Vous êtes sur la page 1sur 65

Wiera Iwanowna Krzyżanowska

dziewięciotomowy pięcioksiąg eztoryczny


PRAWODAWCY
tom II

Spis rozdziałów
Rozdział I str - 1
Rozdział II str - 12
Rozdział III str - 25
Rozdział VI str - 34
Rozdział V str - 44
Rozdział VI str - 56
Rozdział VII str - 68

Rozdział pierwszy

U podnóża tego płaskowyżu, na którym wznosiło się miasto, omiędzy skalistymi brzegami przepływała szeroka i głę-
boka rzeka.Tam też, z olbrzymiego pnia wyżłobiona była pierwsza łódka, a z powiązanych belek urządzony pierwszy prom.
Olbrzymów opanowała nie dająca się opisać radość, kiedy ich nauczono korzystać i posługiwać się tymi dwoma przedmio-
tami i odtąd bez przerwy pływali po rzece, a na promie zaś przywozili płody, owoce, orzechy, dziczyznę, którą dostarczali
do miejskich składów.
Coraz bardziej przywykali dzicy do pracy i Abrasak przekonał się, że nawet u pierwotnych ludzi potrzeba pracy była
już wrodzoną, dając im zadowolenie i rozwijając ich zdolności.
W miarę rozwoju pojmowania zaczynali oni rozumować i pojawiła się u nich indywidualna świadomość; zaczęli oce-
niać dobrodziejstwo posiadania własnego schroniska dla ochrony ich z żonami i dziećmi przed niepogodą i władania bro-
nią w celu samoobrony, bronią bardziej skuteczną niż prosta maczuga i muskuły własnych rąk.
Ani na chwilę nie tracąc z widoku swego głównego celu, Abrasak zaczął tworzyć wojsko w celu oblężenia i zdobycia
miasta magów, a w osobach przyjaciół swoich miał oddanych sobie i czynnych pomocników.
Powoli, lecz nieprzerwanie prowadzono ćwiczenia groźnych dzikusów, którzy z wzrastającą wciąż zręcznością i spraw-
nością uczyli się wycinać strzały, wiązać łuki, wyrabiać kiścienie, grube krzemienne topory i wszelką inną broń. Organizo-
wano liczne oddziały i choć uzbrojenie i bojowe wyszkolenie żołnierzy–olbrzymów nie osiągnęło doskonałości, to jednak
zapał był już nadzwyczajny, a zachodzące coraz częściej krwawe potyczki dowodziły, że zmysł wojenny był już zupełnie
rozbudzony.
Podobnie jak rzucony w wodę kamień powoduje kręgi, idące coraz dalej od miejsca uderzenia, tak też i wywołany przez
Abrasaka ruch cywilizacyjny rozszerzał się coraz bardziej i obejmował coraz szersze kręgi, zagarniając nawet najbardziej od-
dalone plemiona wśród nieprzejrzanych lasów. Wszędzie karczowano drzewa, uprzątano ziemię i budowano domki o pła-
skich dachach, które dzikusom podobały się bardzo.
Tak więc wszystko płynęło niby zupełnie dobrze, a mimo to Abrasak nie był zadowolony i często też oblicze jego
chmurzyło się, a pięści groźnie zaciskały.
Dręczyło go wspomnienie o Urżani i paliła zazdrość. Zamiar porwania jej i uczynienia swoją żoną pozostawał w dal-
szym ciągu niewzruszony, trwożąc go podczas dnia i okrutnie prześladując w nocy, lecz zdarzało się niejednokrotnie, że
opanowywała go wściekłość, a wówczas kiedy obrzucał wzrokiem to, co go otaczało, dumna głowa opadała smutnie.
Gdzież pomieści on córkę maga, przywykłą do wyszukanego komfortu i piękna we wszystkich jego formach.
W tej chwili żyje ona prawdopodobnie w bajkowym pałacu Narajany, jakby wyrzeźbionym z olbrzymiego szafiru.
1
Tam było piękno, harmonia, poczynając od wspaniałych ogrodów, pełnych rzadkich ptaków, kwiatów, fontann, aż do
najmniejszych drobiazgów, upiększających komnaty mieszkalne.
Widział on kiedyś przy pracy Narajanę gdy w jego artystycznych rękach miękkie metale zamieniały się w dzieła sztu-
ki; pamiętał również, jak trzymając w ręku maleńki instrument, ów przekrawał skały jak wosk, lecz tajemnicy tej maszyny
nie udało mu się jednakże posiąść.
A główną przyczyną wstrzemięźliwości Narajany był zwyczajny zakaz Ebramara, aby nie wtajemniczać Abrasaka w spo-
sób korzystania z eterycznej siły, ponieważ wielki mag uważał za nader niebezpieczne oddawanie do rąk człowieka jeszcze
w ogóle niezrównoważonego takiej strasznej siły; w ten też sposób zakaz kochanego nauczyciela położył pieczęć milczenia
na gadatliwych ustach Narajany.
Z uczuciem gorzkiego smutku porównywał Abrasak ordynarne budowle swojej “stolicy”, tonącej w mroku dziewiczych
lasów i zamieszkałej przez wstrętnych dzikusów, z boskim miastem, w istocie czarownym miejscem, ozdobionym wszyst-
kim, co tylko mogła dać sztuka i nauka.
Z wrodzoną sobie żelazną wolą otrząsał z siebie chwilową słabość i rozpacz, postanawiając, że Urżani będzie musiała
zadowolić się tym, co zdołał tymczasem przygotować dla niej. Kiedyś potem, gdy już zostanie zdobyte miasto magów, zło-
ży on wszystkie jego skarby u nóg ubóstwianej kobiety.
Pomimo takiego postanowienia, wszelkimi jednak sposobami starał się przygotować dla przyszłej branki możliwe pięk-
ne i wygodne mieszkanie. Drogą badań udało mu się odkryć całe pokłady różnych minerałów i jego silni słudzy musieli wy-
dobywać ogromne masy tego drogocennego materiału; lecz kiedy Abrasak nakreślił plan budowy pałacu i pozostało
rozwiązać zadanie, jak zastosować wszystkie te bogactwa – wpadł we wściekłość.
– Wydaje mi się niekiedy, że zwariuję.
Oddałbym wszystko na świecie, żeby móc rozszarpać choć jednego z tych z tych przeklętych magów lub rozerwać
nędzną planetę, na której nie ma nic oprócz potworów, pustego astralu i gniazda tyranów – eogistów!
– Zawołał oszalały ze złości Abrasak.
– Ja ciebie nie pojmuję – zauważył zdziwiony Jan d*`Igomer, rzucając kawałek gliny, z której próbował ulepić wazę.
– Oprócz twoich urodziwych poddanych jest tu także solina kolonia ziemian, a i my przecież założymy fundament pod
przepiękną rasę żołnierzy, królów i kapłanów, zdobądźmy tylko piękne maginie, które nam obiecywałeś.
I jakże może być pustym astral tej ziemi?
Ja sam z niego wyszedłem i zapewniam, że jest on bardzo zaludniony …
– Ech! ty jeszcze nic nie rozumiesz! – przerwał z niezadowoleniem Abrasak.
– Ja mówię, że astral jest pusty, ponieważ nie ma w nim ani jednej kliszy, którą mógłbym wykorzystać, choć znany mi
jest magiczny sposób wywoływania i materializowania astralnych klisz.
Czemu się tak dziwisz? Cóż to jest halucynacja, wyobrażenia itp. Jest to właśnie – wywoływanie i nieświadoma mate-
rializacja astralnych klisz; wywołania te są częściowe i przypadkowe, czynione bowiem przez nieuświadomionego, lecz sa-
ma istota zjawiska nie ulega zmianie, kiedy zostanie ono wywołane świadomą, magiczną siłą uczonego.
Gdybyśmy się teraz znajdowali jeszcze na naszej starej Ziemi, mógłbym swobodnie wybrać sobie astralną kliszę pała-
cu jaki mi się podoba – choćby na przykład pałacu Semiramidy – wywołać go, zmaterializować i nadać mu rzeczywistość
prawdziwego budynku na czas określony lub nawet na zawsze.
Mógłbym dokonać tego i budynek byłby gotowy, a w podobny sposób można byłoby go również umeblować i urzą-
dzić.
Lecz w tym przeklętym nowo narodzonym świecie nie ma jeszcze artystycznej architektury, a klisze szałasów lub wy-
drążonych drzew, zamieszkałych przez “małpy” w rodzaju naszych – nie są mi potrzebne. Nie ma tutaj nawet żadnych ukry-
tych skarbów, z których słudzy moi mogliby wydobywać dla mnie ładne i drogocenne rzeczy.
Co się zaś tyczy pięknych magiń, to trzeba je przede wszystkim zdobyć! …
Przysięgam, że je zdobądziemy! – dodał, ożywiając się nagle i potrząsając zaciśniętą pieścią.
– A ponieważ wszystkie one są pierwszorzędnymi artystkami, więc wykonają dla nas wszystko, co potrzebne, zarów-
no strojną odzież, jak i artystyczne sprzęty.
Jan d`Igomer roześmiał się bardzo zadowolony.
– Miejmy nadzieję, że ten szczęśliwy czas wkrótce nadejdzie, a los ześle mi za żonę przepiękną blondynkę z śnieżno-
białym obliczem i szafirowymi oczami.
Taki jest bowiem mój ideał kobiecej piękności.
Abrasak nagle zaśmiał się głośno, drwiącym śmiechem.
Wyobrażam sobie, jaki one podniosą krzyk, kiedy ich połączę z takimi, jak wy, młodzieńcami – amfibiami dwóch świa-
tów – niepodobnymi zupełnie do nudnych panów boskiego miasta, przeładowanych cnotami i ideałami …
2
Lecz, wszystko to są sprawy przyszłości, a tymczasem trzeba wziąć się do roboty i przygotować naszym damom moż-
liwe wygody.
I rzeczywiście wzięli się do pracy. Chociaż wznoszony przez Abrasaka pałac był z drogocennego materiału, lecz cięż-
ki i prymitywny w formie, nieładny, z czworokątymi kolumnami i niezgrabnym płaskim dachem. Wyrabiali także i naczy-
nia ze złota i srebra, lecz wszystkie te przedmioty pierwszej potrzeby bynajmniej nie mogły mieć pretensji do artystycznego
piękna.
Niekiedy w tym dzikim otoczeniu opanowywała Abrasaka tęsknota za ojczyzną, nieprzeparte pragnienie zobaczenia
porzuconego przezeń, pełnego piękna i spokojnej harmonii miejsca. W chwilach takich wsiadał on na “Mroka” i kierował
się w stronę kraju magów; pragnął przelecieć nad miastem, a może i zobaczyć Urżani.
Lecz już w pobliżu zakaznej granicy doznawał trwogi i zaczynały go męczyć podejrzenia, czy nie czeka go tam jaka
pułapka, która by zburzyła wszystkie jego plany.
Pomimo tego jednak, jego nieustraszona odwaga zwyciężyła i przekroczył krąg magiczny; zbliżył się na tyle do miasta
magów, że mógł z oddali widzieć różnobarwne pałace i olbrzymie astronomiczne wieże. Jednakże nic mu nie przeszodzi-
ło i nikt, zdawało się, nie zauważył nawet obecności buntownika. Pełen dumy i nadziei powrócił Abrasak do swych posia-
dłości; odtąd przestał już wątpić w możliwość wkroczenia kiedykolwiek ze swoimi hordami do miasta i zawładnięcia
upragnionymi skarbami.

W tym czasie kiedy Abrasak przygotowywał się do śmiałego napadu i ozdabiał w miarę możności przyszłe mieszka-
nie ubóstwianej kobiety – w mieście magów święcono uroczystość małżeństwa Narajany z Urżanią.
Zwyczajna, rodzinna uroczystość minęła skrom nie i z prostotą wśród wielu innych błogosławieństw i obrzędów w sze-
regu licznych ślubów magów i ziemian.
Urżani była w prostej, białej, szerokiej tunice, przepasanej takimże pasem; głowę jej okrywał długi, srebrzysty welon,
przypięty wiankiem kwiatów, w kielichach których migały błękitnawe ogniki, a z szyi opadał na piersi, zawieszony na cien-
kim długim łańcuszku, złoty medalion, który wyróżniał córkę maga wyższych stopni. W towarzystwie swoich rodziców, mło-
dych przyjaciółek i koleżanek, również wtajemniczonych – narzeczona odeszła do podziemnej świątyni, gdzie znajdowali
się już: Narajana, Supramati, Udea, Nara, Olga i niektórzy z bliskich przyjaciół.
Nabożeństwo odprawiał Ebramar, stojąc przy mistycznym kamieniu, ponad którym jaśniało imię Niewypowiedzianej
Istoty. Obok wielkiej czary z płonącą i wrzącą w niej pierwotną materią nowego świata, stał niewielki kielich napełniony
również materią, podobną do płynnego ognia.
Oboje narzeczeni uklęki na stopniach ołtarza, a Ebramar błogosławił ich przy dźwiękach niewidzialnego chóru, śpie-
wiającego dźwięczny i przepiękny hymn.
Następnie kryształową łyżeczką zaczerpnął z małego kielicha płynnego ognia, polał go sobie na dłoń i wymawiając
śpiewnym głosem formuły, utoczył najpierw kulkę, a następnie zrobił dwie obrączki, które włożył na palce narzeczonym.
Dziwne te obrączki podobne były teraz do napółprzezroczystego złota, z różnobarwnym odcieniem.
Potem, z tej samej materii utoczył Ebramar i położył na głowy nowożeńców dwie małe kulki, które rozpuściły się i we-
szły zdawało się w nich. W końcu dał im się napić z kielicha i położywszy ręce nad ich głowami, przemówił uroczyście:
– Łączę was na wspólne życie i wspólną pracę. Wznoście się razem ku doskonałemu światłu, ku Ojcu wszechrzeczy
i nie przestawajcie nigdy czcić i szanować ustawionych przez Niego niewzruszonych praw. Bądźcie godnymi wydawać na
świat potomstwo nie tylko ciałem i rozkoszami lecz wychowywać istoty wyższe, odważne, silnych bojowników na drodze
dobra, zwalczających tkwiące w człowieku “zwierzę”, które musimy pokonać i zwyciężyć na tej nowej Ziemi, gdzie poru-
czono nam tak wielki obowiązek.
Po skończonej ceremonii Ebramar pocałował nowożeńców, poczym wszyscy udali się do domu Dachira, który był ca-
ły przybrany kwiatami. Tam złożyli im życzenia rycerze Graala, biorąc następnie udział w uczcie, która się odbyła wśród
wielkiej radości i ożywienia.
Z nadejściem nocy, oswojone ptaki, przypominające łabędzie, odwiozły małżonków łodzią do pałacu Narajany, gdzie
u wejścia powitali ich uczniowie maga i wręczyli im kwiaty. Ponieważ sług w ogóle nie było, więc młodzi małżonkowie sa-
mi przeszli poprzez milącze pokoje do sypialni. Cały pokój tonął w białości; białe były ściany, firanki, a umeblowanie ude-
rzało swoją przedziwną prostotą.
W przybranej kwiatami i roślinami niszy, na podwyższeniu stał kielich rycerzy Graala, uwieńczony krzyżem.
Od chwili, kiedy Narajana zamieszkał w swoim pałacu, zaszła w nim wyraźna przemiana. Z wesłoka i hultaja nic nie
pozostało; piękne jego oblicze stało się poważne i skupione, a w spojrzeniu, którym ogarniał młodą żonę, dało się wyczy-
tać głęboką miłość.
– Urżani! Szczęście, które pozwoliło mi nazwać cię moją, jest dla mnie zupełnie niezasłużone – rzekł przyciskając do
3
ust jej rękę.
– Pomimo zdobiącego mnie promienia maga, w duszy mej tai się jeszcze wiele słabostek zwykłego człowieka, lecz ja
chcę je pokonać, a ty pomożesz mi, gdyż w tobie jest harmonia spływająca od twoich rodziców.
Błogosławiona niech będzie chwila, w której wstąpiłaś pod mój dach, dobry mój aniele i bądź pobłażliwa dla swego nie-
doskonałego męża.
– Ja kocham cię takim, jakim jesteś w rzeczywistości i wiara moja w ciebie równa jest sile mej miłości.
A teraz pójdźmy i pomódlimy się.
Poprośmy Ojca wszechrzeczy o błogosławieństwo dla naszej pracy na drodze doskonalenia się – prosto i swobodnie
odpowiedziała Urżani, pociągając go do niszy.
Wraz z zakończeniem wszystkich uroczystości, życie w mieście magów popłynęło znów swoim zwyczajnym trybem.
Otwarto szkoły oświatowe, a przywiezieni z umarłej Ziemi koloniści pracowali z wielką gorliwością we wszystkich gałę-
ziach wiedzy i na wszystkich jej stopniach.
Narajana, ten “najbardziej ziemski” z magów, jak go przezwał Ebramar, otworzył również osobną szkołę ducha arty-
stycznego. Wybrał z pośród ziemian nieznaczną liczbę najzdolniejszych ludzi i uczył ich muzyki, śpiewu, deklamacji, rzeź-
by, malarstwa i archiketury na zasadach tajemnych praw magicznej nauki. A dla bogatej, szerokiej i genialnej natury otwierało
się tutaj obszerne pole pożytecznej pracy.
Czasami jego buntownicza dusza, pragnąca ruchu, zmian i pracy, znajdowała ujście w wybuchach w różnych szaleń-
stwach, lekkomyślnych porywach i orgiach.
Teraz tę swoją potrzebę różnorodnej czynności zaspakajał on w laboratoriach, gdzie był surowym, lecz sprawiedliwym
i dobrym nauczycielem, posiadającym rzadki talent zajmowania uczniów, szczepienia w nich zamiłowania do pracy i zatrud-
nienia każdego w odpowiednim miejscu, gdzie mógłby być najbardziej pożytecznym.
– Będziesz znakomitym administratorem – uśmiechając się przyjaźnie rzekł pewnego razu Ebramar podczas odwie-
dzin szkoły, przeznaczonej na wychowanie pierwszych artystów dla państw i świątyń nowego świata.
Dachir miał także niewielką liczbę uczniów, lecz nie wykładał on w szkole, ponieważ miał inną ważną pracę, o której
już wspomniano wyżej.
Powoli Kalityn stał się jego najulubieńszym uczniem, a skromność jego, gorliwość i przyzwyczajenie do naukowej pra-
cy ułatwiały wykłady. Według ustalonego zwyczaju każdego wieczoru Dachir odbywał z nim godzinną pogawędkę, a go-
dzina ta upływała zawsze wesoło i pożytecznie.
Pewnego razu Dachir zauważył, że jego uczeń jest zafrasowany i trochę roztargniony, co się nie zdarzało poprzednio.
Przez chwilę mag patrzał na niego uważnie, a następnie uśmiechnął się żartobliwie:
– Jesteś roztargniony, Andrzeju i widzę, że masz przygotowany spory zapas pytań. Dlaczegóż nie masz dowagi zwró-
cić się z nimi do mnie? Wszak wiesz, że bardzo chętnie odpowiadam na wszystko, co cię interesuje.
Nie domyślając się niczego Kalityn poczerwieniał.
– Nauczycielu, ty już odczytałeś moje myśli, a więc wiesz o tym, że i ja mam ucznia …
– A więc cóż takiego! Nie masz się czego wstydzić.
Przeciwnie, zupełnie to pochwalam, że dzielisz się z bliźnim twoią zdobytą wiedzą. A teraz powiedz, co chciałbyś wie-
dzieć?
– A otóż mówiłem wczoraj z moim przyjacielem o pochodzeniu ludzkości i Mikołaj sądzi, że cały zamieszkujący tę
ziemię ród ludzki tworzy się z duchów, przybyłych tu z umarłej Ziemi. Lecz ja jestem innego zdania, opierając się na nie-
których otrzymanych już od ciebie wyjaśnieniach. Chciałbym więc dać mu ostateczne i prawdziwe wyjaśnienie tego inte-
resującego zagadnienia, a przy tym i sam pragnąłbym je dobrze pojąć. Może i Mikołaj ma rację, biorąc pod uwagę to, że my
ziemianie, znajdujemy się tutaj, a przed nami pionierami byli wysłańcy z Ziemi; wreszcie wiem także, że całe te masy dez-
inkarnowanych duchów przywiedzone są z nami prawdopodobnie w celu ponownych tu narodzin.
A więc, nauczycielu, jeżeli to jest możliwe, więc bądź łaskaw powiedzieć mi skąd pochodzą zaludniające ten świat du-
chy?
– Twój domysł jest słuszny. Zamieszkujący świat ten tubylcy są dziećmi tej samej ziemi i doszli do stanu człowiecze-
go, przeszedłszy już uprzednio przez trzy państwa przyrody. Kosmiczne duchy śledziły rozwój duchowych mas w okresach
niższych wcieleń a pionierzy – ziemianie przyszli później. Ze względu na to, że byliśmy przeznaczeni do cywilizoowania
tego świata, więc i niezbędnym także było przygotowanie podobnej do nas ludności, abyśmy mogli zbliżyć się do nich.
– Dziękuję. A czy mógłbyś mi, nauczycielu udzielić objaśnień o przechodzeniu ducha poprzez trzy niższe państwa.
– Ażeby ci dać pojęcie o tym, naszkicuję krótki lecz dokładny obraz przechodzenia ducha po drodze jego doskonale-
nia się. Wiele z tego co powiem, jest ci już oczywiście wiadome, lecz pomoże ci w uświadomieniu twego ucznia, który nie
zna zupełnie tej dziedziny.
4
Zaczniemy od pierwszej chwili, kiedy stworzony duch jest jeszcze zupełnie nieświadomy, lecz obdarzony już wszyst-
kimi instynktami dobra i zła. Znajduje się on wówczas jakby w stanie głębokiego snu, podobnie jak i przy cielesnym uro-
dzeniu, którego duch nigdy sobie nie uświadamia.
Tylko niezniszczalna iskra utworzyła indywidualność, przykleja się ona – jeżeli można się tak wyrazić – do atomu ma-
terii swego astralnego ciała, które następnie jednocześnie z nią przemienia się i doskonali.
Następnie iskra owa i jej astral łączy się z najbardziej ciężką i ordynarną materią przeznaczonej dla niej planety.
Tak też było, między innymi z psychicznymi iskrami, które w obecnej chwili ożywiają mieszkańców tej ziemi.
O tym, że podstawą każdego organizmu jest system komórkowy, sam wiesz dobrze. Skała tak samo utworzona jest
z gromady komórek i chociaż zewnętrznie wydaje się nieprzenikliwa, to jednak w istocie jest ona porowata i tak samo by-
wa przenikana przez powietrze.
Za jądro każdej komórki służy właśnie podobna, nie przejawiona jeszcze indywidualność, przeznaczenie której ogra-
nicza się tymczasem do tego, że stanowi ona życiowy prąd, t.j. przejawia odpychanie, lub przyciąganie różnych fluidów,
szkodliwych lub niezbędnych w celu podtrzymania i żywienia tego światka. Przez czas przebywania w sferze nieorganicz-
nej przyrody, owa duchowo–astralna istność wyraża się obecnością instynktu, czyli zarodzią zmysłu instyktowego, jak to moż-
na zauważyć, na przykład w ciałach chemicznych, które to zjawisko wasza nauka nazywa “chemicznym powinowactwem”,
zmuszającym ciała do szybkiego lub powolniejszego łączenia się, względnie do nie łączenia się w ogóle, jeśli brak takiego
właśnie powinowactwa.
Choć taka nieświadoma egzytencja tli się, z punktu widzenia człowieka, nieprawdopodobnie długo, to jednak nie jest
ona zbyt mocna i dlatego też nie wiele potrzeba, aby oderwać taką zaczątkową indywidualność od jądra, gdy tylko oczywi-
ście, przez duchy do tego przeznaczone, została dostatecznie rozłączona z materią.
A zatem silniejsze wstrząsy atmosferyczne, trzęsienie ziemi i t.d., są przyczyną przemiany takich niewidzialnych miesz-
kańców. Miliardy gotowych już do odejścia intelektów uwalnia się wówczas i unosi tworzącymi się wtedy wichrami, a miej-
sca ich zajmują drugie istności, stojące jeszcze na pierwszym stopniu swego bytowania.
Przejdziemy teraz do drugiego państwa. W życiowej wędrówce, przechodząc poprzez kamienne, mineralne i t.p. sta-
ny, niezniszczalna iskra powoli oddziela się od najbardziej ciężkich fluidów i zdobywa pierwszy zmysł – wrażliwość na
wpływy zewnętrzne, na dotyk.
Rtęć, na przykład, wyczuwa najmniejsze wahania temperatury. Teraz iskra owa gotowa jest już do przejścia na stopień
następny, żeby wypróbować siebie znów w państwie roślinnym.
Na zasadzie niewzruszonego i niezmiennego wszędzie prawa, wszelka zdobyta zdolność powinna być zastosowana tyl-
ko w celu doskonalenia się i każda właściwość odpowiada określonej konieczności. Nabyta wrażliwość przydaje się roślinie
choćby dlatego, aby mogła dotykać wszystkiego, co ją otacza i zadawalać swoje potrzeby, albowiem wszelka roślina, nawet
najniższa, powinna rosnąć i dążyć do wyżywienia i rozkrzewienia sibie. Istota wypróbowuje swoje pierwsze kroki w celu za-
spokojenia i zadowolenia tych dwóch potrzeb; – ponieważ już tutaj przejawia pracę w instynktowym zastosowaniu umie-
jętności znajdywania pożywnych cząsteczek, wybierania co pożyteczne, a odrzucania co szkodliwe; przystosowywania się do
okoliczności, odzyskiwania ciepła, światła, wilgoci, unikania przeszkód przy wzrastaniu, oraz wiele innych dowodów zacząt-
kowej czynności myślowej.
Lecz, mimo to wszystko, indywidualność nie została jeszcze przebudzona, a dusza znajduje się w stanie drzemki i dzia-
ła, nie zdając sobie wcale sprawy ze swojej osobowości t.j. w następstwie instynktownych emocji.
Jednakże rośliny, posiadające już rozgałęziony korzeń, gałęzie i liście, pod tym względem posiadają już dużą jasność
i tworzą osobny świat, ponieważ w tkance ich komórek drgają już niewidzialne życia.
W państwie roślinnym zachodzą także i wrogie zjawiska, kiedy dwie rośliny posiadają przeciwstawne fluidy, które
w tym wypadku znoszą się wzajemnie.
W taki więc sposób w roślinach wyraźnie zaznacza się zaczątek przyszłego człowieka: roślia pije, odżywia się, karmi,
trawi pokarm, śpi i posiada system nerwowy, wrażliwy na fluidy, ciepło, zimno, światło. A zatem – może ona przejść do
państwa zwierzęcego.
Życie zwierzęce zaczyna się oczywiście od gatunków najmniej rozwiniętych, które dopiero powoli zdobywają swobo-
dę poruszania się. W tym stadium instynkt przedstawia stopień przejściowy między świadomością i czynnością rozsądku.
Żeby mogło się doskonalić, pracować i rozwijać swoje zdolności, w zwierzęciu budzą się dwie wielkie siły przyrody: instynkt
pracy i walki o egzystnecję.
Zwierzę zmuszone jest szukać sobie pożywienia i bronić się od wrogów, a więc musi myśleć, przystosowywać się i na-
wet używać podstępów. Potem następuje konieczność obrony samicy i potomstwa, przy czym budzi się już potężna siła du-
szy: – miłość, prawo przyciągania.
W tym okresie zaczynają działać wszystkie zaczątki dobra i zła; zwierzę kocha, nienawidzi, staje się drapieżnym, za-
5
zdrosnym, wdzięcznym, mściwym, podstępnym, żądnym rozkoszy lubieżności lecz … nie posiada jeszcze wolnej woli.
Cnoty i występki jego ograniczone są przyrodą, która wstrzymuje do od tego, co mogłoby mu zaszkodzić; lecz przy-
gotowując się do przemiany na duszę ludzką i posiadłszy wspomniane potężne dźwignie umysłowego życia, w zwierzęciu
budzi się świadomość odpowiedzialności – sumienie. W charakterze zwierzęcia jego osobowość jest już zupełnie jasno wy-
rażona i w sferze swego pojmowania ono doskonale wie, czy postępuje dobrze, czy źle.
Ponadto w nim już stopniowo zanikają: upór, lenistwo, nieposłuszeństwo i doświadcza ono uczucia strachu przed ka-
rą. Sumienie przedstawia już w zwierzęciu wewnętrzny i nie dający się zagłuszyć głos, prowadzący go do wypełniania obo-
wiązku i stanowi właśnie podstawę instynktowego sumienia ludzkiego, na innym oczywiście, stopniu rozwoju.
– Wybacz mi, nauczycielu jeszcze jedno pytanie: czy zwierzę posiada duchowy język, t.zn., czy ono może, pdobnie jak
człowiek, wymieniać myśli wzajemnie? – zapytał Kalityn.
– Bez wątpienia, może. Zwierzę posiada także swój duchowy język lecz z ograniczeniem, odpowiadającym temu stop-
niowi rozwoju, na którym znajduje się.
Zechciej zrozumieć, że w zwierzęciu tak samo tai się boska, psychiczna iskra, obdarzona już wszystkimi tymi pier-
wiastkami rozwoju, jakie posiada człowiek lub nawet duch doskonały, w którego sądzonym mu było przekształcić się. A więc
istnieją także i zasady języka myślowego, w którym ono będzie musiało porozumiewać się; a ponieważ podobni mu stoją
wtedy na jednakowym z nim stopniu rozwoju, więc porozumiewają się wzajemnie doskonale.
– A czy zwierzę posiada wyobrażenie o śmierci?
Zapytuję o to w tym celu, aby się zapoznać z poziomem umysłowego rozwoju normalnego zwierzęcia, jakie znajduje-
my na tej ziemi.
Wszak wiesz, że pewne zwierzęta, pół–ludzie, które za moich czasów mnożyły się na zmarłej Ziemi, podlegały innym
prawom.
Po twarzy Dachira przewinął się wyraz głębokiej odrazy.
– Tak, pamiętam tych wstrętnych bękartów, których wyhodowywano do celów obsługi; jedynie tylko zwierzęca pożą-
dliwość całkiem zwyrodniałej ludzkości mogła dojść do podobnego upadku moralnego. Powracając jednak do interesują-
cego nas zagadnienia powiem ci, że u normalnego zwierzęcia, nawet dość niskiego gatunku, istnieje wyobrażenie o śmierci
cielesnej, której się ono boi, ponieważ stara się unikać takich okoliczności, które by mogły wywołać ją. U zwierząt na wyż-
szym stopniu rozwoju, jest nawet świadomość Bóstwa, jako mocy, od której wszystko zależy. Świadomość ta jest oczywiście
niewyraźna, mglista, lecz na tyle głęboka, że w niebezpieczeństwie, lub nieszczęściu zwierzę wzywa Jego pomocy.
Mówiąc o świadomości śmierci u zwierząt, zapomniałem dodać, że jego wrażenia (odczucia), podczas wielkiego przej-
ścia w świat pozagrobowy – są takie same jak i u człowieka, stojącego jeszcze na niskim stopniu rozwoju.
Zwierzę doświadcza tego samego strachu, niepokoju i uderzenia tej samej siły elektrycznej, która uwalnia jego astral-
ne ciało, a później zapada ono w stan niepamięci.
I na odwrót, przebudzenie się jego w tym świecie i powrót świadomości dokonywuje się szybciej i łatwiej, aniżeli u ze-
wzierzęconego i ociążonego występkami człowieka.
A teraz doszliśmy już do tej wielkiej chwili, kiedy rozpoczyna się życie duszy w ludzkiej formie.
– I równocześnie do chwili, kiedy owa dusza, dziwnym przypadkiem, cofa się jak gdyby z powrotem; ponieważ w więk-
szości ludzie, szczególnie w stanie dzikim, bywają bardziej ordynarni, dzicy, mściwi i okrutni aniżeli zwierzęta – zauważył
z westchnieniem Kalityn.
– To prawda. Duch zwierzęcia, przekształciwszy się w człowieka staje się na pozór gorszym, ponieważ nie wstrzymu-
ją go już więcej mądre prawa natury, które do tej pory stanowiły niedostępną dla niego zaporę.
Lecz nie znaczy to właściwie, że cofa się wstecz, albowiem w głębi jego duszy tają się wszystkie zdobyte przezeń do-
bre przymioty, tylko rozkiełznane niskie namiętności, na skutek pełnej swobody przejawienia się, wiodą go aż do zaślepie-
nia i omroczenia rozsądku.
Dopiero z czasem, w życiowych doświadczeniach, uspakaja się on, uczy się przezwyciężać swoje słabości, zaczyna pa-
trzeć na wszystko rozumnie i ujarzmiać niskie instynkty.
Przedstaw sobie, na przykład, dzikich mieszkańców tego świata, przed którymi nagle otwarły się tajemnice naszej na-
uki i stali się posiadaczami tej mocy, jaką my rozporządzamy. Pomyśl tylko jakby oni ją zastosowali?
Oślepieni, nie wiedząc co robić ze skarbami, nie umiejąc wykorzystać i używać ich, nie wstrzymywani więcej obowiąz-
kiem posłuszeństwa – staliby się zuchwałymi marnotrwacami, niebezpiecznymi zarówno dla siebie jak i dla innych, dopó-
ki nie osiągnęliby potrzebnej równowagi.
– Pojmuję, nauczycielu, lecz jeszcze o jednym bardzo ważnym i ciekawym przedmiocie nic mi nie powiedziałeś. My,
ludzie, korzystamy z wielkiego dobrodziejstwa: mamy duchów–opiekuńczych, niewidzialnych kierowników, którzy dają na-
tchnienia, wspierają i nawet strzegą przed wrogami, niewiadzialnymi dla naszych nieoskonałych oczu.
6
Jakże w takim wypadku dzieje się ze zwierzętami? Wydaje mi się, że jeżeli mają zostać ludźmi, to powinni mieć jakąś-
kolwiek tajemną opiekę.
– Masz zupełną słuszność. Na całej drodze doskonalenia się niezniszczalna iskra psychiczna posiada opiekunów, od-
powiadających stopniowi jej rozwoju.
Im niżej znajduje się duch na drabinie doskonałości, im mniej zarysowana jest jego indywidualność, tym mniej zwra-
ca się na niego uwagi; lecz w miarę jak świadomość indywidualności oddziela się od masy, uwaga skierowywana na niego
staje się coraz bardziej niezbędną i pilną.
Zgodzisz się, oczywiście, z tym że rozumieć i kierować duchem wymoczka daleko łatwiej, niż np. twoim, i dlatego też
twój opiekun musi posiadać zupełnie inną strukturę, niż wymoczek.
W tym jak i w wielu innych zagadnieniach gospodarki kosmicznej wszystko, oczywiście musi sobie wzajemnie odpo-
wiadać. A zatem do kierowania pierwszymi krokami świata zwierzęcego przeznaczone są duchy zwierząt, stojących na wy-
sokim stopniu rozwoju. Praca taka nie tylko rozwija ich zdolności, lecz jest dla nich także bardzo pożytecznym zajęciem;
w tym czasie płacą oni i wynagradzają za to, z czego sami kiedyś korzystali.
Na skutek więc takiej nienaruszalnej wzajemnej wszechzależności wielka ewolucja postępuje na przód na podobień-
stwo nieprzerwanego łańcucha, poruszana jednym prawem, podnosi się powoli, lecz stanowczo i pewnie, zaczynając od du-
szy nieuświadamiającej sobie swej egzystencji, jeszcze nieprztomnej, lecz związanej z atomem materii; wzajemnie sobie
pomagając, wzajemnie się wspierając i stopniowo dochodząc do ducha doskonałego.
Lecz i na tym stopniu daleko jeszcze do końca.
Olbrzymia, prowadząca w górę spirala zakręca i ci, którzy dosięgli już wiadomej wysokości, opuszczają się znowu, aby
pracować, obserwować, kierować i wspierać tych, którzy jeszcze się podnoszą; koło jest zamknięte i to perpetuum mobile
nigdy się nie zatrzymuje.
Dachir umilkł w zamyśleniu; Kalityn także pogrążył się w głęboikiej zadumie i dopiero po chwili zauważył:
– Dziękuję ci, nauczycielu. Im więcej odkrywasz mi tajemnic tworzenia, tym bardziej wydaje mi się, iż jestem pyłkiem
znikomym i mało wiedzącym.
Ślepi zupełnie przechodzimy obok tajemnej drabiny doskonałości, która rozwija się wewnątrz i wokoło nas.
Kiedy rzuci się wzrokiem na ogólny obraz drogi już odbytej i tej, jaka pozostała jeszcze do przebycia wówczas dopie-
ro zaczyna się pojmować niezgłębioną mądrość, która stworzyła ten olbrzymi ruch, kierowany przy tym prostym prawem,
które wystarcza do utrzymania w doskonałym porządku i harmonii tak różnorodnych i licznych jego przejawów.
– Tak, mój przyjacielu, Mądrość niewypowiedzianej Istoty jest dla nas – nikłych atomów – niedościgła; a jednocześnie
bezgraniczna dobroć Stwórcy obdarzyła nas siłą wznoszenia się ku Niemu, przez poznawanie powoli wielkości Jego two-
rzenia i przez jednoczenie się z Nim w porywie duszy. Ci zaś, którzy w swej niewiedzy zaprzeczają istnienia najwyższej Isto-
ty, nadęci swoją bezwartościową, ludzką pychą i oplątani niedorzecznymi rozważaniami, wydawali mi się zawsze
niewypowiedzianie śmiecznymi.
– Masz zupełną słuszność, nauczycielu. Tylko niewiedza zdolna jest zrodzić niewiarę i niebyt; ten zaś, kto rozumie jak
mądre i cudowne są prawa, rządzące rozwojem duszy, nie może być ateistą.
Kalityn umilkł, a po chwili namysłu dodał:
– Powiedz mi, proszę, nauczycielu, jak może ludzkość, po szeregu wieków postępu i umysłowej pracy, pogrążać się
w takim powszechnym, religijnym chaosie, jaki miałem nieszczęście przeżywać na zmarłej Ziemi?
Nie mogę sobie wytłumaczyć, jak mogli dojść do takiego stopnia upadku wasi uczniowie, ci wybrani, którzy mieli szczę-
ście znać was, korzystać z wszych lekcji i rozumieć niewzruszone prawa rządzące nami. Nawet dla naszych uczniów, istot
niższych, lecz oświeconych przez was, taki straszny upadek stanowi zagadkę.
– My i wy wszyscy, nieśmiertelni, przywizieni tu przez nas, stanowimy osobliwe istoty, wyrwane przez los ze środowi-
ska zwykłej ludzkości i mam nadzieję, ani jeden z was nie znajdzie się w gronie odstępców.
– Odstępców? A kogóż rozumieć pod tym imieniem?
I cóż oni takiego uczynili, aby zasłużyć na taką nazwę? – z ciekawością i trwogą zapytał Kalityn.
Dachir uśmiechnął się smutnie.
– Aby ci wyjaśnić to pytanie, muszę najpierw naszkicować w ogólnych zarysach postęp rozwoju ludzkości według pew-
nych cyklów; przy tym w ciągu cyklów, następujących jeden po drugim, na tej czy innej planecie, duchowi mieszkańcy jej
zmieniają się i też same role odgrywają nowi aktorzy, postępujący po stopniach wspólnej drabiny Wszechświata. Otóż, ba-
chanalia, której byłeś świadkiem, zjawiła się po prostu jako powtórzenie, tylko bardziej uzupełnione i rozszerzone, podob-
nych temu faktów.
Obraz, który chcę ci naszkicować, odnosi się do odległej przeszłości naszej starej ojczyczny, a który jednak powtórzy
się w dalekiej przyszłości tego świata, gdzie znajdujemy się obecnie. W tym czasie, kiedy pamięć o nas, pogrzebana pod war-
7
stwą wieków, zachowa się zaledwie w baśniach i legendach, nauki nasze będą już tylko odległymi i niejsnymi podaniami.
W ten sposób, w danej epoce, kiedy pewien cykl kończy się jakąś wielką katastrofą, aktorzy światowej sceny rozdziela-
ją się: jedni wznoszą się na wyższą planetę, inni znów schodzą na niższe ziemie w charakterze pionierów postępu i trzeci
wreszcie, rozwinięci wprawdzie umysłowo, lecz moralność których znajduje się na niskim stopniu rozwoju – pozostają na
ziemi jako owi “upadli aniłowie”.
Tajemne podania o nich powtarzają się we wszystkich światach, zarówno w naszym jak i w odpowiadających mu sys-
temach.
Przenieś się myślą do czasów podobnego końca cyklu. Podział został dokonany: jedni się podnieśli, drudzy – upadli,
a armie trzeciego rodzaju otrzymały od wyższych sędziów i kierowników rozkaz pozostania na ziemi, aby nauczyć ludzi,
przybyłych z niższej planety, wszystkiego, co rozum ich zbadał, poznał i przyswoił sobie w zakresie wiary, społeczności, na-
uki i moralności.
„Wy pozostaniecie na czele tych słabych umysłów i nauczycie ich tego, coście sami widzieli, poznali i czego was samych
nauczonoęę – tak brzmi rozkaz.
A teraz powracam do „zapóźnionychę.
Nie zachwyca ich wcale włożony na nich obowiązek, choć tak bardzo zaszczytny, czują się nieszczęśliwi, odłączeni od
starych przyjaciół i nieprzyjaciół – słowem od całej duchowej rodziny, na której w ciągu długich wieków koncentrowało się
ich przywiązanie i nienawiść.
A wiadomo ci przecież, że to ostatnie uczucie przysparza najwięcej trosk, spośród nudy wiecznego życia.
I obaj serdecznie zaśmiali się, a potem Dachir – ciągnął dalej:
– Tak więc nasi „odstępcyę, rozgniewani i pełni pogardy dla nowo przybyłych duchów, tak czy inaczej, zmuszeni są wcie-
lać się w ich środowisku.
Duchy, których fale okresowych przesiedleń rozumnych mas uniosły na nowy świat, stoją niżej pod każdym względem
od poprzednich jego mieszkańców; czują oni się tam zupełnie nie na swoim miejscu, jakby zabłądzili, nie umiejąc korzy-
stać ze wszystkich skarbów, jakie mają do rozporządzenia.
Jednakże, jeżeli cielesna powłoka i zapomnienie skrywają wiele przed tymi “zapóźnionymi”, to jednak, mimo wszyst-
ko, nie są oni pozbawieni wielkiego rozumu, zdobytej wiedzy i intuicji, ożywiającej wspomnienia.
Chociaż rozproszeni wśród mas “odstępcy” ci jednak szybko zaczynają poznawać się wzajemnie – nie jako oddzielne
osoby, lecz jako równi – łączą się wspólnie, chwytają się okruchów ocalałych przed zagładą tradycji tworzą między sobą moc-
ny łańcuch i … stają się władcami nieokrzesanego tłumu, do którego powołani byli, aby go prowadzić i pouczać.
Wiedząc o tym, że panowanie nad sumieniem ludzkim jest najtrwalsze, podstępni i żądni władzy „odstępcyę znów
przywracają stan kapłański i z głębi swoich świątyń, otoczonych tajemnicą, panują nad nieświadomymi ludami, które od-
dają im pokłony i równocześnie boją się ich, ponieważ ci wstawiają się za nimi przed Bóstwem, bez którego nie można ist-
nieć. Ci prawodawcy nowego cyklu mówią – zresztą nie bezpodstawnie – że są przedstawicielami Boga na ziemi. Lecz,
niestety, źli to są przedstawiciele. Tym nie mniej, oni to rzeczywiście ustanowieni zostali przez wyższą wolę do kierowania
młodszymi braćmi, utwierdzenia boskiej czci, praw, zakreślenia drogi ku Bóstwu i ożywiania nauki i sztuki, straż nad któ-
rymi mieli sobie poleconą.
Lecz zamiast tolerancji i miłości, które powinni by się przejawiać godni tego imienia nauczyciele „odstępcyę dają peł-
ną swobodę swej pysze, egoizmowi, nadużywając swojej wiedzy i wykorzystując siły przyrody wyłącznie dla budzenia stra-
chu, aby w ten sposób utrwalić swoją władzę.
Wszyscy wychodzący ze świątyni – to ci, którzy byli niezbędni dla wychowywania narodów: król, kapłan, uczony, le-
karz; lecz wszyscy oni zazdrośnie ukrywali swoją naukę, mimo woli tylko dzieląc się okruchami wiedzy i w jakąkolwiek by
stronę nie zwrócił się przebudzony rozum niższego brata, wszędzie napotykał na nie dającą się przeniknąć tajemnicę.
– Nie dokładnie pojmuję cię, nauczycielu – powiedział Kalityn, korzystając z chwilowego odpoczynku Dachira – wy-
daje mi się, że wymienieni przez ciebie naczelnicy powinni zawsze wychodzić z ośrodka wtajemniczenia, a … ty jak gdyby
obwiniasz „odstępcówę o ukrywanie wiedzy pod osłoną tajemnicy, a przecież …
Tu Kalityn zawahał się.
– Chcesz powiedzieć, że i my postępujemy tak samo i nie wypada sądzić naszych naśladowców? – zapytał Dachir z żar-
tobliwym uśmiechem, który wywołał rumienic na twarzy ucznia. – Nie usprawiedliwiaj się. Z twego punktu widzenia – masz
rację; lecz ty wiesz przecież, że w pieśni znaczenie ma przede wszystkim melodia. My stosujemy prawdę według zrozumie-
nia i osłaniamy tajemnicą niebezpieczne siły, które w rękach nieuków sprowadziłyby tylko zło i spowodowałyby niezliczo-
ne nieszczęścia.
Lecz z radością rozlewamy światło i staramy się nauczyć każdego, kto zdolny jest do przyjęcia nauki.
Jednym słowem – szukamy dobrowolnych uczniów i nie odsuwamy nikogo z obawy rywalizacji z ich strony; pragnie-
8
my podnosić duszę, a nie utrzymywać je w niewiedzy, w celu pozbawienia ich możności zwalczania żądz i pychy.
Co się zaś tyczy króla, kapłana, czy lekarza, to niewątpliwie ci wiedzą swoją, przymiotami duszy i ciała powinni byli-
by zawsze stać wyżej od tłumu i otrzymywać wykształcenie w tym celu, by godnie wypełnić swoje tajemne przeznaczenie.
Powrócimy jednak do naszego przedmiotu. Co się tyczy uczciwości „odstępcówę, muszę powiedzieć jeszcze, że wśród
nich spotykają się zawsze bardziej rozwinięte duchy, rozumiejące swoje powołanie. Tacy właśnie zaczynają uczyć młod-
szych i biorą ucznów, a do pomocy przychodzą im misjonarze. Ci, ożywieni prawdziwą miłością bliźniego, występują z mro-
ku świątyń, obwieszczają wielkie prawdy i głoszą nieomylnie prawa zgody i miłości.
Pomiędzy tymi właśnie misjonarzami znajdują się i boscy posłowie, którzy przebijają drogi w mroku i dają bodźca do
postępu.
Czas także robi swoje. Dochodzące do narodów okruchy wiedzy i powszechnego porządku, prowadzone przez wład-
ców dla osobistej wygody, wdrażają do porządku i rozwiają umysły. I oto, najbardziej czynni, wytrwali i rozumni wznoszą
się nawet tak wysoko, że sami stają się wtajemniczonymi.
Oczywiście ci nowicjusze są nazbyt dumni i samolubni, aby dzielić się swoją wiedzą i oświecać innych, niżej stojących
braci; osłaniają się oni przysięgą milczenia i panują jeszcze surowiej niż ich poprzednicy. Lecz wyłom jest zrobiony i armia
nauczycieli coraz bardziej zapełnia się adeptami z pośród niższych poddanych.
Często i wśród samych nauczycieli zachodzą także wielkie przemiany. Znaczna liczba ich po wypełnieniu swego prze-
znaczenia porzuca planetę, a inni zaś przyjmują na siebie szczególne obowiązki i pod mianem „wielkich odkryćę odsłania-
ją współczesnym jakąś zagubioną lub zapomnianą tajemnicę naukową.
I w taki właśnie sposób postępuje rozwój ludzkości, oświecanej i popychanej naprzód przez boskich misjonarzy, któ-
rzy za każdym razem kiedy mrok zbyt się zgęszcza i wiara zaczyna zmierzchać rozpalają światło prawdy.
Tu muszę uczynić jeszcze jedną uwagę.
Pierwsi adepci wszelkiego objawienia czy też, jeśli wolisz, wyznania, bywają zawsze natchnieni wielką żarliwością i za-
iste, podniosłym zapałem, ponieważ stoją oni już na granicy zaślepienia i pełną piersią wdychają ducha prawdy, który obie-
cuje im odnowienie całego świata. Lecz po zniknięciu wielkiego zwiastuna i jego pierwszych uczniów, ludzie przywykają
do światła, a późniejsi następcy nie pamiętają strasznego mroku, okrywającego ludzkość i już bez zapału korzystają ze zdo-
bytych dla nich przywilejów.
Potem budzi się w człowieku potężne zło, a z trudem zdobyte i przyswojone światło staje się najpierw dziedzictwem
niewielu, potem zaciemnia się i wreszcie gaśnie w zupełnej obojętności, niewierze i negacji…
Ażebyś mnie lepiej zrozumiał, przytoczę ci przykłady z istorii zmarłej ojczyzny –Ziemi i wspomnę jak zestarzał się,
zmierzchł i umarł Ozyrys, ustępując miejsca Jowiszowi, którego z kolei zamieniła boska nauka Chrystusa.
Zwróć uwagę również, że we wszystkich tych przejściowych epokach ludzie z wściekłością niszczą to, co przedtem
ubóstwiali i czcili; nic nie ma świętego dla barbarzyńskich rąk fanatyków.
Lecz niesamowitość ta szybko słabnie i u podstaw nowych wierzeń, w zmienionej tylko postaci, rozwijają się znowu
naśladowcy przeszłości.
Rozumniejsze umysły i doświadczeńsze ręce opanowują władzę, a nieokrzesane masy, pozostające jeszcze w tyle, za-
kuwają się mocnym łańcuchem; i ci, którzy najwięcej ze wszystkich piętnowali zabobon i despotyzm świątyń, stwarzają sa-
mi religijną nietolerancję we wszystkich formach i przez całe wieki trzymają ludzkość w najokrutniejszej i najcięższej niewoli
duchowej.
W tej krwawej szkole rozwinęły się jednocześnie zdolności; nawet najmniej chętni w zdobywaniu wiedzy dopędzali
swoich braci i tchnąc nienawiścią i oburzeniem.
Wdzierają się na ostatnie stopnie, dzielące ich od „odstępcówęę
W czasie swego długiego i ciężkiego wstępowania, cierpieli oni najwięcej; ich ciężki i mało elastyczny rozum był prze-
niknięty wielką pychą i jednostronnością.
Za prawdę uznawali tylko swoją wiedzę, zdobytą za cenę ciężkiej i nużącej walki, a prawo egzystencji przyznają wy-
łącznie temu, co można osiągnąć i dowieść przy pomocy niedoskonałych instrumentów. A ponieważ żaden skalpel nie mo-
że odnaleźć duszy w posiekanej materii, żaden mikroskop nie pokaże astralnego ciała, sami zaś nie są w stanie posiąść
niewidzialne – postanawiają więc, że istnieje jedna tylko widzialna przez nich materia, a duchowe iskry zuchwale wykreśla
się z gmachu wszechświata.
Opierając się na znanych sobie prawach natury, głoszą oczywiście materialim; nie byt – zastępuje Boga, naukowa nie-
tolerancja, spodkobierczyni religijnej nietolerancji, panuje wszechwładnie i … tutaj doszliśmy do ostatnich czasów cyklu.
Oficjalna i uznana nauka, okrutna, nieugięta i materialistyczna, rośnie i kwitnie, a w jej rozgałęzieniach duszą się i wy-
sychają: wiara, sumienie i prawo moralne.
Zaczyna szaleć bachanalia. Wynalazki szybko zmieniają się jeden za drugim i straszne siły przyrody poddawane są
9
w niewolę; nie znając praw, rządzących olbrzymami przestrzeni, czynią z nich niewolników, nie zastanawiając się w ogóle
nad tym, że może zajść podobny wypadek, do owego z uczniem czarodzieja, który nie umiał poskromić wywoływanych
przez siebie sił.
Wiedza tajemna, z którą niegdyś stykano się tylko w ważnych wypadkach, przy tym pozostawała w odpowiednich rę-
kach – staje się własnością i dziedzictwem tłumu; a nadużywanie tych niebezpiecznych sił, w związku z obfitością ordynar-
nych, niczym nie powstrzymywanych już instynktów – sprowadza ludzkość do upadku, jakiego byłeś świadkiem. A potem
następuje chwila, kiedy nowa, ogólno–światowa katastrofa kładzie koniec występnemu rodowi ludzkiemu, jego nauce, prze-
stępstwom i nadużyciom…
W tym pochodzie ludzkości w ciągu wieków zawiera się moralna, polityczna i socjalna historia narodów, które w cza-
sie każdego cyklu zmieniają się kolejno na ziemi.
Taka jest, mój synu, ciernista droga niższych rzesz ludzkich, wznoszących się po nieprzejrzanej drabinie doskonałości.
Taka ona była, taką i pozostanie; zmieniają się tylko osoby, a role, cnoty i słabości pozostają wciąż te same.
A teraz czas już rozstać się nam. Pogawędka nasza przeciągnęła się dłużej niż zwykle i jeżeli chciałbyś otrzymać jesz-
cze jakie wyjaśnienia, to odłóżmy je na jutro.

Rozdział drugi

Życie w boskim mieście, poświęcone wyłącznie pracy, upływało spokojnie. Szkoły pracowały normalnie, a w wielkiej
świątyni dokonywano dzieł osobliwych i wielkiej wagi. Herofanci uważali, że nadszedł już czas, przygotowywania i poświę-
cania specjalnych miejsc w lasach i dolinach, dokąd ludność mogłaby się schodzić na modlitwy, wyjednywać u bóstwa po-
moc i wsparcie w utrapieniach oraz odzyskiwać zdrowie. Przy pomocy wiary i modlitwy zamierzali oni ustanowić mocny
i nierozerwalny związake pomiędzy cierpiącą ludzkością i siłami dobra.
W tym celu też przygotowywano święte posągi, które miały być ustawione w pobliżu źródeł leczniczych w miejscach,
gdzie rosły lecznicze zioła oraz tych częściach ziemi, które z natury posiadały właściwości uzdrawiające.
A przygotowanie takich posągów było dziełem bardzo skomplikowanym, zależnym od tajemnego rytuału, w którym
udział przyjmować mogli tylko wyżsi hierofanci i dziewice, które otrzymały już wysoki stopień wtajemniczenia.
W jednej z grot, przy świątyni, mieściła się właśnie taka tajemna pracownia, rozjaśniona błękitnawym pół-światłem,
w której znajdowały się drogocenne materiały, przeznaczone do budowy posągów.
W tych odległych czasach liczne metale jak: złoto, srebro i różne inne materie, jak na przykład lapis-lazuli, malachit
i niektóre rodzaje marmuru, znajdowały się jeszcze w stanie miękkim (czyste złoto jest i teraz jeszcze miękkie) i dla rzeź-
biarza stanowiły bardzo wygodny materiał do pracy.
Pewnego razu w podziemnej pracowni znajdował się Supramati i siedem młodych dziewic, według rytuału ubranych
w białe suknie, przepasane srebrnymi pasami, ręce zaś miały obnażone. Supramati również w białej szacie i z promiennym
znakiem na piersiach, zajęty był około jednej z dużych kadzi, stojących wzdłuż ściany.
Do kadzi owej, zawierającej masę – coś w rodzaju ciasta błękitnawo-białego koloru – wylał z flakonu bezbarwny płyn,
wymawiając przy tym rytmicznym głosem odpowiednie formuły. Następnie zawartość kadzi przeniesiono na kamienny
stół i Supramati zaczął lepić ludzką postać, u której zaznaczyły się dopiero głowa i tors. W czaie tej jego pracy siedem dzie-
wic, wziąwszy się za ręce, otoczyły kołem pracującego maga i śpiewały cichym, miarowym głosem.
Kiedy już ten rzeźbiarski szkic został skończony, Supramati wziął kawałek owego ciasta, które położył oddzielnie, wy-
lał nań kilka kropel pierwotnej esencji ze zmarłej planety i rozrobił je. Następnie przywołał gestem jedną z młodych dzie-
wic, która rozdzieliła ciasto na dwie części: z jednej ulepiła serce, a z drugiej – mózg, po czym Supramati pomieścił je
10
w głowie i w piersiach; – w miejscu gdzie się zwykle znajduje serce człowieka.
W ciągu kilku dni posąg był już gotowy. Wyobrażał on niebiańskiej piękności kobietę, w długiej szacie i z takimże wo-
alem na głowie. Wykończenie i przecudny wyraz twarzy dowodził, że było to wysoce artystyczne dzieło. Następnie, o pół-
nocy, Supramati zmoczył oczy, końce palców i dłonie u rąk posągu pierwotną esencją, która wciąż jeszcze posiadała olbrzymią
siłę, choć przywieziona została ze zgasłego świata.
Po dokonaniu tej czynności młode dziewice przeniosły posąg do przyległej groty, gdzie postawiły go na ołtarzu, wzno-
szącym się na wysokości kilku stopni, a wokoło niego ustawiły trójnóg z żywicznymi ziołami, obficie zroszonymi czerwo-
nym gęstym jak dziegieć płynem, zawierającym w sobie również pierwotną esencję.
Po zapaleniu trójnogów wyszły wszystkie z groty i zamknęły ją; i tak było przez trzy doby w ciągu których nikt nie miał
prawa tam wchodzić.
Po upływie tego czasu, znów o północy, grotę otworzono, a wokół ołtarza zebrała się znaczna liczba kobiet, po więk-
szej części magiń, choć były też i uczennice żeńskiej szkoły. Przed ołtarzem stało siedem dziewic, które brały udział pod-
czas wykonywania posągu a na ich czele znajdowała się Nara.
Z wieńca, zdobiącego jej złotowłosą głowę, rozbłyskiwały złote promienie. Kobiety trzymały kryształowe harfy i po-
łożywszy palce na strunach, oczekiwały znaku od wielkiej mistrzyni, aby rozpocząć śpiew i zapalić trójnogi.
Nara uklękła i modliła się z oczyma utkwionymi w statuę, która nabrała obecnie niezwykłego wyrazu. Ciało jej drża-
ło, jakby pod przeroczystą zasłoną i zdawało się, że oddychała, a oczy miała jak żywe.
Po chwili Nara powstała i zwróciła się do zebranych:
– Teraz siostry, grajcie na harfach; rozpoczniemy święte śpiewy. Skupcie się w sobie, aby siła modlitwy, śpiew i dźwię-
ki harf poruszyły atmosferę, aby gorący poryw naszych serc dosięgnął Wielkiej Opiekunki – boskiego uosobienia niebie-
skiej łaski i miłosierdzia. Złączmy w jedno nasze porywy, aby prośba dosięgła Świętej po trzykroć, i aby na falach naszych
modlitw zesłała nam Ona jedno z boskich odbić Swej istoty, prześwietlone Jej bezgraniczną miłością ku ludzkości. Niechaj
odbicie to spłynie ku nam, ożywi ten posąg i łączy go ze źródłem światła.
Wszystkie uklękły i rozległ się przepiękny śpiew, którego siła, zarówno jak i dźwięki harf stopniowo wzrastały.
Były to dziwne melodie: to ciche, powolne i delikatne, to znów ostre, burzliwe, podobne do huraganu. Cała grota jak-
by dzwoniła i drżała; promienie światła, jak migające błyskawice, przecinały powietrze we wszystkich kierunkach, odrzu-
cające aromaty napełniały grotę, a głowy magiń otaczał jasny blask.
Nara w tej chwili była jakby przemieniona. Z całej istoty jej promieniowała jakaś fosforyczna mgła; oddech zdawał się
palący i posiadał purpurowy odcień: z cienkich jej palców spływały strumienie światła, a głowę otaczała ognista aureola.
Modliła się ona z namiętną żaliwością i w tym potężnym swoim wołaniu, prosiła Bóstwo o zesłanie swego odbicia, któ-
re by się zapieczętowało na ziemi, darząc opieką, pomocą i uzdrawiając biedne ludzkie istoty, ślepe i ubogie duszą i ciałem.
Czysty, harmonijny lecz zarazem dziwnie potężny głos wielkiej kapłanki, swoim rytczmicznym śpiewem zagłuszał
szum burzy, która stopniowo powstawała w grocie.
Zerwał się ostry poryw wiatru; ryk, podobny do bijących o nadbrzeżne skały fal, potrząsał ścianami, a cała atmosfera
drżała, szumiała i dzwoniła, niby srebrne dzwonki.
Nagle rozległ się straszny grzmot, a sklepienie jakby się rozwarło; z góry zaś zaczęły spływać strumienie srebrzystego
światła, a na obłokach, migącących jak śnieg w blaskach słońca, spływała na ołtarz złocista zjawa kobieta o nieziemskiej pięk-
ności.
Przejrzyste oblicze Jej tchnęło głębokim smutkiem; w dużych, bezmiernie głębokich oczach jaśniała bezgraniczna do-
broć i miłosierdzie dla tych łez, jakie będą się wylewały u Jej stóp, wszystka litość dla bólów i tęsknot człowieczego serca,
któremu miała przynieść ulgę.
W miarę zbliżania się do posągu, zjawisko stawało się jakby bardziej materialne, a następnie zupełnie połączyło się
z ciałem posągu; jednocześnie czoło i piersi statuy, w miejscach gdzie mieścił się mózg i serce, na chwilę zapłonęły, otacza-
jąc całą postać szerokim, złotym blaskiem.
W tejże chwili ręce posągu podniosły się i tak już pozostały rozłożone, jak gdyby przyzywały ku sobie tych, którzy się
do niej zbliżali, zaś w oczach błysnął jasny promień życia.ń)
*) Brugsch. – “Steininschrift und Bibelwort”
Wyobrażenie Bóstwa przedstawia najskrytszą tajemnicę Świętego Świętych. Spełniane według ustanowionego rytu-
ału modlitwy, składanie ofiar, obrzędy i napełniające świątynie dymy kadzideł, pobudzają Bóstwo do zejścia z nieba i oży-
wienia martwego przedmiotu, który ma Je wyobrażać. Jeszcze ojcowie kościoła żywili przekonanie, że pogańskie posągi
bogów były uduchowione i oddziaływały na widza swoją demoniczną siłą.
Wyrażenie – i jego (boski) duch jednoczy się z jestestwem swoimę – stale spotyka się je na egipskich pomnikach, zro-
zumieć je zaś można tylko w takim właśnie wyjaśnieniu.
11
Wszystkie obecne w grocie padły na twarz, poczem Nara wzniosła obie ręce do góry i ze czcią przemówiła:
– O, niebieska Matko miłosierdzia! My, pierwsze rzucamy do stóp Twoich całą wdzięczność naszych serc. Tyś wysłu-
chała modlitwy nasze i boski Twój odblask połączył się z ludzką tęsknotą. Popłyną przed Tobą cierpienia, poleją się łzy roz-
paczy, upokorzenia i wdzięczności; przed wzrokiem Twoim obnażą się skryte występki, rany duchowe i cielesne wrzody;
u stóp Twoich leżąc, będą szlochać ci wszyscy, których nieuniknione koło Karmy przygniata i oczyszcza. I na cały ten god-
ny politowania tłum, błagający Cię o pomoc, wylejesz balsam Twego miłosierdzia, czerpiąc z samego źródła boskości Swo-
jej niewyczerpanej siły, dla pocieszenia, ratowania i uzdrawiania tych, którzy potrafią wierzyć i przez modlitwę zdołają
utorować sobie drogę do Ciebie.
Po odśpiewaniu hymnu dziękczynnego, kobiety opuściły grotę.
Po upływie kilku dni od opisanych wyżej zdarzeń, długi szereg kapłanek opuszczał miasto bogów, kierując się w doli-
ny. Każda z nich niosła coś zawinięte w białe płótno, a niektóre kolejno dźwigały nosze z długim i ciężkim przedmiotem,
okrytym srebrzystą zasłoną.
Działo się to o wschodzie słońca, które zwiastowało pogodny dzień i świeży ranny wietrzyk rozwiewał ich długie prze-
zroczyste woale i lekkie śnieżnobiałe tuniki.
Zszedłszy z płaskowzgórza, na którym wznosiło się miasto magów, pochód śmiało skierował się w stronę gęstego la-
su i po chwili znikł w jego gęstwinie.
Najwidoczniej droga była im dobrze znana i po dość długiej podróży wyszły one na malowniczą dolinę.
Zielone wzgórze spadzisto opuszczało się ku wodom jeziora, którego przeciwległy brzeg okolony był wysokimi skała-
mi. Ścieżka okalająca jezioro przywiodła kapłanki do groty, zasłoniętej gęsto dzikim winem.
Pomimo długich godzin podróży, z jednym zaledwie krótkim odpoczynkiem, ani jedna z kobiet nie wydawała się znu-
żoną; twarze ich były świeże i różowe, jakby dopiero przed chwilą wstały ze snu.
Grota była bardzo obszerna i najwidoczniej uprzednio już przygotowana, sądząc po tym, że w głębi jej na wysokości
trzech kamiennych stopni, wznosił się biały marmurowy ołtarz, a nad nim widać było wysoką i wąską niszę.
Nosze postawiono przed ołtarzem i kiedy zdjęto z nich zasłonę, ukazał się opisany wyżej posąg, który teraz kapłanki
pomieściły w niszy. U samej góry tego wgłębienia znajdowała się szczelina, czy też rozpalina, przez którą przenikało świa-
tło i w tej chwili nieoczekiwanie zabłysnął promień słońca, rozjaśniając jednocześnie posąg i jasknię dziwnym szafirowym
światłem.
W jednej ze ścian groty biło źródło, którego kryształowa woda wpadała do niewielkiego, naturalnego basenu, a stąd wą-
skim strumykiem wypływała do jeziora.
Nara podeszła do basenu i wlała do niego kilka kropel pierwotnej esencji, a następnie obficie skropiła nią ściany i na-
wet ziemię jaskini. Płyn prawie natychmiast wsiąkał w ziemię i kamienie, a po chwili woda zawrzała i przyjęła błękitnawy
odcień.
I – dziwne zjawisko: – woda groty, wpadając następnie do jeziora, bynajmniej już nie łączyła się z wodą jeziora, lecz błę-
kitną wstęgą przecinała fale jego w kierunku przeciwległego brzegu.
Także i na zewnątrz groty Nara uczyniła to samo, przy pomocy innych kapłanek, które przyniosły podobne flakony
z pierwotną materią, lecz znacznie rozcieńczoną, skrapiając nią ziemię wokół jeziora. Wszystko wokoło tego poświęcone-
go miejsca miało wyłaniać dobroczynne emanacje i siłę, uzdrawiającą najróżniejsze choroby.
Zakładnie takich pierwszych świątyń z ich cudotwórczymi źródłami posiadało jeszcze i inny, bardzo ważny cel.
Owe młodzieńcze narody z natury swojej jeszcze nieokrzesane, z tępym i nierozwiniętym umysłem, nie posiadały
w ogóle siły magnetycznej, ani mediumicznej, czy intuicyjnej; a wszak z tłumu tego miały wyjść istoty wrażliwe: – jasno-
widzący i lekarze; jednym słowem trzeba było wydobyć i uprawić duchową zdolność, potrzebną w celu doskonalenia się.
Zawarta w pierworodnej esencji potężna siła astralna, zmieszana z wodą źródeł miała oddziaływać na ciało astralne,
uwalniając je od najbardziej niskich emanacji; zaś przesycona tą dziwną i delikatną substancją gleba powinna była zdrodzić
zioła i wszelką roślinność, a nawet oddziaływać na minerały, nadając wszystkiemu silne własności lecznicze.
Nawet i teraz na naszej starej ziemi istnieje niezliczone mnóstwo roślin, jak na przykład: arnika, valeriana, goryczka
(Centiana centaureum) i t.d. – które leczą rany, gorączki i piersiowe choroby. Lecz w obecnym czasie zatraciły już część swo-
jej siły, a i organizm człowieka stał się o wiele słabszy, nawet zaczął już więdnąć na skutek zbyt wydelikaconego wychowa-
nia i rozluźnienia obyczajów.
Niektóre gatunki zwierząt, żyjących pod ziemią, (krety, susły), to także potomkowie potężnych ras, przesyconych ema-
nacjami takiejże obfitującej w elektryczne siły gleby i odżywiających się wyrołymi na niej produktami. Zwierzęta te, choć
już nawet zwyrodniałe, pomimo to zachowały dotąd znaczną dozę radioaktywnej siły swoich przodków i mogą jeszcze do-
konywać prawie nieprawdopodobnych uzdrowień.
Użytkowanie takich roślin, kąpiele w wodzie, posiadającej cudowne własności sprawiło wstrząsające wrażenie na pier-
12
wotnych mieszkańcach nowej planety, bowiem czyniło ich to bardziej wrażliwymi na fluidyczne emanacje, wysubtelniało
grube ich zmysły i pozwalało magom oddziaływać na ich astralne organizmy, a następnie posługiwać się nimi, już jako na-
rzędziem czułym i elastycznym.
Podobną pracę wykonywały także żony i córki magów. Na całej przestrzeni okolicznych ziem zakładały takież same
święte uzdrowiska. Zdarzało się także niekiedy, jeżeli praca była zbyt ciężka, że kapłankom towarzyszyli uczniowie magów;
na przykład, kiedy w oznaczonych miejscach kopano studnie, napełniane różnymi materiami i domieszką pierworodnej
esencji.
Mieszaniny te wybuchały ogniem, przemieniały się i wrzały, jakby w kraterze wulkanicznym, a potem parowały i za-
mieniały się w wodę, wypływając już w postaci strumieni, bardziej lub mniej ciepłych, lecz przesyconych materiami, posia-
dającymi własności uzdrawiania rozmaitych chorób.
W świątyniach takich, podobnych do wyżej opisanej, musiały przebywać kolejno młode dziewice lub niewiasty, adept-
ki niższego stopnia, aby ściągać do groty mieszkańców dolin i lasów, uczyć ich kąpać się i pić uzdrawiającą wodę oraz zbie-
rać i stosować w potrzebie zioła lecznicze.
Pobłogosławiwszy młodą dziewicę, która miała pozostać w grocie – Nara z przyjaciółkami powróciła do miasta.
Podobne ceremonie powtarzały się dość często.
Prawie na przestrzeni całego kontynentu urządzano na rozkaz magów takie naturalne lecznice, gdzie ludzkość cierpią-
ca mogła znaleźć ulgę w swoich nieszczęściach.
Istnienie wielu takich cudotwórczych źródeł – o nazbyt skomplikowanym chemicznym składzie – w których tysiące
chorych odzyskuje zdrowie, zawdzięcza ludzkość dobrodziejstwu starożytnych nauczycieli…
Cudowna sława przedpotopowych uzdrowisk na nowej planecie szybko wzrastała. Z różnych miejsc, bardziej lub mniej
oddalonych, przybywali chorzy, szczególnie kobiety i dzieci.
Stosownie do wskazówek dozorczyni groty, składali u stóp posągu kwiaty i owoce, modlili się, błagając bóstwo o po-
moc, a potem kąpali się w jeziorze i basenie lub też pili wodę ze źródła. Kiedy zaś doznali uzdrowienia, przychodzili znów
dziękować dobroczynnemu bóstwu i rozprzestrzeniali potem sławę o nim pomiędzy sąsiednimi narodami.
Pośród magiń, zajmujących się urządzaniem leczniczych źródeł, znajdowała się także i Urżani, niejednokrotnie już kie-
rując podonymi ekspedycjami.
Oto znowu zaczęły się przygotowania do takiego pochodu, a miał on trwać o wiele dłużej, ze względu na odległość gro-
ty, którą zamierzano odsłonić. Dla odbycia tej podróży Urżani postanowiła wykorzystać czas nieobecności Najarany, który
odjechał z uczniami, prowadzonej przezeń szkoły sztuk pięknych, w celu przywiezienia różnych, potrzebnych materiałów.
Ku wielkiemu zdziwieniu Urżani, Dachir wręczył jej listę młodych dziewcząt, mających towarzyszyć jej, lecz wśród nich
nie było ani jednej z tych, które sama wybrała, a po upływie kilku godzin od wyjazdu Narajany ojciec wezwał ją do siebie.
Dachir znajdował się w swoim pokoju lecz nie pracował, a siedział przy szroko otwartym oknie, pogrążony w głębo-
kiej zadumie, zaś na obliczu jego widać było zakłopo-tanie.
Pocałowawszy ojca, Urżani usiadła na przeciw niego, a ponieważ myśli jej były jeszcze zajęte otrzymanym z rana po-
leceniem, więc też od razu zapytała:
– Powiedz mi ojcze, proszę, dlaczego muszę zabrać ze sobą nie te niewiasty, które wybrałam sobie sama?
Za wyjątkiem mojej przyjaciółki Avani, wszystkie pozostałe stoją niżej od nas, tak pod względem wiadomości, jak
i stopnia wtajemniczenia. Wola ich więc posiada znacznie mniejszą siłę i będzie o wiele trudniej wywołać boskie odbicie;
oprócz tego będzie nas daleko mniejsza liczba, niż zwykle?
– Uwagi twoje są najzupełniej słuszne, lecz wydane ci polecenie tłumaczy się niewątpliwie ważnymi względami, a ty
powinnaś o tym wiedzieć, moje dziecko – poważnym tonem przemówił Dachir.
Urżani z trwogą spojrzała na ojca.
– Masz rację ojcze. Wybacz mi moje niestosowane zapytanie. Lecz sądząc z twego poważnego nastroju i surowego to-
nu, można myśleć, że coś cię niepokoi.
Czy nie rozgniewałeś się czasem na mnie za jakieś niedbalstwo z mej strony, a może przez nieświadomość uczyniłam
jakąś pomyłkę i tym wywołałam być może twoje niezadowolenie. Inaczej, cóżby mogło cię trwożyć; stoimy przecież poza
ludzkimi słabościami i namiętnościami.
Nie potrzebujemy obawiać się niczego, ani choroby, ani śmierci, przynajmniej w najbliższym czasie nie może nas do-
tknąć ani nieszczęście, ani też nieżyczliwość lub złość ludzka.
Przy tych jej słowach, prawie niedostrzegalny uśmiech prześlizgnął się po spokojnym i pięknym obliczu Dachira.
Pogładził jedbawistą główkę Urżani i rzekł przyjaźnie:
– Nie, drogie moje dziecko, nic nie uczyniłaś złego i nie mam najmniejszego powodu być z ciebie nie zadowolonym.
To prawda, że nie potrzebujemy się obawiać wyliczonych przez ciebie kłopotów lecz pozostają jeszcze doświadczenia,
13
które spadają tak samo na maga, jak i na zwykłego śmiertelnika. Im kto wyżej stoi, tym bardziej skomplikowane i trudne
bywają próby na wąskiej ścieżce doskonalenia się.
Zapominasz o tym, żeśmy uniknęli zwykłej śmierci, aby się stać prawodawcami i krzewicielami światła na nowym
świecie. Wyższa wola postawiła nas na tej ziemi dla tego tylko, aby żyć w pałacach, używać otaczającego nas zbytku pięk-
na, które możemy sami tworzyć dzięki naszej wiedzy i sile magicznej.
Nie, – znajdujemy się tu w tym celu, aby zetknąć się z nieokrzesanymi i dzikimi narodami, które zdolne są już przejąć
cywilizację.
Ludzkość ta, wiodąca do tej pory życie prawie roślinne, dojrzała już na tyle, że może być podzielona na narodowości,
może tworzyć państwa i stosownie do stopnia swego umysłowego rozwoju, przystąpić do wielkiej duchowej pracy dosko-
nalenia.
Drzemiąca w roślonnym okresie swego życia planeta musi zbudzić się do gorącej umysłowej czynności, a z nią zawrze
również zacięta walka namiętności: dumy, pychy, nienawiści, niskich pobudek. Jednak przebudzenie to będzie bodźcem do
postępu i wykuje silne dusze, które w następstwie będą kierowały narodami.
W tej chwili stoimy jeszcze u samego podnóżka drabiny, a do pierwszego wstrząsu, mającego poruszyć i zachwiać ma-
sy, powołana zostałaś ty, aby odegrać ważną rolę i wytrzymać ciężkie, lecz godne ciebie przeznaczenie.
Czy więc poddasz mu się bez szemrania i bez obawy?
Urżani podniosła na niego czyste i kochające spojrzenie.
– Wszak jestem twoją córką i chętnie poddam się każdej, włożonej na mnie próbie; ty zaś ojcze, z pewnością nie za-
pragniesz nigdy ode mnie niczego, cokolwiek by przerastało moje siły.
– Dziękuję ci, drogie moje dziecko, za takie zaufanie i nie wątpię, że staniesz na wysokości swego zadania, choć będzie
ono ciężkie!
Zostaniesz pozbawiona dobrodziejstw, z których korzystasz w boskim mieście, będziesz z nami rozłączona na czas pe-
wien, w dzikiej miejscowości i otoczeniu będziesz musiała zachować męstwo, być dla innych podporą i kierowniczką, roz-
sądnie stosować swoją wiedzę, być zawsze pokorną i cierpliwie oczekiwać godziny swego oswobodzenia. A teraz powiedz
mi czy pamiętasz Abrasaka?
– Upartego i nie sympatycznego ucznia Narajany, który go okradł i zbiegł?
Tak, pamiętam go. We mnie on zawsze budził antypatię, a szczególnie od czasu moich zaręczyn.
Przyszedł wówczas z innymi jeszcze uczniami składać nam życzenia i wtedy przypadkiem pochwyciłam jego przeszy-
wające spojrzenie, pałające nieczystą namiętnością, które wywołało we mnie uczucie dreszczu.
Lecz Narajana był po prostu zaślepiony i wciąż zachwycał się jego rozumem – zakończyła z wyrzutem Urżani.
Dachir uśmiechnął się:
– Pod tym względem Narajana miał rację. Abrasak był człowiekiem rzadkiego umysłu i olbrzymiej siły woli.
Na nieszczęście, moralność jego była daleko niższa od rozumu; tym nie mniej dokonał wielkiego dzieła i jego legen-
darne imię przeżyje wiele wieków. Chociaż obecnie – jest tylko przestępcą, zaślepionym oczywiście pychą i dziką namięt-
nością, jaką pała ku tobie. Aby móc cię zdobyć, gotów jest wziąć szturmem nawet niebo i dlatego też rozpocznie od twego
porwania.
Twarz Urżani oblał gęsty rumieniec, po czym nagle pokryła się silną bladością.
– I wy dopuszczacie do czegoś podobnego?
Wiem, że nie mam prawa sprzeciwiać się postanowieniom najwyższych magów, lecz czyż mogą oni wymagać mej hań-
by?
Czyż doprawdy możliwym jest, aby oddali mnie bezbronną we władzę zwierzęcej namiętności tego nieczystego czło-
wieka?
– Oczywiście – nie. Będziesz zabezpieczona od jego przemocy i ja nawet w tej chwili wręczę ci broń w celu obrony. Przy-
nieś mi z mojej pracowni tę rzeźbioną szkatułkę, stojącą na stole.
Dachir postawił pudełko na oknie, otworzył je i wyjął zeń cieniuchny złoty łańcuszek z zawieszonym na nim meda-
lionem, w kształcie gwiazdy, w środku której drażała i mieniła się różnymi barwami kropelka jakiejś nieznanej materii.
– Włóż to na szyję. Jest to talizman, posiadający olbrzymią siłę magiczną; sporządzony jest on tak, że gdy tylko aura
Abrasaka zetknie się z twoją, medialion zacznie działać natychmiast, odrzucając go. Kiedy zaś zechcesz dopuścić go na bli-
ską odległość, na przykład w celu rozmowy lub podania ręki, wówczas musisz odwrócić gwiazdę.
– A jeżeli on zauważy jednak, że noszę taki talizman i stykam się z nim to ten niegodziwiec zerwie go ze mnie; wszak-
że łatwo może zrozumieć, że przedmiot, który nosi córka maga o trzech promieniach, musi niezawodnie posiadać dużą si-
łę magiczną.
– O to nie mniej obawy: niczego i nigdy nie dowie się on, gdyż dla oczu jego talizman ów – jest niewidzialny.
14
Co się zaś tyczy sposobu wywołania mnie i rozmawiania ze mną, lub Narajaną, bądź też oglądania na odległość tego,
co się u nas dzieje – o tym nie potrzebuję ci mówić, ponieważ jesteś dostatecznie wtajemniczona i spodziewam się, że po-
trafisz utrzymać łączność z nami, rozjaśniając sobie tym ciężkie chwile swej niewoli.
– Więc jednakże będę musiała rozstać się z tobą, z mamą, z Narajaną na czas nieokreślony i znosić obecność i zuchwa-
łość tego wstrętnego człowieka – wyczeptała Urżani i kilka gorzkich łez stoczyło się po jej policzkach.
Gdybym choć wiedziała, jak długo potrwa moje wygnanie – dodała z wyrazem wzruszenia i żalu.
– Będzie ono trwało tak długo, jak długo potoczy się walka Abrasaka z Narajaną; pierwszy z nich będzie chciał zatrzy-
mać cię za wszelką cenę, a drugi – odzyskać cię z powrotem.
Będzie to pierwsza świadoma wojna na planecie – pierwsze zbrojne zetknięcie, które przebudzi męstwo, rywalizację,
współzawodnictwo i eogizm, słowem bódźce, które rozpalają namiętności i zdolności ludzkiej duszy.
– Lecz skądże wezmą się wojska?
Wszak Abrasak jest sam jeden a i Narajana również. Gdzież więc zdobędą oni żołnierzy? Przecież jasnym jest, że ma-
gowie nie pójdą walczyć, gdyż duchowe ich właściwości, Bogu dzięki, dostatecznie są “przebudzone”.
Dachir nie mógł się wstrzymać od śmiechu.
– Nie bądź że taką surową, Urżani, dla nas, biednych magów. Co się zaś tyczy wojsk, to one znajdują się – bądź spo-
kona. Abrasak nie jest sam, o czym się zresztą przekonasz, kiedy zamieszkasz w jego pałacu, armia zaś jego składać się bę-
dzie z najbardziej nieokrzesanych i dzikich istot, które jednak stoją już u progu postępu. Narajana zaś stanie na czele plemion,
wychowanych przez misjonarzy.
– Biedy mój Narajana, jakim że strasznym ciosem będzie dla niego utracenie mnie!
Jeżeli mam jutro odjechać, jak to było oznaczone, nie będę więc mogła nawet pożegnać się z nim. A może przewidy-
wane porwanie nastąpi jeszcze nieprędko?
– Czy możesz być pewną, że Narajana puściłby cię, gdyby tylko podejrzewał co ma nastąpić.
Nie, on jeszcze jest skończonym „człowiekiemę i uczyniłby tysiące głupstw. A praca w celu oswobodzenia ciebie bę-
dzie dla niego zbawieniem. Jest on jeszcze uparty, swawolny i zarozumiały na tle, że nie przyjmuje rad i nie uznaje cudzej
przezorności. Okrutna więc lekcja ze strony Abrasaka okaże się dla niego bardzo pożyteczną i uczyni go w przyszłości
o wiele ostrożniejszym.
Urżani ciężko westchnęła.
– Dziękuję ci, ojcze, żeś mnie uprzedził o próbie, której będę musiała się poddać. Teraz przynajmniej wiem co mnie
oczekuje i postaram się odpowiedzieć godnie tej misji, jaką przyjdzie mi wypełnić.
Dachir z miłością spojrzał na córkę. Wychowanie i surowa dyscyplina w szkole magiń wydały swoje owoce; wychodo-
wały w tej duszy wybranej posłuszeństwo wobec wyższej woli, a spokojna rezygnacja i gotowość przyjęcia nawet najcięż-
szego doświadczenia – stanowiła już wielki krok na przód.
– Jesteśmy uczniami świadomej i twórczej pracy w laboratorium Ojca Przedwiecznego i dlatego też, droga moja cór-
ko, zdobyta przez nas wiedza ie może egoistycznie służyć tylko dla naszych celów.
Ciąży na nas obowiązek niesienia światła w mrok i chaos, w którym przebywają niżsi bracia nasi.
Dopóki byliśmy słabi, nieświadomi i niezdolni bronić się lub kierować sobą – byliśmy ofiarami żywiołów, które nas nisz-
czyły; teraz my rządzimy nimi i ty więc także nauczysz się kierować niższymi istotami.
Zatem, śmiało na przód! Jestem zupełnie przekonany, że z godnością wytrzymasz nałożoną na ciebie próbę.
Pożegnawszy się serdecznie z rodzicami, Urżani odeszła do swego pałacu. Odczuwała ona potrzebę samotności i pra-
gnienie modlenia się; samo doświadczenie przyjmowała mężnie lecz serce jej ściskało się na myśl o rozłące ze wszystkim,
co kochała, do czego była przywiązana.

Powrócimy teraz do Abrasaka, który z gorączkową energią i pracowitością prowadził swoje przygotowania do zamie-
rzonego celu. Pałac był już gotowy za wyjątkiem wewnętrznego urządzenia, co przysparzało mu jednak wiele trudności.
Budowano także domy i dla przyjaciół Abrasaka.
W dzień zajęci byli wszyscy przy budowie, a wieczorem, w jednej z sal, oświetlonej zgęszczoną elektrycznością, praco-
wali bez wytchnienia nad wykonaniem mebli i naczyń, które choć z drogocennych materiałów, były jednak niezgrabne i bar-
dzo prymitywne zarówno pod względem formy, jak i wykończenia.
Największą trudność sprawiał wyrób materiałów odzieżowych. Nie umieli ich zupełnie wyrabiać i nie posiadali wcale
warsztatów w tym celu, a tymczasem ubranie Abrasaka i jego towarzyszy dawno już podarło się w strzępy.
W tym wypadku Abrasak użył całej swojej magicznej wiedzy w celu wywołania astralnych klisz dawnego swego ubra-
nia, jak i tego w którym materializował swoich przyjaciół. Zabieg ten udał się i pozwolił Abrasakowi ściągnąć z przestrze-
ni i zmaterializować odzież, noszoną już kiedyś przez niego i jego przyjaciół w różnych epokach.
15
Ale kiedy zaś spróbował przy pomocy swoich sług – duchów żywiołów – otrzymać klisze śnieżnobiałej odzieży ma-
gów, a nawet prostych okryć ziemian – nic nie osiągnął; ani jedno zaklęcie nie mogło wywołać żadnej astralnej kliszy przed-
miotów, znajdujących się w mmieście magów i w ogóle na całym zakazanym dla niego obszarze.
Straszna, utajona wściekłość Abrasaka z tego powodu nie da się wprost opisać, lecz podrażniała ona tylko jego upór
i energię.
Gorliwie też wziął się on do poszukiwania pewnej rośliny, o której istnieniu wiedział, przeczytawszy kiedyś opis jej w rę-
kopisie Narajany o florze nowego świata; i dopiął swego celu, ponieważ roślinę tę odnalazł. Rosła ona w miejscach błotni-
stych, w cieniu, pod skałami, które ją chroniły od słońca. Długie, ciemnoczerwone łodygi jej pięły się po ziemi; duże kwiaty,
upstrzone jasnymi prążkami przypominały białe lilje wodne; owoce pod względem wielkości i kształtu podobne były do ty-
kwy, zielonawo–szarego koloru, o przyjemnym, orzeźwiającym i kwaskowatym smaku.
Najciekawsze jednak i najdziwniejsze zarazem były korzenie. Posiadały one mniej więcej grubość ludzkiej ręki, były
chropowate, jak skorupa żółwia, głęboko wrastały w błotnistą ziemię i kończyły się kulami większymi niż owoce.
Kiedy wydobywano je ostrożnie z ziemi znajdowano owiniętą wokoło korzenia jakąś dziwną materię, pdobną do prze-
zroczystej tkaniny, która dawała się rozplątać.
Każda taka swego rodzaju cebulka zawierała około sześćdziesięciu metrów dziwnej materii, mokrej i podobnej do ga-
zy.
Rozpostarta na ziemi, materia ta szybko wysychała, stawała się grubszą i wówczas zarówno przy dotknięciu jak i po wy-
glądzie zewnętrznym można ją było wziąć za miękki jedwab; a kiedy mokre warstwy takie nakładano jedna na drugą, wów-
czas zsychając się razem, tworzyły materiał gruby i połyskujący jak atłas.
Dziwną tę i niezwykle mocną tkaninę można było otrzymywać w różnych kolorach, w zależności od zabarwienia kwia-
towych listków: różową, liliową, złocisto–żółtą i seledynową.
Posiadłszy taki cudowny materiał, Abrasak uczuł się panem sytuacji i zadowolenie jego nie miało granic.
Z rośliny tej zrobiono duży zapas podobnej tkaniny różnej grubości, służącej dla wszelkich potrzeb.
Wreszcie wszystko już przygotowano w pałacu Abrasaka a i jego przyjaciele również kończyli ostatnie, dostępne dla
nich w tych warunkach przygotowania.
Niektóre z kobiet nauczono wyrabiać gwoździe, i te wykuwały je nawet dość zręcznie, choć powoli; jednak przy po-
mocy takich niezupełnie doskonałych gwoździ mogli już przybijać deski i materiały.
Z zadowoleniem, chociaż i nie bez goryczy oglądał Abrasak niezgrabne i biedne mieszkania, w których zamierzał
umieścić Urżani oraz jej towarzyszki.
Pomimo obfitości drogocennych metali, użytych do ozdób i dekoracji na ogół mieszkania te robiły wrażenie czegoś nie-
charmonijnego i nawet niekiedy śmiesznego; słowem, mimo wszystko wyglądały one raczej na mieszkania dzikusów.
I kiedy Abrasak wyobraził sobie z jaką pogardą i ironią odniesie się Urżani do jego ubogiego “pałacu”, krew uderzyła
mu do twarzy; a jednak nic nie mogło zachwiać postanowienia porwania ubóstwianej kobiety.
Tymczasem będzie musiała zadawalać się jego miłością lecz gdy tylko zdobędzie boskie miasto wówczas hojnie wyna-
grodzi ją za niewygody.
Z właściwą sobie energią i pewnością siebie zaczął teraz myśleć nad tym, gdzie można by było znaleźć i porwać Urża-
ni.
W boskim mieście byłoby to nie możliwe; lecz pamiętał on jednak, że zamierzano w lasach i dolinach urządzić świą-
tynie i postawić w nich posągi, które miały być wykonane w tajemnicy wyłącznie przez wyższych magów.
Ponieważ upłynęło już kilka lat od jego ucieczki, niewątpliwie też wiele już wziętych miejsc zostało do tej pory odkry-
tych, a może na jego szczęście i Urżani tam bywa lub też odwiedza chorych.
Niejednokrotnie też wyjeżdżał na tajne zwiady, wkładając zawsze trykot, który go czynił niewidzialnym i niekiedy zbli-
żał się w okolice miasta magów na swoim “Mroku”, którego widok nie mógł zbudzić żadnego podejrzenia.
Przekonał się, że istotnie urządzono już wiele takich świątyń w miejscach dość odległych od zakazanej strefy.
Następnie stwierdził także, że niedaleko od lasu, w którym zbudował swoją stolicę, w dolinie otoczonej skałami, zie-
mianie przygotowywali grotę pod kierownictwem maga i kilku wtajemniczonych, która miała być przeznaczona pod nową
świątynię.
Ukrywszy się w pobliskiej rozpadlinie, podsłuchał on rozmowę dwóch młodych wtajemniczonych, z której dowiedział
się, że po upływie dwóch tygodni ma się odbyć ceremonia poświęcenia świątyni, którą obsługiwać miała właśnie Urżani.
Wymienili także imiona kilku innych magiń, mających jej towarzyszyć, a które Abrasak również znał osobiście i wie-
dział, że były piękne jak marzenia.
Powrócił prawie nieposiadając się ze szczęścia i radości; najwidoczniej niewidzialne siły jawnie opiekowały się i poma-
gały jemu i jego towarzyszom.
16
Na myśl, że wiele z kobiet było już zamężnych, Abrasak uczuł mściwe zadowolenie. Jakże można będzie uśmiać się z na-
iwnych panów boskiego miasta, którzy potracą swoje żony i jakże sprawiedliwą karę otrzymają ci nadęci i samolubni “ty-
ranię, którzy tak bardzo pogardzali nim, że nawet wyrzekli się możności ścigania go. Cóż by dał za to, żeby móc choć
popatrzeć na otwarte gęby i wyciągnięte nosy łatwowiernych mężów, tak nieoczekiwanie rozłączonych ze swoimi żonami.
Ich spokojne i samolubne fizjonomie zawsze działały mu na nerwy.
Rozmówiwszy się z przyjaciółmi oraz opracowawczy szczegółowy plan porwania, Abrasak zdecydował, że byłoby wiel-
ką nieostrożnością gdyby sami porywali młode kapłanki, ponieważ taka przemoc wzbudziłaby tylko w nich gniew i odra-
zę; i dlatego też uważał on, że rozsądniej będzie, jeżeli pozostaną gdzieś w ukryciu i wystąpią w roli oswobodzicieli.
Postanowili więc, aby porwania dokonali dzicy, których już sam wstrętny widok powinien wywołać u kobiet uczucie
strachu. Wybrali więc kilku najsprytniejszych i choć nauczenie wyznaczonej im roli kosztowało wiele pracy, to jednak przy
pomocy podarunków, łakoci i obietnic udało się przygotować ich, a obawa kary za nieposłuszeństwo dokonała reszty; bo-
wiem Abrasak budził w nich strach pomieszany z zachwytem i dzicy przywykli już ślepo poddawać się rozporządzeniom
jego i jego twarzyszy.
Ze zbolałym sercem, smutna i rozstrojona, przygotowywała się Urżani do podróży, która – o niej wiedziała już z góry
– miała się tak smutnie zakończyć.
Pomodliła się więc gorąco, po czym po raz ostatni obeszła swój bajkowy pałac, w którym żyła tak spokojnie i szczęśli-
wie.
Ze względu na znaczną odległość miejsca przeznaczenia, cała espedycja kapłanek wraz z posągiem, przeznaczonym dla
świątyni, pomieściła się w powietrznym statku, kierowanym przez Urżani i jej przyjaciółkę Avani, która również posiadała
już pierwsze wtajemniczenie.
Nie towarzyszł im żaden mężczyzna, ponieważ podróż nie przedstawiała żadnego niebezpieczeństwa, bowiem nastrój
dzikich plemion, zamieszkujących okolice, był życzliwy dla tych wyższych istot, pojawiających się niekiedy wśród nich ja-
ko zwiastuny zdrowia i wszelkich dobrodziejstw; odnosili się nawet do nich z miłością i uczuciem szacunku pomieszane-
go z lękiem. Dzikich zaś zwierząt nie potrzeba było w ogóle obawiać się, gdyż osobliwy arromat, jak otaczał wszystkich tych,
którzy wypili pierwotną esencję zmuszał je do ucieczki.
Bez żadnej więc przeszkody przybyły kapłanki do miejsca przeznaczenia. Posąg ustawiono z taką samą ceremonią, jak
to już opisano wyżej, lecz ze względu na to, iż było jeszcze sporo spraw do załatwienia w okolicy, maginie musiały tam po-
zostać przez kilka dni.
Z nadejściem wieczoru, kapłanki odeszły do groty, aby zasnąć i wypocząć, a o świcie zaś wstały z zamiarem pójścia do
podbliskiego strumienia.
Nagle z przerażeniem spostrzegły zbliżającą się ku nim grupę nigdy nie spotykanych istot. Biegły ku nim kosmate ol-
brzymy z małpimi twarzami, uzbrojone w wielkie maczugi i kiścienie zatknięte za pasem.
Przestraszone kobiety nie zdążyły ukryć się, a dzicy z okrzykami rzucili się na nie; każdy z nich schwycił jedną kapłan-
kę i podniósłszy je w swoich olbrzymich rękach – pobiegli z powrotem. Wielkimi skokami dosięgli najbliższego lasu, gdzie
też i ukryli się ze swoją zdobyczą.
Napróżno młode kobiety próbowały sprzeciwiać się; w silnych rękach dzikusów okazały się słabsze od małych dzieci
i oniemiałe ze strachu, zapadły w stan odrętwienia.
Podróż była długa i okropna. Pod ciężkimi nogami olbrzymów trzeszczały gałęzie, a drzewa, które im przeszkadzały
wyrywali z korzeniami, niczym źdźbła. Wreszcie dotarli do doliny przy końcu której widać było jezioro.
Wypadało schodzić po ostrych zwałach skalnych, lecz dzikie olbrzymy z małpią zręcznością przeskakiwały z jednej bry-
ły na drugą, od czasu do czasu wydając gardłowe okrzyki.
Znalazłszy się już w dolinie, stado dzikusów zatrzymało się jakby w niezdecydowaniu, lecz wkrótce z niewielkiej gę-
stwiny wyszedł Abrasak ze swoimi towarzyszami.
Początkowo udawali zdziwienie, a następnie, wywijając toporami, rzucili się na olbrzymów. Ci natychmiast porzucili
swoją zdobycz i uciekli z krzykiem.
Wówczas Abrasak z towarzyszami zaczęli ponosić z ziemi porzucone przez dzikusów kapłanki. Wszyscy ubrani byli
w najlepszą odzież; zaś sam Abrasak był nawet w srebrzystej tunice rycerza Garaala, którą zabrał Narajanie. Wszyscy mie-
li dość przyzwoity wygląd i pożerali oczami piękne młode dziewczyny, które trwożliwie cisnęły się koło Urżani i Avani.
Drżąc ze szczęścia, że zdobył wreszcie ubóstwianą kobietę, Abrasak pokłonił się jej nisko.
– Pozwól mi, szlachetna Urżani, wyrazić ci mój szacunek i radość, że udało mi się oswobodzić cię z rąk tych dzikich
obywateli lasów.
– Aha, to ty, Abrasak! Dziękuję ci i przyznam się, że te szakardne istoty, które porwały nas, budziły we mnie strach i od-
razę. Lecz któż to są ci lludzie, należą przecież do rasy, jaka żyła na umarłej planecie? Jak widzę, nie są oni także spośród
17
tych, których przywieźliśmy ze sobą?
– Nie, to są moim przyjaciele i towarzysze. Później opowiem ci ich historię, a teraz, ponieważ ty i przyjaciółki twoje
jesteście znużone i wyprowadzone z równowagi tym, co was spotkało, więc potrzebny wam jest odpoczynek. Dlatego też
pozwól, abyśmy odwieźli was do mego domu, ubogiego mieszkania zbiega – wygnańca lecz w każdym razie znajdziecie
tam spokój i gościnę.
– Dziękuję ci i chętnie przyjmuje twoje zaproszenie – chłodno i powściągliwie odpowiedziała Urżani.
Pożerające spojrzenia Abrasaka i atmosfera jego burzliwej namiętności, zetknąwszy się z oczyszczonym i wrażliwym
organizmem wtajemniczonej, sprawiły jej niedającą się wyrazić przykrość.
– Trudno byłoby wam iść po tej drodze, pozwól więc, abyśmy zanieśli was do naszych skrzydlatych koni – dodał Abra-
sak, unosząc nie stawiającą żadnego sprzeciwu Urżani.
Każdy z jego przyjaciół wziął także jedną kapłankę i okazało się, że dla jednej z nich, mianowicie Avani, zabrakło to-
warzysza. Przez chwilę Abrasak stał zakłopotany, nie wiedząc co począć lecz potem rzekł:
– W takim razie trzeba będzie sprowadzić zwierzęta tutaj i ja odwiozę obie niewiasty.
Zagwizdał głośno, to samo uczynili i jego przyjaciele, a po chwili pojawiły się w powietrzu skrzydlate smoki, posłusz-
nie opuszczając się na ziemię.
Abrasak wsiadł na “Mroka”, posadził przed sobą Urżani, zaś w tyle, poza sobą, polecił usiąść Avani i wkrótce cała gro-
mada uniosła się w powietrze.
Urżani była spokojna i mężna. To co ją spotkało nie było dla niej niespodzianką, a świadomość siły, wiara w pomoc
i opiekę ojca i Narajany, przywróciły jej zupełną równowagę. Próba się już zaczęła i trzeba było wytrzymywać ją z godno-
ścią.
Uważnie też zaczęła oglądać nieznany kraj, nad którym przelatywał skrzydlaty koń. Wkrótce dosięgli lasów dziewiczych;
wydawały się one niemal bez końca i Urżani ze zdziwieniem zauważyła, że gdzie niegdzie widać było wyrąbane obszary, na
których widniały pobudowane prymitywne chaty z płaskimi dachami, zamieszkałe przez takich samych kosmatych olbrzy-
mów, jak i ci, którzy ją porwali.
Wreszcie zbliżyli się do wysokiego wzgórza, u podnóża, którego przepływała szeroka rzeka. Olbrzymia ściana z wiel-
kich, kamiennych brył opasywała wierzchołek góry i z wysokości tej Urżani mogła ujrzeć wnętrze ogrodzenia, w obrębie
którego widać było grupy domów, należących widocznie do dzikusów z małpimi twarzami, a dalej znów wielkie gmachy z wi-
doczną pretensją na miano pałaców i ogromne stodoły; krótko mówiąc było to miasto, wzniesione w tym dzikim kraju
przez śmiałego buntownika.
Wkrótce skrzydlate konie opuściły się na ziemię i Urżani znalazła się przy wejściu do wielkiego domu z płaskim da-
chem; niewielkie schody z białego kamienia prowadziły na galerię z czworokątnymi kolumnami; tylko rośliny, posadzone
w wielkich wazonach, ożywiały trochę smutny obraz.
Abrasak zaprowadził gości do sali, gdzie po środku stał stół, widocznie przed tym już nakryty do uczty. W prymityw-
nych i niezgrabnych naczyniach przygotowane były owoce, miód, kawałki chleba i gotowane jarzyny; w przedziwnych dzba-
nach, upiększonych barwymi kamieniami, a które niewątpliwie miały także pretencję do piękna, znajdowało się mleko
i mocny napój, przyrządzony przez samego gospodarza.
Na widok takiej uroczystej zastawy, oblicze Urżani przyjęło na moment ironiczny wyraz, lecz w milczeniu pozwoliła
się zaprowadzić do foleta, który był ustawiony nieco wyżej od innych i usiadła na nim jakby na tronie. Abrasak usiadł obok
niej, z drugiej strony wskazał miejsce Avani, zaś pozostali rozmieścili się tak, że każda z dziewcząt miała obok siebie towa-
rzysza.
Blade i wzburzone młode dziewczęta trwożliwie spoglądały to na swoich nieznajomych sąsiadów, to znów na Urżani,
która choć także była blada, jednak spokojnie przyjęła podaną jej czarkę z mlekiem i owoce.
Zakłopotany Abrasak niespokojnie wodził wzrokiem po zebranych, widocznie zastanawiając się jak przystąpić do osta-
tecznego wyjaśnienia, zapominając w chwili wzruszenia, że młoda maginii może czytać jego myśli.
Rozmyślania jego przerwała jednak Urżani, zapytując zupełnie nieoczekiwanie:
– Widzę, że wszystko tutaj było już uprzednio przygotowane jakby do jakiejś uczty. Mówiono mi, że jesteś dostatecz-
nie biegły w sztuce przewidywania, czy może przewidziałeś nieprzyjemną przygodę jaka nas spotkała i możliwość naszego
przybycia do twego domu?
Ogorzała na słońcu twarz Abrasaka mocno poczerwieniała i ponury blask zapłonął w jego czernych oczach.
– Nie omyliłaś się, szlachetna Urżani. Przewidziałem wasze przybycie i w tej chwili witam was, jako dobre duchy opie-
kuńcze, które położą kres nszej samotności, a swoją sztuką i pięknością przyozdobią nasze pustelnicze życie.
Wyrokiem przeznaczenia zmuszeni oświecać niższe narody, jeszcze niezupełnie wyszłe ze stanu zwierzęcego, nie mo-
gliśmy znaleźć między nimi odpowiednich dla siebie żon. Przybycie wasze rozwiązało to zagadnienie.
18
Przyjaciółki twoje, Urżani, jako wyższe istoty, piękne jak zjawiska, zostaną wiernymi żonami moich przyjaciół, którzy,
młodzi, piękni i energiczni, nie mogą chyba uważać się za niegodnych takiego połączenia. Z tych związków narodzą się no-
we boskie pokolenia, które w przyszłości będą panowały na dzikich dotąd ziemiach i ucywilizują je.
Ty zaś, Urżani – będziesz moją królową; i jeżeli to, co mogę ci teraz ofiarować jest zbyt ubogie i godne politowania, to
w przyszłości u nóg twoich złożę cały świat; a tymczasem – podniósł swoją czarę – piję za zdrowie naszych boskich żon i za
ten dzień naszego wesela.
Urżani słuchała nie przerywając mu lecz wśród jej młodych przyjaciółek wybuchł płacz i krzyki oburzenia.
– Zdrajco! Niewdzięczniku! Porwałeś nas przy pomocy swoich wstrętnych sług, a teraz ze swoimi niegodziwymi wspól-
nikami, chcesz dokonać na nas gwałtu?
Czy zapomniałeś, że jestem żoną Narajany, twego dobroczyńcy, który cię wyposażył w siłę, jakiej teraz nadużywasz –
przemówiła surowo Urżani, mierząc go pogardliwym sojrzeniem.
Powróć nam natychmiast wolność, gdyż w przeciwnym razie, twój kargodny postępek może cię drogo kosztować.
Abrasak skrzyżował ręce, zuchwale i wyzywająco patrząc w oczy Urżani.
– Gdybym obawiał się następstw swoich czynów, nie uciekałbym z miasta magów i … nie widzę powodu do żałowa-
nia tego kroku. Spodziewam się, że i w przyszłości będzie tak samo. Nie denerwuj się, Urżani. Ty i twoje przyjaciółki bez-
powrotnie już należycie do nas i tysiące moich sług szakardnych lecz groźnych, będą strzec mego pałacu i domów moich
przyjaciół, zabijając każdego, kto ktokolwiek by ośmielił się zbliżyć do którejś z was.
Ty i wszystkie tu obecne, zostaniecie naszymi żonami i dlatego radzę wam wyrzec się bezcelowego i daremnego sprze-
ciwu.
Przyjaciele! Niechaj każdy zabiera swoją wybrankę do mieszkania, które sobie przygotowaliście, tak piękne i zaciszne,
na ile pozwoliły warunki. Rączki tych czarodziejek bardzo szybko przyozdobią je.
Towarzysze Abrasaka, oczekując z niecierpliwością tej chwili, natychmiast porwali każdy swoją kapłankę i wynieśli je,
nie bacząc na łzy i rozpaczliwy sprzeciw młodych dziewcząt, szamocących się w mocnych objęciach. Wkrótce na sali po-
została tylko Urżani, Abrasak i Avani.
Nastąpiła chwila przykrego milczenia. Urżani powstała, odsunęła swoje krzesło i oparłszy się o nie z wyrazem spoko-
ju i pogardy oczekiwała, co dalej nastąpi; jedynie przyspieszony oddech i niezadowolone spojrzenie zdradzały wzburzenie,
wywołane tym, co przed chwilą zaszło.
– I cóż, Urżani? Czy chcesz dobrowolnie poddać mi się, czy też chcesz mię zmusić także do użycia przemocy?
Musisz być moją! – głucho zakrzyknął Abrasak.
– Żoną twoją nie mogę być, ponieważ jestem już żoną Narajany, a stać się dobrowolnie twoją kochanką – to za duże
wymaganie od uczciwej kobiety, przy tym wtajemniczonej – odpowiedziała spokojnie Urżani.
Abrasak mocno poczerwieniał i najwidoczniej wściekły, postąpił krok ku niej, lecz w tej samej chwili pomiędzy nimi
stanęła Avani i zmusiła go do usunięcia się.
– Zatrzymaj się, szaleńcze i nie powiększaj swojej winy niepowetowanym występkiem, napadając na żonę dobroczyń-
cy. Rozumiem, że chciałbyś mieć przyjaciółkę życia, weź więc mnie zamiast niej, a ona niechaj powróci do męża i rodziny.
Pomimo gwałtu, jakiego się chwyciłeś, aby nami zawładnąć – pozostanę twoją żoną; postaram się zmiękczyć twoje okrut-
ne serce i ukrócić zuchwałe zamiary.
Zaniecha, Abrasak, nierównej walki z ludźmi, wobec których – jesteś po prostu pigmejem! Poprzestań na panowaniu
nad niższymi narodami, oświeć je, wszczep im pojęcie o Bogu, a może zostanie ci darowany twój wielki grzech: twoje nie-
posłuszeństwo. Lecz nie zaczynaj panowania od takiego nikczemnego i niewdzięcznego postępku.
Abrasak cofnął się, patrząc z wielkim zdziwieniem na młodą kapłankę, która w porywie wspaniałomyślości była cza-
rująco piękna.
Liliowo-biała twarz jej pokryła się delikatnym, różowym rumieńcem, a w dużych ciemnych jak noc oczach widać by-
ło całą szlachetność czystej duszy jej. Istotnie, była ona tak piękna, jak i Urżani, lecz Abrasak nie kochał Avani, za ta, któ-
ra nienawidziała go i pogardzała nim, zawładnęła na zawsze jego duszą.
Abrasak westchnął i po chwili milczenia odpowiedział:
– Dziękuję ci, Avani, za twoje rozumne słowa i królewski dar, jak tak wspaniałomyślnie mi ofiarowujesz lecz ja, nieste-
ty, nie mogę go przyjąć. Kocham Urżani od chwili, kiedy pierwszy raz ujarzałem ją, i miłość ta jest przeznaczeniem moim
w życiu. Była ona siłą, kierującą wszystkimi moimi czynami; zdecydowany jestem na wszystko, byleby tylko zdobyć ją i go-
tów jestem także bronić swego skarbu wszelkimi środkami, jakimi rozporządzam. Dotychczas los sprzyjał mi we wszyst-
kim i wierzę, że będzie on łaskawy i na przyszłość, pomagając mi w spełnieniu wszystkich moich zamierzeń.
Ponieważ jednak los twój chroni cię od konieczności pozostania żoną śmiertelnika, zatem ciebie Avani, przeznaczam
na boginię w zbudowanej przez mnie świątyni, dla której nie miałem dotąd kapłanki.Ty, której sądzono pozostawać zawsze
19
młodą i piękną, będziesz panowała w świątyni, a lud będzie cię ubóstwiał, przynosił ofiary i czcił w twej osobie nigdy nie-
widziane, boskie piękno.
Tymczasem dosyć na dzisiaj! Jestem wspaniałomyślny i rozumiem, że obydwie musicie przyzwyczaić się do nowych wa-
runków naszego życia i odpocząć po wielu wzruczeniach dnia dzisiejszego, dlatego też zaprowadzę was do przygotowane-
go w tym celu pokoju.
Wyjął z za pasa niewielki rożek i głośno zatrąbił.
Prawie w tej chwili dwa kudłate olbrzymy podniosły coś w rodzaju kotary, zakrywającej drzwi, które prowadziły na ga-
lerię, gdzie przez całą jej długość w dwóch szeregach stały szkaradne potwory, uzbrojone w sękate pałki. Abrasak dał ręką
znak obu maginiom, aby poszły za nim i te w milczeniu posłuchały go. Ze schylonymi głowami przeszły one całą galerię
i znalazły się w obeszernej komnacie o jednym wejściu i szerokim oknie.
– Przy drzwiach, jak również i pod oknem, będą stali na straży moi wierni słudzy, dlatego też nie próbujcie uciekać! –
powiedział Abrasak, a w głosie jego słychać było groźbę.
Pokłonił im się nisko i wyszedł. Avani usiadła w milczeniu na drewnianej ławie przy ścianie i zakryła twarz rękami, zaś
Urżani zaczęła rozglądać się po pokoju.
Najwidoczniej przyozdobienie komnaty kosztowało gospodarza wiele trudu.Rzeźbiona wprawdzie lecz bardzo prymi-
tywna baozeria upiększała ściany, wzdłuż których stało kilka krzeseł, etażerka i kufer ze złota i srebra; wszystko to jednak
było jakby wykonane siekierą. W głębi pokoju znajdowało się szerokie, niskie łoże z baldachimem i firankami z dziwnej ro-
ślinnej tkaniny, którą produkował Abrasak; z takiej że tkaniny były kołdry i powłoczki. Na środku pokoju stał stół, a na nim
przygotowane były kosze z owocami, dzban z mlekiem, miód i wazon prześlicznych kwiatów.
Skończywszy swój przegląd, Urżani usiadła obok przyjaciółki i rzekła serdecznie:
– Nie płacz, Avani. Aby godnie wytrzymać próbę, musimy mieć męstwo i zimną krew, a nie bezpożyteczne łzy.
Pozwól mi pocałować cię i podziękować za wspaniałomyślną ofiarę dla mnie.
– Niestety! Moje dobre chęci okazały się daremne. Uparty niegodziwiec nie uwolni cię, a dla ukoronowania swego zu-
chwalstwa, chce zmusić mię do bluźnierczej komedii: – wyobrażania bóstwa. Lecz ja nigdy, nigdy nie zgodzę się na to !!!
A jak pomyślę o tobie, nie mogę powstrzymać się od łez!
Urżani zamyśliła się na chwilę, a po chwili rzekła z wdzięcznością:
– O mnie nie martw się, gdyż ja potrafię obronić się przed tym czaleńcem i jego ordynarną przemocą. A co się tyczy
dziwnego żądania tego despoty, aby uczynić z ciebie bóstwo, to sądzę, że najlepiej będzie poradzić się w tej sprawie mego
ojca. Natychmiast też skomunikuję się z nim, tylko poczekajmy aż ściemni się zupełnie.
Gawędząc tak i wzajemnie pocieszając się, doczekały nadejścia zupełnego mroku lecz ku ich żalowi w jednym z kątów
zapłonęła nieoczekiwanie elektryczna kulka, która rozjaśniła pokój srebrzysto–błękitnawym światłem.
Nie bacząc na to, Urżani przystąpiła jednak do wywoływania. Zaledwie skończyła wymawiać formuły i kreślić maleń-
kim magicznym berłem, które miała za pasem, niezbędne znaki kabalistyczne, gdy w tem rozległo się głuche uderzenie pio-
runa,. potem lekki trzask, a w pokoju dał się odczuć poryw silnego wiatru. Po chwili do pokoju wpadła, jakby rozpalona kula,
otoczona płomieniem, która początkowo wirowała przez chwilę, poczym okryła się białawym obłokiem, zgęstniała, przy-
jęła kształty człowieka i obu przyjaciółkom ukazała się wysoka postać Dachira.
Urżani chciała rzucić się ku ojcu, lecz ten szybko podniósł rękę i rzekł:
– Nie dotykaj mnie, gdyż jestem zbyt nasycony elektrycznością. Choć jeszcze nie wywołałaś mnie zupełnie, jednak
przyszedłem wesprzeć was, drogie dzieci i przekonać, że nie jesteście same i opuszczone.
– Wiem o tym ojcze, że powinnam pozostać tutaj i wypełnić przeznaczenie, o którym mówiłeś mi, lecz Avani mocno
wstrząśnięta jest rolą, jaką chce narzucić jej ten zuchwalec.
Zmieszana i poruszona do głębi Avani powtórzyła wszystko, co jej powiedział Abrasak, a Dachir, wysłuchwaszy jej
z uwagą, odrzekł poważnie:
– Rola taka byłaby niegodną i bluźnierczą, gdyby dusza twoja napełniła się pychą i samolubną gorliwością i gdybyś rze-
czywiście uważała siebie za bóstwo, któremu będą oddawać pokłony godni politowania dzicy.
Jeżeli natomiast z wiarą i pokorą będziesz się za nich modliła, uzdrawiała, pocieszała ich, oświecała i używała swego
czaru jedynie dla ich dobra, to rola twoja sprowadzi się tylko do wypełnienia misji. Poza tym innym jeszcze cel, nie mniej
pożyteczny, wypełnisz nieświadomie i nawet mimo swej chęci; albowiem dla tych pierwotnych, nieokrzesanych ludzi zja-
wisz się jako uosobienie czystej, wyższej i dotychczas jeszcze niewidzianej przez nich piękności.
Modląc się i ze czcią wpatrując się w ciebie, utrwalą oni w swojej wyobraźni obraz twój i w taki sposób stworzą pierw-
sze astralne odbicie piękna, które z kolei odbije się znów na ich potomstwie. Są oni szkaradni dotąd, ponieważ kształtowa-
ły ich grube, pierwotne siły przyrody.
Możesz więc pokornie i ze spokojem ducha przyjąć i wypełnić rolę, obmyśloną ci przez tego występnego lecz genial-
20
nego człowieka, który braki w swych wiadomościach uzupełnia intuicją.
Dla ciebie, Urżani, znajdzie się tu również dość dużo pracy. Zrozumiałaś już teraz prawdopodobnie, jakimi względa-
mi kierowali się magowie przy wyborze twoich przyjaciółek, które musiały pozostać żonami towarzyszy Abrasaka. Bądź że
dla nich pocieszycielką i kierowniczką; przekonaj je, że leży na nich obowiązek uszlachetniania tych ludzi, wychowywania
ich po prostu z karmienia dobrem i niechże nie szukają zemsty na tych, którzy uczynili gwałt.
Pierwotna ludność, która was otacza, daje również bardzo obszerne pole do działania. Jeżeli uda ci się wykorzystać
władzę swoją nad Abrasakiem i potrafisz skierować ku dobru wielkie zdolności tego człowieka – dokonasz wielkiego dzie-
ła. Czasu macie obie dosyć, ponieważ nie prędko jeszcze zagrzmi wielki bój, który rozpocznie nową erę. Lecz dla nas, nie-
śmiertelnych, czas prawie nic nie znaczy. Pozostawię wam tu maleńki podarunek, który pomoże wam umocnić swoje
panowanie – dodał Dachir, stawiając na stole dwa kryształowe flakony ze złotymi korkami. – Wystarczy jedna kropla tego
płynu na wiadro wody, aby otrzymać wszechmocny niemal środek przeciwko chorobom, ranom i t.d. A tymczasem bądź-
cie mężne, cierpliwe i – do wiedzenia!
Pobłogosławił córkę i jej przyjaciółkę, poczym znikł.
Obie maginie przez wychowanie były wdrożone do surowej dyscypliny i zupełnego posłuszeństwa rozkazom wyższych
magów, więc też nawet i nie myślały o sprzeciwie. Smutne, lecz pokorne i pełne dobrej woli chwilę jeszcze rozmawiały, na-
stępnie ułożyły się obie na posłaniu i zasnęły.

Rozdział trzeci

Kilka dni następnych upłynęło brankom prawie w zupełnej samotności. Ani Abrasak, ani też żadna z ich towarzyszek
nie pokazywała się. Jedynie każdego rana przychodził tylko jeden z przyjaciół gospodarza i w milczeniu stawiał im na sto-
le dzienny posiłek, lecz na galerii i pod oknem nie przestawali czuwać szkaradni słudzy Abrasaka.
Wreszcie, pewnego ranka zjawił się Abrasak, nawidoczniej bardzo zadowolony i zakomunikował im, że świątynia jest
już ukończona, więc też niezwłocznie zaprowadzi Avani do nowej siedziby.
Nie zamieniwszy z nią ani słowa, Urżani pocałowała przyjaciółkę, która udała się za Abrasakiem.
Wyszli za miasto i nie opodal bramy skierowali się do miejsca niemal pustynnego i zawalonego skałami, gdzie znów
weszli w wąską rozpadlinę, dostępną zaledwie dla jednego szczupłego, średniego wzrostu człowieka.
Rozpadlina ta przechodziła przez całą grubość kamiennego wału, za którym było puste miejsce, a po środku znajdo-
wał się szeroki otwór w ziemi i w nim widoczne wąskie, bardzo prymitywne schody. Po dość długiej podróży dotarli wresz-
cie do wąskiego i krętego przejścia, wiodącego do otworu szerokości drzwi, starannie zasłoniętego.
Kiedy Abrasak odchylił zasłonę, Avani zatrzymała się uderzona i oczarowana niezwykłym widokiem.
Przed nią rozpościerała się, niknąc w dali, obszerna grota; kilka naturalnych kolumn podtrzymywało wysokie sklepie-
nie, jakby w jakiejś katedrze. Dzięki dziwnym prawom przyrody, przenikające do wnętrza poprzez niewidzialne szczeliny
światło, robiło wrażenie błękitnego i całe wnętrze groty nabierało stąd lazurowego odcienia.
Również szfirową wydawała się i przezroczysta woda sporego strumienia, który z szumem wypływał ze ściany i wpa-
dał do dużego, naturalnego basenu, znajdującego się po środku groty. Którędy i gdzie odpływał nadmiar wody z basenu –
nie można było dostrzec.
Ukryte za zasłoną wejście do groty znajdowało się na pewnej wysokości ponad ziemią, zaś tuż obok niego, w wysokiej
i głębokiej niszy, stał złoty fotel w rodzaju tronu.
Na wprost niszy, na wysokości dwóch kamiennych stopni, mieścił się ołtarz o formie podłużnego czworokąta, cały
z masywnego złota; z obu stron tego ołtarza stały dwa trójnogi, posiadające całkiem zabawne kształty, zaś na ołtarzu leża-
ły różne przedmioty, które miały służyć przy składaniu ofiar.
– Grotę tę odnalazłem przypadkowo i natychmiast postanowiłem przeznaczyć ją na świątynię – zadowolony z siebie,
przemówił Abrasak. Początkowo zamierzałem w niej postawić posąg, nie spodziewając się, że szczęśliwy przypadek ześle
mi żywe bóstwo. W ciągu tych kilku dni, z pomocą samych tylko przyjaciół, w miarę możności przygotowałem to, co naj-
niezbędniejsze. Zasiądziesz więc na tronie i według wiadomych ci praw będziesz rozlewała swoje duchowe skarby na lud,
który cię będzie ubóstwiał. Pozostaje mi tylko pokazać ci miejsce, przeznaczone dla ciebie na mieszkanie.
Zaprowadził ją do przyległej niewielkiej groty, również błękitnej, zaopatrzonej w sprzęty, jakie można było zdobyć
w podobnych warunkach.
– W tej skrzyni znajdziesz proszki, zioła, trawy itp. rzeczy, które mogą ci być potrzebne – dodał Abrasak, pokazując jej
21
dużą, drewnianą skrzynię, stojącą przy ścianie.
– Służba twoja trwać będzie tylko od wschodu słońca do godziny trzeciej po południu; po tej godzinie wstęp do gro-
ty będzie zabroniony, co da ci możność odpoczywania lub czynienia co ci się podoba; Urżani będzie cię odwiedzała, a wie-
czorem możesz także przychodzić do nas lecz oczywiście, pod gęstym woalem. Służbę swoją rozpoczniesz już od jutra rana.
Uczynił ręką pożegnalny znak i oddalił się.
Wkrótce dzicy tłumnie zaczęli zbierać się na obszernej równinie, rozciągającej się przed wejściem do groty, zatarsowa-
nym przez zwały twardych skał.
Przybyli tam prawie wszyscy mieszkańcy “stolicy” i licznych okolicznych osiedli, zaś osiedla, położone trochę dalej, na
zebranie, zwołane na rozkaz Abrasaka, przysłały swoich przedstawicieli.
Stada kudłatych olbrzymów kotłowały się jak wzburzone morze, oczekujące z trwogą, co to będzie i w jakim celu król
zwołał ich.
Nagle z góry opuścił się abrasak na smoku; zszedł z niego na ziemię, na środek równiny i głośno obwieścił zebranym
w ich języku, że wielki Bóg, o Którym mówił im już, a Który rządzi wszechświatem i stwarza własnymi rękami wszystko
to, co widzą, nie wyłączając i ich samych – objawił mu się i rozmawiał z nim.
Bóg ten, mieszkający ponad obłokami, w pałacu o niedającej się wyrazić piękności, powiedział mu, że naród Hayja (tak
zwały się małpolude olbrzymy) dostąpił łaski i dlatego On ześle mu widzialne bóstwo; w tym też celu jedyna córka wiel-
kiego Boga zejdzie z pałacu ojca swego i zamieszka w podziemnym gmachu, do którego drogę wskaże im on sam.
– Abrasak. I do tego właśnie żywego bóstwa w postaci ludzkiej, będą mogli zwracać się ze wszystkimi swoimi proś-
bami. Jutro, o wschodzie słońca, przywiedzie on ich do stóp bóstwa, a tymczasem muszą wszyscy pozostać w dolinie i cze-
kać.
Podczas przemówienia Abrasaka ciemne chmury pokryły niebo i rozszalała się wielka burza; błyskawice przecinały nie-
bo we wszystkich kierunkach, auderzenia piorunów wstrząsały ziemią.
Tłumem owładnął strach i wszyscy byliby niezawodnie rozbiegli się i ukryli gdyby królewski rozkaz nie przykuwał ich
do tego miejsca.
Wreszcie następnego dnia o świcie, burza ucichła i znów pojawił się Abrasak. Napełniwszy poprzednio strachem cały
lud, obecnie uspakajał go, objaśniając, że burza wywołana została zejściem z nieba córki Boga i że teraz zaprowadzi ich do
bóstwa, które wysłucha prośby i wspomoże we wszystkich potrzebach.
To powiedziawszy, poprowadził tłum do groty, która mimo swych wielkich rozmiarów, nie mogła jednak pomieścić
wszystkich zebranych i część ludzi musiała pozostać na zewnątrz, czekając swojej kolei. Abrasak zapalił trójnogi, położył
na ołtarzu kwiaty, a potem wszedł na stopnie i odrzucił zasłonę ze złotych nici, zakrywającą niszę, w której na tronie sie-
działa Avani.
Spokojnie i ze skupieniem spoglądała młoda kapłanka na tłum szkaradnych olbrzymów, rojący się u jej stóp, który na
rozkaz Abrasaka upadł na twarz i wysławiał ją zmieszanymi okrzykami. Ubrana w śnieżnobiałe szaty, sama przy tym biała
i eteryczna, Avani rzeczywiście wydawała się jakąś niebiańską istotą, dla tych nieokrzesanych i tępych dzikusów.
Kiedy już wszyscy odwiedzili grotę i zebrali się powtórnie na równinie, Abrasak z zupełnym spokojem, przyjąwszy na
siebie rolę tłumacza woli bóstwa – objaśnił im, że każdego dnia z rana, od chwili, kiedy zacznie wschodzić słońce – miesz-
kanie wielkiego Boga, władcy wszechświata – i aż do samego zachodu, boska córka będzie widzialna i wówczas wszyscy
mieszkańcy będą musieli przychodzić raz dziennie, przynosząc w ofierze kwiaty lub też owoce i zwracając się do bóstwa ze
swoimi pragnieniami; chorzy zaś powinni kąpać się w basenie.
Szczególnie kobietom nie wolno pomijać nigdy tych porannych nabożeństw. Obfita uczta, okraszona mocnym napo-
jem, kończyła uroczystość “otwarcia”, a olbrzymy rozchodzili się do domów bardzo zadowoleni i weseli, do czego oczywi-
ście przyczyniły się trunki. Okoliczność, że jednocześnie rozbudzał u dzikusów pociąg do pijaństwa, bynajmniej nie trwożyła
Abrasaka. Strach i obżarstwo były najlepszymi jego pomocnikami w trudnej sprawie ujarzmienia groźnej masy.
Powróciwszy do pałacu Abrasak postanowił zajść do Urżani. Po umieszczeniu Avani w grocie mógł teraz swobodnie
“otworzyćę sobie drogę do szczęścia.
Urżani siedziała przy oknie, pogrążona widocznie w smutnych rozmyślaniach. Kiedy Abrasak wszedł, powstała i za-
mierzyła go surowym i zimnym spojrzeniem. Patrząc namiętnie na Urżani, Abrasak podszedł ku niej szybko, lecz jakby ja-
kaś siła niewidzialna wstrzymała go w odległości kilku kroków; jednak był on tak pochłonięty swoimi burzliwymi uczuciami,
że nawet nie zauważył tego; drgnął i poczerwieniał, kiedy Urżani przerwała milczenie i pierwsza zapytała go chłodno:
– Czego sobie życzysz ode mnie?
– Chcę korzystać z bezspornych praw, jakie zdobyłem, porywając ciebie. Zostaniesz moją żoną, podobnie jak twoje
przyjaciółki zostały już żonami moich towarzyszy lecz ja jestem wspaniałomyślny i chcę powoli oswajać cię z moją osobą.
Tymczasem chciałbym tylko pocałować twoje różowe usteczka, szafirowe oczy, czarne włoski i dowieść ci, że moje piesz-
22
czoty warte są pocałunków Narajany, zaś namiętność moja ku tobie posiada zupełnie inne właściwości, niż cieplutkie i słod-
kie uczucie waszych pół–ludzi, pół–widm.
Z tymi słowami zamierzał już rzucić się, aby porwać ją w swoje objęcia, lecz jedno spojrzenie Urżani, surowe i ostre
jak nóż – momentalnie sparaliżowało ten poryw.
– Nigdy nie próbuj nawet wyciągnąć ręki po własność twego nauczyciela. Zapominasz, że jestem żoną maga Narajany
i córką Dachira, maga o trzech promieniach, którzy potrafią już obronić mnie i zabrać na powrót do siebie.
Namiętność zaś twoja, to nic innego, jak tylko wylew szalejących w tobie nieczystych uczuć; – budzi ona we mnie tyl-
ko wstręt i odrazę.
W głosie i w oczach Urżani widać było taką siłę pogardy i obrzydzenia, że Abrasak zachwiał się, doznając wrażenia,
jakby uderzono go w twarz. Szybko jednak przyszedł do siebie i gniewnym, pełnym zarozumiałości wzrokiem zmierzył
Urżani.
– Nadmiar pychy pozbawia cię rozsądku, piękna Urżani. Nie zapominaj, że jak dotąd jeszcze nie oswobodzili cię i znaj-
duszej się całkowicie w mojej władzy. Odrzucasz dobrowolną zgodę? Dobrze, obejdę się bez niej! A jednak – moją musisz
być, z własnej woli, czy też przemocą.
Nie poddam ja się ani twoim kaprysom, ani też władzy magów. Po czym odwrócił się i wyszedł pełen wewnętrznej zło-
ści.
Urżani odetchnęła z ulgą, była jednak niezadowolona z siebie. Czemu nie powstrzymała się od pogróżek i jawnie oka-
zała pogardę i odrazę temu niebezpiecznemu człowiekowi? Prawdopodobnie jego chaotyczne prądy tak na nią podziałały.
Upadła na kolana i zaczęła modlić się gorąco.
Uspokojona i pokrzepiona modlitwą, powstała później i postanowiła na przyszłość być bardziej opanowaną i ostroż-
niejszą.
W pokoju swoim zastał Abrasak Jana d`Igomera, który w głębokiej zadumie siedział przy stole, najwidoczniej pełen
smutnych myśli. Kiedy Abrasak wszedł, wówczas podniósł on głowę i na widok ponurego wyrazu twarzy przyjaciela i wy-
raźnych odznak nurtującego w nim gniewu – po twarzy jego prześlizgnął się zagadkowy uśmiech. Jednak nie uczynił z te-
go powodu żadnej uwagi i zaczął mówić o sprawie, która go tu przywiodła.
Abrasak dał mu kilka krótkich dyspozycji, poczem usiadł na krześle i powiódł ręką po czole, jakby odpędzał natrętne
myśli.
– Zdaje mi się, że jesteś czymś zafrasowany, bracie lecz czym? Czyżby nad twoim miodowym miesiącem przepływały
chmury? Wy wszyscy w ogóle, jakoś milczycie o szczęściu małżeńskim, a od kilku już dni widzę tylko nachmurzone twa-
rze.
– Domyślasz się prawdy i raj małżeński twoich przyjaciół … bardzo smutny – odpowiedział Jan d`gomer wzdychając
ciężko.
– Pod jednym tylko względem dotrzymałeś słowa, Abrasaku: –żony nasze są naprawdę przepiękne lecz charaktery ich
pozostawiają wiele do życzenia. Zamiast zajmować się gospodarstwem – jak to było obiecanym – ozdabiać nasze domy
i mieszkania artystycznymi dziełami – większość z nich siedzi posępna i zdradza taką rozpacz, że wydaje się to krzywdą na-
wet dla najniższego egoizmu.
Przy tym one nie ukrywają wcale gorącego pragnienia ucieczki i zmuszeni jesteśmy trzymać je w zamknięciu, a nawet
rozkazaliśmy strzec je pilnie naszym “małpom”.
Na te słowa Abrasak dość wymownie zagwizdał:
– Och! Wszystko, co pochodzi z tak zwanego “boskiego miasta”, okazuje rogi! Lecz bądźcie cierpliwi, a ja wam pomo-
gę ujarzmić piękne buntowniczki. Pozwólcie mi tylko załatwić moje osobiste sprawy z Urżanią, która również posiada nie
małą dozę pychy i uporu.
– O, Urżani ma poważną wymówkę, że jest zamężna; tymczasem moja żona, Syta, była wolna a…
Niech to diabli wezmą… przecież nie jestem gorszy od innych! Jest po prostu czarująca i szaleję za nią, ta zaś rozpły-
wa się jak rzeka i obwinia mnie, że ją zniesławiłem; gdy tylko chcę do niej podejść, natychmiast wywołuje pomiędzy nami
– sam nie wiem w jaki sposób – jakiś kabalistyczny błękitny znak, który mnie odpycha i nie pozwala zbliżyć się. Można do-
prawdy oczaleć! A na przykład nerwowy i popędliwy Randolf, kiedy zobaczył, że jego najmilsza zmieniła się w fontannę
łez, to – pobił ją. Od tej pory ona milczy, nawet ust nie otwiera, a gdy go tylko ujrzy, stara się ukryć przed nim gdzie tylko
może.
Abrasak roześmiał się głośno.
– No, to rzeczywiście nie miało najmniejszego sensu! Do takiego obchodzenia się one, oczywiście nie przywykły. Lecz,
jak powiedziałem, jutro pomogę wam, a ciebie nauczę pewnej formuły, która zniszczy przeszkodę, stwarzaną przez Sytę.
Kiedy nadeszła noc, Abrasak zabrał ze sobą różne talizmany magiczne i zaczął pocichutku skradać się do pokoju Urża-
23
ni. Zajrzał ostrożnie do wnętrza, a kiedy się upewnił, że ta śpi, wówczas prześlizgnął się jak cień ku jej pościeli i jak ocza-
rowany zatrzymał się o kilka kroków, nie odrywając od niej oczu. Nigdy dotąd nie widział jej tak pięknej i pociągającej, jak
w tej chwili.
Niewielka elektryczna kulka, umieszczona na suficie, oblewała ją delikatnym srebrzystym światłem i w tej chwili Urża-
ni podobna była do przepięknego posągu śpiącej Psyche. Lekkie okrycie uwydatniało cudowne jej kształty, prześliczna twa-
rzyczka tchnęła głębokim spokojem, a puszyste, czarne rzęsy rzucały cień na delikatne, różowe policzki.
W tej chwili Abrasaka opanował gorący poryw namiętności. Szybko podniósł rękę, nakreślił w powietrzu kabalistycz-
ny znak i wymówił szeptem zaklęcia, które miały trzymać Urżani w głębokim śnie, po czym rzucił się ku niej.
Nareszcie mógł swobodnie objąć ubóstwianą kobietę i obsypać pocałunkami jej przecudną twarzyczkę.
Lecz w tejże chwili zaszło coś nieoczekiwanego.
Najwyżej dwa metry dzieliły go od zdobyczy, gdy w tem z piersi Urżani błysnęło blado–błękitne światło i rażąc Abra-
saka w piersi, odrzuciło go z taką siłą, że ten zachwiał się i jakby zmieciony silnym porywem wiatru, upadł w drugim koń-
cu pokoju. Zdumiony Abrasak aż się zatrząsł z wściekłości, podniósł się i znów rozpoczął atak. A Urżani najspokojniej
spała w dalszym ciągu, jakby nie słysząc hałasu, spowodowanego jego upadkiem.
Teraz Abrasak podchodził już ostrożniej. Jasny promień nie pokazał się już więcej, lecz pomiędzy nim a Urżani wyro-
sło coś na kształt przegrody. I choć znajdowała się ona tak blisko niego, że wyciągnąwszy rękę mogółby ją dosięgnąć, to jed-
nak na próżno uderzał w niewidzialną ścianę, oddzielającą go od Urżani.
Jednakże Abrasak był zbyt uparty, aby poddać się bez walki. Wysiłkiem woli stłumił wściekłość i wezwał na pomoc ca-
łą swoją magiczną wiedzę i siłę. Na próżno jednak wymawiał najstraszniejsze zaklęcia, wzywał duchy żywiołów i demonicz-
ne siły; wszystkie jego starania były daremne. Z silnego napięcia woli żyły na jego czole i szyi wzdęły się jak sznurki, pot
spływał mu z ciała strumieniem, zraszając skażoną i śmiertelnie bladą twarz, a pierś falowała ciężko. Zapomniawszy wresz-
cie o wszelkiej ostrożności ochrypłym i urywanym głosem wykrzykiwał takie formuły, które według jego mniemania, po-
siadały moc prawie bezgraniczną.
Wszystko jednak na próżno. Niewidzialna ściana opierała się najzacieklejszym atakom i najwidoczniej tak dobrze
ochraniała śpiącą, że nie mogło ją zbudzić to wszystko, co działo się wokoło niej.
Wreszcie, Abrasak zmuszony był uznać się pokonanym; wyczerpany zupełnie, chwiejnym krokiem, jak pijany powlókł
się do swej komnaty i upadł na najbliższe krzesło. To, co przeżywał w tej chwili, nie daje się opisać, a gdyby był zwykłym
śmiertelnikiem niezawodnie pękłoby mu serce.
Po raz pierwszy od czasu swej ucieczki natknął on się na potęgę znacznie silniejszą. Zrozumiał, że wiedza, z której był
taki dumny, nie wiele była warta i że w porównaniu z wyzwanymi przezń do walki olbrzymami, jest on po prostu – bezsil-
nym pigmejem. Pod naporem przygniatającej go świadomości osobistej niemocy, zdawało mu się, że coś rozsadza mu czasz-
kę. Chwycił się za głowę i zawodząc ochrypłym głosem zwalił się na podłogę jak nieżywy.
Urżani przez cały ten czas nie spała jednak. Przeczuwając, że Abrasak będzie chciał wykorzystać jej sen i napadnie na
nią w nocy, położyła się wprawdzie lecz postanowiła nie zasypiać i mieć się na ostrożności. Talizman schowała pod okry-
ciem, jak ją nauczył ojciec i zaczęła wyczekiwać.
Delikatny jej słuch pochwycił prawie bezszelestne kroki Abrasaka; widziała jak wszedł i spod półotwartych powiek,
z drżeniem serca obserwowała straszną walkę, jaka się toczyła w odległości dwu kroków. Widziała otaczającą ją jakby roz-
paloną siatkę, od której odbijały się, jak od ściany, żywiołowe i demoniczne siły, wywołane przez Abrasaka.
Kiedy wreszcie, chwiejąc się Abrasak wyszedł z pokoju, Urżani wstała, upadła na kolana i zaczęła gorąco modlić się.
Lecz nie tylko za swoje ocalenie dziękowała ona Bogu; prosiła także o łaskę dla zaślepionego nieczystą namiętnością czło-
wieka, którego cierpiącego i zwyciężonego widziała przed chwilą.
Kiedy Abrasak oprzytomniał, czuł się osłabiony i rozbity, jakby po ciężkiej chorobie; uderzenie powrotne było tak sil-
ne, że nawet jego nieśmiertelny organizm został wstrząśnięty. Położył się na łożu i popadł w głęboką zadumę.
Sen jakoś nie przychodził, a umysł pracował już normalnie. I te gorzkie, pełne rozpaczy rozmyślania, szalejące w jego
mózgu, jak fale podczas burzy, sprawiały mu prawie fizyczny ból,
Był on dostatecznie wtajemniczonym i świadomym nauk okultystycznych i dlatego od razu pojął, że jego wola na-
tknęła się na wolę o wiele silniejszą, która go pokonała i wobec której był zupełnie bezsilny. Z przekonania tego wynikało
jasno, że Urżani tak samo jest dla niego niedostępna teraz, jak i przedtem, kiedy znajdowała się jeszcze w boskim mieście.
Lecz zamiast pogodzić się, uznając swoją niemoc, Abrasak przy całym swoim stanowczym i niesfornym charakterze, po-
padł w większe jeszcze rozdrażnienie. Obrażona jego duma sprawiła mu prawie takie samo cierpienie, jak i odepchnięta mi-
łość. Kiedy po upływie kilku godzin wstał z łóżka, w duszy jego szalała straszna nienawiść, bunt i żądza zemsty.
Jan d`Igomer, który przyszedł do niego, rzuciwszy okiem na blade i zmienione oblicze przyjaciela, zrozumiał, że jego
sprawy miłosne stoją kiepsko. Jednak udał, że nic nie spostrzega i pomówiwszy o całkiem innych sprawach proposił, aby
24
Abrasak nauczył go obiecanego rytuału magicznego, który mógłby przeszkodzić Sycie w stawianiu pomiędzy nimi flu-
idycznej przegrody.
Na prośbę tę Abrasak wybuchnął drwiącym i głośnym śmiechem.
– Nie jestem w stanie pomóc ci, mój drogi. Jako przyjacielowi i kuzynowi przyznam ci się, że od tej nocy nie wierzę
już w swoją wiedzę, przynajmniej pod niektórymi względami i … żyję teraz jedynie myślą o zemście.
Całą swoją wiedzę i energię użyję wyłącznie w tym celu, żeby przyspieszyć nasz pochód na “boskie”… cha, cha, cha!
… miasto i do samych podstaw zniszczę to gniazdo tranii i przeklętej nauki.
Przyjaciel z niezadowoleniem pokręcił głową.
– Nie unoś się, Abrasaku i nie unicestwiaj napróżno swojej wielkiej widzy. Ze słów twoich i duchowego nastroju wno-
szę, że spotkało cię niepowodzenie; prawdopodobnie zetknąłeś się z wiedzą, która przewyższa twoją i lekcja ta niech cię na-
uczy ostrożności. Obmyśl wszystko dobrze, zanim zapragniesz rozpocząć walkę z tak potężnymi i jak mówisz,
nieśmiertelnymi ludźmi.
– Zobaczymy. Przyszłość i decydujący bój pokażą, kto zostanie zwycięzcą. Prawda, że oni są nieśmiertelni i nie mogę
ich zabić lecz mogę ich jednak męczyć i będę to czynił, dopóki nie zdradzą mi swoich tajemnic.
I przy tych słowach mocno zaciąłsnął pięści.
– Obecnie udaję się na poszukiwanie sprzymierzeńców. Wiadomo mi, że niedaleko stąd, na wybrzeżu i niektórych
skalistych wyspach, żyją olbrzymy, wobec których nasze “małpy” to – niemowlęta; wprawdzie kierować nimi trudniej, gdyż
są głupsi od naszych lecz ja poznałem już dobrze ich pierwotny język i zdaje mi się, że znalazłem także sposób ujarzmia-
nia ich. Podczas szturmu ich nieprawdopodbna siła fizyczna okaże nam wielką pomoc.
Wyjeżdżam jeszcze dziś wieczorem i zabieram ze sobą Randolfa i Klodomira, ty zaś – pozostaniesz tutaj i będziesz spra-
wował rządy w mojej nieobecności. Nie potrzebuję dodawać, że pod twoją opieką pozostawiam także i Urżani, którą masz
strzec jak źrenicę oka. Poza tym uważaj, aby nie przerwywano ćwiczeń wojennych naszych “małp” i wyrobu broni.
Abrasak rzeczywiście odjechał tej nocy z dwoma towarzyszami, nie powiedziawszy kiedy powróci a Jan d`lgomer su-
miennie wypełniał włożone na niego obowiązki.
Był to człowiek rozumny i energiczny, obdarzony wieloma szlachetnymi, może niezupełnie jeszcze rozwiniętymi przy-
miotami; choć nie tak genialny jak Abrasak, był jednak Jan d`Igomer bardziej zgodny, mniej zarozumiały i posiadał zimną
krew. Rozumiał on, że kobieta, która potrafiła ochronić siebie od jego impulsywnego kuzyna, niezawodnie posiada wielką
wiedzę i może okaże mu pomoc w ułagodzeniu żony i w zaprowadzeniu zgody w domach jego towarzyszy.
Pewnego więc razu, przyniósłszy jej codzienny posiłek i mając w duszy niezłomne postanowienie szukania pomocy
u Urżani, d`Igomer z czasunkiem zapytał, czy może opowiedzieć jej swoje troski i prosić ją o radę. Urżani bez namysłu
zgodiła się, prosząc aby usiadł i z całego serca obiecała pomóc mu w miarę możności.
Wówczas d`Igomer opowiedział jej wszystkie żale i krzywdy, jakich on i jego przyjaciele doznawali do swoich hardych
żon.
– Kiedy raz już sprawa dokonała się i pozostaje moją żoną – dodał ze smutkiem – więc do czegóż wszystko to dpro-
wadzi? Ja, na przykład, całą duszą kocham żonę swoją, Sytę, a ona zarzuca mi, że ją skrzywdziłem.
A przecież nic innego nie pragnę, jak tylko uprawomocnić nasz związek i wypełnić wszystkie obrządki, ustanowione
przez magów, gdybym je tylko znał. A i przyjaciele moi znajdują się również w takim samym położeniu i mają te same ży-
czenia. Tylko, że nie wszyscy są tacy cierpliwi jak ja, a jeden z nich, bardzo nerwowy, nawet pobił swoją żonę.
– Ach! Przecież takie obejście z pewnością nie podbije serca jego małżonki – wtrąciła Urżani. – Lecz wy jednak ma-
cie rację; co się dokonało, tego już nie da się zmienić i ja dołożę wszelkich starań aby przekonać przyjaciółki, że powinny
poddać się losowi, przeznaczonemu im przez Boga i z godnością wypełniać swoje obowiązki.
Dziś jeszcze zajdę do Syty, lub też poproszę, aby przyszła do mnie. Pragnęłabym także odwiedzić i inne towarzyszki,
jeżeli tylko wolno mi swobodnie chodzić po mieście, bez obawy przed olbrzymami. Nie trwóżcie się – ja nie ucieknę, na-
wet gdybym miała ku temu sposobność. Mogę wam na to dać słowo – dodała, uśmiechając się.
D`Igomer zapewnił ją, że nie potrzebuje się niczego obawiać i powiedział, że sam osobiście będzie ją oprowadzał aby
pokazać jej miasto, domy jego towarzyszy i drogę do świątyni, w której mieszka Avani.
Opowiedział jej także, że codziennie, podczas sprawowania nabożeństwa, świątynia jest przepełniona łudźmi i że “mał-
py” wprost nie mogą oderwać oczu od boginii i nasycić się armomatami, jakie napełniają świątynię.
Ponieważ Urżani wyraziła życzenie odwiedzenia najprzód Avani, więc d`Igomer zaprowadził ją do groty, niedawno
opuszczonej przez ludzi.
Przyjaciółka opowiedziała Urżani, że dzicy zachowują się bardzo spokojnie i odnoszą się do niej z wielką czcią; a po-
nieważ pomiędzy przychodzącymi jest dużo chorych, więc potrzeba jej koniecznie kilku pomocnic, które by pomagały w le-
czeniu. Albowiem ona sama, w roli “bóstwa”, skazana jest na fizyczną bezczynność.
25
– Będę przychodziła pomagać ci; wszak nie mam żadnego zajęcia, a i mój wielbiciel jest teraz nieobecny. Mam nadzie-
ję, że znajdę ci jeszcze i inne pomocnice – dodała Urżani po chwilowym namyśle.
Potem odwiedziła jeszcze te przyjaciółki, które tak nieoczekiwanie stały się ofiarami matrymonialnych knowań Abra-
saka.
Przede wszystkim, Urżani przekonała się, że zetknięcie z ciężkimi i materialnymi fluidami, wpływ nieopanowanych na-
miętności, z którymi one nigdy dotąd nie stykały się – bardzo nieprzyjmnie oddziaływał na jej przyjaciółki i naruszył ich
duchową harmonię. Wszędzie też spotykała Urżani bunt, upór, a czasami i wrogie uczucia lub nawet żądze zemsty.
Najprzód odwiedziła Sytę i z właściwą sobie umiejętnością przekonywała i upominała ją, przypomniawszy zasady szko-
ły magicznej, w której Syta otrzymała wychowanie.
– Na cóż więc przydazą się te wszystkie nauki i przykłady, wszystkie objaśnienia praw i zasad, prowadzących nad po
drodze doskonalenia się, jeżeli już przy pierwszej próbie załamało się w tobie wszystko, co dobre, a w głębi duszy powsta-
ją niskie i złe uczucia, o których sądziłam, że dawno już zwyciężyłaś je w sobie. Tymczasem burzą one w tobie harmonię
i wprowadzają cię w stan zaślepienia na drodze godnej kobiety, która dotarła już do progu wyższego wtajemniczenia.
Wprawdzie Urżani przyznawała, że los Syty jest ciężki, lecz próba taka została nałożona na nią widocznie z woli wyż-
szej, a już od niej samej zależało, aby zamienić ją w misję.
Wychować, uszlachetnić i oświecić człowieka, z którym los ją związał, zmusić go do wzniesienia się na wyższy poziom,
a samej zniżać się do tego poziomu – jest to pole pracy, godne szlachetnej kobiety. Wielcy magowie pochwalą niewątpliwie
i pobłogosławią taką misję, wypełnioną sumiennie, a kiedy nadejdzie czas – uświęcą wzajemnym obrzędem ten związek; choć
zawarty w tak wyjątkowych warunkach, lecz rozjaśniony i oczyszczony zgodną pracą ku doskonaleniu się.
Takie rozmowy, różniące się tylko w zależności od warunków, nie pozostały bez dobrego skutku; wzburzenie ducho-
we, wywołane rozpaczą, wstydem i buntem, powoli stygło i Urżani z radością zauważyła, że w strudzonych sercach budzi-
ło się uczucie posłuszeństwa i wreszcie nastąpiło zupełne pogodzenie się zlosem. Poza tym wszystkie młode kobiety zgodziły
się pomagać kolejno Avani w świątyni.
Nazajutrz, jaśniejący radością Jan d`Igomer przyszedł podziękować Urżani. Już poozumiał się z Sytą; była teraz spo-
kona, zgodna i miała nadzieję, że wkrótce między nimi nastąpi zupełnia harmonia.
Od tej pory Urżani rozpoczęła wszechstronną czynność i oprócz roli propagatorki spokoju i zgody w domach przyja-
ciółek, pomagała także i Avani. Zaznajomiwszy się w świątyni z wieloma olbrzymami i szybko opanowawszy ich język, za-
częła odwiedzać ich rodziny w mieście i okolicznych osiedlach. Dzicy okazywali jej szacunek, a chociaż patrzyli na nią ze
strachem, to jednak bez szemrania poddawali się jej woli, uważając, że Urżani jest siostrą bogini.
Nieraz podczas tych wycieczek, Urżani była zdziwiona i przyznwała słuszną sprawiedliwość wybitnym rezultatom na
polu oświaty, jakie już osiągnął Abrasak. Rozwój umysłowy u większości dzikusów, a w szczególności wśród młodego po-
kolenia, podniósł się znacznie; szybciej i łatwiej przyswajali sobie wykładane im wiadomości, zaczynali już posługiwać się
najprostszymi narzędziami, gotować strawę lub też zajmowali się rybołówstwem i polowaniem.
Najwięcej zajmowała się kobietami i dziećmi. Pokazywała im jak się plecie koszyki, nici, sznurki i t.d., a niektórych uczy-
ła łatwiejszych rzemiosł. Największe postępy wykazywała i największe powodzenie miała sztuka wyrabiania różnych ozdób
na głowę, szyję i ręce z piór zabitych ptaków i różnobarwnych kamieni. Pomimo odrażającej brzydoty dzikusów, pociąg do
podobania się zaczął wzrastać w ich dziewiczych duszach i mężczyźni stroili się nie mniej chętnie od kobiet.
Czas poobiedni Urżani i Avani spędzały razem, starając się skracać sobie czas wygnania rozmowami, aby w ten spo-
sób zagłuszyć tesknotę za boskim miastem.
Różne niezwykłe zdarzenia dowodziły im, że nie zostały zapomniane. Pewnego dnia, na przykład, znalazły w swojej
komnacie zapas odzieży, kilka magicznych przyrządów i krótkie wskazówki, w jakim kierunku prowadzić swoje prace.
Pewnego znów razu Urżani rozmawiała z Narajaną, który zapewnił ją, że energicznie przygotowuje się do pochodu,
w celu oswobodzenia jej i ten “niewdzięcznik”, Abrasak drogo zapłaci za podłą zdradę.
Abrasak ciągle jeszcze nie powracał lecz Urżani często mówiła o nim z Avanią i żałowały obie, że olbrzymia energia
tego człowieka i jego silny umysł skierowane są w złym kierunku, a niskie skłonności podsycane bywają przy tym nieczy-
stą i bezcelową namiętnością.
Wreszcie powrócił on z odbydwoma towarzyszami, bardzo widocznie zadowolony z rezultatów podróży.
Opowiedział d`Igomerowi, że odnalezieni przezeń olbrzymi są daleko więksi i bardziej szpetni od tutejszych “małp”;
miały to być w całym tego słowa znaczeniu powory. Posiadają oni długie ogony, krótkie i grube kończyny, podobne do łap,
opatrzonych pazurami, a mężczyźni mają nawet rogi. Często chodzą na czworakach, a kiedy staną na nogach, to wówczas
dopiero można ocenić ich nieprawdopodobny wzrost. Wspierają się na wyrywanych z korzeniami drzewach, a karmią się
surowym mięsem zwierząt, które zabijają kamieniami, lub duszą.
– Tak niskiego poziomu zdolności umysłowych jeszcze nigdy nie spotkałem; nasze “małpy” wobec nich – to uczeni. Po-
26
za tym są oni jeszcze prawie niemi, gdyż nie można nazwać mową wykrzykiwanych tych kilku gardłowych dźwięków, ja-
kie wydają – dodał Abrasak.
– Ach, Boże mój! I w jakim to celu spędziłeś aż kilka miesięcy wśród tego bydła i do czego są nam oni potrzebni? Dzi-
wię się, że nie zabili was! – zdumiewał się d`Igomer.
Abrasak roześmiał się głośno.
*– Nawet zamierzali to uczynić lecz zacząłem razić ich elektrycznymi uderzeniami i to ich powstrzymało. A co się ty-
czy pożytku z nich, to sam wkrótce zobaczysz! Rozwalą oni ściany boskiego miasta, jak tekturowe!
D`Igomer pokręcił głową.
– Lecz jakże zmusisz ich, aby cię zrozumieli i poszli za tobą lub szli do szturmu, burzyli ściany itd., jeżeli aż tak są ogra-
niczeni?
– Istnieje siła, która ujarzmia ich i przyciąga, jak ogień ćmy; siła ta – to muzyka. Za moją harfą pójdą oni choćby na
koniec świata. Mówiąc krócej będą oni czynili wszystko, co im rozkażę i staną się posłuszni jak węże w rękach swego po-
skramiacza.
Następnie Jan d`Igomer opowiedział o sytuacji w mieście, co zupełnie oburzyło Abrasaka. Serce mu się ścisnęło ze
złości i goryczy na wiadomość, że Urżani zaprowadziła spokój i zgodę pomiędzy przyjaciółkami i ich mężami, a dla jego
miłości nie miała ani żalu, ani przebaczenia.
Spotkanie Abrasaka z Urżanią było bardzo burzliwe. Wyrzucał on jej nie tylko obojętność lecz i to, że przyczyniła się
do szczęścia jego przyjaciół, aby jeszcze bardziej podkreślić pogardę, jaką żywiła ku niemu.
– Szczęście? O! Do szczęścia jeszcze daleko – przemówiła ze smutkiem Urżani. – Moje przyjaciółki – to ofiary prze-
mocy i haniebnej zdrady.
Zetknięcia z materialnymi ludźmi i ich ciężkie emanacje, przesycone niskimi namiętnościami, zwróciły się przeciwko
czystym naturom moich przyjaciółek i spadły na nie tak ciężkim brzemieniem, że naruszyły harmonie ich istot. Przy tym
zapominasz, że ci mężowie, narzuceni im drogą przemocy, wykorzystują ich strach i zmieszanie i stają się bynajmniej nie
wybrańcami ich serc, a po prostu niespotykanymi dotąd złoczyńcami, których pierwsze kroki w ich życiu małżeńskim nie
zdolne są wzbudzić nic innego, oprócz pogardy i nieufności, tym bardziej, że moje biedne przyjaciółki były w ogóle dotych-
czas wolne.
W boskim mieście nie pozostawiły one nikogo z kim by zostawały w nierozewalnym związku, dlatego też postaraam
się namówić je do pokory i pogoszenia się z ciężką dolą, a także wzbudziłam w nich pragnienie uszlachetnienia ludzi, z któ-
rymi los je złączył. Jest to zadanie wzniosłe lecz trudne, a dopatrywać się w nim szczęścia… to co najmniej dziwne, jeśli nie
śmieszne.
– A czemuż ty nie chcesz wziąć na siebie równie zaszczytnej roli uszlachetnienia mnie? Jestem pewien, że łatwiej po-
szłoby to ze mną, aniżeli na przykład z Randolfem.
– Jestem mężatką i kocham Narajanę, a twoja zuchwałość, aby posiąść żonę swego dobroczyńcy, czyni się podwójnie
odpychającym. Nadto, dzieli nas zbyt duża różnica w stopniu oczyszczenia i w tajemniczenia – odrzekła krótko Urżani.
Abrasak wpił się w nią ponurym i badawczym wzrokiem.
– A więc pozostaje mi tylko jedno: – zmusić magów, aby mi wydali wszystkie złośliwie ukrywane przede mną tajem-
nice, które by podniosły mnie do twego poziomu.
Ja chcę panować nad światem, do którego przywiedli mnie: chcę być bogiem i panem niższych narodów, które ucywi-
lizuję, a za jedną nagrodę moich walk i usiłowań pragnę tylko twej miłości. Do tej chwili zawsze tak bywało, że otrzymy-
wałem to, czego pragnąłem.
Urżani nic na to nie odpowiedziała i Abrasak wyszedł ponury jak chmura, zwiastująca burzę.
Jak dotąd jeszcze nie uważał się za pokonanego, choć wszystkie późniejsze próby zdobycia młodej kobiety podstępem
lub przemocą, po dawnemu spełzły na niczym. Urżani otoczona była zawsze jakby jakąś niewidzialną ścianą i wreszcie,
z utajoną nienawiścią w duszy, musiał wyrzec się bezowocnych napaści.
Pełen nienawiści wziął się znów energicznie do przygotowań wojennych. Lecz w chwilach szczególnie trudnych i cięż-
kich walk duchowych odwiedzał Avani, a jej spokojne spojrzenie, szczere przyjacielskie obejście, harmonijny i głęboki
dźwięk głosu, oddziaływały na niego dobroczynnie i uspokajająco.
Niekiedy przychodził on do świątyni i niewidzialny dla innych, przyglądał się tłumowi, zapełniającemu grotę, z zain-
teresowaniem obserwując leczenie chorych, którym zajmowała się Syta z przyjaciółkami, pod nadzorem Urżani.
Pewnego razu Abrasak zaproponował Avani, że może przyjść ze swoją harfą i grać podczas przebywania jej na tronie,
jako bóstwa.
– O, byłoby to nawet wielce pomocne i będę ci za to niewymownie wdzięczna. Lecz czy zechcesz grać i śpiewać me-
lodie, wskazane przeze mnie, a które posiadają szczególnie uzdrawiającą siłę?
27
– Jeżeli chcę ci pomagać, to oczywiście jasnym jest, że podporządkuję się twoim wskazówkom – odpowiedział dobro-
dusznie Abrasak. – Pozwól mi przy tym zauważyć, że nie jestem przecież zupełnym profanem w nauce harmonijnych wi-
bracji i różnego sposobu ich oddziaływania – dodał.
– Doskonale, będzie to z większą korzyścią dla podobnie pożytecznej sprawy.
W taki sposób pomiędzy Abrasakiem i piękną jego niewolnicą powoli zawiązał się przyjacielski stosunek. Ona zaś
chętnie suchała jego pięknej muzyki lecz kiedy zaczął upajać się dzikimi, burzyliwymi melodiami, wylewając cały chaos
nieopanowanych uczuć, wówczas Avani zabierała mu kryształową harfę, a wywoływana przez jej czarujące palce muzyka i ko-
jąca harmonia pięknego jej głosu, stanowiły dla zranionej duszy Abrasaka jakby odświeżający balsam. Pewnego razu, kiedy
Abrasak był szczególnie jakoś ponury, zdenerwowany i rozdrażniony, szarpany najwidoczniej utajoną złością, Avani, obser-
wując go w milczeniu, nieoczekiwanie zapytała:
– Co ci jest? Czy nie spotkało cię znów coś nieoczekiwanego?
– Nie. Nie zaszło nic nieprzewidzianego; ale widziałem się z Urżani i rozmawiałem z nią. Doprowadza mnie po pro-
stu do szału jej niebiańska piękność lecz – równocześnie wzbudza we mnie piekielną złość świadomość, że nienawidzi mnie
ona i gardzi mną; a ponieważ wstrętni tyrani miasta magów utworzyli pomiędzy nami jakąś zaporę, której nie mogę poko-
nać – pełnia mnie to dziwnym, nieokreślonym uczuciem, sprawiającym mi ból niemal fizyczny.
Avani pokręciła głową:
– Jesteś w błędzie. Urżani nie żywi do ciebie ani nienawiści, ani pogardy, a jedynie tylko współczucie; lecz aby ci po-
móc, jest ona bezsilna. Osądź sam, czy to licuje z twoją wiedzą i stopniem osiągniętego wtajemniczenia – do zdobycia któ-
rego pierwszym warunkiem jest pokonać w sobie zwierzę – żywić tylko zwierzęce uczucia do cudzej żony?
Leży prze tobą obszerne pole działania: oświecać i dźwigać z niewiedzy niższą ludzkość, zaprowadzić kulturę i mądre
prawa na tej dziewiczej ziemi; – czyż więc taka misja nie może zadość uczynić nawet największej ambicji?
Wówczas tylko magowie mogliby dopomóc ci w sprawie kierowania pierwotnymi masami, które ty zamierzasz użyć
przeciwko nim. Czyż nie zdajesz sobie zupełnie sprawy z szalonego zamiaru wypowiadania wojny ludziom boskiego mia-
sta, tym olbrzymom wiedzy, których potęga równa jest mocy żywiołów? Strzeż się, aby magowie nie zwrócili się przeciw
tobie! Złamaliby cię oni wówczas jak źdźbło i zamienili w pył. Kto mieczem wojuje – ten od miecza ginie. Ukórz się, po-
wróć wolność Urżani, a – może wtedy przebaczą ci. Przez chwilę Abrasak milczał, a potem pokręcił głową hardo:
– Dziękuję ci za słowa, podyktowane uczuciem przyjaźni ku mnie. Może nawet masz rację; czasami i ja sam zapytuję
siebie, czy nie szaleństwem jest całe to moje przedsięwzięcie? Lecz zaniechać tego już teraz nie mogę, spaliłem mosty za
sobą. Ich krzywdząca w stosunku do mnie pogarda rozpaliła moją ambicję i nieprzezwyciężoną żądzę zmierzenia się z ni-
mi.
Chcę zemścić się za pogardę i postawię przeciwko nim miliony olbrzymów; szturmem wezmę miasto, zdepczę ich
i wyrwę ukrywane przede mną tajemnice. O, drogo zapłacą oni za tę zaporę, jaką stworzyli pomiędzy mną, a kochaną prze-
ze mnie kobietą.
Potrząsnął zaciśniętą pięścią i w oczach jego błysnęła dzika nienawiść.
– Nigdy nie uwolnię Urżani. Prawda, że nie mogę jej posiąść lecz mimo to doznaję zadowolenia, upajając się jej pro-
mienną pięknością i słysząc jej głos, który słodszy jest dla mnie niż pienia sfer. Wiedząc, że znajduję się tutaj, pod tym nie-
udnym dachem, jaki byłem w stanie jej ofiarować, nie dręczy mnie przynajmniej zazdrość z powodu obecności przy niej
Narajany.
To powiedziawszy, powstał i wyszedł z groty.

Rozdział Czwarty

Porwanie Urżani wraz z towarzyszkami jej młodymi kapłankami wywołało w mieście magów wielkie poruszenie. Wia-
domość tę przywiozła jedna z dziewcząt, która pozostała w powietrznym statuku; widziała ona przebieg całego napadu
i spiesznie powróciła, aby natychmiast powiadomić magów o nieszczęściu.
Wiadomość ta sprawiła największe poruszenie wśród ziemian, którzy nie rozumieli pozornej obojętności magów, wo-
bec tak niesłychanego wypadku. Co się zaś tyczy Narajany, to zniknięcie żony wywołało w nim taki wstrząs, że była chwi-
la, w której zdawało mu się, iż runie cała jego mądrość i posłuszna woli myśl maga, a zamieni je w szalony gniew zwykłego
śmiertelnika. Jednakże ten raptowny wybuch szybko ucichł pod głębokim i surowym spojrzeniem Ebramara, który z wy-
razem nagany zauważył:
28
– I czyż ci nie wstyd poddawać się takim uczuciom, które miałem nadzieję, że dawno już pokonałeś i zwyciężyłeś w so-
bie!
– Masz słuszność, nauczycielu. Moja nieostrożność i nierozumny upór poniosły zasłużoną karę; nie potrafiłem pojąć,
że uparcie opiekowałem i wychowywałem po prostu nikczemnika, który dał mi teraz świetny dowód mego zaślepienia.
Lecz czyż wina ta jest aż tak wielka, że muszę zapłacić za nią hańbą Urżani?
… Czyż Dachir dopuści do tego, żeby córka jego padła ofiarą zwierzęcej namiętności tego niewdzięcznego złoczyńcy?
– Nie honor córki swej Dachir potrafi ochronić lecz wszystkie inne wypadki pójdą torem, zakreślonym przez los, śle-
pym narzędziem którego stał się sam Abrasak.
– Więc może to także nakaz przeznaczenia, usankcjonowany przez naszych wyższych kierowników, abym tu spokoj-
nie sterczał i siał ziarna w oczekiwaniu, dopóki “los” lub jego “narzędzie” nie powróci mi Urżani – zauważył Narajana, a kur-
czowe drganie jego warg zdradzało wielkie wzruszenie.
Ebramar położył mu rękę na ramieniu i rzekł przyjaźnie:
– Marnotrawny synu mój, kiedyż wreszcie zrozumiesz, że pośpiech jest dowodem niedoskonałości. Nikt nie będzie
wymagał od ciebie bezczynności w tak ciężkim dla ciebie zdarzeniu i sam będziesz pracował w celu uwolnienia Urżani; lecz
nastąpi ono nie tak szybko, jak tego pragnąłeś, wykorzystując w tym celu wszystkie siły, jakie znajdują się w naszej dyspo-
zycji. Widzę w oczach twoich pytanie: “Dlachego”?
Dlatego, synu mój, że przeznaczenie nasze na tej planecie stawia nas w zupełnie osobliwej roli. My, jako prawodawcy,
powołani jesteśmy tu, aby założyć podstawy wyższej cywilizacji, a więc strzec i kierować ruchami, które przyspieszają roz-
wój umysłowych czynności.
Przyspieszeniem takim, choć wprawdzie smutnym jest wojna. Wszystkie wielkie duchowe i polityczne przesilenia na
niższych światach, podobnie jak i ten, na którym się obecnie znajdujemy lub z któregośmy przybyli – dokonywują się przez
śmiercionośne starcie się ludzkich mas.
U narodów dostatecznie rozwiniętych wojna pojawia się jako reakcja – krwawe przebudzenie z sennego, leniwego po-
koju i przyziemnych interesów. Wojna wstrząsa lecz zarazem dźwiga i uszlachetnia narody, powołane do odegrania roli
w dalszej historii ludzkości; kosi i doprowadza do rozkładu narody przeżyte, znajdujące się w stanie moralnego i fizyczne-
go upadku.
To samo prawo będzie zastosowane i tutaj, stosownie do okoliczności. Nieczysta namiętność Abrasaka stworzyła przy-
czynę do zetknięcia się i Urżani w tym wypadku będzie zakładniczką, o którą rozpocznie się wielki bój, osiągający podwój-
ny cel; ty zaś i butnownik – będziecie stali w tej walce na czele wrogich obozów.
Zaślepiony swoją niewiedzą, Abrasak zbiera niezliczone hordy olbrzymich małpoludów, żyjących w lasach i przy ich
pomocy zamierza szturmem zdobyć nasze miasto.
Obowiązkiem twoim jest przeciwstawić mu armię z narodów stojących już wyżej, potomków rasy, pokrewnej nasze-
mu typowi, która przejęła już pierwotną kulturę od wygnańców Ziemi. To nowe pokolenie, które przeszło już do życia pa-
sterskiego i rolniczego, skrywa w swej duszy waleczne uczucia, a wojna rozwinie wszystkie jego zdolności. Teraz przejdę do
drugiego jeszcze celu tej pierwszej, prawdziwej wojny na nowej planecie.
Tutaj właśnie, w wielkich masach wegetują istoty bardzo niskiej rasy:
– Olbrzymy, pierwotny posiew chaotycznych sił przyrody. Z natury swej istoty te są umysłowo bardzo tępe i nie zdol-
ne do szerszego rozwoju umysłowego; jednak liczba ich i olbrzymia fizyczna siła przedstawiają duże niebezpieczeństwo dla
słabszych sąsiadów, którym los przeznaczył dalszy postęp na drodze doskonalenia się.
Ci prarodzice ludzkości żyli w atmosferze, przesyconej oparami grubych i chaotycznych sił, które były jednak śmier-
telne dla słabszych istot. Wypełnili oni już swoje przeznaczenie – jako olbrzymie organizmy pierwszych czasów, skazane
na przetwarzanie wszystkiego, co wydaliły chaotyczne siły przyrody – i powinni zginąć.
Takie oczyszczenie planety od zwierzęcych ras, szkodliwych i ciężkich – jest konieczne i właśnie Abrasak ułatwi nam
to zadanie; zamiast wyszukiwać potwory po jaskiniach – przyprowadzi ich tutaj, a my ich zniszczymy.
– Jak on się ośmiela, ten niegodziwiec, wchodzić w kontakt z takimi strasznymi istotami, z których każda może go zg-
nieść, jak robaka? W jakiż sposób zamierza on ujarzmić ich? – zauważył z niezadowoleniem Narajana.
– Zrozumiałym jest, że nie fizyczną siłą podbija ich i to właśnie dowodzi, że rozporządza on silną wolą oraz godnym
uwagi umysłem. Będzie więc dla ciebie odpowiednim przeciwnikiem – rzekł z uśmiechem Ebramar.
– A teraz, mój drogi, chcę abyś się uspokoił. Sądzę, iż zrozumiałeś całe znaczenie nadchodzących zdarzeń i zgodzisz
się, że osobiste interesy gasną wobec naszej misji – jako prawodawców.
Narajana pochylił głowę, lecz po chwili już wyprostował się i w czarnych oczach zabłysła właściwa mu triumfująca
energia.
– Tak. nauczycielu, zrozumiałem wszystko i już od jutra rozpoczynam tworzenie armii, która pokona tego niewdzięcz-
29
nika. Niechże ta długa rozłąka z drogą moją Urżani będzie dla mnie zasłużoną karą za uparte zaślepienie, a tym słodsza bę-
dzie chwila, kiedy ją znów odzyskam.
– Takim lubię cię zawsze! – odrzekł Ebramar.
– A teraz zajdź do Dachira. Przygotowaliśmy już z nim spis osób dla ciebie, które rodzilibyśmy ci wziąć sobie do po-
mocy. Uspokoi on cię także co do Urżani i udzieli pożytecznych wskazówek.
Po upływie dwóch dni, Narajana z przyjaciółmi i energicznymi pomocnikami udał się do tych obszarów, w których za-
mierzał zebrać i wyćwiczyć pierwszą regularną armię w nowej ojczyźnie.
Upłynęło kilka tygodni i wreszcie powrócił Udea; a zaraz nazajutrz, na tarasie pałacu Ebramara, znajdujemy samego
gospodarza wraz z Dachirem, Supramatim i Udeą, który zdawał sprawozdanie ze swej podróży. Odwoził on Narajanę, do
tych plemion, które niegdyś sam oświecał i z radością przekonał się, że kraje rozkwitły pod mądrym panowaniem swoich
królów – jego potomków – i że narody te poczyniły wielkie postępy.Tam też postanowił Narajana utworzyć ośrodek dla swo-
jej przyszłej armii.
Ebramar powinszował mu z powodu tak owocnej misji, a kiedy omówili już wszystkie szczegóły nadchodzących zda-
rzeń, wówczas Udea nieoczekiwanie rzekł:
– Drogi mistrzu i przyjacielu! Zanim jeszcze rozwiną się omawiane przez nas wielkie wypadki, z pewnością upłynie
dość wiele lat, czyż nie mógłbym więc wykorzystać tego czasu na odwiedzenie naszej bidnej zmarłej Ziemi?
Pozostawiłem tam kilka drogich mi istot, które teraz przeżywają chwile ciężkiego odkupienia i byłbym szczęśliwy, gdy-
by udało mi się ulżyć cierpieniom tych skazańców.
Wszak Miłosierdzie Boże jest bezgraniczne i zawsze przyjmuje pokutę grzesznika. Poza tym pragnąłbym zobaczyć Zie-
mię, naszą dawną kołyskę, gdzie upłynęła moja przewrotna i burzliwa przeszłość.
Tak, Ebramarze; pragnąłbym ożywić wspomnienia o walkach i nieszczęściach, zwycięstwach i porażkach, radościach
i goryczach; jednym słowem chciałbym wskrzesić w pamięci to, godne politowania i niskie, być może, kiedy byłem tylko czło-
wiekiem, a nie nieśmiertelnym i magiem, który stoi już poza ludzkością, rządzi żywiołami i w śmiałym polocie ku dosko-
nałości, pozostawia za sobą wszystkiego, co było w nim z człowieka.
Wzruszony widocznie Udea umilkł, a Ebramar podszedł do niego, położył mu rękę na ramieniu i rzekł z zagadkowym
uśmiechem:
– Udeo, Udeo! Zaczynam przypuszczać, co Bóg niech mi wybaczy, że wielkość przygniata cię i w głębi serca maga od-
zywają się westchnienia do przeszłego, mieszczańskiego życia, kiedy to człowiek mozoli się w celu wyżywienia żony i dzie-
ci i czuje się szczęśliwy, kiedy może w dzień świąteczny wypić buteleczkę dobrego wina, lub kupić żonie nowy kapelusz,
a dzieciom łakoci.
Udea podniósł głowę i na pół z ironią, na poły ze smutkiem spojrzał w głębokie oczy swego potężnego przyjaciela.
– Czyż nigdy nie doświadczyłeś tego sam, nauczycielu, że wielkość nasza bywa dla nas niekiedy ciężarem? Oprócz te-
go zapominasz, że wstępując po stopniach tej wielkości, serce nasze przechodzi poprzez liczne zmiany. Ten maleńki ludz-
ki organ jest do tego stopnia wrażliwy, że nieraz pękał, nie będąc w stanie wytrzymać naporu niezliczonych, nurtujących go
namiętności i oddawał pierwszeństwo mózgowi. To, właśnie, zuchwałe serce człowieka niekiedy uporczywie pragnie prze-
żyć przeszłość – i mnie w tej chwili, słowa te podszeptuje ta sama pobudka.
Powiedz mi, proszę czy usprawiedliwiasz więc moje pragnienie.
– Nie widzę ku temu żadnych przeszkód i masz rację, mówiąc, że wielu nieszczęśliwych przeżywa piekło na zburzo-
nej ziemi. Nie wszyscy jednakowo są winni, a przecież nie mogą umrzeć, ponieważ ten podły Szelom Jezodot obdarował
ich pierwotną esencją; i żywią się oni teraz nikłymi resztkami tej strasznej substancji. Życzenie twoje ucieszy bardzo nie-
szczęsny tłum, a – ja również je podchwalam.
– Nauczycielu, a czy pozwolisz mi, abym towarzyszył Udei? Myślę, że mógłbym mu się przydać. Wszak wiesz, że ja
także gorąco interesuję się naszą biedną Ziemią.
Oprócz tego i sama podróż bardzo mnie pociąga. Pamiętam zmarłą planetę, którą kiedyś odwiedziłem z Dachirem;
wspominam także i ten świat, gdzie wypełniałem swoją misję oświecenia i zdobyłem trzeci promień. A było to takie cieka-
we!
– Eh! Wszystkie moje dzieci duchowe opuszczają mnie w poszukiwaniu przygód – zauważył Ebramar.
– Spodziewam się jednak, że tobą, Supramati, nie kieruje ambitna żądza odznaczenia się i zasłużenia na nowy promień?
– dodał z odcieniem przezorności.
– Nie, nie, drogi nauczycielu – zaśmiał się Supramati – ja aż nadto dobrze wiem, czym należy zasłużyć na nowy pro-
mień i zapewniam cię, że w tym wypadku jestem bezinteresowny. Być może, iż kieruje mną chęć wypróbowania własnych
sił i zastosowania wiedzy w celu, aby wznieść choć trochę światła w mrok. Czuję w sobie taki nadmiar sił, że z własnej do-
brej woli chciałbym spróbować ich na tej skazanej na mękę Ziemi. Tutaj panuje wszędzie światło i harmonia; iluż to ma-
30
gów, jak gwiazdy świeci nad tą młodzieńczą planetę, gdy natomiast tam, nieszczęśliwi bracia nasi cierpią niepocieszeni. Jak-
że więc nie pragnąć ulżenia ich losowi?
– Macie słuszność, kochani moi uczniowie! Wszyscy potępieni pędzą tam życie w próżności, przepełnieni buntem,
wśród przekleństw i zwierzęcych orgii z larwami, zmaterializowanymi przez Szeloma. Pięknym więc dziełem będzie zwró-
cenie ich na drogę pokuty i przebudzenie do duchowej pracy. A zatem, podróż wasza, synowie światła, będzie nie rozryw-
ką, a ciężką i trudną misją. Jedźcie więc moi przyjaciele i niechaj praca wasza wyda jaknajlepsze owoce. Radzę wam zabrać
ze sobą także Niwarę, którego by zasmuciła rozłąka z Supramatim, a tam natomiast może być dla was bardzo pożytecznym.
Jest to dobry chłopiec i dość już uświadomiony w nauce, przy tym świetny mechanik; będzie więc doglądał waszego apa-
ratu, zaś dla niego, przejście praktycznego kursu kierowania powietrznym statkiem – będzie wielce pożyteczne.
Dam wam wszelkie niezbędne przedmioty, a także wskażę różne formuły i znaki, które mogą przydać się wam oraz
przygotuję najodpowiedniejszy do tej podróży powietrzny okręt. A podczas, kiedy wy będziecie się zajmowali niezbędny-
mi przygotowaniami, my wspólnie z hierofantami ustalimy program waszych prac i szczegółów misji, którą niewątpliwie
włożę na was.
Porwanie Urżani i młodych uczennic szkoły wtajemniczenia nie przestawało jednak trwożyć i zajmować ziemian. Bóg
wie skąd powstała i jak rozeszła się wieść, że zbliża się jakieś nieszczęście i jeżeli Narajana odjechał tworzyć armię, to było
jasnym, że ci podli rozbójnicy, którzy porwali kapłanki, mogą grozić również i boskiemu miastu.
Wszyscy aż się trzęśli z oburzenia i wstrętu, słuchając opowiadań młodej kapłanki, która powróciła, mówiąc im o ko-
smatych olbrzymach, podobnych do małp, więc też niebezpodstawne posądzenia zwróciły się przeciw zuchwałemu buntow-
nikowi i zbiegowi, Abrasakowi, jako sprawcy porwania. Lecz z drugiej znów strony, pozostawało zagadką nie do rozwiązania,
dlaczego hierofanci pozwalają mu korzystać z zupełnej bezkarności.
Na temat ten prowadzono długie rozmowy, aż ową trwożliwą ciekawość zauważył także i Kalityn, postanawiając po-
rozmawiać o tym z Dachirem podczas jednej z codziennych pogawędek.
Pomimo jednak takiego postanowienia, Kalityn czuł coś w rodzaju zmieszania w obecności maga, a sama ciekawość
i niepokój wydawały mu się śmieszne. Jeżeli jego potężny opiekun i ojciec Urżani był spokojny i prowadził bez przerwy swo-
je zwykłe zajęcia, to znaczyło, że można być pewnym, iż wyżsi magowie czują się panami sytuacji.
Przeglądając rękopisy i obserwując go z boku, Dachir rzekł z uśmiechem:
– Domysł twój jest słuszny, przyjacielu Andrzeju.
Jesteśmy spokojni, ponieważ rozporządzamy dostateczną siłą dla samoobrony przed napadem niższych istot.
To prawda, że Abrasak szykuje się do walki z nami, zamierzając szturmem wziąć nasze miasto przy pomocy swoich nie-
zliczonych hord olbrzymów i powtorów, których wystresował do wojny. Lecz ze względu na to, że masy te nie są zdolne do
pożytecznej pracy w nadchodzącej epoce, a ich liczebność jest nawet niebezpieczna, więc trzeba będzie wytracić ich, lub też
w każdym razie na tyle przeżadzić, aby pozostali w nieznaczej mniejszości, skazani na ostateczne wymarcie. Siły kosmicz-
ne, którymi potrafimy kierować, zrobią swoje; spodziewam się, że i ty będziesz świadkiem zniszczenia tej lawiny potworów.
– Dziękuję ci, nauczycielu! Lecz jakież to wspaniałe i zarazem straszne widowisko dadzą te ginące przy pomocy sił ko-
smicznych legiony olbrzymów! – zupełnie jak masy mrówek! – wzdrygając się lekko, odpowiedział Kalityn.
– Wszak zniszczone zostaną jedynie tylko ciała, które stały się niebezpiecznymi i szkodliwymi i dlatego muszą zginąć.
Dodam jeszcze, że toż samo podstawowe prawo działa także we wszystkich niższych światach, tylko nie zawsze używa się
do wyniszczenia sił kosmicznych, jak w tym wypadku lecz tępi ich przeważnie wojna.Tu jednak będziemy mieli do czynie-
nia z pierwotnymi rasami: olbrzymimi tworami chaotecznych sił bogatej przyrody. Zdarza się także niekiedy, w ciągu wie-
ków, że i kulturalne narody wpadają w stan atawizmu i skutkiem tego stają się niebezpiecznymi dla innych, sąsiadujących
z nimi narodów – wówczas i do nich stosuje się wspomniane przez mnie prawo.
Podobne wypadki zdarzają się zwykle w takich czasach, kiedy cywilizacja upada, na skutek swego przeżycia lub nawet
z powodu nieodpowiedniego jej rozrostu.
Naród skazany na zagładę odznacza się tym, że zatraca wszelkie religijne uczucie, w związku z tym zaś obniża się je-
go moralność, ponieważ duszą jego nie kierują już boskie prawa. Powoli następuje zwyrodnienie mózgu i wszystkie zdol-
ności takiego narodu koncentrują się w jednym określonym kierunku a mianowicie w kierunku materialnych interesów.
Umysł ich pracuje wyłącznie w sferze twórczości przemysłowej, przejawia zadziwiające postępy w mechanice, chemii, han-
dlu, stwarza warunki rozkosznego życia itd.; natomiast odczuwanie pierwiastków boskich zaciera się, ustają emanacje, wy-
woływane silną wiarą, a sztuka przyjmuje pseudo–realny zgubny kierunek. Pod pozorem rzekomej “artystycznej prawdy”,
muzyka staje się hałaśliwa, chaotyczna i działająca w sposób szczególny na nerwy; malarstwo i rzeźba podnosi kult brzy-
doty, literatura ulega skażeniu, idealizując występki i rozluźnienie obyczajów. Przez długi okres czasu nikt nawet nie spo-
strzeże, że pod kwitnącą i wysoko “kulturalną” zewnętrznością, stopniowo dokonywuje się moralne i fizyczne zwyrodnienie.
Społeczeństwo oddaje się zwierzęcym namiętnościom, niesłychana pycha opanowuje umysły mas, a jej dzikie okrucień-
31
stwo staje się taką samą potrzebą, jak głód i pragnienie i czeka tylko okazji, aby się przejawić w formie niebezpiecznego sza-
leństwa.
Przed wystraszonym wzrokiem całego cywilizowanego świata, nagle ukazuje się naród, który pod zewnętrzną, błysz-
czącą powłoką, zżerany jest przez żądze swego poprzednio dzikiego stanu; zatracił wszelki szacunek dla międzynarodowych
praw, wszelkie poczucie godności, moralności, obowiązku i miłosierdzia.
I taki właśnie naród, który zeszedł do poziomu pierwotnych hord, przedstawia niebezpieczeństwo dla wszystkiego, co
go otacza; i niebezpieczeństwo to jest tym większe, że ów naród jest straszny przez swoje bogactwo, ordynarną dyscyplinę,
przez wyższość techniki, stan dzikości i okrucieństwa umysłowego.
W chwilach takich, nieomylne przeznaczenie wydaje na światło ducha zniszczenia. Okoliczności nieuchronnie prowa-
dzą do wielkiej wojny, która bywa osobliwie krwawą i pociąga niezliczone ofiary, przeważnie spośród niebezpiecznych mą-
cicieli powszechnego spokoju. Giną oni tysiącami i zawsze bywają pokonywani.
I wreszcie, wśród powszechnego strachu, wywołanego ich zwierzęcym okrucieństwem, wskrzeszającym z głębi prze-
szłości obrazy pierwotnych czasów, są ujarzmiani i karani. Niech by taki naród został zupełnie izolowany i pozostawiony
samemu sobie, to wstręt do piękna i występki przeciw naturze cofnęłyby go do stanu zwierzęcego.
Rozmowa na tematy powyższe przeciągnęła się, ponieważ Kalityn żywo interesował się omawianym przedmiotem.
Od chwili przybycia na nowy świat, młody astronom poczynił dość duże postępy, sprawiając Dachirowi wiele zadowolenia
swoją gorliwością i bystrością umysłu.
Nastąpiło chwiliwe milczenie.
Dachir oglądał zawartość stojącej przed nim szkatułki i wydobył z niej instrument, zastosowanie którego zamierzał ob-
jaśnić uczniowi.
Nagle Kalityn, obserwując uważnie każdy jego ruch, szybko pochylił się nad spoczywającą na stole ręką maga i zapy-
tał z pewnym zakłopotaniem:
– Nauczycielu, pozwól mi obejrzeć twoją rękę. Dawno już zamierzałem to uczynić, gdyż jest ona dziwna i interesują-
ca!
– Ależ proszę, patrz, ile ci się podoba. A cóż takiego ciekawego znalazłeś w mojej ręce? Podobnie jak i twoja, posiada
ona pięć palców i jedynie tylko kształt różni ją cokolwiek od ręki twojej – dobrodusznie powiedział Dachir, podając Kali-
tynowi swoją białą, cienką i delikatną, jak u kobiety, dłoń.
– O, nie! Różnica jest bardzo duża i nie tylko w dłoni, ale i w naszych ciałach w ogóle. Skóra twoja jest całkiem inna,
mniej gęsta i zauważyłem już nawet nieraz, że czasami lekko fosforyzuje; także i pod względem wagi ręka twoja jest o wie-
le lżejsza od mojej i w porównaniu z nią, ręka moja przypomina ordynarną, spracowaną łapę wieśniaka przy urodziwej rę-
ce arystokraty.
Dachir uśmiechnął się i lekko uderzył świeżą i mocną dłoń swego ucznia.
– Masz, oczywiście, rację. Cieszy mnie to, że znalazłeś różnicę, która prawie niewidoczna dla niezbyt uważnego obser-
watora. Istotnie, ciało moje posiada inny zupełnie skład. W ciągu długich wieków mej egzystencji zmieniło się ono bardzo,
lecz nie wskutek śmierci, jak u zwykłych śmiertelników, a z powodu astralnej pracy całej mojej istoty. Podobnie jak żelaty-
na rozpuszcza się w ciepłej wodzie, tak stopniowo rozpływało się moje ordynarne ciało.
Ziupełnie niepostrzeżenie dla mnie samego, grube i ciężkie cząsteczki ziemskiej powłoki rozsiały się, jakby puch roz-
dmuchany przez wiatr, a na ich miejscu pojawiła się o wiele delikatniejsza i bardziej eteryczna powłoka, którą z kolei za-
mieniło jeszcze subtelniejsze i czyściejsze ciało.
Ta przemiana materii, osiągnęła przez mnie – jak ci już powiedziałem – drogą astralnej pracy, spalającej grube cząstecz-
ki ciała – była niejednokrotnie osiągana na naszej starej Ziemi i przez ludzi niewtajemniczonych, przez inkarnację lub też
przy pomocy życia pusteczniczego, w nieustannej i gorącej modlitwie.
Dowodem tego, co mowię, może być fakt, że drapieżne zwierzęta kładły się u nóg świętych i męczenników w cyrku
nie rzucając się wcale na nich. Poganie przypisywali to “czarom” chrześcijan, a nie wiedzieli, że przyczyna była znacznie
prostsza: oczyszczeni przez modlitwę i samowyrzeczenie się męczennicy ci zatracali zwierzęcy zapach, wzbudzający krwio-
żerczość dzikich zwierząt.
Z tej przyczyny uważam za pożyteczne uczynić niewielkie odchylenie od tematu, które przyda ci się przy objaśnianiu
tych zagadnień swoim uczniom; chcę ci powiedzieć o wpływie pokarmu i o czystości.
– Ach, jakże ci jestem wdzięczny, nauczycielu; – poruszasz to w samą porę. Przed kilku dniami zaledwie omal nie po-
sprzeczałem się z dwoma moimi przyjaciółmi, których uczę. Gniewają się oni na mnie za to, że zabroniłem im jeść mięso
i kazałem kąpać się trzy razy dziennie, jak mnie nauczyłeś.
– Wytłumacz mi, że mięso krwiste przesyca nie tylko fizyczne, lecz i astralne ciało wstrętnym zapachem. Ludzie tacy
wydzielają zapach kozi, psi, koci, jednym słowem cuchną tak samo, jak i zwierzęta, posiadające ostre i specyficzne zapachy.
32
Umierając, człowiek taki pozostawia na ziemi jedynie resztki fizyczne; część zaś psychiczna, czyli jego ciało duchowe, prze-
sycone i obciążone tym paskudztwem – unosi ze sobą w inny świat ów ciężki opar z obrzydliwym zapachem, który też
przykuwa go do niższych sfer astralnego planu. Z tej więc przyczyny wymagamy od naszych uczniów wyłącznie roślinne-
go pokarmu, który podtrzymuje w ciele astralnym wewnętrzną czystość i lekkość, niezbędne dla jego szybszej ewolucji.
Teraz przechodzę do podstawowego zagadnienia: – powszechnej czystości, która przedstawia także jeden z najważniej-
szych warunków ludzkiego doskonalenia się.
Tylko bezwzględna czystość, podtrzymywana częstymi kąpielami lub omywaniami, ułatwia przemianę materii i oczysz-
cza aurę uzdrawiającymi prądami. Dopóki ludzi żyli w atmosferze świeżego powietrza i przestrzegali obowiązków omywa-
nia, choćby nawet według nakazów religii, to ród ludzki daleko mniej podlegał różnym chorobom.
Należy zawsze zmywać z ciała pot, ponieważ on zamyka pory, posiada zdolność fermentowania i wytwarza trucizny al-
bo szkodliwe bakcyle.
Mimo woli trzeba brać przykłady z życia naszej starej ojczyzny, gdyż tu na nowym świecie, wszystko znajduje się do-
piero w zaczątku. A zatem, powinieneś także pamiętać, że w dawnych czasach ludzie jedli dużo, pili bardzo mocne wina,
a mimo to cieszyli się w ogóle wspaniałym zdrowiem i rzadko zdarzały się choroby, jakie później pożerały ludzkość.
Przyczyną tego było życie w czystym powietrzu i częste omywania. Wiadomo ci, że w wiekach późniejszych zwyrod-
niała i słabowita ludzkość, zamykała się w szczelnych pomieszczeniach i ubierała się w grube i ciepłe okrycia. I w takiej wła-
śnie potrójnej skorupie, utworzonej ze ścian i odzieży, żyli ludzie, nie podejrzewając nawet, w jakiej znajdowali się kloace
i gorliwie wytwarzali wszystkie te miazmaty, które powstają z nieczystych zamiarów, rozkiełznanych namiętności, gniewu,
nienawiści, zawiści, i wojny, a w szczególności z tak ulubionego przez ludzi “posyłania do diabła” i w ogóle przekleństw.
Wszak człowiek bardzo rzadko zwraca się do Boga w niepowodzeniu, natomiast w chwili najmniejszego rozdrażnienia za-
wsze przywołuje diabła.
Ach! Gdyby człowiek miał możność ujrzenia tych tysięcy diabłów, które przyciągane przekleństawmi, tworzą i bez te-
go – gęstą powłokę na skutek jego gniewnych emanacji – wzdrygnąłby się z przerażenia. Lecz ludzie nie widzą nic i naj-
spokojniej oddychają zarażonym bakcylami powietrzem, a potem jeszcze żalą się na nagłe i niewyjaśnione bóle w ciele,
zawroty głowy i bezsenność.
Tylko modlitwa, święcona woda i czyste powietrze mogą oczyścić podobne “akwarium”, w którym wszystko: i ściany,
i przedmioty, przeprłnione są astralnym kałem, jaki w nim wyrasta, rozmnaża się, żywiąc się emencjami mieszkańców i za-
rażonym powietrzem; przy tym flidyczni mieszkańcy mogą zamienić się w istoty wampiryczne, szodliwe i tak dalece nie-
bezpieczne, że niekiedy dla ich odpędzenia trzeba używać ognia.
Dlatego też wiara w poświęconą lub świątą wodę, to bynajmniej nie zabobon. Woda – to taka nateria, która najłatwiej
wchłania w siebie światło astralne, promiennymi strumieniami spływające z modlitwy, albowiem modlitwa przedstawia się,
która najpierw zbiera, a potem rozdziela i skierowuje dobroczynne emanacje światła.
Dość często ludzie nieświadomie wznosili świątynie w pobliżu źródeł, uważanych za cudowne; święci i pustelnicy ko-
pali studnie, a także w celu oczyszczenia mieszkań skrapia się je święconą wodą. Każde miejsce, przeznaczone do odpra-
wiania w nim nabożeństw i modlitw, powinno być przedtem oczyszczone przez okadzenie i pokropienie, ponieważ bóstwo
nie może zstępować na miejsce nieczyste, zapenione brudnymi istotami, wydzielającymi cuchnący zapach.
Te zasadnicze prawidła były tak mocno wpojone w ludzi na zmarłej planecie, że dopóki istniał tam jeszcze boski kult,
prawa te pozostawały niewzruszone. Każde miejsce, przeznaczone pod budowę kościoła, było uprzednio starannie poświę-
cane i każde nabożeństwo było poprzedzane okadzeniem; a i u tak zwanych “pogan” również spalano na ołtarzu pachnące
zioła.
Przed wielimi zaś uroczystościami, w celu przyjęcia Komunii Świętej, każdy przywdziewał najlepszą odzież i uważał-
by za grzech, gdyby się nie wykąpał w wigilię takiej uroczystości; u hindusów, gdzie daleko lepiej i wyraźniej od innych za-
chowały się religijne tradycje – kąpano się przed modlitwą.
Tak my, zarówno, jak i wy, jako obecni i przyszli nauczyciele młodzieńczych narodów, musimy dobrze pamiętać te za-
sadnicze podstawy i wysiłkiem naszej woli, tak głęboko zaszczepić je w ludziach. aby przekazywane były z ojca na syna, aż
do najdalszych czasów. A więc pod tym względem, odpowiedzialność nasza – jest olbrzymia.
Dachir umilkł na chwilę, widocznie pogrążony w zadumie, a potem powiódł ręką po czole i zwrócił się do milczącego
Kalityna, który skromnie oczekiwał dalszych słów jego.
– Odbiegliśmy zupełnie od naszego przedmiotu, to jest stopniowej pprzemiany fizycznego ciała za pomocą astralnej
pracy, względnie modlitwy i ascetycznego życia.
– Tak, nauczycielu i mówiłeś mi, że ciało twoje przeżyło już kilka przemian.
– Już trzy, mój przyjacielu. W miarę jak przemieniała się sama materia mego nieśmiertelnego ciała, zmieniały się tak-
że i jego narządy. I tak: serce przestało już odgrywać rolę ośrodka nerwów, bowiem nie potrzebowało już ono obawiać się
33
ani o siebie, ani o tych, których kochało, a surowa dyscyplina ujrzamiła “zwierzę” w człowieku i pokonała namiętności.
Obecnie serce doświadcza tylko czystej i wzniosłej miłości, a jego spokojne i słabe bicie reguluje obieg fosforycznej mate-
rii, w którą zamieniła się krew, płynąca w żyłach naszych i zwliżająca mózg – on właśnie jest obecnie głównym organem
naszego ciała. Im bardziej więc doskonała jest ta materia, tym więcej daje nam ona sił do skupienia się i wytwarzania ol-
brzymiejsiły, rządzonej żywiołami.
Żołądek nasz także przestał być potrzebny, ponieważ pożywienie służy tylko dla nasycenia tkanek; kręgosłup – to sieć
elektryczna, zaś muskulatura, to znów sieć fosforycznej materii.
Nawet płciowe stosunki w związkach magów wyższego stopnia zmieniły się. Podobnie, jak kiedyś fakir, za pomocą
spływającej z niego promiennej siły, zmuszał roślinę do wyrastania, kwitnięcia i wydawania owoców – tak promienista siła,
łącząca małżonków, użyźnia i wydaje na świat szczególnie wybrane istoty – misjonarzy, przeznaczonych do doskonalenia
ludzkości.
To, co powiedziałem obecnie, stosuje się oczywiście tylko do wyższych magów; lecz wśród ludzkości, która osiągnęła
wysoki stopień udoskonalenia, jak na przykład na Jowiszu i innych, równych mu pod względem rozwoju, planetach – roz-
mnażanie ludzi dokonywane bywa tylko w sposób wyżej opisany.
Postęp – to prawo wszechświata. Im człowiek więcej pracuje na planie astralnym, im intensywniej zrzuca z siebie zwie-
rzęce namiętności dla pracy duchowej, im lepiej wchłania w swoją aurę i organizm fosforyczne materie – tym bardziej prze-
mienia się jego ciało, zmienia się krew i wzrasta siła.
Głowy świętych zawsze były otoczone promienistym blaskiem, a dotknięcie się ich dokonywało uzdrowień.
Wyższe te istoty, przepełnione są emenacjami bóstwa i posiadają siłę, przywracającą działanie w zmarłych na skutek
choroby organów: głusi zaczynają słyszeć, sparaliżowani chodzą, a wewnętrzne cierpienia ustępują zupełnie.
Rozwojowi tej siły bardzo sprzyja samotność, spokój, siły przyrody, a harmonia eterycznych fal, nie zmącona chaotycz-
nym szumem ludzkich osiedli, przenika bezpośrednio w atmosferę aury człowieka. I wówczas tylko człowiek może swo-
bodnie pracować, podtrzymywać prawidłową wymianę eterycznych substancji i skupiać się w modlitwie.
Modlitwa – na przykład – to pierwsza magiczna formuła, dana człowiekowi dla walki z ciałem, które go dusi i pochła-
nia. Wiesz już, że w dźwiękach zawarta jest fluidyczna materia, układająca się różnorodnie i otrzymywana drogą wibracji,
podobnie jak dynamo–maszyna, która wytwarza elektryczność. Dzięki samej istocie swego chemicznego składu, modlitwa
wywołuje wibacje, fosforyczne i radioaktywne prądy, zapożyczone od czterech żywiołów. Owe cztery strumienie przyjmu-
ją formę szybko wirującego krzyża. Im więc bardziej czystą jest modlitwa i silniejszy jej poryw, tym bardziej oszałamiające
bywa takie wirowanie: trzeszcząc i miotając snopy iskier, kręci się ta fluidyczna masa, z której ciało nasze pochłania ożyw-
cze ciepło i pożyteczne, lecznicze cząsteczki. Czyste promieniowanie duszy modlącego się wznosi się spiralnie, w rodzaju
błękitnawych fal, i jednoczy z emenacjami bóstwa. Jest ono jakby nicią łączącą lub jeśli wolisz, telefonem, za pośrednictwem
którego stworzenie zwraca się do Stwórcy i Świętych swoich opiekunów.
Skutkiem tego też człowiek, po gorącej modlitwie czuje się uspokojony i pokrzepiony nową siłą; niekiedy nawet zja-
wia się u niego transporacja i to otaczające go ciepło pomaga mu uchronić się od fluidów i innych wydzielin, sprawiających
cierpienie.
Znak krzyża na czole – to znak magiczny, przewyższający wszystkie inne; na nim bowiem skupiają się kosmiczne prą-
dy czterech żywiołów, zawarte w formule modlitwy. Dzięki swojej intuicji, człowiek zawsze otaczał ten tajemny symbol ko-
roną z promieniami, a siła krzyża odpowiada zawsze wiedzy, sile i wierze tego, kto go używa.
Zarówno krzyż zwykły, drewniany jak i złoty – dzieło artysty–jubilera – posiadają zupełnie jednakowe znaczenie, za-
wsze jednakowo okazują potężną pomoc. Człowiek prosty, nieokrzesany , który używa znaku krzyża, nie znając w ogóle je-
go mistycznej siły, osiąga przezeń to samo co i mag, gdyż służy on obu jednakowo; jednoczy z Bóstwem, ochrania od
szatańskich istot lub nieczystych i chaotycznych sił i wywołuje duchy czterech żywiołów, które skupiają się wokoło nakre-
ślonego przez człowieka krzyża i okazują mu pomoc. W rękach zaś tego, kto głębiej pojął jego znaczenie i nakreśla go
z wielkim zrozumieniem i wiarą, krzyż przedstawia niczym niezwalczoną broń.
Wydaje mi się nawet, że znak ten można by nazwać pieczęcią Ojca Przedwiecznego. Jest on bowiem podstawą wszel-
kiego stworzenia, symbolem wieczności, znakiem wyrażającym, wywołującym i powstrzymującym cztery żywioły; przez
znak ten zachodzą wszystkie przemiany w składzie materii i wreszcie jest on źródłem duchowego i fizycznego życia.
– A zatem, poznanie znaczenia krzyża – to jakaś specjalna nauka?
– I bardzo obszerna! Niegdyś nauka ta była wykładana wyższym wtajemnioczonym w Świątyniach. Poza tym, we
wszystkim naukach religii w starożytności, ten tajemny symbol odgrywał szczególną rolę dla atakowania i obrony przed
wszystkim, co nieczyste.
Tak, drogi Andrzeju, ażeby ją posiąść trzeba pracować, poczynając od neofity, aż do stopnia maga; – ja wiele pracy
w nią włożyłem, a mimo to ciągle jeszcze daleki jestem od zupełnego zrozumienia tej dziwnej nauki.
34
Głos Dachira stał się nagle cichszy, a w dużych, jaśniejących jego oczach, zwróconych ku gwiaździstemu niebu, jaśniał
wyraz zachwytu. W tejże chwili, nad głową jego zapłonęły złotym ogniem trzy oślepiające promienie – znamię jego wta-
jemniczenia – zaś obok nich pojawił się nagle olbrzymich rozmiarów promienisty krzyż, który wibrował i mienił się wszyst-
kimi barwami tęczy. Na tym oślepiającym ekranie wspaniale uwydatniała się głowa maga, w całej swojej dziwnej i czarującej
piękności.
Kalityn padł na kolana i zakrył twarz rękami, nie będąc w stanie znieść tego morza światła – owej mocy duchowej
swego kochanego nauczyciela i opiekuna
… Kiedy po chwili przyjacielska ręka podniosła go, wszystko już zniknęło; Dachir miał już swój zwykły wygląd, jedy-
nie głowę jego otaczało jeszcze błękitnawe światło.
Lecz zapewne nie chciał już prowadzić dalej rozmowy na ten temat, gdyż zauważył, że pogawędka ich przeciągnęła się
o wiele dłużej, niż to zwykle bywało i ponieważ miał jeszcze do wypełnienia inną pracę – uwolnił ucznia.
Niwara nie posiadał się z radości na wiadomość, że pozwolono mu towarzyszyć Supramatiemu i Udei w ich podróży
na zmarłą Ziemię; z największą też gorliwością zabrał się do niezbędnych przygotowań do podróży.
A pracy było nie mało. Do dyspozycji podróżnych został oddany jeden z powietrznych okrętów, w którym przywie-
ziono kolonię ziemian; lecz należało zaopatrzyć wszystkie przyrządy w niezbędne materie, przygotować żywność, zarówno
na czas podróży, jak i na czas pobytu na niegościennej Ziemi, gdzie warunki atmosferyczne były w ogóle ciężkie nawet i dla
magów, a szczególnie dla Niwary, którego organizm nie był dostatecznie udoskonalony. Oprócz zapasów pożywienia trze-
ba było także wziąść ze sobą odżywczy proszek, wodę, zgęszczone i sprasowane w tabliczki mleko, czekoladę, wino i t.d.
W przed dzień odjazdu, Ebramar wręczył przyjacielom obiecane wskazówki i zaopatrzył ich w dwie mapy: jedna z nich
– astronomiczna służyła dla wytknięcia drogi, po której mieli lecieć, druga zaś – była to szczegółowa mapa zmarłej plane-
ty, z oznaczeniem punktu lądowania i wszystkich tych miejsc, gdzie znajdowały się nieszczęsne resztki zgubionej ludzko-
ści. Nadto wręczono odjeżdżającym szczegółowe spisy znajdujących się tam potępionych, jak również wykaz tych lekarstw
i chemicznych substancji, które mogły być potrzebne na miejscu.
– A teraz, moi przyjaciele, nakreślę wam program przyszłych działań, ponieważ podróż wasza będzie swego rodzaju mi-
sją za wypełnienie której zostaniecie nagrodzeni, stając się zarazem świadkami największych i strasznych zdarzeń – rzekł
Ebramar.
– Lecz chcę trzymać się porządku i dlatego też będę mówił przede wszystkim o Ziemi.
Tern okropny, przedwczesny wstrząs naszej biednej, starej matki–karmicielki uczynił ją w danej chwili niezdolną do słu-
żenia nowej ludzkości – jako schronisko. Jednak życie światów, podobnie jak i ludzi, bywa często pełne wstrząsów i prze-
wrotów. Lecz nic nie ginie w wielkim laboratorium Przedwiecznego. Łaskawie przenika On mądrą pracę rozumnych sił,
w której każde prawo znajduje swoje zastosowanie.
Sen przywraca człowiekowi siły i czyni go zdolnym do nowej pracy; toż samo prawo stosuje się i do światów.
Nasza wyczerpana Ziemia powinna pogrążyć się w sen Manvantary, po którym zbudzi się do nowej pracy i z kolei sta-
nie się znów kołyską, a następnie i mogiłą dla ludzkości na jej drodze ku doskonaleniu się.
Wiadomo wam, przyjaciele, że z nastaniem Manvyntary, cała kula ziemska pokrywa się wodą; a więc wszystko, co po-
zostaje jeszcze na niej w stanie żywym, musi być usunięte; dlatego też zadaniem waszym będzie zebrać te istoty i dać im
bezcenny dar – śmierć. W zeszycie tym znajdziecie wszystkie szczegółowe i ważne dla was wskazówki.
Wśród wszystkich potępionych znajduje się i Szelom Jezodot – niegodziwy przestępca, którego nie załamała nawet ta
okropna katastrofa, jaką przeżył. Jego szatańska pycha podtrzymuje go nawet i w czasie upadku. Szalejąc nienawiścią i bun-
tem, używa on resztek swojej siły po to, aby zmusić nieszczęsnych, których skupił wokoło siebie, do bluźnierstw i oddawa-
nia się wszystkim możliwym występkom, przeszadzając tym, którzy by pragnęli ukorzyć się i nawrócić.
Ten przewrotny i niebezpieczny złoczyńca pogardził wszystkimi fluidycznymi i psychicznymi prawami. Musi on więc
być osądzony, a wy pojawicie się jako świadkowie i jednocześnie weźmiecie czynny udział przy wykonaniu wyroku i strasz-
nej kary, na szczęście, bardzo rzadko stosowanej.
Powiedziałem przed chwilą, że Szelom podeptał wszystkie fluidyczne i psychiczne prawa dobra. Wielkie te prawa, na-
kazane ludziom przez boską mądrość, zawierają w sobie, jak wam wiadomo, największe kosmiczne tajemnice. Powinny też
być surowo przestrzegane i jednym z naszych głównych obowiązków na tej nowej ziemi – jest: zaszczepić je tak głęboko,
aby pozostały niezatarte w samym instynkcie przyszłych pokoleń na długie miliony lat.
W miarę bowiem, jak ludzie zaczynają pogardzać tymi niezbędnymi prawami, zaczyna się fizyczne i moralne więdnię-
cie, a po nim następuje rozkład; wszystko się rozwala na podobieństwo domu, który nie posiada trwałego fundamentu i pla-
neta staje się wówczas łupem żywiołowego chaosu.
Przechodzę teraz do szczegółów pobytu waszego w dawnej ojczyźnie. Oto macie tu dokładny plan powierzchni ziemi
po jej katastrofie. Aby wylądować musicie odnaleźć punkt, gdzie świeci wielki, jaśniejący krzyż: jest to jedyne miejsce, któ-
35
rędy możecie przejść chaotyczną i śmiercionośną atmosferę, jaka otacza planetę, niemożliwa do wdychania dla zwykłego
śmiertelnika, ciężką nawet dla maga, a już przedstawiającą prawdziwe męki dla nieszczęsnych “nieśmiertelnych”, którzy
mimowoli zamknięci są w tym piekle.
W pobliżu tego wejścia powietrze jest trochę lżejsze i w miejscu tym zebrała się większość nieszczęsnych więźniów;
tam też przebywa i sławny Szelom, czyniąc w dalszym ciągu najwstrętniejsze orgie przy pomocy swoich współtowarzyszy
i zmaterializowanych larw. Dalej jest tam również miejsce, które możecie sobie obrać na mieszkanie. Podczas katastrofy część
skorupy zapadła się z taką szybkością, że niektóre pomniki i budowle zachowały się prawie nie naruszone, nakryte jakby skle-
pieniem, warstwą ziemi i nagromadzonej lawy. Na planie znajdziecie miejsce to dokładnie oznaczone, a także podane są
wskazówki, dotyczące substancji i formuł, niezbędnych dla złamania lawy, która będzie wam zagradzała drogę. Do planu
załączony został również szczegółowy program waszych przyszłych działań.
Następnie muszę pocieszyć was wiadomością, że przygotowaliśmy wam niespodziankę, a wszystko co się odnosi do niej,
jest zawarte w tym zapieczętowanym pakiecie, który otworzycie dopiero przy opuszczaniu ruin naszej martwej Ziemi.
– O! Jakież to wszystko interesujące i jakże wdzięczny ci jestem, Ebramarze, że pozwalasz, abyśmy ujrzeli tyle wielkich
zjawisk! – zawołał Udea. – Szczególnie wdzięczny ci jestem za łaskę, pozwalającą mi zobaczyć znów dawną ojrzycznę, gdzie
wszystko było mi tak bliskie i znajome – tę Ziemię, która zroszona krwią naszych przodków, przechowuje ich prochy.
Przyznam się, że kocham ją i mimo wszystko, słowa twoje, w związku z odrodzeniem planety, sprawiły mi prawdziwe
zadowolenie. Myślałem bowiem, że umarła ona już ostatecznie, po czym rozsypie się, a zniekształcone resztki jej rozproszą
się w przestrzeni.
– Przez pewien czas i ja również tak myślałem lecz przeprowadzone po katastrofie badania, potwierdzone następnie
i kosmicznymi prawami, dowiodły nam, że planeta zachowała jeszcze zdolności życiowe i może się odrodzić, podobnie jak
feniks z własnego popiołu, a następnie – choć wprawdzie z pewnymi odchyleniami od normalnego biegu – odnowić swo-
ją pracę i wreszcie zakończyć cykl swej egzystencji po całkowitym odpoczynku Manvantary.
– W takim razie ci z jej synów, którzy tego zapragną, będą mogli powrócić i wcielić się w starej ojczyźnie, ażeby kiero-
wać nią i zużytkować całą swoją wiedzę w celu nauczania i podtrzymywania nowej ludzkości, dając jej tym możność wyko-
rzystania zdobytego przez nich światła.
– Ja, oczywiście, znajdę się w liczbie takich, nauczycielu, jeżeli tylko najwyżsi nasi kierownicy pozwolą mi przyjąć na
siebie ten obowiązek: – poświęcić wszystkie siły mej duszy i cały zapas wiedzy na korzyść ludzkości, która narodzi się na
ruinach przeszłości – powiedział Supramati z zapałem.
W jego jasnych oczach płonęła wiara i triumfujący zapał; głowę otaczała szeroka błękitnawa aureola, a promienie ma-
gicznej korony zalewały twarz strumieniami światła.
– A ja uproszę dla siebie łaskę towarzyszenia tobie, będę twoim pomocnikiem i towarzyszem, posłusznym i niezawod-
nym, wykonawcą wszystkiego, co przedsięweźmiesz – dodał z ożywieniem Udea.
Z radością i bezgraniczną miłością spoglądał Ebramar ba duchowych synów i uczniów swoich, których sam wtajem-
niczał i uczynił tym, czym byli obecnie.
Nazajutrz, na tarasie najwyższej wieży astronomicznej, na terenie pałacu Ebramara, zebrali się: Olga z synami, Dachir,
Edyta, Nara i niektórzy z bliskich, w celu odprowadzenia podróżnych.
Obok platformy przyczepiony był powietrzny okręt, nieco mniejszy od tego, na którym magowie opuścili objętą po-
żarem Ziemię. Wnętrze statku było już zaopatrzone we wszystkie niezbędne dla wygody sprzęty, a także w zapasy żywno-
ści i potrzebnych materiałów.
Po skromnym śniadaniu, pożegnawszy się serdecznie, Supramati wraz z obydwoma swoimi towarzyszami podróży
wszedł na okręt, po czym, wejście zatrzaśnięto za nimi hermetycznie i cudowny ten aparat uniósł się w górę, płonąc w prze-
zroczystym eterze, jakby srebrzysty łabądź – i wkrótce zniknął z oczu.

Rozdział piąty

Supramati usiadł przy sterze i wziął kierunek z biegiem atmosferycznego prądu, który powinien był nieść ich ku daw-
nej ojczyźnie.
Z oszałamiającą szybkością lecieli poprzez nieprzejrzaną przestrzeń, upajając się widokami, które przesuwały się przed
ich wzrokiem i obserwując przecinające się w różnych kierunkach eteryczne prądy, na tajemnych, im tylko dostępnych dro-
gach. Niekiedy spostrzegali także w oddali różnobarwną aurę jakiegoś świata lub też spotykali tłumy astralnych istot, miesz-
36
kańców niewidzialnej przestrzeni, których promienny nauczyciel wiódł ku jakiemuś niewiadomemu celowi.
– Boże wszechmogący! Czymże my jesteśmy w porównaniu z tym bezmiarem? – zawołał pewnego razu Udea, dozna-
jąc przygniatającego wrażenia na widok tego wszystkiego. – Czy zauważyłeś, Supramati, chmury przelatujących obok nas
duchów? Sprawiły one na mnie wrażenie miliardów atomów pyłu, którym drga każdy słoneczny promień. Jakkolwiek by-
libyśmy dumni ze swojej wiedzy, to jednak zawsze jesteśmy tylko niedostrzegalnymi atomami, czymś w rodzaju pyłków
w kosmicznych promieniach potęgi Niepojętego.
– O, tak, jesteśmy tylko mikroorganizmami boskiego ciała, a pomimo wszystko możemy być dumni i uważać siebie za
szczęśliwych ze względu na rolę jaką wypełniamy – odpowiedział Supramati. – Skupiwszy w sobie nasze dążenia, przed-
stawiamy cząstkę boskiej mocy; pracujemy nad wypełnieniem nakazów Stwórcy i wielcy jesteśmy – jedynie w stosunku do
stopnia reprezentowania Jego wielkości. Dlatego też musimy tylko skłonić się przed Nim, sławić Go i bezustannie praco-
wać nad tym, aby móc zbliżyć się do Niego.
Statek powietrzny przecinał przestrzeń ze zdumiewającą szybkością, a kiedy ta, nie dająca się niczym wyrazić szybkość
zaczęła powoli słabnąć, podróżni nasi zrozumieli, że zbliżają się już do celu.
W oddali widać już było grupy czarnych chmur, przecinanych białawo–żółtymi błyskawicami i niekiedy, wśród tej
mglistej masy, ukazywała się czarna i zwarta gromada demonów; powietrze stawało się coraz gęściejsze i statek poruszał się
już o wiele wolniej. Od czasu do czasu słychać było nieartykułowane dźwięki i nawet wewnątrz okrętu odczuwało się za-
pach siarki.
Wkrótce podróżni nasi znaleźli się w samej warstawie obłocznej masy, która otaczała planetę, zaś zniekształcona i opu-
stoszała powierzchnia jej zarysowała się już teraz dość wyraźnie.
– Trzeba skierować ku wschodowi; tam powinien się znajdować krzyż – zauważył Supramati, nadając nowy kierunek
okrętowi, który nie przestawał płynąć w przestrzeni, lawirując pośród wznoszących się miejscami ostrych wierzchołków
gór.
Po pewnym czasie mrok rozjaśnił się delikatnym, błękitnawym światłem i można już było dojrzeć olbrzymi, niebieski,
jak szafir Krzyż. Stał on w przestrzeni, rozsiewając na wszystkie strony snopy światła, które w tej gęstej atmosferze tworzy-
ły szeroki, słabo oświetlony pas lecz w obrębie niego powietrze było już czyste i bardziej przeźroczyste.
Okręt skierował się w to miejsce, które stanowiło jakby przejście – dość długie, sądząc po tym, że dla przebycia go
trzeba było przeszło kwadransa czasu – i wreszcie zatrzymał się na skalistym placu, oświetlonym promieniami tajemnego
Znaku Wieczności i Zbawienia. Statek postawiono pod olbrzymią, zwisającą skałą, zatrzymano motory i obaj magowie
z Niwarą wyszli na ziemię.
– Nieopodal stąd znajduje się Szelom wraz ze zgrają innych postępieńców – zauważył Supramati, sprawdziwszy jesz-
cze raz miejsce na mapie, którą następnie schował za pas.
– Myślę, że najlepiej będzie, jeżeli nikt z tej szajki nas nie zobaczy, dopóki nie zorientujemy się już ostatecznie i nie przy-
gotujemy wszystkiego, co potrzeba. Dlatego też, moi przyjaciele radzę wam przebrać się w kostiumy, które uczynią nas nie-
widzialnymi.
– Świetna myśl; natychmiast też postąpimy według twej rady – odpowiedział nieco zafrasowany i poruszony Udea.
Przebrali się więc śpiesznie i wyszli wszyscy z okrętu, przyczepiając do jego przodu latarkę, która świeciła na podobień-
stwo błękitnej gwiazdki; kadłub zaś okrętu zakryty był zupełnie gęstym mrokiem, jaki panował w obszernym wgłębieniu.
Przez chwilę podróżni nasi stali na miejscu, smutnym wzrokiem wodząc wokoło. Mglisty, ciemnofioletowy półmrok
rozjaśniał wspaniały, dziki lecz zupełnie martwy krajobraz.
Z jednej strony widać było ponurą przepaść, z której od czasu do czasu wybuchał ogień i kłęby siarczystego dymu;
w chwilach takich zwały skał rozjaśniało krwawo– czerwone światło, które następnie szybko pochłaniał mrok. Z drugiej zaś
strony tej płaszczyzny znajdowały się zwały wulkanicznych skał, tworzące pieczary, głębokie rozpadliny i naturalne przej-
ścia. Tę właśnie drogę wybrali nasi podróżni.
Posuwając się powoli, minęli kilka jaskiń, wspięli się ścieżką do góry i wyszli na skalistą równinę, po środku której znaj-
dowało się niewielkie jezioro gorącej wody, a z niej wydobywały się obłoki pary – i tutaj zatrzymali się na chwilę.
– Biedna ojczyzno moja, jakże się zmieniłaś od chwili, kiedy cię opuściłem! – drżącym głosem przemówił Udea.
– Przecież i ty również zmieniłeś się mocno od tego czasu. Porzuciłeś planetę, jako przestępca i odszczepieniec, a po-
wracasz jako mag, w tym celu, aby pomóc, ratować i oswobodzić nieszczęsne istoty – twoich braci.
Co się zaś tyczy tego świata, to wiesz dobrze o tym, że ożyje on i stanie się znów polem pracy dla nowych ras.
W perpetuum mobileń) wszechbytu, katastrofy takie i przemiany mają niewielkie znaczenie – zauważył Supramati.
– Masz rację, zaś uczucia moje dowodzą tylko słabostek ludzkich, które uparcie we mnie tkwią – odrzekł Udea.
– A ci nieszczęśni, mimo swej woli “nieśmiertelni”, powinni by się tu gdzieś znajdować w pobliżu? – dodał.
– Tak. Z tej strony jeziora są w skałach jaskinie, gdzie chroni się większa ich część; zaś cokolwiek dalej zaczyna się głę-
37
boka dolina, a powierzchnia jej stanowi coś w rodzaju dachu, pod którym skrywa się pogrzebane miasto – niegdyś Coro-
gród – odpowiedział Suptamati, idąc dalej.
Wkrótce doszli do jaskiń, o których wspominał Supramati i ze zdziwieniem zobaczyli, że w głębokich ich wnękach po-
wietrze było znacznie czyściejsze, niż w tej strefie, którą dopiero co przebyli. W jednej z grot, wyższej i znacznie obszerniej-
szej niż inne, magowie ze zdziwieniem zobaczyli, że ziemia i ściany pokryte były niby dywanem, jakąś dziwną, gęstą
roślinnością; we wszystkich kierunkach ń) Bezustanny ruch.
pięły się i splatały grube łodygi, o mięsistych liściach, upstrzone czerwonymi żyłkami, szarawo–burego koloru.
Oglądając tę dziwną florę, zauważyli, że miejscami rośliny były już wyrwane i częściowo ułożone warstewkami, a czę-
ściowo znów były rozrzucone jakby w celu suszenia.
Supramati uważnie obejrzał liście i grube czerwonawo–szare korzenie rośliny, która wydzielała ostry zapach, przypo-
minający mięso kozła.
– Czy wiecie, przyjaciele, gdzie się obecnie znajdujemy? – zapytał dobrodusznie. – Oto jesteśmy w śpiżarni “potępio-
nych”. Rośliny te są jadalne, zaś sok ich przedstawia swego rodzaju bulion; trzeba przyznać, że o niezbyt miłym zapachu
i o mdłym smaku, lecz w tym “przyjemnym” miejscu nie ma wyboru i nie można być wybrednym.
– Wydaje się to jednak dziwnym, że w tej zarażonej pustyni może znajdować się jeszcze jakakolwiek roślinność – za-
uważył Niwara.
– Tłumaczy się to bardzo prosto. Pod powierzchnią groty przechodzi żyła pierwotnej materii, wydobyta na wierzch pod-
czas przewrotu i jej potężne emenacje oczyściły powietrze oraz wychodowały tę ciekawą roślinę, spotyka się ją z pewnością
w różnych miejscach i w dostatecznej ilości, żeby uchronić nieszczęśliwych nieśmiertelnych od mąk głodu. Ich gruby i ma-
terialny organizm potrzebuje pożywienia i choć nie mogą umrzeć, to jednak mogą bardzo cierpieć wskutek głodu. O oto
roślina ta jeszcze raz potwierdza wam, że miłosierdzie i mądrość Najwyższej Istoty – jest niewyczerpana.
Milczący i zadumani szli dalej i przeszedłszy kilka mniejszych stosunkowo jaskiń, również zasłanych jadalną rośliną,
weszli poprzez wysokie sklepione wejście do wielkiej groty. Przed oczami ich teraz otworzył się smutny i ponury obraz, to-
nący w liliowej mgle.
Po środku pieczary płonął stos ze smolnych gałęzi, a gęsty cuchnący dym spiralnie wzbijał się ku sklepieniu i wycho-
dził poprzez otwór w górze. Wokoło ognia siedziało na ziemi blisko stu ludzi, szkaradnych, bladych, wychudłych, a na mar-
twych obliczach ich widać było zastygłą, bezgraniczną rozpacz. Wszyscy oni siedzieli w milczeniu, zarówno mężczyźni jak
i kobiety, pogrążeni w swoich rozmyślaniach; wszyscy byli nadzy, a na ciałach wielu z nich widać było zupełnie jakby jakieś
rany lub znaki od ukąszenia i ci wydawali się jeszcze bledsi i bardziej wyczerpani.
Obok widać było naręcza jadalnej rośliny, a niektórzy chciwie pożerali ją nawet z korzeniami.
Nie podejrzewali oni bynajmniej obecności magów, ci zaś przeszli obok nich, przepełnieni głębokim żalem i współczu-
ciem. Ciężkie były grzechy tego tłumu lecz okrutną okazała się i kara, którą on sam sobie przygotował.
Idąc według planu, magowie zeszli w dolinę, której głębokie dno okolone było ścianą wulkanicznych skał i przypomi-
nało podłużny koszyk z postrzępionymi brzegami.
– Tutaj oto, pod tym kamiennym sklepieniem, jest pochowane wszystko, co pozostało z dawnego Carogrodu.
Teraz musimy utorować sobie drogę do tego “nekropolu” – najpiękniejszego niegdyś miasta, słynącego ze wspaniałego
położenia i pięknych okolic – powiedział Supramati, zatrzymując się.
I nie tracąc czasu, wzięli się wszyscy do roboty. Supramati i Udea wydobyli niewielkie przyrządy dla użycia siły eteru.
Instrumenty pracowały wprawdzie lecz już nie tak sprawnie jak dawniej; gęste powietrze świszczało, wyło i opierało się –
pomimo to jednak, ze zwykłą, prawie cudowną szybkością, utworzył się w ziemi szeroki korytarz, który opuszczał się w dół
dość spadzistą pochyłością.
Po upływie półgodzinnej prawie pracy skorupa została przebita i strumień powietrza z rykiem wdarł się w pustą prze-
strzeń. Po chwili z szerokiej szczeliny zaczęły wybuchać gęste strumienie kleistych i cuchnących gazów, a następnie falą ca-
łą polały się jadowite miazmaty.
Supramati i towarzysze jego szybko cofnęli się, po czym obaj magowie, podniósłszy w górę magiczne berła, zaczęli wy-
mawiać formuły, Niwara zaś wtórował im cichym i rytmicznym śpiewem.
Po upływie kilku chwil, na szarnym tle tych wstrętnych kłębów, ukazał się olbrzymi, ciemno–niebieski krzyż, górna część
którego zdawała się być ognistą, a dolna opadała w skłębioną masę jakiejś materii, mieniącej się wszystkimi barwami tęczy.
Jakby owijając się wokół tajemnego symbolu, fale jaśniejącego światła migotały niby brylanty i promienisty strumień,
rozjaśniony jak gdyby sztucznym ogniem, wlewał się stopniowo do otworu. Następnie wszystko pobladło i rozwiało się
w atmosferze, która w oka mgnieniu przyjęła poprzednie, blado–liliowe zabarwienie.
– Zdaje się, że możemy już teraz zejść. Zrozumiałym jest, że powietrze na dole będzie jeszcze ciężkie lecz na to nie ma
rady; musimy dokonać tam drugiej dezynfekcji – zauważył Udea. Co tobie jest, Niwaro? Widzę, że zupełnie osłabłeś?
38
– Ach, duszę się i uczuwam silny zawrót głowy – odpowiedział młody adept, opierając się o skałę.
– Weź to i najpij się trochę – polecił Supramati, wyjmując z za pasa flakon i podając go uczniowi.
– Bogu dzięki, teraz już mi lepiej. Myślałem, że już tracę przytomność. Dziękuję ci, nauczycielu – rzekł Niwara, oddy-
chając pełną piersią.
– A teraz napijmy się i my, gdyż miazmaty te są rzeczywiście straszne. Myślę, że i ty Udeo, podobnie jak ja, uczuwasz
słabość. Co się zaś tyczy Niwary, to posiada on niezbyt jeszcze rozwinięty organizm i dlatego doznał silniejszego wstrząsu
– zauważył Supramati, podając flakon Udei.
Następnie weszli wszyscy w utworzoną galerię podziemną, oświetlając sobie drogę elektrycznymi lampami, gdyż po-
mimo sinawego oparu, jaki napełniał ów korytarz, było tam niemal zupełnie ciemno.
Przy końcu tej galerii znajdowała się czarna przepaść, której głębokość trudno było określić. Zatem przed zejściem
w dół, magowie oderwali od ściany bryłę skały i zepchnęli ją na dno przepaści, a nie usłyszawszy żadnego odłgosu po jej
upadku, powzięli przekonanie, że przepaść ta posiada wielką głębokość. Wówczas oświecili ją szerokimi promieniami świa-
tła i zobaczyli, że niedaleko do galerii spuszcza się na dno, w formie słupa, olbrzymi strumień stwardniałej lawy, w której
przy pomocy siły eterycznej można było przerobić schody i po nich dopiero zejść do martwego miasta. Natychmiast też wzię-
li się magowie do pracy i po upływie dwóch godzin znaleźli się na dnie przepaści.
Ze zdumieniem stwierdzili, że straszny wybuch wulkanu z taką gwałtownością rozerwał skorupę, przykrywając całą
miejscowość mocnym sklepieniem skał wulkanicznych, a następnie spoił to wszystko strumieniami zastygłej i stwardniałej
lawy, że jedna część miasta, która zwaliła się na dno swej mogiły prawie w nietkniętym stanie, podobna była teraz do dzie-
cinnej zabawki, zamkniętej w skorupie olbrzymiego orzecha.
Trudno było w jednej chwili określić rozmiary tej osobliwej “Pompei”, jak również stan budowli, nie mówiąc już o tym,
że powietrze było ciężkie i przesycone silnym i nieprzyjemnym zapachem. Dlatego też magowie zdecydowali rozniecić na
ziemi niewielkie ognisko w celu dezynfekcji.
Z torby podróżnej, przyniesionej przez Niwarę, wyjęli więc składany trójnóg i wiązkę suchych ziół, którą oblali pier-
wotną esencją, przywiezioną również z martwej Ziemi, po czym zapalili. Czysty i wzmacniający aromat rozprzestrzenił się
wokoło i ożywiające jego fale rozlały się we wszystkich kierunkach.
Uczyniwszy to wszystko, podróżni nasi zdecydowali, że na razie zrobili dosyć i odłożywszy dalszą pracę na jutro, uda-
li się na spoczynek.
Nazajutrz, po śniadaniu, zabrawszy ze sobą zapas pożywienia na jeden dzień, pudełko odżywczego proszku, tabliczkę
zgęszczonej wody i flakon wina – udali się znów do zamarłego miasta. Oprócz tego przynieśli także przyrząd elektryczny,
który gdy przymocowali do sklepienia obok schodów, natychmiast zapłonął oślepiającym światłem, rozlewając na wszyst-
kie strony szerokie snopy promieni, niby słońce.
Potem zaczęli obchodzić miasto i podczas obchodu tego, Supramati z Niwarą doznawali nieraz głębokich wzruszeń.
Żyli oni tu kiedyś i pamiętali miasto w całym jego rozkwicie, dlatego też smutny widok tego, co pozostało z przeszłej jego
świetności, wywoływał u nich ciężkie, choć niejednokrotnie i wesołe wspomnienia.
Większa część stolicy została zburzona, bądź też zawalona zwałami kamiennych brył lub zalana lawą i skutkiem tego
była zupełnie niedostępną; ocalała zaś zaledwie część starego miasta. Przeszedłszy wzdłuż zburzonych domów, położonych
w pobliżu schodów, podróżni wyszli na duży plac, otoczony gmachami, zachowanymi w dość dobrym stanie, pośrodku któ-
rego wznosiła się świątynia.
Kilka ulic wiodło na brzeg dawnego Bosforu, po którym obecnie pozostała tylko głęboka kotlina, widocznie szczelnie
zawalona, ponieważ nie wychodziła stamtąd nawet para. Na przeciwległej stronie wznosiła się stroma ściana zastygłej la-
wy, a wszystko co znajdowało się w pobliżu strumieni lawy było doszczętnie wypalone, zaś siła tego pożaru była tak wiel-
ka, że kamienie i granit zamieniły się w szkło. W innych znów miejscach wprowadzał w zdumienie widok cudownie
zachowanych budowli.
Przechodzili właśnie ulicą, która prowadziła do świątyni, gdy nagle Supramati zawołał zdziwiony:
– Spójrz, Niwaro, to pałac Narajany! Wiedziałem dobrze, że powinin on znajdować się tu gdzieś lecz nie pamiętałem
dokładnie miejsca, a ponieważ jest tutaj wiele zniszczonych budowli, to nawet nie przypuszczałem, że znajdziemy go w tak
świetnym stanie.
I rzeczywiście. Pomiędzy dwoma domami bez dachów, maleńki pałacyk maga–dowcipnisia stał nietknięty.
Biały niegdyś marmur miał teraz kolor starego złota, a otaczający go dawniej ogród przedstawiał zupełną pustkę i tyl-
ko gdzieniegdzie sterczały poczerniałe i opalone pnie drzew, natomiast monumentalny podjazd w ogóle nie ucierpiał od ka-
tastrofy.
– Miejmy nadzieję, że Narajana nie zabrał ze sobą kluczy, ponieważ drzwi są tylko przymknięte. Jakaż szkoda, że nie
ma go tutaj z nami – zaśmiał się Supramati, wchodząc na schody.
39
Choć częściowo opalone, drzwi jednak okazały się rzeczywiście nie zamknięte i kiedy magowie oświecili wnętrze elek-
trycznymi lampami, zobaczyli, że umeblowanie pałacu dość szczęśliwie przeżyło katastrofę.
– Będziemy tu mogli urządzić sobie chwilową przystań, na wypadek, jeżeli trzeba nam będzie pozostać przy pracy, aby
codziennie nie powracać do naszego statku – zauważył Supramati, badawczo oglądając wnętrza pokojów i stan ich ume-
blowania.
Szkła były oczywiście porozbijane; firanki portiery oraz wszystkie obicia zamieniły się w poczerniałe strzępy; w nie-
złym stanie pozostały jeszcze meble, części zaś marmurowe i mozaikowe nadawały się do użytku.
Smutny i straszny widok przedstawiało wnętrze świątyni. Najwidoczniej z chwilą nastania mroku, ukrył się tam licz-
ny tłum. Dlaczego jednak zamknięto masywne drzwi świątyni – nie wiadomo; lecz kilka tysięcy zebranych w niej ludzi
udusiło się. Całe wnętrze zasłane było trupami; z jednych pozostały tylko szkielety, inni wyschli i zamienili się w mumie,
lecz zczernieli, jak sadze i zatracili ludzki wygląd.
Powietrze było ciężkie i duszące.
– Przede wszystkim trzeba nam będzie oczyścić świątynię, aby odprawić w niej nabożeństwo – oznajmił Supramati –
i zaraz też weźmy się do dzieła.
Już na drugi dzień praca była ukończona. Ogień przestrzeni spopielił stosy trupów nie tylko w świątyni lecz także i na
ulicach oraz wszędzie, gdzie tylko jeszcze znajdowały się.
Kiedy oczyszczali ołtarz, to stwierdzili, że tabernakulum znajdowało się na swoim miejscu, jedynie znikł zeń pokro-
wiec, a znajdujące się za ołtarzem wielki krzyż oraz siedmioramienny lichtarz, choć skrzywione i zardzewiałe, jednak zdat-
ne były jeszcze do użytku.
Po zakończeniu wszystkich prac, mających na celu oczyszczenie, Supramati zakomunikował, że należy już rozpocząć
modlitwy i obrzędy, które by przywołały na Ziemię łaskę Boską, konieczną dla przywrócenia życia planety.
Pełni czci i pokory przystąpili magowie do ostatnich przygotowań. Cudownie uchroniona od strasznej katastrofy świą-
tynia była teraz oczyszczona zarówno wewnątrz jak i zewnątrz. Na trójnogach zapalono jałowiec i inne, skropione pierwot-
ną materią, zioła; podobnież przy pomocy okadzenia oczyszcili i ołarz, poczym nakryli go utkanym ze złotych nici obrusem
przyniesionym ze statku wraz z kielichem, który wieńczył krzyż. Na znalezionym poprzednio siedmioramiennym lichta-
rzu ustawili świece, zawiesili u sufitu lampiony, a po gorącej modlitwie Supramati zapalił je ogniem przestrzeni.
W śnieżnobiałych płóciennych ubraniach, z przysługującymi ich stopniom pentaklami na piersiach, rozpoczęli adep-
ci modły, które miały trwać siedem dni i siedem nocy.
Pogrążeni byli w tak głębokim skupieniu ducha, że z ciał ich wypływało błękitne światło, a promienie nad czołami
magów płonęły, zdawało się prawdziwym ogniem; nawet głowa Niwary otoczona była złocistą mgłą. W końcu siódmego
dnia świątynię napełniło błękitne światło, które następnie przyjęło formę promienia słonecznego, spadającego ze sklepie-
nia i na tym złocistym tle, usianym jakby brylantami – nad kielichem zarysował się wielki, promienisty krzyż, uwieńczony
cierniową koroną, na której, niby rubiny, perliły się kropelki krwi.
Na widok tajemnych symbolów, zwiastujących obecność Syna Bożego, adepci padli twarzą na ziemię, a nad ołtarzem
pojawiły się jasne gwiazdy, jako widoczny znak obecności wyższych duchów i jednocześnie rozległy się potężne pienia, jak-
by śpiewał przecudny chór, a dźwięki te napełniały święte miejsca falami niebiańskiej harmonii.
Kiedy już znikło niebieskie widzenie, adepci odśpiewali dziękczynny hymn, poczym, wzruszony Supramati, rzekł:
– Niech będzie chwała Najwyższej Istocie i Jej bezgranicznemu miłosierdziu! Jeszcze raz pokazał nam Syn Boży, że
tylko przez cierpienie zdobywa się światło i odnosi zwycięstwo nad ciałem. A teraz, kochani przyjaciele, kiedy już została
przywrócona łączność z boskimi emanacjami, możemy zawiesić magiczny dzwon, który przyciągnie tych, co jeszcze skłon-
ni są do modlitwy. Tymczasem zaś pójdziemy trochę odpocząć.
Zamieszkawszy na martwej Ziemi, adepci zaczęli obserwować – szczególnie Niwara – nieszczęsnych jej mieszkańców,
którzy wiedli tutaj swoją, godną politowania, męczeńską egzystencję. W taki więc sposób Niwara zauważył, że pewna część
nieszczęśliwych przychodziła często w to miejsce, gdzie jaśniał krzyż, chciwie wdychała dość czyste powietrze, ogrzewała
się w ożywiających promieniach tajemnego symbolu i klęcząc próbowała modlić się.
Niwara odnalazł także i schronisko Szeloma. Była to olbrzymia grota, w której ten złoczyńca zebrał prawie wszystko,
co pozostawało na planecie przy życiu, jak również dużą liczbę larw, które przy pomocy okruchów swej wiedzy potrafił
zmaterializować. Demoniczne te istoty dopełniały odrażającego zbiorowiska, wiodąc czas na bluźnierstwie i nie dających
się opisać orgiach.
Pozostali zaś mieszkańcy Ziemi, w miarę możności, uciekali od tego przeklętego miejsca i chowali się przed Szelomem,
ponieważ uprzyjemniał on sobie życie tym, że przyciągał ich do siebie i zmuszał przede wszystkim do najobrzydliwszych
bluźnierstw oraz przyjmowania udziału w orgiach, a następnie rzucał się zwykle na nich i wysysał krew, poczym pokrytych
ranami w najokropnieszym stanie, gdyż umrzeć nie mogli – pozostawiał. Było to rzeczywiście prawdziwe piekło.
40
Ci, którzy przeżyli takie męki, bywali najczęstszymi i najbardziej gorliwymi gośćmi skał, skąd widać było krzyż i w bez-
najdziejnej tęsknocie błagali o pomoc. Nie umieli się oni modlić lecz zachowali mętne wspomnienia o bóstwie; i choć sła-
be i niewiele znaczące były wołania ich do Ojca Niebieskiego, to jednak porywy te przynosiły im zawsze pewną ulgę
i ukojenie. Goiły się ich rany i byli już zabezpieczeni od napasów Szeloma, który wtedy sam unikał ich i przeklinał, wyrzu-
cając im, że są zarażeni boskimi fluidami i gdzie tylko przejdą rozsprzetrzeniają zapach nie do wytrzymania.
Wspomniany wyżej magiczny dzwon, podobny był do tego, jaki Supramati widział na pustynnej wyspie, którą użyź-
niał kiedyś wraz z Dachirem; był on trochę większych rozmiarów lecz, jak i tamten, mienił się wszystkimi barwami tęczy.
Kiedy przymocowano go na szczycie jednej ze skał, przy wejściu do martwego miasta, wydwało się jakby był zawieszony
w powietrzu i wyglądem swoim przypominał perłę olbrzymią na ciemno–fioletowym tle atmosfery.
A kiedy wśród złowieszczego i ponurego milczenia, rozległy się nagle donośne, harmonijne, potężne jak grzmot i jed-
nocześnie niewypowiedzianie subtelne dźwięki – było to coś doprawdy druzgocącego; można rzec śmiało, że było to rze-
czywiście oszałamiające zjawisko.
Trudno byłoby opisać wrażenie, jakie wywarł ten uroczysty dzwon na ludności.. Ze wszystkich grot i jaskiń, gdzie tyl-
ko chronili się nieszczęśliwi, wypełzali teraz drżąc i trzęsąc się ze strachu i radości. Powoli, godny politowania tłum ów, przy-
ciągany dźwiękami dzwonu, zbierał się w dolinie, gdzie znajdowało się wejście do podziemnego miasta; z szerokiego tunelu
wydobywał się strumień światła i ludzie szli ku niemu, jakby przyciągani przez magnes.
Otoczony swoją nadworną świtą, Szelom Jezodot oddawał się zwykłej, piekielnej orgii, gdy nagle głośne dźwięki dzwo-
nu przerwały jego bluźnierczą pieśń, którą ryczał na całe gardło. Towarzysze zaś jego w tym czasie, położyli się na ziemi
wokoło zniekształconego posągu Szatana, znalezionego przez Szeloma i umieszczonego przezeń w jaskini, którą zamiesz-
kiwał wraz z otaczającymi go obmierzłymi tworami.
Szelom porwał się jak ukąszony; zbladł śmiertelnie i drżąc z otwartymi ustami, słuchał głosu dzwonu, gdy wtem sza-
tański posąg okrył się płomieniem, po czym dał się słyszeć szum, jakby suchych liści na wietrze i w powietrzu świsnęła zło-
ta strzała, porażając masywny posąg, który się zachwiał, runął na ziemię i rozsypał się w proch, wznosząc słup pyłu.
– Oni powrócili!… – z niedającym się opisać strachem zaryczał Szelom.
– Zginąłem, a i wy wszyscy jesteście zgubieni… Będą nas sądzić i tracić! – dodał, rzucając się ku wyjściu.
Lecz w oka mgnieniu odskoczył spowrotem i zawył jak dziki zwierz. Drogę zagrodził mu purpurowy krzyż i Szelom
wraz ze swoimi występnymi towarzyszami, znalazł się w niewoli.
Jak oszalały rzucał się po ziemi ten wstrętny bluźnierca, to wydając rozdzierające krzyki, to znów rycząc miotał na
przemian straszne bluźnierstwa. Oniemieli ze strachu towarzysze potępieńca cisnęli się po ciemnych kątach, ze drżeniem
spoglądali na swego naczelnika, który ucichł i zapadł w stan zupełnej niemocy.
Po chwili w grocie nastała martwa i przenikająca wszystko cisza. Płonące przedtem ognisko zagasło i nastąpił zupeł-
ny mrok; jedynie purpurowy krzyż świecił jasno, jakby przezroczysty słup światła, stając się jednocześnie zaporą bardziej nie-
przezwyciężoną niż żelazne drzwi.
Zbiegający się zewsząd na głos dzwonu tłum potępieńców zatrzymał się przy wejściu do galerii, w trwodze i ze wzru-
szeniem spoglądając na rozlane wszędzie światło; lecz ponieważ dzwon nie przestawał dzwonić i z głębi przepaści rozległy
się melodyjne pienia, więc najodważniejsi zaczęli schodzić po schodach na dół. Jakież było ich zdziwienie, kiedy zobaczyli
podziemne miasto, a następnie świątynię z otwartymi na oścież drzwiami i jasno oświetlonym ołtarzem. Serca przedtem już
pełne pokory i modlitwy, napełniły się teraz bezmierną radością. Z drżeniem wchodzili oni do domu Bożego i padali na ko-
lana z gorącą modlitwą na ustach.
– Boże miłosierny! Jezu Chryste, Zbawicielu świata i Ojcze Nasz, przebacz nam nasze występki, ześlij znów na nas swo-
ją łaskę i daj nam śmierć!…
Strumienie łez spływały po chudych i wyniszczonych twarzach, a drżące ręce wyciągały się ku symbolowi Odkupie-
nia.
Wówczas wyszedł Supramati z krzyżem w ręku i przemówił do zebranego tłumu. Przypominał im jak ciężka jest ich
wina lecz ponieważ uświadomili sobie swoje postępki, pokutowali szczerze i z gorącą wiarą błagają Boga o przebaczenie,
więc Ojciec Niebieski, w bezgranicznym miłosierdziu Swoim, przyjmuje ich pokorne modlitwy i ulży ich losowi. W odpo-
wiedzi na to przemówienie rozległy się szlochy i przyrzeczenia, że uczynią wszystko, aby móc zasłużyć na łaskę Bożą.
Wówczas Supramati polecił im, aby szli za nim i powiódł ich za świątynię, gdzie adepci wykopali w ziemi wielki i głę-
boki basen, napełniony wodą, poświęconą przy pomocy pogrążonego w niej krzyża.
Obok basenu czekali już Udea i Niwara. Supramati stanął wówczas pomiędzy nimi, rozkazując nieszczęśliwym, aby upa-
dli na kolana, uroczyście wyrzekli się Szatana i jego spraw oraz powtarzali za nim modlitwę, w końcu zaś dodał:
Zanurzcie się w tej oczyszczającej wodzie, aby odrodzić się do wiary w Ojcu Niebieskim, do życia duchowego i pracy
doskonalenia duszy, ciała i umysłu.
41
W miarę jak nieszczęśliwi wychodzi z wody, magowie ubierali ich w proste, płócienne ubrania, zawieszali każdemu na
szyi krzyż i posilali niewielkimi dozami odżywczego proszku.
Po skończonej ceremonii i ogólnej dziękczynnej modlitwie do Stwórcy, magowie rozkazali nowo ochrzczonym udać
się na poszukiwania i sprowadzać tutaj wszystkich tych, którzy gotowi są upokorzyć się i przez modlitwę zdobyć dar śmier-
ci.
Wówczas uradowani, pokrzepieni, pełni wdzięczności i nadziei, nowo ochrzczeni rozbiegli się w różne strony z gorą-
cym pragnieniem odszukania nieszczęsnych braci.
Z kolei i magowie także dokonali objazdu całej planety, idąc za wskazówkami mapy, odwiedzili wszystkie miejsca,
gdzie jeszcze znajdowały się żywe istoty, które następnie przywieziono do podziemnego miasta, aby tam oddały się modli-
twie. Przemówienia magów i widok nieszczęsnych współbraci, którzy zbawieni zostali już od najcięższych cierpień, zbaw-
czo podziałał na większość potępionych, ponieważ ze skruchą i pełni pokory poczynali modlić się gorąco.
Potem, kiedy już wszyscy, pragnący dostąpienia łaski przyjęli chrzest, magowie polecili im aby ustawili się w szeregi i szli
za nimi spokojnie do świątyni.
Supramati przystąpił do ołtarza, wziął z tabernakulum kielich, uwieńczony krzyżem, napełniony purpurowym ciepłym
płynem i z nabożeństwem przemówił:
– Zbliżcie się! Niechaj święta krew Chrystusa raz jeszcze zbawi was i oswobodzi.
I podchodzili wszyscy ku niemu, a on kolejno dawał każdemu pić z kielicha lecz gdy tylko złączywszy się z Bogiem,
zamierzali kierować się ku wyjściu – natychmiast padali martwi; ciała ich spalały się z trzaskiem, a z pozostającego po nich
popiołu wylatywał błękitnawy ognik i znikał w przestrzeni.
Kiedy już wszystko skończono, pozostało jeszcze około dwudziestu ludzi żywych lecz byli to już ci, którzy jeszcze przed
przybyciem magów ukorzyli się i oczyścili w modlitwie. Bladzi i z wyrazem smutnej zadumy patrzyli oni na warstwę sza-
rawego popiołu, zaścielającego posadzkę; – było to wszystko, co pozostało po ich towarzyszach niedoli, oswobodzonych te-
raz od ciężaru ciała.
– Zanim odkryję wam, bracia, waszą przyszłość i przeznaczenie – przemówił do nich Supramati – nauczyciele pragną,
abyście byli obecni przy sądzeniu i skazaniu przewrotnego Szeloma Jezodota, który zepchnął na drogę zła tyle ludzkich dusz
– tego zuchwałego zaprzańca i bluźniercę, mniemającego w szalonej pysze swojej, że może podeptać sprawiedliwość Bożą.
Oto dokona się nad nim sąd.
Supramati odszedł z Niwarą, a Udea zbliżył się do grupy upokorzonych i dwóch spośród nich wywołał po imieniu, ci
zaś, poznawszy go, byli radośnie zdziwieni. Wówczas Udea pozdrowił ich i wyraził radość z powodu powrotu ich na drogę
pokuty, po czym długo gawędził z nimi, pocieszał, mówiąc im o przeszłości i przyszłości.
A gdy nadeszła chwila rozstania, to nie tylko jego dawni przyjaciele, lecz wszyscy zbawieni podnieśli się na duchu; peł-
ni byli teraz nadziei, dobrych intencji, płomiennego pragnienia naprawienia swoich starych błędów i dążenia po drodze
doskonalenia się.
W jaskini, która służyła za więzienie dla Szeloma wraz z jego występnymi stronnikami, było cicho i ciemno. Choć
Szelom ocknął się już z odrętwienia, to jednak siedział bez ruchu, skulony w zagłębieniu skały, oniemiały z wściekłości
i strachu.
Widział on ze swego kąta, jak niektórzy z jego zauszników, wbiegali do groty, natychmiast padali i leżeli nieruchomo,
jakby zaduszeni. Szkarłatny krzyż wpuszczał ich do wnętrza i natychmiast zajmował swoje miejsce.
Szelom znał ich wszystkich doskonale. Byli to najzatwardzialsi sataniści spośród nieszczęsnych mieszkańców zmarłej
planety. Byli oni zawsze stałymi towarzyszami jego piekielnych orgii i wiernymi współpracownikami w podtrzymywaniu
buntu, bluźnierstwa i nienawiści ku Bogu w środowisku pragnących pokutowania.
Popełznął do jednego z nich i potrząsnął go, zmuszając do przebudzenia się, po czym zaczął go wypytywać.
Kiedy się dowiedział o wszystkim co zaszło, i że wszyscy, którzy nie chcieli upokorzyć się, byli wrzucani tutaj w jakiś
niepojęty sposób – Szelom wpadł w szaloną wściekłość. Przeczuwał on, że nadchodzi moment kiedy zostanie ostatecznie
zgnieciony i za swoje zbrodnie poniesie jakąś straszną karę. Nie na próżno powróciły “dzieci światła”, których tak nienawi-
dził; a resztki jego wiedzy uświadomiły go, że jeżeli oni oswabadzają niektórych to tym niewątpliwiej ukarzą innych i usu-
wając z planety wszelkie istoty, przygotowują jakiś nowy przewrót w przyrodzie.
Ponure rozmyślania Szeloma przerwał jakiś złowieszczy trzask, po czym szkarłatny krzyż rozwiał się w powietrzu
i promień jasnego światła oświecił szeroką, skalistą przestrzeń przed jaskinią. Nieopodal od niej widać było stojących pół-
kolem w białych szatach nawróconych grzeszników; przed nimi znajdowali się obaj magowie i Niwara w śnieżno–białych
tunikach, ze złotymi krzyżami w rękach; nad nimi unosiły się w powietrzu trzy mgliste cienie, na piersiach których migo-
tały prupurowe pentagrammy, zaś nad ich niejasno zarysowanymi głowami widać było złote krzyże. Byli to sędzowie.
Dźwięcznym i donośnym głosem przemówił Supramati:
42
– Wyjdź, padnij na twarz i wysłuchaj wyroku twoich sędziów, zaprzańcu Przedwiecznego, Prawdy i Sprawiedliwości,
gorszycielu dusz ludzkich, niewolniku Szatana i wszystkich występków!
Szelom zaryczał jak dziki zwierz i kurczowo uczepił się bryły skalnej, to znów ziemi, wszelkimi siłami sprzeciwiając
się niewidzialnej, lecz niepokonanej sile, która ciągnęła go na zewnątrz; wszystkie jednak wysiłki jego były daremne.
Miotając przekleństwa, zlewając się potem i tocząc zielonawą pianę, potwór ten był jednak wywleczony z jaskini i rzu-
cony twarzą na ziemię, pośrodku placu, po czym momentalnie został otoczony ognistym kołem o trzech kabalistycznych
znakach, rozmieszczonych w formie trójkąta.
Mgliste dotąd obrazy trzech sędziów rozjaśniły się ogromnym promienistym blaskiem i melodyjny, jakby z oddali do-
chodzący głos przemówił:
– Magu o trzech promieniach ogłoś wyrok boskiej sprawiedliwości i wykonaj go!
Wówczas Supramati zbliżył się do ognistego kręgu.
– Szelomie Jezodocie! Twoje okrutne zbrodnie i niesłychane występki przebrały wszelką miarę. Należałoby zniszczyć
cię zupełnie lecz stworzony jesteś przez Ocja Przedwiecznego i w ponurych głębiach twej duszy tli się niezniszczalne bo-
skie tchnienie; dlatego więc będziesz musiał oczyszczać się przez cierpienia i odradzać na nowo do światła.
Okazałeś się jednak niegodnym istnienia – jako człowiek-antychryst – i dlatego zapomnisz o wszystkim, co ci dawa-
ło władzę w dziedzinie zła i jako upadły, powrócony do dawnego stanu, tkwiącego w tobie niezniszczalnego tchnienia
Stwórcy, będziesz przechodził poprzez tysiące przemian i poprzez trzy państwa przyrody.
Przez instynkty swe – jesteś gorszy od najpodlejszego zwierzęcia, a trujący oddech twój pzrepojony bakcylem zła, mógł-
by zarazić każdą roślinę, dlatego więc obróć się w kamień! Bądź kamieniem ofiarnym dla ludzi, stojących na niższym stop-
niu doskonalenia się i przeżyj wszystkie cierpienia ofiar, jakie będą na tobie składane, a emanacje krwi ich – niech będą twoim
pokarmem. Albowiem jako jedyne dziedzictwo tego kim byłeś, zachowa się w tobie wyższa wrażliwość: – jako niejasna
świadomość uczucia duszy.
Jezodot wyprostował się, odrażający w swoim strachu i śmiertelnie blady, z wyszłymi z orbit oczami, patrzał na maga
jak osłupiały.
Supramati podniósł swoje magiczne berło, nakreślił nim w powietrzu kilka kabalistycznych znaków i wymówił formu-
ły, a wówczas z przestrzeni spłynął ogień, otaczając potępieńca wielką kulą przezroczystego płomienia.
I wtedy widać było wyraźnie, jak wewnątrz tej kuli rozwijał się okropny obraz. Ciało Szeloma, oraz jego ludzka aura
szybko zostały spalone, a na ich miejsce pojawiły się najpierw obrazy zwierząt coraz niższego gatunku, następnie kształty
różnych roślin i wreszcie, pozostał tylko drżący ognik szafirowego koloru z parą fosforyzujących oczu, wokół którego szyb-
ko skupiała się szarawa masa, przyjmując coraz większe i większe rozmiary.
– Wróć do grubej materii, a następnie drogą cierpień i wcieleń wznoś się powoli po stopniach drabiny, z której przed
chwilą upadłeś – przemówił Supramati, podnosząc swoje magiczne berło.
Ognik ów jakby się kurczył i z trzaskiem, podobnym do głuchego jęku, wszedł w szarawą masę. W tejże chwili pło-
mienista kula rozpadła się i znikła, a na miejscu jej ukazała się wielka bryła czerwonawego bazaltu z płaską powierzchnią,
która widocznie głęboko wcisnęła się w ziemię. Świadkowie tego złowieszczego dramatu, byli po prostu oszołomieni; ze stra-
chem też spoglądali na magów i sędziów, których obrazy unosiły się jeszcze w powietrzu.
Teraz Supramati zwrócił się do grupki pozostałych żywych ludzi i rzekł surowo:
– Ciężkie i straszne są wasze grzechy, lecz pokutowaliście szczerze i ukorzyliście się, a pierwotną esencję połknęliście,
nie z dobrej woli lecz przez niewiedzę i pragnienienie życia. Dlatego też miłosierni sędzowie nakładają na was karę nie ta-
ką, na jaką zasłużyliście lecz – przez którą otowrzy się przed wami szeroka droga ku doskonaleniu się.
W pamięci waszej zachiowajcie więc los Szeloma, koniec i początek, którego widzieliście sami, jak również wspomnie-
nie o sztukach, naukach, prawach społecznych i przykazaniach Bożych. Urodzicie się pośród nowych narodów tej planety,
kiedy zbudzi się ona ze snu Manvantary i w tej młodzieńczej ludzkości będziecie tymi, którzy przechowali podania prze-
szłości.
Pochłonięta przez was pierwotna materia utrwaliła się w waszym astralnym ciele zupełnie inaczej, niż u zwykłych
śmiertelników i obdarzyła was szczególnymi właściwościami; zdolnościami czytania w astralu, widzenia jego mieszkańców
i wchodzenia w bezpośrednią łączność ze sługami Bóstwa, w celu otrzymywania i przekazywania ich poleceń.
Do czasu zaś nowego tu wcielenia będziecie pracowali w żywiołach planety. Do waszej dyspozycji w celu wykonywa-
nia pracy, początkowo w przestrzeni, a następnie na planecie – dani wam będą towarzysze Szeloma, znajdujący się tymcza-
sem w jaskini, gdzie zamieszkiwał ich władca, a którzy powrócą w świat niewidzialny; będą oni mogli umrzeć, ponieważ to
okropne życie tutaj wyczerpało już siłę spożytej przez nich esencji.
Po upływie kilku chwil, ciągnięta przez niewidzialną siłę, pojawiła się zgraja współpracowników Szeloma i Suprama-
ti ogłosił im wyrok, na mocy którego osądzeni zostali na przebywanie w aurze planety do chwili, aż wcielą się powtórnie,
43
zatracając wszelkie wspomnienie o przeszłości; będą niewolnikami zachowawców tradycji i posłusznymi wykonawcami ich
rozkazów, aby żyć przede wszystkim nie dla własnych przyjemności lecz dla wyczerpania pierworodnej siły, którą samowol-
nie rozporządzali się i nasycili nią swoje astralne ciało – drogą ciężkich cielesnych trudów.
Szkaradny ten tłum potępieńców jęczał ze strachu lecz szeroki pas światła, wydzielony przez sędziów, okrył ich zupeł-
nie jakby ognistym całunem, po czym padli martwi na ziemię.
Po chwili błysnął znów drugi snop płomieni ze strony sędziów i obsypał głowy zachowawców tradycji tysiącami róż-
nobarwnych iskier.
Mgliste obrazy sędziów rozwiały się i znikły; wówczas Supramati wymówił magiczne zaklęcia, wywołujące z prze-
strzeni maleńkie ogniste strzały, które porażały zmaterializowane przez Szeloma larwy, te zaś wzdymały się, pękały i po-
wracały w mrok niewidzialnego świata, skąd były wywołane występną wolą.
Magowie i Niwara w milczeniu uklękli i zaczęli gorąco modlić się; straszna tragedia niebieskiej sprawiedliwości, jaka
rozegrała się przed nimi, głęboko wstrząsnęła ich duszami.
Zamierzali już powrócić do swego powietrznego okrętu, gdy nagle Niwara, dotknąwszy drżącą ręką bryły bazaltu – gro-
bowca i jednocześnie na długie miliony lat kołyski duszy człowieka – zauważył:
– Nie mogę zapomnieć tego występnego, a jednocześnie i nieszczęsnego Szeloma! Zacząć na nowo rozwój poprzez trzy
państwa przyrody, przecierpieć męki wszystkich reinkarnacji, zatracić potężną wiedzę i wszystko, co już zdobył – jest to tak
okrutny wyrok, że już na samą myśl o nim można stracić rozum.
– Los ten oczekiwał go nieuchronnie wcześniej, czy później, ponieważ nadmiar zła i zupełne oderwanie od boskich
wpływów, do takiego stopnia naruszyły w nim równowagę, że ucierpiała już nawet i astralna materia jego istoty; – stracił
on siłę postępowania najpierw i doskonalenia się i był tylko gnijaącym już ciałem. Według niebieskich praw, które rządzą
nami, wszelka dysharmonia wywołuje za sobą i rozkład zupełny, jako nieuchronne następstwo; podobnie jak rozkładający
się świat pęka i znika, rozsiewając w przestrzeni swoje odłamki. Teraz będzie on podnosił się na nowo i odzyskiwał znów
to wszystko, co utracił; co się zaś tyczy czasu, to – w porównaniu z wiecznością – nie ma on żadnego zaczenia – odpowie-
dział Supramati, podchodząc ku rozpostartym ciałom stróżów tradycji i przyglądając im się uważnie.
– Stali się oni jakby mniejsi i otrzymali jakieś dziwne, szare zabarwienie, zupełnie jak popiół – zauważył Niwara.
– Tak. Ciała ich spala pozostająca w nich pierwotna materia. Eteryczne zaś ciało musi się oddzielić od zimskiej mate-
rii lecz w stralnym mózgu niezatarcie utrwali się wszystko, co powinni pamiętać – powiedział Udea i dodał:
– Widzisz Niwaro, po każdym światowym przewrocie zawsze pozostają stróże tradycji; lecz jeżeli katastrofa jest czę-
ściowa jak na przykład zniknięcie Lemurii, lub Atlantydy, to takimi zachowawcami bywają najczęściej nieśmiertelni. Zo-
stają oni pogrążeni w wiekowym śnie, w miejscu wiadomym tylko wtajemniczonym i w odpowiedniej chwili pojawiają się
znów pośród ludzkości, ożywiają tradycje przeszłości i żyją dość długo, w każdym razie anormalny czas; a kiedy już znik-
ną, to nie przestaną w dalszym ciągu żyć w podaniach, powieściach i niejsanych wspomnieniach ludowych, jako tajemni-
czy nauczyciele boskiego pochodzenia lub też jako patriachowie itd.
W czasie takiej rozmowy doszli oni do powietrznego okrętu. Spożywszy skromny obiad, Supramati rzekł wesoło:
– Sądzę, że teraz możemy już otworzyć wręczoną nam przez Ebramara kopertę i zapoznać się z przygotowaną nam
niespodzianką.
Dwaj pozostali zgodzili się z nim i mocno zaciekawieni, prosili Supramatiego, aby zechciał przeczytać im zawartość
pisma.
ęDrogie moje dzieci – pisał Ebramar.
– Mówiłem wam już, że Ziemia może rozpocząć życie na nowo. Występny ród ludzki, który wywołał przedwczesną
katastrofę – zginął lecz pozostała olbrzymia przestrzeń, mogąca sąużyć nowej ludzkości, która czeka tylko, aby planeta zna-
lazła się w warunkach możliwych do zamieszkania. A zatem, siły żywiołów, kierowane przez rozumne istoty, rozproszą cha-
os i zaopatrzą planetę w nowy, potrzebny jej materiał, który ona powoli będzie sobie przyswajała w czasie snu Manvantary.
ęChcielibyśmy więc, drodzy przyjaciele, dać wam możność zobaczenia jednego z największych przejawów Boskiej mą-
drości: – pracę Jej sług, inaczej mówiąc, zajrzeć do laboratorium Stwórcy. Widowisko to będzie dla was bardzo interesują-
ce i mocno pouczające.
ęMy sami również przeszliśmy te wszystkie przemiany, a w przyszłości oczekuje nas trud kierowania żywiołami i ba-
dania kosmicznych sił, służących do formowania niebieskich ciał. Musimy więc umieć kierować tą maszyną – skompliko-
waną i jednocześnie prostą – a oprócz tego nauczyć się także rządzić istotami, które bezustannie pracują na wszystkich
stopniach i w najróżnorodniejszych rolach, na Ziemi i w przestrzeni. Dobrzy pracownicy budują i zbierają, a źli – podko-
pują i starają się zawsze zniszczyć…ę.
Dalej następowały wskazówki i techniczne szczegóły, które pozwalały powietrznym podróżnikom obserwować przy-
gotowawczą pracę wskrzeszenia planety, bez narażenia na niebezpieczeństwo okrętu i jednocześnie dawały możność widze-
44
nia wszystkiego, co nastąpi.
Przy czytaniu listu Ebramara opanowało ich głębokie lecz radosne wzruszenie. Jakże szczęśliwi i obdarzeni łaską nie-
bios czuli się, mogąc obserwować i poznać tak skomplikowane zjawiska, których oczywiście nie widziało nigdy żadne ludz-
kie oko.
Zapoznawszy się dokładnie z otrzymanymi wskazówkami, lotnicy nasi umocowali przede wszystkim wskazane przez
Ebramara przyrządy z zewnętrznej strony okien statku, po czym unieśli się w przestrzeń.
Płynęli teraz w obszernym i potężnym prądzie atmosferycznym, a kiedy osiągnęli już potrzebną odległość, wówczas za-
trzymali lot areostatku i spojrzeli na opuszczony przez nich świat. W chwili tej Ziemia przypominała zwykłą planetę, wi-
dzianą przez teleskop, tylko olbrzymich rozmiarów i wszystkie najdrobniejsze szczegóły zarysowywały się niezwykle
dokładnie.
Ciemne chmury, które otaczały pusty świat, kłębiły się teraz, jakby je pędził burzliwy wiatr. To się skupiały w kształcie
czarnych i spiczastych gór, to znów rozpraszały i odsłaniały część martwej i opustoszałej powierzchni.
Otaczający kulę ziemską pas atmosferyczny również wzburzył się w dziwny sposób, a we wszystkich kierunkach krzy-
żowały się prądy na podobieństwo różnobarwnych wstęg. Wszędzie i we wszystkim roiło się od duchów żywiołów, które
pod kierownictwem wyższych rozumów, zbierały przyciągane z przestrzeni materie, a te przyjmowały powoli obraz gala-
retowatej masy, upstrzonej różnymi barwnymi i jasnymi błyskawicami.
– Co to znaczy, nauczycielu? Bądź łaskaw wyjaśnić mi wszystko to, co widzę oraz porządek zachodzących tam zjawisk
– zapytał Niwara.
– Widzisz tam właśnie wszystkie cztery żywioły przy pracy – odpowiedział Supramati. Kierowane przez swoich na-
czelników, kosmiczne duchy zebrały ziemskie materie, tworzące nową warstwę, którą nasycą wnętrza Ziemi i jak cemen-
tem zapełnią niepotrzebne przepaście. W materiach tych, w stanie rozpuszczonym, są zawarte metale i wszystko niezbędne
dla formowania ciał, które zostaną powołane do życia według astralnych klisz. Spójrz, masa ta zaczyna już być pochłania-
nia przez glob ziemski, gasząc wulkaniczne ognie i rozpraszając fioletową mgłę, która nie przepuszczała ożywiających pro-
mieni słońca. Grzmoty i uderzenia piorunów, powodowane przez pracujące żywioły, dochodzą do nas, lecz oczywiście,
bardzo osłabione odległością.
Po upływie pewnego czasu z przestrzeni wyłonił się nowy żywioł.Tym razem znów olbrzymi, ognisty strumień lub ra-
czej morze ognia, w zawrotnym pędzie płynęło ku planecie, a w nim na podobieństwo roju pszczół, unosiły się ogniste
gwiazdy i przelatywały skrzydlate istoty purpurowego koloru. Poprzez olbrzymi ów płomień widać było, jak duchy ognia
ciągnęły i jak gdyby popychały bardziej gęstą, wijącą się niby olbrzymia żmija i błyszczącą, jak czyste złoto, masę, która na-
stępnie owinęła się wokoło kuli ziemskiej i zdawało się, że weszła w nią. Jednocześnie całe to morze ognia pobladło i zni-
kło, po czym Ziemia rozjaśniła się szkarłatnym blaskiem, podobnie jak pożar dokładnie oświeca spalany budynek.
– Oto zjawiła się teraz czysta, pierwotna esencja – odżywcza krew planety, aby znów ożywić wyschnięte źródło, powró-
cić opustoszałej Ziemi jej uradzajność i siłę życia – zauważył Supramati.
– A teraz spójrzcie, oto następuje tworzenie się wody – trzeciego żywiołu. Ziemia przygotowała materie, ogień tchnął
w nie życie, a woda odświeży wyschnięte ciało, zagoi rany i da jej potrzebny spokój. Jakże cudowna jest przemądrość Boża!
– powiedział Udea.
W tym czasie wokoło Ziemi skupiał się i zgęszczał szeroki zielonawo–błękitny pas, ciągniony z przestrzeni – podob-
nie jak burza wzdyma i pędzi fale – przez olbrzymie astralne istoty, których głowy uwieńczone były jasnym płomieniem.
Pod potężnym działaniem ich skupionej woli, burzliwa ta masa opuściła się na powierzchnię Ziemi i z głuchym grzmotem
zalała ją, jednak szeroka zasłona z gęstej mgły, jaka się w tej chwili uniosła nad powierzchnią globu ziemskiego, nie pozwo-
liła im już widzieć tego, co się działo na Ziemi.
Po pewnej przerwie, która widzom tego niezwykłego obrazu wydała się wiecznością, dały się słyszeć harmonijne, nie-
wypowiedzianej piękności dźwięki; cała atmosfera wstrząsała się od tych wspaniałych i głębokich akordów.
– To pienia sfer, – hymn przyrody na chwałę Przedwiecznego – objaśnił Supramati. – Lecz popatrzcie przyjaciele, zbli-
ża się czwarty żywioł: – oddech planety – eter.
Zbliżające się teraz fale obłoków były zadziwiająco piękne i mieniły się wszystkimi barwami tęczy. Kierowały nimi
istoty mgliste, przezroczyste, lekkie, jak płatki śniegu i różnobarwne, jak pstre motylki.
– Czy widzisz, Niwaro, te srebrzyste odblaski, którymi upstrzone są atmosferyczne fale i które jak gdyby zgęszczają się
od strony planety? – Spytał Supramati.
– Jest to astralna materia – wyższa aubstancja wszystkiego: istot i rzeczy; – to istota astralnego ciała. Materie tę muszą
ludzie zdobywać duchową pracą w czasie swego doskonalenia się i umartwianiem grubego ciała.
Ta asotralna materia – to odżywczy sok wiecznego światła, to dźwignia ku doskonałości, siła i esencja w sferze wyż-
szej wiedzy; lecz dysponować nią mogą tylko siły czyste, a w żadnym razie słudzy mroku.
45
– Spójrz tam – dodał – gdzie koncentruje się, zgęszcza i skłania ku ziemskiej powierzchni ta szeroka, srebrzysta, falu-
jąca i cała pokryta ognistymi hieroglifami wstęga.
Jest to właśnie owijająca się wstęga kliszy; zaś jasne duchy, które jakby niosą ją i skierowują – przyczepią ową wstęgę
do Krzyża, zakrywającego to wejście, którym przechodziliśmy.
I pomyśleć, że ta straszna astralna klisza zawiera przyszłe losy zarówno całej nowej ludzkości, jak i oddzielnych, wcho-
dzących w jej skład, istot, a przecież posiada zupełnie niewinny i nawet piękny widok.
Spójrz tylko, nauczycielu – rzekł Niwara – jak owa, pokryta tajemnymi hieroglifami, masa jest piękna, usiana brylan-
tami i promieniejąca, a jednocześnie zawiera w sobie wspólność lisów, cały byt doświadczeń i cierpień miliardów istot – do-
dał, westchnąwszy ciężko.
– Trudno – inaczej być nie może. Jest to program nauki wielkiej szkoły życia, a uczniowie zwykle nie zachwycają się
tym, czego mogą się nauczyć, jak również zadaniami, które mogą rozwiązać – odpowiedział z uśmiechem Supramati.
– Co się zaś tyczy zewnętrznych szczegółów astralnej kliszy, to mogę dodać, że owe brylantowe blaski – jest to pro-
mienista materia, której cząsteczkę posiada każdy stworzony duch, mogący zawsze powiększyć w sobie jej zasób drogą
oczyszczającej pracy. Widziane zaś przez ciebie światła, to znów są promieniujące na Ziemię emanacje ciał niebieskich,
które będą posiadały wpływ na losy żywych istot…
Patrz uważniej na to, czego zwykły śmiertelnik nie ujrzy nigdy; byłeś kiedyś obecny przy zniszczeniu planety, a teraz
widzisz jak dokonywuje się jeden z procesów jej zmartwychwstania.
Ziemia ta nie była jeszcze doskonałą; ciemni i przewrotni jej mieszkańcy nadmiernie wyzyskali i wyczerpali siły oraz
bogactwa kuli ziemskiej, wywołując tym przedwczesną katastrofę, ponieważ rola planety nie była jeszcze zakończona. Szczę-
śliwy zbieg okoliczności uchronił ją od zupełnego zniszczenia; a teraz, zaopatrzona w świeże życiowe elementy i nowe stral-
ne klisze, Ziemia ta może znowu wziąć się do pracy i zakończyć bieg swojej ewolucji, gdyż stanowi ona cząsteczkę wielkiej
całości, niezbędną we wszechświatowej harmonii.
Lecz nie zawsze tak się dzieje. Istnieją światy, które umierają powoli ze starości i pozostaje z nich tylko szkielet, roz-
padający się stopniowo, a wakujące miejsce zajmowane bywa przez nowy, formujący się w tym czasie świat.
W bezgranicznym gospodarstwie Przedwiecznego rozmaitość jest nieskończona i szczęśliwy jest duch, który może ob-
jąć całą niezgłębioną wielkość twórczej myśli, przeznaczającej i przygotowującej mu wieczną pracę w nieogarnionych miesz-
kaniach Bożych.
I Supramati umilkł, patrząc smętnie na Ziemię, która była kiedyś kolebką skromnego lekarza Ralfa Morgana, a której
śmierć i obecnie zmartwychwstanie obserwował mag Supramatiń).
W tej chwili planeta wyglądała jak olbrzymia perła o błyszczącej powierzchni, otoczona astralną kliszą, jakby przezro-
czystą aureolą; powoli otaczała ją powłoka mgły i płynęła w przestrzeni podobna teraz do masy obłóków.
Supramati i jego towarzysze ze łzami w oczach spoglądali na Ziemię, gdzie przeżyli tyle walk, cierpień i prób.
– Czy i ciebie także przygniatają wspomnienia, nauczycielu? – zapytał cicho Niwara.

*) Opisywane wyżej zjawiska, przy normalnej pracy sił przyrody, trwają nadzwyczajnie długi okres czasu; lecz dla pełniejszego
zobrazowania wszystko zostało uogólnione, w miarę możności zbliżone i doprowadzone do rozmiarów panoramy, mogącej dać wy-
obrażenie o olbrzymim przewrocie, dokonywanym przez kosmiczne siły przy ewolucji życia planety, w którym podobnie jak i w ży-
ciu człowieka, pracę zamienia odpoczynek, a czuwanie i walka następuje po śnie.
W celu zaznajomienia czytelnika z trwaniem kosmicznych okresów, przytoczymy niektóre cyfry, podawane przez hinduskich jo-
gów.
Twierdzą oni, że czas przejawia się zawsze w dwóch postaciach: działania i bezruchu i pierwszym podokresem bywa Wielki
Rok, składający się z 360 lat ziemskich.
Dwanaście tysięcy Wielkich lat tworzą tak zwany Wielki Cykl, liczący 4.320.000 lat ziemskich, a siedemdziesiąt jeden takich
cyklów tworzy Manvantarę; po czym ziemia zupełnie pokrywa się wodą i z kolei podobny odpoczynek przyrody trwa również okres
czasu, równający się Manvantarze.

– Przygniatają? Nie, mój przyjacielu. Kiedy rozmyślam o przeszłości, to mogę tylko dziękować i sławić Niepojętego
Opiekuna, Który odbarzył mnie tak niezwykłym losem; chociaż nie mogę zaprzeczyć, że te odległe wspomnienia wzrusza-
ją mnie także niekiedy, szczególnie wówczas, gdy odżywają ciężkie okresy mego życia – kiedy to dusza pięła się po drabi-
nie doskonałości. Muszę dodać, że bynajmniej nie wzrusza mnie wspomnienie cierpień, które dawno już zatraciły swoją
gorycz, lecz walka ślepej duszy z grubymi zmysłami, wyrzekającej i buntującej się przeciwko Boskiej przemądrości lub
w ogóle wspomnienie o tych ponurych godzinach, kiedy zwątpienie, to straszne zwątpienie, targało duszę i ona błądziła –
w tęsknocie i w mroku, nie będąc zdolną do przejęcia światła i wątpiąc nawet w osobistą egzystencję.
– Im bardziej niedoskonały jest człowiek, tym słabszy i bojaźliwszy – zauważył Udea.
– Lecz ileż cierpień i zwątpień można byłoby uniknąć, gdybyśmy byli zechcieli przyswoić sobie i pojąć mistyczny i głę-
46
boki sens słów Syna Bożego, przekazanych przez Niego w największej i najpiękniejszej z modlitw:
…„*BADŹ WOLA TWOJA!ę, to znaczy, niechaj prowadzi mnie przewodnia nić, dana ślepym i słabym; z niezachwia-
ną wiarą oddaję siebie kierującej sile, która z najgłębszą przemądrością jednakowo rządzi światami i atomem.
Bądź wola Twoja, miłosierny Ojcze wszechistnienia! Jestem niedoskonały, chwiejny, nieokrzesany i bez szemrania wy-
rzekam się własnej woli, a pokornie i z ufnością w Tobie oddaję się prądowi, niosącemu mnie ku światłu.
– Słusznie mówisz, Udeo. Szczęśliwi są ci, którzy osiągnęli możność rozumienia i stosowania tej głębokiej wiary, bę-
dącej dla nich niezawodnym sterem i silną podporą – odpowiedział Supramati, a spojrzawszy na niewielki, stojący obok nie-
go przyrząd, dodał:
– Jednakże czas nam już, przyjaciele, powrócić na nową planetę, zaś na starej ojczyźnie naszej, z którą rozstaliśmy się,
będą teraz pracować żywioły i ożywiać ją, po czym zjawi się kierownik i ujmie w swoje ręce ster tej machiny.
– Bądź wola Twoja, o Boże! W domach twoich nic nie umiera; wszystko przemienia się tylko; a pieśń śmierci nieprze-
rwanie zmienia się na pieśń zmartwychwstania – przemówił Niwara, po czym skręcił ster powietrznego okrętu i nadał mu
nowy kierunek.
Lekki i migocący, jak srebrzysty płatek śniegu, cudowny aparat zerwał się i uleciał w przestrzeń z zawrotną szybkością.
Miejsce przy sterze zajął Supramati i pewną ręką poprowadził statek w kierunku nowego świata.

Rozdział szósty

W mieście magów życie upływało zupełnie spokojnie. W szkołach prowadzono nauki, a hierofanci najspokojniej i pra-
wie niepostrzeżenie przygotowywali się do obrony miasta od hord Abrasaka, który wszelkimi siłami starał się przyśpieszyć
swoje przygotowania do pochodu.
Dachir z Kalitynem po dawnemu prowadzili swoje codzienne pogawędki na najróżnorodniejsze tematy.
Pdróż Supramatiego z towarzyszami w najwyższym stopniu interesowała Kalityna i dawało to powód do częstych roz-
mów na temat przeszłości i różnych problemów, dotyczących moralnego i fizycznego upadku planety.
Pewnego razu Kalityn zauważył przy okazji:
– Mówiłeś mi, nauczycielu, że zupełny ateizm, jaki zapanował wśród ludzi na Ziemi, w dużym stopniu przyczynił się
do zerwania łączności z miłosierdziem Bożym. Prawda, że za moich czasów na wiarę w Stwórcę, świętych opiekunów i mo-
dlitwę, patrzono jak na przestarzałe resztki śmiesznych przesądów.
Bogu dzięki, wyzbyłem się już zupełnie tych błędów i całym sercem oddaję dziś pokłon Temu, Którym pogardzałem;
lecz ja jednak nie pojmuję jednego: wy, nasi nauczyciele, posiadacie wiarę, pobożność i wiedzę, a jednocześnie nie nazwycie
się świętymi.
– Po prostu dlatego, że nie jesteśmy świętymi – odpowiedział, śmiejąc się, Dachir.
– Ale dlaczego? Wszak jesteście tak samo dobrzy i daleko więcej uczeni, niż większość świętych, których życiorysy czy-
tałem – nalegał w dalszym ciągu Kalityn.
– Z zadowoleniem spostrzegam, mój synu, że we wszystkim lubisz docierać do jądra sprawy. W tym wypadku chciał-
byś dociec, jaka różnica na drodze doskonalenia się zachodzi pomiędzy świętością, a pracą naukową? Dobrze.
Są to, jeżeli chcesz wiedzieć, dwie drogi, prowadzące do jednego i tego samego celu: – doskonałości; co jest zrozumia-
łe samo przez się, bowiem Chrystus powiedział:
„BADZCIE DOSKONALI, JAKO DOSKONAłYM JEST OJCIEC WASZ NIEBIESKI”.
Świątobliwość prowadzi do idealnej moralności, przez wychowywanie i wykształcenie uczuć i instynktów; rozwija ona
serce, daje skupienie w modlitwie, samozaparcie i poświęcenie dla dobra bliźniego. Jednocześnie jest to poznanie wszelkich
zakamarków duszy, cierpiącej fizycznie i moralnie łącznie z zupełnym samowyrzeczeniem się. Mówiąc krócej, jest to – wy-
chowanie duszy i jednocześnie poznawanie wielkości Bożej w najwyższym Jego stworzeniu – w Jego niezniszczalnej iskrze.
Droga zaś adepta – to droga nauki; to przede wszystkim, wychowywanie rozumu, poznanie zasad i praw natury, rzą-
dzących kosmicznymi siłami. Jednym słowem, jest to: – wiedza, świadomość ewolucji wszechświata i człowieka, poznanie
wielkości Stwórcy w Jego laboratorium.
Reasumując powyższe powtórzę, że nauka przemawia do rozumu człowieka, zaś religia, czyli dziedzina świętości –
przemawia do serca. My wszyscy posiadamy umysł i serce, chociaż wprawdzie pierwszy bywa najczęściej zaćmiony; oczy-
wiście ludzi dobrego serca jest bez porównania więcej, niż światłych umysłów. Większość, można powiedzieć, kieruje się tyl-
ko prostymi zmysłami, a mała garstka zaledwie dostępna bywa teoretycznym pojęciom.
Z tego też wynika, że religia jest niezbędna tak dla ludzi inteligentnych, nie mogących zupełnie oddzielić siebie od cia-
47
ła, jak również i dla masy, dla której wyżyny abstrakcyjnych pojęć są niedostępne. Tak więc nauka magiczna – ze względu
na to, że posiadanie jej jest niebezpieczne i zdolne złamać słabe natury – nie może być dostępna dla tłumu i pozostaje dzie-
dzictwem wyłącznie ludzi silnych umysłem i duchem. Ale ponieważ dla osiągnięcia doskonałości, duch ludzki musi posia-
dać obie gałęzie wiedzy w jednakowym stosunku – więc sprawiedliwy i błogosławiony przechodzi następnie do poznania
wiedzy, a uczony znów do niezbędnego wyrzeczenia się, do miłości ku Bogu i ludziom.
Uważam także za konieczne dodać, iż temu, kto stał się adeptem nie będąc sprawiedliwym, grozi daleko większe nie-
bezpieczeństwo załamania się na drodze i nadużycia swojej wiedzy, ponieważ w głębi jego duszy wciąż jeszcze tają się ziem-
skie namiętności. I odwrotnie, święty daleko prędzej uwalnia się od słabostek ludzkich i samowyrzeczenie się stawia go
wyżej w sferach światła, aniżeli nauka – adepta; przynajmniej na pierwszych, niższych stopniach wiedzy, ponieważ musi on
poświęcać się, jeżeli chce się podnieść po krętej drodze doskonałości.
Czy więc zadowolony jesteś teraz czy dobrze zrozumiałeś mnie?
– Bardzo dobrze, nauczycielu i dziękuję ci za twoją dobroć.
Po upływie kilku dni od tej rozmowy powrócił Supramati z towarzyszami. Kalityn wiedział od Dachira o celu ich po-
dróży i dlatego też zrozumiałym było jego gorące pragnienie dowiedzenia się, co się działo na tak bliskim mu świecie, łącz-
ność z którym niedawno się przerwała.
Jednakże nie ośmielił się zapytać o to swego potężnego opiekuna; lecz pozostając w dobrych stosunkach z Niwarą,
zwrócił się do niego, a młody adept, nie będąc związany obowiązkiem milczenia, bez namysłu opowiedział wszystko, co wi-
dział.
Opowiadanie do wywarło na Kalitynie głębokie wrażenie i tak go poruszyło, że kiedy wieczorem przydzedł do Dachi-
ra – ten ostatni natychmiast zauważył, że dusza ucznia była wstrząśnięta.
– Widzę, że opowiadanie Niwary wytrąciło cię z równowagi – zauważył z uśmiechem, a widząc, że Kalityn poczerwie-
niał, dodał przycielskim tonem:
– Ja bynajmniej nie uważam tego za winę, ponieważ wiem, jak dalece trudno niedoskonałemu jeszcze duchowi pojąć
wielkie tajemnice tworzenia i skomplikowane prawa rządzące wszechświatem.
Powiedz mi jednak, co cię jeszcze niepokoi, a ja postaram się dać ci szczegółowe objaśnienia, które rozproszą niepew-
ność, powstałą na skutek budzących się w tobie różnych zagadnień. Wiem także, że mówi przez ciebie nie zwyczajna cie-
kawość.
– Czytasz w mej duszy, drogi nauczycielu, lecz opowiadanie Niwary rzeczywiście posiało we mnie pewne wątpliwości,
których nie powinien by nigdy czuć człowiek, mający szczęście być twoim uczniem. I otóż, nie mając odwagi nazwać nie-
sprawiedliwym czegoś, co płynie z praw boskich, gdyż wiem, że nasz ubogi, omroczony niewiedzą rozum, skłonny jest za-
wsze krytykować to, czego nie rozumie – a jednocześnie nie mogę w żaden sposób powiązać z prawdą, tego co niedawno
mówił mi Niwara o taśmie astralnych klisz, opasującej naszą starą matkę – Ziemię.
Dowodził on mi, że owa taśma, pochodzi z innego podobnego świata, zniszczonego już ostatecznie i rozkładającego
się na pierwotne cząsteczki materii.
– Cóż w tym ma być strasznego? W wielkim gospodarstwie wszechświata, każda cząsteczka zajmuje swoje miejsce
i pracuje w celu zachowania powszechnej równowagi. Wstęga zaś ognista z astralnymi kliszami nie może być zniszczona,
ponieważ zawiera w sobie pierwotną materię, czyli siły żywiołów; rozwija się ona razem z obrotem planety, a zawarte w niej
astralne klisze materializują się w miarę pojawienia się ich na miejscu działania. Stanowi to – swego rodzaju program wiel-
kiej szkoły dla istot o wszelkich zdolnościach.
– Jest to, oczywiście, zrozumiałe. Jednak jakże pogodzić to nie tylko z ideą sprawiedliwości jak ja ją rozumiem, lecz z za-
sadą wolnej woli, lub też odpowiedzialności za nasze czyny, kiedy dusze zmuszone są – jeżeli można uczynić takie porów-
nanie – odgrywać rolę aktorów, będąc obowiązane żyć i działać na podstawie klisz, nakreślonych przez kogoś innego
i w sposób fatalistyczny cierpieć następstwa czynów dokonanych przez tego “kogoś”, stając się przy tym mężnym, złoczyń-
cą lub też świętym – zupełnie niezależnie od swoich pragnień, a zgodnie z nakreśloną kliszą!
– Ho, ho, gdzie to zaszedłeś! Jeżeli by wszystko dokonywało się, tak jak to przed chwilą opisałeś, gdyby kogokolwiek
zmuszano do wypełniania roli tylko według szablonu, oznaczonego na kliszy – byłoby to rzeczywiście niesprawiedliwym.
Przede wszystkim jednak, przeznaczenie nakreślone jest jedynie w ogólnych zarysach, a następnie musisz zrozumieć,
że tak wrażliwa materia, będąc zdolna utrwalać nawet wszystkie najmniejsze wahania myśli, musi być jednocześnie i dosta-
tecznie miękka, żeby dawać miejsce świeżym wrażeniom, bez uszczerbku dla pierwszych wrażeń. Jednakże tak pierwsze jak
i drugie bynajmniej nie mieszają się, ponieważ skład chemiczny każdej indywidualności różni się między sobą.
Tylko ogólne, zasadnicze obrazy–klisze, nakreślone przez Wyższą Wolę, pod niektórymi względami pozostają bez
zmiany, to znaczy, że ostatecznie zawsze przejawiają się w więcej lub mniej odległym czasie, w zależności od wypełnienia
swoich ról przez nowych artystów dramatu dziejowego.
48
Z tej też przyczyny istniały dawniej przepowiednie, które niekiedy zadziwiająco dokładnie odsłaniały prawdziwe zda-
rzenia odległej przyszłości, czasem mylnie tylko podając termin mającego nastąpić zadrzenia.
A więc prorocy i jasnowidzący posiadali zawsze i będą posiadali zdolność wieszenia astralnych klisz, nie rozumiejąc czę-
sto szczegółów obrazu, ponieważ widziane przez nich przedmioty nie były jeszcze w ich epoce wynalzione lub też ściślej
mówiąc – na nowo odkryte, więc opisywali je zwykle przy pomocy przenośni.
Dla przykładu muszę się zawsze zwracać ku naszej starej ojczyźnie–Ziemi. I tak: wielki jasnowidz, autor Apokalipsy,
nazwał lokomotywy, poruszane parą – miedzianym koniem, dyszącym ogniem; miał to być właśnie wynalazek przyszłych
wieków.
Drugi znów jasnowidz, o wiele mniej sławny, opat Suffran, starał się przy pomocy pewnych znaków określić czas ob-
serwowanego przezeń widzenia mówiąc: “Kiedy ludzie będą jak ptaki latać w powietrzu z szybkością jaskółki, a pojazdy bę-
dą poruszane bez koni, zdarzy się to i to”. Dowodzi to, że nie umiał on nazwać tego, co widział, a nie miał także pojęcia
o samochodach i samolotach, które jednak obserwował w ruchu.
Teraz zwrócimy uwagę na zagadnienie z innego punktu wizenia. Zdecydujemy, czy rzeczywiście mamy uważać jako
przemoc i niesprawiedliwość tę okoliczność, że żyjące duchy są aktorami, wypełniającymi role, nakreślone na astralnej kli-
szy, a nie stwarzane na zasadzie praw magnetyzmu i przyciągania, w celu reinkarnacji, jako ogólnego sprawdzianu zdoby-
tych sił i zdolności lub wreszcie, na zasadzie prawa Karmy i przymiotów poprzedzających istnień, w charakterze
mikroorganizmów w wyższych i niższych istotach.
Każda dusza ciąży ku fluidycznej sferze, pełnej pociągających obrazów przeszłości, gdzie panuje przemożnie przycią-
gający wpływ jednego z żywiołów.
Powietrze i ogień, to żywioły wyższe, a woda i ziemia – niższe; i ani jeden duch o wyższych skłonnościach i dążeniach,
nie będzie przyciągnięty na plan niższy i nie podda się wpływowi, nie posiadającemu już nad nim władzy.
Zgodnie więc z doskonałym prawem przyciągania fluidycznego, karmicznego i t.d., na zasadzie łączenia się narodów,
skupiania się grup i tworzenia rodzin – każdy duch bywa przyciągany do tego środowiska, które odpowiada jego zdolno-
ściom i moralnym siłom, a jednocześnie odpowiada także wybranym, odkupionym lub przebytym egzystencjom.
W pierwszych okresach bytowania, życie dusz bywa zawsze mniej skomplikowane lecz w wiekim laboratorium plane-
tarnego życia znajdzie się wolne miejsce dla każdego, stosownie do jego zdolności, stopnia rozwoju i konieczności pracy na
drodze doskonalenia się.
Daremnie sądzisz, że duchy bywają wciskane przemocą w wir jakiejś kliszy. Nie, mój drogi, duch sam dąży na pole bi-
twy, gdzie musi wypróbować swoje siły, stosownie do jego upodobań i skłonności. A więc tenor nie może śpiewać basem,
a tragik grać roli komika lub też tragarz nie będzie także księciem, a złoczyńca nie może wieść życia świątobliwego; dlate-
go też każdy przyjmuje na siebie rolę taką, jaką może lub wyobraża sobie, że może wypełnić.
Piosenka zawsze jedna i ta sama: – rola nakreślona lecz artysta może ją tonować i zmieniać w miarę potrzeby, stosow-
nie do swojej indywidualności. Jeżeli ją odegra dobrze, tym dla niego lepiej, a jeżeli źle i zupełnie wątpi w swój talent, to
musi znów zaczynać na nowo; oto wszystko.
Narody podobne są do poszczególnych osób i podlegają tym samym prawom: posiadają swoje własne klisze, swoje kar-
miczne warunki i swój narodowy temperament, pochodznie którego objaśniłem ci już wówczas, kiedy mówiłem o przecho-
dzeniu ducha poprzez trzy państwa przyrody.
Pod względem skłonności i odróżniających rysów charakteru narodów, osobliwą rolę odgrywa także przewaga tego, czy
innego żywiołu w składzie ich ciała astralnego.
Najlepiej obdarzeni są ci, u których przeważa wpływ ognia; ich też nazwamy słonecznymi narodami. Są oni pobożni,
wierzący, pełni wspaniałomyślnych porywów, niezwykle odważni, obdarzeni zdolnościami we wszystkich gałęziach wiedzy
i urodzeni artyści; a jednocześnie są spokojni i wytrwali, podobnie jak ogień, który nie wypuszcza swojej zdobyczy. Są mi-
stykami, marzycielami i z natury głębokimi myślicielami. Narody słoneczne wydają spośród siebie największą liczbę świę-
tych, ludzi znakomitych, dobrodusznych, chiciaż nierzadko i słabych.
Pochodzące znów z powietrznych ośrodków współżycia – zdradzają pociąg do obszarów światła. Ci również pełni są
różnych talentów; posiadają umysł żywy i wesoły lecz lekki, dlatego też bywają rzadko wytrwali, a porywy ich, choć gwał-
towne, są jednak krótkotrwałe. Spośród nich wychodzą nowatorzy, fanatyczni adepci religinych kierunków lub nieszkodli-
wi wolnomyśliciele.
Ci znów, u których przeważa żywioł wody są na zewnątrz spokojni, jak ocean podczas ciszy, lecz w istocie swej są oni
okrutni, podstępni i przebiegli. Posiadają wrodzony pociąg do wody, jako do pokrewnego im żywiołu, a ze środowiska ich
wychodzi przeważnie wielu sławnych marynarzy, kupców i uczonych w dziedzinie wiedzy praktycznej.
Żywioł ziemi przyciąga niskie i nieokrzesane natury i narody w których astralu on przeważa bywają ociężałe, żarłocz-
ne, chciwe i okrutne; charakter mają leniwy, nie energiczny, pełen pychy i złośliwości, w stosunku do wszystkiego co nie jest
49
ich własnością odnoszą się z pogardą. Narody takie są mało religijne, wydają najwięcej ateistów i najłatwiej dają się opano-
wywać siłom zła; wśród nich najwięcej bywa czarodziei – sług Lucyfera.
Wskazuje tylko na pewne ogólne rysy, lecz już z takiej obiektywnej klasyfikacji możesz pojąć, jak obszerne bywa pole
wyboru; dlatego więc każdy zostanie przyciągnięty do sfery odpowiadającej jego wewnętrznym skłonnościom, ideologii
i upodobaniom.
Przyszłość narodu tworzy się według zdarzeń z bytów poprzednich, stosownie do praw karmicznych. Astralna zaś kli-
sza każdego narodu wypełnia się nie dlatego, że niewolniczo idzie on za obrazami swojej kliszy, a po prostu dlatego, że sa-
me obrazy odpowiadają skłonnościom, charakterowi i temperamentowi narodu; i odwrotnie: odbite przez taki naród obrazy
życia tak bardzo są zgodne z nakreślonymi na kliszy zdarzeniami, że wydają się prawie jednocznaczne z nimi. Co się zaś
tyczy poszczególnych osób, to oczywiście, jasnym jest, że każda z nich stara się urządzić w sferze swoich pragnień, wyszu-
kujłc i dobierając sobie taką mianowicie życiową klisze, przez którą spodziewa się przejawić z godnością, lub odkupić cią-
żące na niej winy przeszłości.
Spośród miliardów duchów, unoszących się w orbicie naszej starej ojczyzny–Ziemi i spośród duchów żywiołów, pra-
cujących nad jej przemianą – nauczyciele wybiorą przyszłe narody planety na zasadzie ich przeszłości. Będzie to ludność,
przygotowująca się do nowej ewolucji, a więc – działające osoby tych klisz, które związane są z przywróconym do życia
światem.
– Mówiłeś mi przedtem, że otaczająca ziemię klisza pochodzi z innego, zgasłego świata. Ileż zatem razy może służyć
taka klisza i czy też zawsze przechodzi ona z jednego świata na drugi?
– Bywa używana tyle razy i tak długo, jak tego wymaga konieczność, a odsłużywszy swoją kolej – zajmuje poprzednie
miejsce w archiwum wszechświata, skąd jeżeli zajdzie potrzeba, można ją znów wydobyć. Dadam jeszcze, że wstęga klisz
astralnych jest niezniszczalna i po zamachu całego planetarnego systemu, powraca ostatecznie do archiwum, gdzie przecho-
wuje się jako dokument przeszłości. Przy tworzeniu nowych światów warunki bywają inne i obrazy klisz poprzednich nie
odpowiadają już potrzebom ludzkości nowych konfiguracji, które choć przechodzą taki sam kurs nauk, to jednak w zupeł-
nie innym układzie.
– Mój Boże, jakież to wszystko interesujące, skomplikowane a jednocześnie proste i wspaniałe. Szczęśliwy ten, kto
może zrozumieć choć cząsteczkę tajemnicy tworzenia.
– Każdy człowiek, posiadający dobrą wolę, może poznać prawdę drogą pracy i wytrwałości – zauważył Dachir.
– Niestety! Istnieją jednak ludzie, którzy pozbawieni są zdolności rozumienia sensu czegokolwiek, nawet najprostsze-
go lecz wychodzącego poza granicę przyzwyczajenia – zawołał Kalityn.
– Pamiętam jednego z przyjaciół na Ziemi. Był to najzacniejszy człowiek, a jednak zupełnie głuchy i ślepy na wszel-
kie abstrakcyjne, czy okultystyczne zagadnienia. Ja natomiast lubiłem zawsze zaglądać do starych ksiąg, ponieważ prze-
szłość budziła we mnie szczególny pociąg, choć nie umiałem sobie tego wówczas wyjaśnić.
Przypadkowo kiedyś wpadła mi w ręce bardzo stara książka, traktująca o okultyzmie; znajdowało się w niej wiele rze-
czy zupełnie dla mnie niezrozumiałych; między innymi było tam także rozważanie o reinkarnacji, o przechodzeniu duszy
poprzez trzy niższe państwa, o cyklach itd. Te ostatnie zagadnienia niezwykle mnie interesowały, więc też oczywiście wsz-
cząłem na ten temat rozmowę z moim przyjacielem, który pracował wtedy ze mną w tym samym zakładzie astronomicz-
nym. Boże, w jaki szał wpadł on wówczas! Sama myśl, że mógł być kiedyś kamieniem, cebulą lub sową – jak mówił –
oburzała go niesłychanie.
Zaprzeczał też możliwości istnienia cyklów. Gdybym nie posiadał wtedy charakteru zgodnego, nasza dyskusja nauko-
wa z pewnością skończyłaby się awanturą; jednocześnie stał się on powodem wielu różnego rodzaju nieprzyjemności, jakie
mnie spotykały ze strony moich kolegów. Potem nastąpiła straszna katastrofa i on zginął z pewnością, nie zdążywszy zmie-
nić swoich poglądów, nie słyszałem bowiem, aby przyjął pierwotną materię.
Andrzej umilkł, pogrążając się w smutnej zadumie.
– Tak, uparte zaślepienie niektórych ludzi – to skutki karmiczne; daremnym bywa przekonywanie ich, ponieważ prze-
szłość zaćmiewa im rozsądek. Każdy zaś rozumny i nie bezkrytycznie badający umysł nie może zaprzeczać istnienia zjawisk,
które sama przyroda nam objawiła z niczym niezbitą jasnością.
Dla udowodnienia przechodzenia człowieka przez trzy niższe państwa, weźmy na przykład tajemny proces jego for-
mowania się. Nieskończenie maleńkie jądro przyszłego człowieka, pdobnie jak i Ziemia, na której człowiekowi sądzono żyć
– składa się z trzech elementów. Spermatozoid podobny jest to rośliny, przy czym jeden jego koniec – główka – posiada ksz-
tałt sferoidalny i zakończony jest ogonkiem. Po przecięciu go, widzimy, że pozostała jego część podobna jest do cebulki
i złożona z całego szeregu cienkich warstewek, zawierających wewnątrz płynną materię.
Następnie istota owa, stanowiąca zarodek, zaczyna wypuszczać swoje członki na zewnątrz i otrzymuje kształty. Potem
embrion rozwija się w płód (foetus) i przyjmuje już formę stworzenia podobnego do żaby, coś w rodzaju kijanki i już jako
50
ziemnowodne żyje i rozwija się w tak zwanych “wodach”. Zarodek ów stopniowo nabywa właściwości ludzkiej istoty, opa-
nowuje go pierwszy wstrząs nieśmiertelnego tchnienia, porusza się i … boska istota wciela się w ciało dziecka, gdzie prze-
bywa do chwili śmierci, po której człowiek znowu staje się duchem.
Podobnie jak płód rozwija się w wodnistym ośrodku łona matki, tak też i ziemie dojrzewają pośród kasmicznego ste-
ru lub też fluidu astralnego w przestworzach wszechświata.
Ci więc kosmiczni młodzieńcy, zarówno jak i pigmeje – mieszkańcy ich – początkowo stanowią zwykłe jądro, potem
zarodki, następnie stopniowo dojrzewają, rozwijają się, przybierając kształty minerałów, roślin, zwierząt i wreszcie człowie-
ka; rodzą się, rosną, starzeja i w zakończeniu swej egzystencji, umierają. I w taki właśnie sposób cykle przekształcają się
w cyklach, ogarniane – w ogarniające, aż do nieskończoności.
Embrion rozwija się w swej sferze przed porodowej, indywiduum w swojej rodzinie, rodzina – w państwie, państwo –
wśród ludzkości, Ziemia – w naszym systemie słonecznym, system ów – w swoim centralnym Wszechświecie; Wszechświat
– w kosmosie, a kosmos – w jednej praprzyczynie, nieprzeniknionej, bezgranicznej i nieskończonej.
– O! Jakże wspaniałym jest poznawanie życia światów i istot, jakaż prostota zasadniczych praw i jaka różnororodność
praw pochodnych! I jeżeli ten ogrom rozmaitości zdumiewa już na tym maleńkim widnokręgu, jaki nam pozostawiono do
zbadania, to jakież niewiadome i nieoczekiwane cuda muszą zawierać w sobie inne światy i inne systemy, pływające w bez-
brzeżnej przestrzeni, jak sanie archipelagi. Ach! Jakże pragnąłbym zajrzeć tam kiedykolwiek…
Dachir uśmiechnął się smutnie.
– Kiedy okaże się, że jesteś już dosyć przygotowany, aby stać się podróżnikiem przestworzy, to z pewnością odbędziesz
podróż po wszystkich dostępnych ci systemach i zobaczysz wiele takich dziwów, które przyprawią cię o zawrót głowy.
Im wyżej wzniesiesz się, tym lepiej będziesz poznawał mechanizm praw, które powodują, że wiara, modlitwa i stoso-
wanie dobra, a więc uczucia, wytwarzające czyste i gorące prądy, są niezbędne, jako przeciwwaga zła i stanowią prawo rów-
nowagi, na którym opiera się istnienie świata.
Takie emanacje są jakby ścianą, zabezpieczającą przed wpływami prądów chaotycznych, dysharmonijnych sił i mate-
rii, które pracują w granicach atmosferycznych, nie podporządkowanych jeszcze mas.
Tam burzy się grzmi pramateria w stanie dzikim, zamieszkała przez duchowe potwory, których sam wygląd trudno by-
łoby opisać; tam, w całej swej pierwotnej mocy, krążą żywioły lecz nie mogą wystąpić ze swoich brzegów, okalających pla-
netarne systemy. Gdzie tylko zatrzymuje się lub też przerywa przyciągający wpływ boskiego strumienia, tej siły
zrównoważonej i potężnej – tam tworzy się wyłom, przez który wydobywają się nieopanowane siły chaosu z ich rozkieł-
znanymi żywiołami, przelatują jak huragan i niszczą wszystko na swojej drodze.
– A czy nie na podstawie tego samego prawa tłumaczą się tak zwane “cuda”, niezwykłe uzdrowienia itd?
Bowiem jeżeli dobrze zrozumiałem, to fizyczne i moralne choroby znamionują pewien rozdźwięk zasadniczych żywio-
łów naszego maleńkiego, ludzkiego kosmosu; natomiast czysty, modlitewny zachwyt przyciąga strumień Boskiej łaski
i uzdrawia choroby, czyli przywraca porządek i równowagę.
– Uwaga twoja jest zupełnie słuszna. Nie tylko bowiem potężna modlitwa wyższych istot, zwanych świętymi lecz na-
wet i zwykłych śmiertelników, opanowanych nieszczęściem lub rozpaczą, doprowadza, w gorącym porywie wiary, do takie-
go duchowego stanu, kiedy ciało astralne oddziela się od ciała fizycznego; w podobnych chwilach duch ludzki pogrąża się
w spływający na niego boski strumień lub aurę świętego, do którego się modli i tam znajduje wszystkie chemiczne substan-
cje, potrzebne jemu samemu lub też temu, za kogo się modli.
Na podstawie więc tego, co już powiedziałem, zrozumiesz, jak wielka jest odpowiedzialność nasza – jako pierwszych
prawodawców i jak bardzo koniecznym jest utwierdzić i głęboko zakorzenić prawa boskie w celu zabezpieczenia dobroby-
tu i życia planety. Prawidłowe działanie czystych, astralnych prądów musi być umocnione wiarą narodów, wspólnymi mo-
dlitwami mas ludzkich, wrodzonym i niezchwianym przekonaniem, że pomocy szukać należy tylko u sił dobra i że na
pomoc tę należy sobie przede wszystkim zasłużyć.
Gdzie przygasa wiara, tam wydobywają się na wierzch niskie namiętności, tworzą się orgie świętokradztwa i zaczyna-
ją szaleć zwierzęce żądze; tam, pod wpływem rozkładającego tchnienia zła i dysharmonii, wytwarza się osobliwa atmosfe-
ra, zaludniona przez duchy chaosu, które jednak nie mogą istnieć mimo chaotycznych prądów. I wtedy to właśnie zaczynają
się burze, powodzie, posuchy, gwałtowne zmiany temperatury, epidemiczne choroby i ludzie mówią wówczas: “Oto kraj, na-
wiedzony przez gniew Boży”.
Niekiedy wspólne modlitwy lub też gorącamodlitwa świętego, oddalają katastrofę i w tym znajdują wyjaśnienie tajem-
ne słowa, przytoczone w Biblii: „…Jeżeli znajdę dziesięciu sprawiedliwych (to znaczy, wierzących i zdolnych modlić się
szczerze), to uratuję dla nich miastoę.
Dalszą rozmowę przerwał posłaniec, który przybył od Ebramara, wzywającego Dachira na zebranie magów.
Przybył bowiem przed chwilą Narajana w celu zasięgnięcia rady przyjaciół i starszych oraz złożenia sprawozdania
51
z wypadków jakie zaszły.
W założonym przez Abrasaka mieście życie upływało w nużącej jednostajności, szczególnie dla trzymanych w niewo-
li kobiet, które mało interesowały się przygotowaniami do wojny, jakie prowadzono z gorączkowym pośpiechem.
Dla młodych kobiet, które tak zdradziecko zostały porwane przez Abrasaka i przemocą oddane towarzyszom zuchwa-
łego buntownika, jako żony – życie było niezwykle ciężkie, szczególnie w pierwszym roku niewoli. Zwrócił się przeciwko
nim huragan prądów zmysłowych, ciężkich i przesyconych namiętnościami, który niby piorun, poraził i zmienił wszystko
wewnątrz i w około.
Zamiast tonącego w słońcu boskiego miasta, z jego wygodami, sztuką i pięknym pod każdym względem, pierwotne mia-
sto–stolicę Abrasaka z jej prymitywnymi budowlami, szakardną i dziką ludnością, jakby murem, otaczały ponure lasy dzie-
wicze i złowieszcze sine mgły; zamiast umysłowej i artystycznej pracy – były bezwartościowe troski godnego politowania
gospodarstwa i wspólne życie ze znienawidzonymi i narzuconymi przemocą ludźmi. Gdyby nie stałe wsparcie moralne, ja-
kiego udzielały przyjaciółkom Urżani i Avani – żadna z nich nie wytrzymałaby ciężaru takiej próby; ale ponieważ wspar-
cie to nigdy nie słabło, więc też powoli zaczynało pojawiać się posłuszeństwo woli losu, a w końcu nastąpił nawet spokój,
wytworzony przez przyzwyczajenie. Kiedy zaś przyszły na świat dzieci, to wszystkie bolesne i wrogie uczucia rozwiały się
ostatecznie w potężnej miłości macierzyńskiej i małżonków złączyło jedno wspólne uczucie.
Dla Urżani próba ta była również bardzo ciężka. Dręczyła ją rozłąka z Narajaną i rodzicami; jednak nie upadała na du-
chu, a spokój i cierpliwość znajdowała w nieustannej pracy. Jeżeli niekiedy, w chwilach słabości, rozłąka ta wydawała jej się
zbyt długą, to wówczas mężnie powtarzała radę ojca, który zwykł mawiać zawsze, ilekroć sprawa dotyczyła tęsknic ich wie-
kowego życia:
– Będziemy pracowali i pracowali, przyjaciele! Kto pracuje – ten pochłania czas!
Urżani przekonała się jak wielkie jest znaczenie tej zasady i nigdy też nie ustawała w pracy. Oprócz roli pacyfikatorki
w rodzinach przyjaciółek i pomocy udzielanej Avani w świątyni, stworzyła sobie także obszerne pole działania pośród mał-
poludnych olbrzymów. Nie obawiała się ich już, będąc pewną, że ci darzą ją wielką sympatią i jednocześnie sami boją się jej.
Znała już teraz wszystkie rodziny w mieście i okolicznych wsiach; odwiedzała chorych, których leczyła ze zdumiewiającą
szybkością, uczyła kobiety wielu gospodarskich prac i przyrządzania strawy z różnych owocówi płodów oraz pokazała im
wreszcie jak należy oswajać zwierzęta, co u dzikusów wywoływało istny zachwyt.
Stosunki z Abrasakiem ułożyły się dość dziwnie. Nie próbował już więcej posiąść jej przemocą, przekonawszy się osta-
tecznie o bezskuteczności pdobnych prób, a jednak za nic nie zgodziłby się uwolnić Urżani i z ponurą podejrzliwością śle-
dził ją, choć nigdy nie próbowała uciekać. Rzadko przychodził także, aby z nią rozmawiać, a Urżani zawsze przyjmowała
go życzliwie i gawędziła z nim, starając się wpływać nań w sposób uszlachetniający. Lecz subtelna delikatność drażniła tyl-
ko hardego i zapalczywego Abrasaka; on wolałby raczej gniew Urżani, zamiast takiej obojętnej łagodności.
– Wszystko mogłabyś uczynić ze mną, gdybyś mnie kochała, zaś takiej wspaniołomyślności z domieszką pogardy – ja
nie potrzebuję! – krzyknął pewnego razu ze złością, szybko wychodząc z pokoju Urżani.
Po takich scenach zwykle odwiedział on Avani, której głębokie i jasne spojrzenie posiadało dziwnie kochające właści-
wości.
– Jakże jesteś dobra i cierpiliwa, Avani, choć ja wcale na to nie zasłużyłem – rzekł do niej pewnego razu.
– Uczyniłeś ze mnie bóstwo i oczywiście, obowiązkiem moim jest spełniać taką rolę, a pierwszą cnotą bóstwa – jest cier-
pliwość – odpowiedziała Avani, smętnie się uśmiechając.
Wszystka gorycz i rozdrażnienie, jakie napełniały niespokojną duszę Abrasaka, stopiły się w nieprzejednaną nienawiść
do magów i nienasyconą żądzę zemsty.
Uświadomił on sobie, że przedsięwzięcie jego jest szaleństwem lecz z drugiej znów strony, bezkarność z jakiej korzy-
stał utwierdzała go w przekonaniu, iż magowie obawiają się wojny i będą woleli pozostawić mu sowobodę, uważając, że jest
zbyt słaby aby miał osiągnąć powodzenie Poza tym, przedsiębiorczy charakter buntownika pociągał go do walki z olbrzy-
mami wiedzy, którzy uświadomili go i uzbroili; a gdy uczucie to przemogło wszystkie inne, wówczas Abrasak z podwojo-
nym zapałem wziął się za przygotowania do wojny.
Tak upływały miesiące i lata. Miał on już teraz wyćwiczoną liczną armię, umiejącą nieźle manewrować i zaopatrzoną
w broń, wprawdzie bardzo prymitywną lecz która jednak, przy potwornej fizycznej sile olbrzymów, przedstawiała groźną
siłę.
Nieoczekiwane zdarzenie wyprowadziło Abrasaka ze stanu równowagi. Oddział wojska, pozostający pod dowództwem
jednego z jego przyjaciół, został napadnięty znienacka przez jakiś nieznany oddział, którego żołnuerze okazali się bardziej
przebiegli i lepiej uzbrojeni; choć przeciwnicy byli o wiele mniejsi wzrostem od olbrzymów Abraaka, to jednak rozbili ich
zupełnie i zmusili do ucieczki z wielkimi stratami.
Z opowiadania przyjaciela wynikało, że dowodzący nieprzyjacielskim oddziałem naczelnik był wysokiego wzrostu,
52
o miedziano czerwonej twarzy, w spiczastym hełmie i posiadał drogocenny naszyjnik; żołnierze zaś jego byli to również czer-
noskórzy, zdradzali dużą pomysłowość, uzbrojeni byli w łuki i strzały, a działali z zadziwiającą zręcznością i odwagą.
Wiadomość ta spadła jak grom, wywołując w Abrasaku zdumienie. Czyżby magowie zataili przed nim, że na nowej pla-
necie znajdowały się już kulturalne narody i teraz wysłali przeciw niemu te wojenne hordy?
Należało to zbadać dokładnie i możliwie jak najprędzej. Zwierciadło magiczne pokazało mu jednak olbrzymie zbio-
rowiska czerwonoskórych, pdobnych do opisywanych przez Klodomira; co się za tyczy pochodzenia ich, czy był to przypa-
dek, czy też kierowała nimi wola magów – nie mógł się nic dowiedzieć. Ale kiedy w ciągu kilku następnych tygodni zbrojne
starcia powtórzyły się, kończąc się prawie zawsze zwycięstem czerwonych, a wieś olbrzymów, leżąca na granicy, została zdo-
byta i spalona Abrasak się zatrwożył.
Postanowił on więc przyśpieszyć pochód na miasto magów i nie tracąc czasu, rozpoczął ostatnie przygotowania. Cała
wyszkolona już armia została skierowana na punkt zborny, gdzie miała oczekiwać nadejścia armii potworów pod dowódz-
twem samego Abrasaka. W celu ochrony miasta, Urżani i innych kobiet, pozostawiono liczną załogę o charakterze rezer-
wy, całkowicie uzbrojoną i wyekwipowaną pod komendą jednego z towarzyszów Abrasaka.
Wreszcie pewnego poranku, ta dziwna armia wyruszyła z miasta, zaś Abrasak z Koldomirem udali się na skaliste wy-
spy po rogatych potworów, którzy byli przeznaczeni do zburzenia miasta magów.
Podczas tych wszystkich przygotowań Abrasaka, Narajana także nie marnował czasu. Udea zawiózł go do ucywilizo-
wanych kiedyś przezeń narodów, ktorych niezliczone masy żyły podzielone na plemiona, zajmując się hodowlą bydła i rol-
nictwem.
Były to już bardziej rozwinięte umysłowo ludy i z wyglądu zewnętrznego podobne do ziemskich ras, ponieważ częścio-
wo pochodziły od wygnańców Ziemi. Pomimo prowadzonych spokojnych zajęć, narody owe posiadały jednak wojenne in-
stynkty i dzięki swojej roztropności, zupełnie nadawały się do roli żołnierzy.
Z właściwym sobie talentem organizatorskim, Narajana potrafił szybko wyćwiczyć te masy i rozwinąć ich wojennego
ducha. Wkrótce wybrał spośród nich najzdolniejszych, których postawił na czele, jako dowódców i oni to właśnie ze swo-
imi oddziałami napadali z powodzeniem na dzikie hordy Abrasaka.
Cała armia była już gotowa do pochodu i Narajana zamierzał wyruszyć przeciwko “małpom”, gdy nagle otrzymał do
wyższych magów rozkaz, aby wszystkie swoje siły zbrojne ściągnął pod boskie miasto i rozlokował je na wskazanych w tym
celu wyżynach.
I oto, pewnego dnia, rozeszła się wieść, że boskiej siedzibie grozi wielkie niebezpieczeństwo. Do miasta powrócili str-
wożeni robotnicy, którzy byli zajęci w odległych okolicach i opowiadali, że z widniejących w oddali lasów wychodziły wiel-
kie masy kosmatych olbrzymów, podobnych do tych, którzy porwali Urżani i jej towarzyszki; a najważniejsze to, że ujrzeli
także nigdy niewidziane potwory, wielkie jak drzewa, rogate i straszne. Według wszelkiego prawdopodobieństwa hordy
tych wstrętnych potworów idą na boskie miasto.
Ziemian opanował strach i wzburzenie, tym bardziej, że w żaden sposób nie mogli sobie wytłumaczyć niezmąconego
spokoju magów, którzy zdawało się, nie przedsiębrali w ogóle żadnych środków ostrożności i obrony, a polecili tylko zamknąć
bramy miasta i zabronili wychodzić poza ogrodzenie.
Po upływie dwóch dni dość wyraźnie już dał się słyszeć głuchy szum pochodu mas ludzkich i oddalone echo bezład-
nych głosów; po czym, jakby czarne chmury, pojawiły się na horyzoncie, jak burzliwe fale, rozlewały się po równinie, ota-
czającej skaliste wzgórze, na którym było położone boskie miasto.
Na wyżyny zaś, okalające miasto, ściągnęły w nocy armie wojsk Narajany, lecz stosownie do otrzymanego rozkazu, roz-
lokowały się na stokach wzgórz i w wąwozach, nie schodząc w ogóle na równiny.
W tym czasie obchodzili miasto adepci niższego stopnia i uspakajali wzburzoną i strwożoną ludność, zapewniając ją,
że jeżeli magowie uratowali wszystkich od ziemskiej katastrofy, to oczywiście, ochronią ich także i przed dzikimi wrogami
i nie należy się niczego obawiać.
Lecz taka już jest właściwość ludzi niedoskonałych: we wszystko wątpić, wszystko krytykować i drżeć ze strachu. Dla-
tego też lękliwi ziemianie, chociaż w ogóle drętwieli ze strachu, jednak przywyknąwszy do bezwzględnego posłuszeństwa,
pokornie spełniali otrzymany nakaz zejścia do podziemi i modlenia się tam bez przerwy.
Dachir przywołał do siebie Kalityna i w towarzystwie jeszcze jednego ucznia i adepta wyższego stopnia, weszli wszy-
scy na najwyższą wieżę astronomiczną skąd widać było całą okoliczną miejscowość.
Lecz i na wieżach innych pałaców widoczne były także niewielkie grupki ludzi; zaś na najwyższej z wież boskiego mia-
sta stało kilku wielkich hierofantów, których można było łatwo poznać po mogotliwym blasku, jaki spływał z głów ich.
Wkrótce jednak inne widowisko zajęło całą uwagę Kalityna.
Jak tylko mogło sięgnąć oko, ze wszystkich stron szły do szturmu olbrzymie masy wrogów.Tocząc się jak nie powstrzy-
mana lawina, dzikie te hordy wyrywały z korzeniami drzewa, które zagradzały im drogę, ziemia drżała pod ich stopami,
53
a bezładne krzyki przypominały ryk fal, rozbijających się z grzmotem o nadbrzeżne skały; wydzielaane zaś przez nich cuch-
nące opary zatruwały powietrze nawet z takiej odległości.
Ciemne masy małpoludych olbrzymów poprzedzały bajkowe i potworne istoty: – nieokrzesane i wstrętne twory pier-
wotnych sił przyrody.
Nieprawdopodobnego wzrostu, jedni z nich byli pokryci długą sierścią, a inni znów posiadali skórę zupełnie gołą i po-
krytą plamami, jak u płazów; u większości z nich widać było zakrzywione rogi, a wszyscy zaś mieli gęste, wlokące się po zie-
mi ogony. Ręce ich były podobne raczej do olbrzymich łap z zakrzywionymi pazurami. Wielkie kamienne bryły i pnie
wyrywanych z korzeniami drzew podnosili i rzucali jak zabawki. Żywa ta fala toczyła się bez końca, stopniowo opasując pier-
ścieniem całe miasto.
W powietrzu na skrzydlatych smokach, lecieli towarzysze Abrasaka i kierowali masami małpoludów, a ponad nimi
wszystkimi unosił się sam najśmielszy buntownik.
Cały ubrany był biało i zewsząd widoczny; jechał on wierzchem na “Mroku”, tak znakomicie ujeżdżonym, że podda-
wał się nawet najmniejszemu pociągnięciu cugli. Wódz naczelny trzymał w ręku kryształową lirę, która lśniła na słońcu ty-
siącami barw, na szyi zaś, na złotym łańcuszku, miał zawieszony magiczny instrument, coś w rodzaju rogu, dźwięki którego
podniecały wojenny zapał żołnierzy.
Obserwując ruchy oblegającej armii, Dachir polecił swoim pomocnikom, aby otworzyli drzwiczki w balustradzie, ota-
czającej szczyt wieży, u której przywiązana na zewnątrz kołysała się niewielka łódź powietrzna, z obu końców zaopatrzona
przyrządami z których w kształcie bukietów, zwisały cienkie, metalowe nici.
Wszyscy czterej wsiedli do owej lłodzi i unieśli się w powietrze. Dachir z adeptem zajęli miejsca obok przyrządów, a Ka-
lityn z drugim jeszcze uczniem otrzymali polecenie kierowania łodzią ściśle według dokładnych wskazówek maga.
Prawie w tejże chwili z innych wież również uniosły się podobne statki powietrzne i odleciały w różnych kierunkach.
Zaledwie pierwsze szeregi rogatych potworów zaczęły wdzierać się na strome zbocza wzgórza, na którym znajdowa-
ło się boskie miasto, gdy nagle nad głowami nieprzyjaciół ukazała się łódź Dachira i wtedy nastąpiło rzeczywiście oszała-
miające i niepojęte widowisko. Metalowe nici przyrządów na mgnienie oka jakby zapłonęły, a następnie z każdej z nich
trysnęły snopy iskier, które z lekkim, lecz jakimś dziwnym szumem posypały się na zwarte szeregi nieprzyjaciół.
Prawie momentalnie w masach oblegających potworzyły się luki; potwory znikły lecz gdzie się podziały – nikt nie był-
by w stanie powiedzieć, ponieważ nie pozostało po nich nawet śladu.
I w miarę jak ślizgała się powietrzna łódka, a oba przyrządy rozsiewały śmiercionośne iskry, znikali, czy rozpraszali się
w powietrzu potworni wrogowie. Gdzie tylko docierały te niszczycielskie pociski, wszędzie powtarzało się to samo; ryczą-
ce masy potworów znikały razem z kamiennymi bryłami, lub drzewami, jakie niosły ze sobą, natomiast ziemia pokrywała
się stopniowo cienką warstwą białego i lekkiego popiołu.
Wreszcie paniczny strach opanował pozostałych przy życiu, więc też z krzykiem i wyciem poczęli uciekać, rzucając się
na masy idących za nimi małpoludów–olbrzymów, niosąc trwogę i zamieszanie w ich szeregi.
I tutaj zaszło coś, co nie da się opisać. Oszalałe istoty biły i deptały się wzajemnie, a następnie znikały pod falami sy-
piących się z góry iskier.
Towarzysze Abrasaka zupełnie oszołomieni i oniemieli ze strachu, patrzyli na zagładę swojej armii, a skrzydlate ich ko-
nie zaczęły przy tym zdradzać wielką trwogę; rzucały się na wszystkie strony i odmawiały posłuszeństwa, w końcu zaś za-
wróciły i zwiesiwszy głowy, pomknęły ku lasom.
W tejże chwili zaczęły opuszczać się z gór, opanowane wojennym zapałem wojska Narajany. Lecz zaledwie pojawili się
ci nowi bojownicy, natychmiast powietrzne łodzie przerwały swoją niszczycielską pracę, prawie i tak już ukończoną. Zawią-
zała się wtedy krwawa walka.
Armie “małp” zupełnie już zdezorientowane i zdziesiątkowane myślały raczej o ucieszce, niż o walce; jednak instynkt
samoobrony zmuszał je do odpierania napadających i polałoby się wiele krwi, gdyby znów nieoczekiwana okoliczność nie
położyła końca tej bitwie.
Czarne chmury szybko pokryły niebo i rozszalała się burza, a przy tym nastał taki mrok, że nie można było niczego
odróżnić i w tym huraganie rozszalałych żywiołów walka zakończyła się sama przez się.
Kiedy już wreszcie grzmoty ucichły, a ryk burzy umilkł i blady półblask rozjaśnił pole bitwy – godne politowane reszt-
ki armii Abrasaka, ratowały się ucieczką; krzyrząc ze strachu i przerażenia, biegli oni olbrzymimi skokami ku swoim lasom.
Sama ziemia budziła w nich nieprzezwyciężony strach, a gdy tylko znaleźli się już pod gęstymi gałęziami wiekowych ol-
brzymów, natychmiast wdrapali się na drzewa i przeskakując z jednego na drugie, kierowali się ku swoim osiedlom.
Abrasak trzymał się tak długo, jak tylko mógł. On jeden domyślił się od razu jakiej strasznej siły użyli magowie, żeby
go pokonać; lecz groźną siłę tę znał on zaledwie ze słyszenia i sposób posługiwania się nią pozostał dla niego tajemnicą.
Opanowała go szalona rozpacz. W tej chwili przeklinał godzinę, w której wypił pierwotną esencję, a nieśmiertelność,
54
której tak namiętnie pragnął, stała się dla niego przekleństwem; zwyciężonego i pokonanego oddawała teraz w ręce nieubła-
ganych sędziów, którzy naigrawali się tylko z jego buntu. Nagle na jednej z tych niszczycielskich łodzi Abrasak zauważył
Dachira. Wściekła nienawiść zatrzęsła całą jego istotą i w tejże chwili, w jego rozbudzonym mózgu błysnęła myśl, która wy-
dawała mu się kotwicą ratunku.
Dla wszelkiego rodzaju zwyczajnej śmierci był niedostępny lecz ta nieznana mu siła, zamieniająca w niewidzialne ato-
my pierwotnych olbrzymów, a nawet kamienie bryły, może więc zdoła zniszczyć także i jego i dać mu te upragnioną śmierć,
któraby go zbawiła od zbliżającej się kary.
Chwyciwszy się tej nadziei, chciał już zatrzymać “Mroka” i rzucić się w wicher tajemniczych iskier lecz rumak po raz
pierwszy sprzeciwił się jego rozkazowi; i zawiązała się walka pomiędzy człowiekiem i zwierzęciem, w której ono zwycięży-
ło.
Parskając i uderzając o powietrze olbrzymim ogonem, smok wzbił się górę i już nie leciał jak zwykle, a po prostu rzu-
cił się w stronę lasów, każdej chwili grożąc zrzuceniem jeźdźca.
W jaki sposób Abrasak dostał się do miasta, nie byłby w stanie powiedzieć; doznał zawrotu głowy i tylko instynkt sa-
mozachowawczy nakazywał mu trzymać się oszalałego zwierzęcia. Kiedy wreszcie ocknął się jakoś, to ujrzał, że leży na zie-
mi nieopodal od wejścia do świątyni. Zapadł już mrok lecz w mieście najwidoczniej strach wywołał powszechną trwogę,
ponieważ zewsząd słychać było pełne boleści krzyki, a kosmate olbrzymy biegały i skakały tam i z powrotem.
Prawie nieświadomie podniósł się Abrasak i poczołgał do wnętrza świątyni. Odzież jego była zawalana błotem i po-
darta na strzępy; w całym zaś ciele uczuwał straszny ból, a oddech był ciężki i urywany. Lecz Abrasak na nic nie zwracał
uwagi i tylko jedna myśl jak młodem uderzała mu w rozbolałej głowie:
– Jestem pobity i bezsilny. Zmuszony jestem żyć i ponieść diabelską karę, którą dla mnie wynajdą.
Świątynia była o tej porze pusta lecz na ołtarzu paliły się aromatyczne zioła i pęk żywicznych gałęzi, a kilka lampio-
nów, przymocowanych do skał, rozlewało wokoło słabe, błękitnawe światło.
Avani poprawiła ogień na ołtarzu, pomodliła się i zaledwie przed chwilą odeszła do swojej niszy.
Odwiedzająca ją przed godziną Urżani mówiła, że walka została już prawdopodobnie zakończona i przegrana, ponie-
waż przyjaciele Abrasaka powrócili jak furiaci i pozamykali się w swoich domach. Pośród “małp” panowała rozpaczliwa
trwoga i nikt z tych, którzy powrócili nie wie co się stało z Abrasakiem.
– Wszak dla nas było zupełnie jasnym, że nieszczęsny szaleniec będzie pokonany. Zapragnął wojny z tymi, których po-
tęga i wiedza były mu niezupełnie znane i ja żałuję go z całego serca – zakończyła Urżani.
– Podobnie jak Ikar, chciał na skrzydłach z wosku dosięgać nieba…A mimo to w nim jest silna i odważna dusza i szko-
da byłoby dopuścić do tego, aby taka siła zgasła bezpożytecznie – zauważyła Avani.
– Masz rację i Narajana nie byłby tak uporczywie opiekował się nim, gdyby nie odkrył w nim wybranego ducha, któ-
rego później zaślepiły nieszczęsne okoliczności.
Jednak ja już pójdę. Muszę być w domu; przeczucie zaś mi mówi, że wkrótce nas uwolnią.
Urżani pożegnała się z przyjaciółką i opuściła grotę, zaś Avani odeszła do niszy, zamierzając udać się do swego poko-
ju i modlić się, gdy nagle do świątyni wszedł Abrasak.
Śmiertelnie blady i zataczając się jak pijany, podszedł do ołtarza lecz natychmiast upadł na pierwszych stopniach. Naj-
widoczniej był rozbity na duszy i na ciele.
Avani śpiesznie zeszła ku niemu, a przekonawszy się, że Abrasak był nieprzytomny, zmoczyła w basenie ręcznik i wy-
tarła pokrytą pyłem twarz jego; następnie wyjęła z za pasa flakon, wylała zeń kilka kropel na płonący na ołtarzu ogień i sil-
ny, ożywiający aromat rozprzestrzenił się po całej grocie. Potem wzięła kielich, napełniony do połowy czerwonym płynem
i powróciła do leżącego Abrasaka, który już otworzył oczy i uniósł się z wysiłkiem.
– Chcę pić! – wyszeptał.
Wówczas Avani podniosła kielich do jego ust i ten chciwie napił się. Po czym schwycił się nagle rękami za głowę i za-
wołał urywanym głosem:
– Oni mnie pokonali, a ja, jak zwykły zbieg, znalazłem się w ich mocy!
– Właściwością każdego człowieka jest potykanie się na drodze życia. Twoja pycha i nieczyste uczucie popchnęły cię
do tego, że zdobytą wiedzę użyłeś w złym celu lecz ukórz się teraz, uznaj swoją słabość, spotkasz wyrozumiałych i pobłaż-
liwych sędziów.
– Wyrozumiałych? – i Abrasak zaśmiał się sucho.
– Ich wyrozumiałość wyrazi się, oczywiście, w jakiejś diabelskiej karze.
– Wstydź się i nie zapominaj o tym, że zwycięzcy twoi – to wyższe istoty, którym obce są przyziemne i okrutne uczu-
cia. Kara, jaką ci wymiarzą, pomoże ci tylko do podniesienia się, a im szczerszą okażesz skruchę, tym pobłażliwszy będzie
ich wyrok. Surowo karany bywa jedynie bunt i upór! Ja wiem, że boisz się sprawiedliwego gniewu Narajany lecz jestem
55
pewna, że tak szlachetny przeciwnik nie będzie się kierował pospolitą mściwością i jeżeli tylko spostrzeże twoją szczerą skru-
chę, przebaczy ci wszystko, jak ojciec przebacza marnotrawnemu synowi.
– Ach ty nie wiesz, jak ciężko jest poniżyć się, i uznać bezsilną zabawkę, którą ręka gospodarza może rozbić i znisz-
czyć! – ponuro przemówił Abrasak.
Avani drgnęła i odsunęła się.
– Czy ty nie spostrzegasz, Abrasaku, że cię podżegają duchy mroku? Wszak oni to oplątują cię i podszeptują pychę
i bunt! Wypędź od siebie tych ciemnych doradców, których zrodziły twoje namiętności, nieczyste emanacje, oraz nadmiar
zarozumiałości i żądzy panowania.
Odepchnij te niegodne sługi! Niechaj giną z głodu, gdy przestaniesz karmić ich oparem swoich namiętności.
Złam swą pychę, oczyść się i módl się!
Wzniosłeś świątynię i nauczyłeś niższe istoty oddawać cześć Bogu, a pogardziłeś własną duszą.
Czyż zapomniałeś o tym, że modlić się, to znaczy czerpać światło, ciepło i siłę z samego ogniska Wszechmocnego? Dla-
czegóż nie chcesz zbliżyć się do tej wyższej miłości, którą obdarzona bywa wszelka dusza; czemu nie chcesz korzystać z ta-
lizmanu, darowanego wszystkim słabym i bezsilnym, a który utraciłeś przez swoją pychę i nieumiarkowaną chełpliwość?
Wyżsi magowie i najwyżsi hierofanci jednakowo w pokorze padają na twarz przed Bóstwem, żeby zaczerpnąć od Niego si-
ły i mądrości. I im wyżej stoją na drabinie doskonałości, tym stają się pokorniejsi, ponieważ prawdziwa wielkość zawiera
w sobie świadomość bezmiaru drogi, oczekującej ich jeszcze do przebycia. Wierz mi, że życzę ci tylko dobrze; okaż skru-
chę i módl się, a siły dobra ochronią cię, wesprą, natchną i poprowadzą do światła!
Abrasak milczał; znikło silne wzburzenie, pozostał tylko zupełny upadek ducha. W tej chwili Avani opuściła się na ko-
lana przed ołtarzem i zaczęła modlić się gorąco.
W boskim mieście rozszalałe żywioły szybko się uspokoiły i nazajutrz wschód słońca oświecił pole walki, na którym
zginęło tyle tysięcy żywych istot, nie pozostawiając po sobie żadnych śladów, oprócz małej warstewki popiołu.
Magowie zebrali się na naradę w celu omówienia dalszych kroków, dotyczących rozegranej wojny i powzięcia decyzji.
W naradzie tej brał również udział i Narajana lecz brak mu było najwidoczniej humoru.
– I czemuż wywołaliście burzę i mrok, które przeszkodziły moim wojskom wziąć decydujący udział w boju?
Po cóż ponosiłem tyle trudów w celu organizowania i tworzenia armii, jeżeli wszystko mogła zrobić eteryczna siła?
– Powiedz lepiej, kiedy wreszcie przestaniesz być lekkomyślnym? – odpowiedział Ebramar.
– Jednocześnie powinien byś zrozumieć, że nikt nie przeszkadzał twoim wojskom zmierzyć się z przeciwnikiem, gdzie
tylko było możliwym i wykazać swoje męstwo.
Poza tym zniszczone zostało wszystko, co powinno było zginąć, jako już bezpożyteczne i niebezpieczne. Bezcelowa wal-
ka była zbyteczna i “małpy”, jak nazywa Abrasak swoich poddanych, zostały dostatecznie przerzedzone. Co się zaś tyczy two-
ich żołnierzy, stojących daleko wyżej pod względem fizycznego i umysłowego rozwoju, to przydadzą się oni jeszcze przy
zakładaniu przyszłych państw.
Pozostałych na polu bitwy rannych należy zebrać i wyleczyć, a trupy, w celu uniknięcia zarazy, będą zniszczone.
Uspokój się więc i rozkaż swoim wojskom rozejść się spokojnie po kwaterach, a następnie weź dwa powietrzne statki
i udaj się po Urżani. Wraz z nią przywieź i nasze uczennice z ich rodzinami. Zabierz także i swego dawnego ucznia. Trze-
ba będzie zająć się jego wychowaniem, kiedy już obdarzyłeś go nieśmiertelnością.
Po upływie kilku godzin dwa powietrzne statki opuściły się na niewielki dziedziniec przed pałacem Abrasaka, a radość
ze spotkania Urżani z Narajaną, po tak długiej rozłące, po prostu nie miała granic. Kiedy już przeszło pierwsze wzruszenie
i oboje rozgadali się, Narajana zapytał o inne porwane wraz z nią kobiety i oznajmił, że jeżeli one życzą sobie, to magowie
uwolnią je od narzuconych im przemocą mężów. Urżani uśmiechnęła się.
– Wątpię, czy zechcą tego, bowiem przyjaciółki moje włożyły już wiele trudu, aby uświadomić i uszlachetnić swoich
mężów; przy tym mają już dzieci, a i przyzwyczajenie także nie mało znaczy. Jednak wiem, że gorąco pragną, aby magowie
uświęcili ich związki powstałe z przemocy i przyjęli dzieci do szkoły.
– Niechże więc magowie decydują o ich losie, a tymczasem polecono mi odwieść je z rodzinami do boskiego miasta
i zaraz też poślę po nie.
Z opuszczonymi głowami, w milczeniu przybyli przyjaciele Abrasaka razem z żonami, które również były blade i str-
wożone. Znając je od dzieciństwa, Narajana uściskał kobiety i dzieci, a następnie oznajmił, że z rozkazu magów powraca-
ją do boskiego miasta, gdzie nauczyciele zdecydują o ich przyszłym losie.
– A teraz czas odnaleźć naszego szanownego wodza – dodał Narajana i twarz jego pokryła się smutkiem.
Ciężko mu było spotkać się z uczniem, który w tak zdradziecki sposób pozbawił go radości oglądania dobrych postę-
pów i okazał się niegodnym jego opieki.
Urżani odgadła myśl męża i przyjaźnie uścisnęła mu rękę.
56
– To prawda, że Abrasak upadł, zaślepiony zdobytą wiedzą i oczywiście, postąpił źle zapewne pod wpływem nieczy-
stych uczuć, które tak bardzo opanowują człowieka niedoskonałego. Jednak sądzę, że nie na próżno był on twoim uczniem.
Jest to silna dusza, – potężny i czynny rozum. Niezawodnie otrząśnie on z siebie ten pył, który go oślepił, ukorzy się
i wyjdzie z walki jako zwycięzca, godzien już, aby pozyskać znów twoje zaufanie; a jeżeli powierzą mu jakąkolwiek misję,
to niezawodnie wypełni ją z godnością.
– Miejmy nadzieję, że słowa twoje spełnią się. Będę się wstawiał za nim u nauczycieli lecz oni sami, oczywiście, posta-
nowią już o jego losie.
Kiedy Narajana wraz z Urżanią i w towarzystwie adeptów weszli do świątyni, zobaczyli Avani, klęczącą przed ołtarzem,
ponad którym unosił się teraz jasny krzyż.
Avani pogrążona była w gorącej modlitwie, a spływające z krzyża srebrzyste promienie okrywały ją jakby błękitnawą
mgłą. Tuż przed stopniami ołtarza leżał nieprzytomny Abrask; przeżyte przezeń poprzedniego dnia straszne wzburzenie
i wewnętrzna walka wywoływały stan katalepsji.
Narajana polecił odnieść go na powietrzny statek i po przyjacielskiej pogawędce z Avanią wszyscy skierowali się do mia-
sta bogów.

Rozdział siódmy

Kiedy Abrasak ocknął się ze swego długotrwałego omdlenia, ciało jego odzyskało już poprzednią siłę lecz dusza zda-
wała się być znużona i w głowie czuł wielki ciężar.
Niemoc taka i uapdek ducha przypominały mu przeżyte straszne wstrząsy moralne i fizyczne. Leżał taraz na posłaniu
w zupełnie nieznanym mu miejscu i miał na sobie szarą odzież pokutnika.
Szybko więc podniósł się, żeby zobaczyć gdzie się znajduje. Była to obszerna grota, wykuta w granicie i oświetlona sto-
jącą we wgłębieniu lampą. Umeblowanie odznaczało się surową prostotą lecz nie było pozbawione jednak komfortu; oprócz
łóżka, stał tam jeszcze otoczony korzesłami stół, na którym leżały książki, rękopisy, starożytne papirusy i wszelkie niezbęd-
ne przybory do pisania. Do groty tej przylegała druga jeszcze, cokolwiek mniejsza rozmiarów i tam, ze ściany, tryskało źró-
dło kryształowej wody, która strumieniem wpadała do niewielkiego basenu, przeznaczonego widocznie do kąpieli; przy
drugiej ścianie stała szafa i duży kufer z pachnącego drzewa, pełen białych płóciennych i szarych wełnianych okryć.
W głębi pierwszej groty, na wysokości jednego stopnia, urządzony był ołtarz, nakryty białym płótnem, z dwoma sto-
jącymi na nim lichtarzami, w których znajdowały się czerwone, woskowe świece, a także stał tam złoty kielich przepięknej
roboty, ozdobiony drogocennymi kamieniami.
Ponad ołtarzem, przy ścianie, urządzona była przedziwnej roboty duża rama, a wewnątrz niej widać było białą po-
wierzchnię z materii, przypominającej perłową macicę, która falowała, jakby pod wpływem wiatru, mieniąc się wszystkimi
barwami tęczy.
Jedynie wyjście z tego pomieszczenia, prowadziło poprzez sklepiony łuk na szeroki balkon z kamienną balustradą.
Wyszedłszy na ów balkon Abrasak stwierdził, że jego mieszkanie znajduje się na wysokim zrębie skalnym nad głębo-
ką przepaścią; po przeciwnej stronie i wokół niego wznosiły się skały o dziwacznych kształtach, a w przepaść, która wydwa-
ła się bezdenną – z wielkim szumem wpadał strumień.
Oparł się o balustradę i posępnym wzrokiem oglądał złowieszczy obraz; jedynie szum wodospadu i słyszany od czasu
do czasu krzyk nocnego ptaka – gnieżdżącego się prawdopodobnie w skałach – naruszały głęboką ciszę.
– Najpierw więzienie, a potem szubienica – z suchym śmiechem powiedział do siebie Abrasak.
Powrócił następnie do groty, usiadł na krześle i chwycił się rękami za głowę lecz po chwili wyprostował się, przypo-
mniawszy sobie o stole, zawalonym księgami.
Niezawodnie zaopatrzyli go w te księgi w jakimś określonym celu? Lecz jakiegoż to rodzaju może być ta literatura?
Usiadł przy stole i zaczął przeglądać rękopisy, a będąc już dostatecznie wtajemniczonym, od razu pojął, że wymagano
od niego oczyszczającej pracy umysłowej do czasu, kiedy zmuszony będzie stanąć przed sędzami.
Nagle z pod uniesionego przezeń zwoju rękopisów wypadł arkusz z wypisanym na nim dużymi literami nagłówkiem:
“Oczyszczenie występnego adepta”.
ęNajwiększym przestępstwem, dotyczącym wtajemniczenia, jest nadużycie władzy, jaką daje nauka tajemna, w celu za-
dowolenia niskich i nieczystych namiętności. Adept, który okazał się winnym takiego przestępstwa i zdobywszy wiedzę ska-
57
lał swoją duszę i zrabował światłe jej siły – powinien poddać się pracy oczyszczenia, które przywróci w nim utraconą czy-
stą siłę.
ęPrzede wszystkim musi on oddać się rozmyślaniu i doprowadzić do wyższego stopnia wrażliwości, aby móc przejąć
promienistą siłę, niezbędną w celu rozumowego przerobienia podanych niżej modlitw.
ęKiedy już osiągnie taką moc, że będzie mógł przywrócić nad ołtarzem promienisty krzyż i wejść w kontakt z ducha-
mi żywiołów, otaczającymi najświętszy symbol, wówczas przy ich pomocy będzie musiał pracować z całą gorliwością nad
tym, aby odzyskać drogę do Boskiego ducha Chrystusa.
ęJeżeli po trzykrotnym porywie głębokiej pokory, gorącej wiary i modlitewnego zachwytu uda mu się wywołać w du-
szy obraz Zbawiciela i następnie odbić go na materii zawartej w ramie, – wówczas kielich napełni się boską esencją, którą
adept wypije, a skupiające się nad nim fale emanacji złych i szodliwych jego czynów, spali niebieski ogień. I wtedy znów od-
zyska on cielesną i duchową czystość wraz z poprzednimi godnościami i przymiotami wyższej władzyę.
Abrasak nie poruszał się wcale i dysząc ciężko, nie odrywał oczu od przeczytanych wierszy, które wskazywały mu pro-
gram pokuty, nakazanej przez sędziów.
Po chwili powstał. W głowie uczuwał ogień, a w duszy szalała gorzka rozpacz i cały trząsł się, jak w febrze.
Wszakże to, czego odeń wymagano, przewyższało jego siły i – nigdy tego nie będzie mógł osiągnąć…
Taki, niemożliwy do wypełnienia program – to nic innego, jak tylko najokrutniejszy żart z jego niemocy … Jasnym więc
jest, że ta obłudna forma kryje w sobie wyrok wiecznego więzienia.
Oddech mu zapierało i miał wrażenie, że się zadusi. Niemal instynktownie wybiegł na balkon i oparł się o balustradę.
Świeże i czyste, nocne powietrze orzeźwiło go, lecz w duszy nie przestawała szaleć burza; posępnym wzrokiem patrzył
na surowy obraz, rozjaśniony teraz bladym światłem dwóch księżyców. Wznoszące się wokoło spiczaste skały rzucały dzi-
waczne cienie i tylko ponury szum wodospadu naruszał głęboką ciszę.
W tym czasie z głębi przepaści zaczęła występować biaława mgła i wiadać w niej było poruszające się, przezroczyste
i zwinne, jak węże, postacie z fosforycznie świecącymi oczami, a szum wodospadu, zlewając się z głuchym odgłosem, do-
chodzącym z dnia przepaści, wydawał się jakąś tajemniczą rozmową o losie samotnego więźnia, pogrążonego w burzliwym
i buntowniczym rozmyślaniu.
Nagle Abrasak drgnął. Zauważył on cienie widm, uparte spojrzenia których wlepione były w niego; cienie te zbliżały
się tłumnie i chciwie wyciągały ku niemu ręce.
Rozróżnił nawet jak gdyby chaotyczny chór głosów, żądających wypełnienia danych im przyczeczeń i domagających
się od niego pracy.
Serce Abrasaka opanowała nagle śmiertelna tęsknota; mglisty tłum cieni otoczył go już, przysuwając się coraz bliżej
i dławił go ostrym, cuchnącym zapachem, od którego wstrząsał się każdy nerw. Jednocześnie odżywały w nim wspomnie-
nia przeszłości, wskrzeczając szaloną namiętność do Urżani, marzenia o miłości, nęcące obrazy władzy, wielkości, sławy
i królewskiego przepychu. I Abrasak doznawał niemal szarpiącego bólu, a ogniste opary jakby wzbierały w jego mózgu i du-
siły go.
Z rozpaczliwym wysiłkiem woli cofnął się w tył i zawołał urywanym głosem:
– Kim jesteście, cienie, wyszłe z przepaści? Ja nie znam was, jestem panem swoich postępków i niczego wam nie obie-
cywałem!
W odpowiedzi rozległ się głośny, przenikliwy śmiech, który następnie podchwyciło echo i rozniosło po górach; śmiech
ten stawał się coraz głośniejszy, coraz bardziej chaotyczny i przeszywający na wskroś, uderzając niby młotem, w każdy nerw
Abrasaka.
– Nie znasz ich? Ty, rodzony ich ojciec? Cha! cha! – rozległ się nagle szyderczy głos. – Czyż zapomniałeś już te długie
godziny rozmyślań na samotnej skale, kiedy to planowałeś podłą zdradę swego czcigodnego nauczyciela i opiekuna, kiedy
marzyłeś o wielkości i sławie zdobywcy, o występnej miłości z żoną swego dobroczyńcy lub też projektowałeś okrutne pra-
wa, które miały rzucić do twoich stóp cały świat? Czyż już nie pamiętasz jak upajałeś się przedsmakiem triumfu zniszcze-
nia miasta magów i zrabowania jego bogactw?
Podczas tych chwil, kiedy drżałeś cały od nieczystych pragnień, żądzy zdobycia wszystkich dóbr i zwierzęcych upojeń
– spalałeś czystą astralną siłę i stwarzałeś ten żywy obecnie tłum, karmąc go sokiem swej zepsutej natury.
Zgraję tę zrodził twój występny mózg, obdarzył ją wolą i wyposażył w zdolności czynnych sług; – oto dlaczego doma-
ga się ona teraz od ciebie pracy.
Wszak byłeś już adeptem wtajemniczonym i znałeś niebezpieczną siłę myśli, a pomimo to nie okiełznałeś jej. A teraz,
te mikroby astralne stały się już siłą, która cię osaczyła i walka z nią będzie trudna i ciężka, a może nawet i niemożliwa! Cha!
cha! Pan zamienił się w niewolnika!…
I głos utonął znów w przenikliwym i szyderczym śmiechu, który dotknął Abrasaka, jak silnie wymierzony policzek.
58
A ów buntujący się i urągający mu tłum, stworzony przezeń w nieszczęsnych godzinach, osaczył go teraz, zaciskał
i ogłuszał swoimi chaotycznymi krzykami, usiłując nawet pochwycić go; i Abrasak zrozumiał, że musi koniecznie odpędzić
lub zniszczyć tych groźnych wrogów, gdyż w przeciwnym razie znajdzie się całkowicie w ich mocy.
Wyprostował się więc i z nadludzkim prawie wysiłkiem skupił swoją potężną wolę, po czym cofając się do ołtarza, za-
wołał:
– Panie Jezu Chryste, Zbawicielu mój, przybądź mi na pomoc! Tajemny symbolu Wszechmogącego, obroń mnie!
Głośny, choć drżący głos jego, pełen skruchy i gorącej prośby, zagłuszył bezładny szum atakującej zgrai i pomiędzy
Abrasakiem a jego wrogami w oka mgnieniu pojawił się promienisty krzyż. Z ramion świętego symbolu błysnęły snopy zło-
cistych promieni i jednocześnie pojawiły się czyste duchy żywiołów, aby bronić tego, który wzywał ich pomocy.
I przeciwko ciemnym bakcylom niższej materii, zwróciły się fale światła, pełne promiennych i czystych istot; cienie mro-
ku cofnęły się, pobladły i znikły w przepaści z której wyszły.
Blady, dusząc się i zlewając potem Abrasak ukląkł i nie odrywał wzroku od promienistego krzyża, który uwolnił go od
ciemnej zgrai wrogów.
W chwili tej był on rzeczywiście pokonany. Gruba powłoka pychy, zarozumiałości i buntu, która pokrywała wszystkie
jego błędy i występki – była zerwana, a łzy wstydu i żalu zaświeciły w jego oczach i spłynęły po policzkach.
– Boże Wszechmogący, Sędzio Najlitościwszy, przebacz mi moje grzechy i występki przeciw prawom Twoim! – zawo-
łał, spoglądając na krzyż ze czcią i ufnością.
Ten poryw wiary i skruchy wyczerpał ostatecznie siły Abrasaka; osunął się na stopnie ołtarza i zapadł w mocny, uspa-
kajający sen …
Było już dość późno, kiedy się przebudził. Wstał, przeciągnął się i zaczął spacerować po grocie lecz w tejże chwili uwa-
gę jego zwrócił kamienny stół, którego nie zauważył wczoraj. Podszedł bliżej i zobaczył leżący na nim kawałek papieru, na
którym było napisane: “Jedz, ile tylko zapragnie twoje ciało. Przywykłeś do ciężkiego i obfitego pożywienia, a w przyszło-
ści potrzeba ci będzie wiele sił”.
Na stole stały dwa koszyki: jeden z chlebem, a drugi z jajkami, oraz dwa duże dzbanki z winem i mlekiem, owoce, ma-
sło i kawałek miodu.
Smutnym i trochę ironicnym spojrzeniem obrzucił Abrasak te obfite zapasy, po czym przeszedł do przyległej groty i wy-
kąpał się. Następnie przebrał się w płócienną tunikę, ukląkł przed ołtarzem i zaczął się modlić.
Ta straszna scena ubiegłej nocy stała mu w pamięci, jak żywa, a wiara i skrucha, jaką zrodziła w nim ta męczeńska go-
dzina, posiały w jego sercu pokorę i gotowość pokutowania.
Kiedy się pomodlił, wówczas zjadł kawałek chleba i wypił czarkę mleka, poczym wrócił do stołu z książkami i prze-
czytał program oczyszczenia występnego adepta.
Przebiegłszy wzrokiem arkusz dwa razy, wsparł się łokciami na stole i ukrył twarz w dłoniach.
Teraz już nie wściekłość i nie bunt napełniał jego duszę, a głęboki smutek, świadomość słabości i bezradności.
Połączyć się z boskim duchem Chrystusa, wywołać Jego obraz z taką siłą, aby mógł się odbić na falującej materii, wy-
pełniającej ramę – jakaż czystość i moc muszą być potrzebne do iosiągnięcia czegoś podobnego! Nie, on tego nigdy nie
osiągnie!…
– Spróbuj! Każdy początek jest trudny lecz wola i cierpliwość przezwycięża wszelkie trudności – wyszeptał jakiś
dźwięczny lecz jakby z oddali dochodzący głos.
Abrasak podniósł się i oczy jego błysnęły. A więc, nie jest sam w chwili tej ciężkiej próby; ktoś jeszcze bierze udział w je-
go doli i podtrzymuje go w chwilach słabości…
Lecz któż jest tym przyjacielem? Zdawało mu się, że poznał głos Avani… Jednak ktokolwiek by to nie był – w każ-
dym razie, okazał mu wielką przysługę, bowiem przywrócił mu męstwo i pragnienie doskonlenia się.
Od tej chwili Abrasak wziął się gorliwie do pracy. Czytał i studiował księgi i rękopisy, w których znajdował drogocen-
ne wskazówki; a jeżeli kiedykolwiek opanowywały go chwile słabości lub też znużenia, to ten sam przyjacielski głos zachę-
cał go.
Pewnego wieczoru, po ciężko przepracowanym dniu, Abrasak czuł się zupełnie jakby rozbity; silny ból głowy i ogólne
wyczerpanie nakazywało położyć się.
– Niedomagania twoje są właśnie następstwem wewnętrznej pracy, jaka się w tobie dokonywuje. Ogień oczyszczone-
go umysłu spala powoli ciężkie i nieczyste powłoki, które cię trzymały w niewoli – szeptał mu dobrze znajomy głos.
– Zanurz się w fale czystych aromatów przestrzeni i staraj się ukołysać muzyką sfer, a odzyskasz siły.Tylko musisz pra-
gnąć tego bezustannie i całą siłą swej woli. Przypomnij sobie słowa boskiego Nauczyciela, że wiara i wola może poruszyć
góry.
– Czyż ja nie pragnę? – zawołał Abrasak, zrywając się z posłania.
59
Wzniósł ręce do góry i wyczeptał, natężając całą swoją, silną już i posłuszną wolę:
– Fale harmonii niebieskiej, światło i aromat, przybądźcie mi na pomoc!
Po chwili w powietrzu błysnął szeroki, błękitnawy promień i rozjaśnił grotę, niby światłem księżyca; prawie jednocze-
śnie fala przecudnego i ożywiającego aromatu powiała mu w twarz i dały się słyszeć ciche dźwięki, które stopniowo potęż-
niały, aż wreszcie zlały się w delikatny organ niewypowiedzianej piękności. Abrasak chciwie słuchał i zdawało mu się, że
dźwięki te, aromaty i strumienie światła wsysały się weń, kołysały go na falach eteru i wlewały w jego duszę spokój, siłę
i szczęście.
Jednakże różną była ta muzyka sfer od nieskładnych dźwięków, ostrych i gryzących aromatów, które wywoływały u nie-
go chaotyczne namiętności i buntujące duszę uczucia.
I ludzie nie chcą wiedzieć o istnieniu takiego błogosławionego stanu, lecz w zaślepieniu swoim bez opamiętania rzu-
cają się w bunt chaosu, bez wytychnienia gonią w poszukiwaniu płaskich, materialnych upojeń, które wreszcie przerwywa
śmierć, rzucając ich następnie w wir najokropniejszych mąk. Czyż może być większy kat od występnego człowieka, który
sam skazuje siebie na życie wśród burzy rozpętanych namiętności i wiecznie niezaspokojonych żądz?…
Z duszy Abrasaka popłynął gorący poryw wiary i dziękczynienia. Nie była to wypowiadana słowami modlitwa, a po
prostu uczucie, unoszące go całkowicie w boskie sfery.
Jednocześnie astralne jego ciało wchłaniało w siebie pokarm, złożony z harmonii, aromatu i światła, które łagodziły je-
go nornalne i fizyczne cierpienia. I Abrasak chciałby wiecznie pozostawać w tym błogim stanie, który następnie, prawie nie-
postrzeżenie dla niego, przeszedł w głęboki sen.
Od tego dnia Abrasak zaczął pracować z większym jeszcze zapałem, a w chwilach znużenia uciekał się do pokrzepia-
jącej muzyki sfer. I z radością też spostrzegł, że zaczynał jakby przemieniać się, a powiewy nieczystych emanacji, wydziela-
nych przez widma – towary jego występków – stawały się coraz słabsze i twory te nie ciągnęły go już w przepaść.
Mógł teraz już bez znużenia modlić się całymi godzinami i dosięgał zachwytu, który go wznosił w wyższe sfery, zmu-
szając tym samym do zapomnienia o swoim więzieniu, a nawet i o całej ziemi, ze wszystkimi jej nieszczęściami. I dozna-
wał nieraz głębokiej radości, kiedy podczas głębszego skupienia się mógł wywoływać potężne wibracje i był już w stanie
wypowiadać myślą oznaczone modlitwy.
Ciało jego mogło odchodzić się już najmniejszą ilością pożywienia i stawało się coraz lżejsze; a kiedy nad ołtarzem, zu-
pełnie wyraźnie, ukazał się penwego razu promienisty krzyż – Abrasak pojął, że wkrótce ogień jego istoty spali fluidyczną
ścianę, zakrywającą przed nim obraz Chrystusa.
Wreszcie nastąpiła noc, która na zawsze pozostaje w pamięci pokutującego adepta. Cała jego istota drżała w modli-
tewnym zachwycie, a on, w szczerym porywie skruchy i pokory, na zawsze wyrzekł się wszelkiej bezwartościowej pychy, bła-
gając tylko o przebaczenie i łaskę: – aby mógł niezachwianie wznosić się po krętej ścieżynie ku boskiemu światłu i wyższej
wiedzy. I wówczas zaszło dziwne zjawisko:
Fale eteru zaczęły wirować wokół niego z zawrotną szybkością, a jasne błyskawice przecinały powietrze, skupiając się
w pobliżu ramy. Nagle, uderzenie pioruna zatrzęsło ścianami groty, wnętrze ramy rozjaśniło się oślepiającym światłem i na
tym promienistym ekranie ukazała się postać Zbawiciela w całej Jego niebiańskiej piękności.
Z boską łaskawością i bezgraniczną miłością spoglądałyJego bezmiernie głębokie oczy na klęczącego adepta; jedna ja-
śniejąca dłoń Zbawiciela była podniesiona, błogosławiąc korzącego się grzesznika, druga zaś trzymała kielich…
Po chwili zjawisko pobladło i znikło, a oślepiający blask zgasł lecz na falującym ekranie, utworzonym z materii, pdo-
obnej do perłowej macicy – pozostał jak żywy obraz Syna Bożego.
Z drżeniem serca spoglądał Abrasak na dziwny wizerunek, uśmiechający się doń łaskawie. A więc – dostąpił łaski, stał
się godzien i połączył się całą swoją istotą z promiennym obrazem, wywołując nawet jego odbicie.
Całkowicie wytrzymał i odbył nałożoną nań próbę, ponieważ złoty kielich, stojący na ołtarzu był teraz napełniony pur-
purowym płynem; i Abrasak wypił tą tajemną materię, która jakby strumieniem rozlała się po całym jego ciele, napełniając
go nigdy dotąd nie odczuwaną siłą, lekkością i szczęściem lecz jednocześnie sprawiła mu zawrót głowy.
Mimo woli oparł się o najbliższy stół. Ziemia jakby usuwała mu się z pod nóg, ściany chwiały się, a następnie w jed-
nej z nich, tak zawsze głębokiej i równej, otworzyły się sklepione drzwi i odsłoniły schody, po których wchodziło kilku
chłopców ze szkoły adeptów. Mieli oni jakieś rzeczy, których Abrasak wskutek wzruszenia nie mógł rozpoznać; były to bia-
łe szaty, podobne do tych, jakie nosili magowie. Chłopy ci zdjęli z Abrasaka dotychczasowe okrycie i włożyli nań nowe, któ-
re przynieśli ze sobą.
Zupełnie oszołomiony, Abrasak nie czynił żadnego sprzeciwu, oddając się całkowicie ich rozporządzeniom.
Gdy ubrali go już i przypadali mu srebrny pas, przepięknej artystycznej roboty, wówczas na progu zjawił się nagle we-
soło uśmiechający się Narajana. Zobaczywszy go Abrasak upadł przed nim na kolana i pochylił głowę.
Uczucie żalu i wstydu zapierało mu oddech i z trudem wyszeptał:
60
– Nauczycielu! Czy wybaczysz mi moją niewdzięczność?
Narajana podniósł go szybko i pocałował.
– Ja nie mam ci już nic więcej do wybaczenia. Chwila ta odkupiła już wszystko i przyniosła mi szczęście, dając moż-
ność usprawiedliwienia przed moimi nauczycielami tej opieki i zaufania, jakimi cię darzyłem. A teraz stawisz się przed sę-
dziami.
Abrasak nie wiedział zupełnie, że był więziony w jednym z oddalonych skrzydeł pałacu magów.
Zeszli po schodach, minęli dość długi korytarz i znaleźli się w obszernej, sklepionej galerii. Słychać tu było muzykę
i dziwne pienia, wesołe i triumfalne, a dzieci ze szkół magiń rzucały mu kwiaty pod nogi.
Sala, w której się mieścił sąd prawodawców, była wysoka i sklepiona, podobna do świątyni. Kolumny, ściany i sufit –
wszystko tu było pokryte przepiękną i delikatną jak koronki, rzeźbą, a w niej widać było napisy, wysadzane drogimi kamie-
niami, zawierające nauki i wskazania wyższej mądrości.
Koniec sali miał kształt półkola i w nim, w formie amfiteatru, urządzone były miejsca dla sędziów.Tam też zasiedli sę-
dzowie, a najwyższe miejsca zajęli hierofanci, których oblicza były osłonięte błękitnawą mgłą; niżej siedzieli inni magowie,
zaś na samym dole – Ebramar, który miał odczytać wyrok.
Blady i cały drżący stanął Abrasak przed sądem i skrzyżowawszy ręce na piersiach, czekał.
Ebramar otoczony był jakimś lekkim, przeroczystym i blękitnym obłokiem, a sześć promieni nad jego czołem tworzy-
ło ognistą koronę. Głębokie spojrzenie maga badawczo obserwowało smętne oczy Abrasaka, poczem rzekł przyjaźnie:
– Witaj nam, marnotrawny synu, który znów powróciłeś do nas. Zrzuciłeś okowy mroku, wracając do światła i dostoj-
nej pracy w mieszkaniu Pana Naszego.
Nałożona na ciebie próba była dość ciężka; uwolnić się z powłoki tylu nieczystych żądz i namiętności – to wielka du-
chowa praca. Lecz wypełniłeś ją całkowicie; oczyściłeś się w zupełności i uszlachetniłeś duszę, utrwalając w sobie obraz Sy-
na Bożego; wiara twoja i miłość były na tyle wielkie, że mogły niezatarcie odbić boski wizerunek na promienistej materii
ramy. Przyjmijże więc widziany znak, który postawi cię w szeregach sług Prawdy.
Abrasak opuścił się na kolana, a Ebramar dotknął jego czoła magicznym mieczem z ognistą klingą. I w tejże chwili nad
czołem Abrasaka zapłonęła oślepiająca gwiazda, otoczona kabalistycznym znakiem, jakby nakreślonym przez ogień.
– Opanowany mrokiem pychy i samolubstwa, pragnąłeś zostać królem i teraz właśnie, kiedy w pokorze wyrzekłeś się
tego – królestwo będzie ci danym w nagrodę, a jednocześnie – jako próba sił twoich. Na naszej nowej planecie istnieje już
wiele narodów, które dojrzały, żeby żyć pod rozumnym i prawidłowym kierownictwem, otrzymać prawa, poznanie bóstwa
i inne podstawy rozwoju. A więc jeden z takich narodów zostanie powierzony tobie i mam nadzieję, będziesz panował nad
nim z rozumną sprawiedliwością, jako kapłan, król i prawodawca.
Tam też założysz pierwszą boską dynastię, jakie istniały w zaraniu każdej ludzkości, jak głoszą o tym podania wszyst-
kich krajów. Bardziej szczegółowe wskazówki otrzymasz w czasie przygotowania się do tej nowej misji.
Teraz pójdź i ucałuj mnie, a następnie skromnie uczcimy powrót brata, który znów pozyskał nasze zaufanie.
Wyżsi hierofanci oraz większość magów, zasiadających w areopagu, pobłogosławili Abrasaka i oddalili się; zaś znacz-
na liczba uczniów i przyjaciół Ebramara, a także kilku dawnych przyjaciół Abrasaka – udali się do pałacu maga.
Wraz z Narą, Edytą, Olgą i kilkoma innymi była tam również i Urżani.
Narajana wziął za rękę dawnego swego wychowańca, zaprowadził go do żony i uśmiechając się, zapytał z odcieniem
chytrości:
– Czy zapomniałeś już na tyle jedno z największych twoich głupstw, żeby móc obojętnie powitać moją żonę?
– Protestuję i w ogóle nie chcę, żeby Abrasak żywił do mnie obojętność, zamiast szczerej przyjaźni – wtrąciła dobro-
dusznie Urżani i wyciągnęła rękę do swego “grabieżcy”. Silny rumieniec pokrył bladą i wychudłą twarz Abrasaka.
– Przeżyte doświadczenie wyleczyło mnie zupełnie ze wszystkich moich szaleństw. A jeżeli zaś szlachetna Urżani ze-
chce obdarzyć mnie swoją drogocenną przyjaźnią i przyjąć moje przywiązanie – będzie to dla mnie jedną radością więcej
w tym szczęśliwym dniu oraz będzie także dowodem, że dobre jej serce przebaczyło mój niecny występek względem niej –
odpowiedział cicho, całując ze czcią rękę Urżani.
Obiad przeszedł w wesołym nastroju, po czym Ebramar, w towarzystwie Narajany i Supramatiego, zaprowadził Abra-
saka do swej pracowni i zakomunikował mu, że od dnia następnego rozpocznie, pod kierunkiem Supramatiego i Narajany,
niezbędne przygotowania do swego nowego stanu.
– Tymczasem jednak musimy zająć się losem towarzyszy twoich, których wywołałeś z przestrzeni i zmaterializować przy
pomocy pierwotnej materii, jak również zdecydować o losie ujarzmionych przez ciebie małpoludów.
Jeżeli bowiem potrafiłeś podporządkować swojej władzy i umiałeś panować nad dzikimi i niebezpiecznymi plemiona-
mi, rzucając w te pierwotne hordy pierwsze ziarna cywilizacji – możemy wię spodziewać się, że będziesz dobrym kierow-
nikiem i szkoda byłoby nie wykorzystać tego trudu.
61
– Alboż jeszcze pozostało co z nich i czyż nie wszyscy zginęli? – zapytał bardzo tym poruszony, Abrasak.
– Nie, zostali tylko rozdzieleni, ponieważ rozrost ich był niebezpieczny i zbyteczny. Ci zaś, którzy ocaleli, będą podzie-
leni na dwie części i wysiedleni na drugi koniec kontynentu, ze względu na to, że zmiana temperatury wpływa na wzrost
rasy, a przeznaczony dla nich chłodny i surowy klimat przyspieszy ich zanik. Następnie, przez skrzyżowania plemion znacz-
nie polepszymy także rasę.
Tymczasem narody małpoludów są pod rządami Jana d`Igomera, któremu powierzyliśmy nad nimi władzę; lecz sądzi-
my, że zechcesz go może zabrać ze sobą, co zresztą byłoby słuszne i naturalne. A ponieważ towarzysze twoi pracowali już
pod twoim kierunkiem, znają więc już twój system i dlatego też zdolni będą prowadzić rozpoczęte przez ciebie dzieło. Mo-
żesz więc wybrać sześciu, aby każda część pierwotnych ludów miała po dwóch w roli nauczycieli; dwóch zaś pozostałych
będzie już rządziło nowym narodem, który osiedli się i zamieszka w założonym przez ciebie mieście oraz w rozrzuconych
po lasach osiedlach.
Narajana wtajemniczy cię we wszystkie szczegóły wspomnianych przeze mnie reform i wybierzesz sobie najzdolniej-
szych do wypełnienia przewidzianych dla nich obowiązków.
Pozostałych przyjaciół możesz wziąć ze sobą, a żony ich, które tak dowcipnie potrafiłeś dla nich zdobyć, będą dobry-
mi pomocnicami w dziele rozwoju żeńskiej płci wśród pierwotnych ludów.
Zapomniałem dodać, że zawarte przemocą związki małżeńskie, zostały już naturalizowane i uświęcone boskimi ob-
rzędami za zgodą małżonków. Mówiąc o małżeństwach muszę nadmienić przy tym, że i tobie wypadałoby wybrać przyja-
ciółkę, królową dla przyszłego królestwa – matkę dla boskiej dynastii. Pozostawiam ci więc swobodę wyboru spośród naszych
młodych dziewcząt i postaraj się uzyskać zgodę twojej wybranki.
– Wbór mój dawno już został uczyniony, jeżeli tylko ty pochwalisz go, a wybranka zechce przyjąć mnie na męża.
Chciałbym pojąć za żonę Avani. Wszak ona była moim dobrym geniuszem i wspierała mnie radami; ponadto, wiem
także, że modły jej dopomogły w oczyszczeniu mej duszy, oświeceniu rozumu i zwyciężeniu w sobie “zwierza”; mówiąc
krócej – pomogła mi w osiągnięciu tego, czym obecnie jestem.
Pokochałem ją całym sercem; wdzięczny jej jestem całą duszą i jeżeli wy zezwolicie, postaram się uzyskać jej zgodę. Nie
jestem pewien, czy mi się to uda, lecz spróbuję, mimo wszystko.
– Z całego serca pozwalam ci i spodziewam się, że oboje połączycie się, ponieważ miłość i wdzięczność – to najlepsze
pomocnice w życiowej wędrówce – odrzekł z pełnym dobroci spojrzeniem Ebramar.
Omówiwszy jeszcze niektóre szczegóły, dotyczące powziętych już decyzji, rozstali się wszyscy i Narajana zabrał Abra-
saka do siebie.
– Spodziewam się, że Avani jest teraz u mojej żony i jeżeli tak to ja natychmiast postaram się, abyście mogli spotkać
się oboje i porozumieć. I bądź spokojny – jestem prawie pewien jej zgody. Kiedy kobieta tak się żywo interesuje losem czło-
wieka i troszczy się o jego poprawę, to dowodzi, że on jej się podoba; a wdzięczność – to najpiękniejsza zasada dla umoc-
nienia autorytetu nad mężem.
Nie zapominaj o tym, Abrasak, że i magini, mimo wszystko – pozostaje “córką Ewy”, przy całej swojej duchowej wyż-
szości i dlatego też strzeż się zdradzić żonę,a o prawdziwości moich słów sam się wkrótce przekonasz.
Abrasak nie mógł się powstrzymać od śmiechu.
– Niestety! Otrzymałem taką lekcję, która z pewnością na zawsze wyleczyła mnie z wszelkiej lekkomyślności; Avani
zaś na tyle już stoi wyżej ode mnie, że nie trudno mi będzie podporządkować się jej autorytetowi. Daj tylko Boże, żeby wy-
raziła swoją zgodę! – westchnął Abrasak.
Pozostawiwszy go w jednej z sal na parterze, Narajana poszedł do pokojów żony, a po upływie kwadransa powrócił
i rzekł wesoło:
– Idź na taras i znajdziesz tam Avani; wyraziła zgodę na widzenie się i porozmawianie z tobą.
Najwidoczniej wzruszona i jakby zmieszana, siedziała Avani przy balustradzie, a obok niej leżała niedbale porzucona
robótka, którą była przed chwilą zajęta. Był to duży kawałek białego materiału, na którym haftowała jedwabnymi i meta-
lowymi nićmi szeroki bukiet z kwiatów i motyli, jakie były na zmarłej planecie.
Abrasak śpiesznie podszedł do niej, przysunął krzesło i ujął jej rękę.
– Prosiłem o pozwolenie pomówienia z tobą, ponieważ chciałem zapytać cię w pewnej, bardzo ważnej sprawie, od któ-
rej zależy nasza przyszłość. Kocham cię, Avani i uważałbym sobie za bezgraniczne szczęście, gdybym mógł nazwać cię to-
warzyszką mego życia. Nie sądź mnie za to, że ośmielam się mówić w ten sposób po tym, kiedy byłaś świadkiem mojej
szalonej namiętności do Urżani.
Zapewniam cię, że to nieczyste i występne uczucie zostało przeze mnie pokonane i zapomniane już; ty zaś, którą ośmie-
liłem się uczynić bóstwem – ujarzmiłaś mnie zupełnie. Nauczyłem się cenić twoją cierpliwość, twoją dobroć, pokorę, po-
błażliwość. głęboki i szlachetny rozum, a twoje ciche wstawiennictwo wyleczyło moje duchowe rany w najcięższych chwilach.
62
Czułbym się straconym, gdybym był przestał uświadamiać sobie, że czuwasz nade mną i troszeczkę kochasz mnie, ty
– moje już bóstwo. Lecz jednocześnie jasno zdaję sobie sprawę, jak dalece stoję niżej od ciebie i jak okrutnie skrzywdziłem
twoją kobiecą godność w chwili nieszczęsnego zaślepienia. Czy możesz mi to przebaczyć?
Abrasak umilkł i podniósł na nią smutne i twrożliwe spojrzenie. Avani zarumieniła się mocno.
– Nie warto wspominać o takich drobiazgach, jak moje bezmyślne usiłowanie obronienia Urżani, podyktowane miło-
ścią ku niej. Gdybym uprzednio rozważyła swój zamir, jak uczyniłaby każda roztropna kobieta, to z pewnością nie ofiaro-
wałabym zachonemu mężczyźnie sibie, zamiast niej. Zamiana taka, oczywiście nie mogła go sprowadzić z drogi.
Przeciwnie, przyznaję, że ty doskonale wybrnąłeś z najtrudniejszej sytuacji: wyrzec się niewiasty, chcącej zostać twoją
żoną i zamiast tego uczynić z niej “bóstwo” – to rzeczywiście genialny wymysł.
I Avani tak się serdecznie roześmiała, że i Abrasak nie mógł wstrzymać się od śmiechu.
– Ponieważ honor mój był obroniony po rycersku – dodała poważnie – więc nie mam o co gniewać się na ciebie.
A zatem – nie jesteś już ode mnie niżej od czasu, kiedy z godnością odbyłeś włożoną na ciebie surową i ciężką próbę.
Dlatego też przynaję się chętnie, że pokochawszy cię przyjmuję twoje oświadczenie i postaram się być nie tylko kochającą
żoną, lecz także przyjacielem i doradcą.
Wzruszony tym i uradowany, Abrasak przyciągnął ją ku sobie i pocałunkiem przypieczętował zgodę.
Jak było postanowionym, na drugi dzień Abrasak udał się do Supramatiego, żeby rozpocząć przygotowania do ocze-
kującej go pracy. Był pełen głębokiego zapału do czynu i cieszył się z włożonej na niego misji, otwierającej mu obszerne po-
le do szlachetnej i wielkiej pracy.
Mag przyjął go niezwykle serdecznie, sadzając go obok siebie przy stole, zawalonym rękopisami i dziwnymi, niezna-
nymi mu przyrządami.
Uczyniwszy kilka przedwstępnych uwag, Supramati rozłożył przed nim mapę i rzekł z uśmiechem:
– Zapoznaj się dokładnie z planem przyszłej areny twojej działalności. Kraj ten, jak widzisz, przecina wielka rzeka;
ziemia jest urodzajna, bogata i odpowiednia do zaludnienia, a obecnie żyje na niej naród pierwotny i dziki lecz gotowy już
do przyjęcia pierwszych zasad oświaty.
Oprócz twoich towarzyszy do pomocy weźmiesz sobie także część naszych ziemian; podzielisz ich stosownie do oko-
liczności i wskażesz drogę, po której będą musieli kroczyć. Wszelkie dyspozycje całkowicie zależą od ciebie, a tubylcy obo-
wiązani będą bezwzględnie być ci posłuszni.
Otrzymasz od nas księgę ogólnych praw, które weźmiesz za podstawę do zaprowadzenia przyszłego prawodawstwa, i je-
dynie tylko od ciebie będzie zależało stosowanie ich, w zależności od charakteru młodzieńczego narodu, zaczynającego do-
piero swój żywot lecz który otrzymał już właściwe cechy, na skutek poprzednich swoich egzystencji w trzech państwach
przyrody oraz dzięki wpływom planetarnym,karmicznym, astralnch klisz itd.
Jako kapłan, król i prawodawca, obowiązany jesteś zbadać i poznać wszystkie te szczegóły, żeby zastosować w sferze
religii, nauki i sztuki to, co oczywiście najbardziej odpowiada ludności. Nie potrzebuję ci mówić, że dzieło to będzie wyma-
gało wiele energii i wytrwałej pracy. Dodam tylko, że u podstaw prawodawstwa musi znajdować się cześć dla bóstwa, świa-
domość życia po śmierci i odpowiedzialności za popełnione czyny. Co jest dobrem i co złem, należy wskazać zupełnie jasno,
żeby człowiek był przekonany, iż naruszając prawa, wywołuje Gniew Boży.
Ponieważ prawa te są dane w celu ujrzamienia zwierzęcych namiętności, powodujących kosmiczne dysharmonie – po-
dobnie, jak rzucona do studni nieczystość czyni wodę cuchnącą i przesyconą szkodliwymi miazmatami - powinny też być
uważane i czczone jako boskie – niejako rozkazy samego Bóstwa.
Nie dlatego nazwywamy prawa nasze Boskimi, iżbyśmy ośmielali się uzurpować sobie prawa Przedwiecznego – jak to
przyszłe wieki błędnie wyjaśniać będą nasze postanowienia – lecz dlatego, iż znamy zgubne następstwa nadużyć i karę, któ-
rą nie Stwórca Najsprawiedliwszy, a sam człowiek ściąga na siebie, wskutek naruszenia ustanowionych przez Wszechmo-
gącego niewzruszonych praw. Czyż sprawiedliwym byłoby obwiniać chemika o to, że dla zysku posiadł naukę, na tej tylko
zasadzie, iż nie dopuszcza nieuka, aby ten dotykał się niebezpiecznych chemicznych praw przyrody, przejawy których są mu
nie znane?…
Zatem w celu ochrony wyższej wiedzy, jaką rozporządzasz i która byłaby niebezpieczna, a nawet niemożliwa do prze-
kazania jej zwykłemu śmiertelnikowi – koniecznym jest ustanowienie osobnego kolegium wtajemniczonych; i nauka ich za-
równo jak i tajemna strona obrządków wiary, muszą być zachowywane w tajemnicy – ponieważ odkrywać prawdę można
tylko w zależności od stopnia umysłowego rozwoju ludzi.
Nabożeństwa winny być sprawowane według ściśle ustanowionego rytuału, z towarzyszeniem obrzędów, któreby wy-
wierały oczyszczające działanie. Wiesz także już, jakie znaczenie mają w tych wypadkach śpiewy, aromaty i modlitewne for-
muły, ułożone w taki sposób, że stwarzają fale dźwięków, przyciągających z przestrzeni dobroczynne prądy na ludzi, zwierzęta
i roślinność.
63
– Nauczycielu, ja sądzę, że niektóre ważniejsze momenty życia człowieka, powinny również być zaznaczone uroczy-
stymi obrzędami, a osobliwie śmierć, jako koniec ziemskiej egzystencji? – zauważył Abrasak.
– Masz najzupełniejszą rację, mój synu. Wszystkie ważne momenty w życiu człowieka należy zaznaczać specjalnymi
obrzędami, które jednak przedstawiają bynajmniej nie dziecinne wymysły ludzkie, a mają głęboki, tajemny sens.
Takim jest, w pierwszym rzędzie, urodzenie, jako złączenie się ducha z nowym jego ciałem; wymaga też ono błogosła-
wieństwa, jako nowe mieszkanie, które chce uczynić dostępnym dla przejęcia dobroczynnych wpływów sił dobra. Drugim
ważnym momentem – jest śmierć, jako rozłączenie ciała ziemskiego z astralem, który się odłącza i zaczyna żyć w nowych
już warunkach, jakie stworzył sobie człowiek ziemskimi czynami.
Co się tyczy sztuki, niezbędnej dla uszlachetnienia narodu, to potrzebne w tym celu wskazówki otrzymasz od Naraja-
ny, a także wręczy on ci księgę, dotyczącą dziedziny architektury.
Abrasak rozpoczął swoje zajęcia i od tego dnia pracował z wielim zapałem. Starał się dokładnie zapoznać ze wszyst-
kimi szczegółami nakreślonego mu programu, pragnąc usprawiedliwić zaufanie, jakim obdarzyli go nauczyciele.
Poza tym gorliwie zajmował się także wystudiowaniem charakterów i zdolności członków licznej kolonii ziemian, ja-
ką zabierał ze sobą. A była to rzeczywiście nie mała praca, ponieważ znajdowali się tam ludzie różnych typów.
Chociaż wprawdzie wszyscy posiadali jak najlepsze zamiary, a wiara ich w Boga, pokora i szczera skrucha z powodu
dawnych błędów oraz stoicyzm w mękach, sprawiły, że stali się godnymi przeniesienia ich na inną planetę, jednak zdolno-
ści i umysłowy rozwój ich przedstawiały największą różnorodność…
Aby więc każdemu z tych ludzi wyznaczyć odpowiednią dlań rolę, którą mogłby wypełnić z największym pożytkiem
– należało dokładnie poznać ich; i dzięki swoim wrodzonym zdolnościom administratora, Abrasak orientował się bardzo
szybko.
Studiując pewnego razu mapę swego przyszłego państwa, Abrasak nieoczekiwanie zapytał Narajany:
– Czy nie zauważyłeś, nauczycielu, że kraj ten zadziwiająco przypomina jeden z krajów naszego starego świata, a mia-
nowicie Egpit, który został zatopiony w czasie katastrofy, jaka zdarzyła się wkrótce potem, kiedy mnie uratowałeś?
Narajana uśmiechnął się.
– Ależ naturalnie, istnieje pewne podobieństwo; dlatego też pożądanym jest, abyś założył tam nie mniej świetną cywi-
lizację, równie olbrzymią naukę i na takiż długotrwały okres; albowiem żadna religia, żaden ustrój państwowy na naszej bied-
nej starej Ziemi – nie dosięgnął takiej żywnotności, jak w Egpicie.
Nawet według niezupełnych i maglistych danych, egipskich i greckich historyków, Egipt w ciągu dwudziestu trzech
tysięcy lat miał swoich dynastycznych królów–faoronów. A już najciekawsze to, że w tajemnych archiwach świątyń zacho-
wały się dość dokładne dane, nawet odnośnie boskich dynastii i wywodzących się z długiego szeregu tysiącletnich panowań
pierwszych królów, itd.
Wszystko to, oczywiście, zostało uznane za bajki, a potop, który pochłonął Egipt, zniszczył większą część pomników
tej odległej epoki. Podobny więc los oczekuje i twój przyszły dorobek; lecz zachowają się jednak ugruntowane zasady i w cią-
gu wieków wyrośnie na nich jakaś nowa, olbrzymia kultura, która z kolei okaże się znów zagadką dla późniejszych cywili-
zacji.
– A czy nie mógłbyś mnie bliżej zapoznać z literaturą na temat tego zagadnienia – jak się tworzyła w Egipcie ta pierw-
sza boska dynastia? Zapewne wiadomo ci o tym.
– Chciałbyś więc powtórzyć egipską kulturę, ze względu na podobieństwo twego kraju do państwa faraonów? – z od-
cieniem chytrości zauważył Narajana. – Nie wstydź się pójść za przykładem takich mądrych prawodawców – to bardzo
chwalebne i ja chętnie udzielę ci wszystkich, potrzebnych danych o pierwszej, boskiej dynastii w Egipcie.

Koniec tomu drugiego.


„Eliksir życia”
„Magowie”
„Gniew Boży” tom pierwszy
„Gniew Boży” tom drugi
„Śmierć Planety“ tom pierwszy
„Śmierć Planety” tom drugi
„Prawodawcy” tom pierwszy
„Prawodawcy” tom drugi
Ciąg dalszy w księdze:

„Prawodawcy” tom III-ci.


64
65

Vous aimerez peut-être aussi