Vous êtes sur la page 1sur 256

Rozdział I

Rodzinny wyjazd
Lidka z entuzjazmem pakowała walizkę. Leciała z dziećmi na Majorkę! Nie
mogła w to uwierzyć! Nareszcie po wielu latach ciężkiej pracy, wyrzeczeń i
oszczędzania mogła sobie pozwolić na wymarzony rodzinny wyjazd. Bardzo się
cieszyła, że odpocznie od codziennych obowiązków, a dzieci koniec wakacji spędzą
na niezwykłej wyspie.
Omar i Lina… To dla nich zdołała przetrwać najgorsze chwile w Kuwejcie, dla
nich zdobyła się na podstęp i desperacką ucieczkę z domu, gdzie panoszyły się
poniżające ją teściowa i jej córka, dla nich przełykała gorzkie łzy poniżenia, kiedy się
nagle pojawiła w swoim rodzinnym mieście. I to dla nich podjęła niezwykle trudną
decyzję o tym, żeby spróbować swoich sił w stolicy, trudną tym bardziej, że wiązała
się z czasowym z nimi rozstaniem. W najcięższych chwilach pomogła jej matka,
która, widząc rozdzierające serce upokorzenia i szykany spadające na jej córkę
sprzątającą u mieszkańców miasteczka, zobowiązała się zaopiekować wnukami aż do
momentu, kiedy Lidka stanie na nogi w nowym mieście.
To było trudne… Bardzo trudne… Lidka, łkając, starała się oględnie wytłumaczyć
matce, jak wiele przeszedł Omar pod opieką drugiej babci i ciotki, kiedy ona sama po
dramatycznych przeżyciach walczyła w szpitalu o życie swoje i jeszcze nienarodzonej
Liny. Smutna i szara, pokryta jakby popiołem twarzyczka skrajnie wycieńczonego
Omara, którą ze ściśniętym sercem zobaczyła po powrocie z maleńką Liną na rękach
do swojego kuwejckiego domu, do dziś straszyła ją w sennych zmorach.
– Mamo… – mówiła Lidka, ledwo opanowując drżenie głosu. – Musisz wiedzieć,
że Omar jest bardzo wrażliwy… On… Tam… – przerwała, bo jak miała opowiedzieć
o pozbawionym uczucia, surowym traktowaniu jej dziecka przez teściową i siostrę
męża, Salmę.
– Wiem, córeczko, wiem, już nic nie mów. – Matka nie musiała słuchać
szczegółowych wyjaśnień Lidki, żeby i tak wiedzieć, że jej córka i wnuki przeżyli
gehennę. Zabiedzony wygląd całej trójki, która niespodziewanie zjawiła się na progu
jej mieszkania, mówił sam za siebie. W pierwszym momencie matka myślała, że to
żebraczka z dziećmi zapukała do jej drzwi, chodząc po prośbie. Nie poznała własnej
córki!
– Mamo… Ja, gdy się tylko trochę tam urządzę, to wezmę dzieci do siebie… – ze
ściśniętym gardłem zapewniała Lidka przed wyjazdem do stolicy.
– Wiem, córciu, wiem… – Matka z czułością pogładziła Lidkę po ramieniu. – Nie
musisz się o nic martwić. Troje dzieci wychowałam, to z dwójką wnuków też sobie
poradzę.
– Dziękuję, mamo. – Po policzkach Lidki spłynęły łzy wzruszenia. – Dziękuję…
– Nie ma za co córeczko, nie ma za co… – Matka uśmiechnęła się ciepło. – Od
tego jest przecież rodzina, żeby wspierać się w ciężkich chwilach.
Lidka była niezwykle wdzięczna mamie za pomoc w tym niełatwym dla niej
okresie. Ale jeszcze bardziej za to, że nigdy jej nie wypominała decyzji sprzed lat.
Tego, że wbrew ostrzeżeniom, w imię miłości, porzuciła swoją ojczyznę i rodzinę,
aby zostać w dalekim, obcym dla niej kulturowo kraju. Kiedy Lidka po studium
turystycznym wyjeżdżała na roczny kurs języka arabskiego do Kuwejtu, nigdy nie
przypuszczała, że za sprawą wielkiego porywu serca przeżyje tam następnych kilka
lat. A później… A później, kiedy jej życie zostało zagrożone, musiała się ratować
dramatyczną ucieczką…
Na szczęście to już była odległa przeszłość, tylko niekiedy pojawiająca się w
snach Lidki i swym baśniowym przepychem lub barbarzyńskim złem przypominająca
o sobie w pełnych emocji nocnych wizjach. Lidka czasami budziła się zlana zimnym
potem przerażenia, bo koszmarna mara sugestywnie przywołała ból lecących na nią
twardych i ostrych kamieni, kiedy banda islamskich ekstremistów z jej mężem
Hassanem na czele wymierzała jej zasłużoną według nich karę. A innym razem
otwierała w środku nocy oczy, z zaciśniętą na pościeli dłonią, bo widzenie senne
zabierało ją do ekskluzywnego hotelu i ukazywało jako pannę młodą. Podziwiana
przez licznie zgromadzonych gości schodziła po schodach, trzymając w palcach
skrawek rozłożystej, królewskiej sukni ślubnej. Z położonej na szesnastym piętrze
bogato przystrojonej sali ze lśniącą taflą lazurowej wody basenu na środku rozciągała
się za szklanymi ścianami lśniąca panorama Kuwejtu. W tym widzeniu, tak jak przed
kilkunastoma laty w rzeczywistości, piersi falowały jej w przyspieszonym oddechu.
Nikt inny bowiem nie zdołał poruszyć serca Lidki do takiego stopnia, jak zrobił to
Hassan.
– Jesteś tak piękna, że nie mogę uwierzyć… – szeptał jej Hassan przed ślubem. –
Dla mnie życie bez ciebie jest jak dzień bez słońca, jak noc bez dnia… Światło moich
oczu… – Przepełnione żarliwym uczuciem słowa rozbrzmiewały w sennych mirażach
jak cicha romantyczna melodia. I obudzoną w środku nocy Lidkę przepełniała fala
niespodziewanej tęsknoty za tym mężczyzną, który przed laty rozpalił w niej ogień
nieposkromionej miłości i namiętności. W ciemnościach oplatały ją ulotne smugi
wspomnień z szalonego sylwestra, na którym poznała Hassana, z niezapomnianej
wyprawy do Damaszku oczarowującego magią Orientu i z pełnej wrażeń podróży
poślubnej do Jordanii. Czasem sen był tak ekspresyjny, że wypowiadała półgłośno
jakieś urywane zdania do Hassana, który w wyrazistych scenach obsypywał ją
czułościami lub bawił się z ich piszczącym z radości synkiem.
Mimo ogromu cierpień, które stały się jej udziałem za sprawą tragicznie zmarłego
męża i jego rodziny, Lidka zawsze pamiętała, jak wspaniałym ojcem był Hassan dla
Omara. Potem, gdy borykała się z trudami samotnego wychowywania dzieci,
niejednokrotnie nachodziła ją myśl, że gdyby Hassan żył, to może byłoby jej łatwiej
radzić sobie z każdym kolejnym dniem. Ale zaraz potem ogarniały ją co do tego
wątpliwości, bo przecież Lina… I teściowa z Salmą… I pojawiająca się jak zły duch
kuzynka Hassana, piękna Lulu… Przeszłość, w przeciwieństwie do sennych majaków,
była mocno skomplikowana i mrocznie niejednoznaczna, więc Lidka skupiała się
głównie na teraźniejszości i cieszyła się, że mieszkające w Polsce dzieci nic o niej nie
wiedzą.
*
– Mamusiu, ładnie wyglądam? – Do pokoju wbiegła Lina i zakręciła się wokół
własnej osi, prezentując nową żółtą sukienkę w różnobarwne kwiaty.
– Ślicznie, córeczko! – Lidka z zadowoleniem patrzyła na radosną Linę, której
rozkloszowana sukienka wirowała razem z jej długimi, lekko kręconymi,
kasztanowymi włosami. – Przepięknie!
Lina chwyciła matkę za dłonie i pociągnęła ją za sobą, obracając się w kółko.
– Jedziemy na Majorkę! Jedziemy na Majorkę! – skandowała dziewczynka z
błyszczącymi ze szczęścia oczami. Lidka wciągnęła się w zabawę córki i kręcąc się
razem z nią, półgłosem powtarzała: Jedziemy na Majorkę, jedziemy na Majorkę…
Lidka cieszyła się, że mimo wielu trudności udało się jej stworzyć dla dzieci
bezpieczny, ciepły dom. W stolicy jako absolwentka turystyki, z bardzo dobrą
znajomością języka angielskiego i podstaw arabskiego, dość szybko znalazła
zatrudnienie w jednym z dużych hoteli. Pracowała dużo i ciężko, co wraz z jej
rozległą wiedzą na temat kultury i obyczajów arabskich, docenili przełożeni. Z
wielkim zaangażowaniem pomagała przy organizacji okolicznościowych imprez i
uroczystych kolacji organizowanych przez ambasady i firmy z Bliskiego Wschodu,
dzięki czemu udało jej się wspinać po szczeblach zawodowej kariery. Kiedy Lina była
na tyle duża, że mogła już iść do przedszkola, Lidka zabrała dzieci do siebie i od tego
czasu cała trójka już zawsze była razem, przeżywając wspólnie lepsze i gorsze dni.
– A co wam tak wesoło? – W pokoju pojawił się Omar, który właśnie wrócił do
domu.
– Jedziemy na Majorkę! Jedziemy na Majorkę! – rytmicznie powtarzała
dziewczynka, nadal kręcąc się z mamą w kółko. Po chwili Lina złapała brata za rękę.
– Jedziemy! Jedziemy! – wołała rozpromieniona.
Omar wyrozumiale pokręcił się kilka razy z mamą i siostrą, sprawiając im tym
samym wyjątkową przyjemność.
– Jesteście już spakowane? – Chłopak się zatrzymał. Widać było, że on też jest
bardzo zadowolony z rodzinnego wyjazdu, bo z jego oczu biła wielka radość.
– Nie, jeszcze nie. – Lidka wróciła do leżącej na łóżku otwartej walizki. – A tobie,
synku, udało się kupić wszystko, co chciałeś na wyjazd? – Lidka dała Omarowi dość
sporą gotówkę na zakupy. Przez ten krótki czas nie chciała oszczędzać i żałować na
nic ani sobie, ani dzieciom.
– Tak, mamo, dziękuję. – Omar z wdzięcznością spojrzał na matkę.
– To idź się pakować. – Lidka złożyła starannie kolorową sukienkę i włożyła do
swojej walizki. – Jutro rano wylot.
– A ja już jestem gotowa! – dumnie powiedziała Lina.
– To świetnie, córeczko. – Lidka się uśmiechnęła. – To będą cudowne wakacje!
Lidka wróciła do pakowania swoich rzeczy, a dzieci, przepychając się dla żartów,
poszły do swoich pokojów.
*
Następnego dnia cała trójka w doskonałych humorach wylądowała na Majorce,
największej w archipelagu Balearów hiszpańskiej wyspie na Morzu Śródziemnym.
– Jak tu pięknie! – zachwyciła się Lina, oglądając krajobrazy z okna autokaru,
który krętymi wąskimi drogami wiózł wczasowiczów z lotniska do hotelu.
– Tak, rzeczywiście widoki są zachwycające – zgodziła się Lidka, patrząc na
malownicze pejzaże.
Miliony turystów rocznie ulegało czarowi Majorki, zwanej perłą Balearów, nie
tylko ze względu na lazurowe ciepłe morze i piaszczyste złote plaże, ale również z
uwagi na urozmaiconą, zadziwiającą kształtami i barwami roślinność. Oczy
przybyłych cieszyły występujące na poboczu dróg, w parkach i ogrodach
długowieczne sosny pinii z charakterystycznymi rozłożystymi koronami,
pomarańczowe gaje, których tradycja uprawy, podobnie jak i innych soczystych
cytrusów, była mocno zakorzeniona w Hiszpanii od wieków, figowce i drzewa
chlebowca świętojańskiego. Szczególnie urokliwe były drzewka oliwkowe, z których
wiele miało kilkaset lat, oraz rozsiewające subtelną woń migdałowce, pokrywające się
w coraz mocniej świecącym lutowym i marcowym słońcu tysiącami białych lub lekko
różowych delikatnych kwiatów. Opadłe na ziemię białe płatki tworzyły dywan
miękkiego puchu, który do złudzenia przypominał zalegający niekiedy w zimie w
górzystych częściach Majorki śnieg. Piękna legenda głosiła, że migdałowce były
prezentem miejscowego księcia dla jego żony pochodzącej ze Skandynawii, która
tęskniła za widokiem białej śnieżnej szaty. Książę, aby złagodzić nostalgię swojej
ukochanej, sprowadził na wyspę migdałowce, które co roku obsypywały ziemię
migdałowym kwiatowym śniegiem, jak nazywano ten niepowtarzalny biały kobierzec.
Miłość może wszystko. Zakręcić meandry historii, przeobrazić całkowicie
osobiste losy i zamienić płatki kwiatów w śnieg.
– Mamusiu, gdy tylko dojedziemy, to od razu pójdziemy na plażę, dobrze? – Lina,
z nosem prawie przyklejonym do szyby, wypatrywała wyłaniającego się w oddali zza
kolejnych pagórków morza, które iskrzyło się w słońcu, w zależności od kąta padania
mocnych promieni, błękitem, szafirem lub turkusem.
– Dobrze, córeczko – zgodziła się Lidka. – Tylko wezmę prysznic, żeby
odświeżyć się po podróży, rozpakuję się i możemy iść. – Ona też chciała jak
najszybciej zaznać wypoczynku pod bezchmurnym niebem, wsłuchując się w
uspokajający szum delikatnie uderzających o brzeg fal.
Kierowca autokaru z wielką wprawą pokonywał kolejne wzniesienia i obniżenia
terenu oraz ostre zakręty, aby w końcu zatrzymać się na podjeździe przeszklonego
budynku, w którym znajdowała się recepcja ekskluzywnego kompleksu hotelowego.
Wczasowicze wysiedli, odebrali bagaże i weszli do środka, żeby dopełnić
niezbędnych formalności meldunkowych. Po krótkim czasie Lidka z dziećmi również
dostali pełniące funkcję kluczy karty magnetyczne i udali się do swoich pokojów.
Lidka z córką zajęła jeden obszerny pokój z dużym balkonem, a Omar zamieszkał
sam tuż obok.
Kiedy Lidka po długim prysznicu wyszła w szlafroku z łazienki, Lina już
niecierpliwie na nią czekała ubrana w kostium kąpielowy.
– Idziemy na plażę, mamusiu! – oznajmiła rezolutnie.
– Daj mi kilka minut, córeczko… – Lidka ręcznikiem wycierała włosy. – Wysuszę
włosy, ubiorę się i pójdziemy…
– Ale ja chcę teraz! – zaczęła marudzić Lina.
W tym momencie ktoś zapukał do drzwi.
– Proszę! – Lidka odłożyła ręcznik, sięgnęła po szczotkę i zaczęła rozczesywać
włosy.
W drzwiach pojawił się Omar.
– Idziesz, siostra, na basen? – zapytał chłopak.
– I to jest bardzo dobry pomysł! – podchwyciła Lidka. – Idź teraz, córciu, z
bratem na basen, a później ja do was dołączę.
– I pójdziemy na plażę? – Lina nie omieszkała się upewnić.
– Oczywiście! – potwierdziła Lidka.
– Dobrze, to mogę iść z Omarem na basen. – Lina skierowała się w stronę drzwi.
– Poczekajcie! – Lidka otworzyła kosmetyczkę i wyjęła z niej dużą tubkę. –
Weźcie krem przeciwsłoneczny i dobrze się nim nasmarujcie. – Podała córce
kosmetyk. – Ten ma wysoki filtr, więc powinien być skuteczny. Słońce na Majorce
potrafi być bardzo zdradliwe.
– Dobrze, mamusiu. – Lina schowała krem do plażowej torby.
– Tylko nie zapomnijcie porządnie nasmarować plecy i ramiona! – rzuciła jeszcze
Lidka, zanim dzieci zamknęły drzwi.
Lidka wróciła do układania włosów. Nie spieszyła się, bo wiedziała, że syn dobrze
zaopiekuje się młodszą siostrą. Omar, mimo że miał dopiero niespełna piętnaście lat,
był jak na swój wiek bardzo odpowiedzialny i dojrzały. Przypominał w tym jej
młodszego brata, który w przeszłości, po nagłej śmierci ich ojca, jako zaledwie
pięciolatek, potrafił trzymać się blisko mamy i dzielnie powtarzać: „Nie płacz,
mamusiu, nie płacz, przecież masz mnie”. W ich domu rodzina zawsze była
najcenniejszą wartością i Lidka niejednokrotnie przekonała się, że może liczyć na
swoich bliskich w każdej sytuacji. Przed wyjazdem na kurs arabskiego do bogatego
Kuwejtu okazało się, że zawartość jej walizki wygląda nadzwyczaj skromnie, wtedy
jej siostra Gośka, nie bacząc na to, że samej jej się nie przelewa i ma małe dziecko,
wydała wszystkie swoje odłożone pieniądze na jej nowe ciuchy. Omar,
wychowywany przez jakiś czas przez babcię, i rozpieszczany przez ciocię i wujka, z
pewnością przyjął najważniejsze wartości jej rodzinnego domu.
Raptem zabrzmiała głośna rytmiczna muzyka i Lidka wyjrzała przez okno. W
położonym niedaleko basenie animatorzy zabawiali wczasowiczów, starając się
gromkimi okrzykami i dynamicznymi ruchami zachęcić ich do wzięcia udziału w
zajęciach aqua aerobiku. Wkrótce w basenie roześmiani goście hotelu ochoczo skakali
i wymachiwali rękoma, naśladując energicznych prowadzących. Lina bawiła się
beztrosko razem z innymi, rozpryskując wokół siebie fontanny wody. Jej mokre
długie włosy kleiły się do twarzy i wchodziły do oczu. Po chwili siedzący na skraju
basenu Omar zawołał Linę i coś jej powiedział, przekrzykując głośną muzykę.
Dziewczynka wyszła z basenu, szybko pobiegła do swojego leżaka i wróciła do brata,
wciskając mu coś do ręki. Omar zebrał i związał włosy siostry, która zaraz znowu
wskoczyła do basenu, ochoczo przyłączając się do podskakujących wczasowiczów.
Wyjątkowy gest jak na nastolatka – pomyślała z tkliwością Lidka. – Lina po
arabsku znaczy „delikatna”. Lineczka…
Córka nadal szalała w basenie, a Omar wygrzewał się w słońcu, więc Lidka
stwierdziła, że ma jeszcze trochę czasu, zanim dołączy do dzieci. Odeszła od okna.
Przez telefon zamówiła do pokoju campari z sokiem pomarańczowym, po czym
włożyła kostium. Z przyniesionym niebawem przez obsługę drinkiem wyszła na
balkon, usiadła na wygodnym fotelu i sącząc koktajl, z przyjemnością patrzyła na
zadowolone dzieci i rozciągający się przed nią widok. Zbudowany na łagodnym
wzniesieniu kompleks hotelowy składał się z kilku położonych na różnych poziomach
budynków i rozległych tarasów, na których wśród palm, sosen pinii, ozdobnych
krzewów, trawników i kwiatów rozlokowane były baseny, restauracje i bary. Na
samym dole, nad wcinającą się głęboko w ląd zatoczką, rozciągała się kameralna
plaża, na której rozstawione były białe leżaki i rozłożyste parasole. Turkusowe morze,
falując prawie niewidocznie, zlewało się na horyzoncie z błękitnym bezchmurnym
niebem. Lidka wystawiła twarz w stronę słońca, w pełni rozkoszując się tym błogim
początkiem dawno wyczekiwanych wakacji.
Po kilku kwadransach zajęcia aqua aerobiku się skończyły i Lina, która już
wcześniej zauważyła mamę na balkonie, zaczęła machać do niej ręką, dając do
zrozumienia, że najwyższy czas pójść na plażę. Lidka pokiwała potakująco głową,
weszła do pokoju, wzięła swoją plażową torbę i udała się nad basen.
– I jak wam się tu podoba? – zapytała, kiedy znalazła się obok dzieci.
– Super jest! – krzyknęła entuzjastycznie Lina.
– Fajne miejsce – potwierdził Omar.
– To bardzo się cieszę. – Lidka mimowolnie się uśmiechnęła. – A teraz plaża?
– Tak, plaża! – Lina tryskała niespożytą energią.
Zeszli szerokimi schodami na niewielką urokliwą plażę.
– Gdzie usiądziemy? – Lidka powiodła wzrokiem po nielicznych wolnych
leżakach z parasolami.
– Ja chcę jak najbliżej morza. – Lina podbiegła do dwóch niezajętych jeszcze
leżaków.
– Ale tu są tylko dwa miejsca. – Lidka nadal rozglądała się wkoło.
– Mamo, nie znajdziemy trzech wolnych leżaków blisko siebie – zauważył Omar.
– Chyba masz rację, synku – musiała przyznać Lidka, bo na atrakcyjnej plaży
roiło się od opalających się wczasowiczów.
– Ja chcę się już kąpać! – Lina rzuciła na piasek swoją plażową torbę i pobiegła w
stronę morza.
– Lino! Poczekaj! – Lidka próbowała zatrzymać córkę, ale nie przyniosło to
oczekiwanego rezultatu.
Omar od razu ruszył za siostrą i po chwili rodzeństwo pluskało się w ciepłych
wodach Morza Śródziemnego. Lidka, mając pewność, że Lina jest bezpieczna pod
opieką starszego brata, posmarowała się olejkiem do opalania, po czym z lubością
wyciągnęła na leżaku, pogrążając się w błogim odpoczynku.
– Mamo! Mamo! – Po dwóch kwadransach zdyszana Lina potrząsała łokciem
matki, zmuszając ją do otwarcia oczu. – Chodź do nas! Woda jest fantastyczna! –
Mokra twarz dziewczynki jaśniała szczęściem.
– Synku, zerkniesz na rzeczy? – zwróciła się Lidka do Omara, który pojawił się
tuż za siostrą.
– Oczywiście, mamo. – Omar usiadł na sąsiednim leżaku.
– To kto pierwszy do wody?! – Lidka ruszyła w stronę falującego lazuru.
– Ja! Ja! – Lina puściła się pędem przed siebie, wyprzedziła matkę i piszcząc
wpadła do morza. – Ja pierwsza! Ja pierwsza! – wołała uradowana.
– Następnym razem ja wygram! – Lidka zanurzyła się po szyję w kojącej wodzie.
– A właśnie, że ja! – Lina, opierając się na ramieniu matki, podskakiwała wysoko.
– Nie, na pewno ja! – przekomarzała się Lidka z córką.
– A właśnie, że ja! – powtarzała Lina, nadal podskakując.
Lidka z dziećmi, na zmianę opalając się i kąpiąc, zostali na plaży aż do wieczora.
Po obfitej kolacji Omar poszedł do swojego pokoju, a Lina, zmęczona niezwykle
intensywnym dniem, zapadła w kamienny sen, kiedy tylko przyłożyła głowę do
poduszki. Lidka zamówiła kolejne campari z sokiem pomarańczowym, wyszła na
balkon i tam zanurzyła się w ciekawej lekturze na temat bogatej historii i kultury
Majorki.
Otoczona turkusowymi wodami zachwycająca wyspa, z urodzajnymi nizinami,
gdzie uprawiano oliwki, winorośla, cytrusy, figi i warzywa, z plastycznie
ukształtowanymi pasmami górskimi, z efektownymi widokami stromych klifów
podmywanych przez pieniste fale z długimi piaszczystymi plażami oraz pyszniącą się
egzotycznymi formami roślinnością, od wieków była łakomym kąskiem dla wielu
ludów. Już tysiąc lat przed naszą erą zajęli ją Fenicjanie, później panowali na niej
Kartagińczycy i Rzymianie, a następnie podbili Wandalowie i Wizygoci. Majorka
wielokrotnie stawała się też obiektem ataków piratów, a u jej zachodniego brzegu na
małej wysepce Sa Dragonera miał swoją bazę najsłynniejszy grasujący na wodach
Morza Śródziemnego pirat, despotyczny i groźny Barbarossa. W dziewięćset drugim
roku Majorkę zdobyli Arabowie, którzy sprawowali władzę nad wyspą aż do
momentu, kiedy to król Aragonii Jakub I Zdobywca w roku tysiąc dwieście
dwudziestym dziewiątym odbił ją z rąk najeźdźców. Spektakularnym symbolem tego
zwycięstwa jest katedra La Seu w stolicy Majorki, Palma de Mallorca. Zbudowana na
miejscu dawnego meczetu imponuje kolosalnymi rozmiarami i unikatową
architekturą. Kiedy król Jakub I ze swoją flotą zbliżał się do brzegów Majorki, na
morzu rozpętał się potężny sztorm. Jak podaje przekaz, władca poprzysiągł wtedy
Matce Boskiej, że jeżeli ocaleje i zwycięży, to zbuduje na jej cześć okazałą świątynię.
Modlitwy króla Aragonii zostały wysłuchane i współcześnie rzesze turystów mogą
podziwiać na przyportowym wzgórzu wspaniałą katedrę ze złocistego piaskowca w
stylu gotyckim, którą rozbudowywano i upiększano przez stulecia. Aktualnie może się
ona poszczycić ponadczterdziestometrową nawą główną, czternastoma
ośmiobocznymi kolumnami wspierającymi sklepienie, wielkimi kolorowymi rozetami
witrażowymi oraz ogromnym żelaznym baldachimem z podwieszonymi latarenkami
mającymi symbolizować koronę cierniową, zaprojektowanym przez samego
genialnego Antonio Gaudiego.
Lidce zaczęły się kleić oczy. Odłożyła książkę i jeszcze chwilę posiedziała na
balkonie, upajając się ciepłą majorkańską nocą. Później wróciła do pokoju, a przed
zaśnięciem myślała o tym, jak wiele na tej wyspie jest ciekawego do zobaczenia.
Następny dzień spędziła z dziećmi głównie na basenie i plaży, gdzie wraz z
gośćmi z różnych krajów, w tym z Wielkiej Brytanii, Hiszpanii, Rosji i Japonii,
cieszyła się beztroską wakacyjną atmosferą. Późnym popołudniem poszła do
hotelowej recepcji, aby zapytać o wycieczki objazdowe po wyspie. Najbardziej
zainteresowała ją wyprawa do przepięknie położonej górskiej miejscowości
Valldemossa, w której Fryderyk Chopin i jego miłość życia, francuska pisarka epoki
romantyzmu George Sand, spędzili prawie dwa wyjątkowe zimowe miesiące.
– Słuchajcie, mam dla was świetną wiadomość – podekscytowana Lidka zwróciła
się przy kolacji do dzieci.
– Jaką wiadomość? – spytał z zaciekawieniem Omar.
– Jutro pojedziemy na wycieczkę!
– A gdzie pojedziemy? – chciała wiedzieć Lina.
– Do przeuroczej wioski Valldemossa, gdzie znajduje się klasztor kartuzów, w
którym…
– Nie chcę do klasztoru! – sprzeciwiła się Lina. – Ja chcę na plażę i na basen!
– Ale Lineczko, skoro już tu jesteśmy, to warto…
– Nie! – wykrzyknęła Lina tak głośno, że goście siedzący przy sąsiednich
stolikach odwrócili głowy w jej stronę.
– Lino, uspokój się! – skarciła Lidka córkę, która od razu przybrała naburmuszoną
minę.
– To dlaczego mamy jechać do tej wioski? – włączył się do rozmowy Omar.
– Tam mieszkał Chopin z George Sand, a ponieważ był to jeden z
najsłynniejszych związków dziewiętnastego wieku, to… – Lidka przerwała, nie
widząc entuzjazmu na twarzy Omara. – Czyli nie chcecie tam jechać? – zapytała
wprost po chwili milczenia.
Rodzeństwo wymieniło porozumiewawcze spojrzenia.
– No wiesz, mamo, klasztor… – Omar wykrzywił się w wymownym grymasie.
– Ja wolę basen i morze! – powtarzała z uporem Lina. – Myślałam, że pojedziemy
na jakąś inną plażę.
Zapadła długa cisza. Lidka zastanawiała się, czy namawiać dzieci na wycieczkę,
na którą wyraźnie nie miały ochoty. W końcu Omar zaproponował:
– Mamo, jeśli chcesz, to jedź sama.
– Tak, mamo, jedź sama. – Lina ochoczo poparła brata.
– A wy? – W głosie Lidki zabrzmiało niezdecydowanie.
– Co my? – Omar pytająco spojrzał na matkę.
– Sami tu zostaniecie? To miały być przecież nasze wspólne wakacje…
– Oj, mamo, wyluzuj! – Omar nie widział w całej sytuacji dużego problemu. –
Chcesz zwiedzić klasztor, to jedź i zwiedzaj! A my tu sobie na pewno poradzimy,
prawda, siostra? – zwrócił się Omar do Liny.
– Jasne, braciszku! – Lina odpowiedziała szerokim uśmiechem.
– Widzisz, mamo? Damy radę! – zadeklarował Omar. – A jedzenie mają tu
naprawdę pyszne! – dodał, zmieniając temat i sięgając po następną ensaimadę, słynną
pulchną majorkańską drożdżówkę, poskręcaną niczym muszla ślimaka i posypaną
cukrem pudrem.
Lidka nadal nie była pewna, czy powinna jechać sama na wycieczkę.
– Mamo, nie zastanawiaj się, tylko po kolacji idź i zarezerwuj sobie miejsce na
jutro – stwierdził stanowczo Omar, widząc wahanie matki. – A o nas się nie martw! –
Puścił oko do siostry.
– Tak, mamusiu, nie martw się o nas – powtórzyła za bratem Lina.
Lidce nie pozostało nic innego, jak tylko zrobić tak, jak radził Omar, bo szkoda jej
było rezygnować z atrakcyjnej dla niej wyprawy, a widać było, że nie zdoła do niej
przekonać dzieci.
– Skoro tak mówicie…
– Tak mówimy. – Syn kończył ze smakiem słodką bułeczkę. – A po powrocie
opowiesz nam, jak było.
– A my opowiemy ci, mamusiu, co tu robiliśmy – dorzuciła Lina, już
rozchmurzona.
*
Nazajutrz Lidka sama zjadła śniadanie i udała się do recepcji, gdzie gromadzili się
zainteresowani zwiedzaniem wyspy wczasowicze. Po kwadransie pod hotel podjechał
autokar, którym ruszyli w drogę do Valldemossy. Lidka oglądała przez okno
zmieniające się pagórkowate krajobrazy, a przewodniczka przypominała burzliwą
historię miłości znakomitego kompozytora i wybitnej pisarki.
– To był związek dwóch silnych osobowości i jednocześnie, jak często się
podkreśla, kompletnie różnych ludzi, których cechowały skrajne charaktery.
Ekscentryczna powieściopisarka, George Sand, która w rzeczywistości nazywała się
Amantine Aurore Lucile Dupin, a po mężu baronowa Dudevant, nie tylko przyjęła
męski pseudonim, ale również ubierała się w męskie, najczęściej czarne stroje, paliła
cygara i fajkę, przeklinała oraz nie bała się publicznie wyrażać odbiegających od
ówczesnych norm poglądów. Kiedy George Sand, mając już dwoje dzieci i będąc
rozwódką, poznała w jednym z paryskich salonów Fryderyka Chopina, od razu
zafascynowała się nie tylko tworzoną przez niego muzyką, ale również nim samym.
Dała temu wyraz w niezwykle emocjonalnych listach do swojej przyjaciółki, w
których pisała: „otaczam go czcią bałwochwalczą…”1 i „Powiedz (…) Chopinowi, że
go ubóstwiam”2. To znana pisarka zabiegała o względy inteligentnego i niezwykle
wrażliwego kompozytora, a przekazany mu przez nią liścik, w którym napisała tylko
trzy słowa: „On vous adore…”, „Ktoś pana uwielbia…”, uznano za najbardziej
lakoniczny list miłosny świata. Kiedy już zostali kochankami, Chopin obdarzył
George Sand namiętnym i żarliwym uczuciem, które pozwoliło im przez prawie
dziesięć lat pozostawać w burzliwym związku…
Przewodniczka przerwała na chwilę, a w autokarze rozległy się przyciszone
rozmowy. Wąskie serpentyny stawały się coraz bardziej kręte i góry Sierra de
Tramuntana ukazywały się w coraz to nowych odsłonach. Dech w piersiach zapierały
pejzaże odcinających się na tle nieba skalistych grzbietów górskich, ostrych, niekiedy
poszarpanych krawędzi, niebezpiecznych przepaści, nagich szczytów, stromych i
dzikich skalistych pasm, głębokich przełęczy, porośniętych zieloną roślinnością
zboczy oraz malowniczych dolin.
– Króciutki liścik od George Sand, po latach zżółkły i pomięty, Chopin zachował
do końca życia, co najlepiej świadczy o tym, jak dużą rolę odegrała pisarka w jego
życiu – podjęła opowieść przewodniczka. – W tysiąc osiemset trzydziestym ósmym
roku słynni kochankowie opuścili Paryż i udali się do Hiszpanii, gdzie po
kilkudniowym pobycie w Barcelonie przypłynęli na Majorkę. Początkowo Chopin był
zauroczony wyspą i do tej pory często cytowane są słowa z jego listu, które doskonale
opisują, jak państwo sami się przekonają, niespotykane piękno wyspy „Jestem w
Palmie, między palmami, cedrami, kaktusami, oliwkami, pomarańczami, cytrynami,
aloesami, figami, granatami itd. Co tylko Jardin des Plantes ma w swoich piecach.
Niebo jak turkus, morze jak lazur, góry jak szmaragd, powietrze jak w niebie. W
dzień słońce, wszyscy letnio chodzą, i gorąco; w nocy gitary i śpiewy po całych
godzinach. Balkony ogromne z winogronami nad głową; mauretańskie mury.
Wszystko ku Afryce, tak jak i miasto, patrzy. Słowem, przecudne życie”3.
Lidka musiała przyznać, że zdania z listu doskonale oddawały niepowtarzalny
urok Majorki i panującą na niej atmosferę.
– Początkowo Chopin i George Sand razem z towarzyszącymi im dziećmi pisarki
oraz pokojówką wynajmowali umeblowaną i pięknie położoną willę z ogrodem
niedaleko Palma de Mallorca – ciągnęła przewodniczka z zaangażowaniem. –
Niestety, zaledwie po trzech tygodniach para zmuszona była opuścić wygodny dom i
szukać nowego lokum. Pogoda się bowiem popsuła, zapanowało dojmujące zimno i
rozpadały się ulewne deszcze, powodując wyraźne pogorszenie stanu zdrowia
chorującego na gruźlicę Chopina. Bladość kompozytora, chroniczny kaszel oraz
powtarzające się wizyty lekarzy nie uszły uwadze właściciela willi, który raptem,
obawiając się zaraźliwej choroby i pod wpływem nacisków okolicznych
mieszkańców, wyrzucił lokatorów dosłownie na ulicę. Należało się rozejrzeć za nową
przystanią…
Zza kolejnego zakrętu wyłoniło się tonące w zieleni urocze miasteczko z ciasną
zabudową. Tradycyjne kamienne domy o bursztynowej barwie ozdobione
drewnianymi zielonymi okiennicami zajmowały dno wąskiej doliny i wspinały się na
dolne partie jej zboczy.
– Kochankowie znaleźli schronienie w celach opuszczonego klasztoru kartuzów w
Valldemossie – kontynuowała przewodniczka. – Klasztor mieścił się w kompleksie
budynków pałacowych z czternastego wieku, które wzniesiono dla cierpiącego na
astmę króla Majorki, aby w rześkim górskim powietrzu mógł odczuć ulgę w
męczących go napadach duszności. Po śmierci króla budowla została przekazana
kartuzjańskim mnichom, którzy przekształcili pałac na klasztor. Zakon obowiązywała
bardzo surowa reguła, której podstawowymi nakazami były modlitwa, post,
samotność, milczenie i kontemplacja. Kartuzi rozbudowywali kompleks na swoje
potrzeby przez wiele stuleci, jednak kilka lat przed przybyciem pisarki i kompozytora
do Valldemossy klasztor, na skutek trwającego w Hiszpanii procesu sekularyzacji
należących do zakonów dóbr, musiał zakończyć swoją działalność. Mnisi odeszli, a
ich dawne cele zaczęto wynajmować przebywającym w miejscowości gościom.
Autokar wjechał na wąskie uliczki wiekowego miasteczka. Zbudowanym z
kamienia domom czaru dodawały wiszące na zewnętrznych murach, na różnych
wysokościach, duże donice z różnokolorowymi kwiatami. Autobus zatrzymał się i
Lidka, razem z pozostałymi uczestnikami wycieczki, podążyła w stronę klasztoru
kartuzów. Mimo dużej liczby turystów Valldemossa emanowała spokojem i atmosferą
minionych epok. Przypominały o nich wyłożone kamieniem kręte uliczki, tajemnicze
zaułki i architektura, w którą od wieków nikt na szczęście nie ingerował. Zwiedzający
zbliżyli się do klasztoru i po przejściu przez obszerny dziedziniec znaleźli się w jego
surowych murach. Na początku długiego korytarza o bielonych ścianach znajdowały
się ubrane w stroje z epoki figury wysokości blisko trzech metrów przedstawiające
Fryderyka Chopina i George Sand.
– Słynna para zatrzymała się w jednej z cel, którą państwo zaraz zobaczą… –
Przewodniczka poprowadziła grupę w głąb klasztoru, a kiedy dotarła na miejsce,
zatrzymała się i otworzyła trzymaną w ręku książkę – … a którą sama George Sand
tak opisywała: „Trzy izby, które się na nią składały, były przestronne, elegancko
sklepione i dobrze wywietrzone dzięki rozetom o różnorodnych, bardzo ładnych
wzorach. Oddzielone były od klasztoru mrocznym korytarzem, zamykanym
potężnymi dębowymi drzwiami. Mur miał trzy stopy grubości. Środkowa izba była
przeznaczona do lektury, modlitwy i medytacji, jej jedyne umeblowanie stanowiła
szeroka ława z klęcznikiem i oparciem, wysoka na sześć lub osiem stóp i
przymocowana do ściany. Izba znajdująca się na prawo od niej była sypialnią kartuza;
w głębi znajdowała się alkowa, bardzo niska i wyłożona płytami, jak grobowiec. Izba
po lewej stronie była warsztatem pracy, refektarzem, pustelniczym magazynem.
Znajdująca się w głębi szafa miała drewnianą przegrodę, której okienko otwierało się
na klasztor i tamtędy podawano mnichowi jedzenie”4.
Zwiedzający wolno chodzili po zajmowanych kiedyś przez kochanków
pomieszczeniach, zatrzymując się od czasu do czasu przy rozwieszonych na ścianach
i wystawionych w gablotach pamiątkach i eksponatach: obrazach, portretach,
szkicach, listach, notatkach, rękopisach muzycznych oraz masce pośmiertnej i
odlewie dłoni Chopina. Zachowała się również elegancka kamizelka kompozytora i
jego grzebień z kości słoniowej. Wzruszenie wzbudzały romantyczny szal George
Sand i kilka jej ozdób. Zbiór ponad stu akwareli autorstwa syna pisarki uwidaczniał
jego talent plastyczny. Lidkę zaintrygował pukiel włosów Chopina, który znaleziono
w książce należącej do George Sand.
Potęga miłości… Jakaś dawno zapomniana struna drgnęła w duszy Lidki.
Spora grupka osób zatrzymała się przy wielkim krześle kunsztownie
wyrzeźbionym w dębie.
– To pochodzące z piętnastego wieku gotyckie krzesło przyniósł parze
zakrystianin i dopełniło ono, obok łóżek na pasach, niezbyt miękkich materacy,
stołów i kilku krzeseł z wikliny, skromnego umeblowania celi – wyjaśniała
przewodniczka. – Jak przyznawała George Sand, krzesło to, którego siedzisko jak
państwo widzą, ma formę skrzyni, służyło parze za bibliotekę. I nawet nie
przeszkadzało im, że było nieco nadgryzione przez robaki i szczury w dawnej
klasztornej kaplicy…
Przewodniczka zrobiła kilka kroków i przez duże drzwi wyszła na przylegający do
celi zewnętrzny ogród. Lidka podążyła za nią i jej oczom ukazał się baśniowy widok
zielonej doliny z wyłaniającymi się dachami zabudowań i zarysowującymi się w
oddali pasmami gór. Cudnie tu… – pomyślała, głęboko wdychając orzeźwiające
górskie powietrze.
– Taras ten szczegółowo opisała George Sand. – Przewodniczka chciała jak
najlepiej przybliżyć zwiedzającym klimat epoki, w której żyli słynni kochankowie. –
„Od południa wszystkie trzy izby wychodziły na ogródek, którego powierzchnia
odpowiadała całej celi, oddzielony od sąsiednich działek murem na dziesięć stóp i
wsparty na solidnie zbudowanym tarasie nad małym gajem pomarańczy położonym
na występie wzniesienia. Niższy taras porastała winorośl, kolejny migdałowiec i
palmy, i tak dalej aż do dna doliny, która była, jak już wspomniałam, jednym wielkim
ogrodem. (…) Wracając do tego ogródka porośniętego granatowcami, drzewkami
cytryn i pomarańczy, okolonego alejkami wyłożonymi cegłami i zacienionymi, tak
samo jak zbiornik, wonnymi pergolami, to wyglądał niczym piękny salon kwiatów i
warzyw, po którym zakonnik mógł spacerować suchą stopą w wilgotne dni, a w
czasie upałów zraszać swe trawniki strumieniem bieżącej wody, wdychać na pięknym
tarasie woń pomarańczy, których bujne wierzchołki przedstawiały jego oczom kopułę
promieniującą kwieciem i owocami, kontemplować w absolutnym spokoju krajobraz,
jednocześnie surowy i uroczy, melancholijny i imponujący…”5. I tu właśnie… –
rozlegał się głos przewodniczki – wśród tej niesamowitej scenerii, Chopin żył,
komponował i kochał…
– Pani wierzy w miłość? – Niespodziewane pytanie spłynęło w dół zielonej
majorkańskiej doliny jak marzycielski nokturn Chopina.
Lidka odwróciła głowę i zobaczyła wysokiego przystojnego mężczyznę, którego
ciemne oczy zdradzały głęboką zadumę.
Miłość…
– A pan? – odpowiedziała Lidka pytaniem.
– Ich miłość… – kontynuowała przewodniczka – nie była łatwa…
Czy prawdziwa miłość, w której całkowicie się zatracamy, zapominając o sobie,
może być łatwa? – zadała sobie pytanie Lidka.
– A mimo to George Sand uważała, że „Jedno jest w życiu szczęście – kochać i
być kochanym” – podkreśliła przewodniczka.
Lidka z nostalgią patrzyła na rozciągający się przed nią przepiękny pejzaż. A ja?
Kiedy ja kochałam? – Myśli, niczym niespokojne ptaki, krążyły w głowie Lidki. –
Kochałam i byłam kochana? I czy naprawdę byłam kochana? – Wspomnienie
zjawiskowej Lulu spowodowało nagły bolesny ścisk w sercu Lidki.
– I prawdopodobnie dlatego… – ciągnęła przewodniczka – …znana pisarka, nie
zważając na pojawiające się coraz to nowe trudności, z miłością i oddaniem starała się
zapewnić Chopinowi jak najlepsze warunki życia i pracy twórczej… –
Przewodniczka, a za nią zwiedzający wrócili do klasztornej celi i stanęli przed starym
fortepianem, na którego klawiaturze położono białe i czerwone kwiaty. – Wyglądało
na to, że wszystko sprzysięgło się przeciwko słynnym kochankom… Ten zamówiony
w Paryżu fortepian, wyprodukowany przez firmę Pleyel, na której instrumentach
zazwyczaj grywał i komponował Chopin, dotarł tu dopiero trzy tygodnie przed jego
wyjazdem. Przedtem kompozytor pracował na złej jakości pianinie majorkańskim…
Pogoda akurat tego roku była wyjątkowo koszmarna i sroga, jak na tutejsze warunki,
zima mocno dawała się kochankom we znaki. Burze, silne wiatry, mgły, sztormowe
wichry, intensywne deszcze i przeraźliwe zimno ponownie doprowadziły do tego, że
kompozytor bardzo podupadł na zdrowiu. Miejscowa ludność, kiedy tylko
dowiedziała się o śmiertelnej chorobie Chopina, starała się jak najszybciej pozbyć
niechcianych gości. Nie kryła jawnej niechęci do ekstrawaganckiej pary, która w
dodatku nie chodziła do kościoła i mieszkała razem, mimo iż nie była małżeństwem.
Niesprzyjające otoczenie i zaostrzające się objawy choroby kompozytora oraz brak
odpowiedniej pomocy medycznej doprowadziły do tego, że w lutym tysiąc osiemset
trzydziestego dziewiątego roku kochankowie opuścili wyspę, aby wrócić do życzliwej
im Francji. Należy pamiętać o tym, że George Sand była najsłynniejszą, obok
Honoriusza Balzaca i Aleksandra Dumasa ojca, pisarką swoich czasów. A Chopin… –
Przewodniczka przeniosła wzrok na fortepian. – A Chopin, pomimo nasilającej się
choroby i ogarniających go stanów depresyjnych, skomponował na Majorce swoje
najwybitniejsze dzieła, a wśród nich przepiękne, pełne ekspresji, chociaż czasem
ogarnięte smutkiem wspaniałe preludia… A teraz mam dla państwa świetną
wiadomość. – Podniosła nieco głos. – Wysłuchamy koncertu utworów Chopina, który
w tym magicznym miejscu, gdzie przebywał sam nasz wielki wirtuoz, na pewno
będzie niezapomnianym przeżyciem. Zapraszam państwa do sali koncertowej. –
Skierowała się w stronę korytarza.
Lidka poszła za nią, ale po drodze zatrzymała się w bibliotece, dawnej celi przeora
klasztoru, w której uwagę przykuwały grzbiety nadszarpniętych zębem czasu ksiąg i
woluminów. Na środku sali stał duży stół, na którym wyłożone były różnego rodzaju
pamiątki dla turystów oraz książki George Sand wydane w różnych językach. Lidkę
zainteresowała Zima na Majorce po polsku, więc sięgnęła po nią i otworzyła na
przypadkowej stronie. „Byliśmy więc zupełnie sami na Majorce, sami niczym na
pustyni…”6 – zaczynał się jeden z rozdziałów.
– Ile kosztuje ta książka? – zwróciła się Lidka do stojącej przy stole kobiety.
– Osiemnaście euro.
– To ja ją poproszę. – Lidka podała kobiecie pięćdziesiąt euro.
– A nie ma pani drobniejszych pieniędzy? – zapytała Majorkanka.
– Nie, nie mam – odpowiedziała Lidka.
– Obawiam się, że nie będę miała wydać… – Kobieta szperała w stojącej na stole
kasetce. – Przed chwilą wydałam ze stu euro. Ale jeszcze sprawdzę… Niestety, tak
jak myślałam, nie mam wydać. Przykro mi.
– Trudno, w takim razie dziękuję. – Lidka z żalem odłożyła książkę. – Nie kupię
jej.
– Kupi pani.
Lidka usłyszała głos nieznajomego z tarasu.
– Proszę. – Mężczyzna podał sprzedającej dokładnie odliczoną kwotę. – A to dla
pani, miłej lektury. – Nieznajomy wziął w rękę Zimę na Majorce i wyciągnął ją w
stronę Lidki.
– Ale ja nie mogę… – zaoponowała Lidka. – Przecież się nie znamy.
– Marek – przedstawił się mężczyzna z rozbrajającym uśmiechem. – Już się
znamy.
– Proszę państwa, proszę szybko na salę, zaraz zaczyna się koncert. –
Przewodniczka, która pojawiła się w bibliotece, szukała rozproszonych
wycieczkowiczów.
– Proszę to przyjąć. – Mężczyzna włożył książkę w dłoń Lidki. – Nalegam.
Przewodniczka chwyciła Lidkę za łokieć i delikatnie pociągnęła w stronę wyjścia
z biblioteki.
– Musimy się spieszyć, szkoda stracić chociaż jedną nutkę z tego wyjątkowego
koncertu… – Przyspieszyła kroku i Lidka nawet nie zdążyła podziękować
interesującemu mężczyźnie za niespodziewany prezent. – Na początku grają Balladę
F-dur, zwaną często Balladą Majorkańską, bo ostateczna wersja tego utworu powstała
właśnie tutaj. Absolutnie fenomenalna! – zachwycała się przewodniczka. – Cicha,
śpiewna, idylliczna, a fragmentami gwałtowna, wybuchowa, wręcz demoniczna…
Lidkę dobiegły spokojne dźwięki odbijające się w wyniosłych murach dawnego
klasztoru.
– Zaczęło się – szepnęła przewodniczka, cicho otwierając drzwi do sali
koncertowej. – Mówiłam już grupie, że po koncercie mają państwo godzinę wolnego
czasu. Później spotykamy się przy autokarze.
W sali prawie wszystkie miejsca były zajęte i Lidka dopiero po chwili dostrzegła
jedno wolne krzesło w ostatnim rzędzie. Usiadła, położyła książkę na kolanach,
przymknęła oczy i zasłuchała się w przejmujące nuty ballady genialnego
kompozytora. Ulotne, delikatne i nieuchwytne tony przywodziły Lidce na myśl
początkową fascynację, subtelną nić srebrzystego zauroczenia, która łączy kobietę i
mężczyznę drgającą tęsknotą, pragnieniem niewypowiedzianym, niedopowiedzianym,
jeszcze nieśmiałym, a już przepełnionym rozkoszną nadzieją… Po ledwie uchwytnym
momencie ciszy ballada wybuchła żywiołowymi dźwiękami burzliwych emocji,
rozszalałymi w sercach i duszach falami nieposkromionych uczuć, pragnień i
nieokiełznanych zmysłów… Lidka całkowicie poddała się nastrojowi wirtuozerskiego
dzieła, porywających namiętnych uniesień, aby na koniec znaleźć ukojenie w
mocnych dźwiękach słodkiego zapomnienia, upojenia, spełnienia…
Utwór się skończył i publiczność nagrodziła pianistę rzęsistymi brawami.
Wykonawca wstał, złożył głęboki ukłon w stronę widowni i zapowiedział następny
utwór.
– Nokturn g-moll opus trzydziesty siódmy numer jeden, rozpoczęty w Paryżu i
dokończony na Majorce.
Romantyczne brzmienia wypełniły salę klasztoru, wprawiając w niekłamany
podziw zasłuchaną publiczność. Później popłynęły, zabarwione nostalgią i równie
mocno chwytające za serce, preludia, mazurki i polonezy. Lidka musiała w duchu
przyznać rację przewodniczce, że koncert w tym niezwykłym miejscu na zawsze
zostanie w pamięci jako nadzwyczajne przeżycie.
Po koncercie Lidka opuściła klasztor i, omijając pełną turystów główną ulicę, przy
której mieściły się restauracyjki i kawiarenki z wystawionymi na zewnątrz stolikami
oraz sklepy z pamiątkami, zapuściła się w boczne wąziutkie uliczki klimatycznej
Valldemossy. Po godzinie melancholijnego spaceru udała się na parking, gdzie już
większość wycieczkowiczów zajęła swoje miejsca w autokarze, aby wrócić nim do
kompleksu hotelowego.
Kiedy Lidka znalazła się w swoim pokoju, Liny w nim nie było, jednak już po
kwadransie pojawiła się pełna energii razem z Omarem.
– O, mama, jesteś już! – zawołała radośnie dziewczynka.
– I jak wam minął dzień? – zapytała Lidka, chociaż opalone, tryskające
szczęściem buzie dzieci mówiły same za siebie.
– Świetnie, mamo, naprawdę świetnie – odpowiedział Omar. – A twoja
wycieczka? Opowiedz nam, jak było.
– Tak, mamusiu, opowiedz nam o wycieczce – dołączyła Lina do brata.
– Zmęczona jestem, jutro wam opowiem – zbyła dzieci Lidka, bo pierwszym
obrazem, który jej się nasunął, były wpatrzone w nią intrygujące ciemne oczy Marka.
1 List George Sand do Marii d’Agoult, 3 kwietnia 1837 roku.
2 List George Sand do Marii d’Agoult, 26 kwietnia 1837 roku.
3 List Fryderyka Chopina do Juliana Fontany, 15 listopada 1838 roku.
4 George Sand Zima na Majorce, Wydawnictwo Bernardinum, Pelplin 2006, str. 136–137.
5 George Sand, op. cit., str. 137–138.
6 George Sand , op.cit., str. 170.
Rozdział II
Majorkańska noc
Lidkę obudziły mocne promienie słoneczne. Leżący na nocnym stoliku zegarek
wskazywał, że dochodzi dziesiąta. Tak długo spałam? – zdziwiła się w duchu Lidka. –
Nie pamiętam już, kiedy pozwoliłam sobie na tak długi sen. Wakacje na Majorce to
był wspaniały pomysł! – przyznała sama przed sobą.
Obarczona codziennymi obowiązkami, intensywną pracą, prowadzeniem domu i
opieką nad dorastającymi dziećmi Lidka prawie w ogóle nie miała czasu dla siebie.
Jej umysł bezustannie zaprzątała troska o zapewnienie dzieciom jak najlepszego
życia, aby nie odczuły, że wychowują się bez ojca. Wycieczka do Valldemossy była
jak powiew subtelnej poezji, która porusza, wzrusza i inspiruje. Przepiękne pejzaże,
urokliwa architektura, opowieści o wyjątkowej miłości i czarowna muzyka
przypomniały Lidce o tym, że czasem warto oderwać się od nużącej codzienności i
dać się ponieść unoszącej ducha chwili. Dzieciom wakacje również najwyraźniej
służyły, bo łóżko Liny było puste, więc zapewne razem z bratem z samego rana
poszła na basen lub na plażę.
Po odświeżającym prysznicu i starannej pielęgnacji twarzy, włosów i ciała Lidka
włożyła dwuczęściowy jasnoniebieski kostium kąpielowy, który podkreślał jej pełne
piersi i kształtne pośladki, wokół bioder zawiązała chabrowe pareo, na stopy wsunęła
metaliczne klapki w kolorze różowego złota, do torby plażowej wrzuciła książkę
George Sand oraz niezbędne drobiazgi, a następnie udała się na basen w nadziei, że
znajdzie tam dzieci. Po przybyciu na miejsce rozejrzała się uważnie wokół siebie, ale
dzieci nie było ani w pełnym hotelowych gości basenie, ani na otaczających go
leżakach. Pewnie są na plaży – pomyślała Lidka i skierowała się w stronę snack baru,
aby zjeść jakiś lekki posiłek. Na talerz nałożyła sałatkę oraz plasterki wędlin i serów,
dodała do tego ciemne pieczywo, do szklanki nalała soku pomidorowego, a następnie
usiadła przy jednym z białych kwadratowych stolików. Po skończeniu spóźnionego
śniadania przez chwilę zawahała się, czy od razu iść na plażę i dołączyć do dzieci, czy
raczej zrelaksować się na wysuniętym w morze cypelku, który nieco oddalony od
hałaśliwego basenu pozwalałby na spokojne pogrążenie się w lekturze. Pomyślała, że
dzieci na pewno świetnie radzą sobie same na plaży, więc poszła do baru, gdzie
można było dostać zimne i gorące napoje oraz drinki.
– Kawę poproszę – zwróciła się do wycierającego szkła barmana.
– Jaką kawę?
– Cappuccino.
– Oczywiście.
Barman sprawnie zaparzył kawę, ozdabiając jej powierzchnię motywem rozety.
– Proszę bardzo.
– Dziękuję.
– Jeszcze coś sobie pani życzy? – zapytał.
– Może… Campari z sokiem pomarańczowym – zdecydowała Lidka.
– Dobry wybór na słoneczny dzień. – Kelner uśmiechnął się, otwierając butelkę z
campari.
Po chwili drink był gotowy, więc Lidka wzięła filiżankę z kawą i wypełnioną
czerwonopomarańczowym płynem szklankę, którą ozdabiał plasterek pomarańczy, i
poszła na cypelek, gdzie znalazła zwrócony w stronę morza leżak. Postawiła na
stojącym obok niego stoliczku kawę i drinka, odwiązała pareo, dokładnie wtarła w
ciało olejek do opalania, a następnie usiadła na leżaku i spojrzała przed siebie. Woda
tuż przy brzegu była lazurowa, a później przechodziła w granat lub błękit, aby na
horyzoncie połączyć się z niebieskim niebem. W oddali widać było porośnięte
gdzieniegdzie roślinnością kontury klifów i Lidka po raz kolejny zachwyciła się
urzekającym swą malowniczością majorkańskim krajobrazem. Przecudne życie –
powtórzyła w myślach za Chopinem.
Wyjęła z torby i zaczęła czytać książkę George Sand, która niezwykle
drobiazgowo opisywała swój zimowy pobyt na Majorce i związane z nim przeżycia.
Po dwóch kwadransach do Lidki podszedł jeden z zabawiających gości animatorów.
– Zapraszam na salsę! – Uśmiechnięty od ucha do ucha czarnoskóry młody
mężczyzna chodził od leżaka do leżaka, zachęcając hotelowych gości do wzięcia
udziału w jego zajęciach.
– Salsę? – Oderwana od lektury Lidka nie bardzo wiedziała, o co chodzi.
– Wszyscy tańczymy salsę! – entuzjastycznie wykrzyknął mężczyzna, stawiając
przy tym kilka płynnych tanecznych kroków. – Za dziesięć minut na brzegu basenu!
Serdecznie zapraszam!
– Nie wiem… – Rozleniwionej Lidce nie chciało się podnosić z leżaka.
– Salsa! – Mężczyzna emanował elektryzującą energią. – Gorąco panią
zapraszam! I panią też! – Animator podszedł do opalającej się na sąsiednim leżaku
korpulentnej kobiety, oferując jej rozrywkę. – Proszę pójść ze mną, zaraz się zaczyna.
– Ale ja nie umiem tańczyć – opierała się wczasowiczka.
– Nie szkodzi, nauczę panią – namawiał niezrażony animator. – Salsa! –
wykrzyknął ponownie i obrócił się wokół własnej osi.
– Dobrze, pójdę. – Kobieta podniosła się z leżaka.
– Świetnie! – ucieszył się animator. – I panią też zapraszam. – Mężczyzna wrócił
do Lidki.
– Dziękuję, zastanowię się – powiedziała Lidka.
– Gorący taniec w gorącym słońcu! – zawołał animator i w tym momencie do
uszu Lidki dobiegły dźwięki dynamicznej muzyki.
Może warto trochę się poruszać – pomyślała, po czym odłożyła książkę,
dokończyła drinka i ruszyła za mężczyzną.
Na brzegu basenu już się zgromadziła spora grupka kobiet i mężczyzn
podrygujących w rytm salsy. Dwaj animatorzy wysunęli się na czoło grupy i
demonstrowali podstawowe kroki salsy.
– Proszę się wyprostować, ale jednocześnie nie spinać się, tylko lekko rozluźnić
ciało, lekko ugiąć kolana i… lewa do przodu i wracamy, dostawiając lewą nogę do
prawej, a teraz… prawa noga do tyłu i wracamy, dostawiając prawą nogą do lewej. I
jeszcze raz… Raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem… Raz, dwa, trzy, cztery… –
Prowadzący, widząc, że niektórzy się gubią, wyłączył na chwilę muzykę i pokazywał
kroki wolniej. – Lewa do przodu, dostawić, i prawa do tyłu, i dostawić… raz, dwa,
trzy…
Lidce powtarzanie kroków nie sprawiało żadnego problemu i kiedy ponownie
rozbrzmiała muzyka, dała się porwać żywiołowym taktom, zatracając się całkowicie
w tańcu. Po kilku minutach prowadzący włączył nowy element do boku, a później
obrót, ale i ten nowy układ taneczny Lidka zdołała szybko opanować, podążając
energicznie za wykrzykiwanymi głośno instrukcjami. Nie wszystkim uczestnikom
zajęć szło tak dobrze jak jej, ale nie to było w tym momencie najważniejsze. Liczyła
się beztroska atmosfera, mocno świecące słońce, kołyszące się nieznacznie pióropusze
palm i lazurowe lśniące niedaleko morze. Tańczący wczasowicze zaśmiewali się ze
swoich wpadek, a pozostali przyglądali się im z szerokimi życzliwymi uśmiechami.
Wszyscy mieli znakomitą wakacyjną zabawę.
Kiedy zajęcia się skończyły, rozbawieni goście hotelu zaczęli mocno klaskać, po
czym wielu z nich skierowało się w stronę baru. Lidka też podeszła do kontuaru,
zamówiła gazowaną wodę mineralną oraz campari z sokiem pomarańczowym, a
następnie usiadła przy najbliższym stoliku, gdzie po ugaszeniu pierwszego pragnienia
zaczęła powoli sączyć ulubiony koktajl.
– Fantastycznie pani tańczy. – Dobrze zbudowany mężczyzna, ubrany tylko w
kolorowe szorty, przysiadł się do Lidki, przesuwając wzrokiem po jej zgrabnym ciele.
– Dziękuję, ale chyba pan przesadza – rozgrzana tańcem, słońcem i drinkiem
Lidka odpowiedziała nieznajomemu. – Tak naprawdę to od wieków nie tańczyłam.
– Wcale tego nie widać – pochlebił mężczyzna Lidce. – Jestem Piotr – przedstawił
się, nieznacznie pochylając w jej stronę.
– Lidka.
– Miło mi.
– Mnie również – odpowiedziała kurtuazyjnie Lidka.
– Idę do baru, przynieść pani… to znaczy, przynieść ci coś, może następnego
drinka? – zaoferował Piotr.
– Hmmm… – Lidka zastanowiła się przez chwilę. – To może to samo… campari z
sokiem pomarańczowym.
– Jasne, zaraz wracam. – Piotr poderwał się z krzesła i poszedł do obleganego
przez wczasowiczów baru. Po kilku minutach wrócił z dwiema wysokimi szklankami
i jedną z nich postawił przed Lidką.
– Proszę.
– Dziękuję. – Lidka od razu sięgnęła po drinka, w końcu była na dawno
oczekiwanym urlopie.
– Pierwszy raz na Majorce? – W oczach Piotra widać było wyraźne
zainteresowanie Lidką.
– Tak.
– Długo już tu jesteś?
– Nie, to dopiero pierwsze dni.
– I jak wrażenia?
– Cudowne! – rozpłynęła się w podziwie Lidka. – Piękna wyspa.
– To byłaś już gdzieś poza kompleksem hotelowym? Widziałaś coś więcej?
– Tak, wczoraj pojechałam na wycieczkę do Valldemossy.
– I jak ci się podobało?
– Bardzo mi się podobało.
– A co najbardziej? – dopytywał Piotr.
Lidka znowu w wyobraźni zobaczyła wpatrzone w nią intrygujące ciemne oczy
Marka.
– To co ci się najbardziej podobało? – ponowił pytanie Piotr, bo Lidka nie
odpowiadała.
– Ach, wszystko było fantastyczne. – Nalegam, w głowie Lidki zabrzmiał męski,
spokojny głos Marka. – Krajobrazy po drodze, oryginalna architektura miasteczka,
fenomenalna muzyka…
– Jesteś tu sama? – zmienił temat Piotr.
Tak, sama – odpowiedziała w duchu Lidka. – Od lat jestem sama.
– Z dziećmi – odpowiedziała głośno.
– I z mężem? – drążył, przesuwając wzrokiem po wychylających się ze stanika
krągłych piersiach Lidki.
– Nie, jestem wdową.
– Przykro mi.
– To już ponad dziesięć lat… – Lidka upiła duży łyk ze swojego drinka.
– Był chory? – zapytał Piotr.
Tak, bardzo chory – odpowiedź sama nasunęła się w głowie Lidki. – Chory z
nienawiści.
– To był wypadek… Tragiczny w skutkach wypadek samochodowy… – Taką
wersję Lidka przedstawiała wszystkim, włączając dzieci. O koszmarze, który przeżyła
tuż przed wypadkiem, nikomu nie opowiadała.
– Przykro mi… – powtórzył Piotr.
– To już tyle lat… Życie płynie dalej… – Lidka dopiła koktajl.
– I to jest bardzo dobre założenie. – Piotr nadal sączył drinka. – I wiesz, jeżeli
lubisz zwiedzać… Jutro wieczorem organizowana jest interesująca wycieczka „Palma
nocą”, może się wybierzesz?
– Wycieczka do Palma de Mallorca?
– Tak, ale nie tylko. Kulminacyjnym punktem programu jest rejs statkiem wzdłuż
wybrzeży Majorki z imprezą na pokładzie… Sangria, muzyka, tańce…
– Brzmi zachęcająco. – Lidka podniosła się z krzesła.
– Idziesz już? – W głosie Piotra zabrzmiała nutka żalu.
– Tak, idę na plażę, do dzieci.
– To, do zobaczenia na wycieczce. – Piotr też wstał, taksując Lidkę wzrokiem od
stóp do głów.
– Jeszcze nie wiem, czy pojadę.
– Myślę, że warto – przekonywał Piotr. – Majorka oglądana w nocy z pokładu
statku… To nie zdarza się często.
– No raczej nie… – Lidka nie mogła powstrzymać uśmiechu.
– Sama widzisz… – Spojrzenie mężczyzny wyrażało nadzieję. – To, do
zobaczenia na wycieczce.
Lidka tylko rozszerzyła uśmiech, a Piotr rzucił na pożegnanie:
– Jeszcze nigdy nie widziałem tak atrakcyjnej wdowy.
Po zabraniu swoich rzeczy z leżaka na cypelku Lidka poszła na plażę, gdzie od
razu zaczęła szukać dzieci. Upłynął kwadrans, zanim spostrzegła ich dokazujących w
morzu. Lidkę ogarnęło ogromne wzruszenie, kiedy zobaczyła jak bardzo radosne i
związane ze sobą jest rodzeństwo. Lina bawiła się dużą kolorową piłką, którą pewnie
Omar kupił jej w sklepiku przy plaży. Roześmiana dziewczynka podawała piłkę bratu,
a ten odrzucał ją daleko w morze i Lina musiała płynąć, aby do niej dotrzeć.
Obserwując pochłonięte zabawą rodzeństwo, Lidka postanowiła pójść do recepcji i
zapytać o proponowane przez hotel wycieczki, mając nadzieję, że w ofercie znajdzie
również taką, która zainteresuje dzieci.
Kiedy Lidka wróciła na plażę, dzieci odpoczywały na leżakach.
– Mamusia! – zawołała uradowana Lina. – Gdzie byłaś tyle czasu? Spałaś?
– Nie, córeczko. – Lidka pogładziła Linę po głowie. – Trochę czytałam, a później
tańczyłam salsę.
– Tańczyłaś salsę?
– No wiesz, zajęcia na basenie… Dzisiaj zamiast aqua aerobiku była nauka salsy.
– W wodzie? – zdziwiła się dziewczynka.
– No coś ty, córeczko! – Lidka wybuchnęła śmiechem. – Na brzegu basenu.
– Aha… – Lina usiadła na leżaku.
– To mama szaleje! – włączył się do rozmowy Omar.
– Kiedyś muszę – żartem odpowiedziała Lidka, siadając obok córki. – Ale
słuchajcie, znalazłam dla was świetną wycieczkę.
– Jeśli znowu jakiś klasztor, to my dziękujemy – oświadczył zdecydowanie Omar.
– Tak, dziękujemy – poparła brata Lina. – Nie chcemy klasztoru.
– Nie, tym razem to coś zupełnie innego. I myślę, że się wam spodoba.
– A co to takiego? – zaciekawiła się dziewczynka.
– Smocze Jamy – oznajmiła Lidka z zadowoleniem.
Oczy dziewczynki otworzyły się szeroko ze zdumienia.
– To tam mieszkał smok?!
– Nie, kochanie. – Lidka się zaśmiała. – Smocze Jamy, albo inaczej Smocze
Jaskinie, to ciągnące się ponad dwa kilometry podziemne pieczary i korytarze, gdzie
można obejrzeć tworzone przez naturę w ciągu milionów lat formy skalne.
– Miliony lat?! – Dziewczynka była pod wrażeniem.
– Tak, przyroda potrafi nas zadziwić… – stwierdziła Lidka. – Znajduje się tam też
podziemne jezioro, uznane za najbardziej okazałe na świecie…
– I to wszystko w środku ziemi? – zainteresował się Omar.
– Tak, najgłębsze jaskinie położone są nawet dwadzieścia pięć metrów pod
ziemią.
– I my tam możemy wejść? – Propozycja matki zaciekawiła Omara.
– Tak, możemy tam wejść i wszystko zobaczyć na własne oczy – potwierdziła
Lidka. – To co, jedziemy?
– Ja chcę jechać! – wykrzyknęła Lina.
– Świetna decyzja, córeczko – pochwaliła ją Lidka. – Nie chcę, żebyście przez
cały czas pobytu tutaj nie wyściubili nosa poza kompleks hotelowy.
– Ja chcę jechać do Smoczych Jam – potwierdziła dziewczynka.
– Bardzo się cieszę. A ty, Omarze, pojedziesz z nami? – zwróciła się Lidka do
syna.
– Mogę jechać – odpowiedział.
– Znakomicie! – ucieszyła się Lidka. – Czyli ustalone, pojutrze zwiedzamy
Smocze Jamy.
– To fajnie! – Lina wstała z leżaka i podniosła z piasku plażową piłkę, którą
ozdabiały nieregularne różowe, żółte, zielone i niebieskie plamy. – Omar, popływaj ze
mną w morzu – poprosiła brata.
– Dobrze. – Chłopak od razu się podniósł i rodzeństwo udało się w stronę morza.
Kiedy dzieci odeszły, Lidka wyciągnęła się na leżaku pod parasolem i już po
chwili ogarnęło ją całkowite odprężenie. Zapadła w półsen, w którym jak przez mgłę
dolatywały ją przytłumione głosy plażowiczów, a urywane obrazy pokazywały na
zmianę albo zagadkowego Marka, albo wysportowanego i sympatycznego Piotra.
Po godzinie pojawiła się Lina.
– Mamo, mamo, głodna jestem!
Lidka otworzyła oczy.
– Córciu, ale ty się spiekłaś! – Uwagę Lidki przykuły mocno zaczerwienione
policzki i nos Liny. – Nie posmarowałaś się kremem przeciwsłonecznym?
– Posmarowałam się.
– Ale pewnie tylko raz. – Lidka szukała w torbie kremu i balsamu po opalaniu.
– Tak, raz z samego rana.
– To nie wystarczy dla ciebie przy tak silnym słońcu. – Lidka wycisnęła z tubki
krem i delikatnie nakładała go na twarz córki. – Masz bardzo wrażliwą cerę. Pokaż
ramiona. – Lidka wylała na dłoń dużą ilość balsamu i zaczęła delikatnie wcierać w
rozpaloną do czerwoności skórę córki.
– Auć! – krzyknęła dziewczynka. – Mamo, to boli!
– Już, już… – Lidka starała się być bardziej ostrożna. – To trochę złagodzi
podrażnienie…
– Auuu! – Nawet najsłabszy dotyk dłoni matki sprawiał dziewczynce ból.
– Już dobrze, skończyłam. – Lidka zakręciła opakowania z kremem i balsamem,
po czym schowała je do torby. – A teraz włóż koszulkę i już dzisiaj nie wystawiaj na
słońce ramion. Jeśli dłużej będziesz je odkrywać, to mogą porobić ci się pęcherze.
– Co tam? – zapytał Omar, który właśnie doszedł do leżaków i zobaczył
skrzywioną twarz siostry.
– Lina za bardzo spaliła sobie na słońcu buzię i ramiona – wyjaśniła Lidka.
– Kiedy przyszliśmy na plażę, to dopilnowałem, żeby użyła kremu z filtrem –
powiedział Omar.
– To bardzo dobrze, ale przy swojej cerze Lina musi się smarować kilka razy
dziennie. A ciebie, synku, nie bolą ramiona? – Lidka zatroszczyła się i o syna. –
Podejdź bliżej, to zobaczę, jak wyglądają.
– Mamo! – Wymowny wzrok Omara mówił: „Mamo, nie jestem już dzieckiem!”.
Lidka spojrzała na opalone na mocny brąz ciało syna. No tak, ma karnację po
ojcu, więc świetnie się opala – przebiegło jej przez głowę. – A Lina…
– Mamo, chodźmy już na obiad, głodna jestem – przypomniała dziewczynka.
– To zbierzcie wszystkie swoje rzeczy i idziemy – poleciła dzieciom Lidka.
W restauracji cała trójka kilkakrotnie odchodziła od ustawionego przy oknie
kwadratowego stolika i nakładała na talerze smaczne przystawki, sałatki oraz różnego
rodzaju gorące dania i słodkości z bogatej oferty luksusowego hotelu.
– Chyba się przejadłam – stwierdziła Lidka przy deserze.
– Ja też. – Lina mieszała łyżką roztapiające się lody waniliowe.
– To teraz najlepsza będzie sjesta. – Lidka odsunęła talerzyk z niedojedzonym
kolorowym ciastkiem. – Lino, dobrze ci zrobi, jeśli trochę odpoczniesz w
klimatyzowanym pokoju.
– Ja wolę zostać na basenie. – Omar z wyraźnym zadowoleniem kończył swój
duży deser.
– Dobrze. Córciu, idziesz ze mną?
– Idę, mamusiu.
– To ja pędzę na basen. – Omar wytarł usta serwetką i wstał od stolika.
– Poczekaj chwilę, jest jeszcze jedna sprawa. – Lidka zatrzymała syna.
– Co jest?
– Jeżeli chcecie, to jutro wieczorem możemy pojechać do stolicy Majorki, a
później popłynąć statkiem – zaproponowała Lidka.
– A my też chcieliśmy cię zapytać o rejs statkiem. – Omar ponownie usiadł na
krześle.
– Ten sam? – chciała wiedzieć Lidka.
– Chyba inny, bo ten, o którym mówimy, jest w ciągu dnia, prawda, siostra?
– Tak, i ten pan mówił, że przez wielkie okna można obserwować podwodny
świat – dodała Lina.
– Jaki pan? – zapytała Lidka.
– Facet, który chodził i rozdawał ulotki zapraszając na ten rejs – odpowiedział
Omar. – Lina, włożyłaś tę ulotkę do swojej torby, pokaż mamie.
Lina poszperała w swojej plażowej torbie i po chwili wyciągnęła barwną kartkę.
– Proszę. – Podała matce ulotkę.
Lidka przyjrzała się dokładnie zamieszczonej na niej ofercie.
– Słuchajcie… Musimy coś wybrać, bo z tego rejsu nie zdążymy na wycieczkę do
Palmy.
– Ja wolę oglądać kolorowe rybki pod wodą – oznajmiła dziewczynka.
– A ty, Omarze? – spytała Lidka syna.
– Mnie jest wszystko jedno. A ty, mamo, co wolisz?
Sangria, muzyka, tańce… – Lidka przypomniała sobie słowa Piotra i w duchu
stwierdziła, że nocny rejs jest dla niej z pewnością bardziej kuszący.
– Pewnie wolisz, mamo, jechać do Palmy? – domyślił się Omar, kiedy Lidka nic
nie mówiła.
– Na pewno Palma nocą jest bardzo atrakcyjna, ale jeśli chcecie, to popłyniemy
statkiem, który wy wybraliście. – Lidce bardzo zależało na tym, żeby dzieci miały
udane wakacje.
– Mamuś, poradziliśmy sobie, kiedy zwiedzałaś klasztor, to teraz też możemy
popłynąć sami. Ja wezmę Linę na rejs w ciągu dnia, a ty wieczorem obejrzysz sobie
Palmę.
Lidka z dumą i wdzięcznością spojrzała na syna. Kiedy ten chłopak tak wyrósł?!
„Mamuś” – tak Omar zwracał się do niej bardzo rzadko i Lidka zawsze przyjmowała
to jako wyraz jego szczególnej troski i czułości.
– Dziękuję, synku. A pojutrze wszyscy razem wybierzemy się do Smoczych Jam.
– Tak, do Smoczych Jam! – przyklasnęła Lina matce.
– Skoro już wszystko ustaliliśmy, to ja lecę na basen – powiedział Omar,
podnosząc się z krzesła.
– Wpadnij, synku, później do nas, to dam ci pieniądze na jutro – zawołała Lidka
za synem. – Musisz mieć gotówkę na bilety na statek i drobne wydatki…
– Dobrze, mamo, przyjdę na pewno. – Omar szybko oddalił się od stolika.
– Na nas, córeczko, też już czas. Nie bolą cię ramiona? – zapytała Lidka, kierując
się w stronę wyjścia z restauracji.
– Trochę pieką… I bardzo boli mnie głowa – poskarżyła się dziewczynka.
– To pewnie od słońca… W pokoju jest chłodno, położysz się, będziesz piła dużo
wody i szybko dojdziesz do siebie. – Lidka z oddaniem przytuliła córkę.
Ta jednak całe popołudnie nie czuła się najlepiej, więc Lidka została z nią w
pokoju, schładzając jej rozpaloną skórę zimnymi okładami i smarując łagodzącymi
kosmetykami oraz podając jej tabletki przeciwbólowe. Przed wieczorem do drzwi
zapukał Omar.
– Wchodź, synku, tylko cicho, bo Lina już zasnęła – powiedziała szeptem Lidka. –
Chodźmy na balkon, tam spokojnie porozmawiamy.
– I jak Lina się czuje? – zainteresował się Omar samopoczuciem siostry.
– Bolała ją głowa i trochę ramiona, ale robiłam, co mogłam, żeby szybko stanęła
na nogi.
– To co z jutrzejszym rejsem? Lina bardzo chciała popłynąć i zobaczyć barwny
podwodny świat.
– Myślę, że do jutra jej przejdzie. – Lidka miała taką nadzieję. – Tylko jeżeli
popłyniecie w jej wymarzony rejs, to pamiętaj, żeby kilka razy użyła kremu
przeciwsłonecznego i piła dużo wody. A może… Może ja zrezygnuję z Palmy i
popłynę z wami?
– Mamo, nie ma takiej potrzeby, przecież dobrze wiesz, że potrafię się
zaopiekować siostrą.
– Z pewnością potrafisz. – Lidka z uznaniem spojrzała na syna. – To w takim
razie poczekaj chwilę, przyniosę ci pieniądze.
Po chwili wróciła z banknotem w ręku.
– Dam wam pięćdziesiąt euro, to na pewno wystarczy na bilety na statek, jedzenie
i napoje, może jakieś drobne upominki… – Lidka wręczyła synowi pieniądze. – A
rano pójdziemy do hotelowego butiku i kupimy Linie kapelusz na głowę, taki z
dużym rondem, żeby dobrze osłaniał jej twarz. I proszę cię przypilnuj, żeby cały czas
miała go na głowie.
– Oczywiście, mamo. – Omar schował pieniądze do kieszeni spodenek. –
Schodzisz do restauracji na kolację?
– Nie, synku, zamówię jedzenie do pokoju, bo może Lina się obudzi i będzie mnie
potrzebowała.
– To ja też tu zostanę i zjem z tobą – zdecydował.
– Dziękuję, synku, wobec tego zaraz zadzwonię.
– Świetnie, mamo.
Po pół godzinie matka i syn zjedli kolację na tarasie, a później jeszcze długo
rozmawiali o przyszłości Omara, który marzył o tym, żeby zostać lekarzem.
Następnego dnia Lina obudziła się pełna energii.
– Mamusiu, dzisiaj popłynę statkiem, prawda?! – zawołała, gdy tylko otworzyła
oczy.
– A jak się czujesz?
– Bardzo dobrze.
– A nie boli cię już głowa?
– Nie, mamusiu, w ogóle mnie nie boli.
– A ramiona?
– Nic mnie nie boli! – wykrzyknęła radośnie Lina, wyskakując z łóżka.
– Chodź tu, do mnie, córeczko, obejrzymy te ramionka.
Lina podeszła do matki, która odsunęła z jej ramion materiał nocnej koszulki.
– Wyglądają dobrze, już nie są tak czerwone i rozpalone. A gdy w ten sposób
dotykam, to cię boli? – Lidka nacisnęła skórę ramion Liny.
– Nie, w ogóle, mamusiu.
– To znakomicie! – ucieszyła się Lidka. – Już dałam Omarowi pieniądze, więc
możecie wybrać się na wycieczkę statkiem.
– Dziękuję, mamusiu. – Dziewczynka mocno pocałowała mamę w policzek i
pobiegła do łazienki.
Po kilku minutach w pokoju pojawił się Omar.
– I jak dzisiaj Lina? – zapytał od progu.
– Bardzo dobrze – odpowiedziała Lidka. – Wygląda na to, że przeszły jej
wszystkie dolegliwości i z niecierpliwością czeka na wycieczkę.
W tym momencie otworzyły się drzwi łazienki i pokazała się w nich Lina.
– To jak, siostra, wyruszamy w rejs – zwrócił się do niej z uśmiechem Omar.
– Tak, w rejs! – wykrzyknęła uszczęśliwiona i przybiła bratu piątkę.
Cała trójka zjadła razem śniadanie, po czym udała się do jednego z hotelowych
butików, gdzie Lina wybrała sobie kapelusz z dużym rondem, z którego była
niezwykle zadowolona. Później Lidka odprowadziła dzieci na pobliską przystań, skąd
statek wycieczkowy zabierał turystów na kilkugodzinny rejs po Morzu Śródziemnym.
Lidka pomachała dzieciom z brzegu na pożegnanie, a następnie wróciła do swojego
pokoju, gdzie na tarasie, przy aromatycznej kawie, pogrążyła się w lekturze
angielskojęzycznej prasy.
*
Kraj nadal nie mógł się otrząsnąć po niedawnym krwawym ataku, który szef
hiszpańskiego rządu określił jako „akt dżihadystycznego terroryzmu”. W połowie
sierpnia biała furgonetka wjechała w tłum spacerujących ludzi na jednej z najbardziej
popularnych turystycznych ulic w centrum Barcelony, zabijając kilkanaście osób, w
tym dwoje dzieci w wieku trzech i siedmiu lat, oraz raniąc ponad stu czterdziestu
przypadkowych przechodniów. Wkrótce potem w nadmorskim kurorcie, Cambrils,
terroryści rozpędzonym samochodem staranowali patrol policji, potrącając przy tym
sześć osób, z których jedna zmarła kilka godzin później w szpitalu. Policjanci
ostrzelali pojazd, który się przewrócił, a pięciu uciekających z niego uzbrojonych w
noże dżihadystów zastrzelili. Jeden z napastników, zanim zginął, zdołał dopaść i
ugodzić nożem następną ofiarę.
Świadkowie ataku w Barcelonie, gdzie jadąca zygzakiem na deptaku przez ponad
pół kilometra furgonetka wywołała gwałtowną panikę, opowiadali o nieopisanym
chaosie, krzykach śmiertelnego strachu, rozpaczliwych jękach, tratujących się
nawzajem ludziach i fruwających w powietrzu ciałach. Serce Lidki ścisnęło się z żalu,
kiedy zobaczyła zdjęcia wykrzywionych porażającym lękiem, zapłakanych twarzy
dzieci, których szeroko otwarte oczy wyrażały bezbrzeżne niedowierzanie i
niezrozumienie. Lidka z łatwością potrafiła sobie wyobrazić, jak straszne chwile
musieli przeżywać ci wszyscy, którzy nagle, zupełnie niespodziewanie, zwiedzając
miasto, robiąc zakupy lub spacerując z rodziną, znaleźli się na celowniku
dżihadystów. Ona też kilkanaście lat wcześniej, z maleńkim Omarem w ramionach, o
mało nie zginęła, kiedy na kuwejckich ulicach doszło do ostrych starć policji i
antyterrorystów z podejrzewanymi o związki z Al-Kaidą islamskimi ekstremistami.
Wokół niej raz po raz rozlegała się kanonada z karabinów maszynowych, a
świszczące kule przelatywały dosłownie nad jej głową. Kiedy w czasie krótkotrwałej
przerwy w strzelaninie starała się dostać z synkiem do szpitala, na jego podjeździe
zobaczyła ubranych na czarno antyterrorystów w kominiarkach, którzy nieśli
drgającego w śmiertelnych konwulsjach kolegę. Na chodniku zostawały czerwone
ślady lejącej się strumieniami krwi, a komandosi dawali wyraźne znaki, aby
znajdujące się w pobliżu osoby jak najszybciej szukały schronienia, bo terroryści
mogą w każdej chwili ponownie zaatakować. Półprzytomna ze zmęczenia i strachu
Lidka, osłaniając własnym ciałem zanoszącego się od płaczu głodnego Omara,
kluczyła w labiryncie arabskich ulic, aby po parogodzinnej wyczerpującej wędrówce
wreszcie dotrzeć do swojego domu. Teraz czytała o ataku dżihadystów w Barcelonie,
gdzie zatrwożeni ludzie, próbując chronić siebie i swoich bliskich, barykadowali się w
położonych przy deptaku kawiarniach. Islamski terroryzm dotarł do Europy, zbierając
od wielu lat krwawe żniwa.
Lidkę najbardziej przeraził młody wiek terrorystów, którzy bezdusznie
uczestniczyli w akcji mającej na celu zabicie jak największej liczby niewinnych,
zupełnie przypadkowych ludzi. Przecież oni byli niewiele starsi od Omara! – z
przerażeniem pomyślała Lidka, gdy przeczytała, że w akcie terrorystycznym w
Hiszpanii brali udział siedemnastolatek i osiemnastolatek. Prasa przytaczała treść listu
pożegnalnego osiemnastoletniego Saida, który dziękował rodzicom za wszystko, co
dla niego zrobili, a jednocześnie pisał: „Błagam o przebaczenie wszystkich, których
mogę zranić”. Co się dzieje w głowach tych nastolatków? – zastanawiała się Lidka. –
Jadą bezlitośnie zabijać ludzi i jednocześnie proszą o wybaczenie i piszą o zranieniu,
jak gdyby byli świadomi ogromu zła, które zamierzają wyrządzić. A mimo to jadą,
zabijają… Nie rozumiem tego, nie rozumiem… – Lidce trudno było przyjść do siebie
po tym, co przeczytała.
Media donosiły, że Amaq, agencja informacyjna związana z tak zwanym
Państwem Islamskim, ISIS, wydała komunikat, w którym ta organizacja przyznaje się
do zorganizowania ataków. „Sprawcy ataku w Barcelonie byli żołnierzami ISIS.
Żołnierzami… – powtórzyła w myślach Lidka. – Nastoletnimi żołnierzami… Nie
rozumiem…
*
Dynamiczna muzyka, która jak co dzień rozbrzmiała na basenie, odpędziła od
Lidki ponure myśli. Wakacyjna wyspa, na której turyści z różnych krajów zabawiani
przez czarnoskórych animatorów spędzali swoje beztroskie urlopy, pozwalała choć na
chwilę zapomnieć o szerzącym się terrorze i przemocy. Mówiący różnymi językami
ludzie razem się bawili, uśmiechali się do siebie i raczyli drobnymi uprzejmościami.
Kiedy w ostatnich latach europejskimi miastami, Paryżem, Brukselą, Niceą, Berlinem,
Manchesterem i Londynem, wstrząsały kolejne straszliwe w skutkach brutalne ataki
terrorystyczne, zarówno przedstawiciele władz, jak i zwykli ludzie powtarzali: „Nie
damy się zastraszyć”. Tak, nie możemy dać się zastraszyć – przyznała Lidka, po czym
wróciła z balkonu do pokoju, włożyła kostium kąpielowy i poszła na basen, aby tam
dołączyć do bawiących się w najlepsze gości hotelowych.
Po obiedzie ucięła sobie krótką drzemkę, a kiedy się obudziła, zorientowała się, że
do wyjazdu do Palmy zostało niewiele czasu. Zerwała się z łóżka, zrobiła szybki
makijaż, włożyła przygotowaną wcześniej zwiewną sukienkę w kwiatowe wzory,
wsunęła na nogi gustowne sandałki na niewysokim obcasie, wrzuciła do torebki
puder, szminkę i mały flakonik perfum, a następnie pobiegła na parking przy
głównym wejściu do hotelu, gdzie w ostatniej chwili wpadła do autokaru.
– Dobrze, że pani zdążyła, właśnie mieliśmy odjeżdżać – przywitała ją
przewodniczka i dała znak kierowcy, że może ruszać.
Na końcu autokaru, na ostatnim siedzeniu, w otoczeniu kilku roześmianych
wczasowiczek rej wodził Piotr, który, kiedy tylko zobaczył Lidkę, podniósł znacząco
kciuk do góry.
Albo facet nie traci czasu, albo kobiety tak na niego lecą – przemknęło przez
głowę Lidki, zanim zajęła wolne miejsce z przodu pojazdu.
Autokar sprawnie pokonywał kolejne wzniesienia i obniżenia terenu, a za oknem
znowu i zieleń, i błękit, i turkus, i lazur. A na końcu trasy Palma de Mallorca, która
przywitała wycieczkowiczów tętniącym wieczornym życiem czarownego miasta,
przyciągającego jak magnes przybyszy z całego świata. Grupa wysiadła z autokaru i
przewodniczka poprowadziła ją na ozdobiony drzewami, krzewami i trawnikami
obszerny bulwar, skąd poprzez sztuczne jezioro z wysoko tryskającą fontanną
roztaczał się wspaniały widok na monumentalny zabytek.
– A to jest właśnie imponująca katedra La Seu, która uważana jest za
najpiękniejszą i najbardziej charakterystyczną budowlę stolicy Majorki. Jej historia
sięga trzynastego wieku, kiedy to na miejscu dawnego meczetu… – przewodniczka
zaczęła opowieść o słynnej katedrze, gromadząc wokół siebie uczestników wycieczki.
Lidka, która już znała historię katedry, odłączyła się od grupy i usiadła przy
niewielkim stoliku w położonej na bulwarze kawiarni.
– Poproszę kawę – powiedziała, kiedy podszedł do niej kelner.
– Jaką?
– Hmm… – Lidka spojrzała w kartę, gdzie długa lista różnych rodzajów kaw nie
ułatwiała wyboru. – Carajillo7, proszę.
– Z brandy? – zapytał kelner.
– Tak, z brandy – odpowiedziała Lidka.
– Polecam carajillo de Baileys – rozległ się głos Piotra, który niepostrzeżenie
pojawił się przy stoliku.
– Lubię ten likier, więc mogę spróbować – zgodziła się Lidka z sugestią Piotra. –
Zmieniłam zdanie – zwróciła się do kelnera. – Proszę carajillo de Baileys.
– Oczywiście. – Kelner zanotował zamówienie. – Jeszcze coś sobie pani życzy?
– Nie, dziękuję. A ty chcesz coś zamówić? – spytała Lidka Piotra.
Zanim Piotr zdążył odpowiedzieć, szybkim krokiem podeszła do niego zgrabna
blondynka w żółtych dżinsowych szortach z poszarpanymi nogawkami i niebieskiej
bluzce na ramiączkach, która uwypuklała jej jędrny biust.
– Piotruś, obiecałeś, że zrobisz mi zdjęcia z katedrą w tle – zaszczebiotała,
podając Piotrowi telefon komórkowy.
– Przepraszam cię, obiecałem. – Mężczyzna uśmiechnął się wymownie do Lidki,
a następnie oddalił z kobietą, która już po chwili zaczęła się nęcąco wyginać, pozując
do kolejnych zdjęć.
Kelner przyniósł i postawił przed Lidką rozchylającą się ku górze przezroczystą
szklaneczkę z fantazyjnym uszkiem, w której trzy warstwy, kremowa, ciemnobrązowa
i spieniona miodową pianką, tworzyły wyszukany napój. Smakował wyśmienicie i
Lidka raczyła się nim drobnymi łyczkami, podziwiając spektakularną południową
fasadę katedry La Seu, która od wieków zachwycała przybywających od strony morza
podróżnych ośmioma strzelistymi wieżyczkami i umieszczonymi pomiędzy nimi
licznymi filarami oraz najpiękniejszymi motywami architektury gotyku, włączając
wymyślne kwiatony, czyli elementy wykonane w kształcie kwiatu o rozwiniętych
pączkach w otoczeniu czterech liści na różnych poziomach.
– Zapraszam państwa, idziemy dalej! – Przewodniczka machała do tych, którzy
rozpierzchli się, żeby zrobić sobie pamiątkowe zdjęcia.
Lidka dopiła ostatni łyk, zawołała kelnera, zapłaciła i dołączyła do grupy, która
udała się na dalsze zwiedzanie.
– Smakowała kawa? – Piotr przyspieszył kroku, aby znaleźć się obok Lidki.
– Tak, bardzo, była wyśmienita – wyraziła swoją pochlebną opinię Lidka. –
Dziękuję za radę.
– Zawsze do usług. – Twarz Piotra rozjaśnił olśniewający uśmiech.
Przystojny Piotr, którego opalony muskularny tors wychylał się z rozpiętej białej
koszuli z krótkimi rękawami, przyciągał uwagę wielu wycieczkowiczek. Kobieta w
krótkich spodenkach nie pozwoliła, aby Piotr dłużej porozmawiał z Lidką, ponownie
prosząc go o zrobienie jej zdjęć.
– Piotr, świetne fotki robisz, proszę… – Kobieta ściągnęła twarz w dziobek i
podała mężczyźnie telefon.
Po kilkunastominutowym marszu grupa zatrzymała się przy usytuowanym tuż
obok katedry okazałym pałacu, w którym wzrok z daleka przykuwały rzęsiście
podświetlone mauretańskie łuki i wysokie wieże strażnicze.
– Stoimy przed pałacem La Almudaina, jednym z najstarszych pałaców w
Hiszpanii, który został wzniesiony w dziesiątym wieku jako alkazar8 panującego tu
ówcześnie władcy arabskiego – opowiadała przewodniczka. – Po odbiciu Majorki z
rąk Arabów pałac stał się oficjalną rezydencją aragońskich królów, a obecnie służy za
siedzibę królowi Filipowi VI podczas jego pobytów na wyspie.
– A można ten pałac zwiedzać? – zapytała jedna z uczestniczek wycieczki.
– Ponieważ jest to letnia rezydencja króla, a dodatkowo w jego murach mieści się
baza dowództwa wojskowego, to można zwiedzać tylko niewielką jego część.
– I wejdziemy tam teraz? – Wycieczkowiczka była dociekliwa.
– Niestety teraz nie mamy na to czasu, bo musimy zdążyć na statek – wyjaśniła
przewodniczka, ruszając przed siebie. – Jednak zachęcam do zwiedzenia przy
najbliższej okazji udostępnionej części pałacu, bo myślę, że sypialnia królowej, sala
tronowa i komnaty królewskie, w których zgromadzone są pochodzące z różnych
epok elementy wyposażenia wnętrz i umeblowania, a także kilkusetletnie ogromne
gobeliny i malowidła, na pewno są warte uwagi. Oprócz tego znajdziemy w nim
pamiątki pochodzące jeszcze z czasów panowania władców mauretańskich, na
przykład znajdujące się na głównym dziedzińcu kamienne lwy oraz pozostałości po
łaźniach arabskich. Ponieważ pałac był wielokrotnie przebudowywany, więc mieszają
się w nim różne style i zauważymy w nim zarówno elementy architektury arabskiej,
jak i gotyckiej, której przykładem jest zachowana w niemal niezmienionej formie
kaplica królewska Świętej Anny z czternastego wieku.
Przewodniczka nadała dość szybkie tempo i wkrótce grupa znalazła się w samym
sercu oczarowującego swoim niepowtarzalnym klimatem największego na Balearach
miasta.
– Właśnie tu, w obrębie tak zwanej Starej Palmy, w piętnastym i szesnastym
wieku arystokracja i bogaci mieszczanie budowali swoje rezydencje, które były
wzorowane na pałacach włoskich. Charakterystyczne dla tych budowli były masywne
fasady oraz wewnętrzne dziedzińce, pełne światła patia…
Lidka, zafascynowana pulsującą różnorodnymi barwami, dźwiękami, zapachami i
obrazami majorkańską nocą, została nieco z tyłu grupy. W licznych restauracyjkach,
pubach i barach rozpromienieni turyści wznosili kolejne toasty, próbowali rozmaitych
rodzajów tapas i kiwali się w rytm rozgrzewającej atmosferę muzyki. Oblężone
wewnątrz i na zewnątrz lokali stoliki przypominały, że Palma de Mallorca to miasto,
które nigdy nie śpi. Zapadł zmierzch, ale prawdziwa zabawa w popularnych klubach i
dyskotekach zaczynała się dopiero o północy i trwała do białego rana.
Przemierzając pełne żywiołowego życia ulice, Lidka podziwiała piękno bogatej
architektury Palmy, na której oryginalne piętno odcisnęła wielokulturowa historia
wyspy. Uliczne lampy, których białe okrągłe klosze świeciły magicznym mlecznym
blaskiem, i umieszczone na fasadach dyskretne podświetlenia budynków nadawały
miastu niezapomnianego, spowitego nutką tajemnicy uroku. Fronty zachwycały
bogatymi dekoracjami w kształcie motywów kwiatowych i roślinnych, zdobieniami w
formie półkolumn, łuków, rozet i mozaik, płaskorzeźbami ludzkich postaci,
wymyślnymi kształtami i kolorami okien, wyrafinowanymi, ażurowymi detalami i
kutymi artystycznie w żelazie dużymi balkonami. Lidka spacerowała wiekowymi
ulicami, na których szumiały liście rozżarzonych sztucznym blaskiem palm, a strugi z
fontann rozpryskiwały zaklęte kropelki wody. Palma de Mallorca oczarowywała
niezależnie od tego, czy były to wąskie uliczki pełne klimatycznych pubów, czy
ekskluzywne ulice, przy których kusiły wielkie witryny luksusowych butików.
– Chodź szybciej, bo jeszcze nam się gdzieś tu zgubisz. – Miękki głos Piotra
wtopił się w majorkański półmrok.
Lidka spojrzała na mężczyznę trochę nieprzytomnym wzrokiem, bo nawet nie
zauważyła, jak bardzo oddaliła się od grupy.
– Słucham?
– Chodź ze mną. – Piotr delikatnie objął Lidkę i poprowadził ją czarownymi
uliczkami Palmy.
Wkrótce dogonili grupę, która zatrzymała się na dużym placu, gdzie wznosiła się
gigantyczna budowla.
– To Sa Llotja, hala targowa z piętnastego wieku – tłumaczyła przewodniczka. –
Zbudowana w stylu gotyckim na planie prostokąta ma, jak państwo widzą, w każdym
rogu ośmioboczną wieżę oraz zdobienia w postaci kwiatonów i pilastrów, czyli
przylegających do ściany płaskich filarów. Wejdziemy na chwilkę do środka, ale
dosłownie na chwilkę… – przewodniczka położyła nacisk na ostatnie słowo –
ponieważ prosto stąd udamy się na przystań, skąd odpływa statek. I oczywiście nie
możemy się spóźnić – dodała na koniec.
Ta budowla bardziej przypomina zamek niż halę targową – nasunęło się Lidce,
kiedy przechodziła przez wielkie drzwi, nad którymi królowała postać anioła z
dużymi skrzydłami.
We wnętrzu oczom Lidki ukazała się przestronna jasna sala z wysokimi wąskimi
oknami, w której smukłe spiralne kolumny rozgałęziały się na górze jak liście palmy,
podtrzymując gotycki sufit. Lidka podniosła głowę do góry, przyglądając się
kunsztownie wykonanemu sklepieniu krzyżowo-żebrowemu i wyobrażając sobie, jak
kilkaset lat temu kupcy targowali się tu o ceny wystawianych towarów.
– Robi wrażenie, prawda? – Piotr stanął obok Lidki.
– Z pewnością – potwierdziła Lidka. – Dla mnie to wygląda bardziej jak zamek.
– Bo to nie była zwykła hala handlowa, tylko bardziej giełda towarów, która
obsługiwała handel morski – stwierdził Piotr. – Handlowano tu towarami
luksusowymi, takimi jak jedwab, srebro i przyprawy, szczególnie korzenne.
– To chyba wyjaśnia, dlaczego ten budynek jest taki okazały.
– Tak, to jedna z najpiękniejszych budowli architektury gotyckiej w całej Palmie –
przyznał Piotr.
– Proszę państwa, proszę już kierować się do wyjścia. – Przewodniczka zaczęła
głośno zwoływać grupę. – Nasz katamaran niedługo odpływa.
– Katamaran? – Lidka nie zrozumiała.
– To rodzaj bardzo popularnego tutaj statku wodnego z dwoma równoległymi
kadłubami – wyjaśnił Piotr.
– Rozumiem. Byłeś już kiedyś na Majorce? – spytała Lidka. – Bo wygląda na to,
że sporo wiesz na jej temat.
– Tak, spędziłem już tu kilka razy urlop.
– I zawsze przyjeżdżasz do tego samego hotelu?
– Nie zawsze.
– Zapraszam państwa do wyjścia – ponagliła przewodniczka, która szybkim
krokiem przeszła obok Lidki i Piotra.
– Chodźmy, katamaran czeka. – Mężczyzna uśmiechnął się do Lidki.
Lidka opuściła salę w ślad za przewodniczką, która stanęła przy drzwiach,
czekając na resztę uczestników wycieczki.
– Czy ta hala jest aktualnie jakoś wykorzystywana? – chciała wiedzieć jedna z
wycieczkowiczek.
– Tak, obecnie traktowana jest jako ośrodek kulturalny, w którym organizowane
są wystawy czasowe – odpowiedziała przewodniczka. – A tutaj… – Wskazała dłonią
na gęsto rozstawione na placu stoliki oblegane przez gości do ostatniego miejsca. – …
podają jedne z najlepszych w Palmie tapas. Niestety, jak łatwo się domyślić, o stolik
jest bardzo trudno i czasem trzeba czekać nawet ponad godzinę, zanim się coś zwolni.
– Palma to niezwykłe miasto – stwierdziła Lidka, patrząc na tłum restauracyjnych
gości, którzy w upojeniu rozkoszowali się hiszpańskimi trunkami i potrawami.
– Całkowicie się z tobą zgodzę – przytaknął Piotr. – Dlatego tak bardzo lubię tu
przyjeżdżać.
Kiedy cała grupa się zebrała, przewodniczka zaprowadziła ją do autokaru, który
następnie zajechał na pobliską przystań, gdzie katamaran już przyjmował pasażerów
na pokład. Każdy był witany przez załogę dużą szklanką sangrii, w której pływały
niewielkie cząsteczki świeżych owoców.
– Proponuję od razu pójść na górę, bo tam będzie party. – Doskonale obeznany w
lokalnych realiach Piotr skierował Lidkę na wąskie schody.
Na górnym pokładzie energiczny didżej, podrygując rytmicznie za konsolą,
przygotowywał się do zbliżającej się imprezy. Podekscytowani turyści ze
szklaneczkami czerwonej sangrii w dłoniach zajmowali miejsca za usytuowanymi
przy burtach stołami.
– Cudownie! – wykrzyknęła z zachwytem Lidka, kiedy zobaczyła z pokładu
roziskrzoną tysiącami świateł Majorkę.
– Mówiłem, że warto. – Piotr podniósł swoją szklaneczkę do góry i rozbrajającym
uśmiechem zachęcił Lidkę, aby zrobiła to samo.
– To za rejs! – Lidka uniosła szklankę z winem.
– Za piękną noc! – Mężczyzna zabójczo spojrzał na Lidkę.
Sangria na katamaranie w ciepłą majorkańską noc smakowała szczególnie i po
krótkim czasie w szklankach Lidki i Piotra pojawiło się dno. Statek odbił od brzegu i
Lidka napawała się bajkową scenerią rozjarzonej wyspy, cumujących przy jej brzegu
dziesiątek białych jachtów, lekko pomarszczonej powierzchni ciemnego morza i
rozgwieżdżonego granatowego nieba, na którym cudnym blaskiem emanowała
zjawiskowa tarcza księżyca.
– Przepraszam cię na chwilę. – Piotr podniósł się z siedzenia.
– Gdzie idziesz?
– Na dolny pokład do baru po drinki. Co ci przynieść?
– Sangrię, poproszę.
– Dobrze, zaraz wracam. – Ruszył w stronę schodów.
Katamaran niespiesznie przecinał spokojne fale Morza Śródziemnego, a didżej
entuzjastycznie powitał pasażerów, po czym rozpoczął imprezę mocnymi rytmami
największego hitu lata Despacito, wykonywanego przez portorykańskiego
piosenkarza i kompozytora Luisa Fonsiego. Trudno było się oprzeć gorącym
latynowskim rytmom i nogi same rwały się do tańca, więc Lidka nie oponowała,
kiedy siedzące przy tym samym stoliku dwie turystki ze śmiechem porwały ją na
parkiet. W piosence można było usłyszeć szum morza, śpiew ptaków, nastrojowe
dźwięki gitary i zmysłowy głos śpiewającego po hiszpańsku piosenkarza, zatem utwór
znakomicie komponował się z rejsem wokół brzegów Majorki. Pasażerów ogarnął
szał letniej zabawy i po chwili pokład zapełnił się tańczącymi z ognistym wigorem
pasażerami, którzy na cały głos śpiewali razem z piosenkarzem „Pasito a pasito, suave
suavecito, nos vamos pegando, poquito a poquito…”. Kwiecista, niezwykle kobieca
sukienka Lidki wirowała w rytm płomiennego przeboju, odsłaniając jej wyjątkowo
zgrabne nogi.
– Mówiłem, że świetnie tańczysz – powiedział Piotr z zachwytem, kiedy
rozgrzana Lidka wróciła na swoje miejsce.
– Dziękuję. – Lidka sięgnęła po sangrię. – Twoje zdrowie! – Podniosła szklankę.
– Twoje! – Piotr rzucił jej głębokie spojrzenie.
Didżej z zapałem miksował najbardziej znane przeboje, więc Lidka z Piotrem dali
się ponieść szaleństwu rejsowej imprezy, pląsając albo w parze, albo w kółku razem
ze współtowarzyszami podróży. W pewnym momencie obok katamaranu przepływał
duży statek wycieczkowy. Wypoczywający na balkonach pasażerowie, widząc mocno
rozkręcone gorące party, zaczęli z werwą machać i wołać do uczestników zabawy,
którzy odpowiedzieli im głośnymi euforycznymi okrzykami i spontanicznym
uniesieniem do góry pulsujących w takt muzyki rąk. Didżej zwiększył głośność i
pasażerowie na dużym statku zaczęli się rytmicznie kiwać na swoich balkonach,
wzbudzając tym samym gromki aplauz wycieczkowiczów na katamaranie.
Po kilku dynamicznych piosenkach Lidka stwierdziła, że musi trochę odetchnąć, a
Piotr ponownie udał się na dolny pokład po drinki. Lidka usiadła tuż przy burcie i z
przyjemnością wystawiła twarz w stronę śródziemnomorskiej bryzy. Wiatr rozwiewał
jej włosy, a kiedy zabrzmiały pierwsze nuty lirycznej piosenki Leonarda Cohena
Dance me to the end of love, przymknęła oczy, oddając się bez reszty nastrojowi
chwili.
– Mogę cię prosić? – Ktoś lekko dotknął łokcia Lidki, pomagając jej wstać.
– Marek?!!! – wykrzyknęła zdumiona Lidka, kiedy otworzyła oczy i poznała
tajemniczego mężczyznę, który w Valldemossie podarował jej książkę George Sand.
– Co ty tu robisz?
– Tańczmy – powiedział tylko Marek, porwał ją w ramiona i pewnymi ruchami
poprowadził w rytm romantycznego utworu słynnego barda. – „Wtańcz mnie w swoje
piękno, kiedy nikt nie widzi nas…”9 – tuż przy swoim uchu usłyszała Lidka śpiewny
szept Marka.
Tańczyła tak, jak nigdy przedtem. Płynęła w jego ramionach, kołysała się na
wzbierającej w niej fali czułości, wirowała w sile słów jego męskiego pomruku.
Wtańcz mnie w swoje piękno i niech skrzypce w ogniu drżą Przez paniczny strach
aż znajdę w nim bezpieczny port Pieść mnie nagą dłonią albo w rękawiczce pieść
Tańcz mnie po miłości kres
Tańcz mnie po miłości kres10.
Niski głos Marka doskonale współgrał z charakterystycznym, nieco
zachrypniętym głosem Cohena. Kiedy utwór się skończył, nieco oszołomiona
niespodziewanym spotkaniem i tańcem Lidka dała się poprowadzić Markowi do jego
położonego na drugim końcu statku stolika.
– Nie zdążyłaś mi powiedzieć, jak masz na imię – przypomniał Marek.
– Lidka.
– Lidka… – powtórzył Marek, jakby chciał, żeby to imię zapisało się ozdobnym
ornamentem na połyskliwym woalu majorkańskiej nocy. – I jak książka? Podobała ci
się? – zapytał po chwili milczenia.
– Tak, niezwykle ciekawa, doskonale oddaje realia tamtych czasów – wyraziła
Lidka swoje zdanie. – Chociaż oczywiście wszystko jest przedstawione z
subiektywnego punktu widzenia samej George Sand.
– Masz rację, ale należy pamiętać, że pisarka znajdowała się wtedy w bardzo
specyficznej i niebywale trudnej sytuacji – zauważył Marek.
– Z pewnością nie było jej łatwo… A właśnie, książka… – Lidka sięgnęła po
torebkę. – Oddam ci za nią pieniądze…
– Nawet nie próbuj – powiedział Marek tak stanowczym tonem, że Lidka odłożyła
torebkę. – To był prezent i niech będzie twoją pamiątką z Majorki.
– Bardzo dziękuję. – Lidka odwróciła głowę w stronę wyspy. – Wow! Spójrz na
to!
Gigantyczna katedra La Seu jaśniała nieziemską światłością jako widoczny od
wieków dla wszystkich przybywających do brzegów Majorki spektakularny symbol
zwycięstwa nad Arabami. Monumentalna budowla ze strzelistymi lśniącymi wieżami
odcinała się wyraźnie od czarnego nieboskłonu, górując nad pozostałą zabudową
wyspy.
– Niepowtarzalny widok! – Lidka nie mogła oderwać oczu od rozświetlonego
zabytku.
– Tak, to na pewno arcydzieło sztuki architektonicznej – przyznał Marek. –
Obejrzałaś ją w środku?
– Nie, nie mieliśmy z naszą grupą na to czasu.
– To szkoda, bo my przyjechaliśmy dużo wcześniej i mieliśmy okazją ją zwiedzić.
Uwierz mi, robi niebywałe wrażenie! – stwierdził z przekonaniem Marek. – Chociaż
myślę, że gdyby nie witraże i rozety, to wnętrze tej olbrzymiej gotyckiej katedry
sprawiałoby wrażenie mrocznego i ponurego. Jednak sześćdziesiąt kolorowych
witraży i pięć barwnych rozet, przez które leją się promienie słoneczne, powoduje, że
katedrę wypełnia zjawiskowe, niemal mistyczne światło. Oczywiście najbardziej
znana na świecie rozeta zwana „okiem gotyku” umieszczona jest nad ołtarzem.
Słyszałaś o niej?
– Chyba gdzieś czytałam.
– Ma prawie czternaście metrów średnicy i jest wypełniona witrażem, który
złożony jest z tysiąca dwustu trzydziestu sześciu kawałków szkła, a poza tym…
Marek nie dokończył, bo przerwał mu szorstki głos Piotra.
– Lidko! Tu jesteś! Wszędzie cię szukałem, znowu odłączyłaś się od grupy. –
Zabrzmiało to jak oskarżenie.
Lidka była tak zaskoczona nagłym pojawieniem się Piotra, że zupełnie nie
wiedziała, co powiedzieć.
– Nie przedstawisz nas? – Marek starał się ratować sytuację.
Lidka nadal milczała, więc Marek przejął inicjatywę.
– Marek. – Mężczyzna lekko uniósł się na krześle.
– Piotr.
Mężczyźni zmierzyli się morderczym wzrokiem i nie podali sobie rąk.
– Lidko! – Piotr patrzył wyłącznie na Lidkę, całkowicie ignorując Marka. –
Niedługo dobijamy do brzegu i przewodniczka prosiła, żeby grupa trzymała się
razem.
Trudno było ocenić, czy to prawda, czy Piotr zastosował fortel, aby interesująca
go kobieta nie spędzała czasu w towarzystwie rywala. Jednak Lidka nie chciała sobie
psuć wieczoru i wdawać się w niepotrzebne dyskusje, dlatego wstała i pożegnała się z
Markiem.
– Jak słyszysz, muszę już iść. Dobranoc. I dziękuję za wszystko.
– Do zobaczenia. – Ciemne oczy Marka już zasnuła mgła tęsknoty.
Lidka z Piotrem odeszli od stolika Marka. Mężczyźni się nie pożegnali. Na
pokładzie przy stanowisku didżeja zabawa trwała w najlepsze, bo wszyscy chcieli jak
najlepiej wykorzystać ostatnie minuty przed dobiciem statku do brzegu.
– Zatańczysz? – zapytał Piotr Lidkę.
– Nie, dziękuję.
– Piotruś, chodź, ostatnie kawałki, a ty tak super się ruszasz… – Kobieta w
żółtych dżinsowych szortach pociągnęła mężczyznę za rękę.
Lidka usiadła na swoim dawnym miejscu i patrzyła na przybliżającą się panoramę
iskrzącej tysiącami iluminacji Majorki. „Wtańcz mnie…”
Katamaran przybił do przystani, po czym zacumował i grupa zeszła na ląd,
gromadząc się wokół przewodniczki.
– Proszę państwa, jeżeli ktoś ma ochotę zostać i kontynuować zabawę w klubach
Palmy, a następnie wrócić do hotelu na własną rękę, to oczywiście jest taka
możliwość, tylko proszę mnie o tym teraz poinformować. Pozostałych zapraszam do
autokaru – powiedziała przewodniczka.
– Piotruś, proszę cię, zostań, mamy listę najlepszych klubów, cała noc przed
nami… – Blondynka w krótkich spodenkach, otoczona kilkoma rozchichotanymi
koleżankami, wdzięczyła się do mężczyzny.
– A ty zostajesz, czy wracasz do hotelu? – zwrócił się Piotr do Lidki.
– Wracam do hotelu.
– To ja też – zdecydował Piotr.
– Piotruś, nie rób nam tego, zostań z nami, zobaczysz, będzie superzabawa, nie
daj się prosić… – Kobieta w szortach nie dawała za wygraną, ale Piotr zmierzał już z
Lidką w stronę autokaru.
Po dotarciu do kompleksu hotelowego Piotr odprowadził Lidkę pod drzwi jej
pokoju.
– Czy mogę… – zaczął mężczyzna.
– Mieszkam z córką – przerwała mu prędko Lidka.
– To… – Piotr przybliżył się do Lidki, która poczuła mocny zapach jego wody
kolońskiej. – Chodź do mnie… Bardzo proszę…
– Dobranoc. – Lidka otworzyła drzwi do swojego pokoju.
I szybko je zamknęła. Podeszła do łóżka Liny. Już kiedyś ktoś do mnie
przyszedł… A później ten ścinający krew w żyłach horror… Dobrze, córeczko, że ty
nic o tym nie wiesz… – pomyślała Lidka, całując śpiącą spokojnie Linę w główkę.
7 Carajillo (czyt. karahijo) – hiszpański napój, który łączy kawę z brandy, rumem, anyżówką lub
whisky. Napój ten może być przygotowywany na wiele sposobów, na przykład jako czarna kawa z
likierem lub kawa połączona z podgrzanym alkoholem z cytryną, cukrem i cynamonem.
8 Alkazar (arab. al-qasr) – zamek, pałac, warownia. Słowo to oznaczało przede wszystkim pałac
królewski, rezydencję w stolicy albo pałac gubernatora w głównym mieście prowincji. Termin ten
przyjął się w Hiszpanii na określenie zamków mauretańskich.
9 Leonard Cohen, Dance me to the end of love, tłumaczenie Maciej Zembaty.
10 Leonard Cohen, op.cit.
Rozdział III
Tajemnicze jaskinie
Mamusiu, mamusiu! – Wołanie córki dobiegało do Lidki jak przez mgłę.
Pustynny wiatr zasypywał ślady małych stóp. Lidka wytężała wzrok, aby natrafić
na najmniejszy znak, który mógłby ją zaprowadzić do córki. Słyszała jej zanikający
drżący głos, który sugerował, że grozi jej niebezpieczeństwo, więc starała się ze
wszystkich sił, żeby jak najszybciej do niej dotrzeć.
– Mamusiuuu! – Tym razem początkowy krzyk zamienił się w pełen boleści
przeciągły jęk.
Usłyszała chrapliwe wrzaski rozjuszonych mężczyzn. „Ukamienować ją!
Ukamienować!” – Ciężkie i ostre kamienie przecinały powietrze, aby w barbarzyński
sposób dosięgnąć swoją ofiarę. Lidka poczuła tak przerażający ból, jakby była
żywcem krojona na kawałki. Złapała się za brzuch.
– Mamusiu! – Znów ten rozpaczliwy lament.
– Lina! – zawołała przerażona Lidka.
– Mamo?! – Zdezorientowana Lina siedziała na brzegu łóżka Lidki.
– Lina! – powtórzyła Lidka, kiedy nagle obudziła się z dręczącego ją koszmaru.
Popatrzyła nieprzytomnym wzrokiem na córkę, złapała ją w ramiona i mocno
przytuliła do siebie.
– Mamo, co się stało? – zapytała Lina lekko przestraszona.
– Nic, córeczko, nic. Po prostu miałam zły sen. – Lidka, podobnie jak kilkanaście
lat temu, wciąż czuła na swoim ciele raniące ją kanciaste kamienie, które sprawiały,
że stawała się jednym wielkim cierpieniem. – I jak było wczoraj, córeczko? Udała się
wam wycieczka? – Lidka wypuściła Linę z objęć, a zadanie tych zwykłych pytań
miało odpędzić atakujące ją niezwykle realistycznie zmory.
– Świetnie było! – rozpromieniła się Lina.
– Widziałaś coś ciekawego? – Lidka powoli dochodziła do siebie.
– Wszystko było ciekawe!
– A rybki pod wodą widziałaś?
– Tak! – Lina uśmiechnęła się od ucha do ucha. – Pływały w ławicach i osobno, a
niektóre z nich miały takie wymyślne kształty.
– I pewnie były bardzo kolorowe? – podpowiedziała Lidka.
– Tak, kolorowe i śliczne – potwierdziła dziewczynka.
– A Omarowi też się podobało?
– Jasne, że tak, a najbardziej to, że płynął statkiem.
– To się cieszę, że jesteście zadowoleni z rejsu. A dzisiaj czekają nas Smocze
Jamy. – przypomniała Lidka córce.
– Pamiętam i właśnie chciałam zapytać, o której jest ta wycieczka, bo jeżeli mamy
czas, to rano chcieliśmy się wybrać z Omarem na plażę.
– Spokojnie możecie iść nad morze, córciu, bo wyjeżdżamy dopiero po południu.
– A ty, mamo, pójdziesz z nami?
– Nie teraz, może później do was dołączę.
– Dobrze, to ja już idę do Omara.
– Tylko pamiętaj o kremie przeciwsłonecznym.
– Pamiętam, mamo. I kapelusz na głowę też nakładam.
– To świetnie, córeczko. W takim razie do zobaczenia.
– Do zobaczenia, mamo.
Lina opuściła pokój, a Lidka z powrotem położyła się na łóżku i zamknęła oczy.
Poprzedni wieczór był dla niej wyjątkowy, bo już dawno tak dobrze się nie bawiła.
Piotr był doskonałym tancerzem i wspaniale prowadził, więc taniec z nim należał do
prawdziwych przyjemności. Didżej spisał się znakomicie, puszczając porywające
przeboje, a fakt, że party odbywało się na pokładzie katamaranu podczas rejsu,
znacznie podniosło jego atrakcyjność, ponieważ otwarta przestrzeń, lekko wiejący
wiatr i cudowne widoki lśniącej tysiącami świateł Majorki dodało mu smaku wolności
i ekscytującej przygody. Wyraźne zainteresowanie Piotra jej osobą, mimo
nadskakujących mu innych kobiet, też przyczyniło się do dobrego humoru Lidki. A
Marek… „Wtańcz mnie w swoje piękno…”. – Lidka całą sobą ponownie poczuła
rozpalającą bliskość tego tajemniczego mężczyzny, który zmysłowym głosem nucił
jej szeptem słowa lirycznej piosenki. „Tańcz mnie po miłości kres…”. – Lidka
zasnęła utulona romantyczną melodią majorkańskiej nocy.
Obudziła się wypoczęta i rześka, więc po krótkiej toalecie postanowiła pójść na
plażę do dzieci. Kiedy przechodziła w pobliżu basenu, zobaczyła Piotra w
towarzystwie trzech kobiet w skąpych bikini, które głośno się śmiejąc i bezwstydnie
do niego mizdrząc, próbowały wywrzeć na nim wrażenie. Piotr nie wyglądał na
szczególnie zachwyconego ich obecnością i co chwilę rozglądał się dookoła, jakby
kogoś szukał. Lidka przeszła przez otaczający basen teren w taki sposób, żeby
mężczyzna jej nie zauważył.
Na plaży od razu zauważyła kąpiące się w morzu dzieci, pomachała do nich, kiedy
spojrzały w jej stronę, a następnie znalazła wolny leżak i zaczęła się opalać. Po trzech
kwadransach rodzeństwo pojawiło się przy niej.
– Jak tam, mamo, podobała ci się Palma nocą?
– Tak, Palma jest cudna. A tobie, synku, dziękuję, że wziąłeś siostrę na rejs, na
którym jej zależało.
– Nie ma sprawy, mamuś.
– Lina mówiła, że wy też spędziliście fajny czas na morzu.
– Było spoko.
– A dzisiaj wszyscy razem pojedziemy do Smoczych Jam! – wykrzyknęła z
radością Lina.
– Zbiórka jest już niedługo, więc chodźmy teraz na obiad, żebyśmy się nie
spóźnili na autokar – powiedziała Lidka, pakując swoje podręczne rzeczy do torby
plażowej.
Po posiłku cała trójka udała się do recepcji, gdzie gromadzili się chętni do
zwiedzenia Cuevas del Drach, czyli Smoczych Jaskiń. Jest to największy na Majorce
ciąg podziemnych grot i korytarzy ukształtowanych w skałach wapiennych
tworzących nadmorskie urwiska, który znajduje się w niewielkiej odległości od
położonego na wschodnim wybrzeżu miasteczka Porto Cristo.
– Legenda mówi, że kiedyś w tych jaskiniach mieszkał smok o ciele węża i
skrzydłach nietoperza, który był groźnym strażnikiem ukrytych tam skarbów –
opowiadała przewodniczka.
– Słyszałaś, mamo, jednak tam mieszkał kiedyś smok! – z przejęciem zwróciła się
Lina do matki.
– To tylko legenda, córeczko – odpowiedziała Lidka.
– Niektórzy natomiast uważają, że jaskinie w dawnych czasach były siedzibą
piratów i korsarzy, którzy gromadzili w nich swoje łupy, i to właśnie oni rozpuszczali
opowieści o strasznym smoku, aby miejscowej ludności nie przyszło do głowy, żeby
wchodzić do ich kryjówki – wyjaśniała przewodniczka. – Obecnie jaskinie są bardzo
popularną atrakcją turystyczną, gdyż różnorodne kształty tysięcy ogromnych
stalaktytów, stalagmitów i stalagnatów sprawiają, że wędrówka w głąb ziemi staje się
jedynym w swoim rodzaju, niezapomnianym doświadczeniem. Zresztą sami się
państwo przekonają, zapraszam do autokaru.
Grupa skierowała się w stronę pojazdu i wśród uczestników wycieczki Lidka
dostrzegła kobietę, która poprzedniego dnia prosiła Piotra o robienie jej zdjęć.
– Mówiłaś, że Piotr wybierał się do Smoczych Jam. – W tonie kobiety, która tego
dnia zamiast żółtych szortów miała na sobie krótką jasnoróżową dopasowaną
sukienkę, słychać było nutkę rozczarowania. – A ja go tutaj nie widzę.
– Może się spóźni – wysnuła przypuszczenie towarzysząca jej koleżanka.
– To co dokładnie Piotr mówił rano na basenie?
– Dokładnie nie pamiętam, ale coś wspomniał o tych Smoczych Jamach…
– Coś wspomniał, coś wspomniał… – zirytowała się kobieta. – Jeśli tylko coś
wspomniał, to nie znaczy, że chciał jechać na wycieczkę.
– Powiedział, że jaskinie są na pewno warte obejrzenia, więc ja zrozumiałam…
– To źle zrozumiałaś! – przerwała ze złością koleżance kobieta w jasnoróżowej
sukience.
– A ty co się tak wkurzasz bez powodu?!
– Nie bez powodu! Piotr…
– Iwona, przestań już z tym Piotrem! Od kilku dni w kółko tylko Piotr i Piotr! Nie
mogę już tego słuchać!
– Bo Piotr to superfacet, rzadko się takich spotyka – stwierdziła z pełnym
przekonaniem Iwona.
– Myślę, że grubo przesadzasz!
– Wcale nie przesadzam! Piotr…
– Wiesz co, Iwona? Nudna się robisz!
– A ciebie, Anka, co ugryzło?! No powiedz sama, znałaś kiedyś tak
fantastycznego faceta jak Piotr?
– Iwona, błagam, odpuść sobie to gadanie…
Sprzeczające się koleżanki wsiadły do autokaru, a za nimi Lidka z dziećmi.
Przewodniczka poczekała jeszcze kilka minut na spóźnialskich, po czym powiedziała
kierowcy, że może ruszać. Piotr do autokaru nie dotarł, co mocno sfrustrowało Iwonę,
czemu dała wyraz w ciągłych pretensjach kierowanych do koleżanki. Przez całą drogę
kobiety się kłóciły, a po przybyciu na miejsce Anka ostentacyjnie odeszła daleko od
Iwony, przyłączając się do innych znajomych.
Do Smoczych Jaskiń prowadziło wąskie wejście w grocie, do którego trzeba było
zejść na dół po schodach. Wnętrze ziemi już od pierwszych kroków wywierało na
zwiedzających niesamowite wrażenie. Z półmroku wyłaniały się kolejne korytarze i
pieczary, pełne tajemniczych otworów, szczelin, wyrw, lejów i niezbadanych czeluści,
a gra kolorowych świateł tworzyła uderzający swym niepowtarzalnym pięknem świat
fantazyjnych form skalnych, których różnorodność zapierała dech w piersiach.
– Mamo, popatrz na to! – Lina zwróciła uwagę na dziesiątki zwisających ze stropu
różnej długości i grubości stalaktytów, które wraz z przedziwnie ukształtowanymi
ścianami pieczary oraz nieregularnymi plamami czerwieni, żółci, kobaltu, różu, brązu,
miedzi, ochry i niebieskawego fioletu tworzyły obraz godny najwybitniejszego
mistrza pędzla. – Widok jak z bajki!
– Masz rację, ja też się czuję tak, jakbym znalazła się w zaczarowanym świecie
baśni – zgodziła się z córką Lidka.
W mroku Smoczych Jaskiń każda następna odsłona niezwykłych naturalnych
rzeźb zadziwiała swą nieskończoną różnorodnością kompozycji i plastycznością
naturalnych scenerii. W niektórych miejscach można było zobaczyć niewielkie
jeziorka, w których odbijające się w ciemnej powierzchni barwne struktury
potęgowały estetyczne przeżycia zwiedzających. To była wyprawa do wnętrza
niemożliwej do podrobienia artystki Matki Ziemi, która w swej niedoścignionej
doskonałości przez tysiące lat kreowała rzeźby, faktury, kształty i formy budzące
najwyższy podziw. Posuwający się wąskim szlakiem wycieczkowicze zatrzymywali
się co jakiś czas, aby nasycić oczy niepowtarzalnymi obrazami. Zachwycona Lina co
chwila pokazywała matce i bratu coraz to wspanialsze widoki, ale zawsze trzymała się
blisko nich, jakby nie była do końca pewna, czy z jakiegoś ciemnego lochu nie
wyskoczy nagle skrzydlaty smok.
Trasa wiodła początkowo w górę, a następnie w dół, aż na głębokość dwudziestu
pięciu metrów pod ziemią. Na koniec zwiedzający zostali poproszeni o zajęcie miejsc
w niezwykłym podziemnym amfiteatrze nad brzegiem malowniczego jeziora Martel
długości ponad stu piętnastu i szerokości trzydziestu metrów. Panował mrok, tylko w
błyszczącej tafli podświetlonego przy ścianach jaskini jeziora odbijały się malownicze
formy skalne. Nagle zapadły całkowite ciemności.
– Mamo, boję się. – Lina przysunęła się bliżej mamy.
– Nie bój się siostra, jestem przy tobie. – Siedzący po drugiej stronie dziewczynki
Omar objął ją ramieniem.
Po krótkiej chwili w niezwykłej akustyce położonej głęboko w ziemi jaskini, ze
wzmocnionym efektem niesienia dźwięku po wodzie, rozległa się spokojna muzyka
klasyczna. Na zupełnie czarnej w tym momencie powierzchni jeziora pojawiły się
światła dużych łódek poruszanych wiosłami. W miarę zbliżania się łodzi do
publiczności muzyka stawała się coraz głośniejsza, bo to mała orkiestra dawała
koncert na żywo na wyjątkowej wodnej scenie. Słychać było klawesyn i instrumenty
smyczkowe, a grany na nich utwór przenikał do głębi ducha słuchaczy.
– Znowu się spotykamy. – Lidka usłyszała znany już jej dobrze głos Marka. – Cud
jakiś chyba.
W osobliwej scenografii podziemnego świata słowa te nie niosły w sobie balastu
banału.
– Piękny koncert – powiedziała Lidka.
– Bardzo piękny – dopowiedział.
Kiedy utwór się skończył, publiczność zaczęła bić gromkie brawa.
– To był Bach – zauważył Marek.
Łódki podpłynęły bliżej, a bijące z nich refleksy świetlne wyglądały na ciemnej
tafli jeziora jak rząd świeczek płonących nieprzerwanie na ołtarzu miłości. Orkiestra
zagrała następny utwór, który zabrzmiał tak samo finezyjnie jak poprzedni.
– Zapraszam cię dzisiaj na kolację – szepnął Marek Lidce, nachylając się w jej
stronę. – Będę czekał o dziewiątej w recepcji twojego hotelu. Przyjdziesz?
– Przyjdę.
Nastrojowa muzyka płynęła nadal, a dwie łódki tańczyły na wodzie swój
niespotykany taniec. W końcu utwór stawał się coraz cichszy i cichszy, aby wkrótce
zniknąć w nieodgadnionych ciemnościach jaskini.
Zapaliło się światło i muzycy zostali nagrodzeni gromkimi brawami. Marka już
nie było.
– Proszę państwa, jeżeli ktoś ma ochotę, to istnieje możliwość skorzystania z
przejażdżki łódką – poinformowała grupę przewodniczka. – Wiąże się to z dodatkową
opłatą.
– Chcecie popłynąć? – spytała dzieci Lidka, patrząc na chętnych, którzy kierowali
się w stronę brzegu jeziora.
– Nie, mamo – odpowiedziała od razu Lina, która wyglądała na bardzo zmęczoną.
– Dobrze, jak chcesz. – Lidka opuściła amfiteatr i obrała szlak prowadzący do
wyjścia z jaskini.
Droga na górę po schodach okazała się bardzo męcząca dla Liny, która co kilka
minut zatrzymywała się, narzekając, że dalej już nie ma siły iść.
– Chodź, siostra, jeszcze tylko trochę, na pewno wytrzymasz. – Omar cały czas
wspierał siostrę, trzymając ją mocno za rękę.
Wreszcie nieregularne krawędzie skał obramowane mocnym światłem
słonecznym dały znak, że powierzchnia ziemi jest już blisko.
– Widzisz, siostra, dałaś radę! – dumnie oznajmił Omar, kiedy cała trójka znalazła
się na zewnątrz jaskini.
Wyczerpana Lina odpowiedziała bratu promiennym uśmiechem, a Lidka mocno
przytuliła córkę.
Po powrocie do hotelu dziewczynka z miejsca położyła się do łóżka i zasnęła.
– Idziemy, mamo, na kolację? – zapytał Omar Lidkę.
– Wiesz, synku… – zaczęła Lidka i zaraz zamilkła.
– Co, mamo?
– Ja już jestem dziś wieczorem umówiona…
– Z kim? – chciał wiedzieć Omar.
– Ze znajomym. – Lidka przez moment znów poczuła bliskość Marka tak samo
jak wtedy, kiedy tańczyła z nim na pokładzie statku, i ogarnęło ją miłe ciepło.
– Masz tutaj jakiegoś znajomego? – zdziwił się Omar.
– Tak… – Lidka nie chciała wchodzić w szczegóły. – I mam w związku z tym do
ciebie prośbę…
– O co chodzi?
– Prawdopodobnie pojedziemy gdzieś poza kompleks hotelowy, więc proszę cię,
żebyś tu zajrzał do Liny, kiedy mnie nie będzie.
– Oczywiście, mamo, nie ma problemu.
– Lina była wykończona, więc nie sądzę, żeby się obudziła, ale tak na wszelki
wypadek…
– Jasne, mamuś, niczym się nie martw, na pewno przyjdę sprawdzić, co u siostry.
– Dziękuję, synku.
– Nie ma za co, mamo – powiedział z powagą Omar. – A teraz zejdę na kolację,
bo jestem bardzo głodny.
– Idź, synku, ja wychodzę dopiero za godzinę, więc teraz i tak tu będę.
– Dobrze, mamo, to do jutra.
– Do jutra.
Omar wyszedł, a Lidka wzięła długą kąpiel, wybrała odpowiednią kreację, zrobiła
lekki makijaż i udała się do recepcji hotelu. Spojrzała na dużą tarczę wiszącego nad
recepcyjnym blatem zegara i stwierdziła, że właśnie minęła dziewiąta. W tej samej
chwili ktoś delikatnie dotknął jej ramienia i Lidka odwróciła się z uśmiechem, bo była
pewna, że jest to Marek.
– Pięknie wyglądasz. – W oczach Piotra widać było szczery zachwyt.
– Piotr? – Lidka nie mogła ukryć zaskoczenia.
– Spodziewałaś się kogoś innego?
– Tak… Nie… To znaczy… – Lidka trochę się pogubiła. – Przepraszam cię, ale
muszę już iść. – Lidka się oddaliła, bo zobaczyła Marka podjeżdżającego taksówką
pod hotel.
– Miłej zabawy! – rzucił za nią Piotr z wyraźną nutką zazdrości w głosie.
*
Marek wysiadł z samochodu i otworzył Lidce drzwi.
– Proszę. – Gestem zaprosił ją do środka.
– Dziękuję. – Lidka usiadła na tylnym siedzeniu, a Marek zajął miejsce obok niej.
– Mam nadzieję, że nie czekałaś długo, chciałem przyjechać wcześniej, ale nie
mogłem złapać taksówki – tłumaczył się.
– Nie, w ogóle nie czekałam. Gdzie jedziemy?
– Do świetnej restauracji położonej nad brzegiem morza, mam nadzieję, że będzie
ci się podobać.
– Jeśli lokal znajduje się nad samym morzem, to już go lubię – zadeklarowała
Lidka.
– Dojazd trochę nam zajmie, ale myślę, że warto poświęcić czas, bo mają tam
świetną kuchnię.
– Jeżeli tak mówisz…
Po niecałej godzinie jazdy taksówka dotarła do celu. Wybrana przez Marka
restauracja cieszyła się wielką popularnością i przed wejściem stała kolejka
oczekujących na wolny stolik.
– Chyba nic z tego nie będzie – stwierdziła Lidka na ten widok. – Musimy
pojechać gdzie indziej.
– Nie przywiózłbym cię tutaj, gdybym nie zrobił rezerwacji – oznajmił Marek, a
następnie podał swoje nazwisko stojącej przy wejściu obsłudze.
Stolik, do którego zostali zaproszeni, usytuowany był na zewnętrznym tarasie
przy ozdobnej balustradzie.Za nią roztaczał się przepiękny widok na zalesione góry i
dochodzące do nich morze.
– Cała urocza Majorka! – Lidka się zaśmiała.
– I o to chodziło! – Marek jej zawtórował.
Kelner przyniósł karty i podał je gościom.
– Zdecydowałaś się już na coś? – zapytał Marek po chwili.
– Sama nie wiem… – Lidka przeglądała bogate menu. – Chyba się zdam na
ciebie…
– A lubisz owoce morza?
– Tak, bardzo.
– Dobrze, coś dla ciebie wybiorę – powiedział Marek i zawołał obsługę, następnie
złożył zamówienie.
Po niedługim czasie kelner przyniósł butelkę czerwonego wina, którą otworzył i
nalał z niej do kieliszka Marka niewielką ilość trunku do degustacji.
– Świetne! – ocenił Marek po spróbowaniu.
Kelner rozlał wino do kieliszków i odszedł od stolika. Marek podniósł swój do
góry.
– Dziękuję, że przyjęłaś moje zaproszenie. – W oczach mężczyzny, który uważnie
patrzył na Lidkę, widać było szczególne skupienie.
– To ja ci dziękuję, że mnie zaprosiłeś. – Jego spojrzenie elektryzowało Lidkę,
przywołując dawno zapomniane pragnienia.
– To za nasze spotkanie! – Marek stuknął lekko kieliszek Lidki.
– Za spotkanie! – powtórzyła.
Upili kilka łyków, po czym odstawili kieliszki na stół. Kelner, który ponownie
pojawił się przy gościach, sprawnie podał przystawki w dużych szklanych pucharach.
– Koktajl z owoców morza, spróbuj – zachęcił Marek Lidkę.
– Smakuje wyjątkowo, jeszcze nigdy takiego nie jadłam. – Lidka powoli
delektowała się potrawą.
– Rzeczywiście specjalnie go tu przyrządzają… – przyznał Marek. – Z tego, co
pamiętam, to dodają do niego sangrię z arbuzem.
– Pyszne. – Lidka doceniła wyrafinowany smak przystawki.
– Cieszę się, że jedzenie w mojej ulubionej restauracji przypadło ci do gustu.
– Ulubionej restauracji? Mówisz tak, jakbyś tu często bywał.
– Zawsze, kiedy jestem na Majorce.
– A często jesteś na Majorce?
– Raz czy dwa razy do roku. To popularny kierunek w Niemczech.
– Mieszkasz w Niemczech.
– Tak, we Frankfurcie.
Lidka bezwiednie poczuła pewien rodzaj zawodu. Frankfurt… Daleko…
– Od dawna tam mieszkasz?
– Od prawie dziesięciu lat… – Marek sięgnął po kieliszek wina i pociągnął spory
łyk. – To znaczy od rozwodu.
– Byłeś żonaty?
– Tak. – Marek ciężko westchnął. – Kilka lat, ale to się kompletnie nie udało.
– Czasem tak bywa… – Teraz Lidka podniosła swój kieliszek. – Wypijmy –
zaproponowała. – Za lepszą przyszłość.
– Za przyszłość. – Marek przyłączył się do toastu. – A ty? – zapytał, kiedy w jego
kieliszku pokazało się dno. – Też jesteś po rozwodzie? W Smoczych Jaskiniach
widziałem cię z dziećmi.
– Nie, jestem wdową.
– Od dawna?
– Tak, od dawna. Kiedy mąż zginął, byłam w ciąży z moją córką.
– To musiały być dla ciebie bardzo dramatyczne chwile – powiedział Marek z
dużą dozą empatii.
Tak, były – zabrzmiało w głowie Lidki. – Mój mąż chciał mnie bestialsko zabić.
Mnie i moją nienarodzoną córeczkę.
Marek zauważył spazm bólu, który przebiegł przez twarz Lidki.
– Przepraszam, jeśli dotknąłem zbyt bolesnych przeżyć.
– Nie… to nic… to było dawno… – Lidka otrząsnęła się ze złych wspomnień. – A
ty dlaczego wyjechałeś do Frankfurtu?
– To była… – Marek się zawahał. – To był pewien rodzaj ucieczki… Nadszedł
taki moment, że uzmysłowiłem sobie, że jeżeli czegoś od razu diametralnie nie
zmienię, to zwariuję.
– Bardzo dobrze rozumiem ten stan. – Lidka przypomniała sobie zdziwione
spojrzenie urzędnika na lotnisku w Kuwejcie, kiedy podała mu bilet i paszport, a ten
się zorientował, że pasażerka z dwójką dzieci podróżuje bez żadnego bagażu.
Ucieczka… Każdy kiedyś gdzieś ucieka. Przed problemami, obowiązkami, przed
sobą, przed innym, przed starym, przed nowym, przeszłością, przyszłością. A czasem
przed miłością.
– Wybrałem Frankfurt, bo to interesujące miasto, a ponadto miałem tam
znajomych. Mówiłem też już wtedy w miarę dobrze po niemiecku. – Marek zamilkł
na chwilę, wracając myślą do czasu, w którym musiał podjąć zmieniającą jego życie
decyzję.
– I nigdy nie żałowałeś swojego wyboru?
– Nie, nigdy – stwierdził zdecydowanie. – W tamtym czasie to było bez wątpienia
najlepsze rozwiązanie. Trwała sprawa rozwodowa… Długa i nieprzyjemna sprawa
rozwodowa, w której chodziło głównie o pieniądze – podkreślił Marek. – Miałem
swoją firmę, dobrze zarabiałem, więc moja była postanowiła puścić mnie z torbami i
nie cofała się przed żadnymi, nawet najbardziej wrednymi sposobami, żeby do tego
doprowadzić.
– To przykre – wtrąciła Lidka.
– Bardzo stresujące – potwierdził. – W swoje rozgrywki wciągała rodzinę,
przyjaciół, znajomych, a czasem nawet zupełnie mi nieznane osoby, które zeznawały
na moją niekorzyść. Ta beznadziejna farsa zdawała się nie mieć końca…
– I rzuciłeś wszystko, żeby od tego uciec…
– Zostawiłem sprawy adwokatowi, a sam przeniosłem się do Frankfurtu.
– A później? – Lidka chciała wiedzieć więcej. – Nie ożeniłeś się powtórnie? A
może związałeś się z jakąś kobietą na dłużej?
– Nie – zaprzeczył Marek. – Jak dotąd żadna…
Do stolika podszedł kelner, podał następne danie, a potem uzupełnił kieliszki
winem. Marek wziął kieliszek do ręki.
– Przeszłość przeszła, przyszłość przyjdzie. – Mężczyzna stuknął swoim
kieliszkiem o kieliszek Lidki. – To jeszcze raz za przyszłość!
– I za teraźniejszość! – dodała Lidka, patrząc na lekko falujące morze i urzekający
majorkański krajobraz. – Tu i teraz. Za często o tym zapominamy.
Spojrzenia, które skrzyżowali przed wypiciem toastu, były dłuższe i naznaczone
nieuchwytną nicią porozumienia.
– Ciekawie podane – wyraziła swoje zdanie Lidka, zabierając się do dania
głównego.
Faktura dużego płaskiego talerza o nieregularnych brzegach miała jasnożółte
wypukłości przywodzące na myśl złote piaski plaż Majorki oraz błękitne pasma
imitujące morze. Na środku ułożone były dwa dość grube kawałki ryby, które
otaczały cząsteczki kolorowych warzyw. Na górze ryb utworzono misterną dekorację
z artystycznie wyciętych warzyw w kolorze czerwieni, zieleni i pistacji. Dwa
postawione do góry szparagi nieodparcie kojarzyły się z masztami.
– Tak, w tej restauracji bardzo dbają o estetykę serwowania potraw – przyznał
Marek. – I o ich smak oczywiście też. Spróbuj i powiedz, co myślisz.
Lidka nadziała na widelec kawałeczek mięsistej ryby.
– Mmm… Wspaniała! – zachwyciła się. – Wprost rozpływa się w ustach!
– Tak, jest niezwykle delikatna – zgodził się z nią Marek.
– A wracając do Frankfurtu… Nie tęsknisz za Polską?
– Czasami… Niezależnie od tego, jak długo mieszka się w innym kraju i dobrze
się w nim czuje, ojczyzna zawsze pozostaje ojczyzną.
– Masz całkowitą rację…
Gorzka tęsknota za Polską i bliskimi niejednokrotnie ogarniała Lidkę, kiedy
osamotniona musiała się mierzyć z brutalną rzeczywistością w dalekim Kuwejcie.
– A ty mieszkałaś kiedyś za granicą?
Ciemniejsza karnacja Omara i jego rysy twarzy zdradzały, że jego ojciec był
cudzoziemcem.
– Tak.
– Gdzie?
– W Kuwejcie.
– Twój mąż był Kuwejtczykiem?
– Nie, Syryjczykiem.
– A teraz masz kontakt z syryjską rodziną dzieci?
Dziecka – Lidka w myślach poprawiła Marka.
– Nie.
– Byłaś kiedyś w Syrii? Słyszałem, że to był piękny i ciekawy kraj, oczywiście
dopóki nie zniszczyła go ta straszliwa wojna.
– Tylko raz, jeszcze przed ślubem.
– I zwiedziłaś całą Syrię?
– Nie, byłam tylko w Damaszku.
I tam zobaczyłam obwieszaną złotem przez krewne na przyjęciu weselnym
arabską piękność Lulu, która… – gwałtowny skurcz w żołądku nie pozwolił, aby
potok destrukcyjnych myśli zalał głowę Lidki.
– Przepraszam na chwilę… – Lidka zerwała się z krzesła i pobiegła do toalety.
Spojrzała w lustro i spostrzegła głęboką ranę tuż nad brwią oraz oko, które
całkowicie zaszło krwią. Bordowofioletowe obwódki straszyły wokół oczu, z których
zionęły rozpacz i przerażenie. Takie swoje odbicie Lidka zobaczyła w windzie
kilkanaście lat temu w Kuwejcie po tym, gdy jej mąż bestialsko zbił ją po głowie, a
następnie brutalnie skopał. Ponieważ krwawiła, zawiózł ją do szpitala, gdzie doznała
następnego upokorzenia, zostając potraktowana jak polska dziwka.
To tylko majaki, koszmarne majaki. – Lidka starała się odpędzić atakujące ją
zwidy.
Do łazienki weszły trzy roześmiane kobiety w barwnych letnich strojach.
Przeszłość przeszła… – Lidka posłużyła się słowami Marka. Spryskała twarz
zimną wodą i wróciła do stolika.
– Dobrze się czujesz? – z troską zapytał Marek.
– Tak, tak, wszystko w porządku. A ty masz dzieci? – Lidka nie chciała już więcej
rozmawiać o sobie.
– Nie…
Kelner zabrał puste talerze, a następnie przyniósł deser, na który składały się
czekoladowe ciasteczka o różnych kształtach ułożone w zgrabną wieżę, pokrojony w
cząstki sam miąższ różnokolorowych owoców cytrusowych oraz duża żółta gałka
lodów sorbetowych z mango.
– Ciekawe połączenie smaków. – Lidka powoli jadła deser. – Wspomniałeś, że
Majorka to popularny wśród Niemców kierunek wakacyjny?
– Nie tylko wakacyjny, wielu z nich kupuje na wyspie mieszkania lub domy.
– Chyba podobnie jak Brytyjczycy… – zauważyła Lidka.
– Tak, Brytyjczycy, Szwajcarzy, Skandynawowie… A ostatnio to Szwedzi
głównie – dodał Marek. – Ja też poważnie się zastanawiam, czy czegoś tutaj nie
kupić.
– I znalazłeś jakąś nieruchomość, która ci się spodobała?
– Jeszcze nie.
– Szukasz apartamentu czy domu?
– Na razie przeglądam oferty. Cudzoziemcy zazwyczaj są zainteresowani
nieruchomościami w obrębie najstarszej części Palmy…
– Wcale się nie dziwię – wpadła Markowi w słowo Lidka. – Architektura tam jest
zachwycająca, a atmosfera niepowtarzalna…
– Masz całkowitą rację, ale są też nowe luksusowe wille, których największym
atutem jest położenie w bliskiej odległości od morza i urokliwe widoki…
– To rzeczywiście trudny wybór…
– No właśnie…
Dalsza część wieczoru upłynęła na rozmowie na temat zalet posiadania własnego
domu na Majorce oraz dylematów związanych ze znalezieniem najbardziej
odpowiedniej oferty. Po skończonej kolacji Marek zapłacił rachunek i wezwał
taksówkę.
– Odwiozę cię do hotelu.
– Dziękuję. – Lidka uznała za zupełnie naturalne, że mężczyzna jej to
zaproponował, skoro na kolację zaprosił ją do tak odległej od hotelu restauracji.
W samochodzie zapanowała cisza. Tyle zostało powiedziane i tyle
niepowiedziane. To milczenie niosło w sobie czar wspólnie spędzonego wieczoru,
niepewność chwili i nadzieję jutra. Po kilkunastu kilometrach Marek odezwał się
pierwszy.
– Czy… – zaczął, ale głos uwiązł mu w gardle.
– Tak?
– Czy znalazłabyś czas na następne spotkanie?
Frankfurt jest daleko… A jeśli – jedna myśl goniła drugą – To później tylko
tęsknota, rozdzierająca, dojmująca, kłująca.
– Wiesz, te ostatnie dni na Majorce chciałabym w pełni spędzić z dziećmi –
odpowiedziała Lidka trochę wbrew sobie. – Nie bierz tego do siebie, było bardzo
miło, ale…
– Rozumiem – przerwał jej. – Zapisz sobie mój numer telefonu. Gdybyś kiedyś
była we Frankfurcie…
– Oczywiście, podyktuj mi. – Lidka wbiła numer w pamięć telefonu.
Po pół godzinie taksówka zatrzymała się na podjeździe hotelu. Marek wysiadł i
otworzył Lidce drzwi.
– Dziękuję za wspaniały wieczór – powiedział.
– Ja również. Świetna restauracja i pyszne jedzenie.
– Cieszę się, że mój wybór przypadł ci do gustu.
– A ja jeszcze raz dziękuję za zaproszenie.
– Cała przyjemność po mojej stronie. Masz mój numer, więc gdybyś kiedyś
chciała…
– Wiem. Dobranoc.
– Dobranoc.
Niepocałowany pocałunek, nieuściśnięty uścisk zabrała aksamitna majorkańska
noc.
*
Następne dni Lidka razem z dziećmi chodziła na plażę, kąpała się w morzu i w
basenie oraz odwiedzała okoliczne miasteczka w celu kupienia drobnych pamiątek.
Lina tryskała szczęściem i nie mogła się doczekać, kiedy opowie o fantastycznych
wakacjach swoim koleżankom. Omar też był bardzo zadowolony, dużo pływał i kilka
razy wybrał się sam na zwiedzanie najbliższej okolicy. A Lidka nie mogła zapomnieć
o czarownych chwilach spędzonych z Markiem, poczynając od pierwszego spotkania
w miasteczku słynnych kochanków, Valldemossie, poprzez rozpalający zmysły taniec
w rytm nastrojowej piosenki Cohena, aż po wyjątkową kolację w jednej z lepszych
nadmorskich majorkańskich restauracji. Kilka razy ogarniała ją nieprzeparta ochota,
żeby się z nim skontaktować i już nawet sięgała po telefon, ale w ostatniej chwili
zmieniała zdanie i nie wystukała numeru do końca. Jednak zawsze przed zaśnięciem,
na granicy jawy i snu, słyszała męski pomruk Marka: „Tańcz mnie po miłości
kres…”.
Ostatniego dnia pobytu wczasowiczów na Majorce hotel przygotował dla nich
wiele atrakcji. Jedną z nich było zorganizowane niedaleko basenu kulinarne show
gotowania jednej z najbardziej popularnych hiszpańskich potraw, czyli paelli. Na
pokrytym białym obrusem długim stole ustawiony był palnik, a na nim olbrzymia
paellera, specjalna duża głęboka patelnia z dwoma uchami, przy której kucharz,
ubrany w biały kitel i przepasany burgundową zapaską, z charakterystyczną wysoką
czapką na głowie, prezentował zgromadzonym gościom swój kulinarny kunszt. Obok
ciemnoskórzy animatorzy przy dźwiękach dynamicznej muzyki podgrzewali sangrię,
wrzucając do niej w efektownych tanecznych ruchach pokrojone kawałki owoców.
Pełen dynamiki pokaz przyciągnął wielu widzów, którzy, kiwając się w rytm
kolejnych hitów, obserwowali starania szefa kuchni i animatorów.
– Jadłaś już kiedyś paellę? – Piotr przysiadł się do oglądającej widowisko Lidki,
stawiając przed nią szklankę z drinkiem. – Campari z sokiem pomarańczowym,
lubisz, prawda? – Wysportowany Piotr, którego fizyczne walory podkreślała zdobyta
na Majorce opalenizna, skierował na Lidkę mocne spojrzenie.
– Dziękuję. – Lidka sięgnęła po szklankę z campari i wypiła z niej dwa duże łyki.
– Pytasz o paellę? Tak, jadłam, przecież serwowali nam ją w ramach otwartego bufetu
na obiady, a czasem na kolację.
– I smakowała ci?
– Nie jakoś szczególnie, bo nie przepadam za jednogarnkowymi daniami z ryżem.
Głównym składnikiem pochodzącej z Walencji paelli jest podsmażany i gotowany
ryż z domieszką szafranu, do którego dodaje się, w zależności od rodzaju potrawy,
mięso królika, kawałki drobiu, owoce morza oraz rozmaite warzywa lub grzyby.
Jowialny szef kuchni z zaangażowaniem mieszał chochlą żółty ryż, podlewając go od
czasu do czasu gotującym się na osobnym palniku bulionem i białym winem. Z
wielkiego naczynia wydobywały się smakowite zapachy, a obserwujący kulinarną
prezentację goście niecierpliwie czekali na moment, kiedy będą mogli skosztować
przygotowywanej na ich oczach potrawy.
– Myślę, że ta paella będzie dużo lepsza od serwowanej w standardowym bufecie
– wyraził swoje zdanie Piotr. – Kucharz dokłada starań, aby danie wypadło
perfekcyjnie.
– Na pewno jej spróbuję, bo jest z owocami morza, za którymi przepadam –
stwierdziła Lidka, patrząc na parującą paellę.
– Jej smak dodatkowo podkreśli wino, którego kucharz jak widać nie żałuje –
zauważył Piotr.
Energiczni animatorzy umiejętnie podkręcali i tak gorącą już atmosferę,
puszczając znane przeboje i przyrządzając sangrię z kawałkami soczystych owoców.
Kiedy w zabawnych ruchach dali znak, że zaraz będą serwować aromatyczne wino,
goście ochoczo ustawili się po nie w kolejce.
– Przynieść ci sangrię? – zaoferował Piotr Lidce.
– Tak, poproszę – odpowiedziała.
– Dobrze, to poczekaj tu na mnie. – Piotr odszedł od stolika i stanął na końcu
długiego ogonka wyczekujących na sangrię.
Wczasowicze, którzy trzymali już w ręku kubeczki z winem, podrygiwali w rytm
muzyki i zaopatrywali się w leżące na głównym stole plastikowe talerze i sztućce, aby
jak najszybciej spróbować hiszpańskiej paelli. Niebawem szef kuchni rozciągnął usta
od ucha do ucha i szerokim gestem zaprosił do degustacji przygotowywanego przez
siebie dania. Goście raźnie ruszyli w stronę paellery i już po chwili do stołu
uformowała się druga zakręcana kolejka.
Piotr, przed którym zostało tylko kilka osób czekających na wino od animatorów,
wymownym ruchem dłoni zachęcił Lidkę, żeby poszła po hojnie serwowaną paellę.
Lidka stanęła w kolejce, a ponieważ Piotr ofiarował się, że przyniesie jej sangrię, to z
grzeczności wzięła dwa talerze, aby dostać również dla niego wydawaną przez szefa
kuchni potrawę. Wkrótce siedzieli razem przy stoliku, delektując się wykwintną
paellą z owocami morza i winem oraz podgrzaną sangrią.
– I jak ci smakuje? – zapytał Piotr Lidkę.
– Jest znakomita – odpowiedziała. – Miałeś rację, mówiąc, że będzie dużo
smaczniejsza od tej, którą jadałam wcześniej.
– Jutro wylatujemy, więc obsługa robi, co może, aby ostatnie wrażenia z hotelu
były jak najlepsze.
Jakby na potwierdzenie słów Piotra jeden z animatorów wykonał efektowny
taniec przed zgromadzonymi uczestnikami show, a następnie zaprosił ich na
pożegnalne party.
– To mamy wieczorem w hotelu imprezę. Mam nadzieję, że przyjdziesz – ze
zniewalającym uśmiechem zwrócił się Piotr do Lidki.
– Tak, pewnie tak. – Lidka pomyślała, że wymarzone wakacje na Majorce warto
zakończyć beztroskim akcentem.
– To naprawdę bardzo się cieszę. – Piotr podkreślił słowo „naprawdę”.
Lidka dokończyła swoją paellę, dopiła sangrię i podniosła się z krzesła.
– Muszę już iść.
– W takim razie do zobaczenia wieczorem.
– Do zobaczenia.
Piotr nie odrywał od Lidki wzroku, dopóki ta nie zniknęła na schodach
prowadzących na plażę. Na brzegu morza Lidka zobaczyła Omara i Linę, którzy,
wygłupiając się, robili sobie nawzajem zdjęcia. Lidka dołączyła do dzieci, strojąc
pocieszne miny i przybierając dziwaczne pozy, co bardzo je rozśmieszyło. Cała trójka
zaczęła prześcigać się w wynajdowaniu jak najzabawniejszych ujęć i po kwadransie
powstała seria fantazyjnych fotek. Lidka z dziećmi w doskonałych humorach spędzili
razem czas aż do wspólnej kolacji, po której poszli na przylegający do pokoju taras,
aby tam jeszcze rozmawiać, śmiać się i żartować do późnych godzin nocnych.
Dopiero kiedy śpiącej Linie zaczęły się kleić oczy i położyła się spać, Lidka wybrała
się na pożegnalne party.
– Już myślałem, że nie przyjdziesz! – Piotr, który zjawił się obok Lidki, gdy tylko
znalazła się na sali, przekrzykiwał dudniącą muzykę.
Od razu porwał ją do pełnego werwy tańca i nie pozwolił odpocząć przez następne
kilkadziesiąt minut. Lidka dała się prowadzić przystojnemu mężczyźnie, korzystając z
ostatnich chwil urlopu. Mimo że seksowna Iwona ponętnym tańcem, który
wykonywała zawsze blisko Piotra, chciała za wszelką cenę zwrócić jego uwagę, to
oczy mężczyzny skierowane były tylko ku Lidce, której nie odstępował na krok. Po
trzygodzinnym szaleństwie, żywiołowym tańcu i kolejnych drinkach w barze Lidka
wyraziła chęć opuszczenia party, Piotr poprosił ją o numer telefonu.
– Fajnie byłoby się jeszcze kiedyś spotkać i bliżej poznać. – Mężczyzna nawet nie
ukrywał, jak bardzo mu na tym zależy.
Rozbawiona Lidka wymieniła z Piotrem numery telefonów, a następnie wróciła
do swojego pokoju. Nazajutrz opuściła wraz z dziećmi otoczoną lazurowymi wodami,
przystrojoną mozaiką zielonych roślin i różnobarwnych kwiatów, pełną promieni
gorącego słońca wakacyjną, zachwycającą Majorkę.
Rozdział IV
Gwałtowny szamal
Po pożegnaniu się z urokliwą Majorką Lidce ciężko było wrócić do szarej
codzienności. Hotel, w którym pełniła funkcję menedżera, mimo że ekskluzywny, był
tylko jej miejscem pracy, a nie beztroskiego wypoczynku. Jeszcze przed wyjazdem na
urlop założyła sobie, że nie ulegnie zawodowym nawykom i nie będzie oceniała pracy
obsługi hotelu, w którym spędzała z dziećmi wakacje. Miała być tam gościem i tylko
gościem. I to jej się w pełni udało. Po powrocie szybko musiała się jednak przestawić
na dotychczasowy tryb działania – godzenia pracy z prowadzeniem domu i opieką nad
dziećmi. Tygodniowy pobyt na wyspie uświadomił jej, jak dużo obowiązków bierze
codziennie na swoje barki i jak bardzo jest przemęczona. Lidka uznała ten urlop za
stanowczo za krótki.
Pewnego późnego wieczoru zadzwonił telefon. Lidka już zasypiała i z trudem
otworzyła oczy.
– Halo – powiedziała zaspanym głosem.
– Śpisz? – To była Gośka, jej siostra.
– Prawie.
– To śpij, zadzwonię jutro.
– Nie, mogę chwilę pogadać. Co tam u was?
– Nic nowego, stara bieda. A jak twoje wakacje?
– Fantastyczne, dzieci były zachwycone.
– To bardzo się cieszę. Dzwonię, żeby się dowiedzieć, kiedy nas odwiedzisz.
Mama ciągle mnie o to pyta, bo stęskniła się za wnukami, a mówiła, że z tobą trudno
się połączyć.
– Dzwoniłam do niej zaraz po przyjeździe z Majorki, a później rzeczywiście
trudno mi było odebrać od niej telefon, bo albo byłam w pracy, albo biegałam po
mieście, żeby pozałatwiać sprawy dla dzieci. Początek roku szkolnego, sama wiesz,
jak to jest…
– Oj, wiem, wiem… To co mam powiedzieć mamie? – dopytywała się Gośka. –
Dasz radę do niej wpaść z dziećmi w najbliższym czasie?
– Spróbuję.
– W najbliższy weekend?
– Raczej w następny.
– Świetnie, mama na pewno się ucieszy.
– Jeszcze potwierdzę, bo wiesz, z tym nawałem zajęć to nigdy nic nie wiadomo…
– Jasne, daj znać, gdy będziesz wiedziała na pewno.
– Dobrze, odezwę się.
– Będziemy czekać. Kończę, bo wyrwałam cię ze snu. Dobranoc.
– Dobranoc. I do zobaczenia wkrótce.
– Do zobaczenia.
Lidka przyłożyła głowę do poduszki z nadzieją, że szybko zaśnie, bo następny
dzień miała wypełniony po brzegi ważnymi do załatwienia sprawami. W hotelu
musiała dopilnować przygotowań do prestiżowej imprezy jednej z bliskowschodnich
firm, a w domu sprawdzić, czego jeszcze dzieci potrzebują do szkoły i na zajęcia
dodatkowe, a następnie dokupić wszystkie brakujące książki, przybory i ubrania.
Lidka bardzo dbała o wszechstronny rozwój dzieci i od kilku lat posyłała je na
prywatne lekcje języka angielskiego oraz na zajęcia, które wspierały ich osobiste
zainteresowania. Omar wybierał kluby sportowe, w których mógł brać udział w
treningach pod okiem doświadczonych instruktorów i grać w koszykówkę. Lina, która
lubiła malować i szkicować, preferowała lekcje plastyki rozwijające jej zdolności
artystyczne. Regularne opłaty za zajęcia, sportowe stroje i buty Omara oraz pędzle,
farby, płótna, ołówki i bloki rysunkowe Liny były pokaźnym obciążeniem budżetu
Lidki, która sama musiała na wszystko zarobić. Rozmowa z siostrą przypomniała jej
ten bezlik obowiązków i ostatecznie Lidka jeszcze długo nie mogła zasnąć, kalkulując
w głowie zbliżające się wydatki.
Kolejne dni upłynęły jej na intensywnej pracy i ani się obejrzała, jak minęły dwa
tygodnie.
W piątek przed weekendem, podczas którego zgodnie z daną siostrze obietnicą
miała odwiedzić rodzinne strony, nie zważając na zmęczenie, Lidka zadzwoniła do
mamy.
– Dzień dobry, mamo.
– Liduś, dobrze, że dzwonisz, nie odzywałaś się tak długo i już zaczynałam się
martwić. Wszystko u ciebie w porządku? – zapytała z troską matka.
– Tak, mamo, wszystko dobrze, tylko jak zwykle zalatana jestem… Praca, dzieci,
nie wiadomo, w co ręce włożyć…
– Rozumiem… A przyjedziesz do nas jutro? Gosia wspominała, że może
wpadniesz do nas na ten weekend i Krzyś już się zaoferował, że weźmie gdzieś dzieci,
a ja zrobię obiad, więc trochę sobie odsapniesz.
– Tak, mamo, przyjadę.
– To bardzo się cieszę, Liduś. – W głosie matki słychać było prawdziwą radość. –
Upiekę dla was kurczaka w przyprawach, wiesz, tego, którego dzieci najbardziej
lubią.
– Nie trzeba, mamo…
– Trzeba, trzeba… Postarajcie się przyjechać jak najwcześniej, to dłużej
odpoczniesz.
– Dobrze, mamo, będziemy przed południem.
– To świetnie, bo długo nie widziałam wnuków.
– Przesadzasz, mamo, nie tak długo, tylko kilka tygodni, przecież były u ciebie
podczas wakacji.
– Jak dla mnie to długo…
– Jutro już będziemy, to się nimi nacieszysz.
– Dobrze, Lidziu, będę czekała.
– To do jutra, mamo.
– Do jutra.
Dom rodzinny zawsze był dla Lidki opoką i każda wizyta w nim dodawała jej
energii i otuchy.
– Córciu, jutro rano jedziemy do babci. – Lidka zajrzała do pokoju Liny.
– Naprawdę? – Twarz dziewczynki, która była bardzo związana ze swoją babcią,
rozjaśniła się w uśmiechu. – To fajnie, bo mam dla niej prezent.
– Jaki prezent? – Lidka była ciekawa, co też córka mogła przygotować.
– Narysowałam dla niej widoczek. – Lina wyciągnęła z dużego bloku sztywną
kartkę, na której widniał kolorowy rysunek. – Myślisz, że spodoba się babci?
– Na pewno, córeczko – z przekonaniem stwierdziła Lidka, patrząc na pejzaż
przedstawiający plażę nad malowniczą majorkańską zatoczką. – To przecież nasza
plaża, wspaniale udało ci się ją odtworzyć.
– Nie wiem, chyba te klify tutaj trochę mi nie wyszły… – Lina wskazała na
brunatne kształty urwistego brzegu.
– Myślę, że znakomicie oddałaś klimat Majorki i babcia na pewno będzie
zachwycona.
Po kolejnej pochwale matki Lina z zadowoleniem spojrzała na swoją pracę.
– Na odwrocie napiszę dla babci dedykację.
– To świetny pomysł, córciu. – Lidka z czułością pocałowała Linę. – Weź też
wszystkie potrzebne ci rzeczy, bo zostajemy u babci na noc.
– Dobrze, mamusiu.
– To ja pójdę powiedzieć Omarowi, że jutro wyjeżdżamy.
Lidka zamknęła drzwi pokoju córki, a Lina zaczęła obmyślać dedykację, którą
napisze na swoim rysunku.
– Słuchaj, jutro rano jedziemy do babci – zwróciła się Lidka do syna, który w
swoim pokoju siedział przy komputerze.
– Dobrze, mamo. – Omar nie odrywał wzroku od ekranu.
– Będziemy tam nocować, więc spakuj najpotrzebniejsze rzeczy.
– Mhm. – Chłopak wyglądał na bardzo zajętego, więc Lidka bez słowa wycofała
się do swojego pokoju.
*
Następnego dnia matka Lidki z entuzjazmem powitała całą trójkę.
– Wchodźcie, wchodźcie – zapraszała już od progu domu, w którym roznosił się
smakowity zapach pieczonego kurczaka. – Chodź, Linusia, do babci. – Matka Lidki
złapała w objęcia Linę. – Moja kochana wnusia, Linusia – zrymowała, mocno tuląc
wnuczkę do siebie.
– A ja mam dla babci prezent! – od razu obwieściła Lina, która nie mogła się
doczekać, kiedy podaruje babci rysunek, w który włożyła dużo wysiłku i serca.
– Co to takiego? – zapytała matka Lidki z ciekawością.
– Zaraz babci przyniosę. – Lina, ciągnąc niewielką walizeczkę na kółkach, poszła
do pokoju, w którym spędziła pierwsze lata swojego życia.
– Omarze, jak ty wyrosłeś! – Babcia chciała przytulić wnuczka, ale ten wymknął
się z jej objęć.
– Mamo, nie traktuj Omara jak dziecko, przecież to już prawdziwy mężczyzna. –
W przedpokoju pojawił się brat Lidki Krzysztof. – Przybij piątkę! – Krzysztof
przywitał się z siostrzeńcem.
– A Gosia już jest? – spytała Lidka o siostrę.
– Zaraz tu będzie – odpowiedziała mama. – O wilku mowa! – dodała, bo w
drzwiach właśnie stanęła Gośka.
Siostry serdecznie się przywitały i cała rodzina udała się do największego pokoju.
– Babciu, proszę, to dla ciebie. – Lina podała babci rysunek.
– Przepiękny! – Babcia szczerze się zachwyciła. – Zawsze mówiłam, że Lineczka
ma duży talent. Dziękuję, kochanie. – Kobieta z dumą wycałowała wnuczkę.
– Jeszcze jest dedykacja – z przejęciem powiedziała Lina. – Na drugiej stronie,
babciu.
Ta odwróciła kartkę i przeczytała na głos:
– Najlepszej babuni Lina.
– Bardzo ci dziękuję, Linusiu. – Ponownie przyciągnęła wnuczkę do siebie. – A
babcia też ma dla ciebie coś specjalnego – konspiracyjnie szepnęła jej do ucha.
– Co babciu? – tak samo cicho zapytała Lina.
– Upiekłam dla ciebie twoje ulubione ptysie.
– Ptysie! – wykrzyknęła dziewczynka, która nie mogła ukryć radości.
– Mamo! – Lidka udała rozeźloną – Niepotrzebnie ich rozpieszczasz!
Jednak w głębi duszy czuła się szczęśliwa, bo i zapach pieczonego w mieszance
ziół kurczaka oraz smak jego złocistej chrupiącej skórki, i udekorowane rozpuszczoną
czekoladą puszyste ptysie, których środek wypełniony był przepyszną bitą śmietaną
nieodparcie kojarzył jej się z domem rodzinnym. Domem, w którym zawsze, bez
względu na okoliczności, mogła znaleźć ciepło, pocieszenie i miłość.
– Ja chcę ptysia! – Lina ciągnęła babcię do kuchni.
– Córciu, nie teraz, ptysia dostaniesz na deser po obiedzie – zaoponowała Lidka.
– Obiad będzie dopiero za godzinę, jeden ptyś jeszcze nikomu nie zaszkodził. –
Babcia podążyła za rozradowaną wnuczką.
Lidka, widząc uśmiechniętą od ucha do ucha twarz córki, nie zaprotestowała.
– Co u ciebie nowego, Gosiu? – zwróciła się do siostry.
– Jak to u mnie, nic ciekawego.
– A Staś nadal tak dobrze radzi sobie w tej szkole z internatem? – zapytała Lidka
o syna siostry. – To przecież tak daleko od domu…
– To prawda, że daleko, ale Staś dzięki temu stał się dużo bardziej samodzielny i
odpowiedzialny…
– Gosia ma rację, chłopak zmienił się nie do poznania – potwierdził Krzysztof. – I
dobry fach sobie wybrał, technik elektronik zawsze znajdzie pracę.
– Staś wymarzył sobie tę szkołę, więc trzeba go było do niej wysłać. Szkoda
tylko, że tak rzadko przyjeżdża do domu… – Gośka westchnęła. – Nie stać nas na
częste podróże.
– Najważniejsze, że zdobędzie dobry zawód – pocieszył siostrę Krzysztof.
– A z Edkiem jak ci się układa? – spytała siostrę Lidka.
– Jak to w małżeństwie, raz lepiej, raz gorzej…
– Dalej ma z mamą na pieńku? – Lidka ściszyła głos.
– Jak widać… – szeptem odpowiedziała Gośka. – Nie chce tu przychodzić.
– Nie gadajcie o tym, bo kiedy mama usłyszy, to się zdenerwuje – wtrącił się
Krzysztof.
– A u ciebie, Krzysiu, co słychać? Spotykasz się jeszcze z Jolą? – dopytywała
Lidka.
– Nie, to już skończone.
– Dlaczego?
– Jakoś nie mogliśmy się porozumieć… Ciągle się kłóciliśmy…
– Trudno, może tak musiało być – stwierdziła Lidka.
– Ja tam od początku jej nie lubiłam – przyznała się Gośka.
– Ach! Zupełnie bym zapomniała. – Lidka sięgnęła po torbę, otworzyła ją i
zaczęła wyjmować przywiezione z Majorki prezenty dla rodziny.
– Proszę, to dla was. – Lidka podarowała siostrze i bratu po prostokątnym
pudełku, w którym przez przezroczystą folię umieszczoną na froncie widać było
smukłą ciemnozieloną butelkę i dwa małe niskie kieliszki z uszkiem i grubym dnem.
– Dziękuję. – Gośka z zaciekawieniem oglądała opakowanie ozdobione zdjęciem
błękitnego morza oblewającego porośnięte różnorodną zieloną roślinnością góry oraz
rysunkiem zabytkowej lokomotywy z wydrukowanym nad nią rokiem tysiąc osiemset
dziewięćdziesiątym ósmym.
– To ziołowy likier produkowany wyłącznie na Majorce właśnie od tego roku –
wyjaśniła Lidka, wskazując na widoczną na pudełku datę. – Krzysiu, proszę też T-
shirt… – Lidka wręczyła bratu brązową koszulkę z czarnym nadrukiem jaszczurki,
symbolu Majorki. – A dla ciebie, Gosiu, wybrałam taką chustę…
– Teraz to ty nas rozpieszczasz! – Gośka zaśmiała się, zarzucając na ramiona
amarantową chustę w bordowe, fioletowe i różowe wzory. – Bardzo mi się podoba,
szczególnie te żywe barwy.
– Jaka piękna chusta – powiedziała mama Lidki, wchodząc do pokoju za Liną,
która ostrożnie niosła talerzyk z dużym ptysiem. – A ty, Omarze, chcesz ptysia? –
zapytała wnuczka.
– Nie, babciu, dziękuję, zjem po obiedzie.
– Proszę, mamo… – Lidka dała mamie chustę w morskim kolorze z delikatnym
złotym wzorem oraz pudełko z ziołowym likierem i kieliszkami.
– Lidziu… Dziękuję… Jaki delikatny materiał… – Mama rozłożyła chustę,
przyglądając jej się dokładnie. – Można ją też nosić jako apaszkę, prawda? –
Spojrzała pytająco na Lidkę.
– Tak, mamo – potwierdziła Lidka. – Mam nadzieję, że ci się podoba.
– Bardzo, córuś, dziękuję. – Oczy jej matki tryskały szczęściem i to nie tylko z
powodu otrzymania podarunków, ale przede wszystkim dlatego, że córka zdołała
podnieść się po ogromnie ciężkich przeżyciach i osiągnąć sukces.
Lidka wyjęła z torby płaską piersiówkę z alkoholem w kolorze kakaowym i
naklejką ze zdjęciem migdałów.
– Likier migdałowy, chyba najbardziej znany na Majorce, obok tego ziołowego,
który wam dałam… To jeszcze jeden prezent dla ciebie, mamo… – Lidka wręczyła
butelkę.
– Za dużo tych prezentów, Liduś…
– Nigdy za dużo, mamo… – powiedziała ciepło Lidka.
– Mówiłaś, że ten drugi likier jest ziołowy? – Mama starała się ukryć wzruszenie,
ale oczy się jej zaszkliły.
– Tak, Majorka słynie z produkcji wspaniałych likierów pomarańczowych,
morelowych, karmelowych, figowych i wielu innych, ale właśnie ten ziołowy jest
najbardziej popularny. Uważa się, że podstawą jego receptury są zioła lecznicze
farmaceutów z szesnastego wieku. Kieliszek tego trunku często pije się po sutym
obiedzie lub obfitej kolacji. Podobno dobrze wpływa na trawienie i reguluje
przemianę materii – tłumaczyła Lidka.
– To dla mnie będzie doskonały – weszła jej w słowo mama. – A wiesz, na bazie
jakich ziół jest zrobiony?
– Na pewno anyżu, mięty i tymianku… – Lidka wytężyła pamięć, aby
przypomnieć sobie, co mówił o likierze sprzedawca, kiedy go kupowała. – A oprócz
tego w jego skład wchodzą majeranek, kolendra, koper włoski, rumianek…
– To rzeczywiście zioła lecznicze – przyznała mama.
– Do tego ten likier ma wyróżniający go zielony kolor i znakomity półwytrawny
smak – zachwalała Lidka.
– Brzmi świetnie. A likier migdałowy?
– Migdały z Majorki uważane są za najlepsze na świecie, więc oczywiście żaden
inny likier nie może się równać w smaku z majorkańskim. Niestety, przywiozłam go
tylko dla mamy, bo butelki są ciężkie i nie dałam rady więcej wcisnąć do bagażu –
tłumaczyła się Lidka, patrząc na rodzeństwo.
– Nie ma sprawy, Lidziu, przecież dałaś nam już prezenty – stwierdził Krzysztof.
– Bardzo dziękujemy.
– Słuchajcie, po obiedzie poczęstuję was likierem migdałowym, więc też
będziecie mieli okazję poznać jego smak – zaoferowała mama.
– Mamo, nie musisz tego robić, zostaw go dla siebie – zasugerowała Gosia.
– Dla siebie to ja mam likier ziołowy, a migdałowy będzie idealnie pasował do
moich ptysi. W sam raz na dobry deser, nie odmawiajcie mi przyjemności
delektowania się nim z moimi dziećmi. – Mama uśmiechnęła się do całej swojej
trójki.
– W takim razie, mamo, nie odmówimy. – Gośka odwzajemniła uśmiech. – A
teraz, Lidziu, opowiedz nam, jak tam było na Majorce.
– Ach, wspaniale, aż szkoda było wracać, to piękna i niezwykle ciekawa wyspa…
– Lidka zaczęła dzielić się wrażeniami z mamą i rodzeństwem, podczas gdy
rozanielona Lina kończyła ptysia, a Omar nie odrywał wzroku od ekranu swojego
telefonu.
Kiedy kurczak był gotowy, Lidka z siostrą pomogły mamie nakryć do stołu, po
czym wszyscy cieszyli się rodzinnym, przepysznym obiadem. Po daniu głównym na
stole wylądowały taca z ptysiami i małe kieliszki do likieru.
– Dla mnie nie stawiaj, mamo, ja nie będę pił – zaznaczył Krzysztof.
– Dlaczego? – spytała Lidka.
– Będę prowadził, więc nie mogę.
– Przecież mówiłam ci, że Krzyś obiecał zabrać gdzieś dzieci – przypomniała
Lidce mama.
– Ach, tak, rzeczywiście. – Lidka spojrzała z wdzięcznością na brata.
– To wy sobie tu pogadajcie, a my się wybierzemy na wycieczkę. Gotowi? –
zwrócił się Krzysztof do Liny i Omara.
– Zawsze. – Omar podniósł się z krzesła.
– Wujku, a pojedziemy nad rzekę? – Lina poszła w ślady brata.
– Jeżeli chcesz, to możemy jechać nad rzekę – zgodził się Krzysztof.
– Chcę, bo później będę mogła ją narysować.
– To zabiorę cię nad rzekę, a rysunek zamawiam dla siebie.
– Dobrze, wujku.
– A następny będzie dla mnie – włączyła się do rozmowy Gosia.
– Co byś chciała, ciociu, żebym ci namalowała? – spytała Lina.
– Cokolwiek tylko chcesz, wszystkie twoje prace są piękne.
– Tak, bardzo piękne – potwierdziła babcia. – Ja sobie twój widoczek z Majorki
powieszę nad łóżkiem, a mocno świecące na nim słońce codziennie będzie mnie
wprowadzało w dobry humor.
Lina, nieco zawstydzona dużym zainteresowaniem jej pracami, nic nie
powiedziała, ale poczuła się mile połechtana tym, że najbliżsi doceniają jej
największą pasję.
– To jedziemy szukać inspiracji dla naszej znakomitej artystki. – Krzysztof wyjął
z kieszeni kluczyki do samochodu. – A z Omarem omówimy nasze męskie sprawy.
– Jasne, wujku. – Omar podążył za Krzysztofem w stronę drzwi.
Kiedy Krzysztof z dziećmi opuścili mieszkanie, mama nalała do trzech kieliszków
likier migdałowy.
– Za moje dziewczynki! – Podniosła do góry kieliszek na cienkiej nóżce.
– Za twoje zdrowie, mamo! – Lidka wzniosła swój toast.
– Oj, tak, dziecko, zdrowie zawsze najważniejsze. – Mama upiła mały łyk likieru.
– Mhmm… Wyśmienity… – wyraziła swoje uznanie dla przywiezionego przez córkę
trunku.
– Znakomity – przyłączyła się do pochwał mamy Gośka.
– Cieszę się, że wam smakuje – powiedziała z zadowoleniem Lidka i w tym
momencie zadzwonił jej telefon.
– Nie odbierzesz? – zapytała Gośka, kiedy telefon brzęczał w torebce siostry.
– Jeżeli to z pracy i szukają kogoś nagle na zastępstwo, to będę musiała dziś
wyjechać.
– Lepiej odbierz, Liduś, praca to praca – doradziła mama.
Lidka z ociąganiem sięgnęła po telefon.
– Halo!
– Lidka? – zapytał męski głos. – Cześć, tu Piotr.
Zaskoczona Lidka nie odpowiedziała od razu.
– Halo! Tu Piotr, pamiętasz, mieszkaliśmy w tym samym hotelu na Majorce.
– Piotr? – Lidka nadal nie mogła wyjść ze zdumienia.
Od urlopu minęło już kilka tygodni i nie sądziła, że Piotr się kiedykolwiek do niej
odezwie.
– Piotr, nie pamiętasz, Palma nocą, party na statku… – Teraz w głosie mężczyzny
słychać było ton zdziwienia, że Lidka mogła go nie pamiętać.
– Pamiętam, tylko nie sądziłam, że zadzwonisz po takim czasie…
– Wiesz, wróciłem z urlopu, dopadły mnie obowiązki służbowe… A co tam u
ciebie?
– W porządku – Lidka odpowiedziała krótko.
– Zajęta jesteś?
– Jestem u rodziny.
– Rozumiem, to już ci nie przeszkadzam. Zadzwonię w tygodniu.
– Dobrze.
– Miło cię było słyszeć. Do widzenia.
– Ciebie również. Do widzenia.
Piotr się rozłączył, a mama z Gosią z miejsca zasypały Lidkę pytaniami.
– Piotr? Jaki Piotr? – zaczęła mama.
– Przystojny? – chciała wiedzieć Gośka.
– Czym się zajmuje?
– Dlaczego nam nie powiedziałaś, że kogoś poznałaś?
– Nie było o czym mówić – przerwała ciąg pytań Lidka.
– Jak nie było o czym mówić? – oburzyła się Gośka. – Poznajesz nowego faceta i
nawet się o tym nie zająkniesz?
– To tylko znajomy z wakacji…
– Ale dzwoni… – podkreśliła mama.
– Dałam mu numer, to dzwoni, normalnie jak znajomy… – próbowała
bagatelizować sprawę Lidka.
– A to jakiś konkretny facet? – nie przestawała dopytywać mama.
– Nie wiem, mamo, nie znam go.
– Jak to nie znasz, a dzwoni? – Mama powoli sączyła likier. – Musiałaś z nim
przynajmniej rozmawiać, skoro dałaś mu numer telefonu. Lepiej od razu się przyznaj,
co tam między wami było.
– Oj, mamo, nic nie było. Trochę porozmawialiśmy, potańczyliśmy na jakichś
imprezach i to wszystko. Zwyczajnie, jak to na urlopie.
– Lidziu, co się jakiś facet wkoło ciebie zakręci, to ty się zamykasz i dalej nic z
tego nie ma. A ja ci zawsze powtarzam, że powinnaś w końcu ułożyć sobie życie.
– Mamo, ja mam ułożone życie! – żachnęła się Lidka, która nigdy nie rozumiała,
dlaczego dla kobiety „ułożyć sobie życie” koniecznie musiało oznaczać stały związek
z mężczyzną. – Mam swoje mieszkanie, stabilną pracę, świetne dzieci…
– Nie możesz cały czas żyć tylko pracą i dziećmi, powinnaś w końcu pomyśleć
również o sobie – upierała się mama.
– Mamo, teraz tak mówisz, a ty po śmierci taty też nigdy nie wyszłaś za mąż. –
broniła swoich racji Lidka.
– To były inne czasy… – Mama westchnęła. – I nie pytaj mnie, czy nigdy tego nie
żałowałam…
– Każdej prawdziwej kobiecie potrzebny jest prawdziwy mężczyzna – stwierdziła
sentencjonalnie Gosia.
Lidka powtórzyła w myślach wypowiedź Gośki i nagle, zupełnie dla niej
nieoczekiwanie, usłyszała męski głos Marka szepczący jej do ucha „Tańczmy”, a
później zmysłowo pomrukujący „Pieść mnie nagą dłonią…”.
– A tobie ten Piotr też nie jest obojętny – zauważyła Gośka.
– Co? – Lidka nie zrozumiała.
– Widzę to w twoich oczach. – Gośka uważnie przyglądała się siostrze. – Dobrze
znam te twoje maślane oczy, kiedy ci na kimś zależy.
– No widzisz, Lidziu, nie ma się przed czym bronić, tylko kiedy ten Piotr jeszcze
raz zadzwoni, to umów się z nim, lepiej go poznaj i może coś z tego wyjdzie – radziła
mama.
Miotana mieszanymi uczuciami Lidka nie wiedziała, czy powinna wspominać
mamie i siostrze o Marku.
– Chociaż powiedz, czy przystojny ten Piotr? – drążyła Gośka.
– Bardzo przystojny – odpowiedziała Lidka.
– Przynajmniej spróbuj, jedno czy dwa spotkania jeszcze do niczego nie
zobowiązują – naciskała mama.
– Ten Piotr… – zaczęła Gosia, ale Lidka jej przerwała.
– Tu nie chodzi tylko o Piotra.
– Co masz na myśli? – Gośka uzupełniła likierem puste już kieliszki.
– Tam… Na Majorce… Poznałam jeszcze kogoś…
– Naprawdę?! – wykrzyknęła Gośka. – To takie rewelacje się dzieją, a ty nam nic
nie mówisz? – dodała z lekkim wyrzutem w głosie.
– Bo tłumaczę wam, że to nic takiego…
– A ten drugi mężczyzna jak ma na imię? – spytała mama.
– Marek – odpowiedziała Lidka i poczuła miłe ciepło w okolicy serca.
– I to z nim się spotykasz i dlatego nie interesuje cię Piotr? – Mama starała się
zrozumieć całą sytuację.
– Nie, to nie tak…
– A jak? – chciała wiedzieć siostra.
– Po powrocie z urlopu nie widziałam się z Markiem.
– Dlaczego? – mama z Gośką zapytały prawie równocześnie.
– On mieszka daleko, więc to nie takie proste…
– Jak daleko? – chciała znać szczegóły Gośka.
– We Frankfurcie…
– Frankfurt to daleko? – obruszyła się Gośka. – Z naszego miasteczka dużo ludzi
pracuje w Niemczech.
– To prawda, i ciągle jeżdżą w jedną i drugą stronę – poparła Gośkę mama. – A
Marek zadzwonił do ciebie po wakacjach?
– Nie.
– To zostaje ci Piotr – podsumowała mama.
– Tylko, prawdę mówiąc, Marek nie bardzo mógł do mnie zadzwonić – ujawniła
Lidka.
– Dlaczego?
– Dlatego, że nie ma mojego numeru telefonu.
– To facet wpadł ci w oko, bo musiało tak być, jeżeli teraz o nim wspominasz, i
nie wymieniliście się telefonami? – zdziwiła się Gośka.
– To znaczy ja mam jego numer, ale on mojego nie – wyjaśniła Lidka. – Jakoś tak
wyszło…
– I przypuszczam, że ty się z nim nie skontaktowałaś? – domyśliła się mama.
– No nie…
– Bo? – Mama wbiła w Lidkę pytający wzrok.
– Bo nie wiem, czy to ma sens… Związek na odległość… Jeżeli oczywiście taki
by był… – zastrzegła się Lidka. – Nie wiem, czy taka relacja ma jakiekolwiek
szanse…
– Właśnie taki związek może być najlepszy – oświadczyła z mocą Gośka.
– Czemu tak uważasz? – Lidka czasami myślała o Marku, ale fakt, że dzieliła ich
duża odległość, powstrzymywał ją przed nawiązaniem z nim kontaktu.
– Ominęłoby was mnóstwo codziennych pułapek, które rozwaliły już wiele par.
– Czyli?
– Czyli niepotrzebne kłótnie o nic nie znaczące drobiazgi, przerzucanie na siebie
domowych obowiązków, sprzeczki o to, jak spędzić wolny czas, albo czy coś kupić,
czy czegoś nie kupić do domu, ciągłe dostosowywanie się do czyichś nastrojów i
humorów, a do tego zwykłe znużenie drugą osobą, a w końcu nuda… – wyliczyła
Gośka.
– A skąd ty to wszystko wiesz? – Lidka była pod wrażeniem klarownego wywodu
siostry.
– Od Moniki.
– Moniki?
– Mojej przyjaciółki ze szkoły średniej, przychodziła tu czasem, więc powinnaś ją
kojarzyć.
– Monika… – zastanowiła się Lidka. – To ta ślicznotka z długimi ciemnymi
włosami?
– Ta sama.
– I ona jest z kimś w związku na odległość?
– Z nią to jest trochę inna historia, ale warto skorzystać z jej doświadczeń.
– Jak to inna historia?
– Dwa lata temu o mało się nie rozwiodła ze swoim mężem Tomkiem.
– A co to ma wspólnego ze związkiem na odległość?
– Zaraz ci powiem. Monika przez długi czas zwierzała mi się ze swoich
małżeńskich problemów. Skarżyła się, że mąż ciągle się jej czepia bez powodu i ma
wobec niej wygórowane wymagania. Jej z kolei trudno było być dla niego miłą w
atmosferze jego ciągłych pretensji. Po prostu nie mogli się w ogóle dogadać i zaczęli
poważnie myśleć o rozwodzie.
– I rozwiedli się?
– Nie, ale tylko dzięki temu, że Tomek wyjechał.
– Gdzie?
– Właśnie do Niemiec. Monika opowiadała, że już wkrótce po wyjeździe Tomka
okazało się, że nie mogą bez siebie żyć. Pojawiła się bezmierna tęsknota, pustka,
którą trudno było czymkolwiek zapełnić, i ogromna potrzeba bliskości. Monika
mówiła, że kiedy Tomek po dwóch miesiącach miał przyjechać pierwszy raz, to ona
czuła się tak, jakby to miała być ich pierwsza randka.
– Ja wam coś, dziewczynki, powiem – włączyła się do rozmowy mama. –
Najważniejsza zawsze jest miłość. Jeżeli mężczyznę i kobietę łączy prawdziwa
miłość, to ani odległość, ani żadne przeszkody, nawet największe, nie doprowadzą do
ich rozstania.
– Widzisz, Lidziu, może powinnaś…
Gośka nie zdążyła skończyć zdania, bo Lidka wpadła jej w słowo.
– Już dajcie spokój, bez przerwy rozmawiamy tylko o mnie, lepiej powiedzcie, co
tam u was nowego. Jak twoje zdrowie, mamo?
Dalej rozmowa potoczyła się na temat drobnych dolegliwości mamy i niewielkich
kłopotów Gośki w pracy. Później, na prośbę mamy i siostry, Lidka pokazała im
zdjęcia z Majorki i opowiedziała o tym, co ją na niej najbardziej zachwyciło.
Popołudnie upłynęło w miłej atmosferze przy wybornym majorkańskim likierze
migdałowym. Wieczorem do domu wrócił z wycieczki Krzysztof z dziećmi.
– A wujek pozwolił Omarowi prowadzić samochód! – wypaliła od drzwi Lina.
– Krzysiek, zwariowałeś zupełnie! – oburzyła się Lidka.
– Nie denerwuj się, Lidziu, nie pozwoliłem prowadzić, tylko na placyku Omar
usiadł na chwilę za kierownicą – wyjaśnił Krzysztof.
– I Omar prowadził samochód – upierała się przy swoim Lina.
– Pokazałem mu tylko, jak uruchomić samochód, ruszyć i zahamować – tłumaczył
Krzysztof.
– Tak, mamo, było fantastycznie! – Omar tryskał entuzjazmem.
– Ja w jego wieku zawsze marzyłem o tym, żeby ktoś nauczył mnie prowadzić. I
dzisiaj Lidziu, jeździliśmy tylko na placyku, wszystko było pod całkowitą kontrolą –
podkreślił Krzysztof. – A swoją drogą, zdolnego masz syna, od razu wszystko załapał
– pochwalił siostrzeńca.
– Widzisz, Lidziu, chłopak dorasta, potrzebna jest mu męska ręka – wtrąciła
mama, patrząc znacząco na córkę.
– Byliśmy też nad rzeką – relacjonowała wycieczkę z wujkiem Lina.
– Zrobiliśmy bardzo długi spacer brzegiem rzeki i mam nadzieję, że powstanie z
tego kilka ślicznych obrazków, prawda? – Krzysztof obrócił się w stronę Liny.
– Na pewno, wujku.
– I pamiętaj, że jeden z nich jest dla mnie – zaznaczył Krzysztof.
– Dobrze, wujku.
– Trzymam cię za słowo, Lineczko. A teraz, kochani, ja już będę leciał, ale jutro
tu do was wpadnę.
– Może zostań chociaż na chwilę, żeby napić się herbaty – zaproponowała mama.
– Nie, mamo, dziękuję, ale na mnie już czas.
– A jutro, wujku, pojedziemy jeszcze raz na placyk, jak obiecałeś? – zapytał
Omar.
– Skoro obiecałem, to pojedziemy – zapewnił Krzysztof, pożegnał się z całą
rodziną i opuścił dom mamy.
– Ja teraz idę rysować – powiedziała Lina i skierowała się do swojego dawnego
pokoju.
– A nie jesteś, Lineczko, głodna? – Babcia zawsze troszczyła się o wnuczkę.
– Nie, babciu, wujek zabrał nas na pizzę. – Lina zniknęła w głębi mieszkania, a
Omar usiadł z boku pochłonięty wysyłaniem i przyjmowaniem wiadomości w swoim
telefonie.
– Lidziu, bardzo się cieszę, że przyjechałaś, ale ja też już będę się zbierała. I
jeszcze raz dziękuję ci za prezenty. – Gosia serdecznie wycałowała siostrę.
– Nie ma za co, Gosiu, a jutro do nas przyjdziesz? – chciała wiedzieć Lidka.
– Postaram się. Mamo, nie masz jakiejś reklamówki, żeby zapakować prezenty od
Lidki? – zwróciła się do mamy Gośka.
– Zaraz coś ci znajdę. – Mama poszła do kuchni, z której po chwili wróciła z
foliową torebką w ręku. – Proszę.
– Dziękuję, mamo. – Gosia spakowała kolorową chustę i likier ziołowy.
– Do zobaczenia jutro. – Lidka odprowadziła siostrę do przedpokoju.
– Do zobaczenia.
Lidka zamknęła za siostrą drzwi i wróciła do dużego pokoju.
– Dobrze, mamo, tu z wami pobyć – stwierdziła rozczulona.
– To przyjeżdżaj, Lidziu, częściej. Wiesz, że dom jest zawsze dla was otwarty.
– Wiem, mamo, ale mam tyle pracy, a dzieci zajęć… Trudno jest się nam wyrwać.
– Dobrze, że teraz się udało. Jeśli chcesz, Lidziu, to idź się połóż, przyjechałaś tu
przecież, żeby trochę odpocząć.
– Położę się na chwilkę, bo przyznam ci się, że oczy mi się kleją. Pewnie po tym
likierze…
– Nie po likierze, tylko z przemęczenia, w domu pewnie nie dosypiasz.
Lidka nic nie odpowiedziała, ale to tylko oznaczało, że jej mama miała rację.
Korzystając z okazji, że nie musi przygotowywać kolacji dla dzieci, położyła się i po
chwili zasnęła kamiennym snem. Następny dzień upłynął Lidce na błogim
leniuchowaniu. Krzysztof ponownie zabrał dzieci na kilka godzin, a Gośka pomagała
mamie w podaniu posiłków, a następnie sprzątaniu po nich i zmywaniu. Wieczorem
przed odjazdem Lidka wylewnie dziękowała rodzinie za tak miłe przyjęcie.
– Kochani, dziękuję wam za wszystko, dzięki wam naprawdę udało mi się
odpocząć. Nie ma jak rodzina…
– Zapraszam częściej. – Babcia z uśmiechem podała Linie kilka zapakowanych
ptysi.
– Tak, powinniśmy częściej przyjeżdżać – powiedział Omar, któremu spodobały
się lekcje nauki jazdy samochodem z wujkiem.
– Oby jak najczęściej – wyraziła nadzieję mama. – Lidziu, chodź na chwilę –
poprosiła córkę na bok.
– Coś się stało? – spytała Lidka.
– Nic się nie stało, ale chcę ci coś powiedzieć z głębi serca. Umów się z Piotrem
albo zadzwoń do Marka, zrób cokolwiek, ale coś zrób… – radziła mama. – Bo później
będziesz płakać, że coś ważnego w życiu przeszło ci koło nosa.
Wiedząc, że mama chce dla niej jak najlepiej, Lidka mocno przytuliła ją do siebie.
*
Zaczął się następny tydzień, a później następny, i każdy dzień za dniem, między
domem a pracą, mijał Lidce błyskawicznie. Piotr zadzwonił do niej kilka razy, ale
Lidka albo nie mogła w tym momencie odebrać, albo zamieniała z nim tylko klika
słów, obiecując, że później oddzwoni. Nie oddzwoniła, tak samo jak nie zadzwoniła
do Marka, który wraz z upływem czasu wydawał jej się tylko cudnym snem
przyśnionym w baśniowej majorkańskiej dolinie. Jednak gdy pewnego dnia, kiedy
Lidka wracała z pracy, zadzwonił telefon i wyświetlił się nieznany jej polski numer,
pierwsze co przyszło jej do głowy to była irracjonalna myśl, że może to dzwoni
Marek. Przyjechał do Polski, w magiczny sposób zdobył numer jej telefonu i teraz
dzwoni.
– Halo! – odebrała i serce zabiło jej szybciej.
– Lidka? – To był głos kobiecy.
– Tak.
– Cześć, tu Joanna.
– Aśka?!!!
– Tak, Aśka. – Przyjaciółka Lidki z Kuwejtu zaśmiała się swoim
charakterystycznym dźwięcznym śmiechem, który tym razem wydał się Lidce trochę
nerwowy.
– Jesteś w Polsce?
– Tak, ale mam tylko kilka godzin. Jeszcze dzisiaj w nocy wylatuję.
Ostatni raz Lidka widziała Joannę dwa lata wcześniej na warszawskim Służewcu
podczas wyścigów konnych organizowanych co roku z okazji Dnia Zjednoczonych
Emiratów Arabskich. Przyjaciółki spotkały się tam zupełnie niespodziewanie po kilku
latach braku kontaktu, ale zdążyły chwilę porozmawiać. Joanna wracała wtedy z
Londynu do Kuwejtu, ale z racji zobowiązań biznesowych swojego męża, Alego,
musiała pojawić się w Warszawie na prestiżowej imprezie, podczas której rozgrywano
bieg o Nagrodę Europy, włączony do światowego cyklu wyścigów koni czystej krwi
arabskiej, poświęconego pamięci założyciela ZEA, szejka Zaida ibn Sultana an-
Nahajana. Lidka pełniła tam swoje obowiązki służbowe, pilnując, aby goście trybuny
honorowej byli należycie obsłużeni przez podlegający jej personel hotelu. Miał on
zapewnić zgromadzonej śmietance towarzyskiej wyszukane przekąski, zimne napoje,
wina, szampany i inne wysokiej klasy alkohole.
– Bardzo chciałabym się z tobą zobaczyć – powiedziała Joanna.
– Asiu, bardzo chętnie, ale jeżeli masz tylko kilka godzin, to może być trudno, bo
teraz muszę wrócić do domu i szybko zrobić dzieciom obiad.
– A później? – spytała z nadzieją Joanna.
– Widząc te korki na mieście, to myślę, że trudno będzie nam się gdziekolwiek
spotkać.
– To może po prostu wpadnę do ciebie? – zaproponowała Joanna.
– Oczywiście, jeżeli tylko masz ochotę, to będzie najlepsze rozwiązanie –
skwapliwie zgodziła się Lidka. – Zaraz wyślę ci adres.
– Świetnie, wkrótce się widzimy. – Joanna wyraźnie się ucieszyła.
– Wspaniale, że się odezwałaś. Do widzenia.
Lidka była niezwykle podekscytowana wizytą swojej przyjaciółki z dawnych lat.
W cukierni blisko domu udało jej się kupić świeże ciasto drożdżowe, bo pamiętała,
jak kiedyś Aśka w Kuwejcie zajadała się nim, kiedy je sama dla niej upiekła. Lidka
wpadła do domu i pospiesznie przygotowała obiad. Joanna zadzwoniła do drzwi,
zanim dzieci wróciły z dodatkowych zajęć.
– Asiu! – Lidka serdecznie uściskała przyjaciółkę, kiedy ta weszła do środka. –
Tak miło cię widzieć!
– I ciebie również! – odpowiedziała Joanna.
– Mhmm… – Lidka wciągnęła mocno powietrze, czując dominującą mieszankę
zapachów piżma i ambry. – Zapach Kuwejtu.
Trudno było zapomnieć mocną woń perfum używanych przez kobiety nad Zatoką
Perską. Otoczona ekskluzywnym zapachem, ubrana w kostium z najnowszej kolekcji
Coco Chanel i trzymając w ręku charakterystyczną pikowaną torebkę tej samej marki
w kolorze burgunda, Joanna weszła do pokoju i usiadła na kanapie.
– Przytulnie tu u ciebie – zauważyła, rozglądając się wkoło.
– Mieszkanie nie jest duże… – stwierdziła Lidka, bo pamiętała ogromny pałac
Joanny, w którym sama jej sypialnia była większa od całego mieszkania Lidki
składającego się z trzech niewielkich pokoików, małej kuchni i łazienki – … ale dla
mnie i dzieci wystarczy.
– Na pewno. Bardzo ładnie się tu urządziłaś – pochwaliła Joanna. – A teraz
powiedz mi, co u ciebie słychać?
– Co mam ci, Asiu, powiedzieć? Praca, dom, dzieci, dom, praca i tak w kółko. Nic
ciekawego. Pewnie ty masz mi dużo do opowiedzenia, więc cała zamieniam się w
słuch.
Lidka spodziewała się usłyszeć o dalekich podróżach Joanny z ukochanym Alim u
boku i sukcesach jej trójki dzieci. Zamiast tego zobaczyła mroczny cień zasnuwający
twarz Joanny i wyraz bólu malujący się w jej oczach. Bo jak Joanna miała tak od razu
opowiedzieć Lidce o miesiącach, kiedy pogrążona w depresji próbowała zagłuszyć
wewnętrzne cierpienie kolejnymi szklankami alkoholu i niekontrolowanym
zakupoholizmem, o tym, że w jej pałacu, w domu jej i dzieci, zamieszkała druga żona
Alego, znienawidzona przez nią wyrachowana Lara, oraz o swojej próbie samobójczej
i długim pobycie w klinice psychiatrycznej, a później tej ostatniej, największej
tragedii, kiedy jej córka Sara uciekła z Kuwejtu i potajemnie wyszła za mąż za
dżihadystę? Jak o tym wszystkim powiedzieć? Powiedzieć? Czy wywrzeszczeć,
wykrzyczeć, wypłakać?
– Asiu… – Lidka wyczuła, że od momentu, kiedy się ostatni raz widziały, w życiu
Joanny zdarzyło się coś bardzo ważnego. I jednocześnie coś bardzo złego.
– Wiesz… – zaczęła Joanna, ale nie skończyła, bo rozległ się dźwięk dzwonka.
– Przepraszam cię, Asiu, to pewnie dzieci – powiedziała Lidka i poszła otworzyć
drzwi. – Wchodźcie i przywitajcie się. Odwiedziła nas ciocia.
– Ciocia Gosia? – zapytała Lina.
– Nie, ciocia Asia.
Dzieci spojrzały po sobie zdziwione, bo nie znały żadnej cioci o imieniu Asia.
– To jest Lina, a to Omar. – Lidka przedstawiła dzieci. – A to ciocia Asia, moja
przyjaciółka z Kuwejtu.
– Dzień dobry. – Omar uważnie przyglądał się przyjaciółce mamy, która niosła w
sobie powiew tajemniczej dla niego przeszłości.
– Dzień dobry, Omarze. A to jest nasza Lina. Lineczka Calineczka… –
powiedziała Joanna tak samo jak wtedy, kiedy gładząc uwypuklającą się skórę na
dużym brzuchu Lidki, przepowiadała, że kopiąca córeczka zostanie w przyszłości
tancerką. – Śliczna dziewczynka! Lineczko, powiedz cioci, lubisz tańczyć?
– Lubię rysować i malować – odpowiedziała cicho dziewczynka trochę speszona
elegancką ciocią, której nigdy wcześniej nie widziała.
– To taka nasza mała artystka. – W głosie Lidki zabrzmiała duma. – Uczęszcza na
zajęcia plastyczne i znakomicie sobie na nich radzi. A Omar chodzi do klubu
sportowego – dodała.
– Omara pamiętam takiego malutkiego… A teraz tak wyrósł! – Joanna pomyślała
w tym momencie o tych wszystkich przerażających sytuacjach, z którymi Lidka
musiała się mierzyć w Kuwejcie. – Bardzo się cieszę, Lidziu, że tak dobrze wam się
ułożyło.
– Odpukać, nie narzekamy. Ale wy pewnie jesteście głodni – zwróciła się Lidka
do dzieci. – Zaraz podgrzeję obiad.
– Poradzimy sobie, mamuś, ty masz gościa, ja się tym zajmę – zaoferował Omar i
wyszedł z Liną do kuchni.
– Zazdroszczę ci – wyznała nieoczekiwane Joanna.
Zdumiona Lidka spojrzała pytającym wzrokiem na przyjaciółkę. Jak Joanna, która
ma męża milionera i mieszka w pełnym luksusu pałacu z pięknym ogrodem i
basenem, otoczona sztabem służby, która jest na jej usługi na każde skinienie, może
zazdrościć ciężko pracującej kobiecie samotnie wychowującej dwójkę dorastających
dzieci?
– Masz wspaniałe dzieci. – Joanna poczuła nieprzyjemny ścisk w sercu, bo przed
oczami stanęli jej syn Nadir, który, kiedy ona pogrążona była w najczarniejszej
rozpaczy, myślał wyłącznie o swoim nowym ferrari, córka Fatma, która bardzo
szybko zbratała się z jej największym wrogiem Larą, zupełnie ją przy tym
lekceważąc, i Sara, która zniknęła na długi czas nie wiadomo gdzie, wcale nie
przejmując się tym, jak wiele udręki jej przysporzy.
– Rzeczywiście, nie mam z nimi jakichś większych problemów – przyznała Lidka.
– A czy oni wiedzą, że Lina nie jest… – Joanna zamilkła, bo do pokoju wszedł
Omar.
Słowa Aśki, które dotarły do chłopaka, zaintrygowały go niepomiernie.
– Mamo, to ciasto jest chyba dla cioci. – Omar postawił na stole talerz z
pokrojonym plackiem drożdżowym, starając się, aby nie okazać, jak wielkie wrażenie
zrobił na nim przypadkowo usłyszany fragment rozmowy.
– Tak, synku bardzo ci dziękuję. – Lidka wyjęła z szafki dwa talerzyki i
widelczyki. – Widzisz, Asiu, tak się zaaferowałam naszym spotkaniem, że zupełnie o
tym zapomniałam. – Lidka nałożyła na talerzyk kawałek ciasta i podała go Joannie. –
Proszę, pamiętałam, że takie lubisz.
– Drożdżowe, bardzo lubię – przyznała Joanna.
– Zrobić ci do tego kawę czy herbatę?
– Nie, dziękuję, jeżeli mogę o coś prosić, to chętnie napiję się soku albo wody.
– Mamy sok pomarańczowy, zaraz ci przyniosę.
– Zostań, mamo, ja przyniosę. – Omar miał nadzieję, że może uda mu się jeszcze
raz coś ważnego usłyszeć.
– Nie rozmawiajmy o tym – szepnęła Lidka, kiedy Omar wyszedł.
– Nie wiedzą? – domyśliła się Joanna.
Lidka tylko zaprzeczyła ruchem głowy, bo syn już wracał do pokoju.
– Proszę, ciociu. – Omar podał Joannie szklankę z sokiem pomarańczowym.
– Dziękuję. – Upiła łyk soku. – Wiesz, Lidziu, o czym teraz pomyślałam?
– Nie mam pojęcia. – Lidka była ciekawa, czym jeszcze Aśka ją zaskoczy.
– Pomyślałam, że byłoby wspaniale, gdybyś mnie z dziećmi odwiedziła w
Kuwejcie.
– Mamo, to fantastyczny pomysł! – wykrzyknął podekscytowanym głosem Omar.
– Co za pomysł? – Lina przybiegła do pokoju, słysząc okrzyk brata.
– Ciocia chce nas zaprosić do Kuwejtu! – powiedział z przejęciem Omar.
– A tam jest morze? – zapytała dziewczynka.
– Tak, Lineczko, jest tam morze – odpowiedziała Joanna.
– To ja chcę jechać! – ucieszyła się Lina.
– Widzisz, Lidziu, chyba nie masz wyboru, tylko musicie mnie jak najszybciej
odwiedzić. – Joanna była zadowolona, że jej propozycja spotkała się z tak
entuzjastycznym przyjęciem przez dzieci przyjaciółki.
– Asiu, ja ci bardzo dziękuję za zaproszenie, ale teraz to jest zupełnie niemożliwe.
– Lidka musiała twardo stąpać po ziemi.
– Dlaczego? – W głosie Joanny zabrzmiała ciekawość.
– W wakacje byliśmy całą trójką na Majorce…
– Na Majorce? – Teraz Joanna się zdziwiła.
– Odkładałam na ten urlop całymi latami i wreszcie w tym roku udało się nam
wyjechać na nasze wymarzone wakacje.
– I było super, ciociu! – wtrąciła Lina.
– Tak, było świetnie, ale wiesz, Asiu, my żyjemy tylko z jednej pensji, więc…
– Ależ, Lidziu, jeżeli mówię, że was zapraszam, to łącznie z pokryciem kosztów
podróży…
– Mamo, skoro ciocia nas zaprasza… – Widać było, że Omar aż się pali do
poznania kraju, w którym się urodził.
– Ja bym chciała jechać jeszcze raz nad morze. – Lina czuła się coraz mniej
onieśmielona w towarzystwie nowo poznanej cioci.
– Czyli, moja droga, zostałaś przegłosowana. – Aśka się zaśmiała.
– To nie jest takie proste… Ja mam pracę, dzieci szkołę…
– Przecież dobrze się uczymy, jeśli opuścimy kilka dni, to nic się nie stanie –
przekonywał Omar. – Szybko nadrobimy.
– Tak, szybko nadrobimy – poparła brata Lina.
– Słyszysz? – Widać było, że Joannie bardzo zależało na tym, żeby przyjaciółka ją
odwiedziła. – Nie musisz się niczym martwić.
– Nie wiem… Na pewno nie możemy wyjechać teraz, może w następne
wakacje…
– Lidziu, chodzi o to, że… – Ton Joanny stał się poważny.
– Słuchajcie, ciocia ma bardzo mało czasu, bo dzisiaj wylatuje, a chcemy jeszcze
porozmawiać… – Lidka dała dzieciom do zrozumienia, że chciałaby zostać z
przyjaciółką sama.
– Chodź, siostra, mamy jakieś lekcje do odrobienia. – Omar wyprowadził Linę z
pokoju.
– Gratuluję, Lidziu, wspaniałe masz te dzieciaki.
– Dziękuję, ale zaczęłaś coś mówić…
Joanna milczała. Mówić? Wywrzeszczeć? Wykrzyczeć? Wypłakać? Po
policzkach Joanny spłynęły łzy.
– Za dużo tego… – szepnęła Joanna. – Za dużo upokorzeń, bólu, zła… Przyjedź
do mnie, Lidziu, bardzo cię proszę, chociaż na kilka dni, będziemy miały czas…
Jeżeli przyjedziesz, to bardzo mi pomożesz… Sama twoja obecność…
Lidka wzięła Joannę za rękę, aby chociaż w ten sposób wesprzeć w tym
momencie przyjaciółkę.
– Asiu… – Lidka nie pytała nawet Joanny, co się dokładnie stało, bo wiedziała z
własnych doświadczeń, że cierpienie może być tak wielkie, a rany tak głębokie i
wciąż się jątrzące, że ich drążenie może wywołać jeszcze większą mękę. W takich
momentach należało tylko słuchać.
– Sara… – Joanna mówiła tak cicho, że Lidka ledwie mogła ją słyszeć. – Nagle
zniknęła… Przestała się z nami kontaktować i nie mieliśmy pojęcia, co się z nią stało.
Najgorsze myśli przychodziły nam do głowy. Porwanie, handel żywym towarem,
morderstwo… Odchodziliśmy od zmysłów… Ali wykorzystywał wszystkie swoje
możliwości i wyłożył fortunę, żeby tylko czegoś się dowiedzieć. W końcu mieliśmy
prawie pewność, że Sara przebywa na Saharze w jednej z tunezyjskich oaz. Sytuacja
była niezmiernie trudna, bo nawet jeślibyśmy z pomagającymi nam ludźmi tam
dotarli, to i tak nikłe mielibyśmy szanse, żeby odnaleźć w niej Sarę. To jest jedna z
tych oaz, w których jeszcze do niedawna, a może nawet do teraz, kobieta opuszczała
dom tylko dwa razy: kiedy przenosiła się z domu swojego ojca do domu męża i gdy
wynosili jej ciało na cmentarz.
Lidka aż się wzdrygnęła, bo przypomniała sobie wszystkie karczemne awantury,
które jej mąż, Hassan, robił, kiedy tylko odważyła się na chwilę wyjść z domu.
– Mimo to chcieliśmy spróbować… – Joanna zamilkła na chwilę, ponieważ czas,
w którym dnie i noce były pasmem niekończącej się boleści, wciąż tkwił w niej jak
wielki palący kamień. – Ale wtedy dostaliśmy wiadomość, że prawdopodobnie jej już
tam nie ma…
– To straszne! – wyrwało się Lidce.
– Niewyobrażalne… Ślad się urwał, a my znowu stanęliśmy przed mroczną ścianą
niewiedzy. – Joanna z trudem wypowiadała słowa. – Przez kilka tygodni nie mieliśmy
żadnych nowych informacji, a te, które przyszły później, mroziły krew w żyłach…
Lidka mocniej ścisnęła dłoń Joanny.
– Poinformowano nas, że podobno Sarę wywieziono do jednego z tajnych obozów
szkoleniowych ISIS rozsianych na piaskowych bezkresach Sahary. Ale najgorsze było
to, że nawet nie wiedzieliśmy, czy obóz ten znajduje się w Libii, czy w Algierii.
Poczuliśmy, że straciliśmy naszą córkę na zawsze… – Po twarzy Joanny znowu
popłynęły łzy.
– Ale odzyskaliście ją?!
– Tak, odzyskaliśmy. – Joanna otarła mokre policzki.
– W jaki sposób? – Lidka sama kiedyś znalazła się na pustyni otoczona hordą
islamskich ekstremistów, więc doskonale zdawała sobie sprawę, jak śmiertelnym
niebezpieczeństwem to grozi.
– Dzięki Fatmie.
– Fatmie?! – Lidce trudno było sobie wyobrazić, jak młodsza siostra Sary mogła
pomóc w jej oswobodzeniu z rąk bezwzględnych oprawców.
– Fatma kiedyś była zafascynowana chorą ideologią tak zwanego Państwa
Islamskiego i jeszcze z tego okresu posiadała swoje tajne kontakty – tłumaczyła
Joanna. – Dostęp do Darknetu, czyli ciemnej strony internetu, jakieś nielegalne
telefony, z których przesyłane są zaszyfrowane wiadomości, sekretne grupy
społecznościowe, specjalne hasła… Ponieważ istniało duże prawdopodobieństwo, że
Sara może zostać przerzucona na tereny ISIS, bo po to są szkoleni dżihadyści w
obozach, to uchwyciliśmy się tej wątłej nitki nadziei, starając się namierzyć ją w
trakcie przerzutu. Rozumiesz, łatwiej to było zrobić w Turcji, która jest punktem
tranzytowym, niż w Libii czy Algierii.
– Z pewnością – przyznała Lidka.
– Cała ta operacja była bardzo skomplikowana, ale na szczęście wszystko się
udało.
– I jest teraz z wami w domu?
– Tak, ale… – Na twarzy Joanny odmalowała się bezradność.
– Pewnie jej trudno po tym wszystkim do siebie dojść? – Lidka domyśliła się, w
jakim stanie musi być dziewczyna.
– Dokładnie. Niby jest, ale tak odizolowana i całkowicie zamknięta w sobie, że
jakby jej z nami nie było. Próbowałam ją nawet namówić na tę szwajcarską klinikę
psychiatryczną, w której ja byłam…
– Asiu! Ty byłaś w klinice psychiatrycznej?! – wykrzyknęła Lidka, którą kolejne
wyznania przyjaciółki coraz bardziej przerażały. – Dlaczego?!
Joanna nie była już w stanie wracać w tej chwili do wcześniejszych
traumatycznych wydarzeń. Spojrzała na zegarek.
– Już późno. Muszę iść. Jeżeli tylko możesz, to bardzo, ale to bardzo cię proszę,
przyjedź do mnie. – Joanna z nadzieją spojrzała na przyjaciółkę. – Tak dobrze
wychowałaś swoje dzieci, więc może, kiedy zobaczysz Sarę, to mi coś poradzisz.
Bardzo cię proszę. – W oczach Joanny pojawiło się błaganie.
– Spróbuję, Asiu, spróbuję… – odpowiedziała Lidka wstrząśnięta do głębi.
– Pożegnam się z Omarem i Liną. – Z głosu Joanny bił wielki smutek.
Lidka zawołała dzieci.
– Mam nadzieję, że niedługo się zobaczymy – powiedziała Joanna, ściskając je
kolejno.
Kiedy się tylko zamknęły drzwi za niespodziewanym gościem, dzieci zaczęły
pytać mamę o Kuwejt.
– Mamo, pojedziemy do cioci Asi? – Omar, od kiedy usłyszał zaproszenie, myślał
tylko o tym, jak bardzo chciałby jechać do Kuwejtu i być może poznać tam rodzinę
swojego ojca.
– Tak, mamo, jedźmy – przymilnie prosiła Lina, która od czasu Majorki marzyła o
dalszych wyprawach.
– Zobaczymy, muszę się poważnie nad tym wszystkim zastanowić. A teraz idźcie
do swoich pokojów, położę się na chwilę, bo bardzo boli mnie głowa.
Wizyta Joanny była dla Lidki jak nagły powiew gorącego szamalu, gwałtownego
wiatru występującego w regionie Zatoki Perskiej. Lidka poczuła się tak samo jak
wtedy, kiedy nagle znalazła się pod koniec ciąży z Omarem w samym środku burzy
piaskowej, która wysoką pomarańczowoczarną kłębiastą ścianą i smolistymi
chmurami zakrywającymi niebo ograniczyła widoczność do minimum, nie pozwalając
znaleźć właściwego kierunku. Dramatyczne przeżycia przyjaciółki poruszyły ją do
żywego, ale wyjazd w najbliższym czasie do Kuwejtu nie wydawał się jej możliwy.
Lidka go jednak rozważała, zastanawiając się nad wszystkimi za i przeciw.
– Mamusiu, mogę na chwilę? – W pokoju pojawiła się Lina z dużą kartką w ręku.
– Oczywiście, chodź, córeczko.
– Ładny? – Lina pokazała mamie rysunek, na którym było widać meandrującą
rzekę i porośnięty krzewami brzeg.
– Bardzo ładny – pochwaliła Lidka.
Twarz Liny pokrył promienny uśmiech. I wtedy Lidka pomyślała o tych
wszystkich niekończących się godzinach, które Joanna spędziła przy jej szpitalnym
łóżku, kiedy w ciężkim stanie walczyła o życie swoje i nienarodzonej Liny.
Pojadę – zdecydowała w duchu. – Nie można zostawić w nieszczęściu człowieka,
który na nas liczy i nas potrzebuje.
Rozdział V
Demony przeszłości
Lidka już w samolocie uświadomiła sobie z całą wyrazistością, że wraca do
świata, który rządzi się własnymi, zupełnie odmiennymi prawami. Artykuły w prasie,
którą przeglądała, aby zabić czas podczas długiego lotu, przypomniały jej o świecie,
w którym kiedyś mieszkała kilka lat i z którego później desperacko uciekła.
Jeden z obywateli krajów należących do Rady Współpracy Zatoki Perskiej został
w Zjednoczonych Emiratach Arabskich oskarżony o zażywanie narkotyku lokalnie
nazywanego „szebu”. Mężczyzna po czterdziestce tłumaczył sądowi, że przyjmował
narkotyk po to, aby zapewnić szczęście swoim trzem żonom. Przekonywał, że jest
niewinny, a zażywanie narkotyku miało prowadzić tylko i wyłącznie do zadowolenia
wszystkich trzech żon i uniknięcia małżeńskich problemów. Wyjaśniał, że po
poślubieniu trzeciej kobiety zaczął mieć problemy z dwiema dotychczasowymi
żonami. Zaczęły się bowiem skarżyć i narzekać, więc zażywanie metamfetaminy,
która wywołuje silne podniecenie seksualne oraz dodaje energii, traktował jako
sposób na to, żeby móc w pełni okazywać swoim żonom miłość, a tym samym
odzyskać ich szacunek. I to się udało – żony doceniły jego zwiększoną aktywność i
same go namawiały, aby nadal przyjmował narkotyk. W tej sytuacji mężczyzna prosił
sąd o łagodność, jednak prasa nie informowała, jaki rodzaj kary został na niego
nałożony.
W stan oskarżenia postawiono również parę, której zarzucono pozamałżeńską
relację. W Zjednoczonych Emiratach Arabskich, w których przepisy prawa oparte są
na szariacie, prawie muzułmańskim, zabronione jest przebywanie razem w
odosobnionym miejscu kobiety i mężczyzny, którzy nie są małżeństwem albo nie są
spokrewnieni. Intymne zdjęcia pary były umieszczane w mediach społecznościowych,
za co mężczyzna został dodatkowo oskarżony o naruszenie praw dotyczących
technologii informacyjnej. Kochanków skazano na rok więzienia, a mężczyznę na
grzywnę w wysokości dwustu pięćdziesięciu tysięcy dirhamów, czyli sześćdziesięciu
ośmiu tysięcy dolarów.
Grzywnę tej samej wysokości nałożono na kobietę – na Twitterze, Facebooku i
Snapchacie zamieszczała filmiki, które uznano za nieprzyzwoite i niemoralne. Służby
zajmujące się cyberprzestępczością przez kilka tygodni obserwowały tworzone przez
nią i umieszczane w sieci materiały wideo, które naruszały obowiązuje w kraju prawo.
Kobietę aresztowano, a następnie wymierzono jej wysoką karę pieniężną oraz karę
roku więzienia.
Następna informacja dotyczyła porwania siedmiu azjatyckich służących z portu
lotniczego w Dubaju. Mężczyzna, który podawał się za przedstawiciela agencji
rekrutacyjnej, zabrał kobietom paszporty i telefony, a później zawiózł do kilku
mieszkań, gdzie zostały uwięzione. Następnie nielegalnie, posługując się
sfałszowanymi dokumentami, przyjął od Emiratczyka trzy i pół tysiąca dolarów w
zamian za jedną z przetrzymywanych Azjatek, która miała pracować w jego domu
jako służąca na stałe. Sprawa wyszła na jaw, gdy pochodząca z Indonezji inna
więziona kobieta zdołała uciec i zgłosić się na policję. Mężczyzna, któremu udało się
zwabić Azjatki na dubajskim lotnisku, został postawiony w stan oskarżenia za
porwanie, uwięzienie i przetrzymywanie kobiet, oszustwo, kradzież oraz fałszerstwo.
Media donosiły też o aresztowaniu w Kuwejcie kobiet ze Sri Lanki, Filipin, Indii i
Etiopii, które pracowały jako prostytutki, odwiedzając swoich klientów w prywatnych
lub specjalnie na ten cel wynajmowanych mieszkaniach. Najniższe stawki zaczynały
się już od czterech dinarów, czyli zaledwie trzynastu dolarów. Lidka ze ściśniętym
sercem przypomniała sobie apartament, do którego zawiózł ją rozwścieczony, żądny
jej krwi Hassan. Wyłożone lustrami ściany, wykładzina z wplecioną srebrną nitką i
czerwona poświata dobitnie wskazywały na to, że lokal wykorzystywany był jako
dom schadzek.
– Ty europejska kurwo! Zabiję cię jak sukę! Zatłukę cię, ty niewierna ladacznico!
– Rozszalały z nienawiści mąż dźgał ją długim i grubym drągiem w ciążowy brzuch z
rozwijającą się w nim jej córeczką Liną.
Dziewczynka spała teraz spokojnie oparta o ramię swojego brata. Lidka
pogładziła włosy córki tak delikatnie, aby jej nie obudzić. Lina, ukochana córunia, jej
największy skarb.
Lidka wróciła do lektury prasy. Kolejne notki donosiły o działającej w Kuwejcie
międzynarodowej siatce, która oferowała usługi ekskluzywnych prostytutek. Do
najdroższych należały Europejki, których godzinne towarzystwo kosztowało tysiąc
dolarów. Jedna z aresztowanych prostytutek przyznała, że dzienny dochód
pochodzący ze sprzedawania jej ciała wynosił minimum pięć tysięcy dolarów. Inne
zeznały, że jeżeli klient chciał zamówić prostytutkę na całą noc, to musiał się liczyć z
wydatkiem prawie siedmiu tysięcy dolarów. W kraju, gdzie związki pozamałżeńskie
były nielegalne, a prostytucja zabroniona, rynek usług seksualnych kwitł w najlepsze,
przynosząc międzynarodowym gangom i lokalnym alfonsom krociowe zyski. Żądza
pieniądza doprowadziła nawet pewnego mężczyznę do tego, że zmuszał do prostytucji
swoją żonę, siostrę i bratową, sprzedając ich ciała za sto dolarów. Jak informowano,
klientami w dużej mierze byli nieletni chłopcy, z których najmłodszy miał piętnaście
lat.
Najbardziej jednak przeraziła Lidkę wiadomość o zwiększeniu się ohydnego
procederu handlu niemowlętami do burdeli. W krajach Zatoki Perskiej zajście w ciążę
poza związkiem małżeńskim według obowiązującego prawa jest nielegalne. Kobiety,
które dopuściły się tego przestępstwa i ich uczynek został odkryty przez odpowiednie
służby, umieszczane są na specjalnych więziennych oddziałach położniczych, a
później przewożone do więzienia, gdzie przebywają wraz ze swoimi dziećmi.
Niektóre niezamężne kobiety, aby uniknąć kary, starają się ukryć nielegalną ciążę,
jednak po przyjściu na świat dziecka muszą się go jak najszybciej pozbyć. Rodząc w
ukryciu, kobiety te korzystają z pomocy akuszerek, które często są pierwszym
ogniwem przerażającego procederu handlu ludźmi. Akuszerka z Filipin zeznała, że w
momencie aresztowania kilkoro dzieci czekało na sprzedaż, a za każde z nich mogła
dostać do dwustu pięćdziesięciu dinarów, czyli równowartość około ośmiuset
trzydziestu dolarów. Dzieci sprzedawane były do burdeli, więc w związku ze sprawą
zatrzymano też Syryjczyka, który prowadził największą siatkę prostytucji, jaka
kiedykolwiek została rozbita w Kuwejcie. Oficjalne dane mówiły, że na więziennym
oddziale położniczym codziennie odbywa się kilka porodów pochodzących z
nielegalnych ciąż. Można się domyślić, że ukrytych porodów jest równie dużo, co
doprowadziło do znacznego wzrostu handlu niemowlętami do burdeli. Skala zjawiska
była na tyle duża, że jeden z urzędników zajmujących się zwalczaniem handlu ludźmi
nazwał je katastrofą.
*
– Mamo… – Lina otworzyła oczy i zwróciła się w stronę matki.
– Słucham, córeczko.
– Pić mi się chce.
– Proszę, kochanie. – Lidka podała córce butelkę z wodą.
Omar zdjął z głowy słuchawki i zatrzymał film, który oglądał na ekranie
umieszczonego przed nim siedzenia.
– Długo będziemy czekać w Dubaju na następny samolot? – zapytał matki.
– Nie, na lotnisku nie mamy dużo czasu, myślę, że tylko tyle, aby przejść z
jednego samolotu do drugiego.
– Aha. – Omar założył słuchawki na uszy i wrócił do oglądania wciągającego
filmu akcji.
– Dziękuję, mamo. – Lina oddała matce pustą butelkę.
– Wszystko w porządku, córeczko? – zapytała Lidka.
– Tak, tylko spać mi się chce.
– To śpij, kochanie, do lądowania jeszcze dwie godziny.
– Dobrze. – Lina ponownie oparła głowę o ramię brata i zapadła w sen.
Lidka wróciła do czytania wiadomości dotyczących regionu. Jej uwagę
przyciągnęła wzmianka o samobójstwie przez powieszenie służącej w domu swojego
sponsora. W krajach Zatoki Perskiej nadal w rzeczywistości obowiązywał system, w
którym pracodawca, zwany tu sponsorem, zabierał paszport służącym, które musiały
być do jego całkowitej dyspozycji dwadzieścia cztery godziny na dobę siedem dni w
tygodniu. Niekiedy kobiety nie wytrzymywały związanej z tym presji i kończyły
tragicznie, odbierając sobie życie. Filipinkę znalazła żona sponsora, która
zaniepokojona nieobecnością służącej poszła sprawdzić, co się z nią dzieje. Niestety
było już za późno, żeby uratować kobietę.
W innym przypadku pogotowanie zabrało służącą z Etiopii, która doprowadzona
do ostateczności w domu sponsora uderzała mocno głową o ścianę, aby w ten sposób
doprowadzić się do śmierci. Zgnębiona kobieta miała liczne obrażenia na czole i
głowie, ale otrzymała odpowiednią pomoc i przeżyła.
Podobny koszmar całkowitej zależności od pracodawców dotykał nie tylko
służących, ale również kierowców, kucharzy, ogrodników i innego personelu obsługi
bogatych rezydencji, a nawet robotników zatrudnionych w różnego rodzaju firmach.
– Nie mam czym nakarmić swojej żony i dzieci – zwierzył się jeden z robotników,
któremu firma nie płaciła już od miesięcy. – Od roku nie wysłałem swojej rodzinie w
Indiach ani grosza.
Robotnicy zgromadzeni byli w obozach pracy, w których panowały koszmarne
warunki socjalne. Stłoczeni po kilku w ciasnych pokoikach, bez jedzenia i
podstawowych środków czystości, próbowali wszystkiego, aby poprawić swój byt.
– Od siedmiu miesięcy nie miałem w ręku mydła – skarżył się mężczyzna. –
Próbowaliśmy rozmawiać z pracodawcą oraz z ambasadą naszego kraju, ale nie
przyniosło to żadnych rezultatów.
Ze względu na obowiązujący system położenie tysięcy pracowników
pochodzących z biednych państw azjatyckich było tragiczne. Pracodawcy zabierali im
paszporty, w związku z czym robotnicy nie mogli podjąć żadnej innej legalnej pracy.
Po upływie terminu ważności wiz przebywali na terenie danego kraju regionu Zatoki
Perskiej niezgodnie z prawem, za co groziły im kary. Prawie wszyscy byli
pozadłużani w swoich ojczyznach, bo żeby w ogóle wyjechać do pracy w krajach
arabskich, musieli zgromadzić środki na koszty podróży oraz opłacenie pośredników.
Kwoty sięgające kilku tysięcy dolarów były dla nich olbrzymimi sumami. Po
pierwsze, byli słabo opłacani, po drugie, często nie płacono im wcale. Musieli się
więc znowu zadłużać, aby przeżyć. Koło się zamykało. Niektórzy marzyli tylko o
tym, żeby uciec z tego wyśnionego raju i wrócić do domu, ale nawet to w ich sytuacji
nie było możliwe. Jeżeli nie posiadali ważnej wizy, to nawet gdyby udałoby się im
odzyskać paszporty, musieliby przed opuszczeniem kraju uiścić nałożone na nich
wysokie grzywny. A oni byli bez grosza przy duszy. Współcześni niewolnicy…
– Tkwimy w tej beznadziejnej sytuacji od miesięcy. I znikąd pomocy… – żalił się
jeden z robotników, którzy po raz kolejny zebrali się przed biurem firmy, aby
upominać się o zarobione przez siebie pieniądze. – Niektórzy z nas zmarli na atak
serca z powodu ciągłego stresu i braku jakiejkolwiek nadziei na rozwiązanie swoich
problemów. Inni popełnili samobójstwo…
– I ja też to zrobię! – Mężczyzna biorący udział w zgromadzeniu wystąpił przed
szereg z grubym sznurem w ręku. – Nasze warunki życia są tak złe, że popełnię
samobójstwo! – zagroził zrozpaczony.
Jednak według doniesień mediów nikt z przedstawicieli firmy nie wyszedł, żeby
porozmawiać z doprowadzonymi na skraj rozpaczy pracownikami.
Te upiorne sytuacje, kiedy rzeczywistość nas przygniata, a kolejne przeszkody
niczym olbrzymie głazy przesłaniają ostatnie nikłe światełko nadziei… Lidka też
doświadczyła koszmarnego poniżenia, sponiewierania, zniewolenia… Osaczona przez
męża, jego matkę i siostrę przełykała gorzkie łzy kolejnych upokorzeń oraz
fizycznego i psychicznego bólu. Jej mąż, którego kochała kiedyś bez pamięci. Bił ją.
Wyzywał. Kopał. A w końcu chciał ukamienować.
A Joanna? – myślała Lidka. – Co ona musiała przeżyć, że znalazła się w klinice
psychiatrycznej? Tryskająca humorem, pełna werwy Joanna, która wsparła ją w
najbardziej dramatycznych momentach życia. Co się musiało zdarzyć, że nie mogła
sobie poradzić sama? I teraz nie było pewnie najlepiej, skoro tak żarliwie prosiła o
pomoc.
Jej nalegania, żeby przyjechała jak najszybciej, mówiły same za siebie. Joanna
wspominała o kłopotach z Sarą. Ale czy tylko o to chodziło? Jakie tajemnice kryła
imponująca luksusowa rezydencja przyjaciółki?
Na rozmyślaniach o Joannie i jej rodzinie upłynął Lidce czas do lądowania w
Dubaju.
*
– Lino, obudź się, lądujemy. – Lidka lekko trąciła córkę w ramię.
– Co? – Lina otworzyła zaspane oczy.
– Lądujemy, córeczko – powtórzyła Lidka.
Omar z zafascynowaniem obserwował przez okno pełne blasku i wysokich
budynków bogate miasto.
– Mamo, zobacz najwyższy budynek świata. – Wskazał na górujący nad
pozostałymi wysokościowcami wieżowiec.
– Wspaniały jest – przyznała Lidka, patrząc na oświetloną migającymi światłami
smukłą Burdż Chalifa. – Słuchajcie, zbierzcie już wszystkie swoje rzeczy, żebyście
później o niczym nie zapomnieli – zwróciła się do dzieci. – I zapnij dobrze pasy,
córciu.
W Dubaju musieli szybko zmienić terminal, żeby zdążyć na następny samolot.
Dzieci były pod dużym wrażeniem olbrzymiego, pełnego marmurów, złoceń i
eleganckich sklepów lotniska, przez które przewijało się tysiące pochodzących z
różnych krajów pasażerów. Kiedy cała trójka znalazła się w sali odlotów, Lina
zwróciła uwagę na czarne abaje, w które ubrane były Arabki.
– Mamusiu, w Kuwejcie wszystkie kobiety tak się ubierają? – zapytała cicho.
– Nie, ale dużo kobiet nadal nosi te tradycyjne stroje.
– A my też będziemy musiały zakrywać głowy? – dopytywała Lina, widząc, że
nawet niektóre kilkunastolatki noszą hidżaby.
– Nie, my nie musimy tego robić. – Lidka pamiętała, że w Kuwejcie kobiety
mogły ubierać się po europejsku, jednak w miejscach publicznych nie powinny
eksponować za bardzo swojego odkrytego ciała.
Pasażerów poproszono do samolotu i po kilkudziesięciu minutach Lidka z dziećmi
była w drodze do Kuwejtu. Podczas krótkiego lotu Lidką miotała burza gwałtownych
uczuć. Wracała do miejsca, w którym poznała wszechpotężną siłę miłości, która
zmieniła całe jej dotychczasowe życie, do miejsca, gdzie zaznała nieopisanego
szczęścia na początku swojego małżeństwa, i gdzie później przeżyła największy
horror, ledwo unikając śmierci przez ukamienowanie na bezkresnej pustyni. Kiedy po
pełnej grozy ucieczce opuszczała Kuwejt, była pewna, że już nigdy tu nie wróci. A
jednak teraz samolot niósł ją niby gwałtowny pustynny szamal do tego pełnego złych
wspomnień kraju.
Na lotnisku czekała uradowana Joanna.
– Lidziu, tak się cieszę, dziękuję ci, że przyjechałaś! – Z przejęciem obściskiwała
przyjaciółkę. – Jak wam minęła podróż? Nie była za męcząca? – wypytywała po
przywitaniu się z dziećmi.
– Nie, Lina prawie całą drogę spała, a Omar oglądał filmy – odpowiedziała Lidka.
– Chodźcie, kierowca już na nas czeka. – Joanna pierwsza ruszyła w stronę
wyjścia.
Przed budynkiem lotniska stała czarna limuzyna, z której wysiadł kierowca,
otwierając drzwi pasażerom. Hinduscy bagażowi zapakowali walizki i luksusowy
samochód pojechał do rezydencji Joanny. Po przybyciu na miejsce limuzyna
zaparkowała na podjeździe, a kilku służących od razu zajęło się bagażami.
– Przygotowałam dla was całe jedno skrzydło, mam nadzieję, że będzie wam tam
wygodnie. – Joanna wprowadziła gości do środka.
– Z pewnością, Asiu. – Lidka nie miała co do tego żadnych wątpliwości.
Omar z Liną byli oszołomieni wielkością i przepychem rezydencji cioci oraz
liczbą kręcącej się służby.
– Barti! – zawołała Joanna swoją wierną służącą.
– Słucham, madame. – Hinduska natychmiast zjawiła się u boku swojej pani.
– Zaprowadź madame Lidkę i dzieci na górę do ich apartamentów – poleciła
służącej Joanna.
– Dobrze, madame.
– Asiu, dzieci niech idą, ale ja tu zostanę z tobą, żebyś mi wszystko opowiedziała
– zdecydowała Lidka.
– Lidziu, rozmowę możemy odłożyć na później, teraz jesteś po tak długiej
podróży, więc…
– Nie, Asiu, przyjechałam tu dla ciebie i na pewno nie zasnę, dopóki się
wszystkiego nie dowiem – powiedziała stanowczo Lidka.
– Dobrze, w takim razie Barti weźmie dzieci na górę, a my tu zostaniemy. –
Joanna już nie oponowała.
– Mamusiu, nie pójdziesz ze mną? – Lina wyglądała na lekko zdezorientowaną.
– Barti pokaże wam wasze pokoje i znajdującą się przy nich na korytarzu łazienkę
– tłumaczyła Joanna dzieciom. – A gdybyście czegokolwiek potrzebowali, to
wystarczy powiedzieć Barti… – Joanna zamilkła na chwilę. – Dzieci mówią po
angielsku? – zapytała przyjaciółki.
– Tak, oczywiście – potwierdziła Lidka.
– To świetnie. Barti, pokaż Omarowi i Linie pokoje. – Joanna ponownie nakazała
służącej zająć się dziećmi.
– Dobrze, madame.
Omar poszedł za Barti, a za nim, z lekkim ociąganiem, ruszyła Lina.
– Ali jest w domu? – spytała Lidka.
– Nie, wyjechał w służbową podróż.
– A jak się czuje Sara?
– Niestety bez zmian… Rzadko wychodzi ze swojego pokoju, prawie z nami nie
rozmawia… – Joanna westchnęła. – A to właśnie ona najbardziej starała się mi
pomóc, kiedy…
Joannie głos ugrzązł w gardle. Winiła siebie za to, że po pozbyciu się z domu
Lary, szczęśliwa, że odzyskała męża, wypłynęła z nim w długi rejs, aby scementować
dopiero co odbudowany po długim kryzysie związek. Może gdyby wtedy nie
wyjechała albo zabrała ze sobą dzieci, Sara nie wplątałaby się w to straszliwe
małżeństwo z dżihadystą?
– Kiedy? – spytała ciepło Lidka, bo czuła, że sprawy, o których chce mówić
Joanna, są dla niej bardzo trudne.
– To wszystko jest takie skomplikowane… Nawet nie wiem, od czego zacząć.
– Najlepiej od początku…
– Od początku… Dobrze… – Joanna zebrała myśli. – Wszystko zaczęło się
wtedy, kiedy wróciłam do domu po wakacjach z Londynu… To było tego roku, kiedy
spotkałyśmy się na gonitwie koni, pamiętasz?
– Tak, pamiętam.
– Wróciłam do domu i… – Z ust Joanny popłynęła pełna cierpienia opowieść o
Larze, która ukradła jej na pewien czas męża i zawładnęła całą rezydencją, o jej
desperackim piciu i zakupoholizmie, o dramatycznej próbie samobójczej, o pobycie w
szwajcarskiej klinice psychiatrycznej, a w końcu o ostatecznej walce o męża i
uratowanie rodziny.
– Wszystko zaczęło się jakoś układać – ciągnęła Joanna. – Ali bardzo żałował
tego, co się stało, bo sam się przekonał, jak wyrachowaną i cyniczną kobietą jest Lara.
Zimna suka… – wyrwało się Joannie, bo wciąż pamiętała pozbawione wszelkich
skrupułów triki Lary. – Wróciliśmy zadowoleni z rejsu i wtedy okazało się, że nie ma
Sary. Wyjechała na wakacje do Polski do mojego brata, a stamtąd z koleżanką do
Tunezji, gdzie poznała tego dżihadystę i zupełnie straciła dla niego głowę. I zamiast
później wrócić do domu do Kuwejtu, poleciała znowu do Tunezji, zapominając o
wszystkim. Zakochała się…
Lidka rozumiała Sarę, bo czy ona nie postąpiła tak samo? Poznała Hassana i nie
zważając na ostrzeżenia mamy, całkowicie zmieniła swoje plany życiowe, wychodząc
za niego za mąż.
– Resztę już znasz… – Twarz Joanny pokrył wielki smutek.
– Mówiłaś, że Sara jest bardzo zamknięta w sobie, a jaki ma kontakt z
rodzeństwem? – chciała wiedzieć Lidka. – Może bratu i siostrze łatwiej jest do niej
dotrzeć?
– Nadir studiuje w Londynie, więc Sara ma z nim mało kontaktu, a Fatmie tak
naprawdę najwięcej powiedziała, gdy leciały ze Stambułu do Kuwejtu.
– To Fatma osobiście ją odbiła?
– Tak, wszystko musiało się rozegrać w ciągu zaledwie kilku sekund, a nie
sądziliśmy, że Sara może tak szybko zaufać komuś, kogo nie zna.
– Rozumiem.
– Fatma mówiła, że Sara była całkowicie skołowana, bo myślała, że zaraz zostanie
przerzucona na tereny ISIS, a tu nagle znalazła się w samolocie, który wiózł ją do
domu. Impulsywnie zaczęła opowiadać siostrze o sekretnym obozie dżihadystów w
Algierii, do którego zawiózł ją mąż.
– Biedna dziewczyna! – Lidka współczuła Sarze z całego serca.
– Sara mówiła dość chaotycznie, ale obraz, jaki się wyłonił z jej słów, przyprawia
o dreszcze…
– Wyobrażam sobie! – Lidka wiele słyszała o barbarzyńskim okrucieństwie
dżihadystów.
– To był obóz, gdzie szkolono bojowników do walki z niewiernymi, a ich żony do
życia w kalifacie i wychowywaniu dzieci na przyszłych bezwzględnych żołnierzy
ISIS.
– Morderców… – wtrąciła Lidka.
– Tak, morderców – przytaknęła Joanna. – Kobietom pokazywano filmiki, w
których były sceny z nauki zabijania. Wiesz, kogo szkolono? Małe dzieci. Małe dzieci
uczono zabijać…
– O, matko! – krzyknęła Lidka. – Jak można wciągać dzieci w bestialską machinę
zła?!
– Oni właśnie to robili. Sara opowiadała, że kazano im oglądać filmy
propagandowe, w których sześcioletnie, a nawet młodsze dzieci uczyły się podrzynać
gardła swoim wrogom.
– Nie potrafię sobie tego nawet wyobrazić!
– Kobietom wyświetlano film, w którym trzyletni chłopiec w kompletnym stroju
dżihadysty wielkim nożem podcina gardło olbrzymiemu białemu misiowi. – Joanna
relacjonowała Lidce to, co usłyszała od Fatmy. – A później następny, w którym mała
dziewczynka podcinała długim nożem gardło swojej lalce bobasowi.
– To trudno się dziwić, że Sara nie może do siebie dojść po tak wstrząsających
przeżyciach – stwierdziła Lidka.
– A to jeszcze nie jest najgorsze, co ją tam spotkało… – Joannie głos się załamał.
– Aż boję się tego słuchać…
– Sara była tam za karę biczowana. – Ostatnie słowo Joanna powiedziała tak
cicho, że Lidka go nie usłyszała.
– Była co?
– Biczowana – powiedziała Joanna już głośniej i wyraźnie. – Dostała za karę
trzydzieści batów.
Zapadła cisza. Ciężar makabrycznych przeżyć Sary był za duży nawet dla
straszliwie doświadczonych przez życie Lidki i Joanny.
– Obiecuję ci, Asiu, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby jej pomóc –
pierwsza odezwała się Lidka.
– Dziękuję ci, Lidziu, jestem ci naprawdę bardzo wdzięczna za to, że przyjechałaś.
– Nie dziękuj, Asiu, zawsze będę pamiętała o tym, jak bardzo mnie wspierałaś,
kiedy tu mieszkałam…
– Nie ma o czym mówić… Ale teraz już czas, żebyś odpoczęła po podróży.
Chodź, Lidziu, zaprowadzę cię na górę.
Lidka po drodze zajrzała do dzieci, które smacznie spały w przygotowanych dla
nich pokojach.
– To jest twoja sypialnia z przylegającą w środku łazienką. – Joanna wprowadziła
przyjaciółkę do obszernego luksusowo urządzonego pomieszczenia. – Czuj się jak u
siebie w domu.
– Dziękuję, Asiu. Kiedy tylko wstanę, to postaram się porozmawiać z Sarą.
– Śpij dobrze. – Joanna z wdzięcznością pocałowała przyjaciółkę na dobranoc.
– Ty też, Asiu.
Joanna wyszła, a Lidka po długiej kąpieli w dużej wannie położyła się do
królewskiego łoża. Mimo zmęczenia podróżą nie mogła jednak zasnąć. Przed jej
oczami przesuwały się obrazy dzieci, które błyszczącymi śmiercionośnymi ostrzami
podcinały gardła swoim lalkom i misiom. Dzieci wychowywane w nienawiści do
drugiego człowieka, szkolone do bestialskiego zabijania, dorastające w przekonaniu,
że szerzenie terroru wśród niewiernych jest jedyną słuszną drogą. Jak mogę pomóc
Sarze, która idąc za głosem serca, znalazła się w środku piekła? – Lidka raz po raz
zadawała sobie to pytanie.
*
Nazajutrz zgodnie z obietnicą Lidka poprosiła Aśkę, żeby zaprowadziła ją do
pokoju Sary.
– Słuchaj, może będzie lepiej, jeśli pierwszy raz pójdę tam z Fatmą? –
zasugerowała przedtem.
– Fatma jest teraz w szkole, ale nawet gdyby tu była, nie sądzę, żeby to zrobiło
jakąś różnicę.
– Dlaczego?
– Bo wtedy w samolocie to był jedyny raz, kiedy Sara tak otwarcie opowiadała
Fatmie o swoich przeżyciach. Później zamknęła się przed nią tak samo jak przed
nami.
– Rozumiem. – Lidka pomyślała, że będzie miała trudny orzech do zgryzienia.
Przyjaciółki stały już przed pokojem Sary i Joanna zapukała do jej drzwi. Nie
usłyszała żadnej odpowiedzi, więc wolno je uchyliła. W pokoju panował półmrok, a
Sara leżała na łóżku przykryta kołdrą.
– Córeczko… – zaczęła Joanna, ale Sara nie dała jej dokończyć.
– Wyjdź stąd – powiedziała spod przykrycia.
– Słuchaj, przyjechała do nas w odwiedziny ciocia Lidka. Pamiętasz, kiedy byłaś
mała, bawiłaś się na jej zaręczynach… – przypomniała Joanna. – I teraz ciocia
chciałaby cię zobaczyć.
– Ale ja nie chcę nikogo widzieć! – krzyknęła Sara.
Joanna bezradnie spojrzała na Lidkę, która dała jej ręką znak, żeby wyszły.
– Sara już wie, że tu jestem, i myślę, że to na początek wystarczy – stwierdziła
Lidka, gdy tylko znalazła się z przyjaciółką za drzwiami. Ta sprawa wymaga wielkiej
delikatności – dodała, kiedy schodziły na dół do jadalni.
– Postępuj tak, jak uważasz za stosowne. – Aśka całkowicie zdała się na
przyjaciółkę.
Joanna poleciła służbie przygotować śniadanie, a kiedy było gotowe, wysłała
Barti, żeby zawołała dzieci.
– Jak wam się spało? – spytała, gdy Omar i Lina usiedli obok Lidki za stołem.
– Dobrze, ciociu – odpowiedział Omar.
– Tak, bardzo dobrze – zawtórowała bratu Lina.
– To świetnie – ucieszyła się Joanna. – A co chcielibyście dzisiaj robić? Macie
jakieś specjalne życzenia?
Rodzeństwo zamilkło, nadal trochę przytłoczone wielkością i eleganckim
wyposażeniem rezydencji bogatej cioci.
– Lino, ty zapewne chciałabyś zobaczyć morze? – domyśliła się Joanna.
– Tak, ciociu.
– A ty, Omarze? – zwróciła się do chłopaka Aśka.
– Nie wiem… – Omar zamyślił się na chwilę. – Chyba tak ogólnie zwiedzić
Kuwejt… Bardzo jestem ciekawy tego kraju, a mama niewiele nam o nim
opowiadała.
Lidka z Joanną wymieniły się spojrzeniami, bo trudno było dzieciom mówić o
potwornym położeniu, w jakim się kiedyś znalazła ich matka. Bystry Omar to
zauważył, co tylko umocniło go w przekonaniu, że Kuwejt skrywa jakieś mroczne
rodzinne tajemnice. Od momentu, kiedy przypadkowo usłyszał fragment rozmowy
mamy z przyjaciółką, zastanawiał się, o co chodziło cioci, gdy wspomniała Linę. Co
znaczyła jej niedokończona wypowiedź, że „Lina nie jest…”?
– Słuchajcie, dam wam do dyspozycji jednego z kierowców z samochodem, więc
będziecie mogli jeździć i zwiedzać, co tylko chcecie – zaoferowała gościom Joanna.
– Dziękujemy, ale musimy pamiętać, że przylecieliśmy tu przede wszystkim dla
Sary – zauważyła Lidka.
– Ty tak, ale twoje dzieci niewątpliwie chciałyby coś ciekawego zobaczyć –
stwierdziła Joanna. – Przecież nie będą cały czas siedziały w domu. Na pewno,
Lidziu, na wszystko znajdziemy czas. – Aśka posłała przyjaciółce uśmiech, który ona
odwzajemniła.
Po śniadaniu Lidka zapytała Joannę, czy może sama wejść do pokoju Sary.
– Oczywiście, rób to, co uważasz za stosowne. – Joanna chwytała się
wszystkiego, aby tylko wyprowadzić córkę z głębokiej depresji.
Pokój Sary nadal pogrążony był w niepokojącym półmroku. Na stoliku przy łóżku
stał talerzyk z nietkniętymi kanapkami i sokiem, które przyniosła służąca. Lidka
odniosła wrażenie, że przykryta Sara nie zmieniła pozycji, od momentu kiedy rano z
Aśką weszły do jej pokoju. Lidka usiadła na krześle stojącym niedaleko łóżka i
zaczęła mówić spokojnym cichym głosem.
– Wiem, jak to jest, kiedy wszystko, co jest dla nas ważne, w co wierzymy i
angażujemy się całą sobą, nagle rozpada się albo wygląda zupełnie inaczej, niż my to
widzieliśmy. – Mówiąc to, Lidka ponownie poczuła brzemię bolesnych krzywd, które
kiedyś wyrządził jej Hassan. – My ufamy i stawiamy wszystko na jedną kartę, bo
kochamy… Kochamy tak mocno i bezwarunkowo, że nie oglądając się na nic,
biegniemy za porywem serca bez tchu, bez pamięci, bez wytchnienia… Bo przecież
on, i tylko on, i nikt inny, tylko on…
Sara, która mimowolnie słuchała słów Lidki, poczuła zapach jaśminu w swojej
oazie szczęścia, w której Aziz pierwszy raz wziął ją w ramiona, a ona dotknęła
gwiazd, tak jasnych, najjaśniejszych, że musiała wrócić, i zostać, i kochać…
– Tak jest… I było… I będzie… – Lidka nie powiedziała nic więcej.
Po kilku minutach opuściła pokój Sary.
– I co? – spytała Joanna, która czekała na przyjaciółkę na zewnątrz.
– Przynajmniej mnie nie wyrzuciła – odpowiedziała Lidka.
– To dobrze, to bardzo dobrze. – Aśka z nadzieją ścisnęła jej rękę.
Przyjaciółki zeszły do salonu, gdzie na rozłożystych kanapach siedzieli Omar i
Lina.
– Czekają na ciebie, żeby wybrać się na przejażdżkę po Kuwejcie – wyjaśniła
Joanna. – Samochód jest już podstawiony.
– A ty pojedziesz z nami? – Lidka trochę się obawiała, jakie wrażenie po tylu
latach wywołają na niej miejsca, które tak drastycznie wpłynęły na jej życie.
– Tak, pojadę z wami. – Joanna skierowała się w stronę drzwi. – Zapraszam,
kierowca czeka.
Kiedy wyjechali na ulicę i włączyli się do ruchu, pierwsze, co zwróciło uwagę
Omara, to liczba luksusowych samochodów poruszających się po drogach.
– Mamo, zobacz, jakie supersamochody! – Omar nie odrywał wzroku od
najnowszych modeli Mercedesa, BMW, Lexusa i różnych wersji Porsche, w tym
limitowanych edycji oraz ostatniej generacji Porsche Cayenne. – A tam jedzie Rolls-
Royce! – wykrzyknął, wskazując na warte prawie pół miliona dolarów auto.
– Mamo, a tu nie ma chodników? – zaciekawiła się Lina, patrząc na szeroką,
wysadzaną pośrodku palmami, drogę, przy której stały przypominające pałace okazałe
rezydencje.
– Nie, córciu.
– To wszyscy mają samochody? – dopytywała się dziewczynka.
– Nie, służba i robotnicy jeżdżą autobusami albo chodzą poboczem – wyjaśniła
Lidka, a przed oczami stanęła jej scena sprzed lat. Ubrana w nieświeżą czarną abaję,
pchając przed sobą wózek z malutkim Omarem, chamsko zaczepiana przez
mijających ją Kuwejtczyków, szła w ponadczterdziestopniowym upale skrajem
jezdni, aby dotrzeć na suk złota. Jej mąż Hassan wyjechał, lodówka świeciła
pustkami, a jej mieszkanie, do którego po śmierci teścia wprowadziła się teściowa z
córką, pełne było pleniącego się w każdym zakamarku robactwa. Szła, ocierając
lejący się z czoła pot, żeby sprzedać swoją złotą bransoletkę, a potem kupić jedzenie
dla dziecka i środki czystości.
Lina co chwilę lekko szturchała Lidkę, pokazując jej coraz bardziej zachwycające
bogate rezydencje.
– Mamo, jakie piękne domy! Ty też tu w takim mieszkałaś?
– Nie, córciu, my mieszkaliśmy w dużym apartamencie.
– A nie w takim zamku? – Lina wskazała na wyglądającą jak stary pałac z
krużgankami i wieżyczkami budowlę, której fasadę zdobiły wymyślne ornamenty. –
Mamo, spójrz, tam w górze na wieżach rosną palmy! – Lina nie mogła wyjść ze
zdumienia.
– W tym zamku znajduje się restauracja, w której odbyły się zaręczyny twojej
mamy – włączyła się do rozmowy Joanna.
– Naprawdę?! – zdziwiła się jeszcze bardziej Lina. – Mamo, to ja chciałabym
narysować ten zamek z palmami na wieżyczkach, w którym miałaś zaręczyny.
Możemy się zatrzymać, żebym go dokładnie obejrzała? – poprosiła.
– Po drodze będzie jeszcze dużo interesujących obiektów – odpowiedziała za
Lidkę Joanna. – Proponuję, żebyśmy teraz pojechali dalej, a później wrócimy do tych
miejsc, które ci się najbardziej spodobają, dobrze, Lineczko?
– Dobrze, ciociu. A możemy dzisiaj iść na spacer nad morze?
– Oczywiście, po przejażdżce przejdziemy się nadmorską promenadą – zgodziła
się Joanna.
Lidka z równym zaciekawieniem jak dzieci oglądała przesuwające się za oknem
widoki. Niektóre z nich wywoływały wspomnienia, inne były dla niej całkiem nowe.
– Tego tutaj nie pamiętam – powiedziała, gdy zobaczyła położony nad morzem
kompleks restauracji i kafejek z przylegającym do nich bulwarem w europejskim
stylu.
– Nie możesz pamiętać, bo to jest jedna z nowszych inwestycji – objaśniła Joanna.
– To miejsce wieczorem jest bardzo popularne, szczególnie wśród młodzieży.
– Kiedyś się tu wybiorę – stwierdził Omar, coraz bardziej zafascynowany krajem,
w którym jako małe dziecko mieszkał z rodzicami.
Samochód przejechał przez duże rondo, a następnie znalazł się na biegnącej
wzdłuż brzegu morza Gulf Street.
– Mamo, tutaj mają akwarium z rekinami! – Lina zwróciła uwagę na kolorowy
baner reklamowy.
– Tak, w Centrum Naukowym jest wspaniałe akwarium, gdzie można zobaczyć
rekiny – potwierdziła Lidka.
– Rekiny? – Omarowi zaczęło coś świtać. – Ja tam chyba byłem z tobą i z tatą,
prawda, mamo?
Lidka rzadko rozmawiała z synem o jego ojcu. Nie chciała mówić źle o swoim
zmarłym mężu, a jednak niewiarygodne podłości, których się dopuścił wobec niej,
wciąż tkwiły w jej duszy jak raniące zadry i nie pozwalały mówić o nim w samych
superlatywach. Lepiej było milczeć.
– Mamo, byliśmy w akwarium razem z tatą, prawda? – ponowił pytanie Omar.
– Tak – odpowiedziała Lidka, przypominając sobie piszczącego synka, który ze
strachu przed strasznymi spiczastymi zębami rekina chował głowę w ramiona ojca.
– Ja też chcę zobaczyć rekiny! – zawołała Lina.
– Dobrze, córeczko, pójdziemy do akwarium.
– Kiedy?
– Zobaczymy, ale na pewno znajdziemy na to czas.
Auto sunęło dalej i po kilkudziesięciu minutach zbliżyło się do Kuwait City.
– Te najwyższe budynki są chyba wzniesione w ostatnich latach? – zauważyła
Lidka. – Mam wrażenie, że miasto bardzo wystrzeliło w górę.
– Masz rację – przyznała Joanna. – Ten przypominający zwiniętą w rulon kartkę
papieru to nie tylko najwyższy wieżowiec w Kuwejcie, ale również najwyższy
rzeźbiony betonowy budynek na świecie.
– Ile ma metrów, ciociu? – zapytał Omar.
– Ponad czterysta, ale krążą słuchy, że w Kuwejcie ma powstać budynek o
wysokości około kilometra o jeszcze bardziej niepowtarzalnej architekturze.
– I jak ma wyglądać? – Omara zainteresowały szczegóły.
– Nadano mu nazwę Cobra Tower, dlatego że projekt inspirowany jest wężem, dla
niektórych symbolizującym mądrość i życie wieczne.
– Czyli wieżowiec będzie w kształcie węża? – Linie trudno to było sobie
wyobrazić.
– W kształcie dwóch splecionych wężów, których łuski w formie diamentów mają
lśnić w słońcu, a głowy unosić się ku niebu. W dodatku ta ultranowoczesna wieża ma
się jeszcze obracać jak spirala.
– To rzeczywiście bardzo futurystyczna wizja – wtrąciła Lidka.
– Zaczęto już jej budowę? – dopytywał Omar.
– Jeszcze nie, ale mówi się, że wieżowiec ma zostać wzniesiony przy Gulf Street
najpóźniej do dwa tysiące trzydziestego roku.
– To Dubaj znowu będzie pierwszy, bo wieżowiec Dubai Creek Tower, który ma
pobić wszelkie rekordy wysokości, ma być gotowy już w dwa tysiące dwudziestym
roku – powiedziała Lidka.
– I będzie wyższy od Burdż Chalifa? – chciał wiedzieć Omar.
– Tak, budowla ma przypominać rakietę i mieć wysokość tysiąca stu metrów. –
Lidka przypomniała sobie dane, które wyczytała w jakimś piśmie.
– Z tego, co słyszałam, to możliwe, że zostanie podjęta decyzja, żeby powiększyć
konstrukcję o dodatkowe dwieście czterdzieści pięć metrów – dodała Joanna.
– Dlaczego? – spytała Lidka.
– Bo trwa wyścig bogaczy na najwyższy budynek… – Albo na pochwalenie się
największą urbanistyczną erekcją świata, pomyślała Aśka, ale ze względu na dzieci
nie powiedziała tego głośno. – A w Arabii Saudyjskiej w Dżuddzie już trwa budowa
Wieży Królestwa, której wysokość ma wynosić ponad kilometr. Inwestorzy mają
ambicje, żeby to ona nosiła dumny tytuł najwyższego budynku świata. Stąd zmiany w
projektach nawet już w trakcie budowy…
– Rozumiem… – Lidka jeszcze raz objęła wzrokiem panoramę Kuwait City, która
od czasu jej wyjazdu wzbogaciła się o wiele wysokich wieżowców o oryginalnej
formie.
– A co to jest? – Lina odwróciła głowę w stronę trzech białych wież, z których
dwie szczyciły się charakterystycznymi niebieskimi kulami.
– Wieże Kuwejckie, najbardziej znany symbol Kuwejtu – wyjaśniła Lidka. – To
wieże ciśnień, ale w jednej z kul mieści się restauracja, a inna się obraca i pełni
funkcję punktu obserwacyjnego, z którego rozciąga się wspaniały panoramiczny
widok. Myślę, że tam też się wybierzemy.
– Chciałabym narysować te wieże – stwierdziła Lina. – Mogłabym później
podarować rysunek babci.
– Rzeczywiście z Lineczki to prawdziwa artystka – pochwaliła dziewczynkę
Joanna. – Wszędzie znajduje inspiracje.
– To prawda – potwierdziła Lidka, niezwykle dumna ze swojej ukochanej
córeczki.
Samochód zawrócił i powtórnie pojechał wzdłuż ciągnącej się długim pasem nad
samym morzem Gulf Street.
– Słuchajcie, proponuję, żebyśmy tu wysiedli i pospacerowali, tak jak prosiła Lina
– zasugerowała Joanna, kiedy auto dotarło w pobliże Centrum Naukowego.
– Bardzo chętnie – zgodziła się Lidka. – Z tego, co pamiętam, jest tu przepiękna
promenada wysadzana podświetlanymi palmami.
Auto minęło nowoczesne fontanny, w których woda wystrzeliwała mocnymi
strumieniami wysoko w górę, i wjechało na wewnętrzny parking Centrum
Naukowego. Joanna z Lidką i dziećmi wysiadła z samochodu, a następnie poleciła
kierowcy, żeby na nich poczekał.
– Ciociu, a możemy teraz zobaczyć rekiny? – Lina chciała mieć jak najwięcej
tematów do swoich rysunków.
– Skoro już tu jesteśmy, to możemy wejść do środka, zgadzasz się, Lidziu?
– Tak.
Aśka kupiła dla wszystkich bilety i po chwili znaleźli się w stylizowanym na
naturalne groty wnętrzu, które poświęcone było faunie pustyni. Rodzeństwo z
zaaferowaniem oglądało żywe jeże, węże, jaszczurki, myszki, dzikie koty i skunksy
wyeksponowane w przeszklonych pomieszczeniach, urządzonych tak, aby jak
najbardziej przypominały warunki naturalne.
– Ja na pewno tu byłem… – w pewnym momencie dobitnym głosem oznajmił
Omar, którego mina wskazywała na to, że intensywnie się nad czymś zastanawia. –
Byłem tu z tatą – podkreślił.
Omar przechodził wraz z siostrą przez kolejne fragmenty ekspozycji, a w jego
głowie pojawiały się urywane, nieco zatarte obrazy. Tata uczy go nazw niektórych
zwierząt, a on z całych sił próbuje powtórzyć trudne słowa. Nie wychodzi mu, ale tata
wcale się na niego z tego powodu nie gniewa. W pełnym zieleni, akwenów wodnych i
masywnych skał wnętrzu maszerują dumnie czarno-białe pingwiny, a on razem z
mamą i tatą wymyśla dla nich imiona. Tuli się w bezpieczne ramiona taty, uciekając
przed zbliżającym się rzędem ostrych zębów rekina. Tata kupuje mu pluszowego
rekina, a on wcale się go nie boi… Omar opuścił budynek pełen wspomnień o ojcu,
którego mu później tak bardzo zabrakło.
Podczas spaceru promenadą Linę zachwyciły różnorodne kolory morza.
– Mamusiu, zobacz, ta woda ma tyle niesamowitych odcieni… – Lina patrzyła na
łagodnie rozbijające się fale Zatoki, które przy brzegu były granatowe, aby później
przejść w lazur, następnie w niebieski, a tuż przy horyzoncie w łączący się z niebem
błękit. – I tyle tu ptaków…
Białe mewy krążyły w dużej grupie tuż nad wodą. Na szeroko rozłożonych
skrzydłach niektórych ptaków wyróżniały się szare lub czarne pióra.
– Myślę, że chciałabyś to wszystko narysować? – domyśliła się Lidka.
– Tak, mamusiu, tak tu dużo pięknych widoków…
– Wiesz, Lineczko, jeżeli ciocia nie będzie miała nic przeciwko temu, to po
spacerze podjedziemy do sklepu, żeby kupić ci komplet nowych różnokolorowych
kredek, ołówki, bloki i cokolwiek jeszcze będzie ci potrzebne, żebyś mogła zacząć
rysować jak najszybciej.
– Oczywiście, że tak zrobimy – przytaknęła ochoczo Joanna. – Niedaleko jest
Sułtan Center i tam na pewno znajdziemy wszystko dla naszej małej artystki.
– Dziękuję, ciociu. – Na twarzy Liny pojawił się radosny uśmiech.
Po długim spacerze Joanna zabrała gości do Sułtan Center, gdzie Lina wybrała
niezbędne przybory do swoich prac plastycznych. Następnie wszyscy wsiedli do auta,
żeby wrócić do rezydencji Joanny. W samochodzie panowała pogodna atmosfera,
Lina opowiadała Omarowi, co narysuje, a Aśka z Lidką wspominały wspólne dobre
chwile sprzed lat. Nagle Lidce otoczenie wydało się znajome i po chwili zorientowała
się, że samochód mija jej dawny apartamentowiec.
– Córeczko, chciałaś wiedzieć, gdzie mieszkaliśmy, spójrz w prawo, to jest
właśnie nasz dom. – Lidka wskazała na pobliski budynek. – O, tam widać nasz
balkon, mieliśmy nawet widok na morze.
Rodzeństwo z zaciekawieniem patrzyło na mijany apartamentowiec.
– A babcia nadal tam mieszka? – zapytał znienacka Omar.
Lidkę przeszył zimny prąd. Nazwanie teściowej, która ją przez lata nienawidziła,
upokarzała na każdym kroku, a na końcu chciała otruć, „babcią” Lidka odebrała jak
siarczysty policzek, który nie raz zdarzyło jej się dostać od Hassana.
– Nie sądzę… – odpowiedziała ze ściśniętym gardłem. – Tyle lat minęło…
Pewnie mama twojego ojca z córką wyjechały do Syrii. – Lidka nie była w stanie
nazwać „starej”, jak kiedyś mówiła na teściową, „babcią”.
– Ale przecież tam jest teraz ta okropna wojna… – Omar wpatrywał się w dom, w
którym jako malutki chłopiec mieszkał ze swoją syryjską rodziną. – Ludzie stamtąd
uciekają…
Lidka już nic nie powiedziała, ale bardzo pożałowała, że pokazała dzieciom ich
dawne miejsce zamieszkania.
Po przyjeździe do rezydencji Joanna poleciła Barti, aby wydała obiad, po którym
rodzeństwo poszło do swoich pokojów, a przyjaciółki usiadły w salonie, żeby napić
się kawy.
– Jak się czuje Sara? – Lidka posłodziła podaną przez służącą kawę. – Pytałaś
Barti?
– Tak, pytałam – odpowiedziała Aśka.
– I co powiedziała? Sara chociaż coś zjadła?
– Ociupinkę, jak zawsze.
– A wyszła ze swojego pokoju?
– Tylko do łazienki… – Joanna głęboko westchnęła. – Jak zawsze…
– Pójdę do niej wieczorem, ale przedtem chciałabym się czegoś więcej o niej
dowiedzieć. – Lidka upiła łyk aromatycznej kawy. – Ciekawa jestem, czy Sara, biorąc
ślub, wiedziała, że jej przyszły mąż jest dżihadystą…
W salonie raptem pojawił się Omar.
– Chciałeś coś, synku? – zwróciła się do niego Lidka.
– Chciałem zapytać, czy mogę teraz jechać do tego kompleksu kafejek, o którym
ciocia wspominała, że jest popularny wśród młodzieży.
– Oczywiście, mówiłam wam, że jeden z kierowców zawsze jest do waszej
całkowitej dyspozycji – powiedziała z uśmiechem Joanna.
– Weźmiesz ze sobą Linę? – spytała Lidka.
– Nie, mamo, Lina zaczęła rysować i jest bardzo zajęta. Powiedziała, że jutro ze
mną pojedzie.
– Tylko nie wracaj za późno – rzuciła Lidka za synem, który już wychodził z
salonu.
– Pytałaś, czy Sara wiedziała, że jej mąż jest dżihadystą… – Joanna wróciła do
rozmowy z przyjaciółką. – Z tego, co zrozumiałam, to nie… Nie, nie sądzę… – Aśka
pokiwała przecząco głową. – Sara była bardzo przeciwna ideologii ISIS… Był czas,
że między nią a Fatmą dochodziło do ostrych konfliktów na tym tle.
– A właśnie, gdzie jest Fatma? Jeszcze nie wróciła ze szkoły?
– Dzisiaj zaraz po szkole pojechała do swojej dobrej koleżanki, żeby się uczyć.
Jutro mają jakiś sprawdzian.
– Aha… A wracając do tych potwornych idei głoszonych przez ISIS… Zawsze się
dziwiłam, jak młodzi ludzie mogą ulegać ich propagandzie i wyjeżdżać z Europy na
ich tereny…
– Prawda? – zgodziła się z Lidką Aśka. – Tak jak te trzy nastolatki z Wielkiej
Brytanii, o których było głośno kilka lat temu.
– Słyszałam, wyjechały przez Turcję do tak zwanego Państwa Islamskiego, aby
zostać „pannami młodymi dżihadystów”, jak trąbiły media.
– Albo ci bracia bliźniacy z Arabii Saudyjskiej…
– Bracia bliźniacy? O nich nie słyszałam.
– Straszna historia… – Joanna aż się wstrząsnęła.
– A co się stało?
– W Rijadzie zamordowali swoją matkę!
– Co?! Dlaczego?!
– Zasztyletowali ją za to, że nie pozwoliła im przyłączyć się do ISIS.
– Koszmar!
– Z tego samego powodu bliźniacy dźgali też nożami swojego brata i
ponadsiedemdziesięcioletnego ojca, ale im, mimo poważnych ran, udało się przeżyć.
– Synowie przeciwko rodzicom, przeciwko własnej matce… – Opowieść Joanny
wywarła na Lidce duże wrażenie.
– I to nie pierwszy taki przypadek…
– Jak to?
– To samo zdarzyło się w Ar-Rakce, nieformalnej stolicy ISIS. Tam syn
przeprowadził publicznie egzekucję na swojej matce. W pobliżu poczty, w której
pracowała, w obecności setek świadków strzelił jej w głowę.
– Publicznie?!
– W jego rozumieniu to nie było morderstwo, ale wykonanie wyroku. Oskarżył
matkę o apostazję, bo namawiała go, aby razem z nią uciekł z Syrii i opuścił szeregi
ISIS.
– Następna brutalna zbrodnia…
– Jak mówili świadkowie, dżihadysta działał z zimną krwią… A miał tylko około
dwudziestu lat…
Przyjaciółki dalej rozmawiały o bestialstwie członków tak zwanego Państwa
Islamskiego oraz jego straszliwej machinie propagandowej, która potrafi zrobić pranie
mózgu tak młodym ludziom. Kiedy Lidka poszła później do swojego pokoju, długo
zastanawiała się nad tym, jak rozmawiać z Sarą, która znalazła się w środowisku
absolutnie bezwzględnych oprawców.
*
Przed wieczorem do pokoju Lidki wpadł Omar. Jego twarz była tak zmieniona, że
Lidce wydawało się, jakby pierwszy raz widziała syna.
– Znam całą prawdę!!! – wrzasnął od progu. – Ciocia Salma wszystko mi
powiedziała! To ty zabiłaś mojego ojca, a ta… a ona nie jest moją siostrą!!!
Lidce w uszach zadźwięczały słowa, które mały Omar powtarzał za ojcem.
– Mama, kurwa, kahba11, mama, kurwa, kahba!12.
11 Kahba (arab.) – kurwa.
12 Laila Shukri, Perska miłość, Prószyński i S-ka, Warszawa 2014, str. 384.
Rozdział VI
Jad nienawiści
Lidka była całkowicie zdruzgotana. Omar wykrzyczał jej w twarz, że zna prawdę.
Tylko jaką prawdę? Co jest tak właściwie prawdą o naszym życiu? Ciąg wydarzeń,
przeżyć, to, co dajemy, otrzymujemy, przyjmujemy, oddajemy, chcemy, nie chcemy,
myślimy, czujemy, pragniemy, czy jest doznaną radością, cierpliwością, tkliwością, a
może spalającą nas wrogością, podłością, małością, chciwością, zawziętością,
zawiścią, nienawiścią?
Malutki Omar bluzgał matce w twarz, bo przedtem na jego oczach ojciec,
brutalnie szarpiąc żonę, zwlókł ją z łóżka, a następnie, nie zważając na obecność
dziecka, mocno spoliczkował, krzycząc przy tym z nienawiścią: „Kahba jedna, kurwa,
prostytutka!”.
Siostra Hassana, Salma, oskarżała Lidkę, że to ona wyciągnęła jej brata na
pustynię, a tym samym przyczyniła się do jego śmierci. Bez ogródek mówiła, że kiedy
z matką dowiedziały się o wypadku, to miały nadzieję, że Lidka też nie przeżyje.
Nazywała jej maleńką córeczkę Linę „bachorem”. A teraz, przez niespodziewany
obrót spraw, Salma zdołała niebezpiecznym jadem zatruć myśli Omara i nastawić go
przeciwko matce. Bolesny skurcz, tak bolesny, że na chwilę zatrzymał oddech,
przeszył klatkę piersiową Lidki. Omar wypadł gwałtownie z jej pokoju tak samo jak
wpadł, a ona zatrzęsła się od rozpaczliwego szlochu.
Lina! – Myśl o córeczce otrzeźwiła Lidkę. – Czy Omar powiedział coś Lineczce!
Lidka zerwała się, otarła z policzków łzy i pobiegła do sąsiedniego pokoju. Lina na
uszy miała założone słuchawki i w wielkim skupieniu pracowała nad swoim
rysunkiem. Nie zauważyła matki, kiedy ta weszła do pokoju, więc Lidka delikatnie
dotknęła jej ramienia.
– O, mamusia. – Lina podniosła głowę znad kartki i uśmiechnęła się do matki. –
Dobrze mi to wyszło? – Podniosła do góry rysunek przedstawiający Wieże Kuwejckie
na tle błękitnego nieba.
– Wspaniale, córeczko.
– Jeszcze muszę dokończyć tę jedną wieżę… – Lina wskazała najwyższą
budowlę. – To będzie prezent dla babci.
– Babci z pewnością się spodoba – powiedziała Lidka, starając się ukryć drążący
ją niepokój. – Czy Omar był u ciebie? – zapytała.
– Tak, był – odpowiedziała Lina, a Lidkę przebiegł prąd strachu.
– Kiedy? – wypowiedziała drżącym głosem.
– Już dawno.
– I co mówił?
– Pytał, czy chcę z nim jechać, ale ja wolałam rysować.
– A później?
– Później już nie wchodził… A dlaczego, mamusiu, pytasz?
– Tak tylko…
Nie wie. – Lidka odetchnęła w duchu. – Jeszcze nic nie wie…
– Dobrze, Lineczko, to ty tu sobie dalej rysuj, a potem zawołam cię na kolację.
– Chcę to jeszcze dzisiaj skończyć – stwierdziła Lina, po czym założyła słuchawki
na uszy i wróciła do rysowania.
Kiedy Lidka, znalazła się w swoim pokoju, próbowała uspokoić roztrzęsione
nerwy. Przecież to mój syn, Omar. – Usiłowała jakoś wszystko sobie poukładać. –
Trudno się dziwić, że chciał poznać swoją najbliższą rodzinę ze strony ojca, jeżeli
raptem nadarzyła się ku temu okazja… I z pewnością to, co usłyszał od Salmy, było
dla niego szokiem… Dlatego tak się zachował, ale przecież on nie wiedział… To ty
zabiłaś mojego ojca… – Wbiło się ostrym sztyletem w serce Lidki. – Ty zabiłaś…
Myśli kłuły, myśli gryzły, myśli szarpały. Bolały. Rozdrapywały zabliźnione,
niezabliźnione rany. I nie było gdzie uciec.
Muszę z nim porozmawiać. – Lidka chwyciła się tego pomysłu jak tonący
brzytwy. – Wyjaśnić mu, powiedzieć, jak dokładnie było… Jednak im dłużej Lidka
zastanawiała się nad sposobem, w jaki to zrobić, tym bardziej zdawała sobie sprawę z
tego, jak trudna i skomplikowana jest cała sytuacja. Bo jak wytłumaczyć
nastolatkowi, że ona nie chciała, że tamten do niej przyszedł, że nie do końca była w
pełni świadoma, że była załamana, rozbita, że alkohol… Musiałaby się gęsto
tłumaczyć, a jak miała to zrobić bez powiedzenia Omarowi przerażającej prawdy o
jego ojcu? A Lina? A jeżeli Lina zapyta, kim jest jej ojciec, to co jej odpowie?
Przecież widziała tego mężczyznę tylko raz…
Ciężki głaz bezradności, który przygniatał ją tyle razy podczas jej małżeńskiego
życia, znowu stoczył się z dalekiej przeszłości, przytłaczając ją swoimi ostrymi
krawędziami. Omar dowiedział się, że Lina ma innego ojca, i nic nie było w stanie
tego cofnąć.
Kiedy po kilkudziesięciu minutach ktoś zapukał do drzwi, Lidka zebrała w sobie
wszystkie siły gotowa na konfrontację z Omarem. Tym razem była to jednak Joanna.
– Mogę? – spytała, gdy nieznacznie uchyliła drzwi.
– Jasne, wchodź.
– Nie zgadniesz, co się stało! – Joanna usiadła na obitym wytłaczaną tkaniną
krześle.
– Co się stało?! – zapytała z lękiem Lidka, bo na ten dzień miała już dość
rewelacji.
– Czemu tak nagle zbladłaś? – zdziwiła się Aśka. – To nic takiego, tylko taka
ciekawostka…
– Jaka ciekawostka?
– O wielbłądach i botoksie. Nigdy bym nie wpadła na to, że wielbłądom można
poprawić urodę, wstrzykując im botoks. Wyobrażasz sobie! – Joanna się zaśmiała. –
Nagle wybuchła wielka afera. Okazało się, że wielbłądy zdyskwalifikowano z
konkursu piękności, bo ich hodowcy używali botoksu, żeby polepszyć wygląd ich
górnych i dolnych warg, nosa, a nawet szczęki. Ale na tym jeszcze nie koniec!
Podobno nawet chirurgicznie poprawiano im uszy, jeśli były za duże. Tymczasem
regulamin konkursu zakłada, że liczy się przede wszystkim naturalność, więc
niedozwolone są jakiekolwiek zabiegi upiększające, nawet farbowanie i golenie
zwierząt. Gdy jednak stawką są nagrody warte miliony dolarów, to wiadomo, że
hodowcy wielbłądów zrobią wszystko, żeby… – Joanna przerwała na chwilę. –
Lidziu, ty mnie w ogóle nie słuchasz, co jest, byłaś u Sary? – W głosie Aśki
zabrzmiała troska.
– Nie… – posępnie odpowiedziała Lidka.
– To co cię gnębi?
– Omar…
– Co z Omarem?
– Dowiedział się…
– O czym?
Lidka bała się wypowiedzieć tego głośno. Miała wrażenie, że jeżeli z jej ust padną
te słowa, to uruchomią straszliwą lawinę, której już nikt i nic nie będzie w stanie
powstrzymać. Lidka milczała, a Joanna przypomniała sobie przeczący ruch głowy
przyjaciółki w Polsce, kiedy do pokoju wszedł Omar.
– O Linie?! – Aśka otworzyła szeroko oczy ze zdumienia.
Cichy szloch Lidki potwierdził przypuszczenia Joanny.
– Ale jak? Od kogo? – nie rozumiała Aśka.
– Od nich… Od Salmy…
– Poszedł tam?
– Tak… To moja wina… – Lidka wyrzuciła z siebie żałośnie. – Niepotrzebnie
pokazałam im ten dom… Moja wina… Nie powinnam…
– Nie mów tak, przecież nie mogłaś wiedzieć, że to się tak potoczy… – Teraz
Joanna pocieszała przyjaciółkę. – Skąd mogłaś wiedzieć, że one wciąż tam mieszkają.
To znaczy… Wspomniałaś Salmę… A stara? Też tam nadal jest?
– Nie wiem… Omar tylko pojawił się w furii w moim pokoju, wykrzyczał, że wie
o Linie, i jeszcze… – Słowa syna wciąż boleśnie raniły Lidkę.
– Jeszcze co?
– Oskarżył mnie, że zabiłam jego ojca – wykrztusiła cicho Lidka.
Zatroskany wzrok Joanny dowodził, że doskonale zdaje sobie sprawę z powagi
sytuacji. Minęła dłuższa chwila, zanim się ponownie odezwała.
– Posłuchaj, Lidziu, jesteście wspaniałą, zgraną i kochającą się rodziną. To
przecież widać, więc nie sądzę, aby cokolwiek mogło to zmienić. Dla Omara poznanie
jego syryjskiej rodziny, która od razu przekazała mu tak szokujące informacje, z
pewnością było wielkim wstrząsem, więc zareagował bardzo emocjonalnie. Ale kiedy
ochłonie, a ty z nim porozmawiasz, to na pewno spojrzy na całą sprawę zupełnie
inaczej. W życiu nic nie jest czarno-białe i im wcześniej pozna tę prawdę, tym lepiej
dla niego.
– Naprawdę myślisz, że Omar może to zrozumieć? – Dla Lidki ważny był nawet
najmniejszy powiew otuchy.
– Z całą pewnością tak będzie – powiedziała Aśka z mocą.
– Mam nadzieję, że masz rację… – Lidka otarła łzy wciąż zbierające się w jej
oczach.
– A Lina? Wie już coś?
– Nie, na szczęście z nim nie pojechała, bo chciała rysować.
– To rzeczywiście szczęście w nieszczęściu…
– Tak, Asiu, tak… – Lidka wolała sobie nie wyobrażać, jak stara i Salma
przyjęłyby jej Lineczkę, na którą z takim obrzydzeniem i niechęcią patrzyły, kiedy
maleńką przywiozła ze szpitala.
– A ojca Liny nigdy nie próbowałaś znaleźć? – zapytała Joanna. – I powiedzieć
mu, że ma córkę?
Te niby proste i wręcz oczywiste pytania dotknęły najbardziej delikatnej struny w
duszy Lidki. Niekiedy sama zastanawiała się nad tym, czy nie powinna chociaż
postarać się odnaleźć amerykańskiego żołnierza o polskim rodowodzie i
poinformować go, że ma córkę. Ale strach przed tym, jak mogłoby to wpłynąć na
życie jej i dzieci, był większy, więc nigdy nie odważyła się na ten krok.
– Nie, nie zrobiłam tego, chociaż muszę przyznać, że nie raz o tym myślałam.
– I co cię powstrzymało?
– Po pierwsze, to wymaga czasu, dużego zaangażowania i odpowiednich środków,
a ja przede wszystkim musiałam się skupić na pracy zawodowej i opiece nad dziećmi.
Wiesz, nie jest łatwo samej wychowywać dwójkę.
– Na pewno, ale świetnie sobie poradziłaś – stwierdziła pełna podziwu Aśka.
– Robiłam, co mogłam… – A zaczęłam od sprzątania u ludzi w moim miasteczku,
od których zaznałam mnóstwo upokorzeń. Lidce nasunęło się wspomnienie, ale nie
wypowiedziała tego głośno. – A po drugie… – Zawiesiła głos.
– Co po drugie?
– Nigdy nie wiadomo, co by z tego wyniknęło…
– Co masz na myśli?
– Nawet jeżeli bym go znalazła i powiedziała mu prawdę, to nigdy nie wiadomo,
jakby zareagował. Może powiedziałby, że nie wierzy w swoje ojcostwo i to nie jego
sprawa, tym bardziej że to była tylko jedna, i to dość przypadkowa noc. A mogłoby
się też zdarzyć i tak, że zacząłby się domagać swoich praw, a może nawet zabrałby
Lineczkę do Stanów i nigdy więcej bym jej nie zobaczyła. – Lidka podzieliła się z
przyjaciółką swoimi wątpliwościami.
– Mówisz o jakichś skrajnościach – wyraziła swoje zdanie Joanna. – Z tego, co
pamiętam, to Mark… Miał na imię Mark, prawda?
– Tak – potwierdziła Lidka, ale zabrzmiało to dla niej dziwnie, bo w myślach
nigdy nie nazywała ojca Liny jego imieniem. Dla niej oznaczałoby to wprowadzenie
go do ich życia rodzinnego, a tego nie chciała.
– Pamiętam, że Mark był niezwykle szarmanckim mężczyzną – ciągnęła Aśka. –
A do tego służył w armii, był na misji w Iraku, więc na pewno niejedno widział i
przeszedł. I mogłoby się okazać, że to fantastyczny facet, który by cię wspierał
finansowo i troszczył się o córkę. Może mogłabyś na niego liczyć w każdej sytuacji.
Po koszmarnych przejściach z Hassanem Lidka nie bardzo wierzyła w
fantastycznych facetów.
– Lepiej nie wywoływać wilka z lasu – stwierdziła gorzko.
– Nie przesadzaj, nie każdy facet jest wilkiem – zauważyła Aśka. – A poza tym,
jak już mówiłam, w życiu nic nie jest czarno-białe. My z Alim dużo razem
przeszliśmy… – Czoło Joanny zasnuła ciemna chmura. – Dużo musieliśmy sobie
nawzajem przebaczyć… o wielu rzeczach zapomnieć… – Na przykład o tej
prostytutce Larze, wstrętnej dziwce, która jak sycząca żmija wślizgnęła się do mojego
domu – dodała w myślach. – Ale w momencie, kiedy Sara zniknęła, nie wyobrażam
sobie, jak przeszłabym przez ten cały dramat bez niego. We dwójkę zawsze jest
łatwiej…
– Daję sobie radę sama.
– Nie możesz się tak zamykać.
– Mówisz jak moja mama.
– Bo ma rację. Nie możesz przecież żyć tylko pracą i dziećmi.
– Mama też tak mówi.
– Widzisz, Lidziu, jeżeli dwie bliskie ci osoby mówią to samo, to znaczy, że coś w
tym jest i powinnaś to chociażby rozważyć. A gdybyś potrzebowała jakiejkolwiek
pomocy, to oczywiście my jesteśmy do twojej dyspozycji. Wiesz, Ali ma szerokie
kontakty w najwyższych sferach, myślę, że korzystając z nich, mogłabyś się czegoś
dowiedzieć.
– Dziękuję, ale na razie nie zamierzam nic w tym kierunku robić.
– Ale jeśli kiedyś byś chciała…
– Dziękuję, będę pamiętać.
– To twoja mama też uważa, że powinnaś znaleźć ojca Liny?
Zapadło długie milczenie.
– Nie mów mi tylko, że twoja mama o niczym nie wie. – Joanna ze zdziwieniem
spojrzała na przyjaciółkę.
– Wie, ale… – Lidka przerwała, bo sama rozmowa o rodzinnej tajemnicy
zwiększała jej lęk przed przykrymi konsekwencjami, które mogły wyniknąć z
odkrycia prawdy przez Omara.
– Ale? – Joanna czekała, aż przyjaciółka dokończy.
– To było jak tabu – podjęła Lidka po dłuższej chwili. – Wyznałam im prawdę, to
znaczy mamie i rodzeństwu, jakoś tak niedługo po moim powrocie do Polski. Tylko
że wtedy dużo ważniejsze były zupełnie inne sprawy. – Lidka głęboko zaczerpnęła
powietrza. – Musiałam otrząsnąć się po tej całej małżeńskiej traumie, zapewnić byt
sobie i dzieciom, zupełnie od nowa się zorganizować…
– No tak, to zrozumiałe – wtrąciła Joanna.
– I kiedy powiedziałam im o Linie, to od razu ustaliliśmy, że już nigdy więcej nie
będziemy tej kwestii poruszać. Rozumiesz, nigdy! – podkreśliła Lidka. – Lepiej było
uzgodnić, że nie ma tematu, niż ktoś miałby coś przypadkowo palnąć przy dzieciach.
– I nie było tematu aż do dzisiaj… – stwierdziła ze smutkiem Joanna.
– Aż do dzisiaj… – Lidka westchnęła przygnębiona całą sytuacją.
Cisza, która zapanowała w pokoju, niosła w sobie cały ciężar troski obu
przyjaciółek o swoje dzieci. Zarówno Lidka, jak i Joanna zastanawiały się, jak mogą
najlepiej postąpić w zaistniałych okolicznościach, kiedy w pokoju pojawiła się
radosna Lina.
– Zobacz, mamusiu, skończyłam! – Podała Lidce kartkę ze swoim rysunkiem.
– Pięknie ci to wyszło – pochwaliła córkę Lidka.
– A co narysowałaś? – spytała Joanna.
– Wieże Kuwejckie.
– Rzeczywiście masz talent – zachwyciła się Aśka rysunkiem dziewczynki. – Tak
dużo tutaj różnych barw niebieskiego, bo i morze, i niebo, i kule na wieżach… A ty
świetnie sobie poradziłaś z tym, żeby rysunek był spójny, a jednocześnie niezwykle
wyrazisty.
– Te kredki, ciociu, które dzisiaj kupiłyśmy, są bardzo dobre, bo każdy z
głównych kolorów ma po kilka odcieni. To mi bardzo pomogło.
– Cieszę się, Lineczko. Jeśli jeszcze będziesz czegoś potrzebowała, to od razu mi
powiedz i zaraz to dokupimy.
– Dziękuję, ciociu, ale na razie wystarczy mi to, co mam. A gdzie jest Omar? –
spytała Lina. – Chciałam pokazać mu mój rysunek.
Lidka z Joanną wymieniły się strapionymi spojrzeniami.
– Twój brat jeszcze nie wrócił. – Lidka zaakcentowała słowo brat, jakby chciała
odczarować rzeczywistość.
– Szkoda. – Lina się zasmuciła. – Lubię mu pokazywać rysunki, zaraz jak
skończę.
– Słuchajcie, myślę, że już czas na kolację. – Joanna podniosła się z krzesła. –
Powiem Barti, żeby podała do stołu. Zejdźcie za pół godziny na dół, myślę, że Fatma
już wróci do tego czasu, więc ją poznacie.
– Dobrze, Asiu. – Lidka zamknęła drzwi za przyjaciółką.
Lina podeszła do matki i usiadła jej na kolanach. Lidka mocno przytuliła ją do
siebie i pocałowała w główkę.
– Wiesz, mamusiu, chciałam cię o coś zapytać. – Widać było, że Lina intensywnie
nad czymś rozmyśla.
– Pytaj, córeczko. – Lidka odgarnęła długie włosy córki z jej twarzy.
– Chciałam zapytać… – powtórzyła dziewczynka. – Bo tutaj jest bardzo ładnie…
Są ładne budynki i samochody… Jest ciepło, są palmy, i słońce… I morze, a ja bardzo
lubię morze… I chciałam zapytać… – kolejny raz powiedziała dziewczynka, co
świadczyło o tym, że jakieś pytanie bardzo ją nurtuje. – Dlaczego, kiedy umarł tatuś,
to stąd wyjechaliśmy? Przecież mogliśmy tu mieszkać, na pewno byłoby fajnie.
Lidka miała nadzieję, że córka nie słyszy głuchego walenia jej serca, które nagle
zaczęło bić tak mocno, jakby za chwilę miało wyskoczyć z klatki.
– Dlaczego? – Lina spojrzała matce prosto w oczy.
A w tych oczach było puste i ponure Boże Narodzenie, bo teściowa nie pozwoliła
Lidce ubrać choinki i obchodzić świąt, przemycony ukradkiem do sypialni arabski
chlebek, którym w sekrecie podzieliła się z Omarem jak opłatkiem, momenty, w
których Hassan ją poniżał, wrzeszcząc z odrazą: „Kim ty jesteś?! Nikim! Zerem!
Zubala!”13, i kilkakrotny bestialski gwałt na pustyni, którego Hassan dopuścił się
wobec niej, kiedy była w ciąży z Liną. Czerwona krew barwiła złoty piasek, a jej mąż
w chwili największej ekstazy krzyczał z rozkoszą imię swojej przepięknej kochanki
„Luluuu…”. Ale Lina tego nie widziała.
– Mamusiu, dlaczego wyjechaliśmy? – Dziewczynka z niecierpliwością czekała
na odpowiedź na swoje pytanie.
Suche jak wiór gardło ledwo pozwoliło na wykrztuszenie przez Lidkę kilku słów.
– Wy byliście tacy mali, a ja nie chciałam być sama tak daleko od rodziny…
Tęskniłam za Polską, za twoją babcią, za ciocią Gosią, wujkiem Krzysiem…
Mina Liny wskazywała na to, że wyjaśnienia matki nie były dla niej wystarczające
i nie przekonały ją do słuszności decyzji opuszczenia tak atrakcyjnego kraju.
– Gdybyśmy tu mieszkali… – zaczęła dziewczynka, ale Lidka nie pozwoliła jej na
dalsze drążenie rodzinnej przeszłości.
– Lineczko, zaraz kolacja, a ja chcę jeszcze przedtem zajrzeć do Sary. Idź teraz do
siebie, a niedługo spotkamy się w jadalni.
– To ja pójdę zobaczyć, czy Omar już wrócił. – Lina zeszła z kolan matki.
– Pójdę z tobą. – Lidka miała wrażenie, że siedzi na tykającej bombie.
Pokój Omara był pusty, więc dziewczynka wróciła do siebie, a Lidka zapukała do
drzwi Sary. Nie usłyszała odpowiedzi, ale od początku było wiadomo, że w tym
wypadku potrzebna jest duża cierpliwość i wytrwałość. Lidka weszła do ciemnego
wnętrza i usiadła niedaleko łóżka Sary, która leżała na boku cała przykryta kołdrą.
Lidka odczekała kilka minut, zanim zaczęła mówić.
– Czuję twój ból i rozpacz… Znam to potworne uczucie zranienia, kiedy
zawiedziemy się na kimś, kogo bez reszty kochamy… – Lidce lekko załamał się głos.
– I nie widzimy przed sobą niczego oprócz czarnej bezdennej dziury… Ta boleść… w
nas… wokół nas… wszędzie… I nic…
Lidka zamilkła. Kołdra lekko się poruszyła. Po chwili wysunęła się spod niej
wychudzona dłoń. Nie je… – pomyślała Lidka. – Ona prawie nic nie je… Dłoń
odchyliła nieznacznie kołdrę, a Lidka zobaczyła zapadłą twarz Sary, której
podkrążone sinymi obwódkami oczy, nieumyte od dłuższego czasu włosy i wzrok bez
wyrazu dobitnie dowodziły jej bezgranicznego cierpienia. Lidka z Sarą patrzyły na
siebie bez słowa, a doznane przez nie krzywdy jak zranione ptaki krążyły wokół nich.
– Wrócę tu – obiecała Lidka, zanim cicho zamknęła za sobą drzwi.
Po drodze do jadalni zajrzała do pokoju Omara, ale go tam nie zastała. Na dole
wokół długiego stołu krzątała się liczna służba, przygotowując kolację. Lidka przeszła
do salonu, w którym za chwilę pojawiła się Joanna.
– Byłam u Sary – oznajmiła z miejsca Lidka.
– I co? – W głosie Joanny pojawił się i strach, i nadzieja.
– Widziałam ją.
– Wyszła spod tej kodry?
– Wychyliła się trochę… Widziałam jej twarz, dłoń… Jest strasznie wyczerpana.
– Wiem, bo je coraz mniej i mniej… Nie wychodzi na słońce… Rozmawiała z
tobą?
– Nie, tylko słuchała.
– To i tak bardzo dobrze. Mnie nawet nie chce słuchać.
– Może potrzebuje na to więcej czasu… Najważniejsze, że jest w domu,
bezpieczna, otoczona kochającą rodziną i troskliwą opieką.
– A ja ciągle mam poczucie, że nie dość dla niej robię – wyznała Joanna. –
Chciałabym, żeby zajęli się nią specjaliści, bo mnie kiedyś bardzo pomogli, ale nie
wiem, jak mogłabym do tego doprowadzić. Jak już ci mówiłam, o żadnej klinice nie
ma mowy, ponieważ Sara nawet do ogrodu nie chce wyjść, a co dopiero jechać gdzieś
dalej. I jest już dorosła, więc nie możemy jej do niczego zmusić.
– To może wizyta domowa jakiegoś dobrego specjalisty?
– Próbowaliśmy i tego…
– To znaczy?
– Ali sprowadził z Londynu bardzo dobrego psychoterapeutę, ale Sara nawet go
nie wpuściła do pokoju. Co gorsza zamknęła się na klucz i zagroziła, że nie otworzy,
dopóki on nie opuści rezydencji. Baliśmy się, że coś sobie zrobi i musieliśmy
zrezygnować z tego pomysłu.
– Z tego, co wiem, to Sara i tak sama musiałaby wyrazić chęć współpracy.
– Masz całkowitą rację, to samo, jeszcze przed przyjazdem, mówił nam ten
psychoterapeuta. Ostrzegał, że jeżeli Sara nie wyrazi zgody na leczenie, to on się go
nie może podjąć.
– Ale chociaż próbowaliście…
– Tak, myśleliśmy, że jeżeli ktoś, kto może jej pomóc, będzie na miejscu, to
zdołamy ją przekonać, żeby dla własnego dobra chociaż z nim porozmawiała.
Niestety, nie udało się…
– Przykro mi.
– Została nam nadzieja, a teraz ty…
– Zrobię wszystko, co w mojej mocy, Asiu.
– Wiem, nie musisz nawet mówić.
Rozmowę przyjaciółek przerwały rozradowane głosy schodzących ze schodów
Liny i Fatmy.
– Ależ z niej duża panna się zrobiła! – zawołała Lidka, patrząc na córkę Joanny.
– A twoja Lina nie dość, że doskonale rysuje, to jeszcze świetnie mówi po
angielsku.
– Posyłałam ją na lekcje angielskiego od najmłodszych lat.
– I teraz masz tego znakomite rezultaty – stwierdziła Aśka. – Mam wrażenie, że
nasze córki przypadły sobie do gustu, więc dobrze, że mogą się dogadać bez bariery
językowej.
Rozpromienione twarze Liny i Fatmy nie pozostawiały żadnych wątpliwości co
do tego, że doskonale czują się w swoim towarzystwie. Fatma po traumatycznych
miesiącach, kiedy razem z rodzicami szukała siostry, a później brała udział w
niebezpiecznej akcji, żeby ją odbić, z wielkim optymizmem przyjęła wiadomość o
wizycie przyjaciółki mamy, która miała pomóc Sarze wyjść z depresji. Dopiero co
poznana Lina sprawiała na niej wrażenie otwartej i ciekawej świata dziewczynki, więc
teraz Fatma z zaangażowaniem opowiadała jej o swojej angielskiej szkole w
Kuwejcie. Lina słuchała z wielkim zaciekawieniem, wypytując przy tym o
interesujące ją szczegóły. Dla Fatmy to było miłe ożywienie w rodzinnej rezydencji,
w której już od dłuższego czasu rozgrywały się pełne dramatyzmu wydarzenia.
– Fatmo, pamiętasz ciocię Lidkę? – zwróciła się Joanna do córki, kiedy
dziewczyny znalazły się w salonie.
– Tak, byłyśmy na jej zaręczynach i ciocia miała takie śliczne pantofelki
wyszywane koralikami.
– Miałaś wyszywane pantofelki, mamusiu? – Lina otworzyła szeroko oczy ze
zdumienia.
– Tak – potwierdziła Lidka. – A ja pamiętam, że Fatma i Sara ubrane były w
długie sukienki i nosiły cudną biżuterię, więc wyglądały jak prawdziwe księżniczki.
Lina z przejęciem poznawała nieznane jej wcześniej fakty z życia mamy, które
brzmiały dla niej jak cudowna bajka.
– I zaręczyny odbyły się w tym niezwykłym zamku z palmami na wieżyczkach –
przypomniała Lina.
– To zdążyłaś już zobaczyć ten budynek? – zdziwiła się Fatma.
– Kiedy byłaś w szkole, zabrałam ciocię, Linę i Omara na przejażdżkę po
Kuwejcie – wyjaśniła Joanna.
– Chciałabym jeszcze raz dokładnie przyjrzeć się temu zamkowi i zrobić zdjęcia,
żeby później go narysować, mogłabym? – Lina z nadzieją spojrzała na ciocię.
– Jeśli chcesz, to mogę jutro po szkole z tobą tam jechać – zaproponowała Fatma.
– Naprawdę? – ucieszyła się Lina. – To byłoby super.
– Omar też może nam towarzyszyć – dodała Fatma. – A gdzie on jest? Chętnie go
poznam.
– No właśnie, mamusiu, gdzie jest Omar? – zapytała Lina. – Dlaczego tak długo
nie wraca?
Lidka zupełnie nie wiedziała, co odpowiedzieć córce, więc zrobiła to za nią
Joanna.
– Pewnie jeździ po Kuwejcie i stracił poczucie czasu. Zaraz zadzwonię do
kierowcy i dowiem się, co się z nim dzieje.
– Zadzwoń, ciociu, proszę, bo już się stęskniłam za bratem – powiedziała Lina.
Każde wspomnienie Omara było dla Lidki elektryzujące. Co ten chłopak teraz
robi? – przelatywało jej przez głowę. – I w jaki sposób stara i Salma zdołały zrobić
mu od razu taki mętlik w głowie? I jak do niego dotrzeć, żeby zrozumiał, że wszystko
nie jest takie proste i oczywiste, jak mu się wydaje?
Joanna sięgała po telefon, kiedy do salonu weszła Barti.
– Madame, kolacja gotowa.
– Dziękuję, Barti. – Joanna wstała z sofy. – A was serdecznie zapraszam. – Aśka
wyciągnęła rękę w stronę jadalni.
– A Omar? – spytała Lina.
– Może zaraz wróci, a jeśli nie, to po kolacji zadzwonię do kierowcy – obiecała
Joanna.
– Dobrze, ciociu. – Linę uspokoiło to zapewnienie.
– Siadajcie, proszę. – Joanna gestem zaprosiła gości do stołu.
Kolacja przebiegała w przyjemnej atmosferze, chociaż Lidka siedziała jak na
szpilkach, wciąż myśląc o Omarze. W pewnym momencie zobaczyła, że Barti wspina
się po schodach, niosąc przed sobą tacę. Lidka domyśliła się, że służąca idzie z
posiłkiem do Sary.
– Asiu, czy mogę zamiast Barti zanieść Sarze kolację? – zapytała Lidka
przyjaciółkę.
– Oczywiście, jeżeli tylko chcesz…
– Nie będziemy tu długo, więc chcę wykorzystać każdą okazję, która pozwoli mi
zbliżyć się do Sary.
– Dziękuję, Lidziu. – Joanna po raz kolejny z wdzięcznością spojrzała na
przyjaciółkę. – Barti! – zawołała służącą, która natychmiast zatrzymała się na
schodach. – Zejdź, proszę, tu do nas!
Po chwili służąca znalazła się przy stole.
– Słucham, madame.
– Postaw tacę na stole, madame Lidka zaniesie kolację Sarze.
– Dobrze, madame. – Służąca wykonała polecenie.
– Dziękuję, Barti, możesz odejść.
Po kolacji Fatma zaprosiła Linę do swojego pokoju, aby pokazać jej albumy z
fotografiami Kuwejtu.
– Jeden album poświęcony jest pustyni, więc może Lina znajdzie w nim jakieś
inspiracje do swoich rysunków – stwierdziła Fatma, kiedy wstały od stołu.
– Świetny pomysł – pochwaliła córkę Joanna.
Fatma i Lina poszły na górę, a Lidka wzięła tacę, żeby zanieść Sarze jedzenie.
– Zadzwonisz do kierowcy, żeby sprawdzić, co z Omarem? – zwróciła się Lidka
do Joanny.
– Oczywiście, już dzwonię – odpowiedziała Aśka, ale zanim wystukała numer,
rozległ się dzwonek jej telefonu.
– To kierowca? – spytała Lidka tknięta złym przeczuciem.
– Nie, to Ali, ale nie martw się, Lidziu, kiedy tylko skończę rozmowę, to zaraz
zadzwonię do kierowcy – obiecała Joanna, widząc zatroskaną twarz przyjaciółki.
Lidka kiwnęła aprobująco głową i poszła do pokoju Sary. Jak zwykle zapukała do
drzwi, ale nie usłyszała żadnej odpowiedzi. Kiedy weszła do środka, Sara leżała na
łóżku na boku ze wzrokiem utkwionym w jeden punkt.
– Przyniosłam ci kolację – powiedziała Lidka, stawiając tacę przy łóżku.
Sara nie zareagowała, a Lidka usiadła na swoim zwykłym miejscu.
Upłynął kwadrans, zanim Sara, wciąż patrząc w jeden punkt, zaczęła mówić
łamiącym się głosem.
– Nienawidziła mnie… Strażniczka… Amira…
– W tajnym obozie ISIS w Algierii… – dopowiedziała Lidka, uważnie wsłuchując
się w słowa Sary.
– Amira wcześniej była w Rak… – Sara raptownie przerwała, jakby mówienie
sprawiało jej wielką trudność.
– W Ar-Rakce – dokończyła za nią Lidka.
– Bałam się jej… Była okrutna… Ciągle krzyczała… Straszyła nas… Biter… –
Sara, kuląc się w sobie, skrzyżowała ręce na piersiach.
– Biter? – Lidka nie zrozumiała,
– Średniowieczne narzędzie tortur… Zadawało trudno leczące się rany… Biter…
– Sara usłyszała w głowie diaboliczny śmiech sadystycznej strażniczki. – Z obu stron
metalowe haki… Ostre zęby… Wbijały się… „Gryzły” piersi…
– Amira pokiereszowała ci piersi? – przeraziła się Lidka.
– Nie… Straszyła… I biczowała… Biczowała… Biczowała… – Sara przerwała
swoje pełne boleści wyznanie.
Upiorne przeżycia Sary w tajnym obozie dżihadystów były bardziej zatrważające,
niż Lidka wcześniej przypuszczała. Średniowieczne narzędzie tortur… Lidka
niemalże słyszała szczęk metalowych zębów zaciskających się na piersiach karanych
kobiet.
Jakie okrutne fakty odsłoni jej jeszcze Sara? Lidka cierpliwie czekała na dalsze
zwierzenia, ale Sara już nic więcej nie powiedziała.
Po kilkudziesięciu minutach ciszę przerwała Lidka.
– Posłuchaj… Mogą nas straszyć… Bić… Biczować… Kopać… Upokarzać…
Poniżać nas i dręczyć… Upadlać… Ale tego, co mamy w środku… Tutaj… – Lidka
położyła dłoń na sercu. – Nigdy nie zniszczą. Nigdy.
Sarze zaszkliły się oczy. Przypomniała sobie, jak w najtrudniejszych momentach,
gdy musiała oglądać barbarzyńskie praktyki ISIS – jak wtedy, kiedy trzyletni chłopiec
na opuszczonym placu zabaw wycelował i wystrzelił w głowę jeńca, zabijając go na
miejscu – przywoływała w wyobraźni ogromny pomrukujący ocean, aby zakrył
zaciętą nienawiść i bestialstwo. Sara spojrzała na ciocię Lidkę i w kącikach jej ust
pojawił się cień uśmiechu.
Lidka odwzajemniła uśmiech. Chciała przytulić Sarę, ale powstrzymała się z
obawy, że jeden fałszywy ruch może zerwać dopiero co nawiązaną cienką nić
porozumienia.
– Jesteś bardzo dzielna, Saro – powiedziała tylko. – Bardzo.
Sara zamknęła oczy. Lidka wstała i podeszła do drzwi.
– Wrócę tu – powiedziała na dobranoc.
Opuściła pokój Sary i zeszła do salonu z nadzieją, że zastanie w nim Joannę.
– Sara ze mną rozmawiała – powiedziała Lidka, gdy tylko przysiadła się do
siedzącej na sofie Joanny.
– Naprawdę?!
– To znaczy powiedziała kilka słów…
– Co powiedziała?
– O tym obozie dżihadystów… O torturach… Wiesz, ja myślę, że ona nadal się
boi. I chowa się pod tą kołdrą przed nieludzkim złem, które może czaić się wszędzie.
– Najważniejsze, że zaczęła rozmawiać – stwierdziła z ulgą Joanna.
– Też tak myślę. Kiedy to z siebie wyrzuci… Oswoi… Będzie dobrze, Asiu,
będzie dobrze.
Joanna mocno uścisnęła dłonie przyjaciółki, wyrażając tym samym swoje
podziękowanie.
– Wiesz, co się dzieje z Omarem? – zapytała Lidka.
– Wrócił do domu, kiedy rozmawiałam przez telefon z Alim.
– Widział się z Liną?
– Nie, od razu poszedł do siebie.
– A Lina?
– Nadal jest z Fatmą, która bardzo polubiła twoją córeczkę.
– To świetnie. Przepraszam cię, Asiu, ale muszę teraz iść do Omara.
– Oczywiście. Jeżeli byś czegokolwiek potrzebowała, to tylko mi powiedz.
– Dziękuję, może uda mi się samej do niego dotrzeć.
– Trzymam kciuki, Lidziu.
– Dziękuję, Asiu.
Lidka z duszą na ramieniu poszła na górę i od razu skierowała się do pokoju
Omara. Bez pukania nacisnęła klamkę, ale drzwi były zamknięte od wewnątrz na
klucz.
– Omarze, proszę cię, otwórz. – Lidka zaczęła dobijać się do drzwi. – Musimy
porozmawiać.
Odpowiadała jej tylko głucha cisza.
– Jesteśmy w gościach, bardzo cię proszę, synku, zachowuj się przyzwoicie –
argumentowała Lidka.
– Zasypiam już – odpowiedział Omar matowym głosem.
*
To nie była prawda. Nie zasypiał. Przed jego oczami, ciągle i od nowa, jakby ktoś
puszczał mu po raz setny ten sam film, przesuwały się sceny, które podważyły
wszystko, co do tej pory wydawało mu się niewzruszone. Po przekroczeniu progu
mieszkania babci i cioci Salmy poczuł się tak, jakby przeszedł przez niewidzialną
linię do innego świata, który wydał mu się naturalnie bardzo bliski.
– Omar! – Był tak uderzająco podobny do ojca, że Salma po otworzeniu drzwi od
razu go poznała. – Mamo! Mamo! Omar do nas przyszedł! – Wciągnęła chłopaka do
środka.
– Hassan! Omar! – Babcia Omara też zobaczyła we wnuczku swojego syna.
– Zobacz, mamo, jaki podobny!
– Te same oczy.
– I ruchy.
– I nos. Taki sam nos.
– Identyczny jak nasz Hassan.
Kobiety bez zbędnych pytań przyjęły Omara jak najbliższego członka rodziny.
Babcia mówiła tylko po arabsku, ale Salma pełniła funkcję tłumacza. Bez ogródek
wylały swój nagromadzony latami żal do matki Omara, która go porwała, jak to
określiły, i blokowała wszelkie próby kontaktu z nim.
– A my tak tęskniłyśmy.
– Salma wychodziła za mąż i bardzo nam zależało, żebyś był na weselu.
– Bo kiedy straciłam brata… – Salma ukradkiem otarła łzy. – To chciałam, żeby
jego syn tu był…
– A Omar teraz to już prawdziwy mężczyzna…
– Najbliższy męski krewny…
– Musimy go zabrać na grób ojca – oznajmiła zdecydowanym tonem babcia.
– Długo będziesz w Kuwejcie? – chciała wiedzieć Salma, żeby już zaplanować
Omarowi czas.
– Nie, tylko kilka dni.
– A twoja matka też tu jest?
– Tak – potwierdził.
Kobiety wymieniły się ostrymi jak sztylety znaczącymi spojrzeniami.
– To pojedziemy dzisiaj – stwierdziła kategorycznie babcia. – Powiemy
Basimowi, żeby nas zawiózł.
– Basim to mój mąż – wyjaśniła Salma. – Pojedziemy na cmentarz, kiedy tylko
wróci z pracy.
Omar poznał też trzy córki Salmy, które z zainteresowaniem przyglądały się
niespodziewanemu gościowi. Najmłodsza z nich, pięcioletnia Latifa, miała rysy
twarzy uderzająco podobne do Omara. Dziewczynki, siedząc w rządku na kanapie, z
dużym respektem traktowały starszego od nich kuzyna.
Kiedy przyszedł Basim, początkowo powstała trochę niezręczna sytuacja, bo przy
powitaniu z Omarem mężczyzna zorientował się, że chłopak nie mówi po arabsku.
– Jesteś Syryjczykiem, więc jak możesz nie mówić w swoim ojczystym języku? –
Nie mógł się nadziwić.
Chociaż Basim świetnie posługiwał się angielskim, to ciągle wytykał Omarowi, że
ten nie zna ani słowa po arabsku.
– Daj już mu spokój. – Salma w końcu stanęła w obronie bratanka. – To przecież
nie jego wina, tylko jego matki. To ta kafira14 o to nie zadbała.
– Tak, wszystkiemu winna kafira – poparła córkę babcia Omara. – A teraz
zbierajcie się, pora jechać.
Ze względu na to, że w samochodzie nie było miejsca dla wszystkich,
dziewczynki zostały w domu. Droga na cmentarz zajęła kilkadziesiąt minut i Salma z
mężem zdążyli opowiedzieć Omarowi wiele ważnych wydarzeń z życia rodziny.
Salma przez cały czas podkreślała, jaka to wielka szkoda, że przez tyle lat nie mieli ze
sobą kontaktu. Omar chłonął wszystkie informacje, starając się jak najlepiej poznać
swoją syryjską rodzinę.
Muzułmański cmentarz zupełnie nie przypominał tego w Polsce, na który Omar
chodził, odwiedzając grób dziadka. Nie było znanych mu okazałych pomników i
nagrobków, kwiatów ani świeczek. Muzułmańskie groby były bardzo proste i prawie
wszystkie wyglądały tak samo. Tylko surowe prostokąty z wyrytym imieniem i
nazwiskiem zmarłego informowały odwiedzających o miejscu pochówku ich bliskich.
Omar stanął nad grobem ojca. Uczucie, które go ogarnęło, było nieporównywalne
do żadnego innego, które przeżył do tej pory. Był w nim ból i smutek, i żal, i duma, i
tęsknota, i szczęście, że oto po tylu latach tu stoi. Poczuł więź z tą ziemią, która
skrywała prochy jego ojca, który tak długo czekał, aby syn stanął nad jego grobem.
Kocham cię, tato – zabrzmiało w duszy Omara.
– To twoja matka go zabiła – zimno stwierdziła Salma.
Omar pomyślał, że słowa wypowiedziane nad grobem muszą być prawdą.
– Trzeba go pomścić. – Salma patrzyła na niewielki kopczyk.
– Życie za życie, oko za oko! – wycharczała matka Hassana, a Salma szybko to
przetłumaczyła.
– Życie za życie, oko za oko! – powtórzył Basim za teściową i żoną.
Kocham cię, tato – brzmiało w duszy Omara.
Po kilku minutach rodzina opuściła grób Hassana, aby przejść do grobu dziadka
Omara. Grób był już prawie zrównany z ziemią. Piach i tylko piach.
W drodze powrotnej Basim zatrzymał się przy księgarni, żeby kupić rozmówki
arabskie.
– Musisz jak najszybciej nauczyć się języka. – Wręczył Omarowi niewielką
książeczkę, którą chłopak od razu zaczął kartkować.
Kiedy rodzina podjechała pod apartamentowiec, Omar stwierdził, że wejdzie na
górę, żeby pożegnać się ze swoimi kuzynkami.
– Następnym razem przyjadę tu z siostrą – powiedział po wylewnych
pożegnaniach z całą rodziną. – Zobaczy ciocia swoją bratanicę, a babcia wnuczkę –
zwrócił się z uśmiechem do Salmy.
– Ta znajda nie jest moją bratanicą. – Głos Salmy był całkowicie beznamiętny.
– Ciociu, mówię o Linie, mama była z nią w ciąży, kiedy tata zginął – tłumaczył
Omar.
– Ona nie jest córką Hassana. Ani twoją siostrą. – Salma była bezlitosna.
Omar powiódł wzrokiem po twarzach członków najbliższej rodziny i znalazł w
nich potwierdzenie tych szokujących słów cioci Salmy.
A teraz jest w rezydencji cioci Joanny i ten film przewija mu się po raz kolejny od
początku do końca. Klatka po klatce.
*
Wczesnym rankiem Omar wstał, aby jak najszybciej pojechać do swojej
odnalezionej syryjskiej rodziny. Kierowca właśnie miał odjeżdżać, kiedy do
samochodu wpadła Lidka.
– Jedź nad morze – poleciła kierowcy.
– Czego chcesz? – warknął Omar do matki.
– Musimy porozmawiać.
– Nie mamy o czym – odburknął Omar, ale kierowca już ruszył.
Samochód zatrzymał się przy pustej o tej porze nadmorskiej promenadzie.
– Proszę cię, wysiądź na chwilę, chcę ci wszystko wyjaśnić. – Lidka wierzyła, że
szczera rozmowa chociaż trochę złagodzi napięcie między nią a synem.
Omar wysiadł z ociąganiem i stanął obok matki.
– Wiesz, synku… – Lidka chciała delikatnie wprowadzić Omara w rodzinne
problemy. – Był czas, że nam się z ojcem nie układało, więc…
– Więc zaczęłaś się puszczać – dokończył obcesowo Omar.
– Jak ty się odzywasz do matki?! – krzyknęła zbulwersowana Lidka.
– Do matki?! Jakiej matki?! – W tonie Omara zabrzmiało szyderstwo. – Matki,
która całe życie mnie okłamywała?! I zabiła mojego ojca?!
– Jak możesz tak myśleć?! – oburzyła się Lidka.
– To nie jest to, co ja myślę, czy nie myślę! – Towarzyszący mu przez cały czas
obraz grobu ojca wzmagał wzburzenie Omara. – To jest prawda!
– Jaka prawda?! – Zdenerwowanie Lidki sięgnęło zenitu. – Prawda, której
dowiedziałeś się od jakichś ludzi?!
Twarz Omara zrobiła się jeszcze bardziej zawzięta.
– Nie jakichś ludzi, tylko od babci i cioci. One mnie tyle lat nie widziały, a tak
bardzo za mną tęskniły. A ty nie pozwoliłaś im na żaden kontakt ze mną.
– Co?!!! – Lidka zrozumiała, że stara i jej córka są tak samo zakłamane i podłe jak
przed laty. – Synku, ty nic nie rozumiesz!
– To ty jesteś głupia i nic nie rozumiesz!
– Przestań natychmiast! – Każde słowo Omara paliło Lidkę tak, jakby przypiekali
ją rozżarzonym żelazem. – Za dużo sobie pozwalasz!
– Ma’a as-salama!15 – wrzasnął rozłoszczony Omar i szybkim krokiem oddalił się
od matki.
13 Zubala (arab.) – śmieci, odpadki.
14 Kafira (arab.) – niewierna.
15 Ma’a as-salama (arab.) – do widzenia.
Rozdział VII
Ptaki wolności
Szybki spacer nadmorskim bulwarem nie uspokoił skołatanych nerwów Lidki.
Słowna agresja posłusznego do tej pory Omara wstrząsnęła nią do głębi i bezlitośnie
pokazała, że sytuacja jest o wiele bardziej tragiczna, niż jej się na początku wydawało.
Pożegnalne ma’a as-salama uświadomiło Lidce, że Omar znalazł się pod
przemożnym wpływem starej i Salmy – jej największych wrogów – i wystarczył na to
jeden dzień!
Lidka opuściła bulwar i zeszła na położoną niżej plażę, gdzie spienione fale
łagodnie rozbijały się o piaszczysty brzeg. Morze miało tego dnia odcień turkusu, a
jego lekko pomarszczona powierzchnia przywoływała na myśl lśniącą luksusową
tkaninę. Lidka zdjęła buty i zaczęła iść brzegiem morza, pozwalając, aby woda
obmywała jej stopy. Upłynęła godzina, zanim jednostajny szum fal i kojący dotyk
wody pozwolił Lidce trochę ochłonąć po nieprzyjemnej utarczce z Omarem. Jednak
niespodziewany ból, który sprawił jej syn, wciąż tkwił w niej jak raniący cierń.
Lidka usiadła na piasku i zapatrzyła się w dal. Cienka linia na horyzoncie
stykającego się z błękitnym niebem morza przywiodła jej na myśl Majorkę. I
Marka… Podczas wspólnej kolacji w klimatycznej restauracji mężczyzna wykazał się
dużym taktem i empatią. Z tego co opowiadał o sobie wynikało, że sam też dużo
przeszedł, bo musiał się mierzyć z niesłusznymi oskarżeniami wysuwanymi przez
jego byłą żonę. Lidkę ogarnęło nagle ogromne pragnienie, żeby z nim porozmawiać.
W wirze codziennych obowiązków i zajęć samotność rzadko dawała jej się we znaki,
ale w tym momencie poczuła wielką potrzebę obecności kogoś życzliwego, kogoś,
kto potrafi uważnie słuchać i ją wesprzeć. Marek… Czy powinna po tak długim czasie
milczenia do niego zadzwonić? – Lidka raz po raz zadawała sobie to pytanie,
wpatrując się w spokojnie falujące morze.
Po długich wahaniach wystukała numer Marka.
– Halo! – Odebrał dopiero po kilku sygnałach, a jej mimowolnie na dźwięk jego
głosu zabiło szybciej serce.
– Cześć, tu Lidka.
– Lidka! – Marek prawie krzyknął z niekłamanej radości. – Fantastycznie, że
dzwonisz! Co u ciebie słychać? Jak się czujesz? – zasypał ją pytaniami, jakby od razu
chciał nadrobić czas, kiedy nie mieli ze sobą kontaktu.
Lidka milczała. Bo co miała powiedzieć? Świetnie, cudownie, dobrze?
Beznadziejnie, strasznie, potwornie? Poczuła się głupio, że zadzwoniła do niego
właśnie teraz.
– Coś się stało? – Markowi spoważniał głos.
Ponieważ Lidka nadal nic nie mówiła, odezwał się ponownie.
– Posłuchaj, jeżeli coś się dzieje, to ja mogę do ciebie przyjechać – zaproponował.
– Jutro mogę być w Polsce.
– Nie, nie… – zdołała wykrztusić Lidka. – Nie ma mnie w Polsce.
– A gdzie jesteś? – zapytał z troską Marek.
– W Kuwejcie.
– Wyjechałaś tam do pracy?
– Nie.
– Sprawy rodzinne?
– W jakimś sensie.
– Mogę ci jakoś pomóc? – Ze zdawkowych odpowiedzi Lidki i bijącego z nich
smutku Marek wywnioskował, że Lidka może mieć kłopoty.
– Nie, dziękuję. – Lidka uświadomiła sobie, że Marek nic nie może poradzić na
trudną sytuację, w jakiej się znalazła, ale sam fakt jego żywego zainteresowania jej
zmartwieniami oraz deklaracja pomocy sprawiła, że oblało ją miłe ciepło.
– Na pewno?
– Na pewno. A co u ciebie?
– Nic takiego. Normalnie, praca i praca…
– Kupiłeś już coś na Majorce?
– Nie, jeszcze nie. A ty długo będziesz w Kuwejcie?
– Nie, tylko tydzień.
– To może przyjadę do ciebie, gdy wrócisz do Polski?
– Nie wiem… – Tak naprawdę Lidka nie miała pojęcia, co się wydarzy
następnego dnia, a nawet w najbliższych godzinach. – Zobaczymy.
– W każdym razie odzywaj się… – W tonie Marka pojawiła się jakaś szczególna
nuta tkliwości. – I dbaj tam o siebie.
– Dobrze. – Lidka już nie pamiętała, kiedy mężczyzna zwracał się do niej w ten
sposób. – Muszę już kończyć.
– Lidko…
– Tak?
– Bardzo się cieszę, że zadzwoniłaś. – Słowa Marka otuliły Lidkę aksamitnym
płaszczem czułości.
– Odezwę się jeszcze.
– Będę czekał.
– Do widzenia.
– Do widzenia.
„Wtańcz mnie w swoje piękno i niech skrzypce w ogniu drżą…” – zafalowało w
duszy Lidki razem z roziskrzonymi falami morza.
Plaża szybko zapełniała się porannymi spacerowiczami i biegaczami. Lidka
posiedziała jeszcze kwadrans nad brzegiem morza, po czym poszła do czekającego na
nią przez cały czas samochodu z kierowcą. Kiedy dotarła do rezydencji, w salonie
spotkała Joannę popijającą kawę i przeglądającą kolorowe czasopisma.
– A co z ciebie taki ranny ptaszek? – Aśka z uśmiechem przywitała przyjaciółkę.
– Służba powiedziała mi, że wcześnie gdzieś pojechałaś z synem.
– Byłam nad morzem.
– Rozmawiałaś z Omarem?
– Tak.
– I co?
Lidka bezradnie rozłożyła ręce, dając tym samym do zrozumienia, że to nie była
udana rozmowa.
– Ale za to z Sarą świetnie ci poszło – pocieszyła przyjaciółkę Joanna. – Barti
mówiła, że wczoraj wieczorem Sara zjadła trochę więcej niż zwykle.
– To świetnie, Asiu – ucieszyła się Lidka. – Miejmy nadzieję, że to pierwszy krok
ku dobremu.
– Mocno w to wierzę. Napijesz się kawy?
– Tak, chętnie.
– A zjesz teraz śniadanie?
– Nie, dziękuję, nie jestem głodna.
– Barti! – zawołała służącą Joanna. – Zaparz kawę dla madame Lidki.
– Oczywiście, madame.
– Asiu! Ty prześlicznie wyglądasz! – Lidka zwróciła uwagę na mocniejszy
makijaż, starannie ułożone włosy i lejącą się błyszczącą sukienkę z odcięciem pod
biustem podkreślającym pełne piersi przyjaciółki.
– Dziękuję. Ali dzisiaj wraca. – Joannie zalśniły oczy. – Trzeba się starać dla
swojego mężczyzny.
– Cieszę się, że wszystko się między wami ułożyło.
– Ale przez co musieliśmy przejść…
Barti przyniosła ozdobioną misternym wzorem ze złota porcelanową filiżankę z
kawą i postawiła na okrągłym stoliku z marmurowym blatem.
– Dziękuję, Barti. – Lidka sięgnęła po filiżankę i z przyjemnością pociągnęła kilka
łyków mocnego naparu. – Kiedy Ali wraca? – zwróciła się do Joanny.
– Niedługo powinien tu być.
– To skończę kawę i już znikam. Nie będę wam przeszkadzać… – Lidka
porozumiewawczo uśmiechnęła się do przyjaciółki.
– Ach, kochana, na wszystko jest odpowiedni czas. – Joanna zaśmiała się swoim
dźwięcznym śmiechem, który Lidka tak lubiła. – I powiem ci, że Ali bardzo się
ucieszył, że przyjechałaś. Wtedy, gdy wróciliśmy z podróży i dowiedzieliśmy się od
kierowcy, że cię odwiózł z malutkimi dziećmi na lotnisko, to bardzo się o ciebie
martwiliśmy. A ty później nie dawałaś znaku życia…
– Przepraszam cię, Asiu, ale ja wyjechałam dosłownie tak, jak stałam. Bez grosza
przy duszy… Dobrze, że wystarczyło mi na bilety ze sprzedaży resztek mojej złotej
biżuterii. Nawet obrączkę sprzedałam…
– Lidziu… – Joanna ze współczuciem spojrzała na przyjaciółkę. – Potem wiele
razy żałowałam, że mnie wtedy nie było w Kuwejcie… Przecież bym ci pomogła!
Kupiła bilety…
– I tak bardzo dużo mi pomogłaś. Zostawiłaś kierowcę do mojej dyspozycji… –
Lidka dopiła kawę i odstawiła filiżankę na stolik. – Pójdę na górę i zobaczę, co z
Liną. Fatma jest już w szkole?
– Tak, ale powiedziała, że zaraz po lekcjach wróci do domu. Pamiętasz, nasze
córki mają się dzisiaj wybrać na przejażdżkę po Kuwejcie.
– Pamiętam, Lina chce dokładnie przyjrzeć się temu budynkowi z palmami na
dachu.
– Tak, a Fatma obiecała, że pokaże jej jeszcze inne atrakcyjne miejsca.
– Niesamowite, Asiu, jak się szybko zaprzyjaźniły – zauważyła Lidka.
– Tak jak ich mamusie! – Aśka ponownie zaniosła się perlistym śmiechem. –
Lidziu, będzie nam bardzo miło, jeśli zjecie ze mną i Alim śniadanie.
– Oczywiście, wyślij po nas Barti, gdy będziecie gotowi.
– Jasne, tak zrobię.
Lidka poszła na górę i od razu skierowała się do pokoju Liny. Niestety córki nie
było ani w jej sypialni, ani w przylegającej do niego łazience.
– Barti, nie widziałaś gdzieś Liny? – zapytała zaniepokojona Lidka sprzątającą
korytarz służącą.
– Lina jest w pokoju Omara, madame – odpowiedziała Barti.
– W pokoju Omara? – Lidka się zdziwiła.
– Tak, madame – potwierdziła służąca. – Już dosyć długo tam siedzi.
Lidce serce ścisnęło się z żalu, kiedy weszła do sypialni Omara. Przygnębiona
Lina siedziała na łóżku, obejmując ugięte w kolanach nogi, a obok niej leżał jej
ostatni rysunek.
– Lineczko, co ty tu robisz? – Lidka usiadła obok córki.
– Czekam na Omara.
– Omara nie ma.
– To nie wrócił z tobą? – Zaskoczona Lina spojrzała na matkę. – Barti mówiła, że
rano razem gdzieś pojechaliście.
– Tak, byliśmy nad morzem i Omar chciał tam zostać dłużej.
– Nie widziałam go od wczoraj – poskarżyła się Lina łamiącym głosem. – Nawet
Fatma go nie poznała, a ja chciałam jej pokazać, jakiego fajnego mam brata.
– Na pewno Fatma będzie miała okazję go poznać – zapewniła Lidka córkę.
– Omar ostatnio jest jakiś dziwny – podzieliła się z matką swoim spostrzeżeniem
Lina.
– Dlaczego tak uważasz?
– Bo wczoraj był w swoim pokoju, ale mi nie otworzył, kiedy pukałam do jego
drzwi.
– Może już spał…
– Nie spał.
– Skąd to wiesz?
– Słyszałam, jak chodził po pokoju. I dzisiaj rano też nie przyszedł do mnie
zapytać, czy chcę z wami jechać.
– Było bardzo wcześnie, może on z kolei myślał, że ty jeszcze śpisz.
– Na Majorce wszystko robiliśmy razem… – Lina powiedziała to tak, jakby za
chwilę miała się rozpłakać.
– Zamierzasz coś narysować, zanim Fatma wróci ze szkoły? – zmieniła temat
Lidka, żeby odciągnąć myśli Liny od brata.
– Tak, zastanawiałam się nad czymś… Tylko przedtem chciałam pokazać ten
rysunek Omarowi. – Lina smutno spojrzała na leżącą na łóżku pracę.
– Później mu pokażesz. Chodźmy do ciebie i powiesz mi, co chcesz narysować.
W swoim pokoju Lina wyjęła z bloku kartkę, na której widocznych było kilka
niebieskich kresek.
– Dopiero zaczęłam – powiedziała, patrząc na wciąż prawie białą kartkę. – Chcę
narysować morze i latające nad nim ptaki, tylko nie wiem, czy mi się to uda…
– Na pewno ci się uda – zapewniła Lidka córkę. – Wszystkie twoje rysunki są
świetne.
– Ale te ptaki… – Lina usiadła za stołem i otworzyła pudełko z kredkami. – Kiedy
fruwały, to ich skrzydła ułożone były w różny sposób i nie wiem, czy zdołam to
dobrze uchwycić. Czasami były całkowicie rozpięte, a innym razem w taki
szczególny sposób wygięte albo mocno uniesione do góry… – Lina była znakomitą
obserwatorką.
– Widzisz, bardzo dobrze pamiętasz wszystkie detale, więc teraz wystarczy, jeśli
się dobrze skoncentrujesz.
Lina wzięła do ręki kredkę, a Lidka położyła się wygodnie na jej łóżku. Widok
pochylonej nad rysunkiem córki dawał Lidce złudzenie, że wszystko toczy się
normalnie. Stwarzał iluzję, że wszystko jest tak, jak powinno być.
– Mamusiu, ktoś puka, może to Omar! – Lina zerwała się od stołu i pobiegła
otworzyć drzwi.
– Co? – zapytała półprzytomna Lidka obudzona z lekkiej drzemki.
– Madame Joanna prosi na śniadanie – poinformowała Barti stojąca w progu.
– Ja nie idę. – Zawiedziona Lina wróciła do stołu.
– Musisz iść, córciu, przyjechał wujek Ali, mąż cioci Asi, i nie wypada odmawiać.
– Omara tu nie ma, więc ja też nie pójdę – upierała się Lina.
– Powiedz madame Joannie, że zaraz zejdziemy – zwróciła się Lidka do Barti.
– Dobrze, madame. – Służąca odeszła od drzwi.
– Lineczko, chodź ze mną, przedstawię cię wujkowi, posiedzisz chwilę, a później
możesz wrócić do rysowania.
– Dobrze. – Lina posłuchała matki, ale wciąż czuła się rozstrojona nietypowym
zachowaniem brata.
*
Ali nadal prezentował się bardzo dobrze, mimo że troski związane z córką
wycisnęły trwały ślad na jego pokrytym bruzdami czole.
– Jak miło cię widzieć, tyle lat… – Serdecznie przywitał się z Lidką.
– Ciebie również. A to jest Lina – przedstawiła stojącą obok niej córkę.
– Dzień dobry, Lino, słyszałem, że pięknie rysujesz.
Lina zarumieniła się pod wpływem pochwały ze strony dopiero co poznanego
wujka.
– Dzień dobry, wujku.
– Proszę, siadajcie. – Ali gestem zaprosił gości do stołu. – A gdzie Omar? Nie
zejdzie tu do nas?
– Omar gdzieś poszedł i jeszcze nie wrócił – szybko odpowiedziała Lidka.
– Aha… – Alego nie zdziwiło, że kilkunastolatek chodzi własnymi drogami, bo w
jego kraju chłopcy szybko wyrywali się spod kontroli matek.
Przy śniadaniu Ali z wielkim zainteresowaniem wypytywał Lidkę, jak poradziła
sobie po powrocie do kraju, i ucieszył się, że mimo początkowych trudności udało jej
się zdobyć dobrą, stabilną pracę. Później tematem stały się różne wydarzenia
społeczne i polityczne w regionie, co trochę znudziło Linę.
– Mamusiu, mogę iść dokończyć rysunek? – zapytała, kiedy dorośli na chwilę
przerwali rozmowę.
– Oczywiście, już nawet mam pomysł, komu go możesz później podarować. –
Lidka uśmiechnęła się do córki.
– Komu? – zaciekawiła się Lina.
– Komuś, komu sprawi on ogromną przyjemność – zagadkowo odpowiedziała
Lidka.
Dziewczynka poszła na górę, a dorośli wrócili do przerwanej konwersacji.
– Największe zmiany objęły chyba ostatnio Arabię Saudyjską – podzieliła się
swoim spostrzeżeniem Lidka. – U nas dużo mówiło się o tym, że Saudyjki wreszcie
będą mogły prowadzić w swoim kraju samochody. To było chyba jedyne państwo na
świecie, w którym kobiety obowiązywał zakaz prowadzenia samochodu.
– Masz rację i dobrze się stało, że król Salman wydał odpowiedni dekret, bo
sytuacja była dość kuriozalna – zgodziła się Joanna z przyjaciółką. – Kobiety miały
prawa wyborcze, a nie mogły dostać prawa jazdy.
– Kiedy Saudyjki uzyskały prawa wyborcze? – spytała Lidka, znając niezwykle
restrykcyjną politykę władz saudyjskich wobec kobiet. – Chyba całkiem niedawno.
– Tak, dopiero w dwa tysiące piętnastym roku – przyznał Ali. – Ale już w tych
pierwszych, historycznych wyborach jedna kobieta je wygrała.
– I jaką funkcję objęła?
– Zasiadła w radzie miasta, bo samorządy terytorialne to są jedyne organy, do
których Saudyjczycy mogą wybierać swoich przedstawicieli – wyjaśnił Ali.
– Rozumiem. Czytałam, że o prawo do prowadzenia samochodów Saudyjki
walczyły od wielu lat. – Lidka przypomniała sobie artykuły w prasie na ten temat. –
Kilka razy siadały za kółkiem i ostentacyjnie, w ramach protestu, wyjeżdżały na ulicę,
aby zwrócić uwagę władz saudyjskich i opinii międzynarodowej na swój problem.
– To były bardzo dzielne kobiety, bo groziły im za to wysokie kary – włączyła się
do rozmowy Joanna.
– Jakie kary? – zapytała Lidka.
– Do pięciu lat więzienia i wysokie grzywny pieniężne, wyobrażasz sobie? –
Joanna skrzywiła się z dezaprobatą. – W dodatku wiele z tych kobiet miało
międzynarodowe prawa jazdy, które zrobiły podczas pobytu za granicą. A we
własnym kraju nie mogły prowadzić…
– Ale teraz to się zmieni – zapewnił Ali. – Król Salman chce złagodzić również
inne surowe normy wobec kobiet. Wydał na przykład dekret, według którego kobieta
nie będzie już potrzebowała zgody ze strony swojego męskiego opiekuna na niektóre
swoje działania.
Lidka przypomniała sobie pikanie esemesów, które można było usłyszeć przez
otwarte okna samochodów, kiedy podczas podróży poślubnej przekraczała granicę
kuwejcko-saudyjską. W Królestwie Arabii Saudyjskiej każda kobieta posiadała
swojego opiekuna, którym był męski członek rodziny, czyli ojciec, a po ślubie mąż, a
w razie ich braku brat, a nawet syn. Opiekun musiał wyrazić zgodę na uzyskanie
przez nią paszportu, wyjazd za granicę, podjęcie studiów czy pracy, wyjście za mąż
lub poddanie się operacjom medycznym. System wysyłanych do opiekunów
esemesów informował ich o tym, że kobieta przekracza granicę i w ten sposób
przeciwdziałał oszustwom oraz nadużyciom.
– Tylko według wielu działaczek dekret króla nie jest wystarczający, a zmiany
zachodzą bardzo wolno – przywołała sceptyczne opinie Joanna.
– To znaczy? – dokładniej chciała wiedzieć Lidka.
– Mimo że kobiety nie potrzebują już zgody opiekuna na pracę, to spora część
pracodawców i tak bez niej ich nie zatrudni. To samo dotyczy niektórych szpitali i
przeprowadzanych w nich operacji oraz zabiegów medycznych – Joanna wyliczyła
sytuacje, w których nadal kobiety mogą być ubezwłasnowolnione.
– Ja jednak myślę, że Arabia Saudyjska zmieni swe oblicze i to szybciej, niż nam
się wydaje – Ali miał swoje bardziej optymistyczne zdanie.
– Dlaczego tak sądzisz? – spytała Aśka.
– Przede wszystkim dlatego, że nastąpi istotna zmiana pokoleniowa, jeśli chodzi o
saudyjskich władców. Ostatnio ponadosiemdziesięcioletni król Salman zerwał z
półwieczną tradycją, kiedy to na tronie saudyjskim zasiadali kolejni wiekowi synowie
założyciela państwa, i następcą tronu mianował swojego trzydziestodwuletniego syna
Muhammada ibn Salmana.
– Słyszałam, że książę koronny jako wielki zwolennik nowoczesnych technologii
oraz większego dostępu do rozrywki cieszy się dużą popularnością w swoim kraju –
powiedziała Aśka.
– To prawda – zgodził się z żoną Ali. – Książę Muhammad ibn Salman
pieczołowicie dba o swój wizerunek w mediach. A ostatnio sporządził plan rozwoju o
nazwie „Saudyjska wizja dwa tysiące trzydzieści”, który zakłada między innymi
zmniejszenie uzależnienia kraju od ropy, większe otwarcie na inwestycje zagraniczne
oraz modernizację tradycyjnego stylu życia Saudyjczyków.
– Myślę, że młodzi ludzie po prostu cieszą się z tego, że pewne obostrzenia ulegną
rozluźnieniu. Na przykład wkrótce mają zostać otwarte kina… – zaczęła Joanna.
– A jest się z czego cieszyć, biorąc pod uwagę fakt, że kina zamknięto trzydzieści
pięć lat temu – dodał Ali.
– Ponadto ma być zniesiony zakaz oglądania przez kobiety zawodów sportowych i
Saudyjki będą mogły kibicować swoim drużynom i zawodnikom na stadionach. –
Aśka ledwie skończyła zdanie, zaczęła chichotać.
– Z czego się śmiejesz? – Lidka chciała poznać powód zaraźliwego śmiechu
Joanny.
– Z tego, że jeden z saudyjskich uczonych muzułmańskich stanowczo stwierdził,
że oglądanie meczów piłkarskich przez kobiety, nawet w telewizji, powinno być
zabronione, bo kobiet i tak nie będzie interesować gra, gole ani wynik meczu, tylko…
– Aśka znów parsknęła śmiechem – …uda mężczyzn.
– Uda mężczyzn? – Lidka dołączyła do śmiechu przyjaciółki.
– Tak, kobiety nie będą patrzyły na sportowe zmagania, tylko na uda, ramiona i
ciasne ubrania mężczyzn. A to jest baaaardzo grzeszne! – Joanna sparodiowała
muzułmańskiego konserwatystę.
– Ale właśnie od tego ultrakonserwatyzmu w królestwie chce odejść następca
tronu, książę Muhammad ibn Salman. – Ali wyraźnie bardzo wierzył w przyszłego
władcę. – Czytałem w „Guardianie” wywiad z nim, w którym wyraźnie stwierdził, że
przez ostatnie trzydzieści lat skrajnie konserwatywna monarchia „nie była normalna”.
– Uważam, że to określenie księcia jest bardzo trafne. – Joanna z uznaniem
pokiwała głową. – Bo czy normalna była publiczna egzekucja dziewiętnastoletniej
księżniczki z rodziny Saudów tylko dlatego, że się zakochała?
– I nawet to, że pochodziła z rodziny królewskiej jej nie uratowało? – zdziwiła się
Lidka.
– Nie, a była to wnuczka starszego brata panującego wtedy króla. Uśmiercili ją
sześcioma strzałami na placu, na którym zgromadziło się kilka tysięcy ludzi. Okrutne
było również to, że jej kochankowi zdjęto opaskę z oczu, żeby patrzył na śmierć
ukochanej. Następnie stracono i jego. Mężczyzna trząsł się w niekontrolowanych
drgawkach, kiedy kazano mu uklęknąć i do pracy przystąpił kat. Zadał mężczyźnie
kilka ciosów w szyję ze wszystkich stron, ale niewprawnie, bo gdy zabierano ciało,
głowa skazanego wciąż trzymała się tułowia, zwisając bezwładnie. Czy takie
publiczne egzekucje są normalne?
– Dlatego następca tronu w wywiadzie dobitnie wezwał swoją ojczyznę do
„powrotu do umiarkowanego islamu”, a nawet wezwał międzynarodową społeczność
o pomoc w przekształcaniu „dogmatycznego królestwa w otwarte społeczeństwo”. –
Ali naprawdę pozostawał pod dużym wrażeniem słów księcia.
– Brzmi dobrze – przyznała Lidka.
– Tylko poczekajmy, jak będzie z realizacją. – Joanna była bardziej sceptyczna.
– Pierwsze konkretne działania już zostały podjęte, a niewielu przypuszczało, że
nastąpi to tak szybko. Jeszcze całkiem niedawno Wielki Mufti Arabii Saudyjskiej
przekonywał na antenie telewizji religijnej, że „kierowanie samochodem to
niebezpieczna materia, która narazi kobiety na działanie zła”.
– A gdzie niby to zło? – zapytała ironicznie Joanna.
– Według Muftiego słabi mężczyźni oraz opętani przez kobiety mogą im zrobić
krzywdę, jeżeli zobaczą je za kierownicą. – Ali przytoczył pogląd muzułmańskiego
uczonego.
– Słyszałaś to? – Aśka wymownie spojrzała na przyjaciółkę.
– Jednak, jak słusznie mówi Ali, pierwsze kroki zostały zrobione i to jest
najważniejsze – podzieliła się swoją opinią Lidka.
– Kobiety nie tylko będą mogły kierować samochodami osobowymi, ale również
motocyklami, ciężarówkami, a nawet będą mogły zostać kierowcami taksówek. Już
robione są pierwsze nabory kobiet i kursy w korporacjach taksówkowych. – Ali, który
prowadził swoje interesy również w Arabii Saudyjskiej, doskonale orientował się w
tamtejszej rzeczywistości.
– Czyli prawdziwa rewolucja! – Teraz Lidka zaśmiała się pierwsza.
– Prawdziwa rewolucja – zawtórował jej Ali. – Wyobrażacie sobie, co się będzie
działo w salonach samochodowych?! Ponad osiemdziesiąt procent Saudyjek
deklaruje, że chce prowadzić samochód, więc kiedy te miliony kobiet ruszą na
zakupy…
– Znając Saudyjki, to będą chciały najnowsze modele samochodów… – dorzuciła
Aśka.
– Sprzedawcy już teraz organizują specjalne wystawy, wsłuchując się bardzo
uważnie w potrzeby kobiet, to znaczy wypytują, jakie modele je interesują, kolory,
wyposażenie… – Ali w tym momencie patrzył na dekret króla z punktu widzenia
biznesmena. – Szacuje się, biorąc pod uwagę przebywające w Arabii Saudyjskiej
cudzoziemki, że to rynek dla około dziewięciu milionów nowych klientek.
– Nieźle… – Aśka z uznaniem pokiwała głową.
– Największe koncerny samochodowe walkę o klienta zaczęły zaledwie kilka
godzin po ogłoszeniu dekretu, umieszczając swoje reklamy kierowane bezpośrednio
do Saudyjek w popularnych mediach społecznościowych. – Ali referował kolejne
działania wynikające z dekretu władcy sąsiedniego kraju.
– Trzeba kuć żelazo póki gorące – skomentowała poczynania handlowców Lidka.
– Zwłaszcza w biznesie – poparł ją Ali.
– Wiecie, co się będzie działo, kiedy te miliony kobiet wyruszą nagle na
saudyjskie ulice? – zapytała Aśka żartobliwym tonem. – Nie wiecie? To ja wam
powiem. Zapanuje powszechna rozpusta! Po kilku latach, od kiedy kobiety zaczną
prowadzić samochody, w kraju nie znajdzie się ani jednej dziewicy! Homoseksualizm
obydwu płci będzie szerzył się w zastraszającym tempie! – grzmiała Joanna,
naśladując muzułmańskich uczonych. – Naród ogarną nieokiełznane żądze oraz mania
pornografii!
– Ty sobie, Asiu, tu żartujesz, a to są poważne sprawy – dobrotliwie zwrócił się
do żony Ali. – Nadchodzi niezwykle lukratywny czas dla międzynarodowych
koncernów samochodowych, ale jednocześnie w samej Arabii Saudyjskiej powstanie
dużo dodatkowych miejsc pracy, bo otworzą się nowe salony, w tym pewnie tylko dla
kobiet, pojawią się punkty serwisowe, firmy oferujące zdobycie prawa jazdy…
– Czyli nie da się ukryć, że u sąsiada wielkie zmiany! – obwieściła Joanna.
– I to naprawdę wielkie – potwierdził Ali. – Już za kilka miesięcy w mieście Az-
Zahran otwarte zostanie Centrum Światowej Kultury króla Abd al-Aziza, nazwane tak
na cześć twórcy państwa saudyjskiego. Będą się w nim odbywały przedstawienia
operowe, symfoniczne i musicalowe, a ponadto w obiekcie siedzibę znajdą kina,
biblioteka, hala wystawowa, muzeum i archiwa. To będzie prawdziwe centrum, które
ma przyciągać gości światowej rangi wykładami, wystawami, konferencjami,
bankietami i spotkaniami towarzyskimi propagującymi kulturę.
– Musicale w Arabii Saudyjskiej to jest coś! – wykrzyknęła Joanna, po czym z
energią zaczęła nucić melodię kankana. – Laa, la, la, la, la… ra, ra, ra, ra, ra…
Ali z Lidką jednocześnie wybuchnęli głośnym śmiechem. Wyobrazili sobie chyba,
jak w konserwatywnym królestwie, gdzie członkowie Komitetu Krzewienia Cnót i
Zapobiegania Złu interweniują, gdy kobiecie spod chusty wystaje kosmyk włosów lub
nie ma na rękach rękawiczek, półnagie tancerki, którym widać majtki, wysoko
podnoszą nogi, tańcząc kankana.
– Może zespołu Moulin Rouge nie będą od razu sprowadzać… – powiedział Ali,
hamując śmiech.
– Dlaczego nie? – zapytała Joanna. – Kultura ma być światowa, a to Paryż…
Paris… – powiedziała po francusku Aśka, zwracając się w stronę Alego. – Paris… –
powtórzyła czule. – Pamiętasz, jak w Paris tańczyłam dla ciebie kankana? –
Zamrugała zalotnie rzęsami.
Elektryzująca wymiana spojrzeń między Joanną a Alim zdradzała pikantne
tajemnice małżeńskiej alkowy.
– O czym to mówiliśmy? – Ali próbował otrząsnąć się z upojnych wspomnień.
– O Centrum Światowej Kultury – przypomniała Lidka.
– A… – Mężczyźnie trudno było wrócić do głównego tematu rozmowy. – Tak…
Centrum… Architektura… O tym też warto wspomnieć. Obiekt ma absolutnie
wyjątkową formę zespołu monolitycznych, obłych głazów, które nawiązują do
saudyjskich skał, z których wydobywana jest ropa naftowa.
– Trzeba przyznać, że kraje Zatoki Perskiej potrafią zadziwić oryginalną
architekturą – wyraziła swoje uznanie Lidka.
– Pracują dla nas najlepsi światowi architekci – podkreślił z dumą Ali. – Słyszałaś
o mieście Neom?
– Nie – odpowiedziała Lidka.
– To megaprojekt ogłoszony zaledwie kilka tygodni temu przez księcia
Muhammada ibn Salmana i już sama nazwa mówi sama za siebie.
– Neom… – powtórzyła Lidka, próbując sobie to z czymś skojarzyć.
– Neo to łaciński przedrostek oznaczający „nowy”, a „m” to pierwsza litera
arabskiego wyrazu „mustaqbal” – przyszłość – przyszedł jej z pomocą Ali. – I Neom
to futurystyczne miasto, które będzie trzydzieści trzy razy większe od Nowego Jorku.
Lidka pomyślała, że to kolejna wizja arabskiego monarchy, która podobnie jak
wzniesiony na piaskach pustyni supernowoczesny, ociekający złotem Dubaj, gdzie
obowiązuje wprowadzona przez jego szejka słynna zasada „Wykreśliliśmy z naszego
słownika słowo: niemożliwe”, wprawi świat w osłupienie.
– Następca tronu określił swój megaprojekt jako „cywilizacyjny krok dla
ludzkości” – powiedział Ali, jakby czytał w myślach Lidki. – Neom będzie
sterowanym przez sztuczną inteligencję w pełni zautomatyzowanym miastem, w
którym będzie więcej robotów niż ludzi, a transport zapewnią autonomiczne
samochody i drony pasażerskie.
– Imponujące! – musiała przyznać Lidka.
– Metropolia powstanie nad Morzem Czerwonym, sięgając na północ do Jordanii i
przez most do Egiptu. W dodatku Neom będzie w całości zasilane przez energię
odnawialną, a pierwszy etap projektu ma być oddany już w dwa tysiące dwudziestym
piątym roku – dokończył Ali.
– Czyli Arabia Saudyjska wkracza w nową erę – podsumowała Lidka.
– Z pewnością można tak powiedzieć – zgodził się z nią Ali.
Podczas interesującej rozmowy przy stole myśli Lidki odbiegły trochę od przykrej
sytuacji z Omarem. Kiedy jednak po śniadaniu znalazła się w swoim pokoju,
wspomnienie aroganckiego zachowania Omara uderzyło w nią ze zdwojoną siłą. Co w
tego chłopaka wstąpiło? Jakiś zły duch go chyba opętał – tłumaczyła sobie, bo trudno
jej było przyjąć, że jej rodzony syn świadomie może ją tak bardzo ranić. Czekała z
niecierpliwością na powrót Omara do rezydencji, wciąż mając nadzieję, że kolejną
rozmową uda się jej do niego dotrzeć.
*
Wczesnym popołudniem do jej pokoju przyszła Lina ze swoją skończoną pracą w
dłoni.
– Zobacz, mamusiu. – Lina przysunęła przed oczy matki kartkę z rysunkiem.
– Piękny – zachwyciła się Lidka, patrząc na doskonale oddany morski pejzaż.
– Wiesz, ja chyba też jestem zadowolona. – Lina lustrowała swoje dzieło. – Nawet
narysowanie tych latających ptaków nie było takie trudne, jak mi się na początku
wydawało.
– Widzisz, córeczko, zawsze trzeba wierzyć w siebie. I w swoje wizje –
powiedziała z mocą Lidka.
– Mówiłaś, że mogę komuś ten obrazek podarować – przypomniała Lina. –
Komu? Cioci Asi? – próbowała zgadywać dziewczynka.
– Myślę, że dla cioci Asi też później powinnaś coś ładnego narysować, ale ten
rysunek dasz komuś innemu.
– Komu?
– Fatma mówiła ci coś o swojej siostrze?
– O Sarze?
– Tak.
– Trochę mówiła.
– Co dokładnie?
– Mówiła, że Sara jest cały czas smutna i prawie nigdy nie wychodzi ze swojego
pokoju.
– Tak właśnie jest, więc pomyślałam, że jeżeli Sara nie chce wyjść, żeby zobaczyć
morze i ptaki, to będzie cudnie jak morze i ptaki przyjdą do niej.
Twarz Liny rozjaśniła się szczególnym blaskiem, który wywołany był
dojmującym odkryciem, jak wiele mogą znaczyć jej artystyczne prace.
– Dobrze, mamusiu, z chęcią dam jej mój rysunek. Mam napisać dedykację?
– Jak chcesz, córciu, ty zdecyduj.
Lina zastanowiła się chwilę.
– Zaraz wracam. W moim pokoju mam kredki – powiedziała, kierując się w stronę
drzwi.
Po kilku minutach Lina wróciła, pokazując napisaną na odwrocie rysunku
dedykację. „Saro, morze i ptaki czekają na Ciebie”. Wzruszona Lidka mocno
przytuliła córkę do siebie.
– Chodźmy – powiedziała po chwili.
W oczach Sary Lidka zauważyła cień zdziwienia, kiedy pojawiła się w jej pokoju
razem z Liną.
– Pozwoliłam sobie przyprowadzić do ciebie moją córkę, bo nie będziemy gościć
tu długo, a chciałam, żebyście się poznały – zaczęła Lidka. – To jest Lina, a to Sara –
dokonała prezentacji.
Lina była drugą nową osobą, którą Sara zobaczyła po długich miesiącach izolacji.
Sara patrzyła na sympatyczną dziewczynkę, która w ręku trzymała kartkę, i też chyba
czuła się trochę niepewnie w nieoczekiwanej sytuacji.
– Lina lubi rysować i chciała ci coś podarować. – Lidka wzrokiem dała znak
córce, żeby wręczyła rysunek Sarze.
Lina wyciągnęła rękę z rysunkiem w stronę Sary. Stała tak przez dłuższą chwilę,
aż w jej oczach zaczęły zbierać się łzy, bo Sara nie odbierała rysunku. Lina już chciała
cofnąć rękę, kiedy Lidka wyjęła kartkę z dłoni córki.
– To dla ciebie, Saro. – Oparła rysunek o kubek stojący na stoliku obok łóżka.
Oczy Sary powędrowały nad lazurowe morze, nad którym krążyło kilka białych
ptaków. Niektóre z nich miały rozpostarte skrzydła i fruwały wysoko, wysoko, pod
samym niebem…
– Pójdziemy już – zdecydowała Lidka. – Ale jeszcze tu wrócimy.
Drzwi za nimi się zamknęły. Sara pomyślała, że istnieje świat, w którym dzieci
nie podrzynają swoim misiom i lalkom gardeł, tylko rysują. Zapatrzyła się w lekko
pofalowane morze. A później latała razem z ptakami. Chciała policzyć, ile ich jest. W
tych bezkresnych przestworzach. Wzięła do ręki kartkę i zauważyła dedykację.
Przeczytała. I już wszystko wiedziała.
– Mamo, a Sara wcale nie chciała mojego rysunku. – Po policzkach Liny płynęły
łzy, kiedy szła z mamą w stronę swojego pokoju.
– Córciu, musisz zrozumieć, że Sara bardzo dużo przeszła i trudno jest jej tak od
razu nawiązać kontakt z kimkolwiek.
– Dlaczego płaczesz? – zapytała Linę Fatma, która właśnie wracała ze szkoły.
– Sara nie chciała mojego rysunku – powtórzyła z żałością w głosie dziewczynka.
– Jak to, ciociu, nie chciała? – Fatma spojrzała pytająco na Lidkę.
– Nie odebrała rysunku, kiedy Lina chciała go jej podarować, ale ja jej tłumaczę,
że Sara jest bardzo zamknięta w sobie i to nie chodzi o jej rysunek.
– Tak, twoja mama ma rację, Sara ze mną też nie chce rozmawiać, przecież
mówiłam ci to wcześniej – starała się pocieszyć Linę Fatma. – Mnie również na
początku było bardzo przykro, że tyle trudu włożyłam w jej uwolnienie i narażając
się, poleciałam po nią do Turcji, a później ona nawet nie chciała mnie wpuścić do
swojego pokoju.
Lina otarła łzy z policzków.
– No tak, mówiłaś mi to.
– Dlatego nie przejmuj się tak bardzo tym epizodem z rysunkiem. A teraz się
szybko przygotuj, bo gdy tylko przebiorę się ze szkolnego uniformu, to od razu
możemy jechać obejrzeć ten budynek, który chciałaś.
– A obiad? – spytała Lidka.
– Zjemy coś na mieście, wezmę Linę do fajnej kafejki, gdzie spotyka się młodzież
– odpowiedziała Fatma.
– To świetnie, bawcie się dobrze. – Lidka skierowała się w stronę swojej sypialni,
kiedy na korytarzu zobaczyła Joannę.
– Lidziu, właśnie szłam cię zaprosić na obiad do restauracji. – Aśka świetnie się
prezentowała w eleganckiej dopasowanej sukience z dodatkiem dyskretnej biżuterii. –
Ali już czeka na nas na dole.
– Asiu, nie gniewaj się, bardzo miło mi było zjeść z wami śniadanie, ale teraz
wolałabym zostać w domu. Omar pewnie wróci lada chwilę, więc przepraszam cię,
ale…
– Nie przepraszaj, rozumiem cię – przerwała przyjaciółce Joanna. – W takim razie
powiem Barti, żeby podała obiad i zjemy razem w domu.
– Nie, absolutnie nie – zaoponowała Lidka. – Jedź z Alim, a ja zostanę… Wiesz,
ten konflikt z Omarem bardzo mnie stresuje i chcę to wszystko jeszcze raz na
spokojnie sama przemyśleć.
Joanna zdawała sobie sprawę, w jak skomplikowanej sytuacji znalazła się jej
przyjaciółka.
– Oczywiście, Lidziu, zrób tak, jak uważasz, że będzie najlepiej. Gdybyś
cokolwiek chciała, to poproś Barti, ona wszystko dla ciebie przygotuje.
– Dziękuję. I przeproś ode mnie Alego.
– W ogóle nie ma o czym mówić. Do zobaczenia później.
– Do zobaczenia.
Popołudnie Lidka spędziła, nasłuchując kroków Omara na korytarzu, ale kręciła
się na nim tylko Barti i reszta służby. Lidka zaczęła się coraz bardziej niepokoić.
Podchodziła do okna i wypatrywała, czy syn nie nadchodzi. Już nawet nie pamiętała o
bolesnych słowach, które rzucił rano jak ostrymi kamieniami w jej stronę. Chciała
tylko, żeby tu był. Żeby wrócił.
*
Joanna wróciła do rezydencji wieczorem i od razu poszła do Lidki dowiedzieć się,
jak jej się udała rozmowa z Omarem.
– Jeszcze go nie ma. – Zdenerwowanie Lidki sięgnęło zenitu.
– Jak to go nie ma? Przecież wyszedł wcześnie rano, a teraz jest już prawie noc. –
Joanna doskonale pamiętała, jak umierała z przerażenia, kiedy nagle zniknęła Sara.
– Nie wiem… Nie wiem, co robić… – Lidka ciągle podchodziła do okna i
wpatrywała się w ciemność.
Nagle zadzwonił jej telefon i Lidka błyskawicznie odebrała.
– Halo! – W jej głosie czuć było panikę.
– Lidka? – To był Marek.
– Tak.
– Wszystko w porządku?
– Tak – skłamała Lidka. – Przepraszam cię, ale nie mogę teraz rozmawiać.
– Oczywiście, zadzwonię jutro. Dobranoc.
– Dobranoc.
Lidka się rozłączyła.
– Kto dzwonił? – chciała wiedzieć Joanna.
– Marek.
– Marek?! – To imię Aśce z miejsca skojarzyło się z ojcem Liny.
– Ach, to tylko przypadkowa zbieżność imion – wyjaśniła Lidka, widząc
zaskoczenie na twarzy przyjaciółki. – To Marek, znajomy z wakacji.
– Spotykasz się z nim?
– Nie, uważam, że to jest bez szans, bo on mieszka daleko, a taka miłość na
odległość…
– Powiedziałaś „miłość”…
– Co?
– Określasz go jako znajomego, a później mówisz „miłość”.
– Tak ogólnie tylko powiedziałam…
– Tak ogólnie… Z własnego doświadczenia wiem, że miłość może mieć zupełnie
zaskakujące oblicza. – Joanna przypomniała sobie dramat, który niedawno był jej
udziałem. – Miłość może być różna… Poszarpana, poharatana… Ale jeżeli na tych
bliznach, nierównościach i wyżłobionych przez łzy dołach zakwitnie ponownie, to jest
ta prawdziwa… Na zawsze…
– Cudownie, że ty i Ali… – Lidka znowu podeszła do okna. Tylko ciemność. –
Jadę tam. – Zdecydowała.
– Gdzie?
– Do starej. Po syna.
– Jechać z tobą?
– Nie. – Lidka czuła się zupełnie inną osobą niż była kilkanaście lat temu. –
Poradzę sobie. Daj mi tylko kierowcę.
– Już dzwonię, żeby podstawił samochód.
Po trzech kwadransach Lidka stała przed drzwiami swojego dawnego
apartamentu. Dzwonek ją parzył, kiedy energicznie na niego naciskała. Czekała.
Drzwi otworzyła stara i jak wąż, którego ofiara została podstępnie zwabiona,
gwałtownym obślizgłym ruchem wciągnęła Lidkę do środka.
Rozdział VIII
Dom upiorów
Znowu tu była. Przycupnęła na brzegu swojej kanapy, którą kiedyś wybierała z
Hassanem, a siedząca naprzeciwko niej stara miała taką minę, jakby za chwilę chciała
ją własnymi rękami ukatrupić.
– Chciałaś nas zabić, tak jak zabiłaś mojego syna. – Charczący głos brzmiał tak
samo jadowicie jak dawniej.
– Gdzie jest Omar? – Lidka starała się zachować zimną krew, ale to miejsce, w
którym przez lata była zaszczuwana i poniewierana, momentalnie podważyło jej
pewność siebie.
Ofiary w obliczu swoich katów zawsze pozostaną ofiarami, niezależnie od tego,
jak długo trwa proces ich wyzwalania.
– Porwałaś mojego wnuka. – Z ust starej sączyła się trująca nienawiść. –
Wywiozłaś go do kraju niewiernych… Nie nauczyłaś języka… Nie wychowałaś na
dobrego muzułmanina… Kafira! Tfu! – Splunęła w stronę Lidki.
Nie dać się sprowokować, nie dać się sprowokować, znaleźć Omara, wyjść stąd i
nigdy więcej nie wrócić – huczało w głowie Lidki.
– Gdzie jest Omar? – Lidka przyszła tu tylko po to, żeby się tego dowiedzieć.
Stara zupełnie ignorowała pytania byłej synowej.
– Niedawno w jednym z mieszkań znaleziono ciało służącej w zamrażarce.
Wypowiedź starej zabrzmiała jak oderwana od tematu, ale Lidka wiedziała, że to
są jej sztuczki, żeby ją zastraszyć.
– Przedtem była bita i torturowana. Miała wiele ran kłutych i śladów po
przypaleniach. – Na pomarszczonej twarzy pojawił się chytry uśmieszek.
Lidka przypomniała sobie, jak kiedyś stara ekscytowała się publicznymi
egzekucjami. Pojechała z sąsiadką, żeby oglądać pięciu wisielców, a później, po
powrocie do domu, analizowała opublikowane zdjęcie oderwanej od korpusu głowy,
zastanawiając się, czy zawiniła nieodpowiednia długość stryczka, czy słaba szyja
skazańca.
– Gdzie jest mój syn? – Lidka miała wrażenie, że jeżeli dłużej zostanie w tym
domu, to gruba pętla zaciśnie się na jej szyi.
– Przyjdzie, przyjdzie – powiedziała na odczepnego stara, aby uwolnić się od
natarczywych jej zdaniem pytań. – Napijesz się czegoś? – Przebiegły uśmiech nie
schodził z jej twarzy. – Kawa? Herbata?
Nigdy, przenigdy! – zagrzmiało we wnętrzu Lidki, która dobrze pamiętała, jak po
piciu podawanej jej przez teściową mikstury, działającej niby na wzmocnienie, nękały
ją wymioty, biegunka i nocne dreszcze.
– Nie, dziękuję.
Oczy starej zaświeciły się złowieszczo, jakby coś knuła.
– Kilka tygodni temu w Kuwejcie nastoletni syn zadźgał matkę nożem. –
Opowiadanie Lidce budzących grozę historii sprawiało jej widoczną przyjemność.
To już był kolejny podobny przypadek, o którym Lidka słyszała w ostatnim
czasie. Jakie diaboliczne siły są zdolne popchnąć kogoś do zabicia własnej matki?
– A inny groził matce śmiercią, przystawiając jej nóż do gardła – kontynuowała
stara.
– Co słychać u Salmy? – Lidka starała się zmienić temat, żeby nie słuchać
przyprawiających o dreszcze opowieści.
– Wyszła za mąż! – obwieściła triumfalnie stara.
– Gratuluję! – Lidka wróciła pamięcią do usilnych starań starej, aby wydać córkę
za mąż, które kończyły się fiaskiem. – Ma dzieci?
– Tak, trzy córki. In sza’ Allah16 następny będzie chłopiec.
– In sza’ Allah – powtórzyła Lidka, wiedząc, że narodziny syna w rodzinach
arabskich witane są z dużo większą radością. – W jakim wieku są córki Salmy?
– Najstarsza ma dziewięć lat, średnia siedem, a najmłodsza pięć.
– Jak mają na imię?
– Haja, Maha i Latifa.
– Ładnie.
– Haja zostanie żoną Omara – obwieściła triumfalnie stara.
– Słucham?! – Lidkę przeszył zimny prąd.
– Przecież Omar to syn brata jej matki. Pierwszy w kolejce do ręki Haji. –
Zabrzmiało to tak, jakby stara, zacieśniając jego więzy z syryjską rodziną i odbierając
go jej na zawsze, podpisywała wyrok na Lidkę.
Tego rodzaju preferencyjne małżeństwo było praktykowane w tradycyjnych
kręgach arabskich, dla Lidki pomysł ten wydał się jednak absurdalny.
– Przecież to jeszcze dzieci! – wykrzyknęła zatrwożona.
– Czas szybko płynie. – Stara wyraźnie ucieszyła się z wrażenia, jakie jej
wiadomość wywarła na Lidce. – Minie kilka lat i będą gotowi. Poza tym Omar nie
jest już dzieckiem.
Lidka uświadomiła sobie, że w kulturze arabskiej, w której od najmłodszych lat
chłopcy są faworyzowani, bardzo szybko zaczyna się ich traktować jak mężczyzn.
Nawet nastoletni chłopcy uzurpują sobie prawo do zwracania uwagi i korygowania
stroju lub zachowania siostry albo matki.
– Gdzie jest Omar? – Lidka powróciła do celu swojej wizyty.
– Ze swoją rodziną. Z Salmą, jej mężem oraz ze swoją przyszłą żoną i jej
siostrami. – Stara robiła wszystko, żeby jak najbardziej dopiec znienawidzonej byłej
synowej.
Lidkę ogarnęła burza gwałtownych uczuć. Chciała wstać, potrząsnąć starą i
wykrzyczeć jej w twarz, że nie pozwoli na to, żeby ona decydowała o przyszłości jej
syna. Wystarczy, że przez kilka lat kontrolowała jej życie, snując się jak upiór w
nawiedzonym domu i towarzysząc w każdym aspekcie jej małżeńskiego życia. Lidka
nie mogła do syta się najeść, ubierać się tak, jak chce, wychodzić, kiedy chce, a nawet
swobodnie kochać się z mężem. Nie mogła nawet mówić po polsku. Spojrzała na
starą, żeby teraz się przeciwstawić, i nagle, pod wpływem wbitego w nią jej
jaszczurczego nieruchomego spojrzenia, stała się tą dawną Lidką, drżącą ze strachu
przed teściową. Miała wrażenie, że za chwilę usłyszy jak stara, tak jak kiedyś, każe jej
zdjąć sobie buty, a potem brudne skarpetki. I ona to zrobi. Na klęczkach.
Na twarzy starej pojawił się wyraz nieskończonej błogości, kiedy zobaczyła łzy w
oczach Lidki.
– Kafira, himara17, ghabija18, kalba19, kahba – szeptała, jakby wypowiadała
klątwę.
Lidka zerwała się jak oparzona.
– Gdzie jest Omar? – Zaczęła biegać jak oszalała po swoich dawnych pokojach. –
Gdzie go schowałaś?
Wpadła do pokoju telewizyjnego, który nadal zawalony był gratami ze starego
domu byłej teściowej, do sypialni, gdzie wciąż górował jej sypiący się, zarobaczony
kredens, a następnie do pokoju Omara, który teraz był królestwem trzech
dziewczynek.
– Ty głupia, nie rozumiesz, kiedy mówię, że go tu nie ma! – skrzeczała
podążająca za nią stara. – Nie ma go tu! Nie ma go tu!
– To gdzie jest? – Lidka stanęła, dysząc ciężko. – Powiedz mi w tej chwili, gdzie
jest mój syn!
Teściowa milczała, trzymając Lidkę w straszliwej niepewności.
– Na pustyni – wycharczała w końcu. – Tam, gdzie wyciągnęłaś mojego syna i
gdzie go zabiłaś.
Lidka poczuła, jakby stara wbiła jej nóż prosto w serce. To wszystko nieprawda,
nieprawda!!! To Hassan chciał ją zabić, a później przez swoją wściekłość i furię,
przez które stracił panowanie nad samochodem, zginął w wypadku. Jednak
nienawistny wzrok starej wyraźnie świadczył o tym, że jest ona bezspornie
przekonana o winie Lidki. I nic nie jest w stanie tego zmienić.
– Kiedy Omar wróci? – zapytała Lidka drżącym głosem.
– Jak wróci, to będzie. – Stara upajała się dręczeniem byłej synowej.
– Kiedy?! – wrzasnęła Lidka, myśląc, że jeżeli natychmiast nie usłyszy konkretnej
odpowiedzi, to chyba udusi starą.
Stara zastanawiała się przez długie minuty.
– Jutro – powiedziała, przeszywając Lidkę zimnym jak stal spojrzeniem. – Salma
mówiła, że będą nocować w obozie na pustyni.
– Jeżeli Omar nie wróci do mnie do jutrzejszego wieczoru, to idę na policję –
zagroziła Lidka. Nic więcej nie mogła w tym momencie zrobić.
Nagromadzone napięcie spowodowało, że w samochodzie Lidka zaczęła się trząść
jak w febrze, a po jej policzkach nieprzerwanie płynęły łzy. Opuściła apartament
najszybciej jak mogła, nie żegnając się nawet ze starą. Kierowca, widząc w jak
opłakanym stanie jest madame Lidka, podał jej chusteczki i butelkę wody. Przez całą
drogę do rezydencji Lidka nie mogła opanować wstrząsających jej ciałem
niekontrolowanych spazmów.
Samochód zatrzymał się na podjeździe i kierowca pomógł Lidce wysiąść. Później
zadzwonił po Barti, żeby zabrała madame do środka.
*
– Lidziu, co się stało?! Gdzie Omar?! – wykrzyknęła przerażona wyglądem
przyjaciółki Joanna.
Początkowo Lidka nie była w stanie nic mówić. Joanna poleciła Barti zaparzyć
ciepłej herbaty, a sama podała przyjaciółce tabletki uspokajające. Dopiero po trzech
kwadransach Lidka trochę doszła do siebie.
– Opowiedz mi dokładnie, co się stało – poprosiła Aśka, widząc, że przyjaciółka
jest w lepszej formie.
Lidka pokrótce opowiedziała, co się zdarzyło w domu starej.
– A to żmija!
– Myślisz, że Omarowi może coś grozić? – zapytała ze strachem Lidka.
– Nie sądzę – odpowiedziała Joanna. – Po pierwsze, stara wspomniała o
małżeństwie Omara z Hają…
– Nawet mi o tym nie przypominaj. – Lidka aż się wzdrygnęła.
– Po drugie, nie będą ryzykować, żeby… – Aśka przerwała, bo słowa „żeby
zrobić Omarowi krzywdę” nie chciały jej przejść przez gardło.
– Żeby co? – spytała Lidka.
– Chodzi mi o to, że nie będą świadomie pakować się w kłopoty, bo mogą być
deportowani z Kuwejtu i wtedy gdzie pojadą? – Aśka zawiesiła głos. – Do Syrii, gdzie
jest wojna?
– Masz rację. – Słowa przyjaciółki przekonały Lidkę, bo znając starą, nie
zrezygnowałaby z wygodnego życia i utrzymania, które zapewnia jej zięć.
– Ale jeżeli chcesz, to możemy już teraz podjąć jakieś działania – zaproponowała
Joanna. – Ali ma swoje koneksje w policji, zna wysokich oficerów, więc…
– Nie, dziękuję ci, Asiu, poczekajmy do jutra. – Lidka pomyślała o trzech
dziewczynkach, córkach Salmy.
– Dobrze – zgodziła się z nią Joanna.
– Jak się czuje Sara? – Lidka nigdy nie zapominała, jaki był cel jej wizyty u
przyjaciółki.
– Barti mówiła, że coraz więcej je, a na jej łóżku leży rysunek Liny.
– Naprawdę? – Lidka szczerze się ucieszyła. – To świetnie! A Lina? Jak się
bawiły z Fatmą?
– Lina wróciła z przejażdżki zachwycona – relacjonowała Joanna. – Fatma
pokazała jej wiele ciekawych miejsc, a Lina porobiła mnóstwo zdjęć, aby później
wykorzystać je jako inspiracje do swoich prac.
– To wspaniale. Pytała o Omara?
– Tak, ale gdy się dowiedziała, że po niego pojechałaś, to się uspokoiła.
– Tylko co ja jej jutro powiem…
– Nie myśl o tym teraz – poradziła Aśka. – Zamartwianie się na zapas nic nie da.
– Pewnie tak… Tylko jak tu się nie martwić… – Lidka westchnęła. – Może pójdę
do siebie i spróbuję zasnąć. To najlepszy sposób, żeby nie myśleć o tym wszystkim.
– To dobry pomysł, powiem Barti, żeby przygotowała ci kąpiel.
– Dziękuję, Asiu.
Ciepła aromatyczna kąpiel pomogła Lidce złagodzić wciąż towarzyszące jej,
mimo przyjęcia tabletek, napięcie. Nadal jednak nie mogła zasnąć. Przewracała się na
łóżku z boku na bok, próbowała coś czytać, przeglądała kolorowe czasopisma, które
znalazła w sypialni, ale sen nie nadchodził. Pomyślała o Marku. Nagle zapragnęła,
żeby był tu, tuż obok niej, żeby porwał ją w swoje ramiona i swoją bliskością napełnił
ją mocą, która sprawi, że potrafi stawić czoło najtrudniejszym problemom. Chociaż
było już dobrze po północy, sięgnęła po telefon. Odebrał po pierwszym sygnale.
– Przepraszam, że tak późno, ale… – zaczęła.
– Nie szkodzi, nie spałem. – Jego głos niósł w sobie męską siłę. – Co się dzieje?
Lidka nie była w stanie wytłumaczyć mu przez telefon złożoności całej sytuacji i
nawet w tym momencie nie chciała. Pragnęła tylko, żeby ktoś, kto potrafi ją
zrozumieć, po prostu był. I potrafił jej słuchać.
– Nie wiem… Wszystko jest takie skomplikowane…
– Mogę ci jakoś pomóc? Bo jeśli chcesz, to przylecę do Kuwejtu – zaoferował
Marek zdecydowanym tonem.
– Nie, dziękuję, będę tu jeszcze tylko kilka dni – odpowiedziała, ale sam fakt, że
Marek był gotowy na szybkie i konkretne działanie, podniósł ją na duchu.
– Sprawy się komplikują, a później się rozwiązują – powiedział Marek. – To
naturalna kolej rzeczy.
– Tylko jak przetrwać ten czas, kiedy się komplikują? – Lidka poczuła wlepiony
w nią nienawistny wzrok starej.
– Wziąć głęboki oddech… – zaczął Marek, a Lidka mimowolnie to zrobiła. –
Zamknąć oczy i wyobrazić sobie, że wszystkie trudności zostały pokonane. Czasem
pozytywne rozwiązania przychodzą z zupełnie niespodziewanej strony.
– To nie jest takie proste… – Przed oczami Lidki stanął obraz Omara, który
boleśnie ranił ją ostrymi słowami. – Samo wyobrażenie nie sprawi, że pozbędziemy
się kłopotów.
– Ale pozwoli uwierzyć, że to jest możliwe – tłumaczył spokojnie Marek. –
Pewnie to nie jest pierwszy raz, kiedy coś układa się nie po twojej myśli, prawda?
– Prawda…
– A potem przyszedł lepszy czas, tak?
– Tak.
– To teraz też tak będzie – stwierdził stanowczo. – Będzie dobrze.
– Będzie dobrze – Lidka powtórzyła bezwiednie.
– I tego się trzymaj. A później pojedziesz jeszcze raz na Majorkę i będziesz
świętowała swoje zwycięstwo.
Wspomnienie czarownej wyspy otoczonej szmaragdową wodą i pachnącej
egzotycznymi roślinami wywołało u Lidki miłe wspomnienie wakacyjnej swobody.
– Majorka… Piękna wyspa… – Znowu znalazła się na statku, gdzie pewnie
prowadzona przez Marka wirowała w rytm piosenki Cohena.
– Tak, niezwykle malownicza. Gdy już kupię na niej jakąś nieruchomość, to
zawsze będziesz tam miłym gościem.
– Dziękuję. – Lidka uśmiechnęła się do siebie. – Muszę już kończyć. – Chciała w
wyobraźni zostać na cudownej Majorce. I na statku. W ramionach Marka. Kołysana
romantyczną melodią Cohena.
– Oczywiście. Dobrze, że zadzwoniłaś. I dzwoń, kiedy tylko chcesz. Niezależnie
od pory.
– Dziękuję. Do usłyszenia.
– Do usłyszenia.
Lidka zamknęła oczy i zasnęła ukołysana męskim pomrukiem Marka „Tańcz mnie
po miłości kres…”.
*
Rano, kiedy tylko się obudziła, zobaczyła Linę siedzącą na jednym z dwóch
znajdujących się w sypialni foteli.
– Omara nigdzie nie ma! – poskarżyła się od razu. – Już tak długo go nie
widziałam. Mamo, gdzie on jest?
Sama chciałabym to wiedzieć – pomyślała Lidka, ale nie powiedziała tego głośno.
– Omar wrócił, kiedy ty już spałaś i wyszedł, zanim się obudziłaś – skłamała
Lidka, żeby nie martwić córki.
– To kiedy go znów zobaczę?
– Dzisiaj wieczorem – zapewniła Lidka mocnym głosem, który miał przekonać
nie tylko Linę, ale również ją samą.
– Gdzie on tak ciągle sam chodzi? – dopytywała się Lina. – W ogóle ze mną nie
rozmawia. Mamo, czy Omar się na mnie za coś gniewa? – Oczy dziewczynki się
zaszkliły. – Mówił ci coś?
Ona nie jest moją siostrą!!! – W głowie Lidki zabrzmiał pełen złości krzyk syna.
– Omar jest bardzo zajęty, więc może dlatego go nie widujesz. – Lidka próbowała
jakoś wybrnąć z sytuacji.
– Tu zajęty, w Kuwejcie?! – Lina podniosła głos. – W Polsce ma szkołę,
odrabianie lekcji, kolegów, treningi, a zawsze znajduje dla mnie czas. Zawsze! –
podkreśliła sfrustrowana dziewczynka.
– Może chce jak najwięcej zobaczyć w Kuwejcie? – Lidka zasugerowała córce. –
Przecież wiesz, że będziemy tu bardzo krótko.
– To dlaczego nie zabiera mnie ze sobą? Na Majorce…
– Lepiej mi powiedz, co robiłaś wczoraj z Fatmą? – Lidka chciała skierować
rozmowę na inne tory. – Ciocia Asia mówiła mi, że Fatma pokazała ci dużo
interesujących miejsc, a ty porobiłaś zdjęcia…
– Tak, mamo, było fantastycznie! – Pełne intensywnych wrażeń popołudnie z
Fatmą odwiodło myśli Liny od brata. – Pojechałyśmy dosyć daleko i tam było
przepięknie!
– Co ciekawego widziałaś? – Lidka cieszyła się, że zdołała córkę zająć innym
tematem.
– Byłyśmy w nadmorskim kompleksie, gdzie utworzono sztuczne jezioro, a na
nim kolorowe fontanny…
– Pewnie tańczące fontanny…
– Tak, tańczące fontanny – potwierdziła Lina. – I sam pokaz był wspaniały! –
Zachwyciła się. – Barwne strumienie wystrzeliwały i wirowały wysoko, tworząc
wciąż nowe układy w rytm świetnej muzyki.
– To masz co rysować…
– Tak, zrobiłam nawet filmik… Chcesz zobaczyć?
– Jak najbardziej, zobaczę z wielką chęcią.
– To zaraz przyniosę telefon. – Lina poszła do swojego pokoju.
Zanim córka wróciła, Lidka zdążyła wejść do łazienki i wykonać poranną toaletę.
– Zobacz. – Lina puściła mamie nagranie z pokazu tańczących fontann.
– Kiedyś tam byłam z ciocią Asią. – Lidka przypomniała sobie odległe czasy. –
Widzę, że w kadrze zmieściłaś też rozciągające się po bokach jeziora białe arkady.
– Tak, bo tu są ładne łuki i kolumny… – Lina wskazała na charakterystyczne
elementy architektoniczne. – Zrobiłam też zdjęcia… Tu jadłyśmy… – Dziewczynka
pokazała jedną z restauracji znajdujących się pod arkadami. – I spójrz na to… – Na
filmiku widać było morze i pomost z przycumowanymi do niego jachtami i
motorówkami. – Super, prawda?
– Piękne jachty – przyznała Lidka.
– Wiesz, co Fatma powiedziała? – Oczy Liny rozszerzyły się z podekscytowania.
– Co?
– Tata Fatmy ma jacht, rozumiesz, swój własny jacht… – Oczy dziewczynki
zrobiły się jeszcze większe. – Jutro zaczyna się weekend, więc Fatma powiedziała, że
poprosi tatę, żeby nas zabrał jachtem do ich nadmorskiej willi. Możemy tam nawet
nocować.
– Świetny plan – powiedziała Lidka, ale w duchu zmartwiła się, bo nie wiedziała,
co zrobi, jeżeli Omar nie wróci.
– Dzisiaj po południu też jedziemy z Fatmą zwiedzać Kuwejt. Ona jest bardzo
fajna – stwierdziła Lina. – I bardzo dzielna. Wiesz, że to ona uratowała Sarę z rąk
dżihadystów?
– Tak. Opowiadała ci o tym?
– Trochę… Mówiła, że bardzo się bała, bo dżihadyści są bezwzględni.
– To prawda. Na szczęście wszystko się udało. I chcę ci powiedzieć, że Sarze
spodobał się twój rysunek.
– Skąd wiesz?
– Wiem od Barti, że leży na jej łóżku.
– Naprawdę? – Lina się uradowała. – A ja myślałam, że ona go nie chciała.
– Fatma już ci tłumaczyła, w jakim stanie jest jej siostra.
– Tak, Sara nawet nie chce, żeby mama do niej wchodziła.
– Sama widzisz, że jej kondycja psychiczna jest ciągle zła.
– Fatma też się o nią martwi. I bardzo się cieszy, że przyjechałyśmy. Mówi, że to
ożywiło cały dom.
– To dobrze. Ja też się cieszę, że mogę pobyć kilka dni z ciocią Asią. Ona kiedyś
bardzo mi pomogła.
Rozległo się pukanie do drzwi.
– Omar! – Lina zerwała się i pobiegła otworzyć. To jednak była tylko Barti, która
zapraszała w imieniu Joanny na śniadanie. Twarz Liny z miejsca pokryła się
smutkiem.
– Nie martw się Lineczko, Omar na pewno dzisiaj wróci – przekonywała córkę
Lidka, ale jej strach o syna jeszcze bardziej się wzmógł.
– Kiedy? – spytała płaczliwie Lina.
– Do wieczora tu będzie – powtórzyła po raz kolejny Lidka, wierząc, że słowa
mają siłę sprawczą.
– Na pewno? – Lina już bardzo tęskniła za bratem.
– Na pewno. – Lidka nie mogła odpowiedzieć inaczej. – Barti! – zwróciła się do
służącej.
– Słucham, madame.
– Nie zanoś śniadania Sarze. Ja to później zrobię.
– Dobrze, madame.
– Mam iść z tobą, mamusiu? – spytała Lina.
– Nie, dzisiaj pójdę sama.
Na dole Joanna już czekała na gości.
– Witajcie, proszę. – Zaprosiła je do jadalni. – Jak się wam spało?
– Mnie dobrze, ciociu, byłam zmęczona i szybko zasnęłam – grzecznie
odpowiedziała Lina.
– Po takiej dalekiej eskapadzie to się wcale nie dziwię. – Aśka uśmiechnęła się do
Liny. – I słyszałam o waszych planach. Fatma już poprosiła tatę, żebyśmy wypłynęli
jachtem i on się zgodził. Polecił obsłudze jachtu i służbie, żeby wszystko na jutro rano
było gotowe.
– Super! – wykrzyknęła Lina.
– A ty, Lidziu, mogłaś spać?
– Początkowo nie, ale później jakoś się udało. – Lidka przypomniała sobie
rozmowę z Markiem i poczuła miłe ciepło w środku.
– To świetnie. Proszę, częstujcie się. – Joanna gestem wskazała na zastawiony
stół.
– Jedz, córeczko. – Lidka podała Linie talerz ze świeżymi bułeczkami.
Po śniadaniu Lina poszła do siebie rysować, a Lidka udała się z posiłkiem do
pokoju Sary. Jak zwykle zapukała przed wejściem, a później otworzyła drzwi. Widok,
który zobaczyła, kompletnie ją zaskoczył. Sara stała przy szeroko otwartym oknie i
patrzyła w niebo. Teraz dokładnie było widać jej wychudzoną sylwetkę. Skóra i kości
– przemknęło przez głowę Lidki. Sara odwróciła się w stronę Lidki, ale tylko na
chwilę. Znowu patrzyła w niebo.
Lidka usiadła na krześle i nic nie mówiła. Obserwowała, jak lekkie porywy wiatru
owiewają twarz Sary. Dziewczyna stała tak bez słowa przez następnych kilkanaście
minut.
– Tu nie latają ptaki – powiedziała cicho w pewnym momencie i wróciła do łóżka,
na którym leżał rysunek Liny.
– Ptaki latają nad morzem – stwierdziła Lidka.
– Morze niebieskie… niebo niebieskie… – Sara mówiła wolno. – A tam czarne…
Wszystko czarne… Czarny sztandar…Czarna abaja… Czarne buty… Czarne
skarpetki… Uczono nas… Nawet portfel musiał być czarny… Czarny świat…
– To już przeszłość, Saro. Przeszłość przeszła. – Lidka posłużyła się słowami
Marka, które wypowiedział na Majorce. – To już jest za tobą. Teraz jesteś tu.
Bezpieczna. I tylko to się liczy.
– Przeszłość przeszła – powtórzyła Sara.
– Tak, przeszłość przeszła – Lidka dobitnie podkreśliła to zdanie, aby na zawsze
zapadło w pamięć Sary.
Okno nadal było otwarte. Sara wpatrywała się w niebieskie niebo.
– Ptaki fruwają nad morzem – przypomniała Lidka, zanim opuściła pokój Sary.
Na korytarzu zobaczyła wychodzącą z łazienki Barti.
– Gdzie jest madame Joanna? – zapytała służącą.
– W ogrodzie, madame.
– Dziękuję, Barti.
W ogrodzie… To tam odbywało się przyjęcie, na którym poznała ojca Liny. Lidka
nigdy nie żałowała tego, co się stało. Miała swoją córeczkę, którą kochała ponad
życie. Ale właśnie dlatego nie wyobrażała sobie momentu, kiedy Lina dowiaduje się
prawdy. Z pewnością jeszcze nie teraz…
W dobrze utrzymanym rozległym ogrodzie Lidka znalazła Joannę odpoczywającą
w ogrodowej altanie.
– Sara wstała z łóżka, otworzyła okno i długo patrzyła w niebo. – Lidka podzieliła
się z przyjaciółką dobrą wiadomością, siadając obok niej.
– Naprawdę?! To wspaniale! – Joanna nie kryła radości. – Może w końcu ją
odzyskam… Widzę ją tylko, kiedy śpi… Tylko wtedy mogę do niej wejść.
– Kiedy do pokoju Sary wpadło trochę świeżego powietrza i światła, to zaraz
inaczej się tam zrobiło – opowiadała Lidka. – Wiatr muskał jej twarz…
– Kochana Sara! – z czułością powiedziała Joanna. – Ona trwała przy mnie, kiedy
byłam na samym dnie. – Joanna przypomniała sobie swój alkoholizm. – Pierwsze
swoje kroki po powrocie ze szkoły zawsze kierowała do mojej sypialni. A teraz ona…
– Myślę, że powoli z tego wyjdzie. Jednak uważam, że najlepsza byłaby dla niej
profesjonalna pomoc – wyraziła swoje zdanie Lidka. – Jest bardzo wycieńczona i
psychicznie, i fizycznie. – Przywołanie obrazu wystających kości z wychudzonego
ciała budziło żal nad Sarą.
– Żeby tylko chciała…
– A co do tej wyprawy jachtem… – Lidka miała wątpliwości, czy powinna w niej
uczestniczyć. – Myślę, że lepiej będzie, jeśli zostanę w domu z Sarą. W końcu dla niej
tu przyjechałam, a nie po to, żeby rozbijać się jachtami.
– Już i tak dużo dla niej zrobiłaś. – Z głosu Joanny przebijała wdzięczność. –
Więcej je, wstała z łóżka…
– Poza tym jest jeszcze Omar – ciągnęła przygnębiona Lidka. – Jeżeli nie zjawi
się do wieczora, to muszę tu na niego czekać.
– Jeżeli Omar nie wróci, to my też nie popłyniemy – postanowiła Aśka. – Trzeba
wtedy zacząć działać i zaangażować w sprawę Alego.
– Fatma i Lina będą rozczarowane. – Lidce zrobiło się szkoda dziewczyn. – Tak
bardzo się cieszyły na rejs jachtem.
– Wyślemy je z Barti, ze służbą i obsługą. To zaufane osoby, pracują dla nas od
wielu lat, więc nie ma czego się obawiać.
– Mam nadzieję, że nie będziemy musieli się do tego uciekać.
– Tak, bądźmy dobrej myśli – podchwyciła Joanna. – Posłuchaj, może masz
ochotę gdzieś wyjść? Tutaj będziesz się tylko zamartwiała, a jeśli byśmy gdzieś
pojechały, to się trochę rozerwiesz, choć na chwilę zapomnisz…
– Nie wiem… Omar może pojawić się w każdej chwili…
– To powiem Barti, żeby do nas zadzwoniła i natychmiast wrócimy.
Lidka zastanawiała się nad propozycją przyjaciółki. Wiedziała, że jeżeli zostanie
w rezydencji, to czekając jak na szpilkach na Omara, z każdą minutą będzie coraz
bardziej rozstrojona. A jej potrzebna była siła do działania, w razie gdyby syn się nie
pojawił. Jeżeli gdzieś wyjdzie, to może czas szybciej minie, a ona nie będzie się tak
zadręczać.
– Dobrze, chodźmy gdzieś – zdecydowała Lidka.
– Gdzie chcesz, Lidziu, jechać? Masz jakieś specjalne życzenie?
– Nie, Asiu, ty coś wybierz, mnie jest wszystko jedno. Tylko pójdę na górę
zapytać, czy Lina nie chce z nami się wybrać.
– A ja powiem Barti, żeby natychmiast nas zawiadomiła, kiedy tylko Omar wróci.
Spotkamy się na podjeździe w samochodzie za piętnaście minut.
– Dobrze, to do zobaczenia.
– Do zobaczenia.
Lina była bardzo zajęta rysowaniem tańczących fontann, a ponadto miała gdzieś
jechać z Fatmą zaraz po jej powrocie ze szkoły, dlatego została w domu. Do
samochodu przyjaciółki wsiadły więc same, a kierowca zawiózł je do największego
centrum handlowego w Kuwejcie. The Avenues Mall było ciągle rozbudowywanym
luksusowym miejscem zakupów i rozrywki, którego koszt po zakończeniu wszystkich
projektów, w tym najbardziej wykwintnych, światowej klasy restauracji oraz
pięciogwiazdkowego hotelu, szacowano na dwa miliardy dolarów.
Imponujący rozmach budowli sprawił, że Lidka od razu poczuła przepych i
bogactwo charakteryzujące kraje Zatoki Perskiej. Ciekawą mieszankę
architektonicznych stylów – europejskiego, regionalnego i nowoczesnego –
uzupełniała niezwykła dbałość o najmniejszy detal oryginalnego wystroju,
wykonanego z najlepszych materiałów. Przezroczysty dach nad wysadzaną palmami
szeroką aleją zapewniał dobre nasłonecznienie, a niezawodny system klimatyzacji
odpowiednią temperaturą. Fontanny o różnych formach, od tradycyjnych do
współczesnych, koiły odwiedzających galerię jednostajnym szumem wody. Ciekawie
zaaranżowana roślinność ocieplała wnętrza pełne złoceń, przeszkleń i marmuru.
Fasady sklepów i restauracji ozdabiały łuki, eleganckie gzymsy i pilastry, misternie
rzeźbione drewniane dekoracje oraz ozdobne balustrady balkonów. Ekskluzywne
sklepy i butiki kusiły szerokim wachlarzem towarów z najwyższej półki. Biżuterię
oferowały słynne światowe marki, w tym Chopard, Van Cleef and Arpels i Tiffany
and Co, a luksusowe torebki, nieodzowny element stroju każdej mieszkającej nad
Zatoką elegantki, firmy Chanel, Versace, Gucci, Prada, Armani, Louis Vuitton i
Burberry. Butiki z torebkami cieszyły się szczególną popularnością, kobiety w
czarnych abajach z dużym zaangażowaniem wybierały w nich cacka warte kilka, a
nawet kilkanaście tysięcy dolarów.
Przyjaciółki przechadzały się po różnych częściach rozległego The Avenues Mall,
a Lidka mimowolnie obserwowała mijające je arabskie małżeństwa spacerujące
wolnym krokiem, które wyglądały na szczęśliwe lub przynajmniej zadowolone. I
znowu, podobnie jak przed laty, Lidka zadała sobie to samo pytanie: Czy gdyby po
śmierci teścia stara z córką nie wprowadziły się do ich domu, to jej życie małżeńskie
wyglądałoby inaczej? Na niektóre pytania dotyczące ważnych aspektów naszego
życia nigdy nie znajdziemy pełnej odpowiedzi.
– Chodź, Lidziu, zajrzymy tu na chwilę, zobaczymy co mają nowego. – Joanna
weszła do jej ulubionego sklepu, Harvey Nichols, w którego ofercie były kosmetyki,
ubrania, buty, torebki, zegarki i biżuteria najlepszych światowych marek.
Ceny towarów wystawionych w sklepie należącym do sieci brytyjskich
luksusowych domów towarowych znacznie przekraczały możliwości finansowe Lidki,
ale przyjemnie było nacieszyć oko pięknymi sukniami, wieczorowymi szpilkami i
torebkami, wymyślną biżuterią i najnowszymi kolekcjami ubrań. Joanna podeszła do
stoiska z kosmetykami, gdzie kupiła kilka kremów i innych produktów do pielęgnacji
twarzy i ciała marki Chanel.
– Jak ci się podoba ten zapach? – Joanna psiknęła na pasek testowy perfumami z
flakonika firmy Yves Saint Laurent. – Mon Paris to jedne z nowszych perfum.
Lidka powąchała podsunięty jej pod nos aromat.
– Jak dla mnie jest trochę za słodki i jakiś taki mdły.
– A ten? – Tym razem Aśka zaproponowała zapach Hypnotic Poison Christana
Diora. – W tym nutami bazy są piżmo i drzewo sandałowe.
– Ten dużo bardziej mi odpowiada. – Lidka wciągnęła intensywną woń. – Jest
intrygujący i seksowny, a jednocześnie miękki i subtelny.
– W takim razie to będzie mój mały prezent dla ciebie – powiedziała Joanna,
prosząc obsługę o dołożenie perfum do jej zakupów.
– Dziękuję, Asiu. – Lidka szeroko uśmiechnęła się do przyjaciółki. – Woń tych
perfum niesie w sobie powiew Orientu, więc będą mi przypominały o tobie.
Z dużego salonu Harvey Nichols Joanna z Lidką udały się do Fauchon Café,
francuskiej restauracji dla smakoszy, w której nowoczesnym wnętrzu dominowały
kolory złota i fuksji. Lidka delektowała się przystawką – sałatką z krewetek, łososia i
awokado, a następnie swoim daniem głównym złożonym z delikatnych kawałków
grillowanego okonia morskiego podanego z dzikim ryżem, zielonym groszkiem i
purée z mango.
– Wyborne jedzenie – zachwalała Lidka. – Przepyszne.
– Fauchon Café słynie również ze wspaniałych deserów i wielu rodzajów kawy. –
Joanna poprosiła kelnera, aby zaprezentował tacę ze słodkościami do wyboru.
Gustownie ułożone desery kusiły intensywnymi barwami i kształtami, wśród
których wzrok przyciągały fantazyjnie udekorowane okrągłe ciastka oraz nietypowe
eklerki wykończone zielonym lukrem lub ozdobione kilkoma białymi i
pomarańczowymi kremowymi kulkami.
– Trudny wybór… – Lidka wodziła wzrokiem po znajdujących się na tacy
słodkich specjałach. – Może… To poproszę – zwróciła się do kelnera, wskazując na
ciastko przypominające polską napoleonkę, które miało trzy warstwy ciasta
francuskiego przełożonego gęstym kremem.
– Dobrze, a madame? – Kelner obrócił się w stronę Joanny.
– Tę eklerkę. – Joanna wybrała ciastko obficie oblane błyszczącą polewą
czekoladową.
– Oczywiście. – Kelner odszedł z tacą, aby za chwilę powrócić z talerzykami, na
których znajdowały się wybrane desery. Przyjaciółki zamówiły jeszcze po kawie i w
ten sposób zakończyły znakomity wspólny posiłek.
*
Po powrocie do rezydencji okazało się, że Lina pojechała już gdzieś z Fatmą,
która tego dnia wróciła wcześniej ze szkoły. Lidka nadal martwiła się nieobecnością
Omara, ale idąc za radą Marka, cały czas próbowała sobie wyobrazić, że jej syn się
pojawia, a ich życie rodzinne wraca do normalnego trybu. Oscylując między
dręczącym ją niepokojem a nadzieją, że wszystko dobrze się ułoży, zasnęła,
korzystając z popołudniowej sjesty.
Kiedy Lidka się obudziła, za oknem panował mrok. Wstała szybko i przeszła do
pokoju Omara, ale nikogo w nim nie było. Pokój Liny również był pusty, więc Lidka
pomyślała, że córka jeszcze nie wróciła z przejażdżki z Fatmą. Skierowała się w
stronę prowadzących na dół schodów. W tej samej chwili Barti weszła na korytarz.
– Omar wrócił? – zapytała od razu.
– Nie, madame.
– A gdzie jest madame Joanna?
– W salonie, madame.
– Dziękuję, Barti.
Niepokój zamienił się w strach. Lidka szybko zbiegła po schodach i dołączyła do
siedzącej na sofie Joanny.
– Nie ma go – powiedziała łamiącym się głosem.
– Wiem. – Aśka była gotowa na pomoc przyjaciółce. – To co robimy? Prosimy o
interwencję Alego?
– Daj mi pomyśleć… – Lidka zastanowiła się dłuższą chwilę. – Która jest
godzina?
– Już po dziewiątej.
– Kiedy Ali wraca do domu?
– Powinien być lada moment.
– Poczekam jeszcze piętnaście minut i przez ten czas zastanowię się, co dalej.
Może jednak Omar wróci, w końcu zagroziłam starej policją, a jeżeli nie, to
zdecyduję, czy jeszcze raz tam pojadę, czy włączę w sprawę Alego.
– Wczoraj przyjechałaś stamtąd całkowicie rozbita… – przypomniała Aśka. – Nie
sądzę, żeby ponowna samotna wizyta u starej była dobrym pomysłem. Ona
wykorzysta każdą okazję, żeby cię znowu zgnębić.
– Tu chodzi o mojego syna… – Lidka nie mogła już bezczynnie dalej czekać. – I
tym razem nie będę wdawała się z nią w żadne dyskusje.
Upłynął kwadrans, a w rezydencji nie pojawił się ani Omar, ani Ali, w związku z
czym Lidka, tak jak zapowiedziała, wzięła samochód z kierowcą i pojechała do
swojego dawnego apartamentu. Po drodze ciągle sobie powtarzała, że musi być silna i
za żadną cenę nie dać się sprowokować. Jednak im bardziej chciała odepchnąć od
siebie wizję upokarzającej jej starej, tym więcej bolesnych scen z ich wspólnego życia
się pojawiało. Omar ledwie unika strasznych oparzeń, bo była teściowa gotuje tuż nad
jego głową, a stary przegrzany olej bucha wielkim płomieniem. Lidka ratuje synka,
ale ma poważnie poparzoną rękę. Stara strofuje ją, żeby nie mówiła do synka po
polsku, bo podejrzewa synową o odprawianie nad nim czarnej magii. A za posądzenie
o czary Lidka może być pozbawiona praw rodzicielskich i wtrącona do więzienia.
Stara odciąga ją od swojego rozpadającego się liszajowatego kredensu, po tym gdy
Hassan brutalnie ją bije i popycha na mebel. Zamiast jej pomóc, bo kant rozcina jej
czoło i intensywnie krwawi, stara nazywa ją suką i drze się, żeby nie zapaprała jej
kredensu i całego mieszkania.
Kierowca zatrzymał się pod apartamentowcem, a Lidka zamarła na siedzeniu,
wciąż przeżywając dawne koszmary. Teraz nie była już taka pewna, czy znajdzie w
sobie dość siły na konfrontację ze starą. Biła się z myślami, obawiając się kolejnego
upodlenia z jej strony. Jednak ostatecznie troska o syna wzięła górę i Lidka nie
zmieniła postanowienia, żeby czegoś się dowiedzieć.
– Zaraz wracam – powiedziała do kierowcy, otwierając drzwi samochodu.
– Dobrze, madame.
Czekała na windę, kiedy zadzwonił telefon.
– Omar jest z nami – poinformowała ją Aśka.
– Już jadę. – Lidka pobiegła do samochodu i kazała kierowcy wracać do
rezydencji.
*
W salonie zastała Omara rozmawiającego z Alim, Linę, która tryskała szczęściem,
że wreszcie widzi swojego brata, oraz Joannę z Fatmą.
– O, Lidzia, dobrze, że jesteś, właśnie omawiamy jutrzejszy rejs jachtem. – Joanna
z wyrazem ulgi na twarzy przywitała przyjaciółkę.
Omar z szacunkiem słuchał Alego i widać było, że jest pod wielkim wrażeniem
pewnego siebie i władczego milionera. Kuwejtczyk opisywał wady i zalety różnych
typów jachtów, a chłopak od czasu do czasu zadawał mu pytania na temat
interesujących go szczegółów technicznych.
– Omar przyszedł dosłownie w tym samym momencie co Ali – szeptała Joanna. –
I z miejsca tak się zagadali. A zaraz po nich wróciły Fatma z Liną i też tu z nami
usiadły – relacjonowała.
– I co o tym wszystkim myślisz? – zapytała Lidka, uważnie patrząc na syna.
– Najważniejsze, że Omar jest tutaj, a jutro wypływamy wszyscy w rejs, więc
może to wszystko się jakoś uspokoi.
– Tylko żeby w nocy Omar się nie wymknął – wyraziła swoją obawę Lidka.
– Nie martw się, rezydencję otacza wysoki mur i jest bardzo dobrze zamykana na
noc. Poza tym pilnuje jej ochrona, więc mysz się nie prześlizgnie. Powiem
ochroniarzom, żeby mnie poinformowali, jeśliby Omar chciał wyjść, i go nie
wypuszczali, dopóki nie przyjdę.
– Dobrze, dziękuję ci, Asiu.
Omar przy Alim, do którego wyraźnie czuł głęboki respekt, zachowywał się
poprawnie. W pewnym momencie Kuwejtczyk poprosił go, żeby następnego dnia
wstał wcześnie i pojechał z nim na jacht, aby wszystko dokładnie na nim sprawdzić,
zanim dotrą do niego kobiety. Omar poczuł się dumny, że został potraktowany jak
prawdziwy mężczyzna. Kiedy Ali na chwilę opuścił salon, zaaferowana Lina usiadła z
Fatmą obok Omara.
– Mój brat trenuje i gra w koszykówkę – chlubiła się nim, a Lidka zauważyła jak
po twarzy Omara przebiegł ledwo zauważalny grymas na słowo „brat”. – A Fatma to
prawdziwa superbohaterka. – Teraz z kolei Lina chciała zaimponować bratu swoją
nową koleżanką. – Odbiła swoją siostrę z rąk dżihadystów.
– Dżihadystów? – Chłopak się wyraźnie zainteresował.
– Tak, bo jej siostra… – zaczęła Lina, ale zaraz przerwała, bo do salonu wrócił
Ali, który na nowo podjął rozmowę z Omarem.
Chłopak nadal zachowywał się stosownie, prowadząc ożywioną dyskusję z
goszczącym go Kuwejtczykiem. Na matkę starał się nie patrzeć.
Wreszcie gospodarz uznał, że zrobiło się późno, wszyscy rozeszli się więc do
swoich sypialni. Ponieważ wyglądało na to, że Omar wybierze się następnego dnia w
rejs, Lidka nie podejmowała z nim rozmowy, żeby nie zaogniać sytuacji. Zasnęła
dosyć szybko, ale później budziła się kilka razy nawiedzana nocnymi marami.
*
Nazajutrz, gdy tylko wstała, poszła do pokoju Sary. Dziewczyna leżała na boku z
szeroko otwartymi oczami i wpatrywała się w widoczne za oknem niebo.
– Ptaki latają nad morzem. Trzeba tam pojechać – powiedziała Lidka, wskazując
na leżący na łóżku rysunek Liny.
Lidka spędziła w pokoju Sary pół godziny, podczas której żadna z nich nie
odezwała się ani słowem. Po tym czasie Lidka opuściła sypialnię dziewczyny, aby
razem z Joanną, Fatmą i Liną udać się na przystań, gdzie cumował biały luksusowy
jacht Alego.
– Wow, mamo, spójrz na to! – zachwyciła się Lina, wchodząc na pokład bogato
wyposażonej jednostki.
– Zapraszam, wszystko jest już gotowe. – Ali pełnił funkcję gospodarza, a Omar
kręcił się koło niego. – Zajmijcie wygodne miejsca i zaraz odbijamy.
Obecność syna i niespieszny rejs ekskluzywnym jachtem po spokojnych wodach
Zatoki w ciepłych promieniach słońca spowodował, że Lidka rozluźniła się po
ostatnich dramatycznych wydarzeniach. Plotkowała z Joanną, opalała się na pokładzie
i podziwiała z Liną widoki, słuchając wynurzeń córki na temat jej planowanych
artystycznych prac. Omar trzymał się od nich z daleka, ale Lidka się tym za bardzo
nie przejmowała, ciesząc się, że syn wrócił do rezydencji i wypłynął ze wszystkimi w
rejs. Obiad i kolację służba podała na pokładzie, a wieczorem jacht zacumował na
przystani leżącej w pobliżu rozległej nadmorskiej willi Alego i Joanny. Po szybkim
odświeżeniu się w przylegającej do jej sypialni łazience Lidka zeszła na prywatną
plażę i usiadła na brzegu morza. Wkrótce dołączyła do niej Joanna.
– Cudnie tu, Asiu! – Miło było słuchać rozbijających się o brzeg jednostajnych
fal. – Szkoda, że nie ma z nami Sary.
– Jeszcze na początku, kiedy próbowałam sama do niej dotrzeć, proponowałam
jej, żeby na jakiś czas przeniosła się tutaj. Oczywiście ja bym tu również z nią
zamieszkała – mówiła Joanna.
– Ale nie zgodziła się?
– Nie. Wszystkiego próbowałam, żeby tylko opuściła na dłużej swój pokój…
Kusiłam ją wyjazdem do Paryża albo do Londynu… Albo gdziekolwiek by chciała…
Na próżno…
– Ona tam przeżyła straszne rzeczy. – Lidka przypomniała sobie o
średniowiecznym narzędziu tortur bestialsko kaleczącym piersi nieposłusznych
kobiet. – Trudno jej wyjść z barbarzyństwa, o które się tak boleśnie otarła.
– Ja ciągle winię siebie za to, że wtedy wypłynęłam na ten długi rejs sama z Alim.
Mogłam zostać w Kuwejcie albo zabrać córki ze sobą… – Joanna patrzyła na lekko
pomarszczony bezmiar niebieskiej falującej wody.
– Ratowałaś swoje małżeństwo…
– Tak, ratowanie rodziny było dla mnie wtedy najważniejsze – przyznała Joanna.
– Tyle złych rzeczy się zdarzyło, że potem musieliśmy jakoś sami z Alim dojść z tym
wszystkim do ładu.
– Działałaś w dobrej wierze, więc…
Rozległ się dźwięk telefonu Lidki.
– Halo!
– Cześć, tu Marek.
– Cześć.
– Jak się układają twoje sprawy? Jak się czujesz? – zapytał z troską w głosie.
– Dziękuję, dobrze – odpowiedziała Lidka. – Przepraszam cię, ale nie mogę teraz
rozmawiać. – Właśnie zobaczyła Omara wychodzącego z willi.
– Rozumiem. Odzywaj się.
– Dobrze. Do usłyszenia.
– Do usłyszenia.
Lidka obserwowała syna, który zszedł nad morze i zaczął iść jego brzegiem.
– Dzwonił Marek? – domyśliła się Aśka.
– Tak, chciał wiedzieć, co słychać. Wtedy w nocy… – Lidka zaczerpnęła
powietrza. – Tego dnia, kiedy wróciłam od starej… Nie mogłam spać, więc
zadzwoniłam do Marka. Zorientował się, że mam kłopoty. I teraz skontaktował się,
żeby zapytać, jak układają się sprawy.
– To miło z jego strony – stwierdziła Aśka. – Myśli o tobie… Nie broń się przed
uczuciem, Lidziu… – poradziła przyjaciółce. – Nie broń się…
Omar nadal wolno szedł piaszczystą plażą, oddalając się od willi.
– Przepraszam cię, Asiu, na chwilę. – Lidka wstała i udała się w stronę syna.
Dołączyła do niego, ale nie wiedziała, jak zacząć rozmowę, więc tylko w
milczeniu podążała obok.
– Dlaczego mnie nie uczyłaś arabskiego? – zapytał w pewnym momencie Omar
oskarżycielskim tonem.
– Słucham?
– Pytam, dlaczego mnie nie uczyłaś arabskiego? – powtórzył z naciskiem, w jego
głosie zaś, a może się Lidce tylko tak zdawało, brzmiały nuty znane jej z krzyków
starej.
– Zapisałam cię na angielski, myślałam, że ten język bardziej ci się przyda –
tłumaczyła Lidka.
– Bardziej by mi się przydał arabski! – wrzasnął. – To wstyd nie znać swojego
ojczystego języka! Nawet napisów na grobie własnego ojca nie mogłem odczytać! –
Ostatnie zdanie pełne było dojmującego bólu.
– Byłeś na grobie ojca? – Lidka się zdziwiła.
– A ty nie byłaś na grobie swojego męża? – odpowiedział Omar pogardliwym
tonem. – Ty… – Na jego twarzy malowała się odraza.
– Przestań już! Przestań! – Lidka obawiała się, że zaraz spadną na nią najgorsze
obelgi.
– Omar! – Ali stał na schodkach prowadzących do willi i wołał chłopaka. – Omar!
Chodź tu szybko!
Chłopak obrzucił matkę szyderczym spojrzeniem.
– Idę już! – Omar odwrócił się do matki plecami i szybkim krokiem odszedł w
stronę willi.
Cały dobry nastrój Lidki wywołany relaksującym dniem prysł nagle jak bańka
mydlana. Przybita wróciła do Joanny i usiadła na piasku.
– Coś nie tak? – Aśka domyśliła się z wyrazu twarzy przyjaciółki, że rozmowa z
synem nie poszła najlepiej.
– Stara wzięła go na cmentarz.
– Na jaki cmentarz?
– Na grób jego ojca.
– To przynajmniej w jakimś stopniu tłumaczy jego zachowanie – oznajmiła Aśka.
– To musiało być dla niego wstrząsające przeżycie.
– Z pewnością takie było – przyznała Lidka. – Ale nie usprawiedliwia jego
okropnego zachowania w stosunku do mnie.
– Nie masz wyboru i musisz to przetrwać – stwierdziła Joanna. – Uważam, że
kiedy wrócicie do Polski, do waszego normalnego życia, i Omar spojrzy na całą
sprawę z dystansu, to łatwiej będzie ci się z nim dogadać.
– No nie wiem… – Lidka czuła za dużo złości i niechęci ze strony syna przy
najmniejszej próbie porozumienia się z nim.
Kątem oka zauważyła, że Fatma z Liną wyszły z willi i zatrzymały się przy Alim,
który rozmawiał z Omarem. Po chwili Kuwejtczyk zniknął we wnętrzu domu, a
dziewczyny z Omarem zeszły na plażę.
– Myślisz, że on może teraz powiedzieć Linie prawdę? – Lidka się zaniepokoiła.
Joanna przez chwilę obserwowała całą trójkę.
– Nie sądzę… To Fatma ich teraz czymś absorbuje.
Rzeczywiście Lidka widziała, jak Fatma coś z zapałem opowiada, energicznie
gestykulując, a Omar z Liną uważnie jej słuchają.
– Dobrze, że jest tu Ali. – Lidka spostrzegła, że Kuwejtczyk ponownie pojawił się
na schodach willi. – Odnoszę wrażenie, że obecność twojego męża hamuje Omara
przed niewłaściwym zachowaniem.
– Pewnie masz rację. – Joanna też zauważyła szczególny szacunek, którym Omar
obdarzył Alego. – W każdym razie, gdyby cokolwiek się działo, to ja i Ali zawsze
służymy pomocą.
– Dziękuję, Asiu, ale miejmy nadzieję, że to nie będzie potrzebne.
Drugi dzień upłynął bez jakichś znamiennych wydarzeń i po południu wrócili do
rezydencji.
*
Ostatnie dni, które zostały do wyjazdu do Polski, minęły Lidce bardzo szybko.
Regularnie chodziła do pokoju Sary, ale już nie zdołała nawiązać z nią nawet
najmniejszego kontaktu. Wyglądało na to, że dziewczyna znowu zamknęła się w
sobie. Lina rysowała, a później spędzała czas z Fatmą, która zabierała ją na
przejażdżki po Kuwejcie. Omar rano gdzieś wychodził, ale pojawiał się w rezydencji
przed powrotem Alego z pracy. Wieczory spędzał przy komputerze w pokoju Fatmy,
wypytując ją o akcję, którą przeprowadziła, aby odbić siostrę z rąk dżihadystów. Do
matki się nie odzywał. Lidka połączyła się kilka razy z Markiem i zawsze te rozmowy
dodawały jej otuchy i podnosiły na duchu.
Ostatniego dnia rano Lidka jak zwykle zaniosła Sarze śniadanie. Postawiła
talerzyk przy jej łóżku.
– Dzisiaj wieczorem wyjeżdżam – powiedziała.
Po ciele Sary przeszedł dreszcz. Spojrzała na Lidkę oczami pełnymi rozpaczy.
– Ptaki… – wyszeptała. – Nie widziałam ptaków.
– Latają nad morzem – powtórzyła swoją mantrę Lidka.
Sara milczała bardzo długo, a jej zmieniająca się twarz wskazywała na to, że
prowadzi sama ze sobą jakąś potworną walkę.
– Czekają na mnie? – W zdaniu wypowiedzianym przez Sarę było tyle samo
stwierdzenia, co pytania.
– Czekają – odpowiedziała Lidka.
Podszyte strachem wahanie nie pozwoliło Sarze opuścić łóżka. Ale Lidka wyczuła
tę chęć, to ukryte pragnienie. Podeszła do Sary, odrzuciła kołdrę i pomogła jej wstać.
Sara nic nie mówiła, jakby łatwiej jej było poddać się komuś, niż samej podjąć
decyzję. Lidka pomogła Sarze się ubrać i wyjść na korytarz. Tam spotkały Barti.
Lidka powiedziała jej, aby szybko przekazała Joannie, że trzeba podstawić samochód
dla Sary. Kiedy Lidka wolno prowadziła ubraną Sarę po schodach w dół, to po
policzkach stojącej u ich stóp Joanny ciurkiem płynęły grube łzy.
Joanna wzięła córkę pod rękę z drugiej strony i razem z Lidką zaprowadziły ją do
samochodu.
– Jedziemy nad morze – poleciła kierowcy Lidka.
Po dwóch kwadransach samochód zatrzymał się przy szerokim bulwarze, po
którym spacerowało dużo ludzi. Kierowca otworzył drzwi, aby Joanna z córką i Lidką
mogły wysiąść. Sara popatrzyła w niebo. Zobaczyła ptaki, ale latały bardzo daleko.
Chciała wysiąść, pójść na sam brzeg morza i je dobrze zobaczyć. Ale tego nie zrobiła.
Nie mogła. Była za słaba, za bardzo przestraszona. Bała się tego światła, tych głosów,
tych ludzi.
– Nie mogę… – Jej ciałem wstrząsnął potężny szloch. – Nie mogę… – Wtuliła się
w matkę i płakała rozpaczliwie, przeraźliwie, do utraty tchu. W pewnym momencie,
kiedy z trudnością udało jej się złapać głębszy oddech, wykrztusiła:
– Pojadę do kliniki.
– Do rezydencji – natychmiast rozkazała kierowcy Joanna.
W domu Aśka pobiegła do Alego, który tego dnia ze względu na odjeżdżających
gości nigdzie nie wychodził, żeby jak najszybciej załatwiał szwajcarską klinikę dla
Sary. Lidka zaś, uszczęśliwiona niespodziewanym obrotem sytuacji, poszła się
pakować.
Omar w swoim pokoju też się pakował. Z pietyzmem schował Koran, który
podarowała mu babcia. Już wiedział, co ma robić w najbliższym czasie. Nauczyć się
arabskiego. I pomścić śmierć swojego ojca.
16 In sza’ Allah (arab.) – Jeśli Bóg zechce.
17 Himara (arab.) – oślica.
18 Ghabija (arab.) – głupia.
19 Kalba (arab.) – suka.
Rozdział IX
Płomień serca
Rodzinne życie Lidki i dzieci po powrocie do Warszawy pozornie toczyło się
swoim dawnym biegiem. Lidka miała bardzo dużo pracy, a dzieci musiały
intensywnie nadrabiać zaległości ze szkoły, które powstały ze względu na ich
nieobecność, więc wszyscy byli bardzo zajęci swoimi sprawami. Lina chodziła do
koleżanek, aby opanować zaległy materiał, dlatego nie odczuwała chłodu, który
zaczął charakteryzować Omara w codziennych kontaktach z rodziną. Chłopaka też
dużo nie było w domu, bo zaczął bardziej intensywnie trenować, a ponadto
uczęszczać na kurs języka arabskiego, o który poprosił matkę już kilka dni po
przyjeździe.
– Zapisz mnie na kurs arabskiego – powiedział i zabrzmiało to bardziej jak
polecenie niż prośba.
– Nie sądzisz, że to może być dla ciebie za duże obciążenie? – Lidka wiedziała, że
będzie jej bardzo trudno wygospodarować pieniądze na opłacenie kolejnych
dodatkowych zajęć. – Masz teraz dużo nauki, więcej trenujesz…
– Muszę znać swój język – twardo oświadczył Omar. Korzystając z rozmówek
arabskich, które podarował mu Basim, bardzo szybko opanowywał podstawy języka,
w którym rozmawiał z nim jego ojciec, syryjska babcia i ciocia Salma, kiedy był
mały.
– Może odłożysz to na później? – ugodowo zaproponowała Lidka, żeby nie
wchodzić w otwarty konflikt z synem.
– Nie ma mowy! – Omar podniósł głos. – Przecież sama pojechałaś do Kuwejtu
na kurs języka arabskiego, który teraz przydaje ci się w pracy, więc nie rozumiem,
dlaczego nie chcesz, żebym ja też go dobrze znał. Tym bardziej że jest to mój
ojczysty język – podkreślił po raz kolejny.
– Nie w tym rzecz, że nie chcę, ale… – Lidka myślała głównie o finansach.
– Zapiszesz mnie czy nie?! – zapytał ostro. – Czy mam sam sobie radzić?
Zacięta twarz Omara wskazywała na to, że nie ustąpi.
– Dobrze, ale pod jednym warunkiem – zgodziła się Lidka po krótkim namyśle.
– Jakim?
– Nie powiesz Linie prawdy o jej ojcu.
– To całe życie chcesz ją okłamywać? Tak jak mnie? – Bezwzględne słowa syna
ponownie ubodły Lidkę.
– Ona jest teraz na to za mała… – próbowała tłumaczyć Lidka. – Nie jest jeszcze
gotowa na taką wiadomość.
– Myślisz, że kiedykolwiek można być gotowym na coś takiego? – Omar
przypomniał sobie to straszne uczucie palącej goryczy, którego doświadczył, kiedy
dowiedział się prawdy w domu babci.
– Myślę, że kiedy będzie starsza, to łatwiej będzie jej to wszystko zrozumieć.
– Rób jak chcesz. – W głosie Omara nie było ani krzty empatii dla matki. – To
zapłacisz mi za ten kurs czy nie?
– Powiedziałam już, że zapłacę, ale pod warunkiem, który ci postawiłam.
– Dobrze, zgadzam się.
– I dotrzymasz słowa? – chciała się upewnić Lidka.
– Dotrzymam.
– To znajdź jakiś kurs i powiedz mi, ile kosztuje.
– Rozejrzę się i ci powiem.
Omar pomyślał, że syryjska babcia miała rację, mówiąc, że jego matka jest głupia.
Teraz się nawet nie zdziwiła, kiedy tak szybko się zgodził. A jemu przyszło to z
łatwością, bo dostał bardzo dokładne instrukcje. Jego życie ma się toczyć jak
najbardziej normalnie, żeby nie wzbudzać podejrzeń. To ułatwi mu zrealizowanie
jego planu.
Uspokojona obietnicą syna Lidka postanowiła, że weźmie dodatkowe godziny w
pracy, aby zapłacić za lekcje. Wstąpiła w nią przy tym nadzieja, że im bardziej zajęty
będzie Omar, tym mniej będzie miał czasu rozważać to, czego dowiedział się od
swojej syryjskiej rodziny. A później, kiedy emocje po obu stronach jeszcze bardziej
opadną, to ona ponownie spróbuje wrócić do tej trudnej rozmowy, która pomogłaby
mu chociaż w jakimś stopniu zrozumieć zaistniałą sytuację. I umocnić tak gwałtownie
nadszarpnięte więzi rodzinne.
Pewnego późnego popołudnia Lidka właśnie kończyła pracę, kiedy zadzwonił jej
telefon.
– Cześć, tu Piotr. – Mężczyzna regularnie dzwonił do Lidki, nie zważając na to, że
ona zazwyczaj nie miała czasu na dłuższą rozmowę.
– Cześć, Piotrze.
– Co słychać?
– Nic, padnięta jestem. Zaraz wychodzę z pracy.
Tego dnia Lidka miała wszystkiego dość, bo był koniec tygodnia, a dodatkowe
godziny pracy sprawiały, że ledwie radziła sobie na bieżąco z obowiązkami
domowymi, więc codzienny kierat dawał jej się mocno we znaki.
– Słuchaj, to może dałabyś się porwać dla odprężenia na jakąś kawę albo drinka?
– zaproponował Piotr.
Mężczyzna niejednokrotnie wcześniej zapraszał ją na spotkanie, ale Lidka zawsze
od razu odmawiała, wykręcając się brakiem czasu. Tym razem tego nie zrobiła. Piotr
wyczuł jej wahanie i jeszcze bardziej zaczął ją namawiać na wspólne wyjście.
– Należy ci się mała chwila wytchnienia, przecież nie samą pracą człowiek żyje –
przekonywał żarliwie.
Lidka chwilę się zastanowiła. Lina po szkole poszła do koleżanki, u której miała
później nocować, a Omar wracał późno z treningu, więc nie musiała, tak jak zwykle,
prosto z pracy pędzić do domu.
– Przyjadę po ciebie, powiedz tylko gdzie. – Mężczyzna nie dawał za wygraną.
Zabiegana i zmęczona Lidka pomyślała, że niezobowiązująca kawa z Piotrem
może pozwoli jej choć na chwilę zapomnieć o presji w pracy i problemach w domu.
– Dobrze – zgodziła się, co spotkało się z ogromnym entuzjazmem Piotra.
– Fantastycznie! Bardzo się cieszę! Gdzie mam podjechać?
– Wyślę ci esemes z adresem. Tylko od razu uprzedzam, że nie będę miała za
dużo czasu.
– Nie ma sprawy, świetnie, że znowu się zobaczymy.
– Daj znać, gdy podjedziesz, to wyjdę.
– Jasne, do zobaczenia.
– Do zobaczenia.
Do spotkania zostało trochę czasu, więc Lidka poszła do łazienki, żeby odświeżyć
swój makijaż. Malowała się starannie, kiedy do toalety weszła jej koleżanka.
– Co się tak na bóstwo robisz? – Klaudia stanęła obok i wyjęła ze swojej torebki
kosmetyczkę. – Jakaś randka?
– Nie, zwykłe spotkanie. – Lidka konturówką obwiodła zarys ust.
– Z kim? – Zainteresowała się koleżanka.
– Ze znajomym z wakacji.
– Poznałaś go na Majorce? – zgadła Klaudia.
– Tak.
– Majorka… – rozmarzonym głosem powiedziała koleżanka. – Gorące noce…
– Oj, przestań! – Lidka pomalowała usta karminową szminką. – Skoro już jestem
na Majorce, to znaczy, że mam od razu wskakiwać facetom do łóżka?
– Na Majorce zawsze przyjemniej… – Klaudia szperała w kosmetyczce. – Nie
mogę znaleźć cieni do powiek, chyba zostawiłam w domu przy lustrze, kiedy się rano
malowałam. Masz jakieś cienie? – zwróciła się do koleżanki.
– Mam, ale nie wiem, czy ci będą odpowiadać kolory. – Lidka podała Klaudii
paletę z kilkoma cieniami.
– Pokaż… – Klaudia wzięła do ręki czarne prostokątne pudełeczko. – Dobre są –
stwierdziła. – Mogę użyć?
– Proszę bardzo. A ty gdzie się wybierasz?
– Nie wiem jeszcze dokładnie. – Klaudia kładła cienie na powieki. – Z Agnieszką
chcemy gdzieś wyjść na miasto.
W tym momencie do łazienki wpadła zdyszana zgrabna brunetka.
– Już myślałam, że ten dzień nigdy się nie skończy! – krzyknęła od drzwi. –
Idziesz z nami? – zwróciła się do Lidki nakładającej błyszczyk na usta.
– Nie, Lidka umówiła się z jakimś przystojniakiem – odpowiedziała Klaudia za
koleżankę. – Poznała go na Majorce.
– Skąd wiesz, że z przystojniakiem? – spytała Lidka.
– Bo tak się szykujesz…
– To tylko jechać na Majorkę… – stwierdziła brunetka. – Po tych
przystojniaków…
– Mówiłam ci, Aga, że w następnym roku musimy się wybrać na urlop na
Majorkę. Lidka tak zachwalała tę wyspę… – Klaudia oddała pudełeczko z cieniami.
– Jak on ma na imię? – spytała Agnieszka.
– Piotr. – Lidka obficie spryskała się perfumami.
– Intrygujący zapach. – Agnieszka wciągnęła mocną woń.
– Mnie też się podoba – przyznała Klaudia. – Jest taki trochę… – Szukała
odpowiedniego słowa. – …drapieżny. Dużo zapłaciłaś?
– To prezent od mojej przyjaciółki – wyjaśniła Lidka.
– Tej z Kuwejtu? – domyśliła się Klaudia.
– Tak – potwierdziła Lidka.
– Takiej to tylko pozazdrościć… – Klaudia westchnęła. – Co chwila po świecie
się rozbija… Prezenty dostaje…
Nie ma czego zazdrościć – pomyślała Lidka, przypominając sobie koszmarną
wizytę u starej i wstrząsające zachowanie syna.
– Co to za perfumy? – chciała wiedzieć Agnieszka, ale zanim Lidka zdążyła
odpowiedzieć, rozległ się dźwięk jej telefonu.
– To Piotr – powiedziała, czytając esemes. – Muszę już iść.
– Wyjdziemy z tobą – zdecydowała Klaudia. – Musimy zobaczyć tego
przystojniaka.
Kobiety opuściły toaletę i skierowały się do wyjścia z budynku, przed którym
stało już nowe BMW w kolorze metalicznego grafitu. Piotr siedział za kierownicą, ale
gdy tylko zobaczył Lidkę, wysiadł z samochodu, żeby otworzyć jej drzwi.
– To jest Piotr? – zapytała Klaudia, widząc, że Lidka kieruje się w stronę
mężczyzny.
– Tak – potwierdziła Lidka.
– To rzeczywiście superprzystojniak! – zachwyciła się.
– Ciasteczko! – Agnieszka podzieliła zdanie koleżanki.
Lidka przypomniała sobie, jak dobrze zbudowany Piotr cieszył się dużą
popularnością wczasowiczek na Majorce.
– Dobra, dziewczyny, to ja lecę. – Lidka pożegnała się z koleżankami. – Miłej
zabawy dziś wieczorem.
– To my tobie życzymy miłej zabawy. – Klaudia znacząco zaakcentowała ostatnie
dwa słowa.
Piotr prezentował się niezwykle atrakcyjnie w stylowych czarnych dżinsach i
grafitowej koszuli z podwiniętymi rękawami. Na jego nadgarstku wyróżniał się
klasyczny zegarek marki Rolex z dużą czarną tarczą, luminescencyjnymi elementami
wskazówek, szafirowym szkiełkiem i karbowanym pierścieniem koperty pokrytym
białym złotem.
– Bardzo się cieszę, że cię znowu widzę – powiedział mężczyzna, gdy Lidka
wsiadła do samochodu, a on powrócił za kierownicę i z fasonem ruszył przed siebie.
– Miło się ponownie spotkać – uprzejmie odpowiedziała Lidka, czując ten sam
mocny męski zapach wody kolońskiej, który owiał ją, kiedy na Majorce Piotr
zapraszał ją do swojego pokoju.
– Gdzie jedziemy? Jakieś specjalne życzenie? – Piotr pewnie prowadził
luksusowy samochód.
– Najchętniej poszłabym do jakiejś niewielkiej przytulnej knajpki – szczerze
odpowiedziała Lidka.
– Jak sobie życzysz. – Mężczyzna wziął najbliższy zakręt, kierując się w inną
stronę miasta.
Po niedługim czasie Piotr zaparkował samochód i zaprowadził Lidkę do malutkiej
i mrocznej, ale jednocześnie niezwykle klimatycznej knajpeczki.
– Zobacz, czy ten lokal ci odpowiada – powiedział, kiedy tylko przekroczyli próg
restauracyjki. – Jeżeli nie chcesz tu zostać, to poszukamy czegoś innego.
– Nie, tu jest świetnie. – Lidka rozejrzała się po przyciemnionym wnętrzu z
kilkoma stolikami. – W sam raz na krótkie odprężenie po ciężkim tygodniu.
– Tyle masz pracy? – zapytał Piotr, gdy razem z Lidką usiedli przy stojącym przy
ścianie stoliku, na którym paliła się aromatyczna świeczka.
– Całe mnóstwo… – Lidka westchnęła. – Jeszcze ostatnio musiałam wziąć
nadgodziny.
– Warto tak się przemęczać?
– Czasem trzeba… Jeśli się samej wychowuje dzieci…
I ma się z nimi kłopoty – dodała Lidka w myślach, ale tego wieczoru nie miała
zamiaru o tym rozmawiać.
– A ty masz dzieci? – spytała Piotra.
– Nie – odpowiedział mężczyzna. – I nie jestem żonaty – dodał, uprzedzając
następne pytanie.
– Rozwodnik?
– Nie, nigdy nie byłem żonaty.
Do stolika podeszła kelnerka i podała karty.
– Drinka na dobry początek? – zaproponował Piotr. – Campari z sokiem
pomarańczowym? – Uśmiechnął się zniewalająco do Lidki, podkreślając, że pamięta
o jej ulubionym koktajlu.
– Nie, dzisiaj wybiorę wino.
– Białe? Czerwone?
– Czerwone wytrawne.
– Dobrze. – Piotr spojrzał na kelnerkę. – Dla pani poproszę lampkę wytrawnego
czerwonego wina, a dla mnie wodę mineralną.
Kelnerka jakby zastygła wpatrzona w Piotra, nie reagując na jego zamówienie.
– Lampka czerwonego wina i woda mineralna – Piotr powtórzył głośniej.
– Ach, tak, przepraszam. – Kelnerka się otrząsnęła. – Woda gazowana czy
niegazowana?
– Niegazowana.
– Dobrze. Coś jeszcze?
– Zastanowimy się. Proszę zostawić karty.
– Oczywiście. – Kelnerka odeszła od stolika.
– Ty tylko wodę? – Zdziwiła się Lidka, zwracając się do Piotra.
– Przecież prowadzę.
– Myślałam, że wrócisz taksówką.
– Odwiozę cię do domu. – Piotr obdarzył Lidkę głębokim męskim spojrzeniem.
Kelnerka podeszła z tacą i postawiła na stoliku kieliszek z winem, butelkę z wodą
i szklankę.
– Wino miało być czerwone – zauważył Piotr, odwracając się w stronę kelnerki.
– Słucham? – Wyglądało na to, że w obecności zabójczo przystojnego gościa
kelnerka zupełnie straciła głowę.
– Zamówiłem czerwone wino, nie białe.
– Przepraszam. – Kelnerka spłonęła intensywnym rumieńcem. – Już zamieniam. –
Wzięła kieliszek z białym winem i oddaliła się od stolika.
Z niewzruszonej miny Piotra wynikało, że przyzwyczajony jest do piorunującego
wrażenia, jakie wywiera na kobietach.
– Zjesz coś? – zapytał mężczyzna Lidkę.
– Najchętniej jakąś sałatkę.
– Może być z grillowanym łosiem?
– Oczywiście.
– Oprócz bukietu sałat i łososia są w niej szparagi i grillowane pomidory, a do
tego gorące bułeczki – wyczytał z karty Piotr.
– Brzmi świetnie.
– Też tak myślę, więc wezmę to samo.
Kelnerka wróciła z czerwonym winem, a Piotr złożył resztę zamówienia i oddał
jej karty. Lidka podniosła kieliszek i upiła z niego dwa małe łyki rubinowego trunku.
– I jak wino?
– Wyborne. – Lidka wzięła kilka następnych łyków.
– Pięknie wyglądasz. – Piotr patrzył na Lidkę z nieukrywanym zachwytem.
– Dziękuję.
– Jak wspominasz Majorkę?
– Bardzo dobrze. Żałuję tylko, że nie miałam okazji lepiej poznać Palmy. To jest
wyjątkowe, tętniące życiem miasto o specyficznym klimacie i chętnie spędziłabym w
nim więcej czasu.
– To trzeba się jeszcze raz tam wybrać. – Zasugerował Piotr. – Dużo podróżujesz?
– Tak generalnie to nie, ale ostatnio byłam w Kuwejcie.
– Podróż zawodowa?
– Nie, odwiedziłam przyjaciółkę. – Lidka dokończyła swoje wino. – A ty dużo
podróżujesz?
– To zależy…
– To znaczy?
– Prowadzę własną firmę, więc zdarza się, że podróże biznesowe są niemal jedna
po drugiej, a czasem przez całe miesiące jestem w Polsce. W Kuwejcie jeszcze nie
byłem, ale Dubaj zdarzyło mi się odwiedzić kilka razy.
– I jakie wrażenia?
– Imponujące miasto, jego emir…
Rozmowę przerwała kelnerka, która podeszła, aby postawić przed gośćmi
zamówione sałatki.
– Jeszcze jeden kieliszek wina? – zaproponował Piotr Lidce.
– Chętnie. – Miłe towarzystwo i dobry trunek sprawiły, że szybko opadło z niej
nieopuszczające jej przez cały tydzień nerwowe napięcie.
– Proszę kieliszek wytrawnego wina. Czerwonego – podkreślił Piotr, zwracając
się do kelnerki, która ponownie oblała się purpurą.
– Zacząłeś coś mówić o emirze – przypomniała Lidka, kiedy kelnerka odeszła.
– Widziałem jego zdjęcie z synem w dubajskim metrze. Jechali incognito, tak jak
wszyscy inni pasażerowie, ubrani w zwykłe spodnie i proste białe T-shirty i nikt się
nie zorientował, że z komunikacji miejskiej korzystają władcy Dubaju. Dopiero po
fakcie książę opublikował ich zdjęcie w mediach społecznościowych i zrobił się
szum.
– To jest charakterystyczne dla arabskich władców.
– Co?
– Takie mieszanie się z tłumem. Rządzący przez prawie trzydzieści lat Kuwejtem
emir Dżabir as-Sabah, zwany Baba Dżabir, czyli ojciec Dżabir, lubił jeździć po kraju
w niepozornym samochodzie, zakrywając przy tym swoją twarz fragmentem
założonej na głowę beduińskiej chusty. Zdarzało mu się nawet chodzić na suk, aby
tam osobiście, nie rozpoznany przez nikogo, kupować sobie ubrania.
A później emir umarł, a zaraz potem teść i zaczął się mój horror – przemknęło
przez głowę Lidki.
– To ciekawe, co mówisz… Proszę, jedz. – Piotr zabrał się do swojej sałatki. – Ci
bogacze to jedni z najzamożniejszych ludzi świata, a mogą odrzucić, chociażby na
chwilę, swoje bogactwa. Książę Dubaju ma mercedesa, którego cała karoseria jest
wysadzana diamentami, i jacht wart trzysta milionów dolarów, a potrafi wsiąść do
metra…
Kelnerka przyniosła wino w kieliszku, które postawiła na stoliku.
– Dziękuję – powiedziała Lidka i idąc w ślady Piotra, skosztowała swojej sałatki.
– Mmm… Pyszna – oceniła danie.
– Tak, bardzo smaczna – zgodził się Piotr.
– To dokąd jeszcze podróżujesz?
– O, do bardzo wielu miejsc… – mężczyzna zaczął opowiadać o krajach, do
których jeździ, i na tym upłynęła pozostała część wieczoru. Lidka słuchała
ciekawostek i zabawnych anegdotek z różnych części świata, co pozwoliło jej
zupełnie oderwać się od swoich codziennych kłopotów.
Po kolacji Piotr, zgodnie z zapowiedzią, odwiózł Lidkę do domu. Zatrzymał
samochód przed jej blokiem, po czym wysiadł, żeby otworzyć jej drzwi, a następnie
się z nią pożegnać.
– To był bardzo miły wieczór. – Mężczyzna przybliżył się do Lidki. – Bardzo…
Lidka czuła woń pociągających męskich perfum Piotra i jego przyspieszony
oddech.
– A ja ci bardzo dziękuję za zaproszenie. – Lidka uniosła w stronę mężczyzny
rozpromienioną twarz.
– Mam nadzieję, że takich wieczorów będzie więcej. – Zauroczony Piotr nie
odrywał oczu od Lidki.
– Muszę już iść. Dziękuję za podwiezienie.
Piotr zrobił nieznaczny ruch, jakby chciał pocałować Lidkę w policzek, kiedy
nagle jak spod ziemi obok wyrósł Omar.
– Idziesz do domu? – zapytał surowym tonem, patrząc na matkę.
– Omar… – wykrztusiła zaskoczona Lidka i odsunęła się od mężczyzny.
– Jak trening? – zapytał niespeszony Piotr, widząc przewieszoną przez ramię
Omara sportową torbę.
– Trener dał nam ostry wycisk – odpowiedział Omar.
– Co trenujesz?
– Koszykówkę, ale chodzę też na siłownię.
– To tak jak ja. To znaczy też korzystam z siłowni.
– To jest mój syn, Omar, a to mój znajomy, Piotr. – Lidka dokonała
przedstawienia.
– My się znamy – stwierdził Piotr.
– Jak to? – zdziwiła się Lidka.
– Byłeś z mamą na Majorce, prawda?
– Tak – potwierdził Omar.
– No, to znamy się chociażby z widzenia… – Mężczyzna zerknął wymownie na
Lidkę, dając jej do zrozumienia, że niejednokrotnie obserwował ją podczas pobytu na
wyspie. – Widziałem Omara na basenie i na plaży…
– Super wóz! – Chłopak z błyszczącymi oczami przyglądał się luksusowemu
pojazdowi. – Ciekawe, jak się prowadzi…
– Ma mocny silnik i błyskawiczne przyspieszenie, więc jeśli przyciśniesz gaz… –
Piotr dostrzegł zafascynowanie chłopaka jego autem. – A ty prowadziłeś kiedyś
samochód?
– Tak, samochód wujka.
– Jeśli miałbyś ochotę sprawdzić się w tym aucie, to proszę bardzo, możesz
spróbować…
– Mógłbym poprowadzić ten samochód? – z niedowierzaniem zapytał Omar.
– Jeśli tylko byś chciał…
– Piotrze, przestań, przecież on nie umie prowadzić, tylko kilka razy wsiadł za
kierownicę samochodu mojego brata na placyku – zaoponowała Lidka.
– Każdy musi się kiedyś uczyć – stwierdził Piotr, a Omar spojrzał na niego z
wdzięcznością.
– A jeśli ci rozwali to twoje cacko? – wyraziła swoje obawy Lidka.
– To będę jeździł metrem. – Piotr się uśmiechnął. – Jak emir Dubaju – dodał, co
wywołało wesołość u Lidki i Omara.
– Dobrze, na razie auto jest całe, a na nas już czas – powiedziała Lidka, tłumiąc
śmiech. – Dziękuję za podwiezienie i pyszną kolację.
– To jak będzie z nauką jazdy? – Piotr zwrócił się do Omara, zanim pożegnał się z
Lidką.
– Ja bardzo chętnie – ochoczo zadeklarował Omar.
– To poproś mamę, żebyśmy się kiedyś we trójkę spotkali – zasugerował Piotr. –
A tobie jeszcze raz dziękuję za uroczy wieczór. – Mężczyzna długo patrzył w oczy
Lidki. – Dobranoc.
– Dobranoc – odpowiedziała.
– Dziękuję za propozycję. – Omar nie mógł się napatrzeć na lśniący w świetle
latarni ekskluzywny samochód.
– Nie ma za co. – Piotr przyjacielsko poklepał Omara po ramieniu. – Do
zobaczenia na placu.
– Do zobaczenia.
Lidka z synem oddalili się w kierunku bloku, a Piotr wsiadł do samochodu i
odjechał z piskiem opon. W środku budynku Lidka poszła do windy, Omar zaś
szybkim krokiem udał się w stronę schodów. Kiedy Lidka dotarła do mieszkania, syn
siedział już przy komputerze w swoim pokoju. Pomyślała, że nazajutrz, korzystając z
nieobecności Liny i nowego wspólnego tematu nauki jazdy z Piotrem, spróbuje
porozmawiać z synem. Może uda jej się odbudować tak mocno nadszarpnięte
rodzinne więzi. Czasem oglądała zdjęcia z Majorki, na których ich cała szczęśliwa
trójka, śmiejąc się do rozpuku, pozowała w blasku słońca do śmiesznych zdjęć i od
razu łzy cierpkiego smutku same cisnęły jej się do oczu. To przecież było tak
niedawno… A tak dużo się zmieniło…
*
Następnego dnia Lidka spała dłużej niż zwykle. Kiedy się obudziła, była
wyjątkowo wypoczęta i musiała przyznać sama przed sobą, że wieczór z Piotrem był
przyjemnym urozmaiceniem codziennej męczącej rutyny. Zaskoczyło ją, jak szybko
złapał kontakt z Omarem. Może synowi rzeczywiście brakowało męskiej ręki w jego
codziennym wychowaniu? Pomyślała, że w następny weekend pojedzie z dziećmi do
rodzinnego miasta, gdzie jej brat, Krzysztof, jak zwykle zajmie się bratankiem. Miała
nadzieję, że to również pozytywnie wpłynie na jej zachwiane relacje z synem.
W lepszym nastroju Lidka zrobiła sobie poranną kawę, a potem zadzwoniła do
Liny, żeby dowiedzieć się, czy u niej wszystko w porządku. Córka była w
doskonałym humorze i zapytała, czy może zostać jeszcze u koleżanki do wieczora, bo
chcą się razem pouczyć, a później obejrzeć film. Lidka zgodziła się, bo najważniejsze
dla niej było dobre samopoczucie córki. Kiedy Lina była pochłonięta swoimi
sprawami, to nie odczuwała tak dotkliwie nieobecności brata, którego prawie ciągle
nie było w domu. Ostatnio Omar zaczął traktować dom jak hotel, w którym się je i
śpi. Tego dnia Lidka również nie mogła odbyć z synem zaplanowanej dzień wcześniej
rozmowy, ponieważ gdy się obudziła, to jego pokój był już pusty. Postanowiła więc
zadzwonić do rodziny, aby zapowiedzieć swoją wizytę. Powiadomiła mamę, siostrę i
brata, że przyjedzie do nich w następną sobotę. Wszyscy bardzo się ucieszyli, bo byli
ciekawi jej wrażeń z ostatniej podróży. Lidka do tej pory nie poinformowała ich, co
się zdarzyło w Kuwejcie. Uważała, że sprawa jest na tyle poważna, że trzeba ją
omówić osobiście.
Gdy tylko Lidka skończyła rozmawiać z rodziną, zadzwonił jej telefon. To była
Joanna.
– Cześć, gadasz i gadasz, ciągle zajęty, z kim ty sobie takie poranne pogaduszki
ucinasz, z Markiem? – zaczęła Aśka dźwięcznym głosem.
– Cześć, nie z Markiem, z rodziną.
– Powiedziałaś im, co się tu stało?
– Nie, nie miałam ku temu okazji, bo chcę to zrobić osobiście. Pojadę do nich w
przyszłym tygodniu i o tym porozmawiam. Jak się czuje Sara?
– Jak wiesz, jest już w klinice, więc ma bardzo dobrą opiekę.
– Co mówią lekarze?
– Czeka ją długi proces leczenia, ale są dobrej myśli.
– Rozmawiałaś z nią?
– Jeszcze nie, ale jestem w stałym kontakcie z jej lekarzem prowadzącym. Mówi,
że Sara zgodziła się na sesje psychoterapeutyczne, ale nadal odmawia uczestnictwa w
zajęciach grupowych.
– Myślę, że to tylko kwestia czasu, kiedyś się przełamie.
– Lekarz też tak uważa. A jak Omar?
Zapadło długie milczenie, więc Joanna powtórzyła pytanie.
– Co z Omarem? Coś gorzej?
– Trudno powiedzieć… – Lidka sama nie wiedziała, jak ocenić sytuację. – Z
jednej strony nie jest w stosunku do mnie tak arogancki, jak to mu się zdarzało w
Kuwejcie, ale z drugiej strony czuje się w nim jakąś niepokojącą oziębłość w
kontaktach ze mną i z Liną.
– Lina do tej pory nie zna prawdy?
– Na razie nie…
– To dobrze. Z Markiem nadal masz kontakt?
– Tak, rozmawiamy czasami.
– Nie wybiera się do Polski?
– Zapowiadał, że przyjedzie, ale nie wiem dokładnie kiedy.
Habibti!20. – Lidka usłyszała w słuchawce daleki głos Alego.
– Przepraszam cię, ale muszę kończyć, bo mamy coś do załatwienia z Alim.
– Jasne, dobrze, że zadzwoniłaś. Proszę cię, nie zapominaj informować mnie na
bieżąco o postępach w leczeniu Sary.
– Oczywiście i bardzo ci dziękuję, że do mnie przyjechałaś. To dzięki tobie Sara
jest w klinice.
– Cieszę się, że mogłam pomóc.
– Do widzenia, Lidziu.
– Do widzenia.
Po rozłączeniu się z przyjaciółką Lidka wzięła się do porządków w domu, na
których upłynęła jej reszta dnia. Wieczorem wróciła Lina, którą przywiozła mama jej
koleżanki. Lidka zrobiła dla córki kanapki i usiadła z nią przy stole w kuchni.
– Jak było u Natalii?
– Bardzo fajnie.
– Przygotowałyście się do sprawdzianu z historii?
– Tak, skorzystałam z notatek Natki, których nie miałam, a później się
przepytałyśmy.
– I jak wam poszło?
– Dobrze, ale te tematy, na których byłam nieobecna, muszę sobie jeszcze raz
powtórzyć.
– Na pewno dasz sobie radę. Jeśli chcesz, mogę cię przepytać przed
sprawdzianem.
– Dobrze, gdy będę gotowa, to do ciebie przyjdę. Może jutro wieczorem.
– Kiedy tylko chcesz, córciu. – Lidka nalała do szklanki soku pomarańczowego. –
Napijesz się.
– Nie, dziękuję. – Lina sięgnęła po kolejną kanapkę.
– W następnym tygodniu nie umawiaj się z Natalią, bo jedziemy na weekend do
babci.
– Naprawdę?! To super! – Lina nie kryła radości. – A babcia wie, że
przyjedziemy?
– Tak, powiedziałam jej dzisiaj.
– To na pewno zrobi dla mnie pyszne ptysie.
– Pewnie tak. – Lidka się roześmiała.
– A ja dam jej mój rysunek z Kuwejtu.
– Babcia będzie zachwycona. – Lidka napiła się soku. – Wiesz, dzwoniła do mnie
dzisiaj ciocia Asia i powiedziała, że Sara powoli dochodzi do siebie.
– To bardzo się cieszę. – Twarz Liny rozjaśnił uśmiech. – Fatma pisała, że też
czuje się dużo lepiej, od kiedy Sara jest w klinice. Było jej trudno, kiedy jej siostra
cały czas leżała w łóżku i nawet nie chciała z nią rozmawiać.
– Cudnie, że podarowałaś Sarze swój rysunek i napisałaś taką piękną dedykację. –
Lidka była niezmiernie dumna z córki.
– Teraz jeszcze bardziej lubię rysować – powiedziała poważnie Lina.
Po kolacji dziewczynka poszła spać, a Lidka posprzątała i pozmywała naczynia.
Później, próbując czytać książkę, nasłuchiwała, kiedy wróci Omar, żeby powiedzieć
mu o wyjeździe do rodziny. Syn pojawił się w domu przed północą i bardzo się
zdziwił, że matka na niego czeka.
– Nie za późno? – Lidka odnosiła wrażenie, że stopniowo traci kontrolę nad
życiem syna.
Omar posłał matce lodowate spojrzenie i bez słowa skierował się do swojego
pokoju.
– Mówiłam coś do ciebie. – Lidka podążyła za synem.
– Zmęczony jestem, chcę spać – odburknął Omar, położył się w ubraniu na łóżku i
odwrócił do matki tyłem.
– Nie planuj nic na przyszły weekend, bo jedziemy do babci. – Lidka starała się
zachować spokój.
– Ja nigdzie nie jadę – opryskliwie odpowiedział Omar.
– Wujek na ciebie czeka, może znowu pozwoli ci poprowadzić samochód. – Lidka
starała się zachęcić syna do wyjazdu.
– Lepiej umów nas z Piotrem, ma lepszy wóz.
– Zastanowię się nad tym – pojednawczo powiedziała Lidka. – Ale babcię i tak
musimy odwiedzić.
– Ja nic nie muszę – zimno stwierdził Omar.
– Wszyscy tam na ciebie czekają. – Lidka całą siłą woli trzymała nerwy na
wodzy. – Wujek, ciocia, babcia…
– Babcię to ja mam w Kuwejcie! – wybuchnął Omar, zrywając się z łóżka. – Też
na mnie czekała! Ponad dziesięć lat!!! – ryczał. – To ta w Polsce też może tyle na
mnie poczekać!
Rozespana Lina przybiegła do pokoju Omara i wtuliła się w Lidkę.
– Mamusiu! – Załkała przestraszona.
– Chodź, córeczko, chodź. – Lidka przycisnęła Linę do siebie i zaprowadziła ją do
łóżka. W ciepłych objęciach matki dziewczynka szybko ponownie zasnęła. Na drugi
dzień Lina powiedziała mamie, że miała zły sen, w którym Omar strasznie krzyczał.
Za trzy dni, kiedy Lina była na zajęciach plastycznych, Lidka powróciła do
rozmowy z synem.
– Posłuchaj, babcia w Polsce zajmowała się tobą, kiedy byłeś mały – tłumaczyła.
– Będzie jej przykro, jeżeli tak nagle, bez powodu, przestaniesz ją odwiedzać.
– Bez powodu? – zapytał Omar ironicznie. – Jestem pewny, że znała prawdę o
Linie.
– To nie ma nic do rzeczy, bo…
– A właśnie, że ma bardzo dużo do rzeczy! – Omar podniósł głos. – Bo wy
wszyscy kłamiecie! I ty, i babcia, i ciocia, i wujek… Wszyscy! – wykrzyczał
rozgoryczony i wybiegł z mieszkania, mocno trzaskając drzwiami.
Chłopak, mimo nalegań matki, nie dał się przekonać, żeby w weekend odwiedzić
rodzinę, więc Lidka pojechała do swojego miasteczka tylko z córką.
*
– Gdzie Omar? – zapytała jej matka, kiedy otworzyła drzwi i nie zobaczyła
wnuka.
– Został w domu, ma bardzo dużo nauki – wyjaśniła Lidka.
– Przecież tutaj też mógł się uczyć, zawsze przyjeżdżał, a teraz… – Matka Liny
nie mogła się pogodzić z nieobecnością Omara.
Lidka dała jej dyskretny znak głową, żeby nic więcej na ten temat nie mówiła.
– Wchodźcie, dzisiaj tak zimno, zaraz wam zrobię gorącej herbaty z sokiem
malinowym. – Mama zrozumiała sygnał córki i udała się do kuchni, a Lidka z córką
zdjęły w przedpokoju swoje okrycia i przeszły do dużego pokoju.
– Rzeczywiście zimno – przyznała Lidka, kiedy jej mama postawiła na stole dwa
kubki z parującym napojem.
– Napij się ciepłej herbatki, to się rozgrzejesz. – Babcia przysunęła kubek w
stronę wnuczki.
– Zaraz, babciu, tylko przyniosę ci prezent. – Dziewczynka wybiegła do
przedpokoju, skąd wzięła swoją torbę i plecak, a następnie zaniosła je do pokoju, w
którym zawsze spała.
– Coś się stało? – mama cicho zapytała córki.
– Później ci powiem – szeptem odpowiedziała Lidka.
– Proszę, mam prezent dla ciebie. – Dziewczynka wróciła i wręczyła babci swój
rysunek, na którym widniały Wieże Kuwejckie.
– Piękny, Lineczko, bardzo dziękuję, powieszę go obok tego z Majorki. – Babcia
przyglądała się z uznaniem pracy wnuczki. – A ptysie też są – szepnęła jej do ucha.
W tym momencie rozległ się głośny dzwonek.
– O, to pewnie Gosia i Krzyś, bo mówili, że przyjdą razem. – Babcia poszła
otworzyć drzwi.
– Lidka już przyjechała? – zapytała Gosia.
– Tak, właśnie przed chwilą weszła.
– To ja nie będę się nawet rozbierał, tylko od razu wezmę dzieciaki – stwierdził
Krzysztof. – Omarze! Lino! – zawołał głośno.
– Omara nie ma – poinformowała go mama.
– Co?! – Krzysztof i Gosia wykrzyknęli prawie jednocześnie, bo nigdy wcześniej
się nie zdarzyło, żeby Lidka odwiedziła rodzinny dom bez Omara.
– Dlaczego? – chciała wiedzieć Gośka.
– Miał dużo nauki. – Lidka wyszła do przedpokoju, żeby przywitać się z
rodzeństwem.
– Myślałem, że dzisiaj ja i Omar… – zaczął Krzysztof, ale w tym momencie
wbiegła Lina.
– Ciocia! Wujek! – krzyknęła entuzjastycznie, rzucając się im po kolei na szyję.
– Ubieraj się, Linuś, ja cię od razu porywam – zwrócił się Krzysztof do
siostrzenicy.
– Dobrze, wujku, tylko wezmę coś z pokoju. – Dziewczynka zniknęła w głębi
mieszkania.
– Co jest? – Krzysztof zapytał Lidkę.
– Później. I nie przy małej – odpowiedziała szybko, bo córka już wróciła ze
swoim plecakiem.
Lina się ubrała, po czym opuściła z wujkiem mieszkanie, a Lidka z mamą i siostrą
usiadły w dużym pokoju.
– Mów teraz. – Mama z troską patrzyła na córkę, bo po jej minie domyśliła się, że
sprawa jest poważna.
Nagły ścisk gardła nie pozwolił Lidce wykrztusić ani słowa. O najgorszych
upokorzeniach, które przeżyła kiedyś w Kuwejcie, nigdy nie powiedziała swoim
bliskim. Jak teraz ma im powiedzieć o okropnej wizycie w swoim dawnym domu i
grożącej jej starej, która wpatrywała się w nią jak żądny krwi upiór, o potwornych
oskarżeniach wysuwanych wobec niej w wulgarny sposób przez Omara, oraz o
planowanym ślubie Omara z jego kuzynką. Po policzkach Lidki zaczęły płynąć
wielkie łzy. Gośka z mamą spojrzały po sobie.
– Co tam się, córciu, stało? – zapytała zaniepokojona mama.
– Omar dowiedział się, że Hassan nie jest ojcem Liny.
– O, matko! – krzyknęła Gośka.
– Od kogo? – Na twarzy mamy odmalowało się wielkie zmartwienie.
– Od nich…
– Czyli od kogo? Powiedz nam wszystko, córeczko.
– Od… swojej syryjskiej rodziny. – Słowa z trudem przeszły przez gardło Lidki.
– Jak ich tam znalazł? – chciała wiedzieć Gośka.
– Ja sama… Pokazałam mu, gdzie kiedyś mieszkaliśmy… – Lidka nie mogła
opanować łez. – I okazało się, że teściowa z córką i z jej rodziną, bo Salma wyszła za
mąż i ma dzieci, nadal tam mieszkają.
– Nie płacz, przecież nie mogłaś tego przewidzieć – pocieszała Lidkę mama. –
Tyle lat minęło…
– Lina wie? – Gosia spytała ze współczuciem.
– Nie… – Lidka zaszlochała.
– Pójdę po chusteczki. – Zatroskana mama wstała od stołu.
Rozległ się dźwięk telefonu Lidki. Dzwonił i dzwonił, ale Lidka nie odbierała.
– Proszę. – Mama podała córce chusteczkę.
Lidka otarła lecące ciurkiem łzy. Jej telefon zamilkł na krótko, ale później znowu
odezwał się natarczywym dzwonkiem.
– Odbierz, córciu, może to coś ważnego. – Poradziła mama i Lidka sięgnęła po
telefon.
– Halo! – Starała się, żeby jej głos brzmiał normalnie.
– Płakałaś? – domyślił się Marek od razu.
– Nie, nie… Jestem trochę przeziębiona, tak zimno się zrobiło…
– Płakałaś. – Mężczyzna nie dał się zwieść. – Nie płacz. – Pewny męski głos
Marka dodawał otuchy. – Mogę coś dla ciebie zrobić?
– Nie, dziękuję. Jestem teraz u rodziny.
– To nie będę przeszkadzał.
– Zadzwonię do ciebie później – obiecała Lidka.
– Posłuchaj… – Marek chwilę się zastanowił. – W przyszłym tygodniu będę w
Polsce, bo mam tam kilka spraw do załatwienia. Chciałbym… – Lekko obniżył ton. –
To znaczy byłbym bardzo szczęśliwy, gdybyś znalazła czas, żebyśmy się mogli
spotkać.
– Dobrze, daj tylko wcześniej znać, kiedy dokładnie będziesz.
– Oczywiście, skontaktuję się. Do zobaczenia wkrótce.
– Do zobaczenia.
Lidka się rozłączyła i osuszyła do końca policzki.
– Kto to był? – spytała mama.
– Marek.
– Ten z Frankfurtu? – upewniła się Gośka.
– Tak.
– Czyli jednak do niego zadzwoniłaś – stwierdziła mama z zadowoleniem.
– Spotykasz się z nim? – zainteresowała się Gosia.
– Nie, rozmawiamy tylko przez telefon.
– Ale powiedziałaś „do zobaczenia” – zauważyła Gośka.
– Bo ma niedługo przyjechać do Polski.
– Kiedy?
– W przyszłym tygodniu.
– A ten drugi? Jak on miał na imię? – dopytywała mama.
– Piotr – podpowiedziała Gośka.
– No właśnie, Piotr – przypomniała sobie mama. – Masz z nim jeszcze jakiś
kontakt?
– Raz się z nim spotkałam.
– I co? – Mama była ciekawa szczegółów.
– Sympatyczny. – Lidka nagle poczuła się bardzo znużona. – Przepraszam was,
ale jestem taka niedospana, ciągle tylko pracuję i pracuję… Albo w hotelu, albo w
domu i tak w kółko… – Pozwolicie, że się na chwilę położę?
– Przecież jesteś u siebie, córciu, możesz sobie odpoczywać, kiedy tylko chcesz. –
Mama zakrzątnęła się koło stołu, zbierając puste kubki.
– Mam do was jeszcze gorącą prośbę… – zwróciła się do mamy i siostry Lidka.
– Co, Lidziu? – Mama zatrzymała się w drodze do kuchni.
– Powiedzcie jakoś dyskretnie Krzysztofowi, co się stało. Chodzi mi o to, żeby nie
pytał Liny o Omara. On ostatnio się od niej odsunął i to może być dla niej bardzo
przykre.
– Biedna wnusia…
– Ja jej tłumaczę, że Omar dorasta, w związku z czym ma coraz więcej własnych
spraw, ale nie chcę niepotrzebnych dyskusji, żeby nie zaogniać sytuacji.
– Oczywiście, zrobimy tak, jak chcesz – zapewniła Gosia, podnosząc się z krzesła.
– Ja teraz pójdę do domu i zobaczymy się jutro. Kiedy wyjeżdżasz?
– Jutro po południu.
– To wpadnę przed południem. I nie przejmuj się tak tym wszystkim. – Gośka
wyściskała siostrę. – Będzie dobrze.
Po wyjściu siostry Lidka przeszła do drugiego pokoju, położyła się i szybko
zasnęła. Spała jednak bardzo niespokojnie, nawiedzały ją nakładające się na siebie
nieprzyjemne obrazy, w których główne role grali stara, Hassan i Omar. Lidka zlała
się zimnym potem, kiedy cała trójka zaczęła zbliżać się do niej z wyrazem nienawiści
na twarzach i z dużymi kanciastymi kamieniami w obydwu dłoniach. Skuliła się
odruchowo w obronie, po czym gwałtownie się obudziła, ciężko oddychając.
Odetchnęła z ulgą, gdy się zorientowała, że jest w domu mamy, a nie na bezkresnej
pustyni. Musiało upłynąć jeszcze kilka minut, zanim senna mara zupełnie się
rozpłynęła.
Z dużego pokoju dobiegł ją pogodny głos Liny, która z zaangażowaniem zaczęła
opowiadać babci, co robiła z Fatmą w Kuwejcie.
Od czasu do czasu Lina przerywała, zajadając się ulubionymi ptysiami, które
podsuwała jej babcia. Lidka żałowała, że nie zdołała namówić Omara na wizytę w jej
rodzinnym domu. Może Krzysztof znalazłby jakiś sposób, żeby do niego dotrzeć?
Pomyślała też o Marku, z którym miała już niedługo się spotkać. Marek… Zasnęła
ponownie, ale tym razem płynęła na dużym roziskrzonym statku kołysana
romantycznymi melodiami.
Drugiego dnia rano Krzysztof ponownie zabrał Linę, a ona z mamą i siostrą
usiadły za stołem przy kawie i świeżym cieście drożdżowym.
– Wiesz, Lidziu, wczoraj myślałam o tym, co powiedziałaś, i uważam, że Omar
wkracza teraz po prostu w trudny wiek – mówiła Gośka, starając się pocieszyć siostrę.
– Kiedy mój syn był w jego wieku, to też nie mogłam sobie z nim dać rady.
Pamiętasz, mamo, prawda?
– Tak, oczywiście, wiele razy się skarżyłaś – potwierdziła mama. – Teraz to w
ogóle takie czasy nadeszły, że ci młodzi ludzie… Aż strach mówić… – Mama się
wstrząsnęła. – Pamiętacie ten bestialski zbiorowy gwałt na Polce w lecie we
Włoszech?
– Ten w Rimini? – zapytała Gosia.
– Tak, w Rimini. Kiedy czytałam te wszystkie prasowe doniesienia, to dosłownie
chora byłam… – żaliła się mama.
– Wcale się nie dziwię. – Gośkę też poruszył brutalny czyn nastolatków.
– Tacy młodzi i dopuścili się takiego obrzydliwego zwyrodnialstwa… – ciągnęła
mama. – Najmłodszy miał piętnaście lat, a jego brat siedemnaście… Dobrze
pamiętam, Gosiu?
– Tak – przytaknęła Gośka. – Ci dwaj pochodzili z Maroka, a trzeci małoletni,
który brał udział w gwałcie, to szesnastolatek z Nigerii.
– Chyba wśród napastników był też Kongijczyk – wtrąciła Lidka, bo dobrze
pamiętała tę szokującą sprawę.
– Kongijczyk był jedynym pełnoletnim gwałcicielem, ale miał zaledwie
dwadzieścia lat – dodała Gosia.
– Przerażające jest to, że w czasie napaści Polka nie była sama, tylko spacerowała
brzegiem morza ze swoim partnerem. I nawet to nie odstraszyło tych młodocianych
bandytów – podkreśliła zbulwersowana Lidka.
– Portal „Rimini Today” przytaczał słowa zaatakowanego Polaka, który mówił, że
gwałciciele zachowywali się jak dzikie bestie. Uderzyli go butelką w twarz, a gdy
upadł na piasek, to tak mocno go do niego dociskali, że aż stracił przytomność –
relacjonowała Gośka.
– Co za czasy… – narzekała mama. – Zero zahamowań, zero empatii…
– Zmieńmy temat, bo aż ciarki przechodzą. Opowiedzcie lepiej, co u was słychać
– poprosiła Lidka.
Mama i siostra przybliżyły Lidce swoje bieżące sprawy, a kiedy wrócił Krzysztof
z Liną, wszyscy zjedli razem rodzinny obiad. Po deserze i krótkim odpoczynku Lidka
pożegnała się serdecznie z bliskimi i wróciła z córką do Warszawy. Jak zwykle wizyta
w rodzinnym domu znacznie poprawiła jej samopoczucie.
*
Następne kilka dni minęło jak z bicza strzelił i był to wyjątkowo trudny dla Lidki
czas. W pracy szef zrobił się niezwykle wymagający i powtarzał pracownikom, że
konkurencja rośnie w siłę, a oni stoją w miejscu, więc czeka na nowe rozwiązania i
pomysły, a w domu Lidka ledwie nadążała z codziennymi obowiązkami. Marek
zadzwonił, gdy Lidka ostatniego dnia przed weekendem wychodziła z pracy.
– Jestem już – powiedział mężczyzna, kiedy Lidka odebrała telefon.
– Jesteś w Polsce?
– Tak. Co powiesz na wykwintną kolację w jakieś dobrej restauracji dziś
wieczorem? – zaproponował Marek.
– Szczerze?
– Tylko szczerze.
– W tym momencie to marzę o wygodnej kanapie, ciepłym kocu, dobrym
czerwonym winie i miłym towarzystwie do rozmowy.
– Mówisz, masz. – Marek się zaśmiał. – Wynająłem apartament w hotelu, więc
wygodna kanapa jest, ciepły koc także, wino można zamówić, a miłe towarzystwo…
cóż, oferuję siebie, a czy to będzie miłe towarzystwo, sama ocenisz.
– Brzmi świetnie. – Teraz Lidka się zaśmiała. – Daj mi tylko trochę czasu, bo
muszę wpaść do domu, żeby się przebrać i odświeżyć.
– Oczywiście, nie spiesz się, będę czekał na ciebie tyle, ile będzie trzeba. – Marek
zamilkł na chwilę, wahając się, czy dopowiedzieć „choćby całe życie”. – Wyślę ci
adres mojego hotelu i numer apartamentu – powiedział tylko.
– Dobrze, w takim razie do zobaczenia.
– Do zobaczenia.
Lina nocowała przez weekend u Natalii, więc Lidka miała trochę czasu dla siebie.
Dojechała do domu i już po aromatycznym prysznicu poczuła, jak całe tygodniowe
zmęczenie momentalnie z niej opada. Z każdą minutą, kiedy się ubierała i malowała,
rosło w niej płomienne podekscytowanie, że już niedługo go zobaczy i czeka ją długi
wspólny wieczór z Markiem. Rozmowy z nim były dla niej ogromnie wspierające, a
już za chwilę miała poczuć jego fizyczną obecność, jego bliskość… Jej serce biło w
przyspieszonym rytmie, kiedy przed wyjściem z domu otuliła się powabnymi
perfumami, a później jechała przez rozświetlone miasto do hotelu. Weszła do środka,
windą pojechała na górę i zapukała do jego drzwi. Otworzył od razu, jakby od zawsze
stał przy tych drzwiach i na nią czekał. Chciała powiedzieć, że się cieszy, że go widzi.
A on, że ten koc i ta kanapa, i to wino. Ale gdy ich wzrok się spotkał, to było tak,
jakby nie byli tu, ale w tej czarownej majorkańskiej dolinie, gdzie Chopin i George
Sand, i jego intrygujące ciemne oczy, i pytanie o miłość.
– Kochana… – tak powiedział, czy nie powiedział, tego już nikt nie pamiętał, bo
gwałtowny, żarliwy pocałunek namiętnością swoją nie pozwolił już nic więcej
powiedzieć.
20 Habibti (arab.) – kochanie.
Rozdział X
Rozbita dusza
To była cudowna noc. Gwiazdy tańczyły w takt poetyckiej piosenki Cohena Tańcz
mnie po miłości kres, a on całował, pieścił, szeptał miłości zaklęcia, mruczał
zmysłowo „Wtańcz mnie w swoje piękno”, muskał, ściskał, tulił, rozpalał, falował w
rytm tęsknoty, namiętności, miłości. Był męski i czuły, pewny i delikatny,
wyrafinowany i szaleńczy, finezyjny i ognisty. Był on, i ten żarliwy pląs w
nieskończoności jego ramion odprawiany, i ona cała jego w oddaniu bezgranicznym
zaklęta, i nic więcej nie było.
Obudziła się pierwsza i czule go pocałowała. Poszła do łazienki, nalała do wanny
wody i płynu do kąpieli, a następnie zanurzyła się z lubością w gęstej pachnącej
pianie. Ta noc, taka cudna, wciąż rozbrzmiewała w niej słodyczą pocałunków,
błogością pieszczot, balladą rozkoszy. Schowała ją do serca, do samego środka, jak
największy skarb.
Kiedy Lidka wyszła z łazienki, Marek już nie spał. Uśmiechnął się do niej, a ona
do niego, i jeszcze nic nie mówili, żeby nie spłoszyć. Musnął koniuszkami palców jej
policzek, powieki, wargi. Dotknęła jego twarzy. Patrzyli i trwali, i byli. Tak
najbardziej.
Później wstało słońce. Rozświetliło pokój blaskiem nieziemskim, a oni w nim.
Myśleli – na zawsze, już zawsze, i my.
Zaczął się dzień. Marek poszedł wziąć prysznic, Lidka się ubrała, potem on się
ubrał, i zeszli do restauracji na śniadanie, przy którym na uważnej rozmowie spędzili
swój pierwszy wspólny poranek.
– Jak tam twoje sprawy? – Marek zapytał z serdecznym zainteresowaniem.
Lidka się zamyśliła. Nie wiedziała, co ma w tym momencie zrobić. Czy
powiedzieć Markowi już teraz całą prawdę? Bała się tego. Nie da się podczas jednego
śniadania oddać w pełni lat upokorzeń, które musiała znosić w małżeństwie, ale
przyznanie się, że będąc mężatką, zaszła w ciążę z przypadkowym mężczyzną, też nie
brzmiało najlepiej. Marek zauważył jej wahanie.
– Jeśli nie chcesz, to możemy o tym teraz nie rozmawiać – stwierdził z empatią.
– To jest bardzo trudne… – zaczęła Lidka niepewnie.
– Domyślam się.
– I niejednoznaczne…
– Jak wiele spraw w życiu…
– Tak się zastanawiam… – Lidka nie była jeszcze gotowa na konkretne wyznanie.
– Jak to jest, że czasem tam, gdzie była harmonia i zrozumienie, nagle pojawia się
destrukcyjna nienawiść? – Lidka ubolewała nad tym, że jej pełne ciepła i radości
rodzinne życie z dziećmi nagle legło w gruzach.
– To na pewno jest bardzo bolesne. – Marek przypomniał sobie swoją
traumatyczną sprawę rozwodową. – Szczególnie wtedy, kiedy jeszcze niedawno
bliscy dla siebie ludzie zaczynają skakać sobie nawzajem do gardeł jak najwięksi
wrogowie.
– No właśnie… – Lidce zabrzmiały w głowie druzgocące zarzuty syna.
– Niestety, ta nienawiść jest wszędzie i jest jej coraz więcej… – Marek miał
nadzieję, że ogólna rozmowa na dręczący Lidkę temat pozwoli jej się łatwiej
otworzyć. – Ja też mam teraz taki trudny problem.
– Jaki problem?
– Chodzi o moich znajomych w Polsce. – Marek się zachmurzył. – A raczej
przyjaciół…
– Problemy naszych przyjaciół są naszymi problemami – przyznała Lidka. – Ja
pojechałam do Kuwejtu, żeby pomóc mojej przyjaciółce.
– I udało się?
– Tak.
– To świetnie, bo nie zawsze tak się dzieje, mimo najlepszych chęci.
– Twoi przyjaciele też potrzebują pomocy?
– W jakimś sensie tak…
– Dlaczego w jakimś sensie?
– Bo jak ludzi uwolnić od zacietrzewienia, ślepego bronienia własnych poglądów
i całkowitego braku poszanowania dla kogoś, kto ma odmienne zdanie?
– To znaczy?
– Tu chodzi o politykę…
– A dokładnie?
– To są dwa małżeństwa, znamy się od lat… – Marek przerwał, bo ta sprawa
gryzła go od długiego czasu.
– I pewnie sympatyzują z innymi opcjami politycznymi?
– Dokładnie. I najgorsze jest to, że oni po wielu latach głębokiej przyjaźni,
wspólnego obchodzenia świąt, wyjazdów na wakacje i weekendowych wypadów nie
chcą się teraz w ogóle znać i mówią o sobie z tak wielką niechęcią i wręcz odrazą, że
aż przykro tego słuchać.
– A ty przyjaźnisz się z jednymi i drugimi?
– Może lepiej będzie powiedzieć, że się przyjaźniłem.
– Dlaczego?
– Bo obydwie pary chcą, żebym zerwał kontakt z tymi drugimi. W dodatku im nie
chodzi tylko o to, że już nie możemy się wszyscy razem spotykać, tak jak to było
kiedyś, ale wymagają ode mnie całkowitego zerwania z tą drugą parą jakichkolwiek
stosunków towarzyskich.
– To przykre.
– Bardzo. Ta ich jawna wrogość, lekceważące komentarze… – Marek pokiwał z
dezaprobatą głową. – Przyznam ci się, że ja tego nie rozumiem. Nie rozumiem… –
Zmarszczył czoło. – Mieszkam za granicą i bardzo mnie boli, kiedy w debacie
publicznej w mojej ojczyźnie słyszę wyraźne rozróżnienie na „my” i „oni” oraz mowę
o „dwóch plemionach”…
– Niestety teraz tak tu jest – wpadła Markowi w słowo Lidka. – U mnie w pracy o
mało co najlepsi ludzie nie odeszli przez te polityczne podziały. Dopiero kiedy
rzeczywiście jedna osoba się zwolniła, bo powiedziała, że nie będzie z takimi…, tu
padło niecenzuralne słowo, pracować, to pozostali trochę się opamiętali i teraz istnieje
niepisana umowa, że o polityce w pracy nie rozmawiamy.
– To chociaż dobrze, że się opamiętali.
– Nie do końca, bo takich dyskusji nie da się całkowicie wyeliminować, ale
przynajmniej nie ma eskalacji wrogości.
– No właśnie, nie ma eskalacji… – powtórzył Marek. – I może właśnie to jest już
w takiej sytuacji duży sukces. Bo ci moi przyjaciele w ogóle nie chcą słuchać o tym,
żeby poglądy polityczne odstawić na bok i skupić się na tym, co ich łączy. Tyle lat…
Wspólnych radości i smutków, niezapomnianych wzruszeń…
– Próbowałeś jakoś to skleić?
– Wielokrotnie… Na początku to w ogóle nie wiedziałem, o co im chodzi.
Myślałem, że się pokłócili, może nawet w sprawach politycznych, ale tylko się
pokłócili. Łudziłem się, że emocje opadną i wszystko wróci do normy. Ale oni
umocnili się w swoich poglądach i siedzą tam jak w niedostępnych okopach, nie
dopuszczając do siebie żadnych postronnych argumentów.
– I co teraz zrobisz?
– Chyba już nic – powiedział z rezygnacją. – Już nic…
– Dzwoniłeś do nich teraz po przyjeździe do Polski?
– Tak.
– I co?
– Rozłączyli się. I jedni, i drudzy. Bo ich pierwsze pytanie było, czy będę się
kontaktował z tymi drugimi. A ja nie mogłem powiedzieć, że nie będę, bo dla mnie
byłaby to zdrada.
Lidkę przeszedł prąd niepokoju, kiedy usłyszała ostatnie słowo. Bo jeżeli powie
Markowi prawdę, to czy jej uczynek też tak nazwie? Przecież była mężatką, a nosiła
dziecko innego mężczyzny. Ale jeżeli mu o tym nie powie, a kiedyś on sam dowie się
prawdy, to może ją później oskarżyć, tak jak Omar, że go okłamywała. A czy można
budować trwały związek bez całkowitej szczerości? Poważną minę Lidki Marek
odczytał jako objaw współczucia dla niego.
– Poradzę sobie z tym – stwierdził twardo. – Muszę. Chociaż mam poczucie, że
straciłem czworo wspaniałych przyjaciół. Kiedyś mi bardzo pomogli, bo zeznawali
podczas sprawy rozwodowej na moją korzyść, mimo że dobrze znali moją byłą żonę.
Jednak uważali, że muszą zaświadczyć prawdę, jeżeli ona posuwa się do nieczystej
gry. To byli wspaniali przyjaciele…
– Przykro mi. – Lidka doceniała wartość wieloletniej przyjaźni, więc mogła sobie
z łatwością wyobrazić, jak jest ciężko, kiedy się ją nagle straci. – Trzeba być dobrej
myśli – pocieszyła Marka. – Może kiedyś twoi przyjaciele przyjdą po rozum do głowy
i zrozumieją, że stracili coś bardzo cennego. I będą starali się to odzyskać.
– Mam nadzieję, że tak będzie. Ale dość już o mnie. Powiedz, co ciebie trapi?
Powiedzieć, nie powiedzieć? – Lidka wciąż nie wiedziała. Pełna wątpliwości
rozejrzała się wkoło. Prawie wszystkie stoliki były zajęte przez gości hotelu, którzy
spożywali śniadanie. Słychać było brzęk sztućców, podniesione rozmowy, głośne
dyskusje i dźwięczne śmiechy. Marek w lot zrozumiał Lidkę.
– Kanapa, koc i wino?
– Chyba tak będzie lepiej.
– To chodźmy na górę.
Wstali od stolika i wrócili do apartamentu. Marek zasunął ciężkie kotary, zapalił
małą lampkę i wykręcił numer hotelowego serwisu.
– Jakie chcesz wino? – zapytał Lidki.
– Czerwone wytrawne.
– Też takie lubię.
Kiedy Marek zamawiał wino, Lidka usiadła na miękkiej kanapie i przykryła się
pledem. Wciąż do końca nie była pewna, czy dobrze zrobi, jeżeli już teraz wyzna
mężczyźnie prawdę. Ale jeżeli nie teraz, to kiedy? – zastanawiała się. – Później z
pewnością nie będzie łatwiej.
Marek usiadł na fotelu naprzeciwko Lidki.
– Domyślam się, że twoje obecne problemy zaczęły się w Kuwejcie – zaczął, żeby
ją ośmielić.
– Tak.
– Jakieś duchy przeszłości?
– Bardzo złe duchy.
Do drzwi zapukała obsługa hotelu. Kelner wszedł, otworzył wino i rozlał je do
kieliszków. Po chwili Marek zamknął drzwi za kelnerem, wrócił na swoje miejsce i
wziął do ręki kieliszek. Lidka już się raczyła pierwszymi łykami rubinowego trunku.
– W moim małżeństwie nie zawsze układało się dobrze. – Głos Lidki lekko drżał.
– A od pewnego momentu zrobiło się wręcz okropnie.
– Bardzo dobrze to znam z własnego doświadczenia – wtrącił Marek.
– Byłam bardzo przygnębiona, więc moja przyjaciółka, ta sama, którą niedawno
odwiedziłam, zaprosiła mnie na party. I tam… – przerwała Lidka, bo nie wiedziała,
jak ująć w słowa sytuację, która później zdeterminowała jej dalsze losy. – Coś się
zdarzyło…
Lidka zamilkła, a Marek czekał, aż sama wróci do swoich wyznań.
– Ja nawet nie byłam do końca świadoma tego, co się dzieje… – Lidka ściszyła
głos. – Ten mężczyzna…
Na twarzy Marka wyraźnie drgnął nerw, a jego palce mocniej zacisnęły się na
kieliszku.
– On przyszedł do mojego pokoju… Spałam już… Przedtem wypiłam dużo
alkoholu…
– Zgwałcił cię?
– Bardziej wykorzystał sytuację…
Przecież się nie broniłam – dodała w myślach Lidka.
– Bydlak! – Gardło Marka zrobiło się suche jak wiór.
– Zaszłam w ciążę, a później mój mąż zginął w wypadku i urodziła się Lina –
szybko wyrzuciła z siebie Lidka, żeby mieć to już jak najszybciej za sobą. – Nie
miałam z ojcem Liny żadnego kontaktu.
– I teraz ojciec Liny się pojawił?
– Nie… Mój syn, Omar, dowiedział się, że jego siostra ma innego ojca… Bardzo
to przeżył…
– To dzieci do tej pory nie znały prawdy?
– Wróciłam do Polski, gdy były malutkie… Troszczyłam się o nie… Chciałam jak
najlepiej…
Lidka przerwała, bo więcej już nie była w stanie w tym momencie powiedzieć.
Czekała na reakcję Marka, który głęboko się nad czymś zastanawiał. Lidka powoli
sączyła wino, a kiedy podnosiła kieliszek do ust, jej dłoń nieznacznie drżała. Marek
nadal siedział na swoim miejscu i przez mgnienie oka Lidka odniosła wrażenie, że
zaraz poprosi ją, żeby wyszła i już nigdy więcej się nie zobaczą.
Po długiej chwili Marek wstał, usiadł obok Lidki i objął ją ramieniem.
– Posłuchaj…– powiedział ciepło. – Nie możesz się za to winić… To zdarzyło się
wbrew twojej woli A potem dbałaś o spokój i bezpieczeństwo dzieci… Nie ma tu
żadnej twojej winy… – Pocałował ją czule we włosy.
Lidka zwróciła zatroskaną twarz w stronę Marka.
– Jak dobrze, że jesteś. – Obsypała go gorącymi pocałunkami.
Marek z Lidką spędzili resztę dnia w pokoju hotelowym. Kochali się ogarnięci
żywiołową namiętnością, rozmawiali, chcąc poznać najskrytsze zakamarki swoich
dusz, wspominali Majorkę i planowali kupno tam domu. Ustalili, że następny urlop
spędzą razem na czarownej wyspie, aby wspólnie rozejrzeć się za najlepszą
nieruchomością.
Przed wieczorem Lidka musiała wyjść, aby wrócić do domu, zanim pojawi się
Lina.
– Spotkamy się jutro? – zapytał Marek.
– Będzie trudno, bo mam już zaplanowany dzień z córką.
– To już nie zobaczymy się przed moim wyjazdem? – W głosie mężczyzny
zabrzmiała nutka zawodu.
– Kiedy wyjeżdżasz?
– Pojutrze.
– Rano czy wieczorem?
– Wieczorem.
– To możemy spotkać się dosłownie na chwilkę zaraz po mojej pracy.
– Świetnie. Nawet mała chwilka z tobą… – Marek przygarnął Lidkę do siebie i
namiętnie ją pocałował.
– Muszę już iść. Dziękuję za cudowny czas. To było… – Wzruszenie ścisnęło
gardło Lidki.
– Wiem, kochana, wiem. – Marek przytulił ją do siebie. Najmocniej jak potrafił.
*
Następnego dnia rano Lidka, tak jak wcześniej obiecała, zabrała Linę do galerii
sztuki nowoczesnej, a potem do włoskiej restauracji na jej ulubioną pizzę.
– Szkoda, że nie ma z nami Omara – z żalem powiedziała dziewczynka, sięgając
po trzeci kawałek pizzy. – Ostatnio już nigdzie z nami nie chodzi – narzekała. –
Nawet do babci z nami nie pojechał.
– Mówiłam ci, że on ma dużo nauki i dodatkowych zajęć, więc ma dla nas mało
czasu.
– Przecież przedtem też tak było – ze smutkiem stwierdziła Lina. – Ze mną już
prawie nie rozmawia. Kiedy jesteśmy sami w domu, to zamyka się w pokoju i uczy
arabskiego.
– Skąd wiesz?
– Kiedyś go zapytałam, bo słyszałam, że czegoś słucha, a później powtarza.
Powiedział, że to język arabski, ale gdy go poprosiłam, żeby mnie nauczył kilku
słówek, to nie chciał.
– Dobra pizza? – Lidka chciała zmienić temat.
– Pyszna. – Lina wytarła usta chusteczką. – Już więcej nie mogę.
– Chcesz jakiś deser?
– Nie, dziękuję, chyba nie dam już rady. – Lina napiła się gazowanego napoju. –
Mamusiu, ja też chcę się nauczyć arabskiego…
Lidkę zmroziło. Nieświadoma niczego dziewczynka zaczęła prosić mamę o lekcje
języka arabskiego.
– Mamusiu, proszę, przecież tatuś mówił po arabsku i z Fatmą mogłabym na
Skypie rozmawiać w tym języku. Fajnie by było… – zapaliła się do pomysłu, który
nieoczekiwanie wpadł jej do głowy.
Lidka nie miała nic przeciwko temu, żeby córka uczyła się arabskiego, bo
uważała, że każdy język, a tym bardziej tak strategiczny jak arabski, może przydać się
w życiu, ale nie chciała, żeby Lina chodziła na lekcje z błędnym przekonaniem, że
uczy się języka ojczystego swojego ojca.
– Pomyślę o tym – powiedziała wymijająco. – Może jednak skusisz się na jakiś
deser? – Lidka podsunęła córce zostawioną przez kelnera kartę. – Zobacz, jest
szarlotka na ciepło z gałką lodów, desery z bitą śmietaną, owocami i bakaliami…
Kolorowe zdjęcia słodkości w dużych pucharach przyciągnęły wzrok dziewczynki
i temat nauki arabskiego na razie odszedł w niepamięć.
Po powrocie do domu Lina zabrała się do odrabiania lekcji, a Lidka posprzątała
mieszkanie, po czym usiadła na chwilę, żeby odpocząć. Nie minął kwadrans, gdy
zadzwonił telefon.
– Halo!
– Cześć! – to był Piotr.
– Cześć!
– Co słychać?
– Nic, to samo, co zwykle, praca, dom…
– To może powtórzylibyśmy wspólną kolację? Jeżeli masz czas, to nawet
dzisiaj… – zaproponował uwodzicielskim tonem.
– Dziękuję ci, ale dzisiaj to jest zupełnie nierealne. Mam jeszcze mnóstwo pracy
w domu.
– Praca może poczekać, a trochę relaksu nie zaszkodzi – nalegał mężczyzna.
– Nie, naprawdę nie mogę. Może innym razem.
– Trzymam cię za słowo. I przypominam, że moja oferta nauki jazdy dla Omara
jest wciąż aktualna.
– Bardzo dziękuję, będę pamiętać.
– W takim razie do zobaczenia wkrótce.
– Do zobaczenia.
Niegasnące zainteresowanie Piotra pochlebiało Lidce, szczególnie że widziała, jak
wielkie wrażenie wywiera na kobietach. Jednak tego wieczoru myślała głównie o
Marku, z którym poprzedniego dnia doświadczyła oszałamiających uniesień i
wzruszeń wciąż rozpalających jej serce i ciało. Już tęskniła.
– Mamusiu, możesz mi z tym pomóc? – Lina trzymała w ręku podręcznik do
historii. – Nie rozumiem tego pytania… – Dziewczynka pokazała mamie fragment, z
którym miała kłopot.
– Przeczytaj to jeszcze raz i zastanów się, o co tu może chodzić.
Lidka pochyliła się nad książką i następną godzinę spędziła, pomagając córce w
lekcjach. Następnie dokończyła zaległe prace w domu i późnym wieczorem położyła
się do łóżka. Prawie spała, kiedy usłyszała sygnał esemesa.
Myślę o tobie nieustannie – pisał Marek. – Śpij i śnij.
Tęsknię – odpisała. Śpij i śnij. Spotkamy się w tym śnie.
*
Tego dnia w pracy Lidka była niezwykle podekscytowana. Cieszyła się, że jeszcze
zobaczy Marka przed jego wyjazdem. Klaudia od razu zauważyła zmianę w jej
zachowaniu.
– A coś ty taka od rana cała w skowronkach? – zapytała. – Zakochałaś się, czy co?
Tak, zakochałam się – odpowiedziała w myślach Lidka.
– Nie musisz nic mówić, sama widzę. – Klaudia zauważyła rozmarzony wzrok
koleżanki. – Trudno się dziwić. Ten Piotr to ekstrafacet.
– Nie w Piotrze.
– A w kim?! – Klaudia ze zdumienia otworzyła szeroko oczy.
– W nim. W mężczyźnie.
– No raczej nie w kobiecie! – Klaudia się zaśmiała. – Jak ma na imię?
– Marek.
– Gdzie go poznałaś?
– Na Majorce.
– Słyszałaś, Aga? – Klaudia zwróciła się do drugiej koleżanki, która właśnie
weszła do pokoju.
– Co się stało? – spytała Agnieszka.
– Następny świetny facet, którego Lidka poznała na Majorce. W przyszłym roku
na pewno tam pojedziemy! – podkreśliła z emfazą Klaudia.
– Ale dopóki nie wyjedziemy i Piotr jest teraz wolny, to ja chętnie… –
zadeklarowała Agnieszka.
Takich jak ty to on ma na pęczki – przebiegło przez głowę Lidki.
– A co to za świetny facet, o którym wspomniała Klaudia? – chciała wiedzieć
Agnieszka, ale w pokoju pojawił się szef i koleżanki nie mogły dokończyć rozmowy.
W wolnej chwili Lidka wysłała Markowi wiadomość z godziną końca swojej
pracy i adresem hotelu, a później już tylko odliczała minuty, do momentu kiedy go
zobaczy.
Czekał na nią przed wejściem z czerwoną różą w ręku.
– Proszę. – Wręczył jej kwiat o intensywnej barwie i aksamitnych płatkach.
– Dziękuję. – Lidka powąchała różę. – Śliczna.
– Jak ty.
Pocałowała go mocno w policzek.
– Gdzie chcesz iść? – zapytał Marek.
– Gdzieś blisko, bo muszę być w domu, zanim córka wróci z zajęć plastycznych.
– Znasz jakąś przyjemną knajpkę w pobliżu?
– Tak, tu za rogiem jest taka, więc jeśli nie masz nic przeciwko temu…
– Pójdziemy, gdzie tylko chcesz… – Choćby na koniec świata – dokończył w
duchu. – Prowadź.
Po kilku minutach siedzieli już w niewielkiej przyciemnionej sali przy zupie
kremie z białych szparagów i złocistych tostach.
– Jak ci się udał wczorajszy dzień z córką? – zapytał Marek.
– Dobrze, chociaż… – Lidka przypomniała sobie smutną minę Liny, kiedy
skarżyła się, że jej brat nie ma dla niej czasu.
– Chociaż? – Marek podniósł na Lidkę pytający wzrok.
– Mój syn Omar, od momentu kiedy się dowiedział prawdy, bardzo się od nas
oddalił…– Lidka zachęcona wyjątkową empatią i delikatnością Marka ośmieliła się
powiedzieć mu więcej o dręczącym ją problemie. – To znaczy ode mnie i Liny. To
jest bardzo wrażliwa dziewczynka, utalentowana artystycznie, i zawsze była mocno
związana ze swoim bratem, który przez lata wspaniale się nią opiekował.
– Lina zna prawdę?
– Jeszcze nie, bo ta cała sytuacja w Kuwejcie całkowicie mnie zaskoczyła.
– No tak, wspomniałaś, że pojechałaś tam pomóc swojej przyjaciółce – zauważył
Marek.
– Tak, wzięłam dzieci, bo moja przyjaciółka też je zaprosiła – wyjaśniła Lidka. –
Tam Omar nawiązał kontakt z członkami rodziny swojego ojca i teraz pozostaje pod
ich ogromnym wpływem. A one, mam na myśli moją byłą teściową, która mnie nie
cierpiała, i jej córkę, nagadały mu jakichś niestworzonych rzeczy na mój temat i od
tego czasu w ogóle nie mogę się z nim dogadać.
– Jeżeli tylko mógłbym ci jakoś pomóc, to służę swoją osobą – zaoferował Marek.
– W tym momencie trudno coś na to poradzić…
– Zawsze można szukać jakichś rozwiązań… – Marek się zastanowił. – Mogę na
przykład zaprosić cię z dziećmi do Frankfurtu, bo wiem, że zmiana otoczenia często
otwiera nowe perspektywy, które pomagają w trudnych sytuacjach. Poza tym
mógłbym spróbować porozmawiać z Omarem, gdyż zdarza się, że łatwiej jest nam
otworzyć się przed kimś, kto nie jest bezpośrednio zaangażowany w dany konflikt.
– Tu się z tobą całkowicie zgodzę – stwierdziła Lidka. – Właśnie dlatego moja
przyjaciółka poprosiła mnie, żebym przyjechała do Kuwejtu. Jej córka popadła w
głęboką depresję i nie chciała rozmawiać z nikim z najbliższej rodziny.
– A tobie udało się do niej dotrzeć?
– Tak, aktualnie leczy się w renomowanej szwajcarskiej klinice.
– To jestem pod dużym wrażeniem – z podziwem powiedział Marek. – I z tego
płynie taki wniosek, że mój pomysł jest dobry. Teraz to już na pewno musisz
przyjechać do Frankfurtu. – Mężczyzna z czułością pogładził Lidkę po wierzchu
dłoni.
– Dziękuję. – Lidka ciepło uśmiechnęła do Marka, bo już samo to, że ktoś razem z
nią usiłował rozwiązać nękające ją problemy, natchnęło ją nadzieją.
– Ciekawy jestem, czy było wiadomo, dlaczego córka twojej przyjaciółki popadła
w tak dużą depresję – zainteresował się Marek.
– Tak, to była straszna historia. Wyszła za mąż za dżihadystę, który ją wywiózł do
sekretnego obozu terrorystów w Algierii. Później mieli wyjechać do tak zwanego
Państwa Islamskiego.
– To rzeczywiście musiał być koszmar – przyznał Marek. – Dżihadyści są
absolutnie bezwzględni, więc wyobrażam sobie, co ta biedna dziewczyna przeżyła.
– Żebyś wiedział, o czym ona wspominała…
– Znam dobrze ich barbarzyńskie metody. – Marek skrzywił się z obrzydzeniem.
– Kilka miesięcy temu opinią publiczną wstrząsnęła historia Niemca, który został
porwany u wybrzeży Filipin przez grupę terrorystów powiązanych z ISIS. W
momencie napadu jego żona próbowała się bronić, więc ją zastrzelono, a ciało
pozostawiono na jachcie. Jego więziono trzy miesiące, żeby wyłudzić okup wartości
ponad siedmiuset tysięcy dolarów.
– Ogromna suma.
– To prawda, ale podobno trwały jakieś negocjacje. Niestety, nie przyniosły one
rezultatu, więc siedemdziesięciolatkowi ścięto głowę za pomocą dużego
zakrzywionego noża przypominającego kindżał, a film z tej egzekucji terroryści
opublikowali w internecie. To jest ich podstawowa metoda – zastraszanie.
– Sarę, tak ma na imię córka mojej przyjaciółki, też strażniczki straszyły. I później
ten strach nie pozwalał jej wrócić do normalnego świata.
– Bo dżihadystom głównie chodzi o to, żeby szerzyć przerażający strach i terror –
podkreślił Marek. – I najgorsze jest to, że problem nie maleje, ale nasila się, i to w
błyskawicznym tempie. Ostatnio służby alarmowały, że liczba przebywających na
terenie Niemiec salafitów21 jest rekordowo duża.
– To nie rokuje dobrze.
– Niestety, nie. I co gorsza, dżihadyści ciągle szukają nowych dróg, aby
werbować swoich członków.
– To znaczy?
– Kiedyś miejscem spotkań fundamentalistów były meczety, w których imamowie
nawoływali do występowania przeciwko niewiernym. Obecnie, ponieważ wiadomo,
że takie meczety są pod ścisłą obserwacją służb, ekstremiści spotykają się w małych,
prywatnych, zakonspirowanych grupach, co jest znacznie trudniejsze do wykrycia.
– Tak, dżihadyści potrafią doskonale się maskować – potwierdziła Lidka. – Moja
przyjaciółka mimo wręcz nieograniczonych możliwości finansowych, bo wiesz, jej
mąż jest milionerem, oraz wykorzystaniu szerokich i wpływowych kontaktów, nie
mogła znaleźć swojej córki, aż do czasu, kiedy… – Lidka przerwała, ponieważ
straszliwa myśl, jak śmiercionośna błyskawica, przeszyła jej głowę.
– Kiedy co? – zapytał Marek.
– Co? Kiedy co? – pogubiła się Lidka, bo przed jej oczami pojawił się obraz
Omara siedzącego z Fatmą przy komputerze.
– Coś się stało? – zapytał Marek, gdyż wydało mu się, że widzi przerażenie na
twarzy Lidki.
– Nie, nie, nic… – Myśl była tak zatrważająca, że Lidka natychmiast ją odrzuciła.
– Tak się zagadaliśmy, a ja przecież muszę pędzić do domu. – Spojrzała na zegarek. –
Wybacz mi, ale mamy dosłownie pięć minut. Muszę iść, zaraz córka wróci z zajęć –
powiedziała przepraszającym tonem.
– Nie tłumacz się, rozumiem. – Marek obrzucił Lidkę tkliwym spojrzeniem. –
Chociaż mógłbym z tobą tak gadać i gadać…
– Ja z tobą też. – Lidka uśmiechnęła się do Marka. – Zamówię taksówkę. –
Sięgnęła po telefon.
– To ja zapłacę. – Marek zaczął rozglądać się za kelnerką. – A historię córki
twojej przyjaciółki dokończysz mi następnym razem.
Kiedy wyszli na zewnątrz i czekali na taksówkę, Marek objął Lidkę i przyciągnął
ją do siebie.
– To w hotelu… – szepnął zmysłowo – było piękne, niezapomniane…
– Piękne – powtórzyła, a potem namiętnie pocałowała go w usta.
Podjechała taksówka i Marek otworzył Lidce drzwi. Nachylił się w jej stronę.
– Kocham – powiedział cicho wprost do jej ucha tchnieniem ciepłego
majorkańskiego wiatru.
Zabrała to „kocham”, otuliła sercem spragnionym, rozpalonym, w skarbcu miłości
zamknęła, już zawsze, na zawsze.
Wsiadła do taksówki, patrząc przez okno na Marka, dopóki nie zniknął jej z oczu.
Kiedy go znowu zobaczy? Wiedziała już, że czas między kolejnymi spotkaniami
będzie przepełniony dojmującą tęsknotą. Będzie czekać, będzie marzyć, będzie śnić.
Czasem płakać. Ale on przyjedzie. Przecież nie skończyli rozmowy. I to jest
najważniejsze.
*
Taksówka przedzierała się przez duży o tej porze korek. Lidka nerwowo
spoglądała na zegarek, bo musiała zdążyć przed Liną. Kiedyś zawsze mogła liczyć na
Omara, ale teraz chłopak chodził własnymi drogami. Czy nie za dużo zostawiłam mu
swobody? – zastanawiała się Lidka. – Czy z jednej strony za cenę względnego
spokoju w domu nie pozwalam mu na zbyt wiele? Jednak z drugiej strony przecież on
nic złego nie robi – tłumaczyła sobie. – Chodzi na treningi, uczy się arabskiego…
Ała! – Lidka nagle poleciała do przodu, bo samochód gwałtownie zahamował.
– Przepraszam! – wykrzyknął zezłoszczony kierowca. – Ale ten baran przede mną
zupełnie nie umie jeździć!
Dojechała do domu i od razu zabrała się do przygotowania posiłku dla córki. W
zamrażalniku zawsze miała kilka awaryjnych dań, które mogła w razie potrzeby
wykorzystać. Kiedy głodna i zziębnięta Lina wróciła z zajęć plastycznych, Lidka z
miejsca podała jej ciepły obiad.
– Jak tam w szkole, córeczko? – zapytała.
– Wszystko dobrze.
– A na zajęciach?
– Świetnie! – Lina z apetytem jadła ruskie pierogi. – Powiedziałam, że byłyśmy w
galerii sztuki nowoczesnej i pani Kaja zapytała, co mi się najbardziej podobało.
– I co odpowiedziałaś?
– Powiedziałam, że kolaże. Pamiętasz, niektóre były bardzo ciekawe.
– Tak, rzeczywiście było kilka bardzo interesujących prac.
– Pani Kaja obiecała, że w przyszłym semestrze zajmiemy się tą techniką.
– To wspaniale. Od początku mówiłam, że Kaja jest świetną artystką, która w
dodatku potrafi bardzo dobrze rozwijać wasze talenty.
– Tak, jest bardzo fajna – potwierdziła Lina. – Wszyscy ją lubią.
– Ja też ją polubiłam. Dołożyć ci jeszcze pierogów, córeczko?
– Nie, już się najadłam. – Lina odsunęła talerz. – Dziękuję, mamusiu, idę odrabiać
lekcje, bo mam bardzo dużo zadane na jutro.
– Jeżeli nie mogłabyś sobie z czymś poradzić, to mi powiedz. – Lidka sprzątnęła
talerz ze stołu.
– Dobrze, mamusiu. – Dziewczynka poszła do swojego pokoju.
Lidka zmyła brudne naczynia i posprzątała kuchnię. Przejrzała szafę, aby
skompletować ubranie do pracy na następny dzień, a potem kolejno wyprasowała
bluzkę i spódniczkę. Powiesiła je na wieszaku i przeszła do przedpokoju wyczyścić
buty. Zadzwonił telefon. Lidka odłożyła na bok but i mokrą gąbkę, umyła w łazience
ręce i odebrała telefon.
– Halo!
– Cześć, siostra! Dlaczego tak długo nie odbierałaś? – zaczęła z wyrzutem Gośka.
– Cześć! Byłam zajęta. Co tam u was?
– Mama jest chora.
– Co jej jest?
– Przeziębienie, ale dosyć poważne.
– Była u lekarza?
– Oczywiście, Krzysztof ją zabrał.
– Dostała dobre lekarstwa?
– Tak, lekarz przepisał jej dość mocny antybiotyk i kazał leżeć w łóżku.
– Dobrze, że mi powiedziałaś, to zaraz do niej zadzwonię.
– Nie martw się, my z Krzysiem ją na zmianę odwiedzamy, robimy jej zakupy i
zawozimy jej gotowe obiady.
– To świetnie. Tylko przypilnujcie, żeby za wcześnie nie zaczęła wychodzić z
domu, znasz mamę, nie uleży za długo.
– Przypilnujemy, też wiemy, że takie przechodzone przeziębienie może się
skończyć poważnymi powikłaniami. A co u ciebie słychać?
– Dużo pracy, jak zwykle.
– Marek przyjechał do Polski?
– Tak.
– Widziałaś się z nim?
– Tak.
– Powiedz coś więcej, a nie tylko tak i tak! – zirytowała się Gośka.
– Opowiem ci, kiedy się spotkamy, to nie jest rozmowa na telefon.
– To znaczy było tak źle, czy tak dobrze?
– Cudnie było. – Lidkę oblała fala gorąca.
– Mamo! – zawołała Lina. – Możesz mi pomóc, bo nie umiem rozwiązać zadania?
– Już idę, córciu – odkrzyknęła Lidka. – Przepraszam cię, Gosiu, ale muszę
pomóc Linie w lekcjach. Wcześniej robił to Omar, ale teraz wszystko spada na mnie.
– A właśnie, co z Omarem?
– Bez zmian, nadal chodzi swoimi drogami. Kończę już, muszę iść do Liny.
– Dobrze. Powiem mamie, że spotkałaś się z Markiem, na pewno się ucieszy i
szybciej wyzdrowieje. – Gośka się zaśmiała. – A teraz leć do Lineczki i odezwij się,
jeśli będziesz miała więcej czasu.
– Jasne. Dobrze, że zadzwoniłaś. Do widzenia.
– Do widzenia.
Lidka poszła do pokoju córki, gdzie do wieczora pomagała jej przy odrabianiu
lekcji. Przed kolacją zadzwoniła jeszcze do mamy. Zmęczona intensywnym dniem
położyła się do łóżka i zasnęła, gdy tylko przyłożyła głowę do poduszki.
*
Tydzień później, wracając z pracy, Lidka już na klatce usłyszała głośne arabskie
dialogi. Weszła do mieszkania i zorientowała się, że dobiegają one z pokoju Omara.
Zaraz tam poszła, żeby sprawdzić, co się dzieje. Syn siedział i powtarzał za lektorem
arabskie frazy.
– Przycisz to trochę, na klatce aż dudni. – Lidka zwróciła uwagę synowi.
– To niech dudni – opryskliwie odpowiedział Omar. – Uczę się.
– Możesz się uczyć, ale pomyśl też o innych. – Tłumaczyła Lidka. – Przecież to
na pewno przeszkadza sąsiadom.
– To niech przeszkadza. – Twarz Omara była zacięta. – Nie obchodzi mnie to.
– A od kiedy to cię nie obchodzi? – zapytała, bo Omar wcześniej był zawsze
niezwykle uprzejmy dla lokatorów budynku. Sąsiadki niejednokrotnie go chwaliły i
mówiły jej, że ma dobrze wychowanego syna.
– Od kiedy nie jestem Polakiem.
– Co?! – krzyknęła kompletnie zaskoczona Lidka.
– Nie jestem Polakiem.
– Co ty w ogóle mówisz?!
– Powiedzieli mi, żebym wypieprzał do swojego kraju.
– Kto ci to powiedział?
– Koledzy ze szkoły.
– Przecież zawsze miałeś z nimi dobre stosunki.
– To było kiedyś, a teraz się zmieniło.
Zapadła głucha cisza, ponieważ skończyło się nagranie z lektorem.
– Synku, przecież masz mamę Polkę, wychowałeś się w Polsce, świetnie mówisz
po polsku… – tłumaczyła Lidka, bo przykrość, która spotkała Omara, dotknęła ją
osobiście. – Jesteś Polakiem.
– Nie jestem – twardo powiedział Omar. – I wiesz, nad czym się zastanawiam?
– Nad czym?
– Gdzie ma wypieprzać twoja ukochana Lineczka? – Spojrzenie Omara było
zimne jak stal. – Do Kuwejtu? Do Syrii? A może jeszcze gdzie indziej?
Lidka stała jak wryta zaszokowana cynizmem syna.
– Dlaczego nic nie mówisz?! – Cała frustracja Omara skupiła się na matce. – A
może ty nie wiesz, kto jest jej ojcem i dlatego milczysz?
– Omar! – Lidka z całej siły zacisnęła pięści, żeby nie uderzyć syna w twarz. – Za
dużo sobie pozwalasz! Ojcem Liny jest amerykański żołnierz, jeśli chcesz wiedzieć!
– Cooo?!!! – ryknął Omar tak samo jak jego ojciec w momentach największej
wściekłości. – Puściłaś się z naszym największym wrogiem?!!!
Serce Lidki zaczęło łomotać jak oszalałe. Zraniona bezwzględnymi słowami syna
opuściła jego pokój, bo miała wrażenie, że jeżeli się tylko odezwie, to spadną na nią
najgorsze obelgi, dokładnie takie, jakimi obrzucała ją stara. Po chwili usłyszała, jak
rozjuszony Omar wychodzi z domu, gniewnie trzaskając drzwiami.
Ostra scysja z synem uświadomiła Lidce, że sytuacja jest dużo poważniejsza, niż
przypuszczała. Zaczęła się zastanawiać, co może zrobić, żeby załagodzić nasilający
się konflikt. W pierwszej chwili pomyślała o Marku, który już wiele razy dawał jej
budujące wsparcie. Jednak po dłuższym zastanowieniu nie zadzwoniła do niego, gdyż
Marek pewnie nalegałby na ich przyjazd do Frankfurtu, czego w tym momencie nie
była w stanie zrobić. Później rozważała zwrócenie się o pomoc do Krzysztofa, ale i to
rozwiązanie odrzuciła ze względu na ogromny żal, który Omar żywił do całej jej
rodziny. Jak z tego wybrnąć? – pytała siebie w duchu. – I co by się stało, gdyby Lina
była świadkiem tej koszmarnej kłótni? Dobrze, że jeszcze nie wróciła.
Następnego dnia Omar zawołał matkę do swojego pokoju. Lidka była przekonana,
że syn się opamiętał i chce ją przeprosić, on jednak posadził ją przed komputerem.
– Pokażę ci coś – powiedział, włączając nagrania z Syrii. – To jest mój kraj.
Krótkie filmiki pokazywały czarne zadymione zgliszcza całych dzielnic,
rozwalone do połowy domy, gdzie na piętrach czasami widać było zniszczone lub
nadpalone resztki mebli, spanikowanych ludzi, którzy z dymu, wśród huku
wybuchających bomb, wynosili krzyczące z przerażenia dzieci, porozrzucane i
poskręcane w nienaturalnych pozach ciała zabitych, płaczące z niewyobrażalnego
bólu dzieci z głębokimi otwartymi ranami, zakrwawione ubrania i sprzęty, rodziców
rozpaczających nad ciałkami swoich maleństw i masowe pochówki dziesiątek ofiar
owiniętych w białe całuny.
– To jest mój kraj – powtórzył Omar. – I to robią Amerykanie.
– Nie tylko – zaoponowała Lidka. – Przecież tam jest wojna domowa. Strasznych
zbrodni dopuszczają się reżimowe siły Asada, Rosjanie przeprowadzają naloty, a
ponadto wiele grup składających się z uzbrojonych bojowników bezustannie walczy
między sobą.
– Ale Amerykanie też zabijają cywilów, chociaż się nie przyznają, że dzieje się to
na tak dużą skalę. – Omar koniecznie chciał udowodnić, że to są jego wrogowie. –
Amerykańskie bomby zabiły już setki, o ile nie tysiące, cywilów.
– Ojciec Liny był z pochodzenia Polakiem – wyjawiła Lidka, bo nie chciała, żeby
Omar swoją wrogość do Amerykanów przenosił na Linę.
– To nic nie zmienia. – Omar obstawał przy swoim. – Był amerykańskim
żołnierzem, więc może teraz przyczynia się do tej masakry w moim kraju.
– Ja też bardzo współczuję niewinnej ludności cywilnej, która tam cierpi…
– Współczujesz?! – Omar przerwał matce podniesionym głosem. – To jest jakiś
żart, czy co? Tam zginęło już prawie trzysta tysięcy ludzi, z czego wiele kobiet i
dzieci, a ty współczujesz?! – Omar wstał i wzburzony zaczął chodzić po pokoju. –
Babcia ma rację, mówiąc, że wy tu kompletnie nic nie rozumiecie!
Lidka zupełnie nie wiedziała, jak rozmawiać z synem. Wyglądało na to, że ma on
stały kontakt ze swoją syryjską rodziną, która wywiera na niego coraz większy
wpływ. Nagle do głowy wpadła jej myśl, której uchwyciła się jak tonący brzytwy.
– Pamiętasz Piotra?
– Co? – Owładnięty swoimi myślami Omar nie usłyszał pytania matki.
– Mój znajomy, Piotr, oferował ci naukę jazdy, pamiętasz?
– Ten od BMW?
– Tak, jeśli chcesz, mogę nas umówić na te lekcje.
– Dobrze, umów nas. – Omar nie przestawał nerwowo chodzić w kółko.
– Zadzwonię do niego i zapytam, kiedy ma czas. – Lidka opuściła pokój syna,
mając nadzieję, że wspólne wyjście pozwoli jej zbliżyć się do niego i spokojnie z nim
porozmawiać na nawet najtrudniejsze tematy. Wierzyła, że obecność Piotra, który od
razu złapał dobry kontakt z Omarem, spełni rolę pewnego rodzaju katalizatora.
Wieczorem wystukała numer Piotra.
– Cześć, tu Lidka, nie przeszkadzam?
– Ty nigdy nie przeszkadzasz – odpowiedział Piotr, chociaż w tle słychać było
odgłosy lokalu.
– Dzwonię, bo oferowałeś mojemu synowi naukę jazdy samochodem, więc jeśli to
jest nadal aktualne…
– Tak, oczywiście, najlepiej zarezerwujcie sobie weekend, bo przecież nie
będziemy jeździć po mieście – odpowiedział szybko Piotr. – Znam bardzo dobre
miejsce na naukę jazdy, przyjadę po ciebie w piątek po twojej pracy.
– Weekend? – zdziwiła się Lidka.
– Tak będzie najlepiej, wszystko ci wytłumaczę, gdy się spotkamy.
– Chcę tylko wiedzieć…
– Przepraszam cię, ale muszę kończyć, bo mam drugi telefon. Do zobaczenia
wkrótce. I bardzo się cieszę.
– Do zobaczenia.
Propozycja Piotra wspólnego spędzenia weekendu zaskoczyła Lidkę. Jednak im
dłużej się nad tym zastanawiała, tym większego nabierała przekonania, że może to nie
jest taki zły pomysł. Przede wszystkim pobędzie dłużej z Omarem, może porozmawia
z nim więcej, a tym samym zyska szansę na porozumienie. Lidka przypomniała sobie,
jak Omar hamował się przy Alim, więc miała nadzieję, że obecność Piotra w pobliżu
też powstrzyma go od nieodpowiednich gwałtownych zachowań. Lidka była
zdeterminowana, żeby zrobić wszystko, aby złe emocje nie niszczyły jej rodziny.
Omar wyglądał na zadowolonego, gdy matka poinformowała go o planach na
zbliżający się weekend. Lidka zadzwoniła też do Piotra, żeby wypytać o szczegóły
wyjazdu, ale mężczyzna nie odebrał telefonu, tylko przysłał wiadomość, że nie może
rozmawiać, bo jest w trakcie ważnych negocjacji z zagranicznymi kontrahentami,
którymi musi się zajmować przez najbliższe dni. Potwierdził też, że wszystko jest
aktualne i spotkają się tak, jak było ustalone.
*
W piątek, kiedy Lidka wyszła z pracy, Piotr czekał już na nią w swoim
samochodzie. Wysiadł, przelotnie musnął jej policzek na powitanie, szarmancko
otworzył jej drzwi, po czym usiadł za kierownicą i z piskiem odjechał.
Scenę tę obserwował Marek, który tego dnia ogarnięty ogromną tęsknotą
przyleciał z Frankfurtu. Nie powiedział Lidce, że przyjeżdża, bo do ostatniej chwili
nie wiedział, czy zdobędzie bilet na pełen już samolot. Kiedy mu się to udało, był
przeszczęśliwy, że wkrótce weźmie w ramiona swoją ukochaną kobietę. Od czasu
rozwodu aż do poznania Lidki żadna kobieta nie zdołała rozpalić jego serca ani żadnej
całkowicie nie zaufał. W Valldemossie, przy balustradzie tarasu, z którego roztaczał
się cudowny widok na baśniową dolinę, zobaczył Lidkę, która od pierwszego
wejrzenia oczarowała go swoją subtelną urodą, nieuchwytną delikatnością i esencją
kobiecości. „Pani wierzy w miłość?” – zapytał. „A pan?” – odpowiedziała, jakby
czytała w jego duszy.
A teraz on tu przylatuje i czeka jak kretyn z kwiatkiem w ręku, a ona wsiada do
grafitowego metalicznego BMW i jedzie się pieprzyć z tym wakacyjnym lowelasem.
Marek z wściekłością rzucił różę na chodnik i podeszwą buta wcisnął aksamitne
szkarłatne płatki w szarą bryję. Odwrócił się i odszedł.
– Najpierw pojedziemy do mojego domu, bo tam czeka na nas Omar –
powiedziała Lidka do Piotra, gdy tylko wsiadła do samochodu. – Wezmę też swoje
rzeczy.
– Oczywiście, co tylko chcesz. – Piotr nie ukrywał radości ze wspólnego
weekendu.
– I jutro wieczorem muszę być w domu, bo moja córka wróci od koleżanki, u
której nocuje. Chciałam z tobą to wszystko ustalić przez telefon, ale nie mogłeś
rozmawiać.
– Nie ma problemu, zrobimy tak, jak chcesz. – Piotr szeroko uśmiechnął się do
Lidki.
– To teraz powiedz mi, gdzie później pojedziemy. – Lidka odwzajemniła uśmiech.
– Do uroczego spokojnego hoteliku. Mówiłaś, że jesteś przepracowana, więc ty
sobie odpoczniesz, a ja pojeżdżę z Omarem – wyjaśnił Piotr. – Tam są do tego
odpowiednie miejsca.
– To jest daleko stąd?
– Nie, około trzydziestu kilometrów, ale jestem pewien, że okolica ci się spodoba.
Lidka musiała przyznać, że to było całkiem przyjemne, gdy ktoś nagle
zorganizował czas dla niej i Omara, a w dodatku pomyślał jeszcze o jej odpoczynku.
Przez lata musiała sama wszystko planować, sama wszystkim się zajmować, sama o
wszystko zabiegać. To nie było łatwe, więc ten wypad z Piotrem przyjęła jako miłą
odmianę.
Pod domem Lidka zadzwoniła do Omara, żeby zszedł i wziął ze sobą jej
wcześniej spakowaną torbę. Chłopak pojawił się po kilku minutach, przywitał się z
Piotrem, po czym zaczął rozmawiać z nim o samochodach i treningach. Lidka z
przyjemnością słuchała głosu syna, który nie był przepojony nieposkromioną agresją,
i upajała się widokiem gęstego lasu, przez który wiodła droga.
Położony wśród starych drzew hotelik zachęcał klimatycznym wystrojem i
sympatyczną obsługą. Piotr zarezerwował trzy jednoosobowe pokoje, a Lidka
zaznaczyła, że zapłaci za siebie i Omara. Piotr nie oponował, co przyjęła z ulgą, bo
nie stawiało to jej w dwuznacznej sytuacji. Ustalili, że na początku pójdą się
rozlokować w swoich pokojach, a za trzy kwadranse spotkają się na kolacji.
Po szybkim prysznicu Lidka włożyła świeżą bluzkę i spódniczkę, a potem udała
się do hotelowej restauracji. Piotr z Omarem już siedzieli przy stoliku pochłonięci
rozmową.
– Właśnie ustalamy nasz plan na jutro – powiedział Piotr. – Możesz się wyspać,
bo my od rana będziemy zajęci.
Długi sen to było z pewnością to, czego Lidka bardzo w tym momencie
potrzebowała, więc uśmiechnęła się do Piotra z wdzięcznością. Kolacja upłynęła w
przyjemnej atmosferze, a na koniec Piotr zamówił dla siebie i Lidki po kieliszku
czerwonego wina. Rozluźniona miłym wieczorem Lidka wróciła do swojego pokoju
przekonana, że ten weekend będzie dla niej wyjątkowym relaksem. Sięgnęła do torby
po kolorowe czasopisma, które wcześniej kupiła, i pogrążyła się w odprężającej
lekturze.
Raptem rozległo się dość głośne pukanie do drzwi. Lidka otworzyła i zobaczyła
Piotra w rozpiętej koszuli, która ukazywała jego umięśniony tors, z butelką wina w
jednej ręce i dwoma kieliszkami w drugiej.
– Pomyślałem, że szkoda tracić tak wspaniale rozpoczęty wieczór – powiedział,
uśmiechając się zabójczo.
– Proszę, wejdź. – Lidce nie pozostawało nic innego jak tylko zaprosić
mężczyznę, chociaż inaczej wyobrażała sobie resztę tego wieczoru.
Piotr wszedł do środka pewnym krokiem, postawił kieliszki na stoliku i nalał do
nich wino.
– To za spotkanie! – wzniósł toast.
– Za spotkanie! – Lidka ledwo umoczyła usta.
Piotr od razu wypił cały swój kieliszek, po czym dolał sobie do pełna.
– Za piękną kobietę! – wzniósł ponownie toast, mierząc Lidkę od góry do dołu
roznamiętnionym wzrokiem, który zatrzymał się na wysokim rozcięciu spódnicy. –
Masz bardzo zgrabne nogi – powiedział bez ogródek i wychylił swój kieliszek do dna.
Lidka zamierzała powiedzieć Piotrowi, że jest zmęczona i chce już położyć się
spać, ale zanim zdążyła to zrobić, mężczyzna usiadł obok niej i włożył jej rękę za
bluzkę.
– Piotr, nie chcę. – Lidka starała się odepchnąć mężczyznę, ale on zupełnie nie
reagował na jej opór. – Zostaw mnie! – Chciała wstać, ale mężczyzna mocno ją
przytrzymał i zaczął gładzić ją przez stanik po biuście.
– Żadna suka nie zamyka przede mną drzwi, tak jak ty to zrobiłaś na Majorce,
rozumiesz? – Dotyk Piotra stawał się coraz bardziej natarczywy.
Lidka starała się wyzwolić z jego objęć, ale im bardziej się wyrywała, tym
większą agresję u niego wzbudzała.
– Przyjechałaś tu ze mną, więc chyba wiadomo po co. – Mężczyzna silnym
szarpnięciem zerwał ramiączko stanika i całą dłonią złapał za jej obnażoną pierś. –
Cycki też masz dobre. – Boleśnie ścisnął jej sutek.
Jakie cycki ma! Dużo większe i ładniejsze niż Filipinki! Nawet Brytyjki
przebija!22 – w głowie Lidki zabrzmiały słowa jej arabskich oprawców, którzy
kilkanaście lat temu próbowali ją zmusić do seksu grupowego.
Znalazła się wtedy w pokoju, gdzie ubrany w błyszczące szarawary Hindus
pieprzył od tyłu Filipinkę w stroju pokojówki, a filmujący tę scenę Kuwejtczyk
pobudzał na jej oczach stojącego penisa i zachęcał ją do przyłączenia się do
kopulującej pary.
– Puść mnie, łajdaku! – Lidka zaczęła okładać pięściami Piotra, co go tylko
niezdrowo rozbawiło.
– Jaka drapieżna kotka. – Sięgnął ręką między uda Lidki, dotykając jej krocza. –
W jebaniu też jesteś taka ostra? – Gwałtownym ruchem rozerwał jej spódnicę, a
potem nachalnie starał się zdjąć jej majtki.
Lidka zaczęła się wyrywać i kopać nogami, próbując odepchnąć napastnika,
jednak z dużo silniejszym mężczyzną nie miała żadnych szans. Piotr już rozpinał
swoje spodnie, kiedy nagle otworzyły się drzwi i stanął w nich Omar.
Zdezorientowany chłopak nie był pewien, czy jest świadkiem aktu miłosnego, czy
brutalnej przemocy, jednak jego wejście i chwilowe odwrócenie uwagi Piotra
wystarczyło, żeby Lidka zdołała się wywinąć i uciec z pokoju. Wyleciała z budynku i
w porozrywanym ubraniu pobiegła przed siebie. Kiedy zabrakło jej tchu, nie zważając
na przeraźliwe zimno, usiadła pod drzewem i wybuchnęła histerycznym płaczem.
Poczuła się jak ostatnia kurwa.
21 Salafizm (arab. salafija, od arab. salaf – przodkowie) – ruch religijny i polityczny, który
postuluje odrodzenie islamu poprzez powrót do jego pierwotnych źródeł, tzn. religii przodków.
Salafizm oparty jest na surowej wykładni pierwszych muzułmanów i prezentuje ultrakonserwatywny
prąd myślowy. Dwudziestowieczny fundamentalizm islamski, który powstał w łonie islamu
sunnickiego, wywodzi się z salafizmu.
22 Laila Shukri, op.cit., str. 54.
Rozdział XI
Stracone złudzenia
Trzęsła się z zimna, szczękając zębami, kiedy ktoś dotknął jej ramienia.
Odskoczyła przerażona, obawiając się następnego upokorzenia.
– Chodź, mamo. – Omar okrył ją kurtką, pomógł wstać i zaprowadził do hotelu.
Przechodząc przez parking, Lidka ze strachem szukała wzrokiem grafitowego
BMW.
– Odjechał – stwierdził Omar. – Powiedział, że mamy sobie radzić sami.
W holu recepcjonistka spojrzała na nią z wyraźnym współczuciem.
– Przyślę pani do pokoju gorącą herbatę i aspirynę – zaoferowała, patrząc na jej
sine usta.
Lidka nie była w stanie nawet podziękować. Dotarła do pokoju i od razu wzięła
długi gorący prysznic. Akurat skończyła, gdy recepcjonistka osobiście przyniosła jej
kubek z gorącą herbatą, butelkę wody i opakowanie aspiryny.
– Proszę to brać co kilka godzin – powiedziała, wskazując na lekarstwo.
– Dziękuję – szepnęła Lidka.
Kobieta wyszła, a Lidka dokładnie zamknęła drzwi. Zażyła aspirynę i powoli
zaczęła pić herbatę. Wzdrygała się co pewien czas, bo niechciany odrażający dotyk
powracał z podwójną siłą. Jak mogła się tak strasznie pomylić? Zrozumiała, że Piotr
interesował się nią tylko po to, żeby zaspokoić swoje rozbuchane męskie ego. Jego
propozycja, że nauczy jej syna prowadzić samochód, była tylko przynętą, na którą ona
dała się tak beznadziejnie głupio złapać. Ale nigdy by nie przypuszczała, że Piotr
mógłby się posunąć do tak brutalnego i podłego zachowania. Nigdy…
Całą noc nie spała. Kiedy tylko zamykała oczy, odnosiła wrażenie, że on zaraz
wróci i urażony w swej samczej dumie sadystycznie ją zgwałci. Wstawała,
sprawdzała, czy drzwi są dobrze zamknięte, podchodziła do ciemnych okien z obawy,
że czai się za nimi jakieś niebezpieczeństwo, nasłuchiwała, czy nikt nie skrada się do
jej pokoju. Znów była ofiarą. Zastraszoną, splugawioną, upodloną. Zaszczutą i
pozbawioną ludzkiej godności.
Noc była długa. Każda godzina wlokła się w nieskończoność. Każda minuta.
Lidka czekała na świt jak na zbawienie, bo wierzyła, że najmniejszy promyk słońca
zdoła rozproszyć czyhające na nią zło. Z trudem przetrwała do rana, a kiedy w dzień
zobaczyła swoje odbicie w lustrze pomyślała, że to zjawa przybyła do niej z
zaświatów. Trupio blada twarz przerażała szeroko otwartymi oczami z sinymi
obwódkami i spierzchniętymi popękanymi ustami, a rozczochrane włosy sterczały w
nieładzie we wszystkie strony. Położyła dłoń na piersi, którą poprzedniego wieczoru
on bez jej woli obnażył i wziął jak swoją. Bolała. Tak jak głowa, brzuch i łono.
Przemyła twarz wodą, przeczesała włosy, nałożyła na usta balsam i wzięła
aspirynę. Usiadła na łóżku i próbowała odrzucić powracające do niej obrazy
bezwzględnej seksualnej przemocy, której gwałtownie doświadczyła poprzedniego
dnia. Wywoływały u niej obrzydzenie i poczucie winy. Czuła się jeszcze gorzej, gdy
przypominała sobie wzrok Omara, który zastał ją w tak koszmarnej sytuacji. Pewnie
pomyślał, że po raz kolejny go zawiodła. Przyjechała tu tylko po to, żeby poprawić
ich relacje, a teraz mogło być jeszcze gorzej. Dużo gorzej…
Ktoś zapukał do drzwi, a Lidka podskoczyła jak rażona prądem. Nie mogła się
oprzeć wrażeniu, że on wróci. Będzie za nią chodził i ją prześladował. Będzie to robił,
chociażby po to, żeby wziąć odwet na niej za to, że mu nie uległa. Podeszła cicho do
drzwi i przyłożyła do nich ucho.
– To ja, proszę się nie bać – powiedziała recepcjonistka.
Lidka otworzyła drzwi i kobieta weszła do pokoju.
– Przyniosłam pani śniadanie i kawę. Zaraz schodzę ze zmiany. – Recepcjonistka
postawiła tacę na stoliku. – Mamy tutaj hotelowego kierowcę, proszę zapytać o niego
w recepcji, to zawiezie panią na dworzec.
– Dziękuję. Muszę pani oddać za aspirynę. – Lidka sięgnęła po torebkę.
– Nie trzeba. – Kobieta zwróciła w jej stronę swoją ładną twarz. Zasnuwał ją cień
zrozumienia i smutku, co sugerowało, że recepcjonistka też kiedyś znalazła się w
podobnej sytuacji. – Proszę na siebie uważać.
– Jeszcze raz dziękuję. – Lidka zamknęła za nią drzwi.
Kawa była mocna, ciepła i dobrze osłodzona, a jej kolejne łyki przywracały
jasność myślenia. Kobieta wspomniała o dworcu, co uświadomiło Lidce, że musi jak
najszybciej się stąd wydostać i dotrzeć do domu. Myśl o Linie dodawała Lidce,
podobnie jak wiele lat temu, siły, którą musiała w sobie znaleźć niezależnie od
okoliczności.
Ubrała się, zrobiła lekki makijaż i spakowała torbę. Z ciężkim sercem szła do
pokoju Omara, żeby powiedzieć mu, że zaraz wyjeżdżają. Zapukała do jego drzwi, ale
nie było żadnego odzewu. Nacisnęła klamkę i weszła do środka. Omar odskoczył od
komputera jak oparzony.
– Muszę kończyć! – krzyknął do kogoś po arabsku i przerwał połączenie przez
Skype’a.
– Z kim rozmawiałeś?
– Mogłaś zapukać! – powiedział z wyrzutem.
– Pukałam, ale nie słyszałeś. Z kim rozmawiałeś? – Lidka powtórzyła pytanie.
– Z kolegą.
– Po arabsku?
– To takie dziwne, że mam kolegów Arabów?
– Skąd ich znasz?
– Z internetu, pomagają mi w nauce języka. Chcę poćwiczyć normalne
konwersacje, przecież nie mogę tylko w kółko powtarzać za lektorem – odpowiedział
Omar, bo nie chciał, żeby matka dłużej drążyła temat. – Co chciałaś?
– Spakuj się, bo zaraz stąd wyjeżdżamy. Przykro mi, że tak wyszło. – Lidka
naprawdę bardzo żałowała, że ten tak dobrze zapowiadający się weekend z synem
zakończył się jedną wielką porażką.
– Ja też żałuję, że nie usiadłem za kółkiem.
– Zawsze możesz jechać do babci, a tam wujek Krzysiek…
– Mówiłem już, że nie chcę tam jeździć! – Z głosu Omara znowu przebijała
zaciętość.
– Przygotuj się do wyjazdu, a ja pójdę zapłacić za hotel i zapytać o kierowcę,
który zawiezie nas na dworzec. – Lidka nie zniosłaby teraz kolejnej poważnej kłótni z
synem. – Spotkamy się w recepcji.
Opuściła pokój syna, poszła po swoją torbę, a następnie zeszła do recepcji, gdzie
uregulowała rachunek i zamówiła kierowcę. Później usiadła w holu i czekała na syna,
zastanawiając się, z kim mógł rozmawiać po arabsku.
– Kiedy odjeżdżamy? – Omar stanął obok matki.
– Za pół godziny podjedzie po nas samochód.
– Będę czekał na zewnątrz. – Chłopak skierował się w stronę wyjścia.
O wyznaczonej porze przyjechał kierowca i zawiózł Lidkę z synem na najbliższy
dworzec, gdzie okazało się, że na autobus muszą czekać dwie godziny. Przesiedzieli
ten czas w słabo ogrzewanej poczekalni, prawie się do siebie nie odzywając. Omar
nieprzerwanie wpatrywał się w ekran swojego telefonu, z którego co kilka minut
wysyłał lub przyjmował wiadomości. Lidka, której ciałem wstrząsały coraz częstsze i
silniejsze dreszcze, nie wiedziała, czy były one spowodowane zaczynającym się
przeziębieniem, czy potwornymi przeżyciami poprzedniego wieczoru. Kiedy wsiadła
do autobusu, czuła się już naprawdę bardzo źle i marzyła tylko o tym, żeby jak
najszybciej znaleźć się w swoim ciepłym domu. Niepokoiła się ponadto, żeby zdążyć,
zanim Lina wróci od koleżanki, u której była od wczoraj. Jednak autobus, który
zatrzymywał się po drodze w wielu miejscowościach, wlókł się jak żółw. Gdy
wreszcie dotarła z synem na miejsce, od razu wzięła aspirynę i położyła się do łóżka,
mając nadzieję, że następnego dnia kryzys minie.
*
Nazajutrz jednak obudziła się z tak potwornym bólem głowy, że nie mogła się
podnieść z łóżka.
– Mamusiu, czy nadal źle się czujesz? – spytała zaniepokojona Lina, która z
samego rana przyszła do jej pokoju.
– Tak, chyba się przeziębiłam. Omar jest w domu?
– Nie, znowu gdzieś wyszedł. Kiedy wstałam, to już go nie było.
– Lineczko, zrobisz sobie sama śniadanie?
– Oczywiście, mamusiu. Tobie też zrobić?
– Nie, dziękuję. Dzisiaj chyba cały dzień przeleżę w łóżku, bo jutro muszę iść do
pracy. – Lidka wiedziała, że nie może sobie pozwolić nawet na jeden dzień
zwolnienia.
– A ja odrobię lekcję, a potem porysuję.
– Dobrze, córeczko. – Z czułością spojrzała na córkę. – Później mi powiesz, na co
masz ochotę, to zamówimy jakiś obiad do domu.
– Pizza! – wykrzyknęła dziewczynka.
– Może być pizza – zgodziła się Lidka i sięgnęła po tabletki. – Córciu, proszę,
przynieś mi szklankę wody.
– Już idę. – Lina wyszła z pokoju, żeby po chwili wrócić z wodą, którą podała
matce. – Proszę, mamusiu.
– Dziękuję. – Lidka przyjęła lekarstwo, a Lina udała się do kuchni, żeby zrobić
sobie śniadanie.
Jak Piotr mógł się posunąć do tak ohydnego czynu? – pytanie, które nie dawało jej
spokoju, ponownie zaczęło jej się tłuc po głowie. Znowu poczuła na sobie te obce
natarczywe ręce, które atakowały jej intymność. Brrrr… – aż się wstrząsnęła i
natychmiast chciała to wspomnienie jak najszybciej z siebie wyrzucić, ale ono
wracało do niej z dużą intensywnością, nie pozwalając się skupić na niczym innym.
Dręczył ją też pewien rodzaj zażenowania, który wkradł się między nią a Omara i
który wyraźnie odczuła, kiedy razem wracali z hotelu. Ona była wtedy za bardzo
wstrząśnięta tym, co się stało, żeby próbować całą sytuację wytłumaczyć synowi, a on
chyba czuł się skonsternowany, że zobaczył matkę w intymnej sytuacji. Następny
trudny problem w naszych i tak już napiętych do granic możliwości relacjach –
pomyślała ze smutkiem Lidka.
– Mamusiu, zrobiłam ci kanapki. – Lina z dumą wniosła do pokoju Lidki
kolorowy talerz i postawiła go na stole. – Proszę!
– Dziękuję. – Lidka nie była głodna, ale nie chciała sprawić córce przykrości,
więc sięgnęła po kanapkę i zaczęła ją jeść. – Pyszna! – pochwaliła córkę, której twarz
pojaśniała z radości.
– Naprawdę, smakuje ci? – dopytywała dziewczynka.
– Bardzo.
– Te wszystkie kanapki są dla ciebie, mamusiu – podkreśliła z zadowoleniem
Lina.
– Teraz zjem jeszcze tylko jedną, a resztę później. – Lidka wzięła następną
barwną kanapkę.
– Dobrze. To zostawię ci talerz i idę odrabiać lekcje. – Wybiegła z pokoju.
Lidka poczuła piekący żal, że Omar już nie uczestniczy w ich powszednim
rodzinnym życiu w takim stopniu jak kiedyś. Zawsze należy doceniać i celebrować
dobrą codzienność, żeby nie poznać prawdziwej jej wartości dopiero wtedy, kiedy ją
się straci.
Otworzyła laptop, mając nadzieję, że przejrzenie informacji i artykułów pozwoli
jej na oderwanie się od dręczących ją problemów. Ze względu na Sarę jej uwagę
przykuły jednak dramatyczne doniesienia dotyczące losów kilkunastoletnich
dżihadystek z Europy, które wyjechały do tak zwanego Państwa Islamskiego wierząc,
że tam znajdą swoje szczęście. Jaka młoda ta dziewczyna! – zawołała do siebie w
duchu Lidka, czytając o zaledwie piętnastoletniej Niemce, która nawiązała przez fora
społecznościowe znajomość z mężczyzną, który namówił ją do ucieczki z domu.
Dziewczynka już w wieku trzynastu lat wykazywała duże zafascynowanie islamem,
czego zewnętrznym objawem było noszenie powłóczystych, długich ubrań i szali,
które zakrywały jej ciało. Później, pod wpływem poznanego w sieci dżihadysty,
ukradła matce paszport i pojechała do Turcji, skąd została przerzucona do Syrii, aby
ostatecznie dołączyć do szeregów ISIS na terenie Iraku. Tam poślubiła innego
dżihadystę, Czeczena, który niebawem zginął w jednej z walk. Według doniesień
nastolatka była członkinią kobiecej policji, której zadaniem było ściganie
muzułmanek łamiących surowe reguły tak zwanego Państwa Islamskiego. Do jej
obowiązków należało między innymi sprawdzanie, czy kobiety poruszające się po
ulicach mają odpowiedni strój. Jeżeli taka „policjantka” dostrzegła jakieś uchybienie
w stroju kobiety, to mogła zdecydować o zastosowaniu wobec niej odpowiednich
sankcji, w tym między innymi kary chłosty. Doniesienia medialne nie pozostawiały
wątpliwości co do tego, że stojące na straży moralności religijne jednostki kobiece
były wyjątkowo okrutne.
Brygada Al-Chansa, nazwana tak na cześć słynnej arabskiej poetki Al-Chansy23,
działała na terenie nieformalnej stolicy ISIS Ar-Rakki oraz w Mosulu w Iraku.
Stosowane przez nią barbarzyńskie metody były tak drastyczne, że niektórzy zaczęli
ją nazywać gestapo ISIS. Liczne media, powołując się na wywiad udzielony przez
jedną z młodych dezerterek syryjskiemu pisarzowi, Ahmadowi Ibrahimowi, ze
szczegółami opisywały tortury, które na porządku dziennym stosowały bojowniczki
Al-Chansy. Sama uciekinierka, posługująca się imieniem Hajer, która wstąpiła do
brygady, bo tylko tam mogła liczyć na szybki awans i możliwość udziału w walce,
opowiadała, że nigdy nie miała problemów z dręczeniem kobiet. W szokującym
wywiadzie wyznała: „Szczerze, sprawiało mi to przyjemność. Szczególnie
torturowanie syryjskich kobiet. Najlepiej, gdy mogłam to robić na oczach ich ojców
lub mężów”.
Kobiety z brygady Al-Chansa torturowały również wziętego do niewoli
jordańskiego pilota. Hajer przyznała, że bojowniczki potraktowały go z
niesamowitym okrucieństwem, i jak sama określiła: „Były to najbardziej brutalne
tortury, jakie kiedykolwiek widziałam”. Później ponad sześćset kobiet przypatrywało
się okrutnej śmierci jeńca, który w pomarańczowym kaftanie oblanym benzyną został
wsadzony do dużej klatki z grubymi prętami, takiej samej, w jakiej trzymane są dzikie
zwierzęta, a następnie spalony żywcem. Jeden z licznych obecnych przy egzekucji
uzbrojonych dżihadystów, w militarnym stroju i z zakrytą twarzą, dużą pochodnią
podpalił gruby długi sznur prowadzący do klatki. Ogień szybko dotarł do drewnianej
podłogi, a następnie przeniósł się na mężczyznę, który w mgnieniu oka stał się żywą
pochodnią. Parzony nieubłaganymi językami ognia zaczął skakać i wykonywać
gwałtowne ruchy, aby uwolnić się od przeraźliwego bólu. Przyłożył ręce do głowy i
na ugiętych nogach chodził chwiejnie w przód i w tył w nieludzkim cierpieniu. Z
żółtych, pomarańczowych i czerwonych płomieni buchał czarny jak smoła dym. W
hulających płomieniach pilot upadł na kolana, a ogień trawił jego całkowicie już
czarne ciało. Po chwili jego spalone zwłoki przewróciły się do tyłu, rozpadając na
kawałki. Jednak bestiom z ISIS nawet ta przerażająca zbrodnia nie wystarczyła. Na
miejsce kaźni przyjechała koparka, której operator wysypał na klatkę ze szczątkami
mężczyzny ciężki gruz. Klatka się rozpadła, a kierowca wielokrotnie przejeżdżał
koparką przez miejsce, gdzie stała, aż pręty i szczątki człowieka zrównał z ziemią.
Nagranie z tej przerażającej zbrodni ISIS umieściło w internecie.
Hajer w wywiadzie mówiła również o strasznym narzędziu tortur, które
zakończone było ostrymi zębami wbijającymi się w ciało ofiary, a następnie je
rozszarpującymi. Opowiadała, że męka torturowanych kobiet, którym rozrywano w
ten sposób piersi, była większa od bólów porodowych. Lidka domyśliła się, że chodzi
o ten sam straszny przyrząd, biter, którego bała się Sara. Kąsakiem, jak go niektórzy
nazywali, karano matki karmiące publicznie piersią, i to nawet wtedy, kiedy robiły to
w tak ustronnych miejscach, gdzie nikt, oprócz strażniczek moralności, ich nie
widział. Ofiary kończyły z rozprutymi piersiami, a nierzadko umierały na skutek
infekcji lub dużego krwawienia. Według Hajer narzędzie to często stosowały przybyłe
na tereny tak zwanego Państwa Islamskiego młode Brytyjki, które charakteryzowały
się szczególnym sadyzmem.
Co skłania te młodziutkie dziewczyny do ucieczki z domu i przyłączenia się do
dżihadystów? – zastanawiała się Lidka, kiedy czytała o dwóch nastolatkach z Austrii,
szesnastolatce i piętnastolatce, które porzuciły dotychczasowe życie w Wiedniu i
wyjechały na tereny ISIS w Syrii. „Nie szukajcie nas. Będziemy służyć Allahowi i
umrzemy za niego” – taką wiadomość dwie przyjaciółki o bośniackich korzeniach
zostawiły swoim zrozpaczonym rodzicom. Dziewczyny bardzo szybko zostały
wykorzystane przez machinę propagandową ISIS jako „dziewczyny z plakatu” do
werbowania kolejnych kobiet z Europy. Pojawiały się również w mediach
społecznościowych oraz na filmach, gdzie całe zakryte na czarno, czasem z
kałasznikowami w rękach, nawoływały do zadawania śmierci niewiernym. Ładne
nastolatki zostały wydane za mąż za dżihadystów i według propagandy ISIS wiodły u
ich boku szczęśliwe życie. Jednak ich historia skończyła się tragicznie. Młodsza z
nich zginęła w walkach i możliwe, że była już wtedy w ciąży, a starszą z nich
dżihadyści zakatowali na śmierć. W pewnym momencie zdała sobie bowiem sprawę z
bestialskiego okrucieństwa ISIS i podjęła próbę ucieczki z Ar-Rakki, jednak
dżihadyści dopadli ją, a następnie bili tak długo i okrutnie, aż przestała dawać znaki
życia. Brytyjska prasa donosiła, że przed ucieczką nastolatka, która szybko znudziła
się swojemu mężowi, była traktowana jak seksualna niewolnica i często dawano ją
jako seksualny prezent nowo przybyłym dżihadystom. Taki sam los podzieliła przed
śmiercią jej młodsza przyjaciółka.
Straszne, wręcz niewyobrażalne… – Lidka wyłączyła komputer, bo nie była w
stanie więcej czytać na temat bestialstwa ISIS. – Jak dobrze, że Fatmie jeszcze w
Turcji udało się wyrwać Sarę z rąk tych zwyrodnialców, bo gdyby wywieźli ją na
tereny tak zwanego Państwa Islamskiego…
Pod wpływem impulsu Lidka wzięła telefon i wystukała numer Joanny.
– Halo! – Joanna od razu odebrała.
– Cześć, Asiu, tu Lidka.
– Cześć, Lidziu.
– Jak się czuje Sara? – Lidka wciąż była pod wrażeniem potworności, których
dżihadyści dopuszczali się wobec swoich ofiar.
– Dziękuję, coraz lepiej. – W głosie Joanny słychać było radość.
– Zaczęła uczęszczać na terapię grupową?
– Tak, to znaczy była na zajęciach dopiero dwa razy, ale doktor mówił, że ogólnie
wszystko jest na dobrej drodze.
– To bardzo się cieszę, Asiu, naprawdę bardzo. – Lidka była zadowolona, że Sara
nie podzieliła makabrycznego losu innych żon dżihadystów. – Pozdrów ją ode mnie,
gdy tylko będziesz miała okazję.
– Oczywiście – obiecała Joanna. – Lekarz powiedział, że za miesiąc będziemy
mogli ją odwiedzić.
– Naprawdę?! To wspaniała wiadomość!
– Tak, my też nie możemy się doczekać, kiedy ją zobaczymy. Chcemy to tak
zorganizować, żeby pojechała z nami Fatma, a Nadir doleciał z Londynu.
– No tak, rodzina najważniejsza… – W głosie Lidki pojawił się smutek.
– Z Omarem dalej nie możesz się porozumieć? – Joanna domyśliła się jego
przyczyny.
– Nie bardzo… – przyznała Lidka.
– Nie przejmuj się, Lidziu, ja też tak bardzo zamartwiałam się o Sarę, a teraz
wszystko dobrze się układa. Oczywiście to stało się dzięki tobie, więc jeżeli
potrzebujesz jakiejkolwiek pomocy…
– Nie, dziękuję ci, ale muszę sobie jakoś z tym sama poradzić. – Lidka
westchnęła.
– I jeżeli kiedykolwiek chciałabyś nas odwiedzić, to oczywiście nasz dom jest
zawsze dla was otwarty.
– Dziękuję, Asiu. – Lidka pomyślała, że dobrze jest mieć zaufanych przyjaciół.
– A jak z Markiem? – Chciała wiedzieć Joanna.
– Przyjechał do Polski i spotkałam się z nim. – Na samo wspomnienie mężczyzny
Lidkę oblało miłe ciepło.
– Słyszę coś szczególnego w twoim głosie – zauważyła Joanna.
– Bo to było szczególne spotkanie – przyznała Lidka.
– Czyli?
– Czyli… – Lidka powtórzyła bezwiednie.
– To ja powiem za ciebie. – W głosie Joanny słychać było wesołość. – Uwierzyłaś
w miłość na odległość.
– Może… – Lidka uśmiechnęła się do siebie.
– Mówisz może, czyli tak – podsumowała Joanna. – I powiem ci, że teraz ja się
bardzo cieszę. Kiedy się z nim znowu spotkasz?
– Nie wiem, ale mam nadzieję, że niedługo.
– I tego ci, Lidziu, z całego serca życzę – życzliwie powiedziała Joanna.
– Dziękuję. A ja ci życzę, żeby Sara jak najszybciej zdrowa znalazła się w domu. I
proszę informuj mnie na bieżąco, jak postępy w leczeniu.
– Jasne, będziemy w kontakcie. Dobrze, że zadzwoniłaś.
– Do widzenia, Asiu.
– Do widzenia.
Marek… Lidka zamknęła oczy i myślą wróciła do ich wspólnych chwil. Ich
pierwszy rozpalający pocałunek, pełna namiętności noc, czułość i zrozumienie Marka
następnego dnia… Już samo wspomnienie o nim odganiało czarne chmury znad jej
głowy. To nic, że daleko. Czasem ludzie mogą być tuż obok siebie, a tak naprawdę są
oddaleni od siebie o lata świetlne. A czasem znajdują się w zupełnie innych
miejscach, ale ich myśli pędzące ku sobie, serca w żarliwości uczucia roziskrzone,
dusze tańczące w szatach zrozumienia łączą ich w nieskończonych przestworzach
jedności. Marku najdroższy…
– Mamusiu, możemy już zamówić pizzę? – W pokoju pojawiła się Lina.
– Tak, chodź tu do mnie, zaraz coś wybierzemy. – Lidka otworzyła laptop i
zaczęły z córką przeglądać oferty, aby złożyć zamówienie.
Przed wieczorem Lidka czuła się już dużo lepiej, więc wstała z łóżka i zajęła się
pracami domowymi. Sprzątała łazienkę, kiedy usłyszała, że do domu wrócił Omar.
– W kuchni jest pizza i sałatka dla ciebie – powiedziała, uchylając drzwi.
– Dobrze – mruknął Omar i zniknął w swoim pokoju.
Lidka dokończyła sprzątanie, przygotowała ubranie do pracy na następny dzień,
zajrzała do Liny, zrobiła sobie herbatę, a następnie usiadła i sięgnęła po telefon.
Wystukała numer Marka. Już się cieszyła, że zaraz z nim porozmawia. Jeden sygnał,
drugi, trzeci, czwarty, piąty. Nie odebrał. Może jest zajęty – pomyślała. Wypiła
herbatę i poszła do łazienki umyć włosy. Nakładała na nie odżywkę, kiedy usłyszała
dzwonek telefonu. Marek! Błyskawicznie ściągnęła ręcznik z wieszaka, owinęła nim
głowę i pobiegła do pokoju. Ręcznik jej spadał na oczy, więc jedną ręką go
przytrzymała, a drugą w pośpiechu sięgnęła po telefon.
– Halo!
– Posłuchaj, ja cię bardzo przepraszam, nie wiem, co we mnie wstąpiło, może za
piękna jesteś, wiem, zachowałem się jak cham, ale to już się nigdy więcej nie
powtórzy, proszę daj mi jeszcze jedną szansę…
Lidka była tak zbulwersowana bezczelnością Piotra, że mężczyzna zdołał to
wszystko powiedzieć, zanim się rozłączyła. Jak on śmie! Jak on ma czelność do mnie
dzwonić! To jest dopiero szczyt chamstwa! – Lidce roztrzęsły się ręce. Cały uzyskany
przez ostatnie godziny względny spokój ulotnił się w jednej chwili. Znowu dzwonek
telefonu. Tym razem Lidka spojrzała na ekran. Piotr. Nie będzie odbierać. Telefon
umilkł. A po chwili znowu zadzwonił. Piotr. I tak kilka razy. Najchętniej Lidka
wyłączyłaby telefon, ale nie zrobiła tego ze względu na Marka. Przecież na pewno
niedługo oddzwoni.
Nie oddzwonił. Lidka czekała na telefon do późna w nocy, ale aparat milczał.
Trudno jej było zasnąć.
*
Następnego dnia, kiedy weszła do biura, stał w nim wielki kosz, w którym
pyszniła się artystycznie ułożona kompozycja z wielokolorowych kwiatów.
– Co to jest? – spytała, wdychając unoszącą się w pokoju słodkawą woń.
– Kwiaty – odpowiedziała Klaudia.
– Widzę, że kwiaty! Ale co tu robią?
– Czekają na ciebie – powiedziała Klaudia z uśmiechem.
– Na mnie? – Lidka się zdziwiła.
– Nieźle musiałaś mu dogodzić, że ci taki bukiet przysłał – kwaśno stwierdziła
Agnieszka.
Skąd ona wie? – pomyślała Lidka i spłonęła rumieńcem, bo jedyne co jej przyszło
do głowy to myśl, że to są kwiaty od Marka.
– Widzę, że szalona noc była… – W tonie Agnieszki pojawiła się zazdrość. – Taki
przystojniak…
– O czym ty mówisz? – Nie rozumiała Lidka.
– Nie o czym, tylko o kim… – sprostowała Agnieszka. – O Piotrze, widziałam,
jak przyjechał po ciebie w piątek po pracy.
Na wzmiankę o Piotrze Lidkę ogarnęła niepohamowana wściekłość.
– Możesz tyle nie gadać! – krzyknęła głośno w stronę koleżanki.
– No co się tak złościsz? – żachnęła się koleżanka. – Przecież nie ma się czego
wstydzić. Sama bym tak chciała.
Nie chciałabyś. – Lidka rzuciła Agnieszce pełne złości spojrzenie.
– Lepiej przeczytaj liścik – zasugerowała Kluadia, żeby rozładować sytuację.
Lidka sięgnęła po ukryty w kwiatach biały bilecik. „Proszę, wybacz mi. Będę
cierpliwy. Piotr”. Rozczarowana rzuciła bilecik na biurko.
– Coś nie tak? – zapytała Klaudia.
– Wszystko nie tak – odpowiedziała z żalem Lidka.
Po jej reakcji Klaudia zorientowała się, że stało się coś bardzo nieprzyjemnego.
– Mogę? – Wyciągnęła rękę po biały karnecik.
– Proszę. – Niech koleżanki się dowiedzą, jaki z tego przystojniaczka ostatni
łajdak.
– Za co on cię przeprasza? – zapytała Klaudia zaskoczona treścią bileciku.
– Za dużo sobie pozwolił. – Lidka pomyślała, że jeśli przegada tę przykrą sprawę
z koleżankami, to może łatwiej jej będzie o niej zapomnieć. W końcu do najgorszego
nie doszło.
– Co masz na myśli? – Chciała wiedzieć Klaudia.
– No wiesz… Dobierał się do mnie. – Wstrząsnęła się Lidka, bo znowu poczuła
lepkie ręce Piotra na swoim ciele.
– I co w tym dziwnego? – Agnieszka podniosła na Lidkę zdumiony wzrok.
– To, że ja nie chciałam.
– A gdzie to było? – dopytywała się Agnieszka. – U ciebie? U niego?
– W hotelu.
– Lidka, proszę cię, nie rozśmieszaj mnie! – Agnieszka wybuchnęła śmiechem. –
Umawiasz się z facetem, dobrowolnie jedziesz z nim do hotelu, a później się dziwisz,
że on coś od ciebie chce?
Klaudia z Lidką wymieniły się znaczącymi spojrzeniami, bo nie zgadzały się ze
sposobem rozumowania Agnieszki.
– Aga, chyba przesadzasz – odezwała Klaudia. – Lidka wyraźnie powiedziała, że
nie chciała, i to powinno mu wystarczyć. U niego, u niej, w hotelu, na księżycu, to
naprawdę nie ma znaczenia. Nie to nie, i kropka.
– No właśnie. – Lidka z wdzięcznością spojrzała na koleżankę.
– Wiecie co… – W głosie Agnieszki zabrzmiała dezaprobata. – Teraz
przypominacie mi te aktoreczki, które kiedyś same mizdrzyły się do tych
hollywoodzkich szych, żeby zrobić karierę, a teraz chodzą ze zbolałymi minami i
piszczą: me too, me too24… – Agnieszka wykrzywiła twarz i ostatnie słowa
wypowiedziała cienkim nienaturalnym głosem.
W tej chwili drzwi biura się otworzyły i do środka zajrzał niewysoki blondyn.
– Aga, szef cię prosi.
– Już idę. – Agnieszka opuściła biuro.
– Ja tam pojechałam z Omarem, Piotr miał go uczyć jeździć, nie sądziłam, że
on… – zaczęła Lidka, ale Klaudia jej przerwała.
– Nie musisz się tłumaczyć, doskonale cię rozumiem – powiedziała z sympatią.
– Dziękuję. Ciekawa jestem, co by Aga powiedziała, gdyby nasz szef zaczął ją
nagle napastować.
– Na szczęście nasz szef nie jest taki.
– Jest w porządku – zgodziła się Lidka.
W pokoju rozległ się dźwięk esemesa.
– Twój czy mój? – Klaudia zaczęła rozglądać się za swoim telefonem.
– Chyba mój. – Lidka z nadzieją sięgnęła do torebki po telefon, mając nadzieję, że
to Marek się odezwał.
Jak się podobały kwiaty? – pisał Piotr.
– Kawał aroganckiego bydlaka! – wyrwało się Lidce.
– Piotr?
– Tak – potwierdziła Lidka. – Jak on się nie wstydzi po czymś takim jeszcze do
mnie dzwonić, przysyłać mi kwiaty, wysyłać wiadomości? – wymieniała z
oburzeniem.
– Jakby się wstydził takiego zachowania, to pewnie by tak nie postępował –
zauważyła Klaudia.
– No tak, pewnie tak – przyznała Lidka.
Do pokoju wróciła Agnieszka z plikiem dokumentów w ręku.
– Jak widzicie, dziewczyny, mamy zabawę. – Położyła papiery na biurku. –
Musimy to przejrzeć i zastanowić się…
Resztę dnia koleżanki spędziły na przygotowywaniu nowych projektów
związanych z organizowaniem różnego rodzaju uroczystości i bankietów dla firm oraz
przedstawicielstw zagranicznych.
– Uff! – odetchnęła Klaudia, kiedy ostatnia godzina pracy zbliżała się do końca. –
Niezły wycisk dał nam szef na początku tygodnia.
– Ale nareszcie to już koniec. – Lidka włożyła płaszcz i skierowała się w stronę
drzwi.
– A kwiaty? – zapytała Agnieszka. – Nie wzięłaś kwiatów.
– Nie chcę ich.
– Dlaczego? Taka śliczna kompozycja…
– To weź je sobie.
– Naprawdę? – Agnieszka zbliżyła twarz do płatków, wąchając ich aromat. –
Pięknie pachną…
– To weź je sobie… – powtórzyła Lidka. – Weź albo wyrzuć, wszystko mi jedno,
ja ich nie chcę. Do jutra.
– Poczekaj, ja też już wychodzę. – Klaudia pospieszyła za koleżanką.
W holu Lidka nagle się zatrzymała.
– Zapomniałaś czegoś? – spytała Klaudia.
– Nie, ale… – Lidka z obawą spojrzała na drzwi wyjściowe.
– Co się dzieje?
– Nie wiem, ten Piotr… Nie wiadomo, czego się można po nim spodziewać… –
Poczuła się raptem tak osaczona, jak podczas bezsennej nocy w hoteliku. – Mogłabyś
zobaczyć, czy nie ma jego samochodu przed wejściem? Nie chciałabym go już nigdy
więcej spotkać…
– Oczywiście, zostań tu, a ja pójdę sprawdzić.
– Dziękuję ci.
– Nie ma za co. – Klaudia udała się w stronę wyjścia.
Po dziesięciu minutach wróciła zdyszana.
– I co? – zapytała Lidka.
– Nie ma go. – Klaudia starała się złapać oddech. – To znaczy ja go nie
widziałam. Ani jego samego, ani jego samochodu. Rozejrzałam się też po bokach, ale
moim zdaniem go nie ma.
– Dzięki, może jestem po prostu przewrażliwiona.
– To zrozumiałe, pójdziemy razem, nie bój się. – Klaudia wzięła koleżankę pod
rękę.
Wyszły przed hotel i jeszcze raz rozejrzały się na wszystkie strony.
– Już dobrze, nie będę cię zatrzymywać – powiedziała Lidka, nie widząc niczego
podejrzanego.
– Poradzisz sobie? – spytała z troską Klaudia.
– Tak, dam radę – zapewniła Lidka.
– Dobrze, to ja pędzę, ale jakby coś się działo, to dzwoń.
– Jasne, do jutra.
– Do jutra.
Mimo zapewnień, całą drogę do domu Lidka czuła się nieswojo i wypatrywała,
czy gdzieś nie pojawi się Piotr lub jego samochód. Mężczyzna znał jej adres, więc
Lidka odetchnęła z ulgą dopiero wtedy, kiedy znalazła się w mieszkaniu i dokładnie
zamknęła za sobą drzwi.
Przed zaśnięciem zadzwoniła do Marka. Tak bardzo potrzebowała w tym
momencie tej rozmowy! Przecież tyle razy wcześniej tak świetnie ją wspierał! I ta
niezapomniana wspólna noc… Dzięki niej stał się jej bardzo bliski, najbliższy… Raz,
dwa, trzy… Dziesięć sygnałów. Nie odebrał. Później czekała z nadzieją, że oddzwoni,
jednak na próżno. Zrobiło jej się bardzo, bardzo przykro.
Przez cały tydzień Lidka próbowała połączyć się z Markiem, a nawet wysłała
kilka wiadomości z prośbą o kontakt, ale nie otrzymała żadnej odpowiedzi. Natomiast
ciągle dzwonił i wysyłał esemesy Piotr, co było dla niej ogromnie frustrujące. Za
każdym razem, kiedy słyszała dźwięk telefonu, wierzyła, że to Marek w końcu się
odezwał, ale w większości przypadków był to nękający ją Piotr. Chciała już mu nawet
wysłać wiadomość, żeby się od niej odczepił, ale nie zrobiła tego z obawy, że
jakikolwiek znak z jej strony może uznać za zachętę do kontynuowania znajomości.
Ignorowała go więc, czekając, aż w końcu mu się znudzi takie jednostronne
wydzwanianie.
Kiedy przez następne dni Marek nie dawał znaku życia, do głowy Lidki przyszła
okropna myśl. A może on się tylko mną zabawił? Może chciał tak jak Piotr… Ale
przecież on tak żarliwie… Tak do końca… Do oczu Lidki napłynęły łzy. Czy mogła
aż tak się pomylić? I to nie tylko w stosunku do Piotra, ale też do Marka? A „kocham”
otulone jej sercem wciąż delikatnie w niej tańczyło.
*
Zaczął się nowy tydzień i Lidka czuła się paskudnie. Od razu w pracy zauważyła
to Klaudia.
– Jakieś kłopoty? – zapytała, patrząc na smutną twarz koleżanki.
– Same kłopoty – odpowiedziała zrezygnowana Lidka.
– Piotr nie odpuszcza?
– To też.
– Coś jeszcze?
– Całe mnóstwo.
– To może szybka kawa po pracy? – zaproponowała Klaudia.
– Jeżeli masz czas, to chętnie. – Lina miała tego dnia zajęcia, więc Lidka nie
musiała od razu z pracy biec do domu.
– Dobrze, to jesteśmy umówione. – Klaudia serdecznie ścisnęła dłoń koleżanki.
Lidka cały dzień była rozkojarzona i w ogóle nie mogła się skupić na swoich
obowiązkach. Nie rozumiała postępowania Marka i miała nadzieję, że Klaudia
pomoże jej się uporać z dręczącymi ją wątpliwościami.
Po pracy koleżanki poszły do tej samej knajpki, w której Lidka wcześniej była z
Markiem.
– Polecam krem z białych szparagów – powiedziała kelnerka po przyniesieniu
kart, a Lidce zaszkliły się oczy.
– Nie mamy dużo czasu, więc już teraz zamówimy – zwróciła się do kelnerki
Klaudia.
– Proszę bardzo.
– Będziesz coś jadła? – zapytała Klaudia Lidkę.
– Nie, wezmę tylko kawę i wodę.
– Kawa i woda. – Zanotowała kelnerka. – A pani? – zapytała Klaudię.
– To samo, proszę.
– Dobrze. Wody gazowane czy niegazowane?
– Ja niegazowaną – powiedziała Lidka.
– Ja też.
– Dwie kawy i dwie wody niegazowane – powtórzyła kelnerka, zabrała karty i
odeszła od stolika.
– Co się dzieje? – Klaudia zauważyła łzy w oczach Lidki.
– Wspomniałam ci kiedyś o Marku, pamiętasz?
– To ten, w którym się zakochałaś?
A serce ze skarbem bez przerwy w rytm ballady tańczy.
– Jest dla mnie bardzo ważny.
– To w czym problem? Ostatnio, kiedy o nim mówiłaś, byłaś taka
rozpromieniona.
– Tak, bo mieliśmy się spotkać.
– I co? Odwołał spotkanie?
– Nie…
– To co się stało?
Do stolika podeszła kelnerka i postawiła na nim kawy, butelki z wodą i szklanki.
– Dziękuję. – Lidka poczekała, aż kelnerka się oddaliła. – Spotkaliśmy się… I to
była taka noc… Taka, co normalnie się nie zdarza… Cudowna… Jedyna… – Lidka
zamilkła, bo wzruszenie odebrało jej głos.
– I co dalej?
– Marek wyjechał… Bo wiesz, on mieszka we Frankfurcie.
– Daleko.
– No właśnie, daleko, więc jedyny kontakt, jaki z nim mam, to tylko telefoniczny.
Lidka przerwała na chwilę, bo przypomniała sobie wszystkie chwile z Markiem, i
te na Majorce, i te ostatnio spędzone, i nie mogła znaleźć ani w nim, ani w niczym
innym czegoś, co wyjaśniałoby jego zachowanie.
– A właściwie nie mam z nim kontaktu, bo on się do mnie w ogóle nie odzywa. –
Po policzkach Lidki spłynęły łzy. – I tego nie rozumiem, nie rozumiem…
– Może… – zastanowiła się Klaudia. – Nie myślałaś…
– O czym?
– To znaczy… Przepraszam, ale różne rzeczy się zdarzają… Może jakiś
wypadek…
– O matko! – krzyknęła Lidka.
– Albo może ma jakieś kłopoty… albo jeszcze coś innego, ale bardzo ważnego…
– Nie myślałam o tym w ten sposób – przyznała Lidka.
– Chodzi mi o to, że my skłonni jesteśmy sami interpretować zachowania ludzi, a
za nimi może akurat stać coś niezwykle istotnego, ale jednocześnie takiego, o czym
nie mamy zielonego pojęcia.
– Masz rację… To co mi radzisz?
– Poproś go, żeby ci wprost powiedział, o co chodzi.
– Już go prosiłam o kontakt.
– I co?
– I nic. I cisza.
– W takim razie musisz to jakoś tak sformułować, żeby on zrozumiał, że zależy ci
na prawdzie niezależnie od tego, jaka ona jest.
– To co mam napisać? Pamiętaj, że to są tylko esemesy…
– Nie wiem, ty go znasz lepiej, coś wymyśl.
– Dobrze, pomyślę o tym. – Lidka spojrzała na zegarek. – Przepraszam cię, ale
muszę już iść, zaraz Lina wraca z zajęć.
– Oczywiście, na mnie też w domu czekają. Trzeba zawołać kelnerkę. – Klaudia
rozejrzała się po sali.
Przez całą drogę Lidka zastanawiała się, jaką wiadomość wysłać do Marka, żeby
ten odpowiedział i wyjaśnił jej swoje milczenie. Różne pomysły przychodziły jej do
głowy, ale żaden nie wydawał się wystarczająco dobry.
W domu Lidka szybko wzięła się do przygotowania obiadu i akurat zdążyła przed
przyjściem Liny.
– Chodź, córciu, obiad już gotowy
– Dobrze, mamusiu, ale przedtem chcę ci coś pokazać.
– Co?
– Zaraz przyniosę. – Lina wyjęła z teczki na rysunki duży karton i przyszła do
kuchni. – Zobacz!
– Przepiękny! – Lidka zachwyciła się rysunkiem córki, na którym widać było
tańczące kolorowe fontanny w Kuwejcie. – Świetnie to uchwyciłaś. – Lidka patrzyła
na strumienie i kropelki wody, które wirowały w barwnym pląsie.
– Pani Kai też się bardzo podobał – powiedziała z zadowoleniem Lina. – Ciągle
mnie chwaliła.
– Jestem z ciebie bardzo dumna, córciu. – Lidka z czułością pocałowała Linę. – A
teraz jedz, bo obiad ostygnie.
Po posiłku Lina poszła odrabiać lekcje, a Lidka usiadła i myślała, jaką wiadomość
wysłać Markowi. Po kwadransie wzięła telefon i napisała: Jeżeli dla ciebie to była
tylko przygoda na jedną noc, to mi o tym powiedz.
Po kilku minutach zapikał sygnał esemesu. Odpisał! – Lidka niecierpliwie
otworzyła wiadomość.
Nie kontaktuj się ze mną więcej. Widziałem cię z Piotrem – przeczytała i zamarło
w niej serce.
23 Al-Chansa (575–664) – poetka z plemienia Banu Sulajm. Była świadkiem triumfu islamu,
którego doktrynę przyjęła. Znana jako autorka elegii poświęconych pamięci mężczyzn, którzy zginęli
w walkach międzyplemiennych, oraz muzułmanów, którzy polegli w walkach z Persami. W elegiach,
pełnych szczerego bólu i rozpaczy, przejawia się gniew poetki, chęć zemsty na wrogach oraz pochwała
odwagi. Odznaczają się one mistrzostwem języka i obrazów poetyckich. Za: Mały słownik kultury
świata arabskiego, Wiedza Powszechna 1971, str. 125.
24 Me too (ang.) – ja też.
Rozdział XII
Żar tęsknoty
Przepłakała całą noc. „Nie kontaktuj się ze mną… Nie kontaktuj się ze mną…” –
straszliwa prawda docierała do Lidki z całą swoją bezwzględnością. Widział mnie z
Piotrem… Ale kiedy? Jak? – zastanawiała się. Jeżeli widział ją, to musiał być w
Polsce. Ale dlaczego nie powiadomił mnie o swoim przyjeździe? I gdzie mnie
widział? – myślała intensywnie. – Pewnie wtedy, gdy Piotr przyjechał po mnie po
pracy, bo innej możliwości nie ma. Piotr cmoknął mnie w policzek, ja wsiadłam do
jego samochodu i Marek zinterpretował to na swój sposób. Tylko że rzeczywistość
jest zupełnie inna…
– Mamusiu, co ci się stało? – zapytała przestraszona Lina, kiedy rano zobaczyła
napuchniętą twarz Lidki i jej zaczerwienione oczy.
– Nic, córeczko, żołądek mnie bolał i nie mogłam spać.
– I teraz też cię boli? – zmartwiła się Lina.
– Nie, już mi przeszło – odpowiedziała Lidka.
Nie przeszło jej. Bolał ją żołądek, serce i dusza. Ta sama dusza, która spotkała
Marka w urokliwej Valldemossie, gdzie rozbrzmiał romantyczny nokturn Chopina, ta
sama, która tańczyła z nim na statku u brzegów roziskrzonej Majorki, i ta sama, która
z nim do gwiazd najdalszych dotarła w namiętnej miłości szaleństwie astralnym.
Marku najdroższy, kochany, jedyny…
– Mamusiu, dlaczego płaczesz? – spytała Lina.
– Nic, to nic… – Lidka otarła łzy. – Chodź, córciu, zrobię ci śniadanie.
W pracy, mimo że Lidka nałożyła grubą warstwę makijażu, Klaudia od razu
zauważyła, że musiało stać się coś bardzo złego.
– Dostałaś wiadomość od Marka? – zapytała z troską.
– Tak.
– Co napisał?
Na twarzy Lidki pojawiła się bezbrzeżna rozpacz.
– Tak źle? – Klaudia bardzo współczuła koleżance.
– Beznadziejnie.
– To znaczy?
– Widział mnie z Piotrem i dla niego jest to definitywny koniec naszej relacji.
– Jeżeli to Piotr jest powodem zachowania Marka, to wyjaśnij mu, jak jest
naprawdę – radziła Klaudia. – Przecież szkoda, żebyście stracili coś bardzo cennego
przez coś, czego w ogóle nie było.
– Ale jak ja mu to wyjaśnię? – Głos Lidki drżał. – Esemesami? Przecież to jest
niemożliwe, sama przyznaj. Napiszę mu, że nic mnie nie łączy z Piotrem i myślisz, że
on mi z miejsca uwierzy?
Szczególnie w kontekście tego, co wyznałam mu o ojcu Liny? – dodała w duchu
Lidka.
– A dlaczego ma nie uwierzyć? – zapytała Klaudia.
– Bo dla niego zapewne ważniejsze będzie to, co widział na własne oczy –
stwierdziła Lidka.
– Raczej to, co wydawało mu się, że widział – zauważyła Klaudia.
W tym momencie do biura wszedł szef, więc koleżanki musiały przerwać
rozmowę i zająć się obowiązkami służbowymi. Później nie miały już okazji wrócić na
osobności do tego trudnego tematu.
Pod koniec dnia telefon Lidki zapikał i przepełniła ją złudna nadzieja, że dostała
wiadomość od Marka. Jednak to był Piotr, który tym razem nalegał na spotkanie.
– Kiedy on wreszcie zostawi mnie w spokoju?! – Lidka poskarżyła się Klaudii,
gdy wychodziły z pracy.
– Piotr cię znowu nęka?
– Tak i jego arogancja nie zna granic!
– Co tym razem?
– Ma czelność prosić mnie o spotkanie, wyobrażasz sobie?! – Lidka nie mogła
ukryć oburzenia.
– Masz rację, to jest już gruba przesada. Może powinnaś gdzieś to zgłosić? –
zasugerowała Klaudia.
– Tylko co ja powiem? Przecież on mi nie grozi… – Lidka nerwowo rozejrzała się
wkoło.
– Mówisz, że ci nie grozi, a czujesz się zastraszona – spostrzegła Klaudia. –
Lepiej ty go postrasz, że zgłosisz jego napastowanie w hotelu.
– Klaudia, bądźmy realistkami! – sceptycznie stwierdziła Lidka. – Kobiety
czasem zgłaszają brutalne gwałty i muszą przy tym opisywać, jak były ubrane…
– Jakby to miało jakiekolwiek znaczenie… – wtrąciła Klaudia.
– No właśnie… – przyznała Lidka. – A poza tym tłumaczyć się, że nie
prowokowały…
– Co za absurd!
– Niestety! – zgodziła się Lidka. – O, ja już tutaj muszę skręcić. Do jutra!
– Do jutra! Uważaj na siebie!
Lidka pospiesznie wracała do domu, gdzie czekało ją dużo codziennych prac.
Dotarła już prawie do swojego bloku, kiedy nagle cofnęła się przerażona. Grafitowe
BMW Piotra! Mężczyzna siedział za kierownicą przy lekko uchylonym oknie i
wyraźnie na nią czekał. Nie było możliwości, żeby weszła do klatki, a on jej nie
zauważył. Zatrzymała się więc w pewnej odległości, tak aby być poza zasięgiem jego
wzroku. Serce biło jej jak oszalałe, a w gardle czuła suchość. Liczyła na to, że on
szybko zmęczy się czekaniem, ale minął kwadrans, a on nie odjechał. Pójdę do niego i
wykrzyczę mu, żeby dał mi raz na zawsze święty spokój! – zdecydowała w pewnym
momencie, ale już po dwóch krokach minęła jej odwaga. Przypomniała sobie, jak się
czuła, kiedy znalazła się twarzą w twarz ze starą, i stanęła niezdecydowana, co dalej
robić. Nagle zza rogu wychyliły się dwie sąsiadki, które wracały z zakupami.
– Dzień dobry, pani Basiu! – Szybko do nich dołączyła. – Dzień dobry, pani Aniu!
– Dzień dobry, pani Lidziu! – Uśmiechnęła się starsza pani.
– Dzień dobry! Dawno pani nie widziałam – powiedziała towarzysząca jej
kobieta.
– A bo ja tylko dom, praca, ciągle w pędzie… – Lidka kątem oka zobaczyła, jak
przez twarz Piotra, który patrzy w jej stronę, przebiega grymas irytacji.
– Takie czasy, pani Lidziu, wszyscy pędzą, i dokąd tak pędzą, niech mi pani
powie, do śmierci chyba… – mówiła jedna z sąsiadek, a Lidka, aż się wzdrygnęła,
czując w pobliżu obecność Piotra.
– Przestań już, Basiu, takie rzeczy opowiadasz młodym ludziom – powiedziała
pani Ania.
Lidka razem z sąsiadkami wsiadła do windy, pojechała na swoje piętro, weszła do
mieszkania i dokładnie zamknęła za sobą drzwi. Dzieci były już w domu, więc Lidka
szybko wzięła się do przygotowywania obiadu. Od czasu do czasu podchodziła do
okna, żeby sprawdzić, czy nadal stoi tam samochód Piotra. Zniknął po ponad
godzinie, a Lidkę cała ta sytuacja jeszcze bardziej rozstroiła. W pierwszym odruchu
chciała zadzwonić do Marka, tak jak to zrobiła w Kuwejcie, kiedy miała kłopoty,
jednak uzmysłowiła sobie, że on i tak nie odbierze. Z trudem powstrzymała się od
płaczu.
Zadzwonił telefon i Lidka aż podskoczyła w obawie, że to znowu Piotr ją dręczy.
Na szczęście to była jej siostra.
– Cześć, co u ciebie słychać? – zaczęła Gosia. – Nie odzywasz się w ogóle…
– Cześć! Jak mama? Wyszła już z tego przeziębienia?
– Tak, a teraz ty jesteś przeziębiona? – zapytała Gosia, słysząc zmieniony głos
siostry.
– Coś mnie chyba bierze… – Lidka nie chciała mówić, że to wynik ciągłego
silnego stresu.
– Przyjmuj jakieś leki, żebyś nie rozłożyła się tak, jak mama – poradziła Gosia. –
O to teraz nietrudno.
– Cały czas biorę – zapewniła Lidka. – A mama już zupełnie wyleczona?
– Tak, wzięła do końca antybiotyki, a potem zawieźliśmy ją na wizytę kontrolną
do lekarza, dlatego teraz mamy pewność, że wszystko jest już w najlepszym
porządku.
– To świetnie.
– Powiedziałam jej o tobie i Marku, więc pewnie to ją tak szybko postawiło na
nogi. – Gosia się zaśmiała.
Zapadło długie milczenie.
– Co jest? – spytała Gośka. – Coś nie tak powiedziałam?
– Z Markiem już nieaktualne – wyznała zachrypniętym głosem Lidka.
– Co?! – Gośka się zdziwiła.
– To, co słyszysz. Nieaktualne…
– Dlaczego? Co się stało? – dopytywała się siostra.
– Dużo się stało… – stwierdziła Lidka płaczliwym głosem.
– Posłuchaj, to może przyjedź do nas w najbliższy weekend, odpoczniesz sobie,
pogadamy…
– Powiem ci, że nawet sama o tym myślałam. – Rodzinny dom Lidki zawsze był
dla niej ostoją.
– To nie ma co myśleć, tylko przyjeżdżaj – zachęciła siostrę Gośka. – Mama na
pewno się ucieszy.
– Przyjadę, ale powiedz mamie, żeby nic dla nas nie gotowała i nie szykowała –
zaznaczyła Lidka. – Nie chcę, żeby się przemęczała po tej chorobie.
– Powiem, ale czy posłucha, to nie wiem – zastrzegła Gośka. – Przecież ją
znasz…
– Chociaż spróbuj. To widzimy się w weekend.
– Tak, i już się na to cieszę. Do zobaczenia.
– Do zobaczenia.
Lidka od razu poszła do pokoju Liny, aby jej powiedzieć o wyjeździe.
– Córciu, w sobotę jedziemy do babci.
– To świetnie! – wykrzyknęła dziewczynka. – Mamusiu, a może z nami pojechać
Natalia?
– Jeżeli miałaby ochotę, to zapraszam.
– Tak, Natka od dawna chciała ze mną jechać do mojej babci na weekend, więc
jeśli się zgodzisz…
– Oczywiście, że się zgodzę, przecież często u niej nocujesz, więc chętnie teraz ja
ją ugoszczę.
– Super! – zawołała Lina. – Zaraz do niej zadzwonię, żeby zapytała swoją mamę,
czy może jechać.
– Jeżeli jej mama chciałaby ze mną porozmawiać, to niech Natalia poprosi, żeby
do mnie zadzwoniła. Zapewnię ją, że Natka będzie pod dobrą opieką.
– Dobrze, powiem jej. – Uradowana Lina sięgnęła po telefon.
Lidka poszła tymczasem do Omara, żeby zaproponować mu wyjazd do rodziny.
Zatrzymała się pod drzwiami, bo syn znowu rozmawiał z kimś po arabsku przez
Skype’a. Rozmowa była ożywiona, jednak Lidka nie mogła zrozumieć jej treści.
Zapukała głośno i syn od razu się rozłączył.
– Konwersacje po arabsku? – zapytała, kiedy weszła do środka.
– Tak, coraz lepiej mi idzie – pochwalił się Omar.
– To dobrze. Posłuchaj, w weekend jedziemy z Liną do babci, więc…
– Nie jadę. – Omar opryskliwie przerwał matce. – Powiedziałem już tyle razy, że
nie będę tam jeździł. Okłamaliście mnie. Wszyscy mnie okłamaliście. – Omar
odwrócił się w stronę komputera i włączył grę, która zaczęła wydawać
charakterystyczne głośne dźwięki.
Co za ciężki dzień! – Lidka z głębokim westchnieniem poszła do swojego pokoju.
Ponownie myślami wróciła do Marka. Bardzo żałowała, że przez przypadkowy
incydent, który na domiar złego mężczyzna zupełnie opacznie zrozumiał, ich tak
pięknie rozpoczęta relacja została przecięta jak za sprawą ostrego bezlitosnego
miecza. Tak bardzo za nim tęskniła! Za rozmową z nim, jego głosem, dotykiem…
Wiedziała, że ze względu na dzielącą ich odległość bezmierna tęsknota miała być na
stałe wpisana w ich związek, ale wspomnienie wspólnych czarownych chwil, a przede
wszystkim nadzieja na rychłe ponowne spotkanie miały pomagać przetrwać czas
rozłąki. A teraz pustka… Nic… Serce już nie tańczyło…
Najsmutniejsze było to, że właśnie o zerwanych więzach rozmawiali podczas
ostatniego spotkania. On opowiadał jej o problemach ze swoimi przyjaciółmi, ona o
kłopotach z synem, on oferował pomoc, zapraszał do Frankfurtu, potem czule się
pożegnali, szepnął…
Lidka podniosła się i zabrała do porządków, bo musiała czymś się zająć, żeby bez
przerwy o nim nie myśleć. Umyła łazienkę, wypucowała kuchnię, odkurzyła, wytarła
podłogi, starła nieistniejące kurze. Przygotowała kolację i po niej pozmywała. Wzięła
prysznic i miała nadzieję, że po poprzedniej nieprzespanej nocy i pracowitym dniu
uda jej się szybko pogrążyć w zbawiennym śnie, a wraz z nim w zapomnieniu. Jednak
sen nie nadchodził. Rzucała się niespokojnie na łóżku, próbowała okiełznać
galopujące, rozwichrzone myśli, starała się nie poddawać zalewającym ją uczuciom
żalu i rozgoryczenia. Męczyła się tak do północy, aż w końcu sięgnęła po laptop, żeby
czytaniem zabić ślimaczo płynący czas kolejnej nocy bez odpoczynku. I tym razem
zwróciła przede wszystkim uwagę na wiadomości związane z tak zwanym Państwem
Islamskim, bo już sama nazwa nieubłaganie kojarzyła jej się z szeroko otwartymi
cierpiącymi oczami Sary.
*
Służby alarmowały o poważnym zagrożeniu, jakim jest powrót do Europy tysięcy
dżihadystów z byłych terenów samozwańczego kalifatu. Stopniowo tracił on kontrolę
nad większością zajętych przez siebie ziem, a jego mieszkańcy nie mieli się gdzie
podziać. Dlatego niektórzy z tych zaprawionych w walkach, bezwzględnych
ekstremistów islamskich, którzy urodzili się na Zachodzie, dostali rozkaz powrotu do
domów i część z nich mogła być potencjalnym zalążkiem komórek terrorystycznych.
Specjaliści zwracali szczególną uwagę na dzieci dżihadystów, które wyjechały z
rodzicami do kalifatu, jak również te, które się w nim urodziły. Dzieci te
wychowywane były w przepojonej nienawiścią chorej doktrynie ISIS i
przewidywano, że będzie bardzo trudno zmienić ich sposób myślenia. Przemoc i
okrucieństwo były powszednim elementem ich codziennego życia w kalifacie, a
pojęcia dobra i zła rozumiane zupełnie inaczej niż wartości powszechnie uznawane w
Europie. I mimo że były one tragicznymi ofiarami ekstremistycznej ideologii, której
hołdowali ich rodzice, to zaangażowanie w nią tych dzieci od najmłodszych lat niosło
za sobą znaczące niebezpieczeństwo.
Lidka przypomniała sobie opowieść Joanny o przeżyciach Sary w tajnym obozie
dżihadystów, w którym szkolono kobiety do wychowywania swoich dzieci na
bezwzględnych żołnierzy ISIS, czyli potencjalnych morderców. Wyświetlane
przyszłym matkom filmiki pokazywały zaledwie sześcioletnie dzieci, które
ogromnymi nożami podcinały gardła swoim misiom i lalkom, oraz niewiele starsze,
które dokonywały egzekucji lub były szkolone z zakresu użycia karabinów lub
granatów. Dla tych dzieci, które niejednokrotnie były świadkami bestialskich
egzekucji lub tortur, zabicie drugiego człowieka było czymś tak normalnym jak
zbudowanie wieży z klocków.
Jak stosunkowo łatwo można zmanipulować umysł małego dziecka i wychować
go na przyszłego mordercę, pokazuje przykład piętnastoletniej Niemki Safiji, która
nożem brutalnie ugodziła w szyję policjantkę w Hanowerze. Funkcjonariuszka cudem
przeżyła, atak ten zaś uważany jest za pierwszy zamach terrorystyczny w Niemczech
w imieniu tak zwanego Państwa Islamskiego. Historia Safiji przyprawiła Lidkę o
zimne ciarki na plecach.
Matką Safiji była pochodząca z Maroka głęboko wierząca muzułmanka, a ojcem
Niemiec, który przeszedł na islam. Małżeństwo rodziców Safiji rozpadło się i
dziewczynka wraz z dwoma braćmi została przy matce, która regularnie zabierała
dzieci do meczetu w Hanowerze. Przy meczecie znajdowała się szkółka, w której
mała Safija uczyła się na pamięć Koranu, ale jednocześnie wpadła w ręce salafitów,
którzy rozpoczęli jej systematyczną indoktrynację. Kiedy Safija miała zaledwie
siedem lat, wystąpiła w filmie propagandowym, który następnie umieszczono w
serwisie YouTube. Widać na nim, jak dziewczynka ubrana w strój muzułmanki, z
chustą na głowie, spod której nie wystawał nawet koniuszek włosa, rozmawia po
niemiecku z brodatym mężczyzną w długiej ciemnej diszdaszy trzymającym w ręku
duży mikrofon. Szeroki uśmiech Safiji, bezpośredni kontakt wzrokowy z salafitą i
odwrócona w jego kierunku twarz sugeruje, że dziewczynka dobrze się czuje w jego
towarzystwie i całkowicie mu ufa. Rozluźniona, wpatrzona w salafitę Safija
kilkakrotnie wybucha nawet beztroskim śmiechem. W pewnym momencie mężczyzna
podaje dziewczynce mały mikrofon i Koran, który ona zaczyna z pełnym
zaangażowaniem dziecięcym głosem recytować. Kiedy kończy, salafita ekspresyjnie
ją chwali, po czym mówi: „Należysz do nowego pokolenia muzułmanów, jestem z
ciebie dumny. Ucz się na pamięć Koranu, bo w Sądny Dzień za każdy werset
wespniesz się na wyższy stopień wtajemniczenia”. Na filmiku salafita nazywa oddaną
mu bezwarunkowo dziewczynkę „naszą małą siostrą w islamie”.
Po ośmiu latach piętnastoletnia już Safija poszła na dworzec, gdzie z kamienną
twarzą długo obserwowała patrolujących go policjantów. Wzbudziło to ich
podejrzenia, w związku z czym chcieli dziewczynę wylegitymować. Podeszli bliżej, a
wtedy Safija wyciągnęła nóż i mocno dźgnęła policjantkę w szyję. Chciała zabić.
Mimo młodego wieku została oskarżona o usiłowanie zabójstwa, spowodowanie
ciężkich obrażeń ciała i wspieranie organizacji terrorystycznej.
Kilka miesięcy wcześniej, dzień po krwawych zamachach terrorystycznych w
Paryżu, w których zginęło sto trzydzieści osób, a trzysta zostało rannych, z czego
prawie sto ciężko, Safija na jednym z czatów napisała: „Wczorajszy dzień lubię
najbardziej. Allah błogosławi nasze lwy, które wzięły wczoraj udział w operacji w
Paryżu”. Dziewczyna marzyła również o tym, aby dostać się na tereny ISIS, w
związku z czym wyjechała do Stambułu. Matka Safiji zgłosiła zaginięcie
dziewczynki, po czym sama poleciała jej szukać. Wyprawa zakończyła się sukcesem,
bo wkrótce przywiozła córkę do Niemiec.
Służby informowały, że poddane praniu mózgów przez islamskich ekstremistów
dzieci mogą łatwo zamienić się w tykające żywe bomby, które nie cofną się przed
dokonaniem zamachu terrorystycznego w europejskich miastach. Lidką najbardziej
wstrząsnął fakt, że według przewidywań zagrożenie mogły stanowić dzieci nawet
poniżej czternastego roku życia. W tak zwanym Państwie Islamskim regularne
militarne szkolenie dzieci zaczynało się już od szóstego roku życia. Zakładano, że
jako nastolatkowie będą gotowi do walki z niewiernymi, w tym dokonywania ataków
samobójczych. „The Washington Post” opisywał spotkanie reportera z ośmioletnim
syryjskim chłopcem, który narysował zapamiętane przez siebie wydarzenie. Obrazek
przedstawiał położony w pobliżu jego domu park, który przed przejęciem miasta
przez bojowników ISIS służył mu jako plac zabaw. Jednak rysunek chłopca, który był
jego wspomnieniem już z czasów tak zwanego Państwa Islamskiego, nie pokazywał
dzieci bawiących się beztrosko w parku. Obrazował tłum ludzi, którzy zgromadzili się
wokół dwóch mężczyzn, z których jeden nie miał oka, a drugi, łysy, był wyraźnie
czymś zdenerwowany. Chłopiec bardzo wyraźnie zapamiętał tę scenę, bo kiedy
rysował łysego mężczyznę, mówił: „Wyglądał na bardzo rozgniewanego.
Przytrzymywał drugiego mężczyznę i trzymał coś w drugiej ręce”. Następnie mały
Syryjczyk zwrócił się bezpośredniego do reportera: „Widzisz, ten tu nie ma oka, bo
tamci już mu go wydłubali. A później tamci ludzie stanęli za nim i jego głowa
odpadła”. Chłopiec paluszkiem wskazał narysowaną przez siebie odciętą głowę. Po
chwili zamknął oczy, jakby chciał, żeby narysowany przez niego obrazek zniknął.
„Nie – powiedział w końcu. – Nie chcę tego pamiętać”.
W takich warunkach dorastały tysiące dzieci, włączając te, które świadomie były
szkolone na bojowników ISIS.
W innym materiale „The Washington Post” przytaczał wypowiedź Marokanki po
tym, kiedy tak zwane Państwo Islamskie w znacznym stopniu straciło swoje wpływy i
terytoria. „Będziemy wychowywać silnych synów i córki i opowiadać im o naszym
życiu w kalifacie. Nawet gdybyśmy teraz nie byli w stanie go obronić, to nasze dzieci
pewnego dnia go odzyskają”. Na forach społecznościowych roiło się od kobiet całych
zakrytych na czarno, łącznie z twarzami, które podnosiły rękę w górę w geście
militarnego zwycięstwa lub trzymały w rękach kałasznikowy. W sieci krążyły
również propagandowe filmiki, na których kobiety w czarnych szatach odbywały
treningi z bronią i strzelały do celu. Wielu uważało, że dżihadyści właśnie w
kobietach upatrywali siłę, która pozwoli im w przyszłości odbudować potężny kalifat.
Szczególna rola kobiet wyznających ideologię salaficką polegała zarówno na
wychowywaniu dzieci na dżihadystów, jak i na tworzeniu specjalnych grup dla
kobiet, w których uczono je odpowiedniego kształtowania postaw dzieci i zasad
religijnych, ale również podżegano przeciwko niewiernym. Kobiety posiadały też
dużą moc przyciągania do kręgów salafickich młodych muzułmanów. Lidka
przywołała w pamięci słowa Marka, który mówił o alarmującej liczbie salafitów w
Niemczech, a przeglądane przez nią teksty medialne to potwierdzały. Jednocześnie
podkreślały znaczenie świetnie rozbudowanej machiny propagandowej salafitów –
podszywając się pod pracowników organizacji charytatywnych, odwiedzali ośrodki
dla uchodźców, rozdając nowo przybyłym do Europy muzułmanom ulotki, na których
zachęcali: „Przyjdźcie do nas. Pokażemy wam Raj”.
Trudno z tym walczyć – pomyślała Lidka, zamykając laptop. Przypomniała sobie
starą i jej bezbrzeżną nienawiść do niej, niewiernej. Jako kafira musiała przejść tyle
upokorzeń, wysłuchać tylu obelg… Dobrze, że to już za nią… Oczy Lidki zaczęły się
kleić i po kwadransie w końcu udało jej się zasnąć.
*
Nazajutrz w pracy od razu powiedziała Klaudii o wyczekującym na nią
poprzedniego dnia pod jej blokiem Piotrze.
– Radziłam ci, że powinnaś gdzieś to zgłosić. – Koleżanka uważała, że Lidka nie
może bagatelizować sprawy. – Sama mówiłaś, że nie wiadomo, czego można się po
nim spodziewać.
– Tylko co ja powiem? Wysłał kilka esemesów, kilka razy zadzwonił, raz
zaparkował samochód pod moim blokiem… Słabo to wygląda jak na oskarżenia.
– I ta napaść w hotelu – przypomniała Klaudia.
– Rozmawiałyśmy już o tym… Dobrowolnie tam z nim pojechałam, dobrowolnie
wpuściłam go do swojego pokoju…
– W każdym razie bądź ostrożna – ostrzegła koleżankę Klaudia.
– Na pewno będę.
Następne dni kosztowały Lidkę dużo nerwów, bo kiedykolwiek opuszczała pracę
albo dom, rozglądała się na wszystkie strony, czy gdzieś nie czai się Piotr lub nie stoi
jego samochód. Tymczasem mężczyzna przestał dzwonić i przysyłać esemesy, co
tylko bardziej rozstroiło Lidkę, bo ogarnęło ją przeczucie, że jest to cisza przed burzą.
Co chwila ogarniało ją pragnienie, żeby porozmawiać o tym wszystkim z Markiem.
Wspominała jego natychmiastową propozycję przyjazdu do Polski, a nawet do
Kuwejtu, gdy tylko zorientował się, że ma kłopoty. Gdyby mogła mu powiedzieć, jak
bardzo źle się czuje… I gdyby nie… Na pewno by od razu przyjechał i znalazł jakieś
rozwiązanie. Za każdym razem, gdy o tym myślała, do oczu cisnęły jej się gorzkie łzy
żalu, że coś tak pięknego i wyjątkowego skończyło się, zanim jeszcze tak naprawdę
się zaczęło.
Z niecierpliwością czekała końca tygodnia i wyjazdu do rodziny. Przynajmniej
tam nie będzie się obawiała, że znienacka zza rogu pojawi się samochód Piotra. Poza
tym jak zwykle obecność bliskich i ciepło rodzinnego domu da jej ukojenie i
przyniesie pocieszenie. Kiedy w piątek po długim dniu wychodziła z pracy, nie mogła
ukryć zadowolenia.
– Widzę, że jesteś w lepszym nastroju – zauważyła Klaudia. – Marek się odezwał?
– Niestety nie, ale jutro jadę na weekend do rodziny – wyjaśniła Lidka. – Spotkam
się z mamą, siostrą, bratem…
– Rozumiem… Uważam, że nawet w najtrudniejszych sytuacjach dobra rodzina
zawsze jest w stanie wywołać na twarzy uśmiech.
– Na pewno sama obecność bliskich jest bardzo wspierająca – przyznała Lidka.
– To życzę ci udanego weekendu.
– Dziękuję, ja tobie również.
– Do zobaczenia w poniedziałek.
– Do zobaczenia.
W domu Lina spakowała wszystkie swoje rzeczy potrzebne na wyjazd, a potem
poszła do pokoju Liny, która cała w skowronkach też przygotowywała się na podróż.
– Natkę mama przywiezie jutro rano, tak jak prosiłaś – poinformowała
dziewczynka. – A mówiłaś babci, że przyjedzie ze mną moja koleżanka?
– Oczywiście, zadzwoniłam do niej z pracy.
– I co na to babcia?
– Ucieszyła się, że chcesz do niej zabrać swoją przyjaciółkę.
– A Omar z nami jedzie?
– Nie…
– Mamo, on nadal ze mną już prawie w ogóle nie rozmawia – poskarżyła się Lina.
– Kiedyś…
– Nie przejmuj się tym, taki wiek, chłopak dorasta, to pewnie nie chce mu się z
dziewczynami gadać. – Lidka starała się pocieszyć córkę. – Najważniejsze, że Natalia
jedzie.
– Tak, będzie fajnie.
– Na pewno, wujek Krzyś już przygotował dla was cały program.
– To super! Ale będzie fajnie! – powtórzyła uradowana dziewczynka.
– Szykuj się, córeczko, i sprawdź dokładnie, czy wszystko zabrałaś.
– Dobrze, mamusiu.
Następnego dnia z samego rana rozległ się głośny dźwięk dzwonka.
– Natka! – Lina pobiegła do przedpokoju.
Po chwili zjawiła się w nim Lidka, która otworzyła drzwi. W progu stała Natalia
ze swoją mamą.
– Dzień dobry. Cieszę się, że Natka do nas dołączy – przywitała gości Lidka.
– Dzień dobry. To ja dziękuję za zaproszenie. – Na twarzy sympatycznej brunetki
pojawił się przyjazny uśmiech.
– Nie ma za co, Lina tyle razy nocowała u Natalii, więc dobrze, że nadarzyła się
okazja i mogę się odwdzięczyć.
– Nam zawsze jest bardzo miło, kiedy Lina u nas nocuje, to taka grzeczna i
wrażliwa dziewczynka.
– Dziękuję. Ale tak stoimy w progu, proszę, zapraszam na kawę – zaproponowała
Lidka.
– Chodź, Natka. – Lina pociągnęła koleżankę do środka.
– Zapraszam. – Lidka szerzej otworzyła drzwi.
– Nie, dziękuję, może innym razem, bo teraz się spieszę. Przyznam się pani, że
my też z mężem wyjeżdżamy na dwa dni. Tak tylko we dwoje. – Brunetka się
uśmiechnęła.
– To życzę państwu udanego weekendu.
– Dziękuję. Przyjadę po Natalię jutro wieczorem.
– Dobrze, do widzenia.
– Do widzenia. – Lidka zamknęła drzwi, a następnie zawołała w stronę pokoju
Liny. – Dziewczynki, za pół godziny wychodzimy.
– Dobrze, mamo.
*
Dom babci powitał Lidkę z dziewczynkami aromatyczną wonią pieczonego
kurczaka.
– Smacznie pachnie – powiedziała Natalia, gdy tylko weszła do środka, co od razu
wprawiło wszystkich w dobry humor.
– Moja babcia piecze najlepszego kurczaka – stwierdziła Lina. – I robi najlepsze
ptysie na świecie! – dodała z przekonaniem.
– Ptysie oczywiście też są – pogodnie zapewniła babcia. – Chodźcie, dziewczynki,
zaraz was nimi poczęstuję. I cieszę się, Natalko, że do mnie przyjechałaś, Lineczka
dużo mi o tobie opowiadała.
Wszyscy weszli do dużego pokoju, a po kilku minutach na stole pojawiły się
oblane czekoladą ptysie i gorąca herbata.
– Tutaj macie sok malinowy. – Babcia postawiła obok kubków przezroczystą
butelkę z ciemnoczerwonym gęstym płynem. – Jeżeli miałybyście ochotę, to dolejcie
sobie do herbaty.
– Dziękujemy. Jak się, mamo, czujesz po tej chorobie? – zapytała Lidka.
– Ach, już zapomniałam, że chorowałam.
– Mówiłam ci, żebyś się nie przemęczała, a ty i kurczak, i ptysie… – wyrzuciła
Lidka.
– Jeszcze sernik dla was upiekłam. – Babcia była ogromnie zadowolona z
przyjazdu gości.
– Mamo! – wykrzyknęła Lidka.
– Specjalnie dla Natalki. Lubisz sernik? – zwróciła się do dziewczynki babcia.
– Bardzo – odpowiedziała Natalka, przełknąwszy kęs ptysia.
– Widzisz, warto było. – Mama odwróciła się w stronę Lidki.
– Ale twoje zdrowie…
– Moje zdrowie jest w najlepszym porządku – zapewniła. – Dla mnie wasz
przyjazd to sama radość, tak rzadko was widzę…
Zadzwonił telefon i mama odebrała.
– Halo!
Przez dłuższą chwilę słuchała, co mówi jej rozmówca.
– Dobrze, powiem im. Do zobaczenia. – Mama rozłączyła się i odłożyła telefon na
stół. – To była Gosia, jadą już do nas. Mówiła, że Krzyś nie będzie wchodził, tylko
poczeka na dziewczynki na dole. Dadzą znać, kiedy tu będą.
Nie minęło pół godziny, gdy ponownie rozległ się krótki dźwięk telefonu.
– To Gosia, miała tylko puścić sygnał. – Babcia zwróciła się do Liny i Natalki. –
Ubierzcie się, dziewczynki, i zejdźcie na dół, wujek Krzysiek już na was czeka.
– Dziękuję za ptysia, pyszny był. – Natalka wstała od stołu.
– Cieszę się, że ci smakował – powiedziała zadowolona babcia.
Lina z koleżanką w drzwiach minęły się z Gośką, która właśnie dotarła na górę.
– Dzień dobry, Lineczko. – Gośka mocno ucałowała siostrzenicę.
– Dzień dobry, ciociu. To jest Natalia – przedstawiła koleżankę Lina.
– Witam, Natalio, miło cię u nas widzieć.
– Dzień dobry, pani.
– Pędźcie, dziewczynki, do wujka. – Gośka zdjęła płaszcz. – Powiedział, że
zabierze was nad rzekę.
– Chodź, Natka. – Lina z koleżanką ruszyły w stronę schodów.
Gośka weszła do pokoju i serdecznie przywitała się z siostrą.
– Dobrze, że przyjechałaś. – Gośka z torby wyjęła ciemną butelkę. – Dzisiaj ja
przywiozłam likier. Orzechowy. Lubisz, Lidziu?
– Tak. – Twarz Lidki, gdy tylko Lina opuściła pokój, wyraźnie posmutniała.
– To ja przyniosę kieliszki. – Mama z troską spojrzała na córkę, po czym poszła
do kuchni.
Kiedy wróciła i postawiła trzy niewielkie kieliszki na stole, Gosia otworzyła
butelkę i nalała do nich likieru.
– Spróbujcie i powiedzcie, co myślicie. – Gośka podniosła swój kieliszek do ust.
Lidka z mamą poszły w jej ślady.
– Mmm… Bardzo dobry – pochwaliła Lidka.
– Mnie też smakuje. – Mama odstawiła kieliszek. – A teraz, córciu, opowiedz nam
o Marku. – Spojrzała wyczekująco na Lidkę.
Zapadło długie milczenie.
– Raz mówisz Gośce, że było cudnie, a za chwilę, że to nieaktualne, więc powiedz
nam, o co w tym wszystkim chodzi – poprosiła po raz kolejny mama.
– To dosyć przykra historia… – zaczęła Lidka.
– Jeśli ją usłyszymy, to może coś poradzimy – zachęciła mama.
– No dobrze… – Lidka wzięła głęboki oddech. – Marek przyjechał i… – Lidka
opowiedziała bliskim, co się zdarzyło w ostatnich tygodniach, nie omijając
nieprzyjemnej sytuacji z Piotrem.
– Takich to ja bym… – wyrwało się Gośce, kiedy Lidka mówiła o incydencie w
hotelu.
– Skąd takie bydlaki się biorą? – Mama się wykrzywiła.
– I jeszcze po tym, co zrobił, śmie za mną łazić – z niesmakiem powiedziała
Lidka.
– To rzeczywiście wyjątkowy skur… – Gośka nie dokończyła ze względu na
mamę.
– Przykro, że przez takiego łajdaka doszło do takiej sytuacji z Markiem – wyraziła
swoje zdanie mama. – Z tego, co powiedziałaś, to Marek wygląda mi na niezwykłego
mężczyznę.
– Tak, jest bardzo niezwykły – potwierdziła Lidka.
A spętane serce chciało tańczyć.
– Powinnaś o niego zawalczyć – stanowczo powiedziała mama.
– Też tak myślę – przyłączyła się Gośka.
– Ale jak? – Lidce zadrżał głos. – On nie mieszka w Polsce, napisał, żebym się z
nim nie kontaktowała…
– Przede wszystkim musisz mu wyjaśnić całe to nieporozumienie – podsunęła
mama.
– Tak samo radziła mi moja koleżanka z pracy, tylko ja nie mam pojęcia, jak to
zrobić – wyznała Lidka.
– Po prostu do niego zadzwoń. – Gośka dolała likieru do kieliszków.
– Nie odbierze. – W głosie Lidki zabrzmiała gorycz. – Bo on myśli, że ja i Piotr…
– To musisz go wyprowadzić z błędu. – Mama upiła trochę likieru. – Jeżeli teraz
nic nie zrobisz, to później możesz żałować przez całe życie.
– Tak, o prawdziwą miłość trzeba walczyć – poparła mamę Gośka. – Jeżeli ci na
nim zależy, to nie zważaj na nic, tylko zrób wszystko, żeby rozniecić ten płomień na
nowo.
– I bądź wytrwała – dorzuciła mama. – Nie zrażaj się, jeśli na początku coś
pójdzie nie tak.
– Wznieśmy toast za powodzenie. – Gośka nieznacznie podniosła do góry
kieliszek. – Lidziu, nie poddawaj się!
– Miłość jest jednym z tych najważniejszych uczuć w życiu, dla której warto
ponieść wszelkie trudy, aby ją zdobyć i zachować na zawsze. – Mama przyłączyła się
do toastu Gośki.
– To za miłość! – Lidka podniosła swój kieliszek. – Za miłość…
*
Weekend spędzony u rodziny wzmocnił Lidkę i dodał jej siły do podjęcia próby
wytłumaczenia Markowi całego niefortunnego zajścia. W pracy Klaudia dodatkowo
wsparła ją w tym postanowieniu.
– Mówiłam ci od początku, że w związku najlepiej postawić na szczerość –
powiedziała, kiedy Lidka przedstawiła jej, co na temat całej sytuacji myślą mama i
siostra. – Wiesz, ile par się rozpadło właśnie przez takie niedomówienia? –
przekonywała. – Bo ktoś coś pomyślał, sądził, uważał…
– W tym wypadku najgorsze jest to, że on widział mnie z Piotrem na własne oczy.
– Lidka zdawała sobie sprawę z tego, że wyjaśnienie prawdy nie będzie proste. – Bo
jak ja bym się poczuła, gdybym nagle zobaczyła Marka z inną kobietą?
– I to już jest dobry znak. – Klaudia się uśmiechnęła.
– O czym ty mówisz? – Nie zrozumiała Lidka.
– Potrafisz sobie wyobrazić, co on czuje, a to bardzo pomaga we wzajemnym
zrozumieniu się. Bardzo dużo ludzi skupia się wyłącznie na sobie i swoich
przeżyciach, nie myśląc przy tym o tej drugiej osobie. A paradoksalnie właśnie na tej
drugiej osobie im w tym momencie najbardziej zależy.
– Życie nie jest łatwe… – Lidka westchnęła.
– Oj, nie jest… – przyznała Klaudia.
– Wyjdziesz ze mną dzisiaj z pracy? – Wspomnienie prześladującego ją Piotra
wciąż wywoływało w niej lęk.
– Obawiasz się Piotra?
– Tak.
– Kontaktował się z tobą ostatnio?
– Nie.
– Żadnych esemesów ani telefonów?
– No właśnie nie i to mnie niepokoi.
– Może odpuścił.
– Może… – Lidka nie była przekonana. – To możemy wyjść razem? – Ponowiła
pytanie.
– Tak, oczywiście – zapewniła Klaudia.
Przed hotelem rozejrzały się wkoło, czy nie widać Piotra ani jego samochodu.
– Nie ma go, możesz spokojnie wracać do domu – powiedziała Klaudia.
– Tylko żeby nie czekał na mnie pod blokiem – wyraziła swoje obawy Lidka.
– Bądź dobrej myśli, może już się przekonał, że nic nie wskóra i zrezygnował. –
Klaudia chciała podnieść koleżankę na duchu.
– Obyś miała rację…
Po drodze Lidka zrobiła zakupy w osiedlowym sklepie, a następnie z dwiema
ciężkimi torbami w rękach skierowała się w stronę swojego bloku, uważnie
rozglądając się na wszystkie strony. Nie zauważyła nic niepokojącego, więc weszła do
klatki i skierowała się w stronę windy. Nagle z ciemnego końca korytarza wyskoczył
Piotr.
– Jesteś wreszcie! – Chciał się do niej zbliżyć, ale ona tak gwałtownie odskoczyła,
że z jednej z toreb wysypały się czerwone jabłka. – Pomogę ci. – Wyciągnął ręce,
jakby chciał od niej odebrać torby.
– Zostaw mnie! – krzyknęła Lidka, bo we wzroku Piotra było coś diabolicznego.
– Nie bój się, ja chcę się tylko tobą zaopiekować. – Jego słowa zabrzmiały
złowieszczo.
– Nie chcę! – Przed oczami Lidki stanęła koszmarna scena z hotelu.
– Chodź… – Oczy Piotra pałały pożądaniem. – Drapieżna kotka… – Piotr oblizał
się obleśnie.
– Pani Lidziu, jabłka się pani wysypały. – Do klatki wszedł dobrze zbudowany
sąsiad mieszkający na tym samym piętrze co Lidka.
– Tak, tak, panie Jerzy. – Lidka schyliła się, żeby pozbierać owoce i uniknąć
lepkiego spojrzenia Piotra.
– Pomogę pani. – Sąsiad zaczął zbierać jabłka razem z Lidką.
– Dziękuję, panie Jerzy. – Lidce trzęsły się ręce.
– Tak zimno się zrobiło, wiatr taki przenikliwy, aż nieprzyjemnie z domu
wychodzić – narzekał mężczyzna.
– Ma pan rację… – Lidka podniosła ostatnie jabłko i razem z sąsiadem poszła do
windy. Kątem oka zauważyła, że Piotr opuszcza klatkę.
– Rzeczywiście, panie Jerzy, strasznie zimno. – Nacisnęła guzik ich piętra.
Z trudem otworzyła drzwi mieszkania, bo nie mogła kluczem trafić do zamka.
Rzuciła torby w przedpokoju i jabłka rozsypały się po podłodze. Pobiegła do swojego
pokoju i rzuciła się na łóżko. Przez jej ciało raz po raz przechodziły silne dreszcze.
Zebrało jej się na wymioty. Sięgnęła po telefon jak po ostatnią deskę ratunku.
Wystukała numer Marka. Czekała i czekała, ale nie odbierał. Zadzwoniła jeszcze raz.
To samo.
Marku, błagam cię zadzwoń, mam poważne kłopoty – napisała wiadomość.
Wysłała. Cały czas się przeraźliwie trzęsła. Czekała na telefon albo chociaż na
wiadomość. Jednak telefon milczał.
Błagam – napisała. Wysłała. Cisza. Wybuchnęła niepohamowanym płaczem. Cała
się trzęsła. Dzwonek telefonu.
– Halo!
– Dzień dobry. – Głos Marka brzmiał chłodno.
– On za mną chodzi… Nie daje mi spokoju… Ten Piotr… Boję się… – Łkała. –
Bo to wszystko nie tak było… Bo wtedy… Omar… Nadal mam z nim kłopoty… –
mówiła chaotycznie przez łzy. – Ja nie wiem… Ja już nie wiem, co robić… Taka
sama… Sama… – Rozpłakała się w głos.
– Przyjedźcie do mnie. – Ton Marka nadal był dość oficjalny. – Zaznaczam, że to
jest przyjacielska propozycja. – Gdzieś zabrzmiało niedopowiedziane „nie licz na zbyt
wiele”. – Ja nie zostawiam kobiet w potrzebie, kiedy mają poważne kłopoty.
– Dziękuję… – Lidka wciąż nie mogła opanować płaczu. – Tylko zapytam
Omara, czy zgodzi się pojechać.
– Dobrze. Będziemy w kontakcie – powiedział Marek i się rozłączył.
Dopiero po rozmowie dotarło do niej w pełni, że z nim rozmawiała. Marek…
Zadzwonił! Zaoferował pomoc. Kochany, najdroższy, jedyny…
Usłyszała klucz w zamku. To Omar wrócił do domu. Wytarła twarz i wstała z
łóżka. Wyszła do przedpokoju.
– Słuchaj, chciałam się zapytać, czy pojedziesz do… – zwróciła się do syna.
– Już sto razy mówiłem, że nie będę jeździł do żadnej babci! – wybuchnął Omar.
– Nie do babci… Do Frankfurtu.
– Do Niemiec? – zapytał zdziwiony Omar.
– Tak.
– Do kogo?
– Do mojego znajomego.
– Pojadę, ale pod jednym warunkiem.
– Jakim?
– Takim, że będę mógł się spotkać z moim kolegą.
– Masz kolegę w Niemczech?
– Tak, to Ahmad, pochodzi z Syrii, ale mieszka w Niemczech. Ćwiczę z nim mój
arabski przez Skype’a.
– Dobrze, zgadzam się.
– To świetnie. – Omar szybko poszedł do swojego pokoju i otworzył komputer.
Lidka wysłała wiadomość do Marka.
Omar się zgodził.
Po chwili zabrzmiał sygnał esemesa.
Jutro zadzwonię i omówimy szczegóły. – odpisał Marek.
– Jadę do niego! – powiedziała do siebie uszczęśliwiona Lidka.
Muszę go odzyskać. – Powiedziało stęsknione serce.
Rozdział XIII
Bajkowy jarmark
Podróż do Frankfurtu jawiła się Lidce jako nikły promyk nadziei, dzięki któremu
spróbuje rozwiązać nękające ją problemy. Ucieszyła się, że Omar zgodził się pojechać
z nią, bo miała nadzieję, że w zupełnie nowym otoczeniu, nie obciążonym
przeszłością, która tak nim wstrząsnęła, uda mu się przegonić dręczące go zmory.
Zgadzała się z Markiem, który uważał, że zmiana środowiska może przyczynić się do
otwarcia nowych perspektyw pozwalających na zupełnie inne podejście do kłopotów,
które do tej pory wydawały się niemożliwe do rozwiązania. Może ten radosny duch
harmonii, który towarzyszył nam podczas rodzinnej podróży na Majorkę, jakimś
zdumiewającym zrządzeniem opatrzności znów do nas powróci? – śniła na jawie,
przypominając sobie promienny czas spędzony razem z dziećmi na urokliwej wyspie.
Spotkanie z Markiem było dla niej równie ważne. Na samą myśl o tym, że znowu
go zobaczy, serce biło jej jak oszalałe i ogarniała ją fala gorąca. Z miejsca przyjęła
jego zaproszenie, bo to była niepowtarzalna szansa na wyjaśnienie nieporozumienia,,
które doprowadziło do zerwania ich relacji. Poza tym wierzyła, że Marek znajdzie
jakiś sposób, żeby uwolniła się od napastującego ją Piotra. Niesłychanie przystojny
mężczyzna przyzwyczajony był zapewne do stałej adoracji ze strony kobiet i do tego,
że żadna z nich nie oparła się jego urokowi. Wyglądało na to, że dostał jakiejś
niezdrowej obsesji na punkcie Lidki tylko dlatego, że ośmieliła się mu przeciwstawić.
Ten jego mefistofeliczny wzrok na klatce… Już nigdy więcej nie chciałaby się z nim
zmierzyć. A wyjazd do Frankfurtu przynajmniej na trochę wyzwoli ją od poczucia
zagrożenia związanego z prześladowcą.
Postanowiła skorzystać z żelaznych rezerw finansowych, które miała
zabezpieczone na wypadek nagłej, poważnej sytuacji. I teraz był ten moment, bo
niewątpliwie położenie, w którym się znalazła, można było nazwać kryzysowym.
Musiała wykorzystać wszystkie możliwe środki i siły, żeby z niego wybrnąć.
W pracy, miotana skrajnymi uczuciami, od przeraźliwego lęku przed Piotrem do
bezbrzeżnej radości, że spotka się z Markiem, podzieliła się najnowszymi wieściami z
Klaudią.
– To się robi już naprawdę niebezpieczne. – Koleżanka skomentowała incydent na
klatce. – Zgłoś to, dopóki nie będzie za późno.
– Zobaczymy, jak Marek oceni tę sytuację – stwierdziła Lidka.
– Widzę, że bardzo wierzysz w tego swojego Marka.
– Nie mojego, niestety… – Lidka zauważyła, że ton głosu mężczyzny, kiedy
rozmawiali o podróży, pozbawiony był tej delikatnej nutki czułości, którą wyczuwała
wcześniej. – Ale rzeczywiście ma w sobie coś takiego… takiego absolutnie
wyjątkowego… – I wtedy, kiedy mówi, i kiedy słucha, i kiedy patrzy, kiedy się
śmieje, kiedy tańczy, „Tańcz mnie po miłości kres”, i kiedy jest blisko, tak najbliżej…
– dopowiedziała wzruszona w myślach.
– Dobrze, że do niego jedziesz, bo będziesz mogła mu wszystko wytłumaczyć.
– Tak, bardzo się cieszę, mimo że… – zawahała się Lidka.
– Mimo że? – powtórzyła pytająco Klaudia.
– Mam pewne obawy…
– To znaczy?
– Nie wiem, czy moje wyjaśnienia będą dla niego wystarczające. Na przykład
może mieć do mnie żal o to, że w ogóle umówiłam się z Piotrem. Kiedy ich sobie
przedstawiłam na Majorce, to patrzyli na siebie tak, jakby za chwilę mieli się
pozabijać – przypomniała sobie Lidka.
– Od początku wyczuwali, że będą rywalami – zauważyła Klaudia. – Ale teraz o
tym nie myśl, po prostu jedź i powiedz Markowi prawdę.
– Na pewno tak zrobię – zapewniła Lidka.
– Kiedy wyjeżdżasz?
– Jeszcze nie wiem, muszę porozmawiać z szefem. Polecimy na weekend plus
dodatkowo dwa lub trzy dni, na więcej nie mogę sobie obecnie pozwolić.
– Te kilka dni powinno wystarczyć, żebyście się jakoś dogadali. Będę trzymała za
was kciuki. – Klaudia uśmiechnęła się życzliwie.
– Dziękuję, przyda się. – Lidka odwzajemniła uśmiech. – Idę do szefa poprosić o
urlop. Powiem, że nagła, pilna sprawa.
– Na tyle, na ile go znamy, nie powinien robić większych trudności – wyraziła
swoje zdanie Klaudia. – Szczególnie że ostatnio bardzo ciężko pracujesz.
– Staram się. – Lidka westchnęła i wyszła z pokoju.
Wróciła rozpromieniona po pół godzinie.
– Zgodził się? – domyśliła się Klaudia.
– Tak! – Lidka była zadowolona, że podróż zaczęła nabierać realnych kształtów. –
Dzisiaj zajmę się biletami, mam nadzieję, że znajdę coś za odpowiednią cenę na
najbliższy weekend.
– Widzę, że nie chcesz tracić czasu.
– Im szybciej tam polecę, tym lepiej – powiedziała Lidka. Nie wiedziała, jak
bardzo się myliła.
Wieczorem długo przeglądała oferty, szukając jak najtańszych biletów. Kiedy jej
się to udało, zawołała Linę, aby jej powiedzieć o czekającej ją podróży.
– Lineczko, w najbliższy weekend lecimy do Frankfurtu.
– Gdzie? – Zdziwiła się dziewczynka.
– Do Niemiec, do mojego znajomego.
– Dlaczego tam jedziemy? – Dziewczynka nie rozumiała, bo i miejsce, i czas
wydały jej się dość niecodzienne.
– Bo… – Lidka zastanawiała się, jak wytłumaczyć córce tę nagłą podróż. – Muszę
odwiedzić swojego znajomego…
– Jest chory?
– Nie, ale musimy się spotkać. To jest bardzo ważne. Poza tym… – Lidka szukała
w pamięci czegoś, co mogło zainteresować córkę. – Wiesz, w Niemczech odbywają
się bardzo piękne jarmarki bożonarodzeniowe i chociaż do świąt zostało jeszcze kilka
tygodni, to myślę, że właśnie teraz jest ten czas, kiedy zaczynają funkcjonować.
– We Frankfurcie też jest taki jarmark? – Zainteresowała się dziewczynka.
– Tak, i z tego, co pamiętam, jest to jeden z najstarszych i największych
jarmarków świątecznych w Niemczech.
– I my tam pójdziemy?
– Z pewnością, i myślę, że będziesz nim zachwycona. Zostaniemy we Frankfurcie
jeszcze trzy dni po weekendzie, więc poproś Natalię, żeby brała dla ciebie wszystkie
materiały ze szkoły.
– A moje zajęcia plastyczne?
– Ta podróż na pewno przyniesie ci wiele inspiracji do rysunków, podobnie jak
wyjazd do Kuwejtu, więc nic się nie stanie, jeśli opuścisz jedne zajęcia. Pani Kaja na
pewno zrozumie.
– Tak, pani Kaja bardzo lubi moje rysunki z Kuwejtu.
– To świetnie. A teraz, córciu, przepraszam cię, ale muszę zadzwonić do mojego
znajomego.
– Dobrze, mamusiu, powiem Natalii, że znowu wyjeżdżam. Ale się zdziwi! – Lina
wróciła do siebie.
Lidka sięgnęła po telefon i wystukała numer Marka. Po swojej rozpaczliwej
prośbie o pomoc rozmawiała z nim później tylko raz, kiedy zgodnie z obietnicą
zadzwonił do niej następnego dnia, żeby omówić szczegóły jej podróży. Ponieważ nie
znała jeszcze wtedy terminu swojego przyjazdu, umówili się, że skontaktuje się z nim,
w momencie gdy kupi bilety.
– Halo! – Marek odebrał zaraz po pierwszym sygnale.
– To ja, mam bilety.
– Kiedy przyjeżdżacie?
– W najbliższy weekend na kilka dni. Wyślę ci dokładne godziny i numery lotów.
– Dobrze. Omar nie zrezygnował? Nadal ma zamiar przylecieć? – dopytywał
Marek.
– Tak, tylko chce się tam spotkać z jakimś swoim kolegą.
– Nie ma problemu.
– A Lina chciałaby pójść na jarmark bożenarodzeniowy.
– To świetny pomysł, jarmark jest przepiękny, bardzo duży i pełen atrakcji. Na
pewno będzie tam co robić i co oglądać.
– Jeżeli chodzi o Omara, to jeżeli byś mógł… – Lidka bardzo liczyła na pomoc
Marka. – To znaczy chciałabym cię prosić, żebyś z nim porozmawiał, może tobie się
uda… Ja nadal nie mogę do niego dotrzeć.
– Tak, oczywiście, zrobię wszystko, co w mojej mocy – zapewnił. – Po to między
innymi was tu zaprosiłem.
– Bardzo dziękuję.
– Tak sobie ustawię pracę, żeby mieć dla was jak najwięcej czasu – zadeklarował
Marek.
– Jestem ci bardzo wdzięczna – ciepło podziękowała Lidka. – A jeśli chodzi o
Piotra, to… – zaczęła, ale Marek od razu jej przerwał.
– To nie są rozmowy na telefon – stwierdził. – Wyślij mi dokładną godzinę
waszego przylotu.
– Oczywiście.
– Muszę kończyć. Spotkamy się na lotnisku.
– Dobrze, do widzenia.
– Do widzenia.
Po rozłączeniu się Lidka wysłała Markowi dane dotyczące lotu i poszła do pokoju
Omara, żeby mu powiedzieć o terminie wyjazdu. Obawiała się, że może chłopak
zmieni zdanie w ostatniej chwili, ale on wyglądał na podekscytowanego zbliżającą się
wyprawą.
– Powiedziałem już Ahmadowi, że przyjeżdżam – powiedział niezwykle
zadowolony.
– Twój kolega mieszka we Frankfurcie? – Chciała wiedzieć Lidka.
– Nie, ale obiecał, że do mnie dojedzie.
– To dobrze. A ja bardzo się cieszę, synku, że z nami lecisz. – Lidka przypomniała
sobie, jak razem wybierali się na Majorkę. – Mam nadzieję, że to będzie udana
podróż.
– Ja też. – Omar odwrócił się w stronę komputera, a Lidka opuściła pokój.
Przed snem zadzwoniła jeszcze do mamy, żeby poinformować ją o swoich
najbliższych planach.
– Dzień dobry, mamo.
– Dzień dobry, Lidziu.
– Jak twoje zdrowie?
– W najlepszym porządku. A co u ciebie słychać, córciu?
– Właśnie dzwonię, żeby ci powiedzieć, że wyjeżdżam na kilka dni do Frankfurtu.
– Do Marka?
– Tak.
– Czyli posłuchałaś naszych rad… A co z dziećmi?
– Jadą ze mną.
– I Omar też? – zdziwiła się mama.
– Tak.
– To świetnie, że z wami jedzie, może nastąpi jakiś przełom i wszystko wróci do
normy.
– Ja też na to liczę. Marek obiecał, że mi pomoże.
– To bardzo dobrze o nim świadczy, że cię zaprosił z dziećmi.
– On już wcześniej mi to proponował, wiesz, jeszcze przed tym…
nieporozumieniem.
– A jak udało ci się z nim skontaktować?
– Napisałam, że mam kłopoty i zadzwonił. – Lidka nie wspomniała mamie o
przykrej sytuacji z Piotrem na klatce, bo nie chciała jej martwić. Wystarczyło, że
sama chodziła z duszą na ramieniu, rozglądając się ciągle w strachu, czy mężczyzna
gdzieś na nią nie czyha.
– Dobry człowiek z tego Marka – wyraziła swoje uznanie mama. – Mam nadzieję,
że coś zaradzi na te problemy z Omarem. Jest mi bardzo przykro, że mój wnuk nie
chce mnie odwiedzać. Wychowywałam go, kiedy był malutki… – Mamie głos się
załamał.
– Wiem, mamo, rozumiem. – Lidka też ubolewała nad tym, że syn tak bardzo się
od niej oddalił. – Po powrocie z Niemiec postaram się go namówić, żeby do ciebie
przyjechał.
– Tak, Lidziu, bo bardzo się za nim stęskniłam…
– Odwiedzimy cię. – Nic innego Lidka nie mogła powiedzieć rozżalonej mamie.
– Będę czekała. Szczęśliwej podróży wam życzę. I wracajcie do nas szybko.
– To tylko kilka dni, mamo. Zadzwonię zaraz po powrocie.
– Ucałuj Lineczkę ode mnie. I Omara oczywiście też.
– Dobrze, mamo. Dbaj o swoje zdrowie. Do widzenia.
– Do widzenia, córeczko.
Perspektywa wspólnej podróży rozluźniła trochę atmosferę w domu, bo Lina była
przeszczęśliwa, gdy się dowiedziała, że brat jedzie do Frankfurtu, i snuła plany na
wspólne spędzanie czasu. Omar z przejęciem przygotowywał się do wyjazdu i więcej
przebywał w domu, ponieważ pakował swoje rzeczy lub rozmawiał przez Skype’a.
Lidka myślała o Marku i nie mogła się doczekać, kiedy go ponownie zobaczy. Dni
minęły szybko i wkrótce cała trójka, po niespełna dwugodzinnym locie, w dobrych
humorach wylądowała we Frankfurcie.
*
Marek przywitał ich na lotnisku. Kiedy mężczyzna skierował swój wzrok na
Lidkę, to przez krótki, ale bardzo elektryzujący moment wydawało się, że zaraz złączą
się w namiętnym pocałunku, tak jak to zrobili wtedy, kiedy Lidka przyszła do hotelu.
Marek tylko się jednak serdecznie przywitał z całą trójką i zaprosił do swojego
samochodu. Czarnym mercedesem przemierzyli ulice Frankfurtu, gdzie w ciekawym
architektonicznym połączeniu nowoczesne lśniące drapacze chmur współgrały ze
świetnie prezentującymi się wiekowymi budynkami. Dojechali do ekskluzywnej
dzielnicy doskonale utrzymanych zabytkowych kamienic. Marek zatrzymał samochód
przed jedną z nich.
– Tu mieszkasz? – zapytała Lidka.
– Tak, mam tu swój apartament – odpowiedział.
– Bardzo ładne miejsce – pochwaliła Lidka, patrząc na imponującą fasadę domu.
– Ja też je lubię – stwierdził mężczyzna. – Wysiadajcie, zapraszam w moje
skromne progi.
Marek z Omarem zajęli się bagażami i wszyscy udali się po drewnianych
schodach na pierwsze piętro. Marek otworzył rzeźbione drzwi i wprowadził gości do
obszernego holu.
– Czujcie się jak u siebie. Ciebie i Linę zapraszam do gościnnej sypialni… –
Marek wskazał Lidce pomieszczenie na końcu przylegającego do holu korytarza. – A
dla ciebie, Omarze, przygotowałem osobny pokój, chodź ze mną.
Marek zaprowadził chłopaka do gabinetu, gdzie obok biurka, półek na książki,
fotela, przy którym stał okrągły stolik, znajdowało się również szerokie pojedyncze
łóżko.
– Mam nadzieję, że będzie ci tu wygodnie. – Mężczyzna schował do szuflady
rozłożone na biurku papiery.
– Tak, na pewno, dziękuję. – Chłopak postawił swoją torbę na łóżku.
– Łazienka jest obok, możesz tam rozłożyć swoje rzeczy – oznajmił mężczyzna. –
Rozgość się, a potem przyjdź do salonu na małą przekąskę.
– Dobrze. – Omar otworzył torbę, a Marek przeszedł do kuchni, aby zająć się
poczęstunkiem dla gości.
Krzątał się po kuchni, kiedy pojawiła się w niej Lidka. Z czułością spojrzała na
Marka, który wyjmował z lodówki talerze z kanapkami, pasztecikami, rollsami,
pizzerinkami oraz babeczkami z różnymi rodzajami past.
– Pomóc ci? – zapytała i nagle zapragnęła rzucić mu się w ramiona, mocno do
niego przytulić, wypłakać i opowiedzieć mu o wszystkich swoich lękach i troskach.
Nie zrobiła tego, bo bała się odrzucenia. Jego wiadomość „Nie kontaktuj się ze mną
więcej” wciąż bolała, a sprawa Piotra nadal była niewyjaśniona. Zdecydował się jej
pomóc może ze względu na pewien sentyment, który czuł po ich wspólnej nocy, a
może po prostu ze zwykłej ludzkiej przyzwoitości.
– Nie, dziękuję. – Spojrzał na nią, a w jego ciemnych oczach, głęboko, tak
głęboko, że nie można było tego zobaczyć, krył się zachwyt, że ona tu jest, w jego
kuchni.
– Sam to wszystko zrobiłeś? – zapytała Lidka, kierując wzrok na duże talerze
zapełnione różnorodnymi przekąskami.
– Tak, oczywiście, sam, własnoręcznie. – Zaśmiał się głośno. – A tak naprawdę,
to niedaleko stąd jest bardzo dobra piekarnia, gdzie mają takie pyszności.
Do kuchni przybiegła rozradowana Lina.
– Jakie fajne małe pizze! – krzyknęła, spoglądając łakomie na smakowicie
wyglądające kolorowe krążki.
– Wujek sam je dla ciebie upiekł. – Zażartowała Lidka, uśmiechając się do Marka.
– Naprawdę?! – zawołała Lina.
– No prawie… Poszedłem do sklepu i zapytałem, co mają dobrego dla takiej miłej
dziewczynki jak ty – powiedział Marek, a Lina wybuchnęła śmiechem.
– Gdzie będziemy jedli? – spytała Lidka, bo w kuchni pod oknem stał tylko mały
dwuosobowy stolik.
– W salonie, tam jest duży stół – odpowiedział Marek.
– Lineczko, weź to. – Lina podała córce mały talerz, a sama wzięła dwa większe.
Poszły do salonu, w którym na kanapie siedział już Omar.
– Synku, rusz się, idź i pomóż wujkowi. – Lidka postawiła talerze na stole.
Omar podniósł się z kanapy, a Lina zostawiła swój talerz na stole i ochoczo
dołączyła do brata.
– Pójdę z Omarem.
Wszyscy zaczęli krążyć między kuchnią a salonem i po niedługim czasie stół był
nakryty.
– Chyba mamy już wszystko… – Marek wzrokiem gospodarza obrzucił
poustawiane talerze i szklanki oraz poukładane sztućce. – A, jeszcze soki. –
Przypomniał sobie. – Może masz ochotę na kawę? – zwrócił się do Lidki.
– Tak, chętnie.
– To dajcie mi jeszcze chwilkę. – Wyszedł z salonu, a Lina wybiegła za nim, żeby
zaraz wrócić z sokami w przezroczystych dzbankach.
– Jabłkowy, mój ulubiony – powiedziała, nalewając sobie soku do szklanki.
Po kilku minutach Marek przyniósł kawę.
– Proszę, częstujcie się. – Ręką wskazał na stół.
Lina od razu sięgnęła po małą pizzę, a zaraz potem po następną.
– Chcesz do nich ketchupu? – zapytał Marek.
– Nie, dziękuję, takie są przepyszne! – Lina jadła z wielkim apetytem.
– Cieszę się, że ci smakują. Spróbuj jeszcze tego. – Marek podsunął jej talerz z
babeczkami. – Słyszałem, że chciałaś pójść na jarmark świąteczny?
– Tak, a możemy tam iść dzisiaj? – poprosiła Lina.
– Jeżeli nie jesteście zmęczeni podróżą i mama nie będzie miała nic przeciwko
temu.
– Podróż nie była męcząca, więc jeśli tylko chcecie… – Lidka popatrzyła na Linę
i Omara.
– Ja chcę! – entuzjastycznie odpowiedziała dziewczynka. – A ty, Omarze? –
spytała brata.
– Mogę iść – powiedział Omar.
– Czyli decyzja zapadła – pogodnie stwierdził Marek.
Lidka ze wzruszeniem obserwowała rozjaśnione twarze siedzących koło siebie
dzieci. Już dawno ich takich razem nie widziała. W dodatku Omar zgodził się pójść z
nimi na jarmark! Od pierwszego dnia pobytu w Kuwejcie nie pamiętała, żeby coś we
trójkę wspólnie robili. Marek nawiązał też bardzo dobry kontakt z Liną, co nie było
takie oczywiste, bo dziewczynka często krępowała się i wstydziła przy nowo
poznanych osobach. Lidka z uczuciem spojrzała na zajmującego się gośćmi Marka.
On odwrócił na moment wzrok w jej stronę i maleńka gwiazdka silnie rozbłysła w
powietrzu. I zaraz spadła.
– Dawno, dawno temu… – zaczął Marek intrygującym głosem, a Lina od razu się
zasłuchała. – Ponad sześćset lat temu…
– To bardzo dawno – wtrąciła Lina.
– Frankfurcki jarmark bożonarodzeniowy już był organizowany. Zazwyczaj
towarzyszyły mu pokazy misteriów kościelnych, a miejscowi rzemieślnicy wystawiali
tylko swoje najlepsze wyroby: zabawki, słodycze i inne wyroby świąteczne.
– I teraz też tak jest? – zapytała Lina.
– Naturalnie – potwierdził Marek. – Znajdziesz tam najlepsze tradycyjne produkty
lokalnych rzemieślników. Ciekawe, że początkowo najpopularniejszymi zabawkami
były drewniane wagony i różnego rodzaju miękkie zabawki. Później dołączyły do
nich głowa konia na kiju i koń na biegunach.
– Ja chcę konia na biegunach! – zawołała dziewczynka.
– Lineczko, jak my przewieziemy konia na biegunach? – zaoponowała Lidka, a
Lina posmutniała.
– Nie martw się, Linuś, znajdziemy jakąś ładną, mniejszą zabawkę w postaci
konia na biegunach. – Marek ciepło zwrócił się do dziewczynki.
– Dobrze, wujku. – Lina momentalnie się rozchmurzyła.
– Na jarmarku z pewnością oszołomi cię jeszcze jedna niesamowita atrakcja.
– Jaka? – Zaciekawiła się dziewczynka.
– Nie mogę teraz wszystkiego zdradzić… – przekomarzał się Marek.
– Wujku, wujku, powiedz tylko troszkę, ociupinkę, o tyle… – Dziewczynka
zbliżyła do siebie kciuk i palec wskazujący, pozostawiając między nimi niewielką
przestrzeń.
– Ociupinkę… Hmm… – Marek zmarszczył czoło. – Ociupinkę to mogę zdradzić,
że jest to karuzela…
– Prawdziwa karuzela? – Oczy Liny otworzyły się szeroko.
– Najprawdziwsza. I będziesz mogła się na niej przejechać – zapewnił mężczyzna.
– To ja już chcę tam iść! – Dziewczynka odsunęła talerz z niedokończoną
babeczką.
– Lineczko, zjedz do końca, proszę – upomniała córkę Lidka.
– Dobrze, mamusiu. – Lina posłusznie zabrała się z powrotem do jedzenia.
– Jeszcze tylko powiem, że nie jest to taka karuzela, którą znasz ze współczesnych
wesołych miasteczek – dodał Marek.
– A jaka?
– Więcej już nic nie zdradzę. Cicho sza. – Mężczyzna położył palec na ustach. –
Resztę już sama niedługo zobaczysz.
Po skończonym posiłku rozeszli się do swoich pokojów, żeby trochę odpocząć
przed wieczornym wyjściem na świąteczny jarmark. Tradycyjnie był on rozlokowany
na dużym obszarze w samym centrum miasta na dwóch historycznych placach, pod
Katedrą Cesarską św. Bartłomieja i przy nadbrzeżu Menu. Już z daleka widać było
liczne tradycyjne stragany w kształcie szopek i bogate iluminacje świetlne, które
tworzyły bożonarodzeniowy nastrój. Wśród kramów przemieszczały się tysiące ludzi.
Kiedy tylko Marek z Lidką i dziećmi zmieszali się z tłumem, owionęły ich świąteczne
aromaty grzańca, przede wszystkim popularnego tu grzanego wina jabłkowego, oraz
pomarańczy, cynamonu i pieczonych kasztanów. Lina, oszołomiona ilością
kolorowych zabawek i słodyczy, poczuła się jak w bajkowej krainie. Zachwycona
chodziła od straganu do straganu, gdzie królowały ręcznie robione błyszczące ozdoby
choinkowe, mikołaje, postaci w tradycyjnych strojach niosące paczki z prezentami,
szopki i pluszowe zabawki.
– Mamo, zobacz! – Stanęła przy stoisku pełnym dużych i małych misiów, które
ubrane były w różne stroje, od kraciastych sukienek z białymi falbankami do
zawadiackich spodni w kratę, takich samych krawatów i czapek z daszkiem.
– Chcesz któregoś misia? – spytał Marek.
– Wszystkie! – Rezolutnie odpowiedziała dziewczynka.
– Lina! – zawołała Lidka karcącym tonem.
– Żartowałam! – wykrzyknęła rozbawiona Lina.
– To kupujemy wszystkie? – Marek podjął zabawę.
– Hmmm… – Dziewczynka udawała, że się zastanawia. – Niech pomyślę…
– Chodźmy dalej. – Lidka ruszyła przed siebie.
– Poczekaj. – Zatrzymał ją Marek. – Może Linie podoba się któryś z tych
misiów…
Dziewczynka bacznie przyglądała się wystawionym zabawkom, które kusiły
miękkim futerkiem, błyszczącymi oczkami i uśmiechniętymi buźkami.
– Chcę zajączka – powiedziała w końcu, patrząc na dużą beżową zabawkę z
długimi opadającymi uszami.
– Gdzie ty wypatrzyłaś zajączka wśród tych wszystkich misiów? – Marek
przesuwał wzrokiem po wyeksponowanych na straganie towarach.
– Tam! – Lina wskazała na sympatycznie wyglądającą maskotkę.
– Piękny! – Pochwalił Marek i poprosił sprzedawczynię o podanie pluszaka.
Lidka otworzyła torebkę, żeby zapłacić, ale zanim zdążyła wyjąć portfel, Marek
już wręczał ekspedientce pieniądze.
– Ja bym zapłaciła – powiedziała Lidka z odrobiną pretensji w głosie.
– Jesteście moimi gośćmi. – Marek wręczył Linie puchatego zajączka.
– Dziękuję. – Dziewczynka przytuliła zabawkę.
– Nawet jeśli jesteśmy gośćmi, to nie znaczy, że możesz za wszystko płacić. –
Lidka zasunęła zamek torebki.
– Mogę – stwierdził Marek tonem nie znoszącym sprzeciwu.
Cała czwórka ruszyła dalej, mijając stragan obwieszony różnej wielkości
kolorowo ozdobionymi sercami z piernika. Uwagę Liny przyciągnęło jednak stoisko z
innymi słodkościami.
– To są takie długaśne żelki? – Chciała się upewnić, zerkając na długie,
przypominające kable, słodycze w jaskrawych barwach.
– Tak, chcesz kilka? – Marek stanął obok Liny.
– Poproszę.
– Które wybierzesz?
– Te pistacjowe, różowe, czerwone, żółte… – wymieniała Lina.
– Córciu, brzuch cię rozboli, jeśli to wszystko zjesz – zaprotestowała Lidka.
– Nie zjem wszystkich od razu – obiecała Lina.
– Jeszcze ktoś sobie życzy? – Marek zwrócił się do Lidki i Omara.
– Nie, ja dziękuję – odparła Lidka.
– Ja też nie – odpowiedział Omar.
– W takim razie dla ciebie, Omarze, mam inną propozycję. Co byś powiedział na
kiełbaskę z grilla? – zaproponował Marek. – Mają tu bardzo smaczne regionalne
wyroby.
– Bardzo chętnie spróbuję – zgodził się chłopak.
– Świetnie, to chodźmy znaleźć odpowiednie stoisko. – Mężczyzna ruszył
naprzód, a Lidka z dziećmi podążyła za nim.
Lina nie mogła się napatrzeć na bogato udekorowane zielonymi choinkowymi
girlandami i różnokolorowymi migającymi światełkami kramy, które oferowały
precle, suszone owoce, barwne galaretki, czekoladki o rozmaitych smakach,
truskawki zatopione w białej i czarnej czekoladzie uformowanej na kształt łódeczek,
smakowite prażone orzeszki i migdały o miodowym smaku oraz jabłka na patyku
oblane białym, kremowym lub czerwonym błyszczącym lukrem. Jej uwagę
przyciągnęły też makiety zabytkowych frankfurckich kamienic, wokół których
niekiedy rozmieszczono figurki ich dawnych mieszkańców: kobiet w długich
sukniach i kapelusikach na głowie chowających dłonie w futrzanych mufkach oraz
panów w cylindrach.
– Mamo! – W pewnym momencie Lina stanęła jak wryta zafascynowana kręcącą
się w oddali tradycyjną piętrową karuzelą z kręcącymi się i poruszającymi w górę i w
dół białymi konikami.
– Czas na przejażdżkę – wesoło powiedział Marek i wziął dziewczynkę za rękę,
prowadząc ją w stronę karuzeli.
Kiedy wszyscy podeszli bliżej, mogli się dokładnie przyjrzeć podświetlonym
schodom prowadzącym na górę, białym koniom w kolorowych uprzężach, jakby
zastygłych w galopie, oraz wyłożonym skórą siedziskom w kształcie karet lub
filiżanek.
– Gdzie chcesz usiąść? – Marek kupił bilet, po czym zapytał Linę.
– Nie wiem… – Dziewczynka przenosiła wzrok z konia na karetę.
– W takim razie to nie będzie tylko jedna przejażdżka. – Marek w lot zrozumiał
wahanie Liny i poszedł po drugi bilet.
Dziewczynka rozpromieniła się i szybko usiadła w rozłożystej karecie.
– Zostaniesz tu z Liną? – Marek zwrócił się do Lidki.
– Jasne.
– To my z Omarem pójdziemy po kiełbaski – zdecydował. – Przynieść ci też?
– Nie, dziękuję.
– A Linie?
– Nie, nie teraz, może później.
– Dobrze, chodź Omarze. – Marek z chłopakiem zniknęli w tłumie.
Karuzela ruszyła w beztroskim wirowaniu, a Lina za każdym razem, kiedy mijała
mamę, machała jej radośnie ręką. Dziewczynka zdążyła się przesiąść na konia, kiedy
przyszli Marek i Omar niosący w dłoniach tacki z jedzeniem.
– Zaraz wracam – powiedział mężczyzna do ucha Lidki, gdy uporał się ze swoją
porcją.
Po kilku minutach pojawił się z powrotem i podał Lidce jeden z niebieskich
kubków ozdobionych mikołajem i choinką z parującym grzanym winem, w którym
wonnego zapachu dodawały rodzynki i płatki migdałów.
– Wspaniale pachnie – zauważyła Lidka, zanim wzięła kilka rozgrzewających
łyków.
Potem patrzyła kolejno na uśmiechniętą od ucha do ucha Linę kręcącą się na
rozświetlonej kolorowej karuzeli, na Omara zajadającego się tradycyjną wyborną
kiełbaską, na stojącego obok niej Marka sączącego aromatyczne wino i pomyślała, że
dawno nie czuła się taka szczęśliwa. Chociaż nie… Nie tak bardzo dawno… Bo
przecież wtedy w hotelu on też był blisko i całował, i pieścił, i szeptał, i kochał… Tak
bardzo kochał… Zaszkliły jej się oczy.
– Coś nie tak? – zapytał Marek, który od razu to zauważył.
– Nie. Wszystko tak – odpowiedziała. – Bardzo tak.
Karuzela zatrzymała się i Lina zsiadła z konika, a następnie podbiegła do matki.
– Super było! – Emocje nie pozwalały dziewczynce ustać w jednym miejscu.
– Chodźmy z bliska zobaczyć choinkę – zaproponował Marek, biorąc
dziewczynkę za rękę.
Imponujące trzydziestometrowe drzewo przystrojone białymi roziskrzonymi
światełkami i gustownymi czerwonymi dekoracjami górowało nad placem. Lina
zadarła wysoko głowę, wypatrując jego czubka rysującego się wraz z rozłożystymi
gałązkami na tle czarnego nieba.
– Jaka wielka ta choinka! – podziwiała, wciąż podnosząc głowę do góry.
– Ciekawe, że wiecznie zielona jodła stała się nieodłącznym elementem
frankfurckiego jarmarku bożonarodzeniowego dopiero na początku dziewiętnastego
wieku i początkowo tylko uprzywilejowani kupcy mogli ją sprzedawać w specjalnie
wydzielonym do tego miejscu. – Marek podzielił się swoją wiedzą. – Dopiero z
biegiem lat punkt sprzedaży przeniesiono na teren przed ratuszem, gdzie właśnie teraz
stoimy, i choinka dość szybko się rozpowszechniła.
Po kwadransie cała czwórka udała się na dalszą wędrówkę po jarmarku. Lidka
szła z Liną, a Marek z Omarem podążali za nimi, żywo o czymś rozmawiając.
– Linuś, chyba na dzisiaj już dość atrakcji – powiedziała Lidka. – Wracamy do
domu.
– Jeszcze konik – przypomniała dziewczynka.
– Jaki konik?
– Konik na biegunach, wujek mi obiecał.
– Dobrze, rozejrzyjmy się po kramach z wyrobami z drewna – zgodziła się Lidka.
Stragan z lokalnym rękodziełem przyciągał wzrok przede wszystkim
charakterystycznymi figurkami dziadków do orzechów. Największy drewniany
dziadek, w czerwonym mundurze przepasanym pasem i z przypiętą szablą u boku, z
wysoką czapą na głowie, z białymi włosami i taka samą brodą oraz domalowanymi
czarnymi wąsami, stał na podwyższeniu, dumnie wyprostowany obserwując tłumy
gości jarmarku.
– To jest piękny konik! – Lina pokazała stojącego u stóp dziadka do orzechów
beżowego konia, którego misternie wyrzeźbiona w drewnie brązowa grzywa i ogon
falowały w pędzie, a czerwone siodło z niebiesko-żółtą plandeką ozdabiało grzbiet.
Na biegunach umieszczono wystrugane zielone gałązki choinki i szyszki oraz misia z
podniesioną łapką wychylającego się z worka, z którego wystawały również inne
podarki: kolorowa piłka, złota trąbka i kilka paczek przewiązanych błyszczącymi
kokardami.
– Widzę, że już wybrałaś sobie swój następny prezent. – Marek stanął obok Liny.
– Tak, wujku. – Lina postawiła konika na ladzie i zaczęła go bujać.
– Świetnie, że tak szybko go znalazłaś. – Marek zapytał sprzedawczynię o cenę i
podał jej wymienioną kwotę.
– Koniec na dzisiaj – zdecydowała Lidka. – Czas wracać do domu.
Ostatnie słowo zabrzmiało cudownym echem w głębi duszy Marka.
– Kupię tylko pieczone kasztany – powiedział, starając się, aby głos nie zdradził
jego rozczulenia. – Zjemy w domu.
Przyjechali do domu, dobrze zapakowane kasztany były jeszcze ciepłe, śmiejąc
się, obierali je z naciętej skórki, smakowały jak słodkie ziemniaki z orzechowym
aromatem, wyśmienite, mówili, i Lidka, i Marek.
Po jedzeniu Omar poprosił Marka o napisanie na kartce adresu, bo jego kolega
Ahmad miał przyjechać po niego następnego dnia rano.
– Masz tutaj pięćdziesiąt euro. – Lidka dała synowi pieniądze. – Na wydatki i
ewentualną taksówkę, gdybyś nie mógł inaczej wrócić.
– Dziękuję. – Chłopak włożył kartkę i pieniądze do kieszeni, a następnie wyszedł
z salonu.
– Ja też ci, wujku, bardzo dziękuję. – Powiedziała Lina zaspanym głosikiem. – Za
zajączka, za konika, karuzelę…
– Rzeczywiście masz za co dziękować. – Lidka się zaśmiała.
– Najważniejsze, że Lina jest zadowolona – podkreślił Marek.
– Mogę już iść? – zapytała dziewczynka. – Jestem bardzo zmęczona. – Ziewnęła.
– Wcale ci się nie dziwię. – Lidka pocałowała córkę na dobranoc. – Zaraz do
ciebie przyjdę.
Lina poszła do gościnnej sypialni, a Marek z Lidką zostali sami w salonie.
– Ja też chciałam… – zaczęła Lidka.
– Nie trzeba. – Marek podniósł się z kanapy. – Dobrej nocy. – Wyszedł, trochę w
pośpiechu, żeby nie tańczyć.
*
Nazajutrz, gdy Lidka się obudziła, Omar był już gotowy do wyjścia i czekał na
kolegę, wyglądając przez okno.
– O, jest już Ahmad – powiedział w pewnym momencie i szybko wybiegł, nawet
nie żegnając się z matką.
Lidka patrzyła z góry na syna przyjaźnie witającego się z Syryjczykiem, który
wydał jej się o dwa, trzy lata starszy od Omara.
– Jak się spało? – zapytał Marek, dołączając do Lidki.
– Dziękuję, już nie pamiętam, kiedy tak się wyspałam. A jak ci się wczoraj
rozmawiało z Omarem?
– Dobrze, uważam, że dobrze.
– Co o nim myślisz?
– Trudno powiedzieć, bo rozmawialiśmy tak tylko ogólnie… – Marek powiódł
wzrokiem za Omarem oddalającym się z kolegą. – Wiesz, mnóstwo ludzi wkoło nas
się kręciło, był duży gwar, więc trudno było w takich warunkach poruszać jakieś
ważkie tematy.
– Oczywiście, rozumiem.
– Ale powiedział mi, że bardzo chce zostać lekarzem.
– To prawda, mówił mi kiedyś, że o tym marzy – powiedziała Lidka.
– Mądry z niego chłopak, skoro ma takie ambitne plany. Co nie znaczy, że nie
musisz się martwić jego późniejszym zachowaniem. W każdym razie jeszcze z nim
porozmawiam – obiecał Marek.
– Myślę, że to dobry początek.
– Całkowicie się z tobą zgadzam. – Marek odwrócił się w stronę Lidki. – Co
chciałabyś dzisiaj robić?
– Nie wiem, nie znam Frankfurtu, co proponujesz?
– Możemy zwiedzić Dom i Muzeum Goethego, sądzę, że to może być ciekawe
miejsce dla ciebie.
– Jak najbardziej – potwierdziła Lidka, przywołując w pamięci bibliotekę w
Valldemossie, gdzie Marek wręczył jej książkę George Sand.
– To cieszę się, że podoba ci się moja propozycja. – Marek spojrzał prosto w oczy
Lidki, myśląc o tym samym.
– „Trwaj, chwilo, jakże jesteś piękna!” – zadeklamowała Lidka słowa Fausta.
– „Mam tak wiele, a uczucie do niej pochłania wszystko; mam tak wiele, a bez
niej wszystko staje się niczym”25 – odpowiedział cytatem Marek.
Milczeli i trwali.
– Dzień dobry. – Lina pojawiła się obok nich we wzorzystej jednoczęściowej
piżamie z zajączkiem w ręku.
– Dzień dobry, Lineczko. – Lidka przytuliła córkę.
– Widzę, że czas szykować śniadanie. – Marek uśmiechnął się do Liny i udał się
do kuchni przygotować posiłek dla gości.
Cały dzień był niezwykle udany. Lidce wizyta w domu rodzinnym genialnego
poety i dramaturga niezwykle przypadła do gustu, ponieważ pomieszczenia zostały
zrekonstruowane w sposób wierny oryginałowi, zwłaszcza szczegółowo odtworzony
został gabinet poety. Dość wystawne wyposażenie wnętrz, zarówno mieszkalnych, jak
i reprezentacyjnych, obrazowało styl mieszczańskiej kultury późnego baroku. W
całym dużym piętrowym domu można było zatem poczuć ducha epoki, w której żył i
tworzył Johann Wolfgang von Goethe. Znajdujące się obok muzeum było w zasadzie
galerią, w której zgromadzono obrazy ważnych artystów z krajów
niemieckojęzycznych, w tym z okresów późnego baroku, klasycyzmu i romantyzmu.
Lina z wielkim zainteresowaniem oglądała płótna malarzy, zatrzymując się przy
niektórych z nich na dłużej, więc i ona była zadowolona z wizyty w muzeum.
Później Marek zaprosił Lidkę z córką do swojej ulubionej restauracji.
– Co dalej robimy? – zapytał przy deserze.
– A co jeszcze możemy zobaczyć we Frankfurcie? – Chciała wiedzieć Lidka.
– Możemy się wybrać do Palmiarni. – Zaoferował Marek. – To bardzo popularne
miejsce, bo znajduje się tam wiele egzotycznych roślin i szczególnie dzieci je lubią.
– To lepiej jutro tam pójdźmy, dołączy do nas Omar… – zaproponowała Lidka.
– Dobrze, jak chcesz… – Marek dał znak kelnerce, żeby przyniosła rachunek. – W
takim razie teraz możemy iść na spacer.
– Świetny pomysł – zgodziła się Lidka, zastanawiając się jednocześnie, kiedy
będzie odpowiedni moment, żeby opowiedzieć Markowi o traumatycznych sytuacjach
z Piotrem. Marek o nic nie pytał, a Lidka nie chciała psuć bardzo dobrej atmosfery,
która wytworzyła się od momentu jej przyjazdu.
Po wyjściu z restauracji Marek z Lidką i Liną udali się na długi spacer, a
następnie wrócili do domu. Wkrótce po nich pojawił się również Omar.
– Jak spędziłeś czas z kolegą? – spytała syna Lidka.
– Normalnie, powłóczyliśmy się po Frankfurcie i tyle – odpowiedział Omar.
– Dobrze, to z kolegą już się widziałeś, więc jutro pójdziesz z nami do Palmiarni.
– Jutro też się z nim umówiłem – oświadczył Omar.
– Myślę, że jeden cały dzień z kolegą wystarczy…
– Nie wystarczy – szorstkim tonem oznajmił chłopak.
– Słuchaj, przyjechaliśmy tu w gości, więc wypada…
– Dobra, tylko jutro spotkam się z Ahmadem, a później będę już z wami chodził –
ugodowo powiedział chłopak tylko po to, żeby matka się od niego odczepiła i nie
robiła mu problemów z wyjściem następnego dnia.
– Dobrze. – Lidka westchnęła, bo nie chciała, żeby doszło do nieprzyjemnych
scen między nią a synem w domu Marka. – Tylko jutro.
Następnego dnia Omar wyszedł z domu wcześnie rano, a Marek z Lidką
zamierzali zabrać Linę do Palmiarni. Jednak dziewczynka od samego rana marudziła,
że chce koniecznie jeszcze raz przejechać się na karuzeli, więc cała trójka ponownie
wybrała się na świąteczny jarmark.
– A gdzie jest Omar? – zapytała dziewczynka, zmierzając zatłoczoną ulicą w
stronę jarmarku.
– Spotkał się z kolegą – odpowiedziała Lidka.
*
Chłopak siedział obok Ahmada, który prowadził biały dostawczy samochód.
– Trzeba wjechać tam, gdzie jest najwięcej ludzi – Ahmad zagrzmiał głosem
pełnym nienawiści. – A później weź nóż i dźgaj ich, dźgaj…
Omar na własne oczy zobaczył to, o czym mówiła mu syryjska babcia, ciocia
Salma i wujek Basim. Oni, ci niewierni, nic nie rozumieją.
Bawią się tu i świętują, kiedy w tonącej we krwi Syrii giną tysiące ludzi. Omar
obserwował konto na Twitterze siedmioletniej Bany Alabed, która z pomocą mamy
prowadziła wpisy z pogrążonego w koszmarze wojny Aleppo. „Obawiam się, że umrę
dzisiaj”, „Chcę żyć bez strachu”, „Przestańcie nas zabijać”. Ahmad pokazał mu
książkę, którą wydała Bana na podstawie swoich wspomnień, zatytułowaną Drogi
świecie: moja opowieść o wojnie, mój apel o pokój. Mała Syryjka wspomina w niej
swoją przyjaciółkę Yasmin, która zginęła podczas nalotu. „Wtedy jeden z mężczyzn
podniósł ciało z rumowiska i mama Yasmin zaczęła krzyczeć. To była Yasmin.
Wyglądała jakby spała, była pokryta krwią i kurzem. Nie mogłam się ruszyć ani
oddychać, bo byłam taka przerażona, widząc moją przyjaciółkę w takim stanie”.
Gruzy, naloty, bomby i krew. A niewierni się bawią i tego nie widzą. Niewierna
zabiła jego ojca i nie zabrała go na jego grób.
– Teraz – krzyknął Ahmad.
Omar spojrzał w bok i zorientował się, że gdy za sekundę Ahmad skręci
kierownicę, to samochód wjedzie wprost na jego mamę i roześmianą Linę.
25 Johann Wolfgang von Goethe Cierpienia młodego Wertera.
Rozdział XIV
Czas istnienia
Nigdy nie przestaniemy was nienawidzić” – dżihadyści rzucili w twarz
niewiernym na łamach piętnastego numeru propagandowego magazynu „Dabiq”, w
którym ISIS głosiło swoją barbarzyńską ideologię. W mrożącym krew w żyłach
artykule „Dlaczego was nienawidzimy i dlaczego was zwalczamy” bojownicy tak
zwanego Państwa Islamskiego bezpośrednio zwrócili się do niewiernych,
wyłuszczając im w jednoznaczny sposób przyczyny swojej nienawiści i pogardy do
Zachodu. „Nienawidzimy was przede wszystkim dlatego, że nie wierzycie; nie
chcecie uznać Allaha za jedynego Boga (…), i oddajecie się wszelkim diabelskim
praktykom. (…) Nienawidzimy was, ponieważ wasze sekularystyczne, liberalne
społeczeństwa zezwalają na rzeczy, które Allah zakazał, a zabraniają tych, które
nakazał. (…) Wasz sekularystyczny liberalizm doprowadził was do tolerowania, a
nawet wspierania »praw gejów«, rozpowszechniania alkoholu, narkotyków,
cudzołóstwa, hazardu i lichwy, i do szydzenia z tych, którzy potępiają te plugawe
grzechy i występki. (…) Jeśli chodzi o ateistów, to nienawidzimy was i prowadzimy
przeciwko wam wojnę, ponieważ nie wierzycie w istnienie Pana i Stwórcy. (…)
Nienawidzimy was za wasze zbrodnie przeciwko islamowi i prowadzimy wojnę
przeciwko wam, żeby was ukarać za wasze przestępstwa przeciwko naszej religii.
Dopóki będziecie wyśmiewać się z naszej wiary, (…) otwarcie potępiać prawo
szariatu, będziemy się na was mścić, i to nie przy użyciu sloganów i plakatów, ale
nożami i kulami. Nienawidzimy was za zbrodnie przeciwko muzułmanom, za wasze
drony i myśliwce, które bombardują, mordują i okaleczają naszych ludzi na całym
świecie, oraz za wasze marionetki na bezprawnie zajętych ziemiach muzułmanów,
które gnębią, torturują i toczą wojnę przeciwko każdemu, kto wzywa do prawdy. W
związku z tym walczymy z wami, żeby powstrzymać was od zabijania naszych
mężczyzn, kobiet i dzieci oraz żeby uwolnić tych, którzy zostali przez was uwięzieni i
torturowani. Walczymy, aby zemścić się za niezliczonych muzułmanów, którzy
ucierpieli w wyniku waszych postępków. Nienawidzimy was za najeżdżanie naszych
ziem i walczymy z wami, aby was odepchnąć i wypędzić. Tak długo, jak jest choćby
kawałek ziemi pozostały dla nas do odzyskania, dżihad26 nadal będzie osobistym
obowiązkiem każdego muzułmanina”.
Artykuł ten został opublikowany tuż po jednym z najkrwawszych w historii
Stanów Zjednoczonych zbiorowych morderstw, dokonanym przez jedną osobę, który
miał miejsce w klubie nocnym dla homoseksualistów w mieście Orlando. Niespełna
trzydziestoletni Amerykanin, Omar Mateen, którego rodzice wyemigrowali z
Afganistanu, uzbrojony w karabin i pistolet rozpoczął strzelaninę, w której zabił
czterdzieści dziewięć osób, a ponad pięćdziesiąt ranił. Terrorysta złożył przysięgę na
wierność tak zwanemu Państwu Islamskiemu, a w rozmowie z negocjatorem, który
został wezwany po wzięciu przez niego zakładników, określał się mianem
„mudżahedina” albo „żołnierza Boga”. Ponadto, według transkryptu ujawnionego
przez CNN, mówił: „Musisz powiedzieć Ameryce, żeby przestała bombardować Syrię
i Irak. Oni zabijają wielu niewinnych ludzi. Co ja mam tutaj robić, kiedy moi ludzie są
tam zabijani. Rozumiesz, co do ciebie mówię?”. Mateen powtarzał również, że naloty
muszą się skończyć, a „Oni muszą przestać zabijać ludzi”. Terrorysta został
zastrzelony przez policję, kiedy służby wtargnęły na teren klubu, a jego akcję uznano
za akt „samotnego wilka” inspirowanego ideologią ISIS.
Początek artykułu „Dlaczego was nienawidzimy i dlaczego was zwalczamy”
nawiązywał do terrorystycznego aktu w Orlando. „Wkrótce po błogosławionym ataku
mudżahedina Omara Mateena na sodomicki klub nocny amerykańscy politycy, w
świetle reflektorów, szybko potępili strzelaninę i ogłosili, że strzelanina ta była
zbrodnią nienawiści, aktem terroru i aktem bezsensownej przemocy. Zbrodnia
nienawiści? Tak. Muzułmanie niewątpliwie nienawidzą liberalnych sodomitów, tak
samo jak każdy, kto posiada choć odrobinę swojej fitrah27 wciąż nietkniętą. Akt
terroryzmu? Z całą pewnością. Muzułmanom nakazano terroryzować niewiernych
wrogów Allaha. Ale akt bezsensownej przemocy? (…) Trzeba być naiwniakiem, żeby
nie widzieć, że zamachy Omara Mateena, Larossi Aballa i wielu innych są brutalną
zemstą za zbrodnie Zachodu wobec islamu, takie jak obraza Proroka, spalenie Koranu
czy prowadzenie wojny z kalifatem”.
Eksperci już od kilku lat ostrzegali, że najgroźniejsze, gdyż trudne wcześniej do
wykrycia, będą ataki przeprowadzane w pojedynkę przez zradykalizowane „samotne
wilki”. Tak zwane Państwo Islamskie nie przestawało wzywać swoich zwolenników
do zabijania na Zachodzie, a jego rzecznik apelował: „Jeśli możecie zabić
niewiernego, który jest Amerykaninem lub Europejczykiem (…) to zdajcie się na
Allaha i zabijajcie ich w dowolny sposób!”.
Pochodzący z Maroka Larossi Aballa nie zawahał się zadać dziewięciu ciosów
nożem w brzuch wysokiej rangi francuskiemu policjantowi na oczach jego
trzyletniego synka. Kiedy policjant zginął na miejscu, terrorysta wdarł się do domu i
tam z zimną krwią poderżnął gardło jego partnerce. Mały chłopiec również był
świadkiem tej przerażającej zbrodni, której dżihadysta dopuścił się na jego matce.
Terrorysta, tuż po barbarzyńskim zamordowaniu pod Paryżem francuskiej pary w
obecności ich synka, umieścił na swoim Facebooku zatrważające nagranie, w którym
wezwał wszystkich zwolenników tak zwanego Państwa Islamskiego do zabijania
policjantów, strażników więziennych, raperów, merów i osób publicznych. „Łapcie
dziennikarzy! – nawoływał. – To bardzo proste, po prostu czekajcie na nich przed ich
domami”. Na filmiku można było zauważyć siedzącego na kanapie trzylatka, o
którym dżihadysta mówił: „Jeszcze nie wiem, co z nim zrobię”. Antyterroryści zabili
zamachowca i odbili z jego rąk całkowicie zszokowane i kompletnie przerażone
dziecko.
Niecały rok później przeraźliwe krzyki i straszliwe piski rozległy się wśród
młodej widowni kończącego się właśnie koncertu amerykańskiej piosenkarki na
terenie hali widowiskowej w Manchesterze. Wystraszeni widzowie, którzy nagle
usłyszeli głośny huk, zaczęli w panice uciekać w stronę wyjścia. Zamachowiec
samobójca urodzony w Wielkiej Brytanii, ale pochodzenia libijskiego, zdetonował
bombę i w wyniku eksplozji zginęły dwadzieścia dwie osoby, a ponad sto
dwadzieścia zostało rannych. Wśród ofiar znalazło się wiele dzieci, a najmłodsza z
nich dziewczynka, Saffie, miała zaledwie osiem lat. Świadek tego zamachu
terrorystycznego tak go relacjonował w rozmowie z „The Sun”: „Wszędzie było pełno
ciał. Ludzie uciekali w panice, krzyczeli. Nigdy nie zapomnę tych odgłosów. W hali
panował chaos. Próbowałem pomóc tym ludziom, widziałem nastolatkę, która drżała
na całym ciele. Ktoś za mną powiedział: »Już nic nie można dla niej zrobić«”. Kiedy
mężczyzna zobaczył ciężko ranną ośmioletnią Saffie, od razu zajął się nią w nadziei,
że nie straci przytomności aż do przyjazdu ratowników. „Pytałem, czy podobał jej się
koncert. Widziałem jednak, że ma problemy z oddychaniem. W pewnym momencie
zapytała: »Gdzie jest moja mamusia?«. Odpowiedziałem, że nie wiem, ale na pewno
za chwilę się odnajdzie, wszystko będzie w porządku. Miała ogromną dziurę nad
udem, ale nie wypływała z niej krew. Miała też dużą dziurę na głowie” – opowiadał
mężczyzna. – „Traciła przytomność, zaczęła się trząść, mówiła, że jest jej zimno.
Nakryłem ją płaszczem, ale nadal mówiła, że marznie”. Według relacji świadka
Saffie, kiedy zabierali ją ratownicy, miała otwarte oczy i jeszcze żyła. Następnego
dnia mężczyzna, ku swojemu ogromnemu smutkowi, zobaczył w mediach zdjęcie
ośmiolatki wśród śmiertelnych ofiar ataku.
Terrorysta samobójca, który doprowadził w Manchesterze do śmierci Saffie i
innych młodych osób, kilka dni przed zamachem wrócił z Libii, gdzie trzy tygodnie
szkolił się w jednym z tajnych obozów ISIS. Wcześniej podróżował również do Syrii,
aby walczyć po stronie tak zwanego Państwa Islamskiego. Siostra terrorysty
twierdziła, że jej brat dokonał krwawego zamachu, ponieważ chciał się zemścić za
amerykańskie naloty w Syrii. Na łamach „Wall Street Journal” wyznała: „Myślę, że
widział dzieci – muzułmańskie dzieci – umierające wszędzie, i zapragnął się
zemścić”.

– Mamusiu! – Lina z okrzykiem przerażenia przywarła do matki, kiedy tuż obok


nich rozległ się potężny huk uderzających o siebie pojazdów. Z jednego z nich
wyskoczył młody mężczyzna, po czym wpadł na chodnik i dźgnął nożem powracającą
z jarmarku małą, może pięcioletnią dziewczynkę, która w jednej dłoni niosła duże
serce z piernika oblane na brzegach czerwonym lukrem, a drugą dłonią kurczowo
trzymała się przestraszonej nagłym karambolem babci. Cios był tak silny, że
dziewczynka natychmiast upadła, a jej lekko rozkloszowany jasny płaszczyk
zabarwiła szybko zwiększająca się plama krwi. Rozdygotana babcia runęła na kolana i
zaczęła zawodzić nad ciężko zranioną wnuczką.
– Mamooo! Mamooo! – Lina, która widziała całe makabryczne zdarzenie,
rozpłakała się wniebogłosy.
– Chodźcie! – Marek momentalnie zasłonił swoim ciałem widok konającej na
trotuarze dziewczynki, a następnie objął mocno Lidkę i ruszył przed siebie, aby jak
najprędzej oddalić się od miejsca tragedii.
Zatrwożeni i zdezorientowani ludzie zaczęli uciekać w popłochu na wszystkie
strony, wpadając czasem na siebie i przewracając się z dużym impetem na chodnik.
Lina również się potknęła i upadła, rozbijając sobie przy tym mocno kolano.
– Lineczko! – Lidka zatrzymała się i pochyliła nad jęczącą z bólu córką. – Wstań!
Musimy uciekać! – Lidka spojrzała ze strachem przez ramię z obawy przed atakiem
nożownika.
– Nie mogę… nie mogę wstać… – Drżąc na całym ciele, Lina patrzyła na
rozerwane rajstopy i przecięte kolano, z którego płynęła strużka krwi.
Marek, nie namyślając się, podniósł Linę i wziął ją na ręce.
– Trzymaj się mnie! – rzucił w stronę Lidki i ponownie żwawym krokiem ruszył
przed siebie.
Lidka chwyciła Marka za łokieć i szybko podążała za nim. Wkoło słychać było
przejmujące wycia syren zbliżających się służb oraz chaotyczne nawoływania
spanikowanych ludzi, którzy ostrzegali zbliżających się do świątecznego jarmarku
pieszych o grożącym im w jego pobliżu niebezpieczeństwie.
– Szybciej! – Marek prawie biegł, bo wiedział, że niedługo policja zacznie
obstawiać i blokować ulice, w związku z czym mogą mieć kłopot z dotarciem do
samochodu. A w tym momencie dla niego najważniejsze było to, żeby Lidka z córką
bezpiecznie dotarły do jego domu.
Zalękniona Lina pochlipywała na jego ramieniu, więc jak tylko mógł, starał się ją
pocieszać.
– Już niedługo… Jeszcze trochę i będziemy w domu – powtarzał od czasu do
czasu.
Ulicami mknęło coraz więcej karetek i wozów policyjnych, a nad głowami
zastraszonych i zagubionych ludzi, wśród których było wielu turystów, zaczął krążyć,
wydając charakterystyczny furkot, policyjny helikopter. Niektórzy z uciekających
kierowali się do najbliższych restauracji i kafejek, aby tam przeczekać najgorszy czas
niepewności. Nikt tak naprawdę nie wiedział do końca, co się stało, ale straszliwe
słowa „atak terrorystyczny” nie raz wyrywały się z piersi śmiertelnie przerażonych
ludzi. Powtarzane z ust do ust niesprawdzone i przekręcane informacje potęgowały
trwogę i poczucie zagrożenia ze strony wroga, który mógł czaić się wszędzie i w
każdej chwili uderzyć z podwójną siłą. Miasto, które jeszcze przed paroma
kwadransami cieszyło się beztroską atmosferą świątecznego jarmarku zamieniło się w
miejsce horroru i grozy.
Lidka ledwie łapała oddech, kiedy wreszcie cała trójka dotarła do zaparkowanego
samochodu. Marek otworzył drzwi i położył wciąż łkającą Linę na tylnym siedzeniu.
Sam usiadł za kierownicą i starał się nie pokazywać, jak bardzo wstrząsnął nim widok
osuwającej się na trotuar niewinnej dziewczynki, która akurat miała nieszczęście
znaleźć się na drodze mordercy. Bo napastnik na pewno chciał zabić. Po zadaniu
okrutnego ciosu zbrodniarz odbiegł kilka kroków, po czym zatrzymał się, wodząc
dookoła bezwzględnym wzrokiem. Przez ułamek sekundy Marek uchwycił błyskające
złowrogo długie ostrze noża i zimny wzrok napastnika rozglądającego się za następną
ofiarą. I wtedy ogarnął go przeraźliwy strach, że mógłby ją stracić. Tak zupełnie i
bezpowrotnie. Na zawsze i ostatecznie. Odeszłaby tam, gdzie już nie ma miejsca na
wyjaśnienia, przeprosiny i kolejne próby. Zabrałaby ją wieczność.
– Jedziemy? – zapytała Lidka siedzącego bez ruchu Marka.
– Tak, tak, oczywiście. – Mężczyzna odpalił samochód.
– Masz może jakieś chusteczki? – Lidka spojrzała na zakrwawione kolano córki.
– Tak, gdzieś tu były. – Marek sięgnął do schowka i wyjął z niego paczkę
jednorazowych chusteczek. – Proszę. – Podał je Lidce, która po chwili zaczęła
delikatnie przecierać zranioną nogę Liny.
– Auć! – krzyknęła dziewczynka. – To boli!
– W domu przemyjemy ranę płynem dezynfekującym – stwierdził Marek.
– A masz jakieś tabletki przeciwbólowe? – spytała Lidka.
– W domu coś powinno być. – Marek koncentrował się na jeździe, dając
pierwszeństwo mijającej go właśnie karetce. – A jeżeli nic nie znajdę, to pójdę do
apteki. Jest niedaleko mojego domu.
– Ty już lepiej nigdzie nie wychodź – oznajmiła Lidka mocnym głosem, bo nie
wyobrażała sobie, że mogłaby go stracić. Tak na zawsze i ostatecznie.
Po drodze Lidka kilkakrotnie dzwoniła do Omara, ale jego telefon był wyłączony.
Kiedy zatrzymali się przy zabytkowej kamienicy, pomogła Linie wysiąść z
samochodu.
– Dasz radę wejść po schodach? – Lidka z troską spojrzała na bladą jak płótno
twarz córki.
– Nie wiem – płaczliwie odpowiedziała dziewczynka.
– Ja ją zaniosę. – Marek wziął Linę na ręce i wszedł do środka budynku.
Na parterze otworzyły się drzwi jednego z mieszkań i wychyliła się z nich siwa
głowa sąsiadki, która wyraźnie zdenerwowana zaczęła rozmawiać z Markiem po
niemiecku. Po krótkiej konwersacji starsza kobieta zamknęła drzwi, a Marek zaczął
się wspinać po schodach na górę.
– Sąsiadka już wie? – domyśliła się Lidka.
– Tak, trąbią już o tym we wszystkich wiadomościach. – Marek otwierał kluczem
drzwi swojego apartamentu. – Zobaczyła przez okno zakrwawioną Linę i
przestraszyła się, że padła ofiarą ataku. Chciała się dowiedzieć, w jakim jest stanie i
co się dzieje na mieście.
– To musiał być dla niej ogromny szok. – Lidka przypomniała sobie pełną
świątecznych kolorów i zapachów idylliczną atmosferę frankfurckiego jarmarku
bożonarodzeniowego, której poddawali się zarówno mieszkańcy miasta, jak i przybyli
turyści.
– Z pewnością był. – Marek uważnie spojrzał na Lidkę, pragnąc zatrzymać w
sercu tę chwilę, kiedy ona tu jest, tuż przy nim, tak blisko. – Dla nas wszystkich był. –
Mężczyzna z trudem oderwał wzrok od Lidki i posadził Linę na kanapie.
– Bardzo boli? – Lidka pochyliła się nad kolanem córki.
– Tak, bardzo – odpowiedziała Lina smutnym głosem. Kolano bolało i dzień
bolał.
– Zobaczę, co mam w domowej apteczce. – Marek wyszedł z salonu, a Lidka z
trudem zdjęła Linie podarte i ubrudzone krwią rajstopy.
– Rzeczywiście mocno je zraniłaś. – Oceniła Lidka, oglądając dokładnie kolano
córki.
– Proszę, to spray odkażający i jałowe gaziki. – Marek wrócił do salonu i podał
Lidce małą białą buteleczkę i niewielkie tekturowe opakowanie. – Masz na razie to, a
ja pójdę poszukać tabletek przeciwbólowych.
Lidka wyjęła wacik, spryskała go płynem dezynfekującym i starannie wytarła ranę
córki.
– Auuu! – Lina się skrzywiła. – Szczypie!
– To dobrze, córciu, tak powinno być. – Lidka jeszcze raz dokładnie przemyła
kolano, a następnie spryskała je sprayem.
– Ała! – zawołała Lina. – Już wystarczy, mamo.
– Tak, teraz już wystarczy. – Lidka odstawiła buteleczkę na stolik. – Myślę, że
najlepiej będzie, jeśli wybierzesz sobie jakieś wygodne miejsce, gdzie mogłabyś
posiedzieć przez dłuższy czas z wyprostowaną nogą – stwierdziła. – Jeżeli będziesz
się ruszać, to ta rana ciągle będzie krwawić.
– Znalazłem! – Zadowolony Marek zjawił się w salonie i wręczył Lidce blister z
tabletkami, a Linie podał szklankę z wodą.
– Dziękuję. – Lidka wyjęła dwie tabletki i dała je córce. – To powinno złagodzić
ból.
Dziewczynka przyjęła tabletki, popiła je wodą i oddała matce pustą szklankę.
– To gdzie, Lineczko, chcesz siedzieć? – zapytała Lidka, zastanawiając się, jak
może rozchmurzyć przygnębioną córkę. – Może zostaniesz tu, w salonie? –
zaproponowała. – Przywiozłaś ze sobą swoje kredki i blok? – Lidka chciała, żeby
dziewczynka się czymś zajęła.
– Przywiozłam.
– To przyniosę ci tutaj wszystkie twoje przybory i pokażesz wujkowi, jak ładnie
rysujesz. – Lidka się uśmiechnęła.
– Nie chcę rysować.
– Dlaczego? – zdziwiła się Lidka, bo to było ulubione zajęcie córki.
– Bo nie – zdecydowanie odpowiedziała dziewczynka, a w jej oczach rozbłysły
łzy. Lina bała się, że jeśli tylko weźmie do ręki kredkę, to będzie musiała, po prostu
będzie musiała i nic jej od tego nie powstrzyma, narysować leżącą na chodniku tę
małą dziewczynkę w jasnym rozkloszowanym płaszczyku, na którym wrzeszczała
wielka plama czerwonej krwi. I jeszcze musiałaby, po prostu musiała, narysować
szlochające obok niej wielkie serce z piernika z jaskrawą czerwoną obwódką.
– Zrobię ci gorącą czekoladę. – Marek od razu zareagował na mokre oczy Liny. –
Lubisz gorącą czekoladę?
– Lubię. – Lina pomyślała, że dziewczynka w jasnym płaszczyku już nigdy nie
napije się gorącej czekolady.
– To zaraz będzie gotowa – zadeklarował Marek. – Tobie też zrobić? – zwrócił się
do Lidki.
– Nie, dziękuję. – Lidka nie mogłaby nic w tym momencie przełknąć.
Marek wyszedł do kuchni, a Lidka z czułością przyciągnęła do siebie córkę.
Chciała znaleźć słowa, żeby wytłumaczyć jej, co się stało, ale słów nie było.
– Chcę zajączka – powiedziała cicho Lina.
– Co? – Nie zrozumiała Lidka.
– Chcę zajączka – powtórzyła dziewczynka. – Tego, którego wujek kupił mi na
świątecznym jarmarku.
– Dobrze, zaraz ci go przyniosę. – Lidka poszła do gościnnej sypialni i wróciła z
pluszową maskotką w ręku. – Proszę.
Lina bez słowa wzięła zajączka i cichutko poszeptała mu coś do zwisającego
długiego ucha. Smutne tajemnice świata.
– Gotowe! – Marek postawił na stoliku kolorowy kubek z parującą czekoladą.
Po policzkach Liny spłynęły łzy.
– Słuchaj, Lineczko… – Marek zastanowił się chwilę. – Może położysz się w
mojej sypialni? Będzie ci wygodniej niż na kanapie, a tam też jest telewizor, więc
możemy znaleźć dla ciebie jakiś ciekawy program… Co lubisz oglądać?
– Programy o zwierzątkach…
– Świetnie, mam wiele stacji, więc na pewno w którejś z nich jest to, co cię
interesuje. Przejdziesz sama?
– Tak, wujku. – Lina wstała, ale ledwie zrobiła dwa kroki z jej rozciętego kolana
znowu spłynęła strużka krwi.
– Zaniosę cię. – Marek wziął dziewczynkę na ręce i przeszedł do sypialni, a Lidka
podążyła za nimi, niosąc kubek z gorącą czekoladą.
Kiedy Lina położyła się na łóżku, Lidka jeszcze raz przemyła jej ranę, a Marek
znalazł kanał, gdzie akurat nadawano film o zwierzętach afrykańskiej sawanny.
– Może być? – zapytał Marek.
– Tak, wujku, dziękuję. – Lina zapatrzyła się na stojące przy wodopoju słonie,
które wśród głosów ptaków zanurzały swoje długie trąby w pomarszczonej wodzie.
– Tu, Lineczko, masz czekoladę… – Lidka wskazała na stojący obok łóżka stolik.
– A jeśli czegokolwiek byś potrzebowała, to od razu mnie zawołaj…
– Dobrze, mamusiu. – Dziewczynka intensywnie patrzyła w ekran, jakby chciała
w tej chwili przenieść się na afrykańską sawannę.
Lidka z Markiem wrócili do salonu i usiedli na kanapie.
– Cały czas myślę o Omarze. – Lidka niezwłocznie wzięła telefon i wystukała
jego numer. – Nie chciałam o tym wspominać przy Linie, bo ona już wystarczająco
dużo przeżyła dzisiaj, ale bardzo się o niego martwię…
– Dzwoniłaś do niego kilka razy z samochodu?
– Tak, myślałam, że nam powie, gdzie jest i będziemy mogli od razu zabrać go do
domu.
– Ja też wolałbym, żeby teraz był tu z nami – oświadczył Marek. – I co? Nie
odpowiada?
– Ma wyłączony telefon. – Lidka z wyrazem wielkiego niepokoju na twarzy
odłożyła swój aparat na stolik.
– Zobaczmy w takim razie, co się dzieje… – Mężczyzna wziął pilota i włączył
telewizor, gdzie dziennikarze na żywo relacjonowali najnowsze wydarzenia.
– Co mówią? – Lidka nie rozumiała nadawanego po niemiecku programu.
– Poczekaj chwilę, zaraz ci powiem. – Marek wsłuchiwał się w sprawozdanie
reportera, a Lidka przyglądała się migawkom z karambolu, akcji policji i służb
ratunkowych oraz opustoszałego jarmarku świątecznego.
Nagle na ekranie pojawiła się zapłakana starsza kobieta.
– Czy to nie jest ta sama kobieta, która trzymała za rączkę tę zaatakowaną
dziewczynkę? – zapytała Lidka.
– Tak – przyznał Marek.
– Co z małą?
– Niestety… – Marek sposępniał.
– Nie uratowali jej?
– Zmarła w drodze do szpitala.
– Nawet nie chcę sobie wyobrazić, co czują teraz jej rodzice… – Lidka miała
nadzieję, że ze względu na sytuację Omar szybko pojawi się w domu. – Są jeszcze
jakieś inne ofiary?
– Jedna nastolatka jest w ciężkim stanie…
– Nastolatka czy nastolatek? – Lidka coraz bardziej się denerwowała.
– Nastolatka. – Marek rozumiał niepokój Lidki o Omara. – Wybierała się z
koleżanką na jarmark, kiedy została ugodzona nożem – dodał szybko.
– To był ten sam sprawca?
– Prawdopodobnie tak.
– Złapali go?
– Jeszcze nie… – Marek obserwował zmieniające się na ekranie obrazy.
– Czyli zagrożenie nadal nie minęło… – Lidkę ogarnął śmiertelny strach o syna.
– Służby pracują bardzo intensywnie, cały teren jest tak obstawiony, że mysz się
nie prześlizgnie, więc na pewno niedługo zabójca zostanie złapany. – Marek pragnął
dodać Lidce otuchy, chociaż wiedział, że oboje nie odetchną, dopóki Omar nie wróci.
– I co jeszcze mówią? – Lidka chciała znać najnowsze informacje.
– W zasadzie niewiele. – Marek ponownie przez dłuższą chwilę słuchał relacji
reporterów. – Wygląda na to, że albo sami mało wiedzą, albo nie chcą dla dobra akcji
podawać szczegółów do publicznej wiadomości. Apelują tylko, żeby zgłaszać
wszystkie podejrzane sytuacje i najlepiej, o ile to możliwe, nie wychodzić z domu.
– Może przełączymy na jakiś anglojęzyczny kanał? – zaproponowała Lidka. –
Wtedy nie będziesz musiał mi wszystkiego tłumaczyć…
– Jeżeli chcesz, to możemy tak zrobić, ale to jest u nas najlepsza telewizja
informacyjna, więc chyba lepiej będzie, jeśli przy niej zostaniemy. – Marek poważnie
spojrzał na Lidkę. – A tłumaczenie wszystkiego dla ciebie nie jest dla mnie żadnym
problemem…
Zapadło milczenie i słychać było tylko głos z odbiornika telewizyjnego.
– O matko! – zawołała w pewnym momencie Lidka.
– Co się stało? – zapytał Marek z niepokojem.
– Moja rodzina w Polsce… – Lidka prędko sięgnęła po telefon. – Przecież tutejsze
wydarzenia są tam na pewno główną wiadomością dnia, a mama i rodzeństwo wiedzą,
że przyleciałam do ciebie.
Mama odebrała już po pierwszym sygnale.
– Lidziu, jak dobrze, że się odezwałaś! – wykrzyknęła. – Taka tragedia… Gosia i
Krzyś ciągle do mnie wydzwaniają i pytają, czy się kontaktowałaś.
– Przekaż im, że u nas wszystko w porządku.
– A Lina? I Omar? – dopytywała mama. – Wszyscy jesteście bezpieczni?
– Tak, mamo, jesteśmy bezpieczni. – Lidka nie była w stanie powiedzieć mamie o
nieobecności Omara.
– To dobrze, to bardzo dobrze. – W głosie mamy dało się wyczuć wyraźną ulgę. –
Zaraz po powrocie do Polski przyjedźcie do nas. I zrób wszystko, żeby Omar też nas
odwiedził – zaznaczyła mama. – Kiedy sobie wyobraziłam, że mogłabym was już
nigdy więcej nie zobaczyć…
– Mamo! – Lidkę zmroziło, bo jej myśli wciąż krążyły wokół syna.
– Dobrze, już dobrze… – Mama wzięła kilka głębokich oddechów. – A teraz
gdzie jesteście?
– W domu Marka.
– To ja cię, Lidziu, bardzo proszę, żebyście już nigdzie nie wychodzili – nalegała
mama. – Obiecaj mi, że nie będziecie opuszczać domu. Z tego, co u nas mówią, to
nadal trwa obława na tego…
– Nie będziemy nigdzie wychodzić – przerwała mamie Lidka, bo każde
wypowiedziane przez nią słowo tylko potęgowało jej lęk o Omara.
– Tak, nie wychodźcie – dobitnie powtórzyła mama. – I serdecznie pozdrów ode
mnie Marka.
– Dziękuję, mamo, pozdrowię. Nie martw się o nas, niedługo się zobaczymy.
– Będziemy na was czekać. Uważajcie tam na siebie.
– Dobrze, mamo. Do zobaczenia wkrótce.
– Do zobaczenia.
Lidka rozłączyła się i dopiero w tym momencie spostrzegła, że trzęsą jej się ręce.
Dużo ją kosztowała ta rozmowa.
– Nie powiedziałaś jej… – Marek nie zdziwił się, że Lidka oszczędziła mamie
niepotrzebnego zamartwiania się na zapas.
– Nie… – Z piersi Lidki wyrwało się głośne westchnienie. – Niedawno mama
poważnie chorowała, nie wiemy też, jak te wszystkie wydarzenia przedstawiają media
w Polsce… – tłumaczyła się Lidka.
– Rozumiem – krótko skwitował Marek. – Dopóki nic się nie stało, nie ma
potrzeby ją tym obciążać. – Marek szybko zreflektował się, że ostatnie zdanie mogło
zabrzmieć trochę niezręcznie. – To znaczy miałem na myśli to, że Omar z pewnością
zaraz przyjdzie i nie ma sensu, żeby mama zadręczała się na wyrost.
– No właśnie… – powiedziała Lidka, ale jej mina wskazywała na to, że jej samej
trudno było uwolnić się od ciągłego przeraźliwego strachu o Omara.
– Słyszałem o jakichś pozdrowieniach… – Marek chciał trochę rozładować
sytuację.
– Tak, mama prosiła, żeby cię serdecznie pozdrowić. – Lidka spojrzała prosto w
oczy Marka.
– Dziękuję, to miłe. – Mężczyzna przytulił spojrzeniem Lidkę, pragnąc ją chronić
i bronić przed światem całym, tym złym i podłym, najgorszym.
Lidka uśmiechnęła się do Marka, a on odwzajemnił uśmiech. Najszczerszy,
najlepszy.
– Mamusiu! – Rozległo się wołanie Liny. – Mamusiu!
– Pójdę do niej – cicho powiedziała.
– Idź – ciepło odpowiedział.
– Mamo! – W głosie Liny zabrzmiała nutka niecierpliwości.
– Już idę! – Lidka podniosła się z kanapy, udała się do sypialni Marka i usiadła
obok Liny. – Co córeczko? – Z czułością pogładziła ją po głowie.
– Gdzie jest Omar? – Lina przytuliła się do matki. – Boję się o niego… Ta
dziewczynka… Ten pan ją tym nożem… – Dziewczynka zaczęła łkać.
– Ciiii… – Lidka pocałowała córkę w główkę. – To był zły człowiek… Bardzo zły
człowiek…
– A jeśli ten zły człowiek spotka Omara? – Lina rozpłakała się na dobre.
– Nie, córciu, nie spotka – powiedziała Lidka wbrew swoim najgorszym obawom.
– To dlaczego Omara jeszcze tu nie ma?
– Może… Na pewno gdzieś się schował i chce to wszystko przeczekać w
bezpiecznym miejscu.
– Naprawdę? – Lina podniosła na matkę ufny wzrok.
– Tak, na pewno tak jest. – Lidka przekonywała zarówno córkę, jak i siebie.
– Jak twoje kolano, Lineczko? – W sypialni pojawił się Marek.
– Pokaż nogę, córciu. – Lidka nachyliła się nad zbitym kolanem i dokładnie mu
się przyjrzała. – Myślę, że jest już dużo lepiej. Mówiłam ci, że jeżeli nie będziesz
przez trochę chodzić, to rana szybciej zacznie się goić.
– Słuchajcie, mieliśmy zjeść na mieście, ale skoro zostajemy w domu, to co
powiecie na pizzę? – Marek, ze względu na Linę, po dramatycznych wydarzeniach
chciał wprowadzić chociaż pozory normalności.
– Fantastyczny pomysł! – Lidka przyklasnęła Markowi, w lot chwytając jego
intencje.
– W kuchni mam ulotkę z pobliskiej pizzerii, która jest tuż za rogiem, więc nie
powinno być problemów z dostawą – stwierdził Marek. – Przyniosę ją i wybierzemy
dla każdego wieeelką… – przeciągnął – … ulubioną pizzę.
– Ja chcę margheritę z podwójnym serem – wyraziła swoje życzenie Lina.
– Świetnie. A dla ciebie co zamówić? – Marek zwrócił się do Lidki.
– Dla mnie… – Lidka nie dokończyła, bo jej myśli bezwiednie popłynęły ku
Omarowi.
– Dla ciebie… – Marek czekał, aż Lidka wybierze swoją pizzę.
– Hawajską – podpowiedziała Lina. – Mama najbardziej lubi hawajską.
– Dobrze, czyli mamy zamówienie bez potrzeby patrzenia w ulotkę. Idę
zadzwonić do pizzerii.
Marek skierował się w stronę drzwi, ale Lina go zatrzymała.
– Wujku, jeszcze dla Omara.
– No tak, oczywiście. – Zgodził się Marek. – Jaką pizzę preferuje Omar?
– Pepperoni. – Lina dobrze wiedziała, co lubi jej brat.
– Czyli dodajemy pepperoni.
– A dla siebie, wujku, jaką zamówisz? – Chciała wiedzieć Lina.
– Margheritę – odpowiedział Marek. – Z podwójnym serem – dodał i mrugnął do
Liny, która pierwszy raz od kilku godzin lekko się uśmiechnęła.
Lidka z wdzięcznością spojrzała na Marka.
– To teraz wiemy już wszystko – powiedział mężczyzna i opuścił sypialnię, aby
złożyć zamówienie.
Lina poprosiła mamę, żeby pomogła jej przejść do łazienki, a potem razem
wybrały angielskojęzyczny program o faunie Australii. Dziewczynkę zainteresował
ciekawy film opowiadający o australijskich zwierzętach, których wiele nie występuje
nigdzie indziej. Po trzech kwadransach dostawca dostarczył cztery opakowania ze
smakowicie pachnącą pizzą, które Marek przyniósł do swojej sypialni.
– Tu będziemy jedli? – Lidka obserwowała, jak Marek otwiera trzy kwadratowe
kartony. – Lepiej przejdźmy do salonu, bo ci tu jeszcze nakruszymy.
– Żartujesz chyba? – Marek uśmiechnął się łagodnie. – Martwisz się teraz o
okruszki?
Żartuję. Lidka odpowiedziała uśmiechem.
Uśmiechy promienne, zbawienne.
– Bardzo dobra pizza, wujku. – Pochwaliła Lina po pierwszych kęsach.
– Cieszę się, że ci smakuje. – Marek z satysfakcją patrzył na nieco spokojniejszą
twarz Liny.
Po posiłku Lidka zebrała resztki jedzenia i opakowanie z pizzą dla Omara, a
następnie poszła do kuchni. Krzątała się po niej, kiedy przyszedł Marek i z tkliwością
zaczął się jej przyglądać. Ona tu jest. W jego kuchni.
– Chodź do salonu, sprawdzimy, czy są jakieś nowe wiadomości. – Lidka
trzymała dłoń na kartonie, jakby ta pizza gwarantowała, że Omar na pewno wróci.
– Tak, zobaczmy, co się dzieje – przystał Marek. – Już minęło trochę czasu, więc
może wiedzą coś więcej.
Na ekranie telewizora reporter ze swadą informował o ostatnich wydarzeniach.
– Do ataku przyznało się tak zwane Państwo Islamskie – przekazał Lidce Marek.
– Czyli jednak atak terrorystyczny…
– Tak – potwierdził Marek. – Służby podejrzewają nawet, że pierwotny plan
terrorystów był inny, ale coś przeszkodziło w jego realizacji.
– To znaczy?
– Przypuszcza się, że samochód, z którego wyskoczył terrorysta, miał uderzyć w
poruszających się na chodniku pieszych. Wtedy ofiar byłoby jeszcze więcej.
– Straszne… – przeraziła się Lidka. – To mogło się skończyć tak jak w Nicei…
Dziesiątki zabitych…
– Prawie dziewięćdziesiąt ofiar śmiertelnych i ponad dwieście rannych, w tym
kilkadziesiąt bardzo ciężko… – sprecyzował mężczyzna.
– A my… – Lidka uświadomiła sobie, że razem z Markiem i Liną znaleźliby się
dokładnie na trasie taranującego pojazdu.
– Tak. – Marek bez trudu odgadł myśli Lidki.
W złym miejscu, i w złym czasie. I nicość. Nie można czekać. Z niczym, i nigdy.
– Posłuchaj – zaczęła poważnie Lidka. – Chcę wyjaśnić ci sprawę Piotra.
– To nie czas na to. – Twarz mężczyzny stężała. – Później mi wyjaśnisz.
– Później, później… – powtórzyła Lidka. – Zawsze myślimy, że jest jakieś
później… – Przed jej oczami stanął obraz osuwającej się na chodnik dziewczynki w
jasnym rozkloszowanym płaszczyku. – A później może nie być…
To były sekundy… Wystarczą sekundy, żeby stracić życie…
– I nie zdążymy… – Lidka się zamyśliła.
Najważniejsze jest to, żebyśmy zdążyli. Mówić, słuchać, obdarzać, przyjmować,
przebaczać, przytulać, całować, kochać. Żyć.
– Dlatego chcę to wyjaśnić – podjęła Lidka. – Tu i teraz.
– Dobrze – zgodził się. – Słucham cię.
Lidka opowiedziała całą nieprzyjemną historię z Piotrem od momentu, kiedy
miała nadzieję, że wspólny wyjazd pomoże jej poprawić relacje z Omarem, poprzez
koszmarne przeżycie w hotelu, aż po niespodziewaną napaść na klatce.
– Załatwię to – twardo oznajmił Marek po uważnym wysłuchaniu jej relacji. –
Obiecuję, że Piotr już nigdy nie zrobi ci żadnej przykrości.
– Ale jak… – Lidka nie miała pojęcia, jak Marek ma zamiar rozwiązać jej
kłopoty.
– To są męskie sprawy – przerwał jej. – Przyjadę do Polski i dam mu w mordę.
Zabrzmiało to tak prosto, a jednocześnie przekonująco, że Lidka bezwiednie
parsknęła śmiechem.
– Widzisz? Już po problemie. – Marek nieznacznie pochylił się w stronę Lidki.
Spojrzeli na siebie, a gwiazdy tańczyły.
– My… – Wzruszenie nie pozwoliło Lidce mówić dalej.
Już zawsze, na zawsze.
– Spójrz. – Uwagę Marka przykuło zdjęcie terrorysty, które pojawiło się na
ekranie.
– Nie! – Lidka krzyknęła z przerażeniem.
– Co cię tak przeraziło?
– To… To chyba jest ten kolega Omara, z którym się spotykał… – Lidka ledwie
zdołała wymówić całe zdanie.
– Wydaje ci się… Przecież widziałaś go wtedy, na ulicy i nic takiego nie przyszło
ci do głowy.
– Wtedy go nie widziałam… Wszystko działo się tak szybko… Karambol…
Dziewczynka… Na niego w ogóle nie patrzyłam… – Serce Lidki biło tak szybko,
jakby chciało jej wyskoczyć z piersi. – Mówią nawet jego imię… – Tyle Lidka mogła
zrozumieć z nadawanych po niemiecku wiadomości. – Mówią, że to Ahmad z Syrii…
– Imię Ahmad jest pewnie tak samo popularne w Syrii, jak Hans w Niemczech. –
Marek starał się jakoś uspokoić Lidkę.
– Gdzie jest mój syn? – wyszeptała drżącym głosem Lidka.
*
Omar tuż po zderzeniu wyskoczył z samochodu i szybko zmieszał się z tłumem.
Widział, jak Ahmad mocnym ciosem noża uderza prosto w pierś idącej z babcią
dziewczynki. Przez jego głowę lotem błyskawicy przebiegła myśl, że to nie ta mała
dziewczynka w jasnym płaszczyku zrzuciła bombę na Syrię, która zabiła Yasmin,
przyjaciółkę siedmioletniej Bany. I nie Lina, która krzyknęła przeraźliwie „Mamooo!”
i zaczęła płakać wniebogłosy.
Kiedy Omar zorientował się, że jeżeli Ahmad skręci, to samochód uderzy w
mamę i Linę, gwałtownym ruchem obiema rękoma zablokował kierownicę. To był
odruch. Przez lata opiekował się swoją siostrą i był dla niej największym wsparciem.
Teraz też musiał ją chronić.
– Zdrajca! – krzyknął rozwścieczony Ahmad, gdy samochód uderzył w jadący
przed nimi pojazd. – Zdradziłeś nas! Zasługujesz na śmierć! Zabijemy cię!
Omar wypadł z samochodu, zanim Ahmad zdążył sięgnąć po nóż. Wiedział, że
jednym ciosem w szyję Syryjczyk może go śmiertelnie zranić. Ratując życie, Omar
wyskoczył z samochodu i zmieszał się z przechodniami. Później, starając się nie
zwracać na siebie uwagi, wraz z innymi uciekającymi schronił się w jednej z
pobliskich kawiarenek. Po jego plecach raz po raz przechodziły zimne ciarki, bo bał
się zarówno policji, jak i zemsty tak zwanego Państwa Islamskiego. Przez kilka
godzin siedział jak skamieniały, bojąc się opuścić w miarę bezpieczny lokal.
W miarę upływu czasu schronieni w kafejce ludzie zaczęli ją opuszczać, żeby
próbować dostać się do swoich domów. Omar też wyszedł z lokalu, zatrzymał
taksówkę i podał kierowcy kartkę z adresem. Podjechał pod kamienicę Marka,
zapłacił, wszedł do budynku, a następnie schodami na pierwsze piętro. Zadzwonił do
drzwi. Słyszał jak mama biegnie, żeby mu otworzyć.
– Omar! – Złapała go w ramiona, zanim zdążył przekroczyć próg. – Omar! –
Lidka nic więcej nie dała rady powiedzieć.
Za chwilę obok brata pojawiła się też Lina, która przybiegła, nie zważając na
ponownie krwawiące kolano.
– Omar! – Przywarła do brata, jakby wrócił z bardzo dalekiej podróży.
– Co tak na klatce stoicie? – Marek z radością patrzył na witającą się trójkę. –
Wejdźcie do środka.
– Mamy dla ciebie pizzę, twoją ulubioną, pepperoni, na pewno jest przepyszna,
my już nasze zjedliśmy… – trajkotała Lina szczęśliwa, że brat bezpiecznie wrócił do
domu.
– A tobie, siostra, co się stało? – Omar zwrócił uwagę na ranę Liny.
– Nic, to nic, tylko się przewróciłam.
Wszyscy udali się do sypialni Marka, Lidka przemyła nogę Liny, Marek przyniósł
Omarowi podgrzaną pizzę, i siedzieli razem, znowu razem. Potem Lidka z Markiem
przeszli do salonu obejrzeć najnowsze wiadomości, a Omar został z Liną, która
chciała mu opowiedzieć, co robiła, kiedy go z nimi nie było. Po pewnym czasie w
salonie pojawił się Omar.
– Lina zasnęła – powiedział, siadając obok Marka.
– Mówią, że w karambolu nikt nie zginął, a stan kilku rannych jest dobry. –
Mężczyzna tłumaczył z niemieckiego relację reportera. – Ponadto służby
podejrzewają, że w samochodzie terrorysty był jeszcze ktoś drugi. Przypuszczają, że
to właśnie on, z niewiadomych do tej pory powodów, nie dopuścił do masakry
znajdujących się na chodnikach pieszych. W pojeździe zabezpieczone zostały odciski
palców, ale dotąd nie wykryto, do kogo należą.
Na twarzy Omara pojawiło się wielkie napięcie.
– Synku… – Lidka skierowała na Omara niezwykle skupiony wzrok.
– Przepraszam, pójdę już spać. – Chłopak podniósł się z kanapy i poszedł do
swojego pokoju.
– Mówią, że już dwa lata wcześniej służby interesowały się Ahmadem. – Marek
nadal przekazywał Lidce usłyszane w telewizji najnowsze informacje. – Podejrzewały
go o związki z tak zwanym Państwem Islamskim i…
– Proszę… – Lidka ukryła twarz w dłoniach. – Już dość… Dość na dzisiaj…
Omar jest tutaj… – Lidka podniosła głowę, a z jej oczu popłynęły duże łzy. – Za dużo
tego, za dużo…
Marek wyłączył telewizor, objął Lidkę i starł łzę z jej policzka.
– Nie płacz, nie płacz, proszę… – powiedział ciepłym głosem. – Połóż się już i
odpocznij. Nie będziemy budzić Liny, ja zostanę na noc w salonie.
– Nie musisz – szepnęła Lidka. – Przecież mamy drugą sypialnię…
Zapadła przejmująca cisza.
– Pani wierzy w miłość? – zapytał Marek.
– Wierzę – z pełnym przekonaniem odpowiedziała Lidka i mocno przytuliła się do
swojego mężczyzny.
26 Dżihad – święta wojna, zbrojne rozpowszechnianie islamu, obowiązek religijny wszystkich
muzułmanów, który trwa aż do czasu, kiedy wrogowie staną się muzułmanami. Muzułmanin
ponoszący śmierć w trakcie dżihadu jest męczennikiem i zostaje uznany za zbawionego.
27 Fitrah, fitra (arab.) – wrodzona skłonność, z którą każdy się rodzi. Według uczonych
muzułmańskich człowiek nie rodzi się w grzechu i z natury jest dobry. Z natury również jest istotą
wierzącą w Boga Jedynego. W związku z tym fitrah to wrodzony stan dobra, wrodzony szczery
monoteizm.
Spis treści
Rozdział I. Rodzinny wyjazd
Rozdział II. Majorkańska noc
Rozdział III. Tajemnicze jaskinie
Rozdział IV. Gwałtowny szamal
Rozdział V. Demony przeszłości
Rozdział VI. Jad nienawiści
Rozdział VII. Ptaki wolności
Rozdział VIII. Dom upiorów
Rozdział IX. Płomień serca
Rozdział X. Rozbita dusza
Rozdział XI. Stracone złudzenia
Rozdział XII. Żar tęsknoty
Rozdział XIII. Bajkowy jarmark
Rozdział XIV. Czas istnienia

Vous aimerez peut-être aussi