Vous êtes sur la page 1sur 201

e-Mortkowicz

Cyfrowa reedycja młodopolskiego wydania Dzieł Fryderyka Nietzschego


z zachowaniem paginacji i układu graficznego.
Nietzsche Seminarium, Łódź-Wrocław 2010
Redakcja: Jakub Wroński, Tymoteusz Słowiński

http://nietzsche.org.pl/

Nietzsche Seminarium – projekt zrzeszający polskich badaczy filozofii


Fryderyka Nietzschego poprzez:
– powołany przez Cezarego Wodzińskiego, Bogdana Banasiaka i Pawła
Pieniążka cykl dorocznych konferencji filozoficznych.
– stronę internetową nietzsche.org.pl. Na stronie:
Bibliografia polskich odniesień do Nietzschego
- do 1918 (Marta Kopij)
- z lat 1919-1939 (Grzegorz Kowal)
- z lat 1939-1989 (Jadwiga Sucharzewska)
- po 1989 (Bogdan Banasiak i Jakub Wroński)
e-Mortkowicz - Cyfrowa reedycja młodopolskiego wydania Dzieł Fryderyka
Nietzschego z zachowaniem paginacji i układu graficznego.
Teksty archiwalne – baza przedwojennych artykułów polskich na temat
Nietzschego
Wieści ze świata Nietzschego: konferencje, seminaria, obronione prace
Opatrzony komentarzem zestaw linków
Nietzsche Seminarium 2010 ... i wiele innych
D Z I E Ł A FRYD. N I E T Z S C H E G O
FRYDERYK NIETZSCHE

W P R Z E K Ł A D Z I E WACŁAWA
BERENTA, KONRADA DRZE-
WIEDZA RADOSNA
W I E C K I E G O , L E O P O L D A STAFFA I (»LA GAYA SCIENZA«)
STANISŁAWA WYRZYKOWSKIEGO
WYDAŁ JAKÓB MORTKOWICZ. PRZEŁOŻYŁ LEOPOLD STAFF

W A R S Z A W A M C M V I — M C M V I I
NAKŁAD JAKÓBA MORTKOWICZA
Dom na mieszkanie własny mam,
W niczem nie biegłem w cudzy ślad.
— Każdego mistrzam wyśmiał rad.
Który nie wyśmiał siebie sam.
Nad bramą mego domu.

WIEDZA RADOSNA
( » L A G A Y A S C I E N Z A « )
PRZEDMOWA DO WYDANIA DRUGIEGO.

I.

Książce tej potrzeba może nie tylko jednej przed­


m o w y ; a wkońcuby z a w s z e się jeszcze ostała wątpli­
wość, c z y przedmowy mogą tę książkę, jako p r z y -
g o d ę p r z e ż y t ą , uczynić bliższą komuś, kto nic
podobnego nie przeżył. Zdaje się ona pisana w mowie
powiewu o d w i l ż y : jest w niej junactwo, niepokój,
przekora, pogoda kwietniowa, tak że ustawicznie przy­
pomina się zarówno sąsiedztwo z zimą, jak z w y ­
c i ę s t w o nad zimą, które nadchodzi, nadejść musi,
lub już może nadeszło... Wdzięczność wytryska usta­
wicznie, jak g d y b y stało się właśnie to, czego czło­
wiek najmniej oczekiwał, wdzięczność ozdrowieńca, —
bo o z d r o w i e n i e było tem, czego się najmniej ocze­
kiwało. »Wiedza radosna« to z n a c z y saturnalie ducha,
który opierał się cierpliwie straszliwemu, długiemu ucis­
kowi — cierpliwie, surowo, zimno, nie poddając się,
lecz i bez nadziei —, i którego teraz opada nagle
nadzieja zdrowia, u p o j n o ś ć ozdrowienia. Cóż z a
DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. VI. I
2 3

dziw, że przytem wiele nierozsądku i szaleństwa dia« — napisano przy końcu tej niebezpiecznie bez-
na j a w wychodzi, wiele swawolnej tkliwości, trwo­ troskliwej książki: miejcie się na b a c z n o ś c i ! Zapo­
nionej nawet na problematy, które mają sierść kol- wiada się coś hultajsko złego i z ł o ś l i w e g o : incipit
czatą i nie wydają się, jakby chciały, by je pieścić parodia, niema w ą t p l i w o ś c i . . .
i wabić. Cala ta książka nie jest właśnie niczem innem,
jeno wesołością po długim niedostatku i niemocy, ra­
dowaniem się z powracających sił, z budzącej się na
nowo wiary w jutro i pojutrze, z nagłego poczucia 2.
i przeczucia przyszłości, blizkich przygód, mórz znowu
otwartych, znów dozwolonych, znów wierze wróco­ — L e c z dajmy pokój panu N i e t z s c h e m u : cóż
n y c h celów. Cóż bo nie leżało teraz poza m n ą ! nas obchodzi, że pan Nietzsche wrócił do zdrowia ? . . .
T e n szmat pustyni, wyczerpania, niewiary, zlodowa­ Psycholog zna niewiele tak pociągających zagadnień,
cenia wpośród młodości, ta starczość nie na swojem jak stosunek zdrowia do filozofii, a w razie g d y sam
miejscu, ta tyrania bólu, prześcignięta jeszcze przez zachoruje, całą s w ą naukową ciekawość wnosi w swoją
tyranię dumy, która odrzucała wnioskowania bólu — chorobę. Posiada się bowiem, ma się rozumieć, jeśli
a wnioskowania są pocieszeniami —, to radykalne się jest osobą, koniecznie i filozofię swej o s o b y : je­
osamotnienie, jako konieczna obrona przeciw pogar­ dnak istnieje tu w a ż n a różnica. W jednym filozofują
dzie dla ludzi, która chorobliwie jasnowidzącą się jego braki, w innym bogactwa jego i siły. Pierwszemu
stała, to zupełne ograniczenie się do tego, co w po­ jest filozofia jego p o t r z e b n a , c z y to jako podpora,
znaniu gorzkie, cierpkie, ból sprawiające, jak to je uspokojenie, lekarstwo, wyzwolenie, podniesienie, zobo­
zalecał w s t r ę t , wyrosły stopniowo z nieostrożnej jętnienie na samego siebie; u drugiego jest ona pięk­
duchowej dyety i rozpieszczenia smaku — z w ą je nym jeno zbytkiem, w n a j l e j z y m razie rozkoszą
romantyką — och, któżby to wszystko mógł odczuć tryumfującej wdzięczności, która wkońcu jeszcze sie­
ze m ną! Ktoby to jednak mógł, w y b a c z y mi napewno bie kosmicznemi wielkiemi głoskami na niebie pojęć
więcej jeszcze, niż nieco szaleństwa, swawoli, »wie- wypisać musi. W innym jednak, zwyklejszym wy­
dzy radosnej«, — na przykład tę garść pieśni, które padku, gdy filozofią kierują braki, jak u wszystkich
książce tym razem przydano —, pieśni, w których chorych myślicieli — a być może, że w dziejach filo­
poeta w sposób trudny do wybaczenia z wszystkich zofii przeważają chorzy myśliciele — : czemże stanie
poetów żarty sobie stroi. — A c h , bo nie tylko na się sama myśl, która dostała się pod u c i s k choroby ?
poetach i ich pięknych, »lirycznych uczuciach« musi Oto pytanie, obchodzące p s y c h o l o g a : i tu możliwy
ten zmartwychwstaniec złość w y w r z e ć s w o j ą : któż jest eksperyment. Podobnie jak podróżny postanawia
wie, jakiej szuka sobie ofiary, co za potworność pa- obudzić się o oznaczonej godzinie, a potem spokojnie
rodyi wkrótce nęcić g o będzie? »Incipit tragoe- powierza się s n u : my, filozofowie, skoro nas cho-
1*
4

roba opadnie poddajemy się na pewien czas z duszą 5


i ciałem chorobie — z a m y k a m y niejako oczy przed
sobą. I jak ów wie, że coś tam n i e śpi, coś liczy dotąd przeważnie tylko tłumaczeniem ciała i z ł e m
godziny i obudzi go, tak też my wiemy, że rozstrzy­ r o z u m i e n i e m ciała. Poza najwyższemi ocenami
gająca chwila zastanie nas na czuwaniu, — że coś wartości, które dotychczas dziejami myśli kierowały,
w ó w c z a s w y s k o c z y i c h w y c i ducha n a g o r ą c y m drzemią ukryte złe rozumienia cielesnego ustroju, c z y
u c z y n k u , to znaczy na słabości lub nawrocie lub to jednostek, czy to stanów, c z y c a ł y c h ras. Można
poddaniu się lub stwardnieniu lub sposępnieniu lub wszystkie owe śmiałe szaleństwa metafizyki, szcze­
jak tam z w ą się te chorobliwe ducha stany, które za gólniej jej odpowiedzi na pytania, dotyczące w a r -
z d r o w y c h dni mają przeciw sobie d u m ę ducha (bo t o ś c i istnienia, u w a ż a ć przedewszystkiem z a w s z e za
jak mówi stara zwrotka: »dumny duch, paw i koń — symptomaty p e w n y c h ciał; a chociaż tego rodzaju
to przecie najdumniejsze zwierzęta w świecie« - ). potwierdzenia lub zaprzeczenia świata, wzięte ryczał­
Takie badanie samego siebie, takie doświadczenie tem, nie mają, mierząc miarą nauki, najmniejszego
na sobie u c z y nas bystrzejszem spoglądać okiem na znaczenia, to dają one jednak dziejopisowi i psycho­
wszystko, co wogóle dotąd wyfilozofowane zostało; logowi tem cenniejsze wskazówki, jako symptomaty,
odgaduje się lepiej niż przedtem mimowolne ma­ jak się rzekło, ciała, jego udaności lub nieudaności,
nowce, boczne uliczki, miejsca spoczynku, miejsca jego pełni, tężyzny, jego świetnej wielmożności w dzie­
s ł o n e c z n e myśli, k u którym cierpiący myśliciele, jach, lub też jego zatamowań, znużeń, zubożeń, jego
właśnie jako cierpiący, dają się wodzić i uwodzić; przeczucia końca, jego żądzy końca. Oczekuję ciągle
wie się odtąd, dokąd chore c i a ł o i jego potrzeba jeszcze, że jakiś filozoficzny l e k a r z , w wyjątko-
nieświadomie prze ducha, popycha i nęci — ku słońcu, wem tego słowa znaczeniu — taki, który ma śledzić
ciszy, łagodności, cierpliwości, lekarstwu, pokrzepie­ problemat powszechnego zdrowia narodu, czasu, rasy,
niu w jakimbądź sensie. K a ż d a filozofia, stawiająca ludzkości — zdobędzie się raz na odwagę, by podej­
pokój w y ż e j od wojny, każda etyka o zaprzecznem rzenie me na ostrzu miecza postawić i zdobyć się
ujęciu pojęcia szczęścia, każda metafizyka i fizyka zuchwale na zdanie: we wszelkiem filozofowaniu nie
znająca finał, stan ostateczny jakiegobądź rodzaju, chodziło dotychczas wcale o »prawdę«, lecz o coś
każde przeważnie estetyczne lub religijne pożądanie innego, powiedzmy o zdrowie, przyszłość, rozwój,
jakiegoś ubocza, zaświata, jakiegoś poza, ponad - moc, życie . . .
pozwala zapytać, c z y to nie choroba właśnie była filo­
zofa natchnieniem. Nieświadome przebieranie potrzeb
fizyologicznych w płaszcze objektywne, idealne, czysto
duchowe sięga zastraszająco daleko, — i dość często 3.
zapytywałem się, c z y na ogół biorąc filozofia nie była
- Zgadujecie, że nie bez wdzięczności wziął­
bym rozbrat z o w y m ciężkiego niedomagania czasem,
6 7

którego korzyści i dziś jeszcze nie w y c z e r p a ł e m : tak c z y taki ból »polepsza« — ; lecz wiem, że nas p o ­
jak w c a l e dość świadom jestem, czem wogóle w mo- g ł ę b i a . C z y to więc u c z y m y się przeciwstawiać mu
jem bogatem w zmiany zdrowiu wszystkie kłody du­ swoją dumę, swoje szyderstwo, swoją siłę woli i po­
c h o w e przewyższam. Filozof, który przez różne zdro­ stępujemy w tem jak Indyanin, który, niewiedzieć
w i a wędrował i ciągle jeszcze wędruje, przewędrował jak strasznie nawet dręczony, w złości swego j ę z y k a
także tyleż filozofii: n i e m o ż e właśnie nic innego, znajduje odszkodowanie na swym dręczycielu; c z y to
jak tylko stan swój każdym razem przenosić w naj­ przed bólem w ową oryentalną chronimy się nicość —
bardziej duchową formę i dal — ta sztuka transfi- z w ą ją Nirvana —, w owo nieme, tępe, głuche pod­
guracyi j e s t właśnie filozofią. Nie dano nam filozo­ danie się, zapomnienie siebie, zgaszenie siebie: to
fom do woli oddzielać duszę i ciało, jak lud oddziela, jednak z takich długich niebezpiecznych ćwiczeń
tem mniej dano nam do woli oddzielać duszę i du­ w panowaniu nad sobą wychodzi się innym człowie­
cha. Nie jesteśmy w c a l e myślącemi żabami, ani objek- kiem, z kilku znakami zapytania w i ę c e j , przede-
tywizującemi i registrującemi aparatami o zimno na­ wszystkiem z w o l ą pytania nadal więcej, głębiej,
regulowanych wnętrznościach, — musimy ustawicznie surowiej, srożej, złobniej, ciszej, niż się dotąd py­
myśli swe ze swego rodzić cierpienia i po macie­ tało. Zaufanie do życia z c z e z ł o : życie samo p r o ­
rzyńsku obdzielać je wszystkiem, co w sobie samych b l e m a t e m się stało — nie trzeba tylko sądzić, że
posiadamy z krwi, serca, ognia, rozkoszy, namiętno­ człowiek koniecznie przez to stał się posępnikiem!
ści, męczarni, przeznaczenia, fatalności. Ż y ć — to Nawet miłość ku życiu możliwą jest jeszcze, — ko­
znaczy dla nas ustawicznie w światło i płomień prze­ cha się jeno inaczej. Jest to miłość ku kobiecie, która
mieniać wszystko, czem jesteśmy; wszystko, co nas w nas budzi wątpliwości. . . P o w a b wszystkiego, co
spotyka; nie m o ż e m y inaczej zgoła. A co się ty­ problematyczne, radość z X jest jednak u takich bar­
c z y c h o r o b y : nie kusiż nas prawie pytanie, c z y nie dziej duchowych, przeduchowionych ludzi zbyt wielka,
jest nam wogóle niezbędną ? Dopiero wielki ból jest by nie miała ciągle na nowo, jak jasna pożoga w y b u -
ostatecznym ducha oswobodzicielem, jako nauczyciel chać ponad wszelką nędzę problematyczności, ponad
w i e l k i e g o p o d e j r z e n i a , które z każdego U wszelkie niebezpieczeństwo niepewności, nawet ponad
robi X, prawe, szczere X, to jest przedostatnią głoskę zazdrość kochającego. Poznajemy n o w e szczęście . ..
przed ostatnią . . . Dopiero wielki ból, ów długi po­
wolny ból, który potrzebuje czasu, w którym spalamy
się niejako z zielonemi gałęźmi, zmusza nas filozofów
do zstąpienia w s w ą ostateczną głąb i do odrzucenia 4.
od siebie wszelkiej ufności, wszystkiego, co dobro­
duszne, zasłaniające, łagodne, średnie, w co włoży- Wreszcie, aby niepowiedzianem nie pozostało, co
liśmy może przedtem swoje człowieczeństwo. Wątpię, najistotniejsze: z takich otchłani, z takiego ciężkiego
8 9

niedomagania, także z niedomagania ciężkiego podej­ pominania, dobrego n i e wiedzenia, jako artyści! Co
rzenia, powraca się n o w o n a r o d z o n y m , z obłusz- się zaś t y c z y naszej przyszłości, to trudno nas bę­
czoną skórą, bardziej łaskotliwym, złośliwszym, z wy- dzie odnaleźć znowu na ścieżkach o w y c h egip­
tworniejszym smakiem do radości, z delikatniejszym skich młodzieńców, którzy nocą świątynie niepew-
językiem dla wszystkich dobrych rzeczy, z wesel­ nemi czynią, ramionami obejmują posągi i wszystko
szymi zmysłami, z powtórną niebezpieczniejszą nie­ wogóle, co z słusznych powodów trzymane jest pod
winnością w radości; powraca się dziecinniejszym za zakryciem, odsłaniają, odkrywają, w jasnem postawić
równo i stokroć bardziej wyrafinowanym, niż się kie- chcą świetle. Nie, ten z ł y smak, ta żądza prawdy,
dykolwiek przedtem było. Och, jakże wstrętne jest »prawdy za wszelką cenę«, ten obłęd młodzieńczy
odtąd użycie, grube, tępe, ciemne użycie, jak je w miłości prawdy — obmierzły nam. Na to je­
zresztą pojmują używający, nasi »wykształceni«, nasi steśmy za doświadczeni, za poważni, za weseli, za
bogaci i p a n u j ą c y ! Jak złośliwie przysłuchujemy się poparzeni, za głębocy . . . Nie wierzymy już w to, że
odtąd jarmarcznemu bum-bum, którem »człowiek prawda jeszcze prawdą pozostaje, jeśli z niej pością-
wykształcony« i wielkiego miasta mieszkaniec przez g a m y zasłony; żyliśmy dosyć, by w to nie wierzyć.
sztukę, książkę i muzykę dziś do »duchowych roz­ Dziś u w a ż a m y za rzecz przyzwoitości, by nie wszystko
koszy« się zmusza, przy pomocy »duchowych« na­ chcieć widzieć nago, nie przy wszystkiem być obec­
pojów! Jakże nam teraz ranić będzie uszy teatralny nym, nie wszystko rozumieć i »wiedzieć«. »Czy to
krzyk namiętności, jakże obcym smakowi naszemu prawda, że Pan Bóg jest wszędzie obecny ? pytała
stanie się c a ł y ten romantyczny zgiełk i rozgardyasz dziewczynka swej matki: ależ to nieprzyzwoicie« —
zmysłów, w którym wykształcony lubuje się motłoch, w s k a z ó w k a dla filozofów! Należy mieć większy sza­
w r a z z swemi aspiracyami do wzniosłości, wyniosło cunek dla s r o m u , z jakim przyroda ukryła się za
ści, wyśrubowania! Nie, jeśli my ozdrowience wogóle zagadki i pstre niepewności. Może prawda jest ko­
jakiejś jeszcze potrzebujemy sztuki, to jest nią i n n a bietą, która ma powody nie odsłaniania spojrzeniom
sztuka — drwiąca, lekka, lotna, bosko nieskazitelna, s w y c h głębi ? Może imię jej, mówiąc z grecka, jest
bosko artystyczna sztuka, która jak jasny płomień Baubo ?. . . Och, ci G r e c y ! Rozumieliż się oni na
w bezchmurne strzela niebiosa! Przedewszystkiem ż y c i u : na to trzeba dzielnie zatrzymywać się przy
sztuka dla artystów, tylko dla artystów ! Z n a m y się powierzchni, przy fałdzie, przy naskórku, uwielbiać
teraz lepiej, także jako artyści, na tem, co jest do pozór, wierzyć w kształty, dźwięki, słowa, w cały
t e g o przedewszystkiem potrzebne, pogoda, w s z e l ­ Olimp p o z o r u ! Ci G r e c y byli powierzchowni -
k i e g o rodzaju pogoda, przyjaciele moi! — mógłbym z g ł ę b i . I c z y ż nie powracamy właśnie ku temu,
tego dowieść. Wiemy niejedno teraz za dobrze, my my śmiałkowie duchowi, którzyśmy się wdarli na naj­
wiedzący : och, jakże się odtąd uczymy dobrego za- w y ż s z y i najniebezpieczniejszy szczyt obecnej myśli
10

i stąd się obejrzeli, którzyśmy stąd w d ó ł s p o j ­


r z e l i ? C z y ż nie jesteśmy w tem właśnie — Gre­
kami ? Wielbicielami kształtów, dźwięków, słów ?
Właśnie dlatego — artystami ?

R U T A pod Genuą
na jesieni roku 1886.

„ Ż a r t , c h y t r o ś ć i zemsta"

PRZYGRYWKA RYMOWANA.
I.

ZAPROSZENIE.

Na moją strawę odważcie się, proszę !


Jutro w a m lepszą się wyda, smakosze,
Pojutrze już będzie smakować !
Zechcecie potem więcej, — to mi fraszki
Stare dodadzą odwagi, zaprażki,
By nowe w a m fraszki zgotować.

2.
MOJE SZCZĘŚCIE.

Odkąd szukanie mnie unużyło,


Jam się znajdować nauczył nagle.
Odkąd mi wichr się sprzeciwi! silą —
Z wszystkiemi wichry płyną me żagle.

3.
ŚMIAŁO.

Tam, gdzie stoisz, kop do g ł ę b i !


Źródło jest tam snadnie !
Niech cię czerni krzyk nie g n ę b i :
»Tam jest — piekło na dnie ! «
14 15

4. Wciąż ziemi łaknie we mnie wąż,


ROZMOWA, Choć ziemi strawił tyle.
A : C z y m był chory ? T e r a z zdrów ? Zgłodniały pełznę w kręty ślad
Kto był mym lekarzem ? Mów ! Pomiędzy głazem, trawą,
Zapomniałem . . . znikło z g ł o w y ! By jeść cię, jakem dotąd jadł,
B : T e r a z wierzę, żeś jest zdrów : O ziemio, w ę ż ó w strawo !
Zapomina tylko zdrowy.
9.
MOJE RÓŻE.
5.
Szczęście me — chce na w a s spływać, —
DO CNOTLIWYCH.
Szczęście chce obdarowywać !
Niechaj cnotom też naszym lekko podnoszą się stopy: Chcecie moje róże z r y w a ć ?
Podobnie wierszom Homera winny przychodzić i i ś ć.
Chylać się musicie, skrywać
Wśród skał, cierni, rzeszo płocha,
6.
Często palce oblizywać !
MĄDROŚĆ ŚWIATOWA,,
Szczęście me — chce droczyć t r o c h a !
Nie ostawaj wśród równiny !
Szczęście me — przekorę kocha !
Nie wspinaj się za w y s o k o !
Chcecie moje róże z r y w a ć ?
Najpiękniejszy świat na oko
Ot tak z pół w y ż y n y . 10.
GARDZĄCY.
7.
Wiele miotam precz i ronię,
VADEMECUM — VADETECUM. W i ę c wy mnie gardzącym zwiecie.
Wabię cię słowem swem i wzorem, Z czar przepełnych pijąc trwonię,
Idziesz mym śladem, moim torem ? Wiele miotam precz i ronię, —
Idź w ślad swój jeno z wiarą całą : — Nie mniej wino cenię przecie.
A pójdziesz za mną — śmiało ! śmiało ! 11.
PRZYSŁOWIE MÓWI.
8.
Czemś szorstkiem i łagodnem, czemś chamskiem
PRZY TRZECIEM LENIENIU.
[i grzecznem,
Już skóra pęka mi a wciąż Czemś swojskiem i czemś dziwnem, czystem i wsze-
W żarłocznej żądzy sile, [tecznem,
16
17
Miejscem, gdzie błazen z mędrcem schadzki sobie
[czynią: 17.
T e g o wszystkiego jestem i pragnę być skrzynią, DEWIZA GWAŁTOWNIKA.
Zarazem gołębicą i wężem i świnią!
Nie proś n i g d y ! Nie skomlij, jak zwierz !
12. Bierz, ja proszę ciebie, z a w s z e bierz !
!DO PRZYJACIELA ŚWIATŁA.
18.
Chcesz myśl i oko ustrzedz od znużenia,
CIASNE DUSZE.
Więc i za słońcem biegnij pośród cienia.
D l a ciasnych dusz nienawiść tylko mam :
13. Ni dobra, ni zła prawie niema tam.
DLA TANECZNIKÓW.
19.
Gładki lód
Raj i cud, MIMOWOLNY UWODZICIEL.

W y r z u c i ł puste słowo na w i a t r : ot podnieta


Komu tańczyć żaden trud.
W nudzie — a jednak przez nie upadła kobieta.
14.
DZIELNY. 20.
Raczej nieprzyjaźń z całego polana, ROZWAŻCIE.
Niżeli przyjaźń łatana.
Podwójną boleść łatwiej jest znosić i lżej,
Niż j e d n ą : c z y spróbować chcesz odwagi swej ?

RDZA. 21.
I rdzy trzeba : być ostrzem niedość ! A powody ? PRZECIW PYSZE.
Bo ciągle mówić będą o tobie: »za młody« !
Nie nadymaj się w p y c h y bezbrzeżu:
16. Małe ukłucie — a pękniesz, pęcherzu.

WZWYŻ.
22.
»Jak na szczyt ten najlepiej wejść, jakich dróg
KOBIETA I MĄŻ.
[zwrotem ? « —
Postępuj jeno ciągle w z w y ż i nie myśl o tem ! »Bierz przemocą kobietę, gdy ci w serce wpadnie!« —
T a k myśli mąż; kobieta nie bierze, lecz kradnie.
DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. VI. 2

18 19

26.
23.
INTERPRETACYA. MOJA SROGOŚĆ.

T a m gdzie w y k ł a d a m siebie, siebie w k ł a d a m : Sto stopni przebyć trzeba mi,


Na w y k ł a d a c z a swego się nie nadam. Iść w z w y ż a za mną krzyk w a s z b r z m i :
L e c z kto w z w y ż jeno pnie się ścieżką własną, » 0 , srogi j e s t e ś ! C z y ś m y g ł a z ? « —
T e n też mój obraz wnosi w światłość jasną. Sto stopni przebyć trzeba mi,
A stopniem nikt być nie chce z was.

24.
27.
LEK DLA PESYMISTÓW. WĘDROWIEC.
S k a r ż y s z się, druhu, że ci nic nie w s m a k ? »Bezdroże! Przepaść, ciche wkrąg, jak śmierć, okolą!« —
W c i ą ż dąsy stare, w c i ą ż masz w nosie m u c h ę ? T a k c h c i a ł e ś ! Z ścieżki własna zwiodła ciebie w o l a !
Cierpliwość rwie mi się i serce kruche, W ę d r o w c z e ! Stop w s w y m wzroku chłód, bystrość
Bo ciągle stękasz, klniesz i plujesz tak. [i męstwo !
Posłuchaj, druhu ! Wstrętom s w y m na wspak, Zgubionyś, gdy wierzysz tu — w niebezpieczeństwo.
O d w a ż się połknąć tłuściuchną ropuchę,
Szybko, nie patrząc nawet, wzbudź o t u c h ę ! — 28.
A niestrawności zniknięć wszelki znak. POCIECHA DLA POCZĄTKUJĄCYCH.

Patrzcie, to dziecko obstąpiły świnie,


2
5. Bezsilne, kurczy stopy i nuż ł k a ć !
PROŚBA. Płacze, bo płakać też umie jedynie —
K i e d y ż stać zdoła, krok przed się swój b r a ć ?
Istotę wielu ludzi znam
Hej, ś m i a ł o ! Sądzę, niewiele chwil minie,
A nie wiem, kim ja jestem sam !
A ujrzym dziecko to tańczącem s n a d ź !
Za blizko mnie źrenica ma —
A gdy na nogach dwuch stanie, w godzinie
C o m widział, widzę, to nie ja.
Będzie umiało i na głowie stać !
Lepiejbym radził swej potrzebie,
G d y b y m mógł dalej siąść od siebie,
29.
Nie aż tam, skąd mój w r ó g mnie ś l e d z i !
EGOIZM GWIAZD.
Już blizki druh zbyt zdała siedzi —
L e c z między nim a sobą w ś r o d k u ! G d y b y m się, beczka tocząca się krągle,
Rozumiesz prośbę mą, narodku ? W o k o ł o siebie nie kręciła ciągle,
2*
20 21

Jakbym, za słońcem mknąc, mogła wytrzymać, Kto s o b i e nie jest straszny, jak strachu ma z a d a ć :
By nie zapalić się, ognia nie imać ? A li kto innym straszny, może innych wodzić.
Nienawistnem mi nawet już sobie przewodzić !
C h c ę jak zwierz, co się w puszczy i w morzu z w y k ł
30. [rodzić,
BLIŹNI. Na chwilę módz się zgubić, manowcem odgrodzić,
Nie rad przy bliźnim mam siedzibę s w o j ą : W zbłąkaniu błogiem niech mnie zaduma kolebie,
Precz z nim, w w y ż , niech mu dal będzie ostoją A b y m w końcu z oddali znów wabić mógł siebie,
Jakby inaczej mógł być g w i a z d ą moją? — Znowu samego siebie ku sobie — uwodzić.

34.
31.
SENECA ET HOC GENUS OMNE.
ZAKAPTURZONY ŚWIĘTY.
Pisze to, pisze swe niedozniesie-
By nas twe szczęście nie gniotło zmorą,
nia mądre larifari,
Otaczasz siebie czarcią przekorą,
Jakby się miało primum scribere
Czarcim dowcipem i czarcią złością.
Deinde philosophari.
Jednak daremnie ! Źreniceć gorą —
Źrenice twoje patrzą świętością !
35.
LÓD.
32.
T a k j e s t ! Czasami przyrządzam l ó d :
NIE WOLNY.
Bo pożyteczny jest lód do trawienia !
A. C ó ż go złudziło? Stoi, słucha; Gdybyście mieli dużo do trawienia,
Jaki dźwięk dobiegł jego ucha ? O, jakżebyście lubili mój l ó d !
Cóż to w y d a r ł o z niego j ę k ?
B. Jak każdy, co ż y ł u łańcucha, 36.
Wszędzie łańcucha s ł y s z y brzęk.
PISMA MŁODZIEŃCZE.

Mej mądrości A i O
33. Tu mi brzmiało : słowa wieszcze !
SAMOTNY. Dziś mi nie brzmi z nich już to,
Nienawistnem mi stało się iść w ślad i wodzić. Jeno wieczne Ah ! i Oh !
Posłusznym być ? Nie ! A l e nie chcę też i władać ! Mej młodości słyszę jeszcze.
23
22

Orli wzrok jego gna w dalekie jazdy,


37. On w a s nie w i d z i ! — jeno gwiazdy, g w i a z d y !
BACZNOŚĆ.

W tym kraju niebezpiecznie dla podróżnych gości; 41.


G d y ś ducha pełen, miej się dwakroć na baczności i
Wabiąc, pieszczą, aż p o ż r ą ! Głód ich ciebie ł a k n i e : HERAKLITYZM.

T o duchy zapaleńców — : tym ducha w ż d y braknie! Szczęście ziemskie, druhu mój,


Daje tylko bój !
38. A b y się druhami stać,
BOGOBOJNY MÓWI: T r z a w o ń prochu znać !
Druhy w trojgu jednem s ą :
B ó g nas miłuje, p o n i e w a ż nas stworzył.
Braćmi — w dolę złą,
»Człek stworzył Boga« — subtelni mówicie.
Równi — gdzie wróg zajdzie perć,
Nie maź więc kochać, w co twórczość s w ą w ł o ż y ł ?
Wolni — tam gdzie śmierć.
C z y ż ma zaprzeczać, p o n i e w a ż to stworzył ?
To chroma, stąpa na dyablem kopycie.
42.
39.
ZASADA PRZEDELIKATNYCH.
LATEM.
Na palcach raczej jeszcze iść
W gorzkim pocie naszych lic
A na czworakach nie warto,
Pan chleb jeść nam każe.
Dziurką od klucza raczej wnijść,
W pocie lepiej nie jeść nic,
Niźli przez bramę otwartą.
Radzą nam lekarze.
Słońce, ten hultajski widz,
Z drwiącą patrzy miną.
43.
W gorzkim pocie swoich lic
Pijmy lepiej wino ! RADA.

Do sławy dążysz wciąż, bez popasu ?


40. Słuchaj, co moja nauka wieści,
BEZ ZAZDROŚCI. Idź, lecz się zrzeknij z a w c z a s u
— Części!
Że niezazdrosny, mkniecie cześć mu nieść ?
On nie ogląda się na w a s z ą cześć;
24 25

44. Od dziś ustanie dla mnie gwiazd krążenie,


GRUNTOWNY. Blask słońca, pianie koguta i cienie,
I co mi dotąd czas znaczyło wszędzie,
Jam badacz ? P o c ó ż słowo to ! —
Nadal mi niemem, głuchem, ślepem b ę d z i e : —
Jam tylko c i ę ż k i — w a g i dużej !
Zmilknij mi, cała naturo, i w a r a
I spadam, spadam jak najdłużej
W o b e c tykania prawa i zegara.
A wkońcu aż na dno !

45.
49.
NA ZAWSZE.
MĘDRZEC MÓWI.
»Przychodzę dzisiaj, bo tak mi się chciało« —
Tak, kto na zawsze przyszedł, mówi śmiało. Potrzebny tłumom, choć gardzący tłumem,
Cóż mu tam świata gadanina s z k o d z i : Ciągnę s w ą drogą, z słońcem, to z burz szumem,
»Za wcześnie p r z y s z e d ł ! Za późno p r z y c h o d z i ! « A zawsze ponad tym tłumem !

46.
50.
SĄDY ZNUŻONYCH.
STRACONA GŁOWA.
Znużeni klną słoneczny dzień;
Wartością drzew jest im — ich cień. Ma rozum — jakiż ją los nim wzbogacił ?
Mężczyzna ongiś g ł o w ę dla niej stracił.
47. G ł o w ę miał przedtem bogatą w z a l e t y :
ZNIJŚCIE. Poszła do dyabła — nie ! nie ! do kobiety!

»Zniża się, upada« — k r z y c z y c i e w powodzi


Szyderstw; prawdą z a s i ę : on ku w a m w dół schodzi.

Nadmiar szczęścia jego stał mu się znużeniem, POBOŻNE ŻYCZENIA.


Nadmiar światła tęskni w nim za w a s z y m cieniem.
»Gdybyż klucze od wszech klamek
Mogły w lot poznikać,
48.
G d y b y ż każdy u drzwi zamek
PRZECIW PRAWOM.
W y t r y c h mógł odmykać !«
Od dziś zawiśnie mój zegarek cenny T a k z westchnieniem myśli cichem
U szyi mojej na nitce włosiennej; Każdy, kto jest sam — wytrychem.
26 27

52. 56.
PISANIE NOGĄ. PRÓŻNOŚĆ POETYCKA.
Dajcie mi kleju : gdy klej mam, snadź
Nie tylko ręką pisać mi się z d a r z a :
D r z e w o sam znajdę już ś m i a ł o !
N o g a też chce być u mnie za pisarza.
Myśl w cztery rymy bezmyślne wlać
Silna, swobodna, dzielna pęd swój bierze
To nie jest dumą tak małą !
Już to po polu, już to po papierze.
57.
WYBREDNY SMAK,
53.
G d y b y m na ż y c z e ń mógł rozstaju
»LUDZKIE TO, ARCYLUDZKIE«. KSIĄŻKA.
Wybrać pomiędzy życzeniami,
Smętnie trwożliwy, g d y wstecz wzrokiem bieżysz, W y b r a ł b y m miejsce w środku r a j u :
W przyszłość wierzący, g d y sobie zawierzysz : L e c z chętniej — przed jego drzwiami.
Mamże cię, ptaku, z w a ć orłem skrzydlaczem ?
C z y ulubieńcem Minerwy, puhaczem ? 58.
K R Z Y W Y NOS,
54.
Zaczepnie nos spogląda w dal,
DO MEGO CZYTELNIKA. Nozdrza się dmą od wiatru fal —
W i ę c padasz, boś nosalów ród,
D o b r y c h zębów, dobrego żołądka —
Człowieczku dumny, zawsze w p r z ó d !
T o życze ń m y c h treścią tajemną!
I z a w s z e razem sprzęga l o s :
G d y strawisz mą książkę od wątka,
Prostą dumę, k r z y w y nos.
To pewno też zgodzisz się ze m n ą !

59.
55.
PIÓRO BAZGRZE.
MALARZ REALISTA.
Pióro mi b a z g r z e : a czart to z a m a ż !
Jak z tem pocznie: »Przyrodę bierz wiernie i c a ł ą ! « C z y m na bazgranie skazany puste ? —
Gdzież przyrodę w y c z e r p a ć płótnu się udało ? W i ę c śmiało chwytam w rękę kałamarz
Nieskończoną — najmniejsza cząstka w świata tumie! — I leję strugi inkaustu tłuste !
Wreszcie maluje, co się jemu p o d o b a ł o . Jakże to płynie pełno, szeroko,
A co mu się podoba ? Co malować u m i e . W s z y s t k o się szczęści, czem myśl zaświta !
28
29
Wprawdzie się w piśmie nie w y z n a oko —
L e c z co t a m ! Któż to, co piszę, c z y t a ? 63.

MORAŁ GWIAZD.
6o.
W dróg gwiezdnych przeznaczona tok,
LUDZIE WYŻSI.
Cóż cię obchodzi, gwiazdo, m r o k ?
T e n w górę dąży, chwalić go się g o d z i !
L e c z tamten z a w s z e od w y ż y n p r z y c h o d z i ! T o c z się szczęśliwa przez ten czas !
i żyje w y ż s z y nad pochwał w a w r z y n y Obca dla jego nędz i s k a z !
On j e s t z wyżyny.
W najdalsze światy blaskiem b ł ą d ź :
Litość, jak grzech ze siebie strąć !
61.
SCEPTYK MÓWI. I jedno tylko : c z y s t a bądź !

Pół ż y c i a przeszło twego,


Wprzód mknie wskazówka, duszę twą zbiegają dreszcze!
Z d a w n a stopy jej krążą i biega,
Szukała, nie znalazła ociągaż się jeszcze ?

P ó ł ż y c i a przeszło twego :
Każdej godziny obłęd to był i ból k r w a w y .
C z e g o szukasz t u jeszcze ? D l a c z e g o ?
T e g o ć szukam — zasadnej szukania podstawy.

62.
ECCE HOMO.

T a k ! Ja wiem, skąd ród mój s z c z y t n y !


Jako płomień nienasytny,
T r a w i ę się, żar we mnie drga.
Światłem wszystko, gdzie się zwrócę,
W ę g l e m wszystko, co porzucę :
Tak, płomieniem jestem j a !
KSIĘGA PIERWSZA.
I.

N a u k a o c e l u i s t n i e n i a . — C z y dobrem,
c z y też złem spojrzę okiem na ludzi, zastaję ich za­
wsze przy tem samem zatrudnieniu, wszystkich razem
i każdego z osobna : czynią to, co sprzyja utrzyma -
niu ludzkiego rodzaju. A to zaprawdę nie z uczucia
miłości do tego rodzaju, lecz poprostu, ponieważ
niema w nich nic starszego, silniejszego, bardziej nie­
ubłaganego i nieprzezwyciężalnego, nad ów instynkt —
ponieważ właśnie instynkt ten jest naszego rodzaju
i stada i s t o t ą . Choć więc dość szybko z z wyczaj-
nem krótkowidztwem na pięć kroków z w y k ł o się dzielić
bliźnich s w y c h starannie na pożytecznych i szkodli­
w y c h , na ludzi z ł y c h i dobrych, to jednak przy ry­
c z a ł t o w y m obrachunku, po dłuższem rozmyślaniu nad
całością, nabiera się nieufności do tego przebioru i roz­
dzielania i daje się mu wreszcie spokój. Nawet naj-
szkodiiwszy człowiek jest może jeszcze najpożytecz­
niejszym, w stosunku do utrzymania rodzaju; bo
podtrzymuje on w sobie lub, przez działanie swe
w innych, popędy, bez którychby ludzkość stępiała
i zgnuśniała oddawna. Nienawiść, radość z cudzej
DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. VI.
3
34
35

szkody, żądza grabieży i panowania i wszystko, co


medya istnienia nie »uświadomiła się« jeszcze sobie
tylko ziem się z o w i e : należy do zdumiewającej eko-
samej —- tymczasem trwa ciągle jeszcze okres tra-
nomii utrzymania rodzaju, prawda, że do kosztownej,
gedyi, okres moralności i religii. Cóż oznacza to co­
rozrzutnej i w całości szalonej do najwyższego stopnia
raz nowe pojawianie się o w y c h t w ó r c ó w moralności
ekonomii: — która jednak w s p o s ó b d o w o d n y
i religii, o w y c h sprawców walki o oceny moralne,
utrzymywała dotąd nasz rodzaj. Nie wiem już
o w y c h nauczycieli wyrzutów sumienia i wojen reli­
wcale, mój bracie i bliźni, c z y m o ż e s z wogóle żyć
gijnych? Co znaczą ci bohaterowie na tej scenie? —
z k r z y w d ą rodzaju, a w i ę c » nierozsądnie« i »źle«.
bo byli to dotychczas jej bohaterowie, a wszystko
To coby rodzajowi szkodzić mogło, w y m a r ł o już może
inne, przez pewien czas jedynie widoczne i zbyt bliz-
od wielu tysiącoleci i należy teraz do rzeczy, które
kie, służyło zawsze tylko za przysposobienie tych
nie są nawet w mocy samego Boga. Ulegaj swoim naj­
bohaterów, c z y to jako maszynerya i kulisy lub też
lepszym lub najgorszym żądzom a przedewszystkiem:
w roli zaufanych i kamerdynerów. (Poeci na przykład
przepadnij! - w obydwu w y p a d k a c h będziesz prawdo-
byli zawsze kamerdynerami jakiejś moralności.) —
podobnie zawsze jeszcze w jakiś sposób popieraczem
Rozumie się samo przez się, że i ci tragicy pracują
i dobroczyńcą ludzkości i znajdziesz sobie ze względu
na pożytek r o d z a j u , choćby nawet sądzili, że na
na to m ó w c ó w pochwalnych — tudzież s z y d e r c ó w !
pożytek Boga pracują lub jako Boga posłańce. I oni
A l e nie znajdziesz nigdy takiego, ktoby umiał w to­
popierają życie gatunku, p o p i e r a j ą c w i a r ę
bie, jednostce, zupełnie w y s z y d z i ć to, co jest w tobie
w ż y c i e . »Warto żyć woła każdy z nich — ,
najlepszego, ktoby twoje bezgraniczne musze i żabie
coś tam ma w sobie to życie, życie ma coś za sobą,
ubóstwo ducha umiał ci tak dać odczuć, jakby tego
pod sobą, miejcie się na b a c z n o ś c i ! « Ów popęd,
zgoda z prawdą w y m a g a ł a ! A b y śmiać się z samego
władnący jednako najwyższym i najpospolitszym czło­
siebie, jakby się śmiać należało, aby ś m i a ć s i ę
wiekiem, popęd utrzymania rodzaju, w y b u c h a co pe­
z g ł ę b i c a ł e j p r a w d y , n a t o mieli dotychczas
wien czas jako rozum i namiętność d u c h a ; ma
nawet najlepsi niedość poczucia prawdy a najbar­
wtedy wkoło siebie świetny orszak uzasadnień i każe
dziej uposażeni nazbyt mało geniuszu! Może i śmiech
wszelkiemi siłami zapomnieć, że jest w istocie swej
ma jeszcze przyszłość przed s o b ą ! W ó w c z a s , g d y
popędem, instynktem, szaleństwem, bezzasadnością.
zdanie »rodzaj jest wszystkiem, jeden jest z a w s z e
P o w i n n o się kochać życie, p o n i e w a ż ! Człowiek
niczem« — przeniknie ludzkość do gruntu i każdy
powinien kochać siebie i bliźniego, p o n i e w a ż ! I jak-
o każdym czasie będzie miał wolny dostęp do tego
kolwiek tam wszystkie takie »powinien« i »ponieważ«
ostatecznego oswobodzenia i nieodpowiedzialności,
z w ą się i w przyszłości z w a ć b y się mogły ! A b y to,
może w ó w c z a s śmiech sprzymierzy się z mądrością,
co koniecznie, i zawsze samo z siebie i bez wszelkich
może w ó w c z a s istnieć będzie tylko »wiedza. radosna«.
celów się dzieje, zdawało się odtąd uczynionem w za­
T y m c z a s e m jest jeszcze z g o ł a inaczej, tymczasem ko-
myśle, skierowanym ku pewnemu celowi, i ujawniało
3*
37
36
naogół natura ludzka — m a o n a t e r a z w i ę c e j
się człowiekowi jako rozum i ostateczne przykaza­ 0 j e d n ą p o t r z e b ę , właśnie potrzebę ciągle no­
nie — poto występuje nauczyciel etyczny, jako nau­ wego zjawiania się nauczycieli i nauk o »celu«.
czyciel »celu istnienia«; poto wynajduje on drugie Człowiek stał się stopniowo fantastycznym zwierzem,
i odmienne istnienie i mocą swej nowej mechaniki który ma spełnić więcej o jeden warunek egzysten-
w y w a ż a to stare powszednie istnienie z jego starych c y i n i ż każde inne z w i e r z ę : człowiek m u s i co pe­
powszednich zawiasów. T a k ! On nie chce wcale, w i e n czas wierzyć, ż e wie, d l a c z e g o istnieje, ro­
byśmy się ś m i a l i z istnienia, ani też z siebie — dzaj jego nie może się rozwijać bez peryodycznie
ani też z niego; dla niego jednostka jest z a w s z e powracającego zaufania do ż y c i a ! bez w ia ry w r o ­
jednostką, czemś najważniejszem i ostatecznem i ol- z u m ż y c i a ! I z a w s z e n a nowo będzie rodzaj ludzki
brzymiem, dla, niego nie istnieje żaden rodzaj, żadne co pewien czas w y r o k o w a ł : »istnieje coś, z czego
sumy, żadne zera. C h o ć b y nie wiedzieć jak szaleńcze bezwarunkowo już śmiać się nie w o l n o ! « A najprze-
i marzycielskie były jego wynalazki i oceny, choćby zorniejszy przyjaciel ludzkości doda: »nietylko śmiech
nie wiedzieć jak zaniepoznawał bieg natury i prze­
i wiedza radosna, lecz i tragizm z c a ł y m s w y m wznio­
c z y ł jej w a r u n k o m : — (a wszystkie etyki b y ł y dotąd
słym nierozumem należy do środków i konieczności
aż do tego stopnia szaleńcze i nienaturalne, że każda
utrzymania rodzaju!« — I przeto ! Przeto ! Przeto !
z nich byłaby zaprzepaściła ludzkość, gdyby nią b y ł a
Och, rozumiecie mnie, bracia moi? Rozumiecie to
owładnęła) — to zawsze ! każdym razem, gdy »bo­
nowe prawo odpływu i p r z y p ł y w u ? I nasz czas na­
hater« wstąpił na scenę, osiągano coś nowego, dresz­
dejdzie !
czem przejmujące przeciwieństwo śmiechu, o w o głę­
bokie wstrząśnienie wielu jednostek wobec m y ś l i :
»Tak, warto żyć ! Tak, wart jestem ż y c i a ! « — życie
i ja i ty i my w s z y s c y razem stawaliśmy się sobie
znowu raz na czas pewien z a j m u j ą c y m i . — Nie 2.
można przeczyć, ż e z c i ą g i e m c z a s u nad k a ż d y m
S u m i e n i e i n t e l e k t u a l n e . — Coraz n a
z tych wielkich nauczycieli celu aż do dnia dzisiej­
nowo doświadczam tego, a za każdym razem buntuję
szego z w y c i ę s t w o odnosił śmiech i rozum i n a t u r a :
się na nowo i nie chcę temu wierzyć, choć dotykam
krótka tragedya zmieniała się ostatecznie z a w s z e na-
tego nieomal rękoma: o g r o m n e j w i ę k s z o ś c i lu­
powrót w wieczną komedyę istnienia, a »fale niezli­
d z i b r a k s u m i e n i a i n t e l e k t u a l n e g o . Często
czonego chichotu« — mówiąc z Aischylosem — mu­
nieomal zdawało mi się, jakby się z takiem wyma­
szą ostatecznie rozpostrzeć się jeszcze i ponad naj­
ganiem w najludniejszych miastach było jak na pu­
większą z tych tragedyi. L e c z mimo c a ł y ten stro­
styni. K a ż d y patrzy na ciebie zdziwionemi oczyma
fujący śmiech, przez to ciągle nowe pojawianie się
i sprawia dalej s w ą wagę, to zwąc dobrem, tamto
o w y c h nauczycieli o celu istnienia, zmieniła się jednak
38
39

złem. Nie w y w o ł a to w nikim rumieńca wstydu, gdy­


byś dał poznać, że te ciężary nie mają pełnej wagi, — 3.
nie wznieci też oburzenia przeciw tobie: może śmiać S z l a c h e t n y i p o s p o l i t y . — Pospolitym
się będą z twej wątpliwości. Chcę r z e c : o g r o m n a naturom wydają się wszystkie szlachetne, wielko-
w i ę k s z o ś ć ludzi nie u w a ż a za hańbę wierzyć w to duszne uczucia niewiodącemi do celu i dlatego prze­
lub owo i ż y ć wedle tego, b e z uprzedniego uświa­ dewszystkiem niewiarogodnemi. Mrugają oczami, słu­
domienia sobie ostatecznych i najpewniejszych argu­ chając o czemś podobnem i zdają się chcieć powie
mentów za i przeciw i bez zadania sobie nawet dzieć »niechybnie kryje się w tem jakiś interes, nie
choćby trudu dodatkowego podłożenia takich argu­ można widzieć poprzez wszystkie ściany«. Podejrze-
mentów. Najbardziej uposażeni mężczyźni i najszlachet­ wają oni szlachetnego, że dąży do osiągnięcia ko­
niejsze kobiety należą jeszcze do tej »ogromnej więk­ rzyści tylko krętemi drogami. Jeśli zbyt wyraźnie
szości«. Cóż warto mi jednak dobre serce, wykwint- przekonają się o braku osobistych z a m y s ł ó w i zy­
ność i geniusz, jeśli człowiek o takich cnotach znosi sków, to szlachetny uchodzi w ich oczach za rodzaj
w sobie niedołężne uczucia w sprawach wiary i sądu, n a r w a ń c a : pogardzają nim patrząc na jego radość
jeśli p o ż ą d a n i e p e w n o ś c i nie jest m u naj- i śmieją się z blasku jego oczu. »Jak można cieszyć
wnętrzniejszą żądzą i najgłębszą potrzebą — tem, co się z tego, że się doznało uszczerbku, jak można
w y ż s z y c h ludzi od niższych oddziela! Znalazłem z otwartemi oczami zabrnąć w straty! Musi to być
w niektórych ludziach bogobojnych nienawiść ku ro­ rodzaj choroby umysłowej, połączonej z szlachetno­
zumowi i cieszyło mnie to w n i c h : zdradzili się bo­ ścią uczucia« — tak myślą i spoglądają przytem
wiem chociaż nieczystem sumieniem intelektualnem! l e k c e w a ż ą c o : jakże lekceważą radość, którą obłąkań­
L e c z w pośród tej rerum concordia discors i całej tej cowi sprawia jego idée fixe. Pospolita natura odzna­
przedziwnej niepewności i wieloznaczności istnienia cza się tem, że nieodparcie nie spuszcza z oka swej
stać i n i e p y t a ć , nie drżeć z żądzy i rozkoszy korzyści i że ta myśl o celu i korzyści sama silniej­
pytania, nie nienawidzieć nawet pytającego, może szą się w niej staje od najsilniejszych p o p ę d ó w :
nim nawet mdło się z a c h w y c a ć — to właśnie nie dać się tym popędom porwać ku czynnościom nie
wzbudza we mnie p o g a r d ę — i to jest uczucie, wiodącym do celu — oto jej mądrość i jej poczucie
którego przedewszystkiem w każdym s z u k a m : — ja­ siebie. W porównaniu z nią natura szlachetna jest
kieś błazeństwo przekonywa mnie zawsze na nowo, m n i e j r o z s ą d n a : — b o szlachetny, wielkoduszny,
że każdy człowiek ma to uczucie, jako człowiek. ofiarny ulega rzeczywiście s w y m popędom, a w naj­
Jest to mój rodzaj niesprawiedliwości. lepszych jego chwilach p a u z u j e jego rozsądek.
Zwierzę, które z niebezpieczeństwem ż y c i a broni
s w y c h małych lub, w czasie rui, za samicą na
śmierć nawet idzie, nie myśli o niebezpieczeństwie
40 41

i śmierci, jego rozsądek pauzuje również, opanowany namiętność wszystkich, i jest właśnie w tej wierze
zupełnie przez uciechę ze szczeniąt lub przez roz­ pełna żaru i w y m o w y . Jeśli więc tacy ludzie wy­
kosz z samicy i przez obawę, że może być tej rozko­ jątkowi nie odczuwają samych siebie jako wyjątków,
szy pozbawione; staje się ono głupsze, niż z a z w y c z a j , jakżeżby mieli kiedykolwiek rozumieć natury pospo­
podobnie jak szlachetny i wielkoduszny. T e n posiada lite i słusznie ocenić regułę! — I dlatego mówią i oni
kilka uczuć rozkoszy i przykrości w takiej sile, że o szaleństwie, o sprzeczności z celem, o cudactwie
intelekt wobec nich milczeć musi lub oddać się im ludzkości, pełni podziwu, jak to szaleńczo świat się
na usługi: w ó w c z a s serce przeskakuje mu do g ł o w y toczy i czemu przyznać do tego się nie chce, czego
i m ó w i się potem o »namiętności«. (Tu i ówdzie zda­ »mu brak«. — Jest to wieczna niesprawiedliwość szla­
rza się też zapewne przeciwieństwo tego i niejako chetnych.
»odwrócenie namiętności«, na przykład u Fontenelle'a,
któremu ktoś raz rękę położył na sercu, m ó w i ą c : »To,
co tu masz, mój panie, to także mózg«.) Nierozumem
lub opacznym rozumem namiętności — oto czem po­
4.
gardza w szlachetnym, pospolity, z w ł a s z c z a jeśli na­
miętność ta z w r a c a się ku przedmiotom, których war­ C o u t r z y m u j e r o d z a j . — Najsilniejsze
tość wydaje mu się fantastyczną lub dowolną. Gniewa i najbardziej złe duchy popychały dotąd ludzkość naj­
się on na tego, który ulega namiętnościom brzucha, bardziej naprzód: zawsze na nowo zapalały one usy­
pojmuje jednak ponętę, która tu tyranem się staje; piające namiętności — wszelka uporządkowana spo­
ale nie pojmuje, jak można na przykład gwoli na­ łeczność usypia namiętności —, budziły zawsze na
miętności poznania zdrowie swoje i cześć narażać. nowo myśl porównywania, sprzeczności, rozkoszy
Smak w y ż s z y c h natur z w r a c a się ku wyjątkom, ku z nowości, śmiałych pokuszeń się i doświadczeń rze­
rzeczom, na które ludzie pozostają z a z w y c z a j zimni c z y niedoznanych, zmuszały ludzi przeciwstawiać
i które zdają się żadnej w sobie nie kryć słodyczy; mniemania mniemaniom, wzory wzorom. Przeważnie
natura w y ż s z a posiada s w ą osobliwą miarę wartości. orężem, obalaniem kamieni granicznych, obrażaniem
Nadto jest z a z w y c z a j mniemania, że w s w y c h idyo- świętości: lecz i nowemi religiami i moralnościami!
synkrazyach smaku posiada n i e s w ą osobliwą miarę W każdym nauczycielu i kaznodziei nowości tkwi ta
wartości, poczytuje raczej swe wartości i bezwartości sama »złoba«, która osławią zdobywcę, — choć wy­
za wogóle walor mające i wpada przez to w niezro- jawia się łagodniej, nie wprawia natychmiast w ruch
zumiałość i niepraktyczność. Jest rzeczą bardzo rzadką, mięśni i przeto właśnie nie tak o s ł a w i a ! Nowe jest
aby natura w y ż s z a tyle z a c h o w a ł a rozumu, by ludzi jednak w każdym razie z ł e , jako to, co chce zdo­
codziennych jako takich rozumieć i traktować. Naj­ bywać, stare kamienie graniczne i stare świętości
częściej wierzy w s w ą namiętność, jako w ukrytą obalać; a tylko to, co stare, jest dobre! Dobrymi
42 43

ludźmi w każdym okresie czasu są ci, którzy stare bezwzględnego ufania sobie samym, na podstawie
myśli w głąb zagrzebują i z nich hodują owoce, rol­ jakiegoś ostatecznego nieroztrząsalnego i wzniosłego
nicy duchowi. L e c z każda ziemia wyjałowi się wkońcu w sobie przykazania, którego sługami i narzędziami
i coraz przybywać muszą lemiesze złego. — Istnieje czućby się i w y d a w a ć chcieli. Mamy tu najnatural-
teraz zasadniczo błędna nauka moralności, która mia­ niejszych i przeważnie n a j w p ł y w o w s z y c h przeciwni­
nowicie w Anglii wysokim się cieszy szacunkiem: k ó w moralnego oświecenia i s c e p t y c y z m u : lecz ci są
wedle niej oceny »dobre« i »złe« są zbiorem do­ rzadcy. Natomiast istnieje bardzo liczna klasa tych
świadczeń co do »wiodącego do celu« i »nie wiodą­ przeciwników wszędzie tam, gdzie interes u c z y pod­
cego do celu«; wedle niej to, co »dobrem« się zowie, dania, g d y tymczasem s ł a w a i cześć zdają się podda­
utrzymuje rodzaj, to, co »złem« nazwano, jest dla nia zabraniać. Kto pohańbionym się czuje na myśl,
rodzaju szkodliwe. W rzeczywistości jednak złe po­ że jest n a r z ę d z i e m jakiegoś księcia lub party i
pędy wiodą w tym samym wysokim stopniu do celu, lub sekty, lub nawet jakiejś potęgi pieniężnej, na przy­
podtrzymują rodzaj i są niezbędne, jak d o b r e : — kład jako potomek jakiegoś starego dumnego rodu,
tylko ich funkcye są odmienne. lecz właśnie narzędziem tem być chce lub b y ć musi,
przed sobą i publicznie, ten potrzebuje zasad pate­
tycznych, które zawsze na ustach mieć można : —
zasad bezwzględnej powinności, kórym bez zawsty­
dzenia poddać się i ich poddanym ukazać się można.
5. Wszelkie wytworniejsze służalstwo trzyma się silnie
kategorycznego rozkazu i jest śmiertelnym wrogiem
O b o w i ą z k i b e z w z g l ę d n e . — Wszyscy
tych, którzy pragną odjąć obowiązkowi jego charak-
ludzie czujący, że potrzeba im najsilniejszych słów
ter b e z w z g l ę d n y : tego w y m a g a od nich przyzwoitość
i dźwięków, najwymowniejszych gestów i postaw, by
i nietylko przyzwoitość.
w o g ó l e działać, politycy rewolucyjni, socyaliści,
kaznodzieje pokutniczy, chrześciańscy lub niechrześ-
ciańscy, u których nie śmieją istnieć wyniki poło­
w i c z n e : w s z y s c y oni prawią o obowiązkach charak­
teru bezwzględnego — g d y b y nie one, nie mieliby 6.
żadnego prawa do s w e g o wielkiego patosu: wiedzą
o tem doskonale! Sięgają więc do filozofów mora­ U t r a t a g o d n o ś c i . — Rozmyślanie utraciło
listów, g ł o s z ą c y c h jakiś kategoryczny rozkaz, lub przy­ wszelką godność zewnętrzną, wystawiono na pociski
swajają sobie jakiś dobry okruch religii, jak to na szyderstwa ceremoniał i uroczystą minę rozmyślania
przykład czynił Mazzini. Ponieważ chcą, by im bez­ i nie zniesionoby już mędrca starego stylu. Myślimy
warunkowo ufać, czują przedewszystkiem potrzebę za szybko, i mimochodem, i podczas drogi, pośród
44
45
zajęć wszelkiego rodzaju, nawet jeśli myślimy o naj­
poważniejszej r z e c z y ; trzeba nam mało przygotowań, ralne działania środków ż y w n o ś c i ? C z y istnieje filo­
nawet mało c i s z y : — dzieje się tak, jakbyśmy obnosili zofia żywienia? (Ciągle na nowo wybuchająca w r z a w a
w głowie ustawicznie w ruchu będącą machinę, która za jarstwem i przeciw jarstwu już świadczy, że niema
pracuje nawet w najnieprzychylniejszych warunkach. jeszcze w c a l e takiej filozofii!) C z y zebrano już do­
Niegdyś poznawano po minie każdego, że chce raz świadczenia współpożycia, na przykład doświadcze­
nia klasztorów ? C z y przedstawiono już dyalektykę
pomyśleć — zapewne był to w y j ą t e k ! — , że chce
małżeństwa i przyjaźni ? Obyczaje uczonych, kup­
teraz stać się mędrszym i przysposabia się na przy­
ców, artystów, rękodzielników — znalazłyż już
jęcie myśli. Nastrajano do tego twarz jak do mo­
s w y c h myślicieli ? T y l e jest o tem do m y ś l e n i a !
dlitwy i wstrzymywano kroku. Nawet stało się godzi­
Wszystko, co po dziś dzień ludzie za swoje »warunki
nami na ulicy nieruchomo, g d y myśl »przyszła« —
istnienia« uważali i wszelki rozum, namiętność i za-
na jednej nodze lub na dwuch. To byłe »godne
bobon tego mniemania zbadaneż już do końca ?
sprawy« !
Już sama obserwacya rozmaitego wzrostu, jaki po­
pędy ludzkie stosownie do rozmaitego moralnego kli­
matu posiadały lub jeszcze posiadaćby mogły, przy­
czyniłaby zbyt wiele pracy nawet najpilniejszemu;
7. trzebaby na to c a ł y c h pokoleń i to pokoleń uczonych,
pracujących podług jednego planu, by zastosować
C o ś d l a p i l n y c h . — Kto teraz zająć się
wszystkie te kąty widzenia i wyczerpać materyał.
chce badaniem spraw moralnych, przed tym otwiera
To samo dotyczy wykazania powodów rozmaitości
się olbrzymie pole pracy. Wszelkie rodzaje namięt­
klimatu moralnego ( » d l a c z e g o tu świeci to słońce
ności muszą być oddzielnie rozważane, poszczególnie
moralnej zasadniczej oceny i miernika g ł ó w n y c h war­
śledzone, namiętności czasów, ludów, wielkich i ma­
tości — a tam owo?«). I znowu nową pracą jest
ł y c h osobistości; c a ł y ich rozum i wszystkie ich
wykazanie błędności wszystkich t y c h powodów, całej
oceny wartości i oświetlenia r z e c z y winny wystąpić
istoty dotychczasowego moralnego sądu. Przypuściw­
na j a w ! Wszystko, co nadało barwę istnieniu, nie
szy, że wszystkich tych prac dokonano, toby wy­
ma dotąd jeszcze wcale historyi: lub gdzież istnieją
stąpiło na czoło najbardziej ślizkie z wszystkich py­
dzieje miłości, chciwości, zawiści, sumienia, poboż­
tań : c z y wiedza jest zdolna n a d a w a ć cele dzia­
ności, okrucieństwa ? Nawet p o r ó w n a w c z y c h dziejów
łania, chociaż dowiodła, że może je odbierać i nisz­
prawa, lub też tylko kary, zupełnie brak dotychczas.
c z y ć , — i wtedy pozostałoby eksperymentowanie,
C z y ż uczyniono już dotąd badań przedmiotem roz­
w któremby mógł znaleźć zadowolenie wszelki rodzaj
maite podziały dnia, następstwa prawidłowego usta­
heroizmu, wieki trwające eksperymentowanie, któreby
lenia pracy, święta i spoczynku ? C z y zna się mo-
zaćmiło wszystkie wielkie dzieła i ofiary dotychczaso-
46 47

I tu. powiedzą miłośnicy instynktownej moralności:


w y c h dziejów. Wiedza nie zbudowała jeszcze dotąd
»Brawo! U w a ż a przynajmniej cnoty nieświadome za
s w y c h c y k l o p o w y c h budowli; i na to przyjdzie czas !
możliwe, — to nam w y s t a r c z a ! « — O wy niewyma
gający !

8.
9.
C n o t y n i e ś w i a d o m e . - Wszystkie właści-
wości człowieka,, których jest świadom — a szczegól­ N a s z e w y b u c h y . — Niezliczone rzeczy, które
niej, jeśli przypuszcza, że są. widoczne i oczywiste s o b i e ludzkość na wcześniejszych przyswoiła szcze­
także dla jego o t o c z e n i a , poddane są zupełnie in­ blach, lecz tak słabo i w stopniu zarodkowym, że
n y m prawom rozwoju, niż o w e właściwości, które mu nikt za przyswojone uważać ich nie mógł, wystrze­
są nieznane lub źle znane i które nawet przed okiem lają nagle na. jaw, o wiele później, może po stule-
subtelnego postrzegacza dzięki swej subtelności kryć c i a c h . Niektórym wiekom zdaje się brakować tej lub
się umieją i chować, jakby poza nicością. T a k się owej zdolności, tej lub owej cnoty, j a k niektórym lu­
ma rzecz z delikatną rzeźbą na łuskach p ł a z ó w : by­ dziom: lecz należy tylko poczekać na w n u k ó w i pra­
łoby błędem przypuszczać w niej ozdobę lub broń — wnuków, jeśli się ma czas czekać, — wy dźwigną oni
ponieważ widać ją dopiero przez mikroskop, więc tak na światło wnętrzną głąb s w y c h praojców, o w ą
sztucznie zaostrzonem okiem, jakiego nie posiadają wnętrzną głąb, o której praojcowie sami nic jeszcze
podobne zwierzęta, d l a którychby mogło to oznaczać nie wiedzieli. Często już syn zdradza swego o j c a :
ozdobę lub broń. Nasze widoczne właściwości mo­ ojciec rozumie samego siebie lepiej, odkąd ma syna.
ralne, a właściwie te, które za widoczne u w a ż a m y , Wszyscy mamy w sobie ukryte ogrody i szczepionki;
idą swoją drogą — a niewidoczne, takie same miana i, używając innego porównania, w s z y s c y jesteśmy
noszące i nie będące dla innych ani naszą ozdobą, rosnącymi wulkanami, dla których nastąpi godzina
ani naszą bronią, i d ą t e ż s w o j ą d r o g ą : zupeł­ w y b u c h u : — c z y prędzej c z y później nastąpi, tego
nie inną prawdopodobnie i z liniami, subtelnościami oczywiście nie wie nikt, nawet sam »Pan Bóg«.
i rzeźbami, które może jakiemuś bogu z boskim mi­
kroskopem przyjemność sprawiać mogą. Mamy na
przykład, swoją pilność, swoją dumę, swoją bystrość:
świat c a ł y wie o tem —, a oprócz tego mamy praw­ 10.
dopodobnie jeszcze raz s w o j ą pilność, s w o j ą
dumę, s w o j ą b y s t r o ś ć : lecz dla tych naszych pła- P e w i e n r o d z a j a t a w i z m u . — Rzadkich
zich łusek nie wynaleziono jeszcze mikroskopu! — ludzi pewnego czasu rozumiem najchętniej, jako nagle
48 49

wynurzające się odrośle minionych kultur i ich s i ł : sprawiające, że zwierzę, człowiek ginie prędzej, niżby
niby jako atawizm jakiegoś narodu i jakiegoś oby­ to było konieczne, — »wbrew przeznaczeniu«, jak
czaju. W ten sposób można rzeczywiście coś jeszcze mówi Homer. Gdyby utrzymujący zespół instynktów
w nich r o z u m i e ć ! T e r a z wydają się obcy, dziwni, nie był tak przeważnie silniejszy, gdyby nie służył
n i e z w y k l i : a kto siły te w sobie czuje, winien ich wogóle jako regulator: toby ludzkość musiała zginąć
wbrew opornemu innemu światu strzedz, bronić, czcić, z powodu s w y c h przewrotnych sądów i majaczenia
hodować. I tak stanie się przez to albo człowiekiem z otwartemi oczami, z powodu s w e g o braku grun-
wielkim albo waryatem i dziwakiem, jeżeli wogóle towności i swej łatwowierności, słowem właśnie z po­
z a w c z a s u nie zginie. Niegdyś te rzadkie przymioty wodu swej świadomości — lub raczej bez niej nie
były z w y k ł e i uchodziły przeto za pospolite: nie wy­ istniałaby już o d d a w n a ! Dopóki jakaś funkcya nie
różniały. Może wymagano ich, przypuszczano, że są wykształci się i nie dojrzeje, jest niebezpieczna dla
naturalne; było niemożliwem stać się przez nie wiel­ o r g a n i z m u : dobrze, gdy się ją do czasu tyranizuje!
kim, a to już dlatego, że brakło niebezpieczeństwa T a k tyranizuje się świadomość — a nie w najmniej­
stania się przez nie szalonym i samotnym. Szczegól­ szym stopniu przez dumę z n i e j ! Mniema się, że tu
niej w z a c h o w a w c z y c h rodach i kastach narodu zda­ jest r d z e ń człowieka; to co w nim trwałe, wieczne,
rzają się takie oddźwięki starych popędów, gdy tym­ ostateczne, pierwotne! U w a ż a się świadomość za
czasem atawizm taki nie jest prawdopodobny tam, stałą, daną w i e l k o ś ć ! Odmawia się jej wzrastania
gdzie rasy, zwyczaje, oceny wartości zbyt s z y b k o i stanów przejściowych! Pojmuje się ją jako »jedność
się zmieniają. Tempo bowiem wśród sił r o z w o j o w y c h organizmu«! — To śmieszne przecenienie i zaniepo-
z n a c z y u ludów zarówno tyle, co w m u z y c e ; w na­ znawanie świadomości jest pożyteczne z tego powodu,
szym wypadku jest koniecznie potrzebne pewne an­ ż e p r z e s z k a d z a zbyt szybkiemu jej wykształce­
dante rozwoju, jako tempo namiętnego i powolnego niu. Ponieważ ludzie mniemali, iż już świadomość
d u c h a : — a t e g o rodzaju jest przecie duch rodów posiadają, mało zadawali sobie trudu, by ją zdobyć, —
zachowawczych. a i teraz jeszcze r z e c z niema się i n a c z e j ! Ciągle
jeszcze jest zupełnie nowem i właśnie dopiero roz-
brzaskującem ludzkiemu oku, zaledwo wyraźnie do-
strzegalnem z a d a n i e w c i e l e n i a w s i e b i e
II.
w i e d z y i uczynienia jej instynktowną, — zadanie
widziane tylko przez tych, którzy pojęli, że dotych­
Ś w i a d o m o ś ć . — Świadomość jest ostatniem czas wcielały się w nas tylko nasze o m y ł k i i że
i najpóźniejszem stadyum rozwoju świata organicznego cała nasza świadomość ogranicza się do o m y ł e k !
a przeto tem, co w nim najmniej skończone i najmniej
silne. Ze świadomości pochodzą niezliczone błędy
DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. VI. 4
50
51

12. bardziej posągowym, bardziej stoickim. L e c z może


też odkryje się w niej jeszcze w i e l k ą d a w c z y ­
O c e l u w i e d z y . — Jakto ? Ostatecznym ce­ n i ę b o l e ś c i , a wtedy odkryłoby się w niej może
lem wiedzy byłożby przysporzenie człowiekowi jak jednocześnie moc przeciwną, jej niezmierną możność
najwięcej uciechy i jak najmniej przykrości? A cóż, rozświetlania n o w y c h gwiezdnych światów r a d o ś c i !
g d y b y uciecha i przykrość tak b y ł y jednem zwią­
zane powrósłem, że kto jak najwięcej c h c e mieć
jednej, m u s i też jak najwięcej mieć drugiej — że,
kto się uczyć chce »w niebo hukać radością« musi 13.
gotować się »być smutnym aż do śmierci ?«*) I tak
to jest może ! Stoicy wierzyli przynajmniej, że tak Z n a u k i o u c z u c i u m o c y . — Świadcze­
jest, i byli konsekwentni, jeśli jak najmniej pożądali niem dobrodziejstw i wyrządzaniem bolu w y w i e r a się
uciechy, by w życiu jak najmniej doznawać przy­ moc swoją na innych — o nic więcej przy tem nie
krości. (Jeśli na ustach miano zdanie: »Najcnotliwszy c h o d z i ! Wyrządzaniem bolu w y w i e r a się ją na ta­
jest najszczęśliwszym to było ono zarówno szyldem kich, którym musimy dopiero dać uczuć moc swoją;
szkoły wobec tłumu, jak też kazuistyczną subtelnoś- bo ból jest daleko bardziej dojmującym środkiem do
cią dla subtelnych.) I dziś jeszcze macie w y b ó r : tego, niż rozkosz : ból zawsze szuka przyczyny, g d y
albo j a k n a j m n i e j p r z y k r o ś c i , słowem bez- tymczasem rozkosz skłonna jest zatrzymywać się
bolesność — a w gruncie rzeczy socyaliści i politycy przy samej sobie i nie poglądać wstecz. Ś w i a d ­
wszystkich partyi nie m o g ą w sposób u c z c i w y wię­ c z e n i e m d o b r o d z i e j s t w i życzliwością n a ta­
cej przyrzekać s w y m ludziom — lub j a k n a j w i ę ­ kich, którzy w jakiś sposób już od nas zależą (to
c e j p r z y k r o ś c i , jako cenę z a wzrastającą pełń znaczy zwykli myśleć o nas jako o ich przyczynie);
w y m y ś l n y c h i dotąd rzadko kosztowanych uciech chcemy ich moc pomnożyć, bo w ten sposób pomna­
i r a d o ś c i ! Jeśli oświadczycie się za pierwszem, w i ę c żamy własną, lub chcemy dać im poznać korzyść,
jeśli zgnieść i zmniejszyć chcecie boleściwość ludz­ którą przynosi znajdowanie się w naszej mocy, —
kości, to musicie też zgnieść i zmniejszyć jej z d o l ­ w ten sposób stają się oni bardziej zadowoleni z swego
n o ś ć do r a d o ś c i . W rzeczywistości można w i e- położenia i bardziej wrodzy a gotowi do walki prze­
d z ą popierać cel jeden j a k i d r u g i ! Jest ona teraz ciw wrogom n a s z e j mocy. C z y ponosimy, sprawia­
bardziej może jeszcze znana ze swej mocy pozba­ jąc dobro lub ból, ofiary, to nie zmienia ostatecznej
wiania człowieka radości i czynienia go zimniejszym, naszych postępków wartości; nawet jeśli oddajemy
tu życie swe, jak męczennik na chwałę swego koś­
*) Pieśń Klary w E g m o n c i e Goethego : »Himmelhoch cioła, — to jest to ofiara złożona s w e m u pożą­
jauchzend, Z u m Tode betrübt...« Prz. tlum. daniu mocy lub w celu zachowania swego uczucia
4*
52 53

szukanej względem siebie dworności. — Litość jest


mocy. Kto odczuwa »jestem w posiadaniu prawdy«,
ileż posiadania nie poświęci dla ratowania tego uczu­ najprzyjemniejszem uczuciem w tych, którzy mało
cia ! C z e g ó ż nie zrzuci z pokładu, by się »na wierz­ posiadają dumy i żadnej nie mają nadziei wielkich
chu« utrzymać — to z n a c z y p o n a d innymi, którym z d o b y c z y : dla nich jest łatwa zdobycz — a tą jest
na »prawdzie« z b y w a ! Z a p e w n e rzadko jest stan, każdy cierpiący — czemś zachwycającem. Sławi się
gdy ból wyrządzamy, tak przyjemny, tak niezakłóce- litość jako cnotę prostytutek.
nie przyjemny, jak ten gdy dobrodziejstwo świad­
czymy, — jest to znak, iż brak nam jeszcze m o c y
lub zdradza troskę z powodu tego ubóstwa, przynosi
z sobą nowe niepewności i niebezpieczeństwa dla na­ 14.
szego obecnego posiadania mocy i ochmurza nasz
widnokrąg przewidywaniem zemsty, szyderstwa, kary, C z e g o też nie nazywa się m i ł o ś c i ą . —
niepowodzenia. T y l k o człowiekowi o najdrażliwszem Chciwość i miłość : jakże odmiennych p r z y każdem
i najpożądliwszem poczuciu mocy może sprawiać z tych słów doznajemy uczuć ! A jednak mógłby to
większą rozkosz wyciskanie pieczęci swej mocy na być ten sam popęd, dwojako nazwany, raz uwłacza­
opornym; takiemu, któremu widok już uległego (bę­ jąco ze stanowiska już posiadających, w których po­
dącego przedmiotem życzliwości) ciężarem jest i nudą. pęd nieco się uspokoił, i którzy teraz o swoje oba­
Zależy to od tego, jakim k o r z e n i e m z w y k ł o się wiają się »mienie«; drugi raz ze stanowiska nieza­
sobie życie zaprawiać; jest to rzeczą smaku, c z y woli dowolonych, potrzebujących, i dlatego uświetniony
się przyrost siły powolny c z y nagły, pewny c z y nie­ mianem »dobry«. Nasza miłość bliźniego — nie jestże
bezpieczny i zuchwały, — szuka się tej lub innej za­ parciem ku nowej w ł a s n o ś c i ? I tak samo nasza
prawy z a w s z e wedle swego temperamentu. Ł a t w a miłość wiedzy, prawdy ? R z e c z stara, bezpiecznie po­
zdobycz jest dla natur dumnych czemś godnem po­ siadana uprzykrza nam się stopniowo i znowu wy­
gardy, uczuwają przyjemność dopiero na widok ludzi ciągamy ręce; najpiękniejszy nawet krajobraz, wśród
niezłomnych, którzyby im wrogami stać się mogli którego przebywamy trzy miesiące, nie jest już pewny
i tak samo na widok wszelkiego trudno dostępnego naszej miłości, i gdzieś jakiś daleki brzeg, podnieca
posiadania. Wobec cierpiącego są często twardzi, g d y ż chciwość naszą. Posiadanie uszczupla się zazwyczaj
nie jest on godzien ich dążenia i dumy, — lecz tem przez posiadanie. Nasza uciecha z samych siebie chce
bardziej uprzejmi okazują się wobec s w y c h r ó w ­ utrzymać się w ten sposób, że ciągle coś nowego
n y c h , z którymi walka i zapasy byłyby w k a ż d y m w n a s s a m y c h przemienia, — to właśnie zowie się
razie zaszczytne, g d y b y się kiedyś sposobność na­ posiadaniem. U p r z y k r z y ć sobie jakieś posiadanie, jest to
darzyć miała. Pod w p ł y w e m przyjemności t e g o kąta uprzykrzyć sobie siebie samych. (Można też cierpieć
widzenia przywykli ludzie kasty rycerskiej do wy- z nadmiaru, — także żądza odrzucania, wydzielania
54 55

może przybrać sobie zaszczytne miano »miłości«.) wiele. T a c y , którym w dziedzinie tej wiele przypadło
Jeśli widzimy cierpiącego, to korzystamy chętnie z na­ posiadania i dosytu, opuszczali snadź tu i ówdzie
darzającej się wtedy sposobności wzięcia go w posia­ słowo o »wściekłym demonie«, jak ów najbardziej
danie; czyni to na przykład dobroczynny i litościwy, miłości godny i najbardziej kochany z wszystkich
i on zbudzoną w nim żądzę nowego posiadania zwie Ateńczyków, Sofokles : lecz Eros śmieje się zawsze
»miłością« i ma z tego uciechę, jak wobec nowej z takich bluźnierców — byli to właśnie zawsze naj­
uśmiechającej się zdobyczy. Najwyraźniej jednak więksi jego ulubieńce. — Istnieje zapewne tu i ówdzie
zdradza się miłość płci jako dążenie ku posiadaniu : na ziemi pewnego rodzaju dalsze ogniwo miłości,
kochający chce bezwarunkowo wyłącznie posiadać gdzie o w o chciwe wzajemne pożądanie się dwuch
upragnioną przez siebie istotę, chce zarówno bez­ osób ustąpiło nowej żądzy i chciwości, wspólnemu
względnej mocy nad jej duszą, jak nad jej ciałem, w y ż s z e m u pragnieniu stojącego ponad nimi ideału :
c h c e sam tylko być kochanym, i mieszkać, i władać w in­ lecz któż zna tę miłość ? któż ją przeżył ? Prawdziwe
nej duszy, jako coś najwyższego i najbardziej pożądania jej imię jest p r z y j a ź ń .
godnego. Jeśli się zważy, że to nie znaczy nic innego,
tylko że się chce w y ł ą c z y ć świat cały z posiada­
nia jakiegoś cennego dobra, szczęścia i rozkoszy; jeśli
się zważy, że kochający dąży do zubożenia i uczy­
' 15.
nienia uszczerbku wszystkim innym współzawodnikom
i chciałby się stać smokiem swego złotego skarbu, jako Z d a l e k a . — Góra ta u ż y c z a całej okolicy,
najbezwzględniejszy i najsamolubniejszy z wszystkich ńad którą panuje, uroku pod każdym względem i czyni
»zdobywców« i grabieżców; jeśli się z w a ż y wreszcie, ją pełną z n a c z e n i a : powiedziawszy sobie to po raz
że samemu kochającemu c a ł y świat pozatem obo­ setny, jesteśmy tak nierozsądni i tak wdzięcznie dla
jętny, blady, bezwartościowy się wydaje, że gotów niej nastrojeni, iż wierzymy, że ona, dawczyni tego
jest wszelką ponieść ofiarę, ład wszelki zburzyć, uroku, musi sama być największym tej okolicy uro­
wszelki podeptać interes : to dziwić się trzeba w isto­ kiem — i oto wspinamy się na jej szczyt i dozna­
cie, że dzika ta chciwość i niesprawiedliwość miłości jemy zawodu. Nagle ona sama i cały krajobraz wkoło
płciowej w tej mierze uświetnioną została i przebóst- nas, pod nami, jakby odczarowane zostały. Zapomnie­
wioną, jak to się za wszystkich działo czasów, co liśmy, że niejedna wielkość, jak niejedna dobroć, chcą
więcej, że z miłości tej powzięto pojęcie miłości jako z pewnej być tylko widziane oddali i bezwzględnie
przeciwstawienia egoizmu, g d y tymczasem jest ona z dołu, nie z góry, — tylko w ten sposób wywierają
może właśnie najotwartszym egoizmu w y r a z e m . To w r a ż e n i e . Może znasz ludzi w swem otoczeniu, któ­
utarcie się słowa jest widocznie dziełem nieposiada- rzy na samych siebie z pewnej tylko spoglądać m o g ą
j ą c y c h i pożądających, — snadź było ich z a w s z e za odległości, żeby u w a ż a ć siebie wogóle za znośnych
56 57

lub pociągających lub pokrzepiających; takim ludziom nić bogatej, przelewnej, lecz niewątpliwie możemy
nie należy mówić : poznaj siebie samego. jej ubóstwo w y t ł u m a c z y ć pięknie jako konieczność,
żeby nas nie bolało i żebyśmy nie musieli z tego po­
wodu z w r a c a ć twarzy do fatum z wyrzutem. T a k
czyni mądry ogrodnik, który biedną strużkę swego
16.
ogrodu kładzie w ramiona nimfie źródlanej i tak mo­
tywuje u b ó s t w o : — a komu takich nimf nie po­
P r z e z k ł a d k ę . — W obcowaniu z osobami,
trzeba ?
które wstydliwe są względem s w y c h uczuć, trzeba
umieć się taić; uczuwają one naglą nienawiść ku
temu, kto ich na jakiemś tkliwem lub marzycielskiem
lub wysokiem c h w y c i ł uczuciu, jak gdyby widział ich
tajemnice. Jeśli się chce im przysłużyć w takich 18.
chwilach, to najlepiej pobudzić ich do śmiechu lub
D u m a s t a r o ż y t n a . — Brak nam starożyt­
powiedzieć jakąś zimną żartobliwą z ł o ś l i w o ś ć : —
nego zabarwienia dostojności, ponieważ uczuciu na­
uczucie ich zamarznie przytem, i znowu odzyskują pa­
szemu brak starożytnego niewolnika. Grek szlachet­
nowanie nad sobą. L e c z podaję morał powieści. — By­
n e g o pochodzenia znajdował między w y ż y n ą swoją
libyśmy w życiu raz siebie tak blizcy, że nic nie zda­
a o w ą nizkością ostateczną tak olbrzymie stopnie po­
w a ł o się już przeszkadzać naszej przyjaźni i braterstwu
średnie i taką dal, że ledwie ledwie mógł jeszcze
i tylko jeszcze mała dzieliła nas kładka. Właśnie g d y
dokładnie dojrzeć niewolnika: nawet Plato już go
chciałeś wejść na nią, spytałem c i ę : »chcesz przyjść
nie widział całego. Co innego m y , przywykli do
do mnie przez kładkę ?« — ale ty już nie chciałeś;
n a u k i o równości ludzi, a c z nie do równości samej.
a g d y m raz jeszcze spytał, milczałeś. Odtąd padły po­
Istota, która sama sobą rozporządzać nie może i któ­
między nas góry i rwące potoki, i co tylko dzieli i ob­
rej brak wczasu, — nie wydaje się wcale jeszcze
c y m czyni; a choćbyśmy nawet chcieli ku sobie, nie
naszemu oku czemś godnem pogardy; może zbyt wiele
możemy j u ż ! Jeśli jednak teraz wspomnisz o w ą małą
takiej niewolniczości tkwi w każdym z nas, stosownie
kładkę, nie masz już słów — jeno łkanie i zdziwienie.
do warunków naszego społecznego porządku i dzia­
łalności, które już zasadniczo inne są, niż u staro­
żytnych. — Filozof grecki szedł przez życie z tajem-
nem uczuciem, że jest daleko więcej niewolników, niż
17.
się mniema — mianowicie, że niewolnikiem jest każdy,
M o t y w o w a n i e s w e g o u b ó s t w a . — Nie kto nie jest filozofem; duma jego wzbierała, g d y roz­
można oczywiście żadną sztuką, z biednej cnoty uczy- ważał, że i najpotężniejsi tego świata wśród tych jego
58 59

są niewolników. Ta duma także jest nam obcą i dla głąby w y w o ł a ć n o w y rodzaj szlachectwa umysłu. B y ć
nas niemożliwą; ani nawet w przenośni nie brzmi szlachetnym znaczyłoby wtedy m o ż e : być szaloną
nam to słowo »niewolnik« c a ł ą pełnią. głową.

19. 21.

Z ł o . — Zbadajcie życie najlepszych i najpłod­ Do nauczycieli bez osobistości.—Zwie


niejszych ludzi i ludów i spytajcie się, c z y drzewo, się cnoty człowieka d o b r e m i , nie ze względu na
mające dumnie w z w y ż rosnąć, mogłoby się obejść bez skutki, które one mają dla niego samego, lecz ze
niepogód i burz : c z y wrogość i opór z zewnątrz, c z y względu na skutki, które, jak przypuszczamy, mieć
wszelka nienawiść, zazdrość, samolubstwo, nieufność, będą dla nas i społeczeństwa: — było się zdawien
srogość, zachłanność i gwałtowność do s p r z y j a ­ dawna w pochwale cnót bardzo mało »bezosobistym«,
j ą c y c h nie należy warunków, bez których nawet bardzo mało »nieegoistycznym« ! Bo zresztą musiało
wielki wzrost cnoty jest niemożliwy ? Trucizna, od się widzieć, że cnoty (jak pilność, posłuszeństwo, czy­
której słabsza niszczeje natura, jest dla mocnego stość, pobożność, sprawiedliwość) były dla s w y c h posia­
wzmocnieniem — on też jej nie zwie trucizną. daczy przeważnie s z k o d l i w e , jako popędy, które
zbyt gwałtownie i pożądliwie w nich władną i nie
pozwalają w c a l e rozumowi trzymać się w równowa­
dze względem innych popędów. Jeśli masz jakąś
cnotę, prawdziwą, całą cnotę (a nie tylko popędzik
20.
ku jakiejś c n o c i e ! ) — to jesteś jej o f i a r ą ! L e c z
G o d n o ś ć s z a l e ń s t w a . — Kilka tysiącoleci sąsiad twój chwali właśnie dlatego twą cnotę! Chwali
dalej po koleinach ostatniego wieku ! — a we wszyst- się pilnego, acz przez swoją pilność pozbawia swe
kiem, co człowiek czyni, ujawni się rozum najwyż­ oczy siły widzenia, ducha swego oryginalności i świe­
szy : lecz właśnie przez to straci rozum wszelką s w ą żości; czci się i żałuje młodzieńca, który »zapracował
godność. Stanie się wprawdzie w ó w c z a s r z e c z ą ko­ się na śmierć«, ponieważ się sądzi: »Dla całości spo­
nieczną być rozumnym, lecz też r z e c z ą tak z w y c z a j n ą łeczeństwa jest strata nawet najlepszej jednostki małą
i pospolitą, że smak szlachetniejszy odczuwać będzie tylko ofiarą ! Źle, że ofiara jest potrzebna! O wieleby
tę konieczność jako p o s p o l i t o ś ć . I tak samo, jak gorzej było oczywiście, gdyby jednostka myśleć miała
tyrania prawdy i wiedzy byłaby zdolna kłamstwo inaczej i utrzymanie swoje i rozwój u w a ż a ć miała
w y s o k o wynieść w cenie, tak też tyrania rozumu mo- za ważniejsze, niż pracę s w ą w służbie społeczności!«
6o 61

Żałuje się więc tego młodzieńca, nie gwoli niemu sa­ władzę w niej i nad nią w b r e w j e j o s t a t e c z ­
memu, lecz dlatego, ponieważ przez tę śmierć spo­ n e j k o r z y ś c i , lecz k u »ogólnemu dobru«. Jakże
łeczność straciła powolne i względem siebie bezlitosne często widzę, że ślepa wściekła pilność stwarza wpraw­
n a r z ę d z i e — tak zwanego »dzielnego człowieka«. dzie bogactwa i cześć, lecz równocześnie odbiera sub­
Może z w a ż y się jeszcze, c z y nie byłoby pożyteczniej telność, z której pomocą u ż y w a ć można rozkoszy bo­
dla interesu społeczności, gdyby był pracował z mniej­ g a c t w a i zaszczytów, jak też, że ów g ł ó w n y środek
szą względem siebie srogością i dłużej się utrzymał, — przeciw nudzie i namiętnościom przytępia zarazem
przyznaje się nawet pewną z tego korzyść, uznaje z m y s ł y i czyni ducha względem n o w y c h podniet
się atoli za w y ż s z ą i trwalszą tamtą drugą korzyść, opornym. (Najpilniejsze ze wszystkich stuleci — nasze
że złożono ofiarę i że jeszcze raz potwierdził się stulecie — nie umie nic zrobić ze swej wielkiej pil­
n a o c z n i e sposób myślenia ofiarnego zwierzęcia. ności i wielkich pieniędzy, tylko coraz więcej pie­
R a z więc, chwaląc cnoty, chwali się w cnotach naturę niędzy i coraz więcej pilności: potrzeba właśnie wię­
narzędzia a potem ślepy, władnący w każdej cnocie cej geniuszu do wydawania, niż do zarabiania! —
popęd, który nie daje się w szrankach utrzymać L e c z będziemy mieli »wnuków« !) Jeśli wychowanie
ogólną korzyścią indywiduum, s ł o w e m : nierozum się uda, to każda cnota jednostki jest publicznym po­
w cnocie, którego mocą jednostka daje się przemienić żytkiem i prywatnym uszczerbkiem w znaczeniu naj­
w funkcyę całości. P o c h w a ł a cnoty jest p o c h w a ł ą w y ż s z e g o prywatnego celu, — prawdopodobnie ja-
czegoś prywatnie szkodliwego, — pochwałą popędów, kiemś duchowo - zmysłowem zmarnieniem lub nawet
które odbierają człowiekowi jego najszlachetniejszy przedwczesnem zniszczeniem. R o z w a ż c i e po kolei,
egoizm i moc najwyższej pieczy nad sobą samym. — z tego punktu widzenia, cnotę posłuszeństwa, czy­
O c z y w i ś c i e : dla w y c h o w a n i a i wcielania cnotliwych stości, pobożności, sprawiedliwości. P o c h w a ł a czło­
nawyknień wymiata się c a ł y szereg skutków cnoty, wieka bezosobistego, ofiarnego, cnotliwego — więc
ukazujących cnotę i korzyść prywatną w świetle sio- nie używającego całej swej siły i rozumu na s w o j e
strzeństwa, — i w r z e c z y samej takie siostrzeństwo utrzymanie, rozwój, podniesienie, popieranie, rozsze­
istnieje ! Ślepą wściekłą pilność na przykład, tę ty­ rzenie w mocy, lecz co do siebie żyjącego skromnie
p o w ą cnotę narzędzia, przedstawia się jako drogę do i bezmyślnie, może nawet obojętnie lub ironicznie, —
bogactwa i czci i jako najbardziej leczącą truciznę pochwała ta nie wytrysnęła z pewnością z ducha
przeciw nudzie i namiętnościom : lecz przemilcza się bezosobistości! »Bliźni« pochwala bezosobistość, po­
jej niebezpieczeństwo, jej najwyższą niebezpieczność. nieważ c i ą g n i e z n i e j k o r z y ś c i ! G d y b y bliźni
W y c h o w a n i e postępuje powszechnie t a k : stara się sam myślał »bezosobiście«, toby odtrącił każdy na
nakłonić jednostkę przez szereg ponęt i korzyści do s w o j ą korzyść uszczerbek siły i uszkodzenie, prze-
pewnego sposobu myślenia i działania, który staw- ciwdziałałby powstawaniu takich skłonności, a przede-
szy się nawykiem, popędem i namiętnością osiąga wszystkiemby dowiódł tem właśnie swej bezosobistości
62 63

ż e n i e nazwałby jej d o b r ą ! — oto zaznaczona kamienie. Przyjmiemy kilka osób (osób! — coby po­
zasadnicza sprzeczność owej moralności, która właś­ wiedziała o w a stara nadęta żaba, która między niemi
nie teraz czci wielkiej z a ż y w a : m o t y w y tej mo­ będzie, gdyby słyszała te s ł o w a ! »Nie jestem żadną
ralności są sprzeczne z jej z a s a d ą ! Moralność ta osobą, rzekłaby, tylko zawsze samą rzeczą«) — a przy­
swojem kryteryum moralnem zbija to, czem się chce jęcie trwać będzie dłużej, niż to komubądź przyjemne:
uzasadnić ! Zdanie »powinieneś zaprzeć się samego dostateczny powód, by opowiedzieć o o w y m poecie,
siebie i z ł o ż y ć siebie w ofierze«, aby nie występowało który na drzwiach s w y c h napisał: »kto tu wejdzie,
przeciw samemu sobie, powinnoby być w y r z e c z o n e wyrządzi mi zaszczyt; kto nie wejdzie — przyjem­
przez istotę, która tem samem w y r z e k ł a się swojej ność«. Oto zaiste, co się zwie, niegrzeczność w grzeczny
własnej korzyści i może żądaniem samoofiary jedno­ powiedzieć sposób! A może poeta ten ma zupełną co
stek własną swą sprowadziła zgubę. Skoro jednak do siebie słuszność, że jest niegrzeczny : mówią, że
bliźni (lub społeczeństwo) zaleca altruizm g w o l i wiersze jego są lepsze, niż wierszopis! Niechże ich
p o ż y t k o w i , to wchodzi w użycie właśnie zdanie więc jeszcze stworzy wiele i niech możliwie najwię­
przeciwne »powinieneś szukać korzyści, nawet ze cej odsuwa się od świata : a to jest właśnie myślą
szkodą wszystkiego innego«, głosi się w i ę c jednym jego grzecznej niegrzeczności. Przeciwnie, książę
tchem »powinieneś« i »niepowinieneś« ! zawsze jest więcej wart, niż jego »wiersz«, nawet
gdy — lecz cóż to c z y n i m y ? Gawędzimy, a c a ł y dwór
mniema, że pracujemy już i łamiemy sobie g ł o w ę :
nigdzie nie widać wcześniej światła, niż w naszem
oknie. — Słuchaj ! C z y to nie dzwon ? Do d y a b ł a !
22. Z a c z y n a się dzień i taniec, a my jeszcze nie umiemy
jego t u r ó w ! Musimy improwizować — c a ł y świat
L'ordre du jour pour le roi. — Dzień się za­
improwizuje swój dzień. U c z y ń m y dziś raz, jak cały
czyna : zacznijmy układać na dzień dzisiejszy sprawy
ś w i a t ! — Tu rozwiał się mój przedziwny sen po­
i z a b a w y naszego najmiłościwszego Pana, który teraz
ranny, prawdopodobnie skutkiem silnych uderzeń ze­
jeszcze spoczywać raczy. Jego Majestat ma dziś
gara na wieży, który właśnie z całą z w y k ł ą mu po­
brzydką pogodę : będziemy się wystrzegali n a z y w a ć
w a g ą obwieszczał piątą godzinę. Zdaje mi się, że tym
ją brzydką; nie będzie się o pogodzie mówiło — zato
razem bóg snów zakpić chciał sobie z moich nawyk-
będziemy sprawy dzisiejsze traktować nieco uroczy­
nień — jest mym z w y c z a j e m zaczynać dzień w ten
ściej, a zabawy nieco świąteczniej, iniżby należało.
sposób, że przyrządzam go d l a s i e b i e i czynię
Jego Majestat będzie może nawet c i e r p i ą c y : przy
znośnym, i być może, że czyniłem to często zbyt for­
śniadaniu zaprezentujemy ostatnią miłą nowinę z wie­
malnie i po książęcemu.
czora, przybycie pana de Montaigne, który tak za­
bawnie ze swej choroby żartować umie — cierpi na
64 65

tęga zużywanej podczas niego energii jakiegoś ludu


23.
większa niż kiedykolwiek a indywiduum roztrwania
O z n a k i z e p s u c i a . — Zauważcie w koniecznych je tak, jak niegdyś nie mogło — nie było jeszcze
co pewien czas stanach społeczności, które określa w ó w c z a s dość na to bogate! Takie to właśnie są
się słowem »zepsucie«, następujące oznaki. Skoro za­ czasy »zgnuśnienia«, w których tragedya po domach
czyna się gdzieś zepsucie, bierze przewagę pstry z a- i ulicach biega, gdzie rodzi się wielka miłość i wielka
b o b o n , a dotychczasowa powszechna wiara tego nienawiść a płomień poznania jasno w niebo strzela. —
ludu blednie i wpada w omdlenie: zabobon jest bo­ Po trzecie, z w y k ł o się niejako, żeby się odszkodować
wiem wolnomyślnością niższego rodzaju — kto się za naganę zabobonu i zgnuśnienia, głosić o takich cza­
jej oddaje, wybiera pewne obiecujące dla siebie formy sach zepsucia, że są łagodniejsze i że w ó w c z a s okru­
i formuły i pozwala sobie na prawo wyboru. Zabo­ cieństwo, w porównaniu z dawniejszemi, bardziej
bonny, w porównaniu z religijnym, jest zawsze o wiele zwierzęcemi i silniejszemi czasami, o wiele się umniej­
bardziej osobą, a społeczność zabobonna, będzie ta, sza. A l e i na tę pochwalę nie mogę się pisać, równie
w której istnieje już wiele indywiduów i upodobanie mało jak na o w ą naganę. Przyznaję tylko tyle, że
w rzeczach indywidualnych. Z tego stanowiska wi­ okrucieństwo w ó w c z a s wymyślniejsze się staje, i że
dziany wydaje się zabobon zawsze p o s t ę p e m odtąd dawniejsze jego formy rażą smak; lecz ranie­
w stosunku do wiary i oznaką, że intelekt stał się nie i dręczenie słowem i spojrzeniem dosięga w cza­
niezależniejszy i swego domaga się prawa. Na ze­ sach zepsucia najwyższego rozwoju — wtedy dopiero
psucie skarżą się w ó w c z a s starych religii i religij­ w y t w a r z a się z ł o ś ć i uciecha ze złości. Ludzie z cza­
ności czciciele — oni też ustanawiali dotąd sposób sów zepsucia są dowcipni i potwarczy; wiedzą, że
mówienia i stworzyli zabobonowi nawet u najwol­ istnieją inne jeszcze rodzaje mordu, nietylko sztylet
niejszych duchów złą sławę. Nauczmyż się, że jest i napad — wiedzą też, że wszystko co jest d o b r z e
on symptomatem o ś w i e c e n i a . Po wtóre oskarża się p o w i e d z i a n e znajdzie wiarę. — P o czwarte :
społeczność, w której rozgości się zepsucie, o z g n u ś- gdy »upadają obyczaje«, wynurzają się najpierw owe
n i e n i e : jawnie zmniejsza się w niej szacunek dla istoty, które się zwie tyranami: są to poprzednicy
wojny i zapał wojenny, a w y g o d y życia stają się ta­ a zarazem wcześnie dojrzałe p i e r w o c i n y i n d y ­
kim samym gorących dążeń celem, jak niegdyś wo­ w i d u ó w . Jeszcze krótka c h w i l a : a ten owoc owo­
jenne i gimnastyczne zaszczyty. L e c z z w y k ł o się c ó w wisieć będzie dojrzały i żółty na drzewie ludu —
przeoczać, że owa dawna energia ludowa i ludowy a tylko gwoli tym owocom istniało to drzewo ! G d y
zapał, które w walce i igrzyskach świetnie się roz­ upadek dochodzi do s w e g o szczytu a również i walka
taczały, przeobraziły się teraz w niezliczone namięt­ wszelkiego rodzaju tyranów, to zawsze zjawia się
ności prywatne i stały się jeno mniej widoczne. wtedy Cezar, tyran ostateczny, który kres kładzie
Prawdopodobnie w stanach zepsucia jest moc i po- znużonym o jedynowładztwo zapasom, każąc znuże-
DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. VI. 5
66 67

niu pracować dla siebie. Za jego czasów jest indy­ oskarżają, w i e c z n e m : to jestem j a ! Stoję wyodręb­
widuum z w y k l e najdojrzalsze a przeto »kultura« naj­ niony od całego świata, nie przyjmuję od nikogo wa­
w y ż s z ą i najpłodniejszą — lecz nie gwoli niemu i nie runków. Chcę, by się także moim poddawano fanta-
przez niego, aczkolwiek najwyżsi ludzie kultury lubią zyom i uważano to za zupełnie proste, jeśli oddaję
tem schlebiać swemu Cezarowi, że za jego podają się tym lub innym rozrywkom«*). T a k rzekł raz Na­
się dzieło. P r a w d ą jednak jest to, że potrzebują z ze­ poleon do swojej żony, gdy ta miała powody mał­
wnątrz spokoju, bo mają w sobie niepokój i pracę, żeńską wierność męża swego podawać w wątpli­
W czasach tych przekupstwo i zdrada krzewią się wość. — C z a s y zepsucia to te, w których jabłka spa­
najbujniej : bo miłość ku temu dopiero co odkrytemu dają z d r z e w a : mam na myśli indywidua, nasiona
e g o jest teraz daleko silniejsza, niż miłość starej, przyszłości, sprawców duchowej kolonizacyi i stwa­
zużytej, na śmierć zagadanej »ojczyzny«; a potrzeba rzania n o w y c h związków państwowych i społecznych.
zabezpieczenia się w jakibądź sposób przeciw straszli­ Zepsuciem z w ą obelżywie c z a s y j e s i e n i pew­
wej chwiejności szczęścia otwiera i szlachetniejsze nego ludu.
ręce, skoro jakiś potężny i możny okaże gotowość
nasypania w nie złota. T a k niepewna teraz przy-
szłość : więc żyje się dla dzisiaj: stan duszy, wobec
którego w s z y s c y uwodziciele mają grę ł a t w ą — czło­
24.
wiek bowiem daje się też uwieść i przekupić tylko
»na dzisiaj« i zastrzega sobie przyszłość i c n o t ę ! R o z m a i t e n i e z a d o w o l e n i e . — Słabi i nie­
Indywidua, te prawdziwe rze cz y w sobie i dla siebie, jako kobiecy niezadowoleńcy są w y n a l a z c z y w upięk­
troszczą się, jak wiadomo, więcej o chwilę obecną, szania i pogłębianiu życia; silni niezadowoleńcy—osoby
niż ich przeciwieństwa, ludzie stadni, ponieważ uwa­ męskie wśród nich, by trzymać się porównania - w po­
żają samych siebie za nieobliczalne podobnie jak lepszaniu i upewnianiu życia. Pierwsi okazują tem swoją
przyszłość; tak samo trzymają się chętnie gwałtów- słabość i kobiecość, że dają się chętnie czasowo łudzić
ników, ponieważ czują się zdolni do c z y n ó w i po­ i zadowalają się już odrobiną oszołomienia i marzy-
stępków, które nie mogą liczyć u tłumu ani na zro­ cielstwa, lecz na ogół nie dadzą się nigdy zadowolić
zumienie, ani na łaskę. L e c z tyran c z y C e z a r rozu­ i cierpią z powodu nieuleczalności swego niezado­
mie prawo indywiduum także w jego wykroczeniach wolenia; ponadto popierają wszystkich, umiejących
i ma interes w tem, by przemówić za śmielszą mo­ stwarzać m a k o w c o w e i narkotyczne pociechy, i dla­
ralnością prywatną a nawet ręki jej u ż y c z y ć . Bo tego właśnie czują urazę do tych, którzy w y ż e j cenią
myśli on o sobie i chce, by o nim myślano to, co
Napoleon raz s w y m klasycznym w y r z e k ł sposobem :
* ) M e m o i r e s d e M a d a m e R é m u s a t , tom 1 , str. 114 —
»mam prawo odpowiadać na wszystko, o co mnie Prz. tł.
1 1 5 , w y d . 1880.
5*
68 69

lekarza niż kapłana, — przez to podtrzymują d a l ­ uderzającego, odwraca się niejako na pięcie i mówi
s z e t r w a n i e rzeczywistych n i e d o m a g a ń ! G d y b y sobie: »łudziłeś się ! Gdzież b y ł y twoje zmysły ? To
od czasów średniowiecza nie istniał w Europie taki nie może być prawdą !« — i wtedy, zamiast bystrzej
nadmiar niezadowolonych tego rodzaju, toby nie b y ł a patrzeć i słuchać, przestraszony ucieka tej uderza­
może powstała ta sławiona europejska zdolność do jącej rzeczy z drogi i stara się możliwie najszybciej
ustawicznej p r z e m i a n y : b o uroszczenia silnych wybić ją sobie z g ł o w y . Jego wewnętrzny kanon bo­
niezadowoleńców są za grube a w gruncie r z e c z y wiem b r z m i : »nie chcę nic widzieć, co sprzeciwia się
zbyt skromne, by raz wreszcie uspokoić się nie miały. zwyczajnemu o rzeczach mniemaniu! C z y ż j a jestem
Chiny na przykład są krajem, gdzie niezadowolenie stworzony na to, by nowe prawdy odkrywać ? Jest
wogóle i zdolność do przemiany w y m a r ł y od wielu już starych za wiele«.
stuleci; a socjaliści i państwowi b a ł w o c h w a l c y Europy
mogliby łatwo swoimi środkami polepszania i upew­
niania ż y c i a doprowadzić także w Europie do chiń­
skiego stanu rzeczy i chińskiego szczęścia, przypusz­ 26.
czając, żeby mogli tu wpierw wytępić owo chorob-
liwsze, wątlejsze, bardziej kobiece, na razie nadmierne C o z w i e s i ę ż y c i e m ? — Żyć — t o znaczy:
jeszcze niezadowolenie i romantykę. Europa jest cho­ ustawicznie coś od siebie odtrącać, co chce umrzeć;
rym, który winien najwyższą wdzięczność swej nie ż y ć to z n a c z y : być okrutnym i nieubłaganym dla
uleczalności i wiecznej przemianie swego cierpienia: wszystkiego, co w nas słabem i starem się staje, i nie
te ustawiczne nowe położenia, tak samo te ustawiczne tylko w nas; ż y ć — znaczy więc : być bez miłosier­
nowe niebezpieczeństwa, cierpienia i środki ratunkowe dzia dla umierających, nędzarzy i starców ? Ciągle
w y t w o r z y ł y wkońcu intelektualną drażliwość, która być mordercą ? — A przecie stary Mojżesz r z e k ł :
znaczy prawie tyle, co geniusz, a w każdym razie »Nie zabijaj !«
jest matką wszelkiego geniuszu.

27.
25. T e n , k t ó r y s i ę w y r z e k a . — C o robi ten,
który się w y r z e k a ? D ą ż y do w y ż s z e g o świata, pra­
N i e p o w o ł a n i do p o z n a w a n i a. — Istnieje
gnie wznosić się szerzej, dalej i wyżej, niż w s z y s c y
wcale nierzadka niedołężna pokora, którą obciążony
ludzie potwierdzający — o d r z u c a p r e c z wiele
człowiek jest raz na zawsze niezdatny na ucznia po­
znania. G d y człowiek tego rodzaju spostrzega coś rzeczy, któreby lot jego obciążać mogły, a wśród
70 71

tego niejedno, co nie jest mu bezwartościowem i nie- od tego, jak od zbyt silnych trunków, tracą rozum
miłem; składa to w ofierze swej żądzy w y ż y n . To i myśl o sobie: oszałamiają się tak, że muszą poła­
poświęcenie, to odrzucanie jest więc właśnie jedy- mać swe członki na wszystkich tych manowcach,
nem, co się w nim dostrzedz d a j e : wedle tego darzy dokąd ich gna oszołomienie.
się go mianem wyrzekającego się, i jako taki stoi on
przed nami, ukryty w s w y m kapturze i niby dusza
włosiennicy. Jest jednak zadowolony tem wrażeniem,
które na nas czyni: chce ukryć przed nami s w ą żądzę, 29.
s w ą dumę, swój zamysł, by p o n a d nas wylecieć. —
T a k ! Jest on mędrszy, niż myśleliśmy i tak wzglę­ C i , k t ó r z y d o k ł a m u j ą. — Kiedy we Fran-
dem nas dworny — ten potwierdzający ! G d y ż jest c y i poczęto zwalczać a przeto i bronić jedności Ary­
on nim tak jak my, nawet kiedy się wyrzeka. stotelesowych, okazało się znów, co tak często się
okazuje, a co tak niechętnie spostrzegamy: — z m y ś ­
l a n o s o b i e p o w o d y , dla których prawa owe
powinny być zachowane, jedynie dlatego, aby nie
28. przyznać się, że p r z y z w y c z a j o n o się do pano­
wania tych praw i nie c h c e się, aby było inaczej.
S z k o d z e n i e tem, co s i ę ma najlep­ T a k też czyni się w obrębie każdej panującej moral­
s z e g o . — Nasze siły doprowadzają nas teraz tak ności i religii i czyniono tak zdawien d a w n a : powody
daleko, że nie możemy w y t r z y m a ć dłużej s w y c h sła­ i cele deklamuje się z a w s z e dla poparcia jakiegoś
bości i giniemy z nich: widzimy też z góry to zakoń­ z w y c z a j u dopiero wtedy, g d y niektórzy zaczną go
czenie a mimo to nie chcemy, by było inaczej. W t e d y zaprzeczać i pytać o powody i cele. Na tem polega
stajemy się twardzi względem tego, co w nas oszczę- wielka nieuczciwość z a c h o w a w c ó w wszelkich cza­
dzonem być pragnie, a nasza wielkość jest także na- sów : — są to dokłamywacze.
szem bezmiłosierdziem. — Takie przeżyte wydarzenie,
które w k o ń c u życiem przypłacić musimy, jest sym­
bolem całego działania wielkich ludzi na innych i na
swój c z a s : - właśnie tem, co w nich najlepszego, 30.
tem, co tylko o n i mogą, gubią wielu słabych, nie­
pewnych, stających się, c h c ą c y c h i są przez to szkod­ K o m e d y a s ł a w n y c h . — Sławni mężowie, któ­
liwi. Może się nawet zdarzyć wypadek, że mogą oni, rym sława jest n i e z b ę d n a , jak n a przykład w s z y s c y
biorąc ogółem, tylko szkodzić, ponieważ to, co w nich politycy, nie wybierają nigdy s w y c h stronników i przy­
najlepsze, jedynie tacy przyjmują i wypijają, którzy jaciół bez myśli ubocznej : ten jest im potrzebny z po-
72 73

wodu blasku i promieniowania swojej cnoty; od owego w dzikszym okresie ludzkości, każdy był myśliwym
chcieliby wziąć coś, z powszechnie przyznawanych i ć w i c z y ł się codzień w technice łowów. Wtedy były
mu, p e w n y c h własności, wzbudzających grozę; innemu ł o w y rzeczą pospolitą. L e c z jak one wreszcie stały
kradną sławę jego bezczynności, jego wylegiwania się się przywilejem możnych i dostojnych i przez to
na słońcu, ponieważ sprzyja ich własnym celom, ucho­ straciły cechę codzienności i pospolitości — bo prze­
dzić na razie za niebacznych i leniwych : — osłania stały być rzeczą konieczną i stały się przedmiotem
to ich, g d y na kogoś czyhają. To fantasty, to znów zachcianki i zbytku —: takby mogło się stać kiedyś
znawcy, to dłubacza, to pedanta potrzebują mieć przy z kupnem i sprzedażą. Można wyobrazić sobie stany
sobie jako swego alter ego, lecz tak samo prędko społeczności, która nie zna kupna, ani sprzedaży,
staje się on dla nich zbyteczny. W ten sposób obu­ i w której konieczność tej techniki coraz bardziej
mierają, ustawicznie ich otoczenia i kadry zewnętrzne, znika. B y ć może, że w ó w c z a s poszczególne jednostki,
chociaż wszystko zdaje się tłoczyć do ich otoczenia które mniej podległe są prawu powszechnego stanu
i chce stanowić ich »charakter« : podobni są z tego rzeczy, pozwalać sobie będą na kupno i sprzedaż,
do wielkich miast. S ł a w a ich przeistacza się usta­ jako n a z b y t e k o d c z u w a n i a . W ó w c z a s dopiero
wicznie, jak ich charakter, ponieważ ich zmieniające nabrałby handel dostojności, a szlachta zajmowałaby
się środki tej zmiany w y m a g a j ą i w y s u w a j ą na czoło się wtedy może równie chętnie handlem, jak dotych­
to tę, to o w ą rzeczywistą lub zmyśloną zaletę i w y ­ c z a s wojną i polityką: gdy tymczasem przeciwnie
p y c h a j ą na scenę : przyjaciele ich i stronnicy na­ szacunek dla polityki zmieniłby się może w ó w c z a s
leżą, jak się rzekło, do tych zalet scenicznych. Nato­ zupełnie. Już teraz przestaje być ona rzemiosłem
miast to, czego chcą, musi pozostać i trwać tem szlacheckiem : i możliwa, iżby uznano ją pewnego
silniej, tem spiżowiej i daleko świetniej, — a i to dnia za tak pospolitą, żeby ją zaliczono, podobnie jak
w y m a g a czasami stosownej komedyi i stosownej gry wszelką literaturę partyjną i codzienną, do rubryki
scenicznej. »prostytucyi duchowej«.

31. 32.

H a n d e l i s z l a c h e c t w o . — Kupno i sprze­ N i e p o ż ą d a n i u c z n i o w i e . — Cóż mam


daż uchodzi teraz za rzecz tak pospolitą jak sztuka z tymi dwoma począć młodzieńcami! — zawołał nie­
czytania i pisania; każdy jest w tem teraz w y ć w i ­ chętnie pewien filozof, który »psuł« młodzież, jak ją
czony, nawet jeśli nie jest kupcem, i ć w i c z y się jeszcze niegdyś psuł Sokrates — nie mili są mi ci uczniowie.
codzień w tej technice: zupełnie tak jak niegdyś T e n nie może na nic powiedzieć »Nie«, a tamten mówi
74 75

na wszystko : »Przez pół«. Jeżeli przypuścimy, żeby Nie można przewidzieć, co też jeszcze stanie się hi-
pojęli moją naukę, to pierwszy c i e r p i a ł b y za storyą. Przeszłość może ciągle pozostaje jeszcze do­
wiele, bo mój sposób myślenia w y m a g a duszy wo­ tąd w istocie swej nieodkryta! Trzeba bo jeszcze
jowniczej, chęci sprawiania bólu, rozkoszy z zaprze­ tyle sił wstecz działających !
czania, twardej skóry, — scherlałby z ran otwartych
i wnętrznych. A drugi każdą rzecz, której jest rzecz­
nikiem, przykroi sobie pośrednią miarą i uczyni z niej
w ten sposób średnią miernotę — takiego ucznia ży­ 35.
czę w r o g o w i s w e m u !
K a c e r s t w o i c z a r o w n i c t w o. — Myśleć
inaczej, niż każe zwyczaj, jest o wiele mniej skut­
kiem lepszego intelektu, niż skutkiem silnych złych
skłonności, wyzwalających, izolujących, krnąbrnych,
33.
radośnie szkodniczych, skrycie złośliwych skłonności.
Poza obrębem w y k ł a d o w e j sali. — Kacerstwo jest jedną stroną czarownictwa i niewąt­
»Aby W a m dowieść, że człowiek w gruncie do do­ pliwie równie mało, jak ono, czemś niewinnem a na­
brotliwych należy zwierząt, pragnąłbym W a m przy­ wet w sobie czcigodnem. Kacerze i czarownice to
pomnieć, jak długi czas był łatwowiernym. T e r a z d w a rodzaje z ł y c h l u d z i : wspólne jest im to, że się
dopiero, wcale późno i po niezmiernych przezwycię­ też złymi czują, lecz mimo to niepokonaną znajdują
żeniach siebie, stał się zwierzęciem n i e u f n e m — rozkosz w szkodzeniu temu, co panuje (ludziom lub
t a k ! człowiek jest teraz gorszy niż kiedykolwiek«. — mniemaniom). Reformacya, pewien rodzaj zdwojenia
Nie rozumiem tego : dlaczego człowiek miałby być średniowiecznego ducha w czasie, g d y ten nie posia­
teraz nieufniejszy i gorszy ? — »Bo ma teraz wiedzę — dał już w sobie czystego sumienia, w y d a ł a oboje
i potrzebuje jej ! « w największej pełni.

34. 36.

Historia abscondita. — K a ż d y wielki człowiek O s t a t n i e s ł o w a . — Przypomnijmy sobie, ż e


posiada wstecz oddziaływającą moc: cała historya staje cesarz August, ów straszliwy człowiek, który tak samo
znowu gwoli niemu na wadze, a tysiąc tajemnic prze­ panował nad sobą i tak samo milczeć umiał, jak drugi
szłości w y p e ł z a z s w y c h kryjówek — na j e g o słońce. Sokrates, zdradził się niedyskretnie ostatniemi sło-
76 77

w a m i : poraz pierwszy pozwolił opaść swej masce, wielkich Francuzów (na przykład Voltaire) — ; w części
dając do zrozumienia, że nosił maskę i grał komedyę, dlatego, że w mniemaniu swem posiadano i kochano
odgrywał ojca ojczyzny i mądrość na tronie, aż do w nauce coś bezosobistego, coś błogiego, wystarcza­
złudzenia ! Plaudite amici, comoedia finita est! — jącego samemu sobie, coś prawdziwie niewinnego,
Myśl umierającego Nerona: qualis artifex perco! była w czem złe popędy człowieka wogóle nie uczestni­
też myślą umierającego A u g u s t a : próżność histryo- czą, — główny motyw w duszy Spinozy, który jako
n ó w ! gadulstwo histryonów! I właśnie przeciwieństwo poznający, czuł się boskim: — więc dzięki trzem
umierającego Sokratesa! — L e c z Tyberyusz zmarł błędom !
milcząc, ten najbardziej udręczony z wszystkich sa-
modręczycieli, — t e n był r z e t e l n y i w c a l e nie
aktor! Co mu też w ostatniej chwili musiało przechodzić
przez g ł o w ę ! Może to : »Życie jest długim z g o n e m ! 38.
Ja głupiec, tylu ludziom życie skróciłem! C z y ż j a
byłem stworzony na dobroczyńcę ? Winienem był dać W y b u c h o w i . — jeśli się zważy, jak spra­
im życie wieczne : wtedybym mógł ich był widzieć gnioną wybuchu jest siła młodych mężczyzn, to nie
w w i e c z n e m k o n a n i u . Ku temu miałem przecie zdziwi nas, że tak niewymyślnie i tak niewybrednie
tak dobre o c z y : qualis spectator pereo !« K i e d y po decydują się na tę lub o w ą rzecz : co ich nęci, to
długiej walce z śmiercią zdawał się znowu do sił widok zapału dla jakiejś rzeczy i niby widok zapa­
wracać, uważano za stosowne udusić go podusz­ lonego lontu — nie rzecz sama. Przemyślniejsi uwo­
kami, — umarł podwójną śmiercią. dziciele znają się przeto na tem i ukazują im
w perspektywie wybuch, pomijają uzasadnienie swej
sprawy. Uzasadnieniami nie pozyskuje się tych be­
czek p r o c h u !

37.

D z i ę k i t r z e m b ł ę d o m . — W ostatnich
wiekach posuwano naprzód naukę, w części dlatego, 39.
że spodziewano się w niej i przez nią zrozumieć naj­
lepiej dobroć i mądrość B o g a — główny motyw w duszy Z m i e n i o n y s m a k . — Zmiana powszechnego
wielkich Anglików (na przykład Newton) — ; w części smaku ważniejszą jest niż zmiana mniemań. Mniema­
dlatego, że wierzono w bezwzględną pożyteczność nia z wszystkiemi dowodami, zarzutami i c a ł ą inte­
poznania, mianowicie w najściślejszy związek moral­ lektualną maskaradą są tylko symptomatami zmienio­
ności, wiedzy i szczęścia — główny motyw w duszy nego smaku i najpewniej właśnie n i e tem, za co się
78 79

je tak często jeszcze uważa, to jest jego przyczy­ nika. Jest rzeczą ciekawą, że poddanie się możnym
nami. Jak zmienia się smak p o w s z e c h n y ? Tak, że lęk wzbudzającym, nawet strasznym osobom, tyranom
jednostki możne i w p ł y w o w e bez względu wypowia­ i wodzom odczuwa się daleko mniej boleśnie, niż to
dają i po tyrańsku przeprowadzają swoje hoc est ri- poddanie nieznanym i niezajmującym osobom, jakiemi
diculum, hoc est absurdum, w i ę c sąd swego smaku są wszystkie wielkości przemysłowe. Robotnik widzi
i wstrętu. Narzucają przez to wielu ludziom przymus, z w y k l e w pracodawcy tylko chytrego, wysysającego,
który powoli staje się przyzwyczajeniem jeszcze więk­ spekulującego na wszelkiej nędzy psa, którego imię,
szej liczby ludzi, a wreszcie p o t r z e b ą w s z y s t ­ postać, obyczaj, opinia są mu zupełnie obojętne.
k i c h . Że jednak te jednostki inaczej odczuwają Fabrykantom i wielkim przedsiębiorcom handlowym
i »smakują«, zależy to z a z w y c z a j od pewnej osobli­ brakło dotąd prawdopodobnie nazbyt wszelkich o w y c h
wości ich sposobu życia, pożywienia, trawienia, może form i odznak w y ż s z e j r a s y , które dopiero czy­
w pewnem plus lub minus soli. nieorganicznych w ich nią o s o b y zajmującemi; gdyby posiadali dostojność
krwi i mózgu, słowem w physis. Mają jednak odwagę rodowej szlachty w spojrzeniu i ruchu, toby może
przyznawać się do swej physis i udzielać posłuchu jej nie istniał wcale socyalizm masowy. Masy bowiem
wymogom nawet w ich najdelikatniejszych tonach. są w gruncie r z e c z y zdecydowane na niewolnictwo
Ich estetyczne i moralne oceny są takiemi najdeli­ wszelkiego rodzaju, pod warunkiem, aby ten w y ż s z y
katniejszemi tonami physis. nad nimi ustawicznie w y k a z y w a ł swe prawo jako
wyższy, jako u r o d z o n y do rozkazywania — przez
dostojną formę ! Najpospolitszy człowiek czuje, że do­
stojność nie da się zaimprowizować i że winien w niej
czcić owoc długich okresów, — lecz brak w y ż s z y c h
40. form i osławiona wulgarność fabrykancka z czerwo-
nemi spasłemi łapami naprowadzają go na myśl, że
O b r a k u d o s t o j n e j f o r m y . — Stosunek
tylko przypadek i szczęście wyniosły jednego ponad
między żołnierzami i dowódcami nosi zawsze jeszcze
drugiego : nuże więc, tak wnioskuje w sobie, spró­
cechy wyższe, niż stosunek robotników i pracodaw­
bujmy my też raz przypadku i s z c z ę ś c i a ! Rzućmy
ców. T y m c z a s e m przynajmniej wszelka na wojsko­
m y też raz k o ś c i ! — i rodzi się socyalizm.
w y c h podstawach zbudowana kultura stoi jeszcze wy­
soko ponad wszelką tak z w a n ą kulturą przemysłową.
Ta ostatnia w s w y m teraźniejszym kształcie jest wo-
góle najbardziej prostacką formą istnienia, jaka dotąd
41.
istniała. D z i a ł a tu poprostu prawo nędzy : jeżeli chce
się żyć, to trzeba się sprzedawać, lecz gardzi się tym, P r z e c i w k o ż a l o w i. — Myśliciel widzi
który tę potrzebę wyzyskuje i k u p u j e sobie robot- w s w y c h w ł a s n y c h czynnościach doświadczenia i py-
8o 81

tania, celem otrzymania wyjaśnienia jakiejś rzeczy. bują wiele nudów, by im i c h praca udać się mogła.
Powodzenie i niepowodzenie są dla niego przede- D l a myśliciela i dla wszystkich duchów w y n a l a z c z y c h
wszystkiem odpowiedziami. L e c z gniew za to, że coś jest nuda o w ą niemiłą »ciszą morską« duszy, poprze­
się nie udało lub nawet uczucie żalu — to pozosta­ dzającą żeglugę szczęśliwą i wiatr pomyślny, musi
wia tym, którzy działają, ponieważ im rozkazano, ją znieść, musi p r z e c z e k a ć w sobie jej działanie:
i którzy muszą oczekiwać batów, jeśli wielmożny pan o t o właśnie, czego w c a l e osiągnąć w sobie nie mogą
nie będzie zadowolony z wyniku. drobniejsze natury. Płoszyć nudę od siebie na każdy
sposób jest rzeczą pospolitą, jak pospolitą jest praca
bez przyjemności. Odróżnia to może A z y a t ó w od
Europejczyków, że pierwsi są zdolniejsi do dłuższego
głębszego spoczynku; nawet ich narkotyki działają
42.
powolnie i w y m a g a j ą cierpliwości w przeciwieństwie
P r a c a i n u d a . — Szukać sobie pracy dla za do wstrętnej nagłości europejskiej trucizny, alkoholu.
płaty — w tem równi są sobie teraz prawie w s z y s c y
ludzie w krajach cywilizowanych. D l a nich wszyst­
kich praca jest środkiem a nie sama celem. Z tego
powodu są w wyborze pracy mało wybredni, pod
43.
warunkiem, że przyniesie ona obfity zysk. L e c z istnieją
też rzadsi ludzie, którzy raczej zginąć wolą, niż wy­ C o w y r a ż a j ą p r a w a . — Mylimy się, jeśli
konywać jakąś pracę bez przyjemności: owi wy­ badamy prawa karne jakiegoś narodu, jak gdyby były
bredni, trudni do zadowolenia, którym na nic się nie wyrazem jego charakteru. P r a w a wyrażają nie to,
przyda hojny zysk, jeśli sama praca nie jest zyskiem czem jest jakiś naród, lecz to, co mu się zdaje ob-
nad zyskami. Do tego rzadkiego rodzaju ludzi należą cem, dziwnem, potwornem, cudzoziemskiem. P r a w a
artyści i ludzie kontemplacyjni wszelkiego rodzaju, odnoszą się do wyjątków obyczajności obyczaju;
lecz już i próżniacy, którzy życie swe spędzają na a najostrzejsze kary spotykają to, co zgodne jest
polowaniach, podróżach lub na miłostkach i przygo­ z obyczajem narodu sąsiedniego. Na przykład istnieją
dach. W s z y s c y oni chcą pracy i trudu, o ile te są u Wahabitów tylko d w a grzechy śmiertelne: mieć
źródłem przyjemności, i to najcięższej a najtwardszej innego boga, niż bóg Wahabitów, i palić tytoń (nazy­
pracy, jeśli tak być musi. Pozatem jednak odznaczają wają to »haniebnym sposobem picia«). »A jakże ma
się zdecydowanem lenistwem, choćby nawet zubo­ się rzecz z zabójstwem i cudzołóstwem ?« — zapytał
żenie, niesława, niebezpieczeństwo zdrowia i życia zdumiony Anglik, który się o tem dowiedział. »Bóg
z lenistwem tem były związane. Nie tak boją się jest łaskawy i miłosierny!« — odpowiedział naczel
nudów jak pracy bez przyjemności: nawet potrze- nik szczepu. — Istniało więc u dawnych Rzymian
DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. VI. 6
82 83

wyobrażenie, że kobieta może tylko w dwojaki spo­ 45.


sób śmiertelnego dopuścić się g r z e c h u : po pierwsze
cudzołóstwem, następnie — piciem wina. Stary Kato E p i k u r . — Tak, dumny jestem z tego, że od­
mniemał, że całowanie wśród k r e w n y c h wprowadzono c z u w a m może charakter Epikura inaczej, niż ktokol­
tylko na to w z w y c z a j , by mieć na tym punkcie nad wiek inny, i we wszystkiem, co o nim słyszę i czy­
kobietami kontrolę; pocałunek z n a c z y ł : c z y nie czuć tam, rozkoszuję się szczęściem popołudnia starożyt­
od niej wina? Rzeczywiście kobiety, które pochwycono ności : — widzę oko jego, spoglądające na dalekie
na piciu wina, karano śmiercią; i z pewnością nie- bielejące morze, ponad skały brzeżne, na których leży
tylko dlatego, że kobiety czasem pod działaniem wina słońce, g d y tymczasem wielki i drobny zwierz w świe­
zapominają, że można czegoś odmówić; Rzymianie tle igra bezpieczny i spokojny, jak to światło i owo
bali się przedewszystkiem pierwiastku orgiastycznego oko samo. Takie szczęście wynaleźć mógł jeno ktoś
i dyonizyjskiego, który w ó w c z a s , g d y wino jeszcze ustawicznie cierpiący, szczęście oka, przed którem
nowością było w Europie, nawiedzał kiedy niekiedy uciszyło się morze istnienia i które teraz nie może
kobiety z europejskiego Południa; bali się go, jako napatrzyć się do syta jego powierzchni i tej pstrej,
potwornej cudzoziemszczyzny, obalającej podwalinę czułej, dreszczem wstrząsanej skóry m o r z a : nigdy
rzymskiego odczuwania; było to dla nich jakby zdradą przedtem nie było takiej skromności rozkoszy.
Rzymu, jakby przyswajaniem swemu ciału obczyzny.

46.
44.
N a s z e z d u m i e n i e . — Głębokie i istotne
W i a r a w m o t y w y . — Jakkolwiekby ważnem
szczęście leży w tem, że wiedza w y k r y w a rzeczy,
być mogło znać motywy, wedle których rzeczywiście
które są t r w a ł e i ciągle za podwalinę do n o w y c h
ludzkość dotąd działała, to może jeszcze bardziej za­
służą odkryć : — mogłoby przecie być inaczej ! Je­
sadniczą rze czą jest dla badacza w i a r a w te lub
steśmy tak bardzo przekonani o całej niepewności
owe motywy, więc to, co ludzkość dotąd podsuwała
i ułudności naszych sądów i o wiecznej przemianie
samej sobie i wyobrażała sobie jako w ł a ś c i w e swego
wszelkich ludzkich praw i pojęć, że wprawia nas to
działania sprężyny. Wewnętrzne bowiem szczęście
właściwie w zdumienie, j a k b a r d z o wyniki wie­
i niedola ludzi stawały się ich udziałem stosownie
dzy są t r w a ł e ! Dawniej nie wiedziano nic o tej
do ich wiary w te lub owe m o t y w y — a n i e przez
zmienności wszelkich rz e cz y ludzkich, obyczaj oby­
to, co naprawdę motywem było ! To ostatnie posiada
czajności podtrzymywał wiarę, że całe wewnętrzne
interes niższego rodzaju.
życie człowieka przytwierdzone jest wiecznemi sprzęg-
6*
84 85

łami do spiżowej konieczności: — może odczuwano w życiu i w teatrze a nie w najmniejszym stopniu
w ó w c z a s podobną rozkosz zdumienia, gdy słuchano we wszystkiem, co się pisze, lubowanie się we wszel­
bajek i czarodziejskich opowieści. Cudowność spra­ kich g r u b y c h w y b u c h a c h i w y r a z a c h namiętności:
wiała przyjemność tym ludziom, którzy mogli byli w y m a g a się teraz pewnej umówionej namiętności —
nieraz się znużyć prawidłem i wiecznością. R a z stra­ tylko nie samej namiętności! Mimo to osiągnie się
cić podstawę ! Bujać ! Błądzić ! Szaleć ! — to zali­
j ą przez to wkońcu, a potomkowie nasi posiadać
czano do raju i hulanki d a w n y c h c z a s ó w : g d y tym­
będą s z c z e r ą d z i k o ś ć a nietylko dzikość i nie­
czasem nasza szczęśliwość podobna jest do szczęśli­
okrzesanie form.
wości rozbitka, który dopadłszy lądu staje obu no­
gami na starej pewnej ziemi — zdumiony, że się ona
nie chwieje.
48.

Z n a j o m o ś ć n i e d o l i . — Nic może tak bar­


dzo nie oddziela od siebie ludzi i czasów, jak różny
47. stopień znajomości niedoli, który posiadamy: nie­
doli duszy, jak ciała. Co do tej ostatniej, to mimo
O t ł u m i e n i u n a m i ę t n o ś c i . — Jeśli się nasze kalectwa i ułomności my obecni jesteśmy może
wciąż zabrania sobie w y r a z u namiętności, jako cze­ w s z y s c y społem, z powodu braku bogatego doświad­
goś co grubszym mieszczańskim chamskim pozosta­ czenia na sobie, partaczami i fantastami z a r a z e m :
wić należy naturom, — jeśli się więc chce stłumić nie w porównaniu z okresem lęku — najdłuższym z wszyst­
namiętności same, lecz tylko ich w y m o w ę i gesty, to kich okresów —, w którym jednostka musiała się sama
osiąga się z a r a z e m i to, czego się nie chce : stłu­ bronić przed przemocą i gwoli temu celowi być sama
mienie namiętności samych, a przynajmniej ich osła­ gwałtownikiem. W ó w c z a s przechodził człowiek bogatą
bienie i przemianę — jak tego najbardziej pouczający szkołę cielesnych katuszy i niedostatków i pojmował
przykład dał dwór Ludwika Czternastego i wszystko, nawet w pewnem okrucieństwie względem siebie,
co od niego było zależne. W i e k n a s t ę p n y , wycho­ w dobrowolnem ćwiczeniu się w bolu, konieczny dla
wany w tłumieniu wyrazu, nie posiadał już namięt­ siebie środek do utrzymania się przy życiu. W y c h o ­
ności s a m y c h a zamiast nich wdzięczne, płytkie, igra­ w y w a n o w ó w c z a s swe otoczenie do znoszenia bolu,
jące obycie, — wiek, obarczony niezdolnością do zadawano w ó w c z a s chętnie ból i patrzano na naj­
niegrzeczności tak, że nawet obrazę przyjmowano straszniejsze sprawianie go innym, nie z innem uczu­
i oddawano w obowiązujących do wdzięczności sło­ ciem jak uczucie własnego bezpieczeństwa. Co się
wach. Może teraźniejszość nasza przedstawia najprze- jednak t y c z y niedoli duszy, to przyglądam się teraz
dziwniejsze tego przeciwieństwo: widzę wszędzie, każdemu człowiekowi, by zbadać c z y zna ją z do-
86 87

świadczenia, c z y z opisu; c z y u w a ż a jeszcze za po­


trzebne tę znajomość udawać niejako, niby lepszego 49.
wykształcenia oznakę, c z y też wogóle nie w i e r z y na
dnie swej duszy w większe cierpienia duchowe i c z y W s p a n i a ł o m y ś l n o ś ć i r z e c z y po­
przy ich wymienieniu nie dzieje się z nim podobnie, k r e w n e . — O w e paradoksalne zjawiska, jak nagły
jak przy wymienieniu wielkich cierpień cielesnych, chłód w zachowaniu się człowieka uczuciowego, jak
przyczem przychodzą mu na myśl jego bole zębów humor melancholika, a przedewszystkiem w s p a n i a ­
i żołądka. T a k jednak, zda mi się, ma się rzecz teraz ł o m y ś l n o ś ć , j a k o nagłe zrzeczenie się zemsty lub
z przeważną liczbą ludzi. Z ogólnej niewprawności zadowolenia zawiści — występują u ludzi, posiadają­
w cierpieniu obojga kształtu i z pewnej rzadkości c y c h potężną wewnętrzną siłę rzutu, u ludzi, dozna­
widoku człowieka cierpiącego ważne wynika następ­ j ą c y c h nagłego przesytu i nagłego wstrętu. Zadowo­
stwo : nienawidzi się teraz bolu daleko bardziej, niż lenia ich są tak szybkie i tak silne, że w ślad za
to dawniejsi czynili ludzie, a obmawia się go daleko niemi następuje natychmiast sprzykrzenie, niechęć
gorzej, niż niegdyś, co więcej, u w a ż a się już istnie­ i ucieczka do smaku przeciwnego; w sprzeczności tej
nie bolu, j a k o m y ś l i , zaledwo znośne i czyni się uspokaja się spazm odczuwania, u jednego w nagłym
z tego całemu istnieniu sprawę sumienia i wyrzut. chłodzie, u innego w śmiechu, u innego znowu w łzach
Wynurzenie się pesymistycznych filozofii nie jest i poświęceniu. Wspaniałomyślny — przynajmniej ów
wcale znakiem wielkich straszliwych niedoli; lecz te rodzaj wspaniałomyślnych, który zawsze największe
znaki pytania, stawiane wartości wszelkiego życia, czynił wrażenie — wydaje mi się człowiekiem o naj-
powstają w czasach, kiedy wydelikacenie i lżejszość gwałtowniejszem pragnieniu zemsty, któremu jakieś
istnienia odczuwa już nieuniknione komarze ukłucia zadowolenie ukazuje się z blizkości i który je tak
duszy i ciała, jako zbyt k r w a w e i złośliwe, w braku hojnie, do dna i do ostatniej kropli już w wyobraźni
zaś p r a w d z i w y c h doświadczeń bolu chciałoby się naj­ wypija, że olbrzymi szybki wstręt następuje po tem
chętniej j u ż d r ę c z ą c e o g ó l n e w y o b r a ż e n i a szybkiem przebraniu miary. Człowiek ten wznosi się
podawać za cierpienie najwyższego rodzaju. — Zna­ teraz »ponad siebie«, jak mówią, i przebacza swemu
lazłaby się już recepta na pesymistyczne filozofie wrogowi, nawet błogosławi go i czci. P r z e z to po­
i nadmierną wrażliwość, która wydaje mi się właś­ gwałcenie samego siebie, przez to wyszydzenie swego,
c i w ą »niedolą teraźniejszości« — : lecz może j u ż ta dopiero co tak potężnego, popędu zemsty, ulega jednak
recepta brzmi zbyt okrutnie i samaby zaliczoną zo­ tylko nowemu popędowi, który właśnie teraz w nim
stała do oznak, na których podstawie wyrokuje się stał się potężnym (wstrętowi), i czyni to tak samo
teraz : »Istnienie jest czemś złem«. Więc ! Recepta na niecierpliwie i nieumiarkowanie jak krótko przedtem
»tę niedolę« b r z m i : n i e d o l a . z g ó r y p o w z i ą ł wyobraźnią uciechę zemsty i nie­
jako ją wyczerpał. W wspaniałomyślności tkwi ten
88 89

sam stopień egoizmu, co w zemście, lecz egoizmu rozstrzygającem dla naszego szczęścia, jak się mniema.
innego rodzaju. Naraz spada na nas to, co i n n i o nas wiedzą (lub
mniemają, że wiedzą) — i oto poznajemy, że to jest
potężniejsze. Człowiek prędzej załatwi się z swojem
nieczystem sumieniem, niż z swoją złą sławą.
50.

L ę k o s a m o t n i e n i a . — Wyrzut sumienia
jest i u najsumienniejszych słaby wobec u c z u c i a : »to
i owo sprzeciwia się dobrym obyczajom t w o j e j 53.
społeczności«. Zimnego wzroku, ściągniętych ust ze
G d z i e z a c z y n a s i ę d o b r o. — Gdzie słaby
strony tych, wśród których i dla których zostało się
wzrok nie zdoła dojrzeć złego popędu z powodu jego
w y c h o w a n y m , b o i s i ę nawet najsilniejszy. C z e g o
wysubtelnienia, tam człowiek umieszcza królestwo do­
się właściwie boi ? Osamotnienia! Argument, który
bra a poczucie, że teraz wstąpił w królestwo dobra,
pobiją nawet najlepsze argumenty za jakąś osobą lub
pobudza do współdziałania wszystkie popędy, którym
r z e c z ą ! — T a k przemawia z nas instynkt stadny.
z ł y popęd zagrażał i które ograniczał, mianowicie
uczucie bezpieczeństwa, błogości, dobrotliwości. W i ę c :
im tępsze oko, tem dalej sięga dobro ! Stąd wieczna
pogoda ludu i d z i e c i ! Stąd posępność i nieczystemu
51. sumieniu pokrewna zgryzota wielkich myślicieli!
Z m y s ł p r a w d y . — Chwalę wszelkiego rodzaju
sceptycyzm, na który wolno mi odpowiedzieć : »spró-
b u j m y ! « L e c z nie chcę znać żadnych spraw i za­
gadnień, które nie dopuszczają eksperymentu. Oto 54.
granica mego »zmysłu p r a w d y « : bo tam dzielność
straciła swe prawo. Ś w i a d o m o ś ć z ł u d y . — W jak cudownym
i n o w y m a zarazem straszliwym i ironicznym czuję
się stosunku do całego istnienia z swojem poznaniem!
O d k r y ł e m , że we mnie stara ludzkość i zwierzę-
cość, że c a ł y czas zamierzchły i przeszłość wszel­
52.
kiego czującego bytu we mnie w dalszym ciągu roi,
C o i n n i w i e d z ą o n a s . — To, c o w i e m y kocha, nienawidzi i rozumuje. Zbudziłem się nagle
o sobie samych i o czem pamiętamy, nie jest tak wśród tego snu, lecz tylko dla świadomości, że właśnie
90 91

śnię i dalej śnić m u s z ę , aby nie z g i n ą ć : jak luna­ miętność, która opada szlachetnego, jest osobliwością,
tyk dalej śnić musi, by nie runąć. Cóż jest mi teraz choć on o tej osobliwości nie wie; używanie rzad­
»złudą«? Zaprawdę, nie przeciwieństwo jakiejś istoty — kiego i osobniczego miernika i prawie w a r y a c t w o ;
cóż wypowiedzieć mogę innego o jakiejś istocie, jak gorące odczuwanie rzeczy, które innych nie wzru­
właśnie tylko orzeczenia jej złudy, pozoru ! Zaprawdę szają; zgadywanie wartości, dla których nie wynale­
nie jakaś martwa maska, którą na jakieś nieznane X ziono jeszcze w a g i ; składanie ofiar na ołtarzach, po­
w ł o ż y ć i równie dobrze zdjąć można ! Złudą jest dla święconych nieznanemu bogu; waleczność bez żądzy
mnie samo to, co działa i żyje, co w swem wyszy­ zaszczytu; poprzestawanie na sobie, które zbytku
dzeniu siebie tak się posuwa daleko, iż każe mi czuć, swego udziela ludziom i rzeczom. Dotąd więc b y ł a
że tu nic więcej niema prócz złudy i błędnych ogni rzadkość i nieświadomość swej rzadkości tem, co
i tańca duchów, — że wśród wszystkich tych śpią­ czyniło szlachetnym. Należy jednak przytem rozwa­
c y c h i ja, »poznający« taniec swój tańczę, że pozna­ żyć, że z powodu tego miernika wszystko nawykłe,
jący jest środkiem do tego, by taniec ziemski wzdłuż najbliższe, najniezbędniejsze, słowem to, co najbar­
rozwinąć i o tyle należy do aranżerów uroczystości dziej rodzaj podtrzymuje i wogóle p r a w i d ł o wśród
istnienia i że wzniosła konsekwencya i związek wszel­ dotychczasowej ludzkości, było oceniane niesłusznie
kiego poznania jest i będzie najwyższym środkiem i na ogół oczerniane, z korzyścią wyjątków. Stać się
do podtrzymania powszechności snu i wzajemnego rzecznikiem prawidła — toby mogła być może osta­
porozumienia tych wszystkich śniących między sobą teczna forma i subtelność, w którejby szlachetność
i właśnie przez t o d o p o d t r z y m a n i a t r w a ­ objawiła się na ziemi.
ł o ś c i snu.

56.
55.
Ż ą d z a c i e r p i e n i a . — Jeśli myślę o żądzy
O s t a t e c z n a s z l a c h e t n o ś ć . — C ó ż czyni czynienia czegoś, która ustawicznie łaskocze i bodzie
»szlachetnym« ? Z pewnością nie to, że się ponosi miliony młodych Europejczyków, nie m o g ą c y c h znieść
ofiary; i szalony rozpustnik ponosi ofiary. Z pewno­ całej tej nudy i samych siebie, — to pojmuję, że musi
ścią nie to, że się wogóle postępuje za głosem na­ w nich istnieć jakaś żądza cierpienia, by w cierpie­
miętności: są i pogardy godne namiętności. Zapewne niu swem znaleźć mogli jakiś możliwy powód do
nie to, że się dla innych coś czyni bez samolubstwa : działania, do czynu. Potrzeba niedoli! Stąd krzyk po­
może konsekwencya samolubstwa jest właśnie naj­ lityków, stąd te liczne fałszywe zmyślone przesadne
większą w najszlachetniejszym. — L e c z to, że na- »niedole« wszelkich możliwych klas i ślepa gotowość
92

do wiary w nie. T e n miody świat żąda, by z z e ­


w n ą t r z przyszło lub zjawiło się — nie jakieś szczęś­
cie — lecz nieszczęście; a wyobraźnia jego już z góry
pracuje nad ukształtowaniem potworu, by potem
z potworem w a l c z y ć mogła. Gdyby ci żądni niedoli
czuli w sobie moc wyświadczenia dobrodziejstwa sa­
mym sobie od wewnątrz, dogodzenia samym sobie,
toby umieli też stworzyć sobie od wewnątrz własną,
najbardziej własną niedolę. Ich wynalazki mogłyby
w ó w c z a s b y ć subtelniejsze a ich zadowolenia dźwię­
czeć jak dobra muzyka : g d y tymczasem wypełniają
świat s w y m krzykiem niedoli a zbyt często potem
dopiero u c z u c i e m niedoli! Nie wiedzą, co z sobą
począć — i malują na ścianie nieszczęście innych :
potrzebują zawsze i n n y c h ! I ciągle innych Innych ! — KSIĘGA DRUGA.
Wybaczcie, przyjaciele moi, ja pozwoliłem sobie wy­
malować swoje s z c z ę ś c i e n a ścianie.
57.

D o r e a l i s t ó w . — W y ludzie trzeźwi, którym


się zdaje, że jesteście uzbrojeni przeciw namięt­
ności i marzycielstwu i chętnie chcielibyście pustkę
swą obnosić, jako dumę i ozdobę, nazywacie się rea­
listami i dajecie do zrozumienia, że świat jest takim
jakim w a m się wydaje; że jedynie przed wami rze­
czywistość bez zasłony stoi i że wy sami jesteście
może najlepszą jej częścią, — o wy miłe posągi
z Sais ! L e c z nie jesteścież i wy w w a s z y m najbar­
dziej odsłonionym stanie w najwyższym jeszcze stop­
niu namiętnemi i ciemnemi istotami, w porównaniu
z rybami, i zawsze jeszcze nazbyt podobni do zako­
chanego artysty ? — a c z e m ż e jest dla zakochanego
artysty »rzeczywistość!« Z a w s z e jeszcze obnosicie
z sobą oceny rzeczy, które źródło swe mają w na­
miętnościach i ukochaniach dawniejszych stuleci!
Z a w s z e jeszcze jest trzeźwość w a s z a przesiąknięta
tajemnem i niezniszczalnem upojeniem ! W a s z a miłość
»rzeczywistości« na przykład — ach, to stara, pra­
stara »miłość !« W każdem odczuciu, w k a ż d y m wy­
razie zmysłów tkwi część tej starej m i ł o ś c i : i tak
96 97

samo pracowało i działało w tem jakieś marzyciel- mglistą osłonę ułudy, by z n i w e c z y ć ten za istotny
stwo, jakiś przesąd, nierozum, niewiadomość, obawa u w a ż a n y świat, tę tak z w a n ą »rzeczywistość« ! T y l k o
i ileż wszystkiego innego! Ta góra ówdzie! Ta chmura jako twórcy możemy n i w e c z y ć ! — L e c z nie zapo­
t a m ! C ó ż jest w t e m »rzeczywistego«? Odejmijcie od minajmy też i tego, że wystarczy stworzyć nowe
tego urojenie i c a ł y ludzki p r z y d a t e k , wy trzeźwi! miana i oceny i prawdopodobieństwa, by na długi
Tak, gdybyście t o mogli! Gdybyście mogli zapomnieć ciąg trwania nowe stworzyć »rzeczy«.
o swem pochodzeniu, o swojej przeszłości, o swojej
przygotowawczej nauce — o całej swej człowie-
czości i z w i e r z ę c o ś c i ! Niema dla nas żadnej »rzeczy­
wistości« — ani też dla was, wy trzeźwi, — jesteśmy
59.
sobie daleko mniej obcy, niż mniemacie, a może na­
sza dobra wola otrząśnięcia się z upojenia jest tak M y a r t y ś c i ! — Jeżeli kochamy jaką kobietę,
samo godną szacunku, jak w a s z a wiara, że jesteście to łatwo powziąć nam nienawiść do natury, na myśl
wogóle d o upojenia n i e z d o l n i . o wszystkich tych obrzydliwych naturalnościach, na
które narażoną jest każda kobieta; chętnie pomijamy
to wogóle myślą, lecz gdy raz dusza nasza otrze się
o te rzeczy, to drży niecierpliwie i spogląda, jak się
58. rzekło, na naturę z pogardą. Czujemy się obrażeni,
zdaje się nam, że natura sięga w nasze posiadanie
T y l k o j a k o t w ó r c y ! — Sprawiało m i trud najmniej poświęcanemi rękoma. W ó w c z a s zatyka się
największy i ciągle jeszcze największy trud mi spra­ uszy na wszelką fizyologię i wyrokuje się w sobie
wia wyrozumieć, że niewymownie więcej zależy na z w y c z a j n i e : »nie chcę nic słyszeć o tem, że człowiek
tem, jak się r z e c z y nazywają, niż czem są. Opinia, jest czemś innem j e s z c z e , niż d u s z ą i k s z t a ł -
miano, pozór, uchodzenie za coś, obiegowa miara t e m ! « »Człowiek pod skórą« jest dla wszystkich
i w a g a pewnej r z e c z y — będąca w początku naj­ kochających odrazą i myślą potworną, obrazą boga
częściej błędem i dowolnością, narzuconą na rzecz, i miłości. — Otóż, to co teraz jeszcze odczuwa ko­
jak suknia zupełnie obca jej istocie a nawet skórze — chający w stosunku do natury i naturalności, to od­
stopniowo, przez wiarę w to i dalszy jej z pokole­ c z u w a ł niegdyś czciciel boga i jego »świętej wszech­
nia w pokolenie wzrost, przyrasta do r z e c z y i wrasta m o c y « : we w s z y s t k i e m , co wyrzekli o naturze
w nią i staje się samem jej ciałem; początkowy po­ astronomowie, geologowie, fizyologowie, lekarze, wi­
zór staje się wkońcu prawie zawsze istotą i d z i a ł a dział wtargnięcie w swe najcenniejsze posiadanie
jako istota! Jakim musiałby być szaleńcem, ktoby a następnie napaść — a nad to bezwstyd napastnika!
mniemał, że wystarczy wskazać owo źródło i o w ą »Prawo natury« brzmiało mu już jako spotwarzanie
DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. VI. 7
98 99

boga. W gruncie rzeczy byłby chętnie widział wszelką tworom skalnym serce drży w piersiach. Nagle, jakby
mechanikę sprowadzoną napowrót do moralnych aktów z nicości zrodzony zjawia się przed bramą tego pie­
woli i samowoli: lecz, ponieważ nikt mu wyświad­ kielnego labiryntu, o kilka sążni odległy — wielki
c z y ć tej nie mógł przysługi, więc z a t a j a ł przed żaglowiec, jak widmo sunący w milczeniu. O, ta wid­
sobą wszelką naturę i mechanikę, jak tylko umiał, mowa piękność! Jakimż mię czarem przejmuje!
i ż y ł we śnie. O, ci ludzie dawniejsi znali się na Co ? C z y ż okręt ten wiezie całą ciszę i spokój świata?
ś n i e n i u i nie potrzebowali dopiero zasypiać ! — C z y ż na tem cichem miejscu zasiadło me szczęście
A i my ludzie dzisiejsi znamy się jeszcze na tem samo, moje szczęśliwsze ja, moje uwiecznione ja ?
zbyt dobrze, mimo całą naszą dobrą wolę czuwania j e s z c z e nie martwe, a jednak już nie żyjące ? Jako
i życia we dnie. W y s t a r c z y kochać, nienawidzieć, nadprzyrodzona cicha patrząca ślizgająca się buja­
pożądać, wogóle czuć — a natychmiast nawiedza jąca istota pośrednia ? podobna statkowi, który bia­
nas duch i siła snu i wchodzimy nieczuli na wszelkie łymi żaglami swymi jak motyl olbrzymi ponad ciemne
niebezpieczeństwa z otwartemi oczyma, na najniebez­ wzlatuje morza ! T a k ! W z l a t y w a ć p o n a d istnienie !
pieczniejsze drogi, w górę na dachy i wieże marzy- T e g o się c h c e ! T e g o by się chciało ! — — Zda się,
cielstwa, jak gdyby urodzeni do wspinania się — my że ten tu zgiełk uczynił mnie fantastą ? Wszelki duży
lunatycy dzienni! My artyści! My taiciele naturalności! zgiełk sprawia, że pokładamy szczęście w ciszy i dali.
My chorzy na księżyc i na b o g a ! My śmiertelnie G d y mężczyzna pośród s w o j e g o zgiełku stoi, gdy
cisi nieznużeni wędrowcy, po wyżynach, w których oblewają go wzburzone fale jego c z y n ó w i z a c z y -
nie widzimy w y ż y n , lecz płaszczyzny, s w o j e bez- nów: wtedy widzi też przesuwające się obok niego
pieczeństwa! istoty, do których szczęścia i zacisza tęskni, — są
to k o b i e t y . Sądzi on nieledwo, że tam u kobiet
mieszka jego lepsze j a : że w cichych tych miejscach
nawet najgłośniejsze wzburzenie martwą staje się
60.
ciszą, a życie samo snem o życiu. A j e d n a k ! Jednak!
K o b i e t y i i c h działanie na odległość. — Szlachetny mój marzycielu, nawet na najpiękniej­
Mamże jeszcze u s z y ? C z y jestem już tylko uchem szym żeglowcu jest wiele hałasu i zgiełku, i to nie­
i niczem więcej ? Stoję tu wśród w a r u k p i ą c y c h bał­ stety tak wiele małego, marnego z g i e ł k u ! Czarem
wanów, których białe płomienie sięgają stóp m y c h i najpotężniejszem działaniem kobiet jest, by rzec
swymi językami, — ze wszystkich stron ogarnia mnie językiem filozofów, działanie na odległość, actio in
wycie, groźba, krzyk, łoskot, gdy tymczasem w naj­ distans : na to jednak trzeba, naprzód i przedewszyst-
głębszej głębi stary Ziemiowstrząsca pieśń swą śpiewa, kiem — o d l e g ł o ś c i !
głucho jak bawół r y c z ą c y ; wybija sobie przy tem
taki ziemią wstrząsający takt, że nawet tym tu po-
7*
100 101

61. C z y nie są to te same powiewy, które napełniają


kościoły, i budzą w kobietach zakochane myśli?
N a c z e ś ć p r z y j a ź n i . — Ż e uczucie przy­
jaźni w starożytności za najwyższe uchodziło uczu­
cie, w y ż s z e nawet niż najbardziej sławiona duma po­
przestającego na samym sobie i mędrca, a nawet 64.
niejako za jego jedyne i jeszcze świętsze braterstwo:
to w y r a ż a bardzo dobrze opowieść o o w y m królu ma­ S c e p t y c y . — L ę k a m się, że postarzałe ko-
cedońskim, który gardzącemu światem filozofowi ateń­ kiety są w tajemnej skrytce swego serca sceptyczniej-
skiemu darował jeden talent i otrzymał go odeń z po­ sze niż w s z y s c y m ę ż c z y ź n i : biorą one powierzchowną
wrotem. »Jakto ? rzekł król, c z y ż nie ma on żadnego stronę istnienia za jego istotę, a wszelką cnotę i głąb
przyjaciela? Chciał przez to p o w i e d z i e ć : »czczę tu za osłonę tej »prawdy«, jedynie za wielce pożądania
dumę mędrca i człowieka niezależnego, lecz czcił­ godną osłonę pewnego pudendum — więc za kwe-
bym jego człowieczość jeszcze wyżej, gdyby przy­ styę przyzwoitości i wstydu, i za nic więcej !
jaciel był w nim odniósł nad jego dumą zwycięstwo.
Filozof ten skarlał w moich oczach, g d y okazał, że
nie zna jednego z dwuch najwyższych uczuć — i to
wyższego!« 65.

O d d a n i e s i ę . — Są kobiety szlachetne pod


pewnym względem ubogie duchem, które, chcąc w y ­
r a z i ć swe najgłębsze oddanie się, nie umieją sobie
62. poradzić inaczej, chyba ofiarując s w ą cnotę i wstyd:
jest to dla nich to, co mają najwyższego. I często
M i ł o ś ć . — Miłość w y b a c z a ukochanemu na­
dar ten zostaje przyjętym, nie obowiązując tak głę­
wet żądzę.
boko, jak to przypuszczają dawczynie, — bardzo
smętna historya!

63-
66.
K o b i e t a i m u z y k a . — Jakto się dzieje, że
ciepłe i deszczowe p o w i e w y sprowadzają z sobą też S i ł a s ł a b y c h . — Wszystkie kobiety są w tem
nastrój muzyczny i wynalazczą rozkosz melodyi ? przemyślne, że przesadzają swą słabość, nawet są
102 103

wynalazcze w słabości, by zdawać się ogromnie kru- cych, nie znasz ich !« Mędrzec odparł: »Rzeczą męż-
chemi ozdobami, którym nawet pyłek ból sprawia; c z y z n y jest wola, rzeczą kobiety powolność - takie
istnienie ich powinno przypominać myśli i sumieniu jest prawo płci, zaprawdę ! twarde dla kobiety prawo!
mężczyzny jego niezgrabność. T a k bronią się one W s z y s c y ludzie niewinni są swemu istnieniu, kobiety
przed silnymi i wszelkiem »prawem pięści«. są jednak niewinne w drugiej potędze: któż może
dość mieć dla nich oliwy i łagodności.« — »Cóż mi
tam o l i w a ! Co mi tam ł a g o d n o ś ć ! z a w o ł a ł inny
z t ł u m u : trzeba kobiety lepiej w y c h o w y w a ć ! « —
»Trzeba m ę ż c z y z n lepiej w y c h o w y w a ć , « — rzekł mę-
67.
drzeć i skinął na młodzieńca, by poszedł za nim. —
U d a w a n i e s a m e g o s i e b i e . — T e r a z ona L e c z młodzieniec za nim nie poszedł.
go kocha, więc odtąd patrzy przed siebie z tak spo-
kojnem zaufaniem, jak krowa: lecz biada! to właśnie
czarowało g o , że zdawała się nawskroś zmienną
69.
i nieuchwytną! Miał on bowiem już za wiele nie-
zmiennej pogody w sobie samym ! C z y ż b y nie uczy Z d o l n o ś ć d o z e m s t y . — Ż e ktoś bronić się
niła dobrze, gdyby udawała swój dawny charakter ? nie może, a przeto też nie chce, to nie przynosi mu
Udawać brak miłości ? C z y ż jej nie radzi t a k mi­ jeszcze w naszych oczach wstydu; lecz nie mamy
łość ? Vivat comoedia ! szacunku dla tego, kto do z e m s t y nie ma ani moż-
ności ani dobrej woli, — obojętna, c z y to mężczyzna
c z y kobieta. C z y b y mogła nas przykuć do siebie (lub
jak mówią »spętać«) kobieta, po której nie spodzie­
68. w a m y się, że w danym razie umiałaby użyć sztyletu
(jakiegobądź rodzaiu sztyletu) p r z e c i w n a m ? —
W o l a i p o w o l n o ś ć . — Przyprowadzono raz lub przeciw sobie : co w pewnym wypadku jest do
młodzieńca do pewnego mędrca i powiedziano: »Patrz, tkliwszą zemstą (zemsta chińska).
oto zepsuły go kobiety!« Mędrzec potrząsnął g ł o w ą
i uśmiechnął się. »To mężczyźni, zawołał, psują ko­
biety : a za wszystko, w czem kobiety pobłądzą,
powinno się mężczyznom nakładać pokutę i po­ 70.
prawę, — bo mężczyzna tworzy sobie obraz kobiety,
a kobieta wedle tego kształtuje się obrazu«. — »Je­ W ł a d c z y n i e w ł a d c ó w . — Głęboki, po­
steś za łagodny dla kobiet, rzekł jeden z otaczają- tężny głos altowy, jaki się nieraz słyszy w teatrze,
104 105

podnosi czasem przed nami zasłonę możliwości, zostać w nieświadomości aż do głębi serca; nie po­
w które nie w i e r z y m y z a z w y c z a j : wierzymy naraz, winny mieć ani oczu, ani uszu, ani słów, ani myśli
że mogłyby istnieć gdzieś na świecie kobiety o wy- na to swoje »zło« : nawet wiedzieć jest już w tym
sokich, bohaterskich, królewskich duszach, zdolne wypadku złem. L e c z oto patrzcie! Jakby srogiem
i gotowe do wspaniałych wystąpień, postanowień, uderzeniem gromu być przerzuconą przez małżeń­
poświęceń, zdolne i gotowe do władztwa nad męż­ stwo w rzeczywistość i wiadomość — i właśnie przez
czyznami, ponieważ stało się w nich nad płeć w y ż ­ tego, którego najbardziej się kocha i c z c i ; przyłapać
szym ucieleśnionym ideałem to, co w mężczyźnie miłość i wstyd na sprzeczności, co więcej musieć
najlepszego. Wprawdzie wedle zamysłu teatru, n i e odczuwać jednocześnie zachwyt, oddanie się, obowią­
powinny takie głosy właśnie tego o kobiecie dawać zek, współczucie i strach z powodu nieoczekiwanego
pojęcia: zwykle powinny one przedstawiać idealnego sąsiedztwa boga i zwierzęcia i czegóż jeszcze oprócz
męskiego kochanka, na przykład Romea. L e c z wedle tego — rzeczywiście zadzierzgnięto tu sobie w ę z e ł
mego doświadczenia sądząc, teatr i muzyk, po takim duszny, który nie ma równego sobie ! N a w e t współ­
głosie takiego oczekując skutku, prawidłowo się prze­ czująca ciekawość najmędrszego z n a w c y serc ludz­
liczają. Nie wierzy się w t y c h kochanków: głosy kich nie starczy do odgadnięcia, jak ta lub o w a ko­
te zabarwione są zawsze jeszcze czemś z matki i pani bieta potrafi połapać się w tem rozwiązaniu zagadki
domu, i właśnie w ó w c z a s najwięcej, gdy w dźwięku i w tej zagadce rozwiązania, i co za grozą przejmu­
ich tkwi m i ł o ś ć . jące, daleko sięgające podejrzenia budzić się muszą
w tej biednej, z wszystkich spoideł wysadzonej duszy,
a nawet jak w punkcie tym zarzuca swe kotwice
ostateczna filozofia i sceptycyzm k o b i e c y ! — A po­
tem to samo głębokie milczenie co przedtem; a często
71.
milczenie przed samą sobą, zamykanie oczu przed
O k o b i e c e j c z y s t o ś c i . — Jest coś zdu­ samą sobą. — Młode kobiety starają się bardzo, by
miewającego i niebywałego w w y c h o w a n i u kobiet zdawać się powierzchownemi i bezmyślnemi; najprze-
dojstojnych, może nawet niema nic paradoksalniej- myślniejsze wśród nich udają pewien rodzaj zuchwa­
szego. C a ł y świat zgodził się na to, by in eroticis łości. — Kobiety skore są odczuwać s w y c h mężów
w y c h o w y w a ć je najmożliwiej w nieświadomości i wpa­ jako znak pytania nad s w ą czcią, a dzieci swe jako
jać im w dusze głęboki wstyd przed podobnemi spra­ apologię lub pokutę — dzieci są im potrzebne, ż y c z ą
wami i najskromniejszą niecierpliwość i ucieczkę na sobie dzieci, w zupełnie innej myśli, niż m ę ż c z y z n a
wspomnienie tych rzeczy. T y l k o w tym wypadku wgrun- dzieci sobie życzy. — Słowem, nie można b y ć dość
cie rzeczy narażona jest »cześć« kobieca: czegóżby im łagodnym dla kobiet!
zresztą nie wybaczono ! L e c z co do tego winny po-
1o6 107

72. okrucieństwo. »Lecz nie jestże okrutniej dozwolić mu


żyć ? « rzekł święty.
M a t k i . — Zwierzęta myślą zupełnie co innego
o samicach niż ludzie : dla nich oznacza samica istotę
płodną. Niema w nich miłości ojcowskiej, lecz coś
jakby miłość dla dzieci kochanki i nawyknienie do
74.
nich. Samice znajdują w dzieciach zadowolenie swej
żądzy panowania, własność, zatrudnienie, coś dla nich N i e m a j ą c e p o w o d z e n i a . — Nie mają
zupełnie zrozumiałego, z czem g w a r z y ć m o ż n a : to powodzenia te biedne kobiety, które w obecności
wszystko razem jest miłością macierzyńską — można człowieka kochanego, stają się niespokojne i niepewne
ją porównać do miłości twórcy dla swego dzieła. i mówią zbyt wiele; g d y ż mężczyzn uwodzi najsnad-
Ciąża uczyniła kobiety łagodniejszemi, cierpliwszemi, niej pewna potajemna i flegmatyczna czułość.
lękliwszemi, uleglejszemi; i tak samo duchowa ciąża
w y t w a r z a charakter ludzi kontemplacyjnych, który
pokrewny jest charakterowi kobiecemu: — są to
męskie matki. — U zwierząt uchodzi rodzaj męski za
75.
płeć piękną.
T r z e c i a p ł e ć . — Mały m ę ż c z y z n a jest p a
radoksem, lecz zawsze mężczyzną — atoli małe ko­
bietki zdają mi się w porównaniu z rosłemi kobie­
73. tami, należeć do innej płci — rzekł stary tancmistrz.
Mała kobieta nie jest nigdy piękną — rzekł stary
Ś w i ę t e o k r u c i e ń s t w o . — D o pewnego Arystoteles.
świętego przystąpił człowiek, trzymając na rękach
dziecię nowonarodzone. »Co mam począć z tym dziec­
kiem ? pytał, jest nędzne, kalekie a nie ma dość ży­
cia, by umrzeć«. »Zabij je, zawołał święty straszli­ 76.
w y m głosem, zabij je, a potem trzy dni i trzy noce
trzymaj je w s w y c h ramionach, ażeby pozostała ci Największe niebezpieczeństwo. —
p a m i ę ć : — a nie będziesz nigdy płodził dzieci, G d y b y za wszech czasów nie była istniała nadmierna
kiedy ci nie czas po temu, by płodzić«. — G d y mąż liczba ludzi, którzy wychowanie swej g ł o w y — swej
to usłyszał, odszedł zawiedziony; a wielu ganiło świę­ »rozumności« — uważali za swą dumę, swój obo­
tego, ponieważ doradzając zabić dziecko, doradzał wiązek i s w ą cnotę; których jako przyjaciół »zdro-
1o8 109

wego ludzkiego rozsądku« obrażało lub zawstydzało nych taktomierzy p o w o l n e g o ducha, aby wy­
wszelkie rojenie i wybujałość myśli : to byłaby ludz­ znawcy wielkiej wiary powszechnej mogli razem po­
kość oddawna zginęła ! Unosił się i unosi ponad nią zostać i dalej taniec swój tańczyć : nakazuje to i wy­
ustawicznie, jako największe jej niebezpieczeństwo, m a g a tego potrzeba najgłówniejsza. M y i n n i j e ­
wybuchający o b ł ę d — to z n a c z y właśnie wybuch steśmy wyjątkiem i n i e b e z p i e c z e ń s t w e m —
upodobania w odczuwaniu, widzeniu i słyszeniu, roz­ potrzebujemy wiecznie obrony! — Tak, dałoby się nie­
koszowanie się niekarnością głowy, radość z ludz­ jedno rzec n a korzyść wyjątku, p o d w a r u n k i e m ,
kiego nierozumu. Przeciwstawieniem świata obłąkań­ że nie z e c h c e być n i g d y p r a w i d ł e m .
c ó w nie jest prawda i pewność, lecz powszechność
i wszechobowiązkowość jakiejś wiary, słowem brak
dowolności w sądzeniu. A największą dotąd pracą
człowieka było dojście do wzajemnego uznawania 77.
bardzo wielu rze czy i narzucenie sobie prawa w z a ­
j e m n e g o u z n a w a n i a — obojętna, c z y rzeczy t e Z w i e r z ę z c z y s t e m s u m i e n i e m . — Po­
prawdziwe są c z y fałszywe. Oto w y c h o w a n i e g ł o w y , spolitość we wszystkiem tem, co się podoba na po­
które ludzkość otrzymała. L e c z popędy przeciwne są łudniu Europy — choćby w operze włoskiej (na przy­
zawsze jeszcze tak silne, że w gruncie rzeczy o przy­ kład Rossiniego lub Belliniego) lub w hiszpańskim
szłości ludzkiej z małą można mówić ufnością. Usta­ romansie awanturniczym (w francuskiem przebraniu
wicznie posuwa i przesuwa się jeszcze obraz rzeczy, Gil Blas'a dla nas najdostępniejszem) — nie uchodzi
a może odtąd więcej i szybciej niż kiedykolwiek; mej uwagi, jednak nie obraża mnie, tak samo jak
ustawicznie buntują się najwyszukańsze właśnie du­ pospolitość, którą napotykamy podczas wędrówki przez
chy przeciw obowiązkowości powszechnej — badacze Pompeję, a w gruncie r z e c z y nawet przy czytaniu
p r a w d y przedewszystkiem. Ustawicznie wiara owa, każdej starożytnej książki: skąd to pochodzi? C z y
jako wiara powszechna, budzi wstręt i nową pożąd­ stąd, że każda pospolitość występuje tu bez wstydu, —
liwość w g ł o w a c h wytworniejszych; i już owo po­ tak odważnie i z taką pewnością siebie, jak coś szla­
wolne tempo, którego ona dla wszystkich duchowych chetnego, miłego i namiętnego w tego samego ro­
przebiegów wymaga, owo naśladowanie żółwi uzna­ dzaju muzyce i powieściach? »Zwierzę ma takie samo
wane tu za normę, zmienia poetów i artystów w zbie­ prawo jak c z ł o w i e k : niech w i ę c sobie wolno biega,
g ó w : w tych niecierpliwych duchach w y b u c h a for­ a ty, mój człowieku, jesteś też jeszcze tem zwierzę­
malna rozkosz z obłędu, ponieważ obłęd tak wesołe ciem, mimo wszystko !« — To zdaje mi się morałem
ma tempo ! Potrzeba więc cnotliwych intelektów — rzeczy i właściwością tych ludzi z południa. Smak
ach, chcę użyć najmniej dwuznacznego słowa — po­ zły ma takie samo prawo jak dobry, a nawet pierw­
trzeba c n o t l i w e j g ł u p o t y , potrzeba niewzruszo- szeństwo przed nim, jeśli jest konieczną potrzebą,
110

zaspokojeniem niezawodnem, a zarazem językiem ogól­ siebie jako bohatera, z odległości i niejako uprosz­
nym, maską i gestem bezwzględnie zrozumiałemi: czonego i wyświetlonego, — sztuki »wystawienia na
dobry wybredny smak ma natomiast z a w s z e coś szu­ scenie« samego siebie. W ten sposób jedynie wycho­
kającego, próbującego, niezupełnie pewnego s w e g o dzimy poza niektóre nizkie w nas s z c z e g ó ł y ! Bez tej
zrozumienia — nie jest i nie b y ł nigdy popularnym. sztuki nie bylibyśmy niczem innem, tylko przednim
Popularną jest i pozostanie m a s k a ! Niech więc pły­ planem i znajdowalibyśmy się najzupełniej pod klątwą
nie sobie wszelka ta maskarada w melodyach i ka- owej optyki, która temu co najbliższe i najpospolitsze
dencyach, w skokach i uciesznościach rytmu tych w y d a w a ć się każe potwornie wielkiem i rzeczywi­
oper! Nawet starożytne ż y c i e ! Cóż rozumie się z niego, stością. — Może podobnego rodzaju zasługę ma religia,
jeśli się nie rozumie uciechy z maski, czystego su- która na grzeszność każdego poszczególnego człowieka
mienia wszystkiego, co pod maską ! Jest w tem kąpiel patrzeć kazała przez szkło powiększające i uczyniła
i w y p o c z y n e k starożytnego ducha : — a może kąpiel z grzesznika wielkiego nieśmiertelnego zbrodniarza;
ta była dla rzadkich i wzniosłych natur starożytnego zakreślając wkoło niego wieczne perspektywy, nau­
świata potrzebniejszą jeszcze, niż dla pospolitych. — c z y ł a człowieka patrzeć na siebie z odległości i jako
Natomiast obraża mnie niewymownie pewien pospo­ na coś należącego do przeszłości i skończonego.
lity zwrot w dziełach północnych, na przykład w mu­
zyce niemieckiej. Czuć w tem wstyd, artysta zniżył
się przed sobą samym i nie mógł się nawet ustrzedz,
by się nie zarumienić : wstydzimy się w r a z z nim
79.
i obrażeni jesteśmy, ponieważ przeczuwamy, iż sądzi,
że do nas zniżać się musi. U r o k n i e d o s k o n a ł o ś c i . — W i d z ę t u poetę,
który, jak niejeden człowiek, w y w i e r a większy urok
swoją niedoskonałością, niż tem, co pod jego ręką
zaokrągla się i staje doskonałem, — nawet powodze­
nie i sławę zawdzięcza bardziej swej najzupełniejszej
78.
niemocy, niż swemu sił bogactwu. Dzieło jego nigdy
Za co po winniśmy być w d z i ę c z n i . — nie wypowiada zupełnie tego, coby właściwie chciał
Dopiero artyści, a mianowicie teatralni, wprawili lu­ wypowiedzieć, coby c h c i a ł b y ł z o b a c z y ć : zda
dziom o c z y i uszy, aby z pewną przyjemnością słu­ się, że miał przedsmak wizyi a nigdy jej samej. L e c z
chali i patrzyli na to, czem każdy sam jest, co sam ogromna pożądliwość tej wizyi pozostała mu w du­
przeżywa, czego sam chce; dopiero o n i nauczyli nas szy i z niej czerpie on swoją równie ogromną wy-
czcić bohatera, który w każdym z tych ludzi codzien­ mowność pragnienia i żądzy. Przez nią to wynosi
nych się kryje, i sztuki, jak oglądać można samego swego słuchacza ponad swe dzieło i wszystkie »dzieła«
112 113

i udziela mu skrzydeł do wzlatania tak wysoko, jak wet jeszcze, gdzie życie ku otchłaniom się zbliża, a rze­
zresztą słuchacze nigdy nie wzlatują. Stawszy się tak czywisty człowiek z a z w y c z a j traci głowę a z pewno­
sami poetami i widzącymi, odpłacają s p r a w c y s w e g o ścią piękną wymowę. T e n rodzaj r o z m i j a n i a s i ę
szczęścia podziwem, jak gdyby on przywiódł ich bez­ z n a t u r ą jest może najprzyjemniejszą ucztą dla
pośrednio do widzenia tego, co ma najświętszego człowieczej dumy; gwoli niej lubi wogóle sztukę, jako
i ostatecznego, jak gdyby on cel swój osiągnął i wi- w y r a z wzniosłej, bohaterskiej nienaturalności i kon­
z y ę s w ą rzeczywiście w i d z i a ł i jej udzielił. Wy­ wenansów. Czyni się słusznie zarzut poecie drama­
chodzi na dobre sławie jego, że właściwie do celu tycznemu, jeśli nie wszystko przemienia w rozum
nie dotarł. i słowo, lecz jeszcze zachowuje pewną resztę m i l ­
c z e n i a : — tak jak się nie jest zadowolonym z mu­
zyka, który dla najwyższego uczucia nie umie zna­
leźć melodyi, lecz tylko pełne uczucia, »naturalne«
80. jąkanie i krzyki. Tu właśnie należy być sprzecznym
z naturą! T u p o w i n i e n właśnie urok złudzenia
S z t u k a i p r z y r o d a . — G r e c y (lub przynaj­ w y ż s z e m u ustąpić u r o k o w i ! G r e c y zachodzą na tej
mniej Ateńczycy) słuchali chętnie dobrej w y m o w y . drodze daleko, daleko — zastraszająco daleko ! Jak
Mieli nawet do tego pożądliwą skłonność, która ich bar­ nadawali swej scenie możliwą ważkość i jak wzbra­
dziej, niż cokolwiek innego, odróżnia od nie Greków. niali sobie wszelkiego działania przez głębokie tylne
Żądali tedy nawet od namiętności na scenie, by mó­ tła, jak uniemożliwiali aktorowi grę twarzy i lekkie
wiła dobrze i poddawali się z przyjemnością niena­ poruszenia i zmieniali go w uroczyste, sztywne, za­
turalności dramatycznego wiersza. W naturze jest maskowane straszydło, tak też odebrali namiętności
przecie namiętność tak skąpa w słowa ! tak niema samej jej głębokie tło i narzucili nakaz pięknego mó­
i zakłopotana ! Lub jeśli znajduje słowa, tak zmie­ wienia, a nawet uczynili wogóle wszystko, by prze­
szana i nierozumna i w s t y d z ą c a się samej siebie! ciwdziałać żywiołowemu działaniu budzących litość
Teraz przywykliśmy wszyscy, dzięki Grekom, do tej i grozę obrazów. W ł a ś n i e , ż e n i e c h c i e l i
nienaturalności na scenie, tak jak dzięki Włochom g r o z y i l i t o ś c i . — Arystotelesowi cześć, najwyż­
znosimy i chętnie znosimy inną nienaturalność, na­ sza cześć ! L e c z niewątpliwie nie trafił on w sedno,
miętność ś p i e w a j ą c ą . — Stało się dla nas potrzebą, g d y mówił o ostatecznym tragedyi greckiej c e l u !
której rzeczywistość w nas zadowolić nie może, słu­ Przypatrzmy się przecie greckim poetom tragicznym,
chać ludzi mówiących dobrze i dokładnie w najcięż­ by ujrzeć, c o właściwie pobudzało ich pilność, ich
szych położeniach. Z a c h w y c a nas teraz, jeśli bohater wynalazczość, ich współzawodnictwo, — z pewnością
tragiczny znajduje słowa i uzasadnienia i ruchy wy­ nie zamiar pognębienia widza mocą uczuć ! Ateńczyk
mowne i w całości niezakłóconą duchowość tam na- szedł d o teatru, b y s ł u c h a ć p i ę k n y c h m ó w !
DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. VI. 8
114 115

0 piękne m o w y chodziło też Sofoklesowi ! wy­


baczcie mi moje kacerstwo ! Zupełnie odmiennie ma 81.
się rzecz z p o w a ż n ą o p e r ą : w s z y s c y jej mistrze
zmierzają do tego, by przypadkiem nie rozumiano ich S m a k g r e c k i . — »Cóż w tem pięknego? —
osób. »Przy sposobności pochwycone słowo mogłoby rzekł ów mierniczy po pewnem przedstawieniu Ifi-
z pomocą nieuważnemu przyjść słuchaczowi : w ca­ genii — nic przez to nie zostało dowiedzione !« By-
łości sytuacya musi się sama wyjaśnić — na m o ­ liżby G r e c y tak dalecy od tego smaku ? W Sofoklesie
w a c h nic nie z a l e ż y ! « — T a k myślą oni w s z y s c y przynajmniej jest »wszystko dowiedzione«.
i w s z y s c y błazeństwa stroją ze słowami. Może brakło
im tylko odwagi do zupełnego wyrażenia ostatecznego
lekceważenia słowa. Nieco więcej zuchwałości w Ros-
sinim, a byłby kazał śpiewać wszędzie l a - l a - l a - l a — 82.
i byłby w tem rozum ! Właśnie, że nie powinno się
wierzyć osobom opery »na słowo«, tylko na dźwięk ! Esprit n i e g r e c k i e . — W wszelkiem myś­
To jest różnica, to piękną n i e n a t u r a l n o ś c i ą , gwoli leniu swem są G r e c y nieopisanie logiczni i prości;
której chodzi się na opery ! Nawet recitativo secco przynajmniej w ciągu s w y c h długich dobrych czasów
nie chce, by go słuchano jako słowa i tekstu. T e n nie uprzykrzyli sobie tego, jak to się dzieje często
rodzaj półmuzyki ma raczej u ż y c z a ć muzykalnemu z Francuzami, którzy nazbyt chętnie małe czynią
uchu przedewszystkiem krótkiego w y p o c z y n k u (wy­ uskoki w kierunku przeciwnym i właściwie znoszą
poczynku po m e l o d y i , jako najwyższej i zarazem ducha logiki tylko wtedy, g d y ten przez mnogość ta­
najbardziej natężonej rozkoszy tej sztuki) — , lecz kich m a ł y c h uskoków s w ą t o w a r z y s k ą zdradza
niemniej i czegoś innego : to jest rosnącej niecierpli­ grzeczność, swe towarzyskie zaparcie się siebie. Lo­
wości, rosnącego oporu, nowego pożądania z u p e ł n e j gika wydaje się im konieczną jak chleb i woda, lecz
muzyki, melodyi. — Jak z tego punktu widzenia ma też jak one strawą więzienną, jeśli ma się spożywać
się rzecz ze sztuką Ryszarda W a g n e r a ? Może tak samą tylko, bez niczego. W dobrem towarzystwie nie
samo ? Może inaczej ? Często zdawało mi się, jak należy chcieć mieć zawsze i jedynie słuszność, jak
gdyby należało się w y u c z y ć przed przedstawieniem chce wszelka czysta logika. Stąd mała dawka nie-
na pamięć słów i muzyki jego utworów : bez tego rozumu w wszelkiem francuskiem esprit. — Z m y s ł
tak mi się zdawało — nie s ł y s z y się ani słów, ani towarzyski Greków był daleko mniej rozwinięty, niż
nawet muzyki. jest i był zmysł Francuzów : stąd tak mało esprit
w ich najświetniejszych duchem mężach, stąd tak
mało posiadają dowcipu nawet ich dowcipnisie —
ach ! nie uwierzycie już tym moim zdaniom, a ileż
8*
117
116

niego ? C z y ż nie powinniśmy tchnąć swej duszy w to


jeszcze tego rodzaju mam ich na sercu ! — Est res
martwe ciało ? martwe bo już jest t e r a z : a jakże
-magna tacerc — mówi Martialis i wszystkie gaduły.
szpetnem jest wszystko, co martwe !« — Nie znali roz­
koszy, płynącej ze zmysłu historycznego; przeszłość
i obcość była im przykrą, a jako Rzymianom pod-
nietą do rzymskiej zdobyczy. Rzeczywiście, zdobywano
83. wówczas, przekładając, — nietylko w tem znaczeniu,
że opuszczano ustępy historyczne: nie, wtrącano
P r z e k ł a d y . — Można ocenić stopień histo­
napomknienia o teraźniejszości, wykreślano przede-
rycznego zmysłu, jaki posiada pewien czas, podług
wszystkiem nazwisko poety i kładziono miast niego
tego, jak dokonywa p r z e k ł a d ó w i stara się sobie
swoje — nie odczuwając przy tem, że się popełnia
przyswoić minione czasy i książki. Francuzi za Cor-
kradzież, lecz z najczystszem sumieniem wielkiego
neille'a, a także jeszcze z czasu Rewolucyi opanowali
imperium Romanum,
starożytność rzymską w sposób, na jakibyśmy my nie
mieli już odwagi dzięki naszemu w y ż s z e m u histo­
rycznemu zmysłowi. A sama ta rzymska starożyt­
ność : jakże gwałtownie i naiwnie zarazem kładła
swą rękę na wszystkiem, co dobre i wysokie w grec­ 84.
kiej dawniejszej starożytności! Jakże przekładali ją
O p o c h o d z e n i u p o e z y i . — Miłośnicy fanta-
na rzymską teraźniejszość ! Jakże zacierali z umysłu
styczności w człowieku, będący zarazem rzecznikami
i bez troski opył skrzydeł motyla - c h w i l i ! T a k prze­
nauki o moralności instynktownej, wnioskują tak:
kładał Piorący tu i ówdzie Alcaeusa lub Archilocha,
»przypuszczając, że za w s z e c h czasów czczono po­
tak Propercyusz Kallimacha i Filetasa (poetów tej
żytek jako najwyższe bóstwo, skąd u dyabła wzięła
samej miary co Teokryt, jeśli sądzić nam w o l n o ) .
się poezya, to urytmowanie mowy, które raczej jas­
Cóż zależało im na tem, że w ł a ś c i w y twórca przeżył
ności wypowiedzenia przeciwdziała, niż ją wspomaga,
to i owo i znaki tego w swój wpisał p o e m a t ! — Jako
a które mimo to jako wyszydzenie wszelkiej poży­
poeci byli oni nieprzyjaźni antykwarskiemu węchowi,
tecznej celowości wytrysnęło wszędzie na ziemi i do­
który poprzedza zmysł historyczny; jako poeci odrzu-
tąd wytryskuje ? Dzikie piękno nierozsądku poezyi zbija
cali o w e zupełnie osobiste rzeczy i n a z w y i wszystko,
was, w y p o ż y t k o w c y ! Właśnie chęć p o z b y c i a s i ę
co było własnością jakiegoś miasta, wybrzeża, stule­
raz pożytku — ona to podniosła człowieka, ona
cia, jako ich strój i maska, lecz wstawiali wskok za­
natchnęła go moralnością i sztuką !« Otóż w tym
miast tego coś teraźniejszego i rzymskiego. Zdają się
względzie muszę raz przyjemność zrobić pożytkow-
nas pytać : »Czyż nie powinniśmy ze starego coś no­
com — mają przecie tak rzadko słuszność, że aż
wego dla siebie uczynić i s i e b i e przystosować do
118 119

litość b i e r z e ! W o w y c h d a w n y c h czasach, które po­ Damona, młodzieńca chorego na miłość; z jej pomocą
w o ł a ł y do życia poezję, miano w tem jednak poży­ brano też dzikich, głodnych zemsty bogów na kura-
tek na oku i to bardzo wielki pożytek, wówczas, g d y cyę. Przedewszystkiem przez to, że doprowadzano
pozwolono wtargnąć w mowę rytmowi, owej potędze, odurzenie i rozkiełznanie ich uczuć do szczytu, więc
która wszystkie atomy zdania na nowo porządkuje, szalonego do rozpasania, spragnionego zemsty do
każe słów dobierać i myśl na nowo zabarwia i ciem- upojenia zemstą. Wszystkie orgiastyczne obrzędy
niejszą, bardziej obcą, dalszą c z y n i : oczywiście z a- pragną ferocia bóstwa za jednym w y ł a d o w a ć zama­
b o b o n n y p o ż y t e k ! Rytm miał bogom głębiej chem i doprowadzić do orgii, aby potem czuło się
w r y ć w pamięć ludzkie naleganie, skoro zauważono, wolniejszem i spokojniejszem i zostawiło człowieka
że człowiek pamięta lepiej wiersz, niż mowę niewią- w pokoju. Melos znaczy, wedle swego źródłosłowu,
zaną. Zarówno mniemano, iż z pomocą rytmicznego środek łagodzący, nie przeto, że sam jest łagodny,
tik - tak można być na większe odległości słyszanym. lecz że działanie jego w p ł y w a łagodząco. — I nie­
Zdawało się, że urytmowana modlitwa głębiej wpad­ tylko, co do pieśni obrzędowej, lecz także co do pieśni
nie w uszy bogów. Przedewszystkiem jednak chciano świeckiej w najdawniejszych czasach przypuszczano,
mieć pożytek z owej żywiołowej mocy podbijającej, że rytmiczność w y w i e r a moc magiczną, na przykład
której człowiek doświadcza, słuchając muzyki. Rytm przy czerpaniu w o d y i wiosłowaniu : że pieśń rzuca
jest przymusem; w y t w a r z a niepokonalną chęć ulega­ czary na demonów, którzy, jak sobie wyobrażano,
nia, zgadzania się; nietylko nogi, lecz i sama dusza uczestniczą w tych zajęciach, że czyni ich uczyn­
idzie za taktem, — prawdopodobnie, tak wnioskowano, nymi, bezwolnymi i narzędziami człowieka. P r z y ka­
i dusza b o g ó w ! Próbowano więc z m u s z a ć j ą za- żdej więc czynności nasuwa się powód do śpiewu —
pomocą rytmu i w y w i e r a ć na niej przemoc : zarzu­ k a ż d a czynność związana jest z pomocą duchów;
cano na nich poezyę, jako magiczną pętlicę. Istniało pieśń, działającą czarem, i zażegnania zdają się być
jeszcze przedziwniejsze wyobrażenie, i ono może przy­ postaciami pierwotnemi poezyi. Jeśli i do wyroczni uży­
czyniło się najsilniej do powstania poezyi. U Pitago- wano wiersza — G r e c y twierdzili, że heksametr wy­
rejczyków pojawia się ono, jako nauka filozoficzna naleziono w Delfach — to i tu miał rytm wywierać
i fortel w y c h o w a w c z y ; lecz oddawna, zanim zjawili przymus. K a z a ć sobie prorokować — to z n a c z y pier­
się filozofowie, przyznawano m u z y c e moc w y z w a l a ­ wotnie (według w y w o d u greckiego słowa, który zdaje
nia uczuć, oczyszczania duszy, łagodzenia ferocia mi się prawdopodobnym): kazać sobie coś przezna­
animi — i to właśnie przez rytmiczność w muzyce. c z y ć ; wierzono bowiem, że przyszłość można wymu­
G d y w ł a ś c i w e napięcie i harmonia duszy znikły, mu­ sić przez pozyskanie sobie Apollina, jego, który wedle
siano t a ń c z y ć w takt śpiewaka, — to było receptą najstarszego wyobrażenia jest czemś więcej, niż prze­
tej sztuki leczniczej. Z jej pomocą uśmierzył Terpander widującym bogiem. Formuła obowiązuje przyszłość
rozruchy, poskromił Empedoklesa szaleńca, oczyścił tak, jak została wymówiona : zupełnie dosłownie i ryt-
120 121

micznie; formuła jednak jest wynalazkiem Apollina, nego — : wszystkie owe stany i rzeczy, o których
który jako bóg rytmów, zobowiązać może boginie ludzie mniemają, że wobec nich i w nich człowiek
losu. — W o g ó l e wziąwszy należy z a p y t a ć : c z y istniało czuć się może dobrym lub wielkim lub upojonym lub
dla dawnego, zabobonnego rodzaju ludzi coś p o ż y ­ w e s o ł y m lub zdrowym lub mądrym. T e w y b r a n e
t e c z n i e j s z e g o nad r y t m ? Z jego pomocą można rzeczy i stany, których wartość dla ludzkiego s z c z ę ś-
było w s z y s t k o : magicznie prace wspomagać; boga c i a uchodzi za pewną i oszacowaną, są przedmio­
zmusić, by się zjawił, był blizko, przysłuchiwał się; tami artystów. Czatują oni zawsze, by podobne rze-
urządzić sobie przyszłość wedle swej woli; własną c z y odkryć i wciągnąć w dziedzinę sztuki. Chcę
duszę w y z w o l i ć od jakiegoś nadmiaru (trwogi, sza­ rzec : nie są oni sami taksatorami szczęścia i rzeczy
leństwa, litości, zemsty) i nietylko własną duszę, lecz szczęśliwych, lecz cisną się zawsze w pobliże takich
dusze najgorszych demonów, — bez wiersza było się taksatorów z największą ciekawością i chęcią sko­
niczem, przez wiersz było się prawie bogiem. Takie rzystania natychmiast z ich ocen. Ponieważ zaś mają
zasadnicze uczucie nie da się już zupełnie wytępić — prócz swej niecierpliwości także silne płuca herol-
i dziś jeszcze, po tysiącoleciach długiej pracy na polu dów i nogi szybkobiegaczy, są zawsze jedni z pierw­
zwalczania takiego zabobonu, nawet najmędrszy z nas szych, którzy n o w e dobro wysławiają i często
daje czasem zakpić z siebie rytmowi, choćby przez u c h o d z ą z a tych, którzy j e pierwsi dobrem nazy­
t o tylko, ż e z a p r a w d z i w s z ą u w a ż a się myśl, wają, i jako dobro oceniają. Jest to jednak, jak się
która posiada formę metryczną i w boskich nadbiega rzekło, błędem : są oni tylko szybsi i głośniejsi od
podskokach. C z y ż nie jest rze cz ą bardzo zabawną, prawdziwych taksatorów. — A czemże są tamci? —
że ciągle jeszcze najpoważniejsi filozofowie, choćby Są to ludzie bogaci i próżniacy.
zresztą nie wiedzieć jak surowo trzymali się wszel­
kiej pewności, powołują się n a z d a n i a p o e t ó w ,
by myślom s w y m dodać siły i wiarogodności ? —
A przecie niebezpieczniejszem jest dla jakiejś prawdy, 86.
jeśli poeta jej przytakuje, niż jeśli jej przeczy ! Bo
jak mówi Homer : »Wiele bo kłamią śpiewacy !« O t e a t r z e . — Dzień ten przyniósł mi znów
silne i wzniosłe uczucia, a jeślibym tego wieczora
mógł użyć muzyki i sztuki, to wiem dobrze, jakiej-
bym muzyki i sztuki n i e chciał, mianowicie wszel­
kiej takiej, która słuchaczy s w y c h pragnie oszołomić
85.
i p o d n i e c i ć do chwilowego silnego i wyniosłego
D o b r o i p i ę k n o . — Artyści u ś w i e t n i a j ą uczucia, — o w y c h ludzi codzienności duchowej, któ­
nieustannie — a oprócz tego nie czynią oni nic in- rzy wieczorem nie są podobni z w y c i ę z c o m na wo-
122 123

zach tryumfalnych, lecz mułom znużonym, których d o o d u r z e n i a ! I t a m t o jako środek d o t e g o !


życie za często ć w i c z y ł o batem. C ó ż b y ludzie ci wie­ A teatr i muzyka jako europejskie palenie haszyszu
dzieli wogóle o »wyższych nastrojach«, gdyby nie i żucie betelu. O, któż opowie nam całą historyę nar­
było oszałamiających środków i idealnych razów bi­ kotyków ! — jest to prawie historya »wykształcenia«,
c z a ! — a tak, mają s w y c h d a w c ó w natchnienia, jak tak zwanego w y ż s z e g o wykształcenia !
mają swoje wina. L e c z czemże jest dla m n i e ich
napój i ich upojenie! Pocóż natchnionemu wino ! Co
więcej, patrzy on z pewnego rodzaju wstrętem na
środki i pośredników, którzy wytwarzać tu mają pewne 87.
działanie bez dostatecznej podstawy — małpowanie
wysokiego p r z y p ł y w u duszy ! — Jakto ? Daje się kre­ O p r ó ż n o ś c i a r t y s t ó w . — Sądzę, ż e artyści
towi skrzydła i dumne o sobie mniemanie — przed często nie wiedzą, co najlepiej w y k o n y w a ć potrafią,
spaniem, zanim wlezie do swej nory ? P o s y ł a się go ponieważ są zbyt próżni i zmysł swój zwrócili ku
do teatru i kładzie powiększające szkła na jego ślepe czemuś dumniejszemu, niż się być zdają te małe
znużone o c z y ? Ludzie, których życie nie jest »dzia­ rośliny, które świeże, dziwne i piękne mogłyby w praw­
łaniem« lecz zajęciem, siedzą przed sceną i przyglą­ dziwej doskonałości róść na ich ziemi. Co niedawno
dają się obcym istotom, dla których życie jest czemś dobrem było w ich ogrodzie i winnicy, straciło war­
więcej, niż zajęciem ? »A tak właśnie wypada, mówi­ tość w ich oczach, a miłość ich i ich rozumienie nie­
cie, to jest zabawne, tak przystoi ludziom, posiadają­ równej są miary. Oto muzyk, który bardziej niż jaki­
c y m w y k s z t a ł c e n i e ! « — Nuże więc ! W takim razie kolwiek muzyk mistrzem jest w wynajdowaniu dźwię­
brak mi zbyt często wykształcenia : bo widok ten jest k ó w z królestwa cierpiących, uciśnionych, katowanych
mi zbyt często wstrętny. Kto ma dosyć w samym so­ dusz i w udzielaniu m o w y nawet niemym zwierzętom.
bie tragedyi i komedyi, będzie najchętniej trzymał się Nikt nie dorównywa mu w barwach późnej jesieni,
zdala od teatru; lub wyjątkowo cały ten przebieg — w niewysłownie wzruszającem szczęściu ostatniego,
teatr i publiczność i poetę wliczając — staje mu się najostatniejszego, najkrótszego używania rozkoszy,
właściwem tragicznem lub komicznem widowiskiem, umie wynaleźć dźwięk na wyrażenie o w y c h samot­
tak że wystawiana sztuka w porównaniu z tem nic n y c h — niesamowitych północy duszy, kiedy przy­
prawie nie znaczy. Kto jest czemś jak Faust lub Man­ czyna i skutek wytrącone się zdają z s w y c h spoideł
fred, cóż temu zależy na Faustach i Manfredach tea­ i każdej chwili coś »z nicości« powstać może; naj-
tralnych !— i z pewnością zastanawia go to jeszcze, szczęśliwiej ze wszystkich czerpie z głębokiego dna
że wogóle w y p r o w a d z a się takie figury na scenę. ludzkiego szczęścia i niejako z jego wypitego puharu,
N a j s i l n i e j s z e myśli i namiętności przed obliczem gdzie najbardziej cierpkie i najwstrętniejsze krople
tych, którzy niezdolni są do myśli i namiętności — jeno zlały się ostatecznie z najsłodszemi; zna owo znużone
124 125

suwanie się duszy, która już ani skakać i lecieć, ani najgłębsza powaga w rzeczach prawdy i że jest po­
już iść nie może; posiada płochliwe spojrzenie zata­ dziwu godne, jak to on, acz artysta, okazuje jednak
jonego bolu, zrozumienia bez pociechy, rozłąki bez zarazem najpoważniejsze pożądanie przeciwieństwa
wyznania; co więcej, jako Orfeusz wszelkiej tajemnej pozorów. Jest tedy możliwe, że ktoś właśnie s w y m
niedoli jest większym niż ktokolwiek i przysporzył patosem powagi zdradzi, jak powierzchownie i nie-
wogóle sztuce niejedno, co dotąd w y d a w a ł o się nie­ wymagająco igrał dotąd duch jego w dziedzinie po­
wyrażalne a nawet sztuki niegodnem, a słowami dało znania. — I c z y ż nie jest wszystko, co bierzemy
się jeno spłoszyć, nie ująć, — niejedno maluczkie w a ż n i e , naszym zdrajcą? Pokazuje ono, gdzie leżą
i mikroskopijne w d u s z y : jest on mistrzem tego, co nasze wagi, i do jakich r z e c z y w a g nie posiadamy.
maluczkie. L e c z on nim być nie c h c e ! Jego cha-
rakter lubi raczej wielkie ściany i z u c h w a ł e malar­
stwo ścienne ! Uchodzi to jego uwagi, że d u c h jego
ma inny smak i skłonność i najchętniej przesiaduje
89.
cicho w zakątkach zwalonych domów : — tam, ukryty,
sam przed sobą ukryty, maluje swe w ł a ś c i w e arcy­ T e r a z i n i e g d y ś . — Cóż zależy n a całej
dzieła, które są wszystkie bardzo krótkie, często tylko naszej sztuce dzieł sztuki, kiedy zaginęła nam owa
na długość jednego taktu, — tu dopiero staje się zu­ w y ż s z a sztuka, sztuka odświętna! Niegdyś wszystkie
pełnie dobrym, wielkim i doskonałym, może tu je­ dzieła sztuki ustawione b y ł y przy wielkiej uroczystej
dynie. — L e c z on nie wie o t e m ! Jest za próżny, by drodze ludzkości, jako wspomnienia i pomniki wznios­
to wiedzieć. ł y c h i błogich chwil. D z i ś chce się dziełami sztuki
zwabiać biednych w y c z e r p a n y c h i chorych z wiel­
kiego ludzkiego gościńca cierpienia na ubocze, dla
rozkosznej chwileczki; ofiaruje się im chwilowe odu­
88. rzenie i szaleństwo.

P o w a g a w r z e c z a c h p r a w d y . — Powaga
w rzeczach p r a w d y ! Jakże różnie rozumieją ludzie
te w y r a z y ! Te same właśnie zapatrywania i rodzaje
90.
dowodów i badania, policzone sobie przez myśliciela
na karb płochości, której na swój wstyd uległ w tej Ś w i a t ł a i c i e n i e . — Książki i pisma s ą
lub owej godziny, — te same właśnie zapatrywania u różnych myślicieli czemś r o ż n e m : jeden zgroma­
mogą w artyście, który się na nie natknie i chwilowo dził w książce światła, które z promieni rozświetla­
niemi żyje, obudzić świadomość, że teraz przejęła go jącego poznania umiał szybko wykraść i zanieść do
126 127

domu; inny daje tylko cienie, szaro - czarne odbitki rwane narzuca się do wygłoszenia i to jakby głosem
tego znowu, co dzień przedtem pobudowało się w j e g o drwiącym, jak psota, która ma być jej wyrządzona;
duszy. każda oschłość i oziębłość ma wdzięczną boginię do
pełnej wdzięku doprowadzić rozpaczy; często zdarzają
się zbliżenia, pojednania chwilowe i potem nagły od-
skok i wyśmianie; często podnosi się zasłona i wpada
91. rażące światło, g d y właśnie bogini rozkoszy s w y c h
zmierzchów u ż y w a i barw przytłumionych; często
O s t r o ż n o ś ć . - Alfieri, jak wiadomo, kłamał słowo wyjęte z ust odśpiewywa się wedle jakiejś
bardzo wiele, g d y s w y m zdumionym współcześnikom melodyi, przy której ona wyczulone s w e dłonie do
opowiadał dzieje swego życia. K ł a m a ł z o w e g o de­ w y c z u l o n y c h przyciska uszu, — i tak to istnieje ty­
spotyzmu względem siebie, którego dowiódł na przy­ siąc przyjemności wojny, a należą do nich i porażki,
kład w sposobie, w jaki t w o r z y ł sobie swój w ł a s n y o których niepoetyczni, tak zwani ludzie prozaiczni,
język i tyranizował się dla zostania poetą. Ostatecz- zupełnie nic nie w i e d z ą : Ci też piszą i mówią tylko
nie znalazł pewną surową formę wzniosłości, w którą z ł ą p r o z ą ! W o j n a j e s t m a t k ą w s z e c h do­
w t ł o c z y ł życie swe i swoją pamięć : musiał mieć b r y c h r z e c z y , wojna jest też dobrej prozy
z tem wiele udręki. — Nie wierzyłbym też dziejom m a t k ą ! — B y ł o czterech ludzi w tem stuleciu, którzy
życia Platona, pisanym przez niego samego : tak zbliżyli się do mistrzostwa w prozie (dla której zresztą
samo j a k autobiografii Rousseau'a lub vita nuova wiek ten nie jest stworzony — z braku poezyi, jak
Dantego. zaznaczono). Pomijając Goethego, do którego słusznie
rości sobie prawo wiek, który go wydał, uznaję za
godnych miana mistrzów prozy tylko Joachima Leo-
pardiego, Prospera Merimée, Ralfa W a l d o Emer-
sona i Waltera S a v a g e Landora, twórcę Imaginary
92.
conversations.
P r o z a i p o e z y a . — Należy zauważyć, ż e
wielcy mistrzowie prozy byli też prawie zawsze
poetami, c z y to jawnie c z y też tylko w tajemnicy
i w »czterech ścianach«. I zaprawdę, tylko ze 93.
w z g l ę d u n a p o e z y ę pisze się dobrą p r o z ą ! G d y ż
ta jest nieustanną, grzeczną wojną z poezyą; wszyst­ A l e ż c z e m u p i s z e s z ? — A : Nie należę
kie powaby jej, polegają na tem, że się ustawicznie do tych, którzy m y ś l ą z mokrem piórem w ręku;
poezyę wymija i jej sprzeciwia; każde pojęcie ode- a jeszcze mniej do tych, którzy dopiero przed otwar-
128 129

tym kałamarzem powierzają się s w y m namiętnościom, pozostał na uboczu w filozoficznem wyrzeczeniu się
siedząc w swem krześle i wlepiając wzrok w papier. i obronie, tego nie umiem sobie wyjaśnić inaczej, jak
Gniewa mnie i wstydzi wszelkie pisanie; pisanie jest jeno w sposób następujący: Jeden instynkt był w nim
dla mnie upokarzającą potrzebą — nawet w prze­ silniejszy od mądrości i nie został nigdy zaspokojony,
nośni mówić o tem wstręt mnie bierze. B: D l a c z e g o nienawiść ku wszelkiej noblesse k r w i : może stara,
więc piszesz ? A: Mój drogi, mówiąc w zaufaniu, nie zbyt łatwa do wytłumaczenia nienawiść jego matki,
znalazłem dotąd żadnego innego sposobu, by po­ uświęcona w nim przez miłość dla niej, — instynkt
z b y ć s i ę swoich myśli. B: A czemuż chcesz się zemsty, rozwijający się w nim od jego lat chłopię­
ich pozbyć ? A : Czemu chcę ? C z y ż chcę ? Muszę — cych, który oczekiwał godziny pomszczenia matki.
B: Daj pokój ! Daj p o k ó j ! I oto kusiło go życie i jego geniusz i ach ! może naj­
bardziej krew ojcowska w jego żyłach, by stanąć
w jednym szeregu i zrównać się z tą noblesse —
przez długie długie l a t a ! L e c z wkońcu nie mógł
94. znieść dłużej swego własnego widoku »dawnego czło­
W z r o s t p o ś m i e r c i . — O w e drobne zuch­ wieka« pod dawnem regime, opanowała go gwałtowna
wałe słówka o sprawach moralnych, które Fontenelle namiętność pokuty i w p o k u c i e przywdział szatę
rzucił w s w y c h nieśmiertelnych rozmowach zmarłych, tłumu, jako s w o j ą włosiennicę! P r z y c z y n ą jego nie­
uchodziły swego czasu za dziwaczności i igraszki pokoju sumienia była niedokonana zemsta. — G d y b y
niebezpiecznego dowcipu; najwyżsi nawet sędziowie Chamfort był w ó w c z a s pozostał cokolwiek więcej
smaku i ducha nie widzeli w tem nic więcej — może filozofem, toby rewolucyi było brak tragicznego do­
nawet i sam Fontenelle. Otóż zdarza się coś nie do wcipu i najostrzejszego ż ą d ł a : uchodziłaby za daleko
w i a r y : myśli te stają się p r a w d ą ! Wiedza je u d o ­ głupsze wydarzenie i nie uwiodłaby tylu duchów.
w a d n i a ! Igraszka staje się rzeczą poważną ! A m y L e c z na nienawiści i zemście Chamforta w y c h o w a ł o
czytamy owe dyalogi z innem uczuciem, niż je czy­ się całe pokolenie: a najdostojniejsi ludzie przeszli tę
tali Voltaire i Helvetius i mimowoli podnosimy ich szkołę. Z w a ż m y przecie, że Mirabeau spoglądał na
twórcę d o innego i o w i e l e w y ż s z e g o rzędu Chamforta jako na swoje w y ż s z e i dawniejsze ja,
duchów, niż to czynili owi, — słusznie? niesłusznie? od którego oczekiwał pobudek, przestróg i wyro­
k ó w i znosił je, — Mirabeau, który jako człowiek
należy do rodzaju wielkości z g o ł a innego, niż naj-
pierwsi nawet z wielkich wczorajszych i dzisiejszych
95. mężów stanu. Dziwna, że mimo takiego przyjaciela
C h a m f o r t . — Że taki z n a w c a ludzi i tłumu, i rzecznika — posiadamy przecie listy Mirabeau do
jak Chamfort, p r z y ł ą c z y ł się właśnie do tłumu a nie Chamforta — najdowcipniejszy ten z wszystkich mo-
DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. VI.
9
130 131

ralistów pozostał Francuzom obcy, tak samo jak i najbardziej odpychające dźwięki, budzące w słucha­
Stendhal, który może ze wszystkich Francuzów t e g o czu wątpliwość, czy cała ta namiętność była szczera.
stulecia posiadał najbardziej myślące o c z y i uszy. Namiętność za każdym razem przezwycięża u niego
C z y może dlatego, że ten ostatni miał w sobie zbyt ducha; może dlatego, że jest silniejsza niż u pierw­
wiele z Niemca i Anglika, by być Paryżanom znoś­ szego. L e c z staje on na szczycie swojej siły, g d y
nym ? — gdy tymczasem Chamfort, człowiek bogaty opiera się napierającej burzy swego uczucia i nie­
w głębie i tła duchowe, posępny, cierpiący, pło­ jako je w y s z y d z a : w ó w c z a s dopiero występuje duch
mienny, — myśliciel, który uznał potrzebę śmiechu, jego c a ł y z swego schowku, logiczny, drwiący, igra­
jako leczniczego środka przeciw ż y c i u i który prawie j ą c y a przecie straszny duch.
ginął z każdym dniem, w którym się nie śmiał, —
zdaje się raczej Włochem i krewnym Dantego i Leo-
pardiego, niż F r a n c u z e m ! Znamy ostatnie słowa
Chamforta: »Ah mon ami, rzekł do Sieyès'a, je m'en 97.
vais enfin de ce monde, où il faut, que le coeur se
O g a d a t l i w o ś c i p i s a r z y . — B y w a gada­
brise ou se bronze — «. To nie są z pewnością słowa
tliwość w y w o ł a n a gniewem, częsta u Lutra, także
umierającego Francuza !
u Schopenhauera. Gadatliwość z powodu zbyt wiel­
kiego zasobu formuł pojęciowych, jak u Kanta. Ga­
datliwość wskutek uciechy z coraz n o w y c h obrotów
tej samej r z e c z y : znajdziemy ją u Montaignea. Ga­
96. datliwość natur złośliwych : kto współczesne czytuje
pisma, przypomni sobie przytem dwuch pisarzy. Ga­
D w a j m ó w c y . — Z tych dwuch m ó w c ó w je­ datliwość w y w o ł a n a przez uciechę z obfitości traf­
den w y d o b y w a całą racyę swej sprawy dopiero wów­ nych słów i form j ę z y k o w y c h : nie rzadka w prozie
czas, g d y powierza się namiętności: dopiero ona na­ Goethego. Gadatliwość z czystego upodobania w zgiełku
pędza mu dość krwi i gorąca do mózgu, by wzniosłą i zamieszce o d c z u w a n i a : na przykład gadatliwość
duchowość jego zmusić do objawienia się. Drugi usi­ Carlyle'a.
łuje snadź tu i ówdzie to samo czynić : z pomocą
namiętności wypowiedzieć s w ą rzecz pełnym dźwię­
kiem, potężnie i porywająco, — lecz z a z w y c z a j ze
złym skutkiem. Mówi w ó w c z a s zaraz ciemno i zawile, 98.
przesadza, opuszcza i wzbudza nieufność w r a c y ę
swej s p r a w y : on sam nawet odczuwa przy tem tę N a p o c h w a ł ę S z e k s p i r a . — Najpiękniejszem,
nieufność i to wyjaśnia nagłe skoki w najzimniejsze cobym rzec umiał na pochwałę Szekspira, jako czło-
9*
132 133

wieka, jest to : że w i e r z y ł w Brutusa i nie rzucił ani r a z y w y l a ł na niego tak niecierpliwą i ostateczną po­
cienia nieufności na tego rodzaju cnotę ! Jemu po­ gardę, że brzmi to, jak krzyk, jak krzyk pogardy dla
święcił najlepszą swoją tragedyę — teraz jeszcze zwie samego siebie. Brutus, nawet Brutus traci cierpliwość,
się ją zawsze fałszywem mianem —, jemu i najstrasz­ gdy występuje poeta, zarozumiały, patetyczny, na
niejszemu wcieleniu surowej moralności. Niezależność trętny, jak to poeci być zwykli, jako istota, zdająca
duszy — o to tu c h o d z i ! Żadna ofiara nie może być się pęcznieć od możliwych wielkości, także obycza­
za w i e l k a : trzeba umieć poświęcić jej nawet swego jowej wielkości a jednak w filozofii czynu i życia,
najlepszego przyjaciela, choćby był w dodatku naj­ dochodząca rzadko, choćby do pospolitej uczciwości.
wspanialszym nawet człowiekiem, ozdobą świata, nie­ »Gdy przyjdzie w swoim czasie, t o z n i o s ę j e g o
zrównanym geniuszem, — jeśli się mianowicie wol­ w i d z i m i s i ę — precz z tym dzwonkowym błaz-
ność kocha jako wolność wielkich dusz i właśnie nem !« — woła Brutus. Zastosujmy to teraz do duszy
przez niego wolności t e j grozi niebezpieczeństwo: — poety, który to pisał.
w ten sposób musiał czuć S z e k s p i r ! W y ż y n a , na któ­
rej stawia Cezara, jest najpiękniejszą czcią, jaką mógł
Brutusowi w y ś w i a d c z y ć ; w ten dopiero sposób wy­
nosi on do ogromu jego walkę wewnętrzną i zara­ 99.
zem siłę duchową, która ten w ę z e ł rozciąć z d o ł a ł a ! —
I c z y rzeczywiście polityczną b y ł a ta wolność, która Z w o l e n n i c y S c h o p e n h a u e r a . — C o się
popchnęła poetę do współczucia z Brutusem — uczy­ przy zetknięciu ludów cywilizowanych z barbarzyń-
niła współwinnym Brutusa ? C z y też wolność poli­ skiemi spostrzega, to t o : że kultura niższa z a z w y c z a j
tyczna była tylko symbolem czegoś niewyrażalnego? przejmuje od w y ż s z e j przedewszystkiem jej występki,
C z y stoimy może przed jakiemś nieznanem ciemnem słabości i przebujałości, one wywierają na nią urok
wydarzeniem i przygodą własnej duszy poety, wy­ i wreszcie za pośrednictwem tych występków i sła­
darzeniem, o którem tylko znakami mógł mówić ? bości s p ł y w a na nią nieco cennej siły w y ż s z e j kul-
Czemże jest c a ł a melancholia Hamleta wobec melan­ tury. Można się temu przyjrzeć i zblizka, i bez po­
cholii Brutusa! — a może Szekspir znał tę, jak znał dróży do ludów barbarzyńskich, oczywiście w nieco
tamtą, z doświadczenia! Może i on miał s w ą czarną subtelniejszej i bardziej duchowej szacie i pod po­
godzinę i s w e g o ciemnego anioła, jak B r u t u s ! — Co­ stacią nie tak łatwo uchwytną. Bo cóż z w y k l i przej­
kolwiek jednak istnieć mogło z tego rodzaju podo­ mować od swego mistrza zwolennicy Schopenhauera
bieństw i tajemnych odniesień, to przed całą postacią w Niemczech, którzy w porównaniu z jego w y s o k ą
i cnotą Brutusa padał Szekspir na ziemię i czuł się kulturą muszą w y d a w a ć się sobie barbarzyńcami i po
niegodnym i dalekim: świadectwo tego wpisał w swoją barbarzyńsku też jego ulegać czarowi i sile uwod-
tragedyę. D w a razy wprowadził w niej poetę i dwa nej ? C z y sprawia to jego nieubłagany z m y s ł rzeczo-
134 135

wości, jego stałe dążenie do jasności i rozumności, nym przedmiocie, stał się sam tym przedmiotem«),
że wydaje się on często tak Anglikiem, a tak mało niedorzeczność o l i t o ś c i i o umożliwieniu przez nią
Niemcem ? C z y siła jego intelektualnego sumienia, przełamania principii individuationis jako źródła mo
które w y t r z y m a ł o całe życie trwającą sprzecz­ ralności, a tutaj należą takie twierdzenia: »śmierć
ność pomiędzy istnieniem a w o l ą i zmusiło go do tego, jest właściwie celem istnienia«, »nie da się właściwie
że i w pismach swoich ustawicznie i prawie na ka- a priori zaprzeczyć możliwości, że pewne magiczne
żdym punkcie sprzeciwia się sobie? C z y nieskazitel­ działanie mogłoby też pochodzić od kogoś już umar­
ność jego w rzeczach kościoła i chrześciańskiego łego« : te i tym podobne p r z e b u j a ł o ś c i i wy
b o g a ? — bo w tem był nieskazitelny jak żaden do­ stępki filozofa przejmuje się zawsze nasamprzód
tąd filozof niemiecki, ż y ł bowiem i umarł »jak wol- i czyni artykułem wiary. Przebujałości bowiem i wy­
teryanin«. C z y jego nieśmiertelne nauki o intelektual- stępki naśladować zawsze najłatwiej, g d y ż nie wy­
ności wyobrażenia, o apriorystyczności prawa przy- magają one żadnego długiego ćwiczenia. L e c z mówmy
czynowości, o narzędziowej naturze intelektu i nie o najsławniejszym z żyjących zwolenników Schopen-
wolności woli ? Nie, to wszystko nie o c z a r o w y w a i nie hauera, o Ryszardzie Wagnerze. — Przydarzyło mu
w y w i e r a czarującego w r a ż e n i a : lecz mistyczne za­ się, co niejednemu już zdarzyło się a r t y ś c i e : chybił
kłopotania i wybiegi Schopenhauera w o w y c h miejs­ w wykładzie postaci, które stworzył, i zaniepoznał
cach, gdzie myśliciel, uznający tylko fakty, daje się wypowiedzianą filozofię swej własnej sztuki. Ryszard
uwieść i popsuć próżnemu popędowi, że staje się od W a g n e r dał się aż do połowy swego ż y c i a wodzić
g a d y w a c z e m świata; nie dająca się dowieść nauka po manowcach Heglowi; uczynił to raz jeszcze, w y -
o j e d n e j w o l i (»wszystkie p r z y c z y n y s ą tylko czytując później naukę Schopenhauera z s w y c h po­
okolicznościowemi przyczynami objawu woli w tym staci i począwszy »wolą«, »geniuszem« i »litością«
czasie, na tem miejscu«, »wola życia istnieje w ka­ formułować samego siebie. Mimo to pozostanie prawdą,
żdej istocie cała i niepodzielna, tak zupełna, jak we że nic nie jest tak bardzo przeciwne duchowi Scho­
wszystkich razem, które były, są i będą«), z a p r z e ­ penhauera, jak to, co jest właściwie wagnerowskiego
c z e n i e i s t n i e n i a i n d y w i d u u m (»wszystkie w bohaterach W a g n e r a — mam na myśli niewinność
l w y są w gruncie rzeczy jednym lwem«, »wielość in­ najwyższego samolubstwa, wiarę w wielką namięt­
dywiduów jest tylko pozorem«, tak jak r o z w ó j jest ność, jako w dobro samo w sobie, jednem słowem
tylko pozorem : — n a z y w a on myśl L a m a r c k a »ge zygfrydowość w twarzach jego bohaterów. »Wszystko
nialnym, niedorzecznym błędem«), marzenie o g e ­ to czuć raczej jeszcze Spinozą niż mną« — rzekłby
n i u s z u (»w estetycznem wyobrażeniu indywiduum był może Schopenhauer. Aczkolwiek więc Wagner
przestaje być indywiduum, jest jeno czystym, bezwol­ dostateczne miał powody oglądania się właśnie na
nym, bezbolesnym, b e z c z a s o w y m podmiotem pozna- innych filozofów, nie zaś na Schopenhauera, to czar,
nia«; »podmiot, roztapiając się zupełnie w wyobraźa- któremu w stosunku do tego myśliciela ulegał, uczy-
136 137

nił go ślepym nietylko na wszystkich innych filozo­ natchnięta duchem miłosierdzia i dobroci — ani też
fów, lecz nawet na wiedzę samą. Coraz bardziej cała wogóle d u c h e m , jak się samo przez się rozumie. —
sztuka jego pragnęła stać się dobudówką i uzupełnie­ Mało zresztą zależy na filozofii artysty, jeśli jest właś­
niem filozofii szopenhauerowskiej i coraz bardziej nie tylko filozofią dodatkową i sztuce j e g o żadnej nie
zrzeka się w y ż s z e j ambicyi, by być przybudówką wyrządza szkody. Nie można się nigdy dość wystrze­
i uzupełnieniem ludzkiego poznania i wiedzy. A nęci gać, by nie brać za złe artyście okolicznościowej,
go do tego nietylko c a ł y tajemniczy przepych tej filo­ może bardzo nieszczęśliwej i zarozumiałej maskarady;
zofii, któryby nęcił był i Cagliostrę : także niektóre nie zapominajmy przecie, że mili artyści w s z y s c y ra­
gesty i pasye filozofa b y ł y snadź uwodzicielami ! zem i każdy z osobna są nieco aktorami i b y ć nimi
Szopenhauerowskim jest na przykład gniew W a ­ muszą, i bez aktorstwa trudnoby im bo było czas
gnera na zepsucie niemieckiego języka; i jeśli w tym dłuższy wytrzymać. Pozostańmy Wagnerowi w tem
wypadku należy naśladownictwo na zwać dobrem, to wierni, co w nim jest p r a w d z i w e g o i pierwot­
jednak nie można też przemilczeć, że styl W a g n e r a nego — a mianowicie w tem, że my, uczniowie jego,
sam choruje niemało na wszystkie wrzody i opuch- samym sobie zostaniemy wierni, temu, co w nas jest
liny, których widok tak wściekał Schopenhauera i że p r a w d z i w e g o i pierwotnego. Pozostawmy m u
ze względu na piszących po niemiecku wagnerzystów jego intelektualne widzimisię i spazmy, a rozważmy
wagneryzm z a c z y n a okazywać się równie niebezpiecz­ raczej słusznie, jak rzadkie strawy i potrzeby takiej
nym, jak chyba tylko był sam heglizm. Szopen- sztuce, jak jego, mieć w o l n o , by żyć mogła i wzra­
hauerowską jest nienawiść W a g n e r a do Żydów, któ­ stać ! Nic nie szkodzi, że jako myśliciel tak często
rym nawet za ich największy c z y n nie umiał oddać nie ma słuszności; słuszność i cierpliwość nie j e g o
sprawiedliwości : Żydzi są przecie wynalazcami chrze­ są rzeczą. Dość, że życie jego przed sobą samym
ścijanizmu! Szopenhauerowskiem jest usiłowanie poj­ ma słuszność, i że ją zachowuje, to życie, które na
mowania chrześcijanizmu jako przywianego ziarna każdego z nas woła : »Bądź mężem i nie idź za mną, —
buddyzmu, i chęć przygotowywania dla Europy, wśród jeno za sobą ! Jeno za sobą ! Niech i n a s z e życie
tymczasowego zbliżenia do katolicko - chrześciańskich z a c h o w a przed nami swe słuszne prawo ! I my bądźmy
formuł i uczuć, buddyjskiego okresu. Szopenhauerow­ wolni i nieustraszeni, w niewinnej samorodności z sie­
skiem jest kazanie W a g n e r a o miłosierdziu dla zwie­ bie samych rośnijmy i kwitnijmy ! I oto gdy spoglą­
rząt; Schopenhauera poprzednikiem w tej sprawie był, dam na takiego człowieka dzwonią mi w uchu, dziś
jak wiadomo, Voltaire, który też już może, jak jego jeszcze, jak niegdyś, te same z d a n i a : »że namiętność
następcy, umiał nienawiść s w ą do p e w n y c h r z e c z y lepsza jest od stoicyzmu i obłudy, że b y ć uczciwym,
i ludzi przebierać w płaszczyk miłosierdzia dla zwie­ nawet w złem, to lepiej, niż zatracić samego siebie
rząt . . . Przynajmniej nienawiść W a g n e r a do wiedzy, w obyczajności, przekazanej zwyczajem, że wolny
przemawiająca z jego kazania, nie jest z pewnością człowiek może być równie z ł y m jak dobrym, że jednak
138 139

niewolny człowiek jest hańbą natury i w żadnej nie madzili poprzednicy jego, jako skarb tego, co naj­
uczestniczy niebiańskiej c z y ziemskiej pociesze; wresz- w y ż s z e i najlepsze.
cie, ż e k a ż d y , k t o c h c e b y ć w o l n y m , m u s i
się stać nim, p r z e z s a m e g o s i e b i e i że
nikomu wolność, jak dar cudowny, nie spadnie w po-
d o ł e k ! « (Ryszard W a g n e r w B a y r e u c i e : I, 585.) 101.

V o l t a i r e . — Wszędzie, gdzie istniał jakiś dwór,


istniało prawidło dobrego mówienia a przez to też pra-
widło stylu dla wszystkich piszących. Atoli m o w a dwor-
100.
ska jest m o w ą dworaka, który n i e p o s i a d a ż a d n e g o
N a u k a h o ł d o w a n i a . — Ludzie uczyć się z a w o d u i który wzbrania się nawet w rozmowach
muszą tak samo hołdu jak pogardy. Każdy, kto idzie o sprawach wiedzy u ż y w a ć wszelkich w y g o d n y c h wy­
nowemi drogami i wielu na nowe prowadził drogi, razów technicznych, ponieważ trącą zawodem; dlatego
odkrywa ze zdumieniem, jak niezgrabni i jak ubodzy wszelki w y r a z techniczny i wszystko, co zdradza spe-
są ci liczni w wyrazie swej wdzięczności, a nawet cyalistę, jest w krajach kultury dworskiej k a l a n i e m
jak rzadko wogóle wdzięczność ich objawić się u m i e . s t y l u . Dziś, g d y wszystkie dwory stały się karyka­
Zda się, że jej zawsze, gdy chce przemówić, coś turami czasów dawnych i dzisiejszych, zdumiewamy
w gardle staje, tak że tylko c h a r c z y i wśród char­ się, że nawet Voltaire był na tym punkcie niesłycha­
czenia milknie. Sposób, w jaki myśliciel odczuwa dzia­ nie ostry i skrupulatny aż do dziwactwa (na przykład
łanie s w y c h myśli, ich przekształcającą i wstrząsającą w sądzie o takich stylistach jak Fontenelle i Monte­
moc, jest nieledwo k o m e d y ą : niekiedy w y g l ą d a to, squieu), — bo wyemancypowaliśmy się właśnie w s z y s c y
jakby ci, na których się podziałało, czuli się w grun­ ze smaku dworskiego, gdy tymczasem Voltaire był
cie rzeczy tem obrażeni i jakby swoją zagrożoną, jak jego i d e a ł e m !
się lękają, samoistność umieli tylko w przeróżnych
wyrazić nieprzystojnościach. Potrzeba c a ł y c h poko­
leń, by wynale źć choćby tylko uprzejmy sposób
umowny podziękowania; i dopiero bardzo późno na­
102.
staje owa chwila, kiedy nawet we wdzięczność wcho­
dzi pewnego rodzaju duch i genialność. Wtedy zna- S ł ó w k o d o f i l o l o g ó w . — Ż e istnieją książki,
chodzi się z a z w y c z a j ktoś, kto staje się wielkim od­ tak wartościowe i królewskie, że całe pokolenia uczo­
biorcą wdzięczności, nietylko za to, co sam dobrego nych dobrze są użyte, jeśli ich trud utrzymuje te
uczynił, lecz najbardziej za to, co stopniowo nagro- książki w czystości i zrozumiałości, — dla ciągle nowego
140
141
utwierdzania tej wiary istnieje filologia. Przypuszcza
Ritter schauten muthig drein, und in den Schoss die
ona z góry, że nie zbraknie o w y c h rzadkich ludzi
Schönen«. Już g r a c y a występuje w muzyce niemiec­
(jeśli ich odrazu nie widać), którzy rzeczywiście umieją
kiej nie bez nalotu wyrzutów sumienia; dopiero wobec
skorzystać z tych drogocennych książek: — będą to
wdzięku, wiejskiej siostry gracyi, z a c z y n a Niemiec
zapewne ci, którzy sami podobne książki tworzą lub
czuć się zupełnie moralnym, — i odtąd coraz bar­
tworzyćby mogli. Chciałem rzec, że filologia opiera
dziej aż do w y ż y n swej marzycielskiej, uczonej, czę­
się na s z l a c h e t n e j wierze — że dla korzyści kilku
nielicznych, którzy w k o ń c u »się zjawią« a których sto niedźwiedziowatej »wzniosłości«, betowenowskiej
niema, należy przedsięwziąć ogromną moc przykrej, wzniosłości. Jeśli sobie wyobrazić pragniemy czło­
nawet nieczystej r o b o t y : jest to praca in usum Del- wieka, stworzonego do tej muzyki, to wyobraźmy so­
phinorum. bie właśnie Beethowena i jak to on wygląda obok
Goethego, podczas owego spotkania w Cieplicach;
jak półbarbarzyńca obok kultury, jak lud obok szlachty,
jak człowiek dobrotliwy obok dobrego i bardziej jesz­
cze niż »dobrego« człowieka, jak fantasta obok artysty,
103. jak pocieszenia głodny obok pocieszonego, jak lubiący
przesadzać i podejrzewać obok sprawiedliwego, jak
O m u z y c e n i e m i e c k i e j . — Muzyka nie­ dziwak i samodręczyciel, jak błazeńsko z a c h w y c o n y
miecka jest już teraz dlatego bardziej muzyką euro­ i błogo nieszczęśliwy, serdecznie niepowściągliwy, jak
pejską, niż każda inna, ponieważ jedynie w niej zo­ zarozumiały i niezgrabny — i, w całości, jak »czło­
stała wyrażona o w a przemiana, której Europa doznała wiek niepohamowany« : tak też odczuł i określił go
wskutek rewolucyi francuskiej : tylko niemieccy mu­ sam Goethe *), Goethe wyjątkowy Niemiec, dla któ­
z y c y znają się na wyrazie wzburzonych tłumów lu­ rego nie wynaleziono jeszcze równej mu rodem mu­
d o w y c h , na o w y m potwornym sztucznym zgiełku, zyki ! — W k o ń c u trzeba jeszcze rozważyć, c z y nie
który nie musi być nawet zbyt głośny, — g d y tym­ należy owej coraz szerzej grasującej pogardy dla
czasem na przykład opera włoska zna tylko chóry melodyi i owego zniedołężnienia melodyjnego zmysłu
sług lub żołnierzy, nie zaś lud. Pochodzi to stąd, że u Niemców rozumieć jako demokratycznej nieprzy-
w wszelkiej m u z y c e niemieckiej dosłuchać się można stojności i oddziaływania rewolucyi. Melodya bowiem
głębokiej mieszczańskiej zazdrości, jaką wzbudza no- zdradza tak j a w n ą radość z prawności a taką odrazę
blesse, a mianowicie esprit i elegancya, jako w y r a z do wszystkiego stającego się, nieukształconego, do-
dworskiej, rycerskiej, starej, pewnej siebie społecz­
ności. Nie jest to w c a l e muzyka, jak owa goethow-
skiego śpiewaka przed bramą, podobająca się też *) Goethe spotkał się z Beethovenem w Cieplicach (w C z e ­
chach) w sierpniu 1812. W y r a ż e n i e »ungebändigte Persönlichkeit«
»w sali« i to królowi; tu nie można p o w i e d z i e ć : »die
znajduje się w liście G o e t h e g o do Zellera. Prz. tłum.
142 143

wolnego, że brzmi jak dźwięk z d a w n e g o porządku musiał j ę z y k niemiecki mimo to ćwiczenie mieć brzmie­
europejskich spraw i jak uwiedzenie i wsteczność. nie nieznośnie prostackie; a nawet dziś brzmi on
w ustach podróżnego, pośród włoskiego tłumu, zawsze
jeszcze bardzo surowo, po leśnemu, zachryple, jakby
pochodził z dymnych izb i niegościnnych okolic. —
Otoż zauważam, że obecnie znowu pośród d a w n y c h
104.
podziwiaczy kancelaryi grasuje podobna dążność do
O d ź w i ę k u m o w y n i e m i e c k i e j . — Wia­ wytworności dźwięku i że Niemcy poczynają ulegać
domo, skąd pochodzi niemczyzna, która od kilku stu­ pewnemu szczególnemu »czarowi dźwięku«, który
leci stała się niemczyzną pisemną. Niemcy z s w ą trwając czas dłuższy mógłby się stać prawdziwem nie
czcią dla wszystkiego, co pochodziło ze d w o r u , brali bezpieczeństwem m o w y niemieckiej, — g d y ż obrzyd-
sobie pilnie we wszystkiem, co p i s a ć mieli, a więc l i w s z y c h dźwięków szukać w Europie próżno. Coś
w listach, dokumentach, ostatnich wolach i t. d. za szyderczego, zimnego, obojętnego, niedbałego w gło­
w z ó r kancelarye. Pisać kancelaryjnie, znaczyło pisać sie : to brzmi teraz Niemcom »wytwornie«. I słyszę
po dworsku, po rządowemu — było to coś wytwor­ dobrą wolę względem tej dostojności w głosach mło­
nego, w porównaniu z niemczyzną miasta, w którem dych urzędników, nauczycieli, kobiet, kupców; nawet
się mieszkało. Stopniowo wyciągano konsekwencyę małe dziewczątka naśladują już tę oficerską niem­
i mówiono tak jak pisano, — przez to było się jeszcze czyznę. G d y ż oficer, i to pruski, jest w y n a l a z c ą tych
wytworniejszym, w formach słownych, w doborze słów dźwięków, ten sam oficer, który jako żołnierz i zawo­
i zwrotach a wreszcie i w dźwięku; afektowano dźwięk dowiec posiada ów podziwu godny takt skromności,
słów, g d y mówiono, wkońcu afektacya stała się na­ mogącej za w z ó r służyć wszystkim Niemcom razem
turą. Może nigdzie nie w y d a r z y ł o się nic podobnego : (wliczając w to niemieckich profesorów i m u z y k ó w ! ) .
przemoc stylu pisemnego nad mową, przesada i wy- L e c z skoro tylko zacznie mówić i poruszać się, staje
twornisiostwo całego narodu jako podwalina j ę z y k a się najnieskromniejszą i najniesmaczniejszą figurą
powszechnego, już nie gwary. Sądzę, iż dźwięk nie­ w starej Europie — w nieświadomości własnej, bez
mieckiej m o w y był w średniowieczu a mianowicie wątpienia! I w nieświadomości dobrych Niemców,
po średniowieczu zasadniczo chłopski i pospolity; którzy podziwiają w nim męża z najlepszego i naj-
uszlachetnił się on nieco w ostatnich stuleciach, głów­ wytworniejszego towarzystwa i chętnie pozwalają mu
nie przez to, że trzeba było naśladować tak wiele »ton sobie nadawać«. On to też c z y n i ! — a przede-
dźwięków francuskich, włoskich i hiszpańskich a czy­ wszystkiem wachmistrze i podoficerowie naśladują
nić to właśnie musiała niemiecka (i austryacka) szlachta, ton jego i pogrubiają go. Z w r ó ć c i e u w a g ę na wy-
która nie mogła się w c a l e zadowolić językiem ojczys­ krzyki komendy, które formalnie napełniają rykiem
tym. L e c z dla Montaigne'a a bardziej jeszcze Racine'a wszystkie miasta niemieckie, dziś kiedy u wszystkich
145
144
uczuwają wtedy przykrość i wzruszenie i nic wię­
bram odbywa się ćwiczenia, co za buta, co za wściekłe
c e j : — c h y b a , że wzniesie się do podniosłości i za­
uczucie władzy, co za szyderczy chłód bije z tego
chwycenia, do których pewne namiętności są zdolne.
ryku ! Mająż Niemcy rzeczywiście stać się muzykal­
Wtedy nawet Niemiec staje się p i ę k n y m ! Przeczu­
nym narodem ? — To pewna, że Niemcy militaryzują
cie tego, n a j a k i e j w y ż y n i e dopiero piękność
się teraz w dźwięku swej m o w y ; prawdopodobnem
swe czary nawet na Niemców zlewa, popycha arty­
jest, że w ć w i c z y w s z y się w wojskowe mówienie, będą
stów niemieckich w w y ż y n y i podniebia i w wybu­
wreszcie i po wojskowemu pisać. Bo nawyknienie do
jałość namiętności: więc rzeczywiste, głębokie pożą­
pewnych dźwięków wchodzi głęboko w charakter;
danie w y r w a n i a się z brzydoty i niezgrabności, przy­
posiadać się będzie wkrótce słowa i zwroty a osta­
najmniej wyjrzenia z nich — hen ku lepszemu, lżej­
tecznie i myśli, które do tych dźwięków przystają !
szemu, bardziej południowemu, słonecznemu światu.
Może pisze się dziś już po oficersku; może czytam
Siły ich są wiec często tylko oznakami, że chcieliby
tylko za mało z tego, co się teraz w Niemczech pi­
t a ń c z y ć : te biedne niedźwiedzie, w których igrają
sze. L e c z jedno wiem tem pewniej : ogłaszane jawnie
ukryte nimfy i bogi leśne — a czasem i w y ż s z e
niemieckie głosy, które przenikają i za granicę, nie
bóstwa!
są natchnione przez niemiecką muzykę, lecz przez ów
właśnie n o w y dźwięk wstrętnej smakowi buty. Pra­
wie w każdej mowie pierwszego niemieckiego męża
stanu, a nawet wtedy, g d y rozbrzmiewa przez tubę
królewską, jest akcent, który ucho cudzoziemca z od­ 106.
razą odrzuca : lecz Niemcy go znoszą — znoszą sa­
M u z y k a j a k o o r ę d o w n i c z k a . — »Pragnę
mych siebie.
jakiegoś mistrza sztuki dźwiękowej, rzekł nowator do
swego ucznia, by przejął ode mnie myśli moje i wy­
powiedział je potem w swej m o w i e : tak wniknę le­
piej ludziom w serca i uszy. Dźwiękami można sku­
105. sić ludzi do każdego błędu i każdej p r a w d y : któżby
zdołał o b a l i ć ton?« — »Więc chciałbyś nie ulegać
N i e m c y j a k o a r t y ś c i . — G d y Niemiec rze­
obaleniu?« zapytał uczeń. Nowator odparł: »Chciał­
czywiście raz popadnie w namiętność (a nie tylko, jak
bym, by kiełek wyrósł w drzewo. By nauka jakaś
zwyczajnie, w dobrą wolę względem namiętności!) to
wyróść mogła w drzewo, trzeba, by dłuższy czas
zachowuje się w niej tak, jak właśnie musi, i nie
w nią wierzono : by w nią wierzono, musi uchodzić
myśli już o swojem zachowaniu. Prawdą jednak jest,
za nie ulegającą obaleniu. D r z e w u potrzeba burz, wąt­
że zachowuje się w ó w c z a s bardzo niezgrabnie i szpet­
pliwości, robactwa, złości, by mogło objawić rodzaj
nie i jakby bez taktu i melodyi, tak, że widzowie
DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. VI. IO
146
147

i silę s w e g o kiełku; niech się złamie, jeśli nie jest mienie po to, byśmy z siebie samych takie zjawiska
dość silne! L e c z kiełek zostaje zniszczony — nie uczynić m o g l i . Musimy czasowo w y p o c z ą ć po sobie
obalony!« — G d y to rzekł, z a w o ł a ł uczeń jego z za­ przez to, że patrzymy na siebie w dal i w dół, i z arty­
pałem : »Lecz ja wierzę w t w ą sprawę i u w a ż a m ją stycznej dali śmiejemy się z s i e b i e i płaczemy
za tak silną, że powiem wszystko, wszystko, co jesz­ n a d s o b ą : musimy odkryć b o h a t e r a i tak samo
cze mam przeciw niej na sercu.« — Nowator uśmiech­ b ł a z n a , tkwiącego w naszej namiętności poznania,
nął się w sercu swojem i pogroził mu palcem. »Tego musimy radować się kiedy niekiedy ze swego nie-
rodzaju uczniostwo, rzekł potem, jest najlepsze, lecz rozumu byśmy umieli być radzi swojej mądrości!
jest niebezpieczne, i nie każdy rodzaj nauki go znosi.« I właśnie, ponieważ w najdalszej głębi swej jesteśmy
ludźmi ciężkimi i pełnymi w a g i i bardziej ciężarami
niż ludźmi, przeto w niczem nie czujemy się tak do­
brze jak w c z a p c e b ł a z e ń s k i e j : potrzebujemy
107. jej przed sobą samymi — potrzebujemy wszelkiej ju-
naczcj, bujającej, tańczącej, drwiącej, dziecinnej i bło-
Nasza ostatnia w d z i ę c z n o ś ć dla giej sztuki, b y nie stracić owej w o l n o ś c i p o n a d
s z t u k i . —- G d y b y ś m y nie byli nazwali sztuk do­ r z e c z a m i , której żąda od nas nasz ideał. B y ł o b y
brem! i nie wynaleźli tego rodzaju kultu nieprawdzi­ dla nas c o f n i ę c i e m s i ę , popaść właśnie z swoją
wości : to wszelkie udzielone nam teraz przez wiedzę wrażliwą rzetelnością całkiem w moralność i gwoli
wniknięcie w powszechną nieprawdziwość i kłamli­ przesrogim wymaganiom, które na tym punkcie sobie
wość — wniknięcie w złudę i błąd jako w warunek stawiamy, nawet jeszcze samym stać się cnotliwemi
poznającego i odczuwającego istnienia —, nie byłoby potworami i straszydłami na ptaki. Powinniśmy m ó d z
wcale d o wytrzymania. R z e t e l n o ś ć wiodłaby stać p o n a d moralnością i nietylko stać z trwożną
w orszaku s w y m wstręt i samobójstwo. T a k jednak sztywnością takiego, który boi się każdej chwili po­
ma rzetelność nasza przeciwwagę, która pomaga nam ślizgnąć i spaść, lecz także ponad nią bujać i igrać !
do wyminięcia takich k o n s e k w e n c y i : sztukę, jako Jakże moglibyśmy, mając to na celu, obyć się bez
d o b r ą wolę względem złudy. Nie zawsze wzbra­ sztuki, bez błazna? — A dopóki jeszcze w s t y d z i ­
niamy swemu oku zaokrąglać i do końca dosnuwać: c i e s i ę siebie samych, nie należycie d o n a s !
i wtedy nie jest to już wieczna niedoskonałość, którą
przenosimy przez rzekę stawania się, — wtedy zdaje
się nam, że niesiemy b o g i n i ę i jesteśmy dumni
i dziecięcy w tej posłudze. Jako estetyczne zjawisko
jest nam istnienie zawsze jeszcze z n o ś n e m , i sztuka
dała nam oko i rękę a przedewszystkiem czyste su-
IO*
KSIĘGA TRZECIA.
108.

N o w e w a l k i . — P o śmierci Buddy pokazy­


wano jeszcze przez stulecie cień jego w jaskini —
olbrzymi, straszliwy cień. B ó g u m a r ł : lecz taki jest
już rodzaj ludzki, iż będą może jeszcze przez stulecia
istniały jaskinie, w których będą pokazywali cień
jego. — A my — my musimy jeszcze cień jego zwy­
ciężać !

109.

S t r z e ż m y s i ę ! — Strzeżmy się myśli, ż e


świat jest ż y w ą istotą. W jakim kierunku miałby się
rozrastać ? Czemby się zaś ż y w i ł ? Jakżeby rósł i roz­
mnażał się ? W i e m y przecie prawie, czem są twory
organiczne: i mielibyśmy to coś niewymownie wtór­
nego, późnego, rzadkiego, przypadkowego, co spo-
strzegamy tylko na skorupie ziemskiej, brać za
coś istotnego, p o w s z e c h n e g o , wiecznego, wzorem
tych, którzy wszechświat z w ą organizmem ? Wstręt
152 153

mnie przed tem bierze ! Wystrzegajmy się już nawet nie zna też żadnych praw. Strzeżmy się mówić, że
wiary, że wszechświat jest maszyną; nie jest on z pew­ istnieją prawa w przyrodzie. Są tylko konieczności:
nością zbudowany w jednym tylko celu, wyrządzamy niema ani tego, kto rozkazuje, ani tego, kto słucha,
mu tem słowem »maszyna« zbyt wielki zaszczyt. ani tego, kto wykracza. Jeśli wiecie, że niema wcale
Strzeżmy się przypuszczać wogóle i wszędzie coś tak celów, to wiecie też, że niema żadnego przypadku :
foremnego, jak kołowe ruchy, sąsiadujących z nami bo tylko w świecie celów ma sens słowo »przypa-
gwiazd; już spojrzenie na drogę mleczną budzi po­ dek«. Wystrzegajmy się też mówić, że śmierć jest
dejrzenie, c z y niema tam ruchów o wiele dzikszych przeciwna życiu. Co żyje, jest tylko rodzajem tego,
i sprzeczniejszych, zarazem c z y niema gwiazd o wiecz­ co martwe i to rodzajem bardzo rzadkim. — Strzeżmy
nych prostolinijnych kolejach spadania i tym podob­ się myśli, że świat stwarza wiecznie coś nowego.
nych. Ł a d gwiezdny, w którym żyjemy, jest wyjąt- Niema w c a l e wiecznotrwałych substancyi: materya
kiem; ten ład i wcale duży przeciąg czasu, przezeń jest właśnie takim samym błędem jak bóg Eleatów.
umożliwiony, umożliwiły znowu wyjątek z wyjątku : L e c z kiedyż dojdziemy do końca z swoją ostrożnością
wykształcenie życia organicznego. Ogólny charakter i przezornością ? K i e d y ż przestaną nas już ociemniać
świata jest przeciwnie chaosem po wszystkie wieki, te wszystkie cienie boga ? K i e d y ż odbóstwimy zupeł­
nie w znaczeniu zbywającej konieczności, lecz zby­ nie przyrodę ! Kiedyż będziemy mogli zacząć u n a-
wającego ładu, rozczłonkowania, formy, piękności, t u r a l n i a ć siebie ludzi wraz z czystą nowo odkrytą,
mądrości i jak tam jeszcze z w ą się wszystkie nasze na nowo w y z w o l o n ą naturą !
estetyczne człowieczości. Sądząc ze stanowiska na­
szego rozumu, to nieudane rzuty są nieomal powszech-
nem prawidłem, wyjątki nie są tajnym celem, a cała
zabawka powtarza wiecznie s w ą zwrotkę, której za
110.
nic melodyą nazwać nie można, a ostatecznie
i słowo »nieudany rzut« jest już uczłowieczeniem, P o c h o d z e n i e p o z n a n i a . — Intelekt nie wy­
które zawiera w sobie naganę. L e c z jakże możemy twarzał przez długie okresy czasu nic, oprócz błę­
ganić lub chwalić wszechświat. Strzeżmy się poma­ dów; niektóre z tych okazały się pożytecznemi i sprzy-
wiać go o bezlitosność, lub nierozum, lub o ich prze­ jającemi zachowaniu rodzaju; kto się na nie natknął
ciwieństwa : nie jest on ani doskonały, ani piękny, lub je odziedziczył, toczył swój bój za siebie i s w y c h
ani szlachetny i nie chce nic o tem wszystkiem wie­ następców z większem szczęściem. Takie błędne wie­
dzieć, nie dąży w c a l e do naśladowania c z ł o w i e k a ! rzenia, które dziedzicznie przechodziły coraz dalej
Nie dotyka go w c a l e żaden z naszych estetycznych i wreszcie stały się prawie zasadniczą treścią ro­
i moralnych sądów ! Nie ma on też żadnego popędu dzaju ludzkiego, to te na p r z y k ł a d : że są rzeczy trwałe,
samozachowawczego, ani żadnych wogóle popędów; że są rzeczy równe, że są rzeczy, materye, ciała, że
154 155

rzecz jakaś jest tem, czem się wydaje, że w o l a na­ działalność, aktywność; zasłaniali sobie oczy na to,
sza jest wolna, że co dla mnie jest dobrem, jest też że i oni w sprzeciwianiu się wartościom, będącym
dobrem w sobie i dla siebie. Bardzo późno dopiero w obiegu, lub w pożądaniu spokoju lub w y ł ą c z n e g o
wystąpili przeczyciele i wątpiciele, co do takich zdań — posiadania lub władztwa doszli do swoich twierdzeń.
bardzo późno dopiero wystąpiła prawda, jako najza- W y ż s z y rozwój rzetelności i sceptycyzmu uczynił
wodniejsza forma poznania. Z d a w a ł o się, że niemoż­ wkońcu i tych ludzi niemożliwymi, a życie ich i sądy
liwa będzie z nią żyć, organizm nasz urządzony był okazały się także zależne od prastarych popędów
dla jej przeciwieństwa; wszystkie jego w y ż s z e funk- i błędów zasadniczych wszelkiego, czuciem obdarzo­
cye, spostrzeżenia zmysłów i wszelki rodzaj odczu- nego, istnienia. — O w a w y ż s z a rzetelność i scepty­
wania wogóle, pracowały owemi prastaremi, wcielo- c y z m powstawały tam, gdzie dwa sprzeczne twier­
nemi błędami zasadniczemi. Co więcej : zdania owe dzenia o k a z y w a ł y się zarówno p r z y d a t n e do ży­
stały się nawet w zakresie poznania normami, któ- cia, ponieważ oba były zgodne z zasadniczymi błę­
remi mierzono »prawdziwość« i »nieprawdziwość«, — dami i ponieważ można się było spierać o w y ż s z y
aż w najodleglejsze dziedziny czystej logiki. W i ę c : lub niższy stopień p o ż y t k u dla życia; zarówno
siła poznania nie leży w jego stopniu prawdy, lecz tam, gdzie nowe twierdzenia o k a z y w a ł y się życiu
w jego starości i w jego wcieloności, jego charakte­ wprawdzie nie pożytecznemi, lecz przynajmniej też
rze warunku życia. Kiedy zdawało się, że życie i po­ nie szkodliwemi, jako objawy intelektualnego popędu
znanie sobie przeczą, nigdy nie walczono poważnie : do g r y i niewinnemi a szczęśliwemi, jak wszystkie
przeczenie i wątpienie uchodziły wtedy za szaleństwo. gry. Stopniowo napełniał się mózg ludzki takiemi są­
Owi wyjątkowi myśliciele, jak np. Eleaci, którzy mimo dami i przekonaniami, w kłębie tym powstał ferment,
to, iż w y k a z y w a l i i podtrzymywali sprzeczności błę­ walka i pożądanie mocy. Nie tylko pożytek i rozkosz,
dów naturalnych, wierzyli, iż możliwe jest też p r z e- lecz wszelki rodzaj popędów uczestniczył w tej w a l c e
ż y w a ć to przeciwieństwo : wynaleźli mędrca, jako o »prawdy«; intelektualna w a l k a podniesiona została
człowieka niezmiennego, bezosobistego i uniwersal- do znaczenia zajęcia, nabrała uroku, stała się powo­
nego patrzenia, jako jedno i wszystko zarazem, z so­ łaniem, obowiązkiem, godnością — : poznanie i dąże­
bie w ł a ś c i w ą zdolnością do owego odwróconego po­ nie do prawdziwości stanęło ostatecznie jako potrzeba
znania; wierzyli, że ich poznanie jest zarazem za­ w rzędzie innych potrzeb. Odtąd już nie tylko wiara
sadą ż y c i a . By jednak wszystko to twierdzić mogli, i przekonanie, lecz także doświadczenie, przeczenie,
musieli też ł u d z i ć s i ę co do swego własnego stanu: nieufność, sprzeciw stały się m o c ą , wszystkie złe
musieli zmyślać sobie bezosobistość i trwałość bez instynkty zostały podporządkowane poznaniu i od­
zmiany, zaniepoznawać istotę poznającego, zaprzeczać dane do niego na służbę i okryły się blaskiem tego,
potęgi popędów w poznaniu i pojmować wogóle ro­ co pozwolone, czczone, pożyteczne a ostatecznie obda­
zum, jako zupełnie wolną zrodzoną z samej siebie rzone zostały spojrzeniem i niewinnością d o b r e g o .
156 157

Poznanie więc stało się częścią samego ż y c i a i jako skłonność do uważania podobnego za równe, skłon­
życie ciągle wzrastającą mocą; aż ostatecznie owo ność nielogiczna — bo niema nic równego w sobie —
poznanie i owe prastare zasadnicze błędy zderzyły stworzyła dopiero wszystkie podwaliny logiki. T a k
się z sobą, jedno i drugie jako życie, jedno i drugie samo, aby powstało pojęcie substancyi, w logice nie­
jako moc, jedno i drugie w jednym i tym samym zbędne, choć w najściślejszem znaczeniu nie odpo­
człowieku. Myśliciel: oto teraz istota, w której popęd wiada mu nic rzeczywistego, — trzeba było przez
do prawdy i owe błędy, sprzyjające zachowaniu ży­ długi czas nie widzieć i nie odczuwać zmienności
cia, toczą swój pierwszy bój, skoro i popęd do prawdy w r z e c z a c h ; nie widzące dokładnie istoty miały prze­
o k a z a ł się sprzyjającą zachowaniu ż y c i a mocą. w a g ę nad temi, które wszystko widziały »w toku«.
W porównaniu z ważnością tej walki reszta jest obo­ Sama już ostrożność przy wnioskowaniu, jeżeli jest
j ę t n a : postawiono tu ostatecznie pytanie co do wa­ w wysokim stopniu, wszelka skłonność do scepty­
runku ż y c i a i tu po raz pierwszy usiłuje się doświad­ cyzmu jest już wielce niebezpieczna w życiu. Nie
czeniem na pytanie to odpowiedzieć. Jak dalece prawda byłyby się utrzymały żadne ż y w e istoty, gdyby nie
daje się wcielać ? — oto pytanie, na tem polega do­ była się tak nadzwyczajnie i silnie rozkrzewiła o w a
świadczenie. przeciwna skłonność, by raczej potwierdzać, niż sądu
zaniechać, raczej błądzić i zmyślać, niż w y c z e k i w a ć ,
raczej zgadzać się, niż zaprzeczać, raczej sądzić, niż
być sprawiedliwym. Przebieg logicznych myśli i wnios­
ków w naszym teraźniejszym mózgu odpowiada pro­
III.
cesowi i w a l c e popędów, które w sobie pojedynczo
wzięte są bardzo nielogiczne i niesprawiedliwe; do­
P o c h o d z e n i e l o g i c z n o ś c i . — Jak w gło­
wiadujemy się z a z w y c z a j tylko o wyniku w a l k i : tak
wie ludzkiej powstała logik a ? Zapewne z nielogiki,
szybko i tak skrycie działa w nas teraz ów prastary
której królestwo musiało być pierwotnie olbrzymie.
mechanizm.
L e c z niezliczenie wiele istot, które inaczej wniosko­
wały, niż my wnioskujemy, zginęło : z a w s z e jeszcze
mogłaby istnieć prawdziwsza p r a w d a ! Kto na przy­
kład nie dość często w y n a j d y w a ć umiał to, co »równe«,
w stosunku do pożywienia lub w stosunku do wro­ 112.
gich mu zwierząt, kto więc zbyt powolnie podsumo­
w y w a ł , był zbyt w podsumowywaniu ostrożny, miał P r z y c z y n a i s k u t e k . — Z w i e m y t o »wy­
mniej szans utrzymania się przy życiu, niż ten, który tłumaczeniem«; lecz »opisem« jest to, co nas odróż­
wobec wszystkiego, co było do siebie podobne, natych­ nia od dawniejszych stopni poznania i wiedzy. Opi­
miast wpadał na myśl tożsamości. L e c z przeważająca sujemy lepiej — nie tłumaczymy więcej niż nasi po-
158 159

przednicy. Odkryliśmy różnorodną kolejność tam, gdzie zarzuciłby pojęcie p r z y c z y n y i skutku i zaprzeczył
człowiek naiwny i badacz dawniejszych kultur wi­ istnienia wszelkiej warunkowości.
dział tylko dwie rzeczy, »przyczynę« i »skutek«, jak
mówiono; udoskonaliliśmy obraz stawania się, lecz
nie wydostaliśmy się ponad obraz, poza obraz. Sze­
reg »przyczyn«, który mamy przed oczyma, jest zu- 113.
pełniejszy; wnioskujemy: to i to musi wpierw po­
Z n a u k i o t r u c i z n a c h . — T a k wiele składa
przedzić, by owo nastąpiło — lecz nie p o j ę l i ś m y
się na to, by powstać mogło naukowe m y ś l e n i e :
nic przez to. Jakość, na przykład w każdym prze­
a wszystkie te potrzebne r z e c z y potrzeba było od-
biegu chemicznym, wydaje się potem jak i przedtem
dzielnie wynajdywać, ć w i c z y ć , pielęgnować! Poszcze­
»cudem«, tak samo ciągły ruch; nikt nie wytłuma­
gólnie jednak miały one bardzo często zgoła inny
c z y ł pchnięcia. Skądżebyśmy zaś mogli tłumaczyć !
skutek niż teraz, gdy w obrębie naukowego myślenia
Operujemy samemi tylko rzeczami, których niema,
ograniczają się wzajemnie i trzymają w k a r n o ś c i : —
liniami, płaszczyznami, ciałami, atomami, podzielnemi
działały jako trucizny, na przykład popęd wątpiący,
czasami, podzielnemi płaszczyznami —, jakże też ma
popęd zaprzeczający, popęd wyczekujący, popęd gro­
być choćby możliwem wytłumaczenie, jeśli z wszyst­
madzący, popęd rozkładczy. Złożono wiele ludzkich
kiego pierw o b r a z czynimy, swój obraz. To dosyć,
hekatomb w ofierze, zanim popędy te n a u c z y ł y się
że zapatrujemy się na wiedzę, jako na najmożliwiej
pojmować swoją sąsiedzkość i czuć się wzajem funk-
wierne uprzystępnianie człowiekowi rzeczy, u c z y m y
cyami jednej organizującej mocy w jednym czło­
się coraz dokładniej opisywać siebie samych, opisując
wieku ! Jakże dalecy jesteśmy my jeszcze od tego,
rzeczy i ich kolejność. P r z y c z y n a i skutek: taka dwo­
żeby do naukowego myślenia dołączyły się jeszcze
jakość nie istnieje prawdopodobnie — w rzeczywistości
i siły artystyczne i mądrość praktyczna życia, by
mamy przed sobą pewne continuum, z którego wyo-
w y t w o r z y ł się w y ż s z y organiczny system, w stosunku
sabniamy kilka odłamków; tak jak ruch spostrzegamy
do którego uczony, lekarz, artysta i prawodawca, tacy
zawsze tylko jako wyosobnione punkty, więc właści­
jakimi ich teraz znamy, musieliby w y d a w a ć się nędz­
wie nie widzimy, lecz o jego istnieniu wnioskujemy.
nymi zabytkami starożytności!
Nagłość, z jaką działania się odcinają, wprowadza
nas w błąd; jest to jednak tylko dla nas nagłość.
Istnieje w tej samej sekundzie nagłości nieskończona
moc przebiegów, uchodzących naszej uwagi. Intelekt,
114.
któryby widział przyczynę i skutek jako continuum,
nie w nasz sposób jako coś dowolnie rozdzielonego R o z l e g ł o ś ć m o r a l n o ś c i . — N o w y obraz,
i rozczłonkowanego, któryby widział tok zdarzenia — który widzimy, konstruujemy natychmiast z pomocą
16o
161

wszystkich starych doświadczeń, któreśmy poczynili,


dnostkę do roli funkcyi stada i do przypisywania sobie
w e d l e s t o p n i a swej rzetelności i sprawiedliwości.
wartości tylko jako funkcya. Ponieważ warunki utrzy­
Niema wcale innych wydarzeń życiowych, oprócz mo­
mania jakiejś gromady były bardzo różne od warun­
ralnych, nawet w dziedzinie spostrzeżeń z m y s ł o w y c h .
ków innej gromady, więc istniały bardzo różne mo­
ralności; a ze względu na przyszłe zasadnicze prze­
kształcenie stad i gromad, państw i społeczeństw
można prorokować, że będą jeszcze bardzo odmienne
115. istniały moralności. Moralność to instynkt stadny
w jednostce.
C z t e r y b ł ę d y . — Człowieka wychowały
własne b ł ę d y : widział on się najpierw z a w s z e tylko
niezupełnie, powtóre przypisywał sobie zawsze zmyś­
lone właściwości, po trzecie odczuwał stosunek swój
do zwierząt i natury wedle fałszywej hierarchii, po 117.
czwarte wynajdywał sobie coraz nowe tablice war­
S t a d n e w y r z u t y s u m i e n i a . — W naj­
tości i uważał je przez czas pewien jako wieczne
dłuższych i najodleglejszych okresach ludzkości istniał
i bezwarunkowe, tak że raz ten, to znów ów popęd
zgoła inny wyrzut sumienia, niż dzisiaj. D z i ś czuje
ludzki i stan w y s u w a ł się na pierwsze miejsce i wsku-
się człowiek odpowiedzialnym tylko za to, czego chce
tek tej oceny b y w a ł uszlachetniany. Jeśli się odliczy
i co czyni i w samym sobie pokłada s w ą d u m ę :
działanie tych czterech błędów, to odliczyło się też
w s z y s c y nasi nauczyciele prawa w y c h o d z ą z tego
humanitarność, ludzkość i »godność ludzką«.
samopoczucia i z tej uciechy, jak gdyby tu z dawien
dawna tryskało źródło prawa. L e c z poprzez najdłuż­
szy okres ludzkości nie było nic straszliwszego, niż
czuć się jednostką. B y ć samym, odczuwać osobniczo,
116. c z y też słuchać, c z y panować, stanowić indywiduum —
to nie było w ó w c z a s uciechą, lecz karą; skazywano
Instynkt stadny. Gdzie spotykamy mo­
»na indywidualność«. Wolność myśli uchodziła za
ralność, tam też znajdujemy ocenę i ustopniowanie
przykrość. Jak my odczuwamy prawo i karby po­
ludzkich popędów i czynów. Te oceny i stopniowania
rządku jako przymus i szkodę, tak odczuwano nie­
są zawsze w y r a z e m potrzeb gromady i s t a d a : to, co
g d y ś egoizm jako rzecz bolesną, jako w ł a ś c i w ą nie­
dla g r o m a d y przedewszystkiem pożyteczne — i na­
dolę. B y ć samym, samego siebie oceniać wedle włas­
dal i z kolei — , to jest też najwyższym miernikiem
nej miary i wagi — to sprzeciwiało się w ó w c z a s
wartości wszystkich jednostek. Moralność wdraża je-
smakowi. Skłonność do tego odczuwanoby jako sza-
DZIEŁA NIETZSCHEGO T. VI. 11
162
163

leństwo : bo samotności towarzyszyła różnego rodzaju


bieda, trwoga. »Wolna wola« była w ó w c z a s w naj- 119.
bliższem sąsiedztwie z nieczystem sumieniem: im
bezwolniej działano, im bardziej przemawiał z dzia­ N i e m a alltruizmu ! — Widzę u wielu ludzi
łania instynkt stadny a nie zmysł osobisty, tem czło­ nadmierną moc i rozkosz w chęci stania się funkcyą;
wiek w y d a w a ł się sobie moralniejszym. Wszystko, co tłoczą się tam i mają najczulszy w ę c h dla wszyst-
szkodę wyrządzało stadu, c z y jednostka chciała tego, kich o w y c h miejsc, gdzieby właśnie o n i funkcyą być
c z y nie chciała, sprawiało w ó w c z a s jednostce wy­ mogli. Należą tu kobiety, przemieniające się w funkcyę
rzuty sumienia — a nadto jeszcze jej sąsiadowi, na mężczyzny, która w nim była właśnie słabo rozwi-
wet całemu stadu ! — Pod tym względem zmieniliśmy nięta, i w ten sposób stające się jego sakiewką, jego
się najbardziej. polityką lub jego towarzyskością. Takie istoty utrzy­
mują się same najlepiej, jeśli przylgną do cudzego
organizmu: jeśli się im to nie uda, stają się gniewne,
rozdrażnione i pożerają same siebie.
118.

P r z y c h y l n o ś ć . — C z y t o cnotliwie, jeśli
jakaś komórka zmieni się w funkcyę silniejszej ko­ 120.
mórki ? Jest to mus. A c z y jest źle, jeśli silniejsza
przyswoi ją sobie ? Jest to mus również; jest to dla Z d r o w i e d u s z y . — Ulubiona lekarska for­
niej konieczne, ponieważ dąży do przeobfitego zastą­ muła moralna (której twórcą jest Ariston z Chios):
pienia sobie straty i chce się odrodzić. Stosownie do »Cnota jest zdrowiem duszy« — musiałaby, by być
tego należy rozróżniać w p r z y c h y l n o ś c i : popęd przy­ użyteczną, przynajmniej tak zostać zmienioną: »twoja
swajania i popęd ulegania, w miarę tego, c z y przy­ cnota jest zdrowiem twojej duszy«. Bo zdrowie samo
chylność odczuwa silniejszy c z y słabszy. Radość i po­ w sobie nie istnieje, a wszystkie usiłowania określe­
żądanie idą w parze u silniejszego, który chce coś nia rzeczy tego rodzaju chybiły żałośnie. Musiałoby
w s w ą funkcyę przekształcić: radość i chęć, by być się znać twój cel, twoje widnokręgi, twoje siły, twoje
pożądanym, u słabszego, któryby chciał stać się funk- podniety, twoje błędy a mianowicie ideały i rojenia
cyą. — Litość jest w istocie swej tem pierwszem, twojej duszy, by określić, co jedynie może oznaczać
miłem wzruszeniem popędu przyswajania, na widok zdrowie twego c i a ł a . Istnieją więc niezliczone zdro­
s ł a b s z e g o : przy czem z w a ż y ć jeszcze należy, że wia ciała; i im bardziej pozwala się podnosić g ł o w ę
»silny« i »słaby« są pojęciami względnemi. jednostce niepodlegającej porównaniu, im bardziej za­
rzucamy dogmat »0 równości ludzi«, tem prędzej musi
zniknąć dla naszych lekarzy pojęcie normalnego zdro-
II*
165
164
do o ś w i a t y : uczyło moralnego sceptycyzmu — w spo­
wia, obok normalnej dyety, normalnego przebiegu sób bardzo dojmujący i skuteczny, oskarżając, rozgo­
choroby. W ó w c z a s dopiero mogłoby być na czasie ryczając, lecz z nieznużoną cierpliwością i przemyśl
rozmyślać o zdrowiu i chorobie d u s z y a właściwą nością; niszczyło w każdym poszczególnym człowieku
każdemu cnotę zasadzać na jej zdrowiu, które oczy­ wiarę w własne »cnoty« ; pod jego w p ł y w e m znikli
wiście u jednego wyglądaćby mogło, jak przeciwień­ z ziemi owi wielcy cnotliwi, w jakich o p ł y w a ł a sta­
stwo zdrowia u drugiego. Ostatecznie ostałoby jeszcze rożytność, — owi popularni ludzie, którzy chadzali
wielkie pytanie, czybyśmy mogli o b y ć s i ę bez cho­ w wierze w swoją doskonałość z godnością bohatera
roby, nawet dla rozwoju s w y c h cnót a mianowicie walki byków. G d y dziś, w y c h o w a n i w tej chrześcijań­
czyby nasze pragnienie poznania i samopoznania nie skiej szkole sceptycyzmu, czytamy moralne księgi sta­
potrzebowało zarówno chorej duszy, jak zdrowej; sło­ rożytnych, na przykład Seneki lub Epikura, to czu­
wem, c z y sama nawet żądza zdrowia nie jest przesą­ jemy pewną żartobliwą w y ż s z o ś ć i jesteśmy pełni
dem, tchórzostwem i okruchem najprzemyślniejszego tajnych wniknięć i przeniknięć; mamy wrażenie jakby
barbarzyństwa i wstecznictwa. dziecko mówiło do starca lub jakaś młoda, piękna
rozegzaltowana osoba do La Rochefoucauld : wiemy
lepiej, co to cnota ! Ostatecznie jednak zastosowaliśmy
ten sam sceptycyzm także do wszystkich religijnych
stanów i przebiegów, jak grzech, skrucha, łaska, świę­
121.
tość i pozwoliliśmy robakowi toczyć tak skutecznie,
Ż y c i e nie j e s t żadnym a r g u m e n t e m . — że i przy czytaniu wszystkich książek chrześcijań­
Urządziliśmy sobie świat tak, żebyśmy w nim żyć skich mamy to samo uczucie subtelnej wyższości
mogli — ustanowiliśmy sobie ciała, linie, płaszczyzny, i zrozumienia: znamy też uczucia religijne lepiej !
przyc zyn y i skutki, ruch i spoczynek, kształt i treść: C z a s już znać je dobrze i dobrze opisywać, bo i wy­
bez tych artykułów wiary niktby z nas teraz nie zniósł z n a w c y starej wiary w y m i e r a j ą : — ocalmy ich od­
ż y c i a ! L e c z nie są one przez to jeszcze niczem do- bicie i ich typ, przynajmniej dla poznania !
wiedzionem! Ż y c i e nie jest żadnym argumentem; mię­
dzy warunkami życia mógłby się znajdować błąd !

123.

Poznanie jest c z e m ś w i ę c e j niż środ­


122.
k i e m . — Nawet b e z tej nowej namiętności — mam
Moralny sceptycyzm w chrześcijań­ na myśli namiętność poznawania — robiłaby wiedza
s t w i e . — I chrześcijaństwo wielce się przyczyniło
166 167

postępy: wiedza rosła dotychczas i stała się wielką ciwie chrześcijański sąd o w i e d z y ! — W starożytności
bez niej. Dobra wiara w wiedzę, sprzyjający jej prze­ uszczuplało jej godność i uznanie to, że nawet naj­
sąd, który opanował teraz nasze państwa (a ongiś gorliwsi jej uczniowie stawiali ponad nią dążenie do
nawet kościół), polega w gruncie rzeczy na tem, że cnoty i że mniemano, iż oddaje się poznaniu najwyż­
owa bezwarunkowa skłonność i napór tak rzadko szą pochwałę, jeśli się je czci jako ś r o d e k do
w niej się ujawniały i że wiedza uchodzi właśnie cnoty. Jest to nowością w dziejach, że wiedza chce
n i e za namiętność lecz za stan i »ethos«. Często na­ być czemś więcej niż środkiem.
wet wystarcza już amour - plaisir poznania (cieka­
wość), wystarcza amour - vanité, przywyknięcie do
niej, z ubocznym widokiem zaszczytu i chleba, wy­
starcza nawet dla wielu, że nie wiedzą, co począć
124.
mają z nadmiarem wolnego czasu, jeśli nie czytać,
zbierać, porządkować, postrzegać, dalej podawać; ich W i d n o k r ą g n i e s k o ń c z o n o ś c i . — Opuś­
»popęd naukowy« to nuda. Papież Leon Dziesiąty śpie­ ciliśmy ląd i wsiedliśmy na statek ! Zniszczyliśmy za
w a ł raz (w breve do Bervaldusa) pochwałę wiedzy : sobą most — co więcej, zniszczyliśmy za sobą ląd !
określa ją jako najpiękniejszą ozdobę i największą Nuże, statku ! Strzeż się ! W k r ą g ciebie leży ocean :
dumę naszego życia, jako szlachetne zajęcie w szczęś­ prawda, że nie zawsze r y c z y a czasem s p o c z y w a jak
ciu i nieszczęściu; »bez niej, powiada wkońcu, by­ jedwab i złoto i marzenie o dobroci. L e c z nadejdą
łoby wszelkie ludzkie przedsięwzięcie pozbawione sil­ godziny, kiedy poznasz, że jest nieskończony i że
nej podstawy — i z nią przecie jest ono jeszcze dość niema nic straszliwszego nad nieskończoność. O, jęku
zmienne i niepewne !« L e c z ten umiarkowanie scep­ biednego ptaka, który czuł się wolnym a teraz ude­
tyczny papież przemilcza, jak w s z y s c y inni kościelni rza o ściany tej klatki! Biada, jeśli opadnie cię tęsk­
chwalce wiedzy, ostatni, swój o niej sąd. Można do- nota za lądem, jak gdyby tam więcej było w o l ­
słuchać się w jego słowach, co jak na takiego mi­ n o ś c i — a niema już żadnego »lądu« !
łośnika sztuki jest dosyć dziwne, że stawia wiedzę
ponad sztuką; ostatecznie jednak jest to tylko grzecz­
ność, jeśli nie mówi tu o tem, co i on w y s o k o stawia
ponad wiedzą : o »objawionej prawdzie« i o »wiecz­
nej szczęśliwości duszy«, — czem jest mu w porów­ 125.
naniu z tem ozdoba, duma, zabawa i upewnienie ży­
C z ł o w i e k o s z a l a ł y . — C z y nie słyszeliście
cia ! »Wiedza jest czemś drugorzędnem, niczem osta-
o o w y m oszalałym człowieku, który w jasne przed­
tecznem, bezwarunkowem, nie jest zgoła przedmiotem
południe latarnię zaświecił, wybiegł na targ i w o ł a ł
namiętności « — sąd ten został w duszy Leona : właś-
bezustannie: »Szukam B o g a ! Szukam B o g a ! « — Po-
168 169

nieważ zgromadziło się tam właśnie wielu z tych, się urodzi, gwoli czynowi temu należeć będzie do
którzy nie wierzyli w Boga, więc wzbudził wielki historyi wyższej, niż wszelka dotąd była historya!« —
śmiech. Czyliż zginął? spytał jeden. C z y ż zabłąkał Tu zamilkł człowiek oszalały i znów spojrzał na swo­
się jak dziecko ? r z e k ł drugi. C z y się ukrywa ? Może ich s ł u c h a c z y : i oni milczeli, patrząc nań w zadziwie.
boi się nas ? C z y nie wsiadł na okręt ? Wywędro­ Wkońcu cisnął latarnię s w ą o ziemię, że trzasła w ka­
w a ł ? — tak krzyczeli i śmieli się w zgiełku. Oszalały w a ł y i zgasła. »Przyszedłem za wcześnie, rzekł potem,
człowiek w s k o c z y ł między nich i przeszywał ich spoj­ nie jestem jeszcze na czasie. To olbrzymie zdarzenie
rzeniami swemi. »Gdzie się B ó g podział? zawołał, jest jeszcze w drodze i wędruje — nie doszło jeszcze
powiem w a m ! Z a b i l i ś m y g o — w y i j a ! W s z y s c y do uszu ludzi, błyskawica i grzmot potrzebują czasu,
jesteśmy jego zabójcami! L e c z jakżeż to uczyniliśmy? światło gwiazd potrzebuje czasu, czyny, nawet skoro
Jakżeż zdołaliśmy wypić morze ? Kto dał nam gąbkę, już są dokonane, potrzebują czasu, żeby je widziano
by zetrzeć c a ł y widnokrąg? Cóż uczyniliśmy, odpętu- i słyszano. C z y n ten jest im zawsze jeszcze dalszy
jąc ziemię od jej słońca ? Dokąd zdąża teraz ? Dokąd niż g w i a z d y najdalsze — a p r z e c i e s a m i g o do­
my zdążamy ? P r e c z od wszystkich słońc ? Nie spa- k o n a l i ! « — Opowiadają też, że człowiek oszalały
damyż ustawicznie ? I w tył, i w bok, i w przód, we tego samego dnia jeszcze do różnych się wdzierał
wszystkich kierunkach ? Jestże jeszcze jakieś na dole kościołów i nucił tam swoje Requiem aeternam deo.
i w g ó r z e ? C z y ż nie błądzimy jakby w jakiejś nie­ W y p r o w a d z a n y i zapytywany, odpowiadał wciąż jedno:
skończonej nicości ? C z y ż nie owiewa nas pusty prze­ »Czemże są jeszcze te kościoły, jeśli nie są grobow­
stwór ? C z y nie pozimniało ? C z y nie nadchodzi ciągle cami i pomnikami boga ? «
noc i coraz więcej nocy ? Nie trzebaż zapalać latarni
w przedpołudnie? C z y nie słychać jeszcze zgiełku
grabarzy, którzy grzebią B o g a ? C z y nie czuć nic
jeszcze boskiego gnicia ? — i bogowie g n i j ą ! B ó g 126.
u m a r ł ! B ó g nie żyje ! Myśmy go zabili! Jakże się
M i s t y c z n e w y j a ś n i e n i a . — Mistyczne
pocieszymy, mordercy nad mordercami ? Najświętsze
wyjaśnienia uchodzą za głębokie; prawdą zaś jest, że
i najmożniejsze, co świat dotąd posiadał, krwią spły­
nie są nawet płytkie.
nęło pod naszemi nożami — kto zetrze z nas tę
krew ? Jakaż woda obmyćby nas mogła ? Jakież uro­
czystości pokutne, jakież igrzyska święte będziem mu­
sieli wynaleźć ? Nie jestże wielkość tego czynu za
127.
wielka dla nas? C z y ż nie musimy sami stać się bo­
gami, by tylko zdawać się jego godnymi? Nie było O d d z i a ł y w a n i e n a j d a w n i e j s z e j reli­
nigdy większego czynu — i ktokolwiek tylko po nas g i j n o ś c i . — K a ż d y bezmyślny sądzi, że wola jest
170 171

siłą jedynie działającą; chcieć, to coś niezłożonego, czasach ludzkości b y ł y te i owe twierdzenia iden-
poprostu danego, niepochodnego, zrozumiałego w so­ tyczne, pierwsze nie b y ł y uogólnieniami drugich, lecz
bie. Jest on przekonany, że jeśli coś czyni, na przy­ drugie objaśnieniami pierwszych. — Schopenhauer
kład wymierza uderzenie, to on jest tem, co uderza z swoim postulatem, że wszystko co istnieje, jest tylko
i że uderzył, ponieważ c h c i a ł uderzyć. Nie widzi czemś posiadającem wolę, osadził na tronie prastarą
w tem żadnego problematu, lecz uczucie w o l i wy­ mitologię; zdaje się, że nigdy nie przedsiębrał roz­
starcza mu nietylko do przyjęcia p r z y c z y n y i skutku, bioru woli, ponieważ w i e r z y ł jak wszyscy, ż e
ale także do wiary, że ich stosunek r o z u m i e . Nie wszelkie chcenie jest czemś niezłożonem i bezpośred -
wie nic o mechanizmie wydarzenia i storakiej dro- niem: — gdy tymczasem chcenie jest tylko tak zręcz­
biazgowej pracy, która wpierw spełnioną być musi. nie zbudowanym mechanizmem, że uchodzi prawie
by dojść mogło do uderzenia, nie wie też o niezdol­ uwagi badającego oka. Przeciwstawiam mu te twier­
ności woli w sobie do wykonania najmniejszej choćby dzenia : po pierwsze — aby powstała wola, potrzebne
tylko części tej pracy. W o l a jest dla niego magicznie jest wyobrażenie rozkoszy i przykrości. Po d r u g i e :
działającą s i ł ą : wiara w wolę, jako w przyczynę ażeby silną podnietę odczuć jako rozkosz lub przy­
skutków, jest wiarą w magicznie działające siły. Otóż krość, jest to rzeczą i n t e r p r e t u j ą c e g o inte­
pierwotnie człowiek wierzył wszędzie, gdzie widział lektu, który oczywiście przeważnie jest przytem
jakieś wydarzenie, wierzył w działanie jakiejś woli czynny bez naszej świadomości; a jedna i ta sama
jako p r z y c z y n y i jakichś poza nią osobiście c h c ą c y c h podnieta może być interpretowana jako rozkosz lub
istot — pojęcie mechaniki było mu z g o ł a obce. przykrość. Po trzecie: tylko u istot intelektualnych
Ponieważ jednak przez niesłychanie długi czas czło­ istnieje rozkosz, przykrość i w o l a ; ogromna ilość or­
wiek wierzył tylko w osoby (a nie w materye, siły, ganizmów nie posiada nic podobnego.
rz ecz y i tak dalej), przeto wiara w p r z y c z y n ę i sku­
tek stała się dlań wiarą podstawową, którą posługuje
się wszędzie, gdzie się coś wydarza — i teraz jesz­ 128.
cze instynktownie, wskutek resztek atawizmu najstar­
szego pochodzenia. Twierdzenia »niema skutku bez W a r t o ś ć m o d l i t w y . — Modlitwa wynale­
przyczyny«, »każdy skutek jest znów przyczyną« wy­ ziona została dla tych ludzi, którzy właściwie nigdy
dają się uogólnieniami daleko ciaśniejszych twierdzeń nie mają myśli z siebie i którym podniesienie ducha
»gdzie jest działanie, tam była wola działania«, »dzia­ jest nieznane lub przebiega niepostrzeżone: cóż ci
łać można tylko na istoty chcące«, »nie doznaje się począć mają na miejscach świętych lub we wszyst­
nigdy żadnego działania bez jakiegoś skutku, lecz kich w a ż n y c h położeniach życiowych, w y m a g a j ą c y c h
wszystko czego się doznaje jest pobudzeniem woli« spokoju i pewnego rodzaju powagi ? By przynajmniej
(do czynu, obrony, zemsty, odwetu), — lecz w pra- nie p r z e s z k a d z a l i , zaleciła im mądrość wszyst-
172
173
kich zakonodawców, m a ł y c h jak wielkich, formuły
modlitewne jako długotrwałą mechaniczną pracę warg, »Bóg jeszcze mniej istnieć może bez niemądrych lu­
związaną z wysiłkiem pamięci i z jednakiem ustano- dzi« — o tem poczciwy Luter p r z e m i l c z a ł !
wionem ułożeniem rąk i nóg i — oczu ! Wtedy mogą
sobie, podobnie Tybetanom, przeżuwać po niezliczone
razy s w e »Om mane padnie hum« lub jak w Bena-
resie, imię boga R a m - R a m - Ram (i tak dalej z gra­ 130.
c j ą lub bez niej) na palcach p r z e l i c z a ć : lub czcić
Wisznę jego tysiącem — a Allaha jego dziewięćdzie­ Niebezpieczne postanowienie. —
sięciu dziewięciu n a z w a m i : lub mogą posługiwać się Chrześcijańskie postanowienie uważania świata za
modlitewnymi młynkami i różańcami — r z e c z g ł ó w n a szpetny i zły, uczyniło świat szpetnym i złym.
w tem, by tą pracą unieruchomić ich na czas pewien
i widok ich znośnym uczynić : taki rodzaj modlitwy
wynaleziony został w interesie pobożnych, którzy
sami w sobie znajdują myśli i podniesienie. I nawet 131.
ci mają swe godziny znużenia, kiedy kojąco w p ł y w a
na nich szereg czcigodnych słów i dźwięków i po­ Chrześcijaństwo i samobójstwo. —
bożna mechanika. L e c z przyjąwszy, że ci rzadcy lu­ Chrześcijaństwo uczyniło dźwignią swej mocy pragnie­
dzie — w każdej religii jest człowiek religijny wy­ nie samobójstwa, niesłychane za czasów s w e g o po­
jątkiem — umieją sobie pomódz : to owi ubodzy du­ wstania : zachowało tylko dwie formy samobójstwa,
chem nie umieją sobie pomódz a zabronić im modli­ przybrało je w najwyższą godność i najwyższe na­
tewnego mełcia z n a c z y odebrać im ich religię : jak dzieje i zakazało wszystkich innych w straszliwy spo­
to coraz bardziej wykazuje protestantyzm. Religia nie sób. L e c z męczeństwo i powolne uśmiercanie się asce­
w y m a g a właśnie od takich niczego więcej, tylko aby tów zostały dozwolone.
z a c h o w y w a l i w s p o k o j u oczy, ręce, nogi i or­
gany wszelkiego rodzaju: to ich na chwilę upiększa
i — bardziej upodabnia do ludzi.
132.

P r z e c i w c h r z e ś c i j a ń s t w u . — T e r a z wy­
129.
rokuje przeciw chrześcijaństwu nasz smak, nie nasze
W a r u n k i B o g a . — »Sam B ó g nie może ist­ rozumowania.
nieć bez mądrych ludzi« — rzekł Luter i słusznie; lecz
174 175

135.
133.
P o c h o d z e n i e g r z e c h u . — Grzech, jak się
Z a s a d a . — Nieunikniona hipoteza, na którą
go teraz odczuwa wszędzie, gdzie chrześcijaństwo
wpadać musi ludzkość wciąż na nowo, jest na dłuż­
włada lub władało n i e g d y ś : »grzech« jest uczuciem
szą metę jednak m o c n i e j s z a niż najwierniej wy­
żydowskiem i żydowskim wynalazkiem, i ze względu
znawana wiara w coś nieprawdziwego (podobnie wie­
na to tło wszelkiej chrześcijańskiej moralności dążyło
rze chrześcijańskiej.) Na dłuższą m e t ę : to znaczy tu
chrześcijaństwo w rzeczy samej do »zżydzenia« całego
na przeciąg stu tysięcy lat.
świata. Do jakiego stopnia udało mu się to w Euro-
pie, widać najlepiej z wysokiego stopnia obcości,
którą zawsze jeszcze odczuwamy względem greckiej
starożytności — świata, który nie znał uczucia grze­
134. chu — mimo dobrą wolę zbliżenia się do niej i przy-
swojenia jej swemu ciału, a tej nie brakowało całym
P e s y m i ś c i j a k o o f i a r y . — Gdzie w z m a g a pokoleniom i wielu znakomitym jednostkom. »Bóg jest
się głęboka niechęć do życia, tam w y c h o d z ą na jaw ci łaskaw, tylko jeśli ż a ł u j e s z « — dla Greka rzecz
skutki jakiegoś wielkiego błędu w dyecie, którym godna pośmiewiska i gorsząca: rzekłby »tak niech od­
przez długi czas grzeszył jakiś naród. Na przykład czuwają niewolnicy !« Poddano się Bogu wszechmoc­
rozpowszechnienie się buddyzmu ( n i e zaś jego po­ nemu a jednak m ś c i w e m u : moc jego jest tak wielka,
wstanie) było w wielkiej części zależne od nadmier­ że nie może wogóle żadnej ponieść szkody, prócz na
nego i prawie w y ł ą c z n e g o żywienia się Indów ryżem punkcie czci. K a ż d y grzech jest uchybieniem w sza­
i od uwarunkowanego niem ogólnego osłabienia. Może cunku, crimen laesae majestatis divinae i niczem wię­
patrzeć trzeba na nowoczesne europejskie niezado­ cej ! Skrucha, upodlenie, tarzanie się w prochu — to
wolenie z tego stanowiska, że poprzedzający nas pierwszy i ostatni warunek, od którego z a l e ż y jego
świat, całe średniowiecze, dzięki w p ł y w o m niemieckich ł a s k a : więc przywrócenie mu boskiej c z c i ! C z y grzech
skłonności na Europę, oddane było pijaństwu : śred­ zresztą wyrządzi szkodę, c z y zaszczepił głęboką ros­
niowiecze to znaczy zatrucie alkoholem Europy. — nącą niedolę, która człowieka po człowieku jak cho­
Niemiecka niechęć do życia jest w istocie swej nie­ roba chwyta i dławi, — o to nie troszczy się ten
domaganiem zimowem, wliczając działanie piwnicz­ ambitny oryentała w niebie: grzech jest wykrocze­
nego powietrza i czadu pieców w niemieckich miesz­ niem przeciw niemu, nie przeciw ludzkości! — komu
kaniach. udzielił swej łaski, temu udziela też beztroski o przy­
rodzone grzechu następstwa. B ó g i ludzkość są tu
176 177

siono się do w y ż y n y dworu i stąd patrząc widziano


tak rozdzieleni, tak na d w u przeciwległych umiesz­
wszystko pod sobą, wszystko pogardy godnem, wy­
czeni biegunach, że w gruncie r z e c z y przeciw ostat­
dostano się ponad wszelką drażliwość sumienia. Pię­
niej wogóle zgrzeszyć nie można, — każdy c z y n na­
trzono więc z umysłu wieżę królewskiej m o c y coraz
leży rozważać tylko z e względu n a n a d p r z y r o ­
w y ż e j w chmury i dokładano do niej ostatnie kamie­
d z o n e n a s t ę p s t w a , nie n a przyrodzone: tego
nie własnej mocy.
chce żydowskie uczucie, dla którego wszystko, co
przyrodzone, jest niegodne samo w sobie. G r e c y nato­
miast blizcy byli myśli, że i występek może godność
posiadać — nawet kradzież, na przykład u Prometeu­
sza, nawet rzeź bydła, jako objaw obłąkanej zawiści, 137.
przykładem A j a k s a : w potrzebie swej wmówienia
M ó w i ą c p r z e n o ś n i ą . — Ktoś jak Jezus
i wcielenia godności w występek, wynaleźli t r a g e -
Chrystus mógł istnieć tylko wśród krajobrazu żydow­
dyę sztukę i uciechę, która obcą pozostała naj­
skiego — mam na myśli krajobraz, ponad którym wi­
głębszej istocie Żyda, mimo całe jego poetyckie upo­
siała ustawicznie posępna i wzniosła chmura, burzą
sażenie i skłonność do wzniosłości.
gniewu Jehowy brzemienna. Tu jedynie odczuwano
rzadki n a g ł y przebłysk samotnego promienia słońca
wskroś szarego powszechnego i ciągłego dnia podob­
nego do nocy, jako cud »miłości«, jako promień nie-
136. zasłużonej »łaski«. Tu jedynie mógł Chrystus śnić
s w ą tęczę i s w ą drabinę niebieską, po której B ó g
N a r ó d w y b r a n y . — Żydzi, którzy uważali
zstępował do ludzi; wszędzie indziej zresztą jasna
się za naród wybrany wśród narodów, a to ponieważ
pogoda i słońce uchodziły nazbyt za prawidło i co­
są moralnym wśród narodów geniuszem (mocą tej
dzienność.
zdolności p o g a r d z a n i a człowiekiem w sobie, bar­
dziej niż jakikolwiek naród) - Żydzi rozkoszowali się
podobnie s w y m boskim monarchą i świętym, jak
szlachta francuska Ludwikiem Czternastym. Szlachta
ta pozwoliła zabrać sobie c a ł ą moc swoją i świetną 138.
wielmożność i stała się pogardy g o d n a : by tego nie
B ł ą d C h r y s t u s a . — Założyciel chrześcijań­
czuć, by módz o tem zapomnieć, potrzebowała kró­
stwa mniemał, że nic nie sprawia ludziom tak wiele
lewskiego blasku, królewskiej powagi i pełni mocy n i e -
p o r ó w n a n e j , do której dostęp stał tylko szlachcie cierpienia, jak ich g r z e c h y : — był to błąd, błąd tego,
otworem. Skoro zgodnie z tem pierwszeństwem wznie- który się czuł bez grzechu i któremu w tym wzglę-
OZIEŁA NIETZSCHEGO. T. VI. 12
178
179
dzie z b y w a ł o na doświadczeniu! Napełniła się więc
łożyciel chrześcijanizmu odczuwał na tym punkcie nie-
dusza jego owem przedziwnem fantastycznem miło­ dość subtelnie — jako Ż y d .
sierdziem dla niedoli, która n a w e t w j e g o narodzie,
w y n a l a z c y grzechu, rzadko wielką b y ł a niedolą ! —
L e c z chrześcijanie umieli mistrzowi s w e m u dorobić
słuszność i błąd jego w y ś w i ę c i ć na »prawdę«. 141.

Z b y t n a s p o s ó b w s c h o d n i . - Jakto? Bóg,
który ludzi kocha, p o d w a r u n k i e m , że w niego
wierzą, i który ciska straszne spojrzenia i groźby na
139. tego, który w tę miłość nie wierzy ! Jakto? Miłość
pod zastrzeżeniami, byłożby to uczucie wszechmoc­
B a r w a n a m i ę t n o ś c i . — Takie natury, jak nego B o g a ! Miłość, która nawet nie opanowała uczu­
apostoła Pawła, mają dla namiętności »złe spojrze­ cia czci i podrażnionej mściwości ? Jakże wschodnie to
nie«; poznają z nich tylko to, co brudne, oszpecające w s z y s t k o ! »Jeśli cię kocham, cóż cię to obchodzi ?« —
i co łamie serce, — więc idealne ich parcie dąży do to już wystarczająca krytyka całego chrześcijanizmu.
zniszczenia namiętności: w boskości w i d z ą zupełną,
wolną od tych rzeczy czystość. Z g o ł a inaczej niż Pa­
w e ł i Żydzi zwrócili G r e c y idealne swe parcie właś­
nie ku namiętnościom i kochali je, podnosili, pozła­ 142.
cali, ubóstwiali; widocznie czuli się w namiętności nie
tylko szczęśliwsi, lecz i czystsi i bardziej boscy niż K a d z i d ł o . — Budda m ó w i : »nie schlebiaj
kiedyińdziej. A chrześcijanie ? Chcieliż w tym wzglę­ swemu dobroczyńcy!« Powtórzcie to zdanie w chrześ­
dzie stać się Żydami ? C z y może stali się nimi ? cijańskim kościele: — oczyści natychmiast powietrze
z całej chrześcijańskości.

140. 143.

Z b y t po ż y d o w s k u . — Jeśli B ó g chciał stać się Największy pożytek wielobósta. —


przedmiotem miłości, to powinien był wpierw zrzec się B y jednostka stawiała sobie swój w ł a s n y ideał
sądzenia i sprawiedliwości: — sędzia, nawet sprawied­ i z niego w y s n u w a ł a swe ustawodawstwo, swoje ra­
liwy sędzia, nie jest w c a l e przedmiotem miłości. Za- dości i prawa — to uchodziło dotychczas za najpo­
tworniejsze z wszystkich ludzkich pobłądzeń i za bał-
12*
181
18o

wierzą w jedno zwierzę normalne i w ideał swego


wochwalstwo samo w sobie: w rzeczy samej ci nie­
gatunku i ostatecznie wszczepiły sobie w ciało i krew
liczni, którzy się na to ważyli, potrzebowali z a w s z e
obyczajność obyczaju. W wielobóstwie spoczywał wzór
apologii przed sobą samymi, a ta brzmiała z a z w y c z a j :
wolnomyślności i wielomyślności c z ł o w i e k a : moc stwa­
»nie j a ! nie j a ! tylko b ó g przeze mnie !« W cu­
rzania sobie nowych i w ł a s n y c h oczu i ciągle n o w y c h
downej sztuce i mocy stwarzania bogów — w wielo-
i jeszcze bardziej w ł a s n y c h : tak że wśród wszyst­
bóstwie — mógł się popęd ten w y ł a d o w y w a ć , w niej
kich zwierząt tylko dla człowieka nie istnieją żadne
się oczyszczał, udoskonalał, uszlachetniał: bo był to
w i e c z n e horyzonty i perspektywy.
pierwotnie popęd pospolity i niepozorny, pokrewny
uporowi, nieposłuszeństwu i zawiści. B y ć w r o g i m
temu popędowi dążenia do własnego i d e a ł u : było
niegdyś powszechmem prawem obyczajowem. Istniała
144.
tu tylko jedna n o r m a : »Człowiek« — a każdy naród
mniemał, że p o s i a d a tę jedną i ostateczną normę. W o j n y r e l i g i j n e . — Największym postępem
L e c z ponad i poza sobą wolno było widzieć m n o ­ tłumów była dotąd wojna religijna : bo dowodzi ona,
g o ś ć n o r m : jeden bóg nie był zaprzeczeniem i lże­ że tłum z a c z y n a z uszanowaniem traktować pojęcia.
niem drugiego boga ! Tu pozwalano sobie nasamprzód Wojny religijne powstają dopiero wtedy, gdy przez
na indywidua, tu czczono nasamprzód prawo indy- subtelniejsze sporności sekt wysubtelni się rozum po­
widualne. Wynalazek bogów, bohaterów i nadludzi wszechny : tak że nawet tłum staje się bystrzejszy
wszelkiego rodzaju, jak i współludzi i podludzi, kar­ i przywiązuje w a g ę do drobnostek, a nawet u w a ż a
łów, bogunek, centaurów, satyrów, demonów, dyabłów za możliwe, że »wieczna szczęśliwość duszy« zależy
był nieocenionem p r z y g o t o w a w c z e m ćwiczeniem do od drobnych różnic w pojęciach.
usprawiedliwienia samolubstwa i świetnej wielmoż-
ności jednostki: wolność, której użyczono jednemu
bogu przeciwko innym bogom, nadawano później so­
bie samemu przeciwko ustawom i obyczajom i sąsia- 145.
dom. Jednobóstwo natomiast, ta skostniała nauka
o jednym normalnym człowieku — więc wiara w je­ N i e b e z p i e c z e ń s t w o j a r o s z ó w . — Prze­
dnego normalnego boga, obok którego istnieją jeszcze ważne nadmierne spożywanie ryżu prowadzi do
tylko fałszywe kłamne bóstwa — b y ł a może najwięk- używania opium i narkotyków, tak samo jak prze­
szem niebezpieczeństwem dotychczasowej ludzkości; ważne nadmierne spożywanie ziemniaków prowadzi
tu groził jej ów przedwczesny zastój, do którego, do wódki —: prowadzi jednak, w w y ż s z e m oddziały­
o ile widzieć możemy, doszła już oddawna największa waniu, także do sposobów myślenia i czucia, działają­
liczba innych gatunków z w i e r z ę c y c h ; wszystkie one c y c h narkotycznie. W zgodzie z tem jest to, że głosi-
182 183

ciele narkotycznych sposobów myślenia i czucia, jak chrześcijaństwo, europejskie narkotyki. — A od czego
owi indyjscy nauczyciele, sławią właśnie dyetę i chcie­ giną najprędzej ? — Od europejskich narkotyków.
liby ją uczynić prawem obowiązującem tłum, który
jest czysto roślinożerny: c h c ą w ten sposób w y w o ł a ć
i pomnożyć potrzebę, którą o n i zadowolić są zdolni.
148.

G d z i e p o w s t a j ą r e f o r m a c y e . — W czasach
146.
wielkiego zepsucia kościoła był kościół w Niemczech
najmniej z e p s u t y : dlatego t u powstała reformacya,
N i e m i e c k i e n a d z i e j e. — Nie zapominajmy
jako znak, że nawet początki zepsucia odczuwa się
przecie, że n a z w y ludów są z a z w y c z a j obelgami. Ta­
jako nieznośne. Stosunkowo bowiem żaden naród nie
tarzy na przykład są według imienia swego »psami«:
był ni gd y bardziej chrześcijańskim, niż Niemcy w cza­
tak ochrzcili ich Chińczycy. Niemcy, die »Deutschen« :
sach Lutra : ich chrześcijańska kultura była w ł a ś -
oznacza pierwotnie pogan »Heiden«; tak nazywali
nie g o t o w a rozwinąć się jak przepyszny kwiat —
Goci po nawróceniu wielki tłum s w y c h niechrzczo-
brakło tylko jeszcze jednej nocy; lecz ta przyniosła
nych jednoplemieńców wedle wskazówki przekładu
burzę, która wszystkiemu położyła kres.
Septuaginty, gdzie poganie określeni są słowem, ozna-
czającem w greczyźnie »ludy« : patrz Ulfilasa. —
B y ł o b y zawsze jeszcze Niemcom możliwe uczynić
sobie z starego swego obelżywego miana następnie
miano zaszczytne, skoro stali się pierwszym n i e ­ 149.
c h r z e ś c i j a ń s k i m narodem Europy : Schopenhauer
p o c z y t y w a ł im za chlubę, że mają do tego zadatki. N i e p o w o d z e n i e r e f o r m a c y i . — O wyż­
W ten sposób doszłoby do kresu dzieło Lutra, który szej kulturze Greków nawet w bardzo dawnych cza­
ich u c z y ł być nierzymskimi i mówić : »Tu stoję j a ! sach ś w i a d c z y to, że kilkakrotne usiłowania założenia
Nie mogę inaczej !« n o w y c h greckich religii spełzły na niczem; świadczy
to, że już wcześnie istniała w Grecyi mnogość różno­
rodnych indywiduów, których różnorodne potrzeby
nie dały się załatwić jednym i jedynym przepisem
147. wiary i nadziei. Pitagoras i Platon, może i Empedo-
kles, a już o wiele wcześniej orficcy marzyciele, dą­
P y t a n i e i o d p o w i e d ź . — C o przejmują żyli do założenia n o w y c h religii; a obaj najpierw
nasamprzód od Europejczyków dzikie l u d y ? Wódkę, wymienieni posiadali tak szczere dusze i zdolności
184 185

religijnych prawodawców, że nie można się dość na­


150.
dziwić ich niepowodzeniu: doszli tylko do sekt. Ka­
żdym razem, gdzie nie udaje się reformacya całego Z k r y t y k i ś w i ę t y c h . — Aby mieć jakąś
narodu i tylko sekty g ł o w ę podnoszą, wolno wnios­ cnotę, trzebaż chcieć mieć ją w najbrutalniejszej jej
kować, że naród jest już w sobie bardzo różnorodny formie ? — jak to było chęcią i potrzebą chrześcijań­
i z a c z y n a się w y z w a l a ć z grubych instynktów stad­ skich świętych : którzy z n o s i l i życie tylko z tą
nych i obyczajności o b y c z a j u : pełen to znaczenia myślą, by na widok ich cnoty każdego opadała po­
stan przejściowy, który z w y k ł o się spotwarzać jako garda samego siebie. L e c z cnotę, która w ten działa
upadek obyczajów i zepsucie, g d y tymczasem zwia­ sposób, n a z y w a m brutalną.
stuje on dojrzewanie jaja i blizkie pęknięcie skorupy.
To, że reformacya Lutra udała się na północy, jest
oznaką, że północ pozostała poza południem Europy
i posiadała jeszcze bardzo jednorodne i jednobarwne
151.
potrzeby; i nie byłoby wogóle nastąpiło żadne schrześ-
cijanienie Europy, gdyby kultura starego południowego O ź r ó d l e r e l i g i i . — Metafizyczna potrzeba
świata nie była się stopniowo zbarbaryzowała przez nie jest źródłem religii, jak chce Schopenhauer, lecz
nadmierną domieszkę germańskiej barbarzyńskiej krwi jej późniejszą odroślą. Pod w ł a d z ą religijnych myśli
i nie utraciła swojej kulturalnej przewagi. Im po­ przyzwyczajono się do wyobrażenia »innego (tylnego,
wszechniej i bezwarunkowiej działać może jednostka górnego, dolnego) świata« a wobec zniszczenia reli­
lub myśl jednostki, tem jednorodniejszy i tem niższy gijnego obłędu czuje się niemiłą próżnię i brak —
musi być tłum, na który się działa : g d y tymczasem i oto wyrasta z tego uczucia znów »inny świat«, lecz
usiłowania przeciwne zdradzają przeciwne potrzeby teraz już metafizyczny tylko a nie religijny. L e c z to,
wewnętrzne, które też siebie zadowolić pragną i od­ co w praczasach do wytworzenia sobie innego świata
nieść zwycięstwo. Odwrotnie można przypuszczać wogóle prowadziło, n i e było popędem i potrzebą,
zawsze istnienie prawdziwej w y ż y n y kulturalnej, jeśli jeno błędem w wykładzie p e w n y c h przebiegów na­
potężne i żądne w ł a d z y natury osiągają tylko drobny turalnych, zakłopotaniem umysłu.
i sekciarski skutek: to samo stosuje się do sztuk
i różnych dziedzin poznania. Gdzie panowanie, tam
istnieją t ł u m y : gdzie tłumy, tam istnieje potrzeba nie­
wolnictwa. Gdzie istnieje niewolnictwo, tam jest nie­
152.
wiele tylko indywiduów, a te mają przeciw sobie in­
stynkty stadne i sumienie. N a j w i ę k s z a z m i a n a . — Oświetlenie i barwy
wszystkich rzecz y zmieniły s i ę ! Nie rozumiemy już

l
186 187

dokładnie, jak ludzie dawni odczuwali to, co najbliż­ tłem w istnienie i tak zacisnąłem, że tylko bóg jakiś
sze i najczęstsze — na przykład dzień i j a w ę : po­ rozwiązać go może — tak przecie żąda H o r a c y ! —,
nieważ starożytni wierzyli w sny, miało ż y c i e na ja­ ja sam obaliłem teraz w czwartym akcie wszystkich
wie inne światła. A tak samo całe życie z odblaskiem bogów — z moralności! C ó ż teraz stanie się z aktem
śmierci i jej znaczeniem: nasza »śmierć« jest zupeł­ piątym ! Skąd wziąć teraz tragiczne rozwiązanie ! —
nie inną śmiercią. Wszystkie wydarzenia przeżyte Mamże zacząć rozmyślać nad »rozwiązaniem ko-
lśniły inaczej, ponieważ błyszczał z nich B ó g ; wszyst­ micznem « ?
kie postanowienia i widoki dalekiej przyszłości rów­
nież : ponieważ posiadano wyrocznie i tajemne w s k a z y
i wierzono w przepowiednie. »Prawdę« odczuwano
inaczej, ponieważ obłąkany mógł ongiś uchodzić za 154.
narzędzie jej głosu — co nas przejmuje grozą lub
śmiechem. K a ż d a nieprawość działała inaczej na uczu­ R o z m a i t e n i e b e z p i e c z e ń s t w a życia.—
cie : bo obawiano się boskiej odpłaty, nie tylko zaś Nie wiecie wcale, co przeżywacie, biegniecie jak pi­
kary obywatelskiej i utraty czci. Czem była radość jani przez życie i spadacie co pewien czas z jakichś
w czasie, gdy wierzono w dyabła i kusiciela! Czem schodów. Lecz, dzięki waszemu upojeniu, nie łamie­
namiętność, g d y widziano czatujących w pobliżu de­ cie jednak przytem w a s z y c h członków : mięśnie wa­
monów ! Czem filozofia, kiedy wątpliwość odczuwano sze są zbyt mdłe, a g ł o w a w a s z a zbyt ciemna, żebyś­
jako najniebezpieczniejszego rodzaju grzech, a mia­ cie czuli, że kamienie tych schodów są tak twarde,
nowicie jako zbrodnię przeciw wiecznej miłości, jako jak to my inni c z u j e m y ! D l a nas jest życie większem
nieufność przeciw wszystkiemu, co było dobre, wy­ niebezpieczeństwem: jesteśmy ze szkła — biada, jeśli
sokie, czyste i ł a s k a w e ! — Ubarwiliśmy te rzeczy na się p o t r ą c i m y ! Wszystko zaś przepadło, jeśli upad­
nowo, i wciąż je malujemy — lecz cóż możemy my niemy !
dzisiejsi wobec b a r w p r z e p y c h u owej dawnej
mistrzyni! — mam na myśli dawną ludzkość.

155.

C z e g o n a m b r a k . — Kochamy w i e l k ą
153. przyrodę i odkryliśmy j ą : pochodzi to stąd, że w gło­
w a c h naszych braknie wielkich ludzi. Przeciwnie G r e c y :
H o m o poeta, — »Ja sam, który najwłasno- ich poczucie przyrody było inne niż nasze.
ręczniej wykonałem tę tragedyę nad tragedyami, o ile
jest gotowa; ja, który w ę z e ł moralności dopiero wplo-
188 189

156. często w y r z u t y sumienia: bo nieugiętość jest cnotą


innego okresu, jak rzetelność.
N a j b a r d z i e j w p ł y w o w y . — Ż e człowiek
jakiś opiera się całemu swemu czasowi, wstrzymuje
go u bramy i do odpowiedzialności pociąga, to m u s i
w y w i e r a ć w p ł y w ! C z y chce tego, to obojętne; rzecz 160.
w tem, że to m o ż e .
W o b c o w a n i u z c n o t a m i . — Można być
i przed cnotą bez godności i pochlebcą.

157.

Mentiri. — B a c z n o ś ć ! — on r o z m y ś l a : wnet 161.


będzie kłamstwo gotowe. To jest stopień kultury, na
którym stały całe narody. R o z w a ż m y więc, co Rzy­ D o m i ł o ś n i k ó w c z a s u . — Zbiegły ksiądz
mianie wyrażali słowem mentiri. i w y p u s z c z o n y skazaniec stroją ustawicznie m i n y :
chcą mieć minę bez przeszłości. — L e c z czyście wi­
dzieli już ludzi, którzy wiedzą, że przyszłość odzwier­
ciedla się w ich twarzy, a którzy są tak uprzejmi
względem was, miłośnicy »czasu«, że stroją minę bez
158.
przyszłości ?

N i e w y g o d n a w ł a ś c i w o ś ć . — Wszystkie
rz eczy znajdować głębokiemi — to niewygodna właś­
ciwość : sprawia ona, że wytęża się ustawicznie oczy
a wkońcu widzi się z a w s z e więcej, niż się ż y c z y ł o . 162.

E g o i z m . — Egoizm jest p e r s p e k t y w i c z -
n e m p r a w e m odczuwania, wedle którego to, co naj­
bliższe, wydaje się wielkiem i ciężkiem: g d y tymcza­
159. sem w miarę oddalania wszystkie rzeczy tracą na
wielkości i wadze.
K a ż d a c n o t a w s w o i m c z a s i e . — Kto
teraz jest nieugięty, temu rzetelność jego sprawia
190 191

166.
163.
Z a w s z e w swojem towarzystwie. —
P o w i e l k i e m z w y c i ę s t w i e . — Najlep- Wszystko, co jest mi pokrewne, w przyrodzie i histo-
szem w wielkiem zwycięstwie jest to, że odbiera ono ryi, przemawia do mnie, chwali mnie, popycha mnie
z w y c i ę z c y lęk przed klęską. »Czemużby też raz nie naprzód, pociesza mnie — : wszystkiego innego nie
przegrać ? — mówi s o b i e : jestem teraz dość na to słyszę lub zapominam wnet. Jesteśmy ciągle tylko
bogaty «. w swojem towarzystwie.

164. 167.

S z u k a j ą c y s p o k o j u . — Poznaję duchy szu­ M i z a n t r o p i a i m i ł o ś ć . — T y l k o wtedy


kające spokoju po wielu ciemnych przedmiotach, które mówi się o tem, że się ma ludzi do syta, gdy ich już
ustawiają wokół siebie: kto spać chce, zaciemnia swój strawić nie można a przecie ma się jeszcze pełny ich
pokój lub włazi w jaskinię. — W s k a z ó w k a dla tych, żołądek. Mizantropia jest skutkiem nazbyt łakomej mi­
którzy nie wiedzą, czego właściwie najbardziej szu­ łości ludzi i »ludożerstwa« — lecz któż też ci kazał
kają, a wiedziećby to c h c i e l i ! połykać ludzi, jak ostrygi, mój książę Hamlecie?

168.
165.
O c h o r y m . — »Źle z n i m ! « — Na czem mu
O s z c z ę ś c i u w y r z e k a j ą c y c h się. —
z b y w a ? — »Cierpi na żądzę, by być chwalonym, a nie
Kto sobie czegoś zasadniczo i na przeciąg długiego
znajduje dla niej pokarmu«. — Niepojęte ! c a ł y świat
czasu odmawia, ten spotkawszy to samo przypad­
czci go i nosi go nie tylko na rękach ale i na ustach! —
kiem na nowo, mniemać będzie, że je odkrył — a ja-
»Tak, lecz on słyszy fałszywie pochwałę. Jeśli go
kiegoż szczęścia każdy doznaje o d k r y w c a ! Bądźmy
chwali przyjaciel, brzmi mu to, jak gdyby ten sam
mędrsi niż węże, które za długo w tem samem leżą
siebie chwalił; chwali go nieprzyjaciel, brzmi mu to,
słońcu.
jak g d y b y ten chciał za to być chwalonym; chwali
go wreszcie ktoś z pozostałych — pozostaje wcale
192 193

nie wielu, tak jest sławny ! —, to obraża go to, że


nie chce się go mieć ani za przyjaciela, ani za nie­ 171.
przyjaciela; z w y k ł mówić : »Cóż mi zależy na kimś,
S ł a w a . — Jeśli wdzięczność wielu dla jednego
który może nawet wobec mnie odgrywać sprawied­
wyzbędzie się wszelkiego wstydu, w ó w c z a s powstaje
liwego !«
sława.

169. 172.

J a w n i w r o g o w i e . — Waleczność wobec P s o w a c z s m a k u . — A: » Psujesz smak !


w r o g a jest czemś dla siebie: mimo to można być tak mówią wszędzie«. B: »Niewątpliwie! Psuję ka­
zawsze jeszcze tchórzem i niezdecydowańcem bez żdemu smak dla jego partyi — tego mi żadna nie
głowy. T a k sądził Napoleon o »najwaleczniejszym w y b a c z y partya«.
człowieku«, którego znał, o Murat — z czego wynika,
że jawni wrogowie są niezbędni dla niektórych ludzi,
jeśli ci wznieść się mają do s w o j e j cnoty, swojej
męskości i pogody. 173.

B y ć g ł ę b o k i m i z d a w a ć się g ł ę b o ­
k i m . — Kto wie, że jest głębokim, stara się o jas­
ność. Kto chce tłumowi zdawać się głębokim, stara
170. się o ciemność. Bo tłum u w a ż a za głębokie wszystko,
czego dna zobaczyć nie może : jest tak trwożliwy i tak
Z t ł u m e m . — Biega on dotychczas za tłumem niechętnie wchodzi do wody.
i jest jego c h w a l c ą : lecz pewnego dnia stanie się
jego przeciwnikiem! Bo kroczy za tłumem w wierze,
że gnuśność jego dobrze na tem wyjdzie : nie prze­
konał się jeszcze, że tłum nie dość jest gnuśnym dla 174.
niego ! że prze ciągle n a p r z ó d ! że nie pozwala ni­
komu przystawać ! — A on tak chętnie p r z y s t a j e ! N a u b o c z u . — Parlamentaryzm, t o jest pu­
bliczne pozwolenie wyboru pomiędzy pięciu zasadni-
czemi mniemaniami, pochlebia tym licznym, którzyby
chętnie chcieli z d a w a ć s i ę samoistnymi i indywi-
DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. VI.
13
194 195

dualnymi i w a l c z y ć o swoje mniemania. Ostatecznie w y c h o w a w c z e g o : śmiechu w y ż s z y c h ludzi; ci nie


jednak obojętnem jest, c z y nakazuje się stadu jedno śmieją się w Niemczech.
mniemanie, c z y mu się na pięć mniemań pozwala, —
kto od tych pięciu publicznych mniemań zboczy i na
uboczu stanie, ma zawsze cale stado przeciw sobie.
178.

D l a m o r a l n e g o o ś w i e c e n i a . — Trzeba
Niemcom wybić z g ł o w y ich Mefistofelesa : i ich Fau­
175.
sta w dodatku. Są to d w a moralne przesądy wrogie
O w y m o w n o ś c i . — Kto posiadał dotąd naj­ wartości poznania.
bardziej przekonywającą w y m o w n o ś ć ? Bicie w bębny:
i dopóki królowie mają je w swej mocy, dopóty są
najlepszymi mówcami i podżegaczami ludu.
179.

M y ś l i . — Myśli są cieniami naszych uczuć —


176. zawsze ciemniejsze, pustsze, prostsze od nich.

W s p ó ł c z u c i e . — Ci biedni panujący ksią­


żęta ! Wszystkie ich prawa zmieniają się teraz nie­
spodzianie w roszczenia a wszystkie te roszczenia 180.
brzmią wnet jak uroszczenia ! I jeśli tylko mówią
»My« lub »mój naród«, to śmieje się już stara, złoś­ Dobre czasy w o l n y c h duchów. —
liwa Europa. Prawdziwie, naczelny mistrz ceremonii Wolne duchy pozwalają sobie na wolność także wobec
współczesnego świata robiłby niewiele z nimi cere­ wiedzy — a na razie pozwala się im także na nią —,
monii; możeby z a w y r o k o w a ł : »tes souverains rangent dopóty — dopóki kościół jeszcze stoi! O tyle mają
aux parvenus«. teraz swoje dobre czasy.

177. I8I.

W s p r a w i e » w y c h o w a n i a « . — W Niem­ Chodzenie śladem i poprzedzanie. —


czech brak wyższemu człowiekowi wielkiego środka A: »Z dwuch będzie zawsze jeden chodził! śladem,
13*
196 197

drugi będzie zawsze poprzedzał, dokądkolwiek los ich


powiedzie. A j e d n a k pierwszy stoi ponad tamtym, 185.
wedle cnoty swej i ducha s w e g o ! « — B: »A jednak?
U b o g i . — Jest dziś u b o g i m : lecz nie dlatego,
A jednak? To mówisz dla tamtych, nie dla mnie, nie
że mu wszystko wzięli, jeno dlatego, że wszystko precz
dla m n i e ! — Fit secundum regulam«.
rzucił — cóż mu po tem! P r z y w y k ł z n a j d y w a ć . —
To ubodzy źle rozumieją jego dobrowolne ubóstwo.

182.

W s a m o t n o ś c i . — Jeśli się żyje samotnie, to 186.


nie mówi się zbyt głośno, nie pisze się zbyt głośno,
N i e c z y s t e s u m i e n i e . — Wszystko, c o te­
bo człowiek boi się pustego pogłosu — krytyki nimfy
raz czyni jest prawe i zwyczajne — a jednak ma on
Echo. — A wszystkie głosy inaczej dzwonią w sa­
przytem nieczyste sumienie. Bo to, co nadzwyczajne,
motności.
jest jego zadaniem.

183.
187.
Muzyka najlepszej przyszłości. —
C o o b r a ż a w w y k ł a d z i e . — Artysta ten
Największym muzykiem byłby dla mnie ten, któryby
obraża mnie sposobem, w jaki w y k ł a d a swe p o m y s ł y :
znał tylko smutek najgłębszego szczęścia i nie znał
tak obszernie, tak wyraźnie i tak grubemi przekony­
żadnego smutku poza tem: takiego nie było dotychczas.
wania zręcznościami, jak gdyby do motłochu mówił.
Jesteśmy zawsze po pewnym czasie, użyczonym jego
sztuce, jak gdyby w »złem towarzystwie«.
184.

S p r a w i e d l i w o ś ć . — Lepiej dawać się okra­


dać, niż mieć wkoło siebie straszydła na ptaki — oto 188.
mój smak. I jest to w każdym razie rzeczą smaku —
i nic więcej ! P r a c a . — Jak blizką jest teraz nawet najbez-
czynniejszemu z nas praca i robotnik! Królewska
uprzejmość w słowie »wszyscy jesteśmy robotnikami!«
198 199

byłaby jeszcze za L u d w i k a Czternastego cynizmem Następuje u nich po sobie: życzenie i przywłaszcze­


i bezwstydem. nie (nie wiele sobie robią skrupułu co do wartości
drugiego), szybkie przywłaszczenie, radość z posiada­
nia i postępowanie na korzyść posiadanego.

189.

M y ś l i c i e l . — Jest myślicielem: to znaczy umie


193.
r z e c z y brać prościej niż są.
D o w c i p K a n t a . — Kant chciał w uderza­
ją cy »cały świat« sposób dowieść, że »cały świat« ma
słuszność : — był to tajemny dowcip tej duszy. Pisał
190.
przeciw uczonym na korzyść przesądu ludu, lecz dla
P r z e c i w c h w a l c o m . — A : »Chwalą nas uczonych a nie dla ludu.
tylko nasi r ó w n i ! « B: » T a k ! a kto cię chwali, mówi
c i : jesteś mi równy !«

194.

C z ł o w i e k »otwartego serca«. — Ów
191.
człowiek postępuje prawdopodobnie zawsze wedle uta­
P r z e c i w n i e j e d n e j o b r o n i e . — Najbar­ jonych z a s a d : bo nosi zawsze przystępne zasady na
dziej zdradzieckim sposobem szkodzenia jakiejś spra­ języku i nieomal w otwartej ręce.
wie jest bronić jej z umysłu błędnymi argumentami.

195.
192.
Ś m i e c h b i e r z e ! — Patrzcieno ! P a t r z c i e !
D o b r o d u s z n i . — Co odróżnia o w y c h dobro­ Biegnie p r e c z od ludzi — : ci jednak biegną za
dusznych, którym życzliwość promienieje z twarzy, nim, ponieważ on biegnie p r z e d nimi, — ależ bo są
od innych ludzi ? Jest im dobrze w obecności jakiejś też s t a d e m !
nowej osoby i są w niej wnet zakochani; sprzyjają
jej za to, ich pierwszym sądem j e s t : »podoba mi się«.
200 201

196. 201.
G r a n i c a n a s z e g o s ł u c h u . — S ł y s z y się P o c h w a ł a , — W pochwale jest zawsze pew­
tylko te pytania, na które jest się w mocy znaleźć
nego rodzaju z g i e ł k : nawet w pochwale, którą odda­
odpowiedź.
jemy samym sobie.

197.
202.
P r z e t o b a c z n o ś ć ! — Niczego nie udzielamy
tak chętnie drugim jak pieczęci tajemnicy — w r a z M a r n o t r a w c a . — Nie jest on jeszcze tak
z tem, co pod nią. ubogi, jak ów bogacz, który c a ł y swój skarb już raz
przeliczył, — marnotrawi ducha swego z nierozumem
marnotrawczyni przyrody.

198.

P r z y k r o ś ć d u m n e g o . — Dumnemu spra­
wiają przykrość nawet ci, którzy go naprzód posu­ 203.
w a j ą : z gniewem patrzy na konie swego wozu.
Hic niger est. — Z a z w y c z a j nie ma on żadnej
myśli — lecz czasami, jako wyjątek, przychodzą mu
złe myśli.
199.

S z c z o d r o ś ć . — Szczodrość jest u bogatych


często tylko rodzajem nieśmiałości.
204.

Ż e b r a k i d w o r n o ś ć . — »Nie jest się nie­


grzecznym, jeśli się stuka kamieniem do drzwi, u któ­
200.
r y c h brak dzwonka«, — tak myślą żebracy i potrze­
Ś m i e c h . — Śmiać się z n a c z y : cieszyć się bujący wszelkiego rodzaju; lecz nikt nie przyznaje
z cudzej szkody, lecz z czystem sumieniem. im słuszności.
202 203

205. 209.

P o t r z e b a . — Potrzeba uchodzi z a przyczynę P e w i e n rodzaj pytania o uzasadnie­


powstawania : w rzeczywistości jest ona często tylko n i a . — Istnieje sposób pytania nas o nasze uzasad­
skutkiem tego, co powstało. nienia, w o b e c którego zapominamy nie tylko o naszych
najlepszych uzasadnieniach, lecz także czujemy bu­
dzącą się w nas przekorę i odrazę do uzasadnień
wogóle : — bardzo ogłupiający sposób pytania i nie­
206.
lada fortel ludzi o tyrańskich skłonnościach.
P o d c z a s d e s z c z u . — D e s z c z pada i myślę
o biednych ludziach, którzy się teraz tłoczą do kupy,
z swemi licznemi troskami, nie w ć w i c z e n i do ich 210.
ukrywania, więc każdy gotów i pełen dobrej woli
zadawać ból drugiemu i sprawiać sobie nawet przy M i a r a p i l n o ś c i . — Nie należy chcieć
niepogodzie mizerny rodzaj przyjemności. — To, tylko p r z e w y ż s z y ć pilności swego ojca — to przyprawia
to jest ubóstwem ubogich ! o chorobę.

211.
207.
T a j n i w r o g o w i e . — Módz sobie tajnego
Z a z d r o ś n i k . — Oto zazdrośnik — nie należy utrzymywać w r o g a — to zbytek, na który moralność
mu ż y c z y ć dzieci; zazdrościłby im, ponieważ nie może nawet w y s o k o nastrojonych duchów nie b y w a zazwy­
stać się już dzieckiem. czaj dość bogatą.

208. 212.

W i e l k i m ą ż ! — Z tego, że ktoś jest »wiel- P o z o r y ł u d z ą . — U m y s ł jego m a złe ma­


kim mężem«, nie koniecznie jeszcze wynika, że jest niery, jest skwapliwy i jąka się z niecierpliwości:
mężem; może jest on tylko chłopcem, lub kameleonem w i ę c trudno przeczuć, w jakiej duszy o długim od­
wszystkich wieków życia, lub zaczarowaną samicą. dechu i szerokiej piersi jest u siebie.
204 205

213. 216.

D r o g a d o s z c z ę ś c i a . — Pewien mędrzec N i e b e z p i e c z e ń s t w o w g ł o s i e . — Mając


zapytał błazna, jaka jest droga do szczęścia. T e n od­ zbyt donośny głos w gardle, niepodobna prawie myś­
parł bez zwłoki, jak ktoś, którego pytają o drogę do leć o rzeczach subtelnych.
najbliższego m i a s t a : »Podziwiaj samego siebie i żyj
na u l i c y ! « »Stój, z a w o ł a ł mędrzec, w y m a g a s z za
wiele, w y s t a r c z y już podziwiać samego siebie!« Bła­
217.
zen o d p a r ł : »Lecz jakże można podziwiać się nieu­
stannie, nie pogardzając nieustannie ?« P r z y c z y n a i s k u t e k . — Przed skutkiem
wierzy się w inne przyczyny, jak po skutku.

214. 218.

W i a r a u s z c z ę ś l i w i a . — Cnota daje szczęś­ M o j a a n t y p a t y a . — Nie lubię ludzi, którzy,


cie i pewnego rodzaju błogość tylko tym, którzy mają by w y w i e r a ć działanie, muszą pękać podobnie bom­
silną wiarę w s w ą c n o t ę : — lecz nie o w y m subtel­ bom, i w których bliży jest się z a w s z e w niebezpie­
niejszym duszom, których cnota polega na głębokiej czeństwie postradania słuchu — lub jeszcze czegoś.
nieufności ku sobie i ku wszelkiej cnocie. Ostatecznie
więc i tutaj »wiara uszczęśliwia«! — a n i e , zważcie
dobrze, cnota.
219.

C e l k a r y . — »Celem kary jest poprawa tego,


k t ó r y k a r z e « , — oto ostatnia ucieczka obrońców kary.
215.

I d e a ł i m a t e r y a ł . — Masz tu dostojny przed


oczyma i d e a ł : lecz c z y i t y jesteś tak dostojnym ma- 220.
teryałem, by mógł powstać z ciebie taki obraz boski ? O f i a r a . — O ofierze i ofiarowaniu myślą zwie­
A bez tego — c z y ż nie jest cała robota twoja barba- rzęta ofiarne inaczej niż w i d z o w i e : lecz nie pozwalano
rzyńskiem rzeźbiarstwem ? Lżeniem swego ideału ? im oddawna dojść do słowa.
2o6 207

221. 225.

S z a c u n e k . — Ojcowie i synowie szanują się N a t u r a l n i . — »Zło w y w i e r a ł o zawsze wielkie


daleko więcej między sobą, niż matki i córki. wrażenie! a natura jest z ł ą ! Bądźmy więc naturalni« —
tak wnioskują tajemnie wielcy ścigacze wrażenia wśród
ludzkości, których się nazbyt często do wielkich zali­
czało ludzi.
222.

P o e t a i k ł a m c a . — Poeta widzi w kłamcy


swego mlecznego brata, któremu w y p i ł ukradkiem 226.
mleko; tak więc pozostał ów nędznym i nie doszedł
nawet do czystego sumienia. N i e u f n i i s t y l . — Mówimy najsilniejsze rze­
c z y po prostu, pod warunkiem, że są wokoło nas lu­
dzie, którzy wierzą w naszą s i ł ę : takie otoczenie
kształci »styl prosty«. Nieufni mówią emfatycznie,
223. nieufni czynią emfatycznymi.

W i k a r y a t z m y s ł ó w . — I oczy są do słucha­
nia, — rzekł pewien stary spowiednik, który ogłuchł;
a pośród ślepców jest ten królem, kto ma najdłuż­ 227.
sze uszy.
C h y b i o n y w n i o s e k , chybiony strzał.—
Nie może on owładnąć s o b ą : i z tego wnosi o w a ko­
bieta, że będzie łatwo nim owładnąć i zarzuca na
224. niego swe sieci; — biedaczka, wkrótce stanie się jego
niewolnicą.
K r y t y k a z w i e r z ą t . — L ę k a m się, ż e zwie­
rzęta uważają człowieka za istotę sobie równą, która
sposobem bardzo niebezpiecznym straciła z d r o w y ro­
zum zwierzęcy, — za zwierzę niespełna rozumu, za 228.
śmiejące się zwierzę, za płaczące zwierzę, za nie­
P r z e c i w p o ś r e d n i k o m . — Kto chce po­
szczęsne zwierzę.
średniczyć między dwoma odważnymi myślicielami,
piętnowany jest miernością: nie ma oczu po temu,
208 209

b y widzieć j e d n o k r o t n o ś ć ; widzenie podobieństw


i upodabnianie jest oznaką słabych oczu. 233.

N a j n i e b e z p i e c z n i e j s z y punkt widze­
n i a . — To, co teraz czynię lub czego poniecham, jest
d l a w s z y s t k i e g o , c o p r z y j d z i e tak ważne,
229.
jak największe wydarzenie p r z y s z ł o ś c i : z tej olbrzy­
P r z e k o r a i w i e r n o ś ć . — Z przekory trzyma miej perspektywy oddziaływania są wszystkie czyn­
się on jakiejś rzeczy, którą na wskroś przeziera, — ności jednakowo wielkie i małe.
n a z y w a to jednak »wiernością«.

234.
230.
P o c i e s z a j ą c a mowa muzykanta. —
B r a k u m i e j ę t n o ś c i m i l c z e n i a . — Cala
»Życie twe nie dzwoni ludziom w u s z y : dla nich ży­
jego istota nie p r z e m a w i a do przekonania — po­
jesz ż y c i e m niemem, a wszelka subtelność melodyi,
chodzi to stąd, że nie przemilczał nigdy żadnej do­
wszelki delikatniejszy pomysł kolejności i następstwa
broczynności, którą spełnił.
pozostaje dla nich skrytym. P r a w d a : nie przechodzisz
szeroką ulicą z muzyką pułkową — lecz przeto nie
mają ci dobrzy przecie żadnego prawa mówić, że spo­
231. sobowi twego życia z b y w a na muzyce. Kto ma uszy,
niech słucha«.
G r u n t o w n i . — Powolni w poznaniu mniemają,
że powolność w ł a ś c i w a jest poznaniu.

235.

232. D u c h i c h a r a k t e r . — Niejeden dosięga


szczytu dzięki charakterowi, lecz duch jego nie jest
Ś n i ć . — Albo nie śnić wcale albo zajmująco.
właśnie do tej w y ż y n y dostosowany — a niejeden
Trzeba się nauczyć tak samo czuwać : — w c a l e nie
odwrotnie.
lub zajmująco.

DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. VI.


14
210 211

że tego jednego b r a k ! — Szczęście jest daleko mniej


236.
zaraźliwą chorobą — skąd to pochodzi ?
B y t ł u m p o r u s z y ć . — C z y ż ten, kto chce
tłum poruszyć, nie musi być aktorem w z g l ę d e m sa­
mego siebie ? C z y ż nie musi samemu sobie wpierw
nadać groteskowej wyrazistości i całą s w ą osobę 240.
i sprawę p r z e d s t a w i a ć w tem pogrubieniu
N a d m o r z e m . — Nie zbudowałbym sobie
i uproszczeniu ?
domu (i potrzebne to jest nawet do mego szczęścia
żebym nie był właścicielem d o m u ! ) , gdybym jednak
musiał, tobym wbudował go, jak niejeden Rzymianin,
237. aż w morze — miałbym ja z tym pięknym potworem
niejedną tajemnicę wspólną.
U p r z e j m y . — »Jest on tak uprzejmy!« — Tak,
ma zawsze przy sobie placek dla Cerbera a jest tak
bojaźliwy, że każdego za Cerbera uważa, i ciebie
i mnie — to jest jego »uprzejmość«. 241.

D z i e ł o i a r t y s t a . — Artysta ten jest am­


bitny i nic w i ę c e j : wkońcu jest dzieło jego tylko
238. powiększającem szkłem, które ofiaruje każdemu, kto
ku niemu spogląda.
N i e z a w i s t n y . — Pozbawiony jest zawiści, lecz
niema w tem jego z a s ł u g i : ponieważ chce zdobyć
kraj, którego nikt jeszcze nie posiadł i nikt też nawet
nie widział. 242.

Suum cuique. — Aczkolwiek wielką jest moja


chciwość w i e d z y : to nie mogę wydobyć z rzeczy nic
239. innego nad to, co już do mnie należy, — posiadanie
innych ostaje w rzeczach. Jakże to możliwe, by czło­
B e z r a d o s n y . — Jedyny bezradosny człowiek wiek b y ł złodziejem i rabusiem!
wystarczy już, by całemu domostwu nadać trwałą
ponurość i posępne niebo; i tylko cudem dzieje się,
14*
212 213

243. 247.

P o c z ą t e k » d o b r a « i » z ł a « . — Coś lepszego N a w y k n i e n i e . — Wszelkie nawyknienie czyni


wynajdzie tylko ten, kto potrafi c z u ć : »to nie jest rękę naszą dowcipniejszą a dowcip nasz mniej rączym.
dobre «.

248.
244. K s i ą ż k i . — Cóż zależy na książce, która nas
nawet nie unosi precz od wszystkich książek.
M y ś l i i s ł o w a . — I swoich myśli nie można
zupełnie oddać w słowach.

249.

245. W e s t c h n i e n i e p o z n a j ą c e g o . — »Och, t y
chciwości m o j a ! — W duszy tej nie mieszka wcale
P o c h w a ł a w w y b o r z e . — Artysta wybiera bezosobistość — raczej pożądająca wszystkiego oso­
swoje t e m a t y : jest to jego sposób pochwały. bistość, któraby chciała przez wiele indywiduów pa­
trzeć jak przez s w o j e oczy i chwytać jakby s w e m i
rękoma, — nawracająca jeszcze nawet po zagarnienie
przeszłości osobistość, która niczego stracić nie chce,
246. coby do niej wogóle należeć mogło ! O ty płomieniu
mej c h c i w o ś c i ! och, módz się odrodzić w stu isto­
M a t e m a t y k a . — Chcemy dokładność i ścis­ tach !« — Kto nie zna westchnień tych z doświad­
łość matematyki wprowadzić we wszystkie umiejęt­ czenia, nie zna też namiętności poznającego.
ności, o ile to tylko jest gdzieś możliwe; nie żebyśmy
przypuszczali, że na tej drodze rzeczy poznamy, lecz
by przez to u s t a l i ć nasz ludzki do r z e c z y stosunek.
Matematyka jest tylko środkiem do powszechnej i osta­ 250.
tecznej znajomości ludzi.
W i n a . — Chociaż najbystrzejsi sędziowie cza­
rownic a nawet czarownice same przekonane były
214 215

o winie czarownictwa, mimo to wina nie istniała. T a k nie zauważyliśmy, żeśmy podróżowali. Właśnie dla­
ma się rzecz z wszelką winą. tego doszliśmy tak daleko, iż na każdem miejscu
mniemaliśmy, żeśmy w domu.

251.
254.
Z a n i e p o z n a n i c i e r p i ą c y . — Wspaniałe
P r z e c i w z a k ł o p o t a n i u . — Kto zawsze
natury cierpią inaczej niż to sobie wyobrażają ich
jest głęboko zajęty, jest hen ponad wszelkiem zakło­
czciciele : cierpią najsrożej z powodu nieszlachetnych,
potaniem.
małostkowych wzburzeń niejednej złej chwili, słowem
z powodu zwątpień w własną wspaniałość — nie zaś
z powodu ofiar i męczeństw, których od nich zadanie
ich żąda. Dopóki Prometeusz lituje się nad ludźmi
i ofiaruje się za nich, jest szczęśliwy i wielki w sobie; 255.
lecz g d y zazdrosnym się staje o Zeusa i o hołdy, które
N a ś l a d o w c y . — - A : »Jakto ? Nie chcesz
składają mu śmiertelni, — wtedy cierpi!
żadnych naśladowców?« B : »Nie chcę, b y mnie
w czemś naśladowano; chcę, by każdy chadzał śladem
swej własnej ułudy, tak samo, jak ja to c z y n i ę « .
A : »Więc ? « —
252.

R a c z e j b y ć w i n n y m . — »Raczej winnym
pozostać, niż płacić pieniądzem, który nie nasz obraz
256.
nosi!« — tego żąda nasza samowładcza udzielność.
N a s k ó r k o w o ś ć . — W s z y s c y ludzie głębocy
pokładają szczęśliwość s w ą w tem, by być raz po­
dobnymi do ryb latających i igrać na najwyższych
253. szczytach fal; jako najlepsze cenią w rzeczach to, że
posiadają one powierzchnię : s w ą naskórkowość —
Z a w s z e w d o m u . — Pewnego dnia osiągamy sit venia verbo.
swój c e l i wtedy z dumą z w r a c a m y u w a g ę na dłu­
gie podróże, któreśmy dlań odbyli. W rzeczywistości
216 217

jeszcze nazwanem być nie może, jakkolwiek leży przed


257.
oczami wszystkich. T a c y już zwyczajnie są ludzie,
Z d o ś w i a d c z e n i a . — Niejeden, nie wie, jak że dopiero miano czyni im jakąś rzecz wogóle wi­
jest bogatym, aż doświadczy, co za bogaci ludzie dzialną. — Oryginalni byli też przeważnie nadaw­
okradają go. cami mian.

258. 262.

P r z e c z y c i e l e p r z y p a d k u . — Żaden zwy­ Sub specie aeterni. — A: »Oddalasz się co­


cięzca nie wierzy w przypadek. raz szybciej od żyjących : wnet wykreślą cię z list
s w o i c h ! « — B: »Jest to jedyny sposób, by uczestni­
c z y ć w przywileju zmarłych«. — A: »W jakim przy­
wileju ?« — B: »Że już nie można umrzeć«.
259.

Z r a j u . — »Dobro i zło są przesądami Boga« —


rzekł wąż.
263.

B e z p r ó ż n o ś c i . — Jeśli kochamy, t o prag­


260. niemy, by braki nasze pozostały w ukryciu, — nie
z próżności, lecz aby nie cierpiała istota kochana.
T a b l i c z k a m n o ż e n i a . — Jeden nie m a nigdy Tak, kochający chciałby uchodzić za Boga, — i to
słuszności: lecz od dwuch z a c z y n a się prawda. — też nie z próżności.
Jeden nie może się dowieść : lecz dwuch nie można
już zbić.

264.
261.
C o c z y n i m y . — To, c o czynimy, nie jest nigdy
rozumiane, jeno chwalone lub ganione.
O r y g i n a l n o ś ć . — Co to jest oryginalność ?
Coś w i d z i e ć , co jeszcze żadnego nie ma miana,
218 219

265. 269.

W co w i e r z y s z ? — W t o : że w a g i wszyst­
N a j w i ę k s z y s c e p t y c y z m . — Czemże s ą
ostatecznie prawdy ludzkie ? — Są to n i e d a j ą c e kich r z e c z y na nowo trzeba oznaczyć.
s i ę z b i ć błędy ludzkie.

270.

266. Co mówi ci s u m i e n i e ? — » W i n i e n e ś stać


się tym, kim jesteś«.
G d z i e o k r u c i e ń s t w a p o t r z e b a . — Kto
jest wielki, jest okrutnym dla swoich cnót i w z g l ę d ó w
drugorzędnych.
271.

W czem leżą największe twe niebez­


p i e c z e ń s t w a ? — W litości.
267.

M a j ą c c e l w i e l k i . — Mając cel wielki, jest


się nawet ponad sprawiedliwością, nie tylko ponad
swymi czynami i sędziami swymi. 272.

C o k o c h a s z w i n n y c h ? — Swoje nadzieje.

268.
273.
C o c z y n i b o h a t e r a ? — Iść naprzeciw za­
razem najwyższemu swemu cierpieniu i najwyższej K o g o n a z y w a s z z ł y m ? — Tego, który chce
swej nadziei. z a w s z e zawstydzać.
220

274.

Co w y d a j e ci się n a j b a r d z i e j ludz­
ki e m ? — Oszczędzać komuś wstydu.

375.

C o jest p i e c z ę c i ą o s i ą g n i ę t e j wol­
n o ś c i ? — Przestać wstydzić się samego siebie. KSIĘGA CZWARTA.

SANCTUS JANUARIUS.

O ty, którego miecz płomienny


W k r y r o z b i ł mojej d u s z y lód,
Ż e m k n i e k u toni m ó r z b e z d e n n e j
W n a j w y ż s z y c h swych n a d z i e i c u d :
Jaśniejsza codzień, zdrowsza żwawiej,
Choć ją miłosny pęta mus,
W o l n a : — więc c u d a twoje s ł a w i ,
O sanctus J a n a r i u s !

G E N U A , styczeń 1882
276.

N a n o w y r o k . — Żyję jeszcze, myślę j e s z c z e :


muszę jeszcze żyć, bo muszę jeszcze myśleć. Sum,
ergo cogito: cogito, ergo sum. Dziś pozwala sobie k a ż d y
wypowiedzieć swe życzenia i najukochańsze myśli :
więc i ja chcę też powiedzieć, czego dziś sobie ży­
czyłem od siebie samego i jaka mi myśl tego roku
nasamprzód przez serce przebiegła, — jaka myśl ma
mi być podstawą, poręką i słodyczą całego dalszego
ż y c i a ! C h c ę u c z y ć się coraz więcej, to, co konieczne
w rzeczach, widzieć jako piękne — tak stanę się
jednym z tych, którzy rzeczy pięknemi czynią. Amor
fati: to niechaj odtąd będzie mą miłością! Nie chcę
prowadzić w c a l e wojny przeciw brzydocie. Nie chcę
oskarżać, nie chcę oskarżać nawet oskarżyciela. od-
w r a c a n i e o c z u niech będzie mojem jedynem
przeczeniem ! A na o g ó ł : chcę tylko jeszcze kiedyś
b y ć potwierdzicielem !
224 225

Nie powinniśmy też zbyt wysokiego mieć wyobraże­


227.
nia o tej palcowo biegłej mądrości swojej, g d y cza­
O s o b i s t a o p a t r z n o ś ć . — Istnieje pewien sem uderzy nas niespodzianką cudowna harmonia,
wysoki punkt ż y c i a : jeśliśmy go osiągnęli, to z całą powstająca przy grze na naszym instrumencie; har­
naszą wolnością, choćbyśmy najbardziej nawet odma­ monia brzmiąca zbyt pięknie, byśmy się w a ż y ć mogli
wiali pięknemu chaosowi istnienia pieczołowitego ro­ przypisać ją sobie samym. W istocie ktoś gra tu
zumu i dobroci, stajemy raz jeszcze wobec najwięk­ i ówdzie w r a z z nami — luby p r z y p a d e k : prowa­
szego niebezpieczeństwa duchowej niewoli i mamy dzi nam przy sposobności dłoń a najmędrsza opatrz­
najcięższą wytrzymać próbę. T e r a z bowiem zjawia się ność nie mogłaby piękniejszej wymyśleć muzyki nad
dopiero przed nami z natrętną siłą myśl o osobistej tę, która udaje się wtedy naszej niemądrej dłoni.
opatrzności i ma za sobą najlepszego rzecznika, na-
oczność, teraz, gdy widzimy jak na dłoni, że wszystko,
wszystko, c o nas spotyka, w y c h o d z i n a m n a
d o b r e . Ż y c i e każdego dnia i każdej godziny zdaje 278.
się nie pragnąć niczego, jak tylko zawsze na nowo
dowodzić tego pewnika: cokolwiek się zdarzy, pogoda M y ś l o ś m i e r c i . — Sprawia m i melancho­
c z y niepogoda, strata przyjaciela, choroba, potwarz, lijne szczęście ż y ć w pośrodku tego zamętu uliczek,
spóźnianie się listu, wywichnięcie nogi, spojrzenie rzu­ potrzeb, g ł o s ó w : ileż rozkoszy, niecierpliwości, pożą­
cone w głąb kramu kupieckiego, przeciwargument, dania, ileż tu spragnionego ż y c i a i upojenia ż y c i e m
otwarcie książki, sen, oszustwo : wszystko okazuje się wychodzi na j a w każdej c h w i l i ! A jednak będzie
natychmiast lub wkrótce potem jako rzecz, której wszystkim tym zgiełkującym, żyjącym, życia sprag­
»braknąć nie mogło«, — jest pełne głębokiego zna­ nionym wkrótce tak cicho ! Za każdym stoi jego cień,
czenia i pożytku właśnie d l a n a s ! C z y ż istnieje jego ciemny towarzysz d r o g i ! Jest to zawsze jakby
niebezpieczniejsze uwodzicielstwo niż wypowiedzenie ostatnia chwila przed odjazdem okrętu wychodź­
wiary bogom Epikura, o w y m beztroskim nieznajomym czego : ma się sobie wzajem więcej do powiedzenia,
i uwierzenie w jakieś zatroskane i małostkowe bóstwo, niż kiedykolwiek, godzina nagli, ocean i jego pustynne
które nawet każdy włosek na naszej głowie zna oso­ milczenie czekają niecierpliwie poza c a ł y m tym zgieł­
biście i nie czuje wstrętu do najmizerniejszej posługi? kiem — tak zachłanne, tak pewne swego ł u p u !
Otóż — sądzę pomimo wszystko ! że winniśmy zosta­ A wszyscy, w s z y s c y mniemają, że Dotąd było niczem
wić w pokoju bogów i usłużne geniusze również, lub byle czem, że blizka przyszłość jest wszystkiem :
i zadowolić się przekonaniem, że nasza własna teo­ i stąd ten pośpiech, ta wrzawa, to przegłuszanie się
retyczna i praktyczna zręczność w wykładaniu i po­ i ubieganie! K a ż d y chce w tej przyszłości być pierw­
rządkowaniu wydarzeń doszła teraz do swego szczytu. szym — a przecie śmierć i cisza śmiertelna jest je-
DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. VI. 15
226 227

dyną pewnością i jedyną tej przyszłości wspólnotą! drobne przestrzenie — wznieśmy się do tej m y ś l i !
Jak dziwnie, że ta jedyna pewność i wspólnota nie L e c z życie nasze jest krótkie a siła wzroku naszego
ma żadnego prawie w p ł y w u na tych ludzi i że n a j ­ słaba, byśmy czemś więcej być mogli, niż przyja­
d a l s i są oni od świadomości bractwa śmierci! Szczęś­ ciółmi w znaczeniu owej wzniosłej możliwości. — W i ę c
liwy jestem widząc, że ludzie zupełnie myśleć nie w i e r z m y w swoją przyjaźń gwiezdną, nawet gdy­
chcą o myśli o śmierci. Chętnie przyczyniłbym się do byśmy sobie wzajem być musieli nieprzyjaciółmi
tego, by im uczynić myśl o życiu po stokroć jeszcze ziemskimi.
godniejszą myślenia.

280.
279.
A r c h i t e k t u r a p o z n a j ą c y c h . — Potrzeba
P r z y j a ź ń g w i e z d n a . — Byliśmy przyja­ będzie kiedyś, i to prawdopodobnie wkrótce kiedyś,
ciółmi i staliśmy się sobie o b c y . L e c z to słuszna zrozumienia, czego przedewszystkiem brak naszym
i nie chcemy przed sobą tego ukrywać i zaciemniać, wielkim miastom : cichych i obszernych, w dal roz­
jak gdybyśmy się tego wstydzić mieli. Jesteśmy d w a postartych miejsc do rozmyślania, miejsc o wy­
okręty, z których każdy ma swój cel i s w ą drogę; soko sklepionych długich krużgankach na wypadek
możemy się skrzyżować i razem dzień święty świę­ niepogody lub zbytniego skwaru, dokąd nie przenika
cić, jak to uczyniliśmy — i wtedy s p o c z y w a ł y dzielne zgiełk w o z ó w i w y w o ł y w a c z y i gdzieby wytworniej-
okręty w jednej przystani i w jednem słońcu, iż mogło sza przystojność zakazała nawet księżom głośnej mo­
się zdawać, jakby już b y ł y u celu i jakby miały b y ł y dlitwy : budowli i ogrodów, które jako całość wyra­
cel jeden. L e c z wtedy wszechmocna potęga naszego żają wzniosłość namysłu i chodzenia uboczem. Minął
zadania rozpędziła nas znowu, na różne morza i zwrot­ czas, g d y kościół posiadał monopol rozmyślania, gdy
niki, i może nie zobaczymy się już nigdy — a może vita contemplativa musiała być wprzód z a w s z e vita
też zobaczymy się, lecz nie poznamy się już : różne religiosa; a wszystko, co kościół zbudował, tę myśl
morza i słońca przemieniły n a s ! Żeśmy obcymi sobie wyrażało. Nie wiem jakbyśmy mogli poprzestać na
stać się musieli, jest prawem p o n a d n a m i : właśnie tych budowlach, nawet gdyby w y z u ł y się z s w e g o
dlatego winniśmy też stać się sobie czcigodniejszymi! kościelnego przeznaczenia; budowle te, jako domy
Właśnie dlatego winna stać się świętszą myśl o naszej Boga i strojne przybytki nadświatowego obcowania,
dawnej przyjaźni! Istnieje prawdopodobnie ogromna mówią m o w ą zbyt patetyczną i strwożoną, abyśmy,
niewidzialna k r z y w a i kolej gwiezdna, w której nasze bezbożni, tam s w o j e m i m y ś l a m i myśleć mogli.
tak różne drogi i cele m i e ś c i ć s i ę mogą, jako Chcemy mieć s i e b i e przetłumaczonych n a kamień
15*
228 229

i rośliny, chcemy przechadzać się w s o b i e , chodząc wkoło siebie fałdzistemi szatami o k r e s u : chcą w ten
po tych salach i ogrodach. sposób zakryć swe n o g i .

281. 283.

Umieć znaleźć koniec. Pierwszorzędni P r z y g o t o w a w c y. — Pozdrawiam wszystkie


mistrze dają się z tego poznać, że umieją, w wielkiem oznaki, które zwiastują, że z a c z y n a się czas bardziej
jak w małem, w sposób doskonały znaleźć koniec, męski i wojowniczy, który przedewszystkiem znów do
c z y to koniec jakiejś melodyi c z y myśli, c z y to piąty czci przywróci waleczność ! Albowiem winien utoro­
akt tragedyi lub akcyi państwowej. Najpierwsi niż­ w a ć drogę jeszcze wyższemu czasowi i zgromadzić
szego stopnia stają się zawsze ku końcowi niespo­ siły, których ów kiedyś potrzebować będzie, — ów
kojni i nie opadają w tak dumnym, spokojnym, spadku wiek, który w poznanie wniesie heroizm i będzie to­
w morze, jak na przykład wzgórza koło Porto fino — c z y ł w o j n y gwoli myśli i ich następstwom. D o
tam, gdzie pobrzeże genueńskie dośpiewywa melodyę tego potrzeba teraz wielu przygotowawców, ludzi wa­
s w ą do końca. lecznych, którzy nie mogą przecie w y s k o c z y ć z ni­
cości — ani też z piasku i mułu dzisiejszej cywiliza-
cyi i wykształcenia wielkomiejskiego: ludzi, którzy
umieją być milczący, samotni, zdecydowani, w niewi­
dzialnej działalności zadowoleni i c i ą g l i : ludzi, którzy
282.
skłonnością wewnętrzną we wszystkich rzeczach szu­
C h ó d . — Są maniery ducha, któremi i wielkie kają tego, co w nich p r z e z w y c i ę ż y ć trzeba: lu-
duchy zdradzają, że pochodzą z tłumu, lub półtłumu: — dzi, którym pogoda, cierpliwość, prostota, pogarda
mianowicie chód i krok ich myśli jest ich z d r a j c ą : wielkich próżności w ł a ś c i w ą jest zarówno, jak wiel­
nie umieją c h o d z i ć . T a k też Napoleon ku głębo­ koduszność w zwycięstwie i w z g l ą d na małe próżności
kiemu swemu zmartwieniu nie umiał chodzić po ksią­ wszystkich z w y c i ę ż o n y c h : ludzi z ostrym i wolnym
żęcemu i »prawowicie« przy sposobnościach, gdzie sądem o wszystkich z w y c i ę z c a c h i o udziale przy­
właściwie umieć to trzeba, jak podczas procesyi ko­ padku w każdem zwycięstwie i sławie : ludzi, którzy
ronacyjnych i r ze czy tym podobnych : i w tym wy­ mają własne święta, własne dnie pracy, własne czasy
padku był zawsze tylko dowódcą kolumny — dum­ żałoby, n a w y k ł y c h i pewnych w rozkazywaniu a za­
nym i prędkim i bardzo tego świadomym. — Można razem gotowych, gdzie trzeba, słuchać, w jednem
się uśmiać, patrząc na tych pisarzy, którzy szeleszczą i drugiem jednako dumnych, jednako swej własnej
230 231

służących sprawie: bardziej na niebezpieczeństwo wy­ 285.


stawionych ludzi, straszliwszych ludzi, szczęśliwszych
Excelsior! — Nie będziesz nigdy więcej się
ludzi ! Bo, wierzcie m i ! - tajemnica, by zebrać żniwo
modlił, nigdy więcej ubóstwiał, nigdy w bezkresnej
największego urodzaju i największej rozkoszy z istnie-
odpoczywał ufności — zabronisz sobie stawać i wy­
nia, zwie s i ę : ż y ć n i e b e z p i e c z n i e ! Budujcie
przęgać swe myśli przed ostateczną mądrością, osta­
miasta swe na W e z u w i u s z u ! Wysyłajcie swe statki
teczną dobrocią, ostateczną mocą — nie masz żadnego
na niezbadane m o r z a ! Żyjcie w wojnie z równymi
ustawicznego stróża i przyjaciela dla siedmiu s w y c h
sobie i z samymi sobą. Bądźcie łupieżcami i zdobyw­
samotności — żyjesz bez widoku na wzgórza, które
cami, dopóki nie możecie być władcami i posiada-
śnieg dźwigają na czole a żary w swem sercu —
czami, wy poznający! C z a s wkrótce minie, gdzie star­
niema dla ciebie żadnego odpłatcy, żadnego poprawi-
c z y ć w a m mogło, żyć skrycie w lesie, podobnie pło­
cielą w ostatniej instancyi — niemasz żadnego więcej
chym jeleniom ! Wkońcu poznanie wyciągnie dłoń po
rozumu w tem, co się dzieje, żadnej miłości w tem,
to, c o m u się n a l e ż y : będzie chciało p a n o w a ć
co ci się stanie, — nie stoi dla serca twego otworem
i p o s i a d a ć , a wy wraz z n i e m !
żadne miejsce odpoczynku, gdzieby znajdywać tylko
mogło a niczego więcej nie szukać, — bronić się bę­
dziesz przeciw jakiemukolwiek ostatecznemu pokojowi,
pragnąć będziesz wiecznego nawrotu wojny i po­
284. koju : — człowiecze wyrzeczenia, c z y w wszystkiem
tem chcesz w y r z e c z e n i a ? Kto ci da siły ku temu?
Nikt jeszcze nie miał tej siły !« — Jest jezioro, które
W i a r a w s i e b i e . — Niewielu ludzi wogóle
pewnego dnia odmówiło sobie odpływu, i wzniosło
ma wiarę w siebie; — a z tych niewielu jedni otrzy-
tam tamę, dokąd odpływało d o t y c h c z a s : odtąd wzbiera
mują ją jako pożyteczną ślepotę i częściowe zaciem­
jezioro to coraz wyżej. Może właśnie wyrzeczenie owo
nienie ducha — (coby ujrzeli, gdyby samych siebie
u ż y c z y nam siły, która znieść nam pozwoli wyrze­
d o d n a widzieć mogli!), drudzy muszą j ą dopiero
czenie; może człowiek będzie coraz w y ż e j wzbierał,
zdobywać : wszystko, co dobrego, tęgiego, wielkiego
odkąd przestanie p r z e l e w a ć s i ę w Boga.
czynią, jest najpierw argumentem przeciw sceptykowi,
który w nich mieszka : należy go przekonać lub wmó­
wić w niego, a na to trzeba prawie geniuszu. Są to
wielcy niewystarczający sobie. 286.

W p r z e r w i e . — Są tu nadzieje; lecz cóż


z nich ujrzycie lub usłyszycie, jeśliście w w ł a s n y c h
232 233

s w y c h duszach nie przeżyli blasku i żaru i jutrzni ? przychylnych uprzednich warunków, których teraz
Mogę tylko przypominać — więcej nie mogę ! Poru- i najprzychylniejszy przypadek nie zdołałby razem
szać kamienie, zwierzęta zmieniać w ludzi — c z y tego zgromadzić. Może to właśnie byłoby tym przyszłym
chcecie ode mnie ? Ach, jeśli kamieniami i zwierzętami duszom zwyczajnym stanem rzeczy, co dotąd tu i ów­
jeszcze jesteście, to szukajcie sobie wprzód s w e g o dzie wchodziło czasem w dusze nasze, jako ze zgrozą
Orfeusza! odczuwany wyjątek: ustawiczny ruch między w y ż y n ą
a głębią i uczucie w y ż y n y i głębi, ustawiczne jakby
wstępowanie po wschodach a zarazem jakby spoczy­
wanie na chmurach.
287.

R o z k o s z z ś l e p o t y . — »Myśli moje, r z e k ł
wędrowiec do swego cienia, mają mi w y k a z y w a ć , 289.
gdzie stoję: lecz nie powinny mi zdradzać, d o k ą d
i d ę . Kocham nieznajomość przyszłości i nie chcę Na o k r ę t y . — Jeśli się zważy, jak na każdą
zginąć z niecierpliwości i przedsmaku zakazanych jednostkę działa filozoficzne ryczałtowe usprawiedli­
rzeczy«. wienie jej sposobu życia i myślenia — to jest podobnie
ogrzewającemu, błogosławiącemu, zapładniającemu, jej
osobiście świecącemu słońcu, jak czyni ją niezależną
od p o c h w a ł y i nagany, wystarczającą sobie, bogatą,
288. hojną w szczęściu i życzliwości, jak nieustannie prze­
twarza zło w dobro, siły wszystkie doprowadza do
W y s o k i e n a s t r o j e . — Zdaje m i się, ż e rozkwitu i dojrzałości i nie dozwala w c a l e rozwinąć
większość ludzi nie wierzy wogóle w wysokie na­ się małym chwastom zgryzoty i zgryźliwości — to
stroje, chyba na chwile, najwyżej na kwadranse — woła się wkońcu z pożądaniem: oby przecie wiele
w y j ą w s z y tych nielicznych, którzy znają z doświad­ takich n o w y c h słońc jeszcze stworzono ! Niech i zły,
czenia dłuższy przeciąg trwania wysokiego uczucia. i nieszczęśliwy, i człowiek wyjątkowy ma swoją filo­
L e c z nawet człowiek wysokiego uczucia, że jest wcie­ zofię, s w e dobre prawo, swój blask słoneczny ! Nie
leniem jedynego wielkiego nastroju — był dotąd tylko litować się nad nimi potrzeba ! — tego pomysłu wiel­
snem i z a c h w y c a j ą c ą możliwością : historya nie daje koduszności musimy się oduczyć, chociaż tak długo
nam jeszcze żadnego pewnego tej r z e c z y przykładu. ludzkość u c z y ł a się go i w nim ćwiczyła, — nie usta­
Mimo to mogłaby też kiedyś zrodzić takich ludzi — nawiajmy żadnych spowiedników, zaklinaczy dusz
w ó w c z a s , gdyby stworzyło się i ustaliło mnóstwo i odpuścicieli grzechów ! L e c z nowej s p r a w i e d l i -
234 235

w o ś c i potrzeba! I nowego h a s ł a ! I n o w y c h filozo­ i służącej natury; nawet jeśli budują pałace lub za­
fów ! I moralna ziemia jest o k r ą g ł a ! I moralna zie­ kładają ogrody nie pozostawiają naturze wolnej ręki.
mia ma swoje a n t y p o d y ! I antypody mają swe prawo Odwrotnie są słabymi, samymi sobą nie władającymi
istnienia! Jest jeszcze n o w y świat do odkrycia — charakterami ci, którzy nienawidzą z w a r t o ś c i stylu.
i więcej niż j e d e n ! Na okręty, filozofowie ! Czują, że gdyby nałożyli sobie ten gniewny przymus,
staliby się pod nim p o s p o l i t y m i : stają się niewol­
nikami, g d y tylko służą, nienawidzą służenia. Takie
duchy — mogą to być duchy najwyższego rzędu —
dążą zawsze do tego, by samych siebie i swe otocze­
290.
nie kształtować i przemieniać w w o l n ą naturę —
J e d n e g o t r z e b a . — Charakterowi swemu dziką, samowolną, dziwaczną, nieporządną, niespo-
»nadać styl« — wielka i rzadka s z t u k a ! Uprawia ją dzianą —: i dobrze czynią, ponieważ tylko w ten spo­
ten, kto spojrzeniem ogarnia wszystko, czem jest na­ sób sprawiają sobie przyjemność ! Bo jednego trzeba :
tura jego w siłach i słabościach, i który potem wci ą ga by człowiek o s i ą g n ą ł z siebie zadowolenie — bądź
to w artystyczny plan, aż każdy szczegół ukaże się to przez to lub inne zmyślenie i sztukę : tylko w t e d y
jako sztuka i rozum i nawet słabość z a c h w y c i oko. dopiero jest człowiek wogóle znośnym widokiem! Kto
Tu przydano wielki k a w a ł drugiej natury, tam część z siebie niezadowolony, jest ustawicznie gotów mścić
pierwszej natury odjęto: — oba razy po długiem ćwi­ się za to : my inni będziemy jego ofiarami, choćby
czeniu i codziennej nad tem pracy. Tutaj brzydotę, tylko w tem, że zawsze będziemy musieli znosić jego
która się zdjąć nie dała, schowano, tam przemieniono brzydki widok. Bo widok brzydoty czyni z ł y m i po­
ją we wzniosłość. Wiele nieokreślonego, opierającego sępnym.
się kształtowaniu zachowano i w y z y s k a n o dla per­
spektywy : winno działać z odległości i niezmierzo-
ności. Wkońcu, gdy dzieło skończone, okazuje się, jak
wszystko to było pod przymusem tego samego smaku, 291.
który w ogóle i szczególe w ł a d a ł i k s z t a ł t o w a ł : c z y
smak był dobry, c z y zły, to mniej ważne, niż się G e n u a . — Przypatrywałem się dobrą chwilę
mniema, — dość, że jest to s m a k ! Będą to silne, żądne temu miastu, j e g o willom i ogrodom i dalekiemu okrę­
w ł a d z y natury, które w takim przymusie, w takiem g o w i j e g o zamieszkałych w z g ó r z y i zboczy; wkońcu
poddaniu się i dążeniu do całkowitości pod własnem muszę rzec : widzę twarze minionych pokoleń — oko-
prawem, najwyższej swej używają rozkoszy; namięt­ lica ta obsiana jest obrazami dzielnych i wielmożnych
ność ich potężnego chcenia doznaje folgi na widok ludzi. Oni ż y l i i chcieli ż y ć po śmierci — to m ó w i ą
wszelkiej stylizowanej natury, wszelkiej zwyciężonej ich domy, budowane i zdobione z myślą o stuleciach,
236
237

nie o przelotnej c h w i l i : byli dobrotliwi dla życia,


w ł o ż y ć — choćby tylko dla chwili słonecznego po­
choć mogli często b y ć źli dla siebie samych. Widzę
południa, gdy nienasycona jego i melancholijna dusza
z a w s z e budującego, jak spoczywa wzrokiem swoim
sytość uczuje a oku jego tylko to, co jego własne,
na wszystkiem, co zbudowane zostało w k r ą g niego
a nic obcego ukazać się nie śmie.
w dali i w pobliżu, a zarówno na mieście, morzu i za­
r y s a c h wzgórz, jak wzrokiem tym w y w i e r a moc i zdo­
b y w a : wszystko to c h c e nagiąć do s w e g o planu
i ostatecznie swoją uczynić w ł a s n o ś c i ą przez to,
292.
że wszystko to staje się tego planu częścią. C a ł a ta
okolica obrosła tym wspaniałym nienasyconym egoiz­
D o k a z n o d z i e j ó w m o r a l n o ś c i . — Nie
mem żądzy posiadania i zdobyczy; i jak ludzie ci nie
chcę moralizować, lecz tym, którzy to czynią, daję tę
uznawali żadnej granicy w oddali i w s w e m pragnie­
r a d ę : jeśli chcecie najlepsze r z e c z y i stany pozbawić
niu nowości ustawiali nowy świat obok starego, tak
ostatecznie wszelkiej czci i wartości, to nuże, dalej
samo też powstawał w ojczyźnie z a w s z e każdy prze­
bierzcie je na j ę z y k jak dotąd! Postawcie je na
ciw każdemu i wynachodził sposób wyrażenia swej
szczycie moralności i prawcie od rana do wieczora
wyższości i postawienia swej osobistej nieskończo­
o szczęściu cnoty, o spokoju duszy, o sprawiedli­
ności pomiędzy sobą a s w y m sąsiadem. K a ż d y raz
wości i w rzeczach tkwiącej o d p ł a c i e : w ten sposób,
jeszcze zdobywał sobie ojczyste swe miasto dla sie­
jak to czynicie, przyczepia się wkońcu do tych wszyst­
bie, narzucając mu przemoc swoich architektonicznych
kich dobrych rz e cz y popularność i krzyk uliczny; lecz
myśli i niejako przetwarzając je w rozkosz dla oczu
wtedy też zciera się z nich wszelkie złoto i więcej
s w e g o domu. Na północy, jeśli przyglądamy się sposo­
j e s z c z e : wszelkie złoto w n i c h zmienia się w ołów.
bowi budowania miast, imponuje prawo i powszechna
Zaprawdę, znacie się na odwrotnej sztuce a l c h e m i i :
radość z prawności i posłuszeństwa : zgaduje się przy-
na pozbawianiu wartości tego, co najwartościowsze !
tem o w o wewnętrzne stawianie się na równi, poddanie
U c h w y ć c i e się raz na próbę innego przepisu, by nie
się ładowi, które musiało opanować dusze wszystkich
jak dotąd osiągać przeciwieństwo tego, czego szuka
budujących. Tu jednak, na każdym skręcie, znajdziesz
cie : zaprzeczajcie o w y c h dobrych rzeczy, odbierzcie
człowieka samego dla siebie, który zna morze, przy­
im poklask tłumu i ł a t w y obieg, uczyńcie je znów
gody, Wschód, człowieka, który niechętny jest prawu
ukrytemi wstydliwościami dusz samotnych, m ó w c i e :
i sąsiadowi, jako pewnemu rodzajowi nudy i który
m o r a l n o ś ć j e s t c z e m ś z a b r o n i o n e m ! Może
wszystko ustanowione i stare zawistnem mierzy
w ten sposób pozyskacie dla tych rz e cz y ten rodzaj
spojrzeniem: chciałby cudowną chytrością fantazyi
ludzi, na których jedynie coś zależy, mam na myśli
wszystko to przynajmniej w myślach raz jeszcze na
h e r o i c z n y c h ! L e c z w ó w c z a s musi w tem być coś,
nowo ustanowić i rękę s w ą na tem, m y ś l swoją w to
co przejmuje lękiem, a nie, jak dotychczas, wstrętem!
238 239

Nie chciałożby się dziś rzec o moralności, jak Mistrz kich i bezużytecznych uszczerbków s i ł y ! W tym z a ś
E c k a r d t : »proszę Boga, by mnie skwitował z Boga« ? surowym lecz czystym żywiole posiada całą s w ą s i ł ę :
tu może latać ! Pocóżby znów miał schodzić ku o w y m
mętnym wodom, gdzie trzeba p ł y w a ć i brodzić i bru­
dzić s w e s k r z y d ł a ! N i e ! T a m ż y ć nam zbyt ciężko,
cóżeśmy winni, żeśmy do powietrza zrodzeni, do czy­
293. stego powietrza, my współzawodnicy świetlnego pro-
N a s z e p o w i e t r z e . — Wiemy to dobrze : kto mienia, i że najchętniej, podobnie jemu, cwałowali­
tylko j a k podczas przechadzki rzuca czasem okiem byśmy na p y ł k a c h eteru i nie precz od słońca, lecz
na wiedzę, sposobem kobiet i niestety też wielu arty­ k u s ł o ń c u ! T e g o jednak nie m o ż e m y : — prag­
stów : dla tego posiada surowość jej służby, ta nie- niemy tedy czynić, co jedynie umiemy : nieść ziemi
ubłaganość w szczegółach jak w ogóle, ta szybkość światło, być »światłem ziemi« ! I po to m a m y s w e
w rozważaniu, sądzeniu, osądzaniu, coś przejmującego skrzydła i s w ą szybkość i surowość, dlatego jesteśmy
zawrotem g ł o w y i strachem. Mianowicie przestrasza męscy i nawet straszliwi, podobni ogniowi. Niechaj
go to, że się tu najcięższych w y m a g a rzeczy, najlep­ się boją nas ci, którzy nie umieją się nami ogrzać
szych dokonywa, bez przypadających za to pochwał i rozjaśnić !
i odznaczeń, raczej, jak pośród żołnierzy, r o z l e g a j ą
s i ę nieomal tylko nagany i ostre wytyki — ponie­
waż sprawność uchodzi tu za prawidło, pobłądzenie
za wyjątek: prawidło jednak ma tu, j a k wszędzie, 294.
usta milczące. Z tą »surowością wiedzy« ma się rzecz
tak samo, jak z formą i uprzejmością najlepszego to­ P r z e c i w p o t w a r c o m p r z y r o d y . — Nie­
w a r z y s t w a : — przestrasza niewtajemniczonego. Kto mili są mi to ludzie, w których każda naturalna skłon-
jednak p r z y w y k ł do niej, nie mógłby w c a l e ż y ć gdzie­ ność natychmiast chorobą się staje, czemś szpecącem
indziej, tylko w tej jasnej, przejrzystej, mocnej, silnie a nawet haniebnem, — ci uwiedli nas ku mniema­
elektrycznością przepojonej atmosferze, w tej m ę ­ niu, że skłonności i popędy człowieka są z ł e ; o n i są
s k i e j atmosferze. Wszędzie pozatem jest mu niedość p r z y c z y n ą naszej wielkiej niesprawiedliwości dla przy­
czysto i powietrzno : domyśla się, że t a m najlepsza rody, dla wszelkiej p r z y r o d y ! Jest dość ludzi, którzy
jego sztuka nikomu nie przyniosłaby dość pożytku m o g ą oddawać się s w y m popędom z wdziękiem
a jemu samemu nie sprawiałaby uciechy, że pośród i beztroską: le cz nie czynią tego, z obawy przed
nieporozumień połowa j e g o ż y c i a wymknęłaby się o w ą urojoną »złą istotą« p r z y r o d y ! S t ą d to pocho­
przez palce, że potrzebaby ustawicznie wiele ostroż­ dzi, że tak mało znaleźć można wśród ludzi d o s t o j ­
ności, ukrywania i tłumienia w sobie — samych wiel- n o ś c i : której odznaką będzie zawsze nie obawiać
240 241

się siebie, nie oczekiwać po sobie nic haniebnego, bez kami dnia i trybami życia. Natomiast nienawidzę
namysłu lecieć, gdzie nas rwie — nas, urodzone ptaki! t r w a ł y c h nawyknień i sądzę, że tyran zbliża się
Dokądkolwiek kiedy przybędziemy, zawsze będzie do mnie i że g r u b i e j e moja rozkosz z życia, gdzie
wolno i słonecznie wkoło nas. wydarzenia tak się układają, że zdają się z nich siłą
konieczności wyrastać trwałe n a w y k n i e n i a : na przy­
kład skutkiem urzędu, skutkiem ustawicznego przeby­
wania z tym samym człowiekiem, skutkiem stałego
295. miejsca zamieszkania, skutkiem jednostajnego zdro­
wia. Tak, wszelkiej swej nędzy i niedomaganiu, i co
K r ó t k i e n a w y k n i e n i a . — K o c h a m krótkie tylko jest we mnie niedoskonałego — jestem wdzięczny
nawyknienia i u w a ż a m je za nieoceniony środek po­ w najskrytszej głębi swej duszy, ponieważ pozosta­
znawania w i e l u rzeczy i stanów, i wgłąb aż w sedno wia mi to sto drzwi tylnych, przez które uciec mogę
ich słodyczy i g o r y c z y ; natura moja jest c a ł a spo­ od trwałych nawyknień. — Najnieznośniejszem oczy­
rządzona dla krótkich nawyknień, nawet w potrze­ wiście, najstraszniejszem właśnie, byłoby dla mnie
bach swego cielesnego zdrowia i wogóle, j a k da­ życie zupełnie bez nawyknień, życie, które ustawicznie
l e c e tylko widzieć m o g ę : o d rzeczy najniższych d o w y m a g a improwizacyi: to byłoby mem wygnaniem
najwyższych. Z a w s z e wierzę, że t o będzie mnie trwale i mym Sybirem.
zadowalało — i krótkie nawyknienie ż y w i o w ą wiarę
namiętności, wiarę w wieczność — i że jestem za-
zdrości godzien, iżem to znalazł i p o z n a ł : — i oto
rzecz ta ż y w i mnie w południe i wieczorem i rozta­
296.
cza głębokie zadowolenie wkoło siebie i we mnie, tak
że nie pragnę ludzi, chyba by porównywać lub po­ S t a ł a o p i n i a . — Stała opinia b y ł a niegdyś
gardzać lub nienawidzieć. I pewnego dnia nadszedł rzeczą najbardziej pożyteczną; i zawsze, gdzie tylko
jej czas : dobra rzecz bierze rozbrat ze mną, nie jak społeczność opanowana jest jeszcze instynktem stad­
coś, co wstrętem mnie napawa, — lecz spokojna nym, jest dla każdej jednostki dziś jeszcze rzeczą
i mnie syta, jak ja jej, i jak gdybyśmy sobie wzajem najzgodniejszą z celem p o d a w a ć swój charakter
wdzięczni być musieli i t a k sobie podawali ręce na i swe zajęcie za niezmienne — nawet gdyby niemi
rozstanie. I już czeka rzecz n o w a u drzwi, i tak samo w gruncie rze cz y nie były. »Można się spuścić na
wiara moja — niespożyta błaźnica i m ę d r c z y n i ! — niego, pozostanie jednakim« : — to jest we wszystkich
że to nowe będzie tem prawdziwem, tem ostatecznie niebezpiecznych położeniach społeczności pochwała,
prawdziwem. T a k dzieje się z potrawami, myślami, która ma mieć największe znaczenie. Społeczność czuje
ludźmi, miastami, poezyami, muzyką, naukami, porząd- z satysfakcyą, że ma niezawodne, każdej chwili go-
DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. VI. 16
242
243
towe narzędzie w cnocie tego, w dumie tamtego,
w rozmyślaniu i namiętności trzeciego, — i z a s z c z y c a którzy w i e d z ą nawet, że człowiek w y ż s z y ż y c z y so­
t ę n a t u r ę n a r z ę d z i a , t ę wierność samemu sobie, bie i w y w o ł u j e cudze przeczenie, by otrzymać wska­
tę niezmienność w zapatrywaniach, usiłowaniach i na­ zówkę co do swojej, jemu dotychczas nieznanej nie­
wet niecnotach, najwyższymi swymi zaszczytami. T a k i sprawiedliwości. L e c z to, że się m o ż e przeczyć, że
szacunek, który wszędzie w r a z z obyczajnością oby­ się osiągło c z y s t e sumienie w e wrogości wzglę­
czaju kwitnie i kwitnął, wychowuje »charaktery« dem tego, co nawykłe, przekazane, uświęcone — to
i o s ł a w i a wszelką przemianę, przeinaczanie, samo- więcej, niż tamto oboje, i właściwie wielkie, nowe,
przeistaczanie. Jest to w każdym, razie, choćby nie zdumiewające w naszej kulturze, krok nad krokami
wiedzieć jak wielki zresztą był pożytek tego sposobu oswobodzonego ducha : kto to wie ?
myślenia, najszkodliwszy d l a p o z n a n i a sposób
powszechnego sądu : bo właśnie dobra wola pozna­
jącego, nie lękająca, się oświadczyć każdej chwili p r z e ­ 298.
c i w swemu dotychczasowemu mniemaniu i wogóle
nie ufać wszystkiemu, co w nas chce się stać s t a ­ W e s t c h n i e n i e . — Schwytałem myśl t ę p o
ł e m — jest tu osądzona i osławiona. Ustrój umys­ drodze i szybko sięgnąłem po najbliższe złe słowa
ł o w y poznającego, jako będący w sprzeczności ze dla jej utrwalenia, aby mi znów nie uleciała. I oto
»stałą opinią«, uchodzi z a n i e z a s z c z y t n y , gdy mi umarła z tych suchych słów i wisi i chwieje się
tymczasem skamieniałość zapatrywań cieszy się ca­ na nich i prawie już nie wiem, gdy na nią spojrzę,
ł y m szacunkiem: — pod klątwą takiego mniemania jak mogłem takiego doznawać szczęścia, schwytawszy
musimy ż y ć dziś jeszcze ! Jak ciężko się żyje, czując tego ptaka.
ocenę wielu stuleci w k o ł o siebie i przeciw sobie !
Prawdopodobnem jest, że przez wiele wieków pozna­
nie obarczone było nieczystem sumieniem i że wiele
299.
musiało być samowzgardy i tajemnej nędzy w histo-
ryi największych duchów. C z e g o n a l e ż y s i ę n a u c z y ć o d arty­
s t ó w . — Jakie mamy środki, by uczynić rz e cz y pięk-
nemi, pociągającemi, pożądanemi, jeśli niemi nie są ? —
a sądzę, że nie są niemi w sobie nigdy ! Tu możemy
nauczyć się czegoś od lekarzy, kiedy na przykład
297.
rozcieńczają g o r y c z i wlewają wino, wsypują cukier
M ó d z p r z e c z y ć . — K a ż d y wie teraz, ż e w mieszalnik; lecz więcej jeszcze od artystów, którzy
umieć znosić przeczenie to w y s o k i znak kultury. Nie- właściwie ustawicznie dążą do takich wynalazków
i kunsztów. Oddalać się od przedmiotów aż się już
16*
245
244
przedziwnym środkiem do tego, by kiedyś poszcze­
wielu rzeczy w nich nie widzi a wielu dopatrzeć się
gólni ludzie u ż y w a ć mogli całego poprzestawa­
musi, a b y j e w i d z i e ć j e s z c z e — lub widzieć
nia na sobie boga i całej jego mocy samowyzwo-
rzeczy z boku i jakby w wycinku — lub tak je usta-
lenia. T a k ! — zapytać można — byłeżby człowiek
wić, że się częściowo przysłaniają i perspektywicznie
wogóle bez tej religijnej szkoły i tych przeddziejów
jeno przezierają — lub oglądać je przez barwne szkło
nauczył się czuć głód i pragnienie s i e b i e i z siebie
lub w świetle zorzy wieczornej — lub dać im po­
czerpać sytość i pełnię ? Musiałże wprzód Prometeusz
wierzchnię i naskórek niezupełnie przejrzysty: tego
r o i ć , że u k r a d ł światło i pokutować za to — by
wszystkiego powinniśmy się nauczyć od artystów
ostatecznie odkryć, że stworzył światło, p o ż ą d a j ą c
a pozatem mędrszymi być niż oni. Bo u nich kończy
światła, i że nie tylko człowiek, lecz i b ó g był dzie­
się z a z w y c z a j ta ich w y s o k a sztuka tam, gdzie koń­
łem j e g o rąk i gliną w jego rękach ? Wszystko by-
czy się sztuka a zaczyna życie; my jednak chcemy
łożby tylko obrazem obrazotwórcy ? — tak samo jak
być poetami w życiu i przedewszystkieni w najdrob­
urojenie, kradzież, Kaukaz, sęp i cała tragiczna Pro-
niejszem i najcodzienniejszem !
meteja wszystkich poznających ?

300.
301.
Przygywki do w i e d z y . — Sądzicież, że
Urojenie ludzi kontemplacyjnych. —
umiejętności byłyby powstały i urosły, gdyby nie byli
W y s o c y ludzie różnią się tem od niższych, że niewy­
biegli przed niemi czarodzieje, alchemicy, astrologo­
powiedzianie więcej widzą i słyszą i myśląc widzą
wie i czarownice, jako ci, którzy swemi obietnicami
i słyszą — i właśnie to różni człowieka od zwierzę­
i przygrywkami musieli wpierw stworzyć pragnienie,
cia, i w y ż s z e zwierzęta od niższych. Świat staje się
głód i smakowanie w z a k r y t y c h i z a b r o n i o -
coraz pełniejszym dla tego, kto wyrasta w w y ż y n ę
n y c h mocach ? Co więcej, że musiało się nieskoń­
człowieczeństwa; spotyka on coraz więcej zarzuco­
czenie więcej o b i e c y w a ć , niż kiedykolwiek speł-
nych na siebie wędek interesu; mnogość jego podniet
nionem być może, aby wogóle cośkolwiek spełniło się
wzrasta ustawicznie a tak samo mnogość jego rodza­
w królestwie poznania ? — Może w ten sam sposób,
j ó w rozkoszy i przykrości — w y ż s z y człowiek staje
jak n a m przedstawiają się tu przygrywki i przygo­
się zawsze zarazem szczęśliwszym i nieszczęśliwszym.
towania do wiedzy, którym oddawano się i które od­
Przytem jednak ustawicznie towarzyszy mu u r o j e ­
czuwano wcale n i e jako takie, może w ten sam spo­
n i e : mniema on, ż e stoi jako w i d z i s ł u c h a c z
sób w y d a się jakiemuś dalekiemu stuleciu cała r e l i ­
przed wielkiem widowiskiem muzycznem, którem jest
g i a , jako ćwiczenie i p r z y g r y w k a : może jest ona
246
247

ż y c i e : n a z y w a naturę swoją k o n t e m p l a c y j n ą
i przeocza przy tem, że on sam jest też właściwie
302.
poetą i dopowiadaczem życia, — że się oczywiście
bardzo różni od aktora tego dramatu, tak zwanego
Niebezpieczeństwo najszczęśliw­
człowieka działającego, lecz jeszcze bardziej od ja­
s z e g o . — Posiadać zmysły wytworne i smak w y ­
kiegoś tylko widza i gościa p r z e d sceną. Jemu, jako
tworny; do tego, co najwyszukańsze i najlepsze w du­
poecie, zapewne, że w ł a ś c i w ą jest vis contemplativa
chu, być n a w y k ł y m jako do prawdziwego i najbliż­
i spojrzenie wstecz na swe dzieło, lecz zarazem i prze-
szego pokarmu; cieszyć się silną, śmiałą i z u c h w a ł ą
dewszystkiem vis creativa, której b r a k człowiekowi
duszą; z spokojnem okiem i p e w n y m krokiem iść przez
działającemu, cokolwiekby też oczywistość i wszech­
życie, zawsze przygotowanym na ostateczność jak na
światowa wiara rzec mogły. My, myśląco — odczuwa­
święto i pełnym pożądania nieodkrytych światów
jący, jesteśmy tymi, którzy naprawdę i nieustannie
i mórz, ludzi i bogów; nasłuchiwać każdej pogodnej
coś c z y n i ą , czego t u jeszcze n i e m a : c a ł y wiecznie
muzyki, jak gdyby tam waleczni męże, żołnierze, że­
rosnący świat ocen, barw, wag, perspektyw, drabin,
glarze odpoczynek sobie sprawiali krótki i uciechę,
stopni, potwierdzeń i zaprzeczeń. T e g o przez nas wy­
i w najgłębszem rozkoszowaniu się chwilą uledz prze­
nalezionego zmyślenia tak zwani ludzie praktyczni
mocy łez i całej purpurowej zadumie szczęśliwego :
(nasi aktorzy, jak się rzekło) ustawicznie się uczą,
któżby nie chciał, by wszystko to było właśnie j e g o
ć w i c z ą się w niem, przekładają je na ciało i rzeczy­
posiadaniem, j e g o stanem! B y ł o t o s z c z ę ś c i e
wistość, nawet codzienność. Co tylko w dzisiejszym
H o m e r a ! Stan tego, który wynalazł Grekom ich
czasie ma wartość, to nie posiada jej w sobie, wedle
bogów — nie, sobie samemu s w y c h bogów ! L e c z
natury swej — natura jest zawsze bez wartości — :
nie kryjmy tego przed s o b ą : z tem szczęściem Ho­
jeno nadano, darowano temu kiedyś wartość, a my
mera w duszy jest się też najpodatniejszem cierpie­
byliśmy tymi dawcami i darowującymi ! My dopiero
niu stworzeniem pod s ł o ń c e m ! I tylko za tę cenę ku­
stworzyliśmy świat, k t ó r y o b c h o d z i c o ś c z ł o ­
puje się najkosztowniejszą muszlę, jaką fale istnienia
w i e k a ! — L e c z właśnie brak nam wiedzy o tem
dotąd na brzeg wyrzuciły ! Jako posiadacz jej, staje
i jeśli ją kiedyś jakiejś chwili uchwycimy, to zapo­
się człowiek coraz subtelniejszym w cierpieniu, i osta­
minamy znów o niej w najbliższej : zaniepoznajemy
tecznie zbyt subtelnym: drobne niezadowolenie i wstręt
najlepszą swą moc i cenimy się, my ludzie kontem­
w y s t a r c z y ł y wkońcu, by Homerowi życie obmierzić. Nie
placyjni, o jeden stopień za mało — nie jesteśmy
mógł odgadnąć głupiej zagadki, którą mu zadali mło­
a n i t a k d u m n i , a n i t a k s z c z ę ś l i w i , jakbyśmy
dzi r y b a c y ! Tak, drobne zagadki są niebezpieczeń­
być mogli.
stwem najszczęśliwszego !
248 249

bom tak często był blizki jego utraty: i właśnie dla­


303. tego m a m więcej z życia, niż wy w s z y s c y «

D w u c h s z c z ę ś l i w y c h . — Zaprawdę, czło­
wiek ten, mimo s w ą młodość, zna się na i m p r o w i-
304.
z a c y i ż y c i a i wprawia nawet najprzebieglejszego
postrzegacza w zdumienie : — bo zdaje się, że nigdy P o z b y w a m y s i ę , c z y n i ą c . — W gruncie
nie chybia, acz gra ustawicznie w grę najniebezpiecz­ rzeczy wstrętne mi są wszystkie owe moralności, które
niejszą. Przypominają się owi improwizujący mi­ mówią : »Nie czyń tego ! Wyrzeknij się ! P r z e z w y c i ę ż
strzowie dźwięku, którymby też słuchacz przypisać się « — sprzyjam natomiast wszystkim o w y m moral-
chciał boską n i e o m y l n o ś ć ręki, mimo że się ta nościom, które mnie pobudzają, by coś czynić i po­
i ówdzie mylą, jak myli się każdy śmiertelny. L e c z wtarzać i od rana do wieczoru i w nocy śnić o tem
są oni wyćwiczeni i w y n a l a z c z y i w okamgnieniu i o niczem nie myśleć j a k : by to dobrze zrobić, tak
zawsze gotowi najbardziej przypadkowy ton, ku któ­ dobrze, jak j a to tylko mogę ! Kto tak żyje, od tego
remu popycha ich rzut palca lub usposobienie chwili, odpada ustawicznie jedno po drugiem to, co do ta­
wciągnąć natychmiast w ład tematycznej składności kiego życia nie n a l e ż y : bez nienawiści i odrazy widzi
i tchnąć w przypadek piękną myśl i duszę. — Tu zaś on, że dziś to, jutro owo rozbrat z nim weźmie, po­
zupełnie inny c z ł o w i e k : temu nie udaje się w grun­ dobnie liściom pożółkłym, które każdy ż y w s z y powiew
cie rzeczy nic, czegokolwiek chce i cokolwiek planuje. drzewu porywa : lub nie widzi wcale, że coś z nim
To, na czem przypadkowo zawisł swem sercem, za­ rozbrat bierze, tak surowo patrzy oko jego w swój
wiodło go już kilkakroć nad przepaść i w najbliższe cel i wogóle poprzód siebie, nigdy w bok, wstecz,
pobliże zaguby; a jeśli się jeszcze jej wymknął, to w dół. »Działanie nasze ma określać, czego czynić nie
jednak z pewnością nie »z podbitem okiem« tylko. Są­ m a m y : nie czynimy czyniąc« — tak podobam sobie,
dzicie, że jest z tego powodu nieszczęśliwy? D a w n o tak brzmi m o j e placitum. L e c z nie chcę z otwartemi
postanowił w sobie, nie brać własnych ż y c z e ń i pla­ oczyma dążyć ku swemu zubożeniu, nie znoszę żad­
nów zbyt do serca. »Nie uda mi się to, tak przema­ nych cnót zaprzecznych — cnót, których istotą jest
wia do siebie, to uda mi się może owo; a na ogół nie zaprzeczanie i odmawianie sobie.
wiem, c z y nie jestem obowiązany do wdzięczności
bardziej swemu niepowodzeniu, niż jakiemubądź po­
wodzeniu. C z y m stworzony do tego, by być upartym
i nosić rogi bawole ? To co d l a m n i e stanowi war­ 305.
tość i wynik życia leży gdzieindziej; duma moja, jak P a n o w a n i e n a d s o b ą . — Owi nauczyciele
i nędza moja, leży gdzieindziej. Wiem więcej o życiu, moralności, którzy najpierw i z góry nakazują czło-
250 251

wiekowi zdobyć moc nad sobą, nabawiają go przez padek istnienia weń wsypie : — przypomina on o w ą
to osobliwej c h o r o b y : ustawicznej drażliwości na arabską sektę Assauaów, których poznaje się w Al­
wszystkie naturalne poruszenia i skłonności, i czegoś gierze; i podobnie jak ci niewrażliwi, lubi także przy
w rodzaju świerzby. Cokolwiekby go odtąd tknęło, wystawianiu na j a w swej niewrażliwości mieć zapro­
pociągało, wabiło, pobudzało, z wewnątrz c z y ze­ szoną publiczność, bez której właśnie chętnie obcho­
wnątrz — z a w s z e zdaje się temu drażliwemu, jak dzi się epikurejczyk: — ten ma przecie swój »ogród«!
gdyby jego panowaniu nad sobą zagrażało niebezpie­ D l a ludzi, którzy są improwizacyą losu, dla takich,
czeństwo : nie śmie powierzyć się już żadnemu po­ którzy żyją w czasach przemocy i zależności od na­
pędowi, żadnemu wolnemu wzlotowi skrzydeł, lecz głych, zmiennych ludzi, może stoicyzm być bardzo
stoi ustawicznie w postawie obronnej, uzbrojony prze- pożyteczny. Kto jednak poniekąd p r z e w i d u j e , ż e
ciw samemu sobie, z okiem ostrem i nieufnem, wieczny los pozwoli m u prząść d ł u g ą n i ć , czyni dobrze,
stróż swego grodu, którym uczynił samego siebie. Tak, jeśli urządza się po epikurejsku ; w s z y s c y ludzie du­
może być tem w i e l k i! L e c z jakże nieznośnym stał chowej pracy czynili to dotąd ! D l a nich bowiem by­
się dla innych, jak ciężkim dla samego siebie, jak zu­ łoby ubytkiem ubytków utracić swoją pobudliwość
bożałym i odciętym od najpiękniejszych przypadko­ i otrzymać natomiast w podarunku stoicką twardą
wości duszy ! A także od wszelkiego dalszego p o u- skórę z jeżowemi kolcami.
c z a n i a s i ę . Bo trzeba umieć zatracić siebie na czas
pewien, jeśli się chcemy nauczyć czegoś od rzeczy,
któremi sami nie jesteśmy.
307.

N a o b r o n ę k r y t y k i . — Teraz okazuje c i
się błędem coś, co niegdyś kochałeś jako prawdę lub
306.
prawdopodobieństwo : odtrącasz to od siebie i mnie­
S t o i k i e p i k u r e j c z y k . — Epikurejczyk wy­ masz, że rozum twój odniósł przez to zwycięstwo.
szukuje sobie położenia, ludzi a nawet wydarzenia, L e c z może ów błąd był w ó w c z a s , gdy byłeś jeszcze
które najbardziej przystają do jego skrajnie pobudli­ inny — jesteś zawsze inny — tak samo dla ciebie
wej intelektualnej natury, zrzeka się reszty, to z n a c z y konieczny, jak wszystkie twoje teraźniejsze »prawdy«,
największej części —, bo byłoby to dla niego zbyt jakby skóra, która ci wiele zatajała i skrywała, cze­
silnym i ciężkim pokarmem. Stoik natomiast ć w i c z y goś jeszcze widzieć nie śmiał. Nowe twe życie zabiło
się w połykaniu kamieni i robactwa, odruzgów szkła dla ciebie owo mniemanie, a nie twój r o z u m : n i e
i skorpionów i w nieodczuwaniu wstrętu; żołądek jego p o t r z e b u j e s z go j u ż i oto wali się samo, a nie-
ma się stać wkońcu obojętnym na wszystko, co przy- rozum w y p e ł z a z niego jak robactwo na światło, jeśli
252
253

krytykujemy, to nie jest to niczem samowolnem i bez-


sępny poganiacz ! Chciałbym odpocząć, lecz nie do­
osobistem — jest to, przynajmniej bardzo często, do­
zwala mi ! Wieleż do zatrzymania się kusi mnie rze­
wód, że istnieją w nas żywe, popierające wzrost siły,
c z y ! Wszędzie istnieją dla mnie ogrody A r m i d y :
które odtrącają korę. Zaprzeczamy i musimy zaprze­
i stąd coraz nowe rozłąki i nowe gorycze s e r c a ! Mu­
czać, bo coś c h c e w nas ż y ć i potwierdzać, coś,
czego może jeszcze nie znamy, jeszcze nie w i d z i m y ! — szę dalej podnosić stopę, tę znużoną, zranioną stopę :
To na obronę krytyki . . . a ponieważ muszę, więc rzucam często na najpięk­
niejszą rzecz, która zatrzymać mnie nie mogła, złe
wstecz spojrzenie — p o n i e w a ż zatrzymać mnie nie
mogła !«
308.

H i s t o r y a k a ż d e g o d n i a. — Co tworzy
u ciebie historyę każdego dnia ? Przypatrz się swoim, 310.
nawyknieniom, z których się ona s k ł a d a : c z y są one
w y t w o r e m niezliczonych drobnych tchórzostw i le­ W o l a i f a l a . — Jak chciwie przybija ta fala,
nistw, c z y też twej waleczności i w y n a l a z c z e g o ro­ jak gdyby było coś do zdobycia ! Jak wpełza z za­
zumu ? jakkolwiek różne są oba w y p a d k i : byłoby straszającym pośpiechem w najwnętrzniejsze kąty ska­
możliwem, że ludzie udzieliliby ci jednakiej p o c h w a ł y listych rozpadlin! Zda się chce kogoś ubiedz; coś tam
i że też rzeczywiście przyniósłbyś im, tak c z y tak, zda się ukryte, co ma wartość i wielką wartość. —
jednaki pożytek. Jednak pochwala i pożytek i powa­ A teraz powraca, nieco powolniej, wciąż jeszcze cała
żanie mogą wystarczyć temu, kto chce mieć tylko biała ze wzruszenia — c z y rozczarowania ? — C z y zna-
czyste sumienie, — lecz nie tobie badaczu nerek, który lazła, czego szukała ? C z y udaje rozczarowaną ? L e c z
p r z e n i k n ą ł e ś su mi e n i e. j u ż się zbliża inna fala, chciwsza i dziksza jeszcze
niż pierwsza, a także jej dusza zdaje się pełna tajem­
nic i pożądliwości poszukiwania skarbów. T a k żyją
fale — tak żyjemy my, którzy chcemy ! — więcej nie
309. powiem. — T a k ? Nie ufacie mi ? Gniewacie się na
mnie, piękne potwory ? Lękacie się, że zdradzę cał­
Z s i ó d m e j s a m o t n o ś c i . — P e w n e g o dnia
kiem w a s z ą tajemnicę ? Nuże ! Gniewajcie się na mnie,
zatrzasnął wędrowiec, drzwi za sobą, stanął i płakał.
dźwigajcie swe zielone niebezpieczne ciała jak wysoko
Potem r z e k ł : »Ten pęd i popęd do prawdy, rzeczy­
możecie, piętrzcie mur między mną a słońcem — tak
wistości, nie - pozorności, p e w n o ś c i ! Jakżem nań z ł y !
jak teraz ! Zaprawdę, nic już nie zostało ze świata
Czemuż za m n ą właśnie chodzi ten namiętny i po-
jeno zielony zmierzch i błyskawice zielone. Szalejcie,
255
254

skrytość, moje sprzeczności! Tu naśmiać się m o ż e c i e !


jak chcecie, wy zuchwałe, j e ż c i e z rozkoszy i złości —
Więc śmiejcie się też i cieszcie ! Nie gniewam się na
lub zanurzcie się znowu, w y s y p c i e w głąb swoje szma-
prawo i naturę rzeczy, które chcą, by braki i omyłki
ragdy, zarzućcie na nie nieskończone białe kędzierze
sprawiały radość ! — Oczywiście, b y ł y niegdyś »pięk­
piany i w a r u — z wszystkiegom rad, bo z wszystkiem
niejsze« czasy, gdy posiadanie każdej poniekąd no­
tak w a m do twarzy i lubię w a s za w s z y s t k o : jakże
wej myśli czyniło jeszcze człowieka w poczuciu swem
jabym w a s z d r a d z i ł ! B o w i e m — słuchajcie dobrze —
tak n i e z b ę d n y m , że wybiegało się z nią na ulicę
znam w a s i w a s z ą tajemnicę, znam wasze plemię ! Wy
i wołało : »Patrz ! Królestwo boże się zbliża !« — Nie
i ja, jesteśmy przecie z jednego plemienia ! — Wy i ja
czułbym swego ubytku, gdyby mnie brakło. W s z y s c y
mamy przecie jedną tajemnicę !
jesteśmy zbędni!« Lecz, jak się rzekło, tak nie myś­
limy, g d y ś m y m ę ż n i : nie myślimy o t e m.

311.

Z a ł a m a n e ś w i a t ł o . — Nie jest się zawsze 312.


walecznym i jeśli jest się znużonym, wtedy j ę c z y się
też czasem w ten sposób: »Tak ciężko ból człowie­ M ó j p i e s . — Bólowi swemu nadałem imię i wo­
kowi sprawiać — och, że też to potrzebne ! C ó ż nam łam go »psie« — jest tak samo wierny, tak samo na­
pomoże ż y ć w ukryciu, jeśli nie chcemy dla siebie trętny i bezwstydny, tak samo zabawny, tak samo
zachować tego, co wywołuje zgorszenie ? Nie byłożby mądry, jak każdy inny pies — i mogę być j e g o pa­
pożyteczniej ż y ć w zgiełku i względem jednostek na­ nem i złości s w e na nim w y w i e r a ć : jak inni to czy­
prawiać to, w czem grzeszyć trzeba i grzeszyć się nią z swemi psami, sługami, żonami.
musi względem wszystkich ? B y ć głupim z głupcem,
próżnym z próżnym, marzycielskim z marzycielem ?
C z y nie byłoby to słuszne, wobec tak zuchwałego
stopnia zbaczania od ogółu ? G d y słyszę o złościach
313.
innych względem siebie — c z y ż nie jest pierwsze me
uczucie uczuciem zadowolenia ? T a k słuszna! — zdaję
Ż a d n y c h o b r a z ó w m ę c z e ń s t w a , — Chcę
się mówić do nich — przystaję tak mało do w a s i mam
postąpić jak Rafael i nie malować już żadnego obrazu
tak wiele słuszności po swej stronie : bawcie się co-
męczeństwa. Jest dość podniosłych rzeczy, by wyszu­
dzień moim kosztem, jak często m o ż e c i e ! Tu są braki
kiwać trzeba wzniosłość tam, gdzie żyje ona w sio-
moje i omyłki, tu moje urojenie, mój niesmak, moje
strzeństwie z okrucieństwem; a ambicya moja nadto
zakłopotanie, moje łzy, moja próżność, moja sowia
256
257

nie znalazłaby żadnego zadowolenia, g d y b y m chciał


sądzicie że dany im jest »dar« piękny, i chętnie też
zrobić z siebie wzniosłego katowskiego pachołka.
sami miećbyśście go chcieli — lecz chcę się wyrazić
porównaniem. Jak bardzo cierpieć mogą zwierzęta skut­
kiem elektryczności powietrza i c h m u r ! Widzimy, że
niektóre ich rodzaje posiadają proroczą zdolność pod
314. względem pogody, na przykład małpy (jak to nawet
N o w e z w i e r z ę t a d o m o w e . — C h c ę mieć jeszcze w Europie dobrze obserwować można i nie
wkoło siebie swego l w a i swego orła, by mieć każdej tylko w m e n a ż e r y a c h : bo na Gibraltarze). L e c z nie
chwili wskazówki i przepowiednie i wiedzieć, jak myślimy o tem, że ich b o l e ś c i — są miast nich
wielką lub jak szczupłą jest siła moja. C z y muszę prorokami. ! G d y silna dodatnia elektryczność nagle
dziś patrzeć w dół ku nim i lękać się ich ? I c z y po­ pod w p ł y w e m nadciągającej, jeszcze długo niewidocz­
wróci godzina, kiedy one ku mnie będą patrzeć w górę, nej chmury przeistacza się w elektryczność ujemną
i w lęku ? i gdy przygotowuje się zmiana pogody, wtedy zwie­
rzęta zachowują się tak, jak gdyby zbliżał się nieprzy-
jaciel i przysposabiają się do obrony lub do ucieczki;
najczęściej chowają się — rozumieją złą pogodę nie
jako pogodę, lecz jako w r o g a , którego rękę już
315.
czują.
O o s t a t n i e j g o d z i n i e . — Burze s ą mem
niebezpieczeństwem: c z y spotka mnie burza, która mi
zagładę przyniesie, jak Oliwierowi Kromwellowi bu­
rza przyniosła zagładę ? C z y też zagasnę jak światło,
317.
które nie wiatr dopiero zgasił, lecz które znużyło
i przesyciło się sobą samem, — wypalone światło ? S p o j r z e n i e w s t e c z . — Uświadamiamy so­
Lub w k o ń c u : c z y sam siebie zagaszę, by się nie w y- bie rzadko patos każdego okresu życia, jako taki, do­
palić ? póki w okresie tym stoimy, lecz sądzimy, że jest to
jedynie odtąd dla nas możliwy i rozumny stan i na-
wskroś ethos, nie patos — by jak G r e c y mówić i od­
różniać. Kilka dźwięków m u z y c z n y c h przywołało mi
316. dziś na pamięć zimę i dom i najbardziej pustelnicze
życie i zarazem uczucie, w którem żyłem w ó w c z a s : —
L u d z i e p r o r o c z y . — Nie macie poczucia sądziłem, że wiecznie będę mógł tak żyć. L e c z teraz
tego, że ludzie proroczy są ludźmi bardzo cierpiącymi: pojmuję, że było to nawskroś patosem i namiętnością,
DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. VI. 17
258 259

rzeczą, dającą się przyrównać tej boleści wie otusznej czą przeciw uczuciu błogości i nie ukrywają wstrętu
i pewnej pocieszenia m u z y c e — podobnych rzeczy dla tego rodzaju szczęścia.
nie można mieć na lata lub nawet na w i e k i : byłoby
się przez to zbyt »nadziemskim« dla tego planety.

319.

Jako interpretatorzy swych wydarzeń


318. p r z e ż y t y c h . — Pewien rodzaj uczciwości obcy b y ł
wszystkim założycielom religii i im podobnym : nie
M ą d r o ś ć w b o l e ś c i . — W boleści jest tyle czynili sobie nigdy ze s w y c h wydarzeń przeżytych
mądrości co w rozkoszy : należy ona, jak ta ostatnia, poznawczej sprawy sumienia. »Co właściwie przeży­
d o najwyższego rodzaju s i ł r o d z a j u t r z y m u j ą ­ łem ? Co wtedy działo się we mnie i wkoło mnie ?
c y c h . Gdyby tem n i e b y ł a , toby była zginęła dawno; C z y rozum mój był dość jasny ? C z y wola moja b y ł a
że boli, to nie jest argumentem przeciw niej, to jest zwrócona przeciw wszystkim oszustwom z m y s ł ó w
jej istotą. W boleści słyszę rozkaz kapitana okrętu : i dzielna w swej obronie przeciw fantastyczności ?« —
»zwijajcie ż a g l e ! « Śmiały żeglarz, człowiek, musiał tak nie pytał z nich żaden, tak nie pyta nawet dziś
w y ć w i c z y ć się na sto sposobów ustawiać żagle, ina­ jeszcze żaden z tych miłych pobożnisiów: czują oni
czej byłoby zbyt prędko po nim, a ocean pochłonąłby raczej pragnienie rzeczy, zwracających się p r z e c i w
go zbyt szybko. Musimy umieć też ż y ć z uszczuploną r o z u m o w i i nie chcą sobie robić trudności w za­
energią: skoro tylko ból daje swój sygnał niebezpie­ spakajaniu go, — tak tedy przeżywają »cuda« i »od­
czeństwa, czas, by ją uszczuplić — jakieś wielkie nie­ rodzenia« i słyszą głosy aniołów ! L e c z my, my inni,
bezpieczeństwo, jakaś burza nadciąga, i dobrze czy­ spragnieni rozumu, chcemy s w y m wydarzeniom prze­
nimy, »wydymając« się możliwie najmniej. — Prawda, żytym tak bystro w oczy patrzeć, jak naukowemu
że istnieją ludzie, którzy za zbliżaniem się wielkiego doświadczeniu, godzina w godzinę, dzień w dzień! My
bólu słyszą właśnie rozkaz przeciwny i którzy nigdy sami sobie chcemy być doświadczeniami i zwierzętami
nie spoglądają dumniej, waleczniej, szczęśliwiej niż doświadczalnemi.
w ó w c z a s , gdy burza nadciąga; a nawet ból sam daje
im najwyższe c h w i l e ! To ludzie heroiczni, wielcy
d a w c y b ó l u ludzkości; owi nieliczni lub rzadcy,
którzy właśnie tej samej potrzebują apologii, co ból 320.
wogóle — i zaprawdę ! nie należy im jej odmawiać ! W i d z ą c s i ę z n o w u . — A : »Czy rozumiem
Są to utrzymujące rodzaj, popierające rodzaj moce cię jeszcze dobrze ? Szukasz ? Gdzie jest pośród teraź­
najwyższego stopnia i choćby tylko dlatego, że wal- niejszego rzeczywistego świata t w ó j kąt i gwiazda ?
17*
260 261

najgłębsi; kto wgląda w siebie jak w olbrzymi prze­


Gdzie ty możesz położyć się w słońcu, tak by i tobie
stwór świata i drogi mleczne w sobie nosi, ten też
dostała się jakaś p r z e w y ż k a dobra i byt twój znalazł
wie, jak nieprawidłowe są wszystkie drogi mleczne;
usprawiedliwienie? Niech to każdy sam za siebie
wiodą aż do chaosu i labiryntu bytu.
czyni — zdajesz się mi mówić — i niech wybije so­
bie z g ł o w y gadanie o ogóle, troskę o innych i o spo­
łeczność!« — B: »Chcę więcej, nie jestem szukają­
cym. C h c ę dla siebie własne słońce stworzyć«.
323.

S z c z ę ś c i e w p r z e z n a c z e n i u . — Najwięk­
321. sze odznaczenie w y ś w i a d c z a nam przeznaczenie, gdy
kazało nam czas pewien w a l c z y ć po stronie naszych
N o w a p r z e z o r n o ś ć. — Nie każcie nam już przeciwników. Przez t o zostaliśmy z g ó r y p r z e ­
myśleć tyle o karach, naganach i poprawach. Rzadko z n a c z e n i d o wielkiego zwycięstwa.
zmienimy jakąś jednostkę; a gdyby nam się to udało,
to może niepostrzeżenie uda nam się coś j e s z c z e :
ujrzymy, że ona n a s zmieniła ! Dbajmy raczej, by
nasz własny w p ł y w n a w s z y s t k o , c o p r z y j d z i e ,
324.
więcej niż jej w p ł y w w a ż y ł i p r z e w a ż y ł ! Nie w a l c z m y
w zapasach wręcz ! — a tem są wszelkie kary, na­ In media vita. — N i e ! Ż y c i e mnie nie za­
gany i chęci p o p r a w y ! L e c z podnieśmy siebie samych wiodło ! Z roku na rok znajduję je coraz bogatszem,
tem w y ż e j ! Nadawajmy swemu wzorowi coraz bar­ godniejszem pożądania i pełniejszem tajemnic — od
dziej lśniące b a r w y ! Zaciemnijmy tamtego swojem owego dnia, gdy nawiedziła mnie wielka oswobodzi-
światłem! Nie! Nie chcemy gwoli niemu stać się sami cielka, owa myśl, że życie może być doświadczeniem
c i e m n i e j s z y m i , podobnie wszystkim karzącym poznającego — a nie obowiązkiem, a nie potrzebą,
i niezadowolonym ! Chadzajmy raczej u b o c z e m ! Od­ a nie oszustwem ! — A poznanie samo : niech będzie
wracajmy wzrok ! komuś innemu czemś innem, na przykład łożem spo­
czynku, lub drogą do łoża spoczynku, lub zabawą
lub próżnowaniem — dla mnie jest ono światem nie­
bezpieczeństw i zwycięstw, gdzie i heroicznym uczu­
322. ciom nie braknie miejsc do tańca i ochoty. » Ż y c i e
j e s t ś r o d k i e m p o z n a n i a — z t ą zasadą w sercu
P o r ó w n a n i e . — Owi myśliciele, w których
można nie tylko dzielnie, lecz nawet można ż y ć w e -
wszystkie g w i a z d y kołowemi kolejami krążą, nie są
262 263

s o l o i ś m i a ć s i ę w e s o ł o ! A któż umiałby wogóle wanie pewni swego życia i zakochani w niem —


dobrze śmiać się i żyć, jeśli wpierw nie znał się do­ i pełni niewymownych chytrości i przebiegłości, aby
brze na wojnie i zwycięstwie ? przełamać nieprzyjemność a bólowi i nieszczęściu
cierń jego wyrwać. Zda mi się, że o boleści i nie­
szczęściu mówi się zawsze p r z e s a d n i e , jak gdyby
przesada w tym względzie była rzeczą w y ż s z e g o spo­
sobu ż y c i a : natomiast milczy się z umysłu o tem, że
325.
na boleść istnieje c a ł y bezlik środków, sprawiających
C z e g o d o w i e l k o ś c i p o t r z e b a . — Któż ulgę, jak ogłuszenia lub gorączkowy pośpiech myśli,
osiągnie coś wielkiego, nie czując w sobie m o c y i woli lub spokojne położenie, lub dobre i złe wspomnienia,
z a d a w a n i a wielkich cierpień. Umieć cierpieć t o zamysły, nadzieje i wiele rodzajów dumy i litości,
najmniejsza : w tem słabe kobiety a nawet niewolnicy które wywierają nieomal działanie anaestheticorum,
doprowadzają często do mistrzostwa. L e c z nie zgi­ gdy tymczasem, przy najwyższych stopniach bólu
nąć z wewnętrznej niedoli i niepewności, kiedy się następują już same z siebie omdlenia. Znamy się
wielki ból zadaje i słyszy tego bólu krzyk — to jest wcale dobrze na wsączaniu słodyczy w swe gorycze,
wielkiem i tego do wielkości potrzeba. to jest w gorycze duszy; mamy środki pomocne
w swej waleczności i wzniosłości, jak i w szlachet­
niejszych deliryach uległości i rezygnacyi. Strata jest
ledwo godzinę stratą: w jakiś sposób spada nam
326. wraz z nią jakiś podarunek z nieba — nowa siła na
przykład : a choćby tylko nowa sposobność do siły !
L e k a r z e d u s z i b ó l . — W s z y s c y kazno­ Cóż majaczyli kaznodzieje moralni o wewnętrznej
dzieje moralni jak i w s z y s c y teologowie, posiadają »niedoli« z ł y c h ludzi! Cóż nam ł g a l i nawet o nie­
jeden wspólny narów : w s z y s c y starają się wmówić szczęściu ludzi namiętnych ! — tak, łgarstwo jest tu
w ludzi, że jest z nimi bardzo źle i że konieczną jest należytem s ł o w e m : wiedzieli bardzo dobrze o prze-
twarda, ostateczna, radykalna kuracya. A ponieważ bogatem szczęściu tego rodzaju ludzi, lecz przemil­
ludzie naogół zbyt gorliwie, i przez całe stulecia, poda­ czali je na śmierć, ponieważ obalało ich teoryę, wedle
wali naukom tym ucho, przeszło wkońcu rzeczywiście której wszelkie szczęście powstaje dopiero po znisz­
na nich coś z tego zabobonu, że bardzo źle z n i m i : tak czeniu namiętności i zamilknięciu w o l i ! A co na osta­
że już dziś zbyt chętni są i gotowi wzdychać i niczego tek dotyczy recepty wszystkich tych dusznych leka­
nie znachodzić już w życiu i stroić wzajemnie po­ rzy i ich zachwalania twardej, radykalnej kuracyi, to
sępne miny, jak gdyby naprawdę już zbyt ciężko było wolno spytać : c z y to nasze życie jest rzeczywiście
w y t r z y m a ć . W rzeczywistości są oni niepohamo- dość bolesnem i uciążliwem, by z korzyścią było wy-
264 265

mienienie go na stoicki sposób życia i skamieniałość ? twego ż y c i a « tak brzmiało kazanie przez całe
N i e j e s t n a m t a k ź l e , byśmy się źle mieć mu­ w i e k i : przyniosło to, jak się rzekło, szkodę samolub-
sieli na sposób stoicki! stwu, i odebrało mu wiele ducha, wiele pogody, wiele
wynalazczości, wiele piękności; ogłupiło, zeszpeciło
i zatruło samolubstwo! — Filozoficzna starożytność
pouczała natomiast o innem głównem źródle nie­
szczęścia : od Sokratesa myśliciele nieznużeni byli
327.
w pouczaniu : »wasza bezmyślność i głupota, wasze
B r a ć p o w a ż n i e . — Intelekt jest u najwięk­ oddawanie się falom życia bez prawidła, wasze pod
szej części ludzi ociężałą, ciemną i skrzypiącą ma­ porządkowanie się mniemaniom sąsiada jest powodem,
szyną, którą trudno w ruch wprawić : nazywają to dla którego tak rzadko dochodzicie do szczęścia, —
»rzecz b r a ć p o w a ż n i e « , jeśli chcą z pomocą tej my myśliciele jesteśmy jako myśliciele najszczęśliwsi«.
maszyny pracować i sprawnie myśleć — o jakże trudno Nie rozstrzygajmy tu, czy kazanie to przeciw głupo­
musi im być sprawnie m y ś l e ć ! Rozkoszne zwierzę czło­ cie jest lepiej uzasadnione, niż o w o kazanie przeciw
wiek traci, zda się, dobry humor, każdym razem, gdy samolubstwu; to jednak pewna, że odebrało głupocie
sprawnie m y ś l i : staje się »poważnem« ! A »gdzie czyste sumienie: - c i filozofowie w y r z ą d z i l i
śmiech i wesołość, tam nic po myśleniu« — tak brzmi s z k o d ę głupocie.
przesąd tego najpoważniejszego zwierzęcia względem
wszelkiej »wiedzy radosnej«. — N u ż e ! Pokażmy, że
to przesąd !

329.

Wczas i próżnowanie. Jest indyjska,


328. indyjskiej krwi w ł a ś c i w a dzikość w sposobie, w jaki
Amerykanie zabiegają o złoto : a, ich pośpiech bez
S z k o d z e n i e g ł u p o c i e . — Niewątpliwie, ż e tchu w pracy — w ł a ś c i w y występek N o w e g o Świata —
tak uparcie i z takiem przekonaniem głoszona wiara, zaczyna już zarażać starą. Europę dzikością i zupełnie
że egoizm jest pogardy godny, przyniosła na ogół dziwną ponad nią rozpościerać bezduszność. W s t y d z ą
szkodę egoizmowi (z k o r z y ś c i ą , jak to stokrotnie się już dziś ludzie spoczynku; długie rozmyślanie
powtarzać będę, dla i n s t y n k t u s t a d n e g o ) , mia­ sprawia nieomal wyrzuty sumienia. Myśli, się z zegar­
nowicie przez to, że mu odebrała czyste sumienie kiem w ręku, jak się je obiad, z okiem zwróconem
i kazała w nim szukać właściwego źródła wszelkiego na gazetę giełdową, — żyje się jak ktoś, który usta-
nieszczęścia. »Samolubstwo twoje jest nieszczęściem wicznie »mógłby czegoś zaniedbać«, »Lepiej cobądź
266 267

robić niż nic« — i ta zasada jest sznurem do zdła­ zdrowiu« — mówi się, gdy nas schwytano na w y c i e c z c e .
wienia wszelkiego wykształcenia i wszelkiego w y ż ­ Nawet wkrótce dojść może do tego, że się ulegać
szego smaku. I jak naocznie wszystkie formy giną będzie skłonności d o ż y c i a k o n t e m p l a c y j n e g o
z powodu tego pośpiechu pracujących : tak też za­ (to znaczy do przechadzki z myślami i przyjaciółmi)
miera wszelkie poczucie samej formy, ucho i oko dla nie bez pogardy dla siebie i nieczystego sumienia. —
melodyi poruszeń. D o w ó d tego leży w wymaganej O t ó ż ! Niegdyś było odwrotnie : na p r a c y ciążyło nie­
teraz wszędzie n i e z g r a b n e j w y r a ź n o ś c i czyste sumienie. Człowiek dobrego pochodzenia u k r y­
we wszystkich położeniach, gdzie człowiek chce być w a ł s w ą pracę, gdy go potrzeba do pracy zmuszała.
u c z c i w y m wobec ludzi, w obcowaniu z przyjaciółmi, Niewolnik pracował pod uciskiem uczucia, że czyni
kobietami, krewnymi, dziećmi, nauczycielami, uczniami, coś pogardy godnego — »czynność« sama była czemś
przewodnikami i książętami, — nie ma się wcale czasu pogardy godnem. »Dostojność i cześć posiada jedy­
i wcale siły na ceremonie, na uprzejmości w sposób nie otium i bellum« : tak brzmiał głos starożytnego
niebezpośredni, na wszelkie esprit zabawy i wogóle przesądu.
na wszelkie otium. Bo życie wśród ł o w ó w za zyskiem
zmusza nieustannie do ekspensowania ducha, swego
aż do wyczerpania, w ustawicznem maskowaniu się
i podejściu i ubieganiu : w ł a ś c i w ą dziś cnotą jest u c z y - 330.
nić coś w krótszym czasie, niż ktoś inny. T a k więc
istnieją rzadko tylko godziny d o z w o l o n e j uczci­ P o k l a s k . — Myśliciel nie potrzebuje poklasku
wości : w tych jednak jest się znużonym i chciałoby i bicia w dłonie, pod warunkiem, że pewny jest włas­
się nietylko sobie »dać folgę«, lecz się na długość nego przyklasku : bez tego jednak obejść się nie może.
i szerokość i niezgrabnie r o z c i ą g n ą ć . Stosownie C z y są ludzie, którzy i bez tego i bez wszelkiego wogóle
do tego pisze się teraz l i s t y , których styl i duch rodzaju poklasku obejść się m o g ą ? Wątpię; i nawet
pozostanie zawsze właściwem — »znamieniem czasu«. o najmędrszych mówi Tacyt, który nie jest oszczercą
Jeśli istnieją jeszcze przyjemności towarzyskie i arty­ mędrców : quando etiam sapientibus gloriae cupido
styczne, to są to przyjemności, jakie przyrządzają so­ novissima exuitur — to znaczy u niego : nigdy.
bie zapracowani do upadłego niewolnicy. Och, to za­
dowolenie »radości« u tych wykształconych i nieu-
k s z t a ł c o n y c h ! Och, to wzbierające podejrzewanie
331.
wszelkiej radości! P r a c a pozyskuje coraz bardziej
wszelkie czyste sumienie: skłonność do radości na­ R a c z e j g ł u c h y m być niż o g ł u s z o n y m . —
z y w a się już »potrzebą wypoczynku« i zaczyna się Niegdyś chciano sobie stworzyć r o z g ł o s : dziś nie
wstydzić samej siebie. »jest to dług spłacany swemu wystarcza to już, bo targowisko jarmarczne zbyt stało
268
269

się wielkiem, — dziś musi to być r o z k r z y k . Wyni­


każdy z tych popędów wyjawić swoje jednostronne
kiem tego jest, że i dobre gardła się przekrzyczą,
zapatrywanie na pewną rzecz lub zdarzenie; następnie
a najlepszy nawet towar zachwalają głosy ochrypłe;
powstała walka tych jednostronności a z niej wynikł
bez jarmarcznego krzykactwa i chrypki niema dziś
pewien pośrodek, uspokojenie, pewne przyznanie słusz-
geniuszu. — Jest to oczywiście złe stulecie dla myś-
ności na wszystkie trzy strony, pewnego rodzaju spra­
liciela: musi on się u c z y ć wśród dwu wrzasków zna-
wiedliwość i ugoda; bo dzięki sprawiedliwości i ugo­
chodzić jeszcze sobie ciszę i tak długo udawać głu­
dzie mogą wszystkie te popędy ocalić swe istnienie
chego, aż się nim stanie. Póki się tego nie nauczył
i zarazem słuszność. My, do których świadomości do­
grozi mu niebezpieczeństwo, że zginie z niecierpli­
chodzą tylko ostatnie sceny pojednania i końcowe
wości i bólów głowy.
obrachunki tego długiego przebiegu, sądzimy następ­
nie, że intelligere jest czemś pojednawczem sprawied-
liwem dobrem, czemś istotnie popędom przeciwstawio-
nem; gdy tymczasem jest ono tylko p e w n e m z a ­
332.
c h o w a n i e m s i ę w z a j e m n e m p o p ę d ó w . Przez
Z ł a g o d z i n a . — K a ż d y z pewnością filozof bardzo długie czasy pojmowano myślenie jako myśle­
miał złą godzinę, kiedy m y ś l a ł : cóż ja znaczę, jeśli nie wogóle : teraz dopiero świta nam prawda, że naj­
nie wierzą także moim złym argumentom ! — I wów­ większa część naszego duchowego działania przebiega
czas przeleciał jakiś złośliwy ptaszek obok niego bez naszej świadomości i naszego c z u c i a : sądzę jed­
i ć w i e r k a ł : »Cóż ty znaczysz ! Cóż ty znaczysz !« nak, że te popędy, które tu walczą z sobą, są snadź
zdolne dać się przytem uczuć s o b i e w z a j e m i ból
sobie sprawiać — : owo gwałtowne nagłe wyczerpa­
nie, które nawiedza wszystkich myślicieli, tu może
333. mieć swoje źródło (jest to wyczerpanie na polu walki).
B y ć może że w w a l c z ą c y c h wnętrzach naszych istnieje
Co z n a c z y p o z n a w a ć ? — Non ridere, non niejeden ukryty h e r o i z m , lecz z pewnością nic bo­
lugere, neque detestari, sed intelligere! mówi Spi­ skiego, wiecznie spoczywającego w sobie, jak mniemał
noza — tak prosto i. wzniosle, jak to jest jego zwy­ Spinoza. Myślenie ś w i a d o m e a mianowicie myśle­
czajem. Tymczasem : czemże innem jest w gruncie nie filozofa jest najsłabszym i dlatego też stosunkowo
rzeczy to intelligere, jeśli nie formą, w której nam najłagodniejszym i najspokojniejszym rodzajem myśle­
owe trzy pierwsze uczucia naraz uczuć się dają ? Wy­ nia : i dlatego właśnie filozof może najłatwiej pobłą­
nikiem tych różnych i sprzeciwiających się sobie dzić co do natury poznania.
p o p ę d ó w : chęci wyśmiewania, oskarżania, przeklina­
nia. Zanim możliwem jest poznanie, musiał wpierw
270 271

334. iluż obserwuje siebie samych ! »Każdy jest samemu


sobie najdalszy!« — wiedzą to w s z y s c y badacze ne­
T r z e b a n a u c z y ć s i ę k o c h a ć . — Tak rek, ku swej przykrości; a zdanie »poznaj siebie sa­
dzieje się z nami w m u z y c e : naprzód trzeba się mego« jest, w ustach boga i do ludzi powiedziane,
w ogóle jakiejś figury lub zwrotki n a u c z y ć s ł u ­ nieomal złośliwością. Że jednak tak rozpaczliwie ma
c h a ć , dosłuchiwać, rozróżniać, odosabniać jako pewne się rzecz z obserwacyą siebie, o tem nie świadczy nic
życie dla siebie i odgraniczać; potem trzeba trudu bardziej niż sposób, w jaki p r a w i e k a ż d y mówi
i dobrej woli, by ją z n o s i ć mimo jej obcość, mieć
o istocie jakiejś moralnej czynności, ten szybki, łatwy,
cierpliwość dla jej spojrzenia i w y r a z u i dobrotliwość
pewny siebie, gadatliwy sposób, to jego spojrzenie,
dla tego co w niej dziwne — wkońcu przychodzi
uśmiech, usłużna gorliwość. Ktoś zda się chce ci po-
chwila, gdy do niej p r z y w y k a m y , kiedy jej ocze­
w i e d z i e ć : »Ależ, mój drogi, trafiłeś bardzo dobrze !
kujemy, gdy przeczuwamy, że brakłoby nam jej, gdyby
Zwracasz się ze swem pytaniem właśnie do kogoś,
jej zbrakło i teraz zniewala nas ona i w y w i e r a swój
kto m a p r a w o udzielić c i odpowiedzi: przypadkiem
czar ciągle, ciągle i nie przestaje dopóty, dopóki nie
w niczem nie jestem tak mądry, jak w tem. W i ę c :
staniemy się jej pokornymi i z a c h w y c o n y m i kochan­
jeśli człowiek osądzi » t a k j e s t s ł u s z n i e « , jeśli
kami, którzy niczego lepszego już nie chcą od świata,
potem wnioskuje » d l a t e g o s t a ć s i ę t o m u s i ! «
tylko jej i znowu jej. — T a k jednak dzieje się z nami
i wtedy c z y n i , co w ten sposób uznał za słuszne
nietylko w m u z y c e : właśnie tak n a u c z y l i ś m y s i ę
i konieczne — to istota jego czynności jest m o r a l n ą ! «
k o c h a ć wszystkie rzeczy, które kochamy. Otrzymu­
Lecz, przyjacielu mój, mówisz mi tu o trzech czyn­
jemy ostatecznie zawsze nagrodę za naszą dobrą wolę,
nościach miast o j e d n e j : także twój sąd na przykład
cierpliwość, sprawiedliwość, łagodność względem ob­
»tak jest słusznie« jest czynnością — c z y ż nie można
cości — w tem, że obcość odrzuca zwolna s w ą za­
już było sądzić w moralny lub niemoralny sposób ?
słonę i nowe niewysłowione ukazuje piękno — : jest to
D l a c z e g o uważasz to i właśnie to za słuszne ? —
jej podzięka za naszą gościnność. — T a k samo jeśli
»Bo mówi mi to moje sumienie; sumienie nie prze­
kto samego siebie kocha, nauczył się tego tą samą
mawia nigdy niemoralnie, ono określa przecie, co ma
drogą. Niema żadnej innej drogi. I kochać trzeba się
być moralnem!« — L e c z dlaczego s ł u c h a s z głosu
uczyć.
swego sumienia ? I o ile posiadasz prawo uważać taki
sąd za prawdziwy i nieomylny? Dla tej w i a r y —
c z y ż już niema sumienia? C z y nic nie wiesz o su­
mieniu intelektualnem ? O sumieniu poza swem »sumie­
335.
niem«? Sąd twój »tak jest słusznie« ma przeddzieje
G ó r ą f i z y k a ! — Iluż t o ludzi umie obserwo­ w twoich popędach, skłonnościach, odrazach, doświad-
w a ć ! I wśród tych nielicznych, którzy to umieją — czeniach i niedoświadczeniach; »j a k ż e więc po-
272 273

mina mi się przytem stary Kant, który za karę, że


wstał ?« winieneś pytać, a potem j e s z c z e : » c o prze
m a t a c t w e m z d o b y ł »rzecz samą w sobie« —
mnie właściwie do dania mu posłuchu ?« Możesz roz­
także rzecz bardzo śmieszną — został omotany przez
kazowi jego dać posłuch jak dzielny żołnierz, który
»kategoryczny rozkaz« i, z nim w sercu, z p o w r o ­
słyszy rozkaz swego oficera. Lub jak kobieta, która
t e m z a b ł ą d z i ł d o »boga«, »duszy«, »wolności«
kocha rozkazującego. Lub jak pochlebca i tchórz,
i »nieśmiertelności«, podobien lisowi, który z powro­
który się rozkazującego boi. Lub jak głupiec, który
tem zabłądził do swej klatki: — choć j e g o to siła
idzie za czemś, bo nie ma co rzec przeciw temu. Sło­
i rozsądek r o z b i ł y tę klatkę ! — Jakto ? podziwiasz
wem, na sto sposobów możesz sumieniu swemu da-
kategoryczny rozkaz w sobie ? Tę »niewzruszoność«
w a ć posłuch. L e c z to, ż e słyszysz ten i ów sąd jako
swego tak zwanego moralnego sądu ? Tę »bezwzględ-
głos sumienia — więc, ż e odczuwasz coś jako słuszne,
ność« uczucia »tak, jak ja, muszą w s z y s c y o tej rze­
może zależeć od tego, że nigdy nie rozmyślałeś nad
czy sądzić« ! Podziwiaj raczej w tem swe samolub-
sobą i przyjmowałeś na ślepo, co ci od dzieciństwa jako
stwo ! I ślepotę, małostkowość i bezpretensyonalność
s ł u s z n e określano : lub od tego, że chleb i zaszczyty
swego samolubstwa! Samolubstwem bowiem jest od­
były dotąd t w y m udziałem dzięki temu, co obowiązkiem
c z u w a ć s w ó j sąd jako prawo powszechne : a ślepe,
s w y m zwiesz — uchodzi, to u ciebie za »słuszne«, ponie­
małostkowe i bezpretensyonalne znowu samolubstwo,
w a ż zdaje ci się twoim »warunkiem bytu« (że jednak po­
ponieważ zdradza, żeś samego siebie jeszcze nie od­
siadasz s ł u s z n e p r a w o do bytu, zda ci się niezbitem!)
krył, żeś samemu sobie jeszcze żadnego własnego,
N i e w z r u s z o n o ś ć twego moralnego sądu mogłaby
najbardziej własnego nie stworzył i d e a ł u : — ten bo­
zawsze być jeszcze dowodem właśnie twojej osobistej
wiem nie mógłby nigdy być ideałem dla innych, nie
marnoty, bezosobistości, twoja »moralna siła« mogłaby
mówiąc już o wszystkich, w s z y s t k i c h ! — — Kto jesz­
mieć swe źródło w twoim uporze — lub w twojej
c z e sądzi »tak musi w tym wypadku czynić każdy«,
niezdolności widzenia n o w y c h i d e a ł ó w ! I, krótko mó­
nie uczynił jeszcze ani pięciu kroków na drodze sa-
wiąc : gdybyś był bystrzej myślał, lepiej obserwował
mopoznania: inaczejby wiedział, że niema ani je­
i więcej się uczył, to tego obowiązku swego i tego
dnakich czynności, ani być nie może; — że każda
»sumienia« swego nie byłbyś w żadnym razie nazy­
czynność spełniona została spełnioną w sposób zupeł­
w a ł już obowiązkiem i sumieniem; wiadomość tego,
nie jedyny i nieprzywracalny i że tak samo rzecz
j a k w o g ó l e n i e g d y ś p o w s t a ł y s ą d y mo­
będzie się miała z każdą czynnością przyszłą, że
r a l n e , zmierziłaby ci te patetyczne słowa — tak jak
wszystkie przepisy działania stosują się tylko do gru­
obmierzły ci już inne patetyczne słowa, na przykład
bej strony zewnętrznej (i nawet najwnętrzniejsze i naj­
»grzech«, »zbawienie duszy«, »odkupienie«. — A te­
subtelniejsze przepisy wszystkich dotychczasowych
raz nie mów mi nic o kategorycznym rozkazie, mój
moralności), — że z ich pomocą można osiągnąć pe-
przyjacielu! — słowo to łaskocze mi ucho i śmiać
18
się muszę, mimo twą tak poważną obecność : przypo- DZ I EŁA NIETZSCHEGO. T. Vi.
274 275

wien pozór tożsamości, l e c z w ł a ś n i e t y l k o p o ­ górą jeszcze to, co do niej nas zmusza, — nasza
z ó r , — ż e k a ż d a czynność, c z y n a nią patrzymy rzetelność !
podczas jej przebiegu, c z y po przebiegu, jest i zosta­
nie rzeczą nieprzeniknioną, — że nasze mniemania
o »dobrem«, »szlachetnem«, »wielkiem« nie mogą być
nigdy d o w i e d z i o n e naszemi czynnościami, ponie­
336.
w a ż wszelka czynność jest niepoznawalna, — że nie­
zawodnie nasze mniemanie, oceny wartości i tablice S k ą p s t w o n a t u r y . — Czemuż tak skąpą była
dóbr należą do najpotężniejszych dźwigni w kółkowej natura względem ludzi, że nie pozwoliła im świecić,
maszyneryi naszych czynności, że jednak w każdym temu więcej, owemu mniej, stosownie do jego wnętrz-
poszczególnym wypadku prawo ich mechaniki jest nej pełni światła? Dlaczego wielcy ludzie nie spra­
nie d o wykazania. O g r a n i c z m y s i ę więc d o wiają tak pięknego widoku jak słońce o wschodzie
oczyszczenia s w y c h mniemań i ocen wartości i do i zachodzie ? O ile mniej dwuznacznem byłoby wszel­
stworzenia n o w y c h własnych tablic kie życie pośród ludzi!
d ó b r : — nie ślęczmy jednak dłużej »nad moralną
wartością s w y c h postępków« ! Tak, przyjaciele m o i !
Do całego moralnego gadulstwa jednych o dru­
gich czas uczuć wstręt! Sprawowanie sądów moral­
nych niech się naszemu sprzeciwia smakowi. Pozo­ 337.
stawmy tę gadaninę i ten z ł y smak tym, którzy nie P r z y s z ł e » c z ł o w i e c z e ń s t w o « . — Kiedy
mają nic więcej do roboty, jak przeszłość o mały ka­ patrzę oczyma odległego stulecia na obecne, to nie
wałek posuwać dalej w czasie, i którzy sami nigdy umiem dopatrzyć się w teraźniejszym człowieku ni­
nie są teraźniejszością, — więc licznym, nazbyt licz­ czego godniejszego uwagi nad jego osobliwą młodość
nym ! M y j e d n a k b ą d ź m y t e m , c z e m j e ­ i chorobę zwaną »zmysłem historycznym«. Jest to
s t e ś m y , — nowymi, jednokrotnymi, nieporównalnymi, z a r ó d czegoś zupełnie nowego i obcego w dziejach:
prawodawcami sobie samym, twórcami samych sie­ gdyby dać temu ziarnu kilka stuleci i więcej, toby
bie! A na to trzeba nam być najlepszymi uczniami i od­ mogła z tego wkońcu cudowna wyróść roślina o rów­
krywcami wszelkiej prawności i konieczności w świe­ nie cudownej woni, gwoli której milejby było mieszkać
c i e ; musimy być f i z y k a m i , byśmy w każdem zna­ na naszej starej ziemi, niż dotąd. My teraźniejsi za­
czeniu t w ó r c a m i być mogli, — gdy tymczasem do­ czynamy właśnie tworzyć łańcuch przyszłego bardzo
tychczas wszelkie oceny wartości i ideały zbudowane potężnego uczucia, ogniwo po ogniwie — nie wiemy
b y ł y n a n i e z n a j o m o ś c i fizyki lub s p r z e c z ­ prawie, co czynimy. Nieomal zda nam się, jak gdyby
n o ś c i z nią. A p r z e t o : górą f i z y k a ! A bardziej chodziło nie o nowe uczucie, lecz o ubywanie wszel-
18*
276
277

kich starych uczuć, — zmysł historyczny jest jeszcze rze i jak ono, w ó w c z a s dopiero najbogatszem się
czemś tak biednem i zimnem, a wielu opada on jakby czuje, g d y i najuboższy rybak złotem wiosłuje wio­
mróz i jeszcze biedniejszymi i zimniejszymi czyni. s ł e m ! To boskie uczucie z w a ł o b y się w ó w c z a s —
Innym wydaje się jako oznaka nadpełzającej starości,
człowieczeństwem!
a planeta nasz uchodzi u nich za osmętniałego cho­
rego, który, by zapomnieć o swojej chorobie, spisuje
sobie dzieje swej młodości. Rzeczywiście jest to jedna
barwa tego nowego u c z u c i a : kto dzieje wszystkich
ludzi odczuwać umie jak w ł a s n e d z i e j e , ten od­ 338.
c z u w a w ogromnem uogólnieniu całą o w ą zgryzotę
Ż ą d z a c i e r p i e n i a i l i t o ś c i w i . — C z y jest
chorego, który myśli o zdrowiu, starca, co sen mło­
dla w a s samych z pożytkiem być przedewszystkiem
dości wspomina, kochanka, któremu porwano kochankę,
ludźmi litościwymi ? I c z y dla cierpiących jest to z po­
męczennika, którego ideał w ruinach, bohatera w wie­
żytkiem, gdy nimi jesteście ? L e c z pozostawmy pierw­
czór bitwy, która nie rozstrzygnęła niczego a jednak
sze pytanie na chwilę bez odpowiedzi. T o , skutkiem
przyprawiła go o rany i stratę przyjaciela — ; lecz
czego najgłębiej i najosobiściej cierpimy, jest prawie
dźwigać tę ogromną sumę zgryzoty wszelkiego ro­
dla wszystkich innych niezrozumiałe i niedostępne; to
dzaju, m ó d z dźwigać a jednak jeszcze być tym bo­
ukryte jest w nas przed bliźnim, choćby nawet jadł
haterem, który o brzasku następnego dnia bitwy wita
z nami z jednego garnka. Powszechnie jednak, g d y
jutrzenkę i szczęście swoje, jako człowiek o widnokręgu
nas za cierpiących u w a ż a j ą , płasko tłumaczą sobie
tysiącoleci przed sobą i za sobą, jako spadkobierca
nasze cierpienie; jest to w ł a ś c i w e m istocie litościwej
wszelkiej dostojności, wszelkiego przeszłego ducha
przychylności, że w y z u w a ona cudze cierpienie
i spadkobierca wdzięczny, jako szlachectwem najwyż­
z właściwej mu osobistości: — nasi »dobroczyńcy« są
szy z wszystkich d a w n y c h szlachetnych i zarazem
bardziej, niż nasi wrogowie, umniejszycielami naszej
pierworodny nowej szlachty, jakiej podobnej nie wi­
wartości i woli. W najliczniejszych dobrodziejstwach
dział dotąd czas żaden ni nie ś n i ł : wszystko to w jedną
w y ś w i a d c z a n y c h nieszczęśliwym leży coś oburzają­
wziąć duszę, wszystko najstarsze i najnowsze, straty,
cego intelektualną płochością, z jaką litościwy od­
nadzieje, zdobycze, z w y c i ę s t w a ludzkości; wszystko to
g r y w a rolę p r z e z n a c z e n i a : nie w i e on o całej we­
wkońcu w jedną wziąć duszę i w jedno ścisnąć uczu­
wnętrznej ciągłości i zawikłaniu, które zwie się nie­
cie : — to musiałoby w y t w o r z y ć s z c z ę ś c i e , jakiego
szczęściem dla m n i e lub dla c i e b i e . C a ł a ekonomia
dotąd nie znał jeszcze człowiek, — szczęście B o g a
mojej duszy i jej wyrównanie przez »nieszczęście«,
pełne mocy i miłości, pełne łez i śmiechu, szczęście,
wybuch n o w y c h źródeł i potrzeb, zabliźnienie starych
które, jak słońce wieczorem, ustawicznie z swego nie­
ran, odtrącenie c a ł y c h przeszłości — o nic podobnego,
wyczerpanego bogactwa r o z d a r o w y w a i sypie w mo-
co wiązać się może z nieszczęściem, nie troszczy się
278 279

ten p o c z c i w y litościwiec : chce p o m ó d z i nie myśli to i tylko to jest jedynie moralnem: — w ten spo­
o tem, że istnieje osobista konieczność nieszczęścia, sób zgubić s w o j ą drogę i skoczyć bliźniemu na po­
że mnie i tobie strach, niedostatek, zubożenie, północe, moc. W i e m to tak samo d o b r z e : trzeba tylko, bym
przygody, zuchwalstwa, pomyłki tak są potrzebne, jak się oddał widokowi rzeczywistej niedoli, a j e s t e m
ich przeciwieństwo, że — aby się mistycznie wyra­ zgubiony ! I gdyby przyjaciel cierpiący rzekł do mnie :
zić — ścieżka do własnego nieba prowadzi zawsze »Patrz, wkrótce umrę; przyrzeknij mi, że ze mną
przez rozkosz własnego piekła. Nie, on o tem nic nie umrzesz« — tobym przyrzekł, tak samo, jak widok
wie : »religia litości« — (lub »serce«) nakazuje pomagać, o w e g o za wolność s w ą w a l c z ą c e g o ludku górskiego
a mniema się, że się najlepiej pomogło, jeśli się naj­ przywiódłby mnie do oddania mu dłoni mej i ż y c i a
szybciej pomogło ! Jeśli wy zwolennicy tej religii je­ mego : by z dobrych pobudek złe wybrać przykłady.
steście rzeczywiście tak samo usposobieni także wobec Istnieje nawet pewna tajna pokusa w tem wszyst-
siebie, jak wobec s w y c h współbraci, jeśli nie chce­ kiem, co wzbudza litość i w z y w a p o m o c y : właśnie
cie swemu własnemu cierpieniu pozwolić spoczywać nasza »własna droga« jest rzeczą zbyt twardą i wy­
na w a s choćby godzinę i ustawicznie już z dali zapo­ magającą i zbyt daleką od miłości i wdzięczności in­
biegacie wszelkiemu możliwemu nieszczęściu, jeśli nych, — nie uciekamy od niej zbyt niechętnie, od
cierpienie i przykrość w o g ó l e odczuwacie jako złe, niej i s w e g o w ł a s n e g o sumienia i chronimy się pod
nienawistne i zniszczenia godne, jako plamę na istnie­ skrzydło sumienia innych i w wnętrze miłej świą­
niu : to wówczas, oprócz waszej religii litości, macie tyni »religii litości«. Skoro teraz jakaś wojna wybu­
inną jeszcze religię w sercu, a ta jest może matką cha, to w y b u c h a z nią też zawsze, i właśnie w naj­
t a m t e j : — r e l i g i ę w y g o d y . Ach, jak mało wiecie szlachetniejszych jakiegoś narodu, tajemnie oczywiście
o szczęściu człowieka, wy wygodni i dobroduszni! bo ukrywana u c i e c h a : rzucają się z zachwytem w nowe
szczęście i nieszczęście to dwoje rodzeństwa i bliź­ niebezpieczeństwo ś m i e r c i , ponieważ sądzą, iż w po­
niąt, które wzrastają razem lub, jak u was, p o z o ­ święceniu się za ojczyznę znajdują wreszcie owo długo
s t a j ą razem m a ł e m i! L e c z w r ó ć m y teraz do szukane pozwolenie — pozwolenie u c h y l e n i a s i ę
pierwszego pytania. — Jak jest możliwem, pozostać o d s w e g o c e l u : — wojna jest dla nich manow-
na s w o j e j drodze! Ustawicznie woła nas jakiś krzyk cem ku samobójstwu, lecz manowcem z czystem su­
na bok; oko nasze widzi tu rzadko coś, wobec czego mieniem. I zamilczając tu niejedno: nie chcę jednak
nie trzebaby porzucić natychmiast własnej sprawy zamilczeć głosu swej moralności, która mi m ó w i : Żyj
i skoczyć na pomoc. W i e m to : jest sto przyzwoitych w ukryciu, byś m ó g ł ż y ć dla siebie! Ż y j w niewia-
i chlubnych sposobów, b y m się mógł zbić z s w o j e j domości tego, co twemu stuleciu zdaje się najważniej-
d r o g i i zaprawdę, najbardziej »moralnych« sposo­ s z e m ! Odgródź siebie od dnia dzisiejszego conajmniej
bów. A nawet zapatrywanie dzisiejszych moralnych skórą trzech stuleci! A niech krzyk dnia dzisiejszego,
kaznodziejów litości dochodzi tak daleko, że właśnie zgiełk wojen i rewolucyi będzie ci pomrukiem ! Bę-
280 281

dziesz też szedł z p o m o c ą : lecz tylko tym, których raz ! C h c ę rzec, że świat przepełny jest rzeczy pięk­
niedolę r o z u m i e ć będziesz, bo mają z tobą jeden nych, lecz mimo to ubogi, bardzo ubogi w piękne
ból i jedną nadzieję, — p r z y j a c i o ł o m s w o i m : chwile i odsłonięcia tych rzeczy. L e c z może to jest
i tylko w t e n sposób, jak sobie samemu przychodzisz najsilniejszym czarem ż y c i a : przetkana złotem za­
z pomocą : — chcę ich uczynić odważniejszymi, wy­ słona pięknych możliwości s p o c z y w a na nim obiecu­
trzymalszymi, prostszymi, w e s e l s z y m i ! C h c ę ich nau­ jąca, oporna, wstydliwa, szydercza, litosna, uwodna.
c z y ć tego, co umie dziś tak niewielu a najmniej owi Tak, życie jest kobietą!
kaznodzieje współcierpienia : — w s p ó l n e j r a ­
dości!

340.

U m i e r a j ą c y S o k r a t e s . — Podziwiam dziel­
339.
ność i mądrość Sokratesa we wszystkiem, co czynił,
Vita f e m i n a . — By ujrzeć największe pięk­ powiedział — i nie powiedział. T e n drwiący i zako­
ności jakiegoś dzieła — nie wystarczy żadna wiedza chany potwór i ł o w c a szczurów ateński, który w drże­
i żadna dobra wola; potrzeba najrzadszych szczęśli­ nie i łkanie wprawiał junaczych młodzieńców, był nie
w y c h przypadków, by ustąpiła dla nas zasłona chmur tylko najmędrszym gadułą, jaki istniał: tak samo wiel­
z tych wierzchołków i jasne na nich zapłonęło słońce. kim b y ł w milczeniu. Chciałbym, by i w ostatnich
By to widzieć, musimy nie tylko stać właśnie na na- chwilach życia był milczał — może należałby wów­
leżytem miejscu : właśnie nasza dusza sama winna czas do w y ż s z e g o jeszcze rzędu duchów. C z y to śmierć
zdjąć zasłonę z swoich w y ż y n i zapragnąć zewnętrz­ była, c z y trucizna, c z y pobożność c z y złośliwość —
nego w y r a z u i obrazu, niejako by uzyskać oparcie coś rozwiązało mu w owej chwili język i r z e k ł :
i posiąść moc nad sobą. W s z y s t k o to jednak zdarza »0 Krytonie, winienem Asklepiosowi koguta.« To
się tak rzadko jednocześnie, iż jestem skłonny sądzić, śmieszne i straszliwe »ostatnie słowo« z n a c z y dla
że najwyższe w y ż y n y wszelkiego dobra, c z y to jest tego, kto m a u s z y : » O Krytonie, ż y c i e j e s t c h o ­
dzieło, czyn, człowiek, natura, b y ł y dotychczas dla r o b ą ! « T o m o ż l i w e ! Człowiek, jak on, który ż y ł
najliczniejszych a nawet dla najlepszych czemś ukry- pogodnie i przed oczami wszystkich jak żołnierz —
tem i zasłoniętem : — co jednak nam się odsłania, był pesymistą ! Nadrabiał tylko miną wobec życia i za
o d s ł a n i a n a m s i ę t y l k o r a z ! — G r e c y modlili życia ukrywał swój ostateczny sąd, swe najwnętrz-
się : »wszystkiego, co piękne — d w a lub trzy r a z y !« — niejsze u c z u c i e ! Sokratesa, Sokratesa b o l a ł o ż y ­
ach, mieli słuszny powód do w z y w a n i a bogów, bo nie- c i e ! A on zemścił się jeszcze za to — owem tajem-
boska rzeczywistość nie daje nam piękna w c a l e lub niczem, strasznem, pobożnem i bluźnierczem słowem !
282 283

Musiałże i Sokrates m ś c i ć się jeszcze ? C z y było samego siebie i życie, b y niczego w i ę c e j n i e


o jeden gran wielkoduszności za mało w jego prze­ p r a g n ą ć nad to ostateczne wieczne poświadczanie
bogatej cnocie ? — A c h , przyjaciele! I G r e k ó w mu­ i pieczętowanie ? —
simy przezwyciężyć !

342.
341.
Incipit tragoedia. — Gdy Zaratustra miał
N a j w i ę k s z y c i ę ż a r . — A gdyby tak pew­ trzydzieści lat, opuścił swą ojczyznę i jezioro Urmi
nego dnia lub nocy jakiś demon wpełznął za tobą i poszedł w góry. Tu u ż y w a ł ducha swego i swej
w twą najsamotniejszą samotność i rzekł c i : »Życie samotności i nie znużył się tem lat dziesięć. Wresz­
to, tak jak je teraz przeżywasz i przeżywałeś, będziesz cie jednak przemieniło się serce jego — i pewnego
musiał przeżywać raz jeszcze i niezliczone jeszcze rana wstał z jutrzenką, stanął przed słońcem i tak
razy; i nie będzie nic w niem nowego, tylko każdy doń r z e k ł : »0 wielka g w i a z d o ! C z e m byłoby twe
ból i każda rozkosz i każda myśl i westchnienie szczęście, gdybyś tych nie miała, którym świeci­
i wszystko niewymownie małe i wielkie twego życia łaś ! Dziesięć lat wschodziłaś tu w górę ku mej
wrócić ci musi, i wszystko w tym samym porządku jaskini: przesyciłabyś się była światłem swem i drogą
i następstwie — tak samo ten pająk i ten blask mie­ swą, beze mnie, mego orła i mego w ę ż a ; lecz
siąca pośród drzew i tak samo ta chwila i ja sam. czekaliśmy ciebie każdego rana, odbieraliśmy ci
W i e c z n a klepsydra istnienia odwraca się jeno — a ty nadmiar twój i błogosławili cię za to. P a t r z ! Ob­
z nią, pyłku z p y ł u ! « — C z y nie padłbyś na ziemię mierzła mi mądrość moja, jako pszczole, która miodu
i nie zgrzytał zębami i nie przeklął demona, któryby tak za wiele zebrała, pożądam rąk, co się wyciągają, chciał­
mówił ? Lub c z y przeżyłeś kiedy ogromną chwilę, bym d a r o w y w a ć i obdzielać, aż mędrcy wśród ludzi
w którejbyś był mu r z e k ł : »Bogiem jesteś i nigdy nie znów staną się radzi szaleństwu swemu a ubodzy
słyszałem nic bardziej b o s k i e g o ! « G d y b y myśl ta swemu bogactwu. Na to wgłąb zstąpić muszę : jak
uzyskała moc nad tobą, zmieniłaby i zmiażdżyła może ty wieczorem czynisz, gdy poza morze schodzisz
ciebie, jakim jesteś. Pytanie przy wszystkiem i ka­ i światło jeszcze podziemiu niesiesz, o gwiazdo prze­
żdym szczególe : »czy chcesz tego jeszcze raz i jesz­ b o g a t a ! — muszę, podobnie tobie, z a p a ś ć , jak mó­
cze niezliczone razy ?« leżałoby jak największy ciężar w i ą ludzie, ku którym zejść chcę w dół. Błogosław
na postępkach twoich. Lub jakże musiałbyś kochać mnie tedy, oko spokojne, które bez zawiści nawet na
284

nadmiar szczęścia patrzeć możesz ! B ł o g o s ł a w puhar,


który przelać się pragnie, by złotem płynęła zeń w o d a
i wszędzie odblask twej rozkoszy niosła ! Patrz ! Pu­
har ten znowu opróżnić się pragnie, a Zaratustra znów
chce być człowiekiem«. — T a k począł się zachód
Zaratustry.

KSIĘGA PIĄTA.

MY NlEUSTRASZENI.

Carcasse, tu trembles ? Tu tremble­


rais bien davantage, si tu savais, où je
te mène.
T u r e n n e.
343.

W s p r a w i e n a s z e j p o g o d y . — Naj­
większe z n o w y c h zdarzeń — że »Bóg umarł«, że wiara
w boga chrześcijańskiego niewiarogodną się stała —
poczyna już na Europę swe pierwsze rzucać cienie.
Nielicznym przynajmniej, których spojrzenie, których
p o d e j r z l i w e spojrzenie jest dość silne i bystre
na to widowisko, zdaje się, że właśnie jakieś zaszło
słońce, że jakaś stara głęboka ufność zmieniła się
w wątpliwość: stary nasz świat musi im zdać się z dnia
na dzień bardziej wieczornym, nieufniejszym, bardziej
obcym, »starszym«. W istocie jednak rzec m o ż n a :
zdarzenie samo zbyt jest wielkie, zbyt dalekie, zbyt
odległe od zdolności pojmowania wielu, by można po­
wiedzieć, że choćby tylko wieść o niem już d o s z ł a ;
nie mówiąc już, by wielu wiedziało, c o się właściwie
przez to w y d a r z y ł o — i ile wszystkiego, po podkopa­
niu tej wiary, zapaść się musi, jako na niej zbudo­
wane, na niej oparte, w nią w r o s ł e : na przykład cała
nasza europejska moralność. Któż odgadnie dziś już
na tyle o w ą nadchodzącą pełnię i łańcuch strat, znisz-
288 289

czenia, upadku, przewrotu, które nadciągają, by musiał


stać się nauczycielem i zwiastunem tej potwornej lo­
344.
giki strachu, prorokiem sposępnienia i zaćmienia słońca,
jakim równych nie było prawdopodobnie dotychczas O ile i my j e s z c z e b o g o b o j n i je­
na ziemi ? . . . Nawet my urodzeni o d g a d y w a c z e za­ s t e ś m y . — W nauce nie mają przekonania prawa
gadek, którzy jakby na górach czekamy, postawieni obywatelstwa, tak mówi się słusznie: dopiero gdy
między »wczoraj« i jutrem i wprzęgnięci w sprzecz­ zdecydują się one zstąpić do skromności hipotezy,
ność między »dzisiaj« a jutrem, my pierworodni i za- tymczasowego stanowiska doświadczalnego, regula-
wcześnie urodzeni synowie nadchodzącego stulecia, któ­ tywnej fikcyi, można im przyznać dostęp do króle­
rym właściwie cienie mające wkrótce spowić Europę stwa poznania, a nawet pewną wartość w jego obrę­
już dziś w i n n y b y ł y stać się widoczne : czem t o bie, — co prawda z tem ograniczeniem, że muszą
się dzieje, że nawet my wybiegamy wzrokiem na pozostać pod dozorem policyjnym, pod władzą policyi
spotkanie tego nadciągającego sposępnienia bez nale­ nieufności. — Lecz, przyjrzawszy się dokładnie, nie
żytego przejęcia się niem, przedewszystkiem bez troski z n a c z y ż to : że przekonanie dopiero wtedy osiągnąć
i obawy o s i e b i e ? C z y może zbyt jeszcze stoimy może wstęp w obręb wiedzy, gdy p r z e s t a n i e być
pośród najbliższych skutków tego zdarzenia — a te przekonaniem? C z y ż karność naukowego ducha nie
skutki najbliższe, skutki dla n a s , nie są, przeciwnie z a c z y n a się wzbronieniem sobie wszelkich przeko­
niżby może oczekiwać można — wcale smutnymi i za­ nań ? . . . T a k jest prawdopodobnie : pozostaje tylko
sępiającymi, raczej n o w y m niewysłownym rodzajem pytanie, czy, a b y k a r n o ś ć t a z a c z ą ć s i ę
światła, szczęścia, ulżenia, rozradowania, otuchy, m o g ł a , nie musi istnieć już przekonanie i to tak
brzasku . . . Rzeczywiście, my filozofowie i »duchy despotyczne i bezwzględne, że składa sobie w ofierze
wolne« czujemy się na wieść, że »Bóg umarł«, jakby wszystkie inne przekonania. Widzimy, że i wiedza
opromienieni nową jutrzenką; serce nasze przelewa spoczywa na wierze, niema wcale żadnej »nieuprze-
się wdzięcznością, zdumieniem, przeczuciem, oczeki­ dzonej« wiedzy. Pytanie, c z y p r a w d a jest potrzebna,
waniem, — wkońcu ukazuje się nam widnokrąg znów musi b y ć już nietylko z góry potwierdzone, lecz po­
wolnym, chociażby nawet nie był jasny, wreszcie twierdzone do tego stopnia, że twierdzenie, wiara,
znów mogą wybiegać okręty nasze, naprzeciw niebez­ przekonanie dochodzą do w y r a z u w t e m : » n i c z e g o
pieczeństwu każdemu wybiegać, każdy hazard pozna­ w i ę c e j nie potrzeba prócz prawdy i w stosunku do
jącego jest znów dozwolony, morze, n a s z e morze niej wszystko pozostałe ma wartość niższego rzędu«. —
znów stoi otworem, nigdy może nie było jeszcze tak Ta bezwzględna żądza p r a w d y : czemże jest ona ?
»otwartego morza«. Jestże t o postanowienie: b y n i e d a ć s i ę ł u d z i ć ?
Jestże t o postanowienie, b y n i e ł u d z i ć ? B o i w ten
ostatni sposób da się interpretować żądza prawdy :
DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. VI 19
290 291

pod warunkiem, że się pod uogólnienie »nie chcę łu­ samego siebie nie« : — i o t o j e s t e ś m y na g r u n ­
dzić« podciąga też poszczególny w y p a d e k : »nie chcę c i e m o r a l n o ś c i . B o zapytajcie się tylko gruntow­
s i e b i e łudzić«. L e c z dlaczego nie łudzić? L e c z dla­ nie: »dlaczego nie chcesz łudzić?« mianowicie jeśliby
czego nie dać się łudzić ? — Zauważmy, że powody istniały pozory — a istnieją p o z o r y ! —, że życie zbu­
pierwszego leżą w zupełnie innej dziedzinie, niż dru­ dowane jest na pozorze, to znaczy na błędzie, oszu-
giego : nie chcemy dać się łudzić, ponieważ uważamy, kaństwie, przebraniu, oślepieniu, samooślepieniu, i gdyby
że szkodliwem, niebezpiecznem, fatalnem jest podle­ z drugiej strony faktycznie wielka forma życia uka­
gać złudzeniu, — w tem znaczeniu byłaby wiedza z y w a ł a się zawsze po stronie najmniej skrupulatnych
długą roztropnością, ostrożnością, pożytecznością, któ- πoλύτρoπoι. Przedsięwzięcie takie mogłoby być może,
rejby jednak można słusznie zarzucić : jakto ? jestże łagodnie mówiąc, donkichoteryą, drobną marzycielską
postanowienie, by nie dać się łudzić, mniej szkodliwe, głupotą; mogłoby jednak być też jeszcze czemś gor­
mniej niebezpieczne, mniej złowrogie ? C ó ż wiecie szem, to jest w r o g ą życiu, niszczycielską zasadą . . .
z góry o charakterze istnienia, by módz rozstrzygnąć, »Żądza p r a w d y « - mogłaby być ukrytą żądzą
c z y większa korzyść jest po stronie bezwzględnej nie­ śmierci. — W ten sposób pytanie : »poco nauka?«
ufności, c z y bezwzględnej ufności ? W razie jednak, prowadzi napowrót do moralnego problematu: »p o c o
gdyby jednej i drugiej miała być potrzeba, dużo w o g ó l e m o r a l n o ś ć « , jeśli życie, natura, dzieje
ufności i dużo nieufności: skądby w ó w c z a s wzięła są »niemoralne« ? Nie ulega wątpliwości, że w y z n a w c a
wiedza s w ą bezwzględną wiarę, swe przekonanie, na prawdy, w owem zuchwałem i ostatecznem znacze­
którem spoczywa, że prawda ważniejsza jest, niż ja­ niu, jak go pojmuje wiara w naukę, p o t w i e r d z a
kakolwiek rzecz inna, a także niż każde inne prze­ w t e n s p o s ó b ś w i a t i n n y , nie zaś świat życia,
konanie ? Właśnie to przekonanie nie mogłoby było przyrody i dziejów; a jeżeli ów »inny świat« po­
powstać, gdyby prawda i nieprawda o k a z y w a ł y się twierdza, jakto ? c z y ż nie musi właśnie tem samem
obie ustawicznie pożytecznemi: jak w tym wypadku. zaprzeczać jego przeciwieństwa, tego świata, n a ­
W i ę c — niezaprzeczalnie istniejąca już dziś wiara s z e g o ś w i a t a ? . . . Jednak pojęliście już zapewne, d o
w wiedzę nie mogła z takiego urodzić się wyracho­ czego dążę, mianowicie, że to, na czem nasza wiara
wania pożyteczności, lecz raczej m i m o t o , ż e wy­ w naukę spoczywa, to wciąż jeszcza w i a r a m e t a ­
kazuje się jej ustawicznie bezpożyteczność i niebez­ f i z y c z n a , — że także my poznający dzisiejsi, my
pieczeństwo »żądzy p r a w d y « , »prawdy za wszelką bezbożni i antymetafizycy, także s w ó j ogień jeszcze
cenę«. »Za wszelką cenę« : o, rozumiemy to dość do­ czerpiemy z pożaru, który wznieciła tysiące lat licząca
brze dopiero, gdyśmy jedną wiarę po drugiej na tym wiara, o w a wiara chrześcijańska, która była też wiarą
ołtarzu złożyli i z a r ż n ę l i ! — Przeto »żądza prawdy« Platona, że B ó g jest prawdą, że prawda jest boska . . .
n i e oznacza »nie chcę się dać łudzić«, jeno — nie L e c z cóż, jeśli to właśnie coraz mniej wiarogodnem
pozostaje nic do wyboru — »nie chcę łudzić, także się staje, jeśli nic więcej nie okazuje się boskiem,
19*
292 293

oprócz błędu, ślepoty, kłamstwa — jeśli B ó g sam oka­ raczej tem, w czem po wszystkich nieufnościach, roz­
zuje się naszem najdłużej trwającem kłamstwem ? dwojeniach i sprzecznościach zgadzano się z sobą
wzajem, uświęconem miejscem pokoju, gdzie myśli­
ciel po sobie samym w y p o c z y w a ł , oddychał, odżywał.
Nie widzę nikogo, ktoby w a ż y ł się na k r y t y k ę mo­
ralnych ocen wartości; nie znajduję w dziedzinie tej
345.
nawet usiłowań naukowej ciekawości, wybrednej i ku-
M o r a l n o ś ć j a k o p r o b l e m a t . — Brak oso­ sicielskiej wyobraźni psychologów i historyków, która
bistości mści się wszędzie : osłabiona, cienka, zgaszona, łatwo problemat jakiś antycypuje i w locie chwyta,
samej siebie zaprzeczająca i zapierająca się siebie nie wiedząc dobrze, co chwyciła. Doszukałem się za-
osobistość nie przyda się już żadnej dobrej rzeczy, ledwo kilku skąpych zarodków usiłujących doprowa­
najmniej przydaje się filozofii. - »Bezosobistość« nie dzić do htstoryi powstawania, tych uczuć i ocen moral­
ma żadnej wartości w niebie ani na ziemi; wszystkie nych (co jest czemś innem, niż ich krytyka i jeszcze
wielkie problematy w y m a g a j ą w i e l k i e j m i ł o ś c i , raz czemś innem, niż historya etycznych systema-
a zdolne do niej są tylko silne, zaokrąglone, pewne tów): w pewnym poszczególnym wypadku uczyniłem
duchy, silnie na samych sobie oparte. Najważniejszą wszystko, by otuchy dodać pewnej skłonności i zdol­
różnicą jest to, c z y myśliciel znajduje się do swoich ności do tego rodzaju historyi — daremnie, jak dziś
problematów w stosunku osobistym, tak że w nich mi się zdaje. Ci historycy moralności (mianowicie
jego przeznaczenie, jego niedola a także najlepsze Anglicy) nie wiele w a r c i : stoją oni z a z w y c z a j sami
jego szczęście spoczywa, c z y też w »nieosobistym« : jeszcze prostodusznie pod rozkazami pewnej moral­
to jest, c z y umie ich dotykać i ujmować je tylko mac­ ności i, nie wiedząc o tem, służą jej za giermków
kami swej zimnej ciekawej myśli. W ostatnim wy­ tarczonośnych i orszak; wyznają na przykład wciąż
padku nic z tego nie wyniknie, tyle można przyrzec : jeszcze tak wiernie powtarzany zabobon ludowy chrześ­
bo wielkie problematy, przypuszczając nawet, że się cijańskiej Europy, że cecha charakterystyczna postęp­
dadzą ująć, nie dadzą się u t r z y m a ć żabom i sła­ ków moralnych leży w bezosobistości, zaparciu się
beuszom, taki jest smak ich od wieków, — smak siebie, poświęceniu siebie, lub w współczuciu, w litości.
zresztą, który mają wspólnie z żwawemi samicami. — Ich z w y c z a j n y m błędem w tem przypuszczeniu jest,
Jakże się więc dzieje, że nie spotkałem dotychczas że stwierdzają jakiś consensus narodów, przynajmniej
nikogo, nawet w książkach, ktoby do moralności znaj­ oswojonych narodów, co do pewnych zasad moral­
dował się w takim stosunku, jako osoba, ktoby znał ności i stąd wysnuwają jej moc obowiązującą, tę
moralność jako problemat a ten problemat jako swoją samą dla mnie jak dla ciebie; lub odwrotnie, gdy
osobistą potrzebę, udrękę, rozkosz i namiętność ? Wi­ wzeszła ich oczom prawda, że u rozmaitych ludów
docznie moralność nie była dotąd wcale problematem; moralne oceny są z k o n i e c z n o ś c i inne, wycią-
294 295

gają wniosek o nieobowiązywaniu ż a d n e j moral­ się, naszem zdaniem, nawet w przybliżeniu: jesteśmy
ności : co w obu razach jest wielkiem dzieciństwem. wszystkimi trzema, w zapóźnem stadyum, aby pojęto )
Błędem bystrzejszych pośród nich jest to, że odkry­ abyście wy pojąć mogli, moi panowie ciekawscy, jak
w a j ą i krytykują niemądre może mniemania pewnego nam jest przy tem na sercu. Nie ! precz z g o r y c z ą i na­
ludu o swojej moralności lub ludzi o wszelkiej ludz­ miętnością wyzwoleńca, który z niewiary swojej jeszcze
kiej moralności, więc mniemania o jej pochodzeniu, jej wiarę sporządzić sobie musi, cel a nawet męczeństwo !
uświęceniu religijnem, o zabobonie wolnej woli i tym Uwarzyliśmy się a także zzimnieliśmy i stwardnieli
podobnych, i tem samem sądzą, że skrytykowali samą w zrozumieniu, że na świecie nie dzieje się wcale po
moralność. L e c z wartość przepisu »p o w i n i e n e ś« bosku, a nawet nie wedle ludzkiej miary rozumnie, mi­
jest jeszcze zasadniczo różna i niezależna od takich łosiernie lub sprawiedliwie: wiemy, że świat, w którym
mniemań o niej i od zielska błędu, którem zachwasz­ żyjemy, jest nieboski, niemoralny, »nieludzki«, — zbyt
czony jest m o ż e : jak bezsprzecznie wartość lekar­
długo wykładaliśmy go sobie fałszywie i kłamliwie,
stwa dla chorego nie jest zgoła jeszcze zawisła od
lecz wedle życzenia i woli swego uwielbienia, to
tego, c z y chory myśli o medycynie naukowo, czy jak
z n a c z y wedle p o t r z e b y . B o człowiek jest wielbią-
stara baba. Jakaś moralność wyróść mogła nawet
cem z w i e r z ę c i e m ! L e c z jest także nieufnem: a że
z błędu : nawet ten wzgląd nie dotknąłby jeszcze pro­
świat n i e jest tyle wart, jakeśmy wierzyli, to jest
blematu jej wartości. — Nikt więc dotychczas nie
nieledwie najpewniejszą rzeczą, którą wkońcu po­
badał jeszcze w a r t o ś c i o w e g o z wszystkich naj­
siadła nieufność nasza. Ile nieufności, tyle filozofii.
sławniejszego lekarstwa, zwanego moralnością: do
Wystrzegamy się mówić, że jest m n i e j w a r t : wy­
czego przedewszystkiem potrzeba, by ją wreszcie —
daje nam się dziś wprost śmiesznem, gdyby człowiek
p o d a n o w w ą t p l i w o ś ć . Nuże ! T o właśnie jest
chciał mieć pretensyę do wynalezienia wartości, któ-
dziełem naszem !
reby p r z e w y ż s z a ł y wartość rzeczywistego świata,—
porzuciliśmy to właśnie, jako wybujałe ludzkiej próż­
ności i nierozumu zbłąkanie, którego długo za takie
nie uważano. Miało ono ostatni swój w y r a z w nowo­
346. czesnym pesymizmie, dawniejszy zaś i silniejszy
w nauce Buddy; lecz tkwi też w chrześcijaństwie,
N a s z z n a k p y t a n i a . — L e c z w y nie rozu­ oczywiście wątpliwiej i dwuznaczniej, lecz nie mniej
miecie tego ? W rzeczy samej, trudno nas będzie ro­ przeto zwodniczo. Cała p o s t a w a : »człowiek p r z e ­
zumieć. Szukamy słów, szukamy też może uszu. Kimże c i w światu«, człowiek jako zasada »świata zaprzecza-
jesteśmy przecie? G d y b y ś m y chcieli poprostu, daw­ jąca«, człowiek jako miara wartości rzeczy, jako sę­
niejszym wyrazem, nazwa ć się bezbożnymi lub nie­ dzia światów, który wkońcu samo istnienie na szale
wierzącymi lub też immoralistami, nie określilibyśmy w a g i swej kładzie i za lekkiem znajduje — potworna
296
297

niesmaczność tej postawy doszła nam, jako taka, do człowiek : jakąś zasadę wiary można mu zbić tysiąc­
świadomości i obmierzła nam — śmiejemy się już, krotnie, on jednak, jeśli mu jest potrzebna, uważać
g d y spotkamy »człowieka i świat« zestawionych obok ją będzie ciągle za »prawdziwą« — wedle owego
siebie, rozdzielonych wzniosłą zarozumiałością słówka sławnego »dowodu mocy«, o którym Biblia prawi. Me­
»i« ! Jakże jednak ? C z y ś m y przez to właśnie, jako tafizyki potrzebuje jeszcze wielu ; lecz także owa
śmiejący się, nie postąpili jeno o krok dalej w po­ gwałtowna ż ą d z a p e w n o ś c i , która w sposób nau-
gardzie człowieka ? W i ę c i w pesymizmie, w pogar­ kowo - pozytywistyczny wyładowuje się dziś w szero­
dzie poznawalnego n a m istnienia? C z y właśnie przez kich masach, żądza aby c h c i e ć jakiegoś pewnego
to nie popadliśmy w podejrzenie przeciwieństwa, posiadania (gdy tymczasem z powodu gorączki owej
przeciwieństwa świata, w którym dotąd czuliśmy się żądzy postępuje się z uzasadnieniem tej pewności lżej
u siebie z swemi uwielbieniami (gwoli którym może i opieszałej), otóż i to jest jeszcze pożądaniem opar­
w y t r z y m y w a l i ś m y życie), i innego świata, k t ó ­ cia, podpory, słowem i n s t y n k t e m s ł a b o ś c i ,
r y m m y s a m i j e s t e ś m y : w nieubłagane zasad­ który religii, metafizyk, przekonań wszelkiego rodzaju
nicze najgłębsze odejrzenie co do siebie samych, które wprawdzie nie tworzy, lecz — je zachowuje. W sa­
nas Europejczyków coraz bardziej, coraz gorzej opa- mej rzeczy te wszystkie pozytywistyczne systematy
n o w y w a i łatwo przyszłe pokolenie postawić może okłębia dym pewnego pesymistycznego sposępnienia,
w obliczu straszliwego albo — albo: »albo pozbądźcie coś jak znużenie, fatalizm, zawód, obawa n o w y c h za­
się s w y c h uwielbień albo — s i e b i e s a m y c h ! « wodów — lub też wystawiana na pokaz zawziętość,
To ostatnie byłoby nihilizmem; lecz c z y ż b y i pierw­ niezadowolenie, oburzający się anarchizm i jakie tam
sze nie było nihilizmem ? — oto n a s z znak pytania. jeszcze istnieją symptomaty i maskarady uczucia sła­
bości. Nawet porywczość, z j a k ą najroztropniejsi nasi
współcześni gubią się w mizernych kątach i cieśniach,
na przykład w ojczyźniactwie (tak n a z y w a m to, co
347. we Francyi z w ą chauvinisme, w Niemczech »niemiec-
kością«) lub w pokątnych wyznaniach estetycznych na
Wierzący i ich p o t r z e b a wiary. — sposób paryskiego naturalizmu (wydobywającego i ob­
Jak wiele komuś potrzeba wiary, by mógł się rozwi­ nażającego t ę tylko część, która zarazem wstręt i zdu­
nąć, jak wiele »niewzruszoności«, której wstrząsać nie mienie budzi — część tę z w ą dziś chętnie la vérité
pozwała, bo się jej t r z y m a , — to jest miarą stop­ vraie) lub w nihilizmie wedle petersburskich wzorów
nia j e g o siły (lub mówiąc dokładniej jego słabości). (to z n a c z y w w i e r z e w n i e w i a r ę , aż do mę­
Chrześcijaństwa potrzebują, jak mi się zdaje, w sta­ czeństwa za nią), nawet ona wykazuje zawsze prze-
rej Europie i dziś jeszcze ci, których najwięcej : dla­ dewszystkiem p o t r z e b ę wiary, podpory, kręgosłupa,
tego też znajduje ono jeszcze wiarę. Taki bowiem jest oparcia . . . W i a r y pożąda się zawsze tam najbardziej,
298 299

tam potrzebuje się jej najgwałtowniej, gdzie z b y w a 348.


na woli, bo wola jest, jako uczucie rozkazu, najbar­
dziej rozstrzygającą oznaką własnej wielmożności O p o c h o d z e n i u u c z o n y c h . — Uczony wy­
i siły. To znaczy, im mniej kto rozkazywać umie, rasta w Europie z wszelkiego rodzaju stanów i spo­
tem usilniej pożąda kogoś, kto rozkazuje, surowo roz­ łecznych warunków, jako roślina, która nie w y m a g a
kazuje, pożąda boga, księcia, stanowiska, lekarza, spo­ żadnej specyficznej gleby; dlatego należy on, z istoty
wiednika, dogmatu, sumienia partyi. Skąd możnaby swej i poniewolnie, do podpór myśli demokratycznej.
wysnuć, że obie wszechświatowe religie, buddyzm L e c z pochodzenie to zdradza się. Kto w y u c z y ł nieco
i chrześcijaństwo zawdzięczają może swoje powstanie swój wzrok doszukiwania się (w uczonej książce, lub
a z w ł a s z c z a s w ą gwałtownie udzielającą się zaraźli­ naukowej rozprawie) intelektualnej i d i o s y n k r a z y i
wość ogromnej c h o r o b i e w o l i . I tak było w rze­ uczonego — ma ją każdy uczony — i do chwyta­
czywistości : obie religie zostały do niedorzeczności nia jej na uczynku, ten zobaczy prawie z a w s z e poza
wypiętrzone przez chorobę woli, przez rozpaczliwe nią »przeddzieje« uczonego, jego rodzinę, w szczegól­
pożądanie jakiegoś »powinieneś«, obie religie b y ł y ności jej rodzaje zajęć i rzemiosła. Gdzie do głosu
nauczycielkami fanatyzmu w czasach uśpienia woli dochodzi uczucie »to jest odtąd dowiedzione, z tem
i d a w a ł y przez to niezliczonym tłumom punkt opar­ się załatwiłem«, tam w krwi i instynkcie uczonego
cia, n o w ą możliwość chcenia, rozkosz z chcenia. Fa­ tkwi z a z w y c z a j przodek, który z swego kątka widze­
natyzm jest bowiem jedyną »siłą woli«, do której nia pochwala »zrobioną robotę«, — wiara w dowód
dojść m o g ą także słabi i niepewni, jako pewien ro­ jest tylko objawem tego, co w pracowitym rodzie od-
dzaj zahipnotyzowania całego zmysłowo - intelektual­ dawna uważano za »dobrą robotę«, P r z y k ł a d : syno­
nego systemu na rzecz nadmiernego odżywienia (hi­ wie wszelkiego rodzaju rejestratorów i biurowych pi­
pertrofii) pewnego poszczególnego punktu widzenia sarzy, których głównem zadaniem było zawsze po­
i czucia, który odtąd dominuje — chrześcijanin na­ rządkowanie różnorodnego materyału, rozdzielanie na
z y w a go s w ą w i a r ą . Gdzie człowiek dojdzie do za­ oddziały, wogóle schematyzowanie, okazują, gdy uczo­
sadniczego przekonania, ż e m u s z ą m u rozkazywać, nymi zostaną, szczególną do tego skłonność, iż uwa­
tam staje się »wierzącym«; odwrotnie, możnaby sobie żają jakiś problemat za rozwiązany nieledwie tem,
wyobrazić rozkosz i siłę władania sobą, w o l n o ś ć że go uschematyzowali. Są filozofowie, którzy w grun­
woli, w której duch rozbrat bierze z wszelką wiarą, cie rzeczy są tylko schematycznemi głowami, — for­
wszelkiem pożądaniem pewności, w y ć w i c z o n tak, że malność ojcowskiego rzemiosła stała się ich treścią.
umie się trzymać na lekkich linach i możliwościach Talent do klasyfikacji, do tablic kategoryi zdradza
i tańczyć nawet nad bezdniami. Taki duch byłby coś; nie jest się bezkarnie dzieckiem s w y c h rodziców.
w o l n y m d u c h e m par excellence. S y n adwokata będzie też jako badacz musiał być
adwokatem; w sprawie swej mieć będzie pierwszy
300 301

wzgląd, by utrzymać się przy swem zdaniu, drugi jest w y r a z e m krytycznego położenia, zacieśnienia właś­
może, by mieć słuszność. Synów protestanckich du- ciwego zasadniczego popędu życiowego, który dąży
chownych i nauczycieli szkolnych poznaje się po do r o z s z e r z e n i a m o c y i w żądzy tej podaje dość
naiwnej pewności, z którą jako uczeni rzecz s w ą za często w wątpliwość samozachowawczość i poświęca
dowiedzioną już uważają, kiedy ją właśnie dopiero ją. U w a ż a ć to należy za symptomat, że poszczególni
tylko serdecznie i z ciepłem w y g ł o s i l i : są bowiem filozofowie, jak na przykład suchotniczy Spinoza,
zasadniczo przyzwyczajeni, ż e się i m w i e r z y , — właśnie tak zwany popęd samozachowawczy za roz­
to należało u ojców ich do »rzemiosła« ! Ż y d prze­ strzygający uważali, uważać musieli: — byli to właśnie
ciwnie, stosownie do zakresu zajęć i przeszłości swego ludzie w krytycznem położeniu. Że nasze współczesne
narodu, p r z y w y k ł właśnie najmniej do tego, by mu nauki przyrodnicze do tego stopnia uwikłały się w do
wierzono : przypatrzmy się pod tym względem uczo­ gmacie Spinozy (wkońcu jeszcze i najgrubiej w dar-
nym żydowskim, w s z y s c y oni przywiązują wiele winiźmie z jego nie do pojęcia jednostronną nauką
wagi do logiki, to jest do w y m u s z e n i a zgody o »walce o byt« — ), temu winno prawdopodobnie
przez uzasadnienia; wiedzą, że niemi z w y c i ę ż y ć mu­ pochodzenie przeważnej liczby badaczy przyrody : na­
szą, nawet tam, gdzie istnieje przeciw nim niechęć leżą w tym względzie do »ludu«, przodkowie ich byli
rasowa i klasowa, gdzie im się wierzy niechętnie. to ludzie ubodzy i skromni, którzy trudność utrzyma­
Niema bowiem nic demokratyczniejszego nad l o g i k ę : nia się znali nazbyt zblizka. Cały angielski darwinizm
nie ogląda się bowiem na osoby a także k r z y w e nosy owiewa coś, jakby angielski zaduch z przeludnienia,
u w a ż a się za proste. (Mimochodem z a z n a c z m y : Europa jakby nędzarska woń biedy i ciasnoty. L e c z należa­
właśnie ze względu na ulogicznienie, na czystsze na- łoby badaczom przyrody wyjść z swego człowieczego
wyknienie głowy, winna niemało wdzięczności Żydom; kąta : a w naturze p a n u j e nie niedostatek, lecz nad­
najpierw Niemcy, jako opłakanie bezrozumna rasa, miar, rozrzutność, aż do niedorzeczności nawet. W a l k a
której też dziś wciąż jeszcze nasamprzód »głowę zmy­ o byt jest tylko w y j ą t k i e m , tymczasowem ogra­
wać« trzeba. Wszędzie, gdzie Żydzi doszli do wpływu, niczeniem żądzy życia; wielka i mała walka toczy się
nauczyli bardziej drobiazgowo odróżniać, bystrzej wszędzie o przewagę, o rozrost i rozprzestrzenienie,
wnioskować, jaśniej i przejrzyściej pisać : zadaniem o moc, stosownie do żądzy mocy, którą jest właśnie
ich było zawsze jakiś naród »uczyć rozumu«). żądza życia.

349. 350.

J e s z c z e r a z o p o c h o d z e n i u uczo­ Ku czci hominum religiosorum. —


n y c h . — Chęć zachowania siebie samego przy życiu W a l k a przeciw kościołowi jest z wszelką pewnością,
302 303

między innemi — bo oznacza różne r z e c z y —, także przeto, iż nie byli dość tłumem, niedość proboszczami.
walką natur pospolitych, więcej zadowolonych, ufniej- Zapewne też oni właśnie najpóźniej nauczą się wie­
szych, powierzchowniejszych, przeciw panowaniu bar­ rzyć, że tłum m ó g ł b y cośkolwiek zrozumieć z tego,
dziej ważkich, głębszych, wnikliwszych, to znaczy co mu jest najdalsze, wielką n a m i ę t n o ś ć pozna­
gorszych i podejrzliwszych ludzi, którzy w r a z z długo- jącego, który ustawicznie żyje i ż y ć musi w chmu­
trwałem podejrzeniem co do wartości istnienia, dumali rze brzemiennej burzą n a j w y ż s z y c h problematów
nad własną wartością : — pospolity instynkt ludu, jego i najcięższych odpowiedzialności (więc wcale, w c a l e
wesołość zmysłów, jego »dobre serce« burzyły się nie przypatrując się, poza wszystkiem, obojętny,
przeciw nim. C a ł y rzymski kościół s p o c z y w a na po­ bezpieczny, przedmiotowy . . .) T ł u m , wytwarzając
łudniowej względem natury człowieka podejrzliwości, sobie ideał »mędrca«, czci zupełnie innego rodzaju
którą Północ zawsze fałszywie rozumie : z którą to człowieka i ma tysiąckrotne do tego prawo właśnie
podejrzliwością europejskie Południe wzięło w spadku tego rodzaju człowiekowi hołd składać w najlepszych
głęboki Wschód, prastarą tajemniczą A z y ę i jego kon­ słowach i czołobitności a c h : są to łagodne, poważnie
templację. Już protestantyzm jest buntem ludu na proste i czyste natury kapłańskie i im pokrewne,
rzecz p o c z c i w c ó w , prostodusznych, powierzchow­ im to należy się pochwała, którą ludowa cześć od­
n y c h (Północ była zawsze dobroduszniejszą i bardziej daje mądrości. I komuż miałby tłum powód być
płaską niż Południe); lecz dopiero R e w o l u c j a fran­ wdzięczniejszym, niż tym mężom, którzy do niego
cuska dała berło zupełnie i uroczyście »dobrym lu­ należą i z niego wychodzą, lecz jako poświęceni, wy­
dziom« (owcy, osłu, gęsi i wszystkiemu, co jest nie­ brani, jego dobru o f i a r o w a n i — oni sami uwa­
uleczalnie płaskie i krzykackie i dojrzałe do domu żają się za ofiarowanych Bogu —, mężom, przed
w a r y a t ó w »idei nowoczesnych«). którymi on, tłum, bezkarnie serce swe otworzyć
może, przed którymi może się w y z b y ć swoich ta-
jemności, trosk i gorszych jeszcze rzeczy (— bo
człowiek, który się zwierza i »siebie udziela«, po­
z b y w a się siebie; a kto »wyznał«, zapomina). Tu wład­
351. nie wielka potrzeba: bowiem i duchowemu plugaw-
stwu trzeba o d p ł y w o w y c h r o w ó w a w nich czystych
K u c z c i n a t u r k a p ł a ń s k i c h . — Myślę
c z y s z c z ą c y c h wód, trzeba bystrych strumieni miłości
o wszystkiem. co tłum za mądrość u w a ż a (a któż nie
i silnych pokornych czystych serc, które gotowe są
jest dziś »tłumem« ?), o o w y m rozsądnym, krowim
i ofiarują się takiej służbie niepublicznej ochrony
spokoju umysłu, o pobożności i plebańskiej łagod­
zdrowia — bo to j e s t ofiara, kapłan jest i pozosta­
ności, która leży na łące i poważnie p r z y g l ą d a
nie ofiarą za l u d z i . . . L u d odczuwa w takich ofia­
się życiu przeżuwając, — że właśnie filozofowie czuli
rowanych, uciszonych, poważnych ludziach »wiary«
się z a w s z e najbardziej tego dalekimi, prawdopodobnie
304
305
m ę d r c ó w , to z n a c z y tych, którzy wiedzącymi się
skować się miała ludzka złość i nikczemność, słowem
stali, odczuwa w nich ludzi »pewnych« w stosunku do
złe dzikie w nas zwierzę : myśl moja jest odwrotna,
własnej niepewności: któżby mógł mu odebrać to
ż e właśnie, jako o s w o j o n e z w i e r z ę t a jesteśmy
słowo i tę c z e ś ć ? — L e c z , jak odwrotnie jest słusz-
haniebnym widokiem i potrzebujemy moralnego prze­
nem, wśród filozofów uchodzi i kapłan z a w s z e jesz­
brania, — że »wewnętrzny człowiek« europejski właś­
cze za »tłum« a nie za wiedzącego, przedewszystkiem
nie oddawna już przestał być na tyle zły, żeby mógł
dlatego, że oni sami w »wiedzących« nie wierzą i że
»dać się oglądać« (by z tem był p i ę k n y — ) . Euro­
właśnie już w tej wierze i zabobonie w ę s z ą tłum.
pejczyk przebiera się w moralność, ponieważ stał się
S k r o m n o ś ć to wynalazła w G r e c y i słowo »filozof«
chorem, chorowitem, kalekiem zwierzęciem, które ma
i pyszną zuchwałość nazywania się mądrym zosta­
słuszne powody być »lagodnem«, ponieważ jest pra­
w i a ł a aktorom ducha — skromność takich potworów
wie poronionym płodem, czemś połowicznem, słabem,
dumy i wielmożności, jak Pitagoras, jak Plato —.
niezdarnem . . . Nie straszliwość drapieżcy potrzebuje
moralnego przebrania, lecz zwierzę stadne z swoją
głęboką miernotą, trwogą i znudzeniem się sobą. Mo-
r a l n o ś ć p r z y s t r a j a c z ł o w i e k a — wyznajmy
352. to — na coś dostojniejszego, znaczniejszego, okazal­
szego, na coś »boskiego«.
Jak d a l e c e b y ł o b y trudno o b e j ś ć się
b e z m o r a l n o ś c i . — Człowiek nagi jest wogóle
haniebnym widokiem, — mówię o nas Europejczykach
(nawet nie o Europejkach). Przypuśćmy, że najwesel­
sze u stołu towarzystwo ujrzałoby się nagle, dzięki 353.
złośliwości jakiego czarodzieja, obnażonem i roze-
O ź r ó d l e r e l i g i i . — W ł a ś c i w y m wynalaz­
branem, a sądzę, że nietylko znikłaby wesołość, lecz
kiem założycieli religii jest najprzód: nakaz określo­
i najsilniejszy zniechęciłby się apetyt, — zdaje się,
nego sposobu życia i codzienności obyczaju, który
że my Europejczycy nie moglibyśmy się wcale obejść
działa jako disciplina voluntatis i zarazem usuwa
bez owej maskarady, która się zwie odzieniem. L e c z
nudę; następnie: nadanie temu właśnie życiu i n t e r -
c z y ż nie miałoby mieć swoich tak samo słusznych
p r e t a c y i , dzięki której ono wydaje się opromie-
powodów odzienie »ludzi moralnych«, ich ukrycie pod
nionem najwyższą wartością tak, że staje się odtąd
moralnemi formami i pojęciami przystojności, całe to
dobrem, za które się walczy, a w danym razie od­
uprzejme chowanie s w y c h postępków pod pojęciami
daje się życie. W rzeczywistości z tych dwu wyna­
obowiązku, cnoty, ducha obywatelskiego, uczciwości,
lazków ten drugi jest istotniejszy : pierwszy, sposób
zaparcia się siebie ? Nie, abym sądził jakoby tu ma-
życia, istniał już zazwyczaj, lecz obok innych sposo-
DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. VI. 20
306
307

bów życia i bez świadomości tego, co za wartość puje w ó w c z a s dopiero przed naszemi oczami, gdy za­
w nim tkwi. Znaczenie, oryginalność założyciela reli­ czynamy pojmować, jak dalece moglibyśmy się bez
gii objawia się z a z w y c z a j w tem, że go w i d z i , że niej obejść: a u tego początku pojmowania stawia nas
g o w y b i e r a , ż e poraz pierwszy z g a d u j e , jak teraz fizyologia i historya zwierząt (która więc po­
użyć go można, jak interpretować. Jezus (czy Paweł) trzebowała dwuch stuleci, by doścignąć wyprzedza­
zastał już w prowincyi rzymskiej ludzi, p r o w a d z ą c y c h jące podejrzenie Lebniza). Moglibyśmy bowiem myś­
biedne skromne cnotliwe uciśnione życie : w y ł o ż y ł je, leć, czuć, chcieć, przypominać sobie, moglibyśmy
w ł o ż y ł w nie najwyższą myśl i wartość — a przez również »działać« w każdem tego słowa znaczeniu :
to odwagę pogardzania wszelkiem innem życiem, ci­ a mimo to nie potrzebowałoby to wszystko nam »do-
chy fanatyzm Herenhutów, tajemną podziemną ufność chodzić do świadomości« (jak mówi się obrazowo).
w siebie, która rośnie i rośnie i wkońcu gotowa jest C a ł e życie byłoby możliwe, bez widzenia się niejako
»świat przezwyciężyć« (to j e s t : R z y m i w y ż s z e stany w zwierciadle: jak też istotnie i teraz jeszcze znacznie
w całem państwie). Budda tak samo zastał ów rodzaj przeważająca część tego życia bez tego odzwierciad-
ludzi, i to rozsiany wśród wszystkich stanów i stopni lania w nas się odgrywa — a nawet naszego myślą­
społecznych swojego narodu, ludzi, którzy z lenistwa cego, czującego, chcącego życia, jakkolwiekby to
są dobrzy i dobrotliwi (przedewszystkiem niezaczepni), dawniejszemu filozofowi obrażająco brzmieć mogło.
którzy również z lenistwa żyją wstrzemięźliwie, nie- P o c o wogóle świadomość, jeśli w gruncie r z e c z y jest
ledwie bez potrzeb : zrozumiał, jak taki rodzaj ludzi z b y t e c z n a ? — Otóż zdaje mi się, jeśli zechcecie
nieuchronnie, z całą vis inertiae, wpaść musi w wiarę, dać posłuch mej odpowiedzi na to pytanie i jej może
która obiecuje z a p o b i e d z powrotowi ziemskiego wybujałemu domysłowi, że bystrość i siła świado­
mozołu (to znaczy pracy, działania wogóle), — to mości stoją zawsze w stosunku do z d o l n o ś c i p o ­
»zrozumienie« było jego geniuszem. Na założyciela w i a d a m i a n i a s i ę pewnego człowieka (lub zwie­
religii potrzeba psychologicznej nieomylności w zna­ rzęcia), zdolność powiadamiania się zaś w stosunku
jomości pewnego średniego rodzaju dusz, które nie d o p o t r z e b y p o w i a d a m i a n i a s i ę : t o ostatnie
p o z n a ł y jeszcze, że należą do siebie. . . on to je nie w tem znaczeniu, jakoby właśnie poszczególny
zgromadza; założenie religii staje się o tyle zawsze człowiek sam, który jest właśnie mistrzem w powia­
długiem świętem poznania się. damianiu się i dawaniu do zrozumienia s w y c h potrzeb,
musiał też być zarazem potrzebami swemi zdany prze­
ważnie na innych. Zdaje mi się jednak, że tak się
rzecz ma z całemi rasami i łańcuchami pokoleń : gdzie
354.
potrzeba i niedola długo zmuszała ludzi do powiada­
O » g i e n i u s z u g a t u n k u « . — P r o b l e m a t świa­ miania się, porozumiewania się wzajemnego szybko
domości (właściwiej: uświadomienia się sobie) wystę- i bystro, tam zjawia się w końcu nadmiar tej siły
20*
308 309

t o świadome myślenie o d b y w a s i ę w s ł o w a c h ,
i sztuki powiadamiania się, niejako bogactwo, nagro­
to z n a c z y w z n a k a c h p o w i a d a m i a n i a się,
madzające się stopniowo i oczekujące teraz spadko­
przez co zdradza się samo świadomości pochodzenie.
biercy, który je rozrzutnie w y d a (— tak zwani artyści
Słowem, rozwój m o w y i rozwój świadomości (n i e
są tymi spadkobiercami, tak samo mówcy, kaznodzieje,
rozumu, lecz jedynie uświadomienia się sobie rozumu)
pisarze: wszystko to ludzie, którzy zawsze jawią się
idą ręka w rękę. Dodajmy, że nietylko mowa służy
u kresu długiego łańcucha, »późno urodzeni« k a ż d y m
za most między człowiekiem i człowiekiem, lecz i spoj­
razem, w najlepszem tego słowa rozumieniu i, jak się
rzenie, uścisk, gest; uświadomienie naszych wrażeń
rzekło, z natury swej rozrzutnicy). Jeśli przypuścimy,
z m y s ł o w y c h w nas samych, siła utrwalania ich i nie­
że spostrzeżenie to jest prawdziwe, więc mogę wy­
jako stawiania poza obrębem siebie, wzrastała w miarę,
razić domysł, ż e ś w i a d o m o ś ć r o z w i n ę ł a s i ę
jak rósł mus powiadamiania o nich i n n y c h przez
w o g ó ł e t y l k o p o d n a c i s k i e m p o t r z e b y po­
znaki. Wynajdujący znaki człowiek jest zarazem za­
w i a d a m i a n i a s i ę , — ż e pierwotnie tylko między
w s z e bystrzej siebie samego świadomym człowiekiem;
człowiekiem i człowiekiem (między rozkazującym i słu­
dopiero jako zwierzę społeczne nauczył się człowiek
chającym w szczególności) b y ł a potrzebna, pożyteczna
uświadamiania się sobie, — czyni to jeszcze, czyni
i także rozwinęła się tylko w stosunku do stopnia tej
to coraz więcej. Myślą moją, jak widać, jest to : że
pożyteczności. Świadomość jest właściwie tylko siecią,
świadomość nie przynależy właściwie do indywidual­
łączącą człowieka z człowiekiem, — tylko jako taka
nej egzystencyi człowieka, raczej do tego, co w nim
musiała się rozwijać : pustelniczy i drapieżny czło­
jest naturą gromadną i stadną; że, jak z tego wy­
wiek nie byłby jej potrzebował. Że nasze postępki,
nika, rozwinęła się ona subtelnie także tylko ze względu
myśli, uczucia, poruszenia same dochodzą nam do
na gromadny i stadny pożytek i że w następstwie
świadomości — przynajmniej ich część —, to skutek
tego, każdy z nas, przy najlepszej woli r o z u m i e ­
straszliwego, długiego »musu« władnącego nad czło­
n i a siebie samego najmożliwiej indywidualnie, »po­
wiekiem : p o t r z e b o w a ł on, jako najbardziej za­
znania siebie samego«, będzie uświadamiał sobie je­
grożone zwierzę, pomocy, obrony, p o t r z e b o w a ł
dnak właśnie tylko to, co w nim jest nieindywidual-
równego sobie, musiał wyrazić s w ą potrzebę, umieć
nego, swoją »średniość«, — że charakter naszej świa­
się wytłumaczyć, — a na to wszystko potrzebował
domości, władnący w niej »gieniusz gatunku«, nawet
przedewszystkiem »świadomości«, więc sam »wie-
myśl naszą ustawicznie niejako m a j o r y z u j e i cofa
dzieć«, czego mu brak, »wiedzieć«, jak mu jest na
napowrót do perspektywy stadnej. Nie ulega wątpli­
duchu, »wiedzieć«, co myśli. Bo raz jeszcze m ó w i ą c :
wości, że postępki nasze są w gruncie rzeczy wszyst­
człowiek, jak każde żyjące stworzenie, myśli usta­
kie razem w sposób nieporównany osobiste, jedyne,
wicznie, lecz nie wie o tem; ś w i a d o m e myślenie
nieograniczenie indywidualne; lecz skoro przetłu­
jest tylko najmniejszą tego częścią, p o w i e d z m y : naj-
m a c z y m y j e n a świadomość, z d a j ą s i ę p r z e -
powierzchowniejszą, najlichszą częścią : — bo jedynie
310 311

s t a w a ć b y ć n i e m i . . . Oto w ł a ś c i w y fenome- z tłumu rzekł »poznał mnie« — : przy tem zapyta­


nalizm i perspektywizm, jak ja go rozumiem : tak łem : co rozumie właściwie tłum przez poznanie ?
chce natura z w i e r z ę c e j ś w i a d o m o ś c i , ż e świat, czego chce, jeśli chce »poznania«? Niczego więcej
który możemy sobie uświadomić, jest tylko światem nad to : by coś obcego sprowadzić do czegoś z n a ­
powierzchni i znaków, uogólnionym, spospolitowanym j o m e g o . A my filozofowie — zrozumieliżeśmy właś­
światem, — że wszystko, co się uświadamia, tem sa­ ciwie w i ę c e j przez poznanie? Znajome, t o z n a c z y :
mem s t a j e s i ę płaskiem, rozcieńczonem, względ­ to, do czegośmy nawykli, tak że się już temu nie dzi­
nie głupiem, ogólnem, znakiem, pamięciowym zna­ wimy, nasza codzienność, jakieś prawidło, w którem
kiem stada, że z wszelkiem uświadomieniem związane tkwimy, rzecz wszelka i każda, w której się czujemy
jest wielkie gruntowne spaczenie, sfałszowanie, upo- u siebie: — co ? nie jestże nasza potrzeba poznawa­
wierzchnienie, uogólnienie. Ostatecznie rosnąca świa­ nia właśnie tą potrzebą znajomości ? chęcią odkrywa­
domość jest niebezpieczeństwem; a kto wśród naj- nia we wszystkiem, co obce, niezwykłe, wątpliwe,
świadomszych żyje Europejczyków, wie nawet, że jest czegoś, co nas już nie niepokoi? C z y to nie in­
ona chorobą. Zgadniecie, że to nie przeciwieństwo s t y n k t t r w o g i każe nam poznawać ? Nie jestże
podmiotu i przedmiotu mnie tu obchodzi; rozróżnienie radowanie się poznającego właśnie radowaniem, się
to pozostawiam teoretykom poznania, którzy utknęli z osiągniętego znowu uczucia bezpieczeństwa ? . . .
w sidłach gramatyki (ludowej metafizyki). A wcale Filozof ten mniemał, że »poznał« świat, gdy go na
już nie przeciwieństwo »rzeczy samej w sobie« i zja­ ideę w y t ł u m a c z y ł : ach, c z y ż to nie dlatego, że »idea«
wiska : bo »poznajemy« nazbyt mało, by choć tak była mu tak znajoma, tak zwyczajna ? że się już tak
tylko módz r o z r ó ż n i a ć . Nie mamy właśnie zgoła mało bał »idei« ? — Och, ta niewymagalność pozna­
żadnego organu do p o z n a w a n i a , do »prawdy« : j ą c y c h ! przypatrzcie się przecie pod tym względem
»wiemy« (lub wierzymy lub wyobrażamy to sobie) ich zasadom i rozwiązaniom zagadki ś w i a t a ! G d y
właśnie tak wiele, jak to w interesie człowieczego odnajdą w rzeczach, nad rzeczami, za rzeczami coś,
stada, gatunku może być pożyteczne : a nawet to, co co nam niestety bardzo jest dobrze znajome, na przy­
tu »pożytecznością« jest zwane, jest ostatecznie także kład naszą tabliczkę mnożenia lub naszą logikę lub
tylko wiarą, wyobrażeniem i może właśnie o w ą naj- nasze chcenie i pożądanie, jakże wnet są szczęś­
fatalniejszą głupotą, z której kiedyś zginiemy. liwi ! Bo »co znajome, to poznane« : w tem się zga­
dzają. Nawet najostrożniejsi wśród nich mniemają
c o najmniej, ż e rzecz znajoma jest ł a t w i e j s z a d o
p o z n a n i a niż obca; że byłoby nam na przykład
355. dla metody do zalecenia, wychodzić »z wewnętrznego
świata«, lub z »faktów świadomości«, ponieważ jest
Ź r ó d ł o n a s z e g o p o j ę c i a »poznanie«.—
światem l e p i e j n a m z n a j o m y m ! Błąd nad błę-
Biorę to wyjaśnienie z u l i c y : słyszałem jak ktoś
312 313

darni! Znajome to to, do czego się n a w y k ł o ; a to z sztywną ufnością, nawet z bogobojnością wierzono
n a w y k ł e jest najtrudniejsze do »poznania«, to znaczy w swoje przeznaczenie właśnie do tego zajęcia, właś­
do spostrzegania, że w niem tkwi zagadnienie, czyli nie do tego zarabiania na chleb i nie chciano wcale
coś obcego, dalekiego, »zewnątrz nas« . . . Wielka uznać w tem przypadku, roli, dowolności: stany, ce­
pewność nauk przyrodniczych w stosunku do psy­ chy, dziedziczne przywileje rzemieślnicze dokonały,
chologii i krytyki elementów świadomości — nauk z pomocą tej wiary, budowy o w y c h olbrzymich sze­
n i e p r z y r o d z o n y c h jakby prawie można powie­ rokich w i e ż y c społecznych, które wyróżniają wieki
dzieć — polega na tem, że biorą za przedmiot to, co średnie i którym w każdym razie jedno na chwałę
o b c e : g d y tymczasem jest czemś prawie sprzecz- przyznać m o ż n a : trwałość ! ( — a trwałość jest na
nem w sobie i niedorzecznem c h c i e ć wogóle brać ziemi wartością najcenniejszą !) L e c z istnieją odmienne
za przedmiot to, co nie obce. stulecia, właściwie demokratyczne, gdzie się wiary tej
coraz bardziej zapomina i gdzie na czoło występuje
pewna z u c h w a ł a wiara i kąt widzenia przeciwny, o w a
wiara Ateńczyków, którą spostrzega się poraz pierw­
szy w epoce Peryklesa, o w a wiara dzisiejszych Ame­
356.
rykanów, która coraz bardziej usiłuje stać się też
Jak dalece dziać się będzie w Euro­ wiarą Europejczyków : wiara, w której jednostka jest
p i e c o r a z a r t y s t y c z n i e j . — Troska o życie przekonana, że umie nieledwie wszystko, nieledwie
zmusza i dziś jeszcze — w naszym czasie przejścio­ d o k a ż d e j d o r a s t a r o l i , gdzie każdy siebie pró­
wym, gdzie już tyle przestaje zmuszać — prawie buje, improwizuje, na nowo próbuje, z rozkoszą pró­
wszystkich Europejczyków mężczyzn do oznaczonej buje, gdzie wszystko przestaje być naturą a staje się
r o l i , do ich tak zwanego powołania; niektórym po­ sztuką . . . G r e c y wszedłszy dopiero w tę w i a r ę
zostaje przytem wolność, pozorna wolność wyboru tej w r o l ę — wiarę artystów jeśli chcecie — prze­
roli, dla przeważnej liczby jest ona określoną. R z e c z szli, jak wiadomo, krok za krokiem przedziwną i nie
dziwna przytem : prawie w s z y s c y Europejczycy utoż­ pod każdym względem naśladowania godną prze­
samiają siebie w p e w n y m późniejszym wieku z swemi m i a n ę : stali się rzeczywiście aktorami; jako tacy
rolami, oni sami są ofiarami swej »dobrej gry«, oni oczarowali, przezwyciężyli c a ł y świat — - i wkońcu
sami zapomnieli, jak bardzo przypadek, humor, do samą »zwyciężczynię świata« (bo Graeculus histrio
wolność rządziły nimi wówczas, g d y się rozstrzygało z w y c i ę ż y ł Romę, a n i e , jak naiwni mówić zwykli,
ich »powołanie« — i jak wiele innych ról m o g l i b y kultura grecka). L e c z czego się boję, co dziś już staje
byli może odgrywać : bo teraz już zapóźno ! Patrząc się dotykalnem, gdyby ochotę miano tknąć się tego —
głębiej widzimy, ż e rola s t a ł a s i ę rzeczywiście boję się, że my ludzie nowocześni jesteśmy całkiem
charakterem, sztuka naturą. Istniały stulecia, kiedy już na takiej samej drodze; i każdym razem, gdy
314 315

człowiek zacznie odkrywać, jak dalece gra jakąś rolę dziś istnieją, nasi panowie socyaliści, nieomal w prze­
i o ile m o ż e być aktorem, s t a j e s i ę a k t o r e m . . . ciwieństwo wierzą, pokładają w niem nadzieję, marzą
Razem z tem wzrasta wtedy nowa flora i fauna lu­ o niem, przedewszystkiem piszą i piszą; nawet czytać
dzi, którzy w silniejszych, bardziej ograniczonych stu­ już można ich słowo przyszłości »wolna społeczność«
leciach wzrastać nie mogą — lub ostają się »w dole« na wszystkich stołach i ścianach. Wo ln a społeczność ?
pod klątwą i podejrzeniem bezcześci — w r a z z tem T a k ! t a k ! L e c z c z y ż wiecie, panowie, z czego się ją
wynurzają się każdym razem najbardziej zajmujące buduje ? Z drewnianego żelaza ! Z sławnego drewnia­
i najszaleńsze stulecia dziejów, w których »aktorzy«, nego ż e l a z a ! I nawet jeszcze nie z drewnianego . . .
wszelkiego rodzaju aktorzy, są w ł a ś c i w y m i panami.
Właśnie przez to doznają coraz więcej krzywdy,
wkońcu niemożliwymi się stają innego rodzaju ludzie,
przedewszystkiem wielcy »budowniczowie«; sztuka bu-
357.
downicza teraz chroma; otucha, planowanie na długie
dale, zniechęca się; poczyna brakować organizatorskich W s p r a w i e s t a r e g o p r o b l e m a t u : »co
gieniuszów : któż w a ż y się teraz jeszcze przedsiębrać j e s t n i e m i e c k i e ? « — Policzcie w sobie właściwe
dzieła, dla których dokończenia trzebaby l i c z y ć na zdobycze myśli filozoficznej, które zawdzięcza się
tysiącolecia ? Wymiera właśnie o w a zasadnicza wiara, głowom niemieckim: c z y w jakiemkolwiek dozwolo-
na której podstawie ktoś może liczyć, obiecywać, an­ nem znaczeniu można je też zaliczyć na rachunek
tycypować w planie przyszłość, składać ją swemu całej rasy ? C z y możemy powiedzieć : są one zara­
planowi w ofierze, wiara, że człowiek o tyle tylko zem dziełem »niemieckiej duszy«, a przynajmniej jej
ma wartość, znaczenie, o ile jest k a m i e n i e m symptomatem, w znaczeniu, w jakiem ideomanię Pla­
w w i e l k i e j b u d o w i e : d o czego nasamprzód tona, j e g o religijny prawie obłęd form zwykliśmy uwa­
s i l n y m być musi, »kamieniem« być m u s i . . . Prze­ żać zarazem za w y t w ó r i świadectwo »duszy grec­
dewszystkiem nie aktorem ! Krótko mówiąc — ach, kiej«? Lub c z y odwrotnie byłoby p r a w d ą ? c z y też
dość długo jeszcze będą to przemilczać ! — : to czego są one właśnie tak indywidualne, tak bardzo w y ­
się odtąd nie buduje, co zbudowanem być nie może — j ą t k o w e w duchu rasy, jak było n a przykład
to społeczność w dawnem rozumieniu tego s ł o w a : do Goethego pogaństwo z czystem sumieniem ? Lub jak
budowania tej budowy brak wszystkiego, najpierw nim jest wśród Niemców Bismarkowy makiawelizm
materyału. M y w s z y s c y n i e j e s t e ś m y j u ż z czystem sumieniem, tak z w a n a »polityka realna« ?
w c a l e m a t e r y a ł e m d o s p o ł e c z n o ś c i : oto C z y może filozofowie nasi nawet przeczą p o-
prawda, którą czas w y r z e c ! Zda mi się obojętnem, t r z ę b i e »duszy niemieckiej« ? Słowem, c z y filozo­
że obecnie jeszcze ludzie najkrótkowzroczniejsi, może fowie niemieccy byli rzeczywiście Niemcami filozofu­
najuczciwsi, w każdym razie najhałaśliwsi ludzie, j a c y jącymi ? — Przypominam trzy wypadki. Przedewszyst-
316
317

kłem nieporównana myśl L e i b n i z a , z którą utrzy­ na sobie, ujęcia siebie. »Nasz wnętrzny świat jest
mał się nie tylko wobec Kartezyusza, lecz wogóle o wiele bogatszy, obszerniejszy, skrytszy« tak czu­
wobec wszystkiego, co dotąd wyfilozofowano, — że jemy jak Leibniz, i jako Niemcy wątpimy jak Kant
świadomość jest tylko accidens wyobrażenia, a n i e o ostatecznej wartościowej wadze przyrodniczych po­
jego koniecznym i istotnym atrybutem, że w i ę c to, co znań i o wszystkiem wogóle, co się causaliter poznać
n a z y w a m y świadomością, jest tylko stanem naszego d a j e : p o z n a w a l n e wydaje nam się j u ż jako ta­
duchowego i dusznego świata (może stanem chorob­ kie m n i e j w a r t o ś c i o w e m . M y Niemcy byli­
liwym) a w c a l e j e s z c z e n i e n i m s a m y m : — byśmy heglistami, nawet choćby żaden Hegel nie
jestże w tej myśli, której głąb i dziś jeszcze nie jest b y ł istniał, o ile (w przeciwieństwie do Łacinników)
wyczerpana, coś niemieckiego ? C z y istnieje powód przypisujemy stawaniu się, rozwojowi instynktownie
do przypuszczenia, że Łacinnik nie mógłby wpaść głębsze znaczenie i bogatszą wartość, niż temu, co
łatwo na to samo odwrócenie oczywistości ? — bo »jest« — ledwie wierzymy w uprawnienie pojęcia
jest to odwrócenie. Przypomnijmy sobie powtóre K a n t a »być«; również, o ile nie jesteśmy skłonni przyznać
i ogromny znak zapytania, który wypisał przy poję­ swej ludzkiej logice, jakoby była logiką samą w so­
ciu »przyczynowości«, nie żeby jak Hume wogóle bie, jedynym rodzajem logiki (chcielibyśmy raczej
podał w wątpliwość jego słuszność : począł ra­ w m ó w i ć w siebie, że jest tylko wypadkiem specyal-
czej ostrożnie zakreślać granice królestwa, w którego nym, i może jednym z najdziwaczniejszych i najgłup­
obrębie pojęcie to wogóle ma sens (do dziś jeszcze szych — ). Czwartem pytaniem byłoby, c z y i Schopen­
nie uporano się z tem wytykaniem granic). W e ź m y hauer z s w y m pesymizmem, to znaczy z problematem
po trzecie zdumiewające ujęcie rzeczy H e g l a , który w a r t o ś c i i s t n i e n i a , także Niemcem b y ć musiał.
przetrząsnął niem wszystkie logiczne nawyknienia Sądzę, że nie. Wydarzenie, p o którem problematu
i nałogi, g d y o d w a ż y ł się nauczać, że pojęcia rodza­ tego z c a ł ą pewnością można było oczekiwać, tak
jów rozwijają się j e d n e z d r u g i c h ; które t o że astronom duszy mógłby b y ł obliczyć dlań dzień
twierdzenie przysposobiło ducha Europy do ostatniego
i godzinę, upadek wiary w B o g a chrześcijańskiego, zwy­
wielkiego naukowego ruchu, do darwinizmu — bo bez
cięstwo naukowego ateizmu jest powszechnem wyda­
Hegla niema Darwina. C z y jest w tej heglowskiej no­
rzeniem europejskiem, w którem wszystkie rasy winny
wości, która pierwsza wprowadziła do nauki pojęcie
mieć swój udział zasługi i chwały. Przeciwnie, właś­
»rozwój«, coś niemieckiego? — Tak, bez żadnej wąt­
nie Niemcom należałoby przypisać — o w y m Niem­
pliwości : w tych wszystkich trzech w y p a d k a c h czu-
com, z którymi Schopenhauer żył współcześnie — że
jemy jakąś część siebie samych »odkrytą«, odgadnioną
to zwycięstwo ateizmu najdłużej i najniebezpieczniej
i wdzięczni jesteśmy za to i zaskoczeni zarazem;
o d w l e k a l i ; Hegel mianowicie b y ł jego o d w ł ó c z y -
każde z tych trzech twierdzeń jest uwagi godną
cielem par excellence, zgodnie z swem wspaniałem
częścią niemieckiego poznania siebie, doświadczenia
usiłowaniem wmówienia w nas ostatecznie jeszcze
318 319

z pomocą naszego szóstego zmysłu, »zmysłu histo­ rowości jesteśmy d o b r y m i Europejczykami i spad­
rycznego«, boskości istnienia. Schopenhauer b y ł jako kobiercami najdłuższego i najdzielniejszego samoprze-
filozof p i e r w s z y m przyznającym się i nieugiętym zwyciężenia Europy. Odtrącając od siebie w ten spo­
ateuszem, jakiegośmy Niemcy m i e l i : jego wrogość do sób interpretacyę chrześcijańską i osądzając jej »sens«
Hegla na tem tle powstała. Nieboskość istnienia była jako »fałszowanie monet«, potrącamy natychmiast
dla niego czemś danem, uchwytnem, nieroztrząsal- w sposób straszliwy o s z o p e n h a u e r o w s k i e py­
nem; tracił za każdym razem swój spokój filozoficzny tanie : c z y ż i s t n i e n i e ma w o g ó l e s e n s ? —
i wpadał w gniew, gdy widział, że ktoś tu ociąga się owo pytanie, które potrzebować będzie kilku stuleci,
i kołuje. W tem tkwi cała jego rzetelność: bez­ by być zupełnie i z wszystkich s w y c h głębi słysza-
względny u c z c i w y ateizm jest właśnie z a ł o ż e n i e m , nem. Co Schopenhauer sam na pytanie to odpowie­
jego postawienia problematu, jako nareszcie ciężko dział, było — wybaczcie mi to — czemś przed-
osiągnione zwycięstwo europejskiego sumienia, jako wczesnem, młodzieńczem, odprawą tylko, utknięciem
najbogatszy w skutek akt dwutysiącoletniego wycho­ i ugrzęźnięciem właśnie w chrześcijańsko - ascetycz­
wania do prawdy, która, wkońcu zabrania sobie nych moralnych perspektywach, którym w r a z z wiarą
kłamstwa wiary w B o g a . . . Widać, co właściwie od­ w Boga o d m ó w i ł o s i ę w i a r y . . . L e c z p o s t a -
niosło nad Bogiem, chrześcijańskim zwycięstwo : sama w i ł pytanie — jako dobry Europejczyk, jak się
moralność chrześcijańska, coraz surowiej brane poję­ rzekło, a nie Niemiec. Lub c z y też Niemcy przynaj­
cie prawdziwości, spowiednicza drobiazgowość sumie­ mniej w sposobie, w jaki jęli się szopenhauerowskiego
nia chrześcijańskiego, przeniesiona i wyniesiona do pytania, dowiedli swej wnętrznej przynależności i po­
godności sumienia naukowego, do czystości intelek­ krewieństwa, swego przygotowania, i ż p o t r z e b u j ą
tualnej za wszelką cenę. Patrzenie na naturę, jak jego problematu ? Że po Schopenhauerze także w Niem­
gdyby b y ł a dowodem dobroci i opieki jakiegoś boga; c z e c h — zresztą dość późno i — o postawionym prze­
tłumaczenie dziejów ku czci rozumu boskiego, jako zeń problemacie myślano i drukowano, to nie wystar­
ustawiczne świadectwo moralnego porządku świata c z a z pewnością do rozstrzygnięcia na korzyść tej
i moralnych celów ostatecznych; wykładanie włas­ bliższej przynależności: możnaby nawet powołać się
nych wydarzeń przeżytych, jak je bogobojni ludzie dość przeciw temu na osobliwą n i e z r ę c z n o ś ć tego po-
długo wykładali, jak gdyby wszystko było zrządze­ szopenhauerowskiego pesymizmu. — Najwidoczniej,
niem, wszystko znakiem, wszystko ku zbawieniu du­ że Niemcy nie zachowywali się tu, jak w swoim ży­
szy wymyślonem i zesłanem : to już teraz m i n ę ł o , wiole. Nie piję tutaj w c a l e a wcale do Edwarda von
to ma sumienie p r z e c i w sobie, to wydaje się ka­ Hartmann; przeciwnie, nie cofnąłem i dziś jeszcze
żdemu wytworniejszemu sumieniu nieprzyzwoitością, s w e g o podejrzenia, że jest dla nas za zręczny, chcę
nieuczciwością, łgarstwem, zniewieściałością, słaboś­ powiedzieć, że jako chytry frant nietylko od początku
cią, tchórzostwem, — jeśli przez co, to dzięki tej su- może z niemieckiego drwił sobie pesymizmu — że
320 321

nawet może wkońcu mógłby Niemcom testamentem


przekazać, jak dalece możnabyło ich samych, w wieku 358.
uzasadnień, za nos wodzić. L e c z p y t a m : c z y można
może Niemcom za chlubę poczytać starego bąka Bahn- C h ł o p s k i b u n t d u c h a . — M y Europejczycy
sena, który przez cale swoje życie kręcił się z roz­ znajdujemy się w obliczu olbrzymiego świata zwa­
koszą około swej realno - dyalektycznej biedy i »oso­ lisk, gdzie niejedno jeszcze w górę strzela, niejedno
bistego nieszczęścia«, — c z y ż b y to właśnie było nie- stoi zbutwiałe i nieprzytulne, największa część jednak
mieckiem ? (polecam przytem jego pisma jako anty- już leży na ziemi, dość malowniczo — gdzież istniały
pesymistyczny pokarm, jako którego ich sam używa­ kiedy piękniejsze ruiny ? — i obrosłe wielkim i ma­
łem, a to gwoli jego eleganciae psychologicae, któremi, jak ł y m chwastem. Kościół jest tem miastem w upadku :
mi się zdaje, pomódz można nawet najbardziej zatka­ widzimy, że religijną społeczność chrześcijaństwa
nemu ciału i umysłowi). Lub c z y należy zaliczyć do wstrząśnięto do najgłębszych podwalin, — wiara
prawdziwych Niemców takich dyletantów i takie stare w Boga obalona, wiara w chrześcijańsko - ascetyczny
panny, jak słodkawego apostoła dziewiczości Main- ideał toczy właśnie jeszcze ostatni swój bój. Takie
ländera ? Wkońcu musiał to być Ż y d (— w s z y s c y długo i gruntownie budowane dzieło, jak chrześcijań­
Żydzi stają się słodkawi, kiedy moralizują). Ani Bahn­ stwo — b y ł a to ostatnia budowa R z y m i a n ! — nie
sen ani Mainländer ani nawet Edward von Hartmann mogło oczywiście paść w gruzy od jednego ciosu;
nie dają pewnej rękojmi co do pytania, c z y pesymizm rozmaitego rodzaju trzęsienie ziemi musiało tu wstrzą­
Schopenhauera, jego przerażone spojrzenie w odarty sać; rozmaitego rodzaju duchy, które wiercą, grzebią,
z Boga, głupi, ślepy, obłąkany i wątpliwy świat, jego toczą, wilgocą, musiały tu pomagać. L e c z co najdziw­
r z e t e l n e p r z e r a ż e n i e . . . nie było tylko wyjątko­ niejsze : ci, którzy najbardziej trudzili się nad tem, by
w y m wypadkiem wśród Niemców, lecz n i e m i e c - chrześcijaństwo podtrzymać, utrzymać, stali się właś­
kiem wydarzeniem : gdy tymczasem wszystko, co nie najlepszymi jego burzycielami, — Niemcy. Zda
zresztą na pierwszym stoi planie, nasza dzielna poli­ się, że Niemcy nie rozumieją istoty kościoła. C z y są
tyka, nasze ojczyźniactwo, które dość stanowczo za­ na to nie dość uduchowieni ? nie dość nieufni ? Bu­
patruje się na wszystkie r z e c z y ze stanowiska mało filo­ dowa kościoła s p o c z y w a w każdym razie na p o ­
zoficznej zasady (»Niemcy, Niemcy ponad wszystko«) ł u d n i o w e j wolności i wolnomyślności ducha i tak
więc sub specie speciei, to jest niemieckiej species, samo pewnej południowej podejrzliwości względem
wszystko to wykazuje z wielką wyrazistością coś prze­ natury, człowieka i ducha — spoczywa na zupełnie
ciwnego. N i e ! Niemcy dzisiejsi n i e s ą w c a l e pe­ innej znajomości człowieka, doświadczalnej znajomości
symistami! A Schopenhauer był pesymistą, jeszcze raz człowieka, innej jak miała Północ. Lutrowa Reforma-
mówię, jako dobry Europejczyk a n i e jako Niemiec. c y a była w całej swej rozciągłości oburzeniem pro­
stoty na coś »różnorodnego«, by rzec ostrożnie, gru-
DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. VI. 21
322 323

bem poczciwem nieporozumieniem, któremu wiele chologicznie trafne : lecz tem samem został w grun­
można wybaczyć, — nie pojmowano w y r a z u z w y ­ cie rzeczy usunięty sam kapłan chrześcijański, którego
c i ę s k i e g o kościoła i widziano tylko zepsucie, źle najgłębszą pożytecznością było t o , że był świętem
rozumiano dostojny sceptycyzm, ó w z b y t e k scep­ uchem, milczącą studnią, grobem tajemnic. »Każdy
tycyzmu i tolerancyi, na który pozwala sobie każda s w y m własnym kapłanem« — za takiemi formułami
zwycięska, pewna siebie p o t ę g a . . . Widać dziś do­ i ich chłopską chytrością kryła się u Lutra bezdenna
syć dobrze, jak Luter we wszystkich g ł ó w n y c h za­ nienawiść do »ludzi w y ż s z y c h « i do panowania »czło­
gadnieniach mocy był z natury krótkowzroczny, po­ wieka wyższego«, jak go w pojęciu swem stworzy!
wierzchowny, nieostrożny, przedewszystkiem jako czło­ k o ś c i ó ł : — rozbił on ideał, którego nie umiał osiąg­
wiek z ludu, któremu z b y w a ł o na wszelkiem dziedzi­ nąć, gdy tymczasem zdawał się zwalczać i zohydzać
ctwie kasty panującej, na wielkim popędzie m o c y : zwyrodnienie tego ideału. W samej rzeczy niemożliwy
tak że dzieło jego, jego żądza przywrócenia o w e g o ten mnich odtrącił od siebie homines religiosos; czy­
dzieła Rzymian, była, mimo wolę jego i wiedzę, tylko nił więc sam to samo w obrębie kościelnego po­
początkiem dzieła zniszczenia. T a r g a ł i burzył, z ucz­ rządku społecznego, co tak nietolerancko zwalczał,
ciwą namiętnością, wszędzie gdzie stary pająk tkał
o ile to dotyczyło porządku obywatelskiego, »bunt
najpilniej i najdłużej. W y d a ł księgi święte w ręce
chłopski«. Cokolwiek potem z reformacyi jego wy­
wszystkich, — przeto w p a d ł y wkońcu w ręce filolo­
rosło, dobrego i złego, i dziś prawie obliczonem być
gów, to z n a c z y niszczycieli wiary, która s p o c z y w a
może, — któż byłby tak naiwny, by Lutra dla
na księgach. Zburzył pojęcie »kościoła«, odrzucając
wszystkich tych skutków poprostu chwalić lub ga­
wiarę w natchnienie soborów. Bo tylko dzięki prze­
nić ? On nie winien niczemu, nie wiedział, co czynił.
konaniu, że duch, darzący natchnieniem, który założył
Spłycenie ducha europejskiego, mianowicie na Pół­
kościół, jeszcze w nim żyje, jeszcze buduje, nie ustaje
nocy, jego u d o b r o d u s z n i e n i e , jeśli się woli
domu s w e g o budować, tylko dzięki temu pojęcie »koś­
określenie moralnem słowem, postąpiło z Lutrową re-
ciół« zachowuje moc. Wrócił kapłanowi obcowanie
formacyą o tęgi krok naprzód, niema wątpliwości;
płciowe z kobietą: lecz trzy ćwierci czci, do której
i tak samo urosła przez nią ruchliwość i niespokoj-
zdolny jest lud, przedewszystkiem kobiety z ludu, spo­
ność ducha, jego pragnienie niezawisłości, jego wiara
c z y w a na wierze, że wyjątkowy pod tym względem
w prawo do wolności, jego »naturalność«. Jeśli w ostat­
człowiek będzie i pod innym względem człowiekiem
nim względzie pragnie się przyznać jej tę wartość, że
wyjątkowym, — wiara ludu w coś nadludzkiego w czło­
przygotowała i przysposobiła to, co dziś czcimy jako
wieku, w cud, w zbawiającego Boga w człowieku, ma
»wiedzę nowoczesną«, to trzeba oczywiście dodać, że
tu właśnie swego najsprytniejszego, najpodchwytliw-
jest współwinną w zwyrodnieniu nowoczesnego uczo­
szego rzecznika. D a w s z y kapłanowi kobietę, musiał
nego, w jego braku czci, wstydu i głębi, w całej
mu Luter o d e b r a ć spowiedź uszną, to było psy-
naiwnej serdeczności i poczciwości w rzeczach po-
21*
324 325

znania, słowem winna plebeizmu ducha, który ce­ strony nie rozpieszczać się coraz gorzej i stawać się
chuje ostatnie dwa stulecia i od którego też dotych­ próżno - drażliwym, przez złe książki, do których żad­
c z a s o w y pesymizm jeszcze nas w c a l e nie wyzwolił, — nego nie ma prawa i towarzystwa bardziej uducho­
także »idee nowoczesne« należą jeszcze do tego chłop­ wione, niż to strawić może : taki na wskroś zatruty
skiego buntu Północy przeciw zimniejszemu, dwu- człowiek — bo duch staje się trucizną, wykształce­
znaczniejszemu, nieufniejszemu duchowi Południa, nie trucizną, posiadanie trucizną, samotność trucizną
który kościołem chrześcijańskim największy wzniósł u takich nieudałych — popada ostatecznie z p r z y z w y ­
sobie pomnik. Niezapomnijmy też wkońcu, czem jest czajenia w stan zemsty, żądzy z e m s t y . . . czegóż, jak
kościół a z w ł a s z c z a w przeciwieństwie do każdego w a m się zdaje, potrzebuje on, bezwarunkowo potrze­
»państwa« : kościół jest przedewszystkiem utworem buje, by sobie w własnych oczach nadać pozór w y ż ­
władczym, który b a r d z i e j u d u c h o w i o n y m lu­ szości nad bardziej duchowymi ludźmi, by stworzyć
dziom zapewnia najwyższy stopień i tak dalece w po­ sobie rozkosz d o k o n a n e j z e m s t y , przynajmniej
tęgę duchowości w i e r z y , że wzbrania sobie wszyst­ w wyobraźni ? Z a w s z e m o r a l n o ś c i , założyć się
kich grubszych środków władzy, — tem tylko jest można, zawsze wielkich słów moralnych, z a w s z e bum-
kościół w każdym razie d o s t o j n i e j s z ą instytucyą bum sprawiedliwości, mądrości, świętości, cnoty, za­
niż państwo. wsze stoicyzmu gestu (— jak dobrze ukrywa stoicyzm
to, czego ktoś n i e m a ! . . . ) , zawsze płaszcza mą-
drego milczenia, życzliwości dla ludzi, łagodności i jak
też tam z w ą się te wszystkie idealistów płaszczyki,
w których chadzają ludzie nieuleczalnie gardzący
359. sobą, a także nieuleczalnie próżni. Nie rozumiejcie
mnie f a ł s z y w i e : z takich urodzonych w r o g ó w du­
Z e m s t a na duchu i inne t ł a m o r a l ­
c h a powstaje czasem ó w rzadki okaz człowieczeń­
n o ś c i . — Jak myślicie ? gdzie ma najniebezpiecz­
stwa, który lud czci pod nazwą świętego, mędrca;
niejszych, najupartszych s w y c h rzeczników — moral­
z takich ludzi pochodzą owe potwory moralności, które
ność ? . . . Oto człowiek nieudały, który nie dość ma
zgiełk czynią, historyę czynią, — święty Augustyn
ducha, by się nim cieszyć mógł, a właśnie dość wy­
do nich należy. Strach przed duchem, zemsta na du­
kształcenia, by to wiedzieć; znudzony, markotny, gar­
chu — o, jak często stają się te siłorodne występki
dzący sobą; przez odrobinę odziedziczonego mienia
już korzeniami c n ó t ! Nawet c n o t ą ! — A pytając
ograbiony niestety z ostatniej jeszcze pociechy, z »bło-
między nami, nawet o w a pretensya filozofów do mą­
gosławieństwa pracy«, z zapomnienia o sobie wśród
drości, którą roszczono sobie tu i ówdzie na ziemi,
»codziennej roboty«; taki, który w gruncie wstydzi
najgłupsza i najnieskromniejsza pretensya — nie byłaż
się swego istnienia — może mieści w sobie nadto
ona z a w s z e dotąd, w Indyach c z y Grecyi, p r z e d e -
kilka m a ł y c h występków — a nie może z drugiej
326 327

w s z y s t k i e m k r y j ó w k ą ? Czasem może z punktu dowolne, upodobane, prawie obojętne w stosunku do


widzenia w y c h o w a w c z e g o , uświęcającego tak wiele o w e g o ogromnego quantum siły, które się napiera,
kłamstw, jako delikatny wzgląd na stawanie się, na jak się rzekło, by zostać w jakikolwiek sposób zuży-
wzrost, na uczniów, których często trzeba wiarą tem. Pospolicie zapatrują się na to inaczej : z w y k ł o
w osobę (w błąd) bronić przeciw nim s a m y m . . . się, właśnie w celu (powołaniu, przeznaczeniu i t. d.)
W częstszych wypadkach jednak kryjówką filozofa, widzieć siłę p o p ę d z a j ą c ą , wedle starego błędu —
do której chroni się przed znużeniem, starością, ostu­ lecz jest to tylko siła k i e r u j ą c a , pomieniano przy-
dzeniem, stwardnieniem, jako uczucie blizkiego końca, tem sternika i parę. A nawet nie zawsze jeszcze ster­
jako roztropność owego instynktu, który zwierzęta nika, siłę kierującą . . . Nie jestże »cel«, »przeznacze­
mają przed śmiercią, — idą w ustronie, stają się ci­ nie« dość często tylko upiększającym pozorem, do-
che, wybierają samotność, chowają się w nory, stają datkowem samoolśnieniem się próżności, która nie chce
się m ą d r e . . . jakto ? Mądrość kryjówką filozofa przyznać się, że okręt idzie z p r ą d e m , w który
przed — duchem ? wpadł przypadkowo ? Ze dokądciś »chce«, p o n i e ­
w a ż tam iść — m u s i ? Że wprawdzie ma kierunek,
lecz nie ma wcale a wcale — sternika ? — Potrzebna
jest jeszcze krytyka pojęcia »cel«.
360.

D w a r o d z a j e p r z y c z y n , k t ó r e s i ę mie­
s z a . — Wydaje mi się to jednym z najistotniejszych 361.
moich kroków i postępów : nauczyłem się odróżniać
przyczynę postępowania od przyczyny postępowania O p r o b l e m a c i e a k t o r a . — Problemat
tak i tak, postępowania, w tym kierunku, ze względu aktora niepokoił mnie najdłużej i pozostawałem w nie­
na ten cel. Pierwszy rodzaj przyczyn jest pewnem pewności co do tego (i tkwię w niej czasem teraz
quantum natłoczonej siły, która czeka, by jakkolwiek, jeszcze), c z y nie zdołamy, wychodząc z tego punktu,
na cokolwiek została użyta; drugi rodzaj jest nato­ poradzić sobie z niebezpiecznem pojęciem »artysta« —
miast w porównaniu z tą siłą czemś nieznacznem, pojęciem traktowanem dotąd z dobrodusznością nie
najczęściej drobnym przypadkiem, wedle którego owo do darowania. F a ł s z z czystem sumieniem, rozkosz
quantum »wydziela« się odtąd w jeden i oznaczony maskowania się, wybuchająca jako siła, usuwająca
sposób: jest zapałką w stosunku do beczki pro­ na bok tak z w a n y »charakter«, zatapiająca go, cza­
chu. Do tych przypadków i zapałek zaliczam wszyst­ sem gasząca; wnętrzne pożądanie wejścia w rolę
kie tak zwane »cele«, zarówno owe jeszcze więcej i maskę, w z ł u d ę ; nadwyżka zdolności przystoso­
tak zwane »powołania życiowe« : są one względnie w a w c z y c h wszelkiego rodzaju, które już nie umieją
328 329

się zadowolić w służbie najbliższego najciaśniejszego wić p y t a n i e : któryż dobry aktor n i e jest dziś Ży­
p o ż y t k u : wszystko to jest może nie t y l k o istotą, dem ? T a k ż e Ż y d jako urodzony literat, jako faktycznie
a k t o r a ? . . . Taki instynkt w y t w o r z y się zapewne naj­ ten, który opanował prasę europejską, w y w i e r a tę
łatwiej w rodzinach z niższych warstw ludowych, moc swoją na podstawie swej zdolności aktorskiej,
które musiały wieść życie w kolejnej zmianie ucisku bo literat jest w gruncie r z e c z y aktorem — odgrywa
i musu, w głębokiej zależności, które musiały zawsze »rzeczoznawcę«, »zawodowca«. — Wkońcu k o b i e t y :
nakłaniać się do s w y c h warunków, coraz do n o w y c h zastanówmy się nad całą historyą kobiet, — nie m u ­
stosować okoliczności, coraz inaczej naginać się i ukła­ s z ą ż one przedewszystkiem i ponad wszystkiem być
dać, pozyskując stopniowo zdolność wieszania płasz­ aktorkami ? Posłuchajmy lekarzy, którzy hipnotyzo­
cza wedle k a ż d e g o wiatru i stając się same pra­ wali kobiety, wreszcie kochajmy je, — dajmy się im
wie przez to płaszczem, mistrzami owej wcielonej »hipnotyzować« ! Cóż okazuje się zawsze przy tem ?
i w krew wsiąkłej sztuki wiecznej gry w chowanego, Że »udają«, nawet wówczas, gdy się oddają . . . Ko­
która u zwierząt zowie się mimicry: aż wkońcu cała bieta jest tak bardzo artystką . . .
ta z pokolenia w pokolenia gromadzona zdolność
staje się władczą, nierozumną, niepowściągnioną, jako
instynkt u c z y się rządzić innymi instynktami i wy­
twarza aktora, »artystę« (najpierw błazna, opowiada- 362.
cza kłamstw, pajaca, trefnisia, klowna, także klasycz­
nego sługę, Gil B l a s a : bo w takich typach tkwią Nasza wiara w zmężnienie Europy.—
przeddzieje artysty, dość często nawet »gieniusza«). Z a w d z i ę c z a się Napoleonowi (a w c a l e nie francuskiej
I w w y ż s z y c h towarzyskich warunkach wyrasta też Rewolucyi, która dążyła do »braterstwa« ludów i ogól­
pod podobnym uciskiem podobny rodzaj l u d z i : lecz nej wymiany serc, niby kwiatów), że będzie teraz
wtedy przeważnie właśnie jakiś inny instynkt dzierży mogło nastąpić po sobie kilka wojennych stuleci, któ­
w karbach instynkt aktorski, na przykład u »dyplo­ rym nic podobnego nie było w dziejach, słowem, że
matów«, — wierzę zresztą, że dobry dyplomata mógłby wstąpiliśmy w k l a s y c z n y o k r e s w o j n y , uczo­
każdej chwili dowoli być dobrym aktorem scenicz­ nej a zarazem narodowej wojny na największą miarę
nym, pod warunkiem właśnie gdyby mu to było po­ (środków, uzdolnień, karności), na którą przyszłe stu­
zostawione »do woli«. Co się t y c z y Żydów, owego lecia spoglądać będą, jako na okaz doskonałości, z za­
narodu sztuki przystosowawczej par excellence, toby zdrością i c z c i ą : — bo ruch narodowy, z którego ta
można, idąc za tokiem tej myśli, upatrywać w nich c h w a ł a wojenna wyrośnie, jest tylko r e a k c y ą przeciw
niejako rozpowszechnioną w dziejach całego świata Napoleonowi i nie istniałby bez Napoleona. Jemu więc
instytucyę do w y c h o w y w a n i a aktorów, w ł a ś c i w ą wy­ kiedyś można będzie przypisać, że m ą ż w Europie
lęgarnię aktorów; i w samej r z e c z y czas jest posta- znów zapanuje nad kupcem i filistrem; może nawet
330 331

nad »kobietą«, którą rozwątliło chrześcijaństwo i ma­ kobieta nie ma innej. — Mężczyzna, kochając kobietę,
rzycielski duch ośmnastego wieku, jeszcze więcej ż ą d a od niej właśnie takiej miłości, jest przeto co
»idee nowoczesne«. Napoleon, który w nowoczesnych do własnej osoby jak najbardziej daleki od założenia
ideach i wprost w cywilizacyi widział jakby osobistą miłości kobiecej; g d y b y ś m y przypuścili jednak, że
nieprzyjaciółkę, okazał się tą wrogością jednym z naj­ istnieją mężczyźni, którymby z ich strony nie było
większych kontynuatorów Odrodzenia: w y d ź w i g n ą ł obce pożądanie zupełnego oddania się, to nie są to
w górę c a ł y odłam antycznej istoty, odłam granitu, właśnie mężczyźni. Mężczyzna, który kocha jak ko­
rozstrzygający może. I kto wie, c z y ten odłam an­ bieta, staje się przez to niewolnikiem; kobieta zaś,
tycznej istoty nie zapanuje też wkońcu znowu nad która kocha jak kobieta, staje się tem d o s k o n a l ­
ruchem narodowym i nie stanie się w p o t w i e r ­ s z ą kobietą . . . Namiętność kobiety, w swem bez-
d z a j ą c e m znaczeniu spadkobiercą i kontynuatorem wzglednem zrzeczeniu się w ł a s n y c h praw, przyjmuje
Napoleona: — który chciał jednej Europy, jak wia­ właśnie w założeniu, że po drugiej stronie n i e ma
domo, a tej jako p a n i z i e m i . takiego samego patosu, takiej samej chęci zrzeczenia
się siebie : bo gdyby oboje zrzekali się siebie z mi­
łości, to powstałoby z tego — otóż nie wiem co, może
pusta przestrzeń ? Kobieta chce być wzięta, przyjęta
jako posiadanie, chce zaniknąć w pojęciu »posiada­
363.
nie«, »własność«; przeto pragnie kogoś, kto b i e r z e ,
Jak każda płeć ma swój przesąd co który samego siebie nie daje, nie rozdaje, który prze­
do m i ł o ś c i . — Mimo wszystko, co gotów jestem ciwnie raczej winien stać się właśnie bogatszy w »sie­
przyznać przesądowi monogamicznemu, nie zgodzę się bie« — przez przyrost siły, szczęścia, wiary, jako
jednak na to nigdy, żeby mówiono o j e d n a k i c h który kobieta daje mu samą siebie. Kobieta darowuje
prawach w miłości mężczyzn i kobiet: tych niema. się, mężczyzna przyjmuje — sądzę, że żadne społeczne
To znaczy, że mężczyzna i kobieta rozumieją miłość umowy, ani też najlepsza wola na punkcie sprawied­
każde po swojemu, — i należy to do warunków mi­ liwości nie pokonają tego przeciwieństwa n a t u r y :
łości u obu płci, że jedna płeć n i e przypuszcza jakkolwiekby też ż y c z y ć sobie można, by nie stawiano
u drugiej płci jednakiego uczucia, jednakiego poję­ sobie ustawicznie przed oczami srogości, straszliwości,
cia »miłości«. Co kobieta rozumie przez miłość, jest zagadkowości, niemoralności tego antagonizmu. Bo
j a s n e : zupełne zdanie się (nie tylko oddanie) duszą miłość, cała, wielka, w pełni pomyślana, jest naturą
i ciałem, bez żadnego względu, żadnego zastrzeżenia, a jako natura po wieki wieków czemś »niemoral-
z wstydem i strachem raczej przed myślą o uwarun- nem«. — Wierność odpowiednio do tego w ł ą c z a się
kowanem, z zastrzeżeniami związanem oddaniu. W t y m w miłość kobiety, w y p ł y w a z jej definicyi; u męż­
braku z a w a r o w a ń jest właśnie jej miłość w i a r ą : czyzny m o ż e ona łatwo powstać w orszaku jego
332
333
miłości, może jako wdzięczność lub jako idyosynkra-
z y a smaku i tak z w a n e g o pokrewieństwa z wyboru, brata swego »polepszyć«, na przykład pochwałą, tak
lecz nie jest ona w ł a ś c i w a i s t o c i e jego miłości, — że z a c z y n a w y p a c a ć swe szczęście z samego siebie;
tak że można prawie mówić z pewną słusznością o na- lub c h w y c i ć koniuszek jego dobrych lub »zajmują­
turalnem przeciwnictwie między miłością i wiernością cych« właściwości i ciągnąć zań, aż się całą wydo­
u m ę ż c z y z n y : która to miłość jest właśnie chęcią będzie cnotę i można wetknąć w jej fałdy współ­
mienia a nie zrzekaniem się i wydawaniem; zaś chęć brata. Trzecia z a s a d a : autohipnoza. Wlepić wzrok
mienia kończy się zawsze z chwilą g d y się m a . . . w przedmiot swego obcowania jak w szklany guzik,
R z e c z y w i ś c i e subtelniejsze i podejrzliwsze pragnienie aż się przestanie przytem odczuwać rozkosz i przy­
posiadania w mężczyźnie rzadko i późno przyznaje krość i zaśnie się niepostrzeżenie, stężeje się, nabie­
się przed sobą do tego posiadania, co sprawia, iż rze postawy niechwiejnej : środek domowy z zakresu
miłość jego trwa dalej; o tyle jest nawet możliwe, małżeństwa i przyjaźni, wypróbowany obficie, wy­
że rośnie ona jeszcze po oddaniu się, — nie przy­ chwalany jako niezbędny, lecz naukowo jeszcze nie
puszcza on łatwo, że kobieta nie ma mu już nic wię­ sformułowany. Popularna nazwa jego — cierpliwość.
cej do »oddania« . . .

365.
364.
P u s t e l n i k m ó w i r a z j e s z c z e . — I my
P u s t e l n i k m ó w i . — Sztuka postępowania obcujemy z ludźmi i my w d z i e w a m y skromnie suknię,
z ludźmi polega w gruncie r z e c z y na zręczności (któ­ w której ( j a k o którą) nas znają, poważają, szukają,
rej warunkiem jest długie ćwiczenie) przyjmowania, i udajemy się w niej do towarzystwa, to znaczy mię­
spożywania jadła, do którego przyrządzenia nie ma dzy przebranych, którzy tak z w a ć się nie chcą; i my
się zaufania. Przypuszczając, że się przychodzi do postępujemy jak wszystkie roztropne maski i każdą
stołu z w i l c z y m apetytem, wszystko jest łatwe »naj­ ciekawość, która nie »sukni« naszej dotyczy, wy­
gorsze towarzystwo pozwala ci c z u ć — «, jak m ó w i praszamy w uprzejmy sposób za drzwi. Są jednak
Mefistofeles); lecz nie ma się go, tego wilczego głodu, jeszcze inne sposoby i sztuczki, by z ludźmi, wśród
g d y się go potrzebuje! A c h , ach ciężcy są współbra­ ludzi »obcować« : naprzykład jako upiór, — co poży-
cia do strawienia! Pierwsza zasada: jako w nieszczęś­ tecznem jest bardzo, jeśli się chce ich pozbyć prędko
ciu dodać sobie serca, nacierać dzielnie, samego sie­ i przejąć strachem. P r ó b a : chwytają nas i nie mogą
bie przy tem podziwiać, odrazę s w ą wziąć między nas ująć. To przestrasza. L u b : wchodzimy przez za­
zęby, przełknąć swój wstręt. D r u g a z a s a d a : współ- mknięte drzwi. Lub : gdy wszystkie światła zgaszone.
L u b : gdyśmy już umarli. To ostatnie jest sztuczką
334 335

ludzi p o ś m i e r t n y c h par excellence. (»Cóż myśli­ W książce uczonego jest prawie zawsze też coś tło­
cie, r z e k ł raz taki człowiek niecierpliwie, że mieli­ czącego, przytłoczonego : zawsze gdzieś w y ł a z i »spe-
byśmy byli ochotę w y t r z y m y w a ć tę obcość, ziąb, ci- cyalista«, jego gorliwość, jego powaga, jego zawziętość,
szę grobową wkoło siebie, tę całą podziemną, utajoną, jego przecenienie kąta, w którym siedzi i tka, jego
niemą, niewykrytą samotność, która u nas zwie się garb, — każdy specyalista ma swój garb. Książka
życiem a równie dobrze z w a ć b y się mogła śmiercią, uczonego odzwierciadla też zawsze w y k r z y w i o n ą du­
gdybyśmy nie wiedzieli, co z nas b ę d z i e , — i że szę : wszelkie rzemiosło w y k r z y w i a . Zobaczcie s w y c h
po śmierci dopiero dojdziemy do swego życia i ż y w i przyjaciół, z którymi byliście młodzi, odkąd umiejęt­
będziemy, och ! jak ż y w i ! my ludzie pośmiertni!« —) ność swą wzięli w posiadanie: ach, jak też z a w s z e
przeciwnie się dzieje, ach jakże ona teraz na zawsze
ich posiadła i obsiadła! W swój kąt wrośnięci,
zgnieceni do niepoznania, bezwolni, pozbawieni równo­
wagi, wychudli i kanciaści wszędzie, tylko w jednym
366.
punkcie wybornie okrągli, — czuje się wzruszenie
i milczy się, g d y ich się odnajdzie takimi. K a ż d e rze­
W o b l i c z u u c z o n e j k s i ą ż k i . — Nie n a
miosło, choćby nawet złotą miało podłogę, ma nad
leżymy do tych, którzy dopiero wśród książek, pod
sobą też ołowiany pułap, który duszę tłoczy i tłoczy
bodźcem książek do myśli s w y c h dochodzą, — z w y ­
aż ją w y c u d a c z y i pokrzywi. Nic tu nie da się zmie­
czajem naszym jest myśleć na wolnem powietrzu,
nić. Nie sądźcie też, że można uniknąć tego wypa­
idąc, skacząc, wspinając się, tańcząc, najchętniej na
czenia przez jakieś sztuki wychowania. K a ż d y rodzaj
górach samotnych lub w pobliżu morza, tu gdzie na­
m i s t r z o s t w a trzeba drogo opłacić n a ziemi,
wet drogi rozmyślają. Nasze pierwsze pytania co do
gdzie może wszystko opłaca się za drogo; jest się
wartości, pod względem książki, człowieka, muzyki,
mężem swego zawodu za cenę, że się jest też za­
brzmią: »umie o n chodzić ? co więcej, umie on tań­
wodu swego ofiarą. L e c z wy chcecie, by to inaczej
czyć ?« . . . Czytamy rzadko, c z y t a m y przeto niezgo­
było — »taniej«, przedewszystkiem wygodniej — nie
rzej — och jak szybko odgadujemy, jak ktoś do myśli
prawdaż, moi panowie współcześni ? Dobrze w i ę c ! L e c z
s w y c h doszedł, c z y siedząc przed kałamarzem, ze
otóż i macie natychmiast coś innego, mianowicie miast
zgniecionym brzuchem, z g ł o w ą schyloną nad papie­
rzemieślnika i majstra — literata, obrotnego, »wielo-
rem : och, jak szybko też załatwiamy się z jego
zwrotnego« literata, któremu oczywiście brak garbu —
książką! Zgniecione wnętrzności zdradzą się, można
nie licząc owego, w który przed wami się zgina jako
iść o zakład, tak samo zdradzi się powietrze pokoju,
kramarz ducha i »dźwigar« wykształcenia —, lite­
pułap pokoju, ciasnota pokoju. Takie były me myśli,
rata, który właściwie nie j e s t niczem, lecz prawie
g d y zamknąłem właśnie rzetelnie uczoną książkę,
wszystko »reprezentuje«, który rzeczoznawcę odgrywa
wdzięczny, bardzo wdzięczny, lecz też z u l g ą . . .
336 337

i »zastępuje«, który też z c a ł ą skromnością podejmuje


się w y r o b i ć sobie w jego zastępstwie zapłatę, cześć 367.
i hołdy. — Nie ! moi uczeni przyjaciele! Błogosławię
w a s nawet jeszcze za w a s z garb ! I za to, że równie, Co trzeba przedewszystkiem rozróż­
jak ja, darzycie pogardą literatów i pasorzytów wy­ n i a ć w d z i e ł a c h s z t u k i . — Wszystko, c o się
kształcenia ! I że nie umiecie kupczyć d u c h e m ! I ma­ myśli, tworzy w poezyi, maluje, komponuje, nawet
cie same takie mniemania, których nie można wyra­ buduje i rzeźbi, należy albo do sztuki monologowej
zić wartością pieniężną! I że nie zastępujecie ni­ albo do sztuki wobec świadków. Do ostatniej zaliczyć
czego, czem nie j e s t e ś c i e ! A w a s z ą jedyną żądzą też należy jeszcze o w ą pozorną monologową sztukę,
jest stać się mistrzami i rzemieślnikami, w czci dla która z a m y k a w sobie wiarę w boga, c a ł ą lirykę
wszelkiego rodzaju mistrzostwa i dzielności, i z naj- modlitwy: bo dla pobożnego niema jeszcze samot­
bezwzględniejszem odparciem wszystkiego, co pozorne, ności, — ten wynalazek uczyniliśmy dopiero my, bez­
napół rzetelne, wystrojone, wirtuozowskie, demago­ bożni. Nie znam żadnej głębszej różnicy w dziedzinie
giczne, aktorskie in litteris et artibus, — wszyst­ całej optyki artysty nad t ę : c z y patrzy ku swemu
kiego, co nie może się przed wami w y k a z a ć bez­ stającemu się dziełu sztuki (ku »sobie« —) ze stano-
względną u c z c i w o ś c i ą karności i przygotowania ! wiska oka świadka c z y też »zapomniał o świecie« :
(Nawet gieniusz nie pomoże na takie braki, chociażby jest to istota każdej sztuki monologowej -— polega
nie wiem jak umiał je zamydlić : pojmuje się to, jeśli ona n a z a p o m n i e n i u , jest muzyką zapomnienia.
się kiedy zblizka przyglądało naszym najbardziej upo­
sażonym malarzom i muzykom, — którzy w s z y s c y ,
prawie bez wyjątku, dzięki pewnej chytrej wynalaz­
czości sposobów i środków pomocnych w potrze­ 368.
bie, nawet zasad, umieli sobie sztucznie i dodatkowo
przyswoić p o z ó r owej uczciwości, owej spoistości C y n i k m ó w i . — Zarzuty moje przeciw mu­
wyszkolenia i kultury, oczywiście nie oszukawszy co z y c e W a g n e r a są zarzutami fizyologicznymi: pocóź
do tego siebie samych, nie zmusiwszy do trwałego je wpierw jeszcze w estetyczne przebierać formuły?
milczenia własnego nieczystego sumienia. Bo, c z y wie­ Moim »faktem« jest, że przestaję oddychać lekko, gdy
cie o tem ? w s z y s c y wielcy nowocześni artyści cier­ tylko muzyka ta na mnie działać z a c z y n a : że wnet
pią na nieczyste sumienie . . .) n o g a moja gniewa się na nią i buntuje się — od­
c z u w a ona potrzebę taktu, tańca, pochodu, w y m a g a
od muzyki przedewszystkiem zachwytów, które pole­
gają na d o b r y m chodzie, stąpaniu, skakaniu, tańcu. —
C z y ż nie protestuje jednak i mój żołądek? moje serce?
DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. VI. 22
338 339

mój obieg krwi ? Moje wnętrzności ? C z y ż nie chrypnę się siebie w domu, idąc do teatru, zrzeka się prawa
przytem niepostrzeżenie ? — I oto pytam się : czego do własnego języka i wyboru, do swego smaku, na­
ż ą d a cale moje ciało od muzyki w ogóle ? Sądzę, wet do swej dzielności, jaką się ma i z jaką się po­
że u l g i : tak jakby lekkie, śmiałe, swawolne, pewne stępuje wśród własnych czterech ścian wobec B o g a
siebie rytmy miały przyspieszać wszystkie funkcye i człowieka. Do teatru nie przynosi nikt swoich naj-
zwierzęce : tak jakby złote, dobre, łagodne harmonie wytworniejszych zmysłów, nawet artysta, który pra­
pozłacać miały spiżowe ołowiane życie. Melancholia cuje w teatrze : tam jest się tłumem, publicznością,
moja pragnie wypocząć w kryjówkach i otchłaniach trzodą, kobietą, faryzeuszem, bydłem wyborczem, de­
d o s k o n a ł o ś c i : na to mi trzeba muzyki. Co mnie mokratą, bliźnim, współbratem, tu nawet najosobist-
obchodzi dramat! Co spazmy jego moralnych ekstaz, sze sumienie ulega niwelującemu czarowi »więk­
w których tłum znajduje sobie zadośćuczynienie ! Co szości«, tu działa głupota jako lubieżność i zaraźli­
to całe hokus pokus gestów aktora ! . . . Zgadniecie, że wość, tu rządzi »sąsiad«, tu człowiek s i ę s t a j e są­
jestem usposobiony z gruntu antyteatralnie, — lecz Wa­ siadem . . . « (Zapomniałem opowiedzieć, co mi mój
gner był przeciwnie z gruntu, teatralny i aktor, naj­ światły wagnerzysta odrzekł na fizyologiczne z a r z u t y :
bardziej zapalony mimoman, jaki istniał, nawet jesz­ »Więc jesteś pan właściwie tylko niedość zdrowy do
cze jako muzyk ! . . . I mówiąc n a w i a s e m : jeśli teo- naszej muzyki ? «)
ryą W a g n e r a było, że »dramat jest celem, m u z y k a
zawsze tylko jego środkiem«, — to praktyką jego
natomiast było, od początku aż do końca, że »po-
stawa jest celem, dramat, także muzyka, jest zawsze
369.
tylko j e j środkiem«. Muzyka jako środek uwyraźnie­
nia, wzmocnienia, uwnętrznienia dramatycznego gestu Jedno o b o k drugiego. — C z y ż nie mu­
i aktorskiej naoczności; a dramat wagnerowski tylko simy, my artyści, przyznać się przed sobą, że jest
sposobnością do wielu dramatycznych p o s t a w ! Miał w nas niesamowita rozmaitość, że nasz smak a z dru­
on obok wszystkich innych instynktów rozkazodaw­ giej strony nasza siła twórcza istnieją od siebie nie­
cze instynkty wielkiego aktora, w ogóle i w każdym zależnie, zatrzymują się na p e w n y m punkcie nieza­
szczególe; i jak się rzekło także jako muzyk. — Wy- leżnie i niezależnie wzrastają, — mam na myśli roz­
łuszczyłem to niegdyś pewnemu uczciwemu wagne- maite stopnie i tempa starości, młodości, dojrzałości
rzyście, z niemałym trudem; a miałem powody do­ prześcigłości, zgniłości? T a k że na przykład muzyk
dać jeszcze »bądź pan przecie nieco u c z c i w s z y wzglę­ mógłby przez całe życie tworzyć rzeczy, które s p r z e ­
dem samego siebie: nie jesteśmy przecie w teatrze ! c i w i a j ą s i ę temu, c o jego rozpieszczone ucho słu­
W teatrze jest się u c z c i w y m tylko jako tłum; jako chacza, serce słuchacza ceni, w czem smakuje, co
jednostka kłamie się, okłamuje się siebie. Zostawia w o l i : — mógłby nawet nie wiedzieć o tej sprzecz-
22*
340 341

n o ś c i ! Można, jak to prawie męcząco - prawidłowe do­ dziewiętnastego stulecia, jako symptomat wyższej siły
świadczenie wykazuje, łatwo wyróść smakiem swoim myśli, zuchwalszej dzielności, tryumfalniejszej p e ł n i
ponad smak swej siły, nie obezwładniając przeto tej życia, niż to wł a ś ciw e m było wiekowi ośmnastemu,
ostatniej i bez przeszkody dla jej wydajności; może stuleciu Hume'a, Kanta, Condillaca i sensualistów : tak
się jednak zdarzyć też coś odwrotnego, — i oto na że tragiczne poznanie w y d a w a ł o mi się w ł a ś c i w y m
to właśnie chciałbym zwrócić u w a g ę artystów. Usta­ z b y t k i e m naszej kultury, jej najcenniejszym, naj­
wicznie tworzący, człowiek »matka« w wysokiem tego dostojniejszym, najniebezpieczniejszym rodzajem mar­
słowa znaczeniu, który o niczem nie wie i nie sły­ notrawstwa, lecz zawsze na podstawie nadmiaru bo­
szy, tylko o ciążach i połogach swego ducha, który gactwa, jej d o z w o l o n y m zbytkiem. Podobnie tłu­
nie ma czasu siebie i dzieła swego r o z w a ż y ć i po­ maczyłem sobie niemiecką muzykę, jako w y r a z dyo-
równać, który też nie ma już ochoty posługiwać się nizyjskiej tężyzny niemieckiej duszy. Z d a w a ł o mi się,
smakiem, lecz o nim poprostu zapomina, to jest nie że słyszę w niej trzęsienie ziemi, w którem z dawien
troszczy się oń wcale — może taki w y d a wkońcu dawna natłoczona prasiła wydziera się na wolność —
dzieła, d o k t ó r y c h s ą d e m s w o i m o d d a w n a obojętną natomiast rzeczą, c z y wszystko, co się zresztą
j u ż n i e d o r a s t a : tak że o nich i o sobie głup- zwie kulturą, drży przytem. Widzicie, że zaniepozna-
stwa mówi, mówi i myśli. To zda mi się u płodnych wałem wówczas, tak samo w fizyologicznym pesy­
artystów prawie normalnym stanem rzeczy — nikt mizmie, jak w muzyce niemieckiej to, co stanowi jej
nie zna gorzej dziecka niż rodzice — a stosuje się w ł a ś c i w y charakter — r o m a n t y k ę . Co to jest ro­
to nawet, by olbrzymi wziąć przykład, do całego mantyka ? K a ż d a sztuka, każda filozofia może być
greckiego świata poetów i a r t y s t ó w : nie »wiedział« uważana jako środek leczniczy i pomocny w służbie
nigdy, co czynił. rosnącego, walczącego ż y c i a : przypuszczają one za­
wsze z góry cierpienie i cierpiących. L e c z są dwoja­
kiego rodzaju cierpiący, naprzód ci, którzy cierpią
n a n a d m i a r ż y c i a , którzy dyonizyjskiej pragną
sztuki i tak samo tragicznego poglądu i rozumienia
370. ż y c i a — a potem ci, którzy cierpią na z u b o ż e n i e
C o t o j e s t r o m a n t y k a . — Może żyje pa­ ż y c i a , którzy szukają spokoju, ciszy, gładkiego mo­
mięć, przynajmniej wśród przyjaciół moich, że w sto­ rza, wyzwolenia się od siebie przez sztukę i pozna­
sunku moim do tego całego nowoczesnego świata nie, lub też oszołomienia, spazmu, ogłuszenia, obłędu.
było kilka grubych błędów i przecenień, że w każdym Podwójnej potrzebie o s t a t n i c h odpowiada wszelka
razie odnosiłem się doń jako ktoś, który się s p o ­ romantyka w sztukach i naukach, im odpowiadał
d z i e w a . Rozumiałem — kto wie, z powodu jakich (i odpowiada) tak samo Schopenhauer jak i Ryszard
osobistych doświadczeń — fizyologiczny pesymizm Wagner, by wymienić o w y c h najsławniejszych i naj-
342 343

wyraźniejszych romantyków, których w ó w c z a s ź l e nieniem : pytam w każdym poszczególnym wypadku


rozumiałem— zresztą n i e z ich szkodą, jak »czy t w ó r c z y m jest tu głód c z y nadmiar ?« Z góry
mi każdy z wszelką słusznością przyznać może. Naj­ zdawałoby się zalecać bardziej inne rozróżnienie —
bogatszy w pełnie życia, dyonizyjski bóg i człowiek, jest ono o wiele naoczniejsze — to jest w z g l ą d na
może sobie pozwolić nie tylko na widok tego, co to, c z y p r z y c z y n ą tworzenia jest pożądanie stężenia,
straszliwe i pytania godne, lecz nawet na straszliwy uwiecznienia, b y t u , c z y też pożądanie tworzenia,
czyn i wszelki zbytek zniszczenia, rozkładu, zaprze- zmiany, nowości, przyszłości, s t a w a n i a s i ę . L e c z
czenia; u niego zda się zło, niedorzeczność, brzydota oba rodzaje pożądania, po głębszem przypatrzeniu się
niejako dozwoloną, wskutek pewnej nadwyżki płodzą­ im, okazują się jeszcze dwuznacznemi, wytłumaczal-
cych, zapładniających sił, nadwyżki zdolnej z każdej nemi zaś wedle owego właśnie na pierwszem miejscu
pustyni stworzyć jeszcze bujną, urodzajną krainę. postawionego i słusznie, jak mi się zdaje, przekłada­
Odwrotnie najbardziej cierpiący, najuboższy w życie, nego nad inne schematu. Żądza z n i s z c z e n i a ,
potrzebowałby najbardziej łagodności, spokoju, do­ zmiany, stawania się może być wyrazem przepełnej,
broci, w myśleniu i działaniu, potrzebowałby wszę­ brzemiennej przyszłością siły (mym terminem na to,
dzie, gdzie to tylko możliwe, Boga, któryby był właś­ jak wiadomo, jest słowo »dyonizyjski«), lecz może to
ciwie Bogiem chorych, w y b a w c ą ; tak samo też logiki, b y ć także nienawiść nieudałości, niedostatku, upośle­
pojęciowej zrozumiałości istnienia — bo logika uspa­ dzenia, nienawiść, która niszczy, niszczyć m u s i , bo
kaja, darzy zaufaniem — słowem pewnej ciepłej, od­ to, co trwa, wszelkie trwanie, nawet wszelkie istnienie
pędzającej trwogę cieśni i zamknięcia w optymistycz­ oburza ją i drażni — by uczucie to rozumieć, należy
nych widnokręgach. W ten sposób nauczyłem się się przypatrzyć z blizka naszym anarchistom. Żądza
stopniowo pojmować Epikura, przeciwstawienie dyo- u w i e c z n i a n i a w y m a g a również podwójnej interpreta-
nizyjskiego pesymisty, zarówno »chrześcijanina«, który cyi. Może ona pochodzić najprzód z wdzięczności i mi­
w sednie rze czy jest tylko rodzajem Epikurejczyka ł o ś c i : — sztuka z tego źródła będzie zawsze sztuką
i, podobnie jemu, w istocie swej romantykiem, — apoteozową, dytyrambiczną może u Rubensa, pogod­
a spojrzenie moje zaostrzało się coraz bardziej na nie drwiącą u Hafisa, jasną i dobrotliwą u Goethego,
owe najtrudniejsze i najzdradliwsze formy w s t e c z ­ i będzie rozpościerać na wszystkich rzeczach home-
n e g o w n i o s k o w a n i a , w którem popełnia się r y c z n y blask światła i gloryi. Może też jednak być o w ą
największą ilość błędów, — wstecznego wnioskowa­ tyrańską żądzą ciężko cierpiącego, walczącego, tortu­
nia z dzieła o twórcy, z czynu o sprawcy, z ideału rowanego, któryby chciał to, co najosobistsze, najbar­
o tym, który go p o t r z e b u j e , z każdego sposobu dziej jednostkowe, najciaśniejsze, w ł a ś c i w ą idyosyn-
myślenia i oceny o kierowniczej poza nim p o ­ krazyę swego cierpienia nacechować pieczęcią obo­
t r z e b i e . — W stosunku do wszystkich estetycznych wiązującego prawa i przymusu i który na wszystkich
wartości posługuję się teraz tem zasadniczem rozróż- rzeczach mści się niejako tem, że w y c i s k a na nich,
344 345

wmusza w nie, wpala s w ó j obraz, obraz s w o j e j światłość ich coraz chciwiej wszystkiemi swemi ga-
tortury. T o ostatnie t o r o m a n t y c z n y p e s y m i z m łęźmi i liśćmi. Rośniemy jak drzewa — trudno to zro­
w swej najpełniejszej w y r a z u formie, c z y to jako zumieć, jak wszelkie życie ! — nie na jednem miejscu,
szopenhauerowska filozofia woli, c z y to jako wagne­ lecz wszędzie, nie w jednym kierunku, lecz w górę,
rowska muzyka : — romantyczny pesymizm, ostatnie na zewnątrz, jak na wewnątrz i w dół, — siła nasza
w i e l k i e wydarzenie w losach naszej kultury. (Że strzela odrazu pniem, gałęźmi i korzeniami, już nie jest
istnieć m o ż e jeszcze zupełnie inny pesymizm, kla­ w naszej mocy, czynić coś prostego, b y ć czemś pro­
syczny — to przeczucie i w i z y a należą do mnie, jako stem . . . Taki jest los nasz, jak się rzekło; rośniemy
nieodłączalne ode mnie, jako moje proprium i ipsis- w z w y ż ; a choćby t o nawet było naszym fataliz­
simum: jeno że uszom moim wstrętne jest słowo mem — bo coraz bliżej mieszkamy błyskawic ! —
»klasyczny«, stało się nazbyt zużyte, za okrągłe i od­ dobrze, czcimy to przeto niemniej, pozostanie to tem,
mienione nie do poznania. N a z y w a m ten pesymizm czego nie chcemy dzielić, udzielać, fatalizmem wyży,
przyszłości - bo przyjdzie! widzę, że już nadcho­ n a s z y m fatalizmem . . .
dzi ! — pesymizmem d y o n i z y j s k i m . )

372.
371.
C z e m u nie j e s t e ś m y i d e a l i s t a m i . —
M y n i e z r o z u m i a l i . — C z y ś m y się kiedykol­ Niegdyś bali się zmysłów filozofowie : c z y ś m y może —
wiek skarżyli na to, że nas się nierozumie, zaniepo- nazbyt tej oduczyli się trwogi ? Jesteśmy dziś w s z y s c y
znaje, bierze za coś innego, oczernia, nie słucha i słu­ razem sensualistami, my teraźniejsi i przyszli w filo­
chem omija ? To właśnie jest nasz los — och na zofii, n i e z teoryi, lecz z praktyki. . . T a m c i natomiast
długo j e s z c z e ! powiedzmy, by być skromnym, do mniemali, że zmysły wywabiają ich z i c h świata,
roku 1901 — jest to też nasze wyszczególnienie; mie­ z zimnego królestwa »idei« na niebezpieczną połud­
libyśmy sami mniej czci dla siebie, gdybyśmy czego niową wyspę : gdzie, jak się lękali, ich filozoficzne
innego pragnęli. Biorą nas za co innego — to znaczy, cnoty stopniałyby na nic, jak śnieg w słońcu. »Wosk
że my sami rośniemy, zmieniamy się ustawicznie, od­ w uszach« był w ó w c z a s prawie warunkiem filozofo­
rzucamy stare kory, lenimy się jeszcze z każdą wiosną, wania; prawdziwy filozof nie słyszał już życia, o ile
stajemy się coraz młodsi, bardziej przyszli, wyżsi, życie jest muzyką, z a p r z e c z a ł muzyki życia, —
silniejsi, zapuszczamy korzenie swe coraz bardziej jest to stary zabobon filozofów, że wszelka muzyka
w głąb — w zło —, obejmując tymczasem ramio­ jest muzyką syrenią. — Dziśbyśmy byli skłonni wy­
nami niebiosa coraz miłośniej, coraz szerzej i ssąc rokować właśnie przeciwnie (co mogłoby w sobie tak
346 347

samo być jeszcze f a ł s z y w e ) : to jest, że idee są gor- średniego stanu, nie może być dane widzenie właści­
szemi zwodzicielkami niż zmysły, przy c a ł y m s w y m w y c h wielkich problematów i znaków zapytania; nie
zimnym anemicznym wyglądzie i nawet nie mimo ten sięga tak daleko ich odwaga ni ich spojrzenie, —
wygląd, — karmiły się one zawsze »krwią« filozofa, przedewszystkiem ich potrzeba, która do badań ich
w y c i e ń c z a ł y zawsze jego zmysły, a nawet, jeśli nam skłania, ich wewnętrzne uprzedzenie i pragnienie, by
wierzyć chcecie, jego »serce«. Ci starzy filozofowie tak a tak rzeczy się miały, ich obawa i nadzieja
byli bez s e r c a : filozofowanie było zawsze rodzajem osiąga zbyt prędko spokój i zadowolenie. To, co na
wampiryzmu. C z y nie czujecie w takich postaciach, przykład pedantycznego Anglika Herberta Spencera
jak jeszcze postać Spinozy, czegoś głęboko zagadko­ do marzenia na jego sposób pobudza i każe mu za­
w e g o i niesamowitego ? C z y nie widzicie tego wido­ kreślać linię nadziei, widnokrąg pożądaności, owo
wiska, które się tu odgrywa, ustawicznego b l e d n i e - końcowe pojednanie »egoizmu i altruizmu«, o którem
cia —, coraz idealniej wykładanego odzmysłowie- baje, to budzi w każdym z nas nieomal w s t r ę t : —
nia ? Nie przeczuwacie poza tem jakiejś od dawna ludzkość o takich spenserowskich perspektywach, jako
ukrytej wysączycielki krwi, która, zacząwszy od zmy­ ostatecznych perspektywach, zdawałaby się nam godną
słów, pozostawia wkońcu i ostawia kości i klekot ? — pogardy i zgłady. L e c z już to, ż e dla jego uczucia
mam na myśli kategorye, formuły, s ł o w a (bo, wy­ najwyższą nadzieją musi być coś, co inni jedynie za
baczcie mi, co p o z o s t a ł o po Spinozie, amor inte- wstrętną możliwość uznają i uznawać mogą, jest już
lectualis dei, jest klekotem, niczem w i ę c e j ! czem znakiem zapytania, któregoby Spencer nie był mógł
jest amor, czem deus, jeśli brakuje im nawet kropli przewidzieć . . . T a k samo ma się rzecz z ową wiarą,
krwi ? . . .) In summa : wszelki idealizm filozoficzny którą zadowala się teraz tak wielu materyalistycz-
był dotychczas czemś jakby chorobą, wszędzie, gdzie nych badaczy przyrody, z wiarą w świat, który ma
nie był, jak w wypadku Platona, ostrożnością prze­ posiadać równoważnik i miarę w ludzkiem myśleniu,
bogatego i niebezpiecznego zdrowia, obawą przed w ludzkich pojęciach wartości, w »świat prawdy«, do
p r z e m o ż n y m i zmysłami, mądrością mądrego So- której ostatecznie zbliżyć się można z pomocą naszego
kratyka. — Może my współcześni nie jesteśmy jeno kanciastego małego ludzkiego rozumu — jakto ? chce-
dość zdrowi, by p o t r z e b o w a ć idealizmu Platona ? m y ż rzeczywiście pozwolić, by nam w ten sposób
A nie boimy się zmysłów, bo — — zniżono w godności istnienie do ćwiczenia pomocni­
ków rachunkowych i piecuchostwa matematyków ?
Nie powinno się przedewszystkiem chcieć zdzierać
z niego jego wieloznacznego charakteru : tego żąda
373. dobry smak, moi panowie, smak czci dla wszystkiego,
» W i e d z a « j a k o p r z e s ą d . — Wynika z praw co poza widnokrąg nasz sięga ! Że uprawniona jest
hierarchii, że uczonym, o ile należą do duchowego jedynie interpretacya świata, przy której wy siebie
349
348

c z y posiada ono jeszcze jakiś inny charakter, c z y też


uprawniacie, przy której można naukowo po w a-
istnienie bez wyłożenia, bez »sensu« nie staje się
s z e j myśli ( - macie na myśli właściwie m e c h a ­
właśnie »nonsensem«, czy, z drugiej strony, wszelkie
n i c z n i e ? ) badać i dalej pracować, taka, która prócz
istnienie nie jest esencyonalnie t ł u m a c z ą c e m
liczenia, rachowania, ważenia, patrzenia i dotykania
istnieniem, — tego, jak słuszna, nie rozwiąże na­
nic więcej nie dopuszcza, to jest niezgrabnością i naiw­
wet najpilniejsza i męcząco - sumienna analiza i sa­
nością, przypuściwszy, że nie jest żadną chorobą
mobadanie intelektu: ponieważ intelekt ludzki przy
umysłową ni idyotyzmem. C z y nie byłoby przeciw­
analizie tej nie jest zdolny widzieć samego siebie
nie bardzo prawdopodobnem, że właśnie to, co naj-
w s w y c h perspektywicznych formach i t y l k o w nich
powierzchowniejsze i najzewnętrzniejsze w istnieniu —
się widzieć. Nie możemy wyjrzeć poza swój k ą t :
jego największa pozorność, naskórek i uzmysłowie­
jest to beznadziejna ciekawość chcieć wiedzieć, co za
nie — najprędzej da się ująć ? »Naukowa« inter-
inne rodzaje intelektu i perspektywy istniećby mogły:
pretacya świata, jak wy ją rozumiecie, mogłaby skut­
na przykład c z y jakieś istoty mogą odczuwać czas
kiem tego być zawsze jeszcze jedną z n a j g ł u p ­
w kierunku wstecznym lub naprzemian w kierunku
s z y c h , t o znaczy najmniej znaczenia mających
naprzód i wstecz (czem byłby dany inny kierunek
z wszystkich możliwych interpretacyi świata : to mó­
ż y c i a i inne pojęcie p r z y c z y n y i skutku). L e c z zdaje
wiąc w ucho i sumienie panom mechanikom, którzy
mi się, że dziś przynajmniej jesteśmy dalecy od
dzisiaj chętnie zachodzą między filozofów i z g o ł a
śmiesznej nieskromności wyrokowania z naszego
mniemają, że mechanika jest nauką o pierwszych
kąta, że tylko z tego kąta można mieć perspektywy.
i ostatecznych prawach, na których, jak na słupach,
Świat stał nam się raczej raz jeszcze »nieskończo-
zbudowane być musi wszelkie istnienie. L e c z esen-
nym« : o ile nie możemy odeprzeć możliwości, że za­
cyonalnie mechaniczny świat byłby esencyonalnie
wiera w sobie nieskończone interpretacye. R a z jesz­
b e z m y ś l n y m ś w i a t e m ! Przypuściwszy, ż e ocenia-
cze zdejmuje nas wielki dreszcz g r o z y : — lecz któż
noby wartość jakiejś muzyki wedle tego, ile z niej
miałby ochotę tę potworność nieznanego świata na­
można obliczyć, porachować, ująć w formułki, —
tychmiast znów wedle starej ubóstwić modły ? I może
jakże niedorzeczną byłaby taka »naukowa« ocena mu­
niezna n e uwielbić jeszcze jako » Niezna n e g o ? «
zyki ! Cóżby z niej pojęto, zrozumiano, poznano ! Nic,
A c h zbyt wiele n i e b o s k i c h możliwości interpreta­
właśnie nic z tego, co w niej właściwie jest »muzyką«!...
c y i mieści to nieznane, zbyt wiele dyabelstwa, głupoty,
błazeństwa interpretacyi — nawet naszą własną ludzką,
nazbyt ludzką, którą znamy . . .
374.

N a s z a n o w a n i e s k o ń c z o n o ś ć . — Jak
daleko sięga perspektywiczny charakter istnienia lub
350 351

l u d z i : wierzą oni zawsze, w każdym swego życia


375.
okresie — którego zamknięciem jest zawsze dzieło,
C z e m u w y d a j e m y się e p i k u r e j c z y ­ że są już u samego celu, zawsze przyjęliby cierpli­
kami. — My ludzie nowocześni jesteśmy ostrożni wzglę­ w i e śmierć, z uczuciem »dojrzeliśmy już do niej«.
dem ostatecznych przekonań : nasza nieufność stoi na Nie jest to w y r a z znużenia, raczej pewnej jesien­
czatach przeciw czarowaniu i podchodzeniu sumienia, nej słoneczności i łagodności, którą każdym razem
tkwiącem w każdej silnej wierze, w każdem bezwa- w twórcy zostawia samo dzieło, dojrzenie dzieła. Wtedy
runkowem tak lub nie : czem to się tłumaczy ? Może zwalnia się tempo życia i staje się gestem i miodo-
tem, że wolno w tem widzieć w wielkiej części prze­ płynnem — wolnieje aż do długich fermat, aż do
zorność »poparzonego dziecka«, rozczarowanego idea­ wiary w długą Fermatę.
listy, w innej jednak i jeszcze większej części także
radosną ciekawość dawnego pokątnika, który kątem
swym do rozpaczy doprowadzony pławi się teraz
w przeciwieństwie kąta i marzy, w bezgraniczności,
377.
w »wolności w sobie«. W y t w a r z a się przez to pewien
nieomal epikurejski pociąg do poznania, który nie M y b e z o j c z y z n y . — Nie z b y w a wśród dzi­
wypuści z rąk za byle co zagadkowego charakteru siejszych Europejczyków na takich, którzy mają prawo
rzeczy; zarazem pewna odraza do wielkich słów i ge­ z w a ć się w pewnem wyszczególniającem i zaszczyt-
stów moralnych, smak, który odpiera wszystkie nie­ nem znaczeniu bezojczystymi, — tym właśnie niech
zgrabne i niezdarne przeciwieństwa i z dumą świa­ wyraźnie do serca przemówi moja tajna mądrość
dom jest swej umiejętności zastrzeżeń. Bo t o stanowi i gaya scienza. Bo los ich jest twardy, nadzieja nie­
dumę naszą, to lekkie zawściąganie cugli w naszym pewna, jest sztuką wynaleźć dla nich pociechę —
grzmiącym ku pewności pędzie, to panowanie nad lecz cóż to p o m o ż e ! My dzieci przyszłości, jakże mo­
sobą jeźdźca wśród jego jazd najdzikszych : bo ciągle glibyśmy w tem »dziś« czuć się u siebie ! Jesteśmy
mamy ogniste pod sobą rumaki a jeśli się ociągamy, niechętni wszystkim ideałom, gwoli którym niejeden
to do ociągania się skłania nas najmniej niebezpie­ nawet w tym kruchym pokruszonym czasie przejścio­
czeństwo. w y m mógłby się swojsko czuć jeszcze; co jednak
ich »realności« dotyczy, to nie wierzymy, aby miały
t r w a ł o ś ć . Lód, który nas dziś dźwiga jeszcze, stał
się już bardzo cienkim: odwilż zawiewa, my sami,
376.
my bez ojczyzny, jesteśmy czemś, co łamie lód i zbyt
N a s z e p o w o l n e c z a s y . — T a k odczuwają cienkie »realności« . . . Nie »zachowujemy« niczego,
w s z y s c y artyści i ludzie »dzieł«, macierzyński rodzaj nie chcemy też powrotu w żadną przeszłość, nie je-
352 353

steśmy w c a l e a wcale »liberalni«, nie pracujemy dla libyśmy się nigdy pozwolić sobie mówić o swej m i ­
»postępu«, nie musimy dopiero ucha swego zatykać łości dla ludzkości« — na to żaden z nas nie jest
wobec jarmarcznych syren przyszłości — to, co śpie­ nadosyć aktorem! Lub niedość sensymonistą, nie-
wają, »równość praw«, »wolna społeczność«, »żad­ dość F r a n c u z e m ! Trzeba już być obarczonym ga-
nych już panów i żadnych sług«, to nas nie w a b i ! — l i c k i m nadmiarem erotycznej pobudliwości i zako­
nie u w a ż a m y wprost za życzenia godne, by założono chanej niecierpliwości, by się nawet jeszcze do ludz­
na ziemi królestwo sprawiedliwości i jednomyślności kości w sposób rzetelny z żarem s w y m zbliżyć . . .
(bo stałoby się w każdym razie królestwem najgłęb­ Do ludzkości! Istniałaż kiedykolwiek obrzydliwsza
szej średniości i chińszczyzny), cieszymy się wszyst­ jeszcze stara baba wśród wszystkich starych bab ?
kimi, którzy podobnie nam kochają niebezpieczeństwo, (— musi nią chyba b y ć »prawda« : pytanie dla filo­
wojnę i przygodę, którzy nie dają się odprawić, ująć, zofów). Nie, my nie kochamy ludzkości; z drugiej
pojednać i przykroić, zaliczamy samych siebie do strony jednak jesteśmy też o wiele za mało »Niem­
zdobywców, rozmyślamy o konieczności nowego ładu, cami« jak dziś to słowo »niemiecki« w powszechnem
nowego też niewolnictwa — bo do każdego wzmoc­ jest użyciu, by przemawiać za nacyonalizmem i nie­
nienia i podwyższenia typu człowieka potrzeba też nawiścią rasową, by módz się radować z tych narodo­
pewnego rodzaju uniewolnienia — nieprawdaż ? z tem w y c h dźgań w serce i zatrucia krwi, z powodu których
wszystkiem nie musi nam być swojo w stuleciu, które teraz w Europie odgranicza się naród od narodu i za­
lubi rościć sobie prawo do c h w a ł y zwania się naj­ m y k a kwarantannami. Na to mamy za mało uprzedzeń,
bardziej ludzkiem, najłagodniejszem, najsprawiedliw- jesteśmy zbyt złośliwi, zbyt rozpieszczeni w smaku,
szem stuleciem, jakie istniało dotychczas pod słoń­ także za dobrze wyuczeni, i w podróżach »bywali« :
cem ? Dość źle, że właśnie przy tych pięknych sło - dlatego wolimy o wiele bardziej ż y ć w górach, na
w a c h nachodzą nas tem brzydsze uboczne m y ś l i ! Że uboczu, »niewcześnie«, w minionych lub p r z y s z ł y c h
widzimy w tem tylko w y r a z — i maskaradę — głę­ stuleciach, by przez to oszczędzić sobie cichej wściek­
bokiego osłabienia, znużenia, starości, upadającej s i ł y ! łości, na którąbyśmy byli skazani, jako naoczni świad­
Cóż nam zależeć może na tem, w jakie piórka chory kowie polityki, wyjaławiającej niemieckiego ducha,
stroi słabość s w o j ą ! Niech ją jako c n o t ę wystawia czyniącej go próżnym i będącej nadto m a ł ą poli­
na pokaz — nie ulega żadnej wątpliwości, że słabość tyką — nie musiż ona, by twór własny uchronić od
czyni łagodnym, ach tak łagodnym, tak sprawiedli­ natychmiastowego rozsypania się, sadzać go między
wym, tak niezaczepnym, tak ludzkim! — »Religia dwie śmiertelne nienawiści? c z y nie m u s i chcieć
litości«, do której chcianoby nas namówić — och uwiecznienia drobnopaństewkowości Europy ? . . . My
znamy dość tych histerycznych samców i samice, któ­ bez ojczyzny, jesteśmy z rasy i pochodzenia zbyt wielo­
rzy dziś tej właśnie religii potrzebują dla zasłony r a c y i mieszani, jako »ludzie nowocześni«, i skutkiem
i ozdoby ! Nie jesteśmy humanitaryuszami; nie waży- tego mało nas kusi uczestnictwo w tym łgarskim
DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. VI. 23
354 355

rasowym samopodziwie i chamstwie, które dziś wy- ności, jego brudne ptaki swą niechlujność, chłopaki
stawia się w Niemczech na pokaz, jako oznakę nie- swe rupiecie a wyczerpani, w y p o c z y w a j ą c y przy nas
mieckich zasad i które u ludu »zmysłu historycz­ wędrowce s w ą małą i wielką nędzę. L e c z czynimy,
nego« w y g l ą d a podwójnie fałszywie i nieprzystoj- jakeśmy zawsze c z y n i l i : przyjmujemy, co tylko w nas
nie. Jesteśmy słowem — a niech to będzie chlubą rzucają, w głąb naszą — bo jesteśmy głębocy, nie
n a s z ą ! — d o b r y m i E u r o p e j c z y k a m i , spadko- zapominamy — i z n ó w s i ę r o z j a ś n i a m y .
biercami Europy, bogatymi, zbytkownie wyposażonymi,
lecz i nadmiernie zobowiązanymi spadkobiercami stu-
leci europejskiego ducha i jako tacy też wyrośliśmy
już z chrześcijaństwa, nieprzyjaźni jemu, a to właśnie
379.
ponieważ wzrośliśmy z niego, ponieważ nasi przod­
kowie byli chrześcijanami o bezwzględnej rzetelności B ł a z e n w t r ą c a s w e z d a n i e . — T o nie
chrześcijaństwa, którzy swej wierze chętnie na ofiarę mizantrop pisał tę książkę : nienawiść ludzi opłaca
składali swe mienie i krew, stan i ojczyznę. My — się dziś zbyt drogo. By nienawidzieć jak niegdyś nie­
czynimy to samo. Za co jednak ? Za swą niewiarę ? nawidzono człowieka, tymonicznie, w całości, bez uj­
Za wszelkiego rodzaju niewiarę ? Nie, wiecie to le­ mowania, z pełnego serca, z całej m i ł o ś c i niena­
piej, przyjaciele m o i ! Ukryte w w a s » T a k « silniejsze wiści — na toby trzeba w y r z e c się p o g a r d y : — a ileż
jest nad wszystkie »nie« i »może«, na które w r a z przedniej radości, ileż cierpliwości, ileż nawet dobroci
z czasem swoim chorujecie; a jeśli coś gna w a s na zawdzięczamy właśnie swej p o g a r d z i e ! Nadto je­
morze, wy wychodźcy, to zmusza i w a s do tego — steśmy w tem »wybrańcami Bo ga « : wytworna po­
wiara ! . . . garda jest naszym smakiem i przywilejem, naszą
sztuką, naszą cnotą może, najnowocześniejszych wśród
n o w o c z e s n y c h ! . . . Nienawiść natomiast stawia na
równi, stawia naprzeciw, w nienawiści tkwi cześć,
378. w k o ń c u : w nienawiści tkwi s t r a c h , wielka po­
rządna porcya strachu. My nieustraszeni jednak, my
» I z n ó w s i ę r o z j a ś n i a m y « . — M y hojni bardziej duchowi ludzie stulecia, dość dobrze znamy
i bogacze ducha, którzy podobni otwartym krynicom swoje korzystne położenie, by właśnie jako bardziej
stoimy przy drodze i nikomu wzbraniać nie chcemy, duchowi żyć w stosunku do tego czasu bez trwogi.
aby z nas c z e r p a ł : nie umiemy się bronić niestety, Nie skażą nas na ścięcie, ni na więzienie, ni na wy­
gdziebyśmy bronić się chcieli, nie możemy niczem gnanie; książek naszych nie zabronią nawet, ani nie
przeszkodzić temu, że nas m ą c ą , zaciemniają — że spalą. Stulecie to kocha ducha, kocha nas i potrze­
czas, w którym żyjemy, rzuca w nas swoje aktual- buje, nawet gdybyśmy dać mu mieli do zrozumienia,
23*
356 357

że jesteśmy artystami w pogardzie; że każde obco­ wielu warunków; w gruncie rz e cz y jest to pytanie,
wanie z człowiekiem dreszczem nas lekkim przejmuje; dotyczące tego, jak lekcy jesteśmy lub jak w a ż c y , pro­
że mimo całą s w ą łagodność, cierpliwość, życzli­ blemat naszego »ciężaru gatunkowego«. Trzeba b y ć
wość i uprzejmość nie możemy przekonać s w e g o nosa, b a r d z o l e k k i m , b y s w ą żądzę poznania wzbić a ż
by pozbył się przesądu, który ż y w i względem bliz- w taką dal i zarazem ponad swój czas, by stworzyć
kości człowieka; że kochamy naturę im mniej się po sobie oczy do patrzenia poprzez wieki, a do tego
ludzku w niej dzieje i sztukę, jeśli jest ucieczką jeszcze czyste w tych oczach n i e b o ! Trzeba się wy­
artysty przed człowiekiem lub szyderstwem artysty zwolić od niejednego, co właśnie nas Europejczyków
z człowieka lub szyderstwem artysty z samego siebie... dzisiejszych uciska, pęta, przytrzymuje i obciąża. Czło­
wiek takiego pozaobrębu, który chce dostrzedz naj­
w y ż s z e nawet mierniki wartości swego czasu, musi
przedewszystkiem czas ten w sobie samym »przezwy-
ciężyć« — jest to próba jego siły — a dalej nie-
380.
tylko swój czas, lecz i swój dotychczasowy wstręt
i sprzeczność z tym czasem, swoje cierpienie z p o ­
»W ę d r o w i e c « m ó w i . — By przypatrzyć się
w o d u niego, swoją »niewczesność«, swoją r o m a n -
raz z oddali naszej europejskiej moralności, by ją
tyczność.. .
zmierzyć wedle innych, dawniejszych lub przyszłych
moralności, na to postąpić trzeba, jak postępuje wę­
drowiec, który chce wiedzieć, jak wysokie są wieże
jakiegoś m i a s t a : w tym celu o p u s z c z a miasto.
»Myśli o moralnych przesądach«, jeśli nie mają b y ć 381.
»przesądami o przesądach«, w y m a g a j ą stanowiska
p o z a o b r ę b e m moralności, jakiegoś poza dobrem Z zagadnienia niezrozumiałości. —
i złem, ku któremu trzeba się dźwigać, wspinać, le­ C h c e się nietylko być rozumianym, gdy się pisze, lecz
cieć, — i w danym wypadku, zawsze jakiegoś poza z pewnością tak samo także nierozumianym. Nie
n a s z e m dobrem i złem, wyzwolenia od całej »Eu- jest to jeszcze zgoła zarzutem przeciw książce, jeśli
ropy«) rozumianej jako suma rządzących ocen war­ ją ktoś niezrozumiałą znajduje: może to było w za­
tości, które nam w krew przeszły i w ciało. Że się myśle jej pisarza, — nie chciał być przez »kogo-
właśnie c h c e dojść tam na zewnątrz, tam w górę, bądź« rozumiany. K a ż d y dostojniejszy duch i smak,
jest to może małem szaleństwem, dziwacznem, nie- jeśli się chce udzielić, wybiera sobie s w y c h słucha­
rozsądnem »musisz« — bo i my poznający mamy c z y ; a wybierając ich zakreśla zarazem granice »in-
swoje idyosynkrazye »niewolnej woli« — : pytanie c z y nym«. Wszystkie subtelniejsze prawa stylu z tego
rzeczywiście dojść tam można. To może zależeć od w y w o d z ą się ź r ó d ł a : trzymają zarazem z dala, stwa-
358 359

rzają odległość, wzbraniają »wstępu«, zrozumienia, jak Zaratustra. T y l e co do krótkości: gorzej ma się rzecz
się rzekło, — otwierając tymczasem uszy tym, któ­ z mą niewiadomością, z której sam przed sobą nie
rzy są nam uszami pokrewni. I mówiąc między nami czynię tajemnicy. Są godziny, w których się jej wsty­
i w moim wypadku, — nie chcę ani niewiadomości dzę; oczywiście tak samo godziny, w których się
swej ani ż w a w o ś c i temperamentu swego pozwolić, by wstydzę tego wstydu. Może jesteśmy dziś, w s z y s c y
mi przeszkadzały być dla w a s zrozumiałym, przyja­ filozofowie razem, na złej z wiedzą stopie: wiedza
ciele moi: żwawości, jakkolwiek też bardzo mnie zmusza, rośnie, najuczeńsi z nas blizcy są odkrycia, że wie­
chyżo jakiejś rzeczy nadołać, by jej wogóle podołać. dzą za mało. L e c z zawsze jeszcze byłoby gorzej,
Bo z głębokiemi problematami postępuję, jak z zimną gdyby inaczej rzecz się miała — gdybyśmy z a d u ż o
kąpielą — szybko wejść, szybko wyjść. Że w ten wiedzieli; zadaniem naszem jest i pozostanie przede-
sposób nie dochodzi się w głąb, nie dość głęboko wszystkiem nie mieszać siebie z drugimi. My j e ­
w d ó ł , to przesąd bojących się wody, nieprzyjaciół s t e ś m y czemś innem, jak u c z e n i : choć nie można
zimnej wody : mówią bez doświadczenia. O c h ! wiel­ tego ominąć, że jesteśmy też, między innemi, uczo­
kie zimno dodaje c h y ż o ś c i ! — I pytam mimochodem : nymi. Mamy inne potrzeby, inny rozwój, inne trawie­
c z y rzeczywiście dlatego nie zrozumieliśmy, nie po­ nie : potrzebujemy więcej, potrzebujemy też mniej.
znaliśmy jakiejś rzeczy, żeśmy ją tylko w locie tknęli, Ile potrzebuje duch jakiś do swego wyżywienia, na
musnęli spojrzeniem, oczu b ł y s k a w i c ą ? Trzebaż ko­ to niema żadnej formuły; jeśli jednak smak jego
niecznie dopiero mocno jej przysiąść ? w y s i a d y w a ć ją, zwraca się ku niezawisłości, ku szybkiemu przycho­
jak jaje ? Diu noctuque incubando, jak rzekł o sobie dzeniu i odchodzeniu, ku wędrowaniu, ku przygodom
samym Newton ? Co najmniej istnieją prawdy o szcze­ może, do których najszybsi jeno dorośli, to żyje on
gólnej płochliwości i łaskotliwości, których nie po­ raczej wolny z skąpą karmią, niż niewolny a na-
c h w y c i ć inaczej jak nagle, — które trzeba z a s k o ­ pchany. Nie tłuszczu, lecz gibkości i siły żąda tan­
c z y ć lub ostawić . . . Ostatecznie krótkość moja ma cerz od swego pokarmu, a nie wiem, czemby bardziej
inną jeszcze w a r t o ś ć : w zakresie takich pytań, które ż y c z y ł sobie być duch filozofa, niż dobrym tance­
mnie zajmują, muszę niejedno mówić krótko, by było rzem. Taniec bowiem jest jego ideałem, i sztuką jego,
jeszcze króciej słyszane. Jako immoraliście bowiem ostatecznie też jego jedyną bogobojnością i »służbą
trzeba mi się strzedz, by nie psuć niewinności, mam bożą«.. .
na myśli osłów i stare panny obojga płci, którym ży­
cie nie dało nic krom niewinności; więcej jeszcze,
pisma me winny je zapalać, podnosić, zachęcać do
382.
cnoty. Nie znam nic na ziemi, coby ucieszniejszem
było, niż stare widzieć osły i panny, które wzrusza W i e l k i e z d r o w i e . — M y nowi, bezimienni,
słodkie uczucie c n o t y : a »to widziałem« — tak rzekł trudnozrozumiali, my przedwczesne płody niedowie-
360 361

dzionej jeszcze przyszłości — potrzebujemy do n o w e g o w a n ą p o w a g ą i nie przyglądamy się już nawet. Inny
celu także nowego środka, to jest nowego zdrowia, mamy przed sobą ideał, cudowny, kuszący, pełen nie­
silniejszego, szczwańszego, giętszego, zuchwalszego, bezpieczeństw ideał, do któregobyśmy nie nakłaniali
weselszego, niż dotąd wszystkie b y ł y zdrowia. C z y j a nikogo, ponieważ nie przyznajemy nikomu tak łatwo
dusza pożąda przeżyć c a ł y obszar dotychczasowych p r a w a d o n i e g o : ideał ducha, który naiwnie, t o
wartości i pożądaności i objechać wszystkie pobrzeża jest mimowolnie i z przelewnej pełni i mocy igra
tego idealnego »morza śródziemnego«; kto wiedzieć z wszystkiem, co dotąd świętem, dobrem, nietykalnem,
chce z przygód własnego doświadczenia, co czuje zwy­ boskiem zwano; dla którego to, co najwyższe, to,
cięzca i o d k r y w c a ideału, tak samo artysta, święty, w czem tłum słusznie widzi s w ą wartości miarę,
prawodawca, mędrzec, uczony, pobożny, wróżbita z n a c z y prawie tyle, co niebezpieczeństwo, upadek,
i stroniący od Boga, temu potrzeba na to przede- poniżenie lub, co najmniej odpoczynek, ślepota, cza­
wszystkiem wielkiego zdrowia — takiego, które nie- sowe zapomnienie o sobie; ideał ludzko - nadludzkiego
tylko się ma, lecz które się nieustannie zdobywa i zdo­ zdrowia i życzliwości, który często n i e l u d z k i m
b y w a ć może, ponieważ wiecznie się je poświęca, po­ zdawać się może, na przykład gdy stanie obok całej
święcać m u s i ! . . . I oto skorośmy długo w ten spo­ dotychczasowej ziemskiej powagi, obok wszelkiego
sób wędrowali, my Argonauci ideału, odważniejsi rodzaju uroczystości w ruchu, słowie, dźwięku, spoj­
może, niż to roztropnie było, i dość często doznaw­ rzeniu, moralności i żądaniu, jako wcielona mimo-
szy rozbicia i szkody, lecz jak się rzekło zdrowsi, niżby wolna parodya — i z którym, mimo to wszystko, za­
nam na to pozwolono, niebezpiecznie zdrowi, ciągle czyna się może właśnie dopiero w i e l k a powaga,
na nowo zdrowi, — to zdaje nam się wtedy, jako- staje w ł a ś c i w y znak pytania, odwraca się prze­
byśmy w nagrodę za to mieli przed sobą ląd nieod- znaczenie duszy, cofa wskazówka, z a c z y n a tra-
kryty jeszcze, którego granic nikt jeszcze nie przej- gedya. . .
rzał, jakiś pozaobręb wszystkich dotychczasowych lą­
dów i zakątków ideału, świat tak przebogaty w to,
co piękne, obce, pytania godne, straszliwe i boskie,
że nasza ciekawość, tak samo jak nasza żądza po­
383.
siadania w y p a d ł y z równowagi, — ach, że nic nas
odtąd już nasycić nie m o ż e ! Jakże moglibyśmy się, E p i l o g . — L e c z właśnie kiedy jeszcze zwolna,
po takich widokach i wobec takiej zachłanności w rze­ zwolna zdążam do końca tego posępnego znaku py­
c z a c h sumienia i wiedzy, zadowolić jeszcze c z ł o ­ tania i pragnę przywołać czytelnikom swoim na pa­
w i e k i e m t e r a ź n i e j s z y m ? T o dość ź l e : lecz mięć cnoty w ł a ś c i w e g o czytania — ach, jakże za­
nieuniknionem jest, że najzacniejszym jego celom pomniane i nieznane c n o t y ! — rozlega się nagle
i nadziejom przyglądamy się tylko z źle podtrzymy- wkoło mnie najzłośliwszy, najweselszy, koboldowy
362

ś m i e c h : same duchy mojej książki opadają mnie,


ciągną mnie za uszy i przywołują do porządku. »Nie
w y t r z y m a m y już dłużej — wołają do mnie; — ciągle,
ciągle ta kruczo czarna muzyka. C z y ż nie otacza nas
jasne przedpołudnie ? Zielona, miękka ziemia i mu­
rawa, królestwo tańca? C z y ż była kiedy lepsza go­
dzina, by się weselić ? Któż nam zaśpiewa pieśń, pieśń
przedpołudnia, tak słoneczną, tak lekką, tak polotną,
że n i e spłoszy świerszczy — że raczej zaprosi świersz­
cze, by razem śpiewały, razem tańczyły ? Raczej jesz­
cze prosta chłopska kobza niż taka tajemnicza lutnia, DODATEK:
takie ropusze rechoty, głosy grobowe i g w i z d y świs-
tacze, któremi nas pan dotąd w dziczy swej raczył,
mój panie pustelniku i muzyku p r z y s z ł o ś c i ! N i e ! Nie
takich d ź w i ę k ó w ! L e c z pozwólcie nam przyjemniej­
Pieśni Księcia Lekkoducha.
sze i radośniejsze zanucić !« — Podoba wam się t a k ,
moi niecierpliwi przyjaciele ? Dobrze więc ! Któżby
w a m nie był po woli ? Kobza moja już czeka, gardło
me także — może dźwięczeć będzie nieco szorstko,
nie gardźcie ! za to jesteśmy w górach. L e c z to, co
usłyszycie, jest przynajmniej nowe; a jeśli niezrozu-
miecie, jeśli źle zrozumiecie śpiewaka, to obojętne !
T a k a już »klątwa śpiewaka«. T e m wyraźniej słyszeć
możecie jego muzykę i zwrotkę, tem lepiej też podług
jego piszczałki — tańczyć. C h c e c i e t e g o ? . . .
DO GOETHEGO.

To Coś, co nie przemija,


W przenośni twej ma w ł a d z t w o !
Bóg, co nas w sieć owija,
Poetów to matactwo !

Świat, mknący wirem koła,


Za celem cel przebywa;
Konieczność — gniewny woła,
Błazen to — g r ą n a z yw a . . .

Igrzysko świata, dzielne,


Ułudę miesza z bytem.
Błazeństwo nieśmiertelne
I n a s w to miesza przytem.
366 367

Konacie z tego, lub jak win podnietą


POWOŁANIE POETY. Pjane, padacie, niebogi, na w z n a k !
— »Tak, tak, mój panie, pan jesteś poetą«
G d y m pod zieloną kiedyś drzew powałą Dzięcioł, szyderczy natrząsa się ptak.
S p o c z y w a ł w cieniu chłonąc chłodu czar,
Tykanie ucha mego doleciało, Te przypowiastki kręte w spiesznym pędzie,
Równe, jak gdyby wedle taktu miar. Pijane słówka — tłoczą się w mój wór !
W i ę c brwi ściągnąłem, rozgniewany przeto, — Wnet wiersz przy wierszu wszystko wisieć będzie
Jednak wnet w sercu złagodniałem swem, Na tykający nanizane sznur.
Aż i sam wkońcu, jakbym był poetą, Jest szajka, którą cieszy to ? C z y przeto
Z a c z ą ł e m mówić w takt z tykaniem tem. Źli są poeci ? C z y to złości znak ?
— »Tak, tak, mój panie, pan jesteś poetą«
I g d y tak oto wśród robienia wierszy Dzięcioł, szyderczy natrząsa się ptak.
Zgłoska po zgłosce biegła ku mnie w pląs,
Śmiech mnie znienacka porwał, śmiech najszczerszy Żartujesz, ptaku? C z y drwisz jak s z y d e r c e ?
I mną przez cały długi kwadrans trząsł. C z y ż tak źle moja ma się głowa ? Z a c z
Co, tyś poetą ? Ty jesteś poetą ? O wiele gorzej ma się moje serce?
Czyli już z g ł o w ą twoją źle aż t a k ? A b y nie sięgnął ciebie gniew mój, bacz !
— »Tak, tak, mój panie, pan jesteś poetą« Jednak poeta z s w y c h r y m ó w kaletą,
Dzięcioł, szyderczy natrząsa się ptak. Jest nawet w gniewie z ł y i dobry wszak.
— »Tak, tak, mój panie, pan jesteś poetą«
Czego tu szukam w drzew cienistym mroku ? Dzięcioł, szyderczy natrząsa się ptak.
Na kogo czyham, czatuję jak zbój ?
C z y na przypowieść ? C z y na obraz ? W skoku
Już się do niego rym przyczepił mój.
Co się nawinie, przemknie, to c z y nie to,
Poeta chwyta, wietrząc wiersza smak. NA POŁUDNIU.
— »Tak, tak, mój panie, pan jesteś poetą«
Dzięcioł, szyderczy natrząsa się ptak.
Oto na krzywej gałęzi tu wiszę,
R y m y to strzały, sądzę, rym to strzałka? K o ł y s z ą c senność s w ą na w i e w u fali.
Jak to trzepoce, drga i skacze — ot, Ptak mnie zaprosił gościem w swe zacisze,
G d y niespodzianie w jaszczurczego ciałka Oto w ptaszęcem gnieździe się kołyszę.
Szlachetnej części utkwi lotny grot. K ę d y ż to jestem ? Ach, w d a l i ! Ach, w d a l i !
368 369

Biała toń morza snem ujęta leży. BOGOBOJNA BEPPA.


Szkarłatny żagiel pali się na niebie.
Skała, figowce, przystań, igła wieży, Póki me ciałko w krasy kwiecie,
Sielanka wkoło, bek owiec skądś bieży, — B y ć bogobojną się opłaci.
W c h ł o ń mnie, Południa niewinności, w siebie. Kobietki kocha Bóg, jak wiecie,
Ł a d n a tem bardziej nic nie traci.
To nie jest życie — ciągle krok za krokiem Snadź Bóg nie wzgardzi biednym mniszkiem,
Stąpać, to czyni Niemcem, ciężkim żmudnie. Ni ciśnie nań potępień głazem,
Kazałem wichrom nieść się nad obłokiem Że, jak z niejednym jest braciszkiem,
Latać u c z y ł e m się z ptastwem wysokiem, — Bardzo b y ć lubi ze mną razem.
I poleciałem w z w y ż mórz na Południe.
Nie ma z suchego nic proboszcza !
R o z s ą d e k ! Sprawa przykra aż niemiło ! Jest lic rumianych, urodziwy,
Nazbyt nas szybko to wiedzie do celu ! Często się w żądzach rozzazdroszcza,
W lociem nauczył się, co mnie mamiło, — Jak rzadko który kocur siwy.
Już czuję soki nowe, krew wraz z siłą Staruszków ja nie kocham wcale,
Ku gry, ku życia nowemu weselu. On się staruszek kochać l ę k a :
Jakże to mądrze, jak wspaniale
Samotnie myśleć — to mądrością mienię, Zrządziła wszystko boża ręka.
Ale samotnie śpiewać jest głupotą !
Słuchajcie pieśni na swoje uczczenie, Kościół wie, jako ż y ć potrzeba,
Usiądźcie wkoło, nastrójcie milczenie, Na twarz spogląda, w serce patrzy.
Ptaszki niedobre, ptaszęca niecnoto ! W ż d y mi przebacza w imię nieba —
Bo któż mi czego nie przebaczy !
Młode fałszywe tak i tak szalone Trochę poszepce się półsłowy
Li do kochania zdacie się stworzone I mknie, d y g strojąc i uśmieszek,
I do zabawy pięknej w s w y m powabie ? I przez spełniony grzeszek n o w y
T a m na Północy — w y z n a ć muszę szczerze Zmazuje się dawniejszy grzeszek.
Niewiastęm kochał, starą aż dreszcz bierze :
»Prawda« na imię było owej babie. Bądź pochwalony B ó g na ziemi,
Który dziewczątek ród miłuje,
Winę, co stąd się w sercu plemi,
Sam sobie chętnie darowuje.
DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. VII. 24
370 371

Póki me ciałko w krasy kwiecie, Co to się stało ? stugłosem w o ł a l i :


B y ć bogobojną się o p ł a c i : Co to się działo ? Przelanoż krew drogą ? —
G d y mnie, babinę, wiek przygniecie, Nic się nie stało ! Myśmy spali, spali
Niech dyabeł g ł o w ę dla mnie t r a c i ! W s z y s c y — ach, b ł o g o ! ach, przedziwnie b ł o g o !

ŁÓDŹ TAJEMNICZA. OŚWIADCZYNY MIŁOSNE


(przy których jednak poeta wpadł w dół — ) .
Wczorajszej nocy, kiedy wszystko spało,
I kiedy ledwo trwożne wiatru tchnienie Cud ! Jeszcze w y ż e j pnie się ?
Wśród cichych ulic wzdychało nieśmiało, Wzbija się a spoczywa jego skrzydeł biel ?
Snu mi poduszki nie dały, ni cienie, Co dźwiga go i niesie ?
Ani mak, ani to, co na noc całą Cóż mu jest drogą ? K ę d y wędzidło i cel ?
Daje głęboki sen, — czyste sumienie.
Rówiennik gwiazd, wieczności,
Wreszcie wyrzekłem się snu i makowca Żyje w wyżach, gdzie życia nie dolata pył,
I ku wybrzeżu pośpieszyłem w biegu. Litosny i zazdrości — :
K s i ę ż y c osrebrzał brzeg, — u wód manowca Kto jego lot choć widzi, wysoko się w z b i ł !
Znalazłem człeka i łódź na noclegu,
Na ciepłym piasku. S e n n i : pasterz, o w c a : — O ptaku albatrosie!
Sennie łódź moja odbiła od brzegu. Pęd wieczysty w w y ż y n y mnie żenie i rwie.
Wspomniałem c i ę : i w rosie
Przeszła godzina, a może dwie, czyli Ł e z skąpały się oczy me — ja kocham cię !
Rok c a ł y przebiegł nad duszą bezwiedną ? —
Nagle istota ma cała się chyli,
Myśl ma zapada w jakieś wieczne Jedno,
W k r ą g się bezbrzeżne otwarło bezedno : —
I wszystko w jednej skończyło się chwili. PIEŚŃ TEOKRYTOWEGO PASTERZA KÓZ.

— Zaświtał r a n e k : na czarnych wód fali Tu leżę na żołądek chory, —


S p o c z y w a łódka, nad wodną rozłogą . . . Pluskwy mnie żrą i łechcą.
34*
24*
372 373

Naprzeciw światło do tej p o r y !


»NA NIEPEWNE OWE DUSZE«.
G w a r : tańczą, przestać nie c h c ą . . .

Miała tu o tej przyjść godzinie, Na niepewne o w e dusze


Przyjść chyłkiem i po cichu. Gniew mię chwyta zły, jak zębów zgrzyt.
Ja jak pies tutaj czekam ninie, — W s z e l k a cześć ich to katusze,
A o niej ani słychu. Ich pochwała — zgryzota i wstyd.

A k r z y ż a znak, g d y przyrzekała ? Że to nie u ich powroza


C z y ż zdolna ł g a ć bez z g r o z y ? Ciągnę przez ten c z a s i przez ten świat,
— C z y ż b y za każdym biegać miała, Wita mnie zawistna groza,
Jak za mną moje kozy ? Ich rozpacznych ócz słodkawy jad.

Skąd jedwab w szatkach jej szeleszczę ? — Niech jad klątw z ich ust się toczy,
O, dumna czarnobrewo ? Niechaj kręcą nosem w s z y s c y wraz.
C z y ż b y niejeden kozioł jeszcze Szukające owe o c z y
Na owe skakał drzewo ? W każdy na mnie zawiodą się czas.

— Jak czyni jadowitym kwaśnie


Czekanie w noc m i ł o s n ą !
W ogrodzie w duszną noc tak właśnie
Trujące grzyby rosną. BŁAZEN W ROZPACZY.

W miłości wiję się i trawię. T a k ! Com popisał na stole i ścianie


A c h , siedmiorakie bóle, — Błazeńską ręką i błazeńską duszą,
I jeść już nic nie mogę prawie. Miałoż mi zdobić stół i ścianę c a ł ą ?
Żegnajcie me c e b u l e !
L e c z w y m ó w i c i e : »To błazna bazgranie, —
K s i ę ż y c utonął w morskiej fali A stół i ściana obtarte być muszą,
I g w i a z d y mdleją smętnie, By ni jednego śladu nie zostało ?«
Nadpełza szary dzień z oddali, —
Jakżebym umarł chętnie. Pozwólcie ! Własną pomogę w a m ręką —,
Bo jako krytyk, wodnik — należycie
Miotłą i gąbką umiem wodzić miękką.
374 375

Jednak, g d y pracę swoją ukończycie, Nie ! W r ó ć ! Jak stać


Zobaczę chętnie, przemądrych senacie, Na dworze ? Zimno tam, padają deszcze —
Jak stół i ścianę mądrością obs... Winienbym czulej przywitać cię snadź ?
— Masz z ł o t o ! Blaskiem jego cię upieszczę ! —
»Szczęściem« cię z w a ć ?
Gorączkę błogosławić jeszcze ?

Od wiatru tchu
RIMUS REMEDIUM. D r z w i p ę k ł y ! W łoże deszcz siecze k r o p l a m i !
Wiatr zgasił świecę, — nędza nad n ę d z a m i !
Czyli: Jak pocieszają się chorzy poeci. — I ktoby teraz nie miał r y m ó w stu,
O zakład z wami,
Zginąłby tu !
Z ust twoich płyną,
Kapią godziny w kropel powolności,
o czasie, wiedźmo, co ociekasz śliną.
Daremnie c a ł y wstręt mój k r z y c z y w m d ł o ś c i :
» Klątwa - ć, głębino »SZCZĘŚCIE ME!«
Wieczności!«
Gołębie na San Marco znów widzę szczęśliwe :
Świat — twardy spiż : Plac cichy, przedpołudnie legło na nim w sen.
Ognisty cielec, co nie słyszy łkań. W słodkim chłodzie w y s y ł a m swe pieśni leniwe,
Noże boleści ryją pośród cisz Niby gołębi stada, w błękity bez den —
W m y c h kości t k a ń : I znów z powrotem nęcę, wabię je,
»Świat nie ma serca, słysz, By im rym jeszcze jeden wetknąć w pierze siwe
Głupstwem się gniewać za to nań«. — O szczęście ! Szczęście me !

Sok maków lej, Pod cichym, modroświetlnym nieb jedwabiem goszczę,


Gorączko, jady lej mi w mózg i w s e r c e ! Otulającym pieczą tych budowli kwiat,
Zbyt długo patrzysz już ku dłoni mej. Który kocham i trwożę się go i z a z d r o s z c z ę . . .
»Co dam — w nagrodę?« Pytasz, jak s z y d e r c ę ? O zaprawdę, że duszę wypiłbym zeń rad !
— H a ! Klątwa ścierce C z y ż b y m ją oddał kiedy znowu ? Nie !
i urągom jej ! Cicho, biesiado cudna ócz, słodsza nad moszcze !
— O szczęście ! Szczęście m e !
376 377

Surowa wieżo, która naporem lwiej siły


Zwycięsko, lekko wdarłaś się w z w y ż ! Szczyt twój brzmi SILS - MARIA.
I przelewa nad placem dźwięk głębią opiły — :
Po francusku byś była dlań accent aigu?
Tu siedziałem, czekając, czekając — lecz na nic,
G d y b y m podobnie tobie ostał się, Poza dobrem i poza złem, światłem bez granic,
Wiem, jakieby mnie więzów jedwabie zmusiły. . .
— O szczęście ! Szczęście me !
To cieniem się radując, c a ł y grą jedynie,
Falą, południem, czasem, co bez celu płynie.
Precz, g ę d ź b o ! Niech zmrocznieją wprzód naloty cienia,
Niech zgęstnieją w brunatnej, letniej nocy głusz !
Na dźwięk za dnia za wcześnie i jeszcze złocenia Wtem, przyjaciółko, jedno dwojgiem stało się —
Ozdób nie zaiskrzyły się przepychem róż, — I Zaratustra przeszedł mimo obok mnie . . .
Wiele dnia jeszcze zostało na grę
Snucia wierszy, skradania się chyłkiem, mruczenia
— O szczęście ! Szczęście me !

DO MISTRALA.
Pieśń taneczna.

NA NOWE MORZA.
Wietrze Mistralu, obłoków łowcze,
T a m — c h c ę ; i wierzę w swą prawicę, Morderco smętków, co runa owcze
Co dzierży steru kierownicę; Chmur zmiatasz, jakże ja kocham cię !
Przede mną toń, ku niebios zbrzeży C z y ż nie z jednego my pierworody
Ma genueńska łódka bieży. Łona, na losu jednego gody
Znaczeni kędyś w wieczności mgle ?
W s z y s t k o mi nowem, nowszem zda się,
Tu na w y ż y n n y c h ścieżyn zawrocie
Południe śpi w przestrzeni, czasie — :
Naprzeciw ciebie biegnę w polocie,
Jeno t w ó j pełen potworności
Tańcząc, jak ty mi gwiżdżesz i grasz,
W z r o k ściga mnie, nieskończoności!
Co bez okrętu, żagli i wioseł,
Jak najwolniejszy wolności poseł,
Ponad dzikiemi morzami gnasz.
378 379

L e d w o m się zbudził, słysząc twe bliźnie Kto tańczyć z wichrem nie umie nijak,
Hasło, pomknąłem ku wysoczyźnie, Kto się owijać musi w powijak,
Na rudych złomów nadmorski mur. Z a w s z e na pasku, zdechlak i dziad.
Cześć ! T y ś już ciągnął, jako najczystsze Kto jest, jak błazny świętoszki ckliwe,
Strugi iskrzące i rwące bystrze, Jak cne kołtuny, gęsi cnotliwe,
Z w y c i ę z k o gnałeś hen z ponad gór. Z tym precz z naszego raju, precz w ś w i a t !

Po równym stepie niebieskich szlaków Wzbijmy uliczny kurz w tuman tęgi


Widziałem gony twoich rumaków Pod nos wam, chorzy i niedołęgi,
I rydwan, który niesie cię het, Przegnać, przepędzić chuchraków m i o t !
Widziałem rękę, co drży, gdy z biczy O c z y ś ć m y brzegi tej naszej dziczy
Błyskawicami strzela, i ć w i c z y Od spojrzeń trwogi, tchu suchotniczej
Rumaki, razy sypiąc na grzbiet. Piersi, precz chore koty za p ł o t !

Jam ciebie widział, jak z wozuś skoczył P r e c z ci, co mącą niebios topiele,
I ku dołowi w pęd się potoczył, T k a c z e chmur, światów oczerniciele,
Jakoś się w strzałę zmienił przez skrót Rozświećmy niebo, o c z y ś ć m y z c h m u r !
I prostopadleś padł w głąb topieli, S z u m m y . . . o duchu w s z e c h wolnych duchów,
Jak promień, który krzak róż przestrzeli, Z tobą we dwoje, w złączeniu druhów
G d y pierwsza jutrznia zróżowi wschód. S z u m i m e szczęście, jak burzy w t ó r !

Więc tańcz na grzbietach stu i stu wałach, — I aby szczęście takie wieczyście
Na morskich wałach, na morskich szałach — Pamięć chowała, w e ź uroczyście
Cześć ci, coś n o w y tan stworzył, cześć ! T e n w i e n i e c , porwij g o w pęd s w y c h j a z d !
Niech tan nasz tysiąc sposobów szuka, I nieś go w oddal, hen ku wyżynie,
Wolną — niech n a s z a zowie się sztuka, Pędząc ku górze po nieb drabinie
Radosną — n a s z a wiedza i wieść ! I tam go zawieś u ćwieków g w i a z d !

Z każdego kwiecia w tanecznym szale


Rwijmy liść jeden sobie ku chwale
I jeszcze dwoje liści na wian !
Jak trubadurzy tańczmy w poszumie,
T a ń c z m y w nierządnic i świętych tłumie
Pomiędzy Bogiem i światem tan.
TREŚĆ

Strona
Przedmowa do wydania drugiego........................................................... 11

ŻART, CHYTROŚĆ I ZEMSTA


U w a g a : »Piesni księcia Lekkoducha«: w o r y g i n a l e »Lieder des Zaproszenie.............................................................................................. 13
Prinzen Vogelfrei-«. Vogelfrei ma p o d w ó j n e z n a c z e n i e : b e z w z g l ę d n i e w o l n y Moje szczęście.......................................................................................... 13
i w y j ę t y z p o d p r a w a . N a g ł ó w e k p r z e k ł a d u znajduje u s p r a w i e d l i w i e n i e
w tonie i nastroju samych poematów, w u c z u c i o w y c h w a r t o ś c i a c h nietz-
Śmiało....................................................................................................... 13
s c h e a ń s k i c h pojęć b ł a z n a , l i n o s k o k a , t a n c e r z a : l e k k o ś c i , j a k o p r z e ­ Rozmowa.................................................................................................. 14
ciwieństwa »ducha ciężkości«, również w licznych, w notatkach
Do cnotliwych.......................................................................................... 14
z a c h o w a n y c h o d m i a n a c h obecnego t y t u ł u , j a k : »Prinz Vogelfrei, ein
Narrenbuch«, »Nur N a r r ! N u r D i c h t e r ! « , » L i e d e r eines U n b e s c h e i ­ Mądrość światowa................................................................................... 14
denen von H a n s Vogelfrei«. »Der neue Y o r i k « . Vademecum — Vadetecum...................................................................... 14
Fi". tt
Przy trzeciem linieniu.............................................................................. 14
Moje róże.................................................................................................. 15
Gardzący................................................................................................... 15
Przysłowie mówi...................................................................................... 15
Dla przyjaciela światła............................................................................. 16
Dla taneczników....................................................................................... 16
Dzielny...................................................................................................... 16
Rdza.......................................................................................................... 16
Wzwyż...................................................................................................... 16
Dewiza gwałtownika................................................................................ 17
Ciasne dusze............................................................................................. 17
Mimowolny uwodziciel............................................................................ 17
Rozważcie................................................................................................. 17
Przeciw pysze........................................................................................... 17
Kobieta i mąż........................................................................................... 17
Interpretacya............................................................................................ 18
Lek dla pesymistów.................................................................................. 18
II III
Strona Strona
Prośba....................................................................................................... 18 KSIĘGA PIERWSZA.
Moja srogość............................................................................................ 19 Nauka o celu istnienia............................................................................. 33
Wędrowiec................................................................................................ 19 Sumienie intelektualne............................................................................ 37
Pociecha dla początkujących................................................................... 19 Szlachetny i pospolity.............................................................................. 39
Egoizm gwiazd......................................................................................... 19 Co utrzymuje rodzaj................................................................................. 42
Bliźni........................................................................................................ 20 Obowiązki bezwzględne........................................................................... 42
Zakapturzony święty................................................................................ 20 Utrata godności........................................................................................ 43
Niewolny.................................................................................................. 20 Coś dla pilnych......................................................................................... 44
Samotny................................................................................................... 20 Cnoty nieświadome.................................................................................. 46
Seneca et hoc genus omne....................................................................... 21 Nasze wybuchy......................................................................................... 47
Lód............................................................................................................ 21 Pewien rodzaj atawizmu.......................................................................... 47
Pisma młodzieńcze.................................................................................. 21 Świadomość............................................................................................. 48
Baczność................................................................................................... 22 O celu wiedzy........................................................................................... 50
Bogobojny mówi...................................................................................... 22 Z nauki o uczuciu mocy........................................................................... 51
Latem........................................................................................................ 22 Czego też nie nazywa się miłością........................................................... 53
Bez zazdrości............................................................................................ 22 Z daleka.................................................................................................... 53
Heraklityzm............................................................................................. 23 Przez kładkę............................................................................................. 56
Zasada przedelikatnych........................................................................... 23 Motywowanie swego ubóstwa................................................................. 56
Rada.......................................................................................................... 24 Duma starożytna...................................................................................... 57
Gruntowny............................................................................................... 24 Zło............................................................................................................. 58
Na zawsze................................................................................................. 24 Godność szaleństwa................................................................................. 58
Sądy znużonych........................................................................................ 24 Do nauczycieli bezosobistości................................................................. 59
Znijście..................................................................................................... 24 L'ordre du jour pour le roi...................................................................... 62
Przeciw prawom....................................................................................... 24 Oznaki zepsucia....................................................................................... 64
Mędrzec.................................................................................................... 25 Rozmaite niezadowolenie........................................................................ 67
Stracona głowa......................................................................................... 25 Niepowołani do poznawania................................................................... 68
Pobożne życzenia..................................................................................... 25 Co zwie się życiem ?................................................................................. 69
Pisanie nogą............................................................................................. 26 Ten, który się wyrzeka............................................................................. 69
»Ludzkie to, arcyludzkie«. Książka......................................................... 26 Szkodzenie tern, co się ma najlepszego.................................................. 70
Do mego czytelnika.................................................................................. 26 Ci, którzy dokłamują................................................................................ 71
Malarz realista......................................................................................... 26 Komedya sławnych.................................................................................. 71
Próżność poetycka................................................................................... 27 Handel i szlachectwo............................................................................... 72
Wybredny smak....................................................................................... 27 Niepożądani uczniowie............................................................................ 73
Krzywy nos............................................................................................... 27 Poza obrębem wykładowej sali................................................................ 74
Pióro bazgrze............................................................................................ 27 Historia abscondita................................................................................. 74
Ludzie wyżsi............................................................................................. 28 Kacerstwo i czarownictwo....................................................................... 75
Sceptyk mówi........................................................................................... 28 Ostatnie słowa.......................................................................................... 75
Ecce homo................................................................................................ 28 Dzięki trzem błędom................................................................................ 76
Morał gwiazd............................................................................................ 20 Wybuchowi............................................................................................... 77
IV V
Strona Strona
Zmieniony smak...................................................................................... 77 Największe niebezpieczeństwo................................................................ 109
O braku dostojnej formy.......................................................................... 78 Zwierzę z czystem sumieniem................................................................. 109
Przeciwko żalowi...................................................................................... 79 Za co powinniśmy być wdzięczni............................................................ 110
Praca i nuda............................................................................................. 80 Urok niedoskonałości.............................................................................. 111
Co wyrażają prawa................................................................................... 81 Sztuka i przyroda..................................................................................... 112
Wiara w motywy...................................................................................... 82 Smak grecki.............................................................................................. 115
Epikur....................................................................................................... 83 Esprit niegreckie...................................................................................... 115
Nasze zdumienie...................................................................................... 83 Przekłady.................................................................................................. 116
O tłumieniu namiętności......................................................................... 84 O pochodzeniu poezyi.............................................................................. 117
Znajomość niedoli.................................................................................... 85 Dobro i piękno......................................................................................... 120
Wspaniałomyślność i rzeczy pokrewne................................................... 87 O teatrze................................................................................................... 121
Lęk osamotnienia..................................................................................... 88 O próżności artystów............................................................................... 123
Zmysł prawdy........................................................................................... 88 Powaga w rzeczach prawdy..................................................................... 124
Co inni wiedzą o nas................................................................................ 88 Teraz i niegdyś......................................................................................... 125
Gdzie zaczyna się dobro........................................................................... 89 Światła i cienie......................................................................................... 125
Świadomość złudy.................................................................................... 89 Ostrożność................................................................................................ 126
Ostateczna szlachetność.......................................................................... 90 Proza i poezya.......................................................................................... 126
Żądza cierpienia....................................................................................... 91 Ależ czemu piszesz................................................................................... 127
Wzrost po śmierci.................................................................................... 128
KSIĘGA DRUGA. Chamfort.................................................................................................. 128
Do realistów............................................................................................. 95 Dwaj mówcy............................................................................................. 130
Tylko jako twórcy!.................................................................................... 96 O gadatliwości pisarzy............................................................................. 131
My artyści!................................................................................................ 97 Na pochwałę Szekspira............................................................................ 131
Kobiety i ich działanie na odległość........................................................ 98 Zwolennicy Schopenhauera..................................................................... 133
Na cześć przyjaźni.................................................................................... 100 Nauka hołdowania................................................................................... 138
Miłość....................................................................................................... 100 Voltaire..................................................................................................... 139
Kobieta i muzyka..................................................................................... 100 Słówko do filologów................................................................................. 139
Sceptycy.................................................................................................... 101 O muzyce niemieckiej.............................................................................. 140
Oddanie się............................................................................................... 101 O dźwięku mowy niemieckiej.................................................................. 142
Siła słabych............................................................................................... 102 Niemcy jako artyści.................................................................................. 144
Udawanie samego siebie.......................................................................... 102 Muzyka jako orędowniczka..................................................................... 145
Wola i powolność..................................................................................... 102 Nasza ostatnia wdzięczność dla sztuki.................................................... 146
Zdolność do zemsty................................................................................. 103
Władczynie władców................................................................................ 103 KSIĘGA TRZECIA.
O kobiecej czystości................................................................................. 104 Nowe walki............................................................................................... 150
Matki........................................................................................................ 106 Strzeżmy się!............................................................................................ 151
Święte okrucieństwo................................................................................ 107 Pochodzenie poznania............................................................................. 153
Nie mające powodzenia........................................................................... 107 Pochodzenie logiczności.......................................................................... 156
Trzecia płeć.............................................................................................. 107 Przyczyna i skutek.................................................................................... 157

DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. VI 25
VI VII
Strona Strona
Z nauki o truciznach................................................................................ 159 Największa zmiana.................................................................................. 185
Rozległość moralności............................................................................. 159 Homo poeta............................................................................................. 186
Cztery błędy.............................................................................................. 160 Rozmaite niebezpieczeństwa życia.......................................................... 187
Instynkt stadny........................................................................................ 160 Czego nam brak........................................................................................ 187
Stadne wyrzuty sumienia........................................................................ 161 Najbardziej wpływowy............................................................................. 188
Przychylność............................................................................................ 162 Mentiri..................................................................................................... 188
Niema altruizmu!..................................................................................... 163 Niewygodna właściwość.......................................................................... 188
Zdrowie duszy.......................................................................................... 163 Każda cnota w swoim czasie.................................................................... 188
Życie nie jest żadnym argumentem........................................................ 164 W obcowaniu z cnotami........................................................................... 189
Moralny sceptycyzm w chrześcijaństwie................................................ 164 Do miłośników czasu............................................................................... 189
Poznanie jest czemś więcej niż środkiem................................................ 165 Egoizm...................................................................................................... 189
Widnokrąg nieskończoności.................................................................... 167 Po wielkiem zwycięstwie.......................................................................... 190
Człowiek oszalały..................................................................................... 167 Szukający spokoju.................................................................................... 190
Mistyczne wyjaśnienia............................................................................. 169 O szczęściu wyrzekających się................................................................. 190
Oddziaływanie najdawniejszej religijności............................................. 169 Zawsze w swojem towarzystwie.............................................................. 191
Wartość modlitwy.................................................................................... 171 Mizantropia i miłość................................................................................ 191
Warunki boga........................................................................................... 172 O chorym.................................................................................................. 191
Niebezpieczne postanowienie................................................................. 173 Jawni wrogowie....................................................................................... 192
Chrześcijaństwo i samobójstwo.............................................................. 173 Z tłumem.................................................................................................. 192
Przeciw chrześcijaństwu.......................................................................... 173 Sława........................................................................................................ 193
Zasada...................................................................................................... 174 Psowacz smaku........................................................................................ 193
Pesymiści jako ofiary............................................................................... 174 Być głębokim i zdawać się głębokim....................................................... 193
Pochodzenie grzechu............................................................................... 175 Na uboczu................................................................................................. 193
Naród wybrany........................................................................................ 176 O wymowności......................................................................................... 194
Mówiąc przenośnią.................................................................................. 177 Współczucie............................................................................................. 194
Błąd Chrystusa......................................................................................... 177 W sprawie »wychowania«....................................................................... 194
Barwa namiętności.................................................................................. 178 Dla moralnego oświecenia....................................................................... 195
Zbyt po żydowsku.................................................................................... 178 Myśli!........................................................................................................ 195
Zbyt na sposób wschodni........................................................................ 179 Dobre czasy wolnych duchów .............................................................. 195
Kadzidło................................................................................................... 179 Chodzenie śladem i poprzedzanie........................................................... 195
Największy pożytek wielobóstwa............................................................ 179 W samotności........................................................................................... 196
Wojny religijne......................................................................................... 181 Muzyka najlepszej przyszłości................................................................. 196
Niebezpieczeństwo jaroszów................................................................... 181 Sprawiedliwość........................................................................................ 196
Niemieckie nadzieje................................................................................. 182 Ubogi........................................................................................................ 197
Pytanie i odpowiedź................................................................................. 182 Nieczyste sumienie.................................................................................. 197
Gdzie powstają reformacye..................................................................... 183 Co obraża w wykładzie............................................................................. 197
Niepomyślność reformacyi...................................................................... 183 Praca......................................................................................................... 197
Z krytyki świętych ................................................................................. 185 Myśliciel................................................................................................... 198
O źródle religii.......................................................................................... 185 Przeciw chwalcom.................................................................................... 198

25*
VIII IX
Strona Strona
Przeciw niejednej obronie,...................................................................... 198 Brak umiejętności milczenia................................................................... 208
Dobroduszni............................................................................................. 198 Gruntowni................................................................................................ 208
Dowcip Kanta........................................................................................... 199 Śnić........................................................................................................... 208
Człowiek »otwartego serca« .,................................................................. 199 Najniebezpieczniejszy punkt widzenia................................................... 209
Śmiech bierze!.......................................................................................... 199 Pocieszająca mowa muzykanta............................................................... 209
Granica naszego słuchu........................................................................... 200 Duch i charakter...................................................................................... 209
Przeto baczność!...................................................................................... 200 By tłum poruszyć..................................................................................... 210
Przykrość dumnego................................................................................. 200 Uprzejmy.................................................................................................. 210
Szczodrość................................................................................................ 200 Niezawistny ......................................................................................... 210
Śmiech...................................................................................................... 200 Bezradosny............................................................................................... 210
Pochwała.................................................................................................. 201 Nad morzem............................................................................................. 211
Marnotrawca............................................................................................ 201 Dzieło i artysta ........................................................................................ 211
Hic niger est............................................................................................. 201 Suum cuique............................................................................................ 211
Żebrak i dworność.................................................................................... 201 Początek »dobra« i »zła« ........................................................................ 212
Potrzeba................................................................................................... 202 Myśli i słowa............................................................................................. 212
Podczas deszczu....................................................................................... 202 Pochwała w wyborze................................................................................ 212
Zazdrośnik................................................................................................ 202 Matematyka............................................................................................. 212
Wielki mąż!.............................................................................................. 202 Nawyknienia............................................................................................ 213
Pewien rodzaj pytania o uzasadnienia.................................................... 203 Książki...................................................................................................... 213
Miara w pilności....................................................................................... 203 Westchnienie poznającego...................................................................... 213
Tajni wrogowie ........................................................................................ 203 Wina......................................................................................................... 213
Pozory Judzą............................................................................................ 203 Zaniepoznani cierpiący............................................................................ 214
Droga do szczęścia.................................................................................... 204 Raczej być winnym ................................................................................. 214
Wiara uszczęśliwia................................................................................... 204 Zawsze w domu........................................................................................ 214
Ideał i materyał........................................................................................ 204 Przeciw zakłopotaniu............................................................................... 215
Niebezpieczeństwo w głosie.................................................................... 205 Naśladowcy.............................................................................................. 215
Przyczyna i skutek.................................................................................... 205 Naskórkowość.......................................................................................... 215
Moja antypatya........................................................................................ 205 Z doświadczenia....................................................................................... 216
Cel kary..................................................................................................... 205 Przeczyciele przypadku............................................................................ 216
Ofiara........................................................................................................ 205 Z raju........................................................................................................ 216
Szacunek................................................................................................... 206 Tabliczka mnożenia................................................................................. 216
Poeta i kłamca.......................................................................................... 206 Oryginalność............................................................................................ 216
Wikaryat zmysłów.................................................................................... 206 Sub specie aeterni.................................................................................... 217
Krytyka zwierząt...................................................................................... 206 Bez próżności........................................................................................... 217
Naturalni.................................................................................................. 207 Co czynimy............................................................................................... 217
Nieufni i styl............................................................................................. 207 Największy sceptycyzm............................................................................ 217
Chybiony wniosek, chybiony strzał......................................................... 207 Gdzie okrucieństwa potrzeba.................................................................. 218
Przeciw pośrednikom.............................................................................. 207 Mając cel wielki........................................................................................ 218
Przekora i wierność.................................................................................. 208 Co czyni bohatera?................................................................................... 218
X XI
Strona Strona
W co wierzysz ?........................................................................................ 219 Stoik i epikurejczyk.................................................................................. 251
Co mówi ci sumienie?.............................................................................. 219 Na obronę krytyki ................................................................................. 251
W czem leżą największe twe niebezpieczeństwa?................................... 219 Historya każdego dnia............................................................................. 252
Co kochasz w innych? ......................................................................... 219 Z siódmej samotności.............................................................................. 252
Kogo nazywasz złym ?.............................................................................. 219 Wola i fala................................................................................................ 253
Co wydaje ci się najbardziej ludzkiem ?.................................................. 220 Załamane światło..................................................................................... 254
Co jest pieczęcią osiągniętej wolności?................................................... 220 Mój pies.................................................................................................... 255
Żadnych obrazów męczeństwa................................................................ 255
KSIĘGA CZWARTA. Nowe zwierzęta domowe......................................................................... 256
Na nowy rok............................................................................................. 223 O ostatniej godzinie................................................................................. 256
Osobista opatrzność................................................................................. 224 Ludzie proroczy........................................................................................ 256
Myśl o śmierci.......................................................................................... 225 Spojrzenie wstecz..................................................................................... 257
Przyjaźń gwiezdna................................................................................... 226 Mądrość w boleści.................................................................................... 358
Architektura poznających........................................................................ 227 Jako interpretatorzy naszych wydarzeń przeżytych............................... 259
Umieć znaleźć koniec............................................................................... 228 Widząc się znowu ................................................................................. 259
Chód......................................................................................................... 228 Nowa przezorność.................................................................................... 260
Przygotowawcy......................................................................................... 229 Porównanie.............................................................................................. 260
Wiara w siebie.......................................................................................... 230 Szczęście w przeznaczeniu....................................................................... 261
Excelsior! ............................................................................................. 231 In media vita............................................................................................ 261
W przerwie............................................................................................... 231 Czego do wielkości potrzeba.................................................................... 262
Rozkosz z ślepoty..................................................................................... 232 Lekarze dusz i ból.................................................................................... 262
Wysokie nastroje...................................................................................... 232 Brać poważnie.......................................................................................... 264
Na okręty.................................................................................................. 233 Szkodzenie głupocie ................................................................................ 264
Jednego trzeba......................................................................................... 234 Wczas i próżnowanie............................................................................... 265
Genua....................................................................................................... 235 Poklask..................................................................................................... 257
Do kaznodziejów moralności................................................................... 237 Raczej głuchym być niż ogłuszonym....................................................... 267
Nasze powietrze ...................................................................................... 238 Zła godzina............................................................................................... 268
Przeciw potwarcom przyrody.................................................................. 239 Co znaczy poznawać?............................................................................... 268
Krótkie nawyknienia................................................................................ 240 Trzeba nauczyć się kochać....................................................................... 270
Stała opinia ........................................................................................... 241 Górą fizyka !............................................................................................. 270
Módz przeczyć.......................................................................................... 242 Skąpstwo natury...................................................................................... 275
Westchnienie............................................................................................ 243 Przyszłe »człowieczeństwo«.................................................................... 275
Czego należy się nauczyć od artystów ................................................. 243 Żądza cierpienia i litościwi...................................................................... 277
Przygrywka do wiedzy .......................................................................... 244 Vita femina.............................................................................................. 280
Urojenie ludzi kontemplacyjnych........................................................... 245 Umierający Sokrates ........................................................................... 281
Niebezpieczeństwo najszczęśliwszego ................................................. 247 Największy ciężar..................................................................................... 282
Dwuch szczęśliwych................................................................................. 248 Incipit tragoedia...................................................................................... 283
Pozbywamy się, czyniąc........................................................................... 249
Panowanie nad sobą................................................................................ 249
XII XIII
Strona Strona
»Wędrowiec« mówi................................................................................. 356
KSIĘGA PIĄTA. Z zagadnienia niezrozumiałości.............................................................. 357
W sprawie naszej pogody........................................................................ 287 Wielkie zdrowie........................................................................................ 359
O ile i my jeszcze bogobojni jesteśmy..................................................... 289 Epilog....................................................................................................... 361
Moralność jako problemat....................................................................... 292
Nasz znak pytania.................................................................................... 294 DODATEK : PIEŚNI KSIĘCIA LEKKODUCHA.
Wierzący i ich potrzeba wiary.................................................................. 296 Do Goethego............................................................................................. 366
O pochodzeniu uczonych ...... ................................................................. 299 Powołanie poety....................................................................................... 366
Jeszcze raz o pochodzeniu uczonych...................................................... 300 Na południu .......................................................................................... 367
Ku czci hominum religiosorum.............................................................. 301 Bogobojna Beppa..................................................................................... 369
Ku czci natur kapłańskich........................................................................ 302 Łódź tajemnicza....................................................................................... 370
Jak dalece byłoby trudno obejść się bez moralności.............................. 304 Oświadczyny miłosne (przy których jednak poeta wpadł w dół)........... 371
O źródle religii.......................................................................................... 305 Pieśń teokrytowego pasterza kóz............................................................ 371
O »gieniuszu gatunku«............................................................................ 306 »Na niepewne owe dusze«...................................................................... 373
Źródło naszego pojęcia »poznanie«........................................................ 310 Błazen w rozpaczy.................................................................................... 373
Juk dalece dziać się będzie w Europie coraz artystyczniej..................... 312 Rimus remedium. Czyli : Jak pocieszają się chorzy poeci..................... 374
W sprawie starego problematu: »co jest niemieckie?«.......................... 315 »Szczęście me !«...................................................................................... 375
Chłopski bunt ducha................................................................................ 321 Na nowe morza........................................................................................ 376
Zemsta na duchu i inne tła moralności................................................... 324 Sils-Maria................................................................................................. 377
Dwa rodzaje przyczyn, które się miesza.................................................. 326 Do Mistrala. Pieśń taneczna.................................................................... 377
O problemacie aktora.............................................................................. 327
Nasza wiara w zmężnienie Europy.......................................................... 329
Jak każda płeć ma swój przesąd co do miłości....................................... 330
Pustelnik mówi........................................................................................ 332
Pustelnik mówi raz jeszcze...................................................................... 333
W obliczu uczonej książki........................................................................ 334
Co trzeba przedewszystkiem rozróżniać w dziełach sztuki.................... 337
Cynik mówi.............................................................................................. 337
Jedno obok drugiego............................................................................... 339
Co to jest romantyka................................................................................ 340
My niezrozumiali..................................................................................... 344
Czemu nie jesteśmy idealistami.............................................................. 345
»Wiedza« jako przesąd............................................................................ . 346
Nasza nowa nieskończoność................................................................... 348
Czemu wydajemy się epikurejczykami.................................................... 350
Nasze powolne czasy................................................................................ 350
My bez ojczyzny....................................................................................... 351
»I znów się rozjaśniamy«........................................................................ 354
Błazen wtrąca swe zdanie........................................................................ 355
POLSKIEJ EDYCYI D Z I E Ł FRYDERYKA Tom VIII — P R Z E M I A N A W S Z Y S T K I C H Rb. k.
WARTOŚCI
N I E T Z S C H E G O W WYD. C A Ł K O W I T E M przełożył LEOPOLD STAFF

(BEZ SKRÓCEŃ) wydanie ozdobne 1.—


» » w oprawie 1.50

W Y D A N I E CAŁKOWITE (BEZ SKRÓCEŃ)

W Y D A N I E CAŁKOWITE (BEZ SKRÓCEŃ)


wyszły i są do nabycia we wszystkich księ­ » w y t w o r n e w 15 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h 1.50

garniach (każdy tom sprzedaje się oddzielnie) Tom IX — N A R O D Z I N Y T R A G E D Y I


przełożył L E O P O L D S T A F F
Rb. k. wydanie ozdobne 1.60
» » w oprawie 2.10
Tom I — TAKO RZECZE ZARATUSTRA
» w y t w o r n e w 15 numerowanych egzemplarzach 4.—
Cztery części. Przełożył WACŁAW BERENT
Tom X — LUDZKIE, ARCYLUDZKIE
wydanie ozdobne z portretem Nietzschego — akwafortą
Część pierwsza. Przełożył K O N R A D D R Z E W I E C K I
oryginalną Fr. Siedleckiego 3.—
wydanie ozdobne 2.50
wydanie ozdobne w oprawie 3.50
» » w oprawie 3.—
» w y t w o r n e w 25 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h 7.50
» w y t w o r n e w 15 n u m e r o w a n y c h egzemplarzach 6.—
S K R Ó C E Ń )

W Y D A N I E
wydanie zwykłe t a n i e 1.60
Tom XI — WĘDROWIEC I JEGO CIEŃ
Tom II - POZA DOBREM I Z Ł E M LUDZKIE, ARCYLUDZKIE. Część druga.
przełożył STANISŁAW WYRZYKOWSKI Przełożył K O N R A D D R Z E W I E C K I
wydanie ozdobne 2.— wydanie ozdobne 2.50
» » w oprawie ..... 2.50 » » w oprawie 3.—
» wytworne w 1o numerowanych egzemplarzach 5.— » w y t w o r n e w 15 n u m e r o w a n y c h egzemplarzach 6.—

Tom III — Z G E N E A L O G I I M O R A L N O Ś C I Tom XII - WOLA MOCY


Przeł. S T E F A N F R Y C Z 1 K O N R A D D R Z E W I E C K I
przełożył LEOPOLD STAFF
(BEZ

C A Ł K O W I T E
wydanie ozdobne 3.—
wydanie ozdobne 2.— » » w oprawie 3.50
» » w oprawie 2.50 » w y t w o r n e w 15 n u m e r o w a n y c h egzemplarzach 7.—
» w y t w o r n e w 10 n u m e r o w a n y c h egzemplarzach 5.—
Suplement— E C C E H O M O (Autobiografia)
C A Ł K O W I T E

Tom IV — DYTYRAMBY DYONIZYJSKIE Przełożył L E O P O L D S T A F F


przełożył STANISŁAW WYRZYKOWSKI wydanie ozdobne 1.50
» » w oprawie 2.—
wydanie ozdobne —.60
» » w oprawie 1.35 » wytworne na czerpanym papierze.... 4.—
» w y t w o r n e w 10 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h 1.10
DO NABYCIA WE WSZYSTKICH KSIĘGARNIACH.
Tom V - ZMIERZCH BOŻYSZCZ
(BEZ

przełożył STANISŁAW WYRZYKOWSKI


WACŁAW BERENT
wydanie ozdobne 1.20
» » w oprawie 1.70
Ź R Ó D Ł A I UJŚCIA NIETZSCHEA-
NIZMU —.80
W Y D A N I E

S K R Ó C E Ń )

» w y t w o r n e w 15 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h 2.75

Tom VI - WIEDZA RADOSNA Portret F R Y D E R Y K A N I E T Z S C H E G O , akwaforta


przełożył LEOPOLD STAFF oryginalna, Franciszka Siedleckiego, na
wydanie ozdobne 2.50 papierze g r u b y m 1.—
» » w oprawie 3.—
na papierze japońskim 3.—
» wytworne w 15 numerowanych egzemplarzach 6.—

Tom VII — J U T R Z E N K A WARSZAWA 1911. - N A K Ł A D JAKÓBA MORTKO-


przełożył STANISŁAW WYRZYKOWSKI WICZA. — SKŁADY G Ł Ó W N E : W KSIĘGARNI
wydanie ozdobne 2.50
» » w oprawie .... 3.— G. C E N T N E R S Z W E R A I S P Ó Ł K I W W A R S Z A W I E
» w y t w o r n e w 15 numerowanych egzemplarzach 6.— ORAZ H. A L T E N B E R G A WE LWOWIE.

Vous aimerez peut-être aussi