Académique Documents
Professionnel Documents
Culture Documents
ROBERT BIELECKI
S O M O S I E R R A 1808
Wydawnictwo
Ministerstwa O b r o n y N a r o d o w e j
Warszawa 1989
NOWA WOJNA ZA PIRENEJAMI
4
G . R o u x , Napoleon et le guepier espagnol, Paris 1970, s. 10—28.
19
grożenia powróciła natychmiast dyscyplina — zepchnęły pow-
stańców w stronę placu Puerta del Sol. Tu doszło do prawdzi-
wej masakry w wyniku szarży mameluków i szaserów. Pod wie-
czór zapanował względny spokój; mieszkańcy Madrytu
w obawie przed represjami chronili się po domach.
Represje były rzeczywiście brutalne. Na rozkaz Murata
i podległych mu generałów rozstrzeliwano każdego, kogo po-
chwycono „z bronią w ręku", nawet jeśli był to tradycyjnie no-
szony ozdobny sztylet. W ogrodach pałacu Prado, na zboczach
Buen Retiro, w krużgankach kościoła Buen Suceso, pod ścianą
klasztoru jezuitów, na wzgórzu Principe Pio i w dziesiątkach
innych miejsc dokonano masowych egzekucji, nie bawiąc się
w żadną procedurę sądową. Ofiarą represji Francuzów padła
przede wszystkim uboga ludność Madrytu, bo też to głównie
ona zbuntowała się 2 maja. Hiszpańska szlachta i wojsko za-
chowywały jeszcze bierną postawę, chociaż właśnie ów słynny
dzień „dos de Mayo" i dla nich okaże się punktem zwrotnym.
Tego pamiętnego dnia późnym wieczorem Murat donosił ce-
sarzowi, że „krwawe wydarzenia wymownie świadczą, iż książę
Asturii (to jest Ferdynand VII) przegrał koronę". Marszałek
był przekonany, że korona ta przypadnie jemu, skoro
udało mu się w ciągu paru godzin stłumić powstanie mad-
ryckie. Nie wiedział oczywiście, że o tej samej godzinie — w od-
ległej o kilkaset kilometrów Bajonnie — Napoleon dyktował właś-
nie list do niego, zawierający te słowa: „Postanowiłem, że król
Neapolu będzie rządzić w Madrycie. Pragnę dać ci królestwo
Neapolu albo Portugalii. Odpowiedz natychmiast, co o tym są-
dzisz, bo trzeba to załatwić jak najprędzej".
Ów król Neapolu, który z woli Napoleona miał zasiąść na
madryckim tronie, to jego rodzony brat Józef Bonaparte. Tak
więc hiszpańska korona nie była przeznaczona ani dla Ferdy-
nanda, ani dla Karola IV, ani też dla Murata. Obalona para
królewska, jak też nieszczęsny następca tronu, przyjęli decyzję
cesarza bez sprzeciwu. Na rozkaz Napoleona wywieziono ich
w głąb Francji, gdzie mieli spędzić parę lat w areszcie domo-
wym. Rozgoryczony „cesarską niewdzięcznością" Murat opuś-
cił Madryt niemal natychmiast po otrzymaniu fatalnej depeszy.
PRZECIWNICY
1
M. D u p o n t , Napoleon et ses grognards, Paris b.r.w., s. 129—136.
2
C h o p i n, La cavalene française, Paris 1893, s. 113—120.
23
i 4 oficerów, a artylerii konnej — 96 kanonierów i 4 oficerów.
Baterie w polu organizowane były na ogół w ten sposób, że łą-
czono kompanię artylerii pieszej albo konnej z kompanią pocią-
gów. Pierwsza obsługiwała działa, druga zajmowała się końmi
i wozami. Baterie piesze składały się z ośmiu dział, a konne
z sześciu. Na każde działo przypadało 300 pocisków, z czego
trzecią część stanowiły kartacze. Umieszczano je w jaszczach
amunicyjnych, których dwa lub trzy przypadały na każde dzia-
ło. Artyleria transportowała również zapasową amunicję dla
piechoty, a więc po 60 nabojów dla każdego piechura. W ja-
szczach mieściło się po 16 tys. nabojów.
W artylerii francuskiej wykorzystywano działa kalibru 12, 8,
6 i 4 funtów oraz haubice 6-calowe. Działa 12-funtowe, nazy-
wane pozycyjnymi, przeznaczone były do oblegania twierdz.
Z dział można było prowadzić celny ogień granatami na odległość
do 1000 metrów, a kartaczami do 400 metrów. Starano się jed-
nak zawsze maksymalnie zbliżyć do nieprzyjaciela, aby uzyskać
w ten sposób większą celność ognia. Stąd działa 12-funtowe
prowadziły zazwyczaj ogień nie dalej niż na 800 metrów.
W przypadku dział mniejszego kalibru dystans ten był jeszcze
krótszy.
Wojska inżynieryjne:
— 2 bataliony minerów po pięć kompanii;
— 5 batalionów saperów po dziewięć kompanii.
Każda kompania miała 88 żołnierzy.
Armia francuska w początkach 1808 roku uważana była za
najlepszą w Europie. Tę powszechną opinię ugruntowało kilka-
dziesiąt znakomitych zwycięstw nad wojskami austriackimi,
pruskimi i rosyjskimi, jakie odnieśli Francuzi w latach
1800—1807. Armia ta prowadzona była przez wybornych do-
wódców, miała też zaprawionych w bojach oficerów wszystkich
szczebli. Wielu żołnierzy uczestniczyło w jednej lub dwu kam-
paniach, a więc odznaczało się dużym doświadczeniem.
A mimo to owe wspaniałe wojsko zorganizowane przez Na-
poleona w Wielką Armię nie było tak niezawodne, jak o tym
byli przeświadczeni cesarz, jego marszałkowie i generałowie,
a zresztą niemal cała Europa. Zwycięskie kampanie ostatnich kil-
24
2
R o u x, op. cit, s. 27—36.
47
Obok prawdziwej partyzantki antyfrancuskiej istniała też
partyzantka rabunkowa, niewiele różniąca się od zwykłych
band łupieskich. Tworzyli ją zarówno Hiszpanie, jak i dezerte-
rzy z armii cesarskiej, żyjący w takim wypadku w przykładnej
symbiozie. Ci „fałszywi" partyzanci atakowali zarówno francu-
skie konwoje, jak też napadali na domy i majątki hiszpańskich
patriotów.
To właśnie sprawiło, że hiszpańskie junty bardzo szybko
podjęły próby włączenia partyzantów do regularnej armii,
a przynajmniej roztoczenia nad nimi ścisłej kontroli. Powiodło się
to jednak tylko w Katalonii, gdzie partyzanci stworzyli rodzaj
milicji zwanej „miguelets", podzielonej nawet na „tercios", czy-
li bataliony. W innych prowincjach „cabecillos" zazdrośnie
strzegli swej autonomii i bardzo niechętnie godzili się na ściś-
lejszą współpracę z dowódcami regularnych pułków.
Wielokrotnie zastanawiano się nad przyczynami tego ogólno-
narodowego powstania Hiszpanów. Wskazywano na różne ele-
menty, które popchnęły ludność do chwycenia za broń. Istot-
nie, trzeba tu widzieć wpływ wielu czynników, przy czym
trudno jest jednoznacznie ocenić, które z nich miały znaczenie
decydujące.
Nie ulega wątpliwości, że powstanie miało charakter patrio-
tycznego zrywu i było wyrazem protestu przeciwko obcemu
najazdowi. Francuzi od początku zachowywali się w Hiszpanii
w sposób bezceremonialny, wręcz prowokujący, nie licząc się
z obyczajami tego kraju, okazując lekceważenie, a nawet
pogardę jego mieszkańcom. Hiszpanów, którzy nie przeszli ta-
kich wstrząsów, jak Francuzi w czasie Wielkiej Rewolucji i któ-
rzy jeszcze żyli w warunkach XVIII wieku, raził ostentacyjny
libertynizm przybyszów zza Pirenejów, ich pogarda dla re-
ligii, na której przecież opierała się cała struktura hiszpańskiego
społeczeństwa.
Tu warto podkreślić rolę, jaką w antyfrancuskim powstaniu
odegrał kler, a zwłaszcza zakonnicy. Kler od razu poczuł się za-
grożony zmianami, jakie zdawał się zapowiadać najazd Francu-
zów. Murat, Bessieres, Moncey, a także inni marszałkowie
i generałowie od początku zwalczali Inkwizycję i nie kryli wca-
48
le swej niechęci do hiszpańskiej hierarchii kościelnej. Ta, bojąc
się, by nie przekreślono jej dotychczasowych wpływów i zna-
czenia, użyła wszystkich swych sił i środków, byle tylko zwrócić
przeciwko Francuzom prosty lud i nie dopuścić do „ugrunto-
wania libertyńskich idei". Pamiętajmy, że Kościół był praw-
dziwą potęgą w Hiszpanii, że dysponował ogromnymi posiad-
łościami ziemskimi, że w każdym dużym mieście było kilkanaś-
cie kościołów i klasztorów, że samych zakonników było blisko
ćwierć miliona. To właśnie ci księża i zakonnicy staną się pro-
pagatorami powstania, będą nawoływać nie tylko z ambon do
chwytania za broń, staną na czele oddziałów partyzanckich, bę-
dą także dowodzić uporczywą obroną miast takich jak Saragos-
sa, Gerona czy Sagunt.
Zagrożona czuła się także hiszpańska szlachta. Część tej
szlachty związana była z Karolem IV, Marią Ludwiką i Go-
doyem. Uwięzienie rodziny królewskiej oznaczało koniec »do-
brych czasów", bo nie ulegało wątpliwości, że Francuzi będą
teraz opierać się na ludziach nowych. Inna część szlachty — do
tej pory pozostająca w opozycji — czuła się bliska Ferdynan-
dowi VII. Byli to na ogół liberałowie, którzy — zupełnie błęd-
nie — sądzili, że wstąpienie na tron Ferdynanda pozwoli na
dokonanie pewnych reform. Skoro jednak Napoleon uwięził
nowego monarchę — i oni również wystąpili przeciw Francu-
zom. Ta część szlachty — jednym z jej przywódców był gen.
Jose Palafox — liczyła mimo wszystko, że liberalna rewolucja
jest możliwa i że taką rewolucję można będzie przeprowadzić
po wyrzuceniu Francuzów za Pireneje. Rzecz jasna, interesy li-
berałów były zupełnie inne niż dawnych faworytów Godoya
czy hierarchii kościelnej.
Własne interesy miało także chłopstwo. Na ogół nie żywiło
ono dalekosiężnych planów, ograniczając się do mglistych ma-
rzeń o „lepszej przyszłości". W codziennej walce z Francuzami
chodziło wieśniakom o zabezpieczenie się przed najezdniczą
armią, o likwidację najbliższego francuskiego garnizonu, a przy
okazji wzbogacenie się w drodze rabunku. Wiele „partii'*
przekształciło się zresztą w zwykłe bandy rabunkowe, w któ-
rych działali obok siebie zarówno hiszpańscy chłopi, jak też de-
49
zerterzy z armii cesarskiej i to nie tylko Włosi czy Niemcy, ale
nawet rodowici Francuzi.
Była jednocześnie spora część Hiszpanów, którzy próbowali
dojść do porozumienia z Francuzami. Dotyczyło to głównie
mieszkańców Madrytu oraz tych większych miast, gdzie — jak np.
w Barcelonie czy Burgos — znajdowały się silne garnizony
francuskie. Nowy król Hiszpanii Józef Bonaparte starał się
zresztą opierać także na Hiszpanach. Utworzył hiszpańską
gwardię, otoczył się hiszpańskimi dworzanami, mianował no-
wych gubernatorów miast i prowincji. Wśród tych zwolenni-
ków porozumienia z Francuzami było niemało liberałów. Uwa-
żali oni, że kiedy już Napoleon opanuje cały kraj i zaprowadzi
spokój, można będzie nakłonić go do przeprowadzenia liberal-
nych reform, zgodnych oczywiście z duchem ówczesnego fran-
cuskiego ustawodawstwa. Ci zwolennicy współpracy z nową
władzą byli jednak powszechnie uważani za zdrajców i często
groziło im takie samo niebezpieczeństwo, jak Francuzom 3.
Działania militarne, jakie rozpoczęły się w końcu maja 1808
roku, były wojną nowego typu, wyraźnie odmienną od tych,
które prowadził do tej pory Napoleon. Po raz pierwszy bowiem
przeciwnikiem Francuzów była nie tylko armia regularna, ale
również ludność cywilna, występująca zarówno w sposób otwar-
ty — w formie oddziałów partyzanckich czy w obronie
miast — jak też z ukrycia, zatruwając studnie, podpalając bu-
dynki zajęte przez najeźdźców, mordując ich na kwaterach. Na
dobrą sprawę Francuzi nie mogli być pewni nikogo. Ten, kogo
brali za przyjaciela, okazywał się nieraz ich najzagorzalszym
przeciwnikiem. Zmuszało to więc do stałej czujności, wystrze-
gania się samotnych przechadzek po mieście, redukowało do
minimum kontakty z ludnością cywilną.
Po raz pierwszy też miała być to wojna przewlekła, trwająca
znacznie dłużej niż byli do tego przyzwyczajeni Francuzi. Na-
wet efektowne zwycięstwa nie przynosiły uspokojenia kraju
i płomień buntu, który zdołano przytłumić w jednej prowincji,
natychmiast wybuchał z nową siłą w innej.
J
]. C h a s t e n e t , La Vie quotidienne en Espagne au temps de Goya,
Paris 1966, s. 10—18.
50
Hiszpania okazała się wyjątkowo trudnym terenem działania
dla armii francuskiej. Jest to jeden z najbardziej górzystych re-
jonów Europy i nie sposób przejechać wzdłuż czy wszerz pół-
wyspu, by nie natknąć się na kilka kłopotliwych do pokonania
łańcuchów górskich. Jeśli dodamy do tego fatalny stan dróg, to
łatwo zrozumieć, dlaczego armia francuska nie mogła podej-
mować szybkich działań. O ile w 1805 roku w ciągu kilkunastu
dni Napoleon potrafił przerzucić swe wojsko znad kanału La
Manche aż do Bawarii, to tutaj takie forsowne marsze były zu-
pełnie niemożliwe. Załamała się więc skuteczna do tej pory
napoleońska koncepcja „wojny błyskawicznej", rozgrywanej
w ciągu paru tygodni efektownych zwycięstw.
Tempo marszu armii francuskiej nadawała piechota, która
rzadko mogła przejść w upale i po kamienistych drogach więcej
niż 20 kilometrów dziennie. Hiszpanie mieli pod tym względem
zdecydowaną przewagę nad Francuzami. Znali po prostu teren
i zawsze mogli liczyć na miejscowych przewodników. Stąd też
ich oddziały były szybsze w działaniu, potrafiły uchodzić fran-
cuskiej pogoni albo też wyprzedzać nieprzyjaciela i atakować go
z zasadzki.
Taki szczególny teren sprawiał, że kawaleria miała ograni-
czoną rolę. Tylko w Estremadurze i dolinie Ebro były rozleglej-
sze równiny, na których można było wykorzystać jazdę. Stąd
też w większości bitew (nie mówiąc już o oblężeniach miast)
kawaleria spełniała jedynie drugorzędne zadania. Odgrywała na-
tomiast znaczą rolę w pościgu za nieprzyjacielem i jeśli brako-
wało jej przy francuskich korpusach, to nawet najefektowniej-
sze zwycięstwo nie przyniosło większej liczby jeńców.
Hiszpania początków ubiegłego stulecia była krajem, który
z trudem mógł wyżywić swych mieszkańców. Pojawienie się tak
znacznych oddziałów wojska (żołnierzy francuskich, hiszpań-
skich, brytyjskich i portugalskich było razem blisko 700 tys.)
powodowało spore kłopoty zaopatrzeniowe. W praktyce nie spo-
sób było dłużej niż przez dwa bądź trzy tygodnie skupić fran-
cuskie korpusy w jednym miejscu, bo po prostu nie było czym
wyżywić takiej masy ludzi i koni. Trzeba więc było dosyć czę-
sto zmieniać rejony zakwaterowania, bez możliwości powrotu
51
na stare miejsce wcześniej niż po upływie kilku miesięcy. Jakże
prawdziwe okazało się hiszpańskie przysłowie, iż „w tym kraju
wielkie armie głodują, a małe ponoszą klęski".
Te kłopoty z zaopatrzeniem zmuszały francuskich dowódców —
nawet tych, którzy byli w pełni świadomi charakteru owej
wojny — do nakładania kontrybucji na miejscową ludność. Za-
bieranie chłopom ostatków żywności musiało wzmagać ich nie-
nawiść do Francuzów i powodowało, że partyzanckie oddziały
rosły w siłę. Te kontrybucje i rekwizycje — właściwie nieuni-
knione w tak szczególnych warunkach — były jednym z głów-
nych motywów walki chłopstwa z Francuzami.
Francuzi nie mogli wygrać tej wojny, bo mieli ku temu zbyt
słabe siły. Poszczególne korpusy były rozrzucone po całym kra-
ju i na ogół nie współdziałały z sobą. Bardzo szybko przestało
też funkcjonować centralne dowodzenie. Po odjeździe Murata
taką ogólną komendę próbował sprawować król Józef Bona-
parte, któremu cesarz dał do pomocy marsz. Jourdana. Inni
marszałkowie i generałowie nie bardzo jednak chcieli podpo-
rządkować się jego rozkazom. Jourdan nie miał niezbędnego
autorytetu, a zresztą taka samodzielność miała też dla marszał-
ków i generałów pewne dobre strony. Niejeden z nich za-
chowywał się jak udzielny władca w opanowanej przez siebie pro-
wincji. Zdobywanie miast i pacyfikacja zbuntowanych prowin-
cji były nie tylko dla generałów okazją łatwego wzbogacenia się.
O rabunku myśleli także oficerowie, a za ich przykładem szli
prości żołnierze. Francuzi nie mieli w tym względzie żadnych
zahamowań — traktowali majątek Hiszpanów jak swoją włas-
ność. Rabowano więc klasztory, kościoły, gmachy państwowe,
a także domy prywatne. Te rabunki przybierały zresztą formę
bezmyślnego marnotrawstwa, bo z braku środków transporto-
wych nie można było nawet zabrać nagromadzonego łupu.
Rzecz jasna, obrabowana ludność pałała żądzą odwetu i przy
pierwszej okazji chwytała za broń.
Poszczególne korpusy francuskie działały na ogół niezależnie
od siebie i bardzo rzadko śpieszyły sobie z pomocą. Było to
z jednej strony wynikiem rozległości kraju i bardzo trudnych wa-
runków terenowych, a z drugiej — rywalizacji między marszał-
52
kami i generałami. Ta rywalizacja okazała się zgubna dla całej
armii francuskiej, bo niejednokrotnie przegrywano bitwy tylko
dlatego, że inne korpusy nie chciały pośpieszyć z pomocą bądź
też czyniły to tak opieszale, że nie potrafiły na czas stawić się na
polu walki.
Izolacja poszczególnych korpusów i garnizonów wynikała też
z opanowania rozległych połaci kraju przez partyzantów. Hisz-
pańscy guerilleros mordowali kurierów i oficerów ordynanso-
wych, przez co całymi tygodniami nie docierały żadne rozkazy
do takich samotnych garnizonów, a i w samym Madrycie nie
wiedziano też czy nieprzyjaciel nie zawładnął już danym mia-
stem. W rejonach, gdzie partyzantka była szczególnie silna —
jak np. w prowincjach baskijskich i w La Manchy — trzeba by-
ło kurierom dawać silną eskortę, która w skrajnych wypadkach
sięgała nawet szwadronu jazdy. Podobnie było z wszelkiego ro-
dzaju konwojami, które bez dostatecznej ochrony nie maty ża-
dnych szans dotarcia na miejsce przeznaczenia.
W chwili gdy wiosną 1808 roku rozpoczynała się ta wojna,
Francuzi nie podejrzewali nawet, jakie napotkają trudności.
Większość oficerów i żołnierzy traktowała ją jako egzotyczną
przygodę, jako przechadzkę przez kraj pięknych kobiet, walk
byków, niezwykłych obyczajów. Żaden z nich nie chciał zresztą
pozostać tu dłużej niż kilka tygodni, bo w porównaniu z Nie-
mcami czy Wiochami, nie mówiąc już o rodzinnej Francji, były
to ziemie ubogie, a hiszpańskie miasta i wioski nie mogły za-
pewnić tych wygód, do jakich przywykli już napoleońscy wia-
rusi. Liczono jednak na to, że w ciągu paru miesięcy wszystko
zostanie załatwione. Nikomu nie przychodziło do głowy, że
może stać się inaczej, bo któż byłby zdolny skutecznie przeciw-
stawić się cesarskiej armii? 4
4
D. Chandler, The Campaigns of Napoleon, London 1967.
BAYLEN
1
M . P r i n c i p e, Guerra de la Independecia, Madrid 1846, s. 101—127.
56
W Kordowie, wyniszczonej rabunkiem, było tyle francuskie-
go wojska, że powstały trudności z wyżywieniem żołnierzy.
Dupont postanowił wobec tego rozdzielić swe siły, aby w ten
sposób ułatwić zaopatrzenie, a jednocześnie zbliżyć się nieco do
Madrytu i zabezpieczyć sobie drogę odwrotu, nie opuszczając
jednak jeszcze Andaluzji. Uważał, że na razie dalszy marsz na
Sewillę jest rzeczą zbyt ryzykowną. Do Kadyksu nie było już
po co iść, bo właśnie nadeszła wiadomość, że adm. Rosilly, nie
doczekawszy się odsieczy, kapitulował ze swą eskadrą.
16 czerwca, a więc zaledwie po ośmiu dniach pobytu, Du-
pont opuścił Kordowę, w której pozostało jeszcze kilkuset
Francuzów wciąż zajętych rabunkiem i nie słuchających ża-
dnych rozkazów. Zostawiono też sporo rannych i chorych, dla
których zabrakło środków transportowych. Generał prowadził
natomiast ze sobą aż 800 wozów wyładowanych zdobyczą. Była
to zdobycz jego samego, podległych mu generałów, oficerów,
a także prostych żołnierzy. Każdy miał nadzieję, że wróci z tej
wyprawy solidnie wzbogacony. Tak wielka liczba wozów tabo-
rowych opóźniała jednak marsz, tym bardziej że wszystko od-
bywało się w niesłychanym upale i brakowało zwierząt pocią-
gowych.
Marsz z Kordowy ku przełęczom Sierra Morena był wyjąt-
kowo trudny właśnie ze względu na skwar lejący się z nieba.
Młodzi żołnierze nie mieli praktycznie żadnego pożywienia
i musieli zadowolić się tym, co znaleźli przy drodze, a więc figa-
mi i cytrynami. Prawdziwym rarytasem w takich warunkach
stawało się więc mięso kozie. Po wodę trzeba było organizować
całe wyprawy, bo nieliczne studnie były już zasypane bądź za-
trute przez chłopów. W niejednej z nich znajdowano padlinę.
W takiej sytuacji Dupont już po dwu dniach — 18 czerwca —
zatrzymał swe wojsko w miasteczku Andujar. Część jego
korpusu nie dotarła tam nawet — kazano jej rozbić się obozem
na drodze z Kordowy. Można było oczywiście iść dalej, jednak-
że za cenę porzucenia większości łupów, a tego na razie nie
chciał uczynić ani Dupont, ani żaden z jego podkomendnych.
15 czerwca, kiedy Dupont przygotowywał się do opuszczenia
Kordowy, wyruszyła z Toledo idąca mu na pomoc dywizja pie-
57
choty gen. Vedela. Liczyła ona 5 tys. piechurów, do których
dodano 450 kawalerzystów oraz 10 dział. 26 czerwca, kiedy
Dupont obozował już w Andujar i czekał tam na przywrócenie
komunikacji z Madrytem, gen. Vedel dotarł do wąwozu Des-
pcna Perros, gdzie napotkał 5 tys. zbrojnego chłopstwa z 6 dzia-
łami. I znowu ku zaskoczeniu Francuzów Hiszpanie nie potrafili
stawić skutecznego oporu, mimo że pozycja, jaką zajmowali,
była wręcz znakomita. Zepchnąwszy ich na południe Vedel ru-
szył dalej na spotkanie z Dupontem. Po drodze połączył się z ba-
talionem piechoty kpt. Baste, którego Dupont wysłał mu na-
przeciw z Andujar. Zamiast jednak obsadzić cały szlak prowa-
dzący przez Sierra Morena, Vedel ograniczył się do pozosta-
wienia jednego z batalionów w wąwozie Despena Perros, a sam
zeszedł z gór na równiny Andaluzji. Taki miał zresztą rozkaz
Duponta, który jak najszybciej chciał otrzymać posiłki. W ten
sposób, mimo przejścia dywizji Vedela przez to pasmo górskie,
łączność z Madrytem nie została przywrócona. Najbliższe fran-
cuskie oddziały na północ od Sierra Morena znajdowały się do-
piero w Madridejos.
Ponieważ Dupont natarczywie domagał się posiłków, więc
gen. Savary, przebywający w Madrycie, wydał 2 lipca rozkaz
dywizji Goberta, aby i ta również ruszyła z Toledo na połud-
nie. Dywizja, złożona z tymczasowych pułków piechoty i jazdy,
poszła trzema kolumnami w kierunku gór Sierra Morena, ale ze
względu na obecność oddziałów partyzanckich trzeba było po-
zostawić po drodze silne garnizony na każdym etapie. W ten
sposób dywizja stopniała do jednej brygady piechoty i tylko
ona zdołała przedostać się do Andaluzji.
6 lipca w rejonie Andujar i Baylen gen. Dupont dysponował
następującymi siłami:
dywizja gen. Barbou 5555
brygada szwajcarska 1500
marynarze gwardii 344
dywizja kawalerii gen. Fresia 2495
dywizja gen. Vedela 5071
brygada piechoty gen. Goberta 2942
brygada kawalerii gen. Boussarta 447
58
brygada kawalerii gen. Lagrange'a 673
artyleria — 38 dział 600
Ze względu na trudności aprowizacyjne Dupont rozlokował
swój korpus na znacznej przestrzeni, nie bardzo wiedząc zresz-
tą, co ma czynić w najbliższych dniach. Z jednej strony naj-
chętniej wycofałby się z Andaluzji i przeszedł na północ gór
Sierra Morena, bo oddziały hiszpańskie były coraz liczniejsze,
a jego własne wojsko nie budziło zaufania. Z drugiej jednak miał
wyraźny rozkaz cesarza, by zająć Sewillę i rozbić główne siły
przeciwnika. Dopóki więc nie było bezpośredniego zagrożenia,
stał bezczynnie w Andujar, licząc zresztą, że posiłki nadsyłane
przez Savary'ego będą znacznie większe. Rzecz w tym jednak,
że jednocześnie Francuzi próbowali zdobyć Walencję i tam też
pośpieszyły dywizje marsz. Monceya. Okupacyjna armia fran-
cuska była zbyt słaba, aby prowadzić działania jednocześnie na
dwu kierunkach.
Korpus Duponta wzmocniony dywizją Vedela i brygadą
Goberta rozdzielony został więc na trzy części, mające ze sobą
dosyć utrudniony kontakt. Gobert stał w rejonie wioski La Ca-
rolina na południowych zboczach gór Sierra Morena, by za-
bezpieczyć przesmyk Paso des Despena Perros. O 40 kilome-
trów od niego, bardziej na południe, rozlokował się w Baylen
gen. Vedel. W Andujar natomiast — między Baylen i Kordową
— stał sam Dupont z 9 tys. żołnierzy.
Taka sytuacja trwała do końca pierwszej dekady lipca. Wó-
wczas to gen. Castanos zakończył organizację swego korpusu,
złożonego z prowincjonalnej milicji i andaluzyjskich chłopów.
Junta sewilska, kierowana przez Francisco de Saavedra podesła-
ła mu kilka pułków regularnego wojska. Łącznie Castanos miał
33 tys. żołnierzy, w tym 2600 kawalerzystów. Korpus podzielił
na cztery dywizje, z których jedną dowodził osobiście, a pozo-
stałe oddał pod komendę zdolnego szwajcarskiego oficera gen.
Redinga, francuskiego emigranta-rojalisty markiza de Coupig-
ny oraz hiszpańskiego generała Jonesa y la Pena.
Wojska Duponta rozlokowane na znacznej przestrzeni,
wzdłuż drogi prowadzącej z Kordowy przez Andujar i Baylen
do La Carolina, były osłaniane od północy rzeką Gwadalkiwir.
59
Castaños podjął próbę sforsowania tej rzeki i przejścia z jej
brzegu północnego na południowy. Nie ośmielał się jeszcze ata-
kować bezpośrednio Duponta uważając, że wojska francuskie są
znacznie silniejsze od jego własnych, złożonych przecież
w niemałym stopniu z prostych wieśniaków.
Dupont dowiedziawszy się o tej próbie przejścia Hiszpanów
przez Gwadalkiwir popełnił błąd po raz trzeci. Uznał, że Ca-
staños zdecydował się na przecięcie mu drogi odwrotu i że chce
uderzyć tylko na jego dywizję, pozostawiając w spokoju dywizje
Goberta i Vedela. Mając przy sobie tylko 9 tys. ludzi i uważa-
jąc, że są to siły zbyt małe dla stawienia czoła Castanosowi,
wezwał na pomoc gen. Vedela rozkazując mu, by co prędzej
opuścił Baylen i wracał do Andujar.
15 lipca Hiszpanie wkroczyli do Baylen, w którym nie było
większych sił francuskich. Baylen to ważne skrzyżowanie dróg
pozwalające kontrolować rozległą okolicę. Ten, kto miał
w swym ręku owe miasteczko — zwiększał natychmiast swe
szanse zwycięstwa.
Na wieść, że żołnierze Redinga wkroczyli do Baylen, gen.
Gobert z częścią swej dywizji opuścił La Carolina, by otworzyć
drogę odwrotu dywizjom Duponta, znajdującym się w rejonie
Andujar. Uderzył na Hiszpanów, nie zdołał jednak wyprzeć ich
z miasteczka i sam poległ w tym boju. Dowództwo dywizji ob-
jął gen. Dufour, który pod wieczór 16 lipca cofnął się do La
Carolina.
Sytuacja, w jakiej znajdował się korpus Duponta, nie była je-
szcze tragiczna i można było wycofać się z Andaluzji pod wa-
runkiem podjęcia szybkich i energicznych działań. Dupont do-
wiedziawszy się o śmierci Goberta wysłał do Baylen dywizję
Vedela, ale sam wciąż nie ruszał się z Andujar. Później tłuma-
czył się, że chciał ewakuować rannych i chorych i że dlatego
opóźnił swój wymarsz. W rzeczywistości chodziło o ewakuację
zdobyczy zagarniętej w Kordowie, a więc owych 800 wozów,
dla których brakowało koni i mułów.
Vedel dotarł do Baylen, nie zastał tam już Redinga, który bez
nacisku ze strony Francuzów opuścił miasteczko. Vedel, najwy-
raźniej zaniepokojony powstaniem andaluzyjskich chłopów i nie
60
bardzo ufający własnym żołnierzom, nie zatrzymał się wcale
w Baylen, ale ruszył w ślad za Dufourem, by jak najprędzej prze-
dostać się przez góry Sierra Morena. I znów Baylen zostało opu-
szczone przez Francuzów, którzy zupełnie nie doceniali jego
strategicznego znaczenia. Wykorzystał to natychmiast Reding,
wracając do miasteczka z 18 tys. wojska.
Dupont zdecydował się wreszcie na opuszczenie Andujar.
Uczynił to 18 lipca późnym wieczorem. Chciał iść nocą, by
uniknąć męczących upałów, które zwalały z nóg jego młodych
żołnierzy. Wczesnym rankiem 19 lipca przednia straż gen.
Chaberta natknęła się na oddziały hiszpańskie nad rzeczką
Rumblar. Dragoni gen. Pryve zaatakowali oddziały Redinga,
ale ich szarża została odparta. Wnet potem hiszpańska artyleria
zaczęła ostrzeliwać Francuzów, których wozy stłoczone były na
niewielkiej przestrzeni. Zginął trafiony odłamkiem w brzuch
gen. Dupre, rannych i zabitych było kilkunastu oficerów. Wy-
warło to fatalne wrażenie na nieostrzelanych żołnierzach.
Dupont jeszcze wówczas mógł wymknąć się z pułapki, ob-
chodząc bokiem stanowiska Hiszpanów. Musiałby jednak iść na
La Carolina bocznymi drogami, a tym samym porzucić wozy
z kordowańską zdobyczą. Chcąc tego uniknąć, zaatakował Re-
dinga, który obsadził okoliczne wzgórza, wyraźnie dominując
nad pozycjami wyjściowymi Francuzów. Dwa kolejne ataki nie
przyniosły sukcesu, żołnierze Duponta nie wierzyli zresztą
w ich powodzenie.
Punktem zwrotnym było przejście na stronę Redinga blisko
2 tys. Szwajcarów — najbardziej doświadczonych i odpornych
na trudy w korpusie Duponta. Zgodnie z odwieczną tradycją
w armii francuskiej istniały zawsze pułki szwajcarskie złożone
z żołnierzy najemnych. Układ zawarty swego czasu między
Szwajcarią a Francją przewidywał jednak, że ci najemnicy nie
będą zmuszeni do walki przeciwko swym rodakom, gdyby tacy
znajdowali się wśród wojsk strony przeciwnej. Traf chciał, że
właśnie w dywizji Redinga był pułk gwardii szwajcarskiej, która
od wielu lat istniała w armii hiszpańskiej. Szwajcarzy Duponta
napotkawszy Szwajcarów Redinga przerwali ogień, zaczęli bra-
tać się z nimi, a wreszcie ulegli namowom rodaków i przeszli na
61
stronę nieprzyjaciela. W ten sposób — licząc straty w walce —
Dupont miał wieczorem już tylko 3 tys. zdolnych do boju żoł-
nierzy, choć przecież w godzinach rannych dysponował siłami
trzykrotnie wyższymi.
Nie wierząc już w powodzenie swoich ataków, Dupont wez-
wał na pomoc Vedela, zaklinając go, aby co prędzej zawracał
w stronę Andujar. Jednocześnie zorientował się, że od strony tego
miasta nadchodzą znaczne siły hiszpańskie, prowadzone przez
gen. Castanosa. Aby zyskać na czasie, wysłał do Redinga jedne-
go ze swych adiutantów, prosząc o rozejm. Reding zgodził się
na przerwanie walki, ale zastrzegł się, że ostateczna decyzja za-
leżeć będzie od Castanosa.
Jeszcze w tym momencie Hiszpanie nie byli pewni swego
zwycięstwa i gotowi byli zgodzić się na wolny przemarsz Du-
ponta, aby co prędzej opuścił on Andaluzję. Obawiali się, że la-
da godzina może powrócić na pole bitwy Vedel, a z nim gen.
Dufour. Istotnie, wieczorem 19 lipca Vedel pojawił się na ty-
łach Redinga i nawet posłał do boju pierwsze kolumny swej
piechoty. Jednocześnie w tym momencie przycwałował doń
hiszpański oficer z wieścią, że nastąpił rozejm i że „nie ma o co
toczyć walki". Vedel nie bardzo chciał mu wierzyć, uderzył na
najbliższy hiszpański batalion, który złożył broń nie stawiając
oporu. Vedela dopadł jednak adiutant Duponta gniewnie woła-
jąc, by zaprzestał ataku. Rozejm — jak twierdził — jest już
podpisany i jego zerwanie może mieć fatalne skutki. Vedel, pos-
łuszny rozkazom przełożonego, wstrzymał więc swych żołnie-
rzy. Sam nie chcąc składać broni, prosił Duponta o zgodę na
odejście w stronę La Carolina i połączenie się z Dufourem.
Głównodowodzący przystał na to i Vedel, zostawiając na pobo-
jowisku kilkuset rannych i chorych, zawrócił w stronę gór Sier-
ra Morena. Chciał jak najprędzej znaleźć się po drugiej ich
stronie, by w ten sposób uratować własną dywizję.
O losie Francuzów zadecydował zbieg okoliczności. Właśnie
w chwili gdv Vedel odchodził na północ, Hiszpanie pochwycili
kuriera, który wiózł Dupontowi listy z Madrytu. Z listów tych
Castaños i Reding dowiedzieli się, że w hiszpańskiej stolicy sy-
tuacja jest wyjątkowo napięta i że tamtejsze dowództwo francu-
62
2
C 1 e r c, La Capitulation de Baylen, Paris 1903, s. I 223.
63
Niemal natychmiast zaczęły się jednak trudności z realizacją
tego porozumienia. Chłopi, niezadowoleni z takiego obrotu
sprawy, zaczęli sami wymierzać sprawiedliwość, mordując po-
jedynczych jeńców, a nawet całe ich grupy. W miasteczku Le-
bridja zakłuto nożami 75 francuskich dragonów. Nastroje były
takie, że mało kto z oficerów Castanosa odważył się opowie-
dzieć za realizacją porozumienia. Hiszpanie nie mieli zresztą
własnej floty i wiele zależało od dobrej woli Brytyjczyków. Ci
natomiast zwlekali z wyrażeniem zgody na dostarczenie swych
statków transportowych.
Decydująca była postawa junty sewilskiej. Francisco de Saa-
vedra, zdecydowany przeciwnik paktowania z Francuzami, rep-
rezentował pogląd, że wojska cesarskie dopuściły się zdrady,
bowiem wkroczyły do Hiszpanii jako sprzymierzeńcy, a na-
stępnie podstępem opanowały twierdze i uwięziły rodzinę kró-
lewską. Junta sewilska odmówiła ratyfikowania konwencji, zga-
dzając się jedynie na odstawienie do Francji Duponta i ofice-
rów jego sztabu.
Dupont istotnie został odesłany do Rochefort, ale kiedy sta-
nął na ziemi francuskiej, został aresztowany na rozkaz Napo-
leona. Specjalna rada wojenna powołana dla rozpatrzenia okoli-
czności, w jakich doszło do kapitulacji pod Baylen, uznała Du-
ponta winnym zarzucanych mu czynów. Nieszczęsny dowódca
2 korpusu obserwacyjnego Girondy nie został wprawdzie ska-
zany na karę śmierci, ale na wyraźny rozkaz Napoleona osadzo-
ny na wiele lat w więzieniu. Wyszedł z kaźni dopiero w 1814
roku po upadku cesarza i powrocie Burbonów.
Tymczasem żołnierze 2 korpusu pognani zostali do Kadyksu.
Tu rozmieszczono ich na osławionych „pontonach". Część jeń-
ców przetransportowano potem na niewielką wysepkę Cabrera
w archipelagu Balearów. Tylko niewielu dożyło roku 1814, kie-
dy to wreszcie mogli powrócić do Francji.
PIERWSZE OBLĘŻENIE SARAGOSSY
2
H.Brandt, Pamiętniki oficera polskiego, Warszawa 1904, s. 39—52.
70
Skoro nie powiódł się atak z marszu, gen. Lefebvre-Des-
nouettes rozłożył się obozem o dwa kilometry od miasta, rozpo-
czynając regularne oblężenie. Ponieważ miał zbyt małe siły, by
prowadzić prace oblężnicze na całym froncie, ograniczył się
tylko do najniezbędniejszych czynności i czekał na nadejście za-
powiadanej pomocy. Saragossa nie była więc w zasadzie odcięta
i jej obrońcy otrzymywali codziennie nowe posiłki, jak też mog-
li sprowadzić z okolicznych wiosek trochę konwojów z żywnoś-
cią.
21 czerwca pod Saragossą pojawił się gen. Charles Grandjean
z brygadą piechoty, w której znajdował się 2 pułk Legii Nad-
wiślańskiej. Pozwalało to podjąć działania ofensywne przeciwko
Hiszpanom, a przede wszystkim przeciw Palafoxowi, który
w pobliskim Bclchite zgromadził około 4 tys. ochotników z Da-
roca i Calatayud. Trzeba było uwolnić się od tego niebezpie-
czeństwa, zabezpieczyć przed nagłym atakiem od tyłu.
Likwidacją korpusu Palafoxa miał zająć się płk Chłopicki,
który oprócz własnego 1 pułku Legii, otrzymał batalion 15 puł-
ku piechoty i 50 kawalerzy stów. 24 czerwca o świcie uderzył on
na Hiszpanów pod Epilą, gdzie odniósł świetne zwycięstwo
i zdobył 4 działa. Tego samego dnia 2 pułk Legii odparł miesz-
kańców Saragossy, którzy zdecydowali się wyjść na przedpole
i uderzyć na Francuzów na ich własnych pozycjach.
Wnet potem dowództwo oddziałów oblegających Saragossę
objął gen. Jean Antoine Verdier — starszy stopniem i bardziej
doświadczony w tego rodzaju pracach niż kawalerzy sta Le-
febvre-Desnouettcs. Rozpoczął on regularne oblężenie z kopa-
niem transzei i stopniowym zbliżaniem się do murów miasta.
Zacieśnił też kordon wokół Saragossy, starając się wygłodzić jej
mieszkańców. Po otrzymaniu kolejnych posiłków przybyłych
z Francji — m.in. 3 pułku Legii Nadwiślańskiej — miał 12 tys.
ludzi i mógł podjąć nowy szturm na miasto.
Szturm odbył się 2 lipca i prowadzony był również trzema
kolumnami. Miasto było doskonale przygotowane do obrony,
a jego mieszkańcy znacznie podszkoleni w ostatnich trzech ty-
godniach. Dlatego też wszędzie napotkano twardy opór i tylko
za cenę bardzo poważnych strat własnych udało się w paru
71
punktach wedrzeć chwilowo do Saragossy. Grenadierzy 2 puł-
ku Legii opanowali klasztor kapucynów przed bramą Carmen
i zdołali go utrzymać. 1 pułk Legii prowadzony przez Chłopic-
kiego walczył o bramę Quemada. Opanował wprawdzie klasztor
Św. Józefa — także leżący na przedpolu — ale nie mogąc go
zająć na stałe, zdecydował się spalić ten gmach. 3 pułk Legii
bił się natomiast na zachodnim odcinku frontu, próbując we-
drzeć się do zamku Aljaleria i zdobyć bramę Carmen. Straty obro-
ny francuskiej wynosiły tego dnia 200 zabitych i 300 rannych.
Wśród poległych był dowódca 3 pułku Legii Nadwiślańskiej
mjr Jan Szott, który zginął pod zamkiem Aljaleria.
Przez cały lipiec trwały uciążliwe pracy oblężnicze. Nic było
nadziei na opanowanie miasta szturmem, trzeba więc było
cierpliwie czekać, aż głód złamie ducha oporu jego mieszkań-
ców. Jednocześnie należało baczyć na działania hiszpańskich
grup partyzanckich, które zbierały się w pobliżu Saragossy
i próbowały do niej przeniknąć. Stąd też szczególna rola ułanów
nadwiślańskich pełniących niewdzięczną służbę patrolową
i otaczających kordonem miasto. 3 lipca gen. Lefebvre-Des-
nouettes, m.in. z 2 pułkiem Legii i ułanami, wyprawił się na
Calatayud, gdzie sygnalizowano znaczne skupisko partyzantów.
Hiszpanie uciekli na wieść o marszu francuskiej kolumny, tak
że trzeba było wrócić z niczym pod Saragossę. Po raz drugi zor-
ganizowano taką wyprawę 28 lipca, kiedy to pod Osera odzna-
czyli się ułani i 3.pułk Legii, rozbijając silne zgrupowanie par-
tyzantów. Wyprawą tą dowodził gen. Pierrc Habert.
1 sierpnia Francuzi otrzymali znaczne posiłki. Pod Saragossę
dotarły z Pampeluny dwa doskonałe pułki piechoty liniowej: 14
i 44, złożone z weteranów, którzy walczyli już pod Marengo,
Austerlitz, Pruską Iławą. Łącznie z pułkami Legii Nadwiślań-
skiej, o podobnej wartości bojowej, tworzyły one trzon korpusu
gen. Verdiera.
Reorganizacja tego korpusu nastąpiła przed szturmem gene-
ralnym. Podzielono go na dwie dywizje: I — gen. Lefebvre-
-Desnoucttesa i 2 — pod rozkazami portugalskiego generała
Gomeza-Freyre. W 1 dywizji 1 brygadą dowodził gen. Greand-
jean, któremu podporządkowano 2 pułk Legii, 4 i 6 bataliony
72
marszowe oraz III batalion 70 pułku piechoty liniowej. Ta bry-
gada miała 2991 ludzi. Brygadę 2 tejże dywizji oddano pod roz-
kazy gen. Haberta. Dysponował on 1 pułkiem Legii, 2 pułkiem
rezerwowym, III batalionem 47 pułku liniowego oraz III bata-
lionem 15 pułku liniowego. Łącznie brygada ta liczyła 3104
żołnierzy. Do dywizji gen. Lefebvre-Desnoucttesa przydzielono
też niemal całą jazdę. Składała się ona z pułku ułanów nadwiś-
lańskich, 5 szwadronu marszowego oraz niewielkiego oddziału
kawalerii portugalskiej. Razem Francuzi dysponowali 965 ka-
walerzystami.
W 2 dywizji 1 brygada piechoty składała się tylko z III bata-
lionu 119 pułku liniowego i 7 batalionu marszowego. Liczyła
1507 żołnierzy, a więc była wyraźnie słabsza niż brygada 1 dy-
wizji. Podobnie było zresztą z 2 brygadą składającą się z 5 puł-
ku piechoty portugalskiej, który liczył zaledwie 553 żołnierzy.
Obie brygady składały się z żołnierzy słabo wyszkolonych
i „niepewnych politycznie", gotowych nawet przejść na stronę
Hiszpanów. Stąd też traktowano je jako rezerwę i używano do
zadań pomocniczych. Trzonem 2 dywizji była natomiast kolu-
mna płk. Hippolyte Pirego, w której znalazł się 3 pułk Legii,
oddział francuskiej gwardii narodowej oraz 3, 8 i 9 szwadrony
marszowe. Kolumna, przeznaczona do działań poza Saragossą
i blokowania dostępu do miasta, liczyła 2578 żołnierzy, z czego
287 kawalerzystów.
Posiłki, jakie nadeszły 1 sierpnia, zorganizowano w samo-
dzielną brygadę. Oprócz 14 i 44 pułków liniowych był tu także
11 szwadron marszowy. Ta samodzielna brygada liczyła 2990
żołnierzy, w tym 250 kawalerzystów. Dodajmy do tego jeszcze
627 żołnierzy artylerii i pociągów oraz 2 tys. ludzi z garnizonu
Pampeluny. Łącznie gen. Verdier miał teraz blisko 15 500 woj-
ska.
Szturm generalny na Saragossę podjęty został 4 sierpnia. Na
klasztor Santa Engracia uderzyła kolumna gen. Harberta złożo-
na z dwu batalionów 1 pułku Legii oraz grenadierów wybra-
3
J . M r o z i ń s k i , Oblężenie i obrona Saragossy w latach 1808 i 1809 ze
względem szczególnym na czynności korpusu polskiego, Kraków 1858, s. 60—64.
73
nych z jednostek fancuskich. Odwód stanowił 44 pułk piechoty
liniowej. Polacy, po brawurowym ataku, zdobyli klasztor i w cięż-
kim boju, wyrzucając Hiszpanów z kolejnych pozycji, do-
tarli tegoż dnia późnym popołudniem do ulicy Cosso otaczają-
cej półkolem najstarszą część miasta. Ponieważ Józef Chłopicki
został ranny w tych walkach, dowództwo pułku objął mjr Mi-
chałowski.
Na bramę Carmen uderzyła kolumna gen. Grandjcan składa-
jąca się z 2 pułku Legii i 14 pułku liniowego. I tu również Pola-
cy i Francuzi uzyskali powodzenie, wdarli się do miasta i po-
dobnie jak sąsiednia kolumna, zdobywając dom po domu, do-
tarli aż do Cosso. W walkach tych odznaczył się dowódca polskiej
kompanii grenadierskiej kpt. Feliks Bali.
W tym czasie pułk ułanów dowodzony przez Jana Konopkę
odrzucił hiszpańskie posiłki próbujące przedostać się do miasta.
3 pułk Legii stał natomiast w rezerwie naprzeciw zamku Alja-
leria.
Cien. Vcrdicr, pewny zwycięstwa, wydał rozkaz przekrocze-
nia szerokiej ulicy Cosso. Nie było to wcale łatwe, bowiem
wszystkie okna po przeciwnej stronie zostały obsadzone przez
hiszpańskich strzelców. Mimo to Polakom i Francuzom udało
się zagłębić w tę najstarszą część Saragossy. Wśród obrońców
wybuchła nawet panika i część ludności zaczęła uciekać po ka-
miennym moście na lewy brzeg Ebro. Sam Palafox opuścił Sa-
ragossę, by sprowadzić posiłki. Obroną kierował dalej gen. An-
tonio Torres.
Późnym wieczorem, obawiając się nocnego kontrataku Hisz-
panów, gen. Lefebvre-Desnouettes, który objął komendę po
rannym gen. Verdierze, rozkazał cofnąć się do Cosso. 5 sierpnia
podjęto nową próbę opanowania najstarszej dzielnicy, przy
czym do walki wprowadzono świeży 3 pułk Legii. Ponieważ
sygnalizowano powrót Palafoxa z odsieczą, Lefebvre-Des-
nouettes wyszedł z miasta i zdecydował się stawić mu opór na
przedpolu. Dwa polskie bataliony legionistów i ułani nadwiś-
lańscy powstrzymali tę odsiecz i tylko kilkuset słabo uzbrojo-
nych chłopów zdołało przedostać się do Saragossy.
74
i że jego zdobycie to kwestia najbliższych dni, 6 sierpnia nad-
szedł z Madrytu rozkaz odstąpienia od Saragossy. Wynikało to
z ogólnej sytuacji, w jakiej znaleźli się Francuzi po klęsce pod
Baylen i wybuchu ogólnokrajowego powstania. Gen. Lefebvre-
Desnouettes upierał się, że mimo wszystko należy zdobyć Sara-
gossę, ale skoro pozostawiono mu na to zaledwie kilka dni
i skoro wiedziano, że i tak trzeba będzie wycofać się z Aragonii,
dowódcy pułków opowiedzieli się za rezygnacją z dalszych ata-
ków. Nie było po prostu sensu ponosić dalsze krwawe ofiary,
skoro byłyby one zupełnie daremne. Zajęto się więc wysadza-
niem w powietrze budynków, które Hiszpanie przekształcili
w bastiony obronne. Zakładano bowiem, że za parę tygodni mo-
żna będzie wrócić tu z nowymi siłami i wówczas zdobyć miasto.
W nocy z 14 na 15 sierpnia podpalono własne obozowiska
i rozpoczęto odwrót na północny zachód w kierunku Tudeli.
Straty, jakie w ciągu dwumiesięcznego oblężenia poniósł kor-
pus francusko-polski, były bardzo poważne. Zginęło co naj-
mniej 462 żołnierzy, a około 1500 zostało rannych. Trzecia
część tych strat przypadała na Polaków.
FRANCUZI W ODWROCIE
1
R o u x, op. cit., s. 45-— 52.
78
Tymczasem na wieść o zwycięstwie Castanosa pod Bayłen
Brytyjczycy nabrali przekonania, iż hiszpańskie powstanie ma
rzeczywiście szanse powodzenia i że warto je wesprzeć militar-
nie. Postanowili więc skierować do Portugalii 13-tysięczny
korpus gen. Artura Wellesleya, przyszłego lorda Wellingtona.
Jego odziały wylądowały u ujścia rzeki Mondego, w pobliżu
Coimbry, skąd ruszyły na południe, ku Lizbonie 2.
Junot, dowiedziawszy się o tym, wysłał naprzeciw Wellesleya
zdolnego gen. Delaborde'a z 3 tys. żołnierzy. 17 sierpnia, do-
kładnie w miesiąc po Baylen, doszło do pierwszego starcia
Francuzów z Brytyjczykami pod Rolica. Francuzi, trzykrotnie
słabsi liczebnie, odnieśli pewne sukcesy taktyczne i zadali na-
wet przeciwnikowi dotkliwe straty, ale Delaborde musiał cofnąć
się w kierunku Lizbony.
Junot ściągnąwszy część podległych mu oddziałów postano-
wił zaatakować Wellesleya na wzgórzach pod Vimeiro. Sam
miał 9 tys. żołnierzy, wobec 18 tys. Brytyjczyków i Portugal-
czyków. Mimo zacięty ch ataków podejmowanych przez genera-
łów Kcllermana i Foya, francuscy rekruci nie byli w stanie
przełamać brytyjskiej obrony, tym bardziej że mieli do czynie-
nia z pułkami zaprawionymi do walki podczas paroletniego po-
bytu w Indiach. Junot dał więc sygnał odwrotu i cofnął się na
pozycje pod Torres.
Tu dowiedział się, że w zatoce Mondego wylądowały dalsze
oddziały brytyjskie i że Wellesley ma już 28 tys. żołnierzy. Po-
nieważ po likwidacji korpusu Duponta nie było żadnych szans,
by do Lizbony dotarły jakiekolwiek posiłki, więc załamany psy-
chicznie zdecydował się wszcząć pertraktacje. W jego imieniu
gen. Kellerman uzgodnił z Wellesley'em, że korpus Junota zo-
stanie ewakuowany z Portugalii do Francji, przy czym będzie
mógł zabrać całą swą broń, bagaże, a także rannych i chorych.
Konwencja ta została podpisana 30 sierpnia w Citra, a w pier-
wszej połowie września 22 tys. Francuzów przewiezionych na
okrętach angielskich wylądowało na wybrzeżach Bretanii
i Saintonge. Wprawdzie korpus Junota został uratowany, ale
Portugalia znajdowała się teraz w rękach Brytyjczyków.
2
N. W i l l i a m , History of the war in the peninsula, London 1890.
79
Pod koniec sierpnia i na początku września Józef Bonaparte,
próbujący koordynować działania poszczególnych korpusów
przy pomocy swego szefa sztabu, marsz. Jourdana, zreorgani-
zował wojska francuskie następująco:
— korpus prawy, dowodzony przez marsz. Bessieresa i liczą-
cy 16 tys. żołnierzy, w dywizjach generałów Merle, Boneta
i Moutona, stanął w Briviesca, Cameno, Cubo i Santa Maria.
Jego zadaniem było osłanianie od zachodu tych kilku prowincji,
jakie pozostały jeszcze Francuzom;
— korpus centrum, pod rozkazami marsz. Neya i liczący 9
tys. wojska w składzie dywizji gen. Dessolles i wydzielonej gru-
py gen. Merlina, stanął w Logrono, Nalda i Najera. Miał on
pilnować drogi na Sorię i przeciwstawić się ewentualnemu ata-
kowi Hiszpanów z tego kierunku;
— korpus lewy marsz. Monceya, liczący 21 tys. żołnierzy,
w dywizjach generałów Maurice-Mathieu, Musniera, Morlota
i Grandjeana, stanął w Milagro, Caparroso, Andosilla, Lodosa
i Peralta. Jego zadaniem było ubezpieczenie reszty sił od strony
południowo-wschodniej;
— rezerwa pod rozkazami gen. Lepica, licząca 6 tys. żołnie-
rzy, stanęła w Miranda, Haro i Puentelarra, a więc między kor-
pusami Neya i Bessieresa. Składała się ona z gwardii francu-
skiej i hiszpańskiej na służbie Józefa Bonaparte;
— dalsze 12 tys. stanowiły załogi Bilbao, Yitorii i Palencii
oraz posterunki rózlokowane na liniach komunikacyjnych.
Łącznie Józef Bonaparte miał 65 tys. wojska 3.
Tymczasem Hiszpanie po zwycięstwie pod Baylen świętowali
swój sukces. Wydawało się, że wojna z Francuzami jest już wy-
grana, że skoro sam nieprzyjaciel opuścił Madryt i odstąpił od
oblężenia Saragossy, to zapewne także sam wycofa się poza Pi-
reneje. Dlatego też w sierpniu i wrześniu nie podejmowano
właściwie żadnych działań ofensywnych, pozostawiając tym
samym Francuzom sporo czasu na reorganizację i wzmocnienie
własnej armii.
13 sierpnia do Madrytu weszła dywizja gen. Roca z Armii
1
B a 1 a g n y, op. cit., s. 295.
87
piero więc po kilku dniach, kiedy zniknęło zagrożenie na
skrzydłach, podjął marsz w kierunku Madrytu. Oprócz gwardii
miał ze sobą oddziały marsz. Bessieresa i 1 korpus Yictora, któ-
rego część posłana została zresztą z Arandy na Sorię dla ewen-
tualnego wsparcia Neya, gdyby ten natknął się na cofającą się
armię Castanosa.
Tymczasem na wiadomość o klęsce pod Gamonal i rozbiciu
Armii Ęstremadury Junta Centralna zaczęła pośpiesznie orga-
nizować obronę stolicy. W Madrycie i okolicach znajdowało się
około 20 tys. żołnierzy Armii Andaluzji, która pierwotnie miała
iść w dolinę Ebro. Były to najlepsze oddziały armii hiszpań-
skiej, opromienione sławą zwycięstwa pod Baylen. 5 tys. żołnie-
rzy skierowano zaraz do Scgovii, gdzie gen. Heredia próbował
zebrać rozbitków spod Gamonal i odtworzyć Armię Ęstremadu-
ry. Dalsze 12 tys. pod rozkazami gen. don Benito San Juana —
byłego inspektora kawalerii — posłano natomiast na przełęcz
Somosierrę o 90 kilometrów na północ od hiszpańskiej stolicy.
San Juan, nazywany „fanatycznym Kastylijczykiem", uważany
był za jednego z najlepszych generałów armii hiszpańskiej.
Przełęcz Somosierra w górskim łańcuchu Guadarrama wzno-
si się na wysokość 1441 metry. Biegnie tędy główna droga
z Burgos do Madrytu, która wówczas była jedną z najlepiej
utrzymanych w całej Hiszpanii. Przełęcz Somosierra już z sa-
mego ukształtowania terenu była pozycją wyjątkowo trudną do
zdobycia. Zamykała ona długą, pięciokilometrową dolinę, przez
którą biegła wspomniana droga, przy czym dolina ta była pok-
ryta na całej przestrzeni odłamkami skalnymi, co przesądzało,
że artyleria i jazda mogły posuwać się tylko gościńcem. Marszu
na przełaj, przez zbocza doliny, z pominięciem drogi, mogła
próbować jedynie piechota.
Przez długi czas utrzymywała się legenda, że droga na prze-
łęcz Somosierra biegnie stromym wąwozem. W istocie rzeczy
nie jest to żaden wąwóz, bo zbocza tej górskiej doliny nie mają
nigdzie charakteru urwiska. Ten rodzaj ukształtowania terenu
Francuzi nazywają „defile", co polscy oficerowie-napoleończy-
cy tłumaczyli zawsze jako „ciaśnina". Innymi słowy, chodzi
o trudną do przebycia przeszkodę terenową, gdzie nie ma miej-
88
sca na manewrowanie i gdzie można posuwać się do przodu tylko
jednym wąskim szlakiem.
Dolina Somosierra leży pomiędzy rozległymi górami La
Cebollera (2123 m) i Cerro Barrancal (2160 m), które
ograniczają ją od wschodu i zachodu i które łączą się niższym
grzbietem właśnie na przełęczy. Doliną spływa ku północy
strumień Pena del Chorro, który parę kilometrów dalej wpada
do rzeki Dura-ton, jednego z dopływów Duero. Właśnie
pasmo górskie Gua-darrama tworzy dział wodny między
zlewiskiem Duero i Tagu.
Droga z Burgos do Madrytu w rejonie miasteczka Venta dc
Juanilla biegnie na wysokości 1150 metrów. Tu właśnie zaczyna
się pięciokilometrowa dolina, prowadząca ku przełęczy. Począt-
kowo droga idąca doliną wznosi się łagodnie, by w dalszej częś-
ci nabrać charakteru stromizny. Przechodzi ona z prawego na
lewy brzeg Pena del Chorro poprzez niewielki kamienny most,
a następnie biegnie lewym brzegiem tego strumienia. Zc
względu na coraz wyraźniejszą stromiznę zboczy Cebollery,
gościniec nie tworzy tu już linii prostej, ale załamuje się kilka-
krotnie. Na samym szczycie przełęczy znajdowała się wówczas
kamienna pustelnia, a na południowym stoku, od strony Mad-
rytu, kilka chłopskich domostw.
Gen. don Benito San Juan przybył na przełęcz 18 listopada ze
strażą przednią swych sił. Reszta jego armii, zwanej „Armią
Rezerwową między Madrytem a Guadarrama", nadeszła w
dniach następnych. Don Benito zakładając, że Napoleon bę-
dzie próbował dotrzeć do stolicy właśnie poprzez Somosicrrę,
postanowił stworzyć mu zagrożenie z boku i w tym celu wysłał
do miasteczka Sepulveda bryg. Sardena z 3 tys. żołnierzy i 6
działami. Zadaniem Sardena było uderzenie na Francuzów od
zachodu, gdyby pojawili się oni w rejonie Bocequillas. Don Ben-
ito liczył na to, że dopóki Napoleon nie upora się z oddzia-
łem Sardena, dopóty nie będzie mógł przypuścić ataku na prze-
łęcz. Hiszpanie zyskają więc na czasie, umocnią obronę i być
może doczekają nadejścia Brytyjczyków. Gdyby Sarden był
bardziej doświadczonym generałem i potrafił umiejętnie stawić
czoło Francuzom, sam nie narażając się na rozbicie, to wówczas
plan San Juana miałby uzasadnienie. Stało się jednak inaczej.
89
Założenia te nie zostały zrealizowane i w konsekwencji hiszpań-
ski korpus broniący Somosierry został poważnie osłabiony.
Z chwilą bowiem gdy Francuzi znaleźli się 20 listopada w Bo-
cequillas i opanowali tamtejszy węzeł dróg, bryg. Sarden stracił
możliwość bezpośredniej komunikacji z don Benito i nic mógł
już wycofać się na Somosierrę.
Don Benito San Juan natychmiast po przybyciu na przełęcz
zajął się umacnianiem tej pozycji. Na szczycie polecił usypać
mocny szaniec artyleryjski i umieścił tam 10 spośród 16 dział,
jakimi dysponował. Zarówno pustelnię, jak i domy chłopskie
zamieniono w rodzaj prowizorycznych bastionów.
Bateria umieszczona na samej przełęczy mogła pokryć og-
niem około 600—700 metrów przedpola. Było to stanowczo
zbyt mało — takie ustawienie dział pozwalało Francuzom po-
konać bez trudu trzy czwarte doliny. Wobec tego, aby ut.rudnić
im dojście do przełęczy, don Benito rozmieścił na drodze je-
szcze trzy mniejsze baterie, każda po dwa działa. Pierwsza z ba-
terii stanęła zaraz za kamiennym mostem na Pena del Chorro.
Mogła ona ostrzeliwać Francuzów już u wejścia do doliny. Ba-
teria ta została wzmocniona ziemnym nasypem, chroniącym ar-
tylerzystów przed ogniem wrogiej piechoty. Gościniec przed
mostem został przecięty rowem utrudniającym Francuzom
podprowadzenie własnych dział na bliską odległość.
O 700 metrów w tyle za pierwszą baterią stanęła druga, tak-
że z dwu dział. Tu nic było już ziemnego nasypu. Bateria umie-
szczona została na zakręcie drogi i mogła swym ogniem pokryć
cały odcinek dzielący ją od pierwszej baterii. Jeszcze dalej,
o 700 metrów od przełęczy, stanęła bateria trzecia, podobna do
drugiej. I ta także umieszczona została na zakręcie. Wreszcie
czwarta bateria złożona aż z 10 dział ustawiona została na samej
przełęczy.
Na przedpolu hiszpańskich pozycji, jeszcze w miasteczku
Cerezo de Abajo, San Juan umieścił straż przednią złożoną z
dwu szwadronów konnych ochotników madryckich (200 ludzi)
i kilkuset ludzi ludowej milicji. Wzdłuż drogi prowadzącej do-
liną na szczyt Somosierry zajęły stanowiska inne oddziały mili-
cji — razem około tysiąca żołnierzy. Na przełęczy, gdzie było
90
kilka domów mieszkalnych, rozlokowała się reszta milicji,
w liczbie około 2 tys. ludzi. Były to pułki ochotników madryckich
oraz 3 batalion ochotników sewilskich, a więc formacje, które
utworzono dopiero przed paru miesiącami.
Don Benito cofnął do miasteczka Robregordo oddziały armii
regularnej, a więc dwa bataliony pułku Re y na, dwa bataliony
pułku Corona, dwa bataliony pułku Cordoba, dwa bataliony mi-
licji z Toledo i Alcazar. W ten sposób trzon jego armii znajdo-
wał się jakby w drugiej linii, już na południowym zboczu gór
Sierra Guadarrama. Tylko 3 tys. milicji z nowych formacji mia-
ło uczestniczyć w odpieraniu ewentualnego ataku Francuzów.
Don Benito rozmieścił tych.ludzi wzdłuż drogi, a także na sto-
kach Barrancal i Cebollery. Wierzył, że są to siły wystarczające,
by odeprzeć atak przeciwnika, bo pozycja wydawała mu się
niemożliwa do zdoBycia, a zresztą od zachodu miał atakować
Francuzów bryg. Sardcn.
20 listopada do miasteczka Bocequillas na drodze z Burgos
do Madrytu dotarła francuska straż przednia złożona z dywizji
lekkiej jazdy gen. Lassalle'a. Jej zadaniem było zbliżenie się do
doliny Somosierra i rozpoznanie, jakimi siłami dysponują tam
Hiszpanie. Jeszcze tegoż wieczora Lassalle wysłał raport z pier-
wszymi wiadomościami na temat armii hiszpańskiej, jakie
uzyskał od miejscowych chłopów 2. Były to informacje niezbyt
dokładne, według których doliny Somosierra miało bronić »co
najmniej 25 tys. ludzi", a sama dolina miała być „najeżona dzia-
łami". Lassalle wysłał silny rekonesans w kierunku przełęczy,
ale jego kawaleria mogła dotrzeć tylko do miasteczka Soto. Tu
napotkała hiszpańską straż przednią i dalej nie zdołała już po-
sunąć się. Niemniej jednak stwierdzono obecność hiszpańskiej
jazdy w rejonie Sepulvedy. Wskazywało to, że Hiszpanie chcą
wciągnąć Francuzów w pułapkę i zaatakować ich od tyłu, gdy-
by ci posunęli się w głąb doliny Somosierra. Świadomi tego za-
grożenia Francuzi przez kilka dni nie decydowali się na podej-
ście ku dolinie. 25 listopada dywizja Lassalle'a została wzmoc-
2
Lassalle do Bessieresa, Bocequilas 20 listopada 1808, Archives Nationałes,
AF 1613 pl. 7.
91
niona brygadą fizylicrów gwardii pod dowództwem gen.
Savary'ego. Jego zadaniem było także rozpoznanie hiszpańskich
stanowisk.
W ostatnich dniach listopada Francuzi dosyć dobrze orien-
towali się już, kogo mają za przeciwnika. Na ich stronę przeszło
bowiem kilku żołnierzy z dywizji bryg. Sardena, którzy chętnie
udzielili potrzebnych informacji. Byli to przeważnie rodowici
Francuzi, którzy od lat służyli' w gwardii wallońskiej, a teraz
chcieli jak najszybciej dołączyć do armii napoleońskiej.
Na podstawie tych zeznań Francuzi przypuszczali, że siły,
jakimi dysponuje don Benito San Juan w dolinie Somosierra
i pod Sepulvedą, sięgają 20 tys. żołnierzy. Pod Sepulvedą roz-
poznano cztery kompanie gwardii wallońskiej, dwa bataliony
pułku Irlanda, tyleż batalionów pułku Jean, batalion ochotni-
ków madryckich oraz szwadrony z pułków jazdy Alcantara i
Montesa. Dowiedziano się również, że Sarden ma trzy nie-
wielkie działa 4-funtowe i trzy haubice małego kalibru. Jego
dywizję szacowano na 4700 żołnierzy. W rzeczywistości siły te
były mniejsze.
Wiedziano już także, jak rozlokowane są wojska San Juana,
a więc, że w samej dolinie i na przełęczy stoi milicja, natomiast
pułki regularne zostały w Robregordo — w drugiej linii.
SOMOSIERRA
1
Bcrthier do Victora, Bessieresa i diuka Rovigo Aranda 29 listopada 1808,
godz. 10.00 rano, SHAT, C 8-17, teczka z 29 listopada 1808.
93
liny Somosierra. Cesarzowi wydawało się, że przełęcz można
będzie opanować dwiema dywizjami piechoty.
Po południu Napoleon przeniósł się ze sztabem do wioski
Bocequillas, a zaraz potem w eskorcie mocnego szwadronu
strzelców konnych gwardii posunął się ku Cerezo de Abajo,
u wejścia do doliny Somosierra. Strzelcy konni wyparli stamtąd
hiszpańską piechotę, ale nie postąpili już dalej, tak że cesarz
nie mógł rozpoznać nieprzyjacielskich pozycji w ciaśninie. Po
krótkim postoju Napoleon zawrócił zresztą ku Bocequillas 2.
Późnym wieczorem cesarz wydał rozkaz gen. Senarmontowi,
by do godziny 4.00 następnego dnia podciągnął 12 dział 8-fun-
towych i oddał je do dyspozycji marsz. Victora \ Dwie dywizje
piechoty, które miały nazajutrz przypuścić atak, nie miały
własnej artylerii. Pozostała ona o kilkanaście kilometrów z ty-
łu — jeszcze w rejonie Arandy — i mogła pojawić się na polu wal-
ki dopiero 30 listopada po południu. Senarmont miał jednak
kłopoty z końmi i dlatego marsz. Victor otrzymał od niego jako
wsparcie zaledwie 6 armat polowych.
Wnet po północy — już 30 listopada — do Bocequillas przy-
był kurier od gen. Lassalle'a z meldunkiem, że Hiszpanie ewa-
kuowali Sepulvedę i że cofają się w stronę Segovii. Ułatwiało to
w znacznym stopniu sytuację armii francuskiej, która teraz nie
czuła się już zagrożona od zachodu i mogła atakować Somosier-
rę, nie czekając na opanowanie Sepulvedy. Dlatego też Napo-
leon postanowił przyśpieszyć atak na przełęcz i doszedł nawet
do wniosku, że należy liczyć się z możliwością rychłego odejścia
głównych sił hiszpańskich z Somosierry. Taki odwrót otwierał-
by drogę na Madryt, a jednocześnie stwarzałby Francuzom
szansę uderzenia na don Benito San Juana w znacznie dogod-
niejszych warunkach terenowych. Powstawała więc możliwość
nie tylko rozbicia przeciwnika, ale także zagarnięcia znacznej
liczby jeńców, do czego cesarz przywiązywał duże znaczenie.
Wygrana bez paru tysięcy wziętych do niewoli nie miała
2
Berthier do Victora, w obozie cesarskim Bocequillas, 29 listopada 1808,
godz. 11.00 wieczorem, tamże.
3
Berthier do Senarmonta, w obozie cesarskim Bocequillas, 29 listopada
1808, tamże.
94
w owych czasach pełnego blasku. Dlatego właśnie Napoleon po-
stanowił przyśpieszyć atak — nic czekając już na dywizję pie-
choty gen. Villatte'a pozostałą w tyle — a jednocześnie skon-
centrować w pobliżu pola walki dywizje dragonów Lahousseya
i Latour-Maubourga, jak również kawalerię gwardii, by wnet
po oczyszczeniu przełęczy rzucić je w pościg za Hiszpanami.
O godzinie 3.00 Berthier przesłał marsz. Victorowi rozkaz
uderzenia na przełęcz już o świcie — a więc mniej więcej za
pięć godzin —- i dotarcia jeszcze tegoż dnia do miasteczka Bui-
trago, położonego na drodze do Madrytu 4.
Pułk szwoleżerów gwardii nie znajdował się w tym czasie
przy głównych siłach francuskich. Jeszcze 24 listopada na roz-
kaz cesarza opuścił Arandę i w składzie 1 korpusu marsz. Vic-
tora pośpieszył na wschód ku Sorii, by wesprzeć tam korpus
marsz. Neva, który miał uczestniczyć w operacjach w dolinie
Hbro \ Pułk doszedł jednak tylko do El Burgo de Osma, bo-
wiem okazało się, że siły hiszpańskie zostały już rozbite pod
Tudelą i że pomoc Neyowi (jego korpus spóźnił się i nie zdążył
wziąć udziału w tej walce) nie jest już potrzebna. Cesarz za-
wrócił więc Victora i rozkazał mu iść boczną drogą na skróty ku
głównej szosie prowadzącej z Arandy do Madrytu, którą sam
wówczas postępował z gwardią.
Szwoleżerowie wraz z sześciu kompaniami woltyżerów płk.
Aymé'ego tworzyli straż przednią korpusu Victora. 29 listopada
dotarli do miasteczka Riaza, gdzie napotkano niewielki oddział
partyzantów. Zginął wówczas szwoleżer Horodyski, który nie-
ostrożnie zapuścił się sam do miasteczka i został tam zastrzelo-
ny.
Szwoleżerowie pochwycili pięciu żołnierzy milicji andaluzyj-
skiej, od których dowiedzieli się, jak wygląda sytuacja w rejonie
przełęczy Somosierra. Jeńcy zadziwiająco dokładnie określili si-
ły hiszpańskie, a także ich rozmieszczenie. Wskazali oni, że oko-
ło tysiąca ludzi zajmuje stanowiska u wejścia do doliny, a także
4
Berthier do Victora, w obozie cesarskim BocequiUas, 30 listopada 1808,
godz. 3.00 z rana, tamże.
5
Berthier do gen. Lebruna, Aranda 25 listopada 1808, godz. 4.00 rano;
Berthier do gen. Nansouty, Aranda 25 listopada 1808, godz. 8.00, tamże.
95
na samej drodze prowadzącej na przełęcz. Hiszpanie mają tam
„od 12 do 14 dział'', które ustawili w baterie „na różnych sta-
nowiskach". Około 2 tys. ludzi stoi na samym szczycie przełę-
czy, natomiast dalsze 3—4 tys. zajmuje miasteczko Robregordo
w tyle, już za Somosierrą. W Robregordo stoją wojska liniowe
i trochę kawalerii, natomiast sama przełęcz jest broniona przez
milicję andaluzyjską 6.
Po opanowaniu Riazy szwoleżerowie poszli dalej, dochodząc
wieczorem 29 listopada do wioski Cerezo de Abaza,. leżącej już
na szosie madryckiej. Pułkiem dowodził od kilku dni grosma-
jor Dautancourt w zastępstwie chorego Wincentego Krasiń-
skiego, który znajdował się przy głównej kwaterze. Ogólną ko-
mendę nad pułkiem i towarzyszącym mu oddziałem piechoty
sprawował jednak adiutant cesarza gen. Lebrun.
Dochodząc do Cerezo Dautancourt nie wiedział jeszcze,
gdzie sam znajduje się, gdzie są Hiszpanie, główne siły francu-
skie i cesarz. Obawiając się zasadzki osobiście zajął się rozsta-
wieniem posterunków ubezpieczających. Natrafił przy okazji na
nicdogasłe ognisko, a obok znalazł zakrwawiony brzeszczot
szabli używanej bez wątpienia przez strzelców konnych gwar-
dii. Wywnioskował z tego, że musiało tu dojść niedawno do
starcia francuskiej jazdy z Hiszpanami. Nie ulegało wątpliwoś-
ci, że nieprzyjaciel jest w pobliżu i że trzeba mieć się na ba-
czności.
Tymczasem gen. Lebrun wydał dowódcy pierwszego szwad-
ronu Tomaszowi Łubieńskiemu rozkaz rozpoznania sytuacji
w kierunku południowym, gdzie inusieli znajdować się Hiszpa-
nie. Szwadron pierwszy został wzmocniony 3 i 4 plutonami
7 kompanii dowodzonymi przez ppor. Niegolewskiego i ppor.
Zielonkę. Lebrun i Dautancourt, doceniając znaczenie tego za-
dania, dołączyli także do tego szwadronu.
Zaraz po wyjeździe z wioski dostrzeżono mnóstwo ogni obo-
zowych. Rozciągały się one na znacznej przestrzeni i widać
6
»Informacje uzyskane od żołnierzy milicji andaluzyjskiej wziętych do nie-
woli w Riaza", Archives Kationalcs, AF IV 1613 pi. I.
96
było, że obozowiska te znajdują się wyraźnie wyżej niż opu-
szczona przed chwilą osada. Wywnioskowano z tego, że pułk
dotarł do pasma górskiego Guadarrama i że znalazł się u wjaz-
du do ciaśniny Somosierra, którą wielu szwoleżerów znało
sprzed paru miesięcy, kiedy to towarzyszyli Muratowi w dro-
dze do Madrytu. Dautancourt zwrócił jednak uwagę, że hisz-
pańskie obozowiska zostały założone niefachowo, że panuje
wokół nich nieład, że nie podjęto żadnych środków ostrożności.
Wynikało więc z tego, że armia nieprzyjacielska składa się w zna-
cznym stopniu ze słabo wyszkolonych i niezdyscyplinowa-
nych żołnierzy. Tak wielka liczba ognisk nie musi wcale świad-
czyć, że na stokach gór obozuje jakaś ogromna armia.
Już wcześniej przyprowadzono Dautancourtowi paru chło-
pców, których szwoleżerowie znaleźli w wiosce. Zeznali oni, że
wioska nazywa się Cerezo de Abajo i że mniej więcej przed
dwoma godzinami doszło do starcia jazdy francuskiej z oddzia-
łem piechoty hiszpańskiej.
Informacje te potwierdził strzelec konny gwardii cesarskiej,
którego przyprowadził jeden z wartowników. Oświadczył on, że
wzmocniony szwadron szaserów otrzymał tegoż dnia po połud-
niu rozkaz rozpoznania ciaśniny Somosierra i że istotnie wyparł
z Cerezo kilka kompanii hiszpańskiej piechoty. On sam stracił
w tym starciu konia, a nie mogąc biec za towarzyszami, którzy
zostawili go na łasce losu, ukrył się wśród skał. Kiedy usłyszał
głosy szwoleżerów i zorientował się, że są to Polacy (strzelcy
konni stanowili jedną brygadę z lekkokonnymi, stąd też rozpo-
znawali polską mowę), wyszedł z ukrycia i podszedł do pier-
wszego napotkanego wartownika 7.
Tak więc sytuacja była już wyjaśniona — silna armia hisz-
pańska zajęła stanowiska w ciaśninie Somosierra, broniąc dalszej
drogi na Madryt. Gen. Lebrun sporządził krótki raport dla ce-
sarza i wysłał ppor. Zielonkę z plutonem, by dostarczył go do
głównej kwatery, która — jak wynikało ze słów francuskiego
szasera — miała znajdować się o dwie mile na północ, w wiosce
Bocequillas 8.
7
Dziennik gen. Pierre'a Dautaneourta. Manuscrits du general baron Dau-
tancourt, t. IV, Campagnes 180S—1810. Campagne de 1808 en H^pagnc (dalej:
Dziennik Dautancourtaj.
8
Relacja Benedykta Zielonki, SHAT. papiery Dautaneourta.
97
Dowiedziawszy się, że pułk szwoleżerów dotarł już do Cere-
zo de Abajo i że zajął tam stanowiska, cesarz posłał co prędzej
do gen. Lebruna szefa batalionu wojsk inżynieryjnych Lejeu-
ne'a. Miał on zorientować się, jakiego rodzaju umocnienia
wznieśli Hiszpanie u wejścia do doliny i czy następnego dnia
można będzie tędy przypuścić atak. Pod osłoną gęstej mgły, któ-
ra opadła w dolinie — było to około godziny 1.00 po póinocy,
30 listopada — Lejeune posunął się ostrożnie szosą w kierunku
stanowisk hiszpańskich i dotarł do kamiennego mostu na
strumieniu Duraton. Stwierdził wówczas, że pod mostem leżą
zwłoki kilku pomordowanych żołnierzy francuskich, a szosa jest
na tym odcinku poprzecinana rowami. Niedaleko za mostem
Lejeune natrafił na szaniec ziemny wskazujący wyraźnie, iż
znajduje się tu bateria. Dzielny oficer zawrócił już ku swoim,
kiedy w ciemnościach natknął się na powracający z rozpozna-
nia oddział nieprzyjacielskiej piechoty. Dzięki znajomości języ-
ka hiszpańskiego i przytomności umysłu zdołał jednak szczęśli-
wie uniknąć niewoli 9.
Około godziny 5.00 Napoleon, który niewiele spał tej nocy,
opuścił pod eskortą plutonu strzelców konnych gwardii Bocequil-
las, przenosząc się do Cerezo de Abajo. Stąd posunął się jeszcze
dalej ku dolinie, aby rozpoznać pozycje nieprzyjaciela. Panowa-
ła wyjątkowo gęsta mgła i nie było widać dalej niż na kilkanaś-
cie metrów. Towarzyszący cesarzowi marsz. Victor był na tyle
nieostrożny, że zapuścił się ku pozycjom hiszpańskim, co oma-
lże nie skończyło się niewolą. Cesarz cofnął się więc o kiikaset
metrów i zatrzymał na biwaku szwoleżerów, stojących wówczas
na prawo od drogi, poza Cerezo de Abajo 10.
Wtedy właśnie rozegrała się słynna scena, uwieczniona
w wielu rycinach, opisana w dziesiątkach pamiętników i history-
cznych opracowań. Gdy cesarz grzał się przy ogniu w otoczeniu
świty, podszedł tam jeden z polskich żołnierzy i zupełnie nie
zwracając uwagi na Napoleona, wygrzebał sobie węgielek, by
zapalić fajkę. Zdumieni generałowie, odwykli zapewne od ta-
9
L e j e u n e, Memcires du General Lejeune, Paris 1895.
10
Relacja Benedykta Zielonki, jw.
98
kich obyczajów, zwrócili Polakowi uwagę, by „grzecznie po-
dziękował Najjaśniejszemu Panu". Szwoleżer, już odchodząc,
rzucił przez ramię, wskazując w stronę niewidocznej przełęczy:
„Tam mu podziękuję".
Nie bardzo wiedząc czy Hiszpanie wciąż jeszcze trzymają się
w dolinie, czy też — być może — odeszli pod osłoną mgły i no-
cy, Napoleon rozkazał wysłać rekonesans z zadaniem wzięcia ję-
zyka. Rozkaz ten przekazany został przez gen. Montbruna kpt.
Janowi Dziewanowskiemu, dowódcy 3 kompanii 3 szwadronu
szwoleżerów, który od wczesnych godzin rannych pełnił służbę
przy cesarskiej osobie. Dziewanowski sprawował też tego ranka
funkcję dowódcy 3 szwadronu, bowiem nominalny dowódca,
szef Ignacy Stokowski, był nieobecny.
Rozkaz miał wykonać ppor. Andrzej Niegolewski, dowódca
3 plutonu 7 kompanii, zresztą najmłodszy oficer w szwadronie
i z tego tytułu trochę wykorzystywany przez kolegów, którym
nie bardzo chciało się opuszczać biwaku w ten chłodny i wilgotny
przedświt. Zadanie było trudne i Niegolewski dobrał sobie kil-
kunastu ludzi z całego szwadronu, uważanych za najdzielniej-
szych żołnierzy. Byli wśród nich st. wach. Trawiński, wach.
Wojciechowski, szwoleżerowie Kasarek, Norwiłło, Oyrzanow-
ski, Poniński, Rymdeyko, Stefanowicz, Wiśniewski. Z tak do-
borowym plutonem Niegolewski cofnął się nieco poza stanowi-
ska szwadronu i ruszył w góry. Ze względu na wyjątkowo gęstą
mgłę musiał posuwać się powoli, tym bardziej że Hiszpanie
mogli urządzić zasadzkę. Minął tak kilka niewielkich wiosek,
całkowicie opuszczonych, i dopiero w trzeciej czy czwartej na-
trafił na hiszpańską piechotę 11. Doszło do krótkotrwałej strze-
laniny, przy czym jeden ze szwoleżerów, Paweł Wiśniewski
z 3 kompanii, został zagarnięty przez nieprzyjaciela 12. Rekone-
sans kończył się więc fatalnie dla Niegolewskiego, bo zamiast
zdobyć języka, sam stracił żołnierza. Kiedy pluton na rozkaz
Niegolewskiego cofał się już ku swoim, dopędził go szwoleżer
Józef Poniński. Udało mu się pochwycić jednego z Hiszpanów
11
A. N i e g o l e w s k i , Somo-Sierra, Poznań 1854.
12
Kontrola pułku szwoleżerów gwardii. Adnotacja przy nazwisku Pawła
Wiśniewskiego: „wzięty do niewoli podczas rekonesansu 30 listopada 1808".
99
i obezwładniwszy, dowieźć go do plutonu. Zadanie zostało więc
wykonane, chociaż ze względu na stratę Wiśniewskiego nie było
czym się chwalić.
Około godziny 7.00 w rejon Cerezo de Abajo nadeszły pułki
piechoty dywizji Ruffina. Stanęły one w długich kolumnach
wzdłuż drogi, czekając na rozkaz podjęcia ataku. Na miejscu
znalazło się już sześć lekkich armat Senarmonta, ale ze względu
na szczupłość miejsca — po obu stronach drogi leżały wielkie
głazy — ustawiono tylko dwa działa 13.
Napoleon znów posunął się ku przednim strażom, by teraz,
kiedy wstawał dzień, przyjrzeć się wjazdowi do doliny. Dłu-
go spoglądał przez lunetę, ale mgła nie ustępowała i widoczność
była bardzo ograniczona 14 . Na rozkaz cesarza ruszył w górę do-
liny półszwadron strzelców konnych gwardii, dowodzony przez
oficera ordynansowcgo, mjr. Philippe'a dc Segura. Szaserzy
mieli rozpoznać, co dzieje się w przodzie i jak daleko znajdują
się Hiszpanie ł \
Wszystkie te ruchy wojsk francuskich nie uszły uwagi nie-
przyjaciela. Francuzi zachowywali się zresztą dość głośno
i Hiszpanie łatwo mogli zorientować się, mimo mgły, że „coś
dzieje się" koło Cereza de Abajo. Pierwsza bateria otworzyła
ogień na ślepo właśnie w chwili, gdy zbliżał się do niej pół-
szwadron strzelców konnych. Jednocześnie zaczęła strzelać hisz-
pańska piechota, rozmieszczona po obu stronach drogi. De Se-
gur został ranny, podobnie jak paru jego żołnierzy. Półszwad-
ron zawrócił i cwałem pomknął ku Cerezo de Abajo, by co prę-
dzej wydostać się spod armatniego ognia.
De Segura sprowadzono także ku wiosce i ułożono tuż obok
stanowiska dwu francuskch dział. Tu zapamiętał go stojący
w pobliżu Pierre Dautancourt. Właśnie w chwili gdy cesarski chi-
rurg Ivan zajmował się opatrunkiem — rzecz o istotnym zna-
czeniu — de Segur został powtórnie ranny 16. Pociski armatnie
13
Dziennik Dautancourta,
14
K u j a w s k i , op. cit. s. 88.
15
„Estrait du Journal des Compagnes du General Dautancourt" według
wersji z 1 września 1808.
16 Tamże.
100
padły także w pobliżu miejsca, gdzie zatrzymał się Napoleon,
niektóre przeniosły nieco dalej. Jeden z szaserów cesarskiej
eskorty został zabity, stracono też dwa konie.
Widząc, że dwa działa Senarmonta nie mogą dać sobie rady
z ukrytą we mgle hiszpańską baterią, rozdrażniony Napoleon ka-
zał wysunąć je ku przodowi. Ponieważ drogę przecinał tam rów
wykopany przez Hiszpanów, więc artylerzyści otrzymali rozkaz
przerzucenia nad nim belek i stworzenia w ten sposób prowizo-
rycznego mostu. Wykonane to zostało w ciągu paru minut
i dwa działa przetoczono przed ów most jak najbliżej hiszpań-
skiej baterii I7.
Była godzina 8.00, kiedy cesarz wydał Victorowi rozkaz
podjęcia ataku. Marszałek miał pod ręką tylko trzy pułki Ruffi-
na, bo dywizja Villatte'a dopiero maszerowała tutaj z miastecz-
ka Riaza. Ponieważ trudno było uderzyć w ściśnionej kolumnie
wprost na hiszpańską baterię, więc postanowiono rzucić naj-
pierw woltyżerów.
Pierwsi zaatakowali woltyżerowie 96 pułku piechoty liniowej,
posłani wprost drogą na przełęcz. Powitał ich ogień hiszpań-
skiej baterii, która jednak nie była jeszcze wstrzelana. Pociski prze-
nosiły ponad piechurami, a także nad służbowym szwadronem
szwoleżerów rozrywając się nieco w tyle. Jednocześnie wznowi-
ła ogień hiszpańska piechota, ukryta za odłamkami skalnymi po
obu stronach traktu. Jej strzały okazały się znacznie skute-
czniejsze i gen. Ruffin, widząc, że jest już sporo zabitych i ran-
nych, nakazał piechurom wycofać się ku pozycjom wyjścio-
wym I8.
Skoro nie sposób było zdobyć baterii z marszu, trzeba było
próbować jej obejścia. W tym celu Ruffin rzucił na prawo od
drogi 9 pułk piechoty lekkiej, a na lewo od traktu — 24 pułk li-
niowy. W ataku tym wzięły przede wszystkim udział kompanie
woltyżerskie, które miały zepchnąć hiszpańską piechotę i tym
samym ułatwić zadanie 96 pułkowi. Francuzi posuwali się
jednak bardzo wolno — teren był wyjątkowo nie sprzyjający,
17
Relacja Benedykta Zielonki, jw.
18
K u j a w s k i, op. cit., s. 87.
101
Niegolewski, Somo-Sicrra.
102
cenniejsze nawet informacje niż tc, jakie można było wydusić
od prostego hiszpańskiego piechura. Już wcześniej cesarz był
zresztą w fatalnym humorze i przejeżdżając wzdłuż służbowego
szwadronu szwoleżerów skarcił ich „po żołniersku'' — zresztą
niesłusznie — że podpalili jeden z domów w Cerezo de Abajo,
co było dla Hiszpanów oczywistym znakiem, iż Francuzi zna-
leźli się u wejścia do doliny 20.
Właśnie ta nieszczęsna sprawa z wziętym do niewoli szwole-
żerem stała się jakby punktem zwrotnym w porannej walce.
Cesarz zdecydował się w jednej chwili — nie będzie czekał aż
piechota Ruffina obejdzie za godzinę czy dwie hiszpańską bate-
rię. Dotychczasowy opór Hiszpanów wskazywał niedwuzna-
cznie, żc don Benito nic zamierza dzisiaj odchodzić z przełęczy
i żc przyjąwszy walkę będzie bronić się do wieczora. Kto wic,
może hiszpański generał wiedział już od Wiśniewskiego, żc
Francuzi mają tylko sześć lekkich armat i żc ze względu na
szczupłość miejsca nie są w stanic użyć więcej niż dwu naraz?
Napoleon już nie tylko rozdrażniony oporem, na jaki napot-
kała jego piechota, ale wręcz wściekły z powodu historii z Wiś-
niewskim, polecił jednemu z adiutantów, aby służbowemu
szwadronowi szwoleżerów zaniósł rozkaz uderzenia na baterię.
Generałowie otaczający cesarza są zaskoczeni, nic zdarzało im
się używać jazdy w takich warunkach. Próbują tłumaczyć, że
piechota Ruffina upora się z zadaniem w ciągu kilku kwadran-
sów. Zresztą w ich przekonaniu szwoleżerowie nie będą w sta-
nie wykonać rozkazu 21. Przecież przyjdzie im szarżować wąską
drogą, w kolumnie czwórkowej, a nie według normalnego roz-
winiętego szyku „en bataille". Jedna celna salwa hiszpańskiej
baterii musi spowodować więc prawdziwą hekatombę ofiar!
Cesarz jest jednak nieustępliwy, co więcej, te tłumaczenia
i perswazje doprowadziły go do prawdziwej pasji. Domaga się
jak najszybszego wykonania rozkazu, widać, że nie zniesie już
żadnych sprzeciwów.
Do lekkokonnych stojących na prawo od drogi pędzi cwałem
20
Dziennik Dauiaiicouiia.
21
Kujawski, op. cit., s. 88.
103
22
Relacja Benedykta Zielonki, jw.
104
105
salwa będzie z pewnością straszna, jeśli ogień armatni okaże się
celny.
Salwa trafia szwoleżerów na kilkaset metrów przed baterią.
Jest sporo rannych, padło też trochę koni. Szwadron miesza się,
na bardzo wąskiej drodze tworzy się natychmiast zator. Szwo-
leżerowie zatrzymują się, powstaje kłębowisko ludzi i koni. Wi-
dać już, że ten pierwszy atak został zatrzymany. Kozietulski,
Dziewanowski, Krasiński i inni oficerowie przywracają szybko
porządek. W ciągu paru minut szwadron, którego straty nie są
jeszcze zbyt wielkie, jest znowu gotów do szarży. Do baterii
pozostało 300—400 metrów, można więc rozpędzić się na no-
wo. Kozietulski woła: „Niech żyje cesarz" — szwadron galo-
pem rusza z miejsca 23.
Rzecz dziwna, bateria milczy już od dłuższej chwili, szwad-
ron dopada kamiennego mostu na strumieniu, hiszpańskie dzia-
ła są coraz bliżej. Artylerzyści, dopiero teraz dostrzegłszy
jeźdźców pędzących w ich kierunku, gorączkowo zmieniają po-
ciski. Do tej pory używali kartaczy, by razić piechotę rozrzuco-
ną we mgle na przedpolu, teraz będą mieli do czynienia ze
zwartą kolumną szybko zbliżających się kawalerzystów. W lufy
dział wpychają więc ciężkie żeliwne kule, które — powtórzmy
to raz jeszcze — jeśli okażą się celne, muszą spowodować
krwawe żniwo i być może powstrzymają atak. Ta operacja
zmiany pocisków trwa jednak trochę, co pozwala Polakom zbli-
żyć się na kilkadziesiąt metrów do armat, zanim te są znowu
gotowe do strzału. Na razie strzela do nich tylko piechota roz-
rzucona po obu stronach drogi.
Rozlega się wreszcie salwa hiszpańskiej baterii. Żeliwne kule
żłobią krwawe bruzdy w długiej kolumnie ściśnionych jeźdźców.
Szwadron zdaje się mieszać — nic w tym dziwnego, bo prze-
cież padające wierzchowce utrudniają dalszą jazdę. Wali się
z konia zabity pierwszy z oficerów, ppor. Rudowski, przeszyty
kulami karabinowymi. Kilkunastu szwoleżerów z 7 kompanii,
jadących na końcu kolumny, nie mogąc chwilowo posuwać się
24
Relacja Benedykta Zielonki, jw.
107
jednak zobaczył, że Niegolewski pędzi dalej i że przyłączają się
doń ci, co nie dotarli do pierwszej baterii, sam także z determi-
nacją wyjechał na drogę, by wesprzeć kolegów. Pozostali tam
jednak por. Szeptycki i ppor. Zielonka, a wraz z nim spora je-
szcze grupa szwoleżerów 25.
Kozietulski z Krzyżanowskim prowadzą tymczasem kolumnę
lckkokonnych ku drugiej baterii. Droga jest wąska, jadą już tyl-
ko po dwu lub trzech w szeregu, bez żadnego regulaminowego
porządku. Trudno nawet rozpędzić szwadron, bo trakt wznosi
się stromo pod górę. Pochyleni nad końskimi karkami Polacy
u idzą, jak kanonierzy przywarli do dział. Hiszpańska bateria
nic jest jeszcze wstrzelana w tę drogę, do tej pory nie brała
udziału w walce, a szwoleżerowie pojawili się przed nią tak nie-
spodziewanie, że nie było czasu na wyrychtowanie armat.
Pada jednak salwa, wystarczająco celna, by spowodować nowe
straty. Zabity jest dzielny por. Krzyżanowski, ten, który przez
pół drogi na szczyt jechał stale na czele kolumny. Pod Kozic-
lulskim wali się koń, trafiony pociskiem karabinowym w głowę.
Szef szwadronu zdołał wprawdzie wydobyć nogę ze strzemieni,
ale i tak padający wierzchowiec przytłacza go na chwilę swym
ciężarem. Jest więc kontuzjowany, oszołomiony upadkiem,
bezbronny i nieprzydatny do dalszej walki. Bez konia nie może
już dowodzić, zresztą szwadron minął go w pędzie ku drugiej ba-
terii. Kozietulski podnosi się z ziemi i w karabinowym ogniu
piechoty, która przecież nie opuściła swych stanowisk po obu
stronach drogi, zbiega w dół doliny ku francuskim pozycjom,
tam, gdzie stoi Napoleon ze sztabem 26.
Szwadron tymczasem atakuje nadal. Widząc padającego Ko-
zietulskiego obejmuje komendę dowódca czołowej, 3 kompanii,
kpt. Dziewanowski. To on bierze drugą baterię resztką pluto-
nów Krzyżanowskiego i Rudowskiego. Powtarza się scena
sprzed paru minut — giną na armatach zarąbani kanonierzy.
Szwadron pędzi dalej, tym razem nie zatrzymuje się na zdo-
bytej baterii, bo nie ma przed nią ziemnego parapetu. Konie są
25
Niegolewski, Somo-Sierra.
26
Relacja Jana Kozietulskiego.
108
jednak zmęczone, wiele wierzchowców jest rannych, szwoleże-
rowie nie posuwają się więc tak szybko, jak poprzednio. Trzecia
bateria — jeszcze wyżej stojąca — ma więc czas na dokładniej-
sze celowanie. I ona jednak może oddać tylko jedną salwę. Jest
to chyba salwa najstraszniejsza z dotychczasowych — ginie na
miejscu por. Rowicki, któremu kula urwała głowę, pada też
zrzucony z konia Dziewanowski, ze zdruzgotaną nogą, złama-
nym ramieniem i ranami korpusu. Obok nich leży kilku zabi-
tych szwoleżerów z 3 kompanii, która praktycznie przestaje ist-
nieć.
Do trzeciego piętra armat dopada kilkudziesięciu tych, któ-
rzy są jeszcze cali. To przede wszystkim resztki 7 kompanii
prowadzone przez kpt. Krasińskiego. To także pluton przywie-
dziony przez Niegolewskiego, zamykający do tej pory kolumnę.
Biorą trzecią baterię, likwidują kanonierów daremnie próbują-
cych bronić swych dział 27.
Do szczytu już niedaleko — ostatnie pół kilometra. Tam
stoi wielka bateria złożona z dziesięciu armat. I ona również nie
jest gotowa do strzału wzdłuż drogi, bo żaden z Hiszpanów nie
przypuszczał nawet, że przeciwnik może znaleźć się tak szybko
pod przełęczą.
Konie szwoleżerów są już solidnie zmęczone. Bądź co bądź
szwadron pokonał do tej pory ponad dwa kilometry terenu
wznoszącego się stale w górę. Na takiej wysokości trudno jest
utrzymać równy rytm ataku. Garstka Polaków — trzydziestu
czy czterdziestu ludzi — zbliża się ostatnim wysiłkiem do
szczytu. Salwa, która musiała nastąpić, której czekali w napię-
ciu, znowu przerzedza ich szeregi. Wali się z konia Piotr Kra-
siński — otrzymawszy ciężką ranę w bok. Pozostał już tylko je-
dyny oficer — Niegolewski — który prowadzi swój pluton na
ostatnią baterię. Dopada dział, rąbie kanonierów, rozpędza
eskortę piechoty. Oszołomiony walką powoli przychodzi do
siebie, spostrzega, że jest niemal sam na przełęczy. Obok niego
wach. Sokołowski na utykającym koniu. „Sokołowski! Gdzie
nasi?" „Poginęli". — to dialog zwycięzców.
27
Relacja Piotra Krasińskiego i Andrzeja Niegolewskiego.
109
Niegolewski widzi, jak hiszpańska piechota zbiera się kilka-
dziesiąt kroków dalej. Wydaje rozkaz: „Uderzmy na nich" —
Sokołowskiemu i paru kolegom, którzy dołączyli doń na baterii.
Tych kilku Polaków rozpędza ostatnich obrońców przełęczy,
ale wycieńczony wysiłkiem i z pewnością wykrwawiony koń
pada pod Niegolewskim. Oficer jest unieruchomiony pod włas-
nym wierzchowcem, nie może ruszyć się, bezsilny widzi, jak
podbiega kilku Hiszpanów. Dostaje dziewięć pchnięć bagne-
tem, potem cios pałaszem w głowę, ale nie traci przytomności.
Udaje zabitego, bo to jedyny sposób, by uratować życie. Hisz-
panie zabierają mu sakiewkę i pozostawiają przy drodze wciąż
przywalonego koniem. Przełęcz jest znowu w hiszpańskich rę-
kach, bo tych paru szwoleżerów, którzy z Niegolewskim dotarli
na szczyt, zginęło w walce bądź też cofnęło się ku trzeciej bate-
rii
W kilka minut później, zanim Hiszpanie mogli znowu przy-
paść do armat na przełęczy, dotarł tam pluton francuskich
strzelców konnych gwardii. To osobista eskorta Napoleona rzu-
cona przezeń w ślad szwadronu Kozietulskiego, kiedy tylko ce-
sarz zobaczył, że pierwsza bateria została wzięta i że Polacy ata-
kują nadal.
Wraz z nią na przełęczy znalazł się pluton por. Stanisława
Rostworowskiego z 1 szwadronu pułku szwoleżerów. I on rów-
nież tworzący cesarską eskortę został rzucony przez Napoleona
drogą na Somosierrę jako wsparcie dla Kozietulskiego. Ten
pluton prowadził dowódca 1 szwadronu Tomasz Lubieński,
który po drodze, mijając kolejne baterie, pociągnął za sobą kil-
kunastu szwoleżerów z 3 szwadronu, jacy pozostali w tyle,
a których pozbierali Szeptycki i Zielonka.
Te dwa niewielkie oddziałki — pluton szaserów i mniej wię-
cej dwa plutony polskich lekkokonnych — rozpędziły zbierają-
ce się kupy Hiszpanów. Na szczycie przełęczy dołączyła do
nich reszta 1 szwadronu, która pod kpt. Franciszkiem Łubień-
skim ruszyła do ataku zaraz po plutonie Rostworowskiego.
Mając ponad 200 ludzi Łubieński nie zatrzymał się niemal
na
28
Niegolewski, Somo-Sierra.
110
29
W. S z e p t y c k i, Somosierra, „Dziennik Literacki", 1862, nr 40;
T. Lubieński, Krótki opis bitwy pod Somo-Sierrą, „Wanda" 1821",
t. IV, s. 103—104.
30 N i e g o l e w s k i , Somo-Sierra.
111
trago, gdzie dotarli późnym popołudniem, zagarnęli po drodze
kilkuset jeńców spośród tych, którzy uciekali w kierunku Mad-
rytu. Dalszych parę tysięcy pochwycili francuscy woltyżerowie
posłani przez Ruffina zboczami doliny. Łącznie w ręce Polaków
i Francuzów wpadło około 3 tys. hiszpańskich żołnierzy, zna-
czna część oficerów i niemal wszyscy dowódcy pułków i bata-
lionów broniących Somosierry. Pamiętajmy także o tych 16
armatach, ustawionych w cztery baterie, które zagarnął w swej
niebywałej szarży 3 szwadron polskich szwoleżerów.
KRAJOBRAZ PO BITWIE
1
Odpis listu Meyera w archiwum Davouta, S H A T K 1—7.
130
6
Łubieński, Krótki opis bitny pod Somo-Sierrą, s. 99—104.
133
Jego zdaniem zwycięstwo przypieczętował dopiero dowodzony
przezeń 1 szwadron, wspierany przez służbowy pluton strzel-
ców konnych gwardii.
Z taką wersją nie mógł zgodzić się Andrzej Niegolewski, któ-
ry jako jedyny z oficerów 3 szwadronu dotarł do czwartej baterii
i wziął ją z resztką podkomendnych.
Niegolewski zabrał jednak głos publicznie dopiero w 1854
roku, kiedy to w Poznaniu wyszła jego obszerna relacja Sonio-
-Sierra, wydana w następnym roku w Paryżu po francusku jako
Les Polonais a Somosierra en Espagne en 18087. Punktem wyjścia
dla tej relacji stała się wielotomowa praca znanego francuskiego
historyka Adolpha Thiersa Historia Konsulatu i Cesarstwa, któ-
rego tom z 1849 roku zawierał m.in. opis Somosierry. Był to
opis wyjątkowo stronniczy, krzywdzący Polaków, których autor
nazywał „rodzajem najemników". Thiers dowodził tam, opiera-
jąc się na 13 biuletynie i na wspomnieniach Pradta, że w ataku
na przełęcz komendę sprawował gen. Montbrun, że pierwsza
szarża została odparta i ze gdyby nie udział francuskich ofice-
rów, to nic nie wyszłoby z tego ataku. Zareagowawszy na
krzywdzącą i fałszywą wersję Thiersa, Niegolewski napisał doń
list, w którym wskazywał na liczne nieścisłości i pomyłki, do-
magając się zamieszczenia sprostowań w następnym tomie.
Thiers obiecywał mu to wprawdzie, ale nie dotrzymał słowa,
wobec czego Niegolewski sam napisał obszerną własną relację
i aby podbudować ją innym materiałem dowodowym, zachęcił
do pisania żyjących jeszcze kolegów pułkowych. W ten sposób
zebrał świadectwa od Józefa Załuskiego, Wincentego Szeptyc-
kiego, Wiktora Lubańskiego, Walentego Zwierkowskiego, Win-
centego Toedwena i paru innych. Materiał ogłoszony przez
Niegolewskiego — przede wszystkim dlatego, że wydany był po
francusku — został wykorzystany później przez wielu francu-
skich i angielskich historyków. W zasadzie udało się w ten spo-
sób obalić kłamstwo Thiersa, chociaż i tak zdarzają się jeszcze
takie opracowania Somosierry, w których wciąż twierdzi się, że
szwoleżerami dowodził Montbrun 8 .
7
A. N i e g o l e w s k i, Les Polonais a Somosierra en Espagne en 1808, Pa-
ris 1855.
8
Np. G. B l o n d, La Grandę Armee, Paris 1979, s. 224.
134
Współcześnie z Niegolewskim zbierał materiały Józef Zału-
ski, który sam nie brał udziału w szarży i nawet jej nie widział.
Wydał on w 1856 roku w Paryżu broszurę La Pologne et les Po-
lonais defendus par un ancien officier de chevau-legers polonais de
la garde de l'Empereur Napoleon I-er, contre les erreurs et les in-
justices des écrivains français MM Thiers, Segur, Lamartine. Za-
łuski współpracował dosyć ściśle z Niegolewskim i obie wersje
są w wielu punktach zgodne. Wnet potem Załuski na łamach
krakowskiego „Czasu" zaczął publikować w odcinkach swe
Wspomnienia o pułku lekkokonnym gwardii. Całość ukazała się
w formie książkowej w 1865 roku.
W 1873 roku wyszły pośmiertnie pamiętniki Philippe de
Segura, które zachwiały wiarę francuskich historyków w to, co
pisali Niegolewski i Załuski. Segur trzymał się stale swojej
wersji, iż to on zaniósł szwoleżerom rozkaz ataku, że on nimi
dowodził, że on także niemalże jedyny dotarł na sam szczyt
przełęczy9. Segur już wcześniej był powszechnie znany z fan-
tazji i bardzo dowolnego interpretowania wydarzeń. Jego histo-
ria kampanii 1812 roku wywołała burzę protestów i skłoniła nie-
jednego uczestnika (m.in. gen. Gourganda) do wskazania na li-
czne błędy. W wypadku Somosierry de Segur miał ułatwione
zadanie. Czyż 13 biuletyn podyktowany przez samego Napo-
leona nie podkreślał jego zasług? Kiedy pod koniec życia przy-
gotowywał tę część wspomnień do wydania ich drukiem, nie ży-
li już w większości ci francuscy generałowie, którzy jak Alont-
brun czy Dautancourt mogli zaprotestować przeciw samochwal-
czym twierdzeniom. Przed publikacją wspomnień wstrzymały
zapewne de Segura broszury Niegolewskiego i Załuskiego.
Gdyby upierał się przy wydaniu własnej relacji, musiałby nie-
wątpliwie oczekiwać gniewnej repliki Polaków. Takich obaw
nie miała rodzina de Segura, kiedy w 1873 roku wydała pa-
miętniki. Nie żyli już polscy uczestnicy szarży.
Na wspomnienia de Segura, który sobie przypisywał główną
rolę wr zdobyciu Somosierry, próbowała zareagować córka nie
żyjącego już Tomasza Łubieńskiego. Pojechała do Paryża i sta-
9
P. de S e g u r , Histoire et momoires, Paris 1873.
135
rała się uzyskać dostęp do materiałów archiwalnych, ale władze
francuskie nie zgodziły się na to. Warto zwrócić uwagę, że pre-
zydentem Francji był wówczas Adolphe Thiers, ów tak nie-
chętny Polakom historyk i że wydanie pamiętników de Segura
właśnie wówczas nie było przypadkowe 10.
W roku 1899 ukazała się drukiem kolejna relacja dotycząca
Somosierry. Aleksander Rembowski z polecenia rodziny Kra-
sińskich wydał dziennik grosmajora Pierre Dautancourta,
jednakże bez uwzględnienia szerszej wersji opisu szarży przygo-
towanej w 1818 roku w odpowiedzi na twierdzenia Pradta.
Dziennik ten nie wnosił nowych elementów w stosunku do te-
go, co ogłoszono w Victoires et conquetes.
W tymże roku, w parę miesięcy później, niewątpliwie odpo-
wiadając na inicjatywę potomków Wincentego Krasińskiego,
Roger Łubieński opublikował korespondencję swego pradziada
Tomasza, a m.in. listy* do rodziny pisane wkrótce po bitwie. I tu
również znajdujemy tezę, że to właśnie Tomasz Łubieński ode-
grał czołową rolę, a to dlatego, iż pierwsza szarża prowadzona
przez 3 szwadron nie przyniosła pełnego zdobycia przełęczy.
Minęło blisko pół wieku i w 1947 roku ukazała się w War-
szawie książka Antoniego Trepińskiego Od San Domingo do Cas-
sino. Książka ta, pisana w latach okupacji i ukończona w czerw-
cu 1944 roku na krótko przed powstaniem warszawskim, prze-
pojona jest duchem skrajnego nacjonalizmu. Cenne jest jednak
to, że Trepiński przytoczył tam nie znany poprzednio list Jana
Kozietulskiego pisany wnet po bitwie do Juliana Ursyna Niem-
cewicza i zachowany w zbiorach Biblioteki Uniwersyteckiej
w Warszawie11. Kozietulski ogranicza relację do tego, co sam wi-
dział, ale wnosi istotne nowe szczegóły do naszej wiedzy na te-
mat przygotowań do szarży i pierwszej jej fazy.
Zupełnie nieznaną natomiast, a więc nie wykorzystaną przez
historyka, pozostała relacja Benedykta Zielonki, który uczestni-
czył w szarży jako dowódca 4 plutonu 7 kompanii. Relację tę
Zielonka napisał w lipcu 1828 roku na prośbę Dautancourta,
10
Ślady zabiegów córki w teczce personalnej gen. Tomasza Łubieńskiego,
SHAT.
11
A. T r e p i ń s k i , Od San Domingo do Cassino, Kraków 1947, s. 158.
136
który pozostawał w ścisłym kontakcie listownym z wielu szwo-
leżerami. W papierach grosmajora zachował się opasły tom tej
jego korespondencji, m.in. z Wincentym Dobieckim, Antonim
Jankowskim, Józefem Załuskim, Wincentym Toedwenem oraz
Francuzem dr. Girardinem, który był chirurgiem pułku szwo-
leżerów, a w 1814 roku przeniósł się do Polski. Korespondencja
ta dotyczy jednak innych fragmentów wielkiej szwoleżerskiej
epopei. Jedynie list Zielonki z drobnymi uwagami Jankowskie-
go odnosi się bezpośrednio do samej szarży 12.
Zielonka podaje wiele cennych szczegółów na temat tego, co
działo się z 3 szwadronem poprzedniego wieczora, a także jak
był sformowany szwadron w czasie ataku. Relację tę przyta-
czamy tu w formie aneksu.
12
Papiery Dautancourta, SHAT. Patrz aneks.
137
nierska piosenka A czyjeż to imię rozlega się sławą... autorstwa
Marii Konopnickiej.
Pierwszą próbę historycznego opracowania Somosierry
podjął Juliusz Falkowski, autor pięciotomowych Obrazów z
życia kilku ostatnich pokoleń w Polsce. Oparł się on przede
wszystkim na relacji Niegolewskiego, dlatego też dzieło to
nie zawiera właściwie nowych elementów 13.
W 1888 roku ukazała się praca Polacy w Hiszpanii znanego
pisarza historycznego Walerego Przyborowskiego, który w tym
wypadku używał pseudonimu Zygmunt Lucjan Sulima. Miał
to być całościowy obraz polskich walk w Hiszpanii, ale autor
nie dysponował wystarczającymi źródłami. W rezultacie
powstała tylko kompilacja wspomnień polskich żołnierzy,
którzy znaleźli się za Pirenejami.14 W opisie Somosierry
Przyborowski nie wychodzi więc poza znane wcześniej relacje.
Ten sam temat podjął on zresztą w powieści Szwoleżer Stach.
Nieco później ukazała się powieść Wacława Gąsiorowskiego
Huragan, zawierająca piękny opis ataku na Somosierrę. Głów-
nym bohaterem jest Florian Gotartowski, postać autentyczna,
szeregowy żołnierz, a potem oficer pułku szwoleżerów, który
jednak w rzeczywistości nie odegrał poważniejszej roli ani
w samym ataku, ani też w paroletniej epopei pułku. Opisując
szarżę, Gąsiorowski oparł się także na Niegolewskim, który od
lat pięćdziesiątych ubiegłego stulecia — wielokrotnie wydawa-
ny w całości bądź we fragmentach — stał się niepodważalnym au-
torytetem w sprawach dotyczących Somosierry. Powieść Gąsio-
rowskiego doczekała się wielu edycji, przez co taka właśnie
wersja ataku została ogromnie spopularyzowana i przyjmowało
ją z nabożną czcią każde młode pokolenie Polaków.
W 1898 roku ukazało się — od razu przetłumaczone na język
polski — studium rosyjskiego generała A. K. Puzyrewskiego
Szarża jazdy polskiej pod Somo-Sierrą15. Było to bez wątpienia
13
J. F a l k o w s k i , Obrazy z życia ostatnich pokoleń w Polsce, Poznań
1877—1887.
14 Z. J. S u l i m a , Polacy w Hiszpanii (1808—1812), Warszawa 1888.
15
A. K. P u z y r e w s k i , Szarża jazdy polskiej pod Somo-Sierrą, Warszawa
1898.
138
najlepsze historyczne opracowanie tego tematu zarówno ze
względu na zakres źródeł wykorzystanych przez autora, jak też
umiejętną ich analizę. Puzyrewski poddaje surowej ocenie więk-
szość francuskich relacji — m.in. de Segura i Marbota — obala
przy tym sporo błędów Thiersa i innych historyków. Puzyrew-
ski jako pierwszy wykorzystał dziennik Dautancourta w jego
wersji rękopiśmiennej, przy czym zwrócił uwagę, że i tu znaj-
dują się luki i nieścisłości. Studium Puzyrewskiego zostało za-
akceptowane w Polsce jako rzetelne i obiektywne, podkreślające
w pełni zasługi szwoleżerów. To właśnie Puzyrewski swą publi-
kacją wywołał w rok później ogłoszenie drukiem dziennika
Dautancourta.
Przebieg ataku według wersji Puzyrewskiego powtórzony
został następnie przez kilku historyków polskich, którzy ogła-
szali swe prace w początkach dwudziestego wieku, kiedy to
obchodzono stulecie kolejnych napoleońskich kampanii. W
pracy Tadeusza Korzona Dzieje wojen i wojskowości w Polsce
wydanej w 1912 roku znalazł się rozdział napisany przez
Bronisława Gembarzewskiego poświęcony pułkowi
lekkokonnych. W tym samym czasie młody historyk Marian
Kukieł — późniejszy ge-nerał — ogłosił Dzieje orężu
polskiego w epoce napoleońskiej. W roku 1921 wyszła
natomiast Historia wojenna porozbiorowa Witolda Huperta.
Wszystkie trzy prace, ze względu na ograni-czone rozmiary
opisu ataku, nie miały jednak tego znaczenia, co analityczne
studium Puzyrewskiego 16.
Somosierrą zamierzał zająć się Adam Skałkowski, który bar-
dzo dobrze znał archiwa paryskie i odszukał w nich niejeden
cenny dokument dotyczący spraw polskich. Ostatecznie jednak
ograniczył się do wydania drukiem kilku nie znanych przedtem
relacji z archiwum w Niegolewie. Była to korespondencja Nie-
golewskiego z Załuskim, Lubieńskim, Piotrem Krasińskim
i Ambrożym Skarżyńskim. Całość ukazała się jako Echa Sorno-
sierry w 1924 roku na łamach „Kwartalnika Historycznego"
z komentarzem Skałkowskiego.
16
T. K o r z o n , Dzieje wojen i wojskowości w Polsce, t. III, Kraków 1912;
M. K u k i e ł , Dzieje oręża polskiego w epoce napoleońskiej, Warszawa 1912;
W. H u p e r t, Historia wojenna porozbiorowa, Lwów 1912.
139
17
Z. Z a ł u s k i , Siedem polskich grzechów głównych, Warszawa 1962.
140
19
B i e l e c k i , T y s z k a , op. cit., s. 209.
20
Teczka personalna Andrzeja Niegolewskiego, SHAT.
143
wo relacjonuje przebieg rekonesansu, kiedy to szwoleżerowi Jó-
zefowi Ponińskiemu udało się pochwycić hiszpańskiego piechu-
ra. Niegolewski dodaje, że tenże Poniński zginął w 1811 roku
w jednym z licznych pojedynków, jakie miał z Francuzami. Tym-
czasem „kontrola'' pułkowa pozwala stwierdzić, że Józef Poniń-
ski wcale nie zginął w Hiszpanii, ale wrócił z regimentem do
kraju w 1814 roku.
Niegolewski utrzymuje także, że był jedynym oficerem
3 szwadronu, który dotarł na szczyt przełęczy. Niektórzy z ko-
legów próbowali prostować to przypominając, że dotarł tam
również Benedykt Zielonka. Tak — mówi Niegolewski — Zie-
lonka stanął na szczycie, ale w dniu szarży nie był jeszcze ofice-
rem. Tymczasem weryfikacja stanu służby Zielonki pozwala
stwierdzić, że został on mianowany podporucznikiem — a więc
miał taki sam stopień, co Niegolewski — 4 października 1808
roku 21. Zdarzało się wprawdzie — i to dosyć często — że takie
nominacje nadchodziły z opóźnieniem. W tym wypadku jest to
jednak nieprawdopodobne, bo nominacje te podpisywał sam
Napoleon, który miał przecież przy sobie pułk szwoleżerów od
kilku tygodni. Zresztą od owego 4 października do 30 listopada
minęło blisko dwa miesiące i Zielonka w dniu pamiętnej bitwy
musiał już nosić podporucznikowskie szlify.
We wspomnieniach Niegolcwskiego znajduje się piękna sce-
na, kiedy to ciężko ranny, okrwawiony, leżał pod armatami
czwartej baterii na szczycie Somosierry, gdzie zobaczył go Na-
poleon. Oto co pisze Niegolewski na ten temat: „Wkrótce nad-
jechał cesarz i krzyżem Legii Honorowej mnie zaszczycił. Pier-
wszy to był krzyż, który się pułkowi naszemu był dostał. Ja,
najmłodszy oficer, pierwszym go jako szwoleżer zdobył, a do
tego zdobyłem go sobie w dzień moich imienin. Pierwszy to raz
było, żem od ojca nie dostał wiązarka na imieniny, ale za to do-
stałem go z rąk cesarza za krew dla ojczyzny w dniu imienin
przelaną i jeszcze płynącą"22.
Z tego fragmentu relacji wynika, że cesarz pochylił się nad
21
Teczka personalna Benedykta Zielonki, tamże.
22
Niegolewski, Somosierra.
144
Niegolewskim i przypiął mu do piersi własny krzyż Legii. Tego
rodzaju sceny powtarzały się czasem pod koniec bitew, w jakich
uczestniczył Napoleon, który w taki właśnie spektakularny spo-
sób nagradzał dzielnych żołnierzy. Tak też zawsze interpreto-
wano relację Niegolewskiego, tym bardziej że stwierdza on, iż
otrzymał Legię „w dniu swoich imienin", a więc niewątpliwie
30 listopada, w dzień św. Andrzeja i szarży na Somosierrę.
Konfrontując to twierdzenie z wykazami Polaków odznaczo-
nych Legią Honorową trzeba stwierdzić, że nie odpowiada to
prawdzie 23 . 30 listopada 1808 roku żaden ze szwoleżerów nie
otrzymał Legii. Pierwszym, któremu cesarz przyznał to odzna-
czenie włas'nie za Somosierrę, był wachmistrz 7 kompanii Ja-
kub Dąbczewski (nazwisko zostało podane błędnie jako Dą-
browski), a dekret nominacyjny datowany jest 5 grudnia. Dąb-
czewski otrzymał Legię — jak podano w jego stanie służby,
także zachowanym w zamku Vincennes — za to, że „pierwszy
wszedł w baterie nieprzyjacielskie Somosierry"24. W dwa dni
później, 7 grudnia, krzyże Legii otrzymali: wach. 3 kompanii
Józef Babicki, wach. Waligórski (nazwisko z pewnością prze-
kręcone), szwoleżer Karol Suszyński z 3 kompanii (wymieniony
błędnie jako Surzycki), którzy w czasie ataku zdobyli hiszpań-
skie sztandary.
Nazwisko Niegolewskiego znajdujemy dopiero w dekrecie
z 10 marca 1809 roku, a więc dokumencie podpisanym przez
Napoleona przeszło trzy miesiące po szarży. Jak na oficera, któ-
ry miał rzekomo otrzymać Legię bezpośrednio z rąk Napoleo-
na, tak długi odstęp czasu jest zdumiewający. Dodajmy, że
w owym dekrecie z 10 marca Niegolewski jest wymieniony do-
piero na piątym miejscu po szefie szwadronu Kozietulskim,
dowódcy 7 kompanii Piotrze Krasińskim, dowódcy 2 kompanii
kpt. Jerzmanowskim, dowódcy l kompanii kpt. Lubieńskim.
To, co Niegolewski pisał na temat Somosierry w listach do
Thiersa i co ukazało się drukiem w 1854 roku w Poznaniu, nie
było jednak jego pierwszą relacją na temat własnego udziału
25
B. S t a r z y ń s k i , Polonais décorés de le Legion d'Honneur, Paris 1899.
24
Réfugiés Polonais, SHAT, X 60.
145
w szarży. 28 czerwca 1811 roku na biwaku w hiszpańskiej
miejscowości Beiza napisał list do marsz. Berthiera, w którym
skarżył się, że jest „najstarszym porucznikiem w pułku" i że
w nominacjach na stopień kapitana parokrotnie wyprzedzali go
już młodsi od niego porucznicy. Przypominając swe zasługi,
Niegolewski pisze m.in.: „Znajdowałem się we wszystkich bit-
wach, w których występował pułk. Pod Somosierrą w Hiszpanii
byłem jedynym oficerem, który pozostał przy życiu z tych, co
uczestniczyli w pierwszej szarży. Otrzymałem tam jedenaście
ran. po tym, jak miałem szczęście zdobyć jedno działo na nie-
przyjacielu. Jego Wysokość książę Istrii widział mnie leżącego
na polu walki i był tak łaskawy, że rozmawiał ze mną"25.
W liście nie ma ani słowa o rozmowie z Napoleonem i o tym,
że cesarz dał mu krzyż Legii na polu walki. Gdyby scena taka
miała miejsce, Niegolewski bez wątpienia byłby ją przytoczył,
bo w ten sposób radykalnie zwiększałby własne szanse na
awans, skoro mógłby oświadczyć, iż znalazł uznanie w oczach
samego imperatora. Konfrontacja tych dwu relacji — pierwszej,
pisanej niespełna trzy lata po szarży, i drugiej, powstałej w po-
nad czterdzieści lat po niej — podważa rzetelność wspomnień
Niegolewskiego, przynajmniej w niektórych — nader istot-
nych — partiach.
Zwróćmy uwagę na pewien fragment relacji Niegolewskiego
z 1811 roku. Pisze on, że był jedynym oficerem, jaki po/ostał
przy życiu „z tych, co uczestniczyli w pierwszej (podkreślenie
aut.) szarży". Pomińmy już, że ocalał także dowódca 7 kompa-
nii kpt. Piotr Krasiński, że ocaleli por. Wincenty Szeptycki
i ppor. Benedykt Zielonka, których udziału Niegolewski za-
przecza. Najważniejsze jest to, że w 1811 roku, kiedy pamięć
była jeszcze świeża, sam Niegolewski stwierdza w sposób nie-
wątpliwy, że była „pierwsza szarża", a więc tym samym musia-
ła być po niej także druga — a być może nawet i trzecia.
Przypomnijmy, z jaką to gwałtownością Niegolewski zaprze-
czał twierdzeniom Lubieńskiego, jakoby pierwsza szarża wyko-
nana przez 3 szwadron nie doprowadziła do pełnego sukcesu
25
Teczka personalna Andrzeja Niegolewskiego, tamże.
146
i że trzeba było posłać kolejne szwadrony, których — druga z ko-
lei — szarża przyniosła ostateczne opanowanie przełęczy. Teraz
więc okazuje się, że sam Niegolewski w 1811 roku wcale nie
kwestionował, iż po pierwszej szarży, w której uczestniczył,
wykonano drugą. Innymi słowy, jego wersja z 1854 roku jest
przynajmniej w tej sprawie nieścisła.
We wspomnieniach z 1854 roku Niegolewski bardzo szczegó-
łowo opisuje, jak rankiem 30 listopada posłany został na rekone-
sans dla zdobycia języka. W relacji tej nie ma jednak ani słowa
o tym, że biorący udział w rekonesansie szwoleżer Wiśniew-
ski dostał się do niewoli, co oczywiście było sprawą kompromi-
tującą dla oficera prowadzącego rekonesans na parę godzin
przed walką. To, iż Wiśniewski dostał się w ręce Hiszpanów
właśnie podczas rekonesansu prowadzonego przez Niegolew-
skiego — nie podlega wątpliwości. W „kontroli" pułkowej przy
nazwisku Wiśniewskiego zanotowano, że był żołnierzem 3 kom-
panii (a więc 3 szwadronu, z którego Niegolewski dobrał sobie
uczestników wyprawy) i że wpadł w ręce Hiszpanów 30 listo-
pada 1808 roku „podczas rekonesansu". Żaden inny rekonesans
nie był podejmowany tego dnia przez 3 szwadron, wynika to
jasno z samych wspomnień Niegolewskiego. Biorąc pod uwagę
mnóstwo szczegółów, jakie Niegolewski przytacza na temat re-
konesansu, należy stwierdzić, że w tym wypadku celowo prze-
milczał wydarzenie, które było kompromitujące dla niego sa-
mego i mogło też być wykorzystane przez Thiersa ze szkodą dla
„dobrego imienia Polaków". Właśnie utrata szwoleżera Wiś-
niewskiego, który zresztą nie odnalazł się już i prawdopodobnie
został zamordowany przez Hiszpanów, była powodem, dla któ-
rego ambitny podporucznik nie stawił się osobiście przed cesa-
rzem wraz z hiszpańskim jeńcem, a potem — mimo niekwe-
stionowanej odwagi osobistej i wielkich zasług w samej szarży
— nie doczekał się takiej nagrody, na jaką liczył.
Analizując wspomnienia Niegolewskiego, trzeba pamiętać, że
powstały one jako reakcja na wyjątkowo stronniczy opis szarży
w dziele Thiersa. Niegolewski, podobnie jak wielu kombatan-
tów przed i po nim — nie tylko zresztą z wojen napoleoń-
skich — stanął natychmiast w „obronie dobrego imienia", za-
147
przeczając en bloc wszystkiemu, co mogło wydawać mu się
choćby odrobinę „nie na miejscu". Chciał zachować dla poto-
mności wyidealizowany obraz szarży, chciał, aby atak ten za-
pamiętany został jako coś niezwykłego, jako niebywałe uderze-
nie Polaków, którzy nie zatrzymali się ani na chwilę, sami
wszystkiego dokonali, ponieśli wielkie ofiary, ale też zdobyli to,
co im rozkazał zdobyć cesarz. Niegolewski znalazł zresztą
w tym względzie pełną solidarność swych dawnych kolegów
pułkowych, którzy chętnie dostarczyli mu własnych wspo-
mnień, podtrzymujących tezę, iż szarża była prawdziwym maj-
stersztykiem sztuki wojennej. Dlatego właśnie z wielką ostro-
żnością należy traktować wszystkie te relacje, jakie powstały
w latach 1850—1854 w reakcji na dzieło Thiersa. O wiele bar-
dziej wiarygodne są wspomnienia szwoleżerów pisane wcześ-
niej, ze względu na mniejszy upływ czasu, a przede wszystkim
dlatego, że nie miały służyć żadnej tezie idealizującej szwoleżer-
ski regiment.
Niegolewski był bez wątpienia człowiekiem uczciwym, gorą-
cym patriotą, dzielnym oficerem. Takim zresztą przeszedł do
historii i takim był z pewnością. Jeśli wskazałem na nieścisłości
czy przeinaczenia w jego wspomnieniach, to jedynie po to, by
podkreślić, że nie wszystko, co pisze ten wybitny oficer, trzeba
przyjmować „na wiarę" i „bez zastrzeżeń". Relacja Niegolew-
skiego zachowuje swą wartość w wielu innych punktach
i w dalszym ciągu jest podstawowym źródłem dla analizy
przebiegu szarży. Tyle tylko, że szarża ta nie poszła tak gładko,
jak wynikałoby to z relacji Niegolewskiego i inne szwadrony —
przede wszystkim 1, prowadzony przez Łubieńskiego — miał
też niemałe zasługi.
26
Patrz aneks.
149
skusja na temat przebiegu szarży, wskazują niedwuznacznie, że
Kozietulski był głęboko przekonany, iż cesarz polecił mu do-
trzeć tylko do pierwszej baterii, zdobyć działa i odblokować
w ten sposób francuską piechotę zatrzymaną u wejścia do do-
liny.
Dwaj inni uczestnicy szarży — wach. Wincenty Toedwen
i ppor. Andrzej Niegolewski — nie zabierają głosu na ten te-
mat. Toedwen w ogóle nie precyzuje, jaki był rozkaz cesarski27,
natomiast Niegolewski otwarcie stwierdza: „Co się tyczy mej
osoby, to jak już nadmieniłem, żadnego rozkazu nie słyszałem".
W takiej sytuacji warto więc zwrócić uwagę, że twierdzenia,
jakoby cesarz rozkazał Polakom wziąć wszystkie baterie, a więc
dotrzeć w szarży aż na szczyt przełęczy, pochodzą od oficerów,
którzy nie byli świadkami wydawania owego rozkazu ani też
sami nie uczestniczyli w ataku. Taką interpretację intencji Na-
poleona przejął jednak niemal każdy z historyków zajmujący się
Somosierrą.
Warto zastanowić się, co mogło kierować cesarzem w chwili,
gdy wydawał Polakom rozkaz do ataku. Z korespondencji szefa
sztabu głównego, marsz. Berthiera, zachowanej w archiwum
wojennym w Vincennes, wynika jasno, że Napoleon bardzo sta-
rannie przygotowywał się do tej walki. Polecał parokrotnie
przeprowadzić rekonesanse i brać „języka", sam także wysunął się
tego dramatycznego dnia 30 listopada niemal poza linie włas-
nych placówek, by zorientować się w sytuacji. Przestrzegał też
poprzednio swych marszałków i generałów, by nie śpieszyli się
z podejmowaniem walki, by nie ryzykowali angażowania swych
sił w niekorzystnych warunkach. 30 listopada zwlekał z rozpo-
częciem batalii, dopóki nie ustąpi mgła, a więc do chwili, gdy
można będzie ogarnąć spojrzeniem większość hiszpańskich po-
zycji28.
Od wyniku boju o Somosierrę mogły zależeć losy tej późno-
jesiennej kampanii. Obie strony — zarówno Hiszpanie, jak też
27
W. T o e d w e n , Relacja z bitwy pod Somosierrą, „Czas", 1855, nr 88, s.
1—2.
28
Korespondencję tę ogłosił w znacznej części ppłk Balagny w swej pracy
Campagne de VEmpereur Napoleon en Espagne, Paris 1902—1907.
150
Francuzi — pamiętali o wydarzeniach pod Baylen, o owej klęs-
ce armii cesarskiej, która przekreśliła szanse stosunkowo łatwe-
go podboju kraju. Napoleon bardziej niż kiedykolwiek potrze-
bował spektakularnego zwycięstwa, które nie tylko otworzyłoby
mu drogę na Madryt, nie tylko zatarłoby fatalne wspomnienie
klęski w Andaluzji, ale również posiałoby zwątpienie w hiszpań-
skich szeregach i umożliwiło szybkie zakończenie wojny. To
zwycięstwo było mu potrzebne także dlatego, że po Baylen
odżyły nadzieje na wrogich mu dworach europejskich —
w Wiedniu, Berlinie, Petersburgu, Londynie. Cesarz nie mógł
absolutnie pozwolić sobie na nową klęskę, a nawet na zabloko-
wanie jego armii u wrót Madrytu.
Jestem przeciwnikiem tezy, że Napoleon wydał Polakom
rozkaz zdobycia wszystkich armat i dotarcia aż na samą prze-
łęcz.
Warunki terenowe były tego rodzaju, że jedynie uporczywe
działanie piechoty mogło doprowadzić do cofnięcia się Hiszpa-
nów. Jakże bogate w wydarzenia wojny napoleońskie nie znają
przypadku rzucania kawalerii do ataku na tak znacznych wyso-
kościach, w typowo górskim terenie, wąską drogą, uniemożli-
wiającą rozwinięcie szwadronu, na pozycje bronione przez dzia-
ła, których każdy strzał musiał być celny. Mimo spektakularne-
go zwycięstwa lekkokonnych pod Somosierrą ani Napoleon, ani
żaden z jego marszałków nie powtarzał później takich szarż,
słusznie uważając, że był to wyczyn wyjątkowy, jakiś szczegól-
ny przypadek, który mógł się zrealizować tylko w niezwykle
sprzyjających okolicznościach. Normalna wojskowa logika tam-
tych czasów wykluczała taki sposób rozstrzygania walki w po-
dobnych warunkach.
Nie ulega wątpliwości, że cesarz zamierzał początkowo zdo-
być przełęcz przy pomocy piechoty. W tym celu wprowadził do
akcji dywizję gen. Ruffina — 9 pułk piechoty lekkiej oraz 24
i 96 pułki liniowe. Dywizja ta liczyła łącznie 190 oficerów i 5422
żołnierzy szeregowych, a więc stanowiła pokaźną siłę. Dopiero
zatrzymanie tej piechoty, jej zablokowanie w pokrytej odłam-
kami skalnymi dolinie, trudności woltyżerów z dotarciem do
pierwszej hiszpańskiej baterii wciąż stojącej na drodze skłoniły
151
Napoleona, w chwili zniecierpliwienia, do użycia służbowego
szwadronu lekkokonnvch.
j
Napoleon nie mógł przed bitwą przemyśliwać o użyciu Pola-
ków jako decydującej siły, która przesądzi wyniki boju. Lekko-
konni byli pułkiem młodym, nie mającym właściwie doświad-
czenia bojowego. Wprawdzie bardzo dobrze spisali się w lipcu
pod Medina de Rio Seco, ale tam walczył tylko 1 szwadron. Tu
cesarz miał pod ręką szwadron 3, który jeszcze nie wąchał pro-
chu, a w dodatku jego dowódca był nieobecny i komendę spra-
wował Kozietulski — szef 2 szwadronu. Jest rzeczą wykluczo-
ną, by tak doświadczony dowódca, jakim był Napoleon, ryzy-
kował wynik boju, od którego mogły zależeć losy kampanii,
powierzając nieostrzelanym żołnierzom zadanie dotarcia aż na
sam szczyt przełęczy.
Dodajmy, że w ataku na hiszpańskie armaty wziął początko-
wo udział tylko jeden szwadron — i to bez plutonu Niegolew-
skiego, który posłany został parę godzin wcześniej na rekone-
sans. Jakiż to dowódca zamierzałby zdobywać pozycję taką, jak
Somosierra, rzucając do szarży zaledwie półtorej kompanii jaz-
dy? Gdyby istotnie podobnie szalony zamiar powstał w jego
umyśle, użyłby do tego przynajmniej całego pułku — czterech
szwadronów uformowanych jeden za drugim. Tak przeprowa-
dzane były wszystkie szarże na newralgiczne punkty pól bitew-
nych, a więc obce baterie, mosty bronione przez piechotę,
wjazdy do miasteczek trzymanych przez nieprzyjaciela.
Już w trakcie szarży, gdy Polacy znajdowali się w połowie
zbocza, Napoleon rzucił im na pomoc własną eskortę — pluton
strzelców konnych gwardii. Wskazuje to niedwuznacznie, że
rozkaz Napoleona miał charakter gorączkowej improwizacji,
że cesarz posłał do boju wszystko to, co miał pod ręką, a więc że
nie był zupełnie przygotowany na ewentualność opanowania
przełęczy, bo po prostu wcale o tym nie myślał.
Rozkaz Napoleona mógł dotyczyć tylko jednego: Polacy
winni byli zdobyć pierwszą baterię i w ten sposób otworzyć pie-
chocie dalszą drogę ku przełęczy. Bateria ta — o czym będzie
mowa później — składała się z dwu armat, a więc do jej zdoby-
cia nagłym atakiem, z odległości kilometra, mógł wystarczyć
152
niepełny szwadron. Fiasko takiej szarży, ograniczonej do jedne-
go tylko obiektu, nie przesądzało jeszcze o przegranej. W owym
przypadku niefortunna szarża lekkokonnych byłaby jedynie
epizodem znacznie dłuższej walki i praktycznie nie liczyłaby się
w ogólnej ocenie batalii. Napoleon uznał po prostu, że prawdo-
podobnie Polacy nie zawiodą jego nadziei, że będą chcieli do-
równać ułanom nadwiślańskim, którzy wsławili się tydzień
wcześniej zagarnięciem sześciu hiszpańskich armat pod Tudelą.
Reasumując, należy przyjąć, że rozkaz Napoleona był zna-
cznie bardziej ograniczony, niż to przyjmuje większość history-
ków. Zamiast zdobywania wszystkich armat i docierania aż na
szczyt przełęczy, Polacy mieli zlikwidować tylko pierwszą ba-
terię i otworzyć drogę piechocie. Tak to rozumiał Kozietulski,
meldując cesarzowi, że wykonał jego rozkaz.
Wydarzenia potoczyły się jednak inaczej, niż to przewidywał
cesarz. Polacy dotarli do pierwszego piętra armat, zdobyli je
z dotkliwymi stratami, ale zaraz znaleźli się w polu rażenia
drugiej baterii. Uczestnicy tej szarży w mniej lub bardziej jasny
sposób stwierdzają, że w tym momencie szwadron jakby zawa-
hał się. Kozietulski pisze, że kiedy padł przywalony koniem tuż
po wzięciu pierwszej baterii, rozległy się głosy jego podko-
mendnych: „Szefa nam zabito, wracajmy!" Niegolewski, który
dopędził szwadron już za pierwszą baterią, stwierdza, że zastał
tam kilkunastu żołnierzy, a wśród nich Kuleszę ostrzegającego:
„Panie poruczniku, panie poruczniku, nie jeździj tam, bo bar-
dzo strzelają!" Wreszcie dowódca kompanii, kpt. Piotr Krasiń-
ski, wyjaśnia, że szwadron pomieszał się i że to on właśnie za-
trzymał go na chwilę, by go uporządkować i przygotować do
dalszego boju.
Polacy oczekujący salwy drugiej baterii mieli dwie możliwoś-
ci: cofnąć się ku pozycjom francuskim, skoro wykonali już swe
zadanie, zdobyli pierwsze piętro armat i wycięli kanonierów —
albo też atakować nadal. W tym momencie Kozietulski nie
sprawował już komendy, leżał przywalony własnym koniem czy
też wydobył się już spod niego i mocno oszołomiony szedł ku
tyłowi, podpierając się pałaszem.
Komendę objął kpt. Jan Dziewanowski, dowódca 3 kompa-
153
nii, która poprzedzała 7 kompanię w tym ataku. Był to bez
wątpienia doskonały oficer — przyznają to wszyscy pamiętnika-
rzc z pułku lekkokonnych — pełen inicjatywy, świernie orientu-
jący się na polu walki, służący już wcześniej w wojsku, a więc
mający niemałe doświadczenie. Zapewne to on właśnie a nie
Piotr Krasiński uporządkował osłabiony szwadron i poprowa-
dził go do ataku na drugą baterię. Nie jest wykluczone, że zde-
cydował się na to, widząc nadbiegający pluton Niegolewskiego.
Jeśli patrzył ku tyłowi w stronę tego plutonu zbliżającego się
już do pierwszej baterii, mógł odnieść wrażenie, że jest to więk-
szy oddział, być może kompania, a nawet nowy szwadron. Po-
jawienie się Niegolewskiego mógł interpretować jako dowód, że
cesarz rzucił do ataku kolejną grupę lekkokonnych, a więc, że
nadchodzi pomoc, a za nią — zapewne — pojawią się dalsze
szwadrony.
W tym krytycznym momencie — była to kwestia minuty
czy dwu — Dziewanowski zdecydował się nadal atakować. Po-
zostawanie na ledwie opanowanej pierwszej baterii było jedno-
znaczne z dalszymi stratami i wygubieniem 3 szwadronu pod
ogniem wyżej stojących dział hiszpańskich. Takie straty byłyby
zresztą nieuchronne nawet w wypadku odwrotu. Cofać się mo-
żna było jedynie tą samą wąską drogą, jaką szwadron dotarł do
pierwszej baterii. Odwrót musiałby być znacznie wolniejszy niż
sama szarża i hiszpańscy kanonierzy mieliby dosyć czasu, aby
kilkakrotnie posłać Polakom armatnie kule.
Tak więc to Dziewanowski, zapewne licząc na nadejście dal-
szych szwadronów, a przede wszystkim dla ratowania podko-
mendnych, poprowadził mocno wykrwawiony szwadron na
drugą baterię. Zdobył ją — sam został ranny — i znalazł się
w identycznej sytuacji. Jeszcze bardziej osłabiony szwadron znów
był pod ogniem, tym razem baterii trzeciej. Szwadron był je-
szcze na tyle liczny, że mógł nadal atakować, a zresztą tym ra-
zem nie zatrzymał się i nie zmieszał po zdobyciu drugiego pię-
tra dział. Atak trwał więc w dalszym ciągu, nie ustał nawet wó-
wczas, kiedy pocisk armatni zdruzgotał nogę Dziewanow-
skiemu. Dowództwo objął po nim Piotr Krasiński, jeśli w tak
szaleńczym pędzie i bitewnym ogniu można w ogóle mówić
154
o sprawowaniu komendy. W każdym razie resztki szwadronu,
ku zaskoczeniu Hiszpanów i zapewne podobnemu zdumieniu
samych uczestników szarży, dotarły na sam szczyt przełęczy
i ostatnim wysiłkiem wzięły czwartą baterię. W ten sposób
pierwotny rozkaz Napoleona został nie tylko wykonany zdoby-
ciem pierwszego piętra, ale — spontanicznie — znacznie roz-
szerzony opanowaniem trzech następnych baterii. Było to jed-
nak zasługą Dziewanowskiego i nie wynikało wcale z przemyś-
lanych zamiarów cesarza.
Nie została do tej pory w sposób jednoznaczny wyjaśniona
kwestia rozmieszczenia hiszpańskich armat.
Ich liczba od początku nie budziła wątpliwości. Napoleon
dzięki informacjom uzyskanym od jeńców wziętych jeszcze
przed bitwą wiedział, że don Benito San Juan ma na przełęczy
16 armat. Taką też liczbę zdobytych dział podał cesarz w zre-
dagowanym przez siebie 13 biuletynie Armii Hiszpanii, dato-
wanym 2 grudnia 1808 roku z San Martin pod Madrytem. Tę
liczbę 16 dział broniących przełęczy i wziętych przez lekkokon-
nych wymieniają też niemal wszyscy uczestnicy szarży, a także
historycy zajmujący się analizą owej bitwy. Tylko niewielu
z naocznych świadków, m.in. dowódca pułku Wincenty Kra-
siński, w prywatnym liście pisanym wkrótce, po walce oraz Jan
Chłopicki we wspomnieniach redagowanych przez syna dobre
czterdzieści lat później podaje, że armat było 14 29.
W pierwszych opracowaniach na temat Somosierry utrzy-
mywano, że wszystkie te armaty były ustawione w jedną baterię
na samym szczycie przełęczy. Taką wersję przyjęli autorzy wie-
lotomowego dzieła Victoires et conquetes, brytyjski historyk Wil-
liam Napier (History oj the war in ihe peninsula z roku 1828)
a przede wszystkim Adolphe Thiers, autor L 'Histoire du Consu-
lat et de l'Empire.
Odpowiadając na twierdzenia Thiersa, Andrzej Niegolewski
stanowczo zaprzeczał, jakoby armaty były ustawione w jedną
baterię na szczycie przełęczy. Stwierdzał on, że baterii takich
było cztery i że trzeba było hiszpańskie działa zdobywać kolej-
30 Niegolewski, Somo-Sierra.
31
Kontrola pułku szwoleżerów gwardii, SHAT.
159
ku — w dniu pamiętnej szarży — należał do poszczególnych
kompanii, a więc także do poszczególnych szwadronów. Można
również zorientować się, jakie były krwawe straty pułku z po-
działem na kompanie i szwadrony.
Z analizy adnotacji przy nazwiskach szwoleżerów dowiadu-
jemy się więc, że pod Somosierrą poległo 9 szeregowych i po-
doficerów z 3 kompanii, że z 7 kompanii zginęło ich 3, a dal-
szych 2 zmarło w parę dni później z odniesionych ran. Łącznie
więc straty 3 szwadronu — nie licząc oczywiście oficerów —
sięgały 14 ludzi.
Z kontroli wynika jednak również, że pod Somosierrą poległ
szwoleżer z 1 kompanii Kazimierz Białkowski, szwoleżer
z 5 kompanii Bonifacy Zylic, szwoleżer z 2 kompanii Hipolit Żu-
rawski oraz dwu szwoleżerów z 6 kompanii — Marcin Tur-
czyński i Grzegorz Kowalski. Dodajmy, że w „kontroli" odnoto-
wano też, iż w pierwszych dniach grudnia zmarł w szpitalu
madryckim — ciężko ranny pod Somosierrą — szwoleżer
z 6 kompanii Maciej Karwowski.
Z zestawienia tego wynika niedwuznacznie, że oprócz 14 po-
ległych z 3 szwadronu było też 2 poległych ze szwadronu 1 (te-
go właśnie, którym dowodził Tomasz Łubieński) oraz 4 ze
szwadronu 2. Stanowi to niewątpliwie dowód, że również 1 i 2
szwadrony uczestniczyły w walce i że — wbrew temu, co
twierdzi Niegolewski — 3 szwadron nie wykonał całej roboty.
Opór, jaki stawiali Hiszpanie 1, a potem 2 szwadronowi, musiał
być wystarczająco poważny, bo zginęło jeszcze 6 szwoleżerów.
W papierach Dautancourta znalazłem jeszcze jeden dowód
udziału 1 i 2 szwadronów w walce o przełęcz. Grosmajor pułku
szwoleżerów zaraz po bitwie sporządził dokument zatytułowa-
ny: „Noms des hommes tues et blesses a Somo Sierra" („Na-
zwiska ludzi zabitych i rannych pod Somo Sierrą") w któ-
rym — co szczególnie ważne — podany został numer kompanii
każdego z poległych i rannych. Mamy tam więc z 5 kompanii
szwoleżera Żylica, z 2 kompanii szwoleżerów Żurawskiego
i Nieszworowicza, a z 6 kompanii szwoleżerów Turczyńskiego
i Kowalskiego. Dautancourt wymienia też na tej liście szwole-
żera Białkowskiego, ale niezgodnie z adnotacją w „kontroli" za-
160
liczą go do 7 kompanii. Tak więc grosmajor podaje wśród po-
ległych pięciu szwoleżerów spoza 3 szwadronu. Listę spo-
rządzoną przez niego zamieszczamy w aneksach.
Jest rzeczą charakterystyczną, że największe straty poniosła
3 kompania (9 poległych). Kompania 7, wchodząca także w
skład 3 szwadronu, utraciła już tylko pięciu ludzi. Łatwo to
wytłumaczyć faktem, że zgodnie z regulaminem 3 kompania
musiała poprzedzać 7, kiedy atakował cały szwadron.
Straty odnotowane w pozostałych kompaniach są także
oczywistym dowodem ich udziału w walce. Nie był to udział
tak decydujący, jak 3 szwadronu, niemniej jednak nie sposób
pozbawić 1 i 2 szwadronów słusznie należnej im chwały udzia-
łu w pamiętnej szarży.
Warto zwrócić uwagę, że najwcześniejsze pisemne relacje do-
tyczące walki akcentują właśnie udział innych szwadronów. Re-
lacja Krasińskiego ogłoszona 28 stycznia 1809 roku w „Gazecie
Poznańskiej", a pisana 9 grudnia 1808 w San Martin pod Mad-
rytem (a więc ledwie dziesięć dni po walce), stwierdza wyra-
źnie: „Trzeci szwadron pod dowództwem szefa Kozietulskiego
dostał rozkaz uderzenia na działa stojące na drodze. Uderzył
natarczywie ten szwadron, lecz zastanowił się nieco, gdy szef
Kozietulski mając pod sobą ubitego konia, upadł na ziemię. Ale
stanął zaraz na jego czele kpt. Dziewanowski i wpadł na działa,
z których sam Niegolewski jedno odebrał. Za tym szwadronem
posłano zaraz drugi pod dowództwem szefa Tomasza Łubień-
skiego, lecz już tamten większą połowę dział zdobył. Połączone
więc poszły w pogoń". Udział 1 szwadronu w tej walce szczegó-
łowo opisał też jego dowódca Tomasz Łubieński w 1821 roku
na łamach „Wandy". Sam Niegolewski stwierdza zresztą w
swych wspomnieniach, że kiedy leżał pod koniem na szczycie
przełęczy widział przebiegających koło niego szwoleżerów z in-
nego szwadronu. Był to oczywiście 1 szwadron Łubieńskiego.
Mówiliśmy już wcześniej o liście Niegolewskiego z 1811 roku,
w którym przyznaje on, że oprócz pierwszej szarży, była też na-
stępna.
Udział dwu, a nawet trzech szwadronów pułku szwoleżerów
jest łatwy do wytłumaczenia. Chociaż 3 szwadron, prowadzony
161
kolejno przez Kozietulskiego, Dziewanowskiego, Piotra Krasiń-
skiego i Niegolewskiego dotarł aż na sam szczyt przełęczy
i chociaż wziął wszystkie armaty, to przecież sprawnych do dal-
szej walki było zaledwie kilkunastu (być może nawet kilku) żoł-
nierzy. Część zginęła, część została ranna, część potraciła konie,
część wreszcie zatrzymała się na niższych bateriach. Nieostrze-
lany żołnierz nie zawsze wytrzymywał ogromne napięcie psy-
chiczne i z pewnością byli tacy, co rezygnowali z dalszej walki
w połowie krwawej trasy. Sam Nicgolcwski przecież pociągnął za
sobą kilku takich szwoleżerów, którzy zatrzymali się chwilowo
na pierwszej baterii. Reasumując, na szczycie przełęczy znalazła
się zaledwie garstka Polaków, którzy mogli oczywiście spowo-
dować chwilowy zamęt wśród hiszpańskich kanonierów i skło-
nić ich do ucieczki, ale nie byli absolutnie w stanie utrzymać tej
pozycji dłużej niż parę minut. Niegolewski pisze zresztą wyra-
źnie, że gdy tylko padł przywalony koniem, natychmiast Hisz-
panie wrócili na przełęcz i obsadzili ją z powrotem. Innymi
słowy, szarża 3 szwadronu nie mogła przynieść trwałych rezul-
tatów.
Napoleon, który obserwował pierwszą fazę ataku i widział, że
wzięta została nie tylko pierwsza, ale także druga bateria, w lot
zrozumiał, że otwiera się kapitalna szansa opanowania przełę-
czy. Rzecz jasna, jeden tylko 3 szwadron nie mógł tego uczynić. *
Dlatego też Napoleon, jeszcze w chwili gdy trwał atak, posłał
na pomoc 1 szwadron Łubieńskiego, a nieco później także
szwadrony 2 i 4 z Dautancourtcm.
Wtedy właśnie musiało dojść do kolejnego zdobywania prze-
łęczy — już oczywiście w znacznie łatwiejszych warunkach
i w obliczu zdemoralizowanego przeciwnika. Nie ulega jednak
wątpliwości, że 1 i 2 szwadrony rzeczywiście biły się z Hiszpa-
nami i że w ich przypadku nie była to wcale spacerowa prze-
jażdżka trasą oczyszczoną wcześniej przez 3 szwadron. Szwole-
żerowie Łubieńskiego nie musieli oczywiście zdobywać pier-
wszej, drugiej i trzeciej baterii, ale z dużą dozą prawdo-
podobieństwa można stwierdzić, że byli ostrzeliwani przez
hiszpańską piechotę, tak jak to było w przypadku 3 szwadronu.
Między atakiem szwadronu 3 a 1 mogło upłynąć nie więcej niż
162
kilka minut. Trudno przypuszczać, by Hiszpanie — których
przecież było kilka tysięcy — opuścili w tak krótkim czasie swe
stanowiska na zboczach doliny. Szwadron 1 musiał następnie
uderzyć na kanonierów i piechotę zbierającą się na przełęczy.
Zapewne nie stawiała ona silniejszego oporu — niemniej jednak
trzech podkomendnych Lubieńskiego straciło życie.
Szwadron 2, posłany wkrótce za Łubieńskim, miał już oczy-
wiście łatwiejsze zadanie. Dojechał do szczytu przełęczy bez
większych kłopotów i uczestniczył w walce dopiero na połud-
niowych stokach, a więc w pościgu, jaki szef Łubieński prowa-
dził między Somosierrą a miasteczkiem Buitrago. Tam naj-
prawdopodobniej poległo wspomnianych trzech szwoleżerów,
z 2 szwadronu. Pościg został przeprowadzony przez 1 i 2 szwad-
rony. Nie wzięli w nim już udziału szwoleżerowie z 3 szwadro-
nu, bo po prostu zaledwie kilku z nich nadawało się do dalszej
walki. Niegolewski pisze zresztą, że ci, co ocaleli, skupili się
wokół niego, kiedy ranny leżał na przełęczy.
Kto wobec tego może pretendować do udziału w pa-
miętnej szarży i ilu było jej uczestników? Nie ulega wątp-
liwości, że największe zasługi mają tu żołnierze 3 szwadronu
i im właśnie należy się sława zdobywców Somosierry. Do tej po-
ry uważano, że szwadron ten składał się ze 125 ludzi — tylu
zresztą wymienia w swej relacji Wincenty Toedwen. W niektó-
rych opracowaniach — m.in. u Mariana Kujawskiego — poja-
wia się liczba 140 żołnierzy. Warto przypomnieć, że etatowo
szwadron — składając)' się z dwu kompanii — winien był liczyć
11 oficerów i 240 żołnierzy. Nie ulega wątpliwości, że po przej-
ściu połowy Europy z Warszawy pod Madryt pułk nie mógł
mieć pełnych stanów. „Kontrola" pułku zawiera zresztą liczne
adnotacje wskazujące, że niektórzy szwoleżerowie pozostawali
w szpitalach, umierali w wyniku chorób, ginęli w potyczkach
z Hiszpanami, brali urlopy (nie powracając już zresztą do puł-
ku), byli karnie usuwani z regimentu, a nawet — co prawda do-
syć rzadko — dezerterowali.
„Kontrola" jest na szczęście wystarczająco dokładna, by mo-
żna było stwierdzić, ilu ludzi liczył 3 szwadron 30 listopada
1808 roku, a więc w dniu szarży na przełęcz Somosierra. Oka-
163
żuje się, że wedłgu tego rejestru 3 kompania liczyła 3 oficerów,
2 starszych wachmistrzów, 9 wachmistrzów, 10 brygadierów,
83 szwoleżerów i 3 trębaczy. Kompania 7 natomiast miała
4 oficerów, 4 wachmistrzów, 8 brygadierów, furiera, 86 szwole-
żerów i 2 trębaczy. Tak więc w szarży uczestniczyło 110 ofice-
rów i żołnierzy z 3 kompanii oraz 105 oficerów i żołnierzy
z 7 kompanii, czyli — łącznie z Kozietulskim — 216 szwoleże-
rów, wyraźnie więcej niż sądzono do tej pory.
Do miana uczestników szarży mają też prawo żołnierze
1 szwadronu. Rzecz jasna, ich rola była mniejsza, bo i zadanie,
przed jakim stanęli, było łatwiejsze. Niemniej jednak to
1 szwadron opanował ostatecznie przełęcz i utrzymał ją do
przybycia głównych sił francuskich. Bez jego udziału wspaniały
wyczyn 3 szwadronu i zdobycie przez jego żołnierzy wszystkich
czterech baterii — łącznie ze szczytową — okazałyby się tylko
krótkotrwałym sukcesem. Jeśli więc staramy się możliwie ściśle
ustalić, jakimi to siłami zdobyta została Somosierra, nie sposób
pominąć owego 1 szwadronu, a także plutonu strzelców kon-
nych gwardii. Dopiero z chwilą gdy żołnierze Łubieńskiego
i szaserzy znaleźli się na szczycie, czwarta bateria została osta-
tecznie opanowana. Łącznie więc należy uznać, że w ataku na
przełęcz uczestniczyło nie 125 szwoleżerów — jak utrzymywał
Toedwen — nie 140, jak przyjmowała większość historyków,
ale około 450.
Jest rzeczą zastanawiającą, że Polacy z taką łatwością zdobyli
przełęcz bronioną przecież nie tylko przez 16 armat, ale rów-
nież przez wielotysięczną armię San Juana. Trudno jest znaleźć
w historii wojen napoleońskich — może poza kampanią 1806
roku, kiedy armia pruska była już całkowicie zdemoralizowa-
na — podobne przykłady rozstrzygania batalii tak niewielkimi
siłami.
Do tej pory nie zastanawiano się właściwie, jak rozmieszczone
były oddziały hiszpańskiej piechoty. Dokładne informacje na
ten temat znajdujemy w zeznaniach jeńców pochwyconych
przez Polaków i Francuzów jeszcze przed bitwą, a także po
wspaniałej szarży szwoleżerów. Są one zadziwiająco zgodne co
do tego, że w samej dolinie w bezpośrednim pobliżu drogi oraz
164
trzech baterii znajdowało się około tysiąca żołnierzy milicji
andaluzyjskiej. Na szczycie natomiast było około 2 tys.
żołnierzy tej milicji. Stanowiło to mniej więcej trzecią część
tego, czym dysponował don Benito San Juan w rejonie
Somosierry, bo-wiem trzon jego armii rozmieszczony był w
miasteczku Robre-gordo, a więc o kilka kilometrów na
południe od przełęczy.
Innymi słowy, 3 szwadron szwoleżerów, a następnie inne
szwadrony polskiego pułku nie miały do czynienia z całą 9-ty-
sięczną armią San Juana, ale tylko z 3 tys. żołnierzy. Były to
zresztą bataliony milicji andaluzyjskiej, utworzone zaledwie
cztery miesiące wcześniej i złożone głównie z niewyszkolonych
chłopów. Te bataliony milicji załamały się psychicznie na wi-
dok szarży i poza pierwszą fazą walki, kiedy to ostrzeliwały ata-
kujących Polaków, nie stawiały potem oporu. Jest rzeczą wielce
znamienną, że żaden z lekkokonnych nie wspomina w swej re-
lacji, iż trzeba było zmagać się z hiszpańskimi piechurami.
Zdobywano armaty, rąbano kanonierów, ale ani razu nie doszło
do bezpośredniego starcia z piechurami.
Bardzo ważnym źródłem dla poznania okoliczności polskiego
zwycięstwa są też listy hiszpańskich oficerów pisane 30 listopa-
da rano — a więc na krótko przed polską szarżą — z Robregor-
do i Buitrago 32. Czytamy w nich, że poprzedniego dnia do ar-
mii don Benito San Juana dotarła wiadomość, iż bryg. Sarden
odniósł pod Sepulvedą „wielkie zwycięstwo", w którym za-
dał Francuzom dotkliwe straty. Rozpuszczono wieść, że sa-
mych tylko poległych Francuzów jest 4300. Na cześć żołnierzy
Sardena, którzy przecież wchodzili także w skład armii San
Juana, postanowiono odbyć uroczyste Te Deum w kościele
w Robregordo. l ak więc podczas gdy andaluzyjska milicja po-
zostawiona została na przełęczy, regularne oddziały hiszpań-
skie — bez wątpienia lepiej wyszkolone i sprawniejsze w boju —
uczestniczyły w obchodach wyimaginowanego zwycięstwa da-
leko na tyłach.
Zeznania jeńców zawierają też inne informacje, pozwalające
32 Odpisy tych listów znajdują się w Archives Nationales, AF IV 1613 pl. 1.
Patrz też protokoły przesłuchań jeńców wziętych po bitwie, m.in. ppłk. Anasta-
zio de San Lazar.
165
zrozumieć, dlaczego hiszpański opór był tak słaby. Otóż w wie-
lu pułkach regularnej armii — w gwardii wallońskiej, Jean i lr-
landa, a zapewne również w innych regimentach — służyło
sporo Włochów, Korsykanów, Francuzów, w tym także takich,
którzy zostali wzięci do niewoli pod Baylen i zmuszeni przy-
wdziać hiszpański mundur. Ci ludzie pragnęli jak najszybciej
połączyć się z rodakami, stąd dezerterowali jeszcze przed bitwą,
a gdy załamała się bohaterska obrona kanonierów w dolinie
Somosierra, rzucali broń i poddawali się polskim szwoleżerom
w Robregordo i Buitrago 33.
Co do milicji andaluzyjskiej to zeznania jeńców i dezerterów
są również wielce znamienne. Była ona nie tylko źle wyszkolo-
na, ale także pozbawiona mundurów i ciepłego okrycia. Anda-
luzyjczycy to mieszkańcy samego południa Hiszpanii, zupełnie
nie zaprawieni do surowych warunków klimatycznych Kastylii.
W tym ostatnim dniu listopada, po deszczowej nocy, na wyso-
kości 1400 metrów, pod ośnieżonym szczytem Cerro Barancal
nie mieli zbytniej ochoty do walki.
Don Benito San Juan najwyraźniej przecenił obronność po-
zycji i nie przypuszczał nawet, że kolejne baterie mogą z taką
szybkością być zdobyte przez kawalerię. Gdyby dopuszczał ta-
ką możliwość, to z pewnością dodatkowo ufortyfikowałby drogę
prowadzącą na przełęcz i znacznie wzmocniłby osłonę z piecho-
ty, rozrzuconą w pobliżu baterii. Tymczasem don Benito oba-
wiał się przede wszystkim, że Francuzi mogą obejść jego sta-
nowiska od zachodu drogą prowadzącą od Sepulvedy. Dlatego
też trzymał w Robregordo i Buitrago — w drugiej linii — swe
najlepsze bataliony.
Warto zwrócić uwagę na jeszcze jeden czynnik, który dopo-
mógł w tak szybkim zwycięstwie Polaków. Tym czynnikiem by-
ła mgła. Na przełęczy Somosierra mgła utrzymuje się zawsze
przez wiele godzin, jeśli poprzedniego dnia pada deszcz. Prze-
konałem się o tym nocując w schronisku, które znajduje się
33 Patrz raporty gen. Lassalle'a z przesłuchania jeńców, 20—30 listopa-
da 1830, Archives Nationales, AF IV 1613 pl. 7 oraz z „Interrogatoire de trois
déserteurs et d'un prisonnier de guerre espagnols", Boccquillas 29 Novem-
bre 1808, tamże, AF IV 1613 pl. 8.
166
w miejscu, gdzie niegdyś stała czwarta bateria. Mgła po de-
szczu jest tak gęsta, że nie widać dalej niż na kilka metrów.
Praktycznie niewidoczne są domy po drugiej stronie drogi. Pa-
miętajmy, że szarża odbyła się ostatniego dnia dżdżystego mie-
siąca listopada i że — jak stwierdza to m.in. Niegolewski —
poprzedniego wieczoru padał deszcz. O mgle pisze zresztą wy-
raźnie wielu szwoleżerów, relacjonując wydarzenia z godzin
rannych 30 listopada. „Dla mgły gęstej, która na krok niczego
nie pozwoliła rozpoznać, stanęliśmy przecie przed samymi ba-
teriami hiszpańskimi, które nas też kartaczami przywitały. Nie
mogą jednak Hiszpanie nas rozpoznać, nikogo też z naszych nie
ranili" 34 .
Powróćmy raz jeszcze do obrazu Lejeune'a, o którego dba-
łości o szczegóły już mówiliśmy. Na obrazie tym widzimy
3 szwadron już po zdobyciu pierwszej baterii, kiedy, to minąwszy
zakręt drogi zmierza ku przełęczy, zanurzając się stopniowo
w gęstej mgle.
Ta gęsta mgła powodowała, że szwoleżerowie nie bardzo wi-
dzieli, co mają przed sobą. Przede wszystkim jednak utrudniała
celowanie hiszpańskim kanonierom, którzy nie wstrzelali się
poprzednio w bronioną przez siebie drogę. Tym należy tłuma-
czyć stosunkowo niską liczbę zabitych Polaków. Gdyby pod-
czas szarży panowała piękna słoneczna pogoda, celność hisz-
pańskiego ognia byłaby o wiele większa.
Przede wszystkim jednak gęsta mgła utrudniała stojącej na
szczycie milicji andaluzyjskiej zorientowanie się w sytuacji.
Tylko najbliżej stojący mogli dostrzec sylwetki polskich jeźdź-
ców dopadających armat, rąbiących kanonierów i opanowują-
cych przełęcz. Inni słyszeli wystrzały i krzyki walczących,
świadczące, że walka — początkowo oddalona — szybko prze-
niosła się w pobliże przełęczy, a potem na samą przełęcz. Anda-
luzyjska milicja nie wiedziała po prostu, że na szczycie stanęło
zaledwie kilku czy kilkunastu Polaków. Dochodzące stamtąd
odgłosy interpretowano jako niewątpliwy dowód, że oto jakieś
znaczne oddziały francuskie zdobyły przełęcz, a więc, że bój
34
N i e g o l e w s k i , Somo-Sierra.
167
został już rozstrzygnięty. To przekonanie skłoniło hiszpańską
piechotę do panicznej ucieczki, choć w istocie rzeczy w chwili
gdy resztka 3 szwadronu dotarła do szczytu, nie wszystkie szan-
se zostały jeszcze zaprzepaszczone i energiczna kontrakcja bata-
lionów don Benito mogła spowodować utrzymanie przełęczy.
Pora na wnioski. Jest ich kilka. Szczegółowa analiza zacho-
wanych źródeł, a także samego terenu walki pozwala stwierdzić,
ze walka ta toczyła się nieco inaczej, niż sądzono do tej pory.
Po pierwsze, liczba uczestników szarży była o wiele większa.
Nie 125 lekkokonnych, a niemal pełne dwie kompanie 3 szwad-
ronu (ponad 200 ludzi), do czego trzeba dodać co najmniej
drugie tyle z 1 szwadronu pod Tomaszem Łubieńskim oraz
pluton strzelców konnych gwardii.
Po drugie, Polacy mieli przeciwko sobie nie całą armię don
Benito San Juana obliczaną na 9 tys. żołnierzy, ale 3 tys. ludzi
z nowo sformowanej milicji andaluzyjskiej, niezbyt zaprawionej
w boju i cierpiącej z powodu surowego klimatu. Taka milicja —
jak zresztą mamy na to liczne przykłady z innych bitew — była
bardzo podatna na panikę i opuszczała pole walki, kiedy tylko
wydawało jej się, że „wszystko stracone", albo że „dowódcy
zdradzili". Znakomicie bili się natomiast kanonierzy, którzy —
jak zwykle — woleli ponieść śmierć niż opuścić swe armaty.
Trzy pierwsze baterie były słabsze, niż sądzono do tej pory.
Miały one po dwa a nie po cztery działa, a więc siła ich ognia by-
ła tym samym o połowę mniejsza. Ponadto były to lekkie działa
czterofuntowe, a nie sześcio- czy ośmiofuntowe, jakich używała
artyleria francuska. Mniejsza liczba dział i mniejszy ich kaliber
oznaczał, że straty w polskich szeregach były też na szczęście
mniejsze. Można sądzić, że gdyby rzeczywiście trzy pierwsze
baterie miały po cztery działa — i to większego kalibru —
3 szwadron lekkokonnych nie dotarłby do szczytu przełęczy.
Czy oznacza to, że szarża polskich szwoleżerów nie miała
w sobie nic z prawdziwego bohaterstwa? Taki wniosek byłby cał-
kowicie fałszywy. Ogrom strat w zabitych, rannych, kontuzjo-
wanych, obalonych na ziemię, a więc niezdolnych do dalszej
szarży wskazuje, że 3 szwadron sięgnął granic swych możliwoś-
ci. Zdobył kolejno cztery baterie w wyjątkowo trudnym terenie,
168
jadąc cały czas pod górę na odcinku co najmniej dwu i pół ki-
lometra, stale ostrzeliwany przez piechotę czającą się za skal-
nymi odłamkami. Dokonał tego tracąc kolejno czterech dowód-
ców, mieszając się parokrotnie, podejmując wciąż na nowo atak
i mimo wszystko posuwając się do przodu. Po tej wspaniałej
szarży szwadron właściwie przestał istnieć jako jednostka bojo-
wa — przynajmniej nie był zdolny do dalszych działań w naj-
bliższych dniach. To, czego dokonał, było czymś znacznie
większym, niż wymagało się zazwyczaj od szwadronu jazdy.
Nigdy przedtem ani też nigdy potem żaden podobnych roz-
miarów oddział kawalerii nie zdobył się na taki czyn w piętna-
stoletniej napoleońskiej epopei.
Chodzi jednak o to, by spojrzeć na tę szarżę nie przez pryz-
mat legendy, jaka ukształtowała się w latach zaborów, kiedy to
potrzebny był taki mit, iż „Polak wszystko potrafi" i „Polak
wszędzie przejdzie". Nie trzeba utrwalać fałszywej tradycji, że
125 ludzi pokonało armię hiszpańską sięgającą 9 tys. żołnierzy.
Byłaby to bowiem zupełnie nieprawdopodobna walka w pro-
porcji jeden do stu. To, co osiągnęło 400 lekkokonnych, którzy
zdobyli 16 dział i zmusili do panicznej ucieczki 3 tys. żołnierzy,
było i tak niezwykłym osiągnięciem, któremu równych trudno
jest znaleźć w wojnach Wielkiej Rewolucji i Pierwszego Cesar-
stwa.
NA POBOJOWISKU
Aneks nr 1
3 kompania
Dowódca:
Dziewanowski Jan, październik 1806 kpt. w sztabie gen. Milhauda,
5 VI 1807 do pułku szwoleżerów, śmiertelnie ranny pod Somosier-
rą, zmarł 5 XII 1808 w Madrycie.
Dowódcy plutonów:
Krzyżanowski Stefan, 16 X 1806 zastępca dowódcy poznańskiej gwar-
dii honorowej, 14 I 1807 por. jazdy, adiutant marsz. Lefebvre'a, 5
VI 1808 por. w pułku szwoleżerów, poległ pod Somosierrą.
Rowicki Gracjan, ur. 8 X 1785 w Grudusku, woj. płockie, 10 X 1806
w poznańskiej gwardii honorowej, 12 III 1808 ppor. w pułku szwo-
leżerów, poległ pod Somosierrą.
p.o. Roman Wiktor wach.
p.o. Toedwen Wincenty wach.
Starsi wachmistrze:
Cichocki Dominik, ur. 21 XI 1781 w Kopicach, pow. siedlecki, syn
Michała i Teresy Stawińskiej, 31 V 1807 szwol., 1 IX 1808 bryg.,
1 XI 1807 wach., 20 XI 1808 st. wach., 17 II 1811 ppor. w 8 pułku
lansjerów, 1 I 1814 kpt. w 3 pułku eklererów, 1812 por. w 3 pułku
szwoleżerów litewskich, kampanie 1808—1814, w czasie Stu Dni
por. w 7 pułku lansjerów, Legia Honorowa 10 III 1809 za Somo-
sierrę.
Trawiński Piotr, ur. 5 IX 1779 w Gorzejowej, Galicja, syn Franciszka
i Antoniny Zawadzkiej, 9 VII 1807 szwol., 1 IX 1807 bryg., 1 XI
1807 wach., 1 XII 1807 st. wach., 17 II 1811 ppor. w 4 pułku Legii
Nadwiślańskiej, potem por. i kpt. w 8 pułku lansjerów, kampanie
1808—1813, ranny nad Berezyną i pod Dreznem, wzięty do niewoli
po kapitulacji Drezna.
172
Wachmistrze:
Babicki Józef, ur. 6 X 1789 w Wiskitkach, syn Ludwika i Teresy So-
bolewskiej, 5 IX 1807 szwol., 1 XII 1807 furier, 20 XI 1808 wach.,
kampanie 1808—1812, pozostał w tyle 2 I 1813, Legia Honorowa
7 XII 1809 za Somosierrę.
Firleing Ludwik, ur. 14 IX 1788 na Podolu, syn Ludwika i Franciszki,
4 IX 1807 szwol., 10 IX 1807 bryg., 1 XII 1807 wach., kampania
1808—1809, poległ 6 VII 1809 pod Wagram.
Gotartowski Florian, ur. 18 IV 1788 w Liniewie k. Sibiniewa, syn
Franciszka i Wiktorii Leskiej, 21 X 1807 szwol., 1 XII 1807 bryg.,
1 VIII 1808 wach., 21 VIII 1809 ppor., 9 V 1811 por., kampanie
1808—1814.
Górski Józef, ur. 19 III 1778 w Rożkach, pow. wołkowyski, syn Jana
i Pauliny Jelskiej, 28 VII 1807 szwol, 1 XI 1807 bryg., 1 XII 1807
wach., kampanie 1808—1814, wrócił z pułkiem do Polski, Legia
Honorowa 14 IV 1813 za kampanię rosyjską.
Obliński Kazimierz, ur. 17 IV 1790 w Bielinach, Galicja, syn Michała
i Konstancji Brockiej, 28 VII 1807 szwol., 1 XI 1807 bryg., 1 V
1808 wach., kampania 1808—1809, zmarł 19 VII 1809 w szpitalu
w Wiedniu z ran odniesionych pod Wagram.
Roman Wiktor, ur. 22 VI 1784 w Stężycy k. Żelechowa, syn Placyda
i Angeliki Grabowskiej, 28 VII 1807 szwol., 1 XI 1807 bryg.,
1 VIII 1808 wach., 10 III 1809 ppor., 17 II 1811 por. w 7 pułku
lansjerów, 6 IV 1811 kpt. w 8 pułku lansjerów, 26 VI 1812 w pułku
szwoleżerów gwardii, 1 III 1813 kpt., kampanie 1808—1814, Legia
Honorowa 7 V 1811, ranny dwa razy pod Somosierrą. W Królestwie
Polskim był ppłk. w komisariacie ubiorczym 1815—1830. Zmarł
1 II 1847.
Toedwen Wincenty, ur. 1788 w Dzięciołowie, Litwa, 2 IX 1807
szwol., 1 XI 1807 bryg., 1 XII 1807 wach., 10 III 1809 ppor., 17 II
1811 por., 11 VIII 1812 kpt. w 3 pułku szwoleżerów litewskich,
1 I 1814 w 3 pułku eklererów, kampanie 1808—1814, ranny pod
Somosierrą, Legia Honorowa 7 V 1811.
Brygadierzy:
Artynowicz Zorobabel, ur. 8 VIII 1757 w Żwaricu, Podole, syn Pas-
chalisa i Anny Zarobińskiej, 21 VIII 1807 szwol., 1 XI 1807 bryg.,
kampania 1808—1809, reformowany 21 VI 1810.
Łącki Stanisław, ur. 12 V 1790 w Kutnie, syn Antoniego i Magdaleny
Pieczyńskiej, 28 VII 1807 szwol., 1 I 1808 bryg., 10 IV 1809 wach.,
4 V 1811 ppor., kampanie 1808—1811.
173
Szwoleżerowie:
Białkowski Konstanty, ur. 4 X 1789 w Rudzie, woj. poznańskie, syn
Franciszka i Agaty Marzentowicz, 12 XII 1807 szwol., 16 V 1811
bryg., 17 X 1812 wach., kampanie 1808—1814, Legia Honorowa 16
VIII 1813.
Bojanowski Walenty, ur. 22 III 1788 w Głędzianowie, Łęczyckie, syn
Michała i Franciszki Zielińskiej, 1 XI 1807 szwol, kampanie
1808—1812, zginął 11 XII 1812 między Wilnem a Kownem.
Buczkowski Jan, ur. 5 X 1781 w Woli, syn Michała i Agnieszki Petry-
174
kowskiej, 26 XII 1807 szwol., 2 V 1811 st. wach. w 8 pułku lansje-
rów, kampanie 1808—1811.
Buszkowski Jan, ur. 12 VI 1780 we Frankach, syn Benedykta i Kata-
rzyny Kacińskiej, 15 XI 1807 szwol., kampanie 1808—1813, wzięty
do niewoli 2 II 1813.
Buyno Michał, ur. 24 IX 1777 w Groszkowie, Siedleckie, syn Jerzego
i Magdaleny Szeremskiej, 15 XI 1807 szwol., kampanie 1808—1813,
wzięty do niewoli 19 X 1813 pod Lipskiem, Legia Honorowa 14 V
1813. W powstaniu listopadowym por. jazdy. Od 1832 we Francji,
zmarł 1852 w Astafort.
Cichocki Marceli, ur. 9 IX 1789 w Zawodowie, Sieradzkie, syn Micha-
ła i Zuzanny Michalskiej, 1 XI 1807 szwol., kampanie 1808—1814,
wrócił z pułkiem do Polski.
Ciesielski Ludwik, ur. 11 IX 1790 w Remia (?), syn Wojciecha i Jani-
ny Magielskiej, 1 XI 1807 szwol., poległ pod Somosierrą.
Czernik Ignacy, ur. 2 III 1783 w Woli, Sieradzkie, syn Wojciecha
i Katarzyny Błeszyńskiej, 6 X 1807 szwol., 10 IV 1809 bryg., 15
X 1812 wach., kampanie 1808—1814, wrócił z pułkiem do Polski,
ranny pod Wagram, Legia Honorowa 13 XII 1809.
Drożdżyński Ignacy, ur. 11 III 1788 w Słubicy, syn Ignacego i Domi-
celi, 26 XII 1807 szwol., poległ pod Somosierrą.
Głębocki Stanisław, ur. 7 VI 1789 w Warszawie, syn Antoniego
i Małgorzaty Gatkowskiej, 14 X 1807 szwol., kampanie 1808—1812,
wzięty do niewoli 25 IX 1812.
Głowacki Michał, ur. 17 XII 1777 w Bokłowinach, syn Antoniego
i Zofii Zakrzewskiej, 6 XI 1807 szwol., 15 XII 1811 bryg., kampa-
nie 1808—1812, poległ 16 XI 1812 pod Krasnem, Legia Honorowa
13 XII 1809.
Godlewski Ignacy, ur. 7 IX 1784 w Morsku, syn Rocha i Anastazji
Milewskiej, 4 IX 1807 szwol., 1 I 1811 bryg., 23 III 1813 zdegra-
dowany* kampanie 1808—1814, wrócił z pułkiem do Polski.
Godlewski Józef, ur. 11 V 1790 w Wygnanowie, syn Rocha i Anastazji
Milewskiej, 26 XII 1807 szwol., kampania 1808—1809, zmarł 30 IX
1809 w Wiedniu.
Jabłkowski Józef, ur. 4 II 1789 w Jabłonce, Galicja, syn Kacpra i An-
ny Adamowskiej, 29 X 1807 szwol., 1 V 1811 bryg., kampanie
1808—1812, zginął 20 XII 1812.
Jaworski Gabriel, ur. 1 VIII 1790 w Suborowicach, Końskie, syn Mi-
kołaja i Jadwigi Rychłowskiej, 1 XI 1807 szwol., kampanie
1808—1812, zginął 9 XII 1812 między Wilnem a Kownem.
Kaniewski Józef, ur. 1 VIII 1788 w Opatowie, syn Franciszka i Kata-
rzyny Dobiriskiej, 11 I 1808 szwol., kampanie 1808— 1812, zginął
20 VII 1812 w Głębokiem.
175
Karpiński Ignacy, ur. 12 III 1775 w Świeczowie k. Pułtuska, syn
Wojciecha i Elżbiety Goryszewskiej, 6 XII 1807 szwol., kampania
1808—1809, reformowany 21 VI 1810. W Królestwie Polskim był
kpt. w 5 kompanii weteranów w woj. sandomierskim.
Kieszwaradyn Jan, ur. 5 X 1790 w Radziminie, Sandomierskie, syn
Jana i Marii Dudejskiej, 15 XI 1807 szwol., 17 IV 1810 bryg.,
1 VIII 1812 furier, kampanie 1808—1813, został w tyle 22 X 1813
po bitwie pod Lipskiem.
Kolczyński Seweryn, ur. 1782 w Standziszynie k. Kalisza, syn Ignace-
go i Anety Bublewskiej, 31 XII 1807 szwol., kampania 1808—1809,
wykreślony II 1811 z racji zbyt długiej nieobecności.
Konarzewski Piotr, ur. 17 III 1786 w Szyszkach, pow. pułtuski, syn
Marcina i Marii Cieszkowskiej, 4 IX 1807 szwol., kampania
1808—1809, poległ 6 VII 1809 pod Wagram.
Konolkiewicz Józef, ur. 7 III 1792 w Warszawie, syn Michała i Tekli
Markiewicz, 15 X 1807 szwol., kampania 1808, zmarł 1 VII 1809
w szpitalu w Chantilly.
Konopka Antoni, ur. 7 III 1776 w Warszawie, syn Jakuba i Anny Dą-
browskiej, 10 XI 1807 szwol., kampanie 1808— 1810, reformowany
25 VI 1811.
Koszutski Nepomucen, ur. 5 IV 1782 w Woj. poznańskim, syn Ignace-
go i Katarzyny Marcińskiej, 11 I 1808 szwol., 1 I 1811 bryg., 31
XII 1811 zdegradowany, kampanie 1808—1811, wygnany z pułku
22 V 1812 w Poznaniu.
Kozakowski Stanisław, ur. 6 II 1765, syn Macieja i Rozalii Kamiń-
skiej, 3 X 1807 szwol., kampania 1808—1809, zwolniony 21 V 1811.
Krassowski Andrzej, ur. 8 I 1769 w Krassowie, gub. wileńska, syn
Andrzeja i Teresy, 15 X 1807 szwol., kampanie 1808—1811, 1 V
1811 bryg. w 8 pułku lansjerów.
Krassowski Kacper, ur. 1 I 1778 w Koszelewach, Wołyń, syn Łukasza
i Magdaleny Jakczewskiej, kampanie 1808—1812, 11 VIII 1812
ppor. w 3 pułku szwoleżerów gwardii.
Krantz Jan, ur. 18 VII 1787 w Warszawie, syn Jana i Janiny Janel-
czyk, 14 VIII 1807 trębacz, 6 VII 1808 szwol., kampanie
1808—1813, zaginął 25 X 1813 po bitwie pod Lipskiem.
Larecki Bogumił, ur. 7 VIII 1786 w Boslinie, syn Stefana i Apolonii
Domaszewskiej, 1 XI 1807 szwol., kampania 1808—1809, poległ
6 VII 1809 pod Wagram.
Laskowski Michał, ur. 4 II 1782 w m. Pokost, woj. bracławskie, syn
Jana i Gertrudy Żukówny, 3 X 1807 szwol., kampanie 1808—1811,
21 V 1811 bryg. w 8 pułku lansjerów.
176
Lencki Rajmund, ur. 20 XI 1787 w Wolińsku, Galicja, syn Rajmunda
i Magdaleny Egersdorf, 29 X 1807 szwol., kampanie 1808—1812,
zaginął 22 XI 1812 w Tołoczynie.
Leszczyński Józef, ur. 18 XII 1765 w Lipowie, woj. wileńskie, syn
Stanisława i Katarzyny Pietraszkiewicz.
Leznicki Józef, ur. 13 V 1789, syn Kazimierza i Wiktorii Tymińskiej,
11 XI 1807 szwol., kampania 1808—1809, poległ 6 VII 1809 pod
Wagram.
Lumkowski Teodor, ur. 5 III 1785 w Kostynicach, Podole, syn Igna-
cego i Marii Baranowskiej, 3 X 1807 szwol., kampanie 1808—1812,
zaginął 9 XII 1812 między Wilnem a Kownem.
Magierski Karol, ur. 8 XI 1788 w Toruniu, syn Karola i Marii Dzię-
cielskiej, 5 IX 1807 szwol., kampanie 1808—1811, 1 V 1811 wach.
w 8 pułku lansjerów.
Magowski Romuald, ur. 7 VII 1786 w Woli, Galicja, syn Wojciecha
i Marii Lewandowskiej, 6 X 1807 szwol., kampania 1808—1809,
ranny pod Somosierrą i w Austrii, 14 IV 1810 reformowany.
Malczewski Urban, ur. 13 IV 1790 w Kowalsku, syn Wincentego
i Marii Umińskiej, 15 XI 1807 szwol., kampanie 1808—1814, Legia
Honorowa 14 IX 1813.
Marcinkowski Michał, ur. 11 VI 1782 w Ujazdowie, syn Ignacego
i Rozalii, 26 XII 1807 szwol., kampania 1808—1809, reformowany
21 II 1810.
Mączewski Dominik, ur. 5 IX 1809, bryg., kampanie 1808—1812, za-
• ginął 27 XI 1812 po przejściu Berezyny.
Michalski Bartłomiej, ur. 6 XI 1790 w Głupowie, woj. poznańskie, syn
Jana i Jadwigi Gabryelskiej, 26 XII 1807 szwol., kampanie
1808—1813, został w tyle 19 X 1813 po bitwie pod Lipskiem.
Mikołowicz Tomasz, ur. 17 III 1785 w Nowym Mieście, Litwa, syn
Andrzeja i Agaty Iwanowskiej, 4 X 1807 szwol., kampania
1808—1809, wykreślony 14 X 1809 z racji zbyt długiej nieobecnoś-
ci.
Moniuszko Wincenty, ur. 16 III 1789 we Wrocieniu k. Białegostoku,
syn Wojciecha i Marianny Pinkowskiej, 14 XII 1807 szwol., kam-
panie 1808—1810, 1 V 1811 wach. w 8 pułku lansjerów.
Moszyński Jacenty, ur. 28 VI 1774 w Bereznej k. Żytomierza, syn
Antoniego i Franciszki Grekówny, 15 Xl 1807 szwol., 6 IV 1809
bryg., 1 I 1811 wach., kampanie 1808—1814.
Narkiewicz Paweł, ur. 5 IV 1789 w Warszawie, syn Jana i Marianny,
14 XII 1807 szwol., kampanie 1808—1812, zaginął 9 XII 1812 mię-
dzy Wilnem a Kownem.
177
Nowiński Stanisław, ur. 5 IV 1789 w Pietrzykowie k. Radomia, syn
Łukasza i Marii Wiłkoszewskiej, 1 XI 1807 szwol., 4 II 1814 bryg.,
kampanie 1808—1814, wrócił z pułkiem do Polski.
Norwiłło Tadeusz, ur. 25 IX 1779 w Łownaczyszkach, woj. wileńskie,
syn Jerzego i Marii Maciejewskiej, 6 X 1807 szwol., kampanie
1808—1812, wzięty do niewoli 25 IX 1812.
Nurkowski Sylwester, ur. 12 XII 1782 w Lipnie, syn Tomasza i Marii
Kaczewskiej, 15 XI 1807 szwol., 22 III 1810 bryg., kampanie
1808—1813, poległ 22 V 1813.
Olszewski Jan, ur. 4 X 1788 w Maszkiewiczach, syn Michała i Zofii
Płochockiej, I XI 1807 szwol., kampania 1808—1809, poległ 6 VII
1809 pod Wagram.
Opęchowski Jan, ur. 14 VI 1781 w Opęchowie, syn Walentego i Józe-
finy Mierzejewskiej, 15 XI 1807 szwol., kampanie 1808—1813,
przeszedł 1 I 1814 do 3 pułku eklererów.
Ordynicz Ambroży, ur. 5 IX 1786 w pow. oszmiańskim, syn Waw-
rzyńca i Teresy, 6 X 1807 szwol., kampanie 1808— 1812, ranny pod
Wagram, został w tyle 1 IV 1813 w Stuttgarcie.
Oyrzanowski Jan, ur. 5 IV 1790 w Leszczyncach, Sieradzkie, syn
Konstantego i Marii Barczewskiej, 1 XI 1807 szwol., kampanie
1808—1814, wrócił z pułkiem do Polski.
Pasikowski Błażej, ur. 3 III 1789 w Gościonowie, Sieradzkie, syn
Franciszka i Marii Rosickiej, 1 XI 1807 szwol., kampanie
1808—1812, zaginął 12 XII 1812 w Kownie.
Perzanowski Adam, ur. 4 XI 1789 w Kutnie, syn Józefa i Katarzyny
Dworzeckiej, 6 IX 1807 szwol., kampanie 1808—1812, zaginął 20
VII 1812 w Głębokiem.
Poniński Józef, ur. 6 I 1779 w m. Brostel, woj. gnieźnieńskie, syn
Marcelego i Michaliny, 1 XI 1807 szwol., kampanie 1808—1814,
wrócił z pułkiem do Polski.
Przvgodzki Krzysztof, ur. 6 X 1783 w Mordach, syn Jana i Marii
Różańskiej, 14 VIII 1807 szwol., kampania 1808— 1809, 15 IX
1809 ppor. w 3 pułku piechoty Legii Nadwiślańskiej, 25 III 1811
por.
Rayski Jan, ur. 13 XII 1784 w Wielogłowie, woj. płockie, syn Józefa
i Marii Wyrzykowskiej, 1 XI 1807 szwol., 28 I 1813 bryg., kampa-
nie 1808—1814, wrócił z pułkiem do Polski, 28 XI 1813 Legia Ho-
norowa.
Rokuszewski Faustyn, ur. 7 V 1787 w Oleszynie, woj. płockie, syn Ja-
kuba i Anny Rykalskiej, 1 XI 1807 szwol., poległ pod Somosierrą.
Rokuszewski Tomasz, ur. 24 X 1783 w Górnie, woj. kaliskie, syn Woj-
178
ciecha i Marii Mańkowskiej, 1 XI 1807 szwol., kampanie
1808—1812, zaginął 22 XI 1812 pod Tołoczynem.
Różański Wincenty, ur. 18 VI 1787 w Kokociach, woj. krakowskie,
syn Jacentego i Elżbiety Gierszówny, 1 XI 1807 szwol., kampanie
1808—1813, zaginął 22 X 1813 po bitwie pod Lipskiem, 14 V 1813
Legia Honorowa.
Rymdeyko Ignacy, ur. 4 V 1789 w Miłowianach k. Szawelska, syn Ta-
deusza i Rozalii Kalinówny, 4 X 1807 szwol., poległ pod Somosier-
rą.
Sieradzki Feliks, ur. 31 V 1788 w Włonkowie, syn Jana i Antoniny
Nesterowicz, 1 XI 1807 szwol., bryg., 15 X 1812 wach., kampanie
1808—1812, zaginął 4 XII 1812 w Smorgoniach.
Skarżyński Franciszek, ur. 6 I 1790 w Skarżynie, woj. płockie, syn
Kacpra i Marii Pużkowskiej, 14 X 1807 szwol., kampanie
1808—1813, wzięty do niewoli 20 X 1813 po bitwie pod Lipskiem.
Skrzyszewski Michał, ur. 9 V 1777 w Krasnem, woj. sandomierskie,
syn Łukasza i Franciszki Klembowskiej, 1 XI 1807 szwol., kampanie
1808—1811, reformowany 6 VII 1812.
Stankiewicz Mateusz, ur. 11 III 1785 w Kotmanach w Rosji, syn
Andrzeja i Teofili Chomikowskiej, 27 X 1807 szwol., kampania
1808—1809, przeniesiony 1 II 1809 do linii.
Stępkowski Józef, ur. 8 XII 1773 w Szarkontach, syn Jana i Marii
Woronowicz, 6 X 1807 szwol., kampanie 1808—1812, zaginął 6 XII
1812 w Wilnie.
Sulerzycki Leon, ur. 13 I 1792 w Lopicncach, Lubelskie, syn Fran-
ciszka i Rozalii Prażmowskiej, 6 IX 1807 szwol., poległ pod Somo-
sierrą.
Suszyński Karol, ur. 19 VII 1777 w Suszynie, syn Marcina i Katarzy-
ny Juliewicz, 1 XI 1807 szwol., kampanie 1808—1812, zaginął 28
XI 1812 po przejściu Berezyny, 7 XII 1808 Legia Honorowa za
Somosierrę.
Szawłowski Antoni, ur. 5 II 1777 w Obrzalu, Podole, syn Piotra i Ro-
zalii Dąbrowskiej, 5 X 1807 szwol., kampanie 1808—1810, odesłany
8 IV 1811 do Flessingue do batalionu kolonialnego.
Świtalski Franciszek, ur. 12 XII 1788 w Gorzowie, Sieradzkie, syn
Józefa i Wiktorii Gutkowskiej, 1 XI 1807 szwol., 1 VII 1812 bryg-,
1 II 1814 wach., kampanie 1808—1814, wrócił z pułkiem do Polski.
Trzeciak Wiktor, ur. 13 V 1786 w Szymakach, Grodzieńskie, syn
Franciszka i Konstancji Budzeliewicz, 4 IX 1807 szwol., 11 VI 1809
bryg., 1 I 1811 wach., kampania 1808—1809.
179
Urbanowski Konstanty, ur. 12 VII 1773 w Chudopsiach, woj. po-
znańskie, syn Ignacego i Józefiny Mierochowskiej, 14 VIII 1807
szwol., kampania 1808—1809, reformowany 21 VI 1810.
Wasilewski Aleksander, ur. 4 V 1778 w Prochnej, syn Krystiana i Re-
giny, 26 XII 1807 szwol., poległ pod Somosierrą.
Waszelewski Józef, ur. 5 XI 1773 w Szkryleszkach, syn Marcina i Jó-
zefiny, 3 X 1807 szwol., kampanie 1808—1810, zwolniony 21 V
1811.
Wędziszewski Jakub, ur. 6 III 1788 w Proszowicach k. Myślenic, syn
Michała i Franciszki Burskiej, 10 XI 1807 szwol., kampanie
1808—1814.
Wiśniewski Euzebiusz, ur. 28 XI 1788 w Poniemoniu, syn Kazimierza
i Dominiki Szynkiewicz, 1 XI 1807 szwol., kampanie 1808—1812,
zaginął 6 XII 1812 w Wilnie.
Wiśniewski Karol, ur. 21 XI 1789 w Rumbowicach, woj. mazowieckie,
syn Leonarda i Izabeli Łapińskiej, od 1802 w służbie pruskiej, 1807
w pułku szwoleżerów, kampanie 1808—1810, 1 V 1811 furier
w 2 pułku ułanów nadwiślańskich.
Wiśniewski Paweł, ur. 1783 w Burzyninie k. Sieradza, syn Jana
i Franciszki Piotrowskiej, 1 XI 1807 szwol., wzięty do niewoli 30 XI
1808 w czasie rekonesansu.
Woronkiewicz Grzegorz, ur. 20 I 1784 w Wasilkowie, Białostockie,
syn Teodora i Katarzyny Żuchowskiej, 5 X 1807 szwol., kampanie
1808—1810, zwolniony 25 VI 1811.
Woytakiewicz Wincenty, ur. 16 VII 1788 w Guskowej k. Bochni, syn
Józefa i Marianny Chrząszcz, 12 XII 1807 szwol., 27 VIII 1809
bryg., 1 VII 1812 wach., kampanie 1808—1814, Legia Honorowa
14 IX 1813.
Zakrzewski Walenty, ur. 4 IX 1792 w Margolinie, syn Michała i Bar-
bary Modlińskiej, 1 XI 1807 szwol., kampania 1808—1809, zmarł
31 VIII 1809 w szpitalu w Wiedniu.
Zaręba Maciej, ur. 5 IV 1781 w Budziszewie, syn Antoniego i Petrone-
li Łuniewskiej, 13 X 1807 szwol., kampanie 1808—1812, zaginął 22
XI 1812 pod Tołoczynem.
Zawadzki Marcin, ur. 6 I 1783 w Kęczminie, woj. kaliskie, syn Walen-
tego i Barbary Terpiłowskiej, 1 XI 1807 szwol., kampanie
1808—1812, 22 XI 1812 trafił do szpitala w Orszy i tam wzięty do
niewoli.
Zawadzki Wawrzyniec, ur. 4 V 1791 w Gośkach, pow. ciechanowski,
syn Walentego i Barbary Kamińskiej, 27 IX 1807 szwol., stracił pa-
lec pod Somosierrą, kampania 1808—1809, zwolniony 24 X 1809.
180
Żerokowicz Józef, ur. 1 III 1789 na Wileńszczyźnie, syn Sylwestra
i Praksedy Sylewskiej, 3 X 1807 szwol., kampanie 1808—1812, za-
ginął 22 XI 1812 pod Tołoczynem.
Trębacze:
Amboise Joseph Marc, ur. 5 III 1790 w Tours, syn Martina i Julie
Bardine, 6 VII 1808 trębacz, potem bryg. trębaczy, kampanie
1808—1814.
Charpenticr Jean, ur. 20 IX 1783 w Pontchartrin, dep. Seine et Oise,
syn Jeana i Agathe Delaunay, w wojsku od 1796, 6 XI 1807 trębacz,
kampania 1808—1809, reformowany 30 IX 1809.
Franciscano Antonio, ur. 15 I 1770 w Turynie, syn Antonia i Teresy
Coqiola, od 1784 na służbie Sardynii, potem w wojskach francu-
skich, od 27 IX 1807 w pułku szwoleżerów, kontuzjowany w pierś
pod Somosierrą, zwolniony 14 IV 1810.
7 kompania
Dowódca:
Krasiński Piotr, ur. 26 XI 1783 we Lwowie, 22 XII 1806 por. w 2 puł-
ku ułanów, 10 IV 1806 kpt., 12 III 1808 w pułku szwoleżerów,
17 II 1812 szef szwadronu, kampanie 1807—1813, Krzyż Oficerski
Legii Honorowej 14 IX 1813, kontuzjowany pod Somosierrą.
Dowódcy plutonów:
Szeptycki Wincenty, 12 III 1808 por. w pułku szwoleżerów.
Rudowski Ignacy, 12 III 1808 ppor. w pułku szwoleżerów, zginął pod
Somosierrą.
Niegolewski Andrzej, ur. 30 XI 1786 w Bytyniu, 10 X 1806 w poznań-
skiej gwardii honorowej, 4 I 1807 ppor. w 5 pułku jazdy, 5 VI 1807
ppor. w pułku szwoleżerów, 10 III 1809 por., 3 VII 1812 kpt. przy
sztabie głównym Wielkiej Armii, 11 V 1813 szef szwadronu w sztabie
głównym, kampanie 1806—1813, Legia Honorowa 10 III 1809, wie-
lokrotnie ranny pod Somosierrą.
Zielonka Benedykt, ur. 15 III 1785 w Cynegówce, 21 II 1808 szwol., 1
III 1808 bryg., 1 VI 1808 wach., 4 X 1808 ppor., 21 VIII 1809 por.,
17 VII 1813 kpt., 15 III 1814 szef szwol., kampanie 1808—1814,
Legia Honorowa 13 XII 1809, Krzyż Oficerski Legii Honorowej
17 II 1814, kawaler cesarstwa 16 VIII 1813.
181
Rachmistrze:
Dabczewski Jakub, ur. 23 VI 1779 w Hryniowie k. Lwowa, syn Jaku-
ba i Marii Szumlańskiej, 29 IX 1807 szwol., 1 XI 1807 bryg., 5 XII
1807 wach., kampania 1808—1809, reformowany 15 II 1810, Legia
Honorowa 5 XII 1808 za Somosierrę, gdzie „jeden z pierwszych
wdarł się na ostatnią baterię", w powstaniu listopadowym mjr, od
1832 na emigracji we Francji.
Kierznowski Józef, ur. 19 III 1786 w Stoku, Podlasie, syn Kazimierza
i Heleny Czechowskiej, 26 VIII 1807 szwol., 1 XII 1807 bryg., 15
XII 1807 wach., kampania 1808—1809, ranny pod Somosierrą
w prawą nogę, reformowany 15 XII 1810, Legia Honorowa 13 XII
1809.
Kujawski Wojciech, ur. 24 IV 1780 w Warszawie, syn Wojciecha i Ka-
tarzyny, 19 IV 1807 szwol., 1 V 1807 bryg., 20 XI 1808 wach., 1 VI
1812 ppor., kampanie 1808—1812.
Sokołowski Antoni, ur. 21 V 1785 w Bruszewie, Podlasie, syn Józefa
i Zuzanny Lewickiej, 14 VIII 1807 szwol., 1 X 1807 bryg., 15 XII
1807 wach., ranny pod Somosierrą, zmarł w styczniu 1809 w szpita-
lu w Madrycie, 10 III 1809 mianowany pośmiertnie ppor.
Brygadierzy:
Boczkowski Józef, ur. 20 III 1789 w Robnicach, Sieradzkie, syn Piotra
i Antoniny Wojtkowskiej, 14 VIII 1807 szwol., 1 XI 1807 bryg., 15
V 1812 wach., 11 IV 1813 st. wach., kampanie 1808—1814, powró-
cił z pułkiem do Polski.
Bodurkiewicz Jan, ur. 29 VI 1788 w Zarzycach, woj. krakowskie, syn
Antoniego i Małgorzaty Niewiadomskiej, 4 IX 1807 szwol., 1 XI
1807 bryg., 1 V 1811 wach., kampanie 1808—1814, poległ 28 III
1814.
Grothus Antoni, ur. 3 V 1790 w Okszycu, syn Józefa i Tekli Jaszow-
skiej, 21 IX 1807 szwol., 1 XI 1807 bryg., 1 I 1809 wach., 17 II
1811 ppor., kampanie 1808—1812, Legia Honorowa 13 XII 1809.
Grodzicki Piotr, ur. 7 VII 1784 w Kuszyncach, woj. bracławskie, syn
Wojciecha i Wiktorii Jankowskiej, 1 XI 1807 szwol., 15 XII 1807
bryg., 1 VIII 1809 wach., kampanie 1808—1814, powrócił z puł-
kiem do Polski, Legia Honorowa 14 V 1813.
Kęstowicz Józef, ur. 9X1 1782 w Tryszkach, woj. wileńskie, syn Sta-
nisława i Marii Urbanowicz, 3 IX 1807 szwol., 1 IV 1808 bryg., 18
II 1810 wach., 8 VII 1813 ppor., kampanie 1808—1812.
Marski Jan, ur. 3 X 1789 w Połowcach, pow. brzesko-litewski, syn
Konstantyna i Elżbiety Kulińskiej, 6 X 1807 szwol., 15 XII 1807
182
bryg., 15 V 1812 wach., kampanie 1808—1812, zaginął 6 XII 1812
w Wilnie.
Mroczek Kajetan, ur. 8 Xl 1786 w Jerzenie, syn Jana i Franciszki
Lipskiej, 5 IX 1807 szwol., 1 IX 1808 bryg., poległ pod Somosierrą.
Tarasowicz Michał, ur. 15 VI 1786 w Szereszowie, syn Michała i An-
ny Rykolskówny, 1 X 1807 szwol., 1 XII 1807 bryg., 15 V 1811 fu-
rier, 1 VII 1812 wach., kampanie 1808—1814, powrócił z pułkiem
do Polski.
Furier
Zamoyski Michał, ur. 7 IV 1785 na Pradze, syn Michała i Rozalii
Głowackiej, 14 IV 1807 szwol., 1 IX 1807 furier, 15 V 1811 wach.,
26 VI 1812 ppor., kampanie 1808—1812, Legia Honorowa 13 XII
1809.
Szwoleżerowie:
Adamowski Adam, ur. 15 II 1788 w Warszawie, syn Tadeusza i Ag-
nieszki Czarneckiej, 15 X 1807 szwol., kampanie 1808—1812, wzię-
ty do niewoli 20 XI 1812.
Ballogh Jan, ur. 11 II 1791 w Brodach, Galicja, syn Jana i Marii Zie-
mnicz, 13 X 1807 szwol., kampania 1808—1809, reformowany 30
IX 1809.
Baszczyński Leon, ur. 17 IV 1787 w Buczynie, Sieradzkie, syn Woj-
ciecha i Augustyny, 1 XI 1807 szwol., zmarł 31 XII 1808 w szpitalu
w Madrycie z ran odniesionych pod Somosierrą.
Baykowski Antoni, ur. 3 V 1790 w Wyszczowiczach, pow. żytomierski,
syn Andrzeja i Marianny Krzeczkowskiej, 15 X 1807 szwol., kam-
panie 1808—1813, wzięty do niewoli 24 X 1813 po bitwie pod Lip-
skiem.
Boczkowski Ignacy, ur. 1 VIII 1786 w Kole, syn Piotra i Antoniny
Wojtkowskiej, i XI 1807 szwol., 1 III 1811 bryg., kampanie
1808—1814, wzięty do niewoli 25 III 1814 pod Arcis sur Aube.
Borowski Franciszek, ur. 1 XI 1777 w Izbicy, Kujawy, syn Łukasza
i Marianny Rerznowskiej, 1 XI 1807 szwol., kampanie 1808—1814,
zaginął 30 XII 1812 w Elblągu, powrócił do pułku 6 I 1813, wrócił
z pułkiem do Polski.
Borski Feliks, ur. 7 II 1791 w Budziszewicach, woj. kaliskie, syn Woj-
ciecha i Jadwigi Szydłowskiej, 21 IX 1807 szwol., kampania 1808,
wykreślony 1 II 1809, przeszedł do linii.
Braun Jan, ur. 17 V 1791, syn Augusta i Karoliny Weynert, 3 IX 1807
szwol., kampania 1808, wykreślony 31 XII 1808 z powodu długiej
nieobecności.
183
2 -j-.aecki Kazimierz, ur. 3 III 1784 w Ligocie, woj. krakowskie, syn
Kjba i Magdaleny Oslińskiej, 26 VIII 1807 szwol., kampanie
1808—1812, zaginął 4 XII 1812 w Smorgoniach.
Burakowski Antoni, ur. 15 VI 1789 w Warszawie, syn Wincentego
Felicyty Stoss, 16 X 1807 szwol., 23 V 1810 bryg., 1 V 1811 furier,
2 VII 1812 wach., kampanie 1808—1813, wzięty do niewoli 19 X
:S13 pod Lipskiem.
Ch:opicki Jan, ur. 12 VI 1788 w Serkulanie, Wileńszczyzna, syn Józe-
fa i Marii Grekowicz, 4 X 1807 szwol., kampanie 1808—1812, 1 V
1811 wach. w 2 pułku ułanów nadwiślańskich, w październiku 1813
ppor. w 8 pułku szwoleżerów-lansjerów polskich.
Chojnacki Jan, ur. 24 VI 1780 w Bobrówce k. Rawy, syn Jana i Kata-
rzyny Bielskiej, 18 XI 1807 szwol., kampanie 1808—1811, przeszedł
I V 1811 do 2 pułku ułanów nadwiślańskich.
Ciechawski Ignacy, ur. 1788 w Łętowni, Galicja, syn Jana i Barbary
Lisieckiej, 1 XI 1807 szwol., kampania 1808, wzięty do niewoli 1 I
1809 między Arandą i Mirandą, przewieziony do Kadyksu, stąd na
Wyspy Kanaryjskie, Baleary i Cabrerę, przekazany na „pontony" do
Anglii, uwolniony 1814, w powstaniu listopadowym kpt. 1 pułku
Krakusów, ranny pod Nową Wsią, udał się na emigrację do Francji,
przebywał w zakładach w Awinionie i Aurillac, osiadł w departa-
mencie Marne, gdzie zmarł w 1867. Jako jeden z pierwszych, którzy
wdarli się na przełęcz Somosierra, był przedstawiony do Legii Ho-
norowej, ale nie otrzymał jej z racji niewoli.
Ciesielski Bartłomiej, ur. 5 III 1785 we Lwowie, syn Sebastiana
i Magdaleny Śliwińskiej, 5 IX 1807 szwol., kampanie 1808—1814,
wrócił z pułkiem do Polski.
Czyczynowicz Kazimierz, ur. 15 VI 1786 w Dzierżynie, syn Kazimie-
rza i Janiny Koźmin, 26 X 1807 szwol., kampanie 1808—1812, za-
ginął 27 XI 1812 nad Berezyną, 2 I 1813 wrócił do pułku, 24 X
1813 wzięty do niewoli po bitwie pod Lipskiem.
Dawidowski Jakub, ur. 21 XI 1787 w Kępnie Wielkopolskim, syn Ja-
na i Katarzyny Antkówny, 1 XI 1807 szwol., kampanie 1808—1811,
reformowany 26 VII 1812.
Dąbrowski Michał, ur. 1 VIII 1787 w Tobyłce, Podole, syn Jakuba
i Marii Dudkowskiej, 1 XI 1807 szwol., kampanie 1808—1812, zagi-
nął 6 XII 1812 w Wilnie.
Drążewski Franciszek, ur. 22 X 1786 w Drążewie, woj. płockie, syn
Jakuba i Ewy Michalskiej, 3 IX 1807 szwol., 1 VIII 1809 bryg., 15
X 1812 wach., kampanie 1808—1814, zginął 15 III 1814 pod Mon-
tereau.
184
Dworzecki Michał, ur. 10 XII 1784 w Wilnie, syn Mikołaja i Marii
Sienkiewicz, 15 X 1807 szwol., kampanie 1808—1811, reformowany
21 IX 1811.
Freyga Ignacy, ur. 5 I 1787 w Nadomsku, pow. Skrzynno, 13 X 1807
szwol., kampania 1808, wzięty do niew?oli 1 I 1809 między Arandą
i Mirandą.
Głowacki Józef, ur. 9 X 1782 w Lipsku, syn Antoniego i Franciszki
Masłowskiej, 1 X 1807 szwol., kampania 1808, zmarł 13 I 1809
prawdopodobnie z ran odniesionych pod Somosierrą.
Górski Jan, ur. 24 VI 1783 w Chodczu na Kujawach, syn Marcina i
Katarzyny Nowak, 1 XI 1807 szwol., kampanie 1808—1811, prze-
szedł 5 V 1811 do 2 pułku ułanów nadwiślańskich.
Hryniewicz Michał, ur. 1 X 1786 w Boptach, woj. kowieńskie, syn
Jana i Elżbiety Poczobuttówny, 4 X 1807 szwol., kampanie
1808—1813, pozostał w wie 22 X 1813.
Jachimowski Jan, ur. w Potoku, Galicja, syn Józefa i Anny, 1 XI 1807
szwol., kampania 1808—1809, zmarł 19 XI 1809 w szpitalu w Pas-
sawie.
Jagientowicz Kajetan, ur. 7 VIII 1779 w Bartonach k. Wilna, syn Jana
i Zofii Pieczewskiej, 1 XI 1807 szwol., 1 I 1809 bryg., kampanie
1808—1811, reformowany 21 IX 1811.
Jasiński Józef, ur. 7 I 1792 w Rusinie, Galicja, syn Franciszka i Józefy
Libiszowskiej, 28 XII 1807 szwol., zginął pod Somosierrą.
Jaworski Antoni, ur. 7 III 1792 w Berdyczowie, syn Stanisława
i Magdaleny Litoszewskiej, 15 XI 1807 szwol., kampania 1808—
1809, zdezerterował 8 X 1809 w Anspach.
Jaworski Maciej, ur. 5 II 1783 w Opatowie, syn Wojciecha i Marii, 26
XII 1807 szwol., kampania 1808—1809, wykreślony 29 XII 1809
z racji zbyt długiej nieobecności.
Kiełbasiński Ludwik, ur. 21 XII 1787 w Żółkiewce k. Chełmna, syn
Józefa i Katarzyny Angiełłowicz, 31 X 1807 szwol., kampania
1808—1809, reformowany 21 VI 1810.
Kicrsnowski Antoni, ur. 10 IV 1788 w Stokowisku, pow. drohiczyń-
ski, syn Kazimierza i Heleny Czechowskiej, 21 IX 1807 szwol., 28 I
1813 bryg., kampanie 1808—1813, poległ 28 X 1813.
Kiersnowski Wincenty, ur. 10 VI 1787 w Stokowisku, pow. drohi-
czyński, syn Kazimierza i Heleny Czechowskiej, 25 IX 1807 szwol.,
18 II 1810 bryg., 16 V 1811 wach., kampanie 1808—1814, wrócił
z pułkiem do Polski.
Kładecki Franciszek, ur. 15 V 1789 we Lwowie, syn Andrzeja i Kon-
185
ssłncji Życzkiewicz, 15 X 1807 szwol., kampanie 1808—1812, zgi-
aŁł 20 VII 1812 pod Głębokiem.
Ł emski Wawrzyniec, ur. 15 VII 1786 w Zgonie k. Kalisza, syn An-
drzeja i Marii Gabinowskiej, 1 XI 1807 szwol., kampanie
1808—1812, wzięty do niewoli 2 X 1812 koło Moskwy.
Kamiński Benedykt, ur. 24 III 1785 w Kośminku, Galicja, syn
Krzysztofa i Jadwigi, 14 XII 1807 szwol., kampanie 1808—1812,
zaginął 4 XII 1812 w Smorgoniach.
Kozierski Antoni, ur. 15 VI 1787 w Zarumieniu k. Płocka, syn Toma-
sza i Agnieszki Kuczewskiej, 15 XI 1807 szwol., kampanie
1808—1812, zginął 28 X 1813 pod Hanau.
Kowalski Józef, ur. 25 XII 1784 w Swiętomarzu, woj. sandomierskie,
syn Józefa i Marii Janakowskiej, 3 X 1807 szwol., 5 V 1812 bryg.,
kampanie 1808—1814, wrócił z pułkiem do Polski.
Kozłowski Franciszek, ur. 7 X 1793 w Wieluniu, syn Stanisława i Lu-
cyny Woczyńskiej, 5 IX 1807 szwol., wykreślony 29 XII 1809 z ra-
cji zbyt długiej nieobecności.
Kozłowski Jan, ur. 4 IX 1784 w Stanisławowie, syn Jana i Katarzyny
Wierzyńskiej, 1 XI 1807 szwol., zdezerterował 24 V 1809 w Wied-
niu.
Kulesza Franciszek, ur. 16 II 1787 w Wierzbieliszkach pod Wilnem,
syn Jerzego i Ludwiki Pokłońskiej, 10 X 1807 szwol., 11 IX 1809
bryg., kampania 1808—1809, reformowany 21 VI 1810.
Laskowski Jan, ur. 8 VI 1769 w Radoszycach, woj. sandomierskie, syn
Józefa i Katarzyny Dąbrowskiej, 1 XI 1807 szwol., kampania
1808—1809, reformowany 14 IV 1810.
Lewandowski Andrzej, 16 III 1808 szwol., wzięty do niewoli 1 I 1809
między Arandą i Mirandą.
Lisicki Antoni, ur. 17 1 1781 w Górkach, woj. płockie, syn Jana i Józe-
finy Izbińskiej, 15 XI 1807 szwol., kampanie 1808—1812, zaginął
4 XII 1812 w Smorgoniach.
Malewski Maciej, ur. 3 X 1789 w Kraszewie, woj. płockie, 3 X 1807
szwol., kampanie 1808—1812, zaginął 11 XI 1812 w Smoleńsku.
Marski Antoni, ur. 3 X 1787 w Połowcach, pow. Brześć Litewski, syn
Konstantego i Elżbiety Kumlińskiej, 6 X 1807 szwol., 11 VI 1809
bryg., 1 VII 1812 wach., 17 VII 1813 ppor., kampanie 1808—1813.
Melianowski Mateusz, ur. 15 III 1777 w Janowie k. Przasnysza, syn
Tomasza i Katarzyny Koszutskiej, 1 XI 1807 szwol., kampanie
1808—1810, reformowany 21 IV 1811.
Morysiński Wojciech, ur. 3 III 1777 w woj. poznańskim, syn Ignacego
186
i Franciszki Lenartowskiej, 21 II 1808 szwol., kampanie 1808—
1812, zaginął 4 XII 1812 w Smorgoniach.
Mościcki Jakub, ur. 24 VI 1777 w Bielawie, woj. gnieźnieńskie, syn
Antoniego i Anety Królówny, 26 XII 1807 szwol., kampanie
1808—1810, reformowany 21 VI 1810.
Napiórkowski Jan, ur. 12 VII 1782 w Mroczkach k. Pułtuska, syn Ja-
kuba i Katarzyny Zaleskiej, 26 XII 1807 szwol., kampanie
1808—1812, zaginął 22 XI 1812 koło Tołoczyna.
Nowicki Piotr, ur. 7 VIII 1790 w Warszawie, syn Tadeusza i Kon-
stancji Kulczewskiej, 1 III 1808 szwol., 15 X 1812 bryg., potem
wach., kampanie 1808—1814, Legia Honorowa 28 XI 1813.
Nowosielski Jan, ur. 1 I 1784 w Płokaszu k. Dobrzynia, syn Wojciecha
i Apolonii Guzkowskiej, 26 XII 1807 szwol., kampanie 1808—1812,
zaginął 6 XII 1812 w Wilnie.
Papierowski August, ur. 26 VIII 1786 w Warszawie, syn Józefa i Ma-
rii Jankowskiej, 15 VIII 1807 szwol., kampanie 1808—1812, zaginął
27 XI 1812 nad Berezyną.
Pierzchała Wincenty, ur. 18 XI 1781 w Różnicy, woj. krakowskie, syn
Macieja i Anny Stanieckiej, 26 VIII 1807 szwol., kampania
1808—1809, ranny pod Wagram, zmarł 14 VII 1809.
Płaszyński Paweł, ur. 21 I 1782, syn Hieronima i Salomei Szymań-
skiej, 25 VIII 1807 szwol., kampanie 1808—1814, towarzyszył Na-
poleonowi na Elbie, walczył pod Waterloo.
Podgórski Wojciech, ur. 10 III 1786 w Bobrówce, gub. grodzieńska,
syn Franciszka i Zofii Skibickiej, 26 XII 1807 szwol., kampanie
1808—1812, zaginął 4 XII 1812 w Smorgoniach.
Polichnowski Antoni, ur. 13 VI 1783 we Frankach k. Łęczycy, syn
Apollina i Katarzyny Grabskiej, 18 XI 1807 szwol., kampanie
1808—1812, zaginął 6 XII 1812 w Wilnie.
Przykorski Józef, ur. 12 X 1789 we Wrawdzie, Galicja, syn Franciszka
i Urszuli Baranowskiej, 1 X 1807 szwol., kampanie 1808—1811,
zwolniony 21 V 1812.
Rempecki Piotr, ur. 21 IV 1783 w Żagarowie, woj. gnieźnieńskie, syn
Bonawentury i Katarzyny Żychlińskiej, 1 XI 1807 szwol., kampanie
1808—1814, wrócił z pułkiem do Polski.
Rutkowski Andrzej, ur. 5 VI 1787 w Piotrkowie, syn Jana i Marianny
Węgierskiej, 1 XI 1807 szwol., kampanie 1808—1813, wzięty do
niewoli 15 X 1813.
Sielski Adam, ur. 24 X 1786 w Poniewierzu, syn Jana i Zofii Janusz-
kiewicz, 3 X 1807 szwol., 28 I 1813 bryg., kampanie 1808—1814,
wrócił z pułkiem do Polski.
187
Skowroński Tomasz, ur. 22 X 1784 w Siemianowicach, woj. krakow-
skie, syn Franciszka i Katarzyny Jabłońskiej, 21 XI 1807 szwol., 28
V 1809 bryg., 1 III 1811 wach., 8 VII 1812 ppor., kampanie
1808—1812.
Sokołowski Ignacy, ur. 22 II 1783 w Dzierżanowie, woj. płockie, syn
Jana i Rozalii Tańskiej, 15 XI 1807 szwol., kampania 1808—1809,
reformowany 21 VI 1810.
Sokołowski Stanisław, ur. 31 V 1785 w Bruszewie, Podlasie, syn Józe-
fa i Zuzanny Lewickiej, 14 VIII 1807 szwol., 25 IV 1809 bryg., 11
IX 1809 furier, 1 I 1811 wach., 15 XII 1812 st. wach., 17 VII
1813 ppor., kampanie 1808—1813.
Sokołowski Wilhelm, ur. 1 XII 1786 w Warszawie, syn Jakuba i Karo-
liny Michałowskiej, 26 VIII 1807 szwol., kampanie 1808—1812,
wzięty do niewoli 20 XII 1812.
Stakiewicz Józef, ur. 14 VII 1788 na Litwie, syn Aleksandra i Kata-
rzyny Sakoniewny, 3 IX 1807 szwol., kampania 1808—1809, zde-
zerterował 14 X 1809.
Stanicki Walenty, ur. 14 V 1781 w Kinskach, woj. łęczyckie, syn Józe-
fa i Katarzyny, 1 XI 1807 szwol., kampanie 1808—1810, 1 V 1811
bryg. w 8 pułku lansjerów.
Stefanowicz Antoni, ur. 12 VII 1789 w Gródku, gub. mińska, syn Ja-
na i Anastazji Wysztowskiej, 15 XI 1809 szwol., kampanie
1808—1813, wzięty do niewoli 4 X 1813.
Struszewski Franciszek, ur. 1 III 1787 we Włoczewie, woj. płockie,
syn Józefa i Marii Lopczewskiej, 15 XI 1807 szwol., kampanie
1808—1812, wzięty do niewoli 20 XI 1812.
Strychalski Mateusz, ur. 4 I 1782 w Kole, syn Bartłomieja i Katarzy-
ny, 16 XII 1807 szwol., kampania 1808—1809, zdezerterował 8 X
1809 w Anspach.
Strzemecki Aleksy, ur. 1 XI 1785 w Radliku, Sieradzkie, syn Jakuba i
Marii Kryszkowskiej, 1 XI 1807 szwol., kampanie 1808—1813, po-
został w tyle 25 X 1813.
Sulikowski Julian, ur. 7 III 1780 w Kliszkowie, syn Antoniego i Ma-
rii, 1 XI 1807 szwol., zmarł 31 XII 1808 w szpitalu w Madrycie
z ran odniesionych pod Somosierrą.
Sypniewski Piotr, ur. 22 XI 1788 w Kwilczu, syn Franciszka i Ewy
Sielskiej, 26 XII 1807 szwol., kampania 1808—1809, zmarł 7 IX
1809 w szpitalu w Wiedniu z ran odniesionych pod Wagram.
Szybiński Szymon, ur. 3 VIII 1788 w Warszawie, syn Szymona i An-
ny Szubskiej, 5 VIII 1807 szwol., kampanie 1808—1814, powrócił
z pułkiem do Polski.
188
Świątkowski Kacper, ur. 1 I 1790 w Ogorzelicy, woj. płockie, syn
Wojciecha i Marii, 20 X 1807 szwol., kampanie 1808—1812, wzięty
do niewoli 20 XI 1812.
Tymiński Józef, ur. 18 II 1771 w Białymstoku, syn Mateusza i Ag-
nieszki Zielińskiej, 1 XI 1807 szwol., kampanie 1808—1814, wrócił
z pułkiem do Polski.
Ulidowicz Ludwik, ur. 24 VIII 1789 w Klindem, woj. wileńskie, syn
Pawła i Barbary Bielawskiej, 3 IX 1807 szwol., 1 VII 1812 bryg.,
kampanie 1808—1812, pozostał w tyle 3 1 1813.
Walesiński Michał, ur. 10 XI 1784 w Tykówce k. Łowicza, syn Kac-
pra i Józefiny Gutkowskiej, 15 XI 1807 szwol., kampanie 1808—1814,
wrócił z pułkiem do Polski.
Wesołowski Jan, ur. 4 XI 1792 w Kłoczewie, syn Jana i Agnieszki
Stępowskiej, 26 IX 1807 szwol., ranny kulą w prawe ramię przy
wzięciu Madrytu, stąd paraliż ręki, zwolniony 24 X 1809.
Wielgórski Józef, ur. 24 VII 1789 w Żeliszewie, syn Karola i Wiktorii
Brudzińskiej, 26 X 1807 szwol., kampanie 1808—1813, wzięty do
niewoli 29 X 1813.
Wolski Marcin, ur. 15 II 1789 w Warszawie, syn Pawła i Agaty Brusi-
kiewicz, 14 VIII 1807 szwol., kampanie 1808—1812, zaginął 9 XII
1812 między Wilnem a Kownem.
Wróblewski Stanisław, ur. 2 I 1777 w Strugocinie k. Kalisza, syn Ka-
zimierza i Agnieszki Barcińskiej, 1 XI 1807 szwol., kampania
1808—1809, reformowany 9 XII 1810.
Zdziebłowski Stanisław, ur. 12 VII 1781 w Cegłowie, woj. płockie, syn
Wawrzyńca i Agnieszki Łęczyckiej, 18 XI 1807 szwol., kampanie
1808—1812, zaginął 27 XI 1812 nad Berezyną.
Zembrzucki Andrzej, ur. 15 II 1788 w Warszawie, syn Andrzeja i An-
toniny Hanowicz, 14 X 1807 szwol., kampanie 1808—1812, zaginął
19 XI 1812 pod Orszą.
Złotocki Krzysztof, ur. 4 I 1782 w Jarocinie, syn Jana i Marii, 1 XI
1807 szwol., 1 VII 1809 odesłany.
Zwoliński Kacper, ur. 3 I 1789 w Kazimierzu, woj. gnieźnieńskie, syn
Wawrzyńca i Marii Warmińskiej, 1 XI 1807 szwol., kampanie
1808—1814, wrócił z pułkiem do Polski.
Żerczyński Jan, ur. 1 I 1791 w Zabłudowie, syn Michała i Anny, 1 X
1807 szwol., 1 I 1811 bryg., 15 X 1812 wach., 3 IV 1814 ppor.,
kampanie 1808—1814, wrócił z pułkiem do Polski.
Życirski Tomasz, ur. 4 VIII 1793 w Sieradzu, syn Andrzeja i Ewy
Gąsiorowskiej, 4 VIII 1807 szwol., wzięty do niewoli 1 I 1809 mię-
dzy Arandą a Mirandą.
189
Trębacze:
Moreau François Paul, ur. 30 VII 1772 w Strasbourgu, syn Pierre'a
i Helene Has, w służbie francuskiej od 1788, przyjęty do pułku
szwoleżerów 26 XII 1807 jako trębacz, 11 VI 1810 bryg., kampanie
1808—1810, reformowany 21 IX 1811.
Osiewski Aleksander, ur. 15 III 1770 w Jawkach na Podolu, syn Miko-
łaja i Marianny Radziejowskiej, był trębaczem w kawalerii narodo-
wej od 1783, bił się w 1792 pod Szepietówką i Dubienką, gdzie zos-
tał ranny, przeszedł w 1793 na służbę pruską jako trębacz, wzięty
do niewoli w Lubece przez Francuzów, wszedł do służby polskiej
w 6 pułku ułanów, skąd przeszedł 16 X 1807 do pułku szwoleżerów
jako trębacz, kampanie 1808—1810, ranny pod Wagram, 1 V 1811
bryg. w 2 pułku ułanów nadwiślańskich.
190
Aneks nr 2
ii
Mroczek bryg. 1 7
9i
Sulikowski szwol. 1 7
Jasiński szwol. 1 7
Krasiński Piotr kpt. 1 7
Niegolewski por. 1 7
191
Aneks nr 3
Aneks nr 4
Z Armii Estremadury
milicja prowincji Badajoz 2 bataliony 566
Ochotnicy z Kastylii
1 pułk ochotników madryckich 2 bataliony 1500
2 pułk ochotników madryckich 2 bataliony 1500
Kawaleria
pułk Principe 2 szwadrony 200
pułk Alcantara 1 szwadron 100
pułk Montesa 1 szwadron 100
ochotnicy madryccy 2 szwadrony 200
Artyleria 300
Łącznie 12118
194
Aneks nr 5
Żołnierze fran-
cuscy z gwardii
cesarskiej pie-
szej. Od lewej:
strzelec, flzylier,
grenadier, tyra-
lier, elew i wol-
tyżer
Oficer artylerii
armii hiszpań-
skiej
Żołnierze armii hiszpańskiej. Od lewej: kanonier, fizylier puł-
ku liniowego i dragon
Lekkokonny w mundurze paradnym z kompozycji Bellangego
Oficer starszy i trębacz pułku lekkokonnych w ubiorze wielkim
paradnym wg szkicu Gembarzewskiego
Pauker pułku lekkokonnych wg szkicu Gem barze wskiego
Ułani nadwiślańscy w Hiszpanii
Wincenty Krasiński
w mundurze genera-
ła dywizji Królestwa
Polskiego wg portre-
tu Stachowicza
Piotr Dautancourt
major pułku lekko-
konnych
Jan Leon Hipolit Ko-
zietulski z portretu
rodzinnego
Tomasz Lubieński w
mundurze generała
Królestwa Polskiego
Andrzej Niegolewski w
mundurze Ułanów
Sandomierskich z
1831 r. wg portretu
Malaszewskiego