tnia Napoleon mianował na stanowiska oficerskie także
przedstawicieli innych grup, rywalizujących z „przyjaciółmi oj-
czyzny". Z dawnej poznańskiej gwardii honorowej znalazł się
tu Andrzej Niegolewski. Z oficerów sztabu gen. Zajączka —
porucznicy Denisko i Zieliński, ze sztabu gen. Dąbrowskiego —
1
M. K u j a w s k i , Z bojów polskich w wojnach napoleońskich, Londyn
1967, s. 64—71.
34
Łukasz Wybicki. Weszła też do pułku spora grupa oficerów,
którzy byli przewodnikami i tłumaczami w sztabach francu-
skich marszałków i generałów, a więc adiutant Duroka — Pa-
weł Jerzmanowski, ze sztabu gen. Milhauda — Wincenty Gór-
ski, ze sztabu Davouta — Józef Szymanowski, ze sztabu Bes-
sieresa — Olszewski, ze sztabu Lefebvre'a — Stefan
Krzyżanowski. Cesarz mianował także oficerami szwoleżerów
— co prawda na niższych stanowiskach — paru ludzi bliskich
Poniatowskiemu. Byli to porucznicy Gutakowski, Fredro,
Dembowski i podporucznicy Ludwik Kicki, Ostaszewski, Ka-
miński, Lanckoroński, Czosnowski.
Książę Józef — jako dyrektor wydziału wojny, a następnie
minister tego resortu, niechętnym okiem patrzył na tworzenie
pułku, który w zamysłach dowódcy Wincentego Krasińskiego
miał opierać się na ludziach skłóconych z Poniatowskim. Nie
leżało przecież w interesie księcia-ministra, aby przy cesarskiej
osobie znajdowała się formacja wojskowa, nie wchodząca
w skład Wojska Polskiego, a więc nie podlegająca jego własnym
rozkazom i mogąca stać się wylęgarnią różnego rodzaju intry-
gantów. Pamiętajmy, że Krasiński, popierany przez Dąbrow-
skiego i Zajączka, próbował już wiosną 1807 roku pozbawić
Poniatowskiego dowództwa nad polską armią. Co więcej, pułk
szwoleżerów, zaliczony od razu do gwardii, a więc dający służą-
cym w nim żołnierzom spore możliwości kariery, pozbawiał
tworzące się Wojsko Polskie cennych kadr.
Nic więc dziwnego, że Poniatowski, zmuszony wykonać ce-
sarski rozkaz i dopomagać w formowaniu regimentu szwoleże-
rów, wpływał jednak osobiście na swych przyjaciół i zwolenni-
ków — a czasem nawet na ludzi początkowo mu niechętnych —
aby zrezygnowali ze służby w tym pułku i pozostali w Wojsku
Polskim. Ta jego akcja okazała się dosyć skuteczna. W każdym
razie z pierwszej obsady — tej wyznaczonej dekretem z 7 kwie-
tnia 1807 roku — przynajmniej połowa oficerów nie przy-
jęła proponowanych stanowisk albo też podała się wkrótce do
dymisji. Uczynili tak szefowie szwadronu Sapieha i Małachow-
ski, dowódcy kompanii kapitanowie Antoni Potocki, Meyer
i Byszewski, dowódcy plutonów porucznicy Gutakowski, Win-
35

centy Górski, Józef Szymanowski, Zieliński, Denisko, Radzi-


miński oraz podporucznicy Lubomirski, Kicki, Ostaszewski,
Leszczyński, Puzyna, Lanckoroński, Czosnowski.
W takiej sytuacji połowa stanowisk w pułku nie była obsa-
dzona, co oczywiście opóźniało jego formowanie. Krasiński
czekał kilka miesięcy, a wreszcie poinformował cesarza o niepo-
kojącym stanie rzeczy. 12 marca 1808 roku, kiedy pułk w więk-
szości znajdował się już we Francji, Napoleon mianował no-
wych oficerów, zaproponowanych mu przez Krasińskiego. Do-
piero wówczas pułk otrzymał niemal pełną obsadę, chociaż i tu
zdarzały się wypadki nieprzyjęcia nominacji.
Tak więc od marca 1808 roku organizacja pułku przedstawia-
ła się następująco. Jego dowódcą był nadal płk Wincenty Kra-
siński, mający do pomocy — od kwietnia 1807 roku — dwu do-
świadczonych francuskich oficerów: mjr. Charlesa Delaitre'a
i mjr. Pierre'a Dautancourta.
Pierwszym szwadronem dowodził nadal szef Tomasz Łu-
bieński, 1 kompanią — kpt. Franciszek Łubieński, a 5 — kpt.
Stanisław Gorayski.
Drugi szwadron otrzymał szef Jan Kozietulski (poprzednio
dowódca 4). Dowódcą 2 kompanii był kpt. Paweł Jerzmanowski,
a 6 — kpt. Wincenty Radzimiński.
Trzeci szwadron dostał za dowódcę szefa Ignacego Stokow-
skiego. 3 kompanią od początku dowodził kpt. Jan Dziewanow-
ski, a 7 — kpt. Piotr Krasiński.
Czwartym szwadronem, najpóźniej formowanym, dowodził
szef Ignacy Kamieński. 4 kompanią — kpt. Seweryn Fredro,
a 8 — kpt. Feliks Trzciński 2 .
Pułk według założeń Napoleona miał być jednostką elitarną
nie tylko z racji natychmiastowego włączenia go do cesarskiej
gwardii. Miał bowiem składać się z „właścicieli i synów właści-
cieli", którzy chcąc wstąpić do pułku, musieli na własny koszt
sprawić sobie konia, oporządzenie i umundurowanie. Ponieważ
mundur szwoleżerów był znacznie kosztowniejszy od mundu-
2
Ordre de bataille pułku szwoleżerów z marca 1808.
36

rów polskich pułków liniowych, więc taka bariera materialna


mogła skutecznie przeszkodzić w napływie do pułku młodych
ludzi z niezamożnych rodzin.
Na szczęście stało się inaczej. Polskie bogate ziemiaństwo —
nie mówiąc już o arystokracji — nie kwapiło się wcale z posyła-
niem swoich synów na niepewną francuską służbę i kompromi-
towaniem się tym samym wobec Rosji, Prus i Austrii. Jak już
mówiliśmy, wiele nominacji na stanowiska oficerskie nie zostało
przyjętych, a po pierwszych tygodniach od chwili utworzenia
pułku brakowało wystarczającej liczby młodych zamożnych
ziemian, by nadać regimentowi charakter elitarnej jednostki
arystokratów. Dlatego też bardzo szybko zrezygnowano z tego
rodzaju szkodliwych ambicji, przyjmując do pułku młodzież
drobnoszlachecką, która w większości wypadków nie była
w stanie zapłacić za konia, mundur i oporządzenie. Na własny
koszt mundurowali się tylko oficerowie — i to zapewne nie
wszyscy. Podoficerowie i szeregowi korzystali z pomocy finan-
sowej rządu Księstwa bądź też potrącano im później pewne
sumy z żołdu.
Analiza „kontroli" pułkowej pozwala stwierdzić, że w ogro-
mnej większości szeregowi i podoficerowie rekrutowali się
z drobnej szlachty mazowieckiej, płockiej i podlaskiej, a także
z okolic Sieradza. Byli jednak również przedstawiciele innych
dzielnic — w tym także pozostających pod zaborem rosyjskim
i austriackim. W tym względzie pułk, który na parę lat zastępo-
wał młodym ludziom rodzinę, pozwalał na integrację tej mło-
dzieży, umacniał w niej poczucia narodowej wspólnoty, przeła-
mywał bariery regionalne. W pułkach liniowych Księstwa War-
szawskiego sytuacja wyglądała trochę inaczej, bowiem były one
z zasady organizowane w jednym departamencie, a więc miały
charakter regimentów wywodzących się z jednej tylko części
kraju.
Nie ulega wątpliwości, że pierwsi ochotnicy, którzy wiosną
1807 roku napłynęli do pułku, kierowali się swoistym snobiz-
mem służenia w szeregach gwardii. Byli oni przekonani, że
pułk — teoretycznie należący do gwardii cesarskiej — pozosta-
nie na terenie Księstwa. Rychło okazało się jednak, że Napo-
37
leon zamierza zabrać regiment do Francji i wykorzystać w woj-
nach prowadzonych nieraz bardzo daleko od ziem polskich. 17
czerwca 1807 roku opuściła Warszawę 1 kompania (126 ludzi)
pod dowództwem szefa szwadronu Tomasza Łubieńskiego. 30
sierpnia poszła za nią 5 kompania dowodzona przez por. Go-
rayskiego. Formowano już wówczas kolejne kompanie, które
miały opuścić koszary mirowskie w niedługim czasie.
I właśnie wtedy wystąpiło masowe zjawisko brania urlopów,
zwalniania się z pułku pod byle pozorem. W lipcu 1807 roku
takich przypadków zanotowano 11, w sierpniu już 16, we wrześ-
niu 18, w październiku 23, w listopadzie wprawdzie tylko 9, ale
za to w grudniu aż 34. Łącznie w drugiej połowie 1807 roku
zwolniło się albo wzięło definitywne urlopy — nie wracając już
do pułku — 110 szwoleżerów, a więc szósta część zarejestrowa-
nych do tej pory ochotników. Wskazuje to, że wbrew temu, co
pisali niektórzy pamiętnikarze — i co przeszło zresztą do histo-
riografii — służba w cesarskim pułku gwardyjskim nie budziła
entuzjazmu z chwilą gdy trzeba było opuścić kraj i pomaszero-
wać do Francji.
Tak masowe zjawisko zwalniania się z pułku opóźniło oczy-
wiście jego sformowanie. Wprawdzie 18 września wyruszyła
z Warszawy 2 kompania pod szefem Kozietulskim (137 ludzi),
ale następna — 6, pod kpt. Radzimińskim (127) mogła opuścić
koszary mirowskie dopiero w dwa miesiące później, 16 listo-
pada. 3 kompania (156 ludzi) pod kpt. Dziewanowskim wyszła
z Warszawy 16 grudnia, 7 (176) z kpt. Piotrem Krasińskim 12
stycznia 1808 roku, a 4 szwadron, najpóźniej formowany (211)
z mjr. Dautancourtem dopiero 3 marca 3.
To zjawisko brania urlopów i zwalniania się z pułku trwało
jeszcze przez styczeń i luty. W marcu jednak niemal całkowicie
ustało po prostu z tej przyczyny, że cały pułk opuścił już Polskę
i że w drodze do Francji takich urlopów już nie udzielano. Nie
ulega wątpliwości, że podstawową przyczyną brania urlopów
była tęsknota za rodzinami i obawa przed służbą w odległych
krajach. Rzecz charakterystyczna, że kilkudziesięciu szwoleże-

3 K u j a w s k i, op. cit, s. 196.


38
rów wzięło takie zwolnienia ze służby w przeddzień Bożego
Narodzenia 1807 roku albo też natychmiast potem.
Opóźnienia w formowaniu pułku spowodowały, że ponaglany
przez Napoleona książę Józef zmuszony był wyrazić zgodę na
wybranie „ochotników" z istniejących już pułków jazdy Księ-
stwa. Ten dotkliwy ubytek (łącznie wybrano 288 żołnierzy) sta-
rano się złagodzić w ten sposób, że każdy z pułków jazdy —
a było ich wówczas sześć — miał dostarczyć po kilkudziesięciu
ludzi. W ten sposób w regimencie szwoleżerów znalazła się
spora grupa żołnierzy, którzy brali już udział w kampanii 1807
roku walcząc na Pomorzu, biorąc udział w oblężeniu Gdańska
i uczestnicząc w bitwie pod Frydlandem. Odnosiło się to przede
wszystkim do tych, którzy wywodzili się z 5 pułku strzelców
konnych i 6 pułku ułanów. Takich żołnierzy spotkamy właśnie
w 3 szwadronie, który miał wsławić się zdobyciem Somosierry.
Tylko 1 kompania opuściwszy Warszawę pomaszerowała na
północ do Wielkiej Armii, ale dotarła tam już po bitwie pod
Frydlandem, a więc faktycznie po zakończeniu działań wojen-
nych kampanii 1807 roku. Następne kompanie szły z Warszawy
przez północne Niemcy do Francji, zatrzymując się na kilka ty-
godni — czasem na parę miesięcy — w Chantilly pod Paryżem.
Tu założony został zakład pułku szwoleżerów gwardii, tutaj
uzupełniono broń i wyposażenie, tutaj również dokonano osta-
tecznego przeglądu.
Trzy kompanie pułku szwoleżerów — 1, 5 i 2 — dowodzone
przez szefa szwadronu Tomasza Łubieńskiego zostały naj-
wcześniej posłane za Pireneje. Znałazły się one w Hiszpanii już
4 marca 1808 roku, eskortując Joachima Murata — wraz z nim
wkraczając do Madrytu. Tych 350 szwoleżerów było świadkami
powstania mieszkańców hiszpańskiej stolicy 2 i 3 maja, ale —
na szczęście — nie uczestniczyło w jego tłumieniu. Dlatego też
w „kontroli" pułku nie odnotowano żadnych strat w tych dwu
dramatycznych dniach.
23 marca w Hiszpanii znalazła się 6 kompania dowodzona
przez Wincentego Radzimińskiego. Została ona przydzielona
do korpusu gwardii marsz. Bessieresa i miała w najbliższych
miesiącach stacjonować w północnej Hiszpanii. To właśnie ta
39
kompania, wchodząca w skład 2 szwadronu, wsławiła się 14 lip-
ca znakomitą szarżą pod Medina de Rio Seco. Polegli wówczas
szwoleżerowie Franciszek Głuchowski i Jerzy Woliński. W parę
dni po bitwie nadeszły z Madrytu trzy kompanie szwoleżerów,
tak że pod Rio Seco nastąpiło połączenie szwadronów 1 i 2.
Dowództwo nad nimi objął płk Wincenty Krasiński, przebywa-
jący zresztą w Hiszpanii już od kwietnia.
Tymczasem szwadrony 3 i 4 pozostawały jeszcze w Chantil-
ly, a także w Bajonnie nad hiszpańską granicą. Właśnie w Ba-
jonnie eskortowała Napoleona 3 kompania dowodzona przez
kpt. Dziewanowskiego. Cesarz mieszkał pod miastem w pałacu
Marrac i szwoleżerowie wystawiali codziennie pluton służbowy.
To wtedy cesarz po raz pierwszy zobaczył szwoleżerów i po raz
pierwszy też dokonał osobistego ich przeglądu. „Szwadron sta-
nął w ogrodzie w szyku bojowym — pisze Andrzej Niegolewski
— kilka chwil potem przyszedł cesarz przyodziany w mundur
grenadierów pieszych gwardii. Major Delaitre, Francuz, był
naszego szwadronu dowódcą. Chcąc się przed cesarzem popi-
sać, zakomenderował swym bardzo słabym głosem jakiś zwrot.
My mało znając komendy, jeszcze francuskiej, i nie dosłyszaw-
szy komenderującego, obróciliśmy się jedni w lewo, drudzy
w prawo i okazała się wielka mieszanina. Cesarz splunął, ale
bez okazania gniewu, a potem rzekłszy »Ci młodzi ludzie nic
nie umieją« przywołał generała Durosnela i oddał mu nas na
naukę musztry, by od samego początku szkołę kawalerii z nami
zaczął".
W Bajonnie nastąpiło połączenie szwadronów 3 i 4, które
miały teraz tworzyć „drugi regiment" pod dowództwem Dau-
tancourta. 4 sierpnia przeszedł on graniczną rzekę Bidassoa,
a 20 tego miesiąca dołączył do „pierwszego regimentu", czyli
szwadronów pozostających pod komendą Krasińskiego. Polscy
szwoleżerowie zostali przeznaczeni do służby ubezpieczeń,
a także korespondencji z Francją. Pułk nie był jeszcze w komple-
cie, bo w Chantilly pozostawił blisko 200 żołnierzy.
W tym właśnie czasie — latem i jesienią 1808 roku — doko-
nał się wyraźny zwrot w postawie polskich żołnierzy. Kiedy
wiosną znaleźli się po raz pierwszy w Hiszpanii, wszystko wy-
40
dawało im się przyjemne i egzotyczne, a zadanie, jakie im po-
stawiono — osadzenie nowego króla na tronie madryckim —
dziecinnie proste. Oczekiwali rychłych awansów, liczyli na
przygody, starali się nawiązać znajomości z pięknymi Hiszpan-
kami.
To spojrzenie na Hiszpanię zaczęło zmieniać się po powsta-
niu madryckim. Rozeszły się pogłoski, że „cały pierwszy szwa-
dron pułku został wycięty", oficerowie powracający z Madry-
tu mówili o utraconych tam bagażach, z niepokojem wspomina-
li o otwarcie wrogiej postawie miejscowej ludności. Coraz
częściej notowano przypadki mordowania pojedynczych żołnie-
rzy francuskich. 2 kwietnia — a więc jeszcze przed powstaniem
madryckim — zostali zabici w Mirandzie szwoleżerowie z 6 kom-
panii Paweł Ciesielski i Jan Żendzian. W pułku zaostrzono
więc dyscyplinę, zakazano poruszać się samemu, wystawiono
dodatkowe straże na biwakach.
Charakterystyczny dla tej zmiany postawy szwoleżerów jest
list Joachima Hempla — wachmistrza 2 szwadronu — pisany
do matki w październiku 1808 roku z nadgranicznego francu-
skiego miasteczka Saint Jean de Luz. Hempel odznaczywszy się
pod Rio Seco, dostał się do niewoli hiszpańskiej, ale na szczęście
odbity przez francuską piechotę został wysłany do Saint Jean
de Luz na leczenie. „Od marca jakieśmy tylko weszli do Hisz-
panii, wciąż w pracy, nieustanne utarczki odprawowaliśmy
z insurgentami hiszpańskimi i często po dni osiem stojąc, zawsze
pod gołym niebem, nie rozbierani, konie nie rozkulbaczone ma-
jąc, byliśmy. Z początku bardzo nam przykre były te niewygo-
dy, a osobliwie stojąc między górami Pirenejskimi, gdzie co
dzień najokropniejsze upały. Z czego wielkie panowały choroby
i wiele ludzi umarło, a w nocy najzimniejsze i przenikające pa-
nują wiatry. Lecz później tak się człowiek do tego przyzwyczaił,
iż zdawało się, że to tak koniecznie być musi. Wszystko to
z ukontentowaniem znosiło się, przypominając sobie, iż to dla
ojczyzny się czyni" 4.
4
R. B i e l e c k i , A. T y s z k a , Dał nam przykład Bonaparte, Kra-
ków 1984, s. 285.
41
Jeszcze wyraźniej widać to w liście Gracjana Rowickiego —
podporucznika 3 kompanii, który wkrótce miał polec pod So-
mosierrą — a który w sierpniu pisał z Vitorii do matki: „W chwi-
li naszego przechodzenia przez Pireneje Hiszpanie strzelali
do nas z wysokości gór, ale nie uczynili nam nic złego. Na
szczęście wychodzimy teraz na równiny. Pozostajemy tu kilka
dni, pilnując dobrze Hiszpanów, którzy są narodem najgor-
szym na świecie. Są oni trochę grzeczniejsi dla Polaków, jednak
pragnęliby bardzo, aby żaden z nas nie uszedł żywy z ich kra-
ju". List ten został zatrzymany przez francuską pocztę wojsko-
wą ze względu na treść i nigdy nie dotarł do pani Rowickiej.
„A LAS ARMAS!"

Wiadomość o wydarzeniach 2 i 3 maja w Madrycie rozeszła się


w ciągu kilku dni po całym kraju. Wywołała powszechne wzbu-
rzenie, ale chwilowo nie spowodowała otwartego buntu. Fran-
cuzi zajmowali wówczas tylko niewielkie połacie Hiszpanii
i dlatego też mieszkańcy prowincji oddalonych od stolicy nie
czuli się jeszcze bezpośrednio zagrożeni. Oczekiwano zresztą
najpierw na wystąpienie regularnej armii hiszpańskiej, ale ta na
razie zachowywała spokój, powstrzymywana przez swych gene-
rałów.
Przypomnijmy pokrótce, gdzie znajdowały się oddziały
francuskie w początkach maja. W Portugalii — w okolicach
Lizbony — rozlokowany był korpus Junota. Gen. Duhesme
stał w Barcelonie, Francuzi mieli też silne garnizony w San Se-
bastian i Pampelunie. W samym Madrycie i okolicy znajdował
się Murat z dywizjami marsz. Monceya, a w Toledo stał gen.
Dupont z 2 korpusem Girondy.
Dowiedziawszy się o wydarzeniach w Madrycie Napoleon
polecił Muratowi przyśpieszyć okupację Hiszpanii. Plan cesar-
ski był prosty i ograniczał się do kilku strategicznych kierun-
ków. Marsz. Bessieres miał oczyścić drogę prowadzącą z Ba-
jonny przez Vitorię i Burgos do Madrytu i zapewnić w ten spo-
sób bezpieczną komunikację między hiszpańską stolicą
a Francją. Marsz. Moncey otrzymał rozkaz marszu z Madrytu na
43
Walencję i Kartagenę, gdzie winien był rozbić bądź rozbroić sto-
jące tam oddziały hiszpańskie. Najpoważniejsze zadanie przy-
padło gen. Dupontowi, który miał ruszyć z Toledo na połud-
nie i zneutralizować znajdujące się tam główne siły hiszpań-
skie.
Istotnie, od dłuższego już czasu trzon armii hiszpańskiej
znajdował się w Andaluzji, daleko na południu kraju. Hiszpania
jako sojusznik Francji prowadziła od 1803 roku wojnę z Anglią
i niemrawo próbowała blokować Gibraltar. Obawiała się zresztą
sama brytyjskiego desantu na własnych wybrzeżach, stąd też
tam właśnie Godoy posłał większość armii. Gen. Castaños do-
wodził wojskami „wybrzeża Gibraltaru", gen. Ventura Escalan-
te — „wybrzeża Grenady", a gen. Manuel de Lapena — obo-
zem warownym w Kadyksie. Łącznie znajdowało się tam
31 tys. żołnierzy.
Na wiadomość o ruchach wojsk francuskich podniosła się ca-
ła Hiszpania. Pierwsi zbuntowali się 23 maja mieszkańcy Ovie-
do i Walencji. Następnego dnia do powstania przystąpiła lud-
ność Mureji, Kartageny, Sewilli i Saragossy. 26 maja bunt
ogarnął Asturię i Aragonię. 29 maja przeciw Francuzom wystą-
piły Badajoz i La Coruna. Ich śladem poszły w dniach następ-
nych Grenada, Kadyks, Valladolid, Barcelona i Baleary. Do
pierwszej dekady czerwca „Levantamiento", czyli zbrojne po-
wstanie, ogarnęło praktycznie cały kraj. Wszędzie wołano „A las
armas!", „Do broni!".
Podobnie jak to było 2 maja w Madrycie, sygnał do powsta-
nia dali mieszkańcy dużych miast. Dopiero po paru dniach
przyłączyło się do nich wojsko, które w wielu wypadkach za-
chowywało początkowo bierną postawę, zezwalając jednak na
rozbijanie arsenałów i zabieranie stamtąd broni. Dowódca
wojsk „wybrzeża Gibraltaru" Castaños był jedynym generałem,
który od razu — w sposób zdecydowany — opowiedział się po
stronie powstańców. Kilku generałów i lokalnych dowódców
zostało zresztą zamordowanych, skoro nie chcieli przystąpić do
buntu. Tak było z gen. Solano w Kadyksie, Francisco de Borja
w Murcji, Torre del Fresno w Estremadurze.
Antyfrancuskie powstanie miało chaotyczny charakter. Już
44
od tygodni nie istniała centralna władza w Hiszpanii i poszcze-
gólne prowincje, a nawet miasta działały na własną rękę. 23
maja w Oviedo powstała pierwsza „junta", czyli rodzaj lokalne-
go samorządu. W pięć dni później podobna junta została utwo-
rzona w Sewilli. Ponieważ Andaluzja nie była chwilowo zagro-
żona przez Francuzów i znajdowały się tu główne siły armii
hiszpańskiej, przeto właśnie ta junta sewilska ogłosiła się naj-
wyższą władzą powstańczą i przybrała tytuł „Junty Rządzącej
Hiszpanią i Indiami". Wydała ona rozkaz, by lokalne junty utwo-
rzono we wszystkich miastach powyżej 2 tys. mieszkańców
i by zaczęto formować zbrojną milicję. Ogłosiła także dekret
o masowym poborze. Z jej polecenia gen. Castaños miał stwo-
rzyć Armię Andaluzji, ściągając do Sewilli oddziały regularnej
armii z Kadyksu, Kordowy, Malagi i spod Gibraltaru, a także
ledwie uformowaną milicję.
Powstanie ogarnęło także rejony wiejskie. Stało się to nieco
później niż w miastach i dotyczyło głównie tych prowincji,
w których znajdowali się już Francuzi. Ten bunt wieśniaków był
spowodowany przede wszystkim rekwizycjami żywności i in-
nymi ciężarami wynikającymi z przemarszu wojska. Został więc
wywołany głównie poczuciem własnej krzywdy i nie miał po-
czątkowo charakteru świadomego ruchu narodowego.
Hiszpańscy chłopi bardzo szybko wytworzyli własne formy
walki z najeźdźcą. Ponieważ nie znosili dyscypliny, a zresztą
nie znali zupełnie służby wojskowej, więc łączyli się w luźne,
kilkudziesięcioosobowe grupy „partidas". Te pierwsze „partie"
tworzyli ludzie ścigani przez francuską żandarmerię, którzy
w ten czy inny sposób narazili się nowej władzy i musieli ucho-
dzić z miast. Byli to zarówno włóczędzy i bezrobotni, których
Francuzi próbowali wcielić do wojska, jak też bandyci i kontra-
bandziści. Dołączyło do nich później sporo dezerterów z armii
cesarskiej — głównie Niemców, Włochów i Szwajcarów — któ-
rzy nie widzieli żadnego osobistego interesu w przelewaniu
krwi za Napoleona.
Pierwsze „partie" organizowali ludzie znający się na wojen-
1
A . G r a s s e t 9 La Guerre d'Espagne (1807—1813), Paris 1914—1932,
s. 60—85.
45
nym rzemiośle, potrafiący obchodzić się z bronią, mający pisto-
let czy strzelbę. Wokół nich skupiali się wieśniacy uzbrojeni
w widły, drągi, noże. Partyzanci, jak zaczęto nazywać owych
zbrojnych chłopów, niczym nie przypominali regularnej armii.
Ubrani w tradycyjne wieśniacze stroje — w najlepszym wypad-
ku podobni byli do myśliwych. Nie znosili żadnej hierarchii
i uznawali jedynie swego bezpośredniego dowódcę. Takie grupy
nie mogły oczywiście stawić czoło Francuzom w otwartej walce.
Dlatego też ograniczały swą działalność do likwidowania poje-
dynczych kurierów, nocnych napaści na izolowane posterunki,
organizowania zasadzek na konwoje w nadziei zdobycia broni
i żywności. Wewnątrz grup partyzanckich istniał oczywiście po-
dział na „gorszych" i „lepszych". Ci „lepsi" posiadali broń palną
albo konia, ci „gorsi" czekali dopiero okazji, by to zdobyć.
Po paru miesiącach kompletnego chaosu w działaniach grup
partyzanckich władze powstańcze zaczęły rozciągać swą kon-
trolę nad „partidas". Kontrabandziści i przestępcy zostali zastą-
pieni przez dymisjonowanych oficerów, przez lokalnych probo-
szczy bądź mnichów, przez tych, którzy potrafili narzucić swój
autorytet jako znający się na wojaczce bądź też potrafiący
przemawiać. Ci nowi dowódcy, zwani „cabecillas", rzadko wy-
stępowali pod własnymi nazwiskami (np. Jose Romen, proboszcz
Merino czy Palarea). Na ogół używali pseudonimów pochod-
nych od wykonywanego wcześniej zawodu, charakterystyczne-
go dla nich ubioru, pewnych przyzwyczajeń czy cech fizy-
cznych. Pojawili się więc tacy szeroko zresztą później znani
dowódcy partyzanccy, jak el Chaleco („Kamizelka"), el Caracol
(„Ślimak"), Dos Pelos („Dwa Włosy"), el Manco („Mańkut"),
el Estudiante („Student"), el Papel („Papier"), el Pastor („Pa-
sterz") czy el Capucino („Kapucyn"). Te pseudonimy nie mia-
ły w sobie nic z szyderstwa czy obelgi. Przeciwnie, były wyra-
zem zażyłości podwładnych z dowódcą, umacniały też we-
wnętrzną spoistość oddziału.
Chłopscy partyzanci nie znali zupełnie musztry i nie próbo-
wano im nawet narzucać form regularnej wojny. Podejmowali
walkę w zasadzie tylko wtedy, gdy stosunek sił był wyraźnie dla
nich korzystny. Kiedy okazywało się, że mimo wszystko prze-
46
ciwnik jest silniejszy, natychmiast uciekali, czego zresztą nie
uważali wcale za coś hańbiącego. Dlatego też nie zawsze można
było polegać na „partidas" i niejeden z hiszpańskich generałów
skarżył się, że chłopi zawiedli go kompletnie w czasie bitwy,
opuszczając w pośpiechu wyznaczone im pozycje i niebezpie-
cznie odsłaniając stanowiska regularnych pułków.
Po paru miesiącach działań partyzanci przekształcili się z ocięża-
łych, nieporadnych wieśniaków w zupełnie dobrych, sprawnie
działających tropicieli najezdniczej armii. Mieli własny, dobrze
rozbudowany system informatorów — „confidentes" i „verede-
ros", dzięki którym doskonale orientowali się w ruchach wojsk
przeciwnika. Francuzi próbowali oczywiście przenikać te od-
działy, nasyłając swoich konfidentów. Dlatego też wśród party-
zantów panowała głęboka nieufność w stosunku do każdego ob-
cego, którego nie znano przynajmniej od paru miesięcy. Konfi-
dentów i szpiegów karano obcinaniem nosa bądź uszu, stąd też
partyzantów zwano także „obcinaczami". Jeszcze okrutniej ob-
chodzono się z francuskimi jeńcami, z którymi na dobrą sprawę
nie wiedziano, co począć. Tylko niewielu z nich było odsyła-
nych na południe, gdzie trafiali na osławione „pontony" — sta-
re, nie używane już statki kupieckie, zakotwiczone w Kadyksie,
przekształcone teraz w pływające więzienia. Z reguły jeńców
mordowano, zadając im przy tym wymyślne cierpienia. Okale-
czone zwłoki pozostawiano w miejscach publicznych — przy
drodze, w pobliżu gospód, u wjazdu do miasta — by w ten
sposób zademonstrować Francuzom, co ich czeka, jeśli wpadną
w ręce Hiszpanów.
Partyzanci prowadzili wojnę wyniszczającą, utrudniając,
a czasem wręcz uniemożliwiając okupantom zaopatrzenie w żyw-
ność, zbieranie podatków, dokonywanie rekwizycji. W takich
prowincjach, jak Galicja, Nawarra czy Katalonia, gdzie party-
zantka była bardzo liczna, Hiszpanie mogli kontrolować rozleg-
łe obszary, izolując francuskie garnizony w miastach. Mijały
nieraz całe tygodnie, zanim do odciętego garnizonu trafiał
transport z żywnością albo przybył kurier pod silną eskortą 2.

2
R o u x, op. cit, s. 27—36.
47
Obok prawdziwej partyzantki antyfrancuskiej istniała też
partyzantka rabunkowa, niewiele różniąca się od zwykłych
band łupieskich. Tworzyli ją zarówno Hiszpanie, jak i dezerte-
rzy z armii cesarskiej, żyjący w takim wypadku w przykładnej
symbiozie. Ci „fałszywi" partyzanci atakowali zarówno francu-
skie konwoje, jak też napadali na domy i majątki hiszpańskich
patriotów.
To właśnie sprawiło, że hiszpańskie junty bardzo szybko
podjęły próby włączenia partyzantów do regularnej armii,
a przynajmniej roztoczenia nad nimi ścisłej kontroli. Powiodło się
to jednak tylko w Katalonii, gdzie partyzanci stworzyli rodzaj
milicji zwanej „miguelets", podzielonej nawet na „tercios", czy-
li bataliony. W innych prowincjach „cabecillos" zazdrośnie
strzegli swej autonomii i bardzo niechętnie godzili się na ściś-
lejszą współpracę z dowódcami regularnych pułków.
Wielokrotnie zastanawiano się nad przyczynami tego ogólno-
narodowego powstania Hiszpanów. Wskazywano na różne ele-
menty, które popchnęły ludność do chwycenia za broń. Istot-
nie, trzeba tu widzieć wpływ wielu czynników, przy czym
trudno jest jednoznacznie ocenić, które z nich miały znaczenie
decydujące.
Nie ulega wątpliwości, że powstanie miało charakter patrio-
tycznego zrywu i było wyrazem protestu przeciwko obcemu
najazdowi. Francuzi od początku zachowywali się w Hiszpanii
w sposób bezceremonialny, wręcz prowokujący, nie licząc się
z obyczajami tego kraju, okazując lekceważenie, a nawet
pogardę jego mieszkańcom. Hiszpanów, którzy nie przeszli ta-
kich wstrząsów, jak Francuzi w czasie Wielkiej Rewolucji i któ-
rzy jeszcze żyli w warunkach XVIII wieku, raził ostentacyjny
libertynizm przybyszów zza Pirenejów, ich pogarda dla re-
ligii, na której przecież opierała się cała struktura hiszpańskiego
społeczeństwa.
Tu warto podkreślić rolę, jaką w antyfrancuskim powstaniu
odegrał kler, a zwłaszcza zakonnicy. Kler od razu poczuł się za-
grożony zmianami, jakie zdawał się zapowiadać najazd Francu-
zów. Murat, Bessieres, Moncey, a także inni marszałkowie
i generałowie od początku zwalczali Inkwizycję i nie kryli wca-
48
le swej niechęci do hiszpańskiej hierarchii kościelnej. Ta, bojąc
się, by nie przekreślono jej dotychczasowych wpływów i zna-
czenia, użyła wszystkich swych sił i środków, byle tylko zwrócić
przeciwko Francuzom prosty lud i nie dopuścić do „ugrunto-
wania libertyńskich idei". Pamiętajmy, że Kościół był praw-
dziwą potęgą w Hiszpanii, że dysponował ogromnymi posiad-
łościami ziemskimi, że w każdym dużym mieście było kilkanaś-
cie kościołów i klasztorów, że samych zakonników było blisko
ćwierć miliona. To właśnie ci księża i zakonnicy staną się pro-
pagatorami powstania, będą nawoływać nie tylko z ambon do
chwytania za broń, staną na czele oddziałów partyzanckich, bę-
dą także dowodzić uporczywą obroną miast takich jak Saragos-
sa, Gerona czy Sagunt.
Zagrożona czuła się także hiszpańska szlachta. Część tej
szlachty związana była z Karolem IV, Marią Ludwiką i Go-
doyem. Uwięzienie rodziny królewskiej oznaczało koniec »do-
brych czasów", bo nie ulegało wątpliwości, że Francuzi będą
teraz opierać się na ludziach nowych. Inna część szlachty — do
tej pory pozostająca w opozycji — czuła się bliska Ferdynan-
dowi VII. Byli to na ogół liberałowie, którzy — zupełnie błęd-
nie — sądzili, że wstąpienie na tron Ferdynanda pozwoli na
dokonanie pewnych reform. Skoro jednak Napoleon uwięził
nowego monarchę — i oni również wystąpili przeciw Francu-
zom. Ta część szlachty — jednym z jej przywódców był gen.
Jose Palafox — liczyła mimo wszystko, że liberalna rewolucja
jest możliwa i że taką rewolucję można będzie przeprowadzić
po wyrzuceniu Francuzów za Pireneje. Rzecz jasna, interesy li-
berałów były zupełnie inne niż dawnych faworytów Godoya
czy hierarchii kościelnej.
Własne interesy miało także chłopstwo. Na ogół nie żywiło
ono dalekosiężnych planów, ograniczając się do mglistych ma-
rzeń o „lepszej przyszłości". W codziennej walce z Francuzami
chodziło wieśniakom o zabezpieczenie się przed najezdniczą
armią, o likwidację najbliższego francuskiego garnizonu, a przy
okazji wzbogacenie się w drodze rabunku. Wiele „partii'*
przekształciło się zresztą w zwykłe bandy rabunkowe, w któ-
rych działali obok siebie zarówno hiszpańscy chłopi, jak też de-
49
zerterzy z armii cesarskiej i to nie tylko Włosi czy Niemcy, ale
nawet rodowici Francuzi.
Była jednocześnie spora część Hiszpanów, którzy próbowali
dojść do porozumienia z Francuzami. Dotyczyło to głównie
mieszkańców Madrytu oraz tych większych miast, gdzie — jak np.
w Barcelonie czy Burgos — znajdowały się silne garnizony
francuskie. Nowy król Hiszpanii Józef Bonaparte starał się
zresztą opierać także na Hiszpanach. Utworzył hiszpańską
gwardię, otoczył się hiszpańskimi dworzanami, mianował no-
wych gubernatorów miast i prowincji. Wśród tych zwolenni-
ków porozumienia z Francuzami było niemało liberałów. Uwa-
żali oni, że kiedy już Napoleon opanuje cały kraj i zaprowadzi
spokój, można będzie nakłonić go do przeprowadzenia liberal-
nych reform, zgodnych oczywiście z duchem ówczesnego fran-
cuskiego ustawodawstwa. Ci zwolennicy współpracy z nową
władzą byli jednak powszechnie uważani za zdrajców i często
groziło im takie samo niebezpieczeństwo, jak Francuzom 3.
Działania militarne, jakie rozpoczęły się w końcu maja 1808
roku, były wojną nowego typu, wyraźnie odmienną od tych,
które prowadził do tej pory Napoleon. Po raz pierwszy bowiem
przeciwnikiem Francuzów była nie tylko armia regularna, ale
również ludność cywilna, występująca zarówno w sposób otwar-
ty — w formie oddziałów partyzanckich czy w obronie
miast — jak też z ukrycia, zatruwając studnie, podpalając bu-
dynki zajęte przez najeźdźców, mordując ich na kwaterach. Na
dobrą sprawę Francuzi nie mogli być pewni nikogo. Ten, kogo
brali za przyjaciela, okazywał się nieraz ich najzagorzalszym
przeciwnikiem. Zmuszało to więc do stałej czujności, wystrze-
gania się samotnych przechadzek po mieście, redukowało do
minimum kontakty z ludnością cywilną.
Po raz pierwszy też miała być to wojna przewlekła, trwająca
znacznie dłużej niż byli do tego przyzwyczajeni Francuzi. Na-
wet efektowne zwycięstwa nie przynosiły uspokojenia kraju
i płomień buntu, który zdołano przytłumić w jednej prowincji,
natychmiast wybuchał z nową siłą w innej.
J
]. C h a s t e n e t , La Vie quotidienne en Espagne au temps de Goya,
Paris 1966, s. 10—18.
50
Hiszpania okazała się wyjątkowo trudnym terenem działania
dla armii francuskiej. Jest to jeden z najbardziej górzystych re-
jonów Europy i nie sposób przejechać wzdłuż czy wszerz pół-
wyspu, by nie natknąć się na kilka kłopotliwych do pokonania
łańcuchów górskich. Jeśli dodamy do tego fatalny stan dróg, to
łatwo zrozumieć, dlaczego armia francuska nie mogła podej-
mować szybkich działań. O ile w 1805 roku w ciągu kilkunastu
dni Napoleon potrafił przerzucić swe wojsko znad kanału La
Manche aż do Bawarii, to tutaj takie forsowne marsze były zu-
pełnie niemożliwe. Załamała się więc skuteczna do tej pory
napoleońska koncepcja „wojny błyskawicznej", rozgrywanej
w ciągu paru tygodni efektownych zwycięstw.
Tempo marszu armii francuskiej nadawała piechota, która
rzadko mogła przejść w upale i po kamienistych drogach więcej
niż 20 kilometrów dziennie. Hiszpanie mieli pod tym względem
zdecydowaną przewagę nad Francuzami. Znali po prostu teren
i zawsze mogli liczyć na miejscowych przewodników. Stąd też
ich oddziały były szybsze w działaniu, potrafiły uchodzić fran-
cuskiej pogoni albo też wyprzedzać nieprzyjaciela i atakować go
z zasadzki.
Taki szczególny teren sprawiał, że kawaleria miała ograni-
czoną rolę. Tylko w Estremadurze i dolinie Ebro były rozleglej-
sze równiny, na których można było wykorzystać jazdę. Stąd
też w większości bitew (nie mówiąc już o oblężeniach miast)
kawaleria spełniała jedynie drugorzędne zadania. Odgrywała na-
tomiast znaczą rolę w pościgu za nieprzyjacielem i jeśli brako-
wało jej przy francuskich korpusach, to nawet najefektowniej-
sze zwycięstwo nie przyniosło większej liczby jeńców.
Hiszpania początków ubiegłego stulecia była krajem, który
z trudem mógł wyżywić swych mieszkańców. Pojawienie się tak
znacznych oddziałów wojska (żołnierzy francuskich, hiszpań-
skich, brytyjskich i portugalskich było razem blisko 700 tys.)
powodowało spore kłopoty zaopatrzeniowe. W praktyce nie spo-
sób było dłużej niż przez dwa bądź trzy tygodnie skupić fran-
cuskie korpusy w jednym miejscu, bo po prostu nie było czym
wyżywić takiej masy ludzi i koni. Trzeba więc było dosyć czę-
sto zmieniać rejony zakwaterowania, bez możliwości powrotu
51
na stare miejsce wcześniej niż po upływie kilku miesięcy. Jakże
prawdziwe okazało się hiszpańskie przysłowie, iż „w tym kraju
wielkie armie głodują, a małe ponoszą klęski".
Te kłopoty z zaopatrzeniem zmuszały francuskich dowódców —
nawet tych, którzy byli w pełni świadomi charakteru owej
wojny — do nakładania kontrybucji na miejscową ludność. Za-
bieranie chłopom ostatków żywności musiało wzmagać ich nie-
nawiść do Francuzów i powodowało, że partyzanckie oddziały
rosły w siłę. Te kontrybucje i rekwizycje — właściwie nieuni-
knione w tak szczególnych warunkach — były jednym z głów-
nych motywów walki chłopstwa z Francuzami.
Francuzi nie mogli wygrać tej wojny, bo mieli ku temu zbyt
słabe siły. Poszczególne korpusy były rozrzucone po całym kra-
ju i na ogół nie współdziałały z sobą. Bardzo szybko przestało
też funkcjonować centralne dowodzenie. Po odjeździe Murata
taką ogólną komendę próbował sprawować król Józef Bona-
parte, któremu cesarz dał do pomocy marsz. Jourdana. Inni
marszałkowie i generałowie nie bardzo jednak chcieli podpo-
rządkować się jego rozkazom. Jourdan nie miał niezbędnego
autorytetu, a zresztą taka samodzielność miała też dla marszał-
ków i generałów pewne dobre strony. Niejeden z nich za-
chowywał się jak udzielny władca w opanowanej przez siebie pro-
wincji. Zdobywanie miast i pacyfikacja zbuntowanych prowin-
cji były nie tylko dla generałów okazją łatwego wzbogacenia się.
O rabunku myśleli także oficerowie, a za ich przykładem szli
prości żołnierze. Francuzi nie mieli w tym względzie żadnych
zahamowań — traktowali majątek Hiszpanów jak swoją włas-
ność. Rabowano więc klasztory, kościoły, gmachy państwowe,
a także domy prywatne. Te rabunki przybierały zresztą formę
bezmyślnego marnotrawstwa, bo z braku środków transporto-
wych nie można było nawet zabrać nagromadzonego łupu.
Rzecz jasna, obrabowana ludność pałała żądzą odwetu i przy
pierwszej okazji chwytała za broń.
Poszczególne korpusy francuskie działały na ogół niezależnie
od siebie i bardzo rzadko śpieszyły sobie z pomocą. Było to
z jednej strony wynikiem rozległości kraju i bardzo trudnych wa-
runków terenowych, a z drugiej — rywalizacji między marszał-
52
kami i generałami. Ta rywalizacja okazała się zgubna dla całej
armii francuskiej, bo niejednokrotnie przegrywano bitwy tylko
dlatego, że inne korpusy nie chciały pośpieszyć z pomocą bądź
też czyniły to tak opieszale, że nie potrafiły na czas stawić się na
polu walki.
Izolacja poszczególnych korpusów i garnizonów wynikała też
z opanowania rozległych połaci kraju przez partyzantów. Hisz-
pańscy guerilleros mordowali kurierów i oficerów ordynanso-
wych, przez co całymi tygodniami nie docierały żadne rozkazy
do takich samotnych garnizonów, a i w samym Madrycie nie
wiedziano też czy nieprzyjaciel nie zawładnął już danym mia-
stem. W rejonach, gdzie partyzantka była szczególnie silna —
jak np. w prowincjach baskijskich i w La Manchy — trzeba by-
ło kurierom dawać silną eskortę, która w skrajnych wypadkach
sięgała nawet szwadronu jazdy. Podobnie było z wszelkiego ro-
dzaju konwojami, które bez dostatecznej ochrony nie maty ża-
dnych szans dotarcia na miejsce przeznaczenia.
W chwili gdy wiosną 1808 roku rozpoczynała się ta wojna,
Francuzi nie podejrzewali nawet, jakie napotkają trudności.
Większość oficerów i żołnierzy traktowała ją jako egzotyczną
przygodę, jako przechadzkę przez kraj pięknych kobiet, walk
byków, niezwykłych obyczajów. Żaden z nich nie chciał zresztą
pozostać tu dłużej niż kilka tygodni, bo w porównaniu z Nie-
mcami czy Wiochami, nie mówiąc już o rodzinnej Francji, były
to ziemie ubogie, a hiszpańskie miasta i wioski nie mogły za-
pewnić tych wygód, do jakich przywykli już napoleońscy wia-
rusi. Liczono jednak na to, że w ciągu paru miesięcy wszystko
zostanie załatwione. Nikomu nie przychodziło do głowy, że
może stać się inaczej, bo któż byłby zdolny skutecznie przeciw-
stawić się cesarskiej armii? 4

4
D. Chandler, The Campaigns of Napoleon, London 1967.
BAYLEN

Późną wiosną 1808 roku z wojsk francuskich okupujących


Hiszpanię najdalej na południe wysunięty był 2 korpus ob-
serwacyjny Girondy, dowodzony przez gen. Duponta. Korpus
ten, liczący 19 600 żołnierzy i 4000 koni, miał wyruszyć z To-
ledo z zadaniem rozbicia głównych sił hiszpańskich, opano-
wania Andaluzji i dotarcia do Kadyksu, gdzie zablokowana
była flotylla francuska adm. Rosilly ego. Flotylla ta, która
w październiku 1805 roku uczestniczyła w nieszczęśliwej dla
Francuzów bitwie pod Trafalgarem, schroniła się właśnie
w Kadyksie, skąd nie mogła już jednak odpłynąć, bo na re-
dzie ulokowały się okręty brytyjskie.
Korpus Duponta, uformowany jeszcze jesienią 1807 roku,
składał się z trzech dywizji piechoty generałów Barbou, Vedela
i Goberta, dywizji jazdy gen. Fresia oraz artylerii liczącej 36
dział. Poza niewielkim oddziałem marynarzy gwardii — zupeł-
nie nieprzywykłych do walk na lądzie — Dupont miał pod swą
komendą niemal wyłącznie rekrutów, którzy nie brali jeszcze
udziału w żadnych walkach. Marsz z Toledo ku Andaluzji miał
być pierwszym poważnym sprawdzianem ich przydatności.
Zadanie postawione przed Dupontem wydawało się począt-
kowo tak łatwe, że generał wyruszając 24 maja z Toledo zabrał
z sobą tylko dywizje Barbou i Fresia — wszystkiego 6 tys. żoł-
nierzy francuskich i 2500 Szwajcarów. Ponieważ przewidywano
54
kłopoty z zaopatrzeniem, więc ściągnięto trochę żywności, ale
mogła ona wystarczyć zaledwie na 10 dni. Resztę zamierzano
zdobyć po drodze nie zdając sobie sprawy, że zarówno La
Mancha, jak też góry Sierra Morena to tereny słabo zaludnione
i niemalże półpustynne.
Korpus obserwacyjny powolnym marszem dotarł do łańcu-
cha gór Sierra Morena i ku zaskoczeniu samego Duponta nie
napotkał tu żadnych trudności ze strony Hiszpanów. Armia
hiszpańska nie była jeszcze gotowa — dopiero parę dni wcześ-
niej zdecydowała się przejść na stronę powstańców i wciąż
znajdowała się w Sewilli oraz na wybrzeżu Morza Śródziemne-
go. W tej części Hiszpanii Francuzi pojawili się po raz pierwszy
i nie było tu jeszcze większych oddziałów partyzanckich.
Dopiero w ostatniej chwili, gdy Francuzi mieli już za sobą
najtrudniejsze odcinki górskie, gen. Castanos, sprawujący na-
czelne dowództwo w Andaluzji, posłał naprzeciw Duponta 15
tys. chłopskiej milicji pod wodzą krewkiego, ale też nieodpo-
wiedzialnego płk. Echeverii. Ten zajął stanowiska wokół zabyt-
kowego marmurowego mostu Alcolea, zamierzając tu właśnie
stawić opór Francuzom. Dupont zaatakował 6 czerwca Hiszpa-
nów i po krótkiej kanonadzie artyleryjskiej zmusił ich do
ucieczki. Ścigając przerażonych chłopów, znalazł się pod mu-
rami Kordowy, gdzie schronił się 5 tys. oddział płk. Valdecane-
sa. Sam Echeveria porzucając w panice własne wojsko i ucieka-
jąc szybciej od najbardziej przerażonych wieśniaków, zatrzymał
się dopiero w Sewilli, przynosząc Castanosowi wieść o klęsce.
7 czerwca Dupont podjął szturm na Kordowę, która wbrew
jego wezwaniom nie otworzyła bram. Miasto nie miało wó-
wczas stałego garnizonu, a zresztą leżąc w głębi lądu nie było
nigdy zagrożone i stąd nie przystosowane do obrony. Miesz-
kańcy wspierani przez chłopską milicję wznieśli kilkanaście ba-
rykad, zatarasowali bramy i wąskie uliczki, sięgnęli też po stare,
średniowieczne metody lania smoły i kaszy na głowy Francu-
zów próbujących wdzierać się na mury. Taki opór — bez arty-
lerii — nie mógł jednak trwać długo i wieczorem, po rozbiciu
bram ogniem armatnim, żołnierze Duponta byli już w mieście.
Walka toczyła się przez kilka godzin w niesłychanym upale
55
(Kordowa jest najgorętszym miastem Hiszpanii), co dodatkowo
rozdrażniało Francuzów.
Dupont popełnił wówczas pierwszy poważny błąd, który
w niemałym stopniu przyczynił się rychło do jego klęski. Zezwo-
lił na czterodniowy rabunek — znacznie dłuższy niż było to
w zwyczaju armii francuskiej. Młodzi żołnierze, olśnieni bogac-
twem Kordowy, której kościoły i pałace przypominały muzea
pełne dzieł sztuki niezwykłej wartości, zabrali się do grabieży,
podobnie jak ich dowódcy. Przez te cztery dni każdy myślał
tylko o sobie, o zgromadzeniu jak największego majątku, w na-
dziei, że wszystko to można będzie wywieźć do Francji. Kiedy
Dupont wydał wreszcie rozkaz powrotu do szeregów, miasto
przedstawiało obraz powszechnego zniszczenia. Przy okazji ra-
bunków Francuzi po raz pierwszy w Hiszpanii dopuścili się
gwałtów i mordów na tak masową skalę. Od tego momentu
korpus Duponta znacznie stracił na wartości bojowej i przeksz-
tałcił się w zbieraninę żołdaków bez dyscypliny i bez szacunku
dla oficerów, zajętych przede wszystkim zabezpieczeniem na-
gromadzonego majątku l.
Rabunek Kordowy wywołał wstrząsające wrażenie w całej
Andaluzji. Okazało się, że Francuzi są nie tylko najeźdźcami,
którzy chcą narzucić obcą dynastię, ale także zwykłymi rabu-
siami. Powtarzano sobie z przerażeniem, co działo się w tym
mieście, wyolbrzymiając niejednokrotnie rozmiary zniszczeń
i drastyczność dziejących się tam scen. W całej prowincji chłopi
chwycili za broń, gromadząc się w „partie", przygotowując do
walki. O ile zwycięstwo Francuzów przy moście Alcolea rozpę-
dziło wieśniaczą milicję, to teraz ci sami chłopi zebrali się zno-
wu o wiele bardziej zdecydowani — bo niespokojni o własne
siedziby — dać odpór najeźdźcom.
Wzburzenie chłopów nie uszło uwagi Duponta. Od paru dni
ustała całkowicie komunikacja z Madrytem, bo hiszpańscy
wieśniacy mordowali kurierów jadących bez eskorty. W ich rę-
ce wpadł nawet gen. René jadący tylko z adiutantem, aby połą-
czyć się z Dupontem i objąć dowództwo jednej z brygad.

1
M . P r i n c i p e, Guerra de la Independecia, Madrid 1846, s. 101—127.
56
W Kordowie, wyniszczonej rabunkiem, było tyle francuskie-
go wojska, że powstały trudności z wyżywieniem żołnierzy.
Dupont postanowił wobec tego rozdzielić swe siły, aby w ten
sposób ułatwić zaopatrzenie, a jednocześnie zbliżyć się nieco do
Madrytu i zabezpieczyć sobie drogę odwrotu, nie opuszczając
jednak jeszcze Andaluzji. Uważał, że na razie dalszy marsz na
Sewillę jest rzeczą zbyt ryzykowną. Do Kadyksu nie było już
po co iść, bo właśnie nadeszła wiadomość, że adm. Rosilly, nie
doczekawszy się odsieczy, kapitulował ze swą eskadrą.
16 czerwca, a więc zaledwie po ośmiu dniach pobytu, Du-
pont opuścił Kordowę, w której pozostało jeszcze kilkuset
Francuzów wciąż zajętych rabunkiem i nie słuchających ża-
dnych rozkazów. Zostawiono też sporo rannych i chorych, dla
których zabrakło środków transportowych. Generał prowadził
natomiast ze sobą aż 800 wozów wyładowanych zdobyczą. Była
to zdobycz jego samego, podległych mu generałów, oficerów,
a także prostych żołnierzy. Każdy miał nadzieję, że wróci z tej
wyprawy solidnie wzbogacony. Tak wielka liczba wozów tabo-
rowych opóźniała jednak marsz, tym bardziej że wszystko od-
bywało się w niesłychanym upale i brakowało zwierząt pocią-
gowych.
Marsz z Kordowy ku przełęczom Sierra Morena był wyjąt-
kowo trudny właśnie ze względu na skwar lejący się z nieba.
Młodzi żołnierze nie mieli praktycznie żadnego pożywienia
i musieli zadowolić się tym, co znaleźli przy drodze, a więc figa-
mi i cytrynami. Prawdziwym rarytasem w takich warunkach
stawało się więc mięso kozie. Po wodę trzeba było organizować
całe wyprawy, bo nieliczne studnie były już zasypane bądź za-
trute przez chłopów. W niejednej z nich znajdowano padlinę.
W takiej sytuacji Dupont już po dwu dniach — 18 czerwca —
zatrzymał swe wojsko w miasteczku Andujar. Część jego
korpusu nie dotarła tam nawet — kazano jej rozbić się obozem
na drodze z Kordowy. Można było oczywiście iść dalej, jednak-
że za cenę porzucenia większości łupów, a tego na razie nie
chciał uczynić ani Dupont, ani żaden z jego podkomendnych.
15 czerwca, kiedy Dupont przygotowywał się do opuszczenia
Kordowy, wyruszyła z Toledo idąca mu na pomoc dywizja pie-
57
choty gen. Vedela. Liczyła ona 5 tys. piechurów, do których
dodano 450 kawalerzystów oraz 10 dział. 26 czerwca, kiedy
Dupont obozował już w Andujar i czekał tam na przywrócenie
komunikacji z Madrytem, gen. Vedel dotarł do wąwozu Des-
pcna Perros, gdzie napotkał 5 tys. zbrojnego chłopstwa z 6 dzia-
łami. I znowu ku zaskoczeniu Francuzów Hiszpanie nie potrafili
stawić skutecznego oporu, mimo że pozycja, jaką zajmowali,
była wręcz znakomita. Zepchnąwszy ich na południe Vedel ru-
szył dalej na spotkanie z Dupontem. Po drodze połączył się z ba-
talionem piechoty kpt. Baste, którego Dupont wysłał mu na-
przeciw z Andujar. Zamiast jednak obsadzić cały szlak prowa-
dzący przez Sierra Morena, Vedel ograniczył się do pozosta-
wienia jednego z batalionów w wąwozie Despena Perros, a sam
zeszedł z gór na równiny Andaluzji. Taki miał zresztą rozkaz
Duponta, który jak najszybciej chciał otrzymać posiłki. W ten
sposób, mimo przejścia dywizji Vedela przez to pasmo górskie,
łączność z Madrytem nie została przywrócona. Najbliższe fran-
cuskie oddziały na północ od Sierra Morena znajdowały się do-
piero w Madridejos.
Ponieważ Dupont natarczywie domagał się posiłków, więc
gen. Savary, przebywający w Madrycie, wydał 2 lipca rozkaz
dywizji Goberta, aby i ta również ruszyła z Toledo na połud-
nie. Dywizja, złożona z tymczasowych pułków piechoty i jazdy,
poszła trzema kolumnami w kierunku gór Sierra Morena, ale ze
względu na obecność oddziałów partyzanckich trzeba było po-
zostawić po drodze silne garnizony na każdym etapie. W ten
sposób dywizja stopniała do jednej brygady piechoty i tylko
ona zdołała przedostać się do Andaluzji.
6 lipca w rejonie Andujar i Baylen gen. Dupont dysponował
następującymi siłami:
dywizja gen. Barbou 5555
brygada szwajcarska 1500
marynarze gwardii 344
dywizja kawalerii gen. Fresia 2495
dywizja gen. Vedela 5071
brygada piechoty gen. Goberta 2942
brygada kawalerii gen. Boussarta 447
58
brygada kawalerii gen. Lagrange'a 673
artyleria — 38 dział 600
Ze względu na trudności aprowizacyjne Dupont rozlokował
swój korpus na znacznej przestrzeni, nie bardzo wiedząc zresz-
tą, co ma czynić w najbliższych dniach. Z jednej strony naj-
chętniej wycofałby się z Andaluzji i przeszedł na północ gór
Sierra Morena, bo oddziały hiszpańskie były coraz liczniejsze,
a jego własne wojsko nie budziło zaufania. Z drugiej jednak miał
wyraźny rozkaz cesarza, by zająć Sewillę i rozbić główne siły
przeciwnika. Dopóki więc nie było bezpośredniego zagrożenia,
stał bezczynnie w Andujar, licząc zresztą, że posiłki nadsyłane
przez Savary'ego będą znacznie większe. Rzecz w tym jednak,
że jednocześnie Francuzi próbowali zdobyć Walencję i tam też
pośpieszyły dywizje marsz. Monceya. Okupacyjna armia fran-
cuska była zbyt słaba, aby prowadzić działania jednocześnie na
dwu kierunkach.
Korpus Duponta wzmocniony dywizją Vedela i brygadą
Goberta rozdzielony został więc na trzy części, mające ze sobą
dosyć utrudniony kontakt. Gobert stał w rejonie wioski La Ca-
rolina na południowych zboczach gór Sierra Morena, by za-
bezpieczyć przesmyk Paso des Despena Perros. O 40 kilome-
trów od niego, bardziej na południe, rozlokował się w Baylen
gen. Vedel. W Andujar natomiast — między Baylen i Kordową
— stał sam Dupont z 9 tys. żołnierzy.
Taka sytuacja trwała do końca pierwszej dekady lipca. Wó-
wczas to gen. Castanos zakończył organizację swego korpusu,
złożonego z prowincjonalnej milicji i andaluzyjskich chłopów.
Junta sewilska, kierowana przez Francisco de Saavedra podesła-
ła mu kilka pułków regularnego wojska. Łącznie Castanos miał
33 tys. żołnierzy, w tym 2600 kawalerzystów. Korpus podzielił
na cztery dywizje, z których jedną dowodził osobiście, a pozo-
stałe oddał pod komendę zdolnego szwajcarskiego oficera gen.
Redinga, francuskiego emigranta-rojalisty markiza de Coupig-
ny oraz hiszpańskiego generała Jonesa y la Pena.
Wojska Duponta rozlokowane na znacznej przestrzeni,
wzdłuż drogi prowadzącej z Kordowy przez Andujar i Baylen
do La Carolina, były osłaniane od północy rzeką Gwadalkiwir.
59
Castaños podjął próbę sforsowania tej rzeki i przejścia z jej
brzegu północnego na południowy. Nie ośmielał się jeszcze ata-
kować bezpośrednio Duponta uważając, że wojska francuskie są
znacznie silniejsze od jego własnych, złożonych przecież
w niemałym stopniu z prostych wieśniaków.
Dupont dowiedziawszy się o tej próbie przejścia Hiszpanów
przez Gwadalkiwir popełnił błąd po raz trzeci. Uznał, że Ca-
staños zdecydował się na przecięcie mu drogi odwrotu i że chce
uderzyć tylko na jego dywizję, pozostawiając w spokoju dywizje
Goberta i Vedela. Mając przy sobie tylko 9 tys. ludzi i uważa-
jąc, że są to siły zbyt małe dla stawienia czoła Castanosowi,
wezwał na pomoc gen. Vedela rozkazując mu, by co prędzej
opuścił Baylen i wracał do Andujar.
15 lipca Hiszpanie wkroczyli do Baylen, w którym nie było
większych sił francuskich. Baylen to ważne skrzyżowanie dróg
pozwalające kontrolować rozległą okolicę. Ten, kto miał
w swym ręku owe miasteczko — zwiększał natychmiast swe
szanse zwycięstwa.
Na wieść, że żołnierze Redinga wkroczyli do Baylen, gen.
Gobert z częścią swej dywizji opuścił La Carolina, by otworzyć
drogę odwrotu dywizjom Duponta, znajdującym się w rejonie
Andujar. Uderzył na Hiszpanów, nie zdołał jednak wyprzeć ich
z miasteczka i sam poległ w tym boju. Dowództwo dywizji ob-
jął gen. Dufour, który pod wieczór 16 lipca cofnął się do La
Carolina.
Sytuacja, w jakiej znajdował się korpus Duponta, nie była je-
szcze tragiczna i można było wycofać się z Andaluzji pod wa-
runkiem podjęcia szybkich i energicznych działań. Dupont do-
wiedziawszy się o śmierci Goberta wysłał do Baylen dywizję
Vedela, ale sam wciąż nie ruszał się z Andujar. Później tłuma-
czył się, że chciał ewakuować rannych i chorych i że dlatego
opóźnił swój wymarsz. W rzeczywistości chodziło o ewakuację
zdobyczy zagarniętej w Kordowie, a więc owych 800 wozów,
dla których brakowało koni i mułów.
Vedel dotarł do Baylen, nie zastał tam już Redinga, który bez
nacisku ze strony Francuzów opuścił miasteczko. Vedel, najwy-
raźniej zaniepokojony powstaniem andaluzyjskich chłopów i nie
60
bardzo ufający własnym żołnierzom, nie zatrzymał się wcale
w Baylen, ale ruszył w ślad za Dufourem, by jak najprędzej prze-
dostać się przez góry Sierra Morena. I znów Baylen zostało opu-
szczone przez Francuzów, którzy zupełnie nie doceniali jego
strategicznego znaczenia. Wykorzystał to natychmiast Reding,
wracając do miasteczka z 18 tys. wojska.
Dupont zdecydował się wreszcie na opuszczenie Andujar.
Uczynił to 18 lipca późnym wieczorem. Chciał iść nocą, by
uniknąć męczących upałów, które zwalały z nóg jego młodych
żołnierzy. Wczesnym rankiem 19 lipca przednia straż gen.
Chaberta natknęła się na oddziały hiszpańskie nad rzeczką
Rumblar. Dragoni gen. Pryve zaatakowali oddziały Redinga,
ale ich szarża została odparta. Wnet potem hiszpańska artyleria
zaczęła ostrzeliwać Francuzów, których wozy stłoczone były na
niewielkiej przestrzeni. Zginął trafiony odłamkiem w brzuch
gen. Dupre, rannych i zabitych było kilkunastu oficerów. Wy-
warło to fatalne wrażenie na nieostrzelanych żołnierzach.
Dupont jeszcze wówczas mógł wymknąć się z pułapki, ob-
chodząc bokiem stanowiska Hiszpanów. Musiałby jednak iść na
La Carolina bocznymi drogami, a tym samym porzucić wozy
z kordowańską zdobyczą. Chcąc tego uniknąć, zaatakował Re-
dinga, który obsadził okoliczne wzgórza, wyraźnie dominując
nad pozycjami wyjściowymi Francuzów. Dwa kolejne ataki nie
przyniosły sukcesu, żołnierze Duponta nie wierzyli zresztą
w ich powodzenie.
Punktem zwrotnym było przejście na stronę Redinga blisko
2 tys. Szwajcarów — najbardziej doświadczonych i odpornych
na trudy w korpusie Duponta. Zgodnie z odwieczną tradycją
w armii francuskiej istniały zawsze pułki szwajcarskie złożone
z żołnierzy najemnych. Układ zawarty swego czasu między
Szwajcarią a Francją przewidywał jednak, że ci najemnicy nie
będą zmuszeni do walki przeciwko swym rodakom, gdyby tacy
znajdowali się wśród wojsk strony przeciwnej. Traf chciał, że
właśnie w dywizji Redinga był pułk gwardii szwajcarskiej, która
od wielu lat istniała w armii hiszpańskiej. Szwajcarzy Duponta
napotkawszy Szwajcarów Redinga przerwali ogień, zaczęli bra-
tać się z nimi, a wreszcie ulegli namowom rodaków i przeszli na
61
stronę nieprzyjaciela. W ten sposób — licząc straty w walce —
Dupont miał wieczorem już tylko 3 tys. zdolnych do boju żoł-
nierzy, choć przecież w godzinach rannych dysponował siłami
trzykrotnie wyższymi.
Nie wierząc już w powodzenie swoich ataków, Dupont wez-
wał na pomoc Vedela, zaklinając go, aby co prędzej zawracał
w stronę Andujar. Jednocześnie zorientował się, że od strony tego
miasta nadchodzą znaczne siły hiszpańskie, prowadzone przez
gen. Castanosa. Aby zyskać na czasie, wysłał do Redinga jedne-
go ze swych adiutantów, prosząc o rozejm. Reding zgodził się
na przerwanie walki, ale zastrzegł się, że ostateczna decyzja za-
leżeć będzie od Castanosa.
Jeszcze w tym momencie Hiszpanie nie byli pewni swego
zwycięstwa i gotowi byli zgodzić się na wolny przemarsz Du-
ponta, aby co prędzej opuścił on Andaluzję. Obawiali się, że la-
da godzina może powrócić na pole bitwy Vedel, a z nim gen.
Dufour. Istotnie, wieczorem 19 lipca Vedel pojawił się na ty-
łach Redinga i nawet posłał do boju pierwsze kolumny swej
piechoty. Jednocześnie w tym momencie przycwałował doń
hiszpański oficer z wieścią, że nastąpił rozejm i że „nie ma o co
toczyć walki". Vedel nie bardzo chciał mu wierzyć, uderzył na
najbliższy hiszpański batalion, który złożył broń nie stawiając
oporu. Vedela dopadł jednak adiutant Duponta gniewnie woła-
jąc, by zaprzestał ataku. Rozejm — jak twierdził — jest już
podpisany i jego zerwanie może mieć fatalne skutki. Vedel, pos-
łuszny rozkazom przełożonego, wstrzymał więc swych żołnie-
rzy. Sam nie chcąc składać broni, prosił Duponta o zgodę na
odejście w stronę La Carolina i połączenie się z Dufourem.
Głównodowodzący przystał na to i Vedel, zostawiając na pobo-
jowisku kilkuset rannych i chorych, zawrócił w stronę gór Sier-
ra Morena. Chciał jak najprędzej znaleźć się po drugiej ich
stronie, by w ten sposób uratować własną dywizję.
O losie Francuzów zadecydował zbieg okoliczności. Właśnie
w chwili gdv Vedel odchodził na północ, Hiszpanie pochwycili
kuriera, który wiózł Dupontowi listy z Madrytu. Z listów tych
Castaños i Reding dowiedzieli się, że w hiszpańskiej stolicy sy-
tuacja jest wyjątkowo napięta i że tamtejsze dowództwo francu-
62

skie nie tylko nie może posłać żadnych posiłków Dupontowi,


ale że samo zastanawia się nad ewakuacją miasta. Hiszpańscy
generałowie zdali sobie nagle sprawę, że antyfrancuskie pow-
stanie ma o wiele większy zasięg i siłę, niż to podejrzewali. Jed-
nocześnie zrozumieli, w jak trudnej sytuacji znajduje się Du-
pont i większość jego żołnierzy. Natychmiast też usztywnili swe
stanowisko w negocjacjach z Francuzami i na wieść o odejściu
na północ dywizji Vedela zagrozili wymordowaniem ludzi
Duponta, jeśli dywizja ta — a także oddziały Dufoura — nie
zostanie objęta postanowieniami kapitulacyjnymi. Dupont
z ciężkim sercem wydał kolejny rozkaz Vedelowi, aby przerwał
swój marsz na północ, powrócił na pole walki i złożył broń, tak
samo jak oddziały znajdujące się pod jego bezpośrednimi roz-
kazami. Vedel, obawiając się o los towarzyszy broni, zdając so-
bie sprawę jak bardzo Hiszpanie pałają pragnieniem zemsty za
mordy i grabież popełnione w Kordowie, posłuchał rozkazu
głównodowodzącego i raz jeszcze, już spod Santa Elena, 21 lipca
zawrócił w kierunku Baylen. Jeden tylko 116 pułk piechoty li-
niowej, zresztą najbardziej wysunięty na północ, nie podporząd-
kował się tym dyspozycjom. Szczęśliwie przeszedł góry Sierra
Morena, a potem prowincję La Mancha, łącząc się w Toledo
z wojskami francuskimi. Strażą tylną tego pułku, narażoną na
ataki hiszpańskich partyzantów, dowodził młody podporucznik
Bugeaud, który w 30 lat później będzie komenderował woj-
skami francuskimi w Algierii. Był to jedyny pułk z korpusu
Duponta, który uniknął złożenia broni i tragicznej w skutkach
niewoli.
22 lipca Dupont podpisał w oberży Rumbla kapitulację, któ-
ra nosi nazwę kapitulacji pod Baylen. Jako pierwsza złożyła
broń dywizja gen. Barbou, potem uczynili to żołnierze Vedela
i Dufoura. Na mocy tego porozumienia żołnierze francuscy mie-
li być przewiezieni na okrętach brytyjskich do portu w Roche-
fort. Dupont liczył, że chociaż utracił działa i sztandary, cho-
ciaż musiał oddać Hiszpanom broń palną, to przecież będzie
mógł uratować dla cesarza kilkanaście tysięcy żołnierzy 2.

2
C 1 e r c, La Capitulation de Baylen, Paris 1903, s. I 223.
63
Niemal natychmiast zaczęły się jednak trudności z realizacją
tego porozumienia. Chłopi, niezadowoleni z takiego obrotu
sprawy, zaczęli sami wymierzać sprawiedliwość, mordując po-
jedynczych jeńców, a nawet całe ich grupy. W miasteczku Le-
bridja zakłuto nożami 75 francuskich dragonów. Nastroje były
takie, że mało kto z oficerów Castanosa odważył się opowie-
dzieć za realizacją porozumienia. Hiszpanie nie mieli zresztą
własnej floty i wiele zależało od dobrej woli Brytyjczyków. Ci
natomiast zwlekali z wyrażeniem zgody na dostarczenie swych
statków transportowych.
Decydująca była postawa junty sewilskiej. Francisco de Saa-
vedra, zdecydowany przeciwnik paktowania z Francuzami, rep-
rezentował pogląd, że wojska cesarskie dopuściły się zdrady,
bowiem wkroczyły do Hiszpanii jako sprzymierzeńcy, a na-
stępnie podstępem opanowały twierdze i uwięziły rodzinę kró-
lewską. Junta sewilska odmówiła ratyfikowania konwencji, zga-
dzając się jedynie na odstawienie do Francji Duponta i ofice-
rów jego sztabu.
Dupont istotnie został odesłany do Rochefort, ale kiedy sta-
nął na ziemi francuskiej, został aresztowany na rozkaz Napo-
leona. Specjalna rada wojenna powołana dla rozpatrzenia okoli-
czności, w jakich doszło do kapitulacji pod Baylen, uznała Du-
ponta winnym zarzucanych mu czynów. Nieszczęsny dowódca
2 korpusu obserwacyjnego Girondy nie został wprawdzie ska-
zany na karę śmierci, ale na wyraźny rozkaz Napoleona osadzo-
ny na wiele lat w więzieniu. Wyszedł z kaźni dopiero w 1814
roku po upadku cesarza i powrocie Burbonów.
Tymczasem żołnierze 2 korpusu pognani zostali do Kadyksu.
Tu rozmieszczono ich na osławionych „pontonach". Część jeń-
ców przetransportowano potem na niewielką wysepkę Cabrera
w archipelagu Balearów. Tylko niewielu dożyło roku 1814, kie-
dy to wreszcie mogli powrócić do Francji.
PIERWSZE OBLĘŻENIE SARAGOSSY

Jednocześnie z działaniami w kierunku Andaluzji Francuzi


podjęli próbę opanowania Aragonii. Wiosną 1808 roku nie było
tu większych sił hiszpańskich — zaledwie parę tysięcy regular-
nego wojska — natomiast zaczęto już formować prowincjonalną
milicję. Kapitanem generalnym Aragonii, czyli dowódcą tej
prowincji, był gen. Jose Palafox, jeden ze zwolenników Ferdy-
nanda VII. Towarzyszył nawet Ferdynandowi w jego podróży
do Bajonny, a kiedy okazało się, że młody król nie może już
powrócić do Hiszpanii, sam zdołał zbiec i przyłączył się do an-
tyfrancuskiego powstania. Palafox wywodził się z tej samej
gwardii królewskiej co Godoy i do tej pory nie brał udziału w
żadnych walkach. Okazał się jednak niezłym organizatorem i z
czasem — niezupełnie słusznie — uznany został za narodowego
bohatera.
Przeciwko Palafoxowi wyruszył z Pampeluny młody gen.
bryg. Charles Lefebvre-Desnouettes, który był także dowódcą
1 pułku strzelców pieszych gwardii cesarskiej. Ten ulubieniec
Napoleona odznaczył się już w niejednej kampanii, ale uważany
był za „zbyt krewkiego" i nie zawsze ostrożnego na polu walki.
Dlatego też cesarz, posyłając go do Aragonii, przestrzegał, aby
„działał z maksymalną rozwagą". Jednocześnie ec a* me dał
mu jasnych instrukcji, jak ma postępować, bo z jednej strony
nakazywał mu zająć Tudelę i w ten sposób powstrzymać hisz-
65
pańskie powstanie, a z drugiej „kontrolować to, co dzieje się
w Saragossie", oddalonej przecież o kilkaset kilometrów.
Lefebvre-Desnouettes ruszając z Pampeluny miał niewielkie
siły — wszystkiego 3 tys. piechoty, 1000 jazdy i 6 armat. Obie-
cywano mu posiłki w najbliższych dniach, ale generał wiedział,
że trwa wyścig z czasem i że jeżeli odłoży choćby o tydzień swą
ofensywę, to przeciwnik może potem okazać się znacznie sil-
niejszy. W tym niewielkim korpusie Lefebvre-Desnouettesa
znajdowało się 600 żołnierzy 1 pułku ułanów nadwiślańskich.
W okolicach Tudeli Francuzi napotkali korpus markiza de
Lazana brata Palafoxa składający się z 1000 żołnierzy starego
-AQ-SX2 : 5 tys. słabo uzbrojonych chłopów. 8 czerwca Tudela
została opanowana przez Francuzów niemal bez walki —
Hiszpanie w panice uciekli w stronę Saragossy. Sam markiz de
Lazan do tego stopnia obawiał się własnych żołnierzy, że wolał
płynąć barką w dół rzeki Ebro. Ogarnięci paniką chłopi wołali
bowiem o „zdradzie".
Lefebvre-Desnouettes otrzymał w Tudeli obiecane posiłki —
przede wszystkim 1 pułk Legii Nadwiślańskiej, liczący
w tym czasie 920 żołnierzy. Tak więc Polacy mieli stanowić co-
najmniej czwartą część jego korpusu. Postój w Tudeli okazał się
droższy, niż tego pragnął generał. Padło bowiem sporo ułań-
skich koni, które — jak sądzili Francuzi — zostały otrute przez
hiszpańską służbę. W rzeczywistości sami ułani, nie mogąc zna-
leźć siana, podsypali wierzchowcom zbyt wiele pszenicy i po
paru godzinach większość koni padła bądź była „ochwacona".
Ten fatalny wypadek przesądził, że Francuzi nie mogli podjąć
energicznego pościgu za rozbitą grupą de Lazana i opanować
z marszu Saragossy.
A tymczasem markiz de Lazan płynąc ku Saragossie napotkał
po drodze posiłki, jakie z tego miasta przysłał mu Jose Palafox.
Postanowił więc znowu stawić czoło Francuzom, tym bardziej
że zmienił się zupełnie nastrój żołnierzy hiszpańskich. Jeszcze
niedawno ogarnięte paniką chłopstwo było teraz gotowe „oddać
życie za króla i ojczyznę".
Do starcia doszło 13 czerwca pod Mallen. Lefebvre-Des-
nouettes miał już ponad 5 tys. żołnierzy, podczas gdy markiz de
66
Lazan dysponował 7 tys. słabo uzbrojonych wieśniaków. I ta
bitwa nie trwała długo — polska i francuska piechota bez trudu
rozbiły centrum, a ułani obeszli lewe skrzydło przeciwnika,
uderzając na niego impetem z boku. Była to pierwsza szarża
ułanów nadwiślańskich w rozpoczynającej się wojnie hiszpań-
skiej i po raz pierwszy też zademonstrowali oni nie znaną tu zu-
pełnie broń — lancę. Hiszpańscy żołnierze, a tym bardziej chło-
pi, okazali się bezbronni — znów panika ogarnęła ich szeregi.
Rozwścieczeni ułani, zapewne podejrzewający Hiszpanów
o otrucie koni, ścigali uciekających aż za rzekę Ebro. Kiedy po
godzinie wracali stamtąd do swoich, okazało się, że rzeka gwał-
townie wezbrała i przejście przez nią jest bardzo utrudnione.
Utonął wówczas ppor. Topolczani i paru jego żołnierzy. Pod
Mallen zdobyto 5 hiszpańskich armat i trochę wozów amuni-
cyjnych. Kpt. Adam Huppe z pułku ułanów nadwiślańskich
utworzył z tych dział baterię artylerii konnej, która później mia-
ła wsławić się w Hiszpanii.
Tymczasem uciekinierzy spod Mallen przybyli do Saragossy,
gdzie — o dziwo — na ich widok zapanował entuzjazm. To, co
wydarzyło się przed paru godzinami nie uważano wcale za
klęskę. Ludność była gotowa znowu stawić czoło Francuzom,
domagała się broni, rozdano więc niemal wszystko, co znajdo-
wało się w arsenale. W ciągu jednego wieczora bracia Palafox
odtworzyli więc swój korpus i zmuszeni do tego przez podeks-
cytowany tłum wyprowadzili uzbrojone grupy poza miasto,
by raz jeszcze bronić nieprzyjacielowi dostępu do Saragossy.
Tak doszło 14 czerwca do bitwy pod Alagon. Hiszpanie, nie
mający zupełnie pojęcia o musztrze, a więc nie poddający się ża-
dnym komendom, stali po prostu w jednej długiej linii przed
miastem, czekając na nadejście Francuzów. Gen. Lefebvre-
-Desnouettes rozkazał otworzyć na nich ogień działowy. Hisz-
panie trwali tak, ponosząc straty, przez dobrych kilka godzin,
dając tym dowody osobistej odwagi i psychicznej odporności.
Po południu jednak — znów w jednej chwili — ogarnęła ich
panika i nie atakowani nawet bezpośrednio przez Francuzów
rzucili się ku Saragossie.
Saragossa — główne miasto Aragonii — liczyła wówczas 40
67
tys. mieszkańców, z czego 10 tys. stanowili księża i zakonnicy.
Dość powiedzieć, że było tu 17 kościołów, 44 klasztory i 13 se-
minariów duchownych. Kler, szczególnie liczny i wpływowy
w tym mieście, był zaciekle antyfrancuski. To właśnie pod jego
wpływem mieszkańcy Saragossy zaczęli gorączkowo organizo-
wać obronę.
Miasto otoczone było niezbyt wysokim ceglanym murem,
który dawno przestał mieć znaczenie wojskowe, służąc jedynie
celom fiskalno-policyjnym. Ten mur nie był nawet wzmoc-
niony żadnymi basztami, tyle tylko, że przylegało doń kilkanaś-
cie kościołów i klasztorów, które łatwo można było przekształ-
cić w umocnione punkty oporu.
Saragossę osłaniała od północy rzeka Ebro — potężna i głę-
boka na tym odcinku swego dolnego biegu. Na lewy jej brzeg
prowadził jedyny most Arrabal, zwany także „kamiennym mo-
stem". Od południa miasto osłaniał potok Huerva o oskarpo-
wanych brzegach. Między Ebro a Huervą — na zachodnim skraju
Saragossy, rozciągał się Zamek Inkwizycji zwany też Algieria. Był
to ogromny porostokątny gmach o długości 200 metrów —
rodzaj samodzielnej fortecy. Na rogach wzniesione były
obronne wieżyce, a wszystko otoczone głęboką fosą. Tuż
obok znajdowały się klasztory augustianów i trynitarzy, które
także znakomicie nadawały się do obrony.
Mur otaczający Saragossę miał osiem niezbyt szerokich
bram. Od zachodu, na wprost zamku Aljaferia, do miasta wjeż-
dżało się przez bramę Portillo, do której przylegały koszary ka-
walerii i kościół Misericordia. Całość tworzyła zwarty obronny
kompleks, bardzo trudny do zdobycia.
W części południowej, na przedpolu, znajdowały się klaszto-
ry kapucynów i San Jose. I one także mogły być łatwo zamie-
nione w samodzielne bastiony. Do bramy Carmen przylegał
klaszor o tej samej nazwie. W pobliżu znajdowały się umocnio-
ne punkty — wieża del Pino, kościół Santa Engracia oraz koś-
ciół San Miguel koło bramy Quemada. Wzdłuż Ebro biegł mur
obronny, a w nim znajdowały się bramy del Angel, San Ilde-
fonso i Postigo Real.
S. K i r k o r, Legia Nadwiślańska 1808—1814, Londyn 1981, s. 76.
68

Od czasu pierwszego starcia z Francuzami pod Tudelą, a tym


bardziej od bitwy pod Mallen, mieszkańcy Saragossy intensywnie
wzmacniali obronę miasta. Zabarykadowano belkami i deskami
większość bram, wytoczono na stanowiska kilkanaście starych
armat, powybijano otwory strzelnicze w ścianach kościołów
i klasztorów. W mieście znajdowało się nie więcej niż 500 żołnie-
rzy regularnej armii i trochę prowincjonalnej milicji aragoń-
skiej. Trzon załogi mieli tworzyć chłopi i mieszczanie, oczywiś-
cie nie mający pojęcia o władaniu bronią. Sam Palafox był
przekonany, że nie da się utrzymać miasta i dlatego też nocą,
w wielkiej tajemnicy opuścił Saragossę, by udać się do Belchite
i tam zbierać regularne oddziały z myślą o ewentualnej odsieczy.
Dowódcą obrony został płk Bustamente, którego wspierała pó-
źniej kilkunastoosobowa junta. Istotną rolę mieli odegrać ku-
piec Tio Jorge („Wujaszek Jerzy"), poeta i profesor don Basilio
Bogiero de Santiago oraz zakonnicy Tio Marino i Santiago Sas.
To oni właśnie starali się nadać mieszkańcom Saragossy jakąś
organizację wojskową, dzielić ich na „dziesiątki" i „setki" do-
wodzone przez oficerów z wyboru.
Gen. Lefebvre-Desnouettes po zwycięstwie pod Alagon był
przekonany, że zajęcie Saragossy to kwestia najbliższych go-
dzin. Dlatego też kazał uwolnić kilkuset wziętych do niewoli
chłopów i polecił im, by co prędzej udali się do miasta, zanosząc
tam wezwanie do poddania. Z pewnym zdziwieniem stwierdził
jednak, kiedy sam pojawił się pod Saragossą, że stolica Aragonii
nie zamierza kapitulować. Trzeba było wobec tego zająć ją
szturmem.
Francuski generał postanowił dokonać tego z marszu, tym
bardziej że wysłani przodem ułani nadwiślańscy stwierdzili, iż
Hiszpanie nie obsadzili większości budynków znajdujących się
na przedpolu. Tak zasadniczy błąd zdawał się wskazywać, że
przeciwnik nie ma pojęcia o prowadzeniu wojny i że obrona
miasta nie będzie zbyt twarda. Dlatego też 15 czerwca późnym
popołudniem uderzyły na Saragossę trzy kolumny piechoty.
Francuzi atakowali bramy Portillo i Santa Hngracia, polscy le-
gioniści natomiast, prowadzeni przez płk. Józefa Chłopickiego —
bramę Carmen.
69
Kolumna atakująca bramę Portillo zdołała zbliżyć się do niej
pod osłoną gaju oliwnego, ale tu zaskoczono ją silnym ogniem
karabinowym prowadzonym zarówno z murów obronnych, jak
też z zamku Aljaferia. Hiszpanie mieli jedno działo, którym
czynili spustoszenia w szeregach Francuzów. Ci więc musieli
schronić się do leżącego na przedpolu klasztoru augustianów, na
szczęście nie zajętego wcześniej przez obrońców Saragossy.
Hiszpanie przeszli zresztą do kontrataku i zaczęli zbierać
się pod wysokim murem otaczającym klasztor, a znajdując się
martwym polu, nie byli rażeni przez Francuzów. Po godzinie
takiego impasu francuscy piechurzy uderzyli raz jeszcze na mu-
ry , ale obrona była tak zaciekła, że atak ten został odparty.
Niepowodzeniem zakończył się również szturm polskiej pie-
choty na bramę Carmen. I tu również pod osłoną gaju oliwnego
można było podejść w pobliże murów, ale ogień armatni i kara-
binowy był tak silny, że Chłopickiemu nie udało się wedrzeć do
miasta.
Pewien sukces odniosła natomiast kolumna atakująca bramę
Santa Engracia. Brama została zdobna, usunięto pośpiesznie
zalegające tu belki, tak że do Saragossy mógł wjechać szwadron
ułanów nadwiślańskich. Polacy otrzymali rozkaz przedostania
się do centrum miasta i uderzenia od tyłu na obrońców bramy
Portillo. Zadanie było wielce ryzykowne, bo za ułanami nie ru-
szyła piechota, powstrzymywana przy bramie Santa Engracia
mocnym ogniem karabinowym Hiszpanów. Ułani przemknęli
cwałem przez główną ulicę Cosso, otaczającą półkolem najstar-
szą część Saragossy, i rzeczywiście znaleźli się na tyłach bramy
Portilio, tuż obok koszar kawalerii. Tu napotkali jednak tak wielki
tłum mieszkańców, że nie byli w stanie posuwać się dalej.
Hiszpanie zaczęli nożami i sztyletami rozpruwać końskie brzu-
chy, ściągac jeźdźców z siodeł. W takiej ciasnocie lance okazały się
zupełnie nieprzydatne, Polacy próbowali uwolnić się, rąbiąc na
prawo i lewo szablami. Jedynym ratunkiem było powolne
wycofywanie się ku bramie Santa Engracia, gdzie szwadron —
w mocno uszczuplonym stanie — dotarł z ogromnym trudem 2.

2
H.Brandt, Pamiętniki oficera polskiego, Warszawa 1904, s. 39—52.
70
Skoro nie powiódł się atak z marszu, gen. Lefebvre-Des-
nouettes rozłożył się obozem o dwa kilometry od miasta, rozpo-
czynając regularne oblężenie. Ponieważ miał zbyt małe siły, by
prowadzić prace oblężnicze na całym froncie, ograniczył się
tylko do najniezbędniejszych czynności i czekał na nadejście za-
powiadanej pomocy. Saragossa nie była więc w zasadzie odcięta
i jej obrońcy otrzymywali codziennie nowe posiłki, jak też mog-
li sprowadzić z okolicznych wiosek trochę konwojów z żywnoś-
cią.
21 czerwca pod Saragossą pojawił się gen. Charles Grandjean
z brygadą piechoty, w której znajdował się 2 pułk Legii Nad-
wiślańskiej. Pozwalało to podjąć działania ofensywne przeciwko
Hiszpanom, a przede wszystkim przeciw Palafoxowi, który
w pobliskim Bclchite zgromadził około 4 tys. ochotników z Da-
roca i Calatayud. Trzeba było uwolnić się od tego niebezpie-
czeństwa, zabezpieczyć przed nagłym atakiem od tyłu.
Likwidacją korpusu Palafoxa miał zająć się płk Chłopicki,
który oprócz własnego 1 pułku Legii, otrzymał batalion 15 puł-
ku piechoty i 50 kawalerzy stów. 24 czerwca o świcie uderzył on
na Hiszpanów pod Epilą, gdzie odniósł świetne zwycięstwo
i zdobył 4 działa. Tego samego dnia 2 pułk Legii odparł miesz-
kańców Saragossy, którzy zdecydowali się wyjść na przedpole
i uderzyć na Francuzów na ich własnych pozycjach.
Wnet potem dowództwo oddziałów oblegających Saragossę
objął gen. Jean Antoine Verdier — starszy stopniem i bardziej
doświadczony w tego rodzaju pracach niż kawalerzy sta Le-
febvre-Desnouettcs. Rozpoczął on regularne oblężenie z kopa-
niem transzei i stopniowym zbliżaniem się do murów miasta.
Zacieśnił też kordon wokół Saragossy, starając się wygłodzić jej
mieszkańców. Po otrzymaniu kolejnych posiłków przybyłych
z Francji — m.in. 3 pułku Legii Nadwiślańskiej — miał 12 tys.
ludzi i mógł podjąć nowy szturm na miasto.
Szturm odbył się 2 lipca i prowadzony był również trzema
kolumnami. Miasto było doskonale przygotowane do obrony,
a jego mieszkańcy znacznie podszkoleni w ostatnich trzech ty-
godniach. Dlatego też wszędzie napotkano twardy opór i tylko
za cenę bardzo poważnych strat własnych udało się w paru
71
punktach wedrzeć chwilowo do Saragossy. Grenadierzy 2 puł-
ku Legii opanowali klasztor kapucynów przed bramą Carmen
i zdołali go utrzymać. 1 pułk Legii prowadzony przez Chłopic-
kiego walczył o bramę Quemada. Opanował wprawdzie klasztor
Św. Józefa — także leżący na przedpolu — ale nie mogąc go
zająć na stałe, zdecydował się spalić ten gmach. 3 pułk Legii
bił się natomiast na zachodnim odcinku frontu, próbując we-
drzeć się do zamku Aljaleria i zdobyć bramę Carmen. Straty obro-
ny francuskiej wynosiły tego dnia 200 zabitych i 300 rannych.
Wśród poległych był dowódca 3 pułku Legii Nadwiślańskiej
mjr Jan Szott, który zginął pod zamkiem Aljaleria.
Przez cały lipiec trwały uciążliwe pracy oblężnicze. Nic było
nadziei na opanowanie miasta szturmem, trzeba więc było
cierpliwie czekać, aż głód złamie ducha oporu jego mieszkań-
ców. Jednocześnie należało baczyć na działania hiszpańskich
grup partyzanckich, które zbierały się w pobliżu Saragossy
i próbowały do niej przeniknąć. Stąd też szczególna rola ułanów
nadwiślańskich pełniących niewdzięczną służbę patrolową
i otaczających kordonem miasto. 3 lipca gen. Lefebvre-Des-
nouettes, m.in. z 2 pułkiem Legii i ułanami, wyprawił się na
Calatayud, gdzie sygnalizowano znaczne skupisko partyzantów.
Hiszpanie uciekli na wieść o marszu francuskiej kolumny, tak
że trzeba było wrócić z niczym pod Saragossę. Po raz drugi zor-
ganizowano taką wyprawę 28 lipca, kiedy to pod Osera odzna-
czyli się ułani i 3.pułk Legii, rozbijając silne zgrupowanie par-
tyzantów. Wyprawą tą dowodził gen. Pierrc Habert.
1 sierpnia Francuzi otrzymali znaczne posiłki. Pod Saragossę
dotarły z Pampeluny dwa doskonałe pułki piechoty liniowej: 14
i 44, złożone z weteranów, którzy walczyli już pod Marengo,
Austerlitz, Pruską Iławą. Łącznie z pułkami Legii Nadwiślań-
skiej, o podobnej wartości bojowej, tworzyły one trzon korpusu
gen. Verdiera.
Reorganizacja tego korpusu nastąpiła przed szturmem gene-
ralnym. Podzielono go na dwie dywizje: I — gen. Lefebvre-
-Desnoucttesa i 2 — pod rozkazami portugalskiego generała
Gomeza-Freyre. W 1 dywizji 1 brygadą dowodził gen. Greand-
jean, któremu podporządkowano 2 pułk Legii, 4 i 6 bataliony
72
marszowe oraz III batalion 70 pułku piechoty liniowej. Ta bry-
gada miała 2991 ludzi. Brygadę 2 tejże dywizji oddano pod roz-
kazy gen. Haberta. Dysponował on 1 pułkiem Legii, 2 pułkiem
rezerwowym, III batalionem 47 pułku liniowego oraz III bata-
lionem 15 pułku liniowego. Łącznie brygada ta liczyła 3104
żołnierzy. Do dywizji gen. Lefebvre-Desnoucttesa przydzielono
też niemal całą jazdę. Składała się ona z pułku ułanów nadwiś-
lańskich, 5 szwadronu marszowego oraz niewielkiego oddziału
kawalerii portugalskiej. Razem Francuzi dysponowali 965 ka-
walerzystami.
W 2 dywizji 1 brygada piechoty składała się tylko z III bata-
lionu 119 pułku liniowego i 7 batalionu marszowego. Liczyła
1507 żołnierzy, a więc była wyraźnie słabsza niż brygada 1 dy-
wizji. Podobnie było zresztą z 2 brygadą składającą się z 5 puł-
ku piechoty portugalskiej, który liczył zaledwie 553 żołnierzy.
Obie brygady składały się z żołnierzy słabo wyszkolonych
i „niepewnych politycznie", gotowych nawet przejść na stronę
Hiszpanów. Stąd też traktowano je jako rezerwę i używano do
zadań pomocniczych. Trzonem 2 dywizji była natomiast kolu-
mna płk. Hippolyte Pirego, w której znalazł się 3 pułk Legii,
oddział francuskiej gwardii narodowej oraz 3, 8 i 9 szwadrony
marszowe. Kolumna, przeznaczona do działań poza Saragossą
i blokowania dostępu do miasta, liczyła 2578 żołnierzy, z czego
287 kawalerzystów.
Posiłki, jakie nadeszły 1 sierpnia, zorganizowano w samo-
dzielną brygadę. Oprócz 14 i 44 pułków liniowych był tu także
11 szwadron marszowy. Ta samodzielna brygada liczyła 2990
żołnierzy, w tym 250 kawalerzystów. Dodajmy do tego jeszcze
627 żołnierzy artylerii i pociągów oraz 2 tys. ludzi z garnizonu
Pampeluny. Łącznie gen. Verdier miał teraz blisko 15 500 woj-
ska.
Szturm generalny na Saragossę podjęty został 4 sierpnia. Na
klasztor Santa Engracia uderzyła kolumna gen. Harberta złożo-
na z dwu batalionów 1 pułku Legii oraz grenadierów wybra-
3
J . M r o z i ń s k i , Oblężenie i obrona Saragossy w latach 1808 i 1809 ze
względem szczególnym na czynności korpusu polskiego, Kraków 1858, s. 60—64.
73
nych z jednostek fancuskich. Odwód stanowił 44 pułk piechoty
liniowej. Polacy, po brawurowym ataku, zdobyli klasztor i w cięż-
kim boju, wyrzucając Hiszpanów z kolejnych pozycji, do-
tarli tegoż dnia późnym popołudniem do ulicy Cosso otaczają-
cej półkolem najstarszą część miasta. Ponieważ Józef Chłopicki
został ranny w tych walkach, dowództwo pułku objął mjr Mi-
chałowski.
Na bramę Carmen uderzyła kolumna gen. Grandjcan składa-
jąca się z 2 pułku Legii i 14 pułku liniowego. I tu również Pola-
cy i Francuzi uzyskali powodzenie, wdarli się do miasta i po-
dobnie jak sąsiednia kolumna, zdobywając dom po domu, do-
tarli aż do Cosso. W walkach tych odznaczył się dowódca polskiej
kompanii grenadierskiej kpt. Feliks Bali.
W tym czasie pułk ułanów dowodzony przez Jana Konopkę
odrzucił hiszpańskie posiłki próbujące przedostać się do miasta.
3 pułk Legii stał natomiast w rezerwie naprzeciw zamku Alja-
leria.
Cien. Vcrdicr, pewny zwycięstwa, wydał rozkaz przekrocze-
nia szerokiej ulicy Cosso. Nie było to wcale łatwe, bowiem
wszystkie okna po przeciwnej stronie zostały obsadzone przez
hiszpańskich strzelców. Mimo to Polakom i Francuzom udało
się zagłębić w tę najstarszą część Saragossy. Wśród obrońców
wybuchła nawet panika i część ludności zaczęła uciekać po ka-
miennym moście na lewy brzeg Ebro. Sam Palafox opuścił Sa-
ragossę, by sprowadzić posiłki. Obroną kierował dalej gen. An-
tonio Torres.
Późnym wieczorem, obawiając się nocnego kontrataku Hisz-
panów, gen. Lefebvre-Desnouettes, który objął komendę po
rannym gen. Verdierze, rozkazał cofnąć się do Cosso. 5 sierpnia
podjęto nową próbę opanowania najstarszej dzielnicy, przy
czym do walki wprowadzono świeży 3 pułk Legii. Ponieważ
sygnalizowano powrót Palafoxa z odsieczą, Lefebvre-Des-
nouettes wyszedł z miasta i zdecydował się stawić mu opór na
przedpolu. Dwa polskie bataliony legionistów i ułani nadwiś-
lańscy powstrzymali tę odsiecz i tylko kilkuset słabo uzbrojo-
nych chłopów zdołało przedostać się do Saragossy.
74
i że jego zdobycie to kwestia najbliższych dni, 6 sierpnia nad-
szedł z Madrytu rozkaz odstąpienia od Saragossy. Wynikało to
z ogólnej sytuacji, w jakiej znaleźli się Francuzi po klęsce pod
Baylen i wybuchu ogólnokrajowego powstania. Gen. Lefebvre-
Desnouettes upierał się, że mimo wszystko należy zdobyć Sara-
gossę, ale skoro pozostawiono mu na to zaledwie kilka dni
i skoro wiedziano, że i tak trzeba będzie wycofać się z Aragonii,
dowódcy pułków opowiedzieli się za rezygnacją z dalszych ata-
ków. Nie było po prostu sensu ponosić dalsze krwawe ofiary,
skoro byłyby one zupełnie daremne. Zajęto się więc wysadza-
niem w powietrze budynków, które Hiszpanie przekształcili
w bastiony obronne. Zakładano bowiem, że za parę tygodni mo-
żna będzie wrócić tu z nowymi siłami i wówczas zdobyć miasto.
W nocy z 14 na 15 sierpnia podpalono własne obozowiska
i rozpoczęto odwrót na północny zachód w kierunku Tudeli.
Straty, jakie w ciągu dwumiesięcznego oblężenia poniósł kor-
pus francusko-polski, były bardzo poważne. Zginęło co naj-
mniej 462 żołnierzy, a około 1500 zostało rannych. Trzecia
część tych strat przypadała na Polaków.
FRANCUZI W ODWROCIE

Wraz z ekspedycją Duponta do Andaluzji Francuzi podjęli


także działania na innych kierunkach. W początkach czerwca
korpus marsz. Monceya wyruszył w stronę Walencji i poprzez
pasmo górskie Murcii dotarł nawet do tego miasta. Francuzi
zostali tu jednak odparci 28 czerwca i doznawszy strat, sięgają-
cych 1200 zabitych i rannych, zaczęli cofać się w kierunku
Madrytu. Hiszpanie źle przewidzieli drogę tego odwrotu i nie
potrafili zatrzymać Monceya w górskich dolinach. Sam marsza-
łek, szczęśliwie wydostawszy się na równinę, miał powiedzieć, że
tylko zbiegowi okoliczności zawdzięcza, iż jego korpus nie został
wzięty do niewoli.
W tym samym czasie gen. Merle odniósł sukces pod Cabezon,
gdzie rozbił wojska Estremadury prowadzone przez gen. Don
Gregorio de la Cuesta, uważanego za „najbardziej otyłego
i najgorszego z hiszpańskich dowódców".
Na pomoc Cueście ruszył gen. Joaquin Blake z armią Galicji.
Połączywszy się z Cuestą, podporządkował się jego rozkazom
(łącznie mieli 28 tys. żołnierzy) i zgodził na wydanie nowej ba-
talii Francuzom. Tym razem był to 11-tysięczny korpus marsz.
Bcssieresa, w którym oprócz oddziałów gen. Merle'a znajdowa-
ła się doborowa dywizja lekkiej jazdy gen. Lasalle'a. 14 lipca
pod Medina del Rio Seco armia Cuesty i Blake'a została rozbi-
ta, przy czym straty hiszpańskie w zabitych i rannych sięgały 3
76
tys. żołnierzy, podczas gdy po stronie francuskiej tylko 400.
W bitwie tej odznaczył się — i właściwie przesądził o zwycię-
stwie — 1 szwadron polskiego pułku szwoleżerów gwardii pod
wodzą kpt. Radzimińskiego. Zachwycony Napoleon pisał do
Bessieresa: „Dzięki tej bitwie wojna jest wygrana".
Tymczasem jednak znacznie skomplikowała się sytuacja
Francuzów w Portugalii, gdzie od kilku miesięcy znajdował się
korpus Junota. Wspierały go początkowo hiszpańskie dywizje
generałów Caraffy i Belesty — pierwsza rozmieszczona nad
brzegami Tagu, a druga nad Duero. Kiedy wybuchło powstanie
w Hiszpanii, pod koniec czerwca junta Galicji ściągnęła do sie-
bie dywizję Belesty. Junot próbował wprawdzie rozbroić dywiz-
ję Caraffy, ale miał na to zbyt małe siły, tak że i ona odstąpiła
Francuzów.
Teoretycznie Junot dysponował 40 tys. żołnierzy, ale
w gruncie rzeczy zdolnych do walki była zaledwie połowa. Ponie-
waż obawiano się, że lada dzień wybuchnie powstanie także
w Portugalii, więc ściągnięto oddziały francuskie w okolice Lizbo-
ny, ewakuując północną i południową część kraju. Z Madrytem
nie było stałej komunikacji, nie wiedziano na dobrą sprawę, co
dzieje się w Hiszpanii. Ruchome kolumny francuskiej piechoty
podejmowały co pewien czas ekspedycje karne, pacyfikując por-
tugalskie wioski, co powodowało, że ludność gotowa była chwy-
cić za broń, jeśli tylko pojawiłby się silniejszy oddział regularnej
armii, który mógłby jej udzielić pomocy.
28 lipca nowy król Hiszpanii, Józef Bonaparte, który dopiero
od ośmiu dni przebywał w Madrycie, otrzymał wiadomość
o klęsce pod Baylcn i zagładzie korpusu Duponta. Klęska ta za-
sadniczo zmieniała sytuację, w jakiej znajdowali się Francuzi.
W owym czasie ich wojska rozlokowane były następująco:
— wokół Madrytu stał korpus marsz. Monceya, liczący
20 tys. żołnierzy. Po porażce pod Walencją morale tych oddzia-
łów nie było najlepsze;
— gen. Verdier z 16 tys. wojska oblegał wciąż Saragossę, nie
mogąc uzyskać powodzenia;
— w Katalonii, głównie w okolicach Barcelony, stał 11-ty-
77
sięczny korpus gen. Duhesme'a, z którym jednak nie było bez-
pośredniej komunikacji;
— marsz. Bessieres z 17-tysięcznym korpusem po zwycię-
stwie pod Medina de Rio Seco ścigał Hiszpanów uchodzących
ku Galicji.
Były to siły stanowczo zbyt małe, by przeciwstawić się po-
wstaniu, jakie ogarniało już cały kraj. Co gorsza, Madryt był od-
słonięty od południa i wschodu, skąd za kilka dni mogły na-
dejść hiszpańskie armie Andaluzji (30 tys. ludzi) i Walencji
(18 tys.). Dlatego też Józef Bonaparte uznał swe położenie za
„wyjątkowo trudne" i obawiając się okrążenia w stolicy, gdzie
miał niewielkie siły, zdecydował się wycofać z Madrytu. Uczy-
nił to 1 sierpnia, a więc już w cztery dni po otrzymaniu wiado-
mości o wydarzeniach pod Baylen. W ciągu tak krótkiego czasu
Francuzi nie byli nawet w stanie ewakuować wszystkich swych
magazynów ani wywieźć armat, broni, amunicji, które wnet
wpadły w ręce nieprzyjaciela. Poprzez przełęcz Somosierra,
która za kilka miesięcy miała przejść do historii, wycofali sę do
Burgos, gdzie Józef Bonaparte stanął 9 sierpnia.
Jednocześnie król wydał rozkaz marsz. Bessieresowi, by ten
zaprzestał pościgu i wycofał się między Palencię i Burgos.
Gen. Verdier miał zwinąć oblężenie Saragossy i wycofać się do
Tudeli. Zostało to wykonane w drugiej połowie sierpnia, kiedy
to król Józef przeniół się jeszcze bliżej granicy francuskiej — do
Arandy. W tym czasie wybuchło powstanie w prowincji Vis-
caya i trzeba było tam skierować oddziały gen. Christophe'a
Merlina. Francuzom udało się zdobyć Bilbao i opanować sy-
tuację na własnym zapleczu. Nastroje w armii były jednak pod-
łe, wojsko nie miało wielkiej ochoty ucierać się z Hiszpanami
i pragnęło jak najszybciej przejść na północną stronę Pirenejów.
Wpłynęło to zresztą także na dowódców, którzy cofali się bar-
dziej nawet, niż wynikało to z potrzeby chwili. Tak np. gen.
Verdier opuścił Tudelę po krótkim tam pobycie, chociaż sam
cesarz przywiązywał dużą wagę do utrzymania tego, ważnego
węzła dróg.

1
R o u x, op. cit., s. 45-— 52.
78
Tymczasem na wieść o zwycięstwie Castanosa pod Bayłen
Brytyjczycy nabrali przekonania, iż hiszpańskie powstanie ma
rzeczywiście szanse powodzenia i że warto je wesprzeć militar-
nie. Postanowili więc skierować do Portugalii 13-tysięczny
korpus gen. Artura Wellesleya, przyszłego lorda Wellingtona.
Jego odziały wylądowały u ujścia rzeki Mondego, w pobliżu
Coimbry, skąd ruszyły na południe, ku Lizbonie 2.
Junot, dowiedziawszy się o tym, wysłał naprzeciw Wellesleya
zdolnego gen. Delaborde'a z 3 tys. żołnierzy. 17 sierpnia, do-
kładnie w miesiąc po Baylen, doszło do pierwszego starcia
Francuzów z Brytyjczykami pod Rolica. Francuzi, trzykrotnie
słabsi liczebnie, odnieśli pewne sukcesy taktyczne i zadali na-
wet przeciwnikowi dotkliwe straty, ale Delaborde musiał cofnąć
się w kierunku Lizbony.
Junot ściągnąwszy część podległych mu oddziałów postano-
wił zaatakować Wellesleya na wzgórzach pod Vimeiro. Sam
miał 9 tys. żołnierzy, wobec 18 tys. Brytyjczyków i Portugal-
czyków. Mimo zacięty ch ataków podejmowanych przez genera-
łów Kcllermana i Foya, francuscy rekruci nie byli w stanie
przełamać brytyjskiej obrony, tym bardziej że mieli do czynie-
nia z pułkami zaprawionymi do walki podczas paroletniego po-
bytu w Indiach. Junot dał więc sygnał odwrotu i cofnął się na
pozycje pod Torres.
Tu dowiedział się, że w zatoce Mondego wylądowały dalsze
oddziały brytyjskie i że Wellesley ma już 28 tys. żołnierzy. Po-
nieważ po likwidacji korpusu Duponta nie było żadnych szans,
by do Lizbony dotarły jakiekolwiek posiłki, więc załamany psy-
chicznie zdecydował się wszcząć pertraktacje. W jego imieniu
gen. Kellerman uzgodnił z Wellesley'em, że korpus Junota zo-
stanie ewakuowany z Portugalii do Francji, przy czym będzie
mógł zabrać całą swą broń, bagaże, a także rannych i chorych.
Konwencja ta została podpisana 30 sierpnia w Citra, a w pier-
wszej połowie września 22 tys. Francuzów przewiezionych na
okrętach angielskich wylądowało na wybrzeżach Bretanii
i Saintonge. Wprawdzie korpus Junota został uratowany, ale
Portugalia znajdowała się teraz w rękach Brytyjczyków.
2
N. W i l l i a m , History of the war in the peninsula, London 1890.
79
Pod koniec sierpnia i na początku września Józef Bonaparte,
próbujący koordynować działania poszczególnych korpusów
przy pomocy swego szefa sztabu, marsz. Jourdana, zreorgani-
zował wojska francuskie następująco:
— korpus prawy, dowodzony przez marsz. Bessieresa i liczą-
cy 16 tys. żołnierzy, w dywizjach generałów Merle, Boneta
i Moutona, stanął w Briviesca, Cameno, Cubo i Santa Maria.
Jego zadaniem było osłanianie od zachodu tych kilku prowincji,
jakie pozostały jeszcze Francuzom;
— korpus centrum, pod rozkazami marsz. Neya i liczący 9
tys. wojska w składzie dywizji gen. Dessolles i wydzielonej gru-
py gen. Merlina, stanął w Logrono, Nalda i Najera. Miał on
pilnować drogi na Sorię i przeciwstawić się ewentualnemu ata-
kowi Hiszpanów z tego kierunku;
— korpus lewy marsz. Monceya, liczący 21 tys. żołnierzy,
w dywizjach generałów Maurice-Mathieu, Musniera, Morlota
i Grandjeana, stanął w Milagro, Caparroso, Andosilla, Lodosa
i Peralta. Jego zadaniem było ubezpieczenie reszty sił od strony
południowo-wschodniej;
— rezerwa pod rozkazami gen. Lepica, licząca 6 tys. żołnie-
rzy, stanęła w Miranda, Haro i Puentelarra, a więc między kor-
pusami Neya i Bessieresa. Składała się ona z gwardii francu-
skiej i hiszpańskiej na służbie Józefa Bonaparte;
— dalsze 12 tys. stanowiły załogi Bilbao, Yitorii i Palencii
oraz posterunki rózlokowane na liniach komunikacyjnych.
Łącznie Józef Bonaparte miał 65 tys. wojska 3.
Tymczasem Hiszpanie po zwycięstwie pod Baylen świętowali
swój sukces. Wydawało się, że wojna z Francuzami jest już wy-
grana, że skoro sam nieprzyjaciel opuścił Madryt i odstąpił od
oblężenia Saragossy, to zapewne także sam wycofa się poza Pi-
reneje. Dlatego też w sierpniu i wrześniu nie podejmowano
właściwie żadnych działań ofensywnych, pozostawiając tym
samym Francuzom sporo czasu na reorganizację i wzmocnienie
własnej armii.
13 sierpnia do Madrytu weszła dywizja gen. Roca z Armii

N a r b o n n e , Joseph Bonaparte, Paris 1949, s. 40.


80
Walencji. Powitano ją z niebywałym entuzjazmem i od tego
dnia przez pary tygodni w podobny sposób witano następne
oddziały wkraczające do stolicy. Każdy z pułków Armii Walen-
cji, a tym bardziej Armii Andaluzji, chciał przybyć do Madrytu
i mieć swój dzień triumfu. Dlatego też zasadnicza część armii
hiszpańskiej znalazła się na przełomie sierpnia i września w re-
jonie stolicy. Mało komu chciało się zrezygnować z udziału
w powszechnym święcie i spieszyć na pole walki.
5 września w Madrycie odbyła się narada generałów Cuesty,
Castanosa, Llamasa, księcia Infantado oraz reprezentantów ge-
nerałów Blake'a i Palaloxa. Rywalizacje personalne uniemożli-
wiły stworzenie wspólnego dowództwa, bowiem każdy z tych
generałów zazdrośnie strzegł własnych interesów. Miał zresztą
za sobą poparcie swych wojsk, bo w sytuacji gdy zniknęła wła-
dza centralna, gdy nie było już monarchy — ani własnego, ani
obcego — każda prowincja btarała się utrzymać jak najdalej po-
suniętą autonomię.
Dopiero nieco później utworzono Juntę Centralną, składającą
się z przedstawicieli (po dwu) lokalnych junt prowincjonalnych.
Po raz pierwszy Junta zebrała się 25 września w Aranjuezie.
Powołano też Centralną Juntę Wojskową pod przewodnictwem
gen. Castanosa — zwycięzcy spod Baylen.
Junta Wojskowa zdołała ustalić, w jakich rejonach będą dzia-
łać poszczególne armie:
— Armia Galicji, zwana też Armią Północy albo Armią Le-
wego Skrzydła, miała obejmować oddziały z Galicji, Asturii
i prowincji Viscaya. Dowództwo nad nią sprawował gen.
Joaquin Blake, którego miał zastąpić po przybyciu z Danii
markiz de la Romana, uważany także za bohatera narodowego,
podobnie jak Castanos. Wojsko to miało rozlokować się wokół
Aranda de Duero;
— Armia Katalonii, zwana też Armią Prawego Skrzydła,
oddana została pod rozkazy gen. don Juana Miguela de Vivesa.
Obejmowała ona oddziały z Katalonii, Murcii i Grenady. Była
ona skoncentrowana wokół Burgo del Osma;
— Armia Andaluzji, zwana też Armią Centrum, pozostawała
pod komendą gen. Castanosa. Obejmowała ona oddziały z An-
81
daluzji (te, które wsławiły się pod Baylen), Walencji, Ekstre-
madury i obu Kastylii. Rozrzucona była na znacznym obszarze
wokół Madrytu, a także w Sorii;
— Armia Aragonii, bądź też Armia Rezerwowa, podlegała
gen. Jose Rebolledo de Palafoxowi. Miała ona operować na te-
renie Aragonii i składała się głównie z oddziałów tej prowincji.
Łącznie te cztery armie hiszpańskie liczyły 130 tys. żołnierzy,
z czego 6 tys. kawalerii i 2 tys. artylerzystów. Do tego doszła je-
szcze 10-tysięczna dywizja de la Romana przewieziona przez
Anglików do portu Santandcr. Cała armia hiszpańska miała 140
dział polowych.
Członkowie Junty Centralnej ustalili także, że w najbliższych
tygodniach podjęta zostanie próba odcięcia wojsk francuskich
od granicy. W tym celu postanowiono wydatnie wzmocnić ar-
mie prawego i lewego skrzydła, ze szkodą nawet dla armii cen-
trum. Nie obawiano się już francuskiego ataku na Madryt, dla-
tego też hiszpańska stolica nie była broniona poważniejszymi si-
łami. Na przełomie września i października wojsko zaczęło
opuszczać Madryt, kierując się głównie nad Ebro.
Cofnijmy się jednak o kilka miesięcy, do pierwszych dni
sierpnia. Wiadomość o klęsce pod Baylen dotarła do Napoleona
podczas jego pobytu w Bordeaux.
Cesarz od razu dostrzegł całą grozę zaistniałej sytuacji. Ru-
nął w gruzy mit o niezwyciężoności jego armii, budowany przez
lata zwycięstwami pod Marengo, Austerlitz, Jeną i Frydlan-
dem. Nie ulegało wątpliwości, że podniosą teraz głowę prze-
ciwnicy nie tylko w Hiszpanii, ale w całej Europie. Należało za
wszelką cenę temu zapobiec, organizując kontruderzenie
w Hiszpanii, a jednocześnie zabezpieczając się przeciwko praw-
dopodobnym działaniom militarnym ze strony Rosji bądź Aus-
trii.
Cesarz wysłał co prędzej z Bordeaux do Petersburga list do
cara Aleksandra, zapewniając go o gotowości ewakuowania Prus
i Księstwa Warszawskiego. W ten sposób przyjmował już
wcześniej sformułowane sugestie Rosji, która za cenę tak zna-
cznych ustępstw gotowa była teraz zachować neutralność,
przyglądając się dalszemu rozwojowi wydarzeń.
82
5 sierpnia z Rochefort cesarz wysłał rozkazy do swych mar-
szałków i generałów, polecając im przesunięcie kilku korpusów
Wielkiej Armii na zachód. Marsz. Victor z 1 korpusem miał na-
tychmiast opuścić Brandenburgię i przenieść się do Moguncji.
Gen. Marchand z 6 korpusem miał wycofać się ze Śląska
i przejść także w rejon Moguncji. 3 dywizja dragonów gen. Mil-
hauda została wycofana z Hanoweru nad Wezerę. Kilka puł-
ków piechoty ewakuowano z zachodnich Niemiec ku Paryżowi.
Marsz. Davout, sprawujący komendę nad wojskami Księstwa
Warszawskiego miał natychmiast odesłać do Moguncji polską
dywizję złożoną z trzech pułków — 4, 7 i 9. Wicekról Włoch
Eugeniusz otrzymał rozkaz utworzenia 10-tysięcznego korpusu,
który z północnych Włoch miał przejść do Lyonu. Łącznie Na-
poleon wycofał z Księstwa Warszawskiego, Prus, państw nie-
mieckich i Włoch ponad 80 tys. ludzi, których zamierzał użyć
za Pirenejami.
W kilka dni później nastąpiły nowe przesunięcia. 5 korpus
marsz. Mortiera został skierowany ze Śląska do Bawarii. Zwią-
zek Reński, Królestwo Holandii oraz Królestwo Westfalii miały
wydzielić dywizję niemiecką, brygadę westfalską, pułk westfal-
skich szwoleżerów, brygadę holenderską i pułk holenderskich
huzarów, które również miały być użyte w Hiszpanii.
Napoleon orientował się oczywiście, że nie jest w stanie pod-
jąć natychmiast działań ofensywnych. Dlatego też dowódcom
oddziałów już znajdujących się za Pirenejami zalecał zyskanie
na czasie, utrzymywanie miast i unikanie decydujących starć,
które mogłyby sprowadzić nową klęskę. Sytuacja i tak była bar-
dzo trudna, z chwilą gdy okazało się, że korpus Junota musiał
kapitulować w Portugalii i gdy brytyjski korpus ekspedycyjny
przekroczył granicę portugalsko-hiszpańską.
Przez cały sierpień i wrzesień Napoleon zajmował się organi-
zacją nowej Armii Hiszpanii. Wydawał setki rozkazów dotyczą-
cych poboru, kierowania rekrutów do pułków, dostarczania
mundurów, butów, broni i wyposażenia, przesuwania oddzia-
łów ku granicy, zaopatrzenia twierdz i obozów.
7 września ogłoszony został dekret organizacyjny Armii
Hiszpanii. Jej korpusami mieli dowodzić: 1 — marsz. Victor,
83
2 — marsz. Bessieres, 3 — marsz. Moneey, 4 — marsz. Lefebv-
re, 5 — gen. Gouvion St. Cyr, 6 — marsz. Ney. Utworzono
również rezerwę w sile dwu korpusów. Całość miała liczyć po-
nad 202 tys. żołnierzy — w rzeczywistości stany etatowe zostały
nawet przekroczone. W przeciwieństwie do sytuacji z wiosny
i lata 1808 roku, ta Armia Hiszpanii składała się w znacznym
stopniu ze starych, wypróbowanych w bojach pułków. Wchło-
nęła co najmniej połowę dawnej Wielkiej Armii i została odda-
na pod rozkazy doskonałych dowódców na wszystkich szczeb-
lach. Napoleon nie szczędził wysiłków, aby ta armia była jak
najlepiej zaopatrzona i wyszkolona. Ogołocono magazyny
w Niemczech, Włoszech i we Francji, byle tylko żołnierze byli
właściwie umundurowani, uzbrojeni i wyposażeni. Cesarz mil-
cząco uznał swój błąd — nie lekceważył teraz przeciwnika.
W Armii Hiszpanii znalazły się także — i to bardzo li-
cznie — pułki cudzoziemskie. Obok regimentów niemieckich,
włoskich, holenderskich byli tam również Polacy. Trzy pułki
Legii Nadwiślańskiej, które już wcześniej walczyły w Hiszpanii
i brały udział w pierwszym oblężeniu Saragossy, weszły teraz
jako 4 dywizja w skład korpusu marsz. Neya. Tzw. Dywizja Księ-
stwa Warszawskiego oddana została pod rozkazy gen. Valence'a
i miała — jako 3 — walczyć w korpusie marsz. Lefebvre 'a.
Pułk ułanów nadwiślańskich został przydzielony do korpusu
Neya.
W początkach października w Erfurcie — „na połowie drogi
między Paryżem a Petersburgiem" — doszło do spotkania Na-
poleona z carem Aleksandrem. W zamian za poparcie pretensji
Rosji do księstw naddunajskich i mglistą obietnicę podziału
Turcji cesarz Francuzów uzyskał podpis cara pod konwencją
przewidującą wzajemną pomoc militarną, w wypadku gdyby
jedno z dwu państw zostało napadnięte. Konwencja ta zwróco-
na była przede wszystkim przeciwko Austrii i pozwalała —
przynajmniej czasowo — zyskać gwarancje spokoju na Wscho-
dzie, kiedy Napoleon będzie zajęty załatwianiem spraw hisz-
pańskich.
Porozumienie z Erfurtu stanowiło też wyraźną zachętę ze
strony cesarza, by Rosja, jeśli tylko zechce, włączyła Księstwo
84
Warszawskie do swej strefy wpływów, albo nawet je anektowała.
Davout, bądź co bądź marszałek Francji, przestał być dowódcą
wojsk Księstwa, które już w sierpniu 1808 roku przeszły pod
komendę księcia Józefa Poniatowskiego. 3 korpus Wielkiej Ar-
mii dowodzony przez Davouta został wycofany z Księstwa
Warszawskiego, skąd zabrano zresztą znaczną część polskiej
armii. Jak już była o tym mowa, pułki piechoty 4, 7 i 9 powęd-
rowały do Hiszpanii, a pułki 5, 10 i 11 rozmieszczono w Szcze-
cinie, Kostrzynie, Dąbiu i Gdańsku. Podobnie stało się
z 4 pułkiem strzelców konnych. Księstwo Warszawskie ogoło-
cone z wojsk francuskich, nie mogące liczyć na pomoc cesarza
zostałoby bez trudu zajęte przez armię rosyjską, gdyby tylko
car Aleksander zdecydował się je anektować. Napoleon pragnął
właśnie takiego rozwiązania, które przypieczętowałoby sojusz
francusko-rosyjski i pozwoliłoby mu na dokończenie podboju
Hiszpanii.
NAPOLEON W HISZPANII

14 października Napoleon pożegnał się z carem i co prędzej


pośpieszył do Paryża. W dwa tygodnie później był już w drodze
do Bajonny, gdzie dotarł 3 listopada nad ranem. Cesarz za-
trzymał się w zamku Marrac, gdzie zresztą przebywał przed pa-
ru miesiącami, kiedy to miał zadecydować o losie hiszpańskich
Burbonów. To właśnie w Marrac jego osłonę stanowił 3 szwad-
ron pułku szwoleżerów gwardii przyprowadzony tu z kraju
przez dowódców 3 kompanii kpt. Jana Dziewanowskiego oraz
7 kompanii kpt. Piotra Krasińskiego.
4 listopada w południe Napoleon opuścił Marrac i wieczorem
dotarł do Tolosy. Tu przebywał Józef Bonaparte, który wspól-
nie z marsz. Jourdanem opracował plan ofensywy przeciwko
armiom hiszpańskim. Plan ten zawierał jednak tak karygodne
błędy i był tak ryzykowny, że marszałkowie Ney, Soult i Vic-
tor odmówili po prostu jego wykonania. Podczas burzliwej
sceny Napoleon formalnie zabronił bratu mieszać się do „cze-
gokolwiek, co ma związek z wojskiem.
Cesarz od dawna miał już gotowy plan operacji przeciwko
Hiszpanom. Jeszcze w Paryżu zorientował się, że lewe i prawe
skrzydła ich obrony są najsilniejsze, ale dzieli je co najmniej
200 kilometrów, tak że nie są w stanie ściśle koordynować
swych działań. Stwarzało to szansę kolejnej likwidacji poszczę-
86
gólnych armii hiszpańskich według klasycznej napoleońskiej za-
sady „uderzenia z położenia centralnego"
Pierwsze uderzenie wykonał Napoleon w kierunku połud-
niowo-zachodnim, na Burgos. Tego miasta, wyjątkowo ważne-
go węzła dróg, broniła Armia Estremadury. Została ona rozbita
i zmuszona do pośpiesznego odwrotu 10 listopada pod Gamo-
nal przez oddziały marsz. Soulta, za którym postępował Bessie-
res, Ney i gwardia.
Zatrzymawszy się na kilka dni w Burgos cesarz posłał stąd na
północ Soulta przeciwko hiszpańskiej armii gen. Blake'a, które-
go zresztą z rejonu Durango mieli zaatakować Victor i Lefcbv-
re. Doszło wnet do bitwy pod Espinosą, w której armia Blakc'a
została rozbita. Podczas gdy Soult kontynuował marsz na San-
tander, by zająć się teraz dywizją markiza de la Romana, 1 kor-
pus Victora został odwołany do głównych sił i połączył się
z cesarzem w Burgos.
Na lewym skrzydle francuskiego ugrupowania rozmieszczone
były w Lodosa i Logrono korpusy marszałków Monceya i Lan-
nesa. Ich zadaniem była likwidacja potężnej. Armii Aragonii
dowodzonej przez gen. Castanosa. Na pomoc Monceyowi i Lan-
nesowi cesarz posłał już z Arandy korpus Neya. Marsza-
łek ten miał poprzez Sorię i Agredę wyjść na tyły Hiszpanów
i zaatakować ich w rejonie Tudeli. Ney spóźnił się jednak, bo-
wiem 23 listopada pod Tudelą Moncey i Lannes sami rozbili
Castanosa. Wsławił się tam polski pułk ułanów nadwiślańskich,
który w pięknej szarży zdobył 6 armat. Ponieważ jednak hisz-
panie mieli swobodną drogę odwrotu ku Saragossie, a Francuzi.
nie dysponowali liczniejszą kawalerią, więc zdołano wziąć do
niewoli tylko niewielu jeńców. Tudela była zwycięstwem
nie w pełni wykorzystanym, nie doprowadziła do likwidacji ar-
mii Aragonii. Cesarz dowiedziawszy się o jej wynikach, nie krył
swego zawodu, ale winę za taki stan rzeczy składał na opiesza-
łość Neya.
22 listopada Napoleon opuścił Burgos i przeniósł się do
Arandy. Tu czekał na wiadomości od swych marszałków. Do-

1
B a 1 a g n y, op. cit., s. 295.
87
piero więc po kilku dniach, kiedy zniknęło zagrożenie na
skrzydłach, podjął marsz w kierunku Madrytu. Oprócz gwardii
miał ze sobą oddziały marsz. Bessieresa i 1 korpus Yictora, któ-
rego część posłana została zresztą z Arandy na Sorię dla ewen-
tualnego wsparcia Neya, gdyby ten natknął się na cofającą się
armię Castanosa.
Tymczasem na wiadomość o klęsce pod Gamonal i rozbiciu
Armii Ęstremadury Junta Centralna zaczęła pośpiesznie orga-
nizować obronę stolicy. W Madrycie i okolicach znajdowało się
około 20 tys. żołnierzy Armii Andaluzji, która pierwotnie miała
iść w dolinę Ebro. Były to najlepsze oddziały armii hiszpań-
skiej, opromienione sławą zwycięstwa pod Baylen. 5 tys. żołnie-
rzy skierowano zaraz do Scgovii, gdzie gen. Heredia próbował
zebrać rozbitków spod Gamonal i odtworzyć Armię Ęstremadu-
ry. Dalsze 12 tys. pod rozkazami gen. don Benito San Juana —
byłego inspektora kawalerii — posłano natomiast na przełęcz
Somosierrę o 90 kilometrów na północ od hiszpańskiej stolicy.
San Juan, nazywany „fanatycznym Kastylijczykiem", uważany
był za jednego z najlepszych generałów armii hiszpańskiej.
Przełęcz Somosierra w górskim łańcuchu Guadarrama wzno-
si się na wysokość 1441 metry. Biegnie tędy główna droga
z Burgos do Madrytu, która wówczas była jedną z najlepiej
utrzymanych w całej Hiszpanii. Przełęcz Somosierra już z sa-
mego ukształtowania terenu była pozycją wyjątkowo trudną do
zdobycia. Zamykała ona długą, pięciokilometrową dolinę, przez
którą biegła wspomniana droga, przy czym dolina ta była pok-
ryta na całej przestrzeni odłamkami skalnymi, co przesądzało,
że artyleria i jazda mogły posuwać się tylko gościńcem. Marszu
na przełaj, przez zbocza doliny, z pominięciem drogi, mogła
próbować jedynie piechota.
Przez długi czas utrzymywała się legenda, że droga na prze-
łęcz Somosierra biegnie stromym wąwozem. W istocie rzeczy
nie jest to żaden wąwóz, bo zbocza tej górskiej doliny nie mają
nigdzie charakteru urwiska. Ten rodzaj ukształtowania terenu
Francuzi nazywają „defile", co polscy oficerowie-napoleończy-
cy tłumaczyli zawsze jako „ciaśnina". Innymi słowy, chodzi
o trudną do przebycia przeszkodę terenową, gdzie nie ma miej-
88
sca na manewrowanie i gdzie można posuwać się do przodu tylko
jednym wąskim szlakiem.
Dolina Somosierra leży pomiędzy rozległymi górami La
Cebollera (2123 m) i Cerro Barrancal (2160 m), które
ograniczają ją od wschodu i zachodu i które łączą się niższym
grzbietem właśnie na przełęczy. Doliną spływa ku północy
strumień Pena del Chorro, który parę kilometrów dalej wpada
do rzeki Dura-ton, jednego z dopływów Duero. Właśnie
pasmo górskie Gua-darrama tworzy dział wodny między
zlewiskiem Duero i Tagu.
Droga z Burgos do Madrytu w rejonie miasteczka Venta dc
Juanilla biegnie na wysokości 1150 metrów. Tu właśnie zaczyna
się pięciokilometrowa dolina, prowadząca ku przełęczy. Począt-
kowo droga idąca doliną wznosi się łagodnie, by w dalszej częś-
ci nabrać charakteru stromizny. Przechodzi ona z prawego na
lewy brzeg Pena del Chorro poprzez niewielki kamienny most,
a następnie biegnie lewym brzegiem tego strumienia. Zc
względu na coraz wyraźniejszą stromiznę zboczy Cebollery,
gościniec nie tworzy tu już linii prostej, ale załamuje się kilka-
krotnie. Na samym szczycie przełęczy znajdowała się wówczas
kamienna pustelnia, a na południowym stoku, od strony Mad-
rytu, kilka chłopskich domostw.
Gen. don Benito San Juan przybył na przełęcz 18 listopada ze
strażą przednią swych sił. Reszta jego armii, zwanej „Armią
Rezerwową między Madrytem a Guadarrama", nadeszła w
dniach następnych. Don Benito zakładając, że Napoleon bę-
dzie próbował dotrzeć do stolicy właśnie poprzez Somosicrrę,
postanowił stworzyć mu zagrożenie z boku i w tym celu wysłał
do miasteczka Sepulveda bryg. Sardena z 3 tys. żołnierzy i 6
działami. Zadaniem Sardena było uderzenie na Francuzów od
zachodu, gdyby pojawili się oni w rejonie Bocequillas. Don Ben-
ito liczył na to, że dopóki Napoleon nie upora się z oddzia-
łem Sardena, dopóty nie będzie mógł przypuścić ataku na prze-
łęcz. Hiszpanie zyskają więc na czasie, umocnią obronę i być
może doczekają nadejścia Brytyjczyków. Gdyby Sarden był
bardziej doświadczonym generałem i potrafił umiejętnie stawić
czoło Francuzom, sam nie narażając się na rozbicie, to wówczas
plan San Juana miałby uzasadnienie. Stało się jednak inaczej.
89
Założenia te nie zostały zrealizowane i w konsekwencji hiszpań-
ski korpus broniący Somosierry został poważnie osłabiony.
Z chwilą bowiem gdy Francuzi znaleźli się 20 listopada w Bo-
cequillas i opanowali tamtejszy węzeł dróg, bryg. Sarden stracił
możliwość bezpośredniej komunikacji z don Benito i nic mógł
już wycofać się na Somosierrę.
Don Benito San Juan natychmiast po przybyciu na przełęcz
zajął się umacnianiem tej pozycji. Na szczycie polecił usypać
mocny szaniec artyleryjski i umieścił tam 10 spośród 16 dział,
jakimi dysponował. Zarówno pustelnię, jak i domy chłopskie
zamieniono w rodzaj prowizorycznych bastionów.
Bateria umieszczona na samej przełęczy mogła pokryć og-
niem około 600—700 metrów przedpola. Było to stanowczo
zbyt mało — takie ustawienie dział pozwalało Francuzom po-
konać bez trudu trzy czwarte doliny. Wobec tego, aby ut.rudnić
im dojście do przełęczy, don Benito rozmieścił na drodze je-
szcze trzy mniejsze baterie, każda po dwa działa. Pierwsza z ba-
terii stanęła zaraz za kamiennym mostem na Pena del Chorro.
Mogła ona ostrzeliwać Francuzów już u wejścia do doliny. Ba-
teria ta została wzmocniona ziemnym nasypem, chroniącym ar-
tylerzystów przed ogniem wrogiej piechoty. Gościniec przed
mostem został przecięty rowem utrudniającym Francuzom
podprowadzenie własnych dział na bliską odległość.
O 700 metrów w tyle za pierwszą baterią stanęła druga, tak-
że z dwu dział. Tu nic było już ziemnego nasypu. Bateria umie-
szczona została na zakręcie drogi i mogła swym ogniem pokryć
cały odcinek dzielący ją od pierwszej baterii. Jeszcze dalej,
o 700 metrów od przełęczy, stanęła bateria trzecia, podobna do
drugiej. I ta także umieszczona została na zakręcie. Wreszcie
czwarta bateria złożona aż z 10 dział ustawiona została na samej
przełęczy.
Na przedpolu hiszpańskich pozycji, jeszcze w miasteczku
Cerezo de Abajo, San Juan umieścił straż przednią złożoną z
dwu szwadronów konnych ochotników madryckich (200 ludzi)
i kilkuset ludzi ludowej milicji. Wzdłuż drogi prowadzącej do-
liną na szczyt Somosierry zajęły stanowiska inne oddziały mili-
cji — razem około tysiąca żołnierzy. Na przełęczy, gdzie było
90
kilka domów mieszkalnych, rozlokowała się reszta milicji,
w liczbie około 2 tys. ludzi. Były to pułki ochotników madryckich
oraz 3 batalion ochotników sewilskich, a więc formacje, które
utworzono dopiero przed paru miesiącami.
Don Benito cofnął do miasteczka Robregordo oddziały armii
regularnej, a więc dwa bataliony pułku Re y na, dwa bataliony
pułku Corona, dwa bataliony pułku Cordoba, dwa bataliony mi-
licji z Toledo i Alcazar. W ten sposób trzon jego armii znajdo-
wał się jakby w drugiej linii, już na południowym zboczu gór
Sierra Guadarrama. Tylko 3 tys. milicji z nowych formacji mia-
ło uczestniczyć w odpieraniu ewentualnego ataku Francuzów.
Don Benito rozmieścił tych.ludzi wzdłuż drogi, a także na sto-
kach Barrancal i Cebollery. Wierzył, że są to siły wystarczające,
by odeprzeć atak przeciwnika, bo pozycja wydawała mu się
niemożliwa do zdoBycia, a zresztą od zachodu miał atakować
Francuzów bryg. Sardcn.
20 listopada do miasteczka Bocequillas na drodze z Burgos
do Madrytu dotarła francuska straż przednia złożona z dywizji
lekkiej jazdy gen. Lassalle'a. Jej zadaniem było zbliżenie się do
doliny Somosierra i rozpoznanie, jakimi siłami dysponują tam
Hiszpanie. Jeszcze tegoż wieczora Lassalle wysłał raport z pier-
wszymi wiadomościami na temat armii hiszpańskiej, jakie
uzyskał od miejscowych chłopów 2. Były to informacje niezbyt
dokładne, według których doliny Somosierra miało bronić »co
najmniej 25 tys. ludzi", a sama dolina miała być „najeżona dzia-
łami". Lassalle wysłał silny rekonesans w kierunku przełęczy,
ale jego kawaleria mogła dotrzeć tylko do miasteczka Soto. Tu
napotkała hiszpańską straż przednią i dalej nie zdołała już po-
sunąć się. Niemniej jednak stwierdzono obecność hiszpańskiej
jazdy w rejonie Sepulvedy. Wskazywało to, że Hiszpanie chcą
wciągnąć Francuzów w pułapkę i zaatakować ich od tyłu, gdy-
by ci posunęli się w głąb doliny Somosierra. Świadomi tego za-
grożenia Francuzi przez kilka dni nie decydowali się na podej-
ście ku dolinie. 25 listopada dywizja Lassalle'a została wzmoc-

2
Lassalle do Bessieresa, Bocequilas 20 listopada 1808, Archives Nationałes,
AF 1613 pl. 7.
91
niona brygadą fizylicrów gwardii pod dowództwem gen.
Savary'ego. Jego zadaniem było także rozpoznanie hiszpańskich
stanowisk.
W ostatnich dniach listopada Francuzi dosyć dobrze orien-
towali się już, kogo mają za przeciwnika. Na ich stronę przeszło
bowiem kilku żołnierzy z dywizji bryg. Sardena, którzy chętnie
udzielili potrzebnych informacji. Byli to przeważnie rodowici
Francuzi, którzy od lat służyli' w gwardii wallońskiej, a teraz
chcieli jak najszybciej dołączyć do armii napoleońskiej.
Na podstawie tych zeznań Francuzi przypuszczali, że siły,
jakimi dysponuje don Benito San Juan w dolinie Somosierra
i pod Sepulvedą, sięgają 20 tys. żołnierzy. Pod Sepulvedą roz-
poznano cztery kompanie gwardii wallońskiej, dwa bataliony
pułku Irlanda, tyleż batalionów pułku Jean, batalion ochotni-
ków madryckich oraz szwadrony z pułków jazdy Alcantara i
Montesa. Dowiedziano się również, że Sarden ma trzy nie-
wielkie działa 4-funtowe i trzy haubice małego kalibru. Jego
dywizję szacowano na 4700 żołnierzy. W rzeczywistości siły te
były mniejsze.
Wiedziano już także, jak rozlokowane są wojska San Juana,
a więc, że w samej dolinie i na przełęczy stoi milicja, natomiast
pułki regularne zostały w Robregordo — w drugiej linii.
SOMOSIERRA

We wtorek 29 listopada w godzinach rannych Napoleon wys-


łał z Arandy rozkazy do marszałków Victora i Bessieresa, a tak-
że do gen. Savary'ego, przedstawiając im pokrótce swe zamiary
na najbliższą dobę. Cesarz powiadamiał ich, że na razie nie
chce atakować Somosierry i że walkę odkłada na dzień następ-
ny. Obawiając się kontrataku Hiszpanów od zachodu, uznał za
niezbędne wyparcie ich z miasteczka Scpulvcda, ważnego węzła
dróg, którego opanowanie pozwalałoby nie tylko ruszyć na Se-
govię, ale także obejść stanowiska hiszpańskie na przełęczy.
W tym celu nakazał, by 30 listopada o 7.00 rano Savary
wsparty lekką jazdą gen. Lassalle'a zaatakował Sepulvedę, a
dopiero później, kiedy znany już będzie wynik owego boju,
marsz. Victor dwiema dywizjami piechoty generałów Ruffina
i Villatte uderzy na Somosierrę. Ten atak ze względu na konie-
czność wyjaśnienia sytuacji pod Sepulvedą powinien nastąpić
dopiero około południa.
Przygotowując się do ataku na przełęcz cesarz polecił Victo-
rowi i Bessieresowi, a także generałom Lahoussey i Latour-
-Maubourg, dowodzącym dywizjami dragonów, aby 29 listopa-
da przesunęli oddziały ku wioskom położonym u wejścia do do-

1
Bcrthier do Victora, Bessieresa i diuka Rovigo Aranda 29 listopada 1808,
godz. 10.00 rano, SHAT, C 8-17, teczka z 29 listopada 1808.
93
liny Somosierra. Cesarzowi wydawało się, że przełęcz można
będzie opanować dwiema dywizjami piechoty.
Po południu Napoleon przeniósł się ze sztabem do wioski
Bocequillas, a zaraz potem w eskorcie mocnego szwadronu
strzelców konnych gwardii posunął się ku Cerezo de Abajo,
u wejścia do doliny Somosierra. Strzelcy konni wyparli stamtąd
hiszpańską piechotę, ale nie postąpili już dalej, tak że cesarz
nie mógł rozpoznać nieprzyjacielskich pozycji w ciaśninie. Po
krótkim postoju Napoleon zawrócił zresztą ku Bocequillas 2.
Późnym wieczorem cesarz wydał rozkaz gen. Senarmontowi,
by do godziny 4.00 następnego dnia podciągnął 12 dział 8-fun-
towych i oddał je do dyspozycji marsz. Victora \ Dwie dywizje
piechoty, które miały nazajutrz przypuścić atak, nie miały
własnej artylerii. Pozostała ona o kilkanaście kilometrów z ty-
łu — jeszcze w rejonie Arandy — i mogła pojawić się na polu wal-
ki dopiero 30 listopada po południu. Senarmont miał jednak
kłopoty z końmi i dlatego marsz. Victor otrzymał od niego jako
wsparcie zaledwie 6 armat polowych.
Wnet po północy — już 30 listopada — do Bocequillas przy-
był kurier od gen. Lassalle'a z meldunkiem, że Hiszpanie ewa-
kuowali Sepulvedę i że cofają się w stronę Segovii. Ułatwiało to
w znacznym stopniu sytuację armii francuskiej, która teraz nie
czuła się już zagrożona od zachodu i mogła atakować Somosier-
rę, nie czekając na opanowanie Sepulvedy. Dlatego też Napo-
leon postanowił przyśpieszyć atak na przełęcz i doszedł nawet
do wniosku, że należy liczyć się z możliwością rychłego odejścia
głównych sił hiszpańskich z Somosierry. Taki odwrót otwierał-
by drogę na Madryt, a jednocześnie stwarzałby Francuzom
szansę uderzenia na don Benito San Juana w znacznie dogod-
niejszych warunkach terenowych. Powstawała więc możliwość
nie tylko rozbicia przeciwnika, ale także zagarnięcia znacznej
liczby jeńców, do czego cesarz przywiązywał duże znaczenie.
Wygrana bez paru tysięcy wziętych do niewoli nie miała

2
Berthier do Victora, w obozie cesarskim Bocequillas, 29 listopada 1808,
godz. 11.00 wieczorem, tamże.
3
Berthier do Senarmonta, w obozie cesarskim Bocequillas, 29 listopada
1808, tamże.
94
w owych czasach pełnego blasku. Dlatego właśnie Napoleon po-
stanowił przyśpieszyć atak — nic czekając już na dywizję pie-
choty gen. Villatte'a pozostałą w tyle — a jednocześnie skon-
centrować w pobliżu pola walki dywizje dragonów Lahousseya
i Latour-Maubourga, jak również kawalerię gwardii, by wnet
po oczyszczeniu przełęczy rzucić je w pościg za Hiszpanami.
O godzinie 3.00 Berthier przesłał marsz. Victorowi rozkaz
uderzenia na przełęcz już o świcie — a więc mniej więcej za
pięć godzin —- i dotarcia jeszcze tegoż dnia do miasteczka Bui-
trago, położonego na drodze do Madrytu 4.
Pułk szwoleżerów gwardii nie znajdował się w tym czasie
przy głównych siłach francuskich. Jeszcze 24 listopada na roz-
kaz cesarza opuścił Arandę i w składzie 1 korpusu marsz. Vic-
tora pośpieszył na wschód ku Sorii, by wesprzeć tam korpus
marsz. Neva, który miał uczestniczyć w operacjach w dolinie
Hbro \ Pułk doszedł jednak tylko do El Burgo de Osma, bo-
wiem okazało się, że siły hiszpańskie zostały już rozbite pod
Tudelą i że pomoc Neyowi (jego korpus spóźnił się i nie zdążył
wziąć udziału w tej walce) nie jest już potrzebna. Cesarz za-
wrócił więc Victora i rozkazał mu iść boczną drogą na skróty ku
głównej szosie prowadzącej z Arandy do Madrytu, którą sam
wówczas postępował z gwardią.
Szwoleżerowie wraz z sześciu kompaniami woltyżerów płk.
Aymé'ego tworzyli straż przednią korpusu Victora. 29 listopada
dotarli do miasteczka Riaza, gdzie napotkano niewielki oddział
partyzantów. Zginął wówczas szwoleżer Horodyski, który nie-
ostrożnie zapuścił się sam do miasteczka i został tam zastrzelo-
ny.
Szwoleżerowie pochwycili pięciu żołnierzy milicji andaluzyj-
skiej, od których dowiedzieli się, jak wygląda sytuacja w rejonie
przełęczy Somosierra. Jeńcy zadziwiająco dokładnie określili si-
ły hiszpańskie, a także ich rozmieszczenie. Wskazali oni, że oko-
ło tysiąca ludzi zajmuje stanowiska u wejścia do doliny, a także

4
Berthier do Victora, w obozie cesarskim BocequiUas, 30 listopada 1808,
godz. 3.00 z rana, tamże.
5
Berthier do gen. Lebruna, Aranda 25 listopada 1808, godz. 4.00 rano;
Berthier do gen. Nansouty, Aranda 25 listopada 1808, godz. 8.00, tamże.
95
na samej drodze prowadzącej na przełęcz. Hiszpanie mają tam
„od 12 do 14 dział'', które ustawili w baterie „na różnych sta-
nowiskach". Około 2 tys. ludzi stoi na samym szczycie przełę-
czy, natomiast dalsze 3—4 tys. zajmuje miasteczko Robregordo
w tyle, już za Somosierrą. W Robregordo stoją wojska liniowe
i trochę kawalerii, natomiast sama przełęcz jest broniona przez
milicję andaluzyjską 6.
Po opanowaniu Riazy szwoleżerowie poszli dalej, dochodząc
wieczorem 29 listopada do wioski Cerezo de Abaza,. leżącej już
na szosie madryckiej. Pułkiem dowodził od kilku dni grosma-
jor Dautancourt w zastępstwie chorego Wincentego Krasiń-
skiego, który znajdował się przy głównej kwaterze. Ogólną ko-
mendę nad pułkiem i towarzyszącym mu oddziałem piechoty
sprawował jednak adiutant cesarza gen. Lebrun.
Dochodząc do Cerezo Dautancourt nie wiedział jeszcze,
gdzie sam znajduje się, gdzie są Hiszpanie, główne siły francu-
skie i cesarz. Obawiając się zasadzki osobiście zajął się rozsta-
wieniem posterunków ubezpieczających. Natrafił przy okazji na
nicdogasłe ognisko, a obok znalazł zakrwawiony brzeszczot
szabli używanej bez wątpienia przez strzelców konnych gwar-
dii. Wywnioskował z tego, że musiało tu dojść niedawno do
starcia francuskiej jazdy z Hiszpanami. Nie ulegało wątpliwoś-
ci, że nieprzyjaciel jest w pobliżu i że trzeba mieć się na ba-
czności.
Tymczasem gen. Lebrun wydał dowódcy pierwszego szwad-
ronu Tomaszowi Łubieńskiemu rozkaz rozpoznania sytuacji
w kierunku południowym, gdzie inusieli znajdować się Hiszpa-
nie. Szwadron pierwszy został wzmocniony 3 i 4 plutonami
7 kompanii dowodzonymi przez ppor. Niegolewskiego i ppor.
Zielonkę. Lebrun i Dautancourt, doceniając znaczenie tego za-
dania, dołączyli także do tego szwadronu.
Zaraz po wyjeździe z wioski dostrzeżono mnóstwo ogni obo-
zowych. Rozciągały się one na znacznej przestrzeni i widać

6
»Informacje uzyskane od żołnierzy milicji andaluzyjskiej wziętych do nie-
woli w Riaza", Archives Kationalcs, AF IV 1613 pi. I.
96
było, że obozowiska te znajdują się wyraźnie wyżej niż opu-
szczona przed chwilą osada. Wywnioskowano z tego, że pułk
dotarł do pasma górskiego Guadarrama i że znalazł się u wjaz-
du do ciaśniny Somosierra, którą wielu szwoleżerów znało
sprzed paru miesięcy, kiedy to towarzyszyli Muratowi w dro-
dze do Madrytu. Dautancourt zwrócił jednak uwagę, że hisz-
pańskie obozowiska zostały założone niefachowo, że panuje
wokół nich nieład, że nie podjęto żadnych środków ostrożności.
Wynikało więc z tego, że armia nieprzyjacielska składa się w zna-
cznym stopniu ze słabo wyszkolonych i niezdyscyplinowa-
nych żołnierzy. Tak wielka liczba ognisk nie musi wcale świad-
czyć, że na stokach gór obozuje jakaś ogromna armia.
Już wcześniej przyprowadzono Dautancourtowi paru chło-
pców, których szwoleżerowie znaleźli w wiosce. Zeznali oni, że
wioska nazywa się Cerezo de Abajo i że mniej więcej przed
dwoma godzinami doszło do starcia jazdy francuskiej z oddzia-
łem piechoty hiszpańskiej.
Informacje te potwierdził strzelec konny gwardii cesarskiej,
którego przyprowadził jeden z wartowników. Oświadczył on, że
wzmocniony szwadron szaserów otrzymał tegoż dnia po połud-
niu rozkaz rozpoznania ciaśniny Somosierra i że istotnie wyparł
z Cerezo kilka kompanii hiszpańskiej piechoty. On sam stracił
w tym starciu konia, a nie mogąc biec za towarzyszami, którzy
zostawili go na łasce losu, ukrył się wśród skał. Kiedy usłyszał
głosy szwoleżerów i zorientował się, że są to Polacy (strzelcy
konni stanowili jedną brygadę z lekkokonnymi, stąd też rozpo-
znawali polską mowę), wyszedł z ukrycia i podszedł do pier-
wszego napotkanego wartownika 7.
Tak więc sytuacja była już wyjaśniona — silna armia hisz-
pańska zajęła stanowiska w ciaśninie Somosierra, broniąc dalszej
drogi na Madryt. Gen. Lebrun sporządził krótki raport dla ce-
sarza i wysłał ppor. Zielonkę z plutonem, by dostarczył go do
głównej kwatery, która — jak wynikało ze słów francuskiego
szasera — miała znajdować się o dwie mile na północ, w wiosce
Bocequillas 8.
7
Dziennik gen. Pierre'a Dautaneourta. Manuscrits du general baron Dau-
tancourt, t. IV, Campagnes 180S—1810. Campagne de 1808 en H^pagnc (dalej:
Dziennik Dautancourtaj.
8
Relacja Benedykta Zielonki, SHAT. papiery Dautaneourta.
97
Dowiedziawszy się, że pułk szwoleżerów dotarł już do Cere-
zo de Abajo i że zajął tam stanowiska, cesarz posłał co prędzej
do gen. Lebruna szefa batalionu wojsk inżynieryjnych Lejeu-
ne'a. Miał on zorientować się, jakiego rodzaju umocnienia
wznieśli Hiszpanie u wejścia do doliny i czy następnego dnia
można będzie tędy przypuścić atak. Pod osłoną gęstej mgły, któ-
ra opadła w dolinie — było to około godziny 1.00 po póinocy,
30 listopada — Lejeune posunął się ostrożnie szosą w kierunku
stanowisk hiszpańskich i dotarł do kamiennego mostu na
strumieniu Duraton. Stwierdził wówczas, że pod mostem leżą
zwłoki kilku pomordowanych żołnierzy francuskich, a szosa jest
na tym odcinku poprzecinana rowami. Niedaleko za mostem
Lejeune natrafił na szaniec ziemny wskazujący wyraźnie, iż
znajduje się tu bateria. Dzielny oficer zawrócił już ku swoim,
kiedy w ciemnościach natknął się na powracający z rozpozna-
nia oddział nieprzyjacielskiej piechoty. Dzięki znajomości języ-
ka hiszpańskiego i przytomności umysłu zdołał jednak szczęśli-
wie uniknąć niewoli 9.
Około godziny 5.00 Napoleon, który niewiele spał tej nocy,
opuścił pod eskortą plutonu strzelców konnych gwardii Bocequil-
las, przenosząc się do Cerezo de Abajo. Stąd posunął się jeszcze
dalej ku dolinie, aby rozpoznać pozycje nieprzyjaciela. Panowa-
ła wyjątkowo gęsta mgła i nie było widać dalej niż na kilkanaś-
cie metrów. Towarzyszący cesarzowi marsz. Victor był na tyle
nieostrożny, że zapuścił się ku pozycjom hiszpańskim, co oma-
lże nie skończyło się niewolą. Cesarz cofnął się więc o kiikaset
metrów i zatrzymał na biwaku szwoleżerów, stojących wówczas
na prawo od drogi, poza Cerezo de Abajo 10.
Wtedy właśnie rozegrała się słynna scena, uwieczniona
w wielu rycinach, opisana w dziesiątkach pamiętników i history-
cznych opracowań. Gdy cesarz grzał się przy ogniu w otoczeniu
świty, podszedł tam jeden z polskich żołnierzy i zupełnie nie
zwracając uwagi na Napoleona, wygrzebał sobie węgielek, by
zapalić fajkę. Zdumieni generałowie, odwykli zapewne od ta-
9
L e j e u n e, Memcires du General Lejeune, Paris 1895.
10
Relacja Benedykta Zielonki, jw.
98
kich obyczajów, zwrócili Polakowi uwagę, by „grzecznie po-
dziękował Najjaśniejszemu Panu". Szwoleżer, już odchodząc,
rzucił przez ramię, wskazując w stronę niewidocznej przełęczy:
„Tam mu podziękuję".
Nie bardzo wiedząc czy Hiszpanie wciąż jeszcze trzymają się
w dolinie, czy też — być może — odeszli pod osłoną mgły i no-
cy, Napoleon rozkazał wysłać rekonesans z zadaniem wzięcia ję-
zyka. Rozkaz ten przekazany został przez gen. Montbruna kpt.
Janowi Dziewanowskiemu, dowódcy 3 kompanii 3 szwadronu
szwoleżerów, który od wczesnych godzin rannych pełnił służbę
przy cesarskiej osobie. Dziewanowski sprawował też tego ranka
funkcję dowódcy 3 szwadronu, bowiem nominalny dowódca,
szef Ignacy Stokowski, był nieobecny.
Rozkaz miał wykonać ppor. Andrzej Niegolewski, dowódca
3 plutonu 7 kompanii, zresztą najmłodszy oficer w szwadronie
i z tego tytułu trochę wykorzystywany przez kolegów, którym
nie bardzo chciało się opuszczać biwaku w ten chłodny i wilgotny
przedświt. Zadanie było trudne i Niegolewski dobrał sobie kil-
kunastu ludzi z całego szwadronu, uważanych za najdzielniej-
szych żołnierzy. Byli wśród nich st. wach. Trawiński, wach.
Wojciechowski, szwoleżerowie Kasarek, Norwiłło, Oyrzanow-
ski, Poniński, Rymdeyko, Stefanowicz, Wiśniewski. Z tak do-
borowym plutonem Niegolewski cofnął się nieco poza stanowi-
ska szwadronu i ruszył w góry. Ze względu na wyjątkowo gęstą
mgłę musiał posuwać się powoli, tym bardziej że Hiszpanie
mogli urządzić zasadzkę. Minął tak kilka niewielkich wiosek,
całkowicie opuszczonych, i dopiero w trzeciej czy czwartej na-
trafił na hiszpańską piechotę 11. Doszło do krótkotrwałej strze-
laniny, przy czym jeden ze szwoleżerów, Paweł Wiśniewski
z 3 kompanii, został zagarnięty przez nieprzyjaciela 12. Rekone-
sans kończył się więc fatalnie dla Niegolewskiego, bo zamiast
zdobyć języka, sam stracił żołnierza. Kiedy pluton na rozkaz
Niegolewskiego cofał się już ku swoim, dopędził go szwoleżer
Józef Poniński. Udało mu się pochwycić jednego z Hiszpanów
11
A. N i e g o l e w s k i , Somo-Sierra, Poznań 1854.
12
Kontrola pułku szwoleżerów gwardii. Adnotacja przy nazwisku Pawła
Wiśniewskiego: „wzięty do niewoli podczas rekonesansu 30 listopada 1808".
99
i obezwładniwszy, dowieźć go do plutonu. Zadanie zostało więc
wykonane, chociaż ze względu na stratę Wiśniewskiego nie było
czym się chwalić.
Około godziny 7.00 w rejon Cerezo de Abajo nadeszły pułki
piechoty dywizji Ruffina. Stanęły one w długich kolumnach
wzdłuż drogi, czekając na rozkaz podjęcia ataku. Na miejscu
znalazło się już sześć lekkich armat Senarmonta, ale ze względu
na szczupłość miejsca — po obu stronach drogi leżały wielkie
głazy — ustawiono tylko dwa działa 13.
Napoleon znów posunął się ku przednim strażom, by teraz,
kiedy wstawał dzień, przyjrzeć się wjazdowi do doliny. Dłu-
go spoglądał przez lunetę, ale mgła nie ustępowała i widoczność
była bardzo ograniczona 14 . Na rozkaz cesarza ruszył w górę do-
liny półszwadron strzelców konnych gwardii, dowodzony przez
oficera ordynansowcgo, mjr. Philippe'a dc Segura. Szaserzy
mieli rozpoznać, co dzieje się w przodzie i jak daleko znajdują
się Hiszpanie ł \
Wszystkie te ruchy wojsk francuskich nie uszły uwagi nie-
przyjaciela. Francuzi zachowywali się zresztą dość głośno
i Hiszpanie łatwo mogli zorientować się, mimo mgły, że „coś
dzieje się" koło Cereza de Abajo. Pierwsza bateria otworzyła
ogień na ślepo właśnie w chwili, gdy zbliżał się do niej pół-
szwadron strzelców konnych. Jednocześnie zaczęła strzelać hisz-
pańska piechota, rozmieszczona po obu stronach drogi. De Se-
gur został ranny, podobnie jak paru jego żołnierzy. Półszwad-
ron zawrócił i cwałem pomknął ku Cerezo de Abajo, by co prę-
dzej wydostać się spod armatniego ognia.
De Segura sprowadzono także ku wiosce i ułożono tuż obok
stanowiska dwu francuskch dział. Tu zapamiętał go stojący
w pobliżu Pierre Dautancourt. Właśnie w chwili gdy cesarski chi-
rurg Ivan zajmował się opatrunkiem — rzecz o istotnym zna-
czeniu — de Segur został powtórnie ranny 16. Pociski armatnie

13
Dziennik Dautancourta,
14
K u j a w s k i , op. cit. s. 88.
15
„Estrait du Journal des Compagnes du General Dautancourt" według
wersji z 1 września 1808.
16 Tamże.
100
padły także w pobliżu miejsca, gdzie zatrzymał się Napoleon,
niektóre przeniosły nieco dalej. Jeden z szaserów cesarskiej
eskorty został zabity, stracono też dwa konie.
Widząc, że dwa działa Senarmonta nie mogą dać sobie rady
z ukrytą we mgle hiszpańską baterią, rozdrażniony Napoleon ka-
zał wysunąć je ku przodowi. Ponieważ drogę przecinał tam rów
wykopany przez Hiszpanów, więc artylerzyści otrzymali rozkaz
przerzucenia nad nim belek i stworzenia w ten sposób prowizo-
rycznego mostu. Wykonane to zostało w ciągu paru minut
i dwa działa przetoczono przed ów most jak najbliżej hiszpań-
skiej baterii I7.
Była godzina 8.00, kiedy cesarz wydał Victorowi rozkaz
podjęcia ataku. Marszałek miał pod ręką tylko trzy pułki Ruffi-
na, bo dywizja Villatte'a dopiero maszerowała tutaj z miastecz-
ka Riaza. Ponieważ trudno było uderzyć w ściśnionej kolumnie
wprost na hiszpańską baterię, więc postanowiono rzucić naj-
pierw woltyżerów.
Pierwsi zaatakowali woltyżerowie 96 pułku piechoty liniowej,
posłani wprost drogą na przełęcz. Powitał ich ogień hiszpań-
skiej baterii, która jednak nie była jeszcze wstrzelana. Pociski prze-
nosiły ponad piechurami, a także nad służbowym szwadronem
szwoleżerów rozrywając się nieco w tyle. Jednocześnie wznowi-
ła ogień hiszpańska piechota, ukryta za odłamkami skalnymi po
obu stronach traktu. Jej strzały okazały się znacznie skute-
czniejsze i gen. Ruffin, widząc, że jest już sporo zabitych i ran-
nych, nakazał piechurom wycofać się ku pozycjom wyjścio-
wym I8.
Skoro nie sposób było zdobyć baterii z marszu, trzeba było
próbować jej obejścia. W tym celu Ruffin rzucił na prawo od
drogi 9 pułk piechoty lekkiej, a na lewo od traktu — 24 pułk li-
niowy. W ataku tym wzięły przede wszystkim udział kompanie
woltyżerskie, które miały zepchnąć hiszpańską piechotę i tym
samym ułatwić zadanie 96 pułkowi. Francuzi posuwali się
jednak bardzo wolno — teren był wyjątkowo nie sprzyjający,
17
Relacja Benedykta Zielonki, jw.
18
K u j a w s k i, op. cit., s. 87.
101

bo zza bloków skalnych zalegających całą dolinę strzelali Hisz-


panie. Francuzi rychło więc musieli zaleć pod ogniem przeciw-
nika i nie mogli iść naprzód, mimo że Ruffin pchał wciąż nowe
kompanie — tym razem już fizylierskie — w dolinę.
Taka sytuacja trwała dłuższy czas. Napoleon niecierpliwie
oczekiwał na meldunek od Ruffina, że nareszcie Hiszpanie za-
częli się cofać. Towarzyszący mu marsz. Victor uspokajał cesa-
rza tłumacząc, że opanowanie wejścia do doliny nie jest wcale
sprawą łatwą, tym bardziej że ze względu na gęstą mgłę nic wi-
dać nieprzyjaciela i w każdej chwili można obawiać się jego za-
skakującego kontrataku gdzieś z boku.
Około godziny 10.30 powrócił z rekonesansu Niegolewski.
Dostarczył wziętego do niewoli Hiszpana Dziewanowskiemu
i zameldował mu, że brak jest szwoleżera Wiśniewskiego, które-
go zagarnął nieprzyjaciel. Z zasady wzięcie „języka", zwłaszcza
przed ważną bitwą, było powodem do dumy i ten, komu udało
się tego dokonać, mógł liczyć na nagrodę. W normalnych wa-
runkach Dziewanowski posłałby z pewnością Niegolewskiego
i Ponińskiego do samego cesarza, aby osobiście przywiedli
mu jeńca. Trzeba było jednak wytłumaczyć się z utraty Wiśniew-
skiego, który w tym samym czasie był z pewnością przesłuchi-
wany przez Hiszpanów i zapewne ujawnił im, że przed Somo-
sierrą stoi sam cesarz ze swoją gwardią i korpusem Victora.
W tym wypadku wzięcie hiszpańskiego jeńca nic równoważyło
straty własnego żołnierza, nic więc dziwnego, że Niegolewski
wolał nic stawać przed cesarskie oblicze. Wobec tego Dziewa-
nowski sam odstawił Hiszpana do gen. Montbruna, a ten prze-
kazał go cesarzowi poprzez swego adiutanta. Niegolewski z go-
ryczą będzie wspominać po latach, że francuski oficer sobie
przypisał zasługę wzięcia „języka" i że Poniński nie otrzymał
należnej mu nagrody 19.
Musiano jednak zameldować cesarzowi, że jeden ze szwole-
żerów dostał się do niewoli. Napoleon wpadł we wściekłość, bo
przecież don Benito San Juan, tam na górze, na przełęczy So-
mosierra, przesłuchiwał teraz zapewne Polaka i uzyskiwał odeń

Niegolewski, Somo-Sicrra.
102
cenniejsze nawet informacje niż tc, jakie można było wydusić
od prostego hiszpańskiego piechura. Już wcześniej cesarz był
zresztą w fatalnym humorze i przejeżdżając wzdłuż służbowego
szwadronu szwoleżerów skarcił ich „po żołniersku'' — zresztą
niesłusznie — że podpalili jeden z domów w Cerezo de Abajo,
co było dla Hiszpanów oczywistym znakiem, iż Francuzi zna-
leźli się u wejścia do doliny 20.
Właśnie ta nieszczęsna sprawa z wziętym do niewoli szwole-
żerem stała się jakby punktem zwrotnym w porannej walce.
Cesarz zdecydował się w jednej chwili — nie będzie czekał aż
piechota Ruffina obejdzie za godzinę czy dwie hiszpańską bate-
rię. Dotychczasowy opór Hiszpanów wskazywał niedwuzna-
cznie, żc don Benito nic zamierza dzisiaj odchodzić z przełęczy
i żc przyjąwszy walkę będzie bronić się do wieczora. Kto wic,
może hiszpański generał wiedział już od Wiśniewskiego, żc
Francuzi mają tylko sześć lekkich armat i żc ze względu na
szczupłość miejsca nie są w stanic użyć więcej niż dwu naraz?
Napoleon już nie tylko rozdrażniony oporem, na jaki napot-
kała jego piechota, ale wręcz wściekły z powodu historii z Wiś-
niewskim, polecił jednemu z adiutantów, aby służbowemu
szwadronowi szwoleżerów zaniósł rozkaz uderzenia na baterię.
Generałowie otaczający cesarza są zaskoczeni, nic zdarzało im
się używać jazdy w takich warunkach. Próbują tłumaczyć, że
piechota Ruffina upora się z zadaniem w ciągu kilku kwadran-
sów. Zresztą w ich przekonaniu szwoleżerowie nie będą w sta-
nie wykonać rozkazu 21. Przecież przyjdzie im szarżować wąską
drogą, w kolumnie czwórkowej, a nie według normalnego roz-
winiętego szyku „en bataille". Jedna celna salwa hiszpańskiej
baterii musi spowodować więc prawdziwą hekatombę ofiar!
Cesarz jest jednak nieustępliwy, co więcej, te tłumaczenia
i perswazje doprowadziły go do prawdziwej pasji. Domaga się
jak najszybszego wykonania rozkazu, widać, że nie zniesie już
żadnych sprzeciwów.
Do lekkokonnych stojących na prawo od drogi pędzi cwałem
20
Dziennik Dauiaiicouiia.
21
Kujawski, op. cit., s. 88.
103

cesarski adiutant gen. Montbrun. Dopada Kozietulskiego,


który od godziny dowodził szwadronem w zastępstwie nie-
obecnego szefa Ignacego Stokowskiego. Przekazuje mu rozkaz
cesarza i nagli, by wykonać go natychmiast, nie czekając nawet
aż wróci do szeregów tych kilkunastu szwoleżerów, którzy brali
udział w rekonesansie z Niegolewskim,
Kozietulski wyprowadza szwadron na drogę — tylko traktem
będzie można atakować. Polacy ustaw iają się w wąską kolumnę:
najpierw 3 kompania Dziewanowskiego, a potem 7 — Piotra
Krasińskiego. Ponieważ w szwadronie brakowało kilkudziesię-
ciu ludzi (nie tylko tych z Niegolewskim, ale również chorych),
więc trzeba było dla zachowania zwartości szyku zmniejszyć
liczbę plutonów. Zamiast czterech plutonów w każdej kompanii
— czyli łącznie ośmiu — miało ich być tylko po dwa na kom-
panię. W ten sposób osłabiony szwadron przekształcił się we
wzmocnioną kompanię. Plutonami dowodzili, licząc od czoła —
por. Stefan Krzyżanowski oraz podporucznicy Gracjan Rowic-
ki, Ignacy Rudowski i Benedykt Zielonka 22. Na przodzie ko-
lumny, zgodnie z regulaminem, znalazł się Krzyżanowski, a
obok niego st. wach. Dominik Cichocki. Kapitanowie Dziewa-
nowski i Krasiński zajęli miejsca w środku kolumny. Zamykał
ją por. Wincenty Szeptycki.
Szwadron jest już gotowy do ataku. Żołnierze są wyraźnie
zdenerwowani nie tylko tym, że za chwilę uderzą na nieprzyja-
ciela. Mają też świadomość, że cesarz jest w pobliżu, że patrzy
na nich cały sztab i parę tysięcy Francuzów. Będzie to ich
pierwsza walka, nic są więc pewni, jak powiedzie im się tam da-
lej, w gęstej mgle.
Kozietulski dobywa szabli i wołając: „Marsz kłusem!" — da-
je sygnał do ataku. Szwoleżerowie także wyciągają broń z po-
chew, szwadron rusza z miejsca, powoli rozpędza się, do hisz-
pańskiej baterii jest blisko kilometr. Oddział nabiera szybkości,
jeźdźcy pochylają się na końskich karkach. Teraz, kiedy minęło
już pierwsze zdenerwowanie, chcą jak najprędzej znaleźć się na
baterii, tak, aby Hiszpanie zdążyli wystrzelić jeden raz tylko. Ta

22
Relacja Benedykta Zielonki, jw.
104
105
salwa będzie z pewnością straszna, jeśli ogień armatni okaże się
celny.
Salwa trafia szwoleżerów na kilkaset metrów przed baterią.
Jest sporo rannych, padło też trochę koni. Szwadron miesza się,
na bardzo wąskiej drodze tworzy się natychmiast zator. Szwo-
leżerowie zatrzymują się, powstaje kłębowisko ludzi i koni. Wi-
dać już, że ten pierwszy atak został zatrzymany. Kozietulski,
Dziewanowski, Krasiński i inni oficerowie przywracają szybko
porządek. W ciągu paru minut szwadron, którego straty nie są
jeszcze zbyt wielkie, jest znowu gotów do szarży. Do baterii
pozostało 300—400 metrów, można więc rozpędzić się na no-
wo. Kozietulski woła: „Niech żyje cesarz" — szwadron galo-
pem rusza z miejsca 23.
Rzecz dziwna, bateria milczy już od dłuższej chwili, szwad-
ron dopada kamiennego mostu na strumieniu, hiszpańskie dzia-
ła są coraz bliżej. Artylerzyści, dopiero teraz dostrzegłszy
jeźdźców pędzących w ich kierunku, gorączkowo zmieniają po-
ciski. Do tej pory używali kartaczy, by razić piechotę rozrzuco-
ną we mgle na przedpolu, teraz będą mieli do czynienia ze
zwartą kolumną szybko zbliżających się kawalerzystów. W lufy
dział wpychają więc ciężkie żeliwne kule, które — powtórzmy
to raz jeszcze — jeśli okażą się celne, muszą spowodować
krwawe żniwo i być może powstrzymają atak. Ta operacja
zmiany pocisków trwa jednak trochę, co pozwala Polakom zbli-
żyć się na kilkadziesiąt metrów do armat, zanim te są znowu
gotowe do strzału. Na razie strzela do nich tylko piechota roz-
rzucona po obu stronach drogi.
Rozlega się wreszcie salwa hiszpańskiej baterii. Żeliwne kule
żłobią krwawe bruzdy w długiej kolumnie ściśnionych jeźdźców.
Szwadron zdaje się mieszać — nic w tym dziwnego, bo prze-
cież padające wierzchowce utrudniają dalszą jazdę. Wali się
z konia zabity pierwszy z oficerów, ppor. Rudowski, przeszyty
kulami karabinowymi. Kilkunastu szwoleżerów z 7 kompanii,
jadących na końcu kolumny, nie mogąc chwilowo posuwać się

Dziennik Dautancouria: relacje Benedykta Zielonki, Jana Kozietulskiego,


I.libańskiego, Zmienchowskiego, Jana Chłopickiego, Wiktora Romana.
106
do przodu, zeskakuje z koni i prowadzi je pośpiesznie w bok od
drogi, szukając choćby chwilowego schronienia. Są oszołomieni
salwą z tak bliskiej odległości, zresztą po raz pierwszy przecież
znaleźli się w bitewnym ogniu. Zostają z nimi por. Szeptycki
i ppor. Zielonka, przekonani, że atak załamał się 24.
Kozietulski jednym spojrzeniem ocenia sytuację. Straty
szwadronu są poważne — kilkunastu ludzi leży na ziemi ran-
nych bądź nawet zabitych. Hiszpańska bateria jest jednak w tej
chwili niegroźna — artylerzyści przez dłuższą chwilę będą zaję-
ci nabijaniem dział. Woła więc: „Naprzód bracia, aby do ar-
mat" — i pociąga swym przykładem najbliższych jeźdźców
Pluton Krzyżanowskiego wpada na baterię, rąbie kanonierów
broniących się wyciorami. W mgnieniu oka artylerzyści są wy-
bici, podobnie jak próbujący osłaniać ich piechurzy.
Kozietulski daje rozkaz dalszego ataku — następna bata u
majaczy we mgle o kilkaset metrów powyżej. Brak czasu na po-
nowne sformowanie szwadronu. Lekkokonni są już mocno po-
mieszani, właściwie nie ma podziału na plutony. Opadła pier-
wsza emocja, okazało się, że nie taki straszny ten atak na arma-
ty. Każdy zresztą zdaje sobie sprawę, że pozostanie na zdobytej
pierwszej baterii grozi za chwilę nową salwą, tym razem dr u
giego piętra dział.
Do szwadronu, rozpędzającego się ponownie — bądź co bądź
trzeba było najpierw przedostać się przez wysoki parapet, jakim
Hiszpanie przecięli trakt, by osłonić swe armaty — dopada
grupa jeźdźców. To pluton Niegolewskiego, który przed paru
kwadransami powrócił z rekonesansu i jeszcze nie połączył się
z macierzystym oddziałem. Niegolewski zdecydował się uczest-
niczyć w szarży, kiedy tylko zobaczył z dala, że 3 szwadron
rusza do ataku. Nie zdołał go dopędzić przed pierwszą baterią,
ale kiedy znalazł się już w pobliżu zdobytych dział, pociągnął za
sobą kilku szwoleżerów, jacy zawahali się po hiszpańskiej salwie
i schronili w bok od drogi.
„Panie poruczniku, panie poruczniku, nie jeździj tam, bo
mocno strzelają!" — wołał doń Kulesza z 7 kompanii. Kiedy

24
Relacja Benedykta Zielonki, jw.
107
jednak zobaczył, że Niegolewski pędzi dalej i że przyłączają się
doń ci, co nie dotarli do pierwszej baterii, sam także z determi-
nacją wyjechał na drogę, by wesprzeć kolegów. Pozostali tam
jednak por. Szeptycki i ppor. Zielonka, a wraz z nim spora je-
szcze grupa szwoleżerów 25.
Kozietulski z Krzyżanowskim prowadzą tymczasem kolumnę
lckkokonnych ku drugiej baterii. Droga jest wąska, jadą już tyl-
ko po dwu lub trzech w szeregu, bez żadnego regulaminowego
porządku. Trudno nawet rozpędzić szwadron, bo trakt wznosi
się stromo pod górę. Pochyleni nad końskimi karkami Polacy
u idzą, jak kanonierzy przywarli do dział. Hiszpańska bateria
nic jest jeszcze wstrzelana w tę drogę, do tej pory nie brała
udziału w walce, a szwoleżerowie pojawili się przed nią tak nie-
spodziewanie, że nie było czasu na wyrychtowanie armat.
Pada jednak salwa, wystarczająco celna, by spowodować nowe
straty. Zabity jest dzielny por. Krzyżanowski, ten, który przez
pół drogi na szczyt jechał stale na czele kolumny. Pod Kozic-
lulskim wali się koń, trafiony pociskiem karabinowym w głowę.
Szef szwadronu zdołał wprawdzie wydobyć nogę ze strzemieni,
ale i tak padający wierzchowiec przytłacza go na chwilę swym
ciężarem. Jest więc kontuzjowany, oszołomiony upadkiem,
bezbronny i nieprzydatny do dalszej walki. Bez konia nie może
już dowodzić, zresztą szwadron minął go w pędzie ku drugiej ba-
terii. Kozietulski podnosi się z ziemi i w karabinowym ogniu
piechoty, która przecież nie opuściła swych stanowisk po obu
stronach drogi, zbiega w dół doliny ku francuskim pozycjom,
tam, gdzie stoi Napoleon ze sztabem 26.
Szwadron tymczasem atakuje nadal. Widząc padającego Ko-
zietulskiego obejmuje komendę dowódca czołowej, 3 kompanii,
kpt. Dziewanowski. To on bierze drugą baterię resztką pluto-
nów Krzyżanowskiego i Rudowskiego. Powtarza się scena
sprzed paru minut — giną na armatach zarąbani kanonierzy.
Szwadron pędzi dalej, tym razem nie zatrzymuje się na zdo-
bytej baterii, bo nie ma przed nią ziemnego parapetu. Konie są
25
Niegolewski, Somo-Sierra.
26
Relacja Jana Kozietulskiego.
108
jednak zmęczone, wiele wierzchowców jest rannych, szwoleże-
rowie nie posuwają się więc tak szybko, jak poprzednio. Trzecia
bateria — jeszcze wyżej stojąca — ma więc czas na dokładniej-
sze celowanie. I ona jednak może oddać tylko jedną salwę. Jest
to chyba salwa najstraszniejsza z dotychczasowych — ginie na
miejscu por. Rowicki, któremu kula urwała głowę, pada też
zrzucony z konia Dziewanowski, ze zdruzgotaną nogą, złama-
nym ramieniem i ranami korpusu. Obok nich leży kilku zabi-
tych szwoleżerów z 3 kompanii, która praktycznie przestaje ist-
nieć.
Do trzeciego piętra armat dopada kilkudziesięciu tych, któ-
rzy są jeszcze cali. To przede wszystkim resztki 7 kompanii
prowadzone przez kpt. Krasińskiego. To także pluton przywie-
dziony przez Niegolewskiego, zamykający do tej pory kolumnę.
Biorą trzecią baterię, likwidują kanonierów daremnie próbują-
cych bronić swych dział 27.
Do szczytu już niedaleko — ostatnie pół kilometra. Tam
stoi wielka bateria złożona z dziesięciu armat. I ona również nie
jest gotowa do strzału wzdłuż drogi, bo żaden z Hiszpanów nie
przypuszczał nawet, że przeciwnik może znaleźć się tak szybko
pod przełęczą.
Konie szwoleżerów są już solidnie zmęczone. Bądź co bądź
szwadron pokonał do tej pory ponad dwa kilometry terenu
wznoszącego się stale w górę. Na takiej wysokości trudno jest
utrzymać równy rytm ataku. Garstka Polaków — trzydziestu
czy czterdziestu ludzi — zbliża się ostatnim wysiłkiem do
szczytu. Salwa, która musiała nastąpić, której czekali w napię-
ciu, znowu przerzedza ich szeregi. Wali się z konia Piotr Kra-
siński — otrzymawszy ciężką ranę w bok. Pozostał już tylko je-
dyny oficer — Niegolewski — który prowadzi swój pluton na
ostatnią baterię. Dopada dział, rąbie kanonierów, rozpędza
eskortę piechoty. Oszołomiony walką powoli przychodzi do
siebie, spostrzega, że jest niemal sam na przełęczy. Obok niego
wach. Sokołowski na utykającym koniu. „Sokołowski! Gdzie
nasi?" „Poginęli". — to dialog zwycięzców.

27
Relacja Piotra Krasińskiego i Andrzeja Niegolewskiego.
109
Niegolewski widzi, jak hiszpańska piechota zbiera się kilka-
dziesiąt kroków dalej. Wydaje rozkaz: „Uderzmy na nich" —
Sokołowskiemu i paru kolegom, którzy dołączyli doń na baterii.
Tych kilku Polaków rozpędza ostatnich obrońców przełęczy,
ale wycieńczony wysiłkiem i z pewnością wykrwawiony koń
pada pod Niegolewskim. Oficer jest unieruchomiony pod włas-
nym wierzchowcem, nie może ruszyć się, bezsilny widzi, jak
podbiega kilku Hiszpanów. Dostaje dziewięć pchnięć bagne-
tem, potem cios pałaszem w głowę, ale nie traci przytomności.
Udaje zabitego, bo to jedyny sposób, by uratować życie. Hisz-
panie zabierają mu sakiewkę i pozostawiają przy drodze wciąż
przywalonego koniem. Przełęcz jest znowu w hiszpańskich rę-
kach, bo tych paru szwoleżerów, którzy z Niegolewskim dotarli
na szczyt, zginęło w walce bądź też cofnęło się ku trzeciej bate-
rii
W kilka minut później, zanim Hiszpanie mogli znowu przy-
paść do armat na przełęczy, dotarł tam pluton francuskich
strzelców konnych gwardii. To osobista eskorta Napoleona rzu-
cona przezeń w ślad szwadronu Kozietulskiego, kiedy tylko ce-
sarz zobaczył, że pierwsza bateria została wzięta i że Polacy ata-
kują nadal.
Wraz z nią na przełęczy znalazł się pluton por. Stanisława
Rostworowskiego z 1 szwadronu pułku szwoleżerów. I on rów-
nież tworzący cesarską eskortę został rzucony przez Napoleona
drogą na Somosierrę jako wsparcie dla Kozietulskiego. Ten
pluton prowadził dowódca 1 szwadronu Tomasz Lubieński,
który po drodze, mijając kolejne baterie, pociągnął za sobą kil-
kunastu szwoleżerów z 3 szwadronu, jacy pozostali w tyle,
a których pozbierali Szeptycki i Zielonka.
Te dwa niewielkie oddziałki — pluton szaserów i mniej wię-
cej dwa plutony polskich lekkokonnych — rozpędziły zbierają-
ce się kupy Hiszpanów. Na szczycie przełęczy dołączyła do
nich reszta 1 szwadronu, która pod kpt. Franciszkiem Łubień-
skim ruszyła do ataku zaraz po plutonie Rostworowskiego.
Mając ponad 200 ludzi Łubieński nie zatrzymał się niemal
na
28
Niegolewski, Somo-Sierra.
110

przełęczy i podjął pościg za Hiszpanami w kierunku Buitrago29.


W jakiś czas potem — minął pewnie kwadrans — na przełęcz
wbiegli zdyszani francuscy woltyżerowie z 96 pułku piechoty
liniowej. To oni zabezpieczyli armaty zdobyte wcześniej przez
Niegolewskiego i uwolnili wreszcie spod konia tego dzielnego
oficera. Zaniesiono go pod hiszpańskie działa, gdzie nieco pó-
źniej dwu chirurgów zajęło się opatrzeniem ran. Przy omdlałym
skupiło się paru szwoleżerów, którzy potracili konie w ataku na
czwartą baterię.
Na przełęcz wjechał teraz marsz. Bessieres dowodzący kawale-
rią gwardii. Były z nim m.in. 2 i 4 szwadrony pułku szwoleże-
rów, które teraz pod wodzą grosmajora Dautancourta rzucono
w pościg za Hiszpanami drogą na Madryt. Marszałek, któremu
już powiedziano, że pod hiszpańską armatą leży por. Niegolew-
ski, zbliżył się do rannego Polaka i rzekł do niego, zsiadłszy
z konia:
— Młody człowieku, cesarz widział piękną szarżę lekkokon-
nych. Potrafi z pewnością docenić waszą brawurę.
Niegolewski, przekonany, że rany, jakie otrzymał, są śmier-
telne, rzekł z trudem, wskazując na działa:
— Monseigneur, umieram, oto armaty, które zdobyłem. Po-
wiedz o tym cesarzowi! 30.
Wyniki szarży 3 szwadronu na przełęcz Somosierra były
wprost niezwykłe. Nie tylko zdobyta została ta wyjątkowo
trudna pozycja i otwarta w ten sposób droga na Madryt, ale je-
szcze w rozsypkę poszedł cały blisko 10-tysięczny korpus don
Benito San Juana. Zdobycie czterech kolejnych baterii stało się
sygnałem do bezładnej ucieczki, w której nie słuchano już prze-
łożonych, tylko starano się ratować przed wzięciem do niewoli.
Hiszpańska piechota uciekała w góry, na prawo i lewo od trak-
tu, wiedząc, że nie może jej tam ścigać ta piekielna napoleońska
jazda, która z taką łatwością — jak wydawało się Hiszpanom —
stanęła na szczycie. Polscy szwoleżerowie pędząc drogą na Bui-

29
W. S z e p t y c k i, Somosierra, „Dziennik Literacki", 1862, nr 40;
T. Lubieński, Krótki opis bitwy pod Somo-Sierrą, „Wanda" 1821",
t. IV, s. 103—104.
30 N i e g o l e w s k i , Somo-Sierra.
111
trago, gdzie dotarli późnym popołudniem, zagarnęli po drodze
kilkuset jeńców spośród tych, którzy uciekali w kierunku Mad-
rytu. Dalszych parę tysięcy pochwycili francuscy woltyżerowie
posłani przez Ruffina zboczami doliny. Łącznie w ręce Polaków
i Francuzów wpadło około 3 tys. hiszpańskich żołnierzy, zna-
czna część oficerów i niemal wszyscy dowódcy pułków i bata-
lionów broniących Somosierry. Pamiętajmy także o tych 16
armatach, ustawionych w cztery baterie, które zagarnął w swej
niebywałej szarży 3 szwadron polskich szwoleżerów.
KRAJOBRAZ PO BITWIE

Przez cały dzień 30 listopada przełęczą Somosierra przecho-


dził 1 korpus marsz. Victora, gwardia cesarska oraz dywizje
dragonów La Housseye'a i Latour-Maubourga, idące w ślad za
Hiszpanami na Madryt. Wojsko maszerowało długą, wielokilo-
metrową kolumną powoli ze względu na zatłoczenie wąskiej,
górskiej drogi. Po przejściu przełęczy na drodze do Buitrago
napotykano dziesiątki wozów taborowych porzuconych w u-
cieczce prze armię don Benito San Juana, a teraz łakomie prze-
szukiwanych przez francuskich żołnierzy.
Pułk szwoleżerów z wyjątkiem 3 szwadronu, który nie na-
dawał się do dalszej walki, został posłany do Buitrago z zadaniem
ścigania hiszpańskich rozbitków. Pościg prowadził Tomasz Łu-
bieński z 1 szwadronem, a za nim grosmajor Pierre Dautan-
court ze szwadronami 2 i 4. Szwoleżerowie dotarli na hiszpań-
skich karkach do miasteczka, zagarniając mnóstwo jeńców.
Przed Buitrago natrafili na zwłoki kilkunastu żołnierzy francu-
skich, wziętych parę dni wcześnie* do niewoli, a których teraz
Hiszpanie zakłuli nożami i bagnetami widząc zbliżający się poś-
cig. Część rannych zdołano wprawdzie uratować, ale rozwście-
czeni szwoleżerowie nie dawali już pardonu. Pościg trwał do
późnych godzin popołudniowych i zakończył się pełnym rozbi-
ciem armii don Benito.
Dautancourt zebrał pułk wieczorem na biwaku w miasteczku
113
La Cabrera. Tu po raz pierwszy obliczono straty, wymieniając
na apelu, kto zginął, kto został ranny, a czyj los nie był jeszcze
znany. Oprócz zabitych i ciężko rannych, którzy pozostali na
przełęczy, nie można było doliczyć się około 30 ludzi. Byli to
lżej ranni i kontuzjowani, którzy dołączyli do pułku w następ-
nych dniach.
Napoleon był wyjątkowo zadowolony z polskich szwoleże-
rów. Wyrażał to ukontentowanie zaraz po szarży w rozmowie
z francuskimi generałami, jadąc w górę doliny Somosierra i oglą-
dając kolejne baterie. Nazywał lekkokonnych „dzielnymi Pola-
kami", „godnymi należeć do starej gwardii". To jego uznanie
dla Polaków podzielało wielu wyższych dowódców francuskich,
m.in. marsz. Bessieres, któremu przecież podlegał pułk.
Nazajutrz po bitwie, 1 grudnia, Napoleon dokonał przeglądu
polskiego regimentu, który rozwinięty szwadronami stanął przy
drodze madryckiej. Cesarz stanął przed pułkiem i zdjąwszy ka-
pelusz zawołał donośnym głosem: „Jesteście godni mojej starej
gwardii, uważam was za najdzielniejszą jazdę. Chwała najdziel-
niejszym z dzielnych!" Następnie pułk, prowadzony przez Kra-
sińskiego, przedefilował przed Napoleonem.
2 grudnia na madryckim przedmieściu San Martin cesarz
podyktował 13 biuletyn Armii Hiszpanii, w którym zawarł
własną — nieco wyimaginowaną — wersję tego, co wydarzyło
się dwa dni przedtem na przełęczy Somosierra. „Dywizja zło-
żona z 13 tys. ludzi rezerwowej armii hiszpańskiej broniła
przejścia przez góry. Nieprzyjaciel sądził, że nie można go po-
konać na tej pozycji. Ufortyfikował przełęcz, którą Hiszpanie
nazywają Puerto, i umieścił tam 16 dział. Zaczęła się strzelanina
i armatnia kanonada. Szarża, jaką generał Montbrun wykonał
na czele polskich szwoleżerów, przesądziła losy bitwy. Była to
szarża wspaniała, a pułk okrył się chwałą i wykazał, że godzien
jest należeć do cesarskiej gwardii. Działa, sztandary, karabiny,
żołnierze, wszystko zostało zagarnięte, rozbite lub wzięte do
niewoli. Ośmiu polskich szwoleżerów zginęło na armatach,
a szesnastu zostało rannych. Wśród tych ostatnich kapitan Dzie-
wanowski został tak ciężko ranny, że jego stan jest niemal
beznadziejny. Major Segur, wachmistrz domu cesarskiego, sza-
114
rżując pomiędzy Polakami otrzymał kilka ran, z których jedna
jest dosyć groźna. Szesnaście dział, dziesięć sztandarów, około
trzydziestu jaszczy, dwieście powozów wszelkiego rodzaju ba-
gażów, kasy pułkowe — oto plon tej wspaniałej batalii. Pośród
jeńców, których jest bardzo wielu, znajdują się wszyscy puł-
kownicy i podpułkownicy hiszpańskiej dywizji. Wszyscy żołnie-
rze byliby zagarnięci, gdyby nie rzucili broni i nic rozpierzchli
się w górach".
13 biuletyn miał przede wszystkim odegrać określoną rolę
propagandową. Ogłaszał Francuzom, Hiszpanom i całej Euro-
pie, że oto cesarz odniósł wspaniałe zwycięstwo, rozbijając
hiszpańską dywizję, która próbowała bronić Madrytu. Było to
zwycięstwo przekonywające, skoro zagarnięto wszystkie działa,
jaszcze amunicyjne, powozy, sztandary i skoro wzięto tak wielu
jeńców. To zwycięstwo odniesione zostało dzięki geniuszowi cesa-
rza, pod komendą francuskiego generała, a istotną rolę — co
prawda prostych wykonawców — odegrali w nim polscy szwo-
leżerowie. Straty, jakie ponieśli, nie były znaczne, choć Polacy
zasłużyli sobie przelaną krwią na ukontentowanie i pochwałę
Napoleona. Cesarz celowo popełnił kilka nieścisłości — m.in.
wprowadzając nazwisko Montbruna i twierdząc, że wszystkie
armaty stały na szczycie przełęczy, aby efekt odniesionego zwy-
cięstwa był jeszcze większy.
Zupełnie inaczej natomiast, z całkowitym pominięciem roli Po-
laków, przedstawił tę walkę marsz. Bcrthier, szef sztabu głów-
nego. Do jego obowiązków należało m.in. powiadamianie in-
nych francuskich dowódców o sukcesach odniesionych przez
główną armię. W liście do marsz. Neya pisał 2 grudnia z St.
Augustin pod Madrytem: „Pobiliśmy Hiszpanów na pozycji
niemal nie do zdobycia, na przełęczy Somosierra, zabraliśmy 16
dział, 8 sztandarów, prawie wszystkich oficerów. Była tu gwar-
dia wallońska, oddziały korony, wojsko z Kordowy i Andalu-
zji". W liście do Lannesa pisanym tegoż dnia stwierdzał: „30 li-
stopada cesarz na czele korpusu marszałka Victora wyparł nie-
przyjaciela z jego pozycji w ciaśninie Somosierra. Zabraliśmy
mu całą jego artylerię złożoną z 16 dział, osiem sztandarów . za-
garnęliśmy wielką liczbę jeńców, a wśród nich niemal wszyst-
115
kich oficerów. Ten korpus liczył około 15 tys. ludzi". Podobne
sformułowania odnajdujemy w liście do gen. Darmagnaca: „30
listopada cesarz na czele korpusu marszałka Victora sforsował
pozycje wroga w wąwozach i ciaśninach Somosierra. Wzięliśmy
wszystkie 16 dział, osiem sztandarów i mamy wielką liczbę jeń-
ców. Cesarz maszeruje dziś na Madryt, od którego jesteśmy za-
ledwie o 5 mil. Przekaż generale te wiadomości marszałkowi
Soultowi i marszałkowi Lcfebvre". I jeszcze jeden list Bcrthic-
ra, tym razem do marsz. Monceya: „Rozpędziliśmy w wąwo-
zach Somosierra 15 tys. nieszczęśliwych żołnierzy gwardii wal-
lońskicj, pułków koronnych, oddziałów andaluzyjskich. Wzię-
liśmy wszystką artylerię złożoną z 16 dział, wielką liczbę jeń-
ców, w tym niemal wszystkich oficerów". Ani słowa o Pola-
kach, prawdziwych bohaterach tego dnia.
Podobne, co Berthicra, było zresztą stanowisko innych wyż-
szych dowódców francuskich. Marsz. Victor pisał 4 grudnia
pod Madrytem do Berthiera: „To dywizja gen. Ruffina sforso-
wała wąwóz Somosierra, a odznaczyły się tworzące ją pułki 9,
24 i 96" 1. Ani słowa o roli, jaką odegrali polscy lckkokonni.
Zgodnie ze zwyczajem, jak to czynił po każdej większej wy-
granej batalii, Napoleon przyznał krzyże Legii Honorowej czte-
rem najbardziej zasłużonym szwoleżerom. Byli to wach. Jakub
Dąbczewski, który pierwszy stanął na szczycie przełęczy, oraz
wachmistrze Józef Babicki i Waligórski, a także szwoleżer Ka-
rol Suszyński, którzy zdobyli hiszpańskie sztandary. Te krzyże
zostały przyznane przez samego cesarza, a odpowiednie dekrety
wydane 5 i 7 grudnia.
Napoleon — także zgodnie ze zwyczajem — przyznał 16 dal-
szych krzyży Legii pułkowi szwoleżerów, przeznaczając po 8
dla oficerów i dla szeregowych. Krzyże te miały być rozdzielone
przez Polaków, którzy we własnym gronie mieli ustalić, komu
przede wszystkim należy się ta nagroda. Nic znamy szczegółów
owych deliberacji, najprawdopodobniej jednak musiały być one
długie, skoro odpowiednie dekrety zostały podpisane przez ce-
1
Victor do Berthicra, 4 grudnia, godz. 2 po południu w obozie pod Madry-
tem, Archives Nationales, A IV 1615 pl. 5.
116
sarza dopiero 10 marca i 5 kwietnia. Nie ulega wątpliwości, że
listę kandydatów układał płk Wincenty Krasiński wspólnie
z grosmajorem Dautancourtem, a zapewne także z paru innymi
oficerami. Nie wiadomo, czy w naradach tych brał udział Jan
Kozietulski i kontuzjowany Piotr Krasiński.
Na dwu listach — pierwszej, zawierającej pięć nazwisk i dru-
giej z jedenastu nazwiskami — uderza brak tych oficerów
3 szwadronu, którzy polegli w ataku na armaty bądź też zmarli
z ran. Nic ma więc tu kpt. Jana Dzicwanowskicgo, por. Stefana
Krzyżanowskiego, podporuczników Rowickiego i Gracjana
Rudowskiego. Zapomnieli o nich koledzy układający listę,
uznając najprawdopodobniej, że „poległym i tak wszystko jed-
no". Z oficerów 3 szwadronu krzyże Legii otrzymali w pełni
zasłużenie Kozietulski, Piotr Krasiński i Andrzej Niegolewski.
Pominięto natomiast Benedykta Zielonkę i Wincentego Szep-
tyckiego, którzy zatrzymali się w pierwszej fazie ataku i dotarli
na szczyt dopiero z 1 szwadronem. Krzyże Legii przyznano
także kilku podoficerom i szeregowym 3 szwadronu, a m.in.
wach. Dominikowi Cichockiemu, który jechał na czele szar-
żującej kolumny obok por. Krzyżanowskiego.
Inne szwadrony także dostały kilka krzyży. Nagrodzono
w ten sposób m.in. szefa Tomasza Lubieńskiego oraz dowódcę
1 kompanii kpt. Franciszka Lubieńskiego. Krzyż dostał nawet
nominalny szef 3 szwadronu Ignacy Stokowski, który nie brał
udziału w pierwszej szarży.
Wróćmy jednak do wydarzeń z 30 listopada. Szwoleżerów
rannych w pamiętnej szarży przeniesiono na sam szczyt przełę-
czy, gdzie znajdowało się kilka murowanych zabudowań. Uło-
żono ich wprost na ziemi przed domami w nadziei, że nadjadą
zaraz ambulanse. Leżeli więc tak okryci płaszczami, z siodłami
pod głową, czekając cierpliwie, aż cesarska służba zdrowia zain-
teresuje się nimi. Warunki były bardzo ciężkie, panowało do-
tkliwe zimno, był to przecież ostatni dzień listopada. Dopiero
po południu, kiedy ruch na drodze nieco osłabł, rannych prze-
transportowano do Buitrago i tu umieszczono w jednym z wiej-
skich domów zamienionym na prowizoryczny szpital. Niego-
lewskiego zabrał do swego powozu płk Wincenty Krasiński,
117
który sam był na tyle osłabiony, że nie mógł wsiąść na konia.
Wykrwawiony i na wpół przytomny kpt. Dziewanowski trafił
do jednego z ambulansów gwardii. Obu oficerów pozostawiono
także w Buitrago wraz z rannymi szwoleżerami 3 szwadronu.
Przełęcz została obsadzona przez piechotę z dywizji gen. Ruf-
fina, która miała za zadanie trzymać się tu jak najdłużej. Ko-
mendantem przełęczy wyznaczono oficera nazwiskiem Laurent,
który zajął się też jeńcami. W Buitrago komendę miał sprawować
niejaki dTcouryal, ale właśnie zachorował i od razu zdał obo-
wiązki na swego zastępcę.
Zarówno na przełęczy, jak i w miasteczku sytuacja była bar-
dzo ciężka, zwłaszcza od 1 grudnia, kiedy to główne siły francu-
skie przesunęły się dalej w stronę Madrytu. Oddziały, jakie po-
zostawiono w Somosierze i Buitrago, były nieliczne — zaled-
wie kilka kompanii piechoty — i dowodzący tu oficerowie oba-
wiali się nie na żarty, że włóczący się po okolicy hiszpańscy ma-
ruderzy mogą nocą podjąć atak z dużymi szansami na sukces.
Dlatego też noc z 30 listopada na 1 grudnia Francuzi wraz
z rannymi Polakami spędzili zabarykadowani w kilku domach,
które miały w razie potrzeby służyć za obronne blokhauzy. Na
szczęście 1 grudnia wieczorem dotarł do Buitrago l batalion 54
pułku piechoty liniowej. 2 batalion tego pułku zatrzymał się na
przełęczy. Oba bataliony przez najbliższe dni stanowiły garni-
zon tego rejonu. Jednakże zagrożenie ze strony hiszpańskich
maruderów i partyzantów było tak znaczne, że 3 grudnia, kiedy
nadszedł 3 batalion tegoż pułku — komendant Buitrago za-
trzymał go w miasteczku, by osłonić się „z lewej strony" przed
Hiszpanami.
Poczynając od 30 listopada przez Buitrago i Somosierrę wy-
syłano grupy jeńców w kierunku Arandy. Szli oczywiście pod
eskortą, którą trzeba było wydzielać z garnizonu miasteczka, co
znacznie osłabiało jego siły. Jeńców nie sposób było trzymać
ani w Buitrago, ani też na przełęczy po prostu dlatego, że nie
było tam żadnej żywności. Mieszkańcy Buitrago uciekli w gó-
ry, zabierając swe skromne zapasy, a patrole wysyłane w okolice
mogły dotrzeć nie dalej niż kilka kilometrów.
W szczególnie trudnej sytuacji znajdowali się ranni, zarówno
118
polscy szwoleżerowie, jak i francuscy piechurzy. Prowizoryczny
szpital zorganizowany w Buitrago był pozbawiony wszystkie-
go. Dopiero na ro/kaz komendanta miasteczka zatroszczono się
o pościel dla rannych, zbierając ją wprost z drogi, bo tam wy-
wlekli ją żołnierze Victora, którzy spędzili w Buitrago noc po
bitwie. Można wyobrazić sobie, jak wyglądały te koce i przeście-
radła. Aby nakarmić choć raz na dzień rannych i swój garnizon,
komendant kazał zabić dwa woły, jakie prowadził oddział fran-
cuskiej piechoty.
Ranni szwoleżerowie zostali ewakuowani z Buitrago 1 grudnia
wieczorem. Przewieziono ich kilka kilometrów dalej do sąsied-
niego miasteczka La Cabrera, gdzie warunki miały być rzeko-
mo lepsze. I tu rannych złożono w jednym z domów chłopskich
pod opieką pijanych francuskich sanitariuszy. Ponieważ było
chłodno, więc sanitariusze rozniecili ogień w żelaznym koszu,
a sami poszli raczyć się winem do sąsiedniego pomieszczenia.
Niegolewski i Dziewanowski leżący na wspólnym materacu byli
już mocno zaczadzieli, kiedy nadszedł lekarz i widząc, co się
dzieje, kazał wyrzucić kosz.
Nazajutrz rano znów załadowano rannych na wozy i prze-
transportowano na przedmieście Madrytu — San Martin. Tu
pojawił się Duroc, który w imieniu cesarza rozdzielił po
trzy sztuki złota między szeregowych żołnierzy, a po osiem
sztuk między oficerów „na opędzenie pierwszych potrzeb".
3 grudnia po raz czwarty ranni musieli ruszyć w drogę. Tym
razem trafili do madryckiego klasztoru Santa Maria d'Atocha,
gdzie wreszcie zajęli się nimi chirurdzy. Sam Dominique Lar-
rey, naczelny chirurg gwardii, amputował nogę Dziewanow-
skiemu, ale jego stan był już beznadziejny. W cztery dni po
bitwie rozwinęła się gangrena i dzielny kapitan, który miał
szczególne zasługi w zdobyciu Somosierry, zmarł 5 grudnia.
Niegolewski widząc, jakie warunki panują w szpitalu, zebrał
resztki sił i mimo jedenastu ran, zdecydował się na ucieczkę,
byle tylko nie ryzykować amputacji. Przygarnęła go markiza de
Villa Franca, u której otoczony czułą opieką przeleżał parę ty-
godni, powoli wracając do zdrowia.
5 grudnia z San Martin Napoleon wydał rozkaz ufortyfiko-
119
wania Somosierry. Miało tam odtąd przebywać 300 ludzi, któ-
rym pozostawiono armaty wzięte przez Polaków w pamiętnej
szarży. Fortyfikację przełęczy powierzono kompanii polskich
saperów wchodzącej w skład tzw. Dywizji Księstwa Warszaw-
skiego. Dywizja ta, złożona z 4, 7 i 9 pułków piechoty, znajdo-
wała się już na ziemi hiszpańskiej. Napoleon wydał rozkaz, by
przyśpieszyć jej marsz w stronę Madrytu. Dywizja po dotarciu
na przełęcz pozostawiła tam wspomnianą kompanię saperów
oraz batalion 7 pułku piechoty, który nadszedł pierwszy z całej
dywizji. Batalion ten pozostał na przełęczy przez kilkanaście
dni do czasu ukończenia prac fortyfikacyjnych przez polskich
saperów.
Wraz z 7 pułkiem piechoty na przełęczy znalazła się 8 grud-
nia polska kompania artylerii kpt. Antoniego Kamińskiego. Na-
leżała ona również do składu Dywizji Księstwa Warszawskiego,
ale wyszła z kraju bez dział. Miała je otrzymać dopiero w Hisz-
panii zc sprzętu zdobnego na nieprzyjacielu. Dostała je właśnie
na przełęczy Somosierra, z tych armat, które zdobył 3 szwad-
ron lekkokonnych. Sześć hiszpańskich dział — teraz już pol-
skich — będzie towarzyszyć tej kompanii przez cały czas jej
pobytu na Półwyspie Iberyjskim, a potem podczas kampanii
1812 roku w Rosji, gdzie zostaną porzucone dopiero przy
przejściu Berezyny. Nastąpi to 29 listopada 1812 roku — nie-
malże w cztery lata od chwili, gdy znalazły się w polskich rę-
kach. Zagarnięte nad Berczyną przez armię Kutuzowa, przenie-
sione zostaną jako wojenne trofeum do Moskwy, gdzie pozosta-
ją do dziś ułożone pod murem kremlowskim.
MADRYT I ASTORGA

30 listopada, w parę godzin po zdobyciu Somosierry, szwoleże-


rowie i strzelcy konni gwardii dotarli do wiosek San Agustin
1 Cabrera, gdzie stanęli na nocleg. Piechota 1 korpusu i gwardii
cesarskiej rozlokowała się między Robregordo a Buitrago, gen.
Lassalle ze swą dywizją poszedł na Castel Nuevo w kierunku
Segovii.
W nocy z 30 listopada na 1 grudnia cesarz otrzymał raport
gen. iYiilhauda sygnalizujący mu obecność angielskiej straży
przedniej gen. Hope'a w pobliżu miejscowości Penaranda i Avi-
la. W raporcie — zdumiewająco dokładnym — była mowa o 3,
36 i 92 pułkach piechoty angielskiej oraz 18 pułku dragonów.
Istotnie, Hope prowadził ze sobą te regimenty, do których trze-
ba jeszcze dodać 71 pułk piechoty i 3 pułk dragonów.
Napoleon nie był pewien, czy Anglicy chcą iść dalej na Mad-
ryt, czy też zatrzymają się w Avila, by połączyć z Hiszpanami.
Dlatego też przez kilka godzin zastanawiał się, czy sam ma iść
na stolicę, czy też najpierw uderzyć na Anglików. Przeważyła
koncepcja opanowania Madrytu, tym bardziej że teraz, po roz-
biciu armii don Benito San Juana było to znacznie łatwiejsze.
2 grudnia cesarz posłał kawalerię w kierunku hiszpańskiej stoli-
cy, a za nią piechotę gen. Lapisse'a. Reszta 1 korpusu i gwardia
stały jeszcze w San Agustin.
2 grudnia w godzinach rannych marsz. Bessieres prowadzący
121
pułki jazdy dotarł w gęstej mgle na przedmieścia Madrytu.
W straży przedniej szli polscy szwoleżerowie, którzy będąc
wciąż pod wrażeniem własnego zwycięstwa sprzed dwu dni,
uderzyli zaraz na Hiszpanów. Atak ten prowadził szef szwadro-
nu Kamiński. Polacy uderzyli na nieprzyjaciela, mimo ognia 12
dział, z których jedno zostało zdobyte przez szwoleżera Wilcz-
ka. Ponieważ jednak Hiszpanie znajdowali się za murami
i w domach otaczających te mury, więc nie sposób było oczyś-
cić przedpola samą kawalerią bez pomocy piechoty. Straciwszy
kilku ludzi rannych, Kamiński dał rozkaz do odwrotu. W parę
dni później Wincenty Krasiński pisał do malarza Vogla, że tyl-
ko cudem nie doszło wówczas do masakry jego żołnierzy w wy-
niku pochopnej szarży Kamińskiego.
W południe Bessieres posłał swego adiutanta, kpt. de Soula-
gesa, z trębaczem z pułku szwoleżerów, by zanieśli Hiszpanom
wezwanie do kapitulacji. Obaj zostali wprawdzie wpuszczeni
do miasta, ale tutaj ludność omal nie zmasakrowała ich i parla-
mentariusze zawdzięczali ocalenie tylko energicznej postawie
żołnierzy hiszpańskich.
Madryt był solidnie przygotowany do obrony. Wszystkie
bramy były zabarykadowane, założone belami drewna i kamie-
niami. Na murach i bastionach ustawiono kilkadziesiąt dział.
W stolicy znajdował się parotysięczny garnizon, wspierany lokal-
ną milicją. Francuzom zależało na jak najszybszym opanowaniu
Madrytu, tym bardziej że był to 2 grudnia — rocznica zwycię-
stwa pod Austerlitz. Kiedy więc Hiszpanie odrzucili wezwanie
do kapitulacji, Napoleon około godziny 15.00 wydał rozkaz ata-
ku na bramy Los Pozzos, Fuencarral i Conde Duque w pół-
nocno-zachodniej części miasta. Wieczorem francuska piechota
opanowała domy koło Fuencarral.
W nocy z 2 na 3 grudnia pod Madryt dotarła reszta 1 korpu-
su. Można więc było rozpocząć otaczanie miasta. Dywizja gen.
Villatte'a została skierowana naprzeciw rozległego parku Retiro
we wschodniej części Madrytu, a dywizja gen. Ruffina obsadzi-
ła przedmieścia północno-wschodnie. Artyleria — już w no-
cy — zajęła stanowiska naprzeciw Retiro, gdzie gen. Senarmont
zgromadził niemal wszystkie działa, jakie miał w dyspozycji.
122
Napoleon już wcześniej, 2 grudnia, posłał jednak większość
swej jazdy w kierunku Escorialu przewidując, że tam powinna
znajdować się angielska straż przednia. W tej wyprawie uczest-
niczyła część pułku szwoleżerów pod dowództwem szefa Toma-
sza Lubieńskiego. W konsekwencji jednak pod Madrytem ce-
sarz dysponował tylko paru szwadronami jazdy. Nic mógł więc
szczelnie opasać hiszpańskiej stolicy nawet luźnym kordonem
konnych posterunków. Tym samym Hiszpanie mogli otrzymy-
wać posiłki i mogli też opuszczać miasto.
3 grudnia nad ranem Napoleon posłał kolejnego parlamenta-
riusza z wezwaniem do kapitulacji. Cesarz był pewien, że junta
madrycka nic przejawia szczególnego zapału do walki i że go-
towa jest poddać się, ale boi się mieszkańców stolicy. W tym
duchu zresztą zredagowana była pierwsza odmowna odpowiedź
tej junty dostarczona cesarzowi jeszcze 2 grudnia.
Ponieważ do godziny 9.00 Hiszpanie nie odpowiedzieli na je-
go wezwanie do poddania, cesarz wydał rozkaz rozpoczęcia ata-
ku. Główny wysiłek Francuzów szedł na zdobycie parku Reti-
ro, gdzie mury były stare i zniszczone, a obrona słabsza. Se-
narmontowi udało się już po godzinie dokonać wyłomu w tych
murach i zaraz też wdarła się tam piechota. Hiszpanie zostali
zepchnięci do centrum miasta.
O godzinie 11.00 marsz. Berthier wysłał trzeciego już parla-
mentariusza. Hiszpanie zaprzestali walki dopiero około 14.00,
przy czym prosili jeszcze o zwłokę. Późnym popołudniem
w obozie cesarskim pojawił się gen. Morla, który w imieniu jun-
ty deklarował gotowość złożenia broni, ale tłumaczył, że nie mo-
żna tego zrobić od razu, bo dojdzie do buntu ludności. Rozdra-
żniony cesarz zgodził się czekać do godziny 6.00 rano 4 grud-
nia, grożąc, że jeśli do tego czasu nie zostanie podpisana kapitu-
lacja, to Morla i inni członkowie junty „zostaną rozstrzelani".
Istotnie, o tej godzinie Morla pojawił się raz jeszcze, tym ra-
zem z oficjalną kapitulacją. W południe do Madrytu wkroczył
gen. Belliard na czele francuskiej straży przedniej. Sam Napo-
leon wolał pozostać na przedmieściu San Martin o 5 kilome-
trów na północ od stolicy. Król Józef zatrzymał się natomiast
123
w myśliwskim pałacyku Pardo o 12 kilometrów na północny
zachód od Madrytu.
18 grudnia Napoleon dokonywał przeglądu korpusu marsz.
Lefebvrca, kiedy przyprowadzono doń dwu żołnierzy ubra-
nych w czerwone mundury angielskiej piechoty. Byli to młodzi
Francuzi z korpusu Duponta, którzy dostawszy się do niewoli
pod Baylen zdecydowali się wstąpić na brytyjską służbę, byle
tylko uniknąć osławionych „pontonów". Wcieleni do jednego
z pułków piechoty, znaleźli się w Portugalii, a stąd w począt-
kach października weszli w szeregach armii angielskiej do za-
chodniej Hiszpanii. Ci dwaj Francuzi przy pierwszej okazji
zdecydowali się na dezercję i spod Salamanki, kiedy tylko do-
wiedzieli się, że Francuzi są już w Madrycie, przywędrowali
nocami do hiszpańskiej stolicy.
To właśnie od tych dwu żołnierzy dowiedział się Napoleon,
żc angielski generał John Moore zamierza uderzyć z Salamanki
na Valladolid i Burgos, by w ten sposób odciąć cesarza z jego
gwardią od Francji. W chwili gdy przekazywali Napoleonowi
te informacje, Moore z pewnością musiał już opuścić Salaman-
kę i maszerować na Valladolid.
Cesarz dostrzegł od razu szansę wciągnięcia Anglików w pu-
łapkę. W rejonie Burgos znajdował się korpus marsz. Soulta,
któremu na pomoc śpieszył już Junot z nowym korpusem Ar-
mii Hiszpanii. Napoleon wysłał natychmiast rozkazy Soultowi,
aby unikał decydującego starcia z Moore'm, natomiast wciągał
go ku francuskiej granicy. W tym czasie cesarz z korpusem
Neya i gwardią uderzy na tyły Anglików, którzy znalazłszy się
w kleszczach między dwoma zgrupowaniami wojsk francuskich
będą musieli przyjąć walkę bądź kapitulować. Plan ten miał
wszelkie szanse powodzenia, bowiem Napoleon zamierzał ude-
rzyć z 23 tys. żołnierzy, do czego można było dodać 30 tys.
Soulta. Anglicy dysponowali natomiast około 27 tys. wojska.
Przygotowując się do marszu naprzeciw Anglikom, Napoleon
postanowił maszerować inną drogą niż ta, jaką przybył z Bu-
rgos do Madrytu. Przełęcz Somosierra była wprawdzie
obsadzona przez polską piechotę, ale było to przejście bardzo
strome, co musiałoby opóźnić marsz artylerii. Dlatego też zde-
124
cydował się przekroczyć łańcuch górski Sierra dc Guadarrama
bardziej na zachód, gdzie przełęcze nie są już tak wysokie
i gdzie — jak wskazywały na to mapy — drogi nie były tak
strome. 21 grudnia gwardia i korpus Neya opuściły rejon Mad-
rvtu. Ponieważ góry znajdują się w niewielkiej odległości, prze-
to wojsko otrzymało rozkaz przejścia w ciągu dnia i następnej
nocy na drugą stronę łańcucha Guadarrama.
Ledwie jednak Francuzi wyruszyli w drogę, nastąpiło zała-
manie pogody. Rozpętała się gwałtowna burza śnieżna i w ciągu
godziny drogi pokryły się metrowymi zaspami. Na oblodzonych
traktach, zwłaszcza na górskich podjazdach, konie potykały się
i łamały nogi. Artyleria, mimo potrojenia liczby koni pociągo-
wych, nie była w stanic podejść nawet do połowy górskich sto-
ków. Śnieg zalepiał żołnierzom oczy, zmuszał ich do marszu
w pochylonej postawie, przenikał pod płaszcze i mundury.
I oni również potykali się na gołoledzi, padali na ziemię, do-
znawali kontuzji. Zamiast pięciu kilometrów na godzinę, można
było wydusić z tych ludzi zaledwie dwa albo trzy kilometry.
Napoleon, który nieco później opuścił Hiszpańską stolicę,
dotarłszy do poprzedzających go pułków, został przywitany
przekleństwami własnych żołnierzy już po dniu marszu mają-
cych dosyć „takiej wojny". Nie uginając się pod presją wojska,
otwarcie domagającego się postoju, cesarz kontynuował marsz,
sam dając przykład żołnierzom, jak należy znosić trudy. W ta-
kich warunkach ze znacznym opóźnieniem udało się przekro-
czyć łańcuch gór Guadarrama, przy czym wojsko było fizycznie
wykończone już na początku ekspedycji.
24 grudnia Napoleon otrzymał depeszę od Soulta, z której
wynikało, że 2 korpus starł się z Anglikami pod Valderas. Ce-
sarz odpowiedział natychmiast marszałkowi, że powinien cofać
się ku francuskiej granicy i stwarzać w ten sposób pozory, iż
Anglicy nie będą mieli kłopotów z rozbiciem jego korpusu.
W tym czasie on sam postara się odciąć Moore'owi drogę od-
wrotu.
Kurier wiozący te dyspozycje pospieszył w kierunku Burgos,
ale w parę godzin później został schwytany przez partyzantów.
125
Znalezione przy nim depesze dostarczono zaraz Moore'owi,
który zorientował się natychmiast, co grozi jego armii. Od razu
też zaprzestał pościgu za Soultem i zawrócił ku wybrzeżu, wi-
dząc jedyny ratunek w załadowaniu swego wojska na brytyjskie
okręty zakotwiczone w porcie La Coruna.
Rozpoczął się teraz dramatyczny wyścig z czasem dla Angli-
ków i Napoleona. Moore wyciskając ostatnie siły ze swych żoł-
nierzy dążył dniem i nocą w stronę La Coruny, porzucając wo-
zy taborowe, a nawet działa. Angielska kawaleria traciła w tym
szaleńczym odwrocie dziesiątki koni, które dobijano, by nie do-
stały się w ręce Francuzów. Moore wydał zresztą rozkaz, iż
każdy z żołnierzy zmuszony do porzucenia wierzchowca zobo-
wiązany jest dostarczyć jedno z jego kopyt, na znak, że koń rze-
czywiście padł lub został dobity.
W tym samym czasie trwał równie szaleńczy pościg Francu-
zów. Przeklinany przez własnych żołnierzy, ale nic zważający
na to, Napoleon za wszelką cenę chciał dopaść Anglików. Jego
zadanie było trudniejsze, bo przecież miał do przejścia trasę
o kilkaset kilometrów dłuższą. Marsz gwardii i korpusu Neya
trwał więc dniem i nocą, pozostawiano żołnierzom tylko parę go-
dzin wypoczynku na dobę. Takiego marszu nie mogło wytrzy-
mać wielu młodych rekrutów, tym bardziej że wszystko odby-
wało się w strugach ulewnego deszczu, że trzeba było koczować
pod gołym niebem, że wielu dostało gorączki z wycieńczenia
i przeziębienia. Po raz pierwszy w dziejach Wielkiej Armii
wystąpiły stosunkowo liczne wypadki samobójstw. Nie mogąc już
iść dalej, żołnierze strzelali sobie w łeb, by porzuceni na drodze
nie wpaść w ręce partyzantów.
30 grudnia pod Benavente gen. Lefebvre-Desnouettes z 1500
kawalerzystami napotkał 5 tys. jazdy brytyjskiej, osłaniającej
w straży tylnej odwrót Moore'a. Doszło do starcia, w którym
francuski dowódca dostał się do niewoli. Następnego dnia
z gwardią połączył się korpus Soulta.
2 stycznia na drodze do Astorgi Napoleon otrzymał z dawna
oczekiwane depesze z Paryża. Dowiedział się z nich, że Austria
czyni wyraźne przygotowania do wojny, że skoncentrowała już
126
dwie potężne armie na granicy, że wszystko to dzieje się przy
życzliwej postawie Rosji, która mimo porozumienia z Erfurtu
nie będzie interweniować. W samym Paryżu — donosili zaufani
informatorzy cesarza — zaczęły się znowu spiski, były minister
spraw zagranicznych Talleyrand i minister policji Fouche są
przekonani, że „wojna hiszpańska zgubi Napoleona", a więc
trzeba już teraz „przygotować spuściznę po nim". Do tego spi-
sku należy nawet Karolina, rodzona siostra cesarza, która za-
mierza osadzić na tronie swego małżonka — Murata. Podobno
między Neapolem, gdzie rządzi Murat, a Paryżem „rozstawio-
ne są sztafety" tak, aby cesarski szwagier mógł na pierwsze
wezwanie stawić się nad Sekwaną.
Nie ulegało wątpliwości, że sytuacja jest bardzo poważna i że
lada tydzień może nastąpić wybuch wojny z Austrią. Nic ma już
czasu na dalsze zajmowanie się sprawami hiszpańskimi — ce-
sarz musi co prędzej wracać do Paryża, by przygotować się do
starcia z Austrią. Napoleon przekazuje więc dowództwo
Soultowi, który z własnym korpusem, oddziałami Neya oraz
gwardią ma nadal ścigać Mooreła na drodze do La Coruny.
Sam cesarz pozostaje chwilowo w Valladolid, by stąd wydać
pierwsze dy-spozycje przed szykującą się nową wojną. 17
stycznia 1809 ro-ku, zabrawszy ze sobą tylko gen. Savary,
marszałka pałacu Du-roca, mameluka Roustama, w eskorcie
plutonu strzelców kon-nych gwardii opuścił potajemnie
Yalladolid. Na szczęście nie napotkano po drodze żadnych
band partyzantów i 19 stycznia nad ranem cesarz znalazł się
w Bajonnie. W cztery dni póź-niej — 23 stycznia — był już
w swym paryskim pałacu Tuile-ries.
Tymczasem cofająca się armia Moore a była w pełnym roz-
kładzie. Początkowo żołnierze nie mogli pogodzić się z myślą,
że zmuszono ich do odwrotu, chociaż nie doszło jeszcze do de-
cydującego starcia z Francuzami. Otwarcie krytykowali swego
dowódcę, kiedy mijano kolejne przeszkody naturalne — jakże
łatwe do obrony — nie próbując nawet stawić czoła francuskiej
straży przedniej. Intendentura porzucała wozy z żywnością
i magazyny, wobec czego żołnierze coraz częściej dopuszczali
się grabieży. Rabowano zresztą także Hiszpanów, nie zwracając
127
najmniejszej uwagi, że przecież są to — teoretycznie — soju-
sznicy. Po wyczerpujących marszach w ciągu dnia armia Moo-
re'a upijała się na biwakach. W miasteczku Bembibre trzeba
było pozostawić ponad tysiąc pijanych żołnierzy, których ofice-
rowie nie byli w stanie postawić na nogi. W parę godzin później
zostali oni wykłuci przez francuskich dragonów.
10 stycznia Aloore resztkami sił dotarł do Betanzos. Pozosta-
wało do przejścia jeszcze kilkanaście kilometrów, można więc
było mieć nadzieję, że nie dojdzie do starcia z Francuzami.
Soult nie folgował jednak swoim żołnierzom i zmniejszał dy-
stans dzielący go od Anglików. Brytyjczycy doszli wprawdzie
do La Coruny i mogli już dostrzec maszty swych okrętów, ale
Francuzi byli tuż obok i nie było mowy o załadowaniu się bez
przyjęcia walki.
16 stycznia doszło do bitwy pod La Coruną, w której Moore
mógł wystawić tylko 15 tys. żołnierzy przeciwko 20 tys. Fran-
cuzów. Już wcześniej od Moore'a odłączyło się 3500 kawalerzy-
stów, którzy odeszli w kierunku portu Vigo i szczęśliwie zała-
dowali się tam na okręty. W odwrocie spod Yalladolid Moore
stracił co najmniej 5 tys. ludzi, którzy padli ze zmęczenia, zo-
stali wybici przez Francuzów bądź dostali się do niewoli.
Bitwa pod La Coruną nie przyniosła rozstrzygnięcia. Straty
obu stron w zabitych i rannych wynosiły po tysiąc żołnierzy.
Zarówno Anglicy, jak i Francuzi byli wykończeni wielodnio-
wym forsownym marszem i myśleli tylko o tym, by jak
najprędzej odpocząć. Gdyby na polu bitwy znajdował się Napo-
leon, z pewnością poderwałby swych żołnierzy do ostatniego
wysiłku. Soult nie miał tego autorytetu i tej energii, dlatego też
stoczywszy bitwę pozwolił Anglikom wsiąść na okręty.
Pod La Coruną zginął natomiast gen. John Moore, trafiony
w ramię odłamkiem granatu. Zmarł z upływu krwi po paru go-
dzinach, przeklinany zresztą przez podkomendnych. W Anglii
uznano go niemal za zdrajcę i obciążono odpowiedzialnością za
straty, jakie jego korpus poniósł w dwumiesięcznych działa-
niach. Nie uznano wcale za sukces tego, że uratował większość
swego korpusu, a tym samym przekreślił plan Napoleona.
SPÓR O ZWYCIĘSTWO

Szarża na przełęcz Somosierra należy do tych bitew, wokół


których powstają natychmiast długotrwałe spory i dyskusje.
Z jednej strony wynika to z niezwykłego charakteru tej wal-
ki — bądź co bądź nieczęsto dochodziło do ataku kawalerii na
takich wysokościach i nieczęsto też kilkuset żołnierzy powodo-
wało klęskę całej armii. Z drugiej strony jest to rezultat li-
cznych sprzeczności, jakie ujawniły się w kolejnych relacjach
samych uczestników. Te sprzeczności dotyczą zasług poszcze-
gólnych oficerów, przebiegu szarży, udziału w niej Francuzów,
rozmieszczenia hiszpańskich armat, rozkazu wydanego przez
Napoleona. Z biegiem czasu wykształciło się kilka wersji owego
niezwykłego ataku opartych zarówno na świadectwach samych
szwoleżerów, jak i oficerów francuskich, obecnych tego dnia
w dolinie Somosierra. Te różniące się między sobą świadectwa
posłużyły z kolei za podstawę do historycznych opracowań,
w których w dosyć odmienny sposób — kładąc nacisk na ten
czy inny element — przedstawiano przebieg szarży.

Świadectwa szwoleżerów, a w mniejszym stopniu oficerów


francuskich, są tu podstawowym źródłem historycznym. Napo-
leon dowodził pod Somosierrą osobiście i ani on sam, ani też
129
jego szef sztabu marsz. Berthier nie wydawali wtedy pisemnych
rozkazów. Ponieważ wszystko rozgrywało się też „na oczach ce-
sarza" (choć prawdę mówiąc nie mógł on widzieć szarży do
końca), więc nie sporządzono oficjalnego raportu, bo po prostu
nie uważano tego za potrzebne. Stąd też — powtórzmy to zno-
wu — świadectwa szwoleżerów i oficerów francuskich są tu
źródłem podstawowym. Przy ich analizowaniu trzeba jednak
stale brać pod uwagę, kiedy relacje te były pisane i jakim miały
służyć celom, a więc czy powstały wkrótce po szarży, czy też
w wiele lat po bitwie, czy były przeznaczone tylko dla paru
osób, czy też dla powszechnej publikacji.
Zwycięstwo pod Somosierrą odbiło się natychmiast szerokim
echem wśród Polaków zarówno w kraju, jak i za granicą.
Pierwszą reakcję na wieść o zwycięstwie opisuje niejaki Meyer,
były oficer polski, który przebywał wówczas w Paryżu. W liście
wysłanym 15 grudnia 1808 roku do płk. Tadeusza Tyszkiewi-
cza informuje go, że „wśród Polaków zamieszkałych w Paryżu
rozeszła się wieść o wspaniałym zwycięstwie pułku szwoleże-
rów1'. Mowa tu oczywiście o 13 biuletynie Armii Hiszpanii, jaki
został ogłoszony przez paryską prasę.
Od razu też zwycięstwo to było różnie odbierane przez po-
szczególne polskie stronnictwa. Meyer pisze, że pani Krasińska,
żona płk. Wincentego, była „niepocieszona" z tej okazji, iż na
czele pułku nie znajdował się jej mąż, tylko — jak twierdził 13
biuletyn — gen. Montbrun. Przez pięć dni Krasińska była cho-
ra i nie opuszczała mieszkania. Zachwycone natomiast były —
co podkreśla Meyer — Teresa Tyszkiewiczowa (siostra księcia
Józefa) i inne panie polskie, jak Tomaszowa Łubieńska i Pocie-
jowa l. Pani Łubieńska otrzymała już wczeiniej zresztą list od
męża, pisany 30 listopada w parę godzin po szarży, w którym
dowódca 1 szwadronu sobie przypisywał niemal decydującą ro-
lę w tym zwycięstwie. Natychmiast też zaczęła tworzyć się „le-
genda Łubieńskiego" — zdobywcy Somosierry, z wyraźnym
pominięciem Kozietulskiego.
Pierwszym spośród szwoleżerów, który zabrał publicznie

1
Odpis listu Meyera w archiwum Davouta, S H A T K 1—7.
130

głos, był dowódca pułku Wincenty Krasiński. W parę dni po


bitwie, 9 grudnia, kiedy Polacy stali pod Madrytem na przed-
mieściu San Martin, napisał list do żony w Paryżu. List ten
w styczniu 1809 roku ogłoszony został przez prasę warszawską,
a potem „Gazetę Poznańską". Nie ulega wątpliwości, że zdecy-
dowano się na publikację właśnie dlatego, iż 13 biuletyn przy-
pisywał szczególne zasługi Montbrunowi. Krasiński wskazywał
na Kozietulskiego jako dowódcę szarży, którego potem zastąpił
Dziewanowski. Podkreślił też zasługi Niegolewskiego, który
„odebrał jedno działo". Za 3 szwadronem posłany został
1 szwadron pod Lubieńskim, który miał znacznie ułatwione
zadanie pierwotną szarżą. Krasiński uważał zdobycie przełęczy
za swój własny sukces głównie dlatego, że był przecież dowódcą
pułku 2.
W parę dni później, bo 20 grudnia 1808 roku, Krasiński raz
jeszcze opisał — w podobny sposób — przebieg boju w pry-
watnym liście do zaprzyjaźnionego z nim malarza Zygmunta
Vogla. List ten jednak został ogłoszony drukiem dopiero
w 1899 roku \
W jedenaście lat po bitwie wystąpił grosmajor szwoleżerów
Pierre Dautancourt, odpowiadając na notatkę — opis szarży,
jaki ukazał się na łamach francuskiego dziennika „Indépendan-
ce" 1 grudnia 1819 roku. Opis ten został wzięty z dzieła Domi-
nique Pradta, Mémoires sur la Révolution d'Espagne wydanego
w Paryżu w 1816 roku. Pradt, arcybiskup belgijskiego miasta
Malines, a w 1812 roku ambasador francuski w Warszawie, był
wyjątkowo niechętny Polakom i nader stronniczy w swym opi-
sie. Dautancourt chwycił więc za pióro i w odpowiedzi przesła-
nej do redakcji „Indépendance" zwrócił uwagę na liczne błędy
zawarte w owym opisie. Wskazywał on, że szwoleżerowie nie
byli wówczas jeszcze uzbrojeni w lance, że szwadron służbowy
miał znacznie więcej niż 80 ludzi, że szarżą nie dowodził
Philippe de Segur, ale Kozietulski, że po chwilowym zatrzyma-
niu się jeszcze przed pierwszą baterią Polacy podjęli atak, że
2
„Gazeta Poznańska" z 28 I 1809.
3 A. Rembowski, Źródła do historii pułku polskiego lekkokonnego,
Warszawa 1899, s. X—XI.
131
zasługa zdobycia przełęczy należy się 3 szwadronowi, że straty
były duże — 57 zabitych i rannych — ale nie można mówić
o zagładzie szwadronu. Dautancourt wymienił też jako uczest-
ników ataku Krzyżanowskiego, Rowickiego, Rudowskiego,
Dziewanowskiego, Piotra Krasińskiego i Niegolewskiego 4.
Dautancourt był także autorem anonimowego opisu bitwy
o Somosierrę, jaki ukazał się w 1820 roku w pierwszym
wydaniu wielotomowego dzieła Victoires et conquetes, desastres,
revers et guerres civiles des Français, które zaczęło wychodzić
w 1815 roku.
W papierach Dautancourta przechowywanych w zamku Vin-
cennes pod Paryżem w Service Historique de l'Armée de Terre
(SHAT) zachowała się pierwsza wersja tego opisu, powstała
1 września 1818 roku, a więc w dziesięć lat po bitwie. W tej
pierwszej wersji grosmajor szwoleżerów z całą stanowczością
stwierdzał, że Philippe de Segur nie brał udziału w szarży, bo
już wcześniej „gdzieś w górach" został ranny i przyniesiono go
do stanowisk artylerii o kilka kroków od szwoleżerów. Tam też
został ranny ponownie kulą karabinową w chwili, gdy opatrywał
go cesarski chirurg Ivan. Z poprawek wprowadzonych potem
przez Dautancourta wynika niezbicie, że redakcja Victoires et
conquetes, do której należał także sam de Segur, wywierała nań
wyraźne naciski, aby usunął ten fragment i nie zaprzeczał
udziałowi de Segura w szarży. Te manuskrypty Dautancour-
ta — nie wykorzystywane do tej pory przez historyków — ma-
ją istotne znaczenie dla analizy przebiegu walki. Obalają one
późniejsze twierdzenia de Segura, iż nie tylko zaniósł on szwo-
leżerom rozkaz ataku, nie tylko brał udział w szarży, ale jeszcze
odegrał w niej niemal decydującą rolę.5
Dautancourt obala też inne twierdzenie, jakie zakorzeniło się
we francuskiej historiografii. Oto już w 13 biuletynie Armii
Hiszpanii podyktowanym przez samego Napoleona jest mowa,
że szarżą dowodził gen. Montbrun. Warto tu przytoczyć w ca-
łości nie znany do tej pory fragment relacji grosmajora: „13
4
Papiery Dautancourta, SHAT.
5
Patrz aneks.
132
biuletyn zawiera błąd kiedy głosi, że dzielny gen. Montbrun
szarżował na czele polskich szwoleżerów. To twierdzenie jest
nieścisłe. Prawdę mówiąc, generał ten znajdował się w grupie
osób stojących koło cesarza. Jako cesarski adiutant wyjechał
nawet na drogę, aby przekazać rozkazy, albo też, aby osobiście
widzieć wszystko z bliska, ale wcale nie był na czele tego pułku.
Ten dzielny i nieustraszony generał, którego stratę 7 września
1812 roku nad rzeką Moskwą opłakują bez wątpienia wszyscy
Francuzi, z pewnością wyniośle odrzuciłby te wawrzyny, które
nie zostały przezeń zebrane. Taka była jego osobista opinia,
kiedy to z autorem tych wspomnień żartował na temat swego
udziału w szarży, co przypisywał mu biuletyn".
Dautancourt w opisie szarży zawartym w Victoires et conquê-
tes nie omieszkał także uwypuklić własnej roli. Chociaż nie pre-
tendował wcale do udziału w pierwszym ataku, to przecież
podkreślił, że to on właśnie, a nie chory Krasiński, sprawował
komendę nad pułkiem i że dowodząc 1, 2 i 4 szwadronami, ja-
kie poszły kolejno na pomoc 3 szwadronowi, skutecznie ścigał
Hiszpanów i zajął Buitrago, gdzie znajdowała się równie
obronna pozycja, co na przełęczy Somosierra, tyle że nieprzyja-
ciel nie zdążył jej już obsadzić.
Opis szarży na przełęcz Somosierra zawarty w Victoires et
conąuetes został ogłoszony w 1821 roku w Warszawie na łamach
pisma „Wanda" (t. III, s. 145—148). Wywołało to reakcję
szwoleżerów, którzy w listach do redakcji przedstawiali swój
punkt widzenia. W tymże tomie „Wandy" (s. 213—216) znaj-
dujemy Wspomnienia narodowe. Dodatek do Somosierry, napisane
przez Wincentego Szeptyckiego, jednego z oficerów 3 szwadro-
nu.
Zareagował także szef 1 szwadronu Tomasz Lubieński. Jego
relacja ukazała się na łamach „Wandy" jako Krótki opis bitwy
pod Somo-SierrąŁubieński sobie przypisywał główną zasługę,
uważając się za zdobywcę przełęczy i twierdził, że 3 szwadron
nie zdobył wszystkich armat, a raczej nie był w stanie utrzymać
się na szczycie i trzeba było raz jeszcze walczyć o tę pozycję.

6
Łubieński, Krótki opis bitny pod Somo-Sierrą, s. 99—104.
133
Jego zdaniem zwycięstwo przypieczętował dopiero dowodzony
przezeń 1 szwadron, wspierany przez służbowy pluton strzel-
ców konnych gwardii.
Z taką wersją nie mógł zgodzić się Andrzej Niegolewski, któ-
ry jako jedyny z oficerów 3 szwadronu dotarł do czwartej baterii
i wziął ją z resztką podkomendnych.
Niegolewski zabrał jednak głos publicznie dopiero w 1854
roku, kiedy to w Poznaniu wyszła jego obszerna relacja Sonio-
-Sierra, wydana w następnym roku w Paryżu po francusku jako
Les Polonais a Somosierra en Espagne en 18087. Punktem wyjścia
dla tej relacji stała się wielotomowa praca znanego francuskiego
historyka Adolpha Thiersa Historia Konsulatu i Cesarstwa, któ-
rego tom z 1849 roku zawierał m.in. opis Somosierry. Był to
opis wyjątkowo stronniczy, krzywdzący Polaków, których autor
nazywał „rodzajem najemników". Thiers dowodził tam, opiera-
jąc się na 13 biuletynie i na wspomnieniach Pradta, że w ataku
na przełęcz komendę sprawował gen. Montbrun, że pierwsza
szarża została odparta i ze gdyby nie udział francuskich ofice-
rów, to nic nie wyszłoby z tego ataku. Zareagowawszy na
krzywdzącą i fałszywą wersję Thiersa, Niegolewski napisał doń
list, w którym wskazywał na liczne nieścisłości i pomyłki, do-
magając się zamieszczenia sprostowań w następnym tomie.
Thiers obiecywał mu to wprawdzie, ale nie dotrzymał słowa,
wobec czego Niegolewski sam napisał obszerną własną relację
i aby podbudować ją innym materiałem dowodowym, zachęcił
do pisania żyjących jeszcze kolegów pułkowych. W ten sposób
zebrał świadectwa od Józefa Załuskiego, Wincentego Szeptyc-
kiego, Wiktora Lubańskiego, Walentego Zwierkowskiego, Win-
centego Toedwena i paru innych. Materiał ogłoszony przez
Niegolewskiego — przede wszystkim dlatego, że wydany był po
francusku — został wykorzystany później przez wielu francu-
skich i angielskich historyków. W zasadzie udało się w ten spo-
sób obalić kłamstwo Thiersa, chociaż i tak zdarzają się jeszcze
takie opracowania Somosierry, w których wciąż twierdzi się, że
szwoleżerami dowodził Montbrun 8 .

7
A. N i e g o l e w s k i, Les Polonais a Somosierra en Espagne en 1808, Pa-
ris 1855.
8
Np. G. B l o n d, La Grandę Armee, Paris 1979, s. 224.
134
Współcześnie z Niegolewskim zbierał materiały Józef Zału-
ski, który sam nie brał udziału w szarży i nawet jej nie widział.
Wydał on w 1856 roku w Paryżu broszurę La Pologne et les Po-
lonais defendus par un ancien officier de chevau-legers polonais de
la garde de l'Empereur Napoleon I-er, contre les erreurs et les in-
justices des écrivains français MM Thiers, Segur, Lamartine. Za-
łuski współpracował dosyć ściśle z Niegolewskim i obie wersje
są w wielu punktach zgodne. Wnet potem Załuski na łamach
krakowskiego „Czasu" zaczął publikować w odcinkach swe
Wspomnienia o pułku lekkokonnym gwardii. Całość ukazała się
w formie książkowej w 1865 roku.
W 1873 roku wyszły pośmiertnie pamiętniki Philippe de
Segura, które zachwiały wiarę francuskich historyków w to, co
pisali Niegolewski i Załuski. Segur trzymał się stale swojej
wersji, iż to on zaniósł szwoleżerom rozkaz ataku, że on nimi
dowodził, że on także niemalże jedyny dotarł na sam szczyt
przełęczy9. Segur już wcześniej był powszechnie znany z fan-
tazji i bardzo dowolnego interpretowania wydarzeń. Jego histo-
ria kampanii 1812 roku wywołała burzę protestów i skłoniła nie-
jednego uczestnika (m.in. gen. Gourganda) do wskazania na li-
czne błędy. W wypadku Somosierry de Segur miał ułatwione
zadanie. Czyż 13 biuletyn podyktowany przez samego Napo-
leona nie podkreślał jego zasług? Kiedy pod koniec życia przy-
gotowywał tę część wspomnień do wydania ich drukiem, nie ży-
li już w większości ci francuscy generałowie, którzy jak Alont-
brun czy Dautancourt mogli zaprotestować przeciw samochwal-
czym twierdzeniom. Przed publikacją wspomnień wstrzymały
zapewne de Segura broszury Niegolewskiego i Załuskiego.
Gdyby upierał się przy wydaniu własnej relacji, musiałby nie-
wątpliwie oczekiwać gniewnej repliki Polaków. Takich obaw
nie miała rodzina de Segura, kiedy w 1873 roku wydała pa-
miętniki. Nie żyli już polscy uczestnicy szarży.
Na wspomnienia de Segura, który sobie przypisywał główną
rolę wr zdobyciu Somosierry, próbowała zareagować córka nie
żyjącego już Tomasza Łubieńskiego. Pojechała do Paryża i sta-

9
P. de S e g u r , Histoire et momoires, Paris 1873.
135
rała się uzyskać dostęp do materiałów archiwalnych, ale władze
francuskie nie zgodziły się na to. Warto zwrócić uwagę, że pre-
zydentem Francji był wówczas Adolphe Thiers, ów tak nie-
chętny Polakom historyk i że wydanie pamiętników de Segura
właśnie wówczas nie było przypadkowe 10.
W roku 1899 ukazała się drukiem kolejna relacja dotycząca
Somosierry. Aleksander Rembowski z polecenia rodziny Kra-
sińskich wydał dziennik grosmajora Pierre Dautancourta,
jednakże bez uwzględnienia szerszej wersji opisu szarży przygo-
towanej w 1818 roku w odpowiedzi na twierdzenia Pradta.
Dziennik ten nie wnosił nowych elementów w stosunku do te-
go, co ogłoszono w Victoires et conquetes.
W tymże roku, w parę miesięcy później, niewątpliwie odpo-
wiadając na inicjatywę potomków Wincentego Krasińskiego,
Roger Łubieński opublikował korespondencję swego pradziada
Tomasza, a m.in. listy* do rodziny pisane wkrótce po bitwie. I tu
również znajdujemy tezę, że to właśnie Tomasz Łubieński ode-
grał czołową rolę, a to dlatego, iż pierwsza szarża prowadzona
przez 3 szwadron nie przyniosła pełnego zdobycia przełęczy.
Minęło blisko pół wieku i w 1947 roku ukazała się w War-
szawie książka Antoniego Trepińskiego Od San Domingo do Cas-
sino. Książka ta, pisana w latach okupacji i ukończona w czerw-
cu 1944 roku na krótko przed powstaniem warszawskim, prze-
pojona jest duchem skrajnego nacjonalizmu. Cenne jest jednak
to, że Trepiński przytoczył tam nie znany poprzednio list Jana
Kozietulskiego pisany wnet po bitwie do Juliana Ursyna Niem-
cewicza i zachowany w zbiorach Biblioteki Uniwersyteckiej
w Warszawie11. Kozietulski ogranicza relację do tego, co sam wi-
dział, ale wnosi istotne nowe szczegóły do naszej wiedzy na te-
mat przygotowań do szarży i pierwszej jej fazy.
Zupełnie nieznaną natomiast, a więc nie wykorzystaną przez
historyka, pozostała relacja Benedykta Zielonki, który uczestni-
czył w szarży jako dowódca 4 plutonu 7 kompanii. Relację tę
Zielonka napisał w lipcu 1828 roku na prośbę Dautancourta,
10
Ślady zabiegów córki w teczce personalnej gen. Tomasza Łubieńskiego,
SHAT.
11
A. T r e p i ń s k i , Od San Domingo do Cassino, Kraków 1947, s. 158.
136
który pozostawał w ścisłym kontakcie listownym z wielu szwo-
leżerami. W papierach grosmajora zachował się opasły tom tej
jego korespondencji, m.in. z Wincentym Dobieckim, Antonim
Jankowskim, Józefem Załuskim, Wincentym Toedwenem oraz
Francuzem dr. Girardinem, który był chirurgiem pułku szwo-
leżerów, a w 1814 roku przeniósł się do Polski. Korespondencja
ta dotyczy jednak innych fragmentów wielkiej szwoleżerskiej
epopei. Jedynie list Zielonki z drobnymi uwagami Jankowskie-
go odnosi się bezpośrednio do samej szarży 12.
Zielonka podaje wiele cennych szczegółów na temat tego, co
działo się z 3 szwadronem poprzedniego wieczora, a także jak
był sformowany szwadron w czasie ataku. Relację tę przyta-
czamy tu w formie aneksu.

Przez kilkadziesiąt lat — ze zrozumiałych względów —


w podzielonej rozbiorami Polsce nie ukazywały się żadne na-
ukowe opracowania bitwy o Somosierrę. Trzeba było zadowolić
się sprowadzaniem książek francuskich (głównie zresztą pa-
miętników), w których znajdowano drobne i zazwyczaj błędne
wzmianki na ten temat. Dawny dowódca szwoleżerów gen.
Wincenty Krasiński, mimo pozycji, jaką zajmował w Króle-
stwie Polskim i mimo przychylności władz, jaką zachował po
roku 1831, nie uczynił nic, aby takie opracowanie historyczne
ujrzało światło dzienne. Ograniczał się do zbierania w swej
Opinogórze materiałów ikonograficznych dotyczących Somo-
sierry, a więc kopii obrazów i rycin takich artystów francuskich,
jak Lejeune czy Vernet.
Utrzymywała się jednak legenda Somosierry, opowiadano
sobie o wspaniałym zwycięstwie Polaków w odległej Hiszpanii,
kiedy to jeden szwadron lekkokonnych potrafił rozbić całą nie-
przyjacielską armię. Patriotyczni poeci już od roku 1809 pisali
wiersze na ten temat, poczynając od Kantorberego Tymowskie-
go a na Or-Ocie kończąc. Najbardziej znana jest oczywiście żoł-

12
Papiery Dautancourta, SHAT. Patrz aneks.
137
nierska piosenka A czyjeż to imię rozlega się sławą... autorstwa
Marii Konopnickiej.
Pierwszą próbę historycznego opracowania Somosierry
podjął Juliusz Falkowski, autor pięciotomowych Obrazów z
życia kilku ostatnich pokoleń w Polsce. Oparł się on przede
wszystkim na relacji Niegolewskiego, dlatego też dzieło to
nie zawiera właściwie nowych elementów 13.
W 1888 roku ukazała się praca Polacy w Hiszpanii znanego
pisarza historycznego Walerego Przyborowskiego, który w tym
wypadku używał pseudonimu Zygmunt Lucjan Sulima. Miał
to być całościowy obraz polskich walk w Hiszpanii, ale autor
nie dysponował wystarczającymi źródłami. W rezultacie
powstała tylko kompilacja wspomnień polskich żołnierzy,
którzy znaleźli się za Pirenejami.14 W opisie Somosierry
Przyborowski nie wychodzi więc poza znane wcześniej relacje.
Ten sam temat podjął on zresztą w powieści Szwoleżer Stach.
Nieco później ukazała się powieść Wacława Gąsiorowskiego
Huragan, zawierająca piękny opis ataku na Somosierrę. Głów-
nym bohaterem jest Florian Gotartowski, postać autentyczna,
szeregowy żołnierz, a potem oficer pułku szwoleżerów, który
jednak w rzeczywistości nie odegrał poważniejszej roli ani
w samym ataku, ani też w paroletniej epopei pułku. Opisując
szarżę, Gąsiorowski oparł się także na Niegolewskim, który od
lat pięćdziesiątych ubiegłego stulecia — wielokrotnie wydawa-
ny w całości bądź we fragmentach — stał się niepodważalnym au-
torytetem w sprawach dotyczących Somosierry. Powieść Gąsio-
rowskiego doczekała się wielu edycji, przez co taka właśnie
wersja ataku została ogromnie spopularyzowana i przyjmowało
ją z nabożną czcią każde młode pokolenie Polaków.
W 1898 roku ukazało się — od razu przetłumaczone na język
polski — studium rosyjskiego generała A. K. Puzyrewskiego
Szarża jazdy polskiej pod Somo-Sierrą15. Było to bez wątpienia

13
J. F a l k o w s k i , Obrazy z życia ostatnich pokoleń w Polsce, Poznań
1877—1887.
14 Z. J. S u l i m a , Polacy w Hiszpanii (1808—1812), Warszawa 1888.
15
A. K. P u z y r e w s k i , Szarża jazdy polskiej pod Somo-Sierrą, Warszawa
1898.
138
najlepsze historyczne opracowanie tego tematu zarówno ze
względu na zakres źródeł wykorzystanych przez autora, jak też
umiejętną ich analizę. Puzyrewski poddaje surowej ocenie więk-
szość francuskich relacji — m.in. de Segura i Marbota — obala
przy tym sporo błędów Thiersa i innych historyków. Puzyrew-
ski jako pierwszy wykorzystał dziennik Dautancourta w jego
wersji rękopiśmiennej, przy czym zwrócił uwagę, że i tu znaj-
dują się luki i nieścisłości. Studium Puzyrewskiego zostało za-
akceptowane w Polsce jako rzetelne i obiektywne, podkreślające
w pełni zasługi szwoleżerów. To właśnie Puzyrewski swą publi-
kacją wywołał w rok później ogłoszenie drukiem dziennika
Dautancourta.
Przebieg ataku według wersji Puzyrewskiego powtórzony
został następnie przez kilku historyków polskich, którzy ogła-
szali swe prace w początkach dwudziestego wieku, kiedy to
obchodzono stulecie kolejnych napoleońskich kampanii. W
pracy Tadeusza Korzona Dzieje wojen i wojskowości w Polsce
wydanej w 1912 roku znalazł się rozdział napisany przez
Bronisława Gembarzewskiego poświęcony pułkowi
lekkokonnych. W tym samym czasie młody historyk Marian
Kukieł — późniejszy ge-nerał — ogłosił Dzieje orężu
polskiego w epoce napoleońskiej. W roku 1921 wyszła
natomiast Historia wojenna porozbiorowa Witolda Huperta.
Wszystkie trzy prace, ze względu na ograni-czone rozmiary
opisu ataku, nie miały jednak tego znaczenia, co analityczne
studium Puzyrewskiego 16.
Somosierrą zamierzał zająć się Adam Skałkowski, który bar-
dzo dobrze znał archiwa paryskie i odszukał w nich niejeden
cenny dokument dotyczący spraw polskich. Ostatecznie jednak
ograniczył się do wydania drukiem kilku nie znanych przedtem
relacji z archiwum w Niegolewie. Była to korespondencja Nie-
golewskiego z Załuskim, Lubieńskim, Piotrem Krasińskim
i Ambrożym Skarżyńskim. Całość ukazała się jako Echa Sorno-
sierry w 1924 roku na łamach „Kwartalnika Historycznego"
z komentarzem Skałkowskiego.
16
T. K o r z o n , Dzieje wojen i wojskowości w Polsce, t. III, Kraków 1912;
M. K u k i e ł , Dzieje oręża polskiego w epoce napoleońskiej, Warszawa 1912;
W. H u p e r t, Historia wojenna porozbiorowa, Lwów 1912.
139

Od czasu studium Puzyrewskiego i jego tez powtórzonych


przez Gembarzewskiego i Kukiela, przyjęto w Polsce, że w za-
sadzie wszystko, co dotyczy Somosierry, zostało już wyjaśnio-
ne. O ile w okresie międzywojennym Somosierra uważana była
za przykład wspaniałej postawy polskiego żołnierza, to po roku
1945 niektórzy próbowali ją przedstawić jako przejaw „ułań-
skiej lekkomyślności", „romantycznej nieodpowiedzialności",
,,atakowania na łeb na szyję". Pojawił się nawet termin „kozie-
tulszczyzna".
Przeciwko takiemu przedstawianiu ataku na Somosierrę za-
protestował Zbigniew Załuski w znanej pracy eseistycznej Sie-
dem polskich grzechów głównych l7. Załuski udowodnił, że atak
na Somosierrę może być przykładem wspaniałego zwycięstwa
okupionego stratami niewielkimi w porównaniu do strategi-
cznego znaczenia tego sukcesu.
W trzy lata później, w 1965 roku, wszedł na ekrany film
Andrzeja Wajdy Popioły. Czyniąc odstępstwo w stosunku do
powieści Żeromskiego, Wajda umieścił swych bohaterów nie
w pułku lansjerów nadwiślańskich, ale wśród lekkokonnych gwar-
dii. Tym samym więc zamiast szarży na hiszpańskie armaty
pod Tudelą — szarży zresztą o wiele mniej znanej i nie tak zna-
czącej — pokazał atak na przełęcz Somosierra. Filmowy obraz
tej szarży odznacza się rzetelnością szczegółów, co zresztą
podkreślali uczestnicy wielkiej ogólnonarodowej dyskusji, jaka
rozpoczęła się natychmiast na temat filmu.
W partiach dotyczących Somosierry dyskusja ta koncentro-
wała się — rzecz szczególna — na kwestii czy Somosierra może
być uznana za wąwóz. Dla historyków francuskich taki problem
właściwie nigdy nie istniał, bo stosowane przez nich pojęcie defi-
le oznacza „ciaśninę", a więc miejsce trudne do przejścia, za to
łatwe do obrony, które wcale nie jest jednoznaczne z wąwozem.
Ten spór został ostatecznie rozstrzygnięty — powszechnie
przyjęto, że dolina Somosierry jest tak szeroka, iż nie sposób jej
traktować jako wąwóz. Niemniej jednak z racji tego, że wszę-
dzie zalegają odłamki skalne i że kawaleria mogła atakować je-

17
Z. Z a ł u s k i , Siedem polskich grzechów głównych, Warszawa 1962.
140

dynie wzdłuż drogi, uczestnicy dyskusji zgodzili się co do tego,


iż była to rzeczywiście pozycja wyjątkowo trudna do zdobycia.
W 1967 roku w Londynie ukazała się obszerna praca Maria-
na Kujawskiego Z bojów polskich w wojnach napoleońskich 18,
będąca zbiorem szkiców poświęconych bitwom pod Maidą,
Somosierrą, Fuengirolą i Albuherą. Kujawski. który był histo-
rykiem-amatorem, zadał sobie szczególny trud. zbierając
wszystko to, co napisano na temat Somosierry i analizując na
nowo te materiały. Trzeba stwierdzić, że jest to najlepsze do-
tychczasowe opracowanie Somosierry, odznaczające się rzetel-
nością, dbałością o szczegóły, starannością.
Kujawski — podobnie jak jego poprzednicy — uznał relację
Niegolewskiego za źródło podstawowe. Na nie też oparł trzon
swego opisu, wzbogacając go innymi, licznymi źródłami. Jego
zdaniem przełęcz została zdobyta tylko przez 3 szwadron Ko-
zietulskiego, a rola 1 szwadronu pod Łubieńskim ograniczała
się do utrzymania i zabezpieczenia już wcześnie- opanowanej
pozycji. Kujawski zamieścił też szczegółowy przegląd literatury
polskiej, francuskiej, angielskiej i rosyjskie- dotyczącej Somo-
sierry.
W tym samym czasie ukazało się pierwsze wydanie popular-
nej historii pułku szwoleżerów Mariana Brandysa Kozietulski
i inni. Chociaż autor wykorzystał tu nie znaną poprzednio ko-
respondencję Kozietulskiego, to w opisie marnej szarży nie wy-
szedł poza to, co pisali Niegolewski i Józef Załuski.

Od początku w sporach, jakie toczyły się wokół Somosierry,


podstawowym źródłem, na jakim opierali się historycy, były
wspomnienia i relacje oficerów polskich i francuskich obecnych
na polu walki. Przez długi czas — do końca ubiegłego stule-
cia — nie wykorzystywano zupełnie akt operacyjnych, które
przecież mają kapitalne znaczenie dla analizy działań armii
francuskiej przed i po 30 listopada 1808 roku. Pierwszym, który

18 Kujawski, op. cit.


141
sięgnął po te akta, był ppłk Dominique Balagny — autor kilku-
tomowej pracy Compagne de I 'Empereur Napoleon en Espagne,
która ukazała się w Paryżu w latach 1902—1907. Balagny bar-
dzo starannie przebadał niemal to wszystko, co znajdowało się
w archiwum ministerstwa wojny i co dziś przechowywane jest
w Service Historique de F Armée de Terre (S H AT) w Vincennes
pod Paryżem. Były to przede wszystkim początkowe kartony
serii E 8 zawierającej tysiące akt operacyjnych z wojny w Hisz-
panii. Belagny sięgnął także do kontroli pułku szwoleżerów
gwardii, ale nie uwzględnił wszystkich zawartych tam informa-
cji. Ponieważ dziennik Dautancourta był już wydany drukiem,
przeto nie sprawdził, czy istnieje coś więcej w papierach gros-
majora lekkokonnych. Praca Balagny'cgo — doskonale napisa-
na — została od razu uznana za „ostateczną wersję wydarzeń
pod Somosierrą" i chociaż nie wznawiano jej później, i dziś
stanowi ona rzadkość, to przecież historycy na ogół opierają się
na zawartych tam konkluzjach.
Zupełnie natomiast nie wykorzystywano do tej pory bogatego
materiału, jaki przechowywany jest w Archives Nationales
w serii AF IV. Są to akta podobnego charakteru, co w Vincen-
nes, a ponadto raporty francuskiej służby wywiadowczej, tłu-
maczenia dokumentów hiszpańskich, jakie wpadły w ręce Fran-
cuzów, wykazy liczbowe poszczególnych jednostek. Analiza
tych akt pozwala na nowo ocenić to, co stało się pod Somo-
sierrą.
Wróćmy jednak do relacji uczestników samej szarży. Na plan
pierwszy wysuwają się tu oczywiście wspomnienia Niegolew-
skiego, które dzięki temu, że ogłoszono je także po francusku,
zostały szeroko wykorzystane przez Balagny'ego i weszły w ten
sposób do historiografii zachodnioeuropejskiej.
Jeśli jednak poddać owe wspomnienia szczegółowej analizie
i skonfrontować ich treść z zachowanymi dokumentami puł-
kowymi, to można dojść do wniosku, że wiele szczegółów przy-
toczonych przez autora wydaje się wątpliwych bądź wręcz nie-
prawdopodobnych.
Tak np. Niegolewski pisze, że kiedy stanął na szczycie prze-
ieczy i kiedy zwalił się na ziemię, przywalony konającym wierz-
142
chowcem, podbiegło ku niemu kilku Hiszpanów, którzy naj-
pierw skłuli go bagnetami, a następnie przyłożyli pistolety do
giowy i wystrzeliwszy, zadali kolejną ranę. W komentarzu do
tej relacji zawartym w antologii Dał nam przykład Bonaparte
wyraziłem przypuszczenie, że „prawdopodobnie przytknięcie
luf do głowy osłabiło siłę uderzenia kul, być może zresztą ładu-
nek prochu był za mały" 19.
Badając stan służby Niegolewskiego zachowany w archiwum
wojennym w Yinccnnes 20, natrafiłem na adnotację, która po-
twierdzając, iż otrzymał dziewięć pchnięć bagnetem, stwierdza
jednak, że rany w głowę zadane zostały „od pałasza". Być może
Niegolewski przyciśnięty do ziemi koniem, a więc nie mogący
swobodnie poruszać się i dostrzec tego, co się wokół niego dzie-
je, nie bardzo widział dopadających go Hiszpanów. Być może
po otrzymaniu rylu pchnięć stracił przytomność i mógł później
jedynie przypuszczać, że strzelano doń z pistoletów. Jedno-
cześnie jednak nie można wykluczyć, że pisząc o tych pistole-
towych strzałach chciał trochę na wyrost podkreślić dramatyzm
sytuacji, w jakiej się znalazł.
Niegolewski pisze także, że kiedy na szczycie przełęczy towa-
rzyszyła mu już tylko garstka szwoleżerów, wydał rozkaz, by
uderzyć na Hiszpanów, którzy zbierali się z zamiarem odbicia
dział. W tym ostatnim boju — według niego — miał zginąć
wachmistrz 7 kompanii Antoni Sokołowski. W istocie rzeczy jed-
nak — jak zanotowano w „kontroli" pułku — zmarł on z ran
odniesionych pod Somosierrą dopiero w połowie stycznia
w szpitalu w Madrycie. Ponieważ sam Niegolewski, także ran-
ny, został przewieziony z innymi szwoleżerami do Madrytu,
a więc towarzyszył rannym kolegom przynajmniej przez pier-
wsze dni po bitwie, musi nieco dziwić ta rozbieżność jego rela-
cji ze stanem faktycznym. Wskazuje ona, że w pół wieku po
opisywanych wydarzeniach pamięć zawodziła już Niegolew-
skiego, jeśli chodzi o pewne szczegóły.
We wcześniejszej partii wspomnień Niegolewski drobiazgo-

19
B i e l e c k i , T y s z k a , op. cit., s. 209.
20
Teczka personalna Andrzeja Niegolewskiego, SHAT.
143
wo relacjonuje przebieg rekonesansu, kiedy to szwoleżerowi Jó-
zefowi Ponińskiemu udało się pochwycić hiszpańskiego piechu-
ra. Niegolewski dodaje, że tenże Poniński zginął w 1811 roku
w jednym z licznych pojedynków, jakie miał z Francuzami. Tym-
czasem „kontrola'' pułkowa pozwala stwierdzić, że Józef Poniń-
ski wcale nie zginął w Hiszpanii, ale wrócił z regimentem do
kraju w 1814 roku.
Niegolewski utrzymuje także, że był jedynym oficerem
3 szwadronu, który dotarł na szczyt przełęczy. Niektórzy z ko-
legów próbowali prostować to przypominając, że dotarł tam
również Benedykt Zielonka. Tak — mówi Niegolewski — Zie-
lonka stanął na szczycie, ale w dniu szarży nie był jeszcze ofice-
rem. Tymczasem weryfikacja stanu służby Zielonki pozwala
stwierdzić, że został on mianowany podporucznikiem — a więc
miał taki sam stopień, co Niegolewski — 4 października 1808
roku 21. Zdarzało się wprawdzie — i to dosyć często — że takie
nominacje nadchodziły z opóźnieniem. W tym wypadku jest to
jednak nieprawdopodobne, bo nominacje te podpisywał sam
Napoleon, który miał przecież przy sobie pułk szwoleżerów od
kilku tygodni. Zresztą od owego 4 października do 30 listopada
minęło blisko dwa miesiące i Zielonka w dniu pamiętnej bitwy
musiał już nosić podporucznikowskie szlify.
We wspomnieniach Niegolcwskiego znajduje się piękna sce-
na, kiedy to ciężko ranny, okrwawiony, leżał pod armatami
czwartej baterii na szczycie Somosierry, gdzie zobaczył go Na-
poleon. Oto co pisze Niegolewski na ten temat: „Wkrótce nad-
jechał cesarz i krzyżem Legii Honorowej mnie zaszczycił. Pier-
wszy to był krzyż, który się pułkowi naszemu był dostał. Ja,
najmłodszy oficer, pierwszym go jako szwoleżer zdobył, a do
tego zdobyłem go sobie w dzień moich imienin. Pierwszy to raz
było, żem od ojca nie dostał wiązarka na imieniny, ale za to do-
stałem go z rąk cesarza za krew dla ojczyzny w dniu imienin
przelaną i jeszcze płynącą"22.
Z tego fragmentu relacji wynika, że cesarz pochylił się nad

21
Teczka personalna Benedykta Zielonki, tamże.
22
Niegolewski, Somosierra.
144
Niegolewskim i przypiął mu do piersi własny krzyż Legii. Tego
rodzaju sceny powtarzały się czasem pod koniec bitew, w jakich
uczestniczył Napoleon, który w taki właśnie spektakularny spo-
sób nagradzał dzielnych żołnierzy. Tak też zawsze interpreto-
wano relację Niegolewskiego, tym bardziej że stwierdza on, iż
otrzymał Legię „w dniu swoich imienin", a więc niewątpliwie
30 listopada, w dzień św. Andrzeja i szarży na Somosierrę.
Konfrontując to twierdzenie z wykazami Polaków odznaczo-
nych Legią Honorową trzeba stwierdzić, że nie odpowiada to
prawdzie 23 . 30 listopada 1808 roku żaden ze szwoleżerów nie
otrzymał Legii. Pierwszym, któremu cesarz przyznał to odzna-
czenie włas'nie za Somosierrę, był wachmistrz 7 kompanii Ja-
kub Dąbczewski (nazwisko zostało podane błędnie jako Dą-
browski), a dekret nominacyjny datowany jest 5 grudnia. Dąb-
czewski otrzymał Legię — jak podano w jego stanie służby,
także zachowanym w zamku Vincennes — za to, że „pierwszy
wszedł w baterie nieprzyjacielskie Somosierry"24. W dwa dni
później, 7 grudnia, krzyże Legii otrzymali: wach. 3 kompanii
Józef Babicki, wach. Waligórski (nazwisko z pewnością prze-
kręcone), szwoleżer Karol Suszyński z 3 kompanii (wymieniony
błędnie jako Surzycki), którzy w czasie ataku zdobyli hiszpań-
skie sztandary.
Nazwisko Niegolewskiego znajdujemy dopiero w dekrecie
z 10 marca 1809 roku, a więc dokumencie podpisanym przez
Napoleona przeszło trzy miesiące po szarży. Jak na oficera, któ-
ry miał rzekomo otrzymać Legię bezpośrednio z rąk Napoleo-
na, tak długi odstęp czasu jest zdumiewający. Dodajmy, że
w owym dekrecie z 10 marca Niegolewski jest wymieniony do-
piero na piątym miejscu po szefie szwadronu Kozietulskim,
dowódcy 7 kompanii Piotrze Krasińskim, dowódcy 2 kompanii
kpt. Jerzmanowskim, dowódcy l kompanii kpt. Lubieńskim.
To, co Niegolewski pisał na temat Somosierry w listach do
Thiersa i co ukazało się drukiem w 1854 roku w Poznaniu, nie
było jednak jego pierwszą relacją na temat własnego udziału

25
B. S t a r z y ń s k i , Polonais décorés de le Legion d'Honneur, Paris 1899.
24
Réfugiés Polonais, SHAT, X 60.
145
w szarży. 28 czerwca 1811 roku na biwaku w hiszpańskiej
miejscowości Beiza napisał list do marsz. Berthiera, w którym
skarżył się, że jest „najstarszym porucznikiem w pułku" i że
w nominacjach na stopień kapitana parokrotnie wyprzedzali go
już młodsi od niego porucznicy. Przypominając swe zasługi,
Niegolewski pisze m.in.: „Znajdowałem się we wszystkich bit-
wach, w których występował pułk. Pod Somosierrą w Hiszpanii
byłem jedynym oficerem, który pozostał przy życiu z tych, co
uczestniczyli w pierwszej szarży. Otrzymałem tam jedenaście
ran. po tym, jak miałem szczęście zdobyć jedno działo na nie-
przyjacielu. Jego Wysokość książę Istrii widział mnie leżącego
na polu walki i był tak łaskawy, że rozmawiał ze mną"25.
W liście nie ma ani słowa o rozmowie z Napoleonem i o tym,
że cesarz dał mu krzyż Legii na polu walki. Gdyby scena taka
miała miejsce, Niegolewski bez wątpienia byłby ją przytoczył,
bo w ten sposób radykalnie zwiększałby własne szanse na
awans, skoro mógłby oświadczyć, iż znalazł uznanie w oczach
samego imperatora. Konfrontacja tych dwu relacji — pierwszej,
pisanej niespełna trzy lata po szarży, i drugiej, powstałej w po-
nad czterdzieści lat po niej — podważa rzetelność wspomnień
Niegolewskiego, przynajmniej w niektórych — nader istot-
nych — partiach.
Zwróćmy uwagę na pewien fragment relacji Niegolewskiego
z 1811 roku. Pisze on, że był jedynym oficerem, jaki po/ostał
przy życiu „z tych, co uczestniczyli w pierwszej (podkreślenie
aut.) szarży". Pomińmy już, że ocalał także dowódca 7 kompa-
nii kpt. Piotr Krasiński, że ocaleli por. Wincenty Szeptycki
i ppor. Benedykt Zielonka, których udziału Niegolewski za-
przecza. Najważniejsze jest to, że w 1811 roku, kiedy pamięć
była jeszcze świeża, sam Niegolewski stwierdza w sposób nie-
wątpliwy, że była „pierwsza szarża", a więc tym samym musia-
ła być po niej także druga — a być może nawet i trzecia.
Przypomnijmy, z jaką to gwałtownością Niegolewski zaprze-
czał twierdzeniom Lubieńskiego, jakoby pierwsza szarża wyko-
nana przez 3 szwadron nie doprowadziła do pełnego sukcesu
25
Teczka personalna Andrzeja Niegolewskiego, tamże.
146
i że trzeba było posłać kolejne szwadrony, których — druga z ko-
lei — szarża przyniosła ostateczne opanowanie przełęczy. Teraz
więc okazuje się, że sam Niegolewski w 1811 roku wcale nie
kwestionował, iż po pierwszej szarży, w której uczestniczył,
wykonano drugą. Innymi słowy, jego wersja z 1854 roku jest
przynajmniej w tej sprawie nieścisła.
We wspomnieniach z 1854 roku Niegolewski bardzo szczegó-
łowo opisuje, jak rankiem 30 listopada posłany został na rekone-
sans dla zdobycia języka. W relacji tej nie ma jednak ani słowa
o tym, że biorący udział w rekonesansie szwoleżer Wiśniew-
ski dostał się do niewoli, co oczywiście było sprawą kompromi-
tującą dla oficera prowadzącego rekonesans na parę godzin
przed walką. To, iż Wiśniewski dostał się w ręce Hiszpanów
właśnie podczas rekonesansu prowadzonego przez Niegolew-
skiego — nie podlega wątpliwości. W „kontroli" pułkowej przy
nazwisku Wiśniewskiego zanotowano, że był żołnierzem 3 kom-
panii (a więc 3 szwadronu, z którego Niegolewski dobrał sobie
uczestników wyprawy) i że wpadł w ręce Hiszpanów 30 listo-
pada 1808 roku „podczas rekonesansu". Żaden inny rekonesans
nie był podejmowany tego dnia przez 3 szwadron, wynika to
jasno z samych wspomnień Niegolewskiego. Biorąc pod uwagę
mnóstwo szczegółów, jakie Niegolewski przytacza na temat re-
konesansu, należy stwierdzić, że w tym wypadku celowo prze-
milczał wydarzenie, które było kompromitujące dla niego sa-
mego i mogło też być wykorzystane przez Thiersa ze szkodą dla
„dobrego imienia Polaków". Właśnie utrata szwoleżera Wiś-
niewskiego, który zresztą nie odnalazł się już i prawdopodobnie
został zamordowany przez Hiszpanów, była powodem, dla któ-
rego ambitny podporucznik nie stawił się osobiście przed cesa-
rzem wraz z hiszpańskim jeńcem, a potem — mimo niekwe-
stionowanej odwagi osobistej i wielkich zasług w samej szarży
— nie doczekał się takiej nagrody, na jaką liczył.
Analizując wspomnienia Niegolewskiego, trzeba pamiętać, że
powstały one jako reakcja na wyjątkowo stronniczy opis szarży
w dziele Thiersa. Niegolewski, podobnie jak wielu kombatan-
tów przed i po nim — nie tylko zresztą z wojen napoleoń-
skich — stanął natychmiast w „obronie dobrego imienia", za-
147
przeczając en bloc wszystkiemu, co mogło wydawać mu się
choćby odrobinę „nie na miejscu". Chciał zachować dla poto-
mności wyidealizowany obraz szarży, chciał, aby atak ten za-
pamiętany został jako coś niezwykłego, jako niebywałe uderze-
nie Polaków, którzy nie zatrzymali się ani na chwilę, sami
wszystkiego dokonali, ponieśli wielkie ofiary, ale też zdobyli to,
co im rozkazał zdobyć cesarz. Niegolewski znalazł zresztą
w tym względzie pełną solidarność swych dawnych kolegów
pułkowych, którzy chętnie dostarczyli mu własnych wspo-
mnień, podtrzymujących tezę, iż szarża była prawdziwym maj-
stersztykiem sztuki wojennej. Dlatego właśnie z wielką ostro-
żnością należy traktować wszystkie te relacje, jakie powstały
w latach 1850—1854 w reakcji na dzieło Thiersa. O wiele bar-
dziej wiarygodne są wspomnienia szwoleżerów pisane wcześ-
niej, ze względu na mniejszy upływ czasu, a przede wszystkim
dlatego, że nie miały służyć żadnej tezie idealizującej szwoleżer-
ski regiment.
Niegolewski był bez wątpienia człowiekiem uczciwym, gorą-
cym patriotą, dzielnym oficerem. Takim zresztą przeszedł do
historii i takim był z pewnością. Jeśli wskazałem na nieścisłości
czy przeinaczenia w jego wspomnieniach, to jedynie po to, by
podkreślić, że nie wszystko, co pisze ten wybitny oficer, trzeba
przyjmować „na wiarę" i „bez zastrzeżeń". Relacja Niegolew-
skiego zachowuje swą wartość w wielu innych punktach
i w dalszym ciągu jest podstawowym źródłem dla analizy
przebiegu szarży. Tyle tylko, że szarża ta nie poszła tak gładko,
jak wynikałoby to z relacji Niegolewskiego i inne szwadrony —
przede wszystkim 1, prowadzony przez Łubieńskiego — miał
też niemałe zasługi.

Przejdźmy teraz do samych sporów merytorycznych, jakie


wynikły na temat szarży.
Przede wszystkim warto zastanowić się, jaki właściwie
rozkaz wydał Napoleon 3 szwadronowi. Czy lekkokonni
mieli wykonać szarżę na wszystkie hiszpańskie armaty i dotrzeć
148
aż na sam szczyt przełęczy, czy też tylko zdobyć pierwszą bate-
rię, tę, która ostrzeliwała francuską piechotę i nie pozwalała jej
posunąć się w głąb doliny.
Nie zachował się oczywiście żaden pisemny rozkaz cesarza,
boć przecież Napoleon wydał go w chwili szczególnego poiry-
towania, w ogniu toczącej się bitwy, kiedy nie było po prostu
czasu na pisaninę. Żaden z obecnych przy tej scenie Polaków
i Francuzów nic przytacza też w swych wspomnieniach jego
dokładnego brzmienia.
Rozkaz cesarski został przekazany dowódcy szwadronu Ja-
nowi Kozietulskiemu, który — jak już mówiliśmy poprzed-
nio — pozostawił na szczęście relację ze swego udziału w szar-
ży-
Kozietulski ogranicza się do stwierdzenia, że cesarski adiu-
tant podał mu tylko krótką komendę „Letka jazda kłusem" i że
dopiero przebiegając koło cesarza szwoleżerowie usłyszeli od
niego: „Polonais, prenez moi ces canons" — „Polacy, zdobądź-
cie te działa"26.
Opisując początek szarży i pierwsze krwawe straty, które
zdawały się powodować zamęt w szeregach lekkokonnych, Ko-
zietulski przypomina sobie, że wspólnie z dowódcą czołowego
plutonu, por. Krzyżanowskim wołał: „Naprzód bracia, aby do
armat". Zdaje się to wskazywać, że szef szwadronu pojął słowa
cesarza jako rozkaz zdobycia tylko pierwszej, czołowej baterii,
która była tak groźna dla piechoty. W tym czasie inne baterie —
znacznie dalej położone — nie prowadziły ognia i nie angażo-
wały się jeszcze w walce.
Taką właśnie interpretację cesarskiego rozkazu potwierdza
dalszy opis wydarzeń. Oto Kozietulski, straciwszy konia, cofa-
jący się pieszo ku pozycjom francuskim, spotyka znów Napo-
leona i na jego pytanie, czy jest ranny, odpowiada: „Non, Si-
re — ale wykonałem pańskie rozkazy". Kozietulski wycofał się
z dalszej walki w chwili, gdy prowadzony przezeń szwadron
wziął już pierwszą baterię. Jego słowa, napisane w parę dni po
bitwie, a więc wówczas, kiedy jeszcze nie toczyła się żadna dy-

26
Patrz aneks.
149
skusja na temat przebiegu szarży, wskazują niedwuznacznie, że
Kozietulski był głęboko przekonany, iż cesarz polecił mu do-
trzeć tylko do pierwszej baterii, zdobyć działa i odblokować
w ten sposób francuską piechotę zatrzymaną u wejścia do do-
liny.
Dwaj inni uczestnicy szarży — wach. Wincenty Toedwen
i ppor. Andrzej Niegolewski — nie zabierają głosu na ten te-
mat. Toedwen w ogóle nie precyzuje, jaki był rozkaz cesarski27,
natomiast Niegolewski otwarcie stwierdza: „Co się tyczy mej
osoby, to jak już nadmieniłem, żadnego rozkazu nie słyszałem".
W takiej sytuacji warto więc zwrócić uwagę, że twierdzenia,
jakoby cesarz rozkazał Polakom wziąć wszystkie baterie, a więc
dotrzeć w szarży aż na szczyt przełęczy, pochodzą od oficerów,
którzy nie byli świadkami wydawania owego rozkazu ani też
sami nie uczestniczyli w ataku. Taką interpretację intencji Na-
poleona przejął jednak niemal każdy z historyków zajmujący się
Somosierrą.
Warto zastanowić się, co mogło kierować cesarzem w chwili,
gdy wydawał Polakom rozkaz do ataku. Z korespondencji szefa
sztabu głównego, marsz. Berthiera, zachowanej w archiwum
wojennym w Vincennes, wynika jasno, że Napoleon bardzo sta-
rannie przygotowywał się do tej walki. Polecał parokrotnie
przeprowadzić rekonesanse i brać „języka", sam także wysunął się
tego dramatycznego dnia 30 listopada niemal poza linie włas-
nych placówek, by zorientować się w sytuacji. Przestrzegał też
poprzednio swych marszałków i generałów, by nie śpieszyli się
z podejmowaniem walki, by nie ryzykowali angażowania swych
sił w niekorzystnych warunkach. 30 listopada zwlekał z rozpo-
częciem batalii, dopóki nie ustąpi mgła, a więc do chwili, gdy
można będzie ogarnąć spojrzeniem większość hiszpańskich po-
zycji28.
Od wyniku boju o Somosierrę mogły zależeć losy tej późno-
jesiennej kampanii. Obie strony — zarówno Hiszpanie, jak też
27
W. T o e d w e n , Relacja z bitwy pod Somosierrą, „Czas", 1855, nr 88, s.
1—2.
28
Korespondencję tę ogłosił w znacznej części ppłk Balagny w swej pracy
Campagne de VEmpereur Napoleon en Espagne, Paris 1902—1907.
150
Francuzi — pamiętali o wydarzeniach pod Baylen, o owej klęs-
ce armii cesarskiej, która przekreśliła szanse stosunkowo łatwe-
go podboju kraju. Napoleon bardziej niż kiedykolwiek potrze-
bował spektakularnego zwycięstwa, które nie tylko otworzyłoby
mu drogę na Madryt, nie tylko zatarłoby fatalne wspomnienie
klęski w Andaluzji, ale również posiałoby zwątpienie w hiszpań-
skich szeregach i umożliwiło szybkie zakończenie wojny. To
zwycięstwo było mu potrzebne także dlatego, że po Baylen
odżyły nadzieje na wrogich mu dworach europejskich —
w Wiedniu, Berlinie, Petersburgu, Londynie. Cesarz nie mógł
absolutnie pozwolić sobie na nową klęskę, a nawet na zabloko-
wanie jego armii u wrót Madrytu.
Jestem przeciwnikiem tezy, że Napoleon wydał Polakom
rozkaz zdobycia wszystkich armat i dotarcia aż na samą prze-
łęcz.
Warunki terenowe były tego rodzaju, że jedynie uporczywe
działanie piechoty mogło doprowadzić do cofnięcia się Hiszpa-
nów. Jakże bogate w wydarzenia wojny napoleońskie nie znają
przypadku rzucania kawalerii do ataku na tak znacznych wyso-
kościach, w typowo górskim terenie, wąską drogą, uniemożli-
wiającą rozwinięcie szwadronu, na pozycje bronione przez dzia-
ła, których każdy strzał musiał być celny. Mimo spektakularne-
go zwycięstwa lekkokonnych pod Somosierrą ani Napoleon, ani
żaden z jego marszałków nie powtarzał później takich szarż,
słusznie uważając, że był to wyczyn wyjątkowy, jakiś szczegól-
ny przypadek, który mógł się zrealizować tylko w niezwykle
sprzyjających okolicznościach. Normalna wojskowa logika tam-
tych czasów wykluczała taki sposób rozstrzygania walki w po-
dobnych warunkach.
Nie ulega wątpliwości, że cesarz zamierzał początkowo zdo-
być przełęcz przy pomocy piechoty. W tym celu wprowadził do
akcji dywizję gen. Ruffina — 9 pułk piechoty lekkiej oraz 24
i 96 pułki liniowe. Dywizja ta liczyła łącznie 190 oficerów i 5422
żołnierzy szeregowych, a więc stanowiła pokaźną siłę. Dopiero
zatrzymanie tej piechoty, jej zablokowanie w pokrytej odłam-
kami skalnymi dolinie, trudności woltyżerów z dotarciem do
pierwszej hiszpańskiej baterii wciąż stojącej na drodze skłoniły
151
Napoleona, w chwili zniecierpliwienia, do użycia służbowego
szwadronu lekkokonnvch.
j
Napoleon nie mógł przed bitwą przemyśliwać o użyciu Pola-
ków jako decydującej siły, która przesądzi wyniki boju. Lekko-
konni byli pułkiem młodym, nie mającym właściwie doświad-
czenia bojowego. Wprawdzie bardzo dobrze spisali się w lipcu
pod Medina de Rio Seco, ale tam walczył tylko 1 szwadron. Tu
cesarz miał pod ręką szwadron 3, który jeszcze nie wąchał pro-
chu, a w dodatku jego dowódca był nieobecny i komendę spra-
wował Kozietulski — szef 2 szwadronu. Jest rzeczą wykluczo-
ną, by tak doświadczony dowódca, jakim był Napoleon, ryzy-
kował wynik boju, od którego mogły zależeć losy kampanii,
powierzając nieostrzelanym żołnierzom zadanie dotarcia aż na
sam szczyt przełęczy.
Dodajmy, że w ataku na hiszpańskie armaty wziął początko-
wo udział tylko jeden szwadron — i to bez plutonu Niegolew-
skiego, który posłany został parę godzin wcześniej na rekone-
sans. Jakiż to dowódca zamierzałby zdobywać pozycję taką, jak
Somosierra, rzucając do szarży zaledwie półtorej kompanii jaz-
dy? Gdyby istotnie podobnie szalony zamiar powstał w jego
umyśle, użyłby do tego przynajmniej całego pułku — czterech
szwadronów uformowanych jeden za drugim. Tak przeprowa-
dzane były wszystkie szarże na newralgiczne punkty pól bitew-
nych, a więc obce baterie, mosty bronione przez piechotę,
wjazdy do miasteczek trzymanych przez nieprzyjaciela.
Już w trakcie szarży, gdy Polacy znajdowali się w połowie
zbocza, Napoleon rzucił im na pomoc własną eskortę — pluton
strzelców konnych gwardii. Wskazuje to niedwuznacznie, że
rozkaz Napoleona miał charakter gorączkowej improwizacji,
że cesarz posłał do boju wszystko to, co miał pod ręką, a więc że
nie był zupełnie przygotowany na ewentualność opanowania
przełęczy, bo po prostu wcale o tym nie myślał.
Rozkaz Napoleona mógł dotyczyć tylko jednego: Polacy
winni byli zdobyć pierwszą baterię i w ten sposób otworzyć pie-
chocie dalszą drogę ku przełęczy. Bateria ta — o czym będzie
mowa później — składała się z dwu armat, a więc do jej zdoby-
cia nagłym atakiem, z odległości kilometra, mógł wystarczyć
152
niepełny szwadron. Fiasko takiej szarży, ograniczonej do jedne-
go tylko obiektu, nie przesądzało jeszcze o przegranej. W owym
przypadku niefortunna szarża lekkokonnych byłaby jedynie
epizodem znacznie dłuższej walki i praktycznie nie liczyłaby się
w ogólnej ocenie batalii. Napoleon uznał po prostu, że prawdo-
podobnie Polacy nie zawiodą jego nadziei, że będą chcieli do-
równać ułanom nadwiślańskim, którzy wsławili się tydzień
wcześniej zagarnięciem sześciu hiszpańskich armat pod Tudelą.
Reasumując, należy przyjąć, że rozkaz Napoleona był zna-
cznie bardziej ograniczony, niż to przyjmuje większość history-
ków. Zamiast zdobywania wszystkich armat i docierania aż na
szczyt przełęczy, Polacy mieli zlikwidować tylko pierwszą ba-
terię i otworzyć drogę piechocie. Tak to rozumiał Kozietulski,
meldując cesarzowi, że wykonał jego rozkaz.
Wydarzenia potoczyły się jednak inaczej, niż to przewidywał
cesarz. Polacy dotarli do pierwszego piętra armat, zdobyli je
z dotkliwymi stratami, ale zaraz znaleźli się w polu rażenia
drugiej baterii. Uczestnicy tej szarży w mniej lub bardziej jasny
sposób stwierdzają, że w tym momencie szwadron jakby zawa-
hał się. Kozietulski pisze, że kiedy padł przywalony koniem tuż
po wzięciu pierwszej baterii, rozległy się głosy jego podko-
mendnych: „Szefa nam zabito, wracajmy!" Niegolewski, który
dopędził szwadron już za pierwszą baterią, stwierdza, że zastał
tam kilkunastu żołnierzy, a wśród nich Kuleszę ostrzegającego:
„Panie poruczniku, panie poruczniku, nie jeździj tam, bo bar-
dzo strzelają!" Wreszcie dowódca kompanii, kpt. Piotr Krasiń-
ski, wyjaśnia, że szwadron pomieszał się i że to on właśnie za-
trzymał go na chwilę, by go uporządkować i przygotować do
dalszego boju.
Polacy oczekujący salwy drugiej baterii mieli dwie możliwoś-
ci: cofnąć się ku pozycjom francuskim, skoro wykonali już swe
zadanie, zdobyli pierwsze piętro armat i wycięli kanonierów —
albo też atakować nadal. W tym momencie Kozietulski nie
sprawował już komendy, leżał przywalony własnym koniem czy
też wydobył się już spod niego i mocno oszołomiony szedł ku
tyłowi, podpierając się pałaszem.
Komendę objął kpt. Jan Dziewanowski, dowódca 3 kompa-
153
nii, która poprzedzała 7 kompanię w tym ataku. Był to bez
wątpienia doskonały oficer — przyznają to wszyscy pamiętnika-
rzc z pułku lekkokonnych — pełen inicjatywy, świernie orientu-
jący się na polu walki, służący już wcześniej w wojsku, a więc
mający niemałe doświadczenie. Zapewne to on właśnie a nie
Piotr Krasiński uporządkował osłabiony szwadron i poprowa-
dził go do ataku na drugą baterię. Nie jest wykluczone, że zde-
cydował się na to, widząc nadbiegający pluton Niegolewskiego.
Jeśli patrzył ku tyłowi w stronę tego plutonu zbliżającego się
już do pierwszej baterii, mógł odnieść wrażenie, że jest to więk-
szy oddział, być może kompania, a nawet nowy szwadron. Po-
jawienie się Niegolewskiego mógł interpretować jako dowód, że
cesarz rzucił do ataku kolejną grupę lekkokonnych, a więc, że
nadchodzi pomoc, a za nią — zapewne — pojawią się dalsze
szwadrony.
W tym krytycznym momencie — była to kwestia minuty
czy dwu — Dziewanowski zdecydował się nadal atakować. Po-
zostawanie na ledwie opanowanej pierwszej baterii było jedno-
znaczne z dalszymi stratami i wygubieniem 3 szwadronu pod
ogniem wyżej stojących dział hiszpańskich. Takie straty byłyby
zresztą nieuchronne nawet w wypadku odwrotu. Cofać się mo-
żna było jedynie tą samą wąską drogą, jaką szwadron dotarł do
pierwszej baterii. Odwrót musiałby być znacznie wolniejszy niż
sama szarża i hiszpańscy kanonierzy mieliby dosyć czasu, aby
kilkakrotnie posłać Polakom armatnie kule.
Tak więc to Dziewanowski, zapewne licząc na nadejście dal-
szych szwadronów, a przede wszystkim dla ratowania podko-
mendnych, poprowadził mocno wykrwawiony szwadron na
drugą baterię. Zdobył ją — sam został ranny — i znalazł się
w identycznej sytuacji. Jeszcze bardziej osłabiony szwadron znów
był pod ogniem, tym razem baterii trzeciej. Szwadron był je-
szcze na tyle liczny, że mógł nadal atakować, a zresztą tym ra-
zem nie zatrzymał się i nie zmieszał po zdobyciu drugiego pię-
tra dział. Atak trwał więc w dalszym ciągu, nie ustał nawet wó-
wczas, kiedy pocisk armatni zdruzgotał nogę Dziewanow-
skiemu. Dowództwo objął po nim Piotr Krasiński, jeśli w tak
szaleńczym pędzie i bitewnym ogniu można w ogóle mówić
154
o sprawowaniu komendy. W każdym razie resztki szwadronu,
ku zaskoczeniu Hiszpanów i zapewne podobnemu zdumieniu
samych uczestników szarży, dotarły na sam szczyt przełęczy
i ostatnim wysiłkiem wzięły czwartą baterię. W ten sposób
pierwotny rozkaz Napoleona został nie tylko wykonany zdoby-
ciem pierwszego piętra, ale — spontanicznie — znacznie roz-
szerzony opanowaniem trzech następnych baterii. Było to jed-
nak zasługą Dziewanowskiego i nie wynikało wcale z przemyś-
lanych zamiarów cesarza.
Nie została do tej pory w sposób jednoznaczny wyjaśniona
kwestia rozmieszczenia hiszpańskich armat.
Ich liczba od początku nie budziła wątpliwości. Napoleon
dzięki informacjom uzyskanym od jeńców wziętych jeszcze
przed bitwą wiedział, że don Benito San Juan ma na przełęczy
16 armat. Taką też liczbę zdobytych dział podał cesarz w zre-
dagowanym przez siebie 13 biuletynie Armii Hiszpanii, dato-
wanym 2 grudnia 1808 roku z San Martin pod Madrytem. Tę
liczbę 16 dział broniących przełęczy i wziętych przez lekkokon-
nych wymieniają też niemal wszyscy uczestnicy szarży, a także
historycy zajmujący się analizą owej bitwy. Tylko niewielu
z naocznych świadków, m.in. dowódca pułku Wincenty Kra-
siński, w prywatnym liście pisanym wkrótce, po walce oraz Jan
Chłopicki we wspomnieniach redagowanych przez syna dobre
czterdzieści lat później podaje, że armat było 14 29.
W pierwszych opracowaniach na temat Somosierry utrzy-
mywano, że wszystkie te armaty były ustawione w jedną baterię
na samym szczycie przełęczy. Taką wersję przyjęli autorzy wie-
lotomowego dzieła Victoires et conquetes, brytyjski historyk Wil-
liam Napier (History oj the war in ihe peninsula z roku 1828)
a przede wszystkim Adolphe Thiers, autor L 'Histoire du Consu-
lat et de l'Empire.
Odpowiadając na twierdzenia Thiersa, Andrzej Niegolewski
stanowczo zaprzeczał, jakoby armaty były ustawione w jedną
baterię na szczycie przełęczy. Stwierdzał on, że baterii takich
było cztery i że trzeba było hiszpańskie działa zdobywać kolej-

29 Pamiętnik Jana Chłopickiego, Wilno 1849.


155
no. Chociaż w 1873 roku ukazały się pośmiertnie pamiętniki
Philippe de Segura, który znów utrzymywał, że była tylko
jedna bateria, to przecież ta nader istotna poprawka Niegolew-
skiego została przyjęta przez ogół historyków i dziś tylko bardzo
pośpiesznie pisane i niestaranne prace zawierają jeszcze twier-
dzenie, że wszystkie armaty znajdowały się na szczycie.
Przyjmując wersję Niegolewskiego, że baterii było cztery i że
Hiszpanie dysponowali 16 działami, historycy francuscy, a tak-
że polscy uznali automatycznie, że każda z baterii składała się
z czterech armat. Tak zresztą napisał Niegolewski, którego źród-
łowa relacja wydawała się być solidną podstawą do przyjęcia
owej wersji.
Warto zwrócić uwagę, że dowódca szarży w jej początkowej
fazie, szef szwadronu Kozietulski, we wspomnianym już liście
do Niemcewicza, pisanym wkrótce po bitwie, podaje, że na
pierwszej baterii „wzięliśmy dwie armaty". O dwu bateriach —
po dwie, a nie cztery armaty — zdobytych w początkowej fazie
szarży, pisze również w swym pamiętniku Jan Chłopicki, szwo-
leżer 3 szwadronu.
Zgadzając się całkowicie z Niegolewskim, że lekkokonni mu-
sieli zdobywać cztery baterie i że Hiszpanie nie ustawili wcale
wszystkich armat na szczycie przełęczy, nie mogę przyjąć
twierdzenia, że każda z owych baterii miała po cztery działa.
Wizja lokalna — szczegółowe oględziny miejsca szarży — poz-
wala stwierdzić, że droga, na której stały hiszpańskie armaty
jest tak wąska (około 6 metrów), iż nie zmieściłoby się tam ich
więcej niż dwie obok siebie. Pamiętajmy, że dla prawidłowej
i sprawnej obsługi dział kanonierzy potrzebowali sporo prze-
strzeni, kilku metrów wolnego terenu z obu stron, że musieli
mieć łatwy dostęp do ustawionych w tyle jaszczy amunicyj-
nych, że nie byliby w stanie posługiwać się wyciorami, gdyby
tuż obok ich armaty znajdowała się inna. Między kamiennymi
murkami ograniczającymi drogę można było ustawić najwyżej
dwa działa.
Ten niedostatek wolnego terenu odnosi się do pierwszej,
drugiej i trzeciej baterii. Każda z nich — jak sądzę — miała po
dwa działa, a więc łącznie Hiszpanie ustawili na stoku przełęczy
156
sześć dział w trzech piętrach. Pozostaje jeszcze dziesięć dział,
jakimi dysponował don Benito. Znajdowały się one prawdopo-
dobnie w całości na samym szczycie, gdzie było znacznie więcej
miejsca i skąd można było dominować nad doliną. Takie usta-
wienie armat było zresztą najlepszym rozwiązaniem. Sześć dział
na stoku broniło tylko drogi, dziesięć dział na szczycie mogło
pokryć ogniem zbocza doliny i powstrzymywać piechotę, gdyby
ta ominęła już trzy pierwsze baterie.
Jest rzeczą charakterystyczną, że tak wielu historyków —
zwłaszcza w pierwszej połowie ubiegłego stulecia — twierdziło,
iż wszystkie armaty znajdowały się na szczycie przełęczy. Do-
niesienia takie znajdujemy również w raportach z przesłuchań
jeńców, jakie oti :ymał Napoleon na kilka dni przed bitwą. Mo-
żna to wytłumaczyć w prosty sposób. Owe dziesięć armat na
szczycie Somosierry tworzyło rzeczywiście imponującą baterię,
która utkwiła w pamięci francuskich oficerów, jacy 30 listopa-
da — zaraz po bitwie — bądź też w dniach następnych prze-
jeżdżali tamtędy. Ich wersja, iż wszystkie bez wyjątku działa
znajdowały się na szczycie, trafiła do francuskiej historiografii.
Ci informatorzy albo zapomnieli o armatach stojących niżej, al-
bo nawet w ogóle ich nie widzieli. Zaraz po zdobyciu przełęczy
działa stojące na drodze musiały być zrzucone na pobocze albo
też ściągnięte ze swych stanowisk, bo przecież trzeba było jak
najprędzej oczyścić trakt, którym armia napoleońska miała
pójść do Madrytu.
Dodajmy jeszcze następne argumenty przemawiające za tym,
że pierwsze trzy baterie — z braku miejsca — liczyły tylko po
dwa działa. Kiedy pierwsza z tych hiszpańskich baterii otwo-
rzyła ogień, Napoleon rzucił do akcji sześciodziałową baterię
Senarmonta. Ów dzielny artylerzysta, właśnie z braku miejsca,
mógł wysunąć ku przodowi i użyć w walce tylko dwa działa.
Przyszło mu bowiem działać w takich samych warunkach tere-
nowych, jak Hiszpanom.
Zwróćmy też uwagę na znany obraz Lejeune'a, który jako
napoleoński oficer był naocznym świadkiem walki o Somosier-
rę. Obraz ten namalowany został w 1810 roku, a więc w nie-
spełna dwa lata po szarży. Lejeune uchodzi za wyjątkowo do-
157
kładnego artystę, dbałego o prawdziwość szczegółów. Odnosi
się to również do jego „Szarży na wąwóz Somosierra", co
podkreśla wielu historyków.
Obraz przedstawia na pierwszym planie most na strumieniu
del Chorro, za którym ustawiona była pierwsza bateria. Widać
tu dwa kamienne słupy milowe, a na jednym z nich liczbę „15"
oznaczającą, że do Madrytu pozostało 15 mil hiszpańskich. Za
sylwetkami oficerów sztabu, towarzyszących Napoleonowi, do-
strzegamy tylko jedno działo porzucono przez kanonierów. Le-
jeune tak dbały o szczegóły, zwłaszcza odnoszące się do sprawy
najważniejszej — liczby armat broniących mostu —«- z pewnoś-
cią namalowałby ich więcej, gdyby hiszpańska bateria miała
tych dział cztery, a nie dwa. Tego drugiego brakującego działa
możemy domyśleć się za sylwetkami sztabowców. Na cztery
działa nie ma już jednak po prostu miejsca.
Reasumując, najprawdopodobniejszą wydaje mi się wersja,
według której trzy pierwsze baterie miały po dwa działa, nato-
miast na samym szczycie znajdowała się czwarta bateria, złożo-
na aż z dziesięciu armat. Ta wersja pozwala pogodzić pozornie
sprzeczne relacje naocznych świadków, z których jedni twier-
dzą, iż cała hiszpańska artyleria stała na szczycie, a drudzy, że
baterii było cztery.
Spory wokół Somosierry dotyczyły również liczby uczest-
ników tej szarży. Z jednej strony francuscy pamiętnikarze
i historycy, jakby zazdrośni o wyczyn Polaków, starali się udo-
wodnić, że w ataku brał udział nic tylko 3 szwadron, ale rów-
nież inne szwadrony. Powodem tego miało być jakoby załama-
nie szarży prowadzonej przez Kozietulskiego, a potem Dziewa-
nowskiego. Właśnie dlatego potrzebny był atak następnych
szwadronów lekkokonnych.
Niegolewski i Załuski twierdzili stanowczo w swych wspo-
mnieniach, że atakował tylko 3 szwadron i że jego to wyłącznie
zasługą było zdobycie przełęczy. Odpierali zresztą nie tylko
twierdzenia Francuzów, ale również niektórych kolegów z wła-
snego pułku, przede wszystkim dowódcy 1 szwadronu Toma-
sza Łubieńskiego, który od początku sobie przypisywał zasługę
zdobycia przełęczy.
158
Niegolewski pisze na ten temat: „Było to w roku 1831 na
obiedzie u naczelnego wodza Skrzyneckiego. Lubieński utrzy-
mywał, że za 3-cim szwadronem on z pierwszym szwadronem
szarżował i baterię Hiszpanom odebrał. Ja jemu na to powie-
działem, że jeśli nazywa szarżą na baterie i odbiera armaty,
przy których nie masz kanonierów, to przyznaję, gdyż 3-ci
szwadron kanonierów hiszpańskich był częścią porąbał, częścią
do ucieczki zmusił. Jak Lubieński zaś twierdził, że ja o tym są-
dzić nie mogę, gdyż leżałem tam na placu ranny bez przyto-
mności, ja jemu zaś, że Hiszpanie na inne szwadrony pułku
chevau-legerów, którzy po trzecim szwadronie na baterie pod
Somo Sierra szarżowali nie granatami, nie kartaczami, lecz
karmelkami zapewne strzelać musieli, kiedy oprócz tych, co
z trzeciego szwadronu polegli i rannymi byli, żaden żołnierz ani
oficer innego szwadronu nie był zabity ani ranny" 30.
Otóż w świetle dokumentów pułkowych zachowanych w ar-
chiwum wojennym w Vincennes nie ulega wątpliwości, że
w sporze tym rację miał jednak Łubieński. Ocalała na szczęście
kontrola żołnierzy i podoficerów („Controle de troupe du 1 regi-
ment des chaveaux legers de la gardę"), w której przy nazwisku
każdego ze szwoleżerów odnotowywano wszelkie istotniejsze
zmiany go dotyczące, jak np. awanse, przeniesienie do innej
kompanii, urlopy, rany i oczywiście także zgony bądź śmierć na
polu walki. „Kontrola" pułkowa była rejestrem, w armii
francuskiej prowadzonym ze szczególną pilnością. Bywało, że
dowódcy pułków właśnie za nieporządek w „kontroli" otrzy-
mywali surową reprymendę od cesarza. Nie ulega więc wątpli-
wości, że to, co zawiera ta „kontrola", jest ściśle zgodne
z prawdą. Była to zresztą podstawa wniosków o awanse oraz od-
znaczenia żołnierzy szeregowych i podoficerów 31.
Wspomniana „kontrola" 1 pułku szwoleżerów gwardii zawie-
ra więc nazwiska wszystkich szeregowych żołnierzy i podofice-
rów, którzy przewinęli się przez ten pułk podczas ośmiu lat je-
go istnienia. Można bez trudu ustalić, kto 30 listopada 1808 ro-

30 Niegolewski, Somo-Sierra.
31
Kontrola pułku szwoleżerów gwardii, SHAT.
159
ku — w dniu pamiętnej szarży — należał do poszczególnych
kompanii, a więc także do poszczególnych szwadronów. Można
również zorientować się, jakie były krwawe straty pułku z po-
działem na kompanie i szwadrony.
Z analizy adnotacji przy nazwiskach szwoleżerów dowiadu-
jemy się więc, że pod Somosierrą poległo 9 szeregowych i po-
doficerów z 3 kompanii, że z 7 kompanii zginęło ich 3, a dal-
szych 2 zmarło w parę dni później z odniesionych ran. Łącznie
więc straty 3 szwadronu — nie licząc oczywiście oficerów —
sięgały 14 ludzi.
Z kontroli wynika jednak również, że pod Somosierrą poległ
szwoleżer z 1 kompanii Kazimierz Białkowski, szwoleżer
z 5 kompanii Bonifacy Zylic, szwoleżer z 2 kompanii Hipolit Żu-
rawski oraz dwu szwoleżerów z 6 kompanii — Marcin Tur-
czyński i Grzegorz Kowalski. Dodajmy, że w „kontroli" odnoto-
wano też, iż w pierwszych dniach grudnia zmarł w szpitalu
madryckim — ciężko ranny pod Somosierrą — szwoleżer
z 6 kompanii Maciej Karwowski.
Z zestawienia tego wynika niedwuznacznie, że oprócz 14 po-
ległych z 3 szwadronu było też 2 poległych ze szwadronu 1 (te-
go właśnie, którym dowodził Tomasz Łubieński) oraz 4 ze
szwadronu 2. Stanowi to niewątpliwie dowód, że również 1 i 2
szwadrony uczestniczyły w walce i że — wbrew temu, co
twierdzi Niegolewski — 3 szwadron nie wykonał całej roboty.
Opór, jaki stawiali Hiszpanie 1, a potem 2 szwadronowi, musiał
być wystarczająco poważny, bo zginęło jeszcze 6 szwoleżerów.
W papierach Dautancourta znalazłem jeszcze jeden dowód
udziału 1 i 2 szwadronów w walce o przełęcz. Grosmajor pułku
szwoleżerów zaraz po bitwie sporządził dokument zatytułowa-
ny: „Noms des hommes tues et blesses a Somo Sierra" („Na-
zwiska ludzi zabitych i rannych pod Somo Sierrą") w któ-
rym — co szczególnie ważne — podany został numer kompanii
każdego z poległych i rannych. Mamy tam więc z 5 kompanii
szwoleżera Żylica, z 2 kompanii szwoleżerów Żurawskiego
i Nieszworowicza, a z 6 kompanii szwoleżerów Turczyńskiego
i Kowalskiego. Dautancourt wymienia też na tej liście szwole-
żera Białkowskiego, ale niezgodnie z adnotacją w „kontroli" za-
160
liczą go do 7 kompanii. Tak więc grosmajor podaje wśród po-
ległych pięciu szwoleżerów spoza 3 szwadronu. Listę spo-
rządzoną przez niego zamieszczamy w aneksach.
Jest rzeczą charakterystyczną, że największe straty poniosła
3 kompania (9 poległych). Kompania 7, wchodząca także w
skład 3 szwadronu, utraciła już tylko pięciu ludzi. Łatwo to
wytłumaczyć faktem, że zgodnie z regulaminem 3 kompania
musiała poprzedzać 7, kiedy atakował cały szwadron.
Straty odnotowane w pozostałych kompaniach są także
oczywistym dowodem ich udziału w walce. Nie był to udział
tak decydujący, jak 3 szwadronu, niemniej jednak nie sposób
pozbawić 1 i 2 szwadronów słusznie należnej im chwały udzia-
łu w pamiętnej szarży.
Warto zwrócić uwagę, że najwcześniejsze pisemne relacje do-
tyczące walki akcentują właśnie udział innych szwadronów. Re-
lacja Krasińskiego ogłoszona 28 stycznia 1809 roku w „Gazecie
Poznańskiej", a pisana 9 grudnia 1808 w San Martin pod Mad-
rytem (a więc ledwie dziesięć dni po walce), stwierdza wyra-
źnie: „Trzeci szwadron pod dowództwem szefa Kozietulskiego
dostał rozkaz uderzenia na działa stojące na drodze. Uderzył
natarczywie ten szwadron, lecz zastanowił się nieco, gdy szef
Kozietulski mając pod sobą ubitego konia, upadł na ziemię. Ale
stanął zaraz na jego czele kpt. Dziewanowski i wpadł na działa,
z których sam Niegolewski jedno odebrał. Za tym szwadronem
posłano zaraz drugi pod dowództwem szefa Tomasza Łubień-
skiego, lecz już tamten większą połowę dział zdobył. Połączone
więc poszły w pogoń". Udział 1 szwadronu w tej walce szczegó-
łowo opisał też jego dowódca Tomasz Łubieński w 1821 roku
na łamach „Wandy". Sam Niegolewski stwierdza zresztą w
swych wspomnieniach, że kiedy leżał pod koniem na szczycie
przełęczy widział przebiegających koło niego szwoleżerów z in-
nego szwadronu. Był to oczywiście 1 szwadron Łubieńskiego.
Mówiliśmy już wcześniej o liście Niegolewskiego z 1811 roku,
w którym przyznaje on, że oprócz pierwszej szarży, była też na-
stępna.
Udział dwu, a nawet trzech szwadronów pułku szwoleżerów
jest łatwy do wytłumaczenia. Chociaż 3 szwadron, prowadzony
161
kolejno przez Kozietulskiego, Dziewanowskiego, Piotra Krasiń-
skiego i Niegolewskiego dotarł aż na sam szczyt przełęczy
i chociaż wziął wszystkie armaty, to przecież sprawnych do dal-
szej walki było zaledwie kilkunastu (być może nawet kilku) żoł-
nierzy. Część zginęła, część została ranna, część potraciła konie,
część wreszcie zatrzymała się na niższych bateriach. Nieostrze-
lany żołnierz nie zawsze wytrzymywał ogromne napięcie psy-
chiczne i z pewnością byli tacy, co rezygnowali z dalszej walki
w połowie krwawej trasy. Sam Nicgolcwski przecież pociągnął za
sobą kilku takich szwoleżerów, którzy zatrzymali się chwilowo
na pierwszej baterii. Reasumując, na szczycie przełęczy znalazła
się zaledwie garstka Polaków, którzy mogli oczywiście spowo-
dować chwilowy zamęt wśród hiszpańskich kanonierów i skło-
nić ich do ucieczki, ale nie byli absolutnie w stanie utrzymać tej
pozycji dłużej niż parę minut. Niegolewski pisze zresztą wyra-
źnie, że gdy tylko padł przywalony koniem, natychmiast Hisz-
panie wrócili na przełęcz i obsadzili ją z powrotem. Innymi
słowy, szarża 3 szwadronu nie mogła przynieść trwałych rezul-
tatów.
Napoleon, który obserwował pierwszą fazę ataku i widział, że
wzięta została nie tylko pierwsza, ale także druga bateria, w lot
zrozumiał, że otwiera się kapitalna szansa opanowania przełę-
czy. Rzecz jasna, jeden tylko 3 szwadron nie mógł tego uczynić. *
Dlatego też Napoleon, jeszcze w chwili gdy trwał atak, posłał
na pomoc 1 szwadron Łubieńskiego, a nieco później także
szwadrony 2 i 4 z Dautancourtcm.
Wtedy właśnie musiało dojść do kolejnego zdobywania prze-
łęczy — już oczywiście w znacznie łatwiejszych warunkach
i w obliczu zdemoralizowanego przeciwnika. Nie ulega jednak
wątpliwości, że 1 i 2 szwadrony rzeczywiście biły się z Hiszpa-
nami i że w ich przypadku nie była to wcale spacerowa prze-
jażdżka trasą oczyszczoną wcześniej przez 3 szwadron. Szwole-
żerowie Łubieńskiego nie musieli oczywiście zdobywać pier-
wszej, drugiej i trzeciej baterii, ale z dużą dozą prawdo-
podobieństwa można stwierdzić, że byli ostrzeliwani przez
hiszpańską piechotę, tak jak to było w przypadku 3 szwadronu.
Między atakiem szwadronu 3 a 1 mogło upłynąć nie więcej niż
162
kilka minut. Trudno przypuszczać, by Hiszpanie — których
przecież było kilka tysięcy — opuścili w tak krótkim czasie swe
stanowiska na zboczach doliny. Szwadron 1 musiał następnie
uderzyć na kanonierów i piechotę zbierającą się na przełęczy.
Zapewne nie stawiała ona silniejszego oporu — niemniej jednak
trzech podkomendnych Lubieńskiego straciło życie.
Szwadron 2, posłany wkrótce za Łubieńskim, miał już oczy-
wiście łatwiejsze zadanie. Dojechał do szczytu przełęczy bez
większych kłopotów i uczestniczył w walce dopiero na połud-
niowych stokach, a więc w pościgu, jaki szef Łubieński prowa-
dził między Somosierrą a miasteczkiem Buitrago. Tam naj-
prawdopodobniej poległo wspomnianych trzech szwoleżerów,
z 2 szwadronu. Pościg został przeprowadzony przez 1 i 2 szwad-
rony. Nie wzięli w nim już udziału szwoleżerowie z 3 szwadro-
nu, bo po prostu zaledwie kilku z nich nadawało się do dalszej
walki. Niegolewski pisze zresztą, że ci, co ocaleli, skupili się
wokół niego, kiedy ranny leżał na przełęczy.
Kto wobec tego może pretendować do udziału w pa-
miętnej szarży i ilu było jej uczestników? Nie ulega wątp-
liwości, że największe zasługi mają tu żołnierze 3 szwadronu
i im właśnie należy się sława zdobywców Somosierry. Do tej po-
ry uważano, że szwadron ten składał się ze 125 ludzi — tylu
zresztą wymienia w swej relacji Wincenty Toedwen. W niektó-
rych opracowaniach — m.in. u Mariana Kujawskiego — poja-
wia się liczba 140 żołnierzy. Warto przypomnieć, że etatowo
szwadron — składając)' się z dwu kompanii — winien był liczyć
11 oficerów i 240 żołnierzy. Nie ulega wątpliwości, że po przej-
ściu połowy Europy z Warszawy pod Madryt pułk nie mógł
mieć pełnych stanów. „Kontrola" pułku zawiera zresztą liczne
adnotacje wskazujące, że niektórzy szwoleżerowie pozostawali
w szpitalach, umierali w wyniku chorób, ginęli w potyczkach
z Hiszpanami, brali urlopy (nie powracając już zresztą do puł-
ku), byli karnie usuwani z regimentu, a nawet — co prawda do-
syć rzadko — dezerterowali.
„Kontrola" jest na szczęście wystarczająco dokładna, by mo-
żna było stwierdzić, ilu ludzi liczył 3 szwadron 30 listopada
1808 roku, a więc w dniu szarży na przełęcz Somosierra. Oka-
163
żuje się, że wedłgu tego rejestru 3 kompania liczyła 3 oficerów,
2 starszych wachmistrzów, 9 wachmistrzów, 10 brygadierów,
83 szwoleżerów i 3 trębaczy. Kompania 7 natomiast miała
4 oficerów, 4 wachmistrzów, 8 brygadierów, furiera, 86 szwole-
żerów i 2 trębaczy. Tak więc w szarży uczestniczyło 110 ofice-
rów i żołnierzy z 3 kompanii oraz 105 oficerów i żołnierzy
z 7 kompanii, czyli — łącznie z Kozietulskim — 216 szwoleże-
rów, wyraźnie więcej niż sądzono do tej pory.
Do miana uczestników szarży mają też prawo żołnierze
1 szwadronu. Rzecz jasna, ich rola była mniejsza, bo i zadanie,
przed jakim stanęli, było łatwiejsze. Niemniej jednak to
1 szwadron opanował ostatecznie przełęcz i utrzymał ją do
przybycia głównych sił francuskich. Bez jego udziału wspaniały
wyczyn 3 szwadronu i zdobycie przez jego żołnierzy wszystkich
czterech baterii — łącznie ze szczytową — okazałyby się tylko
krótkotrwałym sukcesem. Jeśli więc staramy się możliwie ściśle
ustalić, jakimi to siłami zdobyta została Somosierra, nie sposób
pominąć owego 1 szwadronu, a także plutonu strzelców kon-
nych gwardii. Dopiero z chwilą gdy żołnierze Łubieńskiego
i szaserzy znaleźli się na szczycie, czwarta bateria została osta-
tecznie opanowana. Łącznie więc należy uznać, że w ataku na
przełęcz uczestniczyło nie 125 szwoleżerów — jak utrzymywał
Toedwen — nie 140, jak przyjmowała większość historyków,
ale około 450.
Jest rzeczą zastanawiającą, że Polacy z taką łatwością zdobyli
przełęcz bronioną przecież nie tylko przez 16 armat, ale rów-
nież przez wielotysięczną armię San Juana. Trudno jest znaleźć
w historii wojen napoleońskich — może poza kampanią 1806
roku, kiedy armia pruska była już całkowicie zdemoralizowa-
na — podobne przykłady rozstrzygania batalii tak niewielkimi
siłami.
Do tej pory nie zastanawiano się właściwie, jak rozmieszczone
były oddziały hiszpańskiej piechoty. Dokładne informacje na
ten temat znajdujemy w zeznaniach jeńców pochwyconych
przez Polaków i Francuzów jeszcze przed bitwą, a także po
wspaniałej szarży szwoleżerów. Są one zadziwiająco zgodne co
do tego, że w samej dolinie w bezpośrednim pobliżu drogi oraz
164
trzech baterii znajdowało się około tysiąca żołnierzy milicji
andaluzyjskiej. Na szczycie natomiast było około 2 tys.
żołnierzy tej milicji. Stanowiło to mniej więcej trzecią część
tego, czym dysponował don Benito San Juan w rejonie
Somosierry, bo-wiem trzon jego armii rozmieszczony był w
miasteczku Robre-gordo, a więc o kilka kilometrów na
południe od przełęczy.
Innymi słowy, 3 szwadron szwoleżerów, a następnie inne
szwadrony polskiego pułku nie miały do czynienia z całą 9-ty-
sięczną armią San Juana, ale tylko z 3 tys. żołnierzy. Były to
zresztą bataliony milicji andaluzyjskiej, utworzone zaledwie
cztery miesiące wcześniej i złożone głównie z niewyszkolonych
chłopów. Te bataliony milicji załamały się psychicznie na wi-
dok szarży i poza pierwszą fazą walki, kiedy to ostrzeliwały ata-
kujących Polaków, nie stawiały potem oporu. Jest rzeczą wielce
znamienną, że żaden z lekkokonnych nie wspomina w swej re-
lacji, iż trzeba było zmagać się z hiszpańskimi piechurami.
Zdobywano armaty, rąbano kanonierów, ale ani razu nie doszło
do bezpośredniego starcia z piechurami.
Bardzo ważnym źródłem dla poznania okoliczności polskiego
zwycięstwa są też listy hiszpańskich oficerów pisane 30 listopa-
da rano — a więc na krótko przed polską szarżą — z Robregor-
do i Buitrago 32. Czytamy w nich, że poprzedniego dnia do ar-
mii don Benito San Juana dotarła wiadomość, iż bryg. Sarden
odniósł pod Sepulvedą „wielkie zwycięstwo", w którym za-
dał Francuzom dotkliwe straty. Rozpuszczono wieść, że sa-
mych tylko poległych Francuzów jest 4300. Na cześć żołnierzy
Sardena, którzy przecież wchodzili także w skład armii San
Juana, postanowiono odbyć uroczyste Te Deum w kościele
w Robregordo. l ak więc podczas gdy andaluzyjska milicja po-
zostawiona została na przełęczy, regularne oddziały hiszpań-
skie — bez wątpienia lepiej wyszkolone i sprawniejsze w boju —
uczestniczyły w obchodach wyimaginowanego zwycięstwa da-
leko na tyłach.
Zeznania jeńców zawierają też inne informacje, pozwalające
32 Odpisy tych listów znajdują się w Archives Nationales, AF IV 1613 pl. 1.
Patrz też protokoły przesłuchań jeńców wziętych po bitwie, m.in. ppłk. Anasta-
zio de San Lazar.
165
zrozumieć, dlaczego hiszpański opór był tak słaby. Otóż w wie-
lu pułkach regularnej armii — w gwardii wallońskiej, Jean i lr-
landa, a zapewne również w innych regimentach — służyło
sporo Włochów, Korsykanów, Francuzów, w tym także takich,
którzy zostali wzięci do niewoli pod Baylen i zmuszeni przy-
wdziać hiszpański mundur. Ci ludzie pragnęli jak najszybciej
połączyć się z rodakami, stąd dezerterowali jeszcze przed bitwą,
a gdy załamała się bohaterska obrona kanonierów w dolinie
Somosierra, rzucali broń i poddawali się polskim szwoleżerom
w Robregordo i Buitrago 33.
Co do milicji andaluzyjskiej to zeznania jeńców i dezerterów
są również wielce znamienne. Była ona nie tylko źle wyszkolo-
na, ale także pozbawiona mundurów i ciepłego okrycia. Anda-
luzyjczycy to mieszkańcy samego południa Hiszpanii, zupełnie
nie zaprawieni do surowych warunków klimatycznych Kastylii.
W tym ostatnim dniu listopada, po deszczowej nocy, na wyso-
kości 1400 metrów, pod ośnieżonym szczytem Cerro Barancal
nie mieli zbytniej ochoty do walki.
Don Benito San Juan najwyraźniej przecenił obronność po-
zycji i nie przypuszczał nawet, że kolejne baterie mogą z taką
szybkością być zdobyte przez kawalerię. Gdyby dopuszczał ta-
ką możliwość, to z pewnością dodatkowo ufortyfikowałby drogę
prowadzącą na przełęcz i znacznie wzmocniłby osłonę z piecho-
ty, rozrzuconą w pobliżu baterii. Tymczasem don Benito oba-
wiał się przede wszystkim, że Francuzi mogą obejść jego sta-
nowiska od zachodu drogą prowadzącą od Sepulvedy. Dlatego
też trzymał w Robregordo i Buitrago — w drugiej linii — swe
najlepsze bataliony.
Warto zwrócić uwagę na jeszcze jeden czynnik, który dopo-
mógł w tak szybkim zwycięstwie Polaków. Tym czynnikiem by-
ła mgła. Na przełęczy Somosierra mgła utrzymuje się zawsze
przez wiele godzin, jeśli poprzedniego dnia pada deszcz. Prze-
konałem się o tym nocując w schronisku, które znajduje się
33 Patrz raporty gen. Lassalle'a z przesłuchania jeńców, 20—30 listopa-
da 1830, Archives Nationales, AF IV 1613 pl. 7 oraz z „Interrogatoire de trois
déserteurs et d'un prisonnier de guerre espagnols", Boccquillas 29 Novem-
bre 1808, tamże, AF IV 1613 pl. 8.
166
w miejscu, gdzie niegdyś stała czwarta bateria. Mgła po de-
szczu jest tak gęsta, że nie widać dalej niż na kilka metrów.
Praktycznie niewidoczne są domy po drugiej stronie drogi. Pa-
miętajmy, że szarża odbyła się ostatniego dnia dżdżystego mie-
siąca listopada i że — jak stwierdza to m.in. Niegolewski —
poprzedniego wieczoru padał deszcz. O mgle pisze zresztą wy-
raźnie wielu szwoleżerów, relacjonując wydarzenia z godzin
rannych 30 listopada. „Dla mgły gęstej, która na krok niczego
nie pozwoliła rozpoznać, stanęliśmy przecie przed samymi ba-
teriami hiszpańskimi, które nas też kartaczami przywitały. Nie
mogą jednak Hiszpanie nas rozpoznać, nikogo też z naszych nie
ranili" 34 .
Powróćmy raz jeszcze do obrazu Lejeune'a, o którego dba-
łości o szczegóły już mówiliśmy. Na obrazie tym widzimy
3 szwadron już po zdobyciu pierwszej baterii, kiedy, to minąwszy
zakręt drogi zmierza ku przełęczy, zanurzając się stopniowo
w gęstej mgle.
Ta gęsta mgła powodowała, że szwoleżerowie nie bardzo wi-
dzieli, co mają przed sobą. Przede wszystkim jednak utrudniała
celowanie hiszpańskim kanonierom, którzy nie wstrzelali się
poprzednio w bronioną przez siebie drogę. Tym należy tłuma-
czyć stosunkowo niską liczbę zabitych Polaków. Gdyby pod-
czas szarży panowała piękna słoneczna pogoda, celność hisz-
pańskiego ognia byłaby o wiele większa.
Przede wszystkim jednak gęsta mgła utrudniała stojącej na
szczycie milicji andaluzyjskiej zorientowanie się w sytuacji.
Tylko najbliżej stojący mogli dostrzec sylwetki polskich jeźdź-
ców dopadających armat, rąbiących kanonierów i opanowują-
cych przełęcz. Inni słyszeli wystrzały i krzyki walczących,
świadczące, że walka — początkowo oddalona — szybko prze-
niosła się w pobliże przełęczy, a potem na samą przełęcz. Anda-
luzyjska milicja nie wiedziała po prostu, że na szczycie stanęło
zaledwie kilku czy kilkunastu Polaków. Dochodzące stamtąd
odgłosy interpretowano jako niewątpliwy dowód, że oto jakieś
znaczne oddziały francuskie zdobyły przełęcz, a więc, że bój

34
N i e g o l e w s k i , Somo-Sierra.
167
został już rozstrzygnięty. To przekonanie skłoniło hiszpańską
piechotę do panicznej ucieczki, choć w istocie rzeczy w chwili
gdy resztka 3 szwadronu dotarła do szczytu, nie wszystkie szan-
se zostały jeszcze zaprzepaszczone i energiczna kontrakcja bata-
lionów don Benito mogła spowodować utrzymanie przełęczy.
Pora na wnioski. Jest ich kilka. Szczegółowa analiza zacho-
wanych źródeł, a także samego terenu walki pozwala stwierdzić,
ze walka ta toczyła się nieco inaczej, niż sądzono do tej pory.
Po pierwsze, liczba uczestników szarży była o wiele większa.
Nie 125 lekkokonnych, a niemal pełne dwie kompanie 3 szwad-
ronu (ponad 200 ludzi), do czego trzeba dodać co najmniej
drugie tyle z 1 szwadronu pod Tomaszem Łubieńskim oraz
pluton strzelców konnych gwardii.
Po drugie, Polacy mieli przeciwko sobie nie całą armię don
Benito San Juana obliczaną na 9 tys. żołnierzy, ale 3 tys. ludzi
z nowo sformowanej milicji andaluzyjskiej, niezbyt zaprawionej
w boju i cierpiącej z powodu surowego klimatu. Taka milicja —
jak zresztą mamy na to liczne przykłady z innych bitew — była
bardzo podatna na panikę i opuszczała pole walki, kiedy tylko
wydawało jej się, że „wszystko stracone", albo że „dowódcy
zdradzili". Znakomicie bili się natomiast kanonierzy, którzy —
jak zwykle — woleli ponieść śmierć niż opuścić swe armaty.
Trzy pierwsze baterie były słabsze, niż sądzono do tej pory.
Miały one po dwa a nie po cztery działa, a więc siła ich ognia by-
ła tym samym o połowę mniejsza. Ponadto były to lekkie działa
czterofuntowe, a nie sześcio- czy ośmiofuntowe, jakich używała
artyleria francuska. Mniejsza liczba dział i mniejszy ich kaliber
oznaczał, że straty w polskich szeregach były też na szczęście
mniejsze. Można sądzić, że gdyby rzeczywiście trzy pierwsze
baterie miały po cztery działa — i to większego kalibru —
3 szwadron lekkokonnych nie dotarłby do szczytu przełęczy.
Czy oznacza to, że szarża polskich szwoleżerów nie miała
w sobie nic z prawdziwego bohaterstwa? Taki wniosek byłby cał-
kowicie fałszywy. Ogrom strat w zabitych, rannych, kontuzjo-
wanych, obalonych na ziemię, a więc niezdolnych do dalszej
szarży wskazuje, że 3 szwadron sięgnął granic swych możliwoś-
ci. Zdobył kolejno cztery baterie w wyjątkowo trudnym terenie,
168
jadąc cały czas pod górę na odcinku co najmniej dwu i pół ki-
lometra, stale ostrzeliwany przez piechotę czającą się za skal-
nymi odłamkami. Dokonał tego tracąc kolejno czterech dowód-
ców, mieszając się parokrotnie, podejmując wciąż na nowo atak
i mimo wszystko posuwając się do przodu. Po tej wspaniałej
szarży szwadron właściwie przestał istnieć jako jednostka bojo-
wa — przynajmniej nie był zdolny do dalszych działań w naj-
bliższych dniach. To, czego dokonał, było czymś znacznie
większym, niż wymagało się zazwyczaj od szwadronu jazdy.
Nigdy przedtem ani też nigdy potem żaden podobnych roz-
miarów oddział kawalerii nie zdobył się na taki czyn w piętna-
stoletniej napoleońskiej epopei.
Chodzi jednak o to, by spojrzeć na tę szarżę nie przez pryz-
mat legendy, jaka ukształtowała się w latach zaborów, kiedy to
potrzebny był taki mit, iż „Polak wszystko potrafi" i „Polak
wszędzie przejdzie". Nie trzeba utrwalać fałszywej tradycji, że
125 ludzi pokonało armię hiszpańską sięgającą 9 tys. żołnierzy.
Byłaby to bowiem zupełnie nieprawdopodobna walka w pro-
porcji jeden do stu. To, co osiągnęło 400 lekkokonnych, którzy
zdobyli 16 dział i zmusili do panicznej ucieczki 3 tys. żołnierzy,
było i tak niezwykłym osiągnięciem, któremu równych trudno
jest znaleźć w wojnach Wielkiej Rewolucji i Pierwszego Cesar-
stwa.
NA POBOJOWISKU

Przełęcz Somosierra — jak już mówiliśmy — leży na histo-


rycznym szlaku prowadzącym z Madrytu przez Burgos do Ba-
jonny. I dziś także wiedzie tędy główna szosa z hiszpańskiej sto-
licy ku granicom Francji.
Ten kto chciałby zwiedzić miejsce słynnej szarży, może tam
dojechać tylko samochodem. Zwiedzanie najlepiej rozpocząć od
strony północnej — z kierunku Burgos — tak jak rozwijała się
szarża polskich szwoleżerów gwardii.
Co pozostało z historycznych pamiątek na miejscu bitwy?
Przede wszystkim ocalał w nie zmienionym stanie zajazd Venta
de Juanilla, gdzie u wejścia do doliny Somosierra Napoleon
spędził kilka godzin przed bitwą. Jest to długi budynek wznie-
siony z kamiennych ciosów, w którym do tej pory — zgodnie
z przeznaczeniem tego obiektu — znajduje się zajazd.
Sama droga prowadząca z Burgos do Madrytu biegnie już
inaczej niż przed 200 laty. Przesunięto ją w lewo i wydłużono,
tworząc dodatkowe zakosy, tak aby samochody ciężarowe mo-
gły łatwiej pokonywać stromiznę. To przesunięcie drogi nastą-
piło już pod koniec ubiegłego stulecia. Dzięki temu, że da-
wny — historyczny — szlak został porzucony, ocalał on w nie
zmienionym stanie do chwili obecnej. Biegnie lewym brzegiem
strumienia Duraton wzdłuż stromego zbocza. Od wejścia do
doliny — tam gdzie stała pierwsza hiszpańska bateria — aż na
170

sam szczyt przełęczy możemy więc przejść owym szlakiem, któ-


ry zachował dawną kamienistą nawierzchnię nie pokrytą nigdy
asfaltem.
Co więcej, ocalały na wielu odcinkach kamienne ciosy, wko-
pane w ziemię, ograniczające szerokość drogi i zabezpieczające
wozy przed runięciem do urwiska. Dzięki temu właśnie można
zorientować się, że w 1808 roku droga była wąska — w najszer-
szych miejscach miała zaledwie 6 metrów — a więc hiszpańskie
baterie nie mogły mieć więcej niż po dwa działa, z wyjątkiem
ostatniej, już na szczycie przełęczy. Droga biegnie miejscami
tuż przy stromym zboczu i to właśnie dawało chwilami osłonę
przed ogniem hiszpańskiej piechoty. Tłumaczy to, dlaczego
część szwoleżerów mogła zatrzymać się i przebywać tu dłuższą
chwilę nie ponosząc strat.
Na samym szczycie przełęczy znajduje się osiemnastowie-
czny budynek hospicium — rodzaj górskiego schroniska dla
podróżnych. Dziś jest to kaplica pod wezwaniem Nuestra Se-
nora de Soledad — Matki Boskiej Samotnej. Wewnątrz mad-
rycka Polonia umieściła kilka obrazów Czarnej Madonny
z Częstochowy. Raz w miesiącu — jak głosi napis — odbywają
się tu nabożeństwa w języku polskim.
Do kaplicy przylega niewielki cmentarzyk o powierzchni za-
ledwie 100 metrów kwadratowych. To tu pochowano poległych
szwoleżerów, którzy zginęli w ataku na przełęcz. Już jednak
w 1809 roku ich groby zostały zrównane z ziemią przez
Hiszpanów, tak że dziś nie sposób nawet ustalić, w którym
miejscu spoczywają Polacy.
Na przełęczy znajduje się też kilka budnyków wzniesionych
w dwudziestym stuleciu. Jest tu hotel, stacja benzynowa, kilka
sklepów z pamiątkami.
Ze szczytu przełęczy — patrząc w głąb doliny — można zo-
rientować się, jak przebiegała szarża i jakie trudności musieli
pokonać Polacy.
171

Aneks nr 1

3 s z w a d r o n pułku szwoleżerów gwardii —


uczestnicy szarży na przełęcz Somosierra

Dowódca: p.o. Kozietulski Jan, szef szwadronu drugiego

3 kompania
Dowódca:
Dziewanowski Jan, październik 1806 kpt. w sztabie gen. Milhauda,
5 VI 1807 do pułku szwoleżerów, śmiertelnie ranny pod Somosier-
rą, zmarł 5 XII 1808 w Madrycie.

Dowódcy plutonów:
Krzyżanowski Stefan, 16 X 1806 zastępca dowódcy poznańskiej gwar-
dii honorowej, 14 I 1807 por. jazdy, adiutant marsz. Lefebvre'a, 5
VI 1808 por. w pułku szwoleżerów, poległ pod Somosierrą.
Rowicki Gracjan, ur. 8 X 1785 w Grudusku, woj. płockie, 10 X 1806
w poznańskiej gwardii honorowej, 12 III 1808 ppor. w pułku szwo-
leżerów, poległ pod Somosierrą.
p.o. Roman Wiktor wach.
p.o. Toedwen Wincenty wach.

Starsi wachmistrze:
Cichocki Dominik, ur. 21 XI 1781 w Kopicach, pow. siedlecki, syn
Michała i Teresy Stawińskiej, 31 V 1807 szwol., 1 IX 1808 bryg.,
1 XI 1807 wach., 20 XI 1808 st. wach., 17 II 1811 ppor. w 8 pułku
lansjerów, 1 I 1814 kpt. w 3 pułku eklererów, 1812 por. w 3 pułku
szwoleżerów litewskich, kampanie 1808—1814, w czasie Stu Dni
por. w 7 pułku lansjerów, Legia Honorowa 10 III 1809 za Somo-
sierrę.
Trawiński Piotr, ur. 5 IX 1779 w Gorzejowej, Galicja, syn Franciszka
i Antoniny Zawadzkiej, 9 VII 1807 szwol., 1 IX 1807 bryg., 1 XI
1807 wach., 1 XII 1807 st. wach., 17 II 1811 ppor. w 4 pułku Legii
Nadwiślańskiej, potem por. i kpt. w 8 pułku lansjerów, kampanie
1808—1813, ranny nad Berezyną i pod Dreznem, wzięty do niewoli
po kapitulacji Drezna.
172

Wachmistrze:
Babicki Józef, ur. 6 X 1789 w Wiskitkach, syn Ludwika i Teresy So-
bolewskiej, 5 IX 1807 szwol., 1 XII 1807 furier, 20 XI 1808 wach.,
kampanie 1808—1812, pozostał w tyle 2 I 1813, Legia Honorowa
7 XII 1809 za Somosierrę.
Firleing Ludwik, ur. 14 IX 1788 na Podolu, syn Ludwika i Franciszki,
4 IX 1807 szwol., 10 IX 1807 bryg., 1 XII 1807 wach., kampania
1808—1809, poległ 6 VII 1809 pod Wagram.
Gotartowski Florian, ur. 18 IV 1788 w Liniewie k. Sibiniewa, syn
Franciszka i Wiktorii Leskiej, 21 X 1807 szwol., 1 XII 1807 bryg.,
1 VIII 1808 wach., 21 VIII 1809 ppor., 9 V 1811 por., kampanie
1808—1814.
Górski Józef, ur. 19 III 1778 w Rożkach, pow. wołkowyski, syn Jana
i Pauliny Jelskiej, 28 VII 1807 szwol, 1 XI 1807 bryg., 1 XII 1807
wach., kampanie 1808—1814, wrócił z pułkiem do Polski, Legia
Honorowa 14 IV 1813 za kampanię rosyjską.
Obliński Kazimierz, ur. 17 IV 1790 w Bielinach, Galicja, syn Michała
i Konstancji Brockiej, 28 VII 1807 szwol., 1 XI 1807 bryg., 1 V
1808 wach., kampania 1808—1809, zmarł 19 VII 1809 w szpitalu
w Wiedniu z ran odniesionych pod Wagram.
Roman Wiktor, ur. 22 VI 1784 w Stężycy k. Żelechowa, syn Placyda
i Angeliki Grabowskiej, 28 VII 1807 szwol., 1 XI 1807 bryg.,
1 VIII 1808 wach., 10 III 1809 ppor., 17 II 1811 por. w 7 pułku
lansjerów, 6 IV 1811 kpt. w 8 pułku lansjerów, 26 VI 1812 w pułku
szwoleżerów gwardii, 1 III 1813 kpt., kampanie 1808—1814, Legia
Honorowa 7 V 1811, ranny dwa razy pod Somosierrą. W Królestwie
Polskim był ppłk. w komisariacie ubiorczym 1815—1830. Zmarł
1 II 1847.
Toedwen Wincenty, ur. 1788 w Dzięciołowie, Litwa, 2 IX 1807
szwol., 1 XI 1807 bryg., 1 XII 1807 wach., 10 III 1809 ppor., 17 II
1811 por., 11 VIII 1812 kpt. w 3 pułku szwoleżerów litewskich,
1 I 1814 w 3 pułku eklererów, kampanie 1808—1814, ranny pod
Somosierrą, Legia Honorowa 7 V 1811.

Brygadierzy:
Artynowicz Zorobabel, ur. 8 VIII 1757 w Żwaricu, Podole, syn Pas-
chalisa i Anny Zarobińskiej, 21 VIII 1807 szwol., 1 XI 1807 bryg.,
kampania 1808—1809, reformowany 21 VI 1810.
Łącki Stanisław, ur. 12 V 1790 w Kutnie, syn Antoniego i Magdaleny
Pieczyńskiej, 28 VII 1807 szwol., 1 I 1808 bryg., 10 IV 1809 wach.,
4 V 1811 ppor., kampanie 1808—1811.
173

Makarewicz Dymitr, ur. 5 I 1769 w Ryczywole, syn Macieja i Marii


Sokołowskiej, 9 VIII 1807 szwol., 1 VIII 1808 bryg., kampanie
1808—1813, wzięty do niewoli 20 X 1813 po bitwie pod Lipskiem.
Sienkiewicz Wincenty, ur. 11 IV 1792 w Oleszkowie, Białostockie, syn
Piotra i Katarzyny Celichowskiej, 9 VIII 1807 szwol., 1 XII 1807
bryg., poległ pod Somosierrą.
Stępnowski Kacper, ur. 29 XII 1789 w Chmielach, woj. płockie, syn
Jana i Kunegundy Luba, 9 VIII 1807 szwol., 1 XII 1807 bryg., 28
V 1809 wach., 17 II 1811 wach. w 7 pułku lansjerów, 6 IV 1811
ppor. w 8 pułku lansjerów, kampanie 1808—1813.
Strachowski Jan, ur. 24 IV 1790 w Kamieniu, woj. płockie, syn Igna-
cego i Bogumiły Czarnowskiej, 7 VII 1807 szwol., 30 XII 1807
bryg., poległ pod Somosierrą.
Strzałkowski Ignacy, ur. 1 I 1786 w Tryńczy, Galicja, syn Józefa
i Marianny Grabskiej, 14 VIII 1807 szwol., 1 XII 1807 bryg., 27
VIII 1809 furier, 11 IX 1809 wach., 24 IX 1810 ppor. w 3 pułku
Legii Nadwiślańskiej, potem por., mjr w kampanii 1808—1812,
ranny 3 XII 1812 pod Smorgoniami. W Królestwie Polskim był por.
w 3 pułku piechoty liniowej.
Wasilewski Piotr, ur. 22 III 1788 w Wasilewie, pow. węgrowski, syn
Floriana i Annv Kamińskiej, 9 VIII 1807 szwol., 1 XII 1807 bryg.,
1 IV 1809 furier, 10 IV 1809 wach., 4 V 1811 ppor., 8 VII 1813
por., kampanie 1808—1814, ranny 12 XI 1811 pod Bellerado, wró-
cił z pułkiem do Polski, Legia Honorowa 13 XII 1809.
Zielenkiewicz Józef, syn Henryka i Ludwiki Szmaglewskiej, 13 X 1807
szwol., 20 XI 1808 bryg., 10 IV 1809 furier, 27 VIII 1809 zdegra-
dowany, 18 II 1810 bryg., 1 I 1811 furier, potem wach. i st. wach.,
kampanie 1808—1814, wzięty do niewoli 25 III 1814 pod Arcis-sur-
-Aube.
Żabełłowicz Bartłomiej, ur. 11 III 1786 w ziemi bielskiej, syn Józefa
i Katarzyny Sokołowskiej, 3 V 1807 szwol., 1 VIII 1808 bryg., zgi-
nął pod Somosierrą.

Szwoleżerowie:
Białkowski Konstanty, ur. 4 X 1789 w Rudzie, woj. poznańskie, syn
Franciszka i Agaty Marzentowicz, 12 XII 1807 szwol., 16 V 1811
bryg., 17 X 1812 wach., kampanie 1808—1814, Legia Honorowa 16
VIII 1813.
Bojanowski Walenty, ur. 22 III 1788 w Głędzianowie, Łęczyckie, syn
Michała i Franciszki Zielińskiej, 1 XI 1807 szwol, kampanie
1808—1812, zginął 11 XII 1812 między Wilnem a Kownem.
Buczkowski Jan, ur. 5 X 1781 w Woli, syn Michała i Agnieszki Petry-
174
kowskiej, 26 XII 1807 szwol., 2 V 1811 st. wach. w 8 pułku lansje-
rów, kampanie 1808—1811.
Buszkowski Jan, ur. 12 VI 1780 we Frankach, syn Benedykta i Kata-
rzyny Kacińskiej, 15 XI 1807 szwol., kampanie 1808—1813, wzięty
do niewoli 2 II 1813.
Buyno Michał, ur. 24 IX 1777 w Groszkowie, Siedleckie, syn Jerzego
i Magdaleny Szeremskiej, 15 XI 1807 szwol., kampanie 1808—1813,
wzięty do niewoli 19 X 1813 pod Lipskiem, Legia Honorowa 14 V
1813. W powstaniu listopadowym por. jazdy. Od 1832 we Francji,
zmarł 1852 w Astafort.
Cichocki Marceli, ur. 9 IX 1789 w Zawodowie, Sieradzkie, syn Micha-
ła i Zuzanny Michalskiej, 1 XI 1807 szwol., kampanie 1808—1814,
wrócił z pułkiem do Polski.
Ciesielski Ludwik, ur. 11 IX 1790 w Remia (?), syn Wojciecha i Jani-
ny Magielskiej, 1 XI 1807 szwol., poległ pod Somosierrą.
Czernik Ignacy, ur. 2 III 1783 w Woli, Sieradzkie, syn Wojciecha
i Katarzyny Błeszyńskiej, 6 X 1807 szwol., 10 IV 1809 bryg., 15
X 1812 wach., kampanie 1808—1814, wrócił z pułkiem do Polski,
ranny pod Wagram, Legia Honorowa 13 XII 1809.
Drożdżyński Ignacy, ur. 11 III 1788 w Słubicy, syn Ignacego i Domi-
celi, 26 XII 1807 szwol., poległ pod Somosierrą.
Głębocki Stanisław, ur. 7 VI 1789 w Warszawie, syn Antoniego
i Małgorzaty Gatkowskiej, 14 X 1807 szwol., kampanie 1808—1812,
wzięty do niewoli 25 IX 1812.
Głowacki Michał, ur. 17 XII 1777 w Bokłowinach, syn Antoniego
i Zofii Zakrzewskiej, 6 XI 1807 szwol., 15 XII 1811 bryg., kampa-
nie 1808—1812, poległ 16 XI 1812 pod Krasnem, Legia Honorowa
13 XII 1809.
Godlewski Ignacy, ur. 7 IX 1784 w Morsku, syn Rocha i Anastazji
Milewskiej, 4 IX 1807 szwol., 1 I 1811 bryg., 23 III 1813 zdegra-
dowany* kampanie 1808—1814, wrócił z pułkiem do Polski.
Godlewski Józef, ur. 11 V 1790 w Wygnanowie, syn Rocha i Anastazji
Milewskiej, 26 XII 1807 szwol., kampania 1808—1809, zmarł 30 IX
1809 w Wiedniu.
Jabłkowski Józef, ur. 4 II 1789 w Jabłonce, Galicja, syn Kacpra i An-
ny Adamowskiej, 29 X 1807 szwol., 1 V 1811 bryg., kampanie
1808—1812, zginął 20 XII 1812.
Jaworski Gabriel, ur. 1 VIII 1790 w Suborowicach, Końskie, syn Mi-
kołaja i Jadwigi Rychłowskiej, 1 XI 1807 szwol., kampanie
1808—1812, zginął 9 XII 1812 między Wilnem a Kownem.
Kaniewski Józef, ur. 1 VIII 1788 w Opatowie, syn Franciszka i Kata-
rzyny Dobiriskiej, 11 I 1808 szwol., kampanie 1808— 1812, zginął
20 VII 1812 w Głębokiem.
175
Karpiński Ignacy, ur. 12 III 1775 w Świeczowie k. Pułtuska, syn
Wojciecha i Elżbiety Goryszewskiej, 6 XII 1807 szwol., kampania
1808—1809, reformowany 21 VI 1810. W Królestwie Polskim był
kpt. w 5 kompanii weteranów w woj. sandomierskim.
Kieszwaradyn Jan, ur. 5 X 1790 w Radziminie, Sandomierskie, syn
Jana i Marii Dudejskiej, 15 XI 1807 szwol., 17 IV 1810 bryg.,
1 VIII 1812 furier, kampanie 1808—1813, został w tyle 22 X 1813
po bitwie pod Lipskiem.
Kolczyński Seweryn, ur. 1782 w Standziszynie k. Kalisza, syn Ignace-
go i Anety Bublewskiej, 31 XII 1807 szwol., kampania 1808—1809,
wykreślony II 1811 z racji zbyt długiej nieobecności.
Konarzewski Piotr, ur. 17 III 1786 w Szyszkach, pow. pułtuski, syn
Marcina i Marii Cieszkowskiej, 4 IX 1807 szwol., kampania
1808—1809, poległ 6 VII 1809 pod Wagram.
Konolkiewicz Józef, ur. 7 III 1792 w Warszawie, syn Michała i Tekli
Markiewicz, 15 X 1807 szwol., kampania 1808, zmarł 1 VII 1809
w szpitalu w Chantilly.
Konopka Antoni, ur. 7 III 1776 w Warszawie, syn Jakuba i Anny Dą-
browskiej, 10 XI 1807 szwol., kampanie 1808— 1810, reformowany
25 VI 1811.
Koszutski Nepomucen, ur. 5 IV 1782 w Woj. poznańskim, syn Ignace-
go i Katarzyny Marcińskiej, 11 I 1808 szwol., 1 I 1811 bryg., 31
XII 1811 zdegradowany, kampanie 1808—1811, wygnany z pułku
22 V 1812 w Poznaniu.
Kozakowski Stanisław, ur. 6 II 1765, syn Macieja i Rozalii Kamiń-
skiej, 3 X 1807 szwol., kampania 1808—1809, zwolniony 21 V 1811.
Krassowski Andrzej, ur. 8 I 1769 w Krassowie, gub. wileńska, syn
Andrzeja i Teresy, 15 X 1807 szwol., kampanie 1808—1811, 1 V
1811 bryg. w 8 pułku lansjerów.
Krassowski Kacper, ur. 1 I 1778 w Koszelewach, Wołyń, syn Łukasza
i Magdaleny Jakczewskiej, kampanie 1808—1812, 11 VIII 1812
ppor. w 3 pułku szwoleżerów gwardii.
Krantz Jan, ur. 18 VII 1787 w Warszawie, syn Jana i Janiny Janel-
czyk, 14 VIII 1807 trębacz, 6 VII 1808 szwol., kampanie
1808—1813, zaginął 25 X 1813 po bitwie pod Lipskiem.
Larecki Bogumił, ur. 7 VIII 1786 w Boslinie, syn Stefana i Apolonii
Domaszewskiej, 1 XI 1807 szwol., kampania 1808—1809, poległ
6 VII 1809 pod Wagram.
Laskowski Michał, ur. 4 II 1782 w m. Pokost, woj. bracławskie, syn
Jana i Gertrudy Żukówny, 3 X 1807 szwol., kampanie 1808—1811,
21 V 1811 bryg. w 8 pułku lansjerów.
176
Lencki Rajmund, ur. 20 XI 1787 w Wolińsku, Galicja, syn Rajmunda
i Magdaleny Egersdorf, 29 X 1807 szwol., kampanie 1808—1812,
zaginął 22 XI 1812 w Tołoczynie.
Leszczyński Józef, ur. 18 XII 1765 w Lipowie, woj. wileńskie, syn
Stanisława i Katarzyny Pietraszkiewicz.
Leznicki Józef, ur. 13 V 1789, syn Kazimierza i Wiktorii Tymińskiej,
11 XI 1807 szwol., kampania 1808—1809, poległ 6 VII 1809 pod
Wagram.
Lumkowski Teodor, ur. 5 III 1785 w Kostynicach, Podole, syn Igna-
cego i Marii Baranowskiej, 3 X 1807 szwol., kampanie 1808—1812,
zaginął 9 XII 1812 między Wilnem a Kownem.
Magierski Karol, ur. 8 XI 1788 w Toruniu, syn Karola i Marii Dzię-
cielskiej, 5 IX 1807 szwol., kampanie 1808—1811, 1 V 1811 wach.
w 8 pułku lansjerów.
Magowski Romuald, ur. 7 VII 1786 w Woli, Galicja, syn Wojciecha
i Marii Lewandowskiej, 6 X 1807 szwol., kampania 1808—1809,
ranny pod Somosierrą i w Austrii, 14 IV 1810 reformowany.
Malczewski Urban, ur. 13 IV 1790 w Kowalsku, syn Wincentego
i Marii Umińskiej, 15 XI 1807 szwol., kampanie 1808—1814, Legia
Honorowa 14 IX 1813.
Marcinkowski Michał, ur. 11 VI 1782 w Ujazdowie, syn Ignacego
i Rozalii, 26 XII 1807 szwol., kampania 1808—1809, reformowany
21 II 1810.
Mączewski Dominik, ur. 5 IX 1809, bryg., kampanie 1808—1812, za-
• ginął 27 XI 1812 po przejściu Berezyny.
Michalski Bartłomiej, ur. 6 XI 1790 w Głupowie, woj. poznańskie, syn
Jana i Jadwigi Gabryelskiej, 26 XII 1807 szwol., kampanie
1808—1813, został w tyle 19 X 1813 po bitwie pod Lipskiem.
Mikołowicz Tomasz, ur. 17 III 1785 w Nowym Mieście, Litwa, syn
Andrzeja i Agaty Iwanowskiej, 4 X 1807 szwol., kampania
1808—1809, wykreślony 14 X 1809 z racji zbyt długiej nieobecnoś-
ci.
Moniuszko Wincenty, ur. 16 III 1789 we Wrocieniu k. Białegostoku,
syn Wojciecha i Marianny Pinkowskiej, 14 XII 1807 szwol., kam-
panie 1808—1810, 1 V 1811 wach. w 8 pułku lansjerów.
Moszyński Jacenty, ur. 28 VI 1774 w Bereznej k. Żytomierza, syn
Antoniego i Franciszki Grekówny, 15 Xl 1807 szwol., 6 IV 1809
bryg., 1 I 1811 wach., kampanie 1808—1814.
Narkiewicz Paweł, ur. 5 IV 1789 w Warszawie, syn Jana i Marianny,
14 XII 1807 szwol., kampanie 1808—1812, zaginął 9 XII 1812 mię-
dzy Wilnem a Kownem.
177
Nowiński Stanisław, ur. 5 IV 1789 w Pietrzykowie k. Radomia, syn
Łukasza i Marii Wiłkoszewskiej, 1 XI 1807 szwol., 4 II 1814 bryg.,
kampanie 1808—1814, wrócił z pułkiem do Polski.
Norwiłło Tadeusz, ur. 25 IX 1779 w Łownaczyszkach, woj. wileńskie,
syn Jerzego i Marii Maciejewskiej, 6 X 1807 szwol., kampanie
1808—1812, wzięty do niewoli 25 IX 1812.
Nurkowski Sylwester, ur. 12 XII 1782 w Lipnie, syn Tomasza i Marii
Kaczewskiej, 15 XI 1807 szwol., 22 III 1810 bryg., kampanie
1808—1813, poległ 22 V 1813.
Olszewski Jan, ur. 4 X 1788 w Maszkiewiczach, syn Michała i Zofii
Płochockiej, I XI 1807 szwol., kampania 1808—1809, poległ 6 VII
1809 pod Wagram.
Opęchowski Jan, ur. 14 VI 1781 w Opęchowie, syn Walentego i Józe-
finy Mierzejewskiej, 15 XI 1807 szwol., kampanie 1808—1813,
przeszedł 1 I 1814 do 3 pułku eklererów.
Ordynicz Ambroży, ur. 5 IX 1786 w pow. oszmiańskim, syn Waw-
rzyńca i Teresy, 6 X 1807 szwol., kampanie 1808— 1812, ranny pod
Wagram, został w tyle 1 IV 1813 w Stuttgarcie.
Oyrzanowski Jan, ur. 5 IV 1790 w Leszczyncach, Sieradzkie, syn
Konstantego i Marii Barczewskiej, 1 XI 1807 szwol., kampanie
1808—1814, wrócił z pułkiem do Polski.
Pasikowski Błażej, ur. 3 III 1789 w Gościonowie, Sieradzkie, syn
Franciszka i Marii Rosickiej, 1 XI 1807 szwol., kampanie
1808—1812, zaginął 12 XII 1812 w Kownie.
Perzanowski Adam, ur. 4 XI 1789 w Kutnie, syn Józefa i Katarzyny
Dworzeckiej, 6 IX 1807 szwol., kampanie 1808—1812, zaginął 20
VII 1812 w Głębokiem.
Poniński Józef, ur. 6 I 1779 w m. Brostel, woj. gnieźnieńskie, syn
Marcelego i Michaliny, 1 XI 1807 szwol., kampanie 1808—1814,
wrócił z pułkiem do Polski.
Przvgodzki Krzysztof, ur. 6 X 1783 w Mordach, syn Jana i Marii
Różańskiej, 14 VIII 1807 szwol., kampania 1808— 1809, 15 IX
1809 ppor. w 3 pułku piechoty Legii Nadwiślańskiej, 25 III 1811
por.
Rayski Jan, ur. 13 XII 1784 w Wielogłowie, woj. płockie, syn Józefa
i Marii Wyrzykowskiej, 1 XI 1807 szwol., 28 I 1813 bryg., kampa-
nie 1808—1814, wrócił z pułkiem do Polski, 28 XI 1813 Legia Ho-
norowa.
Rokuszewski Faustyn, ur. 7 V 1787 w Oleszynie, woj. płockie, syn Ja-
kuba i Anny Rykalskiej, 1 XI 1807 szwol., poległ pod Somosierrą.
Rokuszewski Tomasz, ur. 24 X 1783 w Górnie, woj. kaliskie, syn Woj-
178
ciecha i Marii Mańkowskiej, 1 XI 1807 szwol., kampanie
1808—1812, zaginął 22 XI 1812 pod Tołoczynem.
Różański Wincenty, ur. 18 VI 1787 w Kokociach, woj. krakowskie,
syn Jacentego i Elżbiety Gierszówny, 1 XI 1807 szwol., kampanie
1808—1813, zaginął 22 X 1813 po bitwie pod Lipskiem, 14 V 1813
Legia Honorowa.
Rymdeyko Ignacy, ur. 4 V 1789 w Miłowianach k. Szawelska, syn Ta-
deusza i Rozalii Kalinówny, 4 X 1807 szwol., poległ pod Somosier-
rą.
Sieradzki Feliks, ur. 31 V 1788 w Włonkowie, syn Jana i Antoniny
Nesterowicz, 1 XI 1807 szwol., bryg., 15 X 1812 wach., kampanie
1808—1812, zaginął 4 XII 1812 w Smorgoniach.
Skarżyński Franciszek, ur. 6 I 1790 w Skarżynie, woj. płockie, syn
Kacpra i Marii Pużkowskiej, 14 X 1807 szwol., kampanie
1808—1813, wzięty do niewoli 20 X 1813 po bitwie pod Lipskiem.
Skrzyszewski Michał, ur. 9 V 1777 w Krasnem, woj. sandomierskie,
syn Łukasza i Franciszki Klembowskiej, 1 XI 1807 szwol., kampanie
1808—1811, reformowany 6 VII 1812.
Stankiewicz Mateusz, ur. 11 III 1785 w Kotmanach w Rosji, syn
Andrzeja i Teofili Chomikowskiej, 27 X 1807 szwol., kampania
1808—1809, przeniesiony 1 II 1809 do linii.
Stępkowski Józef, ur. 8 XII 1773 w Szarkontach, syn Jana i Marii
Woronowicz, 6 X 1807 szwol., kampanie 1808—1812, zaginął 6 XII
1812 w Wilnie.
Sulerzycki Leon, ur. 13 I 1792 w Lopicncach, Lubelskie, syn Fran-
ciszka i Rozalii Prażmowskiej, 6 IX 1807 szwol., poległ pod Somo-
sierrą.
Suszyński Karol, ur. 19 VII 1777 w Suszynie, syn Marcina i Katarzy-
ny Juliewicz, 1 XI 1807 szwol., kampanie 1808—1812, zaginął 28
XI 1812 po przejściu Berezyny, 7 XII 1808 Legia Honorowa za
Somosierrę.
Szawłowski Antoni, ur. 5 II 1777 w Obrzalu, Podole, syn Piotra i Ro-
zalii Dąbrowskiej, 5 X 1807 szwol., kampanie 1808—1810, odesłany
8 IV 1811 do Flessingue do batalionu kolonialnego.
Świtalski Franciszek, ur. 12 XII 1788 w Gorzowie, Sieradzkie, syn
Józefa i Wiktorii Gutkowskiej, 1 XI 1807 szwol., 1 VII 1812 bryg-,
1 II 1814 wach., kampanie 1808—1814, wrócił z pułkiem do Polski.
Trzeciak Wiktor, ur. 13 V 1786 w Szymakach, Grodzieńskie, syn
Franciszka i Konstancji Budzeliewicz, 4 IX 1807 szwol., 11 VI 1809
bryg., 1 I 1811 wach., kampania 1808—1809.
179
Urbanowski Konstanty, ur. 12 VII 1773 w Chudopsiach, woj. po-
znańskie, syn Ignacego i Józefiny Mierochowskiej, 14 VIII 1807
szwol., kampania 1808—1809, reformowany 21 VI 1810.
Wasilewski Aleksander, ur. 4 V 1778 w Prochnej, syn Krystiana i Re-
giny, 26 XII 1807 szwol., poległ pod Somosierrą.
Waszelewski Józef, ur. 5 XI 1773 w Szkryleszkach, syn Marcina i Jó-
zefiny, 3 X 1807 szwol., kampanie 1808—1810, zwolniony 21 V
1811.
Wędziszewski Jakub, ur. 6 III 1788 w Proszowicach k. Myślenic, syn
Michała i Franciszki Burskiej, 10 XI 1807 szwol., kampanie
1808—1814.
Wiśniewski Euzebiusz, ur. 28 XI 1788 w Poniemoniu, syn Kazimierza
i Dominiki Szynkiewicz, 1 XI 1807 szwol., kampanie 1808—1812,
zaginął 6 XII 1812 w Wilnie.
Wiśniewski Karol, ur. 21 XI 1789 w Rumbowicach, woj. mazowieckie,
syn Leonarda i Izabeli Łapińskiej, od 1802 w służbie pruskiej, 1807
w pułku szwoleżerów, kampanie 1808—1810, 1 V 1811 furier
w 2 pułku ułanów nadwiślańskich.
Wiśniewski Paweł, ur. 1783 w Burzyninie k. Sieradza, syn Jana
i Franciszki Piotrowskiej, 1 XI 1807 szwol., wzięty do niewoli 30 XI
1808 w czasie rekonesansu.
Woronkiewicz Grzegorz, ur. 20 I 1784 w Wasilkowie, Białostockie,
syn Teodora i Katarzyny Żuchowskiej, 5 X 1807 szwol., kampanie
1808—1810, zwolniony 25 VI 1811.
Woytakiewicz Wincenty, ur. 16 VII 1788 w Guskowej k. Bochni, syn
Józefa i Marianny Chrząszcz, 12 XII 1807 szwol., 27 VIII 1809
bryg., 1 VII 1812 wach., kampanie 1808—1814, Legia Honorowa
14 IX 1813.
Zakrzewski Walenty, ur. 4 IX 1792 w Margolinie, syn Michała i Bar-
bary Modlińskiej, 1 XI 1807 szwol., kampania 1808—1809, zmarł
31 VIII 1809 w szpitalu w Wiedniu.
Zaręba Maciej, ur. 5 IV 1781 w Budziszewie, syn Antoniego i Petrone-
li Łuniewskiej, 13 X 1807 szwol., kampanie 1808—1812, zaginął 22
XI 1812 pod Tołoczynem.
Zawadzki Marcin, ur. 6 I 1783 w Kęczminie, woj. kaliskie, syn Walen-
tego i Barbary Terpiłowskiej, 1 XI 1807 szwol., kampanie
1808—1812, 22 XI 1812 trafił do szpitala w Orszy i tam wzięty do
niewoli.
Zawadzki Wawrzyniec, ur. 4 V 1791 w Gośkach, pow. ciechanowski,
syn Walentego i Barbary Kamińskiej, 27 IX 1807 szwol., stracił pa-
lec pod Somosierrą, kampania 1808—1809, zwolniony 24 X 1809.
180
Żerokowicz Józef, ur. 1 III 1789 na Wileńszczyźnie, syn Sylwestra
i Praksedy Sylewskiej, 3 X 1807 szwol., kampanie 1808—1812, za-
ginął 22 XI 1812 pod Tołoczynem.

Trębacze:
Amboise Joseph Marc, ur. 5 III 1790 w Tours, syn Martina i Julie
Bardine, 6 VII 1808 trębacz, potem bryg. trębaczy, kampanie
1808—1814.
Charpenticr Jean, ur. 20 IX 1783 w Pontchartrin, dep. Seine et Oise,
syn Jeana i Agathe Delaunay, w wojsku od 1796, 6 XI 1807 trębacz,
kampania 1808—1809, reformowany 30 IX 1809.
Franciscano Antonio, ur. 15 I 1770 w Turynie, syn Antonia i Teresy
Coqiola, od 1784 na służbie Sardynii, potem w wojskach francu-
skich, od 27 IX 1807 w pułku szwoleżerów, kontuzjowany w pierś
pod Somosierrą, zwolniony 14 IV 1810.

7 kompania

Dowódca:
Krasiński Piotr, ur. 26 XI 1783 we Lwowie, 22 XII 1806 por. w 2 puł-
ku ułanów, 10 IV 1806 kpt., 12 III 1808 w pułku szwoleżerów,
17 II 1812 szef szwadronu, kampanie 1807—1813, Krzyż Oficerski
Legii Honorowej 14 IX 1813, kontuzjowany pod Somosierrą.

Dowódcy plutonów:
Szeptycki Wincenty, 12 III 1808 por. w pułku szwoleżerów.
Rudowski Ignacy, 12 III 1808 ppor. w pułku szwoleżerów, zginął pod
Somosierrą.
Niegolewski Andrzej, ur. 30 XI 1786 w Bytyniu, 10 X 1806 w poznań-
skiej gwardii honorowej, 4 I 1807 ppor. w 5 pułku jazdy, 5 VI 1807
ppor. w pułku szwoleżerów, 10 III 1809 por., 3 VII 1812 kpt. przy
sztabie głównym Wielkiej Armii, 11 V 1813 szef szwadronu w sztabie
głównym, kampanie 1806—1813, Legia Honorowa 10 III 1809, wie-
lokrotnie ranny pod Somosierrą.
Zielonka Benedykt, ur. 15 III 1785 w Cynegówce, 21 II 1808 szwol., 1
III 1808 bryg., 1 VI 1808 wach., 4 X 1808 ppor., 21 VIII 1809 por.,
17 VII 1813 kpt., 15 III 1814 szef szwol., kampanie 1808—1814,
Legia Honorowa 13 XII 1809, Krzyż Oficerski Legii Honorowej
17 II 1814, kawaler cesarstwa 16 VIII 1813.
181
Rachmistrze:
Dabczewski Jakub, ur. 23 VI 1779 w Hryniowie k. Lwowa, syn Jaku-
ba i Marii Szumlańskiej, 29 IX 1807 szwol., 1 XI 1807 bryg., 5 XII
1807 wach., kampania 1808—1809, reformowany 15 II 1810, Legia
Honorowa 5 XII 1808 za Somosierrę, gdzie „jeden z pierwszych
wdarł się na ostatnią baterię", w powstaniu listopadowym mjr, od
1832 na emigracji we Francji.
Kierznowski Józef, ur. 19 III 1786 w Stoku, Podlasie, syn Kazimierza
i Heleny Czechowskiej, 26 VIII 1807 szwol., 1 XII 1807 bryg., 15
XII 1807 wach., kampania 1808—1809, ranny pod Somosierrą
w prawą nogę, reformowany 15 XII 1810, Legia Honorowa 13 XII
1809.
Kujawski Wojciech, ur. 24 IV 1780 w Warszawie, syn Wojciecha i Ka-
tarzyny, 19 IV 1807 szwol., 1 V 1807 bryg., 20 XI 1808 wach., 1 VI
1812 ppor., kampanie 1808—1812.
Sokołowski Antoni, ur. 21 V 1785 w Bruszewie, Podlasie, syn Józefa
i Zuzanny Lewickiej, 14 VIII 1807 szwol., 1 X 1807 bryg., 15 XII
1807 wach., ranny pod Somosierrą, zmarł w styczniu 1809 w szpita-
lu w Madrycie, 10 III 1809 mianowany pośmiertnie ppor.

Brygadierzy:
Boczkowski Józef, ur. 20 III 1789 w Robnicach, Sieradzkie, syn Piotra
i Antoniny Wojtkowskiej, 14 VIII 1807 szwol., 1 XI 1807 bryg., 15
V 1812 wach., 11 IV 1813 st. wach., kampanie 1808—1814, powró-
cił z pułkiem do Polski.
Bodurkiewicz Jan, ur. 29 VI 1788 w Zarzycach, woj. krakowskie, syn
Antoniego i Małgorzaty Niewiadomskiej, 4 IX 1807 szwol., 1 XI
1807 bryg., 1 V 1811 wach., kampanie 1808—1814, poległ 28 III
1814.
Grothus Antoni, ur. 3 V 1790 w Okszycu, syn Józefa i Tekli Jaszow-
skiej, 21 IX 1807 szwol., 1 XI 1807 bryg., 1 I 1809 wach., 17 II
1811 ppor., kampanie 1808—1812, Legia Honorowa 13 XII 1809.
Grodzicki Piotr, ur. 7 VII 1784 w Kuszyncach, woj. bracławskie, syn
Wojciecha i Wiktorii Jankowskiej, 1 XI 1807 szwol., 15 XII 1807
bryg., 1 VIII 1809 wach., kampanie 1808—1814, powrócił z puł-
kiem do Polski, Legia Honorowa 14 V 1813.
Kęstowicz Józef, ur. 9X1 1782 w Tryszkach, woj. wileńskie, syn Sta-
nisława i Marii Urbanowicz, 3 IX 1807 szwol., 1 IV 1808 bryg., 18
II 1810 wach., 8 VII 1813 ppor., kampanie 1808—1812.
Marski Jan, ur. 3 X 1789 w Połowcach, pow. brzesko-litewski, syn
Konstantyna i Elżbiety Kulińskiej, 6 X 1807 szwol., 15 XII 1807
182
bryg., 15 V 1812 wach., kampanie 1808—1812, zaginął 6 XII 1812
w Wilnie.
Mroczek Kajetan, ur. 8 Xl 1786 w Jerzenie, syn Jana i Franciszki
Lipskiej, 5 IX 1807 szwol., 1 IX 1808 bryg., poległ pod Somosierrą.
Tarasowicz Michał, ur. 15 VI 1786 w Szereszowie, syn Michała i An-
ny Rykolskówny, 1 X 1807 szwol., 1 XII 1807 bryg., 15 V 1811 fu-
rier, 1 VII 1812 wach., kampanie 1808—1814, powrócił z pułkiem
do Polski.

Furier
Zamoyski Michał, ur. 7 IV 1785 na Pradze, syn Michała i Rozalii
Głowackiej, 14 IV 1807 szwol., 1 IX 1807 furier, 15 V 1811 wach.,
26 VI 1812 ppor., kampanie 1808—1812, Legia Honorowa 13 XII
1809.

Szwoleżerowie:
Adamowski Adam, ur. 15 II 1788 w Warszawie, syn Tadeusza i Ag-
nieszki Czarneckiej, 15 X 1807 szwol., kampanie 1808—1812, wzię-
ty do niewoli 20 XI 1812.
Ballogh Jan, ur. 11 II 1791 w Brodach, Galicja, syn Jana i Marii Zie-
mnicz, 13 X 1807 szwol., kampania 1808—1809, reformowany 30
IX 1809.
Baszczyński Leon, ur. 17 IV 1787 w Buczynie, Sieradzkie, syn Woj-
ciecha i Augustyny, 1 XI 1807 szwol., zmarł 31 XII 1808 w szpitalu
w Madrycie z ran odniesionych pod Somosierrą.
Baykowski Antoni, ur. 3 V 1790 w Wyszczowiczach, pow. żytomierski,
syn Andrzeja i Marianny Krzeczkowskiej, 15 X 1807 szwol., kam-
panie 1808—1813, wzięty do niewoli 24 X 1813 po bitwie pod Lip-
skiem.
Boczkowski Ignacy, ur. 1 VIII 1786 w Kole, syn Piotra i Antoniny
Wojtkowskiej, i XI 1807 szwol., 1 III 1811 bryg., kampanie
1808—1814, wzięty do niewoli 25 III 1814 pod Arcis sur Aube.
Borowski Franciszek, ur. 1 XI 1777 w Izbicy, Kujawy, syn Łukasza
i Marianny Rerznowskiej, 1 XI 1807 szwol., kampanie 1808—1814,
zaginął 30 XII 1812 w Elblągu, powrócił do pułku 6 I 1813, wrócił
z pułkiem do Polski.
Borski Feliks, ur. 7 II 1791 w Budziszewicach, woj. kaliskie, syn Woj-
ciecha i Jadwigi Szydłowskiej, 21 IX 1807 szwol., kampania 1808,
wykreślony 1 II 1809, przeszedł do linii.
Braun Jan, ur. 17 V 1791, syn Augusta i Karoliny Weynert, 3 IX 1807
szwol., kampania 1808, wykreślony 31 XII 1808 z powodu długiej
nieobecności.
183
2 -j-.aecki Kazimierz, ur. 3 III 1784 w Ligocie, woj. krakowskie, syn
Kjba i Magdaleny Oslińskiej, 26 VIII 1807 szwol., kampanie
1808—1812, zaginął 4 XII 1812 w Smorgoniach.
Burakowski Antoni, ur. 15 VI 1789 w Warszawie, syn Wincentego
Felicyty Stoss, 16 X 1807 szwol., 23 V 1810 bryg., 1 V 1811 furier,
2 VII 1812 wach., kampanie 1808—1813, wzięty do niewoli 19 X
:S13 pod Lipskiem.
Ch:opicki Jan, ur. 12 VI 1788 w Serkulanie, Wileńszczyzna, syn Józe-
fa i Marii Grekowicz, 4 X 1807 szwol., kampanie 1808—1812, 1 V
1811 wach. w 2 pułku ułanów nadwiślańskich, w październiku 1813
ppor. w 8 pułku szwoleżerów-lansjerów polskich.
Chojnacki Jan, ur. 24 VI 1780 w Bobrówce k. Rawy, syn Jana i Kata-
rzyny Bielskiej, 18 XI 1807 szwol., kampanie 1808—1811, przeszedł
I V 1811 do 2 pułku ułanów nadwiślańskich.
Ciechawski Ignacy, ur. 1788 w Łętowni, Galicja, syn Jana i Barbary
Lisieckiej, 1 XI 1807 szwol., kampania 1808, wzięty do niewoli 1 I
1809 między Arandą i Mirandą, przewieziony do Kadyksu, stąd na
Wyspy Kanaryjskie, Baleary i Cabrerę, przekazany na „pontony" do
Anglii, uwolniony 1814, w powstaniu listopadowym kpt. 1 pułku
Krakusów, ranny pod Nową Wsią, udał się na emigrację do Francji,
przebywał w zakładach w Awinionie i Aurillac, osiadł w departa-
mencie Marne, gdzie zmarł w 1867. Jako jeden z pierwszych, którzy
wdarli się na przełęcz Somosierra, był przedstawiony do Legii Ho-
norowej, ale nie otrzymał jej z racji niewoli.
Ciesielski Bartłomiej, ur. 5 III 1785 we Lwowie, syn Sebastiana
i Magdaleny Śliwińskiej, 5 IX 1807 szwol., kampanie 1808—1814,
wrócił z pułkiem do Polski.
Czyczynowicz Kazimierz, ur. 15 VI 1786 w Dzierżynie, syn Kazimie-
rza i Janiny Koźmin, 26 X 1807 szwol., kampanie 1808—1812, za-
ginął 27 XI 1812 nad Berezyną, 2 I 1813 wrócił do pułku, 24 X
1813 wzięty do niewoli po bitwie pod Lipskiem.
Dawidowski Jakub, ur. 21 XI 1787 w Kępnie Wielkopolskim, syn Ja-
na i Katarzyny Antkówny, 1 XI 1807 szwol., kampanie 1808—1811,
reformowany 26 VII 1812.
Dąbrowski Michał, ur. 1 VIII 1787 w Tobyłce, Podole, syn Jakuba
i Marii Dudkowskiej, 1 XI 1807 szwol., kampanie 1808—1812, zagi-
nął 6 XII 1812 w Wilnie.
Drążewski Franciszek, ur. 22 X 1786 w Drążewie, woj. płockie, syn
Jakuba i Ewy Michalskiej, 3 IX 1807 szwol., 1 VIII 1809 bryg., 15
X 1812 wach., kampanie 1808—1814, zginął 15 III 1814 pod Mon-
tereau.
184
Dworzecki Michał, ur. 10 XII 1784 w Wilnie, syn Mikołaja i Marii
Sienkiewicz, 15 X 1807 szwol., kampanie 1808—1811, reformowany
21 IX 1811.
Freyga Ignacy, ur. 5 I 1787 w Nadomsku, pow. Skrzynno, 13 X 1807
szwol., kampania 1808, wzięty do niew?oli 1 I 1809 między Arandą
i Mirandą.
Głowacki Józef, ur. 9 X 1782 w Lipsku, syn Antoniego i Franciszki
Masłowskiej, 1 X 1807 szwol., kampania 1808, zmarł 13 I 1809
prawdopodobnie z ran odniesionych pod Somosierrą.
Górski Jan, ur. 24 VI 1783 w Chodczu na Kujawach, syn Marcina i
Katarzyny Nowak, 1 XI 1807 szwol., kampanie 1808—1811, prze-
szedł 5 V 1811 do 2 pułku ułanów nadwiślańskich.
Hryniewicz Michał, ur. 1 X 1786 w Boptach, woj. kowieńskie, syn
Jana i Elżbiety Poczobuttówny, 4 X 1807 szwol., kampanie
1808—1813, pozostał w wie 22 X 1813.
Jachimowski Jan, ur. w Potoku, Galicja, syn Józefa i Anny, 1 XI 1807
szwol., kampania 1808—1809, zmarł 19 XI 1809 w szpitalu w Pas-
sawie.
Jagientowicz Kajetan, ur. 7 VIII 1779 w Bartonach k. Wilna, syn Jana
i Zofii Pieczewskiej, 1 XI 1807 szwol., 1 I 1809 bryg., kampanie
1808—1811, reformowany 21 IX 1811.
Jasiński Józef, ur. 7 I 1792 w Rusinie, Galicja, syn Franciszka i Józefy
Libiszowskiej, 28 XII 1807 szwol., zginął pod Somosierrą.
Jaworski Antoni, ur. 7 III 1792 w Berdyczowie, syn Stanisława
i Magdaleny Litoszewskiej, 15 XI 1807 szwol., kampania 1808—
1809, zdezerterował 8 X 1809 w Anspach.
Jaworski Maciej, ur. 5 II 1783 w Opatowie, syn Wojciecha i Marii, 26
XII 1807 szwol., kampania 1808—1809, wykreślony 29 XII 1809
z racji zbyt długiej nieobecności.
Kiełbasiński Ludwik, ur. 21 XII 1787 w Żółkiewce k. Chełmna, syn
Józefa i Katarzyny Angiełłowicz, 31 X 1807 szwol., kampania
1808—1809, reformowany 21 VI 1810.
Kicrsnowski Antoni, ur. 10 IV 1788 w Stokowisku, pow. drohiczyń-
ski, syn Kazimierza i Heleny Czechowskiej, 21 IX 1807 szwol., 28 I
1813 bryg., kampanie 1808—1813, poległ 28 X 1813.
Kiersnowski Wincenty, ur. 10 VI 1787 w Stokowisku, pow. drohi-
czyński, syn Kazimierza i Heleny Czechowskiej, 25 IX 1807 szwol.,
18 II 1810 bryg., 16 V 1811 wach., kampanie 1808—1814, wrócił
z pułkiem do Polski.
Kładecki Franciszek, ur. 15 V 1789 we Lwowie, syn Andrzeja i Kon-
185
ssłncji Życzkiewicz, 15 X 1807 szwol., kampanie 1808—1812, zgi-
aŁł 20 VII 1812 pod Głębokiem.
Ł emski Wawrzyniec, ur. 15 VII 1786 w Zgonie k. Kalisza, syn An-
drzeja i Marii Gabinowskiej, 1 XI 1807 szwol., kampanie
1808—1812, wzięty do niewoli 2 X 1812 koło Moskwy.
Kamiński Benedykt, ur. 24 III 1785 w Kośminku, Galicja, syn
Krzysztofa i Jadwigi, 14 XII 1807 szwol., kampanie 1808—1812,
zaginął 4 XII 1812 w Smorgoniach.
Kozierski Antoni, ur. 15 VI 1787 w Zarumieniu k. Płocka, syn Toma-
sza i Agnieszki Kuczewskiej, 15 XI 1807 szwol., kampanie
1808—1812, zginął 28 X 1813 pod Hanau.
Kowalski Józef, ur. 25 XII 1784 w Swiętomarzu, woj. sandomierskie,
syn Józefa i Marii Janakowskiej, 3 X 1807 szwol., 5 V 1812 bryg.,
kampanie 1808—1814, wrócił z pułkiem do Polski.
Kozłowski Franciszek, ur. 7 X 1793 w Wieluniu, syn Stanisława i Lu-
cyny Woczyńskiej, 5 IX 1807 szwol., wykreślony 29 XII 1809 z ra-
cji zbyt długiej nieobecności.
Kozłowski Jan, ur. 4 IX 1784 w Stanisławowie, syn Jana i Katarzyny
Wierzyńskiej, 1 XI 1807 szwol., zdezerterował 24 V 1809 w Wied-
niu.
Kulesza Franciszek, ur. 16 II 1787 w Wierzbieliszkach pod Wilnem,
syn Jerzego i Ludwiki Pokłońskiej, 10 X 1807 szwol., 11 IX 1809
bryg., kampania 1808—1809, reformowany 21 VI 1810.
Laskowski Jan, ur. 8 VI 1769 w Radoszycach, woj. sandomierskie, syn
Józefa i Katarzyny Dąbrowskiej, 1 XI 1807 szwol., kampania
1808—1809, reformowany 14 IV 1810.
Lewandowski Andrzej, 16 III 1808 szwol., wzięty do niewoli 1 I 1809
między Arandą i Mirandą.
Lisicki Antoni, ur. 17 1 1781 w Górkach, woj. płockie, syn Jana i Józe-
finy Izbińskiej, 15 XI 1807 szwol., kampanie 1808—1812, zaginął
4 XII 1812 w Smorgoniach.
Malewski Maciej, ur. 3 X 1789 w Kraszewie, woj. płockie, 3 X 1807
szwol., kampanie 1808—1812, zaginął 11 XI 1812 w Smoleńsku.
Marski Antoni, ur. 3 X 1787 w Połowcach, pow. Brześć Litewski, syn
Konstantego i Elżbiety Kumlińskiej, 6 X 1807 szwol., 11 VI 1809
bryg., 1 VII 1812 wach., 17 VII 1813 ppor., kampanie 1808—1813.
Melianowski Mateusz, ur. 15 III 1777 w Janowie k. Przasnysza, syn
Tomasza i Katarzyny Koszutskiej, 1 XI 1807 szwol., kampanie
1808—1810, reformowany 21 IV 1811.
Morysiński Wojciech, ur. 3 III 1777 w woj. poznańskim, syn Ignacego
186
i Franciszki Lenartowskiej, 21 II 1808 szwol., kampanie 1808—
1812, zaginął 4 XII 1812 w Smorgoniach.
Mościcki Jakub, ur. 24 VI 1777 w Bielawie, woj. gnieźnieńskie, syn
Antoniego i Anety Królówny, 26 XII 1807 szwol., kampanie
1808—1810, reformowany 21 VI 1810.
Napiórkowski Jan, ur. 12 VII 1782 w Mroczkach k. Pułtuska, syn Ja-
kuba i Katarzyny Zaleskiej, 26 XII 1807 szwol., kampanie
1808—1812, zaginął 22 XI 1812 koło Tołoczyna.
Nowicki Piotr, ur. 7 VIII 1790 w Warszawie, syn Tadeusza i Kon-
stancji Kulczewskiej, 1 III 1808 szwol., 15 X 1812 bryg., potem
wach., kampanie 1808—1814, Legia Honorowa 28 XI 1813.
Nowosielski Jan, ur. 1 I 1784 w Płokaszu k. Dobrzynia, syn Wojciecha
i Apolonii Guzkowskiej, 26 XII 1807 szwol., kampanie 1808—1812,
zaginął 6 XII 1812 w Wilnie.
Papierowski August, ur. 26 VIII 1786 w Warszawie, syn Józefa i Ma-
rii Jankowskiej, 15 VIII 1807 szwol., kampanie 1808—1812, zaginął
27 XI 1812 nad Berezyną.
Pierzchała Wincenty, ur. 18 XI 1781 w Różnicy, woj. krakowskie, syn
Macieja i Anny Stanieckiej, 26 VIII 1807 szwol., kampania
1808—1809, ranny pod Wagram, zmarł 14 VII 1809.
Płaszyński Paweł, ur. 21 I 1782, syn Hieronima i Salomei Szymań-
skiej, 25 VIII 1807 szwol., kampanie 1808—1814, towarzyszył Na-
poleonowi na Elbie, walczył pod Waterloo.
Podgórski Wojciech, ur. 10 III 1786 w Bobrówce, gub. grodzieńska,
syn Franciszka i Zofii Skibickiej, 26 XII 1807 szwol., kampanie
1808—1812, zaginął 4 XII 1812 w Smorgoniach.
Polichnowski Antoni, ur. 13 VI 1783 we Frankach k. Łęczycy, syn
Apollina i Katarzyny Grabskiej, 18 XI 1807 szwol., kampanie
1808—1812, zaginął 6 XII 1812 w Wilnie.
Przykorski Józef, ur. 12 X 1789 we Wrawdzie, Galicja, syn Franciszka
i Urszuli Baranowskiej, 1 X 1807 szwol., kampanie 1808—1811,
zwolniony 21 V 1812.
Rempecki Piotr, ur. 21 IV 1783 w Żagarowie, woj. gnieźnieńskie, syn
Bonawentury i Katarzyny Żychlińskiej, 1 XI 1807 szwol., kampanie
1808—1814, wrócił z pułkiem do Polski.
Rutkowski Andrzej, ur. 5 VI 1787 w Piotrkowie, syn Jana i Marianny
Węgierskiej, 1 XI 1807 szwol., kampanie 1808—1813, wzięty do
niewoli 15 X 1813.
Sielski Adam, ur. 24 X 1786 w Poniewierzu, syn Jana i Zofii Janusz-
kiewicz, 3 X 1807 szwol., 28 I 1813 bryg., kampanie 1808—1814,
wrócił z pułkiem do Polski.
187
Skowroński Tomasz, ur. 22 X 1784 w Siemianowicach, woj. krakow-
skie, syn Franciszka i Katarzyny Jabłońskiej, 21 XI 1807 szwol., 28
V 1809 bryg., 1 III 1811 wach., 8 VII 1812 ppor., kampanie
1808—1812.
Sokołowski Ignacy, ur. 22 II 1783 w Dzierżanowie, woj. płockie, syn
Jana i Rozalii Tańskiej, 15 XI 1807 szwol., kampania 1808—1809,
reformowany 21 VI 1810.
Sokołowski Stanisław, ur. 31 V 1785 w Bruszewie, Podlasie, syn Józe-
fa i Zuzanny Lewickiej, 14 VIII 1807 szwol., 25 IV 1809 bryg., 11
IX 1809 furier, 1 I 1811 wach., 15 XII 1812 st. wach., 17 VII
1813 ppor., kampanie 1808—1813.
Sokołowski Wilhelm, ur. 1 XII 1786 w Warszawie, syn Jakuba i Karo-
liny Michałowskiej, 26 VIII 1807 szwol., kampanie 1808—1812,
wzięty do niewoli 20 XII 1812.
Stakiewicz Józef, ur. 14 VII 1788 na Litwie, syn Aleksandra i Kata-
rzyny Sakoniewny, 3 IX 1807 szwol., kampania 1808—1809, zde-
zerterował 14 X 1809.
Stanicki Walenty, ur. 14 V 1781 w Kinskach, woj. łęczyckie, syn Józe-
fa i Katarzyny, 1 XI 1807 szwol., kampanie 1808—1810, 1 V 1811
bryg. w 8 pułku lansjerów.
Stefanowicz Antoni, ur. 12 VII 1789 w Gródku, gub. mińska, syn Ja-
na i Anastazji Wysztowskiej, 15 XI 1809 szwol., kampanie
1808—1813, wzięty do niewoli 4 X 1813.
Struszewski Franciszek, ur. 1 III 1787 we Włoczewie, woj. płockie,
syn Józefa i Marii Lopczewskiej, 15 XI 1807 szwol., kampanie
1808—1812, wzięty do niewoli 20 XI 1812.
Strychalski Mateusz, ur. 4 I 1782 w Kole, syn Bartłomieja i Katarzy-
ny, 16 XII 1807 szwol., kampania 1808—1809, zdezerterował 8 X
1809 w Anspach.
Strzemecki Aleksy, ur. 1 XI 1785 w Radliku, Sieradzkie, syn Jakuba i
Marii Kryszkowskiej, 1 XI 1807 szwol., kampanie 1808—1813, po-
został w tyle 25 X 1813.
Sulikowski Julian, ur. 7 III 1780 w Kliszkowie, syn Antoniego i Ma-
rii, 1 XI 1807 szwol., zmarł 31 XII 1808 w szpitalu w Madrycie
z ran odniesionych pod Somosierrą.
Sypniewski Piotr, ur. 22 XI 1788 w Kwilczu, syn Franciszka i Ewy
Sielskiej, 26 XII 1807 szwol., kampania 1808—1809, zmarł 7 IX
1809 w szpitalu w Wiedniu z ran odniesionych pod Wagram.
Szybiński Szymon, ur. 3 VIII 1788 w Warszawie, syn Szymona i An-
ny Szubskiej, 5 VIII 1807 szwol., kampanie 1808—1814, powrócił
z pułkiem do Polski.
188
Świątkowski Kacper, ur. 1 I 1790 w Ogorzelicy, woj. płockie, syn
Wojciecha i Marii, 20 X 1807 szwol., kampanie 1808—1812, wzięty
do niewoli 20 XI 1812.
Tymiński Józef, ur. 18 II 1771 w Białymstoku, syn Mateusza i Ag-
nieszki Zielińskiej, 1 XI 1807 szwol., kampanie 1808—1814, wrócił
z pułkiem do Polski.
Ulidowicz Ludwik, ur. 24 VIII 1789 w Klindem, woj. wileńskie, syn
Pawła i Barbary Bielawskiej, 3 IX 1807 szwol., 1 VII 1812 bryg.,
kampanie 1808—1812, pozostał w tyle 3 1 1813.
Walesiński Michał, ur. 10 XI 1784 w Tykówce k. Łowicza, syn Kac-
pra i Józefiny Gutkowskiej, 15 XI 1807 szwol., kampanie 1808—1814,
wrócił z pułkiem do Polski.
Wesołowski Jan, ur. 4 XI 1792 w Kłoczewie, syn Jana i Agnieszki
Stępowskiej, 26 IX 1807 szwol., ranny kulą w prawe ramię przy
wzięciu Madrytu, stąd paraliż ręki, zwolniony 24 X 1809.
Wielgórski Józef, ur. 24 VII 1789 w Żeliszewie, syn Karola i Wiktorii
Brudzińskiej, 26 X 1807 szwol., kampanie 1808—1813, wzięty do
niewoli 29 X 1813.
Wolski Marcin, ur. 15 II 1789 w Warszawie, syn Pawła i Agaty Brusi-
kiewicz, 14 VIII 1807 szwol., kampanie 1808—1812, zaginął 9 XII
1812 między Wilnem a Kownem.
Wróblewski Stanisław, ur. 2 I 1777 w Strugocinie k. Kalisza, syn Ka-
zimierza i Agnieszki Barcińskiej, 1 XI 1807 szwol., kampania
1808—1809, reformowany 9 XII 1810.
Zdziebłowski Stanisław, ur. 12 VII 1781 w Cegłowie, woj. płockie, syn
Wawrzyńca i Agnieszki Łęczyckiej, 18 XI 1807 szwol., kampanie
1808—1812, zaginął 27 XI 1812 nad Berezyną.
Zembrzucki Andrzej, ur. 15 II 1788 w Warszawie, syn Andrzeja i An-
toniny Hanowicz, 14 X 1807 szwol., kampanie 1808—1812, zaginął
19 XI 1812 pod Orszą.
Złotocki Krzysztof, ur. 4 I 1782 w Jarocinie, syn Jana i Marii, 1 XI
1807 szwol., 1 VII 1809 odesłany.
Zwoliński Kacper, ur. 3 I 1789 w Kazimierzu, woj. gnieźnieńskie, syn
Wawrzyńca i Marii Warmińskiej, 1 XI 1807 szwol., kampanie
1808—1814, wrócił z pułkiem do Polski.
Żerczyński Jan, ur. 1 I 1791 w Zabłudowie, syn Michała i Anny, 1 X
1807 szwol., 1 I 1811 bryg., 15 X 1812 wach., 3 IV 1814 ppor.,
kampanie 1808—1814, wrócił z pułkiem do Polski.
Życirski Tomasz, ur. 4 VIII 1793 w Sieradzu, syn Andrzeja i Ewy
Gąsiorowskiej, 4 VIII 1807 szwol., wzięty do niewoli 1 I 1809 mię-
dzy Arandą a Mirandą.
189

Trębacze:
Moreau François Paul, ur. 30 VII 1772 w Strasbourgu, syn Pierre'a
i Helene Has, w służbie francuskiej od 1788, przyjęty do pułku
szwoleżerów 26 XII 1807 jako trębacz, 11 VI 1810 bryg., kampanie
1808—1810, reformowany 21 IX 1811.
Osiewski Aleksander, ur. 15 III 1770 w Jawkach na Podolu, syn Miko-
łaja i Marianny Radziejowskiej, był trębaczem w kawalerii narodo-
wej od 1783, bił się w 1792 pod Szepietówką i Dubienką, gdzie zos-
tał ranny, przeszedł w 1793 na służbę pruską jako trębacz, wzięty
do niewoli w Lubece przez Francuzów, wszedł do służby polskiej
w 6 pułku ułanów, skąd przeszedł 16 X 1807 do pułku szwoleżerów
jako trębacz, kampanie 1808—1810, ranny pod Wagram, 1 V 1811
bryg. w 2 pułku ułanów nadwiślańskich.
190
Aneks nr 2

Zabici i ranni pod Somosierrą


(lista sporządzona przez Pierre'a Dautancourta)
Numer
Zab.ty Ranny kompanii Uwag,

Kozietulski szef szw. 1 sztab ciężka


kontuzja
Rudowski ppor. 1 sztab
Żylic szwol. 1 5
Krzyżanowski por. 1 2
Żurawski szwol. 1 2
Nieszworowicz szwol. 1 2 zaginął
Turczyński szwol. 1 6
Kowalski szwol. 1 6
Dziewanowski kpt. 1 3 zmarł 3
XII 1809
w Madrycie
Sienkiewicz bryg. 1 3
Żebałłowicz szwol. 1 3
Strachowski szwol. 1 3
Sulerzycki szwol. 1 3
Rymdzyko szwol. 1 3
Rokuszewski szwol. 1 3
Ciesielski szwol. 1 3
Wasilewski szwol. 1 3
Drożdźyński szwol. 1 3
Drodziński szwol. 1 zmarł w
Madrycie
Rowicki ppor. 1 7
Sokołowski wach. 1 7 99

ii
Mroczek bryg. 1 7
9i
Sulikowski szwol. 1 7
Jasiński szwol. 1 7
Krasiński Piotr kpt. 1 7
Niegolewski por. 1 7
191

Aneks nr 3

Armia francuska pod Somosierrą

Gwardia Oficerowie Szeregowi


Dywizja piechoty
1 pułk fizylierów 40 1261
2 pułk fizylierów 33 1131
strzelcy piesi 43 1415
grenadierzy piesi 47 1096
batalion piechoty morskiej 1 114
164 5017
Dywizja kawalerii
strzelcy konni 50 660
dragoni 45 620
grenadierzy konni 47 604
żandarmeria wyborcza 12 167
szwoleżerowie polscy 37 678
lekkokonni ks. Bergu 6 70
197 2799
1 korpus marsz. Victora
1 dywizja gen. Ruffina
sztab 13
9 pułk piechoty lekkiej 57 1558
24 pułk piechoty lekkiej 56 2046
96 pułk piechoty liniowej 64 1818
190 5422
2 dywizja gen. Lapisse'a
sztab
16 pułk piechoty lekkiej
45 pułk piechoty liniowej (brak danych)
8 pułk piechoty liniowej
54 pułk piechoty liniowej
223 7367
192
3 dywizja gen. Lapisse'a
sztab
27 pułk piechoty lekkiej
63 pułk piechoty liniowej (brak danych)
94 pułk piechoty liniowej
95 pułk piechoty liniowej
207 5828
Artyleria, tabory, inżynieria
1 dywizja dragonów gen. Latour-
-Maubourga
3 pułk dragonów^
6 pułk dragonów (brak danych)
10 pułk dragonów
11 pułk dragonów
171 3566
4 dywizja dragonów gen. La Houssaye'a
17 pułk dragonów
27 pułk dragonów (brak danych)
18 pułk dragonów
19 pułk dragonów
118 2305
Brygada kawalerii gen. Lasalle'a
9 pułk dragonów 27 516
10 pułk strzelców konnych 22 460
Łącznie 1393 35667
193

Aneks nr 4

Korpus gen. don Benito San Juana pod Somosierrą


i Sepulvedą

Z 1 dywizji Armii Andaluzji


gwardia walońska 1 batalion 500
pułk Reyna 2 bataliony 927
pułk Jaen 2 bataliony 1300
pułk Ir landa 2 bataliony 1186
pułk Corona 2 bataliony 1039

Z 3 dywizji Armii Andaluzji


pułk Cordoba 2 bataliony 1300
milicja prowincji Toledo 1 batalion 500
milicja prowincji Alcazar 1 batalion 500
III batalion ochotników Sewilli 1 batalion 400

Z Armii Estremadury
milicja prowincji Badajoz 2 bataliony 566

Ochotnicy z Kastylii
1 pułk ochotników madryckich 2 bataliony 1500
2 pułk ochotników madryckich 2 bataliony 1500

Kawaleria
pułk Principe 2 szwadrony 200
pułk Alcantara 1 szwadron 100
pułk Montesa 1 szwadron 100
ochotnicy madryccy 2 szwadrony 200

Artyleria 300
Łącznie 12118
194
Aneks nr 5

Relacja Pierre ł a Dautancourta z 1 września 1818 roku

Polski pułk szwoleżerów gwardii zajął pozycje 29 listopada 1808


około godziny 9 wieczorem w wiosce Cerejas de Abaco na drodze z A-
randy do Madrytu. Pułk ten wyruszył 24 z Arandy, przybywał z Bu-
rgo di Osma przez Ayllon. Od Arandy szedł pod rozkazami generała
brygady Lebrun, który wówczas był adiutantem cesarza.
Pułkownik Dautancourt, major, który dowodził wtedy w zastępstwie
chorego pułkownika Krasińskiego, rozpoznał pozycje. Rozmieszczając
swe posterunki znalazł nie dogaszone ognisko i brzeszczot szabli, któ-
rego miedziana oprawa wskazywała, że była to szabla używana przez
strzelców konnych gwardii cesarskiej. Brzeszczot był zakrwawiony.
Major wydał rozkaz, by poszukano chłopów dla uzyskania informacji,
a tymczasem generał Lebrun wraz z nim dostrzegli nagle w oddali
w ciemnościach wiele ogni, które nie pozostawiały żadnych wątpliwoś-
ci co do obecności wielkiego korpusu wojska. Tc ognie rozciągały sią
znacznie i było łatwo stwierdzić, że zostały rozpalone na terenie o wie-
le wyższym niż osada Cerejos de Abaco. Ich środek zdawał się gubić
gdzieś daleko.
Wnet przyprowadzono kilku chłopów, którzy potwierdzili różne do-
niesienia uzyskane już poprzednio co do nazwy osady, gdzie generał
zajął stanowisko, jak też co do drogi prowadzącej z Arandy do Madry-
tu. Oświadczyli oni także, że ognie, które widać w oddali, to obozowi-
sko armii hiszpańskiej, która zajmuje cieśninę Somo Sierra na całej jej
długości, jak też na wyniosłościach, jakie górują nad nią. Dodali oni, że
tego dnia po południu straże przednie tej armii, które zajmowały ich
wioskę, zostały zaatakowane przez około 200 francuskich kawalerzy-
Stów przybyłych drogą z Arandy i że po lekkim starciu te straże
przednie cofnęły się aż do wejścia do c;aśniny. Następnie kawaleria
francuska sama zniknęła. Na podstawie tych informacji płk Dautan-
court pojechał naprzód z kilku ludźmi, aby z bliska rozpoznać ognie
nieprzyjaciela.
Sądząc po ich liczbie i mnogości ludzi, którzy zdawali się poruszać
wokół, doszedł do wniosku, że siły te są znaczne. Jednakże pomyślał
też, że słaba dyscyplina i brak musztry nowych oddziałów hiszpań-
195
skich, jak również niczdarność w zakładaniu obozów i biwaków spra-
wiły, iż rozniecono bardzo znaczną liczbę ogni, a to mogło wprowadzić
w błąd w ocenie ich liczby. Na tej podstawie zameldował o wszystkim
generałowi Lebrun, który natychmiast wysłał ordynansów do kwatery
cesarskiej na drodze do Arandy.
Około godziny 11 wieczorem jeden z posterunków przyprowadził do
płk. Dautancourta strzelca konnego gwardii cesarskiej. Ten kawalc-
rzysta został pozbawiony swego wierzchowca w czasie rekonesansu, ja-
ki wykonał szwadron służbowy znajdujący się przy cesarzu jeszcze po
południu. Nie mogąc podążać za nim, ukrył się w okolicy. Naty-
chmiast, kiedy tylko usłyszał głosy polskie, przybiegł do pierwszego po-
sterunku i potwierdził informacje uzyskane od chłopów dodając, że ce-
sarz powinien być nie dalej niż o dwie mile w tyle, w wiosce Bocequil-
las, dokąd odjechał szwadron służbowy.
Zebrawszy te informacje i dopilnowawszy toku służby doczekaliśmy
świtu. W tym czasie pojawiła się dosyć gęsta mgła.
Pułk wsiadł na koń i przeszedł na niewielką równinę na prawo od
drogi powyżej miasteczka. Jego straże przednie były również konno.
Podczas gdy czekano na rozkazy, nadszedł korpus marszałka Victora
i kontynuował swój marsz. Mniej więcej w godzinę po przejściu tej
piechoty nadjechał cesarz. Jego Cesarska Mość dosyć surowo skarcił
Polaków, bo sądził, że pożar domu, który płonął na prawo od drogi
w miasteczku, został wywołany przez ich nieostrożność albo niedbal-
stwo.
Jednakże piechota marszałka Yictora wnet zmusiła do cofnięcia się
przednie straże hiszpańskie. Weszła ona w ciaśninę ścigając je. Ze swej
strony nieprzyjaciel cofając się pozostawiał tyralierów na skałach i na
wysokościach, jakie dominowały z prawa i lewa nad drogą, która pro-
wadziła w głąb ciaśniny i dalej ku górze. Główne siły hiszpańskie stały
na wzgórzach. Nieprzyjaciel umieścił swą artylerię na tej górze w taki
sposób, że była ona wycelowana wzdłuż drogi. Najlepsze oddziały
ustawione były amfiteatralnie na skałach na prawo i lewo od drogi,
której stromizna prowadziła ku górze. Te siły mogły więc prowadzić
krzyżowy ogień i zdawało się, że droga jest niedostępna. Nie było ża-
dnego innego sposobu dojścia na szczyt tej pozycji nie do zdobycia.
Podczas gdy ta dzielna piechota czyniła bolesne wysiłki, aby wspiąć
się stokami na prawo i lewo i ze zwykłą sobie brawurą wytrzymywała
ogień nieprzyjaciela, który z wysokości rzucał grad pocisków, nadje-
chał cesarz. Kawaleria jego gwardii, której czoło stanowili Polacy, stała
kolumną w ciaśninie.
196
Zatrzymał się koło artylerii francuskiej w głębi tej ciaśniny u stóp
góry, koło strumienia. Z uwagą zbadał pozycję wroga, który zdawał się
podwajać ogień. Kilka pocisków armatnich padło obok, a kilka prze-
niosło za cesarza.
W tym czasie pułk polski został umieszczony przez płka Dautan-
courta w ściśnionej kolumnie szwadronowej przed rowem po prawej
stronie drogi na łagodnym stoku góry. Ta pozycja znajdowała się poza
zasięgiem dział nieprzyjaciela, ale nie poza zasięgiem ognia tyralierów,
którzy zranili wielu ludzi.
To właśnie w tym momencie major Segur, który został ranny w gó-
rze i którego sprowadzono tuż obok dwu dział armatnich stojących
w baterii między Polakami a drogą, w odległości 5 czy 6 łokci, został
znów ranny, kiedy go opatrywano. I bez wątpienia dlatego właśnie po-
dano w 13 biuletynie, że ten wybitny oficer, zresztą równie godny
szacunku co dzielny, miał być ranny uczestnicząc w szarży wspólnie
z Polakami. Być może to również skłoniło słynnego pisarza, bardziej
błyskotliwego niż solidnego i bezstronnego do ogłoszenia, że w tym
dniu Segur dowodził Polakami z gwardii cesarskiej.
Autor tej notatki jest przekonany, że ten błąd nie był spowodowany
przez Segura, który ma dosyć zaszczytnych zasług własnych na polu
walki.
Ponieważ ogień trwał w dalszym ciągu, wielu generałów, a zwłaszcza
gen. Savary, adiutant cesarski i gen. Montbrun stanęli na drodze poś-
ród naszych woltyżerów i wrócili zdać sprawę Jego Cesarskiej Mości,
jak postępuje atak. Ten postęp mógł być bardzo wolny i bardzo krwa-
wy, gdyby nieprzyjaciel wykorzystał szanse, jakie dawała mu jego
zdumiewająca pozycja. Błagano cesarza, aby cofnął się i wyszedł spod
zasięgu działa, które było nakierowane właśnie tam, gdzie stał. Te bła-
gania były daremne. Cesarz nie przejmując się tym, patrzył ku górom
na prawo i lewo śledząc postępy atakujących.
Nagle Jego Cesarska Mość wydał polskiemu szwadronowi służbo-
wemu, który był przy jego osobie, rozkaz szarżowania na baterię wro-
ga, jaka z wyniosłości góry ostrzeliwała drogę. Ten dzielny oddział
rzucił się natychmiast w kolumnie czwórkowej, ponieważ szosa nie
pozwalała na inny szyk. Napotkawszy zaraz straszliwy ogień wroga
i widząc, że pada wielu ludzi i konie, szwadron zawahał się na moment
i w pewnym sensie został odparty. Jednakże płk Krasiński i płk Dau-
tancourt na czele całego pułku już samą swą obecnością sprawili, że
szwadron zebrał się, rzucił się znów do ataku i w tej samej chwili szef
szwadronu Kozietulski miał zabitego konia i runął na ziemię. Galopem
197
szwadron wjechał na górę i mimo gradu pocisków i straszliwego krzy-
żowego ognia muszkietów obalono wszystko, co stawiało opór.
13 biuletyn zawiera błąd, kiedy głosi, że dzielny gen. Montbrun sza-
rżował na czele polskich szwoleżerów. To twierdzenie jest nieścisłe.
Prawdę mówiąc, generał ten znajdował się w grupie osób koło cesarza.
Jako adiutant cesarski wyjechał nawet na drogę, aby przekazać rozkazy,
albo też aby osobiście widzieć wszystko z bliska, ale wcale nie był na
czele tego pułku. Ten dzielny i nieustraszony generał, którego stratę
7 września 1812 roku w bitwie nad rzeką Moskwą opłakują bez wątpie-
nia wszyscy Francuzi, z pewnością wyniośle odrzuciłby te wawrzyny,
które nie zostały przezeń osobiście zebrane. Taka była jego osobista
opinia, kiedy to z autorem tych wspomnień żartował na temat rzeko-
mego swego udziału w szarży, co przypisywał mu biuletyn.
Zyski, jakie przyniosła ta piękna akcja miały decydujące znaczenie.
Wroga armia została rozproszona i zniszczona. Straciła całą swą artyle-
rię w ilości 16 dział, 10 sztandarów, około 30 jaszczy amunicyjnych,
blisko 200 wozów wszelkiego rodzaju, a więc bagaży i kas pułkowych,
wielką liczbę jeńców itp.
Ze swej strony pułk polskich szwoleżerów miał 57 ludzi zabitych
i rannych. Wśród pierwszych byli porucznicy Krzyżanowski i Rowicki,
1 Rudowski. Ten ostatni zginął na samych armatach. Ranni zostali ka-
pitanowie Dziewanowski (dzielny oficer, który zmarł parę dni później,
5 grudnia, miał on ramię i nogę złamane i oderwane, a także inne rany
na ciele) oraz Piotr Krasiński i porucznik Niegolewski. Szef szwadro-
nu Kozietulski był okryty kontuzjami.
Z wyniosłości Somo Sierry płk Dautancourt udał się następnie
z pułkiem galopując wśród uciekających drogą pokrytą bagażami, kasa-
mi, powozami i innymi szczątkami, ku ważnej ciaśninie Buitrago, do
małego miasteczka położonego na prawym brzegu rzeki Lozoja, które
zajął wspólnie ze strzelcami konnymi gwardii cesarskiej. Nic już nie
mogło opóźnić marszu armii francuskiej. Stanęła ona w dwa dni potem
2 grudnia pod Madrytem.
198
Aneks nr 6

Relacja Benedykta Zielonki

Od bitwy pod Burgos pułk szwoleżerów wchodził w skład dywizji


Lassalle jako awangarda korpusu marszałka Victora.
W przeddzień bitwy pod Somo Sierrą 1 szwadron pułku wzmocnio-
ny 4 plutonem 7 kompanii był w awangardzie dowodzonej przez szefa
szwadronu Tomasza Lubieńskiego. Ten wyższy oficer otrzymał rozkaz
generała Lebrun, adiutanta cesarza, który tego dnia dowodził awan-
gardą marszałka Victora, rozpoznania pozycji wroga. Rozpoznano, iż
armia hiszpańska zajmuje zbrojnie ciaśninę Somo Sierra i przygotowu-
je się do energicznej obrony tej ciaśniny. Porucznik Zielonka otrzymał
polecenie zawiezienia tego raportu marszałkowi Victorowi, którego
kwatera znajdowała się o dwie mile w tyle. Trzy dywizje marszałka sta-
ły w eszelonach na wielkiej drodze. Marszałek Victor, otrzymawszy ra-
port, natychmiast posunął naprzód swój korpus drogą z Lerma do Val-
ladolid. Cesarz we własnej osobie wraz ze swą gwardią przybył drogą
w tym momencie konno do wylotu ciaśniny.
Pułk szwoleżerów otrzymał rozkaz posunięcia się naprzód i stanięcia
w ściśnionych kolumnach szwadronowych na lewo od drogi. To wó-
wczas 3 szwadron dowodzony przez szefa szwadronu Kozietulskiego
zastąpił 1 szwadron i przesunął się ku ciaśninie już w zasięgu dział.
Tego dnia była wielka mgła, tak gęsta, że marszałek Victor omal nie
został wzięty do niewoli przez nieprzyjacielskich woltyżerów w chwili,
gdy chciał rozpoznać pozycje.
W tym momencie wroga artyleria zaczęła ogień w kierunku szosy.
Cesarz widząc, że nadchodzi 1 dywizja Victora, wydał rozkazy do bit-
wy i osobiście udał się naprzód przed 3 szwadron. Widząc, że droga
jest przecięta rowem wykopanym przez nieprzyjaciela, dał rozkaz lek-
kiej baterii umieszczonej koło drogi, aby zrobiła most. Ten rozkaz zos-
tał wykonany w jednej chwili, a działa umieszczono przed tym nowym
mostem.
24 pułk piechoty liniowej otrzymał rozkaz udania się na lewo od
drogi i zdobycia mocnej pozycji, jaką zajmował nieprzyjaciel. Wykona-
no to z brawurą i energią, właściwą armii francuskiej.
199
Cesarz był eskortowany przez pluton strzelców konnych gwardii,
który stracił w tym momencie jednego żołnierza i dwa konie zabite
wrogim pociskiem armatnim.
W chw ili gdy francuska piechota na lewo od drogi wyrzucała nie-
przyjaciela z jego pozycji, cesarz dał rozkaz generałowi Montbrun do
zobycia na czele 3 szwadronu szwoleżerów wrogiej baterii umieszczo-
nej w samej ciaśninie, na drodze. Szwadron, nie mogąc rozwinąć się,
był zmuszony maszerować czwórkami. Pierwszy pluton czołowy był
dowodzony przez por. Krzyżanowskiego, drugi przez Rowickiego,
trzeci przez Rudowskiego, czwarty przez Zielonkę. Kapitanowie
Dziewanowski z 3 kompanii i Krasiński z 7, jak też porucznicy Niego-
lewski i Szeptycki należeli też do szwadronu. Ta pierwsza szarża była
jak najwspanialsza, ale straciliśmy wielu ludzi. Cała awangarda dowo-
dzona przez por. Krzyżanowskiego zginęła pod ogniem batalionu ulo-
kowanego na prawo ponad drogą. Z całej awangardy został przy życiu
tylko brygadier Wasilewski.
Szef szwadronu Kozietulski w wyniku mocnej kontuzji był niezdol-
ny do walki, jego koń zabity na miejscu. Por. Rowicki miał głowę
oderwaną pociskiem. Por. Rudowski padł pod kulami karabinowymi.
Por. Niegolewski otrzymał 14 ran od bagnetów.
Kpt. Dziewanowski jako najstarszy przejął dowództwo szwadronu,
zebrał go koło strumienia i zaczął szarżę. W chwili gdy zdobył wrogą
baterię, padł ciężko ranny dwiema kulami, które spowodowały jego
zgon w trzy dni później. Kpt. Krasiński miał zabitego konia i doznał
silnej kontuzji w brzuch od kuli. Wówczas to szwadron, straciwszy
niemal wszystkich oficerów i blisko połowę stanu, został po raz drugi
zebrany koło mostu przez por. Zielonkę, gdzie został przez pół godzi-
ny pod morderczym ogniem wroga. Szwadron, zbytnio osłabiony
ogromnymi stratami dwu pierwszych szarż, zanim zaczął trzecią, był
zmuszony czekać na posiłki, które przyprowadził mu szef szwadronu
Łubieński. Ten wyższy oficer na czele 1 szwadronu i resztek 3 szwad-
ronu wykonał trzecią szarżę, przeszedł wioskę Somo Sierra, ścigał
nieprzyjaciela aż do Buitrago o cztery miłe dalej, gdzie zdobył pięć
sztandarów, generała angielskiego i kilku generałów i oficerów hisz-
pańskich.
WAŻNIEJSZE POZYCJE
BIBLIOGRAFICZNE *

A s k e n a z y Szymon, Napoleon a Polska, t. 1—2, Warszawa 1918.


B a l a g n y Dominique, Campagne de l'Empereur Napoleon en Espag-
ne (1808—1809), Paris 1902—1907.
B a p s t Germain, Souvenirs d'un canonnier de l'Armée d'Espagne
1808—1814, Paris 1892.
B i e l e c k i Robert, L'effort militaire polonais 1806—1815, „Revue
de l'Institut Napoleon", Paris 1976.
B i e l e c k i Robert, T y s z k a Andrzej, Dał nam przykład Bona-
parte, Kraków 1984.
B l o n d Georges, La Grandę Armée, Paris 1979.
B r a n d t Henryk, Pamiętniki oficera polskiego, Warszawa 1904.
B r a n d y s Marian, Kozietulski i inni, t. 1—2, Warszawa 1967.
B r o e k e r e Stanisław, Pamiętniki z wojny hiszpańskiej (1808—1814),
Warszawa 1877.
C h a n d 1 e r David, The Compaignes of Napoleon, London 1967.
C h a s t e n e t Jacques, Godoy, Paris 1961.
C h a s t e n e t Jacques, La Vie quotidienne en Espagne au temps de
Goya, Paris 1966.
C h ł a p o w s k i Dezydery, Wojny napoleońskie. Pamiętniki, Poznań
1899.
C h ł o p i c k i Jan, Pamiętniki Jana Chłopickiego, Wilno 1849.
C h o p i n , La cavalerie française, Paris 1893.

* Rękopiśmiennych źródeł archiwalnych nic podajemy, ponieważ zbyt obfite, by


wyliczyć je wszystkie w niniejszej książce, a także i dlatego, że głównie znajdują się
w pańskim Archives Nationales.
202

C l e r c, La capitulation de Baylen, Paris 1903.


D a u t a n c o u r t Pierre, Notice Historique sur le regiment des che-
vaulegers lanciers polonais de la garde imperiale, Warszawa 1899.
D o b i e c k i Wojciech, Wspomnienia wojskowe, Kraków 1859.
F u g i e r A., Napoleon et Espagne, Paris 1930.
G e m b a r z e w s k i Bronisław, Wojsko polskie. Księstwo Warszaw-
skie 1807—1814, Warszawa 1912.
G r a s s e t A., La Guerre d'Espagne (1807—1813), Paris 1914—
1932.
G r o b i c k i Jerzy, Rozwój i dzieje kawalerii Księstwa Warszawskie-
go, „Przegląd Kawaleryjski" 1934.
H a n d e l s m a n Marceli, Napoleon a Polska, Warszawa 1914.
H a n d e l s m a n Marceli, Pod znakiem Napoleona, Warszawa 1913.
K i r k o r Stanisław, Legia Nadwiślańska 1808—1814, Londyn 1981.
K o s s a k Wojciech, Wspomnienia, Kraków 1913.
K o z ł o w s k i Adam, Historya 1-go potem 9-go pułku Wielkiego
Księstwa Warszawskiego, Poznań—Kraków 1887.
K u j a w s k i Marian, Z bojów polskich w wojnach napoleońskich,
Londyn 1967.
K u k i e ł Marian, Dzieje oręża polskiego w epoce napoleońskiej, War-
szawa 1912.
K u k i e ł Marian, Zarys historii wojskowości w Polsce, Londyn 1949.
L u c a s - D u b r e t o n J., Napoleon devant l'Espagne, Paris 1947.
Ł o z a Stanisław, Legia Honorowa w Polsce, Zamość 1923.
Ł u b i e ń s k i Roger, Generał Tomasz Pomian kr. Łubieński, War-
szawa 1899.
Ł u b i e ń s k i Tomasz, Krótki opis bitwy pod Somo-Sierrą, „Wan-
da", t. IV, 1821.
M r o z i ń s k i Józef, Oblężenie i obrona Saragossy w latach 1808
i 1809 ze względem szczególnym na czynności korpusu polskiego,
Kraków 1858.
N a r b o n n e Joseph, Joseph Bonaparte, Paris 1949.
N i e g o l e w s k i Andrzej, Somo-Sierra, Poznań 1854.
P r i n c i p e Miguel, Guerra de la Independencia, Madrid 1846.
P u z y r e w s k i A., Szarża jazdy polskiej pod Somo-Sierrą, War-
szawa 1898.
R e m b o w s k i Aleksander, Źródła do histońi pułku polskiego lekko-
konnego, Warszawa 1899.
R o g e r s H., Napoleon's Army, London 1974.
R o u x Georges, Napoleon et le guepier espagnol, Paris 1970.
203
S e g u r Philippe de, Histoire ei mémoires, Paris 1873.
S i x Georges, Dictionnaire biographique des généraux, t. 1—2, Paris
1934.
S k a ł k o w s k i Adam, Echa Somosierry, „Kwartalnik history-
czny1927.
S o u 1 t Jean, Mémoires du maréchal Soult. Espagne et Portugal, Paris
1955.
S t a r z y ń s k i Bolesław, Polonais décorés de la Legion d'Honneur,
Paris 1899.
S u l i m a Zygmunt, Polacy w Hiszpanii (1808—1812) Warszawa
1888.
T h i e r s Adolphe, L'Histoire du Consulat et de l'Empire, Paris 1849.
T h i r y Jean, La guerre d'Espagne, Paris 1966.
T o e d w e n Wincenty, Relacja z bitwy pod Somosierrą, „Czas"
1855, nr 88.
T r e p i ń s k i Antoni, Od San Domingo do Cassino, Kraków 1947.
W o j c i e c h o w s k i Kajetan, Pamiętniki moje w Hiszpanii, War-
szawa 1845.
Z a ł u s k i Józef, Wspomnienia o pułku lekkokonnym gwardii, Kraków
1865.
Z a ł u s k i Zbigniew, Siedem polskich grzechów głównych, Warszawa
1962.
Zarys dziejów wojskowości polskiej, t. 2, Warszawa 1966.
WYKAZ ILUSTRACJI

Zamieszki w Aranjuez 17 marca 1808 r., które doprowadziły do obale-


nia Manuela Godoya. J. T r a n i e i J. C. C a r m i g n i a -
n i , Napoleon et la campagne d'Espagne 1807—1814, Paris 1978,
s. 22.
Oddziały marszałka Joachima Murata wkraczają do Hiszpanii. Napo-
leon et la campagne..., s. 22.
9 kwietnia 1808 r. w Vitorii tłum usiłował powstrzymać wyjazd Fer-
dynanda VII do Bajonny. Napoleon et la campagne..., s. 33.
2 maja 1808 r. wybuchł bunt mieszkańców Madrytu przeciw Francu-
zom. Napoleon et la campagne..., s. 36.
Żołnierze francuscy z gwardii cesarskiej pieszej. Od lewej: strzelec, fi-
zylier, grenadier, tyralier, elew i woltyżer. Napoleon et la campag-
ne..., s. 74.
Oficer piechoty armii hiszpańskiej. O. von P i v k a, Spanish armies of
the napoleonie wars, London 1975, s. 7.
Oficer artylerii armii hiszpańskiej. Spanish armies..., s. 4.
Żołnierze armii hiszpańskiej. Od lewej: kanonier, fizylier pułku linio-
wego i dragon. Spanish armies..., s. 5.
Lekkokonny w mundurze paradnym z kompozycji Bellangego.
E. L u n i ń s k i, Napoleon (Legiony i Księstwo Warszawskie),
Warszawa 1911, s. 138.
Oficer starszy i trębacz pułku lekkokonnych w ubiorze wielkim parad-
nym wg szkicu Gembarzewskiego. Ł u n i ń s k i, Napoleon...,
s. 159.
205
Pauker pułku lekkokonnych wg szkicu Gembarzewskiego. L u n i ń-
s k i, Napoleon..., s. 159.
Ułani nadwiślańscy w Hiszpanii. Napoleon et la campagne..., s. 76.
Wincenty Krasiński w mundurze generała dywizji Królestwa Polskie-
go wg portretu Stachowicza. Ł u n i ń s k i, Napoleon..., s. 147.
Piotr Dautancourt major pułku lekkokonnych. Ł u n i ń s k i, Napo-
leon..., s. 152.
Jan Leon Hipolit Kozietulski z portretu rodzinnego. Ł u n i ń s k i,
Napoleon..., s. 139.
Tomasz Lubieński w mundurze generała Królestwa Polskiego. Łu-
n i ń s k i, Napoleon .., s. 146.
Andrzej Niegolewski w mundurze Ułanów Sandomierskich z 1831 r.
wg. portretu Maleszewskiego. Ł u n i ń s k i, Napoleon..., s. 143.
Wiktor Roman wachmistrz, a następnie kapitan lekkokonnych. Łu-
n i ń s k i, Napoleon..., s. 145.
Wincenty Toedwen wachmistrz, a następnie kapitan lekkokonnych.
Ł u n i ń s k i, Napoleon..., s. 145.
Bitwa pod Medina de Rio Seco 14 lipca 1808 r. Napoleon et la cam-
pagne..., s. 44.
Wjazd Józefa I do Madrytu 14 lipca 1808 r. Napoleon et la campag-
ne..., s. 44.
Kapitulacja Francuzów pod Baylen 21 lipca 1808 r. Napoleon et la
campagne..., s. 50.
Widok Saragossy. Napoleon et la campagne..., s. 87.
Oblężenie Saragossy. Napoleon et la campagne..., s. 87.
Napoleon wkracza do Hiszpanii 4 listopada 1808 r. Napoleon et la
campagne..., s. 61.
Zdobycie baterii hiszpańskiej pod Gamonal 11 listopada 1808 r. Napo-
leon et la campagne..., s. 61.
Somosierra, litografia współczesna nieznanego autora. Ł u n i ń s k i,
Napoleon..., s. 137.
Lekkokonni na przełęczy Somosierra, sztych Piauda z rysunku Raffeta.
Ł u n i ń s k i, Napoleon..., s. 136.
Walka lekkokonnych na przełęczy Somosierra, sztych Girardeta. Ł u-
n i ń s k i, Napoleon..., s. 135.
Walka lekkokonnych na przełęczy Somosierra wg obrazu Suchodol-
skiego. Ł u n i ń s k i, Napoleon..., s. 127.
Napoleon wjeżdża na przełęcz Somosierra wg obrazu przypuszczal-
nie Lejeune'a. Ł u n i ń s k i, Napoleon..., s. 133.
206

Napoleon u wjazdu na przełęcz Somosierra wg obrazu Kossaka. Napo-


leon et la campagne..., s. 64.
Napoleon przyjmuje meldunek o zdobyciu Somosierry wg obrazu
Kossaka. Ł u n i ń s k i, Napoleon..., s. 129.
Walka lekkokonnych w końcowej części przełęczy Somosierra wg Gre-
niera. L u n i ń s k i, Napoleon..., s. 134.
Wincenty Krasiński przejeżdża w asyście oficerów przez zdobytą prze-
łęcz Somosierra wg obrazu Verneta. Ł u n i ń s k i, Napoleon...,
s. 129.
Kapitulacja Madrytu 3 grudnia 1808 r. Napoleon et la campagne...,
s. 64.
SPIS TREŚCI

Nowa wojna za Pirenejami 5


Przeciwnicy - 20
Szwoleżerowie gwardii 31
,A las armas!" 42
Baykm 53
Pierwsze oblężenie Saragossy 64
Francuzi w odwrocie 75
Napoleon w Hiszpanii 85
Somosierra 92
Krajobraz po bitwie 112
Madryt i Astorga 120
Spór o zwycięstwo 128
Na pobojowisku 169
Aneksy 171
Bibliografia 201
Wykaz ilustracji 204
Zamieszki w Aranjuez 17 marca 1808 r., które doprowadziły do
obalenia Manuela Godoya
Oddziały marszałka Joachima Murata wkraczają do Hiszpanii

9 kwietnia 1808 r. w Vitorii tłum usiłował powstrzymać wyjazd


Ferdynanda VII do Bajonny
2 maja 1808 r. wybuchł bunt mieszkańców Madrytu przeciw
Francuzom
Oficer piechoty
armii hiszpań-
skiej

Żołnierze fran-
cuscy z gwardii
cesarskiej pie-
szej. Od lewej:
strzelec, flzylier,
grenadier, tyra-
lier, elew i wol-
tyżer

Oficer artylerii
armii hiszpań-
skiej
Żołnierze armii hiszpańskiej. Od lewej: kanonier, fizylier puł-
ku liniowego i dragon
Lekkokonny w mundurze paradnym z kompozycji Bellangego
Oficer starszy i trębacz pułku lekkokonnych w ubiorze wielkim
paradnym wg szkicu Gembarzewskiego
Pauker pułku lekkokonnych wg szkicu Gem barze wskiego
Ułani nadwiślańscy w Hiszpanii
Wincenty Krasiński
w mundurze genera-
ła dywizji Królestwa
Polskiego wg portre-
tu Stachowicza

Piotr Dautancourt
major pułku lekko-
konnych
Jan Leon Hipolit Ko-
zietulski z portretu
rodzinnego

Tomasz Lubieński w
mundurze generała
Królestwa Polskiego
Andrzej Niegolewski w
mundurze Ułanów
Sandomierskich z
1831 r. wg portretu
Malaszewskiego

Wiktor Roman wa-


chmistrz, a następ-
nie kapitan lekkokon-
nych
Wincenty Toedwen
wachmistrz, a na-
stępnie kapitan lek-
kokonnych

Bitwa pod Medina de Rio Seco 14 lipca 1808 r.


Wjazd Józefa I do Madrytu 14 lipca 1808 r.

Kapitulacja Francuzów pod Baylen 21 lipca 1808 r.


Widok Saragossy
Walka lekkokonnych na przełęczy Somosierra, sztych Girardeta

Walka lekkokonnych na przełęczy Somosierra wg obrazu Su-


chodolskiego
Oblężenie Saragossy

Napoleon wkracza do Hiszpanii 4 listopada 1808 r.


Zdobycie baterii hiszpańskiej pod Gamonal 11 listopada 1808 r.

Somosierra, litografia współczesna nieznanego autora


Lekkokonni na przełęczy Somosierra, sztych Piauda z rysunku
Raffeta
Walka lekkokonnych na przełęczy Somosierra, sztych Girardeta

Walka lekkokonnych na przełęczy Somosierra wg obrazu Su-


chodolskiego
Lekkokonni na przełęczy Somosierra, sztych Piauda z rysunku
Raffeta
Napoleon wjeżdża na przełęcz Somosierra wg obrazu przypu-
szczalnie Lejeune'a

Napoleon u wjazdu na przełęcz Somosierra wg obrazu Kos-


saka
Napoleon przyjmuje meldunek o zdobyciu Somosierry wg
obrazu Kossaka

Walka lekkokonnych w końcowej części przełęczy Somosierra


wg Greniera
Wincenty Krasiński przejeżdża w asyście oficerów przez zdo-
bytą przełęcz Somosierra wg obrazu Yerneta
Kapitulacja Madrytu 3 grudnia 1808 r.

Vous aimerez peut-être aussi