Vous êtes sur la page 1sur 234

Opracowanie graficzne serii: Jerzy Kępkiewicz

Ilustracja na okładce: Dariusz Sosnowski


Redaktor: Barbara Kosiorek-Dulian
Redakcja map: Maria Stępniowska
Redaktor techniczny: Bożena Nowicka
Korekta: Iwona Brzezińska

© Copyright by Bogusław W. Winid, Warszawa 1995

ISBN 83-11-08413-0
WSTĘP

Krzysztof Kolumb był pierwszym Europejczykiem, który


28 października 1492 r. ujrzał Kubę. Z pokładu „Santa
Marii" roztaczał się bajkowy widok karaibskiej wyspy,
zachęcający do pozostania na stałe w tym urokliwym
miejscu. Na Kubie nie znaleziono jednak złota, co spowo­
dowało, iż od jej odkrycia do pełnej kolonizacji upłynął
dość długi okres. Wyspa miała wszakże walory, które stały
się przyczyną ekspansji Hiszpanii. Okazały się nimi wspa­
niałe zatoki, gdzie można było zbudować przystanie dla
statków transportowych i okrętów wojennych mocarstwa
Filipa II. Na północy wyspy powstał między innymi port
w Hawanie, na południu zaś w Cienfuegos i Santiago. Stąd
wypływały słynne konwoje przewożące skarby obu Ame­
ryk do Europy.
W XVIII wieku Kubę dwukrotnie usiłowali opanować
Anglicy. W 1741 r. nie zdołali zdobyć Santiago. Podczas
wojny siedmioletniej (1756-1763) zaatakowali ponownie.
Tym razem z większym powodzeniem, opanowując
w 1762 r. Hawanę. Na mocy pokoju paryskiego z 1763 r.
Hiszpanie odzyskali jednak miasto i znacznie rozbudowali
jego fortyfikacje.
W XVIII wieku życie na wyspie zdominowała gospodar­
ka plantacyjna. Latyfundia przynosiły duże zyski, zwłasz­
cza dzięki taniej niewolniczej sile roboczej. Z czasem przy­
wożeni z Afryki Murzyni stanowili jedną trzecią ludności
kraju. Wyspa szybko zyskała miano „perły Antyli". Gdy
w początkach XIX wieku nastąpił rozpad kolonialnego
imperium Hiszpanii, Kuba jako jedna z nielicznych opo­
wiedziała się za pozostaniem w jego strukturze. Zaintere­
sowanie wyspą zaczęły jednak przejawiać mocarstwa euro­
pejskie oraz przede wszystkim Stany Zjednoczone.
Rozwój terytorialny młodej republiki amerykańskiej kie­
rował się głównie na zachód, lecz leżąca blisko brzegów
opanowanej właśnie przez Unię Florydy wyspa zwracała
uwagę polityków w Waszyngtonie. Już w 1823 r. sekretarz
stanu John Quincy Adams, stwierdził, iż Kuba ma duże
znaczenie polityczne i handlowe dla Unii, dlatego jej ewen­
tualne opanowanie przez Wielką Brytanię będzie niemoż­
liwe do pogodzenia z interesami Stanów Zjednoczonych.
Adams jako pierwszy rozpatrywał możliwość zakupu wy­
spy od Hiszpanów. Przewidywał też, iż w ciągu najdalej 50
lat Kuba stanie się jednym ze stanów Unii.
W 1848 r. prezydent James Polk złożył pierwszą formal­
ną ofertę zakupu wyspy od Hiszpanii. Amerykanie propo­
nowali sumę 100 milionów dolarów. Odpowiedź Madrytu
była jednak negatywna. Słynne stało się zdanie hiszpań­
skiego dyplomaty, iż „Hiszpanie woleliby, aby wyspa po­
grążyła się w falach oceanu, niż została sprzedana jakie­
mukolwiek obcemu mocarstwu".
Trzy lata później Kubę próbował zdobyć oddział awan­
turników amerykańskich dowodzonych przez Wenezue-
lczyka Narciso Lopeza i „bezrobotnego", po zakończeniu
wojny z Meksykiem, absolwenta West Point Williama
S. Crittendena. Zebrali oni w Nowym Orleanie 500 ochot­
ników i licząc na wybuch antyhiszpańskiego powstania
wylądowali na wyspie. Spotkał ich jednak srogi zawód.
Nikt nie był zainteresowany walką z wojskami hiszpań­
skimi. Te dość szybko rozbiły niedoszłych wyzwolicieli.
Pięćdziesięciu z nich, w tym Lopez i Crittenden, rozstrzela­
no w Hawanie. Innych wysłano do więzień w Afryce. Na
wieść o tym w Nowym Orleanie doszło do rozruchów
ulicznych, podczas których splądrowano hiszpański kon­
sulat. Prezydent Miliard Fillmore nie był jednak zwolen­
nikiem nadawania sprawie dalszego biegu i szybko do­
prowadził do porozumienia z Hiszpanami.
W 1854 r. przedsięwzięto o wiele poważniejszą inicjaty­
wę dotyczącą Kuby. Podczas konferencji ambasadorów
amerykańskich z Anglii, Francji i Hiszpanii, która odbyła
się w belgijskiej Ostendzie, sformułowano program zakupu
wyspy, tym razem za 120 milionów dolarów. Zdaniem
ambasadorów, gdyby rząd hiszpański odmówił negocjacji,
należałoby rozpatrzyć możliwość zdobycia wyspy siłą.
„Manifest ostendzki" uzasadniał konieczność przejęcia
kontroli nad wyspą nie tylko względami międzynarodowy­
mi, lecz także wewnętrznymi. Sugerowano bowiem ewen­
tualność wybuchu powstania murzyńskiego i przejęcia Ku­
by przez byłych niewolników. To mogłoby stanowić za­
chętę i przykład dla niewolników w południowych stanach
Unii.
Tekst „Manifestu ostendzkiego" w niejasnych okolicz­
nościach przedostał się do prasy. W stanach północnych
spotkał się ze zdecydowaną krytyką. Rząd hiszpański jed­
noznacznie odrzucił ewentualność sprzedaży Kuby. Depar­
tament Stanu zapewnił ze swej strony Madryt, iż „Mani­
fest..." nie wyraża stanowiska rządu amerykańskiego, a je­
dynie prywatne poglądy kilku ambasadorów. Nadciągają­
cy konflikt pomiędzy stanami północnymi i południowymi
odwrócił na kilka lat uwagę Amerykanów od Kuby.
Tymczasem na wyspie zaczęły narastać tendencje sepa­
ratystyczne. Chaos i wojna domowa w metropolii oraz
zwiększane obciążenia podatkowe wywoływały nieza­
dowolenie części mieszkańców Kuby. W październiku
1868 r. doszło do wybuchu walk w prowincji Oriente. Dały
one początek wojnie, która ze względu na okres trwania
zyskała nazwę wojny dziesięcioletniej. Siły powstańców
szybko urosły do 12 tysięcy. W listopadzie udało im się
zająć miasta Bayamo i Holguin we wschodniej części
wyspy. W chwili wybuchu walk na Kubie znajdowało się
zaledwie 21 tysięcy żołnierzy hiszpańskich, ale tylko 7 ty­
sięcy pozostawało w stanie gotowości bojowej. Dość szyb­
ko okazało się, iż żadna ze stron nie będzie mogła roz­
strzygnąć konfliktu na polu walki. Powstańcy prowadzili
walkę partyzancką we wschodnich, górzystych prowin­
cjach wyspy. Nie byli jednak w stanie dotrzeć do bogatych,
zachodnich części Kuby, gdzie koncentrowało się życie
gospodarcze i polityczne. Hiszpanie nie dysponowali zaś
wystarczającymi siłami, aby zdławić opór rewolucjonistów.
Ich sytuację pogarszała trwająca w metropolii wojna do­
mowa.
Z amerykańskiego punktu widzenia istotna wydawała
się kwestia nielegalnego szmuglowania broni na Kubę.
Małe statki transportowe nieustannie przewoziły kontra­
bandę na wyspę. 1 listopada 1873 r. Hiszpanom udało się
przechwycić na pełnym morzu jeden z nich. „Virginius"
został sprowadzony do Santiago, gdzie gubernator
prowincji, generał Juan Burriel, wydał wyrok śmierci na
kapitana statku, Josepha Frya, oficerów oddziału po­
wstańczego, którzy płynęli na nim oraz kilku członków
załogi. Gdy wieść o ich rozstrzelaniu dotarła do Waszyng­
tonu, miasto ogarnęła psychoza wojenna. Prezydent Ulys-
ses Grant wystosował ostrą notę protestacyjną, w której
domagał się przeprosin, stosownego odszkodowania i uka­
rania Burriela. W trakcie negocjacji uzgodniono zwolnie­
nie „Virginiusa" z Santiago oraz wypłacenie 80 tysięcy
dolarów odszkodowania. Problem ukarania Burriela roz­
wiązał się sam, ponieważ generał zmarł w roku 1877.
Restauracja monarchii w Hiszpanii w 1874 r. i objęcie
władzy przez Alfonsa XII Burbona stopniowo doprowa­
dziły do zakończenia chaosu i walk wewnętrznych. Ster
rządów w Madrycie przejął zdolny, konserwatywny poli­
tyk Antonio Cánovas del Castillo. Rozumiał on doskona­
le iż przedłużające się walki na Kubie mogą w końcu
sprowokować amerykańską interwencję zbrojną, która ró­
wnałaby się nieuchronnej utracie wyspy, dlatego wysłał na
Kubę 25 tysięcy żołnierzy. Dowództwo objął młody, mają­
cy doskonałą opinię, generał Martinez Campos. Nowa
demonstracja siły skłoniła przywódców powstania do pod­
jęcia rokowań. Zakończyły się one podpisaniem 10 lutego
1878 r. „Paktu w Zanjon". Na jego mocy ogłoszono
amnestię dla uczestników powstania, jego przywódcy mo­
gli swobodnie opuścić wyspę, wszyscy niewolnicy biorący
udział w walkach uzyskali wolność, mieszkańcy Kuby
mieli otrzymać prawo wybierania swych przedstawicieli do
Kortezów. Powstańcy ze swej strony zrezygnowali z żąda­
nia pełnej niepodległości wyspy.
Zakończenie wojny dziesięcioletniej ożywiło gospodarkę
kubańską, nie przyniosło jednak spodziewanych reform
politycznych. Madryt nie był w stanie przyznać obiecanego
samorządu lokalnego. W 1886 r. zniesiono jedynie niewol­
nictwo. Polityczny chaos zaostrzały dodatkowo prawie
coroczne zmiany gubernatorów. Mimo to w końcu lat
osiemdziesiątych XIX wieku na Kubie rozpoczął się boom
gospodarczy związany z eksportem cukru i tytoniu do
Stanów Zjednoczonych i jego wysoką ceną na giełdach.
Nadzieje z nim wiązane zostały jednak szybko rozwiane,
kiedy w 1893 r. doszło do krachu na giełdzie i ogólnego
załamania gospodarczego. Rok później Kongres ame­
rykański uchwalił 40-procentowe cło na cukier (ustawa
Wilsona-Gormana), a jego cena osiągnęła najniższy od
dziesięcioleci poziom. Oznaczało to gwałtowne załamanie
gospodarki kubańskiej, bankructwo wielu zakładów i co
za tym idzie - masowe bezrobocie.
Sytuacja ta stanowiła dobrą okazję dla wznowienia wal­
ki o niepodległość. W Nowym Jorku już w 1892 r. byli
przywódcy powstania oraz kilku ich amerykańskich przy­
jaciół zawiązało Kubańską Partię Rewolucyjną. Wkrótce
jej duszą stał się młody charyzmatyczny polityk José Martf
oraz „zawodowy rewolucjonista", były generał, Máximo
Gómez. Do nowego ruchu przyłączył się też były prezy­
dent powstańczy, otoczony powszechnym szacunkim, To­
más Estrada Palma. Marti' stworzył sieć swoich agentów
zarówno na Kubie, jak i w Stanach Zjednoczonych. Pota­
jemnie gromadzono broń i amunicję. Gomez dotarł do
wielu weteranów wojny dziesięcioletniej, zachęcając ich do
włączenia się do konspiraqï. Ustalono, iż wybuch powsta­
nia nastąpi w nocy 24 lutego 1895 r. W odróżnieniu od
poprzedniej wojny zakładano, że walki toczyć się będą
w obu częściach wyspy. Na nieszczęście dla Kubańczyków
Hiszpanie pojmali dwóch emisariuszy MartT w Hawanie,
co zdezorganizowało powstańców w zachodniej części wy­
spy. Celnicy amerykańscy zajęli zaś część przeznaczonej do
transportu na wyspę broni. Mimo tych niepowodzeń wy­
buch walk nastąpił w zaplanowanym terminie. Pierwsze
strzały padły w oddalonej zaledwie o około 80 kilometrów
od Santiago wiosce Baire.
POWSTANIE

10 kwietnia do brzegów Kuby dobiła niewielka łódź wio­


ząca przywódców rewolucji - Jose Marti i Maximo Gome-
za. Ten pierwszy zginie dwa miesiące później w przypad­
kowej potyczce z wojskami hiszpańskimi. Jego śmierć nie
wpłynie jednak na przebieg wypadków. Gomez zdołał
podporządkować sobie w mniejszym lub większym stopniu
rozproszone oddziały kubańskie i nadać walkom plan,
który starannie przygotował podczas pobytu na emigracji.
Jego założenia przewidywały, iż ciężar wojny należy prze­
nieść do zachodniej części wyspy, a także paraliżować
życie gospodarcze kraju, tak aby Hiszpanie nie tylko nie
mieli żadnych dochodów, lecz co więcej - musieli przywo­
zić całe zaopatrzenie z metropolii. Gomez wydał szczegóło­
we rozkazy precyzujące postępowanie w opanowanym te­
renie. Wszystkie plantacje i zakłady przemysłowe, o ile nie
mogły być użyte na cele powstania, należało zniszczyć.
Zadaniem wojsk kubańskich miało być też izolowanie
miast i garnizonów hiszpańskich, aby tym samym zmuszać
je do kapitulacji.
W chwili wybuchu walk na Kubie znajdowało się zaled­
wie 16 tysięcy żołnierzy hiszpańskich. Rozmieszczeni
w większych miastach, nie byli w stanie zapobiec rozsze­
rzaniu się powstania. W końcu roku wojska Gomeza
rozpoczęły ofensywę na zachód. Siły zbrojne powstańców
nigdy nie liczyły więcej niż 40 tysięcy żołnierzy rozproszo­
nych na całej wyspie. Do rzadkości należały momenty, gdy
Kubańczycy organizowali większe zgrupowania. W listo­
padzie 1895 r. opanowali jednak duże tereny leżącej w środ­
kowej części wyspy prowincji Matanzas. W styczniu
1896 r. dotarli do prowincji Hawana, a w lutym do znaj­
dującej się na zachodnim skraju Kuby prowincji Pinar
del Rio. 22 lutego 1896 r. czarnoskóry generał Antonio
Maceo na czele 1500-osobowego oddziału wkroczył do
wioski Mantua, najdalej na zachód wysuniętego punktu
Kuby.
Reakcja władz hiszpańskich na wybuch powstania oka­
zała się zdecydowanie za wolna. Z Madrytu wysłano na
wyspę generała Martineza Camposa, tego samego, które­
mu udało się doprowadzić do zakończenia wojny dziesię­
cioletniej. Siedemnaście lat później nie był on jednak już
dawnym odważnym generałem, zdolnym do podejmowa­
nia ryzyka. Campos przybywał na Kubę przeświadczony,
iż jedyną drogą rozwiązania konfliktu są rokowania, któ­
rych efektem stanie się przyznanie wyspie pełnej autono­
mii. Chciał powtórzyć swój sukces dyplomatyczny z roku
1878, nie wierząc zbytnio w możliwość odniesienia zwycię­
stwa na polu walki. Generał zupełnie złudnie oceniał dąże­
nia powstańców. Nie brał pod uwagę, iż niedotrzymanie
obietnic przyznania autonomii, zawartych w „Pakcie z Za-
njon", zniechęcało nawet najwierniejszych zwolenników
porozumienia.
Campos przypłynął na wyspę zaledwie z 9 tysiącami
nowych żołnierzy. Okazało się to niewystarczające dla
ograniczenia działań powstańców. Nowe siły napływały
stopniowo z metropolii, nigdy jednak w wystarczającej
liczbie, aby uzyskać przewagę operacyjną. Problemem dla
dowódców hiszpańskich okazał się zwrotnikowy klimat
Kuby i związane z nim choroby. Malaria i żółta febra
w zastraszającym tempie dziesiątkowały oddziały przybyłe
z Europy. Normą dla wojsk hiszpańskich stała się sytua­
cja, gdy ponad 50 procent składu armii znajdowało się
w szpitalach lub na rekonwalescencji. Dochodzące infor­
macje o fatalnych warunkach sanitarnych skutecznie od­
straszały nowych rekrutów. Ponieważ oficerowie otrzymy­
wali przydziały ochotniczo, szybko doszło do paradoksal­
nej sytuacji, iż w metropolii znajdowało się wielu oficerów
bez przydziału, a na Kubie brakowało dowódców. Aby
ratować sytuację, na wyspę wysyłano słuchaczy szkół ofi­
cerskich zaledwie po roku nauki, nadając im automatycz­
nie stopień porucznika. Zdarzały się więc wypadki, iż
kompaniami dowodzili 17—18-letni „oficerowie".
Stosunkowo duże siły hiszpańskie musiały zawsze znaj­
dować się w głównych miastach. Powodowało to, iż walkę
w terenie mogły prowadzić tylko niewielkie oddziały, cza­
sami ustępujące nawet pod względem liczebności kubań­
skim. Najlepszymi jednostkami, jakimi dysponował Mad­
ryt, okazały się ochotnicze formacje lojalistów kubańskich.
Jednocześnie zasłynęły one z okrucieństwa i nadużyć, ja­
kich dopuszczały się wobec innych mieszkańców wyspy.
Szukający rozwiązań politycznych Campos nie był
w stanie powstrzymać marszu powstańców na zachód. Ich
sukcesy wywołały silną reakcję w metropolii. Domagano
się odwołania nieudolnego gubernatora i wysłania na jego
miejsce znanego z energii, bezwzględności i uporu generała
Valeriano Weylera y Nicolau. Wkrótce miał on przejść do
historii jako „rzeźnik Weyler", tak bowiem określiła go
prasa amerykańska, a za nią główne pisma Europy.
Po przybyciu na wyspę Weyler postanowił całkowicie
zmienić dotychczasową taktykę prowadzenia wojny. Zda­
jąc sobie sprawę, iż główne niebezpieczeństwo stanowi
przedłużanie się walk w centralnej i zachodniej części
kraju, postanowił najpierw wyprzeć powstańców z tych
terenów, a dopiero później przenieść działania do górzys­
tej, pokrytej tropikalnymi lasami wschodniej części Kuby.
Jednym z podstawowych warunków powodzenia tego pla­
nu było uniemożliwienie swobodnego przemieszczania się
powstańców. Na rozkaz Weylera zbudowano dwa systemy
umocnień przecinających wyspę w poprzek, tzw. trochas.
Niewątpliwą nowością było elektryczne ich oświetlanie
w ciągu nocy. Załogę umocnień stanowiło 14 tysięcy żoł­
nierzy. System „trochas" skutecznie paraliżował swobodę
ruchów oddziałów powstańczych.
Kolejną innowacją Weylera było wprowadzenie przy­
musowej koncentracji ludności wiejskiej w miastach lub
w specjalnych obozach przygotowanych przez wojsko (re­
concentrados). Plany hiszpańskie przewidywały, iż uda się
w ten sposób odciąć powstańców od zaplecza wsi i zmusić
ich do podjęcia otwartej walki z żołnierzami hiszpańskimi.
Realizując plan niszczono wszystkie zapasy żywności, któ­
re mogli przejąć powstańcy. Ponieważ wojska Gomeza
czyniły analogicznie, szybko doszło do wyczerpania zapa­
sów i klęski głodu. Innym skutkiem reconcentrados mia­
ło być pozbawienie rewolucjonistów zaplecza mobilizacyj­
nego.
Weyler zakładał, iż zgromadzone w obozach rodziny
będą żywione przez Hiszpanów. O ile jednak w 1896 r.
dostarczanie prowiantu przebiegało w miarę sprawnie,
o tyle w 1897 nastąpił krach. Panujący w obozach głód
w połączeniu z szerzącymi się epidemiami powodował
tragiczne skutki. Historycy różnią się w ocenach liczby
ofiar systemu reconcentrados. Podawane liczby od 100 do
400 tysięcy zmarłych mają tragiczną wymowę, zwłaszcza
gdy uwzględni się, iż cała ludność Kuby według spisu
powszechnego z 1887 r. liczyła nieco ponad 1,6 miliona
mieszkańców.
Pełen nadziei na sukces Weylera rząd hiszpański kiero­
wał na Kubę coraz więcej oddziałów. Pomiędzy listopadem
1895 i majem 1897 r. na wyspę wysłano ponad 181 tysięcy
żołnierzy i 6300 oficerów. Pozwoliło to Weylerowi przejść
do bardziej zdecydowanych akcji. Największym sukce­
sem okazało się zabicie 7 grudnia 1896 r. w przypad-
kowym starciu generała Maceo. Śmierć charyzmatycznego
przywódcy zdezorganizowała powstańców w prowincji Pi-
aar del Río. Również w prowincjach Hawana i Matanzas,
Hiszpanie zaczęli odnosić sukcesy. Jednakże mimo wysiłku
i niespożytej energii Weylera, który często osobiście pro­
wadził kolumny ścigające i atakujące powstańców, nie
udało się całkowicie spacyfikować sytuacji w środkowej
części wyspy, nie mówiąc już o wschodzie. Brak rozstrzy­
gających sukcesów militarnych zaostrzał represje i prze­
śladowania ludności cywilnej. W sprawozdaniach wysyła­
nych do Madrytu Weyler zapewniał, iż zgniecenie oporu
rebeliantów pozostaje tylko kwestią czasu. Przedłużające
się walki podważały jednak jego optymizm oraz stwarzały
dla Hiszpanii bardzo trudną sytuację międzynarodową.
W Stanach Zjednoczonych rozwój wypadków na Kubie
obserwowano z wielką uwagą. Od samego początku walk
prasa amerykańska szeroko informowała o ich przebiegu.
Na nieszczęście dla Hiszpanii dwa potężne nowojorskie
dzienniki sensacyjne rozpoczęły właśnie zażartą walkę
konkurencyjną. „New York World", będący własnością
Josepha Pulitzera, i „New York Journal" Williama Ran-
dolpha Hearsta, walcząc o czytelników prześcigały się
w opisach sytuacji na wyspie. Obie gazety delegowały na
Kubę dziennikarzy, którzy mieli relacjonować przebieg
wojny. Najczęstszym punktem ich obserwacji był wygodny
hotel w Hawanie, w rezultacie czego łamy gazet zapełniały
zupełnie fantastyczne artykuły nie mające większego po­
krycia w rzeczywistości. Co gorsza, zaczynały one żyć
nowym życiem, gdy politycy powoływali się na nie podczas
debat w Kongresie. Wówczas powtarzały je poważne pis­
ma jak „New York Herald", co nadawało im pełną wiary­
godność. Wysiłki ambasady hiszpańskiej, usiłującej prosto­
wać oczywiste pomyłki i zmyślenia, nie przynosiły więk­
szego efektu. Istotną rolę w kształtowaniu nastrojów opi-
ni publicznej odgrywała też zorganizowana w Nowym
Jorku Junta kubańska, reprezentująca i kierująca teorety­
cznie powstaniem. Mając wielu sojuszników w najwyż­
szych sferach politycznych, w dużym stopniu oddziaływała
ona na poglądy dotyczące przebiegu wojny. Kubańczycy,
rozumiejąc znaczenie wpływu prasy na opinię publiczną,
a zwłaszcza prozy sensacyjnej w rodzaju pism Pulitzera
i Hearsta, stale zaopatrywali ją w nowe sensacje.
Zainteresowanie społeczeństwa amerykańskiego powsta­
niem znalazło swój oddźwięk w Kongresie. Natężenie walk
na przełomie 1895 i 1896 r. było nawet przedmiotem
debaty na temat konieczności uznania Kubańczyków za
stronę wojującą. W Senacie tekst rozolucji w tej sprawie
przedstawili demokrata John T. Morgan z Alabamy i re­
publikanin Donald Cameron z Pensylwanii. Po ciekawej
dyskusji, obfitującej w drastyczne opisy sytuacji na wyspie
przedstawiane na podstawie relacji korespondentów Puli­
tzera i Hearsta, 6 kwietnia 1896 r. przyjęto znaczną więk­
szością głosów stosowną rezolucję. Nie miała ona jednak
dla administracji mocy wiążącej, a jedynie przedstawiała
opinię Kongresu.
W chwili wybuchu walk na Kubie władzę w Waszyng­
tonie sprawowała demokratyczna administracja prezydenta
Grovera Clevelanda. Funkcję sekretarza stanu pełnił do­
świadczony polityk, Richard Olney. Zarówno Cleveland,
jak i Olney nie byli zwolennikami angażowania się w kon­
flikt kubański i co za tym idzie - formalnego uznania
powstańców za stronę wojującą. Chcąc przejąć inicjatywę
we własne ręce, Olney rozpoczął rozmowy z ambasadorem
hiszpańskim w Waszyngtonie, Enriąue Dupuy de Lóme.
Sekretarz stanu stwierdził, iż Stany Zjednoczone nie mogą
tolerować nowej wojny dziesięcioletniej w tak bliskim sąsie­
dztwie własnych granic i proponował Hiszpanom przyzna­
nie Kubie szerokiej autonomii. W ślad za tym prezydent
Cleveland miał ogłosić swe poparcie dla idei autonomii, co
winno skłonić powstańców do jej zaakceptowania.
Propozycja Olney'ego została przekazana Hiszpanom
w formie noty dyplomatycznej 7 kwietnia 1896 r. Reakcja
Madrytu okazała się więcej niż wstrzemięźliwa. Hiszpański
minister spraw zagranicznych, książę Tetuán Carlos
O'Donnell y Abreu, odpowiedział 4 czerwca, iż najlepszą
rzeczą, jaką Stany Zjednoczone mogą uczynić, aby pomóc
przywrócić pokój na wyspie, jest ograniczenie sprzecznej
z prawem działalności Junty w Nowym Jorku, a zwłaszcza
organizowanych przez nią transportów broni. Dwa miesią­
ce później O'Donnell przesłał noty dyplomatyczne do
wszystkich mocarstw europejskich, krytykując działalność
Stanów Zjednoczonych i sugerując utworzenie bloku mo­
gącego pomóc Hiszpanii. O'Donnell przedstawił swoistą
teorię domina: jeśli Ameryka włączy się do wojny, to
Hiszpanie stracą Kubę, jeśli to nastąpi, w Madrycie może
dojść do obalenia monarchii; wówczas zagrożone zostaną
wszystkie trony Europy, a niebezpieczni republikanie mo­
gą otrzymać pomoc ze Stanów Zjednoczonych. Argumen­
tacja ta nie znalazła jednak zwolenników. Zarówno An­
glia, jak i Rosja opowiedziały się za Ameryką, Niemcy
i Francja wolały pozostawać neutralne. Hiszpanie mogli
jedynie liczyć na wsparcie najsłabszych wśród mocarstw
europejskich Austro-Węgier. Anglicy przekazali treść noty
O'Donnella dyplomatom amerykańskim, co doprowadziło
do dalszego zadrażnienia stosunków.
Aby uzyskać bardziej wiarygodne informacje na temat
rzeczywistej sytuacji na Kubie, Cleveland i Olney postano­
wili delegować do Hawany nowego konsula. Ich wybór
padł na Fitzhugh Lee, kuzyna słynnego generała Kon­
federacji, Roberta E.Lee. Podczas wojny secesyjnej Fitz-
nugh Lee dowodził jednostką kawalerii i dosłużył się stop­
nia generała. Przed uzyskaniem nominacji do Hawany
pełnił funkcję gubernatora stanu Wirginia. Olney miał
nadzieję, iż będzie on dokładnie informować Waszyngton
i rzeczywistej sytuacji militarnej na wyspie. Lee po przy-
byciu do Hawany szybko doszedł do przekonania, że
jedyną drogą rozwiązania konfliktu jest interwencja zbroj­
na Stanów Zjednoczonych. W tym właśnie duchu zaczął
przekazywać wiadomości do Waszyngtonu.
W drugiej połowie 1896 r. zainteresowanie Amerykanów
sytuacją na Kubie wyraźnie zmalało. Głównym tego po­
wodem były zbliżające się wybory prezydenckie. Kandyda-
tem demokratów został William Jennings Bryan, repub-
likanów zaś William McKinley. Programy wyborcze obu
partii wobec Kuby były podobne. Mówiono w nich o ko-
nieczności zakończenia krwawej wojny i o obowiązku
Ameryki przyjścia z pomocą Kubańczykom. Żadna partia
nie precyzowała jednak, jak owa pomoc miała wyglądać.
Najważniejszym tematem wyborów stały się kwestie we-
wnętrzne, a zwłaszcza monetarne. Republikanie opowiada-
li się za utrzymaniem parytetu dolara opartego wyłącznie
o złoto, demokraci zaś domagali się użycia srebra. Pociąg-
nęłoby to za sobą między innymi zwiększenie masy pienią-
dza w obiegu, potanienie kredytu oraz rozwój tych sta-
nów, na których terenie znajdowały się kopalnie srebra.
Wojna na Kubie nie odegrała istotnej roli w kampanii
przedwyborczej.
Wybory w listopadzie 1896 r. wygrali republikanie. Zdo-
byli oni większość w obu izbach Kongresu (46 do 40
w Senacie i 202 do 150 w Izbie Reprezentantów), a Wil-
liam McKinley został wybrany na prezydenta. Dla Kubań-
czyków stwarzało to nadzieję na bardziej zdecydowaną
postawę nowej administracji wobec Hiszpanii. Obejmując
władzę 4 marca 1897 r. McKinley nie miał w pełni sprecy-
zowanych poglądów na kwestię kubańską. W wygłoszo-
nym przemówieniu inauguracyjnym nie poświęcił wojnie
ani jednego słowa. Generalnie jednak nowy prezydent był
bardziej przychylnie od Clevelanda nastawiony do Kubań-
czyków i chętniej słuchał argumentów na rzecz podjęcia
zdecydowanych kroków w celu zakończenia wojny.
McKinley postanowił wysłać na Kubę swego osobistego
przyjaciela, Williama J.Calhouna z Chicago, aby przygoto­
wał wiarygodny raport na temat aktualnej sytuacji oraz
perspektyw jej rozwiązania. Calhoun przebywał na wyspie
w maju i czerwcu 1897 r. Nie przedstawił gotowego pro­
gramu rozwiązania konfliktu, dość dokładnie zrelacjono­
wał natomiast zastaną sytuację. Raport Calhouna mówił o
tragicznych ekonomicznych skutkach wojny, rozszerzającym
się głodzie, ofiarach systemu reconcentrados oraz braku
nadziei na militarne rozstrzygnięcie konfliktu. Ewentualność
przyznania Kubie autonomii była według jego oceny
coraz bardziej iluzoryczna, ponieważ wydawało się więcej
niż pewne, iż powstańcy jej nie zaakceptują i będą
kontynuować walkę do wywalczenia pełnej niepodległości.
Raport Calhouna wywarł duży wpływ na McKinleya.
Prezydent doszedł do wniosku, iż jedyną metodą zakoń­
czenia wojny będzie skłonienie Hiszpanii do uznania nie­
podległości Kuby i wycofania z niej wojsk. McKinley
chciał uczynić wszystko, aby osiągnąć to drogą pokojową
bez wywoływania wojny amerykańsko-hiszpańskiej. Jego
stanowisko nie było zbyt popularne, zwłaszcza w łonie
własnej partii. Wielu republikańskich członków Kongresu
zajmowało pozycję bardziej wojowniczą, domagając się
natychmiastowego wypowiedzenia Hiszpanom wojny i wy­
rugowania ich z karaibskich posiadłości.
Duże znaczenie dla prezydenta miał wybór nowego
ambasadora do Madrytu. Został nim 63-letni prawnik,
były generał Unii z okresu wojny secesyjnej, Steward
L.Woodford. Nie miał uprzednio doświadczenia dyploma­
tycznego, nie mówił również po hiszpańsku, co nieco
utrudniało jego misję. Pierwszym celem Woodforda miało
być skłonienie Madrytu do odwołania z wyspy generała
Weylera oraz zaniechanie stosowanych przez niego metod
walki z powstańcami, w tym zwłaszcza reconcentrados.
Zanim Woodford zdołał dotrzeć do Hiszpanii, doszło
tam do nieoczekiwanego wydarzenia, które zasadniczo
zmieniło sytuację międzynarodową. 8 sierpnia 1897 r. wło­
ski anarchista Miguel Angiolillo zastrzelił premiera Cano-
vasa. Do zamachu doszło w małej miejscowości we wscho­
dnich Pirenejach, gdzie Cánovas spędzał urlop. Zamach
nie miał nic wspólnego z polityką zagraniczną. Angiolillo
pragnął pomścić śmierć hiszpańskiego anarchisty Mont-
juich Prisona, który zginął w niejasnych okolicznościach,
w więzieniu w Barcelonie. Śmierć premiera spowodowała
dezorganizację rządzącej partii konserwatywnej. W jej efe­
kcie królowa regentka Maria Krystyna powierzyła misję
sformowania nowego rządu przywódcy opozycyjnej do­
tychczas partii liberałów, Práxedesowi Mateo Sagaście.
6 października 1897 r. przedstawił on skład swego gabine­
tu. Sagasta od dawna wypowiadał się za szybkim zakoń­
czeniem wojny przez nadanie Kubie szerokiej autonomii.
31 października odwołał generała Weylera i mianował na
jego miejsce generała Ramona Blanco y Erenas, który był
zwolennikiem autonomii.
Wybór Blanco nie wydawał się jednak najszczęśliwszy.
Poprzednio sprawował on funkcję gubernatora innej za­
morskiej posiadłości Hiszpanii - Filipin. Gdy w sierpniu
1896 r. wybuchło tam niepodległościowe powstanie, Blan­
co zupełnie nie potrafił sobie z nim poradzić. Szybko
został więc przez Cánovasa odwołany i oskarżony o nie­
udolność. Tym chętniej Blanco przyjął nominację Sagasty,
dostrzegając szansę na rehabilitację i oczyszczenie się z za­
rzutów. W praktyce nowy gubernator okazał się bardzo
przeciętnym dowódcą. W pewnym stopniu obciąża go
wina za słabe przygotowanie Santiago do obrony.
Ambasador Woodford przed przybyciem do Madrytu
przeprowadził rozmowy polityczne w Londynie i Paryżu.
W ich wyniku doszedł do przekonania, iż w razie ewen­
tualnego konfliktu amerykańsko-hiszpanskiego mocarstwa
europejskie zachowają ścisłą neutralność. Nadzieje Hisz­
panii w tym względzie pozostają więc złudne. Pogląd ten
umocniły jego rozmowy z ambasadorami mocarstw akre­
dytowanymi w Madrycie oraz relacje innych ambasado­
rów amerykańskich w Europie. Najbardziej zdecydowanej
odpowiedzi udzielili Rosjanie, stwierdzając, iż Kuba znaj­
duje się w „amerykańskiej strefie wpływów", Waszyngton
ma więc praktycznie wolną rękę w podejmowaniu decyzji1.
Podczas rozmów z premierem Sagastą, ten ostatni prze­
konywał nowego ambasadora do idei pełnej autonomii
wyspy, argumentując, iż żaden rząd hiszpański nie może
zaakceptować innego rozwiązania. W przeciwnym wypad­
ku zostanie natychmiast obalony, co z kolei może dopro­
wadzić do nieprzewidzianej w skutkach rewolucji. Wood­
ford słuchał argumentów Sagasty, pozostawał jednak pew­
ny, że powstańcy kubańscy nie zadowolą się autonomią.
Pesymizmu ambasadora nie zmieniło nawet podpisanie
przez królową 25 listopada 1897 r. dekretów o autonomii
Kuby, o rozciągnięciu konstytucji hiszpańskiej na Kubę
oraz o prawie wyborczym dla jej mieszkańców.
Postanowienia dekretów miały wejść w życie 1 stycznia
1898 r. Przewidywano, iż pierwszy parlament zbierze się
1 kwietnia. Jednocześnie Blanco otrzymał instrukcje skło­
nienia powstańców do rozejmu. Okazało się to oczywiście
niewykonalne, ponieważ nikt z przywódców rewolucji nie
myślał o rozejmie w chwili, gdy zwycięstwo wydawało się
bliższe niż kiedykolwiek. Zwłaszcza że odwołanie Weylera
spowodowało pewne rozprzężenie oddziałów hiszpańskich.
Blanco nie potrafił przywrócić dawnej dyscypliny. Chaos
potęgowała likwidacja niektórych obozów z ludnością
wiejską. Ci, którzy przeżyli reconcentrados, wracali na swe
tereny bez żadnych zapasów żywności. Blanco starał się

1 Despatches from Russia, Record Group 59, M 35, micro roll 51,

National Archives Washington, D.C.


organizować zaopatrzenie, lecz jego wysiłki wobec ograni­
czonych możliwości finansowych przynosiły mierne efekty.
Pozytywnie plany reform Sagasty ocenił prezydent
McKinley. W wygłoszonym w początkach grudnia 1897 r.
dorocznym orędziu o stanie państwa prawie jedną trzecią
czasu poświęcił kwestii kubańskiej. Prezydent pochwalił
plan reform i przeprowadził zasadnicze rozróżnienie po­
między krwawym reżimem Cánovasa-Weylera a liberal­
nym rządem Sagasty-Blanco.
W tym czasie rząd Hiszpanii, aby przekonać opinię
publiczną o konieczności ustępstw, zainspirował publika­
cje prasowe na temat dotychczas poniesionych kosztów
i ofiar. Okazało się, iż z ponad 220 tysięcy żołnierzy
wysłanych na Kubę w ciągu ubiegłych trzech lat pozostało
jedynie około 115 tysięcy. Spośród nich 26 tysięcy znaj­
dowało się w szpitalach, 35,5 tysiąca było odłączonych od
swych jednostek i czekało na odesłanie do metropolii. Do
walki z powstańcami pozostawało więc nieco ponad 53 ty­
siące żołnierzy. Nie istniały dokładne statystyki pozwalają­
ce ustalić, ile żołnierzy faktycznie zginęło w czasie wojny,
a ile zmarło w wyniku chorób tropikalnych. Część rannych
i chorych ewakuowano z różnych portów bezpośrednio do
Hiszpanii nie informując o tym dowództwa w Hawanie.
Według szacunkowych obliczeń w 1897 r. zginęło 32,5 ty­
siąca żołnierzy. Jednak tylko 5 tysięcy z nich poległo na
polu walki. 14,5 tysiąca zmarło na epidemię dyfterytu
i tyfusu, 6 tysięcy ofiar pochłonęła żółta febra, a 7 tysięcy
malaria. Mimo tych wstrząsających danych duża część
społeczeństwa hiszpańskiego opowiadała się za dalszym
prowadzeniem walki, z niechęcią akceptując plan autono­
mii, nie mówiąc już o pełnej niepodległości, czego domaga­
li się powstańcy. Po powrocie do Hiszpanii Weyler został
przyjęty jak bohater narodowy. Sprawujący władzę libera­
łowie obawiali się nawet, czy nie stanie on na czele anty­
rządowej rewolucji.
Zupełnie inne obawy nurtowały amerykańskiego konsu­
la w Hawanie, Fitzhugh Lee. Odwołanie Weylera i dekret
o autonomii wywołały powszechne niezadowolenie kubań­
skich lojalistów. Blanco nie miał wśród nich żadnego
autorytetu. Lee obawiał się więc, iż postawieni w obliczu
stopniowego wycofywania się Hiszpanii, zechcą przejąć
władzę i samodzielnie prowadzić dalszą walkę z rewoluc­
jonistami. Lojaliści mieli poparcie wielu oficerów armii
oraz zaplecze finansowe w postaci wsparcia ze strony wielu
plantatorów, którzy niepokoili się o los swych majątków
w wypadku przejęcia władzy przez powstańców. Lee pozo­
stawał przekonany, że jednym z pierwszych celów ataków
lojalistów mogą stać się przebywający w kraju Ameryka­
nie, a zwłaszcza konsulat w Hawanie. Obawiał się też, iż
w wyniku ewentualnego uznania przez Stany Zjednoczone
powstańców za stronę wojującą lub uznania przez Kon­
gres niepodległości Kuby może dojść do zamieszek. Aby
do tego nie dopuścić, praktycznie od początku swej misji
sugerował więc utrzymywanie w pobliżu brzegów wyspy
odpowiednio silnej eskadry okrętów wojennych, mogących
podjąć interwencję.
W końcu roku 1897 niepokój Lee wydawał się coraz
bardziej uzasadniony. W początkach grudnia pełniący
obowiązki sekretarza stanu William Day poinformował
konsula o wydaniu rozkazu dowódcy bazy w Key West,
aby natychmiast wysłał pomoc do Hawany, gdy otrzyma
telegram zawierający literę „A". Jednocześnie z bazy floty
wojennej w Norfolk w Wirginii został skierowany do Key
West pancernik „Maine".
Dwudziestego czwartego grudnia 1897 r. w Hawanie
istotnie doszło do pierwszych niepokojów. Nie przybrały
one jednak większych rozmiarów i święta upłynęły spokoj­
nie. O wiele poważniejsze zajścia nastąpiły 12 stycznia.
Lojaliści zorganizowali wówczas wielotysięczną demonstra­
cję pod siedzibą trzech gazet, które popierały plan auto-
nomii. Blanco dość szybko opanował sytuację, nie doszło
też do żadnych ataków na Amerykanów. W Waszyngtonie
wydarzenia z 12 stycznia oceniono jako bardzo poważne.
Lee ze swej strony, odwrotnie niż dotychczas, prosił o nie-
przysyłanie okrętu. Argumentował, iż dopóki Hiszpanie
walczą z Hiszpanami, dopóty nie należy interweniować,
ponieważ to zjednoczy ich tylko przeciw Amerykanom.
W połowie stycznia 1898 r. w Kongresie ponownie
poruszono kwestie kubańskie, krytykując Hiszpanów za
kontynuowanie walk i niezrealizowanie obietnic auto­
nomii. Fakt, iż to raczej Kubańczycyjej nie zaakceptowali,
nie zwrócił już uwagi kongresmanów. Przebieg debaty
wywarł silne wrażenie na McKinley'u, który zorientował
się, iż gdyby w Hawanie istotnie doszło do ataków na
Amerykanów, wówczas on stałby się obiektem powszech­
nej krytyki za niespełnienie prośby Lee o przysłanie okrę­
tu. Gdy więc 21 stycznia konsul ponowił swe żądanie,
Biały Dom potraktował je nadzwyczaj poważnie. 24 stycz­
nia podczas popołudniowej narady u prezydenta podjęto
decyzję o skierowaniu „Maine" z kurtuazyjną wizytą do
Hawany. Day poinformował o tym natychmiast posła
hiszpańskiego Dupuy de Lóme oraz Fitzhugh Lee. Po
przeczytaniu depeszy konsul ponownie zmienił zdanie,
prosząc Waszyngton o tygodniowe odroczenie wizyty.
Okazało się to już niewykonalne. „Maine" wypłynął z Key
West i znajdował się w drodze do Hawany.
WYBUCH NA USS "MAINE"

Po krótkim nocnym rejsie z Key West rankiem 25 stycznia


1898 r. „Maine" znalazł się u wejścia do Zatoki Hawańs-
kiej. Przybycie okrętu zaskoczyło wszystkich. Lee miał
nadzieję, iż jego wieczorna depesza spowoduje odroczenie
wizyty. Hiszpanie wiedzieli już od przeszło tygodnia, iż
„Maine" może złożyć kurtuazyjną wizytę, nie znali jednak
żadnych szczegółów. Informacje, przekazane przez Amery­
kanów ambasadorowi de Lóme i wysłane przez niego
natychmiast do Madrytu, nie dotarły na czas, podobnie
jak oficjalna nota Departamentu Stanu dla hiszpańskiego
Ministerstwa Spraw Zagranicznych przekazana przez am­
basadora Woodforda.
Ponieważ generał Blanco przebywał poza Hawaną, de­
cyzję, jak przyjąć nieproszonego gościa, musiały podjąć
lokalne władze hiszpańskie. Rozumiejąc, iż ewentualna
odmowa wpuszczenia okrętu do portu może mieć trudne
do przewidzenia następstwa, „Maine" otrzymał zgodę na
wpłynięcie do zatoki. Aby uniknąć problemów nawigacyj­
nych, pancernik został wprowadzony przez hiszpańskiego
pilota portowego. „Maine" zacumował w środku zatoki.
W jego pobliżu znajdował się amerykański statek pasażer­
ski „City of Washington", niemiecki okręt szkolny „Gne-
senau" oraz stary krążownik hiszpański „Alfonso XII".
USS „Maine", mający potęgą swych dział przytłoczyć
lojalistów kubańskich i zapobiec ewentualnym zamiesz­
kom, nie był w istocie największym osiągnięciem techniki.
W literaturze historycznej dość często występują kontro­
wersje dotyczące właściwej klasyfikacji typu okrętu. Czasa­
mi, ze względu na wyporność i uzbrojenie, jest on okreś­
lany jako pancernik, kiedy indziej jako krążownik. Według
amerykańskiej terminologii „Maine" był pancernikiem
drugiej klasy (second class battleship) i to określenie wydaje
się najbardziej odpowiadać rzeczywistości. Problemy
z właściwą klasyfikacją okrętu wynikały z gwałtownego
rozwoju techniki w końcu XIX wieku. Nowe rozwiązania
konstrukcyjne powodowały, iż wchodzące do służby jed­
nostki niekiedy już po roku musiały być przerabiane i uno­
wocześniane. Tak było w wypadku „Maine".
Budowę okrętu rozpoczęto w stoczni marynarki wojen­
nej w Nowym Jorku w październiku 1888 r. Z powodu
licznych zmian konstrukcyjnych, wprowadzanych już
podczas prac, budowa „Maine" trwała aż 6 lat i 11 mie­
sięcy. Ostatecznie okręt wszedł do służby 17 października
1895 r. Jak na standardy okrętów pancernych, wyporność
„Maine" (6682 tony) była duża w 1888 r. i zdecydowanie
mała w 1895 roku. Podstawowe uzbrojenie jednostki
stanowiły cztery działa kalibru 254 mm. Umieszczono je
w dwóch obrotowych wieżach, z przodu i z tyłu okrętu,
lecz nie ustawionych symetrycznie. Dla współczesne­
go obserwatora widok „Maine" byłby zapewne bardzo
dziwny. Czołowa wieża artyleryjska znajdowała się bo­
wiem po lewej stronie okrętu, tylna zaś po prawej, por­
towej. Ograniczało to pole ostrzału i powodowało w pra­
ktyce, iż podczas ewentualnej bitwy „Maine" mógł pro­
wadzić ogień tylko z dwóch dział (istniała oczywiś­
cie teoretyczna możliwość, iż nieprzyjaciel atakować bę­
dzie jednocześnie z obu burt, wówczas wszystkie cztery
działa mogłyby prowadzić ostrzał). Uzbrojenie artyleryjskie
stanowiło ponadto 6 dział kalibru 152 milimetry, 7 dział
57 mm, 8 szybkostrzelnych działek 37 mm oraz 4 wyrzut­
nie torped 355 mm. „Maine" był dość dobrze opancerzony
i rozwijał prędkość 17 węzłów. Załogę stanowiło 354 ofice­
rów i marynarzy.
Dowódcą pancernika był 53-letni nowojorczyk, kapitan
Charles D. Sigsbee. Ukończył on Akademię Marynarki
Wojennej w 1863 r. i brał następnie udział w wojnie
secesyjnej. Po zakończeniu wojny Sigsbee zdecydował się
pozostać w marynarce. Interesował go głównie problem
badań podmorskich i sposoby mierzenia głębokości. Napi­
sał nawet książkę na ten temat, która spotkała się z dużym
uznaniem. Stopniowo Sigsbee piął się w hierarchii mary­
narki wojennej. 10 kwietnia 1897 r., mimo iż miał małe
doświadczenie w dowodzeniu dużymi jednostkami, otrzy­
mał awans na stanowisko dowódcy „Maine".
W ciągu zaledwie kilkunastu miesięcy służby okręt zys­
kał miano pechowego. Pamiętano, iż jeszcze w czasie
budowy wybuchł na nim pożar, następnie „Maine" wszedł
na mieliznę, kilku członków załogi wypadło za burtę
(trzech utonęło), nastąpiła przypadkowa detonacja pocis­
ków. Już w czasie kiedy Sigsbee dowodził okrętem, „Mai­
ne" uderzył w jedną z przystani w porcie nowojorskim.
W październiku 1897 r. Departament Marynarki Wo­
jennej podjął decyzję o przeznaczeniu „Maine" do zadań
speq'alnych na Kubie i odłączeniu go od eskadry pół­
nocnoatlantyckiej, w której skład wchodziły pozostałe
pancerniki floty amerykańskiej. Okręt zawinął do portu
w Norfolk, gdzie dokonano przeglądu i niewielkich na­
praw. W Newport News przednie magazyny wypełniono
węglem bitumicznym, pozwalającym na rozwijanie najwię­
kszej prędkości, lecz bardziej skłonnym do samozapłonów.
W grudniu pancernik zawinął do Key West, gdzie ponow­
nie uzupełniono zapasy (tym razem węglem antracy­
towym). Od połowy grudnia 1897 r. „Maine" znajdował
się w stanie pełnej gotowości bojowej, aby móc w razie
konieczności interweniować na Kubie. Rozkaz wypłynięcia
nadszedł wieczorem 24 stycznia.
Po zawinięciu do Hawany na okręt przybył konsul Lee.
Wspólnie z dowódcą „Maine" ustalili, iż aby uniknąć
potencjalnych zadrażnień, załoga nie będzie schodziła na
ląd. Wzmocnione zostaną również straże na pokładzie.
Postanowiono jednak umożliwić mieszkańcom Hawany
zwiedzenie pancernika pod ścisłą kontrolą załogi. Sigsbee
wraz z Lee złożyli kurtuazyjne wizyty władzom miasta oraz
hiszpańskim dowódcom wojskowym. Następnie na okręcie
odbyły się stosowne rewizyty. Mimo obaw wizyta przebie­
gała nadzwyczaj spokojnie, w Hawanie nie doszło do żad­
nych zamieszek czy demonstracji. Sigsbee wraz z kilkoma
oficerami wziął nawet udział w pokazie walki byków, co
miało stanowić przejaw sympatii i kurtuazji dla Hiszpanów.
Wobec przedłużającego się pobytu dowódca „Maine" za­
czął niepokoić się możliwością wybuchu na okręcie epidemii
żółtej febry, przed czym ostrzegano go, nim wypłynął z Key
West. Kapitan sugerował, aby „Maine" został zastąpiony
w Hawanie przez inny pancernik lub krążownik.
We wtorek, 15 lutego 1898 r., o godzinie 21.40 wieczo­
rem Sigsbee kończył właśnie pisać list do żony, gdy okrę­
tem targnął wybuch, a w odstępie kilku chwil drugi,
o wiele silniejszy. Śródokręcie „Maine", gdzie znajdowała
się kabina kapitana, uniosło się nieznacznie do góry, a na­
stępnie przesunęło do przodu. Cały przód pancernika błys­
kawicznie ogarnęły płomienie. Niebo rozświetliły wybuchy
amunicji, którą na wypadek niespodziewanego ataku Hisz­
panów trzymano gotową do załadowania. Okręt zaczął
szybko pogrążać się w dość płytkich wodach Zatoki Ha-
wańskiej. Sigsbee usiłował wydawać rozkazy dotyczące
podjęcia próby ugaszenia pożaru, lecz bardzo szybko oka­
zało się, iż USS „Maine" jest już wrakiem. Jedyna rzecz,
jaka pozostawała do zrobienia, to opuszczenie okrętu. Dla
niektórych było to stosunkowo proste, ponieważ część
nadbudówek wystawała ponad poziom wody. Do miejsca,
gdzie jeszcze przed chwilą znajdował się pancernik, pod-
płynęły ostrożnie łodzie ratownicze z zakotwiczonych
w pobliżu statków oraz z nadbrzeży portowych. Z wody
wyciągano poparzonych marynarzy z trudem rozumieją­
cych, co się właściwie stało. Sigsbee został przetranspor­
towany na pokład „City of Washington".
Tuż po eksplozjach stało się jasne, iż straty, zwłaszcza
wśród załogi, będą bardzo duże. Koje marynarzy znaj­
dowały się bowiem w przedniej części okrętu, tam gdzie
nastąpił tajemniczy wybuch. Pomieszczenia oficerskie były
w środkowej i tylnej części pancernika. Tłumaczy to, dla­
czego wśród 266 poległych znajdowało się tylko dwóch
oficerów. Generalnie uratowali się ci, którzy w momencie
eksplozji nie przebywali w dziobowej części „Maine". Dla
przykładu ocaleli prawie wszyscy pełniący służbę wartow­
niczą na pokładzie. Z 354-osobowej załogi uratowało się
jednak zaledwie 88 oficerów i marynarzy.
Jeszcze w ciągu nocy informację o tragedii na USS „Mai­
ne" przesłano telegraficznie do Key West, a stamtąd do
Waszyngtonu. Około godziny 1 w nocy dostarczono depe­
szę sekretarzowi do spraw marynarki wojennej Johnowi
D. Longowi. Ten zdecydował, iż należy bezzwłocznie obu­
dzić McKinleya i poinformować go o sytuacji. Prezydent
był wstrząśnięty.
Wiadomość o wybuchu na „Maine" dotarła do prasy
nowojorskiej około godziny 3 w nocy. O niezwykłej spraw­
ności redakcji świadczy fakt, iż w ciągu zaledwie kilku
godzin zdołano zmienić gotowe już makiety porannych
wydań i zastąpić je całostronicowymi informacjami o za­
gładzie pancernika. „New York Journal" i „New York
World" już 16 lutego wiedziały z całą pewnością, iż przy­
czyną eksplozji była hiszpańska mina umieszczona na dnie
zatoki w miejscu, gdzie cumował okręt amerykański. Zain­
teresowanie czytelników szczegółami było ogromne. Po raz
pierwszy w historii dzienne nakłady „Worlda" i „Journa-
la" przekroczyły milion egzemplarzy. Dziennikarze obu
gazet pozostawali przekonani, iż decyzja o wypowiedzeniu
wojny pozostaje kwestią dni, jeśli nie godzin.
Wojenną atmosferę, jaka ogarnęła Nowy Jork, spotęgo­
wało przybycie do portu hiszpańskiego krążownika pan­
cernego „Vizcaya". Okręt hiszpański miał złożyć kurtua­
zyjną rewizytę w Stanach Zjednoczonych, odpowiadającą
pobytowi „Maine" w Hawanie. „Vizcaya" wypłynął z Eu­
ropy przed tragedią na Kubie i w chwili przybycia do
Nowego Jorku nic nie wiedziano o zatopieniu amerykań­
skiego pancernika. Dla bezpieczeństwa okręt hiszpański
zakotwiczył w Hoboken, w New Jersey, był jednak dosko­
nale widoczny z Manhattanu. Jak pisał „New York
World", „lufy jego dział zostały wymierzone w siedzibę
redakcji". Po trzech dniach pobytu, 20 lutego, „Vizcaya"
wypłynął w drogę powrotną do Hiszpanii.
Gdy opadły pierwsze emocje związane z zatonięciem
„Maine", rozpoczęły się debaty dotyczące przyczyn eks­
plozji i ewentualnej za nią odpowiedzialności. W grę wcho­
dziły tylko dwa warianty: wybuch nastąpił przypadkowo
wewnątrz okrętu lub pierwsza eksplozja miała miejsce
poza pancernikiem i spowodowała drugi wybuch, praw­
dopodobnie w jednym z magazynów amunicji. W pierw­
szym wypadku winę mógł ponosić kapitan lub inny czło­
nek załogi, a władze hiszpańskie były zwolnione od jakiej­
kolwiek odpowiedzialności. Gdyby jednak udowodniono,
iż eksplozja nastąpiła poza okrętem, wówczas sytuacja
stawała się o wiele bardziej poważna i mogła prowadzić do
szybkiego wybuchu wojny.
Rząd hiszpański polecił generałowi Blanco przyjście Ame­
rykanom z wszelką pomocą, zorganizowanie obchodów ża­
łobnych oraz powołanie wspólnej komisji, która mogłaby
ustalić przyczyny wybuchu. Prezydent McKinley odrzucił
jednak tę propozycję i nakazał Departamentowi Maryna­
rki zorganizowanie własnego dochodzenia. Przewodniczą­
cym komisji został dowódca pancernika USS „Iowa",
William T. Sampson (późniejszy dowódca floty amerykań­
skiej podczas wojny). Oprócz niego w skład komisji weszło
jeszcze trzech innych oficerów. Sampson podjął decyzję
o dokładnym zbadaniu wraku „Maine" oraz przesłucha­
niu wszystkich świadków i ekspertów w dziedzinie pod­
wodnych min i wybuchów.
Hiszpanie ponownie proponowali wspólną pracę nur­
ków, na co Amerykanie stanowczo nie wyrazili zgody.
Wokół wraku pancernika pracowały więc jednocześnie
dwie ekipy nurków. Z dna zatoki wydobywano stopniowo
zwłoki marynarzy oraz różne przedmioty mogące mieć
znaczenie dla śledztwa. Amerykanom zależało szczególnie
na dokładnym ustaleniu miejsca wybuchu, co mogłoby
pomóc w wyjaśnieniu jego przyczyny. Warunki pracy nur­
ków okazały się jednak bardzo niesprzyjające. Dno było
zamulone, a widoczność pod wodą bardzo ograniczona.
Mimo tych przeszkód udało się ustalić, iż drugi, silniejszy
wybuch, który mógł spowodować zatonięcie okrętu, na­
stąpił w pomocniczym magazynie amunicji do dział 152 mm.
Początkowo sądzono, iż eksplodowały również pociski
artylerii głównej, nurkowie znaleźli jednak kilka pocisków
rozrzuconych na dnie zatoki, co wykluczyło koncepcję
eksplozji.
Najciekawsze było ustalenie, że część dna okrętu siłą
wybuchu została wyrwana do góry i przybrała kształt
odwróconej litery V. Zdaniem kilku ekspertów jedynym
powodem takiego stanu rzeczy mógł być tylko silny wy­
buch miny podwodnej znajdującej się pod pancernikiem.
Podczas przesłuchiwania świadków członkowie komisji
starali się ustalić, czy eksplozję mogło spowodować samo­
zapalenie węgla. Wypadki takie zdarzały się zarówno we
flocie amerykańskiej, jak i flotach mocarstw europejskich.
Departament Marynarki wydał nawet specjalną instrukcję
dla konstruktorów okrętów, aby magazyny węgla nie stykały
się bezpośrednio z magazynami amunicji. Na USS „Maine"
magazyn węgla od magazynu pocisków 152 mm oddziela­
ła jedynie cienka metalowa ścianka. Podczas zeznań zaró­
wno Sigsbee, jak i pozostali członkowie załogi zapewniali,
że regularnie kontrolowali temperaturę węgla i o samoza­
paleniu nie mogło być mowy. Komisja przyjęła ich zape­
wnienia w dobrej wierze. Po szybkim wyeliminowaniu
przyczyn wewnętrznych jedynym możliwym powodem za­
tonięcia pancernika był wybuch miny lub torpedy od­
palonej z brzegu. Wersję torpedy jednak dość szybko
odrzucono, ponieważ eksplozje nastąpiły wyraźnie z dołu
okrętu.
Komisja zakończyła swe dochodzenie 18 marca. Dzień
później prezydentowi przedstawiono skróconą wersję ra­
portu. Pełny tekst członkowie komisji podpisali 21 marca.
Cztery dni później, 25 marca, gotowy raport przywieziono
do Waszyngtonu, gdzie zapoznał się z nim Long oraz
prezydent McKinley. Zaakceptowali oni przyjęte ustalenia.
Raport przesłano do Kongresu oraz przedstawiono prasie.
Według oceny komisji przyczyną zatopienia „Maine" była
detonacja miny podwodnej oraz następująca po niej eks­
plozja magazynu z amunicją. Większe znaczenie przypisa­
no pierwszej eksplozji. Raport stwierdzał, iż znane komisji
fakty nie pozwalają ustalić, kto ponosi odpowiedzialność
za podłożenie miny.
Prawie jednocześnie z Amerykanami swoje prace zakoń­
czyła komisja hiszpańska. Jej ustalenia okazały się cał­
kowicie sprzeczne z amerykańskimi. Według Hiszpanów
„Maine" zatonął w wyniku samozapłonu węgla i detonacji
w magazynie artyleryjskim. Dowodem tej tezy miało być
stwierdzenie, iż nikt nie zauważył gejzeru wody, jaki
wznieciłby wybuch miny. Nikt nie widział również śniętych
ryb, których powinno być wiele po tak silnej eksplozji. Nie
znaleziono wreszcie żadnych śladów ewentualnej miny.
Ze stanowiskiem Hiszpanów zgodziła się większość eks­
pertów europejskich. Podkreślali oni jeszcze jeden czynnik.
Miny używane przez flotę hiszpańską były wyjątkowo złej
jakości (istotnie podczas wojny dwa okręty amerykańskie
weszły na miny, lecz żadna z nich nie wybuchła) oraz
bardzo dużych rozmiarów. Nasuwało się więc pytanie,
kiedy i w jaki sposób podłożono minę? O uprzednim jej
zainstalowaniu nie mogło być mowy, ponieważ pojawienie
się „Maine” na redzie Hawany stanowiło zaskoczenie dla
wszystkich. Z drugiej strony, nieprawdopodobne wydawa­
ło się, iż załoga znajdującego się w stanie najwyższej
gotowości bojowej okrętu nie zauważyłaby podejrzanych
manewrów w jego pobliżu i podkładania miny pod dno.
Strona amerykańska nie zaakceptowała oczywiście ustaleń
hiszpańskich i krytyki ekspertów europejskich. Kongres
przyjął z pełną aprobatą raport komisji Sampsona. Chara­
kterystyczne jednak, iż praktycznie nikt ze znanych poli­
tyków nie obwiniał bezpośrednio rządu madryckiego lub
lokalnych władz hiszpańskich za tragedię, jaka rozegrała
się na pokładzie USS „Maine". Traktowano ją raczej jako
przejaw niezdolności Hiszpanii do kontroli sytuacji na
wyspie, przemawiającej za podjęciem szybkiej interwencji
zbrojnej.
Kwestia ustalenia przyczyn eksplozji nie została jednak
zamknięta w 1898. Na wiele pytań wciąż nie można było
udzielić przekonywającej odpowiedzi. Dlatego też w roku
1910 i 1911 Kongres Stanów Zjednoczonych przyznał
dotację 650 tysięcy dolarów na rozpoczęcie ponownych
badań. Tym razem wokół wraku pancernika zbudowano
specjalną konstrukcję kesonową, z której wypompowano
wodę. Po raz pierwszy można było dokładnie obejrzeć
kadłub. Okazało się, iż jego zniszczenia były o wiele
bardziej poważne, niż sądzono w 1898 r. Nasunęło to
komisji pogląd, iż odwrócony kil okrętu to efekt eksplozji
magazynów. W odróżnieniu od ustaleń Sampsona przyję­
to, iż zasadnicze znaczenie dla zniszczenia „Maine" miał
właśnie drugi wybuch (magazyny amunicji). Komisja prze-
sunęła też miejsce eksplozji (przypadkowo pokrywało się
ono z magazynem węgla A-16, gdzie znajdował się najbar­
dziej niebezpieczny wysokoenergetyczny węgiel bitumicz­
ny). Poza tym podtrzymano wszystkie pozostałe ustalenia
badań z 1898 r. przyjmując wersję wybuchu zewnętrznego.
Do sprawy „Maine" powrócono w 1975 r. Na prośbę
emerytowanego admirała H.G.Rickovera oraz Naval His­
tory Division z Departamentu Marynarki Wojennej dwóch
specjalistów Naval Ship Research and Development Cen­
ter, Ib. S. Hansen i Robert S. Price, ponownie podjęło
analizę zebranych dokumentów. Ich pracę ułatwił duży
zbiór fotografii wykonanych podczas badań w 1911 r.
Przeprowadzono również symulację wytrzymałości pance­
rza „Maine" oraz siły niszczenia dostępnych w 1898 r.
materiałów wybuchowych. Według ustaleń Hansena i Pri­
ce"' nie ulega obecnie żadnej wątpliwości, iż powodem
zatonięcia pancernika był wybuch wewnętrzny. Doszli oni
do wniosku, iż w magazynie A-16 nastąpiło samozapalenie
węgla, a gwałtowny wzrost temperatury spowodował wy­
buch czarnego i brązowego prochu, jaki znajdował się
w sąsiednim magazynie A-14-M. To z kolei pociągnęło
eksplozję całego magazynu pocisków artylerii średniego
kalibru. Zdeformowany kształt kilu (odwrócona litera V),
który tak przykuwał uwagę podczas badań w 1898 i 1911
r., wytłumaczono częściowym oderwaniem się dziobu i de­
formacją pancerza w momencie tonięcia. Hansen i Price
na przykładzie analogicznych pożarów i wybuchów na
innych okrętach przedstawili również bardzo wiarygod­
ną wersję, dlaczego załoga nie zauważyła niebezpieczeń­
stwa i nie zapobiegła tragedii. Wydaje się, iż ich ustalenie,
zaprezentowane przez Rickovera w książce wydanej
w 1976 r., wyjaśniają definitywnie ponad 78-letnią zagadkę
wybuchów na USS „Maine".
Jednocześnie z pracą komisji Sampsona toczyły się in-
tensywne konsultacje i zabiegi dyplomatyczne dotyczące
wydarzeń na Kubie. Sytuacja na wyspie przypominała
typowy szachowy pat. Żadna ze stron nie była w stanie
odnieść zwycięstwa militarnego. Hiszpanie pod presją Wa­
szyngtonu szli na ustępstwa. Czynili to jednak bardzo
opornie i zawsze małymi krokami. Nie pozwalało im to
przejąć inicjatywy dyplomatycznej. Kubańczycy zaś odma­
wiali jakiegokolwiek kompromisu, nie podejmując nawet
rozmów. Wysłany przez generała Blanco emisariusz poko­
jowy został przez nich zabity.
Junta kubańska w Nowym Jorku prowadziła przez cały
okres powstania umiejętną i skuteczną działalność propa­
gandową. Aby zdobyć wpływy w Kongresie, wynajęto
nawet specjalne finny lobbystyczne, które dostarczały
członkom Senatu i Izby Reprezentantów materiały doty­
czące Kuby. Największym utrudnieniem dla Junty okazała
się działalność ambasady hiszpańskiej w Waszyngtonie,
a zwłaszcza cieszącego się doskonałą opinią ambasadora
Dupuy de Lóme. Kubańczycy od dawna poszukiwali spo­
sobów, aby pozbyć się go z Waszyngtonu. Okazja nada­
rzyła się dopiero w lutym 1898 r. Do rąk członków Junty
trafił list, jaki w połowie grudnia de Lóme napisał do
swego przyjaciela Jose' Canalejasa. Był on wydawcą jed­
nego z czołowych dzienników madryckich i przebywał
akurat na Kubie, chcąc osobiście zapoznać się z sytuacją
na wyspie. W swym liście de Lóme negatywnie komen­
tował ostatnie wystąpienia McKinleya, dość obraźliwie
charakteryzując osobę samego prezydenta.
List de Lóme zobaczył zatrudniony przez Canalejasa
kubański sekretarz, który jednocześnie pracował dla wy­
wiadu rewolucjonistów. W początkach lutego wykradł list
i przekazał Juncie. Kubańczycy próbowali zainteresować
jego publikacją wpływowy „New York Herald". Gazeta
odmówiła jednak, nie wierząc w wiarygodność listu. Skru­
pułów takich nie miał „New York Journal", który opub­
likował jego treść 9 lutego. Tego samego dnia prawnicy
reprezentujący Juntę przekazali Departamentowi Stanu
oryginał. Day podejrzewał, że nie jest on autentyczny,
poprosił więc de Lóme o wyjaśnienie. Ambasador potwier­
dził autentyczność listu i oznajmił, iż w poprzednim dniu
zwrócił się do Madrytu z prośbą o natychmiastowe od­
wołanie.
Rząd hiszpański zaakceptował jego rezygnację i były
ambasador opuścił Stany Zjednoczone w ciągu kilku dni.
W dniu wyjazdu zdążył przeczytać jeszcze pierwsze ar­
tykuły na temat zniszczenia USS „Maine". McKinley
domagał się od Hiszpanów oficjalnych przeprosin, co Ma­
dryt, dążąc do szybkiego wyciszenia sprawy, uczynił.
Nowym ambasadorem mianowano doświadczonego, za­
wodowego dyplomatę Luisa Polo de Bernabe. Po przyby­
ciu do Waszyngtonu okazało się jednak, iż nie ma on szans
na szybkie zdobycie takiej pozycji i uznania, jak de Lóme.
Prawdziwymi zwycięzcami afery byli Kubańczycy, którzy
zdołali pozbyć się z Waszyngtonu niewygodnego przeciw­
nika.
Zniszczenie „Maine" oraz skandal z listem ambasadora
spowodowały ponowny, gwałtowny wzrost zainteresowa­
nia społeczeństwa amerykańskiego wypadkami na Kubie.
Szybko znalazło to swe odbicie w Kongresie, gdzie najbar­
dziej wojowniczo nastawieni senatorowie i członkowie Iz­
by Reprezentantów domagali się podjęcia stanowczych
kroków. Wciąż nie mieli jednak absolutnej większości.
Wobec sprzecznych informacji dochodzących z Kuby
wpływowy senator republikański ze stanu Vermont, Red-
field Proctor, postanowił osobiście udać się na wyspę, aby
zbadać sytuację. Przed wyjazdem rozmawiał z McKin-
leyem i Dayem, przez co jego misja nabrała rangi półofic-
jalnej. Proctor przybył do Hawany 26 lutego i przebywał
na wyspie ponad dwa tygodnie. Podczas tego okresu spot­
kał się z generałem Blanco, konsulem Lee, kapitanem
Sigsbee, a także Clarą Barton, która kierowała akcją
amerykańskiej pomocy charytatywnej dla Kubańczyków.
Senator odbył również podróże po wschodniej i środkowej
części kraju, zwiedzając kilka istniejących jeszcze obozów
reconcentrados. Idąc za radą Blanco, nie spotkał się nato­
miast z Gomezem.
Po powrocie do Waszyngtonu Proctor sporządził raport
ze swej podróży. Przesłał go najpierw prezydentowi i sek­
retarzowi stanu, a po ich akceptacji, 17 marca, przedstawił
na forum Senatu. Proctor dokładnie naświetlił rozwój
sytuacji na Kubie. Omawiał warunki w obozach reconcent­
rados, w szpitalach i koszarach wojskowych, analizował
stosunki rasowe, sytuację militarną oraz oczywiście poli­
tyczne perspektywy kraju. O ile relacja senatora dotycząca
kwestii militarnych i warunków życia ludności potwier­
dzała tylko informacje dochodzące z innych źródeł, o tyle
jego analiza sytuacji politycznej zawierała wiele nowych
elementów. Przed zapoznaniem się z raportem Proctera
właściwie wszyscy poważni politycy amerykańscy pozosta­
wali przekonani, iż Kubańczycy nie są w stanie i nie będą
potrafili sami sprawować władzy na wyspie. Obawiano się
chaosu i totalnego rozkładu państwa, tak jak zdarzyło się
to poprzednio w kilku innych krajach karaibskich. Wów­
czas Kuba mogła stać się łatwym celem dla któregoś
z mocarstw europejskich, znacznie silniejszego od Hisz­
panii. Pytanie o przyszłość Kuby było więc zawsze nieroz­
wiązywalnym dylematem dyplomacji amerykańskiej.
Procter wysunął tezę, iż społeczeństwo kubańskie będzie
w stanie wyłonić stabilny i odpowiedzialny rząd, zdolny do
kontroli sytuacji na wyspie. Jednocześnie odrzucił on wszel­
kie plany autonomii pod patronatem Madrytu jako nie do
zaakceptowania przez powstańców. Zdecydowanie ne­
gował propozycje aneksji Kuby przez Stany Zjednoczone.
Według oceny senatora, różnice dzielące oba narody były
tak ogromne, iż nie ma szansy na ich przezwyciężenie.
Jedynym możliwym rozwiązaniem konfliktu wynikającym
z raportu była zbrojna interwencja Stanów Zjednoczonych
w celu zakończenia rządów hiszpańskich.
Raport Proctera miał bardzo duże znaczenie dla przeko­
nania niezdecydowanej dotychczas części społeczeństwa
amerykańskiego o konieczności interwencji. Przede wszyst­
kim stał się on głównym czynnikim, który skłonił świat
biznesu i finansów do poparcia interwencji. Do tego mo-
mentu bowiem Wall Street dość niechętnie przyjmowali
perspektywę wojny. Analogicznie różne grupy religijne
i pacyfistyczne opowiadały się dotąd za ścisłym przestrze-
ganiem zasad neutralności. Raport Proctera przedstawia­
jący udręki mieszkańców wyspy sugerował uwolnienie ich
spod jarzma hiszpańskiego i położenie kresu cierpieniom.
Dla wielu członków Kongresu przemówienie senatora sta­
nowiło doskonałe uzasadnienie ich ewentualnego poparcia
dla wypowiedzenia wojny.
Ósmego marca, jeszcze w czasie pobytu Proctera na
Kubie, administracja McKinleya przeprowadziła przez
Kongres ustawę przyznającą rządowi 50 milionów dola­
rów z nadwyżki budżetowej na cele obronne. Wszyscy
członkowie Kongresu głosowali „za", a całą procedurę
załatwiono w ciągu dwóch dni (rzecz nie do pomyślenia
w dzisiejszych warunkach). Fundusze te pozwoliły na zor­
ganizowanie koncentracji regularnych wojsk federalnych,
mobilizacyjne zakupy broni i amunicji oraz przygotowanie
spodziewanej mobilizacji Gwardii Narodowej.
W wyniku wydarzeń z lutego i marca 1898 r. kwestia
kubańska stała się tak głośna, iż nie ulegało wątpliwości,
że jakieś rozwiązanie musi zapaść szybko. Wydaje się, iż
prezydent McKinley wciąż jeszcze łudził się, że uda się
uniknąć wojny. Rozpatrywano nawet ponownie ewentual­
ność odkupienia wyspy od Hiszpanii bądź przez Stany
Zjednoczone, bądź przez Juntę nowojorską. Wobec nie­
chęci Madrytu plany te szybko zarzucono. Podczas spot­
kań prezydenta z Procterem senator zasugerował McKin-
ley'owi, aby ten w specjalnym orędziu przedstawił sytuację
Kongresowi wraz z prośbą o zgodę na podjęcie niezbęd­
nych kroków w celu przerwania dramatu. W praktyce
oznaczało to wojnę.
Wypowiedzenia wojny domagała się również zdecydo­
wana większość zasiadających w Kongresie republikanów.
Żądali oni od prezydenta podjęcia stanowczych kroków,
grożąc nawet otwartym buntem, gdy nadal będzie się
ociągał- Postawa senatorów i członków Izby Reprezentan­
tów odegrała, jak się wydaje, decydujący wpływ na poli­
tykę administracji. Jednym z głównych motywów repub­
likanów był fakt, iż w listopadzie 1898 r. miały odbyć się
wybory do Izby Reprezentantów oraz do jednej trzeciej
miejsc w Senacie. Gdyby do tego czasu położenie na Kubie
nie zmieniło się, demokraci zyskaliby doskonałe argumen­
ty wyborcze: republikańska administracja i kontrolowany
przez republikanów Kongres nie są w stanie bronić strate­
gicznych interesów państwa, pozostają nieczuli na cierpie­
nia narodu kubańskiego itd. Klęska wyborcza wydawała
się wówczas nieuchronna.
Za poszukiwaniem rozwiązań pokojowych opowiadał
się natomiast ambasador amerykański w Hiszpanii, Wood­
ford. Kilkakrotnie prosił McKinleya o cierpliwość, mając
nadzieję, że drogą perswazji uda się skłonić Madryt do
ustępstw. W nie kończących się debatach z członkami
rządu Sagasty ambasador informował ich, iż wstrzemięź­
liwość Waszyngtonu dobiega końca. Hiszpanie ze swej
strony zapewniali, iż do nadejścia pory deszczowej (czer-
wiec-lipiec) uda im się osiągnąć porozumienie z powstań­
cami. Dla części polityków amerykańskich wyjaśnienia te
stanowiły jedynie grę na czas, aby odwlec spodziewany
wybuch wojny. 27 marca Day przekazał Woodfordowi
ostateczne warunki amerykańskie: system reconcentrado
ma być natychmiast zlikwidowany, strony konfliktu muszą
zawrzeć rozejm do 1 października, w tym czasie trzeba
opracować warunki pełnego samorządu dla Kuby. Gdy za
pośrednictwem Woodforda Hiszpanie zapytali, co prezy­
dent ma na myśli, używając określenia „pełny samorząd",
sekretarz stanu odpowiedział, że oznacza to niezależność
Kuby od Hiszpanii. Ambasador z własnej inicjatywy zła­
godził nieco to oświadczenie. Jednocześnie dano Hiszpa­
nom do zrozumienia, iż McKinley planuje wygłoszenie
orędzia do Kongresu 4 kwietnia. Następnie przesunięto
termin o dwa dni - na 6 kwietnia.
Rząd hiszpański próbował jeszcze negocjować i iść stop­
niowo na ustępstwa. Wydaje się jednak, że Madryt źle
ocenił nastroje w Stanach Zjednoczonych. Tylko pełne
przyjęcie faktycznego ultimatum Waszyngtonu, równające
się praktycznie kapitulacji Hiszpanii, mogło zapobiec woj­
nie. Ustępstwa czynione małymi krokami nie zwracały
niczyjej uwagi i nie pozwalały na odroczenie konfliktu, na
co w Hiszpanii liczono. Jednocześnie rząd Sagasty znaj­
dował się pod silną presją opozycji przeciwnej jakimkol­
wiek ustępstwom wobec Kubańczyków. Niebezpieczeń­
stwo przewrotu w wypadku zaakceptowania żądań amery­
kańskich było całkiem realne. Rozumiał to zarówno Saga-
sta, jak i Woodford. Jedyny problem polegał na tym, iż dla
rządu amerykańskiego pozostawało zupełnie obojętne, kto
sprawuje władzę w Madrycie lub czy rewolucja republi­
kańska zagraża monarchii.
Hiszpanie odwołali 31 marca wszystkie dekrety wprowa­
dzające system reconcentrado. Nie zgodzono się jednak na
ogłoszenie zawieszenia broni. Rząd zadeklarował, że za
akceptuje je, o ile poproszą o nie powstańcy. Jak pisał
Woodford, hiszpańska duma narodowa nie pozwalała na
zrobienie pierwszego kroku. Powstańcy kubańscy ze swej
strony nie mieli oczywiście najmniejszego zamiaru prosić
metropolii o rozejm, co więcej, ogłosili, iż nawet gdyby
Madryt zaproponował przerwanie walk, nie przyjmą go.
Teoretycznie stawiało to pod znakiem zapytania plan
McKinleya, ten jednak nie zwrócił uwagi na stanowisko
Junty.
Postawiony w dramatycznej sytuacji rząd Sagasty prosił
mocarstwa europejskie o interwencję. Odzew na jego apel
pozostał jednak znikomy. Nikt nie chciał się angażować
w sprawę, która wydawała się już przesądzona. Jedyne, co
udało się uzyskać, to wspólny apel ambasadorów państw
europejskich do McKinleya, aby z przyczyn humanitar­
nych dążyć do uniknięcia wojny z Hiszpanią i kontynuo­
wać rokowania. Prezydent miał odpowiedzieć, że gdyby
doszło do wojny, to właśnie z przyczyn humanitarnych.
Madryt poprosił więc o mediację Watykan. Papież Leon
XIII desygnował jako swojego mediatora w sprawach
kubańskich arcybiskupa Johna Irelanda z St.' Paul w Min­
nesocie. 3 kwietnia Ireland został przyjęty przez prezyden­
ta. Rozmowa nie przyniosła jednak żadnych rozstrzygnięć.
Dla amerykańskiego kościoła katolickiego (jego trzon sta­
nowili wówczas emigranci irlandzcy) sytuaq'a, w której
reprezentował on katolicką Hiszpanię, była bardzo niewy­
godna. Dla McKinleya zaś choć cień podejrzenia, iż ulega
wpływom katolickim, w ówczesnej rzeczywistości amery­
kańskiej oznaczał katastrofę polityczną.
W czasie gdy tekst orędzia w sprawie kubańskiej był już
przygotowany do wygłoszenia w Kongresie, do Departa­
mentu Stanu nadszedł telegram od konsula Lee sugerujący
odłożenie tego ze względu na konieczność ewakuacji oby­
wateli amerykańskich z Kuby oraz samego konsulatu
z Hawany. Argumenty konsula były przekonywające, więc
McKinley porozumiał się z przywódcami Kongresu. Usta­
lono nową datę przemówienia - 11 kwietnia. Dało to
niespodziewanie trochę czasu Hiszpanii na podjęcie
nowych inicjatyw. Rozumiejąc powagę sytuacji, podjęto
decyzję o dalszych ustępstwach. Poszukując honorowego
sposobu ogłoszenia zawieszenia broni, rząd hiszpański po-
Prosił Watykan o wydanie uroczystego apelu o pokojowe
rozwiązanie konfliktu. 9 kwietnia królowa regentka Maria
Krystyna „odpowiadając na prośbę papieża" nakazała
wszystkim oddziałom wstrzymanie ognia. Zadowolony
Woodford informował z Madrytu, iż spełniono wszystkie
postulaty amerykańskie: odwołano reconcentrado, ogłoszo­
no zawieszenie broni, przyjęto mediację w sprawie „Mai­
ne". Nie załatwiona była sprawa niepodległości, poseł
zapewniał jednak, iż do 1 sierpnia zostanie ona rozwiązana
po myśli Waszyngtonu.
Wiadomości o ustępstwach Hiszpanii dotarły do Białego
Domu w niedzielne południe 10 kwietnia. Według ocen
najbliższych współpracowników prezydent zaczął się wa­
hać. Rozpatrywał ewentualność ponownego odroczenia
orędzia i poczekania na efekty zawieszenia broni. Prosił
o to ambasador Polo, który przygotował specjalne memo­
randum przypominające o wszystkich ustępstwach Hisz­
panii. Podczas narady członków rządu McKinley przeko­
nał ich o konieczności nowej zwłoki. Wieczorem doszło
jednak do kolejnej narady, tym razem z czołowymi repub­
likańskimi członkami Kongresu. Nie chcieli oni słyszeć
o żadnej zwłoce, domagając się od prezydenta dotrzyma­
nia wcześniejszych uzgodnień. McKinley uległ ich perswa­
zji. Do gotowego już od kilku dni tekstu orędzia dołączył
jedynie niewielki końcowy akapit mówiący o ostatnich
decyzjach hiszpańskich.
W poniedziałek, 11 kwietnia, budynek Kapitolu wypeł­
niły tłumy ludzi. Powszechnie oczekiwano, iż orędzie pre­
zydenta będzie zawierało deklarację wypowiedzenia wojny
i zapowiedź wyzwolenia Kuby. W godzinach rannych tekst
orędzia został dostarczony do Kongresu i odczytany
członkom Senatu i Izby Reprezentantów.
McKinley zaczął od przypomnienia ostatnich wypa­
dków na wyspie. Mówił o cierpieniach ludności cywilnej
siłą przesiedlonych do zamkniętych obozów, wspominał
też o stratach gospodarki amerykańskiej spowodowanych
przedłużającą się wojną. Zniszczenie „Maine" przedstawił
jako dowód niezdolności władz hiszpańskich do panowa­
nia nad sytuacją w kraju. Prezydent nie obarczył jednak
bezpośrednią odpowiedzialnością za podłożenie miny rzą­
du madryckiego. Ku powszechnemu zdumieniu McKinley
odmówił automatycznego uznania niepodległości Kuby,
powstańczego rządu Republiki Kubańskiej, a nawet od­
działów rewolucyjnych za stronę wojującą. Konkluzja orę­
dzia brzmiała: „W imieniu zasad humanitarnych, w imie­
niu zasad naszej cywilizacji, w interesie zagrożonych inte­
resów amerykańskich, które dają nam prawo i obowiązek
do mówienia i do działania, wojna na Kubie musi się
zakończyć. W obliczu tych faktów i okoliczności, proszę
Kongres, aby upoważnił prezydenta do podjęcia przedsię­
wzięć, które zapewnią pełne i ostateczne zakończenie walk
pomiędzy rządem Hiszpanii i ludnością Kuby oraz które
doprowadzą do powstania na wyspie stabilnego rządu [...]
i do użycia armii i marynarki wojennej Stanów Zjednoczo­
nych, jeśli okaże się to niezbędne dla wprowadzenia tego
w życie [...]
Kwestia jest teraz w rękach Kongresu. Jest jego wyłącz­
ną odpowiedzialnością. Ja wyczerpałem wszystkie środki,
aby usunąć niemożliwy do zaakceptowania rozwój wypad­
ków, które rozgrywają się tuż za naszymi drzwiami. Przy­
gotowany do wykonania wszystkich zobowiązań, które
nakłada na mnie Konstytucja i prawo, oczekuję waszej
decyzji"1.
Dopiero po tym oświadczeniu, w ostatnim akapicie
prezydent wspomniał o najnowszej inicjatywie hiszpańskiej
i decyzji królowej regentki o zaprzestaniu walk. Dodał
jednak, iż nie otrzymał jeszcze żadnych szczegółów doty­
czących tego kroku.

1 Documents of American History, H.S. C o m m a g e r ed., vol. II,


Englewood Cliff 1973, s. 4.
Po odczytaniu orędzia na sali zapanawała przez chwilę
cisza, po czym rozległ się szmer niezadowolenia. Nadzieje
republikańskich ekspansjonistów ani domagających się uzna­
nia niepodległości Kuby demokratów nie zostały spełnione.
O automatycznym uzyskaniu poparcia dwóch trzecich człon­
ków Kongresu nie było mowy. Stało się jasne, że Senat i Izba
Reprezentantów muszą przyjąć wspólną, nową rezolucję.
Republikanie teoretycznie dysponowali dużą większością
zarówno w Senacie, jak i w Izbie Reprezentantów. Partia
była jednak podzielona. Osią niezgody pozostawała sprawa
uznania niepodległości wyspy. Prezydent w rozmowach
z członkami Kongresu argumentował, iż automatyczne
uznanie pociągnie za sobą negatywne dla Stanów Zjed­
noczonych konsekwencje. Dla przykładu po ewentualnym
lądowaniu na wyspie, według zasad prawa międzynarodo­
wego, wojska amerykańskie powinny podlegać jurysdykcji
generała Gomeza jako głównodowodzącego armii kubań­
skiej. Inaczej również wyglądałaby sprawa odszkodowań za
zniszczone podczas wojny mienie amerykańskie.
W Izbie Reprezentantów stronnikom administracji uda­
ło się uzyskać wyraźną przewagę. Wniosek o uznanie
niepodległości obalono stosunkiem głosów 191 do 148.
Rezolucję bardzo zbliżoną w swej treści do orędzia prezy­
denta przyjęto 13 kwietnia przytłaczającą większością 325
za, 19 przeciw.
O wiele bardziej złożona sytuacja powstała w Senacie.
Część senatorów republikańskich opowiedziała się, wbrew
linii prezydenta, za uznaniem niepodległości Kuby. Ostre
dyskusje toczyły się przez kilka dni najpierw w komisji
spraw zagranicznych, a później na forum Senatu. Senato­
rzy David Turpie, demokrata ze stanu Indiana, i Joseph
Foraker, republikanin ze stanu Ohio, zgłosili poprawkę
uznającą niepodległość wyspy. Następnie mało znany re­
publikański senator Henry M. Teller ze stanu Kolorado
zaproponował kolejną poprawkę, która stwierdzała, iż:
w ten sposób Stany Zjednoczone wyrzekają się chęci lub
zamiaru rozciągnięcia władzy, jurysdykcji prawnej lub
kontroli nad [Kubą] z wyjątkiem jej pacyfikacji, kiedy
zostanie to osiągnięte, stanowczo podtrzymują swą deter­
minację do przekazania rządów i kontroli nad wyspą jej
mieszkańcom"2.
Do głosowania doszło 16 kwietnia. Poprawka Turpie-
go-Forakera, uznająca niepodległość Kuby, została przy­
jęta stosunkiem głosów 51 do 37. „Za" głosowali prawie
wszyscy demokraci i część republikanów. Poprawkę Tel-
lera przyjęto prawie jednomyślnie w głosowaniu przez
głośne wyrażenie na nią zgody (procedura stosowana, gdy
wiadomo, iż dany wniosek ma powszechne poparcie). Re­
zolucja Senatu wraz z poprawkami została przesłana do
Izby, która odrzuciła ją stosunkiem głosów 178 do 156.
W tej sytuacji niezbędne stało się powołanie 6-osobowej
wspólnej komisji dla wypracowania kompromisu.
Komisja rozpoczęła pracę w poniedziałek, 18 kwietnia.
Dyskusje trwały cały dzień. Porozumienie osiągnięto do­
piero około godziny 2 w nocy, już 19 kwietnia. Przewidy­
wało ono oparcie rezolucji na wersji Senatu z poprawką
Tellera, lecz bez kluczowej poprawki Turpiego-Forakiera.
O godzinie 2.30 przeprowadzono głosowania. Senat przy­
jął kompromis stosunkiem głosów 52 do 35, Izba Repre­
zentantów zaś prawie jednomyślnie 311 za i 6 przeciw.
O godzinie 2.45 zakończono debatę i przesłano rezoluqę
do Białego Domu. Według prawa prezydent miał 10 dni na
podpisanie ustawy lub zgłoszenie do niej veta.
Hiszpanie zdając sobie sprawę z nieuchronności wybu­
chu wojny podjęli ostatni desperacki krok dyplomatyczny.
Minister spraw zagranicznych, Pio Gullon, zwrócił się do
papieża, aby ten poprzez nuncjatury watykańskie skłonił
rządy mocarstw europejskich do przeprowadzenia zbrojnej

2 Tamże, s. 5.
demonstracji morskiej u wybrzeży Stanów Zjednoczonych.
Leon XIII odmówił jednak pomocy.
Najbardziej z tekstu rezolucji Kongresu zadowoleni byli
Kubańczycy. Pomoc amerykańska w ich walce o niepod­
ległość cały czas miała podtekst w postaci obaw o aneksję
lub podporządkowanie wyspy Stanom Zjednoczonym
w innej formie. Dlatego poprawka Tellera miała dla Ku-
bańczyków tak duże znaczenie. Jako wynagrodzenie dla
reprezentujących ją lobbystów, Junta przekazała im 2 mi­
liony dolarów w bonach oprocentowanych na 6 procent
obligacji kubańskich. Ponieważ ich wartość rynkowa wy­
nosiła tylko 50 procent nominału, lobbiści otrzymali nieco
ponad milion dolarów. Jak twierdził rozgoryczony amba­
sador Polo, istniały dowody, iż część z tych pieniędzy
otrzymali ci członkowie Kongresu, którzy popierali stano­
wisko Junty. Rząd kubański wykupił wszystkie obligacje
w 1912 r., płacąc cenę według parytetu.
Prezydent McKinley nie zwlekał z podpisaniem ustawy.
Uczynił to już 20 kwietnia. Jednocześnie ambasador Wood­
ford otrzymał polecenie natychmiastowego zażądania od
Hiszpanów opuszczenia wyspy. Odpowiedź Sagasty była
negatywna. Wobec tego ambasador oświadczył, iż uważa
swą misję za zakończoną i opuszcza Hiszpanię. 21 kwiet­
nia McKinley wydał rozkaz flocie zablokowania portów
kubańskich. Nazajutrz nad ranem eskadra północnoatlan­
tycka w składzie: 2 pancerniki, 1 krążownik pancerny,
3 monitory i 5 okrętów pomocniczych, wypłynęła z Key
West. Około godziny 15 Amerykanie pojawili się u wejścia
do portu w Hawanie. Wojna faktycznie się rozpoczęła.
Formalności prawne zostały dopełnione 25 kwietnia, gdy
specjalna rezolucja Kongresu przyjęła, iż wojna rozpoczę­
ła się cztery dni wcześniej. Hiszpanie ze swej strony za­
deklarowali początek działań zbrojnych 23 kwietnia. Dla
żołnierzy obu stron nie miało to jednak żadnego zna­
czenia.
PRZYGOTOWANIA DO WALKI

Od 22 kwietnia obecność okrętów amerykańskich na re­


dzie Hawany była stałym elementem nowej wojennej rze­
czywistości Kuby. Stolicę wyspy od amerykańskiej bazy
w Key West oddzielało nieco mniej niż 100 mil morskich*.
Pozwalało to Amerykanom na dokonywanie częstych
zmian w składzie eskadry blokującej wejście do portu.
Największe jednostki dość szybko opuściły Hawanę, po­
zostawiając na straży monitory oraz mniejsze okręty po­
mocnicze. Amerykanie, przekonani najwyraźniej o sile for-
tyfikaqi hiszpańskich, unikali bezpośredniego zbliżania się
do lądu i narażania tym samym na ostrzał artylerii nad­
brzeżnej.
Admirał Sampson 23 kwietnia wysłał mniejsze jednostki
do zablokowania kilku innych portów znajdujących się
w północnej części wyspy. Okręty pojawiły się między
innymi przed portami w Matanzas, Cárdenas, Mariel i Ca­
bañas. Na południu planowano zablokować Cienfuegos.
Port ten zwracał uwagę strategów amerykańskich ze
względu na dobre połączenie kolejowe ze stolicą. Znamien­
ne, iż w planach nie przewidziano konieczności blokady
Santiago, zakładając, iż ze względu na swe położenie mias­
to ma niewielkie znaczenie strategiczne.
Pięć dni po rozpoczęciu blokady Sampson przeprowa­
dził pierwszą akcję zaczepną, bombardując fortyfikacje

* Mila morska - 1852 m.


portowe Matanzas. Skuteczność ostrzału okazała się zni­
koma. 11 maja flota amerykańska przeprowadziła poważ­
niejszą akcję. W pobliżu portu Cienfuegos, gdzie znaj­
dowało się centrum łączności hiszpańskiej, podniesiono
z morza i przecięto dwa kable telegraficzne zapewniające
łączność z Madrytem. Nie udało się jednak znaleźć trzecie­
go kabla, co spowodowało, iż w czasie trwania wojny
generał Blanco dysponował stałą łącznością z metropolią.
W późniejszym okresie Amerykanie przecięli też inne kable
łączące Kubę z wyspami karaibskimi.
Pierwszymi amerykańskimi ofiarami wojny byli człon­
kowie załogi torpedowca „Winslow", który 11 maja wziął
udział w potyczce w porcie Cárdenas. Zginął wówczas
oficer i czterech marynarzy. Blokada portów kubańskich
okazała się dość skuteczna. Podczas całej wojny tylko
niewielu statkom udało się ją przełamać. Stopniowo Samp­
son zorganizował system łączności, zaopatrzenia i wymia­
ny okrętów biorących udział w akcji.
Flota Stanów Zjednoczonych była dobrze przygotowana do
wojny. Dużą rolę w podniesieniu jej gotowości bojowej ode­
grał zastępca sekretarza marynarki wojennej Teodor Roose­
velt (późniejszy bohater wojny i prezydent Stanów Zjednoczo­
nych). Oficerowie floty amerykańskiej stosunkowo wcześnie
rozpoczęli też planowanie przyszłych działań. Już w 1894 r.
w Naval War College (NWC) powstała pierwsza wersja planu
na wypadek konfliktu z Hiszpanią. Po wybuchu wojny na
Kubie w uczelni tej rozpoczęto przygotowywanie bardziej
zaawansowanych wersji planów dla marynarki wojennej.
W 1896 r. ich konkluzje przesłano do Departamentu Maryna­
rki. Według założeń NWC istniały trzy możliwości:
1. Natychmiastowe przeniesienie konfliktu do Europy
poprzez atakowanie portów i wybrzeży hiszpańskich;
2. Koncentracja floty na Pacyfiku i atak na Filipiny;
3. Zdobycie posiadłości hiszpańskich na Karaibach,
zwłaszcza Kuby i Puerto Rico.
NWC opowiedziało się zdecydowanie za trzecim roz­
wiązaniem. Celem strategicznym kampanii kubańskiej
miało stać się opanowanie Hawany.
W 1896 r. inną wersję planu przedstawił, również zwią­
zany z NWC, William W. Kimball. Jego zdaniem przyszłą
wojnę z Hiszpanią należało rozstrzygnąć jedynie przy uży­
ciu floty wojennej, całkowitej blokady Kuby oraz opano­
wywania z morza poszczególnych portów. Jako uzupeł­
nienie działań na Karaibach Kimball proponował stworze­
nie mniejszych eskadr, których zadaniem byłoby nękanie
przybrzeżnych wód Hiszpanii oraz zniszczenie jej eskadry
filipińskiej.
Konkluzją opracowań NWC stał się plan przygotowany
przez komendanta szkoły, kapitana Henry Taylora. Od­
rzucił on pomysł Kimballa wysłania części okrętów do
Europy, uważając to za zbędne rozpraszanie sił. Propono­
wał zaś błyskawiczne, po ewentualnym wypowiedzeniu
wojny, uderzenie na Kubę. Aby flota mogła to uczynić,
należało jeszcze w okresie pokoju maksymalnie przygoto­
wać ją do działań. Taylor zakładał, iż rozstrzygnięcie
należy uzyskać w ciągu pierwszych 30 dni. Tyle bowiem
mógł wynosić czas niezbędny na dostarczenie posiłków
z Europy.
W 1897 r. wersje planów powstałych w NWC zaczęto
rozpracowywać w Departamencie Marynarki. Jednym
z nowych elementów, jaki wprowadzono, było zwrócenie
większej uwagi na konieczność zaopatrywania po­
wstańców w broń i amunicję oraz podkreślenie ich ewen­
tualnej pomocy dla operacji morskich. Wypracowany con­
sensus zakładał szybką blokadę Kuby i Puerto Rico, dzia­
łania dywersyjne na Filipinach, zdobycie jednego z portów
na północnym wybrzeżu Kuby, a następnie opanowanie
Hawany. Zdobycie stolicy winno zakończyć pierwszy etap
konfliktu. Gdyby Hiszpania zdecydowała się na jego kon­
tynuację, w dalszych etapach przewidywano opanowanie
Wysp Kanaryjskich i Balearów oraz ataki na porty hisz­
pańskie.
Przygotowując się do wypełnienia przyjętych założeń,
pierwsze rozkazy podwyższające gotowość bojową floty wy­
dano już pod koniec lutego 1898 r. Na polecenie Roose-
velta rozpoczęto mobilizacyjne zakupy amunicji i innych
materiałów wojennych. 7 marca pancernik „Oregon", stac-
jonujący normalnie na Pacyfiku, otrzymał rozkaz odbycia
długiej podróży dookoła Ameryki Południowej i wzmoc­
nienia eskadry północnoatlantyckiej. „Oregon" zdołał po­
konać tę ogromną trasę w zadziwiającym tempie. Pancernik
zacumował w Key West 26 maja i zdążył oczywiście wziąć
udział w bitwie o Santiago. Jednocześnie Amerykanie starali
się bardzo dokładnie śledzić przygotowania floty hiszpań­
skiej. W Departamencie Wojny istniał specjalny wydział
zajmujący się wywiadem, tzw. Military Information Divi­
sion. Na długo przed początkiem działań przygotowano
dokładne mapy spodziewanych rejonów walk, charakterys­
tyki okrętów hiszpańskich, analizy rozmieszczenia sił na
Kubie, Filipinach i Puerto Rico. Nawiązano również bezpo­
średnie kontakty z powstańcami. Słynne stały się wyprawy
agentów amerykańskich Victora Blue i Andrew Rowana do
obozów Kubańczyków. Duże znaczenie miały zwłaszcza
uzgodnienia tego ostatniego z generałem Calixto Garcią.
Ich owocem stała się późniejsza współpraca przy ataku na
Santiago.
W Europie amerykańscy konsulowie dokonali błyskawi-
cznych zakupów praktycznie wszystkich okrętów wojen­
nych, jakie znajdowały się w budowie i o których nabycie
starali się Hiszpanie. Analizowali również ruchy okrętów
hiszpańskich oraz postęp napraw niektórych z nich. Młod­
si oficerowie Office of Naval Intelligence udając bogatych
turystów żeglujących na jachtach po Morzu Śródziemnym
zawijali do portów hiszpańskich, bacznie obserwując sytu­
ację na okrętach. Największe jednak znaczenie okazało się
mieć wykupienie zapasów węgla przez konsula amerykań­
skiego na portugalskich Wyspach Zielonego Przylądka,
gdzie następowała koncentracja floty hiszpańskiej. Krok
ten zdeterminował w dużym stopniu późniejszy przebieg
działań wojennych.
Działalnością wywiadowczą zajmowała się również część
oficerów wchodzących formalnie w skład jednostek łącz­
ności (U.S.Army Signal Corps). Najbardziej udaną i za­
konspirowaną operacją było przechwytywanie depesz wy­
mienianych pomiędzy Madrytem i Hawaną za pomocą
podwodnych linii telegraficznych. Linie telegraficzne nale­
żały do prywatnych firm amerykańskich lub europejskich.
Największą z nich była Western Union Telegraph Com­
pany, obsługująca między innymi łączność pomiędzy Ha­
waną a Stanami Zjednoczonymi. Szefem stacji w Key West
był Martin Luther Hellings. Jeszcze przed wybuchem woj­
ny nakłonił on do współpracy jednego z dwóch operato­
rów punktu telegraficznego w Hawanie, Kubańczyka Do­
mingo Villaverde. Przesyłał on regularnie informacje na
temat depesz przychodzących i nadawanych przez generała
Blanco. Hellings odsyłałje bezpośrednio do Białego Domu
lub do dowódcy amerykańskiego korpusu łączności gene­
rała Adolphusa W. Greely. O skali zakonspirowania siatki
Hellingsa najlepiej świadczy fakt, iż o jej istnieniu nie
wiedział sekretarz wojny Russell Alger, a sekretarza mary­
narki wojennej, Johna D. Longa, wprowadzono w szcze­
góły dopiero w drugiej połowie maja 1898 r., a więc prawie
miesiąc po rozpoczęciu działań zbrojnych.
W odróżnieniu od amerykańskiej marynarki wojennej
Hiszpanie zupełnie nie byli przygotowani do wojny.
W Madrycie praktycznie jeszcze w pierwszych miesiącach
1898 r. nikt nie brał poważnie pod uwagę ewentualności
wybuchu konfliktu zbrojnego ze Stanami Zjednoczonymi.
Nie opracowano żadnych konkretnych planów mobiliza-
cyjnych czy operacyjnych. Największy problem stanowiło
jednak zaopatrzenie, a raczej jego brak, zarówno dla wojsk
już znajdujących się na Kubie, jak i dla tych, które miano
tam przetransportować. Na wyspie stacjonowało teoretycz­
nie ponad 100 tysięcy żołnierzy podzielonych na korpusy,
których rejony działania pokrywały się zasadniczo z grani­
cami prowincji. Liczba żołnierzy zdolnych do szybkiego
działania była jednak niewspółmiernie mniejsza. Współczes­
ne oceny amerykańskie, kubańskie i hiszpańskie różnią się
między sobą, lecz większość z nich przyjmuje, iż do walk
w terenie mogła być użyta zaledwie połowa sił. Najwięcej,
bo około 40 tysięcy żołnierzy, znajdowało się w rejonie
Hawany. Stolica kraju była też najlepiej ufortyfikowana,
uzbrojona i zaopatrzona w żywność. W zachodniej części
wyspy na korzyść Hiszpanów przemawiało również to, iż
siły powstańców, po porażkach poniesionych w walkach
z Weylerem, były tam najmniejsze. 14 tysięcy żołnierzy
stanowiło obsadę „tochas". We wschodniej części kraju
stacjonował korpus Santiago. Dowodził nim generał Arse-
nio Linares. Teoretycznie dysponował on ponad 30 tysiąca­
mi żołnierzy. W rzeczywistości jednak siły jego były cał­
kowicie uwięzione w garnizonach. W praktyce powstańcy
kontrolowali ten region Kuby, nękając jedynie garnizony
hiszpańskie. Gubernator wyspy, generał Blanco, oczekiwał
początkowo, iż pierwszy atak amerykański nastąpi na stoli­
cę kraju. Tym też kierował się przygotowując siły do obro­
ny. Ze względu na marginalną wartość strategiczną San-
tiago wysłano tam tuż przed wybuchem wojny jedynie kilka
starych, XVIII-wiecznych dział. Już po rozpoczęciu działań
zbrojnych do Santiago zawinęło kilka statków z żywnością.
Celem ich żeglugi była Hawana, lecz po wprowadzeniu
blokady kapitanowie woleli nie ryzykować spotkania z ok­
rętami amerykańskimi. Gdy stało się wiadomo, iż główne
walki rozegrają się w okolicach Santiago, generał Blanco nie
potrafił przyjść miastu z pomocą czy chociażby przerzucić
części sił do wschodniej części wyspy.
Hiszpanie dość słabo byli zorientowani w zamierzeniach
Amerykanów. Po likwidacji ambasady w Waszyngtonie jej
zespół przeniósł się do Montrealu. Tam też założył swą
nową kwaterę były attache wojskowy Hiszpanii w Stanach
Zjednoczonych, Ramon Carranza. Otrzymał on polecenie
zorganizowania siatki wywiadowczej i zdobywania tajnych
informacji. Carranza opracował plan, w myśl którego
szpiedzy mieli zaciągać się w szeregi wojsk amerykańskich,
a następnie po wylądowaniu na Kubie przechodzić na
stronę hiszpańską. Popełnił jednak kilka błędów. Najpo­
ważniejszym z nich okazało się zlecenie agencji detektywis­
tycznej werbunku kandydatów na tajnych informatorów.
Carranza poszedł tu za przykładem byłego ambasadora de
Lóme, który wynajął w 1895 r. agencję detektywistyczną
Pinkertona do szpiegowania Junty nowojorskiej. W wa­
runkach wojny krok ten był jednak zupełnie nieprzemyś­
lany. Agenci US Secret Service, kierowanej przez byłego
dziennikarza „Chicago Tribune", Johna E.Wilkie, bardzo
szybko ujęli dwóch pierwszych szpiegów hiszpańskich
przybyłych z Kanady. Pierwszego w Tampie na Florydzie,
drugiego w Waszyngtonie. Amerykanie podsłuchiwali też
rozmowy w pokoju hotelowym zajmowanym przez Car-
ranzę, a następnie wykradli jeden z listów niedwuznacznie
świadczący o charakterze jego pracy. List został opubliko­
wany w „New York Herald", co wywołało zamierzony
przez Secret Service skandal. Carranza został natychmiast
wydalony z Kanady. Odtąd wywiad hiszpański opierał się
tylko na wiadomościach gazetowych, które zawierały nie­
kiedy dość szczegółowe relacje na temat położenia wojsk
amerykańskich.
Słabo przygotowana do wojny okazała się hiszpańska
flota wojenna. 30 października 1897 r. jej dowództwo
objął admirał Pascual Cervera y Topete. Był on doświad­
czonym oficerem, który znaczną część swego życia spędził
na morzach, biorąc udział w prawie wszystkich konflik-
tach kolonialnych oraz hiszpańskiej wojnie domowej.
Stan, w jakim zastał flotę, pozostawiał wiele do życzenia.
Trzon marynarki wojennej stanowił pancernik „Pelayo"
oraz krążowniki pancerne „Cristóbal Colon", „Vizcaya",
„Carlos V", „Oquendo" i „Infanta Maria Teresa"*. Teo­
retycznie siły te ustępowały znacznie flocie amerykańskiej.
Dobrze przygotowane do wojny, mogły jednak stanowić
poważne zagrożenie, zwłaszcza gdyby przeciwnicy rozpro­
szyli swe okręty. Zaniedbania w dużej części wynikały
z przeświadczenia, iż wojna ze Stanami Zjednoczonymi
jest niemożliwa. Dlatego też aż do marca 1898 r. nie
podjęto żadnych wysiłków mogących wzmocnić siłę floty.
W momencie wybuchu konfliktu dwa największe okręty
przechodziły w zagranicznych portach kapitalne remonty.
Pancernik „Pelayo", odpowiadający swą klasą amerykań­
skim pancernikom drugiej klasy „Maine" i „Texas", miał
wymieniany cały zespół napędowy. W początkach kwiet­
nia oceniano, iż wstawienie nowych kotłów zakończy się
najwcześniej za dwa-trzy miesiące. Krążownik pancerny
„Carlos V" znajdował się we francuskiej bazie marynarki
wojennej w Havrze, gdzie instalowano mu nowe działa
ciężkiego i średniego kalibru. Przewidywany czas zakoń­
czenia prac oceniano również na koniec czerwca. W ba­
zach znajdowały się zatem zaledwie cztery gotowe do
wojny krążowniki pancerne. Gotowość ich okazała się
jednak tylko teoretyczna.
Najnowszym okrętem hiszpańskim był „Cristóbal Coi
Ion". W 1897 r. został kupiony we Włoszech. Szczególną
zaletę krążownika stanowiło dobre opancerzenie. Przejmu­
jąc okręt, Hiszpanie nie zaakceptowali dwóch 254-milimet-
rowych dział Armstronga, mających stanowić główną siłę
krążownika. Argumentowali, iż są to stare działa, ustępu­
jące znacznie najnowszym konstrukcjom. Z poglą-

* Dokładne dane techniczne zawiera aneks 4.


dem tym nie zgadzał się admirał Cervera, przekonując, iż
należy je kupić, ponieważ zamówienie i zainstalowanie
innych zajmie co najmniej pół roku. Ministerstwo Mary­
narki Wojennej nie zaakceptowało jego oceny i w efekcie
krążownik wyruszył do boju pozbawiony artylerii głównej,
dysponując zaledwie 10 działami kalibru 152 mm i 6 dzia­
łami kalibru 119 mm.
Stan pozostałych krążowników w momencie wybuchu
wojny również pozostawiał wiele do życzenia. „Vizcaya"
już w końcu 1897 r. miał zostać skierowany do suchego
doku na czyszczenie i malowanie dna. Niespodziewana
wizyta kurtuazyjna „Maine" w Hawanie zmuszała jednak
Hiszpanów do złożenia rewizyty. Wybór padł na „Viz-
cayę", który zamiast do suchego doku udał się do Nowego
Jorku. Oznaczało to konieczność odbycia dwóch trans­
atlantyckich rejsów. W efekcie na skutek niekonserwowa-
nego dna prędkość okrętu zmalała z 20 do około 10
węzłów. Właściwie tylko krążownik „Infanta Maria Tere­
sa" był w pełni gotowy do walki. Na „Oquendo" wadliwie
funkcjonował system napędowy, co w praktyce znacznie
redukowało jego zdolności manewrowe.
Generalnie największą bolączką eskadry hiszpańskiej
były problemy z prędkością okrętów. Ze względu na ogro­
mną przewagę uzbrojenia i opancerzenia floty amerykań­
skiej prędkość pozostawała jedynym potencjalnym atutem
Hiszpanów. Teoretycznie ich krążowniki rozwijały o 4-5
węzłów większą prędkość niż zdecydowana większość ame­
rykańskich pancerników i krążowników pancernych. Hisz­
panie mieli także problemy z jakością amunicji, zwłaszcza
średniego kalibru. Przed wybuchem wojny nie zdążono
poczynić odpowiednich zakupów.
Oprócz jednostek ciężkich w połowie lat dziewięćdziesią­
tych Hiszpanie rozwinęli produkcję mniejszych okrętów,
zwłaszcza torpedowców i kontrtorpedowców. Mogły one
odegrać rolę podczas ewentualnych walk w Europie,
słabo jednak nadawały się do wojny na Karaibach. Po­
twierdził to przykład jednostek wchodzących w skład es­
kadry Cervery. Nie wytrzymały one trudów transatlantyc­
kiej żeglugi, musiały być holowane przez krążowniki, a je­
den nawet pozostawiony w neutralnym porcie.
W chwili wybuchu wojny krążowniki hiszpańskie znaj­
dowały się w różnych portach: „Infanta Maria Teresa"
i „Cristóbal Colon" w Kadyksie, „Vizcaya" i „Oquendo"
w Hawanie. Admirał Cervera wydał rozkazy przeprowa­
dzenia koncentracji na portugalskich Wyspach Zielonego
Przylądka znajdujących się praktycznie na środku Oceanu
Atlantyckiego. Spotkanie nastąpiło w połowie kwietnia.
Ku ogromnemu zaskoczeniu Hiszpanów okazało się, iż na
wyspach nie ma praktycznie zapasów węgla, ponieważ
został on wykupiony przez konsula amerykańskiego.
Dwudziestego kwietnia Cervera zwołał naradę wojenną.
Zastanawiano się nad możliwościami dalszych działań.
Rozkazy z Ministerstwa Marynarki nakazywały eskadrze
rejs na Puerto Rico i udział w obronie karaibskich posiad­
łości Hiszpanii. W Madrycie łudzono się nawet możliwoś­
cią ataku na kontynent amerykański, ostrzał portów i baz
wojskowych itd. Powszechnie sądzono, iż dobre wyszkole­
nie załóg i prędkość okrętów zniwelują przewagę floty
amerykańskiej. Cervera i większość jego oficerów dosko­
nale zdawała sobie sprawę z iluzoryczności tych nadziei.
Wobec słabego przygotowania okrętów do wojny, braku
węgla oraz niezakończenia napraw dwóch największych
jednostek, uczestnicy narady wojennej postanowili zwrócić
się do Madrytu z wnioskiem o powrót do Kadyksu i prze­
prowadzenie niezbędnych napraw. Rząd hiszpański odrzu­
cił tę sugestię i nakazał natychmiastowe wypłynięcie z por­
tów. Kilka statków z zapasami węgla miało oczekiwać
w okolicach umówionych wysp karaibskich.
Ostatecznie eskadra Cervery wypłynęła z Wysp Zielone­
go Przylądka 29 kwietnia. W jej skład oprócz czterech
krążowników pancernych wchodziły trzy kontrtorpedo-
wce: „Pluton", „Furor" i „Terror". Pierwszym celem żeg­
lugi stała się francuska wyspa Martynika. Spodziewano się
tam uzupełnić zapasy węgla, co pozwoliłoby na większą
swobodę manewrowania na Karaibach. 12 maja eskadra
znalazła się na redzie Fort de France. Francuzi odmówili
jednak sprzedaży węgla i nie zgodzili się na wejście okrę­
tów do zatoki portowej, co więcej, grozili internowaniem
,Furora" stojącego w porcie. Inne uzyskane w porcie
informacje były także bardzo niepokojące. Dowiedziano
się o zagładzie hiszpańskiej eskadry filipińskiej, która zo­
stała rozbita przez zespół komandora Deweya 1 maja
w bitwie w Zatoce Manilskiej oraz że okrętów Cervery
poszukują na Karaibach amerykańskie krążowniki pomo­
cnicze przerobione z szybkich statków pasażerskich. We­
dług relacji Francuzów miały one blokować większość
cieśnin i dróg wodnych. Najważniejsze porty kubańskie
oraz Puerto Rico są blokowane przez główne siły amery­
kańskie.
W tej sytuacji Cervera postanowił udać się na holender­
ską wyspę Curacao, gdzie według zapewnień Ministerstwa
Marynarki miał oczekiwać statek transportowy z węglem.
Na Martynice musiano pozostawić kontrtorpedowiec
„Terror", ponieważ jego stan techniczny nie pozwalał na
dalszą żeglugę.
14 maja eskadra Cervery przybyła na Curacao. Wbrew
nadziejom na redzie nie było oczekiwanego węglowca.
Holendrzy zgodzili się jedynie wpuścić do portu na dzień
dwa krążowniki i sprzedać 400 ton węgla. Uzupełniono
w ten sposób stan zapasów na „Marii Teresie" i „Viz-
cayii". Ilość węgla na pozostałych okrętach była nadal
alarmująco niska. Następnego dnia Cervera podjął decyzję
obrania kursu na Santiago. Przeanalizował wszystkie moż­
liwości i doszedł do wniosku, iż nie ma praktycznie wybo-
ru. Admirał wiedział o blokadzie Hawany i spodziewał się,
iż równie silnie blokowany jest południowy port w Cień-
fuegos (zwłaszcza ze względu na swe dobre połączenie
kolejowe ze stolicą). Na Curacao doszły też echa ostrzału
przez eskadrę Sampsona portu San Juan na Puerto Rico.
Cervera odrzucał myśl rejsu na tą wyspę ze względu na jej
słaby garnizon, który w wypadku desantu nie gwarantował
skutecznej obrony. Przy analizie dostępnych portów brano
też pod uwagę odległość, co miało znaczenie ze względu na
niewielkie zapasy węgla. W tych okolicznościach jedynym
możliwym celem było Santiago.
Dwa dni po opuszczeniu przez eskadrę Cervery wybrzeży
Curacao przypłynął tam wreszcie oczekiwany transporto­
wiec z węglem. Oceniając z dzisiejszej perspektywy działania
floty hiszpańskiej, wydaje się, ze Cervera mógł jeszcze cze­
kać na zaopatrzenie. Nigdzie w pobliżu nie było jednostek
amerykańskich mogących zagrozić krążownikom hiszpań-
skini. Ewentualny rejs pancerników z Key West na Curacao
musiałby trwać co najmniej tydzień, a to dawało Hiszpa-
nom dość duże pole manewru. Ich okręty stanowiły real-
ne zagrożenie dla floty amerykańskiej tak długo, jak dłu-
go potrafiły zachować niezależność operacyjną. Optymalną
taktykę stanowiło więc krążenie pomiędzy różnymi wyspa-
mi Karaibów, unikanie starcia z głównymi siłami marynarki
amerykańskiej i niepokojenie ich linii transportowych. Za-
winięcie do jakiegokolwiek portu na Kubie lub Puerto Rico
oznaczało oddanie inicjatywy, a wobec przewagi przeciw-
nika prawie pewną utratę okrętów.
Wydaje się, iż Cervera przecenił też siłę jednostek bloku-
jących Hawanę. Wykorzystując element zaskoczenia mógł
próbować przebić się do stolicy. Możliwości obrony Hawa-
ny pozostawały niewspółmiernie większe od najsłabiej wy-
posażonego i zaopatrzonego Santiago. Podejmując decyzję
udania się do tego portu, zupełnie niespodziewanie spowo­
dował, iż głównym terenem wojny amerykańsko-hiszpań-
skiej stało się miejsce nie przewidziane przez żadną ze stron.
Nocą 18 maja u wybrzeży Jamajki eskadra Cervery
minęła nie zauważona dwa amerykańskie krążowniki po­
mocnicze. Następnego dnia o godzinie 8 rano cztery krą­
żowniki i dwa kontrtorpedowce hiszpańskie pojawiły się
na redzie Santiago i szybko wpłynęły do zatoki. Ze wzglę­
du na geograficzne ukształtowanie terenu były one odtąd
zupełnie niewidoczne z morza.
W pierwszych tygodniach wojny poszukiwania eskadry
Cervery przyciągały duże zainteresowanie prasy i społe­
czeństwa amerykańskiego. Wynikało to z obawy, iż Hisz­
panie będą ostrzeliwać z morza poszczególne miasta. Aby
uchronić się przed tego typu działaniami, ich burmistrzo­
wie, gubernatorzy stanów, a nawet kongresmani domagali
się od Departamentu Marynarki natychmiastowego
wyznaczenia jednego lub kilku okrętów do obrony. Long
nie uległ naciskom, zdając sobie sprawę, iż ewentualne
rozproszenie floty może przynieść opłakane skutki. Obja­
wy paniki związane z eskadrą hiszpańską ogarnęły prawie
całe wybrzeże. Nawet z Nowej Funlandii donoszono o ta­
jemniczych eksplozjach na oceanie.
Dowodzenie flotą amerykańską na Atlantyku powierzo­
no komandorowi Williamowi T. Sampsonowi, awansując
go jednocześnie do stopnia kontradmirała. Okręty podzie­
lono na dwie eskadry: eskadrę północnoatlantycką i „es­
kadrę latającą" (Flying Squadron). Sampson osobiście do­
wodził tą pierwszą. „Latającą eskadrą" dowodził koman­
dor Winfield Schley. Stosunki pomiędzy obu oficerami od
początku układały się źle. Schley liczył, iż jemu właśnie
powierzona zostanie komenda nad całością sił, a Sampson
powróci na USS „Iowa", którym dowodził poprzednio.
Zadaniem eskadry północnoatlantyckiej miała być bloka­
da portów kubańskich, „latająca eskadra" winna zaś od­
naleźć i zniszczyć okręty Cervery. Po zablokowaniu Hisz­
panów w Santiago podział na eskadry uległ zatarciu.
Wszystkie okręty pełniły służbę u wejścia do zatoki,
a Sampson nie chciał dzielić się władzą z żadnym ze swych
podkomendnych.
W połowie kwietnia w skład „latającej eskadry" wcho­
dził krążownik „Brooklyn" (flagowy okręt Schleya), pan­
cerniki „Massachusetts" i „Texas" oraz kilka mniejszych
jednostek. Trzon eskadry północnoatlantyckiej stanowiły
pancerniki „Iowa” i „Indiana" oraz krążownik pancerny
„New York", który pełnił funkcję okrętu flagowego ad­
mirała Sampsona. W toku działań wojennych składy obu
eskadr ulegały niewielkim zmianom. Główną bazą Schleya
był Hampton Roads w stanie Wirginia, Sampsona zaś Key
West na Florydzie.
Zadanie bezpośredniego poszukiwania eskadry Cervery
wykonywały krążowniki pomocnicze. Były to uzbrojone
statki pasażerskie, które dysponując dużą prędkością mog­
ły zlokalizować, a następnie śledzić kierunek rejsu Hisz­
panów. Rozmieszczono je w głównych cieśninach i szla­
kach wodnych, którymi mógł płynąć Cervera.
Admirał Sampson postanowił dokonać rekonesansu na
Puerto Rico i upewnić się, czy krążowniki hiszpańskie nie
schroniły się w stolicy wyspy, San Juan. Rejs z Hawany
do Puerto Rico trwał aż 11 dni (od 1 do 11 maja),
ponieważ okazało się, iż pancernik „Indiana” ma poważ­
ną awarię kotłów i może rozwijać zaledwie 7 węzłów.
12 maja okręty amerykańskie rozpczęły bombardowanie
fortyfikacji San Juan. Floty hiszpańskiej tam oczywiście
nie było. Załoga miasta dzielnie odpowiadała na ogień
Amerykanów, uzyskując nawet bezpośrednie trafienie fla­
gowego krążownika „New York", w wyniku którego
jeden marynarz zginął, a trzech zostało rannych. Ostrzał
portu nie przyniósł większych efektów. Ponieważ Hisz­
panie nie wykazali najmniejszej ochoty do kapitulacji,
Sampson wydał rozkaz zaprzestania ognia i przyjęcia
kursu na Key West. Z Hampton Roads miała przybyć
tam również eskadra Schleya.
Równolegle z działaniami floty armia organizowała wy­
prawy morskie na Kubę. Ich celem było dostarczenie
uzbrojenia dla powstańców kubańskich. Pierwszą próbę
podjęto 10 maja, wysyłając antyczny statek rzeczny „Gus-
sie" z wielkim bocznym kołem napędowym. Wyprawie
towarzyszyli liczni dziennikarze. Poszczególne redakcje ga­
zet wynajęły specjalne szybkie łodzie do przesyłania relacji.
Wyprawa „Gussie" zakończyła się jednak pełnym niepo­
wodzeniem, ponieważ nie spotkano żadnych grup kubań­
skich, mimo wysadzenia na ląd niewielkiego oddziału roz­
poznawczego. Jedynym rannym był reporter „San Francis­
co Post", James F. J. Archibald, próbujący ustalić, jak
brzmiało nazwisko żołnierza, który jako pierwszy postawił
nogę na wyspie. Kolejne wyprawy były już bardziej udane
i skoordynowane z Kubańczykami. Nie brali w nich udzia­
łu dziennikarze, obarczeni przez dowództwo armii odpo­
wiedzialnością za niepowodzenie „Gussie".
Osiemnastego maja obie eskadry amerykańskie spotkały
się w Key West. Sampson wiedział, iż Cervera był na
Martynice i Curacao. Admirał doszedł więc do wniosku, iż
teraz celem Hiszpanów musi być Cienfuegos. Dlatego
19 maja rozkazał Schleyowi, aby natychmiast wpłynął do
tego portu i zablokował Cerverę. Dokładnie w tym samym
czasie eskadra hiszpańska wpływała do Santiago. Ponie­
waż powstańcom nie udało się przerwać kabla telegraficz­
nego łączącego Santiago z Hawaną, wiadomość o przyby­
ciu posiłków została natychmiast przekazana do generała
Blanco. Odebrał ją współpracujący z Hellingsem Kubań-
czyk. Po wysłaniu depeszy do pałacu gubernatorskiego
nadał jej treść do Key West (kable łączące Hawanę z Key
West nie zostały przecięte). Stąd przekazano ją natych­
miast do Białego Domu. Ponieważ informacja miała ogro­
mne znaczenie, o szczegółach sprawy poinformowano sek­
retarza marynarki Longa. Ten szybko przesłał rewelację
Sampsonowi. Admirał wątpił jednak w jej autentyczność.
Wychodził z założenia, iż w skład eskadry hiszpańskiej
muszą wchodzić liczne statki z zaopatrzeniem, nie wiedział
też o chronicznym braku węgla.
Rozumując logicznie, dostarczanie posiłków i zaopat­
rzenia do portu w Santiago nie miało żadnego sensu.
Miasto było praktycznie izolowane i nie istniała możliwość
lądowego przetransportowania uzupełnień do zachodniej
części wyspy. Ponadto Sampson wiedział, iż 19 maja u wy­
brzeży Santiago miał znajdować się krążownik pomocni­
czy „St. Louis". Okręt ten faktycznie pojawił się przed
wejściem do zatoki, ale już po wejściu do niej Hiszpanów.
Na wszelki wypadek Sampson wysłał rozkaz dla Schleya,
aby ten opuścił Cienfuegos i sprawdził sytuację w San­
tiago. Schley otrzymał go 23 maja. Komandor był przeko­
nany, iż Hiszpanie są w Cienfuegos, a o ile rzeczywiście
zawinęli do Santiago, to tylko na krótki postój techniczny
i niebawem pojawią się na redzie Cienfuegos.
W tym czasie napłynęły dodatkowe doniesienia wywia­
du potwierdzające obecność Cervery w Santiago. Sampson
stopniowo przekonywał się do ich autentyczności i 23 maja
wypłynął ze swą eskadrą, aby przyłączyć się do blokady
portu. Schley dopiero następnego dnia wieczorem opuścił
redę Cienfuegos, obierając kurs na Santiago. Płynął jednak
z prędkością kilku węzłów, co spowodowało, iż znalazł się
u wejścia do zatoki 26 maja. Ponieważ broniły go, jak
sądzili Amerykanie, dobrze uzbrojone fortyfikacje, ko­
mandor nie miał możliwości sprawdzenia doniesień o obe­
cności Cervery. O godzinie 6.00 wieczorem wydał więc
rozkaz powrotu do bazy w Key West, gdzie miano uzupeł­
nić zapasy. Jego decyzja wywołała burzę w Waszyngtonie
oraz prawdziwą rozpacz Sampsona, który spodziewał się,
iż Hiszpanie umkną blokadzie. Dalsze działania „latającej
eskadry" również okazały się bardzo kontrowersyjne.
Schley płynął na wschód do Key West z prędkością 9 węz­
łów do godziny 19.30 27 maja. Następnie zatrzymał eskad-
rę i konferował z dowódcami krążowników pomocniczych.
Dopiero następnego dnia o godzinie 13.00 wydał rozkaz
szybkiego powrotu do Santiago.
W drugiej połowie maja przed wejściem do zatoki często
pojawiały się amerykańskie krążowniki pomocnicze. Ich
obecność nigdy nie miała jednak stałego charakteru.
25 maja jednemu z nich udało się przechwycić przed wejś­
ciem do portu transportowiec „Restormel" z ładunkiem
węgla dla Cervery, który spóźnił się o dwa dni do Curacao.
„Latająca eskadra" dopłynęła do Santiago 28 maja o godzi­
nie 19.40. Dopiero od tego momentu Hiszpanie byli fak­
tycznie zablokowani. Następnego dnia rano Amerykanie
ujrzeli u wejścia do zatoki krążownik „Cristóbal Colon".
Stanowiło to najlepsze potwierdzenie doniesień o obecności
Cervery w Santiago. 31 maja Schley po raz pierwszy wydał
rozkaz ostrzału pozycji hiszpańskich. „Cristóbal Colon"
szybko wycofał się wówczas w głąb zatoki. Bombardowanie
fortów nadbrzeżych, prowadzone z dużej odległości, nie
przyniosło żadnych efektów i po krótkim czasie je przer­
wano. 1 czeiwca na redzie Santiago pojawił się admirał
Sampson z eskadrą północnoatlantycką. Blokada floty hisz­
pańskiej w jednym z portów Kuby, o czym tak marzyli
stratedzy amerykańscy, stała się faktem.
Dlaczego admirał Cervera nie opuścił Santiago przed
przybyciem pancerników i krążowników przeciwnika?
Teoretycznie miał ku temu możliwości. Natychmiast po
zawinięciu do portu jego okręty rozpoczęły uzupełnianie
zapasów, przede wszystkim węgla. Problem polegał na tym,
iż w Santiago nie było odpowiednich urządzeń niezbęd­
nych do szybkiego załadunku węgla oraz wymiany wody
w kotłach parowych. Ilość i jakość węgla, jakim dyspo­
nowano w porcie, była też niewielka. Prace, mimo wysił­
ku załóg, posuwały się bardzo wolno. Węgiel przenoszo­
no nawet najprostszymi koszami. Do 25 maja zapasy węgla
na każdym z okrętów uzupełniono do poziomu od 300
do 700 ton. W tym dniu Cervera zwołał naradę dowódców
okrętów. Według informacji z Hawany po klęsce na Filipi­
nach premier Sagasta dokonał reorganizacji rządu i nowy
minister marynarki zezwolił na powrót eskadry do Kadyk-
su. 19 maja, uwzględniając protest Blanco, odwołał jednak
wcześniejszy rozkaz i nakazał Cerverze działanie na Karai­
bach.
Podczas narady opinie co do dalszych działań były
podzielone. Część uczestników opowiedziała się za natych­
miastowym wypłynięciem w morze i obraniem kursu na
San Juan. Inni optowali za pozostaniem w Santiago. No­
wym niekorzystnym czynnikiem okazał się odpływ morza.
Zachodziła obawa, iż mający największe zanurzenie „Cris­
tobal Colon" nie zdoła wyjść z toru wodnego. Przypływ
miał nastąpić za kilka dni. Jednocześnie niewielkie zapasy
żywności i amunicji w mieście nie gwarantowały możliwo­
ści długiej obrony. Również stan techniczny baterii strze­
gących wejścia do zatoki pozostawiał wiele do życzenia.
Ostatecznie zdecydowano się zostać w Santiago. 26 maja
na redzie pojawiła się eskadra Schleya. Mimo iż stosun­
kowo szybko Amerykanie odpłynęli w nieznanym kierun­
ku, Hiszpanie byli przekonani, że blokada została ustano­
wiona. Decyzja Schleya powrotu do Key West i pozo-
stawienia Santiago samego nie mieściła się w ich rozumo­
waniu. 27 maja był najlepszym dniem do podjęcia próby
wyjścia w morze. Hiszpanie nie wykorzystali więc swej
ostatniej szansy na uratowanie eskadry przed znisz­
czeniem.
Blokada Santiago rozwiązała problem dowództwa- ame­
rykańskiego dotyczący miejsca i czasu lądowania na Ku­
bie. Po wypowiedzeniu wojny armia lądowa nie miała, tak
jak marynarka wojenna, sprecyzowanych planów działa-
nia. Nawet na wypadek wojny z Hiszpanią nie planowano
żadnych dużych operacji desantowych, a jedynie pomoc
flocie w opanowaniu poszczególnych portów. Z pewnym
uproszczeniem można stwierdzić, iż słabe przygotowanie
armii amerykańskiej do wojny odpowiadało hiszpańskie­
mu. W odróżnieniu od marynarki wojennej dość późno
rozpoczęto też proces podnoszenia stopnia gotowości bo­
jowej. 1 kwietnia 1898 r. zawodowa armia liczyła zaledwie
2143 oficerów i 26 040 żołnierzy. Wojsko było podzielone
na 25 pułków piechoty, 10 pułków kawalerii i 5 pułków
artylerii. Zaplecze armii regularnej stanowiły jednostki
Gwardii Narodowej istniejące w każdym stanie. W teorii
liczyły one ponad 100 tysięcy żołnierzy. Gwardia nie pod­
legała jednak Departamentowi Wojny, lecz gubernatorom
poszczególnych stanów. Wyszkolenie i przygotowanie do
wojny członków tej formacji było fatalne. Wraz z upływem
lat po zakończeniu wojny secesyjnej ochotnicze pułki
Gwardii Narodowej przekształcały się stopniowo w rodzaj
elitarnych klubów towarzyskich nie mających wiele wspól­
nego z wojskiem. Teoretycznie każdego lata jej człon­
kowie przechodzili szkolenie w obozach polowych. W wie­
lu wypadkach okazywało się to czystą fikcją, a obozy
stawały się miejscem spotkań i odpoczynku od zbyt natręt­
nych żon dla „chłopców" z dobrego towarzystwa. Uzbro­
jenie jednostek Gwardii pochodziło w najlepszym wypad­
ku z lat osiemdziesiątych. Pułki nie dysponowały też ar­
tylerią, sprzętem saperskim czy na przykład kuchniami
polowymi.
Lepiej wyglądało przygotowanie pułków zawodowych.
Potocznie nazywano je „regularnymi". Większość z nich
stacjonowała w małych garnizonach w stanach środkowe­
go i południowego zachodu. Po zakończeniu wojen z In­
dianami pilnowały one spokoju na granicach rezerwatów.
W odróżnieniu od Gwardii Narodowej pułki regularne
były dobrze wyszkolone i wyposażone. Jedynym manka­
mentem było nieprzeprowadzenie od 1865 r. manewrów
czy szkoleń z udziałem więcej niż jednego pułku. Nie
istniały struktury brygad czy dywizji. Brak ten stał się
bardzo widoczny podczas przygotowań do inwazji na Ku­
bę. Większość oficerów pułków regularnych stanowili ab­
solwenci akademii West Point. Byli oni dobrze przygoto­
wani do dowodzenia. Problem polegał na tym, iż jednostki
Gwardii Narodowej nie akceptowały absolwentów West
Point w swoich szeregach. Nawet w okresie wojny pano­
wało przekonanie, iż nie powinni oni pełnić żadnych funk­
cji w formacjach ochotniczych ze względu na brak zro­
zumienia dla ich specyfiki.
Wszystkimi sprawami związanymi z armią regularną
zajmował się Departament Wojny. Na jego czele stał
cywilny sekretarz wojny, mianowany każdorazowo przez
nowego prezydenta. Wojskami dowodził bezpośrednio do­
wódca naczelny. Jego nominacja nie wiązała się z układa­
mi politycznymi, lecz zasadą starszeństwa wśród genera­
łów wojsk regularnych. Sekretarze wojny zmieniali się więc
o wiele częściej niż dowódcy armii. Zakres obowiązków
i kompetencji obu stanowisk nie był do końca określony,
co powodowało niekiedy zadrażnienia i spory. Tak też
było w roku 1898.
Sekretarzem wojny w administracji McKinleya został
mianowany Russell A. Alger. Pochodził on (tak jak prezy­
dent) ze stanu Ohio, w późniejszych latach związany był
jednak ze stanem Michigan. W czasie wojny secesyjnej
zorganizował ochotniczy pułk jazdy, którym dowodził. Al­
ger awansował od stopnia kapitana do generała majora. Po
klęsce południa ząjął się biznesem, osiągając znaczne suk­
cesy finansowe. Alger zawsze wspierał partię republikańką.
Z McKinley'em związał się już w początkach lat dziewięć­
dziesiątych. Podczas konwencji partii republikańskiej,
w 1896 r. odegrał istotną rolę w zdobyciu poparcia delegacji
stanu Michigan dla jego kandydatury. Za zasługi podczas
wyborów otrzymał nominację na stanowisko sekretarza
wojny, pełniąc tę funkcję miał poprawne stosunki z prezy­
dentem, nie należał jednak do grona najbliższych doradców.
Prezydent William
McKinley w swym
gabinecie, 1898 r.
Library of Congress

USS „Maine" wpływa


do portu w Hawanie,
25 stycznia 1898r. Li­
brary of Congress
Pierwsza fotografia „Maine" po wybuchu, 16 lutego 1898 r. National
Archives

Pokój wojenny w Białym Domu w Waszyngtonie „Collier's Weekly.


z 9 iipca 1898 r.
Załadunek na statek
transportowy w Port
Tampa, 1 czerwca 1898 r.
National Archives

Pomieszczenia dla żołnierzy na statku, 15 czerwca 1898 r. National


Archives
Lądowanie w Daiguiri, 22 czerwca 1898 r. National Archives

General William R. Shafter


1898 r. Library of Congress
Generał Calixto Garcia z oficerami Generał Joseph Wheeler 1898 r. Na­
sztabu, 1898 r. National Archives tional Archives

Pułkownik Teodor Roosevelt w mun­ Obrońca El Caney, generał


durze pułku „Rough Riders", 1898 r. Joaguin Vara del Rey, 1898 r.
Library of Congress National Archives
Walka żołnierzy „Rough Riders" w dżungli, 24 czerwca 1898 r. „Leslie's
Weekly" z 25 sierpnia 1898 r.

Transport amunicji na pierwszą linię frontu, 27 czerwca 1898 r. National


Archives
Broń strzelecka używana podczas wojny
amerykańsko-hiszpańskiej:

Springfield, model 1873, jednostrzałowy, kaliber 11 mm; ze względu


na stosowany przestarzały proch dymny (charcoal powder) karabiny te
nie cieszyły się uznaniem żołnierzy. W 1898 r. stanowiły jednak pod­
stawowe wyposażenie wszystkich pułków ochotniczych

Krag-Jorgensen, zaprojektowany w Danii w 1889 r., kaliber 8 mm,


pojemność magazynka 5 naboi; Stany Zjednoczone zakupiły jego
licencję. Karabin ten stanowił podstawowe uzbrojenie wszystkich
pułków piechoty oraz dzięki koneksjom politycznym Teodora
Roosevelta pułku „Rough Riders"

Mauser, model 71/84, zaprojektowany w Niemczech w 1884 r. jako


rozwinięcie jednostrzałowego modelu z 1871 r., kaliber 11 mm, poje­
mność magazynka 8 naboi. Produkowany na licencji w Hiszpanii oraz
Kilku innych państwach Ameryki Łacińskiej. Podstawowe wyposaże­
nie wojsk hiszpańskich
Na drodze do Las Guasimas, 24 czerwca 1898 r. National Archives

Kamienny fort El Viso po bitwie, 2 lipca 1898 r. National Archives


Dowódcą naczelnym armii był od roku 1895 generał
Nelson A. Miles. Podobnie jak Alger, w czasie wojny
secesyjnej wstąpił ochotniczo do armii Unii. Awansował
równie szybko, dowodząc kolejno pułkiem, brygadą, dywi­
zją i korpusem. Miles przeszedł cały szlak bojowy Armii
potomacku. Po wojnie zdecydował się pozostać w armii,
jego karierze pomogło zapewne małżeństwo z siostrzenicą
generała Shermana, który przez wiele lat pełnił obowiązki
dowódcy armii. Miles brał udział w najsłynniejszych woj­
nach z Indianami. Po śmierci generała George’a Custera
pod Little Big Horn dowodził kampanią przeciw Sitting
Bullowi. Następnie doprowadził do pojmania słynnego
wodza Apachów, Geronimo. W latach 1890-1891 stłumił
ostatnie duże powstanie Siuksów. Cztery lata później zo­
stał dowódcą armii.
Kierowany przez Algera Departament Wojny miał bar­
dzo skromną obsadę. Jego 10 wydziałów zajmowało się
zaopatrzeniem, uzbrojeniem, służbą medyczną, rekrutacją,
wywiadem itd. Departament był dobrym zapleczem ad­
ministracyjnym dla niespełna 30-tysięcznej armii regular­
nej. Jednocześnie nie był w żadnym stopniu przygotowany
do zmobilizowania Gwardii Narodowej. Już po wypowie­
dzeniu Hiszpanii wojny McKinley, rozumiejąc słabość
Gwardii, usiłował oprzeć mobilizację o nowo tworzone
pułki federalne. Spotkało się to jednak z tak gwałtownym
oporem w Kongresie, iż prezydent niemal natychmiast
zrezygnował z tego pomysłu. 23 kwietnia McKinley we­
zwał do stawienia się 125 tysięcy ochotników. Wynagro­
dzeniem za służbę miał być żołd, którego wysokość ustalo­
no na 13 dolarów miesięcznie. Jednocześnie wojska regula­
rne miano powiększyć do ponad 60 tysięcy.
Odzew na apel prezydenta był powszechny. Komisje
Poborowe miały duże kłopoty z nadmiarem chętnych,
których zgłosiło się ponad milion. Pułki Gwardii Narodo­
wej ogarnęła praca, jakiej nie pamiętano od 1865 r. We-
dług ustawy Kongresu w każdym pułku ochotniczym miał
być tylko jeden oficer zawodowy. Pozostali otrzymywali
stopień od gubernatorów stanów. Najczęściej oczywiście
według klucza partyjnego. W kraju utworzono wiele obo­
zów, w których przeprowadzano koncentrację pułków.
Najwcześniej zgromadzono pułki regularne. Na miejsce ich
zbiórki wyznaczono południowe porty w Nowym Orleane,
Mobile, Tampa. Największy obóz stworzono w Chicka-
mauga na granicy stanów Georgia i Tennessee. Tam też
zaczęto kierować pułki ochotnicze, które uzyskały już,
według władz stanowych, gotowość bojową. W praktyce
zdecydowana większość z nich nie nadawała się do walki
zarówno ze względu na braki w wyposażeniu czy umun­
durowaniu, jak i zupełny brak wyszkolenia żołnierzy i ofi­
cerów. Pułki regularne stopniowo koncentrowano w Tam­
pie na Florydzie, zakładając, iż pobliski port stanie się
główną bazą załadunku armii.
W Waszyngtonie odbywały się tymczasem gorączkowe
narady wojenne. Prezydent McKinley na drugim piętrze
Białego Domu utworzył specjalny punkt dowodzenia
wojsk. Zainstalowano w nim 15 linii telefonicznych
i 25 linii telegraficznych, co zapewniało bezpośrednią łącz­
ność ze wszystkimi ważnymi ośrodkami dowodzenia. Na
ścianach wisiały ogromne mapy Kuby, Filipin i Puerto
Rico, na których zaznaczano ruchy wojsk. W naradach
wojennych uczestniczyli zwyczajowo Alger, Long, Miles,
sekretarz prezydenta George Cortelyou oraz jego najbar­
dziej zaufany doradca wojskowy emerytowany generał
John M. Schofield (poprzednik Milesa na stanowisku do­
wódcy armii). Podczas narad podejmowano wszystkie naj­
ważniejsze decyzje dotyczące wojny. Początkowo nie moż­
na było ustalić, gdzie i kiedy powinien nastąpić atak. Miles
deklarował w imieniu armii, iż będzie gotowy do działań
najwcześniej za dwa miesiące. Generalnie zaś opowiadał
się za lądowaniem na Kubie dopiero po zakończeniu pory
deszczowej, czyli najwcześniej na przełomie września i paź­
dziernika. Uwagi o nieprzygotowaniu armii natychmiast
lakonicznie komentował Long, który mógł się szczycić goto­
wością floty wojennej.
Pogląd Milesa o konieczności kilkumiesięcznej zwłoki
nie zyskał uznania prezydenta. Pamiętał on doskonale, iż
w listopadzie miały odbyć się wybory do Kongresu. Prze­
ciąganie wojny nie leżało zatem w interesie jego partii.
Potrzebny był szybki i zdecydowany tryumf, najlepiej przy
jak najmniejszej liczbie ofiar. 29 kwietnia generał William
Shafter otrzymał rozkaz udania się do Tampy i przygoto­
wania grupy wojsk regularnych do lądowania na po­
łudniowym brzegu Kuby. Wyprawa miała mieć czysto
taktyczno-rozpoznawczy charakter. Już po kilku dniach
zmieniono cel planowanej akcji Shaftera. Tym razem za­
kładano opanowanie któregoś z portów na północnym
wybrzeżu wyspy, aby stworzyć dogodną bazę dla floty.
W obu wypadkach miano nawiązać współpracę z powstań­
cami. Do Tampy napływały stopniowo pułki regularne.
Obóz w Chickamauga wypełnił się w całości ochotnikami,
którzy mieli nadzieję, iż oni również wkrótce otrzymają
rozkaz wymarszu na południe. 25 maja kraj ogarnęła
nowa fala entuzjazmu; McKinley zaapelował o zgłoszenie
się dodatkowych 75 tysięcy ochotników. Prezydent nie
skonsultował tego z Departamentem Wojny, który i tak
pogrążał się już w chaosie pierwszej mobilizacji. Nowi
żołnierze, z perspektywy armii, wcale nie wydawali się
potrzebni, nie było też wyposażenia dla nich, poza oczywi­
ście zapasami z wojny secesyjnej.
Po nadejściu informacji o zawinięciu eskadry Cervery do
Santiago prezydent zwołał kolejną naradę wojenną. Odbyła
się ona 26 maja w Białym Domu. Tym razem stosunkowo
szybko osiągnięto zgodność co do dalszych działań. Pułki
regularne zgromadzone w Tampie, wzmocnione gotowymi
Jednostkami ochotniczymi, możliwie szybko przeprowadzą
desant w okolicach Santiago i zdobywając miasto zniszczą
lub zmuszą do kapitulacji eskadrę Cervery. Generał Shaf-
ter otrzymał nominację na stanowsko dowódcy tych sił.
Oznaczono je jako V korpus. Inny korpus, złożony tym
razem z pułków ochotniczych, wylądować miał na Puerto
Rico i szybko zająć wyspę. Dopiero na jesieni planowano
główne uderzenie na Hawanę i całkowite wyparcie Hisz­
panów z Kuby. Interpretacja decyzji podjętych 26 maja
przez flotę i armię różniła się zasadniczo, co odegrało po
rozpoczęciu działań na Kubie istotną rolę. Dla armii pod­
stawowym celem akcji było zdobycie Santiago. Long, a za
nim Sampson twierdzili, iż celem jest zniszczenie floty
Cervery, a zdobycie miasta to tylko środek do jego realiza­
cji.
Dowódca V korpusu generał Shafter miał podobną do
Algera i Milesa drogę kariery. Podobnie jak oni, nie
ukończył żadnej uczelni wojskowej. Był ochotnikiem pod­
czas wojny secesyjnej, otrzymał awans oficerski, dowodził
pułkiem. Po zakończeniu wojny pozostał w armii i brał
udział w walkach z Indianami. Zdobył opinię zdolnego
i odważnego dowódcy. W 1897 r. uzyskał nominację na
stopień generała brygady. Jego kandydaturę na stanowis­
ko dowódcy jednego z korpusów poparł zarówno Alger,
jak i Miles. Żaden z nich nie przypuszczał wówczas, iż
Shafter poprowadzi najważniejszą kampanię w wojnie.
Największym jego problemem, oprócz braku doświadcze­
nia w dowodzeniu dużymi jednostkami, była ogromna
otyłość. Na temat wagi Shaftera krążyły legendy. Miał on
ponoć ważyć ponad 140 kilogramów. W zwrotnikowym
klimacie Kuby stanowiło to poważne utrudnienie dla 62-
letniego generała.
W trakcie doboru dowódców dywizji i brygad prezydent
polecił Departamentowi Wojny, aby kilka istotnych nomi­
nacji otrzymali dawni generałowie Konfederacji. Odegrać
to miało rolę symbolu pojednania i zjednoczenia Amery-
kanów z północy i południa. Wypełniając sugestię prezy­
denta, generałowi Josephowi P. Wheelerowi powierzono
stanowisko dowódcy dywizji kawalerii wchodzącej w skład
korpusu Shaftera. W 1859 r. ukończył on West Point
i podczas wojny secesyjnej dowodził różnymi jednostkami
kawalerii Południa, awansując w wieku 28 lat do stopnia
generała porucznika. Do historii wojny przeszedł, prowa­
dząc ostatnią szarżę jazdy konfederackiej pod Farmville
tuż przed kapitulacją w kwietniu 1865 r.
Inny znany południowiec i weteran Konfederacji,
a ostatnio konsul w Hawanie, Fitzhugh Lee, został dowó­
dcą jednego z korpusów przygotowywanych do głównego
uderzenia na stolicę Kuby. Wheeler, noszący przydomek
„Walczący Joe", okazał się podczas kampanii kubańskiej
jednym z najbardziej kompetentnych dowódców.
W skład korpusu Shaftera wchodziły prawie wyłącznie
pułki regularne. Uzupełniały je tylko dwa pułki ochotnicze:
71 z Nowego Jorku i 2 z Massachusetts, które jako pierwsze
osiągnęły zadowalający poziom gotowości bojowej.
Najsłynniejszą jednostką V korpusu stał się ochotniczy
pułk kawalerii noszący przezwisko „Rough Riders". Okre­
ślenie to jest trudno przetłumaczalne na język polski,
najbardziej zbliżone terminy to „surowi jeźdźcy" lub „ost­
rzy jeźdźcy". Oddział ten powstał na mocy kwietniowej
ustawy Kongresu jako jeden z trzech federalnych ochot­
niczych pułków kawalerii. Najbardziej znanym jego ochot­
nikiem był zastępca sekretarza marynarki wojennej Teodor
Roosevelt. Dowódcą pułku został jego przyjaciel, pułkow­
nik Leonard Wood. Był on lekarzem i w tym charakterze
brał udział w wielu kampaniach w wojnach z Indianami.
W latach dziewięćdziesiątych Wood przeniósł się do Wa­
szyngtonu, gdzie szybko stał się jedną z czołowych postaci
establishementu stolicy. Roosevelt początkowo pełnił funk­
cję zastępcy Wooda. W trakcie kampanii kubańskiej, po
Jego awansie na stanowisko dowódcy brygady, Roosevelt
objął dowództwo pułku. Jednostkę sformowano w San
Antonio w Teksasie. W skład pułku weszli ochotnicy,
którzy „zdobywali Dziki Zachód", weterani wojen z In-
dianami, poszukiwacze przygód, słynni szeryfowie z mias­
teczek pogranicza, kilku Indian. Dodatkowo Roosevelt
zwerbował grupę swych przyjaciół, absolwentów najle­
pszych uniwersytetów Wschodniego Wybrzeża. Wspólnie
utworzyli liczący tysiąc żołnierzy oddział, którego legenda
na stałe weszła do historii Ameryki. Wood i Roosevelt
potrafili przygotować jednostkę do wojny w bardzo szyb­
kim tempie.
„Rough Riders" jako jedyni z ochotniczych jednostek
federalnych wzięli udział w wojnie. Dzięki koneksjom
politycznym udało się szybko załatwić wyposażenie nie
ustępujące jednostkom armii zawodowej. Dla przykładu
żołnierze „Rough Riders" otrzymali nowoczesne, powta­
rzalne karabiny Krag-Jorgensen, których brakowało na­
wet dla niektórych oddziałów regularnych. Wszystkie po­
zostałe pułki ochotnicze dysponowały starymi jednostrza-
łowymi karabinami Springfielda. Ich wadą było używanie
prochu dymnego, który po każdym strzale tworzył charak­
terystyczny obłok. Zdradzało to natychmiast miejsce, skąd
oddano strzał. Nawet Hiszpanie używali już nowocześniej­
szej broni: ośmiostrzałowych karabinów Mauser na proch
bezdymny. Ku zaskoczeniu Departamentu Wojny okazało
się, iż szybkie przezbrojenie armii nie jest możliwe. Zdol­
ności produkcyjne nielicznych fabryk produkujących kara­
biny Krag-Jorgensen i nowoczesny proch bezdymny były
bardzo ograniczone.
Innym problemem, którego Departament Wojny długo
nie potrafił rozwiązać, były mundury. Wszystkie pułki
regularne nosiły niebieskie mundury, uszyte z dość grubej
wełny. Świetnie nadawały się one do surowego klimatu
stanu Dakota, lecz zupełnie nie zdawały egzaminu w tropi­
kalnych upałach Kuby. Liczba cienkich mundurów let-
nich, jakimi dysponowało kwatermistrzostwo armii, była
ograniczona. Ponieważ w magazynach znajdowały się tyl­
ko mundury wełniane, wydawano je masowo ochotnikom,
popiero pod koniec wojny pojawiły się nowe, cienkie
koszule mundurowe pochodzące ze spóźnionych zamówień
mobilizacyjnych. Jedynie pułk Roosevelta umundurowany
był nieco inaczej. Żołnierze nosili szare bluzy i spodnie
oraz popielate kapelusze z szerokimi rondami, mającymi
stanowić zabezpieczenie od słońca.
Dwie inne jednostki, które zwracały uwagę prasy, to
9 i 10 pułki kawalerii. Składały się one wyłącznie z Murzy­
nów amerykańskich. Jedynie funkcje oficerskie zarezerwo­
wane były dla białych. 10 pułkiem regularnej kawalerii
dowodził pułkownik John J. Pershing, przez wszystkich
nazywany „Czarnym Jasiem". Kampania na Kubie stano­
wiła dla niego początek kariery, której ukoronowaniem
stało się dowodzenie wojskami amerykańskimi w Europie
podczas I wojny światowej. W Departamencie Wojny pa­
nowało przekonanie, iż z uwagi na rasę żołnierzy oba pułki
specjalnie dobrze nadają się do walk w klimacie zwrot­
nikowym i są odporne na choroby tropikalne.
Na przełomie maja i czerwca w Tampie zgromadzono
ponad 25 tysięcy żołnierzy. Do miasta dochodziły tylko
dwie linie kolejowe, co prawie natychmiast spowodowało
powstanie zatorów. Oprócz transportów wojska, Depar­
tament Wojny kierował do miasta wiele pociągów z żyw­
nością i uzbrojeniem. Ponieważ służby kwatermistrzowskie
korpusu nie dawały sobie rady, powstał ogromny bałagan
i chaos. Tysiące wagonów stało na torach prowadzących
do miasta. Port, z którego odbywał się załadunek, znaj­
dował się kilkanaście kilometrów za miastem, co dodat­
kowo utrudniało koordynatę transportu. Sytuację w Ta­
mpie dobrze ilustrują wspomnienia Roosevelta, gdy przy­
był ze swym pułkiem do miasta: „Nikt na nas nie czekał,
nikt nie objaśnił, gdzie są obozy, nikt nie pomyślał o za-
opatrzeniu nas w żywność. Musieliśmy kupować prowiant
dla żołnierzy z własnej kieszeni i zdobywać wagony do
przewozu naszych bagaży. Nikt nie wiedział, gdzie nam
wyznaczono miejsce na obóz. Dowiedzieliśmy się o tym
wreszcie po długiej bieganinie [...] Jedyny hotel w mieście
Tampa zaludnił się wesołą rzeszą generałów, oficerów
z głównego sztabu, kobiet w jasnych i pięknych strojach;
korespondentów liczono na tuziny, byli tam i attache
wojskowi państw obcych. My jednak zaglądaliśmy rzadko
do tego wesołego przybytku"1.
Według otrzymanych rozkazów Shafter miał wyruszyć na
Kubę 4 czerwca. Natychmiast zwrócił się jednak do Waszyn­
gtonu z prośbą o przesunięcie terminu. Załadunek wojska,
zwierząt i zapasów posuwał się bardzo wolno. Ponieważ
armia nie dysponowała własnymi transportowcami, wynajęto
31 statków handlowych od prywatnych armatorów i przy­
stosowano je pośpiesznie do przewozu wojska. Dopiero
w połowie załadunku zorientowano się, iż na statkach za­
braknie miejsca dla wszystkich i część oddziałów trzeba
zostawić w porcie. Miały one przybyć na Kubę w drugim
rzucie. Z braku miejsca cała kawaleria korpusu musiała być
spieszona i tylko dowódcy otrzymali zgodę na zabranie koni.
Piątego czerwca Shafter ponownie przesunął termin wy­
płynięcia w morze o dzień, tym razem zapewniał, iż za­
ładunek zakończy 7 czerwca. W tym dniu pomiędzy kwa­
terą w Tampie a punktem dowodzenia w Białym Domu
nastąpiła nerwowa wymiana depesz. Gdy do wieczora
w Waszyngtonie nie otrzymano potwierdzenia wypłynięcia
konwoju inwazyjnego, Shafter dostał rozkaz natychmias­
towego przerwania prac i wyruszenia z siłami, jakie są już
na statkach. Przekazano mu również relację admirała
Sampsona z Santiago. Dowódca floty blokującej port
zapewniał, iż w wyniku ostrzału artyleryjskiego umoc-

1 T . R o o s e v e l t , Dzicy Jeźdźcy, Warszawa 1901, s.27.


nienia hiszpańskie zostały prawie całkowicie zniszczone
i zdobycie ich przez piechotę jest formalnością. Ostrzegał
jednocześnie, iż przedłużanie się załadunku daje Hiszpa­
nom czas na odbudowę fortyfikacji i lepsze przygotowanie
się do obrony. O godzinie 22.15 Shafter przesłał do Wa­
szyngtonu wiadomość, iż wszystkie statki transportowe
zostały załadowane. Według danych sztabu korpusu znaj­
dowało się na nich 834 oficerów i 16 154 żołnierzy. Czas
wypłynięcia określono na rano 8 czerwca.
Jak w istocie wyglądał załadunek wojska na statki trans­
portowe, ilustruje relacja Roosevelta: „7 czerwca wieczo­
rem, dostaliśmy zawiadomienie, że nasz pułk nazajutrz
skoro świt ma wyruszyć do Port Tampa, położonego
o 16 kilometrów od stacji kolejowej [w Tampie] i że jeżeli
nie stawimy się na czas, musimy zostać. Wyruszyliśmy
natychmiast, pewni, że parowiec będzie na nas czekał [...]
W istocie jadnak nie poczyniono żadnych przygotowań
i musieliśmy wywalczyć miejsca, tak jak poprzednio. Ka­
zano nam przybyć z naszymi bagażami na wyznaczony tor
o 12 w nocy, skąd pociąg miał nas zabrać do Port Tampa.
Stawiliśmy się na godzinę i miejsce wyznaczone, ale pocią­
gu nie było. Nasi ludzie pospali się, a ja z Woodem i kilku
oficerami szukaliśmy kogoś, kto mógłby nas poinformo­
wać, ale takiego nie było. Spotkaliśmy wprawdzie genera­
łów brygady, a nawet generałów majorów, ale nikt o ni­
czym nie wiedział. Jedne pułki znalazły czekające na nie
pociągi, drugie szukały ich na próżno, że jednak żaden
pociąg nie ruszył, więc wychodziło na jedno [...]
O 6 rano pojawiły się wagony towarowe z węglem.
Rozmaitymi argumentami skłoniliśmy maszynistę, aby nas
przewiózł do odległego o 16 kilometrów Port Tampa;
przybyliśmy tam zasmoleni jak węglarze, ale ze wszystkimi
bagażami.
Pociągi stawały, gdzie popadło, bez względu na pozycję
parowców, którymi dane pułki miały wyruszyć. Pułkownik
Wood i ja puściliśmy się na wywiady. Nikt nie umiał nam
objaśnić, gdzie stoi nasz okręt, choć pytaliśmy nawet
generałów. Wreszcie powiedziano nam, że należy zwrócić
się do kwatermistrza pułkownika Humphreya.
Odnaleźliśmy jego biuro, pomocnik oświadczył nam, że
nie wie, gdzie jest pułkownik, lecz przypuszcza, iż śpi na
jednym z okrętów. Dziwne to było zajęcie w takiej chwili.
Okazało się jednak, że przypuszczenie pomocnika było
mylne; pułkownik Humphrey nie spał, ale mógł to czynić
bez żadnej dla nas różnicy, bo szukaliśmy go daremnie
przez godzinę. Wreszcie znaleźliśmy kwatermistrza, który
powiedział nam, że mamy odpłynąć na »Yucatanie«.
Ponieważ okręt stał daleko w zatoce, Wood wynajął
łódź i popłynął, aby go sprowadzić do portu. Przez ten
czas dowiedziałem się przypadkowo, że ten sam okręt był
przeznaczony dla dwu innych pułków: 2 regularnej piecho­
ty i 71 nowojorskich ochotników; ten ostatni zawierał sam
więcej ludzi, niż »Yucatan « mógł pomieścić.
Wróciłem co tchu do naszego pociągu i pozostawiwszy
bagaż pod silną strażą przyprowadziłem naszych żołnierzy.
Zaledwie weszli na pokład, zjawiły się tamte pułki; widocz­
nie ich dowódcy byli mniej energiczni od nas. Uderzono
w prośby, a nawet w groźby, ale na nic się nie zdały,
myśmy pierwsi opanowali okręt i ani myśleliśmy ustępo­
wać [...] Ponieważ generał kazał stanąć naszemu pociągowi
na drugim końcu przystani, jak najdalej od »Yucatanu«,
więc żołnierze musieli przez cały dzień znosić swoje baga­
że, prowiant i amunicję [...]
Tymczasem noc zapadła, nasz okręt odpłynął i zarzucił
kotwicę o pół kilometra dalej. Byliśmy natłoczeni jak
śledzie w beczce, i to nie tylko w trzeciej klasie, ale
i w pierwszej. W nocy niepodobna się było ruszyć, aby nie
nadepnąć na śpiące postacie. Prowiant wydany żołnierzom
na drogę był niedostateczny, a w dodatku mięso nieświeże
i nieosolone, tak iż pomimo głodu połowa prowizji zo-
stała nietknięta. Nie pomyślano o zaopatrzeniu okrętu
w lód, woda była licha, palenisk do gotowania za mało"2.
Załadunek zakończono, wbrew oczekiwaniom Shaftera,
nie 7 czerwca w nocy, lecz 8 czerwca wieczorem. Na skutek
braku miejsca artyleria korpusu liczyła tylko 25 dział
i haubic średniego kalibru, ze stosunkowo niewielkim za­
pasem amunicji. Jak na armię mającą zdobywać ufortyfi­
kowane pozycje przeciwnika było to bardzo mało. Nie
zabrano również wystarczającej liczby sprzętu medyczne­
go — zaledwie 7 konnych ambulansów, co miało w przy­
szłości tragiczne konsekwencje. Znalazło się za to miejsce
dla zajmującego dużą przestrzeń balonu obserwacyjnego,
jego załogi i przyrządów służących do napełniania gazem.
Udało się załadować 2295 koni i mułów oraz 114 ciężkich
wozów dostawczych ciągnionych zazwyczaj przez 6 mu­
łów. Wojsku towarzyszło 98 dziennikarzy z różnych gazet
i tygodników. Sensacyjne dzienniki nowojorskie, chcąc na
bieżąco informować czytelników o położeniu na froncie,
zorganizowały własną flotę szybkich łodzi, aby możliwie
prędko dostarczać korespondencję. Aktywność dziennika­
rzy, nieustannie polujących na sensacje już w Tampie,
wywołała zatargi z dowództwem korpusu. Shafter zarzucał
dziennikarzom, iż nielegalnie zdobywają i publikują mate­
riały stanowiące tajemnicę wojskową, czym ułatwiają sytu­
ację Hiszpanom. Konflikty na Florydzie okazały się tylko
przygrywką do sytuacji, jaka powstała na Kubie.
W chwili kiedy konwój miał już wyruszać, z Waszyng­
tonu nadeszła depesza polecająca wstrzymanie wyjścia
w morze. Przyczyną zwłoki była wiadomość z Key West, iż
łódź łącznikowa „ Eagle" zauważyła dwa krążowniki hisz­
pańskie oraz torpedowiec, oczekujące na pełnym morzu
na pojawienie się konwoju inwazyjnego. Doniesienie to
wkrótce potwierdziła inna łódź łącznikowa „Resolute".

2 R o o s e v e l t , op. cii., s . 28-32.


W Waszyngtonie powstało zamieszanie, nikt nie słyszał
bowiem o obecności nowych krążowników hiszpańskich
na Karaibach. Z drugiej strony wchodził w rachubę fakt,
że tylko część eskadry Cervery zawinęła do Santiago.
Wysłano więc pilne polecenie do Sampsona, aby odesłał
do Port Tampa dwa krążowniki jako wzmocnienie eskorty
konwoju. Admirał nie wierzył w prawdziwość doniesień,
lecz wykonał rozkaz. Wkrótce zresztą okazało się, iż łodzie
łącznikowe wzięły za hiszpańskie krążowniki... własne
transportowce wiozące zaopatrzenie dla eskadry Sampso­
na pod Santiago. W efekcie pomyłki stłoczony na statkach
V korpus prawie tydzień czekał na redzie Port Tampa.
Ostatecznie 14 czerwca armada wyszła w morze i obrała
kurs na Santiago.
DAIQUIRI I LAS GUASIMAS

Po zablokowaniu okrętów Cervery przez „latającą eskad­


rę" komandora Schleya Amerykanów zaczął nurtować
problem, jak nie dopuścić do wydostania się Hiszpanów
z zatoki. Mimo dużej przewagi obawiali się oni, iż ewen­
tualna próba przebicia się na ocean może zakończyć się
powodzeniem. Ze względu na ukształtowanie terenu krą­
żowniki Cervery były zupełnie niewidoczne, częściowo
znajdowały się również poza zasięgiem efektywnego ognia
artylerii. Miasto i port Santiago leżały około 10 kilomet­
rów od wybrzeża morskiego. Wejście do zatoki stanowił
wąski i płytki kanał, w którym ze względu na skompliko­
wany system manewrów mógł znajdować się tylko jeden
okręt. Przeciwko próbie sforsowania kanału opowiedzieli
się właściwie wszyscy dowódcy amerykańskiej marynarki
wojennej. Zwracano uwagę, iż najpierw trzeba zdobyć
umocnienia lądowe, a dopiero potem podjąć atak na
wodzie. Argumentowano też, że okręty nie są przygotowa­
ne do forsowania wąskich umocnionych przejść oraz, iż
utrata nawet jednego pancernika lub krążownika będzie
miała większe negatywne znaczenie dla potencjału wojen­
nego Stanów Zjednoczonych niż straty ludzkie oddziałów
atakujących na lądzie.
Ukształtowanie terenu bardzo sprzyjało obrońcom za­
toki, ponieważ po obu brzegach kanału, tuż nad samym
morzem, wznosiły się dwa wzgórza. Hiszpanie już od
XVI wieku pracowali nad ich ufortyfikowaniem. Po
wschodniej stronie znajdował się zamek Morro. W 1898 r.
jego mury miały wyłącznie znaczenie symboliczne. U pod­
nóża zamku Hiszpanie zbudowali jednak dwa umocnione
stanowiska artylerii: baterię Morro i baterię Estrella. Na­
przeciwko, po drugiej stronie kanału, na wzgórzu Socapa
umieszczono również dwie baterie: Socapa wyższa i Soca­
pa niższa. System umocnień zamykała bateria Punta Gor­
da, znajdująca się nieco w głębi zatoki i prawie na wprost
wejścia do niej*. Amerykanie byli przekonani o sile umoc­
nień hiszpańskich. Dlatego też najskuteczniejszym sposo­
bem ostatecznego zablokowania Cervery wydawało się
zatopienie jakiegoś statku w poprzek wąskiego odcinka
zatoki, najlepiej gdzieś u podnóża baterii Punta Gorda,
gdzie znajdował się ostry skręt oraz najwęższe miejsce,
przez który prowadził szlak wodny.
W 1898 r. wartość bojowa fortyfikacji hiszpańskich
strzegących wejścia do zatoki była iluzoryczna. Prace nad
ich wzmocnieniem podjęto właściwie dopiero tuż przed
samym wybuchem wojny. Przeważająca część dział nada­
wała się raczej do muzeum niż na pole bitwy z udziałem
nowoczesnych pancerników. Niektóre z nich pochodziły
jeszcze z XVII i XVIII wieku, o czym informowały odciś­
nięte na lufach daty. Działa starano się zmodernizować
poprzez gwintowanie luf, lecz nie przyniosło to jakiejś
generalnej poprawy ich możliwości. Największą bolączką
pozostawały prymitywne urządzenia celownicze i mały
zasięg. Wszystkie stare modele dział ładowane były od
przodu, co zajmowało znacznie więcej czasu niż w wypad­
ku nowoczesnych armat odtylcowych. W każdej baterii
znajdowało się również kilka haubic. Ich przydatność jako
artylerii nadbrzeżnej była bardzo ograniczona. Większość
ze starych dział została dostarczona z Hawany tuż przed
wybuchem wojny. Miały stanowić „wzmocnienie" poten-

* Dane dotyczące artylerii hiszpańskiej zawiera aneks 5.


cjału obronnego, choć według załogi miasta ich wartość
bojowa była minimalna.
Zdecydowanie najmocniejszym punktem obrony okaza­
ły się działa zdemontowane z krążownika „ Reina Mer­
cedes". Stał on unieruchomiony w porcie ze względu na
poważną awarię kotłów. W połowie kwietnia zdemonto­
wano z niego cztery 160-milimetrowe działa Hontoria
oraz wszystkie mniejsze działka szybkostrzelne i ciężkie
karabiny maszynowe. Do momentu pojawienia się floty
amerykańskiej na redzie Santiago saperzy hiszpańscy nie
zdążyli przetransportować ich na ląd i ustawić na pozyc­
jach ogniowych. Prace kontynuowano już pod ostrzałem
amerykańskim, osiągając w drugiej połowie czerwca pełną
gotowość bojową. Aby wzmocnić obronę kanału rozmiesz­
czono w nim dwa rzędy podwodnych min elektrycznych
oraz dwa stanowiska torped odpalanych z baterii Punta
Gorda.
Dowódcy floty amerykańskiej nie zdawali sobie sprawy
z rzeczywistej siły baterii hiszpańskich. Admirał Sampson
uważał, iż przebicie się przez kanał prowadzący do środka
zatoki jest skazane na niepowodzenie i zakończyć się może
jedynie stratą okrętu. Poglądu tego nie zmienił nawet wobec
bardzo słabych odpowiedzi na ostrzał artyleryjski. Krążow­
niki i pancerniki amerykańskie starały się utrzymać na
maksymalnym dystansie, tak aby móc prowadzić ogień
z dział głównego i średniego kalibru, nie wchodząc jedno­
cześnie w pole maksymalnego zasięgu baterii hiszpańskich.
Sampson podjął decyzję o zablokowaniu zatoki poprzez
zatopienie statku transportowego. Przygotowania do akcji
rozpoczęto już 29 maja. Zadanie powierzono młodemu
oficerowi, Richardowi P. Hobsonowi. Uchodził on za zdol­
nego eksperta w dziedzinie konstrukcji okrętów, co miało
pomóc we właściwym wyborze i przeprowadzeniu akcji.
Hobson błyskawicznie opracował plan. Kanał wodny
wiał zagrodzić stary statek handlowy „Merrimac". Znaj-
dował się na nim węgiel dla „latającej eskadry" Schleya.
Zatopienie jednostki miało nastąpić w wyniku detonacji
kilkunastu pocisków dużego kalibru przymocowanych po
obu stronach burty. Hobson sam opracował mechanizm
jednoczesnej ich detonacji. Problemem było dostanie się do
kanału wodnego oraz uniknięcie zatopienia przez baterie
nadbrzeżne. Amerykanie rozpatrywali dwie ewentualności:
wpłynięcie do zatoki udając statek hiszpański lub próbę
wejścia do niej w ciemnościach bezksiężycowej nocy. Pier­
wszą wersję odrzucono jako niehonorową. Hobson obli­
czył, iż w nocy z 2 na 3 czerwca aż 75 minut dzieli zachód
księżyca i wschód słońca. Wydawało się, że stanowi to
najdogodniejszy moment do podjęcia próby ataku. 2 czer­
wca ponad 200 marynarzy pracowało nad przygoto­
waniem „Merrimaca". Chęć udziału w niebezpiecznej misji
zgłosili wszyscy oficerowie i marynarze USS „Iowa". Po­
dobnie było na innych okrętach.
Około godziny 2 w nocy „Merrimac" rozpoczął swój
ostatni rejs. Po godzinie statek znalazł się u wejścia do
zatoki. Hiszpanie zachowywali się niespodziewanie spokoj­
nie, co wskazywało, że w ciemnościach nie zauważyli jeszcze
przeciwnika. Dopiero mała łódź patrolowa wyposażona
w stare działko małego kalibru oddała pierwsze strzały.
W ciągu kilku chwil morze wokół węglowca wzburzyło
się od wybuchów. Strzelały wszystkie baterie hiszpańskie.
Wkrótce jednak część z nich musiała przerwać ogień ze
względu na zbyt ostry kąt ostrzału. Działa ustawione były
bowiem do prowadzenia ognia w morze, a nie w głąb
zatoki. Najgroźniejsze, bo najnowocześniejsze działa bate­
rii Punta Gorda kontynuowały jednak ogień, uzyskując
wiele bezpośrednich trafień. Zrządzeniem losu nikt z
8-osobowej załogi nie został ranny. Hobson planował, iż
wyruszy z sześcioma ochotnikami. Siódmy, chcąc koniecz­
nie wziąć udział w wyprawie, ukrył się na statku i wyszedł
dopiero po rozpoczęciu ataku.
Mimo ostrzału węglowiec płynął naprzód. Gdy Hobson
znalazł się blisko pozycji, którą uznał za najlepszą do
zablokowania toru wodnego, okazało się, iż jeden z pocis­
ków urwał ster statku. Tym samym stracił zdolność mane­
wrowania i zaczął dryfować w głąb zatoki. Hobson próbo­
wał odpalić pociski umieszczone na burtach. Eksplodowa-
ły jednak tylko dwa z nich, nie czyniąc większych szkód.
Reszta zamokła lub oderwała się na skutek ostrzału. Po
kolejnych 10 minutach los „Merrimaca" przypieczętowały
cztery torpedy wystrzelone z krążownika „Reina Merce­
des" i kontrtorpedowca „Pluton". Statek stopniowo osiadł
na dnie zatoki, nie blokując toru wodnego. Hobson
i członkowie jego załogi zostali wzięci do niewoli. Grani­
czyło to z cudem, ale nikomu z nich nic się nie stało.
Nazajutrz admirał Cervera wysłał łodzią motorową posła,
aby przekazać Sampsonowi tę szczęśliwą wiadomość.
Po niepowodzeniu misji Hobsona Amerykanie z jeszcze
większym wysiłkiem ostrzeliwali baterie nadbrzeżne. Co­
dziennie, zawsze z przerwą na obiad, pancerniki, krążow­
niki i monitory bombardowały cele hiszpańskie. Najcięż­
szy ostrzał miał miejsce 6 czerwca. Skuteczność ognia
okazała się zadziwiająco mała. W trakcie całej kampanii
okrętom amerykańskim udało się zniszczyć jedynie kilka
stanowisk dział, zburzyć kilkadziesiąt domów na przed­
mieściach Santiago i wokół starego zamku Morro. Najbar­
dziej pechowy okazał się krążownik „Reina Mercedes",
który został trafiony 35 razy. Zdołał się jednak utrzymać
na powierzchni morza. Żaden z okrętów eskadry Cervery
nie otrzymał ani jednego bezpośredniego trafienia.
Nocą bombardował umocnienia hiszpańskie, mający zu­
pełnie niecodzienną konstrukcję okręt „Vesuvius". Jego
uzbrojenie stanowiły trzy działa pneumatyczne o kalibrze
381 mm na pociski dynamitowe. Okręt miał bardzo niskie
burty, tak iż nadawał się jedynie do ostrzału umocnień
nadbrzeżnych. Działa osadzone były na stałe, więc celowa-
nie odbywało się poprzez manewrowanie całym okrętem.
Siła wybuchu pocisków dynamitowych przewyższała kon­
wencjonalną amunicję. Hiszpanie, zwłaszcza na początku,
obawiali się „Vesuviusa", lecz wkrótce zorientowali się, iż
dokładność jego ognia jest bardzo mała. Większość pocis­
ków eksplodowała daleko od celów. Ostrzał pozycji hisz­
pańskich prowadzony był do końca kampanii, jego skute­
czność nie poprawiła się jednak.
Największym problemem dla floty amerykańskiej oka­
zało się zaopatrzenie w węgiel i amunicję. Santiago od
głównej bazy w Key West dzieliło ponad 800 mil mor­
skich. Konieczność uzupełniania zapasów u brzegów Flo­
rydy znacznie ograniczała czas, jaki okręty mogły spędzić
u wejścia do zatoki, ostrzeliwując pozycje przeciwnika.
Jednostki musiały stale krążyć pomiędzy obu portami.
Aby zmienić tę niekorzystną i mało efektywną sytuację,
Amerykanie podjęli decyzję o zdobyciu małego portu lub
zatoki, gdzie będzie można zorganizować skład węgla,
prowiantu i amunicji. W ten sposób linie zaopatrzeniowe
floty mogły zostać skrócone, dzięki czemu ich efektywny
czas przebywania na polu bitwy wydłużał się wielokrotnie.
Wybór padł na małą zatokę Guantanamo. Spełniała ona
wszystkie wymagania floty i była oddalona zaledwie
o około 70 kilometrów od Santiago. 10 czerwca na pół­
wyspie oddzielającym zatokę od otwartego morza wylądo­
wał batalion piechoty morskiej w sile 650 żołnierzy. Wkrót­
ce dołączył do nich oddział powstańców kubańskich. Siły
hiszpańskie rozmieszczone w pobliżu liczyły ponad 6 tysię­
cy ludzi, jednak tylko niewielu z nich nadawało się do
walki. 11 czerwca zaatakowali oni pozycje Marines. Pie­
chocie morskiej przyszły z pomocą znajdujące się w po­
bliżu okręty wojenne, ostrzeliwując pozycje hiszpańskie.
Walki trwały ponad trzy dni. Amerykanie zdobyli niewiel­
kie miasteczko Caimanera, które stanowiło główną bazę
Hiszpanów. Straciwszy kontrolę nad zatoką wycofali się
na bezpieczną odległość, tak aby nie raził ich ogień dział
okrętowych. Walki ustały. Amerykanie szybko rozbudo­
wali rejon zatoki i przystosowali go do pełnienia funkcji
bazy zaopatrzeniowej dla floty blokującej Santiago.
W tym czasie armada inwazyjna znajdowała się już na
oceanie. Rejs upływał bardzo wolno, lecz - co podkreślają
wszyscy obserwatorzy - atmosfera wśród żołnierzy była
doskonała. Powszechnie oczekiwano szybkiej i efektownej
kampanii, której ukoronowaniem będzie zmuszenie San­
tiago do kapitulacji. 19 czerwca flota znalazła się u wejścia
do zatoki. Shafter nie miał sprecyzowanego planu działań,
wiedział tylko, iż jego celem jest zdobycie miasta. Aby
ustalić szczegółowy plan akcji, postanowiono odbyć nara­
dę wojenną z dowódcą lokalnych sił kubańskich, genera­
łem Calixto Garcią. Nazajutrz Shafter i Sampson w towa­
rzystwie oficerów sztabu oraz jak zwykle kilku dziennika­
rzy udali się do kwatery generała Garcii. Mieściła się ona
w małej wiosce Aserraderos, nie opodal Santiago, około
2 kilometrów od brzegu morza. Dla Shaftera Kubańczycy
przygotowali specjalnego muła, ponieważ generał nie był
w stanie pokonać pieszo tej odległości.
Podczas narady zastanawiano się głównie nad miejscem
lądowania. W grę wchodziło opanowane już Guantanamo,
oddalone jednak od Santiago o ponad 70 kilometrów.
Shafter przypomniał, iż w 1741 r. wylądowali tam Brytyj­
czycy i ze względu na fatalne drogi i zabójczy dla białych
klimat nie zdołali nawet dojść do miasta. Straciwszy ponad
połowę sił musieli ewakuować się na statki. Na odcinku
pomiędzy Guantanamo a Santiago nie było właściwie
innych dobrych miejsc do lądowania. Jedyne dwie małe
osady mogły wchodzić w grę: Daiquiri, oddalone
o 29 kilometrów od miasta i Siboney - 16 kilometrów. Trzy
kilometry na zachód od wejścia do zatoki Santiago dogod-
ne miejsce do lądowania stanowiła plaża Cabañas Bay.
Desant tam pociągnąłby za sobą konieczność natychmias-
towego zdobycia umocnień wzniesienia Socapa, gdyż
ewentualny ostrzał z niego pokrywał całą drogę do San­
tiago. Jednocześnie zdobycie Socapa przez siły lądowe
otworzyłoby praktycznie wejście do zatoki dla okrętów
wojennych Sampsona. Dlatego też oficerowie floty, z ad­
mirałem na czele, gorąco optowali za takim rozwiązaniem.
Shafter nie byłjednak nim zachwycony, obawiając się strat
podczas lądowania tak blisko głównych pozycji hiszpań­
skich. Za namową generała Garcii zdecydował się prze­
prowadzić desant w Daiquiri. Według Kubańczyków siły
hiszpańskie nie przekraczały tam kilkuset żołnierzy. Po­
wstańcy zapewnili, iż zaatakują Hiszpanów tuż przed lądo­
waniem, ułatwiając tym samym jego powodzenie. Flota
miała ostrzelać wszystkie nadbrzeżne umocnienia przeciw­
nika. Dodatkowo silny oddział kubański zobowiązał się
przeprowadzić pozorowane uderzenie na Cabañas Bay.
Termin lądowania ustalono na 22 czerwca rano.
Siły kubańskie, jakie znajdowały się w rejonie Santiago,
liczyły około 6 tysięcy żołnierzy. Dowodzący nimi generał
Garda był zasłużonym weteranem wojny dziesięcioletniej.
Podczas jej trwania dostał się do niewoli i usiłował popeł­
nić samobójstwo, został jednak uratowany przez hiszpańs­
kich chirurgów. Według powszechnych ocen Garda okazał
się przeciętnym dowódcą, nie dorównującym zdolnościami
i temperamentem Gomezowi. W odróżnieniu od niego,
działał w łatwiejszym terenie wschodniej prowincji Oriente.
Hiszpanie zajmowali w niej praktycznie tylko kilka więk­
szych miast, nie próbując nawet zbyt gorliwie walczyć
z powstańcami w terenie. Uzbrojenie żołnierzy kubańskich
było dość słabe, oprócz pojedynczych egzemplarzy nowo­
czesnych karabinów, większość wyposażona była w broń
z czasów wojny dziesięcioletniej. Generał Shafter oczeki­
wał, iż powstańcy skutecznie wspomogą siły jego korpusu.
Początek, zwłaszcza po naradzie w Aserraderos, zapowia­
dał się obiecująco.
Do walki o Santiago przygotowywali się również Hisz­
panie. Jeszcze na początku kwietnia gubernator Blanco
ostrzegał dowodzącego w prowincji Oriente generała Lina-
resa, iż miasto może stać się jednym z celów amerykań­
skich. Ze względu jednak na oddalenie i izolację od naj­
ważniejszych regionów kraju wydawało się to mało praw­
dopodobne. Dopiero po zawinięciu floty admirała Cervery
stało się jasne, iż uderzenie amerykańskie pozostaje jedynie
kwestią czasu. W prowincji Oriente znajdowało się około
33 tysięcy żołnierzy hiszpańskich. Rozmieszczono ich w kil­
ku głównych miastach: Santiago, Manzanillo, Holguin,
Baracoa i przed Guantanamo. Łącznie tworzyli IV korpus
armijny, podlegający generałowi Linaresowi. Jednocześnie
dowodził on bezpośrednio jednostkami, które znajdowały
się w rejonie Santiago i tworzyły dywizję „Santiago".
Normalnie ochraniały one dość duży obszar wokół miasta
wraz z jego zapleczem rolniczym. Starano się tam upra­
wiać ziemię i zaopatrywać mieszkańców (około 35 tysięcy
w 1898) oraz garnizon w żywność. Po wybuchu wojny
Linares wydał rozkazy koncentrujące większość sił w blis­
kich okolicach miasta. Dywizję, która po koncentracji
liczyła niecałe 10 tysięcy żołnierzy, podzielono na dwie
brygady. Dowodzili nimi generałowie José Toral, będący
jednocześnie komendantem wojskowym Santiago, i Joa­
quin Vara del Rey, którego kwatera znajdowała się nieco
na północny wschód od miasta w umocnionej wiosce El
Caney.
Wśród historyków do dziś dnia toczy się spór na temat
oceny postępowania Linaresa. Dotyczy on zwłaszcza roli
garnizonów na prowincji i opóźnienia w ściągnięciu pomo­
cy dla Santiago. Część badaczy sądzi, iż dysponując woj­
skami całego korpusu Linares mógł rozbić Amerykanów.
Inni zwracają uwagę na to, iż koncentracja wszystkich sił
w rejonie miasta oznaczałaby pewne przejęcie kontroli nad
całą prowincją przez Kubańczyków na co Linares nie
mógł sobie pozwolić. Problemem nie do rozwiązania pozo­
stawała też aprowizacja. Zapasy, jakie znajdowały się
w mieście, były bardzo małe. W niewielkim stopniu po­
prawiło sytuację zawinięcie do portu kilku statków z za­
opatrzeniem, których pierwotny cel stanowiła Hawana,
lecz ze względu na jej blokadę kapitanowie dostarczyli
prowiant do Santiago. Począwszy od drugiej połowy czer­
wca w mieście szerzył się głód. Dopóki jednak Hiszpanie
kontrolowali znajdujące się w pobliżu źródła wody pitnej
oraz obszar rolniczego zaplecza miasta, położenie nie było
alarmujące. Dopiero pełne okrążenie uczyniło sytuację
dramatyczną.
Oprócz częściowej koncentracji oddziałów Linares wy­
dał rozkaz przygotowania pozycji obronnych. W pracach
uczestniczyli wszyscy żołnierze. Rozbudowano trzy linie
umocnień. Pierwsza przebiegła wzdłuż granic miasta i była
rodzajem ostatniej, rezerwowej rubieży. Druga stanowiła
pozycję zasadniczą, gdzie Hiszpanie zamierzali zatrzymać
natarcie amerykańskie. Biegła szczytami wzgórz San Juan.
Linię obrony tworzyły odpowiednio zabezpieczone okopy
i kilka kamiennych budynków rozbudowanych w niewiel­
kie forty. Najpoważniejszym brakiem obrońców był niedo­
statek artylerii. Dysponowano zaledwie kilkoma nowocze­
snymi działami średniego kalibru oraz nieco większą liczbą
starych dział większego kalibru, jednak o bardzo małej
szybkostrzelności. Część z nich umieszczono na stałe w fo­
rtach, inne przemieszczano wraz z piechotą. Ewentualna
utrata pozycji na wzgórzach czyniła dalszą obronę San-
tiago bardzo problematyczną, zwłaszcza wobec możliwości
swobodnego, bezpośredniego ostrzału miasta i portu oraz
odcięcia akweduktu z wodą pitną.
Najdalej wysunięta od miasta linia umocnień miała cha­
rakter bardziej rozpoznawczy niż obronny. Niewielkie od­
działy hiszpańskie stacjonowały w nadmorskich osadach
Siboney i Daiquiri. Linares rozkazał swym żołnierzom
unikać poważniejszych walk ze względu na ewentualność
okrążenia oraz dużych strat w wyniku ostrzału artylerii
okrętowej. Praktycznie jednak wszystkie pozycje hiszpań­
skie znajdowały się w zasięgu ognia pancerników i krążow­
ników amerykańskich. System obrony Santiago został
przez Linaresa zbyt rozciągnięty terytorialnie. Hiszpanie
osłaniali równomiernie wszystkie kierunki wokół miasta
i zatoki. Umocnione pozycje na zachodnim brzegu zatoki
nie ustępowały tym na wzgórzach San Juan. Stosunkowo
silne oddziały ochraniały ufortyfikowane baterie nadbrzeż­
ne. Ponieważ dysponowano zaledwie 79 wyszkolonymi
artylerzystami, załogi baterii musieli uzupełnić żołnierze
piechoty.
Równomierne obsadzenie wszystkich punktów obrony
spowodowało duże rozproszenie i tak niewielkich sił hisz­
pańskich. W czasie trwania kampanii Linares dokonał
tylko nieznacznych przegrupowań. W efekcie część żoł­
nierzy jego dywizji nie wzięła w ogóle udziału w walkach.
Powodem takiego postępowania była obawa, iż na od­
słonięty bok zostanie przeprowadzony atak Kubań-
czyków. Nawet gdy główne siły wojsk Garcii przeszły na
wschód, a następnie na północ, Linares nie przeprowadził
korekty rozmieszczenia jednostek. W decydującym
momencie walk na ląd zeszło około tysiąca marynarzy
z eskadry admirała Cervery. Stanowili oni cenne uzupeł­
nienie szczupłych stanów obrońców miasta, nie zdołali
jednak przechylić szali bitwy. Sporą część sił hiszpańskich
stanowili walczący ochotniczo lojaliści kubańscy. Szybko
okazało się, iż o ile dobrze sprawdzali się oni w operac­
jach przeciwpartyzanckich, o tyle w starciu z regularnym
wojskiem amerykańskim nie dotrzymywali kroku formac­
jom z metropolii.
Dodatkowym czynnikiem, który bardzo utrudniał poło­
żenie dywizji „Santiago", był brak wiary we własne siły
i możliwość odparcia inwazji. Podobnie jak admirał Cer-
vera wyruszał z Wysp Zielonego Przylądka z pewnością, że
jego wyprawa zakończy się klęską i zniszczeniem eskadry,
tak generał Linares wierzył, iż obrona ma wymiar sym­
boliczny i wobec przewagi Amerykanów dłuższe utrzyma­
nie miasta jest niemożliwe. Właściwie do końca działań
zbrojnych Linares pozostawał przekonany, że korpus Shaf-
tera liczy kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy, mimo iż oficero­
wie marynarki zapewniali go, że na 32 transportowcach
mogło zmieścić się najwyżej 16-19 tysięcy żołnierzy. Na
szybszą kapitulację nie pozwalał jedynie honor i rozkazy
gubernatora wyspy.
Rano 22 czerwca flota Sampsona rozpoczęła ostrzał
różnych punktów wybrzeża. Bombardowanie miało zmylić
Hiszpanów co do faktycznego miejsca lądowania. Pierwsze
pociski spadły na Daiquiri o godzinie 9.40. W wiosce
znajdowało się około 300 żołnierzy hiszpańskich. Jeszcze
w nocy zaczęli oni wycofywać się na pobliskie wzgórza,
a następnie drogą do Siboney. Cel zgromadzenia wszyst­
kich statków transportowych na morzu przed wioską mu­
siał wydawać się im oczywisty. Bombardowanie artyleryj­
skie Daiquiri okazało się więc całkowicie zbędne. Około
godziny 10.25 dostrzeżono z pokładów okrętów na plaży
grupę kawalerzystów z flagą kubańską. Powstańcy, wypeł­
niając uzgodnienia narady z 20 czerwca, zajęli wioskę.
Amerykanie przerwali ogień. Generałowi Shafterowi prze­
kazano informację, iż może rozpocząć desant.
Teoretycznie od tego momentu dowodzenie leżało w rę­
kach oficerów armii. Powierzenie im kierowania operacją
desantową okazało się błędem. Nikt z członków sztabu
Shaftera nie miał doświadczenia w organizowaniu podob­
nych przedsięwzięć. Nie przewidziano na przykład, ile
potrzeba sprzętu, aby wysadzić na ląd kilkunastotysięczny
korpus. Wypływając z Port Tampa zabrano jedynie trzy
barki desantowe. Jedna z nich uległa awarii podczas repu
do Santiago, druga zatonęła. Wynajęty holownik zdezer-
terował. W tej sytuacji żołnierzy transportowano na brzeg
używając łodzi, jakie znajdowały się na statkach. Ponieważ
kapitanowie cywilnych transportowców obawiali się mity­
cznych min hiszpańskich, zacumowali dość daleko od
brzegu, co wydłużyło przestrzeń, jaką musiały pokonać
lodzie z żołnierzami. Widząc nieporadność akcji, do trans­
portowania oddziałów przyłączyły się jednostki floty wo­
jennej, wysyłając swe łodzie motorowe i wiosłowe. Gdyby
Hiszpanie zdecydowali się stawić opór na plaży, prawdo­
podobnie lądowanie zakończyłoby się klęską Amery­
kanów. Dysponując tak małą ilością sprzętu inwazyjnego,
nie byliby oni w stanie przerzucić na brzeg wystarczają­
cych sił, aby odrzucić przeciwnika. Żadnego oporu jednak
nie napotkano. Desant przebiegał normalnie, choć towa­
rzyszył mu ogromny chaos. Nikt nie pilnował ustalonej
kolejności transportu poszczególnych oddziałów.
Pułk „Rough Riders" nie czekał na swoją kolejkę. Dzię­
ki pomocy łodzi jednego z okrętów stosunkowo szybko
przetransportowano spieszonych kawalerzystów na brzeg.
Doszło do kolejnego zatargu sztabu korpusu z dziennika­
rzami, którzy domagali się, aby pozwolono im jako jed­
nym z pierwszych wylądować na brzegu kubańskim. Samo
lądowanie ułatwiło nieco żelazne molo, służące jednej
z firm amerykańskich do załadunku wydobywanej w po­
bliżu rudy żelaza. Obok znajdował się mniejszy pomost
drewniany. Problemem było wyokrętowanie koni i mułów.
Ponieważ nie mieściły się one w łodziach, zwierzęta po
prostu wrzucano siłą do wody licząc, iż dotrą do brzegu.
Niektórym się to udawało, inne jednak, obierając zły
kierunek, wypływały w morze lub wpadały na skały. Po
pewnym czasie, aby zmniejszyć straty,zwierzęta zaczęto
wiązać w większe grupy i holować do brzegu.
Do końca dnia zdołano wysadzić na brzeg prawie całą
2 dywizję piechoty generała Henry Lawtona oraz spieszo­
ną dywizję kawalerii generała Wheelera; łącznie ponad
6 tysięcy żołnierzy. Zgodnie z rozkazem Shaftera, po
zebraniu pierwszych oddziałów Lawton ruszył drogą pro­
wadzącą do Siboney. Obie miejscowości dzieliła odległość
około 13 kilometrów. Do zapadnięcia zmroku najdalej
wysunięte oddziały znajdowały się na 6 kilometrze drogi.
Tam też zatrzymały się na nocny postój. 23 czerwca rano
Lawton rozkazał kontynuować marsz.
Siboney osiągnięto o godzinie 9.00. Jeszcze w nocy
w miasteczku znajdowało się ponad 400 żołnierzy hiszpań­
skich. Nie podjęli oni jednak walki i wycofali się na
wzgórza go otaczające. Jedynie straż tylna oddała kilka
strzałów w kierunku zbliżających się Amerykanów. Law­
ton przesłał wiadomość do znajdującego się cały czas na
statku Shaftera o zajęciu Siboney. Z Santiago łączyła je,
prowadząca wzdłuż wybrzeża, wąskotorowa linia kolejo­
wa. Oddziały 2 dywizji zdobyły nawet częściowo załado­
wany pociąg z węglem. Był on przeznaczony dla okrętów
eskadry Cervery, lecz nie zdążył dotrzeć do celu przed
pojawieniem się Amerykanów.
Warunki do lądowania w Siboney okazały się bardziej
korzystne niż w Daiquiri. Dlatego też stopniowo przeniesio­
no tutaj cały wyładunek. W ciągu popołudnia i wieczora do
Siboney przybyły wszystkie jednostki, które wylądowały po­
przedniego dnia w Daiquiri. Shafter rozkazał Lawtonowi
zająć pozycje obronne i czekać na zakończenie wyładunku.
Jednakże postępował on nadal w tak wolnym tempie, iż
oczekiwano jego zakończenia dopiero 26 czerwca. Po przyby­
ciu do Siboney dywizja Wheelera rozbiła obóz na skraju
miasteczka. Wieczorem zaskoczyła wszystkich tropikalna bu­
rza. Jak miało okazać się w przyszłości, gwałtowne deszcze
towarzyszyły odtąd prawie codziennie walczącym wojskom.
Hiszpanie znający dobrze miejscowy klimat w okresie pory
deszczowej byli do nich zdecydowanie lepiej przygotowani.
W tym samym dniu, kiedy Amerykanie rozpoczynali
desant w Daiquiri, z położonego o ponad 250 kilometrów
na zachód od Santiago miasta Manzanillo wyruszyła wy­
prawa mająca wesprzeć jego obrońców. Garnizon Man­
zanillo liczył około 9 tysięcy żołnierzy i tworzył dywizję
„Manzanillo" wchodzącą w skład IV korpusu, podlegają­
cą generałowi Linaresowi. Gdy w Santiago okazało się, iż
ze względu na długość linii obronnych ich obsada może
być bardzo słaba, poproszono Hawanę o pomoc. Brako­
wało zwłaszcza wystarczających odwodów, mogących
przeprowadzać kontrataki na wypadek zdobycia przez
Amerykanów któregoś z punktów głównej linii obrony.
Gubernator Blanco twierdził jednak, iż nie ma żadnych
możliwości przyjścia z odsieczą. Obaj generałowie nie­
ustannie też domagali się posiłków z metropolii. Wobec
zablokowania eskadry Cervery oraz całkowitego panowa­
nia floty amerykańskiej na morzu nawet gdyby Madryt
dysponował przygotowanymi do wyprawy oddziałami nie
istniała praktycznie żadna szansa na bezpieczne przetran­
sportowanie ich na wyspę.
Hiszpanie cały czas łudzili się jeszcze ewentualnością
interwencji zbrojnej lub dyplomatycznej mocarstw eu­
ropejskich. Gdyby przedłużająca się wojna zaczęła godzić
w ich interesy lub wywierać negatywny wpływ na sytuację
wewnętrzną w Niemczech, Francji czy Anglii, na przykład
poprzez rozwój ruchów anarchistycznych, istniał cień szan­
sy, że udzielą one poparcia Hiszpanii. Dlatego obrona
Santiago nabierała dodatkowego znaczenia. Nie mogąc
liczyć na pomoc z innych części wyspy, Linares postanowił
ściągnąć posiłki z Manzanillo. Decyzję tę podjął jednak
zdecydowanie za późno. Od chwili zawinięcia eskadry
Cervery do Santiago, a zwłaszcza po zablokowaniu jej
przez Schleya i Sampsona, wiadomo było, iż desant amery­
kański pozostaje tylko kwestią czasu. Hiszpanie zamiast
ściągnąć posiłki na początku czerwca, zdecydowali się na
to dopiero w drugiej połowie miesiąca, gdy wojska in-
wazyjne zbliżały się już do brzegów wyspy.
Dwudziestego drugiego czerwca pułkownik Federico Es­
cario wyruszył z Manzanillo. Na odsiecz Santiago podąża­
ło 3300 żołnierzy piechoty, 250 huzarów szwadronu z Puer­
to Rico, dwa 80-milimetrowe działa Plasencia oraz
60 mułów z żywnością i amunicją. Ponieważ droga łącząca
oba miasta, jak większość we wschodniej części Kuby,
okazała się w bardzo złym stanie, Escario zakładał, iż
dziennie będzie mógł pokonywać dystans nie większy niż
20 kilometrów.
O wyjściu odsieczy poinformowali Amerykanów po­
wstańcy. W okolicach Manzanillo działał ich ponad tysiąc-
osobowy oddział. Praktycznie od pieiwszego dnia Kubań-
czycy starali się wiązać Hiszpanów walką, atakując ich,
gdy tylko sprzyjało temu ukształtownie terenu pozwalające
na szybki odwrót. Powstańcy wiedzeli zresztą, iż oddziały
hiszpańskie nie będą ich raczej ścigać, starając się jak
najszybciej dotrzeć do Santiago. Potyczki ze strażą przed­
nią i tylną toczyły się codziennie. W czasie całego marszu
Hiszpanie utracili 97 zabitych i rannych. Straty Kubań-
czyków były jeszcze większe. Generał Shafter przez cały
czas domagał się szczegółowych wiadomości dotyczących
odsieczy. Poważnie obawiał się, iż gdy dotrze ona do
miasta, wielokrotnie trudniej będzie zmusić je do kapitula­
cji. Dlatego też ponaglał dowódców kubańskich do stawie­
nia bardziej zdecydowanego oporu, a nie tylko atakowania
straży przedniej i tylnej. Gdy kolumna zbliżała się do
Santiago, na jej drodze stanęły liczniejsze oddziały Garcii.
Starcia z powstańcami opóźniały, lecz nie zatrzymały mar­
szu kolumny. W efekcie dotarła ona do miasta już po
decydującym ataku na główną linię obrony.
Kwestia powstrzymywania odsieczy stała się jednym
z punktów spornych pomiędzy Amerykanami a Kubań-
czykami. Generalnie przed rozpoczęciem wojny zakłada­
no, iż powstańcy odegrają bardzo istotną rolę w walkach.
Zarówno wyżsi oficerowie, jak i szeregowi żołnierze pod
wpływem lektury sensacyjnych sprawozdań z Kuby mieli
zupełnie fałszywy obraz rzeczywistości. Oddziały powstań­
ców w najmniejszy sposób nie przypominały wyidealizo­
wanego ich obrazu z „New York Journal" czy „New York
World".
Pierwsze spotkanie po wylądowaniu na wyspie musiało
być zaskoczeniem dla żołnierzy amerykańskich. Według
ich standardów Kubańczycy byli źle uzbrojeni, niezdyscyp­
linowani, brudni, leniwi i mało chętni do walki. Do tego
dużą część oddziałów powstańczych stanowili Murzyni
i Mulaci. Prowadzenie wojny o prawa dla nich wydawało
się wielu ówczesnym Amerykanom zupełnie niepotrzebne.
W relacjach prasowych w latach poprzedzających inter­
wencję powstańcy przedstawiani byli jako szlachetni i ro­
mantyczni dżentelmeni. Nikt nie pisał, iż wielu wśród nich
to byli niewolnicy. Lata dziewięćdziesiąte XIX wieku przy­
niosły w Stanach Zjednoczonych rozwój teorii „naukowe­
go rasizmu". Na podstawie pomiarów czaszki, kończyn
czy zachowań, udowadniały one, iż Murzyni stanowią
zagrożenie dla rasy białej i należy utrzymać pełną separa­
cję ras. Przekonani o słuszności tych tez żołnierze korpusu
inwazyjnego spotykali się nagle z rzeczywistością, która
wyłamywała się z utartych schematów.
Już w pierwszych dniach po lądowaniu wszyscy właś­
ciwie zgodzili się, iż na oddziały kubańskie nie można
liczyć, ponieważ uciekają one z pola bitwy natychmiast po
oddaniu pierwszych strzałów. Z przebiegu kampanii ist­
nieje wiele relacji i pamiętników, prawie wszystkie z nich
przedstawiają powstańców w niekorzystnym świetle. Dla
kontrastu, generalny obraz Hiszpanów, negatywny na po­
czątku, stopniowo ulega poprawie. Podkreślana jest dziel­
ność obrońców, ich honorowe podejście do wojny itd.
Shafter chciał przejąć komendę nad jednostkami kubań­
skimi i wykorzystać je do przenoszenia zaopatrzenia z por­
tów na linię frontu. Nie zgodził się na to Garcia oraz inni
dowódcy kubańscy, z których każdy, jak twierdzili Amery­
kanie, nosił stopień generała. Stało się to przedmiotem
licznych drwin i dowcipów. Nie sprzyjało to oczywiście
„sojuszniczej współpracy". Stosunki pomiędzy Shafteretn
i Garcią były napięte. Na głównej linii frontu Kubańczycy
nie otrzymali ani jednego poważnego, samodzielnego za­
dania. Generał Shafter domagał się za to powstrzymania
kolumny z Manzanillo, co przerastało ich możliwości.
Podejście Amerykanów do powstańców zdecydowanie
różniło się od traktowania ich przez Hiszpanów. Najlep­
szym tego dowodem jest przyjęta przez generała Linaresa
linia obrony Santiago. Obawiając się ewentualnego ataku
Garcii nawet w momencie najcięższych walk o San Juan
trzymał on bezczynnie duże siły w fortach po zachodniej
stronie zatoki. Z pewną dozą uproszczenia można stwier­
dzić, iż jak Hiszpanie przeceniali siłę powstańców, tak
Amerykanie ich nie doceniali.
Jeszcze 23 czerwca wieczorem generał Wheeler zaczął
planować przeprowadzenie akcji zaczepnej. Powstańcy
przekazali mu informację, iż oddziały hiszpańskie, które
wycofały się w poprzednich dniach z Daiąuiri i Siboney,
zajęły umocnioną pozycję pięć kilometrów za miaste­
czkiem na drodze prowadzącej do Santiago. Stolicę pro­
wincji z wybrzeżem łączyła właściwie tylko jedna droga.
Jej stan pozostawiał wiele do życzenia, choć teoretycznie
powinny się po niej poruszać wozy konne. Obok drogi
głównej, nazywanej przez Hiszpanów królewską (El Cami­
no Reat), istniało jeszcze kilka wąskich szlaków i ścieżek.
Cała okolica po obu stronach drogi pokryta była gęstą
dżunglą. Między Siboney a Santiago znajdowało się kilka
wzniesień i dolin, co zapewniało obrońcom dogodne punk­
ty ogniowe i obserwacyjne. Kubańczycy twierdzili, iż Hisz­
panie umocnili miejsce, gdzie droga do Santiago spotykała
się z wąską ścieżką prowadzącą przez dżunglę. Dalej roz­
ciągała się polana i wzgórze Sevilla. W jego okolicach
zbudowano w przeszłości kilka domów, które teraz zostały
mnocnione i przygotowane do obrony. Po drugiej stronie
doliny Hiszpanie zbudowali mały mur kamienny, zza któ­
rego mogli prowadzić ostrzał nacierających pod górę prze­
ciwników. Miejsce spotkania dróg nosiło nazwę Las Guá­
simas. Nazwa pochodziła od rodzaju drzew, które rosły
w pobliżu. Pozycję tę zajmowało kilka kompanii piechoty
pod dowództwem generała Antero del Rubina. Łącznie
dysponował on około 1,5 tysiącem żołnierzy i dwoma
lekkimi działami. Według planu Linaresa miał rozpoznać
siły przeciwnika i nie wdając się w bitwę wycofać na
główną linię na wzgórzach San Juan.
Wheeler znał rozkaz Shaftera o chwilowym przejściu do
defensywy. Ponieważ jednak głównodowodzący wciąż jesz­
cze przebywał na statku, a zasady podległości służbowej
z generałem Lawtonem nie były jasne, dawny Konfederat
postanowił uderzyć pierwszy. W nocy Wheeler wraz z kil­
koma oficerami sztabu i przewodnikami kubańskimi ob­
jechał teren bitwy. Wydał następnie rozkazy, aby o świcie
wybrane szwadrony z 1 i 10 pułków kawalerii ruszyły
drogą na północ i zaatakowały pozycje Hiszpanów. W
akcji miało wziąć udział 500 żołnierzy. Generał Garda
obiecał wsparcie ponad 800 powstańców, nigdy jednak
nie pojawili się oni na polu bitwy. Jednocześnie także
500 żołnierzy z pułku „Rough Riders" miało iść ścieżką
przez dżunglę i w odpowiedniej chwili włączyć się do
walki. Wsparcie ogniowe dla oddziałów na głównej drodze
zapewniały dwie małe armatki górskie. Jeszcze w nocy
Wheeler zwołał na naradę dowódców pułków i dowodzą­
cego 2 brygadą generała Samuela Younga. O przygotowa­
niach nie poinformowano ani generała Lawtona, ani tym
bardziej generała Shaftera.
O świcie 24 czeiwca wojska amerykańskie rozpoczęły
marsz w kierunku pozycji hiszpańskich. O nastroju w sze­
regach „Rough Riders" najlepiej świadczy fragment relacji
Roosevelta: „Po dojściu na szczyt droga była dobra, wiod­
ła przez piękny las podzwrotnikowy; prawdziwą rozkoszą
dla wzroku były palmy, akacje pokryte kwiatem szkarłat­
nym i rozpięte jak parasole; do uszu naszych dolatywało
wabienie gołębi i ostry głos papug. Mieliśmy wrażenie, że
idziemy na wyprawę myśliwską nie zaś na wojenną. Po
godzinie marszu kazano nam stanąć. Wood dał znać, że
nasza awangarda zetknęła się już z hiszpańskimi forpocz-
tami. Kazałem broń nabijać"1.
Jako pierwsza w pobliże pozycji hiszpańskich dotarła
kolumna posuwająca się po drodze głównej. W odległości
około 900 metrów od skrzyżowania dróg i kamiennego
murku, który znajdował się za nim, Young zatrzymał
oddziały. Na pierwszej linii ustawił białych żołnierzy
z 1 pułku kawalerii, za nimi zajęli pozycje murzyńscy
kawalerzyści z 10 pułku.
Bitwa rozpoczęła się od strzałów armatek amerykań­
skich. Hiszpanie szybko odpowiedzieli ze swoich dział.
Wheeler, który natychmiast przybył na punkt dowodzenia
Younga, zaakceptował jego decyzje i nakazał stopniowe
posuwanie się do przodu. Young starał się dotrzeć moż­
liwie blisko do głównej linii przeciwnika, aby skrócić
dystans ewentualnego szturmu. Żołnierze regularni posu­
wali się wolno do przodu. Cały czas trwała chaotyczna
wymiana ognia. Amerykanie nie mogli dojrzeć, gdzie znaj­
dują się stanowiska ogniowe Hiszpanów. Proch bezdymny
i gęsta dżungla powodowały, iż bardzo trudno było zorien-
tować się, gdzie skupione są siły przeciwnika. Dla Wheelera
duża siła ognia Hiszpanów stanowiła zaskoczenie. Od
zakończenia wojny secesyjnej nie miał on zupełnie kontak-
tu z wojskiem. Zastąpienie jednostrzałowych, nabijanych
od strony lufy karabinów, których używano w latach jego
młodości, wielostrzałowymi karabinami na proch bez-

1 Roosevelt, op. cit., &42.


Oddziat żołnierzy hiszpańskich w Santiago, 28 czerwca 1898 r National
Archives

Widok na drogę przez dżunglę z pozycji hiszpańskich na San Juan


28 czerwca 1898 r. National Archives
Generałowie Arsenio Linares i Jose Toral. McClure's, październik 1898 r.

16 pułk piechoty pod ogniem hiszpańskim na drodze prowadzącej do


San Juan, 1 lipca 1898 r. Library of Congress
Teodor Roosevelt w otoczeniu żołnierzy swego pułku, lipiec 1898 r. Library
of Congress

Szpital w Siboney, 8 lipca 1898 r. National Archives


Jeńcy hiszpańscy po bitwie o El Caney, 1 lipca 1898 r. National
Archives

Pozycje amerykańskie na wzgórzach San Juan, 4 lipca 1898 r. National


Archives
Komandor Winfield Scott Schley, Admirał Pascual Cervera y Topete,
1898 r. 1898 r.

Krążownik „Infanta Maria Teresa", 1898 r. National Archives Official


U.S. Navy Photograph, nr 5443
Krążownik „Vizcaya", 1898 r. National Archives, Official U.S. Navy
Photograph, nr 5436

Admirał William Sampson,


1898 r. Library of Congress
USS „Oregon", 1898 r. Na­
tional Archives, Official U.S.
Navy Fhotograph, nr 608

Krążownik „Vizcaya" po bitwie 3 lipca 1898 r. National Archives


Generałowie Wheeler, Shatter i Miles w obozie pod Santiago, 16 lipca
1898r. LJbrary of Congress

Uroczystość podniesienia flagi amerykańskiej w Santiago, 17 lipca 1898 r.


National Archives
dymny, zasadniczo zmieniło warunki prowadzenia bitwy.
Young dość szybko zorientował się, iż siły Hiszpanów,
jakie znajdują się przed nim, znacznie przewyższają liczeb­
ność jego oddziałów. Ponieważ powstańcy nie pojawili się,
prosił Wheelera, aby ten zwrócił się o posiłki do Siboney.
Lawton dysponował kilkoma gotowymi do akcji pułkami
piechoty, które mogły wspomóc walczących kawalerzys-
tów. Wheeler wahał się początkowo, lecz widząc powolny
rozwój akcji wysłał w końcu gońca z prośbą o pomoc.
Jeszcze przed jego przybyciem w Siboney Lawton, słysząc
dobiegającą z gór kanonadę, przygotował dwa pułki pie­
choty i rozkazał im maszerować na pomoc Wheelerowi.
Pułk „Rough Riders", znajdujący się na bocznej ścieżce,
nieco później wkroczył do akcji. Przed pozycjami hiszpań­
skimi Wood rozwinął żołnierzy po obu stronach drogi.
Prawe skrzydło otrzymało polecenie nawiązania kontaktu
z lewym skrzydłem kolumny Younga. Odległość dzieląca
oba oddziały wynosiła nie więcej niż półtora kilometra.
Jednak ze względu na gęsty podzwrotnikowy las widocz­
ność okazała się bardzo ograniczona. Po pewnym czasie
pierwsi żołnierze natknęli się na czarnoskórych kawalerzy-
stów z 10 pułku. Lewe skrzydło pułku Wooda szybciej
dotarło na skraj lasu, gdzie zaczynała się duża, porośnięta
wysoką trawą polana, za nią teren wznosił się i ponownie
był pokryty drzewami. Na jej skraju znajdowały się pozy­
cje Hiszpanów. Pułkowi „Rough Riders" towarzyszyli jak
zwykle dziennikarze. Niektórzy z nich aktywnie włączyli
się nawet do bitwy: „Korespondent Harding Davis dał
nam pierwszą sposobność do celnych strzałów. Stał wraz
ze mną i moimi oficerami na froncie i przez lunetę wypat­
rywał Hiszpanów, nagle zawołał:
- Patrz, pułkowniku, za tą polanką widzę kapelusze.
Oni stamtąd strzelają.
Wskazywał na prawo. Skierowałem lunetę w danym
kierunku i spostrzegłem istotnie kapelusze; przywołałem
czterech najlepszych strzelców. Pierwsze ich strzały chybi-
ły, ale dalsze musiały być trafne, albowiem Hiszpanie
wyskoczyli zza krzaków i biegli ukryć się w innym miejscu
Zebrałem wszystkich moich ludzi i kazałem im dawać
ognia raz po razie. Niebawem nasze kule zaczęły czynić
spustoszenia. Hiszpanie cofnęli się na lewo, weszli w dżun­
glę; straciliśmy ich z oczu"2.
Wood, widząc przewagę ogniową przeciwników, rozka­
zał, aby żołnierze znajdujący się na lewym skrzydle starali
się okrążyć prawe skrzydło Hiszpanów. Cała akqa od­
bywała się jednak wolno i chaotycznie ze względu na słabą
widoczność oraz brak łączności. Wielu żołnierzy „Rough
Riders" po raz pierwszy w życiu strzelało z nowych kara­
binów Krag-Jorgensen. Do pułku dotarły one tuż przed
załadunkiem na statek. Działko dynamitowe, które miało
wspierać atak, ze względu na małą szerokość szlaku musia­
no pozostawić na drodze głównej. Na prawym skrzydle
pułku, gdzie dowodził Roosevelt, po wyjściu z lasu, mniej
więcej na środku polany, znajdowały się budynki farmy.
Hiszpanie prowadzili z nich ostrzał. Roosevelt na czele
kilkunastu swych żołnierzy biegiem pokonał przestrzeń
około 450 metrów dzielących ich od zabudowań. Hisz­
panie wycofali się.
Po około dwóch godzinach walki wojska amerykańskie
zbliżyły się na odległość pozwalającą na przeprowadzenie
bezpośredniego ataku. Ani Young, ani Wood nie zdecydo­
wali się jednak na szturm pozycji hiszpańskich. Na tyłach
pojawiły się właśnie pierwsze oddziały nadciągającej z po­
mocą piechoty. W tym momencie zupełnie niespodziewa­
nie dostrzeżono, iż Hiszpanie wycofują się ze swych pozy­
cji i znikają na drodze prowadzącej do Santiago. Dla
Wheelera stanowiło to przyjemne zaskoczenie, pozwalało
bowiem przypisać sobie laur zwycięstwa bez uciekania się

2 Roosevelt, op. cit., s. 43-44.


do pomocy piechoty Lawtona. Widząc wycofujących się
Hiszpanów, były generał Konfederaci, myląc rok 1861
z 1898 miał krzyknąć do swych oficerów: „Pogoniliśmy
tych cholernych Jankesów".
Generał Rubin wykonywał zaś rozkaz Linaresa nakazu­
jący mu unikanie otwartej bitwy. Obawiano się okrążenia
oraz dużych strat od spodziewanego ostrzału artylerii ok­
rętowej, która mogła wspomagać nacierające oddziały.
24 czerwca obawy te były całkowicie płonne. O akcji
Wheelera nie wiedział Shafter, nie mówiąc już o admirale
Sampsonie. Ze względu na ukształtowanie terenu, sieć
dróg i gęstość dżungli okrążenie również nie wchodziło
w rachubę. Hiszpanie mieli też przewagę liczebną nad
siłami Wheelera. Rubin wycofał się jednak, nie czekając na
spodziewany atak. Wheeler, nie napotykając już oporu,
poprowadził swe oddziały około kilometra za wzgórze
Sevilla i nakazał zająć pozycje obronne. Bitwa była zakoń­
czona. Hiszpanie stracili 9 zabitych i 27 rannych, Amery­
kanie 16 zabitych i 52 rannych.
Starcie pod Las Guásimas stanowiło całkowite zasko­
czenie dla Shaftera. Wiadomość o sukcesie zmusiła go do
przesłania Wheelerowi gratulacji. Jednocześnie miał on
poważne zastrzeżenia co do podejmowania działań za
swoimi plecami, co więcej - sprzecznych z wydanymi
wcześniej rozkazami. W Stanach Zjednocznych wiadomość
o zwycięstwie wywołała falę entuzjazmu. Prezydent prze­
słał żołnierzom gratulacje. Gazety opisywały męstwo i po­
święcenie „Rough Riders". Roosevelt był na ustach wszyst­
kich. Z pełnym optymizmem czekano na dalsze wiadomo­
ści z wojny.
Zupełnie przeciwna sytuacja panowała w obozie hiszpań­
skim. Mimo iż odwrót z Las Guásimas planowano od
początku, nastroje obrońców stały się jeszcze bardziej mino­
rowe. Od Santiago oddzielała teraz Amerykanów już tylko
główna linia umocnień, biegnąca pasmem wzgórz San Juan.
SAN JUAN I ELCANEY

Dzień po bitwie pod Las Guásimas upłynął dla obu stron


dość spokojnie. Przeciwnicy utracili kontakt bojowy. Prze­
bywający cały czas na pokładzie statku „Seguranca" gene­
rał Shafter odbył ponowną naradę z admirałem Sampso-
nem. Jej dość burzliwy przebieg dobrze oddawał stan
stosunków pomiędzy flotą i armią Stanów Zjednoczonych.
Sampson sugerował poprowadzenie ataku wzdłuż wybrze­
ża. Jego osią mogła stać się linia kolejowa Siboney - San­
tiago. Po sforsowaniu mostu nad małą rzeką Aguadores
przed oddziałami inwazyjnymi znalazłyby się umocnienia
otaczające zamek Morro. Oficerowie floty oceniali, iż przy
wsparciu artyleryjskim, prowadzonym tym razem z bliskiej
odległości, zdobycie ich nie stanowiłoby większego prob­
lemu. Według szacunków powstańców załoga zamku liczy­
ła nie więcej niż 400 żołnierzy plus artylerzyści z dwóch
stałych baterii. Za planem Sampsona przemawiała względ­
na łatwość aprowizacji i możliwość stałego, skutecznego
wsparcia artyleryjskiego floty.
Shafter nadal nie był przekonany o słuszności założeń
admirała. Sądził, że nie może zaakceptować jego planu,
ponieważ zgodnie z rozkazem prezydenta należało przede
wszystkim szybko zdobyć Santiago, a dopiero później
zniszczyć flotę Cervery. Marsz w kierunku Morro mógł
znacznie wydłużyć okres trwania walk, co w nieprzychyl­
nym klimacie Kuby miało istotne znaczenie. Dodatkowo
plan Sampsona z punktu widzenia armii miał jeszcze jedną
wadę. W wypadku powodzenia i zdobycia wzgórza Morro
dalsza akcja przeszłaby w ręce floty. Zdobycie Santiago
i zniszczenie eskadry Cervery przyniosłoby zaszczyty i sła­
wę marynarce wojennej, a nie armii i jej pułkom. Shafter
postanowił więc zignorować plan Sampsona i wybrać lą­
dowy kierunek natarcia na miasto. Oznaczało to koniecz­
ność zdobycia pozycji hiszpańskich na wzgórzach San
Juan, a także przedzieranie się przez dżunglę oraz znaczne
wydłużenie dróg komunikacyjnych i zaopatrzeniowych.
Shafter liczył jednak, iż atak lądowy może doprowadzić do
szybszego opanowania miasta. Pośpiech był zaś jednym
z elementów, na który ciągle zwracał uwagę prezydent
McKinley.
W Siboney stopniowo schodziły na ląd nowe jednostki.
Wyładowywano również przywieziony prowiant i zapasy
amunicji. Z miasteczka do stolicy prowincji prowadziła
tylko jedna droga. Wzdłuż niej skoncentrowało się odtąd
całe życie amerykańskiego korpusu inwazyjnego. Shafter
przebywał na statku aż do 29 czerwca i zszedł na ląd jako
jeden z ostatnich. Dość niecodzienną przygodę przeżyli
żołnierze jednej z brygad 1 dywizji piechoty oraz sztab tej
jednostki wraz z dowódcą generałem Jacobem Kentem.
22 czerwca Shafter wysłał statki Kenta na zachód od San­
tiago, aby pozorować lądowanie w Cabarias. Przez następne
trzy dni nikt nie interesował się losem tych jednostek.
Dopiero w wyniku stanowczych protestów Kenta jego od­
działy powróciły do Siboney i rozpoczęły wyładunek.
W ciągu czterech kolejnych dni, od 25 do 28 czerwca,
wojska amerykańskie stale poprawiały swoją pozycję. Pułki
Przesuwały się do przodu wzdłuż drogi. Przydrożne polany
zamieniano na nocne obozowiska. Na czele kolumny znaj­
dowali się „Rough Riders" oraz pułki piechoty z dywizji
Lawtona. Omijając na wpół zrujnowaną osadę Sevilla, le­
żącą na skraju wzniesienia o tej samej nazwie , Ameryka-
nie doszli do góry El Pozo. Rozciągał się z niej dobry
widok na pozycje hiszpańskie, na San Juan. Pułki spieszo­
nej dywizji kawalerii rozbiły swoje obozy w sąsiedztwie
góry. Za nimi biwakowała piechota.
Największym problemem V korpusu stało się odtąd
dostarczanie prowiantu dla żołnierzy. Na przeszkodzie stał
fatalny stan szlaku. Tylko w kilku miejscach wozy konne
mogły się swobodnie mijać. W innych nie mieściły się
zupełnie. Podstawą transportu stały się więc juki mułów.
Szybko okazało się, że liczba zwierząt jest zdecydowanie
za mała do przetransportowania niezbędnego zaopatrze­
nia. Amerykańscy saperzy starali się wzmocnić i poszerzyć
drogę, lecz ich wysiłki nie przyniosły większego powodze­
nia. Kwatermistrzostwo dążyło do nadania ruchowi na
drodze stałego systemu, który uniemożliwiałby powstawa­
nie zatorów. Ustalono, iż prowiant i zaopatrzenie będą
wysyłane z Siboney tylko wieczorem i w nocy. Wszystkie
wozy z ładunkami oraz karawany mułów będą wówczas
posuwały się do góry szlaku, unikając konieczności wymi­
jania. Analogicznie cały transport z biwaków pułkowych
do Siboney miał odbywać się tuż po świcie. System ten
dopóty się sprawdzał, dopóki któryś z wozów nie był
zmuszony stanąć, wówczas zatrzymywała się cała kolum­
na, czekając na usunięcie przeszkody lub awarii. W okresie
deszczów droga zamieniała się w rwący górski potok,
uniemożliwiając dotarczanie zaopatrzenia. Oficerowie nie­
których pułków usiłowali na własną rękę organizować
żywność dla swych żołnierzy. Powstawał przez to jeszcze
większy chaos. Dziennikarze pisali, iż armię Shaftera prze­
śladowało widmo bałaganu z Port Tampa. Jedyną pozyty­
wną wiadomością było naprawienie zerwanego wcześniej
kabla telegraficznego łączącego Guantánamo z wyspą Mo­
le St. Nicolas. Na wyspie tej znajdował się kabel prowa­
dzący do Waszyngtonu. Kilka dni później przeciągnięto
nowy odcinek kabla do Siboney. Prezydent McKinley miał
odtąd bezpośrednią łączność z korpusem inwazyjnym.
Zgodnie z pierwotnym planem, 26 czerwca zakończono
wyładunek żołnierzy ze statków. W celu wzmocnienia kor­
pusu przewieziono jeszcze 3 tysiące powstańców generała
Garcii z okolic Aserraderos do Siboney. Mieli oni wziąć
udział w ataku na miasto. Późniejsze nieporozumienia po-
krzyżowały te plany. Na pokładach statków transportowych
znajdowało się jeszcze dużo sprzętu i materiałów wojennych.
Shafter nie mógł więc odesłać ich do Port Tampa po posiłki.
Niektórych statków nie zdołano rozładować do końca kam­
panii. By ratować sytuację, Departament Wojny wynajął
nowe jednostki i one zapewniły transport uzupełnień. Już
27 czerwca do Siboney przybyły statki wiozące brygadę
ochotniczą z Michigan. Po wyładunku Shafter rozkazał jej
zająć pozycję w pobliżu miasteczka oraz wzdłuż wybrzeża.
Powinno to przekonać Hiszpanów, iż wejście do zatoki może
także stać się celem ataku, a więc zmusić ich do utrzymywa­
nia dużych sił na tym odcinku frontu.
Rozwojowi kampanii na Kubie towarzyszyło ogromne
zainteresowanie prasy. Aby osobiście poznać warunki woj­
ny, na wyspę wybrał się sam wydawca „New York Jou­
rnal", William Randolph Hearst. Wywiadów udzielili mu
wszyscy dowódcy amerykańscy oraz generał Garcia. Hearst
zwiedził Siboney, gdzie rozmawiał ż żołnierzami 71 ochot­
niczego nowojorskiego pułku piechoty. Rozważał nawet
druk specjalnej gazety przeznaczonej dla korpusu inwazyj­
nego. Do realizacji tego planu ostatecznie nie doszło. Wraz
z Hearstem na wyspę przybyła dodatkowa grupa repor­
terów, rysowników i fotografów, których zadaniem było
codzienne dostarczanie nowych materiałów dla gazety.
Dzienne nakłady „New York Journal" i konkurującego
z nim „New York World" przekroczyły w dniach wojny
milion egzemplarzy. Stanowiło to absolutny rekord w do­
tychczasowej historii dziennikarstwa.
Generał Shafter oceniał, iż potrzebuje jeszcze dwóch do
trzech dni, aby zakończyć wyładunek niezbędnego sprzętu
oraz dostarczyć go do jednostek stacjonujących wzdłuż
drogi do Santiago. Zrealizowanie tego planu pozwalało na
podjęcie działań ofensywnych w ostatnim dniu czerwca lub
1 lipca. Shafter chciał maksymalnie skrócić czas przygoto­
wań. Do obozu amerykańskiego dochodziły grubo przesa­
dzone informacje na temat odsieczy z Manzanillo. Szaco­
wano, iż na pomoc Santiago ciągnie ponad 8 tysięcy
żołnierzy. Powstańcy twierdzili, iż nie są w stanie zabloko­
wać ich marszu. Ponadto wśród wojsk amerykańskich
wystąpiły pierwsze przypadki chorób tropikalnych. Obawa
epidemii zawsze stanowiła istotny czynnik w planach Shaf-
tera. Przypominano złowrogi przykład klęski wyprawy
brytyjskiej z 1741 r. Warunki klimatyczne w rejonie San­
tiago stawały się zaś coraz bardziej uciążliwe. W ciągu
dnia temperatura dochodziła do 38 stopni Celsjusza. Co­
dziennością stały się wieczorne deszcze tropikalne. Me­
teorologowie zapowiadali możliwość nadejścia huraganu.
W tych warunkach Shafter postanowił nie zwlekać ani
dnia dłużej. Na 30 czerwca zwołał naradę dowódców
dywizji i brygad, podczas której miano przyjąć ostateczny
plan ataku w dniu 1 lipca. Jednocześnie pododdziały
1 brygady 2 dywizji piechoty otrzymały rozkaz przeprowa­
dzenia rozpoznania terenu i pozycji hiszpańskich.
U podnóża obsadzonej przez Amerykanów góry El
Pozo biegła droga prowadząca do Santiago. Granice mias­
ta oddalone były o około 6,5 kilometra. Zaraz za stokami
góry droga wchodziła w dżunglę. Ciągnęła się ona prak­
tycznie do pasma gór San Juan, gdzie okopali się Hisz­
panie. Odległość z El Pozo do San Juan wynosiła niecałe
5 kilometrów. Oba miejsca przedzielała jeszcze mała rzecz­
ka nazwana przez Amerykanów „rzeką San Juan". Hisz­
panie używali miejscowej nazwy Aguadores. Łączył się
z nią strumień Las Guamas. Rzeka płynęła w kierunku
południowym i w pobliżu brzegu morza oddzielała pozycję
zajmowaną przez brygadę z Michigan od zamku Morro.
Aguadores przepływała w niewielkiej odległości od
wzgórz, lecz ze względu na niski poziom wody nie stano­
wiła poważniejszej przeszkody dla atakujących. Kilka­
dziesiąt metrów przed rzeką od drogi głównej odchodził
w lewo wąski szlak. Prowadził on w kierunku wzgórz San
Juan i biegł prawie równolegle do drogi głównej. Dżungla
kończyła się kilkaset metrów przed pozycjami hiszpań­
skimi na szczytach San Juan. Pomiędzy skrajem lasu
a szczytami wzgórz rozciągały się polany porośnięte dość
wysoką trawą.
Droga do Santiago przebiegała pomiędzy wzniesieniami.
Na prawo od szlaku znajdowała się charakterystyczna
góra z dwoma wierzchołkami, którą Amerykanie nazwali
Kettle Hill. Po lewej stronie drogi rozciągało się zasadnicze
pasmo San Juan. Na najwyższym szczycie Hiszpanie zbu­
dowali kamienny fort, który stanowił centralną pozycję
obrony. Odległość pomiędzy wzgórzami San Juan a grani­
cami miasta była niewielka - zaledwie około 1200 metrów.
Dokładnie wzdłuż granic miasta przebiegała trzecia linia
obrony. Rozbudowano umocnienia wykorzystując do tego
pobliskie koszary, mury domów i okopy.
Nieco ponad 3 kilometry na północ od El Pozo znaj­
dowało się inne wzniesienie - El Caney. W jego pobliżu
przebiegała droga łącząca Guantanamo z Santiago. El
Caney dzieliło od Santiago nieco mniej niż 10 kilometrów.
Droga pomiędzy El Pozo a El Caney, podobnie do wszyst­
kich szlaków w okolicy, była w bardzo złym stanie. Analo­
gicznie jak w wypadku wzgórz San Juan prowadziła przez
dżunglę, która kończyła się kilkaset metrów przed wznie­
sieniami. Pomiędzy granicą lasu a wioską rozciągały się
polany z wysoką trawą. Na pońioc od wzgórza i zabudo­
wań El Caney rozpoczynał się obszar rolniczy, który Hisz-
panie starali się maksymalnie wykorzystać przy zaopat­
rywaniu Santiago. Biegł tam również wodociąg dostarcza­
jący wodę pitną do miasta. Utrzymanie El Caney zape-
wniało obrońcom kontrolę nad całym terenem znajdują,
cym się na północny wschód od Santiago powyżej drogi
z Siboney.
Po opuszczeniu pierwszej, wysuniętej, linii obrony gene­
rał Linares w pesymistycznym nastroju oczekiwał ataku
amerykańskiego na główną linię umocnień. Starał się jak
najlepiej do tego przygotować. Żołnierze cały czas praco­
wali nad rozbudową pozycji. Na San Juan dowódcy hisz­
pańscy popełnili jednak błąd taktyczny, umieszczając linię
okopów na wierzchołku wzniesień, zamiast nieco poniżej
szczytu. Przez to zmniejszyli możliwy kąt ostrzału i spowo­
dowali powstanie u podnóża gór martwych pól, a więc
miejsc, które znalazły się poza zasięgiem ognia. Linares nie
przeprowadził też spodziewanej koncentracji oddziałów na
najbardziej zagrożonym kierunku wzdłuż drogi Sibo-
ney-Santiago. Z około 10 tysięcy żołnierzy, którymi dys­
ponował, tylko niewielu mogło wziąć udział w walce.
Połowa sił obrońców, 4760 żołnierzy, rozmieszczona zo­
stała w 11 umocnionych punktach na wschód od miasta.
Rozciągały się one od Dos Caminos (prawie 2 kilometry
na północ od miasta) do Las Cruces, położonego nad
brzegiem zatoki, 2,5 kilometra na południe od granic
Santiago. Umocnienia były zbyt oddalone, aby ewentual­
nie przychodzić sobie z pomocą w wypadku ataku. Bezpo­
średnią obsadę linii obrony na północnym wschodzie,
pomiędzy wzgórzami El Sueño i San Juan, stanowiło
ponad 800 żołnierzy. Identyczne siły znajdowały się na
południowym wschodzie, pomiędzy San Juan i Las Cruces.
Kwatera główna Linaresa mieściła się w forcie Canosa,
położonym przy drodze Siboney-Santiago, kilometr za
pasmem wzniesień San Juan. W forcie stacjonowało
140 żołnierzy. Początkowo tylko dwie kompanie rozmiesz­
czono w najważniejszej pozycji - na szczytach San Juan
i Kettle Hill, po obu stronach drogi. W wysuniętej i odizo­
lowanej placówce El Caney było 520 obrońców. Pozostałe
siły hiszpańskie znajdowały się bądź w samym mieście
(ponad 1800 żołnierzy; część z nich w szpitalach), bądź
ochraniały zachodnią stronę zatoki przed mitycznym ata­
kiem powstańców (prawie 3400 żołnierzy). Zadaniem tych
oddziałów miało być też ewentualne wyjście naprzeciw
kolumny podążającej do Santiago z Manzanillo. Liczono,
iż w ten sposób odciągnie się część grup kubańskich,
atakujących odsiecz. Przed bitwą na ląd zeszło około
tysiąca marynarzy z krążowników admirała Cervery. Uzu­
pełnili oni siły obrońców na najbardziej zagrożonym od­
cinku. Nie zdecydowano się jednak na zdemontowanie
z okrętów lekkiej broni automatycznej i działek mniejszego
kalibru. Użycie ich do odparcia ataku na San Juan mogło­
by sparaliżować atak amerykański. Linares nie zapewnił
sobie również wsparcia artylerii okrętowej eskadry Cer­
very. Wszystkie ewentualne cele zaś znajdowały się w za­
sięgu skutecznego ognia dział dużego i średniego kalibru.
Linares przewidując, iż atak nastąpi na San Juan i El
Caney, w ostatniej chwili nieznacznie wzmocnił siły obroń­
ców. Ostatecznie w El Caney w czasie ataku Amerykanów
znajdowały się trzy kompanie z batalionu „Constitución",
kompania lojalistów kubańskich, 40 żołnierzy z pułku
„Santiago" i 50 żołnierzy z innych jednostek, łącznie
520 ludzi. Obroną dowodził jeden z najlepszych hiszpań­
skich generałów, Joaquin Vara del Rey. Podstawę fortyfika-
cji El Caney stanowiło sześć fortów zbudowanych z drewna
i kamieni oraz jeden duży kamienny fort El Viso. Poszcze­
gólne pozycje łączyły okopy oraz niewysokie kamienne
mury. Stanowiska strzeleckie przygotowano również w ścia­
nach i na dachach domów. Generalnie pozycja w El Ca­
ney została dobrze przygotowana do obrony. Jednocześnie
oddalenie od głównej linii powodowało, iż jakakolwiek
odsiecz czy pomoc w wypadku ataku nie wchodziła w ra­
chubę. Ze względu na ukształtowanie terenu ewentualne
wycofanie się obrońców po rozpoczęciu natarcia przeciw­
nika musiałoby być bardzo niebezpieczne i zakończone
dużymi stratami.
Pozycji na San Juan broniła 250-osobowa kompania
z batalionu Puerto Rico. Na Kettle Hill znajdowała się
licząca tyle samo żołnierzy kompania z batalionu Talaye­
ra. W odróżnieniu od El Caney obronę wspierał ogień
innych jednostek hiszpańskich rozmieszczonych na sąsie­
dnich wzgórzach (batalion Talavera) oraz kompanii reze­
rwowej z fortu Canosa. Dysponowano również dwoma
nowoczesnymi 80-milimetrowymi działami Plascencia.
Ich stanowiska ogniowe znajdowały się w sąsiedztwie
punktu dowodzenia Linaresa. W ostrzale pozycji atakują­
cych brały także udział stare działa większego kalibru
rozmieszczone w innych fortach. Tuż przed natarciem
jeszcze jedna kompania wzmocniła siły obrońców. Bezpo­
średnie dowództwo na wzgórzach sprawował pułkownik
José Baquero. Na Kettle Hill przed okopami hiszpańs­
kimi zbudowano zasieki z drutów kolczastych, które
okazały się pewnym utrudnieniem dla atakujących. Żoł­
nierze broniący pozycji na San Juan doskonale znali teren
i byli dobrze zorientowani w układzie dróg prowadzących
z El Pozo do San Juan. Czynnik ten odegrał istotną rolę
podczas bitwy.
Trzydziestego czerwca w południe, w kwaterze głównej
Shaftera, znajdującej się kilometr za El Pozo, zebrali się
wszyscy dowódcy brygad i dywizji. Głównodowodzący
podjął ostateczną decyzję, iż atak na pozycje hiszpańskie
nastąpi nazajutrz rano. Podczas narady nieobecny był
jedynie generał Wheeler, który dostał ataku febry. Komen­
dę spieszonej dywizji kawalerii przejął generał Samuel
Sumner, dowodzący dotychczas jej 1 brygadą. Jego miejsce
zajął pułkownik Wood, pozostawiając komendę „Rough
Riders" Rooseveltowi. Sam Shafter fatalnie znosił warunki
klimatyczne Kuby. Nie opuszczał praktycznie namiotu.
Zapowiedział swym podkomendnym, iż w dniu natarcia
również będzie przebywać w kwaterze za El Pozo. Na
samej górze obejmą posterunki jego adiutanci podpułkow­
nik Edward J. McClernand i porucznik John D. Miley.
Z ich stanowiska do namiotu chorego Shaftera przeciąg­
nięto linię telefoniczną. Miała ona pozwolić głównodowo­
dzącemu na „osobiste" koordynowanie akcji.
Shafter przedstawił opracowany przez siebie plan bitwy.
Najpoważniejszym problemem, który należało rozstrzyg­
nąć, okazała się kwestia ataku na El Caney. Wydawało się,
iż pozycja ta będzie stosunkowo łatwa do zdobycia. Ewen­
tualna decyzja o nieatakowaniu wioski mogła stworzyć,
według Shaftera, dość groźną sytuację, gdy rozwijające się
do szturmu na San Juan oddziały zaatakuje od strony
prawego, odsłoniętego skrzydła załoga wioski. Aby unie­
możliwić taki rozwój sytuacji, Shafter zdecydował, iż jako
pierwsza rozpocznie bitwę 2 dywizja piechoty generała
Lawtona, nacierając wszystkimi swoimi siłami na El Ca­
ney. Szturm wesprze ogniem bateria czterech dział kalibru
81 mm pod dowództwem kapitana Allyna Caprona. Zdo­
bycie pozycji hiszpańskich winno zająć nie więcej niż dwie
godziny. Założono, iż Lawton wyruszy ze swymi oddziała­
mi jeszcze w nocy, tak aby móc zaatakować o świcie. Przy
szturmie El Caney miały pomagać oddziały kubańskie
generała Garcii, które rozbiły obóz w niewielkiej odległości
od wioski. Po opanowaniu El Caney dywizja Lawtona
powinna szybko dołączyć do sił głównych i wziąć udział
w ataku na San Juan.
Po rozpoczęciu bitwy przez 2 dywizję piechoty pozostałe
jednostki korpusu miały rozpocząć marsz w kierunku San
Juan. Zdawano sobie sprawę, iż może to okazać się trudne
do koordynacji. Wszystkie pułki miały posuwać się po
wąskiej drodze Siboney-Santiago. Po obu stronach drogi
znajdował się gęsty tropikalny las nie dający żadnej szansy
na rozwinięcie oddziałów. Jako pierwsze miały wyruszyć
jednostki dywizji kawalerii, z pułkiem „Rough Riders" na
czele. Po osiągnięciu skraju dżungli winny one rozwinąć
się w prawo i zaatakować wzgórza Kettle Hill. Podążająca
za kawalerzystami 1 dywizja piechoty generała Kenta
otrzymała zadanie rozwinięcia linii bojowej po lewej stro­
nie drogi i ataku na zasadniczą pozycję Hiszpanów na San
Juan. Gdyby plan powiódł się, a jednostki hiszpańskie nie
stawiały zorganizowanego oporu, istniała szansa przedłu­
żenia natarcia i opanowania samego miasta.
W trakcie narady nie pojawiła się kwestia wykorzystania
biegnącego równolegle do drogi szlaku przez dżunglę.
O jego istnieniu wiedział dowódca 1 brygady piechoty
z dywizji Lawtona, generał Adna Chaffee, który przepro­
wadzał rozpoznanie pozycji hiszpańskich. Jego oddział
został jednak skierowany do ataku na El Caney, a wiado­
mość o dodatkowym szlaku nie dotarła do Shaftera.
Wsparcie ogniowe dla atakujących, analogicznie jak w El
Caney, miała zapewnić bateria czterech 81-milimetrowych
dział pod dowództwem kapitana George'a Grimesa. Ar­
tyleria zajęła stanowisko na szczycie El Pozo. W odwodzie
pozostawała samodzielna brygada piechoty generała John
Batesa. Biwakowała ona zresztą najdalej od pola bitwy
i potrzebowała dość dużo czasu, aby dotrzeć do miejsca
koncentracji pod El Pozo. W pobliżu kwatery Shaftera
znajdowało się jeszcze 8 dział, które głównodowodzący ku
zdumieniu wszystkich postanowił trzymać w rezerwie. Za
El Pozo zajął pozycje oddział z czterema karabinami ma­
szynowymi Gatling. Nie przewidywano, aby uczestniczyły
w pierwszej fazie bitwy.
Gatling był rodzajem ciężkiego, sześciolufowego kara­
binu maszynowego, umieszczonego na dwukołowej lawe­
cie. Broń ta przez wiele lat była niedoceniana, mimo iż
pierwsze karabiny systemu Gatlinga pojawiły się już pod
koniec wojny secesyjnej. Następnie niekiedy używano ich
w walkach z Indianami, jednak wyłącznie w celach obron­
nych. Słynny generał George Armstrong Custer, planując
atak na obóz Sitting Bulla pod Little Big Horn, nie uważał
za stosowne zabrać Gatlingów stanowiących wyposażenie
jego pułku. Być może, ogień ich mógłby uratować oddział
Custera przed zagładą. Na Kubę Gatlingi zabrano niemal
w ostatniej chwili, głównie dzięki uporowi młodego dowó­
dcy oddziału, podporucznika Johna H. Parkera. Planując
przebieg bitwy, Shafter nie uwzględnił udziału w niej Gat­
lingów.
Zaskoczenie dla Hiszpanów miał stanowić natomiast
balon obserwacyjny, który 30 czerwca napełniono wodo­
rem. Jego załogę stanowiło dwóch oficerów. Z ziemią
balon łączyły specjalne liny, za pomocą których żołnierze
na dole mogli kierować jego ruchami. Problemy z balonem
rozpoczęły się już w Port Tampa. Transport powłoki
balonu, gazu, lin, kosza, uwięzi zajmował bardzo dużo
miejsca, tak iż część oficerów sztabu korpusu zdecydowa­
nie doradzała pozostawienie go na Florydzie. Entuzjastą
jego wykorzystania był jednak dowódca balonu podpuł­
kownik Joseph Maxfield, który podobnie jak Parker z Ga-
tlingami „załatwił" zabranie go na Kubę.
Po naradzie Shafter wydał rozkaz, aby znajdująca się
koło Siboney ochotnicza brygada z Michigan rozpoczęła
1 lipca o świcie marsz wzdłuż wybrzeża po osi linii kolejo­
wej. Nazajutrz realizacja tego polecenia przebiegała dość
opornie. Pułki ochotnicze nie były gotowe do akcji o świ­
cie, tak jak żądał Shafter. Marsz w kierunku pozycji
hiszpańskich rozpoczęto dopiero po godzinie 9.00. Gdy
oddziały z Michigan dotarły do rzeki Aguadores, okazało
się, iż Hiszpanie zerwali kilka ostatnich przęseł mostu
kolejowego. Ponieważ nikt nie wydał rozkazu forsowania
rzeki, po krótkiej wymianie ognia prowadzonej z dużej
odległości Amerykanie wycofali się do Siboney.
Wieczorem 30 czerwca oddziały V korpusu rozpoczęły
Przesuwanie się na pozycje wyjściowe do ataku. Nie udało
się dobrze skoordynować akcji, tak iż już w przeddzień
bitwy niektóre pułki miały opóźnienia. Nie wszędzie zdo­
łano też dostarczyć prowiant. Według założeń Shaftera
wszyscy żołnierze mieli mieć ze sobą racje żywnościowe na
trzy dni. Największe spóźnienia powstały przy przemiesz­
czaniu dywizji Lawtona. Aby osiągnąć gotowość do ataku
o świcie, jego żołnierze spali w nocy zaledwie cztery godzi­
ny. Biwak urządzono wzdłuż drogi z El Pozo do El Caney.
Pierwszego lipca, o godzinie 6.30 ustawione 2100 me­
trów od pozycji hiszpańskich działa baterii Caprona roz­
poczęły ostrzał. Ogniem starano się pokryć cały teren
wioski. Dość szybko jednak okazało się, iż jego skutecz­
ność jest znikoma. Ziemno-drewniano-kamienne umocnie­
nia El Caney zapewniały solidną osłonę obrońcom. Błę­
dem Lawtona było początkowe wyznaczenie stanowisk
artylerii tak daleko od pozycji hiszpańskich. Nie mogli oni
przeciwstawić się ostrzałowi, mimo iż pozycja baterii Cap­
rona była doskonale widoczna. Działa amerykańskie uży­
wały starego, czarnego prochu, po każdym wystrzale nad
lufą armaty unosił się więc charakterystyczny obłok dymu.
Dopiero po godzinie 14 działa przesunięto na odległość
800 metrów od zabudowań wioski i skoncentrowano ogień
na forcie El Viso. Ułatwiło to znacznie jego zdobycie.
O godzinie 7.00 dywizja Lawtona rozpoczęła atak na El
Caney. Brygada generała Williama Ludlowa skręciła
z drogi El Pozo-El Caney na lewo i posuwała się w kierun­
ku drogi El Caney-Santiago. Miała ona odciąć ewentualny
odwrót Hiszpanów oraz atakować ich pozycje od połu­
dniowego zachodu. Brygada generała Chaffee skierowała
się na prawo, aby od wschodu zdobyć fort El Viso. Trzecia
brygada, generała Evana Milesa, składająca się częściowo
z czarnych żołnierzy, pozostawała początkowo w rezerwie,
a następnie zaatakowała El Caney bezpośrednio od połu­
dnia po osi drogi, którą oddziały przybyły z El Pozo.
Wymianę ognia karabinowego rozpoczęto z odległości
około 800 metrów. Obie strony dzieliła łąka porośnięta
dość wysoką trawą. Amerykanie, ostrzeliwując pozycje
hiszpańskie, stopniowo starali się posuwać do przodu.
Szybko okazało się, iż jedyny pułk ochotniczy wchodzący
w skład dywizji (2 pułk Massachusetts) trzeba wycofać na
tyły. Gdy tylko jego żołnierze oddawali strzał ze starych
karabinów Springfielda, obłok unoszący się z lufy syg­
nalizował Hiszpanom miejsce, skąd pochodził wystrzał.
Natychmiast kierowali tam swój ogień. Pułk z Massachu­
setts zaczął ponosić nieproporcjonalnie duże straty. Do
akcji włączyły się niewielkie siły kubańskie, wspierając
atak brygady Chaffeego. Tempo posuwania się naprzód
było minimalne. Nie przyspieszyło go nawet wejście do
akcji samodzielnej brygady Batesa. Ponad 5400 żołnierzy
amerykańskich było skutecznie powstrzymywanych przez
520 Hiszpanów. O opanowaniu wioski do godziny 9.00,
jak zakładał Shafter, i włączeniu się do ataku na San Juan
nie było mowy. Twarda postawa Hiszpanów stanowiła
duże zaskoczenie dla dowódców i żołnierzy amerykań­
skich. Po łatwym lądowaniu i sukcesie pod Las Guásimas
oczekiwano, iż po krótkiej wymianie ognia przeciwnicy
uciekną ze swych pozycji. Nic takiego jednak się nie
zdarzyło.
W tym czasie na El Pozo podpułkownik McClernand
sprawdzał przygotowanie oddziałów na głównym kierunku
działań. Wokół szczytu zebrała się większość dowódców,
oficerów sztabu korpusu, prawie wszyscy korespondenci
wojenni oraz liczna grupa attaches wojskowych mocarstw
europejskich. O godzinie 8.00 McClernand wydał rozkaz
otwarcia ognia przez baterię Grimesa. Hukowi wystrzałów
towarzyszyły charakterystyczne obłoki dymu zdradzające
miejsce ustawienia dział. Pułkownik Wood, obserwujący
działa w towarzystwie Roosevelta, najszybciej zrozumiał,
co może to oznaczać i pośpiesznie rozkazał opuszczenie
niebezpiecznego miejsca. Istotnie chwilę później Hiszpanie
odpowiedzieli ogniem swych dział, celując oczywiście
w miejsca, gdzie unosił się dym. Dziennikarze, attache
wojskowi i oficerowie sztabu w pośpiechu wycofywali się
Bateria Grimesa przerwała ogień. Nowocześniejsze działa
hiszpańskie, używające prochu bezdymnego, były dla
Amerykanów niewidoczne. Szybko zmusiły więc do mil-
czenia baterię na El Pozo.
Jednocześnie z pojedynkiem artyleryjskim pułki piecho­
ty i kawalerii ruszyły drogą Siboney-Santiago w kierunku
San Juan. Ponieważ na czele znalazły się oddziały z dywizji
Kenta, wydano rozkaz, aby stanęły wzdłuż drogi i przepu­
ściły spieszoną kawalerię.
Dość nieoczekiwanie na przodzie kolumny znalazł się
wóz, do którego przywiązano liny utrzymujące balon.
Otwierał on niejako pochód amerykański. W koszu obser­
wacyjnym, obok Maxfielda, zajął miejsce podpułkownik
George M. Derby ze sztabu Shaftera. Początkowo balon
umieszczono w pobliżu El Pozo, lecz Derby przekonał
Maxfielda, iż należy towarzyszyć atakującym oddziałom
aż do rzeki San Juan. Naziemna obsługa balonu ciągnęła
go więc w tym kierunku.
W pierwszej fazie bitwy balon stanowił rodzaj atrakcji
dla nacierających wojsk. Hiszpanie szybko otworzyli do
niego ogień, słusznie domyślając się, iż na drodze, w po­
bliżu balonu, muszą znajdować się oddziały przeciwnika.
Skoncentrowali więc tam swój ogień. Amerykanie znaleźli
się w bardzo trudnej sytuacji, skupieni na wąskiej drodze,
mając gęsty zwrotnikowy las po prawej i po lewej stronie,
praktycznie bez możliwości ukrycia się. Pozycje hiszpań­
skie były dla nich zupełnie niewidoczne, osłonięte gęstą
ścianą lasu. O ściągnięcie ognia Hiszpanów obwiniono
więc balon. Liny służące do jego kierowania zaplątały się
tymczasem w gałęzie. Zatrzymało to posuwanie się wojska
do przodu i spowodowało powstanie zatoru. W tym właś­
nie momencie Derby wypatrzył wąski szlak odchodzący od
drogi głównej w lewo i prowadzący następnie równolegle
do niej w kierunku pozycji hiszpańskich na wzgórzach San
Juan. Informacja została przekazana generałowi Kentowi,
postanowił on wykorzystać szlak i skierować na niego
kilka ze swych pułków, rozładowując w ten sposób spięt­
rzenie na drodze głównej.
Balon będący cały czas celem dla kul hiszpańskich
zaczął tracić wysokość. Podziurawiona powłoka przepusz­
czała coraz więcej wodoru, po czym łagodnie osiadł na
wierzchołkach drzew. Kosz z obserwatorami zawisł tuż
nad ziemią. Dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności ani
Derby, ani Maxfield nie zostali ranni. Obaj pozostawali
przekonani o doniosłości 4 sukcesie swej misji. Oceny
żołnierzy na drodze były zgoła odwrotne. „Lądowanie"
balonu przyjęli z ulgą, oczekując, iż ostrzał hiszpański
ulegnie osłabieniu. Pułkownik Wood ocenił misję balonu
jako Jedną z najgłupszych i bezsensownych akqi podczas
wojny".
Szybkość, z jaką pułki amerykańskie posuwały się w kie­
runku wzgórz San Juan, daleko odbiegła od oczekiwań
Shaftera. Pierwotnie zakładano, iż bezpośredni szturm roz­
pocznie się około godziny 10. Tymczasem w południe
czołowe oddziały dywizji kawalerii znajdowały się dopiero
w rejonie rzeczki San Juan i strumienia Las Guamas. Od
skraju dżungli dzieliło je jeszcze kilkaset metrów. Dowo­
dzący postępującą za kawalerią dywizją piechoty generał
Kent skierował tymczasem na „odkryty" przez Derby'ego
szlak dwie ze swych trzech brygad piechoty. Oprócz roz­
ładowania zatoru na głównej drodze, krok ten ułatwiał
następnie rozwinięcie jednostek do natarcia na wzgórza.
Jako pierwszy na szlak miał wejść 71 ochotniczy pułk
z Nowego Jorku. Gdy jego żołnierze znaleźli się już na
nowej drodze, zaskoczyła ich nieoczekiwana kulminacja
ognia hiszpańskiego. Rozrywające się w pobliżu pociski
artyleryjskie wywołały zamieszanie w czołowym batalionie
Pułku. Jego żołnierze zatrzymali się i chcieli wycofać na
główną drogę. Było to niewykonalne, ponieważ z tyłu
nadciągały już kolejne oddziały. Widząc zamieszanie
w szeregach ochotników, generał Kent wraz z grupą ofice­
rów sztabu zajął pozycję na tyłach pułku, usiłując przy.
wrócić porządek i nie dopuścić do odwrotu. Nie mogą,
zmusić żołnierzy do posuwania się naprzód, rozkazał, aby
usiedli po bokach drogi i zrobili miejsce dla pułków re­
gularnych. Na szczęście dla dywizji ochotnicy wykonali
polecenie. Przez powstałe miejsce natychmiast przeszły
6 i 16 pułki piechoty, wchodzące, podobnie jak nowojorscy
ochotnicy, w skład 1 brygady generała Hamiltona Haw-
kinsa. Za nimi podążyły 9, 13 i 24 pułki piechoty z 3 bry­
gady pułkownika Charlesa Wikoffa. Druga brygada pod
dowództwem generała Edwarda Pearsona pozostała chwi­
lowo na głównej drodze.
Zamieszanie w szeregach nowojorskiego pułku ochot­
niczego stało się przedmiotem licznych kontrowersji. Wy­
darzenie szybko i szczegółowo opisali reporterzy pracujący
dla „New York World". Hearst i jego „New York Jou­
rnal" przyjęli inną taktykę. Znaczenie incydentu z czoło­
wym batalionem pułku zostało zminimalizowane, a relacje
dziennikarzy Pulitzera określono jako zamach na dobre
imię miasta i patriotyzm jego mieszkańców. Oba dzienniki
jeszcze dość długo prowadziły zażartą polemikę na temat
wypadków z 1 lipca.
Po osiągnięciu skraju dżungli żołnierze amerykańscy
nareszcie zobaczyli pozycje przeciwników. Dotychczas
znajdowali się w niekorzystnej sytuacji, nie mogąc odpo­
wiadać na ogień Hiszpanów. Jako pierwsze z lasu wysunę­
ły się pułki kawalerii. Skręciły one z drogi na prawo,
zajmując stopniowo pozycje naprzeciw okopów na Kettle
Hill. Dopiero w tym momencie zauważono zasieki z drutu
kolczastego rozmieszczone na spodziewanej drodze ataku.
Nieoczekiwanie Hiszpanie nie ubezpieczyli tak całej góry.
pozostawiając wolne dojścia do szczytu. Podczas zajmowa­
nia pozycji wielu żołnierzy z różnych pułków utraciło
łączność ze swymi jednostkami. Dołączali się więc do
najbliższego oddziału i w chwili szturmu razem pokonywa­
li przestrzeń dzielącą ich od okopów przeciwnika. Około
godziny 13 również pułki piechoty zaczęły wychodzić na
pozycje wyjściowe do natarcia. Celny ogień Hiszpanów
opóźniał jednak ich posuwanie się naprzód. Gdy tylko
Amerykanie wyszli z dżungli, celna kula trafiła dowódcę
3 brygady pułkownika Wikoffa. Zmarł on w ciągu kilku
minut. Komendę przejął pułkownik William Worth, lecz
zaledwie pięć minut później został ciężko ranny. Zastąpił
go podpułkownik Emerson Liscum, który także został
szybko trafiony. Dopiero czwarty dowódca brygady, pod­
pułkownik Ezra Ewers, miał więcej szczęścia i dowodził
oddziałami do końca bitwy.
Dowódcy pułków i brygad na pozycjach wyjściowych
do ataku oczekiwali na rozkaz do szturmu. Żołnierze leżąc
w wysokiej trawie ostrzeliwali pozycje hiszpańskie. Nikt
już jednak nie liczył, iż zmusi on obrońców do odwrotu.
Na linii frontu nie było chwilowo ani jednego działa czy
karabinu maszynowego mogącego odpowiadać na ostrzał
hiszpański.
System łączności V korpusu działał fatalnie. Pułkownik
McClernand wciąż przebywał na El Pozo, a generał Shaf­
ter w swym namiocie, ponad kilometr dalej. Nie mieli oni
żadnego rozeznania w sytuacji na linii walki. McClernand
z coraz większym niepokojem obserwował rozwój wyda­
rzeń na El Caney. Dywizja Lawtona, ponosząc straty,
posuwała się naprzód, jednak wciąż jeszcze daleka była od
zdobycia wyznaczonych pozycji. Obrony hiszpańskiej nie
załamała nawet śmierć dowódcy, generała Vara del Rey,
oraz jego dwóch synów. Ostatnie chwile generała tak
opisał porucznik José Mulier y Tejeiro: „Przeciwnik pona­
wiał atak za atakiem, będąc odrzucany za każdym razem.
Nie mieliśmy jednak rezerw, a Amerykanie przeciwnie,
posiadali ich bardzo wiele. Prowadzenie bitwy w tych
warunkach było niemożliwe. Generała prawie jednocześ­
nie trafiły dwie kule karabinowe w obie nogi. Gdy był
wynoszony na noszach, wokół zaczęło rozrywać się wiele
pocisków. Jeden z nich trafił go w głowę. Jednocześnie
zginęło dwóch żołnierzy, którzy próbowali wynieść ran­
nego dowódcę"1.
Zniecierpliwiony generał Shafter, nie mogąc doczekać
się rozstrzygnięcia, wydał rozkaz Lawtonowi, aby zaprze­
stał ataku i ruszył z pomocą siłom głównym na San Juan.
Dowódca dywizji nie mógł go jednak wykonać, ponieważ
jego żołnierze znajdowali się w połowie drogi do celu.
Odwrót pociągnąłby kolejne ofiary. Nie istniał też sposób,
aby na wąskiej drodze uporządkować rozproszone oddzia­
ły i skierować je na inny odcinek frontu. Szturm trwał więc
nadal. W rozkazie dla Lawtona Shafter użył określenia, iż
siły w El Caney i tak nie mogą zagrozić głównemu natar­
ciu korpusu. Krytycy generała wykorzystali później to
zdanie, aby udowadniać, iż zupełnie zbędnie rozproszył
swe siły, poświęcając całą dywizję piechoty na zdobywanie
punktu nie mającego większej wartości taktycznej. Speku­
lowano, iż gdyby dywizja Lawtona znajdowała się na
głównym odcinku walk, zdobycie Santiago 1 lipca byłoby
całkowicie realne. Teza ta wydaje się jednak dyskusyjna.
Nawet gdyby Amerykanie dysponowali całością sił,
natychmiast pojawiał się problem dojścia do pozycji wyj­
ściowych przed San Juan. Dwie dywizje z trudem i z du­
żym opóźnieniem pokonały odcinek El Pozo-San Juan.
W wypadku trzech oznaczało to jeszcze większe problemy-
Nie jest też pewne, czy dywizja Lawtona zdołałaby przeła­
mać hiszpańską trzecią linię obrony, dobrze umocnioną
i biegnącą wzdłuż rogatek miasta.

1 J . M u l i e r y T e j e i r o , Battles and Capitulation of Santiago de


Cuba, Washington 1899, s. 86.
W czasie, kiedy Shafter usiłował odwołać Lawtona spod
El Caney, pułki dywizji kawalerii i 1 dywizji piechoty
oczekiwały na rozkaz ataku. Dalsze przedłużanie wymiany
ognia do niczego, poza stratami w ludziach, nie prowadzi­
ło. Nie można było również myśleć o wycofaniu się.
Wąską drogę przez dżunglę z trudem przebyto maszerując
w kierunku pozycji hiszpańskich, gdy oddziały były jeszcze
dobrze zorganizowane. Odwrót oznaczałby całkowitą klęs­
kę. Korpus potrzebowałby co najmniej tygodnia na odzys­
kanie gotowości bojowej.
Jak twierdzi Roosevelt, rozkaz do ataku został dostar­
czony w chwili, kiedy sam chciał już ruszyć do przodu:
„Naprzeciw siebie mieliśmy dwa szczyty, lewy, na którym
wznosiły się blokhauzy, był dalej od nas niż prawy, który
nazwaliśmy kotłem (Kettle). Wznosiły się na nim tylko
zabudowania opuszczonego rancha czy też haciendy [...]
Wyprawiałem gońca za gońcem, aby od generała Sum-
nera lub od generała Wooda uzyskać rozkaz na ruszenie
z miejsca. Postanowiłem właśnie dać sobie sam pozwolenie
i wyruszyć do ataku, gdy podpułkownik Joseph H. Dorst
nadjechał z rozkazem, abym posuwał się naprzód [...]
Uformowałem moich ludzi do boju, prawe skrzydło opie­
rało się o druciane zasieki opasujące kotlinę. Stanąłem na
tyłach mojego pułku, jest to bowiem pozycja, którą teore­
tycznie powinien zajmować pułkownik. Zamierzałem brać
udział w bitwie pieszo, jak pod Las Guásimas, ale słońce
tak prażyło, że niepodobna było przebiegać pieszo wśród
szeregów i baczyć na wszystko. Zresztą, siedząc na koniu,
mogłem lepiej widzieć moich ludzi i oni mnie. Przejechaw­
szy pomiędzy kompaniami, wysunąłem się na czoło pułku.
Przed nami był 9 pułk regularny, zaś 1 pułk regularny na
lewo; ruszyliśmy razem pod górę Kettle [...] Pędziłem dalej
Pod górę, przeprawiwszy się przez mały strumyk. Ponie­
waż jechałem konno, wyprzedziłem więc mój pułk idący
pieszo, tylko Henryk Bardshar, mój ordynans, piechur
niezrównany, wysunął się naprzód, aby zaatakować Hisz­
panów. Wyskakiwali oni już z rancha. W odległości nieca-
łych 40 metrów od wierzchołka, przed drewnianym pło-
tem, zeskoczyłem z mego konia i puściłem go luzem. Był
zadraśnięty paru kulami, z których jedna musnęła mi
ramię. Nie spodziewałem się już go ujrzeć. W chwili gdy
wchodziłem na górę, dwóch Hiszpanów padło trafionych
kulami Bardshara. Byli to pierwsi Hiszpanie, których wi­
działem padających od naszych strzałów, oprócz trzech
lojalistów kubańskich, zestrzelonych z wierzchołków
drzew. Po chwili cała góra pokryła się naszym wojskiem
[...] Zaledwie znaleźliśmy się na szczycie, gdy Hiszpanie,
zajmujący na przeciwległym wzgórzu silną pozycję za oko­
pami, dali do nas siarczystego ognia z karabinów oraz
dwóch dział. Celne strzały tych ostatnich wybuchły nad
naszymi głowami"2.
Atak piechoty na San Juan przebiegał wolniej niż na
Kettle Hill. Zaraz na początku zginął dowódca 1 brygady,
generał Hawkins. Jego żołnierze nacierali na kamienny
fort na szczycie góry. Do pokonania pozostawał odcinek
około 470 metrów, wznoszący się niezbyt stromo ku górze.
Nieoczekiwanego wsparcia, przesądzającego, jak się wyda­
je, o sukcesie szturmu, udzieliła bateria Gatlingów. Ponie­
waż od początku bitwy dowodzący nimi podporucznik
Parker nie otrzymał żadnego rozkazu, więc na własną rękę
zdecydował się ruszyć drogą prowadzącą na San Juan.
Każdy z jego czterech karabinów maszynowych ciągniony
był przez dwa muły. Na drodze nie było już zwartych
oddziałów, więc stosunkowo szybko osiągnięto pozycje na
skraju dżungli. Jeden zaprzęg ugrzązł w błocie koło rzeczki
Aguadores, pozostałe zajęły stanowiska bojowe.
Dochodziła godzina 13.15, kiedy Gatlingi otworzyły
ogień. Skuteczność ostrzału była zadziwiająca. Parker zdo­

2 Roosevelt, op. cii., s. 61-64.


był powszechne uznanie za inicjatywę. Jako pierwszy zade­
monstrował, iż Gatlingi można używać nie tylko w obro­
nie, lecz również dla skutecznego wsparcia ataku. Jedna
z pierwszych serii dosięgła dowodzącego obroną pułkow­
nika Baquero. Ponad połowa oficerów była zabita lub
ranna. Do Hiszpanów strzelali również kawalerzyści
z opanowanego przed chwilą Kettle Hill.
Obrońcy nie wytrzymali ognia i zaczęli opuszczać pozy­
cje na wzgórzach. Do tego nie mogli skutecznie razić
atakującej piechoty, ponieważ akurat znalazła się w mart­
wym polu ognia. Pojedynczo, a następnie całymi grupami
Hiszpanie wycofywali się z San Juan. Odwrót objął także
kamienny fort na szczycie góry, będący najsilniejszą pozy­
cją obrońców. Widząc to, oddziały 1 dywizji zaczęły szyb­
ko posuwać się do przodu. Do ataku przyłączyły się też
oddziały 71 nowojorskiego pułku piechoty, które ochłonę­
ły już po załamaniu na szlaku w dżungli i pragnęły zreha­
bilitować się za poprzednią postawę.
Zupełnie niespodziewanie w tym momencie otworzyła
ponownie ogień bateria kapitana Grimesa z El Pozo.
Pociski zaczęły wybuchać tuż przed nacierającą piechotą.
Musiano wstrzymać natarcie. Na tyły wysłano dramatycz­
ne prośby o przerwanie ognia. Ostrzał trwał jeszcze kilka
minut, zanim Grimes zorientował się, iż razi własne od­
działy. Zwłoka pozwoliła Hiszpanom na bardziej zorgani­
zowany odwrót i zajęcie pozycji na trzeciej linii obrony.
W tym krytycznym momencie generał Linares postano­
wił kontratakować wykorzystując czekające w odwodzie
jednostki kawalerii oraz oddział marynarzy z eskadry
admirała Cervery. Amerykanie opanowali tymczasem
szczyty San Juan i zajęli pozycje w okopach, w których
jeszcze przed chwilą znajdowała się kompania batalionu
Puerto Rico. Nim kontratak hiszpański na San Juan
zdążył się rozwinąć, generał Linares został ciężko ranny.
Zginął też kapitan Joaquin Bustamante, dowodzący od­
działami marynarzy. Widząc śmierć oficerów żołnierze
szybko wycofali się na pozycje wyjściowe. Wyparcie Ame­
rykanów z San Juan przekraczało ich możliwości.
W tym samym czasie, kiedy piechota zdobywała i umac­
niała się na San Juan, Roosevelt poprowadził atak na
drugi szczyt Kettle Hill: „Przeskoczyłem znowu przez dru­
ciany płot, mając przy boku majora Micana Jenkinsa.
Żołnierze rozmaitych pułków popędzili za mną; przebyliś­
my obszerną dolinę, dzielącą nas od hiszpańskich okopów
[...] Zanim zbliżyliśmy się do Hiszpanów, uciekli oni z wy­
jątkiem kilkunastu, z tych jedni poddali się, inni zostali
zabici. Dotarłszy do okopów, ujrzeliśmy je zasłane trupa­
mi hiszpańskiej armii regularnej. W większości wypadków
polegli mieli małe otwory w głowach, przez które wyciekał
mózg.
Straszny panował zamęt, rozmaite pułki zmieszały się
razem [...] Gdy stałem na wzgórzu i formowałem szeregi,
nadjechał adiutant generała Sumnera, kapitan Robert Ho-
wze z rozkazem, abym nie ruszał się z miejsca i strzegł
okopów, bo ucieczka Hiszpanów może być fortelem. Hisz­
panie oparli się o swoją linię rezerwową i dawali do nas
siarczystego ognia. W miejscu, które zajmowaliśmy, góra
była zaokrąglona i porośnięta trawą, nie mieliśmy więc
żadnej osłony. Kazałem moim żołnierzom położyć się na
ziemi [...] Chwila była gorąca, żołnierze leżeli twarzami do
ziemi, z rzadka odpowiadając na kule"3.
Szczyty San Juan zostały opanowane wkrótce po godzi­
nie 14. Pojedynek ogniowy i artyleryjski trwał z różnym
natężeniem do wieczora. W pewnym momencie wydawało
się, iż czarni żołnierze z 9 i 10 pułków kawalerii chcą
wycofać się w bardziej bezpieczne miejsce. Szczególnie
10 pułk ponosił duże straty. Zginęła dokładnie połowa jego
oficerów. Szybka interwencja dowódcy brygady zapobieg-

3 Roosevelt, op. cii., s. 66-68.


ła jednak odwrotowi. Do żołnierzy przybył też generał
Wheeler, który nie bacząc na atak febry dotarł do wysu­
niętych pozycji swej dywizji.
Amerykanie obawiali się kontrataków. Generał José
Toral, który objął dowodzenie po ranieniu Linaresa,
myślał jednak wyłącznie o umocnieniu własnych pozycji.
Hiszpanie pozostawali przekonani, iż nowy atak amery­
kański jest tylko kwestią czasu. Obie strony, obawiając
się siebie, nie podejmowały już nowych działań zaczep­
nych. Dowódcy dywizji amerykańskich wydali rozkazy
umocnienia zdobytych pozycji. Okazało się to trudne,
ponieważ nie dysponowano odpowiednim sprzętem sape­
rskim. Hiszpanie rozbudowali system obronny w kierun­
ku wschodnim. Ich przeciwnicy musieli teraz okopać się
w kierunku zachodnim. Część żołnierzy po nie przespanej
poprzedniej nocy i całym dniu walk w trudnym do znie­
sienia upale musiało teraz bez odpowiednich łopat czy
kilofów przerzucać kamienistą ziemię San Juan. Sztab
korpusu wyjątkowo szybko zorganizował dostawę amu­
nicji i żywności. W drodze powrotnej wozy transportowe
zabierały rannych i zabitych. Dla niektórych rannych
była to ostatnia droga w życiu. Nieresorowane wozy na
wyboistej górskiej drodze zupełnie bowiem nie nadawały
się do ich transportu.
Rezygnacja z próby zdobycia Santiago z marszu wielu
współczesnym wydawała się błędem. Istniała teoretycznie
szansa zakończenia kampanii jednym uderzeniem. W wy­
padku ewentualnego odparcia ataku na trzecią linię za­
wsze można było wycofać się na pozycje na wzgórzach,
których utrzymanie wobec przewagi liczebnej nie powinno
sprawić problemu.
W czasie, kiedy 1 dywizja piechoty i spieszona dywizja
kawalerii opanowały San Juan i Kettle Hill, wciąż trwała
walka na El Caney. Miejsce, które miało zostać zdobyte
jako pierwsze, w czasie zaledwie dwóch godzin, broniło się
nadal. Dopiero pomiędzy godziną 15 i 16 atakujący zaczęli
zbliżać się do umocnień. Brygada generała Chaffeego, wy­
korzystując skuteczny i skoncentrowany ostrzał fortu El
Viso, zdołała osiągnąć jego przedpole. Co najistotniejsze,
Hiszpanom zaczęło brakować amunicji. Siłę ich ognia zna­
cznie zmniejszyły też straty, jakie ponieśli od początku bit­
wy. Około godziny 16 niektórzy z pozostałych przy życiu
obrońców zaczęli wycofywać się w kierunku Santiago. Od­
wrót odbywał się bez żadnej osłony terenu, co potęgowało
straty. Inni, nie mając gdzie się wycofać, bronili się do
końca w zabudowaniach wioski. Doszło do walki wręcz,
w której mający ogromną przewagę liczebną Amerykanie
szybko wzięli górę. Upadek fortu El Viso ostatecznie zała­
mał obronę. Jako ostatni padł mały drewniany fort bloku­
jący drogę do Santiago. Poświęcenie jego obrońców zdoła­
ło osłonić nieco odwrót. Szczęśliwie dla Hiszpanów, którzy
wydostali się z wioski, Amerykanie nie zablokowali jeszcze
drogi El Caney-Santiago. O godzinie 16.15 flaga amerykań­
ska znalazła się nad wioską. Jeszcze przez kilkanaście minut
w El Caney słychać było strzały. Żołnierze Lawtona lik­
widowali ostatnie punkty oporu. Korespondent wojenny,
James F. J. Archibald, który jako jeden z pierwszych
znalazł się w El Caney, pisał: „W jednym ze starych do­
mów, który wydawało mi się, że należał do bogatej rodziny,
zastałem tragiczną scenę. Na podłodze, w kałuży krwi leżało
ciało pięknej dziewczyny, ubranej w poszarpaną suknię
z lekkiego i drogiego materiału. Na piersiach miała okropną
ranę z wbitego głęboko noża. Krew wciąż stała na kafel­
kowej podłodze. Kilka metrów dalej, z głową opartą o kant
stołu, siedział całkowicie pijany hiszpański oficer. Przez
wybite okno można było zobaczyć mały, stary kościółek, po
drugiej stronie pokoju otwarte drzwi prowadziły na piękne
podwórze. Człowieka nie można było w żaden sposób
obudzić, spał dalej, nieświadomy dowodu strasznej zbrodni-
Widziałem, jak wynoszono go na tyły. Nigdy więcej go już
nie spotkałem. Wyciągając nóż z ciała i nakrywając je
prześcieradłem zastanawiałem się, czy nie ma granic dla
okropności wojny"4.
Bitwa powoli zbliżała się do końca. Shafter obawiając
się kontrataku na San Juan rozkazał Lawtonowi, aby
pozostawiając w El Caney mały oddział osłonowy czym
prędzej poprowadził swe wojska na drogę Siboney-San-
tiago i wzmocnił pozycje na San Juan. Pośpiesznie usiło­
wano przetransportować tam też wszystkie działa, jakimi
dysponowano, oraz oczywiście zwycięskie Gatlingi. Law­
ton wyprawił najpierw samodzielną brygadę Batesa, a do­
piero po niej jednostki dywizji. Jego żołnierze padali
wprost ze zmęczenia. Poprzedniej nocy spali tylko cztery
godziny, wielu nie otrzymało prowiantu na czas. Widząc
to, generał nie starał się dodatkowo ich forsować. Koło El
Pozo zatrzymano się na nocny biwak.
Ogromnym problemem dla Amerykanów byli ranni.
Wyruszając na Kubę nie zabrano wystarczającej ilości
sprzętu medycznego. System pomocy medycznej w trakcie
i po bitwie funkcjonował fatalnie. Szpital z prawdziwego
zdarzenia znajdował się dopiero w Siboney. Wielu rannych
nie mogło liczyć na transport do tego miejsca. Często
musieli sami bądź z pomocą kolegów pokonać dystans
kilkunastu kilometrów. Pierwsze punkty opatrunkowe zor­
ganizowano koło El Pozo. Nie istniały tam jednak wa­
runki, aby udzielić pomocy ciężej rannym. Na szczęście dla
Amerykanów wszyscy lekarze podkreślali, iż rany od kul
z karabinów Mausera ze względu na mały kaliber i ciężar
naboju były małe i szybko się goiły. Hiszpanie również
mieli problemy z rannymi. Ich szpitale znajdowały się
jednak bliżej linii walki. Kłopot sprawiał brak wystar­
czającej ilości lekarstw i bandaży.

4 Cytat za: F. F r e i d e l , The Splendid Little War, New York 1958,


s-141.
Wiadomość o zdobyciu pozycji hiszpańskich jeszcze wie­
czorem 1 lipca Shafter przesłał do Waszyngtonu. Wspo­
mniał też o stratach, które według szacunków głównodo­
wodzącego miały wynosić około 400 żołnierzy. Świadczy
to, jak słabo orientował się on w rzeczywistej sytuacji na
linii frontu. Sprostowanie przesłano dopiero po kilku
dniach, gdy cała prasa relacjonowała krwawy obraz bitwy.
W Waszyngtonie wiadomość o zwycięstwie przyjęto z za­
dowoleniem, choć towarzyszył mu żal, iż nie spełniły się
nadzieje na szybkie zdobycie miasta. Informacja o dużych
stratach (nawet 400 żołnierzy stanowiło dużą liczbę) dzia­
łała przygnębiająco. Prezydent doszedł do wniosku, iż
możliwie szybko na Kubę trzeba wysłać uzupełnienia
w postaci kilku gotowych do akcji pułków ochotniczych
oraz jednostek saperów.
Przebieg bitwy o San Juan i El Caney według wielu
historyków wojskowości pozostaje przykładem wyjątkowej
nieudolności obu dowódców. Ani Linares, ani Shafter nie
wykorzystali możliwości wsparcia artyleryjskiego okrętów
wojennych znajdujących się w odległości zapewniającej
skuteczność ostrzału. Hiszpanie wprowadzając do akcji
oddziały marynarzy nie zadbali, aby zabrali z okrętów
karabiny maszynowe i działka szybkostrzelne. Ich obecność
na wzgórzach mogła przesądzić o niepowodzeniu natarcia.
W krytycznej chwili szturmu Linares spóźnił się z kontrata­
kiem. Nie wykorzystał też możliwości wzmocnienia sił na
San Juan. Kwestia złego rozmieszczenia oddziałów hiszpań­
skich przed bitwą została już przedstawiona.
Shafter ze swej strony uczynił wiele, aby dorównać
przeciwnikom w nieporadności. Praktycznie nie dowodził
bitwą, która przybrała kształt samodzielnych działań po­
szczególnych pułków i brygad. Źle przeprowadzono roz­
poznanie, co spowodowało zamieszanie z balonem i dodat­
kowym szlakiem przez dżunglę. Zdaniem wielu obserwato­
rów atak na El Caney był zupełnie zbędny. Brytyjski
attache wojskowy dopytywał się nieco ironicznie Shaftera,
czy Amerykanie opracowują nowe założenia taktyczne
polegające na atakowaniu umocnionych pozycji przeciwni­
ka bez należytego wsparcia artylerii? Nie uzyskał jednak
satysfakcjonującej odpowiedzi.
Straty obu stron okazały się bardzo wysokie. Ameryka­
nie łącznie mieli 205 zabitych i 1180 rannych. Z tego na
1 dywizję piechoty generała Kenta przypadało 89 zabi­
tych i 489 rannych, na dywizję Lawtona 81 zabitych
i 363 rannych, a na dywizję kawalerii 35 zabitych
i 328 rannych. Poległo aż 22 oficerów, a 94 otrzymało
rany. Hiszpanie stracili 215 zabitych i 376 rannych. Stano­
wiło to prawie 35 procent sił, które faktycznie wzięły
udział w walkach (około 1700 żołnierzy). Szczególnie cięż­
kie straty poniosła bohatersko broniąca się załoga El
Caney. Z 520 żołnierzy do Santiago powróciło tylko 80.
W mieście zapanował jeszcze większy pesymizm i wizja
nieuchronnej klęski. Muller pisał: „Wiedzieliśmy aż za
dobrze, że smutny koniec może zostać odroczony o dzień
lub dwa dłużej, ale nie ma sposobu uniknięcia go"5.
Dla amerykańskiej opinii publicznej liczby ofiar były
szokujące. Pierwsze starcia (Manila, Las Guásimas) koń­
czyły się zwycięstwami bez większych strat. Zapomniano
już dawno o hekatombie krwi z okresu bitew wojny sece­
syjnej. Konflikt z Hiszpanią powinien być krótkim i zdecy­
dowanym pasmem sukcesów. Społeczeństwo nie było przy­
gotowane na przyjmowanie informacji o setkach rannych
i zabitych, zwłaszcza gdy efektem bitwy nie było zdobycie
Santiago i zakończenie wojny. Piąty korpus wciąż czekało
trudne zadanie do wykonania.

5 M ü l l e r y T e j e i r o , op. cii., s . 9 0 .
ZAGŁADA ESKADRY ADMIRAŁA CERVERY

Od chwili zawinięcia do Santiago krążowniki hiszpańskie


nieprzerwanie przygotowywały się do ponownego wyjścia
w morze. Narady dowódców potwierdzały jednak brak
gotowości jednostek do szybkiego podjęcia nowych dzia­
łań. Admirała Cerverę i jego oficerów przez cały czas
nurtował problem: co robić dalej? Santiago zapewniało
chwilowe schronienie, lecz znajdujące się w mieście zapasy
nie rokowały zbyt dużych nadziei. Przewidywano, iż gdyby
Amerykanie lub Kubańczycy całkowicie okrążyli miasto,
mogło ono bronić się przez okres nie dłuższy niż dwa
miesiące. Czas ten dawał teoretycznie szansę na nadejście
odsieczy z metropolii. W Santiago łudzono się, że zakoń­
czą się remonty na pancerniku „Pelayo" i krążowniku
„Carlos V" oraz będą gotowe do służby stare krążowniki
„Numancia" i „Vitoria". Wraz z flotyllą torpedowców
mogły one stanowić pokaźną siłę, co prawda wciąż jeszcze
ustępującą amerykańskim pancernikom, lecz pozwalającą
na bardziej optymistyczne oceny sytuacji. Hiszpanie ma­
rzyli o chwili, gdy nowa, przybyła z metropolii eskadra
zaatakuje okręty blokujące Santiago od strony morza,
a zespół Cervery wyjdzie z portu na jej spotkanie. Rozbicie
floty Sampsona mogło wówczas stać się rzeczywistością.
Gubernator Blanco już 20 maja wysłał telegram do
Madrytu, w którym domagał się posiłków dla Cerveiy-
Rząd hiszpański nie był jednak skłonny do spełnienia tych
żądali. Równolegle z walkami na Kubie toczyły się boje
na Filipinach. Operująca tam amerykańska eskadra dale­
kowschodnia, pod dowództwem komandora George'a De-
weya, nie była zbyt silna, co pozwalało snuć plany jej
zniszczenia. Rząd hiszpański postanowił więc wykorzystać
fakt związania głównych sił amerykańskich pod Santiago
i wysłać nowe, gotowe do walki jednostki w kierunku
Filipin.
Tymczasem w porcie czyniono starania, aby poprawić
stan okrętów. Wygaszono paleniska, co pozwoliło na do­
konanie niezbędnych przeglądów i napraw. Wymieniano
wodę w kotłach i ładowano węgiel. W Santiago nie było
jednak wystarczającej ilości sprzętu dla szybkiego zaopat­
rzenia eskadry. Dla przykładu trzeba było wymienić ponad
600 ton wody w kotłach. Dysponowano zaś tylko czterema
barkami do jej przewozu. Każda zabierała 6 ton i mogła
wykonać najwyżej dwa kursy dziennie. Podobne problemy
sprawiało ładowanie węgla. Dzięki poświęceniu załóg ła­
dowano dziennie od 120 do 150 ton. Gdy najpilniejsze
prace zostały wykonane, a możliwość wyjścia w morze
przestała być aktualna ze względu na blokadę, ponad
tysiąc marynarzy zeszło na ląd, aby wspierać obronę mias­
ta. Uformowali oni kilka kompanii piechoty.
Dowódcą oddziału został szef sztabu eskadry, kapitan
Joaąuin de Bustamante. Ze względu na brak ostatecznej
decyzji co do wypłynięcia czy też pozostania w oblężonym
mieście, marynarze nie zdemontowali cięższej broni z okrę­
tów. 1 lipca, podczas przygotowywania kontrataku na
wzgórza San Juan, Bustamante został ciężko ranny i wkró­
tce zmarł.
Debaty dotyczące przyszłych działań eskadry Cervery
odżyły po wylądowaniu korpusu ekspedycyjnego w Daiqu-
ry. Tym razem włączył się do nich gubernator wyspy,
generał Blanco oraz kilka ministerstw w Madrycie. Pole­
mika była ostra, ponieważ Hiszpanie nie mieli większych
złudzeń co do możliwości długotrwałej obrony. Spodzie­
wany upadek Santiago, wobec odizolowanego położenia
miał jednak niewielkie znaczenie dla ogólnej sytuacji na
Kubie. Jedynie eskadrę Cervery, w odróżnieniu od żoł­
nierzy IV korpusu, uważano za bardzo istotny czynnik dla
dalszego przebiegu wojny. Zakładając szybki upadek mias-
ta, istniało niebezpieczeństwo, iż dostanie się ono bez
jednego wystrzału w ręce Amerykanów. W Hawanie i Ma­
drycie zdawano sobie sprawę z pesymistycznego nastawie­
nia admirała do próby przedarcia się przez blokadę. Jego
rzeczowe argumenty zupełnie nie trafiały do przekonania
polityków. Sądzono, iż Cervera widzi wszystko w zbyt
czarnych barwach i że przy odrobinie szczęścia możliwa
jest ucieczka do Hawany.
Gubernator Blanco poprosił 20 czerwca ministra wojny
w Madrycie, generała Miguela Correa, o przekazanie mu
bezpośredniego zwierzchnictwa nad eskadrą Cervery. Ar­
gumentował, iż odgrywa ona istotną rolę nie tylko w rejo­
nie Santiago, lecz w całym regionie karaibskim. Dlatego
niezbędne jest zespolenie dowództwa armii i floty operują­
cej na Kubie w jednym ręku - ręku gubernatora wyspy.
Blanco słusznie zakładał, iż tylko w ten sposób może
zmusić Cerverę do podjęcia próby przerwania blokady.
Jednocześnie z Blanco do próby podjęcia ataku nama­
wiał Cerverę minister marynarki wojennej, Ramon Aunon.
Sugerował on wyjście w morze podczas nocy, w okresie
złej pogody czy sztormu lub gdy część jednostek amery­
kańskich będzie uzupełniała zapasy w Guantanamo. Mini­
ster stwierdzał, iż rząd hiszpański zaaprobuje każdy plan
przebicia się przez blokadę. W tej sytuacji 24 czerwca
admirał zwołał kolejną naradę dowódców okrętów. Jedno­
myślnie stwierdzili oni, iż próba ucieczki z Santiago nie ma
szans powodzenia i podejmowanie jej będzie oznaczało
automatyczne skazanie na zagładę. W tym samym dniu
rząd hiszpański postanowił przekazać Blanco zwierzchnic­
two nad eskadrą Cervery. Admirał rozumiejąc, co może to
oznaczać, w wysłanej nazajutrz długiej depeszy ponownie
starał się wyjaśnić Blanco, dlaczego próba przebicia się jest
skazana na niepowodzenie.
Gubernator, który wysyłał rozkazy Cerverze nie osobiś­
cie, lecz za pośrednictwem Linaresa, nie przyjął żadnego
z argumentów i nakazał podjęcie ataku przy pierwszej
nadarzającej się okazji. Podawał też przykład dwóch nie­
wielkich okrętów hiszpańskich „Santo Domingo" i „Mon­
tevideo", które przedarły się nocą przez amerykańską
blokadę Hawany. W odpowiedzi Cervera przypomniał, iż
od chwili wypłynięcia z Wysp Zielonego Przylądka uważał
eskadrę za straconą, a obecna sytuacja utwierdza go w tym
przekonaniu. Skoro jednak generał Blanco jako przełożo­
ny i gubernator Kuby żąda od niego i podlegających mu
2500 marynarzy popełnienia zbiorowego samobójstwa, je­
go woli stanie się zadość.
Korespondencja pomiędzy Santiago a Hawaną trwała
do chwili wyjścia eskadry w morze. Blanco uzasadniał
swoją decyzję obawą o dostanie się krążowników w ręce
amerykańskie bez walki, co miałoby fatalne konsekwencje
zarówno polityczne, jak i militarne. Mówił też o honorze
państwa itd. Widząc małe szansę na zmianę decyzji guber­
natora, Cervera starał się odwlec datę bitwy z flotą ad­
mirała Sampsona. Argumentował, iż marynarze stanowią
istotne uzupełnienie wojsk lądowych i muszą pozostać
w okopach Santiago przynajmniej do czasu nadejścia ko­
lumny z Manzanillo. Argument ten podzielał generał Lina­
res.
Blanco przesłał 28 czerwca swą ostateczną decyzję.
Cervera może pozostać w Santiago do czasu, gdy jego
okręty są bezpieczne, a miasto nie nosi się z zamiarem
kapitulacji. Gdyby jednak sytuacja stała się niebezpieczna
i groziło rychłe załamanie obrony, krążowniki muszą na­
tychmiast wychodzić w morze, bez względu na przewagę
Amerykanów, i próbować ucieczki do któregokolwiek por­
tu kontrolowanego przez Hiszpanów. Gubernator zawia­
domił o podjętej decyzji rząd w Madrycie, który ją szybko
zaaprobował. Po bitwie o San Juan Cervera ponownie
przedstawił Blanco sytuację. Dwie trzecie marynarzy jest
na lądzie, gdzie stanowią ważny czynnik obrony. Wycofa­
nie ich może załamać ostatnią linię umocnień. Odsiecz
z Manzanillo jest gdzieś blisko Santiago, lecz nie dotarła
jeszcze do jego granic. Bez marynarzy przebywających na
lądzie nie można podjąć próby ucieczki. 1 lipca wieczorem
Blanco odpowiedział rozkazując wycofać marynarzy i nie­
zwłocznie wyjść w morze. Admirał otrzymał prawo po­
rzucenia okrętu, który ze względu na małą prędkość mógł
utrudniać ucieczkę pozostałych jednostek. Gubernator, jak
zwykle, poinformował Madryt o swej decyzji. Rząd jej nie
zmienił. Wobec podjętych jednoznacznych decyzji, Cervera
nie próbował już przedłużać protestów. Zwołał ostatnią
naradę dowódców jednostek. Nastrój jej był więcej niż
pesymistyczny. Pogłębiła go jeszcze wiadomość o ciężkiej
ranie i spodziewanej śmierci powszechnie łubianego Bus­
tamante. Hiszpanom pozostawało tylko poszukiwać spo­
sobu na wymknięcie się z Santiago jak najmniejszym kosz­
tem i ustalić plan działań na kolejny dzień.
Porównanie sił floty amerykańskiej blokującej Santiago
i eskadry admirała Cervery wypadało bardzo niekorzystnie
dla Hiszpanów. Ich okręty ustępowały pod każdym wzglę­
dem jednostkom amerykańskim. Jedynie prędkość krążo­
wników hiszpańskich dorównywała lub nawet przewyższa­
ła możliwości jednostek Sampsona. Dużo mówiące jest
zestawienie opancerzenia okrętów obu stron. Zbudowane
w stoczniach hiszpańskich krążowniki Cervery miały osło­
ny pancerne grubości 300 mm wzdłuż dwóch trzecich
długości burt. Identyczny pancerz chronił wieże artyleryj­
skie dział 280 mm. Teoretycznie powinien on zapewniać
ochronę nawet przed najcięższymi pociskami przeciwnika.
Nie osłonięte były żadne inne wrażliwe części okrętów,
zwłaszcza stanowiska baterii dział 140 mm oraz wyrzutni
torped- Najpoważniejszym brakiem jednostek hiszpań­
skich było słabe opancerzenie pokładów (stal grubości zale­
dwie 50 mm). Ich wrażliwość na ostrzał artyleryjski ode­
grała główną, zgubną dla Hiszpanów, rolę podczas bitwy.
Najlepszym okrętem eskadry Cervery okazał się zakupiony
we Włoszech „Cristóbal Colon". Jego pancerz grubości
152 mm chronił wszystkie ważne części okrętu. Mimo
mniejszej grubości był on znacznie lepszej jakości od
wyprodukowanego w Hiszpanii. Wartość bojową jedno­
stki obniżał jednak brak ciężkiej artylerii.
Opancerzenie pancerników i krążowników amerykań­
skich było nieporównywalnie silniejsze. Pancerz „Indiany",
„Oregonu", „Iowy" i „Massachusetts" grubości od 355
mm do nawet 457 mm okazał się nie do przebicia nawet
dla najcięższych pocisków hiszpańskich. Praktycznie tylko
bezpośrednie trafienie z bliskiej odległości mogło wyrzą­
dzić szkodę. Krążowniki pancerne „New York" i „Brook­
lyn", które ze względu na swą dużą prędkość uważane
były przez oficerów hiszpańskich za najbardziej niebez­
pieczne, miały pancerz grubości od 254 mm do 130 mm,
wykonany z doskonałej stali przewyższającej swą jakością
nawet włoską z krążownika „Cristóbal Colon". Zabez­
pieczenie jednostek amerykańskich obejmowało wszystkie
istotne części okrętu. Ich odporność na ostrzał okazała się
zatem nieporównywalnie większa niż krążowników Cer­
very. Jedynie stary pancernik „Texas" odpowiadał swą
budową i wyposażeniem jednostkom hiszpańskim. Admi­
rał Cervera próbując wyjaśnić te fakty zwierzchnikom
w Hawanie i Madrycie twierdził, iż tylko jeden nowoczes­
ny pancernik amerykański wystarczyłby do zniszczenia
całego jego zespołu.
Sytuację Hiszpanów dodatkowo komplikowały proble­
my z amunicją do dział 140 mm. Pociski zostały zakupione
w 1896 r. w Anglii. Szybko okazało się, iż są zawodne.
Niektóre z nich powodowały zacinanie się dział podczas
ładowania. Po wystrzeleniu zaś często zbaczały z trajek­
torii lotu. Przez dwa lata hiszpańskie Ministerstwo Mary.
narki Wojennej nie potrafiło wyegzekwować od producen,
ta ich wymiany. Dopiero tuż przed wybuchem wojny
otrzymano pierwszą partię nowej amunicji. W magazynach
krążowników Cervery z 3 tysięcy pocisków kalibru 140 mm
jedynie 620 pochodziło z nowej dostawy.
Przewaga Amerykanów w liczbie i kalibrze dział głów­
nych była miażdżąca. Hiszpańskim 6 działom 280 mm
mogli oni przeciwstawić 12 dział 330 mm, 6 dział 305 mm
i 46 dział 203 mm. Proporcje w artylerii średniego i małego
kalibru były jeszcze bardziej niekorzystne, zwłaszcza jeśli
uwzględnimy zawodność hiszpańskich dział 140 mm. W tej
sytuacji jedynym wyjściem dla Cervery była ucieczka. Wy­
korzystując przewagę prędkości, element zaskoczenia oraz
licząc na łut szczęścia, istniała niewielka szansa na przedar­
cie się do Cienfuegos lub Hawany. Jednostki amerykańskie
blokujące te porty stanowiły już mniejsze zagrożenie, choć
siły ognia monitorów nie należało lekceważyć. Cervera
planował początkowo, iż wyjdzie na spotkanie floty ame­
rykańskiej w sobotę, 2 lipca wieczorem. Do godziny 16.00
nie zdołano jednak ściągnąć na okręty wszystkich wal­
czących na lądzie marynarzy. Dowodzący obroną generał
Toral musiał pośpiesznie przegrupować swe siły, aby zlu­
zować odchodzące kompanie marynarzy. Uzupełnienia
przerzucano z zachodniego brzegu zatoki. Hiszpanie wie­
dzieli już, iż odsiecz z Manzanillo znajduje się zaledwie
32 kilometry od miasta i należy oczekiwać jej przybycia
w ciągu 24 godzin.
Drugiego lipca w południe krążowniki hiszpańskie roz­
paliły ogień w kotłach parowych. Amerykanie zauważyli
oczywiście dym z ich kominów unoszący się nad zatoką.
Nie uznali jednak tego za zapowiedź próby przebicia się
przez blokadę. Admirał Sampson doszedł do wniosku, iż
przegrupują okręty wewnątrz zatoki, tak aby móc wspie-
rać obrońców ogniem swych dział. Około godziny 19.00.
Cervera podjął decyzję, iż eskadra wyjdzie z zatoki naza­
jutrz o godzinie 9.00. Admirał po pewnych wahaniach
odrzucił pomysł przebijania się podczas nocy. Twierdził,
iż wówczas okręty amerykańske podchodzą bliżej do
wejścia do zatoki oraz stale oświetlają ją reflektorami.
W związku z tym łatwiej im będzie zatrzymać atak.
Zdaniem wielu historyków pogląd ten nie wytrzymuje
krytyki. Szansę ucieczki nocą wydawały się większe niż
podczas dnia. Dodatkowo meteorologowie przewidywali
bardzo ładną, słoneczną pogodę oraz spokojny stan mo­
rza. Stanowiło to znaczne ułatwienie przy kierowaniu
ogniem artyleryjskim. System celowniczy dział uży­
wanych w 1898 r. pozostawiał jeszcze wiele do życzenia.
W praktyce podczas sztormowej pogody trafienie oddalo­
nego celu morskiego pozostawało w dużym stopniu dzie­
łem przypadku. Cervera wybierając inny termin ucieczki
mógł zredukować kolosalną przewagę siły ognia pancer­
ników nieprzyjaciela.
Amerykanie nie spodziewali się, iż Cervera zdecyduje się
na podjęcie próby przedarcia się przez blokadę. W Wa­
szyngtonie dzięki informacjom agentów znano treść depesz
wymienianych pomiędzy Hawaną, Madrytem a Santiago.
Admirała Sampsona nie poinformowano jednak o ostate­
cznych, kategorycznych rozkazach gubernatora Blanco.
Po zdobyciu San Juan i El Caney wciąż jeszcze zajmowano
się analizą powstałej sytuacji i ewentualnością nowego
ataku na miasto. Shafter, przerażony wielkością poniesio­
nych strat, rozpoczął ponowną debatę z Sampsonem na
temat udziału floty w walkach. Bojąc się podjęcia decyzji
o natarciu na trzecią linię obrony, postanowił skłonić
admirała do sforsowania wejścia do zatoki. Zmusiłoby to
Hiszpanów do natychmiastowej kapitulacji, zwalniając
tym samym jego oddziały z konieczności podjęcia nowego
ataku, którego koszty mogły znacznie przekroczyć liczbę
ofiar z bitwy stoczonej 1 lipca.
Shafter napisał 2 lipca list do Sampsona, uświadamiając
mu rozmiar poniesionych strat i ponownie prosząc o pod­
jecie ataku. Charakterystyczne jednak, iż główno dowodzą-
cy wojsk lądowych odrzucał możliwość szturmu jego jed­
nostek na pozycje hiszpańskie u podnóża zamku Morro.
Admirał odpisał Shafterowi w tym samym dniu, jeszcze
raz wyjaśniając, dlaczego flota nie może samodzielnie pod­
jąć takich działań. Zupełnie otwarcie pisał, iż strata 200
czy 300 żołnierzy nie ma prawie żadnego znaczenia strate­
gicznego dla armii Stanów Zjednoczonych i ewentualne
ofiary mogą zostać bardzo szybko zastąpione przez na­
pływające uzupełnienia. Zupełnie inaczej wyglądała sytua­
cja okrętów wojennych. Utraty nawet jednego z nich nie
będzie można zastąpić w ciągu roku czy dwóch. Cykl
budowy nowoczesnego pancernika czy krążownika oraz
wyszkolenia dlań załogi trwał co najmniej kilka lat. Dlate­
go też nie można ryzykować utraty żadnej jednostki.
Sampson przeceniał znacznie możliwości obronne Hiszpa­
nów, gdy pisał, iż dobrze ufortyfikowali oni trasę kanału
wodnego prowadzącego do zatoki. Jedyny nowy ar­
gument, jaki pojawił się w liście admirała, dotyczył potenc­
jalnego niebezpieczeństwa min i torped ustawionych przez
obrońców w najwęższych miejscach toru wodnego. Działa
nadbrzeżne nie stanowiły już dla floty problemu. Stano­
wisk torped i schronów dla operatorów min nie można
było zniszczyć ogniem z morza. Wszyscy pozostawali zaś
przekonani o sile min hiszpańskich, czego najlepszym po­
twierdzeniem był tragiczny los „Maine". Uwzględniając te
fakty, Sampson zapewnił, iż bez opanowania i „oczysz­
czenia" nabrzeży sforsowanie kanału jest niemożliwe. Ad­
mirał postanowił jednak pójść na rękę oddziałom lądowym
i zaproponować wspólną akcję. Marynarka wojenna może
przewieźć z Guantánamo część podlegających jej i chwilo­
wo nie związanych walką oddziałów piechoty morskiej,
zostaną one wysadzone na ląd na zachód od wejścia do
zatoki i zaatakują pozycje obrońców na górze Socapa.
W tym samym czasie pułki podlegające Shafterowi sfor­
sują rzeczkę Aguadores i rozpoczną natarcie na Morro.
Działa pancerników i krążowników zapewnią osłonę ar­
tyleryjską jednoczesnego natarcia. Sampson umówił się
z Shafterem, iż osobiście przedstawi mu szczegóły swego
planu w niedzielę 3 lipca rano. Ponieważ generał wciąż
czuł się bardzo osłabiony, jako miejsce narady wybrano
kwaterę główną w Siboney, gdzie Sampson miał przybyć
przed godziną 10.00.
Trzeciego lipca przed godziną 9.00 z pokładów okrę­
tów amerykańskich zauważono przesuwanie się dymu
z kominów krążowników hiszpańskich w kierunku wyjścia
z zatoki. Sampson pozostawał jednak cały czas przekona­
ny, iż o takim szczęściu jak możliwość zniszczenia eskadry
hiszpańskiej na wodach otwartego morza nie ma co ma­
rzyć. Tak jak w dniu poprzednim, uznał, iż okręty hiszpań­
skie zmieniają pozycje w związku z planem ostrzału pozy­
cji amerykańskich na wzgórzach San Juan. Nie chcąc
spóźnić się na umówione spotkanie i naradę z Shafterem,
krótko przed godziną 9.00 jego flagowy okręt, krążownik
„New York", wyszedł z szyku i odpłynął w kierunku
oddalonego o kilka mil Siboney. Ponieważ była niedziela,
na okrętach amerykańskich trwały przygotowania do ape­
lu mundurowego i odbywającej się po nim Mszy świętej.
Zarówno oficerowie, jak i marynarze ubrani byli w wyj­
ściowe białe mundury. Wszystkie okręty, poza pancer­
nikiem „Oregon", miały wygaszoną część kotłów, aby
zaoszczędzić w ten sposób węgiel. W niedzielę nie plano­
wano ostrzału pozycji przeciwnika. Przed wejściem do
zatoki nie było pancernika „Massachusetts", który uzupeł­
niał zapasy węgla, wody, amunicji i prowiantu w Guan­
tanamo. Ustawienie okrętów amerykańskich było następu­
jące: po wschodniej stronie zatoki, przy brzegu cumowała
mała, uzbrojona tylko w lekką broń łódź motorowa
„Gloucester". Za nią półkolistą linię blokady tworzyły
pancerniki „Indiana", „Oregon", „Iowa" i „Texas".
W pobliżu brzegu, po zachodniej stronie wejścia do zatoki
znajdowała się druga łódź motorowa „Vixen". Pomiędzy
nią a „Texasem" cumował flagowy krążownik koman­
dora Schleya „Brooklyn". Łuk okrętów amerykańskich
rozciągał się na długości 8 mil morskich. Od wejścia do
zatoki dzieliła je odległość 3 do 4 mil. Uzbrojone łodzie
motorowe spełniały zadania łącznikowe. Nocą zbliżały się
one do wejścia do zatoki i obserwowały, czy Hiszpanie nie
podejmują ucieczki. „Gloucester" stanowił własność słyn­
nego bankiera Johna Pierpont Morgana, który na okres
wojny wypożyczył go marynarce wojennej jako swój wkład
w wysiłek mobilizacyjny społeczeństwa.
Po odpłynięciu Sampsona do Siboney najstarszym rangą
dowódcą był komandor Schley. Jego stosunki z admirałem
były więcej niż złe. Po zgromadzeniu wszystkich jednostek
pod Santiago podział na eskadrę północnoatlantycką i la­
tającą eskadrę stracił rację bytu. Sampson dowodził cało­
ścią sił, często ignorując obecność Schleya na „Brook­
lynie". Wyruszając na spotkanie z Shafterem nie przekazał
mu oczywiście dowodzenia. Admirał nie przypuszczał, iż
w ciągu kilku godzin jego nieobecności mogą nastąpić
wydarzenia wymagające dowodzenia całością sił.
Hiszpanie szykując się do przerwania blokady przepro­
wadzili o świcie rozpoznanie pozycji amerykańskich. Wie­
dzieli już uprzednio, że nie ma „Massachusetts", teraz
stwierdzili, iż „Brooklyn" stoi nieco dalej od brzegu niż
zazwyczaj. Stwarzało to lukę przy brzegu pozwalającą
mieć nadzieję na wydostanie się z okrążenia. Na podstawie
tych informacji admirał Cervera opracował plan działań.
Flagowy krążownik „Infanta Maria Teresa" jako pierwszy
opuści zatokę i będzie dążył do staranowania „Brook-
lyna". Nawet gdyby miało to oznaczać utratę jednostki
flagowej, wyeliminowanie najszybszego krążownika prze­
ciwnika dawało szansę reszcie zespołu na przedarcie się na
zachód do Cienfuegos. Gdy okręty znajdowały się już
w drodze do kanału wodnego prowadzącego do wyjścia,
nadeszła jeszcze jedna pomyślna wiadomość: „New York"
odpłynął w kierunku Siboney. Oznaczało to, iż w skład
zespołu blokującego wchodził tylko jeden krążownik dys­
ponujący prędkością zbliżoną do jednostek hiszpańskich.
Gdyby udało się go wyeliminować z walki, droga ucieczki
stała otworem. Nieobecność na polu walki dwóch dużych
okrętów przeciwnika zmniejszała też nieznacznie dyspro­
porcję sił obu flot. Przeciwko sobie Hiszpanie mieli już
„tylko" 8 dział 330 mm, 6 dział 305 mm i 32 działa
203 mm.
Dużym utrudnieniem dla powodzenia planu hiszpań­
skiego był skomplikowany system opuszczania zatoki.
Gdyby eskadra Cervery mogła pojawić się na pełnym
morzu w jednym momencie i na pełnej prędkości, szansę
zaskoczenia przeciwnika byłyby o wiele większe. Ze wzglę­
du na bardzo skomplikowany system nawigacyjny w kana­
le pokonanie go zajmowało minimum 10 minut. Na torze
wodnym mogła znajdować się tylko jedna jednostka pro­
wadzona przez pilota portowego. Oznaczało to, iż kolejne
krążowniki będą włączały się do walki w odstępach 10-
minutowych oraz że po wyjściu z zatoki będą zmuszone
zwalniać na chwilę bieg, aby wysadzić cywilnych pilotów.
W sytuacji gdy tylko prędkość stwarzała niewielką na­
dzieję na powodzenie operacji, decyzja Cervery o wysadza­
niu pilotów portowych wydaje się nadmiarem kurtuazji.
Nawet bowiem chwilowe zwalnianie prędkości dawało
Amerykanom czas na podjęcie kontrakcji.
Według przyjętego planu jako drugi w szyku znajdował
się krążownik „Vizcaya". Tuż za nim podążał „Cristóbal
Colon", a za nim „Oquendo". Okręty miały przyjąć kurs
biegnący pomiędzy „Infanta Marią Teresą" a brzegiem
Wykorzystując osłonę stworzoną przez jednostkę flagową
miały szansę oddalić się na bezpieczną odległość, poza
zasięg dział pancerników nieprzyjaciela. Kontrtorpedow-
ce „Furor" i „Pluton" opuszczały zatokę jako ostatnie.
Dzięki swej dużej prędkości, dochodzącej do 28-30 węz­
łów, powinny zająć pozycję pomiędzy krążownikami
a brzegiem wyspy i możliwie prędko, nie wdając się w wal­
kę, podążać do Cienfuegos. Uzgodniono, iż w razie przer­
wania blokady, okręty będą działały samodzielnie, nie
czekając na wolniejsze jednostki. Rozwinięto wspaniałe
bandery bojowe symbolizujące potęgę morską Hiszpanii.
Kapitan John Philip, dowódca pancernika „Texas", ja­
ko jeden z pierwszych ujrzał wychodzący z zatoki krążow­
nik „Infanta Maria Teresa". Była godzina 9.32 rano.
Natychmiast oddano strzał alarmowy oraz podniesiono
banderę sygnalizacyjną 250: „przeciwnik podejmuje próbę
ucieczki". Na okrętach amerykańskich doszło do zamie­
szania. W galowych mundurach, gotowi do apelu, mary­
narze rzucili się na stanowiska bojowe. Pośpiesznie roz­
palano ogień pod wszystkimi kotłami. Wystrzał usłyszał
również admirał Sampson. „New York" znajdował się
w tym momencie około 7 mil morskich od wejścia do
zatoki. Oznaczało to, iż zanim będzie w stanie zawrócić
swój okręt o 180 stopni i dotrzeć na miejsce walki, upłynie
co najmniej 40-50 minut. W tym czasie dowodzenie mógł
przejąć komandor Schley i przypisać sobie zasługę zwycię­
stwa. Z punktu widzenia Sampsona Cervera wybrał naj­
gorszy czas i najgorszy kierunek na przebicie się przez
blokadę.
Obawy admirała co do postawy Schleya sprawdziły się
w stu procentach. Gdy tylko zorientował się on w sytuacji,
na maszt wciągnięto flagi sygnalizujące przejęcie dowodze­
nia. „Brooklyn" znajdował się w tym momencie najbliżej
jednostek hiszpańskich. Płynął jednak na kontrkursie do
nich. Wszystkie okręty amerykańskie otworzyły ogień,
który początkowo skoncentrowany był wyłącznie na fla­
gowym krążowniku „Infanta Maria Teresa". O godzinie
9.35 otworzyła ona ogień do „Brooklyna". Przez niecałe
10 minut hiszpańskie 2 działa 280 mm oraz 10 dział
140 mm prowadziło walkę z całą flotą amerykańską. Dzię­
ki dużej dozie szczęścia „Infanta Maria Teresa" nie została
zatopiona, a nawet trafiona w chwili wychodzenia z toru
wodnego. Istniała teoretycznie groźba, iż zniszczenie pier­
wszego krążownika zablokuje drogę innym. Ogień amery­
kański okazał się jednak początkowo mało skuteczny.
Wszystkie pancerniki obrały kurs zbliżający je do zatoki
i okrętów hiszpańskich. W momencie gdy u wyjścia z toru
wodnego pojawiły się „Vizcaya", „Indiana", „Oregon"
i „Iowa", przeniosły na nią swój ogień. W tym czasie
„Vixen" prędko oddalał się z pola bitwy, znajdował się
bowiem początkowo dokładnie na drodze nieprzyjacielskich
krążowników i musiał ratować się ucieczką. Gdy komandor
Schley zorientował się z niedogodności przyjętego kursu
i jednocześnie przewidział zamiar Cervery podjęcia próby
taranowania, wydał rozkaz wykonania zwrotu, tak aby
znaleźć się na kursie równoległym do Hiszpanów. Oczeki­
wano, iż Schley skręci w lewo wybierając najprostszą moż­
liwość manewru. Nieoczekiwanie komandor nakazał wyko­
nanie zwrotu w prawo, czyli na wschód, a następnie na
południe i zachód. „Brooklyn" wykonał więc prawie pełny
obrót o 180 stopni. W tym momencie omal nie doszło do
tragicznej kolizji z „Texasem". Jego dowódca wydał w osta­
tniej chwili rozkaz „cała wstecz". Okręty wyminęły się
w odległości zaledwie kilkunastu metrów..„,Texas" musiał
wyhamować całą swą prędkość. W czasie bitwy, w której
liczyła się szybkość i czas, strata ta miała dla okrętu duże
znaczenie, ponieważ od nowa musiał nabierać prędkości.
Z zatoki wychodziły kolejne jednostki hiszpańskie. Od
pancerników amerykańskich dzieliła je odległość od 3500
do 4000 metrów. Obie floty prowadziły ostrzał z całej
dostępnej broni. Dość szybko pancernik „Oregon", który
jako jedyny od początku dysponował pełną prędkością ze
względu na przezorne utrzymanie ognia we wszystkich
paleniskach, wyprzedził „Iowę" i zbliżył się do unierucho­
mionego chwilowo „Texasu". Wszyscy kapitanowie dzia­
łali właściwie na własną rękę, nie zwracając większej uwagi
na komandora Schleya. Pancernik „Indiana", który ze
względu na ciągłe problemy z kotłami rozwijał prędkość
nie większą niż 10 węzłów, jako jedyny nie starał się gonić
krążowników Cervery, lecz tak zablokować dla pozosta­
łych okrętów wyjście z zatoki, aby nie mogły one podążyć
szlakiem pierwszych jednostek.
Dziwny manewr Schleya oprócz wywołania zamieszania
w szeregach własnej floty, uniemożliwił jednocześnie „In­
fancie Marii Teresie" wykonanie zaplanowanego tarano­
wania. Między krążownik hiszpański a „Brooklyn" wszedł
pancernik „Oregon", a za nim ruszający powoli „Texas".
Sytuacja zmusiła Cerverę do całkowitej zmiany planów.
Jego okręt przyjął teraz kurs na zachód, nie zostawiając
jednak miejsca od strony brzegu, gdzie mogłyby wejść
pozostałe jednostki zespołu. Od pancerników przeciwnika
„Infantę Marię Teresę" dzieliła odległość nie większa niż
3000 metrów. W tym momencie otrzymała ona pierwsze
groźne trafienia. Dwa pociski dużego kalibru osiągnęły
rufę krążownika, powodując przerwanie jednej z rur pro­
wadzących gorącą parę. Rufę okrętu spowiły kłęby dymu.
Wybuchł pożar. Utrata części pary znacznie zmniejszyła
prędkość okrętu. W tym krytycznym momencie nastąpiły
dalsze trafienia. Pociski amerykańskie zdemolowały
nieosłonięte stanowiska artylerii średniego kalibru. Wsku­
tek pożaru zamilkła rufowa wieża z działem 280 mm. Zginął
dowódca okrętu, kapitan Victor M. Concas. Dowodzenie
przejął sam admirał Cervera. Pożar z rufy zdążył objąć już
śródokręcie. Sytuacja wydawała się beznadziejna, okręt
stracił większość swej artylerii, a jego prędkość stopniowo
malała. „Oregon" i „Texas" ostrzeliwały płonący kadłub,
który jeszcze przed chwilą był wspaniałym, flagowym ad­
miralskim krążownikiem. Cervera widząc beznadziejność
sytuacji podjął decyzję skierowania okrętu na brzeg i ura­
towania w ten sposób części załogi, która przeżyła bom­
bardowanie na morzu. Udało się zmienić kurs. O godzinie
10.35, zaledwie 65 minut po opuszczeniu portu, wrak
okrętu osiadł na płyciźnie w pobliżu plaży Punta Cabrera,
12 kilometrów od zachodniego skraju zatoki. Dopiero po
otwarciu zaworów dennych i zalaniu dolnych magazynów
z amunicją podniesiono białą flagę. Ocaleli marynarze
skakali do wody i wpław dostawali się do pobliskiego
brzegu. Do wraku podpłynęły dwie szalupy z „Glouces-
tera" i natychmiast zabrały na pokład admirała Cerverę.
Wykorzystując poświęcenie okrętu flagowego, „Viz­
caya" i „Cristóbal Colon" zdołały bez większych strat
oddalić się na zachód od niebezpiecznego wyjścia z zatoki.
Sprzyjało im szczęście, bowiem pancerniki amerykańskie
były jeszcze stosunkowo daleko i dopiero nabierały pręd­
kości. W groźniejszej sytuacji znalazł się wychodzący
z Santiago jako ostatni krążownik „Almirante Oquendo"
oraz oba kontrtorpedowce. Skoncentrował się na nich
prowadzony ze stosunkowo bliskiej odległości (mniej niż
4000 metrów) ogień pancerników „Indiana" i „Iowa".
Po opuszczeniu toru wodnego, „Almirante Oquendo"
skierował lufy dział na „Iowę" oraz, jak nakazywał rozkaz
Cervery, na „Brooklyn”. Dochodziła godzina 10.00. Krą­
żownik miał zdecydowanie mniej szczęścia niż poprze­
dzające go jednostki. Wkrótce pocisk średniego kalibru
eksplodował na śródokręciu w przedziale wyrzutni torpe­
dowych. Powstała obawa o ich eksplozję. Hiszpanom uda­
ło się jednak chwilowo zażegnać niebezpieczeństwo. Poża­
ru na śródokręciu nie można było jednak całkowicie opa­
nować i stopniowo obejmował on inne partie okrętu.
Dystans dzielący „Almirante Oquendo" od jednostek
przeciwnika zmalał tymczasem do około 2900 metrów
W tym właśnie czasie wadliwy pocisk 140 mm eksplodo­
wał po załadowaniu go do działa. Cała obsługa poniosła
śmierć na miejscu. Pech nie opuścił jeszcze załogi okrętu
Pocisk dużego kalibru, najprawdopodobniej 305-milimet-
rowy, trafił dokładnie w podstawę przedniej wieży artyle­
ryjskiej. W wyniku eksplozji cała obsługa działa 280 mm
zginęła. Pożar uniemożliwił dostarczanie amunicji śre­
dniego kalibru do sprawnych jeszcze dział. Ogień wywoła­
ny trafieniem w przedział torpedowy okazał się niemożliwy
do opanowania. „Almirante Oquendo" zamieniał się stop­
niowo w płonącą pochodnię. W tej sytuacji nie pozo­
stawało nic innego, jak obrać kurs w kierunku brzegu
i osadzić wrak na mieliźnie, ratując w ten sposób życie
załogi. Zniszczony krążownik zbliżył się do brzegu o go­
dzinę 10.40. Otworzono zawory denne. Dzięki zalaniu
magazynów nie doszło do eksplozji amunicji. Ponieważ na
okręcie nie ocalała żadna szalupa ratunkowa, musiano
wpław docierać do brzegu. Dowódca krążownika, kapitan
Juan Lazaga, odmówił opuszczenia okrętu, a gdy oficero­
wie próbowali go do tego nakłonić, osunął się nagle na
pokład. Kapitan zmarł na atak serca. Jego ciało owinięte
we flagę hiszpańską przetransportowano na brzeg. Płonące
szczątki „Almirante Oquendo" znajdowały się zaledwie
16 kilometrów na zachód od wejścia do zatoki Santiago,
oddalone o kilka kilometrów od wraku „Infanty Marii
Teresy".
Jako piąty z kolei zatokę opuścił kontrtorpedowiec „Fu­
ror". Podobnie jak poprzedzający go krążownik natych­
miast dostał się w zmasowany ogień jednostek amerykań­
skich. Na plac boju zbliżał się z dużą prędkością „New
York". Admirał Sampson za wszelką cenę chciał wziąć
udział w bitwie. Do walki włączyła się nawet łódź moto­
rowa „Gloucester". „Furor" szybko otrzymał pierwsze
trafienia. Przesądziły one o losie okrętu. Pociski średnie­
go kalibru rozbiły rury doprowadzające parę, zniszczony
został kocioł parowy. Eksplozja na rufie spowodowała
oberwanie steru. W różnych częściach okrętu wybuchły
pożary. „Furor" próbował odpowiadać ze swych 67-mili-
metrowych dział, jednak nie mogły one wyrządzić żadnej
szkody potężnie opancerzonym okrętom amerykańskim.
O podjęciu próby ataku torpedowego też nie mogło być
mowy. O godzinie 10.45, niespełna 40 minut po wyjściu
z zatoki, widząc ogrom zniszczeń i praktyczną niezdol­
ność do prowadzenia dalszej walki, kapitan Diego Carlier
wydał rozkaz opuszczenia flagi bojowej i wywieszenia
białej. Kontrtorpedowiec, płonąc, kręcił się wokół włas­
nej osi. O doprowadzeniu go do brzegu nie można było
myśleć. Pozostała przy życiu część załogi skakała za
burtę, aby wpław dostać się do brzegu. Amerykanie
zaprzestali ognia. Do „Furora" zbliżyły się łodzie, usiłu­
jąc podjąć rozbitków z wody. Nie było ich jednak wielu.
Opuszczając Santiago, na kontrtorpedowcu znajdowało
się 75 oficerów i marynarzy. Łodzie amerykańskie wy­
łowiły z morza bądź zabrały z brzegu zaledwie 21 z nich
(w tym 10 rannych). Po pewnym czasie okrętem wstrząs­
nęły eksplozje. Rufa szybko pogrążyła się w wodzie.
Kontrtorpedowiec tonął. Dziób jeszcze przez jakiś czas
utrzymywał się nad powierzchnią oceanu, aby ostatecznie
pogrążyć się w jego otchłani.
W początkowym okresie bitwy ostatni z okrętów eskad­
ry admirała Cervery, kontrtorpedowiec „Pluton", starał się
trzymać blisko poprzedzającego go w szyku „Furora".
Szczęśliwie zdołał uniknąć bezpośrednich trafień. Dokład­
nie jednak w chwili gdy na zdemolowanym „Furorze"
wywieszano białą flagę, „Plutona" trafił pocisk dużego
kalibru. Przebił on cały okręt i eksplodował w pobliżu
dna. Okręt zaczął nabierać wody. W odstępie kilku chwil
kolejne pociski mniejszego już kalibru ugodziły kontrtor-
pedowiec. Wybuchł przedni kocioł parowy, co wywołało
gwałtowny pożar. Jeden z pocisków uszkodził ster. Dowó­
dca, kapitan Pedro Vasquez, wydał rozkaz skierowania
okrętu w kierunku brzegu. Zniszczone częściowo urządzę,
nia sterownicze nie pozwoliły na wykonanie tego manew­
ru. Okręt udało się skręcić tylko częściowo. W efekcie
„Pluton" wpadł na podwodne rafy, które go unieruchomi­
ły. O godzinie 10.45 kapitan Vasquez rozkazał opusz­
czenie flagi, po czym osobiście wyrzucił do morza najważ­
niejsze dokumenty: zeszyt z tajną korespondencją oraz
książkę kodową. Marynarze skakali do wody. Upewniw­
szy się, iż nikt żywy nie pozostał na pokładzie, kapitan
uczynił to jako ostatni. Z załogi liczącej 67 oficerów
i marynarzy, analogicznie jak na „Furorze", uratowało się
21 ludzi, w tym pięciu ciężko rannych. Nie ugaszony pożar
dotarł do magazynów z amunicją. Silna eksplozja znisz­
czyła kontrtorpedowiec, który prawie zupełnie pogrążył się
w morzu. Nad powierzchnią wody unosiły się jedynie
części masztów i kominy.
Okręty amerykańskie walczące z krążownikami i kontr-
torpedowcami Cervery podzieliły się na dwie grupy.
Czynnikiem decydującym o pozycji nie były rozkazy
Sampsona czy Schleya, ale prędkość jednostki. Nieco po­
dobnie jak w wypadku bitwy o San Juan i El Caney nie
można było mówić o jednolitym dowodzeniu flotą. Każdy
kapitan działał raczej na własną rękę, podobnie jak dowó­
dcy pułków podczas natarcia na wzgórza. Starania ko­
mandora Schleya o przejęcia dowodzenie nie przyniosły
w chaosie bitewnym większego rezultatu.
W pierwszej grupie walczącej najpierw z krążownikiem
„Infanta Maria Teresa", a następnie z „Vizcayą" i „Cris­
tóbal Colon" były „Brooklyn", „Texas" i „Oregon".
Drugą grupę, znajdującą się bliżej zatoki, tworzyły pancer­
niki „Indiana" i „Iowa". W końcowej fazie bitwy dołączył
do nich flagowy „New York". Odegrały one decydującą
rolę w zniszczeniu „Almirante Oquendo" oraz kontrtor-
pedowców. Udział w walkach „Vixena" i „Gloucestera"
pozostawał raczej symboliczny, choć ten ostatni odważnie
ostrzeliwał ogniem swej lekkiej broni nadbudówki kontr-
torpedowców hiszpańskich. Oba jachty motorowe odegra-
ły istotną rolę przy ratowaniu rozbitków.
Z perspektywy amerykańskiej bitwa przebiegała dosko­
nale. Ogień dział krążowników hiszpańskich okazał się
albo niecelny, albo niezdolny do przebicia pancernych
zabezpieczeń. Zdarzały się jednak wyjątki. Salwa 152-
-milimetrowych dział z „Cristóbal Colon" trafiła „Iowę",
niszcząc doszczętnie szpital okrętowy oraz wyrywając
dziurę w burcie. Pocisk średniego kalibru wystrzelony
z „Vizcaya'i" trafił „Brooklyn". Pecha miał pochodzący
właśnie z tej dzielnicy Nowego Jorku 25-letni podoficer
marynarki, George Ellis. Stał on na głównym pokładzie
i obserwował przebieg walki, gdy pocisk hiszpański urwał
mu głowę. Inni marynarze chcieli wyrzucić szybko ciało za
burtę. Komandor Schley wstawił się jednak za zabitym,
rozkazując zorganizowanie uroczystego pogrzebu. Później
okazało się, iż Ellis był jedynym marynarzem amerykań­
skim poległym podczas bitwy. Kilku innych zostało ran­
nych.
Przed godziną 11.00 na morzu pozostawały jeszcze dwa
krążowniki z eskadry Cervery. Na czoło wysunął się „Cris­
tóbal Colon", który zaraz po opuszczeniu zatoki wyprze­
dził „Vizcaya'ę". Jego prędkość zbliżała się do 16 węzłów,
podczas gdy „Vizcaya" z wielkim trudem przekraczała 10.
Nie konserwowane należycie maszyny i zarośnięty kadłub
dały o sobie znać w najbardziej niebezpiecznym momencie.
Po zniszczeniu pozostałych jednostek na „Vizcayai" skupił
się ogień wszystkich pancerników amerykańskich (z wyjąt­
kiem „Indiany", która została daleko z tyłu). Do ostrzału
włączył się też „New York", który wyrównał już dystans
z pozostałymi jednostkami floty. Najbliżej, bo zaled­
wie nieco ponad 1000 metrów, znajdował się „Brooklyn"
„Vizcaya" odpowiadała na ostrzał ze wszystkich dział
Z samej tylko artylerii średniego kalibru oddano 150 salw
Zawodność amunicji ograniczała jednak efekt ostrzału
Wkrótce pociski amerykańskie zaczęły demolować nadbu­
dówki krążownika. Ucierpiały szczególnie nieosłonięte
działa średniego kalibru. Bezpośrednio trafiony, eksplodo­
wał jeden z kotłów parowych. Zredukowało to znacznie
prędkość okrętu i właściwie przesądziło o jego losie. Roz­
szerzały się pożary, ogarniając stopniowo cały pokład.
Zamilkły ostatnie działa. O godzinie 11.15 dowódca okrę­
tu, kapitan Juan Antonio Eulate, wydał rozkaz skierowa­
nia go na brzeg. Opuszczono banderę bojową i aby uchro­
nić ją przed dostaniem się w ręce Amerykanów, wrzucono
do ognia. Okręt zatrzymał się około 100 metrów od brze­
gu. Ponieważ zachowała się tylko jedna łódź ratunkowa,
zarezerwowano ją do transportu rannych. Inni dostali się
na brzeg wpław. Wkrótce do brzegu dobiły łodzie z pan­
cernika „Iowa", które rozpoczęły ewakuację jeńców. Oca­
lało ponad 380 marynarzy. W walce zginęło 98 członków
załogi krążownika.
Na polu bitwy pozostał już tylko „Cristóbal Colon".
Podczas wyjścia z zatoki otrzymał on kilka niegroźnych
trafień, dobrze zamortyzowanych przez pancerne osłony.
Działa średniego kalibru, jedyne, jakimi dysponowano,
skoncentrowały ogień na „Brooklynie". Wystrzelono łącz­
nie 184 pociski kalibru 152 mm oraz 117 pocisków
119 mm. Hiszpanie oceniali, iż 10 procent z nich trafiło
w cel. Wykorzystując mężny opór pozostałych krążow­
ników, oddalał się szybko na zachód i wychodził poza
zasięg dział jednostek amerykańskich. Admirał Sampson
wydał rozkaz, aby „Indiana" i „Iowa" powróciły przed
wejście do zatoki Santiago i pilnowały, aby żaden inny
okręt hiszpański, wykorzystując zamieszanie, nie uciekł
z portu. Do pościgu za „Cristóbal Colon" ruszyły „Brook-
lyn", „Texas", „Oregon" i pozostający nieco z tyłu „New
york". W tym momencie nastąpiła wielka chwila pancer­
nika „Oregon". Chcąc niejako udowodnić, iż długi rejs
dookoła Ameryki nie okazał się daremny, pancernik wy­
przedził teoretycznie szybsze od niego jednostki.
Około godziny 13 w magazynach hiszpańskiego krążow­
nika skończyły się ostatnie zapasy dobrego, wysokokalory­
cznego węgla. Pozostał jedynie węgiel o znacznie gorszej
jakości. Odbiło się to natychmiast na prędkości okrętu,
powoli „Oregon" zaczął się do niego zbliżać. Pancernik
otworzył ogień ze swych potężnych 305-milimetrowych
dział. „Cristóbal Colon", nie dysponując artylerią mogącą
strzelać na taką odległość, nie odpowiadał. Ogień amery­
kański nie był zbyt celny, lecz wśród oficerów hiszpańskich
narastało przekonanie, iż Amerykanie chcą wziąć krążow­
nik do niewoli. Aby do tego nie dopuścić, podjęto decyzję
o zmianie kursu i wyrzuceniu okrętu na brzeg. Miało to
również uratować załogę. Tuż przed godziną 14.00 „Cris­
tóbal Colon" ugrzązł na mieliźnie w pobliżu ujścia rzeki
Tarquino, 80 kilometrów na zachód od Santiago. Otwo­
rzono zawory denne i opuszczono banderę bojową. Ewa­
kuacja przebiegła bardzo sprawnie. W czasie walki zginął
zaledwie jeden członek załogi, a 25 zostało rannych. Po
pewnym czasie wysokie fale uniosły krążownik na głębsze
wody, gdzie pogrążył się on w morzu. Gdyby w swych
magazynach miał dobry węgiel, „Cristóbal Colon" naj­
prawdopodobniej umknąłby pogoni i dotarł do któregoś
z bezpiecznych portów na Kubie lub powrócił na wody
europejskie. Wydaje się, iż spore szansę na uratowanie się
miały również kontrtorpedowce. Winny one jednak próbo­
wać ucieczki w innym kierunku niż pozostała część eskad­
ry, a nie obierać kurs najdogodniejszy dla Amerykanów.
Zwłaszcza iż już w momencie opuszczania przez nie zatoki
było jasne, że o żadnej osłonie przez cięższe jednostki nie
może być mowy.
W ciągu zaledwie kilku godzin eskadra admirała Cer­
very przestała istnieć. Łącznie Hiszpanie stracili 323 zabi­
tych i 1720 wziętych do niewoli (w tym 151 rannych)
Jedynie grupie około 150 marynarzy z jednostek znisz­
czonych najbliżej Santiago udało się powrócić lądem do
miasta. Garnizon ogarnęło przygnębienie i nastrój rezyg­
nacji.
Po zakończeniu bitwy Amerykanie bardzo skrupulatnie
analizowali jej przebieg. Obliczono, iż pociskami dużego
i średniego kalibru „Almirante Oquendo" został trafiony
55 razy, „Infanta Maria Teresa" i „Vizcaya" po 29 razy,
a „Cristóbal Colon" 8 razy. Kontrtorpedowców nie
uwzględniono. Biorąc pod uwagę, iż wystrzelono prawie
9500 pocisków, oznaczało to, iż procent celności był dość
słaby. Wahał się on od 2,3 procent dla artylerii kalibru 330
i 305 mm, 3,1 procent dla armat kalibru 203 mm, 2,6
procent dla dział 152 i 127 mm, oraz 1,1 procent dla
pozostałych. Zestawienie celności ognia Hiszpanów wypa­
dło jeszcze gorzej. Z jednostek amerykańskich „Brooklyn"
otrzymał 18 trafień, „Iowa" - 12, „Indiana" - 5, a „Te­
xas" - 1. Łącznie nie wyrządziły one większych szkód,
oczywiście poza tragedią George'a Ellisa. Odporność na
ogień przeciwnika okazała się, oprócz przewagi w artylerii,
głównym czynnikiem przesądzającym o szybkim zwycięst­
wie Amerykanów. Większość trafień jednostki hiszpańskie
otrzymały w chwili, gdy prędkość ich została znacznie już
zredukowana. Przyczyną zniszczenia wszystkich krążow­
ników, z wyjątkiem „Cristóbal Colon", okazała się słaba
wytrzymałość pokładów i nadbudówek. Bardzo łatwo ule­
gały one zapaleniu, a ogień rozprzestrzeniał się błyskawicz­
nie. Zbyt duża ilość materiałów łatwo palnych uniemoż­
liwiała podjęcie skutecznej akcji gaśniczej. W wypadku
„Marii Teresy" i „Almirante Oquendo" właściwie jedno
trafienie rozstrzygnęło o ich losie. Natomiast dobrze zdały
egzamin pancerze burtowe krążowników. Wszystkie jedno­
stki uległy zniszczeniu na skutek trafień w inne, najczęściej
nie opancerzone miejsca. Przebieg bitwy potwierdził, iż
„Cristóbal Colon" był najlepszym okrętem hiszpańskim.
Musiał uznać wyższość przeciwnika tylko na skutek złego
zaopatrzenia i braku głównych dział.
Tuż po zakończeniu walki Sampson całkowicie zlekce­
ważył sygnał od komandora Schleya, który przypisał sobie
główną rolę w bitwie. Dowódca floty słusznie przewidział,
iż może on chcieć przesłać własny raport do Waszyngtonu.
Oficerowie ze sztabu admirała wcześniej jednak dotarli do
końcówki telegrafia i nadali sprawozdanie z „właściwą"
wersją wydarzeń. Nazwisko komandora nie zostało nawet
raz wymienione. Gdy spóźniony adiutant Schleya usiłował
skorzystać z telegrafu, został po prostu nie wpuszczony do
budynku.
Polemika w sprawie zasług i faktycznego dowodzenia
podczas bitwy rozgorzała na dobre dopiero po zakończe­
niu wojny. Schley szeroko komentował nieobecność ad­
mirała w najważniejszym momencie walki i starał się stwo­
rzyć wrażenie, iż zwycięstwo zawdzięczane jest tylko jego
decyzji o przejęciu dowodzenia. Schley miał dar zjednywa­
nia sobie prasy, więc jego wersja wypadków dość długo
uważana była za prawdziwą. Dopiero po upływie pewnego
czasu Sampson zdołał udowodnić pomyłki komandora,
a zwłaszcza bezsensowny manewr na początku bitwy. Jego
zdaniem otworzyło to lukę w szyku jednostek amerykańs­
kich i umożliwiło Hiszpanom podjęcie ucieczki na zachód.
Tylko dzięki szybkości „Oregonu" oraz wyczerpaniu się
zapasów dobrego węgla udało się następnie zniszczyć „Cri­
stóbal Colon". Sampsona poparł sekretarz marynarki
Long, który określił zwycięstwo jako „efekt starannego
zaplanowania przez admirała całej operacji". Kontrower­
sje nie przeszkodziły Schley'owi w otrzymaniu awansu
admiralskiego. Obaj dowódcy do ostatnich chwil swego
życia pozostali zajadłymi antagonistami.
Informacja o zwycięskiej bitwie dotarła do Waszyngto­
nu dopiero o godzinie 2.00 w nocy. Ponieważ wcześniej
Shafter wysłał wiadomość o ataku Hiszpanów, sugerującą,
iż zdołali oni przedrzeć się na zachód, w Białym Domu
panowała niezwykle nerwowa atmosfera. Treść raportu
Sampsona wprawiła wszystkich w euforię. Dzień święta
narodowego 4 lipca można było obchodzić uroczyście
i radośnie. Przypomniano, iż podczas wojny secesyjnej,
w 1863 roku, informacje o przełomowych zwycięstwach
pod Gettysburgiem i Vicksburgiem również dotarły do
stolicy 4 lipca.
Jeńcy hiszpańscy, których systematycznie wyławiano
z wody bądź podejmowano z plaży, byli traktowani z du­
żym szacunkiem. Hiszpanie oczywiście woleli dostać się
w ręce Amerykanów niż Kubańczyków. Admirałowi Cer-
verze i ocalałym dowódcom okrętów pozwolono na za­
chowanie broni białej. Stopniowo wszyscy zostali prze­
transportowani na pokład pancernków i flagowego krążo­
wnika „New York".
Wieczorem Cerverze pozwolono na wysłanie długiego
telegramu do gubernatora Blanco z opisem przebiegu wy­
darzeń. Ten odpowiedział nazajutrz także za pośrednic­
twem Amerykanów. Gubernator gratulował dowódcom,
oficerom i marynarzom ich poświęcenia i bohaterstwa
w walce. Wyrażał również pogląd, iż gdyby wybrano inny
czas na próbę przebicia się przez blokadę, rezultat walki
okazałby się bardziej pomyślny. Stanowiło to początek
długiej debaty w Hiszpanii na temat przyczyn klęski.
Jeszcze 3 lipca w godzinach wieczornych większość jeń­
ców przeniesiono na pokład trzech krążowników pomoc­
niczych „Harvard", „St. Louis" i „Solace". Miały prze­
transportować ich do obozów na terenie Stanów Zjedno­
czonych. Nocą 4 lipca na „Harvardzie" doszło do tragi­
cznego wypadku. Jeńców trzymano na pokładzie w spec­
jalnie wydzielonej dla nich strefie. W środku nocy jeden
z nich wstał i zrobił kilka kroków w kierunku linii wy­
znaczającej granicę strefy. Młody żołnierz z ochotniczego
pułku z Massachusetts, który pełnił wartę, wydał polece­
nie, aby jeniec usiadł. Hiszpan oczywiście nie zrozumiał
angielskiej komendy. Wartownik nie wytrzymał nerwowo
i strzelił. Jeniec padł zabity. Hiszpanie, nie wiedząc, co się
stało, i widząc leżącego kolegę, zaczęli wstawać i iść w kie­
runku wartownika. Nadbiegli inni żołnierze i oddali salwę
w tłum jeńców. Czterech z nich zginęło, a 14 zostało
rannych. Wielu jeńców spodziewając się najgorszego wy­
skoczyło za burtę. Wyłowienie ich w ciemnościach nocy
okazało się wielce skomplikowane, ale ostatecznie urato­
wano wszystkich. Dochodzenie w sprawie strzałów ciąg­
nęło się wiele miesięcy. W końcu uznano, iż wartownik nie
zawinił całej sytuacji, ale była ona nieszczęśliwym zbiegiem
okoliczności.
Jeńców umieszczono w obozach w Norfolk w stanie
Wirginia i Portsmouth w stanie New Hampshire. Admirał
Cervera otrzymał do swej dyspozycji dom na terenie Aka­
demii Marynarki Wojennej w Annapolis (Maryland). Stał
się tam niezmiernie popularną osobistością. Udzielał wy­
wiadów, wygłaszał odczyty. Jak żartowano, niewiele bra­
kowało, a otrzymałby propozycję objęcia profesury. Po
zawarciu rozejmu wszystkich jeńców odesłano do Hisz­
panii.
Zwycięstwo w bitwie morskiej u wybrzeży Santiago
miało bardzo istotne konsekwencje strategiczne. Hiszpania
straciła jedyny atut, jaki znajdował się w jej ręku. Amery­
kanie zyskali całkowitą swobodę operacyjną. Nie mieli już
obaw o bezpieczeństwo własnych linii komunikacyjnych.
Mogli planować przeprowadzenie kolejnych operacji de­
santowych. W grę mógł wchodzić nawet atak na wybrzeża
Hiszpanii.
KAPITULACJA

Noc z 1 na 2 lipca dla obu stron w okopach przed


Santiago upłynęła na gorączkowym umacnianiu pozycji.
Stanowiska Hiszpanów rozciągały się zaledwie 500 metrów
od opanowanych przez Amerykanów szczytów San Juan.
Obrońcy przygotowywali wszystkie zabudowania na skra­
ju miasta do rozmieszczenia stanowisk ogniowych. Cen­
tralną pozycję stanowił kamienny fort Canosa, w którym
przed bitwą mieścił się punkt dowodzenia Linaresa. Po
odejściu marynarzy z eskadry Cervery naprzeciwko głów­
nych sił amerykańskich znajdowało się chwilowo zaledwie
300 żołnierzy. Dowodzący obroną generał Toral zdołał
jednak stopniowo zwiększyć obsadę najbardziej zagrożo­
nych odcinków. Całej, kilkunastokilometrowej linii na
wschód od Santiago broniło 5,5 tysiąca żołnierzy. Stwo­
rzono też, stacjonujący w mieście, prawie tysiąc osobowy
odwód, mogący podjąć kontratak w wypadku przerwania
linii obrony. Reszta wojsk wciąż znajdowała się na za­
chodnim brzegu zatoki oraz w fortyfikacjach Morro i So­
capa. Ponad 2 tysiące żołnierzy przebywało w szpitalach.
Hiszpanie z niecierpliwością oczekiwali nadejścia odsieczy
z Manzanillo.
Przez całą sobotę 2 lipca i przedpołudnie 3 lipca trwał
intensywny pojedynek strzelecki i artyleryjski. Ameryka­
nie, mimo znacznej przewagi liczebnej, nie potrafili zmusić
Hiszpanów do milczenia. Co więcej, ogień nielicznych
dział obrońców okazał się niekiedy bardziej skuteczny od
ostrzału baterii Caprona i Grimesa. Amerykanie nie dys­
ponowali wsparciem cięższej artylerii. Nawet dział, które
znajdowały się na statkach transportowych nie zdołano
wyładować na czas. Zresztą do końca walk nie dotarły one
na pierwszą linię frontu.
Wśród żołnierzy sił inwazyjnych zrodziła się psychoza
strachu przed atakami lojalistów kubańskich. Ich obecność
widziano w każdym prawie miejscu. Strzelcy wyborowi
mieli zajmować pozycje na drzewach i razić tyły oraz
szlaki zaopatrzeniowe. Prawie we wszystkich pułkach wy­
dzielono specjalne oddziały, które bezustannie poszukiwa­
ły ukrytych dywersantów. Nie zdołano jednak ująć żad­
nego z nich (poza zwiadowcami wysłanymi z Santiago na
rekonesans). Dla wielu oddziałów 2 lipca okazał się równie
ciężki, jak poprzedni. Brak dostaw, odpowiedniej ilości
prowiantu i amunicji oraz słabe zabezpieczenie przed og­
niem przeciwnika sprawiały, iż wielu dowódców z ulgą
przyjęłoby rozkaz o wycofaniu się w bardziej bezpieczne
miejsce.
Teodor Roosevelt tak przedstawiał sytuację swego puł­
ku: „Po ustaniu trzydniowej bitwy [1-3 lipca] zaczęliśmy
dostawać żywność regularnie, lecz nie była ona odpowied­
nia do podzwrotnikowego klimatu i sprowadzała różne
choroby. Nie mogliśmy już patrzyć na soloną wieprzowi­
nę. Kilkakrotnie podczas oblężenia posyłałem na wybrzeże
po groch, pomidory itp. Dostarczał nam tych prowizji
Czerwony Krzyż lub okręty transportowe stojące w porcie.
Mój pułk był bardzo wycieńczony złym pożywieniem
i trudami, ale inne pułki jeszcze gorzej. Ma się rozumieć,
znosilibyśmy te przykrości jako rzecz naturalną, gdyby
wynikały z konieczności, ale żołnierze wiedzieli, że muszą
cierpieć za nieudolność i opieszałość intendentury, toteż
sarkali głośno [...]
Podczas rokowań i chwilowego zawieszenia broni, tak
samo jak podczas bitwy, utrzymywaliśmy ciągłą baczność.
Co czwarty żołnierz czuwał kolejno w szańcach, inni spali
przy nim lub za nim na karabinach"1.
Również według opinii generała Shaftera zwycięstwo
w bitwie 1 lipca nie poprawiło zbytnio położenia taktycz­
nego jego oddziałów. Co więcej, znacznie wydłużyły się
linie komunikacyjne, których długość i niedogodność spra­
wiły już dostatecznie dużo trudności. Gdy do głównodo­
wodzącego spłynęły pełne raporty dotyczące strat podczas
walk 1 i 2 lipca, nabrał on przekonania, iż za wszelką cenę
należy uniknąć szturmu na hiszpańską trzecią linię obrony.
Z generałem Wheelerem rozważał możliwość ataku na
umocnienia Morro, lecz szybko uzgodniono, że ewentual­
ne natarcie zakończy się równie krwawo, jak atak na
Santiago. Shaftera niepokoiło także, iż oba jego skrzydła
pozostawały prawie całkowicie odsłonięte. Na południu
istniała luka pomiędzy oddziałami skupionymi przed San­
tiago a brygadą ochotniczą z Michigan, zajmującą pozycje
przy brzegu wzdłuż koryta rzeki Aguadores. Na północy
skrzydło Shaftera ubezpieczali teoretycznie powstańcy ku­
bańscy. Otrzymali oni jednak jednocześnie zadanie zablo­
kowania marszu kolumny z Manzanillo, co wykluczało
skoncentrowanie większych sił w sąsiedztwie Ameryka­
nów. Według pesymistycznych obliczeń sztabu korpusu
Hiszpanie mogli teoretycznie nawet otoczyć wojska inwa­
zyjne. W San Luis, oddalonym zaledwie o 40 kilometrów
na wschód od Santiago, znajdowało się 3,5 tysiąca żoł­
nierzy przeciwnika. W Holguin stacjonowało ich prawie
8 tysięcy, a w okolicach Guantanamo 6 tysięcy. Do tego
dochodziła kolumna z Manzanillo, której liczebność zna­
cznie przeceniano. Obliczenia te nie oddawały wszakże
rzeczywistego położenia stron. Nawet lepiej wyposażone
i zorganizowane oddziały amerykańskie miały ogromne
problemy logistyczne na stosunkowo krótkim odcinku

1 Roosevelt, op. cit., s. 78-79.


Siboney-Santiago. Dla Hiszpanów pokonanie odległości dzie­
lących ich od Santiago było zupełnie nierealne. Shafter powa­
żnie jednak traktował ewentualność pojawienia się ich na polu
walki, co dodatkowo napełniało go pesymizmem. Nie
uzwzględniał on natomiast zupełnie defetystycznych nastro­
jów panujących w oblężonym mieście oraz ogromnych prob­
lemów, jakie mieli Hiszpanie z zaopatrzeniem, wodą czy
rannymi.
2 lipca po bezowocnej wymianie listów z Sampsonem
Shafter zwołał na godzinę 19.00 naradę dowódców dywizji,
aby rozważyć możliwość odwrotu z San Juan. Zastanawiano
się nad ewentualnością wycofania się i zajęcia nowych pozy­
cji w okolicach El Pozo. Linie komunikacyjne zostałyby w ten
sposób skrócone, co poprawiłoby zaopatrzenie. Oddalenie od
umocnień hiszpańskich spowodowałoby zmniejszenie strat.
Mimo tych argumentów, większość obecnych generałów opo­
wiedziała się za pozostaniem na wzgórzach San Juan. Odwrót
musiłby odbywać się w bardzo niedogodnych warunkach
i mógłby przerodzić się w bezwładną ucieczkę. Na szwank
wystawiony byłby też prestiż armii amerykańskiej, która
zaledwie dzień po zwycięstwie wycofuje się ze zdobytych
pozycji.
Shafter zdecydował się ostatecznie poniechać planu od­
wrotu. W telegramie do Waszyngtonu wspomniał jedynie
o takiej ewentualności. W Białym Domu wywołało to kon­
sternację. W przesłanej odpowiedzi generał otrzymał teore­
tycznie wolną rękę do podejmowania decyzji, jednocześnie
stanowczo odradzano mu wycofywania się ze zdobytych
wzgórz. O politycznych implikacjach takiego rozwoju
sytuacji McKinley wolał nawet nie myśleć. Sekretarz
wojny, Russel Alger, obiecał natychmiastowe przesłanie
na Kubę nowych pułków ochotniczych. Prosił również
Shaftera o dokładne określenie, jakie siły są mu potrzeb­
ne, przygotowano bowiem równolegle oddziały do inwazji
na Puerto Rico. Gdyby sytuacja w okolicach Santiago
okazał się istotnie tak dramatyczna, to inwazja musiałaby siłą
rzeczy zostć odroczona. Zpowiedziano również przyjazd na
Kubę głównodowodzącego wojsk amerykańskich, generała
Milesa. Nie miał on przejmować komendy od Shaftera, a je­
dynie sprawdzić położenie wojsk. W Waszyngtonie general­
nie odczuwano niedosyt informacji. O niektórych faktach
dowiadywano się nawet z gazet.
Teodor Roosevelt, pisząc po latach pamiętniki, bardzo ostro
skrytykował Shaftera za błędy organizacyjne, powszechny
bałagan i brak inicjatywy. Tylko dzięki przedsiębiorczości
poszczególnych dowódców pułków zmniejszano skutki chao­
su zaopatrzeniowego. O powadze sytuacji lepiej jednak świad­
czą listy Roosevelta pisane w okopach przed Santiago. Oprócz
krytyki dowództwa przedstawiał on w nich dramatyczne poło­
żenie własnych żołnierzy pozbawionych w krańcowych wypad­
kach prowiantu przez kilka dni.
W niedzielę, 3 lipca, podczas porannej rozmowy z Shaf­
terem jego adiutant, podpułkownik McClernand, zasugerował
generałowi wysłanie do Santiago parlamentariusza z propozy­
cją kapitulacji miasta. Shafter zgodził się z tym pomysłem
i polecił przygotowanie stosownego pisma. O godzinie 8.30
dostarczono je Toralowi. W razie odmowy kapitulacji miasto
miało zostać ostrzelane. Amerykanie proponowali, aby wszys­
cy cudzoziemcy i cywilni mieszkańcy Santiago opuścili je do
godziny 10.00, 4 lipca. Dalsze rozmowy miały być prowadzo­
ne za pośrednictwem konsuli państw neutralnych przebywają­
cych w mieście.
W czasie gdy żądanie kapitulacji było dostarczane Toralo­
wi, eskadra Cervery zaczynała przemieszczać się w kierunku
wyjścia z zatoki na pełne morze. Z drugiej strony w każdym
momencie oczekiwano pojawienia się oddziałów z Manzanil­
lo. Toral wiedział, iż od miasta dzieli je już niewielka
odległość. 2 lipca za pomocą heliografu otrzymano wiado­
mość, iż wejdą one do Santiago najprawdopodobniej w ciągu
24 godzin.
Trzeciego lipca rano dowodzący odsieczą pułkownik
Escario usłyszał odgłosy silnej kanonady dochodzącej z re­
jonu Santiago. Sądząc, iż to Amerykanie przypuścili
szturm na miasto, wydzielił ze swych sił oddział specjalny,
który miał dotrzeć do celu przed zasadniczą kolumną
i taborami, aby wziąć jeszcze udział w walce. W jego skład
weszła cała kawaleria, najlepszy batalion piechoty oraz
oba działa, jakimi dysponowano. Escario pomylił się oczy­
wiście biorąc odgłosy bitwy morskiej za szturm na miasto.
Oddział wydzielony osiągnął granice Santiago tuż przed
godziną 15.00. Stopniowo nadciągały za nim pozosta­
łe jednostki. Tabor dotarł szczęśliwie już po godzinie
22.00.
Widok żołnierzy przybyłych z odsieczą okazał się mało
zachęcający. W większości byli wyczerpani wielodniowym,
forsownym marszem i nieustannymi potyczkami z Kubań-
czykami. Mimo prób powstańcy nie zdołali zatrzymać
marszu kolumny. Jej dotarcie do miasta wywołało głośną
polemikę pomiędzy dowództwem amerykańskim a kubań­
skim. Shafter obciążył winą za przedarcie się odsieczy
powstańców i osobiście generała Garcię. W istocie zgodnie
z wcześniejszą umową Kubanczycy mieli powstrzymywać
marsz Escario. Dowódca amerykański nigdy jednak nie
pozwolił na pełną koncentrację sił powstańczych, upierając
się, aby dość pokaźne siły zabezpieczały prawe skrzydło
jego korpusu. W tej sytuacji Garcia nie miał praktycznie
szansy na zablokowanie drogi. Opóźnienie marszu i tak
było dużym sukcesem, zwłaszcza biorąc pod uwagę prze­
wagę uzbrojenia i wyposażenia Hiszpanów. W dużym
stopniu zasługą Kubańczyków było to, iż w decydującym
dniu natarcia na San Juan i El Caney pozycji tych broniło
kilkuset, a nie kilka tysięcy żołnierzy.
Jeszcze 2 lipca sztab Shaftera rozważał ewentualność
skierowania całej lub części dywizji Lawtona na pomoc
powstańcom. Do realizacji tego nigdy nie doszło i Escario
spokojnie wkroczył do Santiago. Mimo przemęczenia jego
żołnierze stanowili istotne wzmocnienie obrony i zostali
skierowani na najbardziej niebezpieczne odcinki frontu
między innymi do fortu Canosa.
Od momentu porażki w walkach z kolumną z Manzanil­
lo stosunki pomiędzy Amerykanami a Kubańczykami zna­
cznie się pogorszyły. Shafter doszedł do przekonania, iż
oddziały miejscowe są bezwartościowe i niezdolne do wy­
korzystania na froncie. Tak też relacjonowała wydarzenia
prasa amerykańska, co przyczyniło się do powstania nega­
tywnego wyobrażenia opinii publicznej na temat powstań­
ców. Znamienne, iż podzielali je prawie wszyscy współcze­
śni, co znalazło oddźwięk w pamiętnikach i wspomnie­
niach z okresu wojny.
Już po wejściu do Santiago pierwszych oddziałów Es­
cario Toral przesłał Amerykanom odpowiedź odrzucającą
sugestię kapitulacji. Shafter ponowił propozycję w ponie­
działek 4 lipca, przesyłając jednocześnie informacje na
temat zagłady eskadry admirała Cervery. Poinformował
też, iż na wniosek konsulów państw neutralnych zgodził
się na przedłużenie zawieszenia broni do południa 5 lipca.
Miało to umożliwić ewakuację ludności cywilnej z miasta.
Święto 4 lipca wszystkie oddziały amerykańskie obcho­
dziły bardzo uroczyście. Powszechnie zdawano sobie spra­
wę, iż po rozbiciu Cervery zdobycie miasta jest już wyłącz­
nie kwestią czasu oraz że należy raczej oczekiwać jego
kapitulacji niż szturmu. Orkiestry pułkowe grały znane
marsze z okresu wojny secesyjnej. Repertuar obejmował
zarówno pieśni Konfederatów, jak i wojsk Unii, co miało
symbolizować ostateczne przekreślenie podziałów sprzed
30 lat. Jedynie pogoda nie dostosowała się do sytuacji,
ponieważ jak zwykle padał ulewny deszcz. W ciągu kilku
dni pozycje na wzgórzach San Juan zostały na tyle już
umocnione, iż nie groziła obawa o ich bezpieczeństwo.
Stopniowo ściągnięto również nowe działa, mogące wspie-
rać ewentualny atak na miasto. Shafter przemieścił też
niektóre ze swych jednostek, aby zabezpieczyć skrzydła
i rozbudować pozycje na południe i północ od drogi El
Pozo-Santiago. Ostatecznie odcięto dopływ wody do mia­
sta. Nie miało to jednak bezpośredniego wpływu na sytua­
cję obrońców, ponieważ posiadali dość pokaźne zapasy
wody pitnej. Generalnie jednak los miasta wydawał się być
przesądzony.
Czwartego lipca rozpoczęła się ewakuacja mieszkańców
Santiago. Shafter podjął decyzję, iż wszyscy, którzy zechcą
je opuścić, winni udać się do El Caney. Nie oczekiwano, iż
liczba uchodźców będzie tak duża. Łącznie w El Caney
znalazło się prawie 20 tysięcy ludzi. Już sam ich pochód
budził uczucie grozy. Osoby starsze, kobiety i dzieci w dłu­
giej linii wolno posuwały się w kierunku zabudowań wio­
ski. Nic nie zostało przygotowane na ich przyjęcie. W El
Caney znajdowało się zaledwie około 200 domów. Część
z nich została zniszczona podczas szturmu i ostrzału ar­
tyleryjskiego. Nie zdołano też pogrzebać wszystkich zabi­
tych w walkach 1 lipca. Największy problem stanowiło
oczywiście dostarczenie prowiantu dla uchodźców oraz
zapewnienie im choć minimum opieki medycznej. Było to
tym istotniejsze, ponieważ u wielu osób stwierdzono ob­
jawy malarii, biegunki i żółtej febry. Sztab V korpusu,
który nie potrafił zorganizować dostaw dla własnych żoł­
nierzy na pierwszej linii frontu, stanął teraz przed dodat­
kowym zadaniem nakarmienia 20 tysięcy uchodźców.
Okazało się to niewykonalne i wiele osób głodowało.
Dopiero po wielu dniach wypracowano sprawniejszy sys­
tem dostarczania prowiantu.
W Santiago pozostało około 5 tysięcy mieszkańców,
którzy mimo obaw o ostrzał artyleryjski zdecydowali się
na ten krok. Miasto wyglądało jak wymarłe. Prawie wszys­
tkie sklepy zostały zamknięte. Drzwi i okna były poza­
bijane deskami, aby uchronić zgromadzony towar przed
grabieżą. Brak żywności powodował, iż jedzono nawet
mięso psów i kotów. Ulice opustoszały, z rzadka przemie-
szczały się nimi oddziały wojskowe. Tym, którzy zostali
doradzano nieopuszczanie domów. Mimo patroli żandar­
merii, zdarzały się wypadki plądrowania opuszczonych
miejsc. Szczególnie aktywne były w tej dziedzinie luźne
oddziały lojalistów kubańskich. W ich szeregach masowo
szerzyła się dezercja. Aby ograniczyć jej rozmiary, Toral
wydał rozporządzenie, według którego wszystkim zła­
panym na grabieży lub dezercji groziło natychmiastowe
rozstrzelanie.
Mimo kłopotów generał Toral ponownie odmówił kapi­
tulacji. Hiszpanie najbardziej obawiali się, iż admirał
Sampson podejmie próbę przebijania się w głąb zatoki.
Znając słabość umocnień postanowiono dokończyć nieja­
ko dzieło Hobsona i zablokować kanał wodny. Do wyko­
nania zadania wyznaczono stary krążownik „Reina Mer­
cedes". W nocy z 4 na 5 lipca wpłynął on w kanał wodny
i rozpoczął niezbędne manewry. W tym momencie otwo­
rzyły ogień pancerniki „Texas" i „Massachusetts". Ostrzał
nie był zbyt celny i Hiszpanom udało się zająć wyznaczoną
pozycję. W momencie gdy rozpoczęto zatapianie okrętu,
fale uniosły go niespodziewanie w bok. W efekcie krążow­
nik również nie zblokował toru wodnego. Admirał Samp­
son daleki był jednak od myśli przebijania się przez kanał.
Teraz, gdy eskadra hiszpańska przestała istnieć, ryzykowa­
nie zatopienia bądź uszkodzenia okrętów nie było już
konieczne. W rozumowaniu dowódcy floty Santiago stra­
ciło znaczenie strategiczne i stało się drugorzędnym teat­
rem działań. Pancerniki i krążowniki należało już przygo­
towywać do podjęcia potencjalnych działań w Europie,
a nie ryzykować w imię zmniejszenia hipotetycznych strat
armii.
W tym czasie Shafter kontynuował negocjacje z Hisz­
panami. Uzgodniono częściową wymianę jeńców. 5 lipca
obrońcom miasta przekazano kilkunastu oficerów i żoł­
nierzy, którzy dostali się w ręce Amerykanów podczas
poprzednich walk. Odesłano też kilku rannych. Dzień
później Hiszpanie zwolnili z niewoli Hobsona i członków
jego załogi. Gdy przekraczali linię okopów amerykań­
skich, zgotowano im wielką owację. Hobson, nieco za­
skoczony, stwierdził, iż stał się bohaterem narodowym,
O wywiady z którym rywalizowały największe gazety. Za­
równo dowódcy armii, jak i admirał Sampson przyjęli
załogę „Merrimaca" z wielką atencją. W następnych mie­
siącach Hobson został przedstawiony prezydentowi.
W Waszyngtonie mimo radości zwycięstwa w bitwie
morskiej narastał niepokój dotyczący rozwoju sytuacji na
lądzie. Raporty z kwatery Shaftera przedstawiły sytuację
w dość ciemnych barwach. Dowódca V korpusu wyraźnie
nie wierzył w możliwość zwycięstwa i przeceniał wielkość
sił obrońców. Sztab korpusu nie mógł też porozumieć się
z marynarką wojenną w sprawie przyszłej wspólnej akcji
przeciw fortyfikacjom nadbrzeżnym. Obie strony odwołały
się do swych zwierzchników w Waszyngtonie - sekretarza
wojny i sekretarza marynarki wojennej. Znamienne, iż
zajęli oni analogiczne pozycje jak ich „reprezentanci" na
Kubie. Naval War Board wyraźnie poparł Sampsona
1 przekonł sekretarza marynarki, iż o ustąpieniu nie może
być mowy. Departament Wojny, ze swej strony, doradzał
Shafterowi zakupienie jakiegoś statku i samodzielne pod­
jęcie próby przebicia się przez kanał wodny. Postawiony
wobec konieczności wyboru McKinley przesłał na ręce
Shaftera enigmatyczny telegram zawierający polecenie ścis­
łego uzgadniania z flotą przyszłych akcji. Nie przesądzał
jednak kwestii wyboru kierunku przyszłego ataku. Zarów­
no Sampson, jak i Shefter mogli interpretować to na swoją
korzyść. Prezydentowi zależało najbardziej na szybkim
zdobyciu miasta, tak aby można było wykorzystywać ten
fakt w zbliżających się wyborach do Kongresu.
Szóstego lipca kapitan French E. Chadwick ze sztabu
admirała Sampsona zaproponował podjęcie wspólnych
działań polegających na jednoczesnym zaatakowaniu for­
tyfikacji broniących toru wodnego. Jego propozycje na­
wiązywały do planu Sampsona jeszcze sprzed bitwy o San
Juan. Piechota morska ściągnięta z Guantanamo może
zaatakować wzgórze Socapa, a oddziały Shaftera rozwiną
natarcie na Morro. Po opanowaniu wybrzeży marynarze
rozbroją miny i torpedy, co pozwoli okrętom wojennym
na bezpieczne wejście do zatoki. Jednocześnie Chadwick
proponował przedłużenie zawieszenia broni do 9 lipca, tak
aby dać Toral owi czas na uzyskanie zgody swego rządu na
kapitulację. Gdyby zdecydował się on na kontynuację
obrony, pancerniki Sampsona rozpoczną z najcięższych
dział ostrzał Santiago. Chadwick napisał projekt listu do
dowódcy hiszpańskiego, przedstawiając mu alternatywę:
kapitulacja lub bombardowanie. Shafter przekazał pismo
Toralowi.
Hiszpanie nadesłali odpowiedź 8 lipca. Toral odrzucił
możliwość kapitulacji, proponując w zamian zawarcie
układu, według którego Hiszpanie opuszczą i przekażą
Shafterowi Santiago, a ten zagwarantuje im swobodny
odwrót do oddalonego o 120 kilometrów Holguin. W dal­
szej części pisma Toral przypominał, iż jego żołnierze
rozmieszczeni są w okopach na rogatkach miasta znaj­
dujących się o 500-600 metrów od Amerykanów, więc
ostrzał Santiago nie może im zagrozić. Armia hiszpańska
po wielu latach przebywania na Kubie uodporniona jest
też na choroby tropikalne, które z pewnością zaatakują
siły inwazyjne. Po opuszczeniu miasta przez ludność cywil­
ną obrońcy dysponują o wiele większą ilością prowiantu
i wody, co pozwala na kontynuowanie walki.
Zawieszenie broni przedłużono o dzień. Shafter przeka­
zał niezwłocznie treść hiszpańskiego pisma do Waszyng­
tonu z sugestią przyjęcia propozycji Torala. Argumen­
tował, iż zapewnia ona przejęcie pełnej kontroli nad por­
tem, pozwala na powrót ludności cywilnej, uchroni miasto
przed zniszczeniem w wyniku ewentualnego ostrzału z mo­
rza, zwalnia wreszcie jego siły przed wybuchem epidemii
i pozwoli użyć je na przykład podczas inwazji na Puerto
Rico. W Białym Domu doszło do konsternacji. Zgoda na
ewakuację miasta i wypuszczenie jego garnizonu na pewno
spotkałaby się z krytyką i mogła narazić na szwank
reputację administracji McKinleya. Dlatego Shafter otrzy­
mał kategoryczne polecenie domagania się i zaakceptowa­
nia jedynie bezwarunowej kapitulacji. Jednocześnie pono­
wnie obiecano przesłanie posiłków.
Departament Wojny stopniowo rozwiązywał problemy
związane z dostarczaniem zaopatrzenia i przewożenia od­
działów na Kubę. Po wyruszeniu pierwszej floty inwazyj­
nej okazało się, iż nie można znaleźć nowych statków,
które nadawałyby się do transportu wojska. Armatorzy
nie chcieli ich wynajmować obawiając się utraty jednostek.
Ustawa Kongresu zabroniła zaś wynajmowania statków
pływających pod obcymi banderami. Do Port Tampa nie
powróciły też statki, którymi do Santiago płynął korpus
Shaftera. Nie zostały one po prostu do końca rozładowane
i czekały cały czas na redzie Siboney. Z pewną pomocą
przyszła marynarka wojenna oddając do dyspozyq'i Depar­
tamentu Wojny kilka transportowców. Problem rozwiązał
dopiero sekretarz wojny Alger, powierzając biznesmenowi
z Detroit, Frankowi J. Heckerowi, zadanie kupienia kilku­
nastu statków. Między 20 czerwca a 25 lipca znalazł on 14
jednostek nadających się do służby transportowej i nabył
je za 16 milionów dolarów. „Nierozwiązywalny" problem
dostarczania zaopatrzenia natychmiast przestał istnieć. Do
Siboney dowieziono nowe pułki ochotnicze, artylerię oraz,
co najistotniejsze, sprzęt medyczny.
Już po pierwszych starciach okazało się, iż korpus in­
wazyjny jest fatalnie przygotowany do opieki nad rannymi
i chorymi. Na szczęście dla Shaftera epidemia malari
rozwinęła się już po kapitulacji Santiago. Żółta febra
mimo powszechnych obaw, nigdy nie stała się poważniej-
szym problemem. Obie choroby nagminnie mylono. Naj­
częściej występujące objawy malarii polegały na nagłym
skoku gorączki do 39-40 stopni, mdłościach, wymiotach
bólu głowy i biegunce. Często po 3-5 dniach objawy
ustępowały. Rekonwalescenci długo jednak dochodzili do
formy i przydatność ich na linii frontu stawała się prob­
lematyczna. Za bałagan i niedoskonałość organizacji polo-
wej służby zdrowia obwiniano powszechnie Shaftera i jego
sztab.
10 lipca po przybyciu dwóch nowych pułków ochot­
niczych: 1 z Illinois i 1 z Dystryktu Columbia (Waszyng­
ton), zamknięto wreszcie lukę dzielącą oddziały Shaftera
od jednostek z Michigan stacjonujących nad morzem.
Kubańczycy ostatecznie okrążyli miasto i zatokę od pół­
nocy i zachodu. Na tyłach rozmieszczono dwie nowe
baterie artylerii. Lepiej zaczęło też funkcjonować zaopat­
rzenie. Nieszczęściem dla Amerykanów, wieczorem tego
dnia nadciągnęła potężna tropikalna burza. Ulewny
deszcz zmienił drogę Santiago-Siboney w rwący potok,
co ponownie uniemożliwiło dostarczenie żywności na li­
nię frontu.
Ponieważ Toral nie przyjął propozycji bezwarunkowej
kapitulacji, a Amerykanie nie zaakceptowali pomysłu ewa­
kuacji Santiago, 10 lipca o godzinie 16.00 okręty Sampsona
rozpoczęły ostrzał miasta z dział średniego kalibru. Brały
w nim udział tylko dwie jednostki: „Brooklyn" i „Indiana".
Po wystrzeleniu kilkudziesięciu pocisków oddaliły się one
od brzegów. Bardziej skoncentrowany ostrzał nastąpił w na­
stępnym dniu. 11 lipca miasto bombardował również flago­
wy krążownik „New York". Ostrzał trwał od godziny 9.27
do 14.00. Już po zakończeniu działań specjalna komisja
ustaliła, iż precyzja ognia pozostawiała wiele do życzenia.
46 celnych pocisków zniszczyło 77 domów. Wiele ładun­
ków wpadło jednak do zatoki lub eksplodowało daleko
poza celem. Działa hiszpańskie z Morro i Socapa anemicz­
nie odpowiadały na ogień przeciwnika. Wiele z ich stano­
wisk zostało zniszczonych lub uszkodzonych w czasie po­
przednich walk. Jednocześnie z ostrzałem miasta trwał
pojedynek ogniowy wzdłuż całej linii frontu. Najcięższe
walki toczyły się wzdłuż koryta rzeki Aguadores, gdzie
Hiszpanie stracili 7 zabitych i 47 rannych.
Około godziny 17.00 walki ustały. Uzgodniono nowe
zawieszenie broni. Okazało się ono ostatnim - do pod­
pisania układu kapitulacyjnego nie wznawiano już walk.
Admirał Sampson skoncentrował na wszelki wypadek wię­
kszość ze swych okrętów przed wejściem do zatoki. Do
„Brooklynu", „Indiany" i „New Yorku" dołączyły „Ore­
gon" i „Massachusetts". Odpowiadając na krytykę armii
dotyczącą miernych efektów ostrzału 10 i 11 listopada,
admirał argumentował, iż używano jedynie dział średniego
kalibru. Teraz w walkach wziąć mogą udział wszystkie
jednostki i artyleria najcięższego kalibru.
Jedenastego lipca Alger przesłał Shafterowi interesującą
depeszę. Po ponownym zawarciu rozejmu może on zapro­
ponować Toralowi nowe warunki kapitulaq'i: generał pod­
daje swoje wojska, a rząd amerykański pokrywa wszystkie
koszty ich natychmiastowego transportu do Hiszpanii.
Z punktu widzenia Amerykanów rozwiązanie takie miało
same zalety: zakończenie walk następowało przed spodzie­
wanym wybuchem epidemii, wpływało demoralizująco na
pozostałe wojska hiszpańskie na Kubie, przychylnie uspo­
sabiało społeczeństwo hiszpańskie do ewentualnych roko­
wań pokojowych oraz pozwalało oszczędzić koszty utrzy­
mywania jeńców na terytorium USA.
W tym momencie na Kubę przybył generał Miles wraz
z kilku nowymi pułkami ochotniczymi. Były one teoretycz­
nie przewidziane do inwazji na Puerto Rico. Miles zapew­
nił Shaftera, iż nie pragnie przejąć od niego dowództwa
a jedynie przekonać się o rzeczywistej sytuacji na wyspie.
Zaraz po wylądowaniu generał spotkał się z Sampsonem.
Podczas rozmowy omawiano plan wspólnego ataku na
Morro i Socapa, czego zdecydowanym przeciwnikiem był
Shafter. Zgodzono się jednak, iż najpierw trzeba dokoń­
czyć rokowania z Toralem, a gdy nie przyniosą one pozy­
tywnego rozstrzygnięcia, podjąć atak.
Dwunastego lipca Hiszpanie powtórzyli swe poprzednie
propozycje opuszczenia Santiago w zamian za swobodne
przejście do Holguin. Dość nieoczekiwanie zarówno Shaf­
ter, jak i Miles zarekomendowali przyjęcie tej propozycji.
W Waszyngtonie zyskiwała ona również nowych zwolen­
ników. Tak jak poprzedno przeciwstawił się jej zdecydo­
wanie prezydent, rozumiejący negatywne polityczne impli­
kacje takiego rozwiązania. Zdanie McKinleya rozstrzyg­
nęło wątpliwości. Jednocześnie w Białym Domu toczyła się
debata na temat bezpośredniego ataku floty na zatokę.
Alger popierał zdanie Shaftera, sekretarz marynarki Long
zdecydowanie przyjmował punkt widzenia Sampsona.
Analogicznie więc jak pod Santiago również w Waszyn­
gtonie doszło do sytuacji patowej. Mógł ją rozwiązać tylko
prezydent, ten jednak nie wypowiedział się w tej sprawie.
Ostatecznie kapitulacja położyła kres debatom.
Negocjatorzy amerykańscy zaproponowali zorgani­
zowanie w następnym dniu spotkania Milesa i Shaftera
z Toralem. Hiszpanie przyjęli propozycję. 13 lipca rano,
w cieniu dużego drzewa rosnącego w połowie drogi po­
między pozycjami obu stron rozpoczęto debaty. Najwięk­
szą aktywność wykazał Miles. Powtórzył on wcześniejszą
propozycję kapitulacji i przewiezienia żołnierzy do Euro­
py. Toral nie przyjął jeszcze warunków amerykańskich,
uzyskał jedynie kolejne przedłużenie rozejmu, aby poro­
zumieć się z generałem Blanco w Hawanie i rządem
w Madrycie.
W samej Hiszpanii trwała w tym czasie debata na temat
celu kontynuacji wojny. Najbardziej wojowniczą pozycję
zajmował gubernator Blanco. Jeszcze 9 lipca zapewniał on
premiera Sagastę, iż może bronić się przez wiele miesięcy.
Stanowisko rządu było zgoła inne. Obawiano się, iż kon­
tynuacja działań zbrojnych spowoduje atak amerykański
na Puerto Rico, Wyspy Kanaryjskie, Baleary lub nawet na
sam Półwysep Pirenejski. Jednocześnie ciągłe klęski w woj­
nie groziły wybuchem zamieszek wewnętrznych pod has­
łem walki z nieudolnością rządu. Sagasta obawiał się
natomiast, iż rozpoczęcie rozmów pokojowych może wy­
wołać bunt wśród wojska.
Wpływ na zmianę stanowiska Blanco wywarła depesza
Linaresa z Santiago. Generał powoli wracał do zdrowia po
ranach otrzymanych 1 lipca. Gubernator w większym
stopniu liczył się z jego zdaniem niż z opinią Torala.
Linares przedstawił dramatyczną sytuację w oblężonym
mieście. Co prawda szeregi jego obrońców zwiększyły się
o odsiecz z Manzanillo, lecz jednocześnie na skutek dezer­
cji rozpadły się formacje lojalistów kubańskich. Nie można
było liczyć na jakąkolwiek pomoc czy wsparcie z zewnątrz.
Jedynym wyjściem pozostawała więc kapitulacja na hono­
rowych warunkach.
Po otrzymaniu wyjaśnień z Santiago Blanco przesłał do
Madrytu zapewnienie, iż jego wojska w każdych warun­
kach dochowają wierności rządowi. Jednocześnie generał
zgłosił swą dymisję ze stanowiska gubernatora Kuby.
W Madrycie Sagasta przeprowadzał intensywne konsulta­
cje z przedstawicielami głównych partii politycznych. Uzy­
skał podczas nich zgodę i zrozumienie dla podjęcia roko­
wań pokojowych. Aby ograniczyć krytykę, Sagasta roz­
wiązał 14 lipca Kortezy. Jednocześnie premier wyraził
zgodę na kapitulację Santiago oraz podjęcie rozmów po­
kojowych. W tym samym dniu Blanco przekazał tę infor­
mację Toralowi. Ten przesłał list do Shaftera proponując
podjęcie końcowych negocjacji. Uzgodniono, iż obie stro­
ny wyznaczą reprezentantów, którzy opracują ostateczny
tekst układu. Shafter powierzył prowadzenie rozmów ge­
nerałom Wheelerowi i Lawtonowi. Torala reprezentował
generał Escario (awans generalski otrzymał zaledwie przed
kilku dniami jako wyróżnienie za doskonałe dowodzenie
kolumną z Manzanillo) oraz podpułkownik Fontán. Jako
tłumacz występował wicekonsul brytyjski Robert Mason.
Już na początku rozmów stronę amerykańską zaskoczy­
ła propozycją Hiszpanów, iż kapitulacja obejmie wszystkie
jednostki dywizji Santiago. Shafter, Wheeler i Lawton nie
rozumieli początkowo, co to oznacza. Wyjaśniono im, iż
chodzi o oddziały znajdujące się w Holguin, San Luis
i przed Guantanamo. Zamiast 8-9 tysięcy żołnierzy w grę
wchodziła ewakuacja około 25 tysięcy. Amerykanie mieli­
by trudności nawet z dotarciem do tych miejscowości, nie
mówiąc już o skutecznej walce z ich garnizonami. Wspa­
niałomyślnie wyrażono jednak zgodę. Koszty ewakuacji
nie były aż tak wielkie, aby opóźniać przez nie negocjacje.
Wystąpiły też poważniejsze różnice zdań. Hiszpanie do­
magali się, aby transport do Europy odbywał się z bronią
osobistą żołnierzy. Negocjatorzy amerykańcy musieli od­
wołać się w tej sprawie do Waszyngtonu. Prezydent
McKinley, do którego należał głos decydujący, zdecydo­
wanie odrzucił ten pomysł. Wychodził on z założenia, iż
ustępstwo takie może stać się w przyszłości, na przykład
podczas kampanii wyborczej, pretekstem do kwestionowa­
nia zwycięstwa. Podczas dalszych rokowań zdołano wy­
pracować jednak kompromis polegający na transporcie
broni osobistej jednocześnie z wojskiem, ale na innych
statkach. Wychodząc z miasta żołnierze hiszpańscy mieli
złożyć broń, którą następnie Amerykanie powinni załado­
wać na statek transportowy. Do rokowań pokojowych
chciał włączyć swych reprezentantów Sampson. Shafter
zdecydowanie odrzucił ten pomysł, zbywając admirała od­
powiedzią, iż wcale nie jest pewne, czy układ zostanie
zawarty. Obecnego w kwaterze dowódcy armii kapitana
marynarki Chadwicka nie dopuszczono w ogóle do roz­
mów.
Piętnastego lipca rano Toral zebrał na naradę wszystkich
dowódców oddziałów biorących udział w obronie Santiago.
Dokonano ponownej oceny sytuacji i propozycji kapitulacji.
Wszyscy oficerowie opowiedzieli się za zawarciem porozu­
mienia, zgadzając się, iż dalsza walka nie ma szans powo­
dzenia. Podpisano wspólne oświadczenie o sytuacji w ob­
lężonym mieście. Wieczorem Toral wysłał list do Shaftera
informujący go, iż otrzymał pozwolenie z Madrytu na kapi­
tulację. 16 lipca o godzinie 16.00 rozpoczęto spisywanie
ostatecznego układu. Shafter i Toral zaakceptowali go dwie
godziny później. Wszystkie rokowania odbywały się w cie­
niu dużego drzewa, rosnącego pomiędzy pozycjami obu
stron, gdzie 13 lipca po raz pierwszy doszło do spotkania
dowódców. Uzgodniono, iż uroczystość przekazania San­
tiago odbędzie się nazajutrz rano. Zawarte porozumienie
kapitulacyjne stanowiło, iż:
„1. Działania zbrojne pomiędzy siłami hiszpańskimi
i amerykańskimi zakończą się całkowicie i ostatecz­
nie.
2. Kapitulacja będzie obejmowała wszystkie siły i mate­
riały wojenne znajdujące się na obszarze działania
dywizji Santiago.
3. Stany Zjednoczone zgadzają się przetransportować
wszystkie siły hiszpańskie z tego terytorium do Króles­
twa Hiszpanii z jak najmniejszym opóźnieniem; żoł­
nierze będą zaokrętowani, jak najszybciej będzie to
możliwe, w najbliżej położonym porcie od miejsca,
gdzie aktualnie stacjonują.
4. Oficerowie armii hiszpańskiej będą mogli zabrać ze
sobą swą broń oraz oficerowie i żołnierze zachowają
swe rzeczy osobiste.
5. Władze hiszpańskie zgadzają się rozbroić lub pomóc
amerykańskiej marynarce wojennej w rozbrojeniu
wszystkich min i innych przeszkód nawigacyjnych
znajdujących się obecnie w Zatoce Santiago de Cu.
ba i u wejścia do niej.
6. Dowódca sił hiszpańskich dostarczy bez zwłoki do­
wódcy wojsk amerykańskich pełny inwentarz uzbro­
jenia i amunicji znajdującej się na omawianym ob­
szarze oraz przedstawi zestawienie dotyczące ilości
wojsk w nim stacjonujących.
7. Dowódca wojsk hiszpańskich przed opuszczeniem
omawianego obszaru będzie miał prawo do zabra­
nia ze sobą wszystkich archiwów i dokumentów
wojskowych należących do armii hiszpańskiej stac­
jonującej w tym obszarze.
8. Oddziały wchodzące w skład armii hiszpańskiej okreś­
lane jako ochotnicze formacje lojalistów kubańskich
lub partyzanci, które mogą wyrazić chęć pozostania na
wyspie Kuba, będą mogły to uczynić pod warunkiem,
że złożą całą posiadaną broń i dadzą słowo honoru, iż
nie podniosą broni przeciwko Stanom Zjednoczonym
w dalszym trakcie obecnej wojny z Hiszpanią.
9. Wojska hiszpańskie opuszczą ze wszystkimi honora­
mi Santiago de Cuba, złożą następnie swą broń
w miejscu wspólnie uzgodnionym i będą oczekiwać
dalszych dyspozycji rządu Stanów Zjednoczonych
w stosunku do nich; obie strony rozumieją, że komi­
sarze Stanów Zjednoczonych będą zalecali, że żoł­
nierze hiszpańscy będą mogli powrócić do Hiszpanii
ze swą bronią, którą tak dzielnie walczyli.
10. Postanowienia tego dokumentu wejdą w życie na­
tychmiast po jego podpisaniu.
Przyjęte w 16 dniu lipca 1898 roku przez niżej pod­
pisanych komisarzy działających według instrukcji ich do­
wódców naczelnych oraz z aprobatą rządów.
Joseph Wheeler, Federico Escario
Generał Major, U.S.V. Generał brygady

Henry W. Lawton, Ventura Fontán


Generał Major, U.S.V. Podpułkownik Sztabu
Generalnego

John D. Miley Robert Mason


Porucznik, 2 Pułk Artylerii Tłumacz"2.

W niedzielę 17 czerwca o godzinie 9.30 generał Toral


wraz z oficerami sztabu wyjechał na spotkanie Shaftera.
Amerykanie oczekiwali na skraju swych pozycji. W poło­
wie drogi prowadzącej do Santiago, w pobliżu fortu Cano­
sa, nastąpiło spotkanie stron. Shafterowi towarzyszli wszy­
scy dowódcy dywizji, brygad i pułków oraz oficerowie
sztabu. Jak żartowali amerykańscy korespondenci praso­
wi, Shafeter po raz pierwszy ujrzał pozycje przeciwnika,
które dotychczas były dla niego tylko kolorowymi liniami
na mapach. Toral uroczyście oświadczył o kapitulacji zało­
gi miasta oraz dywizji Santiago. Panował bardzo przyjaz­
ny nastrój, a obie strony prześcigały się w uprzejmościach.
Do centrum miasta, poza świtami obu dowódców, wszedł
tysiącosobowy oddział amerykański.
W południe, na centralnym placu, przed pałacem guber-
natorskim odbyła się uroczystość spuszczenia flagi hisz­
pańskiej i podniesienia amerykańskiej. Orkiestry odegrały
hymny narodowe, a bateria Caprona oddała 21 salw.
Przebieg uroczystości zakłócił korespondent „New York
World", Sylvester Scovel, który pragnąc być na zdjęciu
upamiętniającym podniesienie flagi nad pałacem wdrapał
się na jego dach. Gdy Shafter się o tym dowiedział, polecił
„zrzucić go stamtąd", co też żołnierze z ochotą uczynili.

2 Muller, op. cit., s. 144-145.


Wściekły Scovel, głośno krzycząc, podszedł do generała
i chciał go uderzyć w twarz. Shafter zdążył się uchylić.
Dalsze ciosy zablokowali adiutanci, którzy dopiero teraz
zrozumieli, co się stało. Scovela odesłano do obozu i po­
zbawiono akredytacji. Przyglądający się całej scenie ofice­
rowie hiszpańscy byli nieco zdziwieni obyczajami panują­
cymi w armii amerykańskiej, lecz nie komentowali całego
wydarzenia.
Równolegle z Santiago Amerykanie wkroczyli do zam­
ku Morro i fortów na Socapie. Początkowo nie mogli
uwierzyć, iż przekazano im całe uzbrojenie, pytając, gdzie
ukryto inne działa i amunicję. Gdy wyjaśniono, iż artyle­
ria, jaką dysponowano, to jedynie kilkanaście muzealnych
dział i kilka nowoczesnych armat małego kalibru, oficero­
wie armii nie ukryli zadowolenia. Obawy i niechęć mary­
narki wojennej do ataku na zatokę okazały się całkowicie
nieuzasadnione. Generał Shafter uzyskał doskonały argu­
ment w swym sporze z Sampsonem. Już po kapitulacji
admirał domagał się prawa podpisania układu w imieniu
marynarki wojennej. Shafter początkowo odwołał się w tej
sprawie do Waszyngtonu, a następnie odmówił zgody,
tłumacząc, iż podpisy złożyli jedynie pełnomocnicy obu
stron. Odmówiono też zdecydownie przekazania flocie
zdobytych w Santiago statków i kanonierki „Alvarado",
twierdząc, iż stanowią one teraz własność armii. Stosunki
między obu rodzajami sił zbrojnych pogorszyły się jeszcze
bardziej. W następnych latach znalazło to oddźwięk na
łamach prasy oraz w pamiętnikach i wspomnieniach doty­
czących wojny.
Wojska hiszpańskie powoli opuszczały swe pozycje wo­
kół miasta. Żołnierze składali broń w wyznaczonych miejs­
cach i przechodzili do specjalnego obozu, jaki zbudowano
dla nich na wzgórzach San Juan. Zgodnie z umową,
Hiszpanie mieli zostać możliwie szybko przetransportowa­
ni do Europy. Departament Wojny nie dysponując włas-
nymi środkami transportu ogłosił przetarg wśród linii
żeglugowych na przewiezienie żołnierzy hiszpańskich.
Wspólna oferta angielskiej Cunard Line i niemieckiej
Hamburg-American Line opiewająca na 1,3 miliona dola­
rów (110 dolarów za transport oficera i 55 za szeregowca)
została przebita przez hiszpańską Transatlanticę, która
zaoferowała usługi za 513 860 dolarów (55 za oficera i 20
za szeregowca). Ewakuacja przebiegła bardzo sprawnie.
Pierwsi żołnierze odpłynęli 9 sierpnia, ostatni 17 września.
Łącznie do Europy przewieziono 22 864 żołnierzy i ofice­
rów. Według statystyk hiszpańskich podczas walk o San­
tiago poległo 17 oficerów i 107 szeregowych, 59 oficerów
i 556 szeregowych zostało rannych, a 7 oficerów i 116
szeregowych wziętych do niewoli.
Największym przegranym podczas ostatnich dni kampa­
nii byli powstańcy kubańscy. Shafter całkowicie wyelimi­
nował ich z rokowań kapitulacyjnych, a nawet nie wpuścił
do miasta na ceremonię jego przekazania. Generał García
przez wszystkich został zignorowany. Odbiło się to nieko­
rzystnie na przyszłych stosunkach amerykańsko-kubań-
skich, mimo iż mianowany gubernatorem wyspy generał
Wood (awans generalski otrzymał podczas trwania kam­
panii) dążył do rozładowania napięcia. García otrzymał
nawet zaproszenie do odwiedzenia Stanów Zjednoczo­
nych. Został tam z honorami przyjęty przez McKinleya.
Kubański dowódca zmarł nagle, podczas pobytu w Wa­
szyngtonie, w grudniu 1898 r. W chwili śmierci miał
71 lat.
Już po zakończeniu działań, kiedy wszyscy oczekiwali
rozkazu powrotu do kraju, wśród wojsk amerykańskich
doszło do wybuchu epidemii gorączki malarycznej. Pierw­
sze zachorowania nastąpiły już wcześniej, ale poważniejsze
rozmiary epidemia przybrała w drugiej połowie lipca. Jak
zwykle nikt nie był przygotowany na taki rozwój sytuacji.
Brakowało nie tylko lekarzy i lekarstw, lecz nawet koców
i prześcieradeł dla chorych. Do własnych żołnierzy leżą.
cych w szpitalach doszło ponad 2100 rannych i chorych
Hiszpanów, którymi też trzeba było się zająć.
Wśród dowództwa wojsk amerykańskich panowało
przekonanie, iż Murzyni, jako pochodzący z tropikalnych
obszarów klimatycznych, są odporni na malarię i żółtą
febrę. Shafter do pracy w szpitalach i pilnowania jeńców
skierował więc pułki składające się z czarnych żołnierzy.
Domagał się też przysłania z kraju czarnych pielęgniarek
i, o ile będzie można takich znaleźć, czarnych lekarzy.
Rozwój wypadków na Kubie potwierdził, iż rasowe teorie
odporności na choroby nie bardzo odpowiadały prawdzie.
Gdy 24 pułk piechoty regularnej składający się z Murzynów
został odkomenderowany do pracy w głównym szpitalu
w Siboney, liczył 15 białych oficerów i 456 żołnierzy. Po
niecałych dwóch miesiącach zaledwie 3 oficerów i 24 szere­
gowców nie przeszło przez gorączkę malaryczną. W naj­
gorszym momencie w szpitalu leżało 241 żołnierzy przewi­
dzianych teoretycznie do pracy w nim.
Do trzeciej dekady lipca sztab V korpusu niezbyt przej­
mował się epidemią. Nie informowano też szczegółowo
Waszyngtonu o rozwoju sytuacji. Dopiero po zawieszeniu
broni, gdy liczba przebywających w szpitalach gwałtownie
się zwiększyła, Shafter zaczął domagać się pomocy medy­
cznej i rozpoczęcia ewakuacji do kraju. Niewielką część
jednostek zabrał ze sobą generał Miles na podbój Puerto
Rico. Większość jego sił stanowiły jednak pułki ochot­
nicze, przybyłe z nim 11 lipca z Florydy. Departament
Wojny, nieświadomy początkowo sytuacji na wyspie, nie
śpieszył się z ewakuacją ze względu na brak środków
transportu i odpowiedniego miejsca wyładunku. Rozumia­
no, iż musi on znajdować się gdzieś na północy, poza
zasięgiem klimatu, który sprzyja chorobom tropikalnym.
Wśród żołnierzy powstała silna presja na opuszczenie Ku­
by przed spodziewanym atakiem żółtej febry. Szczególnie
ochotnicy z pułków zmobilizowanych na czas wojny za­
częli masowo wysyłać do swych lokalnych polityków pro­
śby o przyśpieszenie powrotu jednostek.
Teodor Roosevelt w liście do swego przyjaciela senatora
Henry Cabot Lodge'a w bardzo ostrych słowach opisywał
dramatyczny rozwój sytuacji. Pierwsze interwencje kon-
gresmanów i gubernatorów różnych stanów nie na wiele
się jednak zdały. Atmosferę skandalu wywołały dopiero
doniesienia prasowe o rejsie dwóch statków z rannymi
i chorymi z Kuby. Nie zapewniono im ani wystarczającej
opieki lekarskiej, ani nawet odpowiedniej ilości lekarstw.
Wszystkie gazety ostro krytykowały Departament Wojny
i dowództwo korpusu za zaniedbania.
W końcu lipca epidemia gorączki malarycznej osiągała
swój szczyt. 28 lipca w szpitalach znajdowało się 4270 żoł­
nierzy, z których 3406 cierpiało na malarię. Dopiero wów­
czas Shafter rozpoczął gwałtowne interwencje, domaga­
jąc się powrotu wojska do kraju. W Waszyngtonie oba­
wiano się z jednej strony o bezpieczeństwo dużej liczby
jeńców hiszpańskich, z drugiej zaś niektórzy członkowie
Kongresu, lękając się wybuchu epidemii w swych sta­
nach, oponowali przeciwko planom przywożenia cho­
rych żołnierzy do portów leżących w ich dystryktach.
Na Kubę przekazano więc sugestię, aby przenieść część
wojsk w głąb lądu, na tereny położone wyżej, gdzie jak
sądzono nie występuje żółta febra. Jednocześnie częste
przenoszenie obozów miało zapobiegać rozszerzaniu się
chorób. W praktyce oba pomysły okazały się całkowicie
nierealne. Linia kolejowa prowadząca w góry została
częściowo zniszczona, a sam teren przewidywany na
nowy obóz był bardziej malaryczny niż okolice Santia­
go. Przenoszenie obozów również nie wchodziło w grę ze
względu na przemęczenie żołnierzy. Jedyne co pozostawało
do zrobienia to zaostrzenie przestrzegania higieny, ścisłe
izolowanie chorych i poprawienie wyżywienia. W połowie
sierpnia kroki te przyniosły pewne efekty i ograniczenie
liczby zachorowań.
Trzeciego sierpnia z inicjatywy Shaftera odbyła się
narada dowódców dywizji i brygad, podczas której oma­
wiano rozwój sytuacji. Uznając, iż interwencje w drodze
służbowej nie przynoszą wystarczającego rezultatu,
postanowiono przedstawić położenie opinii publicznej.
Poproszono Roosevelta, aby jako najstarszy rangą oficer
ochotnik opisał sytuację w formie listu do Shaftera, któ­
rego treść zostanie nieformalnie przekazana prasie. Jed­
nocześnie zebrani oficerowie przygotują własną wersję
listu, napisaną w bardziej umiarkowany sposób. Oba listy
po dramatycznym przedstawieniu sytuacji i groźbie ogro­
mnych strat w wyniku malarii i spodziewanego ataku
żółtej febry zawierały konkluzję mówiącą o konieczności
jak najszybszej ewakuacji do kraju. Zostały one przeka­
zane Shafterowi, a następnie w „niejasnych okolicznoś­
ciach" przedostały się do korespondenta Associated
Press. 4 sierpnia znalazły się na czołówkach wszystkich
gazet.
Prezydent McKinley był wyjątkowo niezadowolony
z takiego obrotu sytuacji. Rozumiał, iż jego przeciwnicy
polityczni mogą wykorzystywać w przyszłości błędy Depar­
tamentu Wojny do krytyki jego administracji. Obawiano
się też, iż ujawnienie trudnego położenia wojsk na Kubie
może negatywnie wpłynąć na toczące się w Waszyngtonie
negocjacje dotyczące zawieszenia broni. Sekretarz wojny
Alger ze swej strony już 2 sierpnia podpisał kontrakt
z linią kolejową Long Island Railroad na przejęcie dużych
terenów należących do niej w okolicach Montauk Point,
na wschodnim skraju wyspy Long Island (około 170 kilo­
metrów na wschód od Nowego Jorku). Miejsce to wyda­
wało się dobrze odpowiadać potrzebom, miało dość chłod­
ny klimat i było słabo zaludnione. Wkrótce jednak przeko­
nano się o jego minusach.
Do Montauk Point prowadziła tylko jedna, wysłużona
linia kolejowa, zupełnie nie odpowiadająca potrzebom ar-
mii. Nie istniały też żadne budynki mogące zostać wyko­
rzystane do zakwaterowania żołnierzy. Nie było zwłaszcza
szpitala dla chorych. Departament Wojny starał się na­
tychmiast rozpocząć prace budowlane, lecz lokalni robot­
nicy, wykorzystując sytuację, zastrajkowali domagając się
wyższych stawek. Do budowy sprowadzono więc żołnierzy
z Florydy. Wszystko to zajmowało dużo czasu. Budowa
obozu, nazwanego imieniem pułkownika Wikoffa, który
poniósł śmierć na San Juan, posuwała się więc bardzo
powoli.
Krytyka i oburzenie opinii publicznej spowodowało, iż
ewakuacja z Kuby zaczęła się już 7 sierpnia. Na pierwsze
statki, jakie zdołano wysłać do Santiago, załadowano „zu­
pełnie przypadkowo" dywizję kawalerii z pułkiem Roose-
velta na czele. Gdy 14 sierpnia oddziały te wylądowały
w Camp Wikoff, okazało się, że niewiele budynków jest
gotowych i kilkudniową kwarantannę trzeba odbywać
w bardzo złych warunkach. Przez łamy gazet przetoczyła
się kolejna fala krytyki. Obóz wizytował sam prezydent
McKinley oraz sekretarz wojny Alger. Na szczęście z bie­
giem czasu sytuację zdołano na tyle poprawić, iż powraca­
jący później żołnierze mieli już znacznie lepsze warunki.
Dowództwo obozu przejął generał Wheeler. Początkowy
bałagan i brak odpowiedniej opieki lekarskej spowodował,
że aż 257 żołnierzy zmarło na choroby przywiezione z Ku­
by, już podczas pobytu w Camp Wikoff. Ewakuacja trwa­
ła przez cały sierpień i wrzesień. Formalnie V korpus
rozwiązano 3 października, kiedy ostatni żołnierze przeszli
kwarantannę i wracali do swych stałych garnizonów lub
miejsc zamieszkania. Łącznie podczas kampanii kubań­
skiej straty armii amerykańskiej wyniosły 243 zabitych
i 1445 rannych. 771 żołnierzy zmarło na skutek chorób
tropikalnych.
ZAKOŃCZENIE

Równolegle z kampanią na Karaibach wojna amerykańsko-


hiszpańska toczyła się na Dalekim Wschodzie. Filipiny,
podobnie jak Kuba czy Puerto Rico, stanowiły pozostałość
wspaniałego niegdyś imperium kolonialnego Madrytu.
W drugiej połowie XIX wieku analogicznie jak w innych
częściach państwa władza hiszpańska przechodziła tam głę­
boki kryzys. Jego efektem stał się wybuch w sierpniu 1896 r.
powstania zbrojnego przeciwko panowaniu Hiszpanii. Urząd
gubernatora Filipin sprawował wówczas generał Ramon
Blanco. Zupełnie nie potrafił on zapanować nad sytuacją
i szybko został odwołany. Na jego miejsce wysłano ener­
gicznego generała Camilo Polavieja. W krótkim stosunkowo
czasie udało mu się znacznie osłabić siły Filipińczyków. Ze
względu na brutalne metody prowadzenia wojny został
jednak zdymisjowany wkrótce po sformowaniu liberalnego
rządu Sagasty. Nowym gubernatorem mianowano generała
Fernando Prima de Rivera. Wkrótce po przybyciu do Manili
nawiązał on rozmowy z przywódcami powstania i przekonał
ich do zaniechania walki oraz dobrowolnego opuszczenia
archipelagu. W zamian za to otrzymali 800 tysięcy mek­
sykańskich pesos. Gubernator miał też ogłosić amnestię
i wypłacić ofiarom wojny dalsze 900 tysięcy pesos. To
niecodzienne porozumienie zawarte 14 grudnia 1897 r.
przeszło do historii jako układ z Biyakina-Bato.
Amerykanie w planach poświęconych spodziewanej woj­
nie z Hiszpanią przewidywali atak na okręty hiszpańskie
znajdujące się na wodach archipelagu filipińskiego. Zakła­
dano, iż będzie to działanie pomocnicze i raczej jedno­
stkowe. Nie rozważano podejmowania generalnego ataku
na Filipiny. Już na początku roku 1898 amerykańska
eskadra dalekowschodnia otrzymała polecenie przygo­
towania się na wypadek wybuchu wojny. Rozumiano, iż
pierwszym zadaniem będzie atak na eskadrę hiszpańską
znajdującą się w Zatoce Manilskiej. Flotą amerykańską
dowodził przyjaciel Teodora Roosevelta, energiczny
komandor George Dewey. Zgrupowanie jednostek, jakimi
dysponował, nie było zbyt imponujące, zwłaszcza w poró­
wnaniu z flotą atlantycką, na wschodnim Pacyfiku stano­
wiło jednak realną siłę. Największym okrętem był flagowy
krążownik pancerny „Olympia". Trzon stacjonującej
w Hongkongu eskadry stanowiły lekkie krążowniki pan-
cernopokładowe „Baltimore", „Raleigh", „Boston" oraz
kanonierki „Petrel" i „Concord". Łącznie dysponowały
one 53 działami dużego i średniego kalibru, w tym 10 ka­
libru 203 mm. Eskadrze towarzyszyło kilka okrętów po­
mocniczych. Dewey już od początku roku starał się zebrać
maksymalnie dużo informacji o siłach przeciwnika. Wia­
domości dostarczał mu konsul amerykański w Manili,
Oscar F. Williams. Komandor wysłał też na archipelag
własnych agentów, którzy pod pozorem działalności hand­
lowej starali się poznać system obrony Manili oraz roz­
mieszczenie i stan techniczny okrętów hiszpańskich.
Dwudziestego piątego kwietnia Dewey otrzymał informa­
cję o wybuchu wojny i rozkaz natychmiastowego ataku na
eskadrę hiszpańską. Komandor zdecydował poczekać jesz­
cze dwa dni u wybrzeży Chin na powrót konsula Williamsa,
aby uzyskać od niego najnowsze informacje dotyczące prze­
ciwnika. Spotkanie nastąpiło rano 27 kwietnia. Według
Williamsa cała flota hiszpańska skoncentrowała się w Subic
Bay, 48 kilometrów na północ od Zatoki Manilskiej. Miano
tam oczekiwać na pojawienie się Amerykanów i pod osłoną
fortyfikacji nadbrzeżnych i min podjąć walkę. Dewey po­
stanowił nie zwlekać ani chwili dłużej. O godzinie 14.00
okręty amerykańskie podniosły kotwice i obrały kurs na
Filipiny.
Obroną archipelagu kierował generał Basilio Augustin.
Zastąpił on tuż przed wybuchem wojny generała Prima de
Rivera, który stracił zaufanie rządu madryckiego. Flotą
wojenną dowodził admirał Patricio Montojo. Siły, jakimi
dysponował, zdecydowanie ustępowały amerykańskim.
Największymi jednostkami były dwa wysłużone, nieopan-
cerzone krążowniki „Reina Cristina" i „Castilla”. Resztę
stanowiły kanonierki i mniejsze okręty pomocnicze. Łącz­
nie Hiszpanie dysponowali 37 działami średniego kalibru,
w tym 7 kalibru 160 mm. Amerykański plan ataku na
eskadrę filipińską nie stanowił tajemnicy. Przecieki na
temat planowanej operacji dochodziły do Manili już od
początku roku. W dniu wypłynięcia Deweya z wód chiń­
skich konsul hiszpański z Hongkongu niezwłocznie poin­
formował o tym Augustiha i Montojo. Admirał miał kilka
możliwości działań. W grę wchodziło skoncentrowanie
wszystkich sił i przyjęcie bitwy z wykorzystaniem umoc­
nień Manili lub portu i arsenału Cavite, lub też nadającej
się doskonale do obrony Subic Bay. Inną możliwością było
rozproszenie floty na wodach archipelagu bądź ukrycie
całej eskadry w którymś z mniejszych portów i atakowanie
Amerykanów z zaskoczenia. Ze względu na dużą przewagę
przeciwnika dwie ostatnie opcje wydawały się najrozsąd­
niejsze. Montojo nie uzyskał na taki plan zgody guber­
natora Augustina, który domagał się, aby cała flota pozo­
stała w pobliżu stolicy. Admirał podjął więc decyzję zajęcia
pozycji w Subic Bay. Okręty opuściły Manilę 25 kwietnia.
Po zawinięciu tam okazało się, iż z zaplanowanych prac
fortyfikacyjnych prawie nic nie zostało wykonane. Nawet
nowoczesne działa, które niedawno przysłano z metropolii,
nie zostały osadzone na przygotowanych pozycjach. Nie
mogąc liczyć na wsparcie artylerii nadbrzeżnej, 29 kwietnia
eskadra powróciła do Zatoki Manilskiej. Nie chcąc nara­
żać ludności cywilnej stolicy, admirał podjął decyzję zaję­
cia pozycji na płytkich wodach przed arsenałem i portem
Cavite. Broniące go baterie, przestarzałych niestety dział,
miały zapewnić wsparcie podczas oczekiwanej bitwy. Wie­
dząc o zbliżaniu się okrętów przeciwnika, Montojo nie
przedsięwziął żadnych specjalnych środków ostrożności,
co więcej, on sam oraz część oficerów spędzała noc w od­
dalonej o kilkanaście kilometrów Manili.
Eskadra Dewey szybko zbliżała się do Filipin. 30 kwiet­
nia okręty znalazły się w pobliżu Subic Bay. Po stwier­
dzeniu, iż nie ma tam jednostek hiszpańskich, Dewey roz­
kazał obranie kursu na Manilę. Pewną przeszkodę mogło
stanowić samo wejście do zatoki. Broniły go baterie umiesz­
czone na brzegach oraz na znajdujących się w pobliżu toru
wodnego wyspach Corregidor, Caballo i El Fraile. Obawia­
no się również min. Dewey nie wierzył jednak w ich skutecz­
ność. Nocą z 30 kwietnia na 1 maja eskadra amerykańska
w szyku torowym weszła do zatoki. Baterie hiszpańskie
zamilkły po oddaniu zaledwie kilku salw.
Pierwszego maja o godzinie 5.40 okręty Deweya rozpo­
częły bombardowanie jednostek hiszpańskich. Przewaga
ognia Amerykanów okazała się ogromna. Liczne pociski
zaczęły eksplodować na nieopancerzonych pokładach
okrętów hiszpańskich, powodując pożary i duże straty
w ludziach. Starając się odwrócić niekorzystny rozwój
bitwy, Montojo rozkazał podjęcie przez krążownik „Reina
Cristina" próby staranowania „Olympii". Zakończyła się
ona tragicznie dla flagowego okrętu admirała. W decydu­
jącej chwili skupił się na nim ogień całej eskadry amery­
kańskiej. Aby nie dopuścić do wybuchu magazynów
z amunicją, załoga otworzyła zawory denne, zatapiając
krążownik. O godzinie 7.30, po wykonaniu pięciu nawro­
tów, Dewey rozkazał przerwać ogień. Mylnie poinfor­
mowano go, iż amunicja jest już na wyczerpaniu. Wyko­
rzystując bezpieczny moment, zdewastowane okręty hisz­
pańskie wycofały się poza arsenał i na płytkiej wodzie
otworzyły zawory denne. Osadzenie na mieliźnie uchroniło
je od zdobycia przez Amerykanów. O godzinie 11.16
Dewey ponownie zaatakował. Zatopiono ostatni prowa­
dzący ogień okręt „Don Antonio de Ulloa" oraz ostrzela­
no arsenał i nadbrzeżne baterie. O godzinie 12.15 Hisz­
panie wywiesili nad Cavite białą flagę. Dewey nakazał
zaprzestanie ognia. Podczas bitwy Amerykanie ponieśli
minimalne straty, rannych zostało zaledwie 9 marynarzy.
Hiszpanie stracili 161 zabitych i 210 rannych (wśród nich
admirałMontojo).
Bitwa z Zatoce Manilskiej zakończyła się całkowitym
zniszczeniem hiszpańskiej eskadry dalekowschodniej.
Ponieważ Dewey wydał rozkaz przecięcia kabla telegraficz-
cznego łączącego Manilę z Hongkongiem, informacja
o zwycięstwie dotarła do Waszyngtonu z opóźnieniem.
Gdy pierwsze wiadomości o bitwie zostały potwierdzone,
w Stanach Zjednoczonych nastąpił wybuch optymizmu.
Komandor Dewey stał się bohaterem narodowym. Otrzy­
mał natychmiast awans admiralski. Z drugiej strony nawet
wśród członków administracji czy Kongresu mało kto
orientował się, gdzie położone są Filipiny i jakie rzeczywis­
te znaczenie dla przebiegu wojny i dalszej polityki państwa
ma sukces Deweya.
Amerykanie rozważali, co robić dalej? Admirał nie miał
wystarczających sił, aby zdobyć i utrzymać Manilę. 2 maja
umieścił jedynie własną załogę w zdobytym Cavite. Od
tego momentu służyło ono jako baza dla sił amerykań­
skich na wodach filipińskich. Wkrótce po bitwie sytuacja
na archipelagu znacznie się zaostrzyła z powodu pojawie­
nia się niemieckich okrętów wojennych. Niejasne zamiary
Berlina spowodowały, iż obawiano się nawet wybuchu
otwartego konfliktu.
Tymczasem w Waszyngtonie trwały narady w kwestii
dalszych działań na Dalekim Wschodzie. Wiedziano, że na
odsiecz Filipinom ma wyruszyć eskadra admirała Manuela
de la Cámara składająca się z kończących właśnie remonty
pancernika „Pelayo" i krążownika pancernego „Carlos V".
Gdyby udało im się dotrzeć na Filipiny, zespół Deweya
znalazłby się w poważnym niebezpieczeństwie. Zwłaszcza
iż praktycznie cała flota amerykańska zaangażowana była
na Karaibach. Na pomoc wysłano wszystkie jednostki,
jakimi dysponowano, nie było jednak pewne, czy zdołają
one dotrzeć na archipelag szybciej niż Cámara. Dopiero
rozbicie eskadry Cervery rozwiązało sytuaąę. Hiszpanie
musieli zawrócić, aby bronić Półwyspu Pirenejskiego przed
możliwym atakiem.
Już 3 maja generał Miles podjął pierwszą decyzję o wy­
słaniu na Filipiny oddziałów armii. 12 maja prezydent
McKinley mianował generała Wesleya Merritta dowódcą
sił ekspedycyjnych. Ich koncentracja miała nastąpić w San
Francisco. Ustalono, że korpus ekspedycyjny będzie liczył
około 11 tysięcy żołnierzy, w tym dwie trzecie z pułków
ochotniczych. 19 maja McKinley podpisał oficjalny rozkaz
operacyjny. Głównym zadaniem Merritta miało być opa­
nowanie Manili, pokonanie wojsk hiszpańskich i zapew­
nienie bezpieczeństwa mieszkańcom archipelagu. Sześć dni
później z San Francisco wypłynął pierwszy transport 2491
żołnierzy, pod dowództwem generała Thomasa M. Ander­
sona. Po drodze zajęto hiszpańską wyspę Guam. Jej 60-
-osobowa załoga nie wiedziała nawet o wybuchu wojny.
W tym samym czasie Kongres Stanów Zjednoczonych
przyjął uchwałę o aneksji Hawajów (7 lipca 1898). Dosko­
nale chroniło to drogi komunikacyjne pomiędzy kontynen­
tem amerykańskim a Filipinami.
Na Filipinach tymczasem Hiszpanie szykowali się do ob­
rony. Generał Augustin dysponował łącznie około 26 ty­
siącami żołnierzy regularnej armii oraz 14 tysiącami
lokalnej milicji. 23 tysiące żołnierzy stacjonowało w róż­
nych punktach głównej wyspy Luzon. Spośród nich 9 ty­
sięcy przebywało w Manili. Wobec zagrożenia stolicy ge­
nerał ściągnął jeszcze 4 tysiące żołnierzy, pozostawiając
jednak wszystkie garnizony prowincjonalne. Rozbicie floty
hiszpańskiej wywołało bardzo silny oddźwięk wśród Filipiń­
czyków. Natychmiast odżył ruch niepodległościowy. 19 ma­
ja w Cavite wylądował legendarny przywódca powstania
Emilio Aguinaldo. Amerykanie przywieźli go z Hongkon­
gu oczekując, iż oddziały powstańców pomogą w walce
z Hiszpanami. Aguinaldo sądził jednak, że jego siły nie są
potrzebne tylko do wojny z Hiszpanami, lecz również
stanowią zalążek przyszłej armii niepodległych Filipin oraz
iż będzie uznany za przywódcę niepodległego kraju. W is­
tocie Aguinaldo udało się bardzo szybko zorganizować
wojska i otoczyć częściowo Manilę (koniec maja). Jedno­
cześnie powołał on własny rząd i rozpoczął stopnio­
wą likwidację rozproszonych garnizonów hiszpańskich. Na
jego stronę przeszły masowo zorganizowane przez
Augustina ochotnicze milicje lokalne. Do końca czerwca
Filipińczycy opanowali praktycznie teren całego kraju
z wyjątkiem Manili i tych nielicznych garnizonów, które
postanowiły się bronić. 1 lipca Aguinaldo ogłosił się prezy­
dentem rewolucyjnej Republiki Filipin.
Dla Amerykanów sytuacja przybrała dość niekorzystny
obrót. Musieli chwilowo liczyć się z aspiracjami Filipiń­
czyków, nie chcąc jednocześnie przesądzać przyszłego losu
archipelagu. 30 czerwca w Cavite wylądował pierwszy
transport wojsk generała Andersona. Kolejne dwa dotarły
17 i 25 lipca. Właściwie od początku stosunki generałów
amerykańskich z Aguinaldo układały się źle. Ten ostatni
pozostawał przekonany, że obecność amerykańskich od­
działów lądowych jest zupełnie zbędna i do zdobycia stoli­
cy wystarczą jego siły, wsparte ogniem dział okrętów
Deweya. Amerykanie zaś nie chcieli podejmować dyskusji
o uznaniu niepodległości kraju i z biegiem czasu zaczęli
dążyć do izolacji Filipińczyków.
Współpraca pomiędzy „sojusznikami" stawała się coraz
bardziej problematyczna. Ponieważ oddziały Aguinaldo
otaczały Manilę, generał Merritt niemalże fortelem skłonił
jednego z lokalnych dowódców, aby ten cofnął nieco swoje
siły i otworzył w ten sposób drogę do twierdzy. Ameryka­
nie obsadzili nadbrzeżny odcinek na południe od Manilii.
Kilkakrotnie doszło z obrońcami do gwałtownych wymian
ognia. 31 lipca zginęło 10 żołnierzy, a 33 zostało rannych.
Podczas kolejnych starć poległo dalszych 5 Amerykanów,
a 10 odniosło rany. Straty Hiszpanów okazały się mniej­
sze. W tym momencie nastąpiła kolejna zmiana dowódz­
twa hiszpańskiego. Rząd w Madrycie nie chciał dopuścić
do upadku miasta przed zakończeniem rokowań pokojo­
wych, mając nadzieję, iż w ten sposób uratuje archipelag
dla królestwa. Generała Augustińa, którego słusznie po­
dejrzewano o nastawienie kapitulacyjne, zmienił generał
Fermin Jaudenes. Otrzymał on rozkaz stawiania oporu do
końca posiadanych możliwości.
W istocie jednak Jaudenes również myślał o zakończe­
niu walk. Dla nikogo nie ulegało wątpliwości, że na żadną
pomoc nie można liczyć. Przewaga artylerii eskadry De-
weya była tak ogromna, iż w wypadku bombardowania
miasta poniosłoby ono ogromne straty. Dlatego też Jaude­
nes kontynuował poufne rokowania z Deweyem. Admirał
odniósł wrażenie, że Hiszpanie poszukują honorowego
rozwiązania pozwalającego im zachować twarz, a jedno­
cześnie złożyć broń i powrócić bezpiecznie do Europy. Po
kilku dniach negocjacji prowadzonych za pośrednictwem
konsula belgijskiego Edouarda Andre uzgodniono, iż gar­
nizon skapituluje przed Amerykanami po tym, jak ostrze­
lają i zaatakują oni jeden z fortów broniących miasta.
Znakiem kapitulacji miała być biała flaga wywieszona na
jednym z bastionów. Porozumienie opierało się wyłącznie
na ustnym zapewnieniu Jáudenesa. Nie było żadnego do­
kumentu potwierdzającego jego istnienie. Plan otoczono
ścisłą tajemnicą, nie wiedziała o nim nawet większość
dowódców przygotowujących natarcie na miasto.
Siódmego sierpnia generał Merritt oznajmił o gotowości
do podjęcia natarcia. Jego termin ustalono na 10 sierpnia.
W ostatniej chwili przesunięto go o trzy dni - na 13 sierp­
nia. W tym dniu o godzinie 9.35 eskadra Deweya rozpo­
częła ostrzał fortu San Antonio, znajdującego się przed
pozycjami zajętymi przez korpus Merritta. Po godzinie do
ataku ruszyła piechota. Hiszpanie nie stawiali poważniej­
szego oporu, w niektórych miejscach doszło jednak do
intensywnej wymiany ognia. Po przerwaniu ostrzału okrę­
ty amerykańskie skierowały się do portu w Manili z żąda­
niem kapitulacji. O godzinie 11.20 admirał Dewey jako
pierwszy miał zauważyć białą flagę wywieszoną w umó­
wionym wcześniej miejscu. Dopiero o godzinie 13.30 udało
się przerwać walki w odleglejszych miejscach frontu. Łącz­
nie straty amerykańskie wyniosły 5 zabitych i 38 rannych.
Hiszpanie ponieśli mniejsze ofiary. Aby nie wpuścić do
miasta powstańców, wyokrętowano natychmiast przygoto­
wany zawczasu oddział piechoty. Obsadził on wszystkie
pozycje, przez które Filipińczycy mogli próbować dostać
się do Manili.
O godzinie 17.43 rozpoczęła się uroczysta ceremonia
opuszczenia flagi hiszpańskiej i wciągnięcia na maszt ame­
rykańskiej. Dopiero trzy dni później, 16 sierpnia, do Ma­
nili dotarła informacja, iż jeden dzień przed szturmem
- 12 sierpnia, w Waszyngtonie podpisano porozumienie
o zawieszeniu broni. Atak i zdobycie stolicy Filipin na­
stąpiło więc już w momencie obowiązywania porozumienia
o zaprzestaniu walk. O przyszłości archipelagu miała zade­
cydować przyszła konferencja pokojowa.
Najbardziej upokorzeni takim rozwojem wydarzeń byli
oczywiście Filipińczycy. Aguinaldo zrozumiał ostatecznie,
iż jego cele, oraz cele Amerykanów rozmijają się cał­
kowicie. Wkrótce doszło do pierwszych starć pomiędzy
wojskami obu stron. W ciągu kilku miesięcy przerodziły
się one w otwartą wojnę. Przez ponad trzy lata Ameryka­
nie nie mogli opanować kraju. Kosztem o wiele więk­
szych ofiar niż podczas wojny z Hiszpanią dopiero
w 1902 r. udało się rozbić powstańców i pojmać kierują­
cego walką Aguinaldo. Przez kolejnych 40 lat władzę na
Filipinach sprawowali gubernatorzy amerykańscy. W la­
tach trzydziestych przyjęto plan autonomii archipelagu,
stopniowego przekazania administracji w ręce Filipińczy­
ków oraz określono ostateczną datę ogłoszenia niepod­
ległości. Druga wojna światowa nie wpłynęła na zmianę
ustalonego harmonogramu. 4 lipca 1946 r., w 48 lat po
zwycięstwie Amerykanów nad Hiszpanami, Filipiny uzys­
kały niepodległość.
Po zakończeniu walk na Kubie Departament Wojny wyra­
ził zgodę na rozpoczęcie ataku na Puerto Rico. Generał Mi­
les już 21 lipca wypłynął z Guantanamo wraz z 3415 oficera­
mi i żołnierzami. Desant na wyspę planowany był od
początku wojny, tylko niespodziewane kłopoty pod San­
tiago wpłynęły na opóźnienie operacji. Według założeń
Milesa reszta wojsk przewidzianych do zdobycia Puerto
Rico miała dołączyć do sił głównych już w samym pobliżu
wyspy. Wsparcie ogniowe zapewniał pancernik „Mas­
sachusetts". Ponieważ wymiana depesz pomiędzy Milesem
i Departamentem Wojny w Waszyngtonie odbywała się za
pośrednictwem międzynarodowych kabli telegraficznych,
Hiszpanie dowiedzieli się o planowanym desancie i jego
prawdopodobnym miejscu. Zakładano, iż nastąpi on
z północnej strony wyspy, gdzieś niedaleko stolicy San
Juan. Tam też skoncentrowały się główne siły obrońców.
Łącznie na Puerto Rico znajdowało się 8233 żołnierzy
hiszpańskich jednostek regularnych oraz ponad 9 tysięcy
lokalnej milicji. Na wyspie nie było poważniejszych ru­
chów separatystycznych. Od początku 1898 r. wprowadzo­
no w życie dość szeroki samorząd wewnętrzny.
Miles, wiedząc o przygotowaniach przeciwnika, posta­
nowił całkowicie zmienić plan i na miejsce lądowania
wybrać południowy brzeg wyspy w okolicach niewielkiego
portu Guánica niedaleko miasta Ponce. 25 lipca rozpo­
częła się operacja desantowa. Amerykanie nie napotkali
prawie żadnego oporu. W porcie zdobyto kilkanaście ba­
rek i małych holowników, co znakomicie ułatwiło wyładu­
nek żołnierzy i sprzętu. Generał Miles jako jeden z pierw­
szych znalazł się na lądzie. Cała operacja została prze­
prowadzona o wiele sprawniej niż pod Santiago, mimo iż
większość sił stanowiły niedoświadczone pułki ochotnicze.
Hiszpanie bardzo szybko wycofali się w głąb wyspy.
Wkrótce nadpłynęły nowe statki transportowe wiozące
posiłki z kraju. Miles dysponował łącznie ponad 15 tysiąca­
mi żołnierzy. W wolnym tempie rozpoczęli oni zajmowanie
terenów położonych na północ, wschód i zachód od miejs­
ca lądowania. Głównodowodzący starał się dokładnie pla­
nować wszystkie operacje i minimalizować ewentualne
straty. Okazało się to tym łatwiejsze, że obrońcy stawiali
ograniczony opór, unikając bardziej zdecydowanych starć.
W literaturze historycznej toczy się debata na temat
zasadności przeprowadzenia desantu na południowym
skraju wyspy. Krytycy podkreślali, iż gdyby Hiszpanie
zdecydowali się bronić, wówczas górzysty teren bardzo
ułatwiłby im zadanie. Nawet obrona prymitywnych fortów
w rodzaju tego z El Caney mogła na wiele dni zatrzymać
posuwanie się naprzód, nie mówiąc już o ewentualnych
stratach. Po drugie, lądując w pobliżu San Juan wojska
inwazyjne zawsze mogły liczyć na wsparcie floty wojennej,
co było oczywiście niemożliwe w głębi kraju. Historyk
amerykański, Walter Millis, wysunął nawet teorię, że Mi­
les celowo wybrał lądowanie na południu, aby z tej strony
dotrzeć do stolicy i pozbawić flotę możliwości przypisania
sobie zasług pokonania Hiszpanów. Sam generał mówił
o chęci zaskoczenia przeciwnika i konieczności zademon­
strowania mieszkańcom wyspy potęgi własnych wojsk
(marsz od południa stanowił najlepszy tego sposób). Kry­
tycy Milesa argumentowali, iż gdyby garnizon hiszpański
wykazał większą wolę walki, niezbyt przemyślana decyzja
generała mogła kosztować wiele ofiar i czasu. Jego obroń­
cy przekonywali, że pomyślny przebieg kampanii pozosta­
wał zasługą doskonałego planu i stanowczości we wprowa­
dzaniu go w życie.
Zgodnie z planem pułki amerykńskie wolno posuwały się
we wszystkich kierunkach. Podzielono je na cztery kolum­
ny, które zajmowały pozycje wzdłuż głównych dróg. Rzad­
ko dochodziło do starć z Hiszpanami, których oddziały
zostały skoncentrowane w okolicach San Juan. Największa
potyczka rozegrała się 9 sierpnia koło miasteczka Coamo.
6 Amerykanów zostało w niej rannych. Hiszpanie stracili
6 zabitych i ponad 30 rannych. Generalnie jednak cała
wyprawa zyskała sławę pikniku. Jedyną zagadką pozosta­
wało pytanie, czy oddziały amerykańskie dotrą do stolicy
wyspy przed zawieszeniem broni, czy też nie. Okazało się, że
gdy 12 sierpnia nadeszła z Waszyngtonu wiadomość o pod­
pisaniu układu o przerwaniu działań, dzielił je od San Juan
jeszcze dystans kilkudziesięciu kilometrów.
Pierwsze próby podjęcia mediacji pomiędzy Hiszpanią
a Stanami Zjednoczonymi podjęli Brytyjczycy jeszcze w ma­
ju. Nie przyniosły one powodzenia. Obie strony konfliktu
nie były gotowe do rozmów. Dopiero 3 czerwca sekretarz
stanu William Day przesłał ambasadorowi w Londynie,
Johnowi Hay, informację na temat możliwych warunków
zawieszenia broni, nakreślonych osobiście przez prezydenta
McKinleya. Obejmowały one:
1. Żądanie bezzwłocznej ewakuacji Kuby przez Hiszpa­
nów i przekazania jej administracji amerykańskiej do czasu
powstania stabilnego miejscowego rządu;
2. Ustąpienie Puerto Rico jako zadośćuczynienie za
szkody i straty poniesione na Kubie przez obywateli ame­
rykańskich (inne roszczenia finansowe miały nie być zgła­
szane);
3. Przekazanie jednej z wysp archipelagu Marianów,
najprawdopodobniej Guam;
4. Filipiny mogą pozostać we władaniu Hiszpanii pod
warunkiem oddania Stanom Zjednoczonym dowolnie wy­
branego przez nie portu.
Propozycje McKinleya dotarły do Madrytu za pośred­
nictwem Londynu i Wiednia. Nie spotkały się one z zainte­
resowaniem czy aprobatą. Dopiero w połowie lipca sytua­
cja uległa zmianie. Klęski ponoszone w wojnie skłoniły
rząd hiszpański do przejęcia inicjatywy. 14 lipca premier
Sagasta rozwiązał Kortezy, zawiesił prawa obywatelskie
i wyraził zgodę na podjęcie rokowań. Dwa pierwsze posu­
nięcia miały służyć sparaliżowaniu ewentualnej krytyki
negocjacji kapitulacyjnych. Jednocześnie nowym ministrem
spraw zagranicznych został Juan Almodovar del Rio, któ­
ry zastąpił niechętnego rokowaniom Pio Gullon.
Osiemnastego lipca ambasador hiszpański w Paryżu,
Fernando Leon y Castillo, otrzymał polecenie zwrócenia
się z prośbą do rządu francuskiego o podjęcie mediacji
i reprezentowania interesów hiszpańskich w Waszyngtonie.
Spełnienie tego pilnego polecenia zajęło ambasadorowi
niespodziewanie dużo czasu. Okazało się, iż prezydent
Republiki Francuskiej przebywa poza Paryżem i nie moż­
na się z nim skontaktować. Minister spraw zagranicznych
był chory i nie przyjmował żadnych gości. Dopiero 22 lip­
ca wyjaśniono niezbędne szczegóły i przesłano ambasado­
rowi francuskiemu w Waszyngtonie, Julesowi Cambon,
stosowne polecenia. Najważniejszy dokument - list królo­
wej regentki Marii Krystyny do prezydenta McKinleya,
zawierający propozycję podjęcia rozmów pokojowych -
przesłano z Madrytu zaszyfrowany. W Waszyngtonie nie
znano odpowiedniego kodu. Oznaczało to konieczność
ściągnięcia z Montrealu książki kodowej i odszyfrowanie
pisma.
W efekcie wszystkich opóźnień ambasador Cambon
mógł rozpocząć rozmowy dopiero 26 lipca. Prezydent
McKinley osobiście podejmował wszystkie istotniejsze de­
cyzje. Jedyną kwestią wątpliwą pozostawała sprawa przy­
szłości Filipin. W samej administracji zdania okazały się
podzielone. Prezydent nie był do końca zdecydowany, jak
ma postąpić. 30 lipca Hiszpanom przekazano warunki
amerykańskie. Okazały się one bardzo zbieżne z poprzed­
nimi propozycjami z początku czerwca. Stany Zjednoczo­
ne domagały się Puerto Rico i Guam oraz ewakuacji Kuby
i akceptacji dla jej przyszłej niepodległości. W sprawie
Filipin mówiono o okupacji portu i odłożeniu decyzji do
konferencji pokojowej. Cambon próbował uzyskać złago­
dzenie warunków. Niewiele jednak uzyskał. Jedyne, na co
zgodzili się Amerykanie, to wybranie Paryża na miejsce
konferencji oraz niedopuszczenie Filipińczyków do roko­
wań. Nie zaakceptowano propozycji natychmiastowego
wstrzymania ognia na wszystkich frontach. Hiszpanie sta­
rali się jeszcze „ratować" Puerto Rico, lecz nie osiągnęli
powodzenia. Na złagodzenie warunków nie wpłynęło na­
wet opublikowanie 4 sierpnia listów Roosevelta i dowód­
ców V korpusu, ujawniających dramatyczne położenie pod
Santiago.
Ostatnią próbą wywalczenia lepszych postanowień stało
się stwierdzenie rządu madryckiego, iż konstytucja nie
pozwala mu na ewakuację terenów kontrolowanych de
facto przez podległe mu oddziały przed podpisaniem ukła­
du pokojowego (chodziło o Manilę). Reakcja McKinleya
była jednak zdecydowana. 10 sierpnia Cambonowi przeka­
zano w formie ultimatum tekst porozumienia rozejmowe-
go. Zawierało ono prawie dokładne powtórzenie propozy­
cji z 30 lipca. Ambasador francuski w liście do Almodova-
ra stwierdził, iż jego zdaniem nie ma już pola do manewru
i jeśli Hiszpanie istotnie chcą zakończyć działania wojen­
ne, powinni przyjąć tekst amerykański. Sagasta zwołał na
11 sierpnia posiedzenie rządu, podczas którego formalnie
zaaprobowano porozumienie. Cambon otrzymał pełnomo­
cnictwa do jego podpisania.
W piątek, 12 sierpnia o godzinie 16.30, w Białym
Domu został podpisany przez prezydenta McKinleya i re­
prezentującego Hiszpanię ambasadora francuskiego Jule-
sa Cambona protokół określający warunki przyszłego
układu pokojowego i kończący działania zbrojne. Po ponad
3,5 miesiącach wojna została zakończona, rozpoczynały się
zmagania dyplomatyczne dotyczące układu pokojowego.
McKinley ogłosił 26 sierpnia skład delegacji na konfe­
rencję pokojową. Na jej czele stanął sekretarz stanu Wil­
liam Day. Asystować mu mieli Whitelaw Reid, były am­
basador USA w Paryżu, ówcześnie wydawca „New York
Tribune" oraz trzech senatorów: Cushman K. David, re­
publikanin z Minnesoty, William P. Frye, republikanin
z Maine, i George Gray, demokrata z Delaware. Obaj
republikanie byli zwolennikami teorii ekspansjonistycz-
nych. Gray pozostawał im przeciwny. 16 września prezy­
dent przekazał list zawierający omówienie najważniejszych
postulatów. Jako minimum dotyczące Filipin określono
przejęcie kontroli nad wyspą Luzon. Maksimum żądań nie
zostało nakreślone. Znamionowało to dość istotną zmianę
w myśleniu prezydenta. Wydaje się, iż duży wpływ na to
miała podróż, jaką McKinley odbył w październiku po
stanach Środkowego Zachodu. Euforia zwycięstwa udzieli­
ła się większości jego rozmówców. Niechętnie przyjmowa­
no sugestie wycofania się z zajętych już terenów. Delegaci
amerykańscy przybyli do Paryża 26 września.
Hiszpanię podczas rokowań reprezentowali politycy rzą­
dzącej partii liberalnej oraz zawodowi dyplomaci. Premie­
rowi Sagaście nie udało się nakłonić do współpracy kon­
serwatystów, którzy już od połowy czerwca konsekwentnie
obarczali rząd winą za porażki wojenne. Na czele delegacji
stanął więc sędziwy Eugenio Montero Rios. Wspierali go
dwaj znani politycy liberalni Buenaventura Abarzuza i Jo­
se Garnica y Diaz oraz ambasador Hiszpanii w Belgii
Wenceslao Ramírez de Villaurrutia y Villaurrutia. Eksper­
tem wojskowym delegacji został generał Rafael Cerero
y Sáenz. Nieformalnie w debatach uczestniczył również
ambasador hiszpański w Paryżu Leon y Castillo.
Rozmowy rozpoczęły się w siedzibie francuskiego Mini­
sterstwa Spraw Zagranicznych 1 października. Pierwszą
kwestią, jaka została podniesiona przez delegację hiszpań­
ską, była sprawa długów kubańskich. Według szacunków
Madrytu długi wobec metropolii sięgały astronomicznej
kwoty 400 milionów dolarów. Aneksja wyspy przez Stany
Zjednoczone lub włączenie jej w innej formie w ich obręb
państwowy stwarzało możliwość uzyskania choć częścio­
wej spłaty zaległych sum. Powstanie niepodległego państ­
wa kubańskiego automatycznie zamykało możliwość uzys­
kania rekompensaty. Dyskusje poświęcone temu tematowi
zdominowały obrady konferencji w październiku. W efek­
cie Hiszpanie nie uzyskali niczego.
Prezydent McKinley przesłał do Daya 26 października
polecenie domagania się przekazania Stanom Zjedno­
czonym całego terytorium Filipin. Sekretarz stanu oznajmił
o tym zaskoczonym Hiszpanom podczas sesji 31 paździer­
nika. Żądanie Amerykanów wywołało konsternację. Nawet
londyński „Times" krytykował ich stanowisko. W samych
Stanach Zjednoczonych przeciwko aneksji archipe­
lagu z furią wystąpił „New York World" Pulitzera. 19 lis­
topada, w Bostonie, grupa wpływowych polityków i prze­
mysłowców zawiązała Anti-Imperialist League kwestio­
nującą celowość zamorskich podbojów i udziału w kolo­
nialnych konfliktach. Za aneksją opowiedział się generał
Merritt, który przybył do Paryża jako ekspert do
spraw filipińskich. Rokowania znalazły się w głębokim
impasie. Z pomysłem jego przezwyciężenia wystąpił se­
nator Frye, który zaproponował przekazanie Hiszpanom
10 do 20 milionów dolarów jako rekompensatę za utraco­
ne zyski z Filipin. Stopniowo pomysł Frye'a zaakcepto­
wali pozostali członkowie komisji i co ważniejsze prezy­
dent McKinley. 21 listopada propozycja 20 milionów
została oficjalnie przedstawiona stronie hiszpańskiej. Re­
prezentanci rządu madryckiego otrzymali ją w formie
ultimatum. Musieli udzielić odpowiedzi do 28 listopada.
Rząd Sagasty, nie widząc innego wyjścia, podjął decyzję
przyjęcia warunków. Montero Rfos odczytał, łamiącym
się głosem, zgodę swego rządu na wymuszoną transakcję.
Wówczas pozostawało już tylko opracowanie ostatecznej
wersji układu. Negocjatorzy obu stron potrzebowali na
to kilku dni.
W czasie gdy w Paryżu trwały negocjacje, w Stanach
Zjednoczonych odbyły się wybory do Izby Reprezentan­
tów i jednej trzeciej składu Senatu, o które cały czas tak
bardzo martwił się McKinley. Republikanie stracili co
prawda kilka miejsc w Izbie, utrzymali jednak bezpieczną
większość. Analogicznie wybory do Senatu nie przyniosły
znaczących zmian. Jednocześnie z wyborami kongresowy­
mi stan Nowy Jork dokonał wyboru nowego gubernato­
ra. Jednym z kandydatów był Teodor Roosevelt. Mimo
ograniczonego czasu na kampanię, sława bohatera spod
Santiago przyniosła mu zaskakujące zwycięstwo. Jak się
miało okazać później, gubernatura Nowego Jorku stano­
wiła tylko wstęp do dalszej kariery. W 1900 r. Roosevelt
otrzymał nominację na stanowisko wiceprezydenta
i wspólnie z McKinleyem wygrał wybory. Śmierć tego
ostatniego 14 września 1901 r. (zastrzelonego przez anar­
chistę polskiego pochodzenia Leona Czołgosza), zaledwie
w kilka miesięcy po rozpoczęciu drugiej kadencji, nie­
spodziewanie uczyniła Roosevlta prezydentem Stanów
Zjednoczonych. Sprawował on najwyższy urząd do roku
1909.
Ostateczny tekst układu pokojowego był gotowy 7 grud­
nia. Dzień później rząd hiszpański i królowa regentka
Maria Krystyna wyrazili formalną zgodę na jego przyjęcie.
Uroczystą ceremonię podpisania zorganizowano 10 grud­
nia o godzinie 20.00. Wojna została zakończona.
Wbrew pozorom nie oznaczało to jednak zakończenia
kontrowersji z nią związanych. W obu państwach istniała
silna opozycja sprzeciwiająca się ratyfikacji traktatu. We­
dług konstytucji amerykańskiej do ratyfikacji wymagana
jest większość dwóch trzecich głosów Senatu. Decydujące
głosowanie odbyło się 6 lutego 1899 r. McKinley i popiera­
jący go ekspansjoniści prowadzili długą walkę, aby przeko­
nać wahających się senatorów. Ostateczny wynik głosowa­
nia wynosił 57 za i 27 przeciw. Zaledwie dwa głosy ponad
wymagane minimum.
W Hiszpanii wynik głosowania w Kortezach wynosił
120 za i 118 przeciw, co stanowiło za małą różnicę, aby
legalnie ratyfikować układ. Inicjatywę przejęła wówczas
królowa regentka, która rozumiejąc, iż nie ma praktycznie
alternatywy, ratyfikowała pokój paryski 19 marca mocą
swego postanowienia. Ceremonię wymiany dokumentów
ratyfikacyjnych zorganizowano w Waszyngtonie 11 kwiet­
nia 1899 r. Z prawnego punktu widzenia, wojna amery-
kańsko-hiszpańska zakończyła się. Faktycznie jednak na
Filipinach działania zbrojne, teraz już pomiędzy Ameryka­
nami a Filipińczykami, trwały jeszcze ponad trzy lata. Na
Kubie władzę sprawował amerykański gubernator, którym
został generał Wood, były dowódca pułku „Rough Ri­
ders". Oceny jego rządów przez Kubańczyków i Amery­
kanów różnią się zasadniczo. W 1902 r. Wood po przyję­
ciu konstytucji i demokratycznych wyborach przekazał
Kubańczykom władzę. Nie uchroniło to wyspy przed dal­
szymi wstrząsami politycznymi. Jeszcze raz potwierdziło
się, iż mechaniczne przenoszenie wzorcy anglosaskich do
społeczeństw latynoskich nie zapewnia automatycznie suk­
cesu demokracji.
W Hiszpanii szok wywołany klęską wojenną rychło spo­
wodował upadek liberalnych rządów Sagasty. Na stanowisku
premiera zastąpił go konserwatysta Francisco Silvela. Usiło­
wał on wprowadzić w życie pewne reformy, ich efekty okaza­
ły się jednak bardzo znikome. W Madrycie odbyły się roz­
prawy przeciwko wszystkim dowódcom armii i marynarki
wojennej. Ujawniły one rozmiar rozkładu sił zbrojnych. Wła­
ściwie tylko generał Polavieja zdołał zachować twarz i będąc
członkiem przyszłych rządów starał się przeprowadzić mode­
rnizację armii. Brytyjski premier, lord Robert Salisbury okre­
ślił Hiszpanię jako „chorego człowieka Zachodniej Europy".
Wydaje się, iż w tym stwierdzeniu było wiele racji.
W Stanach Zjednoczonych kontrowersje dotyczące prze­
biegu wojny toczyły się jeszcze przez kilka lat. 26 września
1898 r. prezydent McKinley powołał specjalną komisję
z przemysłowcem i właścicielem linii kolejowych Grenville
M. Dodgem na czele, do zbadania zarzutów odnośnie
pracy Departamentu Wojny. Komisja Dodge'a nie stwier­
dziła korupcji czy świadomego zaniedbania obowiązków.
Skrytykowała jednak chaos i nieudolność działań. Po
ogłoszeniu raportu Dodge'a Algerowi nie pozostawało nic
innego, jak wycofać się z życia politycznego. Głębsze
reformy wprowadzono w życie po kilku latach. W 1903 r.
ówczesny sekretarz wojny, Elihu Root, doprowadził do
powołania Sztabu Generalnego oraz przyjęcia przez Kon­
gres ustawy o milicjach stanowych, kładącej kres wypa­
czeniom. Marynarka wojenna również nie uchroniła się
od polemik. Najgłośniejszy konflikt wybuchł pomiędzy
admirałem Sampsonem i komandorem Schleyem. Do­
tyczył oczywiście kwestii dowodzenia w bitwie z eskadrą
Cervery. Sprawa trafiła nawet do sądu, który przyznał
rację Sampsonowi.
Generalnie kampania o Santiago weszła do legendy
amerykańskiej jako symbol bohaterstwa żołnierzy i nie­
udolności części dowódców. Nazwy pól bitewnych San
Juan, El Caney czy Manila na trwałe zajęły zaszczytne
miejsca w panteonie chwały obok takich nazw jak York-
town, Alamo, Gettysburg, Guadalcanal, Iwo Jima, Pusan,
Da Nang czy ostatnio Kuwejt.
ANEKSY

ANEKS 1

WOJSKA AMERYKAŃSKIE W BITWIE O SANTIAGO.

V Korpus - generał William R. Shafter

1 dywizja piechoty - generał Jacob F. Kent

1 brygada - generał Hamilton S. Hawkins


6 pułk piechoty
16 pułk piechoty
71 nowojorski ochotniczy pułk piechoty

2 brygada - generał Edward P. Pearson


2 pułk piechoty
10 pułk piechoty
21 pułk piechoty

3 brygada pułkownik Charles A. Wikoff


9 pułk piechoty
13 pułk piechoty
24 pułk piechoty

2 dywizja piechoty - generał Henry W. Lawton


1 brygada - generał Adna R. Chaffee
7 pułk piechoty
12 pułk piechoty
17 pułk piechoty
2 brygada - generał William Ludlow
8 pułk piechoty
22 pułk piechoty
2 ochotniczy pułk piechoty z Massachusetts
3 brygada - generał Evan Miles
1 pułk piechoty
4 pułk piechoty
25 pułk piechoty

Samodzielna brygada piechoty - generał John C. Bates


3 pułk piechoty
20 pułk piechoty

Dywizja kawalerii (spieszonej) - dowódca generał Joseph


P. Wheeler
1 brygada - generał Samuel S. Sumner
3 pułk kawalerii
6 pułk kawalerii
9 pułk kawalerii
2 brygada - generał Samuel Young (następnie pułkownik
Leonard Wood)
1 pułk kawalerii
10 pułk kawalerii
1 ochotniczy pułk kawalerii („Rough Riders")

Artyleria korpuśna - major J. W. Dillenback


1 pułk artylerii
2 pułk artylerii
(16 dział 81 mm, 8 moździerzy polowych 91 mm,
1 szybkostrzelne działko Hotchkiss, 4 działka Gatling)
Jednostka saperów - podpułkownik George M. Derby
Pododdział łączności - podpułkownik Frank Greene
Łącznie: 819 oficerów i 16058 żołnierzy (w tym 2465 ochot­
ników).
Źródło: J. Cameron Dierks, A Leap to Arms: The Cuban Campaign
of 1898, Philadelphia 1970, s. 208-209.
ANEKS 2
WOJSKA HISZPAŃSKIE W BITWIE O SANTIAGO
Dywizja „Santiago" - generał Arsenio Linares
Pierwsza Brygada San Luis - generał Joaąuin Vara del Rey
Druga Brygada Santiago - generał Josó Toral
Jednostki wchodzące w skaład dywizji:
1 batalion pułku Santiago
2 batalion pułku Santiago
batalion „Azjatycki"
lokalny batalion Puerto Rico
batalion San Fernando
batalion „Constitución"
batalion Talavera
12 kompania zmobilizowanych żołnierzy z innych jednostek
2 szwadrony królewskiego pułku kawalerii (200 szabel)
1 batalion ochotniczy
2 batalion ochotniczy
mniejsze ochotnicze jednostki pomocnicze
Łącznie 9869 oficerów i żołnierzy
(przejściowo w walkach uczestniczyło jeszcze około 1000 marynarzy
z eskadry admirała Cervery).
Rozmieszczenie innych oddziałów hiszpańskich w prowincji Oriente:
Holgufn - 8300 żołnierzy
Guantónamo - 6000 żołnierzy
Manzanillo - 8700 żołnierzy
Łącznie w prowincji Oriente znajdowało się około 33 tysiące żołnierzy.
Skład oddziału posiłkowego z Manzanillo:
2 bataliony z pułku Isabel la Católica
batalion Alcántara
batalion Andalusia
szwadron huzarów Puerto Rico
2 działa Plasencia (80 mm)
60 mułów z prowiantem
Łącznie: 3300 piechoty i 250 jazdy (według danych amerykańskich
3752 piechoty i 148 jazdy); dowódca pułkownik Federico Escario.
Źródło: J. Muller y Tejeiro, Battles and Capitulation of Santiago de
Cuba, Washington 1899, s. 14-16, 70.
ANEKS 5

ARTYLERIA HISZPAŃSKA
1. BATERIE NADBRZEŻNE:
Bateria Punta Gorda
2 haubice Mata - 150 mm
2 działa Kruppa - 90 mm
2 działa Hontoria - 160 mm
(zdemontowane z krążownika „Reina Mercedes")
Bateria Estrella
2 stare haubice - 210 mm
2 nowoczesne działa Plasencia - 80 mm
2 stare działa - 120 mm
Bateria Morro
5 starych dział - 160 mm
2 stare haubice - 210 mm
Bateria Socapa (wyższa)
3 stare działa - 210 mm
2 działa Hontoria - 160 mm
(zdemontowane z krążownika „Reina Mercedes")
Bateria Socapa (niższa)
1 działo 57 mm Nordenfeld
4 szybkostrzelne działka Hotchkiss - 37 mm
1 karabin maszynowy Nordenfeldt - 25 mm
(wszystkie zdemontowane z krążownika „Reina Mercedes")

2. ARTYLERIA W FORTACH OTACZATĄCYCH SANTIAGO:


5 starych dział 160 mm (rifled bronz gun)
5 starych krótkolufowych dział 120 mm
4 długolufowe działa 120 mm
7 starych dział 80 mm

3. ARTYLERIA POLOWA
1 działo Hontoria 90 mm
2 działa Plascencia 80 mm
2 działa Maxim 75 mm
(wszystkie nowoczesne)
Źródło: J. Muller y T ej e i r o, Battles and Capitulation of Santiago dc
Cuba, Washington 1899, s. 19-28.
BIBLIOGRAFIA

B a r t n i c k i A., Konflikty kolonialne 1869-1945, Warszawa


1971.
B e n j a m i n J.R., The United States and the Origins of the
Cuban Revolution. An Empire of Liberty in an Age of National
Liberation, Princeton 1990.
B l o w M., A Ship to Remember. The Maine and the
Spanish-American War, New York 1992.
C a r l s o n P.H., „Pecos Bili". A Military Biography of William
R.Shafter, College Station, Texas 1989.
C a r r R„ Spain 1808-1939, Oxford 1975.
C e r v e r a y T o p e t e E., ed., The Spanish-American War.
A Collection of Documents Relative to the Sguadron Operations
in the West Indies, Washington 1899.
C o n c a s y P a l a u V.M., The Squadron of Admirał Cerwra,
Washington 1900.
C o s m a s G.A., An Armyfor Empire. The United States Army in
the Spanish-American War, Columbia, Missouri 1971.
D i e r k s J.C., A Leap to Arms. The Cuban Campaign of 1898,
Philadelphia 1970.
F e r r a r a O., The Last Spanish War, New York 1937.
F e r r e l l R.H., ed., The Eight Ohio Yolunteers and the Spa-
nish-American War by Curtis V.Hard, Kent 1988.
F r e i d e 1 F., The Splendid Little War, Boston 1958.
F o n e r P . S . , The Spanish-Cuban-American War and the Birth of
American Imperialism, 1895-1902, New York 1972.
G a r d i n e r R., ed., Conway's AH the World's Fighting Ships,
1860-1905, New York 1979.
G o u l d L.L., The Spanish-American War and President McKin­
ley, Lawrence 1982.
K e l l e r A., The Spanish American War: A Compact History,
New York 1969.
L a w s o n D., The United States in the Spanish-American War,
New York 1976.
Mi 11 is W., The Martial Spirit: A Study of Our War with Spain,
Chicago 1989.
M r o z i e w i c z R, Dyplomacja USA wobec Hiszpanii przed
wybuchem wojny 1898 roku [w:] Ameryka Północna. Studia,
Warszawa 1975.
N e 1 a n Ch., Cartoons of our War with Spain, New York 1898.
M i l l l e r y T e j e i r o J., Battles and Capitulation of Santiago
de Cuba, Washington 1899.
N u ń e z S.G., Ta Guerra Hispano-Americana. Santiago de Cuba,
Madrid 1901.
O f f n e r J.L., An Unwanted War. The Diplomacy of the United
States and Spain over Cuba 1895-1898, Chapel Hill 1992.
O ' T o o l e G.J.A., The Spanish War. An American Epic 1898,
New York 1984.
P a t e r s o n T . G . , R a b e S., ed., Imperiał Surge. The United States
Abroad, The 1890s - Early 1900s, Lexington 1992.
P a y n e S.G., Politics and the Military in the Modern Spain,
Stanford 1967.
R i c k o v e r H.G., How the Battleship Maine was Destroyed,
Washington 1976.
R oig de L e u c h s e n r i n g E . , Cuba no debe su independencia
a los Estados Unidos, Habana 1950.
R o o s e v e l t T . , Dzicyleźdźcy, Warszawa 1901.
R o o s e v e l t T., Pamiętnik Roosevelta, Prezydenta Stanów Zje­
dnoczonych, Warszawa 1919.
S e r r a n o C , Finał del imperio: España 1895-1898, Madrid 1984.
T r a s k D . F . , The War with Spain in 1898, New York 1981.
V e n z o n A.C., The Spanish-American War. An Annotated Bib­
liography, New York 1990.
W h i t e T., Pictorial History of Dur War with Spain for Cubds
Freedom, Chicago 1898.
W i s a n J., The Cuban Crisis as Reflected in the New York Press,
New York 1934.
SPIS TREŚCI

Wstęp.......................................................................................... 3
Powstanie....................................................................................9
Wybuch na USS „Maine”.........................................................23
Przygotowania do walki........................................................ . 45
Daiquiri i Las Guásimas........................................................... 77
San Juan i El Caney................................................................ 100
Zagłada eskadry admirała Cervery......................................... 128
Kapitulacja.............................................................................. 154
Zakończenie............................................................................ 180
Aneksy.....................................................................................200
Bibliografia............................................................................. 211
Spis ilustracji...........................................................................213
Spis map..................................................................................216

Vous aimerez peut-être aussi