Académique Documents
Professionnel Documents
Culture Documents
Nasz adres:
Dom Wydawniczy Bellona
ul. Grzybowska 77
00-844 Warszawa
tel.:620-27-01 (Dział Wysyłki)
infolinia: 0-801-12-03-67
Internet: www.bellona.pl
e-mail: biuro@bellona.pl
ISBN 83-11-09678-3
HISTORYCZNE BITWY
JACEK SOSZYŃSKI
HASTINGS 1066
3 Ibidem.
już pierwsze szlify w taktyce walki pododdziałami, potrafiło
bowiem sprawnie i skutecznie wykonać skądinąd skompliko
wany manewr pozorowanej ucieczki, czyli symulowania
bezładnego odwrotu w panice i tym samym zachęcenia wroga
do pościgu i złamania własnych linii, by następnie wykonać
nagły zwrot i zaatakować przeciwnika już w szyku roz
proszonym. Manewr ten był z powodzeniem zastosowany co
najmniej jeden raz pod Hastings, ale znane są wypadki
posłużenia się przez Normandczyków pozorowaną ucieczką
także w innych bitwach.
Anglosasi do walki pod Hastings stanęli pieszo. Wynikało
to nie z braku koni czy nieumiejętności walki z wierzchowca,
ale ze specyficznego etosu, nawiązującego swymi korzeniami
do egalitaryzmu zbójeckiej drużyny wikingów: towarzysze
broni walczyli ramię w ramię, zgrupowani wokół wodza.
Walka z konia postrzegana była jako mniej honorowa,
ponieważ posiadanie wierzchowca w razie przegranej w sposób
zasadniczy zwiększało prawdopodobieństwo uratowania się
ucieczką. Dlatego też nieustraszeni wojowie, chociaż na
miejsce starcia dojeżdżali konno, na samym polu walki zsiadali
ze swych rumaków i odganiali je na znak pogardy dla
niebezpieczeństwa oraz solidarności z resztą drużyny. Do boju
formowali gęsty szyk pieszy, określany w kronikach jako
„mur tarcz”. Miejsca krytyczne szyku — ich usytuowanie
wynikało każdorazowo z innej konfiguracji terenu i posunięć
wroga — były wzmacniane najlepiej uzbrojonymi i najbardziej
doświadczonymi wojownikami. W większości opisów bitew
z czasów anglosaskich wyłania się dosyć prosty obraz taktycz
ny. Przeciwnicy ruszali do natarcia pieszymi hufcami ustawio
nymi w szyk zwany „murem tarcz”. Polegał on na ustawieniu
jeden za drugim kilku gęstych rzędów wojowników tak, że
każdy chronił swą tarczą także lewy bok sąsiada z prawej.
Przestrzeń między kolejnymi rzędami była zredukowana do
minimum, przez co wojowie z drugiego szeregu mogli kłuć
włóczniami zza pleców towarzyszy lub natychmiast zamienić
rannego z czoła szyku. Zanim doszło do zwarcia, starano się
osłabić przeciwnika miotanymi włóczniami, strzałami z łu
ków i pociskami z proc. Ścierające się hufce usiłowały
rozerwać i rozproszyć szyk przeciwnika. Jeżeli nie do
chodziło do tego szybko, hufce potrafiły się od siebie
chwilowo odrywać dla złapania oddechu, po czym dochodziło
do kolejnego starcia aż do momentu, kiedy jedna ze stron nie
wytrzymywała, jej szyk pękał, a poszczególni wojowie
zaczynali uciekać do koni.
Ulubioną bronią anglosaskiego wojownika był topór bojowy.
Topór w rękach doświadczonego piechura potrafił być nie
słychanie efektywnym narzędziem w walce. Przede wszystkim
pozwalał na uzyskanie olbrzymiej siły uderzenia skoncent
rowanej na niewielkiej płaszczyźnie kontaktu, której niewiele
tarcz zdołało się oprzeć, a z pewnością żadna kolczuga. Poza
tym, jego prosta i solidna konstrukcja wytrzymywała wielo
krotne użycie — nie szczerbił się tak łatwo jak miecz i nie
łamał jak włócznia. Topory bojowe miały kształt zbliżony do
trójkąta o zakrzywionych bokach; długość ostrza dochodziła
do dwudziestu pięciu centymetrów, a drzewca do półtora
metra. Na tkaninie z Bayeux można wyróżnić dwa rodzaje
topora bojowego: długi, dwuręczny — walczył nim Leofwine,
brat króla Harolda oraz krótki jednoręczny, którym w razie
potrzeby można było także rzucać na odległość. Wadą topora
był bardzo niewielki zasięg rażenia, mniejszy nawet niż
sztych mieczem (by nie wspomnieć o pchnięciu włócznią)
oraz konieczność posiadania sporej ilości miejsca wokół
siebie dla wzięcia zamachu, co w warunkach gęstego szyku
było bardzo trudne.
Oddziały piesze, w armii normandzkiej rekrutujące się
z niższych sfer społecznych, odgrywały rolę drugoplanową
w stosunku do ciężkiej jazdy. Sytuacja ulegała zmianie
w chwili, gdy dochodziło do ataku na fortyfikacje lub do
działań oblężniczych, kiedy to nawet rycerstwo musiało zsiąść
z koni i nacierać pieszo. W warunkach bitwy polowej piechota
normandzka miała za zadanie wspierać uderzenia jazdy
pociskami miotanymi na odległość oraz angażowaniem wroga
w walkę bezpośrednią w chwili, gdy kawaleria odpoczywała
lub dokonywała przegrupowania. Piechurzy posługiwali się
także mniej dystyngowaną bronią niż rycerze. W skład ich
zasadniczego uzbrojenia wchodziły włócznie, tarcze, topory,
łuki oraz kusze. Niektórzy z nich zapewne mieli hełmy, lecz
bardzo wątpliwe, by którykolwiek miał miecz. Na tkaninie
z Bayeux widać czasami wśród wojów pieszych rycerzy
w zbrojach. Nie wydaje się jednak prawdopodobne, by
znajdowali się oni w szeregach piechoty przez całą bitwę. Byli
to zapewne rycerze, którzy utracili w walce swe wierzchowce.
Nie ulega wątpliwości, że Normandczycy pod Hastings
z dobrym skutkiem posługiwali się łukami; bardziej zadziwia
fakt, że ich przeciwnicy z broni tej nie skorzystali. Łucznictwo
w historii Europy zazwyczaj kojarzy się z Anglią. Wspaniałe
zwycięstwa chłopskich łuczników angielskich nad ciężko
zbrojnym rycerstwem francuskim w czasach wojny stuletniej
i legendarne, choć oparte na faktycznej popularności łucznictwa
wśród społeczeństwa angielskiego, wyczyny Robin Hooda,
należą jednak do czasów późniejszych. W XI wieku łucznicy
angielscy nie zasłynęli jeszcze w Europie — nie oznacza to
jednak, że łuk był w Anglii nieznany. Wręcz przeciwnie, był
znany i jak zaświadczają źródła uchodził za broń stosowaną
nie tylko do polowania, ale przede wszystkim wojenną.
Wzmianki o lukach znajdujemy w kronikach, sagach i na
wielu wizerunkach plastycznych. Dlaczego więc na nacierającą
konnicę i piechotę normandzką nie posypał się grad strzał?
Przyczyn tego możemy się jedynie domyślać. Najczęściej
podnoszone przez historyków wyjaśnienie odwołuje się do
zbiegu w czasie niewiele dłuższym od miesiąca trzech wielkich
bitw: Gate Fulford, Stamford Bridge i Hastings. Chodziłoby
tu po prostu o kłopoty aprowizacyjne — po dwóch wielkich
starciach na północy wojsko nie miało już dalszych zapasów
strzał, a wyprodukowanie lub sprowadzenie nowych wymagało
czasu. Wysunięto też inną hipotezę. Łueznietwo w Anglii
zawsze było umiejętnością szczególnie popularną i uprawianą
w wybranych okolicach, a źródła wydają się wskazywać na
północe części królestwa jako miejsce rekrutacji mistrzów
łuku i cięciwy. Pochód Harolda na południe przebiegał
w wielkim pośpiechu, a łucznicy rekrutujący się z niższych
warstw społecznych nie dysponowali końmi. Harold mógł
zabrać ze sobą tylko tych żołnierzy, którzy dotrzymywali
tempa marszu. Łucznicy zostali więc na północy. Trzeba
jednak przyznać, że obie powyższe hipotezy wydają się
bardzo mało przekonujące. Brak łuczników po stronie anglo
saskiej pod Hastings pozostaje nadal wielką zagadką!
Jakkolwiek tkanina z Bayeux nie dostarcza na to dowodów
bezpośrednich, to jednak źródła pisane nie pozostawiają
wątpliwości, że Normandczycy posługiwali się pod Hastings
także kuszami. Broń ta, po raz pierwszy wynaleziona przez
Chińczyków, była już znana starożytnym Rzymianom, a we
wczesnym średniowieczu Frankom. Nie ma więc powodów,
dla których można by zadać kłam kronikarzom. Niestety,
nie zachowały się przykłady ani opisy jedenastowiecznych
kusz. Możemy się jedynie domyślać, że były to jeszcze
dosyć prymitywne, aczkolwiek niezwykle skuteczne na
rzędzia: jeden z kronikarzy przestrzega, że na nic tarcza,
gdy nadlatuje bełt z kuszy!
Na zakończenie przeglądu spraw związanych z prowa
dzeniem wojny przez Anglosasów i Normandczyków należy
zwrócić uwagę na jeszcze jeden aspekt ówczesnej wojaczki,
a mianowicie na ogromną zależność walczących od osoby
przywódcy. Rola wodza na polu bitwy była wyjątkowo
ważna, nie tylko z powodu decyzji przez niego podejmo
wanych, lecz także dlatego, że lojalność wojska była zo
gniskowana w osobie przywódcy. W takich warunkach ewen
tualność śmierci wodza w trakcie bitwy, jak to się wydarzyło
pod Maldon w 991 r., groziła natychmiastową paniką i ucie
czką większości wojowników z pola walki. Jak ważną była
obecność wodza naczelnego i jego zdrowie, widać z reakcji
księcia Wilhelma, gdy w trakcie bitwy pod Hastings usłyszał,
że w szeregach normandzkich rozchodzi się pogłoska o jego
śmierci. Natychmiast, nie zważając na niebezpieczeństwo
trafienia przygodnym pociskiem, zdjął hełm i przejechał się
wzdłuż swych szeregów, by okazać swe oblicze i zlikwidować
problem w zarodku. Wkrótce też udało mu się przywrócić
porządek w szeregach. Kto wie jednak, jak potoczyłyby się
losy starcia, gdyby nie wykazał przytomności umysłu, a woj
sko ogarnęła panika i rozpoczął się bezładny odwrót.
Strona z Kroniki anglosaskiej
Edward Wyznawca, Harold II i Wilhelm Zdobywca — wizerunki na
współczesnych monetach
Srebrny denar Etelreda II
***
Hełmy śreniowieczne
Król Edward Wyznawca
Harold przysięga wspierać starania Wilhelma o koronę angielską
Harold królem Anglii
Budowa floty Wilhelma
Śmierć Harolda
o tron jak równy z równym, lecz jest uzurpatorem lub
buntownikiem, zamierzającym się na pomazańca bożego.
Interpretację tę potwierdza ton późniejszej propagandy nor-
mandzkiej. Po pierwsze, wszystkie kroniki normandzkie
podkreślają krzywoprzysięstwo Harolda, co miało na celu nie
tyle zdyskredytowanie go, lecz poddanie w wątpliwość legal
ności koronacji — wiarołomca, który złamał obietnicę za
przysiężoną na relikwie świętych stał poza Kościołem i nie
miał moralnego prawa do korony królewskiej, a wszelkie jego
poczynania winny być zawieszone do momentu uzyskania
absolucji. Po wtóre, kronikarze normandzcy twierdzą, że
koronacji dokonał arcybiskup Stigand, a ponieważ osiągnął on
swą stolicę w sposób niekanoniczny, jego urzędowanie było
nieważne, czyli koronacja z jego rąk również nie miała mocy
prawnej. Ów drugi argument byłby rzeczywiście ważył w świe
tle prawa kanonicznego, gdyby nie miał drobnej skazy -— że
opierał się na nieprawdzie, bowiem koronacji nie dokonał
Stigand, lecz Eldred, którego sakry nikt nie kwestionował.
Jednak mistyfikacja Normandczyków była zręczna. Królów
angielskich tradycyjnie koronuje arcybiskup Canterbury. Po
nieważ jednak co do legalności sprawowania tego dostojeństwa
przez Stiganda były od początku wątpliwości, z których
w Anglii znakomicie sobie zdawano sprawę, Stigand przez
cały czas swego okupowania arcybiskupstwa Canterbury nie
wyświęcał biskupów poza dwoma wyjątkami (w tym czasie
jednak Stigand miał paliusz 1 od papieża Benedykta X; kiedy
Benedykt X został zdetronizowany, Stigand znów przestał
konsekrować). Tym bardziej Stigand nie mógł dokonać
koronacji królewskiej — wszyscy wrogowie natychmiast
uznaliby ją za nieważną. Dlatego też koronacji Harolda
dokonał arcybiskup Yorku Eldred, co zgodnie poświadczają
1 Paliusz to element stroju liturgicznego, oznaka wyższej władzy kościelnej,
przede wszystkim arcybiskupiej. Jest to wełniana taśma z wyszytymi sześcioma
krzyżami, noszona na ornacie. Paliusz arcybiskup mógł otrzymać tylko od
papieża.
wszystkie źródła anglosaskie. Nieważność koronacji Harolda
była więc jedynie insynuacją propagandy normandzkiej!
Kiedy już uroczystości pogrzebowo-koronacyjne się zakoń
czyły, Harold musiał zająć się bieżącymi sprawami obecnie
już swojego królestwa. Najprawdopodobniej wkrótce po
koronacji przybyło poselstwo normandzkie, domagające się
w imieniu Wilhelma wypełnienia przez Harolda zobowiązań,
podjętych w trakcie pobytu na kontynencie i potwierdzonych
uroczystą przysięgą. Odpowiedź Harolda mogła być tylko
jedna: przysięga wymuszona gwałtem na przysięgającym nie
ma mocy wiążącej. Poselstwo wróciło więc do Normandii
z niedobrymi wieściami; Harold, spodziewając się wojny ze
strony Wilhelma, musiał szybko uspokoić kraj i przygotować
się do obrony.
Kłopoty pojawiły się także w Northumbrii. Zrewoltowana
niedawno prowincja obawiała się Godwinowica na tronie.
Tanowie nie brali przecież udziału osobiście w rokowaniach
i nie wiedzieli, jaką rolę odegrał w nich Harold. Wydawało im
się, że porozumienie zostało zawarte z samym królem Edwar
dem, a Harold był dla nich przede wszystkim bratem Tostiga.
Spodziewali się, że w pierwszym odruchu będzie myślał
o restytucji brata i o zemście za upokorzenie. Nieporozumienie
to Harold musiał natychmiast wyjaśnić. Wyruszył więc po
spiesznie na północ, ale nie pod osłoną potężnych wojsk, by
łamać opór i się mścić, lecz jedynie z ograniczonym orszakiem,
koniecznym dla celów reprezentacyjnych. W orszaku tym
jedno z czołowych miejsc zajmował Wulfstan, biskup Wor-
cester, osoba powszechnie szanowana w kraju ze względu na
świątobliwy tryb życia. Nie znamy szczegółów tej podróży.
Wiemy jedynie, że pojednanie doszło do skutku. Dodać
można tylko, że wówczas najprawdopodobniej formalnie
zawarte zostało małżeństwo z Aldithą; hipotezę tę potwierdza
fakt, że pod koniec roku Alditha urodziła nieżyjącemu już
Haroldowi syna. Przed 16 kwietnia Harold był już z powrotem
w Westminster, by spędzić tam święta Wielkanocne.
Pierwszy etap — przejęcie i zalegalizowanie swej władzy
Harold przeprowadził nad wyraz szybko i pomyślnie; co
więcej, proces ten przebiegł nie tylko sprawnie, ale także
bezkrwawo, a nawet bez większych perturbacji. Krótkie
panowanie Harolda, w świetle przekazów życzliwych mu
kronikarzy i prac historyków, jawi się jako zapowiadające
silne, stabilne i sprawiedliwe rządy. Czy wnioski te są
uzasadnione, nie dowiemy się nigdy.
Harold nie wprowadził większych zmian organizacyjnych
w państwie: nie wyznaczył earla na swe miejsce w Wessex,
a w pozostałych dzielnicach utrzymał dotychczasowych na
miestników. Być może zatrzymanie pod osobistymi rządami
Wessex wiązało się z wyborem strategicznego kierunku obrony
— obrał pozycję na południu, gdzie spodziewał się wroga.
W poniedziałek 24 kwietnia, jeszcze w trakcie wielkanoc
nego zjazdu, zaszło wydarzenie, które odnotowały wszystkie
współczesne kroniki. Na niebie ukazała się dziwaczna gwiazda
z ogonem — kometa Halleya. Komety to drobne ciała
niebieskie, składające się z jądra otoczonego mgiełką pyłów;
wyróżniają się tym, że przebiegając po nieboskłonie ciągną za
sobą charakterystyczny ogon, przez astronomów zwany war
koczem, nadając im niepowtarzalny i niesamowity wygląd.
Podobnie jak planety, komety okrążają Słońce, z tą jednak
różnicą, że ich orbity są bardzo spłaszczonymi elipsami.
Kometa określana nazwiskiem siedemnastowiecznego brytyjs
kiego astronoma pojawia się nad nami bardzo rzadko — z Zie
mi daje się zaobserwować jedynie co 76 lat; ostatnio na
przełomie 1985 i 1986 roku. W średniowieczu ludzie nie
zdawali sobie jeszcze sprawy z cykliczności ruchu komet,
a ich ukazanie się na niebie było tak niecodzienne, że
przypisywano mu znaczenie nadprzyrodzone. Z reguły uzna
wano to za zapowiedź wielkich i na ogół niedobrych wydarzeń.
W świadomości potocznej przekonanie to przetrwało zresztą
znacznie dłużej — wystarczy choćby porównać odpowiednie
ustępy ósmej księgi Pana Tadeusza! Nie inaczej było w 1066 r.
Z całą pewnością fakt, że walka o tron angielski dopiero się
rozegra, nie był żadną tajemnicą. Wśród ludzi szeptano, że
wkrótce upadnie wielki władca, nie było jedynie pewności, do
kogo odnoszą się te przepowiednie.
Kłopoty znów nie dały na siebie długo czekać. Na przełomie
kwietnia i maja z pretensjami zawitał Tostig. Wygnany jesienią
z Anglii, udał się do swego szwagra Baidwina V flandryjs-
kiego, który wyposażył go w pokaźną flotę. Tostig rozkazał
więc rozwinąć żagle i wkrótce pojawił się u południowych
wybrzeży Anglii. Posuwał się szlakiem swego ojca sprzed
czternastu lat. Najpierw napadł wyspę Wight, gdzie zdarł
z mieszkańców okup i zaopatrzenie. Następnie popłynął na
wschód aż do Sandwich, dokonując okazjonalnych rajdów
i zbierając tych, którzy zaciągając się pod jego znaki,
upatrywali swej życiowej szansy. Wieści o pojawieniu się
Tostiga i jego floty dotarły do Harolda w Londynie 3 maja.
Król natychmiast rozesłał wici dla pospolitego ruszenia wojsk
lądowych i floty. Zaraz po zgromadzeniu sił — a musiała być
to siła nie lada, gdyż jeden z kronikarzy odnotował pojawienie
się największej armii, jaką kiedykolwiek zgromadzono w An
glii — ruszył na czele wojsk na spotkanie napastnika. Nie
doszło jednak do starcia, gdyż Tostig nie dotrzymał pola. Jego
flota rozwinęła żagle i popłynęła na północ w nadziei
znalezienia szerszego oparcia na obszarach niegdyś pod
porządkowanych jego władzy. Na próżno! Niewielu chętnych
garnęło się pod wodzę niepopularnego, pozbawionego stano
wiska earla. Na wschodnim wybrzeżu Tostig również dał się
nieco we znaki rabując i paląc, ale wkrótce pokonany przez
siły Morcara i Edwina, opuszczony przez większość pod
komendnych zbiegł na czele już tylko dwunastu statków dalej
na północ do Szkocji, gdzie znalazł schronienie u króla
Malkolma.
Zebranego wojska i floty Harold już nie rozpuścił do
domów. Przeprawa floty Tostiga przez Kanał pouczyła go, że
pora roku, pogoda i wiatry są już odpowiednie dla ruchów
dużych zgrupowań statków, co oznaczało, że w każdej
chwili może się pojawić znacznie poważniejszy przeciwnik
— Wilhelm normandzki. Harold nie lekceważył tego nie
bezpieczeństwa; mimo, iż średniowieczne kampanie toczone
były na ogół przy pomocy wojsk zwoływanych na daną
okoliczność, po czym pośpiesznie rozpuszczanych do domu,
utrzymał siły skoncentrowane i w pełnej gotowości bojowej.
/
Świadczy to, oprócz doceniania niebezpieczeństwa, także
o tym, że miał dostatecznie duży autorytet wśród poddanych,
by utrzymać w ryzach pospolite ruszenie, ale przede wszy
stkim, iż rozporządzał środkami, które pozwalały na utrzy
manie armii w polu przez dłuższy czas. Siły anglosaskie
rozmieszczone zostały w kluczowych punktach wzdłuż
południowego wybrzeża, a flota pod dowództwem Eadrica
zakotwiczyła przy wyspie Wight. Na drugą stronę Kanału
La Manche wysłano wywiadowców.
Wojska anglosaskie stały w pogotowiu przez całe lato.
Haroldowi faktycznie udało się utrzymać zmobilizowane siły
w gotowości bojowej przez cztery miesiące! Był to niewątp
liwie wielki wyczyn logistyczny. Inwazja (o gotowości Wil
helma do niej Harold był całkowicie pewien dzięki swym
szpiegom) przez ten czas jednak nie nadeszła. Historycy na
ogół stwierdzają, że flotę Wilhelma powstrzymały niesprzyja
jące wiatry. Niemniej w pewnym momencie, między połową
lipca a 27 września, flota Wilhelma wypłynęła ze swego
punktu koncentracji na rzece Dives i przemieściła się do St.
Valery-sur-Somme na Kanale La Manche. Niektórzy historycy,
powołując się na wersję E Kroniki anglosaskiej twierdzą, że
nie było to żadne przemieszczenie sił, lecz pierwsza próba
przeprawy przez Kanał, która się nie powiodła za względu na
pojawienie się floty Harolda u brzegów Normandii. Wilhelm,
całkiem rozsądnie, miałby zrezygnować z przeprawy statkami
załadowanymi końmi i ciężkozbrojnym rycerstwem w warun
kach walki z szarpiącymi go lekkimi jednostkami anglosaskimi.
Spotkanie to miałoby nastąpić właśnie około 8 września,
kiedy rozpuszczone zostało anglosaskie pospolite ruszenie,
a flota odpłynęła z wyspy Wight. Harold, stając w obliczu
pozostawienia południowego wybrzeża bez obrony, zdecydo
wałby się na wypad. Z punktu widzenia wojskowego wypad
taki byłby posunięciem logicznym i celowym. Niestety,
świadectwo źródłowe są tutaj bardzo niejednoznaczne i nie
poparte przez żaden inny przekaz. Ewentualności takiego
obrotu spraw nie możemy wykluczyć; hipoteza jest kusząca,
niemniej podkreślić należy, iż jest to tylko hipoteza i to
bardzo mizernie udokumentowana.
W każdym wypadku, bez względu na to, czy wypad pod
wybrzeże normandzkie miał miejsce, czy też jest to twór
fantazji historyka, Harold i jego flota około połowy września
zawinęli do Londynu. Perspektywa najazdu Wilhelma ze
względu na zbliżającą się jesień i pogarszającą się pogodę
musiała się oddalać. Wnioski takie byłyby tym bardziej
uzasadnione, gdyby faktycznie doszło do spotkania flot
u brzegów Normandii i Harold miałby poczucie, że zapobiegł
przeprawie. Wydawało się, że chwilowo nic mu nie zagraża.
Niebezpieczeństwo jednak czyhało tuż za progiem. Na północy,
całkiem niespodziewanie, pojawił się inny pretendent do tronu
angielskiego.
Harald Hardrada był najsławniejszym wojownikiem wikin
gów, żywą legendą całej północnej Europy. Wywodził się ze
skandynawskiego rodu królewskiego. Jego przyrodni brat św.
Olaf był królem Norwegii, a bratanek Magnus królem Norwegii
i Danii. On sam w końcu sięgnął po koronę norweską,
usiłował podbić Danię, a zginął starając się wywalczyć
Królestwo Anglii. Jego życie to bezustanne pasmo awantur
i wojen. Za młodu walczył przewodząc wojskom swego brata
Olafa. Po włączeniu Norwegii do północnego imperium Kanuta
Wielkiego musiał się udać na wygnanie. Wędrował w po
szukiwaniu przygód, służąc jako najemnik na Rusi, a następnie
w wareskiej gwardii cesarzy bizantyjskich. W barwach cesarza
odznaczył się na Sycylii, w północnej Afryce i wielu innych
miejscach. Hojnie opłacany w służbie cesarskiej oraz dzięki
łupom wojennym zdobył bajeczne skarby, które wydatnie
wspomogły jego dalszą karierę. Już współcześnie krążyły
o nim opowieści, że walczył ze smokami i lwami, porywał
księżniczki itd. Na przełomie 1042-1043 znowu pojawił się
na Rusi, gdzie ożenił się z Elżbietą, córką kniazia Jarosława
Mądrego. Wsławiony swymi wyczynami na południu i wscho
dzie Europy, po śmierci synów Kanuta powrócił do Skan
dynawii, gdzie wywalczył tron norweski, po czym wdał się
w wojny ze Swenem duńskim. Zmagania o podbój Danii
trwały z przerwami szesnaście lat. Harald z reguły wygryw;ał
bitwy, lecz nie potrafił doprowadzić do ostatecznego pokonania
Swena i usunięcia go z kraju. W efekcie w 1064 r. zawarty
został pokój, który stanowił raczej kompromis niż zwycięstwo
Haralda. Wojny duńskie przyniosły natomiast jeden niewątp
liwy efekt w postaci doszczętnego wyczerpania legendarnego
skarbu królewskiego. Źródła pochodzące z drugiej połowy
panowania Haralda nie wspominają już nawe o jego bogactwie
i hojności. Pośrednim dowodem na to jest także systematycznie
obniżająca się jakość monet bitych w Norwegii w trakcie jego
panowania. W chwili śmierci Edwarda Wyznawcy w Skan
dynawii panował spokój; stan ten być może kłócił się
z awanturniczym duchem Haralda i dlatego postanowił on
podjąć wyzwanie i ruszyć na podbój nowego królestwa, lecz
niewątpliwie drugim powodem, dla którego to zrobił, była
paląca konieczność uzupełnienia niedoborów w skarbcu,
a Anglia stanowiła tradycyjne miejsce dla wikingowskich
wypraw łupieskich.
Tostig, schroniwszy się w Szkocji, szybko się zorientował,
że nie ma co liczyć na wydatniejszą pomoc króla Malkolma,
który miał zbyt poważne problemy we własnym kraju, by
porywać się na kosztowne i niebezpieczne awantury za
graniczne. Godwinowic musiał się więc rozejrzeć za potęż
niejszym i bardziej wojowniczym sojusznikiem. Wzrok jego,
jak zapewnia Saga o Haraldzie, padł na kuzyna, Swena
duńskiego, ale ów również nie był skory do wyprawy przeciw
Anglii. Tak więc pozostawał już tylko Harald norweski.
Wybór ten był właściwy z kilku względów: Harald byt
sławnym awanturnikiem, skłonnym do tego rodzaju eskapad,
utalentowanym i doświadczonym dowódcą o znakomitej
przeszłości wojskowej, rozporządzał silną i utwardzoną w bo
jach drużyną, miał też w dyspozycji wypróbowaną flotę, dla
której przerzucenie wojska przez morze nie stanowiło prze
szkody. Nie wiemy, w jaki sposób Tostig i Harald nawiązali
kontakt i jakie uzgodnili warunki współpracy. Niektórzy
badacze dopatrują się tu pośrednictwa Wilhelma normandz-
kiego, z punktu widzenia którego Tostig wraz ze swoimi
roszczeniami stanowił doskonałą dywersję na tyłach Harolda.
Faktem pozostaje, że po zgromadzeniu potężnej floty liczącej
trzysta okrętów Harald ruszył na Anglię, u drogę swą obrał
szlakiem północnym. Najpierw gościł na Szetlandach i Or-
kadach, gdzie wikingowscy książęta wysp przyłączyli się do
niego. Na wezwanie Haralda przybyli również inni wikingow
scy władcy z Irlandii i Islandii. Następnie zawitał do Szkocji,
gdzie namówił do współpracy króla Malkolma.
15 września monarcha norweski pojawił się na czele
swej floty u wybrzeży Anglii. U ujścia rzeki Tyne do
sił Haralda dołączył swą niewielką eskadrę Tostig. Połączone
siły, korzystając z tych samych północnych wiatrów', które
uniemożliwiały przeprawę Wilhelmowi normandzkiemu, po-
żeglowały na południe wzdłuż wschodniego wybrzeża Anglii.
Mniej więcej w połowie drogi do Kanału La Manche
okręty wykonały zwrot na zachód i wpłynęły w głąb
lądu, w górę rzeki Ouse. Po drodze napastnicy starli się
kilkakrotnie z rozpaczliwym oporem lokalnych oddziałów
i spalili kilka miasteczek. Zasadnicze lądowanie nastąpiło
18 września w Riccal, niedaleko Yorku.
Edwin i Morcar już wiedzieli o niebezpieczeństwie. Mieli
zapewne tylko tyle czasu, by pospiesznie zebrać pospolite
ruszenie ze swych dzielnic i zagrodzić drogę wrogowi do
Yorku. Harald, starodawnym obyczajem wikingów, okręty
zostawił pod siłną obstawą, dowódcami której ustanowił
swego syna Olafa oraz książąt Orkadów i Szetłandów. Główny
trzon armii pod wodzą Haralda i Tostiga podążył na roz
strzygającą bitwę z wojskami anglosaskimi. Earlowie Mercji
i Northumbrii dysponowali mniejszymi siłami niż Harald.
Wysłali już, co prawda, gońców do króla z prośbą o pomoc,
do jego przybycia jednak musieli polegać na własnej ocenie
sytuacji. Zajęcie Yorku pozwoliłoby Haraldowi na obsadzenie
poważnego punktu oporu i zdobycie przyczółka w Anglii.
Uznali więc za stosowne stawić najeźdźcom czoła, na miejsce
starcia wybrali Gate Fulford, majątek earla Morcara, gdzie
Anglosasi obsadzili zarówno drogę, jak i rzekę, a ich flanki
chroniły bagna. Do starcia doszło w środę 20 września.
Rozgorzała gwałtowna i krwawa bitwa. Początkowo obrońcy
odnieśli sukces, lecz w miarę upływu czasu górę zaczęło brać
doświadczenie wojsk Haralda. Pole bitwy, jak donosi kronikarz,
zasłane już było gęsto trupami, kiedy Anglosasi nie wytrzymali
naporu Norwegów i rzucili się do ucieczki. Zwycięzcą pod
Gate Fulford został Harald, a Morcar i Edwin wraz z niedobit
kami swych sił schronili się w Yorku.
Harald nie zwlekał ze zbieraniem owoców swego zwycięs
twa. Szybko podszedł pod miasto i zażądał kapitulacji. York
się nie bronił. Mieszczanie przyjęli upokarzające warunki
Norwegów; woleli nie ryzykować oblężenia i ewentualnego
zdobycia miasta — los mieszkańców byłby wówczas nie do
pozazdroszczenia. W historiografii można spotkać przykłady
potępienia ich małodusznej postawy oraz oskarżenia o zdradę.
Jednak od obawy o swój los i mienie do chętnego przyjęcia
zwierzchnictwa najeźdźcy jest jeszcze bardzo daleko. Wypadki
następnych dni pozwalają powątpiewać w entuzjazm mieszczan
względem Norwegów.
Po swym kolejnym tryumfie król norweski opuścił York
i wycofał się kilkanaście kilometrów na północny-wschód do
Stamford Bridge, gdzie zapewne postanowił dać swemu wojsku
oddech i przygotować się spokojnie do rozprawy z Haroldem.
Nie jest do końca jasne, dlaczego wybrał akurat Stamford
Bridge, odległe zarówno od Yorku, jak i od miejsca postoju
jego floty w Ricali. Być może Hardrada spodziewał się kilku
tygodni wypoczynku przed decydującym starciem, a nieopodal
Stamford Bridge znajdowała się wygodna rezydencja królews
ka w Aldby.
Harold otrzymał wiadomość o pojawieniu się floty norwes
kiej około połowy września; Edwin i Morcar wysłali gońców
kiedy tylko dowiedzieli się, co się święci. Król natychmiast
postawił na nogi drużynę i rozesłał wici, zwołując fyrd pod
swe sztandary już po raz trzeci w tym roku. Wbrew opiniom
często spotykanym w opracowaniach, popieranych pieszymi
wyczynami hobbystów, którzy w ten sposób pragną dowieść,
iż możliwy był przemarsz z Londynu do Yorku w danym
czasie, przemieszczenie wojsk Harolda na północ musiało się
odbyć konno; marsz pieszy tak dużej formacji wymagałby
więcej czasu niż zezwala na to kalendarium wydarzeń zapisane
przez kroniki. Posuwając się na północ Harold zbierał po
drodze kontyngenty z poszczególnych dzielnic. W trakcie
pochodu musiał również dowiedzieć się o klęsce pod Gate
Fulford. Dwudziestego czwartego stanął w Tadcaster, nieopo
dal Yorku. Tam dowiedział się, że Norwegowie wycofali się
dwanaście kilometrów za York do Stamford Bridge, przez co
oddalili się prawie dwadzieścia kilometrów od swych okrętów.
Musieli się czuć spokojni i bezpieczni, zupełnie się nie
spodziewając tak rychłego przybycia przeciwnika z południa.
Harold postanowił wykorzystać atut zaskoczenia i natychmiast
wyruszył w kierunku wroga. Plan ten opierał się jednak na
całkowitym zachowaniu tajemnicy przed wrogiem. Harold,
kierując się na Stamford Bridge, musiał przemaszerować
przez York — tędy wiodła najkrótsza droga. Tak też uczynił,
a mimo to nikt z mieszczan (którzy niby tak mieli sprzyjać
Hardradzie!) nie powiadomił Norwegów o nadciągającym
niebezpieczeństwie. Zaskoczenie było zupełne.
Bitwa pod Stamford Bridge to największe zwycięstwo
Harolda. Na przedpolach Yorku król wykazał swoje najlepsze
cechy dowódcy: zdecydowanie w obliczu nieprzyjaciela,
odwagę podjęcia słusznego ryzyka i znakomity zmysł ta
ktyczny. Wszystko to ukoronowane zostało wspaniałym
zwycięstwem, które na stulecia zapadło w pamięci Skan
dynawów, czego najlepszym dowodem jest spisana aż w XIII
w. saga Snorriego Sturlussona, zawierająca opis tego starcia.
Ale bitwa ta przyniosła jeszcze jeden efekt — odciągnięcie
Harolda i jego wojsk na północ w decydującej chwili
najazdu normańskiego i nadwątlenie jego sił zbrojnych;
zwycięstwo to opłacone zostało krwawymi stratami. Naj
prawdopodobniej gdyby nie dywersja norweska, Wilhelm
poniósłby sromotną klęskę.
Historycy oceniają, że Harald Hardrada wylądował w Nor
thumbrii z siłami około siedmiu i pół tysiąca wojów. Szacunki
te opierają się na przekazanej przez kronikarzy informacji
o liczebności floty najeźdźczej. Biorąc pod uwagę krwawą
bitwę pod Gate Fulford oraz wyłączenie sporego kontyngentu
dla ochrony floty oczekującej w Riccall, pod Stamford Bridge,
do boju najprawdopodobniej stanęło około czterech tysięcy
Norwegów i ich sprzymierzeńców. Harold angielski zapewne
dysponował nieco większym wojskiem, ale nie mogła to być
druzgocąca przewaga ze względu na konieczność podjęcia
błyskawicznego marszu na północ i brak czasu na zgromadze
nie wszystkich sił. Naprzeciw siebie stanęły więc armie dosyć
wyrównane pod względem ilości żołnierzy, ale nierównej
wartości bojowej. Przewaga doświadczenia i wyćwiczenia
z pewnością należała do Norwegów, Harold jednak w sposób
mistrzowski wykorzystał atut zaskoczenia.
Konfiguracja terenu między Yorkiem a Stamford Bridge
(czyli Mostem Stamford, gdzie istotnie znajdował się drewnia
ny most na rzece Derwent) jest taka, że wojsko Harolda mogło
zbliżać się zupełnie niezauważone aż do ostatniej chwili.
Norwegowie obozowali po obu stronach rzeki i rzeczywiście
dali się zaskoczyć. Niektóre ze źródeł wręcz podają, w co
doprawdy trudno uwierzyć, iż Norwedzy byli tak pewni
swego bezpieczeństwa, że zostawili kolczugi na statkach
w Riccall. Wojowie przebywający na brzegu, od którego
przybył Harold, zginęli wszyscy niemal natychmiast. Według
późnego przekazu kronikarskiego towarzyszy znajdujących
się z drugiej strony rzeki uratował od natychmiastowej
zagłady pewien dzielny wojownik, który sam zagrodził
Anglosasom przejście przez most i bronił go w pojedynkę,
kładąc trupem czterdziestu napastników. Padł dopiero od
razów zadanych od dołu przez ludzi, którzy wkradli się
pod most. Przekaz ten to zapewne legenda; co jednak
można poczytać za prawdę, to rozpaczliwą obronę przeprawy
przez most, która umożliwiła reszcie wojów przywdzianie
kolczug i hełmów oraz sformowanie szyku. Obrona mostu
w końcu się załamała i Anglosasi przeszli na drugą stronę
rzeki; teraz dopiero rozpoczęła się prawdziwa bitwa. Nor
wegowie stawili twardy opór i walka trwała wiele godzin.
Gdy jednak padli w boju Harald Hardrada i Tostig, szyki
norweskie załamały się i pojedynczy wojowie lub niewielkie
ich grupki starały się ratować na własną rękę, uciekając
w kierunku statków. Anglosasi natychmiast urządzili pościg,
który wkrótce przeobraził się w rzeź. 25 września 1066 r.
Harold odniósł druzgocące zwycięstwo.
Do rozwiązania pozostał już tylko problem floty pod Riccall.
Siły tam zgromadzone, nawet powiększone o niedobitki
głównej armii, nie stanowiły poważniejszego zagrożenia (po
zawarciu pokoju resztki wojsk Hardrady odpłynęły na zaledwie
dwudziestu czterech okrętach!), ale otoczone i przyparte do
muru, wyposażone w długie łodzie, mogły stawiać przez
dłuższy czas rozpaczliwy opór. Zamiast więc kontynuować
rozlew krwi, którym już nikt nie był zainteresowany, doszło
do rokowań. Harold paktował z pozycji siły i mógł sobie
pozwolić na wielkoduszność względem Olafa, syna pokona
nego króla Norwegii. Olafowi pozwolono w spokoju powrócić
do domu, satysfakcjonując się jedynie obietnicą utrzymania
pokoju i przyjaźni między dwoma królestwami oraz wzięciem
odpowiedniej liczby zakładników. Zwycięstwo było więc
całkowite i kompletne: obaj główni wodzowie i inicjatorzy
najazdu nie żyli, ich wojsko wracało zdziesiątkowane bez
łupów, chwały i korzyści politycznych, królewicz Olaf
ocalił głowę z łaski zwycięzcy i za cenę przekazania
odpowiednich zakładników. Tak zakończył się ostatni najazd
wikingów na Anglię.
Kilka dni później, kiedy Anglosasi odpoczywali, leczyli
rany i nadal jeszcze świętowali wspaniałe zwycięstwo, Harold
otrzymał wiadomość o lądowaniu Wilhelma na południu. Jak
na huśtawce, sytuacja z euforycznej nagle stała się dramatycz
na: w drugim końcu państwa pojawiło się niebezpieczeństwo,
które wcześniej uznano za minione. Wieści o pojawieniu się
nowego wroga dotarły w momencie, kiedy król albo przygo
towywał się do rozpuszczenia wojska po odpłynięciu Nor
wegów, albo może był już w trakcie demobilizacji. Reakcja
Harolda mogła być tylko jedna — po raz czwarty w tym
samym roku rozesłał wici, wzywając pod broń fyrcl i nakazując
koncentrację drużynie. Wezwanie to widocznie spotkało się
z pozytywnym odzewem, bowiem w ciągu kilku dni Harold
ponownie zebrał pokaźne siły. Świadczy to z jednej strony
o zdyscyplinowaniu anglosaskich tanów, z drugiej zaś o tym,
że nowy władca silną ręką dzierżył ster władzy w kraju.
Niedawne druzgocące zwycięstwo nad Norwegami niewątp
liwie przydało nowego uroku jego imieniu.
W literaturze podniesiona została kwestia nieobecności
earlów Edwina i Morcara pod Hastings. Niektórym historykom
wydało się to kolejnym argumentem za istnieniem rywalizacji
pomiędzy północnymi earlami a królem, ale rozumowanie to
nie wytrzymuje krytyki. Przede wszystkim małżeństwo Harolda
z ich siostrą dobitnie świadczy o ścisłym aliansie obu stron.
Po wtóre, dwukrotne wystąpienie Harolda przeciw rodzonemu
bratu, w wyniku czego pod Stamford Bridge Tostig stracił
życie, jest również wystarczająco wymowne. Po trzecie,
nieobecność wydzielonych kontyngentów z Mercji i Northum-
brii pod Hastings daje się wytłumaczyć w znacznie prostszy
sposób: earlowie Edwin i Morcar samodzielnie stawili czoła
Haraldowi Hardradzie i ponieśli druzgocącą klęskę pod Gate
Fulford. Straty, jakie tam ponieśli, zwłaszcza wśród houscarli,
czyli trzonu swej armii, musiały być bardzo poważne, nawet
wziąwszy pod uwagę przesadę wynikającą z emfazy retorycz
nej kronikarzy. Odbudowa wojska praktycznie z dnia na dzień
— wszak między bitwami pod Gate Fulford i Hastings
upłynęło zaledwie trzy i pół tygodnia — nie była możliwa. Na
dodatek Mercja i Northumbria były najmniej ludnymi i naj
biedniejszymi dzielnicami królestwa. W świetle powyższego
to nie brak Edwina i Morcara pod Hastings dziwi, lecz
dziwiłaby ich obecność!
Zgromadziwszy kogo się dało, Harold podjął kolejny
forsowny marsz, tym razem na południe. W Londynie stanął
około 8-9 października. Koncentracja wojska była naznaczona
pod „Starodawną Jabłonią” w Sussex, miejscem dzisiaj bliżej
niezidentyfikowanym mimo różnych hipotez, lecz z pewnością
oczywistym w owych czasach. Popas w Londynie trwał nie
dłużej niż dwa — trzy dni, po czym Harold skierował się wraz
z przybocznymi siłami na południe, a połączywszy się
w umówionym miejscu ze zwołanym fyrdem z poszczególnych
dzielnic, ruszył już bezpośrednio na spotkanie Normanów.
Zachowane kroniki stawiają nas w tym miejscu przed
zasadniczej wagi pytaniem — otóż część przekazów zarówno
anglosaskich, jak i normańskich stwierdza, że Harold wyruszył
w pole, nie czekając na zakończenie koncentracji swych
wojsk, tzn. stanął do bitwy, kiedy część jego sił nie zdążyła
jeszcze przybyć na miejsce. Wobec zgodności źródeł proste
zaprzeczenie nie wydaje się możliwe; natychmiast jednak
rodzi się pytanie: dlaczego miałby się zachować aż tak
lekkomyślnie? Przecież czas był po jego stronie; Normanowie
i tak już przerzucili całość swych wojsk przez Kanał i nie
mieli skąd upatrywać posiłków. Naturalną koleją rzeczy
zwycięstwo ma wielu ojców — w chwili, kiedy Wilhelm
pokonał Anglosasów pod Hastings pod jego sztandary rzuciło
się wielu nowych ochotników, chętnych do udziału w podboju
Anglii wówczas, gdy najgorsza część roboty była już wyko
nana. Ale dopóki losy wyprawy się jeszcze ważyły, nikt nie
kwapił z posiłkami. Tak więc przed rozstrzygającą bitwą
każdy dzień spędzony na wyspie oznaczał dla Wilhelma
uszczuplenie sił w tej czy innej formie, chociażby na skutek
chorób lub rozpaczliwego oporu stawianego przez chłopów
napadanych i grabionych przez normańskie podjazdy ściąga
jące prowiant dla armii.
Jeżeli Harold rzeczywiście wyruszył nie czekając na całość
swych sił, musiał mieć po temu ważne powody. Niektórzy
historycy sugerują, że przyspieszał bieg wypadków, by zapo
biec dewastacji swych rodowych posiadłości w Sussex, jednak
wydaje się to wysoce wątpliwe. Człowiek, który wraz z tytułem
monarszym objął olbrzymie majątki ziemskie należące do
domeny królewskiej i rozsiane po całej Anglii, nie stawiałby
na szalę wszystkiego w obronie kilku kluczy, jakkolwiek by
nie były bogate. Nie przekonuje również argumentacja, że
chodziło tu o jego dobra rodowe, dziedziczone z dziada-
pradziada. Swe sentymenty rodzinne Harold, jak wiadomo,
również potrafił utrzymać na wodzy, jeżeli chodziło o najwyż
szą stawkę, by przypomnieć jego zachowanie względem braci
Swena i Tostiga bądź pierwszej żony! Tym bardziej trudno go
posądzać o użalanie się nad włościami. Sentymenty więc
z pewnością nie wchodziły w grę.
W historiografii znaleźć można także teorię, wspartą auto
rytetem kronik normandzkich, wyjaśniającą postępowanie
Harolda pośpiechem dyktowanym przez zapalczywość i lek
komyślność — król anglosaski miałby wyruszyć w pole, nie
dokończywszy przygotowań w nadziei powtórzenia wyczynu
spod Stamford Bridge; chciał zaskoczyć Wilhelma, który
jakoby miał być przekonany, że przeciwnik znajduje się
jeszcze daleko na północy. Rozumowanie także również nie
przekonuje. Po pierwsze, wysoce wątpliwe wydaje się poczucie
bezpieczeństwa Wilhelma. Po wylądowaniu na Wyspie okopuje
się w Hastings i wcale się nie kwapi do ruchów ofensywnych.
Uważa, że zdobył i umocnił przyczółek, w odwodzie trzyma
swoją flotę i stara się zdobyć maksimum informacji zanim
podejmie dalsze kroki. Harold od samego początku dysponuje
dokładnymi danymi na temat przeciwnika; już sam fakt, że
z Londynu ruszył prosto w kierunku Hastings świadczy o tym,
że bardzo dobrze wiedział, co robi. Z drugiej strony warowny
obóz pod Hastings odwiedzały różne osoby — kroniki nawet
wspominają o poselstwie Harolda. Gdzież tu więc pole do
jakiegokolwiek zaskoczenia? Po wtóre, cała dotychczasowa
kariera Harolda świadczy przeciwko argumentowi o brawurze
i lekkomyślności. W dotychczasowej swej działalności jako
wódz i polityk Harold zachowywał się zawsze bardzo ostrożnie,
by nie powiedzieć asekurancko. Uderzał na przeciwnika tylko
wówczas, kiedy udało mu się zapewnić maksimum warunków
powodzenia; jeżeli sytuacja wyglądała ryzykownie, wykonywał
krok wstecz, podejmował rokowania, zwlekał z rozstrzyg
nięciem i szedł na kompromisy, a do problemu wracał dopiero
wtedy, gdy był lepiej przygotowany lub gdy przeciwnik nie
spodziewał się ataku. Tak wyglądał scenariusz jego zmagań
z Walijczykami i z buntami na północy. Co się tyczy
niespodziewanego ataku pod Stamford Bridge, to podkreślić
trzeba, że chociaż z pewnością forsowny marsz na północ
świadczyć może o chęci zadania ciosu zanim przeciwnik
umocni się na lądzie, to jednak w żadnym wypadku wyruszając
z Londynu Harold nie mógł liczyć na zaskoczenie nie
przyjaciela, chociażby z t ego powodu, że nie wiedział jeszcze
o klęsce pod Gate Fulford i złudnym poczuciu bezpieczeństwa
wśród Norwegów. Ów pośpiech dowodzi raczej, iż Harold
obawiał się samodzielnego wystąpienia Edwina i Morcara
i dania przeciwnikowi możliwości pokonania armii anglosas
kiej fragment po fragmencie, zanim zdoła ona dokonać
koncentracji. Dalszy rozwój wypadków potwierdza te obawy:
Hardrada pokonał siły północne i kto wie, jak potoczyłyby się
wypadki, gdyby nie uśpiło to jego czujności. Haroldowi
w danym wypadku nie pozostawało wiele do wyboru. Gdy
przybył do Yorku i dowiedział się o korzystnym dla niego
oddaleniu sił norweskich od floty i ich przeświadczeniu
o bezpieczeństwie, musiał działać bezzwłocznie. W decyzji
o natychmiastowym ataku nie było jednak ani krzty lekko
myślności; wręcz przeciwnie — dobre rozpoznanie, połączone
z trafną oceną sytuacji i śmiała decyzja. Czyż to nie podręcz
nikowe wręcz cechy dowódcy?!
Tak więc, jeżeli nie wchodziła tu w grę ani chęć osłony
rodowych dóbr przed dewastacją z rąk najeźdźców, ani chęć
powtórzenia rzekomego brawurowego rozstrzygnięcia z Nor
wegami, motywów kierujących Haroldem należy szukać gdzie
indziej. Jego postępowanie i związany z nim pośpiech wynikały
najprawdopodobniej z doświadczeń zebranych w czasie „goś
ciny” u Wilhelma w Normandii przed dwoma laty i udziału
w działaniach księcia normandzkiego przeciwko Bretończy-
kom. Taktyka Wilhelma polegała wówczas na wykorzys
tywaniu przewagi w sile zaczepnej i manewrowości, jaką
dawało posługiwanie się ciężką konnicą w polu. Kawaleria
normańska bez większej obawy o możliwości przeciwdziałania
słabszego przeciwnika zamkniętego w zamkach i miastach
bezkarnie dokonywała szerokich zagonów po zapleczu wroga,
obracając w zgliszcza i łupiąc całe okolice, a w razie
zagrożenia wycofywała się za palisady pospiesznie wznoszo
nych grodów. W ten sposób najechany mógł decydować się
albo na wojnę na przetrwanie — w warunkach kiedy on
chronił się za murami, a jego własny kraj podlegał bezlitosnej
dewastacji — albo szukać rozstrzygnięcia w polu w nierównej
walce pieszego z kawalerzystą. Tego rodzaju taktyka najazdów
okazywała się w średniowiecznych zmaganiach wojennych
niesłychanie skuteczna, by przywołać tu jedynie przykład
Krzyżaków, podbijających ziemie Prusów w dwa wieki
później. Nawiasem mówiąc, dokładnie w taki sposób potoczyły
się wypadki po bitwie pod Hastings. Harold zdawał sobie
sprawę z faktu, że tradycyjny anglosaski sposób wojowania
opierał się na piechocie — huscarlowie przemieszczali się po
kraju na koniach, dlatego mogli w kilka dni przybyć z Yorku
na południowe wybrzeże, ale walczyli swymi straszliwymi
toporami bojowymi pieszo. Kalkulacja Harolda była więc
następująca: dopóki Wilhelm trzyma się morza i własnej floty,
jest znacznie mniej niebezpieczny niż gdyby się przedarł
przez pasmo przybrzeżnych wzgórz i wydostał na równiny
centralnej Anglii. Tam jego konnica mogłaby się okazać
bezkonkurencyjna w porównaniu z piechotą anglosaską, a zni
szczenia dokonywane przez ataki niewielkich nawet oddziałów
wręcz rujnujące. Bezczynność Normanów, podyktowana nie
pewnością w nowych warunkach, była korzystna dla strony
anglosaskiej, w każdej chwili jednak mogła się zamienić
w poczynania agresywne, a wtedy sytuacja strategiczna
z punktu widzenia Harolda uległaby niekorzystnemu od
wróceniu. Harold zrozumiał więc, że po raz wtóry musi
działać pośpiesznie pod naporem wymogów chwili. Ponieważ
dysponował już pokaźnymi siłami, uznał za mniej ryzykowne
wyruszenie naprzeciw wrogowi niż bierne oczekiwanie na
jego ocknięcie się z letargu, w nadziei powiększenia swego
wojska o jeszcze kilka setek wojów z bardziej oddalonych
części królestwa. Decyzja Harolda w tym świetle jawi się jako
zupełnie rozsądna i uzasadniona. Podjął on ryzyko zupełnie
świadomie, oceniwszy je jako najmniejsze. Zagrał kartą
ofensywną i przegrał całą stawkę. Losami wojny bowiem,
a zwłaszcza w dawnych czasach nie kieruje wyłącznie bilans
sił i uzdolnień dowódczych; wielu badaczom wydaje się, że
przegrana Harolda pod Hastings — wydarzenie tak brzemienne
w konsekwencje historyczne — przesądzone zostało za sprawą
jednej niefortunnej (lub fortunnej) strzały z łuku.
Harold zabrał się więc do zablokowania najeźdźców na
półwyspie, na którym leży Hastings i gdzie okopali się
Normanowie. Od północy miały tego dokonać siły lądowe pod
jego osobistym dowództwem, od strony morza zaś wysłana
została flota anglosaska z zadaniem zaatakowania i zniszczenia
statków normańskich, zapewniających ewentualną ewakuację
przez Kanał. Metodycznie przemyślana likwidacja Wilhelma
miała na celu zwycięstwo całkowite i bezdyskusyjne, takie jak
nad Haraldem Hardradą kilka tygodni wcześniej, by już nikt
więcej nie odważył się wystąpić z roszczeniami do korony
angielskiej.
WIELKA WYPRAWA
KSIĄŻĘTA NORMANDII
911-927 Rollo
927-943 Wilhelm Długi Miecz
943-996 Ryszard I
996-1026 Ryszard II
1026-1027 Ryszard III
1027-1035 Robert Wspaniały
1035-1087 Wilhelm Zdobywca
Ród Godwina (Higham N. JThe Dcaih ofAnglo-Saxon England, s. 126)
WSKAZÓWKI BIBLIOGRAFICZNE
Wstęp ..................................................................................................................... 3
Skąd my to wiemy? ................................................................................................ 9
Anglia .................................................................................................................. 21
Militaria ............................................................................................................... 43
Wilhelm ............................................................................................................... 65
Harold .................................................................................................................. 90
Rok 1066 ........................................................................................................... 121
Wielka wyprawa ................................................................................................ 148
Wzgórze Senlac ................................................................................................. 161
Zakończenie. Normański podbój Anglii ........................................................... 179
Aneks. Zestawienie panujących i tablice genealogiczne .................................. 193
Wskazówki bibliograficzne ............................................................................... 196
Wykaz ilustracji ................................................................................................ 197