Académique Documents
Professionnel Documents
Culture Documents
WSTĘP
CZĘŚĆ I Wojenne trasy kurierskie i raport o zbrodni katyńskiej
CZĘŚĆ II Katyń: nieznane ofiary, nieznani ocaleni
CZĘŚĆ III Generał Sikorski, jego córka i kurier z Warszawy
ROZDZIAŁ 1 Wypadek czy zamach?
ROZDZIAŁ 2 Wodowanie
ROZDZIAŁ 3 Samolot
ROZDZIAŁ 4 Pilot
ROZDZIAŁ 5 Johnson
ROZDZIAŁ 6 „Świr”
ROZDZIAŁ 7 Zweryfikowana relacja Jima Leacha
ROZDZIAŁ 8 Johnson czy „Świr”?
ROZDZIAŁ 9 Śledztwo IPN – autopsja szczątkó generała Sikorskiego
ROZDZIAŁ 10 Zofia Leśniowska
ROZDZIAŁ 11 Wspomnienie podpułkownika Rankiewicza
ROZDZIAŁ 12 Jan Gralewski
CZĘŚĆ IV NKWD/KGB: długie ręce i długa pamięć
ROZDZIAŁ 1 Porucznik Kobyliński ps. „Hiena”
ROZDZIAŁ 2 Porucznik Perekładowski ps. „Przyjaciel”
ROZDZIAŁ 3 Elisabeth Tramsen
ZAKOŃCZENIE
ANEKS 1 Zamach na Churchilla 2 lipca 1943 roku
ANEKS 2 Sowiecka siatka szpiegowska w Gibraltarze
WSTĘP
Raport
Powiat Limanowa
Przerzuty z limanowskiego szły drogami na Krynicę-Muszynę i
Orlovo po stronie słowackiej i na Żegiestów-Alverna na Słowacji.
[…]
W powiecie limanowskim w wypadkach konieczności pilnego
przerzutu używano oddziału partyzanckiego „Łazika” Jana Wąchały,
działającego na tym terenie w organizacji ZWZ już w roku 1940.
Oddział ten w kompletnym umundurowaniu polskim i uzbrojony
przeprowadzał grupę otwarcie, torując sobie w razie potrzeby drogę
z bronią w ręku. […]
Drogami Podhala od Tatr aż po powiat gorlicki[35] przeszło
przez granicę w okresie okupacji około 20.000 ludzi:
Następnie J. Cieślak szczegółowo opisuje jedenaście szlaków i
wyjaśnia, że:
Sztafety
Równolegle do szlaków kurierskich działały sztafety. Po-
czątkowy i końcowy etap sztafet obsługiwany był zawsze przez
Polaków. Pośrednie ogniwa stanowili kurierzy tych narodowości,
przez których kraje prowadziła trasa.
Ludzie-sztafety oddawali przesyłki w umocowanych miejscach i
czasie, z rąk do rąk, tylko bezpośrednio znajomym z poprzednich
kontaktów. Działały one głęboko zakonspirowane. Trudność
polegała na zsynchronizowaniu i uruchomieniu pracy kilku, a
nieraz kilkunastu ludzi na podzielonej trasie Warszawa-Budapeszt.
Nasze sztafety kursowały po całej okupowanej i nie okupowanej
Europie, docierając na tereny III Rzeszy i przerzucając pocztę do
każdego punktu. Sztafeta nie przerzucała ludzi. Sztafety miały swoje
rozkłady jazdy i stanowiły międzynarodową pocztę podziemnej
łączności.[36]
Znakomitym, żywym świadectwem pracy przewodnickiej i
kurierskiej jest pisemna odpowiedź Jana Freislera na ankietę rozesłaną
przez Biuro Historyczne 1. PSP.
Freisler, meteorolog z wykształcenia, lecz do wybuchu wojny
pracownik Magazynów Zasobów PKP w Nowym Sączu, wszedł do
konspiracji w październiku 1939 roku. O swojej pracy w podziemiu tak
pisze:
Wodowanie
1. MOMENT STARTU
Liberator – znakomity pilot zamierza dokonać kontrolowanego
wodowania tuż po wyjściu w powietrze.
Airbus – znakomity pilot zamierza odbyć lot rejsowy.
2. WYJŚCIE W POWIETRZE
Liberator – lot przebiega zgodnie z planem na wysokości około 9
metrów z prędkością około 240 kilometrów na godzinę.
Airbus – na wysokości około 1000 metrów, przy prędkości około
400 kilometrów na godzinę, następuje awaria: do obu silników dostaje
się duża liczba ptaków, silniki zatrzymują się.
3. ZEJŚCIE DO WODOWANIA
Liberator – pilot kontynuuje lot po linii prostej, delikatnie obniżając
pułap; silniki mają pełny ciąg, płatowiec zachowuje siłę nośną.
Airbus – pilot prowadzi samolot po okręgu, pod presją czasu
gorączkowo szuka miejsca do lądowania, a następnie do wodowania;
płatowiec wraz z redukcją wysokości i prędkości ma coraz mniejszą siłę
nośną.
Uwaga: „Jak już zaznaczyłem, na ciężkich typach maszyn przy
lądowaniu główną’rolę grają silniki (skok śmigła), a stery spełniają
funkcję pomocniczą” (kapitan Zbigniew Neugebauer, pilot bombowy, w:
„7 dni w Polsce”, nr 12/1958).
4. WODOWANIE
Liberator – prędkość wciąż około 240 kilometrów na godzinę, pilot
spokojnie sadza maszynę na powierzchni morza, najprawdopodobniej
rozmyślnie „przywalając” nią o wodę (sekundę wcześniej zgodnie z
regułami sztuki wyłącza silniki – zgodne zeznania Prchala i wszystkich
świadków). Ma podwójnie ułatwione zadanie: ponieważ liberator jest
górnopłatem, woduje podobnie jak łódź latająca, gdyż skrzydła i
przymocowane do nich silniki są umieszczone wysoko i nie mogą
zahaczyć o wodę, z którą początkowo zetknie się tylko opływowy
kadłub; po drugie – uderzenie przyjmie głównie przedział pasażerski, a o
to przecież chodzi (pilot jest bezpieczny w swojej wysoko położonej
kabinie i przypięty wielopunktowymi pasami. Pasażerowie liberatora,
idąc za przykładem generała Sikorskiego, nie zapinali pasów. Jedynym
wyjątkiem był podpułkownik Victor Cazalet, który zresztą też zginął.
Zwykłe pasy biodrowe, jakie mieli do dyspozycji pasażerowie, nie mogły
ich uchronić co najmniej przed ciężkimi obrażeniami, a faktycznie przed
śmiercią).
Airbus – prędkość wynosi w tej chwili od 170 do 220 km na godz.
Airbus A-320 jest dolnopłatem, więc mimo stale malejącej siły nośnej
pilot musi tak posadzić maszynę na wodzie, aby nie zahaczyć o nią
silnikami, a zwłaszcza jednym. „[...] w Airbusie gondole silników są
poniżej kadłuba. Musiały idealnie razem dotknąć powierzchni rzeki.
Inaczej silnik, który pierwszy zahaczyłby o wodę, zadziałałby jak
kotwica i samolot zacząłby się obracać. Pęknięcie kadłuba byłoby
prawdopodobne” (kapitan Paweł Marchelewski, pilot airbusa A-320,
wywiad w: „Gazeta Wyborcza”, 17-18 stycznia 2009 r., s. 2). Ponadto
musi zachować jeszcze jeden, fundamentalny element techniki
wodowania (czy w ogóle każdego lądowania): w chwili dotknięcia
powierzchni wody (lub lądu) samolot musi mieć wzniesiony w górę nos.
5. EFEKT KOŃCOWY
Obaj piloci doskonale wykonali swoje (odmienne) zadania. Wszyscy
pasażerowie liberatora AL 523 zginęli, przeżyło tylko dwóch pilotów.
150 pasażerów i pięciu członków załogi airbusa A-320 ocalało.
WNIOSKI
Samolot
Pilot
Johnson
„Świr”
Zginęło 15 osób.
Opuszczając Maltę,,Beurling miał na koncie łącznie 27 zwycięstw.
W Londynie 8 listopada 1942 roku RAF „wypożyczył” go RCAF. W
Kanadzie przyjęto go jak bohatera narodowego. Spędził w ojczyźnie
ponad pół roku, przez większość tego czasu jeżdżąc po kraju i promując
obligacje wojenne (Basil Dean określił tę turę jako „cyrk Barnuma”).
Prosił go o to sam premier Mackenzie King, którego pilot stał się
ulubieńcem. Przy okazji Beurling udzielił niezliczonych wywiadów, stał
się gwiazdą medialną, chociaż nie czuł się z tym dobrze, co publicznie
podkreślał.
Jeszcze w listopadzie 1942 roku, podczas spotkania z mieszkańcami
rodzinnego Verdun, „Świr” tak oto opisywał finał jednej ze swoich walk:
Zweryfikowana relacja
Jima Leacha
Zofia Leśniowska
Wspomnienie podpułkownika
Rankowicza
Przeanalizujmy tę relację.
Już w drugim zdaniu dowiadujemy się, że z generałem Sikorskim
przyleciało na Bliski Wschód „kilku adiutantów i sekretarzy” — czyli z
całą pewnością więcej niż dwóch. Oczywiście któryś z nich mógł
dołączyć do polskiej delegacji w Gibraltarze lub w Kairze, przed odlotem
naczelnego wodza do Iraku, a to oznacza, że mógł to być starszy sierżant
Leopold Kurnik, a nawet jeszcze ktoś, jeżeli „adiutantów i sekretarzy”
było więcej niż trzech (a może Kurnik był jedyną osobą, która dołączyła
na trasie między Londynem a Kirkukiem). Warto przypomnieć, że
Stanisław Leśniowski stwierdził, iż aby Zofia Leśniowska mogła wziąć
udział w podróży na Bliski Wschód, miejsca w samolocie musiał jej
ustąpić Józef Retinger. Oznacza to, że polska delegacja miała ściśle
wyznaczony limit miejsc w samolocie startującym z Londynu. Rejsy na
trasie Londyn-Gibraltar wiązały się ze sporym ryzykiem, z uwagi na
niebezpieczeństwo ze strony nocnych myśliwców Luftwaffe, a
zapotrzebowanie na miejsca w samolotach było duże. Natomiast na
trasie Gibraltar-Kair pasażerskie liberatory mogły kursować częściej,
gdyż zagrożenie dla nich było w tym rejonie bardzo małe, zatem łatwiej
było o miejsce w samolocie. Między innymi dlatego wypada przyjąć, że
Leopold Kurnik – być może nie tylko on – dołączył do polskiej delegacji
właśnie w Gibraltarze, nie zaś w Londynie. (Wypływa stąd wniosek, że
po ucieczce z niewoli Kurnik dotarł do Anglii, dopiero gdy wrócił z
wyprawy Sikorskiego na Bliski Wschód.)
W każdym razie otrzymujemy potwierdzenie, że oficjalne in-
formacje, iż oprócz generała Klimeckiego, pułkownika Mareckiego i
córki generałowi Sikorskiemu towarzyszyli tylko adiutant porucznik
marynarki Józef Ponikiewski i osobisty sekretarz Adam Kułakowski, są
nieprawdziwe.
Następnie czytamy, że naczelny wódz „wyraził życzenie od-
wiedzenia uchodźców polskich w Teheranie”. Nie ma powodu wątpić,
że taki był rzeczywisty motyw chęci podróży do Teheranu, jednak jest
równie prawdopodobne, że była to również zasłona dymna mająca ukryć
jego domniemane spotkanie z Sowietami. Zresztą sporządzona w
samolocie notatka Zofii Leśniowskiej, że Sikorski „tuż przed jej
wyjazdem z kwatery wyjechał na nie zapowiedzianą ranną inspekcję do
karpackiego pułku ułanów, którego obóz leżał w pobliżu”, może
świadczyć o tym, że generał postanowił wykorzystać wyjazd córki, aby
samemu tym łatwiej zrealizować swój tajny plan, opuszczając polski
obóz niemal równocześnie z nią. Główna uwaga i siły kontrwywiadu
były bowiem wtedy skierowane na zapewnienie bezpieczeństwa
Leśniowskiej – warto podkreślić, że „dwójkarz” major Rankowicz
dowiedział się o wyjeździe Sikorskiego dopiero od jego córki.
Jednak autora chyba myli pamięć, gdy wspomina, że Zofia
Leśniowska odleciała w drugiej połowie czerwca 1943 roku. Moim
zdaniem nastąpiło to w pierwszej połowie czerwca, a najpóźniej w
połowie tego miesiąca. Na rzecz takiej poprawki przemawiają dwa
argumenty. Po pierwsze, to właśnie w tym okresie widnieje luka w
zapisach w „Dzienniku czynności Naczelnego Wodza” (14 czerwca
Sikorski podpisał listy awansów i odznaczeń). Po drugie, jeśli Zofia
Leśniowska była w Teheranie rzeczywiście aż dziesięć dni (czy nawet aż
dwa tygodnie), to musiała mieć czas, aby wrócić najpóźniej przed
wyjazdem generała Sikorskiego z Bagdadu do Bejrutu, czyli 17 czerwca.
Jednak Rankowicz na pewno myli się także co do długości pobytu
Leśniowskiej w Teheranie.
Leśniowska leciała do Teheranu „dwusilnikowym samolotem
Blenheim, którym zawsze latał gen. Anders”. Potwierdza się informacja
Leopolda Kurnika o „małych samolotach”, którymi poruszano się po
Bliskim Wschodzie[147]. Oczywiście historykom wiadomo o tym od
dawna, ale chodzi nam tu o weryfikację prawdomówności świadka.
Przed pierwszą wizytą w obozie uchodźców Rankowicz spostrzegł,
że „pani Leśniowska nie ma nakrycia głowy, a występowała w
mundurze. Okazało się, że zapomniała zabrać czapkę z daszkiem”.
Przyznaję, że łatwiej jest komukolwiek zapomnieć o czapce niż
palaczowi o papierośnicy lub kobiecie o puderniczce (podkreślam, że jest
jednak pewne, iż przedmiot należący do Leśniowskiej wyłowiony z
wraku liberatora AL 523 to puderniczka), niemniej roztargnienie
Leśniowskiej było faktem.
Najcenniejszą informacją, jaką przekazuje pułkownik Rankowicz –
udowodnioną w sposób niepodważalny – jest po prostu to, że Zofia
Leśniowska bywała wykorzystywana przez generała Sikorskiego do
samodzielnych misji. Nie obawiał się wysyłać jej nawet tam, gdzie jemu
samemu mogło grozić niebezpieczeństwo, a jako oficjalnej, choć tajnej,
wysłanniczce do Sowietów nie mogłoby jej nic zagrażać. Oczywiście
wizytowanie obozów dla uchodźców nie może się równać rangą
polityczną z taką misją, jaką przedstawiłem w swej hipotezie, jednak
należy powtórzyć, że według niej generał nie wymagałby od córki
niczego więcej poza pilnym słuchaniem i zapamiętywaniem sowieckich
propozycji.
ROZDZIAŁ 12
Jan Gralewski
W drugiej połowie września 1945 lub 1946 roku [ta druga data
jest nieprawdopodobna – T.A.K.] przyjechał do swojej rodziny w
Rutkach Tadeusz Kobyliński. Ja dobrze go znałem, ponieważ służąc
w wojsku, razem pracowaliśmy w wywiadzie od 1936 roku aż do
wojny 1939 roku. Wiem, że on był wówczas w ochronie gen.
Sikorskiego. Będąc w Rutkach, przybył do mego domu w Ożarkach
[obie miejscowości są położone między Łomżą a Białymstokiem –
T.A.K.] i powiedział mi, że jedzie do Związku Radzieckiego, aby
uwolnić córkę gen. Sikorskiego, która jest tam przetrzymywana, i że
ja, jako komendant placówki AK[153] w Rutkach, powinienem dać
mu ochronę z AK-owców, ponieważ przez AK-owców mógłby być
ścigany i zwalczany. Ja zgodziłem się i dałem mu do ochrony dwóch
ludzi w drodze do Sokółki. On przenocował u rodziny w Rutkach i
na drugi dzień o godz. 5 rano odjechali. Było ich pięcioro:
Kobyliński, a z nim kobieta i mężczyzna oraz dwóch moich ludzi
ochrony.[154]
Porucznik Perekładowski
ps. „Przyjaciel”
[Strona 1]
Bielszowice, 1993.01.16
P.S. 2.
Pan Czekajowski geodeta z Frysztagu[177] pracujący w Li-
manowej zginął zakatowany w N. Sączu śmiercią bohaterską.
Nikogo nie wydał. O ile można prosić to najlepiej mój list proszę
spalić.
(–) [podpis nieczytelny, być może Jerzy].
Elisabeth Tramsen
Zamach na Churchilla
2 lipca 1943 roku